Chrystus będzie uwielbiony w moim ciele: czy to przez życie, czy przez śmierć. Dla mnie bowiem żyć - to Chrystus, a umrzeć - to zysk. To z drugiego czytania, tak pisał apostoł Paweł do Filipian. Bardzo serdeczny jest ten list, robi wrażenie osobistego wyznania swoich przeżyć, oczekiwań, nadziei i radości. Tak, radości - choć pisał go w więzieniu, nie wiedząc, jak sprawa się zakończy. Dlatego słowa: Dla mnie żyć - to Chrystus, a umrzeć - to zysk znaczą bardzo wiele. Myślę, że dla niejednego czytelnika listów Pawła, także dla nas, słowa o śmierci będącej zyskiem, są zaskoczeniem. Śmierć, która jest przekreśleniem wszystkich zysków, jakże sama może być zyskiem?
Oczywiście, śmierć sama w sobie, śmierć jako definitywny koniec życia, śmierć nieuchronnie związana z cierpieniem nie jest zyskiem. „Śmierci Bóg nie uczynił i nie cieszy się ze zguby żyjących” (Mdr 1,13) - powiada Pismo. Jak więc śmierć może być zyskiem? Uczniowie Jezusa - z wyjątkiem Jana - uciekli w godzinę śmierci Mistrza, schowali się, ratując, jak im się zdawało, własną skórę. Owszem, wszyscy oni wierzyli w wieczne trwanie życia ludzkiego. Jednak śmierć Jezusa, cudotwórcy, Mistrza uwielbianego przez tłumy była czymś tak niespodziewanym, że zdusiła w nich wszystko. Ale na krótko. Już kilka tygodni później będą się cieszyli, gdy ich uwięziono, i obito „dla imienia Jezusa” (Dz 5,41). Po latach spotka ich śmierć za głoszenie wiary w Jezusa i jego ewangelii. Jakiś czas później Paweł wieści o zmartwychwstaniu Jezusa będzie uważał za oszustwo. Dopóki nie spotka Zmartwychwstałego. Wtedy i na niego spadły prześladowania. Takie były ich zyski. Dziś także giną nasi współbracia w Jezusowej wierze. Czy łatwo powiedzieć: Dla mnie bowiem żyć - to Chrystus, a umrzeć - to zysk - ?
Bo na co dzień innych zysków wyglądamy i około ich zdobycia się trudzimy. Nieraz z ogromnym nakładem sił. Od dziecka kazali nam się uczyć. Różnie z tym bywało w życiu różnych ludzi. Ale co by nie powiedzieć, dla wielu nauka stała się zyskiem. Mają pracę, pozycję społeczną, nieraz sławę, zawsze satysfakcję, pieniądze większe czy mniejsze. I nie są to zyski ulotne. Osiągając je, można zrobić wiele dobrego dla innych, pomnażać dobro w świecie, samemu się doskonalić. Zatem - prawdziwy zysk.
Dla innych zyskiem staje się kariera - ot, choćby sportowa. Kolejne rekordy, ogromna satysfakcja, także pieniądze - i to niemałe. Oraz duma jaką można budzić w rodakach, stając na podium mistrzów, słuchając narodowego hymnu i widząc pełne entuzjazmu trybuny. Zysk? Bez wątpienia tak. Podobnie jest z zyskiem aktorów i artystów. Wszyscy oni, ciesząc się swymi zyskami, mogą pomnażać dobro w ludzkich sercach.
Ale bywają zyski złe, brudne. Takim złym zyskiem jest zarabianie na czyimś nieszczęściu - rozprowadzając narkotyki, sprzedając alkohol czy papierosy bez oglądania się ile i komu. Brudnym zyskiem jest niesolidnie wykonana praca, oszukiwanie klientów, różne sposoby fałszowania towaru, nielegalne kopiowanie programów czy muzyki.
Są wreszcie zyski zbrodnicze. Handel ludźmi - czy jako niewolnikami do pracy, czy żywym towarem do domów publicznych. Przemyt narkotyków, który przynosi ogromne pieniądze - za cenę życia innych.
Wierzę, że wśród nas nie ma ludzi nastawionych na zbrodnicze zyski. Ale chyba doskonale rozumiemy, jak łatwo można naginać pojęcie zysku, jak łatwo się usprawiedliwiać, gdy zyski są nie całkiem czyste. I jak jesteśmy zmuszani w tym naszym zwariowanym świecie do szukania zysków na dziś, najdalej na jutro - długofalowe oczekiwanie wydaje się tylko stratą. Patrząc na samych siebie, nie zapomnijmy też o tym, że zyski chcemy osiągać zawsze jak najmniejszym kosztem i wysiłkiem.
Coś jak ci robotnicy, których zaciągnął do pracy w swojej winnicy gospodarz z Jezusowej przypowieści. Niektórzy do przedwieczornej godziny mieli czas. Ich zyskiem było lenistwo. Słuchając słów Jezusa, czegoś jednak nie rozumiemy. Dlaczego ociągający się z pójściem do pracy, dostali na koniec dnia tyle samo, co pracowicie harujący cały dzień? Nasuwa się myśl, że Bóg jest niesprawiedliwy, że zysk, jaki człowiekowi proponuje, jest krzywdzący. Musimy więc zapytać, czym jest ów denar - moneta, którą zapłacił gospodarza za pracę. Jest skarbem bez miary, jest nagrodą całej wieczności, jest wszystkim. Bo myśli moje nie są myślami waszymi, ani wasze drogi moimi drogami - woła Bóg przez proroka w pierwszym czytaniu. Czy to znaczy, że warto przez większość życia przejść najmniejszym kosztem? Z nadzieją że i tak zgarnę zysk największy?
Zauważyć trzeba, że w ciągu dwudziestu wieków trwania Jezusowego Kościoła, nie tak odczytywali chrześcijanie tę przypowieść. A jak? Otóż pierwszą nagrodą, zyskiem, celem życia jest współtworzenie dobra w świecie. Można rzec inaczej: istotą naszego zysku jest współpraca ze Stwórcą, by świat do pełni doskonałości doprowadzić. Dlatego każdy brudny, zły, zbrodniczy zysk nie jest zyskiem, a stratą. Nieraz ostatecznym bankructwem. Wtedy nawet owego denara można nie dostać. A jeśli kto pyta: Co ja z tego będę miał, to odsyłam do Jezusowej ewangelii. Raz jeden padło tam podobne pytanie - z ust apostoła Piotra. Co odpowiedział Jezus? Wskazał właśnie na dobro, na to, że współpracownicy tworzenia dobra będą sędziami całego świata (Mt 19,27nn). A jeśli kto dalej pyta: Dobrze, ale co będę miał z tego dzisiaj? - chrześcijanin odpowiada: Po pierwsze - poczekaj do wieczora, jak mówi Jezus w przypowieści. Niecierpliwość jest złym doradcą. A po drugie - już dzisiaj albo dojrzewasz do pełni swoich możliwości, albo już dzisiaj tracisz to, co ci jeszcze zostało. Tak właśnie w innym miejscu ewangelii czytamy: „Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma” (Mt 25,29). Dlatego nie czekając na to, co dziś albo jutro będziesz z tego miał, rozejrzyj się wokół siebie, czy nie ma czegoś pożytecznego, dobrego, pięknego do zrobienia. Nie czekaj wieczora.