Żyję po raz drugi / 21 marzec 2008
Leszek Bandach
Moje życie rozpoczęło się po raz drugi trzeciego kwietnia 1995 roku. Wracałem z kolegami z pucharu świata we florecie, który rozgrywany był w Budapeszcie. Zapadał zmierzch. Zmęczony trener jechał za szybko. "Zobacz, jak on jedzie. To się kiedyś źle skończy" - powiedziałem do siedzącego obok kolegi.
Wziąłem od niego kasetę z piosenkami Marka Grechuty, nałożyłem słuchawki, przymknąłem oczy i zacząłem słuchać. Nagle błysk świateł i krzyk: „Chowajcie się!”. Najpierw była ciemność... A potem znalazłem się przed świetlistą bramą. W głębi czaiła się cienista przestrzeń. Czułem błogi spokój. Bez przeszłości i przyszłości. Tylko świadomość „ja”.
To była śmierć kliniczna. Wszyscy ludzie przeżywają ją podobnie. Niezależnie od kultury, w jakiej zostali wychowani, czy religii, jaką wyznają. Po jej przeżyciu stają się idealistami. Pisze o tym Raymond Moody w książce „Życie po życiu”.
„Ile ja właściwie mam dzieci? A olimpiada już była? Nie? To dobrze” - takie były moje pierwsze słowa po odzyskaniu świadomości. Minęło już wiele tygodni od wypadku. Leżałem w pampersach, niezdolny do samodzielnego życia. Miałem stłuczenie pnia mózgu, ranę ciętą głowy w okolicy czołowej, pękniętą śledzionę, pęknięte jelito cienkie, złamanie otwarte kości piszczelowej i strzałkowej lewej nogi, złamany palec nogi prawej, zerwanie ścięgien prostowników prawej dłoni, krwotok do jamy otrzewnej, stłuczenie klatki piersiowej, obustronne zapalenie płuc (półtorej godziny czekałem na pomoc, leżąc w zimnie na polu). Straciłem 80 proc. zdrowia. Z mojej świadomości zostały wyparte wszystkie treści powypadkowe. Moja sprawność fizyczna przypominała sprawność niemowlaka. Wraz z regresją fizyczną pojawiła się regresja psychiczna. Zachowywałem się jak dziecko. Rokowania lekarzy były beznadziejne.
A ja? Miałem dokończyć i obronić doktorat, wygrać igrzyska olimpijskie i zrealizować pozostałe cele życiowe. Albert Einstein powiedział: „Wszyscy uważają, że czegoś nie da się zrobić. Aż przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da. I on właśnie to robi”.
Zbliżały się mistrzostwa Polski w szermierce. Musiałem tam być, aby dokończyć zbieranie materiałów do doktoratu. Wstydziłem się jednak wjechać do hali sportowej na wózku inwalidzkim. Wziąłem więc kule i zacząłem chodzić dookoła osiedla. Najpierw jedno okrążenie, następnego dnia dwa. Potem trzy, cztery i pięć. Więcej nie mogłem. Bolało potwornie, ale nie cierpiałem. Cieszyłem się - stawałem się samodzielny. Na mistrzostwa Polski pojechałem już bez wózka. Obserwowałem i opisywałem walki, chociaż widziałem podwójnie. Miałem uszkodzony wzrok, ale czułem walkę. Wszystkie zadawane trafienia zaznaczałem poprawnie. Byłem szczęśliwy.
Po mistrzostwach nadal chodziłem dookoła osiedla. Z czasem odłożyłem jedną kulę, potem drugą. W końcu chodziłem i biegałem samodzielnie. Wtedy zacząłem ćwiczyć na siłowni GKS-u Katowice - klubu, w którym odnosiłem pierwsze krajowe i międzynarodowe sukcesy. Musiałem trenować wszystkie grupy mięśniowe - prawie zanikły po wypadku. Pracowałem również nad wzrokiem.
Po dziewięciu latach takiej rehabilitacji w pełni odzyskałem sprawność fizyczną. Dokończyłem również badania naukowe. Trzeciego kwietnia 2001 roku - dokładnie w rocznicę wypadku - obroniłem na AWF-ie w Warszawie pracę doktorską, w której opisałem własną teorię osobowościowych uwarunkowań stylów walki w szermierce. Udowodniłem w niej, że istnieje optymalny układ cech osobowości dla ataku, kontrataku i obrony. Pozwala to na wczesną indywidualizację treningu w sportach walki i umożliwia ustalenie optymalnych strategii walki z zawodnikami prezentującymi styl atakujący, kontratakujący i obronny.
Nikt nie wierzył nie tylko w to, że odzyskam sprawność fizyczną, ale też w to, że dokończę moje badania. A ja to zrobiłem. Jednak w miarę upływu czasu otaczała mnie coraz większa pustka społeczna. Rehabilitacja, dokończenie i obrona doktoratu pochłonęły wszystko, co miałem. Opuścili mnie najbliżsi. Potem zmarła mama. Zostałem sam. Znalazłem się w małym górniczym miasteczku. Bez rodziny, przyjaciół i pieniędzy. Instytucje ubezpieczeniowe nie chciały mi wypłacić odszkodowania za wypadek. Popadłem w prawdziwą nędzę. Nie miałem pieniędzy nawet na telefony do dzieci. Nikt nie chciał mi już pożyczyć, bo nie miałem z czego oddać. Znalazłem się pod opieką MOPS-u, jak kloszard. Nie poddałem się. Przez cały czas trenowałem i uczyłem się. Sam prowadziłem sprawy sądowe (prawnicy też mnie opuścili). W końcu odzyskałem część utraconego majątku i osiągnąłem stabilizację finansową.
Jestem olimpijczykiem z Seulu, wielokrotnym medalistą mistrzostw świata, Europy i Polski we florecie. Z wynikiem bardzo dobrym ukończyłem studia psychologiczne na Uniwersytecie Śląskim i studia trenerskie na AWF-ie w Katowicach. Egzaminy doktorskie zdałem z wyróżnieniem. To wszystko jest niczym w porównaniu z bólem, cierpieniem i samotnością, których doświadczyłem po wypadku. Dopiero teraz wiem, na czym polega prawdziwe zwycięstwo zarówno w życiu, jak i w sporcie. To zwycięstwo nad samym sobą, najtrudniejsze ze wszystkich.
Mam atrofię robaka i półkul móżdżku. Dawniej się zataczałem i traciłem równowagę. Teraz trenuję na siłowni, wykonuję skomplikowane układy aerobowe na stepie. Uczę się tańca nowoczesnego i wschodnich sztuk walki.
Na podstawie prowadzonych przez szesnaście lat własnych badań naukowych przygotowuję habilitację.
Jestem sportowcem i naukowcem. Konsekwentnie staram się realizować swoje marzenia. Kiedy miałem piętnaście lat, mój trener - pan Tadeusz Majewski - powiedział, że wygram olimpiadę. Uwierzyłem mu. Trener zginął w wypadku. Wciąż mając w pamięci jego słowa, razem z bratem dalej uczyłem się szermierki. Zygmunt Smalcerz, złoty medalista olimpijski w podnoszeniu ciężarów, powiedział: „To, co zrobiłeś po wypadku, to tak, jakbyś wygrał dziesięć olimpiad”. Ja chciałem wygrać tylko jedną. Powracają tylko ci, co wierzą. Ci, co stawiają czoła przeznaczeniu i walczą, ale nie z innymi. Walczą ze sobą, niosąc nadzieję wszystkim. To idea świętego Pawła. Odmieniła moje życie. Ufam, że odmieniam życie innych w dzisiejszym zmaterializowanym, przesyconym terroryzmem i strachem świecie. „Nie ustaniemy w poszukiwaniach, a kresem tych dociekań będzie powrót tam, skąd wyszliśmy, i po raz pierwszy rozpoznanie tego miejsca” (Thomas Stearns Eliot).