Stary człowiek tracący nadzieję? Zakamuflowane wołanie o pomoc? Nie miałem nastroju bawić się w zgadywanki. Przejrzałem kilka historii choroby, ale nie mogłem się skupić, l do domu, natknąłem się na Gladys.
— Cieszę się, że pana złapałam, doktorze. Dennis — szeryf
czeka przy telefonie.
Podniosłem słuchawkę aparatu we frontowym pokoju.
— Doktor Delaware.
Głucha cisza, a potem trzask i głosy w tle. Naj donośniej szy należał dn wydającego polecenia Dennisa.
Jestem tu, szeryfie — powiedziałem.
Przekazano mi, że ma pan do mnie jakąś sprawę.
Chciałbym przyjechać do miasta i porozmawiać z Benem.
Cisza.
Po co?
Żeby mu udzielić moralnego wsparcia. Prosił mnie o to doktor
Moreland. Wiem, że żądam zbyt wiele...
Bez żartów.
A więc zgoda?
Pan nie ma na to ochoty, prawda?
Nie chcę się wtrącać w te sprawy — odparłem. — Kiedy będziemy
mogli opuścić posiadłość?
Jak tylko wszystko się wyjaśni.
Robin i ja mamy rezerwację na łódź, która odpływa za pięć dni. Nic
będziemy mieli trudności?
Nie mogę niczego obiecać. Zanim nie znajdziemy winnego, nikt nic
będzie mógł opuścić wyspy.
— Czy to dotyczy również marynarzy z bazy?
Milczał. Hałasy w tle nie ustawały.
Może faktycznie powinien pan przyjść tutaj i porozmawiać z Benem.
Zachowuje się jak wariat. A nie chciałbym, żeby oskarżono mnie o brak
właściwej opieki.
Nie jestem doktorem medycyny.
To kim pan jest?
Doktorem psychologii.
Prawie to samo. Niech go pan zbada.
Pam jest doktorem medycyny. ^
Nie jest lekarzem od głowy. I cóż, już się pan wycofuje?
Obawia się pan, że Ben targnie się na swoje życie?
Znowu cisza.
Powiedzmy, że nie lubię, kiedy aresztanci zachowują się w taki
A co on robi?
Nic. W tym właśnie rzecz. Nie rusza się, nie odzywa, nie je. Na*e
178
rac--
przyszła do niego żona. Jakby jej nie rozpoznawał. Zdaje się, że
to katatonią.
Czy ręce i nogi ma jak z wosku? Takie miękkie? Czy stoi, gdy się go postawi?
Mię próbowałem. Nie chcę, by ktoś nas oskarżył o brutalność, mu do celi tacę z jedzeniem i pilnujemy, żeby miał dosyć papieru
. Do przyjazdu adwokata staram się nie naruszać jego praw. Kiedy przyjedzie?
_- przyślą adwokata z Guam, baza w Stanton wyraziła zgodę na jego yowanie. Mam nadzieję, że za kilka dni. Proszę się nie rozłączać. — Wydał jtó polecenie i wrócił do telefonu. — To jak? Przyjeżdża pan, czy nie? Si tak, przyślę po pana samochód, który po rozmowie z Benem odwiezie njna z powrotem. Jeżeli nie, też nie będę miał pretensji.
Niech pan przyśle samochód — powiedziałem. — Kiedy mam się go
spodziewać.
Jak tylko znajdę kogoś wolnego.
Dziękuję. I do zobaczenia.
Niech mi pan nie dziękuje. Nie robię tego dla pana. Ani dla niego.
Przyjechał osobiście, godzinę po naszej rozmowie. Twarz przesłaniały mu okulary przeciwsłoneczne.
Kiedy wyszedłem z domu, spojrzał na gargulce na dachu i skrzywił się, jakby naśladował ich grymas. Wsiadłem do samochodu i ruszyliśmy. Objechaliśmy fontannę i wydostaliśmy się przez bramę. Dennis gwałtownie zmieniał biegi i ostro hamował. Do deski rozdzielczej przymocowany był pistolet. Laurem głową niemal sięgał dachu. Widać było, że jest mu niewygodnie.
Kiedy opuściliśmy teren posiadłości, powiedział:
Daję panu godzinę. Prawdopodobnie i tak jest to dużo, bo on nadal
zachowuje się jak posąg.
Sądzi pan, że udaje?
To pan jest ekspertem. — Na zakręcie przerzucił biegi. Ręce miał
brązowe, umięśnione, pokryte żyłami.
Powiedział mi, że razem wychowywaliście się.
. — Był o kilka lat starszy ode mnie — odparł Dennis — ale trzymaliśmy S1? razem. Był słaby, więc go broniłem.
— Przed kim?
. — Dzieciaki naśmiewały się z niego. Pochodził z pijackiej rodziny. Nie *ł o siebie. Nie czesał włosów, nie lubił się myć. Potem zmienił się nie do P°znania. — Wystawił głowę przez okno i splunął.
~— Kiedy zamieszkał u Morelanda?
~- Nagle zaczął się inaczej wyrażać, bez przerwy się uczył, zamawiał
179