Psia Ziemia 01 - Dzieci demonów
Autor: J. M. McDermott
TÅ‚umaczenie: Kamil Lesiew
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tytuł oryginalny: Dogsland Trilogy: Never Knew Another
Liczba stron: 272
ROZDZIAA I
Mój mąż i ja umieściliśmy głowę z ciała, które znalezliśmy, na wysokiej skale,
gdzie zawsze będzie na nią padało światło słońca i księżyca. Za życia nosił
mundur ludzi króla, lecz wśród przodków miał demona i splamił ziemię w
miejscu, gdzie umarł. Mój mąż i ja modliliśmy się nad tą głową do bogini Erin i
unosiliśmy oczy ku niebu, ku niej. Pościliśmy i pościliśmy, cały dzień. Piliśmy
jedynie wodę, gdy księżyc wyłonił się zza chmur. Modliliśmy się i modliliśmy.
W półmroku poranka Erin zesłała mi wizję. Zawyłam z bólu. Gdzie jest moje
ciało?!! wrzasnęła czaszka. Gdzie jest Rachel?!
On i Rachel się kochali. Ona go porzuciła. On umarł, goniąc ją.
Zapytałam męża, czy umarłby dla mnie. Powiedział, że nie.
Jona powiedziałby to samo, aż do chwili, gdy uświadomił sobie, co zrobił.
Jego umysł był teraz moim. Mogłabym przetrząsnąć jego wspomnienia,
gdybym wiedziała, czego szukać, wniknąć w życie ludzi wokół niego, tak jak
on ich znał. Mogłam przeniknąć swoimi oczami do jego świata. Ręka jego
ludzkiej matki na jego twarzy, jego dni i bezsenne noce, jego wielka miłość, to
wszystko unosiło się na powierzchni świata. Wejrzałam w lesiste wzgórza,
widząc, którędy chodził pośród nich jak widział mój dom i jak tęsknił za
własnym.
Mąż dotknął mojej ręki. Nawet gdy byliśmy ludzmi, mówiliśmy do siebie pod
postacią wilków. Jakiś trop?
Jego matka była człowiekiem. Jego ojca już nie ma. Żyje jeszcze jedno dziecko
demona. Nie, dwoje dzieci.
A więc do jego miasta, by chodzić za jego wspomnieniami. Nasienie Elishty
musi zostać doszczętnie wypalone, nieważne, kim jest ani kim było. Ci
zrodzeni z takiej krwi plugawią życie na każdym kroku.
Jak on się nazywał?
Jona. Jest jeszcze dwoje Rachel Nolander i& Drugie imię mam na końcu
języka.
Oni mogą nas doprowadzić do reszty. Nie spiesz się. Przypomnisz sobie to imię.
Wszystko sobie przypomnisz.
* * *
Mój mąż i ja znalezliśmy ciało opodal niewysokiego klifu. Najpierw je
poczuliśmy, coś wypaliło dziurę w zapachu słoneczników. Potem zobaczyliśmy
leżało twarzą do ziemi, do połowy zagrzebane w błocie, sztywne i zimne.
Wszystko co żywe umarło tam, gdzie rozlała się skażona krew. Małe czerwone
grzyby, śmiertelnie trujące, wyrosły tam niczym kurzajki. To trujące ciało miało
na sobie mundur ludzi króla.
Mój mąż zmarszczył czoło. Ostatnim razem był tylko jeden. Nie miał braci ani
sióstr. W miarę poszukiwań tych dwoje pozostałych może zaprowadzić nas do
kolejnych.
Mój ukochany odnalazł jednego dawno temu, gdy był młody, a ja jeszcze się
nie urodziłam. Po tym, jak go zabił, przez wiele miesięcy chorował z powodu
trucizny we krwi tego człowieka. Wypaliła mu wszystkie włosy na głowie.
Patrzę na niego i nie potrafię go sobie wyobrazić bez długich srebrnych włosów
spadajÄ…cych na plecy.
Opowiadał mi historie ze wspomnień tego demona, o życiu wiedzionym w
ukryciu, w zaułkach miasta i na górskich zboczach. Ten czort zjawiał się w
mieście tylko po to, by kraść klatki z gołębiami i małe gołąbki. Lubił ptaszki,
lubił obserwować, jak latają. Gdy go znaleziono, wszystkie jego ptaki trzeba
było zabić i spalić. Nie można było pozwolić, by jastrzębie i koty złapały je i
rozniosły zarazę ze spoconych dłoni demona głaszczących gołębie pióra.
Dzieci demonów nie pojawiały się już często. Bezimiennych Elishty zapędzono
głęboko pod ziemię, gdzie nie mogli płodzić dzieci z ludzkimi matkami. Tego
znalezliśmy już jako dorosłego mężczyznę, martwego na ziemi, niczym
pamiątkę dawno minionych czasów. Oderwaliśmy głowę od reszty ciała za
pomocą grubego rzemienia. Musieliśmy uważać, by nasza skóra nie zetknęła
się z jego krwią. Umieściliśmy głowę na wysokiej skale w pełnym świetle
słońca i księżyca, a Erin obdarzyła mnie umysłem demonowego pomiotu.
* * *
Mój mąż i ja narzuciliśmy na siebie wilcze skóry, gdy powróciliśmy na miejsce
znalezienia ciała. Z nosami przy ziemi węszyliśmy wszędzie dookoła, szukając
śladów, które pobudziłyby moją świadomość inne ciało, zgubione narzędzie
albo coś cennego, czyjś zapach, jakikolwiek ślad budzący wspomnienia Jony.
Zapach Rachel był dla niego wszystkim. Jej trop wiódł na północ, wciąż na
północ. Tutaj nie znalezliśmy już nic innego. On nie był z lasów, jak my.
Mrówki nie mają dusz, które mogłyby stracić. Im oddaliśmy skażoną głowę.
Wsadziliśmy dwie czerwone królowe w jej rozdziawione usta i
pobłogosławiliśmy obydwie, by przyspieszyć narodziny ich głodnych córek.
Gdy pozostaną nagie kości, wokół zasadzimy wytrzymałe mniszki, by
wchłonęły najgorszą część jadu z ziemi. Zbierzemy pierwsze pokolenie
mniszków, nim rozprzestrzenią swoje białe nasiona. Potem zasadzimy
słoneczniki. Pierwsze wyrosną małe i pokryte kolcami, ale następne będą się
miały lepiej. Kilka pokoleń pózniej kwiatów nie trzeba będzie już palić.
Kiedyś słoneczniki tutaj znów będą wysokie jak człowiek i słodko pachnące.
* * *
Poprowadziliśmy naszą watahę wilczych braci na północ, wzdłuż drogi, tropiąc
najezdzców do krańca naszego terytorium, podążając za śladem Rachel.
Zatrzymaliśmy się na skraju zdewastowanego pola. Czerwona dolina była
granicą naszych ziem. To tutaj zakończyła się wojna. Śmiercionośna magia
powstrzymała obie armie, a człowiek, który rzucił czar, lord Sabachthani,
ogłosił zwycięstwo swojego miasta. Czar ten zniszczył całe życie wszędzie tam,
gdzie rozlał się po ziemi. Zdmuchnięty piasek, barwy wyblakłej czerwieni
przypominającej zaschniętą krew, zatruwał glebę na granicy królestw. Mój mąż
i ja zatrzymaliśmy się na czerwonej linii granicznej doliny. Tutaj służyliśmy
królestwu ludzi. Nie mogliśmy pobiec przez dolinę razem z wilkami. Wataha
podąży dalej już bez nas, polując na północy. Mój mąż i ja jesteśmy
Wędrowcami Erin, nie prawdziwymi wilkami. Musieliśmy zostać w tyle, by
przeczesać wspomnienia Jony w poszukiwaniu symptomów skazy w tym
królestwie. Żałosnym wyciem żegnaliśmy naszą wilczą brać i tuman kurzu
wzbijany ich łapami. Nie mogliśmy opłakiwać ich odejścia. Mieliśmy ważne
zadania, w imię Erin Błogosławionej. Mój mąż i ja zasadziliśmy nowe nasiona
na obrzeżach piasku. Ścięliśmy rośliny, które obumarły, nim zdążyły
rozkwitnąć. Posialiśmy trawę w czerwonym błocie, tam gdzie woda spływająca
ze wzgórz stała w martwych piaskach. Ta zadawniona rana będzie musiała
poczekać. Musimy znalezć demonowy pomiot i nowe skazy na tych ziemiach,
nietłumione przez wzgórza i czas.
Niedaleko stąd stała wieża strażnicza. Tutejsi ludzie króla byli uprzejmi, nic
ponadto. Powiedzieli, że zanim znaleziono ciało, doszło do jakiejś niewielkiej
potyczki. Były ofiary. Te znalezione w pobliżu wieży odesłano do rodzin na
pochówek i nikt nie zachorował od ich ciał. Tylko tyle wiedzieli. Młodzi
mężczyzni, co do jednego, śmiertelnie znudzeni. Chcieli, żebyśmy sobie poszli,
by mogli dalej grać w karty, rzucać kośćmi i wszczynać między sobą bójki. Nie
byliśmy z ich świata. Zapytali, czego chcemy. Spełnili nasze prośby. Gdy
odchodziliśmy, odwróciłam się i zobaczyłam, jak się garbią i pocierają szyje.
Umysł Jony nie znał żadnego z tych mężczyzn. W mieście to się zmieni. Ludzie
króla wzajemnie się znali.
Mrówki miały już wtedy dość czasu, by zrobić swoje. Wraz z mężem
wróciliśmy do ogryzionych przez nie kości, by zabrać nagą czaszkę.
Podniosłam ją delikatnie na kawałkach juty obwiązanych wokół dłoni.
Umieściliśmy ją w wiklinowym kufrze.
Ściągnęłam resztki munduru z kości demona, by w razie czego dać miastu
dowód jego proweniencji. Odzienie było mocno zniszczone przez demonową
krew, ale ostało się dość, by było rozpoznawalne. Zanim się do tego zabrałam,
owinęłam ręce żołnierskimi skórzanymi pasami. Wiedziałam, że zostałam
skażona, ale nic nie poczułam. Uniosłam jego czaszkę do góry, obróciłam w
dłoniach. Gdybym nie wiedziała, że należała do demonowego pomiotu, i
gdybym nie czuła zapachu skazy, uznałabym ją za normalną ludzką. Prawie nie
była zdeformowana. Widocznie dzieliło go kilka pokoleń od protoplasty. Ale
wspomnienia wciąż tkwiły tam, gdzie dusza wtopiła się w demonową skazę w
kościach. Muszę mieć ją blisko przy sobie, żeby dotrzeć do resztek jego
świadomości.
Mundur również wsadziliśmy do kufra.
Mój mąż włożył kufer do worka. A worek do większej skrzyni z solidnej
dębiny. A skrzynię umieścił na kawałkach grubej juty rozciągniętych między
dwiema żerdziami. Zaciągniemy to z powrotem do miasta.
Po drodze owijaliśmy dłonie w nasączoną olejkiem jutę, jakbyśmy zostali
poparzeni. Namaszczaliśmy ręce świętym olejkiem każdego dnia, póki skaza
nie znikła.
Miasto przycupnęło nad zatoką obok długiego półwyspu, który arystokraci
przecięli kanałem, by utworzyć wyspę, odgradzając się od reszty mieszkańców.
I któż mógłby ich winić? Wszędzie indziej cuchnęło gównem, dymem i rybami.
Te tereny na stałym lądzie należą do naszej krainy, ale nigdy nie zapędzamy się
tam bez powodu. Kościół Imama jest tam silniejszy niż nasz, a oni nie chcą,
żeby wilki biegały po ulicach. W tym zadaniu dadzą nam wolną rękę
oczyścimy demonową skazę i zniszczymy wszystkich nosicieli, którzy jeszcze
pozostali. Gdyby to oni znalezli ciało, z chęcią sami by się tym zajęli, ale my
byliśmy w tym lepsi. Możemy naciągnąć wilcze skóry na plecy i rozpocząć
polowanie.
Mój mąż i ja nie chcieliśmy opuszczać lasów, lecz wzywały nas obowiązki.
Zostawiliśmy więc kości demona pod opieką wilczych watah tego regionu, by
w swej mądrości przez jakiś czas dbały o nie bez nas, lojalnych Wędrowców
Erin Błogosławionej.
*****
Moja matka, Wędrowiec z gór, opowiedziała mi o miastach na długo przed tym,
nim w jakimś byłam. Powiedziała, że Erin Błogosławiona powierzyła
wszystkim stworzeniom i roślinom trzy zadania: jeść, spać i kochać. Lecz
przeklęła ludzkość, obdarzając ją inteligencją, i od tej pory żaden człowiek nie
jadł spokojnie, nie spał spokojnie ani nie kochał z prostotą ryb. Większość
zapomniała już o tej klątwie, pogrążona w tym, co uznają za naprawdę ważne,
gdzieś w ich mieście, które dla nich jest naprawdę ważne. Dla nich klątwa,
która oderwała ich od ziemi, stała się błogosławieństwem. Tacy są mężczyzni i
kobiety budujÄ…cy miasta.
Gdzie zaczyna się miasto? Gdzie się kończy?
Zanim wyszłam za mąż i zdecydowałam się na jedno królestwo i jedną watahę,
sporo podróżowałam. Pewnego razu zobaczyłam bramę stojącą pośrodku łąki.
Nic, jedynie trawa aż po horyzont. Ściągnęłam z pleców wilczą skórę, by
przemienić się w młodą kobietę. Wstałam. Zapytałam strażnika, gdzie jest
miasto, to miejsce, którego nigdzie nie widziałam i nigdzie nie czułam. A
strażnik delikatnie odsunął mnie od siebie i powiedział, że miasto zaczyna się w
miejscu, gdzie stojÄ™.
Podróżowałam do różnych miast. Zwykle pozostawałam poza obrębem murów,
włócząc się na trasie teatr-tawerna-dom-park. Wszyscy napotkani nazywali
siebie obywatelami, choć nikt z nich w życiu nie był wewnątrz murów
własnego państwa.
Niegdyś przechodziłam przez miasto o siedemnastu murach, z których każdy
kolejny coraz trudniej było pokonać, z niepisanymi regułami ubioru i łapówek
wymaganymi do przedostania siÄ™ z jednej sfery do drugiej, od rogatek do
świątyni w centrum.
Nie wiem, co czyni miasto tym, czym jest. Nigdy siÄ™ tego nie dowiem. Wiem
tyle, że ludzie żyją tam stłoczeni ciasno obok siebie i nazywają się jego
obywatelami.
Urodziłam się w jaskini. Gdy stopami po raz pierwszy dotknęłam ziemi, kłuły
mnie igły sosnowe. Skały były zimne, przejmowały dreszczem. Woda była
orzezwiająca. Powietrze czyste niczym śnieg. Zrozumiałam, że każde drzewo
walczy o promienie słoneczne wśród koron, ale to dzieje się tak wolno, że
panuje pozorny spokój.
Tak też myślałam o miastach każdy człowiek jest jak drzewo, wspina się byle
wyżej od innych, by sięgnąć słońca. Przypadek zasiał nasiona, a one wyrosły na
duże drzewa. Wszyscy w mieście byli jak dziwaczny las.
Mój mąż i ja przybyliśmy do miasta, którego nie będę nazywać Wilczą Ziemią,
lecz Psią Ziemią. Tak bowiem nazywa się ludzkie miasto w języku wilczych
stad.
* * *
Trzy dni wędrowaliśmy na południe, przez mokradła, nim dotarliśmy do
głównego traktu. Szliśmy powoli, ciągnąc za sobą ciężką skrzynię z czaszką w
prymitywnym zaprzęgu. Obraliśmy ludzką drogę ku miastu, przez trawy na
poboczu, by uniknąć starych kolein, które mogłyby rozerwać złączone żerdzie.
Mury zobaczyliśmy z daleka. Były wyższe niż wzgórza. Poza ich obrębem stały
niewielkie budynki połączone ścieżkami. Kiedyś te nowe zabudowania otoczy
mur, wyższy niż poprzedni.
Dalej, za ludzkimi osadami, ciągnął się las. Drzewa są cierpliwe. Oddają całą
ziemię w ręce uzurpatorów, wiedząc, że prędzej czy pózniej ją odzyskają.
To miasto nazywamy mianem nadanym mu przez naszą watahę. Wilki mówią,
że to Psia Ziemia. Psy błąkają się tu po ulicach, nurzają się w stertach śmieci i
przepędzają koty z ganków. Wysikują na piasku granice swego rewiru.
Wszędzie je czuć. Czemu psy trzymają się miejsca zamieszkanego przez
agresywne małpy, to dla wilków zagadka, ale psie gówna i szczyny odstręczają
naszych braci od miasta. Dla złej wilczej ziemi to nawet dobrze. Na polach jest
niezgorzej, ale znacznie lepiej pomiędzy wzgórzami, gdzie emerytowani
żołnierze otrzymują grunty, próbując wykroić zagony w nieprzystępnym
terenie. Zostają tam na tyle długo, by stracić owce na rzecz wilków i widzieć,
jak uprawy marnieją. Z nastaniem wiosny odsprzedają działki królowi i znikają
z naszych ziem. Wracają do miasta, jak się domyślam. Zostawiają chaty, które
chronią wilki od nocnych deszczy. Zostawiają też psy, ale one uciekają do lasu,
gdy nadchodzi wataha, dziczeją i zdychają samotnie. Potrafią żyć tylko w
miastach, wśród ludzi, a nie na zalesionych wzgórzach.
Mój mąż i ja żyjemy tam, gdzie te wzgórza i daleka awangarda miasta
wzajemnie napierają na siebie, na płynnej granicy między nimi, służąc ludziom
i zwierzętom zarazem. Niektórzy rolnicy wciąż uparcie walczą tu o
przetrwanie, siejąc pszenicę. Tej trzodzie służymy najczęściej. W miejskim
kościele nie ma miejsca dla wilków. Ani dla Wędrowców.
Opuszczając znajome lasy, zastanawiam się, ile czasu minie, nim będziemy
mogli zawrócić do domu. Skazę trzeba wyplenić. A ziemię uleczyć. Jak długo
to potrwa? Jesteśmy Wędrowcami, wiemy niejedno. Na skórze człowieka
potrafimy wyczuć zapach jego życia, a czasem i śmierci. Czujemy upływ życia
dokoła, tak jak senty przepowiadają przyszłość ze swoich koanów, lecz nie
widzimy w metaforach jak we śnie. Postrzegamy świat świętymi oczami,
czujemy zapach tajemnic tej ziemi. Tak wiele wiemy tylko dlatego, że
zostaliśmy wychowani na sługi Erin. Potrafimy zespolić się z pamięcią
umarłych. Potrafimy naciągnąć wilcze skóry na plecy i biegać z watahą. Jednak
pomimo całej naszej wiedzy, pomimo naszych darów nie mieliśmy pojęcia, jak
długo potrwa wyplenienie tej skazy i wytropienie reszty potomków demona
oraz ich popleczników.
* * *
Przy okazałych bramach Psiej Ziemi strażnicy kontrolowali wszystkie ładunki,
wszystkie furgony i wozy nawet nas. Szturchali bydło i przesypywali ziarno
pszenicy. Wbijali miecze w skrzynie w poszukiwaniu kontrabandy. Byli
poważni i bardzo czujni. Coś musiało się stać, skoro nawet naszą skrzynkę
dokładnie przeszukali.
My dwoje, z naszymi skrzynkami w skrzynkach owiniętych w skórę i konopie,
ciągniętych na żerdziach, wydawaliśmy się mali. Powiedzieliśmy strażnikowi,
że lepiej nie interesować się zawartością, bo mamy tam czaszkę demona. Nie
posłuchał. Pozwoliliśmy mu otworzyć pierwszą skrzynkę. Zanurzył miecz w
drugą. Nadział się na kość. Uszy mu pobladły, zacisnął szczęki. Widać nie
pierwszy raz dotykał kości swym ostrzem. Nie miał już wątpliwości.
Powtórzyliśmy mu, że to czaszka demona. Dotknęliśmy liściem krawędzi
ostrza tam, gdzie otarła się o kość. Liść zwiądł w tym miejscu. Powiedzieliśmy
strażnikowi, żeby schował miecz do pochwy i oczyścił go w świątyni Erin, nim
przypadkowo kogoś zadraśnie. Potaknął, blady jak kreda.
- Skąd to macie? zapytał.
- Znalezliśmy nieopodal czerwonej doliny odparłam. Nosił taki sam mundur
jak twój. Kapral ludzi króla, leżał martwy w lesie.
- Aha. Założę się, że to ten zdrajca.
- Kto? I gdzie znajdziemy jego rodzinÄ™ i znajomych?
Znałam imię tego demonowego pomiotu, ale chciałam usłyszeć je od niego.
Mógł podać inne i naprowadzić mnie na głębszą prawdę o tym utraconym
życiu. Nawet dobre wspomnienia nikną, stając się nieprawdą, a ja musiałam je
przejrzeć. Tu był dom Jony, tu minęły wszystkie dni jego życia. Gdziekolwiek
spojrzaÅ‚am, czuÅ‚am jego przeszÅ‚ość w niewyraznej smudze miriad déjÄ… vu.
Strażnik spuścił wzrok na buty.
Zabijecie jego krewnych?
Wzruszyłam ramionami.
Jeśli mają w swych żyłach krew demona, przekażemy ich ludziom króla, będą
spaleni na stosie z błogosławieństwem Kościoła Imama. Chyba że znajdziemy
ich w lasach. Wtedy my musimy ich zabić, to nasze zadanie.
Próbował nie patrzeć mi w twarz. Był taki młody. Pochyliłam się nieco, by
napotkać jego spojrzenie.
Nie wiem, co zrobimy z jego rodziną i przyjaciółmi, ale na pewno będziemy
co do joty przestrzegać prawa tego miasta ciągnęłam. Przekażemy każdego
grzesznika waszym ludziom.
Skinął głową. Już miał coś powiedzieć, ale się rozmyślił. Odchrząknął.
Znałem tego kolesia za życia przyznał. Nie za dobrze, raczej tak z
widzenia. Nikt nie wiedział, że był demonem. Nazywał się Jona.
Może i był dobrym człowiekiem, gdzieś w głębi pod skazą Elishty, lecz w
demonowym pomiocie zło narasta, oni z każdym dniem coraz bardziej mu się
poddają, aż w końcu stają się& nie dokończyłam, zachęcając żołnierza, by
sam dośpiewał sobie resztę. Czekałam i czekałam.
& zdrajcami odezwał się w końcu. Tak, rozumiem. Nazywał się Jona, lord
Joni. Jego matka mieszka w mieście, ale nie wiem gdzie. Chodzą słuchy, że
sierżant Nicola Calipari go zabił. Sierżant& no cóż, nie wiem, gdzie jest, ale
jeśli chcecie go znalezć, możecie popytać ludzi. Wszyscy znają Calipariego.
Więcej nic nie wiem.
Dziękuję. Jak dobrze znałeś Jonę?
Kątem oka zerknął na skrzynkę między żerdziami. Zmarszczył brwi.
Przelotnie. Kilka razy byliśmy razem na patrolu, ale potem został
przeniesiony do jednostki Calipariego, a ja tutaj. Nigdy mnie nie zawiódł.
Wydawał się równie dobry jak każdy.
I pewnie był taki przez jakiś czas. Jeśli giną, zanim skaza za bardzo na nich
wpłynie, mogą uniknąć zesłania na potępienie w Elishcie, dołączając do swych
niegodziwych ojców.
ParsknÄ…Å‚.
NaprawdÄ™ wierzysz w te brednie?
W co wierzę, to moja sprawa ucięłam dyskusję. Jak cię zwą? Chcę
wiedzieć, bo może będę musiała cię odszukać, zadać ci więcej pytań.
Christoff. Kapral Christoff. Bez nazwiska. Rodziców nie znałem. Sam
wybrałem sobie imię.
Miło mi cię poznać. Skłoniłam głowę. Mojego imienia nie sposób
wypowiedzieć bez wilczego języka, więc wybacz, że zachowam je dla siebie.
Gdzie siÄ™ modlisz?
Nigdzie.
A czy kiedykolwiek gdzieś się modliłeś?
Mój sierociniec był prowadzony przez świątynię. Ale nie Erin. Imama.
I nie wracasz tam?
Nie. Gdy jesteś dorosły, dają ci wolną rękę. Słuchaj, nie mam czasu na
pogaduchy.
Pytam tylko dlatego, że musisz oczyścić swoje ostrze w świątyni. Imam jest
trochę droższy niż Erin, a to nie twoja wina, że wykonywałeś swoje obowiązki.
Wyciągnęłam do niego woreczek monet.
Niepewnie otworzył rękę. Normalnie wyglądałoby to na bezwstydną próbę
przekupstwa w biały dzień. Położyłam woreczek na jego dłoni i zamknęłam
jego palce, nie pozwalając ich rozewrzeć.
Jeśli świątynia będzie musiała zniszczyć miecz, powiedz im, że Wędrowcy
Erin przysłali cię, byś oczyścił ostrze, a dadzą ci inne.
Monet było więcej niż na oczyszczenie ostrza. Reszta starczy na pogrzeb,
którego zapach czułam na jego skórze. Przyciągnęłam go bliżej siebie.
Nie zaszkodziłoby zapalić świecy dla Jony wyszeptałam. My wszyscy,
każdy z nas, szukamy światów, które wylewają się przez szczeliny w naszych
zmysłach. Zapal świecę dla przyjaciela. Poczciwi ludzie mogą przeniknąć przez
wiele barier. Miej wiarÄ™, Christoffie. Miej wiarÄ™ w cokolwiek.
Przytaknął. Mam nadzieję, że modlił się przed nadejściem choroby. Mam
nadzieję, że zapalił świecę i modlił się za czyjąś duszę, nim skaza wyszła z jego
skóry i zmusiła do błagań o własne życie pewnej długiej nocy.
Koleje naszego losu, naszych wędrówek za życia już nigdy się z nim nie
przetną. Czułam zapach rychłej śmierci. Dzień wcześniej nadział się na coś
ostrego gwozdzie z drewnianej skrzyni albo poszczerbiony świecznik. Metal
głęboko go zranił. Zwęszyłam tężec, który niebawem go uśmierci. Gdybym
pocałowała go w policzek, poczułabym to w smaku jego potu.
Domyślałam się, że na jego pogrzeb przyjdzie jakaś dziewczyna, by płakać
gorzkimi łzami. Jej miłość będzie się wylewać z kącików oczu przez wiele
tygodni. Żal mi tych biednych stworzeń, tych młodych kochanków, ich historii
skazanej na zapomnienie. Sięgam do wspomnień demona, podczas gdy dobrzy
ludzie po cichu żyją i umierają, i nikt nie bada ich pamięci w poszukiwaniu
dobrych uczynków. Po Christoffie nic się nie ostanie, może z wyjątkiem
cierpiÄ…cej dziewczyny.
Christoffie, poczułam całe twoje życie niczym burzową chmurę.
Te miasta, z wszystkimi rysami i pęknięciami widocznymi jak na dłoni,
rozdzierają me serce smutkiem straconych szans. Za dużo widziałam. Nikt z tu
obecnych nie próbował wieść prostego żywota. Christoffie, żałuję, że nasze
zadanie cię nie obejmuje, że nie mogę pomóc tobie ani żadnemu z twych braci
udręczonych przez klątwę miast Erin. Odór śmierci czuć tu wszędzie, a ja i mój
mąż jesteśmy bezsilni. Możemy tylko oczyścić ziemię. I modlić się. Za stracone
uczucia i stracone dusze.
Erin Błogosławiona, pozwól nam szybko wypełnić zadanie. Sprowadz nas z
powrotem do lasu, gdzie śmierć jest tym samym co życie. Obdarz nas znowu
miejscem, gdzie jedyna rozkosz to jeść trochę więcej w zimowe miesiące.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
J M McDermott Psia Ziemia Dzieci?monówBBC Planeta Ziemia 01 Od bieguna do bieguna01 Dzieci wiedzą lepiej2008 01 Kinezyterapia oddechowa u dzieciopiekunka dzieciecaQ3[01] z1 03 nopiekunka dzieciecaQ3[01] z2 03 nopiekunka dzieciecaQ3[01] z3 03 uopiekunka dzieciecaQ3[01] z3 01 nopiekunka dzieciecaQ3[01] o1 03 nopiekunka dzieciecaQ3[01] z1 01 nopiekunka dzieciecaQ3[01] z3 02 uwięcej podobnych podstron