Czas i ćwiczenie ( strategie ćwiczenia 2008)
Czas
Nikt chyba nie ma wątpliwości, że umiejętne zarządzanie czasem jest dzisiaj niezmiernie ważne. Dla muzyków również. Szczególnie, kiedy przyjrzymy się „zarządzaniu” czasem podczas ćwiczenia i całego procesu przyswajania sobie niezwykle skomplikowanej umiejętności, jaką jest nauka gry na instrumencie. Nasze ćwiczenie muzyczne jest przecież nabywaniem tej czynności, opanowywaniem jej krok po kroku coraz lepiej. To powolny proces. Wiemy, że ćwiczyć trzeba. Wszystkie znane mi badania mające wyjaśnić, co decyduje o tym, iż ktoś jest dobrym muzykiem: liczba godzin przy instrumencie czy zdolności, stwierdzają, że jednak liczba godzin. Najczęściej przyjmuje się, że profesjonalny muzyk w wieku 20 lat ma za sobą 10 tys. godzin ćwiczeń. Jeśli już wiemy, ile trzeba ćwiczyć, żeby być muzykiem, pozostaje pytanie, jak to robić. Czy po 10 tys. godzin spędzonych przy instrumencie każdy skrzypek zdobędzie taką samą umiejętność gry? I czy to rzeczywiście musi być 10 tys. godzin sam na sam z instrumentem?
7 plus/minus 2, ale nie dziesięć
Ćwiczenie to bardzo duży wysiłek intelektualny i fizyczny. Jest to praca i nad szczegółem, i nad całością. Wymaga zrozumienia motywu, frazy i formy. Wymaga panowania nad najmniejszym ruchem palca i wykonywania całych bardzo dla naszej głowy skomplikowanych sekwencji ruchów. Do tego potrzebna nam jest swoboda i odporność na stres. Nasz mózg musi przyjmować w trakcie ćwiczenia tyle informacji, że czasami nie zdąży ich przetworzyć i wydać ciału odpowiednich dyspozycji. Znamy wszyscy to uczucie, kiedy rozum wie, a palce nie. Dopóki pewne umiejętności nie przejdą w tzw. automat, czyli staną się nieświadomą kompetencją (np. trzymanie instrumentu, ułożenie rąk, palców lub czytanie nut), dopóty ćwiczenie może się okazywać dla naszej głowy za trudne, dlatego że pojemność pamięci krótkoterminowej jest ograniczona i wynosi 7 plus/minus 2. Czyli średnio możemy pamiętać o siedmiu rzeczach na raz, ale może to być równie dobrze pięć lub dziewięć. Dziesięciu już się nie uda.
A co się wtedy dzieje? No, gramy sobie. I może to być całkiem przyjemne zajęcie. Na przykład oglądanie filmu i granie gam. Albo myślenie, ile czasu zostało do obiadu, i granie koncertu. Albo ćwiczenie gam na czas, o czym ostatnio często słyszę. Pytanie, czy to jest w ogóle ćwiczenie i czego tak naprawdę wtedy się uczymy?
Nasz mózg nie może być przeciążany dużą liczbą informacji przekazywanych w tym samym czasie, bo po prostu przełączy się na inny, bardziej relaksacyjny program. Najczęściej mówimy wtedy: „siadła mi koncentracja” albo „przepraszam, zamyśliłam się”. To zupełnie naturalne. W wyjątkowych sytuacjach u dorosłego człowieka maksymalna koncentracja może trwać bez odpoczynku do 60 minut, średnio 45. U dziecka może trwać pięć minut. Możemy to sprawdzić, obserwując siebie przy jakiejkolwiek pracy. Kiedy myśli zaczynają uciekać, czas na 10–15 minut przerwy i można zaczynać od nowa. Więc jeżeli ktoś gra dwa razy w tygodniu po osiem godzin, a ktoś inny od poniedziałku do piątku po dwie, i to jeszcze z 15-minutową przerwą, to ten drugi nauczy się więcej. Tak samo będzie, jeśli ktoś gra godzinę dziennie, a ktoś inny dwa razy w tygodniu po dwie. Wcale nie dlatego, że ten pierwszy ćwiczy systematycznie, tylko że mądrze.
Zbawienna przerwa
Przerwy w ćwiczeniu są bardzo potrzebne. Z badań nad pamięcią wynika, że najlepiej zapamiętujemy to, co na początku, to, co na końcu i to, co powtarzamy. Czyli ćwicząc dziesięć godzin w tygodniu z przerwami po 45 minutach, mamy takich „sesji” (początek, koniec, powtórki) około dziesięciu. Jeśli tych przerw nie robimy, „sesji” mamy dwa albo pięć razy mniej. Gdy pomnożymy to potem przez liczbę tygodni czy lat, różnica zapamiętanych sekwencji, czyli wyuczonych umiejętności, robi się zadziwiająco duża.
Tych złożonych czynności uczymy się na podświadomym poziomie. Oznacza to, że umiemy dużo więcej, niż wiemy, ale właśnie ta wiedza daje nam możliwość korzystania z naszych umiejętności. Rosjanie mawiali (w czasach, kiedy nie było letnich skoczni narciarskich i krytych basenów), że jeździć na nartach uczymy się w lecie, a pływać zimą. Zaobserwowali bowiem niezwykły wzrost umiejętności po wakacjach. I to jest prawda – umiejętność gry na instrumencie rozwija się skokowo. Najpierw ćwiczysz, ćwiczysz i nic, a potem nie ćwiczysz i jest lepiej. To nie są cuda. Tak pracuje nasz mózg. Musi, jak komputer, wszystko przetworzyć na wiele sposobów, potem poukładać i zapamiętać. Informacja jest bowiem zapisana w mózgu w formie siły połączeń miedzy neuronami. To siła połączenia sprawia, że mózg w odpowiedzi na konkretną informację wejściową wytwarza odpowiednią wyjściową. Tworzenie silnych połączeń trwa. Dlatego jak już się czegoś nauczymy, trudno jest nam się tego oduczyć, o czym wiedzą wszyscy, którzy musieli poprawiać swój warsztat.
W zarządzaniu czasem przy ćwiczeniu niezwykle ważną rolę odgrywa koncentracja. Przerwy robimy po to, żeby ćwicząc, być bardzo skoncentrowanym. Istnieje wielka różnica między ćwiczeniem a graniem. To drugie jest bardzo przyjemne, bo w naszej głowie, szczególnie kiedy gramy utwór, który lubimy, wiele się dzieje. Ale o tym w następnym artykule. Granie to ukoronowanie, smakowanie muzyki jak wyszukanych potraw, przyrządzonych starannie i podanych na eleganckich talerzach.
Muzyka to całość, a nie „moja partia”
A co z pozostałym czasem? Czy ćwiczenie to tylko samotne godziny przy pulpicie? A granie z kimś? Już samo określenie tego sposobu ćwiczenia sugeruje, że jest to inna praca. Mam próbę. Czyli sprawdzam, co umiem. Na ogół pracuję nad dialogiem z innym muzykiem (przynajmniej tak powinno być).
Bardzo często w mojej pracy spotykam się z zadziwiającą reakcją. Kiedy proszę „słuchaj partii fortepianu”, solista często się myli. Ale muzyka to całość, a nie „moja partia”. Zdolność słuchania się nawzajem bardzo łatwo rozwinąć. Wystarczy po prostu to robić, czyli słuchać całej muzyki i tej drugiej osoby, która z nami gra. Warto też przeglądać nuty akompaniamentu lub partię solową, jeśli się jest pianistą. Właśnie w tym czasie poza ćwiczeniem. To też praca, i to bardzo rozwojowa, ponieważ rozwój naszego talentu wiąże się z rozwojem zdolności słuchowych. Nie manualnych. Proszę, pamiętajcie o tym.
Ważne jest również słuchanie muzyki. Po pierwsze słuchając staję się muzykiem „osłuchanym”. O pewnych ludziach się mówi, że są oczytani. Używają oni ładnego języka, mają bogaty zasób słów, precyzyjnie wyrażają swoje myśli. Tak samo jest z muzyką. Osłuchanie to rozumienie gramatyki muzycznej, wzbogacanie zasobu środków wyrazu i poszerzanie możliwości wypowiedzi muzycznej. Słuchanie innych instrumentalistów i innej muzyki rozwija. Jest oczywiste, że jeśli ktoś dużo czyta, to lepiej pisze i mówi. Tak samo jest z muzyką.
Po drugie ważne jest również „oglądanie” muzyki. Patrząc na grających instrumentalistów, bardzo dużo się uczymy. Wszystko to dzięki neuronom lustrzanym, które aktywizują się w naszym mózgu podczas oglądania czynności wykonywanych przez innych. A więc uczymy się przez obserwację. Proponuję taki eksperyment: proszę uważnie się przyglądać (podczas transmisji TV z koncertu, na filmie DVD lub, jeśli jest taka możliwość, na żywo), jak gra na instrumencie nasz mistrz. Proszę bardzo, bardzo dokładnie obserwować wszystkie części ciała i sposoby wykonywania ruchów, a następnie przed lustrem spróbować to powtórzyć. Życzę miłej i odkrywczej zabawy. Czasami drobny szczegół w ruchu ciałem jest w stanie poprawić np. dźwięk lub tak modną ostatnio „prędkość”.
Znacznie bardziej skomplikowane jest uczenie się utworów bez instrumentu, tylko patrząc na nuty. Ta metoda jest znana od dawna, bo I. J. Paderewski także uczył się nowych utworów „na sucho” w pociągu. To bardzo złożona umiejętność, zbliżona do tej, którą Edwin Gordon nazwał audiacją, czyli formą wewnętrznego słyszenia i wewnętrznej wyobraźni muzycznej. Wprawdzie ten obszerny temat nie mieści się w ramach tego artykułu, ale na koniec proponuję jeszcze jeden eksperyment. Proszę spróbować czytać tekst muzyczny utworu, który już znacie i słyszeć wewnątrz siebie to, co tam jest napisane, albo przynajmniej usłyszeć w głowie melodię hymnu państwowego. Proszę to robić w „czasie rzeczywistym”, czyli jeśli utwór trwa dwie minuty, należy „słyszeć” ten utwór przez dwie minuty, a nie przelatywać wzrokiem z komentarzem „aha, C-dur, dalej to miejsce…” itp. Początki mogą być trudne, bo takie czytanie utworu bywa dość męczące, ale repetitio est mater studiorum.
Glen Gould słyszał całą muzykę, patrząc na partyturę. Miał jednak kłopot, kiedy musiał się nauczyć tylko partii fortepianu. Było to dla niego takim doświadczeniem, jak dla większości z nas granie np. samego kontrapunktu z fugi Bacha. Aż strach pomyśleć, jak szybko moglibyśmy się uczyć, gdybyśmy wyćwiczyli tę umiejętność albo przynajmniej potrafili rozczytać utwór w podróży, nie wspominając już o nauczeniu się go na pamięć. Ale to jest możliwe. Może dlatego niektórzy ćwiczą mniej, a grają lepiej?
Numer: 1010
Autor: Ewa Biały
Data: 13.10.2010