WOKÓŁ NIEJ Tomik POEZJI


"WOKÓŁ NIEJ" - Grzegorz Ciechowski


***(1) wigilia Przed zaśnięciem Wypoczywam
***(2) *** (3) Roślince Pezent Spowiedź Jesteśmy biedni
***(4) Choroba ***(5) *** (6) Cyrulik toruński Baśń o bałwanie
Pełnia jesieni ***(7) Niedopatrzenia ***(8) Msza niedzielna
Modliłem się za nas tak cicho *** (9) *** (10) *** (11)
***(12) ***(13) ***(14) ***(15) ***(16) Tylko ***(17)
Podróż do ciepłych krajów Róża Twe czujne oko Drżącym głosem
***(18) Latem Z pytań zadawanych szeptem Przez telefon
Noc Chagalla To nie ja wieczór cudów Krpla Z księgi parafian
Remote control Niepamięć Tabernaculum Niechybnie Konkwistadorzy
Wikingowie 13 cyfr


WIGILIA

pijani kolędnicy
szopkę na dworze zostawili
na sterczące wieżyczki
na zmarzniętego bobasa
w otwarty pysk osiołka
śnieg pada
śnieg pada

(Toruń, 1977)

PRZED ZAŚNIĘCIEM

jest noc
śnieg północny
bardzo cicho spada
na chatkę za oknem
tysiąc reniferów
przebiega i walczy
delikatnym poroże

WYPOCZYWAM

wypoczywam
pod zieloną linią horyzontu
z bamboszami na księżycu
bądź pozdrowiona
brodo dyrektora cyrku
nieskończona
hej klowni
kataryniarze


***

więc kto mi szepnął
o tym wszystkim
czy aby nie wy
zasypiające chórzystki
czy nikt z tego stadka
spierających się pijaków
czy wy przyczajone zwierzęta
nie pochyliłyście się
a wy górskie jeziorka
czy ty
a twoje usta


***

zasypiam na dniu
nieskończonym
i myślę o starym konserwatorze
obrazów
który pewnej nocy
nie dotrwał
i zasnął na dziele swojego życia
prawie odnowionym
renesansowym płótnie madonny
2,5 na 2 metry
zasnął niszcząc całą robotę
pociągając z jej odsłoniętej
piersi
mleko gorzkie i upijające
o niekończącym się smaku


Roślince
***

skręcamy z Mickiewicza
w Moniuszki
tak cholernie zimowo
twarde mam podeszwy
i sznurowadła
uszy masz oszronione
brzęczą jak muszelki
idziemy
śnieg nam skrzypi boleśnie
twarze nam

PREZENT

co położę pod choinką
chyba wronę całą w szronie
przemarzniętą rudą myszkę
i konika niemrawego
i Jezuska w rękawiczce

co położę pod choinką
sam rozbiorę się do naga
albo świnkę ci przyniosę
wykąpaną która gada

co położę pod choinką
chyba siebie tylko mogę
a zwierzęta przemarznięte
niech przez las wędrują
sobie pomalutku


SPOWIEDŹ

jeśli się spowiadasz
córko
nie ukrywaj przede mną nic
chcę poczuć pot
spływający z ich lepkich ciał
dalej dalej
opisuj lubieżność swych
ruchów
kiedy płonę nad twoim
grzechem
zliż moje łzy
cóż że bez zapachu
który zatruwa jeszcze twój
oddech
dziś wyznałaś mi
że uwielbiasz codzienną spowiedź
a moje stopy są takie czyste
pachną mielonym bursztynem
więc zmyj z nich ten smak swoimi
włosami
nigdy ci nie uwierzę
córko
że wyznałaś wszystko
razem z Bogiem
i Chrystusem
czekamy na dalszy ciąg
i pokuty szykujemy
straszliwe


JESTEŚMY BIEDNI

jesteśmy biedni
nasze noce są biedne
gdy się całujemy pomału
ileż biedy w naszych pochylonych plecach
w chudych łopatkach ileż biedy
biedne nasze dłonie
- dziesięcioro biedaków rozłożyło
swój skromny obóz
dziesięcioro biedaków śpi -
biedne i nieurodzajne pola
naszego państwa
zwierzęta zasypiające
u naszych stóp
mają tylko drobne kostki
sierść i
głodne oczy
na naszym łóżku
leżą dwie przeczyste biedy
pulsujących złotych mieszków
nie wydrzemy sobie z piersi
oto zamrożone konto
parzą sobie dłonie
chciwi komornicy

***

zdejmijcie ze mnie
tego lwa
który rozszarpuje
mi piersi
zdejmijcie go ze mnie

pijemy herbatę
stukamy kieliszkami
mówicie mi zdrobniale
po imieniu

czy nie czujecie tego smrodu dżungli

czy nie widzicie
że żółty lew przegryza właśnie
moje serce
lekko jak ślimaka

czy nie słyszycie
wrzasku mordowanego zwierzęcia
które was
zaspanych
tryka złocistymi czułkami



CHOROBA

moja choroba działa powoli
jak afrykańska trucizna
sporządzona przez wytrawnego
znachora

tyle już dni minęło
a ja leżę w ciszy
patrzę na swoje stopy
i żałuję tej rosy
która właśnie spada
na trawnik

mój kolega
istny rabin z wyglądu
klepie mnie po ramieniu
opowiada o dziewczynach
podglądanych w publicznej łaźni

widzę wtedy jego twarz
i w oczach podstępnie sfotografowane
pośladki

mów rabbi opowiadaj

1977


***

po kolana zapadałem się w śnieg
raniąc niewinność
zimowego pola

wieńczyło je
światło pełgające
w oknie twej sypialni


***

Stukam na maszynie te słowa
i wiem że jestem niepoprawny
bo któż o tej porze pisze na maszynie
tak nieudolnie

wybaczcie mi ludzie to wolne pisanie
lecz moje myśli obrzękłe
są teraz zadowolone
pomału sobie istniejąc


CYRULIK TORUŃSKI

w tym samym czasie
kiedy przemawiał fanatyk partyjny
w tym samym czasie
kiedy samopodpalał się fanatyk religijny
w tym samym czasie
kiedy przemykał się fanatyk konspiracyjny
królik z powagą dymał królicę
ja wybierałem się do cyrulika
białe zwiewne rękawiczki
osuwały się w niezbadane
wnętrze cylindr


BAŚŃ O BAŁWANIE

wiosna
topniejący bałwan
ze zdumieniem
odkrywa w sobie
czarny od sadzy
pogrzebacz
teraz umiera w spokoju

szczęśliwy kto dotknął
rozżarzonej granicy
swojej tęsknoty

20.02.1978

PEŁNIA JESIENI

dwudziestoletnia wdowa
pocałowała mnie w szyję
uciekam zataczając się
czy zdążę czmychnąć
przed jej rozpaczą?
przenigdy!
oto czarne pończochy
wypchane złotymi liśćmi!

***

oto nasza wieczność
szepnąłem
gdy przycupnęliśmy
nadzy przy kominku
a płatki śniegu
z naszych włosów

o tam
gdzie już ich nie ma

NIEDOPATRZENIA

widziałem jeszcze kilku
nikczemników na wolności:
dzieciak popiskiwał
na delikatnym listku bzu
łyżwiarz na wymiecionym jeziorze
snuł długi szal

***

jej dekolt
był zaledwie wierzchołkiem
lodowca
którego prawdziwe wdzięki
okrywały niedostępne
i arktyczne fale
mrocznej sukni



MSZA NIEDZIELNA

jaka piękna pani
jest dzisiaj w kościele

dzwonnik oddał dzwonom
swoje serce

jaka piękna pani

parafianie płaczą
ze szczęścia
i ciągną za sznur

jaka piękna pani

smutny kościelny
z trudem
przełyka Chrystusa

jaka piękna pani

proboszcz składa
dłonie w powietrzu
delikatnie
jak na gołębiu

błogosławiona między niewiastami
rozpuść swe włosy nad nami


MODLIŁEM SIĘ ZA NAS TAK CICHO

i słyszałem
łzy żandarma
gdy do gitary rozbitej
spadały

i słyszałem
ciepłe ptaki
gdy na drżących więźniach
siadały

i słyszałem
trzech ministrów
gdy nad jaskółką zmarzniętą
płakali

i słyszałem
kroki bosych
gdy nad biedą państwa
radzili

i słyszałem
serca bałwanów
gdy od mrozu pękając
krwawiły

***

jadąc w ostatnim autobusie
zagryzam smutek zimnym jabłkiem


***

to na znak miłości
do króla
wszyscy poddani
każdego zimowego
ranka
wychuchiwali serduszka
na więziennych szybachluty

1978



***

zima w miasteczku
śnieg zasypał kominy
zaniepokojony kominiarz
grzeje w dłoniach
swoje osmolone serce

grudzień 1977


***

zasnąć pod kołdrą
z wigilijnego nieba
ach czmychnąć


***

obudzić się na
letniej plaży
gdy do stóp podchodzi
otwarty ocean



***

ach mój sen
jak stadko ministrantów
z odfruwającymi dzwonkami

***

wtedy nagle
uchyliłem parasol
i stałem nagi
pomnożony tysiąckroć
o każdą kroplę



***

i właśnie
podczas burzy
wstąpiła po omacku
do mojego pokoju
zapłakana gałązka bzu



TYLKO

tylko przez
jedną chwilę
mały wróbelek
zakrył swoim cieniem
połowę katedry



***

dokąd mnie niesiecie
kołyszące się włosy



PODRÓŻ DO CIEPŁYCH KRAJÓW

kiedy zdejmujesz
powoli długą koszulę
kiedy rozplatasz przed lustrem
swój ciepły warkocz
w naszej izdebce
ogień zaczyna buzować

spóźniony stary bocianie
który stoisz na dachu
sztywny od zimna
i zaraz rozsypiesz się
jak dziurawa torebka cukru
współczuję ci

na nic więcej nie mam czasu

moje dłonie
błądzą po różanym
ogrodzie w Damaszku

moje dłonie
dotykają wiszących
pomarańczy

w moich dłoniach
najniższa gwiazda
poci się jak pieniążek

gdy na podwórku
śnieg odbiera kurom
ostatnią nadzieję śniadania



RÓŻA

gdy wychodzę najeżony od zimna
na podwórko
w papciach przykrótkich
piętami przydeptując śnieg
i wyrzucam śmieci
jak Pan Bóg przykazał
do popielatego zbiornika
zauważam na dnie
uduszoną różę

jest blada jak
martwa zgwałcona dziewczyna
odnaleziona rankiem
przez zaspanego robotnika
pierwszej zmiany

nie zdążyłem
musnąć palcami
jej pochylonej głowy
nie zdążyłem
poznać jej zapachu
nie odtworzą jej
zapachu
poezje żadnego świata



TWE CZUJNE OKO

twe czujne oko
obcy astronomie
zauważa jesień na ziemi

lądy łagodnieją prawda?

dzieją się rzeczy dziwne
złoto przelewa się w złoto

o tej porze roku obserwując naszą planetę
nie nastawiasz ostrości



DRŻĄCYM GŁOSEM

właśnie skończyłem wiersz
przypatruję mu się bacznie
wyciągam dłoń stawiam palec
badam proporcje niby malarz

i tylko ty wiesz
jak zbędne są to zabiegi
i że za chwilę usiądę przy tobie
z miną małego chłopca
któremu pani poprawia dyktando
z miną na wpół świadomego
swego łotrostwa hultaja
i przeczytam

***

ostatnio łapię myśli
zaledwie za ich futrzane ogony
w garści pozostaje
stosik zmiętych słów
potargany i bezładny
kołtun sierści



LATEM

1.

co za upał
musiałem wpuścić
parasole do wanny
jak czarne karpie
przed wigilią

2.

aby przetrwać
połykamy z żoną
kawałki lodu
dziś zwymiotowałem
je na dywan
przezroczyste mokre
nieziemskie

3.

oglądamy zdjęcie
z przewrotnej Kalifornii
gdzie nawrócona zima
napadła na pomarańczowy gaj
z ciepłych dziewczęcych owoców
zwisają sople
rumiany ogrodnik
porusza się na
ugiętych nogach
zbrodnia przekroczyła
granice jego snów

4.

kiedy zbliża się burza
moja peleryna
pręży się
w ciemnym przedpokoju
jak dojrzewająca dziewczyna
naga
przed lustrem


Z PYTAŃ ZADAWANYCH SZEPTEM

kto z nas rozsunie
oszronione halabardy
drzemiących strażników
kto z nas?



PRZEZ TELEFON

jak pocałunki
przez szybę
wymienialiśmy uwagi
na temat 160 kilometrów



NOC CHAGALLA

trzecia w nocy
trzecia najgłębsza cisza miasta

śpią parafianie
śpią w czystej bieliźnie
pieniążki parafian

śpią aniołowie stróże
i śpią dozorcy nocni

śpi Pan Bóg z rozpuszczoną brodą
cicho spadającego śniegu
i śpi powiatowy sekretarz
na aksamitnej poduszce
od orderów

śpią wszyscy

zmęczona Polska śni
zawieszona nad miastem
jak pijana dziewczyna
z wplątanymi
w miejskie więzienie włosami

po których wspinają się
wracając do swoich cel
opieszali uciekinierzy
zawiedzeni
zapłakani






TO NIE JA
astronom
nie pomnaża nieba swoim
teleskopem
kustosz Muzeum Historii Natury
nie rzeźbi
szkieletów dinozaurom

fortepian
na którym gram teraz
nie powtórzy tej melodii
w samotności

szron nie tworzy
wrzosowisk

to nie ja
piszę wiersze

Nowy Jork, 1994


WIECZÓR CUDÓW

(Stanisławowi Grochowiakowi)

co za pęd!
sanie ćwierkają na śniegu
a wilki tuż tuż
i do źrebaka chcą się dobierać
kobyłka z zaprzęgu zaczęła już
nawet wierzgać kopytami

hoooo!
prrrr!
stój!
zatrzymujemy się wszyscy
a cisza jest zimowa

panowie - mówię do wilków -
a tak właściwie
to co wy macie
kurwa zamiar robić?

największy basior
do którego kierowałem te słowa
nie odrywał od ciebie wzroku
widziałem jak nachyla się do reszty bandy
i mruczy pod nosem:
skąd mogłem wiedzieć skąd mogłem wiedzieć?
pozostali popychali go
w naszą stronę
podszedł powoli
i stanął uroczyście
na tylnych łapach
podczas gdy reszta uklękła
jak do modlitwy
z głębi lasu
odezwał się organy

ON:
wybacz
jasna pani
mróz zapachy zabił
tędy nie poznalim cię
nieszczęśni!

TY:
gdybym
to nie była ja
już byście pożarli nas
i źrebiątko to niewinne...
wilcy wstrętni!
ON:
niechaj łzy
mi spalą pysk
niech mi sukę porwie lis
niech nas zima w lesie trzyma
i wytępi...

AAAAMEEEEN - usłyszeliśmy w odpowiedzi

to nasz organista

wracał z miasta z wyreperowaną
fisharmonią
zawsze w niej trzymał słoik bimbru
a jego koń - na szczęście -
dobrze znał
drogę do organistówki
wtedy północ zgasiła oczy wilkom
mróz zelżał
a nad dyszlem
mieliśmy cały czas
betlejemską gwiazdę

ruszyliśmy kłusem do domu
rychło w czas!
nie minęły trzy kwadranse
jak powiłaś mi córkę
i dopiero wtedy
kompletnie zgłupiałem

podobno biegałem po podwórku
upychałem śnieg
pod koszulę
nakłaniałem bydlęta
do klękania
a na koniec
przegnałem z domu
organistę
biorą go za Heroda

Kazimierz, 1995 rok

KROPLA

z jaką radością
traci swój kształt
kiedy spada deszczem

ledwo dotknie
pomarszczonej burzą
skóry oceanu
a już staje się mądra
jego mądrością
wielka jego wielkością

podobno my też
kiedy umieramy
spadamy tak w niebo
i
zapominając w końcu o sobie
stajemy się Bogiem



Z KSIĘGI PARAFIAN

nie
nie powinnaś brać ślubu
w naszym kościele

wiem
wiem że nikt z parafian
tego nie widzi
nawet narzeczony
za sprawą twych zaklęć
śni na jawie
i bezwiednie ślini się
jak w niebie

zobaczysz
że zdradzi nas Szymon
który wgapiony w to
o robimy
przeniesie krzyż
o kilka stacji za daleko


REMOTE CONTROL

mój oddech zburzył
konstrukcję dmuchawca

nie odbudował go
mój wdech

ON cofa
pożary do zapałki
porody do podniecenia
zabójstwa do rusznikarza

w Jego dłoni
spoczywa pilot
wszechrzeczy



NIEPAMIĘĆ

Richard Boulez
stary znajomy
co kilka miesięcy zmienia
kontynent swojej ojczyzny
i archipelag przyjaciół
przypomina w swoich
cyklach obecności
niegdysiejszych dziadów
znoszących wieści ze świata
i podejmowanych w wiejskich chatach
z niewymuszoną gościnnością
ostatnio zniknął na dłużej
umierała jego matka w Bostonie
Richard odprowadził ją
na cmentarz
bardzo elegancki
wyjął nawet z ucha zasuszoną żabę - jego ulubiony kolczyk -
i zmył czarny lakier z paznokci

przyniósł
pęk białych baloników
i klatkę gołębi
kiedy trumnę opuszczano
do dołu
otworzył dłoń
i uchylił drzwi klatki

odlatujcie gołębie
odlatujcie baloniki

krewniacy dołączyli
oburzenie do swoich świętych łez
a Richard stał uśmiechnięty

mówił mi potem
że na chwilę udało mu się zapomnieć
o sobie
i własnym cierpieniu



TABERNACULUM

wiara nam nie wystarcza
samiśmy materią
więc materię czcić nam
najłatwiej
umieszczamy Boga
w chlebie i winie
w świętych drzazgach z krzyża
które oprawiamy w platynę
zamykamy złoty sejf
na japoński kluczyk
i klękając przed nim z powagą
odchodzimy na palcach
jak rodzice od łóżka dzieci
które w końcu zasnęły

wierzący czy niewierzący
każdy chętnie dygnie
a złodzieje monstrancji
i kielichów
prędzej czy później
wieszają się sami
bez skutku
bo nie ma sznurów
na bożym świecie
które utrzymałyby
ciężar ich zbrodni

dopóki istnieje to zamknięcie
czujemy się bezpieczni
dlatego w chwilach najtrudniejszych
biegniemy do kościoła
by sprawdzić
czy u Boga
wszystko w porządku

gorzej
gdy trafimy na połamane
ławki i spalone ołtarze
tabernaculum puste
i otwarte na oścież

zaglądamy do jego wnętrza
jak do wyschniętej studni

wtedy zaczynamy
bać się naprawdę
Pana naszego
wypuszczonego ze złotej klatki



NIECHYBNIE

co my teraz mamy
czerwiec
no właśnie
nasz lekarz szuka letnich
porównań
ziarno bobu
mała rybka
pławiąca się w
twoich wodach
powiększająca się z każdym wschodem i
zachodem słońca

w swoich obliczeniach
wyłamuję palce
tak
to pewne
z pierwszym śniegiem
będziesz miała brzuch
jak bęben

1994



KONKWISTADORZY

letnia burza
która właśnie przechodzi bokiem
nie posiądzie twej
rozpalonej słońcem nagości

los tych kilku kropli
które spadły na twoje piersi
brzuch i uda
przywodzi na myśl
wyprawy prawdziwe pierwszych odkrywców
i
choć to oni
odbierali dziewictwo nowym wyspom
i kontynentom
historia o nich milczy
bo opętani żądzą sławy
odłączyli się od floty
a
stając na nowej ziemi
onanizowali się bezsilnie
nie znając innego rytuału dostąpienia

to wtedy
krzyk orgazmu uwiązł im w gardle
zatrutą strzałą
i nikt nie ocalał

początek strony

WIKINGOWIE

Pomyśleć
że właśnie teraz kiedy
nasze oddechy się wyrównały
i w końcu zasnęłaś na mnie
lekka jak kotka
w górę twoich rzek wyruszają długie łodzie
wypełnione moimi wikingami

póki co wiosłują zgodnie
nawołując się z łodzi
do łodzi
ale wystarczy że ujrzą cię
śpiącą na brzegu
a już są gotowi by
wzajem wyciąć się w pień

wtedy najsilniejszy z nich
stanie nad tobą
a cień który rzuci
obudzi cię
i patrząc prosto w słońce
ujrzysz jego rogi

a gdy chluśnie w ciebie
krwią którą utoczył ze wszystkich
poderwiesz się i
obudzisz spocona
nie wiedząc dlaczego
podrepczesz do łazienki
zrobisz siku
śmiesznie mrużąc oczy
po czym staniesz bokiem przed lustrem
i
przeglądając się
położysz dłoń
na swoim brzuchu

Nowy Jork, 1994

13 CYFR

cyfra pierwsza:
wznoszę się na satelitę
cyfra druga i trzecia:
światłowodem mknę po dnie oceanu
tak szybko ze nie zauważam
kołyszących się alg
koralowych osiedli
i ławic śpiących ryb
cyfra czwarta piąta i szósta:
rozmazane światła samochodów
wskazują mi drogę jak gwiazdy
przepływam nad nimi autostradą prosto
do twego miastacyfra siódma ósma i dziewiąta
biegnę kanałami twojej dzielnicy
widzę gniazda szczurów
i kloszarda rozpalającego gazetę
cyfra dziesiąta i jedenasta
wiedzie mnie na twoją ulicę
jak posokowiec czuję już
smugi twojego zapachu
cyfra dwunasta i trzynasta:
tak
znajduję się w twoim pokoju
czy nie słyszysz
mojego opętanego krzyku
spod knebla
nie podniesionej słuchawki

kiedyś było inaczej:
usłyszeć głos kogoś kto
mieszka za oceanem
to spakowane kufry
przekleństwa marynarzy zmywających pokład
słoną wodą
samotność kajuty
jak post
przed ucztą powitania
wspólne posiłki z plantatorami
kauczuku i bawełny
potem nadbrzeże
nieznośnie wolno nadchodzący oddech lądu
zawijanie do portu
w którym
twoja nieobecność
byłaby czymś o wiele bardziej
jednoznacznym
w porównaniu ze zgłaszającą się
dwujęzycznie
automatyczną sekretarką
która posługuje się twoim głosem
ukochana

Warszawa, 1994


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rafał Wojaczek tomik poezji Inna bajka
Urok romantycznej poezji i kryjące się w niej niebezpiec~5D3
Los ludu i idee patriotyczne w poezji Konopnickiej
Ironia w poezji
rola poety i poezji w świetle wybranych tekstów romantyzmu (2)
Jesień w poezji
Ryl Wybór poezji światowej
! Średniowiecze tematyka spoleczna i obyczajowa poezji polskiej XV w
Syrokomla wybór poezji
Zasadnicze kierunki wspolczesnej poezji
Nurty poezji barokowej Scharakteryzuj na przykładach
j ginter, polska współczesność w poezji marcina świetlickiego
! Barok dworskosc poezji morsztyna

więcej podobnych podstron