Gdy odchodzą bliscy / 24 styczeń 2008
Jerzy Strojnowski
Żałoba to jeden z aktów dramatu, jakim jest ludzkie życie, pełne wielkich dzieł, sukcesów, a zarazem upadków, cierpień i nierozwiązanych konfliktów.
Osoba, której długoletni towarzysz życia stał się uporczywie nieobecny - cierpi. Pogarsza się jej stan psychiczny, stosunki z innymi — także z rodziną, zdolność do pracy i ogólny stan zdrowia. Autorzy badający ludzi w żałobie, dość zgodnie wyróżniają trzy stadia tego procesu. Pierwsze określają jako protest, szok lub odrętwienie. Profesor neurologii, którego byłem asystentem, wspominał, że krótko po śmierci bliskiej mu osoby zdaje sobie sprawę, iż zachowuje się jak człowiek dotknięty parkinsonizmem: był cały spięty, pochylony i po-ruszał się drobnymi krokami. W tej fazie fakt śmierci jest negowany. Szczególnie dotkliwe staje się doświadczenie psychicznego, a nie-kiedy i fizycznego bólu, który falami narasta i łagodnieje. To cierpienie wyrasta z - jak to nazwał C. Parkes - „nieustannej tęsknoty za utraconą osobą". Tę fazę charakteryzuje też niepokój, płacz, drażliwość oraz bezsenność, wstręt do jedzenia i odrzucanie wszelkich kontaktów z ludźmi.
Proces żałoby stopniowo przechodzi w drugie stadium — dezorganizacji i rozpaczy. Ktoś, kto utracił najbliższą osobę, traci nadzieję na jej powrót, a dotychczasowe formy życia okazują się pozbawione sensu. W fazie trzeciej, zwanej reakcją rozłączenia, następuje stopniowe przystosowanie się do życia bez utraconej osoby.
To bolesne i uciążliwe przeżywanie żałoby często trwa wiele miesięcy, rok, a niekiedy nie kończy się nigdy. Pozostaje rana lub przynajmniej blizna. Poczucie braku utraconego towarzysza i wynikające stąd konsekwencje mogą do końca życia towarzyszyć osobie osamotnionej.
U niektórych żałoba przybiera postać patologiczną. Może też objawiać się psychicznymi albo somatycznymi chorobami. Kiedy osoba przeżywająca żałobę jest włączona w życie rodzinne, jej stan psychiczny wpływa negatywnie na pozostałych członków rodziny. Szczególnie, gdy żałobnicą jest matka niedorosłych dzieci lub gdy proces żałoby przedłuża się i nie rozwija normalnie.
Warto nadmienić, że stan podobny do żałoby, a niekiedy identyczny z nią, może występować wskutek innej straty niż śmierć osoby bliskiej. Taką stratą bywa zwłaszcza rozpad małżeństwa. Okres następujący bezpośrednio po rozłące jest u większości osób wypełniony nabrzmiałą ambiwalencją emocjonalną i falami zmiany nastroju. Złość i czynienie wyrzutów beznadziejnie mieszają się z miłością i nienawiścią. Psychika osoby opuszczonej jest zdominowana przez nieustające rozważania o dotychczasowych wzajemnych relacjach. Dołącza się tu lęk przed przyszłością. Uczucia wówczas przeżywane są przeważnie negatywne, ale pojawiają się przebłyski pogody i uspokojenia. Cały proces zdrowienia po rozwodzie trwa zazwyczaj około dwóch lat- tyle czasu musi upłynąć, zanim były małżonek przestanie być obiektem przykrych emocji.
Rozwód nigdy nie dokonuje się definitywnie, gdyż po jego formalnym orzeczeniu pozostają różne zobowiązania, szczególnie związane z utrzymywaniem i wychowywaniem wspólnych dzieci. Nie zawsze też zrywają się związki z rodziną lub przyjaciółmi opuszczonego małżonka. Może to stanowić dodatkowe obciążenie psychiczne dla kogoś, kto doświadczył odejścia bliskiej dotychczas osoby.
Żałoba dzieci po stracie rodzica - także wskutek jego odejścia z rodziny - przypomina stan, jaki pojawia się po śmierci małżonka, gdy dzieci są emocjonalnie i materialnie od rodziców zależne. Wiek dzieci nie jest tu istotny. Również dorośli, którzy nie odseparowali się uczuciowo od rodziny i nie po-trafią samodzielnie decydować o istotnych sprawach swojego życia, przeżywają żałobę tak jak ci, którzy owdowiali. Często pojawia się u nich poczucie winy wobec zmarłego rodzica, depresja i lęki.
Podobne reakcje powoduje trwałe okaleczenie, utrata stanowiska lub majątku. W miesiącach, a nawet latach po polskim przełomie roku 1989, obserwowałem przypadki załamania psychicznego lub zaburzeń psychicznych u byłych funkcjonariuszy partyjnych oraz służb bezpieczeństwa.
Wróćmy jednak do właściwego procesu żałoby. Następstwem utraty osoby bliskiej jest przeważnie długotrwałe, niekiedy ciągnące się latami cierpienie połączone z trudnością przystosowania się do nowej sytuacji oraz brakiem psychicznej równowagi.
Aby pojąć rozmiar straty, należy przyjrzeć się światu, w którym żyje osoba pozostająca w długoletnim związku. Takim związkiem jest przede wszystkim relacja dziecko-rodzic. Ale ten układ, o ile rozwija się prawidłowo, prowadzi do stopniowego rozluźnienia bardzo silnych początkowo więzów.
Inaczej z relacją małżeńską. Każdą istotę ludzką cechuje skłonność do rozwoju silnych, emocjonalnych związków z kimś innym. Według Erika Eriksona, młodzież w ciągu wieloletniej fazy sprawdzania partnerów dąży do osiągnięcia osobowościowych i seksualnych umiejętności bliskiego i stabilnego współżycia. Decyzja o małżeństwie to chęć kształtowania z jednym partnerem swojej historii życia. Pragnie się z nim ruszyć w dalszą drogę. Życie staje się realnym zadaniem, polegającym na realizowaniu się jako para. Osoby, które świadomie i odpowiedzialnie decydują się na małżeństwo, chcą wspólnie budować własny dom, założyć rodzinę i odnaleźć własny styl życia; z powagą podchodzić do pojawiających się trudności.
Młodzi ludzie są w związku partnerskim początkowo bardzo narcystyczni, egocentryczni, niestali i marzycielscy. Spierają się ze sobą o normy i wartości wyniesione z własnych domów. W drobiazgach codziennego życia partnerzy starają się znajdować obustronnie akceptowalne rozwiązania. Wreszcie stopniowo, wśród konfliktów i nieporozumień, wspólnie tworzą w pełni samodzielny związek- diadę, oddzielającą się przede wszystkim od rodzin, z których małżonkowie się wywodzą.
Ten proces wzajemnego przystosowania jest trudny, zagrażający i łatwo prowadzi do powstawania zaburzonych form wzajemnych relacji. Każda jego faza, jak urodzenie dziecka, przeprowadzka, zmiana pracy lub rezygnacja z niej, a potem odchodzenie dzieci, starzenie się -stwarza nowe sytuacje, w których małżonkom niełatwo się odnaleźć. Toteż małżeństwo przedstawia się jako dramat z napięciem, szczęściem i nieszczęściem, z nadziejami i rozczarowaniami.
Zarazem taki związek prowadzi z czasem do wykształcenia się u każdego ze współpartnerów skomplikowanego systemu wzajemnie uzupełniających się zachowań, tworzących przestrzenno-czasową strukturę. Te zachowania z czasem stają się automatyczne, przestają angażować emocjonalnie, a tym samym są przeżywane jako zwyczajne, żeby nie powiedzieć - nudne.
Kiedy jednak jeden z partnerów odchodzi, drugi nagle zdaje sobie sprawę, jak bardzo był od niego zależny. Jego umiejętność rozumienia wysyłanych przez tamtego sygnałów stała się nieprzydatna, a wykonywane dotychczas czynności- bezcelowe. Ponieważ współmałżonek, który odszedł, wykonywał wiele pozornie błahych, a jednak ważnych dla pozostałego czynności, ten drugi czuje się bezradny. Nagle okazuje się, że nie wie, gdzie leżą klucze, jak uruchamia się pralkę, jakie i kiedy trzeba wnosić opłaty. Jest to upokarzające. Trzeba zwracać się o pomoc do innych osób, choćby i do własnych dzieci, ale te robią wszystko inaczej, nie w tym czasie, co potrzeba, to zaś u osoby owdowiałej wywołuje złość i niezadowolenie.
Zrozumiałe, że związki harmonijne, w których wzajemne relacje przynoszą dużo satysfakcji i przyczyniają się do obopólnego rozwoju osobowości, są trwałe, a strata partnera wywołuje głęboki żal. Może nas jednak dziwić, dlaczego nie mniej trwały okazuje się związek z alkoholikiem, brutalem, utracjuszem.
Wyjaśnienie może być takie: osoby, które przez dłuższy czas przebywają razem w intymnym związku, wykształcają wspólny wzorzec wzajemnych odniesień. Uczą się rozumienia sygnałów dla innych niedostrzegalnych i reagowania na nie w sposób przynoszący satysfakcję lub pozwalający uniknąć cierpienia lub zagrożenia. Taki wzorzec wykształca się metodą prób i błędów, utrwala się i praktycznie wypiera inne formy i sposoby zachowania się, które - teoretycznie- mogłyby być bardziej satysfakcjonujące.
W małżeństwach, które żyją w przewlekłym konflikcie, wzorzec wzajemnych odniesień zakłada prowadzenie złożonej, a nawet wyrafinowanej gry, która silnie angażuje emocjonalnie oboje partnerów, prawdopodobnie dostarcza im jakiejś satysfakcji, a jednocześnie prowadzi do zubożenia relacji z osobami pozostającymi poza tym związkiem. Stąd niemożność wyjścia z sytuacji, która przysparza cierpienia, a niekiedy nawet zagraża życiu, lecz zarazem nie pozostawia wyboru.
Warto pamiętać, że pełnia życia wyraża się w bogactwie relacji z przyrodą, przedmiotami, osobami, z samym sobą (mam tu na myśli refleksję, medytację), z Bogiem. Brak jednej z tych sfer w dużej mierze można skompensować wzmożonymi relacjami z inną. Kiedy jednak konkretna osoba ogranicza swoje relacje do jednej sfery, a więc kompulsywnie poszukuje kontaktów z towarzyszem życia, a zwłaszcza kiedy prowadzi z nim angażującą emocjonalnie grę, utrata partnera powoduje u niej dojmujące doświadczenie pustki. Wydaje się więc, że utrata partnera, z którym pozostawało się w związku dającym się określić jako patologiczny, w większym stopniu pozbawia pozostałą osobę jej zasobów życiowych, toteż nie wie ona, jak mogłaby ułożyć sobie życie po odejściu tego- mimo wszystko -najbliższego człowieka.
Z kolei związek, który polega na wzajemnym zaufaniu, wspieraniu się i wspólnym realizowaniu obopólnie akceptowanych celów (szczególnie organizowaniu domu i wychowywaniu dzieci), nie buduje muru, który by oddzielał go od otoczenia. Stwarza on bowiem wiele możliwości relacji z rodziną i przyjaciółmi, satysfakcji z kształcenia się i z wykonywanej pracy zawodowej. Wzbogacona przez dający zadowolenie związek a nagle osamotniona osoba łatwiej przeżywa kryzys i będąc bardziej elastyczną w swoich sposobach zachowania się, może zorganizować sobie życie na nowo. Toteż po stracie partnera ci, którzy pozostawali z nim w szczęśliwym związku, na ogół- paradoksalnie -łagodniej przechodzą okres żałoby i łatwiej tworzą struktury nowego życia.
Nie znaczy to jednak, że różne sfery życia mają jednakową wartość. Jak się zdaje, związek z najbliższą osobą w większości przypadków jest ważniejszy od innych sfer życia. Udane lub nieudane małżeństwo albo równorzędny mu związek dla większości jest równoznaczny
z udanym lub nieudanym życiem. Dlatego utrata partnera, z którym było się przez wiele lat, również u osób o bogatej osobowości może wywołać doznanie pustki i spowodować przejściową dezorganizację życia.
Osoba przeżywająca żałobę, tak jak każda istota cierpiąca, wywołuje u otoczenia współczucie i chęć niesienia pomocy. Jest to z pewnością pozytywne, ale wymaga szczególnego taktu i ostrożności. Przede wszystkim należy zdać sobie sprawę, że doświadczanie żałoby to nie choroba, lecz normalna kondycja ludzkiego losu, która- oprócz wcześnie umierających - nikomu nie będzie oszczędzona. Żałoba to psychiczna rana, której nie należy negować, ani też spodziewać się, że jakimiś zabiegami można ją zlikwidować. Dlatego dzięki naturalnym siłom organizmu winna się zabliźnić, to znaczy zostać tak przepracowana, aby osoba opuszczona przez partnera odzyskała utraconą równowagę i ułożyła na nowo swoje relacje z otoczeniem. Tego naturalnego procesu nie można przyspieszyć.
Jednak osoba w żałobie wymaga psychicznego, a niekiedy i materialnego wsparcia. Nieraz ktoś powinien się zatroszczyć o to, czy potrafi ona sama zadbać o swoje posiłki i o utrzymanie w czystości mieszkania lub o opłacenie bieżących rachunków. Człowiek zraniony jest skłonny do wycofywania się, toteż nie należy mu się narzucać z towarzystwem. Nie jest celowe pocieszanie, a tym bardziej bagatelizowanie straty. Kiedy jednak osoba w żałobie okazuje potrzebę mówienia lub wypłakania się, jest dobrze, gdy może znaleźć kogoś, kto zechce jej słuchać i przy niej być. W późniejszym okresie żałoby wiele osób zaczyna zastanawiać się nad problemami egzystencjalnymi, jak sens życia, wina i odpowiedzialność, przemijalność człowieka i je-go nieśmiertelność. Tutaj może wiele pomóc rozsądny i taktowny duszpasterz.
Potem trzeba z osobą osamotnioną omówić nowe formy relacji z najbliższą rodziną, przedyskutować problemy finansowe i mieszkaniowe, zastanowić się nad podjęciem pracy zarobkowej lub nad inną formą aktywności. Osoba wychodząca z żałoby powinna zyskać poczucie, że jest nadal potrzebna i pożyteczna, i że wciąż może uczestniczyć w życiu, ciesząc się nim. W niektórych krajach organizuje się grupy samopomocy dla ludzi przeżywających żałobę; ich działalność uchodzi za skuteczną.
Pomoc lekarska lub psychoterapeutyczna jest potrzebna tam, gdzie żałoba przyjmuje cechy patologiczne. Przedłużająca się ponad parę miesięcy albo przebiegająca z niepokojem, lękiem i znacznym przygnębieniem oraz dezorganizacją faza pierwsza lub druga może być sygnałem, że należy zasięgnąć porady specjalisty.
Żałoba może przyczynić się do wystąpienia lub zaostrzenia istniejącej choroby psychicznej, do pojawienia się lub nasilenia nerwicy depresyjno-lękowej, do choroby psychosomatycznej lub do społecznego nieprzystosowania. Choroby istniejące uprzednio mogą ujawnić się lub nasilić. Zachorowalność i umieralność wśród osób owdowiałych jest znacząco wyższa niż wśród tych, którzy nie doświadczyli śmierci lub odejścia kogoś bliskiego.
Nierzadkie są przypadki, że śmierć jednego z członków rodziny zakłóca funkcjonowanie pozostałych lub rodziny w całości. Wówczas celowe jest zwrócenie się do terapeuty rodzin. W procesie terapii rodzinnej podczas wspólnych spotkań wszystkich członków rodziny dąży się do uruchomienia zablokowanych procesów żałoby oraz stwarza sytuacje ułatwiające wyrażanie uczuć związanych z doznanymi stratami. Okazuje się, że takie nie wyrażone dotąd emocje mogą zalegać nawet przez kilkadziesiąt lat, zaburzając funkcjonowanie zarówno dotkniętej nimi jednostki, jak i pozostałych członków, i to należących do kilku pokoleń. Terapeuta zapewnia rodzinę, że przeżywanie żałoby jest normalnym doświadczeniem i wypieranie go nie jest korzystne. W ten sposób przeciwstawia się rozpowszechnionemu w dzisiejszej kulturze zaprzeczaniu i banalizowaniu śmierci.
Próbowałem ukazać żałobę jako jeden z aktów dramatu, jakim jest ludzkie życie, pełne wielkich dzieł, sukcesów, a zarazem upadków, cierpień i nie rozwiązanych konfliktów. Życie rozpoczyna się wśród bólu, po którym następuje radość narodzenia. Żałoba jest unaocznieniem śmierci, jest swoistym uczestnictwem w śmierci kogoś, kto był poniekąd częścią życia osoby pozostałej. Oprócz tych, którzy umierają wcześnie, żałobę musi przejść każdy. Choć po żałobie może przyjść odrodzenie, to przecież również każdy - oprócz ludzi całkiem samotnych - stanie się przyczyną żałoby tych, których najbardziej ukochał.
Dobre życie, a więc rozsądne i otwarte na innych, polega na tym, że każda jego wcześniejsza faza przygotowuje następną. Udane małżeństwo lub podobny związek partnerski jest też przygotowaniem do rozstania i pozwala na w miarę spokojne przyjęcie i przepracowanie bólu żałoby. Przygotowanie się na zakończenie życia - bo śmierć to tylko jego akt końcowy - chroni przed zwątpieniem i poczuciem winy tych bliskich, którzy pozostają.