Czarna rozpacz
Miesiąc temu napisałem parę stów o polskim górnictwie i, jak można się było spodziewać, dostałem sporo mejli, telefonów i listów. Niejednoznacznych zresztą i świadczących, że sprawa nie jest wcale tak prosta i „klasowa', jakby chciało się widzieć. Ale największe wrażenie, muszę powiedzieć, zrobiły na mnie informacje od ludzi, którzy w polskich kopalniach nie mogą kupić węgla. Tak, nie ma w tym zdaniu pomyłki - pod kopalnianymi składami stoją całe kolejki ciężarówek, stoją niekiedy po wiele dni, żeby kupić paręnaście ton węgla. I nie mogą się doczekać, bo go brakuje. Co tam zresztą detaliczni odbiorcy, na te paręnaście czy parędziesiąt ton! Czytam oto w gazetach alarmistyczne wywiady z dyrektorami elektrociepłowni, którzy ostrzegają, że w przeddzień sezonu grzewczego dramatycznie spadają im zapasy, że kopalnie nie podejmują się realizacji zobowiązań i że trzeba pilnie zacząć węgiel importować.
Włosy Państwu stanęły dęba na głowach? Powinny. Przecież wiadomo, że w Polsce wydobywamy za dużo węgla, przecież idzie wielka wojna o zamykanie kopalń, które ma być na tę węglową nadprodukcję jedyną radą, od kilkunastu lat o niczym innym się w kontekście górnictwa nie mówi,, tylko o zmniejszaniu wydobycia, a tu nagle (no, nie tak nagle - sprawa nie jest zupełnie nowa, ale nigdy nie wyglądała tak drastycznie) węgla brak? O co tu chodzi?
Ano, nie ma się co dziwić. Co to, socjalizmu nie widzieliście? W socjalizmie przecież, jak wiadomo, są dwa rodzaje niezwalczonej klęski: za mata produkcja i za duża produkcja. Przy czym pomiędzy nadmiarem a niedoborem nie ma nic. Nigdy nie jest „w sam raz”. Po prostu, światowy rynek zrobił nam psikusa i cena węgla na zachodnich giełdach nagle poszła w górę. Poszła w górę tak, że nawet nasz polski węgiel, obciążony kosztami całej węglowej biurokracji, „kosztami sztywnymi” wydobycia etc. stał się opłacalny. Skoro stał się opłacalny, to borykające się z długami spółki sprzedały, co miały - i koniec. Restrukturyzowane od kilkunastu lat kopalnie nie są w stanie zareagować elastycznie na zmianę popytu. Elastyczna reakcja na potrzeby rynku to ostatnia rzecz, do jakiej nabudowany na kopalniach system się nadaje. Musi najpierw usiąść paru facetów w ministerstwie, wypisać odpowiednie pismo, przesłać je prezesom, prezesi dyrektorom, dyrektorzy puszczą je na kolejne biurka i zanim cała maszyna się ruszy, zanim na składowiskach przy kopalniach znowu znajdzie się węgiel, na światowych giełdach będzie go już tyle, że w psy rzucać. Wtedy my rzucimy na nie nasze z trudem wypracowane nadwyżki i sprzedamy je z gigantyczną stratą. A na razie, póki węgiel jest najdroższy, sprowadzimy go do naszych elektrociepłowni z zagranicy, bo własny wcześniej sprzedaliśmy na opędzenie bieżących długów.
Pan wicepremier Hausner zachęca do debaty nad swoimi propozycjami porządkowania wydatków budżetu. Zachęca, co prawda, ekspertów, a ja ekspertem, a już zwłaszcza od górnictwa, nie jestem. Ale mimo to pozwolę sobie na zaproszenie do debaty odpowiedzieć, bo z paroma prawdziwymi ekspertami rozmawiałem, czego chyba nikt z rządu nie zrobił. Panie premierze, ja doskonale rozumiem, że Polska stoi w obliczu katastrofy budżetowej, nawet pański przełożony wreszcie to zrozumiał - inaczej zresztą nie mielibyśmy do tej rozmowy okazji. Wiem też, że górnictwo w jego obecnym kształcie to wielka czarna dziura na publiczne pieniądze. Rzecz w tym, że to samo górnictwo, w zgodnej opinii znanych mi fachowców, mogłoby spokojnie być opłacalne i wygenerować w swoim otoczeniu dość miejsc pracy dla tych, dla których nie starczy jej przy racjonalnie prowadzonym wydobyciu. Ale jest jeden warunek: górnictwo, jak każdą inną branżę, trzeba poddać prawom wolnego rynku. To znaczy, że muszą zostać rozegnane na cztery wiatry te biurokratyczne czapy, spółki, holdingi i kompanie, jakkolwiek je tam nazywacie. Pański plan zaś, mam wrażenie, jest na tym obszarze, jak i na paru innych, próbą zmniejszenia kosztów funkcjonowania marnotrawnego systemu na tyle, aby mógł on jeszcze przez jakiś czas funkcjonować. Pański plan jest planem takiego ocalenia finansów publicznych, aby jak najmniej na nim straciła węglowa biurokracja. A trzeba inaczej. Trzeba zerwać z tym wielkim kłamstwem, na którym cały chory system bazuje - że wydobycie węgla musi być deficytowe i dotowane przez państwo, bo z tego właśnie kłamstwa wzięty się wszystkie patologie systemu. Trzeba się przestać bać wolnego rynku i usamodzielnienia kopalń. Bez tego o żadnej prawdziwej reformie nie ma mowy.”
19 listopada 2003