340

Odpowiedź Rosjan: Zapis rozmów z wieży Kontrolerzy lotu ze Smoleńska prosili przełożonych o  przekazanie Tu-154, by był gotowy do odlotu na zapasowe lotnisko. Oficer operacyjny mówił, że "główne centrum z tym sobie poradzi". Kontrolerzy nie widzieli możliwości lądowania w Smoleńsku. "Słusznie, słusznie" - usłyszeli. Wynika to z zamieszczonego we wtorek wieczorem na stronie internetowej MAK zapisu rozmów telefonicznych kontrolerów lotów na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku, zarejestrowanych 10 kwietnia 2010 r.

Zapisy zaczynają się

6.39 czasu warszawskiego, kiedy kontroler lotu Paweł Plusnin zadzwonił do oficera operacyjnego mjr. Kurtińca, pytając, czy "ma jakieś informacje nt. Polaków". "Właśnie wczoraj dogrzebaliśmy się i (niezrozumiałe).... " - padła odpowiedź. Wtedy Plusnin poprosił, by Kurtiniec zadzwonił do głównego centrum, gdzie powinni wiedzieć, czy polski samolot już wyleciał. Kurtiniec oddzwonił, mówiąc Plusninowi

6.42, że Tu-154 jeszcze nie wyleciał.

6.51 lokalna stacja meteo podała Plusninowi, że widoczność w Smoleńsku to 4 km.

7.19 zastępca dowódcy jednostki z Tweru płk Nikołaj Krasnokutski z wieży zadzwonił do osoby o nazwisku Sypko (z rozmowy wynika, że to przełożony Krasnokutskiego - red.) z informacją, że wylądował polski Jak-40, a do lądowania podchodzi Ił-76 z "samochodami prezydenckimi"; o 8.30 zaś przewidywane jest lądowanie prezydenta RP. Podał też, że o 15.30 planowany jest jego odlot do Polski. Sypko spytał o mgłę, na co Krasnokutski odparł, że wcześniej nikt mgły nie przewidywał i rano było w porządku, a "teraz o 7 rano zaciągnęła się; widoczność ok. 1200 m". Z rozmowy wynika, że Sypko wyjeżdża następnego dnia i w związku z tym stawia Krasnokutskiemu zadania, na co ten żali się, że chciał mieć wolną niedzielę.

7.39 Krasnokutski zadzwonił do mjr. Kurtińca, mówiąc: "Sam się tu szarpię; Smoleńsk przykryło". Wyraził się tak o mgle, której "w prognozie nie było", a która "przykryła wszystko w 20 minut". Dodał, że rosyjski Ił-76 zostaje odesłany do Tweru, a widoczność obecnie wynosi nawet 300 m. Dodał, że "tutka polska startuje, oni nas o zgodę nie pytali, lecą sami, trzeba im przekazać, że nas przykryło". Na te słowa Kurtiniec odpowiada: "To ja teraz przekażę to do głównego centrum i wyjaśnię, o co chodzi". Dodał, że Tu-154 wyleciał z Warszawy o 7.27.

Wtedy Kransokutski odparł, że trzeba szukać zapasowego lotniska, Wnukowo albo inne. "Wnukowo, oczywiście" - odpowiedział Kurtiniec. Kransokutski dodał, że próbę podejścia Tu-154 zrobi "do swojego minimum", ale "u nas nie ma teraz minimum (...); niczego nie ma". "Niżej nie zejdzie" - dodał Kurtiniec, zapowiadając, że przekaże sprawę głównemu centrum.

7.45 Plusnin zadzwonił do nieokreślonego kontrola lotów, "czy uzgodnił z Wnukowem", na co usłyszał potwierdzenie.

Z kolei o 7.51 Plusnin mówi Kurtińcowi, że "dla głównego Polaka trzeba załatwiać precyzyjnie zapasowe lotnisko, dlatego, że na razie nie ma pogody i ja coś nie widzę poprawy". "Z głównym centrum rozmawiałem; Wnukowo go przyjmie" - odparł Kurtiniec.

7.53 Plusnin ponownie dzwoni do Kurtyńca, by "przekazał głównemu centrum, by głównemu Polakowi przekazali po pierwsze, by był gotowy do odlotu na zapasowe lotnisko; dowiedzieć się, ile ma paliwa, dlatego że on po rosyjsku praktycznie niczego nie rozumie". "Myślę, że główne centrum z tym sobie poradzi" - odparł Kurtiniec.

8.05 stacja meteo, pytana przez Plusnina, podaje że widoczność wynosi 800 m, a "pogoda sztormowa".

8.13 Plusnin rozmawia z osobą o nazwisku Kokariew, któremu mówi: "Nie wiem, na pewno od razu przepędzą go na zapasowe, bez zniżania, nie ma sensu, nie widzę, by tutaj go podprowadzać". "Słusznie, słusznie" - odparł Kokariew, dopytując: "Gdzie on teraz". "Gdzieś na trasie" - padła odpowiedź. Dodał, że "jego już uprzedzili, że tutaj mgła i takie inne".

8.17 Plusnin mówi Kurtyńcowi, że potrzebuje informacji "dokąd on odleciał, na Wnukowo czy gdzie indziej i gdzie on teraz". "Albo na Wnukowo, albo do Tweru" - odparł Kurtiniec, sugerując że raczej do Tweru. Potem prostuje, że będzie to jednak Wnukowo, bo w Twerze nie ma celników. Plusnin odpowiedział, że "czasem odlatują na Mińsk" i zażądał od Kurtyńca jednoznacznej informacji o lotnisku zapasowym, powołując się na osoby oczekujące na przylot Tu-154.

O godz. 8.23 Plusnin dzwoni na nieczynne lotnisko Smoleńsk "Jużnyj" miejską linią telefoniczną z pytaniem: "Kto obecnie odpowiada za polski samolot". "Moskwa kieruje" - usłyszał w odpowiedzi. "Im trzeba jakoś przekazać, że mamy mgłę; widoczność poniżej 400 m; po co go do nas prowadzić" - mówi Plusnin. W odpowiedzi jest słowo niezrozumiałe, po czym - "przekazywałem". "Przekażcie jeszcze Moskwie, wy macie z nią łączność, a my nie, jeśli teraz wyjdzie, że on jeszcze rosyjskiego nie zna, to już będzie w ogóle..." - powiedział Plusnin.

0 8.27 kontroler lotów o nazwisku Murawiow powiedział Plusninowi, że lotniska zapasowe to "Witebsk i Mińsk i zaraz im powiemy". "Zróbcie to jak najszybciej" - odpowiedział Plusnin.

8.30 Krasnokutski pyta Plusnina, o co zwraca się polski samolot. "K....a, do nas podchodzi na razie" - odpowiada Plusnin.

8.31 Murawiow potwierdza Plusninowi, że zapasowe lotniska to Witebsk i Mińsk i "trwają uzgodnienia". "Pospieszcie się, oni są już na kręgu" - powiedział, dodając że inaczej "będzie nad nami latał, cholera". "Dobrze, dobrze, dobrze" - odpowiada Murawiow.

8.36 Krasnokutski dzwoni na Smoleńsk "Jużnyj" z pytaniem o pogodę. "(Słowo niezrozumiałe) mgła" - słyszy. Krasnokutski dopytuje, czy oznacza to, że jest lepiej. "Zaczęło się troszeczkę poprawiać; nieznacznie, ale jest lepiej". "Zrozumiałem, dobrze, dziękuję" - mówi Krasnokutski. "Odpowiedzieli wam?" - tym pytaniem telefonistki do Krasnokutskiego kończy się materiał MAK o rozmowach telefonicznych na wieży w dniu katastrofy.

Ze stenogramów opublikowanych we wtorek wieczorem przez MAK wynika m.in., że kontrolerzy stracili kontakt z Tu-154

8.40.34, kiedy załoga na polecenie pułkownika Nikołaja Krasnokutskiego: "Włącz reflektory" i później kierownika lotu (Pawła Plusnina): "Reflektory włączcie", odpowiedziała "Włączone".

O 8.40.39 kierownik strefy lądowania powiedział: "2, na kursie, ścieżce"; cztery sekundy później podał komendę "Horyzont, 101". Po kolejnych dwóch sekundach kierowników lotów powiedział: "Kontrola wysokości, horyzont", a 

o 8.40.59 zadał pytanie:"Ile czekać" i polecił "Odejście na drugi krąg".

Nie było jednak odpowiedzi.

8.41.09 kierownik lotów pytał: "Gdzie on jest?" i ponownie powtórzył: "Odejście na drugi krąg". Wtedy też rozpoczęło się nerwowe poszukiwanie samolotu, o czym świadczą nerwowe, niecenzuralne wypowiedzi kontrolerów. O 8.41.14 kierownik lotów powiedział: "K..., no gdzież on jest?", a dwie sekundy później kierownik strefy lądowania: "Ch...go wie. Gdzie jest?".

Kierownik lotu w ostatnich minutach zarejestrowanych na stenogramach sześciokrotnie próbuje wywoływać tupolewa. O 8.41.20, tuż po pierwszej takiej próbie, mówi: "Job twoju ma-a-a-a-a-t!". Włącza się zdenerwowany Krasnokutski: "W gębę j...y, k...". Sześć sekund później pułkownik dodaje: "Wedłu mnie, k...".

8.41.48 Krasnokutski wydaje polecenie: "Dajcie tu straż pożarną, dokąd k...". Rozpoczyna się ustalanie miejsca gdzie mógł rozbić się polski samolot.

O 8.42.38 na stenogramach zapisano wypowiedź niezidentyfikowanej osoby: "Dowiedz się choć, czy doleciał, czy nie do radiolatarni, gdzie jest", później pada: "Radiolatarnię przeszedł, tak?;

8.42.45: "Wszystko, bliską radiolatarnie przeszedł, bardziej na lewo..., gdzieś przy drodze".

Trzy sekundy później kierownik lotu ponownie próbuje wywołać Tupolewa. Pada też stwierdzenie osoby określonej jako Judin: "Za bliskim spadł, na lewo od drogi". Stenogramy kończą się

8.43.03, gdy kierownik lotu, po anonimowej wypowiedzi: "Na drugi krąg zaczął odchodzić, potem przepadł", przeklina. INTERIA.PL/PAP

Łukaszewicz: Wciąż nie mogę tego zrozumieć Wciąż nie jestem w stanie zrozumieć, co skłoniło załogę, by podchodzić do lądowania w takich warunkach - mówił w RMF FM Piotr Łukaszewicz. Konrad Piasecki: Kiedy czyta pan stenogramy rozmów z wieży, nie uderza pana bierność kontrolerów lotu? Piotr Łukaszewicz: - To prawda, jest tam za mało - moim zdaniem - komunikacji, jest tam za mało wymiany informacji, która powinna mieć miejsce w trakcie podchodzenia do lądowania samolotu w takich, a nie innych warunkach atmosferycznych.

Oni między sobą mówią: "Warunki są fatalne, jest mgła, jest coraz gorzej". Natomiast w komunikacji z samolotem oni właściwie tego nie komunikują. - Formalnie zakomunikowali, podając warunki, jakie panują na lotnisku, mówiąc o podstawie chmur, o widzialności. Natomiast mnie zdecydowanie zabrakło w tym przekazie jednoznacznie wyrażonej opinii, informacji o tym, że na lotnisku nie ma warunków do lądowania.

Czy takie ludzkie, mniej formalne powiedzenie: "Panowie, nie lądujcie, panowie, tu jest naprawdę źle", jest w ogóle w komunikacji między samolotem a wieżą dopuszczalne? - Zarówno załoga, jak i kontrolerzy ruchu lotniczego mają obowiązek bezwzględny podjęcia wszystkich możliwych działań, aby zapewnić bezpieczeństwo. W tej określonej sytuacji taka korespondencja, taka informacja, byłaby jak najbardziej na miejscu.

Pana, jako pilota, powiedzenie: "Jest ogromna mgła, warunki są dramatyczne" - skutecznie by odstręczyło od próby lądowania? - Sądzę, że bardzo, bardzo głęboko zastanowiłbym się, czy rzeczywiście podejmować ryzyko nawet schodzenia, podejścia do lądowania. Zwłaszcza mając informację tę, którą przekazali koledzy, którym nieco wcześniej udało się wylądować.

Jest jakieś usprawiedliwienie dla wieży i jest jakieś usprawiedliwienie dla nieumieszczenia opisu zachowań wieży w raporcie MAK? - Panie redaktorze, jeżeli mówiłbym, czy jest, czy nie ma usprawiedliwienia, wydawałbym opinię, oceniałbym, wskazywałbym odpowiedzialność. Mówmy o faktach. Faktem jest, że załoga nie otrzymała tych wszystkich informacji, które umożliwiłyby jej bezpieczne lądowanie i podjęcie racjonalnych decyzji.

I faktem jest też, że w przypadku wszystkich innych lądowań, bo widzimy je w stenogramach, wieża zachowuje się dość dziwnie, dość pasywnie. Na przykład nie żąda od pilotów Iła i Jaka podawania wysokości, jaką mają w danym momencie podchodzenia do lądowania. - Zdecydowanie tak. Jeden z pierwszych zarzutów podniesionych przez kontrolerów na samym początku postępowania, czy krótko po tym, jak wydarzyła się katastrofa, było zdziwienie, czy też zarzut, że polska załoga tupolewa nie kwitowała wysokością. W sytuacji, w której załoga Iła-76 dwukrotnie podchodziła do lądowania, od 10 km polska załoga w ogóle nie prowadziła żadnej korespondencji i ani razu nie otrzymała informacji o tym, czy jest na ścieżce, czy poza nią.

A czy sprzęt, urządzenia radiolokacyjne na lotnisku w Smoleńsku mogą być tak złe, że kontrolerzy nie widzą jak wysoko jest samolot? Czy to może być wyjaśnienie tej zagadki, dlaczego oni nie mówią, że samolot jest albo nad ścieżką albo pod ścieżką? - Sprzęt, który jest na tym lotnisku, który był pokazywany w telewizji, powinien umożliwić określenie położenia samolotu, na ścieżce zniżania i w stosunku do osi lądowania. Natomiast fakt jest taki, że nie wiemy co pokazywały wskaźniki, nie wiemy, co widzieli kontrolerzy, ponieważ nie zachowały się żadne zapisy z rejestratorów, nie zachowały się zdjęcia z aparatów fotograficznych, czy też zapis z kamery wideo, co było bezwzględnym obowiązkiem, aby rejestrować to, co pokazywały ekrany radarów, przez prowadzenie do lądowania w minimalnych warunkach atmosferycznych jest obowiązkowe.

Te radary mogły być wyłączone, albo mogli na nie zwracać uwagi? - Mogło się dużo rzeczy zdarzyć. Mogły być wyłączone, mogły źle pokazywać, mogli nie zwracać uwagi, ale to są tylko i wyłącznie spekulacje.

Jest jeszcze jakaś dręcząca pana zagadka katastrofy smoleńskiej? - W rzeczy samej, w dalszym ciągu nie jestem w stanie zrozumieć, co skłoniło załogę, która pomimo tych wszystkich jednoznacznych braków w informacjach, zdecydowała się podchodzić do lądowania w takich warunkach. Jak bardzo musieli być zdeterminowani, żeby wykonać to zadanie?

A nie zastanawia pana, dlaczego w kokpicie samolotu dwukrotnie padają komendy "odchodzimy ", a mimo to ten samolot cały czas opada? - To co powiem, będzie spekulacją, to jest niewątpliwie w dalszym ciągu przedmiotem badania komisji. Jaki wpływ miało wykorzystanie autopilota na zaplanowane przez dowódcę załogi odejście na drugi krąg w automacie. Pytanie czy automat zadziałał, jeżeli został naciśnięty przycisk uruchomienia odejścia i kiedy załoga zorientowała się, że nie działa i przeszła na sterowanie ręczne. To, co wiemy na pewno, to że zrobili to za późno.

A czy to jest tak, że jak się naciska ten przycisk odejścia w automacie, to brak reakcji samolotu jest natychmiast odczuwalny przez pilota? - Trudno jest mi powiedzieć, ale sądzę, że jego zachowanie się nie zmienia. Myślę, że w bardzo krótkim czasie powinna nastąpić reakcja w postaci wyrównania toru lotu, czyli przerwania zniżania i zwiększenia obrotów silnika. To są reakcje, które są zauważalne, a przynajmniej powinny być.

Próbuję porównać to do reakcji kierowcy w samochodzie. Kiedy wciskamy gaz i obroty nie zaczynają się zwiększać, to słyszymy to w ciągu sekundy, dwóch, trzech. Zastanawiam się czy w samolocie jest podobnie? - W samolocie jest podobnie, tylko musimy mieć świadomość, że w końcowym momencie lotu ten samolot zniżał się z bardzo dużą prędkością, o wiele za dużą prędkością w stosunku do tego, z jaką powinien i to wszystko, co się działo, działo się bardzo szybko. Powstał więc deficyt czasowy, który był nie do nadrobienia.

A jak potężny ten deficyt czasowy był? Ile sekund zdecydowało o tym, że doszło do tragedii? - Wszystko, co się wydarzyło, wydarzyło się od momentu wydania komendy "odchodzimy" do momentu zderzenia z drzewem.

Kilkanaście sekund. - Maksimum.

A da się w tych kilkunastu sekundach znaleźć takie, które sprawiłyby, że szybsza reakcja uratowałaby życie 96 osób? - Mam głębokie przekonanie co do jednej rzeczy. Gdyby ten samolot zniżał się z prawidłową prędkością i był na wysokości 100 metrów nad poziomem lotniska, i w tym momencie zapadłaby decyzja o przejściu na drugi krąg i zostałaby wprowadzona w odpowiednim czasie, to na pewno załoga i pasażerowie mieliby szanse na to, by przeżyć.

Ile winy po stronie rosyjskiej, ile winy po stronie polskiej? - Tradycyjnie uchylam się od odpowiedzi na pytania o winie. Mówimy o faktach, a fakty są takie, jak komisja stwierdziła i jak je tutaj przedstawiliśmy.

źródło informacji: RMF

Miller: Nie obawiam się pokerowej zagrywki Rosjan Nie obawiam się publikacji stenogramów wszystkich rozmów kontrolerów lotów ze Smoleńska - powiedział szef MSWiA. We wtorek komisja pod przewodnictwem Millera opublikowała część nagrań rozmów kontrolerów, którzy 10 kwietnia pracowali na lotnisku w Smoleńsku. Kilka godzin po tej konferencji prasowej, na stronie Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) pojawiły się zapisy wszystkich rozmów kontrolerów. Wcześniej m.in. anonimowy przedstawiciel Rosjan oświadczył, że strona polska w swojej wideorekonstrukcji katastrofy Tu-154 pod Smoleńskiem wypacza istotę wydarzeń. Późnym wieczorem w Sejmie Miller był pytany przez dziennikarzy, czy nie obawia się "pokerowej zagrywki Rosjan". - Nie obawiam się dlatego, że my naprawdę nie przerzucamy się wzajemnie argumentami przeciwko drugiej stronie. Nas naprawdę nie interesuje, aby ukazać w czarnych barwach Rosjan, a w białych barwach Polaków. To nie o to chodzi - podkreślił Miller. Powtórzył, że kierowana przez niego komisja ma jeden cel, by tego typu wypadek nie powtórzył się w przyszłości. Samo ujawnienie stenogramów Miller nazwał "dobrą informacją". - Prosiliśmy o to, żebyśmy mogli dostać lepszą kopię (nagrania z wieży w Smoleńsku - red.) niż posiadamy, czyli zgraną nie w takich warunkach polowych, jak to w Smoleńsku było, tylko w warunkach laboratoryjnych, kiedy ta słyszalność jest o wiele lepsza, a w związku z tym precyzja odczytu tak samo lepsza - powiedział szef MSWiA. Dodał, że jeżeli przez kilka miesięcy Polacy bezskutecznie starali się o te nagrania, a teraz mamy możliwość zapoznania się z tymi stenogramami odczytanymi przez Rosjan, "to chyba jest to dla obu stron rozwiązanie lepsze, bo bliżej jest prawdy". Miller mówił też, że na konferencji prasowej w Warszawie nie zaprezentowano wszystkich wypowiedzi z lotu, bo prezentacji nie można było wydłużać w czasie. Dodał, że to, co we wtorek opublikowano w Warszawie, było znane Rosjanom. - Myśmy przedstawili obszerne uwagi do projektu raportu przedstawionego przez MAK. Myśmy dzisiaj niczego nowego nie pokazali. Myśmy Rosjanom to wszystko wytłumaczyli wręczając 17 grudnia nasze uwagi do projektu raportu. W związku z tym dla Rosjan to nie jest żadne zaskoczenie i znakomicie wiedzą, że my się po prostu nie zgadzamy z tym, aby potraktować nasze uwagi dot. pracy grupy kontroli lotów jako nieistotne dla przebiegu zdarzeń 10 kwietnia - podkreślił Miller.

Ujawnienie przez MAK zapisów rozmów kontrolerów z wieży w Smoleńsku skomentował też szef MON Bogdan Klich. Jego zdaniem minister Jerzy Miller był "bardzo precyzyjny podczas swojej konferencji prasowej". - Nałożenie tych trzech równoległych wątków, czyli konwersacji, która się odbywa w stacji kontroli lotów z przebiegiem trajektorii lotu samolotu oraz przebiegiem konwersacji między pilotami wewnątrz kokpitu oraz pilotami i stacją kontroli lotów mówi sama za siebie - zaznaczył Klich. - Informacja, którą dziś przekazał minister Miller, jest przekonująca, jest informacją wartościową, jest informacją taką, którą można się posłużyć dla udowodnienia tezy, że raport MAK był niepełny. O to chodziło stronie polskiej, aby wypełnić go treścią tam, gdzie miał swoje braki - ocenił szef MON.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Tajemnicza załoga wieży na lotnisku w Smoleńsku Kim są kontrolerzy lotniska pod Smoleńskiem? Choć ich rola w wyjaśnieniu przyczyn katastrofy może być kluczowa, rosyjskie media nie poświęcają im wiele uwagi - informuje "Rzeczpospolita". W chwili katastrofy prezydenckiego Tu-154 na wieży smoleńskiego lotniska byli: podpułkownik Paweł Plusnin, major Wiktor Ryżenko i pułkownik Nikołaj Krasnokutski. Wieżą dowodził Plusnin. Jak pisze rosyjska prasa, dziś już nie pracuje na lotnisku Siewiernyj. Z raportu MAK wynika, że 50-letni dziś podpułkownik zajmował stanowisko kierownika lotów (od sierpnia 2000 r.) i miał stałe doświadczenie w pracy na tym lotnisku. Ma wykształcenie średnie, specjalistyczne. Ryską Szkołę Lotniczo-Techniczną Lotnictwa Cywilnego skończył w 1982 r. W ostatnim roku odbył 52 zmiany robocze na tym stanowisku. O tym, że 10 kwietnia będzie pracował na wieży Siewiernego, dowiedział się dzień wcześniej. Tuż po katastrofie Plusnin w rozmowie z portalem LifeNews.ru wyznał, że "oszukiwał załogę Tu-154". "Podczas pierwszego kontaktu obniżyłem widzialność do 400 metrów, choć wynosiła ona 800" - mówił. Portal Grani.ru twierdzi, że "chciał przestraszyć polskich pilotów i zmusić, by lądowali gdzie indziej". 33-letni major Wiktor Ryżenko jest starszym pomocnikiem kierownika lotów. W raporcie MAK napisano: "przejmował naprowadzanie samolotów od 18 km przed lotniskiem". W 2000 r. ukończył Bałaszowską Wyższą Wojskową Szkołę Lotniczą Pilotów. Do pracy na stanowisku kierownika strefy lądowania został dopuszczony w marcu 2005 r. Według Rosjan Ryżenko funkcję tę pełnił bardzo rzadko. W 2010 r. - tylko raz. To Ryżenko, kiedy polski samolot zniknął z ekranu radaru, wydał komendę: "horyzont", wzywającą do przerwania lądowania. Nadal nie ma pewności, czy kontrolerzy przeszli wymagane badania lekarskie, zanim 10 kwietnia przystąpili do pracy. Z raportu MAK wynika, że Plusnin był u lekarza o godz. 5.15, a Ryżenko - o 6.50. Ale sam major podczas pierwszego przesłuchania przez rosyjskich śledczych zeznał, że badaniu się nie poddał, bo punkt medyczny był nieczynny. Jak pisał portal Marker.ru: "Ryżenko dobrze się czuł. Był przekonany, że może pracować bez badań. Nie czekał na przyjście lekarza. Plusnin obstawał, że był badany". 10 kwietnia na wieży był też płk Nikołaj Krasnokutski, były dowódca 103. Gwardyjskiego Pułku Wojskowo-Transportowego stacjonującego na lotnisku Siewiernyj. Obecnie - szef centrum ds. zadań bojowych i  szkoleń lotniczych w Twerze. Rosyjska prasa przypomina, że "najlepiej wiedział, jakie są warunki lądowania".

źródło informacji: INTERIA.PL

"Dobrze, że Polacy ujawnili swoją wersję" Jako Rosjaninowi jest mi wstyd za braki w raporcie MAK - wyznaje w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Aleksander Koronczik, pracownik lotniska Siewiernyj w Smoleńsku, były pilot wojskowych myśliwców. Według niego, dobrze, że polska komisja badająca katastrofę ogłosiła swoją wersję ostatnich sekund lotu Tu-154. I bardzo dobrze, że zwróciła uwagę na to, iż wieża w Smoleńsku do ostatniej chwili potwierdzała, że samolot jest na kursie i na ścieżce, choć na niej nie był. Odchylenia sięgały kilkudziesięciu metrów. "Kontrolerzy powinni bezwzględnie ostrzec o tym załogę. To, że tego nie zrobili, to największe uchybienie obsługi lotniska w Smoleńsku" - uważa były rosyjski pilot."Nie wiem, czy wieża mogła powstrzymać katastrofę, ale opis jej zachowań i błędów musi się znaleźć w dokumentach odtwarzających przebieg zdarzeń 10 kwietnia. Jako Rosjaninowi jest mi wstyd, że zabrakło tego w raporcie MAK" - mówi Aleksander Koronczik.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Rząd oblewa MAK-owski egzamin MAK-owski egzamin wypada fatalnie dla gabinetu Tuska. Rząd działa pod presją, bez żadnego planu i konsekwentnie wcielanego w życie pomysłu. Zachowuje się tak, jakby rosyjski raport był dla niego kompletnym zaskoczeniem. Projekt raportu MAK przysłano do Polski 20 października. Tak, tak. Była jesień, rząd miał przed sobą 60 dni na odpowiedź, a potem jeszcze trochę na oczekiwanie na rosyjską publikację ostatecznej wersji dokumentu. I powinien mieć jeszcze jedno - brak złudzeń, że Rosjanie wezmą na siebie część win i posypią głowę popiołem. Projekt był bowiem jednoznaczny - winy leżą po stronie polskiej, a działania wieży nie miały dla katastrofy wielkiego znaczenia. Wygląda na to, że do ostatnich chwil rządzący żywili się przekonaniem - albo tylko nadzieją - że Rosjanie nie "wytną" brzydkiego numeru. Że odpłacą za zaufanie, jakim obdarzyliśmy ich w pierwszych godzinach po katastrofie i ostateczny raport będzie znacznie bardziej obiektywny i uczciwy niż przysłany jesienią projekt. I w tym błogim nastroju czekano na konferencję MAK. Po tym jak Anodina i Morozow pokazali, co potrafią, gabinet Tuska opanowała gorączka. Rzecznik rządu - chwilę wcześniej mówiący, że nie ma żadnych powodów by premier przerwał urlop - dosiadł embraera i ruszył w Dolomity. W oczekiwaniu na Tuska, rolę odpowiadającego MAKowi, wziął na siebie Jerzy Miller. Był ostrożny, wiedzę dawkował mało ochoczo i milczał o  kluczowych dla polskiego stanowiska fragmentach stenogramów. Dlaczego już wtedy nie powiedziano, że kpt. Protasiuk dał komendę "odchodzimy", a kontrolerzy zachowywali się mało zdecydowanie - to pozostanie tajemnicą ministra. Podobnie jak to, na jakiej podstawie, następnego dnia, Donald Tusk zapowiedział, że Polska wystąpi o międzynarodowy arbitraż w sprawie raportu. Czy nie można było przez tych parę miesięcy porozmawiać z szefem ICAO? I zapytać czy jest to możliwe? Bo komunikat rzecznika tejże organizacji nie daje jakichkolwiek nadziei na to, że ICAO pochyli się nad polską prośbą o arbitraż. Niespieszne działania rządu mają swoje konsekwencje. Świat uznał, że za katastrofę odpowiada pijany szef polskich sił powietrznych, który zmusił swoich podwładnych, by lądowali w Smoleńsku. Nie wiem, czy jakiekolwiek inne tłumaczenia, zdołają się jeszcze przebić do powszechnej świadomości. Bitwa o "vox populi" została przegrana. A cena, jaką za to zapłacimy, może być potężna. Polskie zaniedbania to jedno, ale też - mam wrażenie - że oburzenie na MAK i  hurrapatriotyczne uniesienie zaczyna coraz bardziej zaciemniać nam obraz przyczyn katastrofy smoleńskiej. A ten - przy wszystkich błędach wieży i kontrolerów - wygląda wciąż ponuro dla oceny zachowań polskich pilotów. Owszem - zapewniano ich, że są na kursie i ścieżce, i za późno wykrzyczano komendę odejścia. Owszem, może nie dość twardo powiedziano, że nie mają prawa wylądować przy takich warunkach. Ale pytania o to, dlaczego przy tak fatalnej pogodzie i z 96-osobami na pokładzie, zdecydowali się wykonywać niebezpieczny manewr lądowania, dlaczego nie powiedzieli sobie wyraźnie, kto i za co będzie odpowiadał w krytycznych sekundach, dlaczego nie zwracali uwagi na zdecydowanie zbyt szybkie tempo schodzenia, dlaczego - mimo komendy odchodzimy - nie zareagowali na nią dość szybko i zdecydowanie i dlaczego - nie widząc ziemi - zignorowali TAWS - to pytania, które pozostają. I odpowiedź na nie - w zgodnej ocenie specjalistów z którymi codziennie rozmawiam - nie przynosi niestety chluby polskiej załodze Tupolewa. Konrad Piasecki

Bydło i niebydło – niespodziewana zmiana miejsc Do niedawna mieliśmy takie dziwne czasy, że ludzie porządni i wrażliwi deklarowali się po stronie bydła. Co jeszcze bardziej znamienne, słowo stało się po wielokroć ciałem i bydło mówiło ludzkim głosem na co dzień, nie tylko w Wigilię Bożego Narodzenia. Ba, bydło prawidłowo przewidziało bieg wydarzeń w kraju w wielu kwestiach, wbrew twierdzeniom i prognozom autorytetów niebydła. Tego zapewne nie przewidywał dyżurny moralista III RP, kiedy ze swadą nieposkromionego autorytetu moralnego wygłaszał frazę o bydle i niebydle. Tymczasem my – ówczesne bydło w jego rozumieniu – niespodziewanie zamieniliśmy się miejscami z niebydłem. I wcale nie kombinowaliśmy nic przy kryteriach ustalonych przez bawarskiego profesora. Po prostu bieg spraw i zdarzeń sprawił, że niebydło samoczynnie i automatycznie przekwalifikowało się na bydło i odwrotnie. Jeśli ktoś zaprzecza temu przeistoczeniu, tym samym twierdzi, że kryteria ustalone przez Bartoszewskiego można sobie – za przeproszeniem – o tyłek roztrzaskać. A przecież autorytety III RP są nieomylne w sprawach przynależności. Ten sławetny cytat z opinii Bartoszewskiego warto przytoczyć w całości, bo paradoksalnie uderza w autora i jego środowisko niczym powracająca fala. Gdyby w tym fragmencie zamienić nazwiska i partie ówcześnie będące przy władzy na teraźniejsze, to słowa te są uderzająco adekwatne do procederu obecnego rządu, w który przecież uczestniczy Bartoszewski. Oto cytat dosłowny z jego ówczesnej opinii, w którym zmieniłem tylko nazwiska liderów partyjnych – braci Kaczyńskich zastąpiłem Tuskiem oraz zamiast ówczesnej koalicji rządowej wstawiłem obecną. Ani marnej kropki więcej nie ruszyłem! „Są sytuacje, w których milczeć po prostu nie wolno. W kraju za rządów Donalda Tuska działo się coraz gorzej. Koszmarna koalicja Platformy Obywatelskiej z Polskim Stronnictwem Ludowym przynosiła skandal za skandalem. Polityczne wiarołomstwo stało się normą. Kolejne obietnice wyborcze Donalda Tuska rozwiewały się w pył. Stało się dla mnie jasne, że jego wizja budowy lepszej Polski, której zaufały miliony Polaków, okazała się jednym wielkim oszustwem. Dlatego też postanowiłem nazwać rzeczy po imieniu i – jak ujął to jeden z przedwojennych satyryków – „przestać uważać bydło za niebydło” . To są słowa Władysława Bartoszewskiego, który w swej niepohamowanej żądzy brylowania osobiście ustalił definicję przynależności do bydła. Z czym wam się te frazy teraz kojarzą:  kolejne obietnice rozwiane w pył, skandal za skandalem, polityczne wiarołomstwo, wizja lepszej Polski, która okazała się oszustwem –  toż to słowo w słowo opis trzech lat rządów partii Donalda Tuska. I to właśnie jego et consortes trzeba przestać uważać za niebydło. Tak przemija chwała tego świata, mówili starożytni i mieli rację.Temu przeistoczeniu nie zaprzeczy nawet milion bawarskich profesorów, wystarczy prosta wyliczanka z pamięci ad hoc, z marszu, bez chronologii. Misiak, Chlebowski, Drzewiecki, Ludwiczuk, Rypiński, Karnowski, Rosół, Atamańczuk, Grzegorek. Wyborczy przekręt wałbrzyski, śmierć Michniewicza, skandal Piesiewicza, wiarołomstwo dziesięciu obietnic premiera, obsceniczne wyczyny Palikota. Afera hazardowa, stoczniowa, orlikowa, wałbrzyska, gazowa, zusowa. Seryjne kompromitacje Komorowskiego, klapa polityki Sikorskiego, podłe machinacje Tuska z Putinem, dęte ofensywy legislacyjne, nie róbcie polityki, stawiajcie bilbordy, kombinacje Rostowskiego z monstrualnym długiem publicznym, oddanie smoleńskiego śledztwa Rosji. Skok na OFE, chaos na PKP, likwidacja stoczni, spóźniona reakcja na raport MAK. Uff, starczyłoby tych przekrętów na kilkanaście komisji Rywina. Fraza liberałowie-aferałowie była prorocza. Nastąpiła niespodziewana zamiana miejsc pomiędzy bydłem i niebydłem i choćby Bartoszewski się teraz z całych sił natężał, to nie może się wyprzeć, że to on sam określił kryteria bydła i niebydła, które powyżej zacytowałem. A według nich, wedle jego własnej definicji, to właśnie on nagle i niespodziewanie dla siebie znalazł się pośród bydła i to na poczesnym miejscu w kancelarii premiera. Los spłatał mu niezły numer u schyłku publicznej kariery. Nie dość, że wziął udział w przemyśle nienawiści, poparł arcyboleśnie prostego kandydata na ten urząd i posłużył za trefnisia dla gawiedzi w jego komitecie wyborczym. Na koniec trafił między bydło. No cóż, pańska łaska na pstrym koniu jeździ, myśl słowem wylatuje, a kamieniem wraca. Jeszcze niejedno porzekadło ludowe mógłbym przytoczyć na konto niespodziewanej dyslokacji społecznej Bartoszewskiego i towarzystwa adoracji III RP.

Ale najbardziej przydatna jest jednak literatura, w której wszystko już ostało opisane, nawet jeśli się jeszcze nie zdarzyło.  „Powracająca fala”  Bolesława Prusa miałaby zastosowanie do tego przypadku. Ale skoro z Bartoszewskiego taki światowiec, to niech mu będzie Molier na pociechę: – Sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało. Nie da się ukryć, że sam sobie zgotował ten los! Seaman

KOMENTARZ dodany na źródłowej stronie przez Mirosława Kraszewskiego: Podniosę tutaj sprawę wykrycia i opublikowania przeze mnie sprawy oszustwa opinii publicznej w sprawie bezprawnego określania pana Władysława Bartoszewskiego profesorem, wykreślenia mu tego bezprawnego tytułu na mój wniosek przez niemiecki rząd, człowiekowi, który nie ma nawet wykształcenia wystarczającego do nauczania dzieci w przedszkolu lub szkole podstawowej, niedouka, który miał co najmniej 40 lat na uzupełnienie wykształcenia ale wybrał drogę kariery Nikodema Dyzmy.

W Niemczech podawanie się za doktora kosztowało mojego znajomego lekarza 180000 DM kary. Uniknął wiezienia i miał dużo szczęścia – dalej może prowadzić praktykę lekarza analityka w Gütersloh. Ja pana Bartoszewskiego nie cenie z powodu imitowania profesora, ale również z powodu jego antypolskich zaniechań i kooperacji w sprawie zakazów języka polskiego Polakom w Niemczech. Jako obywatel Izraela, czym się publicznie chlubi, który nie ma on obowiązku dbania o realizacje traktatu polsko-niemieckiego z 1991 roku. Ale jako pracownik państwa polskiego, pełnomocnik premiera do spraw polsko. niemieckich ma obowiązek zajęcia się takimi podstawowymi sprawami jak likwidacja zakazów języka polskiego Polakom w Niemczech, lub postawienia pomnika martyrologii narodu Polskiego a nie tylko jego zaangażowania w realizacji pomników martyrologii narodu żydowskiego, Sinti i Romów i centrum martyrologii narodu niemieckiego (na co wyraził zgodę). Mam przede mną jedną z “jego” książek napisanych przez “ghostwriter’s” jako wywiad rzeka, książkę upstrzona rożnymi dyplomami i nagrodami z fałszywym tytułem profesora, którą kopiłem w księgarni z przecenionymi książkami za złotówkę. Zatrzymam ja jako jako symbol nieuczciwości dla mojego syna, żeby wiedział komu zawdzięcza on realizacje zakazywania mu języka polskiego w Niemczech. Pan Władysław Bartoszewski popełnia przestępstwo z § 132a Strafgesetzbuch nie dementując publicznego nazywania go profesorem i tym samym utwierdzania społeczeństwo o jego rzekomym wyższym wykształceniu/tytule Mówi i tym wyraźnie niemiecki kodeks karny i oficjalne komentarze powstałe na podstawie orzecznictwa. To samo jest w Polsce w innym wymiarze. Według mnie jest to przestępcze kompromitowanie Polski i Polaków za granicą gorsze, niż takie samo uczynione przez polskich złodziei samochodów. Uważam za mój obowiązek pozbawienie stanowiska pana Władysława Bartoszewskiego, którego przez około dwadzieścia lat, na skutek powielania oszustwa uważałem za profesora.

Człowieka, który szkodzi Polakom w Niemczech i stosunkom polsko-niemieckim, według mnie mniej z powodu służalczości Niemcom, bardziej z powodu niedouctwa tuszowanego cwaniactwem, profesorowaniem, dyzmowaniem. Który widząc niemieckie wyroki sądowe zakazujące mojemu synowi, Polakowi z polskim paszportem, używania i nauki języka polskiego, nie zaprotestował przeciwko temu bezprawiu, praktykom prawnym sprzed 1945 roku. Jego partnerka ze strony Niemiec, pani Profesor (prawdziwa) Gesine Schwan uznała sadowe i urzędowe wyroki języka polskiego Polakom w Niemczech za legalne, wiec niedouk, imitator profesora zamilczał. Mirosław Kraszewski

Po co nam Polska? – Prof. Andrzej Nowak Imperia potykają się o Polskę Po co jest Polska? Na to pytanie odpowiadać można w dwóch jakby porządkach. W jednym zastanawiamy się nad tym, na co Polska, na co Ojczyzna jest nam, do czego nam jest potrzebna. W drugim możemy zmierzyć się z trudniejszą jeszcze kwestią: na co Polska jest nie nam tylko, ale światu, innym ludziom, może Bogu?

Spróbujmy zacząć od łatwiejszego zadania. Na odbywającym się jesienią w Warszawie V Kongresie Obywatelskim, organizowanym przez Jana Szomburga, miałem okazję przysłuchiwać się wypowiedziom przedstawicieli środowisk, które od pojęcia narodu, a nawet od poczucia patriotyzmu dystansują się stanowczo. Jeden z nich, reprezentant radykalnie lewicowego pisma “Krytyka Polityczna”, zadeklarował wprost, że na dźwięk Mazurka Dąbrowskiego żadnych wzruszeń nie odczuwa, a z każdym odrodzeniem Polski ma wrażenie, że jest nam gorzej, ponieważ za każdym razem zmniejsza się “pluralizm” zamieszkującego ją społeczeństwa. Jednocześnie jednak z pasją podjął krytykę polityki PO skierowanej przeciwko “ludziom starszym, gorzej wykształconym, mieszkającym na wsi”. W imię lewicowego etosu zadeklarował solidarność z tymi, którzy są w Polsce poddani takiemu niesprawiedliwemu, pogardliwemu ostracyzmowi. Zapytałem go wtedy – dlaczego interesuje go niesprawiedliwość w Polsce, skoro żadnych emocji Polska sama w nim nie budzi? Dlaczego nie wyjedzie nieść pomoc upośledzonym, realizować swój etos lewicowy gdzieś na Sri Lankę czy do Afryki, gdzie nędzy i niesprawiedliwości i potrzebujących pomocy jest przecież nie mniej niż pod Garwolinem? Co go wiąże z tym miejscem? Odpowiedział wtedy dwoma argumentami: “bo każdy jest skądś”, “bo tu są moje groby” (tj. groby bliskich). Inna przedstawicielka “młodych, wykształconych, z wielkich miast” opowiedziała na tym samym Kongresie o sytuacji swojej i wielu sobie podobnych – robiących szybkie kariery w Warszawie (Wrocławiu, Krakowie, Gdańsku…), ale pozostawiających swoich rodziców czy dziadków w “innym świecie”, gdzieś na “prowincji”, w małym miasteczku czy na wsi, z której pochodzą. Trochę się wstydzą tych korzeni, ale przecież czują żywą więź z tymi rodzicami, dziadkami, chcieliby utrzymać z nimi, z ich światem, jakąś nić porozumienia. Zachować albo odnaleźć wspólny język. Wtedy pomyślałem, że jest w tych dwóch szczerych relacjach jakiś bolesny problem – problem ojczyzny. To nie jest tylko problem Polski, ale dotyka również zapewne wielu Niemców, Francuzów, Duńczyków czy Hiszpanów, którzy stali się we współczesnym świecie turystami, jednak czują gdzieś w sobie dramat utraconej ojczyzny. Cieszą się z wolności turysty, dziś studiują tu, jutro tam, wędrują w poszukiwaniu pracy i przyjemności po różnych krajach, do niczego jakby nieprzywiązani. Ale czegoś im brak, coś im, przynajmniej od czasu do czasu, doskwiera. Co? To właśnie, o czym mówili młodzi uczestnicy wspomnianego Kongresu, a co już dwieście lat temu opisał bardzo precyzyjnie pewien niemiecki poeta, zaś uwiecznił w swej pieśni Franciszek Schubert. To pieśń o wędrowcu – wędrowcu, który tęskni za domem, za ojczyzną. “Wo bist du, mein geliebtes Land (…)/ Wo meine Toten auferstehn,/ Das Land, das meine Sprache spricht,/ O Land, wo bist du?” – Gdzie jesteś, ukochany Kraju?/ Gdzie moi zmarli zmartwychwstają/ Kraju, gdzie moja mowa mówi (gdzie mówi się moim językiem)/ O, gdzie jesteś, Kraju? Tak, to jest właśnie tęsknota za grobami naszych zmarłych, do których wracamy w poczuciu pewnej ciągłości, pewnej wspólnoty, której często nie daje nam teraźniejszość. To jest tęsknota za swoim językiem – tym, którym możemy się porozumieć z naszymi bliskimi. Tęsknotę taką może zaspokoić tylko powrót do Ojczyzny. Powinniśmy naszym zagubionym “wędrowcom” pomagać ją odnaleźć. To zadanie niełatwe, wymaga ono bowiem odbudowy żywej pamięci, a raczej poczucia osobistego uczestnictwa w tej wspaniałej historii, która stanowiła dotąd o zachowaniu więzi między przeżyciem indywidualnej wolności i poczuciem odpowiedzialności za dobro wspólne, za Polskę. Andrzej Kijowski opisał kiedyś prosto potrzebę tej historii, która przechowuje podanie o “dobrym Naczelniku” i “niezłomnych rycerzach”, odnawiając je, nadając im nowe imiona w każdym pokoleniu: “To potrzeba istnienia sfery, która wobec wszelkich przemian ostanie się bez zmian, potrzeba zachowania właśnie tego, co Polak kocha, co jest dla niego obrazem ojczyzny. Jest on ciekaw zmian i ciekaw świata i łatwo adaptuje się do nowego życia, ale tylko pod tym warunkiem, że będzie miał do czego wrócić i raz jeszcze przeżyć to, co było, jeszcze raz wstąpić do tej samej rzeki. Musi to mieć, a jeśli nie ma, nic nie kocha, niczemu się nie poświęca, nic nie ceni i wszystko wokół siebie niszczy”. Jak odnowić tę sferę po latach jej dewastacji przez komunizm i jego “transformacje”? Kiedy w roli “dobrego Naczelnika” udaje się obsadzić gen. Jaruzelskiego; kiedy pojęcie niezłomności kojarzone jest powszechnie ze starczą sklerozą? Kiedy wszelkie odwołania do narodowej tradycji są traktowane jako objaw groźnej choroby, zaś odniesienia do narodowej martyrologii są po prostu ośmieszane, a jej wartość kwestionowana zasadniczo przez tych, którzy twierdzą – coraz bardziej otwarcie – że racje były równo rozłożone pomiędzy tych, którzy strzelali w tył głowy, i tych, do których strzelano? Zadanie nie jest łatwe. Ale historia potrafi przyjść, niestety, bardzo brutalnie, z pomocą. Tak jest właśnie dziś. W dniu opublikowania raportu Anodiny – Burdenki trudno nie zadumać się nad tym: po co jest Polska? Jaka jest jej rola – obok rosyjskiego, wciąż się odnawiającego imperium, w słabnącej duchowo już od wieków Europie? Historia Polski nie skończyła się jeszcze, a wtedy dopiero, kiedy zostanie postawiona kropka w tym dziejowym zdaniu, jakie pisze polska wspólnota, jego sens ujawni się do końca. Teraz jednak, w tym dniu, zdaje mi się, że Polska jest, a w każdym razie bywa często w swej historii po to, żeby przeszkadzać imperiom. Potężne siły zła, jakie skupiają się w imperialnej ambicji panowania nad innymi, poniewierania słabszymi, od ponad 300 lat potykają się o Polskę. Tak było pod Wiedniem w 1683 roku, kiedy imperialna pycha zaprowadziła tam zielony sztandar padyszacha. Tak stało się również ostatecznie z imperium Katarzyny i Mikołajów. Przez ponad 140 lat starało się ono wchłonąć ogromną większość (dokładnie 82 procent) Rzeczypospolitej – i zadławiło się ostatecznie tym kąskiem. Przykład polskiej niezgody na zniewolenie, polskiej walki o narodową wolność, przykład, którego symbolami byli konfederaci barscy, Kościuszko, powstańcy 1830 roku, powstańcy styczniowi, aż do Piłsudskiego – rozsadził w końcu państwo carów eksplozją ruchów odśrodkowych w I wojnie światowej. Bez porównania gorsze od Rosji carów imperium sowieckie chciało nad trupem II Rzeczypospolitej podać rękę równemu sobie partnerowi: III Rzeszy. Porozumiały się tylko na chwilę – której symbolami stały się Katyń i niemiecka akcja AB, a potem, raz jeszcze los Powstania Warszawskiego. Zwycięskie imperium sowieckie rozciągnęło swoje panowanie po Berlin, Pragę, Budapeszt i Sofię. Za zgodą imperiów Zachodu wydaną w Jałcie. Polska niezgoda na zniewolenie znów jednak dawała o sobie znać: w 1956, 1966, 1968, 1970, 1976 i w końcu w 1979 roku, w czasie pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny i w zasianym przez nią, a wzrosłym rok później wielkim ruchu “Solidarności”. Namiestnik imperium mógł jeszcze narzucić stan wojny w polskiej prowincji, ale imperium było już nieodwołalnie podważone przez ruch polskiej niezgody. I runęło. Żadne zwycięstwo nie jest tutaj ostateczne. Imperialna arogancja odradza się i zaprasza do przyjęcia jej logiki – logiki siły dyktującej swą wolę słabszym. Zaprasza do przyjęcia tej logiki swoich tradycyjnych partnerów – na Zachodzie, który raz jeszcze wycofuje się ze swych moralnych deklaracji i zasad. Znów w Polsce ujawnia się ta arogancja, ta pycha ze szczególną brutalnością, której imię dziś nadaje generał Tatiana Anodina. Polska jest po to, żeby tę pychę obnażyć i ostatecznie ukarać – wezwaniem do sprzeciwu, wezwaniem do prawdy. To bardzo ambitna rola. Dla tych, którzy nie chcą tylko płynąć z prądem. Szukajmy ich wśród tych, którzy tęsknią dziś za swoją ojczyzną.

Prof. Andrzej Nowak

Cynicy i cymbały – Prof. Ryszard Legutko Miliony Polaków, którzy dali się ogłupić antykaczyzmem, nie dostrzegają, że prezydent Rzeczypospolitej w ruskiej trumnie to nie tylko oburzający brak decorum, ale również degradacja państwa, że raport MAK to nie tylko potwierdzenie tego, co wiemy o Rosji, lecz klęska polskiego państwa, że Tusk jeżdżący na nartach w Dolomitach w czasie ogłaszania raportu to nie tylko pokaz małości człowieka, któremu się udało zdobyć władzę, lecz także cios w pozycję Polski. Dla ludzi, którzy mają elementarne rozeznanie w rzeczywistości, a w ich umysłach antykaczyzm nie dokonał nieodwracalnych zniszczeń, treść raportu MAK, a także forma jego zaprezentowania nie były zaskoczeniem. Mówiąc brutalnie, kiedy się okazało, że to MAK będzie badał katastrofę, ufność w efekty jego pracy mogli deklarować wyłącznie cynicy lub cymbały. Również konferencja prasowa premiera Tuska, na którą wyskoczył do Warszawy z Dolomitów, nikogo rozsądnego nie zszokowała, bo wiedzieliśmy, że ten polityk – tak bezwzględny w walkach partyjnych i wewnątrzpartyjnych – jest w kontaktach międzynarodowych miałki, słaby i tchórzliwy. Znaleźli się jednak tacy w Polsce, a liczba ich niemała, którzy raportem byli zaskoczeni. Prezenterzy telewizyjni, publicyści większości głównych mediów czy zawodowi mędrcy nie czuli już jednak dostatecznej pewności siebie, by – jak to mieli wcześniej w zwyczaju – przedstawić upokarzającą klęskę rządu jako kolejny sukces. Powstaje zatem pytanie: Czy skala poniesionej przez rząd porażki wzbudzi wreszcie powszechne podejrzenie, że być może z państwem polskim jest coś nie tak i że pora w końcu przewartościować naszą ocenę III Rzeczypospolitej? Cynicy i cymbały zapewne wątpliwości nadal mieć nie będą, lecz trzeba liczyć, że jakaś część chwalców Polskiej Republiki Platformianej doznała otrzeźwiającego wstrząśnienia.

Polityka ugody i serwilizmu Polska nie jest normalnym państwem, ponieważ nie spełniamy koniecznego warunku państwowości. Takim warunkiem jest solidarne działanie wszystkich głównych sił politycznych w interesie państwa i narodu. Platforma Obywatelska dokonała w tym względzie rewolucji. Takiej rewolucji nie zrobili nawet postkomuniści – choć zapewne mieli na to ochotę – gdyż powstrzymywała ich obawa przed społecznym potępieniem. Podobnych obaw Platforma nie odczuwała. A rewolucja, jakiej dokonała, polegała na graniu interesem narodowym dla celów wewnętrznej walki partyjnej. Istniała wcześniej niepisana zasada, iż konfliktów między partiami nie eksportujemy, bo nie wolno występować przeciw nadrzędnemu dobru, jakim jest państwo polskie. Platforma tę zasadę odrzuciła. Zaczęła atakować prezydenta Lecha Kaczyńskiego za politykę wschodnią, mimo że dla wielu Polaków tego rodzaju polityka stanowiła od dłuższego czasu naturalny schemat działania, za którym stały doświadczenie oraz diagnozy licznych analityków politycznych w rodzaju ubóstwianego przez salon Jerzego Giedroycia. A atakowano Kaczyńskiego nie dlatego, że miano lepszy pomysł, lecz by utrudnić mu polityczne zabiegi, nawet kosztem polskiego interesu. Lista działań Polsce szkodzących jest zaiste długa: od likwidacji ważnych placówek dyplomatycznych i odpuszczenia sprawy polskiej mniejszości w Niemczech po europejską służbę zewnętrzną i sprawę Gazociągu Północnego oraz Świnoujścia. Spektakularnym przykładem takiego działania rządu Tuska i samego premiera było wdanie się w grę z Putinem przeciw prezydentowi Kaczyńskiemu w sprawie uroczystości katyńskich. Fakt, że coś takiego zrobił premier Polski w porozumieniu z premierem Rosji, którym jeszcze do niedawna straszono polskie dzieci, i że uszło to Tuskowi bezkarnie, jest czymś niebywałym w życiu politycznym. Nie znam analogicznego przypadku w żadnym z krajów, który uchodzi za cywilizowany. Ale najbardziej odrażającym przykładem politycznej demoralizacji było śledztwo smoleńskie oddane Rosjanom już na samym początku. Ta decyzja stanowiła zwieńczenie wszystkich niedobrych rzeczy, które robiono wcześniej. Oto państwo polskie ogłosiło światu swoją niemoc. Przesłanie było wyraźne: w sprawie śmierci prezydenta Kaczyńskiego i blisko stu innych osób, w tym szefów sił wojskowych, państwo polskie nie będzie miało nic do powiedzenia. Zdajemy się na łaskę i niełaskę Rosji. Coś tam ględzono o pojednaniu i poprawie stosunków, lecz nie trzeba wielkiej przenikliwości, by wiedzieć, że dowodem na pojednanie i poprawę stosunków byłaby wyraźnie uzgodniona samodzielność Polski w tej sprawie śledztwa. Pojednanie, które oznaczało, że takiej samodzielności mieć nie możemy, to farsa. Propaganda pojednania, wymyślona przez cyników, została stworzona dla tej rzeszy cymbałów, którzy zapalali świeczki na grobach żołnierzy Armii Czerwonej po to, żeby przypadkiem Polacy nie pokochali za bardzo Lecha Kaczyńskiego. Kapitulanctwo rządu Platformy w sprawie smoleńskiej dowodziło czegoś przeciwnego: polski rząd wcale nie pojednał się z Rosją, lecz po prostu nie śmiał się jej przeciwstawić, a sama myśl, że można było coś takiego zrobić, była dla premiera i jego współpracowników niewyobrażalna.

Po Tusku ruiny i zgliszcza Decyzja o kapitulacji była symboliczna. Do tej pory PO dawała do zrozumienia, że to ona prowadzi grę – wredną, paskudną, szkodzącą Polsce – lecz rozgrywaną samodzielnie, a jej celem miało być wyeliminowanie kaczyzmu. Teraz ten rzekomy makiawelizm pokazał swoją prawdziwą twarz. W końcu Tusk przyznał: nie możemy, bo jesteśmy słabi, a jesteśmy słabi, bo sami się osłabiliśmy. Tusk nie rozumiał albo nie chciał rozumieć – rozleniwiony przez długie przebywanie na boisku, picie whisky i towarzystwo PR-owców – że nie można bezkarnie łamać świętej zasady działania solidarnego w interesie narodowym. Pozwalanie na klepanie po plecach przez zachodnich kolegów i dobre recenzje niekompetentnych publicystów nie zafałszują rzeczywistości. Granie przeciw opozycji w stosunkach międzynarodowych przynosi krótkotrwałe korzyści, lecz w istocie nieodwracalnie kompromituje. Pokazuje bowiem słabość, której już nie da się usunąć. Teraz Tusk może się głośno sierdzić (co jest mało prawdopodobne), może grozić Rosji (co jest wątpliwe), może nawet występować publicznie z nożem w zębach, ale to wszystko na nic. Wszyscy – to znaczy, wszyscy, którzy podejmują decyzje polityczne w świecie – wiedzą, że Tusk i jego rząd to słabeusze. Kto systematycznie okazuje się galaretą, galaretą pozostanie. Galareta, która nagle udaje tygrysa, wywołuje tylko odruch politowania. Piszę to wszystko z przykrością, nie tylko dlatego, że jako były bliski współpracownik prezydenta Lecha Kaczyńskiego traktuję jako rzecz szczególnie bolesną wszystko to, co się stało: od medialno-politycznej dintojry, jaka poprzedziła tragedię smoleńską, do upokarzających sytuacji, które nastąpiły potem. To, co zrobiła PO z Polską w ciągu ostatnich kilku lat, nie będzie się dawało szybko naprawić. Zdegradować pozycję kraju jest łatwo, lecz naprawienie szkód trwa bardzo długo. Gdy Platforma będzie oddawała władzę (co, mam nadzieję, nastąpi szybko), zostawi po sobie ruinę. Nie tylko brak armii, brak dróg i autostrad, zniszczoną edukację, gigantyczny dług, schamienie sfery publicznej i wiele innych okropnych rzeczy, lecz także drastyczne osłabienie polskiej pozycji w świecie.

Skończcie z konformizmem! Na koniec dwie uwagi. Jedna dotyczy polskiego społeczeństwa, druga – członków i zwolenników Platformy. Mam nadzieję, że rację miał wieszcz, pisząc o naszym Narodzie jako o lawie posiadającej gorącą głębię, oraz że rację miał również Stefan Żeromski, gdy pisał, że odebranie Polakom duszy nie może się udać. To prawda, że kaci Narodu Polskiego, okupanci, zaborcy i najeźdźcy nie dali nam rady. Byłoby zaiste paradoksem, gdyby większe sukcesy w tym niechlubnym dziele miała partia małych cwaniaków. Druga uwaga dotyczy członków i sympatyków Platformy Obywatelskiej. Znam kilku z nich, o których mogę powiedzieć, że są ludźmi przyzwoitymi. Zastanawiam się, kiedy wreszcie powiedzą “non possumus”. Śledztwo smoleńskie i raport MAK są dobrą po temu okazją. Demoralizacja tuskizmem w Polsce zaszła już tak daleko, że poczucie przyzwoitości nakazywałoby okazanie dystansu. Można było udawać – bo tak nakazywała dyscyplina partyjna – że prezydent Kaczyński nie rozumiał dzisiejszego świata; można było twierdzić, że trzeba płynąć z głównym nurtem dzisiejszej Europy, bo takie deklaracje niewiele kosztują; można było nawet mówić, że przyjęcie (?!) konwencji chicagowskiej było decyzją racjonalną, choć takie twierdzenie wymuszało unikania spojrzenia w lustro przez jakiś czas. Nie można jednak tolerować takiego stopnia upokarzania Polski, do jakiego doszło w ostatnim czasie. Ja oczywiście wiem, że jest taki typ ludzki, który “tak się wdroży do długo i cierpliwie noszonej obroży, że w końcu gotów kąsać rękę, co ją targa”. Mimo to jednak wierzę, że ludzie, których uważam za przyzwoitych, są istotnie przyzwoitymi i swoją przyzwoitość zamanifestują. Który pierwszy, Panowie?

Prof. Ryszard Legutko

List otwarty do władz i sponsorów Wyższej Szkoły Filologii Hebrajskiej w Toruniu Szanowni Ojcowie Franciszkanie i sponsorzy, WSFH, pierwszą tego typu uczelnię w UE, utworzono dla lepszego poznania języka i kultury żydowskiej, a w przyszłości również wyeliminowania niezrozumienia pomiędzy narodami polskim i żydowskim. Możnaby przyklasnąć, gdyby nie stronnicza realizacja celu i konflikt z chrystocentryczną duchowością franciszkanów. Stary Testament uczy, że żydzi byli nieposłuszni Bogu, prześladowali Proroków, w tym Jezusa, którzy potępili większość Hebrajczyków za ich grzechy. Krytyka złych Żydów czy żydów nie jest więc odrażająca ani “antysemicka”. Wasze WSFH nie tylko nie robi tego, ale szerzy judeocentyczną hasbarę wybielającą ludobójcze zbrodnie syjonistycznego państwa i globalnego kompleksu władzy judeocentrycznej (kompleks jot)!

Wigilia-Chanuka Duchowość chrześcijańska to oddanie Jezusowi (Łukasz 14:33). Nie służy jej powrót do Chanuki. Chrześcijańscy naśladowcy mesjanistycznych żydów myślą, że tak trzeba, skoro sam Bóg dał żydom te nie-biblijne święta. Nic podobnego! Biblijne rytuały miały przygotować (nielicznych) wiernych Izraelitów do powitania Mesjasza. Z przyjściem Chrystusa, rytuały i święta poszły do muzeum. Dla chrześcijan jest zbędnym i niestosownym obchodzić święta oczekujące I Przyjścia. Mamy darzyć Oblubieńca niepodzielną miłością i uwagą. Skoro Chrystus zjednoczył żydów i nie-żydów (Gal. 3:28 i 5:1) zapoczątkowując erę nowotestamentową, chrześcijanom przystoi jedynie rozkoszować się Jego obecnością, oddając się Mu całkowicie w zamian za to, co dla nas uczynił z woli Ojca. A Wy sankcjonujecie nierząd Oblubienicy po Zaślubinach. Parę lat temu na Boże Narodzenie w Mołdawii, prawosławni wynieśli menorę z centralnego placu w Kiszyniewie. Miejscowa Cerkiew oświadczyła: niewłaściwym jest wystawić symbol żydowskiego kultu w miejscu publicznym związanym z historią i wiarą naszego narodu, gdyż w księgach kultu judaizmu Chanuka to “święto błogosławieństwa” symbolizujące zwycięstwo żydów nad nie-żydami. Ostro zaprotestowała judeomasońska “policja moralności” w USA, ADL (odłam Bnai Brith zakazanej w Polsce przedwojennej), która nie narzuca jednak Izraelowi symboli islamu i chrześcijaństwa podczas Chanuki. W przeważająco chrześcijańskim USA, gdzie Żydzi stanowią poniżej paru procent ludności, ADL zorganizowało kampanię antychrześcijańską Grudniowy Dylemat: szkoły i rządy […] nie mogą faworyzować jednej religii ponad inne. Nie należy więc wystawiać więcej choinek i szopek niż menor czy kapliczek buddyjskich, a w szkołach śpiewać kolęd; Boże Narodzenie nie powinno czcić Chrystusa, tylko wszystkie religie świata. W wytycznych do kampanii, ADL nalega dodać do płatków śniegu, świec, choinek i Mikołaja nawet Menorę Chanukową, bo chodzi o przesłanie nt. sezonu świątecznego, a nie promocję religijnego punktu widzenia. Ale szopka, krzyż czy inne niewątpliwie religijne symbole są nieodpowiednie do wystawiania w szkole publicznej. Ten ”dylemat” to produkt supremacjonizmu, opracowanego przez rabinów talmudycznych. Antychrześcijańskie grupy narzucają chrześcijanom symbole żydów i ich supremacjonistyczne wartości. Upublicznienie Chanuki w Polsce świadczy, że żydowscy supremacjoniści działają globalnie. Zjudaizowawszy obrządek katolicki, judeomasoneria chce wyrugować Chrystusa z życia publicznego. Szanowni Ojcowie biorą w tym udział. Skorumpowani politycy i hierarchowie wykorzystują “zeuropeizowaną” tą indoktrynacją, satanistyczną młodzież polską do chucp takich jak przeciąganki Krzyża Smoleńskiego, mierzących w podział Narodu i odwrócenie uwagi od spraw donioślejszych. Na podstawie prawa zainicjowanego przez ADL, aresztowano 11 chrześcijan w USA za zbrodnię nienawiści: świadczenie przeciw homoseksualistom. Aktywiści ADL pracują nad podobnymi inicjatywami na całym świecie. Co następne – kara śmierci przez ścięcie dla chrześcijan za bałwochwalstwo, wg talmudycznego Prawa Noego. O przyjęcie tych neo-faryzeuszowskich praw apeluje Watykan, sugerując bezpodstawnie i heretycko, że mają one podstawę biblijną. Muzealne święta żydowskie przyciągają wiernych do martwego słowa, o którym Bóg powiedział Hebrajczykom: Mam w nienawiści i odrzuciłem uroczyste święta wasze, ani się kocham w ofiarach zgromadzenia waszego (Amos 5:21). Oczarowanie judaizmem i Izraelem skłania do szerzenia Babilonu Wielkiego z Objawienia Jana: antychrystowa kontrola i ucisk z ośrodkiem w Jerozolimie. Program WSFH emanuje synagogą szatana, która doprowadziła do ukrzyżowania Pana. Z faryzeuszowskiego talmudyzmu wyrosły rewolucje, a z nich komunizm, hitleryzm, liberalizm i żydowska kontrola finansów, mediów, religii, polityki międzynarodowej, historii i instytucji społecznych. Franciszkanie propagują antychrysta, podczas gdy On i Ewangelia nakazują nam baczyć na to i uciekać od Babilonu pod karą utraty duszy (Mateusz 16:6, List do Filipian 3:2). Uwiarygadniacie judaizm mesjanistyczny, odpowiednik faryzeizmu, dziś zagrażający całemu światu.

Rock i Marsze Żywych – narzędzia plemiennej nienawiści Na stronie głównej informujecie też o wykładzie attache ambasady Izraela nt. historii państwa Izrael w muzyce rockowej. W zw. z niedawną masakrą popełnioną w Tuckson przez satanistycznego żyda, Loughnera, reporter śledczy Texe Marrs pisze: Jego umysł wyjałowiły nielegalne dragi i alcohol oraz zło słów i destrukcyjny dla duszy rytm muzyki rockowej […] jego idole muzyczni, np. gitarzysta Jimi Hendrix, który zmarł od przedawkowania dragów, przyznal że był opętany przez diabły; a Jim Morrison z zespołu Doors, również czciciel szatana, zmarł młodo także z przedawkowania. Te gwiazdy rockowe, jak Loughner, ostentacyjnie odrzuciły Boga i nienawidzili oraz pogardzali życiem, również własnym. Marrs badał wielu masowych morderców i zamachowców: praktycznie w każdym przypadku stwierdziłem to samo. Podobnie jak u Jareda Lee Loughnera, wszyscy oni w jakiś sposób czcili szatana i jednocześnie byli nałogowymi fanami muzyki rockowej heavy metal. Marrs wylicza wsród nich żydów, Dylana Klebolda i Erica Harrisa, morderców w masakrze w gimnazjum w Columbine: Wybierali na ofiary zwłaszcza młodych kolegów szkolnych, o których wiedzieli, że są chrześcijanami. Służby państwowe Izraela wykorzystują znany mechanism rockowy do indoktrynacji o zbrodniczym państwie, które straciło suwerenność, gdy pogwałciło warunki nałożone przez ONZ. Wyczyściwszy etnicznie ziemie arabskie, Izrael popełnia ludobójstwo w Gazie, a niespełna 2 lata później zabija międzynarodowych uczestników Flotylli Wolności. Sądy izraelskie odmawiają prawa do małżeństwa mieszanego, podczas gdy kompleks jot wciska społeczeństwom zachodnim multi-kulti i rasowe mieszanie. Rada praw człowieka ONZ przyjęła Raport Goldstone’a o barbarzyńskim ataku na Gazę, który nazywa Izrael organizacją zadającą terror. Tylko Izrael posiada broń atomową w regionie i do tego wymiguje się spod kontroli międzynarodowej. Służby Izraela stoją za zbrodniami masowymi na całym świecie tak licznymi, że nie ma tu miejsca wyliczać. Wy legitymizujecie tę jedyną demokrację Bliskiego Wschodu, wysysającą ogromne środki i ofiary wojskowe od USA, poprzez Lobby Izraela, a gdzie indziej przez miejscowe “oddziały” kompleksu jot, eksploatujące szabas-gojów. Nielepiej oceniam Waszego gościa z kwietnia ubr., Eli Rubensteina, dyrektora Marszu Żywych na Kanadę. Marsze te słyną ze skandalicznego zachowania w Polsce uczestników i izraelskiej ochrony, a co gorsze – z indoktrynacji młodzieży żydowskiej z całego świata w nienawiści do Polaków na podstawie ohydnego wymysłu “profesorów” kompleksu jot o udziale Polaków w Szoa (zgotowanym przez światowy syjonizm i żydowskich syjonistów-hitlerowców — patrz rabini Moshe Shonfeld i Michael Ber Weissmandl, przegląd po polsku, Lenni Brenner, Mark Weber i książka na indeksie – Dietrich Bronder Before Hitler Came). Rubenstein pomógł też popularnemu w USA programowi rozgłosić dziesiątkom milionów telewidzów kłamstwo o Holo-oszuście Elie Wieselu.

Panie Jezu Chryste Synu Boży zmiłuj się nad braćmi moimi Franciszkanami i sponsorami WSFH WSHJ działa w mej Ojczyźnie, od wieków umęczonej i zniewalanej przez kompleks jot, a patronują jej O. Franciszkanie, zaprzęgnięci do wywracania społeczeństwa. Zamiast odkłamania niezbędnego do rozpoczęcia pojednania, legitymizujecie chore relacje polsko-żydowskie (będące w dołku niespotykanym od czasów żydokomuny) i zgubną dla chrześcijan indoktrynację. Pracujecie dla hasbary, przeciw polskiej racji stanu, chrzecijaństwu i cywilizacji zachodniej. Szastacie funduszami “przyznanymi” niepublicznej szkole z naszej krwawicy. Jesteście narzędziem wykorzystania multimilionowych darowizn niewiadomego pochodzenia, podczas gdy polskie szkolnictwo, bezdomni, powodzianie itd. cierpią bez pomocy. Piotr Bein, niezależny badacz ludobójstwa
grypa666.wordpress.com i piotrbein.wordpress.com

http://piotrbein.wordpress.com/2011/01/18/list-otwarty-do-wladz-i-sponsorow-wyzszej-szkoly-filologii-hebrajskiej-w-toruniu/

Nie sądźmy, iż ojcowie franciszkanie nie znają faktów na temat Żydów – nie sądźmy też, że złodziej kradnie dlatego, że nie wie, iż kraść nie wolno. Franciszkanie są w chwili obecnej po prostu agendą żydowską, a to co czynią, czynią w pełni świadomości. A Stolica Apostolska, wciągnięta przez Ojców II Soboru Watykańskiego w „dialog” z lucyferianami, milczy. – admin

Wolne w święto Trzech Króli łamie konstytucję? PKPP Lewiatan złożyła dziś wniosek do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zbadania zgodności z konstytucją ustawy zmieniającej kodeks pracy, która wprowadza dzień wolny w święto Trzech Króli. Przedstawiciele Lewiatana poinformowali, że organizacja kwestionuje tryb uchwalenia noweli ustawy. Ich zdaniem znowelizowana ustawa naruszyła m.in. przepisy konstytucji wyrażające zasadę legalizmu (art. 7) oraz zasadę przestrzegania prawa międzynarodowego (art. 9 w związku z art. 91 ustęp 1 i 2 konstytucji). Lewiatan ocenia negatywnie ustawę wprowadzającą dzień wolny od pracy w święto Trzech Króli, przede wszystkim ze względu na skutki ekonomiczne dla przedsiębiorstw. Zdaniem PKPP polskich firm i rodzin nie stać na dłuższe świętowanie. Organizacja podkreśla, że przez to staniemy się mniej konkurencyjni i atrakcyjni inwestycyjnie.

Za http://wiadomosci.onet.pl/kraj/wolne-w-swieto-trzech-kroli-lamie-konstytucje,1,4116291,wiadomosc.html

No to już wiemy, w czyich rękach jest „Lewiatan”, walczący ze Świętem Trzech Króli, uznanym i wolnym od pracy nawet w na poły pogańskich krajach. Tak bezczelne brednie na temat „skutków ekonomicznych” mogą pleść tylko neandertalczycy. Bowiem w ciągu najbliższych 9 lat z powodu przywrócenia Święta Trzech Króli pracodawcy stracą 1 (słownie: jeden!) dzień, ponieważ jednocześnie odbiera się pracownikom wolne dni jako rekompensatę za ruchome święta, które przypadają w soboty. – admin.

Marine Le Pen stawia pod ścianą francuski establishment Przygniatającą większością 67,65 procent głosów, Marine Le Pen pokonała na kongresie Frontu Narodowego w historycznym Tours swojego konkurenta, Bruno Gollnischa. Miejsce obrad nie było przypadkowe: to właśnie tam, gdzieś pomiędzy Tours a Poitiers, frankijskie hufce pod wodzą Karola Młota pokonały Arabów w 732 roku. Symbolika miejsca podkreśla filozofię polityczną Frontu, który za fundamentalny cel przyjmuje przywrócenie państwa narodowi francuskiemu, wycieńczonemu przez długie lata obłędną polityką socjalno-imigracyjną, sterroryzowanemu przez kolorową „młodzież”, nękanemu przez unijną biurokrację.

Trzecia córka Jean-Marie le Pena ociepliła wizerunek Frontu jako wiceprzewodnicząca stronnictwa. W polityce francuskiej od dekady, początkowo pod szczelnym parasolem ochronnym ojca, jest teraz deputowaną w radzie regionalnej Nord–Pas-de-Calais i jednocześnie, po raz drugi już, niezależną eurodeputowaną. Świetnie wykształcona prawniczka i rozwiedziona matka, złagodziła stanowisko partii w sprawie aborcji i kładąc nacisk na szeroko rozumiane bezpieczeństwo, zdołała skupić na FN masowe zainteresowanie Francuzów. To „dziecię TV” – jak pisze o niej w Le Figaro Guillaume Perrault – znakomicie wpisało się w rytm i manierę debat telewizyjnych. Przepytywana na temat kryzysu tunezyjskiego, w ostatniej wypowiedzi dla jednej ze stacji Marine nie omieszkała uwypuklić, że słynny homoseksualista Frederic Mitterand, minister kultury, ma również obywatelstwo tunezyjskie, co musi mieć swoje znaczenie w świetle współpracy Sarkozy’ego z reżimem Ben Aliego. Marine umiejętnie punktuje wszystkie grzeszki establishmentu, przeciwstawiając alienacji elit narodowo-państwową filozofię Frontu. W efekcie, kongres w Tours był na żywo transmitowany przez kanały informacyjne – żali się w wypowiedzi dla AFP Benoit Hamon, rzecznik Partii Socjalistycznej, dostrzegając wyrwę w jednolitym dotychczas kordonie sanitarnym jaki stosowano z powodzeniem wobec Frontu. To już nie działa. Sarkozy swoją polityką „odblokował” Front Narodowy, to on „wykreował” Marine, twierdzi Hamon. To dlatego 40 procent wyborców UMP chce aliansu z Frontem, alarmuje socjalista.Tak oto strategia „dediabolizacji” Frontu przynosi owoce. W sondażu prezydenckim przeprowadzonym tuż przed kongresem w Tours, Marine uzyskała 18 procent, gdyby pierwsza tura wyborów odbyła się w niedzielę 16 stycznia. To 3. miejsce za Sarkozym i kandydatem socjalistów. 74 procent ankietowanych uważa ją przede wszystkim za polityka skrajnie prawicowego, 59 – za rasistkę, ale jednocześnie, 71 procent uważa Marine za odważną, a 47 – za nowoczesną. Ta odważna i nowoczesna kobieta będzie więc kandydatem Frontu Narodowego na prezydenta Francji w roku 2012. I postawi Francuzów przed wyborem: Francja albo mondialistyczna Bruksela. Marek Bednarz, mp.info
http://mercurius.myslpolska.pl

Orban skrytykowany za… dywan Premier Węgier Wiktor Orban zwrócił się do europosłów, aby nie mieszali się do polityki wewnętrznej jego kraju, a zamiast tego zajęli się tym, do czego są powołani, czyli m.in. sprawami strategii unijnej na nadchodzący rok. Tak ostro węgierski premier zareagował na manifestacje lewicowców w Parlamencie Europejskim, domagających się wycofania przez Budapeszt nowej ustawy medialnej. [Bo tak postępuje mąż stanu, a nie jakiś zafajdany kundelek, liżący nogę, która go kopie - admin] Premier Orban, nie wdając się w jałowy spór z europejską lewicą, starał się przedstawić priorytety węgierskiej prezydencji, przypadającej w najbliższym półroczu. Przedstawiciele socjalistów, Zielonych i liberałów robili jednak wszystko, aby sprowokować szefa rządu Węgier. Kilku europosłów na przemówienie Orbana przyszło z zaklejonymi ustami oraz specjalnie przygotowanymi węgierskimi gazetami, których pierwsze strony były puste, a widniał na nich jedynie napis „Ocenzurowano”. Zdaniem lidera socjalistów Martina Schulza, Orban powinien stanąć w obronie podstawowych, demokratycznych wartości europejskich. – Proszę wycofać ustawę i przedstawić lepszą, bardziej zrównoważoną – apelował. Jednakże o tym, że nie chodzi wcale o protest przeciwko ustawie medialnej, ale jedynie o dokuczenie politykowi, który nie jest „proeuropejski”, świadczą słowa Schulza, któremu nie podoba się… dywan ułożony w budynku Rady UE w Brukseli z okazji węgierskiej prezydencji. Widnieje na nim m.in. mapa historycznych, wielkich Węgier sprzed 1848 roku. Zdaniem lidera europejskich socjalistów, jest to jedynie próżna demonstracja i nic niedająca fanaberia węgierskiego premiera. [Martin Schulz, typowy "europejczyk" z Chazarii - admin] Do głosów krytyki przyłączał się także przewodniczący liberałów Guy Verhofstadt, który protestował przeciwko ustawowym karom za „niezrównoważone politycznie informacje”. Jego zdaniem, realizacja tego celu jest niemożliwa, wobec czego wezwał Orbana do jak najszybszej zmiany tych zapisów. W podobnym tonie wypowiadał się szef Zielonych Daniel Cohn-Bendit, który zarzucał premierowi Węgier, że wprowadzając nową ustawę medialną, zapomniał o swoich korzeniach i o swojej walce o demokrację. [Pedofil Cohen-Bendit, Żyd, kolejny autorytet europejski - admin] Wiktor Orban ucinał jednak szybko te dyskusje, apelując, by nie mieszać krytyki dotyczącej polityki węgierskiej z unijną prezydencją, której priorytety przyjechał przedstawić w PE. Jednocześnie wyjaśniał, że Węgry zmienią ustawę, jeśli okaże się to konieczne, w ślad za trwającą oceną prowadzoną przez Komisję Europejską. Jeśli ktoś chce walczyć o wolność prasy, to może liczyć na pomoc antykomunistycznego rządu węgierskiego, który ma doświadczenia w tej materii – cytuje Orbana PAP. W obronie węgierskiego premiera stanęli m.in. polscy eurodeputowani. Jacek Kurski podkreślił, że ataki na Wiktora Orbana mają tło ideologiczne i są jedynie zemstą za „skuteczny konserwatyzm” wprowadzany w życie przez jego rząd. Kurski ocenił zarzuty stawiane Węgrom za niesprawiedliwe, mówiąc, że w Polsce jest rada ds. mediów zdominowana przez opcję rządzącą, która doprowadza do wyrzucania z mediów dziennikarzy o konserwatywnych poglądach. – I nikt nie protestuje – zauważył.

Łukasz Sianożęcki, Nasz Dziennik 20.01.2010

Komu szkodzi MAK? Zamieszanie wokół końcowego raportu MAK-u i całości śledztwa w sprawie smoleńskiej katastrofy zaczyna przybierać coraz niebezpieczniejszą postać. Po opublikowaniu raportu w Polsce nie brakuje osób, które domagają się (!) nie tyle nawet, aby Rosjanie wzięli na siebie część odpowiedzialności za katastrofę, ile Rosjan wprost całą winą obarczających. I nie są to już tylko wierne szeregi pisowskiej sotni, pod wodzą Macierewicza i posłanki Kempy, ale również ludzie brednie o zamachu traktujący dotychczas z przymrużeniem oka. Szala przechyla się w kierunku Stronnictwa Smoleńskiego. Stanowisko rządu traci na wyrazistości, a premier ma spore problemy z przebiciem się ze swoją argumentacją. Lud już Rządowi nie uwierzy. „Fatalnym błędem” z tego punktu widzenia była wypowiedź premiera z okresu poprzedzającego publikację raportu, w której z góry raport zakwestionował.Tymczasem cała sytuacja wydaje się jasna i nie trudno było ją chyba przewidzieć. Bez względu bowiem na wyniki postępowania i treść opublikowanego raportu „obóz nieprzejednanych” pozostałby… nieprzejednany. Bo gdyby nawet strona rosyjska wzięła część popełnionych błędów na siebie, to i tak by uznano, że proporcje rozłożenia winy nie odpowiadają prawdzie. Domaganoby się od Rosjan, aby wzięli na siebie większą część odpowiedzialności za katastrofę. PiS-u wraz z przyległościami (do których zalicza się z całą pewnością także PJN) nie przekona już nic poza wykazaniem całkowitej winy Rosjan. Strona rządowa cofając się zatem przed eskalacją „żądań” nic nie uzyska, spychana będzie jeszcze mocniej do narożnika. Argumenty, jak ten o „narodowym zaprzaństwie”, będą coraz częstsze. Z rojeniami wariata polemizować się nie da. Mgła, zamach, spisek, co jeszcze? Czy ktoś powie dość, gdzie są granice tego obłędu? MAK miał ustalić bezpośrednie przyczyny, które doprowadziły do katastrofy, i to uczynił. Ani przygotowanie lotniska, ani podejmowane przez naziemną obsługę działania nie były bezpośrednim powodem tragedii. Nie było też zadaniem komisji dokonywanie przeglądu wyposażenia i infrastruktury rosyjskiego lotniska. Polskie samoloty latały na nie od blisko dziesięciu lat, widocznie zatem warunki na nim były wystarczające, z całą pewnością zaś były znane załodze. Czy ktoś zadaje pytanie o przyczyny braku jednoznacznej decyzji kontrolerów? Przecież jest oczywiste, że ich odmowa wywołałaby skandal, a tego Rosjanie z oczywistych względów nie chcieli. Mam wrażenie, że gdyby decyzja o zamknięciu lotniska miała dotyczyć samolotu, na którego pokładzie leciał premier D. Tusk, nie urosłaby ona do rozmiarów szekspirowskiego dramatu, niestety również z szekspirowskim zakończeniem. Samolot odleciałby po prostu na lotnisko zapasowe i nikt już po paru dniach by o całym fakcie nie pamiętał.

[Admin doda, iż lotnisko Siewiernyj od wielu lat jest formalnie zamknięte dla lotów pasażerskich, choć bywa sporadycznie używane w indywidualnych przypadkach. Poza tym wieża wyraźnie oznajmiła na kilkanaście minut przed lądowaniem, że jest "brak warunków do lądowania". Dla pilota oznacza to po prostu zamknięcie lotniska. Dlaczego piloci nie usłuchali tego ostrzeżenia? Kto ich nakłonił do podjęcia ryzyka?  Z im większą furią nawiedzeńcy i hasbarowcy atakują Rosję, tym bardziej admin jest przekonany, że wina Rosjan - o ile w ogóle była - jest niewielka]

Znamienne też jak pod wpływem nastrojów społecznych zmieniają się opinie wypowiadane przez niektórych polityków (lewica) i dziennikarzy (TVN). Nagle wszyscy zaczynają dostrzegać winę Rosjan. Oburzając się przy tym na podawane informacje o procentach we krwi wyższych oficerów wojska. Dotknęło to naszą dumę narodową do żywego, przecież Polacy nie piją, a już szczególnie, w myśl zasady „alkohol wrogiem prawdziwego mężczyzny” (wypowiadanej przez filmowego Asa w „Hydrozagadce”) stronią od trunków wojskowi. A przecież nikt nie wyciągałby tego argumentu, gdyby gen. Błasik siedział zapięty pasami w fotelu, jak zwykły pasażer. Jeżeli jednak urządzał sobie wycieczki do kabiny pilotów, rzecz przedstawia się już nieco inaczej. Strona polska, mając informacje o podobnym stanie przykładowo kogoś z obsługi lotniska, z całą pewnością zrobiłaby z tego użytek. [Admin znów wtrąci swoje trzy grosze. Jeśli wierzyć słowom Leszka Millera, przed odlotem gotowość maszyny meldował prezydentowi sam generał Błasik - a to oznacza, że uznał się dowódcą samolotu i przejął odpowiedzialność za lot.]

Na naszych oczach powstaje kolejny w naszej historii antyrosyjski mit. Nie chciałbym być złym prorokiem, ale podejrzewam, że zatruje on nasze wzajemne relacje na następne dziesięciolecia, tak jak fatalnie na relacjach zaważyła wybiórczo traktowana i jednostronnie interpretowana historia XIX i XX wieku. Tworzy się podglebie dla nowej fali rusofobii. Obym się jednak mylił. Maciej Motas

http://mercurius.myslpolska.pl/2011/01/komu-szkodzi-mak/

Jak najgorsze stosunki między Polską a Rosją leżą w interesie „Kompleksu Jot”, co powinno widzieć każde średnio rozgarnięte dziecko. – admin

Cenzura w mikrofonie Niespodziewanie Polskie Radio, na które wszyscy płacimy podatek w postaci abonamentu, stało się polem bitwy o Polaków na Wschodzie. Skasowano m.in. “Trójkę na Kresach”, emitowaną w III Programie Polskiego Radia, a prowadzoną przez red. Katarzynę Gójską-Hejke. Równo rok temu niechlubnej pamięci prezydent Wiktor Juszczenko podpisał z wielką pompą dekret o gloryfikacji Stepana Bandery. Trzy lata wcześniej, przy milczącej postawie polskich władz, zatwierdził podobny dekret w sprawie Romana Szuchewycza ps. “Taras Czuprynka”, dowódcy UPA, kata naszych rodaków na Wołyniu i Podolu. Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy. Juszczenko został w ostatnich wyborach odrzucony przez własny naród już w pierwszej turze. Z kolei w kwietniu ubiegłego roku oba dekrety podważył Sąd Administracyjny w Doniecku, a następnie tamtejszy Administracyjny Sąd Apelacyjny. Wszystko to spowodowało, że w tych dniach po wypełnieniu wszystkich procedur prawnych nowa ukraińska administracja państwowa mogła ogłosić, że pierwszy z tych dekretów został anulowany. Raz na zawsze. W chwili, gdy piszę te słowa, do sądu wpłynął także wniosek adwokata Włodzimierza Olenciewicza o uchylenie drugiego dekretu. Miejmy nadzieję, że decyzja w tej sprawie też będzie pozytywna. Byłby to duży krok w usunięciu kolejnej bariery w relacjach pomiędzy dwoma bratnimi narodami słowiańskim. Oczywiście banderowcy pokrzykują ze złością i odgrażają się wszystkim dookoła, ale to są typowe “strachy na Lachy” (w pełnym tego słowa znaczeniu). Z kolei uczciwi Ukraińcy, nawet z zachodniej części swojego kraju, cieszą się z tego, zwłaszcza w obliczu zbliżającego się Euro 2012. Ja też się cieszę. I to bardzo. [Admin nie bardzo wierzy w jakiekolwiek pojednanie polsko-ukraińskie, ale Bóg czyni nieraz cuda. Nie do admina jednak należy puszczanie w niepamięć setek tysięcy ofiar, mordowanych w bardziej zbydlęciały sposób, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. Przeciwnie, jednym z zadań, jakie admin sobie postawił, jest ciągłe o nich przypominanie.] Innym krokiem poprawiającym relacje polsko-ukraińskie byłoby odebranie Wiktorowi Juszczence tytułu doktora honoris causa, nadanego mu w lipcu 2009 r. przez Katolicki Uniwersytet Lubelski im. Jana Pawła II. Moim zdaniem, należy w tej sprawie pisać do władz uczelni, które przez kunktatorstwo rzuciły na siebie złe światło, a co więcej – na swojego patrona, którego beatyfikacja tuż-tuż. [Zdaniem admina jedynym sposobem na poprawę stosunków polsko-ukraińskich byłby podział "państwa" Ukrainy między Polskę i Rosję i, co za tym idzie, jego likwidacja. - admin] Podobnie skompromitował się zarząd Radia Rzeszów, który nie licząc się z opiniami mieszkańców Podkarpacia, podjął decyzję o kasacji niezwykle interesującego i ważnego programu pt. “Kresowe dziedzictwo”. Był on nadawany w każdy wtorek w godz. 18:05-19:00. Jego autor, dziennikarz Jerzy Borzęcki, mówił do swoich słuchaczy: “Zapraszam nie tylko Kresowian ale i każdego, komu bliskie są dawne Kresy Południowo-Wschodnie Rzeczypospolitej. Na tych utraconych na zawsze ziemiach pozostały liczne skarby kultury polskiej: Starówki miast, pałace i zamki obronne, kościoły i klasztory, parki i pomniki. Pozostały tam również polskie cmentarze i miejsca pamięci narodowej, o których nie chcemy i nie powinniśmy zapomnieć. A przede wszystkim, pozostali tam nasi Rodacy, którzy pomimo wieloletnich prześladowań polskości pozostali Polakami, odtworzyli parafie rzymsko-katolickie i pod przewodnictwem polskich księży odnawiają odzyskane kościoły lub budują nowe; założyli liczne polskie szkoły sobotnio-niedzielne oraz polskie Towarzystwa, przy których działają zespoły tańca narodowego i chóry”. Kasacja nie ma oczywiście charakteru merytorycznego, lecz polityczny. Podjęta została pod naciskami środowisk, dla których Polacy pochodzący z Kresów lub tam nadal mieszkający są ludźmi gorszej kategorii. I jak to się ma do misji publicznej Polskiego Radia, które do niedawna cieszyło się tak wielkim szacunkiem społecznym i na które my wszyscy płacimy abonament? Ta decyzja nie jest dziwna, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że nowy prezes Jarosław Gawlik to były szef dodatku rzeszowskiego “Gazety Wyborczej”. Nawiasem mówiąc, w czasach koalicji SLD-PSL piastował lukratywną posadę w departamencie promocji Podkarpackiego Urzędu Marszałkowskiego. Zachęcam do pisania protestów w tej sprawie na adres e-mailowy prezesa: jgawlik@radio.rzeszow.pl Skasowano również “Trójkę na Kresach”, emitowaną w III Programie Polskiego Radia, a prowadzoną przez red. Katarzynę Gójską-Hejke. Była to świetna audycja, bardzo obiektywnie i fachowo przygotowana, o czym mogę zaświadczyć jako jej stały słuchacz. Raz miałem także okazję wystąpić na jej falach – 9 kwietnia 2010 r. Wśród zaproszonych gości znalazł się również Maciej Płażyński. Wychodząc ze studia, umówiliśmy się na spotkanie w sprawie Polaków koło Stanisławowa. Chodziło o pomoc dla jednej z parafii. Kilkanaście godzin później b. marszałek Sejmu wsiadł do samolotu do Smoleńska. Nagrana wówczas rozmowa w studiu radiowym była jego ostatnią publiczną wypowiedzią. Ustosunkuję się też do licznych pytań, jakie otrzymuję w sprawie tragedii smoleńskiej. Nie jestem żadnym fachowcem w tej kwestii, ale chcę tylko przytoczyć powiedzenie mego śp. Ojca, rodem spod Buczacza, którego Armia Czerwona “wyzwoliła” dwukrotnie – najpierw we wrześniu 1939 r., a później w lipcu 1944 r. Mawiał on zawsze: “Po pierwsze, nie wierzyć Sowietom; po drugie, nie wierzyć Sowietom; po trzecie, nigdy nie wierzyć Sowietom”. To powiedzenie jest doskonałym komentarzem do raportu ogłoszonego przez gen. Tatianę Anodinę, żonę Jewgienija Primakowa, jednego z szefów KGB. A także do zachowania Donalda Tuska, który wpadł (moim zdaniem na długie lata) w ramiona innego funkcjonariusza KGB, Władimira Władimirowicza Putina.

[Księże Isakowiczu, gdzie ksiądz widzi Sowietów? Bo gajowy się rozgląda, ale widzi tylko Rosjan, Litwinów, Białorusinów, Kazachów itp. Może się przenieśli do Izraela, gdzie ich ojczyzna? - admin]

ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
http://www.niezalezna.pl/artykul/cenzura_w_mikrofonie/43829/1

Syjonista kontra Żydzi Admin, pełen niepewności, podrzuca poniższy artykuł, licząc na to, że osoby, które go nie zrozumieją, nie będą zabierać głosu… Brzmi to jak sprzeczność w terminologii. Oksymoron. Żeby tylko to. Żydowski antysemityzm jest nowoczesną chorobą. Świat przeżywa jego wybuch. Wśród najbardziej złośliwych i jadowitych ze wszystkich fanatyków, żydowscy antysemici stoją na czele niemal każdej  kampanii brukającej Izrael i innych Żydów. Tacy Żydzi są liderami w kampanii bojkotu i ogałacania Izraela. Niektórzy z nich odbywają pielgrzymki do obozów Hamasu i Hezbollahu, niektórzy nawet racjonalizują lub uzasadniają ataki terrorystyczne przeciwko Żydom. Tacy Żydzi zapoczątkowali brukającą kampanię przedstawiając Izrael jako rząd apartheidu. Ich ulubioną rozrywką jest potępianie Izraela jako równego z nazistowskimi Niemcami. Zachodnie kampusy są nimi zainfekowane. Żydowski sędzia przewodniczył komisji ONZ,  demonizującej Izrael z powodu Operacji Płynny Ołów. Żydowski członek Parlamentu W. Brytanii porównał terrorystów Hamasu z żydowskimi bojówkarzami w warszawskim getcie i potępił Izrael jako byt hitlerowski. Szokująco liczni w tej grupie są Izraelczycy i byli Izraelczycy. Większość Żydów odrzuca takich ludzi jako samonienawistników, ale pojęcie to jest mylące. Te szelmy nie nienawidzą siebie. Owszem, są oni mistrzami narcyzmu. Nienawidzą innych Żydów i życzą im by spotkała ich krzywda.  To nie są asymilatorzy żydowskiego pochodzenia, którzy po prostu stracili zainteresowanie żydowskim dziedzictwem lub są obojętni wobec historii Żydów i Izraela. Nie, ci Żydzi często podkreślają własne żydowskie „korzenie”, jak artyleria wspiera ich ekstremalne pozycje.  W niektórych skrajnych przypadkach współpracują z neonazistami, terrorystami islamskimi, a nawet negującymi holokaust. Nie, to nie jest błąd drukarski; istnieją dziś na świecie Żydzi, którzy negują holokaust lub sprzyjają sojusznikom, którzy to robią. Żydowski antysemityzm był kiedyś uważany za dziwnie bez znaczenia. Wspomniany delikatnie w roku 1947 w filmie Dżentelmeńska umowa temat był długo lekceważony przez zorganizowaną społeczność żydowską. Nowocześni syjoniści myśleli, że powstanie państwa Izrael położy kres każdej neurotycznej samonienawiści dotykającej wspólnoty diaspory. Oczekiwano, że nowe suwerenne państwo żydowskie zakończy nie tylko żydowski brak poczucia bezpieczeństwa fizycznego, ale także patologii pod względem duchowym. Niestety, historia zrobiła niespodziankę: wiele z najgorszych przykładów Żydów z programem antyżydowskim i / lub anty-izraelskim wyszło od bardziej radykalnego skrzydła izraelskiej lewicy, jej instytucji akademickich i inteligencji. Weźmy prof. Szlomo Sanda, zdecydowanego lewicowca na wydziale historii Uniwersytetu w Tel Awiwie. W ubiegłym roku opublikował książkę twierdząc, iż udowodni, że Żydzi nie są i nigdy nie byli „narodem”. Przerabiając mity spopularyzowane przez neonazistowskie strony internetowe, książka Sanda jest pseudo-analizą, która twierdzi, że większość Żydów dziś to oszuści, konwertyci z plemienia tureckich Chazarów, udających Żydów. Wszyscy prawdziwi Żydzi, jak mówi uczony profesor, przed wiekami stali się palestyńskimi Arabami. Tak więc „Żydzi” Izraela  nie są w ogóle Żydami, a na pewno nie mają prawa do własnego państwa. Sanda rzeczywiście przekroczył skrajnie inny izraelski profesor, obecnie na emeryturze Ariel Toaff, który twierdził, że ma dowody na to, że do obrzędów religijnych Żydzi używali gojowskiej krwi. (Inni izraelscy anty-żydowscy naukowcy zamieszczeni są tutaj: Isracampus.org.il.) Trudno wytłumaczyć, dlaczego Żydzi to robią. Jednym z niewielu badaczy tej kwestii jest Kenneth Levin, psychiatra z Harvardu czasem piszący dla Jewish Press. Żydowski antysemityzm przypisuje w części wysiłkom podejmowanym przez niektórych Żydów dla akceptacji społecznej we wrogim środowisku. Mówi też, że niektórzy z nich mogą być porównywani z próbami samoobwiniania się dzieci, wobec których stosuje się przemoc. Uważa on, że jest to powiązane z notorycznym Syndromem Sztokholmskim, w którym ofiara przyjmuje poglądy i program ich oprawców. Antysemityzm to główny wspólny mianownik, łączący skrajną lewicę z neonazistowską ultra-prawicą w USA i Europie. Są to Żydzi w obu tych skrzydłach politycznego spektrum. Wielu z nich to publicyści dla skrajnego e-magazynu Counterpunch. Trudno byłoby znaleźć żydowskich publicystów Counterpunch, którzy nie podejmują obowiązujących porównań Izraela z hitlerowskimi Niemcami. Np. na Uniwersytecie Wisconsin  Jennifer Loewenstein opublikowała  elaborat Holokaust Gazy, w którym pisze: Izrael i jej mistrz USA od dawna zajmują najniższym kręg piekła za zdradę ludzkości. Dodała, że Izrael traktuje Palestyńczyków, jak nieludzkich  Untermenschen, określenie przywodzące na myśl niemieckie traktowanie Żydów w czasie holocaustu. Pisząc, co łatwo byłoby opublikować w nazistowskiej gazecie Der Stürmerw l. 1930-ych, dodaje: Neo-żydowscy mistrzowie i ich sojusznicy w USA … nie mają zamiaru zawarcia sprawiedliwego pokoju z niższymi pośród nich formami życia. W spojrzeniu Loewenstein na rzeczywistość, Izrael prowadzi terror państwowy stosując kabałę, zniewala rząd USA i dyktuje jego politykę. Nawet Jom Kipur nie jest dla niej niczym więcej niż dniem użytym do niesienia pomocy terrorystom i demonizowania Żydów. Innym stałym publicystą Counterpunch jest Richard Falk, emerytowany profesor Princeton, najbardziej znany z tego, że zasiada w komisji ONZ, która potępiła Izrael za ludobójcze zbrodnie wojenne, jeszcze zanim rozpoczęła ona dochodzenie ws. izraelskiej operacji w Strefie Gazy. Falk jest nie tylko jednym z najgorszych kolaborantów w wojnach akademickich przeciwko Izraelowi, jest również wiodącym specjalistą Orwellowskiej inwersji. Dla Falka Izrael jest agresorem, a arabscy terrorystyczni agresorzy są niewinnymi ofiarami i miłującymi pokój postępowcami. Dla niego Izrael jest krajem dążącym głównie do popełnienia ludobójstwa, a islamofaszyści Hamasu i ich zwolennicy są tylko protestującymi przeciwko nierówności społecznej w Izraelu; terrorystyczna agresja wobec Żydów jest naprawdę dążeniem do pokoju, podczas gdy izraelska samoobrona to zbrodnicza, terrorystyczna agresja i jeszcze gorzej. W 2007 r. Falk opublikował W drodze do palestyńskiego holokaustu, gdzie pisze, że to nie było  nieodpowiedzialną przesadą by kojarzyć traktowanie Palestyńczyków [przez Izrael] z przestępczym nazistowskim zapisem zbiorowego okrucieństwa. Oskarża w nim Izrael o niewłaściwe traktowanie Palestyńczyków na skalę porównywalną do nazistowskiej eksterminacji Żydów: Czy jest nieodpowiedzialną przesadą by kojarzyć traktowanie Palestyńczyków z tym przestępczym nazistowskim zbiorowym okrucieństwem? Nie sądzę. Niedawne wydarzenia w Gazie są szczególnie niepokojące, ponieważ wyrażają tak wyraziście świadomy zamiar ze strony Izraela i jego sojuszników do poddania całej ludzkiej społeczności do życia w zagrażających życiu warunkach największego okrucieństwa. Sugestia, że ten wzorzec postępowania jest przygotowaniem do holokaustu stanowi raczej rozpaczliwy apel do rządów na świecie oraz międzynarodowej opinii publicznej o pilne podjęcie działań, aby zapobiec obecnej tendencji ludobójstwa z kulminacją w zbiorowej tragedii. Jednym z regularnych publicystów Counterpunch jest b. Izraelczyk o nazwisku Gilad Atzmon. Saksofonista mieszkający w W. Brytanii, Atzmon jest tak otwarcie skrajny, że nawet niektóre zagorzale anty-izraelskie grupy nie chcą mieć z nim do czynienia. Brytyjski pisarz Oliver Kamm oskarżył Atzmona o negowanie holokaustu. Atzmon nie tylko wzywał do zniszczenia Izraela, ale stwierdził: Zamierzam powiedzieć, czy to jest dobre, czy nie, by spalić synagogę, widzę, że to sensowne posunięcie. Ma małą klikę zwolenników, głównie we Włoszech, dla której jest jakby liderem sekty. Atzmon stwierdził, że Protokoły Mędrców Syjonu są dokładnym odbiciem stanu współczesnej Ameryki. Paul Eisen, inny żydowski ekstremista w W. Brytanii, rozprowadził esej Wojny holokaustu, który twierdzi, m.in. że roszczenia o komorach gazowych w Auschwitz są nieuczciwe i że komory mogły nie działać. Wśród „źródeł” eseju są skompromitowany historyk David Irving i neonazistowski pomyleniec Ernst Zundel, deportowany przez Kanadę, obecnie przebywa w więzieniu w Niemczech. Być może najbardziej jadowitym żydowskiego pochodzenia Żydem-zaszczuwaczem ze wszystkich  jest Izrael Szamir. Emigrant z ZSRR, Szamir przeniósł się do Izraela, a później wyjechał do Szwecji, gdzie zmienił imię na Adam Ermasz i podobno przeszedł na chrześcijaństwo. Jako tylko jeden z przykładów jego trucizny, w wywiadzie dla muzułmanina Mohameda Omara w sierpniu 2009 r., Szamir powiedział: Myślę, że jest obowiązkiem każdego muzułmanina i chrześcijanina negować holokaust, odrzucać to przekonanie, podobnie jak Abraham i Mojżesz odrzucili bałwochwalstwo. Każdy, kto wyznaje [sic] ich [sic] wiarę w Boga powinien negować holokaust. Myślę, że jest o wiele bardziej poważne kiedy ludzie odrzucają Boga, prawda? W innych przypadkach wybitni Żydzi popierają negujących holokaust, podczas gdy ostrożnie chodzą na palcach wokół wyraźnie popierających samo zaprzeczanie holokaustu. Najbardziej znanym z nich jest Noam Chomsky, profesor językoznawstwa w MIT, skrajnie  przeciw USA i Izraelowi. Długoletni apologeta Czerwonych Khmerów, Chomsky zdaje się pogardzać Izraelem niemal tak bardzo jak nienawidzi Ameryki. Mówi o „punktach podobieństwa” między hitlerowskimi Niemcami i Izraelem oraz zorganizował kampanię na rzecz Francuza negującego holokaust Roberta Faurissona i innych europejskich neo-nazistów. On nie tylko domaga się by chronić jego nienawiść  w ramach wolności słowa, ale jak zauważył prof. Werner Cohn, Chomsky popiera także treści ich wypowiedzi: Ale w rzeczywistości widzieliśmy, że Chomsky usprawiedliwiał negowanie holokaustu przez Faurissona, dowiedzieliśmy się że Chomsky publikował własne książki w neonazistowskich wydawnictwach, widzieliśmy jego artykuły w neonazistowskich dziennikach, widzieliśmy, że neonaziści promują książki Chomsky’ego i taśmy razem z pracami Josepha Goebbelsa. To jest ten kompleks antysemickich działań i neonazistowskich stowarzyszeń, a nie tylko jego wyznawane idee, co stanowi fenomen Chomsky’ego. W Izraelu, jednym z najbardziej jawnych antysemickich Żydów był nieżyjący już prof. Izrael Szahak, którzy przez dziesiątki lat nauczał chemii na Uniwersytecie Hebrajskim. Specjalizował się w popieraniu średniowiecznego antyżydowskiego oszczerstwa krwi. Twierdził, że judaizm naucza Żydów kultu szatana, by spiskować przeciw nie-Żydom w celu ich wymordowania. Brakowało tylko, żeby powiedział, że Żydzi używali gojowskiej krwi do celów rytualnych. Twierdził, że Talmud jest wypełniony wezwaniami do mordowania gojów, oraz że Żydzi uważają ich za podludzi. Współpracował z neonazistami na całej planecie.
 Analizując Szahaka, brytyjski pisarz Paweł Bognador napisał: Zgodnie z teorią Szahaka, Żydzi nie myślą o niczym innym, tylko o zarabianiu pieniędzy na rzecz żydowskiego państwa ( „siła żydowskiego przywiązania do gromadzenia pieniędzy jest uważana za nieskończoną”). Wg Szahaka Żydzi planują zdominowania dużej części świata przez izraelskie imperium …. Wg Szahaka Żydzi ułatwiają rozpowszechnianie zła w celu zniewolenia mas. Szahak również znajdował usprawiedliwienie dla niemal ludobójczych pogromów Chmielnickiego, który sklasyfikował jako „bunt uciskanych” . Jest również Norman Finkelstein, który pracował w DePaul University, ale został zwolniony trzy lata temu (i od tamtego czasu nie ma pracy). Finkelstein zbudował całą karierę na zniesławianiu ocalałych z holokaustu jako oszustów i kłamców i przyklaskiwaniu islamofaszystowskiemu terroryzmowi wobec Żydów. Jego prywatna strona internetowa jest wulgarnym ściekiem młodych antysemickich wygwizdywaczy. Twierdzi, że syjoniści przesadzają w wymiarze szoah by kraść pieniądze i wymyślaniu ocalałych z holokaustu by wykorzystywać Niemcy. On odwiedził terrorystów Hezbollahu i odmówiono mu wjazdu do Izraela z powodu kontaktów z terrorystami. Napisał książkę Przemysł holokaustu, która szybko stała się ulubioną wśród neonazistów i negujących holokaust. Uważa, że David Irving jest rzetelnym historykiem. Finkelsteina odrzucają poważni historycy, ale szanują go Żydzi o poglądach antysemickich i / lub anty-izraelskich. Powstanie państwa Izrael miało zrobić z Żydów ludzi „normalnych”. Ale psychoza żydowskiego antysemityzmu nie ma porównywalnej analogii wśród narodów, co czyni Żydów unikatami dla terapeuty. Choroba żydowskiego antysemityzmu pokazuje brak normalności wśród żydostwa XXI w. i zagraża przetrwaniu Izraela i społecznościom żydowskim na całym świecie. Steven Plaut

http://www.jewishpress.com/pageroute.do/42500
Źródło polskie: http://grypa666.wordpress.com/2011/01/18/czy-istnieja-dobrzy-zydzi/
Tłumaczenie: Ola Gordon

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/2011/01/19/syjonista-kontra-zydzi/#more-6498

Rosja: Polska złamała niepisaną zasadę Dziennik „Izwiestija” wytknął Polsce, iż „złamała niepisaną zasadę, która obowiązuje w światowej społeczności lotniczej i która stanowi, że przy badaniu katastrof nie upublicznia się przedwcześnie informacji o kontrolerach lotów„. Rosyjska gazeta stawia ten zarzut, komentując opublikowanie we wtorek przez stronę polską fragmentów zapisów rozmów z wieży kontrolnej lotniska w Smoleńsku z 10 kwietnia 2010 roku, gdy rozbił się tam polski Tu-154M. „Wszyscy pamiętają tragedię z pracownikiem szwajcarskiej kompanii lotniczej Skyguide, zamordowanym przez obywatela Rosji Witalija Kałojewa, który stracił rodzinę w katastrofie lotniczej nad Jeziorem Bodeńskim” – piszą „Izwiestija”, zaznaczając, że „tak w Warszawie, jak i Moskwie nie zakończyły się jeszcze śledztwa po linii prokuratur generalnych”. Dziennik podkreśla, że „Międzypaństwowy Komitet Śledczy (MAK), aby uciąć wszelkie spekulacje, zmuszony był zdjąć z tych dokumentów gryf +Nie do publikacji+ i za zgodą organów śledczych umieścić je na swojej stronie internetowej”. „Izwiestija” zaznaczają, że MAK upublicznił stenogram rozmów z wieży w odpowiedzi na konferencję prasową szefa MSW Polski Jerzego Millera. „Warszawa podjęła próbę przerzucenia na rosyjskich kontrolerów części odpowiedzialności za katastrofę. Jakoby popełnili wiele błędów, w porę nie poinformowali załogi o zejściu z kursu i byli pod presją” – wyjaśniają. Gazeta zwraca uwagę, że „Polacy przytoczyli tylko pojedyncze repliki Rosjan”. „W Moskwie oświadczono, iż wyrwane z kontekstu frazy jedynie wypaczają ogólny obraz” – pisze. W ocenie „Izwiestii”, „zapisy, o których tak wiele mówiono w Polsce, potwierdziły wersję MAK”. Dziennik zauważa, że w dokumentach opublikowanych przez MAK nie ma żadnej sensacji. „Stenogram potwierdza, że kierownik lotów w porę ostrzegł załogę (Tupolewa), iż na lotnisku Siewiernyj nie ma warunków do przyjęcia (samolotu)„. (MK) PAP wiadomosci.onet.pl

AUSTRIACKIE GADANIE O PŁUGU BASTIATA Rada Polityki Pieniężnej zapowiedziała podwyższenie stóp procentowych. W Radzie zasiadają w większości zwolennicy przystąpienia Polski do strefy euro. A jaki jest jeden z podstawowych argumentów za przystąpieniem Polski do owej mitycznej strefy? Otóż taki, że stopy procentowe będą niższe! Jakby więc Rada nie podwyższała stóp złotego, to straciłaby ważny argument  za przystąpieniem do euro. Gdzie tu logika? Logiki brak – jak w wielu innych działaniach Rady. Zawsze gdy brała się za podwyższanie stóp skutek był fatalny. I nie jest to wymądrzanie się po fakcie. Centrum Adama Smitha krytykowało te podwyżki za każdym razem, gdy były podejmowane. Rada Polityki Pieniężnej nie ma bowiem zielonego pojęcia o mechanizmach gospodarczych zachodzących w gospodarce realnej. Ale jak się okazuje nie ma też pojęcia o skutkach stosowania różnych instrumentów monetarnych. Jak w 2000 roku podniosła stopy procentowe w odpowiedzi na rosnące ceny ropy naftowej i żywności (żeby ograniczyć inflację) doprowadziła do wyraźnego spowolnienia wzrostu gospodarczego i dramatycznego zwiększenia poziomu bezrobocia, a inflacja i tak wzrosła. W 2007 roku Rada znów zaczęła podwyższać stopy (oczywiście żeby ograniczyć inflację) w odpowiedzi na napływ do kraju znacznych ilości środków finansowych od polskiej emigracji zarobkowej. Tym razem konsekwencją było silne umocnienie się złotego co mocno odczuli eksporterzy i ponowne wyhamowanie wzrostu gospodarczego. Niestety, tylko niektórzy uczą się na błędach, choć powinni na uniwersytetach. Jednakże na uniwersytetach potencjalni członkowie Rady uczą się błędnych teorii ekonomicznych opartych na makroekonomicznej teorii popytu generowanego poprzez manipulacje pieniądzem (tym papierowym oczywiście, bo pieniądzem realnym, jakim onegdaj było złoto manipulować się w ten sposób nie dawało). Z kolei Rada jako taka uczyć się nie może na własnych błędach, bo zmieniają się jej członkowie – więc popełniają te same błędy, co poprzednicy, którzy na uniwersytetach nie mięli okazji dowiedzieć się niczego na temat teorii kapitału. A jeśli już ktoś, coś im na ten temat opowiadał, to z pobłażliwym uśmieszkiem na temat „Austriaków”. Bo przecież wiadomo, że  „austriackie gadanie” to mówienie bez sensu. Problem tylko w tym, że to Austriacy mięli rację, pisząc już 75 lat temu, że manipulacje stopami procentowymi muszą skończyć się katastrofą. Niestety sam Mises nie do końca precyzyjnie wyraził swoje stanowisko na temat inflacji, więc „Austriacy” do dziś się spierają na ten temat między sobą. A tymczasem podstawowym źródłem inflacji jest po prostu mennica państwowa. Oczywiście może to być mennica krajowa (wtedy źródło inflacji jest wewnętrzne), albo zagraniczna (wtedy źródło inflacji jest zewnętrzne). Ale zawsze jest to mennica. Dziś są to „mennice” Amerykańskiego Fed i Europejskiego Banku Centralnego. Na ratowanie bankrutów nadrukowały biliony dolarów i euro i w efekcie mamy wzrost cen. Przede wszystkim rosną ceny surowców. Bo cóż innego mogą robić fundusze inwestycyjne z owymi „baksami” i „juraskami”, które trafiają z mennic na rynek? Wymieniają je na dobra reprezentujące jakąś realną wartość - w odróżnieniu od coraz mniej wartych papierków zadrukowanych podobiznami prezydentów Stanów Zjednoczonych, albo różnymi innymi obrazkami zdobiącymi euro. A jak drożeje ropa naftowa, to drożeją paliwa, a jak drożeją paliwa, to drożeje wszystko inne. I żeby Rada Polityki Pieniężnej nie wiem jak się starała, to ma na to taki sam wpływ jak meteorolodzy na opady śniegu. Adam Smith śledząc zmiany cen w okresie tak zwanej „rewolucji cenowej” jaka nastąpiła w Europie po odkryciu Ameryki, skutkiem czego był napływ kruszców (a więc też swoista „inflacja”) doszedł do wniosku, że najlepszym uniwersalnym miernikiem wartości innych dóbr jest… pszenica. Bo przecież pierwszą ludzką potrzebą, którą musimy zaspokoić jest głód. „Pieniądze – pisał Smith – nie są ani materiałem, który można poddać przeróbce, ani narzędziem, z którego pomocą można pracować”. Pieniądz to IDEA, która określa wartość. Posługiwanie się nią umożliwia przekazywanie sobie dóbr i usług w sposób mniej uciążliwy niż przy wymianie barterowej. Ale to „nie pieniądz, tylko reprezentowane przezeń dobra stanowią dochód jednostki albo społeczeństwa”. Do znudzenie warto powtarzać przypowieść Bastiata o pługu. Gdy farmer pożycza 50 franków aby kupić pług, to w istocie nie pożycza 50 franków, tylko ów pług. Przy pomocy pieniędzy produkty łatwiej mogą przechodzić z rąk do rąk. Gdyby wartość produktów farmera w danym momencie była równa wartości pługa mógłby on dokonać natychmiastowej wymiany. Jeśli tak nie jest, może on pług od kogoś pożyczyć. Stanie się jego właścicielem, gdy będzie mógł na dotychczasowego właściciela pługa przenieść własność produktów odpowiadających wartości tego pługa. Ale właściciel pługa może nie potrzebować wcale produktów farmera w jakiejś konkretnej przyszłości, a być natomiast zainteresowanym meblami produkowanymi przez stolarza, który z kolei chciałby kupić spodnie i buty. Wartość pieniądza jako miernika wartości produktów lub usług polega na tym, że ułatwiają przeprowadzenie takiej wymiany między właścicielem pługa, farmerem, stolarzem, krawcem i szewcem. Nikt nie pożycza pieniędzy dla samych pieniędzy, tylko po to, żeby przy ich pomocy coś uzyskać. Farmer pożycza więc od bankiera pieniądze na pług, za które właściciel pługa kupi meble, a stolarz spodnie i buty. Ale w istocie wartość towarów, które w przyszłości wyprodukuje farmer przy pomocy pługa, stanowi podstawę ich wymiany na pług, a pługu na meble, mebli na spodnie i buty, a fraka i butów na… być może produkty farmera. Ale członkowie Rady Polityki Pieniężnej (pewnie tak samo jak Prawie Najlepszy Minister Finansów w Europie) „nie zajmują się teoriami zamarłych ekonomistów”.  Gwiazdowski

20 stycznia 2011 "Kobiety są naprawdę bardzo złożone" - powiedział Krajowy Konsultant ds. Seksualności, pan Zbigniew Lew –Starowicz. Szanowny Lwie! Nie bardziej niż na przykład psychika Ludzi  Lewicy, do których  i Pan się zalicza, wraz z tym satyrycznym urzędem- jak to w demokracji  seksualnej, opartej na popędzie do tworzenia niepotrzebnych urzędów.. Nie mamy jeszcze Krajowego Konsultanta ds. Płacy Minimalnej, ale mamy wielu konsultantów z  różnych dziedzin, którzy konsultują- za nasze pieniądze- nie wiadomo co i po co.. Na przykład Krajowy Konsultant ds.: Anestezjologii, Chorób zakaźnych, Urologii, Nefrologii, Epidemiologii, Kardiologii, Alergologii i wielu innych, a także Krajowy Konsultant ds. Naukowych Australii(????) A jak złożeni są mężczyźni , którzy powołują tego typu urzędy  krajowe, tak jak złożona jest demokracja- też krajowa? Bo nie ma jeszcze Krajowego Konsultanta ds. Demokracji? Jest Fundacja Rozwoju Demokracji Lokalnej, ale nie zajmuje się ogłaszaniem wynikowych skutków tego wariactwa.. Tylko chce go jeszcze rozwijać.. Aż do likwidacji całkowitej państwa polskiego, gdzie  rak demokracji  staje się wszechobecny, na razie  nie drąży rodziny( budowa demokracji w niej jest na etapie forsowania partnerstwa!), w wojsku( chyba jeszcze nie ma rad żołnierskich)   ,  w Kościele( są już rady parafialne!), w policji- na razie są związki zawodowe- początek wprowadzania demokracji policyjnej. W prywatnych firmach jeszcze nie ma rad pracowniczych, ale przygotowywane są odpowiednie ustawy- tam też będzie demokracja pracownicza aż do zrujnowania prywatnych firm, na razie rząd je nadwyręża  wysokimi podatkami, ale  one mało bolą- bo są demokratyczne. Bo w państwowych , niczyich firmach- demokracji jest już dość.. I tej wiązkowej- i tej radnej.. I  radzą- co by tu jeszcze spieprzyć.. Wzorowym przykładem demokracji związkowej jest państwoa kolej, na której jest 28 związków zawodowych , niezliczona  liczba rad, wyłonionych  w wyniku demokracji- spółek, które sprytnie sprywatyzowały zyski, a upaństwowiły straty, które pokrywamy my - podatnicy.. Dlaczego wspomniałem o pomyśle powołania Krajowego Konsultanta ds. Płacy Minimalnej- mogącego się mieścić  oczywiście obok pomieszczenia Krajowego Konsultanta ds. Seksualności? Jeden drugiemu nie będzie wchodził w drogę- ale będą mogli konsultować zawzięcie problemy wynikając z płacy minimalnej na tle seksualności, oraz seksualności w powiązaniu z płacą minimalną.. Bo  wysokość płacy minimalnej ma ścisły związek, ale nie Solidarność –  z bezrobociem, tak jak nie ma związku bezrobocie- z seksualnością.. Tak naprawdę nie wiem czym zajmuje się pan Lew w swojej”  pracy”.?. Czy ustala parytety seksualności kobiet , mężczyzn, obojnaków, czy też dociera do najgłębszych pokładów seksualności jednostki chorobowej? Wspominam o tym pomyśle, bo socjalistyczny związek zawodowy  Solidarność, jak to mawiał Stefan Kisielewski” popłuczyny po socjalizmie”, wdał się w obywatelski projekt ustawy o płacy minimalnej, której wysokość miałaby wynieść 50% przeciętnego wynagrodzenia, aktualnie byłoby to 1670 złotych.. „Zbierzemy miliony podpisów, mamy poparcie”- wykrzyczał pomysł  pan przewodniczący Solidarności, podczas spotkania z dziennikarzami w Katowicach w ubiegłym tygodniu, nowy przewodniczący- Piotr Duda, kiedyś w Czerwonych Beretach.. Czerwień - jak widać mu pozostała.. I wiecie państwo co uważa demokratyczny zarząd Solidarności..? Że płaca minimalna nie powinna zależeć od widzimisię polityków, ale od wartości wypracowanego produktu krajowego brutto - wyraża swoje zdanie przewodniczący Piotr Duda - już nie związany z Prawem i Sprawiedliwością- tak jak pan przewodniczący Śniadek- tylko z Platformą Obywatelską.. Oni te pomysły demokratycznie przegłosowali, bo demokracja musi zwyciężyć zawsze, a zdrowy rozsądek – nigdy! Przegłosowali zdrowy rozsadek i już.. Uszczęśliwili propagandowo demos związkowy, bo związkowcom się wydaje, że jak przegłosują podwyżki w oderwaniu od rynku- to wszystko będzie w należytym porządku. Sama demokracja jest nieporządkiem, więc z nieporządku nie może wynikać porządek. Może wynikać jeszcze większy nieporządek.. Skoro ustalenie płacy minimalnej na poziomie 1670 złotych jest dobrem demokratycznym to dlaczego ustalenie płacy minimalnej na poziomie powiedzmy 3000 złotych- nie jest lepsze od 167o.(???). Na pewno lepsze- i to o 1330 złotych.. Tylko czy to ma ekonomiczny sens? Oczywiście nie ma - tak jak ustalanie prawdy i płacy minimalnej w demokratycznym głosowaniu.. Płacę minimalną- i to nie w głosowaniu- ale w sposób naturalny- ustala rynek! I to nie dla każdego taką samą - ale dla każdego inną, w zależności od okoliczności rynkowych i okoliczności przyrody nas otaczającej.. Ale związki  zawodowe są częścią  systemu demokratycznego socjalizmu  i współpracują z demokratyczno- socjalistycznym rządem, który głównie zajmuje się rabowaniem  demokratycznej gawiedzi.. A w jaki sposób? Jak związkowi socjalistycznemu Solidarność uda się przeforsować, przy cichym poparciu rządu wyższą płacę minimalną, ty zyskują obie strony pozorowanego sporu.. Solidarność, że wywalczyła większą płacę dla zdezorientowanych robotników- a rząd dostanie większy podatek ZUS od większego minimalnego wynagrodzenia, i większy podatek od wynagrodzenia. Wzrosną ceny towarów  w sklepach i rząd dostanie większą wartość podatku VAT.. Czy to nie wspaniałe? Jakie obmyślone i dodatnie? Tylko jest jeden ważny mankament tego obopólnie obmyślonego pomysłu.. Wzrastają koszty prowadzenia działalności gospodarczej, wzrastają ceny w sklepach- i zmaleje popyt na produkowane dobra i usługi.. Wtedy co zrobią firmy? Zaczną zwalniać pracowników  w stopniu jeszcze większym niż dotychczas.. Pojawi się dodatkowe bezrobocie, z którym zacznie bardziej dynamicznie walczyć rząd.. Oczywiście od walki z bezrobociem nie zwiększy się  liczba pracujących.. Wprost przeciwnie! Zmniejszy się jeszcze bardziej, bo w socjalizmie demokratycznym- walka z bezrobociem kosztuje, a to oznacza nakładanie kolejnych podatków, na tych co jeszcze pracują.. I kółko- Macieju rządowy i Solidarnościowy- się zamyka.. Ale spryciarze.. Jak zwykle lud będzie podpisywał się pod poparciem—przeciwko sobie.. A w międzyczasie, pan Lech Wałęsa, były przewodniczący socjalistycznego związku Solidarność, wraz z panem Piotrem Dudą, z Czerwonych Beretów- wystosują wspólny apel do pracodawców, którzy szykanują swoich pracowników za przynależność do związku zawodowego. Nawet pan Lech Wałęsa,  zapewnił, że będzie robił wszystko, aby” poważnie traktowano związki”(???) i nie łamano ich podstawowych praw. I zagroził, że jeśli  będzie trzeba- weźmie nawet udział w manifestacji(???) Pan Lech Wałęsa już wywalczył dla siebie gażę po nieudanej prezydenturze, bo „nie miał   z czego żyć.”(!!!). To mu się też może udać.. Ale najlepiej  pokazać na własnym przykładzie jak szanuje się uchwalone prawa pracownicze przeciwko właścicielowi, kultywując marksistowski pomysł  propagowania klas.. Niech założy sobie  normalny interes i pozwoli założyć w nim kilka związków zawodowych, a natychmiast  z  człowieka o mentalności działacza związkowego, zamieni się w wroga związków zawodowych.. Bo związki zawodowe spełniają jedynie rolę destrukcyjną w firmie, a płyną na tym samym okręcie co właściciel.. I w końcu doprowadzają przedsiębiorstwo do ruiny.. „Kobiety są naprawdę bardzo złożone”- tak jak złożony jest socjalizm demokratyczno- związkowo- biurokratyczny.. Demosocjalizm! A kto go tak złożył? No ci, którzy lubują się w pokonywaniu trudności nieznanych  w innym ustroju, na przykład monarchii. Najpierw te trudności tworzą - a potem z nimi walczą! Tak jak z grzybami, możne je tylko sprzedawać na targowisku jak są atestowane..(???) Atesty sporządzają urzędnicy, ale nie atestowani.. dopiero jak się im zapłaci- to grzyby  będą atestowane. Urzędnicy nadal nie! Ale jak zrobić, żeby już w lesie rosły atestowane grzyby? Można zawsze demokratycznie przegłosować, nie licząc się z logiką i naturą.. A potem walczyć z nieatestowanymi grzybami w lesie, nieprawdaż? Walka dopiero się zaczyna… WJR

JAK ZDETONOWAĆ SMOLEŃSKĄ „BOMBĘ”? Sekwencja zdarzeń związanych z opublikowaniem tzw. „raportu” MAK pozwala dostrzec wspólną grę prowadzoną przez polskich i rosyjskich decydentów. Poprzedziły ją dwa ważne wydarzenia: grudniowa wizyta grupy rosyjskich prokuratorów, na czele z Prokuratorem Generalnym FR Jurijem Czajką i podpisanie tzw. memorandum pomiędzy polską i rosyjską prokuraturą w sprawie „usprawnienia współpracy i przekazywania materiałów z prowadzonych postępowań” oraz późniejsza o dwa dni wizyta Dimitrija Miedwiediewa. To wówczas z ust prezydenta Rosji padła dyspozycja wyznaczająca kierunek ostatecznych rozstrzygnięć w kwestii „raportu”: "Nie dopuszczam możliwości, by w sprawie katastrofy smoleńskiej śledczy polscy i rosyjscy doszli do różnych ustaleń. Odpowiedzialni politycy, przywódcy struktur śledczych powinni wyjść z obiektywnych danych" - stwierdził Miedwiediew, sugerując konieczność interwencji polityków grupy rządzącej w ostateczny kształt ustaleń polskiej prokuratury.

Kilka dni wcześniej, Rosjanie przekazali Polsce projekt „raportu” MAK, zawierający 72 wnioski dotyczące przyczyn tragedii oraz siedem tzw. rekomendacji dla cywilnych służb lotniczych. Zupełnie nieoczekiwanie, 17 grudnia 2010 roku, Donald Tusk poinformował w Brukseli, że projekt raportu MAK „jest bezdyskusyjnie nie do przyjęcia”. Zastrzegł jednocześnie, że nie może być mowy o żadnym „zwrocie w kontaktach polsko-rosyjskich”. Według Tuska, prezydent i premier Rosji nie byli zaskoczeni jego słowami. Z wytłumaczeniem słów polskiego premiera natychmiast pospieszyła propagandowa tuba Putina - "Komsomolskaja Prawda", pytając prowokacyjnie: „Co się stało z premierem Donaldem Tuskiem, którego zawsze uważano za wzór powściągliwości i zdrowego rozsądku wśród polskich polityków?”, podsuwając też gotową odpowiedź: - „Czyżby tak przestraszył się kolejnych oskarżeń pod swoim adresem ze strony brata zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego - Jarosława?". Włączenie PiS-u w kontekst deklaracji Tuska miało najwyraźniej sprawić wrażenie, jakoby polski premier uwzględniał stanowisko partii opozycyjnej w sprawie tragedii smoleńskiej.

W tym samym czasie mogliśmy usłyszeć, że Bronisław Komorowski uważa przyczynę katastrofy wykazaną w rosyjskim „raporcie” za „arcyboleśnie prostą”, co w zgodnej opinii komentatorów politycznych i opozycji zostało odebrane jako wystąpienie w interesie strony rosyjskiej. Znamienny był fakt, że wszelkie dywagacje na temat projektu „raportu” odbywały się w atmosferze całkowitej tajności tego dokumentu, co w zestawieniu z wcześniejszymi „wrzutkami” medialnymi i kontrolowanymi przeciekami stanowiło w polskich warunkach rzecz niezwykłą. Jednocześnie, poziom ogólności, w jakiej został wyrażony „sprzeciw” Tuska nie pozwalał  ocenić, w jakim zakresie podważa on ustalenia rosyjskie i co konkretnie zarzuca raportowi. Do świadomości Polaków miało jedynie dotrzeć, że premier rządu sprzeciwia się Rosjanom. Ten efekt wzmocniło wystąpienie ministra spraw wewnętrznych J.Millera z 30 grudnia, podczas którego usłyszeliśmy odważną deklarację, że „w momencie, kiedy strona rosyjska opublikuje swój raport, członkowie polskiej komisji przestaną milczeć i podzielą się z opinią publiczną swoimi uwagami.” Już wówczas zarysowano wyraźną i fałszywą dychotomię prezydent-premier, sugerując, że mogą istnieć znaczące rozbieżności między postawą Komorowskiego, a Tuska. Na tle wielomiesięcznej kampanii fałszowania rzeczywistości i budowania mitu polsko-rosyjskiego „pojednania” nietrudno dostrzec, że mamy do czynienia z propagandowym kamuflażem, służącym wprowadzeniu w błąd opinii publicznej. Już przed kilkoma miesiącami zwróciłem uwagę, że zagarnięcie pełni władzy przez grupę rządzącą pozwoli na rozgrywanie istotnych dla Polski spraw poprzez zastosowanie najskuteczniejszej strategii dezinformacji, zwanej „strategią nożyczek”. Pisał o niej obszernie Anatolij Golicyn w kontekście prowadzonej przez Związek Sowiecki i Chiny podwójnej polityki zagranicznej, w ścisłym wzajemnym skoordynowaniu, utajonym przed Zachodem i nigdy przezeń nierozpoznanym. Rolę wykonawców strategii powierza się zwykle ośrodkom propagandy medialnej i rozmaitej agenturze wpływu, a koordynację działań ludziom służb specjalnych. Podporządkowanie podstawowych celów polskiej polityki interesom rosyjskim, pozwala na stosowanie „strategii nożyczek” również w naszych realiach. Mając w ręku wszystkie najważniejsze narzędzia władzy, grupa rządząca nie może forsować obrazu monolitu - niekorzystnego ze względów wizerunkowych, który ponadto mógłby zostać wykorzystany przez opozycję do rozliczania z wyborczych obietnic i rzeczywistych osiągnięć. Taki obraz nie jest też potrzebny Rosji, pragnącej przekonać opinię światową, że czasy państw satelickich i władzy monopartii odeszły w przeszłość, a decyzje podejmowane w Warszawie są wyrazem mechanizmów politycznych i reguł demokracji. O wiele korzystniejsze jest stworzenie przekazu o dwóch niezależnych, a czasem skonfliktowanych ośrodkach oraz generowanie rzekomych sporów. Pozwala to na prowadzenie pozorowanej gry „dobra” ze „złem”, zapewnia osłonę dla przeprowadzenia niepopularnych decyzji, wzmacnia efekty propagandowe, szczególnie w zakresie symulowanej demokracji i  rzekomego pluralizmu. Opinia publiczna jest przekonana, że ma do czynienia z naturalnymi procesami demokracji i ścieraniem różnych poglądów. Efekt końcowy tych działań jest zawsze korzystny dla interesów grupy rządzącej, a globalny - dla Rosjan. Dlatego w niemal wszystkich obszarach aktywności obecnego układu, należy spodziewać się propagandowych gier w ramach „strategii nożyczek”. Dotyczy to również relacji Putin-Tusk. Fakt, że partia opozycyjna i niemal wszyscy „analitycy” sceny politycznej nie przyjmują do wiadomości istnienia takiej strategii, jest dostatecznie dobrym powodem, by uczynić z niej skuteczne narzędzie. Z tego punku widzenia, najważniejszym obecnie zadaniem jest utrzymanie władzy politycznej przez środowisko PO i rozładowanie gęstniejącej atmosfery wokół tragedii smoleńskiej. Konsekwentne działania parlamentarnego zespołu PiS, w tym podejmowane na forum międzynarodowym doprowadziły do sytuacji, gdy nie można dłużej lansować fałszywych tez rosyjskich. Utrzymywanie obecnego stanu, gdy niemal codziennie ujawniane są nowe okoliczności zadające kłam rosyjskim insynuacjom, mogło doprowadzić do  odrzucenia putinowskich prawd, nawet przez najmniej wybrednych konsumentów TVN-u i Gazety Wyborczej. Sprawa mogła też wzbudzić żywe zainteresowanie opinii międzynarodowej. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że grupa rządząca doskonale wiedziała o dacie publikacji „raportu”. Zadbano nawet o właściwy efekt PR-owski, wysyłając wcześniej Donalda Tuska na „zasłużony wypoczynek”, a Bronisława Komorowskiego na „dyplomatyczne L4”. Dramaturgię zdarzeń uzupełniono więc o nagły powrót Tuska z Dolomitów -  tylko po to, by premier uznał „raport MAK za niekompletny” i  zapowiedział „rozmowy z Rosją o ustalenia wspólnej wersji” oraz heroiczne wystąpienie prezydenta, który gnębiony chorobą zdobył się na „pełne poparcie stanowiska zajętego przez polski rząd”. Prawdziwy stosunek wobec rosyjskiego „raportu” wyznaczają zdarzenia incydentalne w odbiorze społecznym: natychmiastowy powrót Tuska na „zasłużony wypoczynek” i decyzja marszałka Schetyny o odłożeniu sejmowej debaty nad polskim stanowiskiem na bliżej nieokreślony termin.

To sensowne decyzje, bo od chwili rosyjskiej publikacji, czas jest sprzymierzeńcem grupy rządzącej, a świadomość końcowego efektu pozwala zachować spokój głównym graczom. Po pierwsze zatem: publikacja „raportu” MAK jest działaniem wyprzedzającym potencjalne zagrożenia. Świadczy o tym nie tyko kontekst sytuacyjny, ale przede wszystkim obecność tez, które w sposób oczywisty musiały spotkać się ze społecznym sprzeciwem. Głownie chodzi o bulwersującą dezinformację o obecności alkoholu w krwi gen. Andrzeja Błasika. Nie została ona zamieszczona bez powodu. Podobnie, jak w licytacjach biznesowych – tak w tej kwestii wyznaczono na początek poziom nierealny, który w następstwie dwustronnych negocjacji może zostać obniżony do „ceny” akceptowalnej. Rezygnacja Rosjan z tego rodzaju stwierdzeń pozwoli uznać, że osiągnięto efekt maksymalny. W zakresie działań wyprzedzających leży też „modyfikacja motywu” – czyli wytworzenie w świadomości społecznej przeświadczenia, że zachowania grupy rządzącej tuż po 10 kwietnia były wyrazem nieudolności, braku doświadczenia, a w najgorszym wypadku tchórzostwa ludzi z ekipy Donalda Tuska. Operacja „modyfikacji motywu”, dokonana przy wsparciu ośrodków propagandy i zadaniowanej agentury pozwoli na ukrycie rzeczywistych motywacji grupy rządzącej, a w szczególności ich roli wspólników i zakładników kłamstwa smoleńskiego. Dokonana w atmosferze „konstruktywnej krytyki” konwersja zdrady na tchórzostwo, a współuczestnictwa na indolencję posłuży budowie bardziej trwałego i  trudniej wykrywalnego oszustwa. Publiczne roztrząsanie tez obecnych w putinowskim „raporcie” i „zdecydowane, odważne działania strony polskiej” doprowadzą w rezultacie do wypracowania nowego, uznanego przez wszystkich konsensusu. Po wtóre: rosyjską „bombę” w sprawie ustaleń okoliczności tragedii smoleńskiej zdetonowano w najbardziej optymalnym terminie, czyli w bezpiecznej odległości od jesiennych wyborów parlamentarnych. Ta data wyznacza prawdziwą cezurę wszelkich zachowań rządu Donalda Tuska  i implikuje wspólną z Rosjanami strategię. Zakończenie rosyjskich „śledztw” (15 stycznia poinformowano, że również putinowska komisja ds. zbadania katastrofy smoleńskiej zakończyła pracę) na 10 miesięcy przed planowanymi wyborami pozwoli na „rozbrojenie” problemów, jakie dla rządzącego układu może nieść ujawnienie prawdziwych okoliczności zdarzeń z 10 kwietnia. W tym celu zamierza się wykorzystać dwa uwarunkowania. Najbliższe dni i tygodnie upłyną zatem pod znakiem ożywionej, publicznej dyskusji na temat rosyjskiego „dzieła” i zapowiedzianego już tzw. polskiego raportu, który (jak wiemy) ma okazać się zbieżny z tezami Rosjan. Pozwoli to na medialne skanalizowanie wątków sprawy , poprzez wypunktowanie rzeczy drugorzędnych - po to, by zasłoną milczenia przykryć faktyczne przyczyny tragedii. Dyskusja poddana kontroli głównych ośrodków propagandy, moderowana przez „ekspertów” i publicystów doprowadzi do powolnego wygaszania zainteresowania społecznego sprawą smoleńską. Ten naturalny proces „zmęczenia” tematem, zostanie wykorzystany dla uzyskania efektu całkowitej obojętności części społeczeństwa i pozwoli na implantację tez zgodnych z intencjami decydentów. Na tym jednak nie kończy się rejestr korzyści. W ramach tuskowej deklaracji, iż „chcemy wspólnego raportu z Rosją”, może nastąpić weryfikacja stanowiska Rosji o punkty wyznaczające ewentualną winę strony rosyjskiej. Mam na myśli pewne ustępstwa w kwestii odpowiedzialności niektórych kontrolerów lotniska w Siewiernym, poprzez „uwzględnienie uwag strony polskiej”. Wystarczy uznanie, że błędem było udzielenie pozwolenia na lądowanie Tu-154 lub nie zamknięcie lotniska z powodu fatalnej pogody. Nie trzeba wyjaśniać, jak tego rodzaju zdarzenie zostanie wykorzystane przez rządowe media. Niewykluczone, że dla wzmocnienia efektu propagandowego zastosuje się klasyczne posunięcie w ramach „strategii nożyczek” i zwycięstwo Tuska przedstawi w opozycji do zależnej (pasywnej) wobec Rosjan postawy Bronisława Komorowskiego. Można też obdzielić prezydenta dobrodziejstwami wynikającymi z tej strategii i wykazać, że do zmiany stanowiska rosyjskiego doprowadziły mądre działania „męża stanu”, podejmowane przez Komorowskiego. Dzisiejsza, niezagrożona pozycja prezydenta pozwala jednak obstawiać „grę na konflikt”. Kampania propagandowa prowadzona w bliskości wyborów parlamentarnych wykreowałaby Donalda Tuska na „bohatera narodowego”, tego co się „Putinowi nie kłania” i znacząco zaważyła na wyniku wyborczym, dezinformując znaczną część społeczeństwa. Któż bowiem, po tak spektakularnej wiktorii ośmielałby się wątpić w patriotyzm i zaangażowanie polityka PO, jako obrońcy polskiego interesu?

Ewentualne „straty” Rosjan z tytułu „błędu kontrolera” nie wydają się znaczące. Przede wszystkim, zostaną zrekompensowane efektami propagandowymi (również na arenie międzynarodowej) potwierdzając „dobrą wolę” i „otwarcie” Rosjan, co w połączeniu z zachowaniem wpływów na grupę rządzącą w Polsce pozwoli na kontynuację dotychczasowej polityki ekspansji. Warto podkreślić, że wspólna tuskowo-putinowska operacja może doprowadzić do zneutralizowania i zmarginalizowania obecnej roli PiS-u, jako „strażnika” sprawy Smoleńska. Przejęcie przez grupę rządzącą inicjatywy w ustaleniach z Rosją i rzekome poszukiwania prawdziwych przyczyn tragedii, zakończone niebywałym „sukcesem” w stosunkach polsko-rosyjskich, doprowadzi do wytrącenia z rąk przedstawicieli partii opozycyjnej szeregu argumentów i zepchnie ich na marginalną pozycję rzeczników „teorii spiskowych”. Krytyka „raportu” w wykonaniu funkcyjnych mediów i polityków z grupy rządzącej ma ten sam cel – uwiarygodnienia ich w oczach opinii publicznej i przygotowania mocnej pozycji przed nadchodzącymi wyborami. Już dziś można obserwować, że politycy opozycji i niektóre środowiska „prawicowe” włączają się w tuskowo-putinowską grę i koncentrują głównie na tezach „raportu” MAK, traktując go jako materiał do wykazania nieudolności i błędnych decyzji rządu.  Wygrana batalia Tuska pozbawi nawet ten argument cech wiarygodności i znacząco ograniczy możliwość wysunięcia innych, poważniejszych zarzutów. Wskazanie zaś na „błędy kontrolera” i skanalizowanie dalszej dyskusji nad przyczynami tragedii na wątkach bezpiecznych dla rządzących  wytrąci politykom opozycji możliwość dowodzenia, iż mieliśmy do czynienia z celowym działaniem Rosjan lub z zamachem. Wobec efektu społecznego uzyskanego w grze propagandowej – takie zarzuty zostaną łatwo zdezawuowane i uznane za niedorzeczne.  Ponownie można użyć analogii z zasadami negocjacji biznesowych i wskazać na sytuację, gdy przedwczesne przyjęcie oferty przeciwnika i podjęcie gry na jego warunkach uniemożliwia uzyskanie maksymalnego rezultatu. Można również obserwować, w jaki sposób cele wspólnej strategii znajdują wsparcie w publikacjach prasy rosyjskiej. Oto "Rossijskaja Gazieta", nawiązując do wystąpienia Donalda Tuska, poświęconego „raportowi” MAK stwierdza, iż „oceny rosyjskich analiz mogą zmienić układ sił na polskiej scenie politycznej”. W opinii tej gazety polski premier znalazł się w bardzo trudnej sytuacji. "Głównymi adresatami jego wczorajszych oświadczeń nie są Rosjanie" – zauważa „RG”  i wyjaśnia, że "jesienią w Polsce odbędą się wybory parlamentarne, które zadecydują o tym, czy Tusk i jego partia Platforma Obywatelska pozostaną u władzy". Zdaniem gazety, polskie oceny raportu mogą wpłynąć na wynik nadchodzących wyborów, w których "podstawowymi rywalami partii Tuska jest Jarosław Kaczyński i jego partia Prawo i Sprawiedliwość”. Według organu prasowego rosyjskiego rządu, "w kampanii wyborczej Kaczyński nie ma niczego, co mógłby przeciwstawić Tuskowi, a na powierzchni utrzymuje się tylko za sprawą tragedii smoleńskiej.” Podsumowując sytuację dziennik dzieli się jakże chwytliwą myślą, iż: „w tym sensie raport MAK jest dla przywódcy PiS darem losu, stwarza możliwość krytykowania urzędującego premiera". Zadziwiające, że tak wielu polityków opozycji i publicystów uwierzyło w „łatwą” sposobność, jaką „raport” Putina  daje w zakresie krytyki układu rządzącego i nie chce dostrzec przemyślnie zastawionej pułapki. Postrzeganie tego dokumentu w kategoriach „koła ratunkowego”, może zakończyć się katastrofą i pogrzebaniem szans PiS-u. Nie wydaje się, by publikacja rosyjskiego „raportu” godziła w obecny układ rządzący lub miała zagrozić pozycji Tuska i doprowadzić do zmian na polskiej scenie politycznej. Podstawowym argumentem przeciwko takiej tezie jest fakt, że nie ma na niej żadnej innej siły, która w czasie pozostałym do wyborów parlamentarnych mogłaby zastąpić Platformę. Nie ma jej również w samej partii władzy. Próby tworzenia koncesjonowanej opozycji (PJN) czy partii prezydenckiej (Palikot) są dopiero w fazie wstępnej i nie dają Rosjanom gwarancji wygranej. Tymczasem, z punktu widzenia interesów Putina, szykującego się na kadencję prezydencką obecność Polski w strefie wpływów rosyjskich jest niezbędnym warunkiem powodzenia polityki Kremla wobec Europy. Tylko obecna „partia rosyjska” w Polsce i rządy PO mogą zabezpieczyć powodzenie planów pułkownika KGB.  Można na decyzje Kremla patrzeć w perspektywie dyscyplinowania grupy rządzącej lub upatrywać w nich rodzaj „testu lojalności”. Byłaby to jednak dość ryzykowna gra, zważywszy na zdarzenia nieprzewidywalne, mogące w rezultacie doprowadzić do obalenia rządu Tuska lub ujawnienia rzeczywistych sprawców pułapki smoleńskiej. Oczywistym efektem podważenia pozycji układu rządzącego, szczególnie w kwestii tak ważkiej jak sprawa tragedii z 10 kwietnia, mogłoby być tylko zwycięstwo PiS-u w nadchodzących wyborach. Na to płk Putin nie może sobie pozwolić. Przedstawiony powyżej scenariusz, daje zatem gwarancję kontrolowanego zdetonowania „bomby” smoleńskiej i ma zapewnić zwycięstwo wspólnej strategii. Aleksander Ścios

Wielka Kupa rządu... Wielka Kupa rządu widoczna jest jak na talerzu i cuchnie z daleka. Przepraszam za nieestetyczne może porównanie, ale jak to inaczej nazwać ? Cytując Komorowskiego, już chyba dla większości obywateli, zauważenie Wielkiej Kupy stało się „boleśnie proste”. Bo jak inaczej jak nie tymi słowami potraktować nagłośniony w końcu we wszystkich mediach fakt zaniedbań, lekceważenia i oszukiwania obywateli, jak nie „bolesnym faktem” ?
Najważniejsze zaś pytanie – jak tą wielką, śmierdzącą kupę posprzątać, i kto to zrobi! Bo obecnie jakich by dziś argumentów nie użył Premier czy przedstawiciele rządu, jednoznaczny wydaje się fakt, że przez cały okres po Katastrofie NIKT z osób odpowiedzialnych za rządzenie państwem nie stanął na wysokości zadania. Świadome przemilczanie faktów, unikanie podejmowania działań pozwalających na inny przebieg dochodzenia, nie wykorzystanie żądnych możliwości poza narzuconymi nam de facto przez Rosję, to wszystko wskazuje jednoznacznie na to, że nasz rząd ma w sobie tyle obowiązkowości co sejm niemy zatwierdzający rozbiór Polski. Jasne jest, że gdyby fakty dotyczące winy Rosjan, ich zaniedbań czy pomyłek i błędów były systematycznie ujawniane, wyniki wyborów były by zupełnie inne. Poświęcono rację stanu i dobro państwa dla doraźnych korzyści partyjnych Platformy. Kosztem zadbania o wizerunek państwa, kosztem wyjaśnienia prawdy, kosztem obowiązku o dbałość obywateli i ich prawa do prawdy, kosztem tych wszystkich obowiązków rządu i władz robiono wszystko, aby jedynie utrzymać władzę Platformy, traktowanej jako DOBRO NADRZĘDNE. Tak postępował polski rząd, polski Premier i polski Prezydent. Takie coś, w języku polskim nazywa się ZDRADĄ STANU. Po ujawnieniu sprzeczności w wersjach stenogramów , po ujawnieniu różnic w raporcie MAK z rzeczywistością, mamy prawo mieć poważne podejrzenia, na ile podane w doniesieniach fakty w ogóle odpowiadają prawdzie. Mamy prawo obawiać się, czy strona rosyjska nie zmanipulowała informacji, czy właściwie badano dowody , czy właściwie wykonano badania medyczne, czy w końcu podano już wszystkie fakty i zdarzenia, które miały miejsce. Nie mamy żadnej pewności, czy skala, nie boję się powiedzieć - manipulacji i żonglerki fatami jest mała, nieistotna czy też w całości zaciemnia obraz tego co się zdarzyło. Nie mamy żadnej pewności, czy badania prowadzone przez stronę polską i prokuraturę są wiarygodne, czy też jako oparte wyłącznie na wersji i przekazanych jako zgodne z nią materiałach rosyjskich pozwalają liczyć na bardziej wiarygodne wyjaśnienia katastrofy. Dla przykładu – do dziś nie wiemy na jakiej podstawie , za czyją zgodą i w ramach jakich to decyzji czarne skrzynki pozostają dalej w rękach rosyjskich, a mogą tam pozostawać aż do końca procesu sądowego ! Opowiadania, że prokuratura chce je zbadać , pozwala obawiać się o wiarygodność takich badań, dokonanych w dalszym ciągu pod nadzorem Rosjan. Nie mamy żadnej pewności , co jest zresztą chyba najważniejsze, czy podjęte przez rząd polski działania mają odpowiednią rangę prawną w świetle prawa międzynarodowego. Sprzeczności podnoszone przez ekspertów prawnych pozwalają przypuszczać, że interesy partyjne zaważyły nad rozsądną analizą postępowania rządu, pozwalają mieć niemal pewność, że cała inicjatywa sposobu dochodzenia do prawdy spoczywała w rękach rosyjskich za całkowitą wiedzą i zgodą rządu. Takie a nie inne podejście nie może wzbudzać zaufania co dalszego postępowania, tym bardziej, że dziś Platforma (bo to w końcu ona rządzi swoimi przedstawicielami Polską) nie okazuje żądnych gestów pozwalających w taką zmianę wierzyć. Wprost przeciwnie, skala wzmocnionego poparcia dla błędnych, co już wiadomo, poczynań rządu pozwala przewidywać utwierdzenie jedynej prawdy – lepiej nie można było, i tej wersji się będziemy trzymać. Przynajmniej do wyborów… Opozycja zachowuje się w tej sytuacji w sposób co najmniej spolegliwy – proponując wybrnięcie chociażby w sposób medialny prze podjęcie odpowiedniej uchwały, co pozwoliłoby rozpocząć działania naprawcze. Nawet nie słychać, aby jednocześnie mowa była o wyciąganiu konsekwencji – dziś ważniejsze jest spójne działanie i w tym się zgadzam. Na konsekwencje pora powinna przyjść po wzmocnieniu pozycji Polski na arenie międzynarodowej , dziś jest moment na odzyskanie inicjatywy i zakończenie ofensywy kłamstwa i przemilczania . Oczywiście konsekwencje nie prawne ,a polityczne. Najrozsądniejszym wyjściem było by zabranie głosu przez Prezydenta i rozpisanie nowych wyborów – w końcu rząd stracił poparcie społeczeństwa, rząd popełnił już tyle błędów i kłamstw, że jest to argument wystarczający. Oczywiście nic takiego nie będzie miało miejsca – byłby to koniec PO jako partii niewiarygodnej, koniec Komorowskiego jako wybranego w sfałszowanych wyborach ( bo czymże jest ukrywanie niewygodnych fatów, o tak wielkim znaczeniu przez rząd i partię w okresie wyborczym ?). Dlatego też, obojętnie jak dalekie było by dziś wyciąganie ręki przez PiS i SLD, ani rząd, ani Premier, ani Prezydent nie uczynią NIC. Bo tym samym przyznali by Siudo manipulacji, a wspierający ich działacze PO, członkowie i sympatycy wraz z medialnymi tuzami na czele okazaliby się wspierającymi zdradę narodową. Nigdy sobie na to nie pozwolą. Nie wiem oczywiście, jakie są plany opozycji. Obawiam się, czy nawet największa wrzawa może cokolwiek zmienić. Pamiętajmy proszę, że ci wszyscy , którzy dziś wpisują się w sposób traktowania obywateli sterowany działaniami Tuska i całej Platformy walczą już o życie. Dla jednych polityczne, dla drugich także o życie na wolności poza kratami więzienia. SZUAN's blog

Smoleński Gambit - Uśpieni... Wytrawny łowca wpierw usypia czujność ofiary, następnie nęci ją, by na końcu wpadła w sidła.

Wstęp - Dwie teczki. Jak powszechnie wiadomo osoba będąca, z takich czy innych względów, w obiektem zainteresowania służ ma swoje archiwum. Przyjmijmy trochę już nieaktualne określenie - teczka. Taka teczka, zawiera materiały analogowe ( dokumenty papierowe, nośniki analogowe ) i cyfrowe. W zależności od rangi obiektu archiwum jest opracowywane pod kątem działań z obiektem lub wobec niego. Głowa państwa to szczególny obiekt zainteresowania. Podobnie jak inne ważne osoby w państwie posiada jakby dwie teczki. Jedna z nich zawiera materiały służące szantażowi lub kompromitacji obiektu, druga wszystko co może przydać się do rozwiązania ostatecznego. I tak sobie leżą na szalkach wagi i w miarę jak pojawiają się nowe materiały i okoliczności, waga wychyla się raz w jedną, raz w drugą stronę. ŚP. Lech Kaczyński nie był dla służb najłatwiejszym obiektem. Pomimo wielu prób nie udało się skompromitować braci Kaczyńskich do tego stopnia jakby to sobie życzyli ich polityczni przeciwnicy. Nie mniej jednak udało się zohydzić ich i sfałszować ich wizerunek medialny w sposób przekonujący dla znacznej części społeczeństwa. Ale o tym później. Głowa Państwa to zawsze First Target i trudno się dziwić, iż służby sąsiednich krajów starają się nią grać czy też w ostateczności lub sprzyjających okolicznościach po prostu wyeliminować.

1- Konflikt rosyjsko - gruziński. Nie jest niczym nowym, iż Rosja atakując Gruzję ( są oczywiście mędrcy, którzy widzą to inaczej ) miała swoje cele. Dla nas ważne są dwa. Obalenie Prezydenta Gruzji i obsadzenie władzy swoimi ludźmi - próba nieudana. Sprawdzenie reakcji państw zachodnich, Unii Europejskiej, NATO i byłych „sojuszników” na realizację nowej doktryny obronnej Rosji - częściowo udana, a dlaczego? Otóż materiał operacyjny do analizy przez rosyjskie służby okazał się bezcenny. Największym prezentem jaki wpadł w ręce rosyjskim służbom była afera na pokładzie samolotu z Prezydentem Lechem Kaczyńskim, jej wydźwięk medialny oraz incydent nazwany „jaki prezydent taki zamach”. Trudno było o lepszy materiał do teczki medialnej, a równocześnie idealny do teczki ostatecznego rozwiązania. Wszyscy wiedzą, że służby są, działają, tylko podobnie jak to jest z wypadkami drogowymi, wszyscy uważają, że ich to nie dotyczy. Nikt nie chce o tym myśleć na poważnie, stąd też wolimy sobie „poLudlumować” czy też wyśmiać, wyszydzić ludzi, którzy zbyt poważnie traktują działania służb. Bo przecież tak miło żyć w błogiej nieświadomości i tak wygodnie. A tam praca wre, oni mają knowania we krwi i jeżeli tylko nadarzy się okazja, a okoliczności są sprzyjające to ręka aż swędzi by nacisnąć czerwony guzik.

2- Teczka medialna. Media, oj media, to dopiero temat i piękne pole do gry. Wrzucę tylko kilka tematów, które być może rozwinę w przyszłości, lub sami sobie dopowiecie resztę po włożeniu odrobiny wysiłku w analizę tematu i syntezę. Jest oczywiste, iż w takiej branży jak media oraz w takim środowisku jak dziennikarze służby są szczególnie aktywne. Zarówno poprzez działania pośrednie, wrzutki, przecieki i wiele innych, jak i też działania bezpośrednie, agenci, agenci wpływu, współpracujący, kij i marchewka. Nie zapominajmy też o dziennikarzach zagranicznych, wśród których agentura ożywiła się szczególnie po Katastrofie Smoleńskiej, a i wcześniej żywo i chętnie uczestniczyła w medialnej nagonce na PiS i środowiska prawicowe. Szczególnie istotna jest swoista labilność gry medialnej. Zły Prezydent Kaczyński - przejście - Źle oceniany, niedoceniany Prezydent, ciepły człowiek - przejście - Pijany Prezydent i naciski - przejście - o zmarłych nie mówimy źle. Winni piloci, gen. Błasik, Prezydent i jego brat - przejście - co za skandal na wieży w Smoleńsku, winni Rosjanie - przejście - Nie trzeba było lądować, winni polscy piloci, winny Klich itd, aż do torsji obiektu poddanego obróbce, który to jak empirycznie stwierdziłem krzyczy - „...mam dość tej katastrofy, chcę żyć normalnie, rzygać mi się chce, wszyscy i tak wiemy, że gdyby..., to by do niej nie doszło...”. A pytany czy przypadkiem sobie z tym nie radzi i odsuwa traumę, potwierdza. A wszystko to co dzieje się w mediach służy jednemu, przygotowaniu nas do tzw. I Komunii, a potem przyjmujemy już wszystko co nam się podaje. I jesteśmy gotowi, tak spora część Polaków na wrzutki Palikota na służbie, ruskie cztery podchodzenia i co tylko sobie zleceniodawca zażyczy zostanie nam wtłoczone jak karma gęsiom. A jak nas przygotowano do Katastrofy Smoleńskie ? Choćby wykorzystując „materiały gruzińskie” oraz Katastrofę w Gibraltarze. Bardziej dociekliwym podrzucam temat - Mit Gibraltarski, a mit Smoleński. Pokrótce, jakiś czas przed 10 kwietnia 2010 roku przeprowadzono akcję mającą na celu ostateczne wyjaśnienie przyczyn śmierci gen. Władysława Sikorskiego. Wróciły na giełdę najbardziej skrajne teorie. Jednak szczególnie dużo uwagi co poniektóre media poświęcały właśnie skrajnej teorii zamachu, by po badaniach podać triumfalny komunikat - „...nie ma śladu po kulach..., nie było zamachu...”. Szczególną rolę w przygotowaniu nas do Katastrofy, a nie Zamachu w Smoleńsku odgrywał i odgrywa TVN ( ITI ) TW Waltera. To właśnie oni z rozmachem zrealizowali film i ostatecznie rozprawili się z teorią zamachu na generał - Katastrofa w wyniku której miał zginąć Władysław Sikorski, to mistyfikacja - twierdzą twórcy filmu "Generał - Zamach na Gibraltarze" I tak zostaliśmy przygotowani by przełknąć bez zawahania wersję – Katastrofa Smoleńska.

A od wczoraj TVN24 rozpoczął rozprawę z blogerami piszącymi o Katastrofie Smoleńskiej.

3- Teczka śmierci. To temat szczególnie interesujący temat. Mamy w niej wszystko to co może ułatwić wyeliminowanie obiektu. Stan zdrowia, przyzwyczajenia - obyczaje, czy choćby takie okoliczności jak „sprawa gruzińska”, które mogą uwiarygodnić „wypadek”, nadać wiarygodność katastrofie. Czasem jest tak, że nie ma jeszcze potrzeby eliminacji obiektu, ale skoro nadarza się okazja i sprzyjający splot okoliczności to należy to wykorzystać, drugiej szansy może nie być. Połączenie tych dwóch teczek podżyrowane przez media i wrogów politycznych to śmiertelna mieszanka. Tej teczki lepiej nie dotykać bez rękawiczek, skutki mogą być opłakane.

4- Uśpienie, przynęta i sidła. Wszystkie okoliczności wizyty w Smoleńsku, te przypadkowe i te zaplanowane miały na celu uśpienie obiektu zamachu, lub też obiektów oraz służb ich ochraniających. Jak to działa? Gdy chcesz upolować zwierzynę, możesz po prostu się na nią zaczaić na ambonie i dobrze wycelować gdy udaje się na żer do paśnika lub rankiem gasi pragnienie. Możesz też zorganizować nagonkę by wystawić ją na strzał. Jeżeli natomiast chcesz to zrobić bez śladu, bez huku i zbędnego rozgłosu zastawiasz sidła. Najpierw śledzisz potencjalną ofiarę, jej ścieżki i przyzwyczajenia, sprawdzasz jej płochliwość i ulubione przysmaki. Następnie by zastawić wnyki lub wykopać dół - pułapkę powoli i systematycznie ingerujesz w miejsce gdzie masz zamiar ją dopaść. Po jednym patyczku, by nie spłoszyć, oswajasz ofiarę z drobnymi zmianami na jej ścieżce lub w miejscu żerowania. By uśpić jej czujność pogłębiasz poczucie bezpieczeństwa przesuwając zagrożenie w inne miejsce lub płosząc ją by naprowadzić na ścieżkę i na kurs. A gdy przychodzi odpowiedni moment kopiesz dół, ale być mieć pewność, że nie ucieknie musi być głęboki i najeżony ostrymi palami.

Uśpienie - pozorne ocieplenie stosunków, wzmacnianie poczucia bezpieczeństwa, lądowanie w Smoleńsku 7 kwietnia 2010 roku Premierów Polski i Rosji, nalot na lotnisko w Smoleńsku 9 kwietnia 2010 roku tejże załogi, nie jest do końca wiadome czy z lądowaniem czy też nie. Zarówno 7 jak i 10 kwietnia służby polskie i rosyjskie zachowywały się jakby te wizyty to był rodzinny piknik z parkowaniem samochodu na leśnej polanie. Zero zagrożenia. Gdy w Europie ma lądować Prezydent U.S.A. To przygotowania są długotrwałe, profesjonalne i ze wszystkimi ansami. A przecież do Rosji jest daleko. Gdy do byłego najeźdźcy i okupanta ma lecieć Premier, Prezydent Polski to nic, sielanka, totalny chaos i amatorka. Jakimi metodami uśpiono władze polskie, polskie służby, załogę samolotu i jego pasażerów możemy się domyśleć analizując to co się działo przed i w trackie owej wizyty. Jak nas uśpiono, wodzono za nos i przygotowano do Katastrofy Smoleńskiej w dużej części już wiadomo. Jak był przygotowany marszałek Komorowski i jego wschodnia ekipa widać czarno na białym, to, że Premier RP dał się wciągnąć w grę w imię osobistych i partyjnych korzyści nie jest tajemnicą, to że go to przerosło i przeraziło jest oczywiste. Fakt, iż mając wiedzę, która nam dzisiaj ujawniają, choć jest nie tylko ich wiedzą, ten fakt jasno świadczy, iż chcieli zrealizować plan totalnego zawłaszczenia władzy pod protektoratem rosyjskim i obawiając się o dalszy ciąg reakcji jedności wobec Tragedii Smoleńskiej zrobili wszystko by B. Komorowski wygrał wybory. Tuskowi odbije się to czkawkę nie do zatrzymania, a obecny Prezydent Polski nie powinien i pewnie nie śpi spokojnie.

Przynęta - zarówno dla Ś.P. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego jak i Premiera Donalda Tuska przynętą był Katyń. Dal każdego z innych ale i również tych samych politycznych powodów. Jest też po drodze do Smoleńska sporo kostek cukru, każdy widzi je teraz wyraźniej.

Sidła - to wszystko to co niczym pajęczyna oplotło figury na szachownicy profesjonalnie przygotowanej przez służby. Gambit jakim nas poczęstowano jest zaiście mistrzowski, nie na darmo w Rosji tylu Arcymistrzów Szachowych, na służbie i na emeryturze. I nie dół przykryty misterną konstrukcją jest prawdziwą pułapką, gdzieś tam pod spodem, być może nigdy nie dane nam będzie go zobaczyć, jest rosyjska twarda ziemia najeżona ostrymi jak włócznia prawda o Smoleńskiej Egzekucji.

Załoga samolotu prezydenckiego jak i my wszyscy została uśpiona i podprowadzona wprost w sidła. Musimy sobie jednak zdać sprawę, iż to w co teraz gra MAK i polska strona to dalej tylko element misternego planu.

Zgodnie z zasadami optyki ludzkiego oka, a nawet umysłu, mniejszy fragment całości odpowiednio umieszczony przed naszym okiem zasłania większą całość, której jest tylko mało istotnym fragmentem.

A Premier Putin nas jeszcze nie raz zadziwi.

A wszyscy dalej tarzajmy się w stenogramach z samolotu i wieży, nie dociekając z jakiego powodu polska komisja i prokuratorzy nie zadali jeszcze wielu ważnych pytań i nie dociekają pełnej prawdy. Czyżby się jej bali? Użytecznych idiotów zapraszam do dyskusji w lokalu pod adresem Departament Analiz, Prognoz i Planowania Strategicznego FSB, Plac Łubiański, Moskwa.

Ten wpis dedukuję niestrudzonemu Alefowi-1.

Mój prywatny raport MAK - Katastrofa była nieunikniona

Generał Błasik, kokpit i identyfikacja

Tajemnica lotu do Smoleńska w dniu 9 kwietnia 2010 roku

Zgoda z Putinem na jego warunkach? - Andrzej Nowak - Rzeczpospolita.

jwp's blog

Debata po informacji rządu ws. Smoleńska Wczoraj w sejmie odbyła się debata po informacji rządu ws. Śledztwa smoleńskiego. Oczywiście mimo powagi sprawy część darmozjadów zachowywała się jak zwykle a więc udowadniając swoje prostacko – wieśniackie „wnętrze”. Siedzieli rozwaleni jak w karczmie, krzyczeli, zagłuszali, ironizowali jak na jarmarku. „Nudę” zabijali rozmowami, podczas których zaśmiewali się, czytając gazety, używając komórek etc. Tradycyjnie przodował jeden z czołowych prostaków RP – Stefan Niesiołowski. Rozwalony w fotelu jak na imieninach u cioci. Na gębie cyniczny, obleśny uśmieszek… Ale nie o tym teraz. Podczas debaty padło wiele zdań, wiele zapewnień. Wybrałem malutki ułamek i procent z nich i pokrótce się do nich teraz odniosę. No to zaczynamy: Szef MSWiA Jerzy Miller tryumfującym tonem: „MAK nie zakwestionował żadnej z polskich uwag” – no to sukces !!!! Ludzie otwierajcie butelki, wychodźcie na ulice, niech trwa FIESTA. Łaskawi Ci Rosjanie prawda ? Tacy dobroduszni… Pan minister pominął jednak fakt, że zamiast kwestionować tychże uwag po prostu olano je „ciepłym moczem”. Upokorzono nas po raz kolejny, napluto w naszą państwową twarz. Ale co tam… Przecież można otrzeć gębę i iść dalej udając, że to deszcz pada. Poseł SDPL Marek Borowski zakomunikował że zgadza się z raportem i opiniami polskich „przydupasków” Rosjan. Chodziło między innymi o to, że była wywierana presja na pilotów, złamano zakaz lądowania, załoga była zbyt młoda i niedoświadczona… Ojojoj Panie Marku wiem, że WY „CZERWONI” nie wiecie, co to moralność i sumienie. Ale jak tak można nie szanować tylu Pana przyjaciół, którzy zginęli w Smoleńsku. (Szmajdziński, Szymanek – Deresz…). Podobno to były bliskie Panu osoby. Poświęca Pan ich pamięć byle tylko nie przyznać racji PiSowi i nie narazić się Rosji z którą kumanie się zawarte jest w waszym programie jako priorytet. Poseł niezrzeszony Celiński: „Brak zaufania do polskich instytucji to zaprzaństwo. Skandalem jest niedostrzeganie demokratycznie wybranego prezydenta”. Cóż Panie pośle czemu się Pan dziwi ? Jak ktoś raz skłamie to później ciężko mu znów w pełni zaufać. A co dopiero gdy ktoś (w tym przypadku rząd) kłamie i mataczy na każdym kroku ? Chyba nie trzeba tego bardziej tłumaczyć.

Skupmy się teraz na słowach naszego tfuu… premiera. Oto przykłady: „Polski rząd działa na rzecz wygrania prawdy” i „Wszystkie nasze działania służyły skompletowaniu prawdy” – Mhm… tylko z kim walczycie i o jaką i czyją prawdę. Mam wrażenie, że walczycie z POLAKAMI o przeforsowanie wersji i prawdy ROSJAN. „Widzimy, że prawda dla wielu jest niewygodna” – Oj tak, to jedno z nielicznych Pana mądrych zdań. Ta prawda jest niewygodna. Dla Rosjan i dla waszego rządu. Powiedział Pan też „Nie mam mani wielkości” po czym zaprzeczył Pan sam sobie mówiąc: „Bądźcie dumni z tego jak Polska przeszła przez kilka ostatnich miesięcy. Chwalono w nas wszystkich stolicach europejskich. Rząd zrobił wszystko aby zgromadzić jak najwięcej dowodów ws. Smoleńska” – Rząd a więc ludzie wybrani PRZEZ PANA i PANU PODLEGAJĄCYCH. A więc miedzy słowami powiedział Pan, że to Pana chwalono i PANU powinniśmy dziękować. A ja pytam: ZA CO DO LICHA MAMY PANU DZIĘKOWAC. Za sprzeniewierzenie polskiej racji stanu ? Za oddanie śledztwa wbrew polskiemu prawu w ręce Rosjan? Za przyjęcie konwencji CHICAGOWSKIEJ mimo, że dotyczy ona lotów cywilnych a 10 kwietnia mieliśmy do czynienia z lotem wojskowym? „Raport polskiej komisji udokumentowany pozna Polska, świat, wszystkie instytucje” – Nie no to super. Wszyscy poznają „naszą” prawdę. To nic, że będzie ona miała wartość papieru toaletowego, gdyż wg waszej konwencji chicagowskiej decydujący głos ma MAK i to ICH ZDANIE jest uznane za oficjalne i prawdziwe. My sobie możemy teraz odpowiadać, gadać, oburzać się, ale jest już „po herbacie” i WY wszyscy „rządzący” o tym doskonale wiecie. MAK specjalnie ogłosił raport tak szybko, specjalnie całą winę zrzucili na nas. Teraz każdy WASZ dokument będzie odbierany jako zemsta Polaków za niewygodną dla nas MAKowską „prawdę”. Było to celowe działanie Rosji a i prawdopodobnie Wasze. Bo teraz kreujecie się na bohaterów dbających o Polskę i jej godność i honor. Ale my już honoru nie mamy. Zostaliśmy odarci z niego za waszą sprawą i za waszym przyzwoleniem. Dobrze powiedział młody poseł PiS Mariusz Kamiński: „Człowiek bez honoru to gorzej niż śmieć” – Tyczy się to Donka i całej jego BANDY nazywanej powszechnie „rządem” RP. Znów „premier” Tusk: „Chciałbym, aby nasz rząd działał w tej sprawie autonomicznie wobec Rosji”- Myślę że ta wypowiedź nie wymaga komentarzy. Obłuda i kłamstwo DO SZEŚCIANU. I raz jeszcze: „Chciałbym zobaczyć, chociaż jeden efekt pisowskiego ogrania Rosji. Rosja to partner trudny w dyplomacji” – otóż służę Panie premierze. Między innymi blokowanie kandydatury Rosji do przystąpienia jej do Organizacji Handlu. Liczne embarga i weta unijne. Alternatywne czerpanie gazu pozwalające nam na w miarę samodzielne i suwerenne postępowanie. W roku 2007 po odsunięciu PiSu od władzy Wy znaczy PO wszystkie sankcje i weta znieśliście sprzedając się Ruskim. Zapowiadało to waszą służalczą, prostytucyjną wręcz politykę wobec Kremla. Zapowiedzi okazały się trafne, co widzimy wyjątkowo wyraźnie w tych dniach. Uff oddajmy głos opozycji: Ludwik Dorn: „Rosjanie testowali Warszawę” – Dokładnie tak. Sprawdzali na jak wiele mogą sobie z nami pozwolić. Na ile pozwolimy im wejść sobie na głowę. No i chyba efekt testu przerósł ich najsmielsze oczekiwania. Ale wobec tego, wobec tej służalczości ruscy wzięli to, co im daliśmy i jeszcze więcej. Efekty widać. „Nie zadbał Pan o wrak samolotu” – chyba to widać wyraźnie. 9 miesięcy mija a my nadal nie mamy wraku który należy do nas. Tuż po katastrofie niszczono wrak, cięto go, deptano a Tusk siedział jak mysz pod miotłą. Albo się bał albo nie chciał. Tchórz czy zdrajca ? Jarosław Kaczyński: „Pod rządami Tuska tracimy godność” – Panie premierze krótkie sprostowanie. MY JUŻ JĄ STRACILISMY. I na koniec Waldemar Pawlak: „ Dzisiejsza debata nie dotyczy śledztwa, ale tego czy mamy honor i jak się do siebie odnosimy” – otóż Walduś krótko i na temat. Honoru nie mamy za sprawą tego „rządu” a jak się odnosimy to widać. Niszczenie opozycji, nazywanie obrońców krzyża i Polaków chcących prawdy faszystami i fanatykami nie wymaga komentarza. Tłumienie prawdy widać było także w wyłączaniu mikrofonów posłom opozycji oraz wyrywaniu przez straż marszałkowską przedstawicielom rodzin ofiar transparentu. CHCEMY PRAWDY. Podsumowując wiemy tyle, co wcześniej. Donek jak zwykle łgał, dał koncert autopromocji i politycznego marketingu. Prowokował i ośmieszał opozycję. Wybielił siebie i swych ludzi. Opowiadał mętnie i wymijająco. Ludzie dbający o wizerunek Tuska odwalili kawał dobrej roboty. Może im pan rzucić wdzięczne „SPASIBA” BIULETYN SMOLEŃSKI DOSTĘPNY ZA DARMO POD ADRESEM micho2110@wp.pl CAŁĄ PRAWDA O SMOLEŃSKU micho18's blog

Legendarny przywódca podziemnej "S" M. Muszyński jest z nami W poniedziałek 17 stycznia br. odbyło się spotkanie członków Społecznego Wrocławskiego Komitetu Poparcia Jarosława Kaczyńskiego. Wzięły w nim udział 103 osoby. Prowadził je Marek Muszyński, jeden z przywódców podziemnej „Solidarności”.  Po jednogłośnym przyjęciu porządku obrad wystąpili następujący mówcy:

 - Krzysztof Grzelczyk, wojewoda dolnośląski z czasów rządów PiS, zdał relację z konferencji Komitetów Poparcia Jarosława Kaczyńskiego w Jachrance pod Warszawą w grudniu ub. roku.

 - Marek Dyżewski wygłosił długi i poruszający wykład poświęcony biografii, ideom i dokonaniom śp. Lecha Kaczyńskiego, Prezydenta RP. Odczytał „Deklarację Ideową” sygnatariuszy Wrocławskiego Komitetu Poparcia Jarosława Kaczyńskiego. Zebrani zaakceptowali ją jednomyślnie przez aklamację. Wystąpienie Marka Dyżewskiego zebrani nagrodzili wyjątkowo długimi i zasłużonymi brawami.

- Marek Muszyński opisał działalność Lecha i Jarosława Kaczyńskich w solidarnościowym podziemiu,

 - Radosław Rozpędowski przedstawił listę projektowanych działań Komitetu (konferencje, spotkania, współpraca z komitetami poparcia Jarosława Kaczyńskiego na Dolnym Śląsku),

 - Krzysztof Kobielski przedstawił sprawozdanie z działalności Komitetu oraz Grupy Inicjatywnej, która koordynowała jego działalność po wyborach prezydenckich,

 - Marek Muszyński poinformował, że wraz z Markiem Dyżewskim wchodzi w skład Społecznego Komitetu Budowy Pomnika Tragedii Narodowej. Zapowiedział starania, aby Wrocław odwiedziła pani Zuzanna Kurtyka (Wiceprzewodnicząca Społecznego Komitetu Budowy Pomnika Tragedii Narodowej pod Smoleńskiem), wdowa po prezesie IPN prof. Januszu Kurtyce oraz Przewodniczący tego Komitetu prof. Włodzimierz Bernacki (UJ).

Deklaracja ideowa My sygnatariusze Społecznego Komitetu Poparcia Jarosława Kaczyńskiego, obecni na otwartym zebraniu w dniu 17 stycznia 2011 r., w pełni aprobujemy deklarację przyjętą 10 XII minionego roku w Jachrance, na konferencji „Lech Kaczyński – Pamięć i zobowiązanie”. Po katastrofie smoleńskiej historia w naszym kraju wyraźnie przyspieszyła. Władze realizują politykę całkowicie przeciwstawną wobec tej idei Polski, jaka przyświecała Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. Polska pogrąża się w coraz większym kryzysie – ekonomicznym, społecznym, duchowym. Coraz bardziej tracimy prestiż na arenie międzynarodowej. Bólem napełnia nas fakt, że wobec płynących z Moskwy w związku z katastrofą smoleńską kłamstw i oszczerstw – hańbiących dobre imię Polski, upokarzających nas wobec świata – władze naszego państwa pozostają obojętne. Rzeczpospolita wymaga radykalnej naprawy. Pragniemy włączyć się w to dzieło. Pragniemy wspierać budowę Polski, która asertywnie broni swych interesów w Europie i w świecie, Polski solidarnej, troszczącej się o dobro w s z y s t k i c h ludzi pracy, a nie tylko warstw uprzywilejowanych, Polski, która buduje swą tożsamość pamiętając o kulturowym dorobku minionych wieków i przekazując ten dorobek, ciągle pomnażany, kolejnym pokoleniom. Uważamy, że jedynym dziś mężem stanu, któremu zależy na urzeczywistnieniu tej wizji Polski, którą wskazał i o którą walczył Prezydent Lech Kaczyński, jest Jego brat – Jarosław. Jego więc, wraz z całą patriotyczną częścią narodu, wspierać będziemy w działaniach zmierzających do naprawy Rzeczypospolitej.
Wrocław, 17 stycznia 2011

Apel 12 stycznia 2011 r. MAK ogłosił ostateczny raport dotyczący katastrofy lotni­czej z 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku, w której zginęła znaczna część elity poli­tyczno–wojskowej Niepodległej Polski z Prezydentem Rzeczpospolitej Lechem Ka­czyńskim na czele. Raport ten trzeba określić jako skandaliczny, upokarzający nie tylko rodziny ofiar, ale i wszystkich Polaków. Rosjanie nie tylko obarczyli całkowitą winą za kata­strofę Polaków – ignorując, ukrywając lub niszcząc dowody temu przeczące – ale ponadto kolportują w świecie wizję Polski jako kraju, w którym pijany dowódca Sił Powietrznych doprowadził do katastrofy. Takie zachowanie Rosjan było do przewi­dzenia. Jednak przyzwolenie na to zachowanie i całkowita bierność najwyższych władz państwowych, z prezydentem Komorowskim i premierem Tuskiem na czele, wobec szargania polskiego munduru i dobrego imienia Polski - są haniebne. Zarówno skandaliczne przygotowanie lotu Prezydenta do Katynia, jak i skandaliczne zaniechania przy dochodzeniu przyczyn katastrofy świadczą tylko o jednym – obecna ekipa rządząca wraz z popierającym ją prezydentem musi w hańbie odejść. Polską nie mogą rządzić ludzie, którzy swojemu narodowi nie potrafią za­pewnić bezpieczeństwa i poczucia godności. Ci zaś, którzy do tragedii i hańby Polski przyczynili się w największym stopniu winni stanąć przed Trybunałem Stanu. Są to: premier Donald Tusk, minister obrony Bogdan Klich i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Apelujemy do mieszkańców Dolnego Śląska i wszystkich Polaków o poparcie naszego wniosku. Wrocławski Komitet Poparcia Jarosława Kaczyńskiego Wrocław, 17.01.2011 dodam's blog

Operacja "PO wygrywa kolejne wybory" i jej neutralizowanie Gra nastrojami społecznymi, która ma doprowadzić do zwycięstwa "właściwych" sił politycznych, opiera się na emocjach. Od dawna nie są to kwestie merytoryczne. Jeszcze w 2005 roku mieliśmy do czynienia z miksem emocji i kwestii merytorycznych. Mówiono - całkiem logicznie - o konieczności rozprawienia się z korupcją. Inni - zgodnie ze swymi poglądami - poprawy sytuacji upatrywali w liberalizmie gospodarczym. Po przegranych przez PO wyborach Donald Tusk w swoim przemówieniu w Sejmie zaczął polaryzować polskie społeczeństwo, mówiąc, że władzę w Polsce przejęła moherowa koalicja. Media i sterowana popkultura podchwyciły tę frazę i metodą prania mózgu wdrukowały ją w świadomość społeczną. Pogardliwe określenie "mohery" trwale zadomowiło się w polskim języku. Przestało mieć znaczenie, kto ma rację. Ważne było tylko, czy ktoś trzyma z moherami. Jeśli tak, to obciach i kpina. Przecież nie dyskutuje się na poważne argumenty z kimś, z kogo się kpi i kim się pogardza. Za chwilę doszło do tego przypomniane "spieprzaj, dziadu", kaczory itd. Kto mógł przypuszczać, że to dopiero początek? Za każdym razem, gdy poziom agresji zdawał się stabilizować, podbijano bębenek jeszcze bardziej. Pojawił się kaczyzm (ma nawet hasło w Wikipedii), pisiory, pisuary, "IV RP poszła w PiS-du!" (prof. Senyszyn), "zabierz babci dowód". Naturalnie podatna na tę poetykę była młodzież - pierwsze pokolenie wychowane bezstresowo, w kulturze luzackości i cynizmu. Dziś System grę emocjami doprowadził do perfekcji. Jak na ironię, przedstawiciele Systemu w mediach cynicznie wzywają do zmniejszenia agresji, do dyskusji merytorycznej. Zawsze ze wskazaniem, popartym medialnymi manipulacjami, że ci agresywni i niemerytoryczni są z PiS. Z niepokojem obserwuję, gdy prawicowa strona debaty publicznej łatwo daje się wciągać w kolejne pułapki. A powinniśmy być już bardzo na to uczuleni! Jeśli dziś społeczeństwo rozognione jest emocjami związanymi z obraźliwym raportem MAK i - na pozór - niezbornymi reakcjami polskiego premiera, to możemy być pewni, że właśnie o to chodziło macherom Systemu! Sugerowanie, że pacynka Tusk podejmuje jakiekolwiek samodzielne kroki, choćby motywowane względami wizerunkowymi, chęcią utrzymania władzy, jest wielce naiwne. W ostatnich tygodniach obserwujemy grę w czworokącie Putin-Miedwiediew-Tusk-Komorowski. Możemy być pewni, że ta gra jest wyreżyserowana na użytek polskiej opinii publicznej, a także na użytek zachodnich obserwatorów. Możemy być pewni także tego, że jedynym podmiotowym uczestnikiem tej gry jest Putin. Reszta uczestników jest potrzebna tylko po to, by symulować, że w ogóle jakaś rozgrywka ma tu miejsce. Celem tej gry jest zapanowanie nad świadomością społeczną.
1. Na użytek Polaków: stworzenie wrażenia, że Tusk jest w stanie postawić się wielkiej i groźnej Rosji, a nawet sprawnie wywalczyć ustępstwa na korzyść Polski.
2. Na użytek Polaków: stworzenie wrażenia, że ośrodki rządowy i prezydencki działają niezależnie od siebie, a tym samym ma miejsce demokratyczna kontrola władzy ("check and balance")
3. Na użytek Polaków i świata: po ustępstwach Rosji (na zasadzie targowania się, w którym Rosjanie, zgodnie z zasadami handlowej sztuki, wyszli od stawki nie do przyjęcia wysokiej, by potem zejść do stawki, która ich od początku interesowała) zostanie ustalona wspólna wersja zdarzenia w Smoleńsku. Polska uzyska to, że na pokładzie nie było pijaństwa (być może) oraz to, że kontrolerzy popełnili jakieś drobne niedociągnięcie (np. nie wystarczająco asertywnie powiedzieli polskiemu prezydentowi, żeby się stamtąd wynosił). Dodatkowo może spreparują coś kompromitującego na braci Kaczyńskich, co ucieszy wszystkie strony. Będzie to owa "straszna prawda", przed którą ostatnio przestrzega Tusk. Ta wersja zostanie uznana za ostateczne zamknięcie sprawy i stanie się pałką na wszystkich, którzy będą jeszcze w dążeniu do prawdy drążyć sprawę zamachu. "Uczciwe" badania opinii publicznej pokażą, że Polacy to akceptują, znowu kochają "męża stanu" Tuska i nienawidzą "jątrzącego" Kaczyńskiego.
4. Na użytek świata: stworzenie wrażenia, że - wbrew przesądom - Rosja jest skłonna do ustępstw i jako taka pasuje do europejskich standardów "soft power", które polegają na dochodzeniu do wspólnych stanowisk drogą nagocjacji i zakulisowych gier. Jak możemy obronić się przed tą - bardzo wyraźnie już zarysowaną - pułapką? Sama wiedza o tym, jak działa System jest już pewną odtrutką na jego manipulacje. Problem polega na tym, że aby się oprzeć tej manipulacji, postawa społeczeństwa musiałaby być bardzo zdecydowana. Bierny opór nic nie da, ponieważ medialny walec i zmanipulowane sondaże pokażą tylko oficjalną wersję, że Polacy z radością akceptują wspomniane efekty gry Putin-Miedwiediew-Tusk-Komorowski. Nawet jeśli większość będzie sceptyczna, to zostanie ona drogą manipulacji spacyfikowana, zepchnięta do defensywy, a morale tej części społeczeństwa będzie intensywnie osłabiane. Dla Systemu bardzo ważne jest, by Polacy ani przez chwilę nie uwierzyli w możliwość zwycięstwa sił patriotycznych w swoim kraju.
Oto kilka proponowanych przeze mnie metod, które mogą pomóc w zneutralizowaniu opisanej pułapki oraz w dalszym podtrzymywaniu stopniowo wyłaniającej się integracji Polaków wokół patriotycznych idei:
1. Odciąć się od mainstreamowych mediów. W szczególności w żadnym wypadku nie uwierzyć w rzekome "nawrócenie" zakłamanych mediów. Obecna medialna krytyka raportu MAK i postawy Tuska jest działaniem przygotowawczym, tworzących grunt dla zwrotu, który wkrótce nastąpi, czyli kolejnego pozytywnego przełomu w stosunkach polsko-rosyjskich. Cały czas musimy mieć w pamięci, że media nie tylko kłamią, ale przede wszystkim manipulują naszymi emocjami - w ten sposób nawet z przeciwników Tuska tworzą narzędzie służące do utrzymania go przy władzy.
2. Niezależnie od codziennych medialnych wrzutek musimy mieć własne zdanie dotyczące zdarzenia w Smoleńsku. Czyli nie ekscytować się zbytnio dowodami przeciwko Rosji, ani nie przejmować się zbytnio dowodami przeciwko Polsce. Pamiętajmy, że celem tych wrzutek nie jest zbliżenie się do prawdy, a jedynie kontrolowane prowadzenie naszych emocji do z góry założonego finału. Nie dajmy się szantażować i zbić z tropu rzekomym brakiem dowodów zbrodni. Dowody zostały zawłaszczone i zniszczone przez Rosję, co samo w sobie jest już wyraźną przesłanką, że zamach miał miejsce. Spodziewane kontrolowane uelastycznienie stanowiska przez Rosję nie może anulować wniosków wynikających z jej wcześniejszego postępowania. Poszlak mówiących o zamachu jest tak wiele i tak rzucających się w oczy, że możemy odważnie i otwarcie mówić o tym, że zamach miał miejsce. Utrata przez nas pewności siebie w tej sprawie, to będzie pierwszy wyłom, który doprowadzi do całkowitego rozegrania Polaków przez Putina.
3. W codziennych dyskusjach z osobami o nastawieniu prorosyjskim lub neutralnym powinniśmy unikać wciągania w omawianie bieżących wrzutek medialnych, nawet jeśli istnieje taka pokusa. Jeśli dziś z radością powołamy się na - dajmy na to - artykuł w Fakcie, który rzekomo pogrąża rosyjskich kontrolerów w Smoleńsku, to musimy liczyć się z tym, że za tydzień czy dwa nasz znajomy przywita nas okładką, na której całostronicowy tytuł będzie krzyczał: "Już wszystko wiadomo: Kaczyński winny tragedii".
4. Zamiast jałowych dyskusji, na temat - co powiedział pilot na dziesiątej wersji stenogramu z pociętej i wielokrotnie filtrowanej taśmy - spróbujmy sięgnąć do spraw elementarnych, w których PO całkowicie przegrywa, a tego nie wykorzystujemy! Kładźmy nacisk na to, że wyraźnie widoczne są medialne kłamstwa i manipulacje wokół sprawy smoleńskiej, że toczy się na naszych oczach gra o wersję wygodną dla rządu i Putina, a nie ma w tym krzty dążenia do prawdy. Mówmy o tym, że istotne jest, by wygrała partia, która stworzy rząd kierujący się interesami Polski, racją stanu. Potrzebny jest premier, który odbuduje szacunek Polski w świecie. Zajrzyjmy do dokumentowanych na naszym portalu konferencji PiS i środowisk patriotycznych i mówmy o programie pozytywnym. O tym, że PiS daje szansę na rząd, który kieruje się poprawą życia obywateli a nie tylko jałowym PR-em.

5. Nie angażujmy się emocjonalnie w dyskusje z całkowicie zatraconymi duszami.
Na koniec, już poza metodami wypunktowanymi, chciałem dodać jeszcze jedną skromną radę. Jest to sprawa, o której piszę z mizernym skutkiem już od lat, ale może właśnie dziś jest już grunt, byśmy razem coś mienili. Od lat ze smutkiem stwierdzam, że środowiska patriotyczne i zwolennicy prawicy często wykazują przesadną rezerwę do PiS i Kaczyńskich. Na przykład w sprawie podpisania traktatu lisbońskiego było wiele jadowitej krytyki prezydenta Kaczyńskiego, podobnie krytykowano PiS przy okazji tzw. koalicji medialnej z SLD. Ta krytyka była moim zdaniem bezzasadna, ale ja nie o tym. Chodzi mi szerzej o pewną postawę u nas, która objawia się w alienacji Jarosława Kaczyńskiego i PiS, która przy pierwszym lepszym niepowodzeniu przyjmuje często formę wyniosłego stwierdzenia: "w ten sposób to PiS nigdy nie wygra". Chciałoby się krzyknąć: opamiętajmy się! Przecież nie chodzi o wygraną PiS, a o naszą wygraną, a szerzej - o zagrożoną dziś spójność naszej ukochanej ojczyzny. Apeluję, byśmy częściej wypowiadali się w pierwszej osobie: my. Nie zrozumcie mnie źle. Ostatnią rzeczą, której bym chciał, to bezkrytyczne podejście do "swoich" polityków i przyjęcie postawy charakterystycznej dla tzw. lemingów popierajcych PO niezależnie od wszelkich faktów. Musi to być jednak krytyka przyjazna i przepełniona troską o naszą wspólną sprawę a nie alienująca naszych reprezentantów. Jeśli PiS ponosi jakąś porażkę, to nie wpisujmy się w medialny lincz na znienawidzonej przez System partii, który zawsze się w takich sytuacjach pojawia, a zastanawiajmy się, gdzie wspólnie popełniliśmy błąd i jakie wnioski wyciągnąć na przyszłość. Ze smutkiem stwierdzam, że istnieje dziś w Polsce podział na "my" i "oni". Nie my jesteśmy winni tego podziału (przypominam przemówienie Tuska o moherowych beretach), ale jeśli nie przyjmiemy go do wiadomości, to przegramy. Dzisiaj sprawa PiS jest naszą sprawą, nawet jeśli czujemy wewnętrzną potrzebę dystansowania się od polityki. Jest bowiem dziś ten moment w życiu narodu, że wszystkie siły patriotyczne - polityczne i niepolityczne - muszą się zjednoczyć. Mam nadzieję, że gdy opadnie kurz po dzisiejszych niespokojnych czasach, a agentura w Polsce zostanie wreszcie zneutralizowana, będziemy mogli bez większej szkody wrócić do folgowania narodowym przywarom - wybujałego indywidualizmu, krytykanctwa itd. filozof grecki's blog

Trudna prawda o rosyjskiej winie Na ostatnim etapie Polacy byli wprowadzani w błąd co do miejsca, w którym się znajdują, i wysokości lotu. To ostateczna przyczyna katastrofy. Kapitan Protasiuk nie zdecydował się na lądowanie – twierdzi publicysta "Rzeczpospolitej". Polska opinia publiczna funkcjonowała dotąd na automatycznym pilocie włączonym przez propagandystów rządu oraz trudny do odróżnienia od nich chór ośrodków opiniotwórczych i mediów. Elementem tego mechanizmu jest komentarz odpowiednio dobranych i ustawionych ekspertów. Dziś należy wyłączyć tego automatycznego pilota i uruchomić optymalną aparaturę, jaka w tej sytuacji może funkcjonować, czyli zdrowy rozsądek. Informacji mamy wystarczająco dużo. Mantrą powtarzaną przy okazji katastrofy smoleńskiej jest uznanie ostatecznej odpowiedzialności pilotów. Można przyjąć zasadność takiego twierdzenia, chociaż trzeba uznać, że ma ono metafizyczny charakter. Dowódca zawsze jest odpowiedzialny za los kierowanego przez siebie oddziału, a odpowiedzialność przejmuje w momencie zgody na pełnienie funkcji. Kapitan zawsze jest w jakiś sposób odpowiedzialny za katastrofę swojego statku, choćby sprzysięgły się przeciw niemu siły natury i wrogowie. Jego obowiązkiem było przewidzieć ich działanie. Zdajemy sobie jednak sprawę z umowności takiego podejścia i dlatego nie zawsze winimy przegranych czy pechowców. Jak było w wypadku katastrofy smoleńskiej?

Wabienie pilotów Prognozy przewidywały dobre warunki atmosferyczne. Mgła pojawiła się nagle i zaskoczyła obsługę lotniska. Jego kontrolerzy porozumiewają się, że trzeba o tym zawiadomić stronę polską, a jeśli samolot z prezydentem Kaczyńskim już wystartował, należy przygotować lotnisko zapasowe. Tylko że nic się w tej sprawie nie dzieje. Naciskani przez zwierzchników kontrolerzy wbrew swojej woli nie informują Polaków o pogodzie, nie odradzają im lotu ani nie sugerują lotniska zapasowego. Zwróćmy uwagę, że propaganda Moskwy wspierana przez media rosyjskie i, co gorsza, dużą część mediów oraz "autorytetów" polskich, bezpośrednio po katastrofie i długo później twierdziła, że wszystko to zostało zrobione. Te kłamstwa pokazują wagę sprawy. Brak wiadomości o skrajnie trudnych, uniemożliwiających lądowanie warunkach jest dezinformacją. Dysponując wiedzą o nich, polscy piloci mogliby nie wystartować albo zaplanować wybór innego lotniska. Zakazanie wykonania tych działań smoleńskim kontrolerom uznać można za wabienie Polaków w skrajnie niebezpieczną sytuację. Zresztą w trakcie zbliżania się do Smoleńska polscy piloci byli wprowadzani w błąd. Rosyjscy meteorolodzy informują ich, że widoczność na lotnisku wynosi 800 m, podczas gdy w rzeczywistości zaledwie przekracza 200 metrów, co wywołuje zdumienie samych rosyjskich kontrolerów. Polacy nie mogą zweryfikować danych dotyczących warunków w Smoleńsku. Muszą zaufać tym, które otrzymali od strony rosyjskiej.

Błędne dane W ostatniej fazie lotu wieża powiadamia naszych pilotów, że lotnisko jest gotowe do ich przyjęcia. Opowieści, że nie jest to zgoda na lądowanie, która wymaga podobno jeszcze jakiegoś tajemniczego słowa, przeczą zdrowemu rozsądkowi. Na tym ostatnim etapie Polacy są wprowadzani w błąd co do miejsca, w którym się znajdują, i wysokości ich lotu. I to jest ostateczna przyczyna katastrofy. Wbrew wszystkim insynuacjom bowiem kapitan Protasiuk nie zdecydował się na lądowanie. Chciał sprawdzić, na ile jest ono możliwe, i zbliżył się do pasa startowego na bezpieczną wysokość 100 metrów. Kiedy uznał, że warunki uniemożliwiają lądowanie, poderwał samolot. Problemem było to, że został wprowadzony w błąd przez wieżę. Samolot znajdował się 30 metrów od ziemi i nie nad pasem startowym. Dopiero paręnaście sekund po komendzie odlotu pierwszego pilota, która została powtórzona przez drugiego pilota, taką samą komendę wydała wieża kontrolna. Stało się to nieomal w momencie zderzenia się samolotu z ziemią.

O jakim błędzie pilota możemy mówić? Przecież gdyby znajdował się na wysokości i w miejscu, które podawała mu wieża, samolot byłby bezpieczny. Ba, gdyby odchylenie nie było tak zasadnicze, ciągle istniałaby spora szansa ratunku. Błędne informacje były podawane polskim lotnikom wielokrotnie w ciągu ostatnich minut lotu. Nie jest prawdą, że polski pilot zdecydował się na lądowanie, ani tym bardziej że zostało ono na nim przez kogoś wymuszone.

Ku katastrofie Analizowane – słusznie – polskie uchybienia w szkoleniu i dyscyplinie to tylko okoliczności dodatkowe, które mogły, ale nie musiały, mieć wpływ na katastrofę. Być może lotnik o większym doświadczeniu potrafiłby uratować samolot pomimo wszystkich niesprzyjających mu okoliczności i błędnych informacji z wieży, być może… Oczywistym błędem strony polskiej, który miał swój udział w katastrofie, było nieprzygotowanie wizyty prezydenta, za co odpowiadają służby rządowe, a zwłaszcza brak nadzoru nad sytuacją na lotnisku. Mieści się w tym również brak tzw. lidera, czyli rosyjskiego przedstawiciela na pokładzie samolotu, który wspomaga lądowanie. Fakt ten obciąża stronę rosyjską, ale polskie służby powinny na obecność lidera bardziej nalegać. Wszystko to nie zmienia kwestii ostatecznej odpowiedzialności. Pojawia się idiotyczny proceder sumowania błędów po stronie rosyjskiej i polskiej. Rejestr polskich zaniedbań był liczny. Podstawowa sprawa polega jednak na czym innym. Samolot z polskim prezydentem i elitą państwa został doprowadzony przez stronę rosyjską do sytuacji, w której przeżycie było niezwykle mało prawdopodobne.

Słyszymy, że decyzje należą do pilota. To prawda, tylko że podejmuje on je na podstawie posiadanych danych. Czy powinien był uznać, że jest wprowadzany w błąd przez obsługę lotniska? Przy takim założeniu w ogóle nie powinien decydować się na lot do Rosji. Prawdopodobnie pilot był wprowadzany w błąd przez niesprawną aparaturę samolotu. Jeśli tak było, to obsługa lotniska powinna stanowić niezbędną korektę. W tym wypadku stanowiła źródło błędu. Trzeba to powiedzieć wprost. Kontrolerzy z wieży w Smoleńsku prowadzili polski samolot ku katastrofie, a więc bezpośrednio za nią odpowiadają. Nie wiemy, czy byli naciskani przez zwierzchników, tak jak wcześniej, gdy uniemożliwiono im zamknięcie lotniska i skierowanie tupolewa na inne. Polski pilot nie dostał informacji o stanie pogodowym uniemożliwiającym lądowanie. Nie wiedział, że lotnisko nie jest przygotowane na jego przyjęcie. Nie poinformowano go o rezerwowej możliwości lądowania. W tym stanie rzeczy jego rezygnacja ze zbliżenia się nad Smoleńsk byłaby dziwna. Czy samolot miał latać w kółko?

Wyjątkowa odpowiedzialność Dodatkowe okoliczności obciążają jeszcze bardziej stronę rosyjską. Słyszymy, że w lotnictwie cywilnym wieża kontrolna ma mniejsze znaczenie niż w wojskowym. Nie znaczy to jednak, że nie ma żadnego i że informacje z niej płynące nie są traktowane poważnie – jak zdają się nam sugerować rzecznicy strony rosyjskiej. Ale i tak nie zmienia to faktu, że Tu-154 był samolotem państwowym, który podlega regułom lotnictwa wojskowego. Tę oczywistość – tak traktowane są wszelkie rządowe wizyty – potwierdziły ostatnio ICAO (Międzynarodowa Organizacja Lotnictwa Cywilnego) i Unia Europejska. Przyjęcie więc bez żadnego sprzeciwu jako podstawy prawnej dla zbadania tej katastrofy konwencji chicagowskiej, i to w wersji najbardziej sprzyjającej Rosjanom, jest z polskiej perspektywy skandalem. Ale to inny aspekt sprawy. Na kontrolerach lotniska wojskowego, zwłaszcza w wypadku lotu państwowego, spoczywa wyjątkowa odpowiedzialność. Polscy lotnicy mieli prawo, a nawet obowiązek na nich polegać. Dlaczego więc, gdy odpowiedzialność rosyjska jest ewidentna, a winę polskich pilotów można sprowadzić do nieprzezwyciężenia ekstremalnie niesprzyjających warunków, polskie władze, a zwłaszcza minister Jerzy Miller, opowiadają o ich winie? Warto przypomnieć, że bardzo ostrożny w swoich sądach pułkownik Edmund Klich, polski przedstawiciel przy komisji MAK, skarżył się na brak istotnych danych i blokowanie jego działań przez ministra Millera właśnie. Nieważne, jakie były motywy szefa MSWiA. W ten sposób sabotował on i tak ograniczone możliwości polskiej strony badania sprawy.

Rozsądek za mgłą Po oddaniu śledztwa Moskwie ze wszystkimi tego konsekwencjami, które już znamy i które trafiły do opinii światowej w wersji o pijanym polskim generale z inspiracji prezydenta zmuszającego pilota do samobójczego rajdu, rząd Tuska usiłuje zrobić wszystko, aby w kraju zminimalizować polityczny wymiar katastrofy. Uznanie prawdy o rosyjskiej winie, która wyłania się z dokumentów, kazałoby mu się zmierzyć z odpowiedzialnością za przekazanie całości śledztwa Moskwie. Czyli z decyzją kwestionowaną przez opozycję i przez ciągle jeszcze funkcjonującą – acz coraz bardziej redukowaną – opinię publiczną w naszym kraju. Ani władze obecne, ani wspierające je ośrodki nie będą miały odwagi zmierzyć się z prawdą, która wyłania się z dokumentów na temat katastrofy smoleńskiej. Będziemy mieli do czynienia z kolejnym festiwalem relatywizacji, zamazywania sprawy i rozbudowanych operacji piarowskich, w których odpowiednio ustawieni specjaliści będą rozważali winy polskich pilotów. Ta kampania zaczęła się już dziś. Zdrowy rozsądek przesłania smoleńska mgła. To od nas zależy, czy potrafimy go ponownie uruchomić. Bronisław Wildstein

Porozmawiajmy o nienawiści

1. Trzy miesiące temu, 19 października, w akcie politycznej nienawiści, zamordowany został Marek Rosiak. Tak jak dziś, byłem wtedy w Strassburgu. Zadzwonił telefon - panie pośle, ktoś strzelał w naszym biurze, pan Marek Rosiak zabity, Pawła Kowalskiego ratują, całe biuro we krwi....

2. Śledztwo trwa. Na razie zostało przedłużone do kwietnia - no cóż, prokuratura już przyzwyczaiła nas do tego, ze polskie śledztwa raczej w latach sie mierzy, niż w miesiącach. I trwa też nienawiść, która kierowała reką mordercy.

Nienawidzę PiS-u, chciałem zabić Kaczyńskiego - krzyczał zabójca, wyprowadzany przez policje z mojego biura. Nienawidzę PiS-u - piszecie nie raz w komentarzach na moim blogu. Nienawidzę PiS-u, nie wiem za co, ale nienawidzę...

3. Zbrodni w Łodzi pokazała, że nienawiść do PiS-u podszyta jest emocjami dalece wykraczającymi poza zwykły poziom emocji w polityce. Skąd się ona wzięła i dlaczego trwa, mimo ze PiS od ponad 3 lat nie rządzi i nie ma bezpośredniego wpływu na losy Polaków? U podstaw nienawiści do PiSu tkwią dwa strachy. Strach agentów, bojących sie powszechnej lustracji i strach złodziei, bojących sie skutecznej walki z przestępczością, a zwłaszcza z korupcją. Symbolem tych dwóch strachów były dwie instytucje, atakowane najsilniej - IPN i CBA. Z powodu tych dwóch strachów trzeba było odsunąć PiS od władzy. W zwykłym sporze politycznym to było niemożliwe, bo wyniki gospodarcze rządów PiS-u były znakomite, wręcz rewelacyjne. Nie wystarczyła krytyka, dla której brakowało jasnych podstaw, konieczne stało sie zagranie na emocjach i wzbudzenie nienawiści. I wzbudzono ją.

4. To był, trzeba przyznać, propagandowy majstersztyk. Nastraszyć ludzi, że PiS chce społeczeństwo śledzić, podsłuchiwać, a potem aresztować i zamknąć w łagrach. Uczynić męczenników ze skorumpowanej posłanki i skorumpowanego, cynicznego lekarza. Wmówić ludziom, że PiS to szaleńcy z pochodniami w rękach, chcący podpalić Polskę. 

Ten zabieg na emocjach powiódł się tak dalece, że znaczna część społeczeństwa uwierzyła w te brednie. Strach agentów i złodziei stał sie strachem powszechnym i przyczynił się do zwycięstwa wyborczego Platformy Obywatelskiej. 

5. Dlaczego jednak ta nienawiść nadal trwa? Dlaczego wybuchła z taką siłą, dlaczego doprowadziła do zbrodni w 3 lata po tym, jak PiS stracił władzę? Myślę, że ci ludzie, którzy ulegli emocjom i wybrali Platformę Obywatelską ze strachu przed PiS-em, ci ludzie maja teraz problem sami ze sobą. Zdali sobie bowiem sprawę, że popełnili błąd. Gołym okiem widać, że rządy Platformy są bardzo złe. Gospodarka pada, państwo się rozsypuje, nie ma żadnych reform, kwitnie jedynie propaganda. Trzeba by się przyznać w swoim sumieniu - popełniłem błąd, wybrałem dla Polski złe rządy. Ale takie przyznanie jest trudne, wymaga czasu. Na razie dominuje reakcja wypierania - Platforma rządzi źle, ale to nie moja wina, nie było innego wyjścia, bo ten PiS jest taki straszny, okrutny i zły, że musiałem, musiałem głosować na PO. Nienawidzę tego PiS-u za to, ze tak musiałem, nienawidzę go za ten mój wymuszony błąd, nienawidzę go za to, że tak dałem sie ogłupić, nienawidzę, nienawidzę.... Im gorzej rządzi Platforma, tym większa staje sie nienawiść do PiS-u.

6. To potrwa jeszcze jakiś czas, ale się skończy. Ludzie nie będą wiecznie oszukiwać sami siebie i w końcu powiedzą - dość tej zabawy Polską! Po fatalnej kompromitacji rządu w sprawie katastrofy smoleńskiej, po ośmieszeniu i poniżeniu Polski przez władze Rosji, coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę, że obecne rządy szkodzą Polsce, po prostu jej szkodzą. Ludzie przejrzą wreszcie na oczy i dostrzegą, ze politycy PiS to nie rzeźnicy z rękami we krwi. I wtedy skończy sie ta nienawiść, która zabiła Marka Rosiaka. I wtedy Polacy odsuną od władzy chłopców krótkich spodenkach i oddadzą Polskę pod rządy Prawa i Sprawiedliwości.

7. Kiedy to sie stanie? Przypuszczam, że już w najbliższych wyborach parlamentarnych..

Uległość Polski dała Rosji zielone światło dla kłamstw.

1. Pan premier Tusk rozwiał wszelkie wątpliwości. Prawda została sprzedana na ołtarzu stosunków z Rosją. Musieliśmy być cisi i pokornego serca, żeby niedźwiedzia nie rozdrażnić. W imię nienarażania sie Rosji śledztwo trzeba było prowadzić na kolanach. To nie Rosja, w której stała się katastrofa, miała hołubić Polskę, która poniosła ofiary. To Polska miała schodzić Rosji z drogi, ustępować i przepraszać, że żyje. 

2. Czy Rosja jest aż taka zła, jak ją premier Tusk maluje? Czy z Rosjanami nie można rozmawiać normalnie,  po  ludzku, z szacunkiem, ale stanowczo stawiając swoje sprawy? Czy nie można było zażądać od Rosji prawdy, po prostu prawdy, czy nie można było zażądać udziału Polski w ustalaniu tej prawdy? Czy trzeba było na każdym kroku manifestować naszą uległość?

3. Ta uległość była widoczna dziś, ta uległość była widoczna od pierwszego dnia, przez całe 9 miesięcy badania przyczyn katastrofy. Ta uległość dała Rosji zielone światło dla kłamstw. I czemu się dziwić, i czegóż chcieć od tego Wani, że mając takie światło, zapalone mu w Polsce, kłamie jak z nut? Janusz Wojciechowski

Chatyń między Katyniem i Jedwabnem Chatyń był polskim zaściankiem na Białorusi prześladowanym w latach trzydziestych, w czasie kolektywizacji, kiedy to Polacy byli najbardziej prześladowaną grupą etniczną na terenie Związku Sowieckiego. Ocenia się, że w czasie wojny jedna trzecia ludności Białorusi była wymordowana przez akcje sowieckie i niemieckie. Niemcy dokonali w Chatyniu masowej egzekucji miejscowej ludności. Wówczas przez wyłom w ścianie wybiegła matka prowadząc małego chłopczyka za rękę. Rażona kulami martwa kobieta upadła na chłopca, który przeżył wojnę i do niedawna pracował jako przewodnik w ośrodku Chatyńskim i był filmowany przez Anglików w reportażu o zbrodniach niemieckich. Przewodnik ten pokazuje betonowe piwnice i kominy spalonych chat i podaje polskie nazwiska ich byłych mieszkańców. Władze sowieckie zorientowały się w możliwości pokazywania Chatynia zamiast miejsca ludobójstwa Polaków pochowanych w Katyniu w czasie wojny. W tym celu postawiono wysoki pomnik rozpaczającego ojca z martwym dzieckiem na rękach a przy tym pomniku zbudowano ponad sto pomników ofiar zamordowanych przez Niemców w okolicznych stodołach według ustalonej niemieckiej procedury mordowania ludności cywilnej zawartej w instrukcjach Sonder Komandos i dwa razy stosowanej przez Niemców już w dniu 1 września 1939 roku w Poznańskim w podpalonych budynkach. Niemcy powtarzali w okupowanej Europie takie masakry setki razy, włącznie z ogólnie znaną masakrą w Jedwabnem 19 lipca 1941 oraz ze słynną masakrą we Francji w Oardour sur Glan, 10 czerwca 1944 roku. Niemcy w czasie wojny dokonali setki takich zbrodni za pomocą duszenia ludności cywilnej w podpalonych drewnianych budynkach polewanych przez nich benzyną, której Polacy w Jedwabnem ogóle nie mieli, a posiadanych przez nich kilka litrów nafty do lamp naftowych nie miało żadnego znaczenia w porównaniu do 400 litrów benzyny potrzebnej do postawienia w ogniu stodoły skonfiskowanej przez Niemców Śleszyńskiemu, według zeznań jego córki. Chatyń jako skansen zbrodni niemieckich upamiętniający ponad sto egzekucji w pobliskiej okolicy w latach 70 znalazł się w planie polskich wycieczek na Białoruś, m.in. objazdowych wycieczek Orbisu. Chatyń jako pomnik zbrodni masowego duszenia cywilów w ponad stu stodołach był licznie odwiedzany przez zagranicznych dygnitarzy spodziewających się widzieć groby polskich jeńców pomordowanych wiosną 1940 roku przez NKWD. Wśród dygnitarzy zwiedzających Chatyń (pisanypo angielsku jako „Khatin”) był premier Indii Radżiw Ghandi, prezydenci Finlandii Urho K. Kekkonen, Kuby Fidel Castro, a w 1974 roku był amerykański prezydent Richard Nixon i sekretarz stanu Henry Kissinger. Wtedy w “New York Times” napisano: “Nixon zobaczy Khatin, sowiecki memoriał, a nie las katyński”, podczas gdy brytyjski dziennik “Daily Telegraph” napisał, że: “Wizyta prezydenta Nixona na Białorusi przy memoriale w Khatinie wywarła mylne wrażenie, że Rosja jakoby wzniosła pomnik ku pamięci polskich oficerów zamordowanych w lesie katyńskim, i innych miejscowościach w Rosji i na Ukrainie. Dwadzieścia lat po wojnie ogłoszono raport Reuters Agency z Buenos Aires w Argentynie w piątek, 19 kwietnia 1996 roku (14:50:17 PDT) o Światowym Związku Żydów (The World Jewish Congress). Raport ten donosi, że Rabin Israel Singer, Główny Sekretarz tejże organizacji publicznie stwierdził, że: „Ponad trzy miliony Żydów poniosło śmierć w Polsce i Polacy nie będą spadkobiercami polskich Żydów. Nigdy na to nie pozwolimy. (…) Oni będą słyszeć od nas w nieskończoność. Jeżeli Polska nie uczyni zadość żydowskim żądaniom to będzie ‘atakowana publicznie i upokarzana’ na forum międzynarodowym.” Tak sformułowany szantaż przez żydowski ruch roszczeniowy do dziś nie został potępiony przez zdemoralizowane władze Polski, która dzięki fałszywym oskarżeniom jest obecnie postrzegana na Zachodzie bardziej jako współ-zbrodniarz niż jako ofiara Drugiej Wojny Światowej. Dezinformacja dzięki sowieckiemu propagowaniu miejscowości Chatyń chwilowo powiodła się w sprawie Katania. Bez porównania ważniejszy jest fakt, że miejscowość ta stała się ważnym dowodem w sprawie setek masowych i rutynowych zbrodni dokonanych przez Niemców na ludności cywilnej w czasie Drugiej Wojny Swiatowej. Przykładem takiej zbrodni niemieckich jest Jedwabne, 19 lipca 1941, gdzie w pierwszych dniach wojny niemiecko-sowieckiej, Sonder Kommando Zichenau (Ciechanów) użyło około 400 litrów benzyny żeby stodołę zapalić i dokonać masakry na ludności cywilnej. Za zbrodnię tę niemiecki sąd denacyfikacyjny po wojnie skazał na sześć lat więzienia Haupt Sturm Fuerer’a Hermanna Schapera – fakt 50 lat później zatajony przez rząd prezydenta Kwaśniewskiego starającego budować swoją dalszą karierę przy pomocy Żydów a zwłaszcza żydowskiego ruchu roszczeniowego. We Francji w Oradour-sur-Glane 10 czerwca 1944 roku oddział niemieckich wojsk Waffen-SS 1944, pod dowództwem Sturmbannfuehrera Adolfa Dickmana wymordował niemal całą ludność miasteczka. Zamordowano wówczas 642 osoby – mężczyzn, kobiety i dzieci. Mężczyzn głównie rozstrzelano, a większość ludności cywilnej uduszono w podpalonych budynkach. Ruiny Oradour-sur-Glane pozostawiono w stanie pozostawionym przez Niemców. Niemcy przeważnie mordowali oddzielnie mężczyzn jako bardziej zdolnych do wyłamywania się z palącego budynku oporu w czasie duszenia ludności dymem i brakiem tlenu. Powyżej wspomniany szantaż przez szefów żydowskiego ruchu roszczeniowego był wyzyskany przez  prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, który starał się dostać na stanowisko pierwszego sekretarza ONZ po upłynięciu jego drugiej kadencji jako prezydenta Polski. W początku marca prezydent Aleksander Kwaśniewski zapewnił w izraelskiej prasie, że 10 lipca przeprosi Żydów za mordy popełnione w Jedwabnem, jakoby przez Polaków, którzy nie mieli broni palnej. Kwaśniewski dokonał publicznego aktu przeprosin i skruchy, mimo braku wyników badań medycyny sądowej i ustalenia ile osób było zamordowanych i jaki był powód śmierci każdej z ofiar zbrodni. Masowa kolaboracja Żydów z władzami sowieckimi i aresztowania na zsyłkę Polaków przez milicję żydowską pokrzywdziły wiele rodzin polskich. Natomiast zaludnienie wielkiego getta w rynku w Jedwabnem wskazuje na stosunkowo małą liczbę ofiar zaduszenia w stodole. Uważam za hańbę narodową fakt, że Kwaśniewski, wychowanek szkoły NKWD był prezydentem Polski przez 10 lat. Kwaśniewski poparł kłamliwą wersję książki Grosa i powoływał się na materiały sądowe, które ujawniają, że w czasie powojennej pacyfikacji Polski przez Sowiety, marionetkowy, niby polski, a komunistyczny rząd, oskarżył 23 Polaków o podżeganie do rzezi. Wówczas 12 zostało skazanych na więzienie, w tym uczestnicy ruchu oporu i byli więźniowie w Oświęcimiu. Książka Grossa popierana przez Kwaśniewskiego wywołała kontrowersje w Polsce, ponieważ Gross kłamliwie napisał, że rozbity na rynku w Jedwabnem betonowy pomnik Lenina Żydzi zanieśli na kirkut, czyli cmentarz żydowski. Stało się inaczej, ponieważ faktycznie po przyniesieniu przez Żydów resztek pomnika Lenina do stodoły Żydzi wykopali rów w klepisku i zostali tam zastrzeleni przez Niemców. Książka Grassa pod tytułem „Sąsiedzi” przeczy faktom ustalonym przed przerwaniem ekshumacji. Przerwanie ekshumacji nastąpiło z powodu interwencji rabina Warszawy i było  dowodem na to, że żydowski ruch roszczeniowy nie chce ustalenia prawdy w Jedwabnem i nadal stara się żeby Polska była postrzegana na zachodzie jako współ-zbrodniarz niż jako ofiara Drugiej Wojny Światowej. Słowo Katyń symbolizuje egzekucję blisko 22,000 jeńców polskich przez NKWD, natomiast Jedwabne i Chatyń stanowią upamiętnienie setek masowych niemieckich zbrodni duszenia cywilów w podpalanych budynkach.

Chiny wobec USA „Celem mojej wizyty jest zwiększenie wzajemnego zaufania, promowanie przyjaźni, pogłębianie współpracy oraz dążenie do pozytywnych, (oraz) wszechstronnych stosunków między Chinami a USA w XXI wieku” – powiedział prezydent Chin Hu Jintao w Waszyngtonie. Wkrótce przed wizytą prezydenta Hu przedstawiciele firm chińskich podpisali z firmami amerykańskimi kontrakty na blisko 9 miliardów dolarów. Jak wiadomo, gospodarka USA jest trzykrotnie większa niż gospodarka Chin, ale gospodarki te rosną w odwrotnej proporcji. W niedalekiej przyszłości Chiny dogonią i przegonią gospodarczo USA i mają szanse być największą super-potęgą na świecie, jeżeli po drodze unikną kolizji militarnej z Ameryką. Kryzys gospodarczy w Chinach jest widziany nie tylko jako niebezpieczeństwo, ale również jako okazja. Ciekawe, że chińskie słowo oznaczające kryzys również oznacza okazję. Kryzys spowodowany szwindlem długów hipotecznych w USA na trylion dolarów, dotknął Chiny w handlu zagranicznym, ale mimo tego nie zatrzymał imponującego wzrostu gospodarki chińskiej, pomimo spadku eksportu do Ameryki i Europy, które znacznie zmniejszyły import z Chin. Spadek popytu na towary chińskie spowodował znacznie mniejsze zahamowanie wzrostu gospodarczego i mniejszy wzrost bezrobocia w Chinach niż w USA, które szukają pomocy finansowej w Azji i w Europie. Rząd chiński zapowiada dalszy wzrost gospodarczy w czasie, kiedy Ameryka ma trudności ze zmniejszeniem bezrobocia i niebezpiecznej dysproporcji w USA, gdzie 1% mieszkańców ma większy majątek niż 95% Amerykanów, licząc od najbiedniejszych. Faktyczne bezrobocie w USA sięga prawie 26 milionów pracowników, podczas gdy zadłużenie skarbu USA proporcjonalnie na każdego mieszkańca zbliża się do 50,000 dolarów na osobę. Export produkcji przemysłowej z USA do Chin spowodował wieloletni rozwój gospodarczy Chińczyków w oparciu o eksport zagraniczny i inwestycje. Wzrost PKB Chin o ponad 10 % rocznie jest wskaźnikiem sukcesu Chin, jak też chińskie rezerwy dewizowe sięgające 2000 miliardów dolarów. Chiny stały się największym wierzycielem USA i głównie na kredyt chiński USA prowadzi wojny na Bliskim Wschodzie, naprzód napad na Irak „dla dobra Izraela”, a następnie beznadziejna okupacja i pacyfikacja Afganistanu, o którym to kraju lord Curzon powiedzial, że jest od kilku tysięcy lat „cmentarzem imperiów”. Ciekawym fenomenem są ekonomiczne „naczynia połączone” USA i Chin, gdzie komunistyczny kapitalizm państwowy w Chinach żyje w symbiozie z lichwiarskim kapitalizmem amerykańskim. Podczas gdy pochodną oszczędności Chińczyków są ich relatywnie niskie wynagrodzenia i stosunkowo małe spożycie wewnętrzne, rząd w Pekinie zmienia obecni estrategią i skutecznie zachęca Chińczyków do zwiększania konsumpcji. Powstała chwiejna sytuacja między słabnącym imperium amerykańskim i rosnącym w siłę czerwonym imperium chińskim może trwac do momentu nieuniknionej dominacji Chin, lecz obecny wyścig może wyłonić tylko jednego zwycięzcę. Strategia rządu w Pekinie jest skuteczna. Wzrastają kredyty i wzrasta zużycie energii elektrycznej. Natomiast zwiększanie konsumpcji przez Chińczyków spowoduje spadek nadwyżki handlowej Chin w handlu z zagranicą. Obecna działalność dyplomacji Chin osiągnęła swego rodzaju punkt szczytowy, z lądowaniem prezydenta Hu Jintao w Waszyngtonie. The Wall Street Journal z 19 stycznia 2011 ma tytuł  ‘Wary Powers Set to Square Off’, co w przybliżeniu znaczy że „Skłopotani Przeciwnicy Idą do Zwarcia”. Tydzień wcześniej, 12 stycznia 2011, ta sama gazeta miała tytuł: ”China Show Its Growing Strength,” czyli „Chiny Pokazują Swoją Rosnącą Potęgę”, z okazji udanego lotu chińskiego samolotu niewykrywalnego przez radar. Lot ten nastąpił w przeddzień wizyty w Chinach  Roberta Gatesa, amerykańskiego ministra obrony umówionego na audiencję u prezydenta Hu. USA czeka trudna rozgrywka z wierzycielem, który z czasem może okazać mniej zainteresowania amerykańskimi obligacjami państwowymi, których dotychczas Chiny wykupiły na sumę około jednego tryliona dolarów. Z perspektywy USA doprowadzi to albo do kryzysu gospodarczego z chwilą, kiedy długi USA okazałyby się nieściągalne. Tak więc następuje zmiana światowego przywództwa, począwszy od gospodarki i uznania juana jako waluty rezerwowej w miejsce dolara, o czym pisze ekonomista chiński Lingling Wei w The Wall Street Journal z 12 stycznia. Tydzień później, James T. Areddy w tej samej gazecie pisze, że „U.S. Firms Dercy China’s Heavy Hand”, czyli „Firmy z USA skarżą się na ciężką rękę Chin” wobec nich. Jest to nowe i typowe zjawisko z początkiem XXI wieku.

Iwo Cyprian Pogonowski

Rozkaz: krytykować raport MAK Jak to wszystko się zmienia. Jeszcze niedawno z ust przedstawicieli rządu słyszeliśmy jak to dobrze idzie współpraca z Rosjanami badającymi przyczynę katastrofy smoleńskiej. Nawet gdy minister spraw zagranicznych Rosji przyjechał nad Wisłę i pouczał, że nie życzy sobie, żeby w Polsce podważano raportu MAK-u, nikt nie przypomniał rosyjskiemu dyplomacie, że Polska nie leży w strefie wpływów Moskwy, ale udaje niepodległe państwo. Widać taki był rozkaz.Teraz rozkaz jest inny. Politycy koalicji rządowej robią zamieszanie udając, że nagle sprawa wyjaśnienia przyczyn katastrofy polskiego Tupolewa stała się dla nich ważna, a w „wiodących mediach” dziennikarzyny i publicyści oburzają się na nierzetelności w raporcie MAK. Nawet oburzał się i to w dodatku w telewizorze pewien mądrala z Wyborczej! Oburzał się, ale tylko tak trochę, a innych, którzy też się chcieli pooburzać strofował za to oburzanie. Wiadomo, że to wszystko jest tak na niby, dopóki publikę to interesuje, a jak się znajdzie temat zastępczy, to wszystko wróci na stare tory. A ten cały cyrk w wykonaniu rządzących i „wiodących mediów” jest pewnie dlatego, że ktoś albo domyślił się, albo zrobił badania socjologiczne, i wyszło, że Polakom nie podoba się raport MAK. A wobec tego trzeba stanąć na czele niezadowolenia społecznego i skanalizować je w korzystny, a przynajmniej w jak najmniej niekorzystny dla siebie sposób. Gdyby siedzieli cicho, albo wychwalali współpracę z Rosjanami, tak jak do tej pory, to monopol na krytykowanie ustaleń MAK-u miałby Jarosław Kaczyński, jego partia, „Gazeta Polska” i Radio Maryja. I już wiemy dlaczego Donald Tusk tak nagle zainteresował się sprawą wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej i dlaczego takie głosy oburzenia przewalają się od kilku dni przez „wiodące media”. Gdyby rozkaz był inny, to chwaliliby panią generałowa Tatianę Anodinę za rzetelność. Może nawet dostałaby kwiaty, podobnie jak minister infrastruktury Cezary Grabarczyk za to, że jest kraj w Unii Europejskiej, w dodatku leżący w środku Europy, gdzie w XXI wieku ludzie włażą do pociągów przez okna. Premier nawet odmówił sobie przyjemności pokopania piłeczki z kolesiami i wdrapał się na mównicę sejmową, aby poopowiadać jak to rząd wszystko od 10 kwietnia 2010 r. robił dobrze, a nawet bardzo dobrze i żeby nikomu do głowy nie przyszło, że było inaczej. Pewnie nie wspomniał, że pani minister Ewa Kopacz kłamała na temat udziału polskich lekarzy podczas wykonywania sekcji zwłok ofiar katastrofy i przekopywania przez Rosjan ziemi na metr w głąb w miejscu rozbicia się samolotu, ale wtedy i teraz obowiązuje rozkaz, żeby udawać, że wszystko jest dobrze, więc czego się spodziewać? Jeden fragment wystąpienia premiera Tuska jest warty szczególnej uwagi. Cytuję za Wirtualną Polską: „Jak podkreślił, mimo tego co Polacy przeżywali po 10 kwietnia ub. roku, »mimo tej straty, także okrutnej w sensie arytmetycznym«, rząd miał obowiązek »dbania o to, aby w Polsce nie doszło do wstrząsu naszej demokracji, aby państwo polskie przetrwało ten krytyczny i najtrudniejszy moment, bez zbędnego szwanku«. - By utrzymać sprawność państwa i gotowość państwowych służb do działania, by realizować najważniejsze cele - dodał Tusk”. Pan premier jest tutaj rozbrajająco szczery. Oto obowiązkiem rządu po 10 kwietnia ubiegłego roku było dbanie „aby w Polsce nie doszło do wstrząsu naszej demokracji”. A jaki to wstrząs demokracji nam groził? Tego premier nie mówi, ale nie wątpię, że to zagadnienie wyjaśnia wypowiedź Waldemara Kuczyńskiego (to zdaje się jakiś pomagier profesora Leszka Balcerowicza, gdy ten tak ratował gospodarkę w Polsce przed katastrofą, że aż komuniści wykroili sobie z tego spore fortuny), który to powiedział w telewizorze podczas dyskusji nad „reformą emerytalną”, że nie można dopuścić, żeby wariaci powrócili do władzy. No to już jasne: pan premier zamiast dbać o interesy Polski główny wysiłek wkładał w to, żeby Jarosław Kaczyński nie odniósł korzyści politycznych ze śmierci swojego brata i do władzy nie doszła opozycja spod znaku Prawa i Sprawiedliwości. Bo wiadomo, gdyby władzę przejął Sojusz Lewicy Demokratycznej, albo Unia Wolności, która teraz nazywa się inaczej i jej połowa siedzi na ciepłych posadkach w pałacu prezydenta Bronisława Komorowskiego to byłaby to demokratyczna decyzja wyborców czy jakoś tak. I dalej Tusk mówił, o podejmowanych wysiłkach czy czyś podobnym, „by utrzymać sprawność państwa i gotowość państwowych służb do działania, by realizować najważniejsze cele”. Jakie to służby państwowe tak sprawnie działają? Policja nie potrafi złapać byle złodzieja, mimo, że im się go palcem wskaże, sądy wypuszczają przestępców pod pretekstem niskiej szkodliwości społecznej czynu, wyroku w zawieszeniu i stu innych powodów, a mafii to w ogóle się boją, Sanepid dopuszcza do sprzedaży mięso sprzed 50 lat, a wojsko nie jest w stanie obronić Polski, co najwyżej, jak ktoś jest tam na wysokim stołku, to może jakiś szwindel zrobić, a jakiś dziad z jakiegoś urzędu może wykończyć firmę jedną swoją decyzją. O jakie służby może premierowi Tuskowi chodzić? Może o te „zlikwidowane”? Chyba tak, w końcu mówił, o gotowości służb do realizowania najważniejszych celów. Więc co ja tu o drobnych złodziejaszkach i Sanepidzie. Doszedłby Kaczyński do władzy i znowu jakaś weryfikacja, znowu grzebanie w papierach, o których może wiedzieć dajmy na to taki generał Czesław Kiszczak, a na pewno nie zwykły podatnik. W każdym bądź razie chyba Tuskowi oni też nie pozwalają takich rzeczy wiedzieć. Może to i słusznie, w końcu ma już stanowisko, to po co ma jeszcze wiedzieć co robi władza? Tylko po co nam taki rząd? Michał Pluta

Jak Sowieci "wyzwalali" Śląsk Radziecki komunikat z 25 stycznia 1945 r. głosił: „Wojska 1 Frontu Ukraińskiego, kontynuując z powodzeniem działania zaczepne, wieczorem 24 stycznia szturmem opanowały wielki ośrodek przemysłowy i węzeł oporu - Gliwice”. Miasto było pierwszym dużym ośrodkiem Śląska, należącym przed 1939 r. do III Rzeszy, do którego wkroczyła Armia Czerwona. Sowieci weszli więc na teren wroga, zamieszkiwany przez Niemców. Mieli okazję do zemsty, do której zachęcali ich dowódcy i propaganda. Obowiązywała zasada nienawiści do faszystów. Jej symbolem była odezwa Ilji Erenburga „Zabij!” - z wezwaniem „Dzień, w którym nie zabiłeś przynajmniej jednego Niemca, jest dniem straconym”. Pierwsza fala terroru czerwonoarmistów nastąpiła zaraz po zdobyciu Gliwic. Druga wezbrała po przejściu armii, gdy miasto znalazło się w strefie przyfrontowej, a budynki użyteczności publicznej adaptowano na szpitale wojskowe. - Tysiące rekonwalescentów-szpitalników terroryzowało miasto. Do gwałtów i rabunków dochodziło w biały dzień. Trzecia fala to czas powrotu woskowych transportów kolejowych z Niemiec. Pociągi z żołnierzami stały po kilka dni w Gliwicach. Nie wszyscy czekali na dalszą podróż zgodnie z rozkazami. Tabuny maruderów z bronią w ręku oddalały się od swoich jednostek. Żołnierze krążyli po mieście i okolicy, domagając się wódki, jedzenia i kobiet - mówi Bogusław Tracz, historyk z IPN w Katowicach, autor książki „Rok ostatni - rok pierwszy. Gliwice 1945”. IPN prowadził śledztwo w sprawie zabójstw w okresie od stycznia do końca wiosny 1945 r. w powiecie gliwickim. Żołnierze radzieccy wymordowali wówczas ponad 800 cywilów i duchownych. - Historycy usiłują odpowiedzieć na pytanie, czy Sowieci mordowali na rozkaz, czy też ich barbarzyństwo było spontaniczne. Ustaliliśmy, że wprawdzie formalnego nakazu nikt nie wydał, to jednak część kadry oficerskiej przymykała oko na mordy i grabieże -dodaje Tracz. Z chwilą wkroczenia Sowietów na Śląsk, dla mieszkańców wielu miast zaczęła się gehenna. Żołnierze polowali na kobiety i zabijali kryjących się w piwnicach cywilów. - Wystarczyło mieć na sobie mundur kolejarza lub pocztowca, na pierwszy rzut oka podobny do mundurów wojska czy policji. Na widok takiej osoby krasnoarmiejcy od razu puszczali serię w kłębiący się w piwnicy tłum. Dla nich rodzaj munduru nie miał znaczenia, bo to były niemieckie mundury - twierdzi Bogusław Tracz. O tym, jak wyglądało „wyzwolenie” Gliwic, można dowiedzieć się z zachowanych akt sądowych „o stwierdzenie śmierci”. Takie wnioski składali małżonkowie najczęściej po to, by mieć prawo do renty lub ponownie zawrzeć związek małżeński. Przed sądem grodzkim 1 września 1947 r. Marta Scholdra zeznała: „26 stycznia 1945 r. żołnierze radzieccy wywlekli mojego męża z mieszkania. W mojej obecności został zastrzelony z karabinu”. Sentencja postanowienia sądu brzmiała: „Zginął w trakcie działań wojennych”. Sąd bał się uznać, że „został zastrzelony przez żołnierzy sowieckich”. 29 października 1947 r. sąd gliwicki rozpatrywał wniosek Ewy Badury o stwierdzenie zgonu jej męża Pawła. Zeznania świadków szokują: „Przed sądem staje Emma D., lat 33, córka Franciszka i Ewy, córka wnioskodawczyni i mówi: Paweł Badura był moim ojczymem. W nocy z 6 na 7 lutego 1945 r. weszli dwaj żołnierze rosyjscy do naszego mieszkania i zażądali od nas kwatery. Ulokowali się w izbie, w której ja spałam. Potem zapukał ktoś w nocy do mego pokoju i wołał, żeby otworzyć. Poznałam głos ojca. Rosjanie z mego pokoju wyszli i po chwili usłyszałam 2 strzały w sieni. Po 10 minutach Rosjanie wrócili i powiedzieli mi, że zastrzelili mego ojca. Równocześnie zapytali, czy jest mi żal mojego ojca. Chciałam wyjść z pokoju, ale nie pozwolili. Wygrażali przy tym rewolwerem. Rano spostrzegłam ślady krwi w sieni i 2 łuski po nabojach. Ciała ojca nie mogliśmy znaleźć. Przypuszczam, że Rosjanie zabrali je na auto ciężarowe, którym rano odjechali. Rosjanie ci więcej się u nas nie pokazali”. Paweł Badura został uznany za zmarłego. Sąd stwierdził, że mężczyzna został „zastrzelony przez nieznanych sprawców”. Między wierszami można wyczytać, że dziewczyna była prawdopodobnie gwałcona. Jej krzyki usłyszał ojczym i kiedy próbował zapobiec nieszczęściu, zginął. Janina Scholz wystąpiła o uznanie za zmarłego Waltera Scholza. Tak opisała szczegóły śmierci męża: „W 1945, przed wkroczeniem wojsk sowieckich mój mąż został zaaresztowany przez Niemców i przebywał w więzieniu w Gliwicach. 22 stycznia 1945 r. wracając z więzienia do domu schował się do piwnicy domu położonego przy ul. Zwycięstwa. Tam znaleźli go żołnierze sowieccy i zastrzelili”. Egzekucję potwierdziła Gertruda Luks: "23 stycznia, kiedy Sowieci wkraczali do Gliwic, schroniłam się w piwnicy domu przy Zwycięstwa 8. Z rana przyszedł do tej piwnicy jakiś mężczyzna lat około 40. Podał on swoje nazwisko Scholz, oświadczając, że mieszka przy Chorzowskiej. Siedział z nami w piwnicy do 24 stycznia. Na wezwanie żołnierzy sowieckich musieliśmy opuścić piwnicę. Z naszej grupy wybrali 6 mężczyzn i zastrzelili ich na podwórzu. Osobiście widziałam egzekucję. Wśród zastrzelonych był również Scholz". Getydę Luks także dotknęła tragedia: "Zastrzelono wtedy również mego syna, mimo że w dobrym języku polskim prosił o darowanie życia”. Sąd grodzki postanowieniem z 4 grudnia 1947 r. uznał Waltera Scholza za „zastrzelonego w czasie działań wojennych, kiedy wojska sowieckie zajmowały miasto Gliwice”. O gwałtach i morderstwach „wyzwolicieli” nie wypadało mówić głośno. - To byli całkiem normalni rosyjscy żołnierze, którzy dopuścili się tych mordów, byli jednak pochodzenia mongolskiego. Moja matka opowiadała mi później, że jej cała rodzina siedziała akurat w domu przy śniadaniu, gdy Rosjanie nadeszli ulicą, i na lewo i prawo, nie wybierając szczególnie, ostrzeliwali domy. Wybili wszystkie szyby, następnie weszli do mieszkania moich rodziców i zabrali przed dom mego ojca, męża mojej siostry Otto Kocha i mego kuzyna Oswalda, który miał wtedy 16 lat. I wszystkich zastrzelili od razu. Moja siostra Maja, żona Otto Kocha, widziała to wszystko i najwyraźniej tego nie zniosła. Zmarła cztery tygodnie później w wieku 31 lat. Wychowałam ich córkę Hedwig. Miała wtedy 8 lat, i nawet jeszcze dzisiaj opowiadając o tym, mam łzy w oczach - zeznała Margarethe Kuhna. Do dziś nie wiadomo też, dlaczego Sowieci wymordowali ponad stu mieszkańców podgliwickiego Bojkowa. - Według jednej z wersji mord w Bojkowie był zaplanowaną czystką etniczną potomków niemieckich, osadników z Frankonii, którzy przybyli tu w XVIII w. i od tego czasu tworzyli zamkniętą niemiecką społeczność. Niektórzy wspominają, że mieszkańcy Bojkowa zapłacili życiem za śmierć sowieckiego oficera, zastrzelonego przez jednego z członków Volkssturmu. Wersji jest więcej, jedna nie wyklucza drugiej - uważa historyk IPN. Günter Botschek z Bojkowa był świadkiem dramatu. W styczniu 1945 r. miał 14 lat. - U nas do wsi wpadli Rosjanie i zabili 200-300 osób. Gdzieś w lutym 1945 r. znalazłem siostrę proboszcza, Emilię, martwą w naszym ogrodzie. Leżała tam naga. W lipcu 1945 r. znalazłem się w polskiej niewoli, skąd wyszedłem 1947 r., a mój ojciec dwa lata później. Mnie zarzucano, że byłem w Hitlerjugend - wspomina. Adelheid Schiffczyk miała w 1945 r. 12 lat. Niektóre obrazy dalej żyją w jej pamięci. - Słyszałam, że żołnierze zgwałcili, a następnie zastrzelili zakonnice z klasztoru benedyktynek w Gliwicach. Widziałam masakrę mężczyzn w domu przy Annabergstrasse 38 w Gliwicach - zeznała. Społeczne i psychiczne skutki zbrodni i gwałtów wywołanych „okolicznościami wojennymi” odczuwane były na Śląsku przez długie lata, a w niektórych przypadkach trwają do dziś. Rosjanie zabijali nie tylko Niemców i Ślązaków. Francuz Alfred Fache był od 1943 roku robotnikiem przymusowym w hucie. 24 stycznia został rozstrzelany wraz z 10 innymi robotnikami przez Rosjan. Jeden ze świadków tak zrelacjonował okoliczności jego śmierci: „Szedł z jakimś Francuzem pochodzenia polskiego i jego polską dziewczyną w poszukiwaniu żywności. Po drodze spotkali rosyjskich żołnierzy, którzy chcieli mieć dla siebie tę dziewczynę. I rozstrzelali robotników”. Świadkowie wspominają też, że w Armii Czerwonej byli i dobrzy żołnierze. Dzielili się ze Ślązakami żywnością, bronili kobiet przed gwałtami i przed Polakami, którzy przyjeżdżali szabrować. Jednak dobrych Sowietów było zdecydowanie mniej. Tomasz Szymborski

Świetny pomysł Piotra Naimskiego - "List do Węgrów". "Wasze powodzenie stworzy precedens i wzór do naśladowania w Polsce" "Doszedłem z kilku znajomymi do przekonania, że czas najwyższy byśmy spróbowali publicznie dać wyraz naszej solidarności z Węgrami, którzy próbują równocześnie ratować swój kraj przed katastrofą gospodarczą zawinioną przez poprzednią post-komunistyczną ekipę rządzącą i dokończyć t.zw. transformację ustrojową. Być może po 20 latach będą pierwszymi, którym się to uda!" - pisze Piotr Naimski we wprowadzeniu do "Listu do Węgrów". Organizatorzy akcji zachęcają do podpisania się i proszą o zaproponowanie przyłączenia się znajomym.

Oto treść Listu do Węgrów: Przyjmijcie od nas wyrazy szacunku, podziwu i poparcia. Wynik ostatnich wyborów parlamentarnych na Węgrzech daje nadzieję na dokończenie procesu wychodzenia z komunizmu w Waszym kraju. Obserwujemy z nadzieją działania rządu Premiera Viktora Orbana. Determinacja Premiera i rządzącej koalicji może przynieść sukces, może doprowadzić do stworzenia prawnych i instytucjonalnych podstaw, które pozwolą przestać nazywać Węgry „krajem postkomunistycznym". Premier Victor Orban i jego rząd przejęli władzę w obliczu grożącej krajowi katastrofy gospodarczej. Stan ten jest głównie skutkiem błędnych decyzji, kłamstw i oszustw, których dopuszczali się poprzednicy. Rząd w Budapeszcie zmaga się z wewnętrznym kryzysem we wrogim sobie otoczeniu międzynarodowym. Reformatorskie decyzje Węgrów zmierzające do sanacji finansów publicznych bez jednoczesnej utraty suwerenności na rzecz międzynarodowych instytucji są odważne i zarazem ryzykowne. Jednak to właśnie Wasze zdecydowanie, zrozumienie węgierskiej racji stanu budzi nasz podziw, Wasz patriotyzm niesie nadzieję. Wasz sukces będzie wzorem do działania dla innych, także dla nas Polaków. Porażka rządu Viktora Orbana byłaby z ulgą przyjęta przez tych w Europie, którzy kierują się obezwładniającą poprawnością polityczną, ekonomicznym dogmatyzmem i niechęcią do jakichkolwiek pozytywnych rozwiązań wypracowanych suwerennie przez rządy narodowe. Wasza siła leży w jedności. Reformatorski rząd nadal cieszy się wielkim poparciem. Protestujący obrońcy „wolności" węgierskiej gospodarki to w rzeczywistości obrońcy wpływów węgierskich postkomunistów w sojuszu z europejską lewicą i szukającymi łatwego zarobku międzynarodowymi firmami. Mamy nadzieję, że uruchomiona nagonka nie podważy poparcia Węgrów dla Viktora Orbana i jego rządu. Liczymy na Wasz sukces. Wasze powodzenie stworzy precedens i wzór do naśladowania w Polsce, w innych krajach postkomunistycznych a także w rozpaczliwie szukającej nowych idei Europie. Przyjmijcie nasze podpisy pod tym listem jako wyraz solidarności i dowód na to, że polsko-węgierska przyjaźń i wspólnota losu są stale prawdziwe. Warszawa, 19 stycznia 2011 r.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
340 Manuskrypt przetrwania
opracowania, Mikro JU cw 2, GRZYBY (Zaremba 313-325 + 340 + 335-336 )
340-341
I CSK 340 10 1
340
340
apl minimag 280 i 340
340 Czeresnie
340
340
340 , UCZEŃ PRZEWLEKLE CHORY W SYTUACJI ZAWODU I SZKOŁY
340
Chocim 1673 - 11 listopada 2013 - 340. rocznica wielkiego zwycięstwa pod Chocimiem, ★ Wszystko w Jed
340 i 341, Uczelnia, Administracja publiczna, Jan Boć 'Administracja publiczna'
Dz U 2009 nr 42 poz 340
Organizacje transportowe id 340 Nieznany
340
20030902194951id$340 Nieznany

więcej podobnych podstron