NIESZCZĘŚCIE SAMOLUBA
Nikt nie lubi samoluba, ale czy on tak naprawdę lubi siebie?
*
Ponoć „rasowego” egoistę można rozpoznać po tym, że większość zdań zaczyna od „ja”, ale czy to uprawianie swoistego „ja-izmu” jest szczęściodajne?
*
Jalu tak bardzo lubił mówić o sobie, a tak mało kto chciał go słuchać. Jalu nie rozumiał, czemu… Przecież to były naprawdę ważne sprawy, poważne problemy, rzeczywiste dramaty, trudne do zniesienia smutki, ciekawe przeżycia, a każdy prawie, komu zaczynał je opowiadać, albo słuchał z grzeczności, albo pod byle pretekstem uciekał. Jalu więc zaczął pisać listy - do kogo tylko mógł i kogo mógł zainteresować sobą. Niektórzy odpisywali pytając, współczując, radząc. Inni jednak zaczynali również od razu pisać tylko o sobie. I tych Jalu nie znosił. Mieli tak nieciekawe życie, bzdurne kłopoty, śmieszne smutki w porównaniu z Jalowymi. Jalu lubił lustra. Ponoć mama, nie mając dla niego czasu ustawiała przy nim lustra, by nie czuł się sam. Przywykł więc do swojego własnego towarzystwa, ale wolał przeglądać się w czyichś oczach, które traktował jak lustra właśnie, po drugiej stronie których, nie było niczego i nikogo godnego uwagi. Jalu uczył się skupiać uwagę innych na sobie, bo miał trochę aktorskiego talentu, ale widzowie chyba nie dorastali do poziomu jego przedstawień. Jalu oczywiście mieszkał sam, nie znalazł bowiem nikogo godnego siebie. Kiedy siadał w fotelu wieczorem, czuł, jak jego smutki, bóle, urazy, niespełnienia…wirują dookoła niego, jak ćmy, których jest coraz więcej i więcej. Czasem wstawał i chodził dookoła pokoju, a im szybciej chodził, tym pokój zdawał się być coraz mniejszy, aż do uczucia duszenia się w nim. Dzwonił wtedy do kogoś, wchodził na internetowy czat, pisał kolejny mail, by poczuć się kimś wobec kogoś. Czasem bywał zadowolony, ale chyba nigdy radosny. Uważał, że ludzie tak przyziemnie się czymś tam cieszą. Rodziny się wyrzekł, bo za mało się nim interesowała. Kiedyś przypadkowo odkrył na czacie, że ma siostrzenicę, kiedy ona zaczęła opowiadać mu o swoim wujku, czyli o nim. - „Wiesz - pisała, nie wiedząc do kogo - mój wuj ma kręcioła. Kręci się tak wokół siebie samego, że cały świat dokoła mu się zamazał, jak na karuzeli. Kręci się dokoła własnej osi, a myśli, że to świat się kręci dookoła niego. Nie może wysiąść z tego swojego kręcioła. I nawet nie wie, jak bardzo jest nieszczęśliwy…”
*
Takiego „kręcioła” można dostać dość szybko, kiedy ktoś się tak przejmie sobą, że prawie wychodzi z siebie, by tańczyć wokół swojego rozdętego ja. Jest to swoiste opętanie sobą i uprawianie kultu samego siebie. Ktoś taki zapomina, że „ja” tylko wtedy naprawdę dojrzewa, kiedy odkryje wielkość „TY”. Tylko dzięki odkryciu, polubieniu, pokochaniu, (nie wyłączając cierpienia) „TY” rośnie mu serce, ożywia mu się życie, pięknieje dookolny świat. Najlepiej to się dzieje przy odkrywaniu Bożego „TY” - wtedy człowiek wewnątrz siebie ogromnieje, choć chciałby być wtedy coraz mniejszy. A szczęście zjawia się nagle samo. Czy może to pojąć samolub? Pisał Sztaudynger: „Szczęście mnie mija, bo wciąż „mnie”, „mi”, „ja”.