mniej to jedno jest zupełnie jasne. — I aby pokazać, że nie rzuca słów na wiatr, on także odszedł z kolejki.
Nieźle, pomyślałem, o dwa miejsca do przodu. Znalazłem się teraz za matym człowieczkiem o gniewnym spojrzeniu, który przyjrzał mi się nad wyraz nieżyczliwie i odezwał, trochę za głośno, do dużego, muskularnego mężczyzny stojącego przed nim:
W tej sytuacji nie wiadomo, czy w ogóle war
to jechać.
W jakiej sytuacji? — odburknął tamten.
No, prawdę mówiąc, nie jestem przyzwyczajo
ny do tego rodzaju towarzystwa — odparł Człowie
czek.
Aha! — powiedział Osiłek i patrząc w moją stro
nę, dodał: — Nie pozwól pan sobie tak ubliżać. Co,
strach pana obleciał? — Doszedłszy jednak do wnio
sku, że nie zamierzam zareagować, napadł nagle na
Człowieczka: — Nie podobamy ci się, co? A mnie się
nie podoba, jak pyskujesz! — I wymierzył mu taki cios
w szczękę, że tamten wylądował w rynsztoku.
Zostawcie go, niech sobie poleży — kontynu
ował Osiłek; tym razem nie zwracał się do nikogo
konkretnego. — Prosty chłop ze mnie, ale mam swo
je prawa jak każdy, nie?
Ponieważ Człowieczek nie okazywał chęci powrotu na swoje miejsce i po chwili kulejąc, oddalił się, postąpiłem ostrożnie w stronę Osiłka i pogratulowałem sobie kolejnego kroku naprzód. Niedługo potem dwoje rozchichotanych młodych ludzi stojących przed nami odeszło, trzymając się pod rękę. Nie mogłem odróżnić ich płci, oboje bowiem byli szczupli, ubrani w spodnie i rozmawiali falsetem, jednak niewątpliwie w tej chwili bardziej interesowali się sobą niż możliwością zajęcia miejsc w autobusie.
— Wszyscy na pewno się nie zmieścimy — ode-
10
zwała się płaczliwym głosem kobieta stojąca cztery osoby przede mną.
— Ustąpię pani miejsca za pięć szylingów — od
parł ktoś inny.
Usłyszałem brzęk monet, a potem wrzaskliwy kobiecy glos zmieszany z wybuchami śmiechu czekających. Oszukana kobieta wyskoczyła z kolejki, żeby rzucić się na nieuczciwego sąsiada, ale inni natychmiast zwarli szereg i w ten sposób straciła miejsce... Tak oto zanim nadjechał autobus, kolejka znacznie zmalała.
Był to cudowny, lśniący złociście pojazd o heraldycznych barwach. Wydawało się, że nawet Kierowca promieniuje światłem. Do prowadzenia autobusu używał tylko jednej ręki, drugą natomiast wymachiwał przed sobą, jakby chciał rozpędzić lepkie opary deszczu. Na jego widok kolejka wydała gniewny pomruk:
Wygląda na to, że przynajmniej o n się dobrze
bawi, co?...
Cholernie zadowolony z siebie...
O, Boże! Czy ten facet nie mógłby zachowywać
się normalnie?
Nawet nie raczy na nas spojrzeć... Za kogo on się
uważa?... I jeszcze te złocenia i fiolety, według mnie to
karygodne marnotrawstwo. Dlaczego nie dadzą cho
ciaż części tych pieniędzy na potrzeby miasta?...
Aż się prosi, żeby mu przyłożyć!
W twarzy Kierowcy nie dostrzegłem niczego, co mogłoby usprawiedliwiać wszystkie te uwagi, chyba że spowodował je majestatyczny i skupiony jej wyraz.
Moi współpasażerowie przepychali się do drzwi jak stado kur, chociaż miejsca było dla wszystkich pod dostatkiem. Wsiadłem ostatni. Tylko połowa miejsc w autobusie była zajęta; usiadłem na końcu, z dala od innych. Natychmiast jednak przysiadł się do mnie jakiś rozczochrany młodzieniec. Ruszyliśmy.
11