93
XVIII
Diakon wstał,ubrał się,wziął gruby sękaty kij i cichcem wyszedł z domu.Było ciemno i
diakon w pierwszej chwili,gdy ruszył ulicą,nie mógł dojrzeć nawet swojego białego kija;na
niebie nie było ani jednej gwiazdy i znów zanosiło się na deszcz.Pachniało morzem i mo-
krym piaskiem.
"Oby tylko Czeczeńcy nie napadli "
myślał diakon słysząc,jak kij stuka o bruk i jak do-
nośnie rozlega się w nocnej ciszy ten samotny stukot.
Wydostawszy się za miasto,widział już i drogę,i swój kij;na czarnym niebie wystąpiły
gdzieniegdzie mętne plamy,a wkrótce wyjrzała jedna gwiazda i nieśmiało mrugnęła jednym
okiem.Diakon szedł po wysokim kamienistym brzegu i nie widział morza;uspokojone zasy-
piało na dole,a niewidzialne fale leniwie i ciężko uderzały o brzeg niby z westchnieniem:uff!
I jak wolno!Uderzyła jedna fala i diakon naliczył osiem kroków,gdy uderzyła druga,a po
następnych sześciu krokach trzecia.I tu również nic nie było widać,z ciemności dobiegał
leniwy,senny szum morza,odległy jak ów czas nie do objęcia myślą,kiedy jeszcze Bóg uno-
sił się nad chaosem.
Diakon poczuł się dość nieswojo.Pomyślał,że może go spotkać kara boska,ponieważ
przestaje z niewierzącymi i nawet idzie na ich pojedynek.Co prawda,pojedynek będzie bła-
hy,śmieszny,bez rozlewu krwi,ale jakikolwiek by był,zawsze pozostanie widowiskiem po-
gańskim,czyli że obecność osoby duchownej jest tu zupełnie niewskazana.Zawahał się:mo-
że wrócić?Lecz mocna,pełna niepokoju ciekawość zagórowała nad wątpliwościami,poszedł
więc dalej.
"Oni,choć niewierzący,są właściwie dobrymi ludźmi i dostąpią zbawienia "Diakonowi
przypomniał się jego wróg,inspektor seminarium duchownego,który i w Boga wierzył,i nie
pojedynkował się,i żył w cnocie,ale kiedyś w ubiegłych latach żywił diakona chlebem zmie-
szanym z piaskiem,a pewnego razu omal nie oberwał mu uszu.Skoro życie układa się tak
niemądrze,że tego okrutnego i nieuczciwego inspektora,który kradł rządową mąkę,szano-
wali wszyscy,a w seminarium modlono się o jego zdrowie i zbawienie,to czy należy unikać
von Korena i Łajewskiego dlatego tylko,że są niewierzący?Diakon zaczął zastanawiać się
nad tym pytaniem,ale raptem przypomniało mu się,jak komicznie wyglądał dziś Samojlen-
ko,i to przerwało bieg jego myśli.Ileż to będzie śmiechu jutro!Diakon już widział w duchu,
jak zasiądzie pod krzakiem i będzie podglądał,a gdy jutro przy obiedzie von Koren zacznie
się przechwalać,on,diakon,opowie mu ze śmiechem o wszystkich szczegółach pojedynku.
"Skąd pan wie?"
zapyta zoolog.
"Otóż to.Siedziałem w domu,a wiem ".
Warto by opisać pojedynek ze strony komicznej.Teść będzie czyt ał i śmiał się;ten jest po
prostu w siódmym niebie,kiedy mu się opowiada lub opisuje coś śmiesznego.
Odsłoniła się dolina Żółtej Rzeczki.Od deszczu rzeczka zrobiła się szersza i bardziej ro-
zeźlona
już nie gderała jak poprzednio,ale ryczała.Zaczęło świtać.Szary,mętny poranek i
obłoki biegnące na zachód w pogoni za burzowymi chmurami i przesłonięte mgłą góry,i mo-
kre drzewa
wszystko wydało się diakonowi brzydkie i zagniewane.Umył się w strumieniu,
odmówił modlitwy poranne i nagle zachciało mu się herbaty i gorących placków ze śmietaną,
jakie dają na śniadanie u teścia.Przypomniała mu się diakonica i "Bezpowrotne chwile ",któ-
re nieraz grała na fortepianie.Co to za kobieta?Diakona poznawano z inną,zeswatano i oże-
niono w ciągu jednego tygodnia;żył z żoną niespełna miesiąc i zaraz został skierowany tutaj,
więc nawet nie rozeznał się,co to za człowiek.A jednak trochę mu bez niej tęskno.
"Trzeba do niej napisać liścik..."
pomyślał.
Flaga nad duchanem przemokła na deszczu i obwisła,a sam duchan wydawał się niższy i
ciemniejszy niż zwykle.Przed drzwiami stał dwukołowy wóz;Kierbałaj,jacyś dwaj Abchaz-
czycy i młoda Tatarka w szarawarach,prawdopodobnie żona lub córka Kierbałaja,wynosili z
duchanu naładowane worki i kładli je w wozie na kukurydzianej słomie.Obok stała para
osłów ze zwieszonymi głowami.Załadowawszy worki,Tatarka i Abchazczycy pookrywali je
z wierzchu słomą,a Kierbałaj zaczął pospiesznie zaprzęgać osły.
"Na pewno kontrabanda "
pomyślał diakon.
Oto zwalone drzewo z wyschniętymi igłami,oto czarny ślad po ognisku.Diakonowi przy-
pomniały się wszystkie szczegóły wycieczki,ogień,śpiew Abchazczyków,słodkie marzenia
o archiriejstwie i procesji...Czarna rzeczka od deszczu zrobiła się czarniejsza i szersza.Dia-
kon ostrożnie przeszedł przez wątły mostek,do którego już sięgały grzebienie brudnych fal,i
wspiął się po drabince do suszarni.
"Tęga głowa!
pomyślał wyciągnąwszy się na słomie i wspominając von Korena.
Dobra
głowa,daj Boże zdrowie.Ale okrucieństwo w nim jest..."
Za co zoolog nienawidzi Łajewskiego,a ten zoologa?O co będą się pojedynkować?Gdy-
by obaj zaznali od dzieciństwa takiej nędzy jak diakon,gdyby się wychowali wśród ludzi
ciemnych i oschłego serca,chciwych zysku,którzy wymawiają rodzinie każdy kęs chleba,są
nieokrzesani i ordynarni w obejściu,plują na podłogę i czkają przy obiedzie czy podczas mo-
dlitwy,gdyby obaj od dzieciństwa nie byli zepsuci przez dobre warunki i lepsze otoczenie,
jak przylgnęliby do siebie,jak chętnie wybaczyliby sobie nawzajem wszelkie wady i ocenili
to,co tkwi w każdym z nich.Przecież tak mało na świecie nawet pozornie przyzwoitych lu-
dzi!Owszem,Łajewski jest zwariowany,rozpieszczony,dziwny,ale on przecież nie ukrad-
nie,nie splunie głośno na podłogę,nie zacznie wymawiać żonie:"Żresz,a pracować nie
chcesz ",nie będzie bić dziecka lejcami albo karmić służby cuchnącą peklowiną
czyż to nie
wystarczy,żeby pobłażliwie traktować jego wady?I przecież od tych wad on sam cierpi naj-
więcej,cierpi,jak chory od ran.Zamiast doszukiwać się w swoich bliźnich degeneracji,wy-
mierania,dziedziczności i tym podobnych rzeczy
a wszystko z nudów czy przez jakieś nie-
porozumienie
czy nie lepiej byłoby zejść niżej i skierować całą nienawiść i gniew tam,
gdzie całe ulice jęczą od straszliwej ciemnoty,chciwości,docinków,brudu,przekleństw,bab-
skich wrzasków...
Turkot kół przerwał ten bieg myśli.Diakon wyjrzał przez drzwi i zobaczył powóz,a w nim
trzy osoby:Łajewskiego,Szeszkowskiego i naczelnika poczty.
Stop!
powiedział Szeszkowski.
Wszyscy trzej wysiedli z powozu i spojrzeli po sobie.
Jeszcze ich nie ma
stwierdził Szeszkowski otrzepując się z błota.
Cóż!Chodźmy
tymczasem poszukać dobrego miejsca.Tutaj nie ma się gdzie ruszyć.
Poszli dalej w górę rzeki i wkrótce znikli z oczu.Woźnica Tatar siadł do powozu,zwiesił
głowę na ramię i zasnął.Odczekawszy z dziesięć minut diakon wydostał się z suszarni,zdjął
swój czarny kapelusz,żeby nie ściągnąć na siebie uwagi,i to kucając,to rozglądając się,po-
brnął brzegiem rzeki między krzakami i zagonami kukurydzy;z drzew i z krzaków leciały mu
na głowę wielkie krople,trawa i kukurydza były mokre.
Co za wstyd!
mamrotał podciągając zmoczone brudne poły.
Gdybym wiedział,to
bym nie poszedł.
Wkrótce usłyszał głosy i zobaczył ludzi.Łajewski,przygarbiony,z dłońmi wsuniętymi w
rękawy,szybkim krokiem chodził tam i z powrotem po niewielkiej polance;jego świadkowie
stali nad samym brzegiem i skręcali sobie papierosy.
"Dziwna rzecz...
myślał diakon,wprost nie poznając chodu Łajewskiego.
Zupełny sta-
rzec ".
Jak to niegrzecznie z ich strony!
powiedział urzędnik pocztowy spoglądając na zega-
rek.
Może ludzie wykształceni uważają,że należy się spóźniać,ale ja uważam,że to świń-
stwo.
Szeszkowski,otyły mężczyzna z czarną brodą,wsłuchał się i oznajmił:
Jadą!
KONIEC ROZDZIAŁU
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Powstał pierwszy, stabilny tranzystor na bazie pojedynczego atomuPojedynek15Pojedynek1Jan Brzechwa Amerykański pojedynekPojedynek4Pojedynek7Pojedynek20Rozdział 8 Pojedynek profesora z poetązdanie pojedyncze szykPojedynek6PojedynkipojedynekPojedynek19Garry Stix(Pojedynek na fale uderzeniowe)więcej podobnych podstron