Pojedynek20


103






























XX
W chwilę potem von Koren i diakon spotkali się przy mostku.Diakon był niezwykle
wzburzony,ciężko dyszał i unikał spojrzeń zoologa.Wstyd mu było,że się tak przestraszył,
że paraduje w mokrej,powalanej odzieży.

Wydało mi się,że pan chce go zabić...
wymamrotał.
Jakie to sprzeczne z naturą ludz-
ką!Tak,to jest wbrew naturze!

Ale skąd pan się tu znalazł?
dziwił się zoolog.

Niech pan nawet nie pyta!
machnął ręką diakon.
Diabeł mnie opętał:idź a idź...Więc
poszedłem i ledwom ze strachu nie umarł w tej kukurydzy.Ale teraz chwała Bogu!...Chwała
Bogu...Jestem z pana bardzo zadowolony
mamrotał diakon.
I nasz dziadek-tarantula też
będzie zadowolony...A śmiechu co niemiara...Ale proszę pana na wszystko,nie mów pan
nikomu,że tu byłem,bo oberwę za swoje od władz.Mogą powiedzieć:diakon był za sekun-
danta.

Panowie!
zawołał von Koren.
Diakon prosi,byście nikomu nie mówili,że on tu był.
Mogą go spotkać nieprzyjemności.

Jakie to sprzeczne z naturą ludzką!
westchnął diakon.
Niech mi pan daruje,z łaski
swojej,miał pan taką twarz,że byłem pewien:zaraz go pan zabije.

Bardzo mnie korciło,żeby sprzątnąć tego szubrawca
odpowiedział von Koren
ale pan
krzyknął,ręka mi drgnęła i spudłowałem.Cała ta procedura,diakonie,dla człowieka nie
przyzwyczajonego jest niesmaczna i nużąca.Czuję się okropnie słaby.Jedźmy...

Ja,za pozwoleniem pańskim,pójdę pieszo.Muszę się obsuszyć,bo zmokłem i zziębłem.

Jak pan chce
powiedział zoolog omdlewającym głosem,wsiadając do powozu i przy-
mykając oczy.
Jak wola...
Kiedy wszyscy snuli się koło powozów i wsiadali,Kierbałaj stał przy drodze i trzymając
się oburącz za brzuch nisko kłaniał się i błyskał zębami;sądził,że panowie przyjechali tutaj,
żeby rozkoszować się przyrodą i pić herbatę,nie rozumiał więc,po co znowu wsiadają do
powozów.Orszak ruszył w zupełnej ciszy,a przed duchanem został tylko diakon.

Iść duchan,herbata pić
oznajmił Kierbałajowi.
Chcieć jeść.
Kierbałaj dobrze mówił po rosyjsku,ale diakonowi zdawało się,że Tatar lepiej rozumie,

jeżeli się do niego mówi łamaną ruszczyzną.

Jajecznicę smażyć,sera dać...

Chodź,chodź,popie
powiedział Kierbałaj kłaniając się.
Dam wszystko...Jest i ser,i
wino...Jedz,co chcesz.

Jak po tatarsku Bóg?
pytał diakon wchodząc do duchanu.

Twój Bóg i mój Bóg to bez różnicy
odparł Kierbałaj nie zrozumiawszy pytania.
Bóg
jest jeden dla wszystkich,tylko ludzie są różni.Czy to Ruscy,czy Turki,czy Angliki
roz-
maitych ludzi moc,a Bóg jeden.

Więc dobrze.Skoro wszystkie narody czczą jedynego Boga,to czemu wy,muzułmanie,
patrzycie na chrześcijan jak na odwiecznych wrogów waszych?

Po co gniewasz się?
powiedział Kierbałaj chwytając się obu rękami za brzuch.
Tyś
pop,ja muzułman,ty powiadasz
chcę jeść,ja daję...Tylko bogaty zastanawia się,jaki Bóg
jest twój,jaki mój,a biednemu wszystko jedno.Jedz,proszę cię.
Gdy tak w duchanie prowadzono rozmowę teologiczną,Łajewski wracał powozem do do-
mu i wspominał,z jakim uczuciem lęku jechał tędy o świcie,kiedy droga,skały i góry były
mokre i ciemne,a nieznana przyszłość wydawała się przerażająca jak otchłań,która nie ma
dna;teraz krople deszczu na trawie i kamieniach lśniły jak diamenty,przyroda uśmiechała się
radośnie,a groza przyszłości została już poza nim.Spoglądał na ponurą,zapłakaną twarz Sze-
szkowskiego,na dwa inne powozy,w których siedzieli Ustimowicz i von Koren ze swoimi
sekundantami,i zdawało mu się,że wszyscy wracają z cmentarza,gdzie właśnie pochowano
jakiegoś przykrego,nieznośnego człowieka,co każdemu psuł życie.
"To już skończone "
myślał o swojej przeszłości ostrożnie gładząc palcami szyję.
Z prawej strony przy kołnierzyku utworzyło się niewielkie obrzmienie długości małego
palca
bolało jak po sparzeniu żelazkiem.Była to kontuzja od kuli.
A potem,już po powrocie do domu,zaczęły przesuwać się długie,dziwne godziny,słodkie
i mgliste jak sen.Łajewski,jakby go wypuszczono z więzienia czy ze szpitala,wpatrywał się
w znane od dawna przedmioty i dziwił się,że stoły,krzesła,okna,światło i morze budzą w
nim uczucie żywej,dziecinnej radości,jakiej nie zaznał od lat.Blada,zmizerowana Nadieżda
była zaskoczona łagodnym brzmieniem jego głosu i dziwnymi ruchami;chciała mu prędzej

opowiedzieć wszystko,co się z nią działo...zdawało jej się,że on chyba nie słyszy,nie rozu-
mie,a gdy dowie się o wszystkim,przeklnie ją i zabije,ale on słuchał,pieścił jej twarz i wło-
sy,patrzał w oczy,mówił:

Nie mam nikogo prócz ciebie...
Potem długo siedzieli w ogródku przytuleni i milczeli albo marząc o szczęśliwej przyszło-
ści rzucali krótkie,urywane zdania,a jemu zdawało się,że nigdy w życiu nie mówił tak długo
i tak pięknie.

KONIEC ROZDZIAŁU


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Powstał pierwszy, stabilny tranzystor na bazie pojedynczego atomu
Pojedynek15
Pojedynek18
Pojedynek1
Jan Brzechwa Amerykański pojedynek
Pojedynek4
Pojedynek7
Rozdział 8 Pojedynek profesora z poetą
zdanie pojedyncze szyk
Pojedynek6
Pojedynki
pojedynek
Pojedynek19
Garry Stix(Pojedynek na fale uderzeniowe)

więcej podobnych podstron