„Życie po religii”, Fakty i Mity, Nr 4 / 2013
Bajki wuja Benka
Najnowsza książka papieża Ratzingera skompromitowała autora.
Także w świetle ustaleń, jakie poczynili na temat Biblii katoliccy teologowie.
Ogromna większość katolików nie zdaje sobie sprawy, że istnieją badania nad Biblią,
poczynione w duchu naukowej analizy krytyczno-historycznej, prowadzone od pokoleń
także przez katolickich teologów, w tym duchownych. Te prace często nie zostawiają suchej
nitki na Starym i Nowym Testamencie, podają też w wątpliwość podstawowe dogmaty wiary.
Wiedzą coś niecoś o tym teolodzy, w tym absolwenci seminariów duchownych, ale nie
zachęca się ich do zgłębiania tej problematyki, aby nie mącić im w święconych głowach.
Sami też nie są zbyt gorliwi w tej dziedzinie, bo to jest wiedza, która mogłaby kosztować ich
utratę dobrego samopoczucia. I tak trwa ta religijna schizofrenia - nauka, nawet i katolicka,
głosi swoje, a kazania, katechezy oraz kościelne nauczanie zachowują się tak, jakby nic się
od stuleci nie zmieniło. Chodzi o to, oczywiście, aby przez głoszenie prawdy czy chociażby
wątpliwości nie stracić zgorszonych wiernych, czyli źródła dochodów.
Sprawa tego rozdźwięku powróciła ostatnio przy okazji publikacji książki Benedykta XVI
o dzieciństwie Jezusa. Papież, w końcu wybitny przed laty teolog katolicki, napisał swoją
pobożną opowiastkę tak, jakby o wszystkich wnioskach i wątpliwościach badaczy Nowego
Testamentu nigdy nie słyszał. Albo słyszał, ale je z tajemniczych powodów zlekceważył.
W polskich mediach przypomniał o tym Dariusz Kot, popularyzator wiedzy naukowej
na temat Biblii (prowadzi stronę jezushistoryczny.pl). Na łamach „Gazety Wyborczej"
przypomniał m.in. pracę Raymonda Browna pt. „Narodziny Mesjasza", która rozmija się
z twierdzeniami ogłoszonymi w nowej książce papieża.
Kot zwraca uwagę na to, że papież bagatelizuje podstawowe nieścisłości Nowego
Testamentu, które w dużej mierze kompromitują autorów Ewangelii jako osoby pretendujące
do miana solidnych dziejopisów. Najbardziej rzuca się w oczy rozbieżność w genealogiach
Jezusa. W NT są na przykład dwie zupełnie różne historie - jedna u Łukasza, druga
u Mateusza. Benedykt twierdzi, że nie należy się nimi przejmować. Ale skoro ewangeliści
(lub jeden z nich) pomylili się w tak podstawowej kwestii jak dzieje rodu Jezusa, to jak
w ogóle można brać poważne inne ich twierdzenia lub opisy?
Benedykt lekceważy także rożne przyczyny, dla których, według ewangelistów, Józef
i Maria znaleźli się w Betlejem. Jedną podaje Łukasz, drugą Mateusz. Nie zgadza się też
kwestia prześladowali małego Jezusa przez Heroda ze spisem Kwiryniusza. Dzieli je
w rzeczywistości „l0” lat, choć z Ewangelii wynika, że te wydarzenia miały odbywać się
w tym samym czasie. Papież sugeruje, że Kwiryniusz działał wcześniej, niż twierdzą
historycy. Kot zwraca uwagę, że papieskie wyjaśnienia rozbieżności są często „brane
z sufitu" - bez jakiekolwiek odniesienia do badań, źródeł czy dowodów. Można powiedzieć,
że to czyste „teologiczne chciejstwo", które ma zastąpić rzeczowe argumenty. Jak czegoś
nie wiadomo, to wymyśla się pomocną hipotezę, choć nie ma żadnych przesłanek do jej
przyjęcia.
Kot wyśmiewa też fantastyczną teorię, że Józef i Maria znaleźli się Betlejem,
bo przybrany ojciec Jezusa miał tam „posiadłość ziemską". Skąd Benedykt wytrzasnął
tę „posiadłość", nie wiadomo - dziwi natomiast fakt, że w tej sytuacji Jezus,
syn „posiadacza ziemskiego", musiał urodzić się w jakieś lichej stajni.
Kot przypomina też, że „poczęcie z dziewicy" u Mateusza wynika z tego,
że korzystał on z błędnego tłumaczenia proroctwa Izajasza, sporządzonego przez twórców
Septuaginty. Papież bez zająknięcia powtarza ten błąd, biorąc „dziewicze poczęcie" za dobrą
monetę. Brak wiedzy? Nie sądzę. Jest na to zbyt solidnie wykształcony. Raczej przezorna
troska o status quo i dobrobyt swojej religijnej korporacji.
MAREK KRAK