Dzieje Tristana i Izoldy

„Dzieje Tristana i Izoldy”

© - artykuł chroniony prawem autorskim autor: Karolina Marlęga

„Dzieje Tristana i Izoldy” - streszczenie

I – DZIECIĘCTWO TRISTANA

Narrator twierdzi, że będzie to piękna opowieść o miłości i śmierci, w której główną rolę zagrali Tristan oraz Izolda. Zarówno w radości, jak i w smutku, nie przestawali się kochać, by w końcu opuścić ten świat w tym samym dniu: „on przez nią, ona przez niego”.

Gdy dawno, dawno temu panującego w królestwie Kornwalii króla Marka niepokoili nieprzyjaciele – ze wsparciem pospieszył mu natychmiast Riwalen, król ziemi lońskiej. Był bardzo pomocny: służył mu wiernie zarówno mieczem, jak i radą. Marek w nagrodę za lojalność i okazaną pomoc dał mu swą piękną siostrę – Blancheflor, którą „Riwalen miłował przedziwną miłością”. Pobrali się w tyntagielskim klasztorze i już rysowały się przed nimi piękne i spokojne perspektywy wspólnego życia, gdy do króla Lonii doszła wiadomość, iż jego dawny nieprzyjaciel – diuk Morgan – pustoszy jego ziemię. Król pospiesznie przygotował okręty i wraz z już wówczas ciężarną małżonką, opuścił ziemię kornwalijską. Przybywszy do ojczyzny, zostawił ukochaną pod opieką marszałka Rohałta, „którego wszyscy dla jego wierności wołali pięknym mianem Rohałt Dzierżący Słowo”, a sam, wraz z zebranym wojskiem i baronami, odjechał na wojnę.

Nowo poślubiona Blancheflor cierpliwie oczekiwała powrotu małżonka. Aż pewnego dnia dowiedziała się, że książę Morgan dopuścił się zdrady, w wyniku czego Riwalen zginał. Pozornie przyjęła tę wiadomość spokojnie: „nie płakała po mężu; nikt nie usłyszał krzyku ani lamentu”, lecz prawdziwy dramat rozgrywał się w jej sercu. Kobieta stała się słaba i wątła: „dusza żądała pilnym pragnieniem wydostać się z ciała”. Nie pomagały nawet pocieszenia Rohałta, królowa nie dopuszczała słów pokrzepienia do swego złamanego serca. W cztery dni po tragicznej wiadomości królowa urodziła syna. Wziąwszy maleństwo w ramiona, nadała mu imię Tristan, mówiąc: „Że więc przybyłeś na ziemię przez smutek, imię twoje będzie Tristan”, po czym ucałowała ukochane dziecko i … umarła.

Osieroconego chłopca przygarnął Rohałt Dzierżący Słowo. Aby uratować go przed niechybną śmiercią z rąk nikczemnego diuka Morgana, uznał Riwalenowego syna za własnego. Chłopiec rósł wraz z prawdziwymi dziećmi mężczyzny.

Gdy skończył siedem lat, nadszedł czas przekazania go spod kobiecych skrzydeł pod opiekę roztropnego nauczyciela, a zarazem dobrego koniuszego – Gorwenala. To właśnie on w krótkim czasie nauczył pojętnego i roztropnego Tristana „władać lancą, mieczem, tarczą i łukiem, miotać kamienne pociski, brać jednym skokiem co najszersze rowy”, jak również: „nauczył nienawidzić wszelakiego kłamstwa i zdrady, wspomagać słabych, dotrzymywać słowa; nauczył rozmaitych melodii, gry na harfie i sztuki myśliwskiej”. Gdy widziano szlachetnego i „pysznego” młodzieńca, szerokiego w ramionach i gibkiego w biodrach, o mocnym, wiernym i odważnym charakterze, wszyscy gratulowali Rohałtowi takiego syna, który „miłował Tristana jak syna, a tajemnie czcił jako pana”.
Pewnego dnia młodzieńca, który był radością i dumą Rohałta, porwali norwescy kupcy, którzy zwabiwszy Tristana na statek, uprowadzili go „jako piękną zdobycz”. Gdy płynęli ku nieznanym lądom, rozpętał się sztorm. Przez osiem dni morze prowadziło statek według swego planu, nie szczędząc marynarzom strachu przed roztrzaskaniem o skały i rafy. Gdy domyślili się, iż gniew morza wywołany był przez uprowadzenie młodzieńca, spuścili go na czółnie, mającym doprowadzić go do brzegu. Wówczas: „Natychmiast opadły wiatry i bałwany, niebo zabłysło”.

Po jakimś czasie, gdy Tristan dobił do piaszczystego wybrzeża, z wysiłkiem wdrapał się na brzeg i, ujrzawszy pusty step i bezkresny las, zaczął lamentować nad swoim położeniem, nad tym, że znajdował się z dala od Gorwenala, od swego ojca Rohałta, od ukochanej lońskiej ziemi. W pewnej chwili z rozmyślań wyrwał go odległy odgłos łowieckiego rogu i towarzyszące temu okrzyki. Na skraju lasu oczom zainteresowanego dźwiękami młodzieńca ukazał się piękny jeleń, pojawiła się również sfora psów oraz myśliwi. Zwierzę wydało ostatni dech i już po chwili mężczyźni „otrębywali zwycięstwo”. Gdy Tristan zdumiony ujrzał, jak łowczy nacina gardło zwierzęcia (jakby zamierzając odciąć mu głowę), sprzeciwił się kaleczeniu jelenia i, zachęcony do pokazania swego sposobu oprawienia zdobyczy: „ukląkł i odarł ze skóry jelenia, nim go poćwiartował; następnie pociął zwierzę na części, zostawiając, jak się godzi, kość pacierzową obnażoną do czysta; wreszcie oddzielił dróbka, wnętrzności, pysk, ozór i żyłę serdeczną”.

Zachwyceni myśliwi, obserwujący całą czynność, zapytali o godność i pochodzenie sprawnego młodzieńca. Tristan, który „umiał w porę mówić i w porę milczeć”, chytrze odparł, iż jego ojczyzną jest Lonia, a ojcem kupiec, którego potajemnie opuścił, chcąc poznać życie w innych krajach. Myśliwi zaproponowali mu pójście do króla Marka, ich pana. Po nauczeniu myśliwych, jak iść parami, aby pięknie się prezentować „wedle szlachetności sztuk zwierzyny sterczących na widłach”, wszyscy udali się w drogę do zamku. Po jakimś czasie ujrzeli bogaty, piękny pałac, który, choć wzniesiony nad morzem, był bardzo dobrze zabezpieczony przed napaścią. Tristan dowiedział się nazwy zamku – szedł do Tyntagielu nie wiedząc, iż jest spadkobiercą pięknego zamku.

Gdy wraz z myśliwymi przybył do stóp wieży, zachęcił mężczyzn do użycia fanfar, dzięki czemu przywitał ich sam król ze swoimi baronami. Władca Kornwalii, zdziwiony pięknym porządkiem orszaku, sprytnym oporządzeniem jelenia oraz dwornością nowych myśliwskich obyczajów, nie mogąc oderwać wzroku od Tristana, zaprosił go na wieczorną ucztę.

Podczas wystawnej kolacji bohater ujawnił swą kolejną zdolność: wziąwszy harfę, zaśpiewał czysto i „tak wdzięcznie, że baronowie rozrzewnili się słuchając”. Król Marek także nie mógł wyjść z podziwu nad talentem cudzoziemca, przybyłego z kraju, dokąd niegdyś pojechała ze swym mężem jego ukochana Blancheflor. Na koniec wieczoru król, zachwycony umiejętnościami Lończyka, zaproponował mu pozostanie przy swym boku.

Przez następne trzy lata Tristan był lutnistą, myśliwym i lennikiem kornwalijskiego króla. W ciągu tego czasu ich wzajemna „czułość” stale wzrastała w mężnych sercach. Młodzieniec stał się prawdziwym zaufanym króla, sypiał nawet w królewskiej komnacie wśród najwierniejszych współpracowników Marka. Wszyscy byli przychylni „dziecku smutku”, a zwłaszcza król Marek. Mimo tego bohater nie mógł zapomnieć o stracie swych najbliższych i ukochanej ojczyzny.

Pewnego dnia do ziemi kornwalijskiej przybył szukający Tristana Rohałt Dzierżący Słowo i, pokazawszy królowi czerwony kamień szlachetny (karbunkuł) - jego dawny podarunek weselny dla Blancheflor – odkrył tożsamość bohatera. Poinformował go o bezprawnym zajmowaniu ziemi lońskiej przez diuka Morgana. Tristan z rycerzami króla Marka przebył morze i zabiwszy mordercę swego prawdziwego ojca, odzyskał także swą ziemię. Zdając sobie sprawę, iż wuj go potrzebował, oświadczył, że „swoją ziemię” pozostawia Rohałtowi i jego synowi (nazywał staruszka cały czas ojcem), a „ciało” ofiarowuje królowi Markowi. Wrócił do Kornwalii, zabierając z sobą Gorwenala, zobowiązując się wiernie służyć ziemi swego jedynego krewnego.

II – MORHOŁT Z IRLANDII

Dobiwszy do brzegu i udawszy się do Tyntagielu, zastał króla Marka i baronów w żałobie. Okazało się, że irlandzki król zamierzał spustoszyć Kornwalię (uzbroił już nawet flotę), jeśli wuj Tristana nie złoży, tak jak jego przodkowie, okupu. Powodem takich żądań były traktaty, według których Irlandczycy mogli zażądać od Kornwalii: „jednego roku trzysta funtów miedzi, drugiego roku trzysta funtów czystego srebra, zasię trzeciego trzysta funtów złota”, lecz gdy przychodził rok czwarty – uprowadzali trzystu młodych chłopców i taką samą liczbę młodych dziewcząt w piętnastej wiośnie życia, wybieranych losowo spośród tamtejszych rodzin.

W roku, w którym działa się owa historia, król Irlandii jako swego posła, wyprawił do Tyntagielu olbrzymiego, niepokonanego w bitwie szwagra - rycerza Morhołta. Wtedy król Marek wraz z baronami zaczęli się zastanawiać nad postępowaniem względem Morhołta, który żądał spłaty daniny w postaci sześciuset młodych mieszkańców Kornwalii (zamierzał ich wywieść jako niewolników). Gdy irlandzki rycerz trzykrotnie zapytał, czy któryś z baronów chce walczyć za „swobodę tego kraju”, obiecując piękną i sprawiedliwą bitwę, usłyszał, że wyznanie przyjął młody Tristan. Na nic zdały się przekonywania i prośby wuja…

W wyznaczonym dniu młodzieniec, ubrany w pancerz i hełm ze stali, wsiadł sam do łodzi i popłynął ku Wyspie Świętego Samsona. Dobiwszy do brzegu, nogą wypchnął łódź na morze tłumacząc zdziwionemu rycerzowi, iż tylko jeden z nich powróci żyjący i jedna barka wystarczy, po czym obaj „zapuścili się w głąb wyspy”. Bitwa była bardzo zacięta: „po trzykroć zdawało się, że wiatr morski przynosi na wybrzeże wściekłe okrzyki”. Towarzysze Morhołta byli przekonani o zwycięstwie niepokonanego druha.

Gdy w końcu, około dziewiątej godziny, ujrzano odbijającą od brzegu wyspy barkę Irlandczyka, zebrani na lądzie Kornwalijczycy rozpaczali nad swym przyszłym losem. Po chwili jednak okazało się, że u steru dumnie stoi młody Tristan: „natychmiast dwadzieścia łodzi pomknęło na spotkanie; młodzieńcy rzucili się wpław”. Gdy Tristan wyskoczył na brzeg, upewnił druhów Morhołta, iż walczył on dzielnie oraz oddał im jako „haracz” swój wyszczerbiony miecz, informując, iż kawałek brzeszczotu tkwi w czaszce Irlandczyka. Idąc w stronę zamku, słyszał podziękowania i wiwaty mieszkańców wyzwolonego kraju. Po przybyciu do Tyntagielu, zemdlony osunął się w ręce wuja. Z jego licznych ran spływała krew.

Towarzysze Morhołta wrócili do irlandzkiego portu Weisefort wielce zawstydzeni. Ich druh nie powitał jak niegdyś zadowolonego i dumnego tłumu, nie miał już ujrzeć swej rodziny, pięknej siostrzenicy Izoldy Jasnowłosej, która wraz z matką (siostrą Morhołta) czule opatrywały jego rany: „znały bowiem maści i kordiały wskrzeszające rannych, ba, podobnych już umierającym”. Teraz było inaczej… Izolda wydobyła z głowy martwego wuja kawałek nieprzyjacielskiego miecza i zamknęła w szkatule z kości słoniowej, przechowując ułamek jak relikwię. Od tego dnia dziewczyna znienawidziła Lończyka Tristana.

Natomiast bohater leżał na wpół umarły. Okazało się, że Morhołt zatopił w jego ciele zatrute ostrze. Lekarze nie mogli nic poradzić, powierzyli młodzieńca opiece Boga. Z ran Tristana wydzielał się olbrzymi fetor. Choć zapachu nie mogli znieść najwierniejsi przyjaciele, przy łóżku chorego czuwali król Marek, Gorwenal i Dynas z Lidanu (baron lubiący młodzieńca): „miłość ich przemogła wstręt”. Na prośbę rycerza, przeniesiono go do szałasu zbudowanego na stromym wybrzeżu. W takim otoczeniu, rozmyślając o swym życiu i: „leżąc naprzeciw fal, czekał śmierci”. Poprosił o przeniesienie się na barkę, pozbawioną wioseł i żagla, by puścić się jeszcze raz na szerokie morze (kazał położyć obok siebie lutnię). Król Marek, nie widząc innej możliwości uśnieżenia bólu siostrzeńca, spełnił jego ostatnią wolę, Gorwenal zaś drżącymi ramionami wypchnął łódkę na pełne morze.

Tristan dryfował siedem dni. Czasami, by pocieszyć swoje serce, brzdąkał w lutnię. „Wreszcie morze bez jego wiedzy zbliżyło go do brzegu” i rybacy, zdziwieni widokiem błądzącej barki i odgłosem słodkiej melodii z niej słyszanej, zanieśli bezwładnego bohatera swej współczującej pani, która jako jedyna mogła go ocalić.

Okazało się, że młodzieniec dobił do portu Weisefort, a ową panią był Izolda, siostra zabitego w walce Morhołta, która „jedna, świadoma cudownych kordiałów, mogła ocalić Tristana; ale ona jedna wśród niewiast na ziemi pragnęła jego śmierci”. Gdy bohater, pod jej czułym i niczego nieświadomym okiem, wracał do zdrowia, zdał sobie sprawę z wielkiego niebezpieczeństwa. Podał się więc za lutnistę przeprawiającego się za morze na kupieckim statku i żeglującego do Hiszpanii, by tam nauczyć się sztuki czytania w gwiazdach. Skłamał, iż jego statek napadli piraci, i, ratując życie, zdołał umknąć na barce.

Nikt z towarzyszy Morhołta nie poznał „pięknego rycerza z Wyspy Świętego Samsona”, ponieważ jego rysy zniekształciła trucizna. Ale gdy po czterdziestu dniach przebywania pod opieką dziewczyny został niemal uleczony, zrozumiał, iż lada dzień zostanie rozpoznany: „wymknął się i przebywszy liczne niebezpieczeństwa stanął przed królem Markiem”.

III – SZUKANIE PIĘKNEJ O ZŁOTYCH WŁOSACH

Na dworze króla Marka nie wszyscy byli przychylni Tristanowi. Czterej zdradzieccy baronowie o imionach: Andret (również siostrzeniec króla), Gwenelon, Gondoin i Denoalen nienawidzili młodzieńca za jego męstwo i za miłość, którą darzył go władca. Aby nie dopuścić do zapisania ziemi bohaterowi, za pomocą kłamstw podjudzili przeciw niemu niemal całą kornwalijską szlachtę, tłumacząc jego zwycięstwo nad niepokonanych Morhołtem i wyzdrowienie z tajemniczej choroby użyciem magii oraz nazywając go „czarnoksiężnikiem” i „diabelskim pachołkiem”.

Baronowie zaczęli napierać na króla, by pojął za żonę córkę królewską, która by mu dała dziedzica i spadkobiercę tronu. Grozili, że w razie niespełnienia ich „prośby”, zamkną się w obronnych zamkach i będą z nim toczyć wojnę. Choć „król opierał się i przysięgał w sercu, iż póki żyje drogi siostrzeniec, żadna córa królewska nie wejdzie do jego łoża”, to w końcu, namawiany nawet przez samego Tristana, który zagroził, że jeżeli wuj nie posłucha woli baronów, to on pójdzie służyć innemu królowi (nie chciał być podejrzewany o interesowność swej miłości do wuja) – król Marek obiecał podjąć decyzję w ciągu czterdziestu dni.

W wyznaczonym dniu, oczekując przyjścia zuchwałych baronów, myślał: „Gdzież znaleźć córkę króla tak daleką i niedostępną, abym mógł udać, ale udać tylko, że pragnę jej za żonę?”. Właśnie w chwili tych smutnych i samotnych rozważań przez okno otwarte na morski widok wleciały dwie jaskółki, wypuszczając przez przypadek materiał zbierany do budowy gniazda – długi włos kobiecy: „cieńszy niż nitka jedwabiu i błyszczący jak promień słońca”. Król Marek wykorzystał tę „zdobycz” do rozwiązania problemu małżeństwa.

Zwoławszy baronów i siostrzeńca zapowiedział, iż poślubi jedynie właścicielkę złotego włosa, nie podając żadnych szczegółów miejsca jej pobytu czy choćby imienia. Baronowie, zrozumiawszy, iż władca z nich zadrwił, podejrzewali Tristana o współudział w tym przedstawieniu. Młodzieniec po dłuższej obserwacji jasnego włosa przypomniał sobie Izoldę Jasnowłosą i zapowiedział, że odnajdzie Piękną o złotym warkoczu. Nie ujawnił więcej szczegółów. Chciał jedynie po raz kolejny udowodnić baronom, że kocha wuja szczerą i prawdziwą miłością.

Przygotował do drogi piękny statek, który suto zaopatrzył. Prócz Garwenala zabrał ze sobą stu najodważniejszych, młodych rycerzy włoskiego rodu, ubrawszy ich przedtem w stroje kupieckie (pod pokładem ukrył bogate szaty, godne posłańców możnego króla). W momencie, gdy sternik, po wypłynięciu na pełne morze zapytał, ku jakiej ziemi ma płynąć, Tristan ujawnił kierunek ich podróży. Nie wiedział jednak, że od czasu zabicia Morhołta, król Irlandii ścigał kornwalijskie statki, a schwytanych żeglarzy kazał wieszać na widłach. Po dobiciu do portu Weisefort, bohater przekonał ludzi, że wraz z towarzyszami przybyli w celach handlowych. Nie przewidział jednak jednego, że rycerze nie byli aktorami i nie potrafili wyzbyć się swych nawyków. Gdy całe dnie spędzali na zabawach i grze w szachy, Tristan zaczął się obawiać wykrycia ich prawdziwej tożsamości.

Pewnego dnia o świcie usłyszał przeraźliwy głos: „można by mniemać, że to głos samego czarta. Nigdy nie słyszał żadnego zwierzęcia, aby skowyczało w ten sposób, tak straszliwy i dziwny”. Od przypadkowo zagadniętej kobiety dowiedział się, iż głos pochodzi od „bydlęcia srogiego, najszpetniejszego, jakie było kiedy na świecie”. Potwór każdego dnia wypełzał z jamy i siadał u bram miasta, nie pozwalając nikomu wejść ani wyjść, póki nie spełni się jego prośby: nie wyda się mu młodej dziewczyny, którą natychmiast pożerał. Gdy zaintrygowany Tristan zapytał o odbyte walki ze smokiem, kobieta opowiedziała o dwudziestu doświadczonych rycerzach, zachęconych obietnicą króla (ogłosił, iż odda zabójcy potwora swą córkę Izoldę), pożartych przez bestię.

Tristan pożegnał rozmówczynię i po powrocie na statek po kryjomu przywdział zbroję i udał się w kierunku siedziby smoka. Po drodze minął uciekających pięciu wojowników (z jednym z nich, czerwonowłosym, zamienił kilka słów). Zobaczył zbliżającego się potwora o spiczastej głowie, czerwonych, płonących jak rozżarzone węgle oczach, dwóch rogach sterczących na czole, długich i kosmatych uszach, lwich pazurach, wężowym ogonie oraz ciele pokrytym łuską jak u gryfa. Po długiej i groźnej walce, w której bohater został pozbawiony zbroi i konia (zwierze skonało), oblany strumieniem zatrutych płomieni, serce smoka zostało przecięte na dwoje i bestia umarła. Tristan uciął jej język i schował go jako dowód w przewidywanej konfrontacji, a potem skierował się ku sadzawce w celu oczyszczenia gardła z gryzącego dymu. Nie zdążył jednak zatopić ust w zimnej wodzie, ponieważ upadł w wysokich trawach okalających jezioro.

Okazało się, że czerwonowłosy zbieg, spotkany w drodze do bramy, Aguynguerran Rudy, był kasztelanem irlandzkiego króla, zabiegającym o rękę jego córy. Choć był tchórzem, co rano uzbrojony zaczajał się i czekał na spotkanie ze smokiem (uciekał w chwilę po usłyszeniu krzyku bestii). Tego dnia, wiedziony przeczuciem, nie dobiegł do zamku lecz zawrócił z drogi i wraz z czterema kompanami zastał: „smoka bez życia, padlinę końską, tarcz skruszoną” i pomyślawszy, iż zwycięzca umarł gdzieś nieopodal wskutek odniesionych ran – odciął smoczy łeb i zaniósł królowi, zarządzając przy tym przyrzeczonej nagrody.

Król, choć nie wierzył w męstwo mężczyzny, nie zamierzał cofać raz danego słowa i wyznaczył za trzy dni spotkanie, na którym kasztelan przed wszystkimi baronami i wasalami pokaże dowody swego męstwa. Gdy Izolda Jasnowłosa dowiedziała się, iż „ma być łupem tchórza”, najpierw wybuchła długim śmiechem, by po jakimś czasie zacząć rozpaczać nad swoją przyszłością.

Postanowiła wziąć los w swoje ręce i, podejrzewając oszustwo zalotnika, nazajutrz w towarzystwie sługi Perynisa i młodszej służki i towarzyszki - Brangien udała się po kryjomu konno ku mieszkaniu zabitego smoka. Po drodze spostrzegawcza Izolda, odkrywszy dziwne ślady konia, doszła do wniosku, iż zwierzę nie było okute w jej ojczyźnie. Następnie, ujrzawszy bezgłowego potwora i martwego konia, którego narzuta pod siodło nie była dziełem Irlandczyków – podejrzewała, że smoka zabił cudzoziemiec.

Po długich i dokładnych poszukiwaniach, Brangien wśród traw bagniska ujrzała błyszczący hełm rycerza. Perynis oddychającego jeszcze Tristana zaniósł po kryjomu do komnat jego towarzyszek. Izolda opowiedziała o wszystkim matce i powierzyła cudzoziemca jej troskliwej opiece. Gdy królowa rozbierała rannego rycerza, z jego spodni wypadł zatruty smoczy język. Po chwili bohater, ocucony za pomocą ziół, dowiedział się z ust zatroskanej matki o niechybnym losie czekającym Izoldę, jeżeli za dwa dnie nie dowiedzie on w bitwie kłamstwa kasztelana. Zobowiązał się stoczyć walkę, a kobieta dokładała wszelkich sił, by wzmocnić i uleczyć jego zatruty organizm: „nakarmiła go suto i nawarzyła skutecznych leków”.

Następnego dnia Izolda przyrządziła mu kąpiel i namaściła jego ciało balsamem, przyrządzonym przez królową. Gdy uśmiechnął się na myśl, że udało mu się zdobyć przyszłą żonę króla Marka, piękna niewiasta sądząc, iż uśmiecha się, ponieważ zapomniała wyczyścić jego zbroję, postanowiła jak najszybciej to wykonać. Podeszła więc do rynsztunku Tristana, zachwycając się przepychem zbroi, jej oczy spoczęły na wyszczerbionym ostrzu miecza.

Nie mogąc uwierzyć w tożsamość wybawcy, przyłożyła na ostateczny dowód ułamek brzeszczotu wyjęty z głowy Morhołta, do wyszczerbionego fragmentu. Gdy dotarła do niej gorzka prawda, rzuciła się ku kąpiącemu się Tristanowi, okręcając nad jego głową miecz i krzycząc, że zaraz go zabije. Nie mogąc zatrzymać jej ramienia (był jeszcze za słaby), użył fortelu. Przypomniał, że już dwa razy ocaliła mu życie: uleczając go trucizny morhołtowego miecza oraz obecnie. Zapewnił także, iż to dla niej, zamierzającej teraz zostać żoną „mężnego kasztelana”, walczył ze smokiem. Na koniec powiedział, że może go zabić, bezbronnego w kąpieli.

Zaintrygowana faktem, iż to ona była powodem szaleńczej walki młodzieńca z bestią, powstrzymała się od zadania śmiertelnego ciosu. Dowiedziała się od swego wybawcy o włosie, przyniesionym przez dwie jaskółki do jego ziemi podobno na znak pokoju i miłowania. Widząc na dowód tego włos wszyty w płaszcz Tristana, „ucałowała gościa w usta na znak pokoju i oblekła go w bogate szaty”.

W dzień zebrania baronów i królewskich wasali, Tristan posłał potajemnie giermka Izoldy – Perynisa – na statek z informacją, by rycerze ubrali się w stosowne dla posłańców bogatego króla szaty i ustawili na dworze. Gorwenal i cała drużyna od czterech dni nie mieli wieści od walecznego młodzieńca, myśleli, że stracili go na zawsze. Nowina ta bardzo ich ucieszyła i podniosła na duchu. Po krótkim czasie usiedli w rzędzie w sali, w której gromadzili się zdziwieni przepychem strojów „wspaniałych panów” irlandzcy baronowie.

Próby poznania ich tożsamości się nie powiodły – stu rycerzy milczało. Po zajęciu miejsca przez króla, kasztelan Aguynguerran Rudy obwieścił, iż będzie walczył z każdym, kto zarzuci mu kłamstwo w kwestii zabicia potwora. Wówczas Izolda skłoniła się przed ojcem i zawiadomiła, że na sali jest obecny człowiek, który podejmuje się dowieść „szalbierstwa” kasztelana. Zapytała przy tym króla, czy jeżeli ten człowiek przedstawi stosowne dowody swego męstwa, zostaną mu odpuszczone dawne, choćby największe winy i zostanie przyjęty w spokoju. Choć król nie spieszył z odpowiedzią na to dziwne pytanie, uległ naleganiom baronów i zgodził się na warunki córki, która klęknąwszy poprosiła jeszcze: „Ojcze, daj mi najpierw pocałunek łaski i pokoju na znak, że tak samo dasz je temu człowiekowi”. Gdy otrzymała pocałunek, przywiodła przed zgromadzenie Tristana, na widok którego kornwalijscy rycerze podnieśli się z zajmowanych miejsc, skłonili się mu z rękami złożonymi na piersiach i stanęli po jego bokach.

Irlandczycy dowiedzieli się w końcu, kim byli tajemniczy mężowie oraz rozpoznali w młodym rycerzu Lończyka, zabójcę Morhołta. W chwili, gdy rozległy się nawoływania do zabicia znienawidzonego bohatera, Izolda wymogła na ojcu wykonanie przyrzeczonego słowa: Tristan otrzymał pocałunek łaski. Wtedy to też pokazał odcięty język smoka i rzucił wyzwanie wystraszonemu takim obrotem spraw kasztelanowi, który szybko przyznał się do oszustwa. Tristan ogłosił, że wkrótce zabierze piękną Izoldę na statek, by zawieść ją do króla Marka, zapewniając przy tym, iż: „pragnieniem jego jest uczcić Izoldę jako swą drogą małżonkę i cała szlachta Kornwalii będzie jej służyć jako królowej i pani”. Stu rycerzy przysięgło na relikwie świętych, iż jego słowa były prawdą, po czym także bohater zaprzysiągł przed królem doprowadzenie jego córki do swego pana.

Co czuła wówczas Izolda, oszukana przez Tristana piękną opowieścią o złotym włosie, zdobyta i wzgardzona jednocześnie, oddana komuś innemu? Drżała ze wstydu i męki, podczas gdy ojciec złożył jej prawą rękę w prawicę młodzieńca, co było równoznaczne z przekazaniem jej nieznanemu kornwalijskiemu królowi.

IV – NAPÓJ MIŁOSNY

Gdy nadszedł czas przekazania Izoldy pod opiekę rycerzy, jej matka, nazbierawszy ziół, kwiatów i korzeni, rozmieszała je w winie i przyrządziła silny napój, który po kryjomu dała Brangien. Służka dostała przykazanie udania się wraz ze swą piękną panią do kraju jej przyszłego męża i strzeżenia napoju do czasu weselnej nocy. Wówczas to miała wlać małżonkom do kielichów wino nasycone ziołami i dopilnować, by równocześnie skosztowali napoju. Jednocześnie królowa zdradziła młodej Brangien tajemniczą moc wywaru: „ci, którzy wypiją go razem, będą się miłowali wszystkimi zmysłami i wszystką myślą na zawsze, przez życie i po śmierci”.

W końcu nadszedł dzień opuszczenia ukochanej Irlandii przez Izoldę. Im bardziej statek oddalał się od lądu, tym większa żałość zalewała serce dziewczyny. Zamknęła się ze swą służącą w namiocie i, płacząc, wspominała swój najdroższy kraj. Gdy Tristan próbował ją uspokajać – „gniewała się, odtrącała go i nienawiść wzdymała jej serce”. Obwiniała go o wszystkie swe nieszczęścia, nazywając „rabuśnikiem” i mordercą. W głębi miała też żal, że zamiast zachować dla siebie, wiezie ją innemu.

Pewnego dnia, jeszcze w trakcie rejsu, wiatry się uciszyły i żagle zwisły u masztu. Tristan postanowił więc dobić do najbliższej wyspy, aby dać chwilę wytchnienia znużonym morzem podróżnikom. Choć wszyscy wysiedli na ląd i jedna tylko Izolda wraz z młodą służącą zostały na statku, Tristan postanowił im towarzyszyć, mając nadzieję odzyskać sympatię przyszłej królowej. Ponieważ słońce bardzo ich grzało i poczuli pragnienie – chcieli się czegoś napić. Służebnica, poszukując jakiegoś napoju, odnalazła buteleczkę z magicznym trunkiem, którego pilnować miała Brangien.

Nieświadoma mocy napoju miłosnego, myśląc, że to wino – nalała go do pucharu i podała swej pani. Izolda, wziąwszy duży łyk, oddała resztę spragnionemu Tristanowi, który do dna opróżnił puchar. W tej samej chwili na statek powróciła Brangien. Ujrzała tych dwoje: „jak spoglądali na się w milczeniu, jakby obłądzeni i zachwyceni razem”, a przed nimi prawie puste naczynie powierzone jej przez królową i… pusty puchar. Wziąwszy naczynie, pobiegła na tył okrętu i rzuciła je w fale, przeklinając dzień swych urodzin i szepcząc: „Izoldo, przyjaciółko moja, i Ty, Tristanie, otoście wypili śmierć własną”.

Podczas gdy statek płynął w stronę Tyntagielu, Tristanowi zdawało się, że: „żywy krzew o ostrych cierniach, o pachnących kwiatach zapuszcza korzenie w krew jego serca i silnymi więzami wiąże do pięknego ciała Izoldy jego ciało i wszystką myśl, i wszystkie pragnienia”. Uświadomił sobie, że pożąda przyszłą żonę ukochanego wuja. W tym samym czasie z kolei dziewczyna uświadomiła sobie, że go kocha. Choć chciała go nienawidzić za to, iż wiózł ją dla kogoś innego, w jej sercu czułość była silniejsza niż nienawiść. Brangien, znająca przyczynę tego nieszczęścia i świadoma swej winy, patrzyła na tych dwoje z wielkim bólem. Śledziła ich od momentu wypicia trunku, czyli od dwóch dni. Od tego czasu nic nie jedli i nie pili: „nieszczęśliwi, kiedy usychali rozdzieleni, bardziej nieszczęśliwi jeszcze, kiedy będąc przy sobie drżeli przed grozą pierwszego wyznania”.

Trzeciego dnia doszło między zakochanymi do miłosnego wyznania i pierwszego, zakazanego pocałunku. Wówczas to, śledząca ich Brangien, z krzykiem i łzami rzuciła się im do nóg, wyznając prawdę o wypitym napoju, przeznaczonym dla Izoldy i króla. Nie mając innego pomysłu odkupienia winy, oddała miłującym się swoje ciało i życie, podsumowując: „przez moją to zbrodnię wypiliście w przeklętym pucharze miłość i śmierć!”. Tristan stwierdził, iż może nawet umrzeć, jeżeli taki jest jego los. Kochankowie, coraz bardziej zbliżając się do ziemi króla Marka: „związani na zawsze, pogrążyli się w miłości”.

V – BRANGIEN WYDANA NIEWOLNIKOM

Król Marek wyszedł przybyłym na spotkanie. Powitał swą przyszłą żonę na wybrzeżu, a po zaprowadzeniu Izoldy do Tyntagielu: „piękność jej roznieciła taką jasność, iż mury zalśniły się, jakby padły na nie blaski wschodzącego słońca”. Baronowie i lennicy byli zachwyceni urodą Irlandki. Nawet król, początkowo niechętny pomysłowi powiększenia rodziny, nabrał ochoty na poślubienie zachwycającej Złotowłosej pani. Nie był świadomy, iż statek wraz z Izoldą, przywiózł mu cierpienie i żałobę.

W osiemnaście dnie potem, zwoławszy wszystkich baronów, Marek pojął za żonę Izoldę Jasnowłosą. Podczas nocy poślubnej, by ukryć niesławę królowej i ocalić ją przed niechybną śmiercią, Brangien zajęła miejsce swej pani w małżeńskim łożu, poświęcając swą czystość w zadośćuczynieniu za złą straż na morzu. Król, zwiedziony urokiem nocy, nie domyślił się podstępu. Niektórzy twierdzili, że Brangien nie wyrzuciła do morza reszty magicznego wina, lecz podała je nazajutrz po pierwszej nocy Izoldzie (rano zajęła swe miejsce przy śpiącym mężu), która wylała je ukradkiem i Markowi, który wypił wszystko.

Inni z kolei wierzyli w cudowną miłość króla do królowej, w uczucie tak silne, iż mimo nadludzkich starań – nie mógł wygnać Izoldy ze swego zranionego serca: „Ani trucizna, ani czary, jedynie tkliwa szlachetność serca natchnęła w nim tę miłość”. Choć Izolda była królową, miała wszystko, czego tylko pragnęła, tak naprawdę żyła w żałobie. Choć mąż ją ubóstwiał, baronowie czcili, a lud miłował, choć żyła w otoczeniu przepychu i bogactwa, „w komnatach bogato malowanych i zasłanych kwiatami”, choć miała najszlachetniejsze klejnoty i stroje, słuchała śpiewu najzdolniejszych lutnistów, oglądała ryby, papugi i najrzadsze zwierzęta, choć cieszyła się z ciągłej obecność ukochanego Tristana, który, jak nakazywał obyczaj, spał w królewskiej komnacie, wśród najwierniejszych współpracowników kornwalijskiego króla, to jednak czuła niepokój.

Nie mogła znieść faktu, iż Brangien znała ich tajemnicę, Brangien „trzymała ją na swej łasce”. Bała się, że służąca mogła wyznać prawdę. A może była to próba uśpienia nękających serce królowej wyrzutów sumienia…

Tego dnia król i Tristan, niewtajemniczony w okrutny plan ukochanej, byli na polowaniu. Izolda, zawoławszy dwóch niewolników, przyrzekła im wolność i sześćdziesiąt sztuk złota za spełnienie jej woli. Kazała im wywieść Brangien do lasu, zabić i wyrwać język, który mieli przynieść jako dowód. Mieli także przekazać po powrocie królowej ostatnie słowa służącej. Następnie zawołała Brangien i poprosiła dziewczynę o poszukanie leśnych ziół na jej cierpienie. Jako przewodników dała jej owych niewolników o pożegnała słowami: „wiedz dobrze, iż jeśli wysyłam cię do lasu, to dlatego, że idzie o mój spokój i życie!”.

W lesie, gdy Brangien chciała szukać ziół przy drodze, słudzy zapewniali ją, że to nie jest dogodne miejsce. Jeden z mężczyzn szedł przed nią, a drugi zagrodził jej drogę powrotną. Gdy doszli do odległego, nieuczęszczanego miejsca, pierwszy z nich wydobył miecz i odwrócił się do przerażonej dziewczyny. Nie miała dokąd uciec, drugi z nich także trzymał miecz. Gdy zaczęła błagać o litość, dowiedziała się, iż to Izolda kazała ją zabić.

Jako że mężczyźni nie znali przyczyny tego rozkazu, Brangien pospiesznie wymyśliła historyjkę. Opowiedziała, iż na pewno chodzi królowej o to, że gdy obie wyruszały z Irlandii, miały: „jako najdroższy strój, koszulę białą jak śnieg, koszulę na naszą noc poślubną”. Przypominała sobie, jak na morzu królowa podarła swą koszulę i na noc poślubną Brangien pożyczyła jej swojej. Przekonywała, że to jej jedyna wina, karząc przekazać Izoldzie, że: „ślę jej miłość i pozdrowienie i dziękuję za wszelkie dobro i cześć, które mi wyświadczyła, od czasu gdy, dzieckiem porwaną od piratów, sprzedano mnie królowej na służkę” i kończąc słowami: „Niechaj Bóg, w dobroci swej, strzeże jej czci, ciała, życia!”.

Mężczyźni poczuli litość i, uznając, że takie przewinienie nie zasługuje na śmierć, przywiązali Brangien do drzewa. Potem zabili młodego psa, któremu odcięli język i wrócili do królowej. Gdy trwożnie zapytała o ostatnie słowa służki, opowiedzieli o koszuli i przekazali pozdrowienia. Gdy w końcu pokazali na dowód język, Izolda nazwała ich mordercami, i krzycząc kazała, by oddali jej najwierniejszą przyjaciółkę. Gdy wyparła się zlecenia zabójstwa i zagroziła, że spali ich na wolnym ogniu, jeden z niewolników pospiesznie przyprowadził odwiązaną od drzewa Brangien. Stanąwszy oko w oko, obie kobiety przepraszały się wzajemnie i ściskały, szlochając.

VI – WIELKA SOSNA
Kochankowie powinni się obawiać nie wiernej Brangien, ale siebie samych. Ich „pijane serca” nie potrafiły ukryć swych uczuć. Tylko dzięki czujności Brangien nikt nie zaskoczył królowej, miotanej pragnieniem, w ramionach ukochanego. Czterej dworscy zdrajcy, nienawidzący Tristana za jego dzielność, stale krążyli wokół królowej. W końcu poznali prawdę jej „słodkiego miłowania”. Pałali nienawiścią i radością. Zamierzali zanieść królowi nowinę i być świadkami „jak czułość jego przemieni się we wściekłość”. Pragnęli ujrzeć Tristana wygnanego lub wydanego na śmierć i takie

same męczarnie królowej. Jeden tylko fakt przeszkadzał im w ujawnieniu poznanej prawdy – lękali się gniewu Tristana, ale w końcu „nienawiść zwyciężyła strach”.

Pewnego dnia czterej baronowye zawołali króla Marka do sali narad i Andret, królewski siostrzeniec, poinformował go, iż: „Tristan miłuje królową, to dowiedziona prawda, i gadają już o tym szeroko po kraju”. Szlachetny król zachwiał się, nie mogąc i nie chcąc uwierzyć w usłyszaną historię. Gdy domagał się konkretnych zarzutów przeciw ukochanemu Tristanowi, poradzili mu, by uważniej obserwował parę: „Patrz, słuchaj, miły panie; może czas jeszcze” i, oddaliwszy się, zostawili go z podejrzliwymi i nękającymi jego dobre serce myślami.

Król Marek nie mógł się otrząsnąć ze złego uroku, zaczął śledzić siostrzeńca i królową. Zauważyła to szybko Brangien i natychmiast ostrzegła zakochaną parę, która od tej chwili była jeszcze czujniejsza. Wskutek tego wszystkiego, król postanowił odprawić Lończyka. Przywoławszy go przed swe oblicze, nakazał mu oddalić się z Tyntagielu i nigdy nie wracać. Opowiedział zaskoczonemu Tristanowi, że jest podejrzewany o „ciężką zdradę”. Zakazując pytań o szczegóły oraz daremnych prób uspokajania, król zakończył bolesną rozmowę zapewnieniem: „Nie wierzę oskarżycielom(…) Ale ich złośliwe podszepty zmąciły mi serce; jedynie twój odjazd zdoła je ukoić. Jedź; bez wątpienia przywołam cię niebawem; jedź, synu mój, zawsze mi drogi!”. Gdy tylko zdrajcy usłyszeli nowinę o odprawieniu znienawidzonego rycerza i „czarownika”, poczuli się bezpiecznie w kornwalijskim zamku.

Nie wiedzieli tylko jednego: „Tristan nie miał siły odjechać”. Minąwszy mury i fosy zamkowe, poczuł, iż nie potrafi się bardziej oddalić. Zatrzymał się w mieście Tyntagielu, zajął gospodę z Gorwenalem w domu mieszczanina i dręczył się tam niemożnością przebywania z ukochaną, co było dla niego bardziej śmiertelne, niż stan zatrutego ciała po walce z Morhołtem: „Niegdyś, kiedy leżał w szałasie wzniesionym nad brzegiem morza i kiedy wszyscy umykali przed zaduchem jego ran, trzech ludzi bodaj wspomagało go: Gorwenal, Dynas z Lidanu i król Marek”. Teraz jedynie dwaj pierwsi trwali jeszcze przy jego łożu… król Marek już nie przychodził. Tristan czuł, że miłość wuja nie zdoła pokonać krzywdy, której doświadczył od siostrzeńca. Było mu wstyd...

Izolda, zamknięta w zamku, także usychała z tęsknoty i wstydu, cały czas śledzona przez obcych. Cały dzień musiała udawać śmiech i wesele, by w nocy zaś: „trwać nieruchomo wyciągniętej przy boku króla Marka i przezwyciężać drgania członków i dreszcze gorączki”. Chciała uciekać do Tristana. Gdyby nie pomoc wiernej Brangien, zapewne wkrótce z tęsknoty rozdzierającej serca, opuściliby ten świat. Służka, nie bacząc na śmiertelne niebezpieczeństwo, przemknęła do domu wynajętego przez Tristana. Aby ocalić kochanków, nauczyła Tristana podstępu: pod zamkiem tyntagielskim rozciągał się rozległy sad, ubezpieczony silną palisadą. W miejscu najbardziej oddalonym od zamku, tuż obok pali, wznosiła się wysoka i prosta sosna, u stóp której tryskało żywe źródło, przebiegające przez sad i komnaty niewiast.

Każdego wieczoru Tristan, za radą Brangien, strugał misterne kawałki kory i małe gałązki, które, przeskoczywszy ostre pale i przybywszy pod sosnę, rzucał do źródła. Był to znak dla Izoldy, iż ukochany czeka. W takie wieczory, kiedy Brangien zdołała oddalić króla Marka i zauszników, Izolda śpieszyła do przyjaciela. Wówczas chroniła ich noc i życzliwy cień wielkiej sosny. Podczas takich spotkań opowiadali sobie, że zamek tyntagielski jest zaczarowany i że dwa razy do roku, w zimie i w lecie, znika… Dla nich znikał właśnie wtedy…

Rozstawali się, gdy wieżach zamkowych trąby strażników zwiastowały świt. Wówczas „mur z powietrza” pękał i trzeba było wracać na ziemię. Obiecywali sobie, że pewnego dnia pójdą razem do szczęśliwego kraju, z którego nikt nie wraca, do kraju Żywych… Choć podejrzenia króla Marka rozpraszały się, zdrajcy odgadli, iż Tristan znowu spotyka się z królową. Na szczęście Brangien tak dobrze ich pilnowała, iż śledzili zakochanych na próżno. W końcu, nie mogąc tego znieść, diuk Andret zaproponował towarzyszom zasięgnięcie rady u Frocyna, garbatego karła, znającego siedem sztuk, magię i wszystkie rodzaje czarów: „On nas pouczy, jeśli zechce, o zdradach Izoldy Jasnowłosej”.

Nienawidzący piękna i odwagi, „mały, zły człowieczek” po odprawieniu wszystkich czarodziejskich zaklęć kazał baronom zaprowadzić się przed oblicze króla. Poradził Markowi natychmiastowy, fikcyjny, tygodniowy wyjazd na dalekie polowanie, zapewniając: „Możesz mnie powiesić na widłach, jeśli tej nocy jeszcze nie usłyszysz, jakie pogwarki wiedzie Tristan z królową”. Król, wbrew sercu, usłuchał rady karła.

Gdy zapadła noc, zostawił łowczych w lesie, a sam, wziąwszy karła za siebie na siodło, wrócił do Tyntagielu. Przez znane tylko sobie wejście wszedł do sadu, gdzie karzeł zaprowadził go pod wielką sosnę. Ulegając namowom Frocyna, wdrapał się na gałąź, zabierając ze sobą łuk i strzały i odprawiając karła. Nie czekał długo samotnie. Ukryty w gałęziach, ujrzał szybko siostrzeńca skaczącego przez ostre pale. Tristan, po przybyciu pod drzewo, rzucił w wodę wióry i gałązki. To tylko uratowało podglądanego młodzieńca: „kiedy rzucając je nachylił się nad źródłem, ujrzał odbity w wodzie obraz króla”. Niestety, pomykających gałązek nie udało się już zatrzymać…

Po chwili nadeszła Izolda, nieświadoma obecności swego małżonka. Zastała ukochanego siedzącego nieruchomo, a wśród gałęzi usłyszała: „szelest grotu napinającego cięciwę łuku”.

Zaskoczona chłodem Tristana, zatrzymał się w pół drogi i spojrzeniem przetrząsnęła ciemne zarośla. Nagle przy blasku księżyca ona również spostrzegła cień króla w sadzawce: „Okazała iście kobiecą roztropność, że nie podniosła oczu ku gałęziom”. Nie wiedząc, że Tristan także był świadomy obecności króla, prosiła Boga, by pozwolił jej przemówić pierwszej. Zbliżywszy się do młodzieńca, zaczęła go zwymyślać: „- Panie Tristanie, na coś się ośmielił? Ściągać mnie w takie miejsce o tej porze! Wiele już razy wzywałeś mnie tutaj; chcesz błagać mnie o coś, powiadałeś. I cóż masz za prośbę? (…) Otom przybyła: czego żądasz?”.

Sprytny Tristan w mig pojął jej sztuczkę, i zaczął prosić drżącą i płaczącą Izoldę o wstawiennictwo w jego imieniu u króla: „(…) ulituj się nad nieszczęśnikiem; oto król mnie nienawidzi, nie wiem dla jakiej przyczyny, ale ty znasz ją może”. Izolda zaczęła mówić o nieprawdziwych plotkach dotyczących ich „rzekomego” romansu, nękających jej spokojne, małżeński życie. Przyrzekając, że to nieprawda, zapewniała głośno: „Nigdy nie obdarzyłam miłością żadnego mężczyzny prócz tego, który pierwszy wziął mnie, dziewicę, w ramiona”.

W dalszej, udawanej rozmowie, para mówiła o dobroci władcy Kornwalii, o zdradzieckich baronach, podszeptujących mu kłamstwa. Izolda mówiła, iż miłowała Tristana jedynie jako krewnego swego męża, a „W górze, w gałęziach, król uczuł litość i uśmiechnął się łagodnie”.

Gdy w końcu Złotowłosa, zlękniona późną pora spotkania, zaczęła się oddalać do pałacu, Lończyk zawołał po raz ostatni: „- Królowo, przez imię Zbawiciela, przyjdź mi z pomocą, przez litość! Tchórze chcieli odsunąć od króla wszystkich, którzy go kochają (…) Dobrze więc; odejdę z tego kraju w dal, nędzny, jak niegdyś przybyłem” i poprosił: „(…) tyle przynajmniej uzyskaj od króla, niechaj w uznaniu dawnych zasług da mi ze swego dobra tyle, abym mógł zapłacić, com dłużen, wykupić konia i zbroję”, na co Izolda odpowiedziała, że nie powinien zwracać się do niej z tym żądaniem: „Jestem sama na tej ziemi, sama w pałacu, gdzie nikt mnie nie kocha, bez oparcia, na łasce króla. Jeżeli powiem słowo za tobą, czyż nie widzisz, że narażam się na haniebną śmierć? Przyjacielu, niech Bóg cię wspomaga! Król nienawidzi cię bardzo niesłusznie”.

Prędko oddaliła się do komnaty, gdzie Brangien wzięła ją drżącą w ramiona. Gdy królowa opowiedziała jej całą przygodę, Brangien zaczęła ją pocieszać i zapewniać o sprawiedliwości Boga dla niewinnych. Tymczasem Tristan, pozostawiony pod wielką sosną, zawodził nad swoim nieszczęsnym losem. Gdy przeskoczył ogrodową palisadę, król powiedział do siebie z uśmiechem: „- Miły siostrzeńcze, błogosławiona niech będzie ta godzina! Wiedz, że daleka wędrówka, którą gotowałeś dziś rano, już skończona!”. A w dali, na leśnej polance, karzeł Frocyn wyczytał w gwiazdach, że król groził mu śmiercią: „(…) posiniał ze wstydu i strachu, odął się z wściekłości i uciekł chyżo ku ziemi walijskiej”.

VII – KARZEŁ FROCYN
Król Marek pojednał się z Tristanem. Dał mu pozwolenie na powrót do zamku i ponowne sypianie w jego komnacie, wśród wiernych i zaufanych. Ale przecież nikt nie zdoła długo utrzymać swego uczucia w tajemnicy. Przebaczenie uzyskali także oszczercy, a nawet karzeł Frocyn (pewnego dnia kasztelan Dynas z Lidanu znalazł w dalekim lesie „błądzącego i nędznego garbatego karła”, którego siłą przywiódł przed oblicze miłosiernego króla).

Ale królewska dobroć podsyciła jeszcze bardziej nienawiść baronów. Przyłapawszy ponownie parę na miłosnej schadzce, poprzysięgli w swym gronie, iż: „jeżeli król nie wygna siostrzeńca poza granice kraju, cofną się do swych warownych zamków, aby z nim wojować”. To właśnie zakomunikowali swemu władcy, zwołując go do sali narad. Król, słysząc ich ultimatum i oskarżenia, długo milczał, a potem poprosił ich o radę: „Radźcie tedy, proszę was o to, jesteście mi winni radę”.

Skłonili go do posłuchania porady karła Frocyna: „zali nie wyczytał w gwiazdach, że królowa przyjdzie tego wieczora pod sosnę? On wie dużo rzeczy: poradź się go”. Nadbiegł przeklęty karzeł i, po przywitaniu z Denoalenem, przedstawił królowi podstęp: władca miał nakazać siostrzeńcowi, by nazajutrz o świcie: „ruszył do Karduel, zanieść królowi Arturowi pismo na pergaminie, pięknie opieczętowane woskiem”. Przypomniał, iż Tristan sypiał „wpodle” jego łoża. Król miał wyjść z komnaty o godzinie pierwszego snu, czym miał umożliwić młodzieńcowi pożegnanie przed wyjazdem z ukochaną. Karzeł zapowiedział: „(…)ale jeśli przyjdzie tak, iżbym ja o tym nie wiedział i abyś ty tego nie widział, wówczas zabij mnie”. Zabronił władcy mówić o poselstwie przed godziną spoczynku.

Król Marek przystał na ten plan, a wówczas karzeł zaszedł do piekarza i kupił „cienkiej mąki”, którą ukrył za pazuchą. Gdy nadeszła noc i wszyscy ułożyli się do snu, Tristan, jak co wieczór, przyszedł ułożyć króla do spoczynku. Wtedy też dowiedział się o powierzonym mu poselstwie, które zobowiązał wykonać. Gdy już wszyscy zasnęli, Tristan zapragnął pomówić z królową („Od jego łoża do łoża króla było nie wię#ej niż długość włóczni”). Przyrzekł sobie, że o świcie, kiedy Marek będzie jeszcze spał, zbliży się do ukochanej. Karzeł spał także w komnacie króla (taki miał zwyczaj). Oto, jaki sprytny plan ułożył Frocyn: <)>„Kiedy sądził, iż wszyscy śpią, wstał i rozsypał między łóżkiem Tristana a królową dobrze mieloną mąkę: gdyby jedno z kochanków podążyło ku drugiemu, mąka zachowałaby postać kroków”. Ale kiedy rozsypywał proszek, spostrzegł to czuwający Tristan.

O północy król wstał i wyszedł, a za nim podążył garbaty karzeł. W komnacie panował zupełny mrok. Tristan stanął prosto na łóżku, po czym, oszacowawszy odległość, skoczył i padł na łóżko króla. Niestety zapomniał o wydarzeniach poprzedniego dnia: „(…) w lesie kieł wielkiego dzika skaleczył go w nogę i na jego nieszczęście rana nie była przewiązana”. Od naprężenia skoku rana otworzyła się i zaczęła broczyć z niej krew, ale Tristan nie był świadomy śladów, które zostawiał na prześcieradle. Na zewnątrz Frocyn, „mocą swego czarnoksięstwa poznał, iż kochankowie są razem”. Zadrżał z radości i nakazał królowi udanie się do komnaty. W stronę zakochanych podążali korytarzem król, karzeł i czterech zauszników. Tristan, usłyszawszy kroki, zerwał się i przeskoczył na swoje łóżko: „Niestety, w przelocie krew obficie spłynęła z rany na mąkę”.

Po wejściu Marka, baronów i karła niosącego światło, Tristan i Izolda udawali głęboki sen (byli sami w komnacie z Perynisem, śpiącym u nóg Tristana). Król zobaczył szkarłatne płótna, przykrywające łoża i „białą mąkę zbroczoną świeżą krwią”.

Wówczas czterej nienawidzący młodzieńca baronowie, przytrzymali Tristana na łóżku i grożąc królowej, szydzili i urągali jej. Przyrzekli parze „sprawiedliwą zapłatę”. Odkryli również broczącą ranę. Król powiedział, że żadne wypieranie się nie ma już sensu i poinformował Tristana, że nazajutrz umrze, na co Lończyk poprosił o litość „w imię Boga, który cierpiał mękę”. W tym czasie zausznicy podpowiadali bezwzględną zemstę. Tristan nie przestał błagać wuja, korząc się u jego stóp prosił: „(…) czyń ze mną wedle ochoty”, mając już tylko na uwadze oszczędzenie ukochanej Izoldy: „Oto mnie masz, panie, ale litości dla królowej! (…) łaski dla niej w imię Boga, Pana Naszego!”. Trzej baronowie związali młodzieńca i królową sznurami…
Lończyk cały czas pokładał ufność w Bogu i wyzwał na walkę każdego, kto ośmieli się: „podtrzymać kłamstwo, iż ją kochałem występną miłością”. Kiedy przysięgał, że nigdy nie kochał Izoldy występną miłością, zdrajcy wybuchli śmiechem. A przecież ich uczucie było jedynie skutkiem tragicznej pomyłki…

VIII – SKOK Z KAPLICY

Nowina o pojmaniu pary szybko się rozeszła, mimo nocy, w mieście: „Bogaci mieszczanie i lud ubogi - wszystko płacze”. Wszyscy biegli do pałacu, ale: „taki jest gniew króla, iż nie ma tak potężnego i tak dumnego barona, który by się odważył rzucić bodaj słówko proszące zmiłowania”. Gdy noc przeszła w dzień, jeszcze przed wschodem słońca Marek wyjechał poza miasto na miejsce, gdzie miał zwyczaj sprawować sądy i ogłaszać wyroki. Nakazał tam wyżłobienie dołu, nazbieranie „wikliny i chrustu, białych i czarnych głogów wyrwanych z korzeniem”.

O świcie kazał zwołać z całej Kornwalii szlachtę. Panowie zgromadzili się z „wielkim pomrukiem”. Nie było wśród nich takiego, który by nie płakał (prócz karła Frocyna z Tyntagielu). Wówczas król poinformował zebranych o winie Tristana i Izoldy i o wzniesionym dla nich stosie. Gdy wszyscy zażądali najpierw sprawiedliwego procesu dla oskarżonych, a w końcu „łaski i zmiłowania dla nich!”, Marek odpowiedział w gniewie, że nie będzie ani łaski, ani zmiłowania, ani oskarżenia, ani sądu, grożąc: „Przez tego Boga, który stworzył świat, jeśli ktokolwiek odważy się jeszcze żądać takiej rzeczy, spłonie pierwszy na tym stosie!”. Nakazał rozpalenie ognia i sprowadzenie z zamku Tristana.

Słudzy pognali do izby, w której kochankowie przebywali pod pilną strażą. Wlekli stamtąd Tristana za ręce związane sznurami, co było dla rycerza ogromną hańbą. Mężczyźni prowadzili go za miasto w stronę stosu. Nie byli sami – pędził za nimi w cwał rycerz. W końcu, gdy ich dogonił, zeskoczywszy z rumaka jeszcze w biegu, ujawnił swą tożsamość.

Był to Dynas, zacny marszałek dworu, który na wieść o przygodzie „śpieszył z zamku swego w Lidanie, aż piana, pot i krew spływały koniowi po bokach”. Powiedział Tristanowi, że spieszy na sądy królewskie, mając nadzieję, że zdoła odwieść króla od planowanego czynu. Przekonał strażników, by wiedli Tristana bez krępujących pęt: „gdyby próbował uciec, zali nie macie nagich mieczów?”. Ucałowawszy Tristana w usta, wskoczył na siodło i zniknął na swym koniu.

Na szczęście dla młodej pary, Bóg wysłuchał modlących się za nich mieszkańców Kornwalii i sprawił, iż podczas drogi bohater ujrzał wznoszącą się na szczycie nadmorskiej skały kapliczkę zwróconą ku odmętom. Jej najwyższa część (miejsce dla chóru) była wsparta na nagiej, wysokiej i kamienistej skale, o spadających ostro skarpach, a framuga nad przepaścią była wypełniona misternie składaną szybą: „zmyślne dzieło świętej ręki”. Tristan poprosił swych katów o pozwolenie wstąpienia do kaplicy: „Śmierć moja bliska, pomodlę się do Boga, aby zlitował się nade mną, którym Go tyle obraził”, uświadamiając, że ze świętego budynku jest tylko jedno wyjście: „(…) wiecie dobrze, iż mogę przejść tylko tą bramą i kiedy pomodlę się do Boga, trzeba mi będzie oddać się z powrotem w wasze ręce!”. Jeden ze strażników pozwolił mu wejść.

Lończyk przebiegł przez kaplicę, wdarł się na chórek, dostał do szyby we framudze, chwycił okno, otworzył i… skoczył. Bóg użyczył mu wówczas swej świętej łaski: wiatr wzdymał jego szaty, podnosił go i złożył na szerokim kamieniu u stóp skały: „Ludzie z Kornwalii dziś jeszcze nazywają ten kamień „Skokiem Tristanowym”. Przed kaplicą nieświadomi niczego strażnicy nadal oczekiwali swego więźnia, gdy tymczasem on uciekał, widząc z daleka płonący stos.

Pomógł mu Gorwenal, który: „Z przypasanym mieczem, z puszczonymi cuglami (…) wymknął się z miasta” i pocieszając ucznia, przedstawił mu plan dalszego działania: „Widzisz ten gęsty krzak okolony szerokim rowem; schowajmy się tam, ludzie przechodzą tłumnie drogą, udzielą nam nowin”, zapewniając, że: „Jeśli Izolda zginie, synu, przysięgam na Boga, Syna Maryi, nigdy nie spocząć pod dachem, aż do dnia, w którym ją pomścimy”. Przekazał również Tristanowi miecz i stalowy ochraniacz na ciało, studząc zemstę i męstwo bohatera słowami: „szaleństwo to nie dzielność. Czekaj...”

Nie wiedzieli jeszcze, że skok i ucieczkę Tristana zauważył biedny człowiek z drobnego ludu, który zaraz potem pobiegł do Tyntagielu i „wśliznął się aż do komnat Izoldy”. Pocieszył ją nowiną o ocaleniu ukochanego: „Teraz niech mnie wiążą lub rozwiązują, niech oszczędzą lub zabiją, nie dbam o to!”. Mimo że zausznicy królewscy ścisnęli jej sznur u nadgarstków tak mocno, iż krew tryskała, uśmiechając się myślała tylko o Tristanie.

Gdy z kolei wieść o skoku Tristana dotarła do uszu króla, pobladł z gniewu i nakazał swym ludziom przyprowadzenie cudzołożnej Izoldy. Wywiedziono ją z komnaty i wleczono ulicą, wypełnioną wrzeszczącym w jej obronie ludem, proszącym: - O Boże, litości dla niej!. Po dotarciu Izoldy do płonącego stosu z cierni, Dynas z Lidanu upadł do stóp królewskich i począł prosić władcę: „(…) służyłem ci długo bez zdrady, wiernie, nie czerpiąc żadnej korzyści (…) W nagrodę przyzwól mi to jedno - byś darował łaską Izoldę”. Przekonywał, iż spalenie kobiety bez sądu to „gwałt szczery, skoro ona nie przyznaje zbrodni, o którą ją oskarżasz” oraz że zrobienie tego będzie się równało brakowi bezpieczeństwa na kornwalijskiej ziemi, argumentując to słowami: „Tristan uszedł, zna wszystkie równiny, lasy, brody, przesmyki i jest śmiały. Wierę, jesteś mu wujem i nie porwie się na ciebie; ale wszystkich baronów, lenników twoich, których zdoła dosięgnąć, pozabija”.

Wizja skradającego rycerza bardzo podziałała na zauszników, którzy, słuchając słów kasztelana natychmiast pobledli. Dynas prosił o wydanie w jego ręce skrępowanej Jasnowłosej, ale król wziął go za rękę i „przysiągł na imię świętych, że uczyni natychmiast sprawiedliwość”. Wówczas kasztelan wstał i wyrzekł się służby Markowi, dosiadł rumaka i oddalił się „stroskany i markotny, z pochylonym czołem”. Izolda stała nieruchomo naprzeciw płomieni. Dokoła tłum, krzycząc, przeklinał króla i zdrajców. Łzy spływały jej po twarzy.

W pewnej chwili naprzeciw stosu przybiegło na kulach z głośnym krzykiem stu trędowatych, „poczwarnych, z ciałem przeżartym i zetlałym(…) Pod obrzękłymi powiekami oczy ich, nabiegłe krwią, cieszyły się widowiskiem”. Iwon, najbardziej ohydny z chorych, uświadomił królowi, iż zna karę dłuższą dla niewiernej małżonki niż śmierć w żarze: „Ten wielki ogień strawi ją rychło, ten wielki wiatr wnet rozmiecie popioły. I kiedy płomień za chwilę opadnie, męka będzie ukończona”.

Na wyznanie Marka, iż chce: „(…) życia dla niej, ale z wielką hańbą i gorszego niż śmierć”, trędowaty zaproponował, by oddal żonę jego stu towarzyszom: „Choroba nasza podsyca w nas żądzę. Daj ją trędowatym: nigdy kobieta nie zaznała gorszego losu. Patrz, łachmany przylegają do naszych ran sączących ropę. Ona, która przy twoim boku kochała się w pięknych materiach podbitych gronostajem, w klejnotach, w salach zdobionych marmurem, ona, która cieszyła się dobrym winem, czcią i weselem, kiedy ujrzy zagrodę trędowatych, kiedy jej trzeba będzie wejść w nasze niskie nory i legnąć z nami, wówczas Izold Krasawica, Jasnowłosa, uzna swój grzech i żałować będzie tego pięknego ognia i stosu!”. Król, wysłuchawszy tego wszystkiego, wstał i długo trwał nieruchomy. Wreszcie podbiegł ku królowej i chwycił ją za rękę. Nie zważając na jej prośby o spalenie, wydał krzyczącą Izoldę Iwonowi. Trędowaty pociągnął ją ku sobie i w jednej chwili stu chorych cisnęło się dokoła wystraszonej Izoldzie, która, słysząc jak krzyczą i skomlą, wpadła w histerię.’

W chwilę potem płaczący tłum widział już oddalającą się królową w ohydnym orszaku. Po krótkiej drodze, znaleźli się za miastem i skierowali drogą, przy której ukrył się Tristan. Spostrzegłszy dziewczynę, bohater spiął konia i ruszył z zarośli. Nakazał Iwonowi oddanie ukochanej, ale ten odpiął płaszcz i zachęcił towarzyszy: „Do kijów! do szczudeł! Oto chwila, aby okazać swą dzielność!”. Wówczas trędowaci odrzucili płaszcze, kołysząc się na chorych nogach dyszeli, krzyczeli, potrząsali szczudłami… Jedni powiadają, że Tristan zabił Iwona, a inni, że: „zbyt był waleczny, aby zabijać takie nasienie”. Ci drudzy twierdzą, że to Gorwenal upuścił srogą gałąź z dębu na głowę przywódcy grupy.

Po wygranej walce, bohater przeciął sznury na rękach Izoldy i: „(…) opuszczając równinę, Tristan, Izolda i Gorwenal zapuścili się w las moreński”. Tam, w mrocznym borze, Tristan czuł się bezpieczny niczym za murem warownego zamku, naciął gałęzi, zbudował szałas i okrył go liśćmi, a Izolda wysłała go gęstym mchem. „Wówczas w głębi dzikiego boru zaczęło się dla zbiegów życie twarde, ale lube”.

IX – LAS MOREŃSKI

W głębi dzikiego lasu, w wielkim znoju jak ścigane zwierzęta, błądzili kochankowie i rzadko powracali wieczorem do wczorajszego legowiska. Jedli tylko mięso dzikich zwierząt i wspominali smak soli i chleba. Ich wychudłe twarze stały się blade, „odzież opadła w strzępach, podarta przez głogi”. Mimo tego, miłowali się nadal, nie czuli cierpienia.

Pewnego dnia zabłądzili przypadkiem do pustelni brata Ogryna. Staruszek poinformował ich, iż król obiecał, że kto pochwyci Tristana - otrzyma sto sztuk złota jako zapłatę: „Wszyscy baronowie przysięgli cię wydać żywym lub umarłym”. Poradził bohaterowi proszenie Stwórcy o wybaczenie win: „Bóg odpuszcza grzesznikowi, który czyni pokutę”, lecz Tristan ani myślał o to prosić, ponieważ nie czuł się winny: „Z jakiej zbrodni? Ty, który nas sądzisz, żali wiesz, jaki napitek wypiliśmy na morzu? Tak, dobry sok upoił nas i oto wolałbym żebrać całe życie po drogach i żyć ziołami i korzonkami z Izoldą niż bez niej być królem pięknego królestwa”.

Ogryn nie ustępował jednak. Namawiał młodzieńca na oddanie królowej „temu, kto ją zaślubił wedle prawa Rzymu”, na co ten oponował. Uważał, że Izolda nie jest już małżonką Marka, ponieważ ten wydał ją trędowatym. Ogryn usiadł, a u jego stóp płakała Izolda. Pustelnik powtarzał jej „święte słowa Pisma, ale ona, zapłakana, wstrząsała głową i nie chciała uwierzyć”. Ostrzegł Tristana, iż: „ten bowiem, który żyje w grzechu bez skruchy, jest umarły”.

Po namowach Tristana, nieprzyznającego się do winy, Izolda podniosła się i młodzi, wziąwszy się za ręce, weszli w wysokie zielska i wrzosy, a gdy „drzewa zamknęły za nimi gałęzie”, znikli w gąszczu.

Jeszcze na dworze króla Marka, Tristan wychowywał psa: „ogara, pięknego, żywego, lekkiego w biegu; ani hrabia, ani król żaden nie ma lepszego do polowania z łukiem” o imieniu Łapaj. Od momentu, gdy pies stracił z oczu pana, odmawiał jedzenia, drapał łapami ziemię, płakał i wył i w końcu trzeba go było zamknąć w ogrodzeniu, spętanego za pomocą „kłody uwieszonej u szyi”. Wielu litowało się nad losem opuszczonego zwierzęcia, mówiąc: „żadne zwierzę nie umie tak kochać jak ty”. Nawet król Marek myślał: „Ten pies okazuje wiele rozumu, iż płacze za swoim panem: jestże bowiem ktoś w całej Kornwalii, który by wart był Tristana?”.

Gdy przyszli do niego trzej baronowie z pomysłem odwiązania Łapaja, by dowiedzieć się: „żali czyni taki lament z przyczyny swego pana”, Marek nakazał odwiązanie zwierzęcia, który zaraz po oswobodzenie skoczył przez wrota i popędził do dawnej izby swego pana. Warcząc i szukając, Łapaj odnalazł w końcu ślad Tristana, przebiegł jego drogę w stronę lasu. Wszyscy szli za nim… Pies po jakimś czasie znalazł się w kaplicy i rzucił się nawet z okna kaplicy. Wreszcie, po odnalezieniu wszystkich śladów, zwierzę pobiegło do moreńskiego lasu. Rycerze, bojąc się nieznanego, przekonali króla do powrotu.

Tymczasem Łapaj, znalazłszy się w gąszczu, zaszczekał tak donośnie, iż usłyszeli i rozpoznali go z daleka Tristan, królowa i Gorwenal. Choć przelękli się wizją ścigających ich królewskich ogarów, zanurzyli się w gąszcz, na skraju którego Tristan przykląkł z napiętym łukiem. Ale gdy tylko Łapaj ujrzał i poznał pana, skoczył ku niemu, kręcąc głową i ogonem… „Następnie pobiegł ku Izoldzie Jasnowłosej, ku Gorwenalowi, koniowi nawet się ucieszył”. Tristan, uświadamiając sobie, że pies niechybnie zdradzi ich szczekaniem, poczuł wielką żałość. Zwrócił się o radę w sprawie zwierzęcia do Izoldy. Ta poprosiła o ocalenie Łapaja opowiadając o pewnym „leśniczym walijskim, który nauczył psa, aby bez szczekania tropił ślady zranionych jeleni” Wyraziła zapał nauczenia tej sztuki ich psa, na co Tristan, widząc swego pupila, uczuł litość i powiedział: „- Spróbuję; zbyt ciężko mi go zabijać”. Rozpoczęło się szkolenie psa. Nim upłynął miesiąc, Łapaj nauczył się polować niemo.

Minęło lato, po którym przyszła zima. Kochankowie żyli w rozpadlinie skały, na ziemi stwardniałej od mrozu, najeżonej soplami lodu. „Dzięki potędze miłości ani jedno, ani drugie nie czuło swej nędzy”. Z kolei, gdy przyszła „życzliwsza pora, wznieśli pod wielkimi drzewami szałas z pozieleniałych gałęzi”. Tristan, znający od dzieciństwa sztukę udawania śpiewu ptaków leśnych, zwabiał „wszelki ród skrzydlaty i niekiedy pod gałęziami szałasu (…) liczne ptaki z odętą gardzielą wiodły swe pieśni w pełnym słońcu”. Kochankowie nie przebiegali już lasu błądząc bez przerwy. Żaden z baronów, wiedząc, że Tristan powiesiłby ich na gałęzi, nie ważył się ich ścigać.

Pewnego dnia jednak jeden ze zdrajców, Gwenelon, „uniesiony zapałem polowania”, ośmielił się puścić w okolice moreńskiego boru. Tego samego ranka na skraju lasu, w wyrwie potoku, Gorwenal zdjął siodło ze swego rumaka i dał mu się popaść świeżą trawą. Nieopodal „pod altaną z liści, na kwietnym posłaniu, Tristan dzierżył królowę obłapioną w uścisku i oboje spali”. Gdy tylko Gorwenal usłyszał pędzącą sforę, ścigającą jelenia, na dalekiej równinie ujrzał myśliwca, którego poznał. Był to „człowiek, którego pan jego nienawidził ponad innych”. Przyjaciel Tristana zaczaił się za drzewem na pędzącego Gwenelona. Gdy wróg go mijał, Gorwenal wypadł z zasadzki, chwycił za uzdę i, „przywodząc sobie w tejże chwili na oczy wszystko złe, które ten człowiek sprawił”, strącił go z konia i zabił. Po chwili odszedł, unosząc uciętą głowę. Podszedł po cichu do śpiących kochanków, z głową zabitego w dłoni.

Gdy tylko myśliwcy znaleźli pod drzewem kadłub bez głowy, uciekli przerażeni, bojąc się Tristana. Od tego czasu nikt już nie ważył się polować w tym lesie. Aby ucieszyć po obudzeniu serce swego pana, Gorwenal przywiązał głowę za włosy do sklepienia szałasu. Tristan obudził się i ujrzał wpółukrytą za liśćmi „głowę, która nań patrzyła”. Poznał Gwenelona i zerwał się przestraszony. Uspokoił go nauczyciel, zapewniając, że zabił tego nieprzyjaciela i już im nie zagrozi. Po chwili Tristan zaczął się weselić śmiercią znienawidzonego wroga.

Po tym wydarzeniu nikt już nie miał odwagi zapuszczać się w ciemny bór, w których żyli zbiedzy. Wówczas to Tristan zrobił sobie łuk Niechybny, który zawsze trafiał do celu.

Pewnego letniego dnia bohater, nieświadomy swego losu, „wyszedł z szałasu, opasał miecz, narządził łuk Niechybny i sam jeden poszedł na łowy do lasu”. Gdy powrócił do szałasu, wziął królową w ramiona i zmęczony upałem, zaproponował udanie się na odpoczynek. Nim zasnęli: „pod sklepieniem zielonych gałęzi, na posłaniu ze świeżych ziół”, bohater między ich ciała położył nagi miecz. „Na swoje szczęście zachowali na sobie odzież. Królowa miała na palcu pierścień złoty z pięknym szmaragdem, który Marek dał jej w dzień zaślubin”. Spali ciasno objęci, ale wargi ich nie były złączone.

Właśnie w tamtym czasie leśniczy znalazł w lesie miejsce, gdzie trawy były zdeptane (poprzedniego dnia kochankowie tam spali), po czym poszedł za śladami i dotarł do ich legowiska: „Ujrzał, jak spali, poznał ich i uciekł lękając się straszliwego przebudzenia Tristana”. Uciekł aż do Tyntagielu, gdzie zziajany od biegu poinformował po cichu o wszystkim króla.

Marek zakazał mu mówić o tym z kimś innym, i, obiecując w zamian złoto i srebro, udał się za przewodnikiem do lasu moreńskiego, zamierzając ukarać Tristana i Izoldy Krasawicy za srogie przewinienia. Gdy obaj zbliżyli się do legowiska kochanków, król dobył miecza z pochwy i powtarzając, „że chce zginąć, jeśli ich nie zgładzi”, odprawił leśniczego i samotnie wszedł do szałasu. Już miał wymierzyć śmiertelny cios, gdy: „zauważył, iż usta ich nie stykają się i że nagi miecz rozdziela ich ciała”. W jego sercu zaczęły rodzić się wątpliwości co do winy tej dwójki: „Żyjąc od tak dawna w tym lesie, gdyby się miłowali występną miłością, zali położyliby ten miecz między siebie? Zali każdy nie wie, że nagi brzeszczot, który rozdziela dwa ciała, jest zakładnikiem i stróżem czystości? Gdyby się miłowali występną miłością, czyż odpoczywaliby tak niewinnie?”.

Postanowił ich oszczędzić i zostawić śpiącym znak, że ich widział, że nie chciał ich śmierci i że Bóg ulitował się nad nimi. Pozostawił w szałasie rękawiczki obszyte gronostajem, podarunek od żony. Następnie zdjął ostrożnie z jej wychudłych i wątłych palców pierścień z kamieniem szmaragdu, który kiedyś dał królowej, a na jego miejsce włożył pierścień podarowany przez Izoldę. Wreszcie ujął miecz rozdzielający kochanków: „ten sam - poznał go - który wyszczerbił się na czaszce Morhołta” i zastąpił go swoim, po czym wyszedł z altany, skoczył na siodło i przykazał leśniczemu, by uciekał i ratował życie.

Gdy Izolda, nękana sennym koszmarem, w którym leżała pod bogatym namiotem, pośród wielkiego lasu, obserwując dwa bijące się o nią lwy - zbudziła się: „rękawiczki okryte gronostajem padły na jej łono”. Na jej krzyk Tristan „zerwał się na nogi, chciał podjąć miecz i poznał po złotej rękojeści miecz króla. Zaś królowa ujrzała na palcu pierścień Marka”. Nie domyślając się przyczyn takiego zachowania Marka i myśląc, iż król poszedł po posiłki, postanowili uciekać: „I wielkimi marszami, w towarzystwie Gorwenala, uszli ku ziemi walijskiej, aż do granic moreńskiego lasu. Ileż niedoli sprowadziło na nich miłowanie!”.

X – PUSTELNIK OGRYN

Trzy dni później, kiedy Tristan długo szedł za śladem zranionego jelenia, zapadła noc... W mroku ciemnego lasu zaczął rozmyślać. Może król oszczędził ich nie przez obawę przed jego zemstą… Przypomniał sobie, iż król wziął jego miecz, gdy spał, więc w każdej chwili mógł go ugodzić… W końcu zrozumiał, że wuj nie przez obawę, ale w wyniku odczuwanej czułości i litości chciał zrozumieć ich niedolę: „Poznał, iż przy stosie, przy skoku z kaplicy, przy zasadzce na trędowatych Bóg wziął nas pod swoją pieczę”. Tristan wiedział, że w chwili, gdy wuj ich nakrył - przypomniał sobie wówczas cudowne chwile spędzane z siostrzeńcem, jego bohaterstwo, „i krew przelaną dla jego czci”… Bohater analizował całe postępowanie króla Marka.

Z kolei Izolda, oczekująca powrotu ukochanego w szałasie, przy blasku księżycowego promienia oglądała złoty pierścień, który prawowity małżonek jej włożył. Ona również zastanawiała się nad motywami działania zdradzonego króla. Po liściach i suchych gałęziach usłyszała zbliżającego się Tristana. Wyszła na jego spotkanie jak zawsze, wzięła z rąk ukochanego „łuk Niechybny i strzały, odwiązała rapcie miecza”. Tristan powiedział, że miecz to oręż króla Marka: „Ten miecz winien był nas zabić, a oszczędził nas”, na co Izolda, płacząc, ucałowała złotą rękojeść broni. Zaczęli oboje rozmyślać, co by było, gdyby król Marek pozwolił im zaświadczyć, iż nigdy nie miłowali się występną miłością… Postanowili powrócić z wygnania.

W pewnym momencie, Izolda przypomniała sobie pustelnika zamieszkałego w lesie, Ogryna. Zaproponowała, by ponownie udali się do niego po radę. Zbudzili Gorwenala. Izolda siadła na koniu, którego Tristan prowadził za cugle, i wędrowali całą noc, bez słowa.

Rankiem doszli do pustelni. Zastali pustelnika czytającego książkę na progu swej kaplicy. Gdy ich ujrzał - przywołał czule, lecz stanowczo: „Jak długo będzie trwało wasze szaleństwo? Odwagi! Kajajcie się wreszcie!”. Tristan poprosił go o pomoc w uzyskaniu pojednania z królem. Zaproponował, że oddałby mu królową, a później odszedłby daleko, „do Bretani albo Fryzji”. Kiedyś, gdyby król mógłby już znieść jego obecność, wróciłby i służył mu, tak jak powinien. Pochylona u stóp pustelnika Izolda z kolei wyznała, że nie zniesie dłużej losu wygnańca: „Nie powiadam, bym żałowała, iż kochałam i kocham Tristana jeszcze i na wieki, ale bodaj ciała nasze będą odtąd rozłączone”. Pustelnik zapłakał i zaczął wychwalać Boga za to, że w końcu grzesznicy się opamiętali. Udzielił im mądrych rad, po czym wypisał pismo na pergaminie, w którym Tristan proponował zgodę królowi. Zapisawszy wszystkie słowa, które młodzieniec mu powiedział, przypieczętował je swoim pierścieniem.

Gdy wypłynęła kwestia posłańca, Tristan zgłosił się natychmiast. Nie pomogły przekonywania pustelnika, bojącego się, że bohaterowi coś się stanie. Skoro ciemności zapadły w lasie, „Tristan puścił się w drogę z Gorwenalem”. Gdy dotarli do bram Tyntagielu, przyjaciel opuścił go jednak. Tristan przy dźwiękach pobudki „wśliznął się w rów i przemknął przez miasto z niebezpieczeństwem życia”. Przeskoczył, jak niegdyś, ostre palisady i zbliżył się do okna, za którym spał król, po czym zawołał go łagodnie. Marek, po przebudzeniu, zapytał o tożsamość nocnego gościa i usłyszał głos Tristana, mówiącego o przyniesionym piśmie. Na koniec poprosił, by odpowiedź Marek przywiązał do ramienia Czerwonego Krzyża. Wuj, zdziwiony wizytą, wołając siostrzeńca: „Tristanie, synu mój!”, rzucił się na podłogę. Ale było już za późno, Tristan uciekł. Dopadł koniuszego i lekkim skokiem dostał się na siodło, po czym umknął do lasu. Gdy dotarł wreszcie do pustelni, zastał tam pustelnika pogrążonego w modłach i płaczącą Izoldę.

XI – SZALONY BRÓD
Marek kazał obudzić kapelana i podał mu list. Kleryk złamał wosk i odczytał zawartość pergaminu. Król wysłuchał słów, nie mówiąc słowa, i weselił się w sercu: „miłował bowiem jeszcze królowę”. Zwołał najmożniejszych baronów i poinformował o piśmie, prosząc o radę. Gdy kapelan zaczął czytać, baronowie usłyszeli o tym, jak Tristan oferował każdemu bitwę, kto twierdził, iż kochali się z królową występną miłością. Prosił władcę o ponowne przyjęcie Izoldy, kończąc słowami: „żaden z baronów nie będzie ci służył lepiej ode mnie; jeżeli natomiast nie dbasz o me służby, przebędę morze, pójdę ofiarować się królowi Gawii albo królowi Fryzji i nie usłyszysz nigdy mego imienia” i informacją, iż jeżeli król nie zgadza się na pojednanie, to on odprowadzi Izoldę do Irlandii, by była królową w swoim kraju.

Kiedy baronowie Kornwalii usłyszeli, że Tristan wydaje im bitwę, zaczęli namawiać Marka do przyjęcia żony i odprawienia siostrzeńca. Gdy władca, wysłuchawszy tych słów, trzykrotnie zapytał, czy nikt nie odważy się stanąć do bitwy z Tristanem, zapanowała cisza. Wówczas król polecił kapelanowi sporządzenie odpowiedzi i powieszenie jej na ramieniu Czerwonego Krzyża jeszcze tego samego dnia. Kazał napisać, że przesyła obojgu „pozdrowienie i miłość”. Około północy Tristan przebył Białą Równinę i, znalazłszy pismo, przyniósł je zapieczętowane do pustelnika Ogryna.

Starzec odczytał litery: „Marek godził się za radą baronów przyjąć z powrotem Izoldę, ale nie życzył zatrzymać Tristana jako lennika; skoro od dziś za trzy dni, przy Szalonym Brodzie, odda królowę w ręce króla Marka, należy mu wędrować za morze”. Kochankowie zaczęli rozpaczać nad swym rychłym rozstaniem. Tristan obiecywał ukochanej, iż kiedy przyjdzie się im rozstać, da jej upominek, dowód jego miłości, a z nieznanego kraju, dokąd się uda, przyśle jej posłańca, który powie mu jej pragnienie „i na pierwsze wezwanie z ziemi dalekiej przybiegnę”. Z kolei Izolda poprosiła o pozostawienie jej Łapaja: „Ilekroć go ujrzę, przypomnę sobie ciebie i będę mniej smutna” oraz przyjęcie jej pierścienia z zielonego jaspisu: „weź go przez miłość dla mnie, noś na palcu”. Nakazała, by dawał zawsze ten klejnot swemu posłowi: „nie uwierzę mu póty, póki nie pokaże tego pierścienia. Ale skoro go zobaczę, żadna powaga, żaden zakaz króla nie przeszkodzą mi uczynić tego, co zlecisz, będzieli to rozsądek czy szaleństwo”. Wymieniwszy podarunki, oboje ucałowali się w usta.

Zostawiwszy kochanków w pustelni, Ogryn powędrował o kuli aż do Mont, gdzie kupił „siwego futra, sukna lśniącego, gronostaju, płócien jedwabnych, purpury, szkarłatu i muślinu bielszego niż kwiat lilii, i dzianeta (rasowego konia) przybranego w rząd pozłocisty, idącego łagodnym truchtem”. Choć ludzie śmiali się, widząc jak na te osobliwe i wspaniałe zakupy trwoni długo ciułane grosze, „starowina władował na rumaka kosztowne materie i wrócił do Izoldy”, mówiąc, żeby przyjęła te podarki i była piękną w chwili, gdy uda się do Szalonego Brodu.
Tymczasem król kazał rozpowiedzieć w Kornwalii nowinę, iż za trzy dni przy Szalonym Brodzie „uczyni jednanie z królową”. Wszyscy - damy i rycerze, udali się tłumnie na to zgromadzenie, ponieważ pragnęli ujrzeć piękną i kochaną królową Izoldę. Wszyscy, z wyjątkiem trzech zdrajców będących jeszcze przy życiu. Nie wiedzieli wtedy, że „jeden umrze od miecza, drugi zginie przeszyty strzałą, trzeci utopiony”. A jeżeli chodzi o owego leśnego, który zaprowadził króla na legowisko kochanków – Perynis „zatłucze go kijami w lesie. Tak Bóg, który nienawidzi wszelkiego przebrania miary, pomści kochanków na ich nieprzyjaciołach!”.

W dniu wyznaczającym dzień powrotu Izoldy w Szalonym Brodzie „łąka lśniła się daleko, cała zasłana i ozdobiona pięknymi, bogatymi namiotami baronów”. W lesie Tristan jechał z Izoldą i, bojąc się zasadzki, przywdział pancerz pod łachmany. „Tak oboje ukazali się na skraju lasu i ujrzeli króla Marka pośród baronów”. Żegnając się kochankowie obiecali sobie, iż jeśli kiedyś on wyślę poselstwo, ona uczyni to, co będzie w nim przykazane: „- Miły Tristanie, z chwilą gdy ujrzę pierścień z zielonego jaspisu, ani wieża, ani mur, ani warowny zamek nie przeszkodzą mi spełnić woli przyjaciela”.
Uścisnęli się ostatni raz i nim Tristan przekazał ukochaną mężowi, poprosiła go jeszcze, by nim opuści ten kraj, zaczekał przynajmniej kilka dni: „ukryj się, póki nie doświadczę, jak się obchodzi ze mną król w swym gniewie lub dobroci!... Jestem sama: kto mnie obroni od podstępnych zdrajców? Boję się!”. Obiecał ukryć się u leśnika Orri i czekać na wieści o królowej przesłane przez Perynisa.

Gdy dwie gromady znalazły się dość blisko, aby wymienić pokłony, jadący śmiało król wraz z Dynasem z Lidanu usłyszał od kłaniającego się Tristana, że oddaje mu Izoldę Jasnowłosą i prosi, by pozwolił mu bronić się przed całym dworem: „Skazano mnie bez sądu. Uczyń, bym mógł usprawiedliwić się bitwą; skoro ulegnę, spal mnie w ogniu z siarki; jeśli zwyciężę, zatrzymaj przy sobie; albo jeśli nie zechcesz zatrzymać, odejdę w daleki kraj”.

Nikt nie przyjął Tristanowego wyzwania, Marek ujął konia Izoldy za cugle i powierzywszy ją Dynasowi, usunął się na stronę, aby zasięgnąć rady. Gdy zausznicy ujrzeli królową piękną i czczoną jak niegdyś, podjechali zagniewani do króla. Baron Andrzej z Nikolu, próbował go przekonać, by zatrzymał Tristana przy sobie: „będziesz dzięki niemu zażywał większej czci u nieprzyjaciół”. Robił to tak skutecznie, iż pomału serce Marka miękło. Kto wie, jaka byłaby decyzja monarchy, gdyby nie przybycie zdradzieckich zauszników. Zaczęli „radzić” władcy, by jednak odprawił siostrzeńca: „jeżeli Tristan i ona wrócą oboje wraz na dwór, znowu rozpoczną się ludzkie gadania” i, chcąc przekonać Marka, nie wykluczyli powrotu wygnańca w przyszłości.

Tak też uczynił Marek, który polecił Tristanowi przez baronów, aby oddalił się bez zwłoki. Wówczas bohater podszedł do królowej i pożegnał ukochaną: „Popatrzyli na siebie. Królowa zawstydziła się z przyczyny zgromadzenia i spłonęła rumieńcem”. Widząc to, król wzruszył się i przemówił do siostrzeńca po raz pierwszy, oferując mu złoto, srebro, sukno i futra, argumentując: „- Gdzież pójdziesz w tych oto łachmanach?”, lecz Tristan kategorycznie odmówił i zapowiedział: „Jak stoję, pójdę służyć z wielkim weselem bogatemu królowi Fryzji”. Wsiadł na konia i odjechał ku morzu. Izolda wiodła za nim spojrzeniem tak długo, jak tylko mogła go ujrzeć w oddali...

Na wieść o pojednaniu „wielcy i mali, mężczyźni, niewiasty i dzieci wylegli ciżbą za miasto na spotkanie Izoldy i świadcząc wielką żałobę z powodu Tristana, witali radośnie odzyskaną królowę”. Aby uczcić ten dzień, król Marek „wyzwolił stu niewolnych oraz dał miecz i pancerz dwudziestu giermkom, których opasał własną ręką”. Gdy zapadła noc, Tristan spełnił obietnicą daną królowej i poszedł się do leśnika Orri, który ukrył go potajemnie.

XII – SĄD PRZEZ ROZPALONE ŻELAZO

Niebawem Denoalen, Andret i Gondoin poczuli się bezpiecznie. Sądząc, że Tristan jest już za morzem, w krainie zbyt dalekiej, aby ich złapać, pewnego dnia w czasie łowów, wszyscy trzej podjechali do króla Marka. Zaczęli mu radzić, by umożliwił królowej oczyszczenie się z zarzucanych jej czynów. Miała to zrobić poprzez przysięgę na kości świętych i chwycenie żelaza rozżarzonego w ogniu, aby dowieść swej wierności mężowi: „Tak chce obyczaj i przez tę łatwą próbę rozproszą się na zawsze dawne podejrzenia”. Zagniewany Marek zaczął im wyrzucać, że na nowo rozdrapują rany z przeszłości, choć przecież nie przyjęli wyzwania jego siostrzeńca: „Czemuż nie chwyciliście tarcz i włóczni? (…) lękajcie się tedy, abym człowieka wygnanego dla was nie przyzwał z powrotem!”. Wówczas tchórze zadrżeli: „(…) już im się zdało, iż widzą Tristana, jak wypuszcza z ich ciał krew do ostatniej kropli”. Gdy, widząc rosnący gniew władcy poprosili o łaskę, Marek podniósł się w strzemionach i wygnał zdrajców ze swej ziemi: „Nie będziecie już mieli ze mną pokoju! Dla was wygnałem Tristana; na was dziś kolej. Precz z mojej ziemi!”. Rozgniewani baronowie, nie pozdrowiwszy go, odjechali.

Król skierował konia ku Tyntagielowi i poszedł natychmiast do komnaty królowej, która wyszła mu na spotkanie i odebrała miecz, jak to miała w zwyczaju. Pochyliła mu się aż do stóp, a gdy podnosił ją, ujrzała „szlachetne rysy dręczone gniewem”. Wystraszyła się, że odkryto przebywanie Tristana w Kornwalii: „Serce ostygło jej w piersiach, bez słowa zwaliła się do stóp króla”. Gdy wziął ją w ramiona i pocałował łagodnie, pomału się uspokoiła. Zapytawszy męża o powód jego gniewu usłyszała, iż zdenerwowali go trzej zdrajcy, nienawidzący króla i królowej od dawna.

Powiedział, że wygnał z Kornwalii Andreta, Denoalena i Gondoina. Gdy Izolda chciała się dowiedzieć, co było powodem tej decyzji (podejrzewała, że chodziło o nią), Marek po długich prośbach opowiedział o rozmowie: „Utrzymywali tedy, że godzi ci się oczyścić przysięgą i próbą żarzącego żelaza” . Na koniec powiedział, żeby nie myślała o tym, lecz ona, drżąc, poprosiła króla, by zawołał baronów, by mogła oczyścić się przysięgą „dziesiątego dnia”. Zqżądała jeszcze, by Marek wezwał króla Artura, wielebnego Gowenema z Zyrfietem, marszałka Ke i stu mieszkańców ich rycerstwa: „Tam wobec nich chcę złożyć przysięgę, a nie jedynie przed twymi baronami (…) jeśli Artur i jego rycerze staną za rękojmię sądu, (baronowie) nie ośmielą się (szkalować jej imienia)”.

Podczas gdy heroldzi wojenni pomykali ku Karduel jako posłowie króla Marka do króla Artura, Izolda posłała tajemnie do Tristana swego giermka Perynisa. Sługa dotarł do chatynki leśnika Orri, gdzie od wielu dni oczekiwał go Tristan. Posłaniec opowiedział o nowym podstępie zdrajców oraz o terminie sądu. Przekazał Tristanowi plan ułożony przez Izoldę. Lończyk miał w oznaczonym dniu, przebrany za pielgrzyma, bez broni znaleźć się na Białej Równi. Aby się dostać na miejsce sądu, miał przebyć rzekę w łodzi i zaczekać na ukochaną na przeciwnym brzegu, „tam gdzie będą rycerze króla Artura”. Perynis zapewnił, że wówczas Tristan będzie mógł przyjść Izoldzie z pomocą: „Pani moja lęka się dnia sądu, pokłada wszelako ufność w przychylności Boga, który już zdołał ją wyrwać z rąk trędowatych”. Bohater odprawił Perynisa i kazał przekazać królowej, iż spełni jej wolę.

Kiedy posłaniec wracał do Tyntagielu, spostrzegł w zaroślach tego samego leśnika, który niegdyś zdybawszy uśpionych kochanków, zdradził ich królowi. Pyszny szpieg pewnego dnia, będąc pijany, zaczął chwalić się swą zdradą. Tego dnia człowiek ten, wykopawszy w ziemi głęboką jamę, okrył ją zręcznie gałęźmi by łowić wilki i dziki. Gdy ujrzał sługę królowej skaczącego ku niemu, chciał uciekać. Ale Perynis był szybszy - popchnął go na brzeg pułapki, na brzeg grobu, który sam sobie wykopał. Młodzieniec roztrzaskał czaszkę leśnika i pchnął jego ciało w głąb jamy.

W dniu naznaczonym na sąd, król Marek, Izolda i baronowie Kornwalii przybyli nad rzekę, nad Białą Równię. Ustawieni na drugim brzegu rycerze Artura pozdrowili ich lśniącymi sztandarami. Przed nimi, siedział na urwistym brzegu nędzny pielgrzym, który wyciągnął drewnianą miskę i ostrym, a żałośliwym głosem, domagał się jałmużny. Barki kornwalijskie zbliżały się do brzegu. Gdy już miały dobijać do lądu, Izolda spytała otaczających ją rycerzy, czy któryś z nich przeniesie ją przez wodę, by nie zmoczyła długich szat w tym bagnie. Wtedy jeden z rycerzy krzyknął na pielgrzyma, by ten przeniósł królową. Człowiek wziął Izoldę w ramiona, a ona szepnęła, by potknął się i padł na brzegu. Tak też zrobił - przybywszy na ląd, zachwiał się i upadł trzymając ją w ramionach. Wówczas giermkowie i żeglarze „przegnali precz nieboraka”. Królowa, broniąc pielgrzyma i usprawiedliwiając jego potknięcie, odczepiła zapinkę ze szczerego złota rzuciła mu ją.

Przed namiotem Artura rozciągnięto „bogaty kobierzec z nicejskiego jedwabiu”. Relikwie świętych już czekały, strzeżone przez wielebnego Gowena, Żyrfieta i marszałka Ke. Królowa, pomodliwszy się do Boga, zdjęła klejnoty, purpurowy płaszcz, lśniącą „namitkę”, trzewiki wykładane kamieniami i dała je biednym żebrakom: „Zachowała na ciele jeno jasną suknię bez rękawów i z obnażonymi ramionami i stopami kroczyła przed obu królów”. Baronowie płakali i patrzyli na nią w milczeniu. Koło relikwii płonął stos. Drżąca wyciągnęła rękę ku świętym przedmiotom i przysięgła: „że nigdy mąż zrodzony z niewiasty nie trzymał mnie w ramionach prócz króla Marka, mego pana, i tego ubogiego pielgrzyma, który przed chwilą upadł oto w waszych oczach”. Potem blada i drżąca, zbliżyła się do stosu: „Zanurzyła gołe ramiona w ognisku, chwyciła sztabę żelaza, przeszła dziesięć kroków niosąc ją, następnie odrzuciwszy rozciągnęła ramiona w kształt krzyża, z otwartymi dłońmi”. Każdy widział na własne oczy, iż jej ciało nie było poparzone, ze wszystkich piersi podniósł się ku Bogu „krzyk uwielbienia”.

XIII – GŁOS SŁOWIKA

Kiedy Tristan, wróciwszy do chaty leśnika Orri, zdjął z siebie opończę pielgrzyma, zrozumiał, iż nadszedł dzień, aby dotrzymać słowa danemu królowi Markowi i oddalić się z Kornwalii. Powtarzał sobie, że trzymał ukochaną w ramionach na Białej Równi ostatni raz. Zwlekał jeszcze trzy dni, nie mogąc odejść z kraju, w którym żyła królowa. Ale kiedy przyszedł czwarty dzień, pożegnał się z ukrywającym go leśnikiem i poinformował Gorwenala: „otoć godzina długiej podróży; pójdziemy ku ziemi walijskiej”.

W nocy wyruszyli w drogę, która przebiegała wzdłuż sadu ogrodzonego palami, gdzie „niegdyś Tristan oczekiwał miłej przyjaciółki”. Gdy na zakręcie ujrzał, jak na jasnym niebie wznosił się pień wielkiej sosny, nakazał nauczycielowi, by zaczekał w pobliskim lesie na jego rychły powrót. Nie pomogły namowy Gorwenala, chwilę potem Tristan śmiałym skokiem przeskoczył ogrodzenie z pali. Przyszedł pod wielką sosnę i ustał koło schodów z jasnego marmuru. Następnie gibkim i ostrożny} krokiem, ścieżką, którą niegdyś nadchodziła królowa, „ośmielił się zbliżyć do zamku”.

Tymczasem Izolda leżała w swej komnacie, w ramionach uśpionego Marka. Nie spała, czuwała. Nagle przez uchylone okno, w którym igrały promienie księżyca, przedostał się do izby głos słowika. Jasnowłosa królowa słuchała dźwięcznego głosu „napełniającego czarem noc”. Gdy zaczęła się zastanawiać, skąd pochodziło to śpiewanie, przypomniała sobie, że w lesie moreńskim Tristan, by sprawić jej przyjemność - udawał śpiew ptaków. Nagle pojęła wszystko…

Gdy melodia zaczęła być coraz głośniejsza, Izolda, zastanawiając się, czego ukochany żądał, wyplątała się z objęć króla, narzuciła płaszcz podbity futrem na niemal nagie ciało i wymknęła się z komnaty. Gdy w końcu, ominąwszy dziesięciu śpiących strażników, przekroczyła próg - śpiewak umilkł. Pod drzewami, bez słowa, kochanek przygarnął ją do piersi: „ramiona ich zaplotły się mocno dokoła ciał i aż do świtu, jak gdyby związani pętami, nie popuścili się z objęć. Mimo króla i mimo stróżów kochankowie wiedli swe wesele i swoje miłowanie”. W tę noc ogarnęło kochanków szaleństwo…

Tristan powrócił do leśnika Orri. Za dnia, gdy król opuszczał Tyntagiel, wkradał się przez sad aż do komnaty niewiast. Oczywiście potajemne schadzki nie pozostały niezauważone. Któregoś dnia przyłapał go sługa i poszedł natychmiast do Andreta, Denoalena i Gondoina: „- Panowie, zwierz, o którym mniemaliście, że jest przepłoszony, wrócił do legowiska”. Zażądał od baronów zapłaty, a gdy przystali na jego warunki, zaplanował podstęp. Do pokoju królowej można było zajrzeć jedynie przez wąskie okno u góry komnaty, zasłonięte dodatkowo wielką zasłoną. Nazajutrz jeden z panów miał wejść do sadu, uciąć długą gałąź głogu i zaostrzyć na końcu: „niech wespnie się wówczas na wysokie okno i wbije gałąź jak rożen w materię. Będzie ją mógł wtedy uchylić lekko(…)”. Baronowie sprzeczali się, który pierwszy obejrzy nakrytych, niczego nieświadomych kochanków. W końcu stanęło na tym, iż najpierw zobaczy ich Gondoin. Rozstali się, umówiwszy się o świcie.

Nazajutrz, jeszcze w nocy, Tristan opuścił chatę leśnika Orri i przyczołgał się do zamku poprzez gęste krzewy głogów. Kiedy wychodził z zarośli, spojrzał przez gałęzie i ujrzał nadchodzącego Gondoina. Bohater rzucił się z powrotem w głogi i przykucnął w zasadzce. Oczekiwał zdrajcy z mieczem w dłoni. Niestety Gondoin obrał inną drogę i oddalił się. Zawiedziony Tristan wyszedł z zarośli, napiął łuk i wycelował, jednak tamten był już poza zasięgiem strzału. W tej samej chwili w oddali na swym małym koniu jechał Denoalen, a przy nim dwa wielkie charty.

Tristan również zaczaił się na niego, tym razem za jabłonią. Ujrzał, jak baron szczuł psy, aby wytropiły z chaszczy dzika. Kiedy Denoalen znalazł się przy nim, Tristan stanął naprzeciw wroga. Zdrajca na próżno chciał uciekać: „nie miał czasu ani krzyknąć”. Tristan ściął mu głowę, obciął wiszące dookoła twarzy warkocze, które następnie schował do spodni (chciał je pokazać Izoldzie, aby ją ucieszyć). Wytarł i schował miecz, przykrył trupa pniem drzewa i, zostawiwszy krwawiące ciało, „pośpieszył z kapturem na głowie ku miłej”, myśląc o Gondoinie. Ten wyprzedził go w drodze do tyntagielskiego zamku: „wdrapawszy się na wysokie okno wbił pręcik głogu w zasłonę, rozsunął lekko połacie materii i patrzał do wnętrza pięknie wysłanej komnaty”, lecz ujrzał jedynie Perynisa oraz Brangien trzymającą grzebień, którym właśnie skończyła czesać królową o złotym warkoczu.

Potem do komnaty weszła Izolda, a za nią Tristan, trzymający w jednej ręce łuk i dwie strzały, a w drugiej dwa długie warkocze. Gdy zrzucił płaszcz i Izolda Jasnowłosa skłoniła się, aby go pozdrowić, ujrzała padający na kotarę cień głowy Gondoina. Podczas gdy Tristan opowiadał jej o zabiciu Denoalena: „Pomściłem cię na nim. Nigdy już nie kupi ani sprzeda tarczy ani włóczni!”, ona sprytnie poprosiła, by napiął łuk, ponieważ chciałaby zobaczyć, czy idzie mu to łatwo. Zdumiony bohater, „na pół rozumiejąc”, napiął łuk.

Wtedy to Izolda „wzięła jedną z dwu strzał, założyła na cięciwę, spojrzała, czy struna dobra”, i szeptem wyznała, że widzi rzecz, która ją rani: „Mierz dobrze, Tristanie!”. Rycerz, podnosząc oczy i widząc na szczycie zasłony cień głowy Gondoina, szybkim i bezbłędnym strzałem przebił oko zdrajcy, przeszył mózg „niby miąższ jabłka”. Martwy Gondoin, który nie zdołał nawet krzyknąć, spadł na jeden z ostrych pali. Wówczas Izolda rozkazała Tristanowi oddalenie się, podkreślając, że zdrajcy znali ich tajemnicę i że Andret pozostał przy życiu: „opowie królowi; nie masz już bezpieczeństwa dla ciebie w chatynce leśnika! Uchodź, przyjacielu”.

Perynis miał ukryć ciało Gondoina w lesie tak, by król nigdy się nie dowiedział o tym zajściu. Gdy, słuchający tego w milczeniu Tristan zapytał, jak będzie teraz żyć, usłyszał od ukochanej: „(…) życia nasze są splecione i spojone z sobą. A ja, jakoż będę mogła żyć? Ciało ostaje tu, ty masz moje serce”. Rozstali się z zapewnieniem, iż jeżeli kiedykolwiek królowa ujrzy pierścień z zielonego jaspisu, uczyni to, o co Tristan poprosi przez posłańca. Wymienili się błogosławieństwami: „- Miła, niechaj Bóg urodzony w Betlejem ci odpłaci! - Miły, niech Bóg cię strzeże!”.

XIV – DZWONEK CUDOWNY

Tristan schronił w Galii, na ziemi szlachetnego, młodego i potężnego diuka Żylenia, który przyjął go jak miłego gościa, nie szczędząc trudu, by sprawiać mu przyjemności: „ale ani przygody, ani uczty nie mogły ukoić męczeństwa Tristana”.

Pewnego dnia, gdy siedział przy boku młodego księcia, w jego sercu wezbrała taka boleść, iż wzdychał nic o tym nie wiedząc. Aby uśmierzyć jego mękę, książę „nakazał przynieść do poufnej komnaty swą ulubioną zabawę, która jakowymiś czarami, w godzinach smutku, zachwycała jego oczy i serce”. Na stole umieszczono zaczarowanego pieska Milusia, podarunek od zakochanej w księciu wróżki z Wyspy Awalońskiej: „Nikt nie potrafiłby znaleźć dość zmyślnych słów, aby opisać jego naturę i piękność”.

Na szyi nosił dzwoneczek zawieszony na złotym łańcuszku, „o dźwięku tak wesołym, tak jasnym, tak lubym”, iż słysząc go serce Tristana rozczuliło się, ukoiło, a jego żal stopniał. Nie pamiętał już o mękach wycierpianych dla królowej („taka bowiem była cudowna cnota dzwoneczka, iż serce, słysząc to tak lube, wesołe, jasne dzwonienie, zapominało wszystkiego bólu”). Gdy Tristan głaskał zaczarowane zwierzątko, odejmujące mu wszelkie strapienia, pomyślał, że byłby to piękny podarek dla Izoldy. Nie wiedział tylko, jak przekonać księcia Żylenia, miłującego Milusia nad wszystko w świecie.

Pewnego dnia bohater spytał księcia, co dałby temu, kto by uwolnił jego ziemię od olbrzyma Urgana Włochatego, ściągającego ogromne haracze. Gdy Żyleń zapowiedział, że zwycięzcy niepokonanego wielkoluda pozwoliłby wybrać wśród całych jego bogactw to, co uznałby za najcenniejsze, Tristan sprytnie rzucił: „Wiedz, iż za wszystko złoto Mediolanu nie wyrzekłbym się chęci potykania z olbrzymem”.

Po otrzymaniu błogosławieństwa od władcy, rycerz rozprawił się z olbrzymem, którego dopadł w legowisku: „Długo walczyli wściekle. Wreszcie męstwo odniosło górę nad siłą, zwinny miecz nad ciężką maczugą”. W końcu Tristan, uciąwszy prawą pięść olbrzyma, przyniósł ją księciu i w nagrodę zażądał zaczarowanego Milusia. Choć władca Galii oferował mu nawet swą siostrę i połowę królestwa, bohater nie zmienił zdania i zabrał „radość oczu i wesele serca” księcia.

Powierzył psa pewnemu roztropnemu i chytremu walijczykowi, który zaniósł podarunek w jego imieniu do Kornwalii. Gdy przybył do Tyntagielu, oddał pieska poufnie w ręce Brangien. Królowa bardzo się ucieszyła i, by uciąć podejrzenia, powiedziała Markowi, iż piesek jest podarunkiem od jej matki z Irlandii. Potem „kazała złotnikowi wyrobić dla psa domek kosztownie wykładany kamieniami i złotem i wszędzie, gdzie szła, nosiła go z sobą przez pamięć przyjaciela”. Za każdym spojrzeniem na pupila, z jej serca znikały smutek, męka i żale.

Nie od razu odkryła czarodziejskie zdolności Milusia: „jeśli znajdowała taką słodycz w tym, by patrzeć na pieska, to dlatego, myślała, iż pochodzi od Tristana”. Pewnego dnia w końcu poznała, że jej serce zachwyca jedynie brzęk dzwoneczka. Nie mogła wyjść z podziwu dla miłości, którą darzył ją Tristan. Choć mógł zatrzymać kojącego smutki pupila, przesłał go jej: „Ale nie godzi się, aby tak być miało: Tristanie, chcę cierpieć równie długo, jak ty będziesz cierpiał”. Dlatego też, wziąwszy magiczny dzwonek, potrząsnęła nim ostatni raz, powoli odczepiła i przez otwarte okno rzuciła w morze.

XV – IZOLDA O BIAŁYCH DŁONIACH

Kochankowie nie mogli żyć osobno: „W rozłączeniu nie było to życie ani śmierć, ale i życie, i śmierć razem”. Tristan próbował uciec od wspomnienia Izoldy jak najdalej, przemierzał morza, wyspy i kraje. Choć znowu ujrzał rodzinną ziemię lońską, w której jak syna ze łzami przyjął go Rohałt Dzierżący Słowo, nie mógł wytrzymać w jednym miejscu i wędrował dalej poza księstwa i królestwa w poszukiwaniu przygód.: „Z Lonii do Fryzji, z Fryzji do Gawii, z Alemanii do Hiszpanii, służył wielu panom, dokonał wielu dzieł”. Przez dwa lata nie dostał żadnej wieści z Kornwalii… Wówczas uwierzył, iż Izolda zapomniała o nim…

Pewnego dnia, jadąc z Gorwenalem, wszedł na ziemię Bretanii, w której zastali opustoszałe równiny: „wszędy mury poburzone, wsie bez mieszkańców, pola zżarte ogniem”. Ich konie grzęzły w węglu i popiele. Jadąc przez pusty step, Tristan rozmyślał nad swym losem. Zastanawiał się, czemu Izolda od dwóch lat nie kazała go szukać, czemu nie przysłała żadnego poselstwa. Był przekonany, iż nigdy nie znajdzie kogoś, kto by uleczył jego serce.

Przez dwa dni mijali pola i grody, nie ujrzawszy człowieka, koguta, psa. Trzeciego dnia, o godzinie popołudniowej, zbliżyli się do pagórka, na którym wznosiła się stara kaplica i mieszkanie pustelnika. Pustelnik miał na sobie skórę koźlą wystrzępioną na grzbiecie. Leżał rozciągnięty na ziemi, z nagimi łokciami i kolanami, dopraszając się u Marii Magdaleny, aby go natchnęła „zbawienną modlitwą”. Życzył przybyszom zdrowia i, gdy Gorwenal pasł konie, zdjął z Tristana zbroję, a potem przyrządził strawę: „Nie dał im wybrednych potraw, ale chleba jęczmiennego, ugniecionego z popiołem, i źródlanej wody”. Po posiłku i zapadnięciu nocy, siedli koło ognia.

Tristan zapytał o spustoszoną ziemię, którą mijali. Pustelnik opowiedział im o bretańskiej krainie, zarządzanej przez diuka Hoela: „Był to niegdyś piękny kraj, bogaty w łąki i uprawną rolę; tu młyny, tam sady jabłonne, ówdzie folwarki”. Wszystko zmieniło się, gdy hrabia Ryjol z Nantes zaczął wojnę: jego kwatermistrze wszędzie zażegli ogień i zewsząd wybrali łupy. Ludzie jego zbogacili się na długo(…). Zapytawszy o przyczyny zatargu, Tristan i Gorwenal usłyszeli, że Ryjol był lennym diuka Hoela, mającego najpiękniejszą córkę, którą hrabia Ryjol chciał pojąć za żonę.

Gdy ojciec, opierający się oddać dziecko wasalowi, odmówił - hrabia Ryjol próbował uprowadzić ją siłą: „Mnogo ludzi poległo w tej sprzeczce”. Obecnie diuk Hoel toczył wojnę z wielkim trudem. Mimo to ostatni zamek, Karheń, opierał się nadal: „mury bo są mocne i mocne też serce syna diuka Hoela, Kaherdyna, śmiałego rycerza”. Na koniec rozmowy Tristan zapytał o odległość dzielącą ich od wspomnianego zamku (dwie mile). Potem cała trójka rozstała się i udała na spoczynek. Rankiem, kiedy pustelnik odśpiewał modlitwy i zjedli pierwszy posiłek, Tristan pożegnał „cnotliwego męża i ruszył w stronę Karhenia”.

Gdy zatrzymał się u stóp zamkniętych murów, zapytał o diuka gromadkę ludzi stojących na drodze. Dowiedziawszy się, że Hoel znajdował się między nimi wraz z synem Kaherdynem, przedstawił się jako: „Tristan, król ziemi lońskiej”. Poinformował także zabranych, że Marek, król Kornwalii, jest jego wujem. Zakończył mowę ofiarowaniem swych rycerskich usług. Władca Bretanii początkowo kazał mu zawrócić, usprawiedliwiając brak gościnności słowami: „- Jakoż cię przyjąć tutaj? Nie mamy już żywności; żadnego zboża, nic, jeno trochę bobu i jęczmienia, ot, aby wyżyć”. Dowiedział się wówczas, że Tristan żył dwa lata w lesie i żywił się „zielem, korzeniami i dziczyzną”. Gdy widać było, że nie zamierza odjechać, Kahedryn namówił ojca na przyjęcie gościa: „skoro taki w nim duch, niechaj dzieli z nami dolę i niedolę”.

Powitano go z ogromną czcią. Kaherdyn oprowadził gościa po murach i warownych wieżach, za którym byli czujni strzelcy z kuszami i procami. Z blanków muru ukazał Tristanowi w oddali na równinie „namioty i flagi zatknięte przez hrabiego Ryjola”. Po powrocie na próg zamku, Kaherdyn zaprowadził Tristana do komnaty swojej matki i siostry. Gdy weszli do pokoju, zastali panie zdobiące złotogłowiem angielski atłas i śpiewające piosnkę miłosną o Pięknej Doecie opłakującej niewracającego Doona.

Tristan skłonił się niewiastom, po czym rycerze usiedli obok nich. Kaherdyn ukazał stułę, którą haftowała jego matka, i opowiedział o pracowitości i dobrym sercu królowej: „jaką robotnicą jest moja pani; jak umie nadobnie złocić stuły i ornaty, aby z nich czynić podarek ubogim klasztorom!”. Gdy brat zachwalał zalety siostry, ujawnił jej imię: „Patrz, jak ręce siostry śmigają nitką złotą po białym atłasie! Na mą cześć, miła siostro, słusznie ci przystało nosić miano Izoldy o Białych Dłoniach!”. Wówczas Tristan uśmiechnął się i spojrzał na nią łagodniej.

Choć hrabia Ryjol rozłożył obóz o trzy mile od Karhenia i czekał na pretekst do zaatakowania zamku (od wielu dni ludzie diuka Hoela już nie wyjeżdżali ani nie przyjeżdżali do Karhenia), nazajutrz Tristan, Kaherdyn i dwunastu młodych rycerzy, wdziawszy pancerze i hełmy, wyruszyło z grodu i pojechało aż w pobliże nieprzyjacielskich namiotów. Potem wypadli z zasadzki i uprowadzili siłą ludzi hrabiego Ryjola.

„Począwszy od tego dnia, zmieniając raz po raz podstępy i sztuki wojenne, obalali źle strzeżone namioty, zaczepiali podjazdy, nękali i zabijali ludzi i nigdy nie wracali do domu, iżby nie przynieśli jakiegoś łupu”. Tak walcząc przy sobie, Tristan i Kaherdyn przysięgli sobie przyjaźń i braterstwo: „I nigdy nie chybili słowu, jak historia was o tym pouczy”. Często, gdy wracali z wyprawy do obozu wroga rozmawiali o rycerskim i dworskim życiu. Kaherdyn zachwalał przyjacielowi prostą i piękną Izoldę o Białych Dłoniach.

Pewnego ranka zamek został zaatakowany przez Ryjola. Gdy rycerze i mieszczanie uzbroili się i pobiegli na mury, ujrzeli na równinie „błyszczące hełmy, rozwiane pióropusze i całą wiarę Ryjolową, która posuwała się w pięknym porządku”. W zaciętej walce doszło do tego, że hrabia Ryjol rzucił się na Kaherdyna w obronie brata. Gdyby nie to, że Tristan zagrodził napastnikowi drogę, rycerz poniósłby niechybną śmierć. Kiedy się zderzyli, lanca Tristana złamała się w ręku, a kopia Ryjola, napotkawszy pierś konia, „wniknęła w ciało i rozciągnęła rumaka martwo”.

Widząc to, Tristan zerwał się natychmiast z błyszczącym mieczem w dłoni i nazwał hrabiego tchórzem: „- (…) hańba temu, kto niecha jeźdźca, aby znęcać się nad koniem! Nie wyjdziesz żyw z tego miejsca”. Gdy bohater, atakując Ryjola, zabił jego konia, zaczęli walczyć na ziemi. Wreszcie Tristan ugodził przeciwnika „w guz hełmu”, a gdy to nie uśmierciło wroga – „rozwalił hełm, przeciął czapę i otworzył czaszkę”. Jako że Ryjol błagał o łaskę i darowanie życia, Lończyk przyjął jego miecz. Wziął go w porę, bowiem ze wszystkich stron Nantejczycy śpieszyli na pomoc swemu panu. Ale spóźnili się – Ryjol był w niewoli: „Przyrzekł udać się do więzienia diuka Hoela, przysiąc mu na nowo hołd i wiarę i odbudować spalone wsie i grody. Na jego rozkaz bitwa uciszyła się i orszak się oddalił”.

Gdy zwycięzcy wrócili do Karhenia, Kaherdyn powiedział ojcu, by zatrzymał Tristana: „nie masz w świecie dzielniejszego rycerza, a twój kraj wymaga barona tej mocy”.

Naradziwszy się ze swymi ludźmi, diuk Hoel przywołał rycerza i, dziękując za ocalenie ziemi, zaproponował mu małżeństwo ze swą córką, zrodzoną z książąt, królów i królowych.

Co najdziwniejsze w tej historii? Tristan natychmiast się zgodził! Ustalono zaraz dzień i porę zaślubin, na które zaproszono wielu gości: „Wobec wszystkich, u bramy klasztoru, wedle prawa świętego Kościoła, Tristan zaślubia Izoldę o Białych Dłoniach. Wesele było huczne i bogate”.

Gdy nadeszła noc i ludzie Tristana go rozbierali, przypadkiem, ściągając zbyt ciasny rękaw kaftana - zdjęli mu z palca i upuścili na ziemię „pierścień z zielonego jaspisu, pierścień Izoldy Jasnowłosej”, który głośno zadźwięczał na podłodze. Gdy bohater to zobaczył: „Wówczas dawna miłość budzi się w sercu i Tristan poznaje swą zbrodnię”. Przypomniał mu się dzień, w którym ukochana dała mu ten klejnot. Wyciągnięty w łożu przy innej Izoldzie, wspomniał szałas w moreńskim lesie. Zaczął sobie wyrzucać, jak mógł oskarżyć „w sercu przyjaciółkę swą o zdradę”? Litował się nad obiema Izoldami: nad tą, która dla niego tyle wycierpiała, oraz nad tą, która była teraz jego żoną.

Tymczasem Izolda o Białych Dłoniach zdziwiła się słysząc, jak Tristan wzdychał wyciągnięty przy jej boku. Nieco zawstydzona zapytała, czy czymś go obraziła, dlaczego nie da jej ani jednego pocałunku: „Powiedz, niech poznam swój błąd, a przyrzekam zań piękną pokutę, jeśli zdołam”. Usłyszała wówczas, że jej mąż złożył ślub, gdy kiedyś wojował ze smokiem i miał zginąć: „(…) kiedy przypomniałem sobie Matkę Bożą: przyrzekłem jej, iż oswobodzony od smoka cudowną łaską, kiedy pojmę żonę, przez cały rok powściągnę się od uściskania jej i poznania...”. Choć Izolda zakończyła bolesną rozmowę zapewnieniem, że „ścierpi to łagodnie”, to gdy rano służebnice „oblekały jej zapaskę niewiast poślubionych”, uśmiechnęła się smutno i pomyślała, że nie będzie miała prawa do tej „ozdoby”.

XVI – KAHEDRYN

W kilka dni później wszyscy mieszkańcy Karhenia wyjechali na polowanie. Byli tam: diuk Hoel, jego kasztelan i wszyscy łowcy, Tristan, Izolda o Białych Dłoniach i Kaherdyn. Na ciasnej drodze Tristan jechał po lewej stronie Kaherdyna, który prawą dłonią przytrzymywał cugle rumaka swej siostry. W pewnej chwili rumak potknął się w bajorze i kopyto jego opryskało wodą wnętrze sukni Izoldy, iż cała zamokła i poczuła „chłód aż powyżej kolan”.

Gdy wydała lekki krzyk i popędziła konia śmiejąc się donośnym i jasnym śmiechem, zdziwiony Kaherdyn, po dogonieniu niewiasty - zapytał ją o powód śmiechu. Usłyszał wówczas, iż woda, która na nią trysnęła, „odważyła się na więcej, niż kiedykolwiek odważył się śmiały Tristan”. Po tym wyznaniu poczuła, iż rzekła zbyt wiele… Nieustępliwy Kaherdyn tak długo męczył ją pytaniami, że wreszcie wyznała prawdę o swych zaślubinach. Wówczas Tristan zrównał się z nimi i wszyscy troje jechali w milczeniu aż do myśliwskiego domku, gdzie zatroskany brat poprosił szwagra o chwilę szczerej rozmowy.

Zakończył ją gorzkimi słowami i wyzwaniem: „(…) zdeptałeś mą wiarę i pohańbiłeś me krewieństwo. Z tą chwilą, jeśli nie uczynisz mi zadość, jak się godzi, wiedz, że cię wyzywam”. Bohater, nie widząc innego wyjścia, opowiedział przyjacielowi prawdę o swym ciężkim losie, kończąc spowiedź zapewnieniem, iż: „poznał obecnie, iż nie może żyć ani umierać bez królowej”. Milczący Kaherdyn poczuł, jak mimo woli gniew w nim opadał. Wzruszony powiedział, że trzeciego dnia oznajmi mu swą „myśl”.

W tym samym czasie w tyntagielskiej komnacie Izolda Jasnowłosa wzdychała, przyzywając ukochanego, którego ciągle kochała: „nie ma innej myśli, innej nadziei, innej chęci. W nim całe jej pragnienie”. Od dwóch lat nie miała od niego żadnych wieści… Nuciła przy tym „smutną piosenkę miłości” o pojmanym i zabitym z powodu miłowania damy Guronie, serce którego dał hrabia podstępnie do zjedzenia owej pani... Wtem do jej komnaty wszedł Kanado, bogaty hrabia z oddalonej wyspy. Przybył do Tyntagielu, aby ofiarować jej służbę, przy czym wiele razy wyznawał jej miłość.

Jego uczucia i propozycje spotykały się z odrzuceniem, choć był to piękny rycerz: „wyniosły i dumny, kwiecisty w mowie, ale więcej wart w komnatach niewieścich niż w bitwie”. Zaskoczył Izoldę, gdy nuciła swą smutną piosenkę. Gdy ponownie spotkał się z odrzuceniem, wyznając jej miłość, złamał jej serce wiadomością, że: „Tristan, twój przyjaciel, stracony dla ciebie, pani Izoldo. Pojął żonę w innej ziemi. Odtąd możesz szukać pociechy gdzie indziej, on bowiem wzgardził twą miłością. Pojął z wszelką paradą żonę, Izoldę o Białych Dłoniach, córkę diaka Bretanii”. Odszedł pogniewany, zostawiając płaczącą Izoldę Jasnowłosą.

Trzeciego dnia Kaherdyn zawołał Tristana i opowiedział o swym planie. Zaproponował natychmiastowe, wspólne wypłynięcie do Tyntagielu. Tam rycerz miał ujrzeć królową i przekonać się, czy: „ciągle smęci po tobie i chowa ci wiarę”. Gdyby okazało się, że zapomniała o dawnym kochanku, może wtedy Tristan pokochałby jego siostrę. Bohater zgodził się na takie rozwiązanie jego mękin Tristan i Kaherdyn udali, że chcą odwiedzić relikwie świętych w dalekiej ziemi. Pożegnali się z diukiem Hoelem i wraz z Gorwenalem i giermkiem Kaherdyna - potajemnie przygotowali statek i popłynęli do Kornwalii.

Pewnego rana dobili do odludnej przystani, niedaleko Tyntagielu, w pobliżu zamku lidańskiego, w którym z pewnością „Dynas z Lidanu, dzielny marszałek dworu, ugości ich i będzie umiał zataić ich przybycie”. Dwaj towarzysze wyruszyli w stronę Lidanu. Za sobą ujrzeli człowieka, jadącego tą samą drogą. Schowali się w las, ale człowiek minął nie zauważając ich (drzemał na siodle). Chwilę potem Tristan go poznał. Był to Dynas z Lidanu. Nie chcąc budzić śpiącego, Tristan dogonił Dynasa, ujął łagodnie konia za cugle i szedł bez hałasu u jego boku. Gdy wreszcie potknięcie konia obudziło śpiącego, otworzył oczy i zobaczył Tristana. Widok ten sprawił mu ogromną przyjemność: „Niech Bóg błogosławi godzinę, w której cię widzę; tyle się jej wyczekałem!”. Lończyk natychmiast zapytał o królową. Po chwili dowiedział się, że król bardzo ją kocha i na każdym kroku uszczęśliwia ją, a ona od czasu jego wygnania usycha i płacze. Dynas poradził mu zostawienie Izoldy: „Tristanie, miej litość nad królową, ostaw ją w spokoju!”, na co przyjaciel poprosił o schronienie i zaniesienie jej poselstwa: „(…) i spraw, abym ją ujrzał raz, jedyny raz”. Lidańczyk, po otrzymaniu zapewnienia, że Izolda pozostała Tristanowi: „drogą ponad wszystkie krasawice świata”, zgodził się spełnić jego prośby.

Ugościł Tristana, Gorwenala, Kaherdyna i jego giermka. Tristan opowiedział o swoich przygodach po opuszczeniu Kornwalii, a potem Dynas udał się do Tyntagielu: „aby wywiedzieć się o nowiny na dworze”. Dowiedział się, iż za trzy dni królowa i król wraz z całym orszakiem i wszystkimi giermkami i myśliwymi mieli opuścić dwór i udać się do zamku Białej Równi, gdzie przygotowano dla nich wielkie łowy. Wówczas Tristan powierzył kasztelanowi pierścień z zielonego jaspisu i poselstwo.

XVII – DYNAS Z LIDANU


Dynas wrócił wówczas do Tyntagielu, wstąpił po schodach i wszedł do sali. Król Marek i Izolda Jasnowłosa siedzieli przy szachownicy. Dynas zajął miejsce naprzeciw królowej, przyglądał się grze, i udając, że wskazuje figury, dwukrotnie położył rękę na szachownicy. Za drugim razem Izolda poznała na palcu pierścień z jaspisu. Natychmiast odechciało się jej grania. Trąciła lekko ramię gościa w taki sposób, że kilka pionków przewróciło się.

Była to wymówka do zakończenie gry. Gdy jej mąż opuścił salę, Izolda schroniła się do komnaty i kazała zawołać do siebie kasztelana. Dowiedziała się, że przybywa w imieniu Tristana, i że to prawda, iż pojął żonę w Bretanii. Dynas próbował zapewnić, że jego przyjaciel nie zdradził ukochanej: „Ale on upewnia, (…) iż ani na dzień nie przestał cię miłować nad wszystkie inne”, przekonując, iż powinna zgodzić się na spotkanie, jeżeli nie z własnej woli, to przynajmniej w imię przyrzeczenia, które mu dała w przeszłości.

Królowa słuchała przez chwilę, myśląc o drugiej Izoldzie, i postanowiła wypełnić obietnicę: „- Rzekłam: ani wieża, ani warowny zamek, ani zakaz królewski nie przeszkodzą mi spełnić życzenia przyjaciela”. Mieli się spotkać na drodze, gdy dwór będzie udawał się na Białą Równię. Tristan miał być w krzakach głogu. Trzeciego dnia, gdy cały dwór Marka przygotowywał się do wyruszenia z Tyntagielu, Tristan, Gorwenal, Kaherdyn i jego giermek ubrali „pancerze, wzięli miecze i tarcze i tajemnymi ścieżkami puścili się ku oznaczonemu miejscu”. Na Białą Równię prowadziły dwie drogi przez las: jedna piękna i dobrze ubita (którą miał przejeżdżać orszak), druga kamienista i opuszczona. Przy tej też drodze Tristan i Kaherdyn pozostawili giermków, aby czekali na swych panów, strzegąc koni i tarcz. Sami ukryli się w leśnych chaszczach, przed którymi Tristan położył „gałązkę leszczyny, do której umocowany był pęd wiciokrzewu”.

Niebawem orszak ukazał się na drodze: najpierw bogata i liczna świta króla Marka, a za nimi sam władca. Potem z kolei wysunął się orszak królowej, po którym nadjechał rumak niosący „jeźdźczynię, piękniejszą od wszystkich, jakie kiedykolwiek Kaherdym oglądał na oczy”. Młodzieniec myślał, że to Izolda, lecz usłyszał od Lończyka, że to jej służąca. Wówczas nadjechała na karym rumaku inna pani, „bielsza niż śnieg lutowy, różowsza niż róża; jasne jej oczy migocą niby gwiazda w źródle”, którą Kahedryn ponownie nazwał Izoldą (a była to wierna Brangien). Wtem „droga rozjaśniła się, jak gdyby słońce spłynęło nagle przez listowie wielkich drzew, i ukazała się Izold Jasnowłosa”, z diukiem Andretem jadącym po swej prawej stronie.

W tej samej chwili z krzaka głogowego wzniósł się „śpiew piegży i skowronka”: Tristan wkładał w tę melodię całą swoją tkliwość. Królowa, zrozumiawszy poselstwo kochanka i spostrzegłszy na ziemi gałązkę leszczyny, w której tkwił mocno pęd wiciokrzewu, i myślała: "Tak i z nami, przyjacielu; ani ty beze mnie, ani ja bez ciebie". Zsiadła z rumaka i podeszła ku klaczy, niosącej na sobie budkę bogato ozdobioną kamieniami, w której, na purpurowym kobiercu, spoczywał piesek Miluś. Wziąwszy pupila w ramiona, głaskała i pieściła go czule dłonią.

Następnie, złożywszy pieska z powrotem w kołyskę, obróciła się w stronę głogowego krzaku i powiedziała głośno, by ptaszyny, które sprawiły jej radość piosenką, poleciały za nią do zamku Świętego Łubina, w którym to miała się samotnie zatrzymać (powiedziała, że Marek będzie jechał aż do Białej Równi). Zakończyła mowę zachętą dla „ptaków”: „dziś wieczór nagrodzę was sowicie jako dobrych minstrelów”.

W czasie, gdy orszak królewski przejeżdżał, na drodze, gdzie Gorwenal i giermek Kaherdyna pilnowali koni swych panów, zjawił się rycerz w zbroi - Bleheri. Poznał z daleka Gorwenala i tarczę Tristana, za którego wziął mylnie giermka Karhedryna. Obaj, aby nie zostać zdemaskowanymi, byli zmuszeni uciekać konno. Bleheri, pędząc za nimi, zaklinał „Tristana”, by stanął: „(…)zaklinam cię na twe męstwo! (…)Stój, zaklinam cię na imię Izoldy Złotowłosej!”. Trzykrotnie zaklinał uciekających na imię królowej, lecz na próżno. Gdy zniknęli, Bleheri zdołał dogonić tylko jednego z koni, którego zabrał z sobą jako łup. Przybył do zamku Świętego Łubina, w chwili, gdy królowa zajmowała tam kwaterę. Złapawszy królową na osobności, opowiedział jej, że widział Tristana na opuszczonej drodze z Tyntagielu. Izolda, pozornie nie wierząc w obecność Lończyka, dowiedziała się, że ukochany nie zatrzymał się, mimo iż ten trzykrotnie wzywał do tego, zaklinając na jej imię. Na dowód rycerz miał pojmanego konia.

Bleheri ujrzał na twarzy Izoldy gniew. Opuścił ją żałując tego, co powiedział.Wówczas Izolda zapłakała myśląc, że Tristan zadrwił sobie i zhańbił ją: „Niegdyś, zaklęty na me imię, jakiemuż nieprzyjacielowi nie stanąłby do oczu?”. Wmawiała sobie, że jeśli uciekł przed Bleherim, nie racząc zatrzymać się na imię ukochanej, to znak, że „inna Izolda nim włada! (…) Niechajże wraca tedy, wzgardzony i on wzajem, do Izoldy o Białych Dłoniach”.

Zawołała Perynisa, wiernego służkę i powtórzyła mu nowiny, które przyniósł Bleheri. Nakazała, by poszukał Tristana na opuszczonej drodze, wiodącej z Tyntagielu do zamku Świętego Łubina, i powiedział mu, że nie pozdrawia go i zabrania się zbliżać: „(…)bo go każę przepędzić strażnikom i sługom...”.

Perynis przekazał poselstwo królowej. Zdziwiony Tristan tłumaczył, że nie mógł uciekać przed Bleherim, ponieważ nie miał nawet swego konia: „Gorwenal ich pilnował, nie znaleźliśmy go w umówionym miejscu i szukamy jeszcze”. W tej chwili wrócił Gorwenal i giermek Kaherdynowy. Mężczyźni opowiedzieli swą przygodę, po zakończeniu której bohater poprosił Perynisa, by powtórzył wszystko królowej i wrócił z jej zaproszeniem: „Powiedz, że jej przesyłam cześć i miłość, że nie chybiłem wierze, którą jej jestem dłużen, że jest mi drogą nad wszystkie kobiety w świecie”.

Królowa, słysząc słowa sługi - nie uwierzyła mu, posądzając wiernego Perynisa o zdradę. Wygoniła nieszczęśnika. Na nic zdały się tłumaczenia, Izolda pozostała niewzruszona w swym gniewie: „(…) żal mi ciebie, pani, iż czynisz zniewagę panu memu, Tristanowi, i że zbyt późno pożałujesz tego”. Tristan czekał długo, aż Perynis przyniesie mu odpowiedź królowej, lecz na próżno. Sługa nie przybył.

Rankiem Lończyk przebrał się za trędowatego żebraka i udał się na ulice grodu Świętego Łubina. Zmieniając głos, prosił jałmużny każdego przechodnia. Wreszcie Izolda wyszła z zamku w towarzystwie Brangien i innych dworek, sług i strażników. Gdy skierowała się drogą prowadzącą do kościoła, w ślad za nią podążał trędowaty, błagając żałosnym głosem o odrobinę łaski: „- Królowo, okaż mi łaskę, nie wiesz, jak mi tego trzeba!”.

Izolda poznała go. Dreszcz przebiegł ją całą, ale nie raczyła zniżyć spojrzenia ku błagającemu i wlekącemu się za nią trędowatemu. W końcu kazała sługom go przepędzić… Gdy, broniąc się przed razami, krzyknął: „- Królowo, miej litość!”, Izolda wybuchła śmiechem. Skoro Tristan to usłyszał, odszedł. Królowa, uczyniwszy kilka kroków w nawie kościoła i czując, że uginają się pod nią nogi - upadła na kolana, położyła głowę na ziemię, a ramiona rozkrzyżowała. Tego samego dnia Lończyk pożegnał Dynasa „z taką rozpaczą, iż zdawało się, że postradał zmysły”. Wnet okręt jego rozwinął żagle w stronę Bretanii.

Niebawem królowa pożałowała swego postępowania. Gdy dowiedziała się od Dynasa z Lidanu, iż Tristan odjechał w żałobie, zaczęła wierzyć słowom Perynisa: „Jak to - myślała - ja ciebie wygnałam, ciebie, Tristanie, przyjacielu! Będziesz mnie nienawidził odtąd i nigdy cię już nie ujrzę! Nigdy nie dowiesz się nawet o mym żalu ani o tym, jaką karę chcę sobie nałożyć i ofiarować ci jako drobny zakład mej skruchy.” Od tego dnia, aby ukarać się za swój błąd i szaleństwo, Izolda Jasnowłosa nosiła na ciele włosiennicę.

XVIII – SZALEŃSTWO TRISTANA

Tristan ujrzał z powrotem Bretanię, diuka Hoela i swą żonę, Izoldę o Białych Dłoniach. Cóż z tego, kiedy jedyna ważna w jego sercu osoba go wygnała: „nic mu już nie ważyło”. Długo usychał z dala od niej, aż wreszcie pewnego dnia pomyślał, że chce ją ponownie widzieć, ponieważ: „Z dala od niej czuł, iż śmierć jego jest pewna i bliska; raczej umrzeć od jednego razu niż konać dzień po dniu. Kto żyje w męczarni, jest jakby umarły”. Wyruszył z Karhenia, nie uprzedzając nawet drogiego towarzysza Kaherdyna, nędznie ubrany, pieszo: „nikt bowiem nie zwraca uwagi na biednych łazików wędrujących po gościńcach”. Szedł dopóki nie doszedł do brzegu morza.

W porcie, w którym stał wielki statek kupiecki gotujący się do odjazdu do Tyntagielu, przekonał żeglarzy, by wzięli go ze sobą. Po pięciu dniach był już w Kornwalii, a szóstego dnia w porcie Tyntagielu. Aby dostać się do zamku, musiał zmylić dwóch czujnych strażników. Zszedł ze statku i usiadł na wybrzeżu. Dowiedział się od przechodzącego człowieka, że Marek jest w zamku i podejmuje w nim wszystkich baronów. W pałacu była również smutna królowa Izolda, na imię której „Tristan westchnął i pomyślał, iż ani chytrością, ani siłą nie zdoła ujrzeć przyjaciółki: król Marek zabiłby go...”. Po dłuższym namyśle stwierdził, że ewentualna śmierć nie jest mu straszna: „I cóż czynię każdego dnia, jeśli nie umieram?”. Postanowił przebrać się za szalonego, „a w tym szaleństwie będzie wielka mądrość”…

Zamienił się więc na suknie z rybakiem odzianym w sukmanę z wielkim kapturem, obciął piękne jasne włosy tuż przy głowie, „jakoby w znak krzyża”, posmarował twarz płynem z magicznego ziela: „i natychmiast kolor i wygląd twarzy odmieniły się tak osobliwie, iż żaden człowiek w świecie nie zdołałby go poznać”. Na koniec wyrwał z żywopłotu gałąź kasztana, z której zrobił sobie maczugę i zawiesił na szyi, po czym boso ruszył prosto do zamku.

Odźwierny, myśląc, iż bohater jest szalony, uwierzył w jego historyjkę o usługiwaniu przy królewskim stole i wpuścił „syna Urgana Włochatego”, mówiąc: „jesteś wielki i kosmaty jak on i dość podobny do ojca”.

Gdy wszedł do ogrodu wymachując maczugą, słudzy i giermkowie zastępowali mu drogę i szczuli jak wilka, mając go za szalonego. Na próg królewskiej komnaty przybył pośród śmiechu i krzyków, wlokąc za sobą roześmiany lud. Zobaczywszy wuja i ukochaną, zbliżył się do drzwi, zawiesił maczugę na szyi i wszedł do komnaty. Gdy ujrzał go Marek, zdziwiony osobliwym widokiem, zachęcił nietypowego gościa do zbliżenia się. Zaczęli rozmawiać. Tristan, zmieniwszy głos, pozdrowił kornwalijskiego władcę: „- Panie szlachetny i dobry śród wszystkich królów, mniemałem, iż na twój widok serce moje rozpłynie się z czułości. Niech Bóg cię ma w swej pieczy, miły panie!”, po czym, zapytany o powód przybycia, odpowiedział, że przyszedł do ukochanej Izoldy. Zaczął kłamać, że przyprowadził swą siostrę, bardzo do niej podobną, o imieniu Brunhilda.

Zaproponował roześmianemu z tych słów Markowi zamianę: „Królowa przykrzy ci się, spróbuj innej; uczyńmy zamianę: ja ci dam moją siostrę, ty przyzwól mi Izoldę, wezmę ją i będę ci służył z dobrej woli”. W dalszej rozmowie „szaleniec” opowiadał, co zrobi, gdy król odda mu swą żonę: zabierze ją: „ w górę, między niebo a chmury, do pięknego domku ze szkła. (…) do komnaty z kryształu, uwieńczoną różami, całą lśniącą w poranku, skoro słońce na nią padnie”. Usiadł na kobiercu i patrzył czule na Izoldę, a gdy Marek zapytał, dlaczego myśli, ze taka piękna pani zechce odejść z takim szkaradnym szaleńcem, odparł: „- Królu, mam prawo po temu; spełniłem dla niej niejedno dzieło i przez nią to popadłem w szaleństwo”, po czym przedstawił się jako Tristan, „ten, który tak kochał królowę i który będzie ją kochał aż do śmierci!”.

Na to imię Izolda westchnęła i, mimo opowieści Tristana o ich przeszłym wspólnym życiu (o wyleczeniu po walce z Morhołtem, po zabiciu smoka, o kąpieli, gdy chciała go zabić jego własnym mieczem, o Opowieści o Złotym Włosie), zagniewana wyrzucała nędzarza z komnaty.

Jednak gdy szaleniec wspomniał o pięknym, upalnego dniu na pełnym morzu, gdy pili oboje z jednego pucharu, Izolda ukryła głowę w płaszczu, podniosła się i chciała odejść. Ale król przytrzymał ją i posadził u boku, prosząc, by jeszcze wysłuchali tych „błazeństw” do końca.

Przebrany Tristan zaczął wychwalać swe umiejętności łowczego, lutnisty, wskutek czego król, ubawiwszy się tymi opowieściami, wziął na łowy rycerzy i giermków, zaś Izolda, mówiąc o swym znużeniu i cierpieniu - oddaliła się zamyślona do komnaty, usiadła na łóżku i zaczęła zamartwiać się nad swym losem.

Opowiedziała Brangien o szaleńcu ostrzyżonym w znak krzyża, będącym znachorem lub wróżbitą, ponieważ znał rzeczy, których nie wiedział nikt prócz jej, słuchającej służącej i Tristana: „zna je, ten włóczęga plugawy, przez czary i uroki”. Gdy Brangien zapytała, czy to nie by przypadkiem sam Tristan, usłyszała: „- Nie, Tristan jest piękny i najdzielniejszy z rycerzy; ten zasię szpetny i pokraczny”. Na koniec rozmowy królowa przeklęła przybysza… Brangien postanowiła na własne oczy zobaczyć szaleńca i przekonać się, czy to nie ukochany jej pani. Udała się do sali, gdzie tajemniczy gość został sam, siedząc na ławie.

Tristan poznał ją, upuścił maczugę i poprosił o litość, na co niedowierzająca Brangien nazwała go „szpetnym szaleńcem” i, nie słuchając jego opowieści o wypiciu magicznego napoju - pomieszana pomknęła do komnaty Izoldy. Szaleniec puścił się za nią, wołając: "Litości!", po czym wszedł do pokoju i rzucił się ku ukochanej z wyciągniętymi ramionami, chcąc ją przycisnąć do piersi.

Nie udało mu się to jednak - zawstydzona, przerażona i spocona Izolda uciekała przed jego dotykiem. Drżący z upokorzenia i złości Tristan cofnął się pod ścianę, blisko drzwi, zmienionym głosem powiedział, że chyba żyje zbyt długo, skoro ujrzał dzień, w którym Izolda go odtrąca, czuje wstręt do niego!: „Ha, Izoldo, kto dobrze miłuje, nierychło zapomina! (…) tak i miłość, która wysycha”. Izolda tłumaczyła się, że nie wie, czy poznaje w nim swego ukochanego…

Nie pomagały nawet kolejne wspomnienia. Tristan mówił o karle, który nasypał mąki między ich łoża, o piesku Milusiu z czarodziejskim dzwoneczkiem, o misternie struganych wiórach, które rzucał do potoku.

W końcu, nie mając już pomysłu na udowodnienie swej tożsamości, przebrany Tristan zapewnił, że z pewnością pozna go podarowany jej pies Łapaj. Brangien przyprowadził psa, który od czasu wyjazdu Lończyka leżał w budzie i rzucał się na każdego, kto się doń zbliżał.

Gdy Tristan zawołał zwierzę: „Łapaj (…) wydziera smycz z rąk Brangien, pędzi do pana, zwija się u jego nóg, liże ręce, szczeka z radości”. Potem, gdy pokazał niedowierzającej ukochanej pierścień z jaspisu, ta otworzyła ramiona i wykrzyknęła: „- Otom jest! Bierz mnie, Tristanie!”. Dopiero wówczas Tristan przestał zmieniać głos. Zaczął jej wyrzucać fakt, iż gdyby nie Łapaj, nie poznałaby go: „Cóż znaczy dźwięk głosu? Dźwięk serca winnaś była usłyszeć”. Izolda padła zemdlona na pierś kochanka, a gdy się ocknęła - Tristan trzymał ją w objęciu, całował oczy i twarz. Wszedł z nią pod zasłonę…

Potem cierpiał drwiny i razy sług, którzy, by zabawić się szalonym, umieścili go pod schodami, niby psa w budzie. „(…) za to niekiedy, przybierając prawdziwą postać i urodę, przemykał się ze swego barłogu do komnat królowej”.

Po upływie kilku dni pokojowe wykryły zdradę, ostrzegły Andreta, a ten postawił pod komnatami niewiast trzech bardzo dobrze uzbrojonych szpiegów. Kiedy Tristan chciał przekroczyć próg, wygnali go: „ligać na wiązce słomy!”. Dopiero gdy zakręcił maczugą, zlękli się i dali mu wejść. Wziął wówczas Izoldę w ramiona szepcząc, że musi już uciekać w obawie przed wykryciem: „Trzeba mi uciekać i nigdy pewno nie wrócę. Śmierć moja blisko; z dala od ciebie umrę z mego pragnienia”.

Rozstali się z obietnicą, że już wkrótce spotkają się w kraju Żywych: „Zabierz mnie w kraj szczęśliwy, o którym niegdyś mówiłeś, w kraj, skąd nikt nie wraca, gdzie najwyborniejsi śpiewacy śpiewają pieśni bez końca” oraz z przyrzeczeniem, że Izolda przyjdzie, gdy tylko ją zawoła. Gdy wyszedł od ukochanej, rzucili się na niego szpiedzy. Ale on wybuchnął śmiechem i, nic sobie nie robiąc z ich gróźb, bez pośpiechu oddalił się, tańcząc.

XIX – ŚMIERĆ

Gdy tylko powrócił do Małej Bretanii, do Karhenia, spiesząc z pomocą ukochanemu druhowi Kaherdynowi, wdał się w bitwę z baronem imieniem Bedalis. Zabił siedmiu braci, ale sam otrzymał ranę od zatrutej lancy. Żaden lekarz nie umiał wyleczyć trucizny, Tristan czuł się coraz gorzej: „jad rozchodzi się po ciele, on sam blednie i coraz bardziej świeci kośćmi pod skórą”.

Gdy zrozumiał, że umiera, zapragnął ujrzeć Izoldę Jasnowłosą. Nie mając siły na podróż, wezwał tajemnie Kaherdyna: „aby mu odsłonić swą boleść”. Zażądał, by nikt, prócz rozmówcy, nie pozostawał w komnacie, a nawet, aby nikogo nie było w sąsiednich salach, czym wzbudził tym ciekawość swej prawowitej żony. Wraz z jedną z wiernych służących, mającą stać na straży - poszła na dwór przyłożyć ucho do ściany, przy której stało łóżko Tristana. Opadający z sił Tristan i współczujący mu Kaherdyn płakali razem „w wielkiej czułości!”, żaląc się sobie nawzajem.

Gdy Tristan wyznał, że traci życie i chce ujrzeć przed śmiercią Izoldę Jasnowłosą, Kahedrym zobowiązał się przywieść Irlandkę: „Tak, przyjacielu, dla twej miłości ważyłbym się i na śmiertelną przygodę. Żaden wstręt, żadna męka nie przeszkodzi mi uczynić, co będzie w mej mocy”. Tristan dał mu pierścień - znak między kochankami. Karhedry po przybyciu do jej ziemi miał dostać się na dwór jako kupiec i tak przedstawić jedwabne materie, by ujrzała ten pierścień. Lończyk był pewien, że Izolda wówczas znajdzie już taki podstęp, by pomówić z posłańcem na uboczu. Miał jej wówczas powiedzieć, „aby wspomniała na minione rozkosze i wielkie niedole, i wielkie smutki, i radości, i słodycze naszej miłości szczerej i czułej. Niech wspomni napój, który piliśmy społem na morzu - ha, to śmierć własną wypiliśmy w pucharze! Niech wspomni przysięgę, którą uczyniłem, iż nie będę miłował nikogo prócz niej: dotrzymałem tej przysięgi”.

Takie oto bolesne słowa usłyszała Izolda o Białych Dłoniach, podsłuchująca całą rozmowę.

Przyjaciel dał Karhedrynowi czterdzieści dni, abyś przywiózł Izoldę Jasnowłosą, tyle jeszcze był w stanie wytrzymać konający bohater. Posłaniec miał ukryć wyjazd przed siostrą lub powiedzieć, że jedzie szukać lekarza. Tristan poprosił, by, jeżeli Karhedrynowi uda się przywieść królową Izoldę, rozwinął biały żagiel, a jeśli nie: „pomykaj pod żaglem czarnym”.

Karhedryn „z pierwszym wiatrem puścił się na morze”, wioząc ze sobą bogate towary. Po ośmiu dniach dobił do kornwalijskiego portu.

Z kolei Izolda o Białych Dłoniach, od chwili, gdy słyszała każde słowo stojąc przy ścianie i poznała wreszcie uczucie, którym darzył ją mąż – postanowiła przy najbliższej sposobności się zemścić. Tymczasem nie zdradziła się niczym, nadal służyła Tristanowi, dogadzała i karmiła, „jak przystało szczerej kochance. Mówiła doń łaskawie, całowała go w usta i pytała, czy Kaherdyn wróci niebawem z lekarzem, który ma go uleczyć... Ale ciągle myśli o zemście...”.

Kaherdyn zrobił wszystko według planu: otrzymawszy od króla Marka pozwolenie na handel, ofiarował królowej misternie wyrobioną klamrę ze szczerego złota, przy której położył zdjęty z palca pierścień Tristanowy. Kiedy Izolda poznała klejnot z zielonego jaspisu, „serce jej zadrżało, zmieniła się na twarzy”. Bojąc się tego, co miała usłyszeć, odciągnęła posłańca na ubocze. Kahedrym powiedział jej wówczas szybko o stanie umierającego Lończyka: „Przekazuje ci, pani, że ty jedna możesz przynieść mu ratunek”.

Omdlewająca Izolda zarządziła, by nazajutrz rano jego statek był gotowy rozwinąć żagle. Następnego dnia rzekła, iż zamierza wybrać się na polowanie. Nie przewidziała jednak, że diuk Andret będzie jej towarzyszył. Gdy znaleźli się w polu (niedaleko morza) i zerwał się bażant - Andret wypuścił sokoła, by go złapał, ale ptak poszybował i znikł. Wówczas Izolda, wykorzystując sytuację, wskazała w stronę portu i powiedziała, że jego sokół przysiadł na maszt jakiegoś obcego okrętu.

Myśliwy odpowiedział, że to statek kupca z Bretanii, który wczoraj ofiarował jej złotą klamrę. Poszli więc odebrać ptaka do znajomego kupca. Kaherdyn przerzucił deskę na kształt mostku ze statku na brzeg i wyszedł na spotkanie królowej, zapraszając obydwoje na statek. Gdy Izolda przeszła po desce i weszła na statek, Andret chciał iść za nią. W tym momencie Kaherdyn uderzył go wiosłem i strącił z deski do morza, a potem zanurzył go pod wodę: „- Umieraj, zdrajco!”.

Był to ostatni zdrajca Tristana i Izoldy: „Tak Bóg pomścił kochanków na zdrajcach, którzy ich tak bardzo nienawidzili! Wszyscy czterej pomarli: Gwenelon, Gondoin, Denoalen, Andret”.

Podniesiono kotwicę, nastawiono masz w górę, żagiel rozpięto i statek odpłynął z Kornwalii.

Tymczasem w karheńskim zamku Tristan usychał, żyjąc jedynie dzięki temu, że czekał przybycia ukochanej. Każdego dnia posyłał kogoś na brzeg, aby śledzić, czy statek wraca i pod jakim żaglem. Niebawem kazał się zanieść na urwiska Penmarchu „i tak długo, jak długo słońce jaśnieje jeszcze nad widnokręgiem, patrzył daleko na morze”.

Gdy już statek zbliżał się do Bretanii, zerwała się burza, wicher uderzył prosto w żagiel i okręcił statek. „Wiatr szaleje, głębokie fale wzruszają się, powietrze zgęszcza się w ciemność, morze czernieje, deszcz wali strugami”. Izolda zaczęła krzyczeć, iż Bóg nie chce, by żyła dość długo, aby zobaczyć Tristana, lecz chce, by utonęła w tym morzu… Zawodziła przez cały czas, póki trwało niebezpieczeństwo. Po pięciu dniach, gdy burza ustała, na samym szczycie masztu Kaherdyn rozpiął biały żagiel, „iżby Tristan rozpoznał z daleka swą barwę”.

Niestety! Prawie natychmiast nastąpiła cisza morska, morze stało się spokojne i zupełnie gładkie. Wiatr przestał wzdymać płótno... Trzeciej nocy takiego dryfowania Izolda śniła, iż trzyma „na podołku głowę wielkiego dzika, który broczy jej suknie krwią”. Zrozumiała, że nie ujrzy Tristana żywego.

Tristan był już zbyt słaby, by czuwać na urwisku: „Od wielu dni przykuty do łoża, z dala od brzegu, płakał za Izoldą, która nie przybywała”. Wreszcie wiatr się zerwał i biały żagiel błysnął na widnokręgu. Wówczas Izolda o Białych Dłoniach dokonała swej zemsty - przyszła do łoża męża i skłamała, iż jej brat płynie pod czarnym żaglem. Tristan trzykrotnie rzekł: „- Izold, przyjaciółko moja!”, po czym umarł. Wówczas płaczący rycerze zdjęli go z łóżka, wyciągnęli na bogatym kobiercu i okryli ciało całunem.

Gdy Izolda Jasnowłosa wysiadła na ląd, usłyszała wielkie lamenty na ulicach, dzwony bijące w kaplicach i klasztorach. Od jakiegoś starca dowiedziała się, że druh Tristan nie żyje: „To największa klęska, jaka kiedykolwiek spadła na ten kraj”. Nie mogła wymówić słowa. Po dotarciu do pałacu przy ciele Tristana zastała Izoldę o Białych Dłoniach, oszalałą z nieszczęścia, które sprawiła, wydającą krzyki nad trupem. Poprosiła, by ta odsunęła się i zrobiła jej miejsce: „Więcej mam praw opłakiwać go niż ty, wierzaj mi. Bardziej go miłowałam”. Potem zaczęła się modlić, a gdy skończyła - ułożyła się przy zwłokach ukochanego, „ucałowała mu usta i twarz i obłapiła go ciasno: ciało przy ciele, usta przy ustach. I tak oddała duszę, umarła przy nim, z boleści po miłym przyjacielu”.

Kiedy król Marek dowiedział się o śmierci kochanków, przybył do Bretanii i kazał zbudować dwie trumny: „jedną z chalcedonu dla Izoldy, drugą z berylu dla Tristana”. Przewiózł ciała do Tyntagielu i złożył je w dwóch grobach. Ale w nocy z grobu Tristana wyrósł „zielony i liściasty głóg o silnych gałęziach, pachnących kwiatach”, który wznosząc się ponad kaplicę, zanurzył się w grobie Izoldy. Choć miejscowi ludzie ucięli głóg: „nazajutrz odrósł na nowo, równie zielony, równie kwitnący, równie żywy, i znowuż utopił się w łożu Izoldy Jasnowłosej”. Gdy trzykrotne zniszczenie głogu się nie powiodło i donieśli o cudzie królowi Markowi, ten zabronił odtąd go ucinać.

Czas i miejsce akcji „Dziejów Tristana i Izoldy”

MIEJSCE AKCJI

Akcja poematu rycerskiego rozpoczyna się w Kornwalii – miejscu ślubu rodziców Tristana. W miarę rozwoju fabuły, przenosimy się wraz z głównym bohaterem do Lonii, ojczyzny jego ojca. Tristan opuszcza ją w wieku kilkunastu lat, porwany przez norweskich kupców, i ponownie wita brzeg Kornwalii, a dokładniej – zamek Tyntagiel.

Potem wydarzenia rozgrywają się między innymi w Irlandii (np. port Weisefort), Bretanii (zamek Karheń) i w Galii (na ziemi diuka Żylenia). Istnienie większości wymienionych miejsc nie zostało potwierdzone historycznie, to znaczy nie istniał kornwalijski zamek o nazwie Tyntagiel, jak również władcy w nich panujący również nie zapisali się na kartach historii (a szkoda, bo tak ogromna miłość i zacięta obrona terytorium, jaką przedstawiał diuk Hoel, władca Bretanii, byłaby doskonałym udokumentowanym przykładem waleczności). Ogólniej mówiąc, akcja rozgrywa się w północnej Francji, południowej Anglii, w krainach położonych po obu brzegach Kanału La Manche.

CZAS AKCJI

Akcja toczy się w średniowieczu, jednak w bliżej nieokreślonym czasie. Na wczesny charakter tej epoki wskazują opisane na kartach utworu walki o terytoria, których granice bardzo szybko ulegały zmianie (np. walka diuka Hoela i hrabiego Ryjola o Karheń). Z kolei o innej cesze, a mianowicie o panującym chrześcijaństwie, dowodzą częste prośby bohaterów do Boga, jak również postać pustelnika Ogryna, ascety żyjącego w ubóstwie i wychwalającego katolickie prawdy wiary, czy pomysł sądu bożego.

Elementy baśniowe w „Dziejach Tristana i Izoldy”

„Dzieje Tristana i Izoldy” to nie tylko literackie świadectwo średniowiecznych obyczajów, lecz także przejaw zainteresowania w tym czasie światem baśniowym, zaludnionym przez takie postacie jak olbrzymy, karły czy smoki.

Aby rycerz mógł dowieść swej odwagi i męstwa, musiał wielokrotnie walczyć z dużo silniejszymi, groźnymi stworami. Tristan stoczył takie dwie walki: pierwszą, by zdobyć dla swego wuja rękę Izoldy Jasnowłosej – ze smokiem nękającym Irlandię, a drugą, aby móc ofiarować ukochanej zaczarowanego pieska Milusia, kojącego wszystkie ludzkie zgryzoty (kolejny element baśniowy) – z olbrzymem Urganem Włochatym, nękającym mieszkańców Bretanii.

Na uwagę zasługują ciekawe opisy przeciwników Lończyka. Oto cytat opisujący wygląd smoka: „Pochodzi od bydlęcia srogiego, najszpetniejszego, jakie było kiedy na świecie. Każdego dnia wypełza z jamy i sadowi się u bram miasta. Nikt nie może tamtędy wyjść, nikt nie może wejść, póki nie wydadzą smokowi młodej dziewczyny; a kiedy ją już ma w pazurach, pożera ją śpieszniej, niżbyście zdołali odmówić jedną ojczenaszkę”.

Negatywną postacią jest w poemacie również nikczemny, złorzeczący karzeł Frocyn. To on był autorem podstępu z rozsypaniem mąki między łóżka kochanków, w wyniku którego zostali pojmani. Nienawidzący piękna i odwagi, „mały, zły człowieczek” doskonale znał się na tajemnych sztukach (podobno potrafił nawet wyczytać w gwiazdach w dniu urodzenia dziecka jego przyszły los).

Tragiczną rolę w utworze spełnił magiczny napój, sporządzony z tajemniczych ziół i mikstur przez matkę, by jej córka i jej mąż poczuli do siebie bezgraniczną miłość. Niestety, trunek wyrządził tylko szkody, a jego zaczarowana moc przyniosła bohaterom zamiast miłości – nieszczęście i grzech.

Średniowieczni ludzie tak bardzo wierzyli w czary i magię, iż nawet posądzali swych wrogów o posiadanie magicznych umiejętności. Oto fragment wypowiedzi jednego z Tristanowych zdrajców, mówiący o rzekomych tajemnych mocach rycerza, interpretując po prostu losy jego życia: „Czarownicy potrafią to, mówią ludzie. A potem, w jakim kraju, jakie diabelskie sztuki mogły znaleźć lekarstwo na jego rany? Nie ma wątpienia, że to czarnoksiężnik. Tak, barka jego była zaczarowana i takoż miecz i lutnia jest zaczarowana, która codziennie sączy truciznę w serce króla Marka! Jak on umiał opętać to serce urokiem i potęgą czarów! Będzie królem, panowie, a wy będziecie ziemie swoje brać lennem od diabelskiego pachołka!”.

Zwieńczeniem baśniowych wydarzeń i postaci w utworze jest motyw odrastającego głogu, wyrosłego z grobu Tristana i zagłębiającego się, mimo ścinania, w mogiłę Izoldy: „nazajutrz odrósł na nowo, równie zielony, równie kwitnący, równie żywy, i znowuż utopił się w łożu Izoldy Jasnowłosej”, będącego odtąd uniwersalnym symbolem miłości silniejszej niż śmierć.

Z perspektywy człowieka żyjącego w dwudziestym pierwszym wieku, czasy odległe o około dziewięć wieków przypominają fantastyczne filmy. Trudno nam dziś uwierzyć w świat, w którym zamki stawiali olbrzymi („(…)główną zaś jego wieżę, niegdyś wzniesioną przez olbrzymów, zbudowano z wielkich i pięknie odrobionych ciosów ułożonych jak szachownica z pól zielonych i lazurowych”), doradcami króla były karły, czy w informację, że po wypiciu podejrzanego wina można było stracić zmysły dla drugiej osoby. Ale z drugiej strony, któż nie chciałby dziś mieć pieska z zaczarowanym dzwonkiem u szyi – panaceum na wszystkie smutki: „taka bowiem była cudowna cnota dzwoneczka, iż serce, słysząc to tak lube, wesołe, jasne dzwonienie, zapominało wszystkiego bólu”…

Obraz fatalnej miłości w „Dziejach Tristana i Izoldy”

W utworze mamy przykład jednego z najbardziej dramatycznych trójkątów miłosnych, skutków miłości zrodzonej z magii, przeklętej, fatalnej. Tragiczny skutek pomyłki - wypicia napoju miłosnego - zmienia wzorowego rycerza w wiarołomcę i grzesznika, a dobrze wychowaną potomkinię królów w zwykłą cudzołożnicę, wykorzystującą spryt i podstęp w dążeniu do spełnienia.

Można zastanawiać się nad prawdziwością uczucia łączącego Tristana i Izoldę. Czyż nie przywykliśmy do miłości zrodzonej z fascynacji i „magnetyzmu serc”? Karmieni Szekspirowskim dramatem „Romeo i Julia” czy „Lalką” Bolesława Prusa, przywykliśmy do myśli, że miłość to fascynacja drugim człowiekiem i gotowość całkowitego poświęcenia. Pozornie tak jest też w średniowiecznych „Dziejach o Tristanie i Izoldzie”. Pozornie…

W przeciwieństwie do osadzonych w rzeczywistych realiach książek, romans ten zrodził się wskutek magicznego pierwiastka, ingerencji tajemnych ziół i mikstur. Z drugiej strony, czyż miłość to nie magia i tajemnica? To właśnie zachwyca w legendzie. Możemy miłosny napój interpretować dosłownie, lub bardziej metaforycznie – jako symbol strzały Amora, trafiającej nas przynajmniej raz w życiu.

Innym elementem tej historii godnym zastanowienia jest fakt, czy gdyby nie jej fatalny koniec, to nadal interesowałby nas związek cudzołożników. Załóżmy, że Tristan i Izolda nie zginęli, a na ich grobach nie wyrósł symboliczny głóg, łączący ich dusze na wieki. Żyliby dalej w kłamstwie i grzechu. Izolda nadal udawałaby wzorową żonę, tak naprawdę gotową w każdej chwili opuścić dobrego męża („nie uwierzę mu póty, póki nie pokaże tego pierścienia. Ale skoro go zobaczę, żadna powaga, żaden zakaz króla nie przeszkodzą mi uczynić tego, co zlecisz, będzieli to rozsądek czy szaleństwo”), a Tristan dalej wypierałby się przez Bogiem i samym sobą swego występku. Król Marek, człowiek wielkiej szlachetności i wyrozumiałości, nadal byłby karmiony uśmiechami i wspólną grą w szachy z cudzołożną żoną, a Izolda o Białych Dłoniach, kobieta skromna i uległa, dalej wierzyłaby w śluby czystości złożone przez głównego bohatera.

Tragizm opowieści nie polega na jej tragicznym końcu, lecz na tragicznym przebiegu. Miłość, choć piękna i dodająca skrzydeł ze swej natury, tu jest tylko, lub aż, uczuciem skażonym od początku piętnem tragizmu. Od chwili, gdy bohaterowie wypili na statku miłosny (tak naprawdę śmiertelny) napój wiedzieli, jaki los ich czeka: los wygnańców, kłamców, cudzołożników.

Kwestią godną próby rozstrzygnięcia jest odpowiedź na pytanie, czy kochankowie byli odpowiedzialni za swe postępowanie, czy tylko biernie spełniali swe wyniszczające pragnienia, byli niewolnikami swych żądzy… Rolę współczującego obserwatora przyjął narrator. Swymi częstymi uwagami o boleściach i niedoli kochanków, wziął ich w obronę: „Nie wiernej Brangien, ale siebie samych kochankowie winni się obawiać. Ale w jaki sposób pijane ich serca umiałyby być czujne? Miłość ich przypiera, tak jak pragnienie pcha ku strumieniowi dogorywającego jelenia lub jak krogulec, nagle wypuszczony po długim poście, rzuca się na ofiarę. Niestety! Miłości nie da się ukryć.

Tak naprawdę Tristan i królowa, będąc zmuszonymi do tłumaczenia się z potajemnych schadzek i spotkań, nigdy nie wyrazili skruchy, nigdy też nie przyznali się do miłowania „występną miłością”. Dla nich była to po prostu wewnętrzna potrzeba tak silna, że prowadząca do śmierci: „Kochankowie nie mogli żyć ani umrzeć jedno bez drugiego. W rozłączeniu nie było to życie ani śmierć, ale i życie, i śmierć razem”.

Czarodziejski napój nie przestał działać nawet po ich śmierci: „Wpodle kaplicy, po prawej stronie absydy, pochował ich w dwóch grobach. Ale w nocy z grobu Tristana wybujał zielony i liściasty głóg o silnych gałęziach, pachnących kwiatach, który wznosząc się ponad kaplicę, zanurzył się w grobie Izoldy. Ludzie miejscowi ucięli głóg: nazajutrz odrósł na nowo, równie zielony, równie kwitnący, równie żywy, i znowuż utopił się w łożu Izoldy Jasnowłosej. Po trzykroć chcieli go zniszczyć, na próżno. Wreszcie donieśli o cudzie królowi Markowi. Król zabronił odtąd ucinać głóg”.

Czy ten średniowieczny romans to przykład dworskiej, idealnej miłości? Zdecydowanie nie. To przykład miłości fatalnej, przeklętej. Co ciekawe, w dwunastowiecznym utworze związek dwojga miłujących się ludzi nie opierał się jedynie na platonicznych dowodach swego uczucia. Przeciwnie – autor kilka razy wspomina o fizycznych aspektach tego pożądania: „Padła zemdlona na pierś przyjaciela. Kiedy przyszła do siebie, Tristan trzymał ją w objęciu, całował oczy i lica. Wchodzi z nią pod zasłoną. W ramionach swych dzierży królowę (…)”.

Tristan - charakterystyka

Ten pierwszoplanowy bohater jest synem króla Lonii i siostry króla Kornwalii – Blancheflor. Od początku jego życia los nie potraktował go łaskawie, odbierając, jeszcze przed przyjściem na świat, ojca, a w chwilę potem matkę. Kobieta, nie mogąc znieść smutku po stracie ukochanego męża oraz samotności w obcym kraju – wydała go na świat i umarła. Przed śmiercią zdążyła mu jeszcze nadać dużo mówiące imię – Tristan: „- Synu - rzekła - długo pragnęłam cię ujrzeć; i widzę najpiękniejszą istotę, jaką kiedykolwiek niewiasta nosiła w żywocie. Smutna zległam, smutne jest to pierwsze święto, które ci wyprawiam, z twojej przyczyny smutno mi jest umierać. Że więc przybyłeś na ziemię przez smutek, imię twoje będzie Tristan. Rzekłszy te słowa ucałowała go i, ucałowawszy, natychmiast umarła”. Aby uchronić chłopca przed niechybną śmiercią z rąk zabójcy jego ojca, pustoszącego ziemię lońską, zaufany rodziny – Rohałt Dzierżący Słowo – wziął „dziecko smutku” na wychowanie, udając jego prawdziwego ojca.

Tristan do siódmego roku życia rósł wśród rodziny, a po ukończeniu tego wieku został przekazany na nauki do Gorwenala, dobrego koniuszego. To właśnie on w krótkim czasie nauczył pojętnego i roztropnego chłopca „władać lancą, mieczem, tarczą i łukiem, miotać kamienne pociski, brać jednym skokiem co najszersze rowy”, jak również: „nauczył nienawidzić wszelakiego kłamstwa i zdrady, wspomagać słabych, dotrzymywać słowa; nauczył rozmaitych melodii, gry na harfie i sztuki myśliwskiej”.

Spokój następcy lońskiego tronu został zakłócony porwaniem przez norweskich kupców, w wyniku czego trafił do Kornwalii, ojczystej ziemi swej zmarłej rodzicielki, pod opiekuńcze skrzydła wuja Marka. To właśnie od tego momentu poznajemy rycerskie umiejętności i wychowanie młodzieńca: potrafił znakomicie oprawić ciało martwego jelenia, kojąco i tkliwie grać na lutni, nie bał się olbrzymiego rycerza Morhołta, nękającego Kornwalię (tylko on podjął się odważnie walki: „- Próżno król Marek chciał go odmówić. Był tak młodym rycerzem, na co zdało mu się męstwo? Ale Tristan dał zakład Morhołtowi, Morhołt zasię przyjął go”). W późniejszej akcji książki także dawał przykłady swego męstwa: by zdobyć dla swego wuja rękę Izoldy Jasnowłosej, pokonał groźnego smoka, a aby zdobyć dla niej czarodziejskiego pieska Milusia, kojącego wszystkie zmartwienia – zabił olbrzyma Urgana Włochatego, ściągającego z Galii haracz.

Autorzy legendy bardzo mocno podkreślili w utworze oddanie rycerza swemu wujowi, królowi Markowi: „- Tak czynił trzy lata, w ciągu których wzajemna czułość wzrastała w ich sercach. W dzień Tristan towarzyszył Markowi na sądy lub łowy, zasię w nocy, ponieważ sypiał v komnacie królewskiej wśród jego poufałych i wiernych, brząkał mu na lutni, kiedy król był smutny, aby uśmierzyć zgryzoty”. Aby nie opuszczać jedynego krewnego, zdecydował się zostawić swą ukochaną Lonię i służyć mu w Kornwalii. To dla dobra tego kraju i dla spokoju Marka przystąpił do walki z niepokonanym irlandzkim rycerzem – Morhołtem. Nie chcąc, by baronowie mogli dalej rozpowiadać, że jego miłość i poświęcenie dla wuja jest interesowne, zobowiązał się przywieść królowi właścicielkę złotego włosa, przyniesionego przez jaskółki, i tym samym, zrzez się ewentualnego tronu (przypadłego w wypadku urodzenia dziecka prawowitemu i pierworodnemu spadkobiercy). Wielokrotnie narażał życie dla dobra Kornwalii, którą ukochał jak swoją ziemię.

Jak przystało na średniowiecznego rycerza, Tristan nie obawiał się spojrzeć śmierci w oczy. Przeciwnie, oczekiwał jej z godnością, czego przykładem może być prośba spuszczenia rannego po walce z Morhołtem na pełne morze, beż wioseł czy żagla: „Wreszcie Tristan kazał się przenieść do szałasu zbudowanego na stromym wybrzeżu; tam, leżąc naprzeciw fal, czekał śmierci. Myślał: "Opuściłeś mnie tedy, królu Marku, mnie, którym ocalił cześć twej ziemi? Nie; wiem o tym, zacny wuju, że oddałbyś życie w zamian za moje; ale co poradzi twoja tkliwość? Trzeba mi umierać! Lubo jest wszakże oglądać słońce i serce moje jeszcze jest krzepkie. Chciałbym się puścić na szerokie morze...”.

Inną cechą młodzieńca był spryt i umiejętność władania słowem: „umiał w porę mówić i w porę milczeć”. Bez większego wysiłku potrafił przekonać Izoldę Jasnowłosą, by zaniechała na nim zemsty za śmierć wuja, czy tak pokierować galijskim księciem, by ten oddał mu ukochanego pieska Milusia.

To jedno oblicze bohatera. Z drugiej strony ten niezwyciężony w walce rycerz jest pokonany przez fatalną miłość, która zmusiła go siłą wypitego czarodziejskiego napoju do zmiany wyznawanych dotąd zasad, która zmieniła jego postępowanie względem miłowanego wuja. Po wypiciu miłosnego napoju, wypowiedział słowa świadczące o tym, iż przewidywał, co od tej pory go czeka: „(…) miły wuju, czemuż od pierwszego dnia nie wygnałeś precz zbłąkanego dziecka, przybyłego, aby cię zdradzić? (…) Izold jest twoją żoną i nie może mnie kochać”.

Choć wiedział, że postępował karygodnie, odtąd wiedziony pragnieniem połączenia się z ukochaną, robił wszystko, by tego dokonać: kłamał, udawał, oszukiwał wuja, łamał raz dane słowo. Co najgorsze, był gotów walczyć z każdym, kto twierdził, że miłował królową występną miłością, by dowieść swej niewinności. A przecież wiedział, że był winien… W swej obronie często powoływał się na imię Boga. Przykładem może być fragment, gdy po zdemaskowaniu ich związku przy pomocy mąki, prosił króla o łaskę: „Litości dla królowej, jeśli bowiem jest na twoim dworze człowiek dość śmiały, aby podtrzymać kłamstwo, iż ją kochałem występną miłością, gotów mu jestem stanąć do oczu na udeptanej ziemi. Królu, łaski dla niej w imię Boga, Pana Naszego”.

Do ciągłych kłamstw popychała go bezgraniczna miłość do królowej, będąca skutkiem wypicia czarodziejskiego napoju. To tym faktem często usprawiedliwiał się cudzołożący bohater. Kochał Izoldę do tego stopnia, iż jej życie i dobro było dla niego ważniejsze, niż wszystko inne. Przykładem tego może być fakt, iż Tristan, wiedząc, iż rozłąka z ukochaną będzie dla niego męką, poprosił króla o ponowne przyjęcie wyniszczonej leśnym życiem żony. Sam zadeklarował, że wyjedzie i nigdy nie wróci (choć i tak nie spełnił przyrzeczenia i nie zaniechał spotkań).

Nie znał poczucia winy czy skruchy. Wierzył w to, że Bóg rozumie jego grzeszne postępowanie, wynik tragicznej pomyłki na statku. Pokutą były dla niego nie wyrzuty sumienia, lecz oddalenie od ukochanej. Aby zabić pustkę po jej stracie, ożenił się z Izoldą o Białych Dłoniach, którą skrzywdził, i która to przyczyniła się potem do jego śmierci.

Nic nie dawało mu ukojenia: „Z dala od niej czuł, iż śmierć jego jest pewna i bliska: raczej umrzeć od jednego razu niż konać dzień po dniu”, w ciągłym pragnieniu śmierci spowodowanym oddaleniem od Izoldy towarzyszyła mu nieustająca nadzieja na zobaczenie królowej. Pod koniec utworu, nie mogąc już znieść pustki, przebrał się nawet za szaleńca, by choć kilka chwil spędzić w ukochanych ramionach. Gdy umierał, jedyną myślą, która mu towarzyszyła, była także chęć ujrzenia ukochanej: „jeśli żyje jeszcze, to tym że czeka”.

Postać Tristana pokazuje, jak ogromna, niezwyciężona potęga miłości pokonała zasady wyznawane przez wzorowego średniowiecznego rycerza.

Wzory parenetyczne, zaczerpnięte z utworu: wzór idealnego władcy – król Marek (sprawiedliwy, opanowany, waleczny), wzór ascety – pustelnik Ogryn (prowadzący skromne życie, by jeszcze bardziej wielbić Pana, nie rozpraszając się na ziemskie dobra czy przyjemności).

Ten bohater stanowi parenetyczny, propagowany w średniowieczu wzór rycerza. Prócz tego, że odznaczał się walecznością, odwagą, tężyzną fizyczną, to jeszcze dysponował wieloma umiejętnościami, takimi jak gra na lutni, władanie mieczem i łukiem, doskonała jazda konna.

Izolda Jasnowłosa - charakterystyka

Ta zdumiewającej urody bohaterka („droga rozjaśniła się, jak gdyby słońce spłynęło nagle przez listowie wielkich drzew, i ukazała się Izold Jasnowłosa”) była córką króla Irlandii i siostrzenicą rycerza Morholta. Od swej matki, znającej sztukę uzdrawiania ludzi poprzez zioła oraz potrafiącej przyrządzać magiczne napoje, nauczyła się wszystkich tych umiejętności. Poznaliśmy ją, gdy opłakiwała swego martwego wuja, gdy poprzysięgała zemścić się na jego mordercy – Tristanie Lończyku. Nie wiedziała jeszcze wtedy, iż to właśnie z nim dopuści się cudzołóstwa i grzechu.

Działała pod wpływem czarodziejskiego napoju, sporządzonego przez jej matkę. W imię miłości dopuściła się wielokrotnej zdrady szlachetnego małżonka, wiarołomstwa, a nawet próby zamordowania swej wiernej służącej. Swym zachowaniem wpisała się w stereotyp kobiety zmieniającej zdanie, zazdrosnej i kierującej się emocjami. Gdy dowiedziała się o ślubie ukochanego z inną, nie mogła mu wybaczyć zdrady ich uczucia. Reagowała w sposób gwałtowny i nieprzewidywalny, czego dowodem jest scena, gdy dowiedziawszy się o tym, że Tristan był znienawidzonym mordercą jej wuja, nie zawahała się i zagroziła mu mieczem (choć siedział bezbronny w wannie).

Szczęścia nie dawały jej piękne stroje i klejnoty, dworski uczty, miłość ludu i męża. Spokój i spełnienie odnajdywała jedynie w ramionach ukochanego Lończyka. Takie chwile porównywała to przebywania w zaczarowanym zamku: „Tristanie (…) czyż żeglarze nie upewniają, że zamek tyntagielski jest zaczarowany i że czarnoksięską mocą, dwa razy do roku, w zimie i w lecie, ginie i znika oczom? Teraz tak zginął. Czyż nie tu jest ów zaczarowany sad, o którym mówią śpiewki harfiarzy: mur z powietrza zamyka go ze wszystkich stron; kwitnące drzewa, ziemia pachnąca; bohater żyje w nim nie starzejąc w ramionach swej miłej i żadna wroga siła nie może skruszyć muru z powietrza (…)”.

Gdy doszło do próby gorącego żelaza, z której udało jej się wyjść cało dzięki podstępowi (przysięgła, że jedynymi mężczyznami trzymającymi ją w ramionach byli król Marek i pielgrzym - przebrany Tristan - który przeniósł ją przez wodę na brzeg), umocniła się w wierze, że Bój pochwala jej postępowanie i całkowicie rozgrzeszyła siebie z wszystkich popełnianych grzechów.

Władca Kornwalii na początku utworu oddawał swą ukochaną siostrę w ręce Riwalena. W kilka lat później, chyba przez boski plan, zjawił się na jego dworze Tristan – owoc małżeństwa tamtej dwójki. Od tej chwili król obdarzył go szczerą miłością, której nie mogły zniszczyć nawet ciągłe donosy i oszczerstwa baronów, traktował Tristana jak prawdziwego syna.

Bardzo kochał swą żonę, o istnieniu której doniosły mu jaskółki, przynosząc pewnego dnia jej złoty włos. Niektórzy twierdzili, że Brangien nie wyrzuciła do morza reszty magicznego wina, lecz podała je Markowi, który wypił wszystko. Inni z kolei wierzyli w cudowną miłość króla do królowej, w uczucie tak silne, iż mimo nadludzkich starań – nie mógł wygnać Izoldy ze swego zranionego serca: „Ani trucizna, ani czary, jedynie tkliwa szlachetność serca natchnęła w nim tę miłość”.

Gdy dowiedział się o zdradzie siostrzeńca i małżonki, był bardzo surowy: chciał ich spalić na stosie, choć dworzanie i lud nalegali na sprawiedliwy sąd. Nie poddawał się sugestiom innych, kierując się własnym kodeksem wzorowego władcy, nie było w nim żadnych przerysowanych cech zdradzanego męża. Choć na każdym kroku donoszono mu o kolejnych spotkaniach kochanków, próbował ich zrozumieć.

Przykładem tego może być przyjęcie Izoldy po jej ucieczce do moreńskiego lasu. Na koniec utworu, kiedy dowiedział się o śmierci kochanków, przewiózł ciała do Tyntagielu i złożył je w dwóch grobach. Gdy wyrósł na nich głóg, którego trzykrotne zniszczenie się nie powiodło - zabronił dalszych prób. Można to interpretować jako wybaczenie najbliższym mu ludziom, którzy tak bardzo go skrzywdzili. To cecha wielkiego władcy.

Charakterystyka pozostałych bohaterów „Dziejów Tristana i Izoldy”

Zdrajcy (Gwenelon, Gondoin, Denoalen, Andret)

Negatywne postaci utworu, spiskujące i śledzące kochanków przez cały czas (to oni między innymi szantażem zmusili króla do poddania Izoldy próbie gorącego żelaza). Choć kilkakrotnie dostali możliwość udowodnienia swej mężności i walki ze zniesławianym przez nich Tristanem, to jednak cały czas byli tchórzami. Pragnęli ujrzeć Tristana wygnanego lub wydanego na śmierć i takie same męczarnie królowej. Jeden fakt tylko przeszkadzał im w ujawnieniu poznanej prawdy – lękali się gniewu Tristana. Wszyscy zginęli (Gwenelona zabił Gorwen, Gondoina i Denoalena Tristan, a Andreta – Karhedryn).

Brangien

Była wierna służącą i powiernicą Izoldy Jasnowłosej, a później i Tristana. Gdy przez swą nieuwagę doprowadziła do wypicia przez tę parę miłosnego napoju, którego miała pilnować – poświęciła swe dziewictwo, udając w poślubną noc królowej z Markiem jego żonę. Swą wierność i miłość potwierdziła także wówczas, gdy nękana podejrzliwymi myślami Izolda kazała ją zabić. Brangien nie była zła czy rozczarowana. Swym oprawcom kazała przekazać królowej wyrazy miłości i pozdrowienia. Od chwili, gdy potem padły sobie w ramiona, były do końca utworu zaufanymi powiernicami.

Kahedryn

Był bretańskim księciem, bratem Izoldy o Białych Dłoniach, ale przede wszystkim zaufanym i oddanym przyjacielem Tristana. Razem walczyli w obronie Karhenia, razem też pojechali w niebezpieczną podróż do Tyntagielu. Choć dowiedział się od siostry o tym, że Tristan z nią nie śpi, nie czuł, poznawszy historię przyjaciela, gniewu. Przeciwnie, od tego momentu jeszcze bardziej starał się mu pomóc. Nie bacząc na niebezpieczeństwo, zobowiązał się przywieść umierającemu druhowi jego ukochaną.

Izolda o Białych Dłoniach

Córka diuka Hoela, władcy Bretanii, poślubiła Tristana. Miała nadzieję na stworzenie prawdziwej i szczęśliwej rodziny, lecz nie było to jej dane. W noc poślubną usłyszała od męża o jego rzekomych ślubach złożonych Matce Boskiej. Przyjęła tę informację spokojnie, lecz nie bez rozczarowania (choć zakończyła bolesną rozmowę zapewnieniem, że „ścierpi to łagodnie”, to gdy rano służebnice „oblekały jej zapaskę niewiast poślubionych”, uśmiechnęła się smutno i pomyślała, że nie będzie miała prawa do tej „ozdoby”).

Ale gdy poznała prawdziwy powód niechęci i chłodu prawowitego małżonka, podsłuchując jego rozmowę z Karhedrynem, wówczas zranione serce poprzysięgło zemstę: „Gniew niewieści to rzecz straszliwa i niechaj każdy go się strzeże! Kędy kobieta najwięcej kochała, tam też mścić się będzie najokrutniej. Miłość kobiet przychodzi szybko i szybko też przychodzi ich nienawiść; a nieprzyjaźń, skoro raz przyjdzie, dłużej trwa aniżeli przyjaźń. Umieją powściągać miłość, ale nie nienawiść”.

Gdy statek z Izoldą Jasnowłosą dobijał do brzegu i Tristan zapytał się o kolor żagla, bez zastanowienia odpowiedziała, że ma barwę czarną, co było równoznaczne z brakiem ukochanej na pokładzie. Przez swą nienawiść (nie mówię, że nie nieuzasadnioną – została przecież oszukana i skrzywdzona), doprowadziła do śmierci bohatera.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dzieje Tristana i Izoldy 3
Dzieje Tristana i Izoldy plan wydarzeń
Maladie & Dzieje Tristana i Izoldy porównanie
Charakterystyka Izoldy Jasnowłosej (Dzieje Tristana i Izoldy), Referaty
Dzieje Tristana i Izoldy8
dzieje tristana i izoldy MK4C3ZIRGYVYEOCDZHRQ3BVCR2EHHZDSW55T3CY
DZIEJE TRISTANA I IZOLDY, Lektury gimnazjum
7 - Dzieje Tristana i Izoldy
Dzieje Tristana i Izoldy, Język polski - opracowanie epok, pojęć i lektur
Dzieje Tristana i Izoldy, Streszczenia
Dzieje Tristana i Izoldy
Dzieje Tristana i Izoldy, Różne do szkoły
Dzieje Tristana i Izoldy, filopolo
Dzieje Tristana i Izoldy
Dzieje Tristana i Izoldy
dzieje tristana i izoldy 1
14. Dzieje Tristana i Izoldy. Kultura rycerska, filologia polska, WOK, opracowania
dzieje tristana i izoldy 8
dzieje tristana i izoldy 15

więcej podobnych podstron