I. Styl życia i ideały
Wśród swoistych tylko dla kultury szlacheckiej wy-
różników, które z jednej strony dzieliły ją w XVII -
- XVIII wieku od kultury innych warstw społecznych,
z drugiej zaś wywarły zarówno dodatni, jak ujemny
wpływ na nasze późniejsze dzieje, jedno z czołowych
miejsc zajmują bez wątpienia obyczaje tej warstwy.
Badania w tym zakresie mają swoją piękną tradycję;
od zdumiewającej po dziś dzień bystrością niemalże
socjologicznej obserwacji pracy Jędrzeja Kitowicza
(Opis obyczajów za panowania Augusta III), poprzez
antykwaryczne studia Łukasza Gołębiowskiego i Zyg-
munta Glogera aż do XX-wiecznych opracowań Włady-
sława Łozińskiego, Jana Stanisława Bystronia czy Ale-
ksandra Briicknera, ciągnie się długi szereg książek
poświęconych tej właśnie dziedzinie historii kultury.
Co ciekawsze, już w latach Polski Ludowej budziła ona
szczególne zainteresowanie odbiorców; podczas gdy
prace na temat wzrostu powinności pańszczyźnianych
chłopów zalegały półki księgarskie, każda praca mó-
wiąca o dawnym obyczaju mogła liczyć na powodzenie.
Nie sprawdziła się więc opinia jednego z socjologów,
który w roku 1958 (na marginesie pierwszego wydania
pracy Zbigniewa Kuchowicza Z dziejów obyczajów pol-
skich w wieku XVII i pierwszej połowie wieku XVIII)
pisał, iż wyrosła po wojnie warstwa nowej inteligencji
wyzbyła się już feudalnych ciągotek i nie poczuwa się
do związków z dawną szlachtą. Stąd też "ewentualne
zainteresowania feudalną obyczajowością polską nale-
żą do tej samej kategorii, co zainteresowanie życiem
Eskimosów"1. Błyskawiczne rozejście się trzech kolej-
nych wznowień Dziejów obyczajów Bystronia (ostatnie
1994 r.), liczne powojenne nakłady Encyklopedii staro-
polskiej Glogera (ostatnie wydanie 1989 r.), pięć kolej-
nych edycji Życia polskiego w dawnych wiekach Łoziń-
skiego czy szybkie wyczerpanie kolejnych zarysów Ku-
chowicza (1957 r., 1974 r.) - wszystko to podważa
zasadność tego przypuszczenia. Coraz częściej bowiem
zwraca się uwagę na ciągłość tradycji (do której m.in.
przy okazji różnych jubileuszów stale nawiązujemy),
jak też śledzi się z rosnącym zainteresowaniem relikty
kulturowe przeszłości w obyczajach dnia dzisiejszego.
Patronuje temu niejako mądre spostrzeżenie Łoziń-
skiego, który przed laty pisał, iż granica pomiędzy kul-
turą staropolską a współczesną pozostała płynna i nie
byłoby to może niewdzięczne zadanie dla historycznego
badacza-psychologa: wykazać, jak tej przeszłości jeste-
śmy dalecy i jak jeszcze bliscy2.
Kipling napisał kiedyś, iż o królach, koniach i klej-
notach ludzie będą zawsze chętnie czytać. Podobnie też
rozważania na temat panującej mody, sposobu obcho-
dzenia świąt czy życia towarzyskiego wzbudzały i będą
wzbudzać zainteresowanie czytelników. Wystarczy zre-
sztą przypomnieć, że nasze tygodniki (z popularnym
Przekrojem" na czele) zamieszczają okolicznościowe
artykuły poświęcone zbliżającym się świętom Wielkiej-
nocy, Zaduszek czy Bożego Narodzenia, a stanowią-
ce przeważnie kompilację wiadomości zaczerpniętych
z dzieł Kitowicza, Glogera i Bystronia. Obyczajowość
1A. Zajączkowski, "Nowe Książki", 1958, nr 2 (186), s. 68.
2 W. Łoziński, Życie polskie w dawnych wiekach. Kraków
1969, s. 260.
staropolska stała się jednak czymś więcej niż zbiorem
anegdotycznych opowiadań o sposobie urządzania dyn-
gusa lub potrawach, jakie podawano na stół wigilijny.
Jej ewokacja służy bowiem także uświadamianiu sobie
narodowej tożsamości, opartej w dużym stopniu na pa-
mięci o obyczajach i kulturze warstwy szlacheckiej.
Wytworzyła ona kulturę nie tylko zdeglomerowaną
i zatomizowaną, ale przede wszystkim rustykalną.
Szlachta mieszkała bowiem na wsi, w siedzibach roz-
proszonych na terenie olbrzymiego państwa, a nie sku-
piona wokół dworu królewskiego, jak to działo się
na przykład we Francji. Myślą w najwyższym stopniu
obcą i nienawistną ogółowi szlacheckiemu była koncep-
cja jakiegoś polskiego Wersalu, gdzie obok "króla-słoń-
ca" krążyłyby dziesiątki mniejszych planet, z niego tyl-
ko czerpiących swą siłę, blask i prestiż (nie znaczy
to oczywiście, aby nie dostrzegano pozytywów płyną-
cych z przetarcia się młodego szlachcica na pańskim
dworze).
W XVII wieku szlachta nie szła jednak za przykła=
dem przedstawicieli polskiego renesansu budujących
sobie siedziby także w miastach. Kultura szlachecka
ostentacyjnie niemal podkreślała swą niechęć do wiel-
kich miast (pożal się Boże, co to za wielkie miasta były
w Polsce XVII - XVIII wieku), w których upatrywała,
mówiąc dzisiejszym językiem, "aglomerację zła". Zie-
mianin czuł się na ogół w mieście kimś stale zagrożo-
nym: raził go ścisk i hałas, dokuczało złe powietrze
i pospolici złodzieje, czyhający tylko na okazję, aby ob-
ciąć przybyszowi sakiewkę nieopatrznie uwieszoną
u pasa.
Szlachcic wyjeżdżał z miasta biedniejszy w dukaty,
bogatszy o gorzkie doświadczenie, a często gęsto
i o francę, którą się był zaraził w zamtuzie (domu pub-
licznym). Tutaj, to jest w mieście, hulają bezkarnie
"młodzi szumiłbowie [warchoły] i dworscy darmozjado-
wie, co się nadaremno włóczą, krzyczą, wrzeszczą,
gardła płuczą" - pisał w roku 1620 Józef Domanie-
wski. Ogólna opinia zawierała się w zdaniu: "miasta
to gniazda niecnoty i kłamstwa". Niechęć ta obejmo-
wała również faktyczną stolicę Rzeczypospolitej, War-
szawę (aż do końca XVIII wieku formalnie pozostawał
nią nadal Kraków).
Jerzy Jedlicki pisze, że choć pogarda dla miast
szczególnie stołecznych, była w tym stuleciu zjawi-
skiem występującym w całej literaturze europejskiej,
to jednak nigdzie bodaj "nie stała się tak niemal obo-
wiązkowa jak w Rzeczypospolitej".
Na sesji poświęconej Warszawie ("Warszawa w dzie-
jach Polski" - 1996 r.) padł wniosek, aby wśród wielu
tomów najej temat znalazło się miejsce choćby najeden
gromadzący opinie niechętne temu miastu oraz jego
mieszkańcom. Do wydania takiej pracy ostatecznie nie
doszło. I dziś trudności wydawnicze stanęłyby na prze-
szkodzie, skoro ów tom musiałby być wcale obszerny...
Już od XVII stulecia poczynając, w stolicy właśnie
widziano kuźnię niebezpiecznych dla wolności szla-
checkiej intryg politycznych. U schyłku następnego
wieku nawet ludzie należący do formacji oświecenio-
wej, a więc przychylni reformie państwa, chętnie prze-
ciwstawiali cnotliwe życie na wsi nagannym obyczajom
panującym w Warszawie. Kontrast pomiędzy miastem
a wsią sięga oczywiście starożytności; zdaniem jednak
badaczy literatury ziemiańskiej uwielbienia wsi w tym
stopniu, co w Polsce, "nie spotyka się w żadnej współ-
czesnej literaturze ani włoskiej, ani francuskiej ani
angielskiej"3.
Słusznie też zwrócono uwagę, że w naszej powieści
XIX-wiecznej miasto (chyba aż do czasów Lalki) wystę-
puje przede wszystkim jako teren chwilowego pobytu
ziemian. Pogląd, że przedłużenie tego pobytu przynosi
degenerację moralną, podzielało wielu pisarzy, od Kra-
3 S. Windakiewicz, Poezja ziemiańska, Kraków 1938, s. 77.
szewskiego po Rodziewiczównę. Częstym motywem po-
wieści autora Starej baśni są losy ubogiego szlachcica,
który w poszukiwaniu fortuny oraz kariery wyrusza do
miasta lub na dwór królewski, porzucając cichą, bogo-
bojną i ubogą prowincję. Zrażony wielkomiejskim ze-
psuciem wraca zazwyczaj do dworku rodziców, aby
u boku wiernie go kochającej cnotliwej panienki znaleźć
skromne, lecz pewne szczęście. Jeśli tego nie uczyni, to
losy bohatera ułożą się zgoła niewesoło.
Piśmiennictwo dawnych wieków obok chwalby ży-
wota wiejskiego przekazało nam nawet żartobliwe po-
chwały piwa, wódki czy tabaki. Natomiast pochwała
miast dotyczyła wyłącznie konkretnych ośrodków: Lub-
lina, Lwowa czy Krakowa lub Warszawy. Nikt zaś nie
wysławiał miasta jako takiego. Bytowanie na wsi wy-
dawało się szlachcie zgodne nie tylko z własnymi in-
teresami (konieczność nadzoru nad majątkiem), ale
i z tradycjami republikańskiego Rzymu, do których
tak chętnie nawiązywano. Tam zaś dzielny wódz, ob-
roniwszy ojczyznę, składał funkcję dyktatora, by po-
wrócić do pługa. Wieś miała także dawać Polakom
przewagę moralną nad innymi nacjami, ponieważ
"w miastach łatwo się szerzą grzech i herezje", a cnoty
rycerskie ustępują zniewieściałości4.
Z niechęcią do miast ściśle wiązał się wzorzec szla-
chcica-ziemianina, przy czym - zjawisko dość chara-
kterystyczne dla stosunków polskich - ideał rolnika
był właściwie ponadwyznaniowy. Ten sam lub bardzo
podobny wzorzec znajdujemy bowiem w tak zwanej li-
teraturze ziemiańskiej, której rozkwit przypada na
przełom XVI i XVII wieku. Była ona dziełem wyznaw-
4J. Michalski, Warszawa, czyli o antystołecznych nastrojach
w czasach Stanisława Augusta. "Warszawa XVIII wieku", XII,
z. 1, Warszawa 1972, s. 49 oraz J. Jedlicki, Jakiej cywilizacji
Polacy potrzebujc. Studia z dziejów idei i wyobraźni XIX wieku.
Warszawa 1988, s. 152.
ców różnych konfesji (od katolików po arian) oraz
przedstawicieli rozmaitych regionów Rzeczypospolitej.
Ideał stanowiła włość dostatecznie duża, aby zapewnić
gospodarczą niezależność jej posiadaczowi, równocześ-
nie zaś na tyle mała, aby mógł osobiście kierować pra-
cami na roli, a sam pozostał wolny od pokus, jakie
niesie bogactwo i próżnowanie. Choć szlachcic miał ra-
czej zarządzać i nadzorować, niż sam imać się pługa,
to jednak również i do niego odnosiła się wieloznaczna
postać oracza, tak często występująca zarówno w poezji
ziemiańskiej, jak i w hagiografii XVII wieku (użde roz-
winięty również w Polsce kult św. Izydora).
Jak słusznie zauważyła Alina Witkowska, "dla men-
talności szlacheckiej potencjalnym oraczem, przez tra-
dycję i przeznaczenie do ziemi ®przypisanym", jest
właśnie ziemianin". Szlachta też przyswoiła sobie po-
stać świętego oracza-patrona chłopów, "nie widząc żad-
nej niestosowności ani kolizji w zestawieniu symboliki
rycerskiej z rolniczymi insygniami św. Izydora"5. Był
to więc ideał agrarny, ujmujący świat w wymiarze wiej-
skim (choć równocześnie pozbawiony na ogół zrozumie-
nia dla uroków natury).
Z pochwałą życia wiejskiego, jakie prowadzi szlach-
cic, właściciel jednego folwarku, wiązała się również
apologia umiaru, przy czym był to umiar wielostronny.
Wstrzemięźliwość w gromadzeniu majątku czy urzę-
dów miała iść w parze z pochwałą umiaru w docieka-
niach ludzkiego umysłu. Umiar stanowił wyraz stabili-
zacyjnej tendencji w łonie warstwy szlacheckiej, był
próbą ucieczki od konfliktów rozwijającej się cywiliza-
cji, stwarzał możliwość wyjścia z burz i rozterek okresu
potrydenckiegos. Pochwałę złotej mierności i kontento-
wania się małym (majątkiem, urzędem czy dochodem)
5A. Witkowska, Siawianie, my lubim sielanki... Warszawa
1972, s. 86 - 87.
6 Cz. Aernas, Barok. Warszawa 1973, s. 70 - 73.
głosiło wielu poetów z Wespazjanem Kochowskim na
czele.
Ta sielanka szlachecka, świat pełen harmonii,
w którym nie było miejsca na złego sąsiada, klęski go-
spodarcze, wojny czy pożogi, stanowiła zarazem rodzaj
miniaturowej utopii, wiejskiej Arkadii, możliwej w wa-
runkach życia ziemiańskiego. Realizacja ideału ziemia-
nina miała dać szlachcicowi niczym nie skrępowaną
niezależność osobistą, całkowitą wolność oraz swobodę.
Spokój wewnętrzny człowieka wypływał również z uni-
kania pogoni za urzędami oraz ograniczenia zaintere-
sowań do spraw agrarnych. "Szczęście ziemianina-szla-
chcica - pisał swego czasu Łukasz Kurdybacha -
polega na tym, że nie uznaje on żadnego nad sobą
zwierzchnika, pracuje wtedy, kiedy na to ma ochotę,
ubiera się według własnego upodobania [...] nie drażni
go nadęta pycha magnatów czy dygnitarzy państwo-
wych, bo będąc od nich niezależnym, może ich bezkar-
nie lekceważyćn7.
Zawarta w poezji ziemiańskiej pochwała szczęścia
w domowym zaciszu stanowiła przejętą z literatury
antycznej apologię umiaru i poprzestawania na małym;
należy w niej widzieć wyraz raczej hołdu wobec panu-
jących od wieków konwencji niż rzeczywistych przeko-
nań. W praktyce bowiem zarówno za urzędami, jak
i za majątkami trwała nieustanna, bezwzględna i mało
przebierająca w środkach pogoń. Plebejusze starali się
przedostać w szeregi szlachty, ona zaś z kolei chętnie
sięgała po kondycję magnacką, a szczytem marzeń było
posiadanie w rodzie choć jednego senatora. Podobnie
jak rządy oligarchii magnackiej nie znajdują właściwie
żadnego odbicia we współczesnej publicystyce politycz-
nej, tak i w ideałach życiowych polskiej szlachty nie-
Ł. Kurdybacha, Staropolski ideał wychowawczy. Lwów 1938,
s. 42 - 43; J. Tazbir, Szlaki kultury polskiej. Warszawa 1986,
s. 40 i n.
podobna doszukać się wezwań do naśladowania tych
jednostek, które przedostały się w szeregi magnateri
Chwaląc chętnie (zwłaszcza w toastach weselnych
świetną przeszłość rodu mogącego się pochlubić het
manami, marszałkami czy biskupami, starano się jed-
nak na ogół nie przypominać nikomu, iż od nich właś-
nie ta świetność się zaczęła. Jedynie przy dostojnikac
kościoła (jak Grzegorz z Sanoka) lub przedstawicielach
świata nauki (exemplum profesor Akademii Krako-
wskiej Marcin Wadowita) przypominano ich drogę ży-
ciową, wiodącą od pasania świń lub owiec na szczyt
hierarchii społecznej. W ustroju feudalnym satyrycy
moraliści i kaznodzieje zawsze piętnowali plebejuszów
pragnących przełamać bariery stanowe i społeczne.
Używając współczesnej nam terminologii, można
powiedzieć, iż wzorcom osobowym tego stanu patro-
nowała w teorii (bo nie w praktyce) nagana awansów
niezależnie od tego, na jaki szczebel drabiny społecz-
nej miał on prowadzić. A więc czy było to przejście
z kondycji ziemiańskiej do senatorskiej, czy też próba
nielegalnego - bo kuchennymi schodami - przedo
stania się w szeregi szlachty, nad czym tak ubolE
wał Nekanda Trepka we wzmiankowanej Liber cha
morum.
Prawdą jest, że w literaturze XVII wieku spotyka
my pochwałę śmiałych rycerzy fortuny, ciągnących na
wschód w poszukiwaniu nowych ziem i bogactw, a więc
typów, które na gruncie polskim stanowiły ponieką
odpowiednik konkwistadorów. Pizarra też i Cortez
stawiano polskiej szlachcie za wzór do naśladowania
w początkach XVII wieku, wzywając ją, aby śladem
Hiszpanów szukała szczęścia w swoich Indiach (na te
renie Rosji). W dobie planów wojny tureckiej Włady-
sława IV Wazy szermowano wizją śmiałego rycerza
który dzięki waleczności wyzwoli Bałkany spod jarzma
Wysokiej Porty. Gdybyśmy jednak podsumowali licz-
bowo te głosy, okazałoby się, że stanowią one znikomą
mniejszość wobec pochwał spokojnego, mało produ-
ktywnego i niezbyt ambitnego żywota.
Z chwilą zaś gdy zabrakło własnego państwa, każ-
dy, kto robił majątek nie dla wyższych racji, lecz wy-
łącznie na własny użytek, bywał w literaturze pięknej
ukazywany jako pospolity łajdak. Nie zawsze zresztą
czyniono to świadomie: Połaniecki, potraktowany przez
Sienkiewicza z sympatią i uznaniem, dorabia się ma-
jątku na klęsce głodowej. Ze zrozumiałych względów
potępienie w jeszcze większym stopniu obejmowało lu-
dzi robiących karierę w służbie administracji zaborczej
lub w obcym wojsku. Skoro bowiem prawdziwym pa-
triotom odbierano majątki i usuwano ich ze stanowisk,
nic dziwnego, iż "urzędy nie chlubiły, kary nie hańbiły,
tytuły nie przysparzały chwały, a ordery przestawały
błyszczeć"8. Wystarczy tu przytoczyć pierwsze z brzegu
przykłady: prezesa Zagartowskiego z Kollokacji, afe-
rzysty Klonowskiego z Głów do pozłoty Lama, licznych
dorobkiewiczów, występujących w utworach Rodziewi-
czówny, Orzeszkowej oraz innych piewców polskiego
losu. Jedynym usprawiedliwieniem nowobogackiego
mogło być ofiarowanie tych pieniędzy na cele publiczne;
zacny Rzecki, który nie mógł sobie wyobrazić, aby Wo-
kulski tylko dla osobistego szczęścia zdobywał pienią-
dze "pomiędzy kulą, nożem i tyfusem", był tu wyrazem
powszechnie panującej konwencji. W Kollokacji cała
sympatia autora jest po stronie drobnej szlachty, do-
prowadzającej niezdarną gospodarką (w podzielonej
wsi) swe posiadłości do ruiny. Józef Korzeniowski
wyraźnie stawiał czytelnikowi za wzór, podobnie zre-
sztą jak to czyniła poezja ziemiańska XVII wieku, ludzi
poprzestających na małym.
Z wiejskim bytowaniem szlachty wiązał się również
8 B. Cywiński, Rodowody niepokornych. Paris 1985, s. 229.
9 Por. J. Tazbir, Spotkania z historią. Warszawa 1997, s. 208
i n. (Pochwala ®nieudacznikaŻ w literaturze polskiej).
swoisty stosunek do czasu, którym w pewnych porach
roku dysponowano w nadmiarze, co - obok dostatku
produktów - leżało u podłoża polskiej gościnności
tak sławionej przez cudzoziemców. Nader chętnie ich
witano pomimo narastającej od czasów szwedzkiego po-
topu ksenofobii. Kontrastowało to z chłodnym przyję-
ciem, z jakim spotykali się obcy przybysze w Niderlan-
dach, Anglii czy Francji. Już Jan Stanisław Bystroń
dał częściowe wyjaśnienie tej zagadki, pisząc, iż z cza-
sem niewiele się liczono, jadła było w bród, a gość z da-
lekiego świata przerywał w interesujący sposób mono-
tonię wiejskiego bytowanial epoce
gościnność świadczy nie tylko o stosunku do obcych,
lecz stanowi również - do pewnego stopnia - fun-
kcję warunków życia. "Gdzie jest co jeść, gdzie jest
zwierzyna i gdzie ludzie nie mają co robić, gościnność
- jak słusznie stwierdza Maria Ossowska - jest
cnotą, którą z góry można u ludzi żyjących w tych
warunkach przewidzieć"11.
. Dopóki więc zbyt na produkty żywnościowe był nie-
wielki, wolny czas nie stanowił jeszcze wartości
na sprzedaż, a rozrywki ograniczały się do udziału
w świętach kościelnych oraz do kontaktów towarzy-
skich, dopóty Francuz, Anglik, Włoch czy nawet Nie-
miec byli zawsze chętnie witani po dworach, stanowiąc
znakomite remedium na nudę. Zaspokajali też głód
informacji, spowodowany m.in. znacznym oddaleniem
od siebie siedzib szlacheckich. Z właściwym sobie
znawstwem obyczaju staropolskiego zwrócił na to
uwagę Henryk Rzewuski, który przez usta pana So-
plicy mówi: "cała nasza zabawa z ludźmi obcować".
I dalej: "Ugaszcza się łaskawcy, oprowadza się go do
1o J. S. Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce, wiek XVI -
-XVIII. T. 2. Warszawa 1994, s. 151 - 153.
11 M. Ossowska, Inteligent polski na tle grup towarzyskich
Europy Zachodniej. "Myśl Współczesna" maj 1947, s. 137.
stajni [...] wypije się z nim, a nagawędzi, że ledwo nie
płacze przy pożegnaniu"12.
Gościnność maleje pod naporem cywilizacji techni-
cznej oraz procesów urbanizacyjnych. Z aktualnych do-
świadczeń wiemy, że - jeśli chodzi o stosunek do tu-
rystów - trudno porównywać wioski bułgarskie lub
węgierskie z francuskimi, niemieckimi czy angielskimi,
te ostatnie zresztą bardzo trudno odróżnić od miaste-
czek. Dopiero rozwój cywilizacji przemysłowej sprawił,
iż noclegi u krewnych i znajomych stały się coraz rzad-
sze. Miejsce ich zajmują bowiem w nieporównanie szer-
szym niż przedtem zakresie zajazdy oraz hotele. Obia-
dy w podróży poczęto jeść w gospodach (a nie u rodziny
czy znajomych), gazeta i książka zajęły miejsce poga-
wędki. Równocześnie zaś pojawiło się pojęcie straty
czasu, zupełnie obce kulturze szlacheckiej XVII czy
XVIII wieku.
Podróżujących po Polsce cudzoziemców dziwiła nie
tylko wystawność uczt, ale i ich długość; huczne bie-
siady trwały wiele godzin. Między jednym a drugim
daniem robiono przerwy, wykorzystywane na wznosze-
nie toastów. Stanowiły one rodzaj panegiryków w pły-
nie: możnych sławiono nie tylko utworami drukowany-
mi, ale i poprzez długie, szumne oraz kwieciste prze-
mowy, wygłaszane nieraz mocno bełkotliwym głosem.
Podobnie pijaństwo było ściśle związane z rozwojem
życia towarzyskiego (krążące gęsto kielichy stanowiły
antidotum na ostre i pieprzne przyprawy, których do
potraw nie żałowano). Towarzysząca ucztom konwer-
sacja dotyczyła ludzi i wydarzeń politycznych, nie-
zmiernie rzadko zaś - przeczytanych książek. Jesz-
cze w XX wieku wychowywanemu w kręgu tych właśnie
tradycji towarzyskich Witoldowi Gombrowiczowi bę-
dzie brakować właśnie rozmów, kontaktu z partnerem
i2 H. Rzewuski, Pamictki Soplicy. Warszawa 1961, s. 262 -
263.
poprzez żywe słowo. Jego towarzyskość wywodziła się
w prostej linii z obyczaju szlacheckiego, kawiarnia zaś
stanowiła dla tego wybitnego kontynuatora stylu Pa-
miątek Soplicy namiastkę dworku szlacheckiego czy
nawet ganku, na którym można było przyjaźnie pogwa-
rzyć z sąsiadamil3.
Obok konsumpcyjnego stosunku do życia istotną ce-
chę szlacheckiej obyczajowości stanowiło przestrzega-
nie nader skomplikowanego savoir vivre'u tej warstwy,
obejmującego właściwie wszystko: od umiejętności uło-
żenia pasa kontuszowego po zdolność prowadzenia to-
warzyskiej konwersacji i odpowiedniego witania osób
wyżej w hierarchii postawionych. W XIX i XX wieku
po niegustownie zestawionym stroju poznawano nuwo-
rysza lub gościa z prowincji, a typowa rozmowa inte-
ligencka bywa po dziś najeżona licznymi aluzjami do
książek (Kubusia Puchatka nie wyłączając), filmów czy
przedstawień, aluzji stanowiących istotne pułapki dla
nie wtajemniczonych. Nie należy sobie wyobrażać, iż
w XVI - XVIII wieku sprawa przedstawiała się o wiele
prościej tylko dlatego, że kanon lektur był daleko węż-
szy, a strój szlachecki składał się z pewnych stałych
elementów.
Zwłaszcza bowiem moda na co dzień, nie od święta
czy wielkiego dzwonu, ulegała nieustannym metamor-
fozom. "Co ja już pamiętam odmiennej coraz mody -
pisze pan Pasek - w sukniach, w czapkach, w botach,
szablach, w rządzikach i w każdym aparacie wojennym
i domowym, nawet w czuprynach, gestach w stąpaniu
i w witaniu, o Boże święty, nie spisałby tego na dzie-
siąciu skórach wołowych"14.
Nie tylko jednak strój czy obowiązujący przy stole
sposób zachowania, ale i stosowana w rozmowach fra-
13 por. J. Błoński, Gombrowicz a ethos szlachecki. "Tekst',
1974, nr 4 (16), s. 124.
14 J. pasek, Pamiętniki. Wrocław 1968, s. 93.
teologia ulegały nieustannym zmianom. Zwłaszcza
w dobie baroku zwroty łacińskie (podobnie jak później
francuskie) stają się czymś w rodzaju inkrustacji języ-
kowej. Stanowiły bowiem analogiczne upiększenie mo-
wy, jak pas kontuszowy - stroju czy (nieudolne naj-
częściej) imitacje marmuru lub alabastru - ołtarzy.
Choć brakowało jednolitego wzorca obyczajów, stroju
czy wymowy, obowiązującego na obszarze całej Rze-
czypospolitej, to jednak poszczególne regiony kulturo-
we państwa miały swoje własne kanony postępowania,
których należało przestrzegać. -
Nic więc dziwnego, iż Walerian Nekanda Trepka
z satysfakcją opisuje, jak to plebejuszów podszywają-
cych się pod szlachtę niemal z miejsca demaskowała
właśnie ta nieznajomość reguł gry towarzyskiej i za-
chowań. Storo, Niemiec ze Śląska, zalecając się do pan-
ny Morawiskiej, "słał jej wieńce na półmisku, drugim
przykrywszy. Z tego i z innych postępków poznano, że
chłop, i odmówiono mu". Niejaki Zbijewski, podejmując
gości obiadem, zwykł był mawiać: ,edzże wm., nie jadł-
byś tego dama", oznajmiał zaś wstanie od stołu słowa-
mi: "mam potrzebę odyść". Towarzyskie blamaże z nie-
znajomości wspomnianych reguł wynikające wyśmiał
bystry obserwator Wacław Potocki w wierszu Pan Ku-
rek pannę Maglownicę, w którym dochodzi do podobne-
go co i Trepka, zgoła niedemokratycznego wniosku,
a mianowicie, że na próżno chłopka będzie udawać
szlachciankę, bo i tak w końcu wyjdzie szydło z worka.
A przecież zdradzała nie tylko mowa czy maniery,
lecz również i sama wymowa. Nekanda Trepka raz po
raz przypomina, iż ktoś tam został zdemaskowany jako
fałszywy szlachcic, ponieważ "mowę chłopską miał, sze-
pluniawą i prostak w obyczajach"15. Jak widać, nie
tylko w nowożytnej Anglii niewłaściwy akcent utrud-
i5 W. Nekanda Trepka, Liber generations plebeanorum [Liber
chamorum). Oz. I. Wrocław 1963, s. 514, 665 i XLIV.
niał drogę do awansu społecznego. Najbezpieczniej by-
łoby nie odzywać się w ogóle, ale jak długo można mil-
czeć w towarzystwie?
Choć w stosunku do ludzi z własnego kręgu obo-
wiązywał w zasadzie ten sam kodeks postępowania, to
jednak i on nie był pozbawiony całej gamy odcieni, od
serwilistycznego nieraz płaszczenia się wobec moż-
nych, po dość lekceważące traktowanie szaraczków
i gołoty szlacheckiej. Pewne przestrzeganie pozorów
obowiązywało, jak słusznie stwierdził cytowany już
Rzewuski (ustami pana Soplicy): "Bo choć my, niżsi,
umieli czuć powagę urzędu i wieku, znaliśmy, że jako
szlachta, wszyscy my równi byli między sobą [...] i gdy-
by mnie inaczej przyjął, czułbym siebie być ukrzyw-
dzonym"16.
Inne postępowanie obowiązywało wobec osób nie na-
leżących do tego samego kręgu społecznego i towarzy-
skiego; dość istotna była tu sprawa podawania lub nie
ręki, mówienia per ty, wy, asan, waćpan, pan itd. Je-
szcze Maria Dąbrowska w Nocach i dniach pisze, iż
zamożni chłopi chętnie wydali swą posażną jedynaczkę
za rządcę Olczaka między innymi dlatego, ponieważ
wiedzieli, iż mu nikt ani ty, ani wy nie powie. Nie
znaczy to oczywiście, aby dobrze wychowana szlachta
była niegrzeczna wobec służby; traktowała ją jednak
w sposób odmienny niż swoich herbowych i karmazy-
nowych współbraci. Podobnie zresztą i w XX wieku
kodeks osób z towarzystwa nie był - i nie jest -
stosowany wobec ludzi stojących na niższych szczeb-
lach drabiny społecznej. Nie zawsze wynika to oczywi-
ście z lekceważenia partnera, częściej z przekonania,
iż pewne formy grzecznościowe nie znajdą uznania
i zrozumienia w oczach drugiej strony. Marcin Czer-
wiński, opisując stosunki w swojej kamienicy, wspomi-
na, jak to nie miał odwagi przedstawić się w sposób
1s H. Rzewuski, Pamigtki...., s. 61.
formalny swojej sąsiadce, godnej majstrowej, "w prze-
czuciu pretensjonalności takiego kroku". Nie zostałby
bowiem właściwie zrozumiany, podobnie jak prowin-
cjusz, który trafiłby do dużego miasta ze zwrotami
w rodzaju: tego więc, panie dobrodzieju i całuję rączki
łaskawej panil7.
Szlachectwo było najwyższą wartością w rozumie-
niu tej warstwy. Jedyna droga do herbu wiodła przez
waleczność okazaną na polu bitwy, a nie jakiekolwiek
inne zasługi dla kraju (paru uszlachconych typografów
z XVI wieku czy nobilitowany Szymon Szymonowic sta-
nowią wyjątek potwierdzający regułę). O tym, jak nisko
ceniono zasługi osobiste w porównaniu z dobrym uro-
dzeniem, świadczy fakt, iż od XVII wieku świeżo nobi-
litowani nie mieli aż do trzeciego pokolenia prawa pia-
stowania urzędów i odbywania poselstw (instytucja tak
zwanego skartabellatu). W sumie nie było ich zresztą
wielu; od schyłku XVI wieku aż do końca istnienia
szlacheckiej Rzeczypospolitej uszlachcono nie więcej
niż tysiąc osób (do czego dochodziły jeszcze indygena-
ty), podczas gdy we Francji w samym tylko XVIII wieku
nobilitacja objęła 15 000 osób. Tam jednak zarówno
pełniony urząd, jak i trzymana tytułem lenna posiad-
łość wiodły do upragnionego herbu, podczas gdy w Pol-
sce urząd był konsekwencją posiadanego szlachectwa
- stąd też znane przysłowie, iż szlachcic bez urzędu
jest jak chart bez ogona. Król polski miewał podobno
do rozdania kilkanaście tysięcy stanowisk. Część z nich
zresztą miała często fikcyjny charakter, mimo to do
urzędu dążył każdy ambitniejszy członek stanu szla-
checkiego. "Ta gorączka, żeby czymś być, górowała
i zdawało się, że jest panująca w naszym społeczeń-
stwie" - pisał swego czasu Julian Bartoszewiczl8. Po-
17 M. Czerwiński, Przemiany obyczaju. Warszawa 1972, s. 72.
18 Patrz: Encyklopedicz Powszechnu Ogelbrznda. T. 26. War-
szawa 1867, s. 87 - 88.
28 29
cząwszy od XVII wieku również syn i wnuk szlachec-
kiego urzędnika mieli zwyczajowe prawo do tytułu
przodka (wojewoda - wojewodzie - wojewodzicowicz).
Odpowiednio też nazywano żony (łowczyna, cześniko-
wa etc). Daremnie, choć nieraz dość ostro wyśmiewano
się z tej masy urzędników ziemskich. Kitowicz pisał
op., że "palestra składa się z samej szlachty, a do tego
urzędników: stolników, cześników, mieczników, horod-
niczych, mostowniczych [...] stolnikiewiczów, cześnikie-
wiczów, cywunowiczów i tam dalej - rozmaitych cy-
ców"19. Ignacy Krasicki zaś (przez usta Pana Podsto-
lego) zrzędził: "ojców nie tylko majętność, ale i tytuły
urzędowne chcemy brać przez sukcesyję [...]. U nas
komornik, burgrabia, regent napełnia kraj komornikie-
wiczami, burgrabiczami, regentowiczami"2o.
Ubiegano się nie tylko o urzędy, z którymi związana
była faktyczna władza (jak godność starosty, sędziego
ziemskiego czy podkomorzego), ale również i o czysto
tytularne dygnitarstwo dawno odpadłych od Rzeczypo-
spolitej ziem: parnawskiej, dorpackiej czy wendeńskiej.
Ponadto były one bezpłatne, w czym wolno widzieć
wpływ tradycji starożytnego Rzymu (gdzie urzędnicy
nie pobierali pensji), a także oddziaływanie haseł
o bezinteresownej służbie dla ojczyzny (myśl tę rozwi-
jał zwłaszcza Piotr Skarga). Co więcej, urzędy pocią-
gały za sobą pewne koszty, jak choćby przyjęcia z okazji
otrzymania urzędu (taką radosną zabawę opisuje imć
pan Seweryn Soplica). Jeśli więc tak bardzo goniono
za tytułami, to dlatego, iż stanowiły zaszczytne wyróż-
nienie. Przy braku owych von, don, de czy sir przy
nazwisku tytuł sygnalizował, iż mamy do czynienia
z kimś znaczniejszym. Zastępował także ordery, któ-
rych w Polsce aż do XVIII wieku nie nadawano. God-
ność zaś wojewody czy kasztelana oznaczała, że zarów-
19 J. Kitowicz, Opis..., s. 140.
2o J. Krasicki, Pan Podstoli. Kraków 1927, s. 92 i 127.
no posiadacz tego tytułu, jak i jego potomkowie należą
do arystokracji (pamiętajmy, iż Rzeczpospolita szlache-
cka nie uznawała tytułów książąt, hrabiów czy marki-
zów). Ponadto urząd pozwalał górować nad szarakami,
zarówno plebsem, jak i gołotą szlachecką. "Rzecz typo-
wa dla mentalności feudalnej, gdzie nie szacunek dla
innych, lecz pogarda dla niższych była cechą dominu-
jącą" - zauważa Józef Matuszewski2l.
Do pewnego stopnia rolę zachodniej partykuły szla-
checkiej pełniły przyrostki -ski czy -cki, jakie pojawia-
ją się w Polsce już w XV - XVI wieku. Z jednej strony,
niwelowały one, przynajmniej formalnie, wszelkie róż-
nice w obrębie warstwy feudalnej, skoro nie tylko czo-
łowi magnaci, ale i królowie nosili nazwiska zakończo-
ne tak właśnie (Wiśniowiecki, Sobieski, Leszczyński,
Poniatowski), z drugiej, wyróżniały ich posiadaczy od
plebsu. To prawda, że istniała cała masa nazwisk szla-
checkich nie zakończonych w ten sposób, a zarazem
nie wszystkie nazwiska na -ski czy -cki należały do
posiadaczy herbu. Równocześnie jednak świeżo nobili-
towani dość często wraz ze szlachectwem przyjmowali
nazwisko kończące się na -ski, stara zaś szlachta, prze-
konana o wyróżniającym znaczeniu tego przyrostka,
w XVII wieku dodawała go sobie masowo do nazwisk.
W ten sposób Czajka przekształcił się w Czajkowskie-
go, Łapa w Łapińskiego, Kisiel w Kiślańskiego itd. Od-
tąd też za granicą nazwiska w ten sposób zakończone
uważano za typowo szlacheckie, a w następnych stu-
leciach za typowo polskie.
Nic więc dziwnego, iż zdaniem Nekandy Trepki do-
dawanie -ski do nazwiska świadczy o zamiarze wciś-
nięcia się do stanu szlacheckiego; domagał się on na-
wet, aby zakazać tego pod karą śmierci. Z czasem
2i J. Matuszewski, Tytułomania szlachecka w świetle patro-
nimików urzędniczych. "Rozprawy Komisji Językowej ŁTN",
t. 16, 1970, s. 159.
jednak po nazwiska tak zakończone zaczęli coraz bar-
dziej masowo sięgać przedstawiciele innych warstw
społecznych, a chłopi (czy nawet Żydzi) z dóbr Zamoy-
skich lub Potockich przybierali nazwiska ich właścicie-
li. Zarówno w okresie międzywojennym, jak w latach
Polski Ludowej, zmieniając nazwiska najchętniej i naj-
szybciej przybierano końcówkę na -ski. Następowała
zmiana nazwisk typu Biernat, Magdziarz czy Kowal
na Biernacki, Magdziarski i Kowalski.
Ponieważ jednak szlachcica nie zawsze można było
poznać po nazwisku, stąd też w aktach prawnych dość
często występował on z przydomkiem szlachetny (no-
bilis ewentualnie generosus), w przeciwieństwie do
magnata nazywanego wielmożny (magnificcus). Miesz-
czanina określano jako uczciwego (honestus) lub sła-
wetnego (famatus), chłop zaś bywał nazywany praco-
witym (laboriosus). O ile początkowo tylko szlachta
zwracała się do siebie per pan, inne warstwy natomiast
zadowalały się zaimkiem ty (lub wy), to z czasem i one
zaczęły się posługiwać tytulaturą wzorowaną na szla-
checkiej. Z kolei szlachta nie poprzestawała na samym
zwrocie pan, ale w miarę upowszechniania się (zdemo-
kratyzowania) kolejnej formy przechodziła na wyższy
stopień tytularny (waść, waszeć, waszmość, waszmość
Pan, waszmość miłościwy Pan, Wielmożny Pan, Jaśnie
Wielmożny, Jaśnie Oświecony - co trafnie odnotował
Krasicki).
W całej feudalnej Europie zasadę dziedziczenia
przywileju uzasadniano teorią dziedziczności cnót i za-
let. Również w Polsce traktowano szlachectwo jako
wartość niemalże mistyczną, opartą na odrębnym, le-
pszym biologicznie pochodzeniu. Pod tym właśnie ką-
tem widzenia oceniano reprodukcję gatunku, wierząc
w dziedziczenie zalet ciała, umysłu i - charakteru.
Dlatego tak surowo potępiano mezalianse i jeszcze
w XIX wieku wcale nie konserwatywni pisarze cofają
się przed wydawaniem swych szlacheckich bohaterek
za plebejuszy. Wprawdzie w Krewnych Józefa Korze-
niowskiego jedna z nich wychodzi za stolarza, w Lalce
kupiec galanteryjny jest o krok od małżeństwa z ary-
stokratką, w Nad Niemnem wreszcie panna z dworku
poślubia drobnego rolnika, ale we wszystkich wypad-
kach inkryminowane zawody wykonują przecież lu-
dzie szlacheckiego pochodzenia. Szczytem mezaliansu
było poślubienie przez zdeklasowanego szlachcica zu-
bożałej arystokratki (Lalka) czy małżeństwo bogate-
go arystokraty z niezbyt zamożną szlachcianką (Trę-
dowata).
Kompromitował w oczach opinii szlacheckiej nie tyl-
ko sam fakt urodzenia się bez herbu, ale i profesja,
jaką się parano. Z tak zwanych wolnych zawodów tylko
fach prawniczy znajdował aprobatę członków tego sta-
nu; na pracę w palestrze zezwoliła już konstytucja 1543
roku. Zawód ten wiązał się z funkcjonowaniem pań-
stwa szlacheckiego, podobnie zresztą jak stanowiska
w armii, Kościele czy administracji dóbr magnackich
lub królewskich. We wszystkich tych dziedzinach wzra-
sta, od XVI wieku począwszy, procent zatrudnionej
szlachty. Aprobując zatrudnienie w sądownictwie i ce-
niąc medyków (niektórzy z nich byli zresztą szlachec-
kiego pochodzenia), pogardzano natomiast zdecydowa-
nie chirurgami, których w praktyce nie odróżniano
niemal od cyrulików czy balwierzy22. Lekceważono po-
wszechnie, nie tylko zresztą u nas, artystów, dość po-
gardliwie wreszcie traktowano aktorów. Pewną rolę
w podobnej ocenie mógł odgrywać skład etniczny oraz
pochodzenie społeczne: palestra składała się niemal
wyłącznie z Polaków (w 1726 roku zastrzeżono nawet,
iż w trybunałach może występować tylko szlachta). Cy-
rulikami bywali natomiast przeważnie Żydzi, na scenie
22 por. J. Tazbir, Lepsze i gorsze zawody w opinii szlacheckiej
XVI-XVII w. [w:] Pamiętnik XVII Powszechnego Zjazdu Histo-
ryków Polskich. T. 1. Warszawa 1979.
występowali Włosi i Francuzi: przybysze z Italii, Frar
cji czy Niemiec wznosili dość często pałace i kościoły
oraz malowali obrazy. Działo się tak, choć - jak słu
sznie zwracają uwagę historycy sztuki - artyści ci
tworzyli zazwyczaj, wykorzystując rodzime, zastane
miejscowe wzory i tradycje. Wśród szlachty nader jed-
nak były popularne wierszyki w rodzaju:
Bez cudzoziemców Polacy być nie mogą,
Bo co kupiec albo rzemieślnik, to Niemiec,
Co śpiewak, to Włoch,
Krawcy najlepsi Francuzowie
Hiszpani sami doktorowie 23.
Pogarda dla rzemiosł i handlu cechowała stan ry
cerski już w dobie średniowiecza. Jeśli jednak szlachta,
która z tego stanu wyrosła, żywiła podobne uczucia
oddziaływały na nią bez wątpienia swoiste warunki
rozwoju społeczno-gospodarczego Polski w XVI wieku,
Refeudalizacja, widoczna przede wszystkim w stosun
kach agrarnych (rozwój pańszczyzny oraz opartego na
niej folwarku), brak przemian wczesnokapitalistycz
nych, zacofanie społeczne - wszystko to sprzyjało
ugruntowaniu się w mentalności szlachty poglądów po
wstałych jeszcze w poprzedniej epoce.
Nie lubiano więc obcych i swoich kupców jako rze
komych oszustów, bogacących się kosztem łatwowier
nych ziemian. Uczucia te szlachta polska dzieliła zre
sztą z francuską czy angielską, również ustosunko
waną niechętnie do brudzenia sobie rąk handlem
i pogardzającą mieszkańcami miast. Handel pojmowa
no często w Polsce jako wszelkiego rodzaju usługi
świadczone za pieniądze, od cyrulika począwszy, a m
jeżdżcym po dworach malarzu kończąc. Przede wszy
sikim jednak w tej roli występowali kupcy, o których
23 Biblioteka Czartoryskich, rkps nr 3031, fol. 577.
pisano: "Koronę niszczą, ubożą i z dostatków gołotą,
a cudze kraje i sami siebie bogacą"24.
Przedstawiciele tego zawodu nigdy nie mieli w Pol-
sce dobrej opinii; jeszcze bowiem nie przebrzmiały echa
szlacheckiej niechęci do miarki i łokcia, ajuż się zaczęła
socjalistyczna nieufność wobec prywatnej inicjatywy.
Występowała ona w dość zabawny sposób w powieści
kryminalnej doby PRL. Jeśli spotkaliśmy w kręgu po-
dejrzanych prywatnego kupca czy rzemieślnika, to mo-
gliśmy być niemal pewni, iż właśnie on okaże się prze-
stępcą. W odczuciu szlacheckim pewne zawody
degradowały człowieka społecznie. Podobnie zresztą jak
aż po rok 1990 istniały u nas obszary lepszych i gor-
szych profesji; stosunkowo niedawno zaliczono do nich
cały olbrzymi dział tak zwanych usług dla ludności.
Już w XVI - XVII wieku pogardzano rzemieślni-
kiem, który "mitręgą sprośną żyje, zacnemu człowie-
kowi nieprzystojną", pisano również, że "grzech i sro-
mota kupczyć", lekceważono wreszcie intensywny wy-
siłek umysłowy. Uważając pracę fizyczną za zajęcie
poniżające, odpowiednie tylko dla niższych stanów,
szlachta czyniła wyjątek wobec uprawy ziemi. Prze-
kształciwszy się w ziemian, poczuła się "oraczami",
w wielorakim zresztą słowa tego znaczeniu. W wyso-
kiej cenie bywały wśród szlachty zalety dobrego, a więc
pracowitego i oszczędnego gospodarza, w tym również
zarządcy czy dzierżawcy rozległych nieraz dóbr. Rol-
nictwo uważano też za główne źródło dobrobytu,
a sprzedaż drewna lub zboża za godziwą jako "towarów
szlacheckiemu stanowi przyzwoitych"25. Nie zawsze
24 M. Bogucka, Miejsce mieszczanina w społeczeństwie szla-
checkim. Atrahcyjność wzorów życia szlacheckiego w Polsce XVII
wieku. [w:1 Spoieczeństwo staropolskie. T. 1. Pod red. A. Wyczań-
skiego. Warszawa 1976, s. 187.
z5 por. Ilistoria kultury materialnej Polski w zarysie. T. III:
(Od XVI do połowy XVII wieku). Pod red. A. Keckowej i D.
Molendy. Wrocław 1978, s. 21 - 22.
zresztą pochodziły one z własnego majątku. W XVl
XVIII wieku szlachta częstokroć pośredniczyła, i
z zyskiem, przy sprzedaży płodów rolnych oraz 1e
nych. Co więcej, niektórzy członkowie tego stanu zaj-
mowali się również lichwą. Musiało to być dość po-
wszechne zjawisko, skoro konstytucje sejmowe paro-
krotnie (1578, 1633 i 1677) wspominają o szlachcie
która sprzedawszy majątki, osiec,hasiw W eśće
e ta zlcwy. Obraz ten nie przeniknął jednak
ówczesnej literatury; czasami tylko jakiś rozgoryczc
pisarz mieszczański zdobywał się na słowa gorzl
prawdy. "Kupczą wołami, końmi, winem, miodem,
rzałkami, pieprzem, śledziami, rybami, wieprza:
zbożem wszelakim" - pisał w roku 1633 Szymon Sta-
rowolski2ó. Lustro literatury najczęściej jednak po da
nemu ukazywało szlachcica w roli oracza, sugeruje
iż źródłem szczęścia oraz dobrobytu jednostek jest wy-
łącznie praca na własnym zagonie. W rzeczywista
natomiast ambitniejsza młódź szlachecka chętnie ut
koła z zaścianków, świadoma, że służba w poczta
magnackich czy na dworach wielmożów przynosi wię
korzyści niż żmudny trud rolnika. Szczeblami do 1
nery bywał przywilej, protekcja królewska lub magr
eks, a jeśli już praca, to nie własna, lecz cuó
(pańszczyźnianych chłopów). Już Anzelm Gostom;
pisał (1588), iż praca poddanych to "dochód albo intra
nawiętsza w Polszcze".
Jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku dla wy
gitymowania się herbem wystarczały czasem, o
przekupionych świadków, nie spracowane dłon
świadczące, że ich właściciel nie jest szewcem lub gra-
barzem. Praca fizyczna hańbiła niemal na równi z nie
honorowym postępowaniem, ale tu sprawa przedsta-
wiała się w sposób o wiele bardziej skomplikowa
ts S. Starowolski, Reformacyja obyczajów polskich. Kral
1859, s. 172 - 173.
Przyjmowano powszechnie w społeczeństwie szlachec-
yła, i to kim, iż każdyjego członek musi być eo ipso człowiekiem
oraz teś- honoru. Przekonanie to pokutowało jeszcze w okresie
tanu taj- międzywojennym. Słynny Polski kodeks honorowy Wła-
dość po- dysława Boziewicza (1919, reprint: 1990) oficjalnie
we paro- przyjęty w armii i regulujący wszelkie sprawy pojedyn-
zlachcie, kowa - orzekał, iż każdy szlachcic jest honorowy
ście i ży- z natury. Plebejusz natomiast, aby został uznany za
dnak do zdolnego do dania satysfakcji, musi wykazać się czymś
ryczony dodatkowym. Jeśli jest mechanikiem, to na przykład
gorzkiej dokonaniem wynalazku, jeśli kupcem - piastowa-
lem, go- niem godności prezesa izby handlowej itd.
przami, pojęcie honoru, związanego nierozdzielnie z herbem
,
non Sta- było ukształtowane niewątpliwie pod wpływem etosu
po daw- rycerskiego, któremu piękną książkę poświęciła Maria
garując, Ossowska2. Słowo honor nader często przewija się w pa-
jest wy- miętnikach szlacheckich (z Paskiem na czele), o verbum
wistości nobile rozprawiano więc na długo przed wystawieniem
ile ucie- znanej opery Stanisława Moniuszki. Dla legendy o Panu
ocztach ardowskim (polskim Fauście - jak go nazywają obcy
i więcej badacze) łatwo znaleźć obce odpowiedniki, ale występu-
do ka- jący w niej motyw szlacheckiego honoru, którego nie
rnagna- mógł złamać, jest rdzennie polski28. Samo jednak wy-
cudza czulenie na tym tle oraz skłonność do pojedynkowania
tomski się z powodu domniemanej obrazy honoru, cechowały
intrata w 1 I eku szlachtę francuską oraz hiszpań-
ską w jeszcze większym stopniu niż polską.
i wyte- Szlachecka wrażliwość na punkcie honoru dawała
, obok powód do licznych awantur, szczególnie gdy była pod-
dłonie, lana alkoholem (nie bez znaczenia pozostawał tu jego
ib gar- gatunek: pijana w dużych ilościach gorzałka działała
z nie- szybciej i skuteczniej od piwa czy wina). Na agresyw-
z M. Ossowska, Ethos rycerski i jego odmiany. Warszawa 1973.
raków 28 Por. Słownik folkloru polskiego. Pod red. J. Krzyżanowskie-
go. Warszawa 1965, s. 407 (hasło: Twardowski, pióra A. Biernac- .
kiego).
ność szlacheckich opojów, ciągle podejrzewających in-
nych o obraźliwe intencje i zamiary, skarżą się często
przebywający w Polsce cudzoziemcy. Ostrzegają oni
zresztą w swoich pamiętnikach rodaków, aby nie po-
dróżowali w soboty, wtedy bowiem tłumy pijaków wy-
legają na drogi i zaczepiają przejeżdżających. Wynikało
to chyba po części z picia mocnej gorzałki. Sporo tego
typu zachowań cechuje i dzisiejszych opojów, stanowią-
cych najbardziej chyba agresywną w całej środkowo-
wschodniej Europie odmianę ludzi tego gatunku. Przy
braku silnej władzy wykonawczej szabla zastępowała
policję; służyła do egzekucji wyroku sądowego czy zem-
sty na uciążliwym sąsiedzie.
Szlachta polska, nie czekając na interwencję władz,
sama sobie wymierzała sprawiedliwość w przeciwień-
stwie do Hiszpanii, Anglii czy Niderlandów, gdzie spra-
wy leżały w kompetencji uprawnionych do tego insty-
tucji. Kto we Francji znieważył urzędnika królewskiego
przybywającego w imieniu sądu, ten narażał się na
bardzo poważne konsekwencje, w Polsce zaś niemiłe
przygody woźnych trybunału zjawiających się z po-
zwem były na porządku dziennym. Według zgodnej opi-
nii zachodnioeuropejskich pamiętnikarzy "byliśmy jed-
nym z najkłótliwszych, najbardziej zawadiackich kra-
jów Europy". Pewien Holender, podróżujący po Polsce
u schyłku XVII wieku, zauważa: "biesiada kończy się
często na kłótniach, na obcięciu uszów i nosa szablami".
To samo pisze (1671 r.) Ulryk Werdum. Najgorzej dzia-
ło się po miastach w czasie sesji sejmowych, konwokacji
czy elekcji. Wspomina o tym Werdum, lekarz Jana III
Sobieskiego, Bernard O'Connor zaś ostrzega, iż w tra-
kcie sejmów słudzy rozmaitych panów dopuszczają
się napadów i kradzieży, "tak, że jeśli kto chce zostać
przy worku, sukni i koszuli, wieczorem nie powinien
wychodzić".
Były to jednak zjawiska występujące tylko w pew-
nych okresach, za to w wielkich miastach zachodniej
Europy każdy ranek niemal zastawał trupy pomordo-
wanych przechodniów na ulicy, a krzyki rabowanych
dość często rozdzierały ciszę nocną. Natomiast podróże
po Polsce poza okolicami górzystymi, gdzie grasowali
zbójnicy, jak również kresami wystawionymi na najaz-
dy tatarskie, należały - co zgodnie podkreślają cu-
dzoziemcy - do stosunkowo bezpiecznych. Krzysztof
Mosini, włoski sekretarz Zygmunta III, pisał, że cu-
dzoziemiec, chociaż ma często nad sobą jedynie "dach
skromnej lepianki, czuje się swobodnie i bezpiecznie,
jakby był panem całej okolicy"29. Również bójki dość
rzadko kończyły się śmiercią uczestników; Włodzimierz
Dworzaczek zwrócił swego czasu uwagę, iż obdukcje
sądowe uwiecznione w aktach grodzkich wielkopol-
skich wykazują przewagę ran tłuczonych nad rąbany-
mi, co dowodzi, iż starcia nie musiały być krwawe.
Poprzedzały je zaczepki słowne, zasadzające się właś-
nie na obrazie honoru. Przy każdej też okazji stan bia-
łogłowski nieuczciwymi lżono słowy. Dworzaczek pisze:
"Kto ciekaw jakimi, niech posłucha pod najbliższą bud-
ką z piwem. Słownictwo w tej dziedzinie okazuje nie-
mały konserwatyzm"3nie okazuje nie-
Sposobności do obrazy bywało zresztą mnóstwo, po-
nieważ samo pojęcie honoru miało nader rozległe i sła-
bo sprecyzowane granice. Było ono przy tym niesły-
chanie rozciągliwe: honor wymagał bowiem zarówno
spłaty długu karcianego czy wydania przyjęcia na od-
powiednim poziomie, jak wystąpienia w obronie czci
kobiety i oczywiście - z szablą w ręku - w obronie
ojczyzny. W zasadzie jednak zgadzano się na to, że
szlachcica obowiązuje męstwo i rycerskość (jako symbol
wyższości grupy), odwaga (kompromituje tchórzostwo,
a nie na przykład grabież czy okrucieństwo). Wystarczy
29 J. Tazbir, Rzeczpospolita i świat. Studia z dziejów kultury
XVII wieku. Wrocław 1971, s. 186 - 187.
30 Tradycje szlacheckie..., s. 204.
przypomnieć pogardę, z jaką pamiętnikarze szlacheccy
XVII wieku pisali o tych, którzy na polu bitwy okazali
się być bojaźliwego serca. Żołnierz i zawadiaka Jan
Chryzostom Pasek wielokrotnie pokpiwa z pospolitego
ruszenia jako formacji szczególnie tchórzliwej.
Obowiązywała również zasada nienapadania na bez-
bronnego przeciwnika (stąd kłopoty Rzędziana, który
nie mógł zabić chorego Bohuna), a więc, jak byśmy dziś
powiedzieli, pewne reguły gry sportowej; walka -
przynajmniej w teorii - musiała być prowadzona na
zasadach fair play (nie mówiąc już o tym, że ucieczka
z pola bitwy pociągała za sobą konsekwencje politycz-
no-prawne w postaci infamii oraz konfiskaty mienia).
Wiązało się z tym rozwinięte w wysokim stopniu po-
czucie godności osobistej, silniejsze chyba niż w innych
krajach. Szlachcic polski jeszcze w XVII wieku potrafił
bronić swego honoru przed królem czy magnatami.
Pewien wpływ na kształtowanie się etosu szlachec-
kiego wywierał Kościół, choćby poprzez zasadę, iż zo-
bowiązań należy dotrzymywać (pacta sunt servanda),
a słabszych nie wolno krzywdzić (zwłaszcza wdów i sie-
rot). Z drugiej strony jednak, potoczne wyobrażenia
szlachty o honorze pozostawały częstokroć w sprzecz-
ności z zasadami zawartymi w Dekalogu. Daremnie
więc, nie tylko zresztą w Polsce, potępiano pojedynki.
Bardziej od wizji grzechu śmiertelnego nękała szlach-
cica myśl o nie zmytej krwią plamie na tarczy herbo-
wej. "Chciałbym widzieć w tej sytuacji szlachcica [...
choćby samego przezacnego Longina Podbipiętę, któ-
remu wzbronić ®wyzwanie na rękęŻ tego, kto go obraził.
Raczej zostanie Turkiem, kalwinem..." - słusznie za-
uważa Tadeusz Żeleński-Boy. Przy słabości aparatu
wykonawczego niezbędny stawał się udział w zbrojnych
zajazdach, również wielokrotnie gromionych z ambon.
Ileż zaś razy dochodziło do bójek podczas sejmików
odbywanych w kościołach (z których przezornie wyno-
szono Przenajświętszy Sakrament). W tym wypadku
o wymogi kastowej etyki rozbijały się wskazania ety-
czne Kościoła. Daremnie też spowiednicy gromili mag-
nacką pychę, skoro przedstawiciele tego stanu dla ho-
noru rodu byli często gotowi popełnić najgorsze wy-
stępki i zbrodnie. Poczucie honoru cechowało także
inne warstwy społeczne; wolno w tym widzieć po części
wpływ etosu rycerskiego szlachty, który przenikał do
mieszczan i chłopów. W roku 1749 Antoni Sebastian
Dembowski w satyrze Punkt honoru pisał:
Nie masz miasteczka, pałacu, kościoła,
Nie masz wsi, domu i klasztoru zgoła,
Nie masz posiadki, karczmy ani dworu,
Gdzie by nie miano coś za Punkt Honoru3l
(Posiadka oznaczała gościnę lub spotkanie towa-
rzyskie).
Zjawisko było powszechne, skoro nie uszło uwadze
poety. W poczuciu honoru przodowali zwłaszcza górale,
pilnie baczący na to, aby ich szanowano. Jeszcze
w XX wieku w ten właśnie sposób wyłudzano na Pod-
karpaciu ziemię od chłopów, zawierając z nimi tylko
ustne, a niekorzystne dla wiejskiego kontrahenta umo-
wy. Chłopi lekkomyślnie dawali się przekonać, że oni
mają swój honor, a pan swój honor i że "obrazą byłoby
nie ufać pańskiemu słowu"32.
Jednak tylko u szlachty ów honor miał stanowić
pewien system zobowiązań etycznych, wynikających z
posiadania tarczy herbowej. Ona też najmocniej od-
działała na kształtowanie się tego pojęcia oraz jego
zakorzenienie w społeczeństwie staropolskim; nie zna-
czy to jednak, aby sama realizowała w pełni szczytne
ideały etosu rycerskiego.
31 poeci polskiego baroku. T. 2. Warszawa 1965, s. 476.
3z H. Górska, My samotni zbłgkani ludzie... Opowiadania,
artykuły, fragmenty. Warszawa 1967, s. 179.
Z prac krytyków filmowych wiemy, iż wbrew temu,
co pokazują westerny, rycerskie pojedynki nie należa-
ły wśród tzw. rewolwerowców do reguły; dość często
strzelano bez uprzedzenia, a nawet w plecy. Podobnie
i w trakcie najazdów urządzanych przez szlachtę na-
padano na bezbronnych czy też uciekano tchórzliwie
z pola bitwy. Do legend należy także zaliczyć owo "nie-
podnoszenie" ręki na kobietę; akta sądowe pełne są
przykładów wręcz przeciwnego postępowania. Tak op.
w roku 1644 Jan Trąpczyński nie tylko wdowę po swo-
im kuzynie Prokopie, Zofię ze Sczanieckich, najgorszy-
mi słowami zelżył, ale i pięściami pobił. Następnie zaś
"nie mając żadnego na jej słabość zdrowia i stanu bia-
łogłowskiego respektu, włóczył za włosy po ziemi"33.
W praktyce bywało więc różnie z ową przypisywaną
kulturze szlacheckiej galanterią wobec kobiet. Na co
dzień cechował ją raczej pewien antyfeminizm, właści-
we wszystkim konserwatywna-agrarnym społeczeń-
stwom dążenie do izolacji niewiast w kręgu domowego
ogniska. Zdarzały oczywiście białogłowy z gatunku hit
mulier, dające się we znaki sąsiadom i własnym mę-
żom. Znamy (zwłaszcza z przekazów XVIII-wiecznych)
panie z zapałem uczestniczące w intrygach politycz-
nych i żony wielmożów odbywające odległe i kosztowne
nieraz podróże. Nie one jednak nadawały ton kobie-
cej społeczności. Zalety dobrej żony (pracowita, uległa,
gospodarna, pobożna) niewiele się właściwie różniły
od cnót, które chciano widzieć we wzorowej służącej.
Od spraw wielkiej polityki i dalekich wojaży byli
mężczyźni.
Obowiązywał także dualizm etyczny, inne były wy-
magania i kryteria moralne stawiane szlachcie, inne
zaś plebejuszom. Poczucie honoru splatało się więc nie-
raz z bardzo niesympatycznymi cechami ówczesnego
33 L. Białkowski, Szkice z życia Wielkopolski w siedemnastym
wieku. Poznań 1925, s. 28.
ziemiaństwa. Trudno jednak nie dostrzec, iż wpływało
ono zarazem na kształtowanie pewnych imponderabi-
liów, "bez których współżycie ludzi może się stać nie
do zniesienia: wartość honoru, godności osobistej, dys-
krecji, wielkoduszności wobec pokonanych, odrazy do
mściwości" (L. Kołakowski)34.
Duże znaczenie w samookreśleniu się szlachty od-
grywał niewątpliwie jej wygląd zewnętrzny; w XVI -
XVII wieku ukształtował się strój narodowy, oparty na
wzorach wschodnich, docierających do nas przede
wszystkim przez Węgry. W najbardziej klasycznej od-
mianie nosiła go szlachta, stąd też w opinii potomnych
strój ten był uważany po prostu za szlachecki. W rze-
czywistości jednak, z pewnymi odmianami w kroju,
znacznymi natomiastjeśli wziąć pod uwagę jakość tka-
nin, nosili go także zamożniejsi członkowie innych
warstw. Na ów ubiór narodowy składały się takie części
garderoby, jak (oprócz oczywiście koszulki i onuc, które
w drugiej połowie XVIII wieku zastąpiono pończocha-
mi) spodnie, przeważnie dość szerokie, oraz długi żu-
pan, ściągany początkowo (do połowy XVII wieku) pa-
sem metalowym czy rzemiennym. Na to narzucano
kontusz lub kaftan pełniący jego rolę. Dopiero w XVIII
stuleciu żupan zaczęto nosić jedynie pod kontuszem,
wcześniej natomiast występował jako ubiór samodziel-
ny. Kontusz bywał krótki, z rozciętymi rękawami; jako
trwała część stroju narodowego ustalił się dopiero
w XVII wieku. Dla ochrony przed zimnem noszono po-
czątkowo giermaki z futrzanym kołnierzem, zapinane
na pętlice i guzy. W drugiej połowie XVI wieku wyparły
je kopieniaki (krótsze, z rozciętymi rękawami). Noszo-
no także długie delie (często z kosztownych futer).
Strój ten ulegał oczywiście różnym odmianom, za-
leżnie od stopnia zamożności posiadacza. Żupany mo-
34N gb Marii Ossowskiej. "Kultura" (paryska) 1974, nr
10, s. 112.
gły więc być lniane lub wełniane, lecz zdarzały się
z brokatu i jedwabiu, pasy - plecionkowe, metalowe
lub rzemienne nawet, ale także sukienne, o różnej skali
wartości i kolorów (podobnie jak dziś krawaty). Ubiór
narodowy kształtował się stopniowo. Połączenie kon-
tusza, żupana i pasa, które - głównie dzięki szcze-
gółowemu opisowi Kitowicza - uchodzi za typowy strój
szlachecki, pojawia się dopiero w początkach XVIII wie-
ku (pierwsze źródłowe wzmianki o kontuszu występują
zaledwie sto lat wcześniej). Osoby zamożne obsypywały
ten strój klejnotami; w ogóle zaś, jeśli chodzi o bogac-
two ubiorów, mężczyźni przez cały XVI i XVII wiek
przewyższali na ogół kobiety. Oni bowiem dysponowali
majątkiem, oni podróżowali po Polsce i Europie, pod-
czas gdy niewiasty siedziały przeważnie we dworach.
Ich ubiory były zaś wzorowane częściowo na modzie
męskiej (żeńskie kontusze, delie czy szuby).
Przyzwyczajeni do współczesnej ulicy, na której po-
jawiają się ludzie ubrani według wskazań mody dykto-
wanej przez telewizję oraz popularne tygodniki, coraz
częściej nie potrafimy rozróżnić już nawet księży czy
wojskowych, którzy poza służbą chodzą zazwyczaj w cy-
wilnych strojach. Wówczas jednak było całkiem inaczej
i noszenie się po pańsku stanowiło często wstęp do sta-
rań o nobilitację, co dobrze rozumiała szlachta, którą
to szczególnie denerwowało (podobnie jak noszenie sza-
bel przez mieszczan). Jej oburzenie łatwo zrozumieć,
jeśli sobie przypomnimy, iż w stroju był wówczas "za-
kodowany" nie tylko stan cywilny, wiek czy zawód, ale
- i to przede wszystkim - pozycja społecznajego po-
siadacza, a także poglądy polityczne. Koncepcja, że
ubranie może wyrażać prawomyślną lub opozycyjną po-
stawę, nie była więc wymysłem dopiero rewolucji fran-
cuskiej czy rosyjskiej. Ubrany w żupan i kontusz szla-
chcic uchodził za zwolennika złotej wolności, podczas
gdy ustrojonego w kostium francuski dworzanina po-
dejrzewano, iż zamyśla obalić instytucję wolnej elekcji.
Satyrycy i moraliści, krytykujący porzucanie stro-
jów narodowych na rzecz obecnej mody, wyrażali oba-
wy, że wraz z nią nadejdą hiszpańskie czy włoskie
praktyki. Jeden z anonimowych poetów pisał wręcz, iż
razem z narodowym kostiumem może zginąć również
i polska mowa. Szlachta krakowska, skonfederowana
po śmierci Augusta II Sasa, oświadczyła zaś, iż "osób
noszących stroje cudzoziemskie do żadnych funkcji
obierać nie będziemy"35. Nawet kosmopolityczni mag-
naci przebierali się w strój szlachecki, aby pozyskać
szerszy ogół dla swoich planów. W kręgu Czartoryskich
powstała op. słynna Oda do wcsów Kniaźnina, utwór
opiewający strój polski jako symbol patriotyzmu i bo-
haterskich tradycji narodowych. Tak samo postępowali
też reformatorzy w dobie Sejmu Wielkiego.
Nic więc dziwnego, że w okresie zaborów strój ten
(jak również jego poszczególne elementy) stał się zew-
nętrznym przejawem ducha narodowego, "manifestacją
odrębności narodowej i patriotyzmu"36. Zaborcy (zwła-
szcza rosyjscy) dobrze wiedzieli, co robią, wprowadzając
w pewnych okresach policyjny zakaz noszenia czamary
czy kontusza. Nieprzypadkowo w czasie powstania li-
stopadowego Rajnold Suchodolski pisał: "Warszawia-
czek/ Zrzucił fraczek/ Przeciw cara / Jest czamara". Jeśli
zaś Adam Mickiewicz chciał Polaka - obrońcę ojczy-
zny - przeciwstawić rewolucji, monarchii i filozofii,
to pisał, iż "żołnierzom powstania Ojczyzny" przystoi
jedynie czamara, a nie czerwone czapki francuskie, gro-
nostaje angielskie czy togi i birety niemieckie3. W strój
narodowy przebierali się również mieszczanie na szcze-
gólnie uroczyste okazje. W XIX wieku podobnie jak Sar-
35 Swojskość i cudzoziemszczyzna w dziejach kultury polskiej.
Warszawa 1973, s. 102 i 126.
3s T. Łepkowski, Polska - narodziny nowoczesnego narodu
1764 - 1870. Warszawa 1967, s. 464.
37 Swojskość..., s. 211.
maci, oznaczający w dawnej Rzeczypospolitej wyłącznie
szlachtę stali się synonimem Polaków, tak i strój szla-
checki zaczął być uważany za ogólnonarodowy. Szymon
Konarski w Programie działań narodowych (1837 r.)
nawoływał: "W zwyczajach domowych, w stroju nawet
i muzyce narodowość naszą zachowujmy".
Poważną rolę w samookreśleniu szlachty jako twór-
cy odrębnego nurtu kultury odegrały także niewątpli-
wie sztuki plastyczne i architektura. Zdaniem Mieczy-
sława Gębarowicza przeżycia estetyczne zaspokajała
szlachta raczej przez bezpośredni kontakt z naturą niż
w obcowaniu z dziełami sztuki. Malarstwo traktowała
utylitarnie,jako środek przekazywania pewnych treści,
a nie jedną z form sztuki. Stąd też brała się owa prze-
waga malarstwa portretowego i religijnego. Na czoło
portretu staropolskiego wysuwają się malowidła repre-
zentacyjne, związane prawie wyłącznie ze stanem szla-
checkim. Na realistycznie potraktowanym portrecie wi-
dzimy dość często wyraz buty i pewność siebie, tak
charakterystyczne dla przedstawicieli stanu szlachec-
kiego38. Odnajdujemy to, co można nazwać stereoty-
pem Polaka; Polaka rzecz oczywista jako synonimu
szlachcica. W jeszcze większym stopniu magnateria,
tworząca już w XVI wieku sarmackie galerie antena-
tów, starała się, aby portrety podkreślały (poprzez oz-
naki dostojeństwa, bogactwo stroju, dumę gestu), iż
"członek klanu takiej galerii nie jest byle jakim szla-
chetką"39. Swoistą odmianę stanowił portret trumien-
ny, którego zadaniem było uchwycenie najbardziej
istotnych cech umysłu i charakteru zmarłego.
38 M, Gębarowicz, Szkice z historii sztuki XVII w. Toruń 1966,
s. 199 - 202.
39 T. Dobrowolski, Polskie malarstwo portretowe. Kraków
1948, s. 211; K. Piwocki, Zagadnienie rodzimości sztuki polskie,j
późnego renesansu. [w:] Renesans. Sztuka i ideologia. Warszawa
1976, s. 247 - 248.
Był on tak charakterystyczny dla szlachty, iż op.
zasięg występowania tego portretu na zachód od ów-
czesnej granicy państwa (Pomorze Zachodnie, Ziemia
Lubuska) wyznaczał zarazem granicę wpływów kultu-
ralnych polskości. Portret taki jedynie w sporadycz-
nych wypadkach zamawiali mieszczanie, nigdy zaś
chłopi. Dopiero dziś, w miarę postępu techniki, zdemo-
kratyzował się on tak bardzo, iż każdy właściwie może
swoim zmarłym ufundować fotografię nagrobkową na
porcelanie, współczesny odpowiednik portretu tru-
miennego. Starannie obmyślane i kosztowne uroczy-
stości pogrzebowego były znane w różnych krajach,
w Polsce jednak szlachta, pragnąc dorównać możnym,
urządzała je szczególnie hucznie. Bywały więc one czę-
sto uboższą odmianą królewsko-magnackiego pogrze-
bu, opierały się zaś na liturgii zespolonej z reliktami
pogańskimi i antycznymi.
Szlachta wykształciła nie tylko odrębny ubiór czy
etykietę, ale i własny typ architektury mieszkalnej,
jakim były dwory i dworki. Inna sprawa, że w XVI-
XVII wieku w różnych regionach Rzeczypospolitej wy-
stępowały lokalne odmiany tego typu zabudowy. Dwo-
rek zaś znany z licznych oleodrukowych reprodukcji
("biały prostokąt wśród kwietnych rabat, ganek na ko-
lumienkach i wielki grzyb łamanego gontowego da-
chu"4piero w czasach stanisławo-
wskich.
Znany od dawna jest fakt, iż kultura szlachecka
wywierała silny wpływ na inne warstwy społeczeń-
stwa, zawsze bowiem i pod różną szerokością geogra-
ficzną wzorowano się na obyczajach, sposobie zacho-
wania czy modzie grupy rządzącej. W lapidarnym
skrócie przedstawił to Jędrzej Kitowicz, u którego czy-
tamy, iż wojewoda smoleński, Piotr Sapieha, pragnąc
4o T. Chrzanowski, Żywe i martwe grznice. Kraków 1974,
s. 16.
w połowie XVIII wieku odróżnić się od reszty szlachty,
kazał zrobić ubiór wierzchni "biały, błękitnym aksami-
tem podbity" i początkowo rzeczywiście sam jeden
w nim paradował. Po pewnym czasie jednak wielu po-
szło jego śladem. Wówczas rozgniewany wojewoda da-
rował strój kucharzowi - "i natychmiast czechmany
multanowe z panów na kuchtów, masztalerzów i pod-
starościch poprzechodziły"41. (Już Jan Chryzostom Pa-
sek zauważył, iż moda trwa, póki "nie przejdzie do
prostych ludzi"42). Podobną ewolucję w kierunku de-
klasacji społecznej przechodziły nie tylko stroje. To sa-
mo dotyczyło również wyposażenia wnętrz mieszkal-
nych; wystarczy przypomnieć, iż słynne skrzynie
malowane, które na przełomie XIX i XX wieku uważano
za jeden z typowych produktów sztuki ludowej, stano-
wiły niemal do połowy XVIII wieku część wyposażenia
dworu szlacheckiego. Krzesło renesansowe zamieniło
się zaś w zydel chłopski. Z jeszcze większą słusznością
da się to powiedzieć o obrzędach towarzyszących
chrzcinom, ślubom czy pogrzebom. Boć przecież owe
toasty i oracyje wygłaszane na weselach chłopskich czy
mieszczańskich wywodzą swój rodowód z kultury mag-
nackiej, a następnie szlacheckiej. Ona też wpływała
w znacznej mierze na kształtowanie się piśmiennictwa
ludowego, zwłaszcza jeśli chodzi o pieśni gminne, fra-
szki czy opowieści na temat świętych pańskich. Rolę
pośrednika odegrał tu folklor szlachecki, oparty -
jak i chłopski - na anonimowości utworu oraz roz-
powszechniany w dużej mierze za pomocą żywego sło-
wa43. Podobnie jak wiele dzieł literatury pięknej, ad-
41 J. Kitowicz, Opis..., s. 260.
42 J pasek, Pamiętniki. Wrocław 1968, s. 93.
43 por. J. Maciejewski, Folklor środowiskowy: sposób jego ist-
nienia, cechy wyodrębniajgce (Na przykładzie folkloru szlachec-
kiego XVII i XVIII w.). [w:] Problemy socjologii literatury. Pod
red. J. Sławińskiego. Wrocław 1971.
resowanych pierwotnie do dorosłych, zawędrowało na-
stępnie na półkę lektur dziecięcych, tak i sporo utwo-
rów literackich pisanych z myślą o warstwie oświeconej
trafiło później na wieś44.
Równocześnie zaś obserwujemy ciągłe przenikanie
folkloru ludowego do kultury szlacheckiej, a więc zja-
wisko odwrotne, choć oczywiście o wiele mniej masowe
od wpływu dworu na wieś, jej obyczaje i stroje. Nic na
to nie można było jednak poradzić, zważywszy bliskie
sąsiedztwo dworu i wsi oraz fakt, iż - jak to już za-
uważył Bujak - małe różnice dzieliły nieraz szlachtę
zagrodową od chłopstwa, "ponieważ podstawą różnicy
w kulturze u ludzi tego samego zawodu jest różnica
majątkowa"45. Na styl życia dziedzica i poddanego -
przy wszystkich zasadniczych różnicach - wypływa-
ły zresztą te same kalendarze: kościelny (konieczność
obchodzenia świąt z Bożym Narodzeniem i Wielkanocą
na czele) i rolniczy (narzucający rytm, jaki wynikał
z sezonowych prac polowych i innych zajęć wiejskich).
Przykład pański zawsze imponował, zwłaszcza że
widziano go na co dzień i w najbliższym sąsiedztwie.
Już choćby z badań Bystronia wiadomo, iż dwór sta-
nowił dość często wyrocznię w sprawach mody, którą
przenosiła na wieś służba pokojowa i drobna szlachta.
Ucząc dziewczyny wiejskie hafciarstwa, tkactwa czy
koronkarstwa, powielano w ten sposób pewne wzorce,
które napływały niekiedy z bardzo dalekiego świata.
Aż z Hiszpanii dotarły do ludności okolic Gdańska kre-
zy, fałdziste spódnice oraz oryginalne w swym kształcie
czepki. Moda hiszpańska w wersji holenderskiej objęła
swoim oddziaływaniem również strój pyrzycki oraz nie-
które regiony Dolnego Śląska. Pewne jej elementy tra-
44 por. W Borowy, Studia i szkice literackie. T. I. Warszawa
1983, s. 571 - 583.
45 I,., Bujak, Istota kultury ze szczególnym uwzględnieniem kul-
tury wiejskiej w Polsce. [w:] Kultura wsi. Warszawa 1930, s. 83.
48 49
fiły także do ubioru Kaszubów. Z kolei od wędrownych
kramarzy miano w okolicach Szamotuł przejąć kracia-
stą chustę szkocką, od piechoty wybranieckiej -
uszatą czapkę baranią noszoną na Podhalu itd.
Szlacheckie pawie pióra z hełmów rycerskich
i z tarcz herbowych przewędrowały do krakusek, łań-
cucki i rzeszowski strój ludowy stały się wiernym na-
śladownictwem ubioru noszonego przez panów. I nie
tylko one; w wielu bowiem regionach Rzeczypospolitej
zamożniejsi chłopi wdziewali kontusze, żupany, tkane
pasy, czapki z futrzanym otokiem czy wreszcie buty
z cholewami bez obcasów. Stroje te były oczywiście wy-
konywane z gorszych niż ich szlacheckie pierwowzory
materiałów46. Szanse dorównania zależały głównie od
możliwości finansowych, stąd jest rzeczą oczywistą, iż
w zakresie budownictwa, wyposażenia wnętrz czy uczt
chłopi - gdyby nawet umieli - nie mogliby konku-
rować ze szlachtą. Tańczono, owszem, pito, grano
w karty (czy kości) zarówno po dworach, jak i w wiej-
skich karczmach. Różnica polegała przede wszystkim
na festynach i wystawnych bankietach (obfitości oraz
różnorodności potraw), owym przepychu od święta i na
co dzień, nie ograniczanym przez prawa. Szlachta
rywalizowała ze sobą pod względem wystawności stro-
ju, liczby służby, organizacji balów i orkiestr. Urządza-
no uroczyste pochody, iluminacje i fajerwerki, wypra-
wiano kuligi, o których nie śniło się chłopom ani tym
bardziej mieszczanom, polowano wreszcie. W tym
wszystkim plebejusze mogli brać udział tylkojako służ-
ba; szlachcica, który polował, nazywano myśliwym, na-
tomiast polującego chłopa - kłusownikiem, ponieważ
prawo własności lasów należało wyłącznie do feudałów.
Mieszczanie starali się w miarę możliwości naśla-
46I. Turnau, Wpływ szlacheckiej i mieszczańskiej odzie.ży ru
polski ubiór ludowy w XVI -XIX wieku. "Polska Sztuka Ludo-
wa", 1977, nr 2, s. 67 i n.
dawać ten barwny, oddziałujący na wyobraźnię styl
życia. W miastach Korony polonizujące się grupy mie-
szczańskie (niemieckie, ormiańskie czy włoskie) przej-
mowały wytworzoną przez szlachtę swoistą kulturę
sarmacką. Znalazło to wyraz w poezji mieszczańskiej,
głoszącej (jak to czynił Jan Jurkowski) pochwałę ryce-
rza-obrońcy czy aprobatę dla społecznego podziału za-
jęć (szlachta ma bronić ojczyzny, chłopi orać ziemię,
mieszczanie zajmować się kupiectwem oraz rzemio-
słem). Nawet w ośrodkach miejskich Prus Królewskich,
które zachowały swoją odrębność etniczną i wyznanio-
wą, występują silne wpływy ideologii sarmackiej oraz
zafascynowanie klejnotem szlacheckim. Nobilitacja
staje się szczytem marzeń każdego mieszczanina, a po-
siadane kapitały najchętniej inwestuje on w zakup ma-
jątków ziemskich. Podobne zjawisko występowało
współcześnie na zachodzie Europy; tam było ono jednak
przejawem aktywności gospodarczej, w Polsce miesz-
czanin nabywający majątek gospodarował na nim prze-
ważnie w ten sam co i szlachcic sposób (a więc nie
wnosił fermentu kapitalistycznego do rolnictwa). Tych,
którzy się docisnęli do nobilitacji, było oczywiście nie-
wielu. Pozostali w najlepszym razie musieli się zado-
wolić jej namiastką w postaci Kawalera Złotej Ostrogi
(eques auratus), tytułu przyznawanego przez królów
(Władysława IV i Michała Korybuta Wiśniowieckie-
go) osobom zasłużonym. Był to rodzaj pasowania na
rycerza.
Na skutek słabości gospodarczej, społecznej i poli-
tycznej mieszczaństwo nie tylko nie wytworzyło włas-
nego, atrakcyjnego programu kulturowego, który byłby
w stanie oddziaływać, lecz i samo znalazło się pod wpły-
wem szlachty. Przejawiał się on w różnych sferach ży-
cia, od sposobu budowy domów począwszy (posiadłości
wiejskie mieszczan stanowiły częstokroć dokładną ko-
pię dworów i dworków szlacheckich), a na obrzędach
weselnych czy pogrzebowych kończąc. Na tę sarmaty-
50 51
zację kultury mieszczańskiej w dawnej Polsce zwrócili
zresztą uwagę dopiero współcześni badacze (przede
wszystkim M. Bogacka).
Wzorując się na szlachcie, mieszczanie wyposażali
wnętrza swych domów w drogie meble, kosztowne ki-
limy, sprowadzane z daleka obicia czy nawet w kolekcje
broni. Także i na stroju mieszczańskim odcisnęła się
moda szlachecka (w różnych miastach przedstawiał się
on zresztą rozmaicie). Na ogół jednak, o ile ludność
ubogich, rolniczych miasteczek nosiła strój zbliżony do
chłopskiego, to patrycjat Lwowa, Poznania, Wilna,
Krakowa czy Warszawy w ubiorze chętnie naśladował
możniejszych, a więc bogatszą szlachtę czy nawet dwo-
rzan królewskich oraz magnaterię. Bogatsi mieszcza-
nie używali także pasów kontuszowych, za którymi, ku
niezmiernemu oburzeniu szlachty, nosili raczej szablę
niż laskę. Te bogate stroje, jak również długie miecze
przysługiwałyjedynie urzędnikom Krakowa, Poznania,
Lwowa, Wilna i Warszawy. Daremnie jednak szlachta
starała się zapobiegać ich rozpowszechnieniu wśród ca-
łego zamożniejszego mieszczaństwa. Niewiele pomaga-
ły protesty na sejmikach, jak również ustawy o zbyt-
kach (tak zwane Leges sumptuccria), uchwalane przez
sejm, zwłaszcza w XVII wieku szczególnie gęsto. Za-
kazywały one mieszczanom noszenia m.in. kosztow-
nych futer, szat i pasów jedwabnych oraz safianowych
butów pod karą 14 grzywien (1613 r.), którą później
(1655 r.) podniesiono aż do tysiąca grzywien.
Ustawy nie skutkowały; w roku 1602 Stanisław Ci-
kowski, podkomorzy krakowski, wydziwiał, iż córki pa-
trycjatu miejskiego "w złotogłowach, z kamieniami dro-
gimi, w sobolach czarnych chodzą [...] kosztowniej niż
zacna wojewodzianka". W następnym zaś stuleciu
(1744 r.) sejmik woj. krakowskiego z oburzeniem
stwierdzał: "zagęściła się także w stopniach niższych,
tak miejskich, jako i chłopskich, szlacheckiemu stano-
wi nierównych, ambitiosi fizstus [z próżnej pychy] bez
pomiarkowania na kosztowne, wymyślne i modne stro-
je emulative [prześcigając się] sadzą się, stanowi szla-
checkiemu derogacyją czynią"4. Nawet surowi me-
nonici, którym wyznanie nakazywało chodzenie w sza-
rych strojach, nie oparli się pokusie i chętnie
(zwłaszcza w Gdańsku) wdziewali na siebie kolorowe
stroje zbliżone do szlacheckich oraz pasy kontuszowe.
To samo można powiedzieć o plebejskich duchownych
polskich arian; przeciwnicy wytykali im, że ich przod-
kowie w szarych szatach radzi się kochali, podczas gdy
oni chadzają po szlachecku i z bronią.
Uważna lektura Liber chamorum Nekandy Trepki
przekonuje, iż plebejusze wdzierający się do stanu szla-
checkiego przejmowali przede wszystkimjego styl życia.
On to bowiem, a mianowicie zbytek i konsumpcja,
świadczyły o pozycji człowieka w społeczeństwie feudal-
nym. Tak op. służbę i konie musieli trzymać wszyscy,
zarówno najwięksi skąpcy, trzęsący się nad każdym gro-
szem (vide molierowski Harpagon, który kradł dla nich
owies u sąsiadów), jak i gołota szlachecka, żyjąca z łaski
sąsiadów (u Wacława Potockiego występuje szlachcic,
żebrzący po dworach, ale z hajdukiem w srebrze). Sło-
wem każdy, kto chciał się liczyć w świecie.
Nic więc dziwnego, że plebejusze starali się nie tyl-
ko ubierać kolorowo i wystawnie, lecz i utrzymywać
sporo służby, urządzać wystawne przyjęcia i polowania,
słowem - żyć po pańsku. Działało tu niewątpliwie
prawo mimikry: ostrożność nakazywała nieróżnienie
się od środowiska, do którego chciano wejść na stałe.
Nie bez wpływu była chęć zjednania sobie otoczenia;
wystawność życia okazywała się konieczna, jeśli pra-
gnęło się posiadać wpływowych przyjaciół, żyć na pew-
nej stopie, nie uchodzić za skąpców. Nawet jezuici
47Merkrntylistyczna myśl ekonomiczna w PolsceXV1 iXVI1 w.
Opr. J. Górski i E. Lipiński. Warszawa 1958, s. 119; T. Seweryn,
Strój Krczkowiaków wschodnich. Wrocław 1960, s. 18.
52 53
usprawiedliwiali taką rozrzutność, pisząc: "Któż v
terasach ramieniem nam się stanie? Pewnie ten, k
z chleba twego siły i mocy nabrał"48.
Do zdobycia prestiżu społecznego w swoim śr
wisku, wsi czy powiecie dążyli nie tylko zamożni
mieszczanie, ale i bogatsi chlopi. Wszystkim też in
nowaly szlacheckie obyczaje. Szczytem marzeń 1
przejście do warstwy panującej.
Obyczajowość staropolska, wyrosla w stosunk
agrarnych, okazale się dość żywotna, zwłaszcza w
mieszkańców szeroko pojętej wsi: dworku, zaścia
szlacheckiego czy wreszcie zagrody wiejskiej. Cec
wala ich mentalność rolnicza, zupelnie inaczej trel
jąca czas i pracę, niż to się dzieje w społeczeńst
przernyslowym. Wbrew rozpowszechnionym pogląc
wzorzec osobowy szlachcica wykluczał próżnow
("próżnowania jako powietrza się strzeż" - zalec
w testamencie synowi). Jak świadczy Łukasz Górn
(Rozmowa Palaka z Włochem...), polską niepunkt
nością gorszyli się cudzoziemcy już w XVI wieku.
skutek splotu różnorodnych przyczyn takie cechy c
czajowości staropolskiej (w jej agrarnej odmianie),
wybujaly indywidualizm, lekceważący stosunek do
stematycznego spelniania obowiązków, niechęć we
idei oszczędzania i wyrzeczeń uznano za typowo s
checkie i związane wyłącznie z czlonkami tego wła;
stanu. Słusznie natomiast w pogardzie dla system
cznego wysiłku, rzetelnej pracy i racjonalnego w
rzystania czasu ujrzano zasadnicze przeszkodyu
możliwiające polskiemu społeczeństwu dościgni
przodujących krajów zachodniej Europy. Stąd też
wodzila się pasja, z jaką - co najmniej od akr
pozytywizmu poczynając - piętnowano taką wła;
postawę jako przejaw szlacheckiego stylu życia b
jego reliktów, choć z podobnymi klopotami walczą p
48 J. S. Bystroń, Dzieje obyczajów. T. 2, s. 231:
54
cież wszystkie społeczeństwa agrarne wchodzące na
drogę przyspieszonej industrializacji (vide przykład
wielu państw tak zwanego Trzeciego Świata).
Z drugiej zaś strony, zwłaszcza w dobie romanty-
zmu, choć nie tylko, sławiono staropolski (sarmacki)
styl życia jako wzór kultury najbardziej własnej i ory-
ginalnej, odcinającej i od Zachodu, i od Niemców, i od
Rosji, a zatem najlepiej nadającej się do podwójnej
funkcji obronnej"49. Motywem przewodnim tych roz-
ważań była pochwała tego, co rodzime, poszanowanie
prostoty obyczajów i cnót obywatelskich. Nie wolno
jednak zapominać, iż styl życia czy wzorce obyczajowe
szlachty stanowiły tylko jeden z elementów składają-
cych się na kulturę tej warstwy. Bardziej istotnym
elementem różniącym ją od kultury warstw rządzą-
cych w innych krajach Europy była bez wątpienia ideo-
logia polityczna szlachty, oparta na - doprowadzo-
nym nieraz do absurdu - kulcie wolności tak całego
stanu, jak i poszczególnych jego członków. Brakowało
wśród nich zrozumienia nadrzędności interesu społe-
cznego nad partykularnym, potrzeby organiczenia nie-
kiedy przywilejów i dochodów w imię racji stanu i do-
bra ogólnego.
49 J. Jedlicki, Polskie nurty ideowe lat 1790- 1863 wobec cy-
wilizacji Zachodu. [w:] Swojskość... s. 211.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Tazbir Kultura szlachecka w Polsce R4Tazbir Kultura szlachecka w Polsce R5Tazbir Kultura szlachecka w Polsce R2Tazbir Kultura szlachecka w Polsce R8Tazbir Kultura szlachecka w Polsce WSTEPTazbir Kultura szlachecka w Polsce R3Tazbir Kultura szlachecka w Polsce R6Tazbir Kultura szlachecka w Polsce BIBLIOGRTazbir Kultura szlachecka w Polsce R7Raport o stanie i zróżnicowaniach kultury miejskiej w PolscePrzejawy kultury łemkowskiej w Polsce południowo wschodniej(1)Bogactwo kultury szlacheckiej w Panu Tadeuszu A Mickiewicza Funkcje obrazów polskiej dawności w tydemokracja szlachecka w polscedemokracja szlachecka w polsceKrawiec Seksualność w średniowiecznej Polsce R1więcej podobnych podstron