54. O wielości zobowiązań
Jak wyzwolić się od tych myślowych nawyków szukających jednolitości, a wytworzonych przez sto lat nauczania wszystkich trzech stopni, przez wszystkie atlasy, całą prasę, wszystkie te „baczność" i „prezentuj broń" i przez dwie wojny światowe cudownie udane (trzydzieści osiem milionów zabitych w dwu turach: pierwsza - czteroletnia, druga - pięcioletnia), nie mówiąc o wrodzonym nam lenistwie myślowym, które każe wszędzie dążyć do bezpiecznej jedności, a przynajmniej do uniformizmu?
Jest to kwestia edukacji czy też przeorientowania się, co zajmie nam co najmniej dwadzieścia lat, jeśli przystąpimy do tego od razu.
Musimy nauczyć się myśleć kategoriami problemów, a nie kategoriami narodów.
Stawiając sobie pewien problem (urbanizacja, obywatelskie uczestnictwo, czy na przykład uniwersytety) trzeba nauczyć się:
1) określać elementy podstawowe czy też użyteczne w tym zakresie wymierne jednostki (ludzkie skupisko mieszkalne, gmina albo zakład pracy, region, grupa regionów) oraz środki potrzebne dla ich ustalenia;
2) określać rozmiary podejmowanego zadania i odpowiadający mu typ wspólnoty, która mogłaby je realizować - na szczeblu miasta, regionu, narodu, kontynentu czy globu ziemskiego - po czym ustalić na tym szczeblu ewentualne ośrodki decyzyjne;
3) przyjmować wielość więzi przynależności czy zobowiązań zgodną z wielością ludzkich działań, różnymi zasięgami podejmowanych zadań i społecznymi kręgami, które mogą to zadanie poprzeć.
Pozwolę tu sobie na przykład z życia osobistego, co pozwoli skrócić wywód i pozostać na płaszczyźnie konkretów. Ze względu na miejsce urodzenia, poprzez tradycje i akcent jestem mieszkańcem Neuchatel: a zatem w stosunku do tego kantonu (który przez stulecia był suwerennym księstwem) mam patriotyczne zobowiązania. Neuchatel stanowi część Konfederacji Szwajcarskiej: mój paszport i moje zobowiązania narodowe są zatem szwajcarskie. Jestem także pisarzem francuskim; frankofońskie krainy Europy, to jest tyle co trzy czwarte dzisiejszej Francji, Walonia, Val d'Aoste i Szwajcaria romańska, stanowią zatem teren moich zobowiązań kulturalnych. Jestem jednak również protestantem, co się łączy z moimi zobowiązaniami w skali światowej (byłoby oczywiście tak samo, gdybym był komunistą albo katolikiem). A ponadto jestem włączony w sieć niezliczonych powiązań rodzinnych, zawodowych, intelektualnych, duchowych i emocjonalnych, które nie posiadają wspólnych granic, a najczęściej nie posiadają granic w ogóle.
Gdyby ktoś upierał się, żeby to wszystko scalić i zuniformizować w geograficznych granicach terytorium wytyczonego z dokładnością do jednego metra przez przypadkowy bieg dziejów, zacząłbym wołać wielkim głosem o dyktaturze totalitarnej, oskarżać morderców, gangsterów, wariatów! Przypomnijmy Hitlera. A przecież nikt mi nie dowiódł, że pomiędzy ambicjami Napoleona i wspomnianego dyktatora XX wieku różnice dotyczą czegoś więcej niż tylko technicznych środków podporządkowania sobie narodu. A kto zaprzeczy pewnej ciągłości pomiędzy Napoleonem i którymkolwiek współczesnym Państwem Narodowym...
Nie oznacza to, że podważam w ogóle sens istnienia państwa ani pewnego, opartego na umowie, ładu społecznego, wraz z jego urzędami i mechanizmami. Domagam się tylko, aby odpowiadało ono ludzkiej rzeczywistej sytuacji i aby jej ono służyło, zamiast dążyć do władczego nią zarządzania.
Domagam się podziału zjawiska zwanego państwem na poszczególne ogniska działania i decyzji oraz przeniesienia ich na tyle płaszczyzn, ile różnych funkcji występuje w ludzkiej działalności, a także ile w naszych planach pojawia się różnych wymiarów.
Domagam się rozczłonkowania i federalistycznego rozdzielenia władzy, obecnie skoncentrowanej w jednym miejscu, zawłaszczonej przez Państwo Narodowe, a którą jutro - być może - zawłaszczy państwo regionalne.
Odliczam tu Bretończyków, Alzatczyków, Flamandów, Basków, Katalończyków, Korsykanów, mieszkańców Prowansji i Okcytanii, którzy nadal posługują się swoim rodzinnym językiem zamiast języka narzuconego im przez Franciszka I, to jest języka Ile-de-France.