Insurekcyjny romantyzm ‘44
By Adam Wielomski
Created 2009-08-03 13:36
Prawda o Powstaniu Warszawskim jest brutalna. Zginęło w sumie ok. 200.000 Polaków, w tym 18.000 żołnierzy Państwa Podziemnego. Warto te straty porównać z niemieckimi: Wehrmacht stracił (wedle różnych szacunków) 1500-1700 żołnierzy. Oznacza to, że na jednego zabitego niemieckiego żołnierza przypadało 11 zabitych żołnierzy polskich. Stosunek strat pośród wojskowych to 1 : 11! Stosunek strat jako takich jest jeszcze bardziej tragiczny: 1.700 do 200.000, czyli 1 : 118. Powiedzmy sobie szczerze: to nie była żadna bitwa – to była masakra.
Przez kilka dni cała Polska hucznie obchodziła 65-tą rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. W sposób niezwykle charakterystyczny wyciszano wszystkie racjonalne głosy, które zadawały proste pytanie: jaki był sens tejże insurekcji? W imię czego zginęło 200.000 mieszkańców Warszawy?
Kombatanci z roku 1944 i nasi zawodowi „niepodległościowcy” nie raczyli nawet próbować na te pytania odpowiedzieć. Mieliśmy do czynienia z kilkudniową gigantyczną operacją propagandową mającą na celu wielkością obchodów (i zwykłym pijarem) zastąpić poważną dyskusję. Nasi „niepodległościowcy”, uciekając od trudnych pytań, posługiwali się autentycznym moralnym terrorem: kto krytykuje decyzję o wybuchu Powstania Warszawskiego, ten jest gorszym patriotą, ten nie jest Polakiem. Krytyk Powstania Warszawskiego to ktoś moralnie obmierzły.
Można oczywiście i tak dyskutować, a nawet trzeba, gdy nie ma racjonalnych argumentów. Szczególnie charakterystyczne były wypowiedzi uczestników Powstania, którzy z niezwykłą zażartością bronili decyzji o jego wybuchu – co psychologicznie jest zrozumiałe, gdyż na micie powstańczym wybudowali własne życie, a wszelka myśl, że Powstanie było katastrofą szybko zaprowadziłaby ich do krytycznej refleksji nad pytaniem „czy jestem współodpowiedzialny za masakrę moich kolegów i rodzin?”. Prowadziłoby to do pytań w rodzaju: „czy dobrze zrobiliśmy 65 lat temu?”.
Swoją drogą, to argumentacja kombatantów była niezwykle charakterystyczna: „musieliśmy, po prostu musieliśmy”; „musieliśmy bić Niemca”; „czekaliśmy na to pięć lat”; „poszlibyśmy się bić nawet gdyby dowództwo nie wydało takiego rozkazu, a więc Powstanie i tak by wybuchło”. Teksty te wypowiadanie były pełnym napięcia głosem, z niezachwianą pewnością i gotowością wywołania awantury z każdym, kto nie tylko próbowałby z tymi głosami polemizować, ale choćby chciał zadawać kolejne racjonalne pytania. Każdy kto odważyłby się na polemiki czy pytania zostałby rozerwany na strzępy – zresztą nie tylko przez kombatantów, ale i przez dziennikarzy i polityków, na co dzień demoliberalnych i wstydzących się patriotyzmu.
Tymczasem prawda o Powstaniu Warszawskim jest brutalna. Warszawa przestała po prostu istnieć, została wymazana z powierzchni ziemi. Zginęło w sumie ok. 200.000 Polaków, w tym 18.000 żołnierzy Państwa Podziemnego. Warto te straty porównać z niemieckimi: Wehrmacht stracił (wedle różnych szacunków) 1500-1700 żołnierzy. Oznacza to, że na jednego zabitego niemieckiego żołnierza przypadało 11 zabitych żołnierzy polskich. Stosunek strat pośród wojskowych to 1 : 11! Stosunek strat jako takich jest jeszcze bardziej tragiczny: 1.700 do 200.000, czyli 1 : 118. Powiedzmy sobie szczerze: to nie była żadna bitwa – to była masakra. Dowódcy Powstania posłali do walki niesione patriotyzmem dzieci i młodzież, bez przeszkolenia i bez broni. Stąd tak wysoki poziom strat: gdy zobaczono Niemca z karabinem to rzucała się na niego gromada dzieciaków zbrojnych w kamienie i gdy Niemcowi skończyły się naboje w magazynku, to zanim wymienił magazynek, gromada dopadała go, zabijała i zdobywała karabin. Ale zanim go dopadła, to 10 bezbronnych polskich „żołnierzy” dosięgły kule tegoż niemieckiego żołnierza. A oni nie mieli czym mu odpowiedzieć!
Tym, którzy wydali rozkaz do rozpoczęcia tej szaleńczej masakry nie należy stawiać pomników, nie należy ich czcić jako oficerów! Powinni stanąć przed sądem wojennym, a następnie przed plutonem egzekucyjnym!
Co kierowało dowódcami AK, którzy ten rozkaz wydali? Osobiście uważam – acz badań nad tym problemem nie prowadziłem, więc wiem, że moja hipoteza jest mocna dyskusyjna - że wyłącznie polityka i to niekoniecznie międzynarodowa. Nie chodziło tylko o zbliżających się sowietów. Wydaje się, że kierownictwo AK obawiało się, że Polska odzyska byt państwowy na mocy decyzji politycznych, a więc dzięki rządowi w Londynie. Ale w Londynie rządziły PPS, SP, PSL i (częściowo w opozycji) ND. Nie było tu piłsudczyków. Tymczasem to właśnie sanacyjni oficerowi dominowali w AK. Gdyby więc Polska została odbudowana na mocy decyzji politycznych, to rząd z Londynu wróciłby do Polski i objął władzę, a postsanacyjne środowiska odpowiadałyby za klęskę z IX 1939 roku. W tej sytuacji jedyną szansą powrotu do polityki był wybuch Powstania, przejęcie władzy i powitanie Rządu Londyńskiego z pozycji „gospodarza”. Dlatego zginęło 200.000 Polaków…
I na sam koniec: dlaczego w Polsce nigdy nie czczono Powstania Wielkopolskiego? Odpowiedź jest banalna: bo to Powstanie się udało, a więc nie jest godne szacunku. „Gloria victis” była, jest i – obawiam się – będzie znamieniem polskiej politycznej bezrozumności