Niedokończona sprawa


Niedokończona sprawa



Rozdział 1




- Hermiono - syknął Neville Longbottom - czy twoim zdaniem te kwiaty są w porządku?
- Tak, Neville - odszepnęła dziewczyna, ostrożnie mieszając w ich kociołku i zerkając w stronę profesora Snape'a wiecznie czyhającego na ich najdrobniejszą pomyłkę. - Są identyczne jak te na obrazku w książce, nie sądzisz?
- No tak - zgodził się chłopak - ale coś mi się w nich nie podoba.
- Może chcesz poprosić profesora Snape'a, żeby dał ci inne? Słyszałeś chyba jak mówił, że te kwiaty są bardzo rzadkie i ciężko je zdobyć?
Neville wzruszył ramionami i dodał ususzone płatki do eliksiru. Nie minęła nawet sekunda, kiedy mikstura zmieniła barwę na przezroczysto-niebieskawą. Chłopak zamieszał gęstą, lepką substancję, obserwując, jak opalizująca powierzchnia lekko faluje. Miał nadzieję, że chociaż raz Severus Snape znajdzie sobie inną ofiarę. Niestety to nie był ten dzień.
- Cóż - drwiący głos Snape'a sprawił, że para uczniów podskoczyła nerwowo. - Skończyliśmy już, panno Granger? Z pewnością chcemy się znowu popisać, nieprawdaż?
- Tak, proszę pana, to znaczy nie panie profesorze - jąkała się Hermiona. Nawet teraz, w połowie ich ostatniego roku, Snape nie przepuścił żadnej okazji, żeby uprzykrzyć im życie.
- Jeżeli już skończyliście i zrobiliście wszystko poprawnie, w co szczerze wątpię, to eliksir powinien uśpić was na parę minut. Które z was go wypróbuje?
- Ja - powiedziała Hermiona stanowczo, zanim Snape zaczął znęcać się nad Nevillem. Zaczerpnęła trochę ciemnoniebieskiej mikstury, wzięła głęboki oddech, przysunęła sobie stołek i wypiła eliksir. Ostatnią rzeczą, którą zobaczyła, zanim straciła przytomność, były czarne oczy Snape'a.
- No cóż, tak właśnie działa ten eliksir - warknął Snape, kiedy Hermiona osunęła się na ławkę, a chochla z brzdękiem potoczyła się po podłodze. Zajrzał do kociołka.
- Jednak Gryffindor traci pięć punktów, kolor jest nieprawidłowy. Eliksir powinien być ciemnogranatowy, a ten ma jedynie granatową barwę. Longbottom, obudź swoją partnerkę i posprzątaj.
- Tak, panie profesorze - odetchnął z ulgą Neville. Wyciągnął rękę i potrząsnął ramieniem Hermiony. Kiedy to nie pomogło, potrząsnął nią trochę mocniej. - Hermiono. Obudź się.
- Nawet tego nie umie pan zrobić prawidłowo, panie Longbottom? - spytał kwaśno Snape. Zacisnął długie palce na ramieniu Hermiony i potrząsnął nią szorstko. - Proszę się obudzić, panno Granger!
Jednak zamiast otworzyć oczy, Hermiona przechyliła się gwałtownie do tyłu i tylko uchwyt Snape'a uratował ją przed rozbiciem głowy o posadzkę.

Nie żeby na dłuższą metę to miało jakiekolwiek znaczenie.


* * *

- Martwa? Jak to martwa? Ja nie mogę być martwa! - Hermiona podparła się pod boki i tupnęła nogą ze złością.
Nie przyniosło to oczekiwanego efektu, ponieważ jej niematerialna stopa nie wywołała żadnego dźwięku przy uderzeniu.
Szara Dama westchnęła lekko zirytowana.
- Mówiliśmy ci już tyle razy. Otrułaś się ostatnią miksturą Neville'a Longbottoma.
- Ostatni eliksir Neville'a? Czy on też nie żyje?
- Nie - odpowiedział duch Ravenclawu. - Kiedy profesor Snape nie mógł cię obudzić, kazał wszystkim uczniom opuścić salę i zapieczętował klasę.
- Więc to nie był jego ostatni eliksir, prawda? - Hermiona wytknęła tę sprzeczność. - On będzie robił jeszcze inne eliksiry.
Szara Dama ponownie westchnęła.
- Na początku zawsze tak jest - powiedział Sir Nicholas do Szarej Damy. - Zmarli zawsze mają małe trudności z przystosowaniem się.
- Zmarli? - prychnęła Hermiona. - Ja nie zdałam jeszcze nawet moich owutemów! Jak mogę być martwa?
- Próbujemy ci to właśnie powiedzieć, Hermiono - mogę cię tak nazywać, prawda? - zostałaś otruta. Przypadkowo, oczywiście, ale mimo to nie możesz się dalej zaliczać do żywych.
- Jesteś teraz jedną z nas - radośnie oznajmił Sir Nicholas. - Będzie naprawdę miło mieć nowego ducha w zamku. Odkąd dołączyła do nas Jęcząca Marta nie pojawił się nikt nowy.
- Ja NIE chcę być duchem! - odpowiedziała Hermiona. - Mam jeszcze tyle rzeczy do zrobienia! Nie skończyłam jeszcze szkoły, nie wspominając już o Voldemorcie, który wciąż hula po świecie.
- Wkrótce odkryjesz, że te rzeczy nie są już dla ciebie tak ważne, jak za życia - próbowała uspokoić ją Szara Dama - W końcu to nie są już nasze problemy.
- Ale ja jestem jeszcze dziewicą! - krzyknęła Hermiona i w tym momencie dowiedziała się, że duchy potrafią się rumienić. Szara Dama co prawda uśmiechała się figlarnie, ale policzki Sir Nicholasa pokryły się jakimś dziwnym srebrnym cieniem.
Przewracając oczami, odwróciła się od pary przyjaznych duchów i rozpoczęła wędrówkę przez opustoszałe korytarze. Kiedy dostrzegła światło księżyca wpadające przez wysokie, wąskie okna zdała sobie sprawę, że musiało już być bardzo późno. Nie była do końca pewna, w której części zamku się znajduje, ale z pewnością była w Hogwarcie. Miała uczucie, że już kiedyś, za życia, tędy przechodziła, ale niestety w niczym to jej nie pomagało. Przemierzając jeden korytarz za drugim, w końcu zauważyła zarys schodów, które wydały jej się znajome. Szybko znalazła się w znanym otoczeniu, w szerokim korytarzu przed Wielką Salą.
- Wiesz, teraz możesz przenikać przez ściany - oznajmił radośnie przyjazny głos.
Hermiona podskoczyła i pisnęła. Sir Nicholas wyglądał na lekko urażonego.
- Naprawdę, panno Granger. Chciałem tylko służyć pomocą.
- Przepraszam, Sir Nicholasie. Zaskoczyłeś mnie.
Zmarszczyła brwi, kiedy zorientowała się, że jej praktyczne półbuty znajdują się kilka cali nad podłogą, a ona tak naprawdę unosi się w powietrzu.
Skoncentrowała się i po chwili zaczęła opadać coraz niżej, aż w końcu jej stopy dotknęły posadzki.
- Cóż, jesteś teraz jednym z duchów, młoda damo. Twoim zadaniem jest straszenie innych - jedna z zalet bycia martwym, nieprawdaż?
- Wspaniała - wymamrotała słabo. - W tej chwili, tak naprawdę pragnę jedynie uzyskać kilka odpowiedzi. Ostatnie, co pamiętam, to pracownia eliksirów. Zacznę tam i zobaczę, czego się dowiem.
- Doskonały pomysł panno Granger. Ostatecznie, im szybciej przyzwyczaisz się do nowej sytuacji, tym lepiej się poczujesz. Zawołaj mnie, jakbyś potrzebowała pomocy - wdzięczył się Sir Nicholas, bezmyślnie miętosząc swoją przekrzywioną krezę, i szczerzył się do niej radośnie.
Hermiona zdobyła się na słaby uśmiech i odeszła, woląc nie myśleć, co ten uprzejmy duch właśnie sobie poprawia.
Schody prowadziły w dół, do lochów, ziejących intensywną czernią spotęgowaną jeszcze późną godziną, ale, o dziwo, mimo ciemności Hermiona widziała wszystko bardzo wyraźnie. Wielkim zaskoczeniem było też to, że w ogóle nie przejmowała się zapuszczaniem w nieznane korytarze, tym czy będzie miała co jeść, czy czymkolwiek innym. Niepewność trochę ją irytowała ale nic poza tym.
Hermiona zatrzymała się przed drzwiami klasy, chcąc zapukać, i zobaczyła tylko swoją bladą, półprzezroczystą dłoń. Uważnie przyjrzała się swoim rękom i rozpostarła palce; wyglądałyby tak samo jak zawsze, gdyby nie fakt, że mogła przez nie dostrzec ścianę. Na rękawie czarnej szaty nadal widniała plama, przypadkiem zrobiona przez Rona podczas lunchu. Odznaka Naczelnego Prefekta dalej była lekko przekrzywiona, tak jak tego ostatniego poranka. Krytycznie przyjrzała się swojemu mundurkowi i stwierdziła, iż mimo zaistniałych okoliczności, prezentował się w miarę znośnie, pomijając lekko opadniętą skarpetkę. W ogóle jakim cudem skarpetka ducha mogła się zsunąć z nogi?
Wzruszając ramionami Hermiona ponownie uniosła dłoń żeby zapukać.
Jej pięść przeniknęła przez drewno. „No dobra” - mruknęła pod nosem i biorąc głęboki wdech, zamknęła oczy i zanurkowała w drzwi.
Już po drugiej stronie ostrożnie otworzyła oczy. Wymknęło jej się ciche westchnienie ulgi. Klasa była oczywiście pusta, ale zauważyła smugę światła w drzwiach prowadzących do gabinetu Mistrza Eliksirów. Kiedy się do nich zbliżyła, mogła zobaczyć Severusa Snape'a siedzącego przy biurku i przeglądającego papiery. Jego czarne włosy zwisały w strąkach wzdłuż twarzy, a jego nieprzystępna, kanciasta twarz w świetle świecy wyglądała chyba jeszcze bardziej ponuro niż zwykle.
Nie mogąc zapukać w drzwi, Hermiona odchrząknęła.
- Profesorze Snape?
- Jest późno panno Granger i dawno już rozpoczęła się cisza nocna. Wierzę, że ma pani jakiś wyjątkowy powód… - przerwał nagle. - Panna Granger? - zapytał, a jego głos wzniósł się o kilka tonów. Ze zdziwienia potrącił łokciem kałamarz stojący na biurku. Tłumiąc przekleństwo złapał małe srebrne naczynie powstrzymując od sturlania się na podłogę i postawił na blacie.
- Panna Granger - powtórzył już bardziej opanowanym głosem. - Wygląda to na nadzwyczaj nieprzewidziany rozwój wypadków. - Uniósł palce i z niesmakiem spojrzał na kapiący z nich atrament.
- Doprawdy? - odpowiedziała rozdrażniona. - Niech pan sobie wyobrazi jak ja byłam zdziwiona.
Ponure spojrzenie którym ją obdarzył nie zdołało zbić jej z tropu.
- Miałam nadzieję, że pan, panie profesorze, będzie w stanie powiedzieć mi, co się wydarzyło. Jak długo jestem martwa? Co się w ogóle stało?
- Proszę usiąść - powiedział niechętnie, po czym wskazał swoją poplamioną atramentem ręką na drewniane krzesło stojące po drugiej stronie biurka.
Hermiona zbliżyła się z lekką obawą - na szczęście udało jej się usiąść, a nie przeniknąć przez mebel. Uśmiechnęła się z ulgą i popatrzyła uważnie na Mistrza Eliksirów, który właśnie wycierał ręce chusteczka do nosa.
- Odpowiadając na pierwsze pytanie, panno Granger, umarła pani zaledwie tydzień temu. W piątek. Razem z Nevillem Longbottomem pracowaliście wtedy nad eliksirem.
- Krople Błyskawicznego Snu - dodała Hermiona marszcząc czoło, kiedy powróciły wspomnienia. - Ale zrobiliśmy go przecież dobrze! - zaprotestowała.
- Tak, zrobiliście - przyznał niechętnie Snape. - Mniejsza o to. Zamiast zasnąć, umarłaś. Prawie natychmiast, w gruncie rzeczy. Kierując się sugestią pana Longbottoma, poprosiłem profesor Sprout o sprawdzenie kwiatów kapturnika używanych podczas warzenia. Okazało się, że rośliny były zarażone jakimś rodzajem grzyba.
Przerwał i zaczerpnął powietrza. - Tak naprawdę panno Granger, dzięki temu, że skończyła i wypróbowała pani eliksir jako pierwsza, koledzy zawdzięczają pani życie. Jeśli wszyscy spróbowaliby mikstury, prawdopodobnie wszyscy umarliby w przeciągu paru minut.
- Och - westchnęła Hermiona z ulgą, że jej koledzy nie zostali wybici co do nogi, ale oczywiście nieco mniej uradowana z powodu ceny, którą przyszło jej za to zapłacić.
- Cóż, mam nadzieję, że pański dostawca dostał to, na co zasłużył - dodała ostrzejszym tonem.
- Można tak powiedzieć - odpowiedział ze zwodniczą uprzejmością. - Przypuszczam, że planuje ufundować stypendium pani imienia.
- O Merlinie! - wykrzyknęła nagle Hermiona, przypomniawszy sobie o czymś.
- Co z moimi rodzicami? I z Harry'm i Ronem? Musieli szaleć z rozpaczy.
- Twoi rodzice byli załamani - odparł Snape. - Otrzymali ciało po nabożeństwie żałobnym w poniedziałek, a pogrzeb odbył się wczoraj po południu. Byli na nim twoi przyjaciele oraz większość kadry.
- Był pan na moim pogrzebie? - spytała zaskoczona.
Snape wyglądał na lekko zakłopotanego. - Umarła pani w mojej klasie. To było właściwe, żebym w nim uczestniczył.
- Jak się mają Harry i Ron? - zapytała, nie będąc do końca pewna czy siedzący naprzeciwko mężczyzna zechce odpowiedzieć na to pytanie. - Nawet nie wyobrażam sobie, jak bardzo mogą być przygnębieni.
- Jak mniemam radzą sobie.
- Muszę iść się z nimi zobaczyć - zadumała się dziewczyna.
- Jest już bardzo późno panno Granger - zauważył Snape. - Może powinna pani zaczekać do rana.
- Och, tak, jasne.... - Hermiona przechyliła głowę, zastanawiając się nad czymś. - Dlaczego jest pan taki miły? - zapytała. - Z reguły jest pan o wiele bardziej nieprzyjemny. - W momencie kiedy to powiedziała, zapragnęła cofnąć czas, przynajmniej dotąd, aż dowie się, czy Gryffindor może tracić punkty przez zachowanie gryfońskich duchów
- Panno Granger, jest pani martwa i tylko dzięki temu cała klasa jeszcze żyje. W tych okolicznościach zapewne rozumie pani moją wyrozumiałość. - Wbrew łagodnie brzmiącym słowom, rozdrażnienie profesora zaczynało być widoczne.
- Tak mi się zdawało - zgodziła się.
- Dobrze. Teraz. Idź precz. Mam dużo rzeczy do zrobienia i żadną z nich nie jest pozwalanie na marnowanie mojego czasu przez ducha, a tym bardziej takiego ducha.
Hermiony nie zaskoczył nagły powrót Snape'a do swojego zwykłego stylu bycia, była raczej zdziwiona, że w ogóle kłopotał się odpowiadaniem na jej pytania. Uniosła się z krzesła, nie zwracając uwagi na to, że jej stopy znajdowały się kilka cali nad podłogą.
- Dziękuję panu. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam za bardzo.
Nie zaszczycił jej odpowiedzią, więc opuściła gabinet, już tylko z lekkim wahaniem zanurzając się w wyjściowych drzwiach. Potem zatrzymała się na zewnątrz zastanawiając się, co ze sobą począć.
Przez pozostałą część nocy i wczesny ranek zajmowała się eksploracją lochów, wtykając w ściany najpierw swoją rękę, a po niej głowę, co rusz odkrywając zapasowy pokój lub jeszcze jeden korytarz.
Dotarła do niej ironia sytuacji. Teraz, kiedy miała praktycznie nieograniczony dostęp do magazynu Snape'a, w żaden sposób nie mogła tego wykorzystać. Kiedy zbierała się na odwagę, żeby zacząć przenikać przez ściany na ślepo, promienie słoneczne zaczęły przesączać się przez małe okna, pozwalając jej stwierdzić, że znajdowała się prawdopodobnie w pokojach Slytherinu. Cóż, obecność zielonych i srebrnych kotar przy wąskich łóżkach rzucała się w oczy.

* * *

Korytarze przemierzali nauczyciele i uczniowie. Hermiona przepływała między nimi, dopóty, dopóki nie dotarła do wieży Gryffindoru.
Dla człowieka przejście przez ducha było uważane za bardzo niegrzeczne i przypuszczała, że w drugą stronę było podobnie. Nie mogła sobie przypomnieć przenikającego przez nią ducha, kiedy jeszcze żyła, ale nigdy nie zwracała na to większej uwagi. Teraz żałowała, że tego nie robiła.
Gruba Dama miała czas tylko, żeby otworzyć usta, kiedy Hermiona zanurzyła się w obrazie i przeszła przez otwór. Kilku Gryfonów było w pokoju wspólnym, ale uczniowie byli przyzwyczajeni do duchów wałęsających się po zamku. Nikt nie podniósł głowy, kiedy przepłynęła obok i nikt nie zauważył, że ich dawna Prefekt Naczelna stała się jednym z nich.
Dormitorium siódmoklasistów znajdowało się na szczycie schodów. Hermiona nie przejmowała się w ogóle pukaniem, tylko po prostu wsunęła się do środka, na co znajdujący się tam właśnie Seamus Finnegan wydał raczej dziewczęcy pisk i pospiesznie zasłonił bokserki szatą.
- Nie ma tu Harry'ego i Rona? - spytała, rozglądając się po prawie pustym pokoju.
- Są na treningu - Seamus złapał oddech i wskazał na boisko do quidditcha, a następnie konwulsyjnym gestem złapał opadającą szatę.
- Nie przejmuj się Seamus - powiedziała Hermiona. - Nie byłam zainteresowana w zeszłym roku i z pewnością nie jestem zainteresowana teraz. - Wysunęła się przez drewniane drzwi, zanim zaskoczony Seamus zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
Boisko do quidditcha znajdowało się po zachodniej stronie zamku, którego bryła, widoczna w całej swej okazałości, skąpana była w promieniach wschodzącego słońca.
Hermiona zawahała się na progu, zastanawiając się czy będzie w stanie opuścić zamek, ale nie napotkała żadnego oporu, kiedy stanęła na trawie. Chociaż czuła chłód rosy pod stopami, nie zostawiała za sobą żadnych śladów.
Zauważyła dwóch chłopców niosących swoje miotły na ramionach i wlokących się w posępnej ciszy wzdłuż skraju boiska. Wszystko w nich, poczynając od zgarbionych ramion, do milczenia, które wisiało pomiędzy nimi, mówiło o ich obecnym stanie. Przez moment Hermiona nie chciała im przeszkadzać, ale po chwili zorientowała się, że to ona jest powodem ich załamania.
- Harry? Ron? - zawołała cicho.
Chłopcy zatrzymali się. Popatrzyli po sobie nerwowo i w widoczny sposób zbierali się na odwagę, by się obejrzeć. Ich okrzyki zabrzmiały wyjątkowo zgodnie.
- Oh, na miłość boską! - zbeształa ich Hermiona. - Co jest z wami? Widywaliśmy duchy każdego dnia odkąd przybyliśmy do Hogwartu!
- Her-Her-Her - jąkał się Ron.
- Hermiona - krzyknął Harry.
- Jesteś duchem! - powiedzieli jednocześnie.
Dziewczyna przewróciła oczami.
Nadzieja czarodziejskiego świata. Doprawdy.
- Jesteś duchem - powtórzył Ron. - Normalnym, najprawdziwszym duchem!
Chłopcy równocześnie spróbowali ją uścisnąć, co skończyło się wpadnięciem sobie w objęcia, kiedy ich ramiona przeniknęły przez Hermionę.
- Argh - powiedział Ron, wyplątując się z objęć Harry'ego.
Harry poprawił okulary.
- Naprawdę, cieszę się, że cię widzę, nawet jeśli nie mogę cię uścisnąć. Bardzo za tobą tęskniliśmy Hermiono.
- Tak - potwierdził Ron, wzdychając ciężko. - Naprawdę tęskniliśmy. Było okropnie. Cały czas martwiliśmy się o Harry'ego, że zostanie zabity przez Sama-Wiesz-Kogo, a teraz ty tak po prostu umarłaś przez jakieś głupie kwiaty.
- No, przykro mi. Ja też nie jestem zachwycona tą sytuacją.
- Ale jak to się stało? - zapytał Ron. - Ty przecież jesteś martwa!
- Według Szarej Pani mam jakąś niedokończoną sprawę, więc wróciłam jako duch.
- Niedokończoną sprawę? - zapytał Harry.
- Wiesz, przez ostatnie parę tygodni miałam chyba lekką obsesję na punkcie moich owutemów.
- Chyba miesięcy - mruknął Ron.
- Więc - oto jestem. - Hermiona rozpostarła ramiona, tym gestem jakby prezentując swoją przezroczystą osobę.
- Tak bym chciała móc was uściskać - przyznała się.
- Ja też - powiedział Harry. - Ale i tak dobrze mieć cię tu z powrotem… To już nie boli tak bardzo.
- Taa. Nadal jest okropnie, ale cieszę się, że wróciłaś - powiedział Ron, a cień uśmiechu rozjaśnił jego twarz. Harry także wyglądał na zadowolonego. Hermiona rozpromieniła się w odpowiedzi, zachwycona, że może ponownie być razem z przyjaciółmi.
- Myślicie, że moglibyście napisać za mnie do moich rodziców? Mam teraz małe problemy z trzymaniem pióra, ale chciałabym im wysłać wiadomość.
- Jasne - zgodził się Harry. - Tylko nie wiem czy to im jakoś pomoże. I tak przecież nie możesz ich odwiedzić przecież to wiesz, prawda?
- Nie? - Hermiona zdumiała się głośno. - Duchy nie mogą podróżować? Czy nie są w stanie?
- Merlinie. Jest martwa i nadal zadaje pytania - jęknął Ron i rozanielony wyraz zagościł na jego twarzy.
- Przypuszczam, że jak zwykle, będziesz chciała sprawdzić to w bibliotece, nie?
- Oczywiście - odpowiedziała Hermiona uśmiechając się szeroko. - Mam masę rzeczy do przeczytania.
Z boiska rozległ się czyjś głos, wołający chłopców.
- Już idziemy - odwrzasnął Ron.
- Musimy iść - powiedział Harry pośpiesznie. - Już przegapiliśmy dwa treningi i jeśli opuszczę trzeci, będę musiał zrezygnować z funkcji kapitana.
- Spotkamy się w bibliotece po lunchu - powiedział Ron. - Naprawdę dobrze cię wiedzieć Hermiono. Cieszę się, że nadal będziesz w pobliżu.
Hermiona pomachała im, kiedy odbiegli w stronę boiska, a jej serce rosło, kiedy widziała ożywienie w ich krokach - już wiedzieli, że wróciła. Może nie do końca w tej samej postaci, ale wciąż jako ich przyjaciółka i powierniczka. Uśmiechając się do siebie wróciła do zamku, zauważając, że samo przebywanie w środku tej potężnej, kamiennej budowli sprawia, że czuje się wygodnie i bezpiecznie.
Kiedy ponownie udała się do wieży Gryffindoru, pamiętała żeby powiedzieć „przepraszam” Grubej Damie, zanim przeniknęła przez jej portret. Nie miała pojęcia jakie jest hasło i szczerze mówiąc, nie obchodziło jej to. Jak zwykle w sobotę, pokój wspólny był pusty. Inni Gryfoni byli albo na śniadaniu, albo jeszcze spali.
Gdy znalazła się na górze była trochę zaskoczona, widząc tylko dwa łóżka w pokoju, który zajmowała przez ostatnie sześć lat razem z Parvati Patil i Lavender Brown. W miejscu, gdzie kiedyś stało trzecie, leżało tylko kilka pudeł, z których jedno zawierało jej podręczniki. Żadnego śladu po kufrze, ubraniach, zniknęła nawet miska Krzywołapka. Wolała nie myśleć, co stało się z kotem, który był jej towarzyszem przez ostatnie pięć lat, mogła tylko mieć nadzieję, że rodzice zabrali go ze sobą do domu.
Przez uchylone drzwi dotarły do niej głosy koleżanek i Hermiona wyprostowała się, ciesząc w myślach na wylewne powitanie swoich przyjaciółek. Zamiast tego, dwie dziewczyny które weszły do pokoju nie przerywając rozmowy, zobaczywszy Hermionę w jej nowej postaci, natychmiast upuściły na podłogę niesione właśnie przybory toaletowe i zaczęły krzyczeć.
- Och, zamknijcie się obydwie na chwilę - zażądała gniewnie.
W przeciwieństwie do Rona i Harry'ego, dziewczyny zaczęły krzyczeć jeszcze głośniej, obejmując się kurczowo, dopóki nagle nie przypomniały sobie, że mają nogi i nie rzuciły się z powrotem do drzwi.
Jednak hałas zwrócił uwagę innych Gryfonów, wracających właśnie ze śniadania. Zaciekawiony tłum zaczął się gromadzić w korytarzu.
- Widzicie? Nie oszalałem! - oświadczył Seamus, już w pełni ubrany. Wskazał na Hermionę - Mówiłem wam, że ją widziałem! - Stojący obok niego Neville i Dean przytaknęli.
- Co ma znaczyć to całe zamieszanie? - zapytał ostry głos, a uczniowie niechętnie zrobili przejście swojej Opiekunce Domu. Profesor McGonagall ponagliła szóstoklasistów do szybszego zejścia jej z drogi i zatrzymała się na progu pokoju.
- Na Merlina - wykrzyknęła, kiedy zobaczyła Hermionę stojącą obok swoich książek.
- Dzień dobry pani profesor - powiedziała ta grzecznie.
Usta McGonagall otworzyły się i zamknęły trzy razy, zanim profesor była w stanie coś powiedzieć.
- Dzień dobry. Jesteś duchem Hermiony Granger?
Zdziwiona tymi słowami Hermiona skinęła głową.
- Rozumiem - powiedziała starsza czarownica. - Jakie są twoje zamiary?
- Nie mam żadnych - odpowiedziała zakłopotana Hermiona. - Ja tylko się obudziłam, albo zmaterializowałam, czy jak tam to się nazywa. Chciałabym wiedzieć co straciłam. - Wskazała na książki, które towarzyszył jej przez całą szkolną karierę. - Najwyraźniej jednak przybyłam zbyt późno, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie.
- Martwisz się o swoje książki? - zapytała szorstko profesor McGonagall. - Czy masz jakieś życzenia, co się ma z nimi stać?
Powoli zaczynając czuć irytację, Hermiona skrzyżowała ramiona.
- Nie za bardzo. Chyba, że Ginny Weasley by je chciała.
- Panno Weasley - zawołała przez ramię McGonagall. - Możesz tu podejść na chwilę?
Ładna rudowłosa dziewczyna pojawiła się w drzwiach i pomachała im energicznie.
- Cześć Hermiono. Jak się czujesz?
- Martwa, oczywiście - odpowiedziała Hermiona uśmiechając się. Ginny także odpowiedziała uśmiechem, choć według Hermiony nieco wymuszonym.
- Chciałabyś moje książki? Nie będziesz ich potrzebować, aż do następnego roku, ale chciałabym ci je dać. Najwyraźniej moi rodzice… - głos się jej załamał, ale zmusiła się, żeby mówić dalej - moi rodzice nie chcieli ich wziąć.
Ginny skinęła głową i machnęła różdżką, a książki uniosły się i poszybowały za nią. Tłum stojący za McGonagall rozstąpił się by ją przepuścić.
Kiedy odeszła, Opiekunka Gryffindoru rzuciła Hermionie swoje słynne spojrzenie - A co z resztą rzeczy?
- Nie obchodzi mnie to - powiedziała Hermiona. - Chociaż… Co się stało z moją różdżką? - Przeszukała swoje szaty, ale mała kieszeń w jej mundurku była pusta.
- Twoja różdżka została spalona podczas pogrzebu - powiedziała nauczycielka. - Czy jest jeszcze coś, o co chciałabyś zapytać?
Chciałabym wiedzieć czemu zachowujesz się tak dziwnie - pomyślała Hermiona, ale nie powiedziała tego na głos. Potrząsnęła tylko głową.
- W takim razie, panno Granger, muszę pani przypomnieć, że duchy Hogwartu nie mogą przebywać w pokojach wspólnych i dormitoriach uczniów. Możesz przebywać w całym zamku, oprócz wieży Gryffindoru.
Hermiona poczuła się jakby została spoliczkowana. Gorzej, czuła się jakby się jej wyparto. Widziała surową, nieprzejednaną twarz McGonagall i nerwowe ruchy zażenowanych kolegów i koleżanek, odkryła, że nikt nie śmie nawet na nią spojrzeć.
- Rozumiem - wyszeptała. Nie będąc do końca pewną, jak to zrobiła, Hermiona rozpłynęła się w powietrzu…

Rozdział 2





Kiedy Hermionie w końcu udało się zmaterializować i poszybować do biblioteki, Harry i Ron już tam czekali. Chłopcy rozparli się na swoich krzesłach i tępo wpatrywali się w okładki podręczników, sprawiając wrażenie, jakby myśleli o wszystkim innym, tylko nie o nauce.
- Cześć - powiedziała cicho i chłopcy podnieśli głowy.
- Gdzie byłaś? - dopytywał się Ron. - Czekaliśmy tutaj całe wieki.
- Przepraszam, miałam mały problem. - Przez chwilę pociągała nosem zdecydowanie nie chcąc wybuchnąć płaczem. Wolała nawet nie myśleć, że ktoś mógłby ją porównać do Jęczącej Marty.
- Słyszeliśmy co się stało - powiedział Harry. - Wszyscy w pokoju wspólnym zachowywali się bardzo dziwnie. Nie mam pojęcia czemu tak się przejmują. Byłem pewien, że ucieszą się z twojego powrotu.
Hermiona wtuliła głowę w ramiona.
- Może i byłam Prefekt Naczelną, ale nie sądzę, żeby byli oni moimi przyjaciółmi.
- Nie ma znaczenia czy i jak bardzo cię lubili - powiedział Ron stanowczo. - Oni myślą tylko o sobie. To, że stałaś się duchem, uświadomiło co poniektórym, że także mogą umrzeć.
- Hermiono, nie przejmuj się tym. Cieszymy się, że jesteś z nami - powiedział Harry. - I nie obchodzi mnie, co myślą inni, zawsze będziesz naszą przyjaciółką.
Hermiona westchnęła i uśmiechnęła się nieśmiało.
- Dziękuję Harry, nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
- Tak się składa, że wiem - odparł, poprawiając okulary na nosie. - Więc, czego mamy szukać? Powinniśmy się dzisiaj uczyć, ale myślę, że poświęcimy ten czas na polowanie duchy.
Ron jęknął, ale bez dalszych protestów przysunął do siebie stos książek i zaczął je wertować, kłócąc się z Harrym nad znaczeniem duchów i różnicami w ich historii. Niestety, żadna z tych pozycji nie zawierała informacji dotyczących Hermiony. Większość skupiała się na przebiegu różnych nawiedzeń albo na zaklęciach, które mogły powstrzymać lub wygnać ducha. Kilka ostatnich sprawiło, że Hermiona poczuła się niepewnie, ale na szczęście były one na tyle skomplikowane, że do ich rzucenia potrzebne były umiejętności, przewyższające możliwości większości czarodziejów i czarownic.
Mgliście pamiętała, że Jęcząca Marta po swojej śmierci nękała Olivię Hornby, zmorę swojego życia. Skończyło się to dopiero, gdy minister rzucił na nią zaklęcie egzorcyzmujące jakiegoś specjalnego typu, które uwięziło nastolatkę, w miejscu gdzie umarła - w łazience.
Dla Harry'ego i Rona rozmowa z Hermioną niczym się nie różniła od setek innych, które odbywali wieczorami w bibliotece. Dziewczynę ogromnie cieszyło przebywanie w ich towarzystwie, a szczególnie to, że traktowali ją tak, jak gdyby nic się nie stało. Jak nigdy przedtem, cieszyła się z ich narzekania, kiedy zagoniła ich do książek, chociaż Ron narzekał na niesprawiedliwość faktu, że Hermiona nie będzie musiała już nigdy się uczyć. W zamian Harry wytknął mu, że dla ich przyjaciółki to taka sama sytuacja, jak gdyby oni już nigdy nie mogli grać w quidditcha. Wywołało to nerwowe wzdrygnięcie się Rona i skutecznie uciszyło wszelkie jego narzekania.

* * *

Kiedy kilka następnych dni minęło jej nadspodziewanie szybko. Hermiona zrozumiała, że Szara Dama miała rację, mówiąc jej, że teraz inaczej będzie postrzegać upływ czasu. Nie potrzebowała już snu w typowym tego słowa znaczeniu, ale często zauważała, że jej myśli zaczynają błądzić, a w chwilach, kiedy słońce wschodziło i wspinało się po nieboskłonie, ona sama staje się dziwnie nieobecna. Mało co zwracało jej uwagę do momentu, kiedy nie zaczynało się zmierzchać, a gasnące promienie prześwitujące przez witrażowe okna budziły ją, jak każdy wschód słońca za życia.
Nieraz budziła się z zamyślenia i odkrywała, że znajduje się w klasie Eliksirów, wisząc nieruchomo nad stołem, przy którym ona i Neville Longbottom warzyli ten nieszczęsny eliksir.
Inne duchy funkcjonowały w mniej więcej tych samych godzinach co Hermiona i dziewczyna szybko poznała zasady, obowiązki i nieliczne plusy bycia hogwardzkim duchem. Jej zdaniem było to bardzo zbliżone do bycia znowu na pierwszym roku, mimo, że nie uczęszczała na zajęcia. W zamian za to, miała nieskończoną ilość wykładów Szarej Damy i Krwawego Barona, zawierających informację o tym, co dobrze wychowany duch mógł robić, a czego nie. Widocznie mieli oni bardzo sztywne zasady co do tego, jak powinny zachowywać się duchy Hogwartu i pomimo jej niezliczonych prób sprowadzenia rozmowy na inne tory i dowiedzenia się czegoś ciekawego, rezydenci zamku trzymali się utartego schematu.
Pierwsza brzmiała, nie przenikać przez ludzkie ciało, ponieważ było to nieprzyjemne dla obu stron. Nawiedzanie dormitoriów wszystkich czterech Domów było wykluczone, co tłumiło w zarodku rosnącą pokusę Hermiony, by zmienić życie Draco Malfoya w piekło. Każdy duch miał też obowiązek zawiadamiać Krwawego Barona o wyjątkowo złym zachowaniu Irytka. Jako, że Poltergeist zawsze zachowywał się skandalicznie, w praktyce rzadko który z duchów się tym przejmował.
Duchy nie mogły także przeszkadzać uczniom i nauczycielom podczas zajęć. Szczerze mówiąc Hermiona lubiła uczestniczyć w normalnym rozkładzie dnia i nadal brała udział w swoich ulubionych zajęciach, unosząc się wysoko przy krokwiach sal, kiedy jej rówieśnicy kontynuowali lekcje bez niej.
Postępując ściśle według zasad, Hermiona powinna zachowywać się cicho i pozostawać niewidzialną przez cały szkolny dzień, ale stawanie się niewidzialną i powrót do normalnej postaci, sprawiał jej na początku trochę trudności. Sir Nicholas był pod tym względem szczególnie pomocny i pomimo, że jego uwaga była trochę zbyt mocno skupiona na niej, była wdzięczna za jego rady i instrukcje. Zrzuciła zachowanie Nicka na karb tego, że był oficjalnym duchem Gryffindoru, a ona, jako Gryfonka, była w gruncie rzeczy jego rodziną.
Kilka tygodni po jej śmierci, duchy Hogwartu zorganizowały rodzaj przyjęcia debiutanckiego dla Hermiony, zapraszając wszystkie okoliczne zjawy, żeby mogły ją poznać. Jeźdźcy bez Głów przesłali jej śliczną wiązankę ze zwiędłych róż, jednak bardziej po to, żeby zirytować Nicka i przepraszali za swoja nieobecność, tłumacząc się udziałem w Międzynarodowych Rozgrywkach Głowopolo, odbywających się tego wieczoru. Wszystkie duchy z kraju, a kilka nawet z dalszych stron, przybyły, żeby zobaczyć nowego członka w swoich szeregach, udzielić niepotrzebnych porad i generalnie zanudzić się nawzajem na śmierć, jakby mogło to cokolwiek zmienić.
Jęcząca Marta, która też pojawiła się wśród gości, kiedy zorientowała się, że nie jest już najmłodszym duchem w zamku, nie zaszczyciła ich swoją obecnością nawet przez pół godziny. Hermiona próbowała ją przekonać, że tak naprawdę Marta umarła mając szesnaście lat, a ona sama ma już osiemnaście, ale starszy duch był zbyt rozgoryczony, żeby słuchać jakichkolwiek wyjaśnień. Odleciała do lochów tonąc w łzach. Jej rozpaczliwe zawodzenie obudziło kilku Ślizgonów, a Flich przez dwa dni narzekał na rozlaną wodę wokół jej łazienki.

***

Drzwi klasy Eliksirów otworzyły się z mniejszym impetem niż zwykle. Był już późny wieczór, więc Severus był prawie pewny, że w sali nie będzie żadnych uczniów, którzy na jego widok wzdrygną się z zaskoczenia. Jakież więc było jego zdziwienie, gdy zauważył, że klasa nie była jednak tak pusta jak się spodziewał.
- Co tu robisz, Granger? - spytał, kiedy rozpoznał intruza. - Nie powinnaś czasem straszyć gdzieś indziej?
Hermiona ocknęła się ze swojej wczesno wieczornej zadumy.
- Tutaj umarłam panie profesorze. Jest pan raczej skazany na moją obecność.
- Idź sobie postraszyć sowy - powiedział. - Albo wystrasz Panią Norris, nic mnie to nie obchodzi. Mam dużo pracy.
Hermiona unosiła się w powietrzu, rozważając, czy mu nie odpyskować. Z natury nie była osobą przepraszającą za to, że żyje i nie chciało jej się wdawać w kłótnię z nie lubianym profesorem zaraz po przebudzeniu. Zamiast tego przyglądała się jak Mistrz Eliksirów przygotowuje szereg kociołków, każdy z podobną zawartością. Zrzucił z ramion ciężkie wierzchnie szaty i swój surdut, zostając w koszuli i czarnej kamizelce. Biel lnianego materiału koszuli była dla niej takim samym szokiem, jak różdżka wydobyta z długiej kieszeni umieszczonej wszytej w szew spodni. Była ona raczej jasnoszara, a nie czarna, tak jak wyobrażała sobie z resztą Gryfonów. Często snuli też przypuszczenia, że nie miał on zbyt wielkiej wprawy w posługiwaniu się nią. Podejrzenie to zostało rozwiane w chwili, gdy Snape szybko i z łatwością otoczył zaklęciem ochronnym swoje ręce i twarz.
W tym samym momencie, kiedy rozpoznała zaklęcie ochronne, zauważyła też słój pełen małych kwiatów kapturnika. Etykietka przyklejona do naczynia, pokryta była nieczytelnym pismem Mistrza Eliksirów i głosiła, że zawartość jest skażona i nie należy jej używać w pod żadnym pozorem.
- Pracuje pan nad eliksirem, który mnie zabił - domyśliła się. - Dlaczego?
Snape nie zaszczycił jej spojrzeniem, ale odpowiedział na pytanie.
- Ponieważ ta mikstura nie powinna była cię zabić, głupia dziewczyno. Miałaś tylko głęboko zasnąć.
- Zabiła mnie, ponieważ miała dodatkowy składnik. Grzyb.
- Genialna dedukcja - powiedział nieobecnym głosem, rozdzielając suszone kwiaty do kilku probówek. - Tajemnicą jest, dlaczego pasożyt zmienił tę raczej nieszkodliwą miksturę w śmiertelną.
Hermiona spłynęła w dół, by stanąć koło stołu i przyjrzeć się małym kwiatom kapturnika, które zakończyły jej życie. Blado niebieskie, ciasno zwinięte płatki. Nie widziała żadnej różnicy między rośliną znajdującą się na stole, a tą na obrazku w leżącym obok zielniku.
- Jest pewien grzyb który zaraża trawy. To buławinka z rodziny workowców - powiedziała, bardziej myśląc na głos niż mówiąc Snape'owi coś, czego prawdopodobnie uczył się, kiedy ona dopiero zaczynała czytać i pisać. - Alkaloidy w tych grzybach powodują zwężanie naczyń krwionośnych, wywołują efekt podobny do odmrożeń i gangreny, a w ekstremalnych przypadkach drgawki, halucynacje i nieodwołalne uszkodzenia mózgu.
- No i? - Snape wciąż był zajęty przygotowywaniem składników. Wyglądało na to, że ma zamiar przygotować klika wersji eliksiru.
- Jeżeli te rośliny były zarażone podobnym grzybem, jego alkaloidy połączone z nasennym działaniem eliksiru mogły sparaliżować autonomiczny układ nerwowy. Ciało po prostu przestało oddychać.
- Jego działanie mogło spowodować albo zatrzymanie oddychania, albo zwężenie naczyń krwionośnych w płucach, tak że nie mogły one dłużej wymieniać dwutlenku węgla na tlen - powiedział Snape. - Taką przyjąłem hipotezę i będę usiłował odtworzyć tę miksturę, którą stworzyłaś razem z Longbottomem. Na szczęście, pan Flich zdołał znaleźć trochę szczurów do jej przetestowania.
Wskazał głową klatkę stojącą w rogu sali, z której wnętrza dochodziły odgłosy chrobotania.
Hermiona mruknęła zastanawiając się nad czymś i sięgnęła po pergamin ze składnikami i sposobem przygotowania eliksiru. Jak zwykle jej ręce przeniknęły przez dokument bez najmniejszego oporu.
- Do licha.
Snape spojrzał na nią przeciągle, krzywiąc się nieznacznie.
- Jeżeli skończyłaś już marnować mój cenny czas, mam dużo pracy, a twoja obecność mi nie pomaga, Granger. Idź. Już. Sobie.
- Dobrze proszę pana - odpowiedziała z cichym westchnieniem. - Dziękuję.
- Za co niby? - spytał niecierpliwie, ale w jego głosie nie słychać było ciekawości.
- Za rozmawianie ze mną jak bym istniała.
Snape uniósł brew.
- Jesteś prawdziwym duchem uczennicy - zaznaczył, choć jego ton sugerował, że jest raczej prawdziwym wrzodem w miejscu gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę.
- Żywi ludzie, to znaczy uczniowie, czują się zwykle zbyt niezręcznie, żeby ze mną rozmawiać. A inni nauczyciele, szczególnie profesor McGonagall, nazywają mnie „duchem Hermiony Granger”, jakbym była tylko podróbką prawdziwego człowieka. - Hermiona westchnęła ciężko. - Dlatego się zastanawiam, czy jestem tylko kopią? Czy prawdziwa Hermiona Granger jest w niebie, Walhalli czy gdzieś tam, a ja jestem tylko jej pozostałością?
- „Myślę więc jestem” - zacytował Snape. - Istniejesz. Potrafisz myśleć. To wszystko, co potrzebne jest do bycia „prawdziwym”, Granger. Odmawiam jednak dalszej dyskusji o istnieniu czy charakterze jakiejkolwiek duszy, z twoją włącznie.
- Przepraszam. Nie chciałam narzekać - powiedziała szybko Hermiona, wpatrując się w swoje dłonie. - To tylko dlatego, że… zanim umarłam, w końcu myślałam, że pasuję do czarodziejskiego świata. Teraz nawet moja ulubiona nauczycielka nie chce ze mną porozmawiać.
- Minewra McGonagall uważa cię za swoją porażkę - powiedział szorstko. - Niestety ona nigdy nie radziła sobie dobrze z niepowodzeniami.
- A pan?
- Ja natomiast miałem wiele okazji, żeby nauczyć się radzić z porażkami.
- Nie, miałam na myśli czy ja jestem jedną z pana porażek? Pan nie zrobił przecież nic złego. To nie pana wina, że umarłam.
- Umarłaś na moich zajęciach, panno Granger. To automatycznie sprawia, że jestem winny.
Hermiona poczuła się zdecydowanie urażona - takim tonem Snape mógłby równie dobrze rozmawiać o pogodzie, albo o zasadach quidditcha.
- Rzeczywiście, dobrze pan to znosi.
- Niby co powinienem zrobić? Drzeć szaty czy może rzucić się z Wieży Astronomicznej? Wydawać okrzyki rozpaczy? A może popaść w obłęd? Nie pochlebiaj sobie. Jesteś po prostu moją kolejną ofiarą, Granger. Z pewnością nie pierwszą i bardzo prawdopodobnie nie ostatnią.
Wpatrywała się na niego z otwartymi ustami, a obojętne nastawienie Snape'a przerodziło się w pogardę
- Panno Granger, faktem jest, że twoja śmierć nie była największą tragedią tego dziesięciolecia. Nawet nie roku. I choćby nie wiadomo jak bardzo ta świętoszkowata, zakuta w gorset konwenansów stara kocica rozrzewniała się nad stratą twojego potencjału, wyraźnie widać, że w tym wypadku śmierć nie była jednak końcem życia.
Jedyną oznaką utraty opanowania przez Mistrza Eliksirów były jego ręce, które zamiast, jak do tej pory, rozrywać na kawałki suszone kwiaty, zaczęły je mimowolnie rozcierać w drobny mak, osiadający na czarnym blacie biurka.
- Czy masz pojęcie, ile zmarnowanego potencjału widziałem przez te lata? Jak dużo istnień, które skończyły się zanim nadszedł ich czas? Cedric Diggory, Longbottomowie, lista nie ma końca. A życie toczy się dalej. Nieubłaganie. Nieustannie. Nieuchronnie. Dlaczego twój przypadek miałby mieć jakikolwiek wpływ na porządku całego świata?
Wciągnął ze świstem powietrze i odetchnął głęboko
- Dobranoc, panno Granger - powiedział ostro, wracając do swojej pracy.
Hermiona potraktowała jego słowa jako odprawę i zniknęła.

***

- Nie żebym się czegoś po nim spodziewała - chyba już po raz czwarty fukała zirytowana Hermiona.
Harry i Ron pokiwali głowami w cichej akceptacji, nie odważając się nic powiedzieć.
Kiedy pojawiła się, najwyraźniej bardzo niezadowolona, chłopcy zaanektowali dormitorium siedmiorocznych i wygonili z niego kolegów. Nawet po śmierci, jej temperament nie stracił na ostrości. Teraz przechadzała się tam i z powrotem pomiędzy łóżkami, ale przez brak materialnego ciała czynność ta nie wywoływała już takiego efektu, jak za życia
- No więc? - warknęła odwracając się do nich, nieświadoma faktu, że jej włosy były teraz o wiele bardziej potargane niż zwykle, co sprawiało, że wyglądała w tym momencie nieco przerażająco.
- Co więc? - odpowiedział Ron. - Snape czepiał się ciebie, odkąd pierwszy raz podniosłaś rękę na zajęciach.
- Mnie i każdego innego Gryfona. I całe lata broniłam go, powtarzając wam, że powinniście okazywać mu więcej szacunku, że on nie jest wcale taki zły. Więc on jest zły. Jest nieczułym draniem! - zakończyła zdecydowanie.
- Nie do końca - powiedział Harry bezbarwnie.
Hermiona spojrzała na niego.
- Kompletnie zwariowałeś? Co się stało z dwójką chłopaków, którzy zawsze mówili, że Snape jest taki okropny? Jestem zaskoczona, że nie oskarżyliście go o otrucie mnie.
- Cóż … - Ron zawahał się. - Krążyła nieprzyjemna plotka, że Snape otruł cię, bo pochodziłaś z mugolskiej rodziny i byłaś męczącą „panną-wiem-to-wszystko”.
- Jakbyśmy nigdy wcześniej nie słyszeli czegoś takiego - powiedziała zniecierpliwiona Hermiona. - Nie uwierzyliście w to, prawda?
- Nie, nie bardzo - wymamrotał Ron. Hermiona nie zauważyła ukradkowej wymiany spojrzeń pomiędzy nim a Harrym.
- On próbował cię uratować - przyznał niechętnie Ron. - Kazał nam biec po Madame Pomfrey, a sam zaczął uciskał twoją klatkę piersiową, żeby twoje serce zaczęło pracować. Przez chwilę myśleliśmy, że on cię całuję, ale on próbował zmusić twoje płuca do pracy. Zapomniałem jak to się nazywa.
- „Usta-usta”, o ile się nie mylę. - Hermiona zatrzymała się zdziwiona. Usiadła i spróbowała pogodzić z sobą dwa przeciwstawne obrazy - nauczyciela który próbował ją ratować i tego, który właśnie zakomunikował, że jej śmierć nie miała większego znaczenia.
Nie zdawała sobie sprawy, że Harry i Ron patrzą się na nią. Ponieważ nie potrzebowała już stałego obiektu, na którym mogłaby usiąść, unosiła się w powietrzu, siedząc na niewidzialnej krawędzi i machając nogami tam i z powrotem, usilnie się zastanawiając nad czymś.
- No więc próbował uratować mi życie - niechętnie zgodziła się Hermiona. - To jednak nie wyklucza faktu, że jest wrednym, nieczułym draniem.
Harry i Ron znowu wymienili spojrzenia, a Hermiona jęknęła.
- Proszę, nie mówcie.
- Noc przed tym jak twoi rodzice mieli po ciebie przyjechać, zakradliśmy się, żeby uciąć sobie kosmyk twoich włosów na pamiątkę - zaczął Ron.
Chłopak opowiedział jak ukryli się pod peleryną niewidką i zakradli do małej kaplicy, gdzie spoczywało jej ciało. Łatwo mogła sobie wyobrazić, jak wstrzymywali oddechy przy otwieraniu drzwi.
- Ale kiedy znaleźliśmy się w środku, Snape już tam był.
Hermiona wyprostowała się.
- Po jaką cholerę?
Tym razem Harry odpowiedział.
- Klęczał w nogach twojej trumny. Twarz miał ukrytą w dłoniach, więc musiał albo płakać albo się modlić. - Poprawił okulary. - Naprawdę nie sądzę, żeby Snape był religijnym typem.
- On płakał - powiedział zawstydzony Ron, szurając nogami. - Ja to wiem. Zachowywał się prawie tak jak ja, przez te ostatnie tygodnie.
- Co zrobiliście? - spytała oszołomiona.
- Wróciliśmy z powrotem do wieży - odpowiedział Harry.
- Ginny tam była - wtrącił Ron.
- A potem siedzieliśmy tu w trójkę i rozpaczaliśmy - skończył Harry. - Kiedy umarłaś byliśmy całkiem załamani. Nadal jesteśmy.
Pobrzmiewająca w jego głosie pustka spowodowała, że Hermiona chciała go przytulić, ale mogła tylko stać, pozwalając łzom spływać po przezroczystych policzkach.
- Czemu płaczesz? - zapytał Ron z cieniem swojego dawnego humoru, mimo że nadal mocno podciągał nosem i wycierał go w rękaw szaty. - To my straciliśmy naszą najlepszą przyjaciółkę!
- Ja też was straciłam - wymamrotała Hermiona. - Będę za wami tęsknić kiedy skończycie szkołę.
- My też. Może będziemy mogli wysłać ci sowę albo coś - zaproponował Harry. - Musi być jakiś sposób, żeby przesłać ci list. Normalne pocztowe sowy raczej nie potrafią znaleźć osoby, która umarła. Pomijając fakt, że Hedwiga nie jest zwyczajną sową, to chyba byłby dla niej za duży problem.
- Prawie Bezgłowy Nick dostaje czasem listy - powiedział Ron. - Może spytajmy go jak to robi.
- Czemu nie? - odparła Hermiona, ściskając chustkę w swojej kieszeni. - Powinien być w kuchni o tej porze. Nie wiem czemu, ale lubi obserwować domowe skrzaty.
- Zauważyłem, że na ciebie też lubi patrzeć - powiedział Ron i razem z Harrym parsknęli śmiechem.
- Zamknij się Ron - powiedziała zniecierpliwiona. - Chłopcy - mruknęła, podążając w kierunku kuchni. Harry'emu i Ronowi dołączenie do niej zajęło dłuższą chwilę - nic dziwnego, oni nie potrafili przecież przenikać przez ściany.

Rozdział 3




Dyskretnie okupując najwyższą kondygnację sektora dla nauczycieli, Hermiona i inne duchy znosiły jasne, majowe słońce i oglądały finałowy mecz pucharu Quidditcha. Pomimo, że sama gra była zajmująca - nadzwyczaj dobrze grający Krukoni kontra zawzięci i zdeterminowani Puchoni - sam mecz sprawiał wrażenie raczej nijakiego. Obydwie drużyny zostały rozgromione przez Gryffindor we wcześniejszych meczach, a Slytherin odniósł wcześniej katastrofalną i zawstydzającą porażkę, ulegając nawet Krukonom. Bez względu na wynik dzisiejszego meczu, po zakończeniu gry to i tak Gryffindor miał otrzymać Puchar Quidditcha.
Podczas gdy Sir Nicholas i Hermiona składali niemal szczere wyrazy współczucia Szarej Damie i Grubemu Mnichowi, Krwawy Baron skrzyżował ręce na piersi i wyglądał na dosyć zirytowanego. Nawet jeśli jego drużyna nie brała już udziału w wyścigu o puchar, faworyzował on Ravenclaw, a nie Hufflepuff. Niestety, mimo, że wytrwali gracze w żółtych szatach prowadzili prawie dwustoma punktami, szukający Krukonów złapał znicza i ostatecznie zakończył sezon. Hermiona zastanawiała się chwilę czy zawodnik Puchonów po prostu nie pozwolił swojemu rywalowi na złapanie znicza, ale raczej w to wątpiła. Uczciwa gra, swoją drogą, ale Quidditch to Quidditch.
Kiedy zawodnicy opuścili boisko, pani Hooch zagwizdała i ogłosiła, że Gryffindor zdobył Puchar. Zgromadzeni na stadionie uczniowie zaczęli bić brawo, jedni na pewno z większym entuzjazmem niż inni, a Harry i jego drużyna już po raz ostatni weszli na boisko, ubrani w purpurowe szaty. Hermiona i Nick również klaskali, nawet jeśli ich dłonie sprawiały bardzo mało hałasu i kiedy Harry wziął puchar od pani Hooch razem z całym Gryffindorem krzyczeli „dobra robota”. Hermiona była z niego dumna; teraz będą już trzy puchary z nazwiskiem Harry'ego w pokoju trofeów. Oczywiście, będą stały obok tych z godłem Slytherinu i nazwiskiem Malfoya, ale wygrana Slytherinu była uczciwie wywalczona, nawet Ron niechętnie musiał to przyznać.
Tłum świętujących uczniów powoli opuszczał trybuny bez zwykłej radości i hałasu okazywanych po wygraniu finałowego meczu. Fakt, że od początku już przecież wiedzieli, że Gryffindor wygrał puchar, na dobrą sprawę pozbawiał mecz zaskoczenia i dramaturgii. Większość myślała raczej o szkole i innych przyziemnych sprawach, co sprawiło, że wracali do zamku zamyślonymi grupkami. Inne duchy przepływały już nad boiskiem, zmierzając do zamku, Hermiona natomiast samotnie udała się w kierunku drewnianych szatni znajdujących się tuż obok stadionu. Każda z nich miała osobne wejście i wymalowany na drzwiach symbol jednego z czterech domów.
Hermiona zaczekała przed drzwiami ozdobionymi wizerunkiem złotego lwa wystarczającą, według niej, ilość czasu, zanim wetknęła głowy przez drzwi.
- Wszyscy ubrani? - zawołała. Gryfoni nie grali przecież meczu, więc nie powinni się przebierać, ale od kiedy nie mogła zapukać wolała zapytać.
- Dla ciebie możemy się znowu rozebrać - odparł Dennis Creevey, uśmiechając się szeroko i wyjmując swój aparat z szafki. Teraz był już na czwartym roku i nawet kiedy z z kolegami z drużyny byli roznoszeni w pył przez przeciwników, poziom jego optymizmu nie zmieniał się ani na jotę.
- To jest naprawdę irytujące - zwierzył się jej kiedyś Ron. Niemniej jednak Dennis radził sobie z miotłą i był tak samo dobrym graczem jak fotografem. A po ukończeniu szkoły chciał zostać profesjonalnym fotografem sportowym.
- Uh. Hermiona. Cześć - wymamrotała dziewczyna, której imienia Hermiona nie mogła sobie przypomnieć. Była teraz na czwartym roku, ale nawet za życia Hermiona nie znała jej zbyt dobrze.
Teraz złapała szybko swoje szaty do Quidditcha i w pośpiechu opuściła szatnię.
- Idziesz? - zawołała do Dennisa, czekając aż Hermiona wejdzie do środka, zanim otworzyła drzwi.
- Taa, już - odpowiedział. - Zobaczymy się później - skinął ręką w stronę kolegów i wyszedł. Ron i Harry z westchnieniem opadli na ławkę.
- Cóż, gratulacje. Kolejny zwycięski sezon dla Gryffindoru.
- Mhm, tak sądzę - opowiedział Harry.
Hermiona uniosła przezroczystą brew
- Tak sądzisz? Co się stało z chłopakami, którzy darli się jak opętani, świętując każde zwycięstwo?
- Tak tylko rozmawialiśmy… - odpowiedział Ron. - To już koniec. Już nigdy nie zagramy meczu quidditcha w barwach Gryffindoru. Nigdy.
- Oh - wycedziła. - Rozumiem. Koniec ery i w ogóle.
- Nie spodziewaliśmy się, że zrozumiesz - burknął Ron.
- Co to niby miało znaczyć? - zapytała ostro Hermiona.
- No wiesz, nigdy za bardzo nie lubiłaś quidditcha - odpowiedział nieobecnym tonem, dalej bawiąc się rąbkiem swojej purpurowej szaty.
Hermiona mruknęła coś pod nosem, upominając się w duchu za wysunięcie złych wniosków. Komentarz Rona dotyczył Quidditcha i wcale nie sugerował, że nie rozumie już spraw śmiertelników.
- Daj spokój - powiedział Harry do Rona, szturchając go łokciem. Z namaszczeniem powiesił swoje purpurowe szaty w szafce i stanowczo zatrzasnął drzwiczki. - Czeka nas impreza w pokoju wspólnym. A przed tym muszę powiedzieć Dennisowi, że jednak nie jest nowym kapitanem.
- Nie przejmie się tym - odparł Ron. - On jest jednym z tych szalonych głupców, którzy grają tylko dla zabawy.
- Ron, czy mówiłam ci już kiedyś, że traktujesz tą grę zbyt poważnie? - spytała Hermiona.
- Tylko jakiś tysiąc razy - odpowiedział za przyjaciela Harry, uśmiechając się szeroko. - Ale zwykle mówiłaś to także do mnie. Już mnie nie lubisz, Hermiono?
- Oh, zamknij się - odpowiedziała dziewczyna, także szczerząc się w uśmiechu.
Kiedy byli już w środku, Harry i Ron skierowali się w stronę wieży Gryffindoru, a Hermiona szybowała za nimi. Chłopcy właśnie zdążyli przeskoczyć zdradliwy stopień, który znajdował się w połowie schodów, kiedy zza poręczy kilka metrów dalej wychyliła się głowa. Rozkazujący ton i wściekle rude włosy nie pozostawiały wątpliwości kto jest ich właścicielką.
- Hej! - wykrzyknęła Ginny. - Gdzie wy byliście? A zresztą nieważne - stwierdziła, zanim zdążyli coś odpowiedzieć. - Skończył się nam sok dyniowy. Musicie pójść do kuchni i zwinąć trochę skrzatom.
- Jasne - odkrzyknął Harry, zatrzymując się na schodach. - Wracaj do środka. Za chwilę będziemy z powrotem.
- I ty myślałeś, że ja jestem apodyktyczna? - spytała Hermiona figlarnie. - W końcu nie byłam przez cały czas na ciebie zła. Jesteś pewien, że po skończeniu szkoły chcesz mieszkać w Norze z Weasleyami? Ginny zmieni twoje życie w piekło.
- Pomiata mną gorzej niż moja mama - zauważył Ron półgębkiem, kiedy zawrócili, schodząc ponownie po schodach. - Poważnie, nigdy nie powinieneś z nią zrywać. Ta dziewczyna jest psychiczna. Nigdy nie spotkałem nikogo, kto potrafiłby tak długo żywić urazę.
- Naprawdę mi nie pomagasz, Ron - poskarżył się Harry, prowadząc ich inną klatką schodową w kierunku kuchni i przeskakując po dwa stopnie. - Najpierw mówiłeś mi, żebym się nie umawiał z twoją siostrą. Potem, żebym nie zrywał z twoją siostrą. Zdecyduj się wreszcie.
Ron tylko wzruszył ramionami, nie mając nic więcej do powiedzenia i chwycił się poręczy, kiedy dolny koniec schodów, na którym stali zahurgotał i zaczął się przemieszczać. Hermiona nie musiała się już niczego trzymać, ale podświadoma potrzeba była silniejsza. Jednak jej ręce przeniknęły tylko przez kamienną balustradę, a ona sama została zmuszona do szybowania razem z przemieszczającymi się schodami.
Draco Malfoy skrzywił się z niesmakiem, kiedy zobaczył trójkę Gryfonów.
- Czy to czasem nie słynny Harry Potter we własnej osobie? Gdyby tylko twoi wielbiciele wiedzieli, że jesteś tak głupi, że nie potrafisz znaleźć swojego dormitorium. Powinieneś iść w przeciwnym kierunku. Twoi beznadziejni fani tylko czekają, żeby ci się podlizywać, nieprawdaż? Wszyscy wiedzą, że Gryfoni nie potrafią nic zrobić, bez pomocy sławnego Pottera!
Grymas, który pojawił się na twarzy Harry'ego, z pewnością nie był uśmiechem.
- Zjeżdżaj, Malfoy
- Taa, odwal się - powtórzył Ron. - Idź, zajmij się sobą. Albo lepiej, zrób se dobrze, to ci ulży.
- Ron! - zarumieniła się Hermiona i posłała im zrezygnowane spojrzenie. - Dlaczego nie pójdziecie do wieży, a ja pójdę za was do kuchni? Jestem pewna, że Zgredek przyniesie co tylko zechcecie, jak go o to poproszę.
- Merlinie - zadrwił Draco. - Ta szlama nie żyje, ale i tak cały czas mówi ci Weasley co masz robić. Umiesz chociaż bez jej pomocy zawiązać buta?
- Zamknij się, Malfoy - warknął Harry.
- Bo co, Potter? - Malfoy spojrzał na niego. - Tu możesz zgrywać bohatera, ale poczekaj tylko aż skończy się szkoła!
- Wiesz co? - nagle stwierdził Harry. - Nudzą mnie twoje głupie pogróżki, Malfoy, i ty też mnie nudzisz. Bez swoich goryli nie przestraszyłbyś nawet pierwszoroczniaka, a teraz tylko marnujesz mój czas. Dzięki, Hermiono. Zobaczymy się niedługo, okay?
Po czym odwrócił się i zaczął wspinać na schody, całkowicie ignorując obecność Malfoya. Ron prychnął coś pod nosem i podążył za przyjacielem.
Rozzłoszczony Draco postawił stopę na pierwszym stopniu, chcąc pójść za dwójką Gryfonów, ale szybko się zatrzymał, kiedy zdał sobie sprawę, że Hermiona blokuje mu przejście.
- Zejdź mi z drogi - rozkazał niepewnie.
- Zmuś mnie - odcięła się Hermiona. Nie ruszyła się ze swojego miejsca na schodach, wiedząc, że zimno promieniuje z niej tak samo, jak ciepło z Draco. Dla duchów ludzie mieli zbyt wysoką temperaturę ciała i raz kiedy przypadkiem przeniknęła przez ramię Rona, poczuła jakby ktoś włożył jej rękę do wrzącej owsianki.
- Nie boję się ciebie, szlamo. Jesteś już martwa, choć widocznie nie tak martwa jak powinnaś być.
- Nie boisz się? Ani trochę? - uśmiechnęła się złośliwie i z premedytacją przesunęła się o jeszcze jeden stopień w dół.
Z miną, która wskazywała na to, że prędzej się cofnie niż pozwoli się jej dotknąć, Draco czekał dopóty, dopóki przezroczyste szaty Hermiony niemal musnęły jego pierś i dopiero wtedy zrobił krok do tyłu, cały czas patrząc się na nią złośliwie.
Hermiona rzuciła mu zwycięskie spojrzenie, odwróciła się nonszalancko i przeniknęła przez kamienną poręcz. Rozpościerając łagodnie ręce, uniosła się nad nią i patrząc na Draco Malfoya zmrużyła oczy, myśląc o tych wszystkich rzeczach, które, jak powiedzieli jej Krwawy Baron i Szara Dama, były surowo zakazane hogwardzkim duchom w stosunku do „żywych”.
- Jeśli byłbyś choć w połowie tak mądry jak twierdzisz, Draco Malfoyu, bardzo byś się mnie obawiał.
Ślizgom wymamrotał coś pod nosem, ale na głos nie powiedział nic więcej, gdy Hermiona spływała w dół wirując coraz szybciej od ściany do ściany klatki schodowej i łopocąc bezgłośnie szatami. Sir Nicholas nauczył ją unosić się w powietrzu z taką łatwością jak to robiła każda szkolna sowa i strasznie jej się to podobało, nawet jeśli trochę się przy tym popisywała. Szczerze mówiąc zawsze uważała, że wirujący lot jest lekką przesadą, (nie wspominając już o tym, że przypomniał jej Jęczącą Martę, znikającą w klozetowej muszli), ale musiała przyznać, że był to wyjątkowo dramatyczny sposób odejścia.

***

Maj zmienił się w czerwiec i im mniej czasu pozostawało do owutemów, tym nastroje wśród siódmoklasistów były coraz bardziej nerwowe. Nawet pani Pince była zmuszona interweniować w kilku przypadkach, kiedy dyskusja nad książkami o mało nie przerodziła się w bójkę. Wszyscy byli na skraju wytrzymałości, a większość uczniów przez niedosypianie i nadużywanie kofeiny straszyło otoczenie czerwonymi oczami. Madame Pomfrey jak co roku próbowała ograniczyć spożycie kawy wśród studentów, a Minerwa McGonagall, jak zwykle, udawała, że jest to jedna z tych spraw, które wymagających najwyższej uwagi. W rzeczywistości uzgodniła ze szkolnymi skrzatami, że przygotują duże dzbanki tego życiodajnego płynu i podadzą każdemu, kto wślizgnie się do kuchni około północy. Jednak każdy, kto przyszedłby później dostałby już tylko ciepłe mleko.
Mimo, że większości uczniów nawet do głowy nie przyszłoby, żeby poprosić o pomoc byłą Prefekt Naczelną, nie mieli nic przeciwko słowom rozwagi wypowiedzianym we właściwym czasie. Nie mogąc pomagać w żaden inny sposób, Hermiona spędziła wiele nocy ostrzegając uczniów przez Filchem i jego kotką. Znała teraz dolne partie zamku całkiem dobrze i niejednego ucznia włóczącego się po nocy uratowała przed szlabanem. Młodsi uczniowie nawet czasem z nią rozmawiali, zapominając, że jeszcze niedawno żyła i była jedną z nich.
To była właśnie jedna z tych nocy tydzień przed egzaminami, kiedy Draco Malfoy pofatygował się do kuchni i rozkazał zrobić sobie kanapkę, a skrzat radośnie pobiegł spełnić jego życzenie. Hermiona popatrzyła na niego gniewnie, zirytowana jego służalczym zachowaniem, ale ponieważ była w tej chwili niewidzialna, jej spojrzenie raczej nie wywołało żadnego rezultatu.
Podczas gdy skrzat przyniósł Malfoyowi szklankę lemoniady i talerzyk z kanapką i precyzyjnie poćwiartowanym jabłkiem, Hermiona cierpliwie czekała na odpowiedni moment. Usiadła na ławce obok Ślizgona i w chwili, gdy chłopak przełykał duży kęs kanapki i właśnie podnosił szklankę do ust, żeby popić powiedziała:
- Jesteś okropnym, wrednym, małym ślizgonem, Draco, i mam nadzieję, że skrzaty otrują cię kiedyś za to, jak im rozkazujesz - stwierdziła, materializując się w tym samym momencie.
Bliźniacy Weasleyowie z pewnością by jej pogratulowali. Draco zakrztusił się i wypluł napój, niemal opryskując nim Hermionę. Przez kilka minut kaszlał tak mocno, że był wstanie wyrzucić z siebie tylko kilka chaotycznych przekleństw.
- Do jasnej cholery, Granger! - zaklął. Jego twarz była czerwona ze wściekłości i częściowo z podduszenia. - Chcesz mnie zabić?!
- Nie myśl, że się nad tym nie zastanawiałam - odcięła się. - Ale, w przeciwieństwie do ciebie, mam jeszcze jakieś skrupuły. Nie próbowałabym cię zabić tylko dlatego, że jesteś najobrzydliwszą osobą na całej planecie. W sumie oglądanie jak cierpisz jest znacznie przyjemniejsze.
Draco otarł usta rękawem szaty, rzucając jej gniewne spojrzenie.
- Dlaczego nie jesteś w wieży Gryffindoru, torturując tych dwóch żałosnych idiotów? Nigdy nie uda im się zdać egzaminów, jeśli nie będziesz ich prowadzić za rączkę. Chyba naprawdę będę musiał przypomnieć profesorowi Snape'owi, żeby zakazał przebywania duchom w Wielkiej Sali w czasie egzaminów, żebyś nie mogła im podpowiadać.
Hermiona popatrzyła na niego zdegustowana. Spędziła ostatnio trochę czasu, ucząc Harry'ego i Rona, którzy w ciągu ostatnich tygodni opuścili się w nauce i nie byli na tyle przygotowani na ile powinni według niej być. Chłopcy przewracali tylko oczami, mówiąc, że za bardzo się przejmuje.
- Niektórzy ludzie, Draco, potrafią sami dawać sobie radę. Nie mają bogatych tatusiów, którzy kupują im miejsca w drużynie quidditcha, albo dają pracę w rodzinnej firmie.
- Mój ojciec nic mi nie kupuje. Kiedy w końcu skończę szkołę, będę kontrolować fortunę Malfoyów - przypomniał, rzucając jej swój firmowy, złośliwy uśmieszek. Oficjalnie, Lucjusz Malfoy miał nadal status zbiega. Jednak pewność w głosie Malfoya była mało przekonująca.
- Naprawdę? - zapytała Hermiona. - Czy może przyjmiesz Mroczny Znak razem z połową innych Ślizgonów?
- Zamknij się, szlamo. Nie masz pojęcia o czym mówisz.
- Wiem więcej, niż myślisz - odcięła się. - Widziałam profesora Snape'a w zakrwawionej szacie, gdy wracał do szkoły w zeszłym miesiącu. Wątpię, żeby wybrał się na wieczorną przechadzkę.
Tak naprawdę, Snape pomagał Hagridowi uporać się z akromantulą, która opuściła swoje gniazdo w Zakazanym Lesie, ale Hermiona nie widziała powodu, dla którego miałaby wspomnieć o tym szczególe. Szczerze wątpiła, żeby Malfoy był świadom, z jaką częstotliwością Voldemort wzywa swoich Śmierciożerców.
Nagle Draco wzdrygnął się i odwrócił od niej spojrzenie. Bez słowa dopił do końca lemoniadę i postawił szklankę na talerzu, obok na wpół zjedzonej kanapki. Szybko zebrał kawałki jabłka i zawinął je w chusteczkę wyciągniętą z kieszeni. Wstając, schował zawinięte jedzenie w zakamarkach szaty i udał się w kierunku drzwi.
Hermiona spoglądająca na niego zza stołu, z zaskoczeniem zauważyła, że zatrzymał się tuż przed wyjściem. Wyglądał jakby mocno się nad czymś zastanawiał i po chwili odwrócił i popatrzył na nią. Tym razem na jego twarzy nie malowała się pogarda. Tak naprawdę, jeśli Hermiona nie znałaby go tak dobrze, mogłaby powiedzieć, że wyglądał na zakłopotanego.
- Czy to bolało? - wymsknęło mu się i natychmiast zaczął wyglądać jakby żałował, że się zapytał.
Hermiona wstała od stołu i poszybowała do chłopaka.
- Umieranie? - zapytała.
Jego blade policzki zaróżowiły się, ale pokiwał gwałtownie głową.
- Nie - powiedziała w końcu. - Nie bolało. To tylko doprowadza mnie do szału, bo zostawiłam tyle niedokończonych spraw.
- Na przykład? - zapytał. W jego pytaniu brakowało tym razem tak charakterystycznej dla niego pogardy.
- Zobaczmy - są owutemy, skończenie szkoły… Zrobienie czegoś, co pomogłoby Harry'emu pokonać Voldemorta.
- Może będziesz musiała długo na to czekać - ostrzegł ją.
Hermiona uśmiechnęła się lekko. Miała dużo więcej czasu niż mógł sobie wyobrazić Draco Malfoy.
- Powiedz mi coś, Draco. Czy ty naprawdę myślisz, że Voldemort wygra? Zabije Harry'ego, Rona i wszystkich, którzy nie pasują do idealnego świata twojego ojca? Że wszędzie będą martwi czarodzieje pół-krwi i mugolskiego pochodzenia?
Pierwszy raz w życiu Draco nie znalazł natychmiastowej odpowiedzi. Kiedy obraz z misą owoców otworzył się za nim i Harry Potter stanął w wejściu, Hermiona wiedziała, że nigdy nie odpowie.
- Co się dzieje? - spytał cicho Harry, wpatrując się w Malfoya.
- Nic takiego, naprawdę - odpowiedziała Hermiona. - Draco i ja rozmawialiśmy tylko o śmierci.
- Myślałem, że o śmierci wiesz już wszystko - powiedział do niego Harry. - Bardzo łatwo przychodzi ci mówienie o niej.
Draco zmarszczył brwi i przełkną ślinę. Jego usta wykrzywiły się, a nieskazitelne białe zęby zagryzły wargi. Minęła jeszcze dłuższa chwila zanim cokolwiek powiedział.
- Nigdy nie widziałem kogoś umierającego - przyznał się, jakby wbrew swojej woli. - Ale teraz mogę widzieć testrale.
- To wcale nie wygląda tak, jak by się mogło spodziewać, nie? - spytał rzeczowo Harry. Draco napotkał wzrok Harry'ego i wzdrygnął się widząc w jego oczach zrozumienie.
- Granger… kiedy umarła… - chłopak zmusił się, do dokończenia pytania. - To tak wyglądał Diggory?
- Nie tak - powiedział Harry w zamyśleniu, jego czarne brwi ściągnęły się, kiedy sobie przypomniał.
- On wyglądał... na zaskoczonego, bardziej niż kiedykolwiek w życiu. A Hermiona wyglądała jakby tylko zasnęła.
- Mój ojciec powiedział mi, że kiedy zabijasz, czujesz się jak bóg - wyrzucił z siebie Draco. - Nie rozumiem tego. Jak to może sprawić, że czujesz się potężny? - Ponownie przełknął ślinę, wyglądał teraz blado i niepewnie. - Nic już nie rozumiem.
- Nie jesteś swoim ojcem - powiedział Harry. - Nie musisz czuć tego, co on.
- Albo wierzyć w to, co on wierzy, Potter? - zadrwił nagle Draco, przypominając sobie, że rozmawia ze swoim śmiertelnym wrogiem. - Myślisz, że możesz mnie uratować przed złymi wyborami mojego ojca?
- A chcesz być uratowany? - spytał Harry.
Draco zgarbił się, ale nie odpowiedział. Zamiast tego odwrócił się gwałtownie i wrócił z powrotem do lochów Slytherinu. Harry spojrzał na Hermionę, chcąc zapytać co ona o tym myśli, ale dziewczyna mogła tylko wzruszyć ramionami w odpowiedzi.

***

Kiedy w końcu zaczęły się egzaminy, Hermiona stwierdziła, że przebywanie w pobliżu uczniów jest ponad jej siły. Słuchanie paplania o esejach, które mieli napisać i pytań, czy dobrze odpowiedzieli na to czy tamto pytanie, albo cieszenie się, że już po wszystkim, skłoniło ją do szukania schronienia w najwyżej położonej części zamku. Jednak nawet tam nie było tak pusto jak mogłoby się wydawać. Tych, którzy wkrótce mieli rozstać się ze swoimi chłopakami i dziewczynami można było znaleźć całujących się szaleńczo w każdym miejscu, w którym Hermiona szukała samotności. Była prawie gotowa na to, żeby pójść po Panią Norris i w ten sposób pozbyć się uczniów.
Zamiast tego Hermiona zebrała w sobie każdy kawałek odwagi jaki posiadała i udała się na poszukiwania Jęczącej Marty. Nie zajęło jej to w sumie dużo czasu; Marta rzadko opuszczała toaletę dla dziewczyn na trzecim piętrze i nawet, kiedy umarła, łatwo było usłyszeć jej płacz i jęki. Inne duchy były dosyć podejrzliwe, ale w końcu uznały, że Hermiona nie marzy o niczym innym jak tylko o dogłębnym poznaniu systemu kanalizacyjnego Hogwartu.
Dwa dni później, Hermiona i Marta wynurzyły się z odpływu na środku głównego dziedzińca. Marta niemal kipiała z satysfakcji, że nauczyła czegoś pannę-wiem-to-wszystko, a Hermiona robiła, co mogła, żeby utrzymać na twarzy bolesny uśmiech. W sumie to był całkiem ciekawy sposób na poruszanie się po zamku i zauważyła, że w wypadku zajścia jakichś nieprzewidzianych wydarzeń mógł być nawet przydatny. Jednak naprawdę nie uważała, że wiedza, jak znaleźć łazienki chłopców ze wszystkich domów była jej szczególnie potrzebna do szczęścia. Szczerze mówiąc przez to zaczęła zastanawiać się nad osobą Marty i to była raczej kolejna z tych rzeczy, której raczej nie chciała wiedzieć.

***

Severus Snape wysączył gorzkie resztki swojej herbaty i odstawił kubek na stertę papierów egzaminacyjnych leżącą w rogu biurka. Był całkowicie pewien, że były to wypracowania czwartoklasistów, ponieważ stos prac z sumów po piątym roku jak zwykle leżał na środku mahoniowej powierzchni. Więcej papierów zalegało na półkach za jego plecami, dzieląc swoje miejsce ze słojem, w którym pływał jakiś zakonserwowany okaz, tak stary, że nawet on nie był pewien do jakiego gatunku należał.
Na krześle obok zalegało jeszcze więcej rolek pergaminu - eseje z owutemów napisane przez siódme klasy. Na szczęście były już sprawdzone, i każdy został okraszony ostatnią dawką sarkazmu, którego autorzy już nigdy więcej nie będą musieli znosić. Było już dobrze po północy, ale Severus miał nadzieję, że zdąży sprawdzić wszystko przed wschodem słońca. Koniec roku szkolnego był okresem, kiedy jego legendarna bezsenność była jak najbardziej w użyciu. Dzbanek ze świeżą herbatą, nowy kałamarz czerwonego atramentu i mógł dalej pracować.
Prawie niesłyszalny odgłos kaszlnięcia, wydanego najwyraźniej przez istotę płci żeńskiej, rozległo się gdzieś naprzeciwko jego biurka, po czym zmaterializowała się jego właścicielka.
- Mogę panu na chwile przeszkodzić, profesorze?
- Nie, nie możesz - odpowiedział, nie podnosząc głowy. Przez ostatnie parę dni naprawdę nie brakowało mu wizyt tego konkretnego ducha i bardzo chętnie nie widziałby go tak długo jak długo udałby się go trzymać z daleka. Jakby nie zważając na jej obecność, jego pióro kontynuowało wędrówkę po pergaminie.
Skonsternowana Hermiona za plecami zaczęła wykręcać palce. To nie zaczęło się dobrze i jej postanowienie szybko zaczęły się rozmywać. Nie była do końca pewna czy jej prośba jest w ogóle możliwa, ale ciągłe słuchanie kolegów dyskutujących o egzaminach, w końcu przeważyło szalę. Postanowienie, o które postanowiła walczyć nagle wyparowało, a teraz ona sama stała tutaj, próbując poprosić jednego z najbardziej upartych nauczycieli, by wyświadczył jej przysługę.
- Jeśli nie ma pan nic przeciwko, bardzo chciałabym zdać mój owutem z Eliksirów.
Pióro zatrzymało się raptownie i spojrzenie czarnych oczu Snape'a przeszyło Hermionę na wylot. Nie, żeby to było trudne
- Nie mówisz chyba poważnie - powiedział ostro.
- Bardzo poważnie - odparła. - Umarłam zanim mogłam skończyć naukę w Hogwarcie. Chciałabym to naprawić.
Z lekceważącym parsknięciem Snape kontynuował dalej ocenianie prac.
- W takim razie pytaj Opiekuna swojego domu, a nie mnie.
- Pan jest ostatnią osobą, która mogłaby się na to zgodzić - powiedziała nierozważnie Hermiona. - Myślałam, że jeśli zdobędę najpierw pana zgodę, to inni profesorowie też ją wyrażą.
- W takim razie odpowiedź brzmi „nie” - stwierdził. - Jestem zajęty i nie mam czasu na spełnianie czyichś bezsensownych zachcianek.
- Proszę, panie profesorze. Przy tych wszystkich egzaminach, tylko jeden egzamin więcej chyba nie zrobi aż tak wielkiej różnicy...
- Tylko jeden więcej! - odwarknął Snape i uderzył dłonią w stos pergaminów. - Jeszcze jedna kropla przepełniająca czarę goryczy. Panno Granger, odpowiedź brzmi „nie”. W tej chwili proszę opuścić ten pokój i zostawić mnie w spokoju.
Zamiast przestraszyć się grzmiącego Snape'a, Hermiona popatrzyła na niego ze złością.
- Przemyślałabym to, biorąc pod uwagę okoliczności mojej śmierci i to, że i tak bym zdawała egzaminy, JEŻELI bym nie umarła. Ten argument chyba powinien wystarczyć, żeby ponownie rozważył pan moją prośbę - stwierdziła stanowczo. - Musi pan przyznać, że zachowuję się bardzo rozsądnie. Olbrzymia większość duchów wraca z powrotem niezadowolona i nieszczęśliwa. Znane są z tego, że swoje nowe miejsce zamieszkania czynią wyjątkowo niemiłym dla śmiertelników. Ja mogłabym zrobić coś takiego z pańską klasą.
- A ja mógłbym panią wyegzorcyzmować - przerwał jej brutalnie Snape.
- To może mnie zmusić do przebywania tylko i wyłącznie w miejscu, gdzie umarłam. - Patrząc się na niego, uniosła się w powietrze i zawisła nad swoją starą ławką. - Które jest, o ile się nie mylę, tutaj, prawda? Mógłby mnie pan, profesorze, uwięzić dokładnie w tej sali, przy tym biurku, gdzie mogłabym podpowiadać każdemu Longbottomowi, który przekroczyłby próg tej sali. Do końca pańskiego życia!
- Dobrze, już dobrze! - ryknął Snape. Jego zaciśnięte szczęki rozluźniły się nagle. - Możesz przystąpić do swoich owutemów, panno Granger. Tak szybko jak tylko będziesz w stanie napisać swoje odpowiedzi.
Przerażona Hermiona wpatrywała się w niego.
- Ale ja nie mogę tego zrobić.
- Nie może pani? Ach, jaka szkoda.
Jego brak zainteresowania był oczywisty, kiedy uśmiechając się lekko, wziął pióro i zanurzył je w czerwonym atramencie.
Mogłaby przysiąc, że zachichotał.

***

Hałasy z pokoju wspólnego powoli cichły, kiedy Hermiona obserwowała jak Harry i Ron po raz ostatni grają w szachy w swoim dormitorium. Ciągle jeszcze było słychać głos Seamusa Finnegan'a który śpiewał Lavender i kilku młodszym dziewczynom trochę sprośną piosenkę, ale słychać było, że impreza zbliżała się nieubłaganie do końca.
Dean Thomas, nadal ubrany w szaty, leżał na łóżku i chrapał głośno. Neville'a natomiast po raz ostatni widziano, kiedy wyślizgiwał się z pokoju ze swoją puchońską dziewczyną, która może i miała piętnaście lat, ale była lata świetlne przed rówieśnikami w zdolności wyszukiwania przytulnych zakamarków dla par.
Za kilka krótkich godzin będą już w pociągu zmierzającym do Londynu, do Nory, i reszty ich życia. Wszystko, co Hermiona mogła zrobić, to zachowywać się z nonszalancją, starając się przejawiać jakiś entuzjazm, kiedy Harry omawiał z nimi oferty pracy, które otrzymał. Ron natomiast był rozdarty pomiędzy pragnieniem pójścia w ślady brata, a praktyką w departamencie swojego ojca w Ministerstwie Magii.
- Więc ten tłustowłosy dupek się nie zgodził? Wiesz, jakoś mnie to nie zdziwiło. To do niego podobne, zasłaniać się regulaminem, żeby nie robić nic więcej niż to, co musi. - Po wyczerpującym psychicznie egzaminie z Eliksirów, stosunek Harry'ego do Snape'a osiągnął najniższy z możliwych poziomów.
- A gdybyś zdała swoje owutemy to nie byłabyś już duchem? - zapytał Ron, praktycznie nie zwracając zbytnio uwagi na to, że właśnie jednym ruchem rozgromił linię obronną Harry'ego.
- Wiesz, powiedziano mi, że nie przeszłam dalej, bo mam tu jakieś ważne sprawy do dokończenia. Jeżeli nie mogę dokończyć ich teraz, to znaczy, że chyba utknęłam tu na dobre. - Hermiona wzruszyła ramionami i dalej wpatrywała się w przestrzeń, co jakiś czas przysiadając na oparciu krzesła Rona, który przycupnął na samym brzeżku, pochylając się i studiując uważnie szachownicę.
- Nick mówił, że bał się śmierci - powiedział Harry. - Odniosłem wrażenie, że kiedy jest się duchem, nie można nic poradzić na to, gdzie się utknie.
- Całkiem możliwe - zgodziła się Hermiona, wzdychając. - Więc dobrze. Nigdy nie zdam moich owutemów. Prędzej czy później przyzwyczaję się do tej myśli.
- A czy jest cokolwiek innego, czego nie skończyłaś? To znaczy oprócz owutemów? - spytał Harry, patrząc niezbyt uważnie na szachownicę i ruszając się wieżą.
- Nie przeczytała wszystkich książek w bibliotece - mruknął Ron, patrząc na szachownicę spod oka. Przesunął pionek, po czym zmienił zdanie i cofnął go.
Hermiona za jego plecami parsknęła zniecierpliwiona.
- A teraz nie mogę czytać. Chyba, że ktoś zostawi otwartą książkę.
- Czemu nie? - spytał Ron nieobecnym tonem. - Przecież siedzisz na krześle, prawda? Dlaczego twój tyłek potrafi zrobić coś, czego nie mogą ręce?
Przez dłuższą chwilę Hermiona gapiła się na niego z otwartą buzią, po czym popatrzyła w dół na krzesło.
- Na Merlina - wykrzyknęła zdegustowana. - Jak to możliwe, że potrafisz znaleźć tak doskonałe rozwiązanie i jednocześnie wyrazić je w tak wulgarny sposób?
- Nie wiem. Zawsze tak miałem - przyznał Ron bez krzty wstydu. - Przepraszam stary, szach.
Harry spojrzał na szachownicę, przechylając głowę i skinął znacząco na czającego się laufra. Figura sprężystym krokiem podeszła do przodu i szybkim ciosem buławy roztrzaskał Królową Rona, a potem skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała na króla przeciwnika z tej samej przekątnej szachownicy.
- Szach mat - stwierdził Harry. - Swoją drogą, dobra gra.
Kiedy Ron wydawał stłumione odgłosy, próbując wyrazić swoje zdziwienie, Harry zwrócił się do Hermiony:
- On może mieć rację, Hermiono. Widziałem Szarą Damę tkającą gobeliny, a profesor Binns przecież zawsze sprawdza nasze prace domowe. Nie jestem zupełnie przekonany, że je czyta, ale na pewno stawia oceny. Musi być jakiś sposób, żeby duchy mogły dotykać i przenosić przedmioty.
- Dokładnie. Popatrz na Irytka. Cały czas coś przestawia - zgodził się Ron, który z kwaśnym grymasem zaakceptował w końcu swoją przegraną. - Musisz tylko dowiedzieć się jak to robi.
Po zapakowaniu figur do pudełka, Harry wrzucił szachownicę do kufra Rona.
- Będziesz miała dużo czasu, żeby się tego dowiedzieć, kiedy nie będziesz nas miała na głowie.
Jego poczucie humoru znikło jak ręką odjął i powoli zamknął wieko swojego kufra.
- Będziemy za tobą tęsknić, Hermiono.
- Ja za wami też - odparła z uśmiechem, z wysiłkiem powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem.
Postanowiła trzymać się jeszcze jakoś, kiedy chłopcy pakowali ostatnie drobiazgi, usuwając z pokoi ostatnie ślady swojej obecności z ostatnich siedmiu lat. Trzymała się nadal, kiedy Harry poinstruował Hedwigę, że ma dostarczać listy w dane miejsce, a nie do konkretnej osoby, tak jak doradził im Prawie Bezgłowy Nick. Udało jej się zachować spokój przez cały czas, kiedy przedzierali się przez dziki tłum na stacji. Wszyscy ściskali się i obiecywali utrzymywać kontakt, choćby niewiadomo co. Nie rozkleiła się też dopóki pociąg nie ruszył, wypuszczając białe kłęby pary, niemal tego samego koloru, co jej widmowe szaty. Harry i Ron machali jej ze swojego przedziału, a wtedy Hermiona zalała się łzami i poszukała schronienia w cieniach korytarza na trzecim piętrze, w tym samym miejscu, gdzie ich trójka zaczęła razem swoją pierwszą, prawdziwą przygodę, żeby w spokoju się wypłakać.

Rozdział 4



Po długim dniu i nie krótszej nocy spędzonych na użalaniu się nad sobą, Hermiona stwierdziła, że musi się w końcu wziąć garść i zacząć myśleć rozsądnie. Zebrawszy całą swoją, w tej chwili całkiem rozlazłą determinację, wygładziła szaty, podciągnęła jeszcze raz opadniętą skarpetkę i osuszyła ostatnie łzy chusteczką znalezioną w kieszeni. Poczuła się lepiej - może nie gotowa na bitwę, ale z pewnością na przejście przez drewniane drzwi i poszukanie odpowiedzi. Już wystarczająco dużo czasu spędziła naśladując Jęczącą Martę. Miała problem do rozwiązania.
Jak na ironię, kiedy tylko opuściła korytarz na trzecim piętrze i poszybowała w kierunku głównej części zamku, przyszło jej do głowy jedyne możliwe źródło informacji. Prowadzona dźwiękiem przytłumionych wrzasków i przekleństw, którym towarzyszył fałszujący śpiew, opuściła główne schody, skręcając w jeden z węższych korytarzy.
Irytek, prawdopodobnie najgłośniejszy duch w całym Hogwarcie, śpiewał właśnie sprośne piosenki dręcząc jednocześnie portrety wiszące na ścianach. Większości postaci udało się uciec na inne obrazy, ale kilka nie było tak szybkich. Poltergeist dopadł je zrywając płótna ze ścian i kręcił nimi w powietrzu tak długo, dopóki ich mieszkańcy nie błagali o litość. Ich krzyki sprawiały jednak, że ten mały wredny dowcipniś jedynie chichotał złośliwie i zmieniał tylko kierunek obrotów.
Na szczęście dla portretów, Irytek szybko się nudził. Jeśli reakcja jego obecnej ofiary nie była wystarczająco histeryczna, szybko porzucał płótno i przenosił się dalej. Niektóre z ram były na tyle dobrze zabezpieczone, że nie dał rady oderwać ich od ściany. Kiedy mamrotanie i przeklinanie nie przyniosło oczekiwanego efektu, Irytek skupił się na przekrzywianiu obrazów, przekręcając niektóre z nich "do góry nogami". Chichocząc pozostawiał na pastwę losu namalowane postacie, umykające przed opadającymi meblami lub próbujące przytrzymać spadające nakrycia głowy, gdy odwróceni do góry nogami zwisali w ramach w bardzo nieprzyzwoity sposób.
Zaintrygowana Hermiona obserwowała, jak duch sieje spustoszenie.
- Jak ty to robisz? - zapytała głośno.
- Robię co? - odparł zdziwiony Irytek. Właśnie udało mu się oderwać od ściany pejzażyk z małą pasterką, którym zaczął wymachiwać w przód i w tył, nie zważając na jej krzyki i oszalałe beczenie owiec, których kobieta nie chciała opuścić.
- Przenosisz przedmioty - wyjaśniła. - Ja nie mogę niczego dotknąć.
Drapiąc się w zamyśleniu po brodzie Irytek zmierzył ją wzrokiem.
- Czemu niby miałbym ci to powiedzieć?
Hermiona szybko się zastanowiła.
- Byłam przyjaciółką Freda i George'a Weasleyów. Mogłabym ich poprosić, żeby wysłali ci paczkę z Czarodziejskich Dowcipów.
Poltergeist zarechotał i zatarł radośnie ręce, upuszczając nieszczęśliwą pasterkę na podłogę, gdzie leżały inne obrazy. Od czasu ich dramatycznego odejścia dwa lata temu, darzył on Weasleyów ogromnym szacunkiem, w dużej mierze dlatego, że byli oni jedynymi ludźmi, którzy potrafili zrobić tyle hałasu i zamieszania co on.
- I wszystko co chcesz wiedzieć, to w jaki sposób przenoszę przedmioty?
- Dokładnie. Naucz mnie tego, a dowiem się, czy nie mogliby przysłać ci kilka swoich eksperymentalnych produktów. Takich których nie ma jeszcze w sprzedaży. Byłbyś pierwszym, który by je dostał.
Na twarzy poltergeista pojawił się szaleńczy uśmiech, kiedy wyszczerzył się ukazując zęby z wielkimi przerwami. Nogi Irytka zaczęły euforycznie podrygiwać, wykonując dwuznaczne harce w powietrzu, kiedy pomyślał o kłopotach, jakie mógł wywołać
- Och, małe oczka Flicha na pewno wystrzelą mu z głowy! Och, och, och, och, TAK - zapiał.
- Ale dopiero wtedy, kiedy mnie tego nauczysz - ostrzegła Hermiona, nagle mając złe przeczucia co do całej tej umowy. Nie uspokoiło jej też to, że Irytek nagle przestał podrygiwać i zmierzył ją wzrokiem.
- Chcesz wiedzieć? Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Nie pytałabym cię gdybym nie chciała - odparła zimno.
- Bo potrafię! - zaśmiał się obłąkańczo, łapiąc swoje śmiesznie długie nogi i sturlał się w dół po schodach.
Hermiona zwężonymi oczami obserwowała jak poltergeist podskoczył na stopniu pułapce i zaczął się odbijać się od ścian podestu.
- On jest kompletnie stukniętym psychopatą - mruknęła do siebie i ciężko westchnęła. Owca z obrazu porzuconego na podłodze zabeczała głośno, całkowicie podzielając jej zdanie.
Wiedząc, że to na pewno nie będzie takie proste, Hermiona zastanawiała się kogo jeszcze mogłaby spytać o sprawy duchów i poruszanie przedmiotami. Dopytywanie się o możliwość dotknięcia żywej istoty była wykluczona - to było zbyt nieprzyjemne dla ducha. Krwawy Baron powiedział jej, że jest to spowodowane posiadaniem przez duchy i żywych sprzecznej energii. Hermiona przypuszczała, że jest to coś w stylu dodatniej i ujemnej biegunowości, ale była to hipoteza, którą odłożyła do przemyślenia na inny dzień. Aktualnie interesowała ja tylko możliwość dotykania przedmiotów. Niestety, im dłużej Hermiona się nad tym zastanawiała, tym bardziej zaczynała wierzyć, że Jęcząca Marta mogłaby być cennym źródłem informacji na ten temat.
Niestety, Jęcząca Marta nie okazała się bardziej pomocna niż Irytek. Gdy Hermiona spytała się jej, w jaki sposób zalała łazienkę dla dziewczyn, Marta wyznała jedynie, że robi to kiedy jest zdenerwowana. A w momencie kiedy Hermiona zaczęła dalej pytać, oczy Marty wypełniły się łzami i duch zniknął z pluskiem w swojej toalecie. Dziewczyna została sama w łazience, w której woda tryskała na ściany i kotłowała się falami na podłodze, a z rur dobiegało żałosne zawodzenie.
W momencie, gdy jedynymi możliwościami jakie jej pozostały było zapytanie profesora Binnsa albo samodzielne próba rozwiązania tego problemu, Hermiona postanowiła wrócić do siebie i poważnie sie nad tym zastanowić. Odpowiedź była na wyciągniecie ręki, była tego pewna. Gdyby tylko mogła poskładać elementy układanki tak, żeby powskakiwały na swoje miejsca, odpowiedź sama by się znalazła.
Przez chwilę rozmyślała nad magią elementarną, którą nieświadomie posługiwały się dzieci, ale szybko odrzuciła tę koncepcję. Ten rodzaj magii wiązał się z żywymi istotami, które używały magii bez dotykania czegokolwiek. Ona zaś była martwa i chciała dotknąć czegoś bez pomocy magii.
Pogrążona w rozmyślaniach, nie zarejestrowała momentu, kiedy Severus Snape wkroczył do lochów. On z kolei zauważył ją natychmiast i jego cienkie usta zwęziły się jeszcze bardziej, gdy obserwował jak unosi się bez celu w pobliżu belki podtrzymującej sklepienie.
- Panno Granger, byłbym bardzo zobowiązany gdyby zechciała pani nie zaśmiecać mojego sufitu - ton jego głosu nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że nie jest to prośba.
- Rozmyślam - wymamrotała nieobecnym tonem.
- Rób to gdzie indziej.
- Tutaj mi się podoba - odpowiedziała zaczepnie. I w sumie to była szczera prawda, lubiła tę komnatę, mimo, że było to zarówno miejsce jej śmierci, jak i klasa, gdzie borykała się z największymi wyzwaniami za życia.
- Niestety, muszę pani przypomnieć, że to jest moja klasa, panno Granger - stwierdził, przetrząsając jednocześnie jakieś papiery na swoim biurku.
- Tylko na okres pańskiej nauczycielskiej kariery - wtrąciła. - Przewiduję, że
moja obecność w tej klasie będzie nieco dłuższa. Kiedy pan umrze i odejdzie, ja nadal tu będę.
Snape rzucił jej kwaśne spojrzenie i zmrużył oczy, zastanawiając się nad czymś.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że widzę twoje majtki? - spytał bez ogródek.
Hermiona odruchowo poszybowała w dół i wygładziła szatę na udach, upewniając się, czy ta czasem nie podwinęła się do góry.
- Chwilę - zaprotestowała. - Nie mógł pan nic widzieć. Ja nawet nie jestem pewna, czy w ogóle mam majtki.
- Może i nie - oparł - ale to cię ściągnęło na dół.
Severus pozwolił sobie na złośliwy uśmieszek, gdy dziewczyna nie odpowiedziała. Kiedy w końcu znalazł szukaną książkę rozejrzał się, żeby zobaczyć czy opuściła już komnatę. Z rozczarowaniem zauważył, że dalej tam stoi trzymając w dłoni pomiętą chusteczką do nosa. Jego uwagę zwróciło szkliste spojrzenie, raczej niespotykane u duchów. I w tym momencie, ku jego przerażeniu, Hermiona zaczęła się rozbierać. Długa czarna szata szybko wylądowała na podłodze, ukazując białą bluzkę. Szary szkolny sweter, który był zawiązany wokół tali też szybko podzielił losy szaty.
- GRANGER! Mogłabyś się NIE rozbierać się na środku mojej klasy?
- Co? Och, ale ja się nie rozbieram w sposób w jaki pan myśli, profesorze. Chcę tylko wiedzieć co się stanie z moimi ubraniami. - Popatrzyła na przezroczyste ubranie leżące na pobliskim krześle. - Dziwne.
Snape wydał z siebie zbolałe westchnienie.
- Panno Granger, wiem, że mogę tego później żałować, ale ośmielę się spytać, co jest dziwne?
- Cóż, znam kilka duchów, które przebierają się na święta. A Sir Nicholas ma kilka różnych krez, które zmienia w zależności od pogody. Więc skąd mają te ubrania?
Hermiona podniosła uczniowską szatę i zmarszczyła brwi. Snape rozpoznając na jej twarzy zacięty wyraz, taki sam jaki gościł na jego własnej, kiedy mocno się nad czymś zastanawiał, nie powiedział ani słowa. Im szybciej to rozwiąże, tym szybciej wyniesie się z jego lochów.
Chwilę później, czarne rękawy szaty Hermiony wydłużyły się w powiewające końce, ozdobione niezrozumiałymi zawijasami. Uśmiechając się promiennie dziewczyna zarzuciła nową pelerynę na ramiona, a postrzępione końce zafurkotały dramatycznie, jak na porządnego ducha przystało.
- HA!!! - wykrzyknęła. - Eureka! TakTakTakTAKTAKTAK!!! To jest to! To wszystko wyjaśnia! - Łopocące końce zatańczyły w powietrzu, kiedy zatoczyła triumfalne kółko, zachowując się niemal tak samo jak wcześniej Irytek.
- Panno Granger, to jest peleryna. I nie ma ona żadnych zdolności mówienia. To nic nie wyjaśnia.
Cała podekscytowana przerzuciła przez ramię wlekący się po ziemi brzeg szaty.
- Dlaczego Nick może zmieniać swoje krezy kiedy chce? Ponieważ to robi - siłą woli. Jęcząca Marta tkwi w łazience dla dziewczyn przez ponad pięćdziesiąt lat, wyciskając swoje ohydne pryszcze, ponieważ NIE chciała robić niczego innego. Jak Irytek jest w stanie zrobić taki widowiskowy bałagan? BO POTRAFI!
Snape niedbale oparł się o biurko i patrzył na nią tak jakby straciła rozum. Ignorując go Hermiona pokonała szybko odległość dzielącą ją od tablicy i zatrzymała się. Na półeczce leżał pojedynczy kawałek kredy. Wyciągając delikatnie drżącą dłoń, sięgnęła i szturchnęła go palcem, który jednak przeniknął przez przedmiot.
Trzy następne próby dały taki sam rezultat, co sprawiło, że Hermiona zaczęła wpatrywać się w kredę ze złością.
- To rzeczywiście ogromny postęp - zauważył Severus Snape, nie próbując ukryć swojego rozbawienia. Wsadził książki pod pachę i szybkim krokiem opuścił klasę.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Hermiona zgrzytnęła zębami z irytacją. Z bezgłośnym krzykiem rzuciła za nim tym kawałkiem, wyładowując całą swoją złość i frustrację, gromadzące się w niej odkąd obudziła się jako duch, połączone z minionymi siedmioma latami cierpień z powodu mugolskiego urodzenia i druzgoczącej niesprawiedliwości wrednego Mistrza Eliksirów.
Kreda niewzruszona leżała na swoim miejscu.
Przygnębiona dziewczyna jęknęła głośno i osunęła się na podłogę, po czym usiadła ze skrzyżowanymi nogami na posadzce. Jej nowo uformowane szaty rozpostarły się wokół niej, a Hermiona zamknęła oczy, zmuszając się raz jeszcze do przemyślenia sprawy.
- Dobra Granger - mruknęła do siebie. - Ta głupia chusteczka istnieje ponieważ ty myślisz, że powinna istnieć. Nigdy nie zwracasz na nią uwagi, ale ona jest zawsze, kiedy jej potrzebujesz. Co to znaczy?
Podkuliła kolana i objęła je ramionami, starając się pojąć sens niezliczonych teorii kłębiących się w jej głowie. Minęły długie minuty, kiedy rozmyślała o Jęczącej Marcie, Irytku i niezliczonej liczbie esejów dotyczących wojen goblinów, ocenianych przez ducha, zanudzającego uczniów przez większą część tego wieku.
Minęła prawie godzina nim Hermiona wstała i ponownie stanęła twarzą w twarz z problemem. Jednak tym razem jej twarz pozostała niewzruszona. Tylko jej oczy, które mrugały jedynie z przyzwyczajenia, a nie z konieczności, wpatrywały się nieustannie w niewinny kawałek kredy. Jej ręka drżała lekko, kiedy sięgnęła i chwyciła biały okruch, który wydał z siebie cichy, brzęczący dźwięk, kiedy go podniosła i głośniejszy stukot, gdy zaskoczona upuściła go na podłogę.
Każdy, kto w tej chwili znajdowałby się w pobliżu klasy, mógłby usłyszeć głośny wybuch radosnego śmiechu dochodzący z miejsca znanego raczej jako siedlisko wszelkich nieszczęść. Gdyby pozostał tam dłużej, mogłyby usłyszeć niepewne skrobanie kredy po tablicy, dźwięk, który z biegiem czasu stawał się coraz bardziej zdecydowany i płynny.

* * *

Następnego dnia, krótko po śniadaniu Severus Snape wrócił do swojej klasy, żeby popracować nad osobistymi projektami i nad planami lekcji na następny rok szkolny. Zatrzymał się jednak gwałtownie w progu. Pod ścianą stała jego ulubiona tablica, ta, której widok doprowadzał wielu uczniów do łez, kiedy pojawiał się na niej niezapowiedziany teścik. Tego ranka jednak pokryta była jakimiś bazgrołami, wliczając w nie kilka gier „w kółko i krzyżyk” i, biorąc pod uwagę to czym została namalowana, całkiem niezłej podobiźnie profesora Dumbledore'a.
Zdanie: „Nazywam się Hermiona Granger” powtarzało się wielokrotnie, napisane raz bardziej raz mniej schludnym pismem. Natomiast poniżej, dużymi literami widniał napis: „Ponieważ potrafię!”.
- Wspaniale - warknął do pustej klasy, sięgając po gąbkę. Nie zwrócił najmniejszej uwagi na to, że jego niespokojne ruchy wzbiły w powietrze białe pyłki kredy, które osiadały na jego czarnych szatach.
- Może następnym razem będzie na tyle uprzejma, żeby nie zostawiać tych nonsensów na mojej tablicy!
- Przepraszam za to, panie profesorze - odezwała się Hermiona.
Snape nie spodziewał się odpowiedzi, wiec zaskoczony rozejrzał się dookoła, próbując zlokalizować głos. Tuż pod sufitem pojawiła się nagle Hermiona.
- Zmażę to następnym razem - obiecała, po czym ziewnęła, zasłaniając usta dłonią i ponownie zniknęła.
Kiedy Severus został sam w klasie, szybko rozważył możliwość ukrycia przed nią kredy . Jednak porzucił tę myśl, stwierdzając, że nie miałoby to najmniejszego sensu i powrócił do przygotowań do dzisiejszych zajęć.
Zgodnie z obietnicą Hermiony, tablica była czysta każdego następnego dnia, ale Snape od skąpego Filcha musiał zażądać kolejnego pudełka szybko zużywanej kredy.
Po tygodniu jej zasoby przestały tak szybko maleć. Snape nie zdziwił się zbytnio, kiedy wszedł do lochów i zobaczył Hermionę Granger siedzącą przy jego biurku. Jego własne pióro, trzymane przez przezroczyste palce Hermiony, skrobało właśnie list na kawałku pergaminu, który zostawił na blacie.
- Proszę czuć się jak u siebie w domu, panno Granger - powiedział, zamykając za sobą drzwi z głuchym trzaskiem.
- Dziękuję, panie profesorze - odpowiedziała, ignorując sarkazm w jego głosie. - Skończę za minutkę.
Obserwował jak atrament pojawia się na papierze, czasami nieco rozmazany, ale niezaprzeczalnie było to pismo Hermiony.
- Mam nadzieję, że zaadresowałaś to do Minerwy McGonagall, a nie do mnie.
- Tak zrobiłam - odrzekła dziewczyna. - Jednak chciałabym wiedzieć, czy mogę wspomnieć o tym, że mam już pańską zgodę na zdanie owutemu z eliksirów.
Zastanowił się nad tym chwilę, ale jakby nie patrzeć, Hermiona spełniła warunek, jaki jej postawił.
- Możesz - skinął w końcu przyzwalająco głową. Włosy zasłoniły jej twarz, kiedy ponownie pochyliła się nad listem, ale nie były w stanie ukryć uśmiechu, który pojawił się przy pisaniu ostatniej linijki.
Jednak Minerwa McGonagall nie uśmiechała się, kiedy kilka godzin później dorwała Mistrza Eliksirów w jego lochach.

Spojrzał na pergamin, który trzymała i wrócił do czytania magazynu o eliksirach.
- Wygląda na to, że jest to kawałek pergaminu Minerwo - odpowiedział. - W czym jeszcze mogę ci pomóc?
- Nie zaczynaj ze mną, Severusie. Za stary jesteś na odkrywanie w sobie pokładów poczucia humoru.
- Minerwo, nie doceniłabyś mojego poczucia humoru. Jesteś Gryfonką w każdym calu. - Porzucił próbę doczytania magazynu i rozparł się na krześle, nieświadomy w jaki sposób popatrzyła na niego starsza kobieta. Czasami dokuczanie jej było bardziej zabawne niż ciągnięcie kota z ogon.
Zacisnęła wargi z niezadowolenia.
- Co ma znaczyć ten list? Profesorze, jedną rzecz mogę ci powiedzieć. To jest bardzo,
bardzo nie na miejscu.
Podsunęła mu pod nos skrawek pergaminu nie pozostawiając wyboru i zmuszając, żeby go wziął i przekonał się sam, jak bardzo nie na miejscu to było.
List wyglądał dokładnie tak samo, jak wtedy gdy widział go ostatnim razem, tyle tylko, że na dole widniał podpis Hermiony.
- Wygląda na to, że jest to prośba o pozwolenie zdawania owutemów. Z pewnością nie wykracza to poza zakres twoich obowiązków zastępcy dyrektora Hogwartu.
- To nie jest śmieszne, Severusie.
Snape uniósł brew, słysząc jej ton .
- Nie, nie jest. Miałem przyjemność dowiedzieć się jak bardzo poważna jest ta prośba, ale jeśli mi nie wierzysz, zapytaj autorkę. - Podniósł się z krzesła i zaczął wpatrywać się w sufit. - Panno Granger - zawołał szorstko. - Pokaż się, jeśli łaska.
Minęło kilka minut, podczas których opiekunka Gryffindoru coraz bardziej się irytowała, a jej ślizgoński kolega ignorował jej irytację. Severus zawołał raz jeszcze i w momencie, kiedy McGonagall chciała już rzucić ciętą ripostą, Hermiona przeniknęła przez ciężkie, drewniane drzwi i zatrzymała się tuż przed nimi.
- Przepraszam, panie profesorze... pani profesor - dodała, zauważając McGonagall.
Snape skinął głową na jej przeprosiny i podniósł pergamin.
- Panno Granger, czy to jest twój list? Mówiący o tym, że chciałabyś zdać owutemy?
- Tak, proszę pana - odpowiedziała, bardzo starając się nie budzić w sobie jakichkolwiek nadziei. Wyraz twarzy McGonagall nie był zachęcający, a jej następne słowa tylko to potwierdziły.
- To absolutnie niemożliwe.
- Dlaczego? - zapytała Hermiona w tym samym momencie, kiedy Snape powiedział: „Czemu nie?”
Minerwa wyglądała jakby zmroziła ją sama myśl o tym.
- To absurd, Severusie. Hermiona Granger nie żyje.
- To jest oczywiste nawet dla pierwszorocznych - odparł. - Ona tutaj jest, więc czemu nie zwracasz się bezpośrednio do niej?
- Jest duchem. Nie może zdawać owutemów razem z kolegami z klasy.
Czarne oczy Snape'a zwęziły się z irytacji.
- Trzymam właśnie wystarczający dowód, że jest ona w stanie napisać egzaminy. A co do jej kolegów, opuścili już mury szkoły i raczej nie mam ochoty już więcej ich oglądać. Ale czy ich nienawidzę, czy kocham, nie ma wpływu na to, że cały czas troszczę się o ich edukację.
- Nie próbuj mnie przekonywać, Severusie. Nie uda ci się - warknęła McGonagall. - Duch Hermiony Granger nie może zdawać owutemów z wielu różnych powodów. Jednym z nich jest niepodważalny fakt, że ona nie może rzucać zaklęć. - Posłała Hermionie nieprzyjazne spojrzenie. - To nie podlega dyskusji.
Zadowolona, że w odpowiedni sposób położyła kres całej sprawie, profesor zebrała szaty i mruknęła ze złoś
cią:
- Teraz, jeśli skończyłeś już z tymi głupotami, wracam do mojego gabinetu zająć się normalnymi sprawami. - Ciężkie drzwi zaskrzypiały, nim nie zamknęły się z głuchym trzaskiem za wychodzącą czarownicą, a w komnacie zaległa cisza.
Snape zdumiony reakcją swojej koleżanki po fachu na tę całkiem zwyczajną prośbę, usiadł z powrotem na krześle, zabierając z niego czytany wcześniej magazyn.
Ciche odgłosy jego ruchów przywróciły Hermionę do rzeczywistości. Odwróciła ku niemu głowę i uśmiechnęła się smutno patrząc przez ramię.
- Dziękuję, że próbował pan ją przekonać. Naprawdę doceniam pańskie starania. - Dziewczyna zniknęła niespodziewanie, ale Severus zdążył jeszcze zobaczyć jej dłoń zatykającą usta, żeby stłumić szloch.
Usłyszał tylko cichutki szelest dobiegający od ciężkich drzwi lochów, któremu towarzyszył kolejny dźwięk, brzmiący jak tłumiony płacz, albo jak lekki powiew wiatru w korytarzu
Lekko marszcząc brwi, zgniótł nieszczęsny pergamin w dłoni i rzucił go do pustego kominka, po czym wrócił do czytania.

***

Sprawdzając pierwsze zadania domowe w nowym roku szkolnym, Severus Snape stopniowo zaczął zdawać sobie sprawę z czyjejś bladej obecności na skraju jego pola widzenia. Według Snape'a profesor Binns był chyba najnudniejszym ze znanych mu duchów. Potrafił godzinami rozprawiać o czymś tak głupim jak smak herbaty, aż jego towarzysz rozmowy miał ochotę kogoś zamordować lub popełnić samobójstwo, byle tylko jakoś od niego uciec.
Nie przyznając się do zauważenia czegokolwiek, Mistrz Eliksirów kontynuował pracę ignorując gościa, kimkolwiek on był.
Niektóre z duchów po prostu lubiły obserwować żywych i zwracać ich uwagę, tylko po to, by zacząć nawet najbardziej trywialną rozmowę
- Severusie. Mogę zamienić z tobą słowo? - rozległ się w końcu niski głos.
Snape nie odpowiedział od razu, uniósł tylko palec wskazujący. Miał wystarczająco dużo trudności z rozszyfrowaniem ubogiej gramatyki i jeszcze gorszego charakteru pisma bez dodatkowego rozpraszania się na prowadzenie konwersacji. Poza tym duchy były generalnie bardzo cierpliwe, a chyba żaden z nich nie był bardziej cierpliwy, przynajmniej jego zdaniem, niż rezydent Slytherinu.
Kiedy skończył, naskrobał na marginesie krótką notkę potępiającą niechlujny tok myślenia i odłożył pergamin z, w jego mniemaniu, bardzo łaskawą oceną pięćdziesięciu ośmiu punktów.
- Oczywiście, wasza ekscelencjo. Jestem do pańskiej dyspozycji.
Krwawy Baron zbliżył się do biurka, a jego srebrne szaty zalśniły w świetle świecy, stojącej na blacie.
- Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać - zaczął Baron, bardzo daleki od swojego normalnego, złowrogiego zachowania. Przez lata Snape nauczył się odczytywać wiele ukrytych sygnałów obserwując ducha Slytherinu. - To rzecz delikatnej natury.
- Delikatnej? - zapytał Severus.
- Ma ona związek z naszym nowym rezydentem - sprostował Baron.
- Nie. NIE - przerwał mu ostro Snape, wyciągając przed siebie dłoń, żeby zatrzymać ewentualną dalszą rozmowę. - Nie chcę tego słuchać.
- Panna Granger nieustannie zadaje pytania - kontynuował Baron ponurym tonem. - Każdego dnia ciągle pyta. I na każde pytanie, na które jej odpowiemy, ona znajduje dwa kolejne! I cały czas chce wiedzieć dlaczego, dlaczego nie, i co by było gdyby!
- Witam w moim piekle, Baronie - powiedział Snape bez krzty współczucia. - Była w mojej klasie przez lata. Teraz jest na twojej głowie i mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawił.
- Z pewnością możesz udzielić mi jakiś rad - naciskał zdesperowany duch. - Jest niemal tak uciążliwa jak Irytek, tylko w kompletnie inny sposób. Mówi, że rozważa nawet możliwość napisania książki o śmierci i o tym jak to jest być duchem! Jeżeli to zrobi, będą się z nas śmiali do końca naszego istnienia!
- Mogę tylko zasugerować, żebyście znaleźli jej jakieś czasochłonne zajęcie - odparł Mistrz Eliksirów. - Była Gryfonką i ma bardzo rozwinięte poczucie obowiązku. Obarczcie ją nadzorowaniem Irytka. To powinno powstrzymać ją od włażenia wam na głowy i przynoszeniem wstydu.
- Nie jest jeszcze w wstanie sprostać tak poważnemu zadaniu - zaprotestował Baron. - Czy naprawdę również za życia była tak kłopotliwa?
Snape zacisnął palce na piórze, nie zwracając uwagi małe kleksy, które pojawiły się na pergaminie.
- Ona była niezmordowana zarówno w swoich osobistych poszukiwaniach jak i w prowadzonych badaniach - powiedział po chwili. - Jej głód wiedzy był nienasycony. I wydaje się ciągle być. Ciekawe.
- Co jest ciekawe?
Snape wzruszył niedbale ramionami.
- To, że cały czas jest głodna wiedzy, nawet jeśli powinna być już ponad takimi sprawami.
Prawie natychmiast Severus zrozumiał, że powiedział o jedno słowo za dużo. Temperatura w pokoju drastycznie spadła, a nienaturalny powiew chłodu sprawił, że płomienie świec zamigotały.
- Duchy nie są ponad niczym, drogi panie - powiedział szorstko Baron, a ton jego słów znacznie ochłodził temperaturę w pomieszczeniu. - To, że już nie możemy jeść nie oznacza wcale, że nie odczuwamy głodu. Wiele dałbym, żeby znowu móc posmakować jedzenia lub żeby znowu móc dotknąć żywej istoty. Jeśli dziewczyna chce się dalej uczyć, ja nie będę jej tego utrudniał. Chciałem tylko zasięgnąć twojej opinii. Powinienem był wiedzieć, że nie będziesz miał większego pojęcia jak postępować z nią po śmierci niż miałeś za życia.
Z lodowatym powiewem Baron przeniknął przez biurko Snape'a i znajdującą się za nim ścianę, zostawiając za sobą wirujące w powietrzu papiery i złowrogą aurę. Severus uniósł brew widząc nieporządek pozostawiony przez Barona i patrząc jak ostanie skrawki pergaminu opadają na podłogę. Jego palce nieświadomie ponownie zacisnęły się na piórze, zostawiając jeszcze więcej kleksów niż myślał.

***

- Zatrzymaj się natychmiast! - wrzasnął Flich, kiedy powłócząc nogami próbował gonić Hermionę, unoszącą się w holu. - Pani Pince powiedziała, że nie możesz wypożyczać książek!
Ignorując woźnego i stłoczonych uczniów, którzy opuszczali bibliotekę tuż przed ciszą nocną, Hermiona ze stoickim spokojem trzymała swoją zdobycz wysoko poza zasięgiem woźnego i kierowała się w kierunku schodów. Jedynie framugi drzwi sprawiały jej niejaką trudność, kiedy była zmuszona obniżyć lot by przeniknąć przez drzwi. Jeśli istniał jakikolwiek sposób na to, by przedmiot materialny, który dotykała lub trzymała stał się nienamacalny, jeszcze go nie odkryła
Miesiące przed jej niefortunną rozmową z Minerwą McGonagall były naprawdę trudne do zniesienia. Śmierć przed końcowymi egzaminami była wyjątkowo irytująca, ale sytuacja, w której miała swoją szansę znów w zasięgu ręki, a potem jej ją zabrano była denerwująca i bolesna.
Próbując znaleźć coś, co mogłoby ją zainteresować, Hermiona pogrążyła się w badaniach nad znaczeniem bycia duchem w społeczeństwie czarodziejów. Było to jednak mało pomocne, jako że większość duchów w zamku i w Hogsmeade była zszokowana, kiedy zadawała im osobiste pytania i poirytowana prowadzonymi przez nią badaniami
- Nauczysz się - te słowa były jedyną odpowiedzią Szarej Pani i były przynajmniej bardziej uprzejme niż inne riposty. Sir Nicholas po prostu wyglądał na zawstydzonego pytaniami. Szybko zmieniał temat, pytając Hermionę o różne rzeczy, włączając w to jej plany na następne kilka wieczorów i o to, czy zechciałaby mu towarzyszyć podczas zbliżających się zawodów w Głowopolo.
Hermiona poszybowała w kierunku biblioteki najczęściej uczęszczaną drogą, co było całkowicie zrozumiałe, kiedy była człowiekiem, ale nie kiedy została duchem. Przypomniała sobie słowa Rona. Biblioteka była pełna książek, których jeszcze nie przeczytała, a teraz była cisza nocna, żadnych narzekających na palące się do późna świece współlokatorów i brak konieczności zdobycia pozwolenia na korzystanie z Działu Ksiąg Zakazanych.
Pani Pince zaniemówiła, kiedy Hermiona po raz pierwszy powiadomiła ją, że chce wypożyczyć książkę i stała z otwartymi ustami, patrząc, jak dziewczyna wpisuje swoje nazwisko w wielkiej księdze leżącej na jej biurku. Bibliotekarka zdążyła się otrząsnąć z szoku na tyle, żeby zaprotestować ostrym szeptem przeciw takiemu naruszeniu zasad. Posunęła się nawet do zagrożenia Hermionie gniewem Krwawego Barona i Dyrektora. Te groźby tylko umocniły dziewczynę w postanowieniu, by nadal robić to co robi, chociaż jedynym co mogła uczynić bibliotekarka było wezwanie na pomoc Argusa Filcha.
Hermiona zostawiła bezsilnie odgrażającego się woźnego u stop schodów i poszybowała do góry, znikając w ciemnej klatce schodowej. Okna na samej górze były otwarte, wpuszczając późnojesienne powietrze i pozwalając wszystkim chętnym zobaczyć gwiazdy i wschodzący księżyc. Podest na samym szczycie ogromnego szybu, był tak mały, że ledwie mieścił małą ławkę i czasem rozklekotane schody, które, jeśli raczyły być na swoim miejscu, zapewne tam prowadziły. Hermiona za życia nie wiedziała o tej kryjówce. To było wspaniałe miejsce dla kogoś, kto chciał być sam. Teraz służyło jej dokładnie w tym samym celu i mimo, że nie potrzebowała malutkiej latarni zwisającej z metalowego uchwytu przytwierdzonego do ściany, Hermiona uwielbiała czytać, rozkoszując się jej światłem i błogim ciepłem, jakie wydzielała.
Było to również cudowne miejsce, z którego można było obserwować wschody słońca ponad górami. Za życia Hermiona zawsze lubiła zachody słońca. Teraz, z tak pokręconą egzystencją, z dniami które były teraz nocami i nocami zamienionymi na dnie, wschód słońca wyznaczał koniec jej aktywności. Wiele razy obserwowała jak pojawia się słońce i pokrzepiała ją ta niezmienna powtarzalność.
Jednak tej nocy Hermiona miała problemy z koncentracją. Mimo tego, że było tuż po ciszy nocnej miała dziwne wrażenie, że powinna być gdzieś indziej. To było to samo uczucie, którego doświadczyła za pierwszym razem, kiedy Harry i Ron chcieli z nią porozmawiać, gdy została duchem. Teraz to powróciło, a ona nie miała najmniejszego pojęcia z jakiego powodu tak się stało. Wzruszyła ramionami, odłożyła książkę na kamienną ławkę i udała się na poszukiwanie czegoś albo kogoś, kto jej potrzebował.
Kiedy tylko pojawiła się w lochach, Snape warknął:
- Spóźniłaś się. Chodź tutaj i przydaj się na coś. - Jego stół zawalony był składnikami eliksirów i kilkoma różnymi kociołkami - w niektórych bulgotały już jakieś mikstury.
- Jak mogę się na coś przydać? - zapytała, szybując do miejsca, które jej wskazał. - Nie mogę nic zrobić.
- Możesz czytać, prawda? Przeczytaj to - muszę mieć dwie wolne ręce.
Severus otworzył starą księgę w ciężkiej, rzeźbionej oprawie i zaczął siekać coś żółtego na jeszcze mniejsze kawałeczki. Imbir i coś jeszcze, stwierdziła Hermiona po zapachu. Zastanawiała się nad tym, jak to jest możliwe, że jest w stanie wyczuć zapachy, jednocześnie próbując się skupić nad łacińskim tekstem, który przed nią leżał i zaczynając czytać instrukcje do czegoś , cokolwiek to było, nad czym pracował Snape.
Mistrz Eliksirów cały czas zajęty był siekaniem składników, zastanawiając się jednocześnie nad słusznością tego, co robi i słuchając spokojnego głosu dziewczyny recytującego starożytny tekst „O leczeniu niezgody”. Większości studentów siódmego roku zrozumienie dzieła Dioskurydesa
O środkach leczniczych sprawiało pewne trudności, ale nie miał wątpliwości, że Hermiona Granger nie będzie miała z tym żadnego problemu. I nie rozczarowała go, chociaż potknęła się raz czy dwa przy odmianie czasownika.
Po przeczytaniu przez nią tej strony, Snape zaczął zadawać pytania dotyczące właściwości składników, które dodał właśnie do eliksiru i domagał się, żeby dziewczyna potwierdziła bądź obaliła tezy postawione w tekście. Po ziołach przyszła kolej na zwierzęta i Hermiona została zasypana pytaniami o skutki i niebezpieczeństwa działania piór, kolców, pazurów i pozostałych części każdego zwierzęcia, które się skradało, latało lub pełzało.
Bojąc się zgadywać czy przypuszczać i zbyt przestraszona, żeby mieć nadzieję, Hermiona udzielała odpowiedzi za odpowiedzią, kiedy Snape mieszał, siekał i ucierał składniki. Nieco kłopotów sprawiła jej część o minerałach, ale w końcu przypomniała sobie więcej, niż myślała. Tylko kiedy Snape zapytał ją o formułę zaklęcia transformującego galaretowaty płyn w proszek, zamarła.
- Nie mogę wypowiedzieć zaklęcia - wyznała dziewczyna.
- Nie prosiłem cię o to - przypomniał jej gniewnie. - Po prostu powiedz mi jakie to zaklęcie.
Zrobiła to, a następnie opisała jaki ruch różdżką należało przy tym wykonać. Snape mruknął nieobecnym głosem, pisząc coś na skrawku pergaminu. Chwilę później przysunął do niej kartkę, bez słowa każąc jej ją wziąć.
Pergamin zawierał kilka zadań, włączając w to jeden niesamowicie podchwytliwy temat, dotyczący cięcia składników w nietypowych proporcjach i kilkoma podstawieniami składników. Skończenie tego zajęło jej prawie godzinę.
Minęły ponad cztery godziny, nim Hermiona wręczyła profesorowi pergamin. Stała potem przy rogu biurka, patrząc jak sprawdza jej odpowiedzi. Szorstkim tonem kazał jej doglądnąć zaczęte wcześniej eliksiry, nie pozostawiając innej możliwości niż zrobienie tego, co chciał. Niektóre mikstury były prawie gotowe, więc Hermiona dokończyła je, zmniejszając płomienie pod kociołkami (opanowanie umiejętności posługiwania się okrągłymi gałkami było jednak trochę skomplikowane) i dodając ostatnie składniki do innych. Mimo tego, że próbowała się skoncentrować na tym, co robiła, łapała się na tym, że rozmyśla nad egzaminem - jeżeli był to naprawdę egzamin. Nie uczyła się i nie była na to gotowa. Zrozumiała ironię całej sytuacji - zdawała egzamin, który jej się do niczego nie przyda. Złapała się na tym, że rozważa sens dalszego uczestniczenia w teście.
- Gratulacje, panno Granger - usłyszała głos Snape'a, który wyrwał ją z zamyślenia. - Odjąłem wprawdzie punkty za niewypowiedzenie inkantacji, jednak średnia pani pracy była wystarczająco wysoka, żeby to zrównoważyć. - Stał cały czas przy biurku, układając papiery z wielką dokładnością, jak gdyby nie była druga nad ranem.
- Profesorze? - zapytała, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszała.
Na twarzy Snape'a pojawił się cierpliwy grymas, którego używał mówiąc do naprawdę tępych uczniów.
- Zdała pani swój owutem z eliksirów, panno Granger. I to śpiewająco, jak powiedzieliby ci idioci. Dodam tę ocenę do pani dokumentów. - Podniósł wzrok, żeby sprawdzić czy zrozumiała, co powiedział.
Lekko zdezorientowany widokiem, który zobaczył, Severus poczuł jak jego własne usta ułożyły się w bezwiedne odbicie zdumiewająco szczęśliwego uśmiechu, którym obdarzyła go Hermiona, zanim powoli nie zniknęła.
- Dziękuję profesorze Snape! - dobiegł go jej bezcielesny głos.
- Nie ma za co, panno Granger - odrzekł, ciągle oszołomiony. Nigdy nie zdawał sobie sprawy, że duch może, mówiąc językiem literackim, pałać szczęściem.
Rozdział 5




Tym razem Severus Snape mógł skończyć obchód już o dziesiątej wieczorem - powodem była trwająca właśnie przerwa świąteczna, która znacznie obniżyła liczbę uczniów włóczących się nocami po korytarzach. Zwykle o tej porze przeczesywałby jeszcze, co bardziej popularne, kryjówki zakochanych par. Teraz jednak, kiedy każdy rozczochrany dzieciak leżał bezpiecznie w swoim łóżku, Severus mógł odetchnąć z zadowoleniem. Odpuścił sobie także obchód o północy. Niech chociaż raz te małe, krwiożercze potwory pobiegają sobie wolno i powpijają się w cudze szyje, bez narażania się na jego dezaprobatę i natychmiastowy szlaban. Po ostatnich dwudziestu czterech godzinach poczuł, że zasługuje chociaż na małą odskocznię o od rutyny.
Niemal dokładnie dobę wcześniej został wezwany przez Voldemorta i następne godziny spędził, przyglądając się, jak świeżo upieczeni śmierciożercy otrzymują Mroczny Znak i ślubują posłuszeństwo. W zamian zostali nakarmieni mieszanką chorej ambicji, poczucia wyższości i fałszywymi uzasadnieniami, przełożonymi dużą ilością pochlebstw i propagandą.
Stwierdził, że jednak robi się na to za stary. I nie chodziło nawet o kłujący ból w karku, ciągłe napięcie, czy polityczne manewry, po prostu stanie na leśnej polanie w środku grudnia było naprawdę ponad jego możliwości. Już porządna dawka Cruciatusów byłaby lepsza niż pięć godzin spędzonych na wilgotnym, ostrym wietrze. Jego stawy marzyły o gorącej kąpieli i był przekonany, że się przeziębił.
O pociąganie nosem zadbał eliksir, a ból kości złagodziła rozsądna dawka brandy. Kołaczące się w podświadomości wrażenie zaniedbania swoich obowiązków nocnego strażnika korytarzy zostało złagodzone przez małą liczbę uczniów w zamku. Przytłaczające znużenie stępiło natomiast poczucie obowiązku i odpowiedzialności.
Dzisiejszą noc poświęci na jedną z jego niewielu przyjemności - tłumaczenie tekstu przysłanego mu przez kolegę z Południowej Ameryki. Został odkryty w dobrze zachowanym azteckim laboratorium i był napisany archaicznym alfabetem. Jednak, ku jego wielkiemu zdziwieniu, językiem tego tekstu była łacina, i to osobliwie formalna łacina. Kombinacja tych dwóch czynników sugerowała, że tekst może zawierać jakieś zaszyfrowane informacje, niedostrzegalne przy pobieżnym czytaniu. Pomijając fakt, że zagadka sama w sobie była intrygująca, to jednak główną zaletą tego zajęcia było, że nie miało ono nic wspólnego z Voldemortem i życiem Mistrza Eliksirów stale balansującym na ostrzu noża. Tak po prawdzie, najchętniej zwinąłby się przed kominkiem ze szklaneczką brandy w ręce, w towarzystwie kobiety, która, w przeciwieństwie do głupkowato chichoczących uczniów Hogwartu, wiedziałaby, co zrobić z ustami. W sumie, obszerny zapas brandy posiadał, jednak kobiety były towarem deficytowym i przez ostatnie kilka lat praktycznie nie pojawiały się w jego życiu.
Odganiając od siebie próżne fantazje o rozmowie z inteligentną przedstawicielką płci pięknej, Severus machnięciem różdżki zapalił kilka lamp. Kolejnym ruchem skierował na duży stół, używany podczas prezentacji w trakcie zajęć, kilka tomów powiązanych z interesującym go tematem, czysty pergamin, kilka kałamarzy atramentu i nowe pióro. W końcu, z uczuciem zbliżonym niemal do czci, wyjął z zamkniętej szuflady biurka drewniane pudełko i położył je na blacie. Małe mosiężne zawiasy, tak samo jak klamra, przybrały barwę blado zieloną, ale w końcu niechętnie ustąpiły i pudełko otworzyło się. Zachowując ostrożność ze względu na kruchość zwoju, rozwinął go powoli i przycisnął jego rogi kilkoma dużymi, okrągłymi, szklanymi przyciskami, które jednocześnie powiększały tekst i przytrzymywały delikatny pergamin swoim ciężarem.
Wysoko pod sufitem lochów, kilka stóp nad głową Severusa Snape'a, Hermiona Granger w ciszy przyglądała się zwojowi i żałowała, że nie może zbliżyć się trochę bardziej, by móc go przeczytać. Pergamin był zapisany bardzo gęsto, a pióro, którym go napisano, musiało chyba należeć wcześniej do kolibra. Przez chwilę chciała, żeby Snape po prostu rzucił zaklęcie tłumaczące, ale sądziła, że pod tym względem jego ostrożność była w pełni uzasadniona. Naprawdę, rzucenie zaklęcia samospalającego na pergamin, tak, by nikt niepowołany go nie przeczytał, nie wymagało dużego wysiłku. Jeśli tekst zawierał jakieś pułapki, Snape z pewnością nie chciałby ich uruchomić.
Zadowalając się czekaniem, Hermiona unosiła się w powietrzu, podczas gdy Snape ręcznie tłumaczył zakodowaną treść na standardową łacinę, najwidoczniej zachowując formalny wydźwięk tekstu. Mogła stwierdzić, kiedy jego koncentracja osiągała taki stan, że nie docierał do niego przeszywający chłód panujący w komnacie, spowodowany rzuceniem ochronnego zaklęcia
protega na płomień lamp.
Ze swojego punktu obserwacyjnego mogła śledzić postępujące tłumaczenie, zapisywane charakterystycznym pismem Mistrza Eliksirów. Receptura - jeśli była to receptura - była niechlujna i pozbawiona składników.
Zawierała także dużą ilość anegdot o raczej nudnym roku spędzonym we włoskim monasterze. Hermiona ledwie powstrzymała się od parsknięcia śmiechem, słysząc barwne wyrażenia, które Snape mamrotał pod nosem, dokładnie kopiując pergamin.
Bojąc się, że ją usłyszy Hermiona obserwowała go uważnie, wypatrując oznak świadczących, że zauważył jej obecność. Przestał już krzyczeć na nią za każdym razem, kiedy zastawał ją w swojej klasie i w zamian za to Hermiona starała się jak najlepiej respektować zasady na jego terenie. Ani razu nie podniósł głowy, a jego długie ciało było nieruchome, tak blisko rozluźnienia się jak tylko mogło, biorąc pod uwagę, że był niewygodnie zgarbiony nad stołem. Właściwie to było trochę dziwne, ponieważ Snape, przemierzając długie korytarze Hogwartu, zwykle promieniował intensywnym, ledwie powstrzymywanym napięciem.
Jego ręce podczas pisania były spokojne, ale zauważyła, że nieznacznie drżały, kiedy sięgał do kałamarza. Wąskie ramiona opadły, a tłuste włosy zostały założone za ucho. Ze swojego miejsca Hermiona mogła dostrzec proste, ciemne pasma, rzednące od przedziałka.
Widziała też starą bliznę biegnąc przez środek jego czoła, niknącą w czarnej kurtynie włosów. W tym momencie przypominał jej wyleniałe, dzikie zwierzę zaszczute do granic wytrzymałości. Zwierzę, które żyjąc w ciągłym napięciu, ma trudności ze zdobywaniem nawet tego, co jest mu niezbędne do życia.
Żaden z członków Zakonu Feniksa nie miał nawet pojęcia o niebezpieczeństwie w jakim znajdował się Severus Snape, próbując szpiegować śmierciożerców. Każdy odruch sympatii, który mógł się wytworzyć, był natychmiast tłumiony przez jego nieprzyjazną postawę. Po raz pierwszy Hermiona zastanawiała się, czy robi to ze swego rodzaju premedytacją. Z pewnością żadna osoba nie mogła na stałe zachowywać się tak nieznośnie w stosunku do wszystkich, których zna.
Nie był też raczej typem osoby, która opłakiwałby śmierć ucznia, czuwając nocą przy trumnie. I mimo, że takie zachowanie doskonale pasowałoby do zaściankowej postawy czarodzieja czystej krwi, Snape, byłby ostatnim człowiekiem na świecie, który zrobiłby taką rzecz na pokaz. Według Harry'ego i Rona było już dobrze po północy, kiedy wiedzieli Snape'a klęczącego przy jej trumnie, z łokciami opartymi na przykrytych białą materią podporach i kryjącego twarz w dłoniach.
Mimo, że wątpiła czy Mistrz Eliksirów jest na tyle uczuciowy, żeby po niej płakać, sam fakt, że tam był, z dala od cudzych spojrzeń, dawał do zrozumienia, że jest w nim coś więcej poza drwinami i złośliwymi uwagami.
Albo po prostu uspokajał wyrzuty sumienia, przyjmując do wiadomości rolę, jaką odegrał w jej śmierci.
Hermiona westchnęła w duchu i poszybowała przez kamienny sufit lochów do korytarzy powyżej. Analizowanie zachowania Snape'a było pewną drogą do szaleństwa i bez względu na to, ile tysięcy lat miała przed sobą, wątpiła, żeby wystarczyło jej czasu na rozgryzienie tego mężczyzny.

***

Przez ostatnie kilka tygodni rozsądne gromadzenie kawałków kartek i przyborów do pisania pozostawionych przez zapominalskich uczniów, zaskutkowało tym, że Hermiona została posiadaczką małej kolekcji pergaminu, całkiem przyzwoitego pióra i kałamarza atramentu. Nie chciała dłużej polegać na łasce Snape'a, zakładając, że jakąkolwiek w ogóle posiadał, a grzebanie w śmieciach odwracało jej uwagę od długich, zimowych nocy. Niezłą zabawą było czytanie prac zostawionych przez niektórych uczniów i czasami nie mogła się oprzeć, by nie napisać na marginesie krótkich notek. Nigdy nie udało jej się zobaczyć min tych, których prace poprawiała, ale wyobrażając je sobie, chichotała wiele razy.
W opuszczonym korytarzu na trzecim piętrze znajdowało się kilka zapomnianych mebli, z których przywłaszczyła sobie jeden, robiąc z niego biurko. Dotychczas odwlekała napisanie do Harry'ego czy Rona, ale ostatecznie zdecydowała, że nawet jeśli nie była już częścią ich życia, to chciałaby wiedzieć, jak potoczyły się ich losy. W pierwszym akapicie delikatnie zapytała Rona, czy w końcu wybrał drogę swojej kariery i jak wiedzie się Harry'emu na kursie aurorskim. Napisała też o dość oczywistej rzeczy, czyli o tym, że nauczyła się już poruszać przedmioty dzięki, lub pomimo otrzymanej pomocy, oraz o tym, że udało jej się w końcu zdać owutem z eliksirów i nadal nie opuściła tego świata.
Kiedy skończyła już pisanie listu, udała się do Sowiarni, żeby go wysłać. Jednak to zadanie okazało się trudniejsze niż przypuszczała. Po pierwsze, musiała przenieść przez cały zamek kawałek pergaminu, co jakiś czas przepychając go pod drzwiami, które normalnie były zamknięte. W końcu, kiedy znalazła się już na miejscu, stanęła twarzą w twarz z zupełnie nowym problemem.
- Czy mogłabyś łaskawie sfrunąć na dół?! - wysyczała przez zaciśnięte zęby.
Sowa, do której mówiła, zamrugała zdziwiona, po czym wystartowała z żerdzi i odleciała na drugi koniec pomieszczenia. Nie było niespodzianką, że kolejne pięć sów, do których się zwróciła, zrobiło dokładnie to samo. Nieważne, do którego ptaka podeszła Hermiona, jak jeden stroszyły pióra, mrugały dziko i zdecydowanie odmawiały współpracy.
W tej sytuacji nawet rzucenie kilkoma przekleństwami w żaden sposób jej nie pomogło. Zaczęła się poważnie zastanawiać nad znalezieniem nauczyciela bądź ucznia i poproszeniem o wysłanie listu, ale ta opcja wcale jej się nie uśmiechała. Ze wszystkich uczniów, których znała, jedyną osobą, która mogłaby z nią porozmawiać była Ginny Weasley, ale nawet ona czułaby się niekomfortowo w tej sytuacji. Hermiona nie chciała wykorzystywać dawnej przyjaźni i wywierać na niej presji. Poza tym aktualnie Ginny spędzała przerwę świąteczną w domu.
Hermiona miała ochotę krzyczeć z frustracji. Przygotowywała się właśnie do podejścia do kolejnej sowy, kiedy dobiegło ją szydercze krakanie. Wznosząc się do góry, zobaczyła przebłysk czerni pośród szarej masy sów, które obsiadły belki. Na końcu pomieszczenia duży kruk łypnął na nią paciorkowatym okiem, przekręcając głowę.
- Nie sądzę, żebyś rozważył przyjęcie listu ode mnie? - spytała, nie spodziewając się żadnej reakcji.
W odpowiedzi duży, czarny ptak poruszył nieśmiało skrzydłami, po czym poderwał się ze swojej żerdzi i poszybował w jej kierunku. Skręcił gwałtownie w stronę okna, by potem wylądować na parapecie i rzucić jej spojrzenie mówiące:
Na co czekasz?
Czarne upierzenie i widoczna pogarda emanująca z jego postawy spowodowały, że miała dziwne przeczucie.
- Stawiam pięć galeonów na to, że należysz do profesora Snape'a - powiedziała rozczarowana. Ptak wydał z siebie kolejny pogardliwy skrzek.
- No dobrze, pracujesz dla niego, prawda? - poprawiła się. - Nie wyglądasz na takiego, który byłby czyjąś własnością.
Czarna, błyszcząca główka skinęła jej i ptak wyciągnął żółtą, pokrytą łuskami nóżkę, jakby robiąc jej tym wielką łaskę.
- Jeśli na mnie nakrzyczy, powiem mu, że to był twój pomysł - ostrzegła ptaka, przywiązując kopertę. - Przypuszczam, że wiesz do kogo masz dostarczyć tę wiadomość?
- Potter - zakrakał kruk, doskonale imitując głos Mistrza Eliksirów, łącznie z pogardliwym tonem, który zawsze towarzyszył temu nazwisku.
- Tak - potwierdziła Hermiona, starając się stłumić śmiech. - Harry Potter, rodzinny dom Weasleyów. Nora - powtórzyła.
- Weasley - zadrwił ptak, po czym wyleciał przez okno, a jego krakanie brzmiało jak śmiech.

***

Tego roku koniec okresu zamieszania i wytężonego wkuwania nie zwrócił raczej uwagi Hermiony i nagła pustka w szkole bardzo ją zaskoczyła. Lwią część jej czasu przywłaszczył Krwawy Baron, który wolał, żeby zwracała się do niego „Baronie” albo „Wasza Ekscelencjo”. Hermiona dowiedziała się, że Baron ma także inne przezwiska, powtarzane szeptem przez duchy w całym zamku. Kilka razy złapała się na tym, że bezwiednie użyła któregoś z nich, kiedy akurat potrzebował jej pomocy przy różnych zajęciach i w szkole i w okolicy.
Jedna pamiętna wyprawa miała związek z grupą wandali, którzy demolowali cmentarz w małej mugolskiej wiosce kilka mil od Hogsmeade. Lokalne mugolskie duchy były w przyjaznych stosunkach ze swoimi sąsiadami i zwróciły się do rezydentów Hogwartu z prośbą o pomoc. Baron i Sir Nicholas stwierdzili, że jest to doskonała okazja na zaprezentowanie sztuki prawdziwego straszenia i zabrali ze sobą Hermionę. Nieproszeni goście okazali się być zwykłą grupą nastolatków, którzy myśleli, że dobrym pomysłem na rozerwanie się wieczorem było picie piwa i palenie papierosów w rodzinnych kryptach.
Duchy obserwując cierpliwie czekały, dopóki chłopcy nie przewrócili nagrobka, a następnie przypuściły atak. Wrzeszcząc i zawodząc pojawiły się przed młodymi mężczyznami, którzy natychmiast rzucili się do ucieczki, krzycząc z przerażenia.
Baron był wystarczająco mściwy, żeby przenikać przez ciała wycofujących się nastolatków, dostarczając im wrażeń, które będą pamiętać do końca życia. Sam jednak narzekał potem godzinami na nieprzyjemny podmuch ciepła, który wtedy odczuwał. Hermiona i Sir Nicholas przewracali oczami, kiedy Baron zrzędził i potrząsał dłonią, ale zgodzili się z jego spostrzeżeniem, że wszyscy troje powinni obserwować przez kilka kolejnych nocy cmentarz, na wypadek gdyby wandale zebrali się na odwagę i wrócili.
I rzeczywiście, dwa dni późnej letnim wieczorem, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi, kościsty chłopak oparł się o stary kamienny mur w miejscu zaśmieconym niedopałkami papierosów i bezczelnie odpalił kolejnego.
Gdy w końcu zaskutkowały próby dodania jej odwagi przez towarzyszące jej duchy - Nick żywiołowo wskazywał jej głową kierunek, a Baron poganiał rękami - Hermiona pofrunęła ku drzewu i widocznemu pod nim ognikowi palącego się papierosa. Przezornie najpierw okrążyła swój cel, zauważając, jak jej niewidoczna dla oczu chłopaka obecność sprawiła, że i tak już spięty nastolatek stał się jeszcze bardziej niespokojny. Badawczo przesunęła palcem po okrytych skórzaną kurtką plecach, a lepkie ciepło, które przylgnęło do jej ręki było warte widoku, gdy jej ofiara drgnęła przestraszona i natychmiast się odwróciła.
Na grzbiecie jego ręki widniał niewyraźny tatuaż, przedstawiający taki sam symbol, jaki widziała wydrapany na kilku kamiennych nagrobkach na cmentarzu. Momentalnie ulotniła się prawie cała jej sympatia. Jedną z rzeczy, których nienawidziła najbardziej, byli ludzie terroryzujący tych, którzy nie mogli się sami obronić.
Przysuwając się bliżej, pozwoliłaby jej bezcielesna broda uderzyła chłopaka, który wydał z siebie coś pomiędzy piskiem a skowytem. Fala strachu opuściła jego ciało, zalewając Hermionę i nagle dziewczyna zrozumiała, dlaczego niektóre duchy lubią straszyć. Strach i adrenalina buzowały w jej ciele, silne emocje, których nie odczuwała od momentu śmierci uderzyły ją jak huragan. Te uczucia i moc, żeby zrobić innym to samo, co wcześniej jej się przytrafiało, żeby ich straszyć i poniżać były niebezpieczne - czuła, jaką nieodpartą pokusą była ta podwójna przyjemność. Draco Malfoy byłby czymś takim zachwycony.
Nagle Hermiona zdecydowała się skończyć zabawę. Właściwie to nie było przyjemne i myśl, że wplątuje się jakąś gierkę, która bardzo cieszyłaby Malfoya, tylko pogarszało sytuację. A niby co ona robiła, jeśli nie znęcała się nad kimś, kto nie mógł się przed nią obronić?
Z taką myślą zatoczyła kółko i znalazła się dokładnie przed młodym człowiekiem, po czym stała się widzialna.
- Wiesz doskonale, że te rzeczy cię zabiją - zwróciła się konwersacyjnym tonem do nastolatka, którego oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Jego usta poruszały się bezgłośnie, co niestety spowodowało, że papieros wyślizgnął się i zapalonym końcem spadł na flanelową koszulę, którą miał pod kurtką.
- Co...aghh...AU! - wrzasnął, kiedy zauważył tlącego się papierosa. Uderzył się mocno w pierś, zrzucając go ze swojej koszuli. - Cholera!
- Nie wyrażaj się - warknęła Hermiona. - U siebie możesz się tak zachowywać, ale to jest mój dom i myślę, że powinieneś przestać zostawiać tu swoje śmieci. - Przemknęło jej przez myśl, że przemawia przez nią Minerwa McGongall, ale stwierdziła, że jakoś to przeżyje.
- Powiesz swoim bezczelnym przyjaciołom, że nie są tu mile widziani, dopóki nie zostaną tutaj pochowani - powiedziała mu, a głos jej nawet nie drgnął. - A jeśli kiedyś tutaj wrócą , będą bardzo, bardzo tego żałować.
- T…t…tak proszę pani - wyjąkał chłopak. Drżącą ręką podniósł z ziemi niedopałek papierosa i rzucił się do ucieczki, w szalonym biegu mijając bramę cmentarza.
- Wspaniale, panno Granger - skomentował Sir Nicholas, pojawiając się u jej boku i klaszcząc cicho. - Zaiste dobra robota!
Baron rzucił swojemu rodakowi zgryźliwe spojrzenie, kiedy ten się zmaterializował, ale niechętnie wzruszył ramionami.
- Dość niespotykany sposób, ale najwidoczniej skuteczny. Trochę bezwzględności i już podniosłaś swoje umiejętności poltergeista. W każdym razie - dobry pokaz. Masz zadatki na zostanie wspaniałym duchem, panno Granger.
Hermiona wymamrotała podziękowanie, ale darowała sobie zachwyt z powodu tej absurdalnej pochwały.
Kiedy wrócili do Hogwartu, Baron włączył ją w poczet zamkowych duchów i przydzielił jej takie same zadania jak innym. Jako że nie była oficjalnym „domowym” duchem, nie miała żadnych obowiązków związanych z uczniami. Poproszono ją jednak, by śledziła Hagrida podczas jego wypraw do Zakazanego Lasu, szczególnie, że ostatnio widziano tam centaury. Wprawdzie nie byłaby w stanie zrobić zbyt wiele, jeśli gajowego zaatakowałoby coś, z czym sam by sobie nie poradził, ale przynajmniej mogła wezwać pomoc.
Pozostałe obowiązki obejmowały patrolowanie korytarzy w niektóre noce, środek ostrożności spowodowany przez wydarzenia, które zaszły kilka lat wcześniej w Komnacie Tajemnic.
Hermiona nie cierpiała patrolowania w towarzystwie Marty. Podczas, gdy inne duchy przymykały oko na uczniowskie wybryki, nieszczęśliwa duszyca była straszliwą skarżypytą i delektowała się momentem, gdy uczniowie zostawali złapani na jakiejś psocie.
Szkoła przez lato był wyludniona, jednak mimo to wprowadzono kilka zmian. Wszyscy mieli się na baczności, wyglądając nieuchronnego wybuchu wojny w czarodziejskim świecie. Także duchy były zaniepokojone, nawet jeśli przyczyną tego było wygodnego życia pozagrobowe w Hogwarcie - stan, którego nie chciały zmieniać. Krótkie panowanie Dolores Umbridge na stanowisku dyrektorki szkoły było burzliwe dla wielu mieszkańców zamku, nie tylko dla tych żyjących.

***

Tego popołudnia Hermiona wstała, jak na nią, bardzo wcześnie - niestety i tak była spóźniona, więc teraz gnała na złamanie karku przez lochy. Wykonawszy w pełnym pędzie ostry zakręt, przeniknęła przez ścianę klasy eliksirów, po czym przemknęła pomiędzy nogami stolików, przez drzwi gabinetu Snape'a i z małym pyknięciem zniknęła we wnętrzu jego biurka.
Severus podniósł głowę znad stosu notatek leżących na blacie i rozejrzał się po pustej, pogrążonej w ciszy klasie i odwróconych do góry nogami krzesłach opartych o ławki. Marszcząc brwi, przesunął swoje krzesło o kilka cali, wpatrując się oskarżycielsko w masywne, hebanowe biurko.
Jedna czarna brew powędrowała w górę, podczas gdy druga pozostała zmarszczona. Ostrożnie wyciągnął rękę i otworzył górną szufladę. Kiedy zajrzał do środka, zobaczył tylko pióra, puste fiolki, najróżniejsze drobiazgi i dużą ilość przedmiotów, które skonfiskował uczniom.
Następna szuflada, którą odsunął była wypełniona po brzegi Hermioną Granger. Jej niematerialna postać była ciasno ściśnięta w drewnianej konstrukcji, a jej oczy wpatrywały się w niego, kiedy ostrożnie zajrzał do środka.
- Zamknij szufladę! - szepnęła ponaglająco.
- CO DO CHOLERY robisz w moim biurku?!
- Ukrywam się. Przed Irytkiem - wyjaśniła. - Dyrektor ma dziś jakichś ważnych gości z Ministerstwa i prosił nas, żebyśmy utrzymali go od nich z daleka.
Wiedząc, że jeszcze tego pożałuje, Severus zapytał:
- A ty buszując w mojej szufladzie, wykonujesz to zadanie... dokładniej jak?
- Zabawa w berka - odparła poważnie. - Dwoje albo troje z nas robi, co tylko może, by wkurzyć Irytka. Gdy zaczyna nas gonić, zmieniamy się. Ten, do którego zanadto się zbliży, znika, a zamiast niego, oczywiście w odpowiedniej odległości, pojawia się ktoś inny. Słono za to potem zapłacą, ale powstrzyma go to przed zrzucaniem zbroi, kiedy Szaloonoki idzie korytarzem.
Severus mógł sobie wyobrazić, co notorycznie przewrażliwiony eks-auror mógłby zrobić, gdyby setki funtów stali nagle spadły na podłogę tuż za jego plecami. Kogokolwiek z Ministerstwa by nie eskortował, to ta osoba będzie miała szczęście, jeśli przeżyje miotane przez niego na prawo i lewo zaklęcia.
Zanim zdążył odpowiedzieć, do komnaty wleciał Sir Nicholas.
- Śmiem zapytać, czy nie widział pan może panny Granger?
Snape otworzył usta, by odpowiedzieć twierdząco, ale jednocześnie jego wzrok powędrował w stronę Hermiony, która dziko potrząsała głową. Natychmiast zatrzasnął szufladę.
- Nie, właściwie to nie - skłamał gładko. - Jakiś czas temu wpadła tu przelotem, ale nie widziałem jej już od kilku minut.
Nick ukłonił się lekko Mistrzowi Eliksirów i skłonił głowę, która oderwała się od karku z cichym, piszczącym odgłosem.
- Dziękuję bardzo, profesorze. Jestem pewien, że wkrótce ją znajdę.
Kiedy duch rycerza zniknął, Severus ponownie otworzył szufladę.
- Myślałem, że ukrywasz się przed Irytkiem - stwierdził spokojnie. Stanowcze pstryknięcie palcami dało Hermionie jasno do zrozumienia, że powinna natychmiast opuścić szufladę.
- Ukrywałam się - odparła dziewczyna, wyglądając najpierw ostrożnie znad blatu i upewniając, że jest bezpieczna, zanim nie pojawiła się w całej swojej okazałości.
- Dziękuję panie profesorze. Naprawdę nie chciałam teraz rozmawiać z Sir Nicholasem.
- Przypuszczam, że Sir Nicholas powstrzyma się od wyzwania mnie na pojedynek za więzienie wybranki jego serca? - wycedził Severus, patrząc jak Hermina wygładza fałdy swojej szaty. Nie był to już dłużej szkolny mundurek, ale postrzępione rękawy także należały do przeszłości.
Hermiona westchnęła ciężko.
- Więc pan też zauważył.
Ku jej zdziwieniu Snape pogardliwie parsknął.
- Gryfoni nie słyną z subtelności, panno Granger. Wątpię, żeby to słowo w ogóle istniało w waszym słowniku.
- On jest uroczy - przyznała dziewczyna. - Niestety, tak naprawdę nie jest we mnie zakochany, podoba mu się tylko sam pomysł zakochania się. Raczej potrafię rozpoznać objawy, profesorze - dodała nieco smutno.
Severus tylko mruknął coś w odpowiedzi i powrócił do sterty papierów na swoim biurku. Nie zmieniało to jednak faktu, że wiedział, co miała na myśli. Podczas swojej pracy wiele razy był świadkiem takich zdarzeń.
- Co to za papiery? - spytała Hermiona z zaciekawieniem. Snape mógł być bardzo złośliwy w momencie, gdy znów przerwała tok jego myśli, wydawało się jednak, że zaczął się przyzwyczajać do jej obecności w klasie.
- Papiery uczniów - odparł Snape nieobecnym tonem.
- Są po niemiecku.
- Tak, oczywiście, że są. Uczniowie pochodzą z Durmstrangu - podniósł głowę i popatrzył w górę oskarżycielsko, mniej więcej w kierunku, w którym znajdowało się biuro Dumbledore'a. - Jedna z kolejnych tortur dyrektora, idea dzielenia się nowinkami edukacyjnymi ze wszystkimi magicznymi szkołami.
Hermiona mądrze powstrzymała się od komentarza. Wyglądało to na jedno z marzeń profesora Dumbledora, który dążąc do ich zrealizowania nigdy nie przejmował się zdaniem innych nauczycieli. Prawdopodobnie Minerwa McGongall prychnęłaby jak rozzłoszczona kotka, jeśli poproszonoby ją o podzielenie się programem zajęć z nauczycielami transmutacji z Beauxbaton.
- Brzmi jak robota doskonale nadająca się na szlaban - zauważyła dziewczyna.
- Jest lipiec, panno Granger - odparł Snape, grzebiąc w papierach. - Cierpimy teraz raczej na mały niedobór uczniów.
- Cóż, kiedy na początku dotarło do mnie, że jestem skazana na spędzenie w lochach całej wieczności, uznałam to coś w rodzaju wiecznego szlabanu - powiedziała, chichocząc lekko. - Równie dobrze mogę się na coś przydać.
- Ach, jakże to łaskawie z twojej strony - wycedził Severus, ale nie umknęło mu echo słów, które sam kiedyś do niej powiedział. - I zapewne nie ma to nic wspólnego z wymigiwaniem się od pilnowania Irytka.
- Dokładnie. A jeśli będę zajęta pracą dla pana, Baron zwolni mnie z obowiązku zajmowania się Irytkiem.
- Że już nie wspomnę o unikaniu twojego adoratora…
Hermiona uśmiechnęła się pogodnie, a Severus parsknął zirytowany.
- W takim bardzo dobrze. Zacznij od tych kociołków - zarządził, wskazując na przeciwległą ścianę swojej klasy, gdzie zapomniane naczynia zalegały w zlewie jak stos czarnych jadowitych grzybów. - Połowa piątoklasistów zostawia je, kiedy przestają uczęszczać na moje zajęcia i zawsze są koszmarnie zabrudzone.
Hermiona jęknęła, ale ucichła, kiedy Snape rzucił jej ostre spojrzenie.
- Jestem martwa i ciągle szoruję kociołki - gderała.
- Ale do czegoś się przydajesz, a wielu ludzi nie doświadcza nawet tego. No, chyba, że są Puchonami - dodał zjadliwe.
Podwijając rękawy, Hermiona prychnęła, ale skierowała się do zlewów.

***

- Panno Granger?
Pierwszego września Hermiona śpieszyła się do Wielkiej Sali, bojąc się, że nie zdąży na Ceremonię Przydziału i prawie nie zwróciła uwagi na wołający za nią głos. Próbując się zatrzymać, z rozpędu minęła skręt i wpadła w ścianę, wyłaniając się ponownie kilka stóp dalej.
- Słucham? - odparła z taką godnością, na jaką mogła sobie pozwolić, szybując z powrotem w kierunku dyrektora.
- Prawie cię nie rozpoznałem, Hermiono - powiedział Dumbledore, poprawiając okulary na nosie i uważnie taksując ją wzrokiem. W jego blado niebieskich oczach wciąż migotały iskierki, mimo że przez ostatnie lata trochę wyblakły. - Zmieniłaś się trochę.
- Naprawdę? - Hermiona spojrzała na swoje szaty. Opadająca skarpetka i sznurowane, skórzane buty zostały odesłane tam, gdzie znikały ubrania duchów i zastąpione przez praktyczne pantofle. Włosy, które niegdyś były zmorą jej życia, spięte na karku klamrą, opadały łagodnymi falami na plecy, a sama klamra istniała, bo ona sobie tak zażyczyła.
- W rzeczy samej i muszę powiedzieć, że wyglądasz dzisiaj czarująco. Przez moment pomyślałem, że jesteś Szarą Panią. A jak wiesz, ona jest najlepiej ubranym duchem w tym zamku.
Hermiona nie mogła się powstrzymać i wybuchła śmiechem na subtelny żart dyrektora - Szara Pani była znana z obsesji na punkcie swojego wyglądu.
- Cóż, bardzo panu dziękuję - odparła, składając w powietrzu dworski ukłon.
- Właściwie, panno Granger, to ja chciałbym pani podziękować - powiedział z powagą. - Jestem całkowicie świadomy trudności z jakimi musiałaś się zmierzyć po swojej śmierci. Twoi przyjaciele opuścili szkołę… I bardzo mi przykro, że profesor McGonagall nie potrafiła zaakceptować twojego nowego statusu.
- Ograniczone myślenie to cecha Gryfonów, prawda? - Hermiona sparodiowała Snape'a, ale uśmiechnęła się lekko, żeby pozbawić swoje słowa jadu. - Nie mogę skłamać, że to nie boli, bo jednak boli, ale rozumiem. Naprawdę - zapewniła dyrektora.
- Pod tym względem muszę przyznać ci rację. Minerwa zawsze była nieco sztywna, ale za to jest najwierniejszym sojusznikiem jakiego można sobie wyobrazić.
Hermiona przytaknęła.
- Brakuje mi jej sugestii. Zawsze udzielała mi takich rozsądnych rad.
- Wiesz, w końcu zgodziła się dołączyć wyniki z Eliksirów do twoich akt - poinformował ją Dumbledore. - Severus od tygodni poruszał ten temat na każdym spotkaniu kadry.
- Naprawdę to robił?
- Tak. W końcu zagroził, że ją pominie i napisze wprost do mnie - dodał dyrektor.
- Oh. To… miłe - powiedziała Hermiona z rezerwą. - Myślałam, że da sobie z tym spokój, ale nie miałam stuprocentowej pewności.
Dumbledore zerknął na nią znad swoich okularów.
- Severus Snape zawsze dotrzymywał słowa, Hermiono. Mogę sobie przypomnieć tylko kilka wyjątkowych sytuacji, kiedy mu się to nie udało. Nie jest także mężczyzną lekceważącym wysiłek, który włożyłaś by przezwyciężyć wszystkie przeciwności, z którymi spotkałaś się będąc duchem.
- Nigdy wcześniej tego nie robił - wymamrotała Hermiona.
- Zdaje się, że nie zauważyłaś różnicy - powiedział dyrektor. - Severus ceni dążenie do doskonałości, a nie tych, którym łatwo przychodzi sukces.
Hermiona zmarszczyła brwi. Często sama się zastanawiała, czy było to jednym z powodów, dla których Snape tak bardzo nienawidził Huncwotów - ojca Harry'ego i Syriusza Blacka - którzy podczas nauki w Hogwarcie bez cienia wątpliwości zaliczali się do grona „złotych chłopców”. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że obaj już byli martwi, nie była to myśl, którą chciałaby się podzielić z dyrektorem. Zamiast tego skupiła się na tym, że Dumbledore rozmawia z nią jak z dorosłą osobą, a nie jak z dzieckiem, którym (jeszcze niedawno) była. Sprawiało jej to przyjemność, zwłaszcza, że już dłuższy czas nie czuła się jak uczennica i bardzo doceniała, kiedy jej tak nie traktowano. Myśląc o tym, zadała ostrożnie następne pytanie.
- Troszczy się pan o niego, prawda?
- Oczywiście. Ku mojemu wielkiemu zawstydzeniu, raz zawiodłem Severusa i niemal go straciłem. Od kiedy wrócił, staram się jak mogę i traktuję go jak syna. Niestety są rzeczy, o których syn nie zawsze chce rozmawiać ze swoim ojcem. Dlatego też, panno Granger, jestem bardzo wdzięczny, że ma on jeszcze jedną osobę, z którą może porozmawiać.
- Nie sądzę, żebym była osobą, z którą on rozmawia. Wydaje mi polecenia i krzyczy na mnie, ale tak naprawdę rzadko o czymkolwiek rozmawiamy.
- To więcej niż miał przez te kilka ostatnich lat - zapewnił ją Dumbledore. - Panno Granger, twoja śmierć zraniła go bardziej niż sobie zdajesz z tego sprawę. Przysięgał chronić uczniów tej szkoły.
- Harry i Ron powiedzieli mi, że opłakiwał moją śmierć - przyznała cicho. - Byłoby łatwiej, gdyby pokazał się światu z tej strony.
- Być może - odrzekł wymijająco dyrektor. - A być może on nie zdaje sobie sprawy, że ta strona w ogóle istnieje. Bez wątpienia odkryłaś już, że sposób w jaki ty postrzegasz samą siebie, nie zawsze jest taki sam, w jaki postrzegają cię inni. Na przykład ja osobiście zawsze jestem raczej zdziwiony, widząc tego starego mężczyznę w lustrze.
Tak jak się spodziewał, Hermiona zachichotała.
- A teraz, panno Granger, chyba lepiej jak już pójdziemy. Nie możemy zacząć Ceremonii Przydziału bez dyrektora, nieprawdaż? Co by powiedzieli uczniowie?

***

Kiedy zaczął się rok szkolny, Hermiona zauważyła pewne zmiany w jej statusie zamkowego ducha. Już ponad dwa lata minęło od jej śmierci, i to, wraz ze zmianami w jej wyglądzie, zdawało się sprawiać, że uczniowie nie pamiętali, że kiedyś była jedną z nich. Zwłaszcza młodsze pokolenie było bardziej skłonne, by prosić ją o pomoc.
Zdała sobie sprawę, że wielu pierwszorocznym daje rady w takich sytuacjach jak pokazanie kierunku do klas czy łazienki, albo otrzega ich przed tym, żeby nigdy, pod żadnym pozorem nie ufali Irytkowi.
- Jest okropnym psotnikiem i ma bardzo zły charakter - mówiła i małe dzieci kiwały z powagą główkami, rozglądając się dookoła szeroko otwartymi oczami.
Kolejni goście, którzy tej jesieni przybyli do Hogwartu, zwykle interesowali się walką z Lordem Voldemortem. Jednak niektóre wizyty wcale nie były pomocne. Kilka tygodni po tym jak Severus Snape w końcu uporał się z klasyfikowaniem i dokumentowaniem mikstury, która kosztowała Hermionę życie, przedstawiciele Ministerstwa Magii przybyli do Dumbledore'a, by przeprowadzić śledztwo dotyczące prawdopodobnego naruszenia przepisów etycznych.
Bardziej niż trochę zainteresowana rezultatem tego spotkania, Hermiona siedziała w gabinecie Dumbledore'a i przysłuchiwała się jak przebiegły dyrektor częstuje gości herbatą, cytrynowym sorbetem i swoją firmową dawką niesamowitego uroku. Raz czy dwa zauważyła, że patrzy wprost na nią, ale nie uczynił żadnego gestu, wskazującego, że ją zauważył, i że powinna opuścić gabinet. Snape, siedzący po drugiej stronie pokoju, spostrzegł spojrzenie swojego zwierzchnika i marszcząc w zamyśleniu brwi, spojrzał na kąt, w którym znajdowała się niewidzialna Hermiona, ale nie podjął tego tematu.
Po długiej kłótni podejrzliwi urzędnicy zostali ułagodzeni i ostatecznie zgodzili się, że dokładne zbadanie śmiertelnego eliksiru będzie w najlepszym interesie zdrowia publicznego i szkolnictwa. Śledztwo już się prawie skończyło, jednak jedna czarownica z grupy urzędników, która pierwsza głosowała za wycofaniem zarzutów przeciwko Snape'owi, zaczęła wypytywać Dumbledore'a o jego plany związane ze stawieniem czoła Temu, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Dyrektor w końcu został zmuszony powołać się na klauzulę tajności nałożoną przez Ministerstwo, by zaprzestała domagać się odpowiedzi. Na takie dictum czarownica zjeżyła się i próbowała sugerować, że jako członek rzeczonego Ministerstwa, jest także upoważniona wiedzy o wszystkich jego planach.
Hermiona była pewna, że wieki temu przeklęłaby tę kobietę i wcale nie miałaby żadnych wyrzutów sumienia. Dumbledore'owi jednak udało się oddać ją pod opiekę Snape'a, gdy prowadzili pozostałych członków grupy przez hol.
Hermiona wlokła się za nimi, ledwie zwracając uwagę na kobietę wychwalającą wady mięczaków siedzących na stołkach w Ministerstwie i jakby się poprawiły te sprawy, gdyby jako koledzy Ślizgoni, przejęli władze we własne ręce.
Nie zwracała na to zbytnio uwagi, dopóki Snape nie wymamrotał:
- Tak, oczywiście pani Fitz Herbert.
- Horbny-Fitz Herbert - odcięła się napuszona kobieta. - Rodzina Horbnyów ma prawie tak długie korzenie jak pańska, Snape. Trochę szacunku proszę.
Nazwisko wydawało się Hermionie znajome, ale minęła długa chwila zanim wskoczyło na swoje miejsce w jej pamięci. Z nagłym pyknięciem zmaterializowała się naprzeciwko czarownicy.
- Nazywasz się Horbny. Tak jak Oliwia Horbny? Ta sama Oliwia Horbny, która chodziła tu do szkoły jakieś pięćdziesiąt lat temu?
Pękata kobieta wyprostowała się
- Tak, to ja - odparła dumnie. - A co cię to może obchodzić? Nie pamiętam, żebyś tu była za moich czasów, ale wtedy na takie błahostki nie zwracałam uwagi.
Hermiona zmrużyła na chwilę oczy, po czym uśmiechnęła się słodko.
- Czy mogłaby pani poświęcić kilka chwil swojego cennego czasu i poczekać na mnie? - zapytała, zaciskając zęby i starając się być miłą. - Sądzę, że profesor Snape chętnie z panią zaczeka. Ma pan coś przeciwko, profesorze?
- Ależ skąd - oparł Severus, rzucając Hermionie przenikliwe spojrzenie, mówiące, że cokolwiek by to nie miało być, lepiej, żeby chodziło o coś ważnego.
Hermiona przenikała ściany zamku dopóki nie dotarła do nieczynnej łazienki dziewcząt
- Marto! - zawołała ostro, nasłuchując bulgotania w rurach. Z kabiny Marty woda trysnęła na podłogę.
- Czego chcesz? - zapytała Marta z wnętrza toalety, a jej głos odbijał się echem od ceramicznej muszli.
- W Hogwarcie jest ktoś, kto chce się z tobą zobaczyć - powiedziała stanowczo Hermiona.
- Ale ja nie chcę się z nikim widzieć - jęknęła Marta. - Zostaw mnie w spokoju.
Hermiona wetknęła głowę do kabiny, łamiąc przy tym zasady etykiety duchów.
- Marto Buckram! Pójdziesz ze mną natychmiast, albo sprawię, że twoje życie będzie tak żałosne, że dojdziesz do wniosku, że Irytek jest miłym towarzyszem.
Siedząca na toalecie Marta skuliła się zbesztana przez Hermionę.
- Dlaczego? - burknęła. - Tutaj jest mi dobrze. Żaden inny duch nie chce się ze mną zaprzyjaźnić, a ty tylko mi rozkazujesz.
- Proszę, zaufaj mi Marto, tylko ten jeden, jedyny raz - namawiała ją Hermiona. - Obiecuję, że tego nie pożałujesz.
- Czemu miałoby ci na tym tak zależeć?
- A czy nie odwiedzałam cię, kiedy jeszcze żyłam? Czy to nic nie znaczy?
Marta zaszurała czubkiem buta po podłodze.
- Och, no dobrze.
Hermiona wraz z podążającą za nią Martą przenikała przez ściany, kierując się w dół, w kierunku centralnej części zamku. Znaleźli profesora Snape'a nadal słuchającego nieustającego monologu o tym, jakie dokładnie wady ma systemem edukacji dzieci w czarodziejskiej Anglii i wyglądającego tak, jakby za chwilę miał rzucić na Oliwię Hornby-Fitz Herbert jakieś uciszające zaklęcie z efektem utrzymującym się kilka dni.
- Dziękuję profesorze - gorąco podziękowała Hermiona. Skinął jej głową ze zrozumieniem. - Musiałam coś zabrać z łazienki dla dziewczyn.
Lekki wyraz zaintrygowania na twarzy Severusa został zastąpiony zrozumieniem, zanim opadające powieki nie ukryły błysku oczekiwania. Ustąpił w bok, usuwając się z bezpośredniej linii konfrontacji, która miała zaraz mieć miejsce.
- Dlaczego, na Merlina, chcesz mi pokazać coś z łazienki? - zapytała pani Horny-Fitz Herbert, marszcząc pogardliwie nos. - To brzmi jak jakiś dziecinny żart, a ja nie mam najmniejszego zamiaru tolerować takich nonsensów!
- Nie, właściwie to chciałam ciebie komuś pokazać. Marto! - zawołała Hermiona przez ramię na ducha, który unosił się za nią i przyglądającego się śmiertelnikom. - Chodź tutaj!
- Niby co jest tu takiego szczególnego, że zmusiłaś mnie do opuszczenia łazienki? - zapytała Marta podejrzliwie.
- Chcę żebyś kogoś zobaczyła, Marto. To - Hermiona skazała przysadzistą kobietę stojącą za nią - jest ktoś, kogo znałaś.
- Marta? - rozległ się zirytowany głos. - Nie. Proszę. Nie mów mi, że to ona. Myślałam, że Ministerstwo już się jej dawno pozbyło.
Marta zbliżyła się ku ziemi i spojrzała na gościa.
- Oliwia? Oliwia Horny? To naprawdę ty? - Zatoczyła kółko wokół kobiety, przyglądając się jej uważnie.
- Marta Buckram! Rzeczywiście nic się nie zmieniłaś - stwierdziła Oliwia, a w jej głosie pojawiła się pogarda. - Cały czas beczysz w tej swojej toalecie, prawda?
- Ty się zmieniłaś - wtrąciła Hermiona, zanim Marta zaczęła płakać. - Marto, ile ona ma teraz lat, siedemdziesiąt? Czas nie obszedł się z nią zbyt łagodnie, co?
Oliwia gapiła się na Hermionę.
- To była bardzo osobista uwaga i wyjątkowo mnie uraziła - powiedziała rozdrażniona. - Domagam się przeprosin!
- A ja jestem pewna, że Marcie też nie podobały się twoje komentarze na temat jej okularów - odcięła się Hermiona. - Przeprosiłaś ją za to kiedykolwiek?
- To było pięćdziesiąt lat temu! - zaprotestowała. - Byłam dzieckiem!
- To nie ma znaczenia - odparła Hermiona. - Może nie zabiłaś Marty, ale ponosisz odpowiedzialność za to, że była nieszczęśliwa, i to bardziej nieszczęśliwa niż kiedykolwiek.
- To nie moja wina - sprzeciwiła się Oliwia, spoglądając na Martę z niesmakiem. - Gdyby nie była taką okropną, małą i wkurzającą, i zawsze pałętającą się za mną i moimi przyjaciółmi…
- Ona jest gruba - stwierdziła nagle Marta, i zdziwiona odwróciła się do Hermiony. Nikt nie zwracał uwagi na dyszącą z oburzenia Oliwę.
- Tak, jest - zgodziła się Hermiona.
- Nie jest też już dłużej ładna - zauważyła Marta.
- Naprawdę, Marto, nie wiem jak ona kiedykolwiek mogła cię poniżać - skomentowała Hermiona, parskając. - Nie robi wcale tak wielkiego wrażenia.
Pulchne policzki Oliwi pokrył rumieniec, a jej pełen wyższości ton tracił swoją moc, kiedy zaczęły drżeć jej wargi. Wydawała się skamienieć w miejscu, jej oburzenie nie pasowało do brutalnej prawdy, usłyszanej z ust tych, których nie była w stanie poniżyć.
- I ma te wszystkie zmarszczki na twarzy - ciągnęła Marta, krążąc wokół kobiety, oglądając się jeszcze raz, zanim zawisła przy Hermionie.
- Wygląda jak tłusta, brzydka, mała buldożyca.
Z piersi Oliwi wyrwał się głuchy jęk, po czym kobieta wybuchnęła płaczem. Zatykając jedną dłonią usta, uciekła z holu. Jej podciąganie nosem zmieniło się w szloch, kiedy drzwi zatrzasnęły się za nią.
Hermiona i Marta wymieniły spojrzenia.
- To nie było zbyt miłe z naszej strony - stwierdziła Marta, bezskutecznie próbując zasłonić dłonią swój uśmiech.
- Nie, nie było - zgodziła się Hermiona, uśmiechając się szeroko. Dwa duchy popatrzyły na siebie i wybuchnęły głośnym śmiechem. Poszybowały w dół holu, ramię w ramię, a ich śmiech odbijał się echem od kamiennych ścian.
Odprowadzając je wzrokiem, Severus Snape przechadzał się po holu z rękami założonymi na plecach, a cień uśmieszku błąkał się w kąciku jego ust.

Rozdział 6


Hermiona właśnie przemierzała korytarz na trzecim piętrze i gratulowała sobie w myślach, że zdołała się wydostać z lochów niezauważona przez Sir Nicholasa, kiedy nagle ten wysunął się ze ściany korytarza.
- Panienko Hermiono, wreszcie panienkę znalazłem - zagaił donośnym głosem, a Hermiona zamknęła na chwilę oczy i ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć słowa, którego z pewnością nie zaakceptowałaby jej matka. Wepchnęła do rękawa niesiony pergamin, odwróciła się i przywitała się ze starszym duchem.
- Dobry wieczór, Sir Nicholasie - odparła grzecznie, ale jej słowa zostały zagłuszone, gdy rycerz ujął ją pod ramię i z wielkim zapałem zaczął opowiadać o meczu w Głowopolo, rozgrywającym tej nocy. Drużyna gości pochodziła z Mongolii i najwidoczniej znana była ze świetnych manewrów, które wykonywali, używając swoich odciętych głów. Nick szczegółowo opisywał zawiłości ich wymiany w połowie meczu, sprawiając, że Hermiona była wdzięczna, że już nie posiada żołądka, który mógłby się wywrócić na drugą stronę.
Desperacko błagając go w myślach o zmianę tematu, dostrzegła jasny błysk szaty Marty znikającej w bocznym korytarzu, więc zawołała ją szybko.
- Marto, chodź do nas! Nick właśnie opowiada mi fascynującą historię - skłamała gładko.
Jedną z największych niespodzianek tego roku szkolnego była rosnąca popularność łazienki dziewcząt, w której rezydowała Marta. Konfrontacja ze swoją zmorą z dzieciństwa miała na nią zbawienny wpływ i tak, jak feniks odradzający się z popiołów do nowego życia, tak i ona zaczęła powoli otwierać się na świat, stając się powierniczką sekretów wielu uczniów Hogwaru. Zagubione młode dziewczęta odkryły, że Marta zawsze była gotowa wysłuchać ich problemów - im bardziej żałosnych tym lepiej - i otwierały przed nią serca. Wprawdzie rady, jakie im dawała, często były nieprzydatne, ale jej sympatia i współczucie były naprawdę szczere i zwykle po wyżaleniu się, dziewczyny opuszczały jej łazienkę w lepszym nastroju.
Marta, która poszybowała do Hermiony i Nicka, była zupełnie innym duchem niż ta nieszczęśliwa istota, która nawiedzała zamek przez prawie pół wieku. Zarumieniła się, kiedy Nick pozdrowił ją uprzejmie, a jej nieśmiałej odpowiedzi towarzyszył chichot, który sprawił, że w głowie Hermiony zaczął powstawać pewien plan
- Nick właśnie opowiadał mi o Mongolskich Miażdżycielach - powiedziała z desperackim entuzjazmem. - Prawda? Czy byłbyś tak uprzejmy i opowiedział o nich także Marcie?
- Oczywiście - odparł Bezgłowy Nick, wypinając pierś do przodu, podczas gdy Marta co chwila zerkała na niego nieśmiało przez swoje grube okulary. Hermiona stworzyła wszelkie pozory, że z równą przyjemnością słucha opowieści, jednocześnie delikatnie i ledwo zauważalnie pozostając w tyle. Ku jej zadowoleniu, ani Marta ani Nick nie wydawali się zauważać braku odpowiedzi z jej strony, gdy duch z detalami opisywał szczegóły rozgrywki. W rzeczywistości Hermiona miała uczucie, że nawet jeśli stanęłaby w tej chwili na głowie, ta dwójka i tak nic by nie zauważyła.
- Och, to brzmi cudownie - zachwyciła się Marta, z zawstydzeniem odwracając wzrok. - Nigdy przedtem nie rozumiałam tej gry zbyt dobrze, sir Nicholasie. Chciałabym, żeby ktoś tak mądry jak pan, mnie jej nauczył! - Jej chichot stawał się coraz bardziej piskliwy, ale zamiast odebrać go jako irytujący, Nick wydawał się zadowolony z poświęcanej mu uwagi.
- Mam świetny pomysł - wtrąciła Hermiona, czując w powietrzu nadchodzącą zmianę. - Nick, może na dzisiejsze zawody zabierzesz Martę zamiast mnie? - Podczas gdy Marta rozbłysła srebrną poświatą z zawstydzenia, Bezgłowy Nick wydał z siebie kilka słabych protestów związanych ze słowem dżentelmena, które Hermiona szybko stłumiła, twierdząc, że musi przedyskutować pewien artykuł z nowego numeru kwartalnika „Eliksiry” z profesorem Snape'em. W końcu Nick dał się przekonać. Skinął głową w stronę Hermiony, mając nadzieję, że nie jest zbyt rozczarowana opuszczeniem tak wspaniałej gry, podczas gdy Marta już piszczała z ekscytacji i przybrała prawie czysto srebrną barwę, kiedy ujęła Nicka pod ramię.
Hermiona była pewna, że jakoś przeżyje ten zawód. Tak po prawdzie nie mogła się powstrzymać przed westchnieniem ulgi, kiedy para duchów zniknęła w oddali, dyskutując nad dziwnym zachowaniem Hermiony, bratającej się tak bardzo z „żywymi”. Sama zainteresowana nie była pewna, czy owo bratanie się z żywymi mieszkańcami zamku było tak dziwne, jak gapienie się na grupę martwych facetów ganiających za odciętą głową, ale jeśli tak było, to jakoś to przeżyje. Albo i nie. Mniejsza z tym.
Wzruszyła lekceważąco ramionami i poszybowała w dół przez zamek, zmierzając do lochów. Mimo że naprawdę miała do zwrócenia ostatni numer czasopisma, nie spieszyło jej się zbytnio do spotkania z Mistrzem Eliksirów, zanim nie skończy aktualnego zlecenia. Wcześniejsze doświadczenia nauczyły ją, że podtrzymanie rozmowy ze Snape'em, było jak próba pogłaskania na wpół oswojonego kuguchara. Nigdy nie wiadomo, kiedy dziabnie cię pazurem.
Dziwnym trafem jej relacja z Harrym i Ronem rozwijała się podobnie, przechodząc nieoczekiwane wzloty i upadki. List, który napisała wcześniej i ostrożnie ukryła w rękawie szaty, był odpowiedzią na list Harry'ego, który dostała w tym tygodniu. Ciężko pracował na kursie dla aurorów i rzadko mógł znaleźć czas, żeby jej odpisać.
Dystans, który powstał pomiędzy nimi, nie wspominając już o tym, że tak naprawdę od dłuższego czasu była martwa, spowodował, że w ich korespondencję wkradł się cień rezerwy. Harry jak zwykle nie rozpisywał się o trudach codziennego życia, ale znała go na tyle dobrze, żeby z tych strzępków informacji domyślić się, jak ciężko teraz pracował. Natomiast o jego życiu osobistym, jeśli jakieś w ogóle miał, nie wiedziała nic - nie chciał zdradzić niczego, co mogłoby zaszkodzić jemu, czy też Zakonowi. Nawet pytania, które zadawał na temat prostych eliksirów oraz zaklęć i inkantacji, mimo że wyglądały jakby robił to je mimochodem, były bardzo szczegółowe i wyraźnie przypominały jej, w jakich okolicznościach mogłyby się przydać.
Był też Ron, który także wydawał się powoli oddalać, dlatego Hermiona ceniła każdy list, który wysyłał, nie będąc pewną, ile ich jeszcze otrzyma. Nie były już takie szczere i nieskładne, z dużą ilością skreśleń. Zamiast tego były przyjacielskie i wyważone, przypominające raczej comiesięczne „sprawozdania”, które wysyła się dalekiej ciotce, przysyłającej nam zwykle niemodne ubrania. Listy Hermiony także powoli stawały się nijakie, z małą ilością wiadomości, nie zawierające niczego, o czym można by podyskutować. Zastanawiała się czasem, czy w końcu oboje postanowią zakończyć korespondencję i zdecydują się przerwać powolny proces przemiany w obcych sobie ludzi. Przypuszczała, że to naturalny proces, że stracili tę bliskość po rozdzieleniu się po szkole. Być może spowodowała to jej śmierć, ale Hermiona już pogodziła się ze stratą przyjaciół, tak jak oni z jej śmiercią.
Prześladowało ją dziwne uczucie, kiedy pojawiła się w całkowicie pustych lochach. Klasa Snape'a była cicha i pusta, tak samo jak jego gabinet. Sprawdziła nawet zamknięty na cztery spusty schowek, ale tam też go nie było. Zgodnie z niepisanym porozumieniem, Hermiona położyła list na rogu biurka. Tak jak przewidziała zirytowało go to, że miała czelność kilka miesięcy temu wykorzystać jego kruka jako sowę pocztową. Wyjaśnienie, że sowy wydają się wyjątkowo nie lubić duchów raczej nie usprawiedliwiło jej w oczach Snape'a, ale w końcu Hermionie udało się namówić Mistrza Eliksirów do jakiegoś kompromisu. Będzie zostawiać swoje listy na jego biurku i, jeśli nie będzie innej pilnej korespondencji, Edgar będzie mógł je dostarczyć.
- Edgar? - zakrztusiła się zaskoczona. - Nazwał pan swojego kruka Edgar?
- Nie, nie nazwałem - miał już własne imię i nie chciało mi się go zmieniać. I tak, panno Granger, jestem na tyle obeznany z mugolską literaturą, że znam źródłosłów.
Zadanie zostało wypełnione. Hermiona, wolna od obowiązków myszkowała po klasie i gabinecie Snape'a, przyglądając się zakonserwowanym w słoikach okazom. Kiedy była jeszcze uczennicą, często zastanawiała się, skąd zdobył większość z nich, jednak z napomknień dyrektora wynikało, że był to spadek po poprzednich profesorach. Nie mogła sobie wyobrazić, po co ktoś celowo mógł kupować martwe zwierzęta w słoikach, choć w sumie to było równie racjonalne jak kolekcjonowanie kart z czarodziejami z czekoladowych żab.
Kompletna ciemność panująca w lochach nie przeszkadzała Hermionie, która zaglądała ciekawie do niezliczonych pojemników. Niektóre z nich wyglądały na zwykłe zapeklowane metreski czy capie brody, które już dawno przekroczyły datę ważności. Inne gatunki stanowiły dla niej kompletną zagadkę, ale na tyle interesującą, żeby próbować odgadnąć czym były zanim nie wylądowały tutaj.
Podczas przeglądania zbiorów Hermiona zauważyła po jednej stronie biura nikły świetlisty kontur przebijający się przez kamienny mur. Wprawdzie niezauważalny dla ludzkich oczu, ale duch nie był ograniczony normalnym spektrum światła i oczy Hermiony, czy jakiego innego zmysłu używała zamiast nich, widziały pęknięcie, które zdecydowanie nie powstało w sposób naturalny.
Ledwo pamiętając, by stać się niewidzialną, zajrzała przez mur i odkryła za fałszywymi drzwiami krótki korytarz. Łączył się z innym korytarzem, który wiódł w dwóch przeciwnych kierunkach. Przypominając sobie, jak bardzo Ron i Harry cieszyliby się ze znalezienia kolejnego tajnego przejścia w zamku, Hermiona podążyła wydeptanym szlakiem, który przywiódł ją do dziury w masywnym murze. Otwór był zakryty z zewnątrz ciężkim gobelinem, a dźwięk uczniowskich głosów dochodzących zza niego zyskał potwierdzenie w szybkim zerknięciu - znalazła wspólny pokój Slytherinu. O tej porze, późno w nocy był prawie opustoszały, pominąwszy niemrawą dyskusję trójki starszych uczniów na temat wakacyjnych planów.
Wycofując się, Hermiona podążyła z powrotem korytarzem w kierunku biura Snape'a i bardzo szybko znalazła kolejne przejście, tym razem do większego pokoju. Łatwo było w nim rozpoznać prywatne laboratorium, nie tylko dzięki wysokiej jakości kociołkom ułożonym pod ścianą, ale także dzięki stołowi zawalonemu książkami, zwojami, piórami i innymi rzeczami, których maniacko dbający o prywatność profesor nigdy nie zostawiłby na widoku.
Rozdarta pomiędzy chęcią uszanowania prywatności a ciekawością, i usprawiedliwiając się przypominaniem godzin spędzonych w lochach na skrobaniu kociołków i usuwaniu pozostałości po nieudanych eliksirach z sufitu, Hermiona zbliżyła się do stołu. Pośród tego bałaganu leżała ciężka drewniana podstawka pod książkę, na której umieszczono miękki ręcznik. Na nim znajdowały się dwie szklane tafle, między którymi tkwił kawałek pergaminu. Hermiona po chwili zastanowienia rozpoznała tekst - to był zwój, który Snape wyciągnął ze starożytnej skrzynki tej nocy, kiedy go obserwowała.
Przy stanowisku leżał plik notatek, zapełnionych zdecydowanym pismem; atrament kilka razy zmienił odcień, kiedy nauczyciel dopisywał kolejne fragmenty tłumaczenia. Bez zastanowienia Hermiona usiadła na krześle i zaczęła czytać, zafascynowana leżącą przed nią tajemnicą.
Oryginalny tekst był zakodowany, ale był to kod oparty na łacinie. Wiedziała, że nie miała szansy na jego odczytanie, mimo sporych zdolności językowych. Na szczęście dokumenty Snape'a zawierały oba składniki: odkodowaną łacinę i angielskie tłumaczenie. Godziny mijały niezauważalnie, kiedy ślęczała nad notatkami, od czasu do czasu uśmiechając się szeroko, kiedy zmiany charakteru pisma zdradzały irytację i niecierpliwość profesora.
Kiedy w końcu skończyła czytanie, była jednocześnie zakłopotana i zaintrygowana. Autor, kimkolwiek by nie był, poświęcił mnóstwo czasu i atramentu, żeby zakodować coś, co wyglądało na najnudniejszą historię życia, jaką miała nieszczęście czytać. Jednak w treści ukryte były fragmenty dotyczące eliksirów, które albo widział, albo sam stworzył. Większość z nich była ewidentnie absurdalna, wliczając w to eliksir, który według autora przekierowywał całą energię seksualną kapłana, który go wypił, na chęć czynienia dobra i życie we wstrzemięźliwości, oraz poświęcenie się modlitwie. Z racji tego, że nie wspomniano o żadnych składnikach, Hermiona mogła tylko przypuszczać, że było to jedynie pobożne życzenie.
Jednak jeden eliksir, wciśnięty pomiędzy rady o leczeniu bąbli na piętach i właściwy sposób przyrządzania łykowatego kurczaka, miał podane składniki. Podając kilka z nich, zdecydowanie bardzo trudnych do zdobycia i nie wspominając ani słowa o ich ilości, czy też sposobie warzenia, obiecywał powstanie czegoś, co Snape przetłumaczył jako eliksir o nazwie „Łzy Feniksa”.
Jeszcze raz czytając notatki na marginesie, Hermiona dostrzegła, że Snape także zauważył wzmiankę o tym cudownym napoju i już wykonał sporą ilość notatek obejmujących to zagadnienie. Krawędzie pergaminowych kart były zapełnione dopiskami o tym, co mogło lub też nie mogło być składnikiem eliksiru. Nawet fragment o kurczaku miał na marginesie znak zapytania, a Hermiona mogła sobie wyobrazić Snape'a lekceważąco unoszącego brew w trakcie czytania.
Przypominając sobie o Snape'ie, Hermiona zaczęła się zastanawiać jeszcze raz, gdzie się podział i zdała nagle sobie sprawę, ile godzin minęło. Myśląc o jego niezadowoleniu z powodu wścibstwa, ostrożnie odłożyła papiery z powrotem na ich miejsce i uniosła się, gotowa do ucieczki gdyby nagle wpadł do pokoju i zaczął na nią wrzeszczeć.
Jednak to nie nastąpiło i jej obawa przed przyłapaniem szybko zmieniła się w zakłopotanie. Nie pamiętała, żeby wcześniej tego wieczoru widziała profesora patrolującego korytarze i wiedziała, że nie mógł tak po prostu zniknąć.
Chyba, że został wezwany przez Lorda Voldemorta.
Mimo braku cielesnego ciała, myśl, że Snape mógł zostać wezwany wystarczyła, żeby wstrząsnął nią dreszcz. Chociaż w dalszym ciągu był wyjątkowo nieprzyjemny, nadal był członkiem Zakonu Feniksa i ich sprzymierzeńcem w wojnie. Jego zasługi, jako szpiega, były bezcenne, ale też narażały go na niebezpieczeństwo i wiedziała, że za każdym razem, gdy odpowiada na wezwanie skierowane do Śmierciożerców, równie dobrze może to znaczyć, że został zdemaskowany.
Wypełniona rosnącą ciekawością Hermiona opuściła sekretną komnatę i zanurzyła się w ścianę znajdującą się naprzeciwko wyjścia. Tak jak się spodziewała, po drugiej stronie znajdowały się czyjeś prywatne kwatery. Ciężkie, proste meble i skromny wystrój nie rzucały się w oczy, ale czarna szata wisząca na krześle wyraźnie wskazywała na to, że był to pokój Snape'a.
Poza tym nieskazitelne spartańskie wnętrze zawierało kącik jadalny, małą kuchnię najwyraźniej wystarczającą, żeby zagotować kilka jajek, czy też czajniczek herbaty, oraz sypialnię. Drzwi naprzeciwko najprawdopodobniej prowadziły do łazienki. Tylko kilka pozostawionych przedmiotów zdradzało, że ktoś tu mieszkał, ale to, co znajdowało się na półkach nie zdradzało prawie żadnych informacji o właścicielu.
Jedyną rzeczą całkowicie nie na miejscu były małe drzwi, tkwiące w ścianie poniżej półki w łazience. Kiedy Hermiona zajrzała do środka, zobaczyła otwarte drewniane pudełko, ze zdjętą pokrywą, jakby ktoś, kto je otwierał bardzo się śpieszył. Wnętrze było pokryte aksamitem, teraz już w wielu miejscach wytartym, z owalnym miejscem na jakiś przedmiot. Zastanowiła się przez chwilę, zanim nie dotarło do niej, że owal ów idealnie pasuje do kształtu srebrnej maski, noszonej przez Śmierciożerców.
Dziewczyna stwierdziła, że jak na jedną noc już wystarczająco się wtrącała i podziękowała niebiosom, że nie wpadło jej do głowy stać się na tyle materialną, by poruszyć cokolwiek w pokoju. Uniosła się do góry i przenikała przez sklepienie lochów, dopóki nie dotarła do Wielkiego Holu. Zegar na ścianie wybijał właśnie godzinę i dawał znać, że zbliżał się już poranek.
Jedną z zalet bycia duchem jest posiadanie mnóstwa czasu, który można poświęcić na przemyślenia, w związku z czym Hermiona mogła do woli zastanawiać się nad współmieszkańcem lochów. Mimo że Severus Snape był niezaprzeczalnie bardzo niesympatyczny, nie mogła jednak lekceważyć niebezpieczeństwa, na które był narażony, i nawet niechętnie podziwiała jego zdolność do godzenia obowiązków nauczyciela i bawienia się w kotka i myszkę z wrogiem.
Rozdarta pomiędzy niepokojem a ciekawością, co by powiedział, gdyby się zorientował, że się o niego martwi, wybrała bardziej dyskretny sposób dowiedzenia się tego, co było jej potrzebne i poszybowała nonszalancko przez korytarze, mniej więcej w kierunku gabinetu dyrektora.
Czuła się całkowicie usprawiedliwiona, kiedy gargulec strzegący schodów do gabinetu dyrektora zaczął hurgotać i odsuwać się, otwierając przejście dla kogoś, kto wchodził lub schodził. Jednak kiedy pojawił się ostatni stopień, Hermiona poczuła się prawie zawiedziona, kiedy Snape zszedł schodami. Wyglądał na zmęczonego, ale raczej bez jakichś widocznych obrażeń, jego ubranie było w nieładzie, włosy wisiały w strąkach wokół twarzy, a ciężka szata nie powiewała, tak jak zazwyczaj.
Rzucił jej ostre spojrzenie i Hermiona zastanowiła się, czy czasem się czymś nie zdradziła.
- Dzień dobry, profesorze - wykrztusiła.
Krótkie skinięcie głową było jedyną odpowiedzią, jaką otrzymała, zanim się nie odwrócił i podążył korytarzem. Zmierzał w przeciwnym kierunku od swoich lochów, a że technicznie rzecz biorąc ona też wybierała w te stronę, popłynęła korytarzem za nim. Wyglądał jakby całą noc był na nogach, stwierdziła w duchu, zauważając, że jego krok nie jest tak energiczny jak zwykle, i natychmiast karcąc się w myślach za martwienie się o kogoś, kto jest całkowicie zdolny do tego, by sam o siebie zadbać. Nie czekając na oskarżenie przez Snape'a, że go śledzi, Hermiona zrezygnowała z bezcelowej włóczęgi i przemieściła się szybko w dół korytarza.
Zostawiając za sobą ciemnowłosego mężczyznę, podążała ciemnym korytarzem, rozświetlonym okazjonalnie wetkniętymi pochodniami, dopóki kamienne mury nie ustąpiły łukowatym oknom umieszczonym po jednej stronie. Powoli podpłynęła do jednego z nich, kręcąc głową. Pomijając fakt, że dzielili razem lochy,
oszukiwała się myśląc, że profesor Snape kiedykolwiek zaakceptuje jej troskę o swoje samopoczucie, nie wspominając już o zwykłym powitaniu. Było absolutnie bezcelowe tym się zamartwić, myślała, spoglądając przez okno.
Głęboko w swoich niewidzialnych kościach, czuła słońce, które już gotowe było do pojawienia się.
Poniżej leżało jezioro, nadal gładkie i ciemne na tle mrocznej masy drzew, znaczącej początek Zakazanego Lasu. W miarę zbliżania się przesilenia zimowego, słońce zaczynało wstawać coraz później i później każdego dnia, czyniąc noce coraz dłuższymi i dając duchom więcej czasu na wędrowanie korytarzami i zajmowanie się swoimi sprawami. Niektóre duchy w zamku całkowicie unikały światła słonecznego, ale Hermiona nie pozwoliła, by obawa przed promieniami słonecznymi udaremniła jej cieszenie się grą kolorów, gdy noc ustępowała miejsca dniowi. Kiedy jeszcze żyła, uwielbiała obserwować zachody słońca, a po śmierci zamieniła to na radość z obserwacji, jak rankiem budzi się nowy dzień.
Ku jej zaskoczeniu, z korytarza za nią dobiegł ją odgłos kroków i za chwilę ciemna głowa pojawiła się w zasięgu wzroku. Profesor Snape wyłonił się z holu i zbliżał w jej kierunku. Wyglądał na zaskoczonego, widząc ją unoszącą się nad podłogą przy oknie i na chwilę się zatrzymał.
- Chciałaś czegoś Granger? - zapytał, jego głos był zmęczony i pozbawiony jakiegokolwiek jadu.
- Nie profesorze - odparła zdenerwowana. - To jest jedno z moich ulubionych miejsc do obserwacji wschodu słońca.
Nad lasem Hermiona mogła dojrzeć pierwsze promienie rosnące na wschodnim horyzoncie. Snape bez słowa podszedł do parapetu i ciężko oparł się o kamienny filar, dzielący pionowo okno. Oboje obserwowali w milczeniu, jak słońce zaczyna powoli wspinać się nad taflę wody i daleki las.
Niepewna co powiedzieć, Hermiona katem oka przyglądała się głębokim zmarszczkom na jego twarzy. Zanim zdążyła pomyśleć, usłyszała siebie zadającą pytanie:
- Czy pan dziś w ogóle spał?
Zbyt zmęczony, by dać jej ciętą odpowiedź, Snape pokręcił ze znużeniem głową.
- Nie chcę zabrzmieć jak ktoś przemądrzały, profesorze, ale każdy, kto pracuje tyle godzin, a potem stoi i ogląda wschód słońca nie śpi zbyt wiele.
- Nie trzeba być geniuszem, żeby to odkryć, panno Granger, i nie, nie byłem jeszcze tej nocy w łóżku - odparł znużonym głosem. - A ty brzmisz jak niania - dodał, kiedy fuknęła gniewnie w odpowiedzi.
Hermiona uśmiechnęła się ostrożnie z obu powodów, rosnącego światła dnia i z ulgi na w miarę przystępne zachowanie Snape'a.
- W takim razie młody człowieku, marsz spać.
- Nie mogę spać - mruknął. - Muszę zobaczyć wschód słońca.
- Bez obrazy profesorze, ale nigdy nie przypuszczałam, że jest pan osobą, która lubi wschody słońca.
Upłynęła długa chwila, zanim odpowiedział.
- To jest jedyna stała rzecz w moim życiu. Jedyna, na którą mogę zawsze liczyć.
Hermiona zachichotała.
- A ja byłam pewna, że jest pan pesymistą. - Rzucił jej spojrzenie które wyraźnie mówiło „Nie bądź głupia”, więc poczuła się w obowiązku wyjaśnić swoje słowa. - Słyszałam, że prawdziwy pesymista nie wierzy, że słońce wstanie każdego ranka tylko dlatego, że tak robiło co dzień przez miliony lat.
Ku jej zaskoczeniu usta Snape'a wygięły się w grymasie uznania dla jej komentarza.
- Nawet ja nie byłbym tak cyniczny.
Prawie przyjemna cisza zapadła pomiędzy nimi, w miarę jak słońce kontynuowało wspinaczkę nad wzgórzami, jarząc się najpierw różowo, a potem złoto w miarę, jak powoli rozpalało się na nieboskłonie. Hermiona obejrzała się na mężczyznę, który stał spokojnie przy niej, jego twarz wznosiła się ku boleśnie jasnym promieniom. Ostry profil był surowy w bezlitosnym świetle, łagodzony tylko przez bruzdy zmęczenia na twarzy i ciemne cienie rzucane przez rzęsy.
Kiedy go obserwowała, Snape wziął głęboki oddech i, czując na sobie jej wzrok, odwrócił się unosząc brew.
- Tak więc profesor Snape nie jest wcale stworzeniem ciemności - zakpiła. - Kto by pomyślał?
Jak zarzucony płaszcz, wrócił jego pochmurny nastrój, i bez śladu zniknął spokojny mężczyzna, który stał tam przed chwilą.
- Ja jestem ciemnością - powiedział ze znużeniem i bez słowa odwrócił się i odszedł, powiewając szatą.

&&&&&

Hermiona delikatnie odłożyła ostatnio pożyczone książki na stolik, narażając się na pełne dezaprobaty syknięcie ze strony Madame Pince. Bibliotekarka w końcu przestała protestować przeciwko duchowi korzystającemu z biblioteki, ale nadal wyrażała swoją opinię o całej sytuacji częstymi syknięciami, wzdychaniem i innymi bezgłośnymi wyrazami niezadowolenia, gdy Hermiona szukała książek. W zamian Hermiona starała się ją ignorować. Jeśli czasem czuła się winna bycia lekko zakurzoną, gdy wynurzała się z szafek, można to było przypisać raczej sukcesowi spowodowanemu znalezieniem rzadkiej książki, a nie tym, że w sekrecie cieszyła się frustracją bibliotekarki.
- Przepraszam panno Granger. - Zza pleców dobiegł ją cichy głos. Odwróciwszy się, ujrzała drugoroczną Gryfonkę. Dziewczyna także trzymała w objęciach stos książek, z których niektóre wyglądały na zbyt ciężkie jak dla niej. Hermiona uśmiechnęła się i usunęła z drogi, i została mile zaskoczona, kiedy dziewczynka nieśmiało odwzajemniła uśmiech.
Nowi uczniowie powoli przyzwyczajali się do stałej obecności ducha w bibliotece, zwłaszcza po jednym pamiętnym wieczorze, gdy pomogła dwóm z nich rozwiązać zadanie z Eliksirów. Szybko rozeszła się wieść, że Panna Granger wie też sporo o zaklęciach i, zanim się spostrzegła, została najpilniej strzeżonym sekretem najmłodszych uczniów, którym pomagała w odrabianiu prac domowych.
Przechodząc na skróty przez ścianę, Hermiona wypłynęła z murów skrzydła zawierającego bibliotekę, zmierzając ku Wielkiemu Holowi i lochom poniżej. Prawie przebyła otwartą przestrzeń dziedzińca, kiedy nagle się zatrzymała. Cała ziemia wokół niej była biała. Zamrugała z zaskoczenia, kiedy spojrzała w górę i zobaczyła kolejne fale nadchodzącego śniegu. Czy na pewno dopiero w zeszłym tygodniu uczniowie wrócili do szkoły?
Odwracając się, Hermiona wyszła naprzeciw przygnębiającej, cichej ścianie śniegu zmierzającej ku zimnym kamiennym murom. Jej stopy nie zostawiały żadnych śladów, kiedy kroczyła po gładkiej powierzchni, ale jej zimna twarz czuła delikatne dotknięcia opadającego śniegu. Płaskie płatki raczej przez nią przelatywały, niż osadzały się na lokach tak, jak do tego przywykła, i przez krótki moment Hermiona przypomniała sobie jak z Harrym i Ronem stali w padającym śniegu i rzucali się śnieżkami, śmiejąc radośnie, a echo odbijało ich głosy od murów. W miarę opadania kolejnych płatków cisza się pogłębiała i nie była już pewna, co był bardziej bolesne, pamięć o przyjaciołach, czy wolne zapominanie wspólnie spędzonych czasów.
Gdy Hermiona otrząsnęła się ze wspomnień i wróciła do środka, światła zgasły i wszyscy uczniowie byli już w swoich dormitoriach. Ta sama cisza, jak na zewnątrz, panowała w lochach, raczej spokojna i melancholijna niż przerażająca. Przypominała raczej chwilę ciszy, którą spędziła z Mistrzem Eliksirów przed wschodem słońca kiedyś wcześniej w ciągu roku, i znów odkryła, że niepokoiła się o tego mężczyznę.
Nie ważne, jak bardzo starała się zająć czymś innym, obawa o Severusa Snape'a wydawała się stale tkwić gdzieś na granicy jej podświadomości. Być może spowodowane to było faktem, że spędzili wspólnie tyle czasu, niekoniecznie rozmawiając, ale tylko przebywając ze sobą. Była świadkiem, jak jego ręce się trzęsły, a aura zmęczenia wydawała się być jego częścią, tak samo jak czarne szaty.
Hermiona posunęła się nawet do tego, żeby jednego wieczoru, podczas częstych ostatnio nieobecności Snape'a, poruszyć ten temat w rozmowie z dyrektorem, ale Albus Dumbledore tylko zapewnił ją wesoło:
- Hermiono, Severus ma się dobrze - powiedział. - To, że nie musi już uczyć Harry'ego, czy któregokolwiek z Weasleyów sprawiło cuda. A także to, że może liczyć na twoją pomoc. Już dawno powinien wziąć cię na asystentkę!
Stary czarodziej odszedł, śmiejąc się z własnego żartu i zostawiając Hermionę, która doszła do własnych wniosków. Albo Dumbledore był całkowicie ślepy, albo wiedział, jak Snape nienawidzi jakiegokolwiek wtrącania się w jego prywatne życie, i byłby tak samo z tego zadowolony, jak z przyjęcia-niespodzianki. Co pozostawiło Hermionę dokładnie w punkcie wyjścia, unoszącą się nad klasą w lochach i zastanawiającą się, czy popadanie w ponure myśli nie było czasem zaraźliwe.
Nadal była pogrążona w rozmyślaniach, kiedy drzwi klasy otworzyły się gwałtownie. Zataczając się wszedł przez nie Snape, pozwolił sobie na wiązankę przekleństw i zatrzasnął je za sobą. Lodowe sople wisiały na jego włosach i płaszczu i wyglądał jak ktoś, kto przez długi czas przedzierał się przez zaśnieżony las.
- Cholerni popaprańcy, stać w taka pogodę na dworze przez tyle godzin - warknął do nikogo szczególnego, niepewnie zmierzając w stronę stołu stojącego z przodu klasy. - Myślałby kto, że facet który jest w połowie gadem, byłby bardziej zainteresowany trzymaniem tyłka w cieple. Ale nie, oczywiście że nie, on chce nas pouczać i słyszeć, jak wszyscy chełpią się swoim wkładem w sprawę. Zamarzlibyśmy wszyscy na śmierć, jakby dalej wstawiał te głodne kawałki.
Mokry płaszcz zmienił się w przemoczoną kupkę szmat leżącą na podłodze, wkrótce za nim podążył frak, z kilkoma oderwanymi guzikami, których nie mogły rozpiąć zmarznięte palce. Jedno długie ramię zagarnęło pobliski kociołek z kredensu i postawiło go z brzękiem na stojaku. Odgarniając mokre włosy, Snape ochłonął na tyle, żeby skierować różdżkę na palnik i po kilku zirytowanych stuknięciach udało mu się go rozpalić.
Różdżka została bezceremonialnie rzucona na stół po drugiej stronie kociołka, kiedy ogrzewał ręce przy wątłym płomyczku, i nawet nie drgnął, kiedy Hermiona zmaterializował się przy jego łokciu.
-Wszystko w porządku? - zapytała zaniepokojona. Spojrzenie, którym została obdarzona w zamian, mogłoby dorównać siłą rażenia spojrzeniu bazyliszka.
- A czy wyglądam, jakbym się dobrze czuł?
- Nie. Wygląda pan na przemoczonego, zmarzniętego... - przerwał i obdarzyła go badawczym spojrzeniem - że nie wspomnę, że na wpół pijanego.
- Dzięki za przypomnienie - warknął, ale jego głosowi brakowało przekonania, może dlatego, że dreszcze, które nim trzęsły powodowały szczękanie zębów.
- Dlaczego nie weźmie pan goręcej kąpieli - fuknęła Hermiona. - Nigdy się pan nie ogrzeje w ten sposób.
- Dziękuję bardzo, nianiu Granger - odparł, sztywnym gestem wyciągając flaszkę destylowanej wody z kredensu i wlewając ją do kociołka. - Może byś się na coś przydała i podała mi żółć pancernika?
Zaskoczona, ale posłuszna Hermiona przyniosła mu pękatą butlę ze schowka i postawiła na stole.
- Od kiedy to żółci pancernika używa się do eliksiru na otrzeźwienie? - zapytała. - Nie powinien pan może zażyć na żołądek czegoś lżejszego?
- Neutralizuje toksyny - odparł krótko, wlewając sporą ilość do wody, która natychmiast zaczęła parować. Dodał też kilka innych składników, wliczając w to trochę żółtych korzeni szczawiu i garść ziela ostropestu. Składniki nie były wcale niezwykłe, ale przygotowanie były bardziej niechlujne niż wszystko, co widziała podczas pierwszego roku.
Nie zdążyła się o nic zapytać, gdy nagle Snape złapał się za bok w okropnym paroksyzmie bólu. Na jego białej koszuli nie było jednak śladu krwi i chwilę potem wyprostował się i kontynuował mieszanie, jakby nic się nie stało.
Jednak mniej niż minutę później, jęknął i znów przycisnął rękę do boku. Zatoczył się, zatrzymując się na stole i łapiąc się go mocno drugą ręką, żeby nie upaść na podłogę.
Hermiona zdążyła tylko złapać pierwszy z brzegu kociołek i podstawić, nim Snape w końcu opadł na kolana i zaczął gwałtownie wymiotować.
Niepewna, co robić dalej, trzymała naczynie, podczas gdy Snape opróżniał żołądek w gwałtownych spazmach. Przypuszczała, że skończył, kiedy odepchnął go i otarł usta rękawem. Jego ręce drżały.
- Nie musisz tu być - powiedział sucho, próbując zachować resztki godności.
- Cóż - odparła - jednak moja obecność tu, wygląda chyba na dobry pomysł.
- Zawsze umiałaś się obchodzić z kociołkami - przyznał. - Ale chyba panna Bettencourt nie doceni tego, co zrobiłaś z jej własnością.
- To, co jest w nim teraz z pewnością wygląda lepiej niż wszystko, co ona kiedykolwiek tu uwarzyła - odparła Hermiona, starając się ostrożnie wybadać jego humor. - To wygląda gorzej niż przepicie. Ktoś pana przeklął?
- To tylko zboczone poczucie humoru jednego z moich tak-zwanych-przyjaciół.
- Ktoś pana otruł? - zapytała zaskoczona.
Snape mruknął niecierpliwie i niepewnie stanął na nogach, opierając się ciężko o stół. Kasetka z olejkami eterycznymi spadła z niego z trzaskiem, a kilka fiolek zaczęło się toczyć ku krawędzi.
Hermiona szybko złapała buteleczki i przestawiła je na środek stołu. Snape nieudolnie próbował odkorkować jedną z nich, ale jego ręce drżały tak bardzo, że była pewna, że rozleje zawartość zanim trafi ona do kociołka. Nie mogąc dłużej tego znieść, zdecydowanym gestem wyjęła mu fiolkę z roztrzęsionych palców.
- Usiądź w końcu ty głupi, uparty mężczyzno i pozwól sobie pomóc. Wylejesz wszystko na stół. Ile kropli?
Z widocznym wysiłkiem Severus Snape stłumił cisnące mu się na usta przekleństwo i opadł na pobliski stołek. Chwilę zajęło mu, zanim nabrał głęboko powietrza i podał jej wymaganą ilość kropli. Przez następne kilka minut nie robił nic innego tylko zrezygnowanym głosem kierował ruchami Hermiony, jak gdyby czekał, aż w końcu wykorzysta jego osłabienie.
W końcu ostatni składnik został dodany a Hermiona zamieszała w kociołku odpowiednią ilość razy, zanim znów przemówiła.
- Jadł pan coś, zanim zaczęliście pić?
Snape poczuł, że wbrew jego woli uniósł mu się kącik ust.
- Tak nianiu Granger. Zjadłem coś.
- Najwidoczniej niewystarczająco dużo, żeby zrównoważyć całą tą brandy, którą pan w siebie wlał. - odparła. Zerkając na niego, kiedy nie patrzył, zauważyła kroplę potu spływającą po jego czole. Oczy miał zamknięte, bruzdy wywołane bólem znów pojawiły się na jego twarzy, gdy kolejny skurcz targnął jego ciałem.
- Profesorze? - zawołała, a kiedy nie odpowiedział, zaniepokoiła się jeszcze bardziej. - Profesorze Snape!
Ku jej uldze powoli otworzył oczy, a czarne źrenice próbowały się skupić na jej przeźroczystej twarzy.
- Może powinnam zawołać Madame Pomfrey? - zapytała nerwowo.
- Nie - odpowiedział jej Snpe ledwo słyszalnym głosem. - Ona nie jest w stanie zrobić nic lepszego niż to, co robię teraz.
- Na pewno?
- Przestań wygadywać bzdury, Granger. Wiem, co jest nie tak, tak samo jak Poppy. - Jego spojrzenie zatrzymało się na kociołku, który wyrzucał z siebie kłęby fioletowego dymu, który przybrał dziwny, pomarańczowy odcień. Z większą siłą, niż Hermiona mogła przypuszczać, Snape podniósł się na nogi i złapał stołu.
- Wygląda dobrze. Daj go tu.
- Jest bardzo gorący - ostrzegła, ale nalała porcję do czystej zlewki. Snape wypił jednym haustem więcej niż połowę, starając się z determinacją utrzymać ją w żołądku.
W końcu Hermiona zapytała wprost.
- To w końcu co panu jest?
- To raczej bezpośrednie pytanie, panno Granger, że nie wspomnę o tym, że wysoce impertynenckie.
- Zażalenia proszę składać do Barona. Dlaczego pije pan mieszankę środków pobudzających organizm? - Popatrzyła na jego rękę, nadal przyciśniętą do boku. Jej spojrzenie powędrowało po zbiorze składników leżących na stole. - Chwila... korzeń kurkumy, mniszek, tarczyca, przytulia... - wyliczała na palcach składniki, łącząc je z sobą z myśli. - Niewydolność nerek?
- Wątroby, konkretnie -sprostował sucho, wlewając resztkę wywaru do buteleczki. - Czarodzieje nazywają to Syndromem Braxdice'a. Mugole nazywają to chyba żółtaczką.
- Jest kilka rodzajów żółtaczki.
- Tak samo jak jest więcej niż jeden rodzaj Braxdice'a. Okazuje się, że mój przypadek należy do tej nieuleczalnej odmiany. Podczas gdy objawy są zwykle niezauważalne, nasilają się dzięki uprzejmości Luciusza Malfoya, zwłaszcza gdy nalega żebym wypił jego destylat terpentynowy, którym częstuje, twierdząc, że jest to whiskey. Nie zaskoczyłoby mnie, jeśli robiłby to specjalnie tylko dla swoich kumpli Śmierciożerców.
Hermiona uzbrojona w nową informację, przyjrzała się Severusowi Snape'owi jeszcze raz i nie mogła nie zauważyć ziemistej cery i skóry obciągniętej na kościach policzkowych. Żółte zabarwienie nie wynikało raczej z braku przebywania na słońcu, ale spowodowane było złym funkcjonowaniem wątroby. Z tego wynikało by też złe zdrowie, a dieta złożona ze środków pobudzających tłumaczyłaby niespożytą energię i legendarną bezsenność.
Nietrudno było sobie wyobrazić Lucjusza Malfoya, który z sadystyczną przyjemnością usilnie nakłania Snape'a do wypicia napoju tak podłej jakości -trucie Mistrza Eliksirów w ten sposób uważałby zapewne za świetny żart.
- Czy ten eliksir łagodzi też ból? - spytała.
- Nie - odparł. - Ale powstrzymuje moją wątrobę od wywrócenia się na lewą stroną i neutralizuje alkohol, który nadal jest organizmie. - Pokazał na kociołek. - Resztę zażyję w normalnych dawkach. - Przerwał w pół słowa, zginając się wpół
- Niech pan idzie do łóżka - poleciła Hermiona, gdy atak minął. - Wleję to w jakieś naczynie i przyniosę do pokoju. Chyba, że w tym też pan nie potrzebuje pomocy?
Jego odpowiedź była na szczęście niezrozumiała, ale udało mu się wstać i przejść przez pokój. Kiedy tylko sekretne przejście zamknęło się za nim, Hermiona przyniosła kilka sporych buteleczek i sitko. Snape wypił pierwszą dawkę ze wszystkimi paprochami, które w niej pływały, ale nie sądziła, żeby ich obecność była niezbędna w pozostałym wywarze.
Do czasu, kiedy skończyła i przyniosła paczkę z sześcioma butelkami przez sekretne korytarze do komnat Snape'a, nerwowo przypominając sobie, żeby otwierać drzwi, a nie przez nie przenikać, mężczyzna wczołgał się pod kołdrę i zasnął. Postawiwszy pudełko z eliksirem na stoliku nocnym, Hermiona rozejrzała się i poczuła pilną potrzebę, żeby zrobić coś więcej niż tylko służyć za ducha na posyłki. Spojrzała na pusty kominek i przywołała skrzata domowego, który z radością rozpalił ogień i, po obietnicy, że zrobi to dyskretnie, rzucił suszący czar na nadal mokre włosy Snape'a.
Skrzat chętnie też wyczyścił i naprawił porzucone ubranie, które zostało zastąpione cienką koszulą nocną (oczywiście zapiętą po szyję). Hermiona miała nadzieję, że Snape był na tyle przytomny, żeby założyć grube skarpetki, ale zdecydowała, że nie zmusi skrzata do sprawdzenia tego.
Prosząc, żeby poszedł za nią, Hermiona przeniknęła jeszcze raz do klasy, podczas gdy skrzat aportował się z pyknięciem za nią. Tu poinstruowała swojego pomocnika, żeby zajął się płaszczem i pozostałymi rzeczami Snape'a, a ona tymczasem oczyściła stół z całego sprzętu, który się tam znajdował - skrzaty miały zakaz sprzątania czegokolwiek w królestwie Mistrza Eliksirów.
Kiedy już wszystkie składniki były umieszczone z powrotem na półkach, kociołek w zlewie, a śmieci wyrzucone, Hermiona pozostała patrząc na porzuconą różdżkę leżącą na stole. Niewyobrażalnym było, że zapomniał swojej różdżki. Szalonooki Moody umarłby ze śmiechu, wiedząc, że mężczyzna prawie tak samo paranoiczny jak on sam, tę różdżkę zgubił, ale Moody nigdy nie wykazywał się jakąkolwiek empatią.
Decydując, że nie pozwoli, by leżała ona na widoku, i chcąc ją przenieść na stolik nocny, Hermiona podniosła różdżkę tylko po to, żeby natychmiast ją upuścić, kiedy przeszywający gorący impuls przeszył jej palce. Natychmiast włożyła je do ust i zaczęła przyglądać się różdżce podejrzliwie, a jej mózg zaczął analizować sytuację i jej możliwości. W końcu udało jej się znaleźć parę drewnianych szczypiec i podnosząc ostrożnie różdżkę, zaniosła ją do gabinetu Snape'a. Blat biurka był zawalony piórami, słodyczami i innymi rzeczami skonfiskowanymi uczniom przez kilka ostatnich miesięcy, i wyglądał na doskonałe miejsce do ukrycia różdżki, dopóki jej właściciel nie wyzdrowieje na tyle, żeby jej używać.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Choroba niedokrwienna serca
(33) Leki stosowane w niedokrwistościach megaloblastycznych oraz aplastycznych
Zajecia 6 7 Test Niedokonczonych Zdan
09 Choroba niedokrwienna sercaid 7754 ppt
Mukowiscydoza, Niedokrwistość sierpowao krwinkowa
Niedokrwistosci
49 CHOROBA NIEDOKRWIENNA SERCA
NIEDOKRWISTOŚCI
NIEDOKRWISTOŚCI SEM 2011 2012
wykład choroba niedokrwienna serca
Kryterium niedokrwienia mięśnia sercowego w elektrokardiografie wysiłkowym
Czynniki ryzyka choroby niedokrwiennej serca cz
Stres a rozwój choroby niedokrwiennej serca

więcej podobnych podstron