Thunder House [cz 1 27]


Thunder House

autor: kuba'S work - Anna Gątarek

01 - PIERWSZE SPOTKANIE

Deszcz bębnił monotonnie o szyby pogrążonego we mgle wielkiego, starego domu, otoczonego przez równie zamglony i równie wielki ogród. Gdzieś daleko zabrzmiał grzmot. Burza już odchodziła, ale ulewa nie skończyła się jeszcze. Wprost odwrotnie. Uderzyła z jeszcze większą siłą, jakby chciała udowodnić, że się nie poddaje. Daniel stanął przed oknem, przeciągając się leniwie. Ostatnie trzy godziny spędził przy biurku, kończąc, a właściwie próbując zakończyć, pierwszy rozdział swej nowej książki. Nie szło mu. Miał problemy z koncentracją i częściej robił wszystko, by tylko nie usiąść przed laptopem. Spoglądając na zamglony ogród na dole, splótł ramiona na piersi i ciężko westchnął. Nie miał co się oszukiwać - to wina tego nowego lokatora. Nadal był zły na siebie, że go przyjął. Ale chłopak był gejem i nie miał się gdzie podziać, a to wystarczające powody, by złamać zasady i pozwolić zamieszkać mu w Thunder House. Rodzice będą wściekli i na nowo zaczną swą gadkę o wydziedziczeniu. Westchnął ponownie i spojrzał na włączony laptop. Na myśl o tym, że będzie musiał usiąść przy biurku, zrobiło mu się niedobrze. Skrzywił się i podszedł do drzwi balkonowych. Może mały spacer dobrze mu zrobi? Kochał deszcz. Był taki... radosny. Krople uderzające o skórę, moczące włosy i ubranie, spłukujące kurz i zmartwienia. Mokre chodniki, pijane wodą rośliny, odświeżone, rześkie powietrze... Może właśnie tego potrzebował? Odświeżenia i zapomnienia... Zdecydował się. Otworzył drzwi balkonowe, wyszedł na zewnątrz i rozłożył ramiona. Ciężkie krople uderzyły w niego z taką siłą, jakby wszedł pod do końca odkręcony prysznic; po kilku sekundach był już cały mokry. Roześmiał się sam do siebie. Odrobina szaleństwa. Dobrze, że nikt go nie widzi. Zwłaszcza Sante. Podszedł do barierki i spojrzał w dół, na ogród. Dotknął liści winogron, owijających się wokół kolumn tarasu i jego balustrady. Owoce były jeszcze niedojrzałe, ale zjadł kilka, z lubością smakując gorzki, cierpki miąższ. Dreszcz przeszedł przez jego ciało. Jeżeli tak wygląda raj, to chce umierać. Zamknął oczy i znieruchomiał z rozłożonymi ramionami. I wtedy poczuł, że jest obserwowany. Odwrócił się błyskawicznie.

W drzwiach balkonowych stał nowy lokator. Stevhe, przypomniał sobie Daniel, nazywa się Stevhe. I był tak piękny, jak Daniel pamiętał. Chłopak miał brązowe włosy, związane z tyłu w koński ogon i ciemną skórę, tak lśniącą, jak posmarowaną oliwą. Jego twarz była szczupła, o wystających kościach policzkowych i wąskich wargach. A oczy... oczy były niemal czarne, o kształcie migdałów... i skierowane prosto w krocze Daniela. Mężczyzna zarumienił się. Nagle, z niesamowitą jasnością, zdał sobie sprawę, że nie ma nic pod cienkimi, płóciennymi spodniami, zmoczonymi teraz przez deszcz i przylegającymi ściśle do skóry. Gorący wybuchło między jego nogami, a męskość usztywniła się lekko. Jego rumieniec pogłębił się jeszcze bardziej, gdy w ciemnych oczach chłopaka zalśniło rozbawienie i wytknął długi język, przejeżdżając nim po wargach. Daniel przełknął głośno ślinę, a jego członek stwardniał jeszcze bardziej. Odchrząknął z trudem i zdecydowanym krokiem podążył w stronę drzwi. Mijając chłopaka wyczuł zapach jego perfum. Ulotny sygnał, że ciemnowłosy jest uke.

- Mam nadzieję, że jesteś zadowolony ze swego pokoju - powiedział, siląc się na spokój. Odwróciwszy się od Stevha plecami, ściągnął koszulę i szybko ubrał sweter. Spodnie będą musiały jeszcze poczekać.

- To najlepsze pomieszczenie, w jakim w życiu mieszkałem - zauważył ciemnowłosy z lekką ironią w głosie - Jest czysta pościel, miejsce na moje rzeczy, miękkie łóżko, prawdziwy dywan i fotel ze skóry. Nie ma insektów i namolnych facetów... Choć za tymi ostatnimi zaczynam tęsknić - uśmiechnął się dziwnie.

Daniel odchrząknął i naciągnął sweter na biodra.

- Cieszę się, że ci się podoba - skwitował - Jeżeli będziesz głodny wystarczy, że zejdziesz do kuchni. Służba się o ciebie zatroszczy.

- Wiem, mówiono mi już o tym - Stevhe przechylił głowę, a w jego oczach zalśniła ciekawość - Czy twoje jądra również są piegowate?

Daniel zamrugał oczyma i zagapił się na niego w absolutnym szoku. W jednej chwili jego twarz pokryła się szkarłatnym rumieńcem, pokropionym jaśniejszymi plamkami piegów.

- Nieważne - Stevhe machnął ręką - I tak to później sprawdzę. - rozejrzał się po gabinecie, a potem zerknął na laptopa - Co robisz?

- Piszę... - odpowiedział Daniel nieco słabym głosem - ...książkę...

- O! O czym?

- Fantastyczną.

- Aaa... krasnoludki, elfy i tak dalej...

- Mniej więcej - Daniel usiadł przy biurku i zdecydowanie zamknął laptop. Zrobiło mu się zimno. Wiedział, że musi zmienić spodnie, ale nie mógł zrobić tego przy tym chłopaku. Chłopaku?! Potrząsnął głową i stłumił uśmiech. Wygląda na to, że przyjął do swego domu nimfomana. Potarł skronie i westchnął. W tej samej chwili Stevhe pochylił się i spojrzał mu w oczy, niemal dotykając swym czołem jego czoła.

- Ładny jesteś - powiedział łagodnie - A twój kutas jest niezły. Widziałem już większe, ale nie jest najgorszy. Często go używasz?

Daniel wydał z siebie zduszony skrzek. Nawet jeśli mógłby coś odpowiedzieć, Stevhe nie dał mu na to czasu. Czubkiem wskazującego palca musnął mu przez spodnie naprężoną męskość i wyprostował się. Daniel jęknął i uniósł mimowolnie biodra.

- Raczej nie - skwitował chłopak i odwrócił się - I jeszcze przez jakiś czas będziesz musiał poczekać - ruszył w stronę drzwi i otworzył je - Nie oddaję się byle komu - dodał i wyszedł z gabinetu.

- Nie wątpię - mruknął Daniel i spojrzał na swoje krocze. Mokry materiał drażnił jego delikatną skórę i działał jak zimny prysznic na płonący członek. Wstał i ściągnął spodnie. A potem wybuchnął śmiechem. I śmiał się, śmiał...

02 - PIERWSZY RAZ

Stevhe ostrożnie otworzył drzwi i rozejrzał się po ciemnym korytarzu. Służba wreszcie poszła spać i cały dom pogrążony był w mroku. Olbrzymi dom, trzeba przyznać. Stevhe po raz pierwszy znajdował się w takim, nie mówiąc już o mieszkaniu... i wspaniała, stara budowla, z mnóstwem ciemnych korytarzy i z dziesiątkami tajemniczych pokoi, nie zawiodła jego oczekiwań. Całe popołudnie i wieczór spędził na zwiedzaniu, a nie zdołał poznać wszystkiego. No i oczywiście służba... Prawdziwa służba! Pokojówki w fartuszkach, puszczające do niego oczka, póki nie uświadomił ich, że brakuje im kutasów by były dla niego atrakcyjne. Grube, przyjazne kucharki o zaczerwienionych policzkach. Podstarzali mężczyźni w ciemnych liberiach, mówiący z angielskim akcentem i z miotełkami w dłoniach. Dziesiątki osób gotowych na każde jego skinienie. No i oczywiście ON. Stevhe (obdarzony, jak sam to nazwał "mniej więcej poetycką duszą") nazwał go "płonącą pochodnią". Wysoki, szczupły, o szerokich ramionach i wąskich biodrach. Jasnorude, długawe i kręcone włosy i mnóstwo piegów. Elfia, bardzo pociągła twarz, o niesamowicie zielonych oczach. Po prostu piękny. Żywy symbol męskości. Choć Stevhe musiał przyznać, że widział takich wiele. Ale ten był przy tym cholernie bogaty, a to stanowiło wystarczająco mocny argument, by się nim poważnie zainteresować.

Stevhe uśmiechnął się i cofnął do pokoju. Zaczął szukać czegoś, wysuwając po kolei wszystkie szuflady zabytkowej komody. Przypomniał sobie ranne spotkanie z "płonącą pochodnią". Wygląda na to, że mężczyzna uwierzył w jego nimfomanię. I o to chodziło. Seks miał być "jedynie" przykrywką. Stevhowi chodziło tylko o pieniądze. Pieniądze i oczywiście ten dom. Może nie mógł go mieć na własność, ale przynajmniej może w nim zamieszkać... Choć seks... Westchnął sam do siebie. Nie miał co się oszukiwać. Chciał sprawdzić jak smakuje kutas Daniela. Zarówno w ustach jak i między nogami. Uśmiechnął się i ściskając coś w dłoni, zamknął szuflady. Chwilę później był już na korytarzu, poruszając się w cieniu niczym duch.

* * *

Daniel wrzucił ostatnie polano do kominka, otrzepał ręce i wyprostował się. Coś strzyknęło mu w krzyżu, skrzywił się i mocno przeciągnął. Potem zdecydowanie podszedł do biurka i usiadł przy nim, kładąc ręce na klawiaturze. No dalej! Twórz!

"Rathell ścisnął mocniej laskę, czując jak jej energia przepływa mu przez palce. Cokolwiek czaiło się w cieniu, był gotowy, aby się z tym spotkać. Mamrocząc pod nosem zaklęcie, powoli uczynił pierwszy krok... Odgłos ostrożnego stąpnięcia rozległ się echem po korytarzu, jakby buty Rathela podkute były żelaznymi gwoździami. Mag skrzywił się, ale nie przerwał zaklęcia, którego energia, niczym lśniące, błękitne, cienkie nitki, zaczęła owijać się wokół laski, otaczając ją niczym kokon. Kolejny krok i kolejna eksplozja echa. Na czoło mężczyzny wystąpił pot.

Coś poruszyło się w cieniu. Mag znieruchomiał i wysunął przed siebie laskę. Światło powstałe z energii, oświetliło mały odcinek korytarza. Zbyt mały. Rathell dostrzegł jedynie odległą sylwetkę kolumny. Wyprostował się i zmienił rodzaj mamrotanego zaklęcia, wysuwając jednocześnie dłoń nad głowę. Jaskrawe światło zabłysło między jego palcami i rozjaśniło mrok. Rathell zerknął na kolumnę i osłupiał. Zaklęcie wokół laski zaczęło się powoli rozwiewać...

Do białej powierzchni kolumny, przykuta była kobieta. Nie, żeby Rathell był nowicjuszem w relacjach damsko - męskich, ale tym razem poczuł się absolutnie zniewolony. Gdyż kobieta, dziewczyna właściwie, była niewyobrażalnie piękna. I naga..."

Daniel warknął i zerwał się z krzesła. Splatając nerwowo palce, zaczął krążyć po gabinecie. Jak miał stworzyć dzieło o heteroseksualnym bohaterze, skoro nie umiał wyrazić jego uczuć?! "Opisz to, co czujesz patrząc na pięknego mężczyznę, a potem podstaw na jego miejsce kobietę" powiedział mu Pether, jego agent "Ale stwórz wreszcie kogoś hetero..."

Pisarz syknął i kopnął mocno fotel, obok którego przechodził. Nie mógł tego zrobić! Wszystko jest dobrze do momentu, gdy wyobraża sobie mężczyznę, ale gdy wstawia za niego kobietę... czar pryska. Uczucia bohatera stają się płytkie i niewyraźne.

- Kurwa mać... - warknął i opadł na fotel. Zerknął na zegar. Pierwsza. Może powinien dać sobie spokój i położyć się spać?

Ciche pukanie do drzwi zmroziło krew w jego żyłach. Jeżeli to Sante to ma przerąbane. Stary sługa, mimo dorosłego już wieku Daniela, opiekował się nim jak dzieckiem, a jego spokojne ale zdecydowane zachowanie, w jakiś sposób powodowało, że rudowłosy się go po prostu bał. Nawet ojca słuchał mniej, niż Santego.

Pukanie powtórzyło się.

- Proszę - Powiedział Daniel odruchowo i natychmiast wyzwał się od głupców. Mógł udawać, że nikogo nie ma w środku. Sante, żywe uosobienie dobrego wychowania, na pewno nie wszedłby do pustego, prywatnego gabinetu. A tak znów zagoni Daniela do łóżka, wbrew jego protestom i groźbom. Czasami rudowłosy podejrzewał, że stary sługa to kara wymierzona mu przez rodziców.

Drzwi otworzyły się, a Daniel westchnął z rezygnacją. Jednak do pokoju nie wszedł Sante, ale Stevhe. Mężczyzna zamrugał powiekami w niemym zdumieniu, zamierając na fotelu. Chłopak był nagi.

- Hej! - zawołał Stevhe radośnie i zamknął drzwi - Byłem u ciebie w sypialni, ale cię nie było. Więc przyszedłem tutaj. Nie śpisz jeszcze?

Daniel nie odpowiedział. Siedząc nieruchomo na fotelu, zastanawiał się nad pytaniem chłopaka. Pewnie, że śpi! I to jaki ma sen! Nie śmiał poruszyć nawet powieką, by piękna zjawa się nie rozwiała. Nie zwracając uwagi na gadanie chłopaka, obejrzał sobie dokładnie jego ciało. A miał co podziwiać... Stevhe odznaczał się atletyczną, ale smukłą sylwetką, a jego lśniąca, ciemna skóra, sprawiała wrażenie, jakby przed chwilą zszedł z maty zapaśniczej. Rozpuścił włosy, a ich gęsta, niesforna grzywa, opadała mu na ramiona i twarz. Daniel westchnął błogo. Piękny sen...

Stevhe umilkł i przyjrzał się "płonącej pochodni". Mężczyzna wyglądał, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Poza tym nie poruszał się, a powinien bez słowa rzucić się na swego, zachęcająco nagiego, gościa. W celach erotycznych, oczywiście... Przez głowę Stevha przemknęło podejrzenie, czy Daniel przypadkiem nie lunatykuje. Znieruchomiał jak struchlała mysz. Lunatyków bał się jak wariatów, a może nawet bardziej.

Nie wiadomo, jak wiele czasu by spędzili, nieruchomo patrząc się na siebie - może całą resztę nocy - ale uratował ich laptop. Zapiszczał przeraźliwie, ostrzegając o wyładowującej się baterii. Daniel zareagował odruchowo. Zerwał się z fotela, podbiegł do biurka, nagrał wprowadzone zmiany i podłączył go do prądu. Przeciągnął się i powoli odwrócił.

A potem zamarł.

- O nie... - mruknął wściekle Stevhe - Nie zaczynaj od nowa!

- Nie jesteś snem?!

- Oczywiście, że nie, kretynie! Możesz mnie dotknąć. Nie, ty musisz mnie dotknąć - chłopak zdecydowanie chwycił rękę Daniela i położył sobie jego dłoń na klatce piersiowej - Jestem żywy... realny.

Daniel westchnął, smakując palcami gładkość jego skóry. Potem go otrzeźwiło.

- Co robisz tu nagi? - zapytał, ukrywając rozbawienie. Stevhe parsknął, wspiął się na palce i mocno go pocałował, wsuwając język w jego usta.

Daniel osłupiał, ale tylko na chwilę. W końcu co należy zrobić, gdy piękny, nagi chłopak przychodzi do twego gabinetu i całuje cię w usta? Śmiejąc się w głębi duszy, oddał pocałunek, splatając język z językiem chłopaka. Objął Stevha ramionami i uniósł go lekko nad podłogę, nadal całując namiętnie i smakując jego wargi. Chłopak poddał mu się bez wahania, oddając się w jego ręce, ale mężczyzna był pewien, że jest tak tylko przez chwilę. Przerwał pocałunek i nabrali zgodnie powietrza. Stevhe uśmiechnął się lekko i wsunął dłonie pod sweter pisarza, sprawdzając jednocześnie kolanem, czy jest podniecony. Daniel jęknął.

- Chodźmy do sypialni - szepnął, całując ciemnoskórego w szyję i gładząc jego pośladki - Tam będzie nam wygodniej.

- A dlaczego nie tutaj? - zapytał Stevhe ze słodkim uśmiechem - Mamy fotele, dywan, biurko... Będzie o wiele ciekawiej niż na łóżku - znów wspiął się na palce, ale zamiast pocałować, ugryzł mężczyznę w brodę -Boisz się? - zapytał i roześmiał się na widok jego miny - Chodź, pokażę ci. Usiądź na fotelu, ale najpierw się rozbierz...

Daniel zawahał się...

"zaprzyj się mocno, rozsuń nogi,

nie będzie bolało..."

Otrząsnął się ze wspomnień. To było dawno. Minęło. Teraz był z innym i będzie inaczej. Zdecydowanie ściągnął sweter i spodnie, z ulgą uwalniając zesztywniałą męskość. Usiadł na fotelu i rozsunął nogi, spoglądając pytająco na chłopaka. Stevhe uśmiechnął się szeroko i uklęknął między jego nogami.

- Uwielbiam to robić... - zamruczał, ściskając w palcach główkę członka mężczyzny. Potem pochylił się i otoczył językiem dolną część jego trzonu. Daniel zamruczał i wplótł mu palce we włosy. Jego ciało jeszcze bardziej zesztywniało i zaczęło pulsować zgodnie z rytmem krwi.

- Zrób to - wysyczał, ciągnąc chłopaka za włosy. Stevhe roześmiał się, ale nie poruszył głową. Powoli cofnął język. Daniel uniósł gwałtownie głowę i jęknął z rozczarowaniem - Stevhe... proszę...

Ciemnowłosy znów wysunął język i owinął go w połowie grubości, wokół pulsującego trzonu męskości. Potem powoli uniósł głowę, z językiem nadal przyciśniętym do obcego ciała. Daniel szarpnął biodrami i rzucił głowa w tył.

- Stwórco... szybciej...

Ale ciemnowłosemu się nie śpieszyło. Poruszał głową w górę i w dół tak wolno, że zesztywniały mu mięśnie karku. Uśmiechając się starał nie spuszczać wzroku z twarzy kochanka.

Daniel był jednocześnie zły i zachwycony. Powolne ruchy Stevha drażniły każdy nerw jego męskości, sprawiając, że wibrowała cała na granicy wybuchu. Jednocześnie jednak pieszczota była zbyt wolna, by doprowadzić do czegoś jeszcze. Mocno pociągnął chłopaka za włosy, próbując zmusić go do przyśpieszenia, ale ten zacisnął zęby wokół jego członka i znieruchomiał. Jęcząc z bólu, Daniel stwierdził, że lepiej nie zmuszać ciemnowłosego do niczego. Wysunął palce z jego włosów, a on na nowo rozpoczął pieszczenie.

Gdy tylko zacisnął zęby na jednocześnie twardym i delikatnym ciele Daniela, Stevhe poczuł, że twardnieje. Z ulgą odczuwając brak spodni, zaczął delikatnie gładzić swą męskość i jądra. Podniecało go błaganie na twarzy kochanka. Ten wspaniały grymas, oznaczający, że jest tu panem i władcą, a Daniel, choć silniejszy, nie ma tu nic do powiedzenia. Puszczając swoje genitalia, Stevhe sięgnął po coś, co wcześniej upuścił na ziemię. Nie musząc używać rąk podczas pieszczenia Daniela, z łatwością odkręcił tubkę kremu i wycisnął jej zawartość na dwa palce swej lewej ręki. Czując pod językiem i wargami pulsującą rytmicznie męskość, delikatnie rozchylił pośladki rudowłosego i odnalazł jego odbyt.

Daniel drgnął, gdy poczuł jak zimne palce dotykają szczeliny między jego pośladkami. W jednej chwili zrozumiał, co Stevhe zamierza zrobić, ale nie zdążył zareagować. Dwa długie palce wsunęły się w niego z bezlitosną precyzją. Ból rozsadził jego ciało.

- Stwórco, zwariowałeś?! - syknął i spróbował wstać, ale chłopak natychmiast zacisnął zęby na jego członku - Hej!!

- Siedź... - mruknął ciemnoskóry, niewyraźnie gdyż miał unieruchomioną żuchwę. Mężczyzna bardzo powoli rozluźnił mięśnie, a chłopak, ku jego uldze, poluzował uścisk i na nowo rozpoczął powolną pieszczotę. Tymczasem jego palce przemieściły się lekko i znalazły w miejscu, gdzie mężczyzna wiedział, że ma stercz. Daniel zacisnął powieki, tłumiąc łzy. Wspomnienia bólu i upokorzenia, zalały go na nowo. Znów poczuł się jak młody chłopak, bezwolny w ramionach silnego partnera. Jednak palce Stevha poruszyły się i zaczęły masować TO miejsce. Każde dotknięcie było niczym wrzucenie kamienia w gładką taflę wody. Fale gorąca przebiegały przez ciało rudowłosego i docierały do każdego zakamarka. Jęknął i naprężył się. A wtedy Stevhe wziął go całego do ust.

- Stwórco... tak... - wyszeptał Daniel. Jego ciało drżało i napięło się w łuk. Od jego członka i pośladków zaczęły promieniować dreszcze, jakby jego nerwy były strunami, a chłopak muzykiem, który w nie uderza. Pulsowanie jego członka przyśpieszyło, a dreszcze stały się intensywniejsze, a potem jeszcze bardziej... i jeszcze..., aż zmieniły się w płonące gorąco. Wypinając biodra do przodu, Daniel wrzasnął i chwycił kochanka za włosy. Przed jego oczyma wybuchł kalejdoskop barw, mieniąc się niczym płomienie. Szum jego własnej krwi, ogłuszał go niby grzmot burzy. A może to był grzmot?

Stevhe znieruchomiał i połknął nasienie kochanka - doskonale znał ten słony, drażniący smak. Cofnął głowę i westchnął. Jego własne nasienie wsiąkało właśnie w dywan. Wstał o przeciągnął się, a potem spojrzał Danielowi w twarz i osłupiał.

- Czemu płaczesz? - zapytał - Przecież było ci dobrze...

- Nieważne - mruknął mężczyzna, odwracając głowę. Mimo, że chłopak wyjął już z niego palce, nadal czuł dziwne pieczenie. Może coś było w kremie, którego ciemnowłosy użył.

- Zbyt mocno cię ugryzłem? - chłopak obejrzał uważnie, miękki teraz, członek pisarza - Nie ma przecież żadnych śladów.

- Nie o to chodzi - warknął Daniel i zerwał się z fotela - I co cię to obchodzi? I tak chodzi ci jedynie o własną przyjemność - chwycił spodnie i ubrał je szybko.

Stevhe chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. "On ma rację" pomyślał ponuro i ku swemu zdumieniu poczuł coś, co mógł nazwać wyrzutami sumienia. Ten mężczyzna... niby seme, ale jest w nim coś takiego...

- Przepraszam - powiedział cicho - Masz rację. Chodzi mi tylko o moje dobro. Uwielbiam seks i tylko on mnie obchodzi. Nie wiem, co w tobie jest, ale twoje łzy... Skrzywdziłem cię?

- Wspomnienia - mruknął Daniel lakonicznie, spoglądając w ciemne okno.

- Byłeś wykorzystywany seksualnie? - w głosie Stevha można było wyczuć oburzenie. Rudowłosy uśmiechnął się lekko, smutno.

- Nie. Wszystko co mi robiono, robiono za moją zgodą. I to właśnie jest powodem do...

- Do wstydu? - dokończył Stevhe, gdy Daniel zamilkł.

- Sam nie wiem czego. Może tęsknoty - ból zalśnił w oczach mężczyzny. Odgarnął włosy z czoła i starł łzy - Dość narzekania - powiedział, uspakajając się - Wracaj do swego pokoju i idź spać. Dziękuję ci za to, co mi dałeś.

- A co ci dałem? - zapytał ciemnoskóry ze złością - Łzy i upokorzenie. Wprawdzie nie mogę tego naprawić... ale przynajmniej mogę spróbować się zmienić - zamknął oczy. "Pieniądze i dom za odrobinę czułości." Pomyślał "To niska cena" - Nauczysz mnie cierpliwości i delikatności? - zapytał na głos - Nie, nie teraz - dodał, widząc minę rudowłosego - Później.

Daniel oblizał wargi. Podejrzewał, ze na prośbą chłopaka coś się kryje, jednak myśl o stałym partnerze, jakim mógłby się stać, była zbyt nęcąca. I to wyzwanie! Powoli kiwnął głowa. Stevhe zaśmiał się. Wspiął się na palce, aby go pocałować, a potem wybiegł z pokoju. Daniel miał nadzieję, że nikt ze służby go nie usłyszy ani nie zobaczy. Nagi chłopak na korytarzu wywoła lawinę plotek. Westchnął i usiadł przy biurku. Odsuwając od siebie namolne wspomnienia, włączył laptopa i uruchomił edycję pliku książki. Przez kilka sekund śledził tekst na ekranie. Potem przeklął i zaczął energicznie kasować jego część.

"Do białej, lśniącej powierzchni kolumny" - zaczął pisać - "przykuty był chłopak..."

3 - SZARY KWIAT

Sante, jak zawsze nienagannie uczesany i ubrany, postawił tacę na stole i zaczął rozkładać naczynia. Daniel obserwował go ponuro, trzymając telefon przy uchu i wsłuchując się w monotonną tyradę Pethera. Jego agent był zły i nie przebierał w słowach.

- Książka jest już zareklamowana i wyraźnie jest zaznaczone, że po raz pierwszy w historii twej kariery, o ile można ją tak nazwać, piszesz o normalnym bohaterze, nie pedale...

Daniel zacisnął palce na telefonie i z trudem powstrzymał się przed ciśnięciem go przez okno.

- Po pierwsze... - przerwał zimno, a głos wibrował mu od tłumionej złości - ... mówiłem ci już, że nie lubię określenia pedał. Po drugie to ja jestem autorem tej książki i ja decyduję, co w niej zawrzeć.

- O nie, mój drogi - warknął Pether tym swoim charakterystycznym cynicznym i niemal wrogim tonem - Po pierwsze mam prawo do własnego zdania i dla mnie ty i wszyscy tobie podobni, jesteście pedałami. Po drugie, masz zamówienie i musisz się go trzymać. Pisz o hetero...

Zielone oczy Daniela pociemniały i zwęziły się w wąskie szparki, a na jego ustach pojawił się zimny uśmiech. Powoli odwrócił się i otworzył drzwi na taras.

- Nie ma tak dobrze, kolego... - kontynuował agent - Piszesz niezłe książki, ale jeżeli myślisz, że czytelnicy zainteresowani są pedałami, to się grubo mylisz - Daniel wyszedł na taras i podszedł do barierki - Umowa z wydawnictwem...

- Zrywam ją - przerwał mu spokojnie rudowłosy - Słyszysz, Pether? Zrywam umowę. Zarówno z tobą jak i z wydawnictwem. Ja naprawdę nie lubię określenia pedał - i nie wyłączając telefonu, zrobił potężny zamach i rzucił nim w stronę drogi. Roześmiał się z zadowoleniem, gdy komórka zatoczyła piękny łuk nad drogą wjazdową i koronami buków, a potem wpadła między drzewa owocowe.

"To koniec z Petherem i jego zwałami tłuszczu" pomyślał ironicznie i z pewną ulgą, wchodząc z powrotem do pokoju. Sante stał nieruchomo przy stole, trzymając w ręku pustą, srebrną tacę. Na jego twarzy widniała dezaprobata.

- Za przeproszeniem, proszę pana - powiedział głosem pełnym nagany - Nie sądzę, by to był dobry pomysł. Pamięta pan, jak trudno było nam znaleźć odpowiednie wydawnictwo.

Daniel usiadł przy stole i wzruszył ramionami. Był z siebie cholernie zadowolony i nie próbował tego ukrywać.

- Znam teraz kogoś, kto mi pomoże. Poza tym jestem teraz znanym pisarzem, a nie początkującym. Będzie łatwiej.

Sante westchnął, ale nie skrytykował. Wycofał się z gabinetu, aby obsłużyć nowego gościa Daniela. I wcale się z tego nie cieszył. Młody Stevhe zachowywał się... specyficznie. Bardzo specyficznie.

* * *

Ręce w czarnych rękawiczkach podniosły komórkę i otrzepały ją z wilgotnej od deszczu ziemi. Widać było, że urządzenie nie uderzyło w żadną gałąź, jednak upadek mu zaszkodził - obudowa pękła, a na ekranie pojawiła się chaotyczna mozaika pikseli. Jego znalazcy wyraźnie to nie przeszkadzało - w jadowicie zielonych oczach błyszczało zadowolenie. Smukły intruz wspiął się z łatwością na kamienne ogrodzenie, zeskoczył z niego i skierował się w stronę zaparkowanego na drodze potężnego motoru.

* * *

- Poszedł w stronę wiśni - westchnął ciężko Mogren, wysoki i chudy jak tyka ogrodnik - Ma charakterek.

- Ano ma... - mruknął Daniel - Nie składał ci żadnych propozycji?

- Nie... - Mogren zaśmiał się głośno - Ale zmierzył mnie tak taksującym spojrzeniem, jakbym był bykiem na targu.

- Pewnie byłeś - zawtórował mu rudowłosy i pokręcił głową - Jest niemożliwy... Jak róże? - zmienił szybko temat.

Rozbawiony uśmiech Mogrena zmienił się w wyraz dumy.

- Uratowałem wszystkie. Nie wiem, co to było za cholerstwo, ale pryskanie poskutkowało - pochylił się i sekatorem ściął jeden z atramentowo szarych kwiatów - Znów będą wygrywały konkursy - dodał, podając go Danielowi.

Mężczyzna przyjął dar, podziękował i poszedł w stronę sadu wiśniowego. Mogren był ogrodnikiem z urodzenia. W jego rękach każda roślina dawała z siebie wszystko i rosła jak oszalała. No i te krzyżówki! Rudowłosy spojrzał na szarą różę, którą trzymał w ręku - cud wieloletniej hodowli. Powód wyrzeczeń, strachu, ale też i dumy. Kwiat nagradzany wszelkimi możliwymi ogrodniczymi nagrodami i symbol Thunder House.

Wszedł między drzewa wiśniowe. Było wczesne lato i kwiaty już dawno znikły, zastąpione przez dojrzewające owoce, ale ten zakątek nadal miał swój niepowtarzalny urok. W centralnym jego punkcie, między szczególnie pięknymi drzewami, rozwieszony był hamak. Leżał na nim Stevhe. Spał. Daniel zatrzymał się jak wryty i westchnął. Rozproszone przez liście światło słoneczne, padało na twarz chłopaka, rozjaśniając lekko jego skórę i sprawiając, że wyglądał jak wcielenie niewinności. Jego długie, ciemne rzęsy rzucały subtelny cień na kości policzkowe, a lekko wydęte usta, wykrzywione były w błogim uśmiechu. Daniel znów westchnął, a potem ostrożnie zbliżył się do hamaka i pochylił się nad chłopcem. Przez chwilę wahał się, jakby obawiał się zakłócić tę piękną chwilę. Następnie niepewnie złożył, delikatny niczym motyle skrzydła, pocałunek na wargach Stevha. Ciemnowłosy poruszył się, zmarszczył brwi i otworzył oczy. Przez chwilę spoglądał nieprzytomnie na rudowłosego. Potem, niespodziewanie, uśmiechnął się słodko i sennie.

- Daniel - zamruczał - Czekałem na ciebie...

- Więc jestem - wyszeptał mężczyzna i z emfazą podał mu różę - Dla pięknego chłopaka.

Stevhe przyjął kwiat, okrzykiem zdumienia komentując jego kolor. W jego oczach zabłysło rozbawienie.

- Czy to należy do lekcji, które mi miałeś udzielać? - zapytał figlarnie - Dawanie kwiatów jako gra wstępna?

- Gra wstępna? - uśmiechnął się Daniel - Jej część raczej...

- A dalej?

- Musisz poczekać - uśmiech mężczyzny zmienił się w rozbawione, lekko złośliwe skrzywienie warg - To także należy do części gry wstępnej - pochylił się i złożył miękki pocałunek na czole Stevha. A potem, zanim chłopak zdążył zareagować, odwrócił się i zniknął między drzewami.

Ciemnowłosy, z głupią mina na twarzy i szarą różą w ręku, długo spoglądał w miejsce, gdzie zniknął.

* * *

Czarno ubrany, smukły mężczyzna opuścił lornetkę. Jego lśniące, zielone oczy lśniły pełnym satysfakcji rozbawieniem. Powoli oparł się o motor. Już długo, bardzo długo obserwował właściciela tego domu. Powód był prosty: seks i pieniądze. Cholernie bogaty gej, wystarczająco silny, by mógł podołać każdemu chyba "zadaniu", to nie jest ktoś, obok kogo można przejść obojętnie. Zwłaszcza, gdy zapasy gotówki szybko topnieją.

Uniósł lornetkę do oczu i jeszcze raz przypatrzył się leżącej na hamaku postaci. Jeszcze jeden powód: Stevhe. Na twarzy zielonookiego pojawił się złośliwy uśmiech; wiatr targnął czerwono czarnymi włosami.

- Tym razem wygram - szepnął chłopak z diabelskim błyskiem w oku - Tym razem wygram, pijawko.

04 - NADZIEJA

Daniel przełknął wino i spojrzał ukradkiem znad brzegu kieliszka, na siedzącego przed nim Stevha. Chłopak był tego ranka strasznie zamyślony. Patrząc nieruchomo na blat stołu, jadł powoli śniadanie, żując i przełykając jak zaspany leniwiec. Nawet nie pokłócił się o to, że dostał mleko zamiast wina. I do tego pił je bez słowa skargi, ani grymasu obrzydzenia na szczupłej twarzy! Daniel postanowił jakoś zareagować. Dziwne zachowanie jego gościa bardzo go martwiło. Odstawił głośno kieliszek i odchrząknął. Stevhe nie zareagował.

- Stevhe...

Chłopak zacisnął wargi, ale nie podniósł wzroku. Być może wcale nie usłyszał Daniela... albo go zignorował. Mężczyzna wstał więc, obszedł stół, położył Stevhowi ręce na ramionach, a gdy chłopak nawet nie drgnął, zaczął go powoli masować. Stevhe westchnął i nie podnosząc głowy, odłożył widelec. Daniel poczuł pod palcami stwardniale guzy jego mięśni i zaczął uciskać je palcami, masując go mocno, ale delikatnie. Ramiona chłopaka zadrżały. Z jego gardła wyrwał się cichy pomruk.

- Co się stało? - zapytał łagodnie rudowłosy, nie przerywając masażu - Jesteś dziś taki nieobecny... - nacisnął kciukami twarde mięśnie nad łopatkami - I spięty... - dodał cicho.

- Nieważne - głos Stevha był przyciszony i lekko drżący - Po prostu mnie rozmasuj...

- Więc choć na łóżko - Daniel opuścił ręce i pochylił się nad jego włosami, wciągając ich słodki zapach - Tu, przy stole, nie zrobię wiele...

Stevhe wreszcie się odwrócił. Uśmiechnął się lekko, ale w jego oczach nie było ani radości, ani rozbawienia. Wstał powoli, odwrócił się i spojrzał Danielowi w oczy. Przez chwilę spoglądali na siebie w milczeniu. Za oknem monotonnie warczała kosiarka.

- No dobrze - Stevhe opuścił wzrok - Chodźmy więc do sypialni...

Wymknęli się z jadalni i przemknęli przez korytarz i schody, trzymając się za ręce tak mocno, jakby jeden z nich mógł zniknąć. Daniel nie zwracał uwagi na służbę. I tak plotki, które powstały na ich temat, przerastały o głowę wszystko, co dotychczas zrobili. Wpadli do sypialni Stevha i zatrzasnęli za sobą drzwi. Rudowłosy zdążył dostrzec jeszcze pedantyczną czystość pokoju, gdy chłopak zarzucił mu ramiona na szyję i pocałował, skutecznie odciągając od obserwacji otoczenia.

- Tylko masaż - powiedział Daniel, gdy ich usta wreszcie oderwały się od siebie. Stevhe zamrugał oczyma, uniósł brew i zaśmiał się cicho. Mężczyzna po chwili mu zawtórował.

- Masz rację... - zamruczał z wargami przy jego wargach i zawadiackim błyskiem w oku.

Znów się pocałowali. Najpierw lekko i słodko, samymi wargami, a potem mocniej i mocniej, aż ich języki splotły się ze sobą. Nie przerywając pocałunku, Daniel chwycił koszulę Stevha i zadarł ją do góry. Odsunęli się od siebie na chwilę, by mógł ją zdjąć.

- Jesteś piękny - wyszeptał, przyciskając wargi do szyi chłopaka - Uwielbiam smak twojej skóry. Jest jak czekolada.

Stevhe zamruczał, a przez jego ciało przeszedł dreszcz. Poruszył lubieżnie biodrami i oparł się o udo mężczyzny, przyciskając swą opiętą spodniami, stwardniałą męskość do jego ciała. Daniel uśmiechnął się i wyprostował.

- Masaż... - powiedział łagodnie - Ściągnij spodnie i połóż się na łóżku. Na brzuchu...

Stevhe cofnął biodra i przez chwilę spoglądał na niego z niedowierzaniem. Czy usłyszał to, co usłyszał? Czy ten cholernik nie podniecił go najpierw jak nikt nigdy dotąd, i to samymi słowami, a potem odsuwa seks na później?! Daniel zachichotał widząc jego konsternację i pocałował go szybko w usta.

- Idź... - dodał ciepło - Ja przyniosę wszystko, co trzeba.

- Nie wychodź - w oczach chłopaka błysnął strach; chwycił Daniela kurczowo za nadgarstek, jakby obawiał się, że ucieknie - Nie zostawiaj mnie tak...

- Nie zostawię - mężczyzna delikatnie, ale zdecydowanie oswobodził rękę - Idę tylko do twojej łazienki - i czując na sobie niespokojne spojrzenie, zniknął w mniejszym pomieszczeniu.

Przeszukując szybko szafki i półki, uśmiechał się do siebie szeroko. Zwyciężył. Chłopakowi nie chodziło już o sam seks, ale o obecność osoby, która go adoruje i opiekuje się nim. Może to chwilowa zmiana, ale zmiana. Zniecierpliwione wołanie z sypialni jeszcze poszerzyło jego uśmiech. Znalazł to, czego szukał i wrócił do chłopaka. Zupełnie nagi, Stevhe siedział na łóżku i wyraźnie rozluźnił się, gdy dostrzegł mężczyznę. Daniel nie mógł nie zauważyć jego erekcji. Przełknął ślinę i z trudem ukrył rosnące w nim, bolesne pożądanie.

- Połóż się na brzuchu...

- Nie. Chcę się z tobą kochać. Teraz... - w głosie Stevha wyczuć można było straszliwe napięcie, wywołane raczej stresem niż pragnieniem. Daniel ukrył uśmiech.

- Nie. Na brzuch...

Złość zalśniła w oczach chłopaka, a jego palce zacisnęły się na pościeli. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem: ciemne, płonące pasją oczy i intensywnie zielone, spokojne i cierpliwe. Stevhe poddał się pierwszy. Daniel odetchnął w duchu - jak dotąd nie spotkał nikogo, kto by z nim wygrał na spojrzenia. Nie licząc Jego, oczywiście.

- Połóż się.

Tym razem chłopak usłuchał. Niechętnie i ociąganiem położył się na brzuchu, a w jego oczach nadal lśniła złość. Odwrócił głowę, aby nie spoglądać na Daniela i znieruchomiał. Mężczyzna szybko podwinął rękawy, usiadł obok niego i nasmarował sobie ręce znalezioną w łazience oliwką. Część z niej wylał na plecy ciemnowłosego i rozpoczął masaż.

Zaczął od barków, ugniatając je mocno i zręcznie, doświadczonymi palcami. Uczył się masażu od swego przyjaciela Hajime, prowadzącego własną szkołę kendo i nabrał w nim dzięki niemu znacznej wprawy. Zręcznie zaciskał i ugniatał twarde, spięte mięśnie, aż nie rozluźniły się, a Stevhe nie zaczął pomrukiwać. Potem przeniósł się na plecy, krzyż i uda, jednocześnie wcierając oliwkę w ciemną skórę chłopaka, póki nie stała się jeszcze bardziej lśniąca. Stevhe pomrukiwał, zapominając zupełnie o złości. Zastanawiał się leniwie, co jest w tym rudowłosym mężczyźnie, ze samymi słowami i palcami może doprowadzić uke do szaleństwa. Wyciągnął na ślepo rękę do tyłu i poczuł pod palcami miękkie, faliste włosy mężczyzny. Jego członek zapulsował. "Bogowie, co się ze mną dzieje" zdążył jeszcze pomyśleć i silne ręce przewróciły go na plecy. Jęknął, gdy jego erekcja wreszcie wyprostowała się swobodnie. Natychmiast otoczyły ją długie palce.

- Tak... - zamruczał - och... tak...

Palce wykonały kilka szybkich, pompujących ruchów i znikły. Stevhe natychmiast uniósł głowę.

- Daniel! - zawołał, z lekkim wyrzutem.

Mężczyzna zaśmiał się miękko i wycisnął więcej oliwki na swe palce. Nie miał już koszuli, jego spodnie były rozpięte, a sztywny, potężny członek wydobyty z rozporka. Stevhe dotknął go lekko, ale zapomniał o pieszczotach, gdy Daniel znów wziął go w dłoń. Powoli rozsmarował oliwkę na całej długości jego męskości, szczególną uwagę poświęcając jądrom. Stevhe zacisnął palce na drewnianych belkach wezgłowia łóżka i naprężył ciało jak kot pręży grzbiet. Ruchy Daniela stały się szybsze, bardziej zdecydowane i chłopak nie był już w stanie powstrzymywać jęków.

- Tak... tam - wyszeptał, gdy rudowłosy zacisnął palce na główce jego męskości. Zaczął mimowolnie poruszać biodrami. Był coraz bliżej... bliżej... i... dłoń Daniela znikła. Stevhe krzyknął z rozczarowaniem i złością, ale uspokoił się, gdy usłyszał szelest materiału - rudowłosy zdejmował spodnie i skarpetki. Więc seks, a nie tylko masaż. Uśmiechnął się, zamknął oczy i przygotował się na to, co miało nastąpić.

Pierwszy pocałunek był tak nierealny, że Stevhe pomyślał, że to tylko jego wymysł. Ale ciepłe usta znów dotknęły jego brwi, potem powieki i policzka. Jednocześnie palce Daniela wsunęły mu się we włosy, a jego ciężkie i smukłe ciało, przycisnęło go do posłania. Gdy ich uda się zetknęły, westchnęli jednym głosem, a przez ich kręgosłupy przeszedł dreszcz. Byli gotowi... Pocałowali się mocno, namiętnie i żarłocznie. Jednocześnie Stevhe poczuł, że jego kochanek cofa biodra, a później, powoli ale bez wahania, wsuwa się w niego. Jęknął, gdy ogarnęło go znajome uczucie wypełnienia i otwarcia. Zacisnął palce na ramionach mężczyzny i przyzwalająco rozsunął nogi.

Daniel westchnął, gdy wsunął się do końca w Stevha. Ciało chłopaka nie stawiało oporu. Jego mięśnie rozsunęły się, dając mężczyźnie drogę, jednocześnie opinając do i drażniąc jego skórę. Był wilgotny i gotowy - jeden z wielu plusów kochania się z doświadczonym kochankiem. Daniel zaczął się poruszać. Z początku poddał się rytmowi Stevha, ale po chwili narzucił swój, wolniejszy, ale bardziej zdecydowany. Chłopak przez chwilę próbował z nim walczyć, ale niedługo poddał się i rozluźnił. Nie przestając całować szyi i barków Stevha, Daniel zaczął poddawać się pulsującej w nim pasji. Ścisnął w palcach członek ciemnowłosego i zaczął go pieścić długimi, posuwistymi ruchami Stevhe otworzył oczy, a z jego piersi wydobył się ciągły, niski pomruk. Spojrzał w skupioną, piegowatą twarz Daniela i objął go mocno ramionami. Zaczęli jęczeć, szepcąc swe imiona. Przyśpieszyli najpierw nieznacznie, a potem bardziej i bardziej..., aż w końcu ich ruchy stały się jedynie wspinaczką na sam szczyt orgazmu. Osiągnęli go razem. Stevhe wydał z siebie niski, nieartykułowany okrzyk, Daniel wyjęczał jego imię. Znieruchomieli, napięci jak struny, wstrzymując oddech. Potem opadli na siebie, tuląc się i całując. Wiele czasu minęło, zanim uspokoili i wyrównali oddechy, a jeszcze więcej, zanim wstali z posłania.

Daniel wiedział, że zwyciężył. Gdy wreszcie poszli pod prysznic, Stevhe nie puszczał jego ręki i cichym głosem poprosił, aby mężczyzna umył mu włosy. Wcierając szampon w skórę chłopaka, rudowłosy uśmiechał się czule. Kto wie, może udało mu się zdobyć stałego partnera? Zachowanie chłopaka zdawało się potwierdzać jego przypuszczenia, ale nie mógł być przecież całkowicie pewien. Ciemnowłosy nie zaznał jak dotąd prawdziwej, bezinteresownej miłości i Daniel będzie musiał nieźle się natrudzić, aby zatrzymać go przy sobie. Ale trudzić się będzie przecież bardzo chętnie...

05 - STRIFE

Zawiał lekki, letni wietrzyk, niosąc ze sobą zapach skoszonej trawy oraz odległy warkot kosiarki. Stevhe po raz kolejny odkręcił butelkę pepsi i łyknął tęgo. Żar bezlitośnie lał się z nieba, rozgrzewając powietrze aż do drżenia. Jak na złość, na ostatnim etapie do Thunder House nie było nic, co mogło by rzucić choć najmarniejszy cień. Stevhe z irytacją dopił napój i wyrzucił butelkę do rowu. Jeszcze dziesięć minut drogi pod górę, przez łąki i pola, a dojdzie wreszcie do posiadłości Daniela i zaszyje się w swoim klimatyzowanym pokoju.

Daniel... Zacisnął zęby i potrząsnął głową, odsuwając od siebie myśli o pięknym, delikatnym mężczyźnie. To nie najlepszy temat do wspomnień w tym cholernym upale. Sięgnął do kieszeni spodenek i wyciągnął z niej pieniądze. Jeszcze raz policzył. Pięć dolarów. Ten gruby sukinsyn w barze, dał mu pięć zielonych, za kilkugodzinną harówę! Uspokoił się z wolna i schował pieniądze. Wraca teraz do Daniela i znajdzie ochłodę w jego ramionach. Hmmm... Może wezmą razem zimny prysznic?

Gdzieś z tyłu dobiegł go odległy warkot motoru. Zignorował go, zatopiony w marzeniach i wspomnieniach. Tak... po raz pierwszy zależy mu na innym człowieku. Przyznał się do tego dopiero teraz - podczas długiej, męczącej drogi do Thunder House. Daniel był dla niego czuły, cierpliwy i nie zmuszał do niczego, co mogłoby sprawić mu przykrość. Liczył się z nim i nie próbował zbyt nachalnie dominować, a mimo tego był prawdziwym seme... pięści Stevha zacisnęły się mimowolnie, gdy przypomniał sobie siłę i zdecydowanie "płonącej pochodni". Warkot rozległ się bliżej - Stevhe odwrócił się w roztargnieniu. Kilkadziesiąt metrów pod nim, czarny motor wspinał się po drodze do posiadłości Daniela. Pewnie rudowłosy zamówił pizzę, a to musi być jej dostawca.

Stevhe otarł pot z czoła i ściągnął koszulkę. Miał tego dosyć. Następnym razem poprosi Daniela, aby udostępnił mu jeden z tych wspaniałych motorów w podziemnym garażu. Znów powiało i warkot kosiarki oraz motocykla zlał się w jedno. Jeszcze tylko kilka kroków. Daniel...

- Cholera jasna, Stevhe, nie poznaję cię - warknął chłopak sam do siebie - Ty się, kurwa, zakochujesz...

Zatrzymał się jak rażony gromem. To było to! To tłumaczyło wszystko: od czułości, która ogarniała go na widok rudowłosego, po żywsze bicie serca, za każdym razem, gdy ten się do niego uśmiechał. Stevhe zachichotał i pokręcił głową. Zakochany! Uśmiech powoli zniknął z jego twarzy, zastąpiony zdumieniem. Zakochany?

Warkot silnika rozległ się tuż za jego plecami, odsunął się więc na pobocze, by zrobić miejsce temu, pędzącemu na łeb na szyję, samobójcy. Jednak ku jego zdumieniu motocyklista zwolnił, a potem zahamował z chrzęstem żwiru, tuż obok niego. Stevhe powoli odwrócił głowę, napinające mięśnie i szykując się na najgorsze.

Siedzący na motorze był bez wątpienia mężczyzną - szczupłym, ale barczystym. Mimo, że na głowie miał hełm z przyciemnianą szybą, Stevhe wyczuwał w nim coś znajomego. Przesunął wzrokiem po smukłej sylwetce, ubranej w czarne, obcisłe dżinsy i równie czarną, skórzaną kurtkę i buty i zmarszczył brwi? Co to za wariat? Nie czuje gorąca!?

- Co jest? - zapytał za złością.

- Nie poznajesz mnie, Stevhe? - rozległ się stłumiony przez hełm, ironiczny głos - Nie? A teraz?

Odziane w czarne rękawice ręce, uniosły się do hełmu i zdjęły go. Stevhe westchnął spazmatycznie na widok szczupłej twarzy, okolonej gęstymi, czarno czerwonymi włosami. Zielone oczy motocyklisty zmrużyły się w wyrazie szyderstwa. Na wąskich wargach zagrał znajomy uśmiech...

O bogowie! To jest...

- Strife? - wydusił Stevhe.

- Ach... więc jednak pamiętasz? - szatański uśmiech poszerzył się, ale teraz emanował groźbą - To dobrze, Stevhe, bo zdaje się, że poprzednim razem nie skończyliśmy...

- To... nie tak...

- Zamknij się - warknął Strife. Pchnięciem bioder postawił motor na stopce, a potem przerzucił przez siodełko swą długą, szczupłą nogę. Podszedł do Stevha. Był od niego o kilka centymetrów wyższy.

- Ja... ja cię nie wydałem...

- Nie? Zabawne. Najpierw znikasz z częścią moich pieniędzy, a potem nagle policja dowiaduje się, kto zdemolował samochód Raula. Przypadkiem byłem to ja...

- Nie...

- Zamknij się - powtórzył Strife ze złością - Nie masz co się tłumaczyć. I tak wiem, że mnie wydałeś. Znam cię Stevhe. Znam twój charakter...

Wyprostował się z zadumą spojrzał w kierunku Thunder House.

- A teraz... - zamruczał - Wypatrzyłem piękny dom z pięknym właścicielem i kogo tam znalazłem? - spojrzał dziko na Stevha - Ciebie... Ciebie! Parszywego pasożyta wysysającego forsę ze wszystkiego, z czego się da! - pochylił się nad skulonym ze strachu chłopakiem - Ale więcej już wysysać nie będziesz...

Gwałtowny ruch, uderzenie, ból rozchodzący się po czaszce i Stevhe zapadł w ciemność.

06 - OSZUSTWO

- Jak to go nie ma? - warknął Daniel, odwracając się do Santego -Wyszedł?

- O ile mi wiadomo, wyszedł dziś rano - odpowiedział spokojnie stary służący.

- Spakował się?

- Nie. Nie miał chyba zamiaru odejść. Nie wziął ze sobą nawet małej torby, a wszystkie jego rzeczy leżą na miejscu.

Daniel westchnął z ulgą. Poniekąd. Była już osiemnasta, a Stevhe jeszcze nie wrócił. Nie ma go już od ponad dziewięciu godzin.

- Jeżeli nie wróci do rana, wzywam policję - zadecydował ponuro, stukając nerwowo palcami o blat stołu - Poproś teraz Iama, aby zrobił rundkę po dojeździe do posiadłości, może tam go znajdzie.

Sante kiwnął milcząco głową i wyszedł szybko. Daniel nerwowo potarł skronie. Może powinien wybrać się na rekonesans razem ze swym szoferem? A może lepiej, żeby został na wszelki wypadek tutaj? Zaczął mimowolnie chodzić po jadalni, co chwila sięgając po kanapkę. Zawsze jadł, gdy się denerwował i w żaden sposób nie umiał się od tego odzwyczaić. Drzwi otworzyły się cicho. Odwrócił się natychmiast, pełen nadziei. Rozczarował się jednak - w progu stał Sante.

- Ma pan gościa - oznajmił spokojnie.

- Stevhe?

- Nie. To pewien... młody człowiek - lekko naganny ton głosu służącego nie zostawiał wątpliwości, co sądzi o tym nowym gościu.

- Wie coś o Stevhe? - znów nadzieja.

- Nic nie mówił. Zaprowadziłem go do salonu na górze. Prosił o bezzwłoczną rozmowę z panem. Wyglądał na zniecierpliwionego.

- Zniecierpliwionego? - Daniel zmarszczył brwi. Nie wątpił w słowa Santego. Stary sługa był spostrzegawczy i znał się na ludziach. - W porządku... Rozmawiałeś z Iamem?

- Tak. Już wyrusza.

- W porządku - powtórzył Daniel i z lekkim rozkojarzeniem spojrzał w okno, na gromadzące się na horyzoncie ciemne, burzowe chmury - Idę. Oby mój gość wiedział coś na temat Stevha.

* * *

Strife umieścił się wygodnie na obitej kremową skórą kanapie i rozejrzał. Salon był olbrzymi i robił równie wielkie wrażenie. Utrzymany był w jasnych odcieniach brązu, a jego umeblowanie było skromne, ale gustowne. Chłopak zdjął rękawice i kurtkę, zostając w prostej koszulce na ramiączkach. Odetchnął z ulgą. Wprawdzie przyzwyczaił się już do upału, ale przyjemny chłód klimatyzowanego pokoju, sprawiał mu prawdziwą przyjemność. Spojrzał na drzwi i wydął z irytacją wargi. Kiedy on się pojawi, do cholery! Czy wyobraża sobie, że cały ten dom i służba zrobią na chłopaku takie wrażenie, że będzie czekał grzecznie jak pies? No cóż... Strife był pod wrażeniem, ale cierpliwy być nie zamierzał. Wstał gwałtownie, pozostawiając rękawice i kurtkę na kanapie i podszedł do okna, otwierając je i wpuszczając duszne powietrze do chłodnego salonu. Wyjrzał i uśmiechnął się złośliwie. Gdzieś w oddali błysnęło - zbliżała się burza. Miasto na horyzoncie już pokryło się szarym całunem deszczu.

Uśmiech Strifa poszerzył się, pełne satysfakcji zadowolenie zalśniło w jego oczach. Taki wyraz twarzy mają pewnie diabły, gdy ktoś wpada w zastawioną przez nie pułapkę.

* * *

Daniel podszedł do drzwi salonu i westchnął. Zawahał się krótko, niechętny spotkaniu, ale nie mógł tu tkwić w nieskończoność. Zdecydowanie nacisnął klamkę, otworzył drzwi i wszedł do środka. Postać przy oknie odwróciła się gwałtownie. Rudowłosy zamarł i wstrzymał oddech.

Jego gość był zdecydowanie... interesującym mężczyzną. Od gęstych czerwonych włosów, poznaczonych czarnymi pasemkami, po długie, zgrabne nogi, robił wrażenie istoty szatańskiej raczej niż anielskiej. Złośliwe, lekko teraz zaciśnięte usta oraz zielone oczy, jasna skóra i ciemny ubiór... Daniel przełknął ślinę.

- Dzień dobry - wydusił - Czy wie pan coś na temat Stevhe?

Gość zmarszczył czoło...

* * *

Strife zmarszczył czoło... Nie to chciał usłyszeć na powitanie. Przetoczył taksującym spojrzeniem po rudowłosym.

Daniel był wyższy od niego i lepiej zbudowany, ale chłopak wyczuwał w nim raczej marzyciela, niż racjonalnego, zdecydowanego mężczyznę, za jakiego go pierwotnie uważał. W jego oczach, prócz nadziei, lśniła jednak determinacja i przebłyski twardego charakteru. Ciekawa mieszanka - ciekawy mężczyzna. I interesująca przyszłość.

- Stevhe? - zapytał, spoglądając w oczy Danielowi - Tak...to mój przyjaciel... bardzo bliski przyjaciel.

- Wiesz, gdzie on jest? - zimne oczy rudowłosego pojaśniały - Masz od niego jakąś wiadomość?

- To samo pytanie chciałem zadać panu - odpowiedział Strife, umiejętnie udając zdumienie, choć w głębi serca narastała w nim irytacja - Dowiedziałem się, że mieszka w tym domu i przyjechałem się z nim spotkać.

Daniel westchnął ciężko i powoli podszedł do Strifa. Uścisnęli sobie dłonie. Ku zadowoleniu chłopaka, uścisk mężczyzny był mocny i pewny.

- Nazywam się Daniel.

- A ja Strife. Jestem, jak już mówiłem, bliskim przyjacielem Stevha. Szukam go już od pewnego czasu - chłopak zmarszczył czoło - Co się z nim stało?

- Wyszedł rano bez słowa i jeszcze się nie pojawił - odpowiedział ponuro rudowłosy, spoglądając ponad głową czerwonowłosego na zbliżające się chmury. Ze wzgórza na jakim stało Thunder House, można było dostrzec linię cienia przesuwającą się po lesie i łąkach w ich kierunku - Nakazałem mojemu szoferowi, by przeszukał dojazd do posiadłości.

- Znam Stevha - zauważył chłopak, kryjąc uśmiech - Wiem, że lubi włóczyć się po Mieście. Zna je jak własną kieszeń, więc nie mógł się zgubić. Może postanowił zostać u kogoś w łóżku?

Oczy Daniela zwęziły się i pociemniały. Powoli skierował płonące spojrzenie na chłopaka. Zadowolenie Strifa rozwiało się, zastąpione zdumieniem. To nie marzyciel na niego patrzył, ale szykujący się do ataku drapieżnik. Mięśnie mężczyzny napięły się, usta ścisnęły w wąską kreskę. Czerwonowłosy mimowolnie cofnął się o krok.

- Stevhe jest ze mną - warknął Daniel.

- Powiedział ci? - zainteresował się szczerze Strife. Przez chwilę panowała ciężka cisza. Potem mięśnie mężczyzny rozluźniły się, a wściekłość znikła z jego oczu.

- Nie - powiedział głosem wibrującym bólem - Nie powiedział mi tego.

- Więc nie masz szans. Znam go...

Daniel odwrócił głowę i spojrzał na chmury - deszcz zbliżał się do posiadłości niczym fala uderzeniowa. Powoli podszedł do okna i zamknął je. Potem oparł się o parapet. Milczał.

- Chyba powinniśmy poważnie o nim porozmawiać - zauważył Strife, kładąc mu rękę na ramieniu - Poczekamy tu na niego razem, dyskutując przy piwie, okey?

Daniel zamknął oczy. Obcy ma rację. Jak mógł być pewien wierności Stevha, skoro ten nie powiedział nawet, że mu na nim zależy? Głupiec, głupiec! Uderzył pięścią w parapet.

- Daniel... - Strife potrząsnął nim lekko, zwracając jego uwagę na siebie - Powiem ci o nim wszystko, co wiem. Może wtedy zrozumiesz, jaki błąd zrobiłeś, ufając mu.

Rudowłosy po chwili kiwnął wolno głową. Odwrócił się i bez słowa wskazał Strifowi kanapę. Chłopak ukrył uśmiech tryumfu. Pożałujesz, Stevhe...

* * *

Daniel po raz kolejny napełnił kieliszki. Trzecia butelka. Jeszcze nigdy tyle nie wypił. Czerwone, wytrawne wino zamigotało jak krew w sztucznym świetle lamp. Strife chwycił swój kieliszek i zbliżył go do ust. Mężczyzna z zafascynowaniem śledził wzrokiem jego rękę. Przełknął ślinę, gdy chłopak łyknął trochę wina i oblizał wargi długim językiem. Jego członek lekko stwardniał.

- Tak... był moim kochankiem - odpowiedział Strife na wcześniej zadane pytanie - Byłem jego seme, kurwa, jego opiekunem i sponsorem - uśmiechnął się gorzko - Wtedy było mnie na to stać.

Łyknął znów wina i spojrzał na Daniela. Pochylony nisko nad stołem, mężczyzna nie patrzył na niego. Za oknem zagrzmiało. Deszcz uderzył z większą siłą, jakby zirytowany, że nie zwracają na niego uwagi. Strife zacisnął usta.

- Potem oskarżył mnie o coś, czego nie zrobiłem i zniknął z moimi pieniędzmi, gdy ja użerałem się z glinami - kontynuował. Nie musiał udawać gorzkiej złości... czuł ją naprawdę.

Daniel uniósł powoli głowę. Jego oczy były nieobecne i zaszklone. Nie ruszył swego kieliszka.

Hej, kolego pomyślał Strife z zadowoleniem Czyżbyś był pijany?

Wstał i usiadł obok mężczyzny. Fotel był za wąski na dwie osoby. Ich ramiona, biodra i uda, ściśle do siebie przylgnęły.

- Wiem, że to co mówię, jest dla ciebie bolesne - powiedział łagodnie, kryjąc zadowolenie i kładąc dłoń na kolanie rudowłosego - Musisz jednak poznać prawdę. Jemu zależy tylko na twoich pieniądzach i kutasie. Potem cię zostawi.

Daniel zacisnął powieki i gwałtownie odwrócił głowę. Spróbował wstać, ale w tym stanie Strife łatwo go powstrzymał.

- Jestem to po to, aby go pilnować. Zapłacono mi za to. Jesteś jednak tak interesującym mężczyzną, że zapragnąłem ci pomóc. Zapomnij o Stevhe. To chciwy sukinsyn, który nie jest w stanie się zakochać.

Z udawanym wahaniem położył Danielowi głowę na ramieniu i ujął jego dłoń, ściskając ją mocno. Rudowłosy odwrócił głowę w jego kierunku, a gdy Strife dotknął palcem jego ust, otworzył oczy. Spojrzeli na siebie, chłopak uniósł się lekko...

Zadzwonił telefon. Daniel poderwał głowę i zamrugał powiekami, rozglądając się niemal w panice. Zerwał się z fotela tak gwałtownie, że mało nie wysadził z niego czerwonowłosego. Chwiejąc się, podszedł do stolika i podniósł leżącą tam komórkę.

- Tak, słucham?

Strife przeklął, uderzając pięścią w oparcie fotela.

- Hajime? Co?! Tak, znam go... - rudowłosy oparł się o ścianę, jakby miał za chwilę stracić siły. Chłopak obserwował go ponuro - Stwórco, gdzie?! U ciebie?! Kiedy?! Co się stało...? Nie. Już tam jadę. Będę za kwadrans. Poczekajcie na mnie - wyłączył komórkę i spojrzał z ulgą na czerwonowłosego - Znalazł się. Jest u Hajime, podobno ktoś go pobił.

- Hajime? - zapytał Strife z trudem panując nad głosem.

- Tak. To mój stary przyjaciel - Daniel zachowywał się, jakby nagle wytrzeźwiał. Schował komórkę i podszedł do drzwi - Jadę po niego...

- W takim stanie?

- Mam szofera. Jedziesz? - otworzył drzwi i znikł na korytarzu. Do chłopaka dotarło jego pogwizdywanie, a potem pośpieszne kroki na schodach.

Strife warknął i rzucił kieliszkiem w ścianę. Czerwone wino rozlało się po niej jak krew.

- Kurwa mać!! - wrzasnął i kopnął fotel. Był tak blisko... tak blisko. Skąd miał wiedzieć, że Daniel zna tego kutasa od kendo?

Wybiegł z salonu. Po drodze zatrzymał się jeszcze, aby wywrócić stolik z zastawą; brzdęk tłuczonych naczyń uspokoił go trochę. Może nie do końca, ale to da się naprawić.

Przechodząc z domu do garażu, trzasnął drzwiami witrażowymi tak mocno, że pękła jedna z unikalnych szybek.

07 - ZDRADA

Najpierw poczuł ból głowy - pulsujące, irytujące szarpnięcia, wybijające go z bezpiecznej ciemności. Potem do głowy dołączyła reszta ciała. Otworzył usta aby przekląć, ale, ku jego przerażeniu, język był sztywny jak kołek. Spróbował więc wstać, ale i reszta ciała odmówiła mu posłuszeństwa.

- Nie ruszaj się - usłyszał gdzieś nad sobą głęboki, męski głos - Nie wyglądasz najlepiej, ale za chwilę powinieneś przyjść do siebie.

- Gie jetem? - wybełkotał, próbując unieść powieki. Udało mu się to po krótkiej walce, ale natychmiast oślepiło go jasne światło.

- W bezpiecznym miejscu - odparł ten sam głos. Jakieś duże, ciepłe dłonie dotknęły twarzy chłopaka, a potem zaczęły go rozbierać - Jak się nazywasz?

- Stevhe - odpowiedział Stevhe, a jego oczy wreszcie przyzwyczaiły się do światła. Zamrugał nimi i westchnął.

Znajdował się w jasno oświetlonym pokoju, wyglądającym na gabinet zabiegowy. Jego serce natychmiast ścisnęło się ze strachu. Gabinet? Ostrożnie, z trudem tłumiąc jęki bólu, uniósł głowę i spojrzał na rozbierającego go mężczyznę. Nie wyglądał na lekarza. Był bardzo wysoki i dobrze zbudowany, a ubrany był nie w kitel, ale firmowe kimono treningowe. Właśnie odpinał zręcznymi palcami pasek spodenek Stevha, ale na poruszenie chłopaka znieruchomiał i podniósł głowę. Ciemnowłosy westchnął. Obcy mężczyzna spojrzał na niego czujnie inteligentnymi, błękitnymi oczyma, zaciemnionymi przez długą blond grzywkę. Stevhe przesunął wzrok i westchnął raz jeszcze. Włosy niebieskookiego robiły imponujące wrażenie - zaplecione były w bardzo gruby warkocz, sięgający niemal do pasa. Skóra mężczyzny była za to ciemna i śniada, choć nie tak brązowa jak skóra Stevha.

- Jestem Hajime - przedstawił się spokojnie mężczyzna - Nie obawiaj się, nie zrobię ci krzywdy. Rozbieram cię tylko dlatego, aby obejrzeć twoje obrażenia.

- Obrażenia? - wymamrotał chłopak. Wprawdzie język przestawał odmawiać mu posłuszeństwa, ale z jego pamięcią było odwrotnie; nie mógł przypomnieć sobie, co się z nim stało. Wracał do Thunder House, a teraz jest tutaj... - Co się stało, do cholery?!

- Znalazłem cię u drzwi mojej stali gimnastycznej. Nic nie pamiętasz? - Hajime uniósł brwi i na nowo zabrał się za ściąganie jego spodenek. Chłopak pokręcił głową, a potem uniósł nogi, aby mężczyzna mógł rozebrać go do końca.

- Gdzie dokładnie jestem? - zapytał. Nie uzyskał jednak odpowiedzi. Zirytowany, uniósł głowę.

Jasnowłosy wpatrywał się w jego ciało z dziwnym wyrazem w oczach, który chłopak doskonale znał. Zamglone, pełne tęsknoty spojrzenie geja, który widzi pięknego chłopaka i wie, że nie może go mieć. O cholera! Ta jasnowłosa piękność jest pedałem! I to napalonym! Stevhe nie zastanawiał się długo. Poruszył biodrami w erotycznym, kuszącym tańcu uke. Coś jakby niedowierzające zdumienie błysnęło w oczach Hajime. A potem jego spojrzenie się zmieniło - w drapieżne i pełne pożądania.

Nie padło ani jedno słowo. Jasnowłosy zdjął szybko górę kimona, odsłaniając smukłą, dobrze umięśnioną klatkę piersiową i czarnego smoka wytatuowanego na prawym ramieniu. To była ostatnia rzecz, jaką chłopak zobaczył. Zamknął oczy i ufnie poddał się temu małomównemu, tajemniczemu mężczyźnie.

Hajime przejechał palcami po płaskim brzuchu chłopaka, zachwycając się kolorem jego skóry. Dotarł spojrzeniem do wzniesionej męskości Stevha i chwycił ją zaborczo, ściskając niemal brutalnie. Nie czas na pieszczoty! Chwycił chłopaka za uda i przyciągnął go do siebie tak, że jego pośladki wystawały poza krawędź kozetki. Stevhe jęknął, zachwycając się jego siłą i zdecydowaniem. Potem jęknął raz jeszcze, gdy mężczyzna przycisnął mu kolana do piersi, unieruchamiając go i odsłaniając każdy cal szczeliny między pośladkami.

Nie padły ani słowa, ani pieszczoty. Oboje potrzebowali rozpaczliwie tylko jednego i jasnowłosy nie wahał się, aby spełnić ich marzenie. Zdecydowanie choć ostrożnie wniknął w gotowego, wilgotnego chłopaka. Teraz jęknęli obaj, nie ukrywając swej ulgi i zadowolenia. Stevhe zamruczał w głębi piersi i zacisnął mięśnie na członku mężczyzny, porównując go z męskością Daniela. Rudowłosy był dłuższy, ale nie miał tak wielkiego obwodu jak niebieskooki. Potem Hajime zaczął się poruszać i wszystkie poboczne myśli znikły z głowy chłopaka.

Zirytowany mężczyzna zrzucił spodnie, które wcześniej opuścił do kostek i skupił się na ciemnowłosym. Poruszał się sztywnymi, brutalnymi ruchami, które niemal wyrzucały biodra uke do góry. Całe jego ciało skupione było tylko na jednym - zapomniał nawet o siniakach chłopaka. Czuł skurcze mięśni Stevha, czuł jego "wyrobione", uległe ciało, słyszał jego urywane, pełne nie tłumionej rozkoszy jęki i z każdym pchnięciem, z każdym ruchem był coraz bliżej i bliżej. Dawno już nie kochał się w tak prosty i tak brutalny sposób. Cieszył się, że ma pod sobą doświadczonego i uległego uke. Nie musiał wdawać się w głupie podchody i mógł robić to, co lubił najbardziej - dokumentnie go zerżnąć. Roześmiał się, a Stevhe z jakiegoś powodu mu zawtórował. Przyśpieszyli, aż jęki ciemnowłosego zlały się w jeden, pełen pasji pomruk. Hajime pochylił się nad nim i zlizał pot z jego szyi. Skóra chłopaka pachniała i smakowała czekoladą.

- Och, tak... - wyjęczał płaczliwie Stevhe - Zerżnij mnie... tego potrzebuję...

Hajime wyszczerzył w uśmiechu równe, białe zęby, mocniej przycisnął kolana Stevha do jego klatki piersiowej i zamruczał głucho. Tak, czuł to. Był coraz bliżej. Bliżej. Pod jego spoconym, rozgrzanym ciałem chłopak krzyknął coś niezrozumiale i zakręcił biodrami w dzikim zapamiętaniu. Jeszcze chwila i gorące nasienie prysło na brzuch i pierś mężczyzny. Przymknął oczy i zamruczał tryumfalnie. A potem skupił się tylko na sobie.

Jego skóra ścierpła pod potem i przeszedł przez nią głęboki, erotyczny dreszcz. Zacisnął mocno palce na szczupłych kostkach Stevha i wyprężył się, nie zaprzestając jednak brutalnych uderzeń biodrami. Orgazm zbliżał się niepowstrzymanymi i coraz intensywniejszymi falami. W ostatniej chwili Hajime wysunął się gwałtownie z chłopaka ("Cholera, nie założyłem prezerwatywy!") i spuścił mu się na brzuch gęstym, gorącym strumieniem. Stevhe zaśmiał się krótko, ale umilkł zaraz i w ciszy pokoju rozlegały się tylko ich ciężkie, łapczywe oddechy.

- O kurwa - zamruczał Hajime po długiej chwili. Otworzył oczy i spojrzał na uśmiechniętego chłopaka - Kurczę...

- To komplement? - roześmiał się Stevhe. Grał radosnego, ale gdzieś głęboko w sercu czuł nadchodzące, bezlitosne wyrzuty sumienia. Daniel...

Spojrzeli na siebie i obaj spoważnieli. Ich pasja i pożądanie wypaliły się, zostawiając ich zawstydzonych i niespokojnych. Hajime wytarł ich, a potem szybko obejrzał siniaki Stevha. Z zawstydzeniem zauważył, że jest twórcą kilku nowych.

- Nic wielkiego ci nie jest. Straciłeś przytomność, gdy uderzono cię w głowę. Pamiętasz, kto to zrobił?

Stevhe skrzywił się. Tak, teraz pamiętał. Strife... Strife, ten diabeł wcielony, wrócił by się zemścić.

- Coś mi świta - powiedział niechętnie - Mam do ciebie prośbę... Chciałbym zadzwonić do mojego partnera. Mogę?

- Oczywiście - Hajime zawiązał spodnie od kimona, czując pierwsze oznaki tego, że jego członek nie wyszedł nietknięty z tej potyczki. Podszedł do telefonu i uniósł słuchawkę, starając się nie patrzeć na chłopaka, nadal rozciągniętego na kozetce - Numer?

Stevhe przeklął ponuro.

- Nie znam. Ale to Daniel... ten od Thunder House. Powinieneś znaleźć jego numer w książce telefonicznej.

Hajime zamarł ze słuchawką przy uchu. Jego oczy rozszerzyły się w wyrazie szoku.

- Daniel? - powtórzył, a wyrzuty sumienia uderzyły go z nową, większą siłą - Daniel?

- Tak. Znasz go? - chłopak, zaciekawiony, uniósł głowę. Jego skóra nadal lśniła od potu.

- To mój przyjaciel - mruknął niebieskooki ponuro - Mój, kurwa, najlepszy przyjaciel...

Spojrzeli na siebie, a potem jednocześnie uciekli spojrzeniami w bok. Zaciskając boleśnie zęby, Hajime wystukał znany mu dobrze numer. Przez chwilę czekał, aż ktoś odbierze.

- Cześć. Tu 'jime - powiedział do słuchawki fałszywie beztroskim tonem - Mam tu twoją zgubę. To Stevhe. Znasz go? - umilkł na chwilę. Stevhe obserwował go ponuro - Jest u mnie... Znalazłem go... przed chwilą. Chyba go pobito. Mam go przywieść? - słuchał przez chwilę, a potem bez słowa odłożył słuchawkę. Stevhe uniósł pytająco brwi - Daniel już tu jedzie. Będzie za piętnaście minut. Ubierz się. Dasz radę?

Chłopak wstał powoli i wciągnął spodenki. Palący wstyd i wściekłość na siebie rozsadzały mu serce. Ze wzrokiem wbitym w podłogę, unikał spojrzenia mężczyzny. Czuł się jak ostatni zdrajca.

Hajime czuł dokładnie to samo.

08 - PRZYJAŹŃ

Daniel wpatrywał się martwym wzrokiem w swe odbicie w ciemnej, pokrytej kroplami deszczu, szybie. A może spoglądał na pogrążony w wilgotnej ciemności park na zewnątrz? Hajime potrząsnął głową, z trudem rozluźniając ściśnięte z żalu gardło. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, ale była to tylko ledwo utrzymywana maska.

- Musiałem ci o tym powiedzieć - powiedział cicho, głuchym głosem - Inaczej gryzłbym się z tym do końca życia.

- Rozumiem - odpowiedział Daniel martwo, uśmiechając się lekko. O ile to był uśmiech; wykrzywił tylko wargi, odsłaniając zęby - Cieszę się, że byłeś ze mną szczery.

Hajime zacisnął mocno powieki. Miał wrażenie, że serce zaraz przebije mu żebra.

- Poniosło nas...

- Przestań - rudowłosy odwrócił się do niego gwałtownie - Już ci wybaczyłem. Ale jemu... - zielone oczy pociemniały - ...nie wybaczę.

- Daniel...

* * *

Stevhe zacisnął palce na kolanach i wbił zamglony wzrok w matę, na której siedział. Starał się nie słyszeć złośliwego, pełnego zadowolenia chichotu Strifa. Łzy spłynęły po jego policzkach i skapnęły na koszulkę. Strife znów zachichotał.

- Oto do czego jedynie jesteś zdolny - zamruczał, układając się wygodniej na materacach w kącie sali treningowej - Pieprzyć się z każdym, kto tego chce.

- Przestań! - zaszlochał rozpaczliwie młodszy chłopak - Nie jestem dziwką!

Strife zaśmiał się szyderczo.

- Nie? - zapytał przeciągle, wstając - Więc co teraz niby zrobiłeś?

- Zrobiłeś to specjalnie! Przeniosłeś mnie tutaj wiedząc, co się stanie! - Stevhe odwrócił się do towarzysza i spojrzał w jego lśniące rozbawieniem oczy - To twoja zemsta?!

- Wreszcie zrozumiałeś, kochanie - mruknął Strife, nadając ostatniemu wyrazowi szydercze znaczenie - Może nie przybyłem do Thunder House po to, aby cię ukarać... nie wiedziałem nawet, że cię tu spotkam... ale gdy cię tylko dostrzegłem - uśmiechnął się złośliwie - nie mogłem powstrzymać się, abyś pożałował.

- Strife, ja go ko...

- Nie jesteś w stanie pokochać nikogo, sukinsynu! - przerwał mu zimno czerwonowłosy - Wiem, bo sam to czuję. Jeszcze nigdy nie spotkałem mężczyzny, który potrafiłby mnie okiełznać.

- Więc zostaw Daniela. On nie jest typem brutala... nie podoła tobie.

- Pozwól, że sam spróbuję - warknął lodowato Strife - Przecież nie ocenia się nie posmakowanej potrawy.

- I dlatego chcesz mi go odebrać? - kolejne łzy spłynęły po ciemnych policzkach Stevha - O to ci chodzi?

- Między innymi - jasnoskóry uśmiechnął się krzywo, zeskoczył z materaców i podszedł do towarzysza. Ciemnowłosy chłopak w panice przysunął się pod ścianę, aż do miejsca, gdzie, osaczony, nie mógł uciec i skulił się w rozpaczliwej obronnej pozycji - Pieprzyłeś się z nim? Jak smakuje? - zamruczał Strife, klękając przed skuloną postacią. Roześmiał się szyderczo, gdy chłopak nie odpowiedział, wstrząsany rozpaczliwymi łkaniami - Sprawa jest prosta - powiedział głośniej, prostując plecy - Chcesz chyba zostać w Thunder House i żyć w dostatku, prawda? Może Daniel wybaczy ci i znów zwróci na ciebie swoją uwagę? Wygląda to więc tak: jestem twoim byłym kochankiem, co z resztą jest prawdą, i rozstaliśmy się tak, jak to się stało w rzeczywistości. Twoja rodzina znała mnie i lubiła. Wiedziała też, jak wielki mam na ciebie wpływ. Gdy uciekłeś z domu zapłaciła mi, żebym cię odnalazł i pilnował. Rozumiesz? - uśmiechnął się, gdy Stevhe szybko pokiwał głową - Jestem pewien, że Daniel zaproponuje mi, abym został. Dam mu warunek: ty musisz zostać również.

- Dlaczego? Co chcesz przez to osiągnąć?

- Chcę cię mieć na oku, oczywiście. Znam cię i wiem do czego możesz być zdolny - Strife parsknął cicho pod nosem - Nie chcę dać ci szansy na wyrzucenie mnie z Thunder House.

- Daniel jest zbyt delikatny, by cię zadowolić - jęknął rozpaczliwie Stevhe - Zrozum to!

- Zobaczymy - czerwono włosy uśmiechnął się złośliwie - Może obudzę w nim bestię?

* * *

- Co teraz zrobisz? Wyrzucisz go? - zapytał Hajime po długiej, ciężkiej chwili milczenia. Burza za oknem powoli przycichała, ale deszcz nadal padał, waląc wściekle o szyby.

- Jeżeli go wyrzucę, twoje poczucie winy wzrośnie - mruknął gorzko Daniel, nie odwracając spojrzenia od swego odbicia - Ale z drugiej strony nie wiem, czy będę mógł mu spojrzeć w oczy. Nie wybaczę mu, 'jime, nie jestem w stanie.

- A ten drugi? Ten, z którym przyjechałeś? Kim on jest?

- To były kochanek Stevha. Opowiedział mi i nim... I wierz mi, to były niewesołe wiadomości.

- Wierzysz mu? - Hajime uniósł lekko brwi.

- Teraz? PO tym co się stało? Jak najbardziej!

- Cholera, Daniel, może porozmawiasz ze Stevhem. Wyglądał na przybitego i przerażonego tym, co zrobił... zrobiliśmy...

- Ale zrobił to. Znasz mnie 'jime, ja nie potrafię wybaczać.

- Nieprawda - parsknął długowłosy z niemal niedostrzegalną irytacją - jesteśmy przyjaciółmi od lat i znam cię lepiej niż sądzisz. Chcesz mu wybaczyć, ale jesteś zbyt dumny, by to zrobić. Obaj wiemy, jak nie lubisz przegrywać. A to, że ktoś, kogo uważałeś za partnera cię zdradził, to przegrana.

- Przestań Hajime!

- Proszę bardzo, ale przyznaj się do prawdy!

Znów zamilkli. Hajime zaczął żałować swego wybuchu. W Danielu, w jego minach oraz postawach było coś, co sprawiało, że każdy kto go w jakiś sposób skrzywdził, zaczynał szybko tego żałować. Już zaczął wymyślać przeprosiny, gdy rudowłosy odwrócił się w jego kierunku. Na jego pociągłej twarzy widniała determinacja.

- Znajdziesz miejsce na jeszcze jednego ucznia? - zapytał cicho.

Hajime zmarszczył czoło. Był inteligentny i natychmiast domyślił się, o co chodzi jego przyjacielowi.

- Mam uczyć Stevha kendo, gdy ty będziesz zostawał sam z tym drugim?

- Dokładnie - usta Daniel ścisnęły się na chwilę w wąską kreskę. Spojrzał czujnie na długowłosego - Podoba ci się, prawda?

Hajime otworzył usta, aby zaprotestować, ale zrezygnował. Daniel znał go równie dobrze, jak on znał Daniela.

- Podoba.

- To dobrze. Możecie z czystym sumieniem zostać kochankami. Nie mam nic przeciwko...

- Daniel...

- ... nic nie mów. Róbcie co chcecie. Mam to gdzieś. Bylebyś tylko pilnował Stevha. Pozwolę mu mieszkać w Thunder House, ale ma na całe dni znikać.

- A twoi rodzice? Obaj wiemy jak reagują na mężczyzn, których zapraszasz do posiadłości.

- Wyjechali na wakacje i mam z nimi kontakt jedynie telefoniczny. Nie będą przeszkadzać w tym, co mam zamiar zrobić.

- Daniel! - Hajime uśmiechnął się mimowolnie - Ty chcesz się mścić! Nie poznaję cię!

- Oczywiście - warknął gorzko rudowłosy - Wszyscy uważają mnie za zimną rybę, ale ja mam uczucia. I mam zamiar to udowodnić.

09 - WĄTPLIWOŚCI

[Miesiąc później]

Słońce znów wyjrzało zza chmury. Daniel leniwie śledził wzrokiem samotny obłok, leżąc na hamaku, z rękoma założonymi pod głową. Wokół niego szeptały liście, potrącane przez niecierpliwy wiatr. Z daleka dochodziło go radosne pogwizdywanie Mogrena oraz rozmowy pokojówek rozwieszających pranie. Tu, w sadzie wiśniowym, był sam. I cierpiał.

Uśmiechnął się gorzko sam do siebie. Ból, który rozsadzał mu teraz serce był spowodowany przez jego głupotę. Tylko i wyłącznie przez jego głupotę. Był zbyt łatwowierny, zbyt durny, zbyt łatwo dał się omotać. On, który chlubił się własną psychiczną siłą! Syknął gorzko i zacisnął powieki. Nie będzie płakać. Rzadko to robi i teraz też się powstrzyma. Pomyślał o słowach Hajime. Zemsta? Parsknął głośno. Za co miał się mścić? I na kim? Zerwał się do pozycji siedzącej. Hamak zakołysał się niebezpiecznie.

- Kurwa! Spadaj! - wrzasnął jak zawsze, gdy próbował odpędzić się od niewesołych, świdrujących go myśli. Tym razem nie podziałało.

Wziął głęboki oddech i spojrzał w niebo. Kolejny obłok zbliżał się do słońca. Miał nadzieję, że zachmurzy się i spadnie deszcz. Choć z drugiej strony oznaczałoby to pozostanie w domu wraz ze Strife.

Strife... Daniel zacisnął zęby. Najbardziej szalona i niebezpieczna istota, którą kiedykolwiek poznał. Rudowłosy bał się go niemal tak mocno jak Beliala. Nigdy nie wiadomo co ten wariat zrobi, a jego niszczycielska pasja równa była sile orkanu. Czerwonowłosy chłopak sprawiał, że Daniel bał się przebywać we własnym domu!

Pisarz warknął i zeskoczył na ziemię. Złość i siła zalśniły w jego oczach, zaraz się jednak powstrzymał. Co zrobi? Wypędzi Strifa z domu? To natychmiast skieruje pasję i wściekłość chłopaka na jego osobę. Belial? Tak... Belial mógłby mu pomóc, ale to oznaczałoby dwóch szatanów w domu, a tego Daniel już by nie wytrzymał. Hajime? Rudowłosy skrzywił się. Nie, tylko nie on. Nie po ostatnich wydarzeniach. Więc kto? Tylko on sam. Będzie musiał znaleźć sposób aby wyprosić Strifa z posiadłości bez żadnych konfliktów... o ile to możliwe.

Westchnął i oparł się sztywno o naprężony hamak. Ból i smutek nadal w nim pulsowały, ale przydusił je i ukrył głęboko w sobie. Ani Strife ani Stevhe nie byli dobrymi kandydatami na partnerów. Szukał w złym miejscu i próbował ulokować uczucia w nieodpowiednich osobach. Teraz musi naprawić swój błąd. Pozbędzie się ich obu i zapomni. Nie będzie to łatwe, ale zapomni.

- Daniel? - zapytał ktoś. Rudowłosy nie drgnął nawet, choć poczuł się zaskoczony. Nie słyszał, że on się zbliża.

- Tak, Strife? - zapytał, sam zdumiewając się swoim spokojem - O co chodzi? - nie odwrócił się, mimo że chłopak stał za jego plecami.

- Chodź do domu. Mam dla ciebie niespodziankę - czy w głosie czerwonowłosego rzeczywiście zabrzmiała prośba? Niemożliwe!

- Gdzie Stevhe?

- Pojechał do Hajime dwie godziny temu - sądząc po głosie, chłopak obchodził hamak. Po chwili pojawił się po lewej stronie Daniela, jak zawsze ubrany niemal na granicy niechlujstwa. Jego oczy lśniły tak, że rudowłosy natychmiast zwęszył niebezpieczeństwo - Chodź - mruknął, opierając się ramieniem o drzewo.

- Co konkretnie planujesz? - zapytał ostrożnie pisarz. Ostatnia "niespodzianka" skończyła się wybiciem okna w górnym holu. Strife musiał domyślić się w jakim kierunku biegną jego myśli, gdyż skrzywił się lekko. - Tym razem się nie zezłoszczę, obiecuję...

Daniel spojrzał na niego wreszcie, mrużąc oczy. Czy miał wyjście? Gdy się nie zgodzi, Strife może zrobić coś gorszego, niż gdyby się zgodził.

- W porządku - powiedział niechętnie - Prowadź.

Czerwonowłosy uśmiechnął się szeroko i szatańsko, chwytając wyższego mężczyznę pod ramię.

- Nie będziesz się nudził.

- Ha! Jestem tego pewien!

10 - PRAGNIENIE

Hajime dobrze wybrał - kimono treningowe pasowało w sam raz. Stevhe uśmiechnął się gorzko i zacisnął pas. Oczywiście długowłosy znał jego wymiary po "chwili", którą ze sobą wtedy spędzili. Chłopak znieruchomiał, gładząc w zamyśleniu przód płóciennego ubioru. Zastanawiał się, co teraz właściwie czuje, gdy myśli o Danielu i tym sukinsynie Strife. Złość? Ooo... to na pewno. Ale już nie na siebie samego. Po tych kilku tygodniach, gdy niemal wyrzucano go Thunder House, by przebywał z Hajime, jego uczucia uregulowały się i skupiły na jednym: zemście. Pokaże tej męskiej kurwie, a Danielowi udowodni, że działał pod wpływem impulsu. O tak... palce gładzące kimono zacisnęły się w pięść... zemści się.

Ktoś zaśmiał się głośno w sali treningowej. Więc zaczyna się. Dziś po raz pierwszy Stevhe będzie brał udział w prawdziwym treningu. Wcześniej tylko rozmawiał i przyglądał się, a Hajime dopytywał się o wcześniejsze kursy, na jakie chłopak uczęszczał. Stevhe westchnął i zebrał włosy, związując je w kitkę. Gdyby nie chęć zemsty i wrażenie, że rzeczywiście czuje coś do Daniela, już dawno by zniknął. Choć, prawdę mówiąc, codzienne spotkania z Hajime również sprawiały mu pewną, niewytłumaczalną przyjemność.

- Gotowy? - usłyszał za plecami. Odwrócił się i bez uśmiechu kiwnął głową. Stojący w drzwiach blondyn zmierzył go uważnym spojrzeniem - Włosy - powiedział po chwili, niemal ostro - Zepnij je w kok. Reszta może być. Kimono, jak widzę, pasuje? - jego twarz była jak zwykle beznamiętna, ale chłopakowi wydawało się, że przez chwilę zadrżała na granicy uśmiechu - Gotowy? Więc chodź - odwrócił się i ciemnoskóry dostrzegł teraz, że jego włosy splecione były w ciasny, opleciony granatową wstążką, warkocz.

Weszli na salę treningową. Stevhe poznał już wcześniej wszystkich czternastu uczniów Hajime, tak jak przyzwyczaił się do tego, jak długowłosy ich traktuje. Mężczyzna mijając ich klepnął jednego w pośladek, a innemu potargał włosy. Obaj uczniowie skwitowali to wyszczerzeniem zębów. Hajime był najlepszym trenerem w okolicy i odrobina adoracji była niską ceną za jakość i skuteczność jego nauki. Poza tym wyglądało, że nawet to lubili.

- Dobrze, teraz rozgrzewka - rozporządził długowłosy i Stevhe poddał się znanemu mu, uspakajającemu rytmowi ćwiczeń. Pięć lat temu uczęszczał na zajęcia judo i mimo tej przerwy nie potrzebował wiele czasu, by wpaść w znany, specyficzny trans. Ale dziś było inaczej. Cokolwiek robił i obojętnie jak było to męczące, nie mógł usunąć sprzed oczu uśmiechniętej szyderczo twarzy Strifa. Pulsowała w nim narastająca, gniewna nienawiść. Pojawiały się i znikały krwawe, pełne uwalnianej wściekłości wizje. Biegnąc wkoło sali widział zmiażdżone, zbezczeszczone zwłoki czerwonowłosego. Robiąc pady widział jego zmasakrowaną, poobijaną twarz. Wbijał nóż w jego serce, skacząc przez skrzynię. Im szybciej ćwiczył, im bardziej był zmęczony, tym więcej obrazów się pojawiało. Aż Hajime krzyknął i zatrzymał się, oznajmiając koniec rozgrzewki. Stevhe wyhamował, ciężko dysząc i wracając do rzeczywistości. Jeszcze przez chwilę wrzał w nim obłąkańczy gniew, aż ucichł do normalnych, pulsujących w tle rozmiarów. Chłopacy poszli po swoje kije, śmiejąc się i wyrównując oddechy. Stevhe wyprostował się i spojrzał pytająco na Hajime. Ten skinął na niego.

- Są twoje - powiedział, gdy stanęli obok siebie i podał ciemnowłosemu dwa bambusowe kije. Jeden dłuższy, o długości mniej więcej kija od szczotki, a drugi stanowiący mniej niż połowę drugiego. Ich końce oplecione były ciasno ciemnozieloną wstążką - Zapamiętaj ten kolor. Jest twój.

Stevhe machnął na próbę dłuższym. Doskonały wyrób od razu stał się przedłużeniem jego ramion.

- Podstawowe bloki znasz - kontynuował Hajime - Widziałeś, co robimy. Powtórzymy teraz znajome nam sekwencje, a następnie nauczę was nowej - jakby mimowolnie wyciągnął rękę i odgarnął ciemnoskóremu włosy z czoła. Obaj zadrżeli od tego dotyku. Zapachy ich potu stały się nagle drażniąco erotyczne. Stevhe uniósł głowę i spojrzał w te lodowo błękitne oczy. I nagle nie dostrzegał w nich już obojętności, ale pasję i zapomnienie, malujące się w nich wtedy. Przełknął ślinę, zahipnotyzowany tym wspomnieniem. Wszelkie myśli o Danielu i Strife uciekły w zapomnienie. Teraz liczył się jedynie ON.

Ktoś chrząknął za ich plecami. Hajime mrugnął powiekami i czar został przełamany. Chłopak stał jeszcze przez chwilę nieruchomo, a potem ścisnął kije i powoli powlókł się w róg sali. Starał się nie zwracać uwagi na spojrzenia innych uczniów.

- W porządku! - zawołał blondyn - Sekwencja A. Najpierw powoli, z okrzykiem przy ostatnim uderzeniu.

Pierwsze uderzenie miażdżyło czaszkę czerwonowłosego. Drugie...

11 - NIESPODZIANKA

- Co to za niespodzianka? - zapytał Daniel, starając się ukryć niepokój. Strife uśmiechnął się szeroko, ściskając jego ramię.

- Zobaczysz - mruknął tylko. Pisarz zacisnął zęby, tłumiąc chęć starcia pięścią tego denerwującego grymasu z twarzy chłopaka. Pokonali w milczeniu schody na piętro, śledzeni przez ponure spojrzenia służby.

- Do mojej sypialni - rzekł Strife lakonicznie. Daniel nie mógł nie wyczuć, że jego ciało drży ze zniecierpliwienia. Albo pożądania.

Minęli drzwi do pokoju Stevha. Pisarz spojrzał na nie, mimowolnie zastanawiając się co może robić teraz jego drugi gość. Szczerze mówiąc wolałby mniejsze zło i chętniej (oraz bez dwóch zdań bezpieczniej), spędziłby czas z nim niż nieobliczalnym, szatańskim Strife. Choć z drugiej strony najbardziej pragnął mieć u boku czułego, łagodnego, wiernego mu partnera. Westchnął i spojrzał na czerwonowłosą głowę idącego obok chłopaka. Strife trzymał go mocno, jakby się bał, że może uciec. Szczerze mówiąc, miał na to cholerną ochotę.

Dotarli do drzwi sypialni i Strife zatrzymał się gwałtownie, odwracając się i opierając o nie. Daniel znieruchomiał, niezdecydowany, i spojrzał mu nieufnie w oczy. Dostrzegł w nich podniecenie i rozbawienie. To drugie wcale mu się nie spodobało. Znów zwalczył w sobie chęć ucieczki.

- Co jest?

- Zamknij oczy - chłopak wyciągnął rękę i musnął palcami jego powieki. Po chwili wahania, mężczyzna zrobił co mu nakazano - I nie otwieraj ich, póki na to nie pozwolę.

Rudowłosy zacisnął zęby, ledwo tłumiąc rodzący się w nim bunt. Doszedł do niego trzask zamka, a potem został ostrożnie wprowadzony do środka. Natychmiast doszedł do niego zapach kadzidła. Próbował go rozpoznać, podczas gdy Strife zamykał drzwi. Cynamon... lubił ten zapach. Zastanowił się, czy to przypadek.

- I? - zapytał krótko, tłumiąc irytację.

- Tak ci się śpieszy? - roześmiał się chłopak muskając jego kark, a potem chwytając go za rękę - Więc chodź. Połóż się.

Daniel wyciągnął na ślepo rękę i wymacał coś zimnego, metalowego. Wezgłowie łóżka. Zbliżył się, macając w poszukiwaniu posłania.

- Ale najpierw się rozbierz - powstrzymał go Strife, wzdychając - Jesteś zbyt ciężki, bym mógł to zrobić sam.

Daniel zawahał się. Tak jak się spodziewał chodziło o seks, a on wcale nie miał na to ochoty. Pokręcił zdecydowanie głową, sam nie wiedząc czemu, nie otwierając jednak oczu.

- Nie chcę się kochać. Na razie mam dość.

- Ale to coś specjalnego - roześmiał się Strife, gładząc go po karku - Zobaczysz, spodoba ci się.

Rudowłosy raczej w to wątpił, ale coś w głosie towarzysza, może uchwytna zapowiedź wielkiej awantury, nie pozwoliło mu się wycofać. Rozebrał się, wahając się krótko nad slipkami. Nie miał erekcji. Nie czuł nawet cienia podniecenia.

- Za moment go obudzimy - zamruczał Strife, muskając paznokciami miękki członek - Połóż się na plecach.

Daniel westchnął, a przez głowę przebiegło mu kilka wizji tego, co się teraz może stać. Każda jeżyła mu włosy na karku. Kołdry nie było. Ułożył się na zimnym, świeżym prześcieradle i czekał.

- Rozkracz nogi, rozłóż ręce. Chcę ci się przyjrzeć - wyszeptał chłopak. Sądząc po głosie, był gdzieś blisko.

Mężczyzna skostniał. Identyczne słowa w identycznej sytuacji były preludium do pełnych upokorzenia i bólu dni, które przeżył kilka lat temu. Serce zabiło mu mocniej, a żołądek ścisnął ze strachu. Przez chwilę wahał się, czy nie otworzyć oczu i wstać. Nie zrobił tego jednak - wróciły wspomnienia i zanurzony w nich posłusznie rozłożył kończyny, tak jak to zrobił wtedy, lata temu.

Strife zaśmiał się cicho, a odgłos ten uspokoił pisarza i ściągnął go na ziemię. Poczuł delikatny dotyk na szyi, włosach i nadgarstkach. Zmarszczył brwi, ale chłopak uspakajająco dotknął jego twarzy i ust, przesuwając następnie palce niżej, po klatce piersiowej, brzuchu, udach i kostkach.

- Otwórz oczy - wyszeptał schrypniętym nieco głosem. Daniel zrobił to, mrugając, gdy oślepiło go na moment jasne, słoneczne światło. Odwrócił głowę i spojrzał na stojącego u stóp łóżka Strifa. Uniósł dłoń, by odgarnąć włosy z twarzy i... jedwabna szarfa zacisnęła się wokół jego nadgarstka. Zdziwiony szarpnął ręką, a materiał owinął się jeszcze mocnej. Zerwał się, warcząc ze złością i runął z powrotem na posłanie, gdy trzy inne szarfy zacisnęły się wokół jego pozostałych kończyn. Krzyknął cicho ze złości oraz rodzącego się strachu i spojrzał dziko na uśmiechającego się złośliwie chłopaka.

- I jak? Podoba się? - zapytał ten dziwnie niskim głosem - Podnieca cię?

- Ani trochę - warknął Daniel drżąco i zgodnie z prawdą - Rozwiąż mnie natychmiast. Nie lubię tak. Cholera, po prostu się boję...

- Boisz? Przestań! Przecież nie ma czego - Strife powoli obszedł łóżko, aż usiadł po prawej stronie mężczyzny, kładąc mu rozpostartą dłoń na pulsującym gardle - Nie zabije cię przecież. Ani nie zrobię krzywdy - pochylił się i pocałował rudowłosego w brodę - Pięknie wyglądasz - wyszeptał.

- Nie podniecisz mnie - syknął Daniel, powstrzymując się przed bezsensownym wyrywaniem - Nie w ten sposób.

- Może spróbuję - roześmiał się chłopak i cofnął rękę. Natychmiast do osłoniętego miejsca przywarły jego gorące wargi. Mężczyzna przełknął ślinę, z wielkim trudem zmuszając się do bezruchu. Drażniący, ostry czubek języka podążył za jego podskakującą grdyką, a potem przesunął się niżej, na klatkę piersiową i jeden z sutków. Daniel zmrużył oczy, ale jego członek nie drgnął nawet. Nie miał zbyt wrażliwych sutków i ssanie chłopak nie wywołało w nim nic, oprócz przyjemnego, ale mało erotycznego drżenia na plecach i ramionach.

Dostrzegając daremność swych starań, Strife przesunął język na pępek mężczyzny, jednocześnie wodząc czubkami palców wzdłuż jego boków. Skóra rudowłosego pokryła się gęsią skórką. Lubił tak, ale pieszczoty towarzysza nadal niewiele miały wspólnego z erotyzmem i podniecić go nie mogły. Strife uniósł głowę i uśmiechnął się dziwnie ciepło.

- Pieszczoch z ciebie - zamruczał - Więc chcesz coś bardziej konkretnego? To proszę...

Zacisnął szczupłą dłoń wokół członka Daniela. Chwyt był tak gwałtowny, że mężczyzna drgnął mimowolnie, tak jak i zadrżała jego męskość, pobudzona bardziej konkretnym dotykiem. Strife zachichotał nie bez tryumfu i powoli przesunął rękę w dół i w górę. Pisarz zacisnął powieki, a jego oddech przyśpieszył.

- Teraz ci dobrze - zauważył czerwonowłosy, puszczając jego stwardniałą, postawioną w stan gotowości męskość - Ciekawe, jak zareagujesz na to...

Patrząc w zmrużone oczy kochanka, bardzo powoli pochylił głowę i otoczył wargami jego żołądź. Daniel wciągnął gwałtownie powietrze i rzucił biodrami, aż szarfy zacisnęły się mocniej wokół jego kostek. Strife zamknął oczy, rozsunął wargi i wsunął sobie większą część członka do ust. Nie cofnął się, ale zaczął ssać i przygryzać lekko jego trzon. Mężczyzna zamruczał namiętnie i zagryzł usta, wypinając biodra ku górze. Strife natychmiast uniósł głowę, ratując się przed zakrztuszeniem, i spojrzał na niego karcąco, lekko trzepiąc dłonią po jego jądrach. Potem wrócił do pieszczot.

- Proszę - zajęczał rudowłosy, a jego uda drżały, gdy próbował utrzymać je w bezruchu - Nie męcz mnie dłużej...

W oczach Strifa błysnęło złośliwe rozbawienie. Podniósł się i przerzucił nogę nad kolanami kochanka, stając nad nim na czworakach. Syknął, gdy niemiłosiernie ciasne spodnie uraziły jego sztywną, niewygodnie przekrzywioną i ściśniętą męskość, ale nie rozebrał się. Po raz kolejny wsunął członek Daniela do ust, z lubością delektując się ostrym, męskim smakiem. Mężczyzna jęknął z błogością, gdy chłopak zaczął szybko poruszać głową, wsuwając go tak głęboko jak tylko się dało. Począł poruszać biodrami w tak ruchów kochanka, a z jego gardła wyrwał się ciągły, namiętny pomruk. Po kilku poruszeniach, chłopak dołączył do niego, dodając do erotycznej melodii własną niską nutę. Mimo obezwładniającej go przyjemności i pożądania, Daniel uśmiechnął się z pełnym czułości rozbawieniem (podoba ci się, mały, co?). A potem napłynęła do niego fala gorąca i zapomniał o wszystkim prócz ustach i zręcznym języku kochanka. Jęcząc ochryple, rzucając biodrami w zapamiętaniu, zalewany przez płynną żądzę, z każdym poruszeniem zbliżał się do upragnionego końca.

I w tym momencie dobiegł go nagle przytłumiony, szyderczy śmiech, a coś mocno i boleśnie uderzyło go w udo, wybijając z zapamiętania. Dopiero wtedy zauważył, że pieszczoty się skończyły. Sapnął ze zdumieniem i wyrównując oddech, uniósł głowę. W sypialni nie było nikogo. Był sam.

Niezaspokojone pożądanie zmieniło się w dobrze znany mu, tępy, upokarzający ból. Zacisnął zęby i odwrócił głowę, kryjąc twarz i próbując poruszyć biodrami, jednak szarfy trzymały mocno. Szarpnął je, pociągnął silniej, jednakże skończyło się tylko na bólu w nadgarstkach i kostkach. Obolały i ostatecznie upokorzony, znieruchomiał i zamknął oczy, walcząc z narastającą paniką. I nagle nie miał już dwudziestu czterech lat, a osiemnaście i znajdował się w sytuacji identycznej jak ta. Tylko że wtedy ON stał nad nim i patrzył tymi nieziemskimi, zimnymi oczyma. Zanurzony we wspomnieniach, zatracił poczucie teraźniejszości i zaczął trząść się na całym ciele.

"Belial, proszę... Belial, nie zostawiaj mnie tak... Jestem twój, słyszysz... ale uwolnij mnie."

"Nie rycz. Zachowujesz się jak dziecko. To nie takie straszne. Jesteś piękny, gdy cierpisz..."

"Nie zostawiaj mnie tak. Kochaj się ze mną."

"Nie zasługujesz na orgazm, cipko"

"Nie jestem cipką, słyszysz? Belial..."

- Belial!

* * *

Zaskoczony krzykiem Daniela, Strife uniósł głowę znad umywalki i zakręcił kran, nasłuchując. Pulsująca w nim złość ustąpiła na moment zaskoczeniu i zaciekawieniu. Znieruchomiał, słuchając płaczliwego, wyraźnie drżącego głosu pisarza. Mężczyzna wymieniał jakieś imię, czasami dodawał kilka słów, które trudno było zrozumieć. Przez moment Strife czekał na odpowiedź pewien, że ktoś wszedł do sypialni, gdy był w łazience, jednak nic takiego nie usłyszał. W takim razie co to za wariactwa?

Podszedł do drzwi i rozejrzał się po pokoju, był jednak pusty, nie licząc mamroczącego pod nosem Daniela. Strife rzucił mu niepewne, podejrzliwe spojrzenie, ale mężczyzna chyba się nie wygłupiał. Na szaleństwo też to raczej nie wyglądało, choć podobna myśl przemknęła po głowie chłopaka.

Swoją drogą ten facet, Belial, wydaje się interesujący... No cóż, nic nie szkodzi zapytać, prawda?

Usiadł na posłaniu obok Daniela, powstrzymując westchnięcie rozczarowania. W jednym ten cholerny Stevhe miał racje. Rudowłosy zdecydowanie nie nadaje się na Pana.

* * *

Delikatne palce starły mu łzy z policzków i Daniel zamilkł, zdumiony. Belial nigdy go tak nie dotykał. Nie zniżyłby się do tego. Otworzył oczy i zamrugał, by pozbyć się łez. Pochylał się nad nim Strife, a wyraz troski malujący się na jego twarzy, zupełnie do niego nie pasował. Strife? A Belial? Nie ma go. Przecież już go nie ma...

- To było sześć lat temu - szepnął, przekonując samego siebie - Dawno temu.

- Co było? - zapytał łagodnie chłopak, natychmiast podchwytując temat. Delikatnie poluzował szarfy i zdjął je, pocierając zaczerwienione, poranione nadgarstki mężczyzny. Ten wyrwał się i skulił się w pozycji embrionalnej, zakrywając twarz.

- Nieważne - odpowiedział zimno - To nie twoja sprawa.

Strife nie zraził się, ani zniecierpliwił. Położył się obok niego i zaczął delikatnie wichrzyć mu włosy. Daniel mimowolnie rozluźnił się pod wpływem tego dotyku.

- Przepraszam... wyrządziłem ci krzywdę. Nie wiedziałem, że tak zareagujesz - westchnął cicho chłopak - Sam nie wiem, dlaczego to robię.

- Mówiłem, że nie chcę, to nie chcę - pisarz nie poruszył się, jednak jego mięśnie się napięły - Do tego zostawiłeś mnie bez orgazmu.

- Niektórzy tak lubią.

- Ale ja nie. I zapamiętaj to lepiej.

- Rozumiem - Strife westchnął ponownie - Już nigdy nie zrobię ci czegoś takiego. Obiecuję. Ale powiesz mi, kim był Belial?

Daniel drgnął dostrzegalnie.

- Jest - poprawił go ponuro - To mój, nazwijmy to, przyjaciel. Kiedyś, sześć lat temu gdy poznawałem co to seks, był moim nauczycielem.

- Był brutalny, prawda? - zapytał ostrożnie Strife, ukrywając żywe zainteresowanie.

- Brutalny? - parsknął gorzko rudowłosy - To cholerny sadysta psychiczny. Potrafiłby świętego skłonić do samobójstwa. Nic bardziej nie lubi, jak nad kimś panować...

- Tak? - chłopak uśmiechnął się kątem ust - Chodź, umyj się. A potem mi o nim opowiesz...

12 - PRYSZNIC

Gorąca woda zmywała pot, tłumiła złość i koiła nerwy. Samotny w łaźni, Stevhe zamruczał cicho i uniósł głowę ku strumieniowi, pozwalając spłynąć mu po twarzy. Przez ten czas, gdy czekał w dojo aż reszta uczniów się umyje, miał wrażenie, że wysychający, gryzący pot zżera mu skórę niczym kwas. Wprawdzie Hajime zaproponował mu swoją łazienkę, ale zrobił to przy nasłuchujących chłopakach, Stevhe wolał więc odmówić. Teraz, po długim czekaniu, mógł w samotności nacieszyć się gorącą wodą. Sięgnął po gąbkę oraz mydło i zaczął się energicznie szorować.

Trening był wyczerpujący. Hajime narzucił takie tępo, że po dwóch i pół godzinie każdy z uczniów ledwo trzymał się na nogach. Stevhe czuł pierwsze objawy tego, że jutro po wstaniu nie będzie w stanie się ruszać. Wprawdzie wrzątek rozluźniał teraz mięśnie, ale chłopak już wyobrażał sobie zbierający się w nich kwas mlekowy. Skrzywił się i namydlił gąbkę. Zdecydowanie odzwyczaił się od sportu. Treningi i zdobywanie nowych umiejętności to jedyny plus wyrzucenia go z Thunder. No... może był jeszcze drugi: Hajime. Stevhe nie mógł zapomnieć jego lśniących pożądaniem oczu. Odsuwając od siebie złe myśli o Strife, zanurzył się w tym wspomnieniu.

Zdumiewające jak wielkie zmiany zachodziły w beznamiętnym na ogół, długowłosym mężczyźnie, gdy ogarniało go uczucie. Jakie uczucie, Stevhe nie potrafił odgadnąć, ale mógł domniemywać, że nie było to tylko pożądanie. Ta pasja... Czy to miłość? Chłopak zamrugał i znieruchomiał na moment. Nie... niemożliwe. Powrócił do szorowania, ale myśl o zakochanym w nim Hajime nie dawała mu spokoju. Wprawdzie mała była na to szansa, ale w tych o czach nie było tylko żądzy, to pewne. Więc co? Zirytowany, chwycił szampon, wycisnął go sobie na włosy i... długie, znajome palce zaczęły masować mu delikatnie skórę głowy. Zaskoczony, odwrócił się gwałtownie i spojrzał prosto w błękitne, lśniące rozbawieniem i czymś jeszcze, oczy.

- Hajime?

- Postanowiłem ci potowarzyszyć. Może przyda ci się pomoc w umyciu pleców?

- Już je umyłem - powiedział chłopak, zanim pomyślał co mówi. Dodał szybko - Ale są inne części mojego ciała, które wymagają opieki.

- Jak na przykład? - zapytał blondyn z figlarnym błyskiem w oku.

- Och... - uśmiechnął się lekko Stevhe - Na przykład... włosy.

Mężczyzna zaśmiał się cicho, głęboko i bardzo męsko i powrócił do delikatnego masowania skóry głowy kochanka. Chłopak zamruczał i zamknął oczy, ciesząc się jego dotykiem.

- Umyłeś się już? - zapytał leniwie. Nie mógł przypomnieć sobie, czy włosy Hajime były mokre czy nie. Uśmiechnął się, gdy zrozumiał, ze nie był w stanie spuścić wzroku z namiętnych oczu mężczyzny i nie ma pojęcia nawet o tym, czy jest on teraz nagi czy nie.

- Tak, umyłem - palce gładzące głowę Stevha znieruchomiały - Choć właściwe o moją głowę tez mógłbyś zadbać.

Podniecony perspektywą umycia wspaniałych włosów kochanka, Stevhe wypłukał się z piany i przygotował szampon. Zanim cała, pociemniała od wilgoci grzywa blondyna pokryła się pianą, chłopak zużył niemal jedną trzecią opakowania.

- Są wspaniałe - zamruczał, szorując je i zachwycając się ich grubością i długością - Jak długo je zapuszczałeś?

- Dwanaście lat - jasnowłosy otworzył zmrużone pod wpływem przyjemności oczy i odchylił lekko głowę, by spojrzeć na towarzysza. Uśmiechał się - Najpierw to był zakład, a potem żal mi było ich ścinać.

- Nawet nie próbuj ich ciąć - zawołał z oburzeniem Stevhe - Kilka centymetrów mniej, a dostaniesz ode mnie kopniaka na do widzenia.

Uśmiech Hajime poszerzył się, a jego spojrzenie zmieniło. Przez moment wyglądał, jakby się wahał.

- Właściwie - zamruczał głębokim, namiętnym głosem - Właściwie to przyszedłem tu, bo wzięła mnie ochota na lody.

- Lody? - powtórzył chłopak.

- Tak... - mruknął Hajime, odwracając się i wchodząc pod słup wody, by spłukać szampon włosów - Dokładnie, chodzi mi o lody czekoladowa.

- Lody czekoladowe? - powtórzył znowu Stevhe, marszcząc brwi. Wiedział, co w tym szczególnym kontekście znaczą lody, ale czekolada?

- Czekoladowe? - upewnił się na wszelki wypadek.

- Tak - mężczyzna ujął jego rękę i zbliżył ją do swoich ust - Jak najbardziej czekoladowe - wysunął język i przesunął nim wokół palca wskazującego chłopaka. Chwilę później skrzywił się i splunął. Zaśmiał się cicho widząc minę Stevha - Szampon - wytłumaczył.

Stevhe zawtórował mu, rozumiejąc wreszcie. Wszyscy jego kochankowie mówili, że jego skóra smakuje i pachnie jak czekolada. A jeżeli weźmie się jeszcze pod uwagę jej kolor... Chłopak dumny był z tego naturalnego odcienia i bardzo starał się, by go jeszcze mocniej podkreślić.

- Nie są za darmo - powiedział z uśmiechem, przywierając do szerokiej klatki piersiowej mężczyzny i zadzierając głowę, aby spojrzeć mu w oczy - Po odpowiedniej opłacie, może pozwolę ci się nimi nacieszyć.

- Opłacie? - mężczyzna również uśmiechał się szeroko. Przygarnął chłopaka do siebie, splatając palce tuż nad jego pośladkami.

- A co być powiedział na chłopaka z rożna? - zaproponował Stevhe unosząc brwi.

Zaśmieli się głośno, a ich wygłodniałe wargi przylgnęły do siebie niczym przeciwne bieguny magnesu. Pocałunek był namiętny, agresywny i trwał bardzo, bardzo długo. Przerwali go tylko z tak prozaicznego powodu jak przymus nabrania tchu i zaraz znów przywarli do siebie, ssąc, liżąc, gryząc i zapominając o wszystkim wkoło.

- Bierz się za lody zanim stopnieją - wychrypiał po długiej chwili Stevhe, gdy po raz kolejny przerwali pocałunek.

W oczach Hajime zabłysły figlarne iskierki. Powoli opadł na kolana, nie spuszczając wzroku z twarzy kochanka, obserwującego go w niemym zafascynowaniu. Potem chwycił biodra Stevha, wysunął go poza słup wody, osuszył jego stojącą na baczność męskość i zabrał się za "posiłek".

Najpierw samym tylko czubkiem języka przesunął od żołędzi po jądra chłopaka, uśmiechając się gdy jęknął on cichutko. Powtórzył to kilka razy, nie przyciskając za mocno języka do pulsującego ciała, aż Stevhe poskarżył się jękliwie. Wtedy zniżył głowę, przywarł językiem do podstawy trzonu członka i przejechał w górę, liżąc długim pociągnięciem. Ciemnowłosy wciągnął gwałtownie powietrze, zagłębiając palce we włosy kochanka.

- Smakuje? - wychrypiał.

- To najlepsza rzecz jaką w życiu... lizałem - zamruczał Hajime, a potem zaśmiał się cicho z własnych słów.

Pochylił głowę i zaczął lizać raz po raz coraz bardziej sztywną i wilgotną męskość. Oddech uke przyśpieszył, aż chłopak musiał oprzeć się o zimne kafelki, by się nie przewrócić, tak mu zawirowało przed oczyma.

Pięknie wyglądali razem pod tym prysznicem - dwaj pieszczący się mężczyźni różniący się wyglądem niczym śnieg i ziemia. Spokojny Hajime z niesamowicie długimi, rozsypanymi w nieładzie włosami i wyprężony ja struna, dyszący, drobny w porównaniu z nim chłopak. Dwie blade dłonie obejmujące pośladki Stevha, wyraźnie odznaczały się od jego czekoladowej skóry. Każdy postronny obserwator... Nie. Dla Hajime to, że ktoś mógłby oglądać bezprawnie nagość jego Stevha, było nie do pomyślenia. Mocnej objął chłopaka, niemal zaborczo przyciskając do siebie i uniósł głowę, spoglądając mu w twarz. Malująca się na niej rozkosz i błogość poruszyły go i sprawiły, że jego serce zaczęło bić żywszym rytmem. Poruszył wargami, wypowiadając bezgłośnie imię uke. A potem opuścił głowę, zamknął oczy i powrócił do pieszczenia jego pięknej, czekoladowej męskości. Zawirował językiem wokół pociemniałej żołędzi, imitując ruch zagarniania lodów z brzegów wafelka. Stevhe zachłysnął się i stuknął potylicą o ścianę.

- Ta... tak.. cholera... tak... - wyjęczał cichutko.

Hajime uwielbiał, gdy jego kochanek wykrzykiwał co czuje. Z trudem tłumiąc w sobie pasję, powtórzył ruch, a potem powoli wsunął członek uke do ust. Ciemnowłosy zamruczał z głębi piersi i wyprostował się gwałtownie. Zdumiony mężczyzna wypuścił jego męskość i spojrzał w górę. Stevhe patrzył na niego, a jego oczy, choć pokryte mgiełką pożądania, lśniły zdecydowaniem.

- Jeżeli wyliżesz całe lody, nie będzie rożna. Czuję, że nie podołam - powiedział schrypniętym głosem.

Hajime skinął bez słowa głową, rozumiejąc jak z wielkim trudem przyszło chłopakowi się do tego przyznać. Wstał i pocałował go namiętnie w usta.

- Na miejscu, czy na wynos? - zapytał, gdy po długiej chwili odsunęli się od siebie. Stevhe zachichotał, rozluźniając się nieznacznie.

- Na miejscu, oczywiście. Nie chcę, żeby wystygło.

- Chłopak, czy rożno? - uśmiechnął się blondyn szeroko. W odpowiedzi dostał kuksańca pod żebra.

Nie całowali się już. Z trudem hamując narastające pożądanie, Stevhe odwrócił się twarzą do ściany i wsparł się o nią, wypinając lekko pośladki. Westchnął cicho, gdy Hajime przylgnął piersią do jego pleców. Uwielbiał tę pozycję. Zaznaczała ona jego poddanie i maksymalnie podkreślała zależność miedzy seme a uke. Blondyn też musiał ją lubić - dotykający uda chłopaka członek był maksymalnie napięty i pulsował w szybkim rytmie. Mężczyzna jedną rękę owinął wokół szyi Stevha, a drugą wokół jego pasa. Przywarł do niego mocniej, szukając najlepszej pozycji do pchnięcia...

- Bierz mnie - zamruczał ciemnowłosy namiętnie - Jestem twój...

- Tylko mój - powtórzył Hajime zdumiewająco niskim głosem i pchnął.

Wyrobione, wilgotne ciało chłopaka ustąpiło pod jego drżącą męskością i z największą łatwością znalazł się cały w ciasnym, miękkim korytarzu. Syknęli obaj, witając znajome, upragnione odczucia. Stevhe zaśmiał się chrapliwie i po omacku poszukał dłoni kochanka.

- Dobrze wypieczonego, proszę - wychrypiał i ścisnął jego palce. Blondyn roześmiał się głośno i zaczął się poruszać.

- Och... tak... tak... tak... - wyskandował ciemnowłosy wysokim, chłopięcym głosem. Zadarł głowę i wbił niewidzące spojrzenie w niebieski suit. Jego rozcapierzona na wilgotnej ścianie ręka zacisnęła się w pięść - Tak... Hajime... mój 'jime...

Długowłosy jęknął cichutko i przyśpieszył, zrównując swój rytm z wyrzuceniami bioder chłopaka. Był blisko, coraz bliżej...

- Mały... mój mały - wyszeptał namiętnie do ucha Stevha, mocniej przygarniając go do siebie - Dam ci wszystko... czego zapragniesz...

Stevhe wprawdzie słyszał jego słowa, ale nie był już w stanie zrozumieć ich sensu. Teraz liczył się tylko wspaniały, twardy jak stal kogut, wypełniający go raz za razem, uderzający i wdzierający się w niego nieubłaganie niczym taran. Gorące fale spełnienia zalały go jak rozgrzana oliwa, uderzyły o brzegi jego rozedrganego ciała i zatrzęsły nim jak kruchym, wysuszonym liściem. Krzyknął płaczliwie, wyginając plecy w łuk.

- Hajime... och, Hajime! Tak... tak... tak... - jego głos znów stał się chłopięcy, łamliwy. Otworzył szeroko oczy, na moment odzyskując jasność widzenia, a potem pogrążył się w oszalałym sztormie orgazmu. Nie był w stanie poczuć tego, jak doprowadzony do granic rozkoszy i wytrzymałości Hajime, wbija się w niego głęboko i zalewa go płynnym ogniem nasienia.

Długo, bardzo długo trwało zanim obaj odzyskali jasność umysłu. Nawet wtedy nie odzywali się do siebie, tylko nadal obejmowali niemal rozpaczliwie. Wreszcie długowłosy odsunął się na tyle, by szybko umyć roztrzęsionego chłopaka, a potem zaniósł go do sanitarki. Tam położył go na znajomej kozetce, kładąc rozluźnionego Stevha na sobie i obejmując mocno ramionami jego zaskakująco kruche teraz ciało.

- Dziękuje - wyszeptał do jego ucha - Dziękuję ci, mały...

Ciemnowłosy uśmiechnął się lekko i otworzył oczy. Jego spojrzenie wyrażało coś więcej niż tylko zaspokojenie, ale mężczyzna nie mógł określić co.

- Smakowało?

Hajime roześmiał się głęboko.

- Pytanie! I jak mam ci się teraz odwdzięczyć?

Uśmiech chłopaka poszerzył się nieznacznie.

- Och... jest taki sposób. Po prostu pomóż mi zniszczyć pewnego człowieka.

13 - POMYSŁ

- Myślę o tym, żeby na następnym treningu pokazać wam prawdziwe miecze - mruknął Hajime po długiej chwili, zupełnie ignorując słowa Stevha - Sądzę, że powinniście się z nimi trochę zaznajomić.

Mimo ogarniającej go złości, Stevhe znalazł miejsce na żywe zaciekawienie.

- Prawdziwe? Oba?

- Przyniosę swoje - zaśmiał się blondyn, wichrząc jego czuprynę - Chciałbyś jakiś potrzymać?

- Pewnie! Prawdziwa katana - westchnął rozmarzony chłopak - Walczyłeś kiedyś nimi?

- Na zawodach grupowych. Zająłem trzecie miejsce, mam nawet puchar.

Stevhe spojrzał na niego podejrzliwie, ale wyglądało na to, że Hajime wcale z niego nie żartował. Zaraz jednak przypomniał sobie o czym wcześniej rozmawiali i natychmiast wróciła do niego złość.

- Nie ignoruj mnie. Mam powtórzyć?

Hajime bez słowa pokręcił głową, jednak przez długi czas się nie odzywał, wpatrując się tylko w sufit. Minę miał raczej ponurą i chyba lekko złą.

- Daniel jest moim przyjacielem, Stevhe - powiedział wreszcie, niemal zimno - Nie zrobię nic, co by mogło mu zaszkodzić.

Zaskoczony chłopak uniósł głowę i spojrzał na niego z oburzeniem.

- Nie chodzi mi o Daniela, kretynie - syknął - Ale o Strifa. Do rudego nic nie mam. Właściwie to nie jego wina, że traktują mnie jak... traktują. To ten sukinsyn wmówił Danielowi... - westchnął, potrząsnął głową i rezygnował z kłamstwa - Podrzucił mnie tutaj i zostawił. To on. Spodziewał się, że zrobimy to, co zrobiliśmy. Wiedział, że jestem... jestem nimfomanem.

Blondyn objął go mocno, całując słodko w czoło. Przez jego twarz przebiegł skurcz cierpienia.

- Nie jesteś nimfomanem, mały - powiedział ze zdumiewającym smutkiem - Gdybyś nim był, nie leźlibyśmy teraz spokojnie. I, co najważniejsze, miałbyś większą wytrzymałość i sam analny by ci nie wystarczył. Wiem coś o tym.

Stevhe powoli opuścił głowę, opierając policzek o jego ramię.

- Skąd możesz wiedzieć? - zapytał gorzko - Kocham seks. Uwielbiam się kochać i robię to przy każdej nadarzającej się okazji. Czy to nie wystarczy?

- Oczywiście, że nie. Żeby być nimfomanem, trzeba być dosłownie uzależnionym od seksu. Jak długo możesz wytrzymać bez stosunku?

Stevhe milczał przez pewien czas, nie patrząc kochankowi w oczy.

- Po tygodniu wariuję - odpowiedział w końcu, z dużym wahaniem - Zależy. Ale coś koło tego.

Hajime uśmiechnął się smutno, kręcąc głową. Ostrożnie przesunął się na bok kozetki i zsunął chłopaka z siebie, kładąc go obok i mocno obejmując ramionami. Stevhe z westchnieniem przywarł plecami do jego brzucha i splótł palce z jego palcami.

- Nimfoman nie wytrzymałby jednego dnia - powiedział blondyn, gdy znaleźli wygodne dla obu pozycje - Każdą godzinę... każdą minutę poświęca na myśleniu o jednym. Je właściwie tylko dlatego, że bez tego nie miałby energii na pieprzenie. Kochać się, jeść i spać... i tak w kółko - Hajime mówił coraz głośniej i z coraz większą pasją. Zacisnął mocno palce na dłoniach chłopaka i niemal syczał, mocno akcentując poszczególne słowa. Stevhe odwrócił głowę by na niego spojrzeć, a w jego oczach było zdumienie i niepokój.

- Hajime?

Blondyn zamilkł, zaciskając mocno zęby. Przez moment jego twarz zakrzepła w wyrazie złości i cierpienia. Potem, niemal natychmiast, jego rysy złagodniały.

- Przepraszam - powiedział spokojnie - Nie chciałem cię przestraszyć.

- I nie zrobiłeś tego - pokręcił głową Stevhe, a potem odwrócił się twarzą do kochanka - Czy... byłeś nimfomanem? To znaczy... - zająknął się - Mówiłeś to tak...

- Tak - przerwał Hajime, delikatnie kładąc mu palec na wargach - Byłem. Nie lubię o tym rozmawiać, ale - uśmiechnął się smutno - może ci to pomoże. Albo nam obu.

- Jeżeli nie chcesz...

- O dziwo, chcę. Pytanie tylko, czy to ty chcesz mnie słuchać.

Stevhe parsknął, nie ukrywając irytacji. Potem uśmiechnął się chytrze.

- Okey - powiedział - Żeby rozwiać twoje kretyńskie obawy, zrobimy tak. Najpierw ja wysłucham ciebie, a potem... - stuknął palcem w jedno z żeber Hajime - ty mnie. Może być?

- Jak najbardziej - blondyn uśmiechnął się naprawdę szczerze i odgarnął mu włosy z czoła - Kto zaczyna?

- Ty, jeśli już zacząłeś. Temat dyskusji: nimfomania u nieletnich...

Długowłosy roześmiał się głośno i Stevhe odetchnął z ulgą gdy nie usłyszał w tym śmiechu sztuczności.

- Skąd wiedziałeś, że byłem wtedy nieletni? - zapytał blondyn nieco podejrzliwie, unosząc brew.

- Domyśliłem się, a co? No dobra, zgadłem. Opowiadaj...

Hajime westchnął i przewrócił się na plecy. Patrząc nieruchomo w sufit, milczał przez chwilę, jakby próbował sobie wszystko ułożyć, a może po prostu nabrać śmiałości. Stevhe posmutniał. Spoglądając na harmonijny profil seme czuł pierwsze oznaki czego, co mógł nazwać prawdziwą przyjaźnią. Obok nie leżał już bezimienny mężczyzna, ale naprawdę ktoś - Hajime. Chcąc jakoś okazać to uczucie oraz rozpaczliwą chęć pomocy, oplótł ramieniem pierś blondyna. Ten drgnął i zaczął opowiadać.

- Straciłem dziewictwo w wieku piętnastu lat - jego głos zadrżał lekko, jakby ten fakt był dla niego czymś bolesnym - Razem z przyjacielem urządziliśmy sobie biwak w ogrodzie jego rodziców. Jak ja uwielbiałem tego chłopaka - zaśmiał się krótko - Tak naprawdę to byłem w nim zdrowo zadurzony. Popisywałem się przed nim tak, że nadal czerwienię się na myśl, jakiego głupka z siebie robiłem. Tej nocy było naprawdę strasznie. Słyszeliśmy jak coś szeleści w zaroślach i wydaje dziwne odgłosy. Potem okazało się, że to jego straszy brat się wygłupiał, ale wtedy byliśmy zdrowo przestraszeni. Mieliśmy uczycie, jakbyśmy byli sami w środku buszu, otoczeni przez potwory z piekła rodem. On bał się bardziej ode mnie i próbował znaleźć schronienie w moich ramionach. Był taki drobny... taki przerażony - Stevhe nie widział dobrze twarzy kochanka, ale wydawało się, że słyszy w jego głosie czułość - Wtedy zacząłem. Po prostu musiałem to zrobić. Zareagował. Wiesz, co dalej...

Chłopak uśmiechnął się lekko, dotykając palcami gładkiego policzka mężczyzny.

- Jeżeli dałeś mu to, co mnie przed chwilą, to dobrze wiem.

Hajime nie uśmiechnął się. Rozluźnił się jednak i to bardziej ucieszyło ciemnoskórego niż wszystko inne.

- Potem, gdy zasnął w moich ramionach, ogarnęła mnie euforia - mówił dalej blondyn, cichym, nadal rozmarzony głosem - Wcześniej nie interesowałem się za bardzo seksem, nie marzyłem o ciągle dziewczynach jak inni chłopacy i myślałem, że nie jestem normalny... no wiesz. A potem, gdy znalazłem rozkosz w jego objęciach, wiedziałem już, że się odnalazłem. Nigdy, także i teraz, nie wstydziłem się, że jestem gejem, ale wtedy wprost się z tym zacząłem obnosić. On się wstydził tego co zrobił i prosił o dyskrecję. Posłuchałem go, nic nie mówiłem nikomu o tamtej nocy, ale zacząłem szukać partnerów. Zafascynowany mężczyznami i rzeczami, które mogłem z nimi robić, zapomniałem o wszystkich i wszystkim. Straciłem przyjaciół. Nawet nie wiem kiedy. Możliwe, że próbowali ściągnąć nie na ziemię, ale nie zwracałem na nich uwagi. Odeszli. Tylko Daniel został. Potem uciekłem z domu - głos mu się załamał i pojawiły się w nim gorzkie tony. Zamknął oczy - Nie wiem, kiedy się uzależniłem. Pewnego dnia, włócząc się po ulicach w poszukiwaniu parterów bądź sponsorów, obojętnie kogo, po prostu doszło do mnie, co robię. Może to głód sprawił, że otrzeźwiałem. A może widok nagiego, zakrwawionego chłopaka, który uciekł z samochodu klienta i myśl, że to mogłem przecież być ja. Nie pamiętam dobrze. Wiem jedno, ocknąłem się na środku obcego miasta, brudny, głodny i zbrukany - skrzywił się i machinalnie zaczął pocierać swoje biodro, jakby chciał zetrzeć jakieś niewidzialne zabrudzenie. Stevhe delikatnie chwycił go za rękę, całując go w palce. Hajime odwrócił głowę i spojrzał mu w oczy. Był zadziwiająco spokojny - Rodzice powitali mnie z otwartymi ramionami. Na cud zakrawało to, że nie złapałem AIDS albo innego świństwa. Chodziłem na odwyk, pomagali mi prawdziwi specjaliści, ale tak naprawdę byłem sam na polu walki. Zanim to odeszło, byłem bliski samobójstwa. Rodzice byli ze mną, ale... - zamilkł i chwycił mocno dłoń chłopaka. W jego oczach czaiło się coś więcej niż ból. Coś jakby... nienawiść? Stevhe zmarszczył brwi. Łatwo można się było domyślić, że Hajime w jakiś stopniu wciąż pogardza samym sobą.

- Udało ci się - wyszeptał, mając nadzieję że uspakajająco - Zwyciężyłeś i jesteś teraz tym, kim jesteś. Wspaniałym seme i cudownie entuzjastycznym kochankiem.

- Czasami... - przerwał długowłosy, jakby go nie słyszał - wydaje mi się, że gdyby nie tamta noc, nie stałym się tym, czym się stałem.

- Czym byłeś - poprawił go zimno ciemnoskóry - Poza tym gdybanie nie ma sensu. Zwalczyłeś to. Jesteś silny i udowodniłeś to we wspaniały sposób. Panujesz nad sobą i swoim życiem. Może byłeś za młody na poznanie seksu, niektórzy tak mają. Poza tym nawet jeśli noc pod namiotem nie miałaby miejsca, znalazłbyś innego i to sądzę, że równie szybko. Przynajmniej dobrze wspominasz swój pierwszy raz. No i kochałeś się z osobą, którą darzyłeś uczuciem - zamilkł, wzburzony. Hajime spoglądał na niego z lekkim zaskoczeniem. Stevhe sam był zdumiony swoją pasją. Potarł skronie, coraz bardziej zdenerwowany. Dlaczego ten mężczyzna ma na niego taki wpływ? Cholera... nie chciał o tym myśleć. Nie teraz. Gdy Hajime odezwał się wreszcie, Stevhe z ulgą powrócił do rzeczywistości, zostawiając swe podejrzenia za sobą. Jednak minęło wiele czasu zanim do końca się rozluźnił.

- Wiem, że masz rację - mówił blondyn gorzko - Wiem, ale... cholera. Nadal tak naprawdę nie potrafię sobie wybaczyć. I nie umiem... boję się kochać. Jeżeli znowu ogarnie mnie obsesja seksu, a według lekarzy jest taka możliwość, i stracę ukochaną osobę? - zadrżał.

- Nie myśl tak - Stevhe uniósł się na łokciu. Był już naprawdę zły - Po prostu spróbuj się zakochać. Poddawanie się z góry jest oznaką słabości. Taki chcesz być? Wiem, że to trudne, ale cholera, zrób coś z sobą.

Umilkł, zawstydzony nagle ostrością swych słów. Hajime patrzył na niego bez wyrazu, jednak po długiej chwili coraz bardziej żenującej ciszy, uśmiechnął się szeroko. Ku wielkiej uldze chłopaka.

- Czuję się jak uczeń wysłany do kąta - powiedział nie bez lekkiej drwiny - Nie zleje mnie pan, panie profesorze?

- Przyznam, że miałem taką ochotę - parsknął Stevhe - Dość użalania się nad sobą.

- Nie użalam się.

- Gardzisz sobą. To jeszcze gorsze. Daniel wie, co czujesz?

- Nie. Nie chciałem mu wszystkiego mówić. On ma w sobie domowego psychologa. Pewnie próbowałby mi pomóc, a ja tego nie chciałem.

- No to ode mnie otrzymałeś kilka dobrych rad. I lepiej z nich skorzystaj. Będę pilnował.

- Dobrze, panie psychologu - Hajime uśmiechnął się lekko, choć bez większego rozbawienia - Teraz twoja kolej, mały. Ja powiedziałem swoje.

Stevhe westchnął. Kiedy słuchał długowłosego przyszło mu na myśl coś bardzo niepokojącego. Wspomnienia o Danielu przybladły i choć pasja pozostała, była to niemal wyłącznie chęć zemsty. Przecież to była miłość. Nie może wygasnąć tak szybko, prawda? To rudowłosy był jego zaczepieniem. To przede wszystkim dla niego zgadzał się nadal mieszkać w Thunder House, mimo pogardy i obecności Strifa. A teraz? Co w takim razie powoduje, że nie myśli o ucieczce?

Nie myśl o tym. Nie teraz.

- Co chcesz usłyszeć? - zapytał chrapliwym nieco głosem. Blondyn uniósł brwi.

- Miałeś mi przecież coś ważnego do opowiedzenia. Nie pamiętasz?

- Wiem. Ale po twoim wyznaniu moje problemy wydają się takie płytkie. Zemsta jest taka... banalna - nie mówił prawdy. Chęć zniszczenia Strifa przyćmiewała niemal wszystko. Hajime wyczuł kłamstwo, uniósł wyżej brwi. Aby zatuszować błąd, Stevhe zaczął bez zastanowienia mówić to, co przyszło mu na język. Czyli prawdę - Moi rodzice nie są tolerancyjni. Gdy złapali mnie w łóżku z chłopakiem, natychmiast uciekłem z domu. Nawet z nimi nie rozmawiałem. Po prostu wyrzuciłem faceta, spakowałem się i wyskoczyłem przez okno. To było gdzieś dwa lata temu. Od tego czasu ich nie widziałem - Hajime wyglądał na zaszokowanego, jednak nie przerwał niemal rozpaczliwego wywodu chłopaka - Włóczyłem się. Znajdowałem pracę w różnych klubach i pubach. Kochałem się z tyloma, że nie pamiętam nawet ich twarzy. Potem usłyszałem o Danielu i załatwiłem sobie wejście do jego domu. Mimo to nadal dorabiam. Właściwie... - zarumienił się lekko - od czasu do czasu zmywam naczynia w pewnej restauracji. To wszystko. Nic tragicznego. Żadnych morderstw, kradzieży. Nieco ćpałem, ale rzuciłem to szybko. Same nudy...

- Twoi rodzice - zaczął blondyn niepewnie - Nie szukali cię?

Stevhe prychnął, wykrzywiając usta.

- Oni? Pewnie cieszą się, że pozbyli się z domu cholernego zboczeńca! Dobrze, że udało mi się uciec, zanim nie strzelili mi swojej pogadanki i nie wysłali do "specjalistów", żebym wyleczył swoją "chorobę".

- Nie traktujesz ich zbyt surowo? - zapytał cicho Hajime - Może tęsknią za tobą? Nie pomyślałeś o tym? Nie dałeś im żadnych szans.

- Oni? - powtórzył chłopak, ale mniej pewnie, jakby podobne myśli wcale nie były mu obce. Prychnął, kierując rozmowę na bezpieczniejsze niż te, tory - To o zemście chciałem z tobą porozmawiać, nie o moich problemach rodzinnych. Pomożesz mi? Nie chodzi mi o to, żebyś brał w tym udział, ale może masz jakiś pomysł?

Hajime milczał. Zazdrość jaką czuł, gdy myślał o Danielu i Stevhe razem, niepokoiła go. Wprost go przerażała. Próbował z tym walczyć, ale bezskutecznie. Pomóc chłopakowi oznaczało jednocześnie postąpić wbrew sobie. Powie "tak", a będzie cierpiał, był tego pewien. Z drugiej strony brak pomocy mógł oznaczać, że to Stevhe będzie cierpiał. Gdyby tylko mogło odwrócić jakoś uwagę Daniela od Stevha... Zamarł, kryjąc uśmiech. Genialny pomysł! Przecież jest taka osoba, która z radością zajmie się Strife, a jednocześnie na pewno zaabsorbuje rudowłosego. Zerwał się z kozetki i sięgnął po notatnik, szukając numeru, który Daniel dał mu kiedyś "tak na wszelki wypadek". Stevhe zmarszczył brwi i usiadł.

- Co robisz?

- Mam pomysł, mały. Zadzwonię tylko do kogoś, to ci opowiem.

Chłopak przez moment w milczeniu przyglądał się nagiemu mężczyźnie. Potem uśmiechnął się lekko, lecz zaraz to ukrył. Odrobina manipulacji...

- Hajime?

- Hm?

- Byleby to, co wymyśliłeś, było naprawdę zabójcze. To ten sukinsyn mnie pobił, jestem tego pewien.

Oczy blondyna stwardniały niczym dwa kryształy lodu. Nie było już w nich wahania. Z determinacją sięgnął po telefon i wystukał numer.

Numer do piekła, jak nazywał go Daniel. Zawsze z lekkim drżeniem w głosie.

14 - REN

Był późny poranek. Olbrzymie, nadal lekko różowawe słońce wyglądało spoza linii lasu, oświetlając wzgórze chłodnym blaskiem. Stevhe przyśpieszył kroku. Wprawdzie Hajime zaproponował mu podwiezienie pod samą posiadłość, jednak chłopak wolał wysiąść tuż przez zakrętem podjazdu i resztę trasy przejść piechotą. Po pierwsze uwielbiał poranki, a po drugie nie ciągnęło go zbytnio to Thunder House. Po wspaniałej nocy z Hajime, spędzonej o dziwo nie na miłości, ale śmianiu się i gadaniu o głupstwach, powrót do Daniela nie wydawał mu się tak zachęcający. Właściwie to idzie do posiadłości tylko po to, by zabrać swoje rzeczy.

"Uciekaj stamtąd i przeprowadź się do mnie" powiedział blondyn, gdy w końcu kładli się spać "Niedługo do Thunder House przybędzie ktoś, kto nieźle tam namiesza. Wolałbym, żeby cię tam wtedy nie było"

Stevhe przyjął to zaproszenie z zastanawiającą jego samego radością. Miał nadzieje, że wynikała ona raczej z tego, że przebywanie niedaleko Daniela wywołuje bolesne wspomnienia, niż z faktu, że zamieszka z Hajime. Dziarskim krokiem pokonał następny zakręt i... w ostatniej chwili uskoczył przed pędzącą taryfą, której silnika, zamyślony, nie usłyszał. Taksówkarz zatrąbił przeraźliwie, mijając go bez zwalniania i obsypując żwirem. Stevhe w odpowiedzi pokazał mu środkowy palec i wyzwał głośno od kutasów. Dopiero po pewnym czasie, gdy ochłonął do końca, zastanowiło go, kto w Thunder mógł używać taksówki. Daniel na szofera i dwa inne samochody, Strife motor. Może ktoś ze służby? A może... wezwany przez Hajime człowiek? Przyśpieszył, z ulgą witając wyłaniającą się spomiędzy drzew mroczną sylwetkę domu. Najlepiej będzie, gdy spakuje się jak najszybciej i bezpiecznie zniknie w ramionach Hajime. Pokonał kolejne, ostatnie już zakole, klnąc ponuro pod nosem.

Wtedy zauważył obcego...

* * *

Ren zapłacił taksówkarzowi, czerwieniąc się pod jego uważnym, taksującym spojrzeniem. Domyślał się o czym myśli teraz czarnoskóry mężczyzna. Szukając swego brata, wystarczająco dużo dowiedział się o mieszkańcach Thunder House. Pewnie kierowca uważał go za jednego z "gości". Gdy samochód zawrócił, ruszając z chrzęstem żwiru, Ren czerwienił się jak burak.

Schował portfel do kieszeni dżinsów i odwrócił się, spoglądając na dom. Inaczej go sobie wyobrażał. Bardziej... rozpustnie. Tymczasem patrzył na wielki, mroczny dwupiętrowy budynek, który w świetle wschodzącego słońca wyglądał jak splamiony krwią. Nie paliły się żadne światła, prócz tych w suterenie, pewnie należących do kuchni albo pralni. Niepewnie pchnął czarną, ciężką furtę z wykutymi na niej, stającymi dęba jednorożcami. Wielka brama była identyczna jak furtka, nie licząc wykutej na niej nazwy posiadłości. W połączeniu z ponurą, bukową aleją i zbliżającymi się chmurami, nazwa Thunder House wydawała się jak najbardziej odpowiednia.

Dom Grzmotu. Dobre...

Furta nie zaskrzypiała, jak się spodziewał; mimo wszystko poczuł się nieco rozczarowany. Wtedy za plecami usłyszał chrzęst żwiru. Zaskoczony, przesiąknięty na wskroś ponurą atmosferą domu, odwrócił się gwałtownie, czując jak serce podchodzi mu do gardła.

* * *

Czarnowłosy, drobny, ale wysoki obcy odwrócił się gwałtownie, wyraźnie zaskoczony. Spod ciemnej grzywy spoglądały na Stevha szeroko otwarte, niebieskie oczy, pełne nie tylko niepokoju ale także pewnej... tajemniczości? Nie ważne. W każdym razie były oszałamiające i nie do zapomnienia. Jego twarz była szczupła i uderzająco znajoma. Stevhe, zdumiony, uniósł brwi. Wprawdzie włosy obcego były czarne, a i oczy miały inny kolor, ale zdecydowania linia nosa i łuków brwiowych nie pozostawiała żadnych wątpliwości.

- Jesteś jakimś bliskim Strifa? - zapytał chłopak, marszcząc brwi. Oczy obcego rozszerzyły się jeszcze bardziej. Kiwnął nieznacznie głową.

- Jego bratem - głos miał zadziwiająco głęboki - Nazywam się Ren.

- Ja Stevhe - Stevhe uśmiechnął się szeroko i podał obcemu mężczyźnie rękę. Czarnowłosy uścisnął ją mocno - Przyjechałeś do niego?

- Po niego - poprawił z lekkim naciskiem Ren - Matka prosiła, aby go odszukać. Nasz ojciec wreszcie zmarł.

"Wreszcie?" Stevhe uniósł brwi. Interesujący dobór słów. Mimo, że paliła go ciekawość, o nic nie zapytał. Słońce znów zaczęło grzać i magiczny nastrój poranka minął. Ciemnoskóry westchnął i rozpiął koszulę, a gdy uniósł wzrok zdumiał go rumieniec na twarzy obcego. Natychmiast ukrył uśmiech, gdy Ren odwrócił wzrok.

"A więc jesteśmy wstydliwi?" w oczach Stevha pojawiło się rozbawienie. Nie mógł przestać myśleć o obcym jako o młodszym, mimo że na pewno tak nie było "Ciekawe, czy całujesz jak twój brat?"

Upuścił torbę na ziemię i błyskawicznie chwycił Rena za nadgarstek, przyciągając do siebie. Zderzyli się klatkami piersiowymi z takim impetem, że zaskoczony mężczyzna stęknął.

- Nie wstydź się, mały - wyszeptał Stevhe do jego ucha i zanim zdumiewająco silny mężczyzna zdołał się wyrwać, pocałował go namiętnie w usta.

Ren zdębiał i znieruchomiał. Szczerze mówiąc, to przez pierwsze kilka chwili nie był zdolny nawet do myślenia, a co dopiero działania. Usta ciemnoskórego były takie... twarde. A jednocześnie miękkie, ale przy tym zupełnie inne niż kobiece. Mężczyzna zadrżał, ze zdumieniem czując, że reaguje... że odpowiada na pocałunek Stevha, nie tylko ustami ale i całym ciałem. I wtedy, gdy był już gotowy zatracić się w tym chłopaku, Stevhe sapnął i szarpnął się w tył, puszczając go nagle. Zaskoczony i (o dziwo!) rozczarowany Ren, otworzył oczy. Zdębiał.

- Strife!

Jego brat, z prawdziwą furią przyciskający do ziemi wyrywającego się Stevha, nawet nie podniósł głowy. Ren podbiegł do niego, próbując go powstrzymać, jednak Strife, choć młodszy, był od niego silniejszy. Wyrwał się i z wielką siłą władował ciemnoskóremu pięść w żołądek. Stevhe stęknął głucho i zwinął się w kłębek, aby zaraz wyprostować się na nawo, gdy celny kopniak dosięgnął jego brody.

- Strife! - wrzasnął Ren na całe gardło, ciągnąc brata za ramię.

Czerwonowłosy wreszcie spojrzał na niego. Jego czy były nienaturalnie rozszerzone i zaszklone wściekłością. Ren mimowolnie cofnął się o krok.

- Zrobił ci coś? - zapytał chrapliwie chłopak - Skrzywdził? Mów, do cholery, czy ten sukinsyn ci coś zrobił?!

- Nie... nie zrobił mi nic złego - wyszeptał w odpowiedzi czarnowłosy, zbyt oszołomiony zachowaniem brata, by zareagować inaczej.

Strife syknął i spojrzał na wstającego powoli Stevha. Chwycił go za kołnierz koszuli i podciągnął do góry. Potem popchnął go w stronę domu.

- Idziemy, kutasie - warknął - Porozmawiamy sobie trochę. Rusz dupę.

Oszołomiony Stevhe zatoczył się i upadł na kolana. Krew z rozciętej wargi spływała mu po brodzie i piersi. Strife znów podciągnął go do pozycji stojącej i trzymając za włosy, zaczął prowadzić go w głąb ogrodu. Ren, choć zmiana w bracie go przerażała, zabiegł mu drogę.

- Zwariowałeś? Nic mi nie zrobił! Zostaw go!

Strife nie obdarzył go nawet jednym spojrzeniem. Mijając, pchnął go mocno na ziemię, a potem pociągnął szamocącego się ciemnoskórego pomiędzy drzewa.

Poprowadził Stevha przez sad wiśniowy i ogród różany, klucząc tak, by Ren nie mógł iść za jego śladem. Kipiącą w sobie złość wyładowywał, kopiąc co rusz chłopaka, albo trzepiąc go po głowie. Na tyłach domu rzucił go na suche, czerwone liście, z satysfakcją witając jego płaczliwy jęk. Rozejrzał się. Rozłożyste buki zapewniały mu doskonałą ochronę przez wścibskimi spojrzeniami z okien, a niskie brzozy zasłaniały ich także z ziemi. Tu, w cieniu lasku, panował jeszcze półmrok i chłód, ale czerwonowłosy ściągnął koszulkę.

- Wstawaj, chuju - warknął na skulonego na ziemi Stevha - Porozmawiamy sobie.

Chłopak z trudem przewrócił się na plecy. Drżał, a do schnącej krwi na brodzie przykleiło się kilka liści. Szeroko otwarte, ciemne oczy lśniły strachem, ale (Strife uśmiechnął się) również i złością.

- Ty pieprzony wariacie - wysapał, unosząc się na łokciu - Co ci odbiło?

Strife uklęknął przy nim na ziemi i wyciągnął rękę, zdumiewająco delikatnie odklejając liście od jego brody. Nie będący w stanie mu zaufać Stevhe, cofnął głowę, nie był jednak wystarczająco szybki. Czerwonowłosy błyskawicznie zacisnął palce wokół jego szyi.

- Nigdy... - syknął - Nigdy nie dotykaj mojego brata, rozumiesz? Nikt nie ma prawa tego robić, zwłaszcza ty, kurwo.

Stevhe usilnie starał się nabrać powietrza, bezsilnie ściskając jego nadgarstek. Spróbował kopnąć, a potem uderzyć pięściami i łokciem, ale czerwonowłosy bez trudu się uchylił i zacisnął palce mocniej. A kiedy Stevhe był już bliski wpadnięcia w histerię, kopania i bicia pięściami na oślep, Strife cofnął rękę. Ciemnoskóry rozłożył się bezsilnie na ziemi, łapiąc łapczywie powietrze, ale nie spuszczając płonącego spojrzenia za stojącego nad nim napastnika.

- Nie chodzi ci tylko o tego Rena, prawda? - wydusił po długiej chwili i z trudem powstrzymał chęć ataku na widok rozbawienia drugiego chłopaka - Zemściłeś się za policję i za Daniela.

- Daniel jest mój - uśmiech czerwonowłosego poszerzył się - Oboje wiemy, że nie masz teraz szans. Nie po tym, co zrobiłeś.

Stevhe powoli wstał. Miał nudności, straszliwie kręciło mu się w głowie, ale złość dodała mu sił. Nie myślał teraz o Hajime, ale o swej zranionej dumie i oczywiście zemście.

- Wytłumaczę mu wszystko. Zrozumie, jak powiem mu prawdę - powiedział, chwiejąc się na nogach i szukając oparcia w jednym ze srebrnych pni.

- Nie uwierzy ci - zaśmiał się cicho Strife - Postarałem się o to. Nie chce cię nawet widzieć, a co dopiero cię wysłuchać. Jest mój i mi go nie odbierzesz.

Spojrzeli na siebie wrogo. Nie liczyło się to, że jeszcze kilka minut temu obaj byli gotowi pożegnać się z Danielem i o nim zapomnieć. Chcieli walczyć, jednak nie o rudowłosego; był tylko pretekstem. Chodziło im o czystą chęć posiadania, odzyskanie honoru i zemstę. Obaj wiedzieli o tym doskonale, ale nie przyznaliby się do tego za żadne skarby.

- No i co? Będziemy się bić, jak dzieci o cukierek? - zapytał szyderczo Strife, przybierając swobodną pozę, choć w środku był sprężony od ataku - Myślisz, że to coś rozwiąże?

Stevhe uśmiechnął się krzywo i wyprostował. Nie czuł się za dobrze, ale znowu nie na tyle źle, by zrezygnować z dobrej okazji.

- Nie, obaj o tym wiemy - powiedział zimno - Ale to nie zmienia faktu, że mam ochotę ci nakopać.

- I nawzajem - na ustach Strifa zaigrał leciutki uśmieszek - To co? O cukierek w postaci Daniela, nawet jeśli nie ma to sensu?

- I o honor...

Uśmiechnęli się do siebie drapieżnie. Chwilę później poranek przeszyły ich bojowe okrzyki.

* * *

Kolano szarpnęło ostrym bólem, gdy Ren podźwignął się na nogi. Przeklął i wymasował sobie łydkę, spoglądając w stronę drzew. Słyszał oddalające się kroki obu chłopaków, ale nie był pewien, czy nie zgubi ich w tym olbrzymim ogrodzie. Do tego, szczerze mówiąc, zrobił się zły i nie miał ochoty na żadną interwencję. Strife nie był mordercą i chyba nie zmienił się przez te miesiące, gdy się nie widzieli. Nic prócz paru guzów i siniaków raczej nie wyniknie z tej bijatyki.

Tak, był zły. Nie wiedział tylko, czy na Stevha, że zmusił go do pocałunku, czy na Strifa, że ten pocałunek przerwał. Rumieniec, tym razem podbarwiony również złością, znów pojawił się na jego twarzy. Powoli, niemal niechętnie, odsunął od siebie myśl o całującym (CAŁUJĄCYM!) go mężczyźnie. I także o tym, jak bardzo mu się to podobało. Spojrzał w stronę domu, kątem oka zauważając poruszenie. Aleją zmierzał w jego stronę wysoki, ubrany w liberię podstarzały mężczyzna. Ren cofnął się. Znalazł brata i tylko o to mu chodziło. Wchodzić do domu nie zamierzał. Zaczął się wycofywać, ale mężczyzna przyśpieszył i zamachał ręką na głową.

- Proszę zaczekać! - zawołał, a gdy Ren mimowolnie odwrócił się do niego, uśmiechnął się zadziwiająco miło. Jego twarz była obwisła, poznaczona głębokimi zmarszczkami, ale oczy, zdumiewająco jasne, miały w sobie silny, młodzieńczy blask.

- Sądząc po podobieństwie, jest pan bratem bądź kuzynem pana Strifa. Przyjechał pan do niego?

- Tak... właściwie.

- Teraz jest... raczej zajęty - czy to przypadkiem nie gorzka złość przemknęła jak światło przez twarz starca? - Jak już pewnie zdążył pan zauważyć? Proszę wejść do domu. Pan Daniel zaprasza.

- Ale ja...

- Proszę wejść - służący uprzejmie chwycił go pod ramię i pociągnął delikatnie, choć nie natarczywie - Poczeka pan na swego bliskiego w chłodzie, a nie tu, na słońcu. Zrobię herbaty i podam lekkie śniadanie, nic wielkiego.

Ren dał się poprowadzić. Słuchając grzecznego monologu mężczyzny, który przedstawił się jako Sante, rozglądał się jak urzeczony. Z frontu dom otaczały wielkie drzewa owocowe, poprzeplatane krzakami agrestu i porzeczki. Wąskim pasmem otaczały dom kwiaty i pnące się winogrona. Jedna ze ścian była w całości, aż po dach, pokryta różami. Wszystko kwitło, pachniało i uderzało rozmaitością barw, i Ren nie mógł zrozumieć, jak mógł wcześniej uważać Thunder House za ponury.

Pozwolił wprowadzić się do środka, a gdy wszedł do wielkiego secesyjnego holu, natychmiast ogarnął go przyjemny chłód. Zdążył rozejrzeć się pobieżnie, gdy zauważył JEGO. Wyskoki, barczysty, stał na schodach i wyglądał... oszałamiająco. Czując jak jego ciało reaguje w zupełnie niespodziewany sposób, Ren zaczerwienił się niczym burak.

* * *

Daniel zatrzymał się w pół kroku, zamierając na schodach. Drzwi wejściowe otworzyły się bezgłośnie, wpuszczając jasne światło poranka oraz Santego prowadzącego za ramię tego długowłosego obcego. Pisarz westchnął...

Mężczyzna... tak, to był już mężczyzna... był wysoki, zgrabny i niezbyt barczysty. W jasnym świetle jego proste, sięgające do pasa włosy lśniły tą wspaniałą, niemal niebieskawą czernią. Twarz miał szczupłą i był tak uderzająco podobny do Strifa, że nie można było się nie domyślić ich pokrewieństwa. Obcy rozejrzał się, a potem spojrzał na niego, zadzierając głowę, i w jednej chwili na jego pięknej twarzy pojawił się rumieniec. Daniel, oszołomiony i oczarowany, zszedł ze schodów. Im bliżej był czarnowłosego, tym więcej szczegółów dostrzegał. Łukowato wysklepione, arystokratyczne brwi, pięknie wyprofilowane usta i niezwykle niebieskie, wąskie oczy. Zdecydowanie był ładniejszy od swojego brata. Ale największe zaskoczenie spotkało Daniela, gdy zatrzymał się tuż przy gościu. Czarnowłosy mężczyzna był od niego jedynie kilka centymetrów niższy, czego nie spodziewał się, patrząc z góry schodów na jego raczej drobną sylwetkę.

Zamarli, spoglądając na sobie w oczy. Daniel otworzył usta by się przywitać, ale głos zamarł mu w gardle pod wpływem intensywnego, szczerego spojrzenia obcego. Ten zaś patrzył na niego w oszołomieniu, jakby zobaczył coś, z czym nie mógł dojść do porozumienia. Daniel, niepewnie, uśmiechnął się. Obcy zrobił to samo i to tak pięknie, że rudowłosemu aż dech zaparło. Nagle, zupełnie bez powodu, poczuł straszną, bezsensowną teraz radość.

Od strony otwartych drzwi, dobiegły ich stłumione odległością bojowe okrzyki. Daniel skrzywił się. Obcy wzdrygnął się i odwrócił wzrok. Na jego twarzy na moment pojawiła się złość, ale znikła zaraz potem.

- Nazywam się Daniel - przedstawił się pisarz, podając rękę czarnowłosemu.

Ten ujął ją mocno.

- Ren. Jestem bratem Strifa.

- Domyśliłem się - zaśmiał się rudowłosy - Jesteście do siebie niesamowicie podobni.

- Przyjechałem do niego... - powiedział Ren i potrząsnął głową.

- I trafiłeś na nienajlepszy moment - dokończył Daniel ze znaczącym uśmiechem, który zaraz zmienił się w brzydkie skrzywienie warg, na odgłos następnych okrzyków - Nie mam ochoty tego słuchać, co ty na to? Pojedziemy gdzieś na miasto spokojnie porozmawiać? Nie jesteś zmęczony podróżą?

Ren machinalnie pokręcił głową i pozwolił poprowadzić się w stronę garażu. Dopiero przy samochodzie spostrzegli, że wciąż trzymają się za ręce.

15 - SPACER

Daniel roześmiał się głośno, pochylając do przodu i bijąc dłońmi po udach. Ren cofnął głowę, zażenowany, zdziwiony i zarumieniony. Pytanie, które zadał, wcale nie wydawało mu się śmieszne.

- To nie geje, ale cioty - wydusił wreszcie Daniel, gdy swoim głośnym śmiechem zdążył przyciągnąć uwagę wielu par w parku - Mówiłeś o ciotach... to znaczy ja ich tak nazywam.

- Ciotach? - powtórzył Ren znacznie ciszej od niego, rozglądając się szybko.

- Tak. Ci geje, których zwykle pokazują w telewizji, co zachowują się jak kobiety, albo gorzej. No wiesz... wdzięczą się - poruszył dziwnie ciałem, zginając ręce w łokciach, co Renowi natychmiast skojarzyło się z autyzmem - Tak ich nazywam. Cioty. Dla wielu z nas transwestyci, nie transseksualiści podkreślam, to także cioty - rudowłosy machnął ręką, krzywiąc się z lekkim obrzydzeniem - Zależy od gustu, oczywiście. Ja nie kochałbym się z takim. Wolę prawdziwych mężczyzn - mruknął i odwrócił głowę, by po raz kolejny spojrzeć na przystojnego blondyna, siedzącego z dziewczyną na pobliskiej ławce. Ren, nie wiedzieć czemu, naprawdę chciał, żeby przestał to robić.

- Ale... no dobrze. Ty jesteś...

- Seme - przypomniał mu pisarz.

- Właśnie, seme. Ale są także uke, a oni przecież muszą mieć coś z kobiet, prawda?

Daniel wzruszył ramionami, odwracając spojrzenie od blondyna. Ren zauważył z zastanawiającą satysfakcją, że całuje się on ze swoją dziewczyną.

- Twój brat jest uke - powiedział Daniel z wyraźnym rozbawieniem i lekką złośliwością - Wygląda i zachowuje się jak kobieta?

- Mój brat, to w ogóle fenomen pierwszej klasy - mruknął cicho czarnowłosy.

- Okey - zaśmiał się mężczyzna - To na przykład Stevhe.

Ren natychmiast zarumienił się, przypominając sobie pocałunek i niskiego, brązowookiego chłopaka. Rzeczywiście, raczej nie zachowywał się jak dziewczyna. Potem przypomniał sobie wściekłość swego brata.

- Mam nadzieję, że Strife nie zrobi mu nic złego - zaniepokoił się.

- Ich sprawa. Bardziej prawdopodobne, że pobiją się trochę, a na koniec pójdą do łóżka. To bardzo w stylu ich obu - Daniel spojrzał Renowi głęboko w oczy. Młody mężczyzna natychmiast odwrócił wzrok - Widzę, że masz zdecydowanie błędne przekonanie co do gejów. Telewizyjne, założę się. Pozwolisz chyba, że sprostuję je trochę, dobrze? Pytaj o co chcesz.

Ale Ren milczał. Podniósł wzrok i zacisnął wargi. Zatopiony w intensywnie zielonych, spokojnych oczach, stwierdził, że nie ma odwagi zapytać o cokolwiek. Znów odwrócił głowę, uciekając spojrzeniem. Wtedy Daniel zaczął opowiadać. Jego głos był czysty i pewny. Grały w nim nutki cynicznego rozbawienia.

- O tym, że jestem gejem wiedziałem już od podstawówki. Dorastałem szybciej niż moi rówieśnicy i nie przypominam sobie, żeby w moich marzeniach pojawiła się choć jedna kobieta. Oczywiście skrzętnie ukrywałem moje preferencje zarówno przed kolegami jak i rodzicami. Najgorzej było pod prysznicami po wuefie - roześmiał się, spoglądając w niebo. Ren słuchał go, mrugając co chwila - Ale w liceum było jeszcze gorzej. Chłopacy urządzali sobie zawody w strzelaniu... no, wiesz - wskazał na krocze i roześmiał się znowu - Na początku tylko się przyglądałem, a potem biegałem do kibla, ale kiedyś zaprosili mnie do grupy. Nie musiałem się przygotowywać, miałem taką pałę, że mało im oczy nie wylazły. Cichy Daniel ma takiego kutasa! Zgadnij, kto wygrał? - zachichotał - Po dwóch pociągnięciach. Trafiłem w ścianę naprzeciwko.

Ren uśmiechnął się nieśmiało i przez moment zastanawiał się, czy nie byłby w stanie pobić teraz tego rekordu.

- Zawsze podniecali mnie wysocy i silni. Marzyłem, by takich brać - kontynuował Daniel, wciąż patrząc w niebo - Niezbyt muskularni, ale męscy, a jednocześnie łagodni. Tak, łagodni... i nieco ulegli, ale w taki sposób... niekobiecy.

- Mój brat jest uke, a nie jest uległy - zauważył gorzko czarnowłosy.

- Jest, ale potrzebuje kogoś, kto mógłby go do tego zmusić. Kogoś, kto mógłby nad nim zapanować. Silnego, męskiego seme, takiego jak...

- Takiego jak ty? - dokończył Ren, zanim zdołał się powstrzymać. Daniel skłonił głowę i uśmiechnął się lekko.

- Dziękuję za komplement. Ale według twego brata nie jestem wystarczająco męski.

- Nie zna się - znów palnął Ren, rumieniąc się jeszcze bardziej. Daniel uśmiechnął się szerzej.

- Znów dziękuję. Wiesz, że wspaniale wyglądasz, gdy się rumienisz? Twoja skóra jest do tego stworzona - pochylił się w stronę czarnowłosego, ten jednak sprężył się, a w jego oczach błysnął strach. Rudowłosy natychmiast się wyprostował. Nie wyglądał na zniecierpliwionego.

- Też jesteś bardzo męski - powiedział cicho dziwnym tonem - Obaj nie jesteśmy ciotami i większość gejów nimi nie jest, w przeciwieństwie do tego, co pokazuje telewizja.

Ren pokiwał głową, uśmiechając się smutno.

- Zaczynam to rozumieć, jednak...

- Co byś powiedział na wizytę w gejowskim pubie? - przerwał mu Daniel - Znam jeden bardzo dobry. Nic tam nie powinno cię zgorszyć. Idziesz? Świetnie - uśmiechnął się i zerwał z ławki, łopocząc rozpiętą koszulą - To kwadrans drogi piechotą. Taka ładna pogoda, przejdziemy się?

Ren wstał więc i poszedł za nim, próbując odsunąć od siebie obraz płaskiego brzucha, który pojawił się na moment pod połą koszuli rudowłosego.

0x01 graphic

Było tu zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażał - żadnego różu, skór ani jedwabiu. Lokal wyglądał na normalny pub hard-rockowy, tyle tylko, że jego bywalcami byli sami mężczyźni. No i ci mężczyźni obejmowali się, trzymali za ręce, a czasami całowali... Ren rozglądał się z szeroko otwartymi oczyma, chłonąc wszystko jak gąbka. Z głośników w głównej sali płynął utwór "Blackwater Park" Opeth'a, sale pomalowane były na czarno, a umeblowanie było drewniane, niemal prymitywne w swej prostocie, co jeszcze bardziej podkreślało surowość trzech pomieszczeń. Renowi naprawdę tu się spodobało.

Daniel bez wahania poszedł do kontuaru i od razu wdał się w rozmowę z barmanem - młodym, przystojnym mężczyzną o pięknym uśmiechu. Pisarz zamówił piwo, a tamten sięgnął po kufle, śmiejąc się z jego słów. Jego ruchy były płynne, spojrzenie zaczepne i Ren pojął, że ten bez pardonu wdzięczy się do Daniela. Zacisnął wargi, ale pisarz wziął już kufle i odwrócił się do niego wskazując na drugą część sali. Usiedli przy stoliku zasłoniętym metalowym parawanem. Rudowłosy postawił piwo na drewnianym blacie i uśmiechnął się szeroko.

- Pozwolisz na chwilę? Widzę kilku moich znajomych i chciałbym się przywitać. Dawno mnie tu nie było.

- Nie ma sprawy - czarnowłosy wzruszył ramionami i podniósł kufel do ust - Poczekam.

- Jak ktoś do ciebie podejdzie, bądź uprzejmy, ale zdecydowany - przestrzegł jeszcze pisarz, spoglądając w głąb pomieszczenia - W razie czego możesz powiedzieć, że jesteśmy parą. To powinno ich zniechęcić - dodał i zniknął za parawanem.

Ren wychylił się, by śledzić jego wędrówkę. Rudowłosy przeszedł przez salę, co rusz śmiejąc się i wykrzykując pozdrowienia. Większość mężczyzn śledziła go spojrzeniami, a w wielu oczach czarnowłosy dojrzał żywe zainteresowanie. Westchnął, widząc, że Daniel pasuje tu jak ulał. On wprost odwrotnie, nie czuł się tu za dobrze i to nie dlatego, że był to gejowski pub. Nie czuł się nawet zawstydzony... po prostu trudno mu było patrzeć na to wszystko, nie myśląc o Strife i o sobie.

- Jesteś chłopakiem Daniela? - zapytał jakiś głęboki głos. Zaskoczony Ren omal się nie zakrztusił. Odstawił kufel i uniósł głowę. Opierający się o parawan potężny brunet uśmiechnął się do niego szeroko. Mrugnął porozumiewawczo - Facet nie mógł sobie znaleźć stałego partnera; taki z niego romantyk. Udało mu się wreszcie?

- Właściwie to... - jak zawsze w podobnej sytuacji Ren zarumienił się straszliwie - Nie myślałem jeszcze o tym.

- Jesteś w jego typie mały - mężczyzna mrugnął raz jeszcze, a potem spojrzał czujnie w głąb sali - Idzie tu i rzuca gromy z oczu. Lepiej się zmyję, zanim znów się pobijemy. Nara, mały. Służę, jeżeli poczujesz się samotny.

I zniknął. Chwilę potem przy stoliku usiadł wyraźnie zaniepokojony Daniel.

- Zrobił ci coś? - zapytał niemal ostro.

- Nie. Po prostu zainteresował się, co nas łączy.

- I co mu powiedziałeś? - rozbawienie zabłysło w zielonych oczach, mięśnie się rozluźniły.

- Że nic, oczywiście. Uciekł, gdy zobaczył, że się zbliżasz - Ren uniósł brwi - Bał się ciebie!

Pisarz oparł się o ścianę, szczerząc równe żeby w zadowolonym uśmiechu. Przepaska na oko i wyglądałby jak pirat!

- Dobrze. Przynajmniej nie muszę zaczynać wszystkiego od początku - sięgnął po kufel - Ostatnim razem niemal nie wybiłem mu zębów.

- Biłeś się z nim? O co? - czarnowłosy ukrył rozbawienie. Daniel machnął ręką i popił tęgo piwa, s jego oczy śmiały się do Rena znad kufla.

- Mała różnica poglądów - powiedział, ścierając pianę z ust - Nic wielkiego. Chodź tu i usiądź przy mnie. Przyjrzyjmy się bywalcom.

Młody mężczyzna dość nieufnie usadowił się przy nim i na jego wzór oparł się o ścianę, wychylając za parawan. - Widzisz tamtych dwóch w kącie po lewej? - zapytał rudowłosy, wskazując cele rozmowy brodą - Są ze sobą już od pięciu lat, wyobrażasz sobie?

- Pięć lat? - Ren zamrugał - Ale słyszałem...

- Co słyszałeś? Coś w telewizji pewnie, co? Daj spokój. Nie wierz mediom - Daniel pokręcił głowa - Pięć lat - powtórzył - Mają z kim spać, rozmawiać, znają doskonale siebie i swoje ciała. No i nie muszą używać zabezpieczeń. Nienawidzę prezerwatyw - warknął ostrzej - Nienawidzę, i do tego mam na nie uczulenie - zamilkł na chwilę, śledząc salę smutnym spojrzeniem - Jest tu wiele par, ale większość szybko się rozlatuje. Ja chciałbym być wierny swojemu partnerowi aż do śmierci.

- Czy to możliwe? - zapytał nieco nieśmiało Ren - To znaczy... żeby geje byli ze sobą tak długo?

- Znam licznych, którzy są ze sobą od wielu lat. Im bardziej się starzejesz, tym mniejsze masz szanse na znalezienie kochanka, więc dla wielu z nas stały, to jedyny ratunek przed samotnością.

- Ale ty raczej nie masz problemu ze znalezieniem kochanka - Ren spojrzał na niego, marszcząc brwi - Więc dlaczego już teraz chcesz...

- Bo tęsknię za mężczyzną, który mógłby mnie naprawdę pokochać i być ze mną z miłości, a nie tylko z pożądania, które i tak zazwyczaj szybko wygasa. Dla mnie seks nie jest tak ważny jak dla niektórych - rudowłosy zacisnął usta i wskazał na inną parę - Widzisz tego uke? Tamtego pod lampą. Ładny jest, prawda? To jeden z najbardziej wychwytywanych modeli tego roku. Media nie wiedzą, że jest gejem, mimo że nie stara się tego ukryć. Jest zbyt męski, by niedoświadczonemu obserwatorowi przyszło na myśl, że jest homo.

Ren poczuł, że tyczy się to także jego.

- Uke? - upewnił się.

- Tak. Jest uke, wyobrażasz sobie?

- Inaczej...

- ...to pokazywali w telewizji, co? - dokończył Daniel nieco szyderczo. Potem dodał, nie kryjąc rozbawienia - Mogę pokazać ci ciotę, jak chcesz. Oczywiście nie obrażając nikogo... pamiętaj, że to ja ich tak nazywam. Wprawdzie musielibyśmy iść do specyficznego klubu, ale...

- Nie, dziękuję - przerwał mu sucho Ren - Zaczynam rozumieć, co chcesz mi przekazać.

Daniel zachichotał niemalże złośliwie.

- Twój upór w sprawach gejów jest zdumiewający. Dlaczego nie chcesz przyznać się do swych preferencji?

Ren potrząsnął głową, wbijając w niego ostre, groźne spojrzenie.

- Jestem hetero - powiedział zimno. Rudowłosy pokiwał głową, jednak jego oczy lśniły rozbawieniem.

- Taak - mruknął, opierając się ramieniem o ścianę i dosuwając parawan - A ja jestem ciota.

- To prawda! - zawołał Ren ze złością, ale zamilkł zaraz, rozglądając się szybko - Jestem hetero - powtórzył z naciskiem, ale znacznie ciszej.

Daniel uniósł brwi, przyglądając mu się uważnie.

- Ty naprawdę w to wierzysz - powiedział, nie kryjąc zdumienia i smutku.

Ren odpowiedział jedynie zimnym, nieco złym spojrzeniem.

- Ren... - Daniel pochylił się nad nim, ale czarnowłosy zmrużył ostrzegawczo oczy i pisarz znieruchomiał. Przez moment obaj przyglądali się sobie z zaciśniętymi wargami. A potem nagle Daniel uśmiechnął się szeroko - Co powiesz na obiad? - zapytał beztrosko, prostując się - Wprawdzie godzina jest dość wczesna, ale mam zamiar oprowadzić cię potem po innych ciekawych miejscach w Mieście.

Ren zamrugał.

- Obiad?

- Tak. Lubisz wschodnią kuchnię? Albo włoską? No prędzej, co wybierasz? - radosny, ale naglący ton głosu rudowłosego świadczył, że mężczyzna naprawdę nie żartuje.

- Bar. Bar sałatkowy.

Pisarz uniósł brwi i wstał.

- No dobrze. Ale po drodze wstąpię gdzieś na jakieś mięso... może być?

Wyszli z klubu na zatłoczone ulice. Wystarczyło rzucić jedno spojrzenie na znak na szyldzie, by dowiedzieć się z jakiego to miejsca wyszli. Czerwony na twarzy Ren rozejrzał się szybko, ale żaden z przechodniów nie zwrócił na nich większej uwagi.

- Już dawno nie wstydzę się tego, kim jestem - powiedział Daniel, dostrzegając jego zakłopotanie - Wiele razy spotykała mnie pogarda i obelgi, ale szybko przestały do mnie trafiać. Najważniejsze, że to JA... - stuknął się w pierś - ...siebie akceptuję. Reszta się nie liczy.

- Wyśmiewano się z ciebie? - zapytał Ren.

- Ha! - Daniel uśmiechnął się smutno - Na studiach miałem problemy w akademiku, a potem na stancji. Po otrzymaniu dyplomu nie mogłem znaleźć agenta. Dwa razy mnie pobito, raz wybito szyby w moim samochodzie.

- I... i nie zniechęciłeś się? - zapytał Ren z prawdziwym zdumieniem.

- Zniechęciłem? - powtórzył przeciągle Daniel, spoglądając na niego z oburzeniem - Czym? Może tym, że w ramionach mężczyzny doświadczam absolutnego spełnienia? Może tym, że robię to, co kocham? A może tym, że nie oszukuję samego siebie i nie zmuszam się kontaktu z kobietami, krzywdząc i siebie i je? Jestem sobą - syknął z pasją - Nie zmuszam się do niczego, a to daje mi siłę.

Ren zatrzymał się jak rażony gromem, z policzkami płonącymi wstydem albo gniewem. Stali przy skwerku, a mijający ich ludzie z dziećmi i psami nie zwracali na nich większej uwagi. Daniel również się zatrzymał, w milczeniu czekając, aż młody mężczyzna coś powie.

- Ja... nie oszukuję siebie - powiedział wreszcie Ren dziwnie stłumionym głosem - Nie zmuszam do niczego.

- Nie powiedziałem, że zmuszasz - Daniel wsunął dłonie w kieszenie dżinsów - Mówiłem o sobie.

- Ale dałeś mi to do zrozumienia - brat Strifa spojrzał na niego spod gęstej grzywki. Wargi miał wykrzywione - To była aluzja.

- Jeżeli tak, to niezamierzona i z góry za nią przepraszam - pisarz wzruszył ramionami, uśmiechając się do niego ciepło - Odpowiadałem na twoje pytanie. Mówiłem o sobie. Nic innego.

Ren odwrócił głowę.

- Poruszyłeś wszystko - wyszeptał - Sprawiłeś... sprawiliście, ty i Stevhe, że przestałem wiedzieć, kim naprawdę jestem.

- A wiedziałeś? - Daniel uniósł lekko brwi - Wyczuwam w tobie niezdecydowanie tak stare, że niemal stało się twoją częścią. Może już czas stanąć po jednej ze stron?

- Tej właściwej - rzucił ostro czarnowłosy.

- Tej właściwej - zgodził się pisarz z uśmiechem. Przekrzywił głowę i milczał przez moment, jakby nad czymś rozmyślając - Kochałeś się z kobietą? - zapytał.

Ren zaczerwienił się jak burak i rozejrzał szybko. Potem przygarbił plecy i usiadł na pobliskiej ławce. Daniel nie poszedł za jego przykładem, ale stanął obok, górując nad nim niczym kat. Czarnowłosy wymamrotał coś w odpowiedzi.

- Słucham? - Daniel przekrzywił głowę, czyniąc przesadny gest nasłuchiwania - Nie dosłyszałem...

- Mniej więcej - powtórzył Ren nieco głośniej, ale nadal na granicy słyszalności. Daniel uniósł brwi.

- To znaczy?

- Nie doszło... nie doszło do... no, tego...

- Penetracji? - dokończył Daniel, a gdy Ren kiwną głową, drążył dalej - Gdyż?

Młody mężczyzna nie odpowiedział, wpatrując się w swoje splecione na kolanach dłonie. Pisarz westchnął i usiadł obok niego.

- Czy jesteś... nie obraź się tylko... czy jesteś impotentem? - zapytał cicho i łagodnie.

- Tak... nie... - czarnowłosy pokiwał, a potem pokręcił głową - Nie - zdecydował się wreszcie, gdy rudowłosy milczał wyczekująco - Nie mam problemów z erekcją i wytryskiem, jeżeli o to chodzi, ale wtedy... wtedy po prostu się nie sprawdziłem.

- Jak to najczęściej bywa przy pierwszych razach - przytaknął Daniel i westchnął - Moja inicjacja to także nie jest coś, co lubię wspominać.

Ren westchnął i uniósł głowę. Nie spojrzał jednak na Daniela. Milczał.

- Jest ci wstyd? - powiedział po chwili rudowłosy - Obawiasz się, że już nigdy się nie sprawdzisz?

- Nie, nie o to chodzi - wyszeptał Ren, kręcąc głową - Po prostu... - znów się zaciął i zacisnął wargi.

Daniel spoglądał na niego badawczo, zagryzając dolną wargę. Hajime, znający rudowłosego niemal od podszewki, wiedziałby dobrze co to jego zamyślone spojrzenie może oznaczać. Jednak blondyna tu nie było i Ren nie mógł się domyślić, że poddawany jest wnikliwej, logicznej lustracji.

- To pierwszy raz - powiedział wreszcie pisarz. Zaskoczony Ren drgnął - Nie wiem, dlaczego nie spróbowałeś drugi, ale to już nie moja sprawa. Wiem, że tak naprawdę gnębi cię poważniejszy problem, jednak powtarzam, to nie moja sprawa. Może kiedyś odważysz się z kimś o tym porozmawiać. Może nawet ze mną... zawsze służę dobrą radą. Teraz chodź. Kupię nam furę sałatek, a potem z radością zatopię zęby w jakieś ostre mięcho.

Ren uśmiechnął się i spojrzał na niego ciepło.

- Dzięki...

- Ale za piwo mi oddajesz...

16 - BELIAL

- Nie - powtórzy Stevhe równie ostro co wcześniej - Nie mam ochoty. Zostaw mnie, dobra?

Strife jeszcze wyżej uniósł brwi i pochylił się nad nim, wspierając na łokciach. Zaschnięta krew na jego brodzie zaczęła się już złuszczać.

- Jak to, nie masz ochoty? - zapytał w absolutnym zdumieniu, podszywaną rodzącą się złością - Ty?

- Nie mam. Nie chcę się z tobą pieprzyć, czy to takie trudne do zrozumienia? Zleź ze mnie i pozwól mi iść do domu. Muszę się umyć.

- Ale ja chcę się pieprzyć - warknął Strife, przyciskając go do pokrytej czerwonymi liśćmi ziemi.

- Gówno mnie to obchodzi - Stevhe odepchnął go i uklęknął. Natychmiast zakręciło mu się w głowie; ostatnie uderzenie Strifa było prawdziwie powalające. Powoli, trzymając się pnia, wstał i odetchnął głęboko kilka razy - Cholera... aleś mi przywalił.

Strife obserwował go ponuro z ziemi, nie mogąc ukryć zdumienia i rodzącego się niepokoju.

* * *

To było rano. Teraz zbliżał się zmierzch i Stevhe schodził powoli ze wzgórza, obładowany swym niewielkim bagażem. Nadal uśmiechał się rozbawieniem i dumą. Rozbawieniem, bo nie mógł zapomnieć osłupiałej twarzy czerwonowłosego, gdy odrzucił jego propozycję. Dumą, bo udało mu się tej propozycji nie przyjąć i to bez zbytniego trudu. Jakoś łatwo przychodziło mu nie myśleć o seksie, gdy poznał Hajime. Zastanawiające tylko, że kilka tygodni temu, gdy stanął przed podobnym wyborem, zdradził Daniela bez wahania.

- Okoliczności - mruknął do siebie - Pobito mnie, a on patrzył na mnie w ten sposób...

Nie zdołał jednak przekonać nawet samego siebie. Mruknął ponuro, trąc ze zmęczeniem powieki i obolały nos. I wtedy usłyszał warkot silnika. Zatrzymał się, marszcząc czoło i spoglądając przed siebie, na wjazd na wzgórze. Nie był to odgłos samochodu, a dużego, drogiego motocykla, nie może to więc być Daniel, który do Miasta pojechał range roverem, ani Strife, który ciągle siedzi w Thunder House i pewnie nadal nie zdaje sobie sprawy, że Stevhe wyprowadził się na dobre. Wiec kto? Na wszelki wypadek zszedł na pobocze i postanowił poczekać, ufając, że może nie zostanie zauważony. Ostatnio każdy, kogo spotykał na tej drodze, przynosił mu nieszczęście, wolał więc nie ryzykować po tym ciężkim dniu.

Nie czekał długo. Po kilku minutach, gdy warkot spotężniał niemal do grzmotu, w jego polu widzenia pojawił się potężny motocykl z równie potężnym kierowcą. Jechał z samobójczą prędkością wzbijając za sobą tumany kurzu, ale na widok Stevha zwolnił i chłopak stracił nadzieję, że nic już go dzisiaj nie spotka.

Maszyna wyhamowała z chrzęstem żwiru, błyskając chromowanymi dodatkami. Było to wielkie, królewskie bydle i choć Stevhe nigdy nie lubił tych pojazdów, poczuł przypływ szacunku dla motocyklisty. Musiało kosztować niezłą sumkę!

Obcy zasługiwał na szacunek nie tylko dzięki swej maszynie. Był barczysty i Stevhe dałby mu jakieś metr dziewięćdziesiąt, o ile nie dwa metry wzrostu. Ubranie miał proste, ale firmowe; żadne tam skóry, tylko wełniane, jak się zdawało, spodnie i bawełniana, czarna koszula.

Motocyklista zdjął hełm i Stevhe uniósł brwi. Spoglądał na szczupłą twarz o mocno wystających kościach policzkowych i lekko skośnych, niesamowitych oczach bez tęczówek.... nie, tęczówki były, ale tak jasne, że niemal nie odróżniały się od reszty oka, a od białek oddzielone były czarnym okręgiem. Nieludzkie oczy. Złe. Zimne jak lód i bezlitosne. Stevhe przełknął ślinę.

Obcy uśmiechnął się (o ile to był uśmiech), wykrzywiając lekko wąskie wargi, a dołki na jego policzkach pogłębiły się nieco. Poprawił palcami kręcone, półdługie włosy o niesprecyzowanym, musztardowym kolorze i odłożył hełm.

- Z kim mam przyjemność? - zapytał cicho. Jego głos był głęboki, niski i bezsprzecznie erotyczny, ale wcale nie ciepły. Głos kogoś nawykłego do rozkazywania. Może wojskowy?

- Stevhe - przedstawił się chłopak, przestępując z nogi na nogę pod uważnym spojrzeniem potężnego mężczyzny.

- Wracasz z Thunder? Znasz Daniela?

- Znam - ciemnoskóry nawet nie myślał nie odpowiedzieć. Był pewien, że ten piekielny facet jest w stanie wyciągnąć z niego wszystko siłą - Pan do niego? Nie ma go teraz.

Dziwne oczy zwęziły się.

- Nie ma go?

- Pojechał do Miasta. Nie wiem, kiedy wróci.

- A ty odchodzisz - jedna wąska brew uniosła się nieznacznie. To wcale nie było pytanie.

Stevhe pobladł lekko. Co było w tym gościu, że rozmawiało się z nim jak ze swoim katem przez egzekucją?

- Znalazłem innego. Poza tym Daniel i tak chciał, żebym odszedł - usprawiedliwił się. Obcy patrzył na niego beznamiętnie.

- Znasz obecną sytuację w Thunder? Wiesz, co się tam ostatnio działo? - zapytał. Czy zawsze mówił tak cicho, czy tylko teraz? Tak czy inaczej robiło to piekielne wrażenie.

- Wiem... mniej więcej... - Stevhe oblizał pot z górnej wargi. O Stwórco! Niech to się wreszcie skończy!

- Opowiesz mi o tym w takim razie. Dawno mnie tu nie było, kilka miesięcy. Wskakuj.

Ciemnoskóry skostniał, niemal nie upuszczając torby. Czy to kwalifikowało się jako porwanie? Pokręcił głową, cofając się o krok.

- Ale ja muszę...

- Pół godziny... Zabiorę cię na kolację i porozmawiamy. Potem odwiozę cię gdzie zechcesz. Może być?

Równie dobrze mógł powiedzieć: "Natychmiast". Mówił spokojnie, ale zimno i jakby z lekką złością. Blady Stevhe właściwie nie miał wyjścia. Kiwnął głowa.

- Dobrze - spokojnie zadowolenie z przyjęcia rozkazu - Wskakuj. Ach... wybacz. Nazywam się Belial.

Gdyby Stevhe zainteresował się bliżej wspomnieniami Daniela, pewnie zeskoczył by z motoru i po prostu uciekł. Ale imię to nic mu nie powiedziało, przyjął więc drugi hełm i usiadł na obcym.

Zjechali ze wzgórza, nie zauważeni przez nikogo.

17 - GOŚĆ

Daniel prowadził ostrożnie, wpatrując się czujnie w rozpraszany przez reflektory mrok przez samochodem, ale uważnie słuchał Rena. Ostatni kawałek drogi do Thunder House był niezwykle trudny, jednak dobrze oznaczony, poza tym mężczyzna znał go na pamięć, nie musiał więc koncentrować się wyłącznie na prowadzeniu wielkiego, zgniłozielonego range rovera. Silnik chodził z cichym pomrukiem, auto bez problemów wspinało się na strome zbocze. Ren tymczasem opowiadał.

- ... bił matkę i nas. Niezbyt często, ale się zdarzało. Strifa znacznie częściej niż mnie... byłem jego pupilkiem... pierworodny i takie tam. Nie był alkoholikiem, ani nic takiego. Po prostu lubił porządek i posłuch. Buntowałeś się, byłeś karany.

- A Strife się buntował - mruknął Daniel.

- Nie całkiem. Może na początku, gdy zaczął dorastać. Ale potem spokorniał, bez gadania wypełniał każdy rozkaz ojca i zaczął go darzyć wielkim szacunkiem. Razem z matką byliśmy zdumieni jego zachowaniem i podejrzewaliśmy podstęp, ale lata mijały i nic się nie zmieniało. Aż do Świąt Bożego Narodzenia trzy lata temu. Ojciec długo nie wracał do domu, gdy my czekaliśmy na niego z kolacją wigilijną. Martwiliśmy się, bo nie w jego zwyczaju były takie spóźnienia. Przyszedł rano, zupełnie pijany.

- I okazał w ten sposób słabość - mruknął Daniel, który od pewnego czasu domyślał się, na co się zanosi.

- Dokładanie - Ren spojrzał na niego zdumiony, ale nie przerwał opowieści - Pamiętam, że Strife wyszedł na korytarz i w milczeniu obserwował, jak próbujemy z matką przenieść ojca do łazienki. Nie pomógł nam. Zamknął się w swoim pokoju. A rano... rano pobił ojca.

- Co zrobił?!

- Pobił - w głosie Rena pojawiły się gorzkie nuty - Poszedł do sypialni rodziców, nawrzeszczał na niego i uderzył go kilka razy. Potem odszedł w domu. Matka płakała, ja kląłem, a on spokojnie spakował się i zniknął. Nie, uciekł. Nadal utrzymywał z nami kontakt, ale nie pojawiał się w domu.

Daniel pokiwał głową i zwolnił, a potem zatrzymał się, wyłączając silnik. Odetchnął głęboko, kręcąc głową, a potem spojrzał na zaskoczonego Rena.

- To wyjaśnia zachowanie twego brata, wiesz o tym?

- Nie jestem głupi - wzruszył ramionami czarnowłosy - Poza tym miałem dużo czasu, by go obserwować. Tak, wiem, o czym myślisz. Strife zaczął uważać ojca za absolutnego władcę, człowieka bez wad, ani słabości, lecz zamiast stać się na jego podobieństwo, zaczął mu... służyć. Tak, to dobre słowo. Służyć. Ale siła ojca i jego chęć posłuchu zwróciła się przeciw niemu samemu, bo gdy Strife ujrzał go w chwili słabości, zaatakował go. Tylko po tym wszystkim, Strife nie wyciągnął z tego żadnych wniosków. Zamiast się zmienić, zaczął szukać innego mężczyzny, który mógłby być jego panem, w zastępstwie ojca.

- A jego agresywność, szczerość i bezpośredniość, biorą się z jego natury i nie potrafi ich ukryć. Zresztą... mogą być mu pomocne przy szukaniu partnera - zakończył Daniel kręcąc powoli głową. Ren nie widział w mroku jego twarzy, ale wnioskując po głosie, musiał być na niej smutek. Czarnowłosy zacisnął wargi i spojrzał na oświetloną reflektorami, żwirową drogę przed maską.

- Miesiąc temu ojciec zmarł... wypadek... i teraz matka chce, żeby Strife przynajmniej na jakiś czas wrócił do domu. Potrzebujemy jego wsparcia. Choć, musze przyznać, nie jest mi tęskno za tatą. Pod koniec był już nie do wytrzymania... trudno było go kochać - westchnął i teraz to on pokręcił głową - Więc przyjechałem po brata - dokończył i rzucił ukradkowe spojrzenie w stronę milczącego Daniela.

Pisarz nie patrzył na niego, ale w mrok za szybą od strony kierowcy. Palce zaciśnięte miał na kierownicy. Ren odchrząknął, niezdecydowany.

- Nie jest ci żal, że może odejść? - zapytał.

Rudowłosy parsknął śmiechem i spojrzał na niego, unosząc brwi.

- Żal? - wyszczerzył zęby - Nie chcę nikogo obrazić, ale zdejmiesz mi z barków nielichy ciężar. Miałem go już dość w dniu, w którym się wprowadził. Ale... - spoważniał nagle - Mam nadzieję, że zostaniesz jeszcze na kilka dni.

Ren odwrócił głowę, unikając jego spojrzenia. Pokręcił głową.

- Nie wiem...

- Porozmawiamy o tym jutro, okej? - powiedział Daniel, zapalając silnik - Jest już zbyt późno na podobne rozważania. Prześpisz się z tym i powiesz, co postanowiłeś. Poza tym musisz jeszcze przekonać Strifa do wyjazdu - ruszył z miejsca, ostro zmuszając samochód do pokonania wzniesienia. Potężny silnik zaryczał.

- Ale ja nie mam nawet koszuli na zmianę. Nic do spania - zawołał młody mężczyzna - Nie sądziłem, że wizyta tutaj zajmie mi więcej niż jeden dzień.

- Pożyczę ci coś, nie martw się. A potem może wstąpi się do sklepu i coś się kupi. Mamy w Mieście kilka dobrych domów handlowych. No, wreszcie jesteśmy.

Wjechali na dziedziniec przez otwartą bramę i skręcili w stronę garażu. Lawirując między rabatkami, Daniel kątem oka dostrzegł sylwetkę motocykla, zaparkowanym w ulubionym miejscu Strifa. A więc braciszek nadal jest w domu. Kiedy jednak podszedł do wrót garażu, chcąc zamknąć je na noc, dostrzegł swą pomyłkę. Stojąca nieopodal maszyna była większa od motoru Strifa, a w świetle lamp oświetlających ganek, Daniel zauważył, że bak jest wiśniowy, nie czarny. Yamaha. Serce podeszło mu do gardła. Klucze wypadły ze zmartwiałych nagle palców. ON jest tutaj!

- Idziesz? - zawołał Ren, stając za jego plecami.

Daniel wzdrygnął się, nabrał tchu, podniósł klucze i zamknął garaż. Weszli do domu wewnętrznymi, witrażowymi drzwiami.

ON stał na schodach; musiał usłyszeć ryk silnika. Czekał, wparty niedbale o poręcz, spoglądając z góry na wchodzących do holu. Ren zamrugał na jego widok i spojrzał na pisarza. Rudowłosy był blady jak ściana.

- Znasz go?

- Znam - wycedził Daniel przez zęby - To mój... powiedzmy, znajomy.

Ren zmarszczył brwi, ale mężczyzna zdecydowanie chwycił go pod ramię i poprowadził w górę schodów. Mijając potężnego obcego, skinął milcząco głową.

- Witaj, Danielu - powiedział mężczyzna cichym, głębokim głosem i uśmiechnął się nieznacznie - Nie przedstawisz mnie?

Rudowłosy zatrzymał się jak rażony piorunem, a jego wykrzywiona lekko twarz przypominała maskę. Ren spoglądał na niego z niepokojem, który szybko zmienił się w zdumienie, gdy pisarz przyoblekł się w sztuczny, szeroki uśmiech i odwrócił się do obcego.

- Ren... to jest Belial, mój przyjaciel - powiedział nienaturalnie wesołym głosem - Belial... to Ren, mój gość. Brat mego kolegi.

Brązowowłosy wyciągnął dłoń i Ren uścisnął ją mocno. Za cholerę nie rozumiał, co się tutaj dzieje!

- Miło mi, Ren. Mam nadzieję, że poznamy się lepiej - powiedział obcy, wcale nie patrząc na niego, ale na Daniela.

Palce pisarza, wciąż obejmujące ramię czarnowłosego, nagle zacisnęły się mocniej. Niemal do granicy bólu.

- Na końcu korytarza, po lewej stronie, są drzwi do twojej sypialni - powiedział Daniel cichym, wypranym z emocji głosem - Idź tam, proszę i poczekaj, dobrze? Przepraszam cię bardzo, ale muszę porozmawiać z moim gościem. To bardzo pilne.

Ren wyswobodził się więc z jego uchwytu i wszedł na górę. Skręcając na korytarz, rzucił spojrzenie na schody. Mężczyźni nie zwracali na niego uwagi, patrząc na siebie nieruchomo i w ciężkim milczeniu.

"Co tu się dzieje? Kim jest ten Belial, że Daniel tak bardzo się go boi?" głowił się czarnowłosy, idąc w stronę wskazanego mu pokoju. Nie dawało mu to spokoju.

Zatrzymał się i odwrócił w sam czas, by dostrzec jak pisarz i wielki obcy, znikają za jednymi z drzwi na piętrze. Zmrużył oczy, zastanawiając się krótko, a potem bezszelestnie podszedł bliżej i przyłożył do nich ucho.

Chwilę potem jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.

18 - POWRÓT

Hajime z irytacją wyłączył brzęczące o niczym radio, po raz setny spojrzał na zegar i podszedł do okna, by spojrzeć na pogrążoną w mroku ulicę. Nikogo. Stał tak przez chwilę, z nadzieją czekając, czy ktoś nie pojawi się na jasno oświetlonym ganku jego domu, ale nadaremnie. Dawno minęła dwudziesta druga, a Stevha nadal nie było. Nie zadzwonił i nie dał znaku, że przyjedzie później więc coś NA PEWNO musiało się stać. Kłopoty ze Strife? A może... oczy Hajime rozszerzyły się, a serce podeszło mu do gardła... Stevhe nie zdążył na czas odejść z Thunder House i spotkał się z Belialem? Stwórco...

Wybiegł z gabinetu, zbiegł po schodach i w panice rozejrzał się za komórką. Do kurwy nędzy! Gdzie ją położył? Zawsze jej nie ma, gdy jest potrzebna!

Kiedy ze złością wyrzucał wszystko z plecaka, rozległo się pukanie do drzwi tak ciche, iż z początku pomyślał, że to jego chora wyobraźnia. Jednak gdy usłyszał je raz jeszcze, znalazł się przy drzwiach z szybkością, której by u siebie nie podejrzewał.

W progu stał Stevhe. Blady, roztrzęsiony, z oczyma rozszerzonymi jak u spłoszonej sarny, przyciskał do piersi torbę, zaciskając na niej palce niczym topielec na kole ratunkowym. Hajime nabrał tchu, cofnął się w milczeniu i gestem nakazał mu wejść. Zamknął spokojnie drzwi, a potem jego maska spadła, rozbijając się na miliony odłamków obawy i niepokoju. Objął mocno chłopaka, tuląc do siebie jego drżące ciało i ukrył twarz w jego rozczochranych włosach, z trudem powstrzymując łzy.

- Ten drań... ten zboczony drań... jestem pewien, że to on... - wyszeptał, z wysiłkiem rozluźniając zaciśnięte gardło - Zrobił ci coś?

Stevhe powoli wyswobodził się z jego uścisku i zadarł głowę, by spojrzeć mu w oczy. Pokręcił niemo głową, a jego usta to zamykały się i otwierały, zupełnie bez słowa. A potem wybuchnął płaczem.

* * *

Belial nie pobił Stevha. Szorując pod prysznicem ciemną skórę chłopaka, długowłosy nie znalazł na niej żadnych siniaków czy obtarć. Z resztą ten sadystyczny drań zamiast przemocy, wolał używać manipulacji psychicznej, którą doprowadził niemal do perfekcji, co było widać na przykładzie Stevha. Hajime mył go delikatnie, zaciskając zęby aż do bólu, a w jego sercu wściekłość szalała na zmianę z rozpaczą, rozrywając go niemal na kawałki i przyprawiając o łzy.

- Przepraszam cię, mały. Przepraszam - wyszeptał do nieruchomego chłopaka, który po krótkim płaczu, zamknął się głęboko w sobie i poddawał się bezwolnie wszelkim zabiegom - To moja wina. To ja postarałem się, żeby ten sukinsyn przyjechał do Thunder House. To przeze mnie...

Po raz pierwszy od pewnego czasu Stevhe poruszył się i spojrzał na niego. Jego oczy nie wyrażały niemal niczego.

- To nie twoja wina - powiedział chrapliwym, cichym głosem - Myślałem, myślałem, że to Rena... - zacisnął powieki i potrząsnął głową - Spotkałem go na drodze... nie znałem go. Powiedział, kazał, żebym pojechał z nim i opowiedział co z Danielem. Nie mogłem... nie umiałem się sprzeciwić i pojechałem!

- Cii... cii - uspokajał go długowłosy, gładząc po głowie - Nie opowiadaj mi o tym, jeśli nie chcesz.

- Chcę, muszę - Stevhe zacisnął palce na jego warkoczu - On zaprosił mnie na kolację... tak zwyczajnie, po prostu. Zrobił mi to w kawiarni, przy ludziach! Nikt nawet nie zauważył! Rozmawiał ze mną spokojnie, ale... ale... nazywał mnie dziwką i zdrajcą... powiedział, że uciekłem od Daniela, zdradziłem go i że... zrobi mi coś...

- Zrobił? - wycedził Hajime, a pulsujący w nim niepowstrzymany gniew rozsadzał wieloletnie mury obojętności, jakimi obwarował się w młodości.

- Nie... ale groził mi... mówił, że nic nie jestem wart i opowiadał... opowiadał, co chce ze mną zrobić. Nie dotknął mnie, nie podniósł głosu... ale... ja się go boję!

- Wiem, wiem - Hajime mocniej przycisnął chłopaka do siebie - On potrafi przerażać. Pamiętam, co zrobił Danielowi. Co z niego pozostawił.

- Potem, słowo po słowie, wydusił ze mnie wszystko o Danielu, o tobie... Strife... o wszystkich... wszystko! Na koniec - Stevhe skrzywił się mocno - ... zaproponował, że mnie tu podwiezie... tak po prostu... a ja uciekłem. Uciekłem!

- Dobrze zrobiłeś kochanie - długowłosy sięgnął po ręcznik i owinął nim chłopaka - Bardzo dobrze - jego oczy zwęziły się - Ten skurwysyn chciał pojechać do Thunder House? - upewnił się, biorąc ciemnoskórego na ręce i wynosząc go z łazienki. Stevhe spojrzał na niego i niepewnie pokiwał głową. Oddech powoli mu się uspokajał.

- Chcesz się mścić - powiedział cicho - Chcesz się z nim bić...

- Bić?! - zaśmiał się przerażająco Hajime - Bić?! Ja zabiję sukinsyna!! - kopnął drzwi do sypialni tak mocno, że odskoczyły, odbijając się od ściany. Stevhe skulił się i schował głowę w ramiona. Wściekłość Hajime natychmiast wyparowała, zastąpiona przez wstyd.

- Przepraszam, kochanie - wyszeptał, kładąc Stevha na łóżku i siadając obok - Nie chciałem cię przestraszyć. Przepraszam. Po prostu, o Boże... ten sukinsyn...

- Nie - Stevhe złapał go za nadgarstek i ścisnął mocno - On jest od ciebie silniejszy... na pewno ci coś zrobi. A jeśli go zabijesz...

- Nie zabiję - powiedział Hajime chrapliwym głosem i potrząsnął głową - Może przesadziłem. Ale nie mogę tego tak po prostu zostawić!

- Zostaw... dla mnie - Stevhe spojrzał na niego twardo - Chcę zapomnieć o nim i o tym co się stało. A jeśli zaczniesz się mścić, to nie zapomnę nigdy.

Hajime zacisnął wargi i potrząsnął głową. To nie fair, że on tak to stawia. Nie fair!

- Wiem, o czym myślisz - Stevhe był nieugięty - Może to egoistyczne z mojej strony, ale nie chcę, żebyś się mścił. Rozumiesz mnie? Nie chcę.

- Stevhe, ja...

- Nie chcę! Tak trudno to zrozumieć? Pozwól mi o tym zapomnieć. Dlaczego chcesz mnie męczyć?

Długowłosy wzdrygnął się, a potem gwałtownie potrząsnął głową.

- Nie chcę sprawiać ci bólu - powiedział łamiącym się głosem - Cierpienie to ostatnia rzecz, jaką chcę ci dać. Kiedy ujrzałem cię po raz pierwszy, wtedy na progu, nieprzytomnego i pobitego, pomyślałem że... że... - zająknął się, nie mogąc ubrać w słowa szalejących w nim uczuć. Nabrał głęboko tchu, a potem wypuścił powoli powietrze, zbierając się na odwagę - Kocham cię, mały - powiedział miękko, chwytając dłoń chłopaka - Kocham cię jak nikogo w życiu.

Stevhe westchnął cicho, a jego oczy rozszerzyły się lekko. Potem opuścił głowę, a skóra na jego twarzy pociemniała od rumieńca. Hajime pochylił się i przytulił go mocno. Powiedział to! Naprawdę powiedział!

- Hajime, ja... - zaczął niezręcznie ciemnoskóry - Nie wiem, czy to co czuję, jest tym, co myślę... ale ja... chyba też cię kocham - odchrząknął i zaśmiał się cicho - Zabrzmiało banalnie.

- Nie - Hajime przycisnął czoło do jego czoła i spojrzał mu głęboko w oczy. Uśmiechał się szeroko - Zabrzmiało najpiękniej w życiu. Wierz mi - i pocałował go.

Pocałował głęboko, namiętnie, wkładając w ten pocałunek całą swą miłość i oddanie, jakiego nie mogły przekazać słowa. Stevhe poddał mu się ochoczo, uśmiechając się i mocno obejmując rękoma jego silne ciało. Usta Hajime zsunęły się niżej, muskając szyję, obojczyk i docierając do ciemnego sutka. Stevhe naprężył się przyzwalająco, a gdy ostry czubek języka partnera musnął to miejsce raz i drugi, zapomniał o groźbach Beliala i jego cichym, pełnym pogardy głosie. Tylko Hajime się liczył i miłość do niego. Nic więcej.

Długowłosy uniósł głowę. Jego oczy lśniły w sposób, jaki chłopak bardzo dobrze znał. Objęli się mocniej, ciesząc się wzajemną bliskością, ciepłem i miękkim dotykiem skóry. Ciężkie ciało Hajime wgniatało drobniejszego chłopaka w materac, dając mu poczucie bezpieczeństwa, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczył. Uśmiechnął się ciepło.

- Kocham cię, Hajime - wyszeptał - Na pewno cię kocham.

- Zamieszkamy razem już na serio - długowłosy pocałował go w skroń - Nie będziesz musiał pracować, zatroszczę się o wszystko. Prowadzę lekcje, a do tego mam małe, dochodowe wydawnictwo. Niczego ci nie zabraknie. Proszę tylko o wierność.

- I będziesz ją miał - przyrzekł Stevhe i po raz pierwszy w życiu był zupełnie pewien, że obietnicy tej dotrzyma.

- Jestem pewien, że Belial i tak dostanie za swoje - powiedział potem, między ich coraz bardziej sennymi pocałunkami - Użeranie się ze Strifem nawet jemu da w kość.

Hajime skrzywił się z wyraźnym bólem.

- Trochę mnie poniosło z tym zwabieniem go do Thunder - przyznał niechętnie - Nie postąpiłem jak przyjaciel w stosunku do Daniela. Nie myślałem, co robię. Jestem pewien, że to on bardziej ucierpi, nie Strife.

Zacisnął zęby i powoli pokręcił głową.

- Najbardziej ucierpi na tym Daniel...

19 - PRZYJAŹŃ?

- Po co przyjechałeś? - warknął Daniel, zamykając drzwi - Wiesz, że ostatnio nie jesteś tu mile widziany.

- Ostatnio? - zaśmiał się cicho Belial, siadając na ulubionym fotelu Daniela i rozpierając się na nim, jakby to on był właścicielem tego domu - Nie wiedzieliśmy się od pół roku - pogroził Danielowi żartobliwie palcem - Unikasz mnie chyba... ostatnio... - skrzywił się ironicznie, z wyraźną drwiną - Czy tak traktuje się przyjaciół?

Daniel zacisnął wargi i nie odpowiedział nic, unikając jego spojrzenia. Belial miał rację... Ale jak można uważać za przyjaciela kogoś, kto wzbudza w tobie paniczny strach?

- Usiądź - powiedział po chwili ciężkiego milczenia Belial - Porozmawiajmy. Wprawdzie dowiedziałem się jakoś, co działo się ostatnio w Thunder, ale chce to usłyszeć z twoich ust - uśmiechnął się z zadowoleniem, gdy Daniel milcząco zasiadł w drugim fotelu - Bardzo ładnie.

Rudowłosy pobladł i zacisnął place na kolanach, powstrzymując się przed zerwaniem na równe nogi. Nie podniósł głowy. Wiedział, że natrafiłby na szydercze spojrzenie mężczyzny, wyczekującego tylko na najmniejszy objaw buntu, aby go z przyjemnością stłumić. Nabrał więc tchu, rozluźnił mięśnie i zmusił do uspokojenia emocji. Belial nie okazał rozczarowania.

- Stevhe, Strife, teraz ten piękny, porcelanowy Ren - powiedział z rozbawieniem, zapalając papierosa - Nieźle sobie poczynasz, kiedy mnie nie ma.

- Nie muszę czekać na twe pozwolenie - warknął Daniel, spoglądając na niego wreszcie i skrzętnie ukrywając niepokój wiedzą gościa.

Belial uśmiechnął się, wydmuchując dym; "czyżby?" mówiło jego spojrzenie.

- Nie jesteś moim panem. Już nie - dodał pisarz z uporem, walcząc z narastającym strachem. Zbyt długo obawiał się tego mężczyzny, by nie pozostały w nim resztki tego niepokoju.

- Trzech chłopaków w trzy miesiące - powiedział cicho brązowowłosy - Mam nadzieję, że używasz prezerwatyw? - pytanie poniżej pasa; dobrze wiedział, że Daniel za nimi nie przepada. Znał wszystkie słabości pisarza i często je wykorzystywał - Z tego, co widzę, nie radzisz sobie jednak z nimi. Jeden z nich zdążył ci uciec.

Zaskoczony Daniel zmarszczył brwi. Może Strife - wciąż nie było jego motoru... Nie, raczej Stevhe... Tylko skąd Belial o tym wszystkim wie? Z pierwszej ręki?

- Co z nim zrobiłeś? - zapytał ostro, z rodzącą się złością, która stłumiła narastający wcześniej strach. Belial uśmiechnął się szeroko i podsunął sobie kawę Daniela, strzepując do niej popiół z papierosa.

- Porozmawialiśmy sobie przy kolacji. Podzielił się ze mną swoimi spostrzeżeniami, co do sytuacji w Thunder. Miły chłopak - spojrzał Danielowi w oczy - Może niezbyt wytrzymały, ale miły.

- Ty sukinsynu, co mu zrobiłeś? - wrzasnął Daniel, zrywając się na równe nogi.

Zmiana, która nastąpiła w Belialu była natychmiastowa. Wstał, a z jego twarzy znikła wszelka drwina i rozbawienie. Jego potężne mięśnie napięły się pod cienką koszulą, a zaciśnięta pięść oparła ostrzegawczo na brzuchu rudowłosego. Spojrzeli sobie w oczy. Daniel był jedynie o kilka centymetrów niższy od brązowowłosego, ale natychmiast ogarnęło go znajome uczucie poniżenia - dawne echo przeszłego "związku". Belial pochylił się powoli i delikatnie dotknął wargami policzek pisarza.

- Jak ty się odzywasz, Danielu? - zapytał zimno, a jednocześnie z dziwnym żarem w głosie - Nawet go nie dotknąłem, dlaczego się unosisz?

Daniel powoli nabrał tchu i przymknął powieki. Ciepły oddech brązowowłosego muskał jego ucho i kark, przyprawiając go o dreszcze. Znajomy, ostry zapach wody kolońskiej, przywoływał bolesne wspomnienia. Stłumił je z trudem, przełykając ciężko ślinę.

- Bo dobrze cię znam - odpowiedział chrapliwie - Wiem, co lubisz robić i do czego jesteś zdolny.

- Ach, to - Belial roześmiał się cichutko i cofnął pięść, aby zaraz, mocno i zdecydowanie, objąć Daniela w pasie i przyciągnąć go do siebie - Moje małe zabawy... Tak bardzo ci przeszkadzają?

Rudowłosy nie odpowiedział, doskonale wiedząc, że było to pytanie czysto retoryczne. Starał się odsunąć od drugiego mężczyzny, ale ten objął go drugim ramieniem, niwecząc jego próby.

- Nie uciekaj, kochanie - zamruczał cicho Belial - Zawsze lubiłem cię obejmować.

- Obejmowanie, to nie była rzecz, którą lubiłeś mi robić najbardziej - odparował ostro Daniel - Puść mnie, do cholery! I powiedz mi w końcu, po co tu przyjechałeś? Wizyty towarzyskie nie są w twoim stylu.

O dziwo Belial poluzował uścisk, a potem cofnął się o krok, spoglądając uważnie na pisarza. Milczał przez moment, marszcząc lekko brwi, aż w końcu westchnął i wrzucił niedopałek do filiżanki. Wyglądał na złego, ale Daniel doskonale wyczuwał, że to nie on był tego przyczyną. Poprawił koszulę i otworzył okno na oścież. Belial zrozumiał aluzję... niechętnie, bo niechętnie, ale schował paczkę papierosów do kieszeni. To zaskoczyło pisarza jeszcze bardziej.

- Dzwonił do mnie ktoś o imieniu Hajime - powiedział brązowowłosy po chwili, jakby z roztargnieniem - Poprosił mnie w twoim imieniu o pewną przysługę. Miał wystarczająco zmartwiony głos, żebym, mimo braku jakichkolwiek wyjaśnień, przyjechał tutaj natychmiast po uzyskaniu urlopu.

Daniel odwrócił się gwałtownie i spojrzał na niego, nie kryjąc zaskoczenia. Otworzył usta, ale zanim zdążył zadać pytanie, zrozumiał. Hajime zawsze był prawdziwym przyjacielem... choć tym razem nieco przesadził.

- Masz odciągnąć ode mnie Strifa - powiedział ponuro, a gdy Belial spojrzał na niego z uśmiechem, skrzywił się ze złością - To dlatego Stevhe odszedł. Jest u Hajime. Powiedział mu wszystko i Hajime zareagował... cholera... co za komedia.

- Komedia to dobre słowo - rozbawienie w głosie Beliala nie znikało - Mam zająć się Strife, masz rację. Po tym, co o nim słyszałem, choć nie dużo tego było, poznaję, że będę miał pełne ręce roboty. Ale wiesz, że lubię wyzwania, a teraz jestem wolny.

Daniel powoli opadł na fotel i potarł nasadę nosa. Plan Hajime jednocześnie podobał mu się i go zaniepokoił. Pomysł skojarzenia Strifa z Belialem jemu samemu wielokrotnie przyszedł na myśl, jednak w tej chwili wiele się zmieniło. Przede wszystkim z powodu przyjazdu Rena.

- Widzisz, od tamtego czasu sprawy trochę się skomplikowały - powiedział teraz powoli i ostrożnie - Ren jest bratem Strifa... ma zabrać go z powrotem do domu.

Belial wzruszył ramionami, nie spuszczając spojrzenia z ciemności za oknem. Zabłąkana ćma wleciała do gabinetu, musnęła jego policzek i zaczęła obijać się o klosz lampy.

- To odjedzie bez niego - odpowiedział wreszcie, powoli odwracając głowę. W jego oczach lśniło zaciekawienie - Bardzo są do siebie podobni?

Pisarz wiedział, że kłamstwo nie ma sensu. Kiwnął niechętnie głową. Uśmiech Beliala poszerzył się nieznacznie.

- Może będzie lepiej, niż podejrzewałem - powiedział, wspierając się o oparcie i spoglądając uważnie na Daniela, co natychmiast tego zaalarmowało - Ren jest zdecydowanie niczego sobie. Jest twój?

- Jest nikogo - warknął rudowłosy cicho. Złość, która go teraz ogarniała, zaskoczyła nawet jego samego, ale postarał się ją ukryć.

- Czyli do wzięcia - podsumował Belial, leciutko mrużąc oczy. Znał młodszego mężczyznę na tyle dobrze, by zauważyć wszelkie zamiany w jego zachowaniu. Złość towarzysza nie umknęła jego uwadze. Wydął lekko usta... nacisnąć odrobinę mocniej... - Nie miałbyś nic przeciwko, gdybym zaprosił go na kolację? Na małą rozmowę z moim stylu? Wróci cały i zdrowy, obiecuję - i uśmiechnął się z lekką drwiną.

Daniel nie miał pojęcia, co dokładnie połączyło go z Renem przez ten krótki czas ich znajomości, ale spowodowało to, że na słowa drugiego mężczyzny zareagował czystą wściekłością i tylko nią. Nie było strachu. Naładowany andrealiną wstał z fotela i stanął wyprostowany, mocno zaciskając szczęki. Na samą myśl, że Belial mógłby zrobić cokolwiek Renowi, choćby tylko go dotknąć, czerwona mgła gniewu napływała mu przed oczy. Niesiony tym uczuciem, niesiony brakiem strachu, pochylił się nad brązowowłosym i spojrzał mu prosto w oczy.

- Nie ruszysz go, sadysto - powiedział cicho, cedząc słowa - Nawet nie zbliżysz się do niego.

Belial uniósł brwi, wyraźnie dając mu znak, że posunął się za daleko. Ale pisarz nie miał zamiaru ulegać... nie teraz. Nie, gdy chodzi o Rena. Nabrał tchu, ale nie spuścił spojrzenia z twarzy towarzysza. Jeszcze nigdy nie posunął się tak daleko w swych kłótniach z nim, nigdy! Obok gniewu, nagle ogarnęła go euforia i przytłumiła strach, jaki poczuł, gdy Belial wstał zdecydowanie i skrzywił się zimno.

- Po raz pierwszy widzę cię takim - powiedział cicho straszy mężczyzna, stając tuż przed Danielem - Po raz pierwszy jesteś na tyle zły, by zapanować nad strachem i szacunkiem, jakie ci wpoiłem - przechylił lekko głowę. Wyglądał zdumiewająco poważnie; mało było w nim gniewu - Czy tak bardzo zależy ci na tym Renie? - uśmiechał się, gdy Daniel mimowolnie i mimo wszystko się zaczerwienił - Zdumiewające. Moja mała cipka wyrosła w końcu na kutasa, a ja nawet nie wiem, kiedy to się stało.

- Nie jestem cipką - warknął Daniel, wcale nie uspokojony - i nigdy nią nie byłem. Byłem za to młodym, niedoświadczonym chłopakiem, którego ty brutalnie i perfidnie wykorzystałeś. Ale ja już dorosłem i nie mam więcej zamiaru korzyć się przed tobą i lizać ci tyłka. Albo wreszcie potraktujesz mnie poważnie, albo wynoś się z mego domu i nie próbuj się wtrącać do mego życia!!

Zamilkł, dysząc ciężko i drżąc na całym ciele ze wściekłości. Butnie spojrzał prosto w oczy Beliala, już nie obawiając się, że ujrzy w nich gniew. Ale brązowowłosy nie był nawet zdenerwowany. Uśmiechał się! Uśmiechał się tak, jak to robił jedynie w znanym sobie towarzystwie - nieco krzywo, ale szczerze. Daniel zamrugał i cały gniew wyparował z niego w jednej chwili, zastąpiony zdumieniem.

Belial położył mu dłonie na ramionach. Wyglądał na... dumnego?

- Witaj, kutasie - powiedział cicho - Naprawdę cieszę się, że dorosłeś - pisarz otworzył usta, ale brązowowłosy uciszył go zdecydowanym gestem - Może mojej metody wychowawcze nie są zbyt...

- ... normalne - podpowiedział mu sucho rudowłosy. Belial roześmiał się tylko.

- Normalne - zgodził się - Ale nic na to nie poradzę. Jestem...

- ... zboczeńcem - spróbował znów Daniel.

- To nie przejdzie - roześmiał się ponownie straszy mężczyzna - Nie jestem zboczeńcem, po prostu... mam specyficzne podejście do innych.

- No tak... specyficzne podejście... - mruknął Daniel. Spojrzeli na siebie, prosto w oczy, a potem wybuchli śmiechem. Szczerym, przyjacielskim, niewymuszonym i rudowłosy zrozumiał wreszcie do końca, że Belial po raz pierwszy traktuje go jak równego sobie.

- Zostaniesz na noc? - zapytał, gdy ten po chwili chwycił swą kurtkę.

- Nie - powiedział mężczyzna i zaczął się ubierać - Zatrzymałem się w hotelu z Mieście - zerknął spod oka na pisarza, tak samo złośliwie, jak zawsze - Miłej nocy - mruknął, wyraźnie zaznaczając dwuznaczny kontekst.

- Nic z tego. Nie jest zainteresowany - Daniel nie ukrywał rozczarowania.

- Więc zrób tak, żeby się stał - brązowowłosy poprawił kurtkę ruchem ramion i podszedł do drzwi - Przyjadę raz jeszcze, żeby spotkać się ze Strifem. Daj mi znak, jak wróci do domu - położył dłoń na klamce, jakby na coś czekając, a potem ją nacisnął - Dobranoc. I oducz swego chłopaka podsłuchiwania.

I zniknął. Chwilę potem do gabinetu wszedł czerwony ja burak, Ren.

- Przepraszam - wymamrotał - Ja... Wiem, że nie mam wytłumaczenia... po prostu zachowywaliście się tak dziwnie... przepraszam...

- Daj spokój. Rozumiem... Ciekawość - Daniel ukrył uśmiech. Nie miał sił się na niego gniewać - Ale nie próbuj tego drugi raz. Nie z nim.

Ren powoli uniósł głowę. Nadal się czerwienił.

- Kim on jest? Dlaczego tak bardzo się go bałeś?

- Mój dawny chłopak i nauczyciel. Nie był zbyt delikatny, jak się domyślasz. Teraz stał się przyjacielem. Nigdy nie wierzyłem, że to się kiedyś stanie. Cholera, Strife... nie wiem, czy słyszałeś. On chce zająć się twoim bratem. Musimy go powstrzymać. Ostrzec chłopaka.

- Nie - zaprzeczył Ren, uśmiechając się nieśmiało - Cieszę się, że tak bardzo się o niego martwisz, po tym wszystkim, co cię spotkało z jego winy, ale nie musisz... to znaczy... Sądzę, że to dobry pomysł, żeby się spotkali - parsknął śmiechem na widok miny Daniela - Pasują do siebie.

- Naprawdę tak sądzisz?

- Jak najbardziej. Teraz tylko trzeba ich poznać ze sobą. A potem obserwować - czarnowłosy znów roześmiał się miękko - To będzie bardzo ciekawe. Nie znam Beliala, ale po tym, co teraz słyszałem... - spojrzał uważnie na Daniela - Gratuluję.

Pisarz powoli nabrał tchu i rozczochrał sobie włosy, patrząc z szerokim uśmiechem w sufit. A potem roześmiał się głośno, porywając Rena w ramiona.

Zrobił to!

20 - ICH SPOTKANIE

Strife pędził przez noc, mocno zaciskając palce na kierownicy motocykla. Sam nie wiedział, co dokładnie w tej chwili czuje - złość, czy zadowolenie - oba te uczucia przeplatały się ze sobą i były tak samo intensywne. A to wszystko przez tego podstępnego sukinsyna, Stevha. On naprawdę uciekł z Thunder House! I może byłby to powód do czystej radości, ale ten kutas zwiał do Hajime!

- Ale ze mnie, kurna, swatka - warknął i parsknął ponurym śmiechem, zwalniając niechętnie, gdyż ostatni odcinek do posiadłości był szczególnie trudny, zwłaszcza po ciemku - Odkrywam w sobie nowe talenty. Tylko, że ten głupiec wciąż powinien cierpieć, a nie rzucać się w ramiona innego!

Brama była otwarta, Strife wjechał wiec z dużą prędkością na teren posesji, okrążył kilka razy jedną z kolistych rabatek i... zatrzymał z chrzęstem żwiru motor, w zdumieniu oraz rodzącą się złością spoglądając na wielką maszynę postawioną na JEGO! miejscu. Wyłączył silnik i ze zmarszczonym czołem spojrzał w kierunku domu. W gabinecie Daniela paliło się światło, a okno było szeroko otwarte. Ciekawe jaki to kutas przyjechał do niego w gości i postawił swój motor pod ulubioną wierzbą czerwonowłosego?

Ale jaki motor! Strife zsiadł i obejrzał obcą maszynę, gwiżdżąc z podziwu.

- YAMAHA VIRAGO XV-125 - mruknął cicho - Z pełnym wyposażeniem. Ktokolwiek tu przyjechał na niezły gust... i mnóstwo forsy.

Ale to wcale nie zmieniało faktu, że ten ktoś zaparkował tam, gdzie nie powinien. Chłopak rozważał przez chwilę, czy nie przepchnąć maszyny w inne miejsce, najlepiej bardzo niedostępne, ale po pierwsze to bydle musiało ważyć kilka setek, a po drugie, było pewnie cholernie dobrze zabezpieczone. Nic z tego. Jednak jeżeli nie da się popchnąć... Strife uśmiechnął się i wygrzebał ze swojej skrytki narzędziowej nieduży klucz francuski.... można dać gościowi do zrozumienia, że popełnił naprawdę wielki nietakt. Pochylił się nad wypucowanym, wiśniowym bakiem, uśmiechając się złośliwie...

- Nie wydaje mi się, żeby mój motor wymagał naprawy - rozległ się za jego plecami spokojny, nieco rozbawiony głos - Kolorystyka też nie wymaga poprawki.

Strife odwrócił się powoli, marszcząc brwi, zaskoczony, ale nie przestraszony. Tuż za nim stał potężnie zbudowany, brązowowłosy mężczyzna. Chłopak nie widział w mroku jego twarzy.

- Stanąłeś na moim miejscu - powiedział ostro, splatając ręce na piersi - Są tutaj prawa, których należy przestrzegać. Ciesz się, że nie porysowałem ci tego pięknego lakieru.

Obcy roześmiał się głośno i odwrócił twarz na tyle, by w słabym świetle oświetlającym ganek, Strife dostrzegł jedno jego, dziwne jakieś oko. Była w nim drwina i coś jeszcze. Coś cholernie niepokojącego.

- Co w tym śmiesznego?

- Jesteś Strife, prawda?

- Tak, a co ci do tego? I dlaczego, kurwa, ci tak śmieszno, co?

Reakcja obcego zupełnie zaskoczyła czerwonowłosego. Uderzył jakby od niechcenia, ale na tyle mocno, by błysk bólu przeciął skroń chłopaka.

- Nie przeklinaj - powiedział, tym samym niesamowicie spokojnym i lodowatym głosem. Strife ostrożnie dotknął głowy, nie spuszczając zdumionego spojrzenia z potężnej sylwetki mężczyzny.

- Ty pieprzony... - zaczął.

Tym razem uderzenie było mocniejsze - powaliło go na trawę i na moment zamroczyło. Jęknął, potrząsnął głową i uniósł się na łokciach. Obcy odwrócił się do niego całym ciałem, a światła z ganku wreszcie oświetliły całą jego twarz. Strife wstrzymał oddech... te oczy!

- Mówiłem, żebyś nie przeklinał - głos demonicznego mężczyzny nadal był tak samo spokojny - Bardzo tego nie lubię. Nie lubię też, jak się mnie nie słucha. Nazywam się Belial i od dzisiaj jesteś mój. A to była twoja pierwsza lekcja.

Te oczy! Demoniczne, lodowate, bezlitosne. Nie wyrażające żadnego wahania czy słabości. Oczy pana. Oczy mężczyzny, który nie cofnie się przed niczym.

Belial pochylił się nad znieruchomiałym Strifem i podniósł go bez wysiłku. Chłopak mimowolnie natychmiast opuścił głowę, by nie spoglądać mu w oczy i posłusznie dał się posadzić na obcym motocyklu. Sam nie wiedział, skąd te nagłe posłuszeństwo... na razie się nad tym nie zastanawiał. Na razie nie czerpał z niego nic, prócz zaskakującej przyjemności.

W gabinecie na piętrze Daniel i Ren zgodnie pobiegli do okna, spoglądając z niepokojem za odjeżdżającymi.

21 - PIERWSZA PRÓBA

- Oby nic mu się nie stało - wyszeptał Ren z niepokojem, patrząc w stronę okna. Daniel zerknął na niego z zastanowieniem i podał mu jedną ze swych koszul.

- Trochę za szeroka dla ciebie, ale do spania może być - mruknął - Nie masz się co obawiać. Z doświadczenia wiem, że przemoc fizyczną Belial stosuje bardzo rzadko. A psychiczna bardzo się twemu bratu przyda. Bez urazy - znów pochylił się nad kredensem - Masz bieliznę na zmianę?

- Nie mam. Wiem, masz rację, ale właściwie... trochę boję się o Strifa.

- Doskonale cię rozumiem - rudowłosy odwrócił się do Rena i zmierzył jego sylwetkę taksującym spojrzeniem - Ale powtarzam, znam Beliala. Nie zrobi twemu bratu większej krzywdy.

- Fizycznej - dodał ponuro czarnowłosy, a potem podskoczył i krzyknął - Hej, co robisz?

Daniel puścił jego biodra i pokiwał z zadowoleniem głową.

- Mój rozmiar. Miałem tu gdzieś kilka nowych par majtek... - znów zagłębił się w szufladach kredensu - Przestań się tak martwić. Belial naprawdę wie, co robi.

- Oby...

- Zobaczymy jutro - Daniel odwrócił się i podał mu trzy pary nowych slipek gestem, jakby podawał mu bukiet kwiatów - W prezencie. A teraz chodźmy spać. Późno już. I pamiętaj. Sam zadecydowałeś, żeby spróbowali.

Ren spojrzał w stronę okna i powoli pokiwał głową. Mimo to strach o brata wcale nie znikał. Zaczynał żałować swego wyboru.

* * *

Kiedy Danielowi udało się w końcu przekonać Santego, że ten nie popełnił żadnego wielkiego błędu, wpuszczając Beliala do domu, minęła grubo ponad godzina. Nic więc dziwnego, że rudowłosy nie wstąpił przed kąpielą do Rena, myśląc, że ten dawno śpi. Poczuł się wiec lekko zaskoczony, kiedy wracając z łazienki dojrzał pod drzwiami sypialni mężczyzny smugę światła. Zatrzymał się i zawahał. Może rzeczywiście najlepiej powiedzieć mu to jak najszybciej? Nabrał tchu i zapukał cicho.

- Proszę - odpowiedział natychmiast przytomnym głosem Ren.

Daniel wszedł więc do środka, zupełnie zapominając, że ma na sobie jedynie krótki ręcznik owinięty wokół bioder. Przypomniał mu o tym rumieniec Rena. Natychmiast spróbował jakoś poprawić swój "ubiór".

- Przepraszam, że tak - powiedział nerwowo - Nic sobie nie myśl. Po prostu zobaczyłem światło pod drzwiami i pomyślałem, że może porozmawiamy.

Leżący na łóżku Ren kiwnął głową, a potem wskazał mu krzesło. Daniel skorzystał z zaproszenia, mocno obciągając ręcznik na uda. Rzucili sobie identycznie zażenowane spojrzenia.

- O co chodzi? - zapytał po chwili Ren, odkładając książkę, którą pożyczył mu Daniel.

- Tylko nie wyrzucaj mnie od razu - zaczął niepewnie rudowłosy, nie patrząc mu w oczy - Wiem, że to jest wtrącanie się nie do swoich spraw, ale... ale... nie wydaje mi się, żebyś był heteroseksualny - zamierzał coś jeszcze dodać, ale zamilkł, gdy napotkał spojrzenie Rena.

Oczy czarnowłosego i wyraz jego twarzy były beznamiętne.

- Dlaczego tak sądzisz? - zapytał, a w jego głosie pojawiła się zimna nuta. Wydawał się bardzo spięty.

Daniel tylko z trudem powstrzymał chęć ucieczki z pokoju. Skoro już zaczął temat, powinien go skończyć. Nawet jeśli cholernie żałował, że go zaczął.

- Nie złość się - odchrząknął - Wiem, że to, co powiem zabrzmi dla ciebie nieco dziwnie, ale... ja czuję w tobie geja. Coś mi mówi, że nim jesteś.

- Czujesz to we mnie? - głos czarnowłosego wydawał się jeszcze zimniejszy.

- No... nie telepatycznie, ani nic takiego... Po prostu widzę spojrzenia, jaki mimowolnie rzucasz mężczyznom. Słyszę, jak o nich mówisz...

- Rozumiem - głos Rena wskazywał, że nie tylko nie rozumie, ale i nie chce zrozumieć.

Daniel nabrał tchu.

- Słuchaj Ren. Za chwilę się wyniosę, ale wysłuchaj mnie bez żadnych komentarzy, w porządku? Potem, rano, będziesz mi mógł nagadać ile tylko wlezie. Ale w nocy to przemyśl. Po prostu wiem, że jesteś gejem. I nie tylko twoje spojrzenia czy słowa mówią mi o tym, ale przede wszystkim ty sam. Nie wiem, dlaczego nie chcesz się do tego przyznać, ale podejrzewam, że to przez twojego brata - Ren parsknął; Daniel spojrzał nie niego nieco ostrzej - I nie śmiej się. Może nie umiem tego dobrze wyrazić, ale wiem, że mam rację. Do tego ta kobieta...

- Dość - przerwał mu lodowato Ren, gwałtownie zwracając ku niemu głowę - Nawet nie próbuj dotykać tego tematu.

Daniel nie zwrócił na niego większej uwagi.

- A ten rumieniec, kiedy wszedłem tu w ręczniku? - drążył coraz szybciej - A te twoje zafascynowanie homoseksualizmem?

- Jakie za...

- Po prostu przemyśl to, Ren. Nic więcej. Mam...

- Wynoś się - przerwał mu Ren takim głosem, że Daniela zatkało.

Przez chwilę patrzyli na siebie nieruchomo i rudowłosy pojął, że naprawdę przeholował. Że grubo przesadził.

- Jezu - powiedział cicho i pokręcił głową - Dobrze... dobrze. Może rzeczywiście się mylę - wstał i skierował się szybko w stronę drzwi - Przepraszam. Przesadziłem. Nie chciałem cię obrazić. Dobrej nocy.

Ren zamrugał, usiadł na łóżku i spojrzał za nim z niepokojem.

- Daniel! - zawołał - To nie tak. Nie obraziłeś mnie.

Pisarz zatrzymał się i powoli odwrócił. W jego oczach był ból i wstyd. Ale i ciepło.

- Wiem. Śpij już... - powiedział spokojnie - Nie będę już więcej próbował dotykać tego tematu.

Ren zerwał się z łóżka i szybko podszedł do niego, chwytając go za rękę. Drżał lekko.

- Nie kłóćmy się - powiedział - To nie ma sensu. Zachowaliśmy się teraz...

- Bardzo głupio - dokończył Daniel - Przede wszystkim ja - dotknął delikatnie policzka drugiego mężczyzn - ...Jesteś piękny, wiesz? Nieziemsko piękny.

Czarnowłosy znów zarumienił się jak burak i szybko spuścił wzrok. Pisarz delikatnie wsunął mu palce we włosy i podniósł jego głowę, by spojrzeć mu w twarz. A potem delikatnie pocałował go w policzek.

- Przestań - powiedział cicho Ren i westchnął, gdy usta rudowłosego zjechały na jego szyję. Zadrżał, wyginając się lekko - Daniel...

- Już przestaję - wymruczał cichutko mężczyzna. Jednak wbrew tym słowom, jego usta wciąż pieściły skórę Rena, obrysowując linię jego obojczyków. Czarnowłosy westchnął ponownie, niemal płaczliwie, odchylając głowę do tyłu. Wtedy Daniel wyprostował się, spoglądając mu w oczy i zbliżając swoją twarz do niego.

- Ren - wyszeptał. Jego oczy były ciemne niczym igliwie sosny. Oddychał ciężko.

Ren zamrugał, gdy piegowata twarz pochyliła się nad nim. Natychmiast, gdy tylko zrozumiał, co Daniel chce zrobić, ogarnęła go panika. Odepchnął go zdecydowanie, kładąc rozcapierzone dłonie na jego gładkiej klatce piersiowej.

- Nie - syknął stanowczo.

Daniel wycofał się dwa kroki i zamknął oczy. Trwał tak przez chwilę, a gdy je otworzył, znów były jasne niczym świeża trawa. Uśmiechnął się ciepło.

- Śpij - powiedział, otwierając drzwi i wychodząc na korytarz - Nie będę cię nachodził. Jutro porozmawiamy.

Kiedy znikł, Ren rozluźnił się, ale, ku swemu zaskoczeniu, wcale nie poczuł ulgi. Raczej... rozczarowanie i coś w rodzaju niesprecyzowanego smutku. Powoli podszedł do łóżka i usiadł na posłaniu. Sięgnął po książkę, ale odłożył ją po chwili. Nie potrafił się skupić na jej treści. Zgasił więc światło, ale wiedział, że wiele czasu minie, zanim uda mu się zasnąć. Usta Daniela na jego skórze... jego pociemniałe z pożądania oczy i twarde mięśnie pod gładką skórą. Skulił się, przyciskając dłonie do twarzy, ale obrazy nie chciały zniknąć.

Nigdy nie znikały.

* * *

Daniel zamknął drzwi i powoli ruszył korytarzem. Szedł na sztywnych nogach, zaciskając pięści, aż pobielały mu kłykcie. Przed drzwiami swej sypialni zwolnił, a potem zatrzymał się i odwrócił w stronę drzwi pokoju Rena.

- Cholera - wymruczał pod nosem.

Powoli uniósł lewą rękę, przejechał nią po swojej twarzy i zacisnął powieki. A potem cofnął ją i spojrzał na rozcapierzoną dłoń.

- No cóż - wymruczał z krzywym uśmiechem - Zdaje się, że nie mam nikogo innego.

Jeszcze raz spojrzał za siebie i zadrżał, a na jego twarzy pojawiło się na moment coś jakby cierpienie, walczące z gorzką ironią. Kiedy wreszcie zdecydowanym ruchem otworzył drzwi swego pokoju, jego oczy znów miały kolor sosnowych igieł.

22 - SZKOŁA

Strife rozejrzał się, stając w progu hotelowego pokoju Beliala. Jeszcze nigdy nie był w "czterogwiazdkowcu" i rzeczywistość wcale nie odbiegała od jego wyobrażeń. Pokój nie był duży, ale doskonale urządzony; był w nim nawet telewizor plazmowy z DVD oraz mała lodówka z barkiem. Zanim jednak chłopak zdążył się przyjrzeć wszystkiemu dokładniej, Belial wepchnął go za próg, kończąc rozmowę z chłopakiem z obsługi. Strife spojrzał na niego z oburzeniem, ale mężczyzna nie poświęcił mu nawet spojrzenia. Zamknął za sobą drzwi na klucz, minął czerwonowłosego i wszedł do sypialni, rozpinając kurtkę. Pod nią miał tylko t-shirt i Strife z uznaniem przesunął spojrzeniem po mięśniach jego rąk oraz pleców. Patrzył, jak mężczyzna odkłada hełm motocyklowy oraz kurtkę, a potem bez słowa zagląda do lodówki. Musiał przyznać, że obserwowania płynnych, pełnych przyczajonej siły ruchów Beliala sprawiało mu przyjemność, ale nie lubił być tak obcesowo ignorowany. Kiedy mężczyzna otworzył sobie puszkę z piwem, chłopak oparł się o futrynę i przestąpił z nogi na nogę.

- Cierpliwości - powiedział cicho brązowowłosy, nie odwracając się nawet. Strife spojrzał wściekle w jego plecy. Musiał przyznać, że sytuacja jest zdecydowanie ciekawa, ale nie lubił być traktowany jak powietrze.

- A co - powiedział ostro - Znów mnie uderzysz? Jak poprzednio? Lubisz to, prawda?

Jeżeli miał rację, to igrał z ogniem, ale przecież nie mógłby stracić podobnej okazji. Mężczyzna jednak nie odpowiedział. Pociągnął tylko z puszki i sięgnął po pilot telewizora.

- Po co mnie ty przywlokłeś? - zirytował się Strife, kiedy ponad jego złość przesunął się nagle niepokój. W końcu obcy mógł być na przykład jakimś kompletnym zboczeńcem - Przestań łazić i gapić się w ścianę i mów, albo wychodzę!

Belial odwrócił się powoli i uśmiechnął się lekko. W tym uśmiechu był tylko lód, nic więcej.

- Próbujesz mi rozkazywać, cipko? - zapytał cicho. Jego głos wydawał się niższy niż zazwyczaj - Ja tu jestem panem, nie zapominaj o tym.

Twarz Strifa poczerwieniała, gdy usłyszał, jak nazwał go obcy. Zacisnął pięści i pochylił się do przodu w aroganckiej pozie.

- Że co? Cipka? - zachłysnął się na moment - Uważaj, jak mnie nazywasz... panie, kurwa.

Oczy Beliala zwężyły się lekko.

- Nie przeklinaj, mówiłem ci.

- Tak? Taak? Kurwa, jebać... chcesz więcej?

Belial wyprostował się i powoli odstawił puszkę na szafkę. Coś w jego ruchach lub w oczach ostrzegło chłopaka, że posunął się za daleko. Cofnął się o krok, ale mężczyzna był szybszy. W jednej chwili był już przy nim, niesamowicie szybki jak na swą budowę. Zanim Strife zdążył się spostrzec, mocne niczym stal palce zacisnęły się na jego ramieniu i przekrzywiły mu rękę, robiąc dźwignię. Unieruchomiony w kilka sekund chłopak, zdążył jedynie stęknąć.

- Och... kur... puść... jezu! - jęknął, gdy Belial bezlitośnie poprawił chwyt i zacisnął palce jeszcze mocniej.

- Jeżeli inne sposoby do ciebie nie docierają, to pozostał tylko ból - warknął mężczyzna do jego ucha - Nie podoba mi się to, ale nie dajesz mi wyboru.

Strife powoli nabrał tchu. Próbował jakoś zwalczyć narastający w dłoni skurcz. Bezskutecznie.

- Ty... sa... dysto - wystękał.

- Nie jestem sadystą - głos Beliala znów był spokojny, choć mężczyzna nie poluzował uchwytu nawet o milimetr - Nie sprawia mi przyjemności zadawanie fizycznego cierpienia.

Pewnie! Uważaj, bo uwierzę.

- To dlaczego... to robisz? Cholera... skurcz! Puść! Puszczaj!

- Magiczne słowo?

Strife jęknął i zacisnął zęby, przełykając dumę. Skurcz zmienił się w nieregularne rwanie. Do tego ręka zaczynała mu nieprzyjemnie mrowić; stracił już czucie w palcach.

Nie podnieca go to? Bo uwierzę! Pewnie ma kutasa twardego jak skała... pieprzony sadysta.

- Magiczne słowo? - powtórzył Belial spokojnym głosem. Wydawało się, że zupełnie bez wysiłku utrzymuje swój stalowy chwyt. Poprawił tylko palce i stanął pewniej na nogach, przypadkiem ocierając się kroczem o biodro chłopaka. Strife syknął, zaskoczony. Ten sukinsyn rzeczywiście nie ma erekcji! Zawahał się i opuścił głowę, myśląc szybko. Działaj!

- Dlaczego? - zapytał cicho.

- Twoja wina - odpowiedział mężczyzna natychmiast - Po pierwsze, mówiłem, żebyś nie przeklinał. Bardzo tego nie lubię. Po drugie wydawało mi się, że potrzebujesz małej lekcji... dowodu, kto tu rzeczywiście jest panem, cipko.

Twarz Strifa znowu poczerwieniała.

- Nie jestem żadną cipką - syknął.

- Oddajesz się innym?

- Jezu!... to dziwne? Inni też tak robią! Jestem mężczyzną... a ty lubisz mężczyzn, nie?

Kątem oka Strife dostrzegł, że usta Beliala zadrgały lekko. Ale czy to był uśmiech, chłopak nie mógł być pewien.

- Żeby stać się mężczyzną, trzeba udowodnić, że się nim jest - powiedział mężczyzna bardzo cicho.

- Słu... słuchaj... Tak nie udowodnisz, że jesteś moim panem - chłopak zmienił taktykę - Nie uważam, żeby bicie i przemoc świadczyły o sile...

- Podzielam twoje zdanie - przytaknął Belial, nie poluzowując jednak uchwytu - W pewien sposób jednak to cześć tresury.

- Tresury? Nie jestem...

- Trzeba nauczyć cię posłuszeństwa na początek, cipko. A jeżeli inaczej do ciebie nie dociera...

- Będę grzeczny - przerwał mu szybko Strife - Obiecuję. Puść mnie tylko.

- Magiczne słowo?

Strife zachłysnął się i zacisnął zęby. Co to, to nie!

- A więc utknęliśmy - powiedział po chwili Belial. W jego głosie można było wyczuć nutki rozbawienia, za to nic ze zniecierpliwienia, na które liczył chłopak - Ty nie masz zamiaru być mi posłuszny, ja nie widzę innej formy nauki, jak ból. To nie sprawi przyjemności ani mnie, ani tobie. Masz jakiś inny pomysł?

- Puść mnie i pozwól mi odjechać - burknął chłopak w odpowiedzi.

- Na pewno tego chcesz?

Strife otworzył usta, ale zamknął je zaraz. Ty sukinsynu... wiesz... ty wiesz, że nie chcę, by wszystko skończyło się w tak interesującym momencie.

Kiedy nie odpowiedział, Belial roześmiał się cicho. Śmiech miał niezwykle łagodny, jak na swe gabaryty i charakter.

- Wiem, o czym myślisz - powiedział - Nie masz ochoty tego kończyć. Mam ci udowodnić, że tu rządzę? Proszę bardzo. Są różne na to sposoby. Wybieraj.

Strife opuścił głowę i wpatrzył się w dywan. Spokój mężczyzny i jego siła zaczęły trącać jakąś strunę głęboko w nim. Po raz pierwszy od tamtego feralnego Bożego Narodzenia spotkał kogoś, kto tak szybko wzbudził w nim szacunek oraz chęć posłuszeństwa. Nie ma co się oszukiwać. Trafił na mężczyznę, który ma duże szanse zostania jego panem. Poluzował mięśnie i uniósł głowę. Nie przegrał jeszcze, ale...

- Puść mnie... proszę - wyszeptał, rumieniąc się mimowolnie.

Belial westchnął cicho i powoli poluzował uścisk. Ręka Strifa opadła jak martwy ochłap mięsa i przeszył ją ostry ból. Chłopak jęknął i zaczął ją masować, próbują przywrócić krążenie. Mężczyzna przez moment przyglądał się jego próbom, a potem sięgnął po puszkę, tracąc zainteresowanie.

Patrząc w jego plecy, Strife czuł, że przegrał bardziej, niż chciałby przyznać. Ten niewielki, jakby się wydawało, krok, okazał się najważniejszym. Był pierwszy i najprawdopodobniej nie ostatni.

Zaburczało mu w brzuchu. Skrzywił się w myślach. Cały dzień stracił na poszukiwaniach Stevha i zapomniał o obiedzie.

- Jestem głodny... proszę - zmusił się po długim wahaniu.

Belial zmarszczył brwi i odwrócił się nieznacznie w jego stronę. To "proszę" było zbyt wymuszone, jak na jego gust. Ale na wszystko przyjdzie czas.

- Już nie podają kolacji - powiedział - Zjesz jutro. Teraz idź się umyć.

Strife spojrzał na drzwi łazienki i zawahał się niepewnie.

- Nie mam w czym spać.

- Nic nie będzie ci potrzebne - mruknął Belial, miażdżąc pustą puszkę w dłoni - Sypiam nagi i ty też tak będziesz robił. Idź już pod prysznic.

Strife usłuchał go w milczeniu. Spojrzał jeszcze tylko na kulkę barwnego aluminium, jakie mężczyzna celnie wrzucił do kosza, a potem odwrócił się i zniknął w łazience. Dopiero, gdy drzwi się za nim zamknęły, Belial pozwolił sobie na ciche westchnienie. Usiadł ciężko na łóżku i ściągnął buty. Po chwili to samo zrobił ze spodniami i koszulką, rozbierając się do naga. Delikatne, ale narastające łupanie w głowie świadczyło, że zbliża się nocna migrena. Piwo nie pomogło. Potarł skronie i skrzywił się mocno. Daniel... to oczywiście jego wina. Zawsze była jego wina... Belial nie umiał go rozgryźć, i choć łatwo było chłopaka złamać, nie udało mu się uczynić z niego mężczyzny. Dopiero ten Ren...

Zmarszczył brwi, a potem potrząsnął głową. Nie jego sprawa. Czas zająć się bólem głowy, zanim urośnie. Znał jeden, doskonały sposób. Usiadł po turecku na posłaniu i zaczął regularnie oddychać.

Nadal tak siedział, gdy po dziesięciu minutach nagi i mokry Strife wyszedł z łazienki. Chłopak spojrzał na łóżko i zawahał się, kiedy dostrzegł pozycję mężczyzny i spojrzał w jego rozluźnioną, spokojną twarz. Potem jego spojrzenie przesunęło się niżej, na mocne obojczyki, szerokie barki i gładką klatkę piersiową... aż nie zatrzymało się miedzy jego nogami. Strife widział wiele, ale jego brwi i tak uniosły się wysoko. Kto mu to mówił, że grubość jest ważniejsza od długości? Najwyraźniej sam będzie się mógł o tym niedługo przekonać. Nabrał powoli tchu, czując jak jego własna męskość budzi się do życia. Szybko postąpił kilka kroków w stronę łóżka, ale tuż przed posłaniem się zawahał. Belial otworzył oczy i spojrzał na niego nieco sennie. Jego jasne oczy były dziwnie spokojne i po raz pierwszy Strife nie dojrzał w nich lodu. Wstrzymał oddech, czekając na reakcję mężczyzny. Nie starał się ukryć podniecenia i oczekiwania. Belial nie mógł nie zauważyć jego erekcji; właściwie miał ją na linii wzroku.

Tymczasem mężczyzna przejechał wzrokiem po jego ciele i spojrzał mu spokojnie w twarz. Jego twarz była nieruchoma, a oczy nadal spokojne. Zero reakcji.

- Dużo czasu ci to zajęło - powiedział i wstał. Kiedy mijał znieruchomiałego chłopaka, nie obdarzył go nawet spojrzeniem.

- To skała, nie facet - mruknął Strife sam do siebie, gdy po dłuższej chwili ochłonął do końca. Usiadł na posłaniu i zapatrzył się w drzwi do łazienki. Skała... albo impotent. Natychmiast odrzucił tą niedorzeczną myśl. Z taką pewnością siebie, ten facet nie mógł być impotentem. Czy na odwrót. Nie ważne. To po prostu nie wchodzi w grę. Zdaje się, że uwiedzenie go, jak to Strife miał w palnie, było znacznie trudniejsze, niż na początku myślał. A to czyniło całą sprawę jeszcze ciekawszą.

Belial wyszedł z łazienki po kilku minutach. Po ramionach i plecach spływały mu jeszcze krople wody; między wargami trzymał kawałek nitki dentystycznej. Wrzucił ją do kosza przy lodówce i spojrzał na Strifa z wyraźną dezaprobatą.

- Jeszcze nie śpisz?

Strife niepewnie położył się na posłaniu. Oczywiście! Przecież nie o śnie teraz myśli.

- Ja...

- Już późno - przerwał mu Belial, również się kładąc - Ciesz się, że pozwalam ci spać na łóżku.

Strife przewrócił się na bok, twarzą do niego, i pozwolił się przykryć. Przez chwilę patrzył się na brązowowłosego, starając się jakoś zapomnieć o pulsującym w nim pożądaniu. Nie potrafił. Zawsze przecież otrzymał to, co chciał. Wzdrygnął się lekko, gdy Belial spojrzał na niego, a potem sięgnął do póki nad wezgłowiem łóżka.

- Twój brat jest gejem? - zapytał ni stąd ni zowąd mężczyzna, kładąc sobie popielniczkę na piersi i zapalając papierosa.

Strife zamrugał i roześmiał się mimo wszystko.

- Ren? No cóż... Ren... - spoważniał nagle - Właściwie, to trudno mi powiedzieć. O ile mi wiadomo, miał kilka dziewczyn, ale jakoś tak... czuć od niego geja. Przynajmniej dla mnie.

Belial powoli pokiwał głową, wydmuchując dym nosem. Palił jakieś drogie papierosy, o czarno zaznaczonym filtrze.

- A co? - nie wytrzymał Strife, gdy brązowowłosy niczym nie skomentował jego odpowiedzi. Nie czuł się najlepiej rozmawiając o swoim bracie z mężczyzną, z którym znalazł się nago w łóżku.

- Nie twoja sprawa - usłyszał w odpowiedzi.

Warknął wściekle. Nie miał pojęcia, o kogo bardziej był zazdrosny. O Rena, czy o Beliala. To było irytujące uczucie.

- Dobranoc - mruknął ponuro. Pomyśli o tym jutro... o ile jakoś uda mu się zasnąć. Odwrócił się tyłem od mężczyzny i wtulił policzek w poduszkę.

Za jego plecami Belial zgasił papierosa i odłożył popielniczkę z powrotem na półkę. Potem pilotem zgasił światło. Leżący twarzą do okna Strife zapatrzył się w poruszające się leniwie gałęzie drzewa za szybą. Po chwili wyczuł, że Belial zasnął, ale coś nadal nie pozwalało mu się uspokoić. Przykrył nogą sztywny członek i zamknął oczy, czekając na sen.

Nadszedł po kilkunastu minutach.

23 - RODZINA

Hajime przytulił mocno drobne ciało śpiącego nadal Stevha i pocałował go w nos. Chłopak zamruczał cicho, ale się nie obudził. Hajime odsunął się więc nieznacznie i musnął wargami jego szyję, a potem zassał skórę, gryząc ją lekko. Cofnął głowę po chwili, z zadowoleniem spoglądając na swoje dzieło. Malinka będzie doskonale widoczna, nawet jeśli chłopak założy golf.

- Co jest? - zamruczał sennie Stevhe, otwierając oczy i mrużąc je pod wpływem słonecznego światła - Która godzina?

- Prawie dziewiąta, kochanie. Przysnęło się nam.

Ciemnowłosy znów zamruczał, zamknął oczy i z powrotem wtulił się w ramiona partnera, wzdychając z zadowoleniem. Hajime nie zdołał powstrzymać czułego uśmiechu, rad, że Stevhe nie może tego dostrzec. Objął go mocno ramieniem i przytulił policzek do jego barku.

- Kocham cię - wyszeptał z pasją - Kocham cię, jak... jak... cholera.

Stevhe zaśmiał się sennie.

- To najbardziej romantyczna rzecz, jaką w życiu usłyszałem - zamruczał, szczerząc zęby.

Hajime parsknął.

- Może nie potrafię wyrażać swych uczuć tak pięknie jak Daniel, ale to nie było aż tak złe - powiedział, udając obrażonego. Stevhe roześmiał się i uniósł głowę, by pocałować go w brodę. Długowłosy skorzystał z okazji i przywarł ustami do jego warg, a potem pogłębił pocałunek, gdy tylko poczuł, że partner ma na to ochotę. Rozłączyli się po długiej chwili, nabrali zgodnie powietrza i przez moment tylko patrzyli sobie w oczy.

- Wstajemy - zakomenderował po chwili Hajime - Jest już późno, a czeka nas pracowity dzień.

- Pracowity? - Stevhe nie zamierzał go wypuścić z objęć - Nie mamy dziś nic do zrobienia. Dlaczego nie możemy zostać na cały dzień w łóżku, hę? - uśmiechnął się lekko - Ty tez tego pragniesz - zauważył, przesuwając lekko kolano.

- Masz rację, ale za chwilę będziemy mieć gości - Hajime delikatnie, choć zdecydowanie wyswobodził się z jego ramion i usiadł na posłaniu. Zerknął na zegar, a potem z uśmiechem odwrócił się do partnera - Wstawaj, leniuchu.

- Nie chce mi się - mruknął Stevhe, przykrywając się po uszy - To nie moi goście, ale twoi. Ja tu zostaje.

Hajime uśmiechnął się i potrząsnął głową.

- Nie, to nie. Ale myślałem, że potowarzysz mi pod prysznicem - wstał i ruszył w stronę łazienki.

W kilka sekund ciemnoskóry był przy nim.

* * *

Stevhe przeżuwał powoli kęs kanapki i przyglądał się ukradkiem krzątającemu się po kuchni Hajime. Jego partner związał dziś swe wspaniałe włosy w wielki węzeł na karku, ubrał prosty fartuch kuchenny i podśpiewując, sprzątał kuchnie po śniadaniu. Chłopak nie mógł nie dostrzec, że robił to przesadnie pedantycznie, wycierając szafki po kilka razy, a czystość naczyń sprawdzając pod światło. Smutny, czuły uśmiech pojawił się na ustach chłopaka. Wiedział już, że pedantyzm Hajime był wynikiem jego przeżyć w młodości. Cholernie chciałby powiedzieć partnerowi coś, co pomogłoby mu zapomnieć o "zbrukaniu", ale nie umiał wymyślić niczego sensownego, co by nie pogorszyło tylko sytuacji. Westchnął i popił mocnej kawy, nie spuszczając wzroku z mężczyzny.

- Kocham cię - powiedział głośno. Hajime odwrócił się, unosząc brwi, a potem uśmiechnął się szeroko. Serce chłopaka ścisnęło się z radości - I uwielbiam cię kochać - dodał cicho, gdy blondyn wrócił do swej roboty.

Wsparł się o oparcie krzesła i przymknął oczy. Patrząc w blat stołu przypomniał sobie uczucie, które żywił do Daniela, a które tak uparcie nazywał miłością. Ono nie było tak głębokie i intensywne... tak spalające i wszechogarniające. To tak, jakby pomylić zefir z wichurą. Zacisnął wargi w wąską linie i powoli pokręcił głową. Jakże mało wtedy wiedział. Nie kochał Daniela. Ani wcześniej, ani w tym momencie. Nie mógłby z Hajime zrezygnować tak szybko i tak bezboleśnie jak z rudowłosego. Nie mógłby ZDRADZIĆ Hajime.

- Kocham cię - powtórzył cicho i uniósł spojrzenie. Napotkał nieco nerwowy, jak mu się wydawało, wzrok partnera - Co jest? - zapytał, prostując się.

Hajime wzdrygnął się lekko.

- Skończyłeś? Niedługo przyjdą - powiedział wyraźnie napiętym głosem.

Stevhe ostentacyjnie uniósł niedokończoną kanapkę i z przekąsem spojrzał na mężczyznę.

- Widzisz chyba, że jeszcze nie. Kto przychodzi, do cholery, że się tak denerwujesz?

Hajime znów się wzdrygnął, a potem uśmiechnął słabo.

- Denerwuję się? Bez przesady - odwiesił starannie ścierkę, a potem zdjął fartuch i usiadł naprzeciw Stevha - Trochę się niepokoję, nic więcej.

- Trochę? - parsknął Stevhe, przełykając pośpiesznie - Strasznie drżą ci ręce. O co chodzi? Coś się stało?

Długowłosy westchnął i przez moment zajął się jedynie pedantycznym składaniem fartucha. Stevhe patrzył na niego w milczeniu, coraz bardziej zaniepokojony. Próbował domyślić się, kogo to Hajime mógł zaprosić, że aż tak bardzo się denerwuje. Daniela? Chłopak wzdrygnął się. Beliala? Pobladł i pośpiesznie przełknął ostatni kawałek kanapki. Nie, Hajime chyba nie zrobiłby mu czegoś takiego. Więc kogo? Myślał intensywnie, ale prawda nawet nie zaświtała mu w głowie.

- Zaprosiłem twoich rodziców - powiedział blondyn po długiej chwili, nie unosząc wzroku.

Chłopak przez moment nie był w stanie powiedzieć czegokolwiek. Potem z jękiem wypuścił powietrze.

- Ty sukinsynu - syknął - Mam nadzieje, że to był żart.

Hajime zagryzł wargi i spojrzał na niego. W jego oczach był strach.

- Nie żartuję, kochanie - powiedział bardzo cicho - Ten pomysł przyszedł mi do głowy po tym, jak mi opowiedziałeś, dlaczego uciekłeś z domu.

- Przyszło ci do głowy? - powtórzył Stevhe, zaciskając pięści - A nie przyszło ci do niej, że powinieneś najpierw zapytać?! Nie obchodzi cię to, co mnie z ich strony spotkało?

- A co cię spotkało? - zapytał blondyn ostrzejszym tonem - Nawet z nimi nie porozmawiałeś. Nie dałeś im i sobie żadnej szansy - pochylił się, opierając dłonie na blacie - Nie pomyślałeś, co oni poczuli, Stevhe? Stracili syna! Uciekł od nich! Gdyby to oni wyrzucili cię z domu, nie mieszałbym się do tej sprawy.

- Oni mnie nienawidzą - krzyknął Stevhe, uderzając pięściami w blat - Czy ty nie rozumiesz?! Nie dość, że wcześniej zawiodłem ich nadzieję, to jeszcze okazałem się zboczeńcem - łzy spłynęły mu po policzkach. Cholera, nie zamierzał płakać - Jak mam im teraz spojrzeć w oczy?

Hajime zerwał się i obszedł stół, by mocno go przytulić. Potem pocałował go w czoło i pogładził po włosach. Na twarzy miał ból, ale też i determinacje.

- Proszę, wysłuchaj mnie do końca - wyszeptał, ścierając łzy z policzków chłopaka - Miałem zamiar tylko do nich zadzwonić i powiedzieć, że żyjesz i jesteś cały i zdrowy. Nic więcej. Ale twoja matka rozpłakała się, gdy tylko jej to powiedziałem... a potem twój ojciec wyrwał jej słuchawkę i zaczął się dopytywać, jak się czujesz, czy nic ci nie jest i kim, do cholery, jestem - zaśmiał się cicho - Gdybym był jakimś alfonsem, pewnie by znalazł sposób, żeby mnie jakoś przez telefon udusić. Ale powiedziałem, że jestem przyjacielem, a on nie naciskał nawet, jak bliskim. Oni cię kochają, wariacie... Cokolwiek być nie myślał!

Stevhe zamrugał, wstrzymując oddech. Przez moment tylko patrzył Hajime w twarz, aż nagle wtulił głowę w jego ramiona. Dopiero wtedy rozpłakał się głośno, mocno chwytając go za łokcie. Hajime westchnął i cierpliwie przeczekał aż chłopak się uspokoi. Potem, nadal chlipiącego, zmusił do spojrzenia na siebie.

- Przyjdą za kilkanaście minut - powiedział, poprawiając delikatnie jego zwichrzone włosy - Spróbuj choć z nimi porozmawiać. Jeżeli nic z tego nie wyniknie, obronię cię. Kocham cię, a mój dom jest twoim. Zawsze znajdziesz tu miejsce, jedzenie i ciepłe łóżko.

- B... boję się.

- Wiem, kochanie, rozumiem cię. Ale ja będę przy tobie i jeśli sprawy potoczą się w złym kierunku, obiecuję, że ich wyproszę. Rozumiesz? Słyszysz mnie? - uśmiechnął się, gdy Stevhe po chwili pokiwał głową - A teraz idź się uczesz, umyj twarz i weź byka za rogi. Za godzinę będzie po wszystkim.

Chłopak powoli nagrał tchu i wstał. Spojrzał z góry na klęczącego partnera. Spojrzenie miał dziwne, nieodgadnione.

- Jestem na ciebie zły - powiedział - Porozmawiamy o tym później.

Hajime zaśmiał się, ale z powagą pokiwał głową. Kiedy chłopak znikł na korytarzu, westchnął z ulgą, choć jeszcze czekało ich najtrudniejsze. Rozejrzał się szybko i sprzątnął po Stevhe. Potem rozejrzał się po pokoju gościnnym, szukając choćby najmniejszych zabrudzeń czy niedoskonałości. Sprzątanie zawsze go uspokajało i łatwo odciągało jego myśli od codziennych problemów. Wiedział dobrze, że jego pedantyzm ma podłoże urazowe i należałoby go leczyć, ale jak na razie dobrze się z nim czuł i nie zamierzał się z nim rozstawać. Spojrzał pobieżnie w lustro, poprawił ubranie i włosy, a potem sprawdził przedpokój. Sprzątając rzeczy rozrzucone po nim wczorajszego wieczoru, przypomniał sobie widok Stevha, gdy ten, przerażony i oszołomiony, stanął w drzwiach. Nie Belial. Nie wybaczę ci tak łatwo... Nigdy ci nie wybaczę.

Na dźwięk zdecydowanego pukania do drzwi podskoczył mimowolnie, upuszczając znalezioną pod szafką komórkę. Rozejrzał się szybko, odetchnął i otworzył drzwi, przywołując na twarz szeroki uśmiech.

Pierwsze, co wpadło mu w oczy, to kontrast, jaki stanowiła stojąca w progu para. Ona była drobna, jasnowłosa, o jasnej, niemal białej skórze. On zaś był wysoki, dobrze zbudowany i należał do czarnej rasy, co już na samym początku zbiło Hajime z tropu. Nigdy nie przyszło mu na myśl, że Stevhe może być mulatem; prócz ciemnej skóry nie posiadał innych cech mieszańca. Odchrząknął i poszerzył uśmiech.

- Państwo są rodzicami Stevha? - zapytał na wszelki wypadek. Żadne inne słowa z resztą nie przyszły mu do głowy.

- Tak - odpowiedział mężczyzna niskim, miłym dla ucha głosem, mocniej przytulając do siebie wyraźnie przestraszoną kobietę - Pan Hajime?

- Tak, to ja - Hajime cofnął się i gestem zaprosił gości do środka - Stevhe jest tutaj. Czeka na państwa.

- Mieszka z panem? - zapytał mężczyzna ostro, mierząc blondyna uważnym i podejrzliwym spojrzeniem brązowych, jak u Stevha, oczu.

- Tak. Jest moim stałym partnerem. Proszę przejść do salonu.

- Stałym? - zapytała nieśmiało kobieta, gdy razem z mężem ściągali obuwie - Mogę się zapytać, co to oznacza?

Hajime zawahał się, szukając jak najbardziej dyplomatycznej odpowiedzi.

- Właściwie to coś w rodzaju konkubinatu - powiedział w końcu, gdy odwiesili kurtki - Napiją się państwo czegoś? - zapytał, idąc w stronę salonu.

- Nie, dziękujemy. Przyszliśmy tu przede wszystkim porozmawiać ze Stevhe.

- Za chwilę powinien się zjawić. Proszę się rozsiąść - Hajime stanął przy jednym z foteli i cierpliwie czekał, aż goście zajmą miejsca. Stłumił uśmiech, widząc jak mężczyzna, wciąż stojąc, ocenia dom i jego umeblowanie. Wreszcie kobieta ujęła go cierpliwie za rękę i zmusiła do zajęcia miejsca na kanapie. Dopiero wtedy blondyn usiadł na fotelu.

- Nazywam się Revena, a to mój mąż Alben - powiedział matka Stevha cichym i łagodnym głosem - Chciałam bardzo panu podziękować, że zadzwonił do nas. Długo szukaliśmy Stevha od czasu... gdy uciekł z domu, ale wsiąkł jak kamień w wodę. Ja... - zawahała się.

- Opowiadał o tym, co się stało - przerwał jej łagodnie Hajime - Zadzwoniłem do państwa bez jego zgody... dla jego dobra - skrzywił się - Zadziałał pod wpływem chwili... bał się, a czynów popełnionych bezmyślnie najczęściej się żałuje. Dlatego zdecydowałem się na taki krok - spojrzał na patrzącego na niego uważnie Albena - Mam nadzieję, że państwo mu wybaczyli i... - zawahał się krótko - pogodzili z jego orientacją seksualną.

- Jesteście kochankami? - zapytał mężczyzna niemal obcesowo. Żona chwyciła go szybko za rękę, patrząc na niego w niemym wyrzutem, ale zignorował ją całkowicie.

- Nie ukrywam, że tak - odpowiedział Hajime spokojnie - Czy to coś zmienia?

Przez chwilę mierzyli się na spojrzenia i po kilkunastu sekundach Hajime poczuł cos na kształt szacunku. Nagle zrozumiał, dlaczego Stevhe wybrał ucieczkę, zamiast poczekać na rozmowę z rodzicami... pewnie panicznie bał się ojca.

- Nie - odpowiedział w końcu Alben z czymś jakby... szacunkiem w głosie. Hajime odetchnął w duchu. Jedna z bitew wygrana - To nic nie zmienia.

- To nawet lepiej, że nas chłopak znalazł w końcu kogoś, kto zapewnił mu bezpieczeństwo i ochronę - powiedziała Ravena, uśmiechając się. Hajime wzdrygnął się lekko... mówić o bezpieczeństwie, kiedy pozwolił Belialowi skrzywdzić Stevha? Odpowiedział jednak na uśmiech, stwierdzając przy tym, że Stevhe najbardziej podobny był do matki. Owal twarzy, usta, nos, kształt oczu i wstające kości policzkowe. No i drobna jak na mężczyznę sylwetka. Po ojcu odziedziczył jedynie kolor tęczówek, po części skóry i zagięte niemal drapieżnie brwi. I, dzięki bogu, nie charakter.

Mrugnął, gdy usłyszał szelest za plecami. Ravena zerwała się na równe nogi, krzycząc cicho. Oczy Albena rozszerzyły się nieznacznie. W progu salonu stanął w końcu Stevhe.

- Synku! - kobieta podbiegła do chłopaka i objęła go, wybuchając płaczem - Syneczku!

Stevhe z trudem powstrzymał się przed wycofaniem i stojąc sztywno w objęciach matki, rzucił Hajime spłoszone spojrzenie. Kiedy napotkał uspakajające spojrzenie partnera, rozluźnił się. Niepewnie, drżącymi rękoma, objął płaczącą kobietę, starając się nie patrzeć w stronę ojca.

- Kocham cię mamo - wyszeptał. Mówił prawdę, a słowa same uciekały mu z ust, jakby już dawno czekały w nich w kolejce - I przepraszam za wszystko. Za to, że uciekłem.... bałem się.

- Niepotrzebnie - Ravena uniosła głowę i odgarnęła synowi włosy z twarzy - Jesteś naszym synkiem... naszym Stevhe. Nie obchodzi nas, jakich wybierasz partnerów.

Alben wstał i ruszył w ich kierunku. Hajime natychmiast zerwał się na równe nogi i stanął za jego plecami, gotowy do ewentualnej interwencji. Czarnoskóry zatrzymał się i z ukosa spojrzał w jego kierunku. W jego oczach raz jeszcze pojawiło się coś w rodzaju szacunku. Potem podszedł do żony i syna.

- Matka na rację - powiedział cicho - Jeżeli tylko twoi partnerzy są zdrowi i wybierasz ich z głową, nie obchodzi nas, jakiej są płci. A teraz, gdy poznaliśmy pana Hajime, uważamy, że jesteś w dobrych rękach.

Hajime uśmiechnął się delikatnie i spojrzał na Stevhe. Takie właśnie słowa chciał, by on usłyszał.

Chłopak zarumienił się lekko i spojrzał niepewnie na ojca. Zamrugał, gdy ten wyciągnął do niego ramiona, ale chwilę potem już w nich był i mocno obejmował Albena. Hajime odetchnął, podobnie jak Ravena. Udało się.

- Cieszę się, że cię widzę - powiedział mężczyzna stłumionym głosem - Naprawdę się cieszę.

- Ja też tato - odpowiedział Stevhe spoglądając na Hajime z wdzięcznością. Długowłosy uśmiechnął się w odpowiedzi, a potem spojrzał na jego matkę.

- Dziękuję - wyszeptała bezgłośnie.

Przełknął ślinę, by odetkać ściśnięte nagle gardło. Pokiwał powoli głową i nabrał powietrza.

- Zrobię coś do picia - powiedział - Mam nadzieję, że macie państwo czas, bo jest o czym rozmawiać.

Idąc do kuchni odetchnął głośno, walcząc ze łzami. Rzadko płakał i cieszył się, że Stevhe nie może go teraz widzieć. Choć z drugiej strony miał na to solidny powód.

- Twoje łzy są moimi - wyszeptał - Twoja radość jest moją. Jakkolwiek by to romantycznie i mdło nie brzmiało.

* * *

Hajime zamknął drzwi za gośćmi, odczekał chwilę i jęknął z ulgą. Po wszystkim! Cholera, po wszystkim i obyło się bez ofiar. Odetchnął, założył łańcuch na drzwi i ruszył do salonu, gdzie pozostawili Stevha. Patrząc w zamyśleniu w ziemię, przekroczył próg i... znów znalazł się na korytarzu, pchnięty celnym uderzeniem w szczękę. Padł na tyłek i dotknął żuchwy, z oszołomieniem patrząc na partnera.

- To za to, co zrobiłeś - warknął Stevhe, trąc pieść, bo uderzył mocno - To za to, że nie zapytałeś się o moją zgodę.

- Ale... ale... - Hajime był zbyt zdumiony by zapanować nad wyrazem twarzy i wziąć się w garść - Myślałem...

- Co myślałeś? Co? - ciemnoskóry pochylił się nad nim groźnie, spojrzał mu w oczy i nagle wybuchnął śmiechem, chwytając się za brzuch - O Chryste! Ale masz minę! Nie mogę!

Hajime zamrugał i oburzony, zerwał się na równe nogi.

- Żartowałeś! Ty... ty draniu! Żartowałeś sobie ze mnie - zawołał - Nawet nie wiesz, jak mnie przestraszyłeś!

- Przecież mówiłem ci, że tak łatwo ci tego nie wybaczę - chichotał Stevhe. Po chwili nabrał tchu i zmusił się do powagi - Tak czy inaczej zrobiłeś mi świństwo, choć... nie było ono takie złe.

Hajime odetchnął, a potem spojrzał na niego niepewnie.

- To cieszysz się?

- Cieszę się? Chryste! Tego się nie da opisać! To jak piorun z jasnego nieba. Jesteś moim wybawcą.

Blondyn zamknął na moment oczy, z trudem ukrywając wzruszenie. Kiedy je otworzył, Stevhe stał tuż przed nim i uśmiechał się szeroko.

- Kocham cię. Dziękuję.

- Ja też cię kocham - odpowiedział Hajime szeptem - I cieszę się, że dałem i radość i ulgę. Nawet mimo tego, że w nagrodę dałeś mi w szczękę.

Stevhe wyszczerzył zęby i stuknął partnera w pierś.

- Nie wiem jak ty, ale ja od tego wszystkiego zgłodniałem. Może zajmiesz się obiadem?

- A ty? Nie masz zamiaru mi pomóc? To nie hotel, kochanie, żeby ci przez cały czas obsługiwano.

- Ja? - chłopak cofnął się o krok, a jego uśmiech stał się zdecydowanie znaczący - Ja przygotuję nam łóżko...

- Aa... - w oczach Hajime coś zabłysło - To w takim razie powiedz mi, po cholerę nam jedzenie.

24 - DRUGA PRÓBA

Słońce wynurzało się zza horyzontu. Leżąc nieruchomo na posłaniu, Daniel śledził tą wędrówkę, aż blask zaczął oślepiać. Dopiero wtedy poruszył się leniwie, by opuścić rolety i spojrzał na zegarek.

Piąta. Zbyt późno, żeby nadal starać się zasnąć, a zbyt wcześnie, by wstawać. Włączony wiele godzin temu laptop leżał obok na łóżku, a jego ekran jarzył się kremowym blaskiem. Ikona prosząca o hasło dostępu do pliku tekstowego, widniała już na nim bardzo długo. Ściślej, od czasu, kiedy Daniel położył się do łóżka po rozmowie z Renem. Od tamtego momentu nie nacisnął nawet jednego klawisza.

Rudowłosy przekręcił się na plecy i założył ręce pod głowę. Już wiele godzin temu był zmuszony uznać, że próby nie myślenia o Renie, nie mają najmniejszego sensu, teraz więc nie starał się nawet bronić przed tymi myślami. Jego oczy lśniły ciemną zielenią i bólem pożądania, kiedy przeklął cicho, po raz setny tej nocy, i zacisnął mocno powieki. Czasami, tak jak teraz, ból mieszał się ze wściekłością i mężczyzna z trudem powstrzymywał się od pobiegnięcia do pokoju chłopaka i wyłożenia mu gromkiego kazania. Pokusa była tak silna, że czasami przyłapywał się na układaniu słów do tej przemowy. Za każdym razem powstrzymywał się jednak, tak jak teraz właśnie, zwijając się w kłębek i przeklinając w poduszkę. Rozstali się przecież w pokoju i Daniel z całych sił chciał, żeby tak pozostało.

Usiał na łóżku i z tłumioną złością spojrzał na drzwi. Wtedy jego wzrok przyciągnął blask ekranu komputera. Zawahał się, ale już chwilę potem wpisywał hasło dostępu. Spojrzał na tekst, czytając ostatnią napisaną część, a potem zaczął pisać z szaleńczą prędkością, uderzając mocno o klawisze.

Linijka za linijką pojawiały się na ekranie dialogi i opisy, a on powoli uspakajał się, bo to co tworzył nie miało nic wspólnego z pożądaniem i pewnym czarnowłosym mężczyzną. Pisał... nawet jeśli nie przelewał na edytor tego, co czuł, prosta czynność stukania w klawisze i samo zanurzenie się w innym, kreowanym przez niego świecie, uspokoiły go i pozwoliły na jakiś czas zapomnieć o Renie.

Pisał jeszcze, kiedy dwie godziny później, ktoś zapukał nieśmiało do drzwi sypialni. Podejrzewając, że to Sante ze śniadaniem, mruknął "wlazł", nie odwracając wzroku od ekranu.

- Ach, piszesz... - szepnął Ren, pojawiając się w progu - Przepraszam, przyjdę później.

Zaskoczony Daniel uniósł gwałtownie głowę, przerywając pisanie. Stojący w drzwiach chłopak był rozczochrany i blady z niewyspania. Nie patrząc na rudowłosego, wycofał się i zamknął drzwi. Mężczyzna natychmiast usiadł, odkładając laptop i przeklinając pod nosem.

- Ren, wracaj... Nic się nie stało. Nie jestem zajęty! - usiadł na łóżku, zapominając, że jest całkowicie nagi i wzrokiem poszukał kapci. Klamka drgnęła, i czarnowłosy niepewnie spojrzał do środka.

- Naprawdę? Mogę?

- Tak - Daniel odetchnął z ulgą - Nie przeszkadzasz mi. I tak kończę. Stało się coś? Nie... najpierw wejdź i usiądź - pokazał chłopakowi krzesło nieopodal łóżka.

Ren zawahał się i spojrzał za siebie, jakby pomyślał o ucieczce, zamknął jednak za sobą drzwi i powoli podszedł do krzesła. Dopiero na widok jego rumieńca, do Daniela doszło, że jest nagi. Szybko sięgnął po ręcznik i okręcił nim sobie biodra.

- Przepraszam - powiedział pośpiesznie.

Czarnowłosy uśmiechnął się blado i pokręcił głową.

- To moja wina, że nachodzę cię tak z samego rana. Przepraszam. Ale... chcę ci coś powiedzieć, zebrałem na to całą swoją odwagę, i boję się, że później ona odejdzie. Dlatego przyszedłem tak wcześnie.

- I tak nie spałem - uśmiechnął się Daniel - W niczym mi nie przeszkadzasz. Poza tym nie wyglądasz najlepiej... przepraszam, że ci to mówię... ale chyba nie zmrużyłeś oka w nocy.

Ren skrzywił się leciutko i po chwili leciutko przytaknął. Wydawał się bardzo wymizerniały i Daniel tylko resztą siły woli powstrzymywał się przed objęciem go.

- Po wczorajszej rozmowie... kiedy zrobiłeś mi... to, i dałeś mi tyle do myślenia... nie mogłem zasnąć - powiedział Ren nieco silniejszym głosem, choć wyraźnie miał problem z dobieraniem słów - Bo widzisz - nabrał tchu - Ja się bardzo boję, naprawdę się boję... Ale nie podniecają mnie kobiety, myślę o mężczyznach, jak mówiłeś, mam o nich sny i masturbuje się, myśląc o nich. To oznacza, że jestem gejem, prawda? - mówił coraz szybciej i coraz bardziej gorzkim tonem - Tylko, że... ja nie chcę nim być, rozumiesz? Co będzie teraz z moim życiem? Co z moją matką?

Daniel nabrał tchu, zaskoczony jego słowami i ich pasją. Powoli pokręcił głową, a potem nią pokiwał, kiedy pojął nagle powód uporu chłopaka.

- Och, Boże... - wyszeptał ciepło i uklęknął naprzeciw Rena, obejmując go w pasie. Zaskoczony chłopak zamrugał i zarumienił się mocno.

- Daniel...

- Nie obawiaj się. Nic nie chcę robić. Za to tylko chciałbym, żebyś mnie teraz posłuchał, dobrze? Na spokojnie. Nabierz tchu i odpowiedz na kilka moich pytań.

Ren zawahał się, spojrzał na niego podejrzliwie, zaczerwienionymi oczyma, ale pokiwał głową. Daniel uśmiechnął się szerzej, jednak spoważniał po chwili.

- Chodzi o twoją matkę? - zapytał, patrząc uważnie w twarz towarzysza - To przez nią boisz się przyznać do swoich preferencji, prawda?

Czarnowłosy zacisnął wargi i pobladł nieco. Wahał się przez moment.

- Tak - powiedział niechętnie - Była tak rozczarowana Strifem. A taka dumna ze mnie. Nie mogłem... nie chciałem okazać się pedałem, jak mój brat.

Daniel westchnął i pogroził mu palcem.

- Po pierwsze, żadnym "pedałem". Bardzo nie lubię tego słowa. Po drugie, wybacz mi, ale głupi jesteś, wiesz? Twoja matka na pewno bardzo cię kocha i nie chciałaby, byś z jej powodu zmarnował sobie życie. A co do Strifa... to nie jest bardziej rozczarowana jego postępowaniem, nie preferencjami. Tak przynajmniej wywnioskowałem z tego, co mi opowiadałeś.

Ren zagryzł wargi i spojrzał na niego z niepewnością i rosnącym niedowierzaniem.

- Tak myślisz? - zapytał cicho.

- No cóż. Tak myślę, choć mogę się mylić. Potrzebuje odpowiedzi na kilka pytań, wtedy będę mógł to powiedzieć z całą pewnością. A czy ty... zastanawiałeś się nad tym?

Chłopak pokręcił powoli głową.

- Nie... nigdy właściwie nie myślałem w ten sposób - powiedział, marszcząc brwi - Ale... być może... - zamilkł i zapatrzył się w ścianę za plecami Daniela.

- No właśnie. Od kiedy wiecie, że Strife jest gejem?

- Od wielu lat. Jeszcze przed tym okropnym Bożym Narodzeniem ojciec nie pozwalał mu na spotkania z kolegami i wyzywał go od zboczeńców. Potem, gdy Strife odszedł... - Ren zająknął się - Och, Boże...

Daniel uniósł brwi i poczekał cierpliwie, aż chłopak przemyśli sobie wszystko.

- Przez cały czas matka nigdy mu tego nie wypomniała... - powiedział chłopak po dłuższej chwili bardzo cichym głosem - Dopiero teraz, kiedy zaczął się przerzucać z mężczyzny na mężczyznę. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem?

Rudowłosy westchnął i pogładził go po plecach.

- Nie wiem. Mogę tylko podejrzewać, że wcześniej była w cieniu waszego ojca i nie zauważałeś tego aż tak wyraźnie.

- Ona go broniła. Nie pozwalała ojcu wyzywać Strifa... Jak mogłem o tym zapomnieć?

- Nie wiem - odpowiedział Daniel ciszej - Ale widzę już jedno. Że możesz być jednocześnie gejem i powodem dumy dla twojej matki. Po prostu nie postępuj jak Strife, a znajdź sobie partnera i bądź w nim stałym związku.

Ren skamieniał i przez długą chwilę patrzył ślepo przed siebie, rozważając to, co usłyszał. Potem powoli pokiwał głową i westchnął.

- Może tak być, ale przecież i niekoniecznie...

- A co to zmienia? Chcesz nadal się torturować i kłamać swej matce? - zaatakował Daniel, widząc swą okazję.

Chłopak zamrugał i lekko pobladł. Otworzył usta, ale zamknął je zaraz, niepewny co ma powiedzieć. Wyglądał na ogłuszonego.

- Nie - wydusił w końcu - Ale zanim jej powiem... muszę być pewien.

Daniel uśmiechnął się szeroko i wstał z klęczek.

- Jak najbardziej. Chociaż ja już jestem pewny, że jesteś homoseksualny, ale to moja sprawa. Może porozmawiamy jeszcze podczas śniadania?

- Tak. Bardzo chętnie - Ren nie patrzył pod niego, ale wbijał wzrok w dywan pod stopami - Mógłbyś się ubrać?

- Jezu... przepraszam - mruknął rudowłosy, szukając wzrokiem bielizny - Co ze mnie za gospodarz? - pochylił się, by zajrzeć pod łóżko i w tej chwili ręcznik zsunął mu się z bioder.

Znieruchomieli obaj na moment, straszliwie zaskoczeni. Potem Daniel zaśmiał się niezręcznie i szybko wyciągnął z kredensu nową parę bielizny.

- Przepraszam - zamruczał, siadając na posłaniu - Już się ubieram.

Za jego plecami Ren wstał z krzesła i odchrząknął.

- Ja... obrazisz się na mnie, kiedy ci to powiem - powiedział cicho i lekko drżącym głosem - Ale musze to powiedzieć... całą noc o tym myślałem.

Zaskoczony rudowłosy odwrócił głowę i spojrzał na niego bez zrozumienia.

- Co się stało? Nie lepiej porozmawiać o tym przy śniadaniu?

Ren zdecydowanie pokręcił głową.

- Nie przy śniadaniu. Bo ja... ja chciałbym cię o coś poprosić. Pewnie się obrazisz, ale... mogę spróbować, prawda?

Daniel spojrzał na slipki w dłoniach i zaśmiał się niepewnie.

- A mogę się chociaż ubrać?

- Jak się zgodzisz, nie będziesz musiał się ubierać - odparował Ren cicho.

Rudowłosy nabrał tchu i opuścił bieliznę na podłogę. Od razu pojął co jego towarzysz ma na myśli, ale nie mógł uwierzyć, że usłyszał to, co usłyszał. Zamrugał powoli i otworzył niemo usta.

- Ja... - kontynuował Ren - Chciałbym cię prosić, żebyś skończył to, co zacząłeś wieczorem, po rozmowie. Wiesz, o co mi chodzi?

- Wiem - wydusił Daniel, wstając i nie ukrywając już swej nagości. Chłopak zarumienił się jeszcze bardziej.

- To nie tak, że ja... Ja po prostu jestem.. podniecony. I chcę sprawdzić, bo nie mogę wytrzymać. Wiem, że się prawie nie znamy i to jest szczyt bezczelności, prosząc cię o coś takiego. Zawsze możesz odmówić, zrozumiem.

Daniel zatkał mu usta pocałunkiem. Przez głowę przebiegło mu przez moment, że jest pewnie zbyt agresywny, ale nie mógł nic na to poradzić. Kto na jego miejscu mógłby powstrzymać się teraz i ugasić żar, jaki nagle na nowo zapłonął w jego ciele? Z cichym jękiem przygarnął do siebie drugiego mężczyznę, przymykając oczy i koncentrując się nad próbą zapanowania nad sobą. Ren zesztywniał na moment i zacisnął mu palce na ramionach, jakby w niemej obronie, ale już po chwili rozluźnił się i niezdarnie nabrał tchu, nie broniąc jednocześnie dostępu do swych ust ruchliwemu językowi Daniela. Pisarz przygarnął go mocniej, aż w końcu przycisnął do ściany. Dopiero gry ciemnowłosy stęknął w cichym, stłumionym proteście, Daniel opanował się na tyle, by wycofać się i przerwać pocałunek.

- Ch... cholera... - wyszeptał, zaciskając powieki - Przepraszam. Poniosło mnie.

Ren oblizał wargi i powoli pokręcił głową. Był zaczerwieniony, nie tylko ze wstydu. Nie spodziewał się po Danielu takiej pasji, ale kiedy się pojawiła, nie przeraziła go. Raczej odwrotnie i to go bardziej zaniepokoiło. On sam nie powinien zareagować aż tak... emocjonalnie. Nie w ten sposób. Jeśli już, to ostatecznie miała być to czysta żądza, nie coś takiego.

- Rozumiem - odpowiedział szybko, by ukryć niepokój - Rozumiem cię doskonale. Ale zaskoczyłeś mnie.

Daniel roześmiał się cicho i pokręcił głową.

- Wierzę... I sądzę, że powinniśmy zostawić to na jutro. Teraz jestem... muszę ochłonąć, jak widzisz. Całą noc o tym myślałem i teraz widzisz..

- Nie! - samego Rena zaskoczyła nagła pasja, jaka przebiła się przez to słowo. Kiedy Daniel zamrugał, ciemnowłosy zarumienił się mocniej, a potem cicho westchnął - Nie - powiedział spokojniej - Czuję to samo. Odpowiada mi to, naprawdę. Nieco mnie przeraża, ale mi odpowiada. Czuję się gotowy. Naprawdę.

Pisarz zamknął na moment oczy, a kiedy je otworzył jego źrenice były jeszcze ciemniejsze niż zwykle. Nabrał powoli tchu i pokiwał głową.

- Rozumiem. Ale musisz wiedzieć, że ja to potraktuję naprawdę serio, Ren. Ja nie szukam kochanka czy przygodnej, jednonocnej znajomości.

Ciemnowłosy pokiwał głową i spojrzał mu prosto w oczy. Podjął decyzję i wracała mu pewność siebie. Nadal czuł niepokój, ale strach i panika gdzieś się ulotniły.

- Nie dałeś mi wcześniej skończyć - powiedział z lekkim uśmiechem, w prawdzie nieco nerwowym, ale miał nadzieję, że tego nie widać - Ja bym nie proponował ci czegoś tak bezczelnego, jak jedna noc ze mną. Wprawdzie... - zawahał się i przełknął ślinę, ale brnął dalej - wprawdzie znamy się bardzo krótko, ale bardzo cię polubiłem. Chciałbym z tobą chodzić... - bogowie! Powiedział to! - Razem z tobą.

Czekając na odpowiedź nie zamierzał podnieść głowy i spojrzeć Danielowi w twarz, ale ten łagodnie pociągnął jego brodę w górę. Pisarz minę miał poważną, ale jego oczy lśniły.

- Ren... w najgorętszych snach nie przypuszczałbym, że powiesz mi coś takiego. Oczywiście, że przyjmuję. I sprawiłeś mi wielką, wielką przyjemność - Daniel zagryzł na moment wargi, najwyraźniej szukając słów, aż w końcu pochylił się i po prostu pocałował Rena w policzek - Jestem szczęśliwy - wyszeptał - I przyznaję, że zaczynam się bać.

- Ja też - roześmiał się Ren nerwowo - To może się skończyć, za parę dni czy tygodni, więc nie powinniśmy za bardzo się podniecać.

- No cóż - uniósł brwi Daniel - Ja się podniecam i zamierzam to robić dalej. Ponieważ wierzę, że nam się uda. Zawsze musi być ten początek.

- Tak - wyszeptał młodszy mężczyzna cicho i pokiwał głową - Masz rację. Powinniśmy spróbować i nie myśleć na wyrost.

- Otóż to. A skoro już próbujemy... - Daniel raz jeszcze pocałował go w policzek, ale tym razem był to pocałunek bardziej wilgotny - Nadal myślisz o tym, o czym ja teraz myślę?

Ren przymknął powieki i zdecydowanie pokiwał głową.

- Tak. Już nie mógłbym się wycofać. Ja... po prostu muszę spróbować. Chcę spróbować!

Pisarz spojrzał na niego uważniej, a kiedy ani w jego postawie ani w oczach nie dostrzegł napięcia i nieufności, pocałował go raz jeszcze, równie namiętnie, co wcześniej. Tym razem Ren objął go od razu i nie zaprotestował, gdy został przyciśnięty do ściany. Wprawdzie czuł się naprawdę dziwnie, kiedy ktoś napierał na niego i przyjmował rolę, jaką przy dziewczynach grał on, ale to nie było coś, z czym przy odrobinie samozaparcia by sobie nie poradził. Nawet zaczęło mu się to podobać, a dotyk mocnych mięśni pod dłońmi stał się nagle zupełnie naturalny. Przejechał rękoma po plecach Daniela i westchnął. Nie czuł napięcia jak wtedy, kiedy był z kobietą. Czuł się naturalnie i jego strach gdzieś znikł. Mocno zacisnął palce na włosach pisarza i przygarnął go do siebie, a potem przekręcił jego głowę, zmuszając go do walki o dominację podczas pocałunku. Daniel sapnął ale przyjął wezwanie. Potyczka skończyła się dopiero wtedy, kiedy opadli na posłanie i rudowłosy ciężkim ciałem wgniótł Rena w materac. Oderwali się od siebie i spojrzeli błyszczącymi oczyma. Oddychali ciężko.

- Rzucasz mi wyzwanie o dominację? - roześmiał się Daniel chrapliwie i oblizał obolałe wargi - Przyjmuję. Ale nie zamierzam się poddać.

Ren nabrał tchu i roześmiał się cicho. Nie miał pojęcia co nim kierowało, ale sytuacja oraz to, jak na nią zareagował pisarz, bardzo mu się spodobały. Nie miał wprawdzie pojęcia, co by zrobił, gdyby Daniel przyjął jego "przywództwo", ale nagle poczuł, że musi powalczyć.

- To dla mnie coś zupełnie nowego - przyznał bez skruchy - Ale podoba mi się.

- Cieszę się - uśmiech pisarza stał się bardzo łagodny - I nie mam nic przeciwko. Na tym polega partnerstwo.

Ren pokiwał głową i przymknął oczy pod wpływem nagłych, trudnych do opisania emocji. Ten moment wykorzystał Daniel, całując go w brodę i szyję, a potem schodząc ustami niżej, na obojczyki. Ciemnowłosy westchnął i wyprężył się. Pieszczoty sprawiały mu przyjemność i nie przynosiły napięcia ani obrzydzenia, jak się obawiał. Rozluźnił się cały i odrzucił głowę do tyłu. Daniel zamruczał i wsunął mu dłonie pod koszulkę, od razu wykorzystując sytuację.

- Chciałbym cię widzieć nagiego - powiedział do ucha Rena i pocałował go w skroń - Chciałbym zobaczyć, jak wyglądasz.

Ren uniósł powieki i zarumienił się lekko. Oczywiście, że spodziewał się, iż ta chwila nadejdzie, ale nagłe zażenowanie na moment odebrało mu mowę. Daniel nie nalegał; pocałował go w brodę, a potem w policzek, uważnie patrząc w oczy.

- Tak, dobrze - powiedział ciemnowłosy - Ale ja to zrobię, dobrze? Wolałbym... naprawdę.

- Oczywiście - rudowłosy uśmiechnął się ciepło - Rozumiem. Ale chyba mogę popatrzeć? - wycofał się i usiadł, uwalniając Rena spod swego ciężaru. Ten zarumienił się jeszcze bardziej i pokiwał głową.

- Ale i tak się odwrócę - powiedział szybko i rzeczywiście usiadł plecami do drugiego mężczyzny.

Daniel uśmiechnął się szerzej, ale nie protestował. Za to uważnie przyjrzał się plecom Rena, kiedy ten już ściągnął koszulkę. Ciemnowłosy był dobrze umięśniony, ale jednocześnie bardzo smukły, co sprawiało, że nie wyglądał na tak silnego, jakim był w istocie. Jego skóra była bardzo jasna i Daniel mimowolnie dotknął językiem górnej wargi, szukając miejsc na przyszłe malinki. Sadząc po położeniu ramion, Ren był bardzo spięty, ale rozbierał się szybko. Kiedy uniósł biodra, by ściągnąć bieliznę, błysnął na chwile bladymi pośladkami i pisarz z trudem powstrzymał się przed pragnieniem położenia na nich dłoni. Tymczasem Ren odrzucił ubranie, wyprostował się i nabrał tchu.

- Już.

- To odwróć się w moją stronę - rudowłosy pośpiesznie ukrył uśmiech.

Młodszy mężczyzna nabrał tchu i powoli usiadł przodem do Daniela. Ten starał się nie patrzeć w dół, by go nie spłoszyć, ale kątem oka dostrzegł, że Ren ma wzwód. Musiał zagryźć wargi, by nie rzucić się na mężczyznę i nie przytulić zachłannie do siebie. Za to uśmiechnął się łagodnie.

- Mogę cię obejrzeć?

Ren zamrugał i przez moment spojrzał w stronę drzwi, jakby pomyślał o ucieczce. Pokiwał jednak głową.

- Nie ma nic do podziwiania - odpowiedział z wyraźnym napięciem w głosie.

- Ja już widzę, że jest - wyszeptał Daniel i wyciągnął ramiona, by go objąć.

Skóra Rena była gorąca i gładka, ale nie brakowało jej szorstkości i męskości. Oddech pisarza przyśpieszył, gdy mężczyzna badał chciwymi dłońmi ramiona, plecy i biodra kochanka. Ren zamknął oczy i położył czoło na jego barku. Wyraźnie walczył z zażenowaniem, ale szło mu to bardzo dobrze. Rozluźniał się coraz bardziej.

- Lubisz jak cię gładzę po kręgosłupie, prawda? - odkrył szybko Daniel i roześmiał się, kiedy młodszy pokiwał szybko głową. Pisarz wiec skupił się przez moment na pieszczeniu jego pleców, aż Ren nie rozluźnił się całkowicie i nie uniósł głowy, by spojrzeć mu w twarz.

- Czy ja... też mogę?

- Oczywiście. Ja lubię, jak ktoś mnie drapie lekko po barkach i po krzyżu. Sam zobacz.

Ren zawahał się, ale spróbował i uśmiechnął się lekko, kiedy Daniel zamruczał i się wyprężył. To dodało mu odwagi na dalsze próby i już po chwili wsuwał palce we włosy łonowe kochanka, śledząc wzrokiem kształt jego wzniesionej męskości. Nie spodziewał się, że może tak... intensywnie zareagować na ten widok. Nawet jeśli miał jeszcze jakieś wątpliwości co do swoich preferencji, teraz rozpłynęły się one całkowicie.

- Jesteś piękny - wyszeptał, zanim zdążył pomyśleć.

- Ty też - wyszeptał mu Daniel w ucho - W każdym calu. Nie masz nic, czego miałbyś się wstydzić.

- Wszędzie masz piegi - na twarzy Rena pojawił się zachwycony uśmiech - Nawet tu... i tu... i... - wyciągnął ostrożnie rękę i musnął czubkiem wskazującego palca jedno z jąder kochanka. Daniel zagryzł wargi, a jego oczy zapłonęły. Grdyka mu podskoczyła - I tu... - głos załamał się lekko ciemnowłosemu - Mogę... mogę cię dotknąć.?

- Ren... to wszystko, czego teraz pragnę. Dotknąć ciebie i być dotykanym.

Młodszy mężczyzna nabrał powoli tchu i po raz pierwszy zainicjował pocałunek. Zamknął oczy, by kręciło mu się w głowie i zamruczał, gdy Daniel objął go mocno ramionami i przycisnął do siebie. Ciekawskie, chciwe ręce Rena znów zsunęły się w dół i ciemnowłosy po raz pierwszy ujął w dłoń gorącą męskość kochanka. Daniel nabrał powietrza i odwdzięczył mu się tym samym. Ren jęknął, zaskoczony intensywnością, z jaką odbierał tę pieszczotę. Był już kiedyś dotykany, ale nie czuł tego tak, jak teraz.

- Och... Boże...

- Ren... chcę cię pieścić... chcę cię wziąć do ust... - głos Daniela drżał, a jego oczy płonęły - Teraz.

Ciemnowłosy uniósł powieki i spojrzał na niego rozszerzonymi oczyma. Zarumienił się natychmiast, ale protest zamarł mu na ustach. Nie chciał protestować! Chciał się zgodzić; w jego klatce piersiowej coś płonęło, tamowało mu oddech, coś pulsowało jak oszalałe poniżej jego brzucha. Jedyne co mógł zrobić, to pokiwać w milczeniu głową, gdyż słowami nie był w stanie wyrazić swej gotowości i pragnienia. Daniel pocałował go mocno i delikatnie popchnął na plecy. Ren był tak oszołomiony, że opadł bez słowa na posłanie i wbił wzrok w sufit. Pożądanie odebrało mu wszystko prócz zdolności odczuwania.

Kiedy Daniel pochylił się i złożył ciepły pocałunek na jego jądrach, Ren zajęczał i uniósł biodra do góry. Zacisnął powieki i zatracił się zupełnie, wciąż niezdolny do wydania słowa. Dlatego nie ostrzegł Daniela, kiedy poczuł, jak blisko krawędzi się znajduje. Mógł tylko poddać się temu uczuciu i krzyknąć chrapliwie przy orgazmie, kiedy pisarz pieścił go łapczywie. Ale Daniel nie wycofał się, nie przestawał, nie wydawał się zaskoczony czy oburzony. Ren jęczał długo, chwytając w spocone dłonie prześcieradło i doszedł raz jeszcze, intensywniej niż za pierwszym razem. W głowie mu się kręciło, kiedy w końcu przyszedł do siebie na tyle, by spojrzeć na siedzącego obok, uśmiechniętego szeroko mężczyznę.

- I jak się czujesz? - zapytał Daniel ciepło.

- Jak długo leżałem? - Ren usiadł i rozejrzał się. Pisarz objął go ramieniem i na chwilę przytulił do siebie mocno.

- Kilka minut. Pięknie wyglądasz...

Ciemnowłosy spojrzał na niego i uśmiechnął się. Czuł się rozluźniony i zaspokojony, jak nigdy w życiu. To, co czuł po masturbacji w niczym nie przypominało tego, co odczuwał teraz. Przytulił się mocno do kochanka i westchnął. Uczucie bliskości zapierało mu dech w piersiach.

- Wciąż jesteś podniecony - zauważył po chwili i ze skruchą spojrzał Danielowi w oczy - Jestem strasznym samolubem.

Rudowłosy uśmiechnął się szeroko.

- Trudno nie być mi podnieconym, kiedy mam cię obok siebie, do tego nagiego i wyraźnie zaspokojonego. To nic wielkiego, nie musisz się przejmować. Poradzę sobie.

- Nie zrobisz sobie tego sam... nie kiedy ja tu jestem... - Ren zmarszczył czoło i spojrzał na niego groźnie - Nie po tym, co dla mnie zrobiłeś... nie po naszej rozmowie. Może... - teraz obok złości pojawiło się zażenowanie - Może nie potrafię tego robić, ale chyba mogę spróbować, prawda?

Daniel przymknął na moment oczy, a kiedy je otworzył znów były ciemne jak sosnowe igliwie. Nabrał tchu i pokiwał głową.

- Jestem na twoje rozkazy. Wiem, że się uczysz... rozumiem to. I możesz liczyć na moją pomoc - powoli położył się i spojrzał z dołu na zarumienionego kochanka - Ren... to nie są żadne zawody... żaden konkurs. Jesteśmy tu sami, nie musisz obawiać się, że ci się nie uda. Po pierwsze, rozumiem, że to twój pierwszy raz. Po drugie, uda ci się na pewno.

Ren był wdzięczny za te słowa i uśmiechnął się lekko. Ale uśmiech zbladł mu, kiedy Daniel zamknął oczy i rozluźnił się, czekając na jego dotyk. To było zupełnie coś innego od biernego przyjmowania pieszczot, ale w końcu był mężczyzną i musiał sobie radzić z taką sytuacja. Pochylił się i nabrał tchu. Tyle ludzi to robi... to w końcu nic trudnego, prawda?

Najpierw zaskoczył go smak, potem kształt pod językiem, ale kiedy Daniel zamruczał, a jego biodra drgnęły, niezdecydowanie i rosnąca obawa gdzieś się ulotniły. Pisarz wyraźnie reagował na jego pieszczoty; stwardniał bardziej, a jego oddech przyspieszył. Ciemnowłosy zebrał się więc w sobie, zamknął oczy i rozpoczął pieszczoty.

Nie spodziewał się, że jemu samemu sprawi to taką przyjemność. Był zaspokojony i to co poczuł miało wymiar raczej duchowy niż fizyczny. Bardzo szybko otworzył oczy, by patrzeć kochankowi w twarz i cieszyć się każdym jego zaciśnięciem powiek czy zagryzieniem wargi. Daniel był niezwykle czuły, ale jednocześnie doświadczony na tyle, by wymagać dłuższych pieszczot. Ren uczył się go, obserwując wyraz jego twarzy i słuchając odgłosów. Zauważył objawy nadchodzącego orgazmu na tyle wcześnie, by nie poczuć się zaskoczony, kiedy Daniel wyprężył się nagle i z głośnym jękiem doszedł prosto w jego usta. Ciemnowłosy pośpiesznie przełknął spermę i oblizał wargi, wycofując głowę. Smak był zdecydowanie dziwny, ale nie było to nic, do czego nie można by się było przyzwyczaić.

- Przepraszam - wyszeptał Daniel, łapiąc oddech - Nie uprzedziłem się.

- Ależ uprzedziłeś - Ren uśmiechnął się szeroko - Nie było aż tak strasznie, prawda?

- Nie, nie było... w żadnym razie - rudowłosy przygarnął go do siebie i pocałował w czoło - Dziękuję. Byłeś wspaniały.

- Ty też - Ren odprężył się i zaczął drapać Daniela po ramionach, co ten przywitał cichym pomrukiem - W ogóle było wspaniale. Podobało mi się wszystko. A najbardziej podoba mi się twoje ciało - zarumienił się nagle - Bardzo.

Daniel uśmiechnął się i pocałował go mocno. Opadli na posłanie, wtuleni w siebie i zaspokojeni, całując się długą chwilę, zanim nie rozłączyli ust dla nabrania głębokich oddechów.

- Uważam... - zamruczał Daniel, kładąc głowę na klatce piersiowej kochanka - Uważam, że początek był bardzo zachęcający.

Ren wsunął mu place we włosy i roześmiał się cicho.

- Masz zupełną rację. Ale... tak naprawdę nie wiem, jak wygląda "chodzenie" dwóch mężczyzn.

- A ja nie wiem, jak wygląda "chodzenie" kobiety i mężczyzny - parsknął Daniel i uśmiechnął się szeroko - Ale myślę, że wielkich różnic w tym nie ma. Ani żadnej filozofii. Powinniśmy po prostu robić to, co obu nam sprawia przyjemność.

Ren przesunął między palcami jego loki i pokiwał głową.

- Podoba mi się ta zasada. Teraz na przykład przyjemność sprawia mi leżenie tutaj obok ciebie i nie mam zamiaru się ruszać cały dzień.

Pisarz roześmiał się i pocałował go w pierś.

- Prawdopodobnie czeka na nas śniadanie.

- No cóż... przyznam, że zaczynam odczuwać głód... - Ren uniósł brew i skrzywił się nagle - I wraca myśl o moim bracie.

Daniel pogładził go po boku i pocałował jeszcze raz.

- Myślę, że w spokoju przespał noc i właśnie się budzi - powiedział - Belial nie zrobiłby mu krzywdy.

- Z tego, co o nim opowiadałeś i co słyszałem, sądzę raczej, że mógłby - głos Rena był strasznie ponury.

Daniel skrzywił się lekko. Musiał wymyślić coś, co poprawiłoby nastrój jego kochanka i uspokoiło jego myśli. Uśmiechnął się nagle.

- Co ty na to, żebym zaprosił do Thunder House Hajime ze Stevhe oraz Beliala i twojego brata? Moglibyśmy wtedy na spokojnie zbadać, jak się mają rzeczy, bez zbytniego wściubiania nosa w nie swoje sprawy.

Ren przemyślał to krótko. Pomysł zdecydowanie mu się spodobał.

- Belial się zgodzi?

- Myślę, że niemal na pewno. Skoro już jest w Mieście, to dlaczego miałby nie wpaść, zwłaszcza na grilla - Daniel wzruszył ramionami - Będziesz mógł na spokojnie porozmawiać ze swoim bratem, pod przykrywką spotkania.

- Hm... podoba mi się to. Kiedy? Chciałbym jak najszybciej.

- No cóż... teraz jest środek tygodnia. Ale sądzę, że w weekend wszyscy znajdą nieco czasu.

Ren uśmiechnął się szeroko.

- Bardzo mi się to podoba. Nie ma się nad czym zastanawiać. No... - spojrzał z lekka złośliwością na wyraźnie sennego kochanka - Może prócz tego, czy uda ci się wstać, by podejść do telefonu.

- Nie ma się nad czym zastanawiać - Daniel ziewnął i wtulił się mocniej w jego gorące ciało - Nie uda.

25 - BOLESNA LEKCJA

Silna dłoń chwyciła go za ramię i potrząsnęła, budząc go tym z głębokiego snu. Zamruczał nieprzytomnie, przewracając się na plecy i zacisnął powieki, kiedy na jego twarz padło silne światło. Ziewnął i przeciągnął się sennie, nie otwierając oczu. Był senny i nie zamierzał jeszcze wstawać, cokolwiek by się nie działo.

- Wstawaj - zimny głos otrzeźwił go zupełnie - Już późno.

Żołądek Strifa ścisnął się w ciasny supeł. A więc to nie był sen, nie śniło mu się, że został uprowadzony i jest przetrzymywany wbrew swojej woli (no, może...) w pokoju hotelowym. Powoli uniósł powieki, przełykając ślinę i wmawiając sobie, że to nie nagłe podniecenie przyprawiło go o gęsią skórkę i żywsze bicie serca.

ON stał u nóg łóżka, obserwując go z rękoma splecionymi swobodnie na piersi. Był nagi (pewnie! z czymś takim miedzy nogami nikt by się nie wstydził chodzić rozebrany) i patrzył na chłopaka beznamiętnie. Strife usiadł powoli, zrzucając z siebie kołdrę i ziewnął szeroko. Podniecenie podnieceniem, sadysta sadystą, ale on naprawdę czuł się senny. A kiedy był senny, zwykle był i rozdrażniony.

- Która godzina? - zapytał, pocierając powieki. Kiedy Belial nie odpowiedział, coraz bardziej zirytowany syknął - Słyszysz mnie? Która? Chyba jest wcześnie.

- Siódma - odpowiedział w końcu mężczyzna, odwracając się i ruszając w stronę łazienki.

- Ocipiałeś? - zajęczał Strife, opadając z powrotem na posłanie i przykrywając się szczelnie - Spałem tylko trzy godziny. Nawet nie.

Ta chwila złości i zapomnienia kosztowała go drogo. Belial nie spieszył się, ale jego ruchy były pewne i silne. Zacisnął palce na włosach chłopaka i uniósł szarpnięciem jego głowę. Drugą ręką wymierzył mu siarczysty policzek. Zabolało.

- Nie przeklinaj - powiedział zimno, kiedy Strife wbijał w niego oszołomione spojrzenie - Nie lubię się powtarzać.

Chłopak chwycił go za nadgarstek, on jednak tylko wzmocnił uchwyt.

- Zapomniałem. Naprawdę zapomniałem.

- To jeszcze gorzej - oczy mężczyzny zwęziły się w wyrazie zniecierpliwienia i irytacji - Jeśli byłeś w stanie zapomnieć o moich naukach, to znaczy że nie są one wystarczająco... skuteczne.

Strife przełknął ślinę, nie ukrywając strachu. Nie zrobił tego na złość, ale najwyraźniej na nic nie zdadzą się jego tłumaczenia. Szarpnął się bezskutecznie, kiedy Belial uniósł rękę do ciosu, jednak uchwyt mężczyzny był mocny niczym stal. Zostało mu tylko nabrać tchu i czekać na razy.

Pierwszy dosięgał jego brzucha i od razu wydusił mu wszystek powietrze z płuc. Drugi trafił go w szczękę, jeszcze kiedy bezskutecznie starał się walczyć o oddech. Opadł na posłanie, nagle puszczony wolno, i zwinął się w kłębek, próbując się odsunąć. W głowie kręciło mu się z bólu i strachu.

- Przepraszam... przepraszam, już nie będę - wyszeptał pospiesznie i zupełnie szczerze. Wszelki bunt jaki odczuwał po przebudzeniu wyparował z niego w tej jednej chwili. Siła i bezwzględność tego wcielonego szatana przerażały go i podniecały jednocześnie, sprawiając, że jakiekolwiek myśli o przeciwstawieniu rozpływały się jak śnieg. Nagle poczuł się zupełnie bezbronny i odsłonięty, jak jeszcze nigdy w życiu. Skulił się, przyciskając poduszkę do twarzy i rozpłakał się cicho, nawet nie próbując przez ten moment walczyć ze swą słabością.

Zakrztusił się gwałtownie, kiedy długie palce zacisnęły się na jego gardle, tamując oddech i tłumiąc szloch. Puścił poduszkę i po raz drugi tego dnia spróbował się wyrwać, ale równie bezskutecznie. Tym razem coś jednak było inaczej... tym razem oczy Beliala nie były spokojnie, nie były lodowate. Było gorące i lśniły. Lśniły jak węgle.

- Nie płacz - mężczyzna uniósł Strifa niczym kukłę i zaczął nim potrząsać, zaciskając palce z coraz większą mocą - Nie płacz! Nie płacz!! NIE PŁACZ!!

Strife poruszył niemo ustami i chwycił go za nadgarstki. Był tak zaskoczony, że przez ten krótki czas nawet nie czuł strachu. Po raz pierwszy widział Beliala ogarniętego taką pasją. Takiego poruszonego, tak wściekłego. A kiedy cała prawda doszła do niego w krótkim przebłysku, zaczął się bać naprawdę panicznie. Wyciągnął ręką przed siebie, niemo błagając o litość, kiedy przed oczyma pojawiły mu się czarne plamy.

Oczy Beliala rozszerzyły się nagle i mężczyzna puścił go, niemal ciskając o posłanie. Wycofał się, zaciskając pięści i wyprostował, odwracając głowę. Czerwonowłoy nabrał chrapliwie tchu i przewiesił się przez łóżko, walcząc z bolesnym kaszlem. Każdy oddech przychodził mu z największym trudem, ale przeżył i przez ten krótki moment tylko to się liczyło.

Po kilku długich minutach, kiedy Belial obserwował go z beznamiętną twarzą i napiętą postawą, Strife doszedł do siebie na tyle, by usiąść i ostrożnie sięgnąć do obolałego gardła. Ręce wciąż mu drżały, ale nie płakał już. Nie śmiał.

- Wiesz, kim jesteś? - zapytał brązowowłosy spokojnie - Cipką. Obrzydliwą, puszczającą się wkoło cipką.

- Jestem... jestem facetem - wydusił Strife i zająknął się, zdumiony słabością własnego głosu.

Belial skrzywił się nieznacznie.

- Już to przerabialiśmy, cipko - odrzekł sucho - Nie zmienię zdania o tobie, dopóki mnie czegoś nie udowodnisz. Bycie mężczyzną to nie tylko posiadanie jąder. Twoje zachowanie zdecydowanie świadczy na twoją niekorzyść - schylił się nad skulonym chłopakiem - Jesteś cipką - powtórzył twardo, siadając na łóżku i chwytając Strifa za włosy - Cipką.

Chłopak zadrżał i spróbował się wycofać, ale chwyt mężczyzny był pewny. Przywarł bokiem do posłania, wtulił policzek w poduszkę i resztą sił spróbował zapanować nad swym przerażeniem. Nieskutecznie. Przegrał walkę definitywnie w chwili, kiedy Belial położył mu rękę na pośladku i brutalnie, szorstko wsunął w niego palce. Strifa znów opanowała panika, jednak nie miał niemniejszych szans, by wyrwać się z tego uścisku.

Bolało.

- A oto dowód - oczy Beliala zwęziły się do wąskich szparek - Trzy palce.

Chłopak spojrzał na niego błagalnie, zaciskając zęby kiedy mężczyzna znów mocno poruszył ręką. To beznamiętne spojrzenie wywołało u niego dreszcze i przerażająco intensywne uczucie niższości.

- Mam rację? - zapytał Belial zimno - Kim jesteś?

Strife spróbował odwrócić głowę, aby uniknąć tego wzroku, jednak mężczyzna tylko wzmocnił uchwyt na jego włosach, skutecznie go unieruchamiając. Nie mógł cofnąć bioder nie ryzykując, że sam się zrani. Mógł tylko leżeć i jak pies unikać spojrzenia swego pana.

- Kim jesteś? Mam rację, czy nie?

- Ja... masz rację... - wyszeptał Strife pragnąc tylko uwolnienia z tego uchwytu. Był gotów zgodzić się na wszystko, byle tylko uciec.

- Słucham?

- C... ipką.

- Kim? - uścisk Beliala wzmocnił się tak, że z oczu chłopaka pociekły łzy.

- Cipką! Jestem cipką! Puść!

Palce wysunęły się z niego, kiedy Belial wyprostował plecy. Potem powoli poluzował uścisk na włosach i chłopak jęknął z ulgą opadając z powrotem na poduszkę.

- Nawet nie próbuj płakać, cipko - powiedział mężczyzna zimno zauważając błysk wilgoci na jego policzku.

Strife szybko pokiwał głową i starł łzy, ukrywając twarz. Kręciło mu się w głowie ze strachu i oszołomienia. Nigdy w życiu nie czuł się w ten sposób i nie umiał sobie z tym poradzić.

- Spójrz na mnie. Nie kryj się.

Bez zastanowienia posłuchał tego nakazu. Belial wyglądał na zadowolonego, stojąc obok łóżka z rękoma założonymi na piersi.

- Ładnie.

Ktoś zapukał mocno do drzwi i ulotne zadowolenie Beliala znikło natychmiast. Mężczyzna zmarszczył brwi i zniknął na moment w łazience. Kiedy ubrany w czarny szlafrok pojawił się w progu pokoju zerknął ostro na Strifa i otworzył drzwi apartamentu.

- Słucham? - zapytał tak łagodnie i uprzejmie, że chłopak ledwo poznał jego głos.

- Śniadanie, proszę pana. Dla dwóch osób. Zamawiał pan na siódmą trzydzieści.

- Rzeczywiście - Belial wycofał się, robiąc przejście boy'owi hotelowemu, pchającemu przed sobą wózek z naczyniami. Na widok leżącego na łóżku Strifa młodzieniec zatrzymał się i wytrzeszczył oczy w oszołomieniu.

- Oo...

Strife zaczerwienił się po korzonki włosów, czując przerażający, ubliżający wstyd. Odwrócił głowę, zaciskając powieki i powstrzymując łzy. Za nic w świecie nie chciał teraz spojrzeć na Beliala.

- Wózek proszę postawić obok łóżka - głos mężczyzny się nie zmienił - Przykryj się, Strife.

Czerwonowłoy otworzył szeroko oczy zdumiony, że pozwolono mu na coś takiego. Czując ogarniającą go wdzięczność przykrył się po samą szyję.

- D... do widzenia. I... smacznego - wykrztusił chłopak hotelowy i niemal wybiegł z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Belial patrzył za nim przez moment.

- Dziękuję - wyszeptał Strife.

Brązowowłosy usiadł na łóżku i spojrzał na niego lodowato.

- Jesteś mój. Należysz do mnie. Kiedy stwierdzam, że ktoś nie jest godzien cię oglądać, stawiam to jasno... Poza tym czeka cię nagroda za to, że nie przykryłeś się bez rozkazu - zastanowił się krótko - Możesz mnie pocałować, jeśli chcesz.

Strife westchnął i usiadł, spoglądając na niego niedowierzająco. Nieśmiało musnął wskazującym palcem wargi Beliala. Serce waliło mu jak oszalałe i choć mężczyzna wciąż patrzył na niego bez emocji, czuł oszałamiającą radość.

- M... mogę? - upewnił się, a kiedy Belial nie odpowiedział, pochylił się i lekko dotknął ustami jego ust. Dreszcz przeszedł przez jego ciało, jakby był to najbardziej namiętny, gorący pocałunek w jego życiu. I miał wrażenia, że takim jest.

- Wystarczy - syknął brązowowłosy. Uczucie chłopaka natychmiast znikło i wycofał się, czując kolejną falę wstydu.

Belial rzucił mu ostatnie spojrzenie i wstał. Miał właśnie zamiar wejść do łazienki, kiedy rozdzwonił się leżący na szafce telefon. Odebrał go z niechęcią i przez chwilę milczał, słuchając.

- Tak? Tak... jest ze mną - powiedział w końcu i uśmiechał się dziwnie katem ust - Nic mu nie jest, nie jestem mordercą. Słucham? Nie, kiedy? Z nim? - zmarszczył brwi i oparł się o ścianę. Strife w milczeniu obserwował każdy jego ruch - Nie jestem pewien... nie skończyłem jeszcze. Nie szantażuj mnie, wiesz, że tego nie lubię... Więc dobrze. Zobaczę, co da się zrobić. Dam znak, ale nic nie obiecuję... Na razie nie uwzględniaj mnie.

Powoli odsunął komórkę sprzed ucha i zapatrzył się w ścianę za łóżkiem. Chłopak z szacunkiem nie przerywał jego milczenia i czekał, wpatrując się w niego nieruchomo.

Jeszcze za wcześnie by nazwać to, co teraz czuł.

Zdecydowanie za wcześnie.

26 - OKAZJA

- Za dwa dni robimy grilla - mówił Daniel pogodnym głosem - Zaprosiłem już Strifa i Beliala i miło by było, gdybyś przyszedł również. Razem ze Stevhe, oczywiście.

Hajime uniósł powoli brwi, wsuwając komórkę miedzy uniesione ramię a ucho, aby uwolnić rękę i przytrzymać garnek z ryżem.

- Za dwa dni?

- Tak, to piątek. Myślę, że około szesnastej. Odpowiada ci?

- Nie mam wtedy nic pilnego - Hajime odwrócił głowę i spojrzał na wiszący przy drzwiach kalendarz - O ile mi wiadomo, Stevhe też nie.

- To świetnie - ucieszył się wyraźnie Daniel i dodał lekko złośliwie - Dobrze wam razem?

Hajime nie zdołał ukryć uśmiechu. Znów odwrócił się, spoglądając w stronę jadalni położonej naprzeciwko kuchni po drugiej stronie korytarza. Jego partner siedział przy stole i czytał jeden z tych okropnych horrorów Mastertoon'a.

- Zdecydowanie - zamruczał. Daniel zaśmiał się złośliwie - Co z Belialem?

Głos rudowłosego stał się nagle poważny, jednak nie miał w sobie tego napięcia, które kryło się tam, gdy wcześniej poruszali ten temat.

- Nie uwierzysz, ale wreszcie potraktował mnie serio. Pamiętasz, co ci mówiłem o tych jego "cipkach". Najwyraźniej w jego oczach przestałem być jedną z nich. Co za zaszczyt - głos Daniela obciekał jadem, ale było w nim też i rozbawienie - Nadal za bardzo nie mogę w to uwierzyć, ale rozmawiałem z nim rano przez telefon i wciąż traktował mnie jak równego.

- Zaprosiłeś go już? - zapytał Hajime, ukrywając zaskoczenie i rosnący gniew.

- Zaprosiłem. Niedawno wysłał mi wiadomość, że przychodzi na pewno. Ze Strife.

Tym razem blondyn nie zdołał zapanować nad emocjami i w jego głosie odbiło się zdumienie i złość.

- Są razem?

- Nie, o ile mi wiadomo - mruknął Daniel z lekką irytacją - Znasz przecież Beliala. On nie szuka wśród mężczyzn partnera. Strife mieszka z nim w hotelu od dwóch dni. Bardzo się o niego z Renem boimy, ale znasz Beliala - westchnął, najwyraźniej zauważając, że się powtarza.

- Renem? - Hajime uniósł brwi, przypominając sobie słowa Stevhe wypowiedziane w łazience.

- To brat Strifa. Nawet nie wiesz, jak bardzo są od siebie odmienni. Przybył do posiadłości, szukając go, ale pojawił się Belial i porwał Strifa. Poznacie się w piątek.

- Zdajesz sobie sprawę, że używasz interesującego tonu, kiedy mówisz o tym Renie? - zapytał Hajime z zamierzoną przyjacielską złośliwością. Po drugiej stronie zapanowała cisza i blondyn mógł się założyć, że jego przyjaciel właśnie oblewa się gorącym rumieńcem.

- Porozmawiamy o tym w piątek, ok? - powiedział w końcu - Będziecie?

- Będziemy.

- Świetnie. W piątek o szesnastej. Kończę, bo słyszę, że gotujesz. Na razie.

- Trzymaj się - odparł Hajime, jednak odpowiedział mu tylko przerywany sygnał. Zagryzł wargę i odłożył telefon, zapominając na moment o ryżu.

Belial! Ten sukinsyn, ten pieprzony sadysta. Przybędzie do Thunder House, nawet nie podejrzewając, że dorobił się potężnego wroga. Ręka Hajime zadrżała na uchu garnka. Wrząca w mężczyźnie furia i radość z nagłego zbiegu okoliczności stłumiły wszelkie wątpliwości i sprawiły, że zupełnie zapomniał o prośbie Stevha. Teraz liczyła się tylko zemsta... im bardziej krwawa, tym lepiej.

Jak we śnie wyłączył gaz pod ryżem, dolał wody do mięsa i cicho, nie zwracając uwagi na zaczytanego partnera, przeszedł do pokoju gościnnego. Tu mógł w spokoju pomyśleć, nie ryzykując, że Stevhe ujrzy jego twarz lub przerwie rozmyślania.

Rozłożył się w miękkim fotelu i rozejrzał, próbując zapanować nad emocjami. Wtedy jego wzrok spoczął na katanie wiszącej nad kominkiem. Katanie jego dziadka i dziadka jego dziadka.

Belial był silny. Ale Hajime miał motywacje.

27 - SPEŁNIENIE

- Piwo?

- Jest. Chłodzi się.

- Żarcie? Mięso na grilla?

- W lodówce.

- Chipsy?

- Całe mnóstwo...

- Węgiel?

- Dwa worki. Jezu... Daniel... naprawdę mamy wszystko!

Pisarz westchnął i złożył w kostkę wymiętą listę. Dopiero jedenasta, a jego żołądek ściska się ze zdenerwowania. Jeżeli coś nie wypali, jeżeli się nie uda...

- Dlaczego jesteś taki spięty? - zapytał Ren z nutką irytacji w głosie. Musiał uspokajać swego chłopaka od samego rana i zaczynał się naprawdę niecierpliwić - To tylko grill. Koleżeński. Gdyby chodziło o karierę, albo coś takiego, to bym zrozumiał. Ale to twoi koledzy. Chryste...

- Będzie Belial... Wiesz, że nadal mi trudno. I Strife ze Stevhe. Jak nie wybuchnie z tego żadna awantura, to stanie się cud.

- Sam ich zaprosiłeś - Ren bardzo starał się, aby w jego głosie nie pojawiła się ironia. Ledwo mu się udało.

Ramiona Daniela opadły.

- Bo wtedy wydawało mi się, że to świetny pomysł.

- To nadal jest świetny pomysł. Tylko ty przesadzasz i zachowujesz się, jakby od tego zależały nasze życia - Ren westchnął. Złość zaczynała się przebijać przez jego ton i nawet on to zauważył. Nie pomoże w ten sposób Danielowi.

Dobrze, że już samego rana dostrzegł, na co się święci i wymyślił sposób na uspokojenie kochanka. Teraz wystarczyło go tylko zrealizować, zwłaszcza, że wszystko było już gotowe.

- Chcę ci coś pokazać - objął przyjaciela ramieniem i uśmiechnął się lekko, gdy ten zamrugał - Służba zajmie się resztą, mamy więc teraz wolny czas, mylę się?

Pisarz zawahał się, ale ciekawość zwyciężyła. Do tego Ren dotykał go tak poufale, jak nigdy wcześniej, nie licząc może ich jedynej nocy razem. Czarnowłosy nadal nie do końca radził sobie z ideą bycia gejem i zwykle zachowywał się bardziej powściągliwie. A to, że teraz nie wzbraniał się przed dotykiem, nawet sam go zainicjował, było bardziej niż obiecujące.

- Nie, nie mylisz się. Sante zajmie się resztą. Jesteśmy wolni - przekrzywił głowę, unosząc brwi - Co chcesz mi pokazać?

Ren zawahał się zauważalnie, ale w jego oczach była determinacja. Ujął swego chłopaka pod ramię i pociągnął go w stronę schodów na piętro.

- Chodź. Zaprowadzę cię.

Daniel pozwolił się poprowadzić, ukrywając skrzętnie podekscytowanie i rosnące podniecenie. Wprawdzie to nie musiało być to, o czym myślał... cóż... było nawet więcej niż prawdopodobne, że to nie to, ale nie mógł nic poradzić, że oczekiwał seksu. Kochali się tylko raz, kilka dni temu, a to zdecydowanie mu nie wystarczało.

- Nie zgadniesz, co takiego przygotowałem - powiedział Ren spiętym głosem, kiedy mijali drzwi kolejnych pokoi gościnnych.

"Nie, chyba nie" pomyślał Daniel z rosnącym zaniepokojeniem. Słowa przyjaciela za bardzo przypominały mu Beliala i jego "niespodzianki". Nie miało to oczywiście sensu, Ren by go przecież nie skrzywdził, jednak miesiące poniżenia tak łatwo nie znikną z jego pamięci. Zagryzł dolną wargę, odganiając wspomnienia i skupił się na teraźniejszości. Wierzył czarnowłosemu. Poza tym to było dawno. Dorósł. Zmienił się.

I teraz jest inaczej.

Stanęli u drzwi sypialni Rena. Mężczyzna zawahał się, spojrzał krótko na pisarza i nabrał tchu.

- Nie będziesz się śmiał, prawda?

Daniel zamrugał i uśmiechnął się szeroko. Jego obawy natychmiast się ulotniły. Cokolwiek go czeka za drzwiami, będzie ciekawie. I być może, przy dużej dozie szczęścia, bardzo przyjemnie.

- Nie, Ren. Nie będę się śmiał. Obiecuję.

Czarnowłosy mimowolnie oddał uśmiech i pokiwał głową. Zdecydowanym gestem otworzył drzwi pokoju, puszczając kochanka przodem. Oczy miał wbite w podłogę, ale dało się w jego postawie wyczuć determinację.

Pierwsze, co Daniel zauważył, to łóżko. A właściwie pościel w takim odcieniu krwistej czerwieni, której nawet daltonista by nie przegapił. Na tejże pościeli zaś, tuż obok poduszki, leżała tubka kremu. Waniliowego kremu o bardzo jednoznacznej nazwie.

Nie. Pomimo swoich nadziei nie mógł uwierzyć w to, co widzi.

- Oh, Ren...

- Nic nie mów, Daniel. Dużo na ten temat myślałem - Ren oparł się o drzwi i splótł ramiona na piersi. Wbrew pewnemu tonowi głosu, drżał - Widziałem, jak na mnie patrzysz. Jak starasz się mnie nie dotykać, choć twoje oczy... - mężczyzna przełknął ślinę i uśmiechnął się nerwowo - Wiesz, że ciemnieją, kiedy jesteś podniecony?

Daniel wiedział, ale się nie odezwał. Nie chciał spłoszyć przyjaciela. Zresztą Ren i tak nie czekał na odpowiedź. Mówił coraz szybciej i pewniej.

- Chodzimy ze sobą. Jesteśmy razem. Niemal pogodziłem się z tym, że jestem gejem. Potrzebuję tylko trochę czasu i... kolejnych dowodów. Kiedy jestem z tobą, moje wątpliwości znikają. Tak po prostu. Przestaję się martwić. Dlatego... chcę sobie udowodnić, ostatecznie udowodnić, że się nie mylimy i rzeczywiście wolę mężczyzn. Chcę się z tobą kochać. Teraz. I, Daniel, chcę to zrobić do końca. Tak, jak mi opowiadałeś.

Grdyka Daniela podskoczyła kilka razy, kiedy doszło do niego ostatecznie, co Ren zamierza zrobić i co mu proponuje. Myślał o tym, śnił o tym setki razy, masturbował się z tym obrazem przed oczyma. Ale kiedy to na niego spadło, poczuł się absolutnie nieprzygotowany. Może gdyby chodziło o kogoś innego... ale to był Ren. Jego kruchy, wstydliwy, cichy Ren.

- Ja... - głos mu się załamał. Odchrząknął i spróbował raz jeszcze - Nic nie sprawi mi większej przyjemności, kochanie. Ale to nie jest coś, z czym trzeba się śpieszyć - ile siły woli potrzebował, żeby wymówić te słowa! Gdyby to od niego zależało, już by przyciskał mężczyznę do łóżka i zabierał się do dzieła. Ale samopoczucie Rena było ważniejsze od jego pożądania.

- Nie - głos czarnowłosego był pewny, a jego spojrzenie twarde - Przemyślałem to dobrze, już ci o tym mówiłem - wskazał gestem ręki w stronę łóżka - Nawet poszedłem do sex-shop'u, do cholery. To było najbardziej zawstydzające doświadczenie w moim życiu, ale przeżyłem i zamierzam brnąc dalej. Jestem gotowy.

Daniel zmierzył go uważnym spojrzeniem, ukrywając uśmiech. Serce łomotało w jego piersi jak dzwon, zaczął się też podniecać, chociaż nawet nie zaczęli. Nie był w stanie bronić się dalej. Nie był w stanie odmówić.

- Dobrze - powiedział pewnie, domyślając się, że jego zdecydowanie pomoże Renowi poradzić sobie z sytuacją - Przynieś z łazienki dwa ręczniki. Jeden z nich zwilż, przyda się później.

Zabrzmiało to tak, jakby szykował się do operacji, ale Ren najwyraźniej nie dostrzegł w tym nic śmiesznego. Bez słowa znikł w łazience, pozostawiając pisarza samego w pokoju. Daniel ponownie zerknął na krem i parsknął pod nosem. Sądząc po firmie, Ren musiał szukać pomocy w wyborze u sprzedawcy. To musiało być naprawdę traumatyczne przeżycie. Zagryzając wargi, by nie wybuchnąć śmiechem, sięgnął w stronę tubki. Wtedy kątem oka dostrzegł ruch za plecami. Odwrócił się, zaskoczony i zamarł.

Oparte o ścianę równoległą do łóżka, stało stare, dobrze mu znane lustro. Olbrzymie, obramowane popękanym dawno drewnem, znajdowało się niegdyś w sypialni jego matki, potem zaś, kiedy rodzicie zostawili dom do jego dyspozycji, wyniesione zostało na strych i natychmiast zapomniane. Nie miał pojęcia, skąd Ren dowiedział się o jego istnieniu i jak udało mu się znieść ten cholernie ciężki mebel na dół.

- Ja... - zająknął się czarnowłosy za jego plecami - Zapytałem Sante'go i pozwoliłem sobie... Chciałem... taki pomysł, rozumiesz.

Daniel odwrócił się i spojrzał na niego, ukrywając uśmiech. Nie spodziewał się, że w jego kochanku śpi natura eksperymentatora i bardzo mu się to spodobało. Może nie tak bardzo, jak idea kochania się przed lustrem, w którym wcześniej zwykła przeglądać się jego matka i które bardzo kojarzyło mu się z dzieciństwem, za to wcale nie z seksem, ale trzymał usta zamknięte.

- Nie masz nic przeciwko, prawda? - Ren przycisnął ręczniki do piersi i przestąpił z nogi na nogę.

- Ani trochę. Nawet dobrze wiedzieć, że tak piękny mebel znowu jest w użyciu - odparł łagodnie pisarz i wyciągnął ręce do kochanka - Chodź tu do mnie. Odłóż to i chodź.

Czarnowłosy oblizał wargi i machinalnie odrzucił ręczniki na posłanie. Jego ruchy wydawały się spięte, kiedy powoli pokonał te kilka metrów, jakie dzieliły go od Daniela, jednak nie wyglądało na to, że się waha. Pisarz ujął w dłonie jego twarz i uśmiechnął się szeroko.

- Mam nadzieję, że jesteś gotowy. Bo ja tak - wyszeptał i pochylił się, by mocno pocałować drugiego mężczyznę.

Ren sapnął, zaskoczony jego gwałtownością, ale nie wycofał się. Nie całowali się od tamtej nocy i teraz, w jednej chwili, powróciły do niego wspomnienia. Zapominając o wszystkim wbił paznokcie w ramiona Daniela, przygarnął go do siebie, prosząc o więcej i oddał pocałunek bardziej odważnie, niż sam się spodziewał. Cichy jęk Daniela niemal zatrzymał serce w jego piersi. Jak kiedykolwiek mógł mieć jakieś wątpliwości? Dawali przyjemność sobie nawzajem i to było wszystko, czego teraz pragnął.

Pisarz zsunął dłonie na jego ramiona, a potem jeszcze niżej, obejmując go mocno i przyciskając do swojej piersi. Oddychał chrapliwie, ale nie przerwał pocałunku nawet po to, by podciąć nogi kochanka i rzucić go na posłanie. Stęknęli obaj, gdy opadli na materac i zderzyli się zębami.

- Au.. cholera. Mało romantyczne - Daniel uniósł się na łokciu i sprawdził językiem stan górnej wargi. Ren nabrał tchu i roześmiał się, oszołomiony.

- Jesteś ciężki, złaź ze mnie.

Ale Daniel nie zamierzał zmieniać, idealnej według niego, pozycji. Uniósł się tylko na łokciach, by zmniejszyć ciężar i wyszczerzył się, szukając w oczach Rena niepewności czy strachu. Kiedy nie znalazł w nich nic prócz rozbawienia i mgły pożądania, przybił kochanka do materaca kolejnym, jeszcze bardziej odważnym pocałunkiem.

Pogrzebany pod ciężkim, gorącym ciałem, niemal zupełnie unieruchomiony i zdany na łaskę drugiego mężczyzny, Ren nie był w stanie powstrzymać przeciągłego jęku. Nigdy, nawet w najbardziej śmiałych marzeniach, nie wyobrażał sobie, że mógłby poczuć się tak dobrze oddając się drugiemu mężczyźnie. Jego obawa i niepewność już dawno się ulotniły, zastąpione niesprecyzowanym jeszcze pragnieniem i drżącym pożądaniem podsycanym każdym dotykiem kochanka. Kierując się raczej instynktem niż świadomym dążeniem, rozkraczył nogi i pozwolił Danielowi umieścić się między swymi kolanami. I niemal krzyknął, kiedy poczuł jak gorące, twarde krocze pisarza przyciska się do jego pachwiny. Obaj byli tak twardzi, że dotyk ten sprawił im tylko o ból.

- Och, cholera... - syknął niecierpliwie Daniel, przerywając pocałunek i unosząc biodra. Spojrzał w dół, na ich biodra i niecierpliwie szarpnął pas spodni - Nie wytrzymam więcej. Wiem, że to zniszczy nastrój, ale muszę natychmiast się tego pozbyć.

Ren roześmiał się i pokiwał głową, siadając. Gdyby się nieco zastanowił, pewnie by się zdziwił, gdzie się podział ten wstyd, jaki odczuwał za swym pierwszym razem. Teraz nie bał się obnażyć; nawet o tym nie myślał. Obaj sapnęli z ulgą, uwalniając się od bielizny i opadli z powrotem na posłanie, tuląc się do siebie.

- Nie będzie romantycznie - zamruczał Daniel przepraszająco, gładząc kochanka po boku - Nie umiem się powstrzymać.

Ren zaśmiał się, widząc jego skruchę.

- Nie musi być romantycznie - odważnie przejechał czubkami palców po gładkiej piersi kochanka i zadrżał, kiedy ten zacisnął wargi, tłumiąc jęk - Nie, nie musi... - pochylił się i zainicjował kolejny pocałunek, przybijając Daniela do posłania i walcząc o dominację. Pisarz roześmiał się w jego usta i objął go mocno za kark, skutecznie unieruchamiając. Zanim czarnowłosy się zorientował, leżał na plecach, na nowo przyciskany do materaca.

Kiedy rozłączyli się po naprawdę długiej chwili, obaj dyszeli jak po ciężkim biegu.

- Jezu... - stęknął Daniel - Przepraszam, kochanie, ale nie będzie mnie stać na cierpliwość... za chwilę wybuchnę.

Ren roześmiał się cicho, łapiąc oddech. Sam nie wyobrażał sobie, jak można było być cierpliwym w takiej chwili. Opanowany przez pasję i pożądanie, ledwo zbierał myśli do kupy; pragnął czegoś tak gorąco, że ledwo oddychał, nie umiał jednak powiedzieć jasno, czego. Po prostu tego chciał. Teraz, w tej chwili. Natychmiast.

Sięgnął do biodra kochanka i pogładził jego rozpaloną skórę, by potem odważnie ująć w dłoń jego twardą męskość. Daniel szarpnął całym ciałem, nabierając tchu i zaciskając palce na pościeli.

- Jestem gotowy - w głosie Rena nie było niepewności - Tak jak ty.

Pisarz pokręcił głową. Wyglądał na oszołomionego, jednak najwyraźniej z tym walczył.

- Nie jesteś gotowy... nie do tego - zacisnął powieki, a kiedy je w końcu uniósł, jego oczy były jasne, mimo że wargi drżały mu zauważalnie - Zapytam jeszcze raz, dla pewności. Jesteś pewien?

Ren stłumił jęk irytacji i zniecierpliwienia, a potem pokiwał głową. Cokolwiek miało nadejść, był na to absolutnie przygotowany, jednak to Daniel był tutaj ekspertem. Zostało mu oddać się w jego ręce, nawet jeśli oznaczało to odwleczenie tego, na co z takim utęsknieniem czekał.

Daniel nie pragnął niczego innego jak przybić Rena do posłania i zaspokoić na wszelkie możliwe sposoby, ale zawsze był dumny ze swojej samokontroli i przywołał teraz jej resztki, zmuszając się do trzeźwego myślenia. Nie chciał skrzywdzić kochanka, nawet jeśli ten uważał, że jest gotowy. Mili dużo czasu do przybycia gości i nic nie stało na przeszkodzie, aby go dobrze wykorzystać. No, może prócz ich pożądania, ale jemu Daniel już wypowiedział walkę.

Pochylił się nad zarumienionym, dyszącym ciężko Renem i pocałował go słodko, samymi wargami. Wiedział, że dłuższe pieszczoty nie mają sensu, obaj byli podnieceni aż do bólu, dlatego bez wahania zsunął się niżej, w stronę krocza kochanka. Usłyszał jak ten nabiera tchu, ale nie dotknął jego męskości. W takim stanie Ren mógł eksplodować w takiej chwili i choć sytuacja sprawiała, że obaj pewnie byli gotowi dojść więcej niż raz, Daniel nie zamierzał czekać ani chwili dłużej na pokazanie drugiemu mężczyźnie jak przyjemna może być ta "druga strona".

Sięgnął po tubkę i zębami pozbył się zatyczki. Zapach partnera doprowadzał go niemal do szaleństwa, nie też potrafił spuścić wzroku z pulsującej wyraźnie męskości. Zagryzł dolną wargę, przywołując się do przytomności i wycisnął trochę kremu na palce. I niemal nie doszedł, kiedy zapach wanilii dołączył się reszty.

- Cholera... - zamruczał do siebie i szybko spojrzał w górę, ale Ren leżał z zamkniętymi oczyma i nie wyglądało na to, by cokolwiek usłyszał. Wyprężył się dopiero, kiedy pisarz delikatnie rozłożył krem między jego pośladkami.

- Daniel...

- Ciii... leż spokojnie. Zaufaj mi.

Ren chciał powiedzieć, że ufa, że już dawno przestał się obawiać czegokolwiek, że jest gotowy, jak nigdy wcześniej w swych marzeniach, ale głos zamarł mu w krtani. Pragnienie, które go opanowało, pragnienie bycia wziętym, przyszpilonym do łóżka, unieruchomionym i bezwolnym, niemal go sparaliżowało. Potem się będzie nad tym zastanawiał. Teraz... teraz...

Teraz Daniel wsunął w niego dobrze nawilżony palec i przekręcił lekko, rozsmarowując krem. To było dziwne uczucie, nie tak przyjemne, jak Ren miał nadzieję, że będzie, ale nie sprawiło mu też bólu. Kiedy rozluźnił mięśnie i uniósł biodra, dając kochankowi lepszy dostęp, do pierwszego palca dołączył drugi, a potem trzeci. Uczucie dziwności się wzmogło, ale wciąż nie było nieprzyjemne.

- Ren... kochanie... jesteś tak gotowy, tak gorący...

Oczywiście, że był gotowy. Mówił o tym już od pewnego czasu i nawet ten dziwny dotyk, to uczucie bycia rozciąganym i pełnym, tego nie zmieniły. Otworzył oczy i uśmiechnął się do Daniela, wyciągając ręce, by wsunąć palce w jego włosy. Oczy pisarza znów miały odcień zgniło ciemnej zieleni.

- Zrób to.

Danel bez słowa podciągnął się wyżej, nadal nie wsuwając placów. Oddychał chrapliwie, ale wciąż panował nad sobą na tyle, by żadnym gwałtownym ruchem nie skrzywdzić kochanka. Za jego plecami bliźniacza postać w lustrze naśladowała jego ruchy. Ren złapał to kątem oka i stłumił uśmiech. Obaj zupełnie zapomnieli o meblu. Jak kiedykolwiek mógł pomyśleć, że obaj będą potrzebować dodatkowej stymulacji?

- Na początku może nie być zbyt przyjemne - głos Daniela był ochrypły od tłumionych emocji - Nie powinno boleć... po prostu to coś nowego.

Ren pokiwał głową. Spodziewał się tego od czasu palców. Wciąż to czuł.

- Tak, wiem. Zrób to.

Pisarz zamknął na chwilę oczy, najwyraźniej znów walcząc ze sobą, a potem ostrożnie wycofał dłoń. Ku swemu zdziwieniu, czarnowłosy poczuł tylko pustkę i tęsknotę, nie ulgę. Uniósł mimowolnie biodra, prosząc o więcej. Daniel chwycił je mocno i podźwignął jeszcze wyżej, unieruchamiając w mocnym uścisku. Będą siniaki, ale co tam.

Było inaczej niż z palcami; to uczucie niemal go obezwładniło. Czuł się otwarty i zupełnie bezwolny, ciało przestało go słuchać. Ale obok tego było też dziwne uczucie słuszności, bycia na właściwym miejscu z odpowiednią osobą i to odgoniło wszelki strach. Zacisnął powieki, nabierając tchu i rozluźniając mięśnie, kiedy Daniel stopniowo, cierpliwie i łagodnie, wsuwał się w niego aż do końca.

Tak, to było dziwne, ale przyniosło ze sobą wszystko, czego wcześniej tak oczekiwał i pragnął. Nawet jeśli nie niosło ze sobą fizycznej przyjemności, psychicznej było tak dużo, że niemal zakręciło mu się od tego w głowie. Wbił paznokcie w ramiona kochanka, walcząc z okrzykiem i rozsunął mocniej nogi, przyjmując Daniela całym sobą.

- I jak? Jak się czujesz? - sądząc po głosie, pisarz ledwo panował nad sobą. Ren podziwiał go za siłę woli, on sam pewnie nie zmusiłby się do podobnego opanowania.

- Dobrze. Nie boli. Nie martw się.

Daniel uśmiechnął się lekko i zamknął na nowo oczy. Patrzenie na twarz zarumienionego, spoconego Rena było zbyt niebezpieczne w chwili, gdy ledwo powstrzymywał się przed wzięciem go bez litości, przybiciem do materaca... mocno, zerżnięciem. O Boże!

Jakby wyczuwając, co może dziać się w głowie przyjaciela, Ren zacisnął mięśnie na jego męskości. Daniel niemal krzyknął i musiał wbić paznokcie w kołdrę by zapanować nad potrzebą pchnięcia głębiej w to ciasne gorąco.

- Ren... nie...

- Och, bolało?

Nie było czasu na tłumaczenie, nie było czasu na myślenie. Musiał się poruszyć, zanim do końca straci panowanie nad sobą. Wychodząc z założenia, że Ren już dawno przyzwyczaił się do jego obecności, objął ramionami jego biodra i przyjął ostrożny rytm, nie wysuwając się więcej niż do połowy. Został nagrodzony jękiem i kolejnym zaciśnięciem mięśni.

- Dobrze?

Czarnowłosy nie odpowiedział. Najwyraźniej nie był w stanie. Wbijał palce w ramiona przyjaciela, ale jego ciało wydawało się rozluźnione, a na jego twarzy nie było bólu, tylko skupienie. Przyjmując to jako potwierdzenie, Daniel przyśpieszył.

To było wszystko, czego obaj potrzebowali. Na tę chwilę, na tę parę gorących minut, stali się jednością w każdym tego słowa znaczeniu. Daniel nie panował nad pchnięciami, zapomniał się zupełnie. Ren nie czuł nic, prócz swego partnera, wewnątrz siebie, na sobie, wszędzie wokół siebie. Zapomniane zupełnie lustro odbijało ich splecione sylwetki, rozpraszało jasne słoneczne promienie na krwistej pościeli, na spoconych skórach. W pokoju słychać było tylko stłumione oddechy i rytmiczne poskrzypywanie materaca.

Orgazm nadszedł szybko, zbyt szybko. Ogarnął ich wspólnie, w jednej gwałtownej chwili. Ren krzyknął cucho i wyprężył się, zupełnie oszołomiony nadchodzącym błyskawicznie doznaniem; doznaniem tak silnym, jak jeszcze nigdy w życiu. Wyprężył się w łuk, czując jak Daniel sztywnieje, że coś gęstego i gorącego wlewa się głęboko w jego ciało. Opanowany przez to uczucie, wyrzucił nogi do przodu i wsparł się piętami o posłanie, unosząc biodra i błagając o więcej. I nadeszło...

... a wraz z nim coś więcej. Brzdęk szkła?

* * *

- Przepraszam - powiedział Ren po raz kolejny z rzędu. Daniel przestał liczyć, po dziesiątym razie - Naprawdę nie chciałem.

Pisarz westchnął, nawet nie siląc się na odpowiedź. Przejechał raz jeszcze odkurzaczem, ale wyglądało na to, że żaden odłamek szkła nie pozostał na dywanie. Nadal ignorując skruszoną minę Rena i ukrywając uśmiech, wyniósł kubły ze szkłem na korytarz, unikając patrzenia Sante'mu w oczy. Dopiero gdy zamknął drzwi za plecami, pozwolił sobie na cichy chichot.

- Jak noga?

- To nie jest śmieszne - mruknął Ren, ale wbrew swoim słowom, uśmiechnął się lekko - Boli, ale krwawienie ustało... Nie wiem, jak to się stało. Przepraszam.

Daniel wywrócił oczyma.

- Nie przepraszaj - powtórzył po raz kolejny - Musieliśmy się przekręcić na brzeg łóżka, zdarza się. Najważniejsze, ze nic ci się nie stało. I że zdążyliśmy obaj dość - skrzywił się leciutko. Nie chciał uświadamiać Rena, jak bardzo się przestraszył, kiedy odłamek szkła ni stad niż zowąd wbił mu się w pośladek.

- Szkoda lustra.

- Nonsens. Jak myślisz, dlaczego było na strychu? Nikomu nie było potrzebne, tylko nie mieliśmy serca, żeby go wyrzucić. Najważniejsze... - tym razem Daniel nie zdołał powstrzymać szerokiego uśmiechu - Że ci się podobało.

Oj, tak. Renowi zdecydowanie się podobało. I gdyby nie jego noga, pośladek Daniela i zbliżająca się wizyta, nie zajmowaliby się teraz rozmową.

Chciał jeszcze raz. Teraz. Powstrzymywał go tylko ból i zdumienie, jakie odczuwał, kiedy myślał, jak bardzo zmieniło go to, do czego przed chwilą zrobili. Nie miał już żadnych wątpliwości.

Ciche pukanie do drzwi ostudziło go dokumentnie.

- Przepraszam, panie Danielu, ale służba potrzebuje pana na podwórku. Trzeba przemyśleć rozstawienie stołów. Poza tym zanosi się na deszcz. Myślę o postawieniu wiaty.

Pisarz westchnął, opadł ciężko na materac i chwycił się z cichym krzykiem za pośladek. Ren spojrzał na niego, wykrzywiając wargi.

- Nie! Nie waż się tego mówić.

- Prze... przepraszam...

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
cz w 27
A Biegus Cz 6 Elementy zginane 2013 11 27
pkm.cz.2, IŚ Tokarzewski 27.06.2016, V semestr COWiG, PKM (Podstawy konstrukcji mechanicznych), WYKŁ
cywil ogolna 1 wyklad do wywalenie 2 wyklad od str 5, prawo cywilne - cz੠ogˇlna (4) - 27.11.2010
Wykład III cz I kotły, IŚ Tokarzewski 27.06.2016, VI semestr COWiG, Źródła ciepła, Wykłady, zródła w
Biol kom cz 1
Systemy Baz Danych (cz 1 2)
cukry cz 2 st
wykłady NA TRD (7) 2013 F cz`
Prezentacje, Spostrzeganie ludzi 27 11
JĘCZMIEŃ ZWYCZAJNY cz 4
Sortowanie cz 2 ppt
CYWILNE I HAND CZ 2
W5 sII PCR i sekwencjonowanie cz 2
motywacja cz 1

więcej podobnych podstron