Prima Aprilis

Prima Aprilis

01. 04. 1978 r.
- Arturze, uspokój się!
- Próbuję, ale…
- Przecież to już czwarty raz! Molly ma doświadczenie w tych sprawach…
- Tak, ale…
- Uzdrowiciele mówią, że wszystko jest w porządku.
- Tak, ale…
- Co prawda mają cokolwiek niewyraźne miny… ale to na pewno nie dlatego, powiedzieliby przecież, prawda? Prawda. Prawda?
- Tak, ale…
- Też uważam, że czasy są trochę nie bardzo. Trochę bardzo nie bardzo. Niemniej, Arturze, nie zamierzamy przestać żyć tak, jak dawniej, przynajmniej na tyle, na ile to możliwe. Czyż nie prawda?
- Prawda, ale…
- No już, już. Denerwujesz się bardziej od Molly.
- No bo…
- Będziesz mógł je zobaczyć od razu?
- Nie, ale…
- A kiedy Molly wraca do domu?
- Nie wiem, bo…
- Wiesz już, kiedy pojawisz się w pracy?
- Nie wiem, bo…
- W porządku. To ja muszę lecieć. Trzymaj się, stary. I gratuluję…
- Dzięki, ale…
- Pozdrów ode mnie Molly jak już będzie po wszystkim.
- Dobrze, tylko…
- To na razie!
- Sturgisie!!!
- Hmmm?
- ...Dzięki… tego… że przyszedłeś…
Wysoki blondyn o kwadratowej szczęce skinął głową z pobłażliwym uśmiechem, poklepał swojego rozmówcę po ramieniu pokrzepiającym gestem i odwrócił się w kierunku schodów, by za chwilę zniknąć za zakrętem. Rudy mężczyzna z obłędem w oczach i kilkoma podwiędłymi gałązkami kwiatów w garści został sam na korytarzu. 
Artur Weasley zdecydowanie był spanikowany.
Nie pomagały zapewnienia uzdrowicieli, że ciąża przebiega prawidłowo. Nie pomagały zapewnienia Molly, że czuje się świetnie. Nie pomagały dobre rady Dumbledore’a. Nie pomagała Ognista. Nie pomagało nic. 
Artur miał przeczucie. A przeczuwał coś wysoce nieokreślonego, co napawało go lekkim przerażeniem. Nie umiał tego w żaden sposób zdefiniować ani określić. Nie wiedział nawet dokładnie, czy odczuwa bardziej euforię czy raczej przerażenie.
Artur był zdezorientowany.
Szpitalna atmosfera budziła w nim coś na kształt grozy. Fakt, że w dzisiejszych czasach szpital mógł się źle kojarzyć. Jednak Artur już trzy razy czekał tutaj na odbiór kolejnego potomka. Był więc prawdziwym weteranem poczekalni w Szpitalu Położniczym imienia Nestora Starszego we wschodnim korytarzu na trzecim piętrze. Teraz jednakowoż nie czuł się bynajmniej weteranem. Nie czuł się też ani trochę pewnie. I nie czuł się ani trochę spokojnie. Poza tymi trzema bezspornymi faktami nie wiedział jak się czuje i to sprawiało, że czuł się coraz gorzej. 
Pociemniało mu z lekka przed oczami, gdy na korytarz wysunęła się zadyszana położna o grubych łydkach, odziana w okropny seledynowy kitel, czego on, oczywiście, z początku nie zauważył, całkowicie pochłonięty panikowaniem. 
- Pani… siostro… ehem… - wychrypiał, podnosząc się niezdarnie z dziecięcego krzesełka, w którym w międzyczasie ugrzązł. Położna nawet go nie zauważyła. Wdzięcznym truchtem przemierzyła korytarz, by po chwili wrócić tą samą drogą, wlokąc za sobą inną pielęgniarkę w seledynowym okropieństwie. Tym razem Artur doskoczył do niej od razu, jedną ręką ściskając ją za pulchne ramię, drugą zaś wymachując jej przed nosem smętnymi resztkami bukietu, który, nawiasem mówiąc, kupił tylko dlatego, że pomyliły mu się okazje.
- Jak… tego… bo ja… moja żona… kiedy…? - wybełkotał rozpaczliwie, potrząsając zaskoczoną kobietą. Druga pielęgniarka nie tracąc głowy wyjęła mu z ręki bukiet, mamrocząc coś o zakazie przynoszenia jakiegokolwiek zielska na teren szpitala i oddalając się w celu zlikwidowania niezbyt estetycznego wiechcia. Jej koleżanka odskoczyła od Artura na bezpieczną odległość, oceniła go fachowym spojrzeniem i wygładziła rękaw swojego kitla.
- Wszystko jest pod kontrolą - oznajmiła, patrząc na niego pobłażliwie. Artura przeszył dreszcz.
- Ale… już… czy…?
- Pan przejdzie tu do sali numer sześć, powie, że go przysłała siostra Nela - odparła położna, odwracając się na pięcie i znikając za drzwiami sali, w której leżała Molly. Po chwili przez korytarz przebiegła druga pielęgniarka, rzucając Arturowi potępiające spojrzenie i znikając za tymi samymi drzwiami. 
Przeszedł wzdłuż korytarza, szukając wzrokiem szóstki, jednak nijak nie mógł jej znaleźć. 
- Jeszcze raz… - wymamrotał do siebie. - Trzy… pięć… siedem… powinna gdzieś tu być… trzy, pięć, siedem… sześć… dlaczego tu nigdzie nie ma sześciu?!
Po jakimś czasie zrezygnował z poszukiwań i powrócił do nerwowego dreptania w kółko. Dopiero wtedy dostrzegł lśniącą szóstkę nad jedną z sal, tą po drugiej stronie korytarza (naprzeciw piątki). Westchnął krótko i zapukał do drzwi, po czym wszedł, nie czekając na odpowiedź.
- Dzień… znaczy dobry… ja… mnie… siostra Nela… - wyjąkał w odpowiedzi na pytające spojrzenie pielęgniarki siedzącej za biurkiem i czytającej jakąś książkę.
- Ojciec? - zapytała ze zrozumieniem.
- M… mój? - zapytał Artur nieszczęśliwym głosem. Pielęgniarka uniosła brwi i wstała zza biurka.
- Proszę się położyć - przerwała mu z rezygnacją w głosie, wskazując koślawą kozetkę. Artur usiadł ostrożnie na jej brzeżku i pozwolił sobie zaaplikować jakieś eliksiry. Dużo eliksirów. Już po kilkunastu minutach poczuł się cudownie odprężony, co niestety zaowocowało tym, że po jakimś czasie przysnął, a wtedy przez sen przypomniał sobie o Molly, przeszył go spazm przerażenia, obudził się i znów wpadł w panikę. Pielęgniarka, która w międzyczasie zdążyła powrócić do lektury, westchnęła pobłażliwie i podała mu jeszcze jedną dawkę.
- Proszę się tak nie denerwować - powiedziała przyjaźnie. - Wszystko będzie dobrze. Jeśli ciąża przebiegała prawidłowo, nie widzę powodów do niepokoju. Pierwszy raz, prawda?
Artur pokręcił nerwowo głową.
- Mam już trzech synów.
Spojrzała na niego dziwnie, a on poczuł, że zaczyna go irytować ten wąski wachlarz reakcji na jego stan. Wszyscy albo patrzyli na niego dziwnie, albo klepali go po ramieniu z pobłażliwością. No doprawdy. 
Przymknął oczy, bo postać pielęgniarki niespodziewanie zaczęła się kołysać, razem z całym otoczeniem. Gdy rozchylił powieki, jego oczom ukazał się gabinet, ozdobiony różnokolorowymi plamami na tle ciemnych mroczków. Pielęgniarka nie zareagowała; pewnie, co ją obchodzi, że pacjent zaraz zejdzie z tego świata w jej własnym gabinecie. Co za różnica, jeden zestresowany ojciec wte czy wewte, pomyślał, nie do końca przytomnie.
Orzeźwiło go dopiero wtargnięcie innej pielęgniarki, która najpierw upewniła się, że on to on, a następnie wyjawiła, że już po wszystkim.
- Żona cała, dzieci zdrowe.
- Chyba dziecko? - zapytał słabo Artur, chcąc się upewnić, że to było tylko przejęzyczenie.
- Dzieci, dzieci - uśmiechnęła się pielęgniarka. - Ma pan dwójeczkę. Bliźnięta.

~&*&~

Molly była bardzo wymęczona, ale i bardzo szczęśliwa. Artur oprócz dumy, szczęścia, ulgi, zaskoczenia („Bliźniaczki?! Jakie bliźniaczki??? Miała być jedna dziewczynka…!”) i zatroskania odczuwał także coś na kształt niepokoju. Dalekie to było co prawda od przytłaczającej go do niedawna paniki i dezorientacji, jednak nadal był trochę poirytowany, choć ledwo zdawał sobie z tego sprawę, zajęty podziwianiem swoich dzieci. Ponadto zaczął powoli definiować swoje uczucia. On chyba po prostu przewidywał kłopoty. Czasy były ewidentnie, jak to określił Sturgis, „nie bardzo”. Od dawna toczyła się wojna, Voldemort i jego śmierciożercy szaleli, ludzie zaczynali tracić nadzieję. A tu, w jego i Molly małym świecie życie toczyło się swoim rytmem. I choć byli wplątani w tę wojnę jak tylko się dało, ich wspólny dom był ostoją - mimo wszystko - normalności.
Spojrzał czule na dwie dziewczynki. Były identyczne, choć może nie było to takie dziwne w przypadku niemowląt.
- Ale mam nadzieję, że się nie denerwowałeś, Arturze? - Molly spojrzała surowo na swojego męża, który umknął wzrokiem gdzieś w bok.
- Oczywiście, że nie - wybąkał, starając się mówić zdawkowo. - Ani trochę… no, może odrobinkę. Ale przecież wiedziałem, że wszystko pójdzie jak po maśle - uśmiechnął się bohatersko.
W tym momencie do sali weszła jedna z pielęgniarek.
- No jak, już się pan lepiej czuje? - zagadnęła pogodnie, a Artur wciągnął szybko powietrze. - Słowo daję, zielony był ten pani mąż ze denerwowania… a mówiłam, że wszystko będzie dobrze!
To wygłosiwszy, poprawiła Molly poduszki i wyszła z sali, w której zapadła cisza.
- Khem… - powiedział w końcu Artur. - Molly, kochanie, czy myśmy coś uzgodnili względem imion?
Molly uniosła brwi.
- Nasze dzieci mają już imiona - oznajmiła, jakby to było oczywiste.
- Ale TE dzieci. Bliźnięta.
- One też mają imiona.
- O? A jakie?
Molly podała mu jeden z białych, popiskujących tobołków.
- Poznaj Freda. Fred, to twój tatuś. A to George. A może odwrotnie… znaczy, to chyba jest George a to Fred.
Artur zastanowił się przez chwilę.
- Molly, kochanie…
- Tak?
- Czy to są dziewczynki?
- Nie, Arturze. Twoje nowonarodzone dzieci są niewątpliwie chłopcami. Podobnie jak wszystkie inne dzieci. Twoje. Moje zresztą też. Tak się składa, że to te same dzieci.
- Ale to miały być dziewczynki!
- Arturze, to są chłopcy. Uzdrowiciele też się mogą mylić. Nie wierzysz, to sprawdź - westchnęła Molly i opadła na poduszki z przymkniętymi powiekami. - Zresztą nic mnie już dzisiaj nie zdziwi. Jest Prima Aprilis.
Artur poczuł, że znowu dopada go to dziwne uczucie oszołomienia. Spojrzał na kalendarz i zaczął się domyślać, jakiego rodzaju kłopoty podświadomie przewidywał.

~&*&~

04. 04. 1978 r.
Dwuletni chłopiec pochylał się nad kołyską. Na piegowatej buzi malowała się dezaprobata.
- Blata…? - wystękał z niedowierzaniem.
- Tak, kochanie, to twoi młodsi bracia. Będziesz mógł się nimi opiekować i dawać im dobry przykład - odparła łagodnie Molly Weasley, od kilku dni szczęśliwa mama nie trzech, a pięciu już synów.
Mały Percy Weasley obserwował jeszcze przez chwilę nowych członków rodziny, dopóki jeden z nich nie otworzył nagle oczu i nie pokazał mu języka. Percy odpowiedział tym samym małemu intruzowi i odszedł od kołyski, urażony. Po chwili do pokoju wpadło jego dwóch starszych braci: sześcioletni Charlie na miotełce z gałęzi (co prawda nie latała, ale za to bardzo dobrze udawała, że lata) i siedmioletni Bill, z łopatką w umazanej błotem ręce.
- Mamo! Mamo! Wróciłaś! - młodszy z chłopców od razu podbiegł do łóżka Molly, starszy zaś podszedł ostrożnie do odrapanej kołyski i nachylił się nad nią, przyglądając się zawartości z zadumą właściwą chłopcom w jego wieku. Już wyciągał łapkę w celu bliższego zapoznania się z nowymi domownikami, kiedy usłyszał szybkie „Accio, Bill!” i znalazł się tuż przy łóżku swojej mamy, nie wiedzieć czemu, nagle zdenerwowanej. 
- Billy! Nie wolno takimi brudnymi rękami! - powiedziała surowo. - Małe dzieci łatwo zarazić, oni są jeszcze zupełnie maleńcy, trzeba bardzo uważać!
Bill spojrzał uważnie na swoje dłonie. Nie wydawały mu się brudne. Ta odrobina błota? Mama chyba brudnych rąk w życiu nie widziała, pomyślał, ale zdecydował nie mówić tego na głos. 
Molly oczyściła mu ręce szybkim zaklęciem, a po chwili zrobiła to samo z młodszym synem. Percy przyglądał się temu ponuro - sam już wcześniej został dokładnie wydezynfekowany. 
- Czemu ich jest tak dużo? - zapytał Charlie, któremu wreszcie udało się dostać do kołyski i teraz nachylał się nad nią, opierając się brzuchem o barierkę i kiwając w przód i w tył. - Jak Percy się rodził, było go tylko jeden.
- Zaraz tam wlecisz - mruknął Bill, tulący się do matki. - Poza tym jestem głodny. Mamo…
- Tata już robi obiad.
- Tata nie umie gotować - burknął Charlie, przypominając sobie spalone naleśniki i herbatę z solą. Molly uśmiechnęła się.
- Poradzi sobie.
- A czemu oni nic nie mówią? - drążył dalej sześciolatek.
- Gupi - mruknął pod nosem Percy, wdrapując się na oparcie połatanego fotela, aby z tej wysokości lepiej widzieć, co dzieje się na dole. Z kołyski wydobyło się ciche popiskiwanie, a następnie jękliwy skrzek, nabierający na sile z każdą sekundą. Molly wstała, oznajmiając, że to już koniec wizyty i że teraz musi zająć się swymi najmłodszymi latoroślami. Charlie wypadł z pokoju, wyjąc jak Indianin, Bill podążył za nim, po drodze zagarniając swoją łopatkę i miotełkę brata, a Percy, który bynajmniej nie miał ochoty opuszczać bezpiecznego pokoju mamy, rozpłakał się i spadł z fotela.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
PRIMA APRILIS
PRIMA APRILIS brzechwa
wierszyk na prima aprilis
Prima Aprilis2
Prima aprilis, Do przedszkola, Scenariusze
Prima Aprilis, Slayers fanfiction, Oneshot
Tuwim-All, Prima Aprilis-1920
Tuwim-All, Prima Aprilis-1924
Chemiczne prima aprilis
Jajcarze z prokuratury na prima aprilis
199704 kometa na prima aprilis
PRIMA APRILIS
Prima Aprilis
Dowcipy na prima aprilis
200006 to nie prima aprilis
Żarty na prima aprilis
Historia filozofii nowożytnej, 08. Descartes - meditationes de prima philosophia, Rene Descartes - &
0347 0420, Hieronymus, Divina Bibliotheca 38 Epistola Beati Pauli Ad Corinthos Prima, MLT

więcej podobnych podstron