Tm


William Barclay

LISTY
DO TYMOTEUSZA

Poznań 2002


Tłumaczył: Krzysztof Bednarczyk

Wydanie poprzednie ukazało się nakładem

Wydawnictwa „Słowo Prawdy” w 1981 r.

Redakcja: Adam Ciorga


WSTĘP DO LISTÓW
DO TYMOTEUSZA I TYTUSA

Listy 1 i 2 do Tymoteusza i List do Tytusa zawsze były uważane za grupę odrębną od innych Listów pawłowych. Najbardziej oczywista różnica polega na tym, że podobnie jak mały List do Filemona, pisane są one do osób, podczas gdy wszystkie inne Listy Apostoła Pawła kierowane są do zborów. Kanon Muratoriego, ten najstarszy spis ksiąg Nowego Testamentu mówi, że napisano je „jako wyraz osobistych uczuć i miłości”, a więc raczej stanowią prywatne listy, niż powszechne.

Listy kościelne

Bardzo wcześnie już okazało się, że chociaż są to listy prywatne i osobiste to jednak posiadają bardzo szerokie znaczenie i zastosowanie. Cel listów podano w 1 Tm 3,15: „abyś wiedział, jak należy postępować w domu Bożym, który jest Kościołem Boga żywego”. Stało się jasne, że wartość Tych Listów wykracza poza listy osobiste i mają one znaczenie ogólnokościelne. Kanon Muratoriego wyjaśnia, że wprawdzie są to listy osobiste, napisane pod wpływem uczuć miłości, to jednak „otaczane są w Kościele Powszechnym szacunkiem i stosowane są do wprowadzania dyscypliny kościelnej”. Tertulian podaje, że Apostoł Paweł napisał „dwa listy do Tymoteusza i jeden do Tytusa, które zostały zredagowane z uwagi na stan Kościoła (de ecclesiasiastico statu)”. Nic dziwnego, że początkowo nadano im miano Listów Pontyfikalnych, jak gdyby napisanych przez pontifeksa, kapłana, sprawującego władzę nad Kościołem.

Listy pasterskie

Stopniowo Listy te uzyskiwały nazwę, pod którą znane są dzisiaj, mianowicie Listów Pasterskich. Tomasz z Akwinu pisząc o Pierwszym Liście do Tymoteusza, mówi: „List ten jest jakby regułą pastoralną przekazaną Tymoteuszowi przez Apostoła”; natomiast w wstępie do Drugiego Listu do Tymoteusza: „W Pierwszym Liście udziela Tymoteuszowi wskazówek odnośnie porządku kościelnego, a w Drugim zajmuje się opieką pastoralną, która powinna być tak wielka, aby raczej wybrać śmierć męczeńską za sprawą opieki nad trzodą”. Ale miano Listów Pasterskich przylgnęło na dobre do tych ksiąg od czasu, gdy w 1726 roku wielki uczony, Paweł Anton wygłosił serię wykładów pod tym tytułem, które zasłynęły wszędzie.

A więc Listy te dotyczą opieki nad trzodą Bożą i jej organizacji; mówią o tym, jak postępować w domu Bożym; są instrukcją zarządzania domem Bożym, jakimi ludźmi mają być kierownicy i pasterze zboru i jak radzić sobie z niebezpieczeństwami zagrażającymi czystości wiary chrześcijańskiej i życia.

Wzrastający Kościół

Listy zasługują na szczególną uwagę dlatego, że stanowią obraz Kościoła w jego dzieciństwie. W tamtych czasach był on wyspą na morzu pogaństwa. Ludzie w Kościele byli tylko o krok oddaleni od swej pogańskiej przeszłości. Z największą łatwością mogli popaść na powrót w pogańskie nawyki, z których wyszli - zewsząd otaczały ich brudy. Ciekawe, że właśnie te Listy dzisiejsi misjonarze uważają za najlepiej oddające sytuację młodych kościołów misyjnych. Określają one położenie wciąż na nowo rozgrywających swój los zborów Indii, Afryki, Chin. Dlatego nigdy nie utracą swej aktualności, bo w nich, jak w żadnych innych listach widzimy problemy otaczające wzrastający Kościół.

Stan Kościoła w Listach Pasterskich

Omawiane Listy zawsze stanowiły problem dla uczonych zajmujących się Nowym Testamentem. Ich zdaniem w obecnej swojej postaci nie mogły one wyjść bezpośrednio spod pióra i ręki Apostoła Pawła. Że nie jest to nowość, świadczy spis ksiąg Nowego Testamentu po raz pierwszy sporządzony przez heretyka Marcjona, który Listów Pasterskich nie włączył do zbioru Listów Pawłowych. Ale co właściwie budzi takie wątpliwości? Spójrzmy na niektóre z tych zastrzeżeń.

Listy Pasterskie malują nam obraz Kościoła o dosyć wysoko rozwiniętej organizacji kościelnej: Występują w nim starsi (1 Tm 5,17-19; Tt 1,5-6), biskupi, czyli nadzorcy, zarządcy (1 Tm 3,1-7; Tt 1,7-16), oraz diakoni (1 Tm 3,8-13). Następnie z 1 Tm 5,17-18 dowiadujemy się, że w owym czasie starsi zboru byli nawet opłacani, jeśli „prezbiterzy, którzy dobrze przewodniczą” mieli być uważani za godnych „podwójnej zapłaty” (niektórzy tłumaczą „podwójnej czci”), a zbory są upomniane cytatem „godzien jest robotnik swojej zapłaty”. Znajdujemy już, przynajmniej w zalążku, instytucję wdów, która tak bardzo rozwinęła się w późniejszym okresie pierwotnego Kościoła (1 Tm 5,3-16). Z Listów przebija wysoko rozwinięta struktura, zbyt wysoko zdaniem niektórych, jak na dni życia i pracy Apostoła Pawła.

Dni formowania „wyznania wiary”

Niektórzy twierdzą, że w naszych Listach można dopatrzyć się początków formowania credo, oficjalnego „wyznania wiary”. Słowo wiara zmienia tu swoje znaczenie. Wcześniej była to zawsze wiara w osobę, najbardziej intymny związek miłości, zaufania i posłuszeństwa Jezusowi Chrystusowi. W późniejszych dniach przekształciła się ona w wiarę w wyznanie, czyli przyjęcie zespołu zdań wyrażającego prawdy wiary. Niektórzy dopatrują się początków tej zmiany w Listach Pasterskich.

W ostatnich dniach niektórzy odpadną od wiary i skłonią się ku nauce demonów (1 Tm 4,1). Dobry sługa Jezusa Chrystusa ma karmić się słowami wiary i dobrej nauki (1 Tm 4,6). Heretycy są ludźmi o spaczonym umyśle, którzy nie zdali egzaminu z wiary (2 Tm 3,8). Obowiązkiem Tytusa jest karcić ludzi, aby wytrwali w zdrowej wierze (Tt 1,13).

Szczególnie wyraźnie ujawnia się to w sformułowaniach typowych tylko dla Listów Pasterskich, Tymoteusza zachęca się, aby strzegł „tego dobra, które mu zawierzono” (2 Tm 1,14). „Które ci zawierzono” jest tłumaczeniem greckiego „parathete”, czyli depozytu pieniędzy zawierzonego bankierowi, lub komukolwiek innemu. W swojej istocie wyraża coś, co ma być bezwzględnie zwrócone w nienaruszonej postaci. W naszym więc wypadku jest naleganiem na prawowierność. Więc zamiast pierwotnej ścisłej, osobistej więzi z Jezusem Chrystusem, jak to było w pierwszych radosnych dniach Kościoła, wiara stawała się przyjęciem określonego wyznania wiary. Zdaniem niektórych, w Listach Pasterskich występują już zaczątki takich credo, np.:

„Ten, który objawił się w ciele,

usprawiedliwiony został w Duchu

ukazał się aniołom,

ogłoszony został poganom,

znalazł wiarę w świecie,

wzięty został w chwale.” (1 Tm 3,16).

Kompozycja tego fragmentu wskazuje, że był przeznaczony do recytacji inny fragment:

Pamiętaj na Jezusa Chrystusa

Który został wskrzeszony z martwych,

Jest z rodu Dawidowego - według mojej Ewangelii (2 Tm 2,8).

brzmi, jak przypomnienie jakiegoś zdania z ogólnie przyjętego wyznania wiary.

Listy Pasterskie wykazują niewątpliwe oznaki, że nadeszły dni podkreślenia potrzeby ustalonego wyznania wiary, natomiast dni zachwycania się osobistym odkryciem Jezusa Chrystusa przemijają.

Niebezpieczna herezja

Nie ulega wątpliwości, że na pierwszy plan obrazu sytuacji, w której napisano Listy Pasterskie wybija się niebezpieczeństwo jakiejś herezji zagrażającego bytowi Kościoła Chrześcijańskiego. Bylibyśmy w stanie rozpoznać ją, gdyby udało się wyszukać jej charakterystyczne znamiona.

Jej charakterystyczną cechą było rozumowe roztrząsanie kwestii, czyli spekulatywny intelektualizm: Wywoływała spory (1 Tm 1,4); ludzie zajmujący się nią wszczynali spory, spierali się o słowa (1 Tm 6,4); jej treścią były głupie i niedorzeczne rozprawy, wywołujące spory (2 Tm 2,23); należy unikać jej głupich rozpraw, rodowodów (genealogii), sporów i kłótni o Zakon (Tt 3,9). W każdym z tych przykładów greckim słowem użytym na określenie sporów, czy rozpraw jest ekzetezis, czyli spekulatywna dyskusja (odpowiednik „akademickiej” dyskusji w potocznej mowie). Z tego wynika, że herezja była boiskiem popisów intelektualistów, lub raczej pseudo intelektualistów Kościoła.

Jej znamieniem była pycha. Heretyk jest zarozumiały chociaż nic nie umie (1 Tm 6,4). Z niektórych oznak wynika, że intelektualiści ci stawiali siebie ponad przeciętnymi chrześcijanami. Może sądzili, że pełne zbawienie jest poza zasięgiem zwykłego człowieka i dostępne tylko dla nich? Listy Pasterskie często z naciskiem podkreślają słowo wszyscy: Boża zbawienna łaska objawiła się wszystkim ludziom (Tt 2,11). Bóg chce, aby wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy (1 Tm 2,4). Intelektualiści próbowali uczynić największe dobro chrześcijaństwa wyłączną własnością wybranej garstki, wbrew prawdziwej wierze, głoszącej wszystko objawiającą miłość Boga.

Były w tej herezji dwie przeciwstawne tendencje. Jedna z nich - to ascetyzm. Próbowali oni ustanowić specjalne prawa pokarmowe, zapominając, że wszystko co Bóg stworzył jest dobre (1 Tm 4,4-5). Wyszczególniali wiele rzeczy jako nieczyste, zapominając, że dla czystych wszystko jest czyste (Tt 1,15). Nie jest wykluczone, że również samą płeć uważali za nieczystą i poniżali małżeńskie życie, próbując nawet żonatych nakłaniać do rozwiedzenia się, jeżeli w Tt 2,4 podkreśla się, że proste obowiązki takiego życia są wiążące dla chrześcijanina.

Ale z drugiej strony z herezji tej rodziła się też niemoralność. Nachodzili bowiem oni nawet prywatne domy i uwodzili kobietki głupie, i powodowane grzechami różnego rodzaju (2 Tm 3,6). Twierdzili, że znają Boga, ale zapierali się Go swoimi czynami (Tt 1,16). Byli zdecydowani narzucać się ludziom i zarabiać pieniądze na swoich fałszywych naukach. Zysk dla nich był pobożnością (1 Tm 6,5). Nauczali i zwodzili ludzi dla zwykłych korzyści (Tt 1,11).

Z jednej strony z herezji tej wynikał niechrześcijański ascetyzm, a z drugiej strony była ona źródłem równie niechrześcijańskiej niemoralności.

Wyróżniała się również słowami, baśniami (czczą gadaniną) i rodowodami (genealogiami). Była pełna światowej gadaniny i przeciwstawnych twierdzeń (1 Tm 6,20), zajmowała się rodowodami (genealogiami) bez końca (1 Tm 1,4 i Tt 3,9), tworzyła baśnie i mity. (1 Tm 1,4 i Tt 1,14).

Była powiązana w pewnym stopniu i przynajmniej do pewnego stopnia z legalizmem żydowskim. Wśród jej wyznawców byli ci z obrzezania (Tt 1,10); celem, który chcieli osiągnąć heretycy była pozycja nauczycieli Zakonu (1 Tm 1,7); narzucali ludziom żydowskie baśnie i nakazy ludzkie.

Na koniec wreszcie heretycy ci zaprzeczali zmartwychwstaniu ciała. Twierdzili, że jakiekolwiek zmartwychwstanie dostępne dla człowieka, już się dokonało (2 Tm 2,18). Jest to prawdopodobnie aluzja do tych, którzy twierdzili, że jedynym zmartwychwstaniem dla chrześcijanina jest w znaczeniu duchowym udział w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa wyrażony w chrzcie (Rz 6,4).

Początki gnostycyzmu

Czy znamy jakąś herezję odpowiadającą opisanym cechom? Owszem, na imię jej gnostycyzm. Podstawową myślą gnostycyzmu była zasada, że wielka materia jest zła w swojej istocie, a jedynie duch jest dobry. Z takiego przekonania wypływają pewne konsekwencje.

Gnostycy wierzyli, że materia jest wieczna, jak Bóg i że stwarzając ten świat Bóg musiał posłużyć się materią. Z tego wnosili, że Bóg nie mógł być bezpośrednim stworzycielem świata. Aby dotknąć tej z gruntu złej materii Bóg musiał wysłać szereg emanacji, nazywanych przez nich eonami, z których każda była coraz bardziej oddalona od Niego, aż wreszcie ostatni eon był już tak daleki, że mógł zająć się materią i stworzyć świat. Właśnie pomiędzy Bogiem a człowiekiem rozciąga się szereg emanacji, z których każda miała swoje imię i genealogię. Tak więc gnostycyzm zawierał dosłownie niekończące się baśnie i niekończące się rodowody. Jeśli człowiek miałby kiedykolwiek przyjść do Boga, musiał wspiąć się na tę drabinę emanacji; aby to osiągnąć, potrzebował specjalnej wiedzy, zawierających szereg haseł umożliwiających mu przekroczenie każdego stopnia. Tylko człowiek o najtęższym umyśle mógł żywić nadzieję zdobycia tej wiedzy, poznania wszystkich haseł i przyjścia do Boga.

Dalej, jeżeli materia była zła w swej istocie, to i ciało było złe w swej istocie, a z tego wypływały dwa przeciwstawne wnioski: Albo trzeba ciało przytłumić, co oznaczało rygorystyczny ascetyzm z wyeliminowaniem potrzeb ciała i zniszczeniem jego instynktów, w szczególności instynktu płciowego, albo ciało jako złe nie liczyło się i można było pragnieniem jego i instynktom dać pełną swobodę. Gnostycy więc stawali się albo ascetami albo ludźmi nie liczącymi się wcale z moralnością.

Dalej jeszcze, jeżeli ciało było złe, nie mogło oczywiście być mowy o zmartwychwstaniu. Gnostyk wyglądał raczej zniszczenia ciała, niż jego zmartwychwstania.

Wszystko to odpowiada jak najbardziej sytuacji w Listach Pasterskich. W gnostycyzmie bowiem występuje intelektualizm, umysłowa arogancja, baśnie i genealogie, ascetyzm i niemoralność, odrzucenie liczenia się ze zmartwychwstaniem ciał, wszystkie składniki herezji, przeciwko której napisano Listy Pasterskie.

Jeden tylko element herezji nie został jeszcze omówiony: judaizm i legalizm o których wspominają Listy. Ale i one znajdują swoje miejsce, gdyż czasami gnostycyzm i judaizm podawały sobie ręce. Wspominaliśmy już, że gnostycy uważali za konieczne posiadania szczególnej wiedzy do wspinania się po drabinie ku Bogu i uprawianie ścisłej ascezy. Niektórzy izraelici twierdzili, że to właśnie zakon żydowski i żydowskie ustawy pokarmowe dają tę szczególną wiedzę i potrzebną ascezę. W takich wypadkach judaizm i gnoza szły ręka w rękę.

Staje się jasne, że herezja, na tle której napisano Listy był gnostycyzm. Próbowano wykorzystać ten fakt do dowodzenia, że Paweł nie mógł mieć nic wspólnego z ich napisaniem, gdyż gnostycyzm rzekomo powstał o wiele później od Pawła. Tymczasem prawdą jest tylko to, że wielkie formalne systemy gnozy związane z takimi imionami, jak Walentyn i Bazylides powstały dopiero w drugim wieku. Ale te wielkie postacie usystematyzowały tylko to, co już istniało. Podstawowe tezy gnostycyzmu unosiły się w atmosferze otaczającej pierwszy Kościół już w dniach Apostoła Pawła. Nietrudno dostrzec ich atrakcyjność i skutki dopuszczenia do ich niekontrolowanego rozwoju: Ich rozkwit mógł zamienić chrześcijaństwo w spekulatywną filozofię i zniszczyć je. Przeciwstawiając się gnostycyzmowi, nietrudno dostrzec niebezpieczeństwo, jakie kiedykolwiek zagroziło wierze chrześcijańskiej.

Język Listów Pasterskich

Argument, który w porównaniu z innymi sprawia największe wrażenie przytaczany przeciwko bezpośredniemu autorstwu Pawłowemu Listów, występuje jasno w grece, a o wiele słabiej w przekładach. W grece całkowita ilość słów użytych do Listów Pasterskich wynosi 902, z czego 54 przypada na imiona własne. Zdumiewające jest, że nie mniej jak 306 wyrazów, a więc ponad jedna trzecia w ogóle nie występuje w innych listach Apostoła Pawła. Oprócz tego w naszych Listach znajdujemy 175 wyrazów, które w ogóle nie występują w pozostałych księgach Nowego Testamentu.

Następnie w Listach Pasterskich te same pojęcia są wyrażone innymi zwrotami, niż w pozostałych Listach Pawłowych, przy użyciu tych innych słów na określenie tych samych pojęć.

Dalej, brak w Listach Pasterskich wielu ulubionych zwrotów Apostoła Pawła, na przykład słowa krzyż (stauros) i ukrzyżować (stauroun) występujące 27 razy w innych Listach Pawłowych, ani razu nie występują tutaj. Podobnie słowo eleutheria i pochodne od niego, na wyrażenie wolności, występujące 29 razy w innych Listach Pawła, oraz huios (syn) i huiothesia (usynowienie) które aż 46 razy znajdujemy w innych Pawłowych Listach, ani razu nie występuje w Listach Pasterskich.

Ponadto jeszcze język grecki posiada o wiele więcej owych małych słówek zwanych partykułami, niż język angielski. Czasami mają one znaczenie jedynie dla informacji głosu, a używane są do łączenia danego zdania z poprzednim w języku greckim; najczęściej są nieprzetłumaczalne. Otóż aż 112 takich partykuł, których Paweł używa 932 razy w innych Listach, nigdy nie występuje tutaj.

Nie ulega wątpliwości, że mamy tu do czynienia z czymś, co wymaga wyjaśnienia. Zarówno słownictwo, jak i styl listów Pasterskich sprawiają, że trudno uwierzyć, aby to sam Apostoł Paweł napisał Listy Pasterskie w takim znaczeniu, w jakim pisał on inne Listy.

Działalność Pawła wyrażona w Listach

Ale największą bodaj trudnością napotykaną w Listach Pasterskich jest wzmiankowanie o takich działaniach Apostoła Pawła, które nie mieszczą się w jego Życiorysie znanym z Dziejów Apostolskich. Czytamy w nich wyraźnie o misji Pawła na Krecie (Tt 1,5), o jego zamiarze spędzenia zimy w Nikopolis, położonym w Epirze (Tm 3,12), tymczasem w życiu Pawła, na ile je znamy, brak jest miejsca na te epizody. Ale kto wie, czy właśnie tutaj nie natrafimy na rozwiązanie problemu?

Czy apostoł Paweł został zwolniony z rzymskiego
więzi
enia?

Podsumujmy to, co powiedzieliśmy dotychczas: Stwierdziliśmy, że organizacja Kościoła w Listach Pasterskich jest o wiele bardziej rozwinięta, niż w innych Listach Pawłowych, że nacisk na prawowierność brzmi, jakby skierowany do drugiego, lub trzeciego pokolenia chrześcijan, kiedy już przygasł zapał nowości, a Kościół wstąpił na drogę zinstytucjonalizowania. Następnie widzimy Apostoła Pawła w działalności misyjnej nie mieszczącej się w ramach Dziejów Apostolskich. Jednak dzieje nie zawierają żadnych wskazówek co do dalszego losu Apostoła, znajdującego się w Rzymie, gdyż kończą się stwierdzeniem, że przez całe dwa lata żył jako pół-więzień głosząc Ewangelię bez przeszkód (Dz 28,31). Nic natomiast nie mówią jak zakończyło się to uwięzienie, czy Apostoł Paweł został zwolniony, czy skazany na śmierć. Prawdą jest, że powszechnie przyjmuje się to drugie, ale istnieje niezaprzeczalny wątek tradycji mówiącej o zwolnieniu, wolności przez dwa - trzy lata, ponownym uwięzieniu i ostatecznej egzekucji około roku 67. Przypatrzmy się tej sprawie bliżej, gdyż zasługuje ona na baczną uwagę.

Po pierwsze zauważamy, że będąc w więzieniu w Rzymie, Paweł nie uważał swego zwolnienia za niemożliwe, więcej nawet, wygląda na to, że oczekiwał go. Do Filipian pisze, że przysyła do nich Tymoteusza, i dalej: „Pokładam zaś ufność w Panu, że i sam do was wkrótce przyjadę” (Flp 2,24). Podobnie do Filemona, odsyłając zbiegłego Onezyma: „A zarazem przygotuj mi gościnę; bo mam nadzieję, że dzięki modlitwom waszym otrzymacie mnie w darze” (Flm 22). Jest oczywiste, że Apostoł przygotowywał się raczej do zwolnienia, chociaż nie wiadomo, czy ono nastąpiło.

Po drugie nie zapominajmy o planach tak drogich sercu Pawła. Przecież przed swoją podróżą do Jerozolimy, gdzie został aresztowany, napisał do zboru w Rzymie list, w którym wyraźnie planuje odwiedzić Hiszpanię: „Mam nadzieję, że po drodze, kiedy pójdę do Hiszpanii, ujrzę was...”; „... wybiorę się do Hiszpanii, wstępując po drodze do was” (Rz 15,24.28). Czy wizyta doszła kiedykolwiek do skutku?

Klemens Rzymski pisząc do zboru w Koryncie około roku 90 mówi o Apostole Pawle, że zwiastował on Ewangelię na Wschodzie i na Zachodzie; nauczał cały świat sprawiedliwości i dotarł do granic (terma) Zachodu przed swoim męczeństwem. Co miał na myśli mówiąc o „granicach Zachodu”, czy „krańcach Zachodu”? Niektórzy twierdzą, że mowa to o Rzymie. Można się zgodzić, że dla mieszkańców Małej Azji Rzym mógł uchodzić za „krańce Zachodu”. Ale przecież Klemens pisał z Rzymu, a trudno sobie wyobrazić, aby dla Rzymian krańce Zachodu mogły oznaczać coś innego, jak Hiszpanię. Wydaje się pewne, że Klemens był przekonany o osiągnięciu przez Apostoła Pawła Hiszpanii.

Największym krytykiem pierwszego Kościoła był Euzebiusz. On to pisze na temat Pawła: „Łukasz, który napisał Dzieje Apostolskie, doprowadza swą historię do momentu, w którym Paweł spędził całe dwa lata w Rzymie jako więzień i głosił Słowo Boże bez przeszkód. Następnie, po dokonaniu swojej obrony, Apostoł, jak się twierdzi, znowu został wysłany do służby głoszenia (Ewangelii) i przybywszy do tego miasta po raz drugi, został umęczony” (Euzebiusz: Historia Kościoła 2,22,2). Euzebiusz nie ma więc nic do powiedzenia o Hiszpanii, ale znał historię zwolnienia Pawła z jego pierwszego uwięzienia.

Kanon Muraturiego, ten pierwszy wykaz ksiąg Nowego Testamentu, opisując plan Łukasza w pisaniu Dziejów Apostolskich, mówi: „Łukasz opowiedział Teofilowi wydarzenia, których był naocznym świadkiem, a także, na innym miejscu wyraźnie stwierdza męczeństwo Piotra (możliwe, że ma na myśli Łk 22,31-32), ale opuszcza podróż Pawła z Rzymu do Hiszpanii”

W V wieku dwaj wielcy Ojcowie Kościoła wyraźnie mówią o tej podróży. Jan Złotousty w swoim kazaniu na temat 2 Tm 4,20: „Święty Paweł po swoim pobycie w Rzymie odpłynął do Hiszpanii”. Podobnie Hieronim w swoim Katalogu Pisarzy wzmiankuje, że Apostoł Paweł „został zwolniony przez Nerona, aby mógł kazać Chrystusa na Zachodzie”.

Nie ulega więc żadnej wątpliwości istnienie takiego nurtu tradycji o podróży Pawła do Hiszpanii.

Jednak z drugiej strony jedna wątpliwość pozostaje nie usunięta: Nie ma i nigdy nie było w samej Hiszpanii tradycji o pobycie tam Apostoła Pawła, o jego pracy i kazaniu Ewangelii, żadnych opowieści o nim, ani miejsc związanych z jego pobytem. Czy możliwe, aby pamięć po takiej wizycie doszczętnie została zatarta? A może cała tradycja o zwolnieniu Pawła z więzienia i podróży na Zachód wyrosła po prostu na gruncie jego życzenia odwiedzenia Hiszpanii z 15 rozdziału Listu do Rzymian? Większość uczonych nowotestamentowców nie wierzy w uwolnienie Apostoła Pawła z więzienia i powszechnie uważa się, że wyzwolenie nastąpiło dopiero przez śmierć.

Apostoł Paweł a Listy Pasterskie

Cóż więc powiemy o związku Pawła z Listami? Jeśli przyjmiemy tradycję jego zwolnienia i powrotu do kazania i nauczania Ewangelii, a śmierć dopiero w 67 roku, możemy utrzymywać, że wyszły spod jego pióra. A w innym wypadku? Czy mamy zaprzeczyć jakiegokolwiek ich związku z nim?

Musimy pamiętać, że świat starożytny inaczej patrzył na te sprawy niż my. Nie widziałby niczego złego w wydaniu listu pod imieniem wielkiego nauczyciela, jeśli było pewne, że mówi on to właśnie, co powiedziałby ów nauczyciel, w tych okolicznościach. W świecie starożytnym było przyjęte i naturalne, że uczeń pisał w imieniu mistrza. Nikt więc nie dopatrywałby się zła w napisaniu listu przez jednego z uczni apostoła w jego imieniu dla zaradzenia grożącemu złu. Kto nazywa taki postępek fałszerstwem, nie rozumie umysłów starożytnego świata. Czy mamy więc popaść w drugą skrajność i sądzić, że Listy Pasterskie zostały napisane przez jednego z uczniów Apostoła w późniejszym okresie, gdy na wiele lat po śmierci Pawła Kościół był o wiele wyżej zorganizowany, niż w czasie jego życia?

Według naszego rozumowania odpowiadamy: Nie. Jest bowiem nie do pomyślenia, aby ktoś z uczniów Apostoła włożył w jego usta twierdzenie z 1 Tm 1,15, że jest on „pierwszym z grzeszników”; raczej podkreślałby jego świętość, aniżeli grzeszność. Również nie do wiary jest, aby ktoś występujący pod imieniem Pawła dawał Tymoteuszowi domatorską radę używania „po trosze wina, ze względu na twój żołądek” (1 Tm 5,23). Również cały 4 rozdział 2 Tym. jest tak osobisty i pełen poufnych, wypływających z miłości szczegółów, że tylko Paweł mógł go napisać.

Jakie więc istnieje wyjście? Możliwe, że zdarzyło się tak, że wiele z listów Apostoła Pawła zaginęło. Oprócz wielu listów publicznych musiał prowadzić on szeroką prywatną korespondencję, z której pochodzi nasz List do Filemona. Możliwe, że w późniejszych czasach pewien nauczyciel chrześcijański był w posiadaniu fragmentów korespondencji Apostoła Pawła, a widząc zagrożenie Kościoła w tym czasie w okolicach Efezu przez herezję od wewnątrz i z zewnątrz, jego odejście od wysokich norm czystości i prawdy, degenerację poziomu członków Kościoła i poziom jego przywódców, sięgnął po nowe formy listów Pawła. Mówiły one to, co właśnie było potrzebne, ale były za krótkie, zbyt fragmentaryczne, więc rozbudował je przystosowując do powstałej sytuacji i wysłał do zborów.

W Listach Pasterskich wciąż więc słyszymy głos Pawła, słyszymy jak mówi z wyjątkową serdecznością, ale naszym zdaniem forma Listu pochodzi od nauczyciela chrześcijańskiego, który wezwał Pawła na pomoc w dniach, gdy Kościół potrzebował rady, której on tylko mógł udzielić.


PIERWSZY LIST DO TYMOTEUSZA

Rozkaz królewski (1,1-2)

Nigdy żaden człowiek nie wywyższał tak swego urzędu, jak Apostoł Paweł. Jednak nie wywyższał go z pychy, a raczej w zdumieniu, że Bóg wybrał jego do takiego dzieła. Dwukrotnie w tym wstępie do Listu zaznacza wielkość zaszczytu, którego dostąpił.

1. Po raz pierwszy, gdy nazywa siebie apostołem Chrystusa Jezusa. Słowo „apostoł”, greckie apostolos pochodzi od czasownika apostellein, oznaczającego wysłać, więc apostolos był kimś, kogo wysłano. Dawniej, w czasach Herodota, słowo oznaczało posła, ambasadora wysłanego, aby reprezentował swój kraj i swojego króla. Paweł zawsze uważał się za posła, za ambasadora Chrystusa. Właściwie jest to urząd każdego chrześcijanina. Pierwszym obowiązkiem każdego ambasadora jest nawiązywanie łączności kraju, do którego został posłany z krajem, z którego przybył. Staje się on ogniwem łączącym. Tak też pierwszym obowiązkiem każdego chrześcijanina jest stać się ogniwem łączącym swoich współbliźnich z Jezusem Chrystusem.

2. Po drugie, gdy mówi, że jest apostołem z królewskiego rozkazu Boga. Słowo, którego używa na rozkaz jest epitage. Słowa tego grecki język używa na oznaczenie nakazu włożonego na człowieka na mocy przemożnego prawa, a więc rozkazu królewskiego skierowanego przez króla do tego człowieka, a nade wszystko polecenia otrzymanego bezpośrednio, lub przez jakąś wyrocznię od Boga. Znany jest na przykład napis, w którym pewien człowiek poświęca ten ołtarz bogini Kybele ket'epitagen, czyli zgodnie z rozkazem bogini, który otrzymał jak twierdzi, we śnie. Właśnie Apostoł Paweł uważa się za człowieka, który otrzymał królewskie zlecenie.

W życiu każdego człowieka, przejętego świadomością, że został przez Boga wyznaczony, wkracza nowe piękno. Chodziażby jego udział był najskromniejszy, to przecież występuje w służbie królewskiej. Wykonywanie choćby najprostszych posług dla tego, kogo lubimy, czcimy, i podziwiamy jest zaszczytem. Chrześcijanin całe swoje życie spędza w służbie Króla.

Dalej Paweł obdarza Boga i Jezusa dwoma wielkimi tytułami: Mówi o Bogu Zbawicielu naszym. Jest to nowy zwrot, gdyż tego tytułu w odniesieniu do Boga nie znajdujemy we wcześniejszych jego Listach. Pochodzi on z dwóch źródeł:

a) ze Starego Testamentu. Mojżesz wypowiada skargę na Izraela, że Jeszurun „porzucił Boga, który go stworzył, znieważył skałę zbawienia swojego” (5 Mjż 32,15). Psalmista śpiewa o tym, jak dobry człowiek dostąpi sprawiedliwości od Boga, Zbawiciela swego (Ps 24,5), a Maria w Magnificat śpiewa: „Wielbi dusza moja pana, i rozradował się duch mój w Bogu, Zbawicielu moim” (Łk 1,46-47). Nazywając Boga Zbawicielem, Paweł nawiązuje do myśli, która zawsze była droga dla Izraela.

b) Z pogańskiego środowiska. Tak się złożyło, że właśnie w tamtym czasie tytuł soter, czyli Zbawiciel był w powszechnym użyciu. W dawnych czasach Rzymianie nazywali swojego wielkiego wodza, Scypiona „naszą nadzieją i zbawieniem”. Ale w oczach Pawła, grecy nadali ten tytuł bogu Eskulapowi, bogu uzdrowień. Również Neron, cesarz rzymski przywłaszczył sobie ten tytuł. A więc Paweł w słowach otwierających List bierze tytuł, który był na ustach wszystkich i nadaje go Temu, któremu się on jedynie prawnie należy.

Nigdy nie zapominajmy, że apostoł Paweł nazywa Boga Zbawicielem, gdyż łatwo jest powziąć błędną ideę odkupienia, mianowicie, gdy ludzie wyrażają się w taki sposób, jak gdyby Jezus uśmierzył gniew Boży. W myśl takiego pojęcia Bóg był skłonny nas wytracić, ale Jezusowi udało się jakoś przemienić ten gniew w miłość. Ale Nowy Testament nigdzie nie daje podstaw do takiego myślenia. Ponieważ Bóg tak umiłował ten świat, posłał Jezusa na świat (J 3,16). Bóg jest Zbawicielem. Nigdy nie powinniśmy myśleć, kazać, lub nauczać o Bogu, którego trzeba powściągać i przekonywać, aby nas miłował, gdyż wszystko bierze początek z jego miłości.

Nadzieja świata (1,1-2 ciąg dalszy)

Apostoł Paweł używa tytułu, który stał się jednym z wielkich tytułów Jezusa: „Chrystus Jezus, nadzieja nasza „.W dawnych czasach psalmista zapytywał siebie: „Czemu rozpaczasz, duszo moja?” i odpowiadał: „Ufaj (miej nadzieję) w Bogu” (Ps 43,5). Sam Apostoł mówi w Kol 1,27: „Chrystus w was, nadzieja chwały”. Apostoł Jan mówiąc o niesłychanym zaszczycie, jaki oczekuje chrześcijanina, gdy stanie się podobny do Chrystusa, oświadcza, że „każdy, kto tę nadzieję w Nim pokłada, oczyszcza się, jak On jest czysty” (1 J 3,2-3).

W pierwszym Kościele miało to określenie stać się jednym z najzaszczytniejszych tytułów Chrystusa. Ignacy z Antiochii w drodze na egzekucję w Rzymie pisze do zboru w Efezie: „Bądźcie dobrej myśli w Bogu Ojcu i w Jezusie Chrystusie, naszej wspólnej nadziei (21,2). Polikarp pisze: „Trwajmy więc w naszej nadziei i zadatku naszej sprawiedliwości, jaką jest Jezus Chrystus” (8).

1. Ludzie znajdywali w Chrystusie nadzieję zwycięstwa moralnego i nad sobą samym. Świat starożytny był świadomy swojej grzeszności. Epiktet mówił o „naszej słabości w sprawach koniecznych”. Seneka mówił, że „ nienawidzimy naszych występków a równocześnie miłujemy je”. „Nie dość wytrwale obstajemy przy naszych dobrych postanowieniach; pomimo naszej walki, oporu i woli straciliśmy niewinność. I nie tylko przez chwilę ulegliśmy - do końca będziemy tacy”. Rzymski poeta Persjusz pisał: „Niech winni ujrzą cnotę i więdną z żalu, że utracili ją na zawsze”. On też mówi o „Brudnej Natcie obezwładnionej przez zepsucie”. Świat starożytny aż za dobrze znał swoje zepsucie i bezradność. Właśnie Chrystus przyszedł aby nie tylko powiedzieć człowiekowi, co jest dobre, ale również dać mu siłę do czynienia tego. Chrystus dał nadzieję moralnego zwycięstwa zamiast porażki tym, którzy tę nadzieję utracili.

2. Ludzie znaleźli w Chrystusie nadzieję zwycięstwa nad okolicznościami. Chrześcijaństwo przyszło na świat w wieku najstraszniejszego braku pewności i bezpieczeństwa osobistego. Tacyt, historyk rzymski, zabierając się do opisania historii tego właśnie wieku, w którym narodził się Kościół, rozpoczyna stwierdzeniem: „przystępuję do historii okresu bogatego w nieszczęścia, okropnego przez wojny, rozdzieranego nadużyciami, okropnego nawet w godzinach pokoju. Czterech cesarzy zginęło od miecza; wybuchły trzy wojny domowe, a jeszcze więcej zewnętrznych, przy czym niektóre były równocześnie obydwoma... Rzym został zniszczony przez ogień, najstarsze świątynie spalone, nawet sam Kapitol stanął w płomieniach z rąk Rzymian; zbezczeszczenia świętych obrzędów, nierząd w najwyższych kręgach, morze pełne wygnańców, skały wysp zbryzgane zbrodnią, w Rzymie najdziksze rozpasanie; szlachectwo, bogactwo, przyjęcie urzędu i uchylanie się od niego - wszystko było zbrodnią, a cnota najpewniejszą drogą do ruiny. Wynagradzanie donosicieli było nie mniej cuchnące od ich czynów. Jednemu łupów dostarczało kapłaństwo, drugiemu konsulat, innemu zarządzanie prowincją, jeszcze innemu poplecznictwo tronu. Wszystko było obłędnym tańcem nienawiści i gwałtu; niewolników przekupywano, aby zdradzali swych panów, wyzwoleńcy swych patronów, a ten, który nie miał żadnego wroga, zdradzany był przez przyjaciół” (Tacyt, Historie 1,2). Jak napisał Gilbert Murray, wiek ten cierpiał na bezduszność. Ludzie pragnęli, aby zaistniał jakiś wał ochronny „przeciwko postępującemu chaosowi w świecie”. To właśnie Chrystus w takich czasach dawał ludziom siłę do życia i odwagę, jeśli trzeba, umierania. Właśnie w pewności, że nic na świecie nie potrafi odłączyć ich od miłości Boga w Jezusie Chrystusie, człowiek odnajdywał zwycięstwo nad okropnościami swojego wieku.

3. Ludzie znaleźli w Chrystusie nadzieję zwycięstwa nad śmiercią. W nim znaleźli zarówno siłę do spraw doczesnych, jak i nadzieję nieśmiertelności. Chrystus - nadzieja nasza był, i wciąż powinien być, hasłem bojowym Kościoła.

Tymoteusz, mój syn (1,1-2 ciąg dalszy)

Właśnie do Tymoteusza wysłany był ten List, a Paweł nie potrafił mówić o nim bez wzruszenia w głosie.

Tymoteusz był obywatelem Listry w prowincji Galacji, która była kolonią rzymską i nazywała siebie „najznakomitszą kolonią Listrą”, ale w rzeczywistości była nikłym miejscem na krańcach cywilizowanego świata. Jej ważność polegała na obecności garnizonu rzymskiego czuwającego nad dzikimi plemionami Gór Izauryjskich. Apostoł Paweł i Barnaba dotarli tam i czasie swojej pierwszej podróży misyjnej (Dz 14,8-21). Wówczas jeszcze nie było wzmianki o Tymoteuszu, ale mówi się, że w czasie pobytu w Listrze Paweł znalazł gościnę w domu Tymoteusza, głównie w świetle faktu, że znana była Pawłowi wiara i pobożność matki Tymoteusza Eunice i babki Lois (2 Tm 1,5).

W czasie tej pierwszej wizyty Tymoteusz musiał być bardzo młody, ale wiara chrześcijańska zdobyła go, a Apostoł Paweł stał się jego bohaterem. Dopiero od czasu drugiej podróży misyjnej Apostoła Pawła i jego wizyty w Listrze zaczęło się życie dla Tymoteusza (Dz 16,1-3). Chociaż młody, był prawdziwą ozdobą zboru w Listrze. Tyle było w nim wdzięku i zapału, że wszyscy ludzie mówili dobrze o tym chłopcu. Pawłowi wydał się najodpowiedniejszym człowiekiem na pomocnika. A może już wtedy marzył, że chłopiec stanie się kontynuatorem jego dzieła, kiedy jego dni dobiegną kresu?

Tymoteusz był dzieckiem mieszanego małżeństwa: Jego matka była Żydówką, a ojciec Grekiem (Dz 16,1). Paweł obrzezał go, a uczynił to nie przez niewolnictwo wobec Zakonu, ani przez to, aby upatrywał jakąś szczególną wartość w obrzezaniu, ale dlatego, że dobrze wiedział o uprzedzeniach Żydów, wśród których miał pracować. był to praktyczny krok do zwiększenia użyteczności Tymoteusza jako ewangelisty.

Począwszy od tego czasu Tymoteusz stał się nieodłącznym towarzyszem Apostoła Pawła. Razem z Sylasem pozostał w Berei, gdy Paweł musiał uchodzić do Aten. Tam też znów do niego dołączył (Dz 17,14-15; 18,5). Jego wysyła Paweł do Macedonii, jako swego emisariusza (Dz 19,22) i był tam jeszcze wówczas, gdy posłano do Jerozolimy kolektę zebraną w zborach (Dz 20,4). Przebywa z Pawłem w Koryncie podczas redagowania przez Pawła Listu do Rzymian (Rz 16,21). Znów jest wysłannikiem Pawła do Koryntu, gdy powstały wewnętrzne trudności w tym niespokojnym zborze (1 Kor 4,17; 16,18). Jest znów przy Pawle podczas pisania 2 Listu do Koryntian (2 Kor 1,1.19). To właśnie Tymoteusza posyła Paweł, aby rozpoznał jak stoją sprawy w zborze w Tesalonikach, a następnie widzimy go przy Pawle w czasie pisania listu do tego zboru (1 Tes 1,1; 3,2-6). Następnie był z Pawłem w więzieniu, gdy ten pisał List do Filipian (Flp 1,1; 2,19), i jago zamierza Paweł wysłać do Filippi, jako swego przedstawiciela. Jest on również przy Pawle w czasie pisania Listu do Kolosan i do Filemona (Kol 1,1 Flm 1,1). Tymoteusza stale widzimy przy boku Pawła, i gdy tylko wynika jakaś trudna do załatwienia sprawa, najwłaściwszym człowiekiem okazuje się Tymoteusz.

Za każdym razem, gdy apostoł mówi o Tymoteuszu, jego głos drży od wzruszenia. Gdy posyła go do tego tragicznie podzielonego zboru w Koryncie, pisze: „Dlatego posyłam do was Tymoteusza, który jest moim umiłowanym i wiernym synem w Panu; ten wam przypomni postępowanie moje w Chrystusie, którego nauczałem wszędzie, w każdym zborze” (1 Kor 4,17). Zamierzając wysłać go do Filippi pisze: „Albowiem nie mam drugiego takiego, który by się tak szczerze troszczył o was... jak dziecię ojcu, tak on ze mną służył Ewangelii” (Fil 2,20.22). W naszym tekście Paweł nazywa go „prawdziwym synem”. Na określenie prawdziwy, używa słowa gnesios. Posiada ono dwa znaczenia. Używane było na określenie legalnego dziecka w przeciwieństwie do nieprawego, a także na określenie prawdziwego w przeciwieństwie do podstawionego, sfałszowanego.

Tymoteusz był człowiekiem, któremu Paweł ufał, którego mógł posłać wszędzie, wiedząc, że pójdzie tam. Zaprawdę, szczęśliwy to wódz posiadający takiego adiutanta. Tymoteusz jest wzorem, jak powinniśmy służyć we wierze. Chrystus i Kościół potrzebują takich sług.

Łaska, miłosierdzie i pokój (1,1-2 ciąg dalszy)

Apostoł Paweł zawsze zaczynał swe listy od błogosławieństwa (Rz 1,7; 1 Kor 1,3; 2 Kor 1,2; Gal 1,3; Ef 1,2; Flp 1,2; Kol 1,2; 1 Tes 1,1; 2 Tes 1,2; Flm 3). We wszystkich wymienionych miejscach występują Łaska i Pokój. Jedynie w liście do Tymoteusza dołącza autor miłosierdzie (również w 2 Tm 1,2). Przyglądnijmy się tym wielkim słowom.

1. Słowo łaska zawiera zawsze następujące trzy główne pojęcia:

a) W klasycznej grece słowo oznacza zarówno sprzyjanie komuś, wyświadczenie grzeczności, jak i grację, piękno i słodycz. Zazwyczaj, choć nie zawsze odnosi się do osób. Bliskie temu znaczeniu jest słowo wdzięk. Łaska jest z natury czymś miłym i wdzięcznym.

b) W Nowym Testamencie łączy się zawsze z pojęciem łaskawości. Łaska jest czymś niezasłużonym, ponad należność. Jest właśnie przeciwieństwem należności. Apostoł Paweł pisze, że w wypadku zapracowania sobie, zapłata nie jest sprawą łaski, lecz należności (Rz 4,4). Jest w przeciwieństwie do uczynków. Paweł pisze, że wybranie Boże nie jest skutkiem uczynków, lecz łaski (Rz 11,6).

c) W Nowym Testamencie łączy się z pojęciem powszechności. Apostoł Paweł wciąż na nowo używa tego słowa w związku z przyjęciem pogan do rodziny Bożej. Dziękuję Bogu za łaskę okazaną Koryntianom w Jezusie Chrystusie (1 Kor 1,4). Pisze o łasce wylanej przez Boga na zbory w Macedonii (2 Kor 8,1). Pisze o powołaniu Galacjan do łaski w Chrystusie (Gal 1,6). Nadzieja, która dotarła do Tesalończyków przyszła przez łaskę (2 Tes 2,16). To łaska Boża uczyniła Pawła apostołem pogan (1 Kor 15,10), przez łaskę mógł odpowiednio postępować wobec Koryntian (2 Kor 1,12). Przez łaskę Bóg powołał go już od łona matki (Gal 1,15), łaska dana mu przez Boga pozwoliła mu śmiało pisać do zboru w Rzymie (Rz 15,15). Dla Pawła największą demonstracją łaski Bożej było przyjęcie pogan do Kościoła i zlecone jemu apostolstwo wśród nich.

Łaska jest czymś wdzięcznym, jest wolna uniwersalna. Jak pięknie napisał o tym F. J. Hort: „Łaska jest słowem zbiorczym, skupiającym wszystko, co wyraża się w uśmiechu Króla Niebieskiego spoglądającego na swój lud”.

2. Pokój był normalnym pozdrowieniem wśród Żydów, a w myśleniu Hebrajczyka wyraża nie tyle negatywną wolność od kłopotów, ile raczej „najbardziej skondensowaną postać dobra w życiu”. Zawiera ono wszystko, co jest najważniejszym dobrem dla człowieka. Jest stanem człowieka ogarniętego miłością Bożą. Jak znowu pisze F. J. Hort: „Pokój jest przeciwieństwem wszelkiego rodzaju konfliktu, wojny, dręczenia i wrogości z zewnątrz, i rozterki wewnątrz człowieka”.

„Ciężarem grzechu pochylony,

Przez Szatana okrutnie dręczony,

Wśród wojen na zewnątrz i strachów wewnątrz,

Do Ciebie przychodzę po pokój!”

3. Miłosierdzie jest nowym słowem w błogosławieństwach apostolskich, po grecku eleos, po hebrajsku chesed. W Starym Testamencie słowo to jest często tłumaczone jako uprzejmość, łaskawość, kiedy więc Paweł modli się o miłosierdzie dla Tymoteusza, to tak, jakby mówił: „Oby Bóg był dla ciebie łaskawy, Tymoteuszu!” Ale jest jeszcze coś więcej w tym słowie, bo słowo chesed używane jest nie mniej, jak sto dwadzieścia siedem razy w Psalmach, gdzie wciąż na nowo wyraża pomoc w potrzebie. Wyraża ono, jak powiedział Parry „czynną interwencję Boga zmierzającą do okazania pomocy”, lub jak wyraził to Hort: „Zstąpienie Najwyższego, aby pomóc bezradnemu”. W Psalmie 40,12 autor cieszy się słowami: „Łaska i wierność Twoja zawsze mnie strzegą”. W Psalmie 57,4 ufa: „On ześle pomoc z nieba i wybawi mnie”, „Bóg ześle łaskę swoją i wierność swoją”. W Psalmie 86,14-16 autor mając na myśli siły złych ludzi ustawione przeciwko niemu pociesza się przekonaniem, że Bóg jest obfity w łaskę i wierność. „Bóg odrodził nas ku nadziei żywej według wielkiego miłosierdzia swego” - czytamy w 1 Piotra 1,3. Poganie powinni wysławiać Boga za to miłosierdzie, przez które zostali zbawieni od grzechu i beznadziejności (Rz 15,9). Boże miłosierdzie jest więc zbawczym Bożym działaniem. Możliwe, że Apostoł Paweł dlatego dodał Miłosierdzie do dwóch zazwyczaj używanych przez siebie słów - Łaska i Pokój - ponieważ Tymoteusz tego właśnie potrzebował i w tym jednym słowie dowiaduje się, że Najwyższy jest pomocą dla bezradnego.

Błąd i herezja (1,3-7)

Jasne jest, że za Listami Pasterskimi tkwi jakaś herezja zagrażająca Kościołowi. Dobrze więc będzie na samym początku pokusić się o jej zidentyfikowanie. W tym celu zbierzmy występujące tu dane:

W naszym urywku występują dwie spośród jej głównych cech charakterystycznych, a są to baśnie i nie kończące się rodowody (genealogie bez końca B. T.). Cechowały one nie tylko omawianą herezję, ale głęboko tkwiły korzeniami w aspekcie myślenia starożytnego świata.

Zacznijmy od baśni. Znamienną cechą poetów, jak i historyków starożytnych było zamiłowanie do snucia romantycznych zmyślonych opowieści na temat pochodzenia, początków miast i rodów. lubili oni opowiadać, jak to pewien bóg przybył na ziemię i założył miasto, lub pojął za żonę którąś ze śmiertelniczek, aby dać początek rodowi. Świat starożytny był dosłownie przepełniony takimi historiami.

Następnie starożytni mieli prawdziwą pasję do rodowodów. Nawet w Starym Testamencie znajdujemy całe rozdziały poświęcone rodowodom, a w Nowym Testamencie dwie Ewangelie zawierają rodowód Jezusa Chrystusa. Tacy ludzie jak Aleksander Wielki kazali sobie skonstruować drzewo genealogiczne wyprowadzające jego ród od Herkulesa i Perseusza z jednej, a od Achillesa i Andromachy z drugiej strony.

Nie trudno było chrześcijaństwu ugrzęznąć w niekończących się i legendarnych opowieściach o początkach i w sztucznie wymyślonych genealogiach. Niebezpieczeństwo to wprost tkwiło w otoczeniu, w którym wypadało rozwijać się pierwotnemu chrześcijaństwu.

Niebezpieczeństwo zagrażało z dwóch kierunków:

Ze strony Żydów. Dla nich nie istniała w całym świecie druga księga, którą można postawić obok Starego Testamentu. Ich uczeni spędzili życie na jego studiowaniu i wyjaśnianiu. Tam właśnie długie partie dotyczą rodowodów. Zajęciem uczonych było konstruowanie zmyślonych życiorysów każdej postaci występującej pod jakimś imieniem w rodowodzie. Oczywiście zajęcie takie można uprawiać bez końca, i możliwe, że to właśnie ma na myśli Paweł. Chce jakby powiedzieć: „Zamiast zajmować się budowaniem chrześcijańskiego życia, zajmujecie się budowaniem zmyślonych życiorysów i rodowodów. Tracicie czas na fatałaszki, zamiast wejść w życie i żyć”. Może to i dla nas być ostrzeżenie przed zgubieniem się w spekulacjach, które nie mają praktycznego znaczenia, zamiast prawdziwie chrześcijańskiego myślenia.

Greckie filozofowanie (1,3-7 ciąg dalszy)

Ale w o wiele większym stopniu niebezpieczeństwo to groziło ze strony Greków. Właśnie w tamtych czasach rozpoczynał się rozwój kierunku myśli greckiej zwanego gnostycyzmem. Dostrzegamy go szczególnie w podtekście Listów Pasterskich, Listu do Kolosan i Czwartej Ewangelii.

Gnostycyzm był na wskroś spekulatywny. Rozpoczynał się od problemu powstania grzechu i cierpienia. Jeśli Bóg jest całkowicie dobrem, nie mógł ich stworzyć, skąd więc wzieły się na świecie? Odpowiedzią gnostyków było to, że stworzenie nie było z niczego, gdyż jeszcze przed czasem istniała materia. W ich przekonaniu materia była z gruntu niedoskonała i zła i właśnie z tej materii został stworzony świat.

Dochodząc do tego rozwiązania wpadli od razu w następną trudność: Jeśli materia jest z gruntu zła, a Bóg z gruntu dobry, niemożliwe było, aby Bóg dotykał materii. Tu rozpoczynał się następny szereg spekulacji. Twierdzili, że Bóg wypromieniował emanację, która wydała następną emanację, a ta następną, aż wreszcie doszło do istnienia emanacji tak odległej od Boga, że już mogła ona dotykać materii. To ona właśnie, a nie Bóg, stworzyła świat.

Idąc dalej twierdzili, że w każdej następnej emanacji było coraz mniej wiedzy o Bogu, aż w którejś z kolei nie tylko kompletnie ona zanikła, ale nawet stawała się aktywnie wroga. W taki sposób doszli do przekonania, że bóg, który stworzył świat nie znał prawdziwego Boga i był Mu wrogi. Jeszcze później doszli do jego identyfikacji z Bogiem Starego Testamentu, gdy tymczasem Bóg Nowego Testamentu był prawdziwym Bogiem.

Następny krok polegał na wypracowaniu pełnych życiorysów poszczególnych emanacji. Tak powstała rozwinięta mitologia bogów i emanacji z ich poszczególnymi historiami, życiorysami i genealogiami. Nie ulega wątpliwości, że starożytny świat był podniecony tego rodzaju myśleniem i że przeniknęło ono nawet do Kościoła. Czyniło ono z Jezusa największą z tych emanacji, najbliżej stojącą Boga. Klasyfikowało Go ono jako najwyższe ogniwo nieskończonego łańcucha między człowiekiem a Bogiem.

Ta grecka linia gnostyczna posiada cechy charakterystyczne wynurzające się wciąż w Listach Pasterskich jako cechy tych ludzi, których herezje zagrażają Kościołowi i czystości wiary.

Ponieważ gnostycyzm był w tak wysokim stopniu spekulatywny, dlatego pozostawał wybitnie umysłowo snobistyczny. Wierzył, że te umysłowe dociekania przekraczały możliwości umysłowe zwykłych ludzi i dlatego przeznaczone były dla wybranych, dla elity Kościoła. Dlatego Tymoteusza przestrzega się przed „pustą mową i sprzecznymi (przeciwstawnymi B. T.) twierdzeniami rzekomej wiedzy” (1 Tm 6,20), przed religią dociekań raczej, niż prostej wiary (1 Tm 1,4), przed człowiekiem, który jest zarozumiały, niczego nie pojmuje, lecz choruje na dociekania i słowne utarczki (1 Tm 6,4). Zaleca mu się unikania „pustej mowy, która pogrąża w bezbożność (2 Tm 2,16), oraz „głupich i niedorzecznych (niedouczonych B. T.) rozpraw”, które w rezultacie wywołują tylko spory (2 Tym. 2,23). Następnie Listy Pasterskie stwierdzają po drodze, że ta idea arystokracji umysłowej jest zła, gdyż miłość Boża jest uniwersalna. Bóg chce, aby wszyscy ludzie byli zbawieni i wszyscy przyszli do poznania prawdy (1 Tm 2,4). Bóg jest zbawicielem wszystkich ludzi, a zwłaszcza wierzących (1 Tm 4,10). Kościół Chrześcijański nie chce mieć nic wspólnego z żadną z tego rodzaju wiarą, która jest oparta na umysłowych spekulacjach i przeznaczona jest dla aroganckiej arystokracji umysłowej.

Etyka herezji (1,3-7 ciąg dalszy)

Gnostycyzm był nie tylko intelektualnym niebezpieczeństwem, wywierał również skutki moralne i etyczne. Zauważmy, że jego podstawowym założeniem była materia z gruntu zła, a dobrym mógł być tylko duch. Wywierało to dwa przeciwstawne skutki:

1. Jeśli materia jest zła, to ciało jest złe, należy więc pogardzać ciałem i ujarzmić je. Stąd gnostycyzm mógł przerodzić się, i często tak bywało w surowy ascetyzm. Zabraniał mężom żenić się, gdyż popędy ich ciała mają być ujarzmione. Ustanawiał ścisłe przepisy pokarmowe, gdyż potrzeby ciała powinny być lekceważone i wyeliminowane. Dlatego Listy Pasterskie wspominają o ludziach, którzy zabraniają wstępować w związki małżeńskie i zakazują spożywania mięsa (1 Tm 4,3). Odpowiedzią dla takich ludzi są podane prawdy, że wszystko, co Bóg stworzył jest dobre i powinno być przyjmowane z dziękczynieniem (1 Tm 4,4). Gnostyk spoglądał na stworzenie jako dzieło złego boga, natomiast chrześcijanin widział je jako godne, jako dar dobrego Boga. Chrześcijanin żyje w świecie, w którym wszystko jest czyste, gnostyk natomiast w świecie, w którym wszystko jest skalane (Tt 1,15).

2. Ale istniała możliwość popadnięcia gnostycyzmu w zupełnie przeciwną skrajność. Jeśli ciało jest złe, więc nie ma wielkiego znaczenia, co człowiek z nim robi, niech więc zaspokaja swoje pożądliwości. Ponieważ wszystko to są rzeczy nieważne, nie liczy się nawet to, jeśli człowiek używa swego ciała w sposób rozwiązły. W związku z tym Listy Pasterskie wspominają o tych, którzy uwodzą kobietki opanowane przez różne pożądliwości (2 Tm 3,6). Tacy ludzie twierdzą, że znają Boga, ale zapierają się Go samymi swoimi czynami (Tt 1,16). Swoje religijne przekonania używają za zasłonę niemoralności.

3. Gnostycyzm wywierał jeszcze jeden skutek. Mianowicie chrześcijanie wierzyli w zmartwychwstanie ciała. Nie w tym sensie powstania w śmiertelnych, doczesnych ciałach, lecz w ich przekonaniu po powstaniu z martwych człowiek będzie nosił ciało duchowe, utworzone przez Boga. Apostoł Paweł mówi o tym szeroko w 1 Liście do Koryntian 15. Natomiast gnostycy utrzymywali, że nie może być niczego w rodzaju zmartwychwstania ciał (2 Tm 2,18). Po śmierci człowiek jest czymś w rodzaju ducha pozbawionego ciała. W rezultacie, gnostyk wierzył w zepsucie ciała, a chrześcijanin w jego odkupienie. Gnostyk wierzył w coś, co nazwałby zbawieniem duszy, a chrześcijanin w zbawienie całego człowieka.

Spoza Listów Pasterskich wyłaniają się więc ci niebezpieczni heretycy poświęcający swoje życie dociekaniom umysłowym, patrzącym na ten świat jako zły, umieszczający pomiędzy światem a Bogiem niezliczone ilości emanacji i niższych bogów i spędzający czas na wyposażaniu każdego z nich w niekończące się baśnie i rodowody, ograniczające Jezusa do roli ogniwa w łańcuchu i pozbawiający Go Jego wyłączności, którzy żyli albo w surowym ascetyzmie, albo nieokiełzanej rozwiązłości, którzy zaprzeczali zmartwychwstaniu ciała. To właśnie do zwalczania ich heretyckich poglądów napisane zostały Listy Pasterskie.

Umysł heretyka (1,3-7 ciąg dalszy)

Nasz urywek zawiera jasny obraz umysłu niebezpiecznego heretyka. Istnieje taki rodzaj herezji, w którym człowiek różni się od prawowiernych poglądów, ponieważ szczerze przemyślał sprawy i nie może się z nimi zgodzić. Nie pyszni się tym, że jest inny, różni się z konieczności. Taka herezja nie psuje charakteru człowieka, a nawet może go uszlachetnić przez to, że po przemyśleniu sprawy swojej wiary nie żyje prawowiernością przyjętą z drugiej ręki. Ale nie takiego heretyka obraz mamy nakreślony tutaj. Tu występuje pięć cech niebezpiecznego heretyka:

1. Powodowany jest żądzą nowinek. Podobny do człowieka, który musi ubrać się zgodnie z ostatnim krzykiem mody. Pogardza starymi rzeczami tylko dlatego, że są dawne i pożąda nowych rzeczy tylko dlatego, że są nowe. Odwiecznym problemem chrześcijaństwa tymczasem jest przedstawienie starych prawd w nowy sposób. Prawda się nie zmienia, ale każdy wiek musi znaleźć sposób jej przedstawienia. Każdy nauczyciel, czy kaznodzieja musi przemawiać do ludzi w języku dla nich zrozumiałym. Stara prawda i nowa prezentacja idą w ręka w rękę.

2. Faworyzuje rozum kosztem serca. Dociekanie jest dla niego istotą religii, a nie przeżycie. Chrześcijaństwo nigdy nie żądało od człowieka, aby przestał myśleć, ale żąda, aby te myślenie było zdominowane przez osobiste przeżywanie Jezusa Chrystusa.

3. Obraca się w sferze sporów, zamiast działania. Bardziej zależy mu na zawiłych argumentacjach, niż na skutecznym zarządzaniu domem wiary. Zapomina, że prawda jest nie tylko czymś, co człowiek potwierdza swoim rozumem, ale również czymś, co przekłada na język działania. Już dawno temu wypracowano rozróżnienie między Grekami a Żydami. Grek lubił dyskusje dla samych dyskusji. Niczego bardziej nie lubił jak usiąść w grupie przyjaciół i dawać upust zamiłowaniu do szeregu myślowych akrobacji i czerpać „podniety z włóczęgi myślowej”. Nie zależało mu jednak tak bardzo na dojściu do jakichś konkluzji i wypracowaniu podstawy działania. Żydzi również lubili dyskutować, ale Żyd dążył do zakończenia dyskusji postanowieniem wymagającym działania. Tam gdzie popadamy w zamiłowanie do słów, a zapominamy o działaniu istnieje zawsze niebezpieczeństwo herezji, gdyż czyny są kamieniem probierczym wszelkich argumentów.

4. Kieruje się bardziej arogancją niż pokorą. Patrzy z góry, z wyższością na prostodusznych ludzi, którzy nie potrafią nadążyć za jego wysokimi lotami umysłowych dociekań. Tych, którzy nie podzielają jego wniosków ma za nieuświadomionych głupców. Chrześcijanin musi zawsze łączyć niewzruszoną pewność z uprzejmą pokorą.

5. Winien jest dogmatyzm bez wiedzy. Właściwie to nie wie o czym mówi i nie rozumie w pełnym znaczeniu tego, co dogmatyzuje. Osobliwością dyskusji religijnych jest przekonanie każdego o swoim prawie wypowiadania dogmatycznych opinii. W każdej innej dziedzinie żąda się od wypowiadającego się jakieś znajomości przedmiotu, zanim wyłoży on swoje prawa. Zawsze jednak znajdą się dyskutanci wypowiadający kategoryczne twierdzenia (dogmaty) o Biblii i jej nauczaniu, chociaż nawet nie próbowali zapoznać się z opinią specjalistów historii i językoznawstwa. Możliwe nawet, że sprawa chrześcijaństwa więcej ucierpiała od niedouczonego dogmatyzmu, niż z jakiejkolwiek innej przyczyny.

Przeglądając cechy charakterystyczne ludzi wprowadzających zamęt w zborze w Efezie dochodzimy do wniosku, że wciąż mamy ich wśród nas.

Umysł chrześcijańskiego myśliciela (1,3-7 ciąg dalszy)

Jeśli rozważany urywek podaje cechy charakterystyczne myśliciela wprowadzającego zamęt do Kościoła, to również kreśli sylwetkę prawdziwie chrześcijańskiego myśliciela. I tu wyróżniamy pięć cech.

1. Jego myślenie oparte jest na wierze. Wiara oznacza ufanie Bogu na słowo, oznacza przekonanie, że Bóg jest takim, jakim przedstawił Go Jezus. Inaczej mówiąc myśliciel chrześcijański rozpoczyna od zasady, że w Jezusie dane jest pełne objawienie Boga.

2. Jego myślenie umotywowane jest miłością. Cały cel Apostoła Pawła skupia się w powołaniu do życia miłości. Myślenie w miłości zawsze chroni nas od wielu pułapek. Chroni nas od arogancji. Chroni od osądzania. Chroni od potępiania tego, z czym się nie zgadzamy, lub tego, czego nie rozumiemy. Uchroni nas od wypowiadania naszych poglądów w sposób raniący innych ludzi. Miłość chroni nas od destrukcyjnego myślenia destrukcyjnego myślenia i destrukcyjnego mówienia. Myślenie w miłości zawsze jest myśleniem z życzliwością. Człowiek dyskutujący w miłości nie dąży do pokonania przeciwnika, lecz pozyskania go.

3. Jego myślenie pochodzi z czystego serca. Określenie to jest znamienne przez użycie słowa katharos, które początkowo oznaczało czystość w przeciwieństwie do zabrudzonego. Później jednak nabrało szczególnych znaczeń, i tak na oznaczenie ziarna odwianego od plewy, wojska oczyszczonego od tchórzliwych i niezdyscyplinowanych żołnierzy tak, że pozostali tylko pierwszorzędni wojownicy, na oznaczenie czegoś po usunięciu domieszek obniżających jakość. Odpowiednio do tego czyste serce jest takie, którego motywy są całkowicie czyste, bez domieszek. W sercu myśliciela chrześcijańskiego brak jest chęci ukazania swojej mądrości, uzyskania zwycięstwa w dyskusji, wykazania nieznajomości rzeczy u przeciwnika. Jedynym jego pragnieniem jest dopomóc, oświecić i doprowadzić bliżej Boga. Myśliciel chrześcijański kieruje się tylko miłością prawdy i miłością ludzi.

4. Jego myślenie wypływa z dobrego sumienia. Greckim słowem na sumienie jest suneidesis i dosłownie oznacza wiedzieć wspólnie z (kimś). Prawdziwym znaczeniem sumienia jest wiedzieć wspólnie z sobą. Mieć czyste sumienie oznacza móc patrzeć w twarz wiedzy, której nie dzieli się z nikim oprócz siebie i nie zawstydzić się. Emerson wyraził się o Senece, że to co mówił było by najmilsze, gdyby tylko miał prawo to powiedzieć. Chrześcijański myśliciel jest człowiekiem, którego myśli i czyny jego dają mu prawo powiedzieć to, co mówi - a to przecież jest najlepszym sprawdzianem.

5. Myśliciel chrześcijański jest człowiekiem niezachwianej wiary. Określenie to oznacza dosłownie wiarę bez domieszek obłudy. A to oznacza przecież nic innego, jak stwierdzenie, że jedną z głównych cech myśliciela chrześcijańskiego jest szczerość. Jest on szczery zarówno w swoim pragnieniu znalezienia prawdy, jak i dążeniu do jej przekazania.

Ci, którzy potrzebują Zakonu (1,8-11)

Urywek nasz rozpoczyna się ulubioną myślą starożytności, że przeznaczeniem prawa jest zajmowanie się złoczyńcami. Dobry człowiek nie wymaga żadnych praw kontrolujących jego działanie, lub grożących mu karą, dlatego w świecie dobrych ludzi prawo byłoby w ogóle niepotrzebne.

Jak to określił Grek Antyfanes: „Kto nie czyni zła, nie potrzebuje prawa”. Arystoteles był przekonany, że filozofia umożliwia człowiekowi czynienie bez zewnętrznej kontroli tego, co inni robią ze strachu przed prawem”. Święty Ambroży, jeden z wielkich biskupów chrześcijańskich napisał: „Sprawiedliwy człowiek posiada prawo swego umysłu, swoje racje, swoją sprawiedliwość jako normę; dlatego powstrzymywany jest od popełniania zła nie ze strachu przed karą, ale zasadą honoru”. Zarówno poganie jak i chrześcijanie uznawali prawdziwą dobroć za coś wypływającego z serca człowieka, coś co nie zależało ani od nagród, ani od kar prawa.

W jednym punkcie jednak poganie i chrześcijanie różnili się. Poganie spoglądali wstecz - ku tym starym, złotym czasom, w których wszystko było dobre i prawo było niepotrzebne. Najsłynniejszy obraz starych, złotych czasów nakreślił nam poeta Owidiusz (Metamorfozy 1,90-112): „Złotym był ten pierwszy wiek, z którym nic nie może się równać, który bez praw, z własnej woli dotrzymywał wiary i czynił to, co słuszne”. Nie było strachu przed karą, nie było gróźb odczytywanych z brązowych tablic, nie było tłumu sądzących się, bojaźliwie spoglądających na twarz sędziemu, ludzie żyli bezpiecznie i bez sędziów. Kiedy jeszcze żadna sosna z gór ojczystych nie zstąpiła do nizinnych wód, aby odwiedzać inne kraje, bo ludzie nie znali innych brzegów oprócz własnych. Ani żadne miasto nie otaczano spadzistą fosą, nie słychać było surm bojowych, nie widać rogów z brązu, mieczy, ani hełmów. W ogóle niepotrzebni byli ludzie zbrojni, ponieważ narody nie niepokojone wojennymi alarmami spędzały lata w szlachetnym pokoju”. Taki sam obraz kreśli historyk rzymski Tacyt (Roczniki 3,26). „W tamtejszych czasach, kiedy ludzie jeszcze nie byli opanowani przez złe żądze, prowadzili nienaganne życie bez winy, bez kary i ograniczeń. Kierowani swoją własną naturą, dążyli jedynie do szlachetnych celów, nie potrzebowali nagród, a ponieważ nie pragnęli niczego przeciwnemu prawu, nie istniała potrzeba kar i boleści”. Starożytny świat spoglądał wstecz, i tęsknił za chwałą minionych dni. Lecz wiara chrześcijańska nie patrzy wstecz na utracony złoty wiek; patrzy wprzód, w kierunku tego dnia, w którym jedynym prawem będzie miłość Chrystusa w sercu człowieka, jako że oczywiste jest, że dni prawa, Zakonu nie mogą przeminąć, dopóki nie nadejdzie świt dnia miłości.

W życiu każdego z nas powinien być tylko jeden czynnik kontrolny: nasza dobroć powinna wypływać nie ze strachu przed prawem, ani strachu przed sądem, ale z obawy sprawienia zawodu miłości Chrystusa i zasmuceniem ojcowskiego serca Boga. Siła napędowa chrześcijanina wypływa z jego świadomości, że grzech nie tylko łamie prawo Boże, ale również jego serce. To nie prawo Boże, to „miłość Boża przynagla nas”.

Ci, których Zakon potępia (1,8-11 ciąg dalszy)

W idealnym państwie, gdy nadejdzie Królestwo, nie będzie potrzebne żadne inne prawo, oprócz miłości Bożej w sercu człowieka. Ale dopóki jest, jak jest, konieczne jest inne rozwiązanie. Apostoł Paweł rozwija tu katalog grzechów, które prawo musi trzymać w karbach i potępiać. Urywek ten posiada wielkie znaczenie jako opis tła na którym wzrastało chrześcijaństwo. Ów katalog grzechów jest w istocie opisem świata, w którym żyli pierwsi chrześcijanie, w którym poruszali się i oddychali. Nic innego nie może nam tak dobrze przedstawić faktu, że kościół chrześcijański był małą wysepką czystości w zepsutym świecie. Czasem mówimy, że ciężko jest być chrześcijaninem we współczesnej cywilizacji, ale wystarczy przeczytać tylko taki urywek, jak ten, aby przekonać się, jak nieskończenie trudniejsze musiało to być w okolicznościach, w których rodził się Kościół. przyglądnijmy się szczegółom tego wykazu okropności.

Mamy tu najpierw nieprawych (postępujących bezprawnie B. T.), (anomoi). To są ci, którzy znają prawidła dobra i zła, ale łamią je świadomie, z otwartymi oczami. Trudno jest oskarżać człowieka o złamanie prawa, o istnieniu którego nie wiedział, ale nieprawi świadomie gwałcą prawo, aby zaspokoić ambicje, czy pożądania.

Następnie mamy nieposłusznych (niesfornych B. T.), (anhypotaktoi). Są to nieposłuszni, nieodpowiedzialni, odmawiający posłuszeństwa władzy. Są jak żołnierze złośliwie nie wykonujący słowa komendy. Albo są zbyt zarozumiali, albo nieokiełzani, aby zgodzić się na jakiekolwiek kierownictwo.

Występują tu też bezbożni (asebeis). Słowo asebes jest strasznym słowem. Nie chodzi w jego znaczeniu o obojętność, lub upadek w grzech. Opisuje ono czynną postawę przeciwną religijności, ducha, który uchyla się od oddawania Bogu tego, co do Niego należy, opisuje naturę ludzką „w stanie wojny z Bogiem”.

Dalej występują grzesznicy, (hamartoloi). W najbardziej potocznym znaczeniu słowo to opisuje charakter. Na przykład może określać niewolnika o rozpustnym i bezużytecznym charakterze. Słowo opisuje człowieka, w którym nie pozostały już żadne normy moralne.

Dalej idą bezecni (niegodziwi B. T.), (anosioi). Słowo hosios jest szlachetnym słowem, zawierającym znaczenie, jak podaje Trench „odwiecznie ustanowionych praw, których nie powołał do życia żaden ludzki obyczaj, czy prawo, ponieważ to one właśnie wyprzedzają wszystkie prawa i obyczaje.” To, co składa się na hosios stanowi kontynuację wszechświata, odwieczną świętość. Dla przykładu, Grecy utrzymywali, że egipski obyczaj dopuszczający małżeństwo brata z siostrą i perski obyczaj dopuszczalności małżeństwa syna z matką jest właśnie anosios, „nieświęty”, bezecny. Człowiek, który był anosios, był czymś gorszym nić przestępcą prawa, był człowiekiem naruszającym podstawowe przyzwoitości życia.

Następni to nieczyści (światowcy B. T.), (bebeloi). To brzydkie słowo bebelos ma swoją historię. Początkowo oznaczało coś, co można rozdeptać w odróżnieniu tego co święte, przeznaczone dla jakiegoś boga, i dlatego nienaruszalne. Później zaczęło oznaczać coś pospolitego w przeciwieństwie do poświęconego, następnie człowieka, który dopuszczał się sprofanowania rzeczy świętych, gwałcącego dzień święty, poświęcony jakiemuś bóstwu, naruszający jego prawa i pospolitujący nabożeństwo do niego. Człowiek, który jest bebelos pokala wszystko, czego się dotknie.

Dalej ojcobójcy i matkobójcy, (patraloai i metraloai), ci którzy biją, lub zabijają rodziców. Według prawa rzymskiego syn, który uderzy rodziców podlega karze śmierci. Wymienione słowo opisuje synów, lub córki pozbawionych uczucia wdzięczności, szacunku i wstydu. Zawsze musimy pamiętać, że najokrutniejsze uderzenie zadaje się nie na ciele, lecz na duszy.

Występują tu mężobójcy (zabójcy B. T.), (androphonoi). Paweł ma na myśli Dziesięcioro Przykazań i ukazuje, jak jedno za drugim złamanie ich cechuje świat pogański. Nie wolno nam jednak mniemać, że nie ma to z nami nic wspólnego, gdyż Jezus rozszerzył przykazanie tak, że obejmuje ono nawet gniew przeciwko bratu.

Mamy tu też rozpustników i mężołożników (homoseksualistów), (pornoi i arsenokoitai). Dzisiejszym ludziom trudno jest wyobrazić sobie w jakim stanie znajdował się świat starożytny w sprawach moralności seksualnej. Był wprost niszczony zdrożnościami przeciwnymi naturze. Zupełnie niezwykłe było połączenie niemoralności z religią. Świątynia Afrodyty, bogini miłości w Koryncie zatrudniała tysiąc kapłanek, które były świętymi nierządnicami i wieczorami chodziły na ulice miasta dla uprawiania swego zawodu. Mówi się, że Solon był pierwszym prawodawcą w Atenach, który zalegalizował prostytucję, a z dochodów przynoszonych przez domy publiczne nierządu, które ustanowił, wybudowano nową świątynię Afrodyty, bogini miłości.

E. F. Brown, który był misjonarzem w Indiach, cytuje w swoich komentarzach do Listów Pasterskich urywek z kodeksu karnego Indii. Jeden z paragrafów zakazywał przedstawiania i wyobrażenia nieprzyzwoitych scen, ale dodawał, że „nie dotyczy to wyobrażeń, rzeźb i malowideł na świątyniach i w świątyniach, ani wozów do procesji bóstw, ani żadnych przedmiotów do użytku religijnego”. Jest niezwykłe, jak religie niechrześcijańskie powiązane były z niemoralnością i nieprzyzwoitością kwitnącą w ich cieniu. I słusznie mówi się, że czystość była całkowicie nową cnotą przyniesioną na świat przez chrześcijaństwo. Nie było chyba łatwo zdobyć się na życie zgodne z etyką chrześcijańską w takim świecie.

Występują tu andropodistai. Słowo to może oznaczać zarówno handlarzy niewolników, jak i porywaczy niewolników, a najprawdopodobniej ujęte są tu obydwa znaczenia. Niewolnictwo było częścią składową świata starożytnego. Arystoteles oznajmiał, że sama cywilizacja opiera się na niewolnictwie. Istnieli ludzie, którzy tylko po to żyli, aby spełniać najniższe posługi życia dla wygody klas kulturalnych. Już wówczas trafiały się głosy krytykujące niewolnictwo, np. Filon wyrażał się o handlarzach niewolnikami jako o „pozbawiających ludzi ich najcenniejszego dobra, mianowicie wolności”.

Nasze słowo dotyczy bardziej porywaczy niewolników. Niewolnicy stanowili bardzo kosztowną własność. Przeciętny niewolnik bez szczególnych uzdolnień kosztował równowartość 30-40 dolarów, a posiadający jakąś specjalność trzy do czterech razy tyle. Piękni młodociani niewolnicy byli szczególnie poszukiwani jako służba osobistych usług i podczaszych i cena dochodziła do 1600 a nawet 1800 dolarów w dzisiejszej walucie. O Marku Antoniuszu mówiono, że zapłacił równowartość dzisiejszych 4 tysięcy dolarów za dwóch pięknie zbudowanych młodzieńców, których przedstawiano błędnie jako bliźniaków. W czasach, kiedy Rzym był szczególnie gorliwy w przyswajaniu sobie kultury greckiej niewolnicy biegli w literaturze greckiej, muzyce i sztuce byli tak cenni, że nijaki Lutacjusz Dafnis został sprzedany za równowartość 7 tys. dolarów. Z tego właśnie powodu częste były przypadki uprowadzenia, czy porywania niewolników od ich właścicieli. Takie porywania szczególnie cennych niewolników stały się rysem charakterystycznym życia starożytnego świata.

Na koniec wreszcie mamy tu kłamców (pseustai) i krzywoprzysięzców (epiorkoi), czyli ludzi, którzy nie wahali się wykręcać prawdę dla osiągnięcia niegodnych celów.

Taki więc był ten żywy obraz atmosfery, w której przyszło wyrastać starożytnemu Kościołowi. Właśnie przed takimi zakażeniami autor Listów Pasterskich stara się uchronić chrześcijan w tej rozprawie.

Słowo oczyszczające (1,8-11 ciąg dalszy)

W taki właśnie świat weszło poselstwo chrześcijańskie, o którym nasz urywek powiada cztery rzeczy:

1. Jest ono zdrową nauką. Greckie słowo hygainein dosłownie znaczy dający zdrowie. Chrześcijaństwo jest nauką etyczną. Żąda od człowieka nie tylko przestrzegania pewnych rytualnych obrządków, lecz również prowadzenia dobrego życia. E. F. Brown przeprowadza porównanie między nim, a Islamem: mahometanin może uchodzić za bardzo świętego człowieka, jeśli tylko przestrzega pewnych rytualnych przepisów, choćby jego życie moralne było nieczyste. cytując pewnego pisarza marokańskiego, pisze: „Wielką plamą na mahometańskim wyznaniu wiary jest oddzielenie przekonań od praktyki tak, że nie muszą one koniecznie iść w parze, za wyjątkiem praktyk rytualnych. człowiek może być dogłębnie zepsuty, a równocześnie uchodzić za religijnego, oczekującego błogosławieństw, jako przebywający w społeczności z Bogiem, bez żadnego poczucia nieszczerości. taki stan rzeczy stał mi się szczególnie jasny, gdy pewnego razu jeden z Maurów w Fezie zauważył: „Chcesz wiedzieć czym jest nasza religia? Oczyszczamy siebie wodą planując cudzołóstwo; zdążamy do meczetu na modlitwę, obmyślając równocześnie, jakby najlepiej oszukać swojego sąsiada. dajemy u wrót jałmużnę i wracamy do naszego sklepu, aby obrabować; czytamy nasze Korany i wychodzimy, aby popełnić nieopisane grzechy, pościmy, udajemy się na pielgrzymki, a kłamiemy i zabijamy”. Musimy zawsze mieć w pamięci, że chrześcijaństwo nie jest przestrzeganiem rytuałów, nawet jeśliby ten rytuał składał się z czytania Pisma i chodzenia do kościoła. Chrześcijaństwo, jeśli ma być prawdziwe, dające życie i zdrowie, jest moralnym środkiem odkażającym, które jako jedyne może, potrafi oczyścić życie.

2. Jest ono Ewangelią chwały, inaczej mówiąc pełną chwały dobrą nowiną. Jest dobrą nowiną przebaczenia przeszłych grzechów i zwycięstwa nad grzechami w przyszłości, dobrą nowiną Bożego miłosierdzia, Bożego oczyszczenia i Bożej łaski.

3. Jest to Ewangelia Boga, pochodząca od Boga. Ewangelia chrześcijańska nie jest wynalazkiem człowieka, lecz objawieniem pochodzącym od Boga. Oferuje nie tylko pomoc człowieka, lecz moc od Boga.

4. Ta Dobra Nowina przychodzi przez człowieka. Została powierzona Apostołowi Pawłowi, aby zaniósł ją innym ludziom. Bóg oferuje i On potrzebuje posłów. Prawdziwy chrześcijanin to człowiek, który tak zżył się z Bożą ofertą, że zrozumiał niemożliwość zatrzymania tej dobrej nowiny dla siebie tylko, on musi dzielić się z innymi, którzy jej jeszcze nie znaleźli.

Zbawiony, aby służyć (1,12-17)

Powyższy urywek rozpoczyna się hymnem wdzięczności. Są tu cztery ogromne dzieła, za które Apostoł Paweł pragnie podziękować Jezusowi Chrystusowi:

1. Dziękuje za to, że go wybrał. Apostoł Paweł nigdy nie odczuwał, że to on wybrał Chrystusa, ale zawsze, że Chrystus wybrał jego. Jak gdyby w czasie, gdy Paweł biegł prosto do zguby, Jezus Chrystus położył swoją rękę na jego ramieniu i zaaresztował go w drodze. Jak gdyby w czasie, gdy tak był zajęty odrzucaniem życia, Jezus Chrystus nagle go otrzeźwił. W dniach wojny znałem pewnego polskiego lotnika. Miał on na swoim koncie więcej przypadków niezwykłego uniknięcia śmierci o włos, w ciągu kilku zaledwie lat, niż większość ludzi w ciągu całego życia. Potrafił opowiadać historię ucieczki z okupowanej Europy, skokach na spadochronie, wyratowaniu z morza, a na koniec tej zdumiewającej odysei zawsze dodawał z błyskiem zdumienia w oczach: „A teraz należę do Boga”. Tak właśnie odczuwał Apostoł Paweł: należał do Boga, bo Bóg go wybrał.

2. Dziękuje za to, że Chrystus go uznał za godnego zaufania. Było wciąż przedmiotem wielkiego zdumienia dla Apostoła Pawła, że on, arcyprześladowca został wybrany na misjonarza Chrystusowego. Nie tylko Chrystus mu przebaczył, ale mu zaufał. Bywa tak, że potrafimy wybaczyć człowiekowi, który dopuścił się jakiejś przewiny, lub grzechu, ale równocześnie uznajemy za oczywiste, że ta przeszłość uniemożliwia nam obdarzenie go zaufaniem i odpowiedzialnością. Chrystus tymczasem nie tylko przebaczył Pawłowi, ale powierzył mu dzieło do wykonania. Człowiek, który był prześladowcą, został mianowany ambasadorem.

3. Dziękuje Chrystusowi za to, że zlecił mu służbę. Musimy dobrze zważać, do czego Chrystus go wyznaczył. Został on wyróżniony do służby. Apostoł Paweł nigdy nie uważał się za wyznaczonego do zaszczytów, lub do kierownictwa w Kościele. Został zbawiony, aby służyć. Z opowiadań Plutarcha wiemy, że Spartanin, który wygrał w jakichś zawodach miał w nagrodę prawo stać w bitwie obok króla. Pewien zapaśnik spartański na igrzyskach olimpijskich nakłaniany był przy pomocy znacznej łapówki do wycofania się z zawodów, ale odmówił. Później przez nadludzki wysiłek wygrał. Wówczas ktoś go zapytał: „I cóż ci przyszło, Spartaninie z tak kosztownego zwycięstwa?” A ten odpowiedział: „Zdobyłem przywilej stania przed moim królem w czasie bitwy”. Jego nagrodą było służyć królowi, a jeśli trzeba, to umrzeć za niego. Apostoł Paweł znał swoje wybranie do służby, a nie do zaszczytów.

4. Dziękuje za to, że Chrystus go wzmocnił (przyoblókł mocą B. T.). Apostoł już dużo wcześniej odkrył, że Jezus Chrystus nigdy nie daje człowiekowi zadania bez wyposażenia go w moc do spełniania zadania. Paweł nigdy nie powiedziałby: „Patrz, czego dokonałem!”, lecz zawsze: „Patrz, do czego Jezus Chrystus uzdolnił mnie!”. Nikt nie jest na tyle dobry, ani na tyle silny, ani na tyle czysty, lub mądry, aby mógł być sługą Chrystusa. Jeśli jednak zawierzy siebie Chrystusowi, pójdzie nie we własnej sile, lecz w sile swego Pana.

Czynniki nawrócenia (1,12-17 ciąg dalszy)

Wychodzi tu na jaw żydowskie pochodzenie Apostoła Pawła. Po pierwsze mówi on, że Jezus Chrystus zmiłował się nad nim, ponieważ grzechy przeciwko Chrystusowi i Jego Kościołowi popełnił w dniach swojej niewiedzy. Często uważamy, że Żydzi traktują ofiarę jako zadość czyniącą za grzechy: Oto człowiek zgrzeszył, grzech zerwał jego społeczność z Bogiem, ale wówczas składa się ofiarę, która uśmierza gniew Boży i ustanawia na nowo zerwaną społeczność.

Zupełnie możliwe, że taki właśnie był popularny, zwulgaryzowany pogląd na ofiarę. Jednak w swoim najwyższym rozwoju myśl żydowska kładła nacisk na dwa aspekty: Po pierwsze, utrzymywała, że ofiara nigdy nie może zadośćuczynić za grzech z wyboru, lecz tylko za popełniony w nieświadomości, lub w porywie gwałtownych uczuć. Po drugie, ofiara nie stanowiła odkupienia bez skruchy serca popełniającego grzech. Serce Apostoła Pawła zostało złamane miłosierdziem Chrystusa. Jego przeszłe grzechy zostały popełnione w dniach, zanim poznał Chrystusa i Jego miłość. Na tej podstawie czuł, że jest dla niego miłosierdzie.

Następne interesujące znaczenie tekstu zawarte jest w w. 14. „A łaska Pana naszego stała się bardzo obfita wraz z wiarą i miłością, która jest w Chrystusie Jezusie.”. Pierwsza część zdania jest jasna i oznacza wprost, że Łaska Boża sięga wyżej, niż grzechy Pawła. Ale co oznacza druga część, „wraz z wiarą i miłością, która jest w Chrystusie Jezusie”? E. F. Brown sugeruje takie tłumaczenie, że dzieło łaski Chrystusowej w sercu Pawła wspomagane było wiarą i miłością członków zboru chrześcijańskiego, ich sympatią, zrozumieniem, uprzejmością i przygarnięciem przez ludzi typu Ananiasza, który nazwał go bratem i otworzył jego oczy (Dz 9,10-19), lub Barnaby, który stanął przy jego boku, gdy reszta zboru traktowała go jeszcze podejrzliwie (Dz 9,26-28). Jeśli tłumaczenie takie jest poprawne, to znajdujemy tutaj trzy czynniki współdziałające w nawróceniu człowieka:

1. Pierwszym jest Bóg, jak to czytamy w Trenach Jeremiasza 5,21: „Spraw Panie, abyśmy wrócili do Ciebie!” Ojciec Kościoła Augustyn pisał, że nie zaczęlibyśmy nawet szukać Boga, gdyby on nas już wcześniej nie znalazł. Pierwszy ruch pochodzi od Boga, za pierwszym pragnieniem dobra u człowieka stoi Jego szukająca miłość.

2. Drugim jest człowiek sam w sobie, jak w Mt 18,3 (prawidłowe tłumaczenia podają w stronie czynnej): „Jeśli się nie nawrócicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebios”. Musi powstać odzew ze strony człowieka na wołanie Boże. Bóg dał ludziom wolną wolę, której mogą użyć do przyjęcia albo do odrzucenia Jego propozycji.

3. Trzecim jest działanie jakiejś chrześcijańskiej osoby. Przekonaniem Apostoła Pawła było, że został on posłany, „aby otworzyć ich oczy, odwrócić od ciemności do światłości i od władzy szatana do Boga, aby dostąpili odpuszczenia grzechów” (Dz 26,18). Jakub w swoim Liście (5,19) pisze, że kto odwróci grzesznika od jego własnych błędnych dróg, „wybawi duszę jego od śmierci i zakryje mnóstwo grzechów”. To wszystko nakłada na nas podwójny obowiązek; istnieją określenia, że święty, to taki człowiek, przez którego łatwiej jest wierzyć w Boga, albo człowiek, w którym widać żyjącego Chrystusa. Musimy dziękować za ludzi, którzy ukazywali nam Chrystusa, których słowa, lub przykład przyprowadził nas do Niego. Musimy dążyć do tego, aby stać się tym dobrym wpływem, który przyprowadza innych do Niego.

W tej sprawie nawrócenia Boża inicjatywa, odpowiedź człowieka i wpływ wierzących współdziałają ze sobą ściśle.

Niezapomniana hańba i niegasnące natchnienie (1,12-17 ciąg dalszy)

W urywku naszym wybija się pamięć Apostoła Pawła o swoich grzechach. Spiętrza tutaj słowa dla dobitniejszego określenia tego, co uczynił Chrystusowi i Kościołowi. Był bluźniercą, wypowiadał gniewne i namiętne słowa przeciw chrześcijanom, oskarżając ich o zbrodnie przeciw Bogu. Był prześladowcą, chwytał się wszelkich środków dopuszczonych przez Zakon żydowski dla wyniszczenia Kościoła. Następne słowo gnębiciel jest okropnym wyrazem w greckim języku: hybristes oznacza pewien rodzaj aroganckiego sadyzmu, opisuje człowieka, który potrafi zadawać cierpienia dla samej radości dręczenia. Odpowiadający mu czasownik hybris opisuje Arystoteles jako oznaczający: „ranić i zasmucać ludzi w sposób ściągający hańbę na osobę zranioną, czy zasmuconą, a przy tym zadający cierpienie nie osiąga żadnych innych korzyści zwiększających jego posiadanie, oprócz radości okrucieństwa własnego, a cierpienia drugiego człowieka”.

Oto kim był niegdyś Apostoł Paweł wobec Kościoła. Nie wystarczały mu słowa obelżywe, chwytał się formalnego prześladowania, a gdy i tego było mu mało, dopuszczał się czynów sadystycznych i brutalnych w dążeniu do wytępienia wiary chrześcijańskiej. Pamiętał o tym i przy końcu swych dni jeszcze uważał siebie za przywódcę grzeszników, herszta. I nie pisze, że był takim, ale wciąż jest. Rzeczywiście, nigdy nie mógł zapomnieć, że był grzesznikiem ułaskawionym, ale też, że w ogóle był grzesznikiem. Dlaczego tak wyraziście widział wciąż swój grzech?

1. Wspomnienie swoich grzechów było najlepszym sposobem uchronienia go od pychy. Człowiek, który dopuścił się takich rzeczy nie mógł jeszcze trwać w duchowej pysze. Jan Newton, jeden z wielkich kaznodziejów swego czasu i najznakomitszy piewca hymnów w Kościele, poprzednio, w czasie gdy pływał po morzach, jako handlarz niewolników stoczył się na samo dno. Ale kiedy stał się człowiekiem nawróconym i kaznodzieją Ewangelii, wypisał wielkimi literami i umieścił nad gzymsem kominka napis: „Pamiętaj, że byłeś kiedyś niewolnikiem w Ziemi Egipskiej, a Pan, twój Bóg wykupił cię”. Również ułożył swój napis nagrobny: „John Newton, urzędnik, niegdyś niewierny i rozwiązły, sługa niewolników w Afryce został przez miłosierdzie naszego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa zachowany, przywrócony, przebaczony i wyznaczony do głoszenia wiary, którą przedtem tak długo wyniszczał”. Jan Newton nigdy nie zapomniał, że był grzesznikiem, któremu przebaczono, tak samo jak Apostoł Paweł. I nam nie wolno o tym zapomnieć, gdyż to ratuje człowieka od pychy duchowej.

2. Pamięć o popełnionych grzechach była najlepszym sposobem utrzymania gorącej wdzięczności. Pamiętanie o tym, co zostało nam wybaczone jest najlepszym sposobem, do utrzymania naszej miłości do Jezusa Chrystusa zawsze świeżej. F. W. Boreham opowiada o liście, który stary purytanin Tomasz Goodwin napisał do swego syna: „Gdy groziła mi oziębłość w mojej służbie duchowej, lub gdy odczuwałem, że nadchodzi ranek niedzielny, a moje serce nie jest wypełnione podziwem dla łaski Boga, albo gdy przygotowywałem się do udzielenia Wieczerzy Pańskiej, czy wiesz co wtedy robiłem? Zaczynałem przeglądać grzechy mojego starego życia i zawsze wychodziłem z tego przeżycia ze złamanym i skruszonym sercem, gotowy do kazania takiego, jak na początku, kazania o odpuszczeniu grzechów”. I dalej pisał: „Nie przypuszczam, abym kiedykolwiek wszedł na ambonę bez zatrzymania się na chwilę, aby przeglądnąć moje grzechy przeszłości, abym nawet przygotował kiedykolwiek kazanie bez tego, aby obejść stół i spojrzeć wstecz na grzechy mojej młodości i całego mego życia aż do tej chwili; a wielu niedzielnych porankach, gdy dusza była zeschnięta i zimna przez zaniedbanie modlitwy w ciągu tygodnia, takie pielgrzymki w przeszłość przed wyjściem na kazalnicę zawsze łamały moje serce i tak przybliżały Ewangelię mojej własnej duszy, że mogłem zacząć kazać”. Kiedy wspominamy, jak zraniliśmy Boga, jak raniliśmy serce tych, którzy nas kochają i innych bliźnich, kiedy wspominamy jak Bóg nam przebaczył, i jak inni ludzie nam wybaczyli, to wspomnienie takie wznieca w naszych sercach uczucie gorącej wdzięczności.

3. Wspomnienie grzechu było stałą podnietą do zwiększonego wysiłku. To prawda, że człowiek nigdy nie zarobi na Bożą przychylność, ani nie zasłuży na Jego miłość, ale również prawdą jest, że nigdy nie powinien przestać próbować uczynić coś dla okazania, jak bardzo docenia miłość i miłosierdzie, które uczyniło go tym, czym jest. Jeśli tylko kochamy kogoś, zawsze próbujemy okazać naszą miłość. Kiedy wspominamy, jak bardzo Bóg nas miłuje i jak mało my na to zasługujemy, kiedy pamiętamy, że to za nas Jezus Chrystus został umęczony i cierpiał na Golgocie, pobudzi nas to do wysiłku, który ma wyrazić wobec Boga nasze zrozumienie tego, co On dla nas uczynił, a Jezusowi Chrystusowi, że Jego ofiara nie była daremna.

4. Wspomnienie jego grzechów miało być stałą zachętą dla innych. Apostoł Paweł posługuje się obrazowym językiem. Pisze że to, co jemu się przytrafiło było swego rodzaju schematem tego, co spotka w przyszłości tych, którzy przyjmą Chrystusa. Używa on greckiego słowa hypotyposis, oznaczającego zarys, schemat, szkic, plan wstępny, model. Jak gdyby Apostoł Paweł mówił: „Patrz czego Chrystus dokonał ze mną! Jeśli taki, jak ja mógł zostać zbawiony, to dla każdego jest jeszcze nadzieja”. Wyobraźmy sobie, że ciężko chory człowiek stoi przed niebezpieczną operacją. Największą dla niego zachętą będzie spotkanie takiego drugiego człowieka, który właśnie przeszedł taką operację i wyszedł z niej uleczony. Apostoł Paweł nie chlubi się swoimi grzechami, on pamięta o nich, aby cieszyć się cudowną łaską Jezusa Chrystusa.

Wezwanie, któremu nie sposób się oprzeć (1,18-20)

Pierwsza część naszego urywka jest bardzo skomprymowana. Za tymi słowami musiała istnieć następująca sytuacja: W Kościele musiało istnieć zgromadzenie proroków. Byli to ludzie znani, jako zaufani samego Boga, wtajemniczeni w Jego rady, jak pisze Amos (3,7): „Wszechmogący Pan nie czyni niczego, jeśli nie objawił swojego planu swoim sługom prorokom”; to oni właśnie mając na uwadze sytuację zagrażającą Kościołowi doszli do wniosku, że Tymoteusz jest odpowiednim człowiekiem do sprostania zadaniu. W Dziejach Apostolskich 13,1-3 mamy właśnie przykład w taki sposób działających proroków. Przed Kościołem stało przełomowe pytanie, czy Ewangelię należy zanieść do pogan. Wówczas właśnie do proroków doszło poselstwo Ducha Świętego, mówiące: „Odłączcie mi Barnabę i Saula do tego dzieła, do którego ich powołałem!”. Podobnie było z Tymoteuszem, został on wyznaczony przez proroków do zajęcia się sprawami Kościoła. Możliwe, że cofał się on przed ogromem oczekujących go zadań, i że Apostoł Paweł pragnie podnieść go na duchu pewnymi rozwiązaniami:

1. Apostoł mówi: „Jesteś człowiekiem, który został wybrany i nie możesz cofać się przed tym zadaniem”. Podobnie zdarzyło się z Janem Knoxem. Nauczał on w kościele św. Andrzeja. Było to nauczanie prywatne, ale bardzo wielu ludzi przychodziło, gdyż stało się oczywiste, że jest to człowiek z poselstwem. Wówczas ludzie zaczęli nalegać - jak mówi starożytny przekaz - „aby wziął na siebie kaznodziejstwo. Ale on na wskroś odmawiał, rzekąc, że nie będzie biegł tam, gdzie Bóg go nie powołał... Wówczas założyli radę, w którą wchodził też sir Dawid Lindsay „of the Mount” i postanowili, że dadzą to stanowisko rzeczonemu Janowi i to publicznie przez usta ich kaznodziei”.

Kiedy więc nadeszła niedziela, Knox był w kościele, a John Rough wygłaszał kazanie. Nasz przekaz mówi, że „rzeczony John Rough, kaznodzieja, skierował słowa do rzeczonego Jana Knoxa, mówiąc: Bracie, nie obrażaj się, że powiem ci to, co mi zlecono, a to od obecnych tutaj, mianowicie: W imieniu Boga i Jego Syna Jezusa Chrystusa i w imieniu wszystkich tu obecnych przemawiających do ciebie moimi ustami, wzywam cię, abyś nie odrzucił tego świętego powołania, lecz... abyś przyjął na siebie publicznie urząd i zadanie kaznodziejstwa, tak jak pragniesz uniknąć ciężkiej obrazy Boskiej i pragniesz, aby On pomnożył swą łaskę nad tobą”. A na zakończenie zwrócił się do tych obecnych: „Czy to nie wy zleciliście mi to zadanie? Czy potwierdzacie to zlecenie?” A wszyscy odpowiedzieli: „Tak, to my zleciliśmy ci to powołanie i potwierdzamy je”. Wówczas rzeczony Jan zmieszał się, zalał się obfitymi łzami i wycofał się do swojej izby. Zarówno jego twarz, jak i zachowanie od tego dnia aż do dnia, kiedy musiał ukazać się na publicznym miejscu kazania wystarczająco wyrażały smutek i zmartwienie jego serca; jako, że nikt z ludzi nie uświadczył w nim ani krzty radości, ani nie znajdował przyjemności w towarzyszeniu jakiemukolwiek człekowi, przez wiele dni.

Tak więc Jan Knox został wybrany; nie zamierzał przyjąć powołania, ale musiał, ponieważ wyboru dokonał Bóg. Po wielu latach Regent Morton ułożył ów słynny napis na grobie Knoxa: „Ze względu na to, że niósł Boskie poselstwo, do kogo było ono skierowane, chociaż sam słaby i bojaźliwy nie uląkł się oblicza ludzkiego”. Świadomość wybrania dodawała mu odwagi.

Podobnie Apostoł Paweł mówi do Tymoteusza: „Zostałeś wybrany, nie możesz zawieść Boga i ludzi”. Do każdego z nas przychodzi Boży wybór, jesteśmy wezwani do jakiejś pracy dla Niego i wówczas nie wolno nam odmówić.

2. Możliwe, że Apostoł Paweł mówi tu do Tymoteusza: „Pozostań wierny swojemu imieniu!” Tymoteusz, Timotheos, skałada się z dwóch greckich wyrazów: time, co oznacza cześć i theos, co oznacza Bóg, razem chwała Bogu. Podobnie jeśli nazywają nas chrześcijanami, należącymi do ludzi Chrystusowych, musimy być wierni temu imieniu.

3. Na koniec Apostoł Paweł mówi do Tymoteusza: „Daję ci ten nakaz”. (Poruczam ci ten nakaz B. T.). Używa tutaj dla określenia daję greckiego słowa paratithesthai, oznaczającego zawierzenie czegoś cennego komuś na przechowanie. Używało się to słowo przy składaniu depozytu w banku, lub powierzeniu kogoś czyjeś opiece. W każdym wypadku zawiera ono znaczenie zaufania komuś czegoś, z czego musi się wyliczyć. Jakby Apostoł Paweł chciał powiedzieć: „Tymoteuszu, w twoje ręce powierzam święty depozyt, bacz, abyś nie zawiódł!” Bóg zawierza nam swój skarb. W nasze ręce składa swoją cześć i swój Kościół. I my musimy baczyć, abyśmy nie zawiedli.

Wyznaczony do Bożej wyprawy (1,18-20 ciąg dalszy)

Co zostało zawierzone Tymoteuszowi? Został wyznaczony do staczania dobrego boju. Obraz życia, jako wyprawy wojennej zawsze fascynował ludzkie umysły. Maksym z Tyru powiedział: „Bóg jest dowódcą, życie jest bitwą, człowiek jest żołnierzem”. Seneka mówił: „Dla mnie, drogi Lucylisie, żyć oznacza być żołnierzem”. Kiedy człowiek stawał się wyznawcą bogini Izydy i przeszedł inicjację w misteriach związanych z imieniem bogini, otrzymywał wezwanie: „Wstąp w szeregi świętego wojska Izydy!”.

Musimy zauważyć trzy rzeczy:

1. Nie jesteśmy wezwani do bitwy, lecz na wyprawę. Życie jest jedną długą wyprawą wojenną, służbą, z której nie ma zwolnienia, a nie krótką, ostrą bitwą, po której człowiek może złożyć broń i odpoczywać w pokoju. Zmieniając przenośnię, życie nie jest sprintem, jest raczej biegiem maratońskim. I to właśnie tutaj wkracza niebezpieczeństwo: Zawsze trzeba być na straży. „Wieczne czuwanie jest ceną wolności”. Pokusy życia nigdy nie rezygnują z próby wdarcia się w szeregi, znalezienia słabego miejsca w uzbrojeniu chrześcijanina. Najbardziej rozpowszechnionym niebezpieczeństwem w życiu, jest kroczenie szeregiem zrywów. Pamiętajmy, że jesteśmy wezwani do wyprawy wojennej trwającej tak długo, jak samo życie.

2. Tymoteusz jest wzywany do dobrego boju. I tutaj występuje słowo kalos, z którego tak często korzystają Listy Pasterskie. Oznacza ono nie tylko coś dobrego i silnego, ale również coś zgrabnego i wdzięcznego. Żołnierz Chrystusa nie jest zaciężnym, narzekającym i ponurym żołnierzem, ale ochotnikiem służącym z kawaleryjską fantazją. Nie jest niewolnikiem obowiązków, ale sługą radości.

3. Tymoteusz otrzymuje rozkaz zaopatrzenia się w dwa składniki oręża:

a) W wiarę. Nawet wtedy, gdy wydaje się że wszystko ogarnia noc, musi zachować wiarę w słuszność swojej sprawy i ostateczne zwycięstwo Boga. To właśnie wiara podtrzymywała Jana Knoxa, kiedy popadał w rozpacz. Pewnego razu, gdy jeszcze był niewolnikiem na galerach, jego okręt dotarł do miejsca, skąd można było zobaczyć kościół św. Andrzeja. Był on tak słaby, że trzeba było go unieść, aby mógł spojrzeć na kościół. Pokazano mu wieżę kościoła i zapytano go, czy go poznaje? „Tak”, powiedział, „znam go dobrze, i jestem przekonany, nawet będąc obecnie tak słabym, że nie odejdę z tego świata zanim mój język nie uwielbi Jego świętego Imienia na tym miejscu”. Opisuje swoje uczucie w 1554 roku, kiedy to uciekł z kraju przed krwawą zemstą Marii Tudor. „Nie tylko bezbożni, ale nawet moi wierni bracia, tak, nawet ja sam, to znaczy wszelki rozsądek, uważali moją sprawę za straconą. Słabe ciało, nękane strachem i bólem pragnie uwolnienia. Jest wciąż wystraszone i uciekające przed posłuszeństwem, O bracia, chrześcijanie, piszę z doświadczenia... znam szemranie i narzekanie ciała, znam jego brak cierpliwości, złość i gniew kierujący się przeciw Bogu, podawanie w wątpliwość Jego obietnic i to, jak zawsze gotowe jest odpaść od Boga. Przeciwko temu wszystkiemu pozostaje tylko wiara”. Tak, żołnierz chrześcijański potrzebuje w najciemniejszych chwilach wiary, która się nie cofa.

b) W dobre sumienie. To znaczy, że żołnierz chrześcijański musi przynajmniej próbować żyć zgodnie z wyznawaną przez siebie nauką. Jeśli człowiek przemawia, a w tym samym czasie potępia go jego sumienie, jego poselstwo pozbawione jest mocy.

Surowa nagana (1,18-20 ciąg dalszy)

Nasz urywek kończy się surową naganą dwóch członków zboru, którzy wyrządzili krzywdę kościołowi, zasmucili Apostoła Pawła i doprowadzili do katastrofy okręt swego życia. Himeneusz jest jeszcze raz wspomniany w 2 Tm 2,17, a Aleksander jest być może tym samym, o którym mówi 2 Tm 4,14. Apostoł Paweł stawia im trzy zarzuty:

1. Odrzucili kierownictwo sumienia. Pozwolili swoim własnym pożądliwością przemawiać głośniej, bardziej przekonywująco, niż głosowi Bożemu.

2. Dopuścili się złych czynów. Kiedy wyrzekli się Boga, ich życie stało się zbrudzone i upodlone. Kiedy Bóg odszedł z ich życia, odeszło piękno życia.

3. Oddali się fałszywej nauce. Było to nieuniknione, gdyż pierwszym ruchem człowieka wkraczającego na złą drogę jest szukanie usprawiedliwienia dla siebie. Weźmie chrześcijańską prawdę i wykręci ją tak, aby stała się wygodna dla niego. Z dobra będzie wyciągał fałszywe wnioski dla poparcia złego. W słowach Chrystusa potrafi znaleźć argumenty dla dróg diabelskich. Z chwilą, gdy człowiek staje się nieposłuszny głosowi sumienia, jego postępowanie staje się zwyrodniałe, a myślenie chodzi krętymi drogami.

Więc Apostoł Paweł pisze, że „oddał ich szatanowi”. Co oznacza ten straszny zwrot? Istnieją trzy możliwości:

1. Może mieć na myśli praktykowane u Żydów wyłączenie. W synagogach żydowskich obowiązywała procedura postępowania wobec dopuszczającego się zła, rozpoczynająca się od publicznego upominania. Jeśli to nie pomagało, był wyłączany z synagogi na przeciąg trzydziestu dni. Jeśli i to nie przynosiło skutku i człowiek nie pokutował, nakładano na niego klątwę, która czyniła go przeklętym, odłączonym od społeczności z Bogiem i ludźmi. W takim ostatecznym przypadku można było mówić o oddaniu człowieka szatanowi.

2. Może w ten sposób mówić, że odłączył ich od Kościoła i oddał na pastwę światu. W społeczeństwie pogańskim istniała ostra granica pomiędzy zborem a światem. Zbór był terenem Bożym, świat szatańskim, więc odłączenie od zboru było równoznaczne z przeniesieniem na teren władzy szatana. Ów zwrot może więc oznaczać, że obaj oni zostali oddani światu.

3. Trzecie wyjaśnienie jest najbardziej prawdopodobne. Szatana uważano za odpowiedzialnego za ludzkie cierpienia i ból. Kiedy człowiek korynckiego zboru dopuścił się grzechu nieczystości, Paweł radzi, aby przekazano go szatanowi „na zatracenie ciała, aby duch był zbawiony w Dzień Pański” (1 Kor 5,5). Może to oznaczać, że zbór ma się modlić, aby spadła jakaś kara cielesna na tego człowieka, aby ból doprowadził go do oprzytomnienia umysłu. W wypadku Joba to właśnie szatan sprowadził na niego cierpienia fizyczne (Job 2,6-7). W samym Nowym Testamencie czytamy o straszliwym końcu Ananiasza i Safiry (Dz 5,5-10) i o ślepocie, która spadła na Elimasa za sprzeciwianie się Ewangelii (Dz 13,11). Bardzo więc możliwe, że Paweł pragnie, aby na obu tych ludzi spadło, jakieś bolesne nawiedzenie, które byłoby zarówno karą, jak i ostrzeżeniem.

W takim przekonaniu utwierdza nas nadzieja żywiona przez Apostoła, że zostaną oni pouczeni, a nie zniszczeni i nawrócą się ze swoich błędnych dróg. Dla nas kara powinna być tym, czym była dla niego, nie zemstą, a lekarstwem, a jej celem nie zadawanie ran, lecz leczenie.

Uniwersalność Ewangelii (2,1-7)

Zanim zajmiemy się szczegółowym studiowaniem tego urywka musimy zauważyć to, co tak wyraźnie przebija się w nim, w sposób nie dający się pominąć: Oto niewiele jest w Nowym Testamencie urywków, które tak mocno podkreślałyby uniwersalność Ewangelii. Modlitwy mają być zanoszone za wszystkich ludzi. Bóg jest Zbawicielem, który chce, aby wszyscy ludzie byli zbawieni. Jezus oddał swoje życie jako okup za wszystkich. Jak słusznie napisał Walter Lock: „Boża wola zbawienia jest tak szeroka, jak Jego wola tworzenia”.

Ten ton rozbrzmiewa w Nowym Testamencie wciąż na nowo. W Chrystusie Bóg pojednał ze sobą cały świat (2 Kor 5,18-19). Bóg tak umiłował ten świat, że oddał swego Syna (Jan 3,16). Jezus był przeświadczony, że kiedy zostanie wywyższony na krzyżu, wcześniej czy później przyciągnie wszystkich do siebie (Jan 12,32).

W opinii E. F. Browna ten urywek stanowi „statut dzieła misyjnego”. Mówi on, że jest to dowód na to, że wszyscy ludzie są capax Dei, zdolni do przyjęcia Boga. Ludzie mogą być zgubieni, ale mogą być znalezieni; mogą żyć w niewiedzy, ale mogą zostać oświeceni; mogą być grzesznikami, ale mogą zostać zbawieni. Jerzy Wishart, poprzednik Jana Knoxa, tak pisze w swoim tłumaczeniu Pierwszej Konfesji Szwajcarskiej: „Celem i zamiarem Pisma Świętego jest oznajmienie, że Bóg jest życzliwy i przyjaźnie usposobiony do rodzaju ludzkiego, że oznajmił tę życzliwość w Jezusie Chrystusie, swoim jedynym Synu i przez niego, którą to życzliwość osiągamy przez wiarę”. Oto dlaczego modły muszą być zanoszone za wszystkich. Bóg pragnie wszystkich ludzi i tak samo musi postępować Kościół.

1. Ewangelia obejmuje wielkich i małych, Zarówno monarcha w swej mocy, jak i niewolnik w swej bezradności są objęci wszystko zagarniającym działaniem Ewangelii. Zarówno filozof w swej mądrości, jak i zwykły człowiek w swej niewiedzy potrzebuje łaski i prawdy, które może przynieść Ewangelia. W obrębie Ewangelii nie ma żadnego podziału na klasy. Król i zwykły śmiertelnik, bogaty i biedny, arystokrata i wieśniak, mistrz i czeladnik, wszystkich przygarnia swoim objęciem.

2. Ewangelia obejmuje dobrych i złych. Dziwna choroba opanowuje od czasu do czasu współczesny Kościół, sprawiająca, że żąda się, aby ci, którzy wchodzą, stali się wcześniej godnymi szacunku, i patrzy się z ukosa na grzeszników, pragnących przekroczyć jego bramy. Ale z Nowego Testamentu jasno wynika, że Kościół istnieje nie tylko po to, aby budować dobrych, ale również zapraszać i zbawiać grzeszników. C. T. Studd często powtarzał wiersz:

„Niektórzy chcieliby zawsze żyć w zasięgu kościelnego dzwonu.

A ja chciałbym prowadzić stację ratowniczą o krok od piekła”.

Jednym z wielkich świętych czasów współczesnych i w ogóle wszystkich czasów był Toyohiko Kagawa. Udał się on do Shinkawa aby tam znajdywać ludzi dla Chrystusa i żył tam w najbrudniejszym i najbardziej zdeprawowanym slumsie ze wszystkich na świecie. Jego położenie opisał W. J. Smart: „Jego sąsiedztwo składało się z nierejestrowanych prostytutek, złodziei chełpiących się zdolnością wyprowadzenia w pole policji całego miasta, morderców nie tylko chwalących się swoją listą zabójstw, ale zawsze gotowych uzupełnić ją nowymi pozycjami dla podniesienia swego prestiżu w tym otoczeniu. Wszyscy ludzie, czy to chorzy, czy umysłowo niedorozwinięci, czy przestępcy, żyli w warunkach skrajnej nędzy, przy ulicach zawalonych brudem, w którym szczury wypełzały z otwartych gnojowisk by zdechnąć. Powietrze zawsze wypełnione było smrodem. Niedorozwinięta dziewczyna mieszkająca obok chodziła z wymalowanymi na plecach obrzydliwymi obrazami mającymi zwabić rozpustnych mężczyzn do jej nory. Wszędzie wokół ciała ludzkie zżerane były przez syfilis”. I właśnie takich ludzi szukał Kagawa i takich szuka Jezus Chrystus, ponieważ On chce wszystkich, i dobrych i złych.

3. Ewangelia obejmuje wierzących i niewierzących. Modlitwy mają być wznoszone za wszystkich ludzi. Królowie i przełożeni, o których nasz List poleca się modlić nie byli chrześcijanami i w rzeczywistości nienawidzili Kościoła, a jednak poleca się przynosić ich w modlitwach Kościoła przed tron łaski. Dla prawdziwych chrześcijan nie ma na całym świecie czegoś takiego, jak wróg. Nikt nie jest wyłączony od modlitw, gdyż nikt nie jest wyłączony od miłości Chrystusa, ani wyłączony z celów Boga, który pragnie, aby wszyscy ludzie byli zbawieni.

Jak się modlić? (2,1-7 ciąg dalszy)

Zostały tutaj zgrupowane cztery różne słowa określające modlitwę. Prawdą jest, że nie należy ich ostro rozgraniczać, niemniej jednak każde z nich ma coś do powiedzenia na temat modlitwy.

1. Jako pierwsze występuje deesis, tłumaczone jako błagania. Nie jest to wyłącznie religijne słowo, może oznaczać zarówno żądanie, oczekiwanie czegoś od ludzi, jak i od Boga, ale podstawowym pojęciem, które ono wyraża jest poczucie potrzeby. Nikt nie zwraca się z prośbą, dopóki poczucie potrzeby nie obudzi pragnienia. Modlitwa zaczyna się więc od poczucia potrzeby, od przeświadczenia, że sami nie potrafimy sprostać potrzebom życia. To właśnie poczucie słabości ludzkiej jest podstawą wszelkiego przyjścia do Boga.

2. Drugim jest określenie proseuche, przetłumaczone jako modlitwy. Główna różnica pomiędzy deesis a proseuche jest zastosowanie tego ostatniego tylko w odniesieniu do Boga. Są takie potrzeby, które tyko Bóg może zaspokoić. Jest siła, której tylko On może udzielić, przebaczenie, które tylko u Niego można znaleźć, pewność, którą On może przelać. Możliwe, że prześladuje nas nasza słabość, ponieważ tak często udajemy się z naszymi potrzebami w niewłaściwe miejsca.

3. Trzecie, to enteuxis, przetłumaczone jako prośby. Jest ono najbardziej interesujące ze wszystkich trzech i ma za sobą ciekawą historię. Jest to rzeczownikowa forma czasownika entughanein, czyli, jako pierwotne znaczenie po prostu spotykać się z jakąś osobą. Później zaczęło to oznaczać wejść z kimś w intymną rozmowę, aż wreszcie doszło do znaczenia wejścia przed obecność króla z jakąś petycją do niego. Te znaczenia mówią nam wiele o modlitwie. Oznacza to bowiem, że droga przed Boży tron stoi otwarta i mamy prawo przekładać petycje do tego, który jest Królem. A dla tego Króla żadna prośba nie jest zbyt wielka.

4. Czwartym słowem jest eucharistia, tłumaczone jako dziękczynienie. Prośba bowiem nie jest jedyną postacią modlitwy, modlitwa to także dziękowanie Bogu. Dla zbyt wielu z nas modlitwa jest wypracowaniem na temat narzekania, kiedy powinna być głównie na temat dziękczynienia. Epiktet, filozof nie chrześcijański, lecz stoicki zwykł mawiać: „Cóż mogę ja, mały, stary, ułomny człowiek, oprócz chyba oddawania czci Bogu?” Oczywiście, mamy prawo przynosić nasze potrzeby przed Boga, ale mamy też obowiązek przynoszenia Mu dziękczynienia.

Modlitwa za sprawujących władzę (2,1-7 ciąg dalszy)

Nasz urywek wyraźnie nakazuje modlitwę za królów, władców i wszystkich przełożonych. Było to kardynalną zasadą zbiorowej modlitwy chrześcijańskiej. Władcy mogli być prześladowcami, a przełożeni mogli być nastawieni na wykorzenienie chrześcijaństwa, ale Kościół nigdy, nawet w czasach najkrwawszych prześladowań nie przestawał się za nich modlić.

Na przestrzeni tych najwcześniejszych dni, jak w czasie najcięższych prześladowań Kościół uważał za swój bezwzględny obowiązek modlić się za cesarza i podległych mu królów i namiestników. Prześledzenie tego zjawiska jest nadzwyczaj pouczające. Apostoł Piotr (1 P 2,17) pisze: „Boga się bójcie, króla czcijcie!”, a przecież tym „królem” był nie kto inny, jak sam Neron, bestia okrucieństwa. Od Tertuliana (Apologetyk 30) wiemy, że chrześcijanie modlili się o „długie życie dla cesarza, bezpieczne panowanie, ubezpieczony dom, wierny senat, sprawiedliwy lud i pokój na świecie”. W innym miejscu (Ad Scapulam 2) pisze: „Chrześcijanin nie jest wrogiem żadnego człowieka, a tym bardziej cesarza, ponieważ wiemy, że powinniśmy go miłować, szanować i czcić jako wyznaczonego przez Boga, pragnąc jego bezpieczeństwa wraz z całym Rzymskim Imperium”. Cyprian pisze do Demetriana, że Kościół chrześcijański „składa Bogu ofiary i błaga Go we dnie i w nocy o Twój pokój i bezpieczeństwo” (Ad Demetrianum 20). W roku 311 gdy cesarz Galeriusz był zagrożony, prosił chrześcijan o modlitwy, obiecując im tolerancję i miłosierdzie. Tacjan w swojej Apologii (r. 4) pisze: „Cesarz poleca nam zapłacić daninę? Chętnie ją uiszczamy. Zarządca wymaga wykonania usług? Uznajemy to za naszą powinność. Ale człowieka wolno czcić tylko jako człowieka, natomiast Bogu oddajemy chwałę”. Podobnie Teofil z Antiochii: „Cześć oddawana przeze mnie cesarzowi jest jeszcze większa przez to, że nie modlę się do niego, ale modlę się za nim, Boską cześć mogę oddawać nie komu innemu, jak tylko prawdziwemu, żywemu Bogu, wiedząc że cesarz został przez Niego ustanowiony... Prawdziwą cześć oddają cesarzowi ci, którzy są do niego życzliwie nastawieni, są mu posłuszni i modlą się za niego” (Apologia 1,11). I wreszcie Justyn Męczennik w swojej Apologii (1,14,17): „Modlimy się tylko do Boga, ochotnie, uznając ustanowionych królów i władców ludzi i modlimy się, aby szczęśliwie łączyli jasny umysł z królewską władzą”.

Największą ze wszystkich modlitw za Władcę znajdujemy w Pierwszym Liście Klemensa Rzymskiego do Zboru w Koryncie, napisanego ok. roku 90, kiedy ludzie wciąż jeszcze mieli żywe w pamięci okrucieństwa Domicjana: „Ty Panie i Władco dałeś naszym panującym i rządzącym władzę suwerenną z Twojej wspaniałej i niewypowiedzianej mocy, abyśmy znając chwałę i cześć jaką im dałeś, mogli podporządkować się im, w niczym nie sprzeciwiając się ich woli. Dlatego udziel im, o Panie, zdrowia, pokoju, zgody, stateczności, aby bez uchybień mogli wypełnić dane im przez Ciebie rządy. Albowiem to Ty, o Władco Niebieski, Królu Wieków obdarzasz synów ludzkich chwałą, czcią i władzą nad wszystkim, co jest na ziemi. Dlatego Panie, sam kieruj ich radą zgodnie z tym, co dobre i przyjemne w Twoich oczach, aby sprawując dane im przez Ciebie rządy w pokoju, łagodności i pobożności, mogli uzyskać Twoją łaskę. O Ty, który jedynie możesz to uczynić, i jeszcze o wiele bardziej wspaniałe rzeczy, niż te nam darować, Ciebie uwielbiamy przez Najwyższego Kapłana i Strażnika naszych dusz, Jezusa Chrystusa, przez którego niech będzie Ci chwała i majestat zarówno teraz, jak i we wszystkich pokoleniach, na wieki wieków, Amen” (1 Klem. 61).

Dary Boże (2,1-7 ciąg dalszy)

Kościół modlił się o następujące dary dla sprawujących władzę:

1. Modlił się o „ciche i spokojne życie”. Była to modlitwa o wolność od wojen, buntów i wszystkiego, co zakłóca pokój w kraju. Jest to modlitwa dobrego obywatela za swój kraj.

2. Ale Kościół modlił się o coś daleko większego niż to. Modlił się o życie „w pobożności i uczciwości”. Tu spotykamy dwa wielkie słowa stanowiące kluczowe pojęcia Listów Pasterskich a opisujące wartości upragnione nie tylko przez władców, ale przez każdego chrześcijanina:

Po pierwsze pobożność (eusebia). Jest to jedno z tych wielkich greckich słów, które są prawie nieprzetłumaczalne. Oznacza ono szacunek dla Boga i ludzi, takie usposobienie, które szanuje człowieka, a czci Boga. Euzebiusz tłumaczy je jako „cześć dla Tego, który jedynie jest Bogiem wraz ze sposobem życia, którego On sobie życzy”. Dla Greków wielkim przykładem eusebii był Sokrates, którego Ksenofont opisuje następująco: „Tak pobożny i gorliwie religijny, że nie podejmował kroku bez woli niebios; tak sprawiedliwy i prostolinijny, że nigdy nie dopuszczał się nawet błahych krzywd wobec jakiejś żyjącej duszy; tak opanowany i umiarkowany, że nigdy, w żadnym wypadku nie wybierał tego co słodsze zamiast gorzkiego; tak wrażliwy, mądry i cnotliwy, że nigdy nie błądził w rozróżnianiu dobrego od złego” (Memorabilia 4,8,11).

Eusebia jest bardzo bliskie znaczeniem wielkiemu łacińskiemu słowu pietas, określonemu przez Warda Fowlera jako: „Cecha znana Rzymianom jako pietas wznosi się ponad ciężkie doświadczenia i niebezpieczeństwa, ponad ponęty osobistych pasji i samolubnej łatwizny. Pietas Eneasza była poczuciem obowiązków wobec bogów, wobec jego ojca, wobec swego syna i wobec narodu. I to poczucie obowiązku nigdy go nie opuściło”. Eusebia jest oczywiście czymś wspaniałym. Nigdy nie zapomina o czci Boga, ani o zobowiązaniach ludzi, ani szacunku dla siebie. Określa charakter, który nie sprawia zawodu Bogu, ludziom, ani sobie samemu.

Po drugie uczciwość, (semnotes). I tutaj jesteśmy w sferze nieprzetłumaczalnego. Pochodny przysłówek semnos odnosi się najczęściej do bogów. Na przykład R. C. Trench tłumaczy, że człowiek, który jest semnos „posiada wdzięk i godność nie pochodzącą z ziemi”. Człowiek taki „wzbudza szacunek bez domagania się tego”. Wielkim nauczycielem etycznym Greków był Arystoteles. Posiadał on sposób opisywania każdej cnoty jako wypadkowej dwóch skrajności. Z jednej strony leżała skrajność nadmiaru, z drugiej strony braku, a po środku złoty środek, w którym leżała cnota. I właśnie semnotes dla Arystotelesa była średnią z areskeia (podporządkowanie) i authadeia (arogancja). Można powiedzieć, że dla człowieka, który jest semnos całe życie jest jednym aktem nabożeństwa, całe życie biegnie w Bożej obecności. Człowiek taki przechodzi przez świat, jak gdyby była to świątynia Boga żywego. Nigdy nie zapomina o świętości Boga, ani o godności człowieka.

Obydwie wielkie cechy są królewskimi cechami, których każdy człowiek powinien pożądać i o które powinien się modlić.

Jeden Bóg i jeden Zbawiciel (2,1-7 ciąg dalszy)

Apostoł Paweł zakańcza stwierdzeniem stanowiącym największe prawdy wiary chrześcijańskiej.

1. Jeden jest Bóg. Nie żyjemy na świecie takim, jaki opisywali gnostycy w swoich teoriach o dwóch bogach, wzajemnie się nienawidzących. Nie żyjemy też w świecie pogan z całym tłumem bogów często wzajemnie się zwalczających. Misjonarze twierdzą, że największą ulgą, jaką wnosi chrześcijaństwo w świat poganina jest przeświadczenie, że istnieje tylko jeden Bóg. Żyję on bowiem w panicznym strachu przed bogami, a odkrycie, że Bóg jest tylko jeden, któremu na imię Ojciec, który jest Miłością, jest wielkim wyzwoleniem.

2. Jeden jest Pośrednik. Nawet Żydzi twierdzili, że jest wielu pośredników między Bogiem, a człowiekiem. Pośrednik stoi między stronami. Dla Żydów pośrednikami byli aniołowie. „Przybliżcie się do Boga i do anioła, który wstawia się za wami, ponieważ jest on pośrednikiem pomiędzy Bogiem, a człowiekiem”. Natomiast grecy mieli pośredników różnych kategorii. Według Plutarcha mniemanie, że bóg jest w jakiś sposób włączony w sprawy świata jest obrazą bóstwa, raczej mógł tylko pośrednio, przez aniołów, demonów i demiurgów zajmować się światem.

Ani u Żydów, ani u Greków człowiek nie miał bezpośredniego przystępu do Boga. Natomiast chrześcijanin, przez Jezusa Chrystusa posiada bezpośredni dostęp, którego nic nie może tarasować. Dalej widzimy, że jest tylko jeden Pośrednik. Jak twierdzi E. F. Brown, to właśnie jest tak trudne do zrozumienia dla Hindusów, którzy mówią: „Wasza religia jest dobra dla was, a nasza dla nas”. Jednak z drugiej strony nie może być prawdziwego braterstwa ludzi, dopóki nie będzie prawdą, że jest jeden Bóg i jeden Pośrednik. Bo jeśli będzie wielu bogów i wielu pośredników wzajemnie rywalizujących o miłość i poparcie, religia stanie się czynnikiem dzielącym, a nie łączącym ludzi. Ludzie mogą być sobie braćmi właśnie przez jednego Boga i jednego Pośrednika.

Apostoł Paweł nazywa Jezusa tym, który siebie samego złożył jako okup za wszystkich. Oznacza to, że przywrócenie ludzi do siebie kosztowało Boga życie i śmierć Jego Syna. Był pewien człowiek, który stracił syna na wojnie. Człowiek ten żył beztrosko i bezbożnie, ale śmierć syna postawiła go twarzą w twarz z Bogiem, jak nigdy przedtem. Stał się zmienionym człowiekiem. Pewnego dnia stał przed miejscowym pomnikiem wojny i patrzył na wyryte na nim imię swojego syna i powiedział cicho: „Myślę, że on musiał zejść w dół, aby mnie podnieść w górę”. I to właśnie uczynił Jezus: Za cenę swego życia i śmierci powiedział ludziom o miłości Boga i przyprowadził ich na powrót do domu.

Na koniec Apostoł Paweł przypisuje sobie cztery urzędy:

1. Jest on świadkiem (wynika to z zakończenia wiersza 6 i początku 7) dziejów Chrystusa, człowiekiem, który może powiedzieć: „Tak, to prawda, ja to znam”, oraz „to jest skuteczne”. jest człowiekiem, który nie tylko opowiada historię Jezusa, ale też historię tego, co Jezus uczynił dla niego.

2. Jest kaznodzieją (głosicielem, B. T.) wieści o Jezusie Chrystusie. Zwiastun, herold jest człowiekiem, który ogłasza i mówi „to jest prawda”, ponieważ przynosi nie swoje oświadczenia, ale pochodzące od króla.

3. Jest apostołem (posłem). Zadaniem posła jest dobrze przedstawić swój kraj w obcym kraju. Posłem w znaczeniu chrześcijańskim jest ten, kto przedstawia wieść o Chrystusie innym. Pragnie tak przedstawić tę opowieść, aby znaczyła dla nich tak wiele, co dla niego.

4. Jest nauczycielem. Można powiedzieć, że zwiastun jest człowiekiem, który podaje fakty do wiadomości, świadek - człowiekiem, który mówi o sile, skuteczności ogłaszanych faktów, poseł zaleca fakty, a nauczyciel wprowadza ludzi w głębsze znaczenie faktów. Nie wystarczy bowiem wiedzieć, że Jezus żył i umarł, musimy jeszcze przemyśleć, co to oznacza. Człowiek nie tylko musi odczuwać cudowność dziejów Chrystusa, ale wyciągnąć z nich wnioski dla siebie i dla świata.

Bariery modlitwy (2,8-15)

Pierwszy Kościół przejął od Żydów postawę modlitwy z rozłożonymi rękami, dłońmi zwróconymi ku górze. Tertulian później tłumaczył, że obrazuje ona pozę Jezusa na krzyżu.

Żydzi od dawna znali przeszkody powstrzymujące modlitwy do Boga. Izajasz przekazuje słowa Boże: „Kiedy wyciągacie ręce, zakrywam moje oczy przed wami, choćbyście pomnożyli wasze modlitwy, nie wysłucham was, bo na waszych rękach pełno krwi” (1,15). Również nasz tekst stawia pewne wymagania:

1. modlący się powinien wznosić czyste (święte) ręce. Tylko ręce, które nie dotykały zabronionych rzeczy wolno wyciągać do Boga. Ani na chwilę nie wolno przypuszczać, że dlatego grzesznik pozbawiony jest Boga, ale z całą pewnością oznacza brak wszelkiego znaczenia modlitwy, po której człowiek brudzi swe ręce zakazanymi rzeczami, jakby się nigdy nie modlił. Nie ma też na myśli człowieka uwikłanego w beznadziejnie w swoje pasje, świadomie pragnącego swojej przegranej, chociaż walczy ze wszystkich sił, ale raczej takiego, którego modlitwy są czczą formalnością.

2. Kto się modli, nie może chować w sercu gniewu. Mówi się, że przebaczenie jest niepodzielne, Boskie i ludzkie przebaczenie idą ręka w rękę. Jezus często podkreślał, że nie możemy liczyć na Boże przebaczenie, jak długo żywimy wrogość wobec bliźniego: „Jeślibyś więc składał dar swój na ołtarzu i tam wspomniałbyś, iż brat twój ma coś przeciwko tobie, zostaw tam dar twój na ołtarzu, odejdź i najpierw pojednaj się z bratem swoim, a potem przyszedłszy, złóż dar swój” (Mt 5,23-24). „A jeśli nie odpuścicie ludziom, i Ojciec wasz nie odpuści wam przewinień waszych” (Mt 6,15). Jezus opowiedziawszy o słudze, który nie chciał przebaczyć i utracił swoje przebaczenie, kończy: „Tak i Ojciec mój Niebieski uczyni wam, jeśli każdy nie odpuści z serca swego bratu swemu” (Mt 18,35). Aby uzyskać przebaczenie musimy przebaczać. Najwcześniejszy podręcznik chrześcijańskich nabożeństw Didache, pochodzący z ok. 100 roku mówi: „Niech nikt nie przychodzi do nas, kto ma spór z bliźnim, dopóki się nie pojedna”. Zawziętość w sercu człowieka jest przeszkodą powstrzymującą możliwość dotarcia modlitwy do Boga.

3. Modlący się nie może żywić w sercu wątpliwości. Ten zwrot może oznaczać dwie rzeczy, ponieważ występujące tu słowo dialogismos może mieć znaczenie sporu lub wątpliwości. Jeśli przyjmujemy pierwsze znaczenie sporu, otrzymamy powtórzenie poprzednich myśli, że zawziętość, kłótnie i zajadłe spory stanowią przeszkodę dla modlitw. Dlatego lepiej przyjąć znaczenie wątpliwości. Zanim przyjdzie odpowiedź na modlitwę musi zaistnieć wiara, że Bóg chce odpowiedzieć. Jeśli człowiek modli się z pesymizmem, bez wiary w sens tej modlitwy, opada ona na ziemię ze złamanymi skrzydłami. Zanim człowiek się uleczy, musi on wierzyć, że uleczenie jest możliwe, zanim potrafi zaufać łasce Bożej, musi uwierzyć w tę łaskę. Musimy kierować nasze modlitwy w całkowitym zaufaniu, że Bóg wysłuchuje modlitwy i odpowiada na nie.

Kobiety w Kościele (2,8-15 ciąg dalszy)

Druga część naszego urywka zajmuje się miejscem kobiety w zborze. Nie należy czytać tych słów w oderwaniu od kontekstu historycznego, w którym zostały napisane.

1. Napisane zostały z uwzględnieniem żydowskich obyczajów. Żaden inny naród nie dopuszczał swych kobiet tak szeroko do spraw domu i rodziny, jak Żydzi, ale oficjalna pozycja kobiety była bardzo niska. W świetle prawa nie była osobą lecz rzeczą, całkowicie w dyspozycji ojca lub męża. Było zakazane nauczanie kobiet Zakonu, gdyż było to rzucanie pereł przed świnie. Kobiety nie miały żadnego udziału w nabożeństwach w synagodze, zatrzymywały się w wydzielonej części, lub na galerii, gdzie nie było ich widać. Mężczyzna przychodził do synagogi, aby się uczyć, ale kobiety przychodziły, aby słuchać. W synagogach odczytywane były lekcje Pisma Świętego przez członków synagogi, ale nigdy nie mogły tego czynić kobiety, „gdyż było by to obraźliwe dla honoru zgromadzenia”. Bezwzględnie zabronione było kobietom nauczanie w szkołach, nawet najmłodszych dzieci. Kobietę nie obowiązywały niektóre powszechne wymagania Zakonu. Nie musiała uczestniczyć w uroczystych świętach i zgromadzeniach. Kobiety, niewolników i dzieci zaliczano do jednej kategorii. W żydowskiej modlitwie porannej było podziękowanie, „że Bóg nie uczynił mnie poganinem, niewolnikiem, lub kobietą”. W Wyrzeczeniach Ojców cytuje się Rabbiego Jose ben Johanana: „Niech twój dom będzie szeroko otwarty - niech biedni będą twoimi domownikami i nie rozmawiają za wiele z kobietą, gdyż mędrzec powiada: Kto zbyt wiele rozmawia z kobietą, wyrządza sobie zło, zaniedbuje uczynki Zakonu, a jego koniec wśród dziedziców gehenny”. Dbający o swą reputację rabin nigdy nie pozdrawia kobiety na ulicy, nawet swojej żony, córki matki, czy siostry. O kobiecie mawiało się: „Do niej należy posyłanie dzieci do szkoły (synagogi), udział w sprawach domowych, pozostawienie mężowi swobody dla studiowania w szkołach i utrzymywanie domu do jego powrotu”.

2. Napisane zostały z uwzględnieniem greckich obyczajów, co podwójnie komplikowało sytuację. Miejsce kobiety w religii było niskie. Świątynia Afrodyty w Koryncie zatrudniała tysiąc kapłanek, które były świętymi prostytutkami i każdego wieczora oferowały swe usługi na ulicach miasta. Świątynia Diany w Efezie zatrudniała setki kapłanek zwanych Melissae, co znaczy pszczoły, o podobnej funkcji. Dbająca o swoją cześć kobieta grecka prowadziła życie zamknięte w obrębie swoich komnat, do których nikt nie miał wstępu, oprócz jej męża. Nie pokazywała się nawet przy posiłkach. Nigdy, w żadnym wypadku nie pokazywała się na ulicy sama, nie udawała się na żadne zgromadzenie publiczne. Faktem jest, że w razie wystąpienia publicznego kobiety w zborze w jakimś greckim mieście uzyskał by on nieuchronnie reputację zebrania kobiet o lekkich obyczajach.

Oprócz tego w społeczeństwie greckim bywały kobiety, których całe swoje życie składało się ze strojenia się w wyszukane szaty i układania fryzury. Według Pliniusza w Rzymie zdarzyło się, że niejaka Lollia Paulina wydała na swoją ślubną szatę równowartość stu tysięcy zł. Nawet niektórzy Grecy i Rzymianie oburzali się na zamiłowanie do ubiorów i ozdób niektórych kobiet. Przepisy dotyczące misteriów greckich zawierały podobne zastrzeżenia do ubiorów, jakie znajdujemy u Apostoła Pawła w naszym tekście: „Uświęcona niewiasta nie może nosić złotych ozdób, używać różu lub bielidła na twarz, mieć przepaskę na włosy, lub sztuczne uczesanie, bucików innych, jak skórzane ze skór ofiarnych zwierząt”. Pierwszy Kościół nie ustalał reguł z ważnością raz na zawsze, lecz jako potrzebne w danej sytuacji, w jakiej się znajdował.

Z drugiej strony mamy tutaj dużo pozytywnych uzasadnień. W Starym Testamencie kobieta została stworzona po Adamie i to ona uległa namowie węża, ale w Nowym, to Maria z Nazaretu urodziła i wychowała dziecię Jezus. To Maria z Magdali pierwsza spotkała Zmartwychwstałego, to cztery kobiety stały pod krzyżem. Pryscylla wraz z Akwilą była cenionym nauczycielem w Pierwszym Kościele, doprowadzając Apollosa do pełnej prawdy (Dz 18,26). Ewodia i Syntycha, pomimo ich niezgody, pracowały dla Ewangelii (Flp 4,2-3). Apostoł Paweł obdarza najwyższym uznaniem Lois i Eunikę (2 Tym. 1,5), a wykaz w Rz 16 zawiera wiele zaszczytnych wyróżnień dla wymienionych tam kobiet.

A więc przepisy w naszym urywku mają charakter czasowych ustaleń dla konkretnej sytuacji. Natomiast na dłuższą metę poglądy Apostoła Pawła znaleźć możemy w Gal 3,28: „Nie ma Żyda, ani Greka, niewolnika ani wolnego, mężczyzny ani niewiasty, bo wszyscy jesteśmy jednym w Chrystusie Jezusie”. W Chrystusie zatarte są wszelkie różnice stanowisk i honorów i funkcji wewnątrz Kościoła.

A jednak urywek nasz kończy się istotną prawdą, gdy mówi się, że kobieta będzie zbawiona przez rodzenie dzieci. Możliwe są dwa tłumaczenia: Może to być nawiązanie do faktu, że to Maria, kobieta stała się matką Jezusa, więc kobiety, jak wszyscy inni, zostaną zbawione przez ten najwyższy czyn urodzenia. Ale możliwe jest o wiele prostsze znaczenie, że kobieta znajdzie zbawienie nie tyle w przemawianiu do zgromadzeń, ile w macierzyństwie, które jest jej koroną. Cokolwiek innego byśmy powiedzieli, pozostaje prawdą, że kobieta jest królową swojego domu.

Nie wolno odczytywać tego tekstu jako bariery dla wszelkiej służby kobiet w Kościele, lecz w świetle panujących wśród Greków i Żydów obyczajów. Musimy również zważyć na zasadniczą opinię Apostoła Pawła o zatarciu różnic w służbie Chrystusa.

Ludzie stojący na czele zboru (3,1-7)

Jest to bardzo ważny urywek ze względu na organizację Kościoła, dotyczący osoby zwanej w naszym tłumaczeniu biskupem, a wielu poważnych tłumaczeniach nadzorcą.

W Nowym Testamencie dwa słowa oznaczają stanowiska ludzi na czele zboru, od których postępowania i zarządzania zależał stan zboru:

1. Starszy (presbyteros). Starszeństwo jest najstarszym urzędem znanym w Zborze i Kościele. Żydzi mieli swoich starszych, których początki wyprowadzali z czasów, kiedy Mojżesz na pustyni w czasie wędrówki wyznaczył siedemdziesięciu starszych, aby pomagali mu w dziele zarządzania ludem (4 Mjż 11,16). Każda synagoga miała swego starszego i był on rzeczywistym przywódcą, naczelnikiem społeczności żydowskiej. Przewodniczył on nabożeństwu w synagodze, prowadził napominanie i karanie tam, gdzie to było konieczne, rozstrzygał spory, które u innych narodów wznoszone były do sądów. Wśród Żydów starsi byli szanowanymi ludźmi, sprawującymi ojcowską opiekę w sprawach duchowych i materialnych społeczności żydowskiej. Ale i w innych narodach występowało starszeństwo. Na czele Sparty stał zespół zwany gerousia; oznacza to radę starszych. Parlament Rzymu zwano senatem, co wywodzi się od senex, stary człowiek. W Anglii ludzi rządzących sprawami społeczności zwano aldermen, co oznacza starsi ludzie. W czasach Nowego Testamentu każda wieś egipska miała swoich starszych, troszczących się o sprawy gminy. Urząd starszych ma więc długą historię i swoje miejsce w każdym społeczeństwie.

2. Ale często Nowy Testament używa innego słowa, episkopos, tłumaczonego często jako biskup, oznaczającego zarządcę, lub nadzorcę. Również i to słowo ma długą i ciekawą historię. Septuaginta, czyli grecka wersja Nowego Testamentu używa go na oznaczenie ludzi sprawujących nadzór nad robotami publicznymi i budynkami publicznymi (2 Krn 34,17). Grecy używali tego słowa na oznaczenie ludzi wyznaczonych do wyjazdu z macierzystego miasta dla uregulowania jakichś spraw nowo założonej kolonii, następnie tych, których nazwalibyśmy delegatami, lub członkami komitetu, wyznaczonych do rozwiązania jakichś spraw miasta. Rzymianie używali tego słowa na określenie urzędników miejskich wyznaczonych dla sprzedaży żywności w obrębie miasta Rzymu. Używane było również na określenie starostów wyznaczonych przez króla dla kontroli przestrzegania ustaw. Słowo episkopos zawsze zawiera dwa znaczenia: nadzoru nad jakąś dziedziną pracy i odpowiedzialności przed wyższą władzą.

Pozostaje ważne pytanie, jaki był w pierwszym Kościele stosunek tych dwóch urzedów, jaka zależność między presbyteros, a episkopos? Dzisiejsi uczeni są zgodni co do tego, że w pierwszym Kościele presbyteros i episkopos oznaczało praktycznie to samo. Podstawy do takiej identyfikacji są następujące:

a) Starsi byli wszędzie wyznaczani. po pierwszej podróży misyjnej Paweł i Barnaba wyznaczyli starszych we wszystkich zborach, które założyli. (Dz 13,2). Tytus otrzymuje zalecenie wyznaczenia i ordynowania starszych we wszystkich miastach Krety (Tt 1,5).

b) Kwalifikacje które powinien posiadać presbyteros i episkopos są praktycznie te same (1 Tm 3,2-7; Tt 1,6-9).

c) We wstępie do Listu do Filipian Paweł pozdrawia biskupów i diakonów (Flp 1,1). Jest niemożliwe, aby pominął przy tym starszych, którzy jak widzieliśmy, byli w każdym zborze. Stąd wynika, że biskupi i starsi musieli stanowić tę samą grupę ludzi.

d) W czasie swojej podróży do Jerozolimy Apostoł Paweł wezwał starszych zboru w Efezie, aby spotkali się z nim w Milecie (Dz 20,17) i w czasie rozmowy z nimi oświadczył, że Bóg uczynił ich episkopoi dla troszczenia się o zbór Boży (Dz 20,28). Innymi słowy zwraca się do tej samej grupy ludzi raz jako do starszych, drugi raz jako do biskupów, czy zarządców.

e) Apostoł Piotr zwraca się w swym Liście jako starszy do starszych (1 P 5,1), aby później oświadczyć, że ich zadaniem jest nadzorować trzodę Bożą (1 P 5,2), przy czym słowo nadzorować oddaje przez episkopein, od którego właśnie pochodzi episkopos. A więc wszystkie dowody z nowego testamentu świadczą, że presbyteros i episkopos, czyli strszy i biskup (nadzorca) jest jedną i tą samą osobą.

Powstają jednak dwa ważne pytania. Po pierwsze, dlaczego używa się dwóch różnych wyrazów na oznaczenie tego samego urzędu? Można odpowiedzieć, że słowo presbyteros opisywało stojącego na czele zboru jakim był on w swej osobie. Był to starszy człowiek, był starszym i poważnym członkiem społeczności. Natomiast episkopos oznacza bardziej funkcję jaką ów człowiek spełniał, nadzorowania życia i pracy zboru. Jeden wyraz określa osobę człowieka, drugi jego zadanie.

Drugim jest pytanie w jaki sposób biskup stał się tym, czym jest dzisiaj, jeśli początkowo był tym samym, co starszy? Odpowiedź jest prosta: Zgromadzenie starszych wymagało przewodnika i w następstwie taki człowiek w naturalny sposób wyłaniał się spośród starszych. Zwłaszcza w dużych zborach było to nieuniknione. Takiego właśnie starszego nazywano episkopos, czyli zarządcą zboru. Oczywiście, trzeba to podkreślić, że był on po prostu przywódcą wśród równych sobie. Był to w istocie starszy, którego osobiste cechy i okoliczności uczyniły przywódcą pracy zboru.

Z powyższego wynika, że tłumaczenie słowa episkopos w Nowym Testamencie przez biskup nadaje temu słowu mylne znaczenie. Dużo lepsze byłoby nadzorca, lub zarządca.

Ustanawianie starszych zboru i ich obowiązki (3,1-7 ciąg dalszy)

Nasz urywek jest również interesujący przez to, że mówi o ustanawianiu i obowiązkach przywódców zboru.

1. Byli oni formalnie wprowadzani na swój urząd. Tytus ma ustanawiać starszych we wszystkich zborach (Tt 1,5). Zbór nie obdarza więc swoich ludzi urzędem w tajemnicy, lecz udziela go i przeznacza na urząd na oczach ludzi. Honor zboru wkłada się publicznie do ich rąk.

2. Musieli przechodzić okres próbny. „Niech najpierw odbędą próbę.” - czytamy w 1 Tm 3,10. Nikt nie buduje mostu ani części maszyny z materiału niesprawdzonego. Kościołowi na pewno wyszło by na zdrowie, gdyby poddawał ściślejszej próbie ludzi wyznaczonych na stanowiska.

3. Byli wynagradzani za swoją pracę. Godzien jest robotnik swej zapłaty (1 Tm 5,18). Przywódca chrześcijański oczywiście nie pracuje za pieniądze, ale z drugiej strony spełniane przez niego obowiązki w zborze, który go wybrał do pracy, mają zostać wynagrodzone tak, aby człowiek mógł żyć.

4. Poddawani byli ocenie i sprawdzaniu (1 Tm 5,19-22). W pierwszym Kościele stojący na czele miał podwójne zadanie. Był wprawdzie przywódcą zboru, ale również był jego sługą, odpowiadał za swoje szafarstwo. Żaden chrześcijanin obdarzony urzędem zboru, czy Kościoła nie powinien uważać się za nieodpowiedzialnego przed nikim, jest raczej odpowiedzialny przed Bogiem i przed ludźmi, którym Bóg pozwolił mu przewodniczyć.

5. Mieli obowiązek przewodniczenia zgromadzeniom chrześcijańskim i nauczania na zebraniach (1 Tm 5,17). Ustanowiony na urząd miał więc podwójne zadanie zarządzania i nauczania. Jedna z tragedii współczesnego Kościoła może pochodzić z całkowitego pochłonięcia funkcji nauczania przez funkcję zarządzania u ordynowanych przywódców. Smutny widok przedstawiają zbory, w których tak mało starszych zboru zaangażowanych jest w pracę szkoły niedzielnej.

6. Wybierany na urząd człowiek nie powinien być nowo narodzony. Podawane są dwa powody, z których pierwszy jest zupełnie jasny: „mógłby wbić się w pychę”, dać się ponieść poczuciu własnej ważności. Drugi natomiast nie jest jasny: „mógłby popaść w potępienie diabelskie”. Mogą być trzy wyjaśnienia tego dziwnego zwrotu:

a) To właśnie przez swoją pychę Lucyfer zbuntował się przeciw Bogu i został zrzucony z nieba. W takim wypadku jest to po prostu drugie ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem pychy.

b) Może oznaczać, że zbyt szybko awansowany nawrócony człowiek, stając się winny grzechu pychy, daje okazję diabłu do zanoszenia skarg przeciw niemu. Zwiedziony przedstawiciel zboru daje okazję diabłu do mówienia: „Patrzcie, oto jest wasz chrześcijanin, to jest członek zboru, takim jest przywódca zboru chrześcijańskiego”.

c) Słowo diabolos ma dwa znaczenia: Może oznaczać diabła, lub oskarżyciela. To samo słowo użyte w 11 w. mówi, że kobieta wybierane nie powinny być „przewrotne”, oszczercze. W sumie zwrot ten może oznaczać, że świeżo nawrócony człowiek zboru obdarzony urzędem, w razie „uderzenia władzy do głowy” daje przyczynę oszczercom do oczerniania zboru. Jego niegodne zachowanie się dostarcza amunicji ludziom nieżyczliwym zborowi. Jakiekolwiek tłumaczenie przyjmiemy, chodzi o to, że zwiedziony przedstawiciel zboru jest złym świadectwem dla niego.

Ale w oczach pierwszego Kościoła odpowiedzialność obdarzonego urzędem nie kończyła się na zborze. Należały do niego dwie inne dziedziny odpowiedzialności w których zła opinia przynosiła szkodę zborowi:

1. Tą pierwszą dziedziną był jego własny dom. Jeśli człowiek nie umiał zarządzać własnym domem, jak mógł angażować się w zarządzanie zboru (1 Tm 3,5)? Komu nie udało się stworzyć chrześcijańskiego domu, nie poradzi sobie w stworzeniu chrześcijańskiego zboru. Człowiek, który nie potrafi nauczyć własnych domowników nie będzie odpowiedni do nauczania rodziny Bożej.

2. Drugą dziedziną odpowiedzialności był świat. „Powinien cieszyć się dobrym imieniem u tych, którzy do was nie należą” (1 Tm 3,7). Powinien być człowiekiem, który zdobywa szacunek bliźnich w sprawach codziennego życia. Nic nie raniło głębiej Kościoła, jak widok jego aktywistów, którzy swoim postępowaniem w interesach i sprawach społecznego życia zadawali kłam wierze, którą wyznawali i poglądom, które głosili. Człowiek obdarzony urzędem zboru musi być nade wszystko dobrym człowiekiem.

Charakter przełożonego zboru (3,1-7 ciąg dalszy)

Mówiliśmy właśnie, że chrześcijański przywódca musi być człowiekiem zdobywającym szacunek wszystkich ludzi. W naszym urywku mamy wielki zestaw słów i zwrotów opisujących jego charakter i warto się im przyjrzeć z bliska. Zanim to zechciejmy zapoznać się ze współczesnymi Tymoteuszowi opiniami myślicieli pogańskich na temat charakteru przywódcy. U Diogenesa Laercjusza znajdujemy przekaz opisu stoika. Stoik powinien być żonaty, bez pychy, umiarkowany, roztropność umysłu powinna u niego łączyć się z nienagannością postępowania. Inny opis podaje nam pisarz Onosander: Roztropny, opanowany, oszczędny, wytrwały w pracy, inteligentny, bez miłości pieniędzy, nie za młody i nie za stary, ojciec rodziny jeśli to jest możliwe, zdolny do kompetentnego zabierania głosu, z dobrą reputacją. Aż dziwne, jak opisy pogańskie i chrześcijańskie zgadzają się pod tym względem.

Przywódca chrześcijański musi być człowiekiem, który nie naraża się na zarzuty (apepileptos). Ten wyraz grecki używany był na określenie położenia uniemożliwiającego otwarty atak, życia bez nagany, dzieła sztuki lub techniki tak doskonałego, że nie można było znaleźć w nim skazy, układu, który nie mógł być zerwany, lub pogwałcony. Przywódca chrześcijański ma być nie tylko wolny od błędów podlegającym konkretnym zarzutom, ale posiadać charakter nie podlegający krytyce. Stąd niektóre przekłady używają tu słowa nienaganny. Sami grecy określali znaczenie tego słowa jako „nie dający przeciwnikowi żadnej podstawy do zarzutów”. Mamy tu do czynienia z ideałem doskonałości. Nikt nie potrafi w pełni mu sprostać, ale przywódca chrześcijański ma starać się przedstawić światu życie takiej czystości, aby nie pozostawić wyłomów dla napaści.

Ma być mężem jednej żony (raz żonaty, B. T.). Niektórzy wysnuwają wniosek, że przywódca chrześcijański ma być człowiekiem żonatym, i takie tłumaczenie jest możliwe. Jest bowiem prawdą, że żonaty człowiek może cieszyć się zaufaniem i okazywać pomoc w wypadkach, w których nie stać na to nieżonatego, wnosząc więcej zrozumienia i życzliwości. Niektórzy znów (nieliczni) rozumieją, że nie może on drugi raz się ożenić, nawet po śmierci żony i powołują się w tym na opinię Apostoła Pawła w 1 Kor. 7. Jednak z kontekstu wynika raczej, że przywódca chrześcijański musi być wiernym mężem, utrzymującym małżeństwo w czystości. W późniejszych czasach napisano w Kanonach Apostolskich: „Kto jest uwikłany w dwa małżeństwa, albo żyje z konkubiną, nie może być biskupem (episkopos)”.

Powstaje pytanie, po co ustanowiono coś, co jest oczywiste? Aby to rozumieć, musimy wiedzieć coś o moralnym stanie świata w czasach, w których o tym pisano. Mówi się nie bez racji, że jedyną zupełnie nową cnotą wniesioną przez chrześcijaństwo była czystość. Pod wieloma względami świat starożytny był w stanie chaosu moralnego, nawet wśród Żydów. Chociaż może to brzmieć niewiarygodnie, niektórzy Żydzi praktykowali poligamię. W Dialogu z Żydem Tryfonem autor, Justyn Męczennik dyskutuje z pewnym Żydem o chrześcijaństwie i mówi: „u Żydów jest możliwe, nawet dzisiaj, mieć cztery żony” (134). A Józef Flawiusz mógł napisać: „Na podstawie starożytnego obyczaju mężczyzna może żyć z więcej niż jedną żoną” (Starożytność 17,1-2).

Ale nawet nie bacząc na te nadzwyczajne przypadki rozwód był nadzwyczajnie łatwy w świecie żydowskim. Wprawdzie mieli oni najwyższy ideał małżeństwa spośród wszystkich narodów: Nauczali, że raczej powinien człowiek oddać życie, aniżeli popełnić morderstwo, bałwochwalstwo lub cudzołóstwo. Wierzyli, że małżeństwa zawierane są w niebie. W historii małżeństwa Izaaka z Rebeką mówi się: „sprawa ta wyszła od Pana” (1 Mjż 24,50), co należało rozumieć jako zrządzenie Boże. W Przypowieściach 19,14 czytamy: „... roztropna żona jest darem od Pana”. W historii Tobiasza anioł mówi do niego: „Nie bój się, bo ona jest przeznaczona dla ciebie od początku!” (Tb 6,17). Jeden z rabinów mawiał: „Bóg siedzi na niebiosach kojarząc małżeństwa” i „Czterdzieści dni po ukształtowaniu dziecka głos z niebios ogłasza jego małżonkę”.

Jednak pomimo tego wszystkiego prawo żydowskie dopuszczało rozwód. Małżeństwo było ideałem, ale rozwód był dopuszczalny. Małżeństwo było „nienaruszalne, ale nie nierozwiązywalne”. Żydzi utrzymywali, że jeśli raz ideał małżeństwa został zachwiany przez okrucieństwo, niewierność, lub niezgodność, lepiej było dopuścić rozwód i pozwolić na nowy początek. Najtrudniejsze było to, że kobieta w ogóle nie miała żadnych praw. Sam Józef Flawiusz przyznaje: „Mąż ma prawo u nas rozwiązać małżeństwo, ale jeżeli żona opuści męża, nie może wyjść za mąż za innego dopóki poprzedni mąż nie puści jej” (Starożytność 15,8,7). W wypadku obopólnej zgody na rozwód w czasach Nowego Testamentu wystarczająca była obecność dwóch świadków, bez żadnego sądu. Mąż miał prawo oddalić żonę dla byle powodu; żona mogła co najwyżej wnosić do sądu o zmuszenie męża do wydania jej zaświadczenia rozwodowego, ale sąd nie miał prawa zmusić go do tego.

W takiej sytuacji sprawy zaszły tak daleko, że „kobiety odmawiały zawierania kontraktów małżeńskich, a mężczyźni siwieli w bezżeństwie”. Dopiero ustawodawstwo Szymona ben Szetah zatrzymało ów proces. U Żydów żona zawsze wnosiła posag zwany Kethubah. Zgodnie z ustawodawstwem Szymona mąż miał nieograniczone prawo korzystania z posagu żony dopóki trwał w małżeństwie, jednak w wypadku rozwodu był zobowiązany bezwzględnie wypłacić jej posag, nawet gdyby musiał w tym celu „sprzedać swoje włosy”. To wprawdzie zahamowało rozwody, ale pozostawał fakt, że kobieta nie miała żadnych praw.

O wiele gorzej stały sprawy w świecie pogańskim. Również tam, według prawa rzymskiego kobieta nie miała żadnych praw. Jak pisze Katon: „Jeśli ty przyłapiesz swoją żonę na cudzołóstwie, masz prawo ją zabić bez żadnej odpowiedzialności przed sądem, jeśli jednak ty uwikłasz się w cudzołóstwo, żona nie ma prawa podnieść na ciebie palca, gdyż byłoby to bezprawie”. Sprawy pogarszały się do tego stopnia, że w roku 131 przed Chrystusem znany Rzymianin Metellus Macedonicus zmuszony był do wypowiedzi, którą później cytował August: „Gdybyśmy mogli obejść się bez żon, moglibyśmy pozbyć się tego utrapienia. Ponieważ jednak zrządzeniem przyrody ani nie możemy żyć wygodnie z nimi, ani w ogóle istnieć bez nich, raczej musimy dbać o nasze stałe interesy, niż o przemijające przyjemności”.

Nawet poeci rzymscy widzieli okropność tej sytuacji. Jak pisał Horacy: „Wieki obfitujące w grzech najpierw zbrukały małżeństwa i rodziny, a z tego źródła zło rozprzestrzeniło się”, a Propercjusz mawiał: „Prędzej morza wyschną i gwiazdy zostaną ściągnięte z nieba, aniżeli nasze kobiety poprawią się”. Kiedy Owidiusz pisał swe sławne, lub niesławne dzieło Sztuka miłości, ani razu nie wspomniał o miłości małżeńskiej, natomiast cynicznie twierdził, że „tylko ta kobieta jest czysta, która nie jest nagabywana, a mąż, który gniewa się na miłostki żony jest nieokrzesanym gburem”. A Seneka już stwierdzał, że „mężczyzna, którego sprawki stały się głośne, który nie wypłaca jakiejś mężatce rocznej pensji, jest lekceważony przez kobiety jako pospolity zalotnik do dziewczyn, bo w rzeczywistości mężowie służą tylko za parawan dla kochanków”. „Tylko brzydkie są wierne”. „Kobieta. która zgadza się żyć tylko z dwoma jest usposobieniem cnoty”. Tacyt chwali germańskie plemiona uchodzące za barbarzyńców za to, że „nie śmieją się ze zła, a uwodzicielstwa nie wynoszą do rangi ducha epoki”. Juwenaliusz pisał, że niektórzy występowali o rozwód prędzej, niż zwiędły liście ozdabiające girlandami dom weselny. Jeżeli w roku 19 przed Chr. obywatel Kwintus Lukrecjusz Vespillo mógł poświęcić pamięci żony napis: „Rzadko się zdarza, aby małżeństwa trwały do śmierci bez rozwodu, a nasze szczęśliwe przetrwało czterdzieści jeden lat”, to znaczy, że szczęśliwe małżeństwa były zdumiewającym wyjątkiem.

Owidiusz i Pliniusz mieli po trzy żony, Cezar i Antoniusz po cztery, Sulla i Pompejusz pięć. Herod miał ich dziewięć, a córka Cycerona Tulia miała trzech mężów. Cezar Neron był trzecim mężem Poppei, a piątym Statylii Messaliny.

Nie było więc bez przyczyny, że Listy Pasterskie ustanawiały zasadę, że przywódca chrześcijański ma być mężem jednej żony. W świecie, w którym na najwyższych stanowiskach szerzyła się niemoralność, Kościół miał zadanie zademonstrowania czystości, stałości i świętości domu chrześcijańskiego.

Charakter przywódcy chrześcijańskiego (3,1-7 ciąg
da
lszy)

Przywódca chrześcijański powinien być trzeźwy (nephalios) i nie oddający się pijaństwu (paroinos). Wino było w stałym użyciu w starożytnym świecie. Gdzie o wodę było trudno, lub była złej jakości, najnaturalniejszym napojem było wino. Wino rozwesela serce ludzi i bogów (Sdz 9,13). W czasach odnowienia Izraela, będzie on sadził winnice i pił z nich wino (Am 9,14). Mocny napój należy dawać tym, którzy są blisko zguby, a wino tym, którym jest ciężko na sercu (Prz 31,6).

Nie oznacza to wcale, aby świat starożytny nie był uczulony na sprawę pijaństwa. Przypowieści mówią o nieszczęściach wynikających z przyglądania się winu, jego czerwieni (Prz 23,29-35). Wino jest naśmiewcą, a mocny napój kłótnią (Prz 20,1). Znane są też opowiadania o straszliwych skutkach nadużywania wina, jak w wypadku Noego (1 Mjż 9,18-27), Lota (1 Mjż 19,30-38), Amnona (2 Sm 13,28-29). Pomimo tak rozpowszechnionego używania tego napoju, świat starożytny był wstrzemięźliwy. Wino pito w rozcieńczeniu dwie części wina na trzy części wody. Człowiek pijany był traktowany ze wzgardą w normalnym społeczeństwie, a co dopiero mówić o Kościele.

Ciekawe, że każde z tych wyrażeń ma podwójne znaczenie. Nefalios oznacza trzeźwy, ale również czujny, na straży. Odpowiednio paroinos oznacza oddający się winu jak i kłótliwy, gwałtowny. Listy Pasterskie pragną podkreślić, że chrześcijanin nie może pozwalać sobie na nic, co usypia jego czujność lub brudzi jego chrześcijańskie postępowanie.

Dalsze dwa słowa greckie opisują inne kardynalne cechy przywódcy chrześcijańskiego. Ma on być umiarkowany (sofron) i przyzwoity (kosmios).

Słowo sofron jest właściwie nieprzetłumaczalne i jest oddawane przez umiarkowany, rozsądny (B. T.), roztropny, opanowany, czysty, całkowicie panujący nad pożądaniami seksualnymi. Grecy wyprowadzali je z dwóch słów oznaczających zachowanie zdrowego rozsądku i rozwagi. O odpowiadającemu temu wyrażeniu rzeczownikowi sofrosune Grecy mieli wiele do powiedzenia i napisania. Jest on odwrotnością nieumiarkowania i braku wstrzemięźliwości. Platon określił go jako ujarzmienie przyjemności i pożądania. Arystoteles jako „siłę, przez którą przyjemności ciała używane są zgodnie z poleceniami prawa”. Filon jako „takie ograniczenie i porządkowanie pragnień, które wyklucza skrajności i wykroczenia, a wieńczy umiarkowaniem te które są potrzebne i na czasie”. Pitagoras wyraził się, że jest on „fundamentem, na którym spoczywa dusza”. Jamblich, że „jest stróżem najwybitniejszych nawyków w życiu”. Eurypides nazwał go „najwspanialszym darem Bożym” Z nowszych określeń Jeremiasz Taylor nazwał go „przepasaniem umysłu i uzdą namiętności”, a Trench opisuje sofrosune jako „stan pełnej kontroli nad namiętnościami i pożądaniami taki, że nie pozwala się im na więcej, niż to, co dopuszcza prawo i zdrowy rozsądek”. Gilbert Murray pisze o sofron: „Istnieje taki sposób myślenia, który niszczy, i taki, który ocala. Mężczyźni i kobiety, którzy są sofron przechadzają się pomiędzy pięknościami i niebezpieczeństwami tego świata odczuwając miłość, radość, gniew i pokój, a pośród tego wszystkiego zachowują w umyśle to, co ocala. Kogo ocala? Nie tylko ich, ale, jak powiedzieliśmy całość sytuacji. Ratują przed urzeczywistnieniem się zła czyhającego w tych sytuacjach”. E. F. Brown na zilustrowanie słowa sofrosune przytacza modlitwę Tomasza z Akwinu proszącego o „uciszenie wszystkich naszych pobudek cielesnych i duchowych”.

Człowiek, który jest sofron trzyma każdą część swej natury pod doskonałą władzą, co można wyrazić określeniem, że sofron jest taki człowiek, w którego sercu Chrystus panuje bez reszty.

Razem z tym słowem występuje stowarzyszony wyraz kosmios, który przetłumaczony został jako przyzwoity. Człowiek jest dlatego kosmios w zewnętrznym postępowaniu, ponieważ jest sofron w swym wewnętrznym życiu. Kosmios oznacza uporządkowany, szczery, przyzwoity i dostojny. W grece ma dwa szczególne zastosowania: Występuje w wyrażeniu uznania i w napisach poświęconych zmarłym, a równocześnie powszechnie używa się go na określenie człowieka, który jest dobrym obywatelem. Platon określa człowieka kosmios jako „obywatela, który jest spokojny, a swoje obowiązki we właściwym miejscu i właściwym porządku spełnia jako nałożony na siebie urząd”. Słowo to zawiera w sobie coś więcej, niż dobre zachowanie. Opisuje ono człowieka, którego życie jest piękne, a w jego charakterze wszystko jest harmonijnie połączone.

Przełożony zboru musi być człowiekiem, który jest sofron, panujący nad każdym swoim instynktem i pragnieniem; który jest kosmios, w zewnętrznym pięknie przejawiający swoje wewnętrzne opanowanie. Przywódca chrześcijański musi być kimś, w którego sercu rządzi moc Chrystusowa, z którego życia promieniuje piękno Chrystusa.

Charakter przywódcy chrześcijańskiego (3,1-7 ciąg
da
lszy)

Przywódca chrześcijański ma być gościnny (filoksenos). Jest to cecha, na którą Nowy Testament kładzie znaczny nacisk. Apostoł Paweł zaleca zborowi w Rzymie, aby „okazywał gościnność” (Rz 12,13). „Okazujcie gościnność jedni drugim bez szemrania” pisze Apostoł Paweł w Pierwszym Liście 4,9. W jednym z najwcześniejszych utworów chrześcijańskich Pasterz Hermasa mówi się: „Epikopos powinien być gościnnym człowiekiem, który chętnie i o każdej porze wita w swoim domu sługi Boga”. Przywódca chrześcijański ma być człowiekiem o otwartym sercu i otwartym domu.

Świat starożytny był bardzo wrażliwy na prawa gościa. Podróżny był pod strażą Zeusa Xenios, Obrońcy Przechodniów, Pielgrzymów. W świecie starożytnym gospody cieszyły się złą sławą. W jednej ze sztuk Herakles zapytuje towarzysza podróży, gdzie zatrzymają się na nocleg, i otrzymuje odpowiedź: „Tam gdzie jest najmniej pcheł”. Platon opisuje właściciela gospody, który jak pirat na morzu tylko po to wita gości, aby ich obrabować. Gospody były zazwyczaj brudne, drogie, a nade wszystko niemoralne. Starożytny świat wypracował system, który można nazwać Przyjaźń gościnności. Przez całe pokolenia pewne rodziny świadczyły sobie wzajemnie gościnność i udzielały schronienia. Zdarzyło się, że po długim czasie członkowie rodzin przestawali być sobie wzajemnie znani i dla rozpoznania posługiwali się tzw. talliami. Obcy, szukający schronienia musiał pokazać połówkę jakiegoś przedmiotu, którego druga połówka była w posiadaniu gospodarza. Jeśli obydwie połówki pasowały do siebie, gość był pewien, że jest we właściwym domu, a gospodarz, że jego gość jest przyjacielem jego domu od czasów przodków.

W Kościele chrześcijańskim byli w tamtych czasach wędrowni nauczyciele i kaznodzieje, którzy potrzebowali gościnności. Bywali też niewolnicy nie mający w ogóle własnego domu, dla których było wielkim zaszczytem, mieć prawo błogosławieństwa, gdy chrześcijanie mieli domy, do których mogli się schronić i znaleźć w nich ludzi podobnie usposobionych i o takich samych poglądach. Żyjemy na świecie, w którym wciąż jest wielu przybyszów, ludzi daleko od swoich domów, albo mieszkających w warunkach trudnych do zniesienia wierzącemu człowiekowi. Dla wszystkich takich powinny być otwarte drzwi domów chrześcijańskich i witające, przyjazne serca.

Przywódca chrześcijański powinien być dobrym nauczycielem (didaktikos). Mówiło się, że jego obowiązkiem jest głosić nie nawróconym i nauczać nawróconych. Należy tu wspomnieć o dwóch rzeczach. Po pierwsze, jest nieszczęściem naszego czasu, że praca nauczania w Kościele nie jest prowadzona tak, jak powinna być. Mamy wiele kazań na ważne tematy i napominania, ale brak jest tego rodzaju nauki, która była by pomocą człowiekowi wtedy, gdy nie wie on, co chrześcijanin powinien robić w tej sytuacji. Pouczanie jest pierwszym obowiązkiem kaznodziei i przywódcy chrześcijańskiego. Drugim natomiast jest ten, że najlepsze nauczanie dokonuje się nie przez mówienie, lecz przez to, czym nauczyciel jest. Nawet człowiek bez daru wymowy może nauczać przez życie prowadzone w taki sposób, że ludzie widzą w nim odbicie Mistrza. Ktoś określił świętego jako człowieka, w którym na nowo żyje Chrystus.

Przywódca chrześcijański nie ma być zadzierzysty, (plektes, bijący). O tym, że nie była to zbędna instrukcja świadczy jeden z punktów Reguły Apostolskiej: „Biskup, kapłan, lub diakon, który uderzy wierzącego, który pobłądził, lub niewierzącego, który popełnia niesprawiedliwość i w taki sposób chce go odstraszyć, ma być odsunięty z naszego polecenia, gdyż nigdzie Pan nie nauczał tego. Kiedy Mu złorzeczono, on nie odpłacał im, lecz odwrotnie. Kiedy Go bito, nie oddawał, a kiedy cierpiał, nie groził”. Oczywiście jest dziś nie do pomyślenia, aby przywódca chrześcijański bił innych, ale pozostaje faktem, że nawet gniewne przemawianie, irytacja, złoszczenie jest zabronione chrześcijaninowi.

Przywódca chrześcijański ma być łagodny. Odpowiedni wyraz grecki brzmi epieikes, jeszcze jedno z nieprzetłumaczalnych słów. Pochodny rzeczownik brzmi epieikeia, który Arystoteles objaśnia jako „tego, który poprawia sprawiedliwość i jest lepszy od sprawiedliwości”. Mówił, że jest to cecha, która poprawia prawo, kiedy błądzi ono ze względu na swoje uogólnienie. Ma na myśli, że czasami zastosowanie litery prawa może być niesprawiedliwe. Jak pisze French epieikeia oznacza „odstąpienie od litery prawa, aby lepiej przestrzegać ducha prawa” i że „jest to uosobienie rozpoznające niemożliwości ścisłego trzymania się litery przepisów... rozpoznające niebezpieczeństwo zawsze czyhające na upieranie się przy przepisach do tego stopnia, że wynika z nich zło... usposobienie, które prostuje i przyobleka niesprawiedliwość sprawiedliwości”. Arystoteles opisuje w całości postępowanie epieikeia: „Wybaczać ludziom błędy, baczyć na ustawodawcę bardziej niż na ustawy, na intencję bardziej, niż na postępowanie, na całość raczej, niż na części, na charakter postępującego w dłuższym okresie raczej, niż w obecnej chwili, pamiętać dobro raczej, niż zło i to raczej dobro otrzymane, niż uczynione, znosić krzywdy, raczej słowami dojść do porozumienia, niż rozstrzygać je czynami”. Jeśli wyniknie dyskusja można ją rozstrzygnąć przez odwołanie się do księgi praktyki i postępowania, lub rozstrzygnąć zgodnie z prawem, albo rozstrzygnąć zgodnie z miłością. Atmosfera wielu zborów zmieniłaby się, gdyby było tam więcej epieikeis.

Przywódca chrześcijański ma być nie swarliwy (amachos). Grecki wyraz oznacza kogoś nieskłonnego do bójki. Są ludzie, których moglibyśmy nazwać `zadzierającymi z każdym” w swoim odnoszeniu się do innych ludzi. Ale prawdziwy przywódca chrześcijański niczego bardziej nie pragnie, jak pokoju ze swoimi bliźnimi.

Przywódca chrześcijański ma być nie chciwy na grosz. Nie będzie niczego czynił tylko dla zarobku. Wie, że są wartości przekraczające wartości pieniędzy.

Mężczyźni w służbie chrześcijańskiej (3,8-10.12-13)

W pierwszym Kościele funkcja diakonów leżała bardziej w sferze praktycznej służby. Kościół chrześcijański odziedziczył wspaniałą organizację służby miłosierdzia po synagodze żydowskiej. Żaden naród nie przejawiał takiego poczucia odpowiedzialności za biednych braci i siostry, jak Żydzi. Nie zachęcali wprawdzie do udzielania indywidualnej pomocy, lecz do pomagania przez gminę, szczególnie przez synagogę. Każdego piątku w każdej gminie wyznaczeni poborcy obchodzili targi i pukali do każdego domu, zbierając datki na biednych w pieniądzach i naturze. Tak zebrany kapitał rozprowadzany był wśród biednych przez dwu- lub więcej osobowy komitet. Biednym gminy dawano jedzenia na czternaście posiłków, czyli po dwa posiłki dziennie na cały tydzień. Lecz nie mógł otrzymać wsparcia z tego funduszu, jeśli już posiadał w domu zapas wystarczający na czternaście posiłków. Fundusz ten nazywano kuppah, czyli koszyk. Oprócz tego odbywały się zbiórki po domach dla tych, którzy znaleźli się w doraźnej potrzebie właśnie w tym dniu, taki fundusz nazywano tamhui, czyli taca. Kiedy Kościół przejął te zadania, odpowiednie funkcję wypełniali diakoni.

Wymagania stawiane diakonom były pod wieloma względami identyczne, jak dla episkopoi. Mieli być ludźmi pogodnymi, wstrzemięźliwymi, nie brudzić rąk zajęciami prowadzącymi do niegodziwego zysku, mieli być poddawani próbie w ramach określonego czasu, mieli praktykować to, czego nauczali, aby móc wyznawać wiarę chrześcijańską z czystym sumieniem.

Występuje tu jedna cecha dodatkowa: nie mają być dwulicowi, po grecku dilogos, mówiący dwoma głosami, mówiący do jednych jedno, a do drugich drugie. W Wędrówce Pielgrzyma Johna Bunyana, wykłada on następujące słowa w usta Zmiennego: „Do krewnych mych zalicza się w szczególności pan Chorągiewka-na-Dachu, pan Modniś, pan Piękne Słówka (od jego przodków to miasto otrzymało swą nazwę). Zalicza się do nich też pan Gładki, pan Dwulicowy, pan Wszystkiemu-Rad, oraz proboszcz naszej parafii, pan Dwujęzyczny”. Diakon odwiedzający domy musi być w swoim postępowaniu z potrzebującymi pomocy człowiekiem prostolinijnym, nie dwulicowym. Będzie on wciąż kuszony, aby przez obłudę wybrnąć z niewygodnej sytuacji, używając pięknych słówek. Natomiast człowiek wykonujący dzieło Kościoła chrześcijańskiego musi być prostolinijny.

Jest oczywiste, że człowiek należycie spełniający obowiązki diakona ma prawo oczekiwać promocji na wyższe stanowisko starszego zboru i zdobędzie sobie taki stopień zaufania w wierze, że potrafi każdemu spojrzeć prosto w oczy.

Kobiety w służbie zboru (3,11)

Jeśli chodzi o język grecki zdanie to może odnosić się zarówno do żon diakonów, jak i do diakonis, ale bardziej prawdopodobnie jest, że dotyczy kobiet czynnych w służbie miłosierdzia, czyli diakonis. Musiały występować takie akty miłosierdzia i grzeczności, które tylko kobieta mogła spełnić wobec drugich kobiet. Z całą pewnością istniały diakonise w pierwszym Kościele. Ich zadaniem było nauczanie nowo nawróconych kobiet, w szczególności asystowania przy chrzcie, dokonywanym przez całkowite zanurzenie.

Konieczne było ostrzeganie takich pracowniczek przed oszczerstwami i plotkami, aby można było całkowicie na nich polegać. Młody lekarz przed podjęciem praktyki składa ślubowanie Hipokratesa, którego częścią jest przyrzeczenie nie powtarzania niczego, co usłyszał w domu pacjenta, lub czego dowiedział się o pacjencie, nawet gdyby mówiono o tym na ulicy. W pracy troski o biednych łatwo było o czymś usłyszeć, czego powtarzanie mogło przynieść nieobliczalne szkody. Nie jest to bynajmniej obraźliwe dla kobiet, że Listy Pasterskie zabraniają im plotkowania, wynika z natury, że kobiety są bardziej podatne na pokusę plotek. Praca mężczyzny odbywa się w szerokim świecie, kobieta z konieczności żyje w zawężonym świecie spraw domowych i ma mniej tematów do rozmowy. To właśnie zwiększa niebezpieczeństwo mówienia o osobistych stosunkach, z czego rodzą się plotki. Obojętnie, czy to kobieta, czy mężczyzna, chrześcijanin-plotkarz jest zjawiskiem potwornym.

W cywilizacji greckiej było ważne, aby pracowniczki zboru zachowały swą godność. Szanująca się kobieta grecka żyła w odosobnieniu, nigdy nie wychodząc samotnie, a nawet nie siadając do stołu razem z mężczyznami swego domu. Perykles mawiam, że obowiązkiem kobiety - matki ateńskiej - było życie ukryte w cieniu, aby jej imię nigdy nie było wspominane wśród mężczyzn, ani dobrze, ani źle. Ksenofon relacjonuje, jak prowincjonalny szlachcic, jego przyjaciel, opowiadał mu o swojej młodej żonie, którą właśnie pojął, i którą serdecznie kochał: „Co ona mogła wiedzieć, kiedy się z nią żeniłem. Nie miała jeszcze piętnastu lat, gdy wprowadziłem ją do swego domu, wychowana była pod ścisłym nadzorem tak, że o ile to było możliwe, nie pozwalano jej ani cokolwiek wiedzieć, ani słyszeć, ani zadawać pytań”. W taki sposób wychowywano dziewczęta greckie w poważnych domach. Ksenofon oddaje żywy obraz tych dziewcząt-żon stopniowo „przyzwyczajających się do swych mężów i dochodzących do wystarczającego oswojenia, aby utrzymywać z nimi rozmowę”.

Chrześcijaństwo wyzwoliło kobietę, uwolniło ze swego rodzaju niewolnictwa. Ale zaistniały tu niebezpieczeństwa. Wyzwolona mogła nadużywać nowo odkrytą wolność, wyzwolenie mogło szokować opinię publiczną dlatego Kościół musiał wypracować swoje zasady. Tylko przez mądre korzystanie z wolności i nienadużywanie jej mogła kobieta zachować swoją dumną pozycję, którą dziś cieszy się w Kościele.

Zaszczyt i odpowiedzialność życia w zborze chrześcijańskim (3,14-15)

Tutaj w jednym zdaniu wyjaśniony jest cel napisanie Listów Pasterskich: napisano je, aby pouczyć ludzi, jak mają zachowywać się wewnątrz Kościoła. Na postępować użyto słowa anastrefesthai opisującego, „jak znaleźć się wśród ludzi”, życie i charakter człowieka, a szczególnie odnoszenie się do innych ludzi. Jak powiedziano, słowo to samo w sobie ustanawia, że osobisty charakter członka zboru ma być doskonały, a jego odnoszenie się do innych ludzi wyrażać prawdziwą społeczność. Zgromadzenie zboru jest zespołem ludzi, którzy są w przyjaźni z Bogiem i jedni z drugimi. Apostoł Paweł używa czterech słów opisujących cztery wielkie funkcje zboru.

1. Zbór jest domem (rodziną), Bożym oikos. Przede wszystkim i najbardziej musi być rodziną. W sprawozdaniu z jednej z największych swoich bitew morskich Nelson przypisuje zwycięstwo temu, „że miał szczęście dowodzić zespołem braci”. Dopóki zbór nie stanie się zespołem braci w ogóle nie jest Kościołem. Miłość braterska może zaistnieć tylko tam, gdzie istnieje miłość braterska.

2. Zbór jest Kościołem (ekklesia) żywego Boga. Słowo ekklesia dosłownie oznacza zespół zwołanych ludzi. Nie w tym sensie, aby byli wyselekcjonowani, lub wyciągnięci. W Atenach ekklesia stanowiła zespół zarządu miasta, złożonego ze wszystkich obywateli spotykających się na zebraniu. Oczywiście nigdy nie mogli uczestniczyć wszyscy obywatele. Wezwanie dotyczyło wszystkich, aby zgromadzili się na Zebraniu Miejskim, ale tylko niektórzy obywatele przybywali. Podobnie Boże wezwanie obejmuje wszystkich ludzi, ale niektórzy tylko je przyjmują i ci właśnie stanowią ekklesię, Kościół. Nie dlatego, że Bóg jednych przyjmuje, a drugich nie; zaproszenie dotyczy wszystkich, ale na zaproszenie trzeba odpowiedzieć.

3. Kościół jest filarem (stulos) prawdy. Dla Efezjan, do których List ten był pisany, słowo filar musiało mieć szczególne znaczenie. Największą chlubą Efezu była świątynia Diany, czyli Artemidy. „Wielka jest Diana Efezka!” (Dz 19,28). Była jednym z siedmiu cudów świata, a jej cechą charakterystyczną były filary. Miała sto dwadzieścia siedem filarów, z których każdy był darem innego króla. Wszystkie były z marmuru, a niektóre ozdobione drogimi kamieniami i wykładane złotem. Mieszkańcy Efezu dobrze wiedzieli, jak piękne mogą być filary. Możliwe, że użyte tutaj znaczenie filara nie tyle zawiera sens podtrzymania - co wyraża bardziej słowo podwalina - co ozdoby, wystawy. Często pomnik wybitnego człowieka stawia się na wzgórzu lub szczycie filara, aby wynosił się ponad otoczenie i był widoczny z daleka. Tutaj ukryta jest myśl, że zadaniem Kościoła jest podtrzymywać prawdę w taki sposób aby wszyscy mogli ją widzieć.

4. Kościół jest podwaliną (hedraioma) prawdy. Podwalina jest podstawą budynku, zachowuje go we właściwym położeniu. W świecie, który nie chce widzieć prawdy, Kościół podtrzymuje ją tak, aby wszyscy mogli ją widzieć. W świecie, który tak często chciałby pozbyć się niewygodnej prawdy, Kościół podtrzymuje ją przeciw wszystkim, którzy usiłują ją zniszczyć.

Hymn Kościoła (3,16)

Wielkie znaczenie tego urywka polega na tym, że mamy tu fragment pieśni Pierwszego Kościoła. Jest to wyznanie wiary oprawione w ramy poezji i melodii. Oczywiście nie należy wymagać od pieśni precyzyjnych sformułowań wyznania wiary, ale spróbujmy dociec, co każda z linijek stara się wyrazić.

1. Ten, który objawił się w ciele. Na samym początku hymn ten podkreśla rzeczywiste człowieczeństwo Jezusa, jakby mówił: „Popatrzcie na Jezusa, a zobaczycie serce, myśl i działanie Boga w zrozumiałej dla każdego formie”.

2. Został usprawiedliwiony w Duchu. To bardzo trudna linijka może oznaczać jedną z trzech rzeczy:

a) Może oznaczać, że we wczesnym okresie swojego życia Jezus został zachowany w bezgrzeszności przez Ducha Świętego. To Duch Święty udziela kierownictwa i naszą winą jest, że tak mało Go słuchamy. Natomiast doskonałe posłuszeństwo Jezusa, Jego poddanie się Duchowi Świętemu zachowało Go od wszelkiego grzechu. Jego czyny poparte zostały działaniem Ducha Świętego, który w Nim przebywał. Oskarżony przez uczonych i faryzeuszy o dokonywanie uzdrowień mocą diabelską Jezus odpowiada: „Lecz jeśli ja Duchem Bożym wypędzam demony, to przyszło do was Królestwo Boże” (Mt 12,28). Moc mieszkająca w Jezusie była mocą Ducha, a potężne znaki, których dokonywał były usprawiedliwieniem niezwykłych Jego twierdzeń o sobie.

c) Możliwe też, że mamy tu nawiązanie do zmartwychwstania. Ludzie ukrzyżowali Jezusa jako przestępcę, ale przez moc Ducha powstał z martwych. Wyrok ludzki okazał się fałszywy i Jezus został usprawiedliwiony. Jakkolwiek byśmy tłumaczyli tę linijkę jej znaczenie jest takie że to Duch Św. był mocą wykazującą, że Jezus jest tym, za kogo się podaje.

3. Ukazał się aniołom. I znowu mamy trzy możliwe znaczenia.

a) Może to być nawiązanie do życia Jezusa przed Jego przyjściem na ziemię.

b) Może to być powiedziane o życiu Jezusa na ziemi, gdyż nawet wtedy zastępy anielskie przyglądały się Jego zmaganiom z siłami złego.

c) Może to mieć związek z powszechnym w czasach Jezusa przeświadczeniem, że powietrze wypełnione jest siłami demonicznymi i - anielskimi. Wiele z nich było wrogich Bogu i ludziom, one to sprzysięgały się na zgubę Jezusowi. W jednym z tekstów (1 Kor 2,7-8) Apostoł Paweł stwierdza, że działo się tak przez ignorancję, aż Jezus przyniósł im i ludziom mądrość ukrytą od założenia świata. Zwrot ten może oznaczać, że Jezus zaniósł prawdę nawet siłom anielskim i demonicznym, które nigdy jej przedtem nie znały. Jakkolwiek tłumaczony, mówi on, że dzieło Jezusa jest tak potężne, iż obejmuje niebo i ziemię.

4. Był zwiastowany między poganami. Zwrot ten zawiera prawdę, że Jezus nie był wyłączną własnością narodu, czy rasy. Nie był Mesjaszem, który przyszedł wynieść Żydów na wyżyny ziemskiej wielkości, lecz Zbawicielem całego szerokiego świata.

5. Uwierzono w Niego na świecie. W tak prostym zwrocie ujęto tu prawdę graniczącą z cudem. Po śmierci Jezusa, Jego zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu liczba Jego naśladowców wynosiła sto dwadzieścia (Dz 1,15). Wszystkim, co mieli do zaoferowania światu była opowieść o Cieśli galilejskim, którego ukrzyżowano na pagórku Palestyny jako przestępcę. A jednak nie upłynęło 70 lat, gdy ta wieść doszła do krańców świata i w każdym narodzie przyjmowano tego ukrzyżowanego Jezusa jako Pana. W tym skromnym zdaniu zawiera się cały cud ekspansji Kościoła, ekspansji niewytłumaczalnej, biorąc po ludzku.

6. Wzięty został w górę do chwały. Jest to nawiązanie do wniebowstąpienia. Historia Jezusa zaczynała się w niebie i kończyła się w niebie. Żył jako sługa, napiętnowano Go jako przestępcę, ukrzyżowano na krzyżu, powstał z martwych z oznakami gwoździ na ciele, ale na końcu była chwała.

W służbie Boga, czy w służbie szatana (4,1-5)

Kościół chrześcijański odziedziczył po Starym Testamencie przekonanie, że sprawy na tym świecie, zanim się polepszą, muszą się bardzo pogorszyć. Żydzi zawsze myśleli o czasie w dwóch epok: tego, obecnego wieku, który jest całkowicie zły i we władzy złych sił, oraz przyszłego wieku, który będzie wiekiem doskonałym Boga i dobroci. Ale jeden wiek nie przejdzie w drugi bez ostatecznej, rozpaczliwej walki. Pomiędzy tymi wiekami nastanie Dzień Pański. W tym dniu świat zostanie wstrząśnięty do swoich posad, odbędzie się ostatnia decydująca walka ze złem, ostatni powszechny sąd, a potem zaświta nowy dzień.

Pisarze Nowego Testamentu przejęli tę postawę, byli w niej wychowani, jako Izraelici. Jedną z oczekiwanych cech ostatniego okresu miały być herezje i fałszywe nauki. „Powstanie wielu fałszywych proroków, i zwiodą wielu” (Mt 24,11). „Powstaną fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy, i czynić będą cuda i znaki, aby o ile można, zwieść wybranych” (Mk 13,22). Apostoł Paweł oczekiwał w tych ostatnich dniach wyłonienia się „człowieka niegodziwości, syna zatracenia” (2 Tes 2,3), który będzie wynosił się ponad Boga.

W Kościele tacy fałszywi nauczyciele powstali w zborze efeskim. Musimy bardzo poważnie zastanowić się nad sprawą przedstawioną przez nasz urywek. W tamtych czasach wierzono, że złe duchy zamieszkują powietrze i dążą do zrujnowania człowieka. Chociaż jednak te złe wpływy pochodzą od demonów, to przejawiają się przez ludzi. Przychodziły przez ludzi, których cechą wyróżniającą była obłuda, a których sumienie napiętnowane było przez szatana. Zdarzało się wtedy, że niewolnicy byli znaczeni, piętnowani znakiem wyrażającym przynależność do określonego właściciela. Właśnie ci fałszywi nauczyciele nosili na swoich sumieniach znamię przynależności do szatana, wyróżniające ich jako jego własność.

Mamy tu do czynienia z czymś niesamowitym, a równocześnie z przestrogą. Bóg zawsze szuka ludzi, którzy mogliby stanowić Jego narzędzie w tym świecie, ale okropną prawdą jest, że i siły zła szukają ludzi, którymi mogłyby się posługiwać. W tym zawarta jest straszna odpowiedzialność związana z człowieczeństwem. Człowiek może być w służbie Boga, lub w służbie złego. Którą z nich wybierze?

Ci, którzy zniewalają ludzi i oskarżają Boga (4,1-5 ciąg dalszy)

Heretycy z Efezu propagowali naukę wywierającą określone skutki w życiu. Jak poprzednio wykazaliśmy heretycy ci byli gnostykami, a istotą gnostycyzmu była nauka o materii, jako całkowicie złej i duchu jako całkowicie dobrym. Jednym ze skutków tego było kazanie, że wszystko związane z ciałem jest złe i wszystko w świecie jest złe. W Efezie dało to w wyniku dwa określone błędy. Heretycy ci nalegali, aby człowiek, jak tylko można, stronił od jedzenia, bo pokarm jest materialny, a więc zły, a oprócz tego pokarm służy ciału, które również jest złe. Nalegali również, aby ludzie stronili od małżeństwa, gdyż instynkty ciała są złe i mają być ujarzmiane.

Herezja ta miała w Kościele wiele nawrotów, prawie w każdym pokoleniu pojawiali się ludzie, którzy chcieli być bardziej rygorystyczni od Boga. Kiedy przyszło do spisania Kanonów Apostolskich, trzeba było czarno na białym stwierdzić: „Jeśli któryś z biskupów, diakonów, lub kapłanów, lub ktokolwiek z szeregu duchowych stopni stroni od małżeństwa, mięsa, wina nie ze względu na ascezę (czyli dyscyplinę wewnętrzną), ale przez pogardzanie nimi, jako złem samym w sobie, zapominając, że wszystkie te rzeczy są dobre, i Bóg stworzył człowieka mężczyznę i kobietę i znieważa dzieło Boga, niech się poprawi albo niech będzie odwołany i wyrzucony z Kościoła. Podobnie też świeccy”. (Kanony Apostolskie 51). Ireneusz, piszący przy końcu drugiego wieku opowiada, jak pewni naśladowcy Saturnina „głosili, że małżeństwo i rodzenie pochodzi od szatana. Podobnie wielu unika pokarmów zwierzęcych i uwodzi tłumy tego rodzaju przewrotną wstrzemięźliwością” (Ireneusz, Przeciw Herezjom 1,24,2). Poglądy takie doszły do głosu również wśród mnichów i pustelników czwartego wieku, którzy uchodzili, aby żyć na pustyni egipskiej, całkowicie odcięci od świata. Spędzali życie na umartwianiu ciała. Nigdy nie jedli gotowanej strawy i słynęli ze swej „bezcielesności”. Jedni spędzali całe noce w pozycji uniemożliwiającej sen, inni byli znani z takiego zaniedbywania ciała, że robactwo kapało z nich przy chodzeniu, był taki który jadł sól w południe i odmawiał sobie następnie picia wody. Mawiali oni, że „czyste ciało oznacza z konieczności brudną duszę”.

Odpowiedź dana tutaj takim ludziom mówi, że czyniąc takie rzeczy obrażają Boga, Stworzyciela świata, a Jego dzieła są wciąż podkreślane jako dobre. „I widział Bóg wszystko co uczynił, a oto było bardzo dobre” (1 Mjż 1,31). „Wszelkie żywe stworzenie będzie dla was pokarmem” (1 Mjż 9,3). „Bóg stworzył człowieka na podobieństwo swoje... stworzył ich mężczyzną i kobietą. I Bóg pobłogosławił im i powiedział do nich: Bądźcie płodni, rozmnażajcie się i napełniajcie ziemię” (1 Mjż 27-28).

Ale wszystkie dary Boże mają być używane w pewien sposób.

1. Mają być używane ze świadomością, że są darami Bożymi. Są pewne rzeczy, które otrzymujemy z taką łatwością, że zapominamy, że są to dary i uważamy za należne nam. A musimy pamiętać, że wszystko co mamy, jest darem od Boga i że nie istnieje żadne żywe stworzenie posiadające życie w oderwaniu od Niego.

2. Mają być rozdzielane. Samolubne używanie jest zabronione. Nikt nie ma monopolu na dary Boże, każdy ma w nich udział.

3. Mają być używane z dziękczynieniem. Zawsze powinna być modlitwa przed jedzeniem, Izraelici zawsze zmawiali modlitwę przed jedzeniem i mieli kilka rodzajów tych modlitw. Przed jedzeniem owoców: „Błogosławiony bądź Królu Wszechświata, który stworzyłeś owoce drzewa”. Natomiast pijąc wino: „Błogosławiony bądź Królu Wszechświata, który wyprowadziłeś owoce ziemi”. Jedząc chleb: „Błogosławiony bądź Królu Wszechświata, który wyprowadzasz chleb z ziemi”. Sam fakt dziękowania Bogu za coś, poświęca tę rzecz, i nawet demony nie mogą dotykać tego, co zostało dotknięte Duchem Boga.

Prawdziwy chrześcijanin nie służy Bogu przez niewolnicze poddanie się przepisom i nakazom, lub krzywdzenie Jego stworzenia; raczej służy przez wdzięczne przyjmowanie dobrych darów Bożych i pamiętając, że żyje w świecie, w którym Bóg stworzył wszystko dobre, a także nie zapominając dzielić się darami Bożymi z innymi.

Instrukcje dla posła Chrystusowego (4,6-10)

Urywek ten jest wypełniony po brzegi praktycznymi wskazówkami nie tylko dla Tymoteusza, ale dla każdego sługi Kościoła obarczonego obowiązkiem pracy i przewodzenia.

1. Mówi nam, jak pouczać innych. Słowo nauczać jest w języku greckim bardzo znamienne. Hypolithestai nie oznacza wydawania zarządzeń, lecz raczej udzielanie porad, sugerowanie czegoś. Jest słowem łagodnym, skromnym, umiarkowanym. Oznacza, że nauczyciel nie ma ustanawiać dogmatycznych reguł, ale raczej mówić tak, jakby przypominał ludziom o tym, co oni już wiedzą, albo sugerować nie tyle, aby uczyli się od niego, ile raczej aby w swoich własnych sercach odkryli, co jest słuszne. Kierownictwo w duchu łagodności zawsze będzie skuteczniejsze od bombardowania apodyktycznymi zarządzeniami. Ludzie, którzy nie lubią być popychani, dadzą się jednak prowadzić.

2. Mówi się o tym, jak wypełnić zadanie nauczania. Tymoteusz jest zachęcony do karmienia swego życia słowami wiary. Nikt nie potrafi wydawać, jeśli wcześniej nie napełni. Kto ma nauczać, musi się nieustannie uczyć. Jest to odwrotnością, smutnej prawdy, że człowiek stający się nauczycielem przestaje się sam uczyć. Tymoteusz musi codziennie lepiej poznawać Chrystusa, zanim opowie o Nim innym.

3. Mówi, czego unikać. Tymoteusz ma unikać bezużytecznych bajek w rodzaju tych, jakie babcie opowiadają dzieciom. Bardzo łatwo zgubić się w sprawach drugorzędnych i wplątać się w sprawy nieistotne. Tylko wielkie centralne prawdy godne są tego, aby nimi stale karmić swój umysł i żywić swą wiarę.

4. Mówi, czego poszukiwać, do czego dążyć. Jak zapaśnik ćwiczy swoje ciało, tak chrześcijanin ma ćwiczyć swoją duszę. Nie chodzi tu o pogardzenie kondycją cielesną. To właśnie wiara chrześcijańska głosi, że ciało jest świątynią Ducha Świętego. W umyśle Apostoła Pawła był obraz starożytnych, szczególnie greckich gimnazjów, które były niebezpiecznymi miejscami. Każde miasto miało swoje gimnazjum, gdyż dla młodzieży greckiej w wieku pomiędzy szesnastu i osiemnastu lat główną częścią nauki była gimnastyka. Jednak świat starożytny był przeżarty homoseksualizmem, który gnieździł się w gimnazjach. Po drugie Apostoł Paweł dąży do utworzenia równowagi. Ćwiczenia fizyczne są dobre i ważne, ale mają ograniczone zastosowanie, tylko częściowo rozwijają człowieka i dają wyniki chwilowe, gdyż ciało przemija. Natomiast ćwiczenie w pobożności rozwija całego człowieka cieleśnie, umysłowo i duchowo, a jego wyniki trwają nie tylko do czasu, ale i wiecznie. Chrześcijanin nie jest zawodnikiem gimnazjum, ale zawodnikiem Bożym. Nawet wielcy wśród Greków uznawali to. Jak pisał Izokrates: „Żaden asceta nie musi ćwiczyć swego ciała w takim stopniu, co król powinien ćwiczyć swoją duszę... Ćwicz przez dobrowolne poddawanie się pracy, tak, abyś gdy przyjdą nie dobrowolne mozoły mógł je znieść”.

5. Ukazuje podstawę tych wysiłków. Nikt nie twierdzi, że życie chrześcijańskie jest łatwą drogą, ale jej celem jest Bóg. Właśnie dlatego, że jest to życie w obecności Boga, które kończy się jeszcze bliższą obecnością, chrześcijanin wykazuje wolę wytrwania. Wielkość celu sprawia, że warto się trudzić.

Jedyna droga do uciszenia krytyki (4,11-16)

Jedną z trudności Tymoteusza był jego młody wiek. Nie powinniśmy myśleć o nim jako o wyrostku, upłynęło przecież piętnaście lat od czasu, gdy został pomocnikiem Apostoła Pawła. Użyte tu greckie słowo neotes może oznaczać każdego w wieku poborowym, czyli do czterdziestu lat. Ale Kościół chętnie widział swoich ludzi na urzędzie jako dojrzałych. Kanony Apostolskie postanowiły, że nie powinno ustanawiać człowieka biskupem dopóki nie ma pięćdziesięciu lat, „kiedy już przeminą młodzieńcze nieporządki”. Tymoteusz był młody w porównaniu z Apostołem Pawłem, i wielu mogło spoglądać na niego krytycznym okiem. Kiedy William Pitt starszy wygłaszał mowę w izbie gmin w wieku trzydziestu trzech lat, powiedział: „Nie będę usiłował ani zaprzeczyć, ani tłumaczyć się ze zbrodni bycia młodym”. Kościół zawsze traktował młodość z pewną podejrzliwością i Tymoteusz w nieunikniony sposób podpadł pod tę nieufność.

Tymoteusz otrzymuje tu radę najtrudniejszą ze wszystkich do naśladowania, mianowicie, że ma uciszać krytykę swoim postępowaniem. Pewnego razu Platon został oskarżony o niegodne postępowanie. „Musimy żyć w taki sposób”, powiedział, „aby wszyscy ludzie przekonali się, że oskarżenie to jest fałszywe”. Ustne tłumaczenie się może nie uspokoić krytyki, ale uczyni to postępowanie. Czym więc ma wyróżniać się postępowanie Tymoteusza?

1. Po pierwsze, ma cechować się miłością. Grecki wyraz agape na oznaczenie największej z cnót chrześcijańskich jest w znacznej mierze nieprzetłumaczalny. Istotą jego znaczenia jest niepokonana życzliwość. Bez względu na to, co ludzie uczynili człowiekowi, który ma agapę, lub powiedzieli na niego, on zawsze będzie starał się o ich dobro. Nigdy nie będzie zawzięty, obrażony, nigdy mściwy, nigdy nie pozwoli sobie na nienawiść, nigdy nie odmówi przebaczenia. Oczywiście osiągnięcie tego rodzaju miłości angażuje całą osobowość człowieka. Zwyczajna miłość przychodzi bez naszej woli. Miłość do naszych najbliższych jest instynktowna. Miłość mężczyzny do kobiety jest przeżyciem, do którego nie trzeba wysiłku. Zazwyczaj jest ona sprawą serca. Ale miłość chrześcijańska jest wyraźnie sprawą woli. Jest przezwyciężeniem samego siebie w rozbudzaniu troski o innych. W ten sposób wyróżniającą cechą przywódcy chrześcijańskiego będzie troska o innych bez względu na to, jak oni wobec niego postępują. Niech pomyślą o tym ci stojący na czele, którzy łatwo się obrażają, i podatni są na noszenie w sercu urazów.

2. Po drugie, musi być wierny. Jest to niezwyciężona wierność Chrystusowi, bez względu na koszt. Nie jest trudno być dobrym żołnierzem, kiedy wszystko układa się pomyślnie. Ale prawdziwie wartościowym jest taki żołnierz, który potrafi walczyć, gdy ciało jest zmęczone, a żołądek pusty, kiedy sytuacja wydaje się beznadziejna, a sam uwikłany jest w operacje wojenne, których znaczenia nie rozumie. Drugim więc znakiem wyróżniającym przywódcę chrześcijańskiego jest wierność Chrystusowi, która przezwycięża okoliczności.

3. Trzecią cechą jest czystość. Czystość jest niezwyciężoną wiernością wymaganiom Chrystusa, jego normom. Kiedy Pliniusz donosił Trajanowi na temat chrześcijan w Bitynii, którą zarządzał, pisał tak: „Mieli zwyczaj wiązania się przysięgą, że nie będą popełniali ani kradzieży, ani rabunku, cudzołóstwa, że nigdy nie złamią danego słowa, nie zaprą się zastawu, kiedy będzie się go żądać... nie wyprą się przyrzeczenia, wezwani do odpowiedzialności”. Chrześcijańskie przyrzeczenie dotyczy życia w czystości. Chrześcijanin powinien mieć normę honoru, uczciwości, szczerości, samoopanowania, czystości, dyscypliny i rozwagi ponad wszelkie normy świeckie. Jest zwyczajną prawdą, że świat nie będzie potrzebował do niczego chrześcijaństwa, jeśli nie wytworzy ono najlepszych ludzi. Dlatego trzecią wyróżniającą cechą chrześcijańskiego przywódcy jest życie na poziomie norm Chrystusowych.

Obowiązki przywódcy chrześcijańskiego wewnątrz zboru (4,11-16 ciąg dalszy)

Na Tymoteusza, młodego przewodnika, wyznaczonego przez Kościół, nakłada się pewne obowiązki. Ma on poświecić się publicznie Pismu Świętemu, napominaniu i nauczaniu. Mamy tu wzorzec służby (nabożeństwa) zboru chrześcijańskiego.

Pierwszym opisem nabożeństwa chrześcijańskiego, jaki posiadamy jest ten zawarty w dziełach Justyna Męczennika, który około 170 roku napisał obronę chrześcijaństwa przed władzami rzymskimi. W jego Pierwszej Apologii 1,67 czytamy: „W dniu zwanym dniem słońca odbywa się zebranie wszystkich, którzy mieszkają w danym mieście, lub wsi. Odczytywane są pamiętniki Apostołów, lub Pisma Prorockie tak długo, jak czas na to pozwala. potem lektor przerywa, a przewodniczący stara się ustnie to utrwalić i zachęca do naśladowania tych dobrych wzorów. Wtedy wstajemy i zanosimy modlitwy”. Tak więc w skład każdego nabożeństwa chrześcijańskiego powinny wchodzić cztery elementy:

1. Powinno mieć miejsce czytanie i wyjaśnianie Pisma Świętego. Ludzie nie zgromadzają się po to, aby wysłuchać opinii kaznodziei, ale raczej usłyszeć słowo Boga. Nabożeństwo chrześcijańskie jest ześrodkowane na Piśmie Świętym.

2. Powinno występować nauczanie. Biblia zawiera trudności i powinna być objaśniana. Nauka chrześcijańska nie jest łatwa do zrozumienia, a przecież wierzący ma umieć wyjaśnić podstawę nadziei, która go ożywia. Mało korzyści będzie z nakłaniania człowieka, aby został chrześcijaninem, dopóki nie pojmie on, czym jest chrześcijańskie życie. Kaznodzieja chrześcijański wiele lat swojego życia spędził na przygotowaniu się do zadania wyjaśniania innym wiary. Został uwolniony od innych obowiązków życia, właśnie dla przemyśliwania, studiowania i modlitwy o jeszcze lepsze wyjaśnianie Słowa Bożego. Bez służby nauczania nie może być w żadnym Kościele trwałej wiary chrześcijańskiej.

3. Powinno być napominanie. Poselstwo chrześcijańskie powinno przekształcać się zawsze w działanie. Ktoś powiedział, że każde kazanie powinno kończyć się wezwaniem: „A co ty na to, bracie?” nie wystarcza przestudiowanie poselstwa chrześcijańskiego jako materiału do studiów i rozumienia, a raczej powinno być podstawą do działania. Chrześcijaństwo jest prawdą, ale prawdą w działaniu.

4. Powinna być modlitwa. Zbór gromadzi się w obecności Boga; myśli w Duchu Bożym, wychodzi w sile Bożej. Ani kazanie, ani słuchanie w czasie nabożeństwa, ani wynikające z tego działanie w świecie nie jest możliwe bez pomocy Ducha Bożego.

Nic nie zaszkodziłoby nam sprawdzenie naszych współczesnych nabożeństw w świetle wzorów nabożeństw Pierwszego Kościoła.

Osobiste obowiązki przywódcy chrześcijańskiego (4,11-16 ciąg dalszy)

W rozważanym tekście przedstawiono w najbardziej obrazowy sposób osobiste obowiązki przywódcy chrześcijańskiego.

1. Musi pamiętać, że jest człowiekiem oddzielonym do specjalnego zadania w Kościele. Przywódca chrześcijański w oddzieleniu od Kościoła jest niczym. Jego wybór wypłynął z Kościoła, jego praca dokonuje się wewnątrz tej społeczności, jego zadaniem jest budować drugich w Kościół. Oto dlaczego naprawdę ważna praca w zborze nie jest nigdy wykonywana przez wędrownych ewangelistów, lecz zawsze przez służbę miejscową.

2. Musi pamiętać o obowiązku troszczenia się o to. Jest wystawiony na niebezpieczeństwo umysłowej gnuśności i zamkniętego umysłu, zaniedbywanie uczenia się i pozwalanie swoim myślom, aby biegły utartymi torami; na niebezpieczeństwo odrzucenia nowych prawd, nowych metod, nowego przedstawiania wiary, gdyż wyprowadzają go one z równowagi. Przywódca chrześcijański albo będzie myślicielem chrześcijańskim, albo nie podoła swoim zadaniom, a być myślicielem chrześcijańskim, to napotykać wciąż nowe przygody przez całe życie.

3. Musi pamiętać o skoncentrowaniu swego wysiłku. Istnieje niebezpieczeństwo rozpraszania energii na wiele spraw nieistotnych dla wiary chrześcijańskiej. Wciąż zaprasza się go do podejmowania zadań, i wiele dziedzin służby rości sobie prawo do niego. Biblia mówi o proroku, przedkładającym królowi Achabowi przypowieść. Oto w czasie bitwy kazano mu pilnować jeńca, a gdyby jeniec uciekł, pilnujący miał zapłacić za niego swoim życiem. Ale on pozwolił sobie na rozproszenie uwagi, i „gdy sługa twój tym i onym był zajęty, tamten umknął” (1 Krl 20,35-43). Łatwo jest przywódcy chrześcijańskiemu „zajmować tym i onym” i pozwolić, aby najważniejsze sprawy umknęły. Skoncentrowanie się jest najważniejszym obowiązkiem przywódcy chrześcijańskiego.

4. Musimy pamiętać o obowiązku postępu. Jego postępy muszą być widoczne dla wszystkich ludzi. O większości z nas można powiedzieć, że ponosimy porażki w tych samych sprawach rok po roku, przez co z upływem lat nie posuwamy się naprzód. Przywódca chrześcijański nawołuje innych, aby stawali się bardziej podobni do Chrystusa. Ale jak może być uczciwy pod tym względem, jeśliby sam nie stawał się z dnia na dzień bardziej podobny do swego Mistrza, do którego należy, i któremu pragnie służyć? Kiedy Kagawa stał się wierzący, jego pierwszą modlitwą było zdanie: „Boże zrób mnie podobnym do Chrystusa!” Modlitwą przywódcy chrześcijańskiego powinno być najpierw, aby stał się podobniejszym do Chrystusa, gdyż tylko wtedy potrafi przyprowadzić innych do Niego.

Obowiązek strofowania (5,1-2)

Upominanie jest w ogóle trudno prowadzić z wdziękiem, a Tymoteuszowi musiał czasami przypaść obowiązek podwójnie trudny, upominania starszego od siebie. Jan Złotousty pisze: „Strofowanie jest obraźliwe z samej natury rzeczy, a szczególnie, jeśli dotyczy starszego człowieka; jeśli dodatkowo jeszcze pochodzi ono od młodszego, staje się potrójnie trudne do przyjęcia. Będzie on starał się złagodzić je przez sposób przeprowadzenia, Jest bowiem możliwe upominać bez obrażania, jeśli dołoży do tego starań. Wymaga to wielkiej dyskrecji, ale da się osiągnąć”.

Strofowanie zawsze było problemem. Możemy do tego stopnia nie lubić zadania przekazywania upomnień, że będziemy tego unikać. A przecież wiele ludzi mogło być uratowanych od biedy i rozbicia jeśliby ktoś przemówił zawczasu słowo przestrogi. Czy może być coś smutniejszego, jak usłyszeć wyrzut: „Nie doszedłbym do takiego stanu, gdybyś mnie upomniał w odpowiednim czasie”. Zawsze jest niedobrze powstrzymywać słowo, które powinno być wypowiedziane.

Można upominać kogoś w taki sposób, że naszym głosie przebija sam gniew, a w sercu i myślach panuje sama gorycz. Upominanie dawane w samym gniewie może wywoływać strach i spowodować ból, ale na pewno będzie przyczyną obrazy, a ostatecznym wynikiem może być utwierdzenie upominanej osoby w jej błędnych drogach. Upominanie w gniewie i potępiająca niechęć rzadko bywają skuteczne i prędzej wyrządzają zło, niż dobro.

O Florencji Allshorn mówiono, że będąc jako misjonarka, dyrektorką żeńskiego koledżu w razie potrzeby upominała swoje uczennice zawsze obejmując je ramieniem. Upomnienie wyraźnie wypływające z miłości jest naprawdę skuteczne. Jeśli kiedykolwiek będziemy mieli powód do strofowania drugiej osoby, róbmy to w taki sposób, aby było jasne, że nie z przyjemności zadawania cierpień czynimy, ani dlatego, że chcemy, ale dlatego, że miłość zmusza nas aby pomóc, a nie zranić.

Rodzinne układy życia (5,1-2 ciąg dalszy)

W naszych dwóch wierszach opisano w jakim duchu powinny układać się stosunki między ludźmi w różnym wieku.

1. Starszym ludziom musimy okazywać miłość i szacunek. Do starszego mężczyzny odnosić się jak do ojca, do starszej kobiety, jak do matki. Świat starożytny dobrze znał uległość i szacunek należne wiekowi. Cyceron pisał: „Jest obowiązkiem młodego człowieka okazywać szacunek starszym i przywiązywać się do tego, co w nich najlepsze, aby skorzystać z ich rady i wpływu. Młodzieńczy brak doświadczenia wymaga bowiem praktycznej mądrości wieku dla prostowania i kierownictwa. Ten okres życia powinien być nade wszystko strzeżony przed zmysłowością i zaprawiamy do trudu i wytrwałości umysłowej, zarówno jak i cielesnej, aby nabył siły do czynnej służby wojskowej i cywilnej. Nawet wtedy, gdy pragną odprężenia umysłu i oddawania się rozrywkom, powinny strzec się wybryków i zachować zasady przyzwoitości. A przyjdzie to łatwiej, gdy młodzi nie będą niechętni przyłączaniu się do nich starszych, nawet w ich przyjemnościach”. (De Officiis 1,34). Arystoteles pisał: „Również wszystkim starszym osobom będzie oddawał cześć stosowną do ich wieku, przez powstanie na przywitanie, znalezienie dla nich miejsc siedzących itp.” Etyka Nikomachejska 9,2). Jedną z tragedii życiowych jest traktowanie starszego wieku przez młodość jako utrapienie. Znany zwrot francuski mówi: „O, gdyby młodość miała wiedzę, gdyby starszy wiekiem miał siłę...” Ale tam, gdzie istnieje wzajemny szacunek i uczucie, tam mądrość i doświadczenie wieku może współdziałać z siłą i entuzjazmem młodości dla dużej korzyści obu stron.

2. Naszym rówieśnikom mamy okazywać braterskość. Młodszych mężczyzn mamy traktować jak braci. Jak wyraził się Arystoteles: „Koledzy i bracia powinni korzystać z wolności wypowiadania się i wspólnego używania wszystkich rzeczy” (Etyka Nikomachejska 9,2). Rówieśnikom należy się tolerancja i współudział.

3. W naszym odnoszeniu się do drugiej płci powinniśmy zachować czystość. Arabowie posiadają specjalny zwrot na określenie człowieka z rycerskimi manierami, nazywając go „bratem dziewcząt”. Powszechnie znany jest zwrot „miłość platoniczna”. Miłość powinna być zachowana dla jednej. Jest okropnością, gdy odnoszenie do drugiej płci zdominują sprawy fizyczne, a mężczyzna nie potrafi patrzeć na kobietę nie myśląc o jej ciele.

Zbór a obowiązki rodzinne (5,3-8)

Zbór chrześcijański odziedziczył dobrą tradycję pracy charytatywnej, gdyż żaden inny naród nie dbał bardziej o swoich biednych, jak izraelski. Rady dotyczące opieki nad wdowami mogą dotyczyć dwóch grup kobiet. Z pewnością były wdowy, które owdowiały w naturalny sposób, przez śmierć swoich mężów. Ale w świecie pogańskim nie było rzadkością w niektórych okolicach posiadanie więcej, niż jednej żony. Kiedy człowiek taki nawrócił się, nie mógł nadal żyć w wielożeństwie i musiał zdecydować się, z którą żoną zamierza żyć. Oznaczało to odesłanie innych żon i pozostawienie ich w nienajlepszej sytuacji. Możliwe, że traktowano takie kobiety jako wdowy pozostające na utrzymaniu zboru.

Prawo żydowskie ustanawiało obowiązek zabezpieczenia egzystencji żony na wypadek wdowieństwa, i to już od czasu ślubu. Pierwszy urząd ustanowiony przez zbór dotyczył właśnie opieki nad wdowami (Dz 6,1). U Ignacego Antiocheńskiego czytamy: „Niech wdowy nie będą zaniedbywane. Po Panu, ty bądź stróżem!”. Konstytucje Apostolskie zachęcają biskupa słowami: „Biskupie, zważaj na potrzebujących, zarówno wyciągając pomocną rękę, jak i zapewniając im utrzymanie jako włodarz Boży, rozdzielając ofiary każdemu z nich w odpowiednim czasie: wdowom, sierotom, pozbawionym przyjaciół, znoszącym utrapienia”. W tej samej księdze znajdujemy ciekawe i pełne sympatii upomnienie: „Jeśli ktoś otrzyma zadanie do spełnienia wobec wdowy, lub biednej kobiety... niech wykona je w tym samym dniu”. Jak mówi przysłowie: „Daje podwójnie ten, kto daje szybko”, tak właśnie zbór troszczył się, aby biedni nie musieli czekać i cierpieć w czasie, gdy jego słudzy zwlekają.

Ciekawe jest, że Kościół nie zaleca przyjęcia odpowiedzialności za ludzi starszych, których dzieci żyją i mogą ich utrzymać. Świat starożytny zdecydowanie żądał, aby dzieci spełniały obowiązek utrzymywania starszych rodziców, i jak to słusznie wyraził E. K. Simpson: „Wyznanie religijne, które stoczy się poniżej poziomu powinności uznawanych przez świat jest czczym oszustem”. Zbór nigdy nie zgadzał się, aby jego praca miłosierdzia stała się wymówką dla dzieci dla unikania swojej odpowiedzialności.

Prawo greckie od czasów Solona przewidywało nie tylko moralny, ale i prawny obowiązek synów i córek utrzymywania swoich rodziców. Każdy, kto nie wypełniał takich obowiązków pozbawiony był praw cywilnych. Eskines, orator ateński w jednej ze swoich mów powiedział: „A kogo nasz ustawodawca (Solon) skazał na milczenie w zgromadzeniu ludowym? Gdzie o tym wspomina? Niech się odbywa - mówił - sprawdzanie wszystkich mówców w zgromadzeniu ludowym, aby nie było takiego wśród nich, któryby bił ojca, lub matkę lub zaniedbywał utrzymywanie ich, i udzielania im domu”. Demostenes mówił „Człowieka, który zaniedbuje swych rodziców uważam za niewierzącego w bogów i wrogiego im i ludziom”. Filon pisząc na temat przykazania czczenia rodziców mówi: „Kiedy stare bociany stają się niezdolne do lotu, pozostają w swych gniazdach karmione przez swoje dzieci, które udają się do najodleglejszych zakątków dla zdobycia tej żywności, właśnie przez swoją pobożność”. Dla Filona było jasne, że nawet wśród zwierząt uznaje się obowiązek wobec starszych rodziców, o ileż bardziej powinno się uznawać wśród ludzi! Arystoteles w Etyce Nikomachejskiej wywodzi, że „przede wszystkim mamy pomagać rodzicom w sprawach wyżywienia, ponieważ im zawdzięczamy wykarmienie i bardziej godne szacunku jest pomaganie pod tym względem autorom naszego istnienia, niż sobie samym”. Według Arystotelesa człowiek prędzej powinien sam umrzeć z głodu, niż pozwolić, aby jego rodzice głodowali. O tym samym przeświadczony jest Platon, który w Prawach pisze o zobowiązaniach wobec rodziców: „Jako następna przychodzi cześć dla rodziców, którym powinniśmy spłacić pierwszy, największy i najstarszy dług, rozumiejąc, że wszystko, co człowiek ma, należy do tych, którzy go zrodzili i wychowali i że powinien uczynić wszystko, co możliwe dla usłużenia im: Po pierwsze, ze swego majątku, następnie ze swojej osoby i swojej duszy, spłacając należne długi za ich opiekę i trud, jakimi otaczali go od dawna, w dniach jego dzieciństwa, teraz, kiedy jest zdolny do odpłacenia im w ich starości i skrajnej potrzebie”.

Tak samo pisali greccy poeci. Ifigenia przemawiając do swego ojca w Eurypidesa „Ifigenia w Aulidzie” mówi:

Ja pierwsza-ć rzekłam: „Ojcze!” I „córko!” mówiły

Twe usta do mnie pierwszej, pierwsza przytulona

Do kolan twych, niejednej u twego łona

Pieszczoty ja zaznałam. Częstoś mawiał do mnie:

„Ach! dziecko, czy ja ciebie szczęśliwą ogromnie

Zobaczę, jak się godzi mej córce, bogato

Żyjącą śród domostwa małżonka?” Ja za to

Na szyi twej wisząc, której się tą ręką

Błagalną dziś dotykam: „A ja, czy z podzięką

Przyjąwszy cię radosną na twe lata stare

Wypłacę się godziwie za wszystką ofiarę,

Za wszystkie trudy twoje, mój tatusiu, słodki?”

(Przekład Jana KASPROWICZA)

Radością dziecka było wyglądanie tego dnia, w którym będzie mogło odpłacić ojcu za wszystko, co on dla niej uczynił.

W innym miejscu Eurypides opowiada, jak to Orestes widząc nadchodzącego dziadka swego, Tyndareosa, którego córkę, a matkę swoją Klytajmnestrę ukarał śmiercią za zabójstwo męża, Agamemnona, woła:

... On od mała mnie chował, pieszczoty

Różnymi obsypywał, ten mój dziadek złoty,

Na ręce brał mnie, dziecię Agamemnonowe,

A za to, jakżeś ty się dzisiaj odpłaciła,

Ty duszo moja biedna! Jakżeż ty im, serce,

Nagradzasz? Gdzież się skryję? W jaki kąt się wwiercę?

To lico jakąż dzisiaj ciemnością ponurą

Zakryję? Jakąż siebie przysłonię chmurą,

Ażeby móc uniknąć spojrzenia starucha?

(Eurypides: „Orestes” w tłum. Jana KASPROWICZA)

Dla Eurypidesa więc zaniedbywanie obowiązków wobec rodziców było najokropniejszym grzechem na świecie.

Pisarze Nowego Testamentu na temat etyki nie mieli wątpliwości, że utrzymanie rodziców było istotną częścią chrześcijańskich powinności, i o tym należy pamiętać, gdyż żyjemy w czasach, w których najświętsze nawet zobowiązanie przerzuca się na państwo, a w wielu wypadkach oczekujemy, że opieka społeczna wykona to, co powinna uczynić prywatna pobożność. Według Listów Pasterskich udzielenie wsparcia rodzicom ma podwójne znaczenie. Po pierwsze, ukazuje im cześć, jako jedyny sposób ukazywania na zewnątrz głębokiego poważania w sercu dziecka. Po drugie, potwierdza prawa miłości; będąc odpłaceniem miłości otrzymanej w czasie potrzeby, okazaniem im takiej miłości w czasie potrzeby. Tylko miłością można odpłacić miłość.

Pozostało jeszcze do omówienia jedno, o czym nie wspomnieć byłoby nieuczciwością, mianowicie, że tekst ten podający warunki, jakim odpowiadać powinny osoby będące na utrzymaniu zboru, dotyczy również stosunków w rodzinie. Osoba utrzymywana musi nadawać się do utrzymania. Jeżeli któreś z rodziców przyjęte do domu, swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem się sprawia same kłopoty, stwarza zupełnie nową sytuację. Powinność jest tutaj dwustronna: powinność dzieci utrzymywania rodziców i powinność rodziców do takiego postępowania, aby takie utrzymanie było możliwe w ramach struktury domu.

Starszy wiek zasłużony i godny szacunku (5,9-10)

Z tego urywka wynika, że zbór posiadał urzędową listę wdów, a słowo wdowa jest tu użyte prawdopodobnie w podwójnym znaczeniu: starszych kobiet owdowiałych, których życie było piękne i pożyteczne, ale może już wówczas, a z pewnością w późniejszych okresach Pierwszego Kościoła istniał urząd wdów w zborze powołanych do szczególnych zadań. W Konstytucjach Apostolskich mówiących o życiu i organizacji Kościoła w trzecim wieku powiedziano: „Należy wyznaczyć trzy wdowy, dwie do trwania w modlitwach za tych, którzy znoszą pokuszenia i za przyjęcie objawień, które takowe są potrzebne, a jedna do pomagania kobietom nawiedzonym przez choroby. To musi być usłużna, dyskretna, mówiąca starszym zboru co jest potrzebna, nie chciwa, nie oddana zamiłowaniu do wina, aby była trzeźwa i sposobna do posług w nocy i do innych uczynków miłości”.

Wdowy takie nie bywały ordynowane jak starsi zboru i biskupi. Raczej przez modlitwę przeznaczane były do wykonywania swojej pracy, ale nie przed ukończeniem sześćdziesiątego roku życia. Był to wiek, który świat starożytny uważał jako szczególnie odpowiedni do skoncentrowania się na sprawach duchowych. Platon w swoim projekcie państwa idealnego utrzymuje, że sześćdziesiąt lat jest najodpowiedniejszym wiekiem dla mężczyzn i kobiet dla objęcia urzędu kapłana lub kapłanki.

Listy Pasterskie są nawskroś praktyczne. W naszym urywku znajdujemy siedem przedmiotów, które powinny posiadać wdowy zboru.

Musiały być żonami jednego męża. W czasach, gdy więzy małżeńskie były traktowane lekko i niemal powszechnie lekceważone, miały być wzorami czystości i wierności.

Musiały zasłużyć na wypróbowaną dobrą opinię dobrymi uczynkami. Nosiciele urzędów zborowych, mężczyźni jak i kobiety mieli w rękach nie tylko swoją własną opinię, ale całego zboru, jego dobre imię. Nic tak nie zraża, jak niegodni jego przedstawiciele sprawujący urzędy, tak jak nic tak nie zaleca zboru, jak ten sprawujący jego urząd, który wprowadza chrześcijaństwo w czyn codziennego życia.

Musiały wychować dzieci. Może to oznaczać więcej, niż jedną cnotę. Może dotyczyć wdów, które dały dowód swej chrześcijańskiej pobożności przez wychowanie swojej rodziny przez wychowanie swojej rodziny po chrześcijańsku, ale jeszcze coś więcej. W czasach rozluźnionych więzów małżeńskich, kiedy mężczyźni i kobiety zmieniali swoich towarzyszy życia dosyć często, dzieci uważano za kłopot, nieszczęście. Był to wielki wiek „wysadzania” dzieci. Urodzone dziecko przynoszono do ojca, składano je u jego nóg. Jeśli ojciec schylił się i podniósł dziecko, oznaczało, że je uznaje i gotów jest przyjąć odpowiedzialność za jego wychowanie. Jeśli jednak ojciec odwrócił się i odszedł, dziecko było dosłownie odrzucone, jak niepotrzebny śmieć. Zdarzało się, że takie niechciane dzieci zabierane były przez ludzi bez skrupułów, i kiedy podrosły, sprzedawane, jeśli dziewczęta - do domów publicznych, jeśli chłopcy - do niewolnictwa, lub szkół gladiatorskich zasilających igrzyska. Obowiązkiem chrześcijanina było ratowanie takich dzieci od śmierci, lub życia gorszego niż śmierć przez wychowanie w domu chrześcijańskim. Warunek ten może więc oznaczać, że wdowami zboru mają być kobiety gotowe urządzić dom dla dzieci bez opieki.

Musiała udzielać gościny przychodniom, wędrowcom. Gospody starożytne były nagminnie brudne, drogie i oddane niemoralności. Ci więc, którzy otwierali swoje domy podróżnym lub przybyszom w obcym mieście, albo młodym ludziom, których praca lub studia zaprowadziły daleko od domu, wykonywali najwartościowszą służbę dla społeczeństwa. Otwarte drzwi domów chrześcijańskich są zawsze czymś cennym.

Miała umywać świętym nogi. Nie musimy brać tego dosłownie, chociaż dosłowne znaczenie również wchodzi w rachubę. Umywanie nóg gościom było zadaniem niewolnika, jako najbardziej „czarna robota”. Żądano więc, aby wdowa chrześcijańska była gotowa do najbardziej poniżających posług w służbie Chrystusowi i ludziom. Kościół, zbór potrzebuje przywódców, otaczanych czcią, ale niemniej potrzebuje ludzi gotowych do wykonania zadań nie otaczanych czcią, ani podziękowaniami.

Musiała wspomagać prześladowanych. W czasach prześladowań nie było to rzeczą małą, ani łatwą pomagać wierzącym znoszącym cierpienia za wiarę. Oznaczało to przywiązanie się do nich i liczenie się z otrzymaniem takiej, jak oni kary. Chrześcijanin ma stanąć po stronie znoszących cierpienia za wiarę, nawet narażając siebie na te cierpienia.

Musiała być oddana pełnieniu dobrych uczynków. Każdy człowiek żyje dla jakiegoś celu, a dla wierzącego życie skupia się na posłuszeństwie Chrystusowi i pomagania ludziom.

Studiując powyższe przedmioty kandydatek do spisu wdów zboru widzimy, że są to przymioty każdego prawdziwego chrześcijanina.

Przywileje i niebezpieczeństwa służby (5,9-10 ciąg
da
lszy)

Jak już wspominaliśmy w Kościele chrześcijańskim, jeśli nie w czasach Listów Pasterskich, to później istniał określony urząd wdów. Ich miejsce i zadania omawiane są w pierwszych ośmiu rozdziałach trzeciej księgi Konstytucji Apostolskich i z nich dowiadujemy się o pożytkach i niebezpieczeństwach jakie nieuchronnie wiązały się z tym urzędem.

1. Mówi się tam, że kobiety służące zborowi muszą być dyskretne, szczególnie w mowie: „Niech każda wdowa będzie skromna, cicha, łagodna, szczera, wolna od gniewu, nie gadatliwa, nie obmawiająca, nie pochopna w mowie, nie oddana złorzeczeniu, nie podchwytliwa, nie wścibska. Jeśli zobaczy, lub usłyszy coś niedobrego, niech będzie tak, jakby nie widziała i nie słyszała”. Tacy urzędowi słudzy zboru muszą szczególnie uważać, kiedy rozmawiają na temat wiary z ludźmi na zewnątrz zboru: „Ponieważ niewierzący, słysząc naukę o Chrystusie nie wyjaśnioną należycie, lecz w sposób wadliwy, szczególnie w sprawie Jego wcielenia i męki, raczej odrzuci ją z szyderstwem i wyśmieje jako fałszywą, aniżeli przyjmie i uwielbi Boga za nią”.

Nic nie jest tak niebezpieczne, jak przedstawiciel zboru mówiący o sprawach, które powinny być otoczone tajemnicą. Kto nosi urząd zboru musi być przygotowany do przekazania Ewangelii w taki sposób, aby prawda chrześcijańska w oczach ludzi rosła, a nie upadała.

2. Postanawia, aby kobiety służące zborowi nie były z tych, co to lubią przesiadywać po domach: „Dlatego niech wdowę przywiązuje się do „ołtarza Bożego” i niech siedzi w swoim własnym domu, a nie wchodzi do domów niewierzących pod byle pretekstem, aby coś otrzymać. Przecież ołtarz Boży nie biega, lecz ustawiony jest na jednym miejscu. Niech więc również dziewice i wdowy nie biegają, nie krążą po domach tych, którzy nie należą do wiary. Takie bowiem są bezwstydnymi włóczęgami”. Plotkarka nie mogąca usiedzieć na miejscu nie nadaje się do służby zboru.

3. Ustanawia, aby wdowy przyjmujące wsparcie zboru nie były chciwe. „Bywają wdowy, które troszczą się o zyski. A ponieważ nie wstydzą się żądać i nigdy nie mają dosyć, odtrącają ludzi od ofiarowania... Taka kobieta więcej myśli o tym, gdzie pójść, aby coś otrzymać, albo o tym, że jakaś przyjaciółka zapomniała o niej, a ona ma jej coś do powiedzenia... Szemrze przeciwko diakonom rozdzielającym ofiary, mówiąc: Czy nie widzisz, że ja jestem w większej potrzebie? Dlaczego dałeś tamtej, zamiast mnie?” Jest czymś wstrętnym żyć ze zboru raczej, niż dla zboru.

4. Dokument ten wymaga, aby kobiety takie były samowystarczalne, na ile potrafią: „Niech weźmie wełnę i pomaga innym zamiast żądać dla siebie”. Nie po to istnieje służba miłosierdzia zboru, aby rozleniwiać ludzi, aby „siedzieli komuś na głowie”.

5. Kobiety takie nie mają być zazdrosne: „Słyszymy, że niektóre wdowy oczerniają innych z zazdrości i zazdroszczą innym spokoju... Powinny więc dziękować Bogu, gdy inna siostra współwdowa jest przez kogoś ubrana, otrzymuje pieniądze, mięso, napoje, buciki i inne ulgi”.

Zarazem otrzymujemy tu obraz wad, których Kościół zawsze był pełen, oraz cnót, które powinny cechować prawdziwe życie chrześcijańskie.

Niebezpieczeństwa bezczynności (5,11-16)

Taki tekst jak ten odzwierciedla położenie w jakim znajdował się Pierwszy Kościół w społeczeństwie.

Nie chodzi o to, aby potępiać młodsze wdowy za wychodzenie za mąż. Raczej urywek ten opisuje sytuację, w której po śmierci męża młoda wdowa pod wpływem bólu i smutku postanawia całe życie pozostać niezamężną i poświęcić się dla zboru. Później jednak zmienia zdanie i powtórnie wychodzi za mąż. Ponieważ kobietę tę traktowano jako poślubioną Chrystusowi, więc przez powtórne zamążpójście złamała swoje śluby Chrystusowi. Lepiej byłoby dla niej w ogóle nie wiązać się takim ślubem.

Jeszcze bardziej komplikowały sytuację stosunki społeczne tamtych czasów. Było prawie niemożliwe samotnej, lub owdowiałej kobiecie uczciwie zarobić na utrzymanie. Nie było żadnego zawodu, lub zajęcia dostępnego dla takich kobiet. W rezultacie była taka kobieta popychana do prostytucji. Stąd właśnie chrześcijance pozostawało w tej sytuacji albo wyjść powtórnie za mąż, albo całkowicie poświęcić się pracy dla zboru, pośredniej drogi nie było.

Niebezpieczeństwa bezczynności pozostają takie same w każdej epoce. Istniało więc niebezpieczeństwo nie usiedzenia na jednym miejscu. Ponieważ kobieta taka nie miała zajęcia, upodobniała się do tych niespokojnych stworzeń przechodzących od domu do domu w bezmyślnej towarzyskiej rundzie. Nieuchronnie kobieta taka staje się plotkarką. Ponieważ nie ma nic ważnego do powiedzenia, będzie miała skłonności opowiadania o skandalach i powtarzaniu wieści zasłyszanych w jednym domu w innych domach, coraz bardziej upiększonych, coraz bardziej złośliwych. Kobiety takie stają się wścibskie. Ponieważ nie może niczym u siebie zająć swej uwagi, skłonna będzie z nadmiarem poświęcać uwagę sprawom innych ludzi i wkraczać w nie.

Było więc prawdą wówczas to, co prawdą jest dzisiaj. że „szatan zawsze znajdzie jakieś złe dzieło dla bezczynnych rąk”. Bezpiecznym życiem jest życie wypełnione, natomiast próżne życie zawsze niesie ze sobą niebezpieczeństwa.

A więc nasz tekst radzi, aby młodsze kobiety wychodziły za mąż i zajmowały się największym ze wszystkich zadań wychowywania rodziny i tworzenia domu. Jest to jeszcze jeden przykład głównej linii Listów Pasterskich, zajmujących się postawą chrześcijanina w otaczającym świecie: czy daje on okazję do krytykowania Kościoła, zboru, czy do podziwiania go? Jest prawdą powiedzenie, że „największą wadą Kościoła jest nieodpowiednie życie wyznawców”, ale równie prawdziwe jest to, że największym argumentem na korzyść chrześcijaństwa jest prawdziwie chrześcijańskie życie.

Reguły dla praktyki zarządzania (5,17-22)

Mamy przed sobą wykaz jak najbardziej praktycznych reguł dla życia zboru i zarządzania nim.

1. Starsi mają być należycie szanowani i należycie wynagradzani. Na Wschodzie młockę wykonywano tak, że snopki zboża układano na klepisku i przepędzano przez nie woły parami, lub też przywiązywano je do pala na środku klepiska i pędzono je w koło po kłosach. Bywało i tak, że przywiązywano do wołów sanie, które włóczono po kłosach. W każdym wypadku woły pozostawiano nieokiełzane, tak że mogły jeść młócone ziarno dowoli, w nagrodę za wykonywaną pracę. Odpowiedni przepis Zakonu znajdujemy w 5 Mjż 25,4.

Zdanie, że robotnik jest godny swojej zapłaty pochodzi z mów Jezusa (Łk 10,7) i prawdopodobnie jest cytatem przysłowia. Każdy pracownik zasługuje na swoje wsparcie i to tym większe, im trudniejsza praca. Chrześcijaństwo nigdy nie miało nic wspólnego z sentymentalną etyką domagającą się równego podziału dla wszystkich. Wynagrodzenie człowieka musi być w proporcji do włożonego przezeń trudu.

Zauważmy, jakiego rodzaju starsi mają być szczególnie poważani i wynagradzani: ci, którzy pracują w kazaniu i nauczaniu. Nie ma tu mowy o starszych, których służba polega jedynie na rozmowach, dyskusjach i mówieniu. Ten, którego zbór szczególnie poważał, to człowiek budujący i wznoszący zbór przez swoje kazanie prawdy i nauczanie chrześcijańskiej drogi młodzież i nowo nawróconych.

2. Według prawa żydowskiego nikt nie mógł być potępiony na podstawie świadectwa jednego świadka , zgodnie ze słowem Zakonu: „Niech nie występuje jeden tylko świadek przeciwko komukolwiek w sprawie wszelkiego przewinienia i grzechu, jaki tamten popełnił. Na podstawie zeznania dwóch świadków, lub na podstawie zeznania trzech świadków rozstrzygnie się sprawę” (5 Mjż 19,15). Podobnie Miszna, czyli spisane prawo rabiniczne opisuje przebieg procesu sądowego: „Podobnie wprowadza się drugiego świadka i przesłuchuje. Jeśli stwierdzono zgodność świadectwa obydwu świadków, otwiera się przewód obrony”. W ogóle nie otwierano procesu, jeśli do dyspozycji było tylko świadectwo popierające oskarżenie.

W późniejszych czasach ustanowiono, aby obydwaj świadkowie byli chrześcijanami, gdyż złośliwym poganom łatwo było stawiać złośliwe fałszywe zarzuty wobec chrześcijańskiego przywódcy zboru, aby zdyskredytować jego i zbór. W okresie początkowym władze zboru nie wahały się stosować kary, przez co starsi zawsze narażeni byli na niechęć i ataki ze strony „tych, którzy zostali napomnieni za grzech” - jak pisze Teodor z Mopsewestii, jeden z Ojców Kościoła, na temat omawianej reguły. Człowiek ukarany, często szuka rewanżu podnosząc złośliwe oskarżenia o grzech, lub nieodpowiednie zachowanie przeciwko starszemu zboru.

Jest prawdą, że ten świat byłby szczęśliwszy i Kościół byłyby szczęśliwszy, gdyby ludzie zdawali sobie sprawę, jakim grzechem jest powtarzanie wieści, której prawdy nie jesteśmy pewni. Nieodpowiedzialna, oszczercza lub złośliwa mowa wyrządza zbyt wiele szkody, aby nie miała być ukarana przez Boga.

3. Ci, którzy trwają w grzechu, mają być publicznie napominani. Publiczne upomnienie ma podwójną wartość: otrzeźwia grzeszącego, aby zastanowił się nad swoimi drogami i ostrzega innych, aby nie przeżyli takiego upokorzenia. Groźba podania do publicznej wiadomości nie jest zła, jeśli utrzymuje człowieka na prawidłowej drodze, nawet przez strach. Mądry przywódca będzie wiedział, kiedy zamilczeć, a kiedy publicznie upomnieć, w każdym razie nie wolno stwarzać wrażenia, że zbór toleruje grzech.

4. Tymoteusz jest zachęcony do sprawowania swego urzędu bez stronniczości i uprzedzeń, jak pisze B. S. Easton: „Dobrobyt każdej społeczności zależy od dyscypliny bez stronniczości”. Nic nie może być bardziej bolesne, niż traktowanie jednych ludzi tak, jakby byli niezdolni do złego, a drugich, jakby byli niezdolni do dobrego. Poczucie sprawiedliwości jest powszechną cnotą, więc zbór, Kościół nie może spaść poniżej bezstronnych norm wymaganych nawet przez świat.

5. Wzywa się Tymoteusza, aby nie był pochopny „we wkładaniu rąk na jakiegokolwiek człowieka”. Może to mieć podwójne znaczenie:

a) Może oznaczać, aby nie wkładał pochopnie rąk w celu ordynowania jakiegoś człowieka na urząd zboru. Zanim awansuje się człowieka w przedsiębiorstwie, nauce, wojsku, marynarce, czy lotnictwie, musi on wykazać, że na to zasługuje. Żaden człowiek nie powinien zaczynać od góry, a jest to podwójnie prawdziwe w Kościele, gdyż jego nieudolność przyniesie hańbę nie tylko jemu, ale i Kościołowi. W świecie tak skorym do krytykowania zbór nigdy nie pożałuje ostrożności w wyborze człowieka, któremu zleca swe kierownictwo.

b) W pierwszym Kościele istniał zwyczaj wkładania rąk na pokutującego grzesznika, który dał dowody upamiętania i wracał do społeczności zboru. Odnośny przepis brzmiał: „Kiedy grzesznik pokutuje i okazuje owoce upamiętania włóżcie na niego ręce w czasie, gdy wszyscy modlą się o niego”. Podobnie Euzebiusz pisze, że było to starożytnym zwyczajem ponowne przyjmowanie pokutujących grzeszników przez modlitwę z wkładaniem rąk. W przypadku takiego znaczenia tekstu, Tymoteusz jest upominany, aby nie przyjmować pochopnie człowieka, który zniesławił zbór, a raczej poczekać na dowody jego pokuty, i zdecydowania prowadzenia życia na poziomie swoich pokutnych oświadczeń. Na pewno nie oznaczało to ani przez chwilę, że należało trzymać się z dala od takiego człowieka i traktować go z podejrzliwością. Odnoszono się do niego z życzliwością, okazując wszelką pomoc i udzielając wskazówek w okresie próby. Chodzi o to, aby nigdy nie traktować lekko członkostwa zboru, aby człowiek okazywał skruchę i żal za przeszłe uczynki, aby był zdecydowany na lepszą przyszłość zanim przyjmie się go nie do społeczności zborowej, a raczej do członkostwa zboru. Społeczność zborowa właśnie po to istnieje, aby dopomóc ludziom w wydobywaniu się z upadków, ale członkostwo zboru jest dla tych, którzy naprawdę związali swe życie z Chrystusem.

Wskazówka dla Tymoteusza (5,23)

Zdanie powyższe jest świadectwem intymności Listów. W samym środku spraw Kościoła i problemów administracji Apostoł Paweł znajduje czas na wtrącenie maleńkiej wypływającej z miłości uwagi na temat zdrowia Tymoteusza.

W religii żydowskiej częste były rysy ascetyczne. Kiedy mężczyzna składał ślub nazireatu (4 Mjż 6,1-21), nigdy już nie miał skosztować wina, ani pochodnych potraw: „...niech powstrzyma się od wina i napoju odurzającego. Nie będzie pił octu winnego i octu z napoju odurzającego, nie będzie pił żadnego soku z winogron i nie będzie jadł winogron ani świeżych, ani suszonych. Przez cały czas swego nazyeratu nie będzie jadł niczego, co się zbiera z winnego krzewu, począwszy od niedojrzałych winogron, aż do wytłoczyn” (w. 3-4). Również Rekabici zobowiązani byli do powstrzymania się od wina. Księga Jeremiasza opowiada, jak Jeremiasz postawił przed Rekabitami wino i puchary, „lecz oni odpowiedzieli: Nie pijemy wina, gdyż Jonadab, syn Rekaba, nasz Ojciec zabronił nam, mówiąc: Nie pijcie wina ani wy, ani synowie wasi na wieki! I nie budujcie domów, nie rozsiewajcie ziarna, nie zakładajcie winnic i nie miejcie na własność, lecz mieszkajcie w namiotach po wszystkie wasze dni, abyście długo żyli na ziemi, na której jesteście gośćmi!” (Jr 35,6-7). Tymoteusz po części był Izraelitą, synem Żydówki (Dz 16,1) i Greka, więc bardzo możliwe, że po matce odziedziczył ascetyczne sposoby życia. Możliwe, też, że w jakimś stopniu nieświadomie Tymoteusz uległ wpływom gnostyków greckich, gdyż jak widzieliśmy wyżej, Listy Pasterskie zostały w znacznej mierze napisane pod kątem przeciwstawiania się gnozie.

Mamy tu wielką prawdę, o której wierzący zapominają na swoją szkodę, że nie wolno zaniedbywać swego ciała, gdyż bywa i tak, że duchowa oschłość i jałowość pochodzi ze zmęczenia i zaniedbywania ciała. Nawet żadna maszyna nie działa sprawnie bez należytej troski o nią. Nie potrafimy należycie wykonać dzieła Chrystusowego nie posiadając fizycznych zdolności do tego. W ogóle ani zaniedbywanie ciała, ani jego potępianie nie jest cnotą, nawet odwrotnie, może być przestępstwem. Rzymskim ideałem było: „Mens sana in corpore sano”: czyli zdrowy umysł w zdrowym ciele. Tak samo można wyrazić chrześcijański ideał.

Chociaż z jednej strony wiersz ten jest kłopotliwy dla zwolenników całkowitej abstynencji, to z drugiej strony nie może być zasłoną dla nadużywających mocnych napojów, gdyż po prostu zaleca używanie wina w wypadkach korzyści zdrowotnych. Jeżeli w ogóle ustala jakąś zasadę, to chyba taką, którą stwierdził E. F. Brown: „Chociaż całkowita abstynencja może być zalecana jako mądra rada, nigdy nie może być wymuszana jako zobowiązanie religijne”. Paweł Apostoł stwierdza tu, że nie jest żadną zasługą ascetyzm, który przysparza ciału więcej szkody, niż dobra.

Czego nie da się ukryć na zawsze (5,24-25)

Pozostawmy sprawy Bogu i bądźmy zadowoleni - zdaje się mówić nasz tekst. Są jawni grzesznicy, których grzechy prowadzą do nieszczęścia i kary w sposób oczywisty, i są tajni grzesznicy prowadzący pod maską nienaganności życie z gruntu złe i wstrętne. Lecz czego człowiek nie może dojrzeć, Bóg widzi. „Człowiek widzi uczynki, a Bóg widzi intencje”. Nie ma ucieczki od końcowego spotkania z Bogiem, który widzi i zna wszystko.

Są i tacy, których dobre uczynki są jawne i widoczne dla wszystkich, którzy już zdobyli uznanie i wdzięczność ludzi. Ale są i inni, których dobre czyny przeszły niezauważone, niedoceniane i nikt im za to nie podziękował, nikt nie pochwalił, nie wynagrodził tak, jak na to zasługiwali. Tacy ludzie nie powinni czuć się rozczarowani, ani rozgoryczeni. Bóg zna również dobre czyny i wynagrodzi je, ponieważ nigdy Bóg nie był dłużnikiem człowieka.

Nasz tekst poucza, że ani nie powinniśmy wpadać w gniew na pozorną bezkarność jednych, ani w rozgoryczenie z powodu pozornej niewdzięczności drugich ludzi, ale chętnie pozostawić wszystkie sprawy ostatecznemu sądowi Boga.

Jak być niewolnikiem i chrześcijaninem (6,1-2)

Pod powierzchnią tego tekstu są ukryte pewne najwyższej wartości chrześcijańskie zasady codziennego życia i pracy.

Niewolnik chrześcijański był w szczególnie trudnym położeniu. Jeśli służył u pogańskiego pana mógł łatwo okazywać, że jego pan jest przeznaczony na potępienie, a on sam jest dziedzicem zbawienia. Jego chrześcijaństwo mogło w nim wytworzyć poczucie nietolerancyjnej wyższości, co spowodowałoby sytuację krytyczną. Jeśli z drugiej strony jego pan był chrześcijaninem, niewolnik mógł ulegać pokusie wykorzystania i nadużywania tej sytuacji dla niedbałej pracy bez groźby ukarania. Mógł pomyśleć, że zasługuje na wszelkie wyróżnienia dlatego, że on i jego pan obydwaj są chrześcijanami. Mamy tu do czynienia z osobistym problemem. Musimy jednak zwrócić uwagę na dwa czynniki natury ogólnej:

1. W pierwszych dniach Kościół nie występował jako przyszły sprawca zniesienia niewolnictwa przemocą, przez gwałtowne środki. I było to bardzo mądre. W Rzymskim Imperium było około sześciu milionów niewolników i chociażby przez swoją liczbę uważani byli za potencjalnych wrogów. Kiedykolwiek wybuchał bunt niewolników, był bezlitośnie tłumiony, imperium nie mogło dopuścić do powstania niewolników. Zbiegłych i schwytanych niewolników karano śmiercią, lub wypaleniem na czole litery F od fugitivus, czyli zbieg. Nawet istniało prawo rzymskie pozwalające w wypadku zamordowania przez kogoś pana, przesłuchiwać jego niewolników z użyciem tortur i skazać ich zbiorowo na śmierć. Jak mądrze napisał E. K. Simpson: „Duchowa misja chrześcijaństwa zostałaby fatalnie obezwładniona, gdyby rozdmuchało ono zarzewie nienawiści klasowej w pożerający płomień, lub stałoby się azylem zbiegłych niewolników”.

Podniecanie niewolników do buntu miałoby fatalne następstwa dla Kościoła. Wywołałoby po prostu wojnę domową, masowe morderstwa, i zdyskredytowanie w oczach społeczeństwa. Stało się więc tak, że w ciągu stuleci chrześcijaństwo przenikało cywilizację i wpływało na nią tak, że w końcu niewolnicy zostali dobrowolnie wyzwoleni, bez przymusu. Wynika z tego ogromnie ważna lekcja. gdyż jest ona dowodem, że ani człowieka, ani świata nie da się zreformować przemocą i samymi ustawami. Reforma musi nadejść przez stopniowe przenikanie ducha Chrystusowego w ludzkie sytuacje. Wówczas zmiany dzieją się nie w naszym czasie, lecz w Bożym. W ostatecznym rozrachunku stopniowa, powolna droga jest najpewniejsza, a gwałt zawsze niszczy sam siebie.

2. Następną prawdą tutaj wyróżnioną jest ta, że „równość duchowa nie znosi różnic cywilizacyjnych”. Wciąż istnieje niebezpieczeństwo uznania przez wierzącego człowieka swego chrześcijaństwa za usprawiedliwienie gnuśności i lenistwa. Jeżeli on i jego pracodawca obydwaj są wierzący, może jeszcze pretendować do szczególnych wyróżnień. Ale czy może to zwalniać pracownika z obowiązku codziennej uczciwej pracy i zarabiania w ten sposób na życie? Wierzący, chrześcijanin podlega takiej samej dyscyplinie zapracowania na wynagrodzenie, jak każdy inny pracownik.

3. Jak więc Listy Pasterskie widzą obowiązki niewolnika chrześcijańskiego? Ma on być dobrym niewolnikiem. Jeśli bowiem nie jest takim, jeśli jest leniwy i niedbały, nieposłuszny i zuchwały, po prostu wkłada światu w rękę broń do atakowania Kościoła. Pracujący chrześcijanin ma zalecać swoje chrześcijaństwo przez to, że jest lepszym pracownikiem od innych. W szczególności jego praca ma być wykonywana w nowym duchu: Nie będzie myślał wciąż o sobie, jako zniewolonym do pracy. Raczej będzie myślał o sobie jak o wykonującym służbę dla swego pana, dla Boga i dla bliźnich, Jego celem stanie się nie to, jakby najmniej zarobić, ale jak wiele potrafi z własnej chęci wykonać.

Fałszywi nauczyciele i fałszywe nauki (6,3-5)

Okoliczności życia w starożytnym świecie dawały fałszywym nauczycielom wiele możliwości, z których skwapliwie korzystali. Z jednej strony Kościół był pełen wędrownych proroków zdobywających prestiż przez sam sposób swego życia. Nabożeństwo chrześcijańskie było wówczas o wiele bardziej pouczające, niż dzisiejsze. Każdy, kto czuł, że posiada jakieś poselstwo miał prawo je przekazać, przez co szeroko otwarte były drzwi dla ludzi zajmującymi się błędnymi i fałszywymi naukami. Po stronie pogańskiej natomiast pełno było sofistów, mędrców żyjących ze sprzedaży filozofii, jeśli wolno tak powiedzieć. Działali oni w dwu kierunkach. Za wynagrodzeniem podejmowali się nauczyć człowieka sztuki dyskutowania, byli ludźmi, którzy swoją gładką mową i zręcznym rozumieniem potrafili to, co „najgorsze przedstawić jako najlepsze”. Z filozofii uczynili sobie środek wzbogacenia się. Ich drugą specjalnością były popisy publicznego przemawiania. Grecy zawsze zachwycali się słowem mówionym, lubili mówców i właśnie sofiści wędrowali od miasta do miasta dając swoje oratorskie popisy. Potrafili szeroko reklamować swoje występy przez ogłoszenia i doręczanie pisemnych zaproszeń. Najsławniejsi z nich przyciągali dosłownie tysiące ludzi na swoje wykłady, byli tym, co dzisiejsi gwiazdorzy. Filostrat opowiada o Adrianie, jednym z najsłynniejszych, że miał taką popularność, że na przybycie posłańca zapowiadającego wystąpienie nawet senat i cyrk pustoszały, gdyż cała ludność spieszyła do Ataneum, aby go słuchać. Ponosili oni trojaką winę:

Przemówienia ich były nierzeczowe. Podejmowali się mówienia na każdy temat, chociażby najodleglejszy, mglisty i nieprawdopodobny, zaproponowany przez słuchaczy. Oto autentyczny przykład problemu omawianego przez sofistów: W pewnym mieście do zamku spieszy człowiek, aby zabić tyrana uciskającego lud. Nie znalazłszy samego tyrana, zabija jego syna; wówczas sam tyran powraca, a znajdując syna martwego z żelazem wbitym w ciało, z rozpaczy zabija sam siebie. Ów człowiek żąda zapłaty za zabicie tyrana i uwolnienie ludu. Czy powinien ją otrzymać?

Byli łasi na poklask. Współzawodniczyli ze sobą twardo, skacząc sobie nawzajem do gardła. Plutarch opowiada o wędrownym sofiście imieniem Niger, przybyłym do miasta w Galacji, będącego siedzibą sławnego oratora. Momentalnie urządzono współzawodnictwo. Nigerowi pozostawiono wystąpić do walki, lub stracić sławę; a cierpiał on z powodu ości uwięzionej w gardle i miał trudności z mówieniem, lecz wystąpił, nie chcąc utracić reputacji. Szybko wywiązało się zapalenie, z którego umarł. Dio Chryzostom maluje obraz pewnego placu w Koryncie, na którym występują zawodnicy we wszelkich dziedzinach. „Możesz usłyszeć wielu biednych wykolejonych sofistów i obrażających się nawzajem, oraz ich uczniów, jak ich nazywają, chandryczących się, i wielu pisarzy książek, czytających swoje głupie utwory, wielu poetów śpiewających swoje wiersze, wielu kuglarzy pokazujących swoje sztuczki, wiele wróżbiarzy wykładających znaczenie niezwykłych znaków, i tysiące retorów przekręczających przepisy prawa i nie mniejszą liczbę kupców uprawiających swoje procedery”. To są właśnie owe „spieranie się o słowa, rodzące zawiści, swary bluźnierstwa” o których mówi nasz tekst, owe „ciągłe spory ludzi spaczonych na umyśle i wyzutych z prawdy”. Filostrat pisał, że „sofista od razu jest zbity z tropu swej improwizowanej mowy przez poważnych słuchaczy niezbyt skorych do pochwał i przez brak oklasków”. „Wszyscy oni” - mówi Dio Chryzostom - „są miłośnikami szmeru uznania publiczności... jak człowiek idący w ciemności, kierujący się zawsze w stronę oklasków i okrzyków”. Lucjan pisze do oratora: „Jeśli twoi przyjaciele widzą, że się załamujesz, niech zapłacą cenę uczty, którą im zastawiasz przez podnoszenie rąk, dając ci czas na pomyślenie o czym mówić w przerwach, między oklaskami”. Świat starożytny dobrze znał ten rodzaj fałszywych nauczycieli, którzy nawiedzali Kościół.

Zawsze pragnęli pochwał, a miarą powodzenia była liczebność. Epiklet żywo oddaje postać sofisty mówiącego do swoich uczni po popisie: „I co, jak wypadłem dziś w waszych oczach?” „Na moje życie, panie, byłeś dziś godny podziwu!” „A jak się wam podobał najlepszy mój fragment?” „Który to był?” „W którym opisuję boga Pan i nimfy”. „O, to było niezwykle dobrze powiedziane!” „Było dziś o wiele więcej publiczności moim zdaniem” mówi sofista. „Tak, o wiele więcej”, odpowiada uczeń, myślę, że było pięćset”. „Bzdura, było nie mniej, niż tysiąc!” „O, to jest więcej, niż kiedykolwiek miał Dio. Ciekawe, co było powodem? Podobało im się to, co mówiłem”. „Tak, panie, piękno potrafi poruszyć kamień”. A więc ci sofiści byli pupilkami publiczności, stawali się senatorami, gubernatorami, ambasadorami, a kiedy umierali stawiano im pomniki w rodzaju: „Królowa Miast Królowi Wymowy”.

Grecy byli fanatykami mówionego słowa. Jeśli ktoś wśród nich potrafił przemawiać, miał zapewnioną karierę. Właśnie w takim otoczeniu wzrastał Kościół i nie trzeba się dziwić, że był nawiedzany tego rodzaju nauczycielami, gdyż zbór dawał im nowy teren, na którym mogli zabłysnąć swoimi darami i zdobyć uznanie i nie bezinteresownie pozyskiwać zwolenników.

Cechy fałszywych nauczycieli (6,3-5 ciąg dalszy)

W naszym urywku mamy wymienione charakterystyczne cechy fałszywych nauczycieli:

1. Jego podstawową cechą jest próżność. Pragnie on przedstawić nie Chrystusa, a siebie samego. Do dziś jest wiele nauczycieli i kaznodziejów bardziej zainteresowanych zdobyciem zwolenników swoich, niż Chrystusowych, narzuceniem swoich poglądów, niż przyniesieniem ludziom Słowa Bożego. W. M. Macgregor w wykładzie o swoim starym nauczycielu A. B. Bruce powiedział: „Jeden z pastorów w naszych górach był bardzo zaintrygowany zachowaniem Bruce'a w czasie wykładów, mianowicie spoglądał on przez chwilę od czasu do czasu na kawałeczek papieru, a później prowadził dalej wykład, Pewnego dnia nadarzyła się okazja zaglądnięcia do owego skrawka papieru. Zawierał on słowa: Poślij nam swoje światło i swoją prawdę! A więc stwierdził z bojaźnią, że profesor wnosił do sali wykładowej majestat i nadzieję modlitwy”. Wielki nauczyciel nie ofiaruje ludziom bladego światła swojej własnej świecy, lecz światło prawdziwej prawdy Bożej.

2. Zajmują się zawiłymi i ciemnymi spekulacjami. Jest taki rodzaj chrześcijaństwa, które bardziej zainteresowane jest dyskusjami niż życiem. Ale nawet członkostwo grupy dyskusyjnej, lub studium biblijnego i spędzanie godzin na rozważaniu dogmatów nie czyni człowieka chrześcijaninem. W swojej książce Dogmatyka chrześcijańska autor J. S. Whale wyraża się bardzo zjadliwie o takim wygodnym intelektualizmie: „Mieliśmy banknoty słów, ale nie mieliśmy skarbu, jak mawiał Valentine o Thurio: Zamiast zdjąć buciki z nóg, bo ziemia na której stoimy jest święta, my wyszukujemy odpowiednią pozycję do zrobienia miłego zdjęcia Płonącego Krzaka. O teoriach odkupienia rozprawiamy z nogami na brzegu kominka, zamiast uklęknąć przed ranami Chrystusa”. Marcin Luter pisał na ten temat, że „ten, kto zwyczajnie studiuje rozkazy Boże (mandata Dei) nie jest tak bardzo poruszony, ale słysząc Boga rozkazującego (Deum mandantem), jak może nie być wstrząśnięty tak potężnym majestatem?” Podobnie Melanchton: „Znać Chrystusa, to nie spekulowanie na temat wcielenia i jego postaci, lecz poznawanie Jego zbawczych czynów”. Grzegorz z Nyssy opisując współczesnych sobie mieszkańców Konstantynopola z okresu sporów chrystologicznych, mówi: „Konstantynopol pełen jest rzemieślników i niewolników, którzy stali się wytrawnymi teologami, wygłaszającymi kazania w sklepach i na ulicach. Człowiek, do którego zwracasz się o wymienienie kawałka srebra informuje się, czym Syn różni się od Ojca, a pytając o cenę bochenka chleba dowiadujesz się w odpowiedzi, że Syn jest mniejszy od Ojca. Natomiast zapytując, czy kąpiel jest gotowa, słyszysz w odpowiedzi, że Syn uczyniony jest z niczego”. Subtelna argumentacja i gładkie sformułowania teologiczne nie czynią człowieka chrześcijaninem, a nawet mogą być ucieczką przed wymaganiami życia chrześcijańskiego.

3. Fałszywy nauczyciel zakłóca spokój. Posiada instynktownie sporne nastawienie, podejrzewa każdego, kto nie zgadza się z nim. Jeśli nie może zwyciężyć w dyskusji, oskarża swego przeciwnika o złą pozycję teologiczną i nawet o zły charakter, w każdej dyspucie mówi podniesionym głosem i zirytowanym głosem, a nie z miłością. Nigdy nie umiał wyrazić prawdy w miłości. Powodem jego poirytowania jest wywyższanie siebie, bo skłonny jest do traktowania wszelkiej różnicy, czy krytyki poglądów jako osobistej urazy.

4. Fałszywy nauczyciel czyni z religii źródło dochodu. Węszy za zyskiem. Swoje nauczanie i kazanie traktuje jako karierę, a nie jak powołanie. Ale jedno jest pewne: w służbie żadnego kościoła nie ma miejsca dla karierowiczów. Wprawdzie Listy Pasterskie jasno stwierdzają, że robotnik jest godzien swojej zapłaty, ale motywem jego pracy musi być służba publiczna, a nie prywatny dochód. Powinien zabiegać nie o zdobywanie, lecz rozdawanie i sam siebie zużyć w służbie dla Chrystusa i swoich bliźnich.

Korona zadowolenia (6,6-8)

Słowem użytym na zadowolenie jest autarkeia. Było to jedno z wielkich haseł stoików filozofów. Mieli oni na myśli całkowitą samowystarczalność. Chodziło o stan umysłu całkowicie wolny od wszelkich zewnętrznych nacisków, zawierający w sobie tajemnicę szczęśliwości.

Zadowolenie nigdy nie przychodzi z posiadania zewnętrznych rzeczy. Jak pisze poeta Jerzy Herbert: „Bo ten, który potrzebuje na życie pięć tysięcy funtów szterlingów jest tak samo biedny jak ten, który potrzebuje pięć”. Zadowolenie pochodzi z wewnętrznego nastawienia do życia. W trzecim akcie Szekspira Henryk VI przestawia on jak król nierozpoznany przemierza kraj i spotyka dwóch leśniczych, którym oznajmia, że jest królem. Jeden z nich pyta: „Lecz jeśli jesteś królem, gdzie jest twoja korona?”, na co król daje taką wielką odpowiedź:

Nie na mej głowie, ale w moim sercu;

Nie świeci blaskiem indyjskich kamieni,

Jest niewidzialna, zwie się rezygnacją;

A mało królów nosi tę koronę.

(Przekład Stanisława KOŹMIANA)

Dawno temu filozofowie greccy ustalali, co jest dobrym zakończeniem sprawy. Epikur powiedział o sobie: „Komu mało nie wystarczy, nic nie będzie wystarczające. Dajcie mi placek jęczmienny i kubek wody, a wystąpię do współzawodnictwa z Zeusem o szczęśliwość”. A zapytany o tajemnicę szczęśliwości odpowiedział: „Nie dodawaj człowiekowi do jego stanu posiadania, lecz odbierz z jego pragnień”.

Wielcy ludzie zawsze byli zadowoleni z małego. Jedno z powiedzeń rabinów żydowskich brzmiało: „Kto jest bogaty? Ten, kto zadowolony ze swego losu”. U Waltera Locka znajdujemy cytat na temat szkolenia rabinów żydowskich i ich sposobu życia: „Taka jest droga Zakonu: Będziesz jadł kąsek z solą, wodę pił odmierzoną, spał na podłodze i żył życiem troski pracując nad Prawem. Jeśli to uczynisz będziesz szczęśliwy i będzie ci dobrze; będziesz szczęśliwy na tym świecie i będzie ci dobrze w świecie przyszłym”. Rabin musiał nauczyć się być zadowolonym z najpotrzebniejszych rzeczy E. F. Brown cytuje wielkiego kaznodzieję Lacordaire: „Kamieniem obrazy naszych dni jest to, że nikt nie umie żyć poprzestając na małym. Wielcy ludzie starożytni byli z zasady biedni... Zawsze mi się wydaje, że ograniczenie zbędnych wydatków, odkładanie tego, co można określić jako względnie potrzebne, jest główną drogą do chrześcijańskiego uwolnienia serca, jak było dla starożytnych. Umysł, który nauczył się doceniać moralne piękno życia, zarówno względem Boga, jak i względem ludzi, nie da się zachwiać żadną zewnętrzną odmianą losu; a czego najbardziej nasz wiek potrzebuje, to widoku człowieka, który mogąc posiadać wszystko, zadowala się małym. Jeśli o mnie chodzi, mówiąc po ludzku, nie pragnę niczego. Ideał wielkiej duszy w małym domu pociąga mnie bardziej, niż jakikolwiek inny”.

Nie wynika z tego, że chrześcijaństwo dąży do biedy. Nie ma żadnej cnoty w samym fakcie biedy, lub ustawicznej walki o związanie końca z końcem. Ale chrześcijaństwo dąży do dwóch celów:

Do uświadomienia, że nie leży w mocy rzeczy materialnych uszczęśliwianie kogoś, jak mówi E. K. Simpson: „Wielu milionerów umarło na melancholię po zadławieniu swojej duszy złotym pyłem”. Szczęście pochodzi zawsze od osobistej społeczności. Wszystkie rzeczy tego świata nie uczynią szczęśliwym człowieka, który nie zna przyjaźni, ani miłości. Chrześcijanin dobrze wie, że tajemnica szczęśliwości nie leży w rzeczach, ale w ludziach.

Następnie dąży do skoncentrowania się na tym, co trwałe. Niczego nie przynieśliśmy na ten świat i niczego nie możemy z niego wynieść. Mądrzy ludzie wszystkich czasów i wszelkiej wiary wiedzieli o tym. „Nie możesz” - mówi Seneka - „wynieść niczego z tego świata, czego nie wniosłeś”. Jak pisze poeta antologii greckiej: „Nagi postawiłem stopę na tej ziemi i nagi zejdę pod ziemię”. Przysłowie hiszpańskie z przekąsem mówi: „W całunie pośmiertnym brak kieszeni”. Tak brzmi komentarz E. K. Simpsona: „Cokolwiek człowiek zgromadza po drodze mieści się w bagażu, a nie staje się częścią jego prawdziwej osobowości, a raczej czymś, co pozostawia poza rogatką śmierci”.

Tylko dwie rzeczy człowiek może zabrać do Boga. Może i musi zabrać samego siebie, więc jego wielkim zadaniem jest budowanie takiego siebie, którego nie zawstydzi się przed Bogiem. Następnie może i musi zabrać tę zależność od Boga, tę społeczność z Bogiem, w którą wkroczył w dniach swojego życia. Wciąż podkreślaliśmy, że prawdziwa szczęśliwość zależy od osobistych stosunków, a największym możliwym osobistym stosunkiem jest odniesienie do Boga. A najwyższe co człowiek może zabrać ze sobą - to najgłębsze przeświadczenie, że idzie do Tego, który jest przyjacielem i miłośnikiem jego duszy.

Zadowolenie przychodzi wraz z ucieczką przed zniewoleniem przez rzeczy, kiedy bogactwo znajdujemy w miłości ludzi i społeczności z nimi, kiedy uświadamiamy sobie jako najcenniejszą naszą własność: przyjaźń z Bogiem umożliwioną przez Jezusa Chrystusa.

Niebezpieczeństwo miłości pieniędzy (6,9-10)

Mamy przed sobą jeden z tych urywków Pisma Świętego, które bardzo często cytuje się w niewłaściwy sposób. Pismo Święte nie mówi przecież, że pieniądze są korzeniem zła, lecz że miłość pieniędzy jest korzeniem wszelkiego zła. Jest to prawda, której wielcy myśliciele klasyczni byli równie świadomi jak nauczyciele chrześcijańscy. „Miłość pieniędzy” - mówi Demokryt - „jest stolicą wszelkiego zła”. Seneka mówi o „pożądaniu tego, co do nas nie należy, z którego wyrasta wszelkie zło umysłu”. Focylides mówił, że „miłość pieniędzy jest matką wszelkiego zła”. Filon mówił o „miłości pieniędzy, która jest punktem wyjścia największych przekroczeń Zakonu” Ateneusz przytacza powiedzenie: „Przyjemność brzucha jest początkiem i korzeniem wszelkiego zła”.

Pieniądze same w sobie nie są ani dobre, ani złe, ale ich miłość prowadzi do zła. Przy ich pomocy człowiek jest w stanie samolubnie służyć swoim pożądaniom; przy ich pomocy może zaspokoić wołanie w potrzebie swego bliźniego. Przy ich pomocy może ułatwić wejście na drogę złych czynów i przy ich pomocy pomóc komuś żyć, jak Bóg ustanowił. Pieniądz nie jest złem w sobie, ale stanowi wielką odpowiedzialność. Jest potężną siłą po stronie dobra, lub zła. Jakie więc szczególne niebezpieczeństwa zawiera w sobie miłość pieniędzy?

1. Pożądanie pieniędzy staje się nienasyconym pragnieniem. Znane jest przysłowie rzymskie, że bogactwo jest podobne do wody morskiej: Nie tylko gasi pragnienie człowieka, lecz jeszcze je wzmaga. Im więcej dostaje, tym więcej pragnie.

2. Pragnienie bogactwa opiera się na złudzeniu. Opiera się na pragnieniu zabezpieczenia sobie bytu, ale za bogactwo nie kupi się bezpieczeństwa. Nie da się za nie nabyć ani zdrowia, ani prawdziwej miłości. Do tego nie potrafi ono ustrzec od smutku, ani od śmierci. Poczucie pewności i bezpieczeństwa oparte na materialnych rzeczach skazane jest na niepowodzenie.

3. Pożądanie pieniędzy czyni człowieka samolubnym. Podniecany pożądaniem bogactwa za nic uważa cudze straty, aby tylko on mógł zyskać. Pożądanie bogactwa skupia jego myśli na sobie samym, a inni stanowią tylko środki, lub przeszkody na ścieżce wzbogacenia się. To prawda, że tak nie musi być, ale w istocie tak często jest.

4. Chociaż pożądanie bogactwa wyrasta z pragnienia zabezpieczenia się, kończy się niepewnością. Im więcej człowiek ma w posiadaniu, tym więcej ma do stracenia i tym bardziej podlega obawie ryzyka utraty. Jest taka stara bajka o wieśniaku, który oddał wielką przysługę królowi i został za to wynagrodzony dużą sumą pieniędzy. Początkowo wieśniak był zachwycony, ale nadszedł dzień, w którym prosi króla o odebranie swego daru, gdyż razem z nim weszła w życie nieznana przedtem obawa, że może utracić to, co posiada. I rację ma John Bunyan w pieśni pastuszka (przekład dosłowny):

„Kto jest na dole, nie musi bać się upadku,

A niski - bać się pychy;

Ten, kto pokorny, zawsze będzie miał

Boga za swego przewodnika.

Jestem zadowolony z tego, co mam

Czy mało to, czy wiele

I do takiego zadowolenia wciąż dążę, Panie

Gdyż takich zbawiasz sam.

Dla takich obfitość jest ciężarem

Którzy wyruszają w pielgrzymkę.

Mieć tutaj mało, a później niebo -

Oto co najlepsze po wszystkie czasy!

5. Miłość pieniędzy może z łatwością zaprowadzić człowieka na złe drogi zdobywania ich, a więc w końcu do cierpień i wyrzutów. Jest to prawdą w sensie fizycznym, gdyż ktoś w pasji zdobywania tak wytęża siły, że rujnuje swe zdrowie. Może za późno odkryć jakie szkody wyrządziło jego pożądanie innym ludziom i zostanie osaczony wyrzutami.

Dążenie do usamodzielnienia się i roztropne gromadzenie na przyszłość jest obowiązkiem chrześcijańskim, ale uczynić z miłości pieniędzy siłę napędową swego życia nie może nigdy stać się czymś innym, jak najbardziej niebezpiecznym grzechem.

Apel do Tymoteusza (6,11-16)

List zdąża do zakończenia tym potężnym apelem do Tymoteusza, tym większym, że ubrany w szatę słów o szlachetnym i górnolotnym wydźwięku. Już pierwsze słowa pobudzają Tymoteusza do zapału: autor zwraca się do niego jako: człowieka Bożego. Jest to jeden z wielkich tytułów starotestamentowych. Był on nadany Mojżeszowi, np. 5 Mjż 33,1 mówi o „Mojżeszu, mężu Bożym”. Psalm 90 zatytułowano: „Modlitwa Mojżesza, męża Bożego”. Jest to tytuł proroków i posłańców Bożych. Boży poseł do Helego jest mężem Bożym (1 Sm 2,27), Samuel jest opisywany jako człowiek Boży (1 Sm 9,6), również Szemajasz, Boży posłaniec do Rechabeama jest mężem Bożym (1 Krl 12,22). John Bunyan w „Wędrówce Pielgrzyma” nazywa pana Wielka Łaska „Rycerzem Bożym”.

Jest to zaszczytny tytuł. Dając Tymoteuszowi zlecenie. Apostoł nie przypomina mu jego słabości, ani grzechów, które mógłby wtrącić w beznadziejną rozpacz, ale raczej wzywa go przez należny mu zaszczyt człowieka Bożego. Jest to właśnie chrześcijańska metoda: Nie pogrążać człowieka przez nazywanie go zgubionym, bezradnym grzesznikiem, ale podnosić go przez wezwanie, aby był tym, czym stał się w swej istocie. Chrześcijańską metodą jest, nie rzucanie człowiekowi w twarz jego upokarzającej przeszłości, lecz roztoczenie przed nim chwały tego, czym może stać się w przyszłości. Sam fakt nazwania Tymoteusza człowiekiem Bożym mógł sprawić, że wyprostował on plecy i podniósł głowę jak człowiek, który otrzymał zlecenie od Króla.

Cnota i szlachetne przymioty przedłożone Tymoteuszowi nie są bezładnie i przypadkowo zebranym stosem, jest w nich porządek. Najpierw występuje sprawiedliwość, po grecku dikaiosune, co tłumaczy się jako „oddawanie tego, co należy Bogu i ludziom”. Jest to najbardziej skondensowana cnota, bo człowiekiem sprawiedliwym jest ten, który spełnia swą powinność wobec Boga i swoich bliźnich.

Na drugim miejscu występuje zespół trzech cnót patrzących w stronę Boga: Pobożność, czyli eusebeia jest czcią oddawaną przez człowieka, który nieustannie świadomy jest, że jego życie przebiega w obliczu Boga. Wiara, pistis, oznacza tutaj wierność i jest cnotą człowieka, który przez wszystkie okazje i zmiany życia, aż do bram śmierci samej jest wierny wobec Boga. Miłość, agape, jest cnotą człowieka, który gdyby nawet chciał, nie może zapomnieć co Bóg dla niego uczynił, ani o miłości Boga do ludzi.

Po trzecie, występuje tu cnota patrząca w stronę postępowania w życiu, a jest nią hypomene. Tłumaczy się ją jako cierpliwość, ale nigdy nie oznacza ona siedzenia z założonymi rękami i znoszenia tego, co na nas przychodzi, pozwalając przeżyciom przelewać się przez nas na kształt fal. Raczej oznacza zwycięską wytrwałość. „Jest to nieporuszona stałość wiary i pobożności wbrew przeciwnościom i cierpieniom”. Jest to cnota nie tyle zgadzająca się na doświadczenia życia, co zwyciężająca je.

Po czwarte wreszcie, występuje tu cnota spoglądająca w stronę człowieka, wyrażona greckim słowem paupatheia. Tłumaczy się je jako łagodność, ale jest to słowo nieprzetłumaczalne. Oznacza ducha, który nigdy nie wybucha gniewem na skutek doznanego zła przez siebie, ale może wpaść w niszczący gniew z powodu zła wyrządzanego innym. Oznacza ducha, który wie, jak przebaczać, ale również zdobywa odwagę na podjęcie walki o sprawiedliwość. Opisuje ducha, który równocześnie chodzi w pokorze i jest dumny ze swego wysokiego powołania przed Bogiem. Opisuje cnotę, przez którą o każdym czasie człowiek jest zdolny do właściwego traktowania swych bliźnich i właściwego traktowania samego siebie.

Natchnienie płynące ze wspomnień (6,11-16 ciąg dalszy)

Wzywając Tymoteusza do podjęcia zadań przyszłości, Apostoł pragnie natchnąć go wspomnieniem przeszłości.

1. Ma pamiętać na swój chrzest i ślubowanie, które w nim złożył. W warunkach Pierwszego Kościoła chrzest był chrztem dorosłych, w którym ludzie przychodzili z pogaństwa do Chrystusa. Był wyznaniem wiary i świadectwem dla wszystkich ludzi, że osoba ochrzczona przyjęła Jezusa Chrystusa jako Zbawiciela, Mistrza i Pana. Najstarszym chrześcijańskim wyznaniem wiary były proste słowa „Jezus jest Panem!” (Rz 10,9; Flp 2,11). Niektórzy twierdzą, że za słowami Apostoła Pawła do Tymoteusza stoi pełniejsze wyznanie wiary, np.: „Wierzę w Boga Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi i w Chrystusa Jezusa, który cierpiał pod Ponckim Piłatem i powróci aby sądzić. Wierzę w zmartwychwstanie ciał i w życie nieśmiertelne”. Jest bardzo możliwe, że w czasie Chrztu Tymoteusz złożył takie wyznanie wiary. W każdym razie Tymoteusz ma pamiętać, że jest człowiekiem, który złożył ślubowanie. I każdy wierzący chrześcijanin jest przede wszystkim człowiekiem, który zaślubił się Jezusowi Chrystusowi.

2. Ma pamiętać, że złożył wyznanie wiary takie, jak Jezus. Kiedy Jezus stał przed Piłatem, tan zapytał Go: „Czy jesteś Królem żydowskim?”, na co Jezus odpowiedział: „Tak jest” (dosł. „Tyś powiedział”) (Łk 23,3). Jezus zaświadczył, że jest Królem i Tymoteusz zawsze składał świadectwo panowania Chrystusa. Każdy chrześcijanin składający świadectwo wiary czyni to, co jego Mistrz pierwszy uczynił, kiedy cierpi za wiarę przechodzi przez to, co jego Mistrz już zniósł. Biorąc udział w podniosłych uroczystościach mamy prawo powiedzieć: „Bracia, stoimy na miejscu, po którym chodzili święci Pańscy!”, ale wyznając naszą wiarę przed ludźmi mamy prawo powiedzieć coś jeszcze większego: „Stoję razem z Chrystusem!” i z całą pewnością podnosi to nasze serca i jest natchnieniem dla naszego życia.

3. Tymoteusz ma pamiętać, że Chrystus przyjdzie znów, że ma tak żyć i pracować, aby Chrystus mógł na to spojrzeć. Chrześcijanin nie pracuje dla zadowolenia ludzi, pracuje dla zadowolenia Chrystusa. Pytanie, które wciąż na nowo ma sobie zadawać, to nie: „Czy jest to na tyle dobre, aby zdało egzamin przed ludźmi?”, lecz raczej: „Czy zasłuży na pochwałę Chrystusa?”

4. Ponad wszystko ma pamiętać na Boga, a jakie wspaniałe to wspomnienie! Ma pamiętać na Tego, który jest Królem każdego króla i Panem każdego pana, Tego, który posiada dar wiecznego życia do ofiarowania ludziom, Tego, którego świętość i majestat są tak potężne, że nikt nie zniesie patrzenia na nie. Chrześcijanin zawsze musi pamiętać na Boga i mówić: „Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?”

Rady dla bogatych (6,17-19)

Czasami myśli się o Pierwszym Kościele jako o złożonym wyłącznie z biednych i niewolników. Tu natomiast widzimy, że już wtedy byli w zborach bogacze. Nie potępia się ich za bogactwo, ani nie każe się im wyrzec bogactwa, ale poucza co robić, a czego nie robić z bogactwem.

Bogactwo nie ma wbijać w pychę. Nie mają uważać się za lepszych od innych ludzi dlatego, że mają więcej od nich pieniędzy. W ogóle nic na tym świecie nie upoważnia człowieka do patrzenia na drugiego z góry, a już najmniej posiadanie majątku. Mają nie pokładać nadziei w bogactwie. W kolejach życia człowiek może być bogaty dziś, a jutro biedny i jest głupotą pokładać nadzieję w czymś co tak łatwo utracić.

Poucza się ich, że mają używać bogactwa dla dobra, mają być zawsze gotowi do udzielania i pamiętać, że wierzący jest człowiekiem społeczności. Poucza się ich, że takie mądre używanie bogactw zbuduje im dobry fundament w nadchodzącym świecie, jak ktoś powiedział: „Co posiadałem, straciłem, a co dałem, to mam”.

Jest takie znane opowiadanie rabinistyczne: Człowiek imieniem Monobaz odziedziczył wielką fortunę, a był to dobry, uprzejmy i hojny człowiek. W czasach głodu rozdał cały swój majątek pomagając biednym. Przyszli do niego bracia i powiedzieli: „Twoi ojcowie gromadzili skarb i dodawali do skarbów, które odziedziczyli od swoich ojców, a ty masz zamiar roztrwonić cały ten majątek?” A on odpowiedział: „Moi ojcowie składali majątek w dole, a ja składam mój majątek w górze. Moi ojcowie składali mamonę, a ja składam skarb dusz. Moi ojcowie odkładali skarby tego świata, a ja skarb świata przyszłego”.

Za każdym razem, kiedy mogliśmy dawać, a nie czyniliśmy tego, pomniejszamy bogactwo odłożone dla nas w świecie przyszłym, a za każdym razem, gdy dajemy, powiększamy bogactwa odłożone dla nas, kiedy to życie dobiegnie końca.

Nauką etyki chrześcijańskiej jest nie to, że bogactwo jest grzechem, lecz że jest bardzo wielką odpowiedzialnością. Jeśli bogactwo człowieka nie służy niczemu innemu oprócz jego pychy i nie wzbogaca nikogo oprócz siebie samego, stanie się jego ruiną, ponieważ zuboża jego duszę. Jeśli jednak użyje go do przynoszenia pomocy i pocieszenia innym, to stając się biedniejszym, staje się bogatszym. Zarówno docześnie, jak i wiecznie „bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać, niż brać”.

Wiara, którą trzeba przekazać (6,20-21)

Możliwe, że imię Tymoteusza jest tu użyte w pełnym swoim znaczeniu. Pochodzi ono z dwóch wyrazów: timan, czcić, i theos, Bóg, co razem oznacza tego, który czci Boga. Możliwe więc, że to końcowe zdanie ma przypomnieć Tymoteuszowi jego imię i zachęcić go do wierności w jego znaczeniu.

Tekst wspomina o depozycie zawierzonym mu, po grecku paratheke. Słowo to było używane na określenie pieniędzy złożonych u bankiera, lub u przyjaciela. Jeśli w odpowiednim czasie zażądano wydania ich, było najświętszym obowiązkiem wypłacenie ich w całości. Również dzieci nazywano czasami paratheke, zawierzonym skarbem, jeśli bowiem bogowie dali człowiekowi dziecko, obowiązkiem rodziców było przedstawić je bogom wychowane, wyuczone i wyposażone do życia.

Taka jest wiara chrześcijańska, którą otrzymaliśmy od naszych poprzedników i którą musimy przekazywać naszym dzieciom. E. F. Brown cytuje słynne zdanie św. Wincentego z Lerins: „A co rozumie się pod słowem depozyt (paratheke)? To, co zostało ci zawierzone, a nie to, co zbudowałeś, nie to co pochodzi ze zdolności, lecz z nauczenia się, nie z prywatnych przypuszczeń, lecz z powszechnej tradycji, co zostało przyniesione do ciebie, a nie wyniesione od ciebie, czego nie jesteś autorem, lecz przechowawcą, nie przewodnikiem, lecz naśladowcą. Zachowaj ten depozyt. Zachowaj talent powszechnej wiary w całości i nieumniejszony, niech to, co zostało ci powierzone pozostanie przy tobie i to przekaż. Otrzymałeś złoto, wydaj złoto”.

Dobrze pamiętaj, że człowiek ma obowiązki nie tylko wobec siebie, ale też wobec dzieci swoich i ich dzieci. W naszych czasach Kościół zaczyna drzeć z obawy, że jeśli etyka chrześcijańska jeszcze bardziej pogrąży się w świat, wiara chrześcijańska zostanie zepsuta i zniekształcona, to nie tylko my stracimy, ale wszystkie przyszłe pokolenia zostaną ograbione z czegoś drogocennego. Jesteśmy bowiem nie tyle posiadaczami, ile powiernikami wiary. Co otrzymaliśmy, to powinniśmy przekazać.

W końcu Listy Pasterskie potępiają tych, którzy oddali się „sprzecznym twierdzeniom błędnej rzekomo nauki”. Zauważmy najpierw, że tu użyto pierwotnego znaczenia słowa nauka, oznaczającego po prostu wiedzę (gnosis). Potępia się tutaj fałszywy intelektualizm i fałszywe podkreślanie wiedzy ludzkiej.

Ale co oznaczają tu sprzeczności? Chodzi o greckie słowo antithesis. Dużo później wystąpił heretyk Marcjon ze swą książką O sprzecznościach w której zestawia różne teksty Starego Testamentu z zaprzeczającymi im tekstami Nowego Testamentu. A więc nasze zdanie może oznaczać tyle, co „Nie trać czasu na wyszukiwanie sprzeczności w Piśmie Świętym. Posługuj się nim do życia, a nie do dyskusji”. Ale są dwa jeszcze bardziej prawdopodobne tłumaczenia, niż to:

1. Słowo antithesis mogło oznaczać kontrowersje, spory, więc zdanie miałoby sens: „Unikaj kontrowersji, nie daj się wciągnąć w bezpłodne zażarte spory”. Dla greckiego zboru w Efezie byłoby to rada na czasie. Grecy pasjonowali się chodzeniem do sądów, nawet przeciwko swemu bratu i to dla przyjemności. Więc wskazówka nasza oznacza: „Nie czyń zboru boiskiem teologicznych dysput i sporów”. Chrześcijaństwo nie jest do dyskutowania, lecz do życia”.

2. Słowo antithesis może oznaczać przeciwne twierdzenia, i takie tłumaczenie jest najbardziej prawdopodobne, gdyż odpowiada zarówno Żydom, jak i Grekom. Przecież nawet schyłkowi scholastycy dyskutowali na temat „ilu aniołów zmieści się na końcu igły”. Rabini żydowscy zażarcie dyskutowali na temat rozczepienia włosa na dwoje całymi dniami i nawet latami. Grecy postępowali podobnie, tylko traktowali sprawę jeszcze poważniej. Była w Grecji platońska szkoła filozofii zwana Akademią. Otóż akademicy utrzymywali, że przez logiczne rozumowania można we wszystkich przypadkach dojść do całkowicie przeciwstawnych wyników. Z tego wnosili, że nie ma bezwzględnej prawdy, że zawsze są dwie hipotezy jednakowo ważne. Dalej twierdzili, że z tego powodu mądry człowiek nigdy nie zajmie zdecydowanego stanowiska po jakiejś stronie sporu, lecz zawsze z rezerwą. Taka postawa może oczywiście doprowadzić do paraliżu wszelkiego działania, sprowadzenia człowieka do całkowitej niepewności. W rezultacie Tymoteusz ma nie tracić czasu na „akademickie dyskusje”, nie tracić czasu na potyczki dialektyczne, nie być „zbyt cwany, ale być mądrym”. Raczej ma słuchać niewzruszonego jednoznacznego głosu Bożego, aniżeli przysłuchiwać się subtelnym dyskusjom przeintelektualizowanych umysłów.

Tak więc List dobiega końca ostrzeżeniem, którego i nasze pokolenie potrzebuje. Subtelne i mądre dyskusje nigdy nie mogą zastąpić działania chrześcijańskiego. Zadanie chrześcijanina nie polega na tym, aby siedzieć w pracowni i rozważać argumenty, ale aby żyć życiem chrześcijańskim w pyle i upale tego świata. W ostatecznym rachunku liczy się nie bystrość umysłowa, lecz postępowanie i charakter.

I na koniec błogosławieństwo: „Łaska niech będzie z wami!” W ten sposób List kończy się pięknem Bożej łaski.


DRUGI LIST DO TYMOTEUSZA

Chwała apostolstwa i przywilej apostolstwa (1,1-7)

Kiedy Apostoł Paweł mówi o swoim własnym apostolstwie, w jego głosie brzmią nieuchronnie pewne tony, gdyż dla niego zawsze łączyło się ono z pewnymi cechami:

a) Jego apostolstwo było zaszczytem. Został wybrany do niego przez wolę Bożą. Każdy chrześcijanin ma uważać się za człowieka wybranego przez Boga.

b) Jego apostolstwo było odpowiedzialnością. Bóg wybrał go, ponieważ chciał z nim coś uczynić, chciał zrobić z niego narzędzie, przez które wieści o nowym życiu pójdą od człowieka do człowieka. Żaden chrześcijanin nigdy nie był wybrany dla samego siebie, ale dla tego, co może uczynić dla innych ludzi. Chrześcijanin jest człowiekiem, który nie posiada się z podziwu nad tym, co Bóg dla niego uczynił, człowiekiem miłości i chwały, pałający gorliwością, aby powiedzieć innym, co Bóg może zrobić dla nich.

c) Jego apostolstwo było przywilejem. Znamienne jest co Apostoł Paweł uważa za obowiązek: przynieść innym ludziom obietnice Boże, a nie Jego groźby. Dla niego chrześcijaństwo nie było groźbą zatracenia, ale dobrą nowiną o zbawieniu. Warto pamiętać o tym, że największy ewangelista i misjonarz, jakiego świat wydał nie wyszedł, aby przerazić ludzi wstrząsającym opisem ognia piekielnego, ale poruszyć ich do zdumiewającej uległości na widok miłości Bożej. Sił napędową jego Ewangelii była miłość, a nie strach.

Jak zwykle, gdy mówi do Tymoteusza, w jego głosie brzmią ciepłe tony uczucia miłości. Nazywa go „umiłowanym dzieckiem”, Tymoteusz był jego dzieckiem w wierze. Rodzice Tymoteusza dali mu życie fizyczne, ale to Paweł przekazał mu życie wieczne. Wiele osób, które nigdy nie doznały zaszczytu rodzicielstwa fizycznego miało radość i zaszczyt stać się ojcem i matką w wierze, a nie ma w całym świecie takiej radości, jak przyprowadzenie jednej duszy dla Chrystusa.

Natchnienie dla Tymoteusza (1,1-7 ciąg dalszy)

Apostoł Paweł pisze w celu natchnienia i wzmocnienia Tymoteusza do jego zadania w Efezie. Tymoteusz był młody i miał ciężkie zadanie walki przeciw herezjom i zarazom, które miały zagrozić zborowi. Aby więc podtrzymać jego odwagę i wzmóc wysiłek, Apostoł Paweł przypomina Tymoteuszowi o niektórych rzeczach:

1. Przypomina mu o swoim zaufaniu do niego. Nie ma większej zachęty jak poczucie, że ktoś nam wierzy. Odwołanie się do honoru jest zawsze skuteczniejsze od groźby kary. Strach przed sprawieniem zawodu tym, którzy w nas wierzą jest uczuciem oczyszczającym.

2. Przypomina mu o tradycjach rodzinnych. Tymoteusz wszedł w cenne dziedzictwo i sprawując zawód nie tylko zhańbiłby swoje imię, ale zaszkodził czci swojej rodziny. Posiadanie wartościowych rodziców jest jednam z największych darów dostępnych człowiekowi. Niech człowiek zawsze dziękuje za to Bogu i nigdy nie przynosi im ujmy.

3. Przypomina mu o wyznaczeniu na urząd i o darze, który został mu przekazany. Jeśli człowiek wstąpi do służby w jakimś przedsiębiorstwie o ustalonej tradycji, jego praca i zachowanie ma wpływ nie tylko na niego samego i nie musi być wykonywana tylko o własnych siłach. Jest tam bowiem pewna siła tradycji, na której można się oprzeć, oraz pewien honor, część tradycji, które trzeba strzec. Jest to szczególnie prawdziwe w wypadku Kościoła. Kto służy Kościołowi trzyma w ręce jego cześć i jest posilany świadomością łączności ze wszystkimi świętymi.

4. Przypomina mu o cechach, którymi powinien wyróżniać się nauczyciel chrześcijański:

a) Odwagą. Nabożeństwo chrześcijańskie powinno dodawać człowiekowi odwagi, a nie przejmować go strachem. Zawsze wymagało odwagi aby być chrześcijaninem, a odwaga ta płynie z ustawicznej świadomości obecności Chrystusa.

b) Mocą. W prawdziwym chrześcijaninie jest moc do stawiania czoła trudnościom, podstawiania ramienia pod ciężkie zadania, do stania prosto w obliczu powalających sytuacji, do zachowania wiary w obliczu przenikającego duszę smutku i raniących rozczarowań. Chrześcijanin jest typowym człowiekiem, który przechodzi przez krytyczny punkt załamania i nie załamuje się.

c) Miłością. W wypadku Tymoteusza była to miłość do braci, do zboru, do ludzi Chrystusowych nad którymi go ustanowiono. I właśnie z miłości wypływają inne zalety pasterza. Musi do tego stopnia miłować ludzi, że żaden trud nie będzie w jego oczach zbyt wielki dla ich sprawy, ani żadne niebezpieczeństwo tak groźne, aby go odstręczyć. Żaden człowiek nie powinien podejmować się służby w Kościele, jeśli w jego sercu brak miłości do ludzi Chrystusowych.

d) Powściągliwością. Greckie sofronismos jest jednym z tych wielkich nieprzetłumaczalnych słów. Ktoś określił znaczenie jako „trzeźwość świętości”. Falkoner określił je jako „kontrole nad sobą w obliczu paniki lub namiętności”. Tylko sam Chrystus może dać nam to samopoczucie, które ustrzeże nas zarówno od zepchnięcia, jak i od ucieczki. Żaden człowiek nie może zarządzać drugimi, zanim wpierw nie zapanuje nad sobą, Sofronismos jest tą daną od Boga samokontrolą, która czyni człowieka wielkim rządcą innych, ponieważ sam jest nade wszystko sługą Chrystusa i panem siebie samego.

Ewangelia godna, aby za nią cierpieć (1,8-11)

Jest nieuniknione, że wierność Ewangelii przynosi kłopoty. W wypadku Tymoteusza chodziło o wierność człowiekowi uważanego za przestępcę, ponieważ Apostoł Paweł pisząc ten List znajdował się w więzieniu w Rzymie. Ale Paweł przedstawia tutaj Ewangelię w pełnym blasku chwały, jako wartą tego, aby dla niej cierpieć. Czasami pośrednio, a często wprost wydobywa on i podaje jeden za drugim składniki tej chwały. Niewiele urywków Nowego Testamentu zawiera w sobie i w kontekście poczucie czystej wspaniałości Ewangelii.

1. Jest to Ewangelia mocy. Każde cierpienie, jakie przynosi, znoszone jest w mocy Bożej. W starożytnym świecie Ewangelia była siłą do życia. Właśnie ten wiek, w którym żył Apostoł Paweł był wiekiem samobójstw. Ze wszystkich starożytnych myślicieli najsurowsze zasady i najwyższe mieli stoicy, ale kiedy życie stawało się nieznośne, mieli właściwą sobie drogę ucieczki, mówiąc: „Bóg dał człowiekowi życie, ale też jeszcze większy dar pozbawienie samego siebie życia”. Ewangelia była i jest siłą do przezwyciężania siebie, siłą do panowania nad okolicznościami, siłą do życia, gdy życie staje się nieznośną siłą aby być chrześcijaninem, gdy wydaje się to niemożliwe.

2. Jest to Ewangelia zbawienia. Bóg jest Bogiem, który zbawia nas. Ewangelia jest ratunkiem. Jest ratunkiem od grzechu, uwalnia człowieka od rzeczy, które trzymają go w niewoli; człowiek potrafi złamać swoje nawyki, które są silniejsze od niego. Ewangelia jest siłą ratującą, która ze złego człowieka może zrobić dobrego.

3. Jest to Ewangelia uświęcenia. Nie jest tylko wybawieniem od skutków poprzednich grzechów, jest wezwaniem do chodzenia drogą świętości. A. M. Chirgwin w „Biblii w Ewangelizacji Świata” przytacza dwa zdumiewające przykłady mocy Chrystusa zmieniającej w cudowny sposób człowieka.

W Nowym Jorku żył pewien gangster, który właśnie odsiedział więzienie za rabunek z użyciem gwałtu. Kiedy był w drodze na spotkanie ze swoim gangiem, aby wziąć udział w kolejnym napadzie, wyciągnął coś człowiekowi z kieszeni na Fifth Avenue. Poszedł do Central Park, aby obejrzeć co takiego udało mu się ukraść i z rozczarowaniem zobaczył, że był to Nowy Testament. Ponieważ czasu zbywało, zaczął z nudów przerzucać stronice i czytać. Lektura pochłonęła go, a wynik był taki, że spotkawszy kamratów z gangu zerwał z nimi na zawsze. Dla takiego przestępcy Ewangelia stała się wezwaniem do świętości.

W Aleppo żył pewien młody Arab, który prowadził zażarty spór ze swym byłym przyjacielem. Do ewangelisty chrześcijańskiego powiedział: „Nienawidzę go tak, że planuję napad, w którym z pewnością postrada życie!” Później jednak opowiadał: „Pewnego dnia spotkałem ciebie i namówiłeś mnie, abym kupił Ewangelię św. Mateusza. Kupiłem ją tylko, aby sprawić ci przyjemność, nigdy nie miałem zamiaru jej czytać. Ale rozbierając się wieczorem do spania, podniosłem ją z ziemi, gdyż wypadła mi z kieszeni i zacząłem czytać. Doszedłszy do miejsca: Słyszeliście, że powiedziano przodkom, nie będziesz zabijał... a Ja wam powiadam, że każdy, kto się gniewa na brata swego pójdzie pod sąd, a kto by rzekł bratu swemu... wspomniałem na moją nienawiść do mojego wroga, którą chowałem w sercu. Czytając dalej, czułem się coraz bardziej nieswojo, aż przy słowach: Pójdźcie do Mnie wszyscy, którzy jesteście obciążeni i spracowani, a Ja sprawię wam odpocznienie. Weźcie jarzmo moje na się i uczcie się ode Mnie, bom Ja cichy i pokornego serca, a znajdziecie odpoczynek dla dusz waszych - musiałem zawołać: Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu! Radość i pokój zalały moje serce i nienawiść znikła. Od tego czasu stałem się nowym człowiekiem, a największą przyjemnością jest dla mnie czytanie Słowa Bożego”.

To właśnie Ewangelia wprowadziła byłego przestępcę w Nowym Jorku i przyszłego mordercę w Aleppo na drogę świętości. I właśnie na tym punkcie nasze chrześcijaństwo kościelne tak sromotnie zawodzi: Nie zmienia ono ludzi, a więc dlatego jest nierzeczywiste. Człowiek, który poznał zbawiającą moc Ewangelii jest odmieniony w sprawach zawodowych, w domu, w charakterze, w rozrywkach. Powinna istnieć zasadnicza różnica między wierzącym i niewierzącym, ponieważ ten pierwszy wkroczył na drogę świętości wezwany przez Ewangelię.

4. Jest to Ewangelia łaski. Jest nie tym, co osiągnęliśmy, ale co przyjęliśmy. Bóg nie wezwał nas dlatego, że byliśmy świętymi, on powołał nas, aby uczynić nas świętymi. Gdybyśmy mieli zasłużyć dopiero na łaskę Boga, nasze położenie byłoby beznadziejne. Ewangelia jest bezpłatnym darem Boga. Nie umiłował nas dlatego, że zasłużyliśmy na Jego miłość, lecz umiłował nas z czystej łaskawości swojego serca.

5. Jest to Ewangelia odwiecznego planu Bożego. Została zaplanowana, zanim jeszcze czas począł istnieć. Nie powinniśmy mniemać, że Bóg był niegdyś surowym prawem, a od czasu życia i śmierci Jezusa stał się przebaczającą miłością. Od najdawniejszych czasów miłość Boża szukała człowieka i ofiarowała mu Jego łaskę i przebaczenie. Miłość jest istotą odwiecznej natury Boga.

6. Jest to Ewangelia życia i nieśmiertelności. Głębokim przeświadczeniem Apostoła Pawła jest, że Chrystus Jezus przyniósł życie i wyprowadził na światło niezniszczalność. Świat starożytny bał się śmierci, a jeśli się nie bał, to w każdym razie uważał ją za unicestwienie. Dopiero Jezus przyniósł poselstwo, że śmierć jest drogą do życia i nie tylko nie oddala człowieka od Boga, a jeszcze do Niego przybliża.

7. Jest to Ewangelia służby. Ta właśnie Ewangelia uczyniła Pawła zwiastunem, apostołem i nauczycielem wiary. Nie pozostawiło go w błogim uczuciu, że teraz jego dusza jest zbawiona i nie potrzebuje już martwić się o nic. Raczej włożyła na niego to nieodparte zadanie zatracenia samego siebie dla Boga i bliźnich. Ewangelia ta włożyła na Apostoła Pawła trzy konieczności:

a) Uczyniła go zwiastunem. Użyte tu słowo greckie kerux posiada trzy podstawowe znaczenia, z których każde ma coś do powiedzenia o obowiązkach chrześcijanina. Kerux był heroldem obwieszczającym królewskie polecenia. Mógł też być emisariuszem w sytuacji, gdy dwie armie stały naprzeciwko siebie, przynosząc warunki, lub żądania rozejmu, czy pokoju. I wreszcie kerux był człowiekiem najętym przez sprzedawcę, czy kupca dla zachwalania towarów, zapraszania kupujących aby weszli i kupili coś. Odpowiednio do tego chrześcijanin jest człowiekiem, który swoim bliźnim podaje wieść, który pośredniczy w zawarciu pokoju między ludźmi i Bogiem, który nawołuje do skorzystania z bogactwa Bożych propozycji.

b) Uczyniła go apostołem, apostolos, tym, który został posłany. Słowo to może oznaczać posła, lub ambasadora. Apostolos nie przemawia w swoim imieniu, lecz w imieniu tego, który go posłał. Nie przybywa z własną mocą, lecz w imię mocy wysyłającego. Chrześcijanin jest ambasadorem Chrystusa, aby w jego imieniu przemawiać i reprezentować Go wobec ludzi.

c) Uczyniła go nauczycielem. W pewnym sensie zadanie nauczyciela jest najważniejszym zadaniem chrześcijanina i Kościoła. Z całą pewnością zadanie nauczyciela jest trudniejsze od zadania ewangelisty, który ma nawoływać ludzi i zetknąć ich z miłością Bożą. W momencie wzruszenia człowiek może odpowiedzieć na to wezwanie. Ale pozostaje jeszcze długa droga, na której ma poznać znaczenie i dyscyplinę życia chrześcijańskiego. Fundamenty zostały założone, trzeba jeszcze wznieść budynek. Wzniecenie płomienia przez ewangelizację wymaga teraz stałego podtrzymywania żaru przez nauczanie chrześcijańskie. Kto wie, czy nie dlatego ludzie odchodzą od zboru, od Kościoła po podjęciu pierwszej decyzji, że po prostu nie byli nauczeni znaczenia wiary chrześcijańskiej.

Zwiastun, ambasador, nauczyciel, oto potrójna funkcja chrześcijanina, który pragnie służyć swojemu Panu i Kościołowi.

8. Jest to Ewangelia o Chrystusie Jezusie. Została w pełni przedłożona przez Jego ukazanie się, Jego przyjście. Słowo użyte na ukazanie się jest epifaneia, które ma za sobą wielką historię. Nim określano wielkie zbawcze objawienie się Boga, np. w strasznym okresie zmagań Machabeuszy, kiedy wrogowie Izraela zamierzali doszczętnie go zniszczyć.

W czasach Oniasza, najwyższego kapłana, przybył Heliodor, aby obrabować skarbiec świątyni jerozolimskiej. Ani wstawiennictwo, ani błagania nie mogły go powstrzymać od tego świętokradztwa. Gdy więc Heliodor miał, jak czytamy wyciągnąć rękę po skarby, „Władca duchów i wszystkich mocy uczynił wielką epifaneia... Ukazał im się bowiem jakiś koń niosący na sobie strasznego jeźdźca. Koń rzuciwszy się gwałtownie zawisł nad Heliodorem przednimi kopytami... On zaś upadł zaraz na ziemię, a gęste ciemności zaraz go otoczyły” (2 Mach 3,24-30). Oczywiście nigdy się nie dowiemy, co dokładnie się wydarzyło, tyle że w godzinie skrajnej potrzeby Izraela przyszła owa epifaneia Boża. Kiedy Juda Machabeusz ze swym niezliczonym wojskiem stanął naprzeciw potężnego Nikanora, zaczął się modlić: „Ty, Władco, wysłałeś swego anioła za Ezechiasza, króla judzkiego, a zgładził on w obozie Sennacheryba około stu osiemdziesięciu pięciu tysięcy ludzi. Teraz również, Władco nieba, poślij dobrego anioła przed nami na trwogę i przestrach. Niech wielkością Twojego ramienia zostaną powaleni ci, którzy z bluźnierstwem na ustach przyszli tutaj przeciwko Twojemu świętemu narodowi”. Wówczas, jak czytamy, „żołnierze Nikanora ruszyli do starcia przy głosie trąb i bojowych pieśni, a żołnierze Judy wśród błagań modlitw rzucili się na nieprzyjaciela. Rękami walczono, sercem zaś modląc się do Boga, położyli trupem nie mniej, jak trzydzieści pięć tysięcy żołnierzy, ponieważ byli bardzo podniesieni na duchu epifaneią Bożą” (2 Mach 15,22-27). I znowu nie wiemy dokładnie, co się wydarzyło, ale Bóg sprawił wielkie i zbawcze ukazanie się swojemu ludowi. Stąd wnosimy, że dla izraelitów epifaneia oznaczała ratującą interwencję Boga.

Dla Greków również słowo to było wielkie. Wstąpienie władcy na tron nazywano jego epifaneią, czyli ukazaniem się, objawieniem. Każdy władca wstępował na tron z wielkimi nadziejami, jego przybycie witano jako świt nowego i cennego dnia i nadejście wielkiego błogosławieństwa.

Ewangelia została w pełni ukazana przez epifaneię Jezusa. Samo słowo wskazuje już, że jest On wielką Bożą interwencją zbawczą i objawieniem się światu.

Zaufanie ludzkie i Boskie (1,12-14)

Nasz urywek używa znamiennego greckiego wyrazu w podwójnym znaczeniu. Apostoł Paweł mówi o tym, co zawierzył Bogu, następnie zachęca Tymoteusza, aby strzegł tego, co Bóg w nim złożył. w obydwu wypadkach występuje tu słowo paratheke, co oznacza depozyt powierzany czyjeś opiece. Jakiś człowiek mógł złożyć u swojego przyjaciela zastaw, który ma być zachowany dla jego dzieci lub innych drogich mu osób. Mógł złożyć swoje kosztowności w świątyni na przechowanie, gdyż w starożytności świątynie często spełniały rolę banków. W każdym z tych wypadków przechowywane dobro nazywano paratheke. Dla starożytnych nie było świętszej powinności ponad strzeżenie i zwrot takiego depozytu, na żądanie właściciela.

Jak święta była to powinność dowiadujemy się z wielu greckich opowiadań (Herodot 6,89; Juvenaliusza „Satyry” 13,199-208). Najbardziej znanymi z uczciwości i honoru byli Spartanie. Pewien człowiek z Miletu przybył do niejakiego Glaukosa w Sparcie mówiąc, że tak wiele słyszał o uczciwości Spartan, że spieniężył połowę swego majątku i chciałby przechować te pieniądze u Glaukosa, dopóki on sam, lub jego dziedzic nie zażądają ich zwrotu. Po upływie lat ów człowiek z Miletu zmarł. Jego synowie udali się do Sparty, aby odnaleźć Glaukosa, pokazać mu umówiony znak i otrzymać zdeponowane pieniądze. Ten jednak mówił, że nie pamięta, aby kiedykolwiek otrzymał pieniądze od ich ojca. Ludzie z Miletu odeszli, a Glaukos udał się do wyroczni w Delfach, aby dowiedzieć się, czy musi zwrócić zastaw, czy zgodnie z prawem greckim może złożyć przysięgę, że nic o nim nie wie. Wyrocznia odpowiedziała:

„Dla obecnej chwili najlepiej ci, Glaukosie, uczynić tak, jak pragniesz, posłużyć się przysięgą i posiąść pieniądze, jako zdobycz.

Przysięgaj więc, śmierć czeka nawet tych, którzy nigdy fałszywie nie przysięgali! Jednak bóg przysięgi ma syna bez imienia, bez nóg i bez rąk. Potężny w sile, zbliża się z zemstą i wytraca wszystkich należących do rodu, lub domu krzywoprzysięzcy.

Ale człowiek dochowujący przysięgi pozostawi po sobie kwitnące dziedzictwo”.

Glaukos zrozumiał wyrocznię. Mówiła ona, że może zatrzymać pieniądze, jeśli pragnie doraźnej, chwilowej korzyści, ale takie zakłamanie przyniesie mu wieczną zagładę. Poprosił wyrocznię o wybaczenie samego pytania, ale otrzymał odpowiedź, że samo kuszenie bogów w tej sprawie jest równie złe, jak sam czyn. Posłał więc po synów owego człowieka i zwrócił i pieniądze. Herodot pisze, że „w dzisiejszych czasach nie ma żadnego potomka Glaukosa, nikt nie zna jego rodziny, każdy gałąź i korzeń zostały ze Sparty usunięte. Dlatego dobrze jest otrzymując zastaw, nawet myśli nie dopuścić o jego zagarnięciu”. Dla Greków paratheke był absolutnie czymś świętym.

Apostoł Paweł mówi, że złożył swój zastaw u Boga, mając na myśli, że swoją pracę i życie zawierzył Bogu. Mogło by się wydawać, że został wyrwany w samym środku swej kariery, miał skończyć jako przestępca na rzymskim szafocie, co pozornie niweczyło całą jego pracę. Ale Apostoł rozsiał nasienie, głosił Ewangelię a wyniki pozostawił w rękach Boga. Bogu zawierzył swoje życie i wiedział, że jest bezpieczny w życiu i śmierci. Skąd taka pewność? Ponieważ wiedział, komu zawierzył. Zawsze pamiętajmy, że Apostoł Paweł nie mówi: Wiem w co uwierzyłem. Jego pewność nie pochodzi z umysłowej znajomości wyznania wiary, czy teologii, lecz osobistego poznania Boga. Znał osobiście i blisko swego Boga, wiedział, jakim jest w miłości i w mocy. Było nie do pomyślenia dla Apostoła Pawła, aby Bóg mógł go zawieść. Jeśli pracowalibyśmy uczciwie i uczynilibyśmy najlepsze, na co nas stać, możemy pozostawić rezultaty Bogu, jakkolwiek mizerne wydawałyby się nam nasze poczynania. Z Bogiem życie jest pełne zarówno w tym, jak i innym świecie, nic nie może nas odłączyć od Jego miłości w Chrystusie Jezusie naszym Panu.

Zaufanie ludzkie i Boskie (1,12-14 ciąg dalszy)

Istnieje jednak i druga strona zaufania, inne paratheke. Apostoł Paweł zachęca Tymoteusza aby strzegł i zachował w nienaruszonym stanie depozyt, który Bóg złożył w nim. Nie tylko my składamy ufność w Bogu, również On składa ufność w nas. Myśl zależności Boga od ludzi nigdy nie była obca Nowemu Testamentowi. Gdy Bóg chce czegoś dokonać - szuka do tego człowieka. Jeśli chce pouczyć dziecko, przekazać poselstwo, wygłosić kazanie, odnaleźć zbłąkanego, pocieszyć przygnębionego, uleczyć chorego, musi znaleźć narzędzie do swojej pracy.

Zastaw, który Bóg złożył w Tymoteuszu dotyczy nadzoru i budowy zboru. Jeśli Tymoteusz miał spełnić złożone w nim nadzieję, musiał przestrzegać pewnych zasad:

1. Miał wzorować się na zdrowej nauce, baczyć aby wiara chrześcijańska została zachowana w całej swojej czystości, by nie weszły do niej zwodnicze i fałszywe pomysły. Nie oznacza to zamknięcia wstępu wszelkiej nowej myśli do Kościoła chrześcijańskiego, wszelkiego rozwoju doktryny i wiary. Jednak oznacza to, że istnieją pewne wielkie chrześcijańskie prawdy, które muszą zostać zachowane. Możliwe, że jedną z takich wielkich prawd chrześcijańskich, które muszą ostać się na wieli streszcza najstarsze wyznanie wiary „Jezus jest Panem!” (Flp 2,11). Każda teologia usiłująca usunąć Chrystusa z najwyższej pozycji, czy pozbawić Go wyłączności w planie objawienia i zbawienia jest z konieczności zła. Kościół chrześcijański musi wciąż na nowo określać swą wiarę, ale musi to być wiara w Chrystusa.

2. Miał nie zaniedbać się w wierze. Tutaj wiara posiada dwa znaczenia:

a) Znaczenie wierności. Przywódca chrześcijański musi być zawsze wierny i lojalny wobec Chrystusa Jezusa. Nigdy nie może wstydzić się tego, do kogo należy i komu służy. Wierność jest najstarszą i najważniejszą cnotą na świecie.

b) Ale wiara zawiera w sobie również pojęcie nadziei. Chrześcijanin nie może nigdy stracić ufności w Bogu, nigdy nie może popaść w rozpacz, nie może poddać się pesymistycznym nastrojom ani w odniesieniu do siebie, ani do świata.

3. Nigdy nie zaniedbać się w miłości. Miłować ludzi, to znaczy widzieć ich tak, jak Bóg na nich patrzy. Oznacza to czynienie tylko tego, co służy ich najwyższemu dobru. Oznacza odpowiadanie na obojętność płomiennym uczuciem, którego niczym nie da się ugasić. Miłość chrześcijańska dąży uparcie do miłowania ludzi tak, jak Bóg ich miłuje i jak nas wpierw umiłował.

Wielu niewiernych i jeden wierny (1,15-18)

Jest to urywek, w którym patos miesza się z radością. W ostateczności spotyka Apostoła Pawła ten sam los, co Jezusa, jego Mistrza. Jego przyjaciele pozostawili Go i uciekli. Wyraz Azja w Nowym Testamencie nie oznacza dzisiejszego kontynentu, lecz prowincję rzymską, na którą składały się zachodnie obszary Azji Mniejszej. Jej stolicą jest miasto Efez. Kiedy Paweł został uwięziony, jego przyjaciele opuścili go, najpewniej ze strachu. Rzymianie nigdy nie występowaliby przeciwko niemu z powodów tylko religijnych. Musieli Żydzi przekonać ich, że jest niebezpiecznym wichrzycielem zakłócającym spokój publiczny. Bez wątpienia w ostateczności zatrzymano Pawła na podstawie publicznych oskarżeń. Było niebezpiecznie okazać się przyjacielem takiego człowieka i dlatego w godzinie potrzeby jego przyjaciele w Azji wyrzekli się go w obawie o własne bezpieczeństwo.

Pomimo tego zawodu, jaki sprawili mu inni, jeden człowiek pozostał wierny do końca. Jego imię Oneziforos oznacza użyteczny. Żywy obraz poszukiwań Apostoła Pawła w Rzymie przez Onyzefora kreśli P. N. Harrison: „W przepływającym tłumie dostrzegamy jedną twarz, skupioną i z żywym zainteresowaniem śledzimy tego przybysza z wybrzeży Morza Egejskiego, jak przemierza plątaninę nieznanych sobie uliczek, pukającego do wielu drzwi, podążającego każdym tropem, ostrzeganego przed niebezpieczeństwem na jakie się naraża, ale zdecydowanie przedłużającego swoje poszukiwania. Aż wreszcie w jakimś obskurnym budynku więziennym wita go znajomy głos i odnajduje Pawła przykutego łańcuchem do rzymskiego żołnierza. Raz znalawszy drogę Onezyfor nie zadowala się jedną wizytą, ale wierny swojemu imieniu okazuje się niestrudzony w swoich usługach. Inni pouciekali od grozy i groźby tego łańcucha - ale ten odwiedzający uważa sobie za największy zaszczyt w życiu dzielić z tym przestępcą urągania krzyża. Plątanina skrętów w tym labiryncie staje się mu znana, jak w rodzinnym Efezie”. Nie ulega wątpliwości, że Onezyfor wyszukując Apostoła Pawła w więzieniu i odwiedzając go wciąż na nowo ryzykował życiem. Było niebezpieczne pytać o miejsce pobytu przestępcy, niebezpiecznie odwiedzać go i jeszcze niebezpieczniej ponawiać odwiedziny, ale to właśnie czynił Onezyfor.

W Biblii wciąż na nowo natrafiamy na pytanie, które dotyczy każdego z nas. Wciąż na nowo przedstawia ona człowieka i sprowadza ze sceny historii jednym zdaniem. Oto Hermogenes i Fygelos - nie wiemy o nich nic oprócz imion, i tego że zdradzili Apostoła Pawła. Oto Onezyfor - nie wiemy o nim nic oprócz tego, że swoją wiernością Apostołowi Pawłowi ryzykował, a może stracił życie. Hermogenes i Fygelos przeszli do historii napiętnowani jako odstępcy, natomiast Onezyfor przeszedł do historii jako przyjaciel, który okazał się bliższym od brata. Jeśli by nas opisał jednym zdaniem, jak będzie ono brzmiało? Będzie to wyrok wydany na zdrajcę, czy uznanie dla ucznia, który pozostał wierny.

Zanim opuścimy ten urywek zauważmy, że pod pewnym względem stanowił on środek burzy. Chociaż każdy powinien mieć własne zdanie, to dla wielu brzmienie słów tego urywka oznacza, że w czasach jego napisania Onezyfor już nie żył. Oto Apostoł Paweł modli się najpierw o jego rodzinę, a później wyraża życzenie-modlitwę, aby Onezyfor „znalazł miłosierdzie u Pana w onym dniu”.

Modlitwy za zmarłych należą do tych spornych zagadnień, których nie chciałbym tutaj rozstrzygać, ale jedno możemy powiedzieć, że Żydzi znali modlitwy za zmarłych. W czasach wojny machabejskiej doszło do bitwy między oddziałami Judy Machabeusza a wojskiem Gorgiasza, rządcy Idumei, zakończonej zwycięstwem Judy. Po bitwie, Izraelici zbierając ciała poległych zauważyli, że „każdy miał przy sobie rzeczy poświęcone bożkom Jamnitów, które były zakazane przez Zakon”. Zabici w bitwie żołnierze Izraelscy nosili po prostu amulety pogańskie w przesądnym mniemaniu, że zachowają życie. Historia opisuje, że z pośród zabitych każdy nosił taki amulet i właśnie dlatego polegli. Juda i jego lud modlili się, aby grzech tych ludzi „mógł być wytarty z pamięci”. Następnie Juda zebrał pieniądze i urządził ofiarę za grzech tych, którzy polegli, wierząc, że w obliczu zmartwychwstania umarłych nie może być bez znaczenia „modlitwa i ofiara za umarłych”. Opowiadanie kończy się słowami Judy Machabeusza, że „było rzeczą świętą i dobrą modlić się za umarłych. Dlatego dokonał przebłagania za umarłych, aby mogli zostać uwolnieni od grzechu” (2 Mach 12,39-45).

Jest oczywiste, że Apostoł Paweł był wychowany w tradycji, która w modlitwach za zmarłych widziała miłą rzecz raczej, niż złą. Na ten temat toczyły się długie i zażarte spory, jednak to jedno musimy przyznać, że kochając jakąś osobę z całego serca zawsze ją wspominamy w modlitwach, czy w tym świecie, czy w tamtym.

Łańcuch nauczania (2,1-2)

Mamy przed sobą zarys podwójnego działania: przyjęcia i przekazania wiary chrześcijańskiej.

1. Przyjęcie wiary opiera się na dwóch rzeczach: Przede wszystkim oparte jest na słuchaniu. To właśnie od Apostoła Pawła Tymoteusz usłyszał prawdę o wierze chrześcijańskiej. Zasłyszane jednak słowo zostało poparte świadectwem wielu, gotowych potwierdzić: „To prawda, wiem o tym, bo sam sprawdziłem w moim życiu”. Możliwe, że wielu z nas nie posiada daru wysławiania się i nie potrafi ani nauczać, ani objaśniać wiary chrześcijańskiej. Ale nawet ten, lub ta nie posiadający daru nauczania zdolni są świadczyć o żywej sile Ewangelii.

2. Przyjęcie wiary chrześcijańskiej jest nie tylko zaszczytem, ale łączy się z obowiązkiem przekazania jej. Każdy wierzący musi widzieć siebie jako ogniwo pomiędzy dwoma pokoleniami. E. K. Simpson pisze na ten temat: „Pochodnia niebieskiego światła musi być przekazana niezgaszona z pokolenia na pokolenie, więc Tymoteusz ma uważać się za stojącego pośrodku między okresem apostolskim i późniejszym”.

3. Wiara ma być przekazana ludziom wiernym, którzy z kolei przekażą ją następnym. Kościół chrześcijański jest zależny od nieprzerwanego łańcucha nauczycieli. Kiedy Klemens pisał do zboru w Koryncie, podał następujący zarys: „Nasi apostołowie wyznaczyli upatrzone osoby (tj. starszych), zapewniając ciągłość, aby po ich zaśnięciu inni wypróbowani ludzie mogli przedłużyć ich służbę”. Nauczyciel jest więc żywym ogniwem łańcucha rozciągającego się nieprzerwanie od obecnej chwili aż do czasów Jezusa Chrystusa.

Nauczyciele ci mają być ludźmi godnymi zaufania. Greckie słowo pistos posiada bogactwo bliskich sobie znaczeń. Jeśli człowiek jest pistos, to jest wierzący człowiek, człowiek lojalny, na którym można polegać. Wszystkie te znaczenia zawarte są w tym słowie równocześnie. Według Falconera tacy wierzący ludzie „ani nie ugną się przed prześladowaniem, ani nie ulegną błędom”. Serce nauczyciela musi być ugruntowane w Chrystusie, że żadna groźba niebezpieczeństwa nie sprowadzi go z drogi lojalności i żadne błędne nauki nie zwiodą go z drogi prawdy. Musi być stały zarówno w życiu, jak i w myślach.

Żołnierz Chrystusa (2,3-4)

Obraz człowieka jako żołnierza i życia jako walki był dobrze znany zarówno Rzymianom jak i Grekom. „Żyć - to znaczy być żołnierzem” mówił Seneka (Listy 96,5). „Życie każdego człowieka jest swego rodzaju walką, walką długotrwałą i ze zmiennym szczęściem” mówił Epiklet (Rozprawy 3,24,34). Apostoł Paweł użył tego przykładu w odniesieniu do wszystkich wierzących, a szczególnie przywódców i wybitnych sług zboru. Zachęca Tymoteusza, aby staczał dobry bój (1 Tm 1,18), nazywa Archippa, w którego domu odbywały się zgromadzenia zboru „naszym współbojownikiem” (Flm 2), a Epafrodyta, wysłańca zboru w Filippi współżołnierzem (Flp 2,25). Widocznie w życiu żołnierza Apostoł Paweł upatrywał wzór życia chrześcijan. Jakie więc cechy żołnierza chciałby Apostoł Paweł odwzorować w życiu chrześcijańskim?

1. Służba żołnierza musi być ześrodkowana na zadaniu. Człowiek, który zaciągnął się do wojska nie może dłużej angażować się w codzienne troski wokół zdobywania utrzymania, raczej musi skoncentrować się na swojej żołnierskiej służbie. Kodeks rzymski z czasów Teodozjusza mówił: „Zabraniamy ludziom powołanym do służby wojskowej oddawać się cywilnym zajęciom”. Żołnierz jest żołnierzem i niczym więcej, chrześcijanin musi skoncentrować się na chrześcijaństwie. Nie oznacza to bynajmniej, że nie ma uczestniczyć w świeckich zajęciach, musi przecież zarabiać na życie, ale oznacza to, że w jakiekolwiek zajęcie się zaangażuje, wszędzie objawia swoje chrześcijaństwo.

2. Żołnierz jest urobiony do posłuszeństwa. Zasadnicza służba wojskowa ma za zadanie wyrobić bezwzględne posłuszeństwo słowom rozkazu. Może bowiem przyjść czas, że takie instynktowne posłuszeństwo zbawi życie jego i innych. W pewnym znaczeniu nie należy do żołnierza rozumowanie „dlaczego?” Uczestnicząc w walce nie ma wglądu w całość sytuacji. Decyzje musi pozostawić dowódcy, który widzi całe pole bitwy. Pierwszym obowiązkiem chrześcijanina jest posłuszeństwo głosowi Boga i wyrażenie zgody również na to, czego nie rozumie.

3. Żołnierz zaprawiony jest do poświęceń. A. J. Gossip opowiada, jak w czasie pierwszej wojny światowej będąc kapelanem po raz pierwszy udawał się na linię frontu. Wojna, krew, rany i śmierć były dla niego czymś nowym. Po drodze zobaczył porzucone po bitwie ciało młodego szkockiego górala. Właściwie zupełnie niestosownie przemknął mu na myśl cytat: „To jest ciało moje za was złamane”. Chrześcijanin musi zawsze być gotów poświęcić siebie, swoje pragnienia i swój los dla Boga i swoich bliźnich.

4. Żołnierz jest szkolony w swojej lojalności. Gdy żołnierz rzymski wstępował do armii składał sacramentum, czyli przysięgę wierności cesarzowi. Ktoś zapisał rozmowę pomiędzy marszałkiem Fochem i pewnym oficerem w latach wojny 1914-18. „Nie wolno wam się cofać, musicie utrzymać się za wszelką cenę” - mówił marszałek. Przerażony oficer odpowiedział: „To znaczy, że musimy wszyscy umrzeć! „Właśnie tak” odpowiedział Foch. Najwyższą cnotą żołnierza jest wierność do śmierci. Tak samo chrześcijanin musi być wierny Jezusowi Chrystusowi we wszystkich kolejach życia, nawet aż do bram śmierci.

Zawodnik Chrystusowy (2,5)

Po przytoczeniu przykładu żołnierza dla zobrazowania czym jest chrześcijanin, Apostoł Paweł posłuży się teraz dwoma innymi przykładami: zawodnika i rolnika. W podobnej kolejności przykładów tych używa w 1 Kor 9,6-7.23-27.

Najpierw mówi, że zawodnik nie zdobywa wieńca, jeśli nie walczy zgodnie z przepisami walki. W greckim oryginale występuje tu znaczenie bardzo trudne do przetłumaczenia, zazwyczaj oddawane jako „walczy prawidłowo”. Athlein nomimos jest zwrotem, który przez późniejszych pisarzy stosowany był do zawodowców w odróżnieniu od amatorów w zapasach. A więc zawodnik, który walczył nominos był człowiekiem, który wszystko koncentrował na swojej walce. Nie była to dla niego rozrywka w wolnym czasie, jak dla amatora, a raczej poświęcenie angażujące cały czas dla przodowania w obranej dyscyplinie walki. Znaczenie tego przykładu jest takie samo, jak w wypadku żołnierza: Życie chrześcijanina ma być skoncentrowane na chrześcijaństwie, jak życie zawodowca skoncentrowane jest na walce. Chrześcijanin w wolnym czasie jest sprzecznością pojęć, gdyż całe życie wierzącego ma być dążeniem do wprowadzenia chrześcijaństwa w czyn. Jakie więc cechy zawodnika ma na uwadze Apostoł Paweł?

1. Zawodnik jest człowiekiem poddanym dyscyplinie i samozaparciu. Musi przestrzegać rozkładu treningów i nie pozwolić niczemu w tym przeszkadzać. Nadejdą dni, w których chciałby opuścić trening i sfolgować dyscyplinę, ale nie wolno mu tego. Będą przyjemności i rozkosze, którym chciałby się oddać, ale musi odrzucić je od siebie. Każdy zawodnik, który chce dojść do wysokiej klasy wie, że nie może pozwolić niczemu przeszkodzić w osiągnięciu tego poziomu sprawności fizycznej, który sobie postawił za cel. W życiu chrześcijańskim musi być dyscyplina, bo bywa czas, gdy łatwa droga staje się pociągająca, gdy słuszna sprawa okazuje się zbyt trudna, czas w którym kuszeni jesteśmy do obniżania poziomu. Właśnie chrześcijanin musi ćwiczyć się, aby nigdy nie opuścić się w dążeniu całego życia do posiadania duszy czystej i silnej.

2. Zawodnik jest człowiekiem, który przestrzega przepisów. po okresie zdyscyplinowania i przepisów treningu, nadchodzi czas walki i przepisów walczenia. Zawodnik nie może wygrać, jeśli nie stosuje się do zasad walki. Chrześcijanin również bywa wciągany w walkę, w której musi bronić swojej wiary, musi usiłować przekonać człowieka, wyjaśnić mu w trakcie rozmowy, czy dyskusji swoje stanowisko, ale musi to czynić z zachowaniem zasad chrześcijańskich. Bez względu na to, jak gorąca może być dyskusja, nie może odstąpić od uprzejmości. Musi pozostać w odniesieniu do swojej pozycji, jak i stanowiska przeciwnika. Słynne odium theologicum, nienawiść teologów, stało się przysłowiem. Bywa tak, że nie ma nienawiści równej nienawiści religijnej. Jednak prawdziwy chrześcijanin wie, że najwyższym zadaniem życia chrześcijańskiego jest miłość i tę miłość będzie wnosił do każdej dyskusji, w którą się angażuje.

Robotnik Chrystusowy (2,6-7)

Chcąc przedstawić życie chrześcijanina Apostoł Paweł posłużył się przykładem żołnierza, zawodnika, a obecnie przedstawia obraz rolnika. To nie leniwy rolnik, lecz rolnik, który pierwszy ma prawo do udziału w plonach żniwa. Jakie cechy rolnika chciałby Apostoł Paweł widzieć w życiu chrześcijanina?

1. Często rolnik musi zadowolić się kolejnością: Najpierw praca, później czekanie na plony. Bardziej niż w innych dziedzinach pracy musi nauczyć się nie oczekiwać natychmiastowych wyników. Również chrześcijanin musi umieć pracować i czekać. Musi często zasiewać dobre nasiona słów w serca słuchaczy i nie oglądać szybkich wyników. Nauczyciel często musi uczyć nie oglądając postępów u uczniów. Rodzice muszą dokładać starań w wychowywaniu, prowadzeniu i ćwiczeniu dziecka, nie dostrzegając zmian w jego postępowaniu. Dopiero po upływie lat wyniki są dostrzegane. Bywa tak. że dopiero gdy młody człowiek dorośnie, w czasie przemagającej pokusy, czy stojąc przed okropną decyzją, czy niemożliwym wysiłkiem, w jego umyśle zaświta słyszane niegdyś Słowo Boże, przebłyski zasłyszanych nauk i wówczas nauczanie, prowadzenie i dyscyplina przynoszą owoce i przynoszą cześć tam, gdzie bez nich doszłoby do hańby, zbawienie tam, gdzie doszłoby do ruiny. Rolnik nauczył się oczekiwać z cierpliwością i tego samego muszą się nauczyć chrześcijańscy rodzice i chrześcijańscy nauczyciele.

2. Cechą szczególną pracy rolnika jest gotowość do pracy o każdej porze. W czasie żniw widzimy rolników pracujących na polu aż przygaśnie ostatni promyk światła. Nie ma dla nich zegara; podobnie powinno być u chrześcijan. Tragedią tak wielu zrywów chrześcijaństwa jest ich krótkotrwałość, gdy tymczasem od świtu do zmierzchu zadaniem chrześcijanina jest pozostawać chrześcijaninem.

Wspólnym elementem tych trzech obrazów jest cel. Żołnierz podtrzymuje myśl o końcowym zwycięstwie, zawodnika - wizja wieńca zwycięstwa, rolnika - nadzieja żniwa. Każdy z nich poddaje się dyscyplinie i trudom dla przyszłej chwały. Podobnie jest z chrześcijaninem. Walka chrześcijańska nie dokonuje się bez celu, jest zawsze na coś ukierunkowana. Chrześcijanin może być pewny, że po wysiłkach chrześcijańskiego życia przychodzi radość niebios. Im cięższa walka, tym większa radość.

Pamięć o tym, co najważniejsze (2,8-10)

Od samego początku Listu Apostoł Paweł usiłuje przekazać Tymoteuszowi natchnienie do dzieła. Przypomniał mu swoją wiarę w niego, pochodzenie od pobożnych przodków, ukazał mu obrazy żołnierza chrześcijańskiego, zawodnika chrześcijańskiego i robotnika Chrystusowego, a teraz przechodzi do wezwania największego ze wszystkich: Pamiętaj na Jezusa Chrystusa. Falconer nazwał te słowa „sercem Ewangelii Pawłowej”. Jeśli by nawet każde inne wezwanie, czy odwołanie się do szlachetności Tymoteusza zawiodło, to nie może zawieść pamięć o Jezusie Chrystusie. W następujących słowach Apostoł Paweł zachęca Tymoteusza do trzech rzeczy:

1. Pamiętaj na Jezusa Chrystusa, który został wskrzeszony z martwych. Forma czasownika greckiego nie wskazuje na jednorazowo dokonany akt, lecz pewien stan trwający na wieki. Apostoł Paweł mówi nie tyle: „Pamiętaj na zmartwychwstanie Jezusa”, ile raczej „Pamiętaj swego zmartwychwstałego i zawsze obecnego Pana”. Jest w tym ogromna chrześcijańska inspiracja, nie możemy bowiem polegać na naszej pamięci, choćby najwybitniejszej, ale wszyscy wciąż odczuwamy siłę obecności. Kiedy chrześcijanin wzywany jest do wielkiego zadanie, które przerasta jego siły, musi wejść w to zadanie z pewnością, że nie jest sam, ale że jest z nim zawsze obecność mocy zmartwychwstałego Pana. Kiedy grożą strachy, kiedy wątpliwości osaczają, kiedy przygnębia uczucie bezsilności, pamiętaj o obecności zmartwychwstałego Pana.

2. Pamiętaj na Jezusa Chrystusa urodzonego z rodu Dawida. Jest to druga strona zagadnienia, jak gdyby Apostoł Paweł mówił: „Pamiętaj na człowieczeństwo Chrystusa”. Nie możemy pamiętać kogoś, kto jest tylko obecny duchowo, pamiętamy natomiast Tego, który chodził tymi drogami, żył tym życiem, podejmował walki i który dlatego wie, przez co my musimy przechodzić. Mamy przy nas nie tylko obecność uwielbionego Chrystusa, ale takiego Chrystusa, który poznał desperacką walkę o to, by być człowiekiem i aż do gorzkiego zakończenia wypełniał wolę Boga.

3. Pamiętaj na Ewangelię, na dobrą nowinę. Nawet kiedy Ewangelia dużo wymaga, nawet kiedy prowadzi do wysiłku, kiedy wydaje się ponad ludzkie możliwości, do przyszłości, która wydaje się ciemna od gróźb różnego rodzaju, pamiętaj, że jest ona dobrą nowiną i że świat na nią czeka. Jakkolwiek ciężkie wydawałoby się zadanie stawiane przez Ewangelię, właśnie ta Ewangelia jest poselstwem uwolnienia od grzechu i zwycięstwem nad okolicznościami dla nas, jak i dla całej ludzkości.

Tak więc Apostoł Paweł zapala Tymoteusza do heroizmu przez wezwanie do pamiętania na Jezusa Chrystusa, na ustawiczną obecność zmartwychwstałego Pana, na współczucie płynące z człowieczeństwa Mistrza, na chwałę Ewangelii dla siebie i dla świata, który jej nigdy nie słyszał i czeka na nią.

Więzień dla Chrystusa (2,8-10 ciąg dalszy)

Pisząc te słowa Apostoł Paweł przebywał w więzieniu rzymskim, związany łańcuchem. Było to dosłownie prawdziwe, gdyż przez cały czas pobytu w więzieniu, we dnie i w nocy musiał być przykuty łańcuchem za ramię do żołnierza rzymskiego. Rzym nie dawał więźniom szans do ucieczki.

Apostoł Paweł był w więzieniu jako przestępca. Wydaje się dziwne, że nawet wrogo usposobiona władza mogła uważać za przestępcę Apostoła Pawła i w ogóle chrześcijan. Są dwie możliwości wyjaśnienia dlaczego Apostoł Paweł mógł stanąć przed władzą rzymską jako przestępca.

Po pierwsze, imperium rzymskie pokrywało się prawie w tamtych czasach ze znanym wówczas światem. Jako takie musiało zawierać sprzeczności i napięcia. Trzeba było utrzymać pokój, więc eliminowano każdy zalążek możliwości rozruchów. Szczególną uwagę poświęcano tworzeniu stowarzyszeń. W starożytnym świecie było wiele stowarzyszeń. Były na przykład stowarzyszenia w rodzaju klubów spotykających się regularnie do wspólnego obiadu. Były towarzystwa przyjaźni utworzone w celu okazania pomocy członkom rodziny zmarłego członka, jakby kasy wzajemnej pomocy. Były zrzeszenia pogrzebowe zapewniające godziwy pogrzeb swoim członkom. Jednak czujność władz była tak wielka, że nawet te zupełnie niewinne stowarzyszenia musiały posiadać pozwolenie samego cesarza, zanim mogły w ogóle się zebrać. W świetle tego chrześcijanie tworzyli jakby nielegalne stowarzyszenie i to stanowi pierwszą możliwość uznawania Apostoła Pawła za przestępcę politycznego, jako przywódcę takiego stowarzyszenia.

Po drugie, pierwsze prześladowanie chrześcijan było związane z jednym z największych nieszczęść, jakie kiedykolwiek spadło na Rzym, mianowicie 19 lipca 64 roku wybuchł ogromny pożar, który w ciągu sześciu dni i siedmiu nocy spustoszył miasto. Najświętsze świątynie i najsławniejsze budowle zginęły w płomieniach, a co gorsza, spłonęły domy i mieszkania zwykłych ludzi. Przeważająca część ludzi mieszkała w wielkich kompleksach zbudowanych z drzewa, które płonęły jak chrust. Ludzie umierali, wielu było rannych. utracili swoich ukochanych i bliskich, pozostali bez dachu nad głową i bez środków do życia. Ludność Rzymu została sprowadzona do „wielkiego bractwa beznadziejnych rozbitków”.

Powszechnie wierzono, że to sam Neron był odpowiedzialny za pożar. Mówiono, że osobiście oglądał pożar z Wieży Macedońskiej i oświadczył, że jest oczarowany „kwiecistością i pięknem płomieni”. Mówiono, że kiedy pożar wygasł, widziano ludzi rozpalających go na nowo przy pomocy żagwi, a w tych ludziach rozpoznawano sług Nerona. Neron pasjonował się budownictwem, więc mówiono, że wywołał pożar celowo, aby z ruin odbudować nowy, piękniejszy Rzym. Czy pogłoski te były prawdziwe, czy nie, a wiele przemawia za ich prawdziwością, jedna rzecz jest pewna, że nie dało się tych pogłosek stłumić i ogołoceni ze wszystkiego mieszkańcy Rzymu obciążali winą Nerona.

Dla władz rzymskich pozostała tylko jedna droga: musiały znaleźć kozła ofiarnego. I rzeczywiście znaleziono. Oto co mówi na ten temat historyk rzymski Tacyt: „Lecz żadne ludzkie wysiłki, żadne dary cesarza, ani ofiary składane bogom nie mogły usunąć złośliwych domysłów, że pożar był wynikiem zarządzenia. Aby więc pozbyć się ostatecznie podejrzeń Neron obarczył winą i poddał najwymyślniejszym torturom klasę ludzi znienawidzonych dla swoich obrzydliwości, zwanych przez lud chrześcijanami” (Roczniki 15,44). Jest oczywiste, że oszczerstwa pod adresem chrześcijan już krążyły i nie ulega wątpliwości, że odpowiedzialnymi za nie byli wpływowi Żydzi. Tak więc znienawidzeni chrześcijanie zostali obarczeni winą za ów straszliwy pożar Rzymu, i od tego wydarzenia rozpoczęło się pierwsze wielkie prześladowanie chrześcijan. Apostoł Paweł był chrześcijaninem i więcej jeszcze był wielkim przywódcą chrześcijan. Jest więc możliwe, że część skargi na Apostoła Pawła przedstawiała go jako jednego z odpowiedzialnych za pożar Rzymu i wynikły z niego szereg nieszczęść ludności.

A więc Apostoł Paweł siedział w więzieniu jako przestępca, jako więzień polityczny, członek nielegalnego stowarzyszenia i przywódca znienawidzonej sekty podpalaczy, na których Neron zrzucił winę za zniszczenie Rzymu. Nie trudno dostrzec, jak bezsilny był Paweł w obliczu takich oskarżeń.

Wolny, a jednak w więzach (2,8-10 ciąg dalszy)

Pomimo, że w więzieniu pod takimi ciężkimi zarzutami, wobec których uwolnienie było niemożliwe, Apostoł Paweł nie jest przerażony i daleki od rozpaczy. Dwie myśli podnoszą go na duchu:

1. Był pewien, że chociaż sam jest związany, to nic nie potrafi związać Słowa Bożego. Jednym z najwcześniejszych głosicieli Reformacji Szkockiej był Andrzej Melville. Pewnego dnia regent Morton posłał po niego i oskarżył jego pisma. „Nie będzie spokoju w kraju” - mówił - „dopóki kilku z was nie zostanie powieszonych lub wygnanych z kraju”. „Ach panie”, powiedział Melville, „w taki sposób traktujesz swoich dworzan! Dla mnie jest bez różnicy gnić na powietrzu, czy w ziemi. Ziemia jest Pańska i moja ojczyzna jest wszędzie, gdzie czyni się dobro. Byłbym gotów oddać moje życie nawet gdyby było warte połowę tego, dla sprawy mojego Boga. Mieszkałem już dziesięć lat poza twoim krajem z równym powodzeniem, jak w nim. Ale, ku chwale Bożej, nie leży w twojej mocy powiesić, ani wypędzić prawdę”.

Można wypędzić człowieka, ale nie da się wypędzić prawdy. Można uwięzić kaznodzieję, ale nie Słowo, które on głosi. Poselstwo jest zawsze większe od człowieka, prawda jest zawsze silniejsza od jej nosicieli. Apostoł Paweł był przekonany, że władze rzymskie nie znajdą takiego więzienia, w którym mogło pomieścić się Słowo Boże. Jest faktem historycznie stwierdzonym, że gdyby wysiłek ludzki był w stanie zniszczyć chrześcijaństwo, już dawno by ono zginęło, jednak ludzie nie potrafią zabić tego, co nieśmiertelne.

2. Apostoł Paweł był pewny, że cokolwiek się stanie, wyjdzie to na korzyść innym ludziom. Jego cierpienia nie były bez celu i bez sensu. Krew męczenników zawsze była nasieniem Kościoła, a jego blask stosów, na których palono wiernych, zawsze był zarzewiem ognia, którego nie da się ugasić. Jeśli ktoś cierpi dla chrześcijaństwa, niech wie, że jego cierpienie ułatwia drogę komuś, kto dopiero przyjdzie. W cierpieniach znosimy naszą małą cząstkę tego ciężaru krzyża Chrystusowego i wnosimy nasz mały wkład w przyprowadzenie ludzi do zbawienia Bożego.

Pieśń męczennika (2,11-13)

Piękno tego urywka polega na tym, że w nim zachował się fragment jednej z pierwszych pieśni Kościoła Chrześcijańskiego. W dniach prześladowań Kościół wyrażał swoją wiarę w pieśni. Możliwe, że jest to tylko część dłuższej pieśni. Wydaje się, że dalszą cząstkę jej zawiera pismo Polikarpa (5,2): Jeśli postępujemy w sposób godny Niego, odziedziczymy przyszły świat, zgodnie z Jego obietnicą wzbudzenia nas z martwych, kiedy powiedział: Jeśli postępujemy w sposób godny Niego, będziemy z Nim królować. Możliwe są dwa tłumaczenia wiersza naszej pieśni: „Jeśli z Nim umarliśmy, z Nim też żyć będziemy”. Niektórzy upatrują tu nawiązania do chrztu, gdyż w Rzym. 6 chrzest powiązany jest ze śmiercią i zmartwychwstaniem Chrystusa. „Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z Nim przez chrzest w śmierć, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili. Jeśli tedy umarliśmy z Chrystusem, wierzymy, że też z Nim żyć będziemy” (Rz 6,4.8). W sposób oczywisty występuje tu ten sam język, ale myśl o chrzcie jest tutaj nie na miejscu. Raczej męczeństwo ma Apostoł Paweł na myśli. Luter w swoim słynnym określeniu pisał: „Ecclesia haeres crucis est”, czyli „Kościół jest dziedzicem krzyża”. Chrześcijanin jest dziedzicem zarówno krzyża Chrystusowego, jak i Jego zmartwychwstania, uczestniczy zarówno w niesieniu hańby jak i chwale swego Pana.

Następnie hymn nasz mówi: „Jeśli z Nim wytrwamy, z Nim królować będziemy”. To ten, który wytrwa do końca zbawiony będzie. Bez krzyża nie może być korony.

Ale teraz przychodzi kolej na drugą stronę sprawy. „Jeśli się Go zaprzemy, i On się nas wyprze”. To właśnie powiedział Jezus: „Każdego więc, który mnie wyzna przed ludźmi, i Ja wyznam przed Ojcem moim, który jest w niebie; a kto by się zaparł Mnie przed ludźmi, tego i Ja się zaprę przed Ojcem moim, który jest w niebie” (Mt 10,32-33). Jezus Chrystus nie może ręczyć w wieczności za człowieka, który w doczesności nie chciał mieć z Nim nic wspólnego, ale pozostaje na wieki wierny człowiekowi, który chociaż upadł, to jednak zawsze starał się być wierny Jemu.

Dzieje się tak głównie dlatego, że wynika to z samej natury Boga. Człowiek może się wyprzeć siebie, ale Bóg nie może. „Bóg - to nie człowiek, aby miał kłamać, ani syn człowieczy, aby miał żałować” (4 Mjż 23,19). Bóg nigdy nie zawiedzie człowieka, który starał się być Mu wiernym, ale też nie może pomóc człowiekowi, który nie chciał mieć z Nim społeczności.

Dawno temu Tertulian powiedział: „Człowiek, który boi się cierpieć, nie może należeć do Tego, który cierpiał” (De Fuga, 14). Jezus umarł, aby pozostać wiernym woli Boga, i chrześcijanin musi naśladować tę samą drogę czy świeci słońce, czy jest ciemno.

Niebezpieczeństwo słów (2,14)

Apostoł Paweł raz jeszcze powraca do sprawy słów. Musimy pamiętać, że Listy Pasterskie zostały napisane na tle kształtowania się gnostyków z ich tworzeniem długich słów i fantastycznymi teoriami, którzy chrześcijaństwo chcieli zamienić w dzieło filozofii zamiast wiary.

Tymczasem słowa są nie tylko urzekające, ale i niebezpieczne, mogą stawać się namiastką czynów. Są ludzie, którzy wolą mówić, niż działać. Gdyby problemy tego świata mogły być rozwiązane przez dyskusje, już dawno powinno ich nie być. Ale słowami nie da się zastąpić działania. Jednym z największych mówców wszystkich czasów był Dr Johson, natomiast John Wesley był jednym z najwybitniejszych ludzi czynu. Znali się nawzajem i pewnego razu Johson narzekał na Wesley'a: „Rozmowa z Wesleyem jest dobra, ale on nigdy nie ma czasu. Zawsze musi zdążać na jakąś godzinę. jest to bardzo nieprzyjemne dla człowieka, który tak jak ja, lubi założyć ręce i wypowiedzieć się”. Faktem pozostaje jednak, że John Wesley zapisał swoje imię w całej Anglii jako człowiek czynu, natomiast Johson, człowiek słowa, nigdy nie zdołał tego osiągnąć.

Nawet nie jest prawdą, że rozmową można rozwiązać problemy intelektualne w całej pełni. Jednym z najbardziej sugestywnych powiedzeń Jezusa jest: „Jeśli kto chce pełnić wolę Jego, ten pozna, czy ta nauka jest od Boga, czy też ja sam mówię od siebie” (J 7,17). Częste zrozumienie przychodzi z robienia czegoś raczej, niż z mówienia. W starym powiedzeniu łacińskim solvitur ambulando, sprawa się wyjaśni sama, kiedy się do niej zabierzesz. Często bywa, że najlepszą drogą do zrozumienia głębokich prawd chrześcijańskich jest zaangażowanie się w obowiązki życia chrześcijańskiego.

Jedno jeszcze trzeba powiedzieć, że zbyt wiele mówienia i dyskusji może mieć dwa niebezpieczne skutki:

Po pierwsze, może sprawiać wrażenie, że chrześcijaństwo nie jest tylko sprawą zagadnień do dyskusji i problemów do rozwikłania. Kręgi dyskusyjne są znakiem czasu naszego wieku. Jak powiedział niegdyś G. K. Chesterton: „Postawiliśmy już wszystkie pytania, jakie można postawić, i czas już przestać rozglądać się za nowymi pytaniami, a zacząć poszukiwać odpowiedzi”. W każdej społeczności kręgi dyskusyjne muszą być zrównoważone grupami działania.

Po drugie, dyskusja może działać ożywiająco na tych, którzy podchodzą do wiary chrześcijańskiej intelektualnie, którzy mają za sobą wiedzę i kulturę, którzy albo posiadają znajomość teologii, lub pragnienia jej poznania, Ale może się czasem zdarzyć, że człowiek prosty znajdzie się w grupie, która igra z herezjami i stawia pytania, na które brak odpowiedzi i jego wiara nie tylko nie zostanie zbudowana, ale bywa pognębiona. Może właśnie o to chodzi Apostołowi Pawłowi, kiedy mówi o sporach o słowa, które przywodzą do zguby słuchaczy. Normalnie używanym słowem na określenie zbudowania w wierze jest w greckim ten sam wyraz, który stosuje się do budowania domu. Odpowiednio użyte przez Apostoła Pawła słowa na „przywodzenie do zguby” katastrofe dotyczy zburzenia domu. I może się zdarzyć, że intelektualnie wykwintne, mądre, uczone, lecz nie oglądające się na skutki dyskusje mogą w rezultacie zrujnować raczej niż zbudować wiarę niektórych prostych ludzi, którym wypadło brać w nich udział. Jak we wszystkim, tak i tutaj jest czas mówienia i czas milczenia.

Droga prawdy i droga błędu (2,15-18)

Apostoł Paweł zachęca tu Tymoteusza, aby okazał się prawdziwym nauczycielem prawdy wśród nauczycieli fałszywych. Określenie „abyś mógł stanąć” jest tłumaczeniem słowa parastesai, które dosłownie znaczy „stawić się do służby”. Następujące po tym słowa i zwroty rozwijają tę myśl użyteczności do służby. Słowo „wypróbowany” jest tłumaczeniem greckiego dokimos, oznaczającego wszystko, co zostało sprawdzone i okazało się przydatne do użytku, na przykład złoto, lub srebro oczyszczone od wszelkich domieszek innych metali w ogniu. Stąd słowo to określa prawdziwe pieniądze, w odróżnieniu od podrabianych, kamień pasujący do danego miejsca w budowie. Kamienie wybrakowane, z usterkami oznaczano literą A, czyli adokimastos, tj. sprawdzony i okazał się nieprzydatny. Tymoteusz ma być wypróbowany, sprawdzony, przydatny, jako oręż dla dzieła Chrystusowego, pracownik, który nie musi się wstydzić.

Następnie Tymoteusz jest zachęcany słynnym zwrotem do „wykładania należycie słowa prawdy”. Grecki odpowiednik „wykładania należycie”, orthotomein, jest interesującym słowem oznaczającym kroić prawidłowo i jest bogate w znaczenie. Kalwin kojarzył je z obrazem rodziny rozdzielającej chleb w czasie obiadu, krojonego tak, aby każdy otrzymał odpowiednią porcję. Beza łączył je z rozcinaniem zwierzęcia ofiarnego, aby odpowiednie części dostały się na ołtarz, a odpowiednie przypadły kapłanom. Sami Grecy używali tego słowa w trzech różnych dziedzinach: Na oznaczenie jazdy prostą drogą w poprzek kraju, orania prostej bruzdy przez pole i do obróbki kamienia przez murarza, aby powstał blok pasujący do swojego miejsca w budowli. Można więc powiedzieć, że człowiek, który „należycie wykłada słowo prawdy” to taki, który jedzie prostą drogą wśród prawdy i nie pozwoli zwabić się nęcącym, lecz błędnym bocznym dróżkom, który orze prostą bruzdę na polu prawdy, który biorąc poszczególne prawdy umieszcza je na właściwym miejscu, jak murarz kamień, nikomu nie pozwalający na zajmowanie niewłaściwego stanowiska, które może zachwiać statykę budowli.

Z drugiej strony fałszywy nauczyciel zajmuje się tym, co Apostoł Paweł określa „pospolitą, pustą mową”, i posługuje się bardzo jaskrawym zwrotem. Na określenie postępu Grecy mieli ulubione słowo prokoptein, oznaczające dosłownie wycinanie przed sobą, usuwanie przeszkód z drogi, aby umożliwić prostą i nieskrępowaną wędrówkę. Apostoł Paweł mówi o tych bezmyślnych gadułach, że „pogrążać się będą w coraz większą bezbożność”. A więc ich postęp jest odwrotny: im więcej mówią, tym dalej odchodzą od Boga. Na tym właśnie polega sprawdzian: Jeśli przy końcu naszej rozmowy jesteśmy bliżsi sobie nawzajem i Boga, to dobrze, jeśli jednak w wyniku rozmowy wznieśliśmy mur między sobą i Bóg pozostał daleko, to coś jest nie w porządku, gdyż celem wszelkiej chrześcijańskiej rozmowy i wszelkiego chrześcijańskiego działania jest zbliżenie się do bliźnich i do Boga.

Zgubione zmartwychwstanie (2,15-18 ciąg dalszy)

Wśród fałszywych nauczycieli Apostoł Paweł szczególnie wymienia Hymeneusza i Filetosa. Nie wiemy dokładnie kim byli ci ludzie, ale podany jest jeden składnik ich nauki: Twierdzili oni, że zmartwychwstanie już się dokonało. Oczywiści nie chodzi tu o zmartwychwstanie Chrystusa, a raczej o zmartwychwstanie wierzących w Chrystusa po śmierci. Znane są dwa błędne poglądy na zmartwychwstanie wierzących, które odegrały jakąś rolę w historii Kościoła:

1. Zmartwychwstanie chrześcijan dokonało się w chrzcie. Prawdą jest, że w Liście do Rzymian 6 Apostoł Paweł bardzo obrazowo opisywał jak chrześcijanin umiera w chrzcie, aby powstać do nowego życia. Dla niektórych było to właśnie zmartwychwstanie umarłych.

2. Byli i tacy, dla których znaczenie zmartwychwstania umarłych polegało na tym, że człowiek żyje w swoich dzieciach. Takie nauki sprawiały wiele kłopotu zarówno w żydowskim, jak i w greckim skrzydle Kościoła. Po stronie żydowskiej faryzeusze wierzyli w zmartwychwstanie ciał w przeciwieństwie do saduceuszy. Saduceusze sprzyjali każdemu poglądowi, który wykluczał życie po śmierci. Byli oni bogatymi materialistami, którzy mieli tak dużo do stracenia w tym świecie, że nie interesowali się przyszłym.

Dużo większy kłopot sprawiało skrzydło greckie. We wczesnych latach chrześcijaństwa Grecy wierzyli, mówiąc ogólnie w nieśmiertelność, ale nie w zmartwychwstanie ciał. Najwyżej stały wierzenia stoików. Bóg był według nich czymś w rodzaju ognistego ducha. Życie w człowieku było niczym więcej, jak iskrą tego ducha, iskrą samego Boga, scintilla Boża. Kiedy człowiek umierał - wierzyli - iskra ta wraca do Boga i zostaje przez Niego wchłonięta. Z pewnością jest to szlachetne wierzenie, jednak obala przetrwanie osobowe po śmierci. Ich hasłem była gra słów: Soma - Sema, „ciało jest grobem” dlatego w zmartwychwstanie ciał nie chcieli i nie mogli uwierzyć. Raczej chętnie dawali posłuch wszelkiej nauce o zmartwychwstaniu, która była zgodna z ich wierzeniami.

Jest oczywiste, że chrześcijanie nie wierzą w zmartwychwstanie tego ciała. Trudno sobie wyobrazić, aby człowiek zmiażdżony w wypadku, lub umierający na raka miał być wzbudzony w tym samym ciele. Ale chrześcijanie wierzą w przeżycie osobistości, wierzą poważnie, że po śmierci ty będziesz nadal tobą, a ja sobą. Każda nauka, którą tę pewność usuwa, pewność osobistego przeżycia każdego poszczególnego człowieka, godzi w korzenie wiary chrześcijańskiej.

Kiedy więc Hymeneusz, Filetos i im podobni nauczali, że zmartwychwstanie się już dokonało, czy to w momencie chrztu, czy w potomstwie, nauczali czegoś, co saducejscy Żydzi i filozoficzni Grecy byli skłonni przyjąć. Równocześnie jednak nauczali czegoś, co podważało centralne przekonania wiary chrześcijańskiej.

Pewny fundament (2,19)

W angielskim słowo foundation używa się w podwójnym znaczeniu: Na oznaczenie fundamentu budynku, a również na oznaczenie stowarzyszenia, czy zakładu, które zostały przez kogoś ufundowane. W tym sensie mówimy na przykład o fundacji Henryka VI. Grecy używali słowa themelios w podobnych dwu znaczeniach tak, że fundamentem Bożym w naszym tekście jest Kościół, zrzeszenie Jego fundacji.

Następnie Apostoł Paweł pisze, że Kościół ma na sobie napis, pieczęć, greckie sfragis. Normalnie stwierdzała ona autentyczność lub była znakiem własności. Pieczęć na worku towaru stwierdzała, że zawartość jest orginalna i nie została sfałszowana; stwierdzała również własność i źródło pochodzenia. Ale słowo sfragis miało jeszcze inne zastosowanie, oznaczające piętno, lub znak firmowy. Lekarz grecki Galen mówi o takiej sfragis na fiolce maści do oczu, mając na myśli znak określający pochodzenie maści. Następnie sfragis była również znakiem budowniczego, architekta. Na pomniku, rzeźbie, czy budynku budowniczy nanosił swój znak oznaczający, że to jego projekt. Z drugiej strony sfragis może być również napisem stwierdzającym przeznaczenie, dla którego budynek wzniesiono.

Kościół posiada sfragis stwierdzające równocześnie, do czego został przeznaczony. Znak umieszczony na Kościele Apostoł Paweł podaje w dwu wierszach, cytatach biblijnych. Sposób podania tych cytatów rzuca światło na sposób w jaki Apostoł i Kościół posługiwali się Pismem. Cytaty: „Zna Pan tych, którzy są Jego”, i „niech odstąpi od niesprawiedliwości każdy, kto wzywa Imienia Pańskiego” nie są bowiem dosłownym powtórzeniem tekstów Starego Testamentu. Pierwszy wzięty jest z wypowiedzi Mojżesza do zbuntowanego zastępu Koracha w dniach wędrówki po pustyni. Mojżesz powiedział: „Pan okaże, kto do niego należy”. Ale te słowa czytane są w świetle wypowiedzi Jezusa z Mat 7,22; „W owym dniu wielu mi powie: Panie, Panie, czyż nie prorokowaliśmy w Imieniu Twoim i w Imieniu Twoim nie wypędzaliśmy demonów i w Imieniu Twoim nie czyniliśmy wielu cudów? A wtedy im wyznam: Nigdy was nie znałem, Idźcie precz ode mnie wy, którzy czynicie nieprawość!” Tekst Starego Testamentu przepisano tu w słowach Jezusa.

Drugi cytat jest inną reminiscencją historii Koracha. Rozkaz Mojżesza brzmiał: „Odstąpcie od namiotów tych bezbożnych ludzi i nie dotykajcie niczego, co do nich należy”. Ale i one są czytane w świetle wypowiedzi Jezusa: „Idźcie precz ode mnie wy, którzy czynicie bezprawie!”

Wynikają z tego dwa wnioski. Pierwsi chrześcijanie czytali zawsze Stary Testament w świetle słów Jezusa, nie zajmowali się wyrazowymi subtelnościami, stosując do każdej sytuacji ogólny sens wypowiedzi. Zasady te do dziś mogą stanowić wzór czytania i posługiwania się Pismem Świętym.

Obydwa teksty określają ważne zasady dotyczące Kościoła. Pierwsza mówi, że Kościół składa się z ludzi należących do Boga, którzy oddali się Bogu tak, że nie należą do siebie, ani do świata, lecz są własnością Bożą.

Drugi mówi, że Kościół składa się z tych, którzy odstąpili od niesprawiedliwości. Nie oznacza to, że składa się z doskonałych ludzi, bo w takim wypadku nie byłoby w ogóle Kościoła. Ktoś powiedział, że Bóg nie tyle jest zainteresowany dokąd człowiek zaszedł, ile w kierunku jego drogi. Kościół składa się z tych, którzy zwróceni są w stronę sprawiedliwości. Jeśli nawet upadają i wydają się być nieskończenie odlegli od celu, to wciąż skierowani są we właściwym kierunku.

Tak więc Kościół składa się z tych, którzy należą do Boga i poświęcili się walce o sprawiedliwość.

Naczynia do celów zaszczytnych i pospolitych (2,20-21)

Związek tego urywka z poprzednim jest natury praktycznej. Apostoł Paweł podał właśnie wielkie i wzniosłe określenia Kościoła jako składającego się z tych, którzy należą do Boga i idą drogą sprawiedliwości. Oczywistym łącznikiem jest pytanie: „Jak więc wyjaśnić obecność w Kościele bełkotliwych heretyków? Jak wyjaśnić obecność Hymeneusza i Filetosa? Odpowiedzią Apostoła Pawła jest przykład wielkiego domu z wszelkiego rodzaju sprzętem, na który składają się wyroby z cennego kruszcu, jak i z pospolitych metali, przedmioty do szlachetnych celów i do pospolitego użytku. Tak samo ma być w Kościele. Dopóki stanowi ziemską instytucję, będzie tworzył mieszaninę. Dopóki składa się z ludzi, musi stanowić przekrój ludzkości, tak jak wszelkiego rodzaju ludzie tworzą świat.

Tę praktyczną prawdę Jezus stwierdził dawno temu w przypowieści o pszenicy i kąkolu (Mt 13,24-30.36-43). Istotą tej przypowieści jest fakt, że pszenica i kąkol rosną razem i we wczesnym okresie trudne jest do odróżnienia, ich rozdzielenie jest niemożliwe. Po raz drugi prawdę tę stwierdził Jezus w przypowieści o sieci zagarniającej „ryby wszelkiego rodzaju” (Mt 13,47-48). W obydwu tych przypowieściach Jezus uczy, że Kościół z konieczności stanowi mieszaninę i ludzki sąd musi się powstrzymać, aż Boży sąd dokona na końcu koniecznego oddzielenia.

Ci, którzy krytykują Kościół z powodu niedoskonałości ludzi, w istocie krytykują fakt, że w ogóle składa się On z ludzi. Sąd nie jest dany nam, lecz Bogu.

Jednak obowiązkiem chrześcijanina jest zachowanie siebie samego nieskalanym od świata, od jego brudnych wpływów. W takim wypadku jego nagrodą nie będzie szczególny przywilej, lecz szczególna służba.

W tym zawarta jest istota wiary chrześcijańskiej. Człowiek naprawdę dobry nie uważa swej dobroci za pretendującą do szczególnych wyróżnień, lecz jego pragnieniem będzie wykonywanie większej ilości pracy, jego praca jest jego przywilejem. Jeśli jest dobry , to oddzielenie od bliźnich nie przyjdzie mu na myśl. Raczej będzie się starał żyć wśród nich jakkolwiek byliby źli, służąc Bogu przez służenie im. Jego wyróżnieniem nie będzie wyłączenie od służby, lecz oczekiwanie na jeszcze więcej służby do wykonania. Żaden chrześcijanin nie powinien myśleć o sobie, że należy mu się więcej czci, lecz raczej więcej służby.

Rada dla chrześcijańskiego przywódcy (2,22-26)

Mamy przed sobą urywek o ogromnym praktycznym znaczeniu dla przywódcy i nauczyciela chrześcijańskiego.

Ma on uciekać od młodzieńczych pożądań. Wielu komentatorów wypowiadało się na temat znaczenia owych pożądliwości. Są one tutaj czymś o wiele więcej niż pożądliwością ciała. Zawierają w sobie tę niecierpliwość, która nigdy nie może się nauczyć mądrego oczekiwania, poznać że zbyt wielki pośpiech może wyrządzić o wiele więcej zła niż dobra. Zawiera tę zbytnią pewność siebie, nietolerancyjną w sądach i arogancką w ich wypowiadaniu, która nie nauczyła się jeszcze dostrzegać dobra w poglądach innych, niż własne. Zawiera namiętność dyskutowania zmierzającą do długich dyskusji i marnego działania, która potrafi całą noc „przegadać” i zostawić problemy nierozwiązane. Zawiera pogoń za nowościami, potępiającą rzeczy tylko za to, że są stare, a pragnącą innych tylko dlatego, że są nowe, nie licząc się z doświadczeniem. Trzeba stwierdzić jedno, że błędy młodości są błędami idealizmu. To właśnie świeżość i siła wyobrażeń popycha młodość do tych błędów. Nie są one powodem bezwzględnego potępienia, lecz raczej przedmiotem współczującego poprawiania, gdyż za każdym z nich kryje się jakaś cnota.

Nauczyciel i przywódca chrześcijański ma zdążać do sprawiedliwości, co oznacza oddawanie należności Bogu i ludziom; do wiary, która oznacza lojalność i spolegliwość, które pochodzą od ufności ku Bogu; do miłości, która jest zdecydowaniem na szukanie tylko najlepszego dla bliźnich bez względu na to, co oni czynią wobec nas, która zawsze odkłada wszelką zawziętość i pragnienie zemsty; do pokoju, który stanowi prawidłową społeczność z Bogiem i ludźmi. Wszystkiego tego ma szukać razem z tymi, „którzy wzywają Pana z czystego serca”. Chrześcijanin nigdy nie powinien dążyć do życia w oderwaniu od swych bliźnich. Musi znajdować swą siłę i radość w społeczności chrześcijańskiej. Jak powiedział John Wesley: „trzeba mieć przyjaciół lub zdobywać przyjaciół, gdyż nikt nigdy nie wszedł do nieba samotnie”.

Przywódca chrześcijański nie powinien wdawać się w bezmyślne spory, które są przekleństwem Kościoła. W nowoczesnym Kościele spory bywają podwójnie bezsensowne, ponieważ rzadko kiedy toczą się o sprawy wielkie należące do życia, prawdy, czy wiary, a raczej wokół tak nieważnych spraw, jak urządzanie herbatek. Jeśli przywódca chrześcijański da się wciągnąć w bezsensowne i niechrześcijańskie spory, traci prawo do przewodzenia.

Przywódca chrześcijański ma być uprzejmy dla wszystkich. Nawet, kiedy jego zadaniem jest skrytykowanie, czy wytknięcie błędu, musi to uczynić z łagodnością, która boi się urazić. Ma być zdolny do nauczania, ma nie tylko znać prawdę, ale umieć ją przekazać, może nie tyle przez mówienie o niej, ile żyjąc w taki sposób, aby ukazać ludziom Chrystusa. Musi być cierpliwy, jak jego Nauczyciel, który gdy Mu złorzeczono, nie odwzajemniał się złorzeczeniem; ma być zdolny do przyjmowania krzywd, urazów i upokorzeń, jak Jezus je przyjmował. Oczywiście bywają większe grzechy od obrażania się o byle co, ale żaden nie wyrządził tale zła w Kościele. Ma napominać krnąbrnych z łagodnością, jak ręka lekarza, która bezbłędnie wykrywa źródło chorób, ale nigdy nie zadaje niepotrzebnych cierpień. Ma kochać ludzi, nie narzucać im siłą posłuszeństwa prawdzie.

Ostatnie zdanie naszego urywka podane jest w skomplikowanej grece i zawiera nadzieję, że Bóg wzbudzi upamiętanie i pragnienie prawdy w sercach ludzi tak, że ci, którzy wpadli w sidła diabła będą wyratowani, a ich dusze ożyją i będą doprowadzeni do posłuszeństwa woli Bożej przez pracę jego sługi. Bóg jest tym, który wzbudza upamiętanie, ale przywódca chrześcijański jest tym, który otwiera drzwi zboru dla pokutującego serca.

Czasy terroru (3,1)

Pierwszy Kościół żył w okresie, w którym czas się zaczął dłużyć. Oczekiwano w każdej chwili Powtórnego Przyjścia. Kolebką chrześcijaństwa był judaizm, tkwiło ono w obrazach i pojęciach tego kręgu. Żydzi dzielili czas na wiek obecny i wiek przyszły, przy czym obecny był całkowicie zły, a przyszły miał być złotym Wiekiem Bożym. W środku leżał Dzień Pański, Dzień w którym Bóg osobiście wkroczy i wstrząśnie porządkiem świata, aby go przetworzyć. Dzień Pański ma być poprzedzony czasami terroru, w których złe siły zbiorą się dla ostatecznego ataku i świat zostanie wstrząśnięty do swoich moralnych i fizycznych podstaw. Właśnie w kategoriach tych dni obraca się myśl Apostoła Pawła w naszym urywku.

Mówi w nim, że nastaną czasy trudne. Normalnym greckim wyrazem na „trudne” jest chalepos, którego pewne zastosowania wyjaśniają znaczenie w naszym tekście. Występuje ono w Mt 8,28 na określenie dwóch opętanych Gergezeńczyków, którzy wyszli spośród grobów na spotkanie Jezusa. Byli napastliwi i niebezpieczni. U Plutarcha występuje na określenie brzydkiej rany. U starożytnych pisarzy astrologów używane jest na określenie groźnej koniunkcji ciał niebieskich. Słowo to łączy w sobie pojęcie szkodliwości i niebezpieczeństwa. W ostatnich czasach nastaną dni, które zagrożą samemu istnieniu Kościoła chrześcijańskiego i dobroci, coś w rodzaju ostatniego ataku zła przed jego ostateczną klęską.

Ten sam obraz występuje w opisach literatury żydowskiej na temat czasów ostatecznych. Nastanie coś w rodzaju straszliwego rozkwitu zła, kiedy wstrząśnięte zostaną moralne podstawy świata. W Testamencie Isachara, księdze napisanej w okresie pomiędzy Starym i Nowym Testamentem mamy następujący obraz: „Czy wiecie, moje dzieci, że w ostatecznych czasach wasi synowie wyrzekną się porządku i przylgną do zaspokajania swych pożądań, porzucą niewinność, a przylgną do zbrodni, porzuciwszy przykazania Pańskie, przylgną do Beliara, a porzuciwszy życie pracy, będą kierować się własnymi złośliwymi pomysłami i zostaną rozproszeni wśród narodów pogańskich o będą służyć swoim wrogom” (6,1-2). W drugiej Księdze Barucha występuje jeszcze wyraźniej chaos moralny ostatnich czasów:

„Cześć przemieni się w hańbę, siła zostanie upokorzona, a rzetelność zniszczona. Piękno stanie się obrzydliwością... obudzi się zazdrość w tych, którzy nigdy nie myśleli o sobie wysoko. Namiętność ogarnie tego, który żył spokojnie, wielu zostanie pobudzonych do gniewu i zadadzą wiele krzywd. Utworzą wojska dla przelania krwi, a w końcu jedni zginą razem z drugimi” (27). W nakreślonym przez Apostoła Pawła obrazie występują rysy doskonale znane Żydom, sprowadzające się do tego, że będzie ostateczne starcie z siłami zła.

Możliwe więc, że czynimy krzywdę zarówno myśli żydowskiej, jak i wczesnochrześcijańskiej, jeśli traktujemy dzisiaj te obrazy z dosłowną dokładnością, zawierają one jednak pewne niezmienne prawdy, że musi dojść do czołowego zderzenia zła z Bożym porządkiem i że będzie to koniec wieków, ostateczne zwycięstwo Boga.

Cechy niepobożności (3,2-5)

Mamy przed sobą jeden z najstraszniejszych opisów Nowego Testamentu jakim będzie świat bez Boga z przerażającymi cechami bezbożności ułożonymi w upiorne serie.

Przyglądnijmy się im po kolei.

Nie jest przypadkiem, że na początku występuje życie samolubne, skoncentrowane na sobie samym, oddane greckim słowem filautos, „samolubny”. Miłość własna jest grzechem podstawowym, z którego wypływają wszystkie inne. Z chwilą, gdy człowiek uczyni ośrodkiem swego życia swoją własną wolę, ulegają zniszczeniu więzy Boskie i ludzkie, posłuszeństwo Bogu, miłosierdzie wobec ludzi okazuje się niemożliwe. Istota chrześcijaństwa nie polega na ukoronowaniu siebie, lecz ogołoceniu siebie.

Ludzie będą „miłośnikami pieniędzy” (chciwi), filarguros. Pamiętajmy, że miejscem pracy Tymoteusza był Efez, prawdopodobnie największy rynek starożytnego świata. W tamtych czasach handel rozpowszechniał się dolinami rzek, a Efez leżał u ujścia rzeki Kaister i kontrolował handel jednego z najbogatszych śródlądowych terenów Małej Azji. W Efezie spotykały się największe szlaki ówczesnego świata. Wielki szlak handlowy z doliny Eufratu przebiegał obok Kolosów i Laodycei i wlewał bogactwa Wschodu w nieckę Efezu. Inna droga biegła z północnej Azji Mniejszej i Galacji przez Sardy do Efezu, a z południa przybywał szlak skupiający handel doliny Meandru. Efez zwany był „skarbcem starożytnego świata”, „targowiskiem próżności Azji Mniejszej”. Niektórzy sądzą, że autor Apokalipsy mógł mieć na myśli Efez opisując handel ludzkości: „Towaru ze złota, srebra i drogich kamieni i pereł i bisioru i purpury i jedwabiu i szkarłatu i drzewa tujowego i wyrobów z kości słoniowej i sprzętu z najkosztowniejszego drzewa, i z miedzi i z żelaza i z marmuru, i cynamonu i korzeni i wonności i myrry i kadzidła i wina i oliwy, i najprzedniejszej mąki i pszenicy, i bydła i owiec, i koni i wozów, i niewolników i życia ludzkiego” (Obj 18,12-13). Efez był miastem kwitnącej dobrobytem cywilizacji materialistycznej, miastem w którym tak łatwo było człowiekowi zgubić swoją duszę.

Kiedy ludzie mierzą powodzenie materialnymi rzeczami powstaje niebezpieczeństwo. trzeba pamiętać, że człowiek o wiele szybciej może zgubić swoją duszę w powodzeniu, niż w przeciwnościach, a mierząc wartość życia dobrami materialnymi, które posiada, jest na drodze zatracenia swojej duszy.

W tych strasznych dniach ludzie będą chełpliwi i pyszni. Słowa te często występują razem w pismach greckich i obydwa są bardzo wyraziste.

Chełpliwi ma ciekawe pochodzenie. Jest to tłumaczenie słowa alazon, pochodzącego od ale, które oznacza „krążyć wokół”. Początkowo alazon oznaczał domokrążcę. Plutarch używa tego słowa na oznaczenie wędrownego lekarza, cyrulika. Alazon był znachorem, który przemierzał kraj z cudownymi lekami, zaklęciami i sposobami egzorcyzmu skutecznymi na wszelkie choroby. Jeszcze do dziś można spotkać na targach tego rodzaju sprzedawców wykrzykujących cudowne zalety patentowych leków, działających magicznie. Później słowo poszerzało swoje znaczenie, aż wreszcie objęło wszystkich chełpliwych.

Greccy moraliści wiele pisali na temat tego słowa. Platońskie Definicje opisywały odnośny rzeczownik alazoneia jako: „Przyznawanie się do dobrych rzeczy, których człowiek nie posiada”. Arystoteles w Etyce Nikomachejskiej 7,2 określił alazon jako człowieka, który udaje wzbudzanie zaufania, których w istocie nie posiada, lub posiada w mniejszym stopniu, niż okazuje”. Od Ksenofonta wiemy, jak Cyrus, król perski tak określił słowo alazon: „Wyraz ten stosuje się do tych, którzy udają bogatych niż są, odważniejszych niż są, obiecujących uczynić to, czego nie są w stanie uczynić, i to w takim wypadku, gdy czynią to w celu uzyskania jakichś korzyści, zdobycia czegoś” (Ksenofont, Cyropedia 2,2,12). Ten sam autor w Memorabiliach opowiada, jak Sokrates twierdził, że tacy ludzie występują w każdej dziedzinie, ale najgorsi są w polityce: „Ze wszystkich klęsk najgorszy jest człowiek, który wmanipulował swoje miasto w przeświadczenie, że on właśnie nadaje się do zarządzania nim”.

Do dziś świat jest pełen ludzi chełpliwych, wszystko wiedzących chytrusów, doprowadzających ludzi do uwierzenia, że są mądrzy; polityków zapewniających, że ich partia posiada program zdolny urzeczywistnić utopię i że tylko oni są właśnie urodzeni na przywódców, ludzi zapewniających szpalty gazet ogłoszeniami obiecującymi piękno, wiedzę, zdrowie przez swój program, ludzi ostentacyjnie demonstrujących w kościele swą dobroć.

Blisko związana z chełpliwością, ale jak zobaczymy, o wiele gorsza jest arogancja. Słowo pyszny, greckie hyperefanos, pochodzi od dwóch słów oznaczających ukazywanie się ponad czymś. Człowiek, który jest hyperefanos, jak mówi Teofrast, okazuje pogardę dla wszystkiego wokół, oprócz siebie samego. Jest to człowiek winny grzechu „wyniosłości serca”, człowiek, któremu Bóg sprzeciwia się, jak często wspomina Pismo Święte, że Bóg pysznym sprzeciwia się, a pokornym daje łaskę (Jk 4,6; 1 P 5,5; Prz 3,24). Teofilakt nazwał ten rodzaj pychy akropolis kanon, twierdzą wszelkiego zła.

Różnica pomiędzy chełpliwym a pysznym jest taka, że chełpliwy jest nędznym stworzeniem, starającym się swą pozą utorować sobie drogę do znaczenia i władzy. Trudno takiego człowieka rozpoznać. Ale grzech człowieka pysznego jest ukryty w jego sercu. Nawet potrafi udawać skromnego, ale w głębi swego serca posiada pogardę dla wszystkich innych piastuje w sobie wszystko przenikającą i wszystko pochłaniającą pychę, a w sercu jego stoi ołtarz, przy którym oddaje pokłony samemu sobie.

Te bliźniacze cechy człowieka pysznego i chełpliwego dają nieuchronnie zamiłowanie do bluźnierstwa (blasfemia). Słowo blasfemia łączy się w potocznym znaczeniu z bluźnierstwem przeciwko Bogu, ale w greckim obejmuje również ludzi. Pycha zawsze rodzi obrazę. Rodzi znieważenie Boga w przekonaniu, że Go nie potrzebuje i że wie lepiej od Boga. Rodzi pogardę dla ludzi, okazywaną w krzywdzącym działaniu i raniących słowach. W dziełach rabinów żydowskich bardzo wysoką pozycję na liście grzechów zajmował grzech obrazy. Obraza pochodząca z gniewu jest zła, ale do wybaczenia, gdyż wymknęła się w momencie gorących sporów. Ale obraza na zimno, pochodząca z aroganckiej pychy jest wstrętna i niewybaczalna.

Ludzie będą nieposłuszni rodzicom. Świat starożytny bardzo wysoko stawiał obowiązki wobec rodziców. Najstarsze prawo greckie potępiało i pozbawiało wszelkich praw człowieka, który uderzył któregoś z rodziców. W rzymskim prawie, podniesienie ręki na ojca stawiane było na równi z morderstwem. W Zakonie izraelskim uczczenie ojca i matki zajmowało wysoką pozycję w spisie 10 przykazań. Jest oznaką upadku cywilizacji, daleko posuniętego rozkładu, gdy młodzież traci szacunek dla wieku i przestaje uznawać niespłacalny dług i podstawowe powinności wobec tych, którzy dali im życie.

Ludzie będą niewdzięczni (acharistos), nie zechcą uznawać jak wiele zawdzięczają Bogu i ludziom. Charakterystyczną cechą niewdzięczności jest to, że rani ona głębiej ze wszystkich grzechów, gdyż jest najbardziej zaślepiona. Słowo Króla Leara zawsze pozostaje prawdziwe: „Boleśniejsze od ukąszenia żmii jest posiadanie niewdzięcznego dzieka!” Jest oznaką honoru, gdy człowiek spłaca swoje długi, a każdy człowiek posiada dług wobec Boga, i są długi wobec bliźnich, o których spłaceniu powinien zawsze pamiętać.

Ludzie będą bezbożni, zarzucą wszelką przyzwoitość należącą do istoty życia. Greckie słowo określające tę cechę jest anosios, które oznacza nie tylko złamanie pisanego prawa, ile naruszenie niepisanych praw dotyczących istoty i podstaw życia. Ludzie staną się anosios; dla Greków odmówienie pogrzebu ciała było anosios, małżeństwo między bratem i siostrą było anosios tak samo, jak syna z matką. Takie występki wciąż się zdarzają. Człowiek opanowany przez niskie pożądanie potrafi zaspokoić je w najbardziej bezwstydny sposób, jak to można się naocznie przekonać na ulicach wielkich miast późną nocą. Człowiek, który nie nasycił się normalnymi przyjemnościami życia będzie szukał rozkoszy w przyjemnościach przeciwnych naturze.

Ludzie będą pozbawieni ludzkich uczuć, bez serca (astorgos). Słowo storge odnosi się szczególnie do miłości w rodzinie, miłości dziecka do rodziców i rodziców do dziecka. Bez ludzkich uczuć rodzina nie może istnieć. W tych okropnych czasach ludzie tak będą zajęci samymi sobą, że nawet najbliższe więzy będą dla nich niczym.

Ludzie będą nieprzejednani w swej nienawiści, aspondos. Słowa sponde używano na oznaczenie układu, zgody. Słowo aspondos może oznaczać dwie rzeczy: Albo taką zawziętość w nienawiści, że nigdy nie dojdzie do porozumienia między skłóconymi stronami, albo człowieka do tego stopnia pozbawionego czci, że łamie warunki układu i zgody, którą zawarł. W każdym wypadku słowo to oznacza szorstkość, opryskliwość, surowość oddzielającą człowieka od jego bliźnich w zawziętym sporze. Możliwe, że jako tylko ludzie nie potrafimy żyć bez jakichkolwiek poróżnień z naszymi bliźnimi, ale przedłużanie tych poróżnień, utrwalanie ich, jast jednym z najgorszych i niestety najczęstszych grzechów. Kiedy jesteśmy do tego kuszeni, wciąż powinniśmy wsłuchiwać się w głos naszego błogosławieństwa Pana na krzyżu: „Ojcze, przebacz im!”

W tych strasznych czasach ludzie będą przewrotni, oszczerczy. Greckie słowo dla oszczercy jest diabolos, czyli diabeł. Właśnie diabeł jest patronem wszystkich oszczerców i ich zwierzchnikiem. W pewnym sensie oszczerstwo jest najokrutniejszym z grzechów. Jeżeli okradnie się człowieka z jego majątku, może na nowo dorobić się, ale jeśli pozbawi się go dobrego imienia, wyrządza mu się krzywdę nie do naprawienia. Zupełnie czymś innym jest puszczanie w obieg nieprawdziwych wieści, a inną sprawą wycofanie ich. Jak pisze Szekspir:

Dobre imię, jest dla ludzi mój drogi panie

Najdroższym klejnotem ich duszy;

Kto mi ukradnie sakiewkę, kradnie śmiecie, warte coś,

Warte nic, raz było moje, teraz jest jego, jak służyło

Tysiącom innych. Ale kto grabi moje dobre imię.

Kradnie to, co jego nie wzbogaci,

A mnie czyni naprawdę biednym!

Wielu ludzi, którzy nigdy w życiu nie dopuścili się kradzieży, nie widzi niczego złego, a nawet znajduje przyjemność w puszczaniu wieści, które mogą zrujnować czyjeś dobre imię, bez próby sprawdzenia, czy wieść taka polega na prawdzie. W wielu zborach i kościołach jest wystarczająca ilość oszczerstw, aby anioł, który spisuje te słowa, płakał przy tym gorzko.

Ludzie będą niepowściągliwi w swych pożądaniach (akrates). Grecki wyraz kratein oznacza rządzić, roztaczać kontrolę. Człowiek może dojść do takiego stanu, w którym nie tylko nie potrafi roztoczyć kontroli nad jakimś nałogiem, czy pożądaniem, ale stanie się jego niewolnikiem. Jest to droga prowadząca do nieuchronnej ruiny, ponieważ człowiek nie potrafi nad niczym panować, jeśli wpierw nie zapanuje nad sobą.

Ludzie będą okrutni. Użyte słowo anemeros bardziej odnosi się do zwierząt, niż do ludzi; oznacza okrucieństwo bez wrażliwości i bez współczucia. Człowiek może być okrutny w napominaniu i w bezlitosnym postępowaniu. Nawet pies żałuje, gdy ugryzie swego pana, ale są ludzie, którzy w postępowaniu z innymi zatracili ludzkie współczucie i wrażliwość.

W tych okropnych dniach ludzie stracą zamiłowanie do dobrych rzeczy, lub osób, będą afilagatos. Może przyjść taki czas w życiu człowieka, kiedy towarzystwo dobrych ludzi i obecność dobrych rzeczy stanie się żenujące. Kto karmi swój umysł czytaniem taniej literatury może dojść do stanu, w którym nie znajdzie nic ciekawego w arcydziełach. Jego duchowe podniebienie utraci smak. Musiał głęboko upaść ten człowiek, który stara się unikać towarzystwa dobrych ludzi.

Ludzie będą zdrajcami, greckie prodotes. Pamiętajmy, że List ten pisany był w pierwszych latach czasu wielkich prześladowań, w których być chrześcijaninem oznaczało przestępstwo. A właśnie w tym szczególnym czasie przekleństwem życia politycznego Rzymu była obecność donosicieli (delatores). Stało się to plagą, o której wspomina historyk Tacyt: „Ten kto, nie miał żadnego wroga, zdradzany był przez swego przyjaciela”. Byli tacy, którzy szukali zemsty na swych wrogach przez donosy składane na nich. Apostoł Paweł ma tutaj na uwadze coś więcej, niż niewierność w przyjaźni, chociaż i to jest wystarczająco bolesne, mówi o tych, którzy stare urazy wobec chrześcijan załatwiają przez wydanie ich władzom rzymskim.

Ludzie staną się zuchwali w działaniu i słowach. Odpowiednie słowo greckie brzmi propetes, stromy, spadzisty i oznacza człowieka, który do tego stopnia uniesiony jest namiętnością, czy popędem, że staje się niezdolny do myślenia na trzeźwo. Więcej zła powstaje z braku zastanowienia się, niż z jakiegokolwiek innego powodu. Ileż razy oszczędzilibyśmy zranienia siebie, lub innych, gdybyśmy tylko potrafili zatrzymać się i pomyśleć.

Ludzie będą nadęci, (tetufomenos), poczuciem własnej ważności. Do dziś mamy dygnitarzy kościelnych opanowanych przez myśl o swoim dostojeństwie; jednak chrześcijanin jest naśladowcą Tego, który był cichy i pokornego serca.

Ludzie będą miłowali bardziej rozkosze, niż Boga. I tu wracamy do miejsca, z którego wyszliśmy: Ludzie ci umieszczają w środku swego życia swoje własne pożądania, oddają cześć sobie, uwielbiają siebie, zamiast Boga.

Ostatecznym potępieniem tych ludzi jest fakt, że zachowują pozory religijności, ale są zaprzeczeniem jej mocy. Można powiedzieć, że wykonują prawidłowe gesty i przestrzegają zewnętrznych obrzędów religijnych, ale nic nie wiedzą o chrześcijaństwie, jego dynamicznej mocy mogącej zmienić życie człowieka. Podobno po wysłuchaniu kazania ewangelizacyjnego Lord Melbourne miał powiedzieć: „Dochodzi już do tego, że największym szczęściem chrześcijaństwa okażą się nie tyle jawni grzesznicy, co dewoci o nieskazitelnej prawowierności i dostojeństwie przynależności, gorszący się na samą wzmiankę, że prawdziwa religia jest siłą zdolną wznieść zmiany do prywatnego, osobistego życia człowieka”.

Zwodzicielstwo w imię religii (3,6-7)

Chrześcijańska emancypacja kobiet niosła ze sobą nieuchronnie problemy. Mówiliśmy już o tym, jak zamknięte było życie szanującej się Greczynki, jak wychowanie jej przebiegało pod ścisłym nadzorem, jak nie chciano, aby „widziała cokolwiek, słyszała cokolwiek, lub zadawała pytania”, jak nigdy, nawet w sprawie zakupów, nie mogła sama wychodzić na ulicę, jak nie wolno było pokazywać jej się na publicznych zgromadzeniach. Chrześcijaństwo wniosło zmianę, ale też powstały nowe problemy. Należało z góry oczekiwać, że znajdą się kobiety, które nie będą umiały korzystać z tej nowej wolności. Znaleźli się też fałszywi nauczyciele, którzy nie omieszkali z tego skorzystać.

Żywy obraz metod, jakimi posługiwał się taki właśnie nauczyciel, nakreślił Ireneusz. Oczywiście, dotyczy to czasów nieco późniejszych, niż nasze Listy, ale sama historia mogła się powtórzyć. W utworze Przeciwko herezjom 1,13,3 opisuje Ireneusz pewnego heretyka imieniem Marcus, który zajmował się magią. „Szczególnie zajmował się kobietami, i to z lepszych domów, elegancko się noszącymi, posiadającymi bogactwo”. Kobietom takim mówił, że przez swoje zaklęcia i wezwania uzdolni je do prorokowania. Kiedy kobieta broni się, że nie potrafi, bo nigdy tego nie czyniła, mówił: „Otwórz usta i mów, cokolwiek przychodzi ci na myśl, a zaczniesz prorokować!” Zachwycona tym niewiasta słucha go i omamiona myśli, że rzeczywiście prorokuje. „Wówczas stara się wynagrodzić Marcusa nie tylko darami swego majątku, (przez co zbił nie lada fortunę), ale również ulegając mu osobiście, pragnąc na wszelki sposób zjednoczyć się z nim i być z nim jednością”. Możliwe, że taka sama technika służyła zwodzicielom w czasach Tymoteusza, co w czasach Ireneusza.

Były dwa sposoby, na które ci heretycy mogli w czasach Tymoteusza wywierać zły wpływ. Pamiętajmy, że byli oni gnostykami, a podstawowym założeniem gnostycyzmu było przeświadczenie, że duch jest całkowicie dobry, a materia z gruntu zła. Widzieliśmy poprzednio, że mogło to wywrzeć dwa, skrajnie różne skutki: gnostycy nauczali, że trzeba wprowadzić surową ascezę we wszystkim dotyczącym ciała, gdyż materia jest zła, albo że wobec tego nie ma znaczenia, co człowiek robi ze swoim ciałem i może bez skrępowania zaspokajać jego pożądania. Gnostycystyczni nauczyciele przekładali te nauki wrażliwym kobietom. W wyniku tego kobiety te albo wyłamywały się z więzów małżeńskich, aby oddać się ascezie, albo dawały upust niskim instynktom oddając się nieprawym stosunkom. W każdym wypadku życie rodzinne i dom ulegały zniszczeniu.

Do dziś nauczyciel z łatwością może zdobyć niewłaściwy i niezdrowy wpływ na innych, szczególnie, gdy są wrażliwi.

Apostoł Paweł skarży się, że ludzie tacy „Chętnie uczą się od byle kogo, a nigdy nie mogą dojść do poznania prawdy”. Właśnie E. F. Brown wskazał na „niebezpieczeństwo umysłowej ciekawości bez moralnej powagi”. Jest taki typ człowieka, który gorliwie dyskutuje o każdej nowej teorii, zawsze wydaje się głęboko zaangażowany w najnowszą modę w życiu religijnym, ale nie ma ochoty poddać się najzwyklejszej codziennej dyscyplinie, aby żyć chrześcijańskim życiem. Ale żaden zasób intelektualnej ciekawości nie zastąpi powagi moralnej, poważnego traktowania moralności. Nie jest naszym zadaniem faszerowanie naszych umysłów najnowszymi intelektualnymi dziwolągami, ale mamy się oczyszczać i umacniać w moralnej walce, aby prowadzić chrześcijańskie życie.

Sprzeciwiający się Bogu (3,8-9)

W okresie pomiędzy Starym, a Nowym Testamentem powstało wiele książek w narodzie żydowskim, których zadaniem było rozwinąć historie Starego Testamentu. W niektórych z nich występują postacie Jannesa i Jambresa. Imiona te nadano nadwornym magom faraona, którzy przeciwstawili się Mojżeszowi i Aaronowi w wyprowadzeniu ludu izraelskiego z niewoli egipskiej. Początkowo czarownicy ci potrafili dorównać Mojżeszowi i Aaronowi w wykonywaniu cudownych znaków, ale w końcu zostali pokonani i zdyskredytowani. Stary Testament nie wymienia ich imion, ale wspomina o nich w 2 Mjż 7,11; 8,7; 9,11.

Cały zbiór opowiadań nawarstwił się wokół ich imion. Pisano, że byli dwoma sługami towarzyszącymi Balaamowi w drodze nieposłuszeństwa Bogu (4 Mjż 22,22), że wyszli z Egiptu w tłumie towarzyszącym ludowi izraelskiemu przy wyjściu z Egiptu (2 Mjż 12,38), inni pisali, że zginęli oni przy przekraczaniu Morza Czerwonego. Jeszcze inne historie twierdziły, że to Jannes i Jambres byli inicjatorami odlania złotego cielca na pustyni i że polegli wśród zabitych za ten grzech, a jeszcze inne historie twierdziły, że w końcu nawrócili się i przyłączyli się do Izraela. Jedno jest jasne z tych historii, że imiona Jannesa i Jambersa stały się legalnymi symbolami na oznaczenie wszystkich, którzy sprzeciwiają się zamiarowi Bożemu i dziełu prawdziwych przywódców.

Przywódca chrześcijański nigdy nie będzie bez oponentów. Zawsze znajdą się tacy, którzy pielęgnują własne wypaczone pojęcie wiary chrześcijańskiej i chcą zdobyć innych dla swoich poglądów. Ale Apostoł Paweł był pewien jednego: dni zwodzicieli są policzone. Ich fałsz staje się jawny i otrzymają właściwą zapłatę.

Historia Kościoła poucza nas, że fałsz nie może przeżyć długo. Może kwitnąć chwilowo, ale wystawiony na światło prawdy musi zwiędnąć i zginąć. A jest tylko jeden sprawdzian fałszu: „Po owocach ich poznacie ich”. Najlepszym sposobem na przezwyciężenie i wypędzenie fałszu jest takie życie, w którym piękno i wdzięk prawdy występuje wyraźnie, i każdy może je widzieć. Pokonanie błędu polega nie tyle na wprawie w dyskusji, co na okazaniu w życiu lepszej drogi.

Obowiązki i cechy apostoła (3,10-13)

Apostoł Paweł przeciwstawia postępowanie Tymoteusza, swego wiernego ucznia postępowaniu heretyków, którzy ze wszystkich sił starają się zniszczyć Kościół. Zwrot „poszedłeś za moją nauką” jest tłumaczeniem greckiego parakolouthein, które nie da się wyrazić jednym polskim słowem: Oznacza „iść za kimś wzdłuż”, a stosowane jest do całego szeregu okoliczności. Oznacza fizyczne naśladowanie kogoś w łatwych i trudnych sytuacjach. Oznacza również naśladowanie umysłowe, pilne uczęszczanie na wykłady i pełne zrozumienie tego, co mówi nauczyciel. Oznacza naśladowanie jakiejś osoby duchowo, nie tylko przez rozumienie jej idei, ale wypełnienie ich i stanie się taką osobą, jaką ona pragnie, abyśmy byli. Parakolouthein jest zaiste dobrym słowem na określenie ucznia, gdyż zawiera ono niezachwianą wierność prawdziwego towarzysza, pełne zrozumienie prawdziwego naukowca i całkowite posłuszeństwo oddanego sługi.

Następnie Apostoł Paweł wylicza, w czym Tymoteusz stał się jego uczniem. Wykaz ten jest interesujący przez to, że składa się on z wątków, z których utkane jest życie i praca apostoła. Znajdujemy w nim obowiązki, kwalifikacje i przeżycia apostoła.

Po pierwsze, w wykazie tym znajdujemy obowiązki apostoła, a więc nauczanie. Nikt nie może uczyć tego, czego nie zna, dlatego zanim ktoś zacznie innych uczyć Chrystusa musi Go sam wpierw poznać. Kiedy ojciec Carlyle'a dyskutował na temat jakiego rodzaju pastora potrzebuje jego parafia, powiedział: „To, czego potrzebuje ta parafia, to człowiek, który zna Chrystusa nie tylko z drugiej ręki”. Prawdziwe nauczanie zawsze pochodzi z prawdziwego przeżycia. Do obowiązków należy również ćwiczenie. Życie chrześcijańskie nie polega w pierwszym rzędzie na tym, co się wie, ale bardziej na tym, czym się jest. Obowiązkiem apostoła jest nie tylko mówienie ludziom prawdy, ale dopomożenie im w jej stosowaniu. Prawdziwy przywódca włącza ćwiczenie do życia.

Po drugie, występują tu kwalifikacje apostoła. Ma on przede wszystkim jakiś cel życia. Dwóch ludzi rozmawiało na temat wielkiego satyryka, poważnie traktującego zagadnienia moralne: „Wykopał ten świat, jakby to była piłka nożna”, powiedział jeden. „To prawda”, odpowiedział drugi, „ale kopał do bramki”. Jako jednostki powinniśmy czasami zadać sobie pytanie: „Jaki jest mój cel życia?” Jako nauczyciele, powinniśmy się czasem zapytać siebie: „Co pragnę osiągnąć z ludźmi, których nauczam?” Pewnego razu Agesilausz, król Sparty spotkał się z pytaniem: „Czego mamy uczyć naszych chłopców?” Na co odpowiedział: „Tego, co będzie dla nich najbardziej pożyteczne, gdy wyrosną na mężczyzn”. Co chcemy przekazać, wiedzę, czy życie?

Jako członkowie Kościoła, powinniśmy zapytać siebie: „Co staram się czynić w Kościele?” Nie wystarczy zadowolenie z tego, że zbór brzęczy jak prądnica i w każdym dniu tygodnia urządza swoje zebrania. Powinniśmy zapytać: „Czy istnieje jakiś cel jednoczący te poczynania, a jeśli tak, to jaki?” Nic w życiu nie stwarza tak pozytywnych wyników, jak niejasna świadomość celu.

Apostoł Paweł omawia inne cechy apostoła: Wiarę, czyli całkowite zaufanie, że przykazania Boże są wiążące, a Jego obietnice prawdziwe. Następnie cierpliwość. Słowo makrothumia normalnie oznacza w grece cierpliwość z ludźmi. Jest to zdolność nie utracenia cierpliwości wobec ludzi głupich, nie denerwowania się, gdy nie dadzą się pouczyć. Jest to zdolność przyjmowania głupoty, przewrotności, zaślepienia, niewdzięczności ludzi, pozostając uprzejmym i pracując nadal nad nimi. Następnie idzie miłość, która jest Bożym usposobieniem wobec ludzi. Jest to takie ustosunkowanie się, które znosi wszystko, co ludzie mogą uczynić, bez gniewu, bez uczucia urazy, starając się zawsze o najlepsze dla nich. Miłość ludzi - to przebaczyć im, dbać o nich, jak Bóg nam przebaczył i troszczy się o nas - a tylko On potrafi nas do tego uzdolnić.

Przeżycia apostoła (3,10-13 ciąg dalszy)

Wzmianki o rzeczach wspólnych z Tymoteuszem zakańcza Apostoł Paweł wzmianką o przeżyciach apostoła, a wykaz tych przeżyć poprzedza cechą cierpliwości. Greckie słowo hypomene nie oznacza biernego znoszenia przeciwności, ale zwycięskie wychodzenie im naprzeciw tak, że nawet zło wychodzi na dobre. Oznacza nie tyle ducha, który zgadza się na życie, ale ducha, które je zdobywa.

A cecha zwycięskiego znoszenia jest potrzebna dlatego, gdyż istotnym składnikiem przeżyć apostoła jest prześladowanie. Apostoł Paweł podaje trzy przykłady, w których musiał znosić cierpienia dla Chrystusa: Był wygnany z Antiochii Pizydyjskiej (Dz 13,50), musiał uciekać z Ikonium, aby uniknąć zlinczowania (Dz 14,5-6), został ukamienowany w Listrze i porzucony jako martwy (Dz 14,19). Wprawdzie wszystkie te wydarzenia miały miejsce zanim młody Tymoteusz wkroczył zdecydowanie na drogę chrześcijaństwa, ale działy się w rodzinnych stronach Tymoteusza i nawet mógł on być ich naocznym świadkiem. Może świadczyć o odwadze i poświęceniu Tymoteusza fakt, że będąc świadkiem tego, co spotyka apostoła, nie zawahał się połączyć swój los z Apostołem Pawłem.

Apostoł Paweł jest przeświadczony, że prawdziwy naśladowca Chrystusa nie może uniknąć prześladowań. Kiedy na Tesalończyków spadły doświadczenia. Apostoł Paweł napisał do nich: „Albowiem gdyśmy byli u was przepowiadaliśmy wam, że będziecie uciskani, co się też stało, jak wiecie o tym”, jakgdyby mówił: „Ostrzegano was zawczasu”. Po pierwszej podróży misyjnej powrócił, aby odwiedzać założone przez siebie zbory, „utwierdzając dusze uczniów i zachęcając, aby wytrwali w wierze, i mówiąc, że musimy przejść przez wiele ucisków, aby wejść do Królestwa Bożego” (Dz 14,22). Za Królestwo trzeba zapłacić cenę, sam Jezus powiedział: „Błogosławieni, którzy znoszą prześladowanie dla sprawiedliwości” (Mt 5,10). Każdy, kto proponuje przyjęcie innego zespołu norm, niż obowiązujące w świecie, nieuchronnie ściągnie na siebie trudności. Kto proponuje wprowadzenie do życia zobowiązania, które przewyższa wszystkie ziemskie zobowiązania naraża się na konflikty. A właśnie chrześcijaństwo wymaga tego od człowieka.

Wprawdzie prześladowanie i trudności muszą przyjść, ale Apostoł Paweł jest pewien dwu rzeczy

Jest pewny, że Bóg wyratuje człowieka, który Jego obdarza wiarą, że na dłuższą metę lepiej jest cierpieć z Bogiem i tym, co słuszne, niż obfitować w dostatki z człowiekiem i tym, co złe. Pewny doczesnych prześladowań, Apostoł jest równie pewny ostatecznej chwały.

Jest pewny, że ludzie bezbożni wpadać będą ze złego w jeszcze gorszy stan.

Wartość Pisma Świętego (3,14-17)

Ten urywek Listu zakańcza Apostoł Paweł apelem do Tymoteusza, aby pozostał wierny wszystkim otrzymanym naukom. Ze strony matki Tymoteusz był Izraelitą, chociaż ojca miał Greka (Dz 16,1), i oczywiste jest, że to matka go wychowała. Izraelici chlubili się tym, że dzieci ich od najwcześniejszych lat wychowywane były w Zakonie. Twierdzili, że ich dzieci poznawały Zakon jeszcze w pieluszkach i karmiły się nim z piersi matki. Chlubili się, że Zakon do tego stopnia był wpisany w serce i umysł dziecka żydowskiego, że prędzej zapomniałoby ono swego imienia, niż Zakon. A więc od najwcześniejszych lat Tymoteusz poznawał Pisma święte. Musimy pamiętać, że Pisma o których wspomina Apostoł Paweł, to był tylko Stary Testament, gdyż Nowego jeszcze nie było. Jeśli to, co Apostoł pisze o Starym Testamencie jest prawdą, o ileż bardziej cenne są te słowa w odniesieniu do Nowego!

Musimy zauważyć, że Apostoł Paweł czyni tu rozróżnienie, pisząc o „wszystkich przez Boga natchnionych pismach”. Gnostycy mieli swoje dziwaczne księgi; wszyscy heretycy tworzyli swoje książki dla popierania swych twierdzeń. Apostoł Paweł uważa je za ludzkie wytwory, a wielkie księgi dla duszy ludzkiej, to były natchnione przez Boga, uświęcone przez tradycję i przeżycia ludzi.

Przyjrzyjmy się więc temu, co Apostoł Paweł pisze o pożyteczności Pisma Świętego:

1. Mówi, że Pismo Święte daje mądrość do zbawienia. A. M. Chirgwin w swojej książce Biblia w ewangelizacji świata opowiada historię pielęgniarki w szpitalu dziecięcym w Anglii. Jak sama opowiada, życie było dla niej puste i bez sensu. Czytała jedną książkę po drugiej, wgłębiała się w taką i inną filozofię w poszukiwaniu zadowolenia, ale nigdy nie czytała Biblii, gdyż ktoś z przyjaciół przekonał ją subtelnymi argumentami, że nie może być prawdziwa. Pewnego dnia odwiedził dyżurkę pielęgniarek człowiek, który pozostawił egzemplarze pojedynczych Ewangelii. Siostra dała się przekonać do przeczytania Ewangelii wg. św. Jana. „Jarzyła się i świeciła prawda”, mówiła potem, „a cała moja istota odpowiadała na nią. Słowa, które ostatecznie przeważyły szalę zapisane były w Jana 18,37: Ja się narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie; każdy, kto z prawdy jest, słucha głosu mego. „Posłuchałam więc tego głosu, usłyszałam prawdę i znalazłam mego Zbawiciela”.

W niezliczonych ilościach przypadków Pismo Święte otwierało ludziom drogę do Boga. Przez samą uczciwość człowiek, który szuka prawdy nie ma prawa zaniedbywać czytania Biblii. Księga zawierająca taki zapis, jak ta, nie może być zlekceważona. Nawet niewierzący postępuje nieuczciwie nie próbując jaj nawet przeczytać, gdyż czytając ją może przeżyć zdumiewające rzeczy: zawiera ona zbawczą mądrość, której brak we wszelkich innych księgach.

2. Pismo Święte nadaje się do nauczania. Tylko w Nowym Testamencie znajdujemy odmalowany obraz Jezusa, opisaną drogę Jego życia i spis Jego nauk. Chociażby z tego powodu Kościół nie może obyć się bez Ewangelii. Chociaż prawdą jest, że chrześcijaństwo nie jest zbudowane na książce, lecz na żywej Osobie, to jednak jedynym miejscem w świecie, w którym można znaleźć pochodzący z pierwszej ręki opis tej Osoby i Jej nauki jest Nowy Testament. Z tego właśnie powodu zbór, w którym nie ma szkoły biblijnej jest zborem, któremu brakuje bardzo istotnego ogniwa życia.

3. Pismo Święte jest cenne dla wykrywania błędów. Nie należy rozumieć tego jako znajdywanie winy, raczej cenną wartość dla przeświadczenia człowieka o błędach jego drogi i wskazanie mu właściwej ścieżki życia. Wspomniany już A. M. Chirgwin zebrał wiele historii o tym, jak Pismo Święte dostało się przypadkowo w ręce ludzi i zmieniło ich życie.

W Brazylii signor Antonio de Minas kupił Nowy Testament po to, aby go spalić w domu. Kiedy jednak doszedł do domu okazało się, że ogień w kominku już wygasł. Rozpalił więc specjalnie i wrzucił Nowy Testament do ognia, ale ten nie chciał się palić. Otworzył więc książkę, aby lepiej się paliła i wzrok jego padł na tekst Kazania na Górze. Zainteresowany wyjął książkę z ognia i zaczął czytać. Pochłonięty lekturą przez całą noc, aż do świtu, a wtedy powstał i zawołał: „Wierzę!”

W Chile pewien człowiek, Vincente Quiroga znalazł kilka kartek wyrzuconych na brzeg przez falę przypływu morza po wielkim trzęsieniu ziemi. Po przeczytaniu tych kartek nie spoczął, aż nabył resztę Pisma Świętego. Nie tylko stał się wierzącym, ale resztę swego życia poświęcił rozpowszechnieniu Pisma Świętego w zapomnianych wioskach północnego Chile.

Pewien ciemnej nocy w lecie na Sycylii bandyci złapali kolportera Pisma Świętego i pod groźbą rewolweru kazali mu rozpalić ogień i spalić swoje książki. Po rozpaleniu ogniska zapytał, czy wolno mu na głos przeczytać z każdej książki przed jej spaleniem. Z pierwszej przeczytał Psalm 23, z drugiej przypowieść o Dobrym Samarytaninie, z następnej Kazanie na Górze, jeszcze z innej Hymn o Miłości. Po każdorazowym przeczytaniu rozbójnik mówił: „To jest dobra książka, nie będziemy jej palić, daj ją mnie!” W końcu ani jedna książka nie została spalona, bandyci pozostawili kolportera, a sami odeszli z książkami w góry. Po wielu latach ów rozbójnik wrócił w te strony, ale już jako kaznodzieja Ewangelii, a ta zmiana zaszła przez czytanie Księgi.

Nie ulega wątpliwości, że Pismo Święte może przekonać człowieka o jego błędzie i przeświadczyć go o mocy Chrystusa.

4. Pismo Święte nadaje się do poprawy człowieka. Prawdziwe znaczenie tego stwierdzenia polega na tym, że wszystkie teorie, teologie i etyki muszą być sprawdzone w świetle Biblii. Te, które są sprzeczne z jej nauką powinny być odrzucone. Obowiązkiem naszym jest takie używanie naszego umysłu, aby się rozwijał, ale sprawdzeniem powinna być zgodność z nauką Jezusa Chrystusa taką, jaką podaje Pismo.

5. Na koniec Apostoł Paweł stwierdza, że studiowanie Pisma Świętego wychowuje człowieka w sprawiedliwości, aż stanie się przygotowany do każdego dobrego dzieła. Jest to bardzo istotne zakończenie. Studiowanie Pisma nigdy nie powinno być samolubne, wyłącznie dla dobra swojej duszy. Takie nawrócenie, które każe człowiekowi myśleć tylko o swoim zbawieniem nie jest prawdziwym nawróceniem. Człowiek ma studiować Pismo, aby stać się pożytecznym dla Boga i swoim bliźnich. Nikt nie jest zbawiony, dopóki nie pała chęcią zbawienia swych bliźnich.

Co skłania apostoła do nalegania (4,1-5)

Przechodząc do końcowej części Listu Apostoł Paweł pragnie podnieść i wezwać Tymoteusza do działania i w tym celu przypomina mu trzy prawdy dotyczące Jezusa:

1. Jezus jest sędzią żywych i umarłych. Przyjdzie dzień, w którym dzieło Tymoteusza zostanie wypróbowane i to nie przez byle kogo, a przez samego Jezusa. Chrześcijanin powinien wykonywać każdą pracę w taki sposób, aby mógł ją ofiarować Chrystusowi. Nie jest tak bardzo zainteresowany ani krytyką, ani orzeczeniami ludzi. Jedno, czego pożąda, to usłyszeć z ust Jezusa: „To dobrze, sługo dobry i wierny...” Gdybyśmy wszyscy w ten właśnie sposób, w tym duchu wykonywali nasze zadania, cóż za ogromna różnica powstanie. Mogło by nas to ustrzec od klęski owego ducha obraźliwości na wszelką krytykę, od ducha poczucia ważności siebie, który bardziej zainteresowany jest swoimi osobistymi prawami i swoim prestiżem, od ducha zajmowania się głównie sobą, który oczekuje podziękowań i pochwał za każdy ruch, a nawet od ducha poczucia krzywdy za niewdzięczność ludzką.

2. Jezus wraca jako zwycięzca. „Zaklinam cię na Jego objawienie się!” pisze Apostoł Paweł. Użyte tutaj greckie słowo epifaneia miało szerokie zastosowania: Na określenie jawnej interwencji jakiegoś boga, a w szczególny sposób odnosiło się do cesarza. Właśnie jego wstąpienia na tron nazywano epifaneia, a także - i to właśnie ma na myśli Apostoł Paweł - nawiedzenie przez cesarza jakiejś prowincji, lub miasta. Jest oczywiste, że przed taką wizytą cesarską, w jakiejś miejscowości, wszystko doprowadzano do największego porządku. Naprawiano i czyszczono ulice, ukończono wszystkie prace, aby wszystko było gotowe na epifaneję cesarza. A więc Apostoł Paweł chce jak gdyby powiedzieć Tymoteuszowi: „Ty wiesz co dzieje się w mieście oczekującym epifanei cesarskiej; a ty oczekuj epifanei Jezusa Chrystusa. Pracuj tak, aby wszystko było gotowe kiedykolwiek On się objawi”. Chrześcijanin powinien tak porządkować swoje życie, aby w każdej chwili być gotowym na przyjście Chrystusa.

3. Jezus jest Królem. Apostoł Paweł zachęca Tymoteusza do działania przez wspominanie Królestwa Jezusa Chrystusa. Nadejdzie dzień, w którym królestwa tego świata staną się królestwami, a raczej Królestwem Jezusa Chrystusa, więc Apostoł Paweł mówi do Tymoteusza: „Tak żyj i tak pracuj, abyś zajął wysoką rangę w spisie obywateli, kiedy nadejdzie Królestwo”.

Dzieło nasze musi ostać się wobec sprawdzającego spojrzenia Chrystusa. Życie powinno być tego rodzaju, abyśmy witali z radością pojawienie się Króla. Służba nasza musi okazywać prawdziwość naszego obywatelstwa w Królestwie Bożym.

Powinności chrześcijanina (4,1-5 ciąg dalszy)

W niewielu tylko miejscach Nowego Testamentu tak jasno przedstawione są powinności nauczyciela chrześcijańskiego, jak tutaj.

Nauczyciel chrześcijański ma być w pogotowiu. Poselstwo, które przynosi jest sprawą życia i śmierci w dosłownym znaczeniu. Tylko taki nauczyciel może naprawdę dotrzeć do ludzi z poselstwem, w którego głosie przebija powaga, przejęcie się sytuacją. Spurgeon żywił prawdziwy podziw dla Martineau, który będąc unitarianinem zaprzeczał bóstwu Chrystusa, w które szczerze wierzył Spurgeon. Ktoś zagadną go: „Jak możesz podziwiać Martineau? Przecież nie wierzysz w to, co on głosi”. „Ja nie, ale on wierzy”, odpowiedział Spurgeon. Każdy człowiek przemawiający z powagą wiary w głosie narzuca i otrzymuje posłuch od ludzi.

Nauczyciel chrześcijański ma być wytrwały, natrętny, ma głosić przykazania Chrystusa w porę i nie w porę, jak ktoś powiedział: Wykorzystuj okazję, albo je stwarzaj. Już Teodor z Mospeustii powiedział: Chrześcijanin powinien każdą chwilę uznać za sposobność mówienia o Chrystusie. Mówiono o Jerzym Morrisonie z kościoła Wellingtońskiego w Glasgow, że kiedykolwiek zaczynano z nim rozmowę, zawsze potrafił sprowadzić ją na przełaj do Chrystusa. Nie oznacza to oczywiście, że nie powinniśmy dobierać okazji do mówienia, bo i w dziedzinie ewangelizacji, jak w każdej innej formie kontaktów międzyludzkich powinna obowiązywać grzeczność; ale znaczy to, że często jesteśmy zbyt wstydliwi w mówieniu innym o Chrystusie.

Następnie Apostoł Paweł pisze o skutkach, jakie powinno wywierać świadectwo chrześcijańskie.

Tymoteusz ma karcić, przekonać grzesznika o jego grzechu. Jak mówił Walter Bagehot: „Droga do doskonałości prowadzi przez szereg nieprzyjemnych sytuacji. W taki czy inny sposób grzesznik musi poczuć obrzydliwość swego grzechu”. Epiktet kreśli obraz fałszywego filozofa, szukającego tylko popularności, w przeciwstawianiu do prawdziwego filozofa, którego jedynym celem jest dobro słuchaczy. Fałszywy filozof posługuje się pochlebstwami i apeluje do własnego poczucia ważności. Prawdziwy filozof mówi: „Chodź, a usłyszysz, że jesteś na złej drodze”. „Czytanie filozofów”, mówi Epiktet, „jest zabiegiem chirurgicznym. Odchodząc nie powinieneś odczuwać przyjemności, lecz ból”. To właśnie Alcybiades, błyskotliwy, lecz zepsuty ulubieniec Aten mawiał do Sokratesa: „Nienawidzę cię, Sokratesie, ponieważ za każdym razem, gdy cię spotykam, sprawiasz, że widzę, kim jestem”, Najistotniejszą sprawą jest doprowadzić człowieka do ujrzenia siebie takim, jakim on jest.

Tymoteusz ma gromić. W wielkich dniach Kościoła jego głos brzmiał bez nuty lęku i właśnie dlatego działy się wielkie rzeczy. E. F. Brown opowiada o następującym wydarzeniu w Indiach: Pewien młody szlachcic na stanowisku wicekróla w Kalkucie stał się znany z rozpustnego życia. Biskup Wilson ubrał się pewnego dnia w kościelne szaty pojechał do pałacu namiestnikowskiego i powiedział wicekrólowi: „Ekscelencjo, jeśli Pan nie opuści Kalkuty przed następną niedzielą, będę musiał wykląć Ekscelencje z ambony kościelnej!”. I rzeczywiście, zanim nadeszła niedziela, młody człowiek wyjechał.

Ambroży z Mediolanu był jedną z największych postaci wczesnego okresu Kościoła. Był on zaufanym przyjacielem cesarza Teodozjusza, który, chociaż był chrześcijaninem, to jednak znany był z gwałtownego charakteru. Ambroży nigdy nie wahał się mówić prawdy Teodozjuszowi. „Któż odważy się powiedzieć Ci prawdę, jeśli nie uczyni tego biskup?” mawiał Ambroży. Teodozjusz wyznaczył jednego ze swoich bliskich przyjaciół, Botheryka na zarządcę Tesaloniki. Botheryk był dobrym zarządcą, ale zdarzyło się, że musiał uwięzić sławnego woźnicę zaprzęgów wyścigowych za haniebne postępowanie. Popularność zawodnika była tak wielka, że powstał tumult, w którym zabito Botheryka. Na wieść o tym Teodozjusz wpadł w szalony gniew. Chociaż biskup Ambroży błagał go, aby był umiarkowany w karach, to jednak podżegany przez Rufina, kanclerza państwa, wydał rozkaz zmasakrowania ludności w odwet za zabójstwo Botheryka. Rozkaz odwołujący, wysłany w ślad za tym nie dotarł już na czas do Tesaloniki i żołnierze Teodozjusza przez trzy godziny mordowali ludność zgromadzoną w wielkim teatrze wypełnionym po brzegi, zabijając siedem tysięcy ludzi. Wieści o tym dotarły do Mediolanu przed niedzielą i kiedy cesarz zjawił się przed kościołem, biskup Ambroży zabronił mu wstępu. Imperator miał wpierw prosić o przebaczenie. Po ośmiu miesiącach znów cesarz chciał wejść do kościoła i znów biskup Ambroży nie dopuścił go. Dopiero kiedy wraz z innymi pokutnikami leżał na ziemi upokorzony przed Bogiem, mógł ponownie brać udział w nabożeństwach. W tamtych wielkich dniach Kościół był nieustraszony w karceniu.

W naszych osobistych stosunkach słowo ostrzeżenia i karcenia często może uchronić brata od grzechu i rozbicia, ale zawsze w takim wypadku słowa muszą być wypowiadane „jak brat do brata, którego chce przywrócić do porządku”. Muszą być wymawiane w świadomości wspólnej winy. Nie do nas należy zajmowanie stanowiska moralnego sędzi nad drugim, ale jest naszym obowiązkiem powiedzieć słowo ostrzeżenia, gdy jest ono potrzebne.

Tymoteusz ma napominać. Chodzi tu o drugą stronę zagadnienia: Karcenie nigdy nie powinno być takie, aby wpędziło człowieka w rozpacz, pozbawiając go serca i nadziei. Ludzi trzeba nie tylko karcić, ale i zachęcać.

Te obowiązki chrześcijańskiego karcenia, gromienia i upominania muszą być spełnione w niewyczerpanej cierpliwości. Użyte w oryginale słowo makrothumia opisuje usposobienie nigdy nie dające się pobudzić do irytacji, nigdy nie popadające w rozpacz, nigdy nie uważające człowieka za straconego dla zbawienia. Chrześcijanin wierzy cierpliwie w człowieka, ponieważ jego wiara w przetwarzającą moc Chrystusa jest nie do pokonania.

Głupi słuchacze (4,1-5 ciąg dalszy)

Apostoł Paweł przechodzi teraz do opisywania głupich słuchaczy. Ostrzega Tymoteusza, że nadchodzi dzień, w którym ludzie nie zechcą słuchać zdrowej nauki; będą łechtać ich słuch łatwymi, wygodnymi rzeczami, które właśnie chcą słyszeć.

W czasach Tymoteusza było tragicznie łatwo o takich nauczycieli. Nazywano ich sofistami, wędrowali oni od miasta do miasta oferując nauczanie czegokolwiek za pieniądze. Izokrates mówił o nich, że „zjednują sobie uczniów niskimi opłatami i wielkimi obietnicami”. Gotowi byli nauczyć całej prawdy za równowartość dzisiejszych 3 do 4 tysięcy złoty. Uczyli w jaki sposób sprytnie posługiwać się słowami, i dyskusją, aby wreszcie to, co gorsze, wydawało się lepsze. Platon wydał o nich opinię: „Polują na młodych ludzi, bogatych i na stanowiskach, sami bez należytego wykształcenia, które służy za przynęte, mając na celu zapłatę, dorabiają się pieniędzy przez zastosowanie naukowych kruczków w prywatnych rozmowach, będąc zupełnie świadomi tego, że to, czego nauczają jest nieprawdziwe”.

Współzawodniczyli między sobą twardo o nabywców swojej sztuki. Jak pisał Jan Złotousty: „Możesz usłyszeć tych nędznych sofistów wykrzykujących, obrażających jeden drugiego, a także ich uczniów, jak ich nazywają, chandryczących się, i wielu pisarzy książek czytających na głos swoje niedorzeczne utwory i wielu poetów śpiewających swe poematy i wielu kuglarzy demonstrujących swoje sztuczki i wielu wróżbitów objaśniających znaczenie zaklęć i tysiące retorów przekręcających znaczenie praw i nie mniejszą liczbę rzemieślników wykonujących swoje zawody”.

Ludzie w czasach Tymoteusza byli osaczeni fałszywymi nauczycielami krążącymi wokół, aby sprzedać swoją pozorną wiedzę. Ich metodą i przyjętą zasadą było wynajdywanie argumentów usprawiedliwiających człowieka w jego oczach. I do dziś jeszcze, każdy nauczyciel, który na skutek swego nauczania pozwala ludziom nie myśleć o grzechach jest szkodą dla chrześcijaństwa i dla ludzkości.

Jako przeciwwaga tego na Tymoteusza nałożone są pewne powinności:

Ma on być czujny we wszystkim. Słowo nefein oznacza być trzeźwym i opanowanym, jak zawodnik, który trzyma na wodze swój apetyt, swoje pożądania i swoje nerwy. Hort tłumaczy to słowo jako „stan umysłu wolny od zakłóceń i odurzenia, w pełni panujący nad swoimi władzami, patrzący prosto w oczy wszystkim faktom i możliwościom”. Chrześcijanin nie może być ofiarą modnych prądów. W świecie tak niezrównoważonym i pozbawionym zdrowego rozsądku jak ten, występuje on pod znakami stałości i czujności.

Ma znosić cierpienia, które go spotykają. Chrześcijanin bez narzekania i szemrania płaci cenę swego chrześcijaństwa.

Ma wykonać pracę ewangelisty. Pomimo obowiązku karcenia i napominania jest zasadniczo nosicielem Dobrej Nowiny. Jeśli natomiast obstaje przy dyscyplinie i samozaparciu, to tylko dlatego, że ubiega się o wiele wyższą szczęśliwość, aniżeli mogą przynieść tanie przyjemności.

Ma wypełnić swoją służbę rzetelnie, niczego nie zaniedbując. Tylko jedno powinno być ambicją chrześcijanina - aby być użytecznym dla Kościoła, dla zboru, którego jest częścią i dla społeczeństwa, w którym żyje. Nie wolno mu stracić okazji, nie taniego zysku, lecz użyteczności dla swego Boga, swego Kościoła i swoich bliźnich.

Apostoł Paweł dobiega kresu (4,6-8)

Dla Apostoła Pawła koniec jest bliski i on wie o tym. Kiedy Erazm z Rotterdamu postarzał się, powiedział: „Jestem weteranem, zasłużyłem sobie na zwolnienie i muszę walkę przekazać młodszym”. Apostoł Paweł, stary wojownik, składa oręż, aby Tymoteusz mógł go ubrać.

Nie ma w Nowym Testamencie innego tak żywo oddanego urywka, jak ten, „Życie moje osiągnęło, w którym musi być złożone na ofiarę” mówi Apostoł. Słowem użytym na oznaczenie ofiary jest spendesthai, które dosłownie oznacza wylanie na ofiarę jako libacja dla bogów. Każdy rzymski posiłek kończył się swego rodzaju ofiarowaniem: Brano puchar wina i wylewano (spendesthai) bogu na ofiarę. Nie myśli o sobie w kategoriach egzekucji, ale w kategoriach ofiarowania życia Bogu. Już od samego swego nawrócenia ofiarował Bogu - swoje pieniądze, pozycję naukową, czas, sprawność swego ciała, ostrość swego umysłu, pobożność swego serca. Pozostało jeszcze samo nagie życie do ofiarowania i chętnie pragnie je złożyć.

„Czas mego odejścia nadszedł” - mówi Apostoł Paweł, używając słowa analusis, bardzo obrazowego, posiadającego wiele znaczeń:

a) Używano je na zdjęcie jarzma ze zwierzęcia pociągowego, wyprzęgnięcie z wozu, czy pługa. Dla Apostoła Pawła śmierć była odpoczynkiem od trudów i znoju. Jak pięknie powiedział Spencer, miłymi rzeczami są odpoczynek po znoju, port po burzliwej trasie, śmierć po życiu.

b) Używano tego słowa na zdjęcie pęt, zerwanie więzów. Dla Apostoła Pawła śmierć była uwolnieniem. Oznaczała zamianę celi w rzymskim więzieniu na pałace niebios.

c) Używano tego słowa dla zluźnienia sznurów namiotu. Dla Apostoła nadchodził czas zwinięcia namiotu. Wiele szlaków przemierzył zarówno Azji Mniejszej, jak i Europy. Teraz udawał się w ostatnią i największą podróż: Obierał drogę prowadzącą do Boga.

d) Używano tego słowa na odwiązanie liny cumowniczej statku, czy łodzi. Wiele razy Apostoł Paweł wypływał na głębokie wody, teraz ma wypłynąć na głębię od wszystkich najgłębszą, poprzez wody śmierci do niebieskiego portu wieczności.

Tak więc dla chrześcijanina śmierć jest złożeniem ciężaru, zdjęciem więzów dla swobody, zwinięciem obozu, aby zamieszkać w niebieskich okolicach, odcumowaniem liny przywiązującej nas do tego świata, aby odpłynąć w podróż, której zakończeniem jest obecność Boga. Czy trzeba bać się jej?

Radość z udziału w walce (4,6-8 ciąg dalszy)

Apostoł Paweł w dalszym ciągu używa żywych scen, w których kreśleniu jest mistrzem: „Dobry bój bojowałem, dokonałem biegu, zachowałem wiarę”. Możliwe, że nie są to odrębne przykłady z rożnych dziedzin życia, lecz jeden obraz zawodów.

1. „Dobry bój bojowałem” („W dobrych zawodach wystąpiłem” B. T.), posługuje się dla „boju” słowem agon, stosowanym dla walk na arenie. Kiedy zawodnik naprawdę dał z siebie wszystko, co mógł, to niezależnie od wyniku walki ma w sercu głębokie zadowolenie. Apostoł Paweł doszedł do kresu i wie, że dobrze spełnił swą rolę. Po śmierci matki Barrie mógł złożyć wielkie oświadczenie: „Patrząc wstecz, nie widzę najmniejszej rzeczy niewykonanej”. Nie ma na całym świecie większego zadowolenia, jak świadomość, że daliśmy z siebie najlepsze na co było nas stać.

2. „Dokonałem biegu” („bieg ukończyłem” B. T.). Łatwo jest zacząć, ale sztuka jest dokończyć. Bardzo potrzebną w życiu rzeczą jest wytrwałość i właśnie tego brakuje wielu ludziom. Zaproponowano pewnemu bardzo sławnemu człowiekowi, aby jeszcze za życia spisać jego życiorys. Ale on stanowczo odmówił zgody na to, mówiąc: „Widziałem tak wielu, którzy upadli na ostatnim odcinku!” Jak łatwo jest zrujnować szlachetne życie, piękny życiorys, jakąś ostatnią głupotą. Ale Apostoł wie, że ukończył swój bieg i z osiągnięcia celu płynie teraz głębokie zadowolenie.

Najsłynniejszymi może wyścigami są biegi maratońskie. Bitwa pod Maratonem była jedną z najbardziej rozstrzygających w świecie. W niej Grecy zmierzyli się z Persami i gdyby Persowie zwyciężyli, nie byłoby nigdy w świecie rozkwitu kultury greckiej. Wbrew najstraszniejszym oczekiwaniom, Grecy zwyciężyli i jeden żołnierz grecki biegł przez dzień i noc do Aten, aby przynieść tę wieść. Wbiegł wprost do rady miejskiej i zawołał: „Zwyciężyliśmy, cieszcie się!” i padł martwy po przekazaniu tej wieści. Przebiegł trasę i dokonał swego dzieła i chyba nie ma piękniejszej śmierci, niż ta.

3. „Zachowałem wiarę”. Ten zwrot może mieć więcej znaczeń, niż jedno. Trzymając się obrazu zawodów możemy to rozumieć następująco: W Grecji największymi z zawodów były Igrzyska Olimpijskie. Na nie przybywali najtęźsi zawodnicy z całego świata. W dniu poprzedzającym igrzyska zbierali się wszyscy zawodnicy i składali uroczystą przysięgę wobec bogów, że prowadzili trening nie mniej niż 10 ostatnich miesięcy i że nie będą uciekali się do żadnych sztuczek, ani podstępów w celu wygrania walki. Możliwe, że Apostoł Paweł mówi tutaj: „Przestrzegałem wszystkich reguł, ukończyłem zawody”. Będzie czymś wielkim umierać wiedząc, że nigdy nie przekroczyliśmy zasad uczciwości w wyścigach życia.

Ale zwrot ten może mieć również inne znaczenia, gdyż dotyczy również dziedziny handlu. Grecy używali go chcąc powiedzieć: „Dotrzymałem warunków umowy, postępowałem zgodnie z kontraktem”. Jeśli to miał na myśli Apostoł Paweł, to mówi, że zaangażował się do służby Jezusa Chrystusa i dochował wierności swym zobowiązaniom, nigdy nie opuszczając swego Pana. Ale możliwe jest jeszcze znaczenie: „Zachowałem wiarę, nigdy nie straciłem nadziei i zaufania”. Mając to na myśli Apostoł Paweł mówi, że w doli i niedoli, na wolności, czy w więzieniu, we wszystkich niebezpieczeństwach na lądzie i na morzu i nawet w obliczu śmierci, nigdy nie utraci zaufania w Jezusa Chrystusa.

Wreszcie Apostoł mówi, że odłożony jest dla niego wieniec. Największą nagrodą w zawodach był wieniec wawrzynowy, którym koronowano zwycięzcę. Nosić taki wieniec było największym zaszczytem, jaki mógł spotkać zawodnika. Ale za kilka dni wieniec taki zwiędnie, a Apostoł Paweł wiedział, że oczekuje go wieniec nigdy nie więdnący.

W tym momencie Apostoł Paweł zwraca się od ludzkiego wyroku do wyroku Bożego. Wie, że wkrótce stanie przed trybunałem sądu rzymskiego i że jego proces może mieć tylko jedno zakończenie. Wiedział jaki będzie wyrok Nerona, ale też wiedział, jaki będzie wyrok Boga. Człowiek, który oddał swoje życie Jezusowi Chrystusowi jest obojętny na ludzkie wyroki. Mogą go potępiać, aby tylko usłyszał z ust swego Pana: „Dobrze, sługo wierny!”

Jeszcze jedna nuta dźwięczy w głosie Apostoła Pawła: Ten wieniec oczekuje nie tylko jego, ale wszystkich, którzy wyglądają na przyjście Króla. Jakby mówił do młodego Tymoteusza: „Tymoteuszu, mój koniec jest blisko, wiem że odchodzę po nagrodę. Jeśli będziesz mnie naśladował, będziesz odczuwał to samo zaufanie i tę samą radość, gdy nadejdzie twój koniec”. Radość Apostoła Pawła jest dostępna dla każdego, który występuje w tych zawodach, ukończy bieg i dotrzyma wiary.

Lista zaszczytna i lista haniebna (4,9-15)

Apostoł Paweł podaje tu listę zaszczytną i listę hańby spośród swoich przyjaciół. Niektórzy z nich pozostają dla nas tylko imionami, o innych czytamy w Dziejach i w Listach, krótkie wzmianki. Przy użyciu wyobraźni potrafimy odtworzyć niektóre historie.

Duchowa kariera Demasa

Demas występuje pierwszy na tej liście. Trzy wzmianki o nim zachowały się w Listach Apostoła Pawła i możliwe że mamy tu urywki tragedii.

1) W Liście do Filemona 24 występuje w grupie ludzi, których Apostoł Paweł nazywa swoimi współpracownikami.

2) W Kol 4,14 wymieniony jest bez żadnych komentarzy.

3) W naszym urywku zdradził Apostoła Pawła, ponieważ umiłował obecny świat. Najpierw Demas współpracownik, później Demas, aż wreszcie Demas dezerter, który umiłował świat. Jest to historia duchowej degeneracji. Krok po kroku współpracownik staje się dezerterem. Imię zaszczytne stało się imieniem hańby.

Co przydarzyło się Demasdowi? Nie możemy tego wiedzieć z pewnością, ale możemy się domyślać:

1. Możliwe, że stał się naśladowcą Chrystusa bez uprzedniego obliczenia kosztów i może nawet nie było w tym jego winy. Jest taki typ ewangelizacji, w której głosi się: „Przyjmij Chrystusa, a będziesz miał odpoczynek, pokój i radość!” Oczywiście w pewnym znaczeniu jest to najszczersza prawda. Ale też prawdą jest, że gdy przyjmujemy Chrystusa, dopiero wtedy zaczynają się nasze kłopoty. Dotychczas żyliśmy w zgodzie ze światem i jego wymaganiami. Życie przez to było łatwe, ponieważ szliśmy drogą najmniejszego oporu, razem z tłumem. Ale kiedy raz człowiek przyjmie Chrystusa, przyjmuje całkowicie nowy zespół zasad i oddaje się całkowicie nowemu rodzajowi życia w swojej pracy, w kontaktach osobistych, przyjemnościach i wtedy muszą nastąpić zderzenia. Możliwe, że Demasa wniosła do Kościoła fala emocji bez przemyślenia wszystkiego. A później, kiedy niepopularność, prześladowania i potrzeby ofiary, samotność i uwięzienie stanęły na drodze, zrezygnował, gdyż nie liczył się z takimi możliwościami. Kiedy człowiek decyduje się na przyjęcie Chrystusa, naśladowanie Go, powinien wpierw wiedzieć co robi.

2. Możliwe, że wraz z wiekiem przyszło na Demasa zmęczenie. Upływające lata potrafią pozbawić nas ideałów, obniżyć poziom naszych zasad, przyzwyczaić nas do porażek.

Halliday Sutherland opisuje, jak się czuł, kiedy pierwszy raz zdobył tytuł doktora. Kiedy na ulicy, lub w towarzystwie ktoś zawołał: „Czy jest tu jakiś doktor?” - był zachwycony i dumny, że może wystąpić i pomóc. Jednak z upływem lat podobne pytania stały się dla niego utrapieniem. Zachwyt przeminął.

W. H. Davies, tramp, który stał się jednam z największych poetów, napisał odkrywcze strofy o sobie samym. Udał się, aby odwiedzić opactwo Tintern, które po raz ostatni widział dwadzieścia siedem lat temu i tak opisuje spotkanie: Kiedy stałem tam teraz, po dwudziestu siedmiu latach i przyrównywałem tamten młodzieńczy entuzjazm z obecnymi letnimi uczuciami, nie byłem z siebie zadowolony. Na przykład wtedy chętnie poświęciłbym zarówno sen, jak i jedzenie, aby zobaczyć coś niezwykłego; ale teraz w tym okresie życia nie wyszukiwałem przedmiotów piękna, śpiewając tylko o tym, co przypadkowo wchodziło mi w drogę”.

Dziekan Inge wygłaszał kazanie na temat Psalmu 91,6: „Ani moru, który poraża w południe”, nazywając je „Niebezpieczeństwem średnich wieków”. Nie ma większego niebezpieczeństwa od niebezpieczeństwa lat ideałów. I można je utrzymać w ryzach tylko przez obecność Jezusa Chrystusa.

3. Apostoł Paweł pisze o Demasie, że „umiłował ten doczesny świat”. Możliwe, że jego problem był bardzo prosty, a równocześnie straszny, możliwe, że umiłował wygody więcej niż Chrystusa, że miłował łatwą drogę bardziej niż tę, która prowadziła do krzyża najpierw, a później do gwiazd. Pomyślmy przez chwilę o Demasie nie z potępieniem, lecz ze współczuciem, gdyż tak wielu z nas jest do niego podobnych.

Możliwe, że nie jest to ani początek, ani koniec historii Demasa. Forma „Demas” jest skrótem imienia Demetriusz, które dwukrotnie występuje w Nowym Testamencie. Raz jest to Demetriusz kierujący rokoszem złotników w Efezie, którego dążeniem było doprowadzenie do samosądu nad Apostołem Pawłem, który zrujnował ich handel świątynkami (Dz 19,25). Drugi raz jest to Demetriusz, który występuje w Listach Janowych jako ten, któremu wszyscy, nawet sama prawda, wystawiają świadectwo” (3 J 12). Czy możliwe jest, aby te dwa miejsca stanowiły początek i koniec historii? Czy możliwe, aby Demetriusz - złotnik z Efezu znalazł w Apostole Pawle i Chrystusie coś, co zawładnęło jego sercem, tak, że wrogi przywódca buntu stał się nawróconym do Chrystusa człowiekiem? Czy to on chwilowo odpadł od Chrystusowej drogi, stając się Demasem-dezerterem, który umiłował obecny świat, a później łaska Boża go dotknęła tak, że uczyniła z niego Demetriusza z Efezu, o którym wspomina Apostoł Jan pisze jako o służebniku prawdy, o którym wszyscy dobrze mówią? Tego nigdy nie będziemy wiedzieli, ale sama myśl, że „dezerter” nie musi być orzeczeniem o życiu Demasa, napawa pociechą.

Poganin, o którym wszyscy mówią dobrze

Po wzmiance o człowieku, który stał się dezerterem, Apostoł Paweł przechodzi do człowieka, który był wierny do śmierci: „Tylko Łukasz jest ze mną”. O Łukaszu wiemy bardzo mało, ale nawet z tej odrobiny wyłania się jeden z najpiękniejszych charakterów Nowego Testamentu.

1. Jedno wiemy w wyniku następstwa faktów, że Łukasz towarzyszył Apostołowi Pawłowi w ostatniej podróży do Rzymu i do więzienia. Jest on autorem Dziejów Apostolskich. Niektóre rozdziały tej księgi napisane są w pierwszej osobie liczby mnogiej, z czego wyciągamy wniosek, że Łukasz opisuje w nich wydarzenia, w których sam brał udział. Tak właśnie napisany jest 27 rozdział o podróży uwięzionego apostoła do Rzymu i stąd wnosimy, że Łukasz był tam obecny. Rzymskie prawo dopuszczało towarzyszenie więźniowi dwóch niewolników, możliwe więc, że Łukasz zgłosił się jako niewolnik Pawła, aby pozwolono mu przebywać z nim w więzieniu. Nic więc dziwnego, że miłość brzmi w głosie Apostoła Pawła, kiedy mówi o Łukaszu. Trudno aby poświęcenie dla kogoś mogło pójść dalej.

2. W całym Nowym Testamencie znajdujemy jeszcze tylko dwie wzmianki o Łukaszu: W Kol 4,14 wspominany jest jako umiłowany lekarz. Cierń, który Apostoł Paweł nosił przez całe życie w swoim ciele był chorobą, to właśnie Łukasz swoją sztuką lekarską musiał przynieść ulgę jego cierpieniem i umożliwiać mu podróżowanie. Łukasz jest człowiekiem z gruntu dobrym, życzliwym. Nie wygląda na to, aby sam był wielkim ewangelistą - jego służba była jego wkładem w Ewangelię. Bóg dał mu do ręki dar sprawności lekarskiej i Łukasz oddaje tę zdolność Bogu. Dobroć jest cechą, która wynosi człowieka ponad szeregi przeciętnych ludzi. Dar wymowy zostanie zapomniany, zdolności umysłowe żyją w drukowanych stronicach książek, a dobroć żyje na tronie serc ludzkich.

Dr Johnson miał styczność z człowiekiem, młodzieńcem zwanym Harry Harvey. Był to bogaty młodzieniec, ale więcej niż rozpustnik. Miał on dom w Londynie, w którym Johnson był zawsze mile witany. Po wielu latach zdarzyło się, że w obecności Johnsona mówiono niekorzystnie o Harrym Harvey'u, na co on z całą powagą zareplikował: „Był to zepsuty człowiek, ale bardzo dobry dla mnie. Nawet gdybyście psa nazwali Harvey - będę go kochał”. Dobroć zakrywa mnóstwo grzechów.

Tak więc Łukasz był wiernym człowiekiem i dobrym człowiekiem.

3. Następną konkretną wzmiankę o Łukaszu znajdujemy w Liście do Filemona 24, gdzie Apostoł Paweł nazywa go współpracownikiem. Łukasz widocznie nie ograniczał się do pisania, ani do swojego lekarskiego rzemiosła, lecz przykładał ręki do dzieła. Kościół zawsze jest pełen mówców i ludzi, którzy są tam po to, aby korzystać raczej, niż dawać. Łukasz należał do tych nieocenionych ludzi: Pracowników Kościoła.

4. Możliwe, że jeszcze jedna wzmianka w Nowym Testamentu dotyczy Łukasza. Mianowicie w 2 Kor 8,18 czytamy o „bracie, którego chwalą wszystkie zbory”. Od najdawniejszych czasów utożsamiano go z Łukaszem. To on miał być tym człowiekiem, o którym wszyscy mówią dobrze, on był wierny aż do śmierci, on był z gruntu dobrym człowiekiem, on był człowiekiem oddanym pracy. O takim człowieku zawsze będzie się mówiło dobrze.

Występuje tu jeszcze jedno imię kryjące w sobie nieopowiedzianą, ale niezwykłą historię:

Człowiek; który odzyskał swą wartość

Apostoł Paweł upomina Tymoteusza, aby przyprowadził ze sobą Marka, który „jest bardzo przydatny do posługiwania” - tj. nie tyle posługiwania w służbie kościelnej, co osobistego posługiwania. „Przyprowadź Marka ze sobą, ponieważ jest bardzo użyteczny do służby” - pisze Apostoł Paweł, jakby chciał powiedzieć: „Chciałbym mieć go pod ręką”.

Kariera Marka była bardzo nierówna. Kiedy tworzył się Kościół, był on bardzo młody, ale żył w samym środku życia Kościoła. To właśnie do domu Marii, matki Marka Apostoł Piotr zwrócił swe kroki po wyjściu z więzienia i mamy prawo przypuszczać, że dom ich był centralnym ośrodkiem zgromadzeń zboru Jerozolimskiego (Dz 12,12).

Kiedy Apostoł Paweł i Barnaba wybierali się w swoją pierwszą podróż misyjną, wzięli ze sobą Marka, którego pełne imię brzmiało Jan Marek, aby im pomagał. Wygląda na to, że był przeznaczony do wielkiej kariery u boku Apostoła Pawła i w służbie Kościoła. Ale wówczas coś się wydarzyło: Kiedy Apostoł Paweł i Barnaba wyszli z Pamfilii i skierowali się na ciężką i niebezpieczną drogę do centralnego płaskowyżu Azji Mniejszej, Marek opuścił ich i wrócił do domu (Dz 13,13). Stracił otuchę i wrócił.

Apostoł potraktował ten incydent bardzo poważnie. Kiedy wybierali się z Barnabą w drugą podróż misyjną, Barnaba, który był krewnym Marka (Kol 4,10), znów zamierzał zabrać go ze sobą. Ale Apostoł Paweł stanowczo odmówił wzięcia po raz drugi tego, który zawiódł pierwszym razem. Spór był tak gorący i różnice tak ostre, że Apostoł Paweł rozstał się z Barnabą tak zdecydowanie, że nigdy już nie słyszymy później o ich współpracy (Dz 15,36-40). Był więc taki czas, w którym Apostoł nie widział żadnego pożytku z Marka, patrzył na niego jak na mięczaka i dezertera i nie chciał mieć go w swojej grupie misyjnej.

Co działo się potem z Markiem - nie wiemy. Tradycja mówi, że udał się do Egiptu i że był założycielem kościoła w tamtym kraju. Ale cokolwiek czynił, z pewnością uratował swoją opinię. Kiedy Apostoł Paweł pisze List do Kolosan z więzienia rzymskiego, Marek jest przy nim i Apostoł Paweł zaleca go zborowi w Kolosach i poleca, aby go przyjęto. A teraz, kiedy koniec jest blisko, Paweł pragnie mieć jednego człowieka przy sobie, oprócz umiłowanego Tymoteusza, i to właśnie Marka, gdyż „jest użyteczny”, dobrze mieć go koło siebie. Człowiek, który zawiódł, stał się człowiekiem, który potrafi przyłożyć rękę do wszystkiego w służbie Apostołowi Pawłowi i Ewangelii.

Pewnego razu Fosdick wygłosił kazanie na temat bardzo inspirującej myśli, że „nie musisz pozostać takim, jakim jesteś”. Marek jest właśnie dowodem tego. Jest naszym natchnieniem, naszą zachętą, ponieważ on właśnie zawiódł, a jednak powstał. I do dziś dnia Jezus Chrystus może natchnąć odwagą tchórzliwego ducha i wzmocnić zwątlałe ramię walki. Potrafi wyzwolić śpiącego rycerza w duszy każdego człowieka. Potrafi odmienić hańbę zawodu w radość triumfującej służby.

Pomocnicy, szkodnik i ostatnia prośba

Lista imion biegnie dalej. Nie wiemy w ogóle niczego o Krescensie. Natomiast Tytus był drugim najbardziej wiernym jego pomocnikiem. Apostoł Paweł nazywa go „mój prawowity syn” (Tt 1,4). Kiedy zaniepokoił Apostoła Pawła rozwój wydarzeń w zborze korynckim, Tytus był jednym z emisariuszy w walce o zaradzenie złu (2 Kor 2,13; 7,6.13; 12,18). Tychikowi powierzy Apostoł Paweł doręczenie Listu do Kolosów (Kol 4,7) i Listu do Efezjan (Ef 6,21). Mała grupka pomocników była rozproszona po całym Kościele, ponieważ nawet w czasie uwięzienia Apostoła Pawła dzieło musiało biegnąć naprzód, a on pozostać osamotnionym, aby rozproszony lud mógł wzmacniać się, mieć kierownictwo i pociechę.

Następnie przychodzi wzmianka o człowieku, który zamiast pomagać, szkodził: „Aleksander, kotlarz, wyrządził mi wiele złego”. Nie wiemy, co mianowicie uczynił Aleksander, ale możemy się nieco domyślać. Słowo wyrządził jest tłumaczeniem greckiego endeiknumi. Dosłowne znaczenie tego czasownika to „rozwinąć”, „przedłożyć” i w rzeczywistości używano go często na składanie donosów na jakiegoś człowieka. A donosiciele byli przecież plagą Rzymu tamtych czasów. Może więc Aleksander był zaprzańcem chrześcijańskim, który poszedł do władz, aby złożyć donos na Apostoła Pawła starając się zaszkodzić mu w ten najhaniebniejszy sposób?

Apostoł Paweł ma jeszcze pewne osobiste prośby do Tymoteusza. Potrzebuje płaszcza, który pozostawił w domu Karposa w Troadzie. Płaszcz, fainole, był wielkim zwojem materiału, z otworem na głowę po środku, nakrywający człowieka jak namiot, sięgając aż do ziemi. Był to ubiór zimowy, widocznie Apostołowi Pawłowi było zimno w rzymskim więzieniu.

Potrzebuje też książki. Użyte tu słowo biblia dosłownie oznaczało zwoje papirusowe. Może zawierały one najwcześniejsze wersje Ewangelii? Następne potrzebne mu są pergaminy, co może mieć dwa znaczenia: Mogły to być dokumenty prawne, szczególnie stwierdzenie obywatelstwa rzymskiego, ale bardziej prawdopodobne jest, że chodziło o kopie Pism Hebrajskich, gdyż Izraelici spisywali swoje święte księgi na pergaminach sporządzonych ze skór zwierzęcych. Czego Apostoł Paweł najbardziej potrzebuje, to Słowa Jezusa i Słowa Bożego w sytuacji, kiedy osadzony w więzieniu oczekuje na śmierć.

Czasami historia powtarza się w bardzo niezwykły sposób. Oto po tysiącu pięciuset latach siedział w więzieniu Vilvorde człowiek imieniem William Tyndale oczekując śmierci za to, że odważył się dać ludziom Biblię w ich własnym języku. Była ostra zima, kiedy pisał do przyjaciela: „Przyślij mi, na miłość Jezusa, cieplejszą czapkę, coś do owinięcia nóg, koszulę wełnianą, a nade wszystko moją Hebrajską Biblię!” Mając wszystkich przeciwko sobie i czując oddech śmierci na sobie, ci wielcy ludzie bardziej niż czegokolwiek pragnęli Słowa Bożego, które by wlało siłę i odwagę w ich dusze.

Ostatnie słowa i pozdrowienia (4,16-18)

Proces rzymski rozpoczął się po wstępnym przesłuchaniu dla dokładnego sprecyzowania skarg przeciwko więźniowi. Kiedy stawiano Apostoła Pawła na to przesłuchanie ani jeden z przyjaciół nie stanął z nim. Było zbyt niebezpiecznie przyznawać się do przyjaźni z człowiekiem na procesie o jego życie.

Ciekawostką tego urywka są podobieństwa ze zdaniami Psalmu 22. „Czemuś mnie opuścił?” - wszyscy mnie opuścili. „Bo nie ma nikogo, kto by mi pomógł!” - nikogo przy mnie nie było. „Wybaw mnie z paszczy lwa” - i zostałem wyrwany z paszczeki lwiej. „Nawrócą się do Pana wszystkie końce ziemi” - aby je słyszeli wszyscy poganie. „Bo do Pana należy Królestwo” - Pan zachowa mnie do Królestwa swego niebieskiego. Wydaje się pewne, że słowa tego Psalmu i Jezus zajmowały myśl Apostoła Pawła. A przecież ten właśnie Psalm i Jezus wspominał, wisząc na krzyżu. Stojąc wobec śmierci Apostoł wzmacnia swoje serce Psalmem, który sam Pan użył w podobnych okolicznościach.

Trzy rzeczy napawają otuchą Apostoła Pawła w godzinie osamotnienia:

1. Wszyscy ludzie go opuścili, ale Pan stał przy nim. Pan Jezus powiedział, że nigdy nie opuści tych, którzy należą do Niego i że będzie z nimi przez wszystkie dni, aż do skończenia świata. Apostoł Paweł jest świadkiem, że Jezus dotrzymuje swego Słowa. Jeśli czynić sprawiedliwość staje się równoznaczne z osamotnieniem, to jak powiedziała Joanna d'Arc, „lepiej być samemu z Bogiem”.

2. Apostoł Paweł wykorzysta nawet sąd rzymski dla zwiastowania poselstwa Chrystusowego. Czyni to, co zaleca: W porę, czy nie w porę ogłasza ludziom, kim jest dla nich Chrystus. Tak był zajęty zadaniem głoszeniem, że zapomniał o niebezpieczeństwie. Człowiek, który cały pochłonięty jest swoim zadaniem, przezwycięża strach.

3. Był całkowicie pewny swego ostatecznego ratunku. Chwilowo mógł się wydawać ofiarą okoliczności, ale Apostoł Paweł widzi jeszcze dalej i wie, że ma zapewnione bezpieczeństwo. Lepiej jest znajdować się chwilowo w niebezpieczeństwie, ale bezpiecznym w wieczności, aniżeli czuć się bezpiecznym chwilowo, a narazić wieczność na szwank.

Ukryty związek z historią Anglii? (4,19-22)

I na koniec pozdrowienia. Mamy tu pozdrowienie dla Pryski i Akwilii, męża i żony, w których domu zawsze musiał być zbór, gdziekolwiek mieszkali, i którzy swego czasu ryzykowali swoim życiem dla Apostoła Pawła (Dz 18,2; Rz 16,3; 1 Kor 16,19). Pozdrowienia dla rycerskiego Onezyfora, który odszukał Apostoła Pawła we więzieniu rzymskim (2 Tm 1,16) i który, być może zapłacił życiem za swoją wierność. Są też pozdrowienia dla Erasta, którego Apostoł wysłał swego czasu jako swojego przedstawiciela do Macedonii (Dz 19,22), a który, być może należał później do zboru w Rzymie (Rz 16,23). Dalej pozdrowienia dla Trofima, o którego wprowadzenie do przedsionków Świątyni Jerozolimskiej, chociaż był poganinem, oskarżono Apostoła Pawła, co stało się też powodem pierwszego uwięzienia (Dz 20,4). I na koniec pozdrowienia do Linusa, Pudensa i Klaudii. W późniejszych spisach imię Linusa umieszczono jako pierwszego biskupa zboru w Rzymie.

Wokół imion Pudensa i Klaudii powstało romantyczne opowiadanie. Całe wydarzenie może być niemożliwe, lub nieprawdopodobne, ale jest zbyt ciekawe, aby go nie przytoczyć. Słynny poeta rzymski Martial, którego rozkwit twórczości przypada na lata 66-100 był pisarzem epigramatów. Dwa z nich opiewają małżeństwo wysoko urodzonego i wybitnego Rzymianina z domu Pudens z damą zwaną Klaudia. W drugim z nich Klaudia nazwana jest przybyszką w Rzymie i podano, że przybyła z Brytanii. Od historyka Tacyta wiemy, że w roku 52 za panowania cesarza Klaudiusza pewien obszar południowo wschodniej Brytanii został nadany królowi brytyjskiemu zwanemu Cogidubnus, a to za jego wierność dla Rzymu. W roku 1723 wykopano w Chichester tablicę marmurową upamiętniającą wzniesienie pogańskiej świątyni przez króla Cogidubnusa i jego syna Pudensa. Napis podawał pełne imię króla, który na cześć rzymskiego cesarza nazwał się Tyberiusz Klaudiusz Cogidubnus. Jeśli król ten miał córkę, musiała nazywać się ona Klaudia, bo imię córki urabiano od imienia ojca. Snując dalej opowieść, możemy przypuszczać, że Cogidubnus wysłał swą córkę do Rzymu. Było to w najwyższym stopniu prawdopodobne, gdyż zhołdowani królowie zawsze wysyłali członków swej rodziny do Rzymu, jako rękojmię dotrzymania układów. Jeśli więc Klaudia przybyła do Rzymu, musiała zatrzymać się w domu Rzymianina zwanego Aulus Plautiusz, który był rządcą Brytanii w okresie 43-52 roku i któremu Cogidublus świadczył wierną służbę. Żoną Aulusa Plautiusa była dama imieniem Pomponia i właśnie od Tacyta wiemy, że musiała stanąć przed sądem rzymskim w roku 57, ponieważ „skalała się obcymi przesądami”. Tym „obcym przesądem” mogło być chrześcijaństwo, a Pomponia mogła być chrześcijanką, a od niej mogła poznać Jezusa również Klaudia, brytyjska księżniczka.

Nie możemy powiedzieć, czy podane tu przypuszczenia polegają na prawdzie, ale dla Brytyjczyków jest bardzo wdzięcznym zajęciem snucie przypuszczeń co do Klaudii, księżniczki brytyjskiej, która przybyła do Rzymu, tu stała się chrześcijańską i że Pudens był jej mężem.

Apostoł Paweł kończy List poleceniem swoich przyjaciół obecności i duchowi swojego Pana i ich Pana i jak zwykle, ostatnim jego słowem jest Łaska.


SPIS TREŚCI

WSTĘP DO LISTÓW DO TYMOTEUSZA I TYTUSA

Zdaniem tłumacza William Barclay zbyt często ucieka do teorii kompozycji różnych rękopisów i ich fragmentów dla wybrnięcia z trudności wynikających z krytyki tekstu, aby można było uznać wiarygodność takiego wyjścia w każdym z przypadków. Tłumacze Biblii Tysiąclecia przyjmują w naszym wypadku i w wypadku innych listów teorię zwolnienia Apostoła Pawła z pierwszego uwięzienia w Rzymie.

Wyd. Zjedn. Kośc. Ewangelicznego, Warszawa 1961, tłum. Józefa Prowera str. 162.

123

167



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
TM WykIV czII
Wyklad 2 TM 07 03 09
TM w4
syst tr 1 (2)TM 01 03)13
BM w TM Stobiecka Ocena wiarygo Nieznany (2)
Proces technologiczny do podyktowania, TM - Technologia Maszyn, O procesie technologicznym
Rozkład kl III TM
Nawigacja III rok TM Grupa?2
Akumulator do GROVE TM TM75
CWICZENIE 8 DSC VHF SAILOR TM ZAOCZNE
BM w TM Stobiecka Metody jakościowe wywiady indywidualne(1)
Laboratorium z TM spr1 id 26189 Nieznany
jp wykl TM 1213
karta normowania, szkola, TM, Laboratorium, Projekt tuleja, Tuleja - Kamil Herko, Radosław Bała, Pio
KOS instrukcja 7 TM id 248303 Nieznany
tm sem2 5
Dania wykwintne na TM

więcej podobnych podstron