Junior przechadzał się po łące. Były trzy tygodnie po odejściu Kari od Tokarza, ale kotek o tym nie wiedział. Wiosna dawała się we znaki. Marzec był wyjątkowy ciepły.
Junior przysiadł i zastanowił się nad opowieściami Kari. A więc tu urodzili się Armeti, i inni?
Czternaście lat temu...
Niesamowite, jak bardzo barwny był ród Kari.
Kotek zauważył groby. Podbiegł do nich.
Armeti! Zoja! To chyba cmentarz rodziny Kari! Ale ten drugi, nie ten u Tokarza.
Ciekawe czy Kari ma wstążeczkę?
Powiódł wzrokiem po rozmaitych krzyżach. Wtem ujrzał niechlujnie ubitą świeżą ziemię przy kilku z krzyży. Coś tu musiało nastąpić!
Odczytawszy imię: Felek wyłupił oczy. Felek? Ale...
To brat Kari.
To ten sam, który wraz z Kluskiem prezentowali "całowanie się Kari z Juniorem", gdy Junior miał odchodzić!
Biedna Kari....
Spojrzał dalej. Klusek?
Co oni wymyślili, że stracili przy tym życie?
Dżafa?
Hm...
Strzałka... Meg... Kanis...
Im więcej imion czytał tym gorsze miał przeczucie.
Łatka. Puszek.
-To niemożliwe! -Jęknął głośno. Usłyszała to jakaś kotka. Podeszła do niego.
-Łąka Armetiego-powiedziała. -Pięknie tu, co?
-Co wiesz o tych pogrzebach? -Zapytał od razu Junior.
-Hm... Niewiele, ale widziałam to. Jakaś kotka z kocurem przenosili tu ciała. Biedne koty... To chyba rodzina Armetiego. Wyglądali jak po walce. Aż zachciało mi się płakać. Gdy podeszłam tam, kotka spiorunowała mnie takim wzrokiem, że pragnęłam wiać! Ale zostałam...
-I co dalej?
-Powiedziała, że to nie jej rodzina. Ale robi to z szacunku dla terenu i jakiejś kotki na K...
-Kari?
-Dokładnie!! -Ucieszyła się kotka. -Tak to było. Dodała też, że Koty Od Tokarza skończyły się...
-W jakim sensie?
-No, wiesz... Niestety ród nie przetrwał... -zachmurzyła się.-Wszyscy nie żyją. A Kari... Ta mała zapewne także nie żyje... Po takiej stracie, i jeszcze w tym wieku... Z tymi wszystkimi zagrożeniami czyhającymi na koty- włóczęgi!
Junior poczuł, że zalewa go fala gorąca.
-Kto ich zabił?
Kotka podniosła wzrok.
-Nie wiem... Nie wtrącałam się już, pobiegłam do domu oznajmić o końcu tego sławnego rodu.
Odeszła. Junior stał tak przy grobach, wpatrując się w nie po raz kolejny. Wtedy, nie mogąc się opanować, wybuchnął płaczem jak małe dziecko.
Gdy Kari uciekła, wciąż nie mogła zrozumieć co się wydarzyło. Zawiesiła wstążeczkę Zyzia na szyi i padła na trawę. Nagle wyobraziła sobie, co musiało stać się podczas, gdy ona była w terenie... Jak przebiegała bitwa...
Jakiś okropny ból przeszył jej serce. Wyobraziła sobie swoich wesołych braci, zawsze jej dokuczali ale nauczyli tak wiele... Śliczną Strzałkę i Dżafę.. Dopiero co wróciła do domu... Meg, która tak bardzo pragnęła jeszcze raz przeżyć miłość... Taka kochana... A co dopiero Kanis, uśmiechnięta, taka ciepła, dobra, kochana...
Ojciec... Twarz ojca... Matka....
Zawyła z rozpaczy. Oczami wyobraźni zobaczyła psie szczęki zaciskające się na szyjach jej bliskich, ich ból, ich śmierć...
Płakała, cierpiała. Wolałaby umrzeć wraz z rodziną... Teraz musi się męczyć w samotności, takie męki są najgorsze... Gdy umiera rodzina... Matka... Ci, których kochasz nad życie... Serce krwawi...
Wieczorem Kari zemdlała. Była wycieńczona. W nocy znalazła ją pewna suczka.
-No ładnie, biedactwo... -Szepnęła. Chwyciła ją zębami za kark i zaczęła nieść do swojego domu.