Woń Arabii
Korytarz należał do niej. Nigdy się nie spieszyła, nigdy nie biegła, żeby zdążyć na kolejne zajęcia - każdy jej ruch był szyty na miarę, płynny, niemal taneczny. Remus miał wrażenie, że inni bledną, wtapiają się w otoczenie, oddając jej wszystkie kolory. Umiała z nich korzystać. Cała była czerwienią i czernią, to połączenie barw najlepiej oddawało jej charakter. I róże. Dobrze wiedział, że wybierała tylko czerwone.
Bella.
Syriusz splunął na jej widok, nie umiał już nad sobą panować. Nawet na niego nie spojrzała. Po chwili zniknęła na schodach, a czas ruszył z miejsca i wrócił na właściwe tory.
- Arabskie wonie - powiedział Remus, bardziej do siebie, niż do przyjaciela. - Opium, olejek różany, „Baśnie z tysiąca i jednej nocy”...
- Bredzisz - Syriusz wzruszył ramionami. - To suka! Kiedyś stanę się przez nią mordercą... Chodź, lepiej idźmy już na tą transmutację, bo McGonagall wlepi nam szlaban.
Nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko. Obaj wkrótce wmieszali się w tłum Gryfonów, którzy tłoczyli się przed klasą. Najwyraźniej tym razem udało im się uniknąć spóźnienia, McGonagall jeszcze nie przyszła.
- Kiedy ją widzę, mam ochotę poderżnąć jej gardło - odezwał się nagle Syriusz, chociaż chwilę wcześniej definitywnie zakończył ten temat. - To silniejsze ode mnie! Ona jest kwintesencją Blackowatości, jeśli wiesz o czym mówię...
Remus skinął głową. Wiedział.
- A najgorsze jest to, że tak naprawdę, to jej... zazdroszczę - Syriusz mówił gorączkowo, nie troszcząc się o to, że ktoś niepowołany mógłby usłyszeć. - Chciałbym mieć tę PEWNOŚĆ, co ona. Ja niczego nie jestem do końca pewien.
Bella.
Remus pamiętał ich pierwszą rozmowę. Grał w szachy z pewnym bardzo zarozumiałym Krukonem, który dostał wtedy od niego porządną nauczkę, a ona stała przy oknie z książką. Nie dał się oszukać. Wcale nie była pochłonięta lekturą, czuł na sobie jej spojrzenie i domyślił się, że chce coś powiedzieć. Być może skomentować po swojemu, sarkastycznie. Postanowił jej to umożliwić.
- Partyjka?... - zaproponował, gdy Krukon odszedł od stołu. Zmarszczyła brwi, jakby się nad czymś zastanawiała, a potem usiadła naprzeciw niego.
- Gram czarnymi - stwierdziła. Nawet nie przypuszczał, że mogłoby być inaczej.
Na początku trzymali się neutralnych tematów, chociaż oboje nie należeli do ludzi, którzy przepadają za dyskusjami na temat pogody. Potem poszli dalej. I było coraz gorzej, a jednocześnie coraz bardziej interesująco.
Wygrał tylko partię szachów, nic więcej.
W dormitorium czekała na niego litania wyrzutów, Hogwart był gorszy od małego miasteczka - wszyscy wiedzieli wszystko. Syriusz zamierzał zachować spokój, ale po krótkiej wymianie zdań zaczął krzyczeć i nawet Jim nie potrafił go uspokoić.
- Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi! - rzucił na koniec i wybiegł, trzaskając drzwiami. Nie rozmawiali później co najmniej dwa tygodnie.
McGonagall w dalszym ciągu się nie zjawiała. Coś ważnego musiało ją zatrzymać; gwar wzmagał się z minuty na minutę, bo wszyscy byli ciekawi konsekwencji.
- McGonagall się spóźnia, ha, a mówią, że cuda się nie zdarzają! - zaśmiał się Jim Potter, z trudem się do nich przedzierając. - O czym tak namiętnie dyskutujecie?
Bella.
Spotykali się potem dość często, chociaż każde spotkanie kończyło się kłótnią. Na początku po prostu robił na złość Syriuszowi, potem dziewczyna zaczęła go fascynować. Nie tylko intelektualnie. Rozkładał na części jej poglądy, ośmieszał szowinizm i radykalizm, ale nie mógł nie dostrzec uroku. Ten urok w końcu go opętał.
- ... przed samymi OWUTEMAMI! - Potter ekscytował się w dalszym ciągu. - Ja chyba śnię, Łapa, uszczypnij mnie... aua, nie tak mocno!
Syriusz nie kontynuował zwierzeń, nie było już ku temu sposobności. W towarzystwie Jima filozofowanie mijało się z celem, chyba, że pociągało za sobą działania praktyczne. Remus potrząsnął głową, próbując uwolnić się od wspomnień, ale mu się nie udało. Znowu poczuł się tak, jakby był całkiem sam, chociaż tłum na korytarzu wcale się nie zmniejszył.
To było jak ogień. Ktoś wyrzucił odłamek szkła i cały las stanął w płomieniach. Nie próbowali się nawet kryć, żadne z nich nie pomyślało o zamknięciu drzwi. Nie było czasu na myślenie.
- Syjon - wydyszał w końcu, nie wiedząc co mówi. - Ciężko... od... róż...
W ciemnych oczach nie było zdziwienia, ani złości. Było tylko pragnienie.
- Lunatyk! - zdenerwował się Syriusz. - No patrzcie go, śpi na stojąco!
Coś się musiało stać, bo gwar ucichł. Wszyscy na coś czekali, wpatrując się w wylot korytarza. Usłyszeli kroki, a potem zobaczyli znajomą sylwetkę McGonagall, której towarzyszył sam Albus Dumbledore.
- Jasna cholera! - zdążył szepnąć Jim. - To nie wygląda zbyt wesoło.
Już wiedzieli, zobaczyli to na ich twarzach. Niekończące się listy zabitych i zaginionych, kolejne, które miały zwisnąć na tablicy ogłoszeń. Masakra, jakiej do tej pory nie było.
- Wojna? - szepnął do siebie Remus, a pod tablicą raz po raz wybuchał szloch. On sam nie znalazł na liście imion swoich bliskich, tym razem mieli szczęście.
Nie pachniały już róże.
Pachniała krew.
kilkanaście lat później, Ministerstwo Magii
Walka rozgrzała go, czuł, że całkowicie panuje nad swoim ciałem. Zabijał z uśmiechem, demon zniszczenia z arabskiej baśni. Dopiero gdy przeciwnik padł na ziemię rażony kolejnym zaklęciem - wrócił do rzeczywistości. Syriusz. Harry. Trzeba im pomóc!
Bella.
Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z jej obecności, wcześniej odrzucał od siebie wszystkie myśli, był tylko zew krwi. Znał dobrze te taneczne ruchy, w jednej chwili wróciły wspomnienia, które tak długo w sobie tłumił. Walczyła z Syriuszem i dobrze wiedział, że to walka na śmierć i życie.
Zastygł w bezruchu. Trwało to najwyżej kilka sekund, ale w niektórych sytuacjach właśnie sekundy decydują o zwycięstwie lub klęsce. To była jedna z takich sytuacji - Remus do końca życia nie umiał sobie wybaczyć, że się wówczas zawahał.
- Syriusz!!! - usłyszał krzyk Harry'ego i pobiegł w tamtym kierunku. Kątem oka zarejestrował ruch, ale zaklęcie oszałamiające szybko ostudziło zapały przeciwnika.
- Syriusz!...
Widział, jak znika za zasłoną. Nie mógł sobie pozwolić na ból, dopiero potem, w samotności, będzie tłukł głową w ścianę. Dopiero wtedy.
Trzymał Harry'ego mocno, jakby chciał mu przekazać część swojej siły. Chłopak wyrywał się, gryzł, drapał, aż w końcu opadł z sił. Był jak przekłuty balonik.
- Nie możemy mu pomóc. On odszedł.
Uchwycił spojrzenie czarnych oczu, nienaturalnie rozszerzonych, pałających jakimś wewnętrznym blaskiem. Potem rozległ się trzask aportacji.
Poczuł odurzający zapach różanego olejku, cedru i piżma.
A może tylko mu się wydawało.