Męczeństwo Doroty Nieznalskiej - artykuł Stanisława Michalkiewicza Wysłane poniedziałek, 4, sierpnia 2003
18 lipca br. gdański sąd "zaprzeczył rozumowi", a w dodatku również "zapisom prawa międzynarodowego". Tak przynajmniej uważa pani Dorota Jarecka z "Gazety Wyborczej", której sekunduje pani Monika Małkowska z "Rzeczypospolitej". Chodzi naturalnie o panią Dorotę Nieznalską, która została skazana za "instalację", a konkretnie - za umieszczenie prącia męskiego w środku krzyża, co według autorki miało wyrażać „Pasję”. Nie wiadomo, do czego właściwie ta "pasja”, ale mniejsza już z tym, bo obydwie panie redaktorki biją na alarm w obronie wolności sztuki i w ogóle słowa. Może nawet przyłączyłbym się do tej krytyki orzeczenia sądowego, bo zawsze walczyłem z cenzurą, gdyby nie dwie okoliczności.
Po pierwsze, pani Jarecka myli się, jeśli uważa że to sąd "zaprzeczył rozumowi". Sąd orzekł zgodnie z kodeksem karnym, w którym (art. 196.) zakazane jest pod groźbą kary obrażanie uczuć religijnych. Być może takiego przepisu nie powinno tam być, ale to już nie wina sądu, tylko Sejmu. Nie jestem również pewien, czy ścisłe kierownictwo "Gazety Wyborczej", a także pani Jarecka naprawdę chciałaby usunięcia tego przepisu z kodeksu karnego. Gdyby bowiem przepis ten został usunięty, wówczas jakiś artysta, albo jeszcze lepiej - artystka - feministka mogłaby wpaść na pomysł "instalacji" polegającej np. na umieszczeniu wewnątrz Gwiazdy Dawida kobiecej waginy, z której od czasu do czasu wydobywałyby się kłęby dymu i nadałaby jej tytuł, dajmy na to "Męczeństwo" - że to niby takie porównanie odwiecznych cierpień kobiet do Holokaustu. Gdyby nawet podniósł się z tego powodu straszliwy klangor w "Gazecie Wyborczej", Radiu Zet, Radiu RMF-FM, telewizji TVN i innych mediach związanych kapitałowo ze spółką "Agora", to nie dałoby się doprowadzić do zaciągnięcia zuchwalczyni przed jakiś niezawisły sąd, a nawet gdyby prokuratura dla świętego spokoju nawet tak zrobiła ("policmajster powinność swej służby zrozumiał"), to taki sąd, nie chcąc "zaprzeczać rozumowi", musiałby autorkę uniewinnić z powodu braku znamion przestępstwa.
Po drugie - nie bardzo chce mi się wierzyć w szczerość obrony wolności słowa przez autorów „Gazety Wyborczej”, bo - o ile pamiętam - gazeta ta wielkim głosem domagała się skazania pana doktora Dariusza Ratajczaka za zacytowanie rewizjonistów Holokaustu w naukowej pracy przeznaczonej dla studentów. Poza tym "GW" zawsze bardzo życzliwie pisała o Stowarzyszeniu "Otwarta Rzeczpospolita", które działa na rzecz przywrócenia cenzury, domagając się uniemożliwienia głoszenia poglądów antysemickich. Skoro tak, to jest oczywiste, że motywowanie sprzeciwu wobec wyroku sądowego na panią Nieznalską względami wolności słowa czy sztuki, jest w przypadku „GW” wyjątkowo nieszczere. Podejrzewam tę gazetę o intencję popierania wszelkich szyderstw z chrześcijaństwa i jego symboli, bo symboli żydowskich broni ona z wielką zapamiętałością, nie zważając na żadną „wolność sztuki” ani inne, podobne dyrdymały.
Nawiasem mówiąc, pani Nieznalska wygrała wielki los na loterii. Iluż to mamy w Polsce geniuszy zapoznanych? Być może i pani Nieznalska powiększyłaby to grono i zniknęłaby w otchłani zapomnienia. Ten wyrok gdańskiego sądu może ją unieśmiertelnić, nawet gdyby nie stworzyła już żadnej nowej "instalacji" ani czegokolwiek innego. Męczennicy sztuki nie rodzą się na kamieniu, więc jestem pewien, że teraz pani Nieznalska będzie pokazywana na wszystkich jarmarkach, niczym syrena czy kobieta z brodą, co z pewnością przyniesie jej sukces finansowy. Poza tym, chyba pani Anda Rottenberg załatwi jej dożywotnią rentę dla zasłużonych z Fundacji Batorego? Pokazuje to, że i dla Złotego Cielca też trzeba trochę pocierpieć, ale - powiedzmy sobie szczerze - w przypadku pani Nieznalskiej nie są to jakieś męki ponad siły. Krótko mówiąc, może uważać się za szczęściarę i wcale bym się nie zdziwił, gdyby sobie to wszystko na zimno wykalkulowała jeszcze przed przystąpieniem do realizowania tej "instalacji". Inne artystki dla sukcesu też decydują się na rozmaite poświęcenia ("przez łóżek sto przechodzi szparko, stając się damą i pisarką"), więc nie stało się ani nic strasznego, ani nawet - nic nowego.
A skoro już wspomniałem o antysemityzmie, to warto zauważyć artykuł pana Ireneusza Krzemińskiego "Pamięć polska i pamięć żydowska" w "Rzeczpospolitej". Autor opisuje, jak to razem z panią Heleną Datner prowadzili badania nad polskim antysemityzmem, jakie to granty dostawali na to z Komitetu Badań Naukowych, tzn. kto na tych badaniach zarobił parę złotych, no i co ustalili. Okazało się, że jest u nas antysemityzm tradycyjny, ale jest i nowoczesny. Ten pierwszy czerpie swoje uzasadnienie z religii, tzn. z przypisywania Żydom odpowiedzialności za śmierć Jezusa. Ten nowoczesny natomiast bazuje na przekonaniu, że Żydzi - po pierwsze - dążą do władzy nad światem, że czynią to w sposób skryty i że cechuje ich solidarność narodowa ponad lojalnością obywatelską. W krajach Europy Środkowej dochodzi do tego jeszcze przekonanie, że Żydzi "wspierali komunizm albo zgoła go wymyślili". Te ustalenia naszych badaczy utwierdzają mnie w podejrzeniach, że mimo transformacji ustrojowej, nauka w Polsce nie wyleczyła się z choroby, która toczyła ją za komuny. Choroba ta polega na tym, że ludzie zatrudnieni na posadach naukowych nadają swoim fantasmagoriom, uprzedzeniom i przesądom rangę obiektywnych ustaleń naukowych. Za komuny przebierało to postać dysertacji o wyższości ustroju socjalistycznego lub rozważań nad "centralizmem demokratycznym", a więc czymś, czego nigdy nie było, nie ma i nie będzie. Teraz tamto już w zasadzie się skończyło, ale oznacza to tylko tyle, że - jak mówią Rosjanie - "każdyj durak po swajemu s uma schodit". O ile bowiem to, co pani Datner nazywa antysemityzmem tradycyjnym, może rzeczywiście słabnie, bo w dzisiejszym, spsiałym świecie coraz mniej ludzi przejmuje się wydarzeniami sprzed dwu tysięcy lat (chociaż, powiedzmy sobie szczerze, Jezusa jednak ktoś zabił, a jeśli rzeczywiście jest On Synem Bożym, to pamiętanie o takim wydarzeniu nawet i dzisiaj dowodzi pewnej szlachetności uczuć), o tyle to, co nazywa ona antysemityzmem nowoczesnym, to jest po prostu zwyczajna SPOSTRZEGAWCZOŚĆ! Na przykład, czy pogląd, że Żydzi "wspierali komunizm albo zgoła go wymyślili" nie jest aby prawdziwy? Jeśli jest prawdziwy, to dlaczego pani Datner, a za nią i pan Krzemiński nazywają go "antysemityzmem"? Czyżby dlatego, że dzisiaj, kiedy komunizm się skompromitował - przypominanie tego faktu może być dla wielu Żydów i nieprzyjemne i kłopotliwe? To być może, ale właściwie cóż w tym takiego złego? Można tę spostrzegawczość uznać za coś złego tylko wtedy, gdy przyjmie się, że nikt nie powinien dostrzegać niczego, co mogłoby być dla Żydów albo nieprzyjemne, albo kłopotliwe. Jednak przyjęcie takiego założenia świadczyłoby o jakimś uprzywilejowaniu Żydów, a niby właściwie dlaczego? Czyżby wszystkie szowinizmy miały być potępione, a tylko żydowski - uświęcony? Być może pan Krzemiński tak właśnie zakłada, ale w takim razie antysemityzm byłby zwyczajną opozycją wobec żydowskiego szowinizmu. Jak to miło, że i pani Datner i pan Krzemiński mimowolnie to potwierdzają.