Obudziła się przerażona. Nie pamiętała, co jej się śniło, ale była pewna, że był to koszmar.
Tylko koszmar.
Bezwładnie opadła na łóżko. Ostatnio jej sny były coraz bardziej realne, a to zaczynało jej się nie podobać. Coraz trudniej też było jej się przebudzić.
Westchnęła. Za oknem świtało, było jeszcze bardzo wcześnie, ale nie miała zamiaru próbować jeszcze zasnąć. Podniosła się i sięgnęła po bluzę, która wisiała na oparciu krzesła. Boso ruszyła do drzwi na korytarz.
Po drodze spojrzała na kalendarz. Czternasty lutego. Walentynki.
Jęknęła. Po chwili uderzyło ją tak wiele uczuć naraz, że miała ochotę w ogóle nie wstawać tego dnia z łóżka, przespać go.
Cholera jasna!
Po pierwsze było to dezorientacja. Czy to co wydarzyło się w nocy było naprawdę, czy się jej przyśniło? Czy mogła czekać z niecierpliwością, zaciekawieniem co przyniesie dzień. Do tego jeszcze dodać ogromną chęć ujrzenia Edwarda, tęsknotę za Chrisem, wyrzuty sumienia, że musiała odmówić Mike'owi, radość, że była sobota...
„Jesteś idiotką” - wyrzuciła sobie w myślach. - „Nawet, jeśli Edward faktycznie cię gdzieś zaprosił, to będzie czysto przyjacielskie spotkanie. Tak jak wszystkie twoje randki z Chrisem. W końcu mieszkacie razem, jesteście prawie jak rodzeństwo... Cholera... Jak się mogłabyś zakochać w kimś, kogo traktowała jak brata? No tak....”
Spojrzała za okno starając się przerwać słowotok, jakiego dostał jej rozsądek w jej głowie. Śnieg nadal padał, ale teraz topniał zanim zdążył dotknąć ziemi.
Nagle uśmiechnęła się od ucha do ucha.
Skoro obudziła się tak wcześnie, to w końcu uda jej się zjeść przez nią zrobione, w rozsądnych ilościach i najzwyklejsze na świecie śniadanie.
Z tą myślą otworzyła drzwi i zaczęła cicho biec do schodów. Miała nadzieję, że się nie wywróci i nie pobudzi wszystkich.
Po raz pierwszy poczuła się, jakby była sama w domu, nie natknęła się po drodze na żadnego z Cullenów, z zaciekawieniem i nie przytłoczona żadnym spojrzeniem zaczęła przeszukiwać szafki w kuchni. Zachichotała cicho radośnie.
Po raz pierwszy od ponad miesiąca miała cały dom tylko dla siebie. I nie ważne, czy to dlatego że wszyscy jeszcze spali, wyszli z domu w bliżej nieznanym celu czy po prostu zapadli się pod ziemię.
Jakimś cudem poznajdowała potrzebne rzeczy. Nastawiła wodę na herbatę, w jakiejś szafce znalazła chleb, w innej już otwarty słoik miodu. Wyjęła nóż z szuflady i masło z lodówki po czym zaczęła szykować sobie śniadanie.
Sama. Znowu zachichotała. Nie sądziła, że tak zwykła rzecz może sprawiać tyle radości.
Nie, żeby którekolwiek z Cullenów jej przeszkadzało... W sumie to bardzo ich lubiła.
Usiadła przy stole i zabrała się do jedzenia śniadania. Zegar wskazywał godzinę wpół do siódmej, była sobota, powinna była się wyspać...
Słowo „powinna” wprawiło ją w jeszcze lepszy humor.
Usłyszała, jak otwierają się drzwi wejściowe, ale kroków nie słyszała.
- Bello? Już nie śpisz? - rozległo się pytanie. Siedziała tyłem do drzwi, więc nie widziała rozmówcy, ale ten głos rozpoznałaby zawsze i wszędzie.
- Jak dotąd nie słyszałam, że lunatykuję, więc wydaje mi się, że odpowiedź powinna być twierdząca. - odpowiedziała sarkastycznie.
- Humorek nie dopisuje? - spytał. Ona zanim odpowiedziała dopiła herbatę. Dopiero teraz odwróciła się do niego bokiem i spojrzała na chłopaka ryzykując zatonięcie w jego złotych oczach.
- Myślałam, że udało mi się wstać przed wami. - oznajmiła. Tamten uśmiechnął się zadziornie.
- No i się nie udało? No cóż... Właśnie odwoziłem Carlisle'a i Esme na lotnisko.
- Lecą gdzieś?
Tamten pokiwał głową.
- Rose i Emmet oraz Jasper i Alice też już wyszli. Myślałem, że będziesz chciała pospać trochę dłużej...
- Nie mam ochoty. - odpowiedziała szybko. Wstała przy tym i podeszła z naczyniami do zlewu, żeby je umyć. Odwracając się do niego tyłem ukryła rumieniec.
A więc byli sami. Tylko Edward i ona.
On westchnął.
- To nawet dobrze. Będziemy mieli więcej czasu.
- Więcej czasu? - spytała zdezorientowana.
Domyślała się, że na jego twarzy gości kpiący uśmieszek.
- Obiecałaś, że będę mógł gdzieś cię zabrać. Jak będziesz gotowa do wyjścia przyjdź do salonu.
Dlaczego to głupie serce musiało bić szybciej, dlaczego tak zareagowała na słowa chłopaka?
*
Kiedy siedzieli w volvo doszła do wniosku, że nie będzie zbyt dobrym towarzystwem na spędzenie z nią walentynek. Uśmiech znikł tego ranka, a powodem złego humoru była - oczywiście - Alice. Co temu durnemu chochlikowi przyszło do głowy? Nie dość, że, jak się okazało, poprzedniego dnia dla niej też coś kupiła, to na dodatek zamknęła jej szafę na klucz, żeby nie miała wyboru i musiała to założyć...
To znaczy... Miała wybór. Mogła albo pójść w piżamie, albo poprosić Edwarda, żeby zawiózł ją do jakiegoś sklepu, czy coś. Ale tego nie zrobiła.
Skąd Alice mogło przyjść do głowy ubranie jej w takie ciuchy? To znaczy - Christopherowi na pewno się bardzo to spodoba. Tak bardzo, że cały dzień nie da jej spokoju. W końcu próbował ją namówić do tego, żeby zgodziła się aby kupił jej coś w tym stylu...
No właśnie. Ile z Joy nad nią „pracowali”? Cztery lata? Pięć?
Już tęskniła za swoją standardową wymówką. W Phoenix było gorąco, nawet nocą nie miałaby najmniejszego zamiaru ubierać się w takie rzeczy.
Na pewno spodoba się jej najlepszemu przyjacielowi owa czarna, skórzana kurtka, czarne, skórzane spodnie i niebieska bluzka. Ale do jasnej anielki! Co jak spotka kogoś znajomego?
Jak zobaczy tego chochlika, to go natychmiast zamorduje!
Tak więc siedziała w volvo obok Edwarda i milcząc rzucała wściekłe spojrzenia.
Auto się zatrzymało. Co jest? Nadal byli w lesie, dookoła nic prócz drzew.
- Co? - spytała zdezorientowana. Po chwili rzuciła mu zdziwione spojrzenie.
- Jak masz zamiar tak się zachowywać przez cały czas, to może od razu wracajmy. - usłyszała westchnienie.
Zarumieniła się lekko. Samochód stał na środku pustej szosy, on przyglądał się jej badawczo. Nieświadomie zatonęła w jego oczach.
Dlaczego działał na nią tak, że natychmiast zapomniała o złości?
Uśmiechnął się lekko i wyciągnął dłoń w jej stronę. Odgarnął niesforne kosmyki z jej czoła.
Serce zabiło jej szybciej.
- Czyli mam rozumieć, że jednak jedziemy?
- Nie powiedziałeś mi gdzie. - odpowiedziała po chwili koncentrując się na jego ręce. Powoli wracała ona na kierownicę.
Odpalił silnik. Jechali dalej. Gdzie? Do Seattle? Port Angeles?
Dochodziła godzina ósma. On, jak widać, doskonale znał drogę, a jej ona nic nie mówiła. Równie nieświadoma celu byłaby pewnie tylko gdyby zawiązał jej oczy.
*
Seattle. To był cel ich podróży. Zobaczyła lekki uśmiech na jego twarzy.
- Co powiedziałabyś na jakąś restaurację?
Niestety to pytanie padło ciut za późno. Zastanawiała się tylko, czy podziałałyby na niego takie same słowa, jakie sprawiały że Kai i Chris dawali się namówić na wszystko.
- Edwardzie? - stali akurat na światła a ona z delikatnym uśmiechem na twarzy spoglądała na witrynę niedalekiej księgarni. Ale to nie tam chciała pójść. No... Może trochę później.
Na ścianie budynku był przyklejony plakat. Jakby specjalnie dla niej.
- Tak?
- Co byś powiedział na... - zawahała się przez moment.
- Mów o co chodzi. Masz jakąś propozycję?
- Tak sobie pomyślałam... - przypomniała sobie zdarzenie z przed paru lat. Nigdy by nie przypuszczała że Joy miała na nią tak wielki wpływ...
Miała. W końcu skończyło się na tym, że chłopcy nie mogli z nimi wytrzymać.
- Skończysz kiedyś? - usłyszała złośliwy komentarz.
- Przepraszam. Zamyśliłam się. Chciałam się spytać, czy nie moglibyśmy jednak pójść do kina. - powiedziała cicho. - No... Chyba że ty jesteś głodny. Możemy jechać do restauracji. - dodała szybko.
- Głodny? - spojrzał na nią jakby powiedziała coś śmiesznego. - Nie... Jeżeli chcesz możemy pójść do kina. Na jaki film?
Proste pytanie, trudna odpowiedź.
- Nie pamiętam tytułu, ale słyszałam że fajny. - odpowiedziała spoglądając nagle na zegarek, jakby był czymś bardzo interesującym. - Chyba że już miałeś jakieś plany...
- Miałem. Ale to nie ważne. Możemy iść. - skręcił. Jechał szybko, ale od jakiegoś czasu przestała zwracać na to uwagę.
*
Co to ma być? Ma wziąć to za delikatną sugestię czy znać to za zwykły przypadek?
No bo czy to, że Bella próbuje go namówić na horror - choć w sumie gatunek filmu go nie obchodził, bardziej niepokoiło go to, że był to horror w którym występowały wampiry.
No właśnie. Wampiry. A można byłoby pomyśleć że powinna mieć ich już dość widując je codziennie i mieszkając z nimi pod jednym dachem...
Wróć. Ona przecież nie wie - przynajmniej nie powinna.
A jeśli wie?
Spojrzał na nią podejrzliwie.
- Coś nie tak? - spytała.
- Nie wiedziałem, że lubisz horrory. - opowiedział szybko.
- Szczerze mówiąc za nimi nie przepadam. Za dużo krwi. - sprostowała.
Nie rozumiał. Znowu. Czy to miało być potwierdzenie, że wybór filmu ma w sobie jakiś podtekst?
- To czemu chcesz iść na ten film?
Wzruszyła ramionami.
- To trochę poplątane. - oznajmiła.
- Mamy ponad godzinę do najbliższego seansu. Sądzę, że zdążysz mi wytłumaczyć.
Zarumieniła się lekko. Przez moment zastanawiał się, czy nie lepiej było usiąść trochę dalej od niej.
- Mówiłam, że to trochę... Skomplikowane. - westchnęła cicho i spojrzała w bok. - I do tego nielogiczne. - dodała. - Zaczęło się od tego, że zaprzyjaźniłam się z Joy. No i Chris wyciągnął nas wszystkich do kina. Żadnego z nas nie ciągnęło do płytkich romansów... - zarumieniła się jeszcze bardziej. - No... Może ja wtedy lubiłam takie filmy. Chris uwielbiał kryminały natomiast Kai wszystko, co mroczne. Choć i tak wolał czytać. Ale tak jakoś wyszło, że wybór należał do Joy i ona chciała pójść na taki jeden horror. Joy... W sumie z początku różniłyśmy się pod każdym względem. Później okazało się, że ona nie tyle przepada za horrorami, co za opowieściami z jakimiś fantastycznymi stworami. Wilkołaki, czarownicy, elfy, wampiry, jakieś anioły, demony...
Pokręciła głową.
- Nadal nie wiem, co to ma do filmu, na jaki idziemy. - mruknął.
Bella spojrzała na niego i uśmiechnęła się lekko.
- Można powiedzieć, że mnie zaraziła. Po jakimś czasie ja też zaczęłam uwielbiać takie rzeczy. - zawahała się przez moment. - Najbardziej w sumie polubiłam demony i wampiry. Pomijając powiązanie z krwią były najciekawsze. Najbardziej... Realne. Ludzkie.
Ona chyba naprawdę żartuje. Oj, biedna...
Miał nadzieję, że szybko zapomni o tej rozmowie. Gdyby się wydało, że mieszka z wampirami pod jednym dachem, to mogłoby się jej zrobić trochę głupio.
Pomijając już to, że ma się nie wydać...
- To co? Idziemy? - spojrzała na niego z nadzieją.
- Okey. Nie będziesz się bała?
Zachichotała.
- Będę. Pewnie połowę seansu przesiedzę z zamkniętymi oczami.
Jakoś udało jej się wywołać na jego twarzy uśmiech.
Pozostało jednak ryzyko. Co jeśli po wyjściu z kina zorientuje się - o ile już to nie nastąpiło - z kim tak naprawdę ma na co dzień do czynienia?
*
Mówiła prawdę. Bała się.
Dwukrotnie zamykała oczy. Jeden raz wydawała się zbyt zamyślona, żeby zauważyć co się dzieje na ekranie. Jednak po chwili rozległ się jakiś krzyk i znowu skuliła się na siedzeniu.
To się nazywa brutalne wybudzenie.
Delikatnie się uśmiechnął, kiedy dziewczyna niespodziewanie spojrzała na niego. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie wie o czym jest film, bo od wejścia na salę nie odrywał od niej wzroku.
Domyślił się, że kolejna scena była przerażająca, bo pod wpływem impulsu chwyciła się jego koszuli i zacisnęła powieki. Jakże zaciekawiła go taką reakcją...
Pierwszy raz spotykał się z człowiekiem, kto potrafił ich dotykać, jakby nic się nie różnili. Jakby nie byli wampirami.
Taka była od dziecka.
Mała dziewczynka, która z taką ufnością zarzucała ręce na szyję Rosalie, kiedy ta ją zawołała. Wtedy były prawie nierozłączne, a teraz blondynka nie mogła się zdobyć nawet na to, żeby spojrzeć na nią bez złośliwości.
Dzieci dorastają, Rose. To nic dziwnego. - powiedział Emmet jakiś czas temu. Jednak ona nie mogła nadal się z tym pogodzić...
Jemu też z początku było trudno i to z zupełnie innych powodów.
Światła na sali się zapaliły. W myślach pozostałych osób szybko wyłapał o czym był ten nieszczęsny film.
- I jak? - spytał Belli.
Ta wzruszyła ramionami i zarumieniła się. Natychmiast go puściła.
- A jak ma być?
- Podobało się, czy nie?
Znowu nie wiedziała, co odpowiedzieć. Była zamyślona.
- Wampirki spełniły oczekiwania? - zapytał żartobliwym tonem. Czuł się trochę nieswojo, rzadko wypowiadał to słowo, a na pewno nie w taki sposób...
- Nawet. - znowu się zastanawiała nad czymś.
Boże, tylko nie pozwól jej dojąć do jakiegoś prawidłowego wniosku!
- W sumie to wy wszyscy jesteście jacyś niezwykli.
- My?
- No wiesz... Rosalie, Alice, Jasper, ty...
- W sensie?
- Momentami mam wrażenie, jakbyście nie byli ludźmi. I już na pierwszy rzut oka wyczuwam od was zapach tajemnicy. - Zachichotała. - Znowu plotę jakieś bzdury...
Wymamrotał coś niewyraźnie.
W tej sprawie wolał nie kłamać, a o powiedzeniu prawdy przecież nie było mowy.
- To gdzie teraz? - spytał udając beztroskiego.