Andrzej G. pracował w Ochotniczej Straży Pożarnej we wsi K. Był prawdziwym pasjonatem swojej pracy. Koledzy podziwiali go za jego zaangażowanie w akcjach gaśniczych. Kilka razy udało mu się nawet uratować z płonących budynków ludzi w nich wówczas przebywających. Na odbywającej się w remizie strażackiej imprezie poznał przecudnej urody Genowefę U. Chcąc jej zaimponować powiedział, że jest strażakiem. „To super! Bardzo chętnie zobaczyłabym Cię w akcji. Wątpię jednak, czy w tak zapadłej dziurze cokolwiek może się zapalić!” stwierdziła Genowefa U. W istocie od pół roku nie było we wsi żadnego większego pożaru. Andrzej G poczuł się urażony wypowiedzią dziewczyny. Pod wpływem tej sugestii postanowił spowodować pożar, a potem go w blasku chwały ugasić. W nocy z 2 na 3 sierpnia 2006 r. poszedł pod opuszczoną starą stodołę, która w okolicy znana była z tego, że stanowiła miejsce noclegu bezdomnych. Od kilku tygodni żadna z tych osób nie była jednak widziana w jej pobliżu. Andrzej G. wiedział o tym, ponieważ stodoła znajdowała się na tym samym krańcu wsi na którym mieszkała, wielokrotnie też tamtędy przejeżdżał do znajdującego się nieopodal jeziorka. Aby się jednak upewnić, że w budynku nie przebywa żadna osoba, głośno krzyknął „Hej jest tam kto !!!!???” Nie było jednak żadnego odzewu. Nie zdecydował się jednakże na wejście do środka i naoczne sprawdzenie czy istotnie nie ma tam nikogo. „Spalenie tego to niewielki koszt, w porównaniu ze względami takiej dziewczyny!” pomyślał Andrzej G., oblał stodołę benzyną i podpalił. Z uwagi na fakt, że cała konstrukcja w zasadzie wykonana była z drewna oprócz betonowych filarów podtrzymujących oraz podmurówki, które wykonane były z betonu, bardzo szybko zaczęła się palić. Andrzej G. oddalił się o ok. 300 m od miejsca zdarzenia i z telefonu komórkowego zadzwonił do OSP we wsi K, w której pracował. informując o wybuchu pożaru. Po kilku minutach przyjechał wóz gaśniczy, zjawił się także na miejscu Andrzej G. i przystąpiono do gaszenia pożaru. W pewnym momencie strażacy usłyszeli wołanie o pomoc wydobywające się z wnętrza stodoły. Domyśleli się, że to jeden z bezdomnych, który wybrał jednak to miejsce na swój nocleg. Andrzej G. znany ze swych uprzednich bohaterskich wyczynów, niewiele myśląc postanowił wskoczyć do środka aby ratować wołającego o pomoc człowieka. Kiedy ubrał się w specjalny kombinezon ochronny zaczął mieć jednak wątpliwości co do zasadności takiej swojej decyzji. „Ta stodoła i jej konstrukcja mocno się pali i może nie wytrzymać, a poza tym po co będę ratował człowieka, który być może widział mnie jak podpaliłem budynek” pomyślał…. Ostatecznie odstąpił od wejścia do stodoły, a znajdujący się wewnątrz człowiek zginął w płomieniach.
Jak ustalono w momencie, kiedy Andrzej G. miał wejść do środka stodoły nie istniało jeszcze zagrożenie jej zawalenia się. Zagrożenie zawalenia wystąpiło dopiero pół godziny później. Stodoła wraz ze znajdującą się obok, przybudowaną także opuszczoną oborą były oparte na podmurówce, z żelbetowymi elementami konstrukcyjnymi, w pozostałej części o konstrukcji drewnianej z dachem krytym drewnianymi gontami i słomą, łącznie miały powierzchnię 140 m2, a pochodziły z 1974r. Sekcja zwłok ofiary pożaru wykazała, że przyczyną jego śmierci było zaczadzenie. Mężczyzna ten był jednakże wcześniej dotkliwie pobity w wyniku czego odniósł poważne obrażenia, które niechybnie doprowadziły by do jego śmierci w kilka godzin później.
Proszę rozważyć odpowiedzialność karną Andrzeja G.