Jakie sytuacje skłony Panią kiedyś do sięgnięcia po teorie naukowe i jakie to były teorie?
Jestem nauczycielką z dość dużym stażem i powiem, że wręcz permanentnie spotykam się z jednym problemem. Uczniowie, których przychodzi mi uczyć historii zawsze zadają jedno pytanie, mianowicie:, „Do czego nam się przyda ta cała wiedza?”. Kiedyś to pytanie sprawiało mi trudności, bo przecież sama jestem pasjonatką historii i wiem, że jest mi ona potrzebna. Natomiast usilenie zastanawiałam się, do czego im, młodym ludziom, którzy prawdopodobnie wybiorą najróżniejsze drogi życiowe, rzadko, kiedy związane z historią może ta szlachetna wiedza być potrzeba. Wtedy przypomniałam się o teorii wychowania i nauczania holistycznego. Jednostkę trzeba kształtować kompleksowo, prezentować informację ze skrajnie różnych dziedzin, dopiero wtedy daje się młodemu człowiekowi pewien warsztat i na, którym może bazować i wyciągać z niego tego, co jest w danej sytuacji koniecznie. W szkole trzeba nauczać myślenia refleksyjnego, dlatego często pytam moich uczniów o ich opinie w danym temacie. Nie podaję im wiedzy w sposób bezkrytyczny. Nauczanie niesie ze sobą pewnie obowiązek.
Z jakimi teoriami naukowymi zapoznała się Pani z trakcie studiowania pedagogiki?
Proszę Pani, teorie, tak jak sama pedagogika ewoluują, gdy ja przyswajałam sobie wiedzę pedagogiczną mówiono o pedagogice autorytatywnej, której nie jestem zbytnią zwolenniczką, o pedagogice analityczno-krytycznej, którą z kolei staram się w choćby najmniejszy sposób realizować na moich zajęciach. Teraz, gdy pogłębiam moją wiedzę słyszę o tym, że wielu pedagogów stara się wprowadzić pedagogikę serca, radzę o tym poczytać, to bardzo ciekawy sposób na budowanie relacji uczeń-nauczyciel.