638

Czarna magia czarnych skrzynek polskiego lotnictwa. Kryzys kompetencyjny naszego lotnictwa sięga znacznie głębiej niż można byłoby sobie wyobrazić! Tragedia smoleńska z 10 kwietnia 2010 roku niczego nie zmieniła w bałaganie kompetencyjnym polskiego lotnictwa! Brak jakiejkolwiek odpowiedzialności za śmierć Prezydenta R.P. i 95 znamienitych członków elit Rzeczypospolitej doprowadził do samozadowolenia rządzących i wyciszania sprawy największej tajemnicy zgładzenia delegacji polskiej na terenie Rosji po II wojnie światowej! Na początku listopada 2011 roku tylko dzięki temu, że polski samolot lądował na polskim lotnisku, a nie w Smoleńsku uniknięto kolejnej tragedii, jednak znów czarne skrzynki nie są badane w Polsce, lecz za granicą! Powróćmy na chwilę do pamiętnego 2010roku.

„Łapać złodzieja”, krzyczał kiedyś kieszonkowiec, który ukradł w autobusie torebkę kobiecie z małym dzieckiem na rękach i wszystkich podejrzewano oprócz tego, który krzyczał. Oficjalny komunikat prasowy z dnia 31.05.2010r. brzmiał następująco:

…”Strona polska otrzymała trzy płyty CD. Każda z nich zawiera autentyczną kopię nagrania każdego z trzech rejestratorów samolotu Tu-154, który rozbił się 10 kwietnia pod Smoleńskiem. ” Kto gwarantuje autentyczność kopii? Tatiana Adonina, szefowa MAK, która stwierdziła wcześniej, że lotnisko w Smoleńsku było dopuszczone przez MAK do przyjmowania samolotów Tu-154. Wszyscy członkowie MAK, którzy byli odpowiedzialni za dopuszczenie lotniska w Smoleńsku do lądowań samolotów Tu-154 powinni zaraz po takiej tragedii zostać zamknięci w areszcie, a oni prowadzą śledztwo we własnej sprawie. Teraz już wiadomo, dlaczego tak pilnie strzeżono teren wokół pasa startowego od polskich kamer:

1. Oświetlenie pasa startowego było niekompletne.

2. Nie było żadnej wieży kontroli, bo trudno takim mianem określić jakąś szopę niższą od średniej wysokości drzew otaczających smoleńskie lotnisko.

3. Kontrolerzy lotu nie dysponowali wystarczającymi środkami technicznymi do naprowadzania samolotu na lądowisko w warunkach mgły, a mimo to nie zamknęli lotniska.

4. Oprócz kontrolerów lotu w pomieszczeniu szopki kontroli lotów, znajdował się tajemniczy Rosjanin w jeszcze bardziej tajemniczym celu, którego MAK wogóle bał się przesłuchać, a pani Adonina nie uznała nawet za stosowne udostępnić stronie polskiej nazwisko tego jegomościa.

5. Śledztwo prowadzone przez MAK zawiera tak gigantyczne zaniedbania w zakresie zabezpieczenia materiału dowodowego na miejscu katastrofy samolotu, że można to uznać za świadome zacieranie śladów mogących w jakikolwiek sposób wskazywać, na co najmniej współodpowiedzialność strony rosyjskiej w doprowadzeniu do tej tragedii z 10.04.2010r.

PRZEJDŹMY TERAZ DO SAMYCH CZARNYCH SKRZYNEK. W KRYMINOLOGII NIE MA POJĘCIA „AUTENTYCZNEJ KOPII”, BO AUTENTYCZNY MOŻE BYĆ TYLKO ORYGINAŁ! Zatem płyty CD przekazane przez Rosjan w najbardziej optymistycznym przypadku, zawierają tylko skopiowane nagrania zapisów czarnych skrzynek, natomiast jedynie na oryginalnych nośnikach informacji można zbadać czy coś było zatarte, skrócone, albo zgłuszone szumem. Poza tym istotne są wszystkie odgłosy, nie tylko zapisy rozmów, ale także dźwięki, które mogą być wskazówką dla kryminologów i analizatorów pracy urządzeń pokładowych. Zatem Rosjanie zwlekają ze zwrotem czarnych skrzynek, łudząc nas jak iluzjonista na scenie, że na płytach CD oddali to samo, co zabrali z miejsca katastrofy, czyli stosują czarną magię dla wykazania, że płyta CD to jest to samo, co czarna skrzynka. Twierdzenie o otwartości i dobrej woli śledczych rosyjskich sprawdzili już polscy archeolodzy, którzy natrafili na gigantyczne trudności z uzyskaniem zgody na przeprowadzenie badań terenu katastrofy. Propaganda o obiektywiźmie rosyjskich prokuratorów jest mniej wiarygodna od jakiejkolwiek bajki z tysiąca i jednej nocy, bo dotychczas nie przekazano polskim prokuratorom nawet kopii nagrań z rozmów prowadzonych na lotnisku wewnątrz pomieszczenia kontroli lotów ani kopii rozmów pilotów rosyjskiego samolotu wojskowego, który krążyl nad Smoleńskiem krótko przed katastrofą polskiego TU 154 i podchodził nawet do lądowania, ale w końcu odleciał. Rosjanie są mistrzami mistyfikacji i dla nich nie stanowi wielkiego problemu odegrać spektakl swojej niewinności, której mają dowodzić płyty CD, natomiast czarne skrzynki są nadal w ich rękach i żaden polski prokurator nie miał możliwości 24 godziny na dobę nieprzerwanie kontrolować czy spece od nagrań nie majstrują nad oryginalną zawartością czarnych skrzynek. Najbardziej zaskakujące są napisy na stenogramach rosyjskich (uczyłem się rosyjskiego w sumie 15 lat), które w tłumaczeniu na język polski brzmią:

„WERSJA NR 1″. Zatem nasuwa się pytanie ile istnieje rosyjskich wersji stenogramów z czarnych skrzynek??? Ponad półtora roku później, 1 listopada 2011 roku w Warszawie doszło do awaryjnego lądowaniaBoeinga 767 PLL LOT. Wszyscy byli zaskoczeni następującym oficjalnym komunikatem:

„Czarna skrzynka boeinga została wysłana do skopiowania do niemieckiego laboratorium w mieście Braunschweig. Wiceprezes firmy ATM podkreśla, że używany w boeingu rejestrator głosów był podobny do tego na prezydenckim tupolewie, ale odczytanie jego zawartości powinno być prostsze.” Analiza zapisów czarnych skrzynek Boeinga 767, który 1 listopada lądował awaryjnie w Warszawie nie powinna być trudna – ocenia z kolei Tomasz Tuchołka, wiceszef firmy zajmującej się produkcją czarnych skrzynek. Jak mówił, samolot nie uległ poważnemu zniszczeniu? Zatem warto zastanowić się czy nasze lotnictwo cywilne i wojskowe posiada wystarczająco kompetentnych specjalistów do sprawdzania zapisów czarnych skrzynek. To nie może być tak, że czarne skrzynki są w naszym lotnictwie niczym czarna magia. Rajmund Pollak

Dlaczego obcokrajowcy migrują na Białoruś? Ilość ludzi przyjeżdżających na Białoruś jest znacznie większa od ilości osób wyjeżdżających z kraju, więc w Republice występuje dodatnie saldo migracji. W pierwszej połowie 2011 roku na Białoruś w celu stałego zamieszkania przyjechało 8378 ludzi. Z roku na rok ta liczba się zwiększa (dla porównania – w tym samym okresie 2010 roku na Białoruś przyjechało 7949 ludzi). Dużo mniejsza ilość ludzi wyjeżdża z kraju. W pierwszej połowie 2011 roku z Białorusi wyjechało do innych państw 2988 obywateli (ten sam okres 2010 roku – 3171 ludzi). Już w pierwszej połowie bieżącego 2011 roku przyrost migracyjny Białorusi wyniósł 5390 ludzi (ten sam okres 2010 roku – 4778). Na obrazku pokazano, w których krajach świata występuje dodatnie saldo migracji, czyli, do których państw więcej ludzi przyjeżdża w celu stałego zamieszkania, niż z nich wyjeżdża. W Europie Wschodniej do takich państw należy tylko Białoruś. W większości na Białoruś migrują obywatele państw WNP, przede wszystkim z Rosji, Ukrainy i Kazachstanu. Obywatele tych państw tworzą 80% strumienia migracyjnego Białorusi. Zwiększa się również pracownicza migracji na Białoruś. W pierwszej połowie 2011 roku na Białoruś do pracy przyjechało 5037 ludzi (ten sam okres 2010 roku – 2639). W większości do pracy na Białoruś przyjeżdżają obywatele Ukrainy, Litwy, Chin, Mołdawii, Uzbekistanu i Łotwy. Dlaczego część obywateli państw WNP wybierają Białoruś na miejsce swojego zamieszkania? Co ich przyciąga do tego kraju? Co ma w sobie Białoruś, czego brakuje w innych państwach WNP? W poszukiwaniu odpowiedzi na te pytania zbadaliśmy wiele forów i blogów, poświęconych migracji na Białoruś. Wnioski z naszych badań przedstawiamy niżej. Według danych statystycznych większość ludzi migrujących na Białoruś, przyjeżdża z powodu pracy, studiów czy z przyczyn rodzinnych. Ale dlaczego ci ludzie wybierają właśnie Białoruś? Najlepiej o tym opowiedzą ludzie, którzy podjęli już taką decyzję. Większość imigrantów przyjeżdża właśnie na Białoruś, ponieważ tutaj bezrobocie jest na bardzo niskim poziomie. Jeżeli ludzie chcą pracować, to nie ma, co się martwić o pracę, znajdzie się ona bez problemu. Na dodatek, pensje specjalistów z niektórych branż są wyższe, niż pensje tych samych specjalistów w innych krajach WNP. Przyjezdni zauważają, że na Białorusi jest wystarczająco dużo możliwości, byle by były chęci pracować! Duża liczba ludzi chwali poziom wykształcenia na Białorusi. W tym kraju wykształcenie, w tym wyższe, znajduje się na bardzo wysokim poziomie. Dla wielu Ukraińców i Rosjan wśród przyczyn wyprowadzki na Białoruś dużą rolę odgrywa ekologia. Tutaj wspominają o czystej wodzie i czystym powietrzu, a także o naturalnych produktach spożywczych. Na Białorusi produkty spożywcze mają bardzo dobrą, jakość, a zwłaszcza wyroby mięsne i mleczne. Dużym atutem dla wielu ludzi jest służba zdrowia na Białorusi. Medycyna tutaj jest dostępna i darmowa. Skomplikowane operacje są przeprowadzane na wysokim poziomie i zupełnie nieodpłatnie. Do tego, na bardzo niskim poziomie jest korupcja, nie ma potrzeby dawać łapówki, żeby lekarz pomógł albo żeby załatwić sprawę w urzędzie. Wiele ludzi wśród przyczyn migracji na Białoruś wskazują bezpieczeństwo. Dla tych ludzi bardzo ważne jest, że można swobodnie przemieszczać się ulicami miasta i nie martwić się o swoje życie, nawet w nocy. Według obserwacji imigrantów na Białorusi jest czysto, spokojnie i legalnie, przynajmniej w porównaniu z Rosją, Ukrainą i Kazachstanem. Imigrantów przyciąga na Białoruś porządek i czystość na ulicach, a także dobre drogi. Niski poziom wypadków samochodowych, przy ograniczeniach prędkości na trasach do 120-130 km na godzinę, dobre, szerokie i bezpieczne drogi również zwiększają poczucie bezpieczeństwa. Zagranicznych imigrantów przyciąga również mentalność Białorusinów. Ludzie w tym krają są otwarci, przyjaźni i pozytywni. Wśród przyczyn przyjazdu na Białoruś ludzie wymieniają także niskie opłaty za prąd, gaz i wodę, a także pomóc socjalną na wysokim poziomie. Niektórych przyciągają agroholdingi – domy i ziemia dla młodych ludzi pracujących na wsiach. Nie ma porzuconych wiosek i niezadbanych pól. Dużym atutem dla imigrantów jest brak problemów na tle nacjonalistycznym. Obywatele Białorusi, jak i samo państwo, mają pozytywny i bezkonfliktowy stosunek do ludzi innej narodowości i innej wiary. Dodatkowymi atutami dla rosyjskich imigrantów są następujące czynniki. Obywatele Rosji mogą korzystać ze służby zdrowia na takich samych warunkach, co obywatele Białorusi, jeżeli są zameldowani. Wszędzie mówią po rosyjsku, a w większości szkół i uniwersytetach zajęcia odbywają się w języku rosyjskim. Na Białorusi uznaje się dyplom rosyjskich uczelni, co daje Rosjanom możliwość pracować tu w swoim zawodzie. Teraz można podsumować. Najważniejsze przyczyny, dlaczego obcokrajowcy przyjeżdżają na Białoruś mieszkać, pracować i studiować, to:

 Niskie bezrobocie;

 Wykształcenie na wysokim poziomie;

 Ekologia (czyste powietrze, produkty spożywcze wysokiej, jakości);

 Bezpłatna służba zdrowia na wysokim poziomie?

 Bardzo niski poziom korupcji;

 Bezpieczeństwo;

 Przyjazna i otwarta mentalność Białorusinów;

 Pomoc socjalna na wysokim poziomie;

 Brak konfliktów na tle nacjonalistycznym i religijnym.

Przypominam, że wspomniane wyżej atuty życia na Białorusi były opisane tylko i wyłącznie przez obcokrajowców, którzy przyjechali na Białoruś w celu stałego zamieszkania, albo podjęli już taką decyzję.

http://novabelarus.com/

Globaliści próbują przejąć Rosję – „Śnieżna Rewolucja”

Na podstawie http://www.enduringamerica.com/home/2011/12/9/russia-feature-putin-accused-large-protests-on-saturday.html

Czy sataniści powalą w końcu rosyjskiego niedźwiedzia? Po zwycięstwie Jednej Rosji, dzisiaj [artykuł pisany 9.12.2011 - admin] w Rosji nastąpi atak na frakcję rządzącą w postaci tzw. „Śnieżnej Rewolucji” (czy też „Białej Rewolucji”). Demonstracje są planowane w 130 miastach Rosji, w Moskwie oczekuje się 35 tys. ludzi z białymi balonikami, wstążkami i kwiatami. Jest to niemal kopia tego, co się wydarzyło na Ukrainie w postaci tzw. „Pomarańczowej Rewolucji”, zainspirowanej i sfinansowanej przez globalistę Sorosa. Nie można mieć wątpliwości, że i za „Białą Rewolucją” stoją globalni ludobójcy, dla których Rosja z lokalnym dyktatorem, jest najpoważniejszą przeszkodą w dominacji nad światem. Komentarze „polskich” mediów odnośnie wyborów i rzekomych, czy też prawdziwych przekrętów wyborczych, nie pozostawiają złudzeń – Putin stanowi siłę niekompatybilną z ludobójczym reżimem światowej mafii globalistów. Ostre zdławienie czwartkowych demonstracji przez Putina, było znakiem dla globalistów, że obecna władza nie podda się prowokacjom. Putin personalnie oskarżył Hillary Clinton do mieszania się w wewnętrzne sprawy Rosji, co potwierdziły publikacje z mediów amerykańskich, które połączyły to, co się dzieje w Rosji z wydarzeniami w krajach arabskich i w Północnej Afryce. Kontrola nad „rewolucjami” jest wyraźnie scentralizowana, zresztą potwierdził to sam John McCain w Twitterze, zapowiadając Putinowi: „Drogi Władku, arabska wiosna do was też nadchodzi”. Nie są to tylko czcze pogróżki. Dzisiejsza demonstracja odbywa się na Placu Rewolucji, zaraz koło Kremla, jest porównywana już do tego, co się działo w Egipcie czy Bahrainie. Tzw. „media socjalne”, których właścicielami są głównie żydowscy oligarchowie, przez cały tydzień bombardują ludzi sensacjami o oszustwach wyborczych. Golos, organizacja zajmująca się monitorowaniem wyborów, udostępniła bazę danych opartą na dokumentach Google’a, która zawiera ok. 5 tys. przypadków nieprawidłowości. Nie można mieć wątpliwości, kto kieruje tą organizacją, tym bardziej, że podobne czynności są wykonywane w USA, np. na stronie Vice. Podobną rolę pełnią nagrania wideo, na które było tysiące wejść w krótkim czasie. Zmusiło to nawet prezydenta Miedwiediewa do oficjalnego wystąpienia, w którym zapewnił, że wybory były przeprowadzone prawidłowo, a domniemane nieprawidłowości będą wyjaśnione. Te same media socjalne oskarżają Putina o blokowanie opozycji w internecie. Prawdą jednak jest, że wśród 300 osób aresztowanych w poniedziałek, był bloger Alexey Navalny, który Jedną Rosją nazwał „partią oszustów i złodziei”. Rosyjskie służby FSB są oskarżane o zamykanie niewygodnych dla władzy stron internetowych. Właściciel jednego z portali społecznościowych vkontakte.ru, Pavel Durov, opublikował list, jaki otrzymał od rosyjskich służb, w którym zażądano od niego cenzurowania publikacji. W raporcie na „demokratycznym blogu Uniwersytetu w Harvardzie”, Harvard’s Internet and Democracy Blog, Hal Roberts i Bruce Etling posunęli się do oskarżeń o tzw. atak DDoS (skoordynowany atak wielu połączeń na serwer, co powoduje w skutkach zawieszenie strony) na „niezależne” media internetowe. Spowodowało to, że strony te były niedostępne w Rosji podczas kilku dni przed, w czasie i po wyborach. Także na Twitterze służby rosyjskie wykorzystują rzekomo fikcyjne konta w celu zagłuszenia głosu aktywistów opozycyjnych. Czy akcja globalistów o nazwie „Śnieżna Rewolucja” przyniesie sukces okaże się w niedalekiej przyszłości, może już dzisiaj. Nie można mieć jednak wątpliwości, że internetowa kontrabanda kierowana przez pewne zachodnie frakcje, już teraz zachwiała potęgą Putina. Można mieć pewność, że to co się obecnie dzieje – demonstracje koordynowane przez globalną mafię z wykorzystaniem portali socjalnych, które są w rękach ludzi Rotszyldów, jest planem B – realizowanym gdyż nie wyszedł plan A – obalenie Putina w wyborach. Osobiście uważam, że powinniśmy się modlić o to by globalistom plan ujarzmienia Rosji się nie udał. Od tego zależy także nasze życie, bowiem Rosja, jako niezależny kraj, może się przeciwstawić światowej tyranii zmierzającej prostą drogą do ludobójstwa większości ludności globu – jest na to wystarczająca ilość dowodów, byśmy mieli jeszcze jakieś złudzenia. To, że Putin jest dyktatorem, nie ulega wątpliwości. Ale jest to dyktator lokalny, a nie globalny, co więcej – nie ma on ludobójczych zapędów charakteryzujących syjonistyczną mafię globalnych satanistów. Tak jak do tej pory byłem powściągliwy w komentowaniu wydarzeń w Rosji, tak teraz jestem już pewien, że polska opozycja powinna poprzeć Jedną Rosję, to jest, bowiem dla nas jedyna szansa oderwania się od bloku, którym człowiek i jego życie przestaje się liczyć. W Unii Europejskiej wszyscy będziemy skazani na wykończenie, a walka będzie bardzo ciężka. Mocna Rosja Putina, jest w stanie zmusić globalistów do powstrzymania się od natychmiastowej egzekucji planu depopulacji – da nam to czas na przygotowanie się do walki o życie. Choć wiem, że ludzie nieorientujący się w sytuacji na świecie, zmanipulowani kryminalnymi mediami, nie odbiorą moich słów poważnie, to nie mogę przychylać się do poglądu, że Putin współpracuje z globalistami. To, co się obecnie publikuje na temat wydarzeń w Rosji, oraz ewidentne prowokacje syjonistyczne, które są dokonywane rękami ogłupionych młodych ludzi, wskazuje na to, że wojna z Rosją Putina już się rozpoczęła. Jestem pewien, że jeśli nie wyjdzie plan B, to będize wprowadzany plan C – ataku nuklearnego na rosyjskie instalacje wojskowe i infrastrukturę, a być może i miasta. Polska w tych planach ma pełnić rolę bufora i możemy być pewni, że jak dojdzie do ataku to będzie z nami gorzej niż z Irakiem. Aha, i nie zamierzam dyskutować na temat czy Putin jest dobry czy zły, wszelkie takie wpisy będę uważał za agenturalne. Tu chodzi o życie większości ludności świata. W Rosji nie buduje się grobowców na miliony ofiar, nie gromadzi się kontenerów na zwłoki, nie uruchamia się setek obozów koncentracyjnych, nie wprowadza się ogólnego terroru za pomocą oddziałów TSA, Homeland Security i FEMA. W Rosji każde małżeństwo dostaje dodatkowe pieniądze za także słowiańskiego noworodka, podczas gdy np. w Polsce, ale przede wszystkim w USA, rodziny są niszczone, a dzieci masowo zabierane. Państwo nie prowadzi wojny z religią, nie akceptując równocześnie zboczonych satanistycznych demonstracji w postaci parad „równości”. Ta słowiańska Rosja znajduje pod atakiem globalnej mafii od wielu lat, a większość majątku została już dawno przejęta przez żydowskich oligarchów. To, że słowiańscy Rosjanie są w stanie jeszcze istnieć i kontrolować pewne rzeczy, w tym politykę, wynika z siły byłych służb w Rosji Sowieckiej, w której pod koniec istnienia udało się wyeliminować kryminalny element syjonistycznych wpływów. Dlatego też agent Illuminati, Gorbaczow, doprowadził do upadku takiej Rosji, co pozwoliło na szybką „prywatyzację” (czyt. kryminalną grabież) kluczowych gałęzi majątku narodowego. Zanim Rosjanie się połapali, ponad połowa majątku przestała być własnością narodu. Interwencja Putina zatrzymała ten proces, ale globaliści są jeszcze na tyle silni w Rosji, że mogą w każdej chwili przejąć z powrotem władzę. Uważam, że dla całego świata byłoby lepiej, gdyby tak się nie stało.

Podsumowanie: Jak dotąd wiadomo, protesty przebiegły pokojowo, starcia były tylko w St. Petersburgu. W Moskwie zebrało się ok. 20 tys ludzi, co jest największą demonstracją antyrządową od 20 lat. W międzyczasie media amerykańskie wyraźnie, nie za bardzo usatysfakcjonowane pokojowym przebiegiem demonstracji w Rosji, pokazują zdjęcia potyczek sprzed roku, lub wręcz retransmitują starcia w Grecji przedstawiając je jako rosyjskie.

http://monitorpolski.wordpress.com

Zob też:

Putin oskarża Hillary Clinton o nawoływanie do protestów w Rosji

Fox News relacjonuje protesty w Rosji zdjęciami z protestów w Grecji…

20,000 ludzi demonstrowało – największa demonstracja w Moskwie od 20 lat

Polski bałwan cieszy się z każdego niepowodzenia Rosji – czy chodzi o jakieś wydarzenie na arenie międzynarodowej, czy też fakt, że na Syberii pijany kierowca wjechał do rowu. Polskiemu bałwanowi daje to przyjemne poczucie wyższości Europejsa nad „Azjatami”. Polski bałwan, jeśli choć trochę zależy mu na zachowaniu resztek polskości (i słowiańskości), winien modlić się o ocalenie Rosji przed zbrodniczymi zakusami lucyferian, – bo nie ma na świecie innej siły, która może im się przeciwstawić, a która zarazem jest nam bliska kulturowo. Nie liczcie na Chiny, Indie, kraja arabskie ani Puerto Rico. Admin.

Protesty w Rosji – zachodnie media kłamią

Russian Protests: Western Media Lies

http://www.activistpost.com/2011/12/russian-protests-western-media-lies.html

Tony Cartalucci

Streszczenie MatkiPolki z pewnym wsparciem gajowego Maruchy.

Komentarz MatkiPolki.

Co mówią media, a czego nie mówią

CNN: Od 20 do 25 tysięcy protestujących zgromadziło się w Moskwie. Władimir Ryżkow, współprzewodniczący Partii Wolności Narodowej [por. Unia Wolności - admin] stwierdził, iż zgromadziło się 40 tysięcy osób. Czego media nie powiedziały: Wladimir Ryżkow jest członkiem finansowanego przez rząd USA NED – National Endowment for Democracy (Narodowego Funduszu dla wspierania demokracji). NED finansował monitorowanie lokali wyborczych.

CBS/AP: Setki ludzi zostały aresztowanych podczas mniejszych protestów mających miejsce wcześniej w tym tygodniu. Niektórzy z nich, wliczając wybitnego bloggera-opozycjonisty Aleksieja Nawalnego, zostali skazani na 15 dni więzienia. [Brzmi to trochę lepiej, niż kilka lat w Bazie Guantanamo bez sądu, a nawet bez postawienia zarzutów - admin]

Czego media nie podały: Alexiej Navalny, tak broniony przez neokonserwatywną Fundację Henry Jacksona, jest współzałożycielem Demokratycznej Alternatywy (DA, po rosyjsku „tak”), finansowanej przez amerykański NED, który z kolei jest finansowany przez rząd USA. Współzałożycielka DA, Maria Gajdar, koordynuje działalność DA z innym ugrupowaniem, Moscow Helsinki Group (Moskiewskiej Grupy Helsińskiej), która stoi na czele kampanii „Strategy 31” prowadzonej przez Ilja Jaszyna, innego wybitnego aktywisty często pojawiającego się w zachodnich mediach.

London Telegraph: Boris Niemcow, wybitny [a jakże by inaczej? - admin] przedstawciel liberalnej opozycji, aresztowany podczas protestów i później zwolniony, wzywa do powtórzenia wyborów.

Media nie informują, ze Borys Niemcow jest przewodniczącym Partii Wolności Ludu (zastępca to Wladimir Ryżkow, kolaborujący z amerykańskim NED). Politycznym doradcą Niemcowa jest Vladimir Kara-Murza (Solidarnost), który ostatnio, 14 września, brał udział w spotkaniu sponsorowanym przez NED i zatytułowanym „Wybory w Rosji: glosowanie i perspektywy”

The Guardian: ”Pracując przez osiem lat dla GOŁOS, jedynej niezależnej organizacji monitorującej przebieg wyborów, nigdy sobie nie mogłem wyobrazić, iż administracja prezydencka zaangażuje się w kampanię przeciw nam.”

Media nie powiedziały, iż GOŁOS jest finansowany przez amerykańskie NED, jak to można wyczytać na oficjalnej stronie NED.org „Regionalna Obywatelska Organizacja w obronie Praw i Wolności Demokratycznych dostała $65,000 na szczegółową analizę wyborów jesień 2010 i wiosna 2011, monitorowanie mediów….” itd. Wspólny mianownikiem licznych grup opozycyjnych, zapełniających ulice rosyjskich miast jest ich finansowanie przez rząd amerykański za pośrednictwem takich organizacji, jak NED – Narodowy Fundusz Wspierania Demokracji. Zachodnie media milczą na ten temat, powtarzając w kółko zwroty o „niezależnych ugrupowaniach” oraz „korupcji” wyborów, cytując często wspomniany już GOŁOS. Ujawnianie związków miedzy rosyjską opozycją, a rządem USA winno być obowiązkiem każdego uczciwego dziennikarza. Na czym polega „Demokracja Amerykańska” mogły się przekonać cywilne ofiary, kobiety i dzieci bombardowań NATO w Jugosławii, Iraku, Afganistanie i ostatnio w Libii. Czy też ciągle w Palestynie – strefie Gazy? Jak to możliwe, że obce państwo wtrąca się w wewnętrzne sprawy innego państwa finansując kampanie wyborcze i finansując opozycję, oczywiście demokratyczną? Skąd my to znamy?

Polska ma swoje doświadczenia. To przecież ta sama instytucja rządu amerykańskiego – NED – finansowaly tzw „Opozycję Demokratyczną” w Polsce z Michnikiem, Kuroniem, Geremkiem na czele, po to, aby później złupić Polskę.

Fundacja Batorego /Sorosa w Polsce została założona przez amerykańskiego [a właściwie przez węgierskiego Żyda - admin] finansistę i „filantropa”, George’a Sorosa, oraz grupę przywódców polskiej opozycji demokratycznej lat 80-tych.

Fundacje niemieckie, np. Adenauera albo Schumana, sponsorowały kampanie wyborczą Donalda Tuska na premiera

Jak zmanipulowano wybory 2007 roku:

http://niepoprawni.pl/category/tagi-z-blogow/fundacja-konrada-adenauera

Finansowanie i lansowanie swoich agentów oraz wybieranie ich na czołowe, decyzyjne funkcje państwowe, to jawny akt agresji na suwerenne państwo i jego obywateli. To nowoczesna forma wojny i, dodajmy, bardzo tania forma podboju. To akt terroru politycznego. Z punktu widzenia polskiego prawa to jawny akt korupcji przez obce, wrogie Polsce podmioty polityczne, to zbrodnia zdrady Stanu. W Polsce cala klasa polityczna jest skorumpowana i opłacana przez wrogie Polsce państwa ościenne. Taki Tusk nie jest żadnym polskim premierem, tylko agentem niemieckim osadzonym na stanowisku premiera polskiego rzadu przez Niemcy. Nie bez przyczyny Tusk dostał od Niemców nagrodę Karola Wielkiego – przecież nie za zasługi dla Polski, tylko za zasługi dla Niemiec! Przypomnieć również warto, ze Niemcy po agresji na Polskę i zdobyciu Krakowa w 1939 r. wystawili przed grobem Piłsudskiego, swojego agenta, warte honorową. Widocznie wiedzieli, za co! Szkoda, że Polacy nie wiedzą, za co. Tak tak.

Historia nauczycielką życia A może Rosja powinna wysłać Miedwiediewa na prezydenta Stanów Zjednoczonych w nadchodzących wyborach? Z milionową armią agentów uzbrojonych oczywiście tylko w pióra i komputery? A może Polska powinna wysłać np. Gromosława Czempińskiego do kandydowania na kanclerza Niemiec z ekipa wyborczą Sławomira Petelickiego? MatkaPolka

I jeszcze komentarz gajowego:

W głowie może się człowiekowi zakręcić od tego zalewu słów – „demokracji”, „wolności” i „liberalizmu” – u wszystkich tzw. grup opozycyjnych. Czyli z góry wiadomo, kto za nimi stoi. Ale warto znaleźć potwierdzenie swych domysłów w oparciu o twarde fakty.

Neokoni przeciw Rosji

The Neocons vs. Russia

http://theoccidentalobserver.net/articles/MacDonald-Georgia.html

Kevin MacDonald – 16.08.2008, tłumaczenie Ola Gordon

Myślę, że poniższy artykuł, mimo, że napisany 3 lata temu, wiele wyjaśnia, polecam – Ola Gordon.

Rosyjska inwazja na Gruzję po próbie Gruzji przywrócenia dominacji nad secesjonistyczną prowincją Osetii Południowej z pewnością rozwścieczyła neokonserwatystów. Max Boot i Charles Krauthammer wzywali do różnych ruchów w celu odizolowania Rosji od Zachodu i międzynarodowej społeczności gospodarczej. W The Weekly Standard jest artykuł Stuarta Koehla wzywający Gruzinów do walki przy pomocy USA, a artykuł Charlie Szroma z American Enterprise Institute (ośrodek neokonów) popiera masową pomoc USA i sojuszy między krajami Europy Wschodniej. Wiemy, że neokonserwatyzm jest ruchem żydowskim – wiadomość ta w końcu dotarła do mediów głównego nurtu poprzez książki takie jak Jacoba Heilbrunna „Wiedzieli, że mieli rację: początek neokonów”. Teraz wyobraź sobie, że jesteś typowym żydowskim neokonem – kimś, kto widzi świat zasadniczo przez syjonistyczne okulary, oraz nie możesz pojąć różnicy między interesami Stanów Zjednoczonych i Izraela. Albo, wyjdziesz na to samo, wyobraź sobie, że jesteś izraelskim strategiem geopolitycznym. Co taka osoba myśli o całej sytuacji? Byłbyś bardzo niezadowolony z tego, że Rosja zdołała pokonać wojsko gruzińskie i groziła zmianą gruzińskiego rządu. Izrael ma silne związki z Gruzją. Dostarczył broń i szkolił gruzińskich wojskowych, (chociaż ostatnio zatrzymał dostarczanie broni po rosyjskiej skardze). Izrael posiada również w Gruzji ponad 1,5 mld USD inwestycji w Gruzji, oraz proponuje przedłużenie rurociągu Baku-Tbilisi-Ceyhan do izraelskiego portu Aszkelon do przeładunku do Azji południowej i wschodniej. Dwaj najwyźsi ministrowie rządu gruzińskiego są Żydami o silnych powiązaniach z Izraelem, w tym minister obrony Davit Kezeraszwili, byłym Izraelczyk z płynną znajomością hebrajskiego. Po drugiej stronie równania jest to, że neokonserwatyści są wrogo nastawieni wobec Rosji. Poparli wojnę, która doprowadziła do odłączenia Kosowa od Serbii, sojusznika Rosji. Oni wspierają również czeczeńską niezależność od Rosji, członkostwo w NATO krajów Europy Wschodniej, wcześniej zdominowanych przez ZSRR, oraz agresywną politykę USA w zainstalowaniu rakiet w Polsce i Republice Czeskiej. Dlaczego neokoni są wrogo nastawieni wobec Rosji? Możemy sobie wyobrazić, że gdyby Rosja była kontrolowana przez izraelskie lobby i żydowskie interesy w taki sam sposób jak Stany Zjednoczone, nie miałoby to miejsca. Istotnie, głównym powodem do narzekań przez neokonów jest to, że Rosja opóźniała sankcje wobec arcywroga Izraela – Iranu, oraz dostarczyła Iranowi materiał jądrowy, a także broń zaprojektowaną do ochrony swoich instalacji jądrowych. Po prostu uważamy, że wrogość neokonów wynika z faktu, że Rosja Wladimira Putina okazała się znacznie bardziej nacjonalistyczna niż jest to dobre dla Żydów i Izraela. Znaczącym wydarzeniem było uderzenie przez Putina w oligarchów – tę małą, przeważnie żydowską grupę magnatów, która przejęła kontrolę nad bazą przemysłową ZSRR w czasie transformacji na kapitalizm. Oligarchowie wpompowali ogromne kwoty pieniędzy w kampanię na rzecz utrzymania przy władzy Borisa Jelcyna i wzbogacenia się. Na początku wspierali również Putina, ale ten stopniowo zmniejszał dominację oligarchów. Kiedy w 1996 r. okazało się, że Jelcyn może przegrać w ponownych wyborach z komunistami, oligarchowie przelali miliony w kampanię Jelcyna i zaczęli zalewać fale radiowe i telewizyjne, (których byli właścicielami) pro-jelcynowskimi „wiadomościami”, podczas gdy wyraźnie nie dawali czasu antenowego opozycji. Gdyby zwyciężył Jelcyn, zostałyby sfinalizowane kredyty-za-akcje, przenosząc oligarchów z niewielkiej grupy milionerów do małej grupy miliarderów. Kilka lat później oligarchowie „zagwarantowali” (by użyć kreślenia Berezowskiego), że Wladimir Putin, tak jak Jelcyn przed nim, zostanie wybrany w 2000 roku na prezydenta Rosji. Punktem zwrotnym było aresztowanie i uwięzienie Michaiła Chodorkowskiego, szefa Jukosu, giganta na rynku ropy. Arcy-neokon Richard Perle prowadził oskarżenia wobec Putina, wzywając do usunięcia Rosji z G-8 – ten sam rodzaj polityki neokonserwatyści proponują w następstwie inwazji na Gruzję. Chodorkowski był postrzegany, jako człowiek bez żadnego poparcia dla rosyjskiego nacjonalizmu i zbyt przyjazny ze Stanami Zjednoczonymi:

Chodorkowski od lat realizował to, co jest głównie osobistą, pro-amerykańską polityką zagraniczną, pielęgnując kontakty z najbardziej wpływowymi politykami, dyplomatami, bankierami i specjalistami PR w Waszyngtonie – działania siłowników, grupę „jastrzębi” na Kremlu składającą się z byłych agentów KGB, uważane za karygodne …. Elementem tego dostrzeganego zagrożenia są wysiłki Chodorkowskiego zmierzające do związania się z Białym Domem. Wystarczy tylko spojrzeć na ludzi, którzy skupili się na obronie Chodorkowskiego [artykuł mówi: Stuart Eizenstata, Richard Perle, George Soros, i John McCain (!)], by zobaczyć, jak siłownicy mogliby zrobić przekonywującą sprawę sprowadzenia Chodorkowskiego na ziemię. Uderzenie w oligarchów spowodowało bolesne narzekania o upadku demokracji w Rosji, a na pewno zobaczymy więcej takich skarg, w następstwie inwazji na Gruzję. Neokonserwatystom bardziej podobała się demokracja, w której żydowscy oligarchowie całkowicie kontrolowali media i mogli kupić dużą część Dumy – innymi słowy, demokracja, która jest bardziej podobna do naszej. Fakt, że Soros i Eizenstata – obaj związani z lewicą – również potępili aresztowanie Chodorowskiego, sugeruje żydowski konsensus w tej kwestii. Soros był głęboko zaangażowany w tzw. „różową rewolucję”, która dała Mikheilowi Saakashvili urząd prezydenta Gruzji. Ponadto najnowszy dokument ADL na temat antysemityzmu w Rosji odnotowuje, że mimo lepszych relacji między rządem rosyjskim i Żydami w Rosji, nie ma żadnych zmian w polityce zagranicznej Rosji wobec Iranu i jej polityki zaangażowania z Hamasem w Autonomii Palestyńskiej. To kontrastuje z postawą ADL na początku prezydencji Wladimira Putina, gdy ADL skarżył się, że rosyjscy przywódcy nie od razu potępili, jak ADL określa, jawnie antysemickiego oświadczenia „gubernatora [Kurska] Aleksandra Michajłowa”. Michajłow wyraził wdzięczność za wsparcie Putina w walce z „brudem” – odniesienie do poprzedniego gubernatora Kurska, Aleksandra Ruckoja, Borysa Berezowskiego Rosyjskiego Kongresu Żydów. Berezowski to były rosyjsko-żydowski potentat medialny, który wykorzystywał swoją kontrolę głównych kanałów telewizyjnych w celu promowania Borisa Jelcyna na prezydenta w 1996 roku, ale uciekł z Rosji po zwycięstwie Putina, kiedy był oskarżony o oszustwa. Ruckoj, który jest Żydem, był postrzegany, jako sprzymierzeniec Berezowskiego. ADL skarżył się, że przywódcy rosyjscy skarcili Michajłowa dopiero po „burzy protestów, że zachowanie Michajłowa jest generowane wśród Żydów i media w Rosji i za granicą”. Nic dziwnego, że Pat Buchanan niedawno nazwał demokrację „migocącą gwiazdą”, bo demokratyczne rządy są tak często odcięte od ludzi, którymi rządzą, podczas gdy rządy takie jak Chiny i Rosja mają ogromne poparcie społeczne. Dzieje się tak w szerokim zakresie zagadnień w USA – polityka imigracyjna jest tu najbardziej skandalicznym przykładem. W dziedzinie polityki zagranicznej, widzieliśmy, że mała kabała neokonów może skutecznie wspierać zaangażowanie USA w kosztowną i wyniszczającą wojnę w Iraku – wojnę w imieniu Izraela i na pewno nie w interesie Stanów Zjednoczonych. A mówiąc o demokracji, fakt, że John McCain przyszedł w sukurs Chodorkowskiemu, to kolejna wskazówka, że jest on całkowicie wkomponowany w neokonserwatywną politykę zagraniczną. Niedawno okazało się, że Randy Scheunemann, doradca McCaina w sprawach polityki zagranicznej otrzymał setki tysięcy dolarów od rządu Gruzji. Scheunemann był także przewodniczącym Komitetu Wyzwolenia Iraku, sponsorowanym przez Projekt Billa Kristolsa dla Nowego Amerykańskiego Wieku. Kristol, podobnie jak inni neokonserwatyści, uważa, że USA, powinna przeciwstawić się Rosji w Gruzji:

„Czy nie jest tak dzisiaj, jak to było w latach 20 i 30, że opóźnienia i niezdecydowanie ze strony demokracji, po prostu zaprasza przyszłe zagrożenia i większe niebezpieczeństwa?” Ach, stary argument o Hitlerze. Nie może być większego potępienia amerykańskiej demokracji niż to, że John McCain będzie kandydatem jednej z głównych partii, podczas gdy druga partia wyznaczy Baracka Obamę. Wreszcie, należy pamiętać, że od 1881 roku aż do upadku caratu, oprócz dominującego ruchu rewolucyjnego w Rosji, była żydowska zgoda, co do wykorzystania swoich wpływów w Europie i Ameryce, aby przeciwstawić się Rosji. To miało wpływ na szeroki zakres zagadnień, w tym finansowanie Japonii w wojnie rosyjsko-japońskiej w 1905 roku, uchylenie porozumienia amerykańsko-rosyjskiego ws. handlu w 1908 r., oraz finansowanie rewolucjonistów w Rosji przez bogatych Żydów, takich jak Jakub Schiff. Zwycięstwo bolszewizmu spowodowało okres żydowskiej dominacji Związku Radzieckiego i niewyobrażalne okrucieństwa wobec narodu rosyjskiego. Ten okres dominacji żydowskiej i jej katastrofalne skutki dla narodu rosyjskiego są niewątpliwie w pamięci przywódców obecnej Rosji. Możemy się spodziewać, podobnie długiej i uporczywej żydowskiej kampanii przeciwko Rosji, prowadzonej z całą intensywnością kampanii w latach 1881-1917. W dobie broni nuklearnej stawki są bardzo wysokie dla całej planety..

Potężna władza pieniądza “Pieniądze to Potężny Władca”, powiedział kiedyś XVII-wieczny poeta hiszpański Don Francisco de Quevedo y Villegas. Czterysta lat później nic na świecie się nie zmieniło… Umysł bywa zmieszany i skonsternowany, kiedy staje w obliczu chaosu sytuacji, którą trudno zrozumieć – na przykład sytuacji takiej, jak obecny globalny kryzys finansowy. Ale może spoglądamy ze zbyt bliska. Zróbmy krok do tyłu i spójrzmy jeszcze raz… Skomplikowana złożoność jest często celowo wprowadzana do zasadniczo prostych problemów przez ludzi, którzy korzystają ze sztucznie wytworzonych skomplikowań i mają władzę ich kontrolowania. Gdy w grę wchodzą pieniądze, wpływowi ludzie, którzy korzystają z łupienia niezliczonych milionów ciężko pracujących ludzi, upewniają się, że ich “maszyna pieniędzy” będzie przeć do przodu. Weźmy obecny światowy kryzys finansowy.

Po pierwsze, nie jest to w ogóle “kryzys”: to, z czym świat ma obecnie do czynienia jest nieodwracalnym Globalnym Kolapsem Finansowym, który jeśli nie zostanie właściwie potraktowany, może pociągnąć za sobą upadek całej gospodarki światowej.

Po drugie, popchnął on gospodarkę realną w “kryzys”, z którego, jeżeli odpowiednie działania zostaną podjęte, może – i musi! – być ona uratowana. Ponieważ wszystkie gospodarki narodowe są jak na razie w zasadzie nienaruszone, (choć wiele z nich zostało mocno poturbowanych) mogą być przywrócone do zdrowia.

Po trzecie, prawdziwym źródłem obecnego problemu jest finansjera – wirtualny świat banków, pożyczek systemu rezerwy frakcyjnej, lichwiarskich odsetek, oszukańczych derywatów, kasyna spekulacyjnych “inwestycji” i innych pasożytniczych i antyspołecznych działań, – które nielegalnie wyrosły ponad realną gospodarkę, którą jest świat pracy, produkcji, wytwarzania, wysiłku, trudu, potu i kreatywności. W statystykach widzimy, że finansjera stała się dziś 20, może 30 razy większa niż realna gospodarka.

Pierwsze zasadnicze pytanie: JAK i DLACZEGO to nastąpiło? To proste: wszystko, co jest potrzebne do wzrostu finansjery to stworzenie skomplikowanego, skrzywionego i fałszywego systemu, który pozwoli bankierom i traderom na wpisywanie w arkuszu kalkulacyjnym komputera irracjonalnych formuł (arkusze kalkulacyjne nigdy nie narzekają: zawsze zsumują lichwiarskie odsetki i krociowe zyski bez żadnego wysiłku) – tak, że skumulują “zyski” dla nielicznych, dzięki czemu mogą oni rosnąć, rosnąć i rosnąć. Realna gospodarka jednak używa PRACY, jako napędu, a nie śmiesznych wirtualnych liczb wpisanych na komputerze. A praca jest tym, co napędza Ziemię: trzeba pracy, talentu i wysiłku, aby zbudować nowe samochody, samoloty czy ubrania, nowe domy i drogi. Praca jest potrzebna, aby upiec więcej chleba i zebrać więcej żywności. Dlatego realna gospodarka może rosnąć tylko arytmetycznie, podczas gdy wirtualna finansjera może rosnąć wykładniczo… I w tym sęk!

Drugie zasadnicze pytanie: KTO sprawił, że to nastąpiło? Globalna Oligarchia Władzy Międzynarodowych Bankierów robi to otwarcie, wiedząc, że niewielu ludzi będzie w stanie zrozumieć, co się naprawdę dzieje. Czy to nie przypadkiem były amerykański gubernator Banku Rezerwy Federalnej Alan Greenspan, podczas obiadu w Washington DC w American Enterprise Institute w dniu 5 grudnia 1996 r., “wyjaśnił” ów niewytłumaczalny wzrost, jako wynik “irracjonalnej wybujałości”? Cóż za solidne techniczne wyjaśnienie od Bankiera Centralnego nr 1! Ta oszukańcza, ale niezwykle (i nielegalnie) silna Władza Pieniądza kontrolująca obecnie finansjerę sprawiła, że urosła ona na społeczeństwie jak guz nowotworowy. Począwszy od 2008 roku, od upadku Bear Stearns, AIG, Merrill Lynch, Lehman Brothers i ratowania Goldman Sachs, Citicorp, HSBC i Bank of America, finansjera wydaje się obecnie mieć “przerzuty” i grozi teraz, że zabije część realnej gospodarki światowej. Lepiej, więc zróbmy coś z tym. I to szybko. A “zrobienie czegoś” oznacza coś więcej niż tylko walki na ulicach i rzucanie kamieniami w policję, (choć trzeba przyznać, że jest to często konieczny pierwszy wspólny krok). Finansjera zuzurpowała sobie wyższy status, który legalnie do niej nie należy – należy on do realnej gospodarki. To realna gospodarka musi być zawsze na górze, bo to tam prawdziwa wartość jest wytwarzana. Finansjera z kolei musi być zawsze podporządkowana realnej gospodarce, a nie odwrotnie. To oznacza, że dziś głównym problemem jest to, że cały system ekonomiczno-finansowo-monetarny stoi do góry nogami. Musimy natychmiast znowu umieścić go we właściwej pozycji!

Trzecie zasadnicze pytanie: OD, CZEGO zacząć? Należy zacząć od odebrania w każdym kraju kontroli nad bankiem centralnym – tak, aby zapewnić niezbędną ilość nieoprocentowanego pieniądza do zaspokojenia potrzeb realnej gospodarki narodowej i aby wszyscy potężni bankierzy mogli zostać rozgromieni. Oznacza to uwolnienie twojego banku centralnego spod kontroli globalnych bankierów. Były prezydent Argentyny Juan Domingo Perón dokładnie to zrobił 60 lat temu, ale oligarchowie udsunęli go od władzy. Muammar Kadafi również to samo zrobił zupełnie niedawno i sprawdź, co się z nim stało…. Adrian Salbuchi

Tłumaczenie: davidoski

Nie wierzę ci sowiecki generale U schyłku życia, jeżeli już robi się bilans swoich dokonań to powinien on dotyczyć całego jego okresu. Jeśli w obliczu śmierci oraz zbliżającej się 30 rocznicy stanu wojennego Jaruzelski koncentruje się jedynie na tym właśnie haniebnym wydarzeniu, którego był autorem to oznacza, że po raz kolejny, nawet leżąc na łożu śmierci wpisuje się w bieżącą polityczną grę, co czynił niejednokrotnie. Jeżeli już Jaruzelski chce rzeczywiście i szczerze wyrazić żal to powinien zacząć od przepraszania za krew najwierniejszych synów tej ziemi, którą zaczął przelewać już od 1945 roku, kiedy likwidował w okolicach mojej rodzinnej Częstochowy oraz Radomska, Konspiracyjne Wojsko Polskie pod dowództwem wspaniałego patrioty i przedwojennego nauczyciela kapitana Stanisława Sojczyńskiego, „Warszyca”. To właśnie tu na jego bandyckich rękach pojawiła się przelana polska krew. Miał wtedy zaledwie 22 lata. Zatwardziały komunista, zaufany KGB, GRU, zawsze w zdyscyplinowany sposób wykonywał rozkazy skierowane przeciwko własnemu narodowi. W NRD, na Węgrzech czy w Czechosłowacji do tłumienia antykomunistycznych powstań niezbędna była odsiecz z Moskwy. W Polsce każdy niepodległościowy zryw od zakończenia II wojny światowej był pacyfikowany przez wyselekcjonowanych tubylców cieszących się bezgranicznym zaufaniem Kremla, a najbardziej zaufanym z nich był Jaruzelski. W 1956 roku po gomułkowskiej odwilży Jaruzelski opowiedział się, za pozostaniem w LWP marszałka Rokossowskiego i sowieckich doradców. W 1968 r. aktywnie uczestniczył w antysemickich czystkach w LWP i mimo to nigdy nie został potępiony przez tak wrażliwe na tę kwestię środowisko Adama Michnika. Zrehabilitował się przecież mordując własny naród, więc „odpieprzcie się od generała” grzmiał naczelny Wyborczej. Za te wszystkie zasługi stanął z nadania Moskwy na czele Ludowego Wojska Polskiego właśnie w 1968 roku. W 1970 roku nie zawahał się wykonania partyjnego rozkazu strzelania do polskich robotników na wybrzeżu. W grudniu 1981 roku nastąpiło „ukoronowanie” kilkudziesięcioletniej kariery zdrajcy. To wtedy na polecenie Kremla spacyfikował wielomilionowy i spontaniczny niepodległościowy zryw Polaków. Zryw, który wyzwolił tak wielką narodową energię, jakiej nie doczekaliśmy się przez całe następne pokolenie, aż do dnia dzisiejszego. To on zdławił ducha i nadzieję. W 1984 roku za wiernopoddaństwo i ujarzmianie własnego narodu, jako jedyny w historii polski komunista otrzymał niezwykle reglamentowany platynowo-złoty Order Lenina, najwyższe odznaczenie ZSRR. W wydanej w 1993 roku swojej książce „Stan wojenny-dlaczego” zawarł kłamliwą i przewrotną argumentację kreując się na zbawcę narodu i odpowiedzialnego patriotę. Niech ktoś dzisiaj sięgnie do tego gniota i porówna zawarte tam łgarstwa ze znanymi dzisiaj faktami. Dziś wiadomo, że to nie obawa przed interwencją wielkiego brata wpłynęła na wydanie wojny własnemu narodowi przez dyktatora. To sam Jaruzelski żebrał u kremlowskich przyjaciół o zbrojne wsparcie grudniowego ataku na własny naród. Stan wojenny to kolejny zbrodniczy rozkaz Moskwy wykonany skrupulatnie przez jej wiernego bezgranicznie pachołka. Dla części rodaków Jaruzelski to typowy przykład zdrajcy, dla nikczemników i salonowych błaznów pozostaje nadal człowiekiem honoru i zbawcą ojczyzny. Na 10 dni przed katastrofą smoleńską Putin ponownie sięgnął po wypróbowanego towarzysza i posłużył się nim by uderzyć wraz z Tuskiem w Lecha Kaczyńskiego. Właśnie 30 marca rozgorzała medialna dyskusja na temat zaproszenia Jaruzelskiego do Moskwy z okazji dnia zwycięstwa i tego czy „wredny” prezydent zaprosi na pokład samolotu „zasłużonego steranego życiem staruszka”. Towarzysz Jaruzelski odbył wówczas wielkie medialne tourne. Musiał nagle poprawić się stan jego zdrowia, często uniemożliwiający mu udział w sądowych procesach. Miałem nadzieję do dziś, że była to już ostatnia misja kremlowskiego sługusa. Niedoceniałem jednak generała. Dzisiaj wraz z mediami próbuje tak odwrócić wymowę obchodów rocznicy i protestu pod jego domem, aby kata odbierano, jako ofiarę polskich „faszystów” wspieranych przez Kaczyńskiego. Prawdy o tej haniebnej postaci naszej historii i jej czynach nie znajdziemy w obowiązujących dziś podręcznikach szkolnych. Trudno było przez ostatnie 20 lat przebijać się z nią do społecznej świadomości, mając naprzeciw całą medialną machinę Michnika, obrońcy i wiernego przyjaciela zbrodniarzy Jaruzelskiego i Kiszczaka. Jak zwykle z okazji rocznicy ogłoszenia stanu wojennego pojawią się we „wiodących” mediach sondaże, z których będzie wynikało, że społeczeństwo polskie jest podzielone w ocenie generała. I jak zwykle będzie mi wstyd. Mirosław Kokoszkiewicz

Niemcy ruszą po majątki w Polsce? Sąd Najwyższy ma rozstrzygnąć, czy spadkobiercy osób, które zadeklarowały polską narodowość i dzięki temu zachowały majątki w Polsce, utracili je na skutek przesiedlenia się do Niemiec. O rozstrzygnięcie tej kwestii zwrócił się pierwszy prezes tego Sądu. Powodem pytania pierwszego prezesa SN są rozbieżności w interpretacji przepisów dotyczących majątków byłych obywateli Rzeszy, którzy dzięki potwierdzeniu narodowości polskiej uzyskali polskie obywatelstwo i zatrzymali swoje majątki (na podstawie art. 2 ust. 1 lit. b dekretu z 1946 r. o majątkach opuszczonych i poniemieckich). Ci z nich, którzy wyjechali w latach 1956-1984 do RFN i do NRD, stracili obywatelstwo. Przez jakiś czas były zresztą, co do tego wątpliwości. Ostatecznie jednak w orzecznictwie sądów administracyjnych i Sądu Najwyższego przeważyło stanowisko, że taki właśnie był skutek uchwały Rady Państwa z 1956 r. w sprawie zezwolenia na zmianę obywatelstwa polskiego repatriantom niemieckim. Utrata obywatelstwa przez tę grupę przesiedleńców pociągnęła za sobą utratę należących do nich nieruchomości. Prawną podstawą stał się tu art. 38 ust. 3 ustawy z 1961 r. o gospodarce gruntami w miastach i osiedlach. W myśl tego przepisu nieruchomości osób, które na podstawie dekretu z 1946 r. zachowały majątki i uzyskały polskie obywatelstwo, a następnie w związku z wyjazdem z kraju utraciły je lub utracą, przeszły z mocy prawa (automatycznie) na własność państwa. Wątpliwość prawna, przedstawiona przez pierwszego prezesa SN, nie dotyczy tych osób ani ich spadkobierców. W pytaniu chodzi o spadkobierców osób, które na podstawie dekretu z 1946 r. zachowały majątki i nie opuściły Polski. Wątpliwość sprowadza się do pytania, czy jeśli spadkobiercy ci, z powodu przesiedlenia się w latach 1956-1984 r. do RFN i NRD, zostali zwolnieni z polskiego obywatelstwa, utracili w konsekwencji także odziedziczone nieruchomości. Słowem, czy art. 38 ust. 3 ustawy z 1961 r. obejmuje także ich. Dotychczas w trzech orzeczeniach Sąd Najwyższy uznał, że przepis ten nie obejmuje spadkobierców (sygn.: IV CK 304/05; IV CK 306/05; IV CSK 152/10). Sąd przyjął, bowiem, że art. 38 ust. 3 ustawy z 1961 r., jako wyjątkowy, nie może podlegać wykładni rozszerzającej. Są jednak ważne argumenty za uznaniem, że jest inaczej i że na podstawie tego przepisu spadkobiercy, którzy repatriowali się do Niemiec, utracili własność. Zdaniem pierwszego prezesa SN, przemawia za tym przede wszystkim zasada, że spadkobiercy są następcami prawnymi spadkodawców także w zakresie sytuacji prawnej odziedziczonych po nich nieruchomości.

“Należy też sięgnąć do wykładni funkcjonalnej art. 38 ust. 3 ustawy z 1961 r.” – argumentuje pierwszy prezes SN w uzasadnieniu pytania prawnego. “W przeciwnym razie może to doprowadzić do rażąco niesprawiedliwych lub irracjonalnych konsekwencji oraz pominięcia racji prawnych, społecznych, ekonomicznych i moralnych” – dodaje. Termin posiedzenia, na którym Sąd Najwyższy rozpatrzy to pytanie, nie został jeszcze wyznaczony. SN odpowiada na pytania pierwszego prezesa w powiększonym składzie siedmiu sędziów. Pytanie prawne ma w Sądzie Najwyższym sygnaturę: III CZP 88/11. Wśród trzech spraw, w których Sąd Najwyższy uznał, że art. 38 ust. 3 ustawy z 1961 r. nie dotyczy spadkobierców, jest też głośna sprawa Agnes Trawny, dotycząca gospodarstwa i domu w miejscowości Narty na Mazurach (wyrok SN z 3 grudnia 2005 r., sygn. IV CK 304/05). Gospodarstwo to należało do jej ojca, który zmarł w 1954 r. W wyniku działu spadku Agnes Trawny stała się w 1970 r. jego wyłączną właścicielką. W 1977 r., po zadeklarowaniu narodowości niemieckiej, uzyskała zgodę Rady Państwa na wyjazd na stałe do Niemiec i zwolnienie z obywatelstwa polskiego. Po wygranej w Sądzie Najwyższym została wpisana ponownie do księgi wieczystej gospodarstwa. Dom w Nartach odzyskała fizycznie po wielu perypetiach dopiero jesienią 2011 r. (domu nie chcieli opuścić mieszkańcy, których w domostwie ulokowało nadleśnictwo). interia.pl/AJa

JAK ZOSTAĆ ANTYSEMITĄ albo piachem w oczy gojów

- Znacie?

- Znamy.

- No to posłuchajcie

(Aleksander Fredro, „Pan Jowialski”) Nic nie lansuje antysemityzmu skuteczniej niż oszczercze kalumnie, oczywiste łgarstwa, wydumane żądania oraz stek antypolonizmów lejących się z ust ludzi złych, obarczających Polaków odpowiedzialnością za Shoah. Israel Singer

W kwietniu 1996 roku, Israel Singer, ówczesny sekretarz Światowego Kongresu Żydów, zagroził, że jeśli Polska nie zrealizuje żądań finansowych społeczności żydowskiej w geście zadośćuczynienia żydowskim roszczeniom majątkowym, to będzie upokarzana na arenie międzynarodowej (19 kwietnia 1996 roku Agencja Reutersa donosiła z Buenos Aires: „Israel Singer, General Secretary of the World Jewish Congress stated that: If Poland does not satisfy Jewish claims it will be publicly attacked and humiliated in the international forum”). I tak właśnie się dzieje. Niektórzy Żydzi usiłują utytłać w szambie kłamliwych pomówień swych niegdysiejszych dobroczyńców, powiadając im między wierszami: zapłaćcie, albo będziemy pluć tak długo, aż zapłacicie. Dla przykładu kilka próbek licznych antypolonizmów: „W czasie II wojny światowej Polacy eksterminowali trzy miliony Żydów, jako projektodawcy i wykonawcy Endlosung”. „Oświęcim jest symbolem ludobójczego barbarzyństwa Polaków, którzy mordowali Żydów”. „Polacy robili to, jako alianci nazistów.” „Armia Krajowa, na rozkaz polskiego rządu emigracyjnego, systematycznie mordowała Żydów”. „Polacy wymordowali więcej Żydów niż naziści”. „Po wojnie [Polacy] biegali za Żydami z kamieniami, marząc o tym, żeby jak najszybciej ich dobić”. „Ludobójstwo dokonane na Żydach Polacy usprawiedliwiają racjonalizując je, i w ten sposób całkowicie wyzbywają się poczucia winy”. Z tego rodzaju bredni świat czerpie wiedzę o polskim antysemityzmie. Słucha tych bzdur, zapamiętuje je – i głupieje, w rezultacie akceptując przekonanie, iż skoro Niemcy usytuowali obozy koncentracyjne nad Wisłą, znaczy to, że rząd polski wyraził zgodę na ich budowę, zatem w pełni uprawnione są twierdzenia o „polskich obozach koncentracyjnych”, a co za tym idzie, każdy Polak na widok mordowanego Żyda pęka z satysfakcji, bo Polak, wiadomo, to szuja, łajdak, łotr i w ogóle podła kanalia.

METODA „NA GROSSA” (I „NA BARBURA”) Podobne oszczerstwa rozpowszechnia się wszerz, wzdłuż i w poprzek ziemskiego globu, od kilkudziesięciu lat wmawiając światu, że naród polski jest narodem zbrodniarzy. Jednak po 1996 roku mamy do czynienia z wyraźną intensyfikacją zniesławień. I choć kłamstwo ma krótkie nogi, ma ich mnóstwo. Są, zatem i tacy, którzy przekonują, że Mojżesza, wiodącego Naród Wybrany przez pustynię, z antysemickich proc ostrzeliwały zza wydm polskie dzieci. Jan Tomasz Gross - podczas żadnej ze swych licznych wizyt w Polsce nie oberwał kamieniem po pysku. W proces oczerniania Polaków znakomicie wpisuje się również twórczość Jana Tomasza Grossa, zwłaszcza szeroko reklamowana książka „Strach. Antysemityzm w Polsce po Auschwitz”. Przy czym główna teza Grossa: Polacy mordowali Żydów po wojnie z poczucia winy, ponieważ wraz z Niemcami zabijali Żydów w czasie wojny, w moich uszach zabrzmiała równie horrendalnie, jak brzmiałoby twierdzenie, iż niektórzy z ocalałych Żydów oczerniają Polaków wyłącznie, dlatego, by uniknąć odpowiedzi na pytanie, co uczynili, żeby ocaleć. Abo, czego nie uczynili, by ocalić swoich braci. Gdybym dokumentował żydowski terroryzm w Palestynie po II wojnie światowej, po czym w ramach wnioskowania pozwoliłbym sobie na wyrażenie opinii, iż większość Żydów to bezlitośni mordercy, postąpiłbym dokładnie metodą Grossa. (Istnieje też jej odmiana łagodniejsza literacko, a przy tym absolutnie pozamerytoryczna, „salonowa” (od: Salon24) odmiana, pt. „na Barbura”, kiedy to prezentuje się światu tak zwaną inteligencję alternatywną. Oponentowi przypina się wówczas łatkę „showmana”, a następnie wali po oczach: „Showmanem” rzygam już od dawna – wyjątkowo ohydne zjawisko”.Ale zostawmny Barbura barburolizom w ich barburościeku, bo to w istocie zjawisko wyjątkowo ohydne, – choć przez Adminów Salonu24 dla klikalności hołubione doprawdy bezwstydnie.) Gross, klecąc antypolskie paszkwile (pierwszym byli „Sąsiedzi”), usiłował widocznie leczyć jakieś ukryte kompleksy. Szkoda czasu na ich roztrząsanie, niech zajmą się tym lekarze psychiatrzy. Jednak w kontekście rozlewającej się coraz powszechniej nienawiści do Polaków, warto przypomnieć, jak wyglądały relacje polsko-żydowskie na przestrzeni wieków. Ostatecznie Żydzi przez stulecia odgrywali nad Wisłą olbrzymią rolę, rolę na tyle poważną, że właściwie niemożliwe jest przedstawienie historii Polski z pominięciem stosunków polsko-żydowskich. Zaś Polacy mogą na tej historii oprzeć się z dumą.

ŻYDOWSKI RAJ Przed wiekami Żydów prześladowano w całej Zachodniej Europie. Wyrzucano ich z Portugalii i Hiszpanii, przeklinano w Anglii, dyskryminowano we Francji, gnębiono w Niemczech i na półwyspie Apenińskim. Pogromy zdarzały się powszechnie, więc kto tylko mógł, uciekał daleko, jak najdalej, niechby i tam, gdzie rósł przysłowiowy pieprz. Dla Żydów rósł i owocował on nad Wisłą. Tylko tu oferowano im schronienie, przyjmowano przyjaźnie, życzliwie, serdecznie. W latach 1340-1772, populacja Żydów w Polsce wzrosła 75-krotnie, a w wieku XIX Polska stała się kolebką jednej trzeciej światowej populacji Żydów. Słynny myśliciel żydowski Isserless zanotował: „Jeśliby Bóg nie dał nam takiego kraju za schronienie, los Izraela byłby nie do zniesienia”. To w Polsce od nowa budowali Żydzi swój świat, nazywając przyjazny im kraj „żydowskim rajem”. Nadzwyczaj celnie. W Rzeczypospolitej dysponowali niespotykaną w owych czasach wolnością. Przywileje gwarantowały im władze. Mieli możliwość praktycznie nieograniczonego rozwoju społecznego. Dysponowali własnym samorządem terytorialnym, instytucjami kulturalnymi, funkcjonował żydowski sejm, reprezentujący interesy narodu żydowskiego wobec państwa polskiego (z siedzibą w Lublinie). Nie będzie twierdzeniem na wyrost, że w dużym, być może nawet decydującym stopniu, to właśnie dzięki polskiej gościnności, dzięki Polakom, Żydzi zachowali swą kulturę oraz religijną i narodową tożsamość. Przyznają to także żydowscy historycy (Lewin, Lotvinoff i inni), którzy oceniali, że polskie ustawodawstwo wobec Żydów mogłoby stanowić wzór dla ustawodawstwa czasów nowożytnych, oraz że „Polska uratowała Żydów od całkowitego wyniszczenia”.

DZIEL I RZĄDŹ Pokojowe współistnienie trwało kilkaset lat, póki rozdrapujący Polskę zaborcy nie wcielili w życie zasady „dziel i rządź”. Wzajemne układy popsuły się, gdy Polacy zaczęli głośno artykułować niechęć w stosunku do tych Żydów, którzy kolaborowali z wrogiem podczas wojen napoleońskich oraz przy tłumieniu narodowych powstań (w owym czasie grupy antypolskich Żydów cechowała szczególna agresywność, na przykład często obejmowali oni majątki rekwirowane powstańcom przez zaborców). W Polsce międzywojennej antysemityzm istniał, jak wszędzie, lecz antyżydowskie wystąpienia były znacznie rzadsze niż gdziekolwiek w ówczesnej Europie. Antoni Zambrowski: „Żydzi mieli w Polsce szkoły religijne i świeckie z językiem żydowskim i hebrajskim, swój teatry, kluby sportowe, nawet kinematografię. Działały swobodnie różne żydowskie stronnictwa polityczne, które miały własnych posłów w Sejmie. Wydawały one gazety po polsku i żydowsku”. Rzekomo antysemicka Polska przyjęła w tym okresie (nadała obywatelstwo) tysiącom żydowskich imigrantów z hitlerowskich Niemiec oraz bolszewickiej Rosji. Działo się tak mimo nacjonalizmu zwolenników „Judeopolonii”*), mimo obojętności czy wręcz wrogości Komunistycznej Partii Polski wobec dążeń niepodległościowych Polaków (organizację w większości tworzyli działacze pochodzenia żydowskiego), mimo pamięci o 1920 roku, o Żydach nawróconych na marksizm, najpierw entuzjastycznie witających wkraczających na polskie ziemie Sowietów oraz udzielających wsparcia najeźdźcom, a później przez lata śniących o „Polskiej Republice Rad” (w 1937 roku warszawska organizacja komunistyczna w 65 procentach składała się z Żydów). A potem przyszedł rok 1939, druga wojna światowa, siedemnasty dzień września, kolaboracja Żydów z Sowietami na Wileńszczyźnie i we Lwowie. I przyszło zadekretowane przez Niemców „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”. Nie wolno przy tym zapominać, że o ile rządy państw EuropyZachodniej kolaborowały z Niemcami przy eksterminacji Żydów, zaś jednostki pomogły przetrwać niewielkiej ich liczbie, to w Polsce, bez pomocy Polaków, bez zaangażowania struktur polskiego państwa podziemnego, nie ocalałby żaden Żyd. Ocalało wielu, choć za ich ukrywanie groziła w Polsce kara śmierci, wymierzana przez Niemców całym rodzinom. Rozstrzeliwano bądź wieszano jak leci: mężczyzn, kobiety, dzieci, starców, nawet niemowlęta (casus rodziny Ulmów). Za ratowanie Żydów Niemcy egzekwowali odpowiedzialność zbiorową, dlatego Polacy złożyli tak potworną daninę krwi. Według różnych źródeł, za pomoc Żydom zginęło od 120-180 tysięcy Polaków; za ukrywanie Żydów palono całe wsie, mieszkańców wyrzynając w pień.

NIENAWIŚĆ ZMANIPULOWANA Z zagłady zgotowanej przez Niemców ocaleli nieliczni polscy Żydzi, lecz dzięki poparciu PKWN uzyskali oni możliwości szybkiego zwrotu mienia. Na przykład w rejonie Kielc ponad 90 procent roszczeń rozpatrzono pozytywnie, a podobnie było w innych częściach kraju (ministrem ds. odszkodowań w pierwszym rządzie PKWN był Emil Sommerstein, w Izraelu chwalony za pozytywny stosunek do roszczeń żydowskich). Jednak należy przyznać, że po wejściu wojsk sowieckich i proklamowaniu rządu lubelskiego stosunek do Żydów uległ diametralnej zmianie. Faktycznie ich znienawidzono, lecz powody tej niechęci nie wynikały bynajmniej ze względów rasowych. To nie, kto inny jak Żydzi, wbrew Polakom, propagowali w Polsce ustrój komunistyczny. To Żydami obsadzono aparat śledczy Urzędu Bezpieczeństwa, nie wyłączając stanowisk decyzyjnych krwawego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Wysoki odsetek Żydów w aparacie komunistycznych represji potwierdził między innymi żydowski historyk John Sack – według jego badań, w 1945 roku wszyscy komendanci UB na Górnym Śląsku i trzy czwarte ich podwładnych było Żydami. Pod datą 17 czerwca 1947 Maria Dąbrowska napisała w dzienniku: „UB, sądownictwo są całkowicie w ręku Żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden Żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków”. Inne zdania Dąbrowskiej oraz spostrzeżenia Stefana Kisielewskiego przywołuje Kokos26 tutaj: www.klopotowski.salon24.pl/114006,list-otwarty-d…

To Żydzi wydawali polecenia i dokonywali aresztowań, torturowali więźniów i zabijali ich. To rękoma Żydów Sowieci eksterminowali ocalałych z wojennej zawieruchy patriotów, w tym resztki elity intelektualnej Drugiej Rzeczypospolitej. Osoby żydowskiego pochodzenia znalazły się w ministerstwach, na stanowiskach kierowniczych w fabrykach, w urzędach, w wojsku. Komunistyczny totalitaryzm zaszczepiono Polsce przede wszystkim przy wsparciu zsekularyzowanych Żydów, których kolaboracja z sowieckim okupantem miała charakter ideowy.

TRUDNA PRAWDA Praca „Aparat bezpieczeństwa w Polsce. Kadra kierownicza 1944-56″ (IPN 2005) udowadnia, że w kierownictwie ówczesnej bezpieki, sądownictwie i służbie więziennej, Polacy nie stanowili nawet połowy kadr, zaś blisko czterdzieści procent stanowisk, w tym najwyższe, piastowali Żydzi, głównie absolwenci kursów NKWD. Po zajściach antyżydowskich czwartego lipca 1946 roku w Kielcach, ordynariusz kielecki biskup Czesław Kaczmarek pisał do amerykańskiego ambasadora w Polsce, Arthura Bliss Lane´a („Wokół pogromu kieleckiego”, IPN, Warszawa 2006): „Wskutek komunistycznej działalności Żydów wytworzyła się w stosunku do nich nienawiść szerokich mas w Polsce. Rzeczywiste wypadki ginięcia dzieci w Kielcach przypisywane Żydom nie wywołały jej, lecz powiększyły ją w wysokim stopniu. Z tego postanowiły skorzystać pewne komunistyczne czynniki żydowskie w porozumieniu z opanowanym przez siebie Urzędem Bezpieczeństwa, aby wywołać pogrom, który by dało się potem rozgłosić, jako dowód potrzeby emigracji Żydów do własnego kraju, jako dowód opanowania społeczeństwa polskiego przez antysemityzm i faszyzm i wreszcie, jako dowód reakcyjności Kościoła, którego zabijający byli członkami. W tym celu władze bezpieczeństwa nie zapobiegły powstającemu zbiegowisku, nie zawiadomiły o zajściu prokuratora, nie dały rozkazów milicji i wojsku do energicznego wystąpienia”. W książce „Umarły cmentarz” Krzysztof Kąkolewski tak podsumowuje kieleckie wypadki: „Pogrom kielecki miał przekonać opinię publiczną, ale także rządy wolnych krajów, że zwycięstwo radzieckie i okupacja Wschodniej Europy ma głębokie uzasadnienie, a pozostawienie Polski, jako państwa niepodległego, a co gorsze – pozwolenie by wróciła armia polska z Zachodu, doprowadziłoby do odrodzenia nazizmu w Niemczech i w Polsce. Oblicze Polaków zostało po 4 lipca dokładnie odmalowane, a obraz ten zachowany jest do dziś i, co pewien czas, przypominany światu”.

PIACH W OCZY GOJÓW Opisując społeczność żydowską w USA, historyk Jan Marek Chodakiewicz podkreśla, że właściwie nie ma w USA organizacji żydowskiej, której stanowisko wobec Polaków nie wpisywałoby się w paradygmat: polski antysemityzm – prześladowania Żydów – Holocaust. Ów paradygmat zakłada bezdyskusyjną winę Polaków za Shoah. „W tym sposobie widzenia dziejów niemieccy narodowosocjalistyczni oprawcy stają się zbędni, znikają. Zostają Polacy” – reasumuje Chodakiewicz, nie tając, iż w jego ocenie właśnie stąd biorą się żydowskie wymagania, co do nieustannego uderzania się w polskie piersi. Na przykład za Jedwabne, mimo dowodów, że tamten mord na Żydach był jednym z tysięcy krwawych incydentów antyżydowskich w czasie ofensywy Wehrmachtu na Związek Sowiecki w 1941 roku. „Wystarczy wymienić najbardziej głośne pogromy miejscowych Żydów w litewskim Kownie lub ukraińskim wówczas Lwowie, gdzie ofiary szły w tysiące, a nie w setki, jak w Jedwabnem” – pisze Antoni Zambrowski, po czym zauważa: „Wybrano do obchodów wyłącznie Jedwabne, pomijając miejscowości, gdzie Żydzi padali bezpośrednio ofiarą mordu ze strony Niemców” („Maczuga, jako narzędzie tolerancji”, Niezależna Gazeta Polska, lipiec 2006). W swym tekście Zambrowski przywołuje również nieżyjącego już prof. Tomasza Strzembosza, który pytał wtedy, czym gorsi są Żydzi białostoccy, w liczbie 800 spaleni przez Niemców w miejscowej synagodze, od Żydów z Jedwabna, że nie chce się uczcić rocznicy również i ich męczeńskiej śmierci. Zambrowski rekapitulował wprost: „Chodziło o zaakcentowanie ewidentnie polskiego sprawstwa mordu na Żydach”. Najwyraźniej niektórych Żydów przeraża zbyt duża dawka prawdy. Kiedy przerasta ich ona również intelektualnie, wówczas fałszują rzeczywistość, żeby nie oszaleć. Jak to ujmował Rafał Wojaczek: „Piach w nasze oczy, cały Synaj piasku / By nie powiedział, kto, że widzi jasno”.

KWINTESENCJA NIEPRAWOŚCI Ludzi pokroju Grossa czy Singera oraz odrażające insynuacje innych Żydów i nie-Żydów znakomicie scharakteryzowały trzy znaczące postacie. Nota bene – żydowskiego pochodzenia.

Hannah Arendt Pierwszą była jedna z najwybitniejszych żydowskich intelektualistek, Hannah Arendt. W swoich pracach wykazała ona, iż bez żydowskiej współpracy Holocaust byłby niemożliwy: „Eichmann [główny planista „ostatecznego rozwiązania” – dop. K.L.], rzecz prosta, nie spodziewał się, iż Żydzi wyrażą entuzjazm dla własnej zagłady, ale pragnął, by wykazali coś więcej niż uległość. Pragnął ich współpracy w ludobójstwie. I, co jest doprawdy osobliwe, Żydzi nie zawiedli go! Bez ich pomocy nie miał szans na gładką realizację Shoah. (…) Żydzi w każdym zamieszkiwanym przez siebie miejscu mieli lokalnych przywódców, i wszędzie, nieomal bez wyjątku, ci przywódcy chętnie poszli na współpracę z hitlerowcami, formując Rady Żydowskie (Judenraty), które kierowały wywózką. (…) Bez daleko posuniętego współdziałania Rad Żydowskich zamordowanie tak wielkiej liczby Żydów byłoby niemożliwe” (Hannah Arendt, „Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła”). Druga postać to amerykański Żyd urodzony w Polsce, pisarz, noblista, Isaac Bashevis Singer, który w rozmowie z Richardem Burginem prawdę o Żydach wyraził następująco:

„Kiedy [Żyd] wbije sobie do głowy jakąś ideę, opanowuje go ona do tego stopnia, że człowiek ten zapomina o wszystkim innym. Weźmy Żyda, który walczy z antysemityzmem. Odnajdzie on ten antysemityzm wszędzie, nawet na bezludnej wyspie czy Saharze. Człowiek mający obsesję jest śmieszny, bo tworzy nieistniejące zasady”. I wreszcie trzecia osoba, bezkompromisowy krytyk „Przedsiębiorstwa Holocaust”, Norman G. Finkelstein, większość żydowskich oskarżeń o antysemityzm nazywając bez ogródek „hucpą”.

WSZYSCY JESTEŚMY ANTYSEMITAMI

Norman G. Finkelstein „Jeśli chcemy ocalić Polskę, moja rada brzmi, by chwycić za nóż i uderzyć tam, gdzie ich zaboli” – parsknął swego czasu Marek Edelman, udzielając wywiadu dla „The Daily Telegraph”. Do dziś nie umiem określić, jak traktować jego słowa i co to właściwie było. Czy uległ manipulacji, ukartowanej przez kolegów ze Światowego Kongresu Żydów? Może wzywał do bliższego zapoznania się z sekretami koszernej moralności? A może nawoływał do nienawiści i przemocy? Tak czy siak udowodnił, iż rzeczywiście wiek mało, kogo oszczędza. Ale są granice tępoty, za którymi rozpościera się ocean krzywdy i kto, jak kto, lecz Edelman powinien zdawać sobie z tego sprawę, starcza demencja go nie usprawiedliwia. Jeśli bowiem krytyka żydowskiej nieuczciwości nazywana jest antysemityzmem, jeśli podobnie traktuje się obronę przed kłamstwami oszczerców oraz starania o przywrócenie Polakom tożsamości i pamięci historycznej, to oczywiście każdy Polak, więcej, każdy uczciwy człowiek (w tym Żyd), z konieczności musi wybrać antysemityzm. I jego żona także. I na antysemitów winni oni wychować swoje dzieci.

Marek Edelman Wolno nam oceniać negatywnie Żydów, którzy żyjąc wśród nas nie nasze, lecz własne dobro mają na względzie (co w sumie należy uznać za objaw świadczący o zdrowym podejściu do rzeczywistości), skoro przy tym kręcą, starając się powyższe zafałszować. Ostatecznie nie mieszkamy nad Gangesem, a i Żydom daleko do świętych krów. Bezpodstawnie oskarżani, powinniśmy też pamiętać, że Żydzi nad podziw swobodnie używają określenia „antysemityzm”, przywołując ów termin zwłaszcza wtedy, gdy wytknąć im przejawy antypolonizmu (wówczas bez zahamowań przypinają Polakom etykietkę ksenofobów i szowinistów, imputując nam agresywny nacjonalizm). W obliczu podobnych reakcji powinniśmy krzyczeć, głośno oprotestowując nikczemność. A czyniąc to, możemy też z czystym sumieniem rzucić w twarze polakożerczym rasistom, cynicznie rozpętującym antypolską fobię, czytelne ostrzeżenie: nie siejcie wiatru! Już dość!

*) Koncepcję „kawałka Polski dla Żydów” wysunął w XVIII stuleciu Jakub Franck. Podług planów „Niemieckiego Komitetu Wyzwolenia Żydów Rosyjskich” z 1914 roku, Judeopolonia miała być buforowym państwem satelickim, podporządkowanym Niemcom, utworzonym po części z ziem polskich zaboru rosyjskiego, a rozciągającym się od Bałtyku po Morze Czarne. Komitet przestrzegał przed wskrzeszaniem państwa polskiego, sugerując powołanie organizmu państwowego z Hohenzollernem, jako księciem oraz niemieckim jako językiem urzędowym. Stolicą Judeopolonii miał zostać Lublin. W opinii historyków, ów twór na stałe odizolowałby ludność polską zaboru rosyjskiego od Polaków z zaborów niemieckiego oraz austriackiego, tym samym uniemożliwiając odrodzenie niepodległej Rzeczypospolitej. Historyk Feliks Koneczny komentował: „Nie ma pomiędzy Żydami w Polsce ani jednej partii, ani jednego takiego związku, w ogóle żadnej takiej grupy, która by nie zmierzała do Judeopolonii”. Krzysztof Ligęza

Poprawność zamiast myślenia Jarosław Kaczyński nie ma racji, ale ma rację. Nie ma, bo na ostatnim szczycie w Brukseli nie oddaliśmy za bezcen swej suwerenności. Ma – bo tylko dlatego, iż jeszcze tego od nas nie zażądano. Jeśli były premier i minister spraw zagranicznych, wciąż wpływowy na lewicy senator, potrafi powiedzieć lekceważąco, że premier Cameron „żyje mitem państwa narodowego”, i co gorsza wypowiedź ta współ- brzmi doskonale z mądrościami innych autorytetów – to jest to nie dzwonek alarmowy, ale donośny dzwon, że los naszego państwa spoczywa w rękach elit kierujących się myśleniem i naiwnym, i zupełnie anachronicznym. W istocie właśnie ostatnie wydarzenia potwierdzają, że „mitycznymi” interesami narodowymi kierują się wszyscy europejscy gracze. Niemcy walczą o ochronę swojego eksportu, Francja – swoich banków, Brytyjczycy – waluty i tak dalej. Dla każdego z polityków instancją najwyższą są jego właśni wyborcy. I żaden nie zrobił od dawna niczego, co oznaczałoby podporządkowanie partykularnych interesów swego państwa jakiemuś postulowanemu interesowi „europejskiemu”. Przeciwnie. Nie frazesy o solidarności mówią prawdę o zasadach polityki europejskiej, ale rura pod Bałtykiem, która w interesie Niemiec odcięła cztery państwa członkowskie od reszty Unii. Paplanina telewizyjnych „autorytetów” skupia się teraz na zapewnianiu, że rzucenie kilkunastu miliardów na stabilizowanie euro to dla nas pikuś, bo to pieniądze z rezerwy walutowej, która właściwie nam na nic, tylko leży i się marnuje. Pozwolę sobie przypomnieć, jak te same autorytety reagowały, kiedy do tejże rezerwy walutowej usiłował się dobrać nieboszczyk Lepper. Żeby było jasne: prawdę mówiły wtedy, nie teraz. To pokazuje dobitnie, że myślenie się w polskich elitach skończyło, rządzi euro-poprawność. RAZ

Znowu zaczynamy udawać mocarstwo Naszym rządzącym najwyraźniej uwidziało się, że status „zielonej wyspy” upoważnia polski rząd do działań mocarstwowych w charakterze równoprawnego partnera najsilniejszego kraju UE, czyli Niemiec. Tymczasem mocarstwowość ta jest tak samo realna jak w drugiej połowie lat 30-tych ub. wieku. Poziom myślenia naszych decydentów najlepiej obrazuje fakt, że najpoważniejezsym motywatorem budowy infrastruktury w tym szczególnie infrastruktury drogowej jest organizacja czterotygodniowego turnieju piłkarskiego, chociaż już wiadomo, jakie będą rozbieżności między planem a wykonaniem. Czy u progu tzw. transformacji w 1990 r. nie można było przewidzieć konieczności wybudowania sieci dróg szybkiego ruchu – oczywiście, że tak gdyż w 1990 r. np. Niemcy miały wybudowane blisko 9 tys. kilometrów autostrad a trzeba zauważyć, że terytorium tego państwa jest tylko o 15 proc. większe niż terytorium naszego kraju, chociaż gęstość zaludnienia jest prawie dwukrotnie wyższa. We Francji, w której autostrady budowano wolniej w 1990 było wybudowanych ponad 7 tys. km. a obecnie jest to ponad 11 tys. km. Więcej kilometrów autostrad niż Polacy mają Węgrzy i Chorwaci, których możliwości i potencjał ekonomiczny oraz ludnościowy jest nieporównanie mniejszy niż naszego kraju. Czy ponad 20 lat to zbyt krótki okres do zbudowania chociażby kilku tysięcy kilometrów dróg szybkiego ruchu? Najczęściej słyszymy wtedy argumenty o kryzysie, o braku środków, braku kapitałów etc. tymczasem taktownie przemilcza się zmarnotrwione miliardy na wydatki, z których część była wprost wykreowana przez owych transformatorów jak np. zasiłki dla bezrobotnych. Na początku lat 90-tych prawo do zasiłku przysługiwało nawet tzw. gospodyniom domowym, które nigdy w swoim życiu nie były zatrudnione w jakimkolwiek przedsiębiorstwie, natomiast zasiłek dla absolwentów szkół wyższych był niewiele nższy niż średnia płaca w gospodarce. Tylko w latach 1990-1995 na same zasiłki dla bezrobotnych przeznaczono nominalnie prawie 16 mld. złotówek liczonych po denominacji, przy czym przeliczając to na wartości z 2010 r. kwota ta wyniosła realnie blsko 62 mld. zł. I to tylko w latach 1990-1995, kiedy stare przedsiębiorstwa padały jak muchy a remedium na ubytek mejsc pracy widziano w zasiłkach i zapomogach. Dlaczego wtedy -abstrahując zupełnie od tego, co państwo powinno robić- zamiast ładować miliardy w zasiłki dla zdrowych, zdolnych do pracy ludzi, nie wybudowano nawet kawałka autostrady czy drogi ekspresowej, więcej w ramach kolejnej reformy oświaty zabrano się nawet do likwidowania zawodówek i techników drogowych. Tymczasem dzisiaj wszem i wobec trąbi się jak to dzięki hojności UE możemy budować takie drogi, co niestety coraz bezkrytyczniej zaczynają powtarzać także przeciętni zjadacze chleba. Rzut oka na mapę pokazuje także, że de facto, na jako taką perspektywę mogą liczyć budowy autostradowe na zachód od Wisły, natomiast pozostała część kraju (za wyjątkiem odcinka A4 do granicy z Ukrainą- wiadomo Euro 2012) wygląda pod tym względem jak komunikacyjny rezerwat. Zresztą stadiony buduje się również według tego schematu Gdańsk, Poznań, Wrocław plus stolica). Tymczasem wiadomo, że dla codziennej wewnętrznej komunikacji największe znaczenia miałyby projektowane drogi ekspresowe będące wbrew temu, co plecie były mnister Syryjczyk znacznie tańsze w budowie niż korytarze autostradowe. Ale co tam - najważniejsze, żeby szybko dojechać z Warszawy do Berlina, dlatego na otwarcie odcinka z Nowego Tomyśla do Świecka pofatygowali się aż trzej prezydenci, oprócz aktualnego dwaj byli tj. Kwaśniewski i Wałęsa. Cóż jak mocarstwowość to mocarstwowość.

Mocarstwo na kreskę Dwa zasadnicze systemowe źródła kryzysu finansowego to system pieniężny skonstruowany na zasadzie pramidy finansowej (90 proc. pieniądza to pieniądz wirtualny, bankowy a bankowe rezerwy obowiązkowe i nadobowiązkowe to zaledwie kilka procent sumy wszystkich depozytów, o których wszyscy myślą, że je realnie mają) oraz system fisklany, którego zasadą są rozdęte wydatki chronicznie łatane nowymi długami. Długi te kupują owe banki za pieniądz wykreowany przez system bankowy. I tak to się kręciło aż - jak w każdej pramidzie - zadzwonił telefon już nic nie było takie jak dawniej. Zachodnie kraje już w kolejnym pokoleniu żyją na kreskę, natomiast tutejsi mędrcy zdolni jedynie do kopiowania zagranicznych formatów dokładnie zaimplementowali u nas ten sam schemat przedstawiając go, jako szczytowe osiągnięcie światowych systemów ekonomicznych. W tym miejscu trudno powstrzymać się od zacytowania fragmentu ustawy budżetowej na 1990 r., o następującej treści: „Dochody i wydatki budżetu państwa na koniec roku 1990 będą zrównoważone”. Tak też się stało (była nawet nadwyżka dochodów) po raz pierwszy i niestety po raz ostatni w dotychczasowej praktyce krajowych finansów publicznych. Wprawdzie w cenach z roku 1990 budżet ówczesny zamykał się kwotą 19,5 mld. nowych złotych, ale trzeba pamiętać, że od tego czasu indeks cen dóbr i usług konsumpcyjnych wzrósł prawe 14-krotnie stąd w cenach z roku 2010 owa kwota ta wynosi 260 mld. zł. Porównując dalej sumy budżetowe z lat 1991-2010 w cenach 2010 r. można zauważyć, że najniższe dohody budżetowe wystąpiły w 1992 r. (31,3 mld. nominalnie i 170,8mld. w cenach 2010) zaś najwyższe w 2009 r. (274,2 mld. nominalnie i 281,3 mld. w cenach 2010). Realnie najniższe wydatki zanotowano w 2000 r. (151,1mld. nominalnie i 198,2 mld. w cenach 2010) zaś najwyższe wydatki wystąpiły w 2009 r. (298 mld. nominalnie i 305,7 mld. realnie). Oznacza to, że różnica między najmniejszym a największym budżetem wyniosła w bieżących cenach 107,5 mld. zł. co pokazuje, że nawet w tych warunkach budżet mniejszy o taką kwotę byłby możliwy. Realnie najwyższy deficyt budżetowy wystapił w 2004 r. i wyniósł on 48,4 mld. zł w cenach 2010 r., niewiele nższy był deficyt z 2002 r., których w cenach 2010 r. wyniósł 48,1 mld. zł. (realnie najniższy deficyt zanotowano w 1993 r. - 17,3 mld. zł w cenach 2010). Łączna suma deficytów budżetów państwa za lata od 1991 do 2010 wyniosła nominalnie 395,7 mld. zł zaś realnie w cenach 2010 kwota ta wynosi 556,4 mld. zł. A przecież to sam budżet a gdzie fundusze pozabudżetowe z największym funduszem emerytalno-rentowym? I to jest ten powód, dla którego „żarty się skończyły”, ale to nie my żartowaliśmy, ale ci, którzy przez ostatnie dwadzieścia lat przewijali się przez nasze parlamenty i rządy a kto to był łatwo sprawdzić, są tacy, przy których nazwisku widnieje adnotacja: poseł/senator I, II, III, IV, V, VI, VII kadencji a całkiem sporo którzy pauzowali jedynie jedną (jak Donald Tusk) lub dwie kadencje.

Środek, który jest celem I to ten Donald Tusk, który 16 lat krzątał się po parlamencie, który rozpoczął piąty rok przewodzenia rządowi nagle z profetycznym wyrazem twarzy ogłasza, że: „Skończył się definitywnie czas marnowania pieniędzy, ale także godzin, dni i miesięcy, jeśli chodzi o podejmowanie decyzji stricte politycznych”. W związku z tym bez żadnego Schadenfreude, a wprost przeciwnie, bo solidnie wkurzeni, pytamy, kto marnował pieniądze i czas, bo same się nie marnowały, wreszcie czy tegoroczny budżet z planowanym w wykonaniu 30 miliardowym deficytem, czy przyszłoroczny budżet z planowanym czterdziestomilionowym deficytem to są te standardy biznesowego zarządzania, które mają cechować przyszły silny europejski rząd gospodarczy, o który tak teraz zabiega nasza dyplomacja. Prezydent Bronisław Komorowski uważa, że w dobie kryzysu finansowego nie ma alternatywy dla głębszej integracji UE a „propozycje, które się w tej chwili pojawiają, polegające na pogłębieniu procesów integracyjnych, są absolutnie jedynymi receptami wartymi rozważania”. Jak widać znowu ci sami, co zawsze przedstawiają nam bezalternatywne propozycje a innych nawet nie warto rozważać. Nawet jak czytamy benzyna drożeje, „bo cały świat chce ratować euro” a „eksperci” już wyliczyli, że w razie krachu przedstawianych propozycji PKB w Europie spadnie o 8,9 proc. a w Polsce („zielonej wyspie”) o 6,6 proc. Pojawia się pytanie jak w ogóle do roku 1999/2002 Europa mogła funkcjonować bez euro. Wszystko to oczywiście blaga, ściema i odwracanie uwagi od niewygodnych pytań gdyż obecny kryzys, do którego doprowadzili ci sami, którzy teraz bohatersko będą z nim walczyć (zawsze inkasując za to solidne wynagrodzenia) stanowi pretekst do działań politycznych, które w normalnej sytuacji spotkałyby się ze sprzeciwem tak jak to miało miejsce chociażby w przypadku referendów konstytucyjnych. Co do naszej „zielonej wyspy” to będzie jak zwykle – Sikorski w Berlinie już błysnął teraz kolej na Berchtesgaden. Krzysztof Mazur

Zakupowe, nicniewiedzące lemingi pędzą ku krawędzi Tłumy zjadaczy chleba z mrożonego ciasta nie mają pojęcia, co się dzieje na globalnych rynkach finansowych. Biorą kolejne kredyty chwilówki żeby kupić fajne prezenty na święta, szturmują sklepy z promocjami. Oglądają codziennie wypudrowanych polityków zawzięcie dyskutujących o tym czy zalegalizować marihuanę, albo przeżuwających kolejną setkę na gorący temat dnia. Nie wiedzą, że:

- duże korporacje i fundusze w Europie Zachodniej zakładają własne banki, bo boją się trzymać pieniądze w normalnych bankach w Grecji trwa run na banki następuje odpływ środków z systemu bankowego Włoch i Hiszpanii do Niemieć wiele firm w Europie Zachodniej szykuje plany awaryjne na wypadek rozpadu strefy euro i załamania systemu bankowego

- system bankowy w Europie przestaje sprawnie funkcjonować, bo wiele banków nie ma już aktywów, które mogłyby przekazywać, jako zabezpieczenie transakcji, tutaj jest wyjaśnione, dlaczego. Banki w panice robią różne głupstwa, na przykład sprzedają ubezpieczenie (CDS) od bankructwa ich własnego kraju, czyli odtwarzają groźny model, który z 2008 roku przewrócił AIG. Rząd Szwajcarii i rozważa wprowadzenie ujemnych stóp procentowych i barier w przepływie kapitału, żeby powstrzymać dramatyczne umocnienie franka, które może niedługo nastąpić (przypomnę, że pół roku temu na tym bloku prognozowałem, że Szwajcaria podejmie takie kroki) W ciągu kilku dni (tygodni) agencje ratingowe mogą dokonać obniżki ratingów wielu krajów i banków strefy euro, co może zapoczątkować panikę na rynkach finansowych Notowania CDS dla Polski wskazują na prawie 20% prawdopodobieństwo bankructwa naszego kraju w ciągu 5 lat, dane są tutaj. Polska jest jednym z 10 najbardziej zadłużonych krajów świata, a w tym gronie jedynym krajem w którym aktywa zagraniczne są o połowę mniejsze niż ujemna pozycja inwestycyjna kraju netto. Czyli jeżeli wybuchnie kryzys zadłużenia krajów, Polska może ucierpieć bardziej niż przeciętny kraj UE. MFW w swojej opinii o Polsce z 6 grudnia br. napisał, cytuję: “Given banks’ large foreign liabilities and the associated risk of liquidity shortages, the authorities’ close monitoring of liquidity and the central bank’s readiness to provide liquidity support are appropriate. While the authorities already have a variety of tools to address problems that may emerge in banks, the work to broaden the range of available resolution instruments and allow the early involvement of the Bank Guarantee Fund should be brought to a speedy conclusion“. Czyli, przyspieszcie prace nad zarządzaniem antykryzysowym, zanim pojawią się problemy w polskim systemie bankowym, który jest bardzo zadłużony za granicą. W przeszłości często finansowe i polityczne elity tak sterowały biegiem wydarzeń, żeby uratować swoje prywatne pieniądze, dopiero potem pokazywano narodowi prawdę. Tak było w 1998 roku w Rosji, gdy rekiny finansów transferowały miliardy dolarów miesięcznie zagranicę, przed załamaniem rynku, a „wpływowi eksperci” twierdzili, że Rosji kryzys nie grozi. Tak było w Azji w 1996 i 1997 roku. Tak jest teraz, tłum uspokajaczy będzie uspokajał, aż elity się zabezpieczą.A potem rozpęta się piekło i zwykli ludzie ucierpią. Ponieważ historia zawsze się powtarza i każdy kryzys ma podobne mechanizmy, sugeruję czytelnikom tego bloga, aby przeczytali linkowane artykuły, przeczytali książkę Reinhert, Rogoff “This time is different”, lub moją książkę “Felietony”, która właśnie się ukazała. Warto zrozumieć, jakie mechanizmy rządzą dzisiaj światem i dlaczego Polska jest bezbronna wobec kryzysu. Taka wiedza pozwoli lepiej się zabezpieczyć przed skutkami tego, co nadchodzi. Rybiński

Szewczak: zapłacimy za długi Grecji i Włoch Główny ekonomista SKOK w rozmowie z portalem Niezależna.pl przyznaje, że wyrażając zgodę na unię fiskalną, Polska podjęła zobowiązania ponad swoje siły, nie dostrzegając poważnych zagrożeń.

- To jest początek rozpadu strefy euro. Polska podpisała właśnie weksel in blanco, co okaże się niesłychanie kosztowne. Według moich ocen, będzie nas to kosztować od 5 do 7 mld euro i w praktyce będzie to dopłacanie do europejskich bankrutów. Będziemy płacić za długi Grecji, Włoch, Hiszpanii czy Portugalii. Trzeba przyznać, że jest to niesłychana hojność, zadziwiająca w kontekście zapowiadanych cięć budżetowych i oszczędności. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że według zapewnień zagranicznych mediów dwa tygodnie temu, przy zachowaniu dużej dyskrecji, minister finansów zgodził się na zwiększenie naszego udziału w sensie składek pieniężnych do MFW – tłumaczy w rozmowie z portalem Niezależna.pl Janusz Szewczak. Główny ekonomista SKOK podkreśla, że właśnie przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy będzie udzielana pomoc dla europejskich bankrutów. Janusz Szewczak zauważa też, że Wielka Brytania i Szwecja, w przeciwieństwie do Polski, potrafiły zadbać o swój interes narodowy. Według rozmówcy portalu Niezależna.pl na szczycie w UE w Brukseli nie rozwiązano żadnego ważnego problemu zadłużonej strefy euro.

- Włochom, tylko w I kwartale przyszłego roku, nadal potrzeba 300 mld euro. Banki europejskie będą potrzebowały w przyszłym roku 140 mld euro na ratowanie ich sytuacji. Można powiedzieć, że właściwie jedynym wygranym są w tej sytuacji banki komercyjne, które otrzymały zapewnienie, że do kryzysu dokładać się nie muszą i nie muszą ratować europejskich bankrutów, choć miało to miejsce w przypadku Grecji. Należy, zatem podkreślić, że w obecnej sytuacji tylko banki komercyjne skorzystały na tym rozwiązaniu. Polska, jako kraj nie uzyskała nic, poza wydatkami. To jest zadziwiające, że w naszym przypadku prywatne ambicje polityków są aż tak kosztowne. Zwłaszcza w kontekście naszych kłopotów budżetowych – tłumaczy w rozmowie z portalem Niezależna.pl główny ekonomista SKOK. Według Janusza Szewczaka podjęte przez Polskę podczas szczytu w Brukseli zobowiązania będą oznaczały konieczność podniesienia podatków.

- Ta unia fiskalna oznacza, że trzeba będzie podnieść podatki, w tym zwłaszcza CIT, który w Polsce jest 19 proc., natomiast w UE średnio jest 24-25 proc, a w Niemczech nawet niemal 30 proc. To również oznacza, że nie będziemy mieli istotnego wpływu na budżet państwa polskiego i dobrowolnie będziemy poddani wszystkim rygorom fiskalnym. Zadziwia to, że Węgrzy, Czesi, czy Szwedzi umieją dostrzec związane z tym zagrożenia, natomiast my brniemy w zobowiązania ponad nasze siły, ponad siły naszego społeczeństwa, które i tak żyje w znacznie gorszych warunkach niż np. Włosi – podkreśla Janusz Szewczak. Główny ekonomista SKOK uważa, że szczyt w Brukseli niczego nie załatwił i już pod koniec grudnia będzie musiał odbyć się kolejny.

- To jest już Unia dwóch prędkości, która nadal nie potrafi rozwiązać głównych problemów i unika odpowiedzi na pytanie, kto ma zapłacić za ten kryzys: banki i elity finansowe czy społeczeństwa i emeryci i budżety państw. To jest właśnie to „uczestnictwo w obiedzie”, o którym mówił premier Tusk, z tym, że to my na własne życzenie jesteśmy w karcie dań. Należy podkreślić, że te zobowiązania uderzą w naszą konkurencyjność i wydrenują nasze rezerwy dewizowe – tłumaczy w rozmowie z portalem Niezależna.pl Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK. Piotr Łuczuk

Po pierwszym dniu posiedzenia Rady Europejskiej polska polityka europejska przegrywa 0-5 Jeżeli potwierdzą się dziś i umocują decyzje podjęte wczorajszej nocy w Brukseli, to będzie to oznaczało, że Donald Tusk poniósł całą serię porażek i obniżył pozycję Polski w Unii Europejskiej. Niektóre z tych działań wynikają wprost ze słabości politycznej obecnego obozu władzy a inne z jego błędnych założeń programowych.

Po pierwsze, istotą polskiej polityki europejskiej było do tej pory utrzymanie spójności Unii Europejskiej. Zgadzając się na przystąpienie do wewnętrznego paktu fiskalnego, Polska usankcjonowała „Europę dwóch prędkości”.

Po drugie, błędem jest zgoda Tuska na związanie się nowymi obowiązkami bez objęcia nowych praw w ramach systemu decyzyjnego. Tusk zgodził się na transfer kompetencji „za free” – nie otrzymujemy żadnych nowych możliwości wpływu na strefę euro, (czym swoją zgodę warunkowała Wielka Brytania), będziemy, zatem „słuchaczami” posiedzeń ministrów finansów strefy euro, a następnie, zgodnie z przyjętym zobowiązaniem, będziemy musieli wdrażać je w Polsce.

Po trzecie, rząd zobowiązał się do wpłat na rzecz ratowania strefy euro (via Międzynarodowy Fundusz Walutowy), a więc będziemy uczestniczyć także materialnie w pomocy bogatszym od siebie.

Po czwarte, w sposób spektakularny straciliśmy okazję, by stworzyć „grupę konkurencyjności” w Europie Środkowej. Do nowego traktatu nie przystępują Czechy i Węgry. Gdyby Polska także zgłosiła swoje zastrzeżenia (a przecież ma je też Szwecja) zmieniłoby to zapewne nie tylko przebieg negocjacji, ale także mogłoby stać się początkiem tworzenia podmiotowej przeciwwagi dla dominacji tandemu francusko-niemieckiego i to właśnie w oparciu o zdrowe gospodarki narodowe naszej części Europy – szwedzką, polską i czeską z dołączeniem węgierskiej, która także stawia na konkurencyjność.

Po piąte, Tusk zadeklarował przystąpienie do traktatu, na który może nie mieć zgody ze strony polskiego parlamentu (potrzeba 2/3 głosów), a fakt ten wynika przede wszystkim z tego, że rząd na żadnym etapie przygotowań do szczytu nie podjął dialogu z parlamentem, całkowicie go ignorując. Tusk podejmuje, więc wielkie ryzyko kompromitacji, czyli niedotrzymania przyjętych na szczycie zobowiązań. Wszystko to razem sprawia, że po pierwszym dniu posiedzenia Rady Europejskiej polska polityka europejska przegrywa 0-5. Krzysztof Szczerski

Komorowski odznacza TVN Prezydent Komorowski rozpoczął już świętowanie 30 rocznicy wprowadzenia stanu wojennego. Odznaczył jejmość dobrodziejkę Bożenę Walter Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, za wybitne osiągnięcia w pracy organizacyjnej i spolecznej. Bożena Walter, prezes Fundacji TVN "Nie jesteś sam" została uhonorowana 7 grudnia 2011 Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi w działalności na rzecz osób potrzebujących pomocy. Nie jest to pierwszy medal dla jejmość dobrodziejki, malzonki Mariusza Waltera. Rok wczesniej zostala ona ogloszona nie mniej nie wiecej a "Europejczykiem Roku 2010". Dyplomy „Europejczyka Roku“ przyznaje Fundacja Państwo Obywatelskie oraz redakcja miesięcznika "Monitor Unii Europejskiej". Piotr Bajor z kapituły przyznającej dyplomy podkreślił, że nagroda przyznawana jest za wybitne zasługi dla dorobku kraju i Europy. Czy Bozena Walter bedzie polskim kandydatem do pokojowej Nagrody Nobla? Fundacja TVN, w ktorej dziala jejmość dobrodziejka, zbiera kase od innych na zbozne cele. TVN finansuje tylko dzialalnosc biezaca fundacji (biura, zyrandole itd). Fundacja TVN zebrala nastepujace sumy: 13 milionow PLN w 2005 roku, 14 milionow PLN w 2006 roku, 16 milionow w 2007 roku, 21 milionow w 2008 roku i 21 milionow PLN w 2009 roku. Brak danych za rok 2010. Czyli w ciagu pieciu lat (2005-2009) Fundacja dobrodziejki zebrala 85 milionow PLN. Dla porownania panowie Walter, Wejchert, Kostrzewa i Valsangiacomo wyplacili sobie 100 milionow PLN pensji i dodatkow tylko w roku ksiegowym 2009 (w 2010 bylo tego 75 milionow PLN). Sam samolot Falcon ktory wozi tu i tam mosci dobrodziejow z ITI kosztuje 140 milionow PLN. Fundacja TVN zgarnia za to czesc kasy z 1% naszych podatkow. Wedlug danych Ministerstwa Finansów pieniądze z 1 proc. podatku za 2008 roku dostało 6038 organizacji pożytku publicznego. Najwięcej - Fundacja Dzieciom "Zdążyć z Pomocą" - 61,9 mln PLN, fundacja Anny Dymnej Mimo Wszystko - 11,9 mln PLN, Fundacja Pomocy Osobom Niepełnosprawnym "Słoneczko" - 7,6 mln PLN i Fundacja TVN "Nie Jesteś Sam" - 6,3 mln PLN. Polskie spoleczenstwo jest z pewnoscia dumne z tego, ze finansuje tak zbozna fundacje jak Fundacja TVN. Ale najgorzej jest, kiedy ciemny lud probuje sam uszczknac cos z Fundacji TVN, wtedy odsylany jest z kwitkiem. Nie beda sie maluczcy wpychac na salon dobroczynnosci z jakimis prosbami.

From: Kubecka Aneta <A.Kubecka@tvn.pl>

To: Maria Amiri <amiri_maria@yahoo.com>

Sent: Fri, February 11, 2011 11:26:40 AM

Subject: RE: Pomoc dla Afganki w Polsce- proteza

Szanowna Pani, Bardzo nam przykro, ale niestety nie możemy pomóc w opisanej przez Panią sprawie. Maila wysłaliśmy do redakcji programu ,,UWAGA''. Być może będą mogli nagłośnić sprawę i dzięki temu uzyskacie Państwo pomoc.

Pozdrawiamy serdecznie, Fundacja TVN Stanislas Balcerac

Ostatnia wieczerza?

1. Dwudniowy szczyt w Brukseli rozpoczął się wczoraj od uroczystej kolacji. Stan napięcia i głębokie różnice pomiędzy poszczególnymi krajami mogą spowodować, że będzie to swoista ostatnia wieczerza w gronie prezydentów i szefów rządów 27 państw członkowskich. Wydaje się, że Niemcy i Francuzi mają uzgodnione wspólne stanowisko, choć jeszcze do niedawna ich koncepcje ratowania strefy euro bardzo się różniły. Forsują wspólną politykę fiskalną i automatyczne sankcje za przekroczenie deficytu sektora finansów publicznych powyżej 3% PKB. Wspólna polityka fiskalna to między innymi ujednolicenie podatku dochodowego od osób prawnych w skali całej Unii Europejskiej, o czym Niemcy i Francuzi marzą od dawna. Na forum instytucji unijnych w szczególności Parlamentu Europejskiego od wielu lat wykazywali, że niższe stawki podatku dochodowego od firm na przykład na Cyprze (10%), w Irlandii (12,5%), czy w Polsce (19%), od tych w Niemczech (30-32% w zależności od landu) czy Francji (33,33%), powodują konkurencję podatkową, która likwiduje u nich miejsca pracy. Ale kilka lat temu nawet debata o wspólnych zasadach ustalania podstawy opodatkowania w tym podatku wywoływała tak ogromny sprzeciw państw słabiej rozwiniętych, że jakiekolwiek próby ujednolicenia tego podatku, spełzły na niczym. Teraz Niemcy i Francja chcą załatwiają całość spraw związanych z podatkami za jednym zamachem, strasząc konkurencję podatkową, krachem strefy euro z apokaliptycznymi konsekwencjami.

2. Kolejna ważna kwestia, która niejako przy okazji miałaby by być przeforsowana to nowy podatek od transakcji finansowych, który miałby być dochodem budżetu UE, a dochody z tego tytułu szacowane są przynajmniej 50 mld euro rocznie. Tyle tylko, że zdecydowaną część tego podatku zapłaciłoby londyńskie city i dlatego W. Brytania jest mu fundamentalnie przeciwna. Jeżeli to rozwiązanie znajdzie się propozycjach niemiecko-francuskich do Premier Cameron już zapowiedział veto, wobec wszystkich propozycji zmian traktatowych. W tej dziedzinie Anglików wspierają Szwedzi.

3. Wspólna polityka fiskalna to także konieczność „opiniowania” budżetów narodowych w Brukseli, zanim zajmą się nimi parlamenty poszczególnych krajów członkowskich. Zapowiadając tę propozycję Niemcy i Francuzi mówili tylko o opiniowaniu budżetów, a teraz coraz mocniej mówią także o tym, że parlamenty narodowe musiałby uwzględnić poprawki budżetowe naniesione przez KE. Logiczne, bo inaczej całe to opiniowanie nie miałoby sensu. Tyle tylko, że przyjęcie takiego rozwiązania prawie całkowicie ubezwłasnowolnia rządy państw członkowskich, a także ich parlamenty i w konsekwencji godzi w podstawy demokracji. Nie podoba się to wielu krajom, ale na razie publicznie nie padły jakieś zdecydowane sprzeciwy.

4. Jest jeszcze jedna kwestia, z której politycy w tym także ci reprezentujący nasz kraj nie do końca zdają sobie sprawę. Rachunkowość budżetowa i ta unijna i ta nasza zawiera rozwiązanie, które jest szczególnie niekorzystne dla krajów na dorobku takich jak Polska z zapóźnioną infrastrukturą techniczną, ochrony środowiska, telekomunikacji, informatyczną, wreszcie edukacyjną i naukową. Otóż w budżecie wydatki tak zwane bieżące jak i te rozwojowe kwalifikuje się jednakowo, jako wydatki powodujące deficyt, gdy brakuje dochodów budżetowych na ich pokrycie. Inaczej jest w przedsiębiorstwach, jeżeli pojawia się dobry pomysł inwestycyjny, są pracownicy i jest zidentyfikowany popyt na przyszłe dobra i usługi, które będą dzięki tej inwestycji wytwarzane, przedsiębiorstwo bierze kredyt i nikt go nie rozlicza z wielkości kredytu tylko z przyszłych wyników finansowych pochodzących z tej inwestycji. Przy naszym poziomie rozwoju gospodarczego, aby w budżecie pojawiły się wydatki o charakterze rozwojowym niepowodujące deficytu, musimy albo prawie nie mieć wydatków na cele społeczne albo też podwyższać podatki. Głębokie cięcia wydatków socjalnych przy takim poziomie biedy w Polsce, nie są możliwe. Podwyżki podatków i składek będą zarzynały naszą gospodarkę. Pozostaje tylko pożyczanie na cele rozwojowe albo zapaść infrastrukturalna w każdej dziedzinie życia.

5. Jeżeli szefowie rządów szczególnie tych mniej zamożnych krajów, zdadzą sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji rozwiązań proponowanych przez duet niemiecko-francuski tylko w zakresie wspólnej polityki fiskalnej, to wczorajsze wieczorne przyjęcie powinno być ostatnią wieczerzą w tym składzie. Jeżeli jednak Angeli Merkel i Nicolasowi Sarkozy uda się przestraszyć swoich kolegów z pozostałych rządów, to być może ci mniej zamożni będą musieli także wziąć na swoje barki finansowanie góry długów, która powstała przez ostatnie 10 lat głównie dzięki warunkom jakie stworzyło wprowadzenie w UE wspólnej waluty. Zbigniew Kuźmiuk

Krzysztof Rybiński: i po szczycie. "Szczyt liderów Unii Europejskiej poniósł sromotną porażkę" Szczyt liderów Unii Europejskiej poniósł sromotną porażkę, uzgodniono, że coś się uzgodni w marcu przyszłego roku, oraz że ma być zrzutka 200 mld euro do MFW, który z powrotem pożyczy te pieniądze Europie. Polska też ma uczestniczyć w tej zrzutce, jak sugerował trzeci najlepszy minister finansów Europy. A mówiłem publicznie, że lepiej nie siedzieć przy stole, kiedy w kółko puszczają kapelusz żeby zrobić zrzutkę na leczenie dla nałogowego dłużnika. Z dobrych wiadomości dla rynków mamy wypowiedź prezesa EBC, który nazwał ustalenia krokiem we właściwym kierunku, co rynki na pewno zinterpretują, jako gotowość do dalszych interwencyjnych zakupów obligacji Włoch. Najlepszym komentarzem do wyników szczytu jest fragment piosenki, Sami Wiecie Czyjej:

Ci przywiązani dymem materaców,

Przepowiadają życia swego słowa.

Nam pod nogami żarzą się posadzki,

Deszcz iskier czerwonych osiada na głowach.

Dym coraz gęstszy, obcy ktoś się wdziera,

A my wciśnięci w najdalszy sali kąt.

Tędy! – Wrzeszczy – Niech was jasna cholera!

A my nie chcemy uciekać stąd!

A my nie chcemy uciekać stąd!

Krzyczymy w szale wściekłości i pokory

Stanął w ogniu nasz wielki dom!

Dom dla psychicznie i nerwowo chorych!

A teraz czekamy na ruch agencji ratingowych. FrAAAncja czeka najbardziej.

Dziennik Krzysztofa Rybińskiego

Prawica wytrzebiona Ludzie dobrej woli, których w naszym nieszczęśliwym kraju, podobnie zresztą, jak w wielu innych nieszczęśliwych krajach, nie brakuje, ubolewają nad zagadkową niemożnością stworzenia jakiejś „silnej formacji prawicowej” a ostatecznie - nawet „centroprawicowej”. Ileż takich prób podejmowano - że przypomnę „Zjednoczenie Chrześcijańsko Narodowe”, którego wybitny przedstawiciel Stefan Niesiołowski na starość (starość nie radość), na łaskawym chlebie, podobnie jak nieco młodszy od niego Jan Filip Libicki, biega obecnie za chłopaka do pyskowania w Platformie Obywatelskiej, czy „Akcję Wyborczą Solidarność”, która po rozdzieleniu między siebie synekur utworzonych w następstwie czterech wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Buzka zniknęła z politycznej sceny jak sól w ukropie, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu? Próżno zachodzić w głowę („zachodzim w um z Podgornym Kolą”), dlaczego tak się dzieje, chyba żeby popaść w sprośne błędy Niebu obrzydłe, odwołując się do jednej z teorii spiskowych - tej mianowicie, która głosi, że ta cała „scena polityczna” to rzeczywiście scena, rodzaj dekoracji, na której występują aktorzy, grający w sztuce napisanej i reżyserowanej zza kulis, przez kogo innego - tylko najwyżej czasami trochę sobie dla rozmaitości improwizujący na własną rękę - ale, ma się rozumieć, w granicach wyznaczonych przez instynkt samozachowawczy. Teorie spiskowe, są jednak przez - jak to nazywa Pismo Święte - „mądrych i roztropnych” zdecydowanie potępione - chociaż niekiedy ogłaszane są okresowe dyspensy. Na przykład, kiedy Rywin przyjdzie do Michnika, to nie tylko wolno, ale nawet trzeba wierzyć w straszliwy spisek przeciwko „Agorze” - ale zasadniczo w spiski wierzyć nie wolno pod rygorem utraty nie tylko przyzwoitości, ale nawet - rozumu. Niechęć do teorii spiskowych jest rzeczywiście racjonalna i to nawet z dwóch powodów. Po pierwsze, ukryci za kulisami reżyserowie, właśnie, dlatego się ukrywają, by na teatralnej publiczności wywołać wrażenie autentyczności tego, co dzieje się na scenie. Im bardziej publiczność myśli, że uwijający się i krzątający po politycznej scenie aktorzy przedstawiają rzeczywistość, tym łatwiej reżyserom wodzić ją za nos i okradać, bez przerywania snu. Dlatego zaprzeczanie istnieniu spisków niewątpliwie leży w ich żywotnym interesie - i to zadanie spoczywa na mediach przez nich właśnie kontrolowanych. Podobnie Umiłowani Przywódcy - owi krzątający się po scenie aktorzy. Możliwe, że część z nich nawet nie wie, że tylko statystuje w widowisku i nadymając się pychą myśli, że to wszystko naprawdę. Inni jednak wiedzą, ale, w jakim niby celu mieliby to ujawniać teatralnej publiczności, przynajmniej w połowie (taka mniej więcej jest od lat frekwencja wyborcza) uważającej ich za autentycznych Umiłowanych Przywódców? Ale oto coś się zmienia, bo - jak zauważył kolega Rafał Ziemkiewicz w zamieszczonym w „Rzeczpospolitej” artykule „Antysemici, won z prawicy!” - „Marsz Niepodległości dodał narodowcom skrzydeł”. Warto zwrócić uwagę, że zanim jeszcze to się okazało, proroctwa musiały wspierać generała Sławomira Petelickiego, co to wstąpił do SB by spełniać dobre uczynki, bo zapowiedział swoje w Marszu uczestnictwo - jak się domyślam - na jego czele, bo chyba nie na szarym końcu? Jednak jakieś zagadkowe przyczyny sprawiły, że nie tylko nie stanął na czele, ale, jak się wydaje, w ogóle się na Marszu nie pojawił. Nie żeby przeląkł się niemieckich, czy tubylczych antyfaszystów - co to, to nie; takie przypuszczenie byłoby w najwyższym stopniu niegrzeczne, podobnie jak przypuszczenie, że ktoś mu zabronił - zatem o absencji generała musiały zdecydować jakieś Przyczyny Wyższego Rzędu. Nie czas ani miejsce, by tutaj ich dociekać, ale sama możliwość istnienia zagadkowych Przyczyn Wyższego Rzędu pokazuje, że i otaczająca nas coraz ciaśniej rzeczywistość też może być wielopiętrowa. Mniejsza jednak o teorie spiskowe, bo kolega Ziemkiewicz z poczciwości próbuje oczyścić nacjonalizm ze sprośnych błędów Niebu obrzydłych - żeby potencjalni uczestnicy przyszłych Marszów Niepodległości (nawiasem mówiąc - to świetny pomysł, by dorocznymi Marszami Niepodległości zastąpić niepodległość, której wyrzekliśmy się de facto, akceptując w 2003 roku Anschluss, a zwłaszcza - 10 października 2009 roku, ratyfikując traktat lizboński) uczestniczyli w nim jeśli nie w stanie łaski, to przynajmniej - w stanie wolnym od obciążeń. Powiada tedy, że „nacjonalizmy (...) były produktem odwrócenia się Zachodu od Kościoła i gorącej wiary w naukę. Ich faktycznym ojcem był Karol Darwin, ze swą teorią doboru naturalnego, którą łatwo zaadaptowano do społeczeństw. >Naukowo udowodniła< ona, że postęp, rozwój ludzkości, odbywa się w drodze eliminowania nacji gorszych przez lepsze.” Wszystko, zatem gra i koliduje - jak powiadają gitowcy - tylko jest jeden problem. Otóż Karol Darwin opublikował swoją teorię („O powstawaniu gatunków”) dopiero w roku 1859, podczas gdy historyczny triumf zasady nacjonalistycznej w Europie w postaci „Wiosny Ludów” przypada na lata 1848-1849. Wygląda na to, że wbrew temu, co przypuszcza kolega Rafał Ziemkiewicz, Karol Darwin nie mógł być ojcem nacjonalizmu, skoro zatriumfował on w Europie i to w postaci masowych rozruchów, na długo przedtem, zanim pojawiło się jego dzieło i zanim nie tylko ludowe masy, ale nawet ludzie wykształceni mogli się z nim zapoznać. Ale bo też nacjonalizm wcale nie polega na przekonaniu, iż rozwój ludzkości odbywa się w drodze eliminowania nacji gorszych przez lepsze, tylko na przekonaniu, że każda wspólnota etniczna powinna się politycznie zorganizować w państwo - właśnie narodowe. Taki pogląd czasami bywa słuszny, a czasami - niekoniecznie. Na przykład mało, kto wątpi - może z wyjątkiem postępaków, co to myślą, że „jedna rasa - ludzka rasa” i że „wszyscy ludzie będą braćmi” - że Polacy, jako wspólnota etniczna, powinni zorganizować się w państwo. Natomiast czy to samo powinni uczynić Kurpie, Górale, albo Ślązacy - tu wątpiących jest znacznie więcej. Nacjonalizm nie ma, zatem cech demonicznych, jakie zdaje się przypisywać mu kolega Ziemkiewicz. Porównując tę ideologię do życia rodzinnego można powiedzieć, że odpowiada ona przekonaniu ojca rodziny, iż ma obowiązki przede wszystkim wobec własnych dzieci, a dopiero potem, w drugiej kolejności - wobec cudzych. Demoniczny staje się szowinizm, będący zaaplikowaniem teorii Darwina do nacjonalizmu. Pozostając przy naszym porównaniu można scharakteryzować szowinizm, jako postępowanie ojca rodziny, który w trosce o zapewnienie lepszego startu własnym dzieciom, zaczyna mordować dzieci cudze. Skoro tedy wyjaśniliśmy sobie, czym tak naprawdę jest nacjonalizm i czym się różni od zaszczepionego na jego pniu szowinizmu, spróbujmy zająć się antysemityzmem. Kolega Ziemkiewicz uważa antysemityzm za „grzech” i określa go, jako „rasową nienawiść”, która jest „podłością”, a w każdym razie - „głupotą”. Dlaczego tylko rasowa nienawiść ma być „podłością”, czy „głupotą” i to w sposób tak oczywisty, że kolega Ziemkiewicz nawet nie próbuje tego uzasadniać - a już, dajmy na to, nienawiść klasowa, tak bardzo hołubiona w swoim czasie przez marksistów-leninistów - niekoniecznie - trudno zgadnąć. Rasy, cokolwiek by o nich nie powiedzieć - istnieją naprawdę, co w przypadku „klas” już nie jest takie pewne - chociaż oczywiście marksistowscy mełamedzi zbudowali na ten temat całą straszliwą wiedzę, rozróżniając („rozróżniamy trzy zapachy: z...” no, mniejsza z tym) na przykład między „klasą w sobie” a „klasą dla siebie”. Ale cóż; sam znałem profesorów, co to doktoryzowali się i habilitowali z „centralizmu demokratycznego”, a więc czegoś, czego nigdy nie było, nie ma i nie będzie. Zatem skoro rasy rzeczywiście istnieją, to, dlaczego emocjonalny stosunek jednej do drugiej - niekoniecznie zaraz „nienawiść”, bo rozumiem, że już została zakazana - ale na przykład - uwielbienie jednej rasy dla drugiej rasy miałoby być „podłością”, a co najmniej - „głupotą”? Nie ma chyba żadnego powodu, by tak uważać - ale w takim razie - dlaczego jeden rodzaj emocjonalnego stosunku miedzy rasami ma być dozwolony, a inny - zabroniony pod rygorem zakwestionowania władz umysłowych? Czy kolega Rafał nie poddał się, aby - oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” - terrorowi politycznej poprawności? A w ogóle czy aby na pewno antysemityzm jest rodzajem rasowej nienawiści? To też wcale nie jest pewne, bo klasyczna definicja antysemityzmu głosi, iż jest to pogląd, jakoby „wszystkiemu” winni byli Żydzi. Być może, że są ludzie, którzy tak myślą, ale nie sądzę, żeby było ich wielu. Pogląd taki, bowiem nie wytrzymuje krytyki już na pierwszy rzut oka. Na świecie, bowiem zdarzają się wybuchy wulkanów, trzęsienia ziemi, fale tsunami, powodzie i wielkie pożary - i z tego, co wiemy, to Żydzi w ogóle nie mają z tym nic wspólnego - chyba, że przypadkowo któryś z nich padnie ofiarą takiego kataklizmu. Tymczasem środowisko skupione wokół „Gazety Wyborczej” oskarża o antysemityzm bardzo wielu ludzi - w tej liczbie na przykład mnie - chociaż ja wcale nie uważam, by Żydzi byli winni „wszystkiemu”. Najwyraźniej w swoich oskarżeniach kierują się jakimś innym kryterium, jakąś inną definicją antysemityzmu. Ks. Waldemar Chrostowski dał kiedyś do zrozumienia, że te oskażenia o antysemityzm są kierowane nie przeciwko osobom, które uważają, jakoby Żydzi byli winni „wszystkiemu”, tylko - przeciwko osobom, których Żydzi nie lubią. A z jakich powodów mogą ich nie lubić? Wyjaśnię to na swoim przykładzie. Klangor przeciwko mnie i oskarżenia o antysemityzm pojawiły się po nadanym na antenie Radia Maryja felietonie ostrzegającym przed żądaniami haraczu, jakie wysunęli wobec Polski przedstawiciele żydowskich organizacji przemysłu holokaustu i informującym, że ówczesny premier Kazimierz Marcinkiewicz obiecał dyrektorowi Dawidowi Harrisowi, że te żądania zostaną spełnione jeszcze w 2006 roku. Ujawnienie tej sprawy w atmosferze skandalu prawdopodobnie przyczyniło się do tego, że realizacja żądań żydowskich organizacji przemysłu holokaustu nie nastąpiła aż do dnia dzisiejszego. W tej sytuacji nie dziwię się, że ci Żydzi, którzy na ten haracz liczyli, mogą mnie nie lubić. Czy jednak nie lubią mnie z powodu „nienawiści rasowej”? Ani z mojej, ani - jak sądzę - z ich strony takiego stosunku emocjonalnego nie ma. Jeśli się na mnie złoszczą - a niewątpliwie tak jest - to nie z powodów rasowych, tylko raczej, dlatego, że popsułem im taki znakomity interes. Czy jednak w takim razie i kolega Ziemkiewicz nie myli, aby antysemityzmu ze zwyczajną spostrzegawczością? Ale na tym nie koniec, bo przytoczony przykład pokazuje, że ani kolega Ziemkiewicz, ani „narodowcy”, ani wreszcie ja - nie decydujemy o tym, co jest antysemityzmem, a co nie. O tym decydują przedstawiciele środowisk żydowskich, które tego monopolu strzegą, co najmniej tak samo, jak wyjątkowości holokaustu. Jeśli zatem kolega Ziemkiewicz postuluje wyświecenie antysemitów z szeregów prawicy, to w tej sytuacji może oznaczać to tylko jedno - zgodę na to, by o kształcie prawicy politycznej w Polsce decydowały środowiska żydowskie. Inaczej mówiąc - zgodę na to, by prawica w Polsce była przez niekoncesjonowana. Endecja nigdy się takiemu koncesjonowaniu nie poddała, więc czy dostrzegając „bezsensowną żydofobię w endeckiej tradycji” kolega Ziemkiewicz nie ma przypadkiem na myśli właśnie tamtej odmowy poddania się takiemu cenzurowaniu? Nie jest to wykluczone, bo pisze, że jeśli dzisiejsza prawica pozbędzie się tamtych „obciążeń” i to „jak najszybciej”, to ma przed sobą „wielką przyszłość”? Trudno mi pojąć, na czym ta „wielka przyszłość” ma polegać w sytuacji, gdy właśnie na początku kończącego się wkrótce roku Izrael stanął na czele operacji „odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej”, gdzie w stosunku do Polski kierowane są roszczenia szacowane na 60-65 mld dolarów. Czyżby nieobecność na prawicy „antysemitów” miała ułatwić tę operację? Wykluczyć tego nie można. Taka wytrzebiona prawica rzeczywiście mogłaby zostać zatwierdzona - przynajmniej do czasu zakończenia operacji „odzyskiwania”. Później już chyba nie byłaby nikomu potrzebna, nieprawdaż? SM

Czy Ziemkiewicz przyłączył się do salonu? Nie ukrywam, że czuję się, jakbym dostał sztyletem w plecy- pisze w odpowiedzi Rafałowi Ziemkiewiczowi, Janusz Korwin Mikke i pyta czy autor „Michnikowszczyzny” przyłączył się do salonu? Cała sprawa dotyczy wystąpienia Rafała Ziemkiewicza na KUL-u; wówczas jeden z sympatyków Nowej Prawicy zapytał czy słabe wyniki Korwina wynikają z jego nieobecności w mediach. Ziemkiewicz wyśmiał tą tezę i powiedział, że Korwin swoimi wypowiedziami ośmiesza siebie oraz środowisko polityczne, które reprezentuje: „Nie ma lepszego sposobu na zniszczenie Korwina od zaproszenia go do studia i pozwolenia gadać”- powiedział autor „Polactwa”. Te słowa zabolały Korwina-Mikke, który odpowiedział Ziemkiewiczowi na swoim blogu: „P.Rafała A. Ziemkiewicza zawsze uważałem za sojusznika”- pisze JKM już na samym początku, po czym dodaje: „gdyby chodziło o kogoś z PO lub PiS”- to bym machnął ręką”. Janusz Korwin-Mikke tłumaczy, że wbrew temu, co mówi Ziemkiewicz, nieobecność w mediach ma kolosalne znaczenie dla jego wyniku wyborczego: „Otóż twierdzę, że gdyby media wpuściły mnie do studia i dały połowę tego czasu, który ma WCzc.Lech Kaczyński i gdybym połowę tego czasu mówił tylko na te trzy wymienione tematy – to spokojnie byśmy osiągnęli te 15%.Bo w d***kracji trzeba po prostu ISTNIEĆ. A dla mas istnieją tylko ci, co są w telewizji”. Korwin w dalszym ciągu upiera się, że nie należy się wycofywać ze słów o Piłsudskim (według JKM jest takim samym faszystą, co Hitler, ponieważ wprowadził podobnej wysokości podatki). Co więcej, Korwin uważa, że poruszając ten wątek wygrałby wybory: „Twierdzę wszędzie, że za Hitlera podatki były prawie trzy razy niższe, niż za Kaczyńskiego-Tuska-Kwaśniewskiego (za faszysty Piłsudskiego były mniej-więcej takie same, jak za narodowego socjalisty Hitlera) – i NIKT tego nie podważył. Bo to jest prawda. I gdybym mógł tę prawdę rzeczywiście w telewizji głosić najlepiej trzy razy dziennie – to bym te wybory wygrał. Bo to jest argument druzgocący”(lider KNP uważa, że Hitler był reprezentantem lewicy, a dla większości opinii publicznej jest symbolem skrajnej prawicy; Korwin w odkłamaniu tego wizerunku upatruje swoich szans zwycięstwa). Inne zdanie ma w tej sprawie Ziemkiewicz, który uważa, że od lat tego typu wypowiedziami Korwin sobie szkodzi. Publicysta „Rzeczpospolitej” podaje przykłady popularnych gaf Korwina:

1) Porównywanie Piłsudskiego do Hitlera, ze względu na wysokie podatki

2) Twierdzenie, że „społeczeństwo katolickie” jest pogańskie, czego dowodem jest kult „Matki Boskiej”

3) Postulat rozdzielenia dzieci zdrowych od niepełnosprawnych („z kim się zadajesz taki się stajesz” , wg Korwina ta zasada funkcjonuje również w tym przypadku”)

Zdaniem JKM postawione zarzuty przez RAZ są nieprawdziwe oraz niesprawiedliwe: „Czasem pojawiam się w SuperStacji, kilka razy w PolSat News, bardzo rzadko w TVN24 i czasem w TVP3? Bardzo łatwo to prześledzić, – więc proszę, by RAZ pokazał, gdzie w tych telewizyjnych wypowiedziach mówiłem o tym, że „kult Matki Boskiej jest kultem pogańskim”, „Józef Piłsudski był gorszym faszystą od Adolfa Hitlera, bo pobierał większe podatki” i że „dzieci pełnosprawne zarażają się od niepełnosprawnych” – a jeśli nie znajdzie, to proszę, by swoją wypowiedź łaskawie sprostował”- pisze lider KNP. Janusz Korwin Mikke oczekuje od Ziemkiewicza odpowiedzi, dlatego najprawdopodobniej sprawa nie skończy się tak szybko; chyba, że znany publicysta zlekceważy wypowiedzi ekscentrycznego polityka zgodnie, z, którymi znany pisarz „opowiada głupstwa”. Radzio

Kamiński: ta nagonka godzi w demokrację Platformie ta manifestacja nie jest na rękę. Boi się sytuacji, gdy jej działania są przedstawiane opinii publicznej bezpośrednio, prawdziwie – bez propagandowej otoczki. Dlatego politycy Platformy usiłują wytworzyć wokół marszu atmosferę grozy – mówi Mariusz Kamiński w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie”. Najgłośniejszą ostatnio inicjatywą Prawa i Sprawiedliwości jest zaplanowany na 13 grudnia Marsz Niepodległości i Solidarności. Opowie nam Pan więcej o tym wydarzeniu? Data ta to oczywiście rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Marsz ten będzie, więc formą uczczenia pamięci ofiar 13 grudnia. Jest to o tyle ważne, że większość zbrodni z tamtego okresu nie została do dziś rozliczona. Jednocześnie inicjatywa ta ma zwrócić uwagę opinii publicznej na skandaliczne stanowisko przedstawiciela polskiego rządu Radosława Sikorskiego, wyrażone w jego berlińskim wystąpieniu. Zaznaczył w nim gotowość Polski do kompromisu w sprawie podejścia do suwerenności naszego państwa w kontekście utworzenia europejskiego państwa federacyjnego. Złożenie tego typu deklaracji bez jakiejkolwiek debaty publicznej to sytuacja dotychczas niespotykana. O tak ważnych sprawach Tusk i Sikorski rozstrzygnęli w zaciszach gabinetów. Dziś już wiemy, że nawet prezydent Komorowski był zaskoczony ich działaniami. Pamiętajmy, że Polacy w referendum opowiedzieli się za unią suwerennych państw. Tymczasem Sikorski mówi, wprost, że budżety nie powinny być zatwierdzane przez parlamenty poszczególnych państw, ale przez brukselską biurokrację. W ten sposób pozbawia nas jednego z fundamentalnych atrybutów niepodległości. Zwróćmy uwagę, że te plany przedstawiane są tuż po wyborach parlamentarnych, nie w ich trakcie – PO znów oszukało Polaków.
Dlaczego sprzeciw wobec politycznych planów polskiego rządu łączyć z obchodami 13 grudnia? Czy nie jest to populistyczna analogia? 13 grudnia był momentem, kiedy władza za cel postawiła sobie ograniczenie suwerenności i wolności Polaków. Myślę, że kontekst ideowy jest tutaj czytelny. W żadnym wypadku marsz nie będzie konkurencją dla innych obchodów, tylko ich ważnym uzupełnieniem. Nasza inicjatywa wpisuje się w sytuację bieżącą, ale jest też formą hołdu wobec tych, którzy walczyli o niepodległą Polskę. Bierze w nim udział wielu najważniejszych działaczy PRL-owskiej opozycji, jak choćby państwo Gwiazdowie czy Romaszewscy.
Premier już zagroził wzmożonymi środkami policyjnymi. Rządzącym ta manifestacja nie jest na rękę. Boją się sytuacji, gdy ich działania będą przedstawiane opinii publicznej bezpośrednio, prawdziwie, bez propagandowej otoczki. Dlatego politycy Platformy usiłują wytworzyć wokół planowanych obchodów atmosferę grozy. Oczywiście tego typu nagonka uderza w podstawy demokratycznych standardów, czyli w prawo do gromadzenia się i głoszenia swoich poglądów.
Nie boicie się prowokacji? Tego typu zgromadzenia przyciągają czasami ludzi, którzy nie identyfikują się z celami manifestacji, a chcą jedynie dać upust swojemu temperamentowi. Będziemy mieli jednak własną służbę porządkową, współpracującą z policją. Nie dopuścimy do groźnych sytuacji.
Jakiej spodziewacie się frekwencji? Mam nadzieję, że będzie to duża, co najmniej kilkutysięczna demonstracja. Nie wykluczamy także w przyszłości dalszych manifestacji w tej sprawie.
Wróćmy do wystąpienia Sikorskiego. Jaki był jego cel? Sikorski i Tusk usiłują się w ten sposób wpisać w strategię polityki niemieckiej. To, co mówił nasz minister spraw zagranicznych, to powtórzenie postulatów podnoszonych przez polityków niemieckich. Przedstawiciele polskiego rządu robią za „użytecznych idiotów” Angeli Merkel. To oczywiste, że skutkiem projektu Unii Europejskiej zorganizowanej tak, jak postulują Niemcy i polski rząd, będzie niemiecka dominacja. Dlatego tak ważny jest głośny sprzeciw wobec planów Tuska. Niech o radykalności projektu premiera świadczy to, że – jak wspomniałem – nawet Bronisław Komorowski wydaje się zaskoczony tak daleko idącymi  deklaracjami.
Być może jest to działanie motywowane troską o własną przyszłość? Tusk publicznie stwierdził, że to jego ostatnia kadencja, jako premiera. Sikorski ubiegał się już bezskutecznie o funkcję sekretarza NATO. Obaj ci politycy mają gigantyczne aspiracje. Wygodne i prestiżowe posady w międzynarodowych strukturach są bardzo atrakcyjne, a de facto rozdają je dwa kraje – Francja i Niemcy.
Tymczasem PiS wróciło do niesłychanie emocjonalnej retoryki. Nie lepiej, zamiast mówić o IV Rzeszy, pokazać straty wynikające z polskiej zależności od Niemiec? Nie obawiacie się, że dla części Polaków ten opis może być nieczytelny bądź zniechęcający? Jest istotne, by używać argumentów różnego typu, w tym emocjonalnych – by poprzez szok zwrócić uwagę na problem. Przede wszystkim jednak powinny się liczyć argumenty merytoryczne. Wizja PiS-u i PO, co do przyszłości Polski w Unii Europejskiej jest skrajnie odmienna i dziś musimy to jak najmocniej zaakcentować oraz pokazać, do czego prowadzą działania Platformy. Nie dopuścimy jednak do tego, by język emocji zastąpił argumenty.
Jak więc wyglądają wasze dalsze plany? Chcemy rozpocząć debatę na wszystkich frontach. Problem jest niesłychanie poważny, dlatego będziemy prowadzili ją nie tylko w parlamencie, ale i na forum publicznym, na uniwersytetach, w formie cyklu dyskusji. Będziemy się też odwoływali do wszystkich obywateli.
Jaka więc jest dziś rola opozycji? Niestety polscy wyborcy nisko stawiają poprzeczkę partiom, szczególnie rządzącym. Cudowne obietnice przed wyborami, a za chwilę drastyczne podwyższanie wieku emerytalnego, podwyższanie podatków – tak wygląda taktyka PO. Rząd oszukiwanie Polaków traktuje, jako miarę swojej skuteczności. Rolą opozycji w tej sytuacji jest konsekwentna walka o prawdę w życiu publicznym. Powinna mieć w tym wsparcie mediów, patrzących władzy na ręce. Niestety tak nie jest. Kiedyś wolność słowa była fundamentem mediów, dziennikarze byli tzw. czwartą władzą – dziś ten etos zanika. Na szczęście wciąż funkcjonują enklawy wolności, które opisują rzeczywistość taką, jaka ona jest. Przykładem na to jest „Gazeta Polska Codziennie”. Dawid Wildstein, Samuel Pereira

11 grudnia 2011 Abonament telewizyjny wliczyć w cenę odkurzacza.. - tak chyba byłoby najlepiej, choć jeszcze lepiej byłoby wliczyć go w cenę pralki, albo w cenę mikrofalówki. Na razie Krajowa Rada Radiofonii i TV rozważa pomysł wliczenia abonamentu telewizyjno- radiowego w cenę prądu, bo cena utrzymania nowej cenzury, po likwidacji cenzury na Mysiej - czyli KRRiTV wliczona jest w budżet socjalistycznego państwa i zapisana w Konstytucji III Rzeczpospolitej. Żeby byle, jaka większość nie mogła zlikwidować tego nonsensu, jakim jest KRRiTV. Bo prawdę i zdrowy rozsądek w demokracji ustala się w drodze większości.. I zawsze wychodzi głupota.. W każdym razie gospodyni domowa odkurzająca mieszkanie, będzie nieświadomym płatnikiem abonamentu radiowo- telewizyjnego; im więcej będzie odkurzała, tym więcej zapłaci za to, co ogląda jej mąż, no i ona - seriali.. To znaczy propagandy poukrywanej w serialach. Chociaż do końca nie wiem, czy abonament będzie uzależniony od ilości zużytego prądu, czy też elektrownie będą przepompownią podatku od posiadania telewizora w formie stałej.. Tak jak stacje benzynowe są przepompownią podatków i są stacjami podatków i w pewnym sensie reprezentują urzędy skarbowe, tyle tylko, że trzeba nalać sobie benzyny lub oleju opałowego, pardon - oleju napędowego, bo oleju opałowego nie wolno lać do swojego samochodu(????). Dziwne? W wolnym rzekomo kraju mieszkańcy tego kraju nie mogą sobie nalać do baku, co im się podoba.. To znaczy, kraj jest wolny – przynajmniej jak o tej wolności mówi propaganda, – ale ”obywatel” nigdy swojej wolności, danej mu przez Pana Boga, jak przyszedł na świat- nie odzyska. Bo” niewola to wolność”- jak twierdził patron mojego bloga- G. Orwell. No i wolność jest zbyt cenna, żeby nie trzeba było jej racjonować - jak z kolei twierdził towarzysz Ulijanow ps.. Lenin. Nie wiem tylko czy odkurzacze Sejmowe, też będą płaciły abonament telewizyjno – radiowy, ale zawsze mogą uzyskać ulgę.. Pod ręką jest większość sejmowa.. Można poprosić, żeby przegłosowała, w końcu marszałkiem Sejmu jest pani Ewa Kopacz, która położyła wielkie zasługi na polu „ reformowania” Służby Zdrowia, w której powstał jeszcze większy burdel niż był, i za to prawdopodobnie otrzymała synekurę Marszałka Sejmu od pana premiera Donalda Tuska. Służba zdrowia nadal pozostała skansenem komunistycznym, bezwłasnościowym i biurokratycznym i nic jej nie pomoże, oprócz rzecz jasna pieniędzy w nią pompowanych do końca socjalistycznego świata i o jeden dzień dłużej.. Pan Jurek Owsiak powinien w końcu odrzucić wszelkie przesądy i przestać ukrywać, co naprawdę sądzi o socjalizmie.. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy powinna grać na ratowanie w Polsce socjalizmu.. Do grającej szafy socjalizmu, niech każdy grosik wrzuci.. I niech się święci 1 Maja.. Niektórzy dostają w kraju równości - ulgi, zaprzeczające równości, co nikomu z rządzących i decydujących o rozwoju socjalizmu nie przeszkadza, tak jak niektórzy je dostaną po wejściu w nasze życie społeczno-polityczne akcyzy na węgiel, pogłębiając nierówności, ale w materii „homoseksualizm” równość postępuje jak najbardziej. W takiej kiedyś Wielkiej- Brytanii, homoseksualiści uzyskali kolejne zrównanie w prawach, tym razem rzecz dotyczy punktów krwiodawczych. Ci z nich, którzy nie utrzymywali stosunków homoseksualnych z innymi mężczyznami w ciągu ostatniego roku seksualnego, od odbytego stosunku odbytniczego, będą mogli oddawać krew (???) - co dotychczas nie było niemożliwe, także cała rzecz wyjdzie naprzeciw kobietom homoseksualnym, utrzymującym ryzykowne stosunki płciowe, w tym z osobami biseksualnymi, prostytutkami lub narkomanami. Na razie nie da się ustawowo oddzielić krwi oddawanej przez homoseksualistów, prostytutki i narkomanów, od krwi oddawanej przez ludzi niezwiązanych z tymi środowiskami społecznymi. Tak, że brytyjscy pacjenci będą zdani na krew z tych punktów i może krew ich zalać jak dowiedzą się, na jakie niebezpieczeństwo się wystawiają.. Coś pomiędzy HIV a AIDS… Ciekawi mnie jeden temat akcji równania homoseksualistów, narkomanów i prostytutek: jak rząd brytyjski będzie sprawdzał, czy homoseksualista nie oddawał się rozkoszom seksualnym w ciągu ostatniego roku homoseksualnego? Będzie musiał uwierzyć mu na słowo humoru, pardon - honoru, czy jak? W honorowych punktach krwiodawstwa.. U nas na razie nie ma takich pomysłów, ale jak w Wielkiej kiedyś Brytanii cała rzecz się sprawdzi, pan Arłukowicz. z dawnego Sojuszu Lewicy Demokratycznej, a obecnie Platformy Obywatelskiej- obecny szef resortu naszego Zdrowia szybciutko wprowadzi tę nowinkę na stacjach krwiodawstwa honorowego.. Na razie „nasz” rząd przymierza się do wyfutrowania Międzynarodowego Funduszu Walutowego sumą horrendalną, bo sięgającą nawet 21,5 miliarda euro, w zależności od stanowiska Czech, Węgier i Szwecji. Jak Szwedzi, Czesi czy Węgrzy się nie dadzą wciągnąć w ten nonsens, to my zapłacimy całość w podskokach, czyli 21,5 miliarda euro, bo na kraje nienależące do strefy euro socjaliści przydzieli 50 miliardów euro zrzutki, żeby ratować prywatne banki niemieckie i francuskie? Bo w wariancie optymistycznym zapłacimy 12,5 miliarda euro.. To dużo pieniędzy, ale przecież na takiego „Tygrysa Europy”, jakim jesteśmy – to nie jest tak wiele.. Mogliśmy przecież zapłacić całe 200 miliardów euro na ratowanie strefy, do której nie należymy, na całe nasze szczęście.. Ale będziemy ją ratować.. To się nazywa prawdziwa przyjaźń.. Jedynie” głupi” Brytyjczycy nie chcą się dać zrzucać.. I jeszcze korzystają z „rabatu brytyjskiego”, który wywalczyła Żelazna Dama.. Bardzo mądra kobieta.. Kim jest tak naprawę pan Donald Tusk, że tak szasta naszymi pieniędzmi w obcych interesach? Chciałbym naprawdę zobaczyć dokumenty na jego temat znajdujące się niemieckim archiwum państwowym, których to dokumentów nie udostępniono dziennikarzom upadłego już tygodnika ’Wprost Przeciwnie”. Bardzo chciałbym zobaczyć.. Tym bardziej, że Polska- ‘na ratowanie miejsc pracy Opla w Gliwicach” przekaże 450 milionów euro (???) I to też jest zasługa „polskiego” premiera III Rzeczpospolitej.. Żebyśmy nie mogli się - jako Polacy- dowiedzieć wszystkiego o swoim ”premierze? Może w archiwach niemieckich są tam jakieś porażające informacje? W fabryce Opla Gliwicach pracuje 5000 osób.. Gdyby rozdać każdemu pracownikowi równą sumę z tych 450 milionów euro - każdy dostałby po 90 000 euro, czyli circa, po 405 000 złotych(!!!!) To czy nie lepiej rozdać im wszystkim po 400 000 złotych i zamknąć fabrykę, jako nieopłacalną? Chyba lepiej, bo firmę się otwiera po to, żeby zarabiała i przynosiła zyski, a nie po to, żeby do niej dopłacać i utrzymywać urojone miejsca pracy, kosztem zdychających firm drobnych i średnich. Oczywiście rosnące w Polsce podatki i koszty utrzymania firm, doprowadzają w końcu wszystkie firmy do bankructwa! Ale to będzie zasługa wszystkich kolejnych rządów.. Bo to nie rządy socjalistyczne są od rozwiązywania problemów w całym socjalistycznym świecie marzeń i utopii.. To socjalistyczne rządy są problemem! Problemem dla wszystkich narodów europejskich, które umierają pod ciężarem socjalizmu i rządów biurokracji międzynarodowej w tym bankierów bezwzględnych, którzy wysysają z narodów, ile tylko się da, przy pomocy usłużnych polityków.. A może abonament telewizyjno-radiowy i publiczny wliczyć w cenę głupoty obowiązującej w Europie, a szczególnie w Polsce? Mam oczywiście na myśli głupotę rządzących.. Bo jak nazwać te wszystkie wariactwa, którym rząd karmi nas, na co dzień..? Ani jednej normalnej decyzji w interesie Polski i nas.. To, że Trybunał Stanu dla nich wszystkich- to rzecz oczywista.. A potem wszyscy powinni zasiąść na ławie oskarżonych za zdradę stanu i okradanie własnego narodu.. Według Kodeksu Karnego.. „Kto przemocą……….…” WJR

Rafał Ziemkiewicz: „Nie ma u nas dwóch konkurencyjnych wizji Polski, jest jedna wizja Polski” (Wypowiedź Rafała Ziemkiewicza wygłoszona po projekcji filmu „Historia III RP”.) Różnie to teoretycy ujmują, ale jest taka teoria, według której na dłuższą metę wygrywa ten, kto jest w stanie świat objaśnić, pokazać, że rozumie w sposób przekonujący. I w tym kontekście wściekłość ludzi proszonych o podpisanie protestu przeciwko prywatyzacji SPEC-u, wynika z ich bezradności. Oni kompletnie nie rozumieją swojego świata, została im tylko wściekła nienawiść do pisowców, która wynika z faktu, że nie są w stanie objaśnić sobie świata. I muszą nadrabiać tą histerią. I nienawiścią do starszych, gorzej wykształconych i z mniejszych miejscowości. To jest oczywiście jednak znak, że sytuacja się zmieniła. To nie jest sytuacja z lat 90-tych, gdzie była potężna narracja tworzona przez wielkich „Michników”, przez autorytety, profesorów, noblistów, a z drugiej strony mieliśmy garstkę oszołomów, którzy mówili o Polsce. W tej chwili jest inaczej. Ta druga narracja – o Polsce – jest potępiona, obłożona tabu, że nie wolno mówić o historii, nie wolno przypominać, nie wolno wyciągać faktów. Ale z kolei po tej drugiej stronie – Michnikowej – jest tylko to, co pozwoliłem sobie nazwać pierdzeniem na wargach Boga i ojczyzny. To jedyne, co im zostało. Kiedy redaktor Pacewicz napisał powyborczy wstępniak udał się nam Palikot, to trafnie napisał. Palikot jest kwintesencją tego wszystkiego, do czego intelektualista Adam Michnik, totalny bankrut, doprowadził. Z tych całych wielkich idei, myśli, postępu, oświecenia nie zostało nic. Został gnój z Biłgoraja i nic poza tym. U nas nie ma dwóch konkurencyjnych wizji Polski, jest jedna wizja Polski i wściekłość, tych, którzy nie chcą jej przyjąć do wiadomości. Sytuacja, w której młody Żeromski, czy młody Dmowski opisywali, to była sytuacja, gdzie wydawało się, że naprawdę już Polski nie ma. A dwadzieścia, trzydzieści lat potem Polska się odrodziła. Obronili ją potomkowie tych samych chłopów, którzy obdzierali powstańców. Bo wojny dwudziestego roku wygrali Polacy siłami ludu polskiego. To był ogromny duch ludowy. Pamiętajmy, że teraz nie mamy żadnego przeciwnika, który jest w stanie z nami dyskutować. Jeśli nie rzucamy w siebie kamieniami, to okazuje się, że oni są totalnie bezbronni. Nie maja żadnego argumentu, żadnej wizji Polski. Jest taka postać z literatury Polski, jaką jest Stanisław Rembek. Zapomniany, nieszczęśliwy pisarz. Ma wstrząsające dzienniki z wojny bolszewickiej. Najbardziej wstrząsający jest moment, kiedy przyjechał tuż przed bitwą pod Warszawą do stolicy na przepustkę. I w tramwaju jacyś ludzie bluzgają na niego, plują i mu na mundur i krzyczą, że nienawidzą tej nowej Polski, że nas zniszczą, że bieda, że cara było lepiej. Motłoch polski też jest częścią historii, ale nie przeceniajmy jego siły. Jego można podjudzić, by demolował krzyż, gasił papierosy na ludziach. Ale on nie jest w stanie niczego konkurencyjnego stworzyć. Różne mamy wady, ale jako naród mamy jedną cechę nie do przecenienia. Jesteśmy nie do za….nia. wpolityce.pl

Niespodziewanie „huczna” rocznica 15 grudnia 1981 roku wieczorem skończył się strajk na Uniwersytecie Gdańskim. Duża grupa strajkujących wybrała się do stoczni. Nagle zostaliśmy w budynku sami. Prowadziliśmy nasłuch radiowy wojska i ZOMO. Dziesiątki rozmów, jedne kodowane, inne otwartym tekstem. Podejmowaliśmy próby rozkodowania, głównie zniekształcano głos przez wycięcie wąskiego pasma częstości, próbowaliśmy wychwycić istotne informacje z całej kakofonii nakładających się fragmentów rozmów, trwało przeszukiwanie częstości, lokalizacja rozmówców od Gdańska, Gdyni aż gdzieś w okolice Kościerzyny i Kartuz. Soczysty język dowódców starających się pozbierać oddziały, które im się rozjechały. Poszukiwania czołgu, który utknął gdzieś w zaspach pod Kartuzami albo Kościerzyną. A potem wiadomość, która nas zaniepokoiła: o wymianie oddziałów wojskowych i ściągnięciu dodatkowych sił ZOMO pod stocznię. Ostatnia ich rozmowa przyspieszyła zwinięcie interesu: przestrzegali się nawzajem, żeby tyle nie gadać, bo mogą być podsłuchiwani. Środek nocy, pusty budynek, światła tylko w naszych oknach. Zrobiło się nieswojo. Tylko poczekać na łącznika ze stoczni, przekazać mu informację o wymianie oddziałów i można rozejść się do domów, aby złapać trochę snu po trzech nieprzespanych nocach. Zdążyliśmy w ostatniej chwili, wychodziliśmy osobno bocznym wyjściem. Budził się szesnasty dzień grudnia – w siedemdziesiątym nie było tyle śniegu. Ledwie się położyłem, a już pobudka – stocznia spacyfikowana. Do Gdańska wybrałem się tramwajem krótko po dziesiątej. Piękny, mroźny i śnieżny dzień. W pobliżu Dworca Głównego ludzi było już bardzo dużo, w powietrzu unosił się charakterystyczny zapach świec dymnych. Jak wynikało z rozmów, chwilę wcześniej tłum został wyparty z ulicy Łagiewniki, a był już blisko Pomnika Poległych Stoczniowców. Chwilę temu, za kilka chwil – czas mierzyło się wówczas chwilami. Próbowałem znaleźć dojście do stoczni, wszystko było szczelnie obstawione przez milicję i w bocznych uliczkach łatwo było wpaść w łapy patrolu. Rozmawiali wszyscy ze wszystkimi, z małą przerwą na „bieg po zdrowie”, potem wracali i nieważne, że rozmówcy byli już inni. Z ust do ust przekazywano sobie informację, że msza, która miała odbyć się o 17:00 pod Pomnikiem, zostanie odprawiona przed Dworcem Głównym. Zostało trochę chwil do mszy, a że było bardzo zimno, poszedłem do przyjaciół „na Sempołowską.” Chciałem napić się się czegoś ciepłego i zasięgnąć języka. Dostałem nie tylko herbatę, ale zostałem nakarmiony. Niestety, nikt nie wiedział, co się dzieje ze strajkującymi zatrzymanymi w stoczni (wśród nich znajdował się też szwagier mojej żony). Koło trzeciej po południu wybraliśmy się z Julkiem pod dworzec. Tłum wyraźnie zgęstniał, był też znacznie lepiej zorganizowany. Od torowiska kolei podmiejskiej aż do kas biletowych ustawiła się „kolejka”. Kolejkowicze wybierali kamienie z torowiska, ustawiali się karnie w rządku i gdy dochodzili do budynku kas, wybiegali zza muru i rzucali kamieniami w stronę stojącego szpaleru ZOMO. I tak wkoło, po jakimś czasie zaczynało się już rozpoznawać sąsiadów. Gdy tyraliera ruszała do ataku, wszyscy zgodnie wyskakiwali i sypał się gęsty grad kamieni. Była to ciężka przeszkoda dla ZOMO, dlatego w stronę kolejki wysyłane były wzmocnione patrole. Tłum bronił się zawzięcie. Nagle, na wysokości bocznego wejścia do budynku dworcowego, padły strzały. Zapadła cisza, którą przerwał głos kilkunastoletniego chłopaka – „eeetam – ślepaki!”. Pamiętam ten głos do dziś. I ten atak odparto. Zatarte w pamięci urywki odtwarzam jak sceny z filmu – latające puszki z gazem, syk, łomot pał po tarczach, wycie syren, potem śpiew tysiąckrotnie wzmocniony, reflektory, fale ludzi przelewające się między budynkami dworca. Zdezorientowany starszy mężczyzna z teczką, zasłaniając ręką oczy przed gazem trafił na ziemię niczyją pomiędzy szpalerem ZOMO a nami. Wędrował zakosami wśród obłoków gazu, głuchy na głosy z tłumu. Przeszedł, zniknął gdzieś w okolicach hotelu Monopol. Między godziną piątą a szóstą po południu tłum zgęstniał, po skończonej pracy ludzie przybywali na zapowiadaną dużo wcześniej mszę w rocznicę Grudnia’70. Lepszej oprawy żaden scenarzysta by nie wymyślił. Pod Pomnik! Na mszę! – tłum zaczął spychać ZOMO w stronę stoczni. Rozeszły się pogłoski, że na zapleczu hotelu Monopol wpadło w ręce naszych parę skrzynek z gazem łzawiącym. Pojawiła się nadzieja, że dotrzemy pod Pomnik. Wówczas zobaczyliśmy nad dworcem helikopter, z którego zrzucano ładunki z gazem i linia frontu ponownie zastygła pomiędzy Zieleniakiem a dworcem. Gdzieś około dwudziestej, gdy najbardziej zziębnięci i zmęczeni zaczęli powoli się wycofywać, od strony Huciska nadjechał czołg, który z rykiem silników zaczął się wpychać w tłum. Ludzie ustępowali niechętnie i wtedy padł strzał. Z budek z kwiatami koło klubu „Żak” posypały się wszystkie szyby. Po pierwszej panice wśród zgromadzonych, do czołgu podeszła grupka kilkunastoletnich chłopców, którzy zaczęli się głośno zastanawiać, gdzie i czym najlepiej go podpalić. Jedyne, co im się udało, to wygaszenie paniki. Tylko na chwilę, bo zaraz rozległy się ostrzegawcze krzyki, że od Leningradzkiej nadjeżdża kolumna BWP (Bojowe Wozy Piechoty). Należało się jak najszybciej ewakuować, bo razem z BWP pojawiły nowe oddziały ZOMO. Pogubiliśmy się z Julkiem, ja ruszyłem w stronę Długiej. Były już tam pierwsze patrole ZOMO, na które z okien niektórych kamienic polała się woda. Nie wiem, czy ktokolwiek był w stanie oszacować liczbę osób, które tego dnia, od rana do późnego wieczora, przewinęły się przez centrum Gdańska. Wczesnym popołudniem pomiędzy dworcem i hotelem Monopol, jak okiem sięgnąć było mrowie ludzi: głowa przy głowie, czapka przy czapce, dopiero na wysokości „Żaka” widać było prześwity. Ludzie przychodzili, wpadali na chwilę do domu lub do znajomych na łyk ciepłego, wracali… można było spotkać dawno niewidzianych znajomych. Następnego dnia, 17 grudnia, ludzi było mniej, ale za to o wiele bardziej zdeterminowanych, każdy wiedział już, po co idzie, co może go spotkać. Zamieszki zaczęły się póżniej, ale były bardziej zawzięte i trwały do późnych godzin nocnych. Dopiero później, w „internacie” dowiedziałem się, że większość osób zatrzymanych podczas rozbicia stoczni, szesnastego do południa przebywała jeszcze na jej terenie. Może lepiej, że o tym nie wiedzieliśmy. Kazimierz Nowaczyk

Rządzący boją się marszu 13 grudnia – Mariusz Kamiński Platformie ta manifestacja nie jest na rękę. Boi się sytuacji, gdy jej działania są przedstawiane opinii publicznej bezpośrednio, prawdziwie – bez propagandowej otoczki. Dlatego politycy Platformy usiłują wytworzyć wokół marszu atmosferę grozy – mówi Mariusz Kamiński w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie”.

Najgłośniejszą ostatnio inicjatywą Prawa i Sprawiedliwości jest zaplanowany na 13 grudnia Marsz Niepodległości i Solidarności. Opowie nam Pan więcej o tym wydarzeniu? Data ta to oczywiście rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Marsz ten będzie, więc formą uczczenia pamięci ofiar 13 grudnia. Jest to o tyle ważne, że większość zbrodni z tamtego okresu nie została do dziś rozliczona. Jednocześnie inicjatywa ta ma zwrócić uwagę opinii publicznej na skandaliczne stanowisko przedstawiciela polskiego rządu Radosława Sikorskiego, wyrażone w jego berlińskim wystąpieniu. Zaznaczył w nim gotowość Polski do kompromisu w sprawie podejścia do suwerenności naszego państwa w kontekście utworzenia europejskiego państwa federacyjnego. Złożenie tego typu deklaracji bez jakiejkolwiek debaty publicznej to sytuacja dotychczas niespotykana. O tak ważnych sprawach Tusk i Sikorski rozstrzygnęli w zaciszach gabinetów. Dziś już wiemy, że nawet prezydent Komorowski był zaskoczony ich działaniami. Pamiętajmy, że Polacy w referendum opowiedzieli się za unią suwerennych państw. Tymczasem Sikorski mówi, wprost, że budżety nie powinny być zatwierdzane przez parlamenty poszczególnych państw, ale przez brukselską biurokrację. W ten sposób pozbawia nas jednego z fundamentalnych atrybutów niepodległości. Zwróćmy uwagę, że te plany przedstawiane są tuż po wyborach parlamentarnych, nie w ich trakcie – PO znów oszukało Polaków.

Dlaczego sprzeciw wobec politycznych planów polskiego rządu łączyć z obchodami 13 grudnia? Czy nie jest to populistyczna analogia? 13 grudnia był momentem, kiedy władza za cel postawiła sobie ograniczenie suwerenności i wolności Polaków. Myślę, że kontekst ideowy jest tutaj czytelny. W żadnym wypadku marsz nie będzie konkurencją dla innych obchodów, tylko ich ważnym uzupełnieniem. Nasza inicjatywa wpisuje się w sytuację bieżącą, ale jest też formą hołdu wobec tych, którzy walczyli o niepodległą Polskę. Bierze w nim udział wielu najważniejszych działaczy PRL-owskiej opozycji, jak choćby państwo Gwiazdowie czy Romaszewscy.

Premier już zagroził wzmożonymi środkami policyjnymi. Rządzącym ta manifestacja nie jest na rękę. Boją się sytuacji, gdy ich działania będą przedstawiane opinii publicznej bezpośrednio, prawdziwie, bez propagandowej otoczki. Dlatego politycy Platformy usiłują wytworzyć wokół planowanych obchodów atmosferę grozy. Oczywiście tego typu nagonka uderza w podstawy demokratycznych standardów, czyli w prawo do gromadzenia się i głoszenia swoich poglądów.

Nie boicie się prowokacji? Tego typu zgromadzenia przyciągają czasami ludzi, którzy nie identyfikują się z celami manifestacji, a chcą jedynie dać upust swojemu temperamentowi. Będziemy mieli jednak własną służbę porządkową, współpracującą z policją. Nie dopuścimy do groźnych sytuacji.

Jakiej spodziewacie się frekwencji? Mam nadzieję, że będzie to duża, co najmniej kilkutysięczna demonstracja. Nie wykluczamy także w przyszłości dalszych manifestacji w tej sprawie.

Wróćmy do wystąpienia Sikorskiego. Jaki był jego cel? Sikorski i Tusk usiłują się w ten sposób wpisać w strategię polityki niemieckiej. To, co mówił nasz minister spraw zagranicznych, to powtórzenie postulatów podnoszonych przez polityków niemieckich. Przedstawiciele polskiego rządu robią za „użytecznych idiotów” Angeli Merkel. To oczywiste, że skutkiem projektu Unii Europejskiej zorganizowanej tak, jak postulują Niemcy i polski rząd, będzie niemiecka dominacja. Dlatego tak ważny jest głośny sprzeciw wobec planów Tuska. Niech o radykalności projektu premiera świadczy to, że – jak wspomniałem – nawet Bronisław Komorowski wydaje się zaskoczony tak daleko idącymi  deklaracjami.

Być może jest to działanie motywowane troską o własną przyszłość? Tusk publicznie stwierdził, że to jego ostatnia kadencja jako premiera. Sikorski ubiegał się już bezskutecznie o funkcję sekretarza NATO. Obaj ci politycy mają gigantyczne aspiracje. Wygodne i prestiżowe posady w międzynarodowych strukturach są bardzo atrakcyjne, a de facto rozdają je dwa kraje – Francja i Niemcy.

Tymczasem PiS wróciło do niesłychanie emocjonalnej retoryki. Nie lepiej, zamiast mówić o IV Rzeszy, pokazać straty wynikające z polskiej zależności od Niemiec? Nie obawiacie się, że dla części Polaków ten opis może być nieczytelny bądź zniechęcający? Jest istotne, by używać argumentów różnego typu, w tym emocjonalnych – by poprzez szok zwrócić uwagę na problem. Przede wszystkim jednak powinny się liczyć argumenty merytoryczne. Wizja PiS-u i PO co do przyszłości Polski w Unii Europejskiej jest skrajnie odmienna i dziś musimy to jak najmocniej zaakcentować oraz pokazać, do czego prowadzą działania Platformy. Nie dopuścimy jednak do tego, by język emocji zastąpił argumenty.

Jak więc wyglądają wasze dalsze plany? Chcemy rozpocząć debatę na wszystkich frontach. Problem jest niesłychanie poważny, dlatego będziemy prowadzili ją nie tylko w parlamencie, ale i na forum publicznym, na uniwersytetach, w formie cyklu dyskusji. Będziemy się też odwoływali do wszystkich obywateli.

Jaka więc jest dziś rola opozycji? Niestety polscy wyborcy nisko stawiają poprzeczkę partiom, szczególnie rządzącym. Cudowne obietnice przed wyborami, a za chwilę drastyczne podwyższanie wieku emerytalnego, podwyższanie podatków – tak wygląda taktyka PO. Rząd oszukiwanie Polaków traktuje, jako miarę swojej skuteczności. Rolą opozycji w tej sytuacji jest konsekwentna walka o prawdę w życiu publicznym. Powinna mieć w tym wsparcie mediów, patrzących władzy na ręce. Niestety tak nie jest. Kiedyś wolność słowa była fundamentem mediów, dziennikarze byli tzw. czwartą władzą – dziś ten etos zanika. Na szczęście wciąż funkcjonują enklawy wolności, które opisują rzeczywistość taką, jaka ona jest. Przykładem na to jest „Gazeta Polska Codziennie”. marsz13grudnia.pl

Szeregowiec Jaruzelski bez Virtuti Militari, który zhańbił wybierając lojalność zniewalającemu Polskę obcemu mocarstwu To, że generał Wojciech Jaruzelski będzie do końca życia bronił decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego, nie może dziwić nikogo. Jako wierny wykonawca poleceń kremlowskich przełożonych zawsze działał zgodnie z sowiecką racją stanu, a przeciw Polsce. Trudno byłoby, więc od niego oczekiwać, że pod koniec życia zmieni zdania. Zaskoczony jestem natomiast, że w wielu portalach internetowych jego odczytane w niedzielnej audycji „Siódmy Dzień Tygodnia” Radia Zet oświadczenie, w którym raz jeszcze potwierdził swoją ocenę wydarzenia z grudniowej nocy, jako wybór „mniejszego zła”, opatrzone zostało tytułami sugerującymi, że są to przede wszystkim przeprosiny. Oto ten tekst:

„Gdybym w identycznych okolicznościach miał dziś decydować, uczyniłbym to samo. Było w moim długim życiu wiele niezwykle trudnych momentów; ten jednak był szczególnie dramatyczny, poprzedzony miesiącami, tygodniami i dniami piętrzących się gwałtownie zagrożeń wewnętrznych i zewnętrznych oraz udręką codziennego bytu polskich rodzin, społeczeństwa. W powstałej sytuacji Stan Wojenny stał się ocaleniem przed wielowymiarową katastrofą. Jednakże, choć był on mniejszym złem, stanowił wielki wstrząs i przyniósł różne bolesne i dokuczliwe dla społeczeństwa konsekwencje. Mam tego gorzką świadomość. Wszystkich, których spotkała jakaś niesprawiedliwość i krzywda, raz jeszcze przepraszam.” Owszem, są w nim rytualne przeprosiny, ale uwagę dziennikarzy powinny raczej zwrócić słowa: „Gdybym w identycznych okolicznościach miał dziś decydować, uczyniłbym to samo” oraz: „W powstałej sytuacji Stan Wojenny stał się ocaleniem przed wielowymiarową katastrofą.” Dzisiaj, kiedy wiemy już ponad wszelką wątpliwość, że wypowiedzenie przezeń wojny własnemu społeczeństwu 13 grudnia 1981 roku było podyktowane wyłącznie chęcią zachowania władzy przez sowieckich sługusów Moskwy w Warszawie, słowa Jaruzelskiego brzmią jak szyderstwo. Ale czyż od zdrajcy można oczekiwać mówienia prawdy? Dlatego rację ma Porozumienie Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie od dawna domagające się zdegradowania Jaruzelskiego do stopnia szeregowca i odebrania mu Orderu Wojennego Virtuti Militari, który zhańbił wybierając lojalność zniewalającemu Polskę obcemu mocarstwu ponad służbę Ojczyźnie. Jerzy Bukowski

Czy w Rosji mamy „kolorową” rewolucję? A jeśli tak – to, kto za nią stoi? Być może jest to tylko przypadek, że „masowe” protesty powyborcze w Rosji zbiegają się w czasie z gęstniejącą atmosferą wokół Syrii i Iranu. Ale nie można wykluczyć też, że taki był scenariusz Kliki Globalnych Banksterów. Nagonka medialna na Syrię i Iran nakręcana jest od miesięcy. Stanowisko Rosji w sprawie Syrii jest twarde i bezkompromisowe – żadnej interwencji, żadnych sankcji gospodarczych. Także i w sprawie Iranu Rosja zachowuje pozycję inną, niż życzyłoby tego sobie koczownicze zwierzchnictwo zbrodniczego NATO. Nagonka koczowniczych mediów pod adresem Syrii i Iranu przybiera ostatnio rozmiary histerii. W powietrzu „czuć” wojną. Odnoszę nieodmiennie przeczucie, że obecne demonstracje mają za zadanie wywołanie jak największego zamętu w Rosji – po to, aby kłopotami wewnętrznymi związać jej władzom ręce. Im bardziej będzie Władimir Putin zajęty agenturalnymi demonstracjami, tym trudniej będzie jemu reagować na arenie międzynarodowej. I o to w owej „rewolucji” zapewne się rozchodzi. Zachodnie koczownicze media prześcigają się w relacjach o protestach w Rosji. We wszystkich wiadomościach w niemieckiej TV i radiu sobotnie demonstracje w Rosji były tematem dnia. Nawet o szczycie Unii Jewropejskiej w Brukseli już zapomniano. Koczownicze media upajają się ilością miast, gdzie demonstrowano, jak i liczbą demonstrantów.

http://www.sfora.pl/Dziesiatki-tysiecy-Rosjan-na-ulicach-Dzien-buntu-przeciw-Putinowi-g38520

Ale gdy tydzień temu w Brukseli na ulicę wyszło 80 000 demonstrantów, manifestacja ta nie przykuła tak żywej uwagi koczowniczych mediów.

http://sozialismus.info/?sid=4575

Widzimy zatem, że dla koczowniczych mediów demonstracje dzielą się na ważne (jeśli są one np. w Rosji i przeciwko Putinowi) i na ważne inaczej. Tak się złożyło z tymi wyborami, że na początku obserwatorzy zagraniczni nie mieli, co do ich przebiegu zastrzeżeń. Nawet obserwatorka z Izraela, Ruhama Avraham, chwaliła ich przebieg.

http://de.rian.ru/politics/20111204/261675745.html

Dopiero, gdy Hilary Clinton rzuciła hasło do nagonki na Putina pod pretekstem „fałszowania wyborów”, na ulice Moskwy i innych miast wypływać zaczęła koczownicza agentura pociągając za sobą trochę użytecznych idiotów. Zainteresowali mnie liderzy owych protestów. Najczęściej polska i niemiecka telawiwzornia pokazywały założyciela i wieloletniego szefa „Jabłoka” – Grigorija Jawlińskiego oraz Borysa Niemcowa. O Jawlińskim powiem tylko tyle… Przjrzałem polską wikipedię sprawdzając jego samego oraz jego partię „Jabłoko”. Nie znalazłem nic interesującego. Ale przeglądając niemiecką wikipedię znalazłem perełkę. Nie przy samym Jawlińskim, a przy „Jabłoku”. Oto ta perełka:

„Bis zu dessen Verhaftung war die Partei unter anderem von Michail Chodorkowski finanziell unterstützt worden.”

(do czasu jego aresztowania partia (Jabłoko) była finansowo wspomagana m.in przez Michaiła Chodorkowskiego.)

http://de.wikipedia.org/wiki/Jabloko#Geschichte_der_Partei

No i jesteśmy w domu… Chodorkowski, rosyjski Żyd, oligarcha, agent Rothschilda. Za pięniądze tego koczowniczego bankstera wykupywał Chodorkowski za bezcen rosyjski przemysł naftowy. Pchał się też do polityki, pragnąc odsunąć od władzy Władimira Putina. Jeszcze ciekawiej wygląda sprawa z Niemcowem. Polska wikipedia poświęca jemu ledwie jedną linijkę.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Borys_Niemcow

Natomiast niemiecka wikipedia aż pęka od informacji o nim.

http://de.wikipedia.org/wiki/Boris_Jefimowitsch_Nemzow

A więc był Niemcow w swojej karierze z nadania Jelcyna (marionetki Bieriezowskiego) gubernatorem obwodu niżnonowogrodzkiego, później (1997-98) zastępcą premiera Rosji. Wieloletni lider Sojuszu Sił Prawicowych. Także i ta partia była wspierana finansowo przez oligarchę Chodorkowskiego. „Die Partei wurde, bis zu dessen Verhaftung, von Michail Chodorkowski finanziell unterstützt.”

http://de.wikipedia.org/wiki/Union_der_rechten_Kr%C3%A4fte#Geschichte_der_Partei

Niemcow aktywnie wspierał koczowniczą „pomarańczową” rewolucję na Ukrainie. Po jej zwycięstwie był doradcą ds. gospodarczych Wiktora Juszczenki. Obecnie jest jednym z liderów ruchu „Solidarność”.

http://de.wikipedia.org/wiki/Solidarnost

Ruch ten odwołuje się do polskiej Solidarności. Dziwne (a raczej wcale nie takie dziwne) jest to, że ruch ten skupia m.in partie finansowane m.in przez Chodorkowskiego. Innym liderem „rosyjskiej” Solidarności jest Garii Kasparow – czyli Garii Weinstein.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Gari_Kasparow

Niezorientowanym przypominam – polska Solidarność była ruchem założonym i sterowanym przez koczowniczych agentów koczowniczego Zachodu. Wykorzystali oni naiwność milionów Polaków, którzy w Solidarności widzieli esencję polskości i patriotyzmu. Rękami Polaków – członków Solidarności wyrywali oni Polskę z bloku wschodniego, aby oddać ją w łapska koczowniczego Zachodu. Najciekawszą jednak informacją w życiorysie Niemcowa, jaką podaje wikipedia, jest ta:

„Nemzow erwähnte ausdrücklich in einem Interview „jüdischen Blutes” zu sein”.

(Niemcow wyraźnie wspomniał w jednym z wywiadów, że jest on „żydowskiej krwi”). A ponieważ jego matka z domu nazawa się Eidman, jest to b. wiarygodne. Putin oskarżył USA o finansowanie protestów. Jest to oczywiste.

Znalazłem (na jednym z niemieckich blogów) organizację amerykańską, która sama jedna wspiera ponad 50 „rosyjskich” organizacji.

http://www.ned.org/where-we-work/eurasia/russia

Znającym j. niemiecki polecam poniższy tekst:

http://hinter-der-fichte.blogspot.com/2011/12/russland-clinton-bellt-und-die.html

Koczowniczy Zachód wspiera żydowską opozycję w Rosji. A ta udaje prawicę oraz tworzy wszelkie organizacje występujące rzekomo w obronie praw człowieka, wolności i demokracji – oczywiście na koczowniczą modłę. Dziwnie natomiast zachował się inny pełniący obowiązki Rosjanina krytyk Putina – Władimir Żyrinowski alias Władimir Ejdelsztejn. Wprawdzie i on oskarżył Putina o fałszowanie wyborów, ale przyznał, że protesty finansowane są przez Zachód i dlatego do nich się nie przyłączył. Na moment wrócę jeszcze do Syrii, która znalazła sią w ogromnym niebezpieczeństwie. Gołym okiem widać, że koczownicze hordy chcą ją napaść i bombami „zdemokratyzować”. Każdą, nawet niepotwierdzoną „informację” o ofiarach wśród antyrządowych demonstrantów w Syrii koczownicze media natychmiast nagłaśniają. Ale o bombach podkładanych przez demonstrantów – a raczej terrorystów – te same media milczą. O ofiarach, jakie te terrorystyczne zamachy powodują – koczownicze media milczą również. Wiadomo przecież – demonstranci są dobrzy, a al-Assad jest zły.

http://hinter-der-fichte.blogspot.com/2011/12/syrienzdf-wichtige-und-unwichtige.html

opolczyk

Śmieci w umowach, czy w głowach? Moda intelektualna rzadko, kiedy - inaczej niż styl ubierania się - miewa jakikolwiek sens. Od szeregu miesięcy słyszę rozmaitych intelektualistów, żurnalistów i polityków, gdy z pogardą mówią o śmieciowych umowach. Idzie tu o umowy o pracę, które nie są zawarte na czas nieokreślony i nie oferują tzw. pełnego etatu, czyli ośmiogodzinnego dnia pracy. Mają to być rzekomo umowy bezwartościowe, bo nie zapewniają rozmaitych przywilejów. Pogarda ta jest całkowicie nieuzasadniona - i to z wielu powodów. Po pierwsze, świat szybko zmieniających się technologii nie wymaga wielu stanowisk pracy w przemyśle, czy usługach, które wymagałyby wiązania się pracodawcy i pracobiorcy w formach zakładających wieloletnią pracę w jednej firmie. Po drugie, zmieniają się nie tylko technologie, ale zakłady pracy. Wielotysięczne fabryki stają się rzadkością nawet w przemyśle. A poza tym przedsiębiorstwa usługowe, w których nawet u nas pracuje już ponad 60 procent zatrudnionych, znacznie częściej są niewielkie liczebnie i zarówno pracodawcy, jak i pracobiorcy wolą rozwiązania, które uwzględniają ich indywidualne potrzeby. Wiele osób preferuje pracę na pół, czy ćwierć etatu, na umowę zlecenie, czy umowę o dzieło. Niedawne badania porównawcze dowiodły, że najlepiej w pracy czują się Holendrzy, czyli mieszkańcy kraju, w którym umowy niestandardowe mają największy udział w umowach o pracę ogółem. A i w innych krajach, w których takie umowy mają ponadprzeciętnie duży udział, pracujący są bardziej zadowoleni.

Umowy śmieciowe? Zapowiadają protest A nawet gdyby było inaczej i gdyby były to tylko preferencje pracodawców, to czy byłoby w tym coś złego? W końcu to właśnie pracodawcy zgłaszają popyt na pracę i określają jej warunki. W krajach, w których regulacje rynku pracy są uciążliwe (np. Polska) umowa na czas określony, czy umowa o dzieło lub zlecenie zapewniają przedsiębiorcy pewną elastyczność. Gdy koniunktura szybko spada, może on mniejszym kosztem zredukować liczbę pracujących dlań ludzi. Ktoś, kto naprawdę uważa taką umowę za śmieciową, czyli nieprzynosząca jemu czy jej korzyści, po prostu takiej umowy nie podpisze. Ale nawet gdyby czuł się zmuszony podpisać, bo ocenia, z innej perspektywy, iż lepszy rydz niż nic, to przecież wie, że lepszej umowy i tak nie dostanie gdzie indziej. Demagogia społeczna, której zawsze jest wiele, a przed wyborami było jeszcze więcej, podgrzewała jeszcze emocje w kwestii śmieciowych umów. Całkowicie niesłusznie! Porównajmy zatrudnienie po okresie poprzedniego spowolnienia (2001-02) i obecnego (2009). W latach 2001-02 spadki zatrudnienia w gospodarce przekraczały 3 procent rocznie. I jeszcze wychodząc z recesji w 2003 roku i 2004 roku odnotowywaliśmy - mimo przyzwoitego wzrostu gospodarczego – znaczące spadki zatrudnienia. Zatrudnienie zaczęło rosnąć dopiero w szczycie fazy ekspansji (2005-07).

Ale między latami 2001-02 oraz rokiem 2009 coś się zmieniło. Ograniczono w dwóch podejściach szereg uciążliwości - choć dalece nie wszystkie! – na rynku pracy, na które uskarżali się przedsiębiorcy. I są efekty. Spadek zatrudnienia w 2009 roku był znacznie mniejszy niż podczas poprzedniego spowolnienia, gdyż niewiele przekraczał 1 procent. A ponadto, podczas wychodzenia ze spowolnienia w latach 2010-11 wzrost zatrudnienia w sektorze przedsiębiorstw sięgnął 4 procent, przy wzroście gospodarczym 3-4 procent, a więc niższym niż w latach 2003-04. Część tego zatrudnieniowego sukcesu bierze się właśnie z usunięcia niektórych, uciążliwych dla przedsiębiorców rygorów rynku pracy. Ci, którzy potępiają takie umowy, nie robią użytku nie tylko ze statystyki, ale i ze zdrowego rozsądku. Jan Winiecki

Prof. Menkes: ratyfikacja paktu fiskalnego niekoniecznie większością 2/3 To, czy w Sejmie do uchwalenia ustawy o ratyfikacji paktu fiskalnego będzie potrzebna większość 2/3 głosów, zależy od szczegółowych zapisów tej umowy – uważa prof. Jerzy Menkes z SWPS i SGH. Według niego istnieje wariant, w którym wystarczyłaby zwykła większość.

Arytmetyka sejmowa pokazuje, że gdyby doszło do głosowania nad ustawą zezwalającą prezydentowi na ratyfikację tzw. paktu fiskalnego, koalicji rządowej najprawdopodobniej nie udałoby się zebrać większości 2/3 głosów, jak wymaga tego konstytucja w przypadku umów międzynarodowych dotyczących przekazania przez Polskę kompetencji władz państwowych organom międzynarodowym. Prof. Menkes, kierownik Katedry Prawa Międzynarodowego Publicznego w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej oraz profesor w Katedrze Międzynarodowych Organizacji Gospodarczych SGH, w rozmowie z PAP zaznaczył, że prawo międzynarodowe nie nakłada obowiązku ratyfikacji umowy międzyrządowej przez państwa-sygnatariuszy.

„Prawo międzynarodowe mówi, że jest to kwestia porządku konstytucyjnego każdego państwa, a więc w każdym państwie konstytucja decyduje – po pierwsze, o tym, czy coś musi być ratyfikowane, a po drugie, w jakiej formule” – wyjaśnił. Jak powiedział, konstytucje wszystkich krajów członkowskich UE przewidują w pewnych przypadkach ratyfikację umowy międzynarodowej, ale każda inaczej. Jak powiedział, polska konstytucja nie jest w tej kwestii jednoznaczna. Art. 90 ustawy zasadniczej – zwrócił uwagę ekspert – zakłada, że w przypadku umów międzynarodowych, na podstawie których Polska w niektórych sprawach przekazuje organizacji międzynarodowej kompetencje organów państwowych, uchwalenie ustawy o ratyfikacji wymaga większości 2/3 głosów w obecności, co najmniej połowy ustawowej liczby posłów (tak samo w Senacie).

„Ale pytanie jest teraz takie, czy ta tzw. unia fiskalna, to będzie akurat ta szczególna umowa, o której mówi art. 90 polskiej konstytucji, przy której wymagana jest większość 2/3″ – zaznaczył prof. Menkes. Jak dodał, bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie bez szczegółowej znajomości zapisów umowy. Zdaniem eksperta potencjalnie istnieje możliwość, że wynegocjowana na szczycie w Brukseli umowa nie będzie wymagała ratyfikacji. „Choć można przypuszczać, że ze względu na kontrowersyjność przyjmie się w większości państw, że będzie to wymagało ratyfikacji, taki jest klimat tego szczytu” – dodał.

„Z drugiej strony istnieje też możliwość, że ta ratyfikacja, nawet, jeśli do niej dojdzie, nie będzie wymagała większości 2/3 głosów” – powiedział prof. Menkes. Stałoby się tak – wyjaśnił – gdyby okazało się, że umowa ta nie dotyczy przekazania organom międzynarodowym pewnych kompetencji polskiego państwa.

„Wymóg większości 2/3 dotyczy bardzo szczególnego przypadku, czyli sytuacji, w której mamy do czynienia z przekazaniem na podstawie umowy kompetencji organów władzy, czyli na przykład jakichś kompetencji Sejmu, rządu czy prezydenta” – powiedział. Zdaniem prof. Menkesa gdyby się okazało, że wynegocjowana na zakończonym w piątek szczycie UE umowa nie dotyczy przekazania kompetencji organom międzynarodowym, to można by ją było ratyfikować zwykłą większością głosów.

„Trzeba będzie to rozstrzygnąć i to rozstrzygnięcie na pewno nie będzie proste. Z całą pewnością będą tutaj spory. Nie mam też wątpliwości, że jeżeli dojdzie do rozstrzygnięcia, że wystarczy większość zwykła, to pojawi się skarga konstytucyjna” – uważa ekspert. Jak wyjaśnił, jeżeli z taką potencjalną skargą konstytucyjną wystąpi prezydent przed podpisaniem aktu ratyfikacji, to proces ratyfikacji zostanie wstrzymany. „Jeżeli natomiast skarga nastąpi po podpisaniu przez prezydenta, to proces ratyfikacji wstrzymany nie będzie” – powiedział. Podczas zakończonego w piątek szczytu UE 23 państwa zadeklarowały, że podpiszą pakt fiskalny dla strefy euro, trzy państwa (Czechy, Węgry i Szwecja) chcą się jeszcze skonsultować w swoich parlamentach. Na nowe ustalenia nie zgodziła jedynie Wielka Brytania. Jej premier David Cameron już przed szczytem zapowiadał, że jego kraj „nigdy nie porzuci swojej suwerenności i nie zamierza przyjmować nowych zasad”. Wdrożenie nowych zasad dyscypliny finansów publicznych (tzw. unia fiskalna) sprowadza się m.in. do wprowadzenia automatycznych sankcji za łamanie dyscypliny budżetowej dla krajów przekraczających limity deficytu i długu publicznego, a także wpisania do konstytucji przez wszystkie kraje tzw. złotej zasady utrzymywania zrównoważonych budżetów. Deficyt finansów publicznych w relacji do PKB nie będzie mógł być wyższy niż 3 proc. Szef Rady Europejskiej Herman Van Rompuy poinformował, że nowy pakt fiskalny ma zostać podpisany na początku marca, a może nawet wcześniej. Jego zdaniem ratyfikacja umowy powinna nastąpić do połowy 2012 roku. PAP

Szef doradców premiera, pierwszym darczyńcą III RP

1. W ostatni piątek, zaraz po zakończeniu szczytu UE w Brukseli do studia TVPInfo został zaproszony szef Rady Gospodarczej przy premierze, Jan Krzysztof Bielecki. Jeszcze na początku lat 90-tych poprzedniego stulecia jako premier rządu, sprzedawał co atrakcyjniejsze składniki narodowego majątku za zupełnie drobne pieniądze (zgodnie z głoszoną wówczas zasadą, że majątek państwowy jest wart tyle ile chcą dać za niego prywatni inwestorzy), później jako Przewodniczący Kongresu Liberalno Demokratycznego, zapowiadał w kampanii wyborczej, utworzenie 1 mln miejsc pracy, a jeszcze później za pensję w wysokości przynajmniej 4-5 mln zł rocznie, kierował sprzedanym Włochom bankiem Pekao S.A., a jak ci ostatni się go pozbyli, rozpoczął doradzanie Premierowi Tuskowi. Jest osobą niezwykle ustosunkowaną i posiadającą strategiczne informacje o zamierzeniach rządu, o czym świadczą jego wypowiedzi o zamiarach prywatyzacji PKO BP ( po czym rząd przygotował sprzedaż 15% akcji tego banku, która nie doszła do skutku tylko ze względu na załamanie na GPW), czy negocjacje z ambasadorem amerykańskim w sprawie wejścia inwestorów amerykańskich do procesów prywatyzacyjnych polskich szpitali (choć rząd do tej pory intensywnie zaprzecza ,że ma takie plany).

2. W TVPInfo nawet zaprzyjaźniony dziennikarz Jacek Żakowski był zaskoczony szczerością wypowiedzi byłego premiera na temat konieczności wsparcia finansowego przez Polskę, znacznie zamożniejszych zadłużonych krajów strefy euro. To wsparcie ma się odbywać za pośrednictwem MFW i na 6 krajów spoza strefy euro (w tym Polskę) przypadła składka w wysokości 50 mld euro. Ponieważ w grupie tych krajów oprócz nas znalazły się Dania, Litwa, Łotwa, Rumunia i Bułgaria, to nie ulega wątpliwości, że na Polskę przypadnie największa część z tej sumy, co najmniej 10 mld euro (uczestnictwo w tej sumie będzie ustalane na podstawie wielkości udziałów tych krajów w kapitale EBC). Środki te mają wprawdzie pochodzić z rezerw walutowych naszego banku centralnego, ale Jan Krzysztof Bielecki byłby nawet gotów wyłożyć pieniądze z polskiego budżetu, na pomoc zadłużonym krajom strefy euro. „To nie są porażające kwoty” wyjaśniał zaskoczonemu dziennikarzowi, który dopytywał go gdzie znajdziemy te pieniądze, skoro minister Rostowski tnie wydatki krajowe. Później tłumacząc, że tylko część tego wsparcia dla krajów strefy euro musi być przekazana w gotówce, a reszta w gwarancjach, mówił „ jestem przekonany, że tyle (kilkaset milionów złotych) byśmy zmieścili w przyszłorocznym budżecie”. Szkoda, że były premier nie jest tak hojnym darczyńcą ze swoich dochodów, które jak już wyżej zaznaczyłem są całkiem pokaźne.

3. Ta ochota do wykładania miliardów euro na pomoc dla najbardziej zadłużonych krajów strefy euro jest tym bardziej zadziwiająca, że wyrażają ją także politycy rządzącej koalicji, a nawet opozycyjnego SLD i o z grozo spora część ekonomicznych ekspertów. W pomocy zwłaszcza opartej na zasadzie solidarności nie ma oczywiście nic złego, ale w tym przypadku chodzi o przekazywanie dużych środków finansowych przez tych mniej zamożnych, tym parę razy bogatszym, a to ze wspomnianą zasadą nie ma nic wspólnego. Poza tym, pożyczanie albo gwarantowanie pożyczek, ma sens wtedy, gdy są realne szanse, że dłużnik w dającej się przewidzieć perspektywie, będzie zdolny pożyczone pieniądze zwrócić. Niestety pomaganie Grecji, Portugalii, Irlandii, Włochom czy Hiszpanom ma tę cechę, ze pożyczkobiorcy części pożyczonych pieniędzy na pewno nie zwrócą (parę miesięcy temu Grekom już obiecano redukcję ich długu o 100 mld euro), a w przypadku czarnego scenariusza, nie oddadzą ani euro. Jest to, więc wystawianie na ryzyko utraty części rezerw walutowych naszego kraju, które są zabezpieczeniem dla wartości naszego pieniądza, a także zasobem na czarną godzinę dla naszego państwa. Smutne to, że w takiej sytuacji, szef doradców premiera tak hojnym gestem, chce rozdawać, nasze ostatnie zasoby finansowe. Zbigniew Kuźmiuk

Tego mi, niestety, nie wydrukowano W obronie naszej autonomii Konfucjusz, pytany o to, od czego rozpocząłby naprawę państwa, odpowiedział: „Od naprawy pojęć!”. Tymczasem JE Radosław Sikorski w rozmowie z p.Moniką Olejnik po raz kolejny usiłował rozmydlać sprawy zasadnicze – powtarzając absurdalną logicznie tezę, że „suwerenność nie jest pojęciem zero-jedynkowym”. Znam, oczywiście, logiki nieklasyczne, – ale dopóki posługujemy się normalną logiką, to musi obowiązywać nas zasada: „Niech mowa wasza będzie tak – TAK; nie – NIE; co nadto jest, od Złego jest”. Otóż są tylko dwie możliwości: albo rozporządzenia Sejmiku Mazowsza mają pierwszeństwo przed ustawami wydawanymi w Warszawie – i wtedy Województwo Mazowieckie jest suwerenne – albo pierwszeństwo mają ustawy z ul.Wiejskiej – i wtedy suwerenem nad ziemiami Mazowsza jest III Rzeczpospolita. Zwrot„częściowa suwerenność” jest sprzeczny z samym pojęciem „suwerenności” oznaczającym prawo do wydawania i egzekwowania przepisów na danym terytorium. To prawo albo się ma, albo się go nie ma. Jeśli ktoś mi pozwala wydawać przepisy – to suwerenem jest ten ktoś, a nie ja. Do 1-XII-2009 suwerenem nad ziemiami polskimi była III Rzeczpospolita. Przypominam wszelako, że zdrada klerków była już wtedy widoczna: np. na seminarium na UW p.Magdalena Jungnikiel, sędzina, powiedziała jeszcze 19-I-2009

http://www.asme.pl/123738302063771.shtml

- zapis dokonany przez ekipę TV ASME panelu prawno-ustrojowego tej konferencji, w którym wzięli udział - po stronie uniofederastycznej - prelegenci: dr Andrzej Bisztyga (Uniwersytet Śląski), sędzia Magdalena Jungnikiel oraz - jako prawnik-konstytucjonalista - doc. dr hab. Ryszard Chruściak, członek Polskiego Towarzystwa Prawa Konstytucyjnego oraz Polskiego Towarzystwa Legislacji. Stronę uniosceptyczną reprezentowali - jako prawnik-konstytucjonalista red. Stanisław Michalkiewicz oraz I Prezes i założyciel Unii Polityki Realnej Janusz Korwin-Mikke. Moderatorem panelu był prof. dr hab. Ryszard Piotrowski z Uniwersytetu Warszawskiego. Tematem panelu były zmiany legislacyjne pozwalające na likwidację polskiej waluty narodowej - złotego i wprowadzenie paneuropejskiej waluty - euro oraz zakres odpowiedzialności konstytucyjnej odpowiednich instytucji państwowych za dokonanie tej operacji, uważanej przez uniosceptyków za kolejny krok w stopniowym zaniku suwerenności państwowości polskiej.

Że sędziowie w Polsce będą wydawali wyroki w oparciu o prawo unijne – nawet, gdyby było to sprzeczne z polską Konstytucją!! Za coś takiego w każdym normalnym kraju sędzia pożegnałby się z posadą i nie otrzymał żadnej posady państwowej – a w niektórych krajach i okresach, gdy słowa traktowano serio, mógłby zostać nawet skazany na śmierć; za podważanie praw suwerena. Nie była to zresztą czcza deklaracja: w mojej obecności sąd w Warszawie nakazał wydanie Królestwu Belgii winowajcy, – choć Konstytucja w Art.55 (chyba jedynym klarownym …) wyraźnie stanowiła, że „ekstradycja polskiego obywatela jest zakazana”. Ten Artykuł został zmieniony, – ale dopiero po pół roku po wydaniu tego Cygana, – ale obywatela Rzeczypospolitej - Belgom! Od 1-XII-2009 – czyli od formalnego powstania Unii Europejskiej w oparciu o Traktat Lizboński – Rzeczpospolita jest już tylko euro-stanem – mającym w niektórych dziedzinach więcej autonomii niż amero-stany, a w niektórych mniej. Ten zakres autonomii jest zawarowany Traktatem Lizbońskim – przewidującym nawet, jak w Rzeczpospolitej Obojga Narodów, w niektórych sprawach liberum veto. I nie możemy mówić o przywróceniu suwerenności, – bo jest to niemożliwe. Wprawdzie Traktat Lizboński przewiduje możliwość wystąpienia z Unii, jednak możliwość taką ma też zawarowaną Texas – i jakoś nie próbuje z niej korzystać, bo pamięta los Konfederacji, zniszczonej i spustoszonej przez dziką zemstę Jankesów. Zresztą członkowie Partii Niepodległości Texasu siedzą na ogół w więzieniach. Być może, dopóki mamy własne wojsko i policje (a Unia nie ma!) moglibyśmy wybić się na niepodległość – takiej próby dokonano w listopadzie 1830 roku; jednak sądząc po wywiadzie JE Radosława Sikorskiego w „Rzeczypospolitej” rządząca Polską kompradorska „klasa polityczna” nie wykazuje żadnych chęci w tym kierunku. Doszło do tego, że w Davos WCzc.Jarosław Kaczyński domagał się utworzenia silnej armii europejskiej, a p.Aleksander Kwaśniewski otwarcie mówi o oddaniu suwerenności (?? - to już nastąpiło dwa lata temu!) za cenę zachowania „tożsamości narodowej”. Oczywiście: Łotysze zachowali ją i w Rosji carskiej i w ZSRS, Żydzi w ghettach... Obecnie Polska nie jest gotowa walczyć o przywrócenie niepodległości. Natomiast nie wolno dopuścić do naruszenia postanowień Traktatu Lizbońskiego. Przecież gdyby nam w 2009 roku powiedziano, że za dwa lata postanowienia tego Traktatu pójdą w kąt i nastąpi „dalsze zacieśnienie federacji” - to Sejm by go zapewne nie ratyfikował, a śp.Lech Kaczyński nie podpisał. Jest oczywiste, że jeśli „polska” klasa polityczna zgodzi się zastąpić Traktat Lizboński nowym, ściślejszym porozumieniem, to za kolejne dwa lata brukselska biurokracja przeprowadzi (tym łatwiej - najwyżej sprokuruje następny „kryzys”!) kolejne zaciśniecie braterskich stosunków. Z setkami tysięcy nowych przepisów o marchewkach, drabinach i wodzie, która nie gasi pragnienia. I ściągnie z Polaków (i innych...), ku pośmiewisku świata, kolejne dziesiątki miliardów na „walkę z globalnym ociepleniem”, (czyli rozkradanie ogromnych pieniędzy przez „klasę polityczną”). Podejrzewam, że to udział w dzieleniu tego (ta „walka” to €200 mld rocznie!) i innych tortów skłania „naszą” klasę polityczną do głosowania za odebraniem polskiemu euro-stanowi autonomii. Jednak, mimo wszystko, przypominam: próby odbierania Królestwu Polskiemu przez biurokrację moskiewską, po śmierci śp.Aleksandra II, autonomii - skończyły się nieszczęsnym Powstaniem Listopadowym. Nie wiadomo, co się stanie, jeśli po ograniczeniu naszej autonomii nastąpią kolejne podwyżki cen gazu, benzyny i prądu... Dlatego Warszawa powinna 8/9-XII przeciwstawić się jakimkolwiek próbom pogłębienia Traktatu Lizbońskiego. JKM

Koniec świata „Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni”. Zmiany klimatu wymuszają zmiany zachowań, lepiej przeżywają ci, co potrafią przewidzieć, że po lecie będzie zima i zbierają zapasy... Często niewłaściwa nazwa myli nawet wielkie umysły. Np. wielu uczonych stwierdzało, że cywilizacja rozwijała się zawsze w klimacie umiarkowanym – i nie bardzo potrafiło wyjaśnić, właściwie, co było tego przyczyną? Czemu Newton nie narodził się na Grenlandii albo w Ekwadorze? Zupełnie jest inaczej, gdy zadamy pytanie:, „Dlaczego cywilizacja rozwinęła się w klimacie zmiennym?” Nie tam, gdzie jest zawsze zimno, albo zawsze ciepło – tylko tam, gdzie po lecie przychodzi jesień, zima, potem następuje globalne ocieplenie, a po wiośnie przychodzi lato... Teraz odpowiedź jest oczywista:, „Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni”. Zmiany klimatu wymuszają zmiany zachowań, lepiej przeżywają ci, co potrafią przewidzieć, że po lecie będzie zima i zbierają zapasy... Proste. A po czym poznać, że to prawda? Jak to zmierzyć? Wielkością mózgu. Jeśli hipoteza jest prawdziwa, ludzie żyjący w klimacie zmiennym powinni mieć większe mózgi – umożliwiające im przeżywanie zmian pór roku i dopasowywanie się do nich. I rzeczywiście, p.Ewa Nieckuła- o ile pamiętam, raz już Jej artykuł pochwaliłem - przytacza w „FOCUS”-ie dane o wielkości mózgów. I najtęższe z nich są (średnio o prawie ćwierć kilo) większe. Niewątpliwie p.Nieckuła znajdzie się pod gęstym ogniem ataków ludzi spod sztandaru politpoprawności, – że niby dyskryminuje tambylców. (PS. p.Nieckuła nie odważyła się napisać, że mózgi kobiet są mniej-wiecej o tyle-ż mniejsze od mózgów mężczyzn. Pozostawiła to domyślności Czytelników...). Bardzo dobrze, że już wolno w „FOCUSIE” o tym pisać. Ba! „FOCUS” za to jeszcze zapewne płaci. Świat (ICH świat) się kończy! JKM

Musimy walczyć o wolność jednostki Śpiący policjanci. Nie – to nie o leniwych funkcjonariuszach, tylko o cementowych, asfaltowych, ceglanych albo i drewnianych wałkach wmontowywanych w ulice. Ogólnie idea jest taka: jest w miasteczku wyboista ulica, którą nie da się szybko jeździć. Więc ogromnym kosztem ulicę się wyrównuje i pokrywa czymś asfaltopodobnym. Teraz już można jeździć szybciej, więc tych, co nie jeżdżą, to denerwuje – i każą położyć w poprzek tych śpiących policjantów. W wyniku tego posiadacze drogich samochodów terenowych nadal jeżdżą w miarę szybko, tylko na tych podskokach czasem tracą panowanie nad kierownicą – a posiadacze „maluchów”, Tico, Cinquecento itp. drobiazgu rozwalają sobie amortyzatory i miski olejowe. A jeździ się średnio wolniej niż przed położeniem asfaltu. To zresztą ogólna przypadłość. Na głównej trasie W-Z w Małopolsce było sporo wypadków. Więc ogromnym kosztem „zmodernizowano” trasę tak, że nie daje się na niej wyprzedzać. W efekcie liczba wypadków wzrosła o dziesięć rocznie, (bo zdesperowani kierowcy wyprzedzają ciężarówki tam, gdzie im to celowo utrudniono), a przeciętna prędkość spadła o 12 km/h. Nowoczesność w polu i w zagrodzie. Nie tylko alla polacca. Tak myśli większość potomków Białych Ludzi – dumnego plemienia, które podbiło Afrykę, obie Ameryki, Australię, Antarktydę i pół Azji bez oglądania się na pasy bezpieczeństwa i kaski ochronne. Nawet bez kamizelek kuloodpornych. Ich resztki jeszcze się gdzieś kołaczą na peryferiach cywilizacji. Np. w Biesłanie, gdy terroryści zaczęli strzelać do porwanych dzieci, żołnierze elitarnego „Wimpla”, (którzy akurat jedli obiad) rzucili się na ratunek bez kamizelek kuloodpornych. Ich cywilizowani koledzy z Luftwaffe punktualnie o 16.00 odlatują na przerwy obiadowe, pozostawiając kolegów na ziemi na łasce talibów… Dla krowy najważniejsze jest bezpieczeństwo. I pełen kałdun.W naszej cywilizacji zakładało się, że człowiek jest za siebie odpowiedzialny. Gdy jedzie uliczką 70 km/h – to widać uważa, że z taką prędkością można jechać. Ale jeśli się pomyli i kogoś uszkodzi albo nie daj Boże zabije – to nie ma wychodzenia z kicia „za dobre sprawowanie” i żaden ubezpieczyciel nie zapłaci za niego odszkodowania: sam musi sprzedać dom i nieraz całe życie spłacać ofiarę. Powodowało to selekcję. Połowa ludzi jeździła pomalutku, ćwierć umiała dobrze jeździć i oceniać szanse – i jeździła ostro – a ćwierć też jeździła ostro, choć nie umiała… Spora część tych ostatnich miała szczęście i nabrała doświadczenia, zanim spowodowała wypadek, a część nie… I ta część ginęła lub wegetowała na obrzeżach społeczeństwa. Dziś wszyscy jeżdżą pomalutku, bo muszą, – ale ubocznym efektem tego jest to, że nie ma selekcji, – więc nie wiemy, kto umie szybko i sprawnie jeździć po osiedlowych dróżkach. Jest to dokładnie taka sama sytuacja jak z narkotykami. Ogromna większość ich (mówię o tych naprawdę groźnych) nie bierze, część bierze i panuje nad nałogiem – a część się stacza. Selekcja naturalna. Jest to dla społeczeństwa niesłychanie korzystne. Skąd, bowiem dziś możemy wiedzieć, że facet jest odpowiedzialnym np. kierowcą? Żaden nie potrącił człowieka, bo po prostu nie miał szans! Skąd mamy wiedzieć, czy umiałby go przy dużej prędkości ominąć? Skąd wiemy, czy ten człowiek na odpowiedzialnej placówce zagranicznej nie popadnie w nałóg – skoro nie miał szansy zetknięcia się z narkotykiem (i może nawet podświadomie traktować go jak pożądany owoc zakazany!)? My, liberałowie konserwatywni, dbamy o jednostkę, – czyli o to, by miała pełne możliwości rozwoju. Przynajmniej w przypadku dorosłych mężczyzn, – ale i nastolatkom pozwalamy trochę poszaleć. Co oznacza, że część z nich ulegnie wypadkom lub po prostu zginie. Czasem nawet pociągając za sobą innych. I to są nieuniknione – powiedzmy to otwarcie: nieuniknione – koszty Wolności. Natomiast naród odnosi z tego powodu korzyści, bo pozbywa się ze swojej substancji niepożądanych zestawów genów (zbyt wielka skłonność do ryzyka przy zbyt optymistycznej ocenie własnych możliwości). Kto wie, czy śmierć 2 tys. takich ludzi nie powoduje, że potem na wojnie, jako porucznicy nie wyślą 30 tys. ludzi na śmierć przez złą ocenę sytuacji na polu bitwy? Kto wie, ilu młodych ludzi mogą uratować przed śmiercią wskutek nadużycia alkoholu czy narkotyku ludzie, którzy im powiedzą: „Kochany, ja sam ćpałem i wiem, co to jest; rzuć to – to nie dla Ciebie!”. Czyli wolność jednostki jest korzystna dla narodu. Natomiast Lewica przez dobro człowieka rozumie zapewnienie mu bezpieczeństwa – czy chce on tego, czy nie chce. A także zdrowia. Lewica gotowa jest w tym celu pod przymusem leczyć uszy, szczepić, dokonywać operacyj, zabronić picia alkoholu i jedzenia w fast-foodzie – byle tylko był zdrowy i szczęśliwy. Większość kobiet, a nawet część mężczyzn i młodzieży, czuje się wtedy ceniona i dopieszczona. Prawdziwi mężczyźni nie. I dlatego dzisiejsza cywilizacja tak tępi mężczyzn. A jakie są tego skutki społeczne? Społeczeństwo staje się coraz bardziej krowiaste. Ponieważ część ludzi nie ginie, pula genetyczna i liczba osobników społeczeństwa rośnie – i nawet różnorodność jest większa… ale tylko na początku. Zaraz – po jednym-dwóch pokoleniach – spada dzietność, spada nawet liczba plemników u mężczyzn, spada ich agresja; o podbojach Azji czy kosmosu nawet się nie mówi, bo to kosztowne i niebezpieczne. Czyli: aktualne „społeczeństwo” na początku się polepszyło. Ale naród w dłuższym dystansie stracił. Więc my, konserwatywni liberałowie, musimy za wszelką cenę walczyć o wolność jednostki, by w przyszłych pokoleniach było jak najwięcej dzieci od tych najbardziej wartościowych – umiejących i lubiących podejmować ryzyko, a jednocześnie obdarzonych zdolnościami pozwalającymi ujść z życiem z tych niebezpiecznych eksperymentów! Bo to ci ludzie są solą Ziemi. I nadzieją narodów. JKM

POlska realizuje wariant rozbiorowy O realizacji wariantu rozbiorowego i zaskakujących zwrotach akcji w polskiej polityce ze STANISŁAWEM MICHALKIEWICZEM rozmawia Rafał Pazio. (Pazio) Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski w swojej wypowiedzi chyba formalnie zadeklarował rezygnację Polski z niepodległości. (Michalkiewicz) Tak to oceniam. Ta droga została już otwarta w traktacie akcesyjnym i traktacie lizbońskim, który wszedł w życie 1 grudnia 2009 roku. Jednak formułując postulat przekształcenia Unii w federację, minister Sikorski rzeczywiście zgłosił gotowość formalnej rezygnacji z niepodległości Polski. Zachęcił także do tego inne kraje w zamian za niemiecką opiekę. Ostentacyjnie zlekceważył w ten sposób artykuł 5 Konstytucji RP, który mówi, że Rzeczpospolita Polska strzeże niepodległości. Z tego zapisu można wyprowadzić obowiązek wszystkich organów państwa polskiego, takich jak minister spraw zagranicznych, żeby otwarcie i ostentacyjnie gotowości rezygnacji z niepodległości nie deklarowały.

Jak Panu się wydaje, skąd wypłynęło upoważnienie dla ministra, aby wypowiedzieć takie słowa? Nie wiem. Mam nadzieję, że będzie to przedmiotem dociekań Trybunału Stanu, jeśli oczywiście jakiś porządek prawny jeszcze w Polsce panuje. Jeśli nie panuje, wszystko zakończy się wesołym oberkiem. Z dotychczasowych doniesień prasowych wynika, że z całą pewnością minister Sikorski nie konsultował swojego przemówienia z Sejmem, także nie konsultował go z prezydentem Bronisławem Komorowskim. Rzecznik rządu Paweł Graś mówił, że Sikorski jakoś konsultował to przemówienie z premierem Donaldem Tuskiem. Jednak premier milczy w tej sprawie. Nie wykluczam, że minister Sikorski zrobił to na własną rękę przez kogoś zachęcony, a bardziej pasowałoby tu słowo „wypuszczony”. Premier Tusk zyskuje tym samym dosyć mocny instrument błyskawicznego zakończenia tak pięknie rozwijającej się kariery ministra Sikorskiego. Niektóre sondaże głosiły, że to najbardziej popularny polityk w Polsce. To mogło zachęcić kogoś do tego, aby go wsadzić na minę i wysadzić w powietrze. Podobno przemówienie napisał ministrowi Sikorskiemu były ambasador Wielkiej Brytanii w Polsce. To też wymagałoby wyjaśnienia. Wprawdzie ambasador powiedział, że minister Sikorski napisał przemówienie sam, ale skąd może to wiedzieć. Chyba mu się Sikorski nie zwierza.

Czy mamy do czynienia z kolaborantami? Z całą pewnością. Przecież przemówienie spotkało się z wyrazami uznania wielu środowisk politycznych, na przykład Leszka Millera i Tadeusza Iwińskiego. Swoje uznanie wyrazili także cadykowie z „Gazety Wyborczej”. Niewątpliwie program rezygnacji z niepodległości i montowania landu IV Rzeszy ma w Polsce bardzo wielu zwolenników. Nie dziwi mnie to specjalnie. Leszek Miller i Tadeusz Iwiński to są ludzie sowieccy. A ci ludzie nieomylnym tropizmem wyczuwają Związek Radziecki, nawet, jeśli zmieni położenie. Instynktownie ku niemu się obracają, jak słonecznik do słońca. Z kolei cadykowie bardzo chętnie powitaliby utworzenie na polskim terytorium etnograficznym upragnionego „żydolandu”, co też jest rodzajem Ziemi Obiecanej. Tak, więc entuzjazm co do projektów ministra Sikorskiego jest całkowicie zrozumiały. Minister Sikorski, kreśląc program federacji, zastrzega do wyłącznej kompetencji landów, stanów czy prowincji takie sprawy jak kwestie tożsamości, religii, stylu życia, moralności publicznej i częściowo podatków. Z tego wynika a contrario, że sprawy obronności, czyli armii, bezpieczeństwa wewnętrznego, czyli m.in. policji, wymiaru sprawiedliwości, czyli prokuratury, sądów i więziennictwa, polityki zagranicznej będą w wyłącznej gestii władz Rzeszy. A to oznacza koniec niepodległości. Przypomnę tylko jeszcze jedną rzecz. Nie tak dawno Jarosław Kaczyński, który chce postawić ministra Sikorskiego przed Trybunałem Stanu, na forum gospodarczym w Krynicy opowiedział się za utworzeniem armii europejskiej. Więc może się z ministrem Sikorskim spierać o różnice, a nie zasadnicze sprawy.

Jarosław Kaczyński zapowiada walkę o karę śmierci, jakby chciał mówić, że wszystko jest możliwe, a przecież nie jest już nic możliwe. To takie „potępieńcze swary” w celu stworzenia pozorów życia? Marek Jurek w „Rzeczpospolitej” stwierdził, że Jarosław Kaczyński wpuścił tego szczura, żeby zaszantażować ojca Tadeusza Rydzyka. W jego przeświadczeniu ojciec Rydzyk waha się między poparciem PiS a poparciem frondy Zbigniewa Ziobry. Jarosław Kaczyński miał zagrozić, że jeśli jego autorytet zostanie podważony, to on podważy inne autorytety. Odezwali się niektórzy biskupi, w sposób kłopotliwy dla katolików. Natychmiast ujawniła się różnica zdań w tej kwestii. O ile arcybiskup Józef Michalik przypomniał po prostu zasady Katechizmu Kościoła Katolickiego, o tyle kardynał Kazimierz Nycz stwierdził, że Kościół jest przeciwny karze śmierci. To, po co dopuszcza jej stosowanie w Katechizmie? Jarosławowi Kaczyńskiemu ta operacja się udała. Kary śmierci nie przywrócił – zresztą nigdy nie twierdził, że chce ją przywrócić, – ale podjął starania.

Na jakim etapie scenariusza rozbiorowego jesteśmy? W ostatnim czasie mamy do czynienia z wyraźnym przyspieszeniem. Jestem prawie pewien, że od pewnego czasu kryzys w strefie euro jest świadomie wykorzystywany i sterowany do przeprowadzenia pewnego projektu politycznego, który nazywam IV Rzeszą. Dla mnie oczywiste było, że już od dwóch lat Grecja i inne kraje południowej Europy nie były w stanie sprostać zobowiązaniom, które zaciągnęły. Można było odnieść wrażenie, że tego, co wszyscy wiedzieli, nie wiedzieli prezesi największych europejskich banków. Takie przypuszczenie byłoby niegrzeczne. Jestem przekonany, że właśnie wtedy wątpliwości prezesów wielkich europejskich banków zostały rozwiane. Prawdopodobnie przedstawiciele rządów powiedzieli im, żeby się nie martwili i pożyczali jak gdyby nigdy nic. Obiecali wybawienie z tarapatów, według własnej kalkulacji. W tej chwili, kiedy pojawiły się ostre objawy kryzysowe w strefie euro, ujawnia się teza rządu niemieckiego. Niemcy wyszli z założenia, iż nie może być tak, że uratują Grecję, Włochy i inne kraje i nie będą mieć wpływu na to, co one robią. Tak powstał program przyspieszenia budowy IV Rzeszy środkami pokojowymi, które – przynajmniej na razie – okazały się tańsze i nieobciążone takim ryzykiem jak wcześniejsze próby budowania III Rzeszy, przez socjalistycznego przywódcę Adolfa Hitlera. Hitlerowi to się udało na kilka miesięcy, a koszty były olbrzymie. Zdewastowano Europę, a Niemcy na dziesiątki lat były znienawidzone. Pani Merkel przyjęła metodę tańszą i nieobciążoną takim ryzykiem. Ponieważ minister Sikorski w podskokach zadeklarował poparcie dla tego projektu przyspieszenia, być może im się uda.

Co Pan sądzi o tym, co dzieje się w Polsce? Aresztuje się Gromosława Czempińskiego, zachodzą jakieś porządki w PZPN. Czy zachwiana jest jakaś równowaga? Wrócę do swojej ulubionej teorii spiskowej. Wydawało się początkowo, że kompromis pomiędzy poszczególnymi watahami bezpieczniackimi został dogadany, bo premier Tusk ogłosił skład swojego rządu i go zaprzysiągł. Najwyraźniej razwiedka wojskowa się przyczaiła. Zastosowała wobec esbeków linię porozumienia i walki, jaką stosował generał Jaruzelski wobec podziemia solidarnościowego. Wydawało się jeszcze kilka miesięcy temu, że ten kompromis – to jest odwojowanie przez SB części utraconych wpływów z wykorzystaniem katastrofy smoleńskiej, po której w wojsku została przeprowadzona kuracja przeczyszczająca – został osiągnięty. Wygląda jednak na to, że wojsko się tylko przyczaiło i teraz uderzyło w czuły punkt. Jakoś się to odbiło na PZPN, a przecież Jan Tomaszewski, który o PZPN coś tam musi wiedzieć, twierdził niedawno, że tam agent na agencie siedzi i agentem pogania. Nawet pan Kręcina na własny wniosek został odwołany ze wszystkich stanowisk. Ale sądzę, że to jest pierwsze ostrzeżenie i korekta kompromisu. Otwartej wojny chyba nie będzie, dlatego że generał Czempiński też różne rzeczy wie. Nie tylko, kto ile sobie przywłaszczył i za co, ale nawet i to, gdzie schował. Rozpoczynanie wojny na całego mogłoby być nieopłacalne. W związku z tym sądzę, że cała sprawa zakończy się wesołym oberkiem. Przypomnę jednak, że fundamentem pozycji generała Czempińskiego w III Rzeczypospolitej była wdzięczność i zaufanie Amerykanów, gdyż generał w 1990 roku przeprowadził udaną operację wydobycia z Iraku amerykańskich zakładników. Zatem jego aresztowanie i różne represje wobec jego kolegów mogą być sygnałem, że Niemcy czyszczą Polskę z amerykańskiej agentury. Chętnie w to wierzę, bo u nas nikt by na taką otwartą wojnę nie poszedł. Trochę by się pokopali po kostkach. Niemcy mogą chcieć coś zrobić naprawdę.

A co Pan sądzi o milczeniu premiera w tej sprawie? Premier – wbrew temu, co się tam o nim mówi – jest, moim zdaniem, notariuszem kompromisu. Dopóki się on nie wyklaruje, premier milczy, bo nie ma nic do powiedzenia.

Dziękuję za rozmowę.

"Byli dziennikarze..." W kontekście przypomnianej przez seaclusion (http://freeyourmind.salon24.pl/371919,kolegom-z-wojskowych-sluzb#comment_5423202) i przez FanaBieszczad (http://freeyourmind.salon24.pl/371919,kolegom-z-wojskowych-sluzb#comment_5423406) notatki pochodzącej zapewne z czeskich służb specjalnych, a krążącej w Sieci od 14 kwietnia 2010 i dotyczącej uprowadzenia polskiej delegacji oraz zainscenizowania katastrofy na Siewiernym, zwróciłem uwagę na fragment dotyczący dziennikarzy:

„Jedną z najciekawszych zagadek jest to, że na lotnisku byli profesjonalni dziennikarze z kamerzystami, którzy nie nakręcili pożądanych ujęć ani z daleka (z oddali), przy czym gdyby tam płonęło paliwo to byłoby to widoczne z bardzo sporej odległości. Zapewne mieli jasne wytyczne i tym samym do mediów dotarły tylko tzw. amatorskie videa wykonane przez agentów. Ten rodzaj działań medialnych miał za zadanie zmylenie czytelników, widzów i słuchaczy i wprowadzenie sytuacji niejasnego przypadku, co też się stało.” Zadałem sobie niedawno trud odsłuchania (na świeżo) zeznań legendarnego moonwalkera S. Wiśniewskiego i wynotowałem z nich następujące intrygujące fragmenty, które zamieszczam z moimi komentarzami i pytaniami:

„...jest szczęście w nieszczęściu, że ten samolot rozbił się akurat w tym miejscu. To nie to, żebym miał jakieś ironizowanie w stosunku do tego, tylko lecąc kaw... jeśliby ten samolot skręcił troszeczkę w lewo, rozbiłby się na stacji benzynowej. Tam jest stacja obsługi samochodów i stacja benzynowa. No to tragedia byłaby zdecydowanie jeszcze większa. Jeśliby poleciał kawałek dalej do przodu, to wpadłby na te samoloty, które stały zaparko... tam jest lotnisko wojskowe - nie wiem, czy te samoloty były sprawne czy niesprawne, puste czy zatankowane, ale tam STAŁY DELEGACJE WSZYSTKIE (podkr. F.Y.M.), które czekały na przyloty pary... całej delegacji polskiej. Jeśli on by tam spadł, no to, przepraszam, byłaby tam, mówiąc krótko, rzeź. Tam było może z 200... Co najmniej 5 autokarów, a w autokarze mieści się mniej więcej 50-60 osób. Czyli byłaby po prostu wręcz masakra. Czyli dobrze, że akurat tam spadł - przepraszam za takie, taką dygresję, ale... To trudno powiedzieć, co by było gdyby..." (Tu wtrąca się A. Macierewicz: "Mam wrażenie, że te autokary były puste, ale to...") "Nie. AUTOKARY BYŁY PEŁNE (podkr. F.Y.M.).Tam było... Tam po prostu przyjechały delegacje, które... No, co najmniej w 3 autokarach byli ludzie.” (zeznania sejmowe od 37'30'')

Kwestie problematyczne:

1) Jeśli okna pokoju moonwalkera wychodziły na "ścieżkę podejścia", to jak on widział te czekające PEŁNE AUTOKARY przy głównej bramie lotniska?

2) (Ale nawet, gdyby jakieś hotelowe okno wychodziło na bramę główną) Jak SW widział te PEŁNE AUTOKARY z delegacjami - jeśli była mgła ograniczająca widoczność do 300m?

3) Czy widział te autokary zanim zapadła mgła?

4) Kto miałby być w tych autokarach?

5) Czy w autokarach były grupki dziennikarzy oczekujących na przybycie prezydenckiej delegacji? (jak wiemy z relacji R. Poniatowskiego w filmie „Poranek” właśnie autokarami dowożono dziennikarzy do Katynia)

6) Czy więc część telefonicznych relacji dziennikarskich, jak to się nieludzko przebijają z Katynia do Smoleńska została... nagrana pod bramą lotniska Siewiernyj?

7) Jeśliby bowiem aż tyle osób czekało tam na przybycie prezydenckiej delegacji, to przecież świadków tego, co się działo wtedy na lotnisku byłoby o wiele wiele więcej niż dotąd sądziliśmy.

http://freeyourmind.salon24.pl/371919,kolegom-z-wojskowych-sluzb#comment_5423549

Ale na tym nie koniec, bo przecież SW mówi nieco dalej (41'03'') z naciskiem:

„Byli dziennikarze (czekający na przylot delegacji? – przyp. F.Y.M.), którzy stali przy tym, przy tym szlabanie, który tam przy lotnisku był. (…) Skąd wiem, że byli (…) może wcześniej ich nie było, ale w momencie, gdy tam mnie zawieziono, zostałem zatrzymany, to widziałem przecież redaktora np. Batera, kolegę z TVN-u, który chciał ten materiał (film z pobytu pierwszego Polaka na ruskim księżycu – przyp. F.Y.M.) kupić – kilka osób chyba z portali internetowych. Tak, więc dziennikarzy jako takich było co najmniej 10 osób – na pewno ludzie mieli i mikrofony, i mieli kamery, bo próbowali wbiec na to lotnisko, dowiedzieć się, o co chodzi. Nawet, dlatego wiem, że byli dziennikarze. Bo funkcjonariusz FSB, który prawda w pewnym sensie opiekował się moją torbą i mną – po prostu odeź... nie pozwalał mi się komunikować z nimi i wymieniać jakiekolwiek informacje. (...)” Wiśniewski (mimo „zakazu komunikowania się”) miał też rozmawiać z Baterem:

„I później po jakimś czasie – nie powiem, czy to było po 10 czy 15 min. w międzyczasie miałem możliwość krótką, krótkie spotkanie, rozmowy z red. Baterem, który tam był na miejscu. I powiedziałem mu, jaka jest sytuacja... Była taka mało grzeczna wymiana słów. On to dość niezbyt sympatycznie skomentował:, „Co ty, człowieku, opowiadasz?” Ja mówię: „No, człowieku, przecież byłem, widziałem. Tam jest moja torba, tam są moje zdjęcia”.”

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/dark-side-of-moon.html

Jak wiemy z relacji J. Mroza, miał on spotkać się z SW niedługo po 9-tej, ale zarazem sam miał (Mróz) telefonować do macierzystej, rządowej telewizji już o 8.51, by przekazać, że „samolot zniknął z radaru i najprawdopodobniej się rozbił” (http://freeyourmind.salon24.pl/323106,spotkanie-mroz-wisniewski). Z kolei W. Bater, który miał się szczęśliwie dowiedzieć „o nieszczęściu”, jeszcze zanim do niego doszło, miał niedługo po 9-tej przekazać swą pierwszą wiadomość „o awarii prezydenckiego samolotu” do swej macierzystej stacji PolsatNews (http://freeyourmind.salon24.pl/303533,swiadek-bater). Pamiętamy, jak to Bater opowiadał, iż pędził 200 km na godzinę do Smoleńska z Katynia, przebijając się przez korki, by dotrzeć na Siewiernyj i jego relację z 9.14 – a tymczasem niedługo po 9-tej miałby go widzieć na tymże Siewiernym Wiśniewski. Oczywiście, jak to zwykle w smoleńskich legendach bywa, nie wiemy, kto ściemnia, a kto nie - i w którym momencie. Albo inaczej: kto ściemnia bardziej od innych i kto kogo w co wrabia. Jeśli bowiem, jak już sygnalizowałem, pisząc o spotkaniu Mróz-Wiśniewski, tak jak twierdzi Mróz, „polski montażysta” zaraz po 9-tej z nim rozmawiał, jako „naoczny świadek mający film z wraku” (vide TVN-owski film „Poranek”), to Wiśniewski nie mógł być przetrzymywany „pół godziny do godziny do godziny” przez czekistów (zakładając, że ci go zwinęli – zgodnie z danymi czasowymi księżycowego filmiku – kilka minut przed 9-tą). Rozwiązaniem tej zagadki może być przyjęcie, że SW pojawia się przy głównej bramie z filmikiem zrobionym dzień wcześniej i po rozmowach uświadamiających odbytych z czekistami, którzy złapali go podczas filmowania ćwiczenia „akcji strażackiej” (nie mogli go zastrzelić dzień wcześniej, bo Polacy wszczęliby śledztwo ws. jego śmierci i zaczęliby węszyć w Smoleńsku). Generalna zresztą niechęć dziennikarzy do SW (wszak powinien był zostać gwiazdą mediów po 10-tym Kwietnia) mogłaby być związana nie tyle z tym, iż miał on „telewizyjny materiał nr 1”, ogrywany do upadłego przez wszystkie chyba stacje świata – ale z tym, że wiedział o ich obecności w Smoleńsku. I to niewykluczone, że właśnie w okolicach Siewiernego. Co do tego, że jakaś część ekipy telewizyjnej na pewno była w Smoleńsku, nie ma najmniejszych wątpliwości – wprost pisze o tym P. Kraśko w swej książce http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/oko-zaby-4.html

wspominając swoje przybycie z miasta do hotelu Nowyj. Jak jednak pamiętamy, w tymże hotelu (tym samym, w którym był Wiśniewski, zaznaczam) pracownicy telewizji dowiadują się telefonicznie o lotniczym wypadku, który miał się wydarzyć paręset metrów od ich budynku. Kraśko potem wprawdzie obserwuje z okna krążące wokół lotniska wozy strażackie, ale zrazu nie ma bladego pojęcia, że katastrofa polskiego tupolewa wydarzyła się tak niedaleko:

„Wozy strażackie skręcały pod stację benzynową i płot z tyłu lotniska. Do pasa startowego był stąd kilometr, do głównej bramy następne dwa. Dlaczego przyjechała tu straż? Zobaczyliśmy limuzyny, które miały przewieźć delegację spod samolotu do Katynia. Też skręciły pod płot, po czym zawróciły w stronę centrum miasta. Pobiegliśmy do wyjścia. W ostatniej chwili ktoś jeszcze krzyknął, że przyszła depesza o ofiarach, mogą być ranni.” Podobnie zresztą opowiada swoją zawiłą historię moonwalker, który, co też należy do smoleńskich zagadek, ma wyjść filmować „jakąś katastrofę”, „małego wojskowego samolotu”, przechodzi przez niemal całe pobojowisko, odkrywa, że „to polski samolot przecież! (…) ja p...lę to nasz!”, ale, mimo że przemaszeruje przez tę księżycową zonę, to jakoś NIE ODKRYJE on, że to „prezydencki tupolew” (sądzić będzie jedynie, że „przyleciała sama załoga” 57'53''), lecz „dowie się” o tym dopiero, otrzymawszy sms-a z Polski. Z czego (tak jak i z opowieści Kraśki oraz relacji katyńskich) można by wnioskować, że najlepiej poinformowane źródła, co do tego, co się stało na Siewiernym, były w Warszawie, a nie w Smoleńsku. Te zaś warszawskie „najlepiej poinformowane” źródła musiały dostawać informacje z pierwszej i niezawodnej ręki od ruskich służb specjalnych, które to służby, jak wiadomo, nigdy nie kłamią. Jedną z wczesnych legend smoleńskich była i właściwie nadal pozostaje ta, iż dziennikarzy, fotoreporterów (nawet osobistych prezydenckich), operatorów etc. właśnie na Sewiernym nie było, że nie czekali. Żywego ducha dziennikarskiego nie było na wojskowym, smoleńskim lotnisku ani w jego okolicy na czas przylotu prezydenckiej delegacji, bo wszystkich ludzi mediów wywiało do Lasu Katyńskiego (podobnie miało ich wywiać z Okęcia przed wylotem). Ale skąd wiemy, że to prawda? Może właśnie byli przy smoleńskim lotnisku? Może oni byli i od początku (po uświadamiających rozmowach z FSB) włączyli się w dezinformację, np. udając, że przebijają się, na łeb na szyję, z Katynia do Smoleńska? Przecież znamy ich relacje z 10-go Kwietnia, jako przede wszystkim korespondencje telefoniczne (pomijam antenowe wejściazkamerą z Katynia czy z... Krakowskiego Przedmieścia). To by wyjaśniało tę przedziwną przypadłość, jaka spotkała Zdarzenie na Siewiernym, że dopiero o 10.17/10.18 (!) pojawiły się w TVP Info pierwsze migawki z „miejsca wypadku” http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/tvp-info-10iv-od-940.html

a więc przez blisko 100 minut – powtarzam 100 minut (licząc od godz. 8.41) – media nad Wisłą relacjonują, że doszło do katastrofy „prezydenckiego samolotu”, że doszło do największej tragedii powojennej Polski - nie dysponując żadnym, absolutnie żadnym OBRAZEM tego, co się stało (ten obraz stopniowo wytworzą przede wszystkim ruscy fotoreporterzy

http://freeyourmind.salon24.pl/312386,oko-zaby-5

Chciałoby się powiedzieć, że nie ma Obrazu, bo nie było żadnego lotniczego wypadku, no, ale przecież, od czego są w XXI wieku media. Jedne ze znanych zdjęć „smoleńsko-powypadkowych” to te

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/10/siergiej-skirta.html

Świadczyłyby one, że jacyś ruscy reporterzy byli bardzo szybko na miejscu zdarzenia, bo wraz z „dyplomatami”. Kto więc, czy i nie polscy byli w pobliżu. FYM

Kto weźmie lewicę?

*Cyrk Palikota – wkrótce na sprzedaż? * PiS i „wypisy”, czyli spóźniony refleks *Czy Miller pogrzebie SLD? *Co cementuje establishment?..*Radek rad radzi

Postkomunistyczna lewica SLD-owska porzuciła marksizm na rzecz pełnej kieski i najchętniej dołączyłaby do łże-liberałów z PO, którzy z kolei dla pełnej kieski porzucili liberalizm. Dwie bezideowe partie władzy, jak te dwie stare bladzie, które dawno już straciły niegdysiejszą cnotę ideowości, ale jeszcze stręczą się frajerom, jako dziewice. SdPl, jeśli jeszcze istnieje, to już tylko, jako kanapa starych politycznych wycieruchów, czekających na okazję, a to, co pozostało z Unii Wolności (Partia Demokratyczna- demokraci.pl) - to żydowskie lobby polityczne, które jeszcze nie rozproszyło się po innych partiach; i tu, rzecz jasna, ideowości za grosz, poza żydowskim szowinizmem. Ba – wystarczy za wszystkie ideologie!...Przytulisko w kancelarii prezydenta Komorowskiego – owszem wygodne do wyczekiwania lepszej okazji w ciepełku „miszpuchy”, niestety, nie „cycełesowatej”, tradycyjnej, bo o tradycji raczej KPP-owskiej....

Cyrk Palikota – partia niedokształconych gołowąsów, pederastów, feministek i wszelkiej maści leninowskich „pożytecznych idiotów” w nowej edycji, skrzykniętych przez biłgorajskiego filozofa, co to zobowiązał się do zachowania w tajemnicy swych kontaktów z SB (skąd najprawdopodobniej wyrasta jego majątek i kariera) – ma, zatem spore szanse zdystansować popularnością SLD: bo gdy SLD-owcy pilnują przede wszystkim kasy („kasy raz zdobytej nigdy nie oddamy”), biłgorajscy cyrkowcy dopiero do kasy chcą się dobrać. Cyrk Palikota to jednak pomysł polityczny z drugim dnem. Jeśli SLD będzie obumierać – a będzie, bo nowych pokoleń nie dopuści przecież do swego szmalu, a idą ciężkie czasy... – to cyrk Palikota będzie przechwytywał swym radykalizmem pożytecznych idiotów naszych czasów. Kryzys sprzyja radykalizmowi pożytecznych idiotów i każda epoka ma swych pożytecznych idiotów –(tu Lenin dobrze rozpoznał zjawisko), zaś państwowa edukacja(czytaj: indoktrynacja) dostarcza ich w bród. Biłgorajski gorzelniany filozof powyciąga i z SLD, co bardziej niecierpliwych. Że jednak taka formacja nie może długo utrzymać się na scenie politycznej bez stałego „grzania pod kotłem” – spodziewam się, że biłgorajski cwaniak zechce w stosownym momencie sprzedać swą menażerię, i to bynajmniej nie SLD, a PD, na gwałt potrzebującej przecież elektoratu! Lobby żydowskie chętnie kupi ten Cyrk, jeśli tylko w ramach transakcji biłgorajski filozof umieści autorytety powycinane z „Gazety Wyborczej” we władzach swego Cyrku. Nie będzie to trudne, bo przecież zbieranina ta nie ośmieli się sprzeciwić wodzusiowi Ruchu, ani tym bardziej „autorytetom moralnym” powycinanym z „Gazety Wyborczej”! Wiele wskazuje, że pośrednikiem transakcji może być „Olek” Kwaśniewski. Kto wie zresztą, czy i sam Miller nie jest „cichym likwidatorem” SLD: po jego wizycie w bazie Langley i tego nie można wykluczyć?..I tak Partia Demokratów kupi sobie zapewne Ruch Palikota, na którego czele stanie, udając wreszcie z dawna oczekiwaną „ zjednoczoną Nową Lewicę”. Czy jednak, aby na pewno filozof z Biłgoraja zaproponuje swą partię akurat lobby żydowskiemu, „nowym Puławom” - a nowemu Natolinowi?... Wydaje się, że lepszą cenę da jednak filozofowi z Biłgoraja lobby żydowskie: SLD-owcy musieliby zapłacić ze swoich pieniędzy, podczas gdy lobby żydowskie – niekoniecznie. B’nai B’rith pomoże zebrać fundusze?... (Już wkrótce nakładem wydawnictwa „Wektory” ukaże się ciekawa książka poświecona tej organizacji: smakowita lektura!). Na takie dictum większość działaczy SLD wnet przepisałaby się do tej Nowej Lewicy. Kto wie, czy - koniec końców - nie „poznamy mężczyzny po tym, jak kończy”, czyli oglądając Millera w historycznej roli chorążego: sztandar SLD wyprowadzić?... Co do PSL – wydaje się z grubsza, że póty PSL-u póki Pawlaka, ( co to jeszcze „czyścił sobie UOP” za Wałesy), a potem – równia pochyła. Ale kto wie, czy ten skansen ludowej mądrości („pokorne cielę dwie matki ssie”), co to „może z każdym” i ma zawsze stuprocentową „zdolność koalicyjną” - nie przetrzyma SLD... Pokorne ssanie dwóch wymion to dobry przepis na funkcjonowanie w demokracji. W centrum sceny politycznej, (ale bardziej na lewo) mamy trzy ugrupowania, mocno na wyrost nazywające się „prawicowymi”: PiS, PJN i to, co urodzi się z „ziobrystów”, najwyraźniej – „Polskę Solidarną”. Od prawicy dzieli je wszystkie „grzech pierworodny” – akceptacja ( dawniej, pod innym szyldem) akcesu Polski do UE i akceptacja Traktatu Lizbońskiego, nie licząc pomniejszych grzechów politycznego koniunkturalizmu. Jarosław Kaczyński spekuluje najwyraźniej na wzrost popularności PiS w kryzysie gospodarczym, jaki już się zaczął. Na co spekulują „rozłamowcy” – nie wiem, bo żaden z nich nie wygląda mi na takiego, co by potrafił nawiązać łączność polityczną z prawicą polską: przecież żaden nawet nie wypowiedział się w sprawie eliminacji Nowej Prawicy z wyborów parlamentarnych bandyckim numerem PKW i podobnym orzeczeniem SN!... PiS i jego „pączki” („wypisy”) doświadczają właśnie skutków koniunkturalnie spóźnionego refleksu: zamiast przypodchlebiać się wcześniej unijnym europejczykom – trzeba było popierać UPR-owskie postulaty... Bo czy dzisiejszy dystans pisowskich „wypisów” do UE jest wiarygodny?... A co do polskiej prawicy – poparcie dla niej będzie rosnąć, ale i nasilać się wobec niej taka polityka rozmaitych koalicjantów, jaką wyrażają właśnie wspomniane decyzje PKW i SN. Już się nasila: wydarzenia z 11 Listopada, udział policji państwowej w prowokacji, medialna reakcja żurnalistów-niezlustrowańców, robiących za gwiazdy...Ta nagroda im.Stefana Kisielewskiego dla Poradowskiej - mój Boże, czy „Kisiel” nie przewraca się w grobie? Strach przed rosnącą (nie tylko w kryzysie) popularnością prawicy podyktuje naszej głęboko przechylonej na lewo scenie politycznej głęboką wspólnotę i priorytet jednego tylko interesu: zwalczania prawicy. Czyż nie jest to zresztą jedyny „ideowy” fundament III Rzeczpospolitej, jeszcze spod „okrągłego stołu”?... Że szansę rozpadu Związku Sowieckiego establishment III RP raczej zmarnował – to widać. Traktat Lizboński pokazuje to nawet ślepym. Kolejna szansa – to chyba rozpad Unii Europejskiej? Ale taki „establishment” – i ją zmarnuje. Właśnie minister Sikorski – (w dbałości o swój przyszły social?) już nadstawił się Niemcom, i to za nic mając sobie Sejm, Senat, opinie publiczną i Trybunał Stanu. Widać, że poczuł się bardzo pewnie. Niektóre media dociekają, kto też napisał mu to kuriozalne przemówienie. Przypomnę wiec, że od dwóch mniej więcej lat w polskim MSZ rezyduje już oficjalnie przedstawiciel niemieckiego MSZ. Najwidoczniej z roli „przyzwoitki” przeszedł już do roli głównej. Marian Miszalski

A NIE MÓWIŁEM? Wydawnictwo PROHIBITA wydało zbiór różnej mojej „pisaniny”.

www.prohibita.pl/71,Robert-Gwiazdowski-A-nie-mówiłem-Dlaczego-nastąpił-kryzys-i-jak-najs.html

Nie będę specjalnie namawiał, żeby ją kupować. Jak napisałem we wstępie do Czytelników czysto ekonomiczna analiza jest następująca?

Wszystko, co znajdziecie na tych kartach już kiedyś opublikowałem. Większość artykułów to posty z mojego bloga – można je przeczytać w Internecie za darmo. Ale są też artykuły z różnych tygodników i dzienników. Mogliście je już czytać. Niektóre wątki nawet się powtarzają, – bo o akcyzie nałożonej na pracę powtarzam z lubością od wielu lat przy różnych okazjach. Jeśli jednak nie czytaliście – a chcielibyście przeczytać – to proporcje tekstów z bloga i z prasy drukowanej są takie, że bardziej opłaca się kupić tę książkę, niż tygodniki i dzienniki, w których były te artykuły. Oczywiście pod warunkiem, że uznacie, iż w ogóle chcecie je przeczytać. Czy warto? „Wrażliwi społecznie” zwolennicy interwencjonizmu państwowego, stawiający „sprawiedliwość społeczną” ponad wolność „prywaciarzy” – nie mają, co męczyć się jej lekturą. Co prawda ja osobiście czytałem kiedyś i Marksa i Lenina, a dziś czytuję wielu postkomunistów nazywających się, dla zmyłki, „alterglobalistami”, ale wiem, że czytanie poglądów, których się nie podziela jest generalnie trudne. Słynny inżynier Mamoń z kultowego filmu „Rejs” lubił słuchać tylko te piosenki, które znał. Podobną, zdaje się, zasadę wyznaje słynna dziennikarka Naomi Klein, która tak gwałtownie skrytykowała Miltona Friedmana i neoliberalizm w książce „Doktryna szoku”, choć z całą pewnością nie czytała większości książek Friedmana. Wiem, bo ja czytałem ich oboje mogłem, więc porównać, co pisał Friedman, a co napisała o nim Klein. Żeby kupić tę książkę trzeba mieć odwagę skonfrontować wiarę w sprawiedliwość społeczną osiąganą przy pomocy rządu z poglądami, że najlepszą formą gospodarowania jest prawdziwa gospodarka rynkowa. Jeśli jednak ktoś lubi czytać tylko o ideach, które zna, lepiej niech nie kupuje. Natomiast dla Czytelników mojego bloga ta książka wartość ekonomiczną będzie miała wówczas, gdy publikowanie takich książek znowu będzie zakazane, a mój blog zniknie z sieci z uwagi na „rozpowszechnianie informacji mogących wywołać niepokój społeczny”. Czy może do tego kiedyś dojść? A czy cztery lata temu ktoś rozsądny mógłby wieścić, że dojdzie do upadku banku Lehman Brothers, a potem Grecji i być może innych państw europejskich? Dla władzy, której zakres jest coraz większy, która stara się kontrolować Internet, która nie potrafi uporać się z kryzysem, do wywołania, którego sama się zresztą mocno przyczyniła, poglądy wolnościowe są bardziej niebezpieczne niż pornografia dziecięca. Więc chętnie ich głoszenia by zakazała.

„Ludzie postępują rozsądnie dopiero wówczas, gdy inne możliwości zawiodą” – powiada jedno ze słynnych Praw Murphy’ego. Niestety w miarę jak różne możliwości zawodzą ludzie mają skłonność powracać do tych, które zawiodły już wcześniej. Trzeba, więc ciągle i ciągle od nowa przypominać idee, które już wcześniej zawiodły i te, które odniosły sukces. Zbiór wydany przez PROHIBITA to takie właśnie przypomnienie. I jednocześnie obrona pewnej idei. Idei, którą jej przeciwnicy starają się w jakiś sposób zdeformować, aby łatwiej ją skompromitować. To idea wolności. Ta sama, dzięki której ludzkość wyzwoliła się z feudalizmu, dokonała rewolucji przemysłowej i skolonizowała Amerykę. I bynajmniej nie ta sama, która pozwoliła bankom inwestycyjnym „wypłukiwać złoto z powietrza”, – czyli kreować w sposób niekontrolowany pieniądz bankowy w oderwaniu od stanu gospodarki realnej. Jak przeglądałem to, co kiedyś napisałem, aż się sam zdziwiłem o ilu rzeczach pisałem i – nieskromnie dodam – miałem rację. Ale skromność nigdy nie była moją silną stroną – między innymi, dlatego przystałem na propozycję zebrania tego, co pisałem w postaci tej książki. Gwiazdowski

Turowski - brakujące ogniwo III RP "Gazeta Wyborcza" i rosyjscy "razwiedczicy" nie mogą odżałować końca kariery Tomasza Turowskiego. To samo w sobie jest kolejnym interesującym elementem biografii byłego PRL-owskiego szpiega. Na jaw wychodzą też szokujące fakty na temat roli, jaką odgrywał w stosunkach polsko-rosyjskich, także w kwestii katastrofy smoleńskiej. Ofiara lustracyjnej pożogi. Super-szpieg zdekonspirowany przez Instytut Pamięci Narodowej - tak można streścić tekst opublikowany w "Gazecie Wyborczej". Pamiętacie ambasadora tytularnego RP w Moskwie Tomasza Turowskiego? To on jest bohaterem tego artykułu. Zresztą nie tylko tego. "Gazeta Polska" ujawniła, że były komunistyczny szpieg uczestniczył 6 maja 2010 r. w Rosji w specjalnym spotkaniu rosyjskich i polskich śledczych w sprawie katastrofy smoleńskiej. "Po zorganizowaniu przez Rosjan spotkaniu prokurator generalny Andrzej Seremet ogłosił niespodziewanie, że strona polska przekaże Moskwie rejestrator lotu ATM tzw. trzecią czarną skrzynkę" - czytamy w nowym numerze tygodnika. Jak podkreślają Leszek Misiak i Grzegorz Wierzchołowski, jest to o tyle szokujące, że rejestrator oprócz komputera pokładowego stanowił jedyny ważny, oryginalny dowód, jakim dysponowało państwo polskie. Dziennikarze zauważyli też, że Polska Agencja Prasowa podając uczestników tego spotkania, słowem nie wspomina o Tomaszu Turowskim. Podobnie inne media i państwowe instytucje.

Rosyjski generał przytula do piersi "Wyborcza" przedstawiając "krzywdę, jaka spotkała dyplomatę ze strony głównie IPN i Agencji Wywiadu" zacytowała fragment tajnego orzeczenia Sądu Okręgowego w Warszawie. "Nie można wykluczyć, że zaszła sytuacja nielojalności państwa wobec swojego funkcjonariusza, który został postawiony w sytuacji bez wyjścia" - czytamy w dzienniku Agory. Ten sam sąd orzekł, że wieloletni dyplomata, a ostatnio ambasador tytularny w Moskwie jest kłamcą lustracyjnym. W grudniu 2010 roku w "Rzeczpospolitej" Cezary Gmyz ujawnił, że "zapisy rejestracyjne zachowane w archiwach IPN świadczą, że do współpracy ze służbami specjalnymi został pozyskany jeszcze, jako student. Do pracy w wywiadzie wytypował go Wydział XIV Departamentu I". Najbardziej zakonspirowany w wywiadzie PRL wydział XIV zajmował się tzw. "nielegałami", a zwerbowani byli najczęściej kierowani do pracy za granicą i ukadrawiani. Ciekawszymi od fragmentu tajnego orzeczenia są jednak inne passusy artykułu "Wyborczej". "Na przyjęciu pożegnalnym w Ambasadzie Polski w Moskwie do Tomasza Turowskiego podchodzi generał rosyjskiego wywiadu. Obejmuje go i konfidencjonalnie szepce: "Nie musieliśmy cię wydalać. Zrobili to twoi"" - brzmi lead tego tekstu.

- Jestem wstrząśnięty informacją ujawnioną przez "Gazetę Wyborczą", że już po zdymisjonowaniu Tomasza Turowskiego, na terenie polskiej ambasady w Moskwie w lutym br. odbyło się jego przyjęcie pożegnalne - mówi nam Cezary Gmyz. - Zapytałem MSZ, kto odpowie za ten skandal, i kto zapłaci (czy polski podatnik?) za przyjęcie na cześć funkcjonariusza komunistycznych służb, którego na terenie polskiej ambasady tulił "rosyjski razwiedczyk", czyli funkcjonariusz służb specjalnych w stopniu generała szepcząc mu do ucha "Nie musieliśmy Cię wydalać. Twoi to zrobili" - tłumaczy dziennikarz.

Absurdalne zarzuty W tekście Wojciecha Czuchnowskiego głównym oskarżonym jest IPN, ale żeby tak się stało trzeba było nagiąć fakty. W skrócie według gazety, 13 grudnia 2010 r. Tomasza Turowskiego w ambasadzie RP w Moskwie zastał telefon z IPN.

- Dzwoniła prokurator Aneta Rafałko z Biura Lustracyjnego. Powiedziała mu, że 16 ma stawić się na przesłuchanie w Warszawie, i że zakwestionowano jego oświadczenie lustracyjne. Mówiła, że sprawa jest pilna. Turowski był w szoku, że podała tę informację na normalną, niechronioną w żaden sposób linię. Dla niego oznaczało to, że służby rosyjskie, które kontrolują telefony ambasady, dowiedziały się, jaką pełni funkcję - napisała gazeta powołując się na "dyplomatę, który rozmawiał z Turowskim po tym telefonie". I dalej: "Turowski miał powiedzieć prokurator Rafałko, że to nie jest właściwa forma wezwania. Odmówił i od razu skontaktował się szyfrogramem z centralą Agencji Wywiadu". Opisaną sytuację i pretensje trudno zrozumieć w świetle ogólnej nawet znajomości kodeksu postępowania karnego i ustawy lustracyjnej. - Uważam, że podjęte czynności związane z zawiadomieniem ówczesnego ambasadora tytularnego w Moskwie były jak najbardziej prawidłowe - ucina rozmowę z portalem Rebelya.pl prokurator Aneta Rafałko. W związku z tajemnicą postępowania nie chce komentować sprawy. Ustaliliśmy, w jaki sposób IPN zawiadomił ambasadora tytularnego o tym, że stał się podmiotem lustracyjnym. Z kodeksu postępowania karnego jasno wynika, że pierwszym sposobem doręczenia zawiadomienia jest forma przesyłki poleconej. Ale nie jedynym. Według naszych informacji, IPN w pierwszej kolejności skorzystał właśnie z tej formy. Zawiadomienie jednak wróciło z powrotem do Instytutu, ponieważ adresat nie odebrał przesyłki awizo. Jako, że zawiadomienie musi dotrzeć do danej osoby, Instytut podjął się innego sposobu, który jest jak najbardziej dopuszczalną formą przekazania takiej informacji.

- Mając informację, że pan Tomasz Turowski przebywa na terenie ambasady w Moskwie, prokurator zajmujący się tą sprawą zadzwonił, aby przekazać zawiadomienie. Podczas rozmowy nie padła jednak funkcja, jaką pełnił - mówi nam nasz informator. Trudno zresztą przypuszczać, żeby tajną informacją była funkcja, jaką oficjalnie pełnił dyplomata w ambasadzie. W tej formie nie ma nic niewłaściwego. - Jeżeli istotnie prokurator Rafałko przekazała panu Turowskiemu zawiadomienie w formie telefonicznej, to w świetle art. 137 kpk jest to tryb jak najbardziej dopuszczalny - mówi nam Jacek Wygoda, dyrektor Biura Lustracyjnego. W listopadzie 2010 roku Instytut poinformował, że złożył do sądu wniosek o wszczęcie postępowania lustracyjnego wobec ambasadora Jarosława Spyry. Dyplomata miał zataić pracę w Służbie Bezpieczeństwa. W momencie upublicznienia tej informacji, Spyra przebywał na placówce w stolicy Peru. Trudno było się z nim skontaktować telefonicznie, więc jak się dowiedzieliśmy, zawiadomienie trafiło do niego do Limy drogą e-mailową. Sposób obrony Tomasz Turowskiego przez "Gazetę Wyborczą" jest symptomatyczny, jeśli osadzimy go w szerszym kontekście sporu o lustrację. Spuścić zasłonę milczenia na przeszłość i skierować uwagę na późniejszą historię dyplomaty. W tym przypadku, obie części życiorysu bohatera są bardzo ciekawe. Jak napisała GW, "IPN ujawnił człowieka, który do 2007 roku był czynnym oficerem Agencji Wywiadu ulokowanym w polskich placówkach dyplomatycznych". Tyle, że gdyby niecytowana publikacja, ta informacja nie trafiłaby zapewne do opinii publicznej z racji wyłączenie jawności w procesie, o co wnioskował IPN.

Dostęp do tajemnic Watykanu - Z talentów nielegałów korzystali często "PR", czyli "przyjaciele radzieccy", a więc także KGB i GRU - mówił portalowi Arcana.pl po ujawnieniu informacji o przeszłości Turowskiego historyk dr hab. Sławomir Cenckiewicz. W przypadku Turowskiego kapitałem okazał się duży talent do języków obcych. To właśnie ta zdolność miała sprawić, że studentem rusycystyki zainteresowała się Służba Bezpieczeństwa i wytypowała go do pracy w wywiadzie PRL. Po zakończonych studiach, już, jako oficer SB zgłosił się w Warszawie do klasztoru ojców jezuitów. A po kilka dniach został wysłany do Rzymu. Do nowicjatu przyjął go w połowie lat 70 o. Antoni Mruk, który w zakonie był już od roku 1930 (święcenia kapłańskie przyjął w Rzymie w 1947 r.) i uchodził za jednego z najbardziej wpływowych Polaków w Watykanie. Przeżył pięć pontyfikatów. Był ostatnim spowiednikiem Jana Pawła II - pisała "Rzeczpospolita" o początkach kariery wywiadowczej Turowskiego. W Watykanie trafił do miejsca, które dla oficera wywiadu PRL było po prostu wymarzone. - Asystencja Słowiańska Jezuitów w oczach służb specjalnych bloku wschodniego była postrzegana, jako rodzaj papieskiego wywiadu skierowanego na blok wschodni - wyjaśnia nam Cezary Gmyz. A jej szefem był o. Mruk. Tym samym oficer-rusycysta tłumaczył np. poufne dokumenty zdobywając dostęp do sekretów watykańskiej Ostpolitik. Turowski w Watykanie miał świetne kontakty. Wiadomo, że był w Rzymie 13 maja 1981 r. gdy strzelano do papieża Jana Pawła II. Jeszcze w czasie pobytu w Rzymie wyjeżdżał też do słynnego wówczas ośrodka Centre Russe w podparyskim Meudon. Turowski zbierał informację o tym, którzy z kursantów języka rosyjskiego w tym ośrodku to oficerowie NATO. Piotr Jegliński, twórca paryskiego środowiska "Spotkania”, z którym nawiązał kontakt Turowski, opowiadał autorowi tego tekstu, że Meudon było również miejscem, gdzie do wyjazdu na Wschód przygotowywali się misjonarze.

Ucieczka do Francji Tuż przed przyjęciem święceń kapłańskich porzucił zakon i ożenił się. Był to rok 1986 r. Ze ślubem wiążą się pewne perypetie, a opisał je w grudniu 2010 r. "Nasz Dziennik". Żoną Turowskiego została Hiszpanka De Dios De Dios, chociaż początkowo miała nią zostać Francuzka, jego uczennica z Meudon. - Francuską narzeczoną Turowskiego była córka socjalistycznego premiera Francji Michela Rocarda, za rządów prezydenta Francoisa Mitterranda. Wiele wskazuje na to, że szeroko reklamowany ślub nie doszedł do skutku w wyniku interwencji francuskiego kontrwywiadu - opisywał niżej podpisany w "Naszym Dzienniku".

Dyplomata III RP Z krótkiego rysu zawodowego przekazanego przez Biuro Prasowe Ministerstwa Spraw Zagranicznych po ujawnieniu informacji o przeszłości Tomasza Turowskiego dowiadujemy się, że pracę w resorcie rozpoczął 3 maja 1993 roku. Najpierw pracował w Departamencie Europa II, odpowiedzialnym za Europę Wschodnią. W 1996 roku trafił do Moskwy, gdzie w ambasadzie pełnił funkcję radcy, a potem ministra pełnomocnego.

"Już w początkowym okresie pracy, w latach 1993-1994, ze względu na liczne i otwarte kontakty Turowskiego z I sekretarzem ambasady rosyjskiej w Polsce Grigorijem Jakimiszynem, był obserwowany przez Urząd Ochrony Państwa" - pisał w kolejnym z tekstów na temat "Nasz Dziennik". Ze wspomnieniowej książki Mariana Zacharskiego dowiadujemy się, że to Jakimiszyna miał zwerbować w 1995 r.do pracy na rzecz polskiego wywiadu. A Jakimszyn miał mu powiedzieć o szpiegu, którego prowadzi w Polsce. Informację o tym, że agentem o ps. "Olin" miał być Józef Oleksy ujawnił w 1996 ówczesny minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski. W 2001 r. Turowski został ambasadorem RP na Kubie. "Kandydat ma doświadczenie, jeśli chodzi o proces transformacji na terenie postradzieckim. Był wysoko oceniany przez naszych partnerów rosyjskich, o czy wiem drogą nieoficjalną. Jest to nienajgorsza referencja dla Polaka udającego się na Kubę" - rekomendował tę kandydaturę Turowskiego ówczesny szef MSZ Władysław Bartoszewski. Cztery lata później po powrocie do Polski Tomasz Turowski dalej pracował w MSZ jako radca-minister w dyspozycji Biura Kadr i Szkolenia oraz radca-minister w Departamencie Strategii i Planowania Polityki Zagranicznej. Od lutego do maja 2007 roku pełnił funkcję ambasadora tytularnego w Departamencie Strategii i Planowania Polityki Zagranicznej. Ciekawą rzeczą w jego historii zawodowej jest fakt, że zaledwie trzy miesiące po awansie nastąpiło "rozwiązanie stosunku pracy w MSZ" - jak ujęło to biuro prasowe tego resortu. Nie wiadomo, czy sam się zwolnił, czy to ministerstwo "rozwiązało stosunek pracy".

Nieoczekiwany powrót 14 lutego 2010 r. Minister Radosław Sikorski skierował go do pracy w Ambasadzie RP w Moskwie na stanowisku kierownika wydziału politycznego. Zadaniem, jakim otrzymał było m.in. przygotowanie wizyt premiera Donalda Tuska, a potem śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku. W sobotni poranek 10 kwietnia był obecny na płycie lotniska Siewiernyj. Pracownik Kancelarii Prezydenta Jakub Opara opowiadał w filmie "Mgła", że ambasador tytularny Turowski nie reagował na prośby o interwencję w sprawie blokowania przez Rosjan wylotu do Warszawy samolotu Jak-40 z Jackiem Sasinem, który jak najszybciej chciał wrócić do Warszawy. Wspomnienie o nim znajduje się również w dokumentach prokuratury. "Ambasador Turowski około godz. 12 przekazał mi, że otrzymał informację od funkcjonariusza FSO, że trzy osoby przeżyły i w ciężkim stanie zostały przewiezione do szpitala" - zeznawał naczelnik Wydziały Federacji Rosyjskiej w Departamencie Wschodnim MSZ, Dariusz Górczyński.

Dobry znajomy prezydenta O znajomości Tomasza Turowskiego z prezydentem Bronisławem Komorowskim pierwszy napisał eurodeputowany PiS Ryszard Czarnecki. - Pan ambasador, minister pełnomocny Tomasz Turowski był i jest, jako jeden z nielicznych polskich dyplomatów na "ty" z prezydentem Bronisławem Komorowskim, który nie ma zbyt wielu bliskich kolegów w tym środowisku, bo dyplomacja to nie jego klimaty - wyjaśniał polityk.

- Turowskiego jednak zna na tyle dobrze, że od lat są właśnie po imieniu. To jest duża zażyłość - dodawał. Na pytania dziennikarzy w tej sprawie Kancelaria Prezydenta nie zaprzeczała, ale nie podawała też żadnych szczegółów

Mariusz Majewski


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
638
638
638
638
638
638
638
638
638
638
Charakterystyka Techniczna Motocykla Jawa 350 Typu 638, Jawa , CZ
638 639
638
638
638
638
638

więcej podobnych podstron