Pojedynek7


39






























VII
Kirilin i Aczmijanow wspinali się ścieżką na górę.Aczmijanow pozostał w tyle i przysta-
nął,a Kirilin podszedł do Nadieżdy.

Dobry wieczór!
przywitał ją salutując.

Dobry wieczór.

Taak!
mruknął,patrząc w zamyśleniu na niebo.

Co:taak?
zapytała po chwili milczenia.Nadieżda zauważywszy,że Aczmijanow ob-
serwuje ich oboje.

A więc
rzekł powoli oficer
nasza miłość zwiędła,nie zaznawszy,że tak powiem,
rozkwitu.Jak to mam rozumieć?Czy to z pani strony swego rodzaju kokieteria,czy też uwa-
ża mnie pani za szałaputa,z którym można postępować,jak się chce?

To była pomyłka!Proszę mi dać spokój!
powiedziała ostro Nadieżda i w ten piękny,
cudowny wieczór popatrzyła na Kirilina przerażonym wzrokiem,ze zdumieniem zapytując
siebie samej:czy naprawdę istniała taka chwila,kiedy ten człowiek podobał jej się,a nawet
był bliski?

Taak!
powtórzył Kirilin;postał chwilę w milczeniu,namyślił się i powiedział:
Cóż!
Poczekamy,aż pani będzie w lepszym humorze,a tymczasem ośmielam się panią zapewnić,
że jestem człowiekiem uczciwym i nikomu nie pozwolę wątpić w to.Igrać mną nie można!
Adieu!
Odsalutował i poszedł na bok,przedzierając się przez krzaki.Po chwili nieśmiało zbliżył
się.Aczmijanow.

Piękny dzisiaj wieczór
powiedział z lekkim akcentem ormiańskim.
Aczmijanow był dość przystojny,ubierał się modnie,zachowywał się z prostotą jak dobrze
ułożony młody człowiek,ale Nadieżda nie lubiła go za to,że była winna jego ojcu trzysta
rubli;irytowało ją również,że musiał do niej podejść akurat w tym momencie,kiedy miała
tak czyste serce...

Wycieczka na ogół udała się
powiedział Aczmijanow po chwili milczenia.

Owszem
przytaknęła Nadieżda i,jakby właśnie przypomniał jej się ten dług,rzuciła
niedbale:
Niech pan powie u siebie w sklepie,że Iwan Andrieicz wpadnie któregoś dnia i

zapłaci te trzysta...czy,nie pamiętam,ile tam.

Chętnie dodałbym jeszcze trzysta,żeby tylko pani nie wspominała o tym co dzień.Po co
ta proza?
Nadieżda roześmiała się;przyszła jej do głowy zabawna myśl,że gdyby tylko chciała i
gdyby była niezbyt moralna,mogłaby w każdej chwili pozbyć się długu.Żeby tak na przykład
zbałamucić tego przystojnego młodego durnia?Jakie to byłoby w gruncie rzeczy śmieszne,
dzikie,bezsensowne!I nagle zapragnęła rozkochać go w sobie,obrabować,porzucić,a potem
zobaczyć,co z tego wyniknie.

Pozwolę sobie udzielić pani pewnej rady
powiedział Aczmijanow nieśmiało.
Proszę,
niech pani wystrzega się Kirilina.Wszędzie opowiada o pani okropne rzeczy.

Nie jestem ciekawa,co o mnie mówi byle idiota
odparła zimno Nadieżda,ale ogarnął
ją niepokój,a śmieszna myśl o pobawieniu się młodziutkim,ładnym Aczmijanowem nagle
straciła swój powab.

Musimy iść na dół
powiedziała Nadieżda.
Wołają.
Na dole rybna zupa już była gotowa.Nalewano ją na talerze i jedzono z tym namaszcze-
niem,z jakim to się robi tylko na wycieczkach;wszyscy twierdzili,że zupa jest wyborna i że
w domu nigdy nie ma czegoś równie smacznego.Jak zwykle bywa na wycieczkach,wszyscy
gubili się w masie serwetek,zawiniątek,niepotrzebnych ruszających się od wiatru zatłusz-
czonych papierów,chwytali cudze szklanki i cudze kromki chleba,wylewali wino na dywan i
na własne kolana,rozsypywali sól,a wokół było mroczno i ognisko już nie paliło się tak ja-
snym płomieniem,bo nikomu nie chciało się wstać i podłożyć chrustu.Wszyscy pili wino,
nawet Kosti i Kati dano po pół szklanki.Nadieżda wychyliła jedną szklankę,potem drugą,
upiła się i zapomniała o Kirilinie.

Rozkoszna wycieczka,czarujący wieczór
mówił Łajewski rozweselony winem
ale
wolę zimę niż to wszystko."Srebrzystym szronem opylony bobrowy jego kołnierz lśni ".

Gusty są różne
zauważył von Koren.
Łajewski poczuł się nieswojo:w plecy buchał mu żar z ogniska,w twarz i pierś
niena-
wiść von Korena;ta nienawiść uczciwego,mądrego człowieka,kryjąca chyba w sobie jakiś
zasadniczy powód,poniżała go,ścinała z nóg,nie czując się więc na siłach stawić jej czoła,

powiedział przymilnym głosem.

Namiętnie kocham naturę i żałuję,że nie jestem przyrodnikiem.Zazdroszczę panu.

A ja nie żałuję i nie zazdroszczę
oświadczyła Nadieżda.
Nie rozumiem,jak można
zajmować się serio owadami i robaczkami,kiedy lud cierpi.
Łajewski podzielał jej zdanie.Absolutnie nie był zorientowany w naukach przyrodniczych
i dlatego nigdy nie mógł się pogodzić z autorytatywnym tonem i uroczystą powagą ludzi,któ-
rzy badają wąsiki mrówek i łapki karaluchów,zawsze go irytowało,że ci ludzie na podstawie
wąsików,łapek i jakiejś protoplazmy (nie wiadomo czemu wyobrażał ją sobie w postaci
ostrygi)rozstrzygają problemy,obejmujące pochodzenie i życie człowieka.Ale w słowach
Nadieżdy wyczuł jakiś fałsz,więc tylko po to,żeby jej zaprzeczyć,powiedział:

Tu nie chodzi o robaczki,lecz o wnioski.

KONIEC ROZDZIAŁU


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Powstał pierwszy, stabilny tranzystor na bazie pojedynczego atomu
Pojedynek15
Pojedynek18
Pojedynek1
Jan Brzechwa Amerykański pojedynek
Pojedynek4
Pojedynek20
Rozdział 8 Pojedynek profesora z poetą
zdanie pojedyncze szyk
Pojedynek6
Pojedynki
pojedynek
Pojedynek19
Garry Stix(Pojedynek na fale uderzeniowe)

więcej podobnych podstron