Degradacja czy rezerwa dla rozwoju? Gospodarka oparta na wiedzy to nie tylko produkowanie wyrobów (i świadczenie usług) zawierających duży ładunek myśli (wynalazców i konstruktorów). To także np. „inteligentny”, samoorganizujący się, regionalny system towarów i usług względnie prostych, potrafiący dopasować się do zmiennego otoczenia i w optymalny sposób wykorzystujący swój potencjał. W obu typach konieczna jest sieciowość pozwalająca na szybką zmianę. A także – dzięki obecności różnych perspektyw myślowych (wynikających z odmiennych zadań poszczególnych ogniw) – umożliwiająca stałe produkowanie wiedzy o sobie i otoczeniu. Także tej strategicznej niezbędnej dla rozwoju - pisze prof. Jadwiga Staniszkis w felietonie dla Wirtualnej Polski.Mamy szanse rozwinąć oba typy. Pierwszy – w oparciu o technologie podwójnego zastosowania: pod warunkiem że nie dokona się koncentracji zbrojeniówki w Bumarze, ale pozostawi otwartą siec wielu firm – elastycznie poszukujących partnerów w przemyśle cywilnym i nauce. Z preferencyjnymi kredytami (zamiast topienia pieniędzy w „Patriotach” starej generacji, demontowanych obecnie w Niemczech). Gdy dodamy do tego nasycone wiedzą usługi medyczne, informatyczne i księgowe to uzyskamy gospodarkę opartą na wiedzy na średnim światowym poziomie. Także drugi typ – elastyczna, samoorganizująca się, regionalna struktura – jest w zasięgu ręki. Jeżdżąc po Pomorzu Zachodnim, Ziemi Lubuskiej, północnej Wielkopolsce, widać bowiem jaki potencjał tkwi w ich obecnej dewastacji. Kiedyś, od pół XIX wieku, było to kapitalistyczne rolnictwo otoczone wianuszkiem usług mechanicznych i finansowych oraz – przetwórstwem. Nieużywane dziś łąki ze stadami owiec – i największy w Europie ośrodek wyrabiania sukna i filcu na potrzeby wojska. Produkcja maszyn żniwnych na wysokim poziomie. I specjalność tych terenów: wysokiej jakości czerwona cegła, klinkier i polewane dachówki – eksportowane na Zachód kratownice połączeń kolejowych obsługujących nie tylko region ale handel Zachód – Wschód i Północ – Południe (w symbiozie z portem w Szczecinie). Np. niewykorzystany olbrzymi węzeł kolejowy w Krzyżu – to tędy szły transporty w czasie II wojny. Jeszcze produkcja wyrobów z drzewa: dziś już tylko mielenie młodych drzewek na trociny do płyt wiórowych i robienie tzw. palet (opakowanie po 2 zł. Sztuka – nie wystarczy na odtworzenie zużytego drzewa co grozi deforestacją). Stocznie i ich kooperanci: ta w Szczecinie i rzeczne. Dziś zamknięte. Obecnie kutry zmienione na stateczki wycieczkowe (limity połowów). Transport rzeczny: dziś śladowy. Porty. Niewykorzystane. Także boczne linie kolejowe są dziś nieczynne i są rozbierane przez złomiarzy. Produkcja ceramiki budowlanej próbowali odtworzyć w kilku miejscach Duńczycy bo to obecnie drogi luksusowy towar na opanowanym przez plastik Zachodzie ale dewastacja infrastruktury komunikacyjnej ostudziła ich zapał. Piętrowe chlewnie, cukrownie, gorzelnie, wytwórnie paszy popadają w ruinę i gdyby znieść limity produkcyjne w UE pewno znów nastąpiłby tu rozwój rolnictwa. Ale na razie bezrobocie przekracza 20%, miasteczka się degradują a młodzież wyjeżdża. Bo nie eksportujemy produkowanych w regionie towarów. Choć przygraniczne supermarkety kwitną – ale chodzi raczej o różnicę cen paliw i żywności. Bardzo często jest to zresztą tylko łańcuszek reeksportu chińskiej tandety. Pozwalamy zaś odpłynąć to co w obecnej sytuacji demograficznej najcenniejsze – zasobom pracy. Ta dewastacja jest jednak rezerwą. Przy lepszym zarządzaniu publicznym (i rządzie), np. zachętach inwestycyjnych i skoordynowanej logistyce proeksportowej można by odtworzyć system pełniący rolę elastycznego zaplecza wyżej rozwiniętych gospodarek na Zachodzie i Północy. I inteligentnie produkujący wiedzę jak to wykorzystać dla własnego i Polski rozwoju. Jadwiga Staniszkis
Śmierć zaczyna zaglądać w oczy
1. Dzisiaj Parlament Europejski odrzucił sprawozdanie dotyczące zwiększenia redukcji CO2 z 20 do 30% do roku 2020. Wydaje się ,że coraz bardziej przerażająca rzeczywistość zaczyna docierać do posłów PO i PSL także w Parlamencie Europejskim. Platforma próbuje odtrąbić to odrzucenie, jako sukces, choć już redukcja CO2 o 20% na co zgodził się Donald Tusk w na jesieni 2008 roku grozi polskiej gospodarce katastrofą. Rozwiązania zawarte w pakiecie klimatycznym forsował na forum Parlamentu Europejskiego jeszcze w kadencji 2004-2009 wybrany ze Śląska poseł do PE Jerzy Buzek, obecnie Przewodniczący Parlamentu Europejskiego. Podczas tej kadencji, PE pod jego przewodnictwem, akceptował zasady rozdziału pozwoleń na darmowe emisje przygotowane przez KE. W Komisji Europejskiej zasiada komisarz Janusz Lewandowski wprawdzie zajmujący się budżetem ale przecież decyzje na tym forum podejmują wszyscy komisarze i aż dziw bierze, że komisarz z Polski przynajmniej nie protestował podczas jej podejmowania. [Nas to nie dziwi, biorąc pod uwagę tzw. korzenie p. Lewandowskiego - admin]
Wtedy, kiedy obejmowali oni swoje stanowiska w instytucjach unijnych, w Polsce prześcigano się w opisach sukcesu jaki osiągnął nasz kraj, w których aż roiło się od sugestii ich wpływu na najważniejsze decyzje w UE. Teraz wygląda na to, że ani Premier Tusk, ani przewodniczący Buzek , ani Komisarz Lewandowski nie byli w stanie zablokować niekorzystnych decyzji dla polskiej gospodarki.
2. A przecież w grudniu 2008 roku na posiedzeniu Rady Europejskiej Premier Tusk nie musiał się zgodzić na taki kształt pakietu klimatycznego. Zresztą zaraz po tym posiedzeniu, Premier Tusk na konferencji prasowej ogłosił sukces tyle tylko, że im bardziej przybliżają się konsekwencje wynegocjowanego pakietu dla gospodarki i gospodarstw domowych, tym bardziej widać wręcz ogrom kosztów jakie wszyscy będziemy musieli ponieść. Premier Tusk chyba sądził, że te konsekwencje przyjdą dopiero w roku 2020, a więc kiedy on już nie będzie nie tylko rządził ale nawet nie będzie go już w polityce, więc łatwiej było mu zaakceptować, te niekorzystne dla Polski decyzje.Teraz im bliżej do początku stycznia 2013 roku tym więcej nerwowych reakcji firm, w których koszty energii elektrycznej stanowią znaczącą pozycję, a także coraz więcej raportów niezależnych instytucji, które szczegółowo opisują skutki pakietu klimatycznego dla polskiej gospodarki. Jeżeli nic się nie zmieni to już w roku 2013 ceny energii elektrycznej będą musiały wzrosnąć minimum o 30% w stosunku do roku 2012, a to będzie dopiero początek procesu podwyżek cen energii. Będzie to wynikało zarówno z konieczności kupienia na aukcjach 30 % uprawnień do emisji CO2 przez firmy energetyczne, bo właśnie od roku 2013 zaczyna się zmniejszanie puli darmowych uprawnień. Niezbędne jest także realizowanie kosztownych inwestycji w energetyce, budowanie nowych bloków energetycznych, którym zdaniem Komisji Europejskiej powinny towarzyszyć instalacje do wyłapywania i magazynowania CO2 pod ziemią (taka pilotażowa instalacja budowana przy elektrowni Bełchatów będzie kosztowała około 2,5 mld zł). Konieczne będą inwestycje redukujące emisję CO2 w wielu innych gałęziach przemysłu.
3. Podwyżka cen energii blisko o 1/3 tylko w pierwszym roku obowiązywania pakietu, doprowadzi do tego, że część zakładów o wysokim udziale kosztów energii w kosztach ogólnych nie będzie w stanie konkurować na europejskim rynku. Najbardziej zagrożone są przemysł produkcji materiałów budowlanych, w którym koszty energii stanowią ponad 25% całości kosztów wytwarzania, przemysł wapienniczy 24%, przemysł cementowy 22%, szklarski 16%, górnictwo rud metali 15% czy papierniczy 12%. Zagrożone zakłady zatrudniają aż 9% wszystkich pracujących w polskim przemyśle. Ich likwidacja (albo tylko ograniczenie produkcji) oznaczało by ubytek PKB w wysokości co najmniej 2 % PKB i wzrost bezrobocia przynajmniej o 2%. Wszystko to tylko w pierwszych 3 latach obowiązywania pakietu tj w okresie 2013-2015. Zresztą już teraz największe przedsiębiorstwa w tych branżach przestały inwestować i oczekują na ostateczne rozstrzygnięcia w sprawie emisji CO2. Jeżeli nic w tej sprawie się nie zmieni to należy oczekiwać exodusu firm z tych branż choćby do krajów za naszą wschodnią granicą. Dobrze, że choć w ostatniej chwili przedstawiciele rządzącej koalicji w Parlamencie Europejskim widząc zbliżającą się katastrofę starają się jej zapobiec. Tyle tylko, że redukcja CO2 o 20% na co zgodził się w 2008 roku Donald Tusk, spowoduje dramatyczne konsekwencje dla polskiej gospodarki. A temu bez renegocjacji pakietu klimatycznego juz nie da się zapobiec. Zbigniew Kuźmiuk
ZWIĄZKI PRZYCZYNOWO SKUTKOWE NA AUTOSTRADACH I W TELEWIZJI TIRY omijają A2!
http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,9905755,Tir_y_uciekly_z_autostrad_na_drogi_lokalne.html
Cóż za niespodzianka! Jak kierowcy musieli wykupić winiety to jeździli po autostradach – bo wygodniej. Jak nie kupują winiet tylko płacą „e-myto” rejestrowane na bramkach to je omijają – bo taniej. Teraz pewnie pojawią się na drogach znaki zakazu wjazdu pojazdów o masie powyżej 20 ton. Absurd goni absurd! Jeżdżąc starymi drogami TIRY jadą dłużej i spalają więcej paliwa. Ponoszą wyższy koszt (paliwo) i tracą więcej czasu – a czas to też pieniądz. Im później skończą jeden kurs, tym później zaczną następny – tym więcej towarów będzie dłużej czekało na przewiezienie. Na starych drogach dojdzie do większej ilości wypadków – pewnie zginie więcej ludzi. I na pewno więcej ludzi trzeba będzie hospitalizować. To też jest koszt. Więc może podatek za przejazd autostradą jest po prostu za wysoki? Może powinien być skalkulowany z uwzględnieniem kosztów alternatywnych – zarówno tych dla przewoźników, jak i tych dla państwa! Słyszał ktoś w rządzie o takich? Ale to, że ani Minister Infrastruktury, ani Prezes Generalnej Dyrekcji Niebudowania Autostrad, ani Premier nie słyszeli to mnie specjalnie nie dziwi. Jakby słyszeli, to może potrafiliby znaleźć sobie jakąś porządną robotę. Bardziej Dziwi mnie trwanie w paradygmacie ekonomicznym nauki. Otóż zgodnie z obowiązująca teorią wyróżnia się sześć reakcji podatników na opodatkowanie:
1) dostosowanie się do podatku, czyli spełnienie obowiązku podatkowego
2) nadrobienie podatku
3) przerzucanie podatku
4) legalne unikanie podatku
5) nielegalne uchylanie się podatku
6) wycofanie się z działalności będącej przedmiotem opodatkowania.
Podobno dostosowanie się do podatku jest „najpowszechniejszą reakcją”! (M. Pietrewicz, Polityka fiskalna, Warszawa 1993, s. 64) Skoro tak, to dlaczego kierowcy TIR-ów się nie „dostosowali”? Bo najpowszechniejszą reakcją jest próba przerzucenia podatku (pisałem o tym trzy lata temu:
http://blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=483) albo jego uniknięcia (legalnego – w odróżnieniu od nielegalnego „uchylenia się”).
Więc jak już władze samorządowe porozstawiają znaki zakazu wjazdu dla TIR-ów (co przecież też będzie kosztowało) to co się stanie? TIRY wrócą na autostrady. Przewoźnicy zwiększą ceny spedytorom. Spedytorzy zwiększą ceny swoim klientom. Ich klienci zwiększą ceny swoim klientom. I na półeczkach sklepowych lud pracujący „tu i teraz”, o który tak bardzo troszczy się rząd, bo przecież dzieci – jak ryby – głosu nie mają (zwłaszcza te, których jeszcze nie zrobiliśmy bo brakuje środków na ich wychowanie), też zobaczy wyższe ceny. O grosik – więc nie zwróci uwagi. I na to właśnie liczą politycy. Nikomu nie chce się awanturować o grosik. Ale podobno Pan Premier wspaniale mówił w Parlamencie Europejskim. Nie słuchałem ale w to, że Pan Premier pięknie mówił łatwo mi wierzyć. A opozycja podobno zrobiła „obciach” atakując Pana Premiera na forum PE. W to akurat też mogę uwierzyć. Ale skoro ktoś wymyślił, że na żywo będzie transmitował wystąpienie Pana Premiera w polskiej TV i debatę po nim, to było do przewidzenia, że opozycja wykorzysta taką sposobność, żeby popsuć Panu Premierowi show. Dokładnie tak samo, jak kierowcy TIR-ów wykorzystują stare drogi. Ale kto by się tam, panie, zastanawiał co się może zdarzyć. Polecimy, zobaczymy.
Gwiazdowski
Nieznana przeszłość liderki Platformy Ona – ładna, młodziutka, uśmiechnięta brunetka. On – w fioletowej koszuli i ciemnych okularach trzyma rękę na jej szyi. Ona to obecna posłanka Platformy Obywatelskiej Małgorzata Kidawa-Błońska. On to Ryszard Gontarz, symbol antysemickiej kampanii z marca 1968 r., były funkcjonariusz UB i SB. – Nie do końca wiedziałam wówczas, kim jest Ryszard Gontarz – mówi dziś Kidawa-Błońska. Gdzie i kiedy zrobiono to zdjęcie? Było to na planie filmu Zamach stanu, który premierę miał 6 kwietnia 1981 r. „Zamach stanu” był filmem odpowiadającym na ówczesne zapotrzebowanie propagandowe reżimu. Opowiadał o przewrocie majowym z 1926 r. Na stronie internetowej dziennika „Fakt” w dziale „Aleja gwiazd” odnajdujemy sylwetkę reżysera i odtwórcy roli Piłsudskiego Ryszarda Filipskiego. O Zamachu stanu czytamy: „Film został wyróżniony Nagrodą Główną Jury na festiwalu filmowym w Gdyni, ale w kinach nie zdobył dużej publiczności. Zamach stanu przedstawiał osobę Marszałka jako dyktatora, przeciwnego demokracji i nierozumiejącego zmian społecznych zachodzących w kraju, a obóz sanacji jako cyników, popełniających przestępstwa dla osiągnięcia politycznych korzyści”. Autorem scenariusza do filmu Filipskiego był Ryszard Gontarz. Oprócz antysanacyjnego film okazał się wkrótce mieć także inny wydźwięk: obrońcy decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego powoływali się na przewrót majowy jako na dowód, że nie tylko Jaruzelski sprawował w Polsce władzę przy użyciu przemocy. W 1982 r. wyprodukowano pięcioodcinkowy serial pod tym samym tytułem i tego samego autorstwa.
Obywatel Gontarz Ryszard Filipski i Ryszard Gontarz – te nazwiska łączyła nie tylko współpraca przy filmie Zamach stanu. Obaj uznawani są za czołowe postacie moczarowskiego, antysemickiego skrzydła PZPR, a potem ideologów betonowego Zjednoczenia Patriotycznego „Grunwald”, krytykującego Wojciecha Jaruzelskiego za nadmierną pobłażliwość dla Solidarności. Gontarz w latach 50. był dziennikarzem „Sztandaru Młodych”. Później był kierownikiem literackim krakowskiego teatru eref-66, założonego przez Filipskiego. W 1977 r. napisał scenariusz do filmu innego moczarowca Bogdana Poręby „Gdzie woda czysta, a trawa zielona” W 1980 r., gdy powstawał film Zamach stanu, Filipski i Gontarz byli sygnatariuszami „Listu 44”, odezwy skierowanej do władz. Była ona apelem m.in. o zaostrzenie polityki kulturalnej i ograniczenie „masowego wystawiania” takich twórców, jak Mrożek oraz Gombrowicz, a także ograniczenie działalności kabaretu „Pod Egidą”. Jednak obok tego powszechnie znanego Gontarz miał także drugi życiorys, o którym pisał historyk Franciszek Dąbrowski w Biuletynie IPN z 2008 r.(nr 3): „W maju 1948 r. zapisał się do PPR. Jako że był niepełnoletni, dodał sobie dwa lata, podając rok urodzenia nie 1930, lecz 1928. Niedługo później zamojski Komitet Powiatowy PPR wystawił mu skierowanie do pracy w tamtejszym PUBP. Gontarz 14 września 1948 r. został młodszym referentem Referatu III PUBP w Krasnymstawie. W życiorysie z 1961 r. pisał o tym, jak »miał automat« i »uganiał się po wertepach« za partyzantami WiN-u. W prośbie o rehabilitację z grudnia 1956 r. skarżył się, że zachorował po całonocnym leżeniu na śniegu podczas operacji pod Fajsławicami w styczniu 1949 r. W kolejnych charakterystykach pisano również o jego »pracy z agenturą«”. W 1949 r. został usunięty dyscyplinarnie z UB, jak twierdził w wyniku intryg. Wrócił do pracy w SB. Dąbrowski pisze: Do aparatu bezpieczeństwa Gontarz wrócił dzięki koneksjom z funkcjonariuszami MSW oraz dzięki własnej publicystyce. Rekomendował go ppłk Władysław Walicki ze szkoły Departamentu I MSW (poznał go przez innego pracownika Departamentu I), pisząc: "Niedawno oddał do druku zbiór artykułów na temat nielegalnej działalności różnych ugrupowań w latach czterdziestych. Niektóre z tych artykułów czytałem, są one interesujące i pozytywne" we wniosku personalnym z 18 listopada 1961 r. czytamy: "Ob. Gontarz Ryszard w swojej działalności dziennikarskiej zajmował się do niedawna sprawami kleru. On pierwszy po r. 1956 w prasie postawił usunięcie nauki religii w szkołach".
Scena na moście Jak posłanka PO, niedawna rzecznik kampanii prezydenckiej Bronisława Komorowskiego, znalazła się na jednym zdjęciu z Gontarzem na planie filmu Zamach stanu? Sfotografowani nie byli w tym filmie aktorami, zdjęcie ma charakter prywatny. Jak wspomnieliśmy, Gontarz był autorem scenariusza Zamachu stanu. Co robiła tam Kidawa-Błońska? Jak tłumaczy, była tam jako prawnuczka prezydenta Polski Stanisława Wojciechowskiego, który w wyniku zamachu majowego zrezygnował z pełnienia urzędu. – Wtedy kręcona była scena na moście, interesowało mnie, jak będzie to wyglądać – opowiada. Była wtedy studentką socjologii na Uniwersytecie Warszawskim. – Nie do końca wiedziałam wówczas, kim jest Ryszard Gontarz – opowiada. Jak mówi posłanka PO, nie była znajomą Gontarza, nie miała z nim później żadnych bliskich kontaktów, a zdjęcie z autorem scenariusza filmu to zupełnie przypadkowy incydent. Jednak obecność potomka rodziny prezydenta Wojciechowskiego na planie filmowym z pewnością dowartościowywała autorów filmu.
Skiba: to szef mafii paliwowej Jak zapamiętał jej studencki kolega, to w tamtych czasach poznała swojego męża reżysera Jana Kidawę-Błońskiego, który w 1980 r. ukończył łódzką filmówkę. W latach 1982–1991 był on członkiem Zespołu Filmowego „Silesia”. W 1991 r. został prezesem zarządu Gambit Production Sp. z o.o., studia produkującego filmy fabularne, dokumentalne, programy telewizyjne i reklamy. W latach 1990–1994 był prezesem Stowarzyszenia Filmowców Polskich. W 1996 r. reżyserował filmu Wirus, w którym producentem był Lew Rywin. Z branżą filmową związana była też jego żona. W latach 1985–1987 pracowała w Dziale Literackim Studia Filmowego im. Karola Irzykowskiego. W latach 1994–2005 pracowała wspólnie z mężem w Gambit Production. Była producentem filmu Skazany na bluesa, a także kierownikiem produkcji serialu Bao-bab, czyli zielono mi oraz filmu Az utolso blues. O filmie Skazany na bluesa „Dziennik Zachodni” pisał w kontekście jego sponsora Henryka Musialskiego: O mały włos nie został sponsorem filmu o legendarnym Ryszardzie Riedlu pt. „Skazany na bluesa”. Zdjęcia zaczęły się, kiedy Musialski był już za kratkami. Z kolei Krzysztof Skiba we „Wprost” stwierdzał: „Szef mafii paliwowej Henryk Musialski jest fanem zespołu Dżem i nosi się jak hipis (...). Musialski, który wraz z kumplami jest podejrzewany o oszustwa na sumę ponad 500 mln zł, otwiera nową erę w dziedzinie teatralnej estetyki afer gospodarczych. Okazuje się, że niezły łeb do szwindli mają nie tylko nudne smutasy w stylu łódzkiego posła SLD czy dobrze ubrani gogusie w rodzaju Wieczerzaka. Swój talent do kręcenia lodów wreszcie ujawnili obszarpańcy. Dziś wierzący w pokój i miłość podstarzali hipisi to ludzie interesu, którzy potrafią wystawiać fikcyjne faktury, prać brudne pieniądze, oszukiwać na jakości paliwa i podatkach”.
„Spółdzielnia rozdająca posady swoim ludziom” Dział „Filmografia” w internetowym serwisie „Film Polski” nie ma w przypadku Ryszarda Gontarza swojego dalszego ciągu po 1989 r. Inaczej jest z Ryszardem Filipskim. Pojawia się on w ostatnich latach w obsadzie serialu Kryminalni we wspierającej PO TVN oraz serialu Pitbull w TVP. O dziwo, moczarowska przeszłość nie stanęła tu na przeszkodzie. Tymczasem Małgorzata Kidawa-Błońska w III RP działała w Unii Wolności, a w 2001 r. wstąpiła do Platformy Obywatelskiej. Od 2006 r. jest przewodniczącą warszawskiej PO. Jej wewnątrzpartyjni oponenci nie pozostawiali na stylu rządzenie stołeczną PO suchej nitki: „Warszawska Platforma to spółdzielnia rozdająca posady swoim ludziom, a nie partia rozwiązująca problemy mieszkańców” – mówił w czasie jej zjazdu z 2010 r. Andrzej Rogoyski, działacz z Żoliborza. A Andrzej Ozimek, działacz z Bemowa, dowodził: „Listy członków naszego koła i ich dane adresowe to ściśle strzeżona tajemnica (...). Zapewne chodzi o to, abyśmy nawzajem się nie kontaktowali, nie tworzyli struktur poziomych. W schyłkowym okresie PZPR panowała większa demokracja wewnątrz partii”. Tymczasem w wywiadzie dla kobiecego portalu Mobilnekobiety.pl Kidawa-Błońska przedstawiała się niedawno w zupełnie innej roli: „Bardzo denerwuje mnie brak kultury i dobrego wychowania, cenię sobie dobre maniery i ludzi, którzy z szacunkiem zwracają się do innych. Niestety, jestem zupełnie nieodporna na chamstwo i to może mnie zranić”.
Raport MAK odebrany ze spokojem W ostatniej kampanii prezydenckiej Kidawa-Błońska była rzecznikiem kandydata Bronisława Komorowskiego. Niedawno okazała się przeciwniczką ustawy gwarantującej ochronę życia. „Przede wszystkim jest to zła ustawa pod względem prawnym. Powodów jest jednak więcej. Po pierwsze, burzy ona bardzo trudny kompromis zawarty przed laty. Aborcja jest dziś dozwolona tylko w trzech wyjątkowych przypadkach” – mówiła w „Super Expressie”. W styczniu 2011, po ogłoszeniu raportu MAK, stwierdziła: „Raport odebrałam ze spokojem. Nie usłyszeliśmy nic, o czym wcześniej byśmy nie rozmawiali”. Dopiero późniejsza krytyczna wobec raportu wypowiedź premiera Tuska spowodowała, że w PO wystąpienie Kidawy uznano za nadgorliwe. Piotr Lisiewicz
Kogo chce obezwładnić Antoni Macierewicz? Do zakończenia pracy wszystkich urządzeń na pokładzie Tu-154M mogło doprowadzić ogromne przeciążenie samolotu w wyniku uderzenia w brzozę, a nie odcięcie zasilania. W białej księdze autorstwa parlamentarnego zespołu badającego okoliczności katastrofy Tu-154 pod Smoleńskiem znalazła się lansowana już wcześniej przez Antoniego Macierewicza, szefa zespołu, wersja „obezwładnienia” (odcięcia zasilania) samolotu na wysokości 15 m nad ziemią. Wówczas bowiem – jak wskazywał raport MAK – przestały działać urządzenia pokładowe. Polityk zapowiedział, że za 1,5 miesiąca zostanie ogłoszona bezpośrednia przyczyna wyjaśniająca tę sytuację. Choć wątek ten ma znaczenie drugorzędne – bo przy takiej wysokości nawet najlepiej wyszkolonemu pilotowi nie udałby się żaden manewr – odpowiedź na pytanie, dlaczego na 15. m urządzenia pokładowe przestały działać, nie wydaje się trudna. Przede wszystkim wysokość 15 m pochodzi z niedokładnego wysokościomierza ciśnieniowego (barometrycznego) w Tu-154M, którego margines błędu może wynosić nawet 10 – 15 m. Zakładając jednak, że wysokość podano precyzyjnie, urządzenia mogły przestać działać z powodu zderzenia z brzozą. - W momencie uderzenia w brzozę samolot nagle stracił fragment skrzydła – mówi Dariusz Szpineta, pilot instruktor. – Na drugim była w tym czasie ogromna siła nośna. Silniki wchodziły w najwyższe obroty. Nastąpiło więc bardzo poważne zaburzenie aerodynamiki. Samolot wykonał pół beczki. W takiej sytuacji bardzo duże przeciążenie ujemne spowodowało, że wszystko przestało działać a samolot się rozpadł.Ta hipoteza jest bardzo prawdopodobna. W przypadku uszkodzenia samolotu po uderzeniu w drzewo doszło do przerwania łączności z kabiną – czarne skrzynki i rejestrator lotu w Tu-154M znajdują się w ogonie maszyny. Wtedy musiały przestać działać wszystkie urządzenia. Jest jeszcze coś, co przeczy tezie Macierewicza o „obezwładnieniu” samolotu. Na końcu nagrania z czarnej skrzynki słychać ludzkie krzyki i dźwięki mogące wskazywać na gniecenie metalu. Oznacza to, że zasilanie działało do końca – dzięki niemu pracują czarne skrzynki. Najprawdopodobniej, gdy urządzenie rejestrowało dźwięki, skrzydło samolotu uderzyło już w drzewo, a następnie maszyna zaczęła się przekręcać na „plecy”. Wszystko działo się tuż nad ziemią. Konkretna wysokość nie jest istotna, bo tupolew to potężna maszyna. Jej wysokość to ponad 11 m, rozpiętości skrzydeł 37 m i długość ok. 48 m. W momencie obrotu taki kolos nie tylko taranuje wszystkie napotkane przeszkody, ale sam stopniowo się rozpada.
Piotr Nisztor
Groteskowy atak na Macierewicza Piotr Nisztor - były dziennikarz śledczy "Gazety Polskiej" i "Dziennika", obecnie w "Rzeczpospolitej" (gdzie napisał m.in. wzruszający tekst, jak to były szef WSI gen. Marek Dukaczewski wspiera dom dziecka) - zaatakował w swoim dzisiejszym komentarzu Antoniego Macierewicza. Chodzi dokładnie o zawarte w Białej Księdze ustalenia dotyczące wyłączenia zasilenia w Tu-154 na wysokości 15 nad ziemią (jako pierwsi pisali o tym zresztą w styczniu 2011 r. niżej podpisani). Nisztor twierdzi, że:
1) albo wysokość 15 m jest nieprawdziwa, bo pochodzi z niedokładnego wysokościomierza ciśnieniowego w Tu-154M, którego margines błędu może wynosić nawet 10–15 m - a zatem samolot po prostu uderzył w ziemię
2) albo samolot, owszem, rozleciał się w powietrzu, było to jednak spowodowane uderzeniem w brzozę, a następnie oderwaniem fragmentu skrzydła i przechyleniem samolotu "na plecy" Hipotezy te są oczywiście nonsensowne.
Po pierwsze: gdy nastąpił zanik zasilania komputera pokładowego i innych urządzeń (w tym czarnych skrzynek), polski Tu-154 znajdował się około 60-80 metrów przed miejscem pierwszego zderzenia z gruntem. Wystarczy zajrzeć do raportu MAK i porównać współrzędne geograficzne. Katastrofa musiała zatem nastąpić w powietrzu.
Druga hipoteza Nisztora jest jeszcze ciekawsza. Dziennikarz "Rzeczpospolitej" przyznaje, że do rozpadu samolotu mogło dojść już w powietrzu, ale bezpośrednią przyczyną tego miało by być... obrócenie się maszyny w powietrzu o 180 stopni po uderzeniu w brzozę. "W momencie uderzenia w brzozę samolot nagle stracił fragment skrzydła. Na drugim była w tym czasie ogromna siła nośna. Silniki wchodziły w najwyższe obroty. Nastąpiło więc bardzo poważne zaburzenie aerodynamiki. Samolot wykonał pół beczki. W takiej sytuacji bardzo duże przeciążenie ujemne spowodowało, że wszystko przestało działać, a samolot się rozpadł" - cytuje Nisztor swojego eksperta, pilota-instruktora. Podkreślmy jeszcze raz: dziennikarz "Rz" na poważnie rozpatruje możliwość, że samolot odwrócił się do góry nogami i z tego powodu pękł jak przekłuty balon albo bańka mydlana (co na to np. piloci akrobatyczni?). Tekst Piotra Nisztora to kolejna próba podważenia faktu, że niemal wszystkie urządzenia pokładowe Tu-154 przestały działać w powietrzu. Przed dziennikarzem "Rzeczpospolitej" w równie topornym stylu atak przypuszczali Piotr Śmiłowicz z "Newsweeka" i Konrad Piasecki z RMF FM. Dla prawdziwych dziennikarzy śledczych oznacza to tylko jedno: że jest to wątek, który może doprowadzić do prawdy o katastrofie smoleńskiej. Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski
Czego naprawdę chcą Rosjanie? W porównaniu do stereotypowo rozumianych wyobrażeń Rosjan na temat wizerunku własnego i stosunków Rosji z Zachodem ostatni sondaż, przeprowadzony w kwietniu przez niezależny instytut badań rynkowych i opinii publicznej IFAK na zlecenie rosyjskiej redakcji kanału TV „Deutsche Welle” daje dość zaskakujące rezultaty. Nawet abstrahując od reprezentatywności badań przeprowadzonych na 1000 mieszkańcach (choćby dobranych wedle odpowiednich kryteriów) ponad 140-milionowego kraju: nie ma w nich zbytnio śladu powszechnie wymienianych takich sposobów postrzegania własnego i zagranicy, jak eurazjatycka odrębność cywilizacyjna Rosji, antyokcydentalizm (wrogość wobec cywilizacji i struktur politycznych Zachodu) czy imperializm i mocarstwowość. Uproszczona (stereotypowa) wizja zarówno autopercepcji, jak i postrzegania innych podmiotów na arenie międzynarodowej przez wiele kierunków rosyjskiej myśli politycznej, szeroko podzielanej przez Rosjan, zakładała, że: Rosja jest odrębną, samodzielną cywilizacją, różniącą się zarówno od Wschodu, jak i od Zachodu; Rosja jest wrogo traktowana przez kraje Zachodu (z USA na czele) i wszystkie zachodnie, ponadnarodowe struktury polityczne, ekonomiczne czy militarne (UE, NATO, MFW, Bank Światowy, MTS i inne), a mianowicie dlatego, że: zachodnie formy ustrojowe, ideologiczne, filozoficzne czy ekonomiczne, wywodzące się z epoki Oświecenia (demokracja parlamentarna, indywidualizm, kapitalizm wolnorynkowy, religijna tolerancja przechodząca w relatywizm i ateizm) są diametralnie różne od podstawowych wartości rosyjskich (kolektywizm, etatyzm, hierarchia, dyscyplina społeczna, rola tradycji). I wreszcie: Rosja, chociażby za względu na swą rozległość geograficzną i łączenie całej mozaiki różnych ludów i kultur, a bardziej może ze względu na wkład w pokonanie niemieckiego nazizmu podczas II wojny światowej, zasługuje na rolę przynajmniej jednego z globalnych mocarstw, prowadzących w pełni suwerenną politykę na obszarze swoim i swojej bezpośredniej strefy wpływów (w przybliżeniu utożsamianym z terytorium byłego ZSRR, choć oczywiście występowały bardziej radykalne wizje geopolityczne). Te podstawowe założenia miały w przybliżeniu, podzielane w mniejszym lub większym stopniu lub z różnym rozłożeniem akcentów, stanowić wspólny mianownik dla większości rosyjskich ugrupowań politycznych (z wyłączeniem dość marginalnego nurtu stricte „demokratycznego” i liberalnego), począwszy od twardogłowych neobolszewików, narodowych komunistów i zwyczajnych komunistów, poprzez obóz proprezydencki i propaństwowy, a na różnego rodzaju patriotach konserwatywnych i radykalnych nacjonalistach kończąc. Tyle, jeśli chodzi o teorię. Obraz, powstały na podstawie ostatniego badania, jest prawie że zupełnie odmienny. Po pierwsze: ponad połowa badanych (58%) zasadniczo popiera przystąpienie Rosji do EU, przy czym prawie co czwarty badany (24%) życzyłby sobie jak najszybszej integracji z UE (za 1-2 lata), a 17% badanych widziałoby Rosje w UE za 2-5 lat. Bardziej odległe terminy uzyskały poparcie kilkuprocentowe. Zupełnie przeciwnym przystąpieniu Rosji do UE byłe jedynie 19% badanych, a zdania na ten temat nie posiadało 29% – czyli mniej niż jedna trzecia. Nawet licząc więc łącznie niezdecydowanych i przeciwników, zadeklarowanych zwolenników jest zdecydowanie więcej i na tyle dużo, by przeważyć w ewentualnym referendum. Ciekawie przedstawia się też sposób postrzegania przez badanych stosunków Rosji z innymi państwami oraz całymi organizacjami międzynarodowymi. Stosunki z UE w całości jako przyjazne określiło 19% badanych, a jako partnerskie 33%, a więc ponad połowa badanych widzi je pozytywnie. Jako wrogie widzi je jedynie 2%, a jako napięte 3%. Z krajów unijnych zdecydowanie najlepiej wypadają Niemcy (potwierdza to akurat zbliżenie rosyjsko niemieckie, dokonujące się od czasu kanclerza Schrödera): jako przyjazne stosunki obydwu krajów określiło 30%, a jako partnerskie 36%, co znów daje tym razem już zdecydowaną przewagę postrzeganiu pozytywnego. Co ciekawe, również relacje z Polska w Rosji postrzegane są raczej jako pozytywne: 17% określiło je jako przyjazne, a 24% jako partnerskie; jako napięte określiło je jedynie 13% badanych, a jako wrogie 5%. Z krajów pozaunijnych lepiej od Niemiec wypadła jedynie Ukraina (stosunki przyjazne – 35%, partnerskie – 31%, napięte – 10%, wrogie – 2%), choć pojęcie „lepiej” też jest względne, gdyż łączny odsetek określających stosunki wzajemne jako przyjazne i partnerskie jest taki sam, natomiast trzy razy więcej badanych postrzegało je jako napięte i wrogie (12% wobec 4%).
Ciekawie rzecz ma się z Białorusią, która uchodzi przecież za ścisły partner Rosji: tyle samo badanych określiło stosunki rosyjsko-białoruskie jako przyjazne i partnerskie (44%), co jako neutralne i napięte (44%), przy czym najwięcej badanych (27%) opowiedziało się za stosunkami napiętymi. Z krajów postrzeganych negatywnie na pierwszym miejscu znalazła się Gruzja: najwięcej badanych (39%) stosunki określiła jako napięte, a druga co do wielkości grupa (23%) jako wrogie. Jedyny wynik, potwierdzający przedstawione na wstępie założenia teoretyczne, uzyskały USA i NATO z podobnym odsetkiem określających wzajemne stosunki jako wrogie (13 i 14%), jako napięte (22 i 20%), neutralne (24 i 26%) oraz jako partnerskie (18 i 21% czy przyjazne (12 i 9%). Zaskakujące mogą być też odpowiedzi na pytanie, jaki image Rosja posiada w Europie: na pierwszym miejscu z prawie jedną trzecią odpowiedzi (30%) znalazł się obraz Rosji jako źródła tanich surowców i siły roboczej. Na miejscu drugim (22%) obraz Rosji jako godnego zaufania strategicznego partnera, dopiero na miejscu trzecim z ex aequo 18% odpowiedzi obraz globalnego gracza, konsekwentnie realizującego swoje interesy oraz obraz nieobliczalnego mocarstwa z imperialnymi ambicjami. Z przeprowadzonego badania wynikałoby, że: po pierwsze – Rosjanie chcą jak najszybszej integracji z UE; po drugie – Rosjanie jako najlepsze określają stosunki swego kraju z Niemcami i Ukraina oraz z UE w całości, jako stosunkowo dobre z Polska, a jako najgorsze z Gruzją, NATO i USA; i wreszcie po trzecie – Rosjanie wcale nie sądzą, by ich kraj za granicą był postrzegany jako imperialne, ekspansywne mocarstwo, lecz raczej przedstawiają pewien kompleks zacofania, sądząc, że uważani są za źródło tanich surowców i tanich robotników. Taki obraz rzeczywistości potwierdzać zdają się faktyczne dobre stosunki Rosji z Niemcami i zacieśnianie więzów z Ukrainą, oraz postrzeganie NATO i USA w kategoriach zimnowojennych i ekspansywnych. Interesujący wydaje się neutralny stosunek do Białorusi i relacji rosyjsko-białoruskich i w miarę pozytywne postrzeganie stosunków z Polską. Zaskakuje zaniżona autopercepcja i brak (rzeczywisty lub udawany) świadomości, że wiele krajów Rosje postrzega jako zagrożenie. Najbardziej natomiast zaskakuje ukazane poparcie Rosjan dla przystąpienia do UE, i to poparcie, które co najmniej od 2010 w kolejnych sondażach stopniowo wzrasta. Takie wnioski można by wyciągnąć, gdyby nie jedno „ale”. A mianowicie – wyniki takie wykazują wyłącznie badania zagranicznych ośrodków badawczych, w dodatku na podstawie badań reprezentatywnych przeprowadzonych na specjalnie dobranych 1000 mieszkańców. Można oczywiście ufać w ich zupełną uczciwość, bezstronność i bezinteresowność – tak samo, jak można ufać w zupełną uczciwość, bezstronność i bezinteresowność wielkiej gry zwanej polityką międzynarodową. Michał Soska
Myśl Polska Nr 27-28 (3-10.07.2011)
http://sol.myslpolska.pl
Dla gajowego nie ulega wątpliwości, iż „obraz Rosji”, jaki stworzyły zagraniczne ośrodki badania opinii publicznej nie ma wiele wspólnego z prawdą. Jest to kolejna, nachalna próba stwarzania faktów medialnych. Rosjanie musieliby mieć nie po kolei w głowie, żeby pragnąć integracji z Unią Europejską. – admin.
Polski „Obóz świętych” W ostatnim czasie napływ informacji na temat katastrofalnych działań Rządu jest przytłaczający. Czary goryczy przelewają niewątpliwie ostatnie inicjatywy dotyczące emigrantów. Gdy spojrzeć na nie z perspektywy sytuacji geopolitycznej oraz doświadczeń innych narodów europejskich aż włos się na głowie jeży. Przypomnijmy, że stoimy przed obliczem bezprecedensowych rewolucji w afrykańskich krajach arabskich. Cały cywilizowany świat próbuje się zmierzyć z potencjalnymi zagrożeniami, jakie niosą te wydarzenia. Jednym z istotniejszych efektów niekończących się rebelii są masowe ucieczki emigrantów z terenów zapalnych. Obecnie najbardziej ten problem dotyka takie kraje jak Włochy czy Francja. Niedawno w mediach cały świat zobaczył istną inwazję tysięcy uchodźców na wyspę Lampedusa we Włoszech. Niestety musimy sobie jasno powiedzieć, że z tym problemem Unia Europejska sobie nie radzi. Jak ważny to problem może świadczyć, że w jego obliczu UE gotowa jest częściowo wycofać się ze swojego największego osiągnięcia, czyli z możliwego bezwizowego poruszanie się obywateli w granicach Unii Europejskiej. Taką presję na inne kraje wywiera tandem Premier Berlusconi i Prezydent Sarkozy. Inne kraje tzw. Starej Unii przytłoczone upadkiem populistycznych i utopijnych teorii o wielokulturowości Europy, w obliczu poważnych problemów z radykalizującymi się emigrantami, głównie z Afryki, prześcigają się w projektach zaostrzających prawo emigracyjne.
Coraz częściej słychać głosy, że sprawa masowych emigracji na kontynent europejski może być jednym z głównych problemów, z jakimi będzie musiała się zmierzyć Polska Prezydencja.Co w takiej sytuacji robi Rząd Polski? Planuje zalegalizować pobyt wszystkich nielegalnych emigrantów w liczbie, co najmniej 500 000, czyli wszystkich, którzy łamią polskie prawo. Wydźwięk tych planów jest przerażający, dajemy bowiem czytelny sygnał do krajów ogarniętych pożogą rewolucji: „Przybywajcie tu do nas, a my was zalegalizujemy. Będziecie mogli u nas zostać, bądź pojedziecie sobie do innych krajów europejskich”. Żeby było mało, Minister Spraw Zagranicznych demonstracyjnie przywozi samolotem do kraju uchodźców z Tunezji. Taki gest w tej sytuacji to jak samobójstwo. Dodatkowo należy zwrócić uwagę, że Polska ma aktualnie najbardziej liberalne prawo emigracyjne w Europie. Nie trzeba mieć bogatej wyobraźni, by przewidzieć konsekwencje takich działań.Legalizacja bezprawnych emigrantów spowoduje drastyczne koszty dla społeczeństwa. Nie ma się, co łudzić, że taka rzesza ludzi znajdzie legalną pracę w naszym kraju. Z drugiej strony nie będzie można bezzwłocznie deportować obcokrajowca, który dopuści się czynów karalnych. Zapełnią się zatem i tak przepełnione wiezienia a za utrzymanie „kolorowych” więźniów będziemy musieli zapłacić wszyscy. Na poparcie tej tezy wystarczy zauważyć, że w takich miastach jak Hamburg, 90% więźniów stanowią emigranci. Z drugiej strony nastąpi lawinowy napływ uchodźców, głównie po przez kraje europy wschodniej. Awangarda, którą stanowią dzisiejsi nielegalni zaczną ściągać do Polski swoje rodziny i znajomych. Rozejdzie się lotem błyskawicy wieść, że jest taki kraj w Unii Europejskiej, który zamiast deportować przyjmie ich wszystkich z otwartymi rękami. Należy zatem specjalnie ubezpieczyć samochody od podpaleń. W dniu dzisiejszym, jak co dzień, we Francji, głównie w okolicach Paryża płonie dziesiątki samochodów jak pochodnie w afrykańskich wioskach. Jak ich spłonie setki to może usłyszymy to w mediach.
Rodzice muszą także pomyśleć o bezpieczeństwie swoich pociech, zwłaszcza płci pięknej. Trzeba się uczyć na błędach brytyjskich opiekunów, gdzie ostatnio po latach ujawniono masowe gwałty i morderstwa na nastolatkach. Wszystkich konsekwencji trudno przewidzieć a tym bardziej opisać. Nie przeczytamy o tym oczywiście w demo – liberalnych szmatławcach. Jednakże świadomy obywatel nie może na to pozwolić. Trzeba w końcu powiedzieć stanowcze NIE szalonym politykom. To jest już ostatnia chwila. Janusz Cędrowski L.A.S.
Z góry znamy odpowiedź polskiego leminga na uświadomienie mu zagrożeń, znanych dobrze z innych krajów: „U nas do czegoś takiego nigdy nie dojdzie”. Tak, jak „nie doszło” do propagowania pedalstwa, parad sodomitów czy rozgrabienia polskiej gospodarki. – admin.
Trybunał Konstytucyjny w służbie tuskizm „Przepis przewidujący karę do trzech lat więzienia za publiczne znieważenie prezydenta RP jest zgodny z konstytucją - uznał Trybunał Konstytucyjny. Czy sądy zapełnią się internautami?” Trybunał Konstytucyjny został nazwany przez aborto gejowską lwicę Lewicy Senyszyn Trybunałem Prostytucyjnym . Co prawda Senyszyn bardziej mi się kojarzy z innym afrykańskim zwierzęciem ucztującymz ze słynnym chichotem na resztkach zwierząt , ale co mi tam . Za tą diagnozę, odwagę nazwania rzeczy po imieniu należy się jej miano lwicy. Mało kto sobie uświadamia jakim zagrożeniem dla demokracji, wolności i swobód obywatelskich , oraz państwa prawa jest Trybunał Konstytucyjny . Trybunał Konstytucyjny służy nie społeczeństwu polskiemu, od którego jest całkowicie niezależny , ale interesom oligarchii , w tym politycznej która decyduje o składzie Trybunału Konstytucyjnego , a także różnego rodzaju dyskrecyjnym interesom i lobby. Trybunał Konstytucyjny uzurpuje sobie władzę stanowienia prawa. Nie stwierdzenia zgodności stanowionego prawa z Konstytucją , do czego jest powołany , ale stanowienia go . Trybunał Konstytucyjny paradoksalnie , deformuje , degeneruje prawo , orzeka niezgodnie z interesem narodowym , ba bezkarnie łamie konstytucję, gwałci ducha tejże konstytucji . ( o ile postkomunistyczna konstytucja III RP ma jakiegoś innego ducha, poza duchem „Bolka „ ) Oto ilustracja postępującej tuskizacji Trybunału Konstytucyjnego , najnowsze orzeczenie ludzi w nim zasiadających „Przepis przewidujący karę do trzech lat więzienia za publiczne znieważenie prezydenta RP jest zgodny z konstytucją- uznał Trybunał Konstytucyjny. Czy sądy zapełnią się internautami?”...( źródło ) Trybunał Konstytucyjny działa, współbuduje Totalitarna III RP ,pogłębia tuskizację Polskę Ogranicza fundament demokracji , czyli wolność słowa. Trybunał Konstytucyjny terroryzuje w ten sposób Polaków , całe nasze społeczeństwo. Najwyższy czas zastanowić się jak temu położyć kres . Kto decyduje o tym jacy ludzie, o jakich poglądach politycznych, społecznych , o jakich preferencjach seksualnych, rodzinnych , oraz o jakiej wizji państwa i prawa zasiadają w tej instytucji . Kto faktycznie jest „panem na Polakach „ , decyduje o ich prawach , ba o tym za co i na ile maja iść do więzienia . Za Wikipedią „Trybunał Konstytucyjny jest odrębnym od sądów, samodzielnym organem konstytucyjnym państwa. Składa się z 15 sędziów, wybieranych indywidualnie przez Sejm na 9 lat spośród osób wyróżniających się wiedzą prawniczą „( źródło)
Tak , to między innymi cmentarzysta , przepraszam parlamentarzysta Chlebowski, Drzewiecki, Sekuła, i setki figurantów podnoszących bezmyślnie ręce w Sejmie na życzenie wodza . Nie mam najmniejszej wątpliwości , że stanowiska sędziów Trybunału Konstytucyjnego są obsadzane , że podlegają grze ordynarnych politycznych i ekonomicznych interesów . Ilustracją tego jest sprawa Kalisza „Czy Ryszard Kalisz (53 l.) wkrótce odejdzie z Sejmu i jako sędzia będzie wydawał wyroki w Trybunale Konstytucyjnym? Według "Faktów" TVN, taką propozycję ma mu w poniedziałek złożyć szef SLD Grzegorz Napieralski (36 l ) ( źródło )
Tak na przykład taki Napieralski jawi się jako demiurg , jednoosobowy twórca nowej marionetki w Trybunale Konstytucyjnym. Iluż ludzi , w pogoni za karierą, eksponowanym stanowiskiem , luksusowym trybem życia , pokaźną pensją dałoby się sprostytuować . Iluż gotowych jest głosować w takim Trybunale Konstytucyjnym zgodnie z interesem lobby stojącym za „sponsorem „ stanowiska , miejsca na urzędzie. Parę myśli Ryszarda Bugaja opisujących patologię Trybunału Konstytucyjnego z jego artykułu w Rzeczpospolitej pod tytułem „Trybunał Konstytucyjny , czyli trzecia izba parlamentu„Obecne uregulowanie jest kuriozalne i czyni z TK trzecią izbę parlamentu pochodzącą nie z wyborów powszechnych, ale wyłanianą przez grupę dominującą w politycznym establishmencie. „...” Wszystko zależy od tego, jakie poglądy ma większość sędziów, bo pytanie, czy dany przepis jest zgodny z konstytucją, Trybunał rozstrzyga większością głosów. „Prawda” ustalana jest w głosowaniu – pisze publicysta i ekonomista „...”Ważne jest natomiast, kto zasiada w Trybunale. Ściślej biorąc, wszystko zależy od tego, jakie poglądy ma większość sędziów (nieraz bardzo nieznaczna), bo pytanie, czy dany przepis jest zgodny z konstytucją, Trybunał rozstrzyga większością głosów. „Prawda" ustalana jest w głosowaniu, a sędziowie wyłaniani są przez ciała polityczne. „...”Już nieraz, zapoznając się z orzeczeniami Trybunału (osobliwie w sprawie komercyjnego kształcenia w publicznych szkołach wyższych i „w sprawie lustracji"), przecierałem oczy i zastanawiałem się: czy głosując za konstytucją, byłem w pełni władz umysłowych. Jedno jest pewne: gdyby ktoś zapytał mnie wtedy, czy dopuszczam możliwość, że na podstawie tego dokumentu zalegalizowana zostanie np. praktycznie nieograniczona odpłatność za studia, tobym go wyśmiał. „....”Zresztą stają się nimi nieraz osoby po długiej karierze politycznej (np. Jerzy Ciemniewski i Janusz Niemcewicz z UW lub Marek Mazurkiewicz z SLD). Mają oni nieraz możliwość odkręcić rozstrzygnięcia, które nie były po ich myśli, gdy głosowali jako posłowie lub senatorowie. Mam wrażenie, że niektórzy tej pokusie ulegają. „....( źródło )
Proszę zwrócić uwagę na zdanie opinie Bugaja „ Obecne uregulowanie jest kuriozalne i czyni z TK trzecią izbę parlamentupochodzącą nie z wyborów powszechnych, ale wyłanianą przez grupę dominującą w politycznym establishmencie.” I tutaj wracamy do modelu demokratycznego otwartego społeczeństwa , którego jestem zwolennikiem , do społeczeństwa republikańskiego . Po pierwsze nie potrzebujemy mnożyć bytów bez potrzeby . Trybunał Konstytucyjny, Trybunał Stanu powinny zostać zlikwidowane . Wystarczy tak jak w USA jeden Sąd Najwyższy . Warto wiedzieć ,że w Polsce sądem najwyższym ,nie jest Sad Najwyższy , ale Trybunał Konstytucyjny . Republikańskie demokratyczne społeczeństwo , być może w IV RP nie potrzebuje różnego rodzaju Napieralskich , Tusków , którzy będą budowali Trybunał Konstytucyjny , Sąd Najwyższy ze swoich kumpli , figurantów i innej maści dyspozycyjnych marionetek. Polacy nie tylko mogą , ale maja prawo do samodzielnego decydowania o tym kto orzeka w imieniu Rzeczpospolitej , mają prawo do wyboru sędziów w powszechnych , demokratycznych wyborach. Szkic na ten temat „ Sędziowie wybierani w wyborach powszechnych”. Na koniec chciałbym się odnieść do antydemokratycznej , pogłębiającej tuskizację , totalitaryzacje Polski inicjatywy ' Obywatele do Senatu „ Celem „Obywatel do Senatu” zagrażającym prawom politycznym Polków jest pozbawienie ich prawa do wyboru Senatu . Nie tylko Majchrowski , ale również Rybiński chce aby Senat przekształcił się w oligarchiczną instytucje . W Izbę Samorządową . Dopóki „Obywatele do Senatu „ nie zadeklaruje że jej celem nie jest pozbawienie Polaków politycznego prawa do bycia wybranym na senatora i prawa wybierania senatorów dotąd inicjatywa ta będzie wpisywał się w tuskistyczną filozofię stopniowego ograniczani praw i wolności polskiego społeczeństwa. Szerzej omówiłem to we wczorajszej notce „Obywatele do Senatu” to zamach na prawa polityczne Polaków Marek Mojsiewicz
Tego nie przeczytacie na Onecie. ITI chce sprzedać TVN. Wysłano zapytania do potencjalnych inwestorów. Zmierzch koncernu? Flagowa spółka koncernu ITI – działająca od 14 lat telewizja TVN jest na sprzedaż. Jak podaje „Puls Biznesu", ITI Group wysłał w ubiegłym tygodniu tzw. teasery z zapytaniem o zainteresowanie kupnem aktywów koncernu. Według informatora dziennika, oferta trafiła do czterech zagranicznych inwestorów branżowych, m.in. Fox, TimeWarner i Bertelsmann. Jeden z analityków rynku medialnego powiedział „Pulsowi Biznesu": Bertelsmann może być najbardziej zdeterminowany do kupna aktywów Grupy ITI. Ma biznesy w tej części świata. Kotroluje Central Media Enterprices (CME), które lata temu współtworzyło potęgę TVN, a więc byłby to powrót do korzeni. CME i TVN do dziś mają podobny sposób prowadzenia biznesu, profile stacji i strategię programową. A w takich sytuacjach efekty synergii są największe. Dlaczego nie Murdoch? On raczej szuka biznesu w innych rejonach świata. Wyszedł z TV Puls, a potem sprzedał CME udziały w bułgarskiej bTV. Rzeczywiście byłoby zaskoczeniem, gdyby na powrót do Polski zdecydował się Fox, czyli jedno z ramion News Corporation, największego imperium medialnego na świecie należącego do Ruperta Murdocha. Koncern przed trzema laty wycofał się z inwestycji w telewizję Puls, na czym miał stracić kilkadziesiąt milionów dolarów. Tyle, że Puls próbowano budować od zera na trudnym, bo dobrze rozwiniętym rynku telewizyjnym w Polsce. Kupno lidera tego rynku byłoby zupełnie inną inwestycją. Z drugiej strony już sobie wyobrażamy na korytarzach przy Wiertniczej tę dezorientację, popłoch i wstrzykiwanie kolejnej porcji żelatyny w kręgosłupy, gdyby wiatr nagle zaczął wiać ze strony konserwatywnego giganta zza Atlantyku. Nie jest dobrze nie wiedzieć, kto za chwilę będzie pociągał za sznurki. znp, pb.pl zespół wPolityce.pl
JE Donald Tusk próbował w PE wprowadzić polskie obyczaje... i miał pecha: udało Mu się! Telewizję Euro-Parlamentu ogląda w całym świecie średnio... 837 (!) ludzi. Dlatego nie należy się przejmować blamażem, jakim były wyczyny Polaków w tym najbardziej niepoważnym „zgromadzeniu ludowym”. Nikogo to nie interesuje. JE Donald Tusk poniósł jednak w Strasburgu kompletną klęskę. Nie dlatego, że atakowali Go eurosceptycy z Holandii i brytyjskiej UKIP. Nie dlatego, że delegaci PiSu zachowali się skandalicznie, wynosząc na forum europejskie wewnętrzne brudy (ludzie PO robili b-ciom Kaczyńskim jeszcze gorsze publicity!!). Nie – z zupełnie innego powodu. Jeśli mój wróg kogoś chwali – to należy do niego strzelać. Premier III RP został – i to gorąco – pochwalony przez p.Marcina Schultza, lidera skrajnych socjalistów (czyli wrogów ludzkości) - i niemieckiego polityka znanego z anty-polskich postaw. To tak, jakby p.Tuska pochwalił Stalin czy Hitler. Pan Tusk jest w oczach rozsądnych Polaków skończony. Ale PiSowskie oszołomy – też!! JKM
"Dwa dni później" Zarówno w swych zeznaniach sejmowych http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/moonwalker.html
jak i w filmie „10.04.10” moonwalker S. Wiśniewski używa frazy „dwa dni wcześniej” w odniesieniu do czasu lądowania ekipy Tuska i Putina w Smoleńsku. Kamerę miał SW wystawić na hotelowy parapet w celu wyłapania lądowania tupolewa od wschodniego kierunku, bo, jak twierdzi, „dwa dni wcześniej” z tej właśnie strony podchodziły samoloty tamtych delegacji:
3'25'': „Nie wiem, czy w ramach ciekawości, czy pamiętając, że dwa dni wcześniej lądowały samoloty Tuska i Putina, mówię, to zrobię sobie, jak będzie lądował samolot prezydencki. Taka zwyczajna... czy hobby czy taka potrzeba dokumentowania pewnych... Była taka gęsta mgła, człowiek był zły na siebie: po co nagrywać, jak nic nie widać?” (http://www.youtube.com/watch?v=_RjaBrqoLmw)
0h40'22'': „Doszło pytanie: dlaczego akurat ustawiłem kamerę w tym kierunku? Bo dwa dni wcześniej przyleciał samolot prezyd... premierskie przyleciały...”
(http://www.youtube.com/watch?v=ctNcvVAqLUk)
Nie trzeba mieć zdanej matury z matematyki, by obliczyć, że od 7 kwietnia „dwa dni później” to wychodzi 9 kwietnia, a nie 10. Sam Wiśniewski, skoro był w stanie dokładnie obliczyć, jaka odległość dzieliła go od „miejsca katastrofy”: „od hotelu do samolotu w linii prostej było zaledwie około 300 metrów. Wiem, bo zrobiłem potem pomiary, pełną dokumentację. Oba miejsca dzieliło około 400 metrów” (http://www.rp.pl/artykul/460798.html) oraz jak szybko przeleciał ten samolot (którego „spadanie skrzydłem pionowo w dół” miał montażysta TVP widzieć o godz. 8.38), też chyba z ustaleniem dnia filmowania przedziwnych zjawisk w Smoleńsku nie powinien mieć problemu. Jak wiemy, data i godzina nagrywania filmu zostały wprowadzone przez SW ex post w momencie, gdy prokuratura tego zażądała od polskiego montażysty. Możemy więc z tego faktu wywnioskować, że ani w momencie oddawania filmu do „wozu transmisyjnego”, skąd rozszedł się ów specyficzny dokument na cały świat, ani w momencie przekazywania go do prokuratury tychże słynnych „parametrów czasowych kamery” zwyczajnie NIE było. Mogło ich nie być z oczywistych względów. Gdyby bowiem były wklepane od samego początku (tj. w momencie nagrania i przekazywania do rozpowszechnienia), to nawet człowiek z podstawowym wykształceniem odkryłby, że coś jest nie tak, skoro oficjalnie do katastrofy doszło, jak mówiono wtedy, o godz. 8.56 pol. czasu, a film pokazuje „miejsce wypadku” kilka minut wcześniej, bo od godz. 8.49. Wiśniewski zresztą, odpowiadając na zapotrzebowanie prokuratury, wprowadził – jak można sądzić świadomie – czas POLSKI, podczas gdy filmował zdarzenie, które miało zajść na terenie neo-ZSSR i to w lokalnym, ruskim czasie. Nie powinien był wprowadzać „polskiego czasu”, jeśli jego materiał miał zachować wartość dokumentalną. Do dziś nie wiadomo też, w jaki sposób Wiśniewski ustalił czasowy układ odniesienia dla sfilmowanych przez niego zdarzeń. Czy zatem nie mogło być tak, że film został faktycznie nakręcony „dwa dni później” (po smoleńskiej wizycie Tuska i Putina), a więc 9-go, zaś 10-go przekazany jako materiał „powypadkowy”? Ktoś powie: no ale co w takim razie z sitcomem „Mgła zero”, na którym „widzimy” nadlatującego iła-76? Na to pytanie ja też odpowiedziałbym pytaniem: czy do tej pory w Sieci lub w jakichś innych mediach ukazał się „pełnometrażowy” materiał z zapisem z hotelowego okna Wiśniewskiego? Czym bowiem tak naprawdę tu dysponujemy? Jedynie tymi dokładnie wybranymi fragmentami, które moonwalker zaprezentował w sejmie i tymi zamieszczonymi w filmie „10.04.10” (jest podczas przesłuchania sejmowego taki moment 1h46'50''
http://www.youtube.com/watch?v=ctNcvVAqLUk
kiedy moonwalker prezentuje bez parametrów czasowych fragment sitcomu, a A. Macierewicz mówi, że „to jest drugie zajście” - na co Wiśniewski odpowiada: „To jest nie wiem które, czy pierwsze, drugie, to tu tego, ale w tym momencie powinien być tu gdzieś widoczny ilyushin. Ni ma.”). Gdyby udostępniony został cały, niemontowany i nieszatkowany zapis z hotelowej kamery, moglibyśmy ocenić, jak duży zakres czasu został udokumentowany i jakie zdarzenia (włącznie z ulicznymi i innymi miejskimi hałasami). Z samych wszak relacji Wiśniewskiego wiemy, że słyszał on jakieś lądowanie, które wziął za lądowanie „prezydenckiego samolotu”: „myślałem, że samolot leci pusty. Godzinę wcześniej wydawało mi się bowiem, że maszyna lądowała. Wówczas również słyszałem huk silników. Gdy więc usłyszałem go ponownie, myślałem, że nasza delegacja wylądowała już bezpiecznie, a samolot leci załatwić jakieś sprawy techniczne, na przykład zatankować, albo wraca do Polski i potem przyleci z powrotem po prezydenta. Mimo to podszedłem do okna, żeby zobaczyć maszynę.”
http://www.rp.pl/artykul/460798.html
Tego typu zdarzenie powinno było być zapisane na „mgielnej” taśmie montażysty. Nie zaprezentował dźwięków tego zdarzenia nigdzie ani nigdy, prawda? Co więcej, nie pokazał dwóch podejść iła-76, lecz tylko jedno. Nie był też w stanie powiedzieć, czy nagrało się lądowanie jaka-40. Przypomnę, że te trzy ostatnie zdarzenia – jeśliby wierzyć ruskim stenogramom z wieży szympansów (a i tu zalecana jest wstrzemięźliwość), miałyby zajść w przeciągu niespełna pół godziny – lądowanie jaka to godz. 9.15 rus. czasu, drugie odejście iła to godz. 9.38. To domniemane „drugie lądowanie”, o którym SW wspominał i w wywiadzie wyżej, i w sejmie przed Zespołem smoleńskim, znalazłoby się zapewne w przedziale czasowym między 9.38 a 10.37 rus. czasu (kiedy kamera miałaby zostać wyłączona po najściu blacharzy).
Skąd jednak wiemy, że to sfilmowane z parapetu podejście iła-76 pochodzi z 10 Kwietnia, a nie np. z jakiejś „próby” na Siewiernym 9-go? W ruskim „raporcie” dzień 9 kwietnia to „biała plama” (s. 81) - wieża ruskich szympansów w ogóle nie pracuje, a nawet jeśli cokolwiek robi, to nie jest to rejestrowane (a nawet jeśli zostało zarejestrowane, to w ruskim „raporcie” stoi jak wół, że nic nie było rejestrowane). Nazajutrz ma przybyć prezydencka delegacja z Polski, a Ruscy nie robią kompletnie nic na docelowym lotnisku? Nie sprawdzają urządzeń naprowadzających, radarów, oświetlenia? Nie robią jakiegoś rekonesansowego oblotu? Jeśliby Ruscy majstrowali maskirowkę 9-go z jakimiś pirotechnicznymi popisami, to Wiśniewski mógł ją zauważyć ze swego okna i zwyczajnie poleźć z ciekawości zobaczyć. Od strony ul. Kutuzowa teren był nieogrodzony, montażysta mógł się jakoś prześliznąć. Jeśliby zobaczył szczątki polskiego samolotu, to tym bardziej by się zdziwił, bo 9-go delegacja prezydencka NIE miała przylecieć - cała zaś akcja z zatrzymaniem montażysty i jego protestami, a potem z przesłuchiwaniem w aucie i różnymi groźbami, byłaby zrozumiała. A 10-go koło 9-tej rano pol. czasu byłaby już tylko (poprzedzona spotkaniem z czekistami 9 kwietnia) opowieść przy bramie lotniska J. Mrozowi oraz W. Baterowi o tym, co zostało widziane i sfilmowane poprzedniego dnia. Gdyby materiał SW był z 9 kwietnia, to brak ciał i foteli byłby zupełnie zrozumiały. Zrozumiałe byłoby też to, że z okna hotelowego 10-go moonwalker widział mały wojskowy samolot skrzydłem pionowo w dół, przelatujący nisko nad lotniskiem. W trakcie relacji sejmowej (0h44') Wiśniewski pokazuje zdjęcia z „następnego dnia”, by unaocznić członkom Zespołu różnice w widoczności z hotelu „Nowyj” i rozwiązać zagadkę sztucznej mgły. Zdjęcia te jednak znowu są bez daty i godziny. SW twierdzi tu przy okazji (a propos 10-go Kwietnia), że mgła była od 6 rano pol. czasu, czyli od 8-mej ruskiego. Macierewicz zaś tu wtrąca, że w stenogramach ruskich szympansów jest wyraźnie mowa o tym, że mgła jest dla szympansów zaskoczeniem oraz czymś nieoczekiwanym w stosunku do prognoz meteorologicznych i nie pojawia się ona tak wcześnie. Zacytuję może fragment rozmowy Plusnina z załogą iła, która odbywa się tuż przed 9-tą rus. czasu:
08:54:17 РП 8-17-й на «Корсаже» 3 балла, дымка. Видимость 4, ветер 140 градусов, 2 метра. Температура +2, давление 7-45, 7-45. Посадочный 2-59. Эшелон перехода 1500, заход ОСП с РСП./8-17-ty na “Korsażu” 3 stopnie/punkty, zamglenie. Widoczność 4, wiatr 140 stopni, 2 metry. Temperatura +2, ciśnienie 7-45, 7-45. kierunek lądowania 2-59. Wysokość przejścia 1500, podejście OSP z RSP.
08:54:36 Ил-76 8-17-й, записал погоду. Посадочный 2-5-9, давление 7-45. Эшелон перехода 1500, ОСП с РСП. До связи./8-17-ty, zapisałem pogodę, kierunek 2-5-9, ciśnienie 7-45, Wysokość przejścia 1500, podejście OSP z RSP. Do miłego
08:54:46 РП До связи 8-17-й, и заход будет после польского борта./Do miłego, i podejście będzie po polskim samolocie.
I tu w odpowiedzi na sugestię Macierewicza moonwalker pokazuje migawkę, o której twierdzi, że pochodzi ona z godz. 7.19 „czasu warszawskiego” (nie ma tych parametrów jednak na zdjęciu), czyli byłby to rus. czas 9.19 (tuż po lądowaniu jaka-40). I dodaje zaskakującą rzecz: „w porównaniu ten poprzedni fragment z ładnej widoczności i przejrzystości powietrza, tu jest 7.19 i widać, że jest po prostu, warunki są, jeśli chodzi o sprawy lotnicze, po prostu wręcz tragiczna”. Jednakże koło godz. 9.19 jak-40 jeszcze kołuje po lotnisku Siewiernyj, a więc powinno go być słychać w pobliskiej hotelowej głuszy.
09:17:48 Красн. Куда он, б**дь, рулит, куда ему?/Dokąd on, k…a kołuje, gdzie się pcha?
09:17:49 РП Прямо, куда (нрзб)./Prosto, gdzie (niezr.)
09:17:50 Красн. Да я не понимаю, как он, что не понимает на 180?/Ja nie rozumiem, jak on, co on, nie rozumie na 180?
09:17:56 РП Papa Lima Foxtrot zero three onе.
09:18:00 Як-40 Go ahead.
09:18:01 РП (нрзб) помагистральнойпряморулите, помагистральнойрулитепрямо.(niezr.) po głównym pasie prosto kołujcie, po głównym prosto.
09:18:08 Як-40 Прямо рулить Papa Lima Foxtrot zero three onе./ Prosto kołować Papa Lima Foxtrot zero three onе.
Oczywiście możliwe, że akurat o 9.19 nic już nie było słychać, ale SW nie zaznacza, że o 9.19 zaczął rejestrowanie – aczkolwiek dorzuca znowu mimochodem: „Tak więc sporo wcześniej ta mgła na pewno była, bo wcześniej nie dało się filmować z banalnego powodu, po prostu było ciemno. Ale nawet porównując po tym, że jest o godzinie siódmej, czy nawet jeszcze wcześniej (wcześniej? - przyp. F.Y.M.) ta mgła cały czas jest i nie ma zamiaru się wcale akurat zmniejszać, wręcz przeciwnie...” Warto by więc obejrzeć cały mgielny sitcom, by się przypadkiem nie okazało, że nie tylko mgła jest o wiele dłużej w okolicach ruskiego lotniska niż 10-go (J. Bahr relacjonuje: „Po 15, może 20 minutach czekania (wg Bahra przybyli 40 minut przed planowym przylotem samolotu – przyp. F.Y.M.) pojawiła się mgła. Tumany chmur szły od lewej strony do prawej. Było ich coraz więcej, narastały w błyskawicznym tempie. (...) Minęła zaplanowana godzina przylotu. Zawsze trzeba się liczyć z jakimś opóźnieniem, ale ono się wydłużało. Zacząłem się denerwować. Każda minuta się liczy, bo zapisana jest w protokole. Mgły zrobiło się okropnie dużo. Była straszna. Staliśmy coraz bardziej zdezorientowani.”
http://wyborcza.pl/1,75480,8941828,Startujemy.html?as=2&startsz=x
ale i że np. nie ma lądowania jaka-40, nie ma drugiego przyziemienia iła i w ogóle wszystko jest nieco inaczej niż wiemy ze smoleńskich opowieści. Tak jakby wszystko, co zarejestrował moonwalker odbyło się faktycznie „dwa dni później” po 7 kwietnia. FYM
Nowa Prawica pójdzie do wyborów sama. Cel: 10-15 procent poparcia Do jesiennych wyborów parlamentarnych pójdziemy sami, nie będzie żadnej koalicji. Jesteśmy w stanie zdobyć 10 proc. głosów – powiedział Polskiej Agencji Prasowej Janusz Korwin-Mikke. Informacje o decyzji władz Kongresu Nowej Prawicy podał m.in. serwis internetowy Rzeczpospolitej oraz portal tygodnika Wprost. Co ważne obie gazety powiązały osobę Korwin-Mikkego z prawidłową nazwą partii. Rzeczpospolita wyjaśniła nawet (tutaj), że nazwa formacji nawiązuje do kwietniowego kongresu, który zgromadził blisko 2 tys. zwolenników i przyciągnął m.in. prof. Krzysztofa Rybińskiego! Jak informowaliśmy wcześniej (np. tutaj) od czasu odejścia z UPR naszego publicysty partia p. Janusza trzykrotnie zmieniała nazwę co doprowadziło do pewnego zamieszania wśród sympatyków i dziennikarzy. Zdarzało się, że np. doniesienia o koalicji wyborczej UPR (pod wodzą Bartosza Józwiaka) z Prawicą Rzeczpospolitej Marka Jurka ilustrowano zdjęciem… Korwin-Mikkego! Na przykładzie omawianych depesz prasowych można mieć nadzieję, że Nowa Prawica ma już za sobą semantyczne problemy i przynajmniej “ludzie z branży” nie będą mylić partyjnych barw formacji, która stanowi polityczny korpus dla idei konserwatywno – liberalnych. Korwin-Mikke zaznaczył, że jego partia do tej pory nie wykluczała możliwości wyborczego porozumienia z PJN i Prawicą Rzeczypospolitej jednak ostatecznie zdecydowała się na samodzielny start. – Nie mogliśmy dojść do wspólnego stanowiska. Dałem im czas do poniedziałku, ale nikt się nie odezwał – podkreślił lider KNP. Na drodze do ewentualnej współpracy miały również stanąć różnice programowe: brak konkretów ze strony Polska Jest Najważniejsza połączony z dużym pragmatyzmem ideowym tego środowiska oraz niewolnościowe postulaty (głównie gospodarcze) Prawicy Rzeczpospolitej np. propozycja uzupełnienia podatku dochodowego podatkiem obrotowym wynoszącym 1-1,5% od przychodów firm. Hamulcem ewentualnej koalicji stali się też poszczególni liderzy partii. Janusz Korwin-Mikke zasugerował na swoim blogu, że rozmowy z Prawicą Rzeczypospolitej nie mogły dojść do skutku, ponieważ warunkiem startu działaczy UPR z list ugrupowania Marka Jurka była realizacja żądania Bartosza Józwiaka zaniechania współpracy z Kongresem Nowej Prawicy. Dokładniejszej analizie przyczyn braku możliwości zjednoczenia się “partii na prawo od PIS” poświęcimy oddzielny artykuł. Póki co Korwin-Mikke wskazał wyborczy cel dla swojej formacji. “15 procent jest dla nas szczytem marzeń, liczymy na ok. 10 proc.” – powiedział dziennikarzowi PAP. Wyjaśnił również różnice między oczekiwaniami a wynikami sondaży. – Publikowane sondaże nie służą informowaniu społeczeństwa, jedynie nim manipulują. Zawsze dostajemy w nich trzy razy mniej poparcia niż w wyborach – podkreślił. Marek Bienkowski
Różne narracje socjalizmu w polskim parlamencie Zdaje się, że czeka nas masowa ucieczka z szeregów PJN do PO. Wielki exodus rozpoczęła Joanna Kluzik-Rostkowska. Teraz już nawet władze PO otwarcie zapraszają w swoje szeregi i na listy wyborcze innych byłych posłów tej formacji, a mianowicie Jana Filipa Libickiego i Jacka Tomczaka. Jak to zwykle bywa przy tego typu wydarzeniach, rozpoczyna się wielka medialna dyskusja o „lojalności” i „honorze”, sugerująca, że zmiana barw partyjnych jest formą politycznej sprzedajności. Tradycyjnie media przypominają Ryszarda Czarneckiego, który zwiedził już prawie całą polską scenę polityczną, co wcale mu nie przeszkadza potępiać „zdrajców” i „odstępców”. Prawdę mówiąc, nie ukrywam, że kiedyś także podzielałem opinię, iż takie zmiany szyldów partyjnych są formą nielojalności czy nawet „zdrady”. Jakiś czas temu zdałem sobie jednak sprawę, że takie moralizatorskie oglądanie tej kwestii oparte jest na jednym arcyważnym i arcyfałszywym założeniu. Chodzi o błędną tezę, jakoby partie parlamentarne czymś się różniły pomiędzy sobą. Prawda jest jednak brutalna: wszystkie wielkie spory ideowe Europa ma już za sobą. Rzeczywiście, w ciągu ostatniego tysiąclecia były w historii naszej cywilizacji momenty, w których coś się decydowało: reforma gregoriańska i konflikt Grzegorza VII z Henrykiem IV zadecydowały na stulecia o politycznym przewodnictwie nad chrześcijaństwem i relacjach państwa z Kościołem. W wieku XVI mordercza wojna reformacji z kontrreformacją zadecydowała o rozpadzie cywilizacyjnym chrześcijaństwa. Wojna rewolucji francuskiej z kontrrewolucją zadecydowała o przyszłości kontynentu. Pojedynek komunizmu i nazizmu z „zachodnimi demokracjami” też zdeterminował losy cywilizacji zachodniej. No właśnie, a jaki jest cywilizacyjny sens sporów we współczesnej Polsce? Mamy w parlamencie cztery wielkie partie systemowe, które są absolutnie zgodne, że nasz kraj ma mieć charakter socjaldemokratyczny, etatystyczny i skrajnie centralistyczny. Każda z tych czterech partii dorabia do tego systemu inne uzasadnienie. Specjaliści od marketingu politycznego mówią o odmiennych „narracjach” czy o „opowiadaniu innej historii” (Eryk Mistewicz). Innymi słowy: PiS głosi etatystyczny socjalizm, wymachując sztandarami z napisem „Bóg i Ojczyzna”; PO buduje od czterech lat identyczny socjalizm, głosząc „politykę miłości” i strasząc PiS-em; PSL buduje tenże sam socjalizm, wieszając portrety Witosa. Wyróżnia się in minus w tej gromadzie SLD, która to partia chce nadać socjalizmowi wyjątkowo obrzydliwą twarz politycznego homoseksualizmu. Jest w naszym kraju wielu ludzi, którzy uważają, że istnieją partie polityczne mniej i bardziej złe. Na prawicy np. szerzy się pogląd, że PiS jest mniej złe niż PO. Zupełnie nie rozumiem tego stanowiska, ponieważ nie widzę pomiędzy tymi partiami znaczących różnić – poza odmiennymi „narracjami”, czyli „opowiadaniem innych historii” (a raczej historyjek). Więcej – z punktu widzenia konserwatysty jestem skłonny wyrazić nawet pogląd przeciwny do rozpowszechnionego: rządzi nami PO, a za jej rządów Polska przypomina wysypisko śmieci. Alternatywą dla tego słabego rządu jest PiS, który obiecuje nam gigantyczną bijatykę, po której sam obejmie władzę i będzie kontynuować identyczne administrowanie tymże śmietnikiem. Jeśli mam już żyć w tym bajzlu, to przynajmniej wolę, aby zaoszczędzono mi tejże bijatyki, ponieważ którakolwiek z tych partii będzie rządzić, nic nie ulegnie zmianie. Mam tu na myśli rzeczy autentycznie istotne, ponieważ radykalnej zmianie ulegnie „narracja”, gdyż będzie „opowiadana inna historia”. Uzasadnieniem socjalizmu zamiast „miłości” będzie „mgła”. Z dwojga złego wolę już PO niż PiS, czyli „narrację” nijaką niż wielkie bicie rewolucyjnych bębnów. Francis Fukuyama w pewnym stopniu ma rację twierdząc, że „historia się skończyła”. Tak, w cywilizacji zachodniej nie ma już wielkich i fundamentalnych sporów o wartości, wizję naszej cywilizacji i sens ludzkiej egzystencji. Grzegorz VII, Henryk IV, Marcin Luter, Robert Bellermin, Maximilien Robespierre, Joseph de Maistre, Lenin i Kołczak – wszyscy oni są już obojętni dla ludzi Zachodu, ponieważ cywilizacja ta znajduje się w fazie schyłkowej. Gdy kury przestają się dziobać, wtedy zanika życie, które opiera się na walce wielkich idei o panowanie nad światem i kształtowanie go. Dziś mamy spory charakterystyczne dla tego, co Carl Schmitt zwał mianem „epoki neutralizacji”, czyli świata, który zakochany w konsumpcji i zafascynowany techniką nie jest już zdolny myśleć w kategoriach filozoficznych czy religijnych. Cztery wielkie partie systemowe reprezentują różne „narracje” w ramach tego świata, niczym się w gruncie rzeczy od siebie nie różniąc. Dlatego zmiany przez polityków szyldów partyjnych w ich ramach nie mają zasadniczego, a może i jakiegokolwiek znaczenia. Gdyby główne partie polityczne autentycznie różniły się między sobą, to faktycznie takie zmiany szyldów partyjnych można by odczytywać w charakterze „zdrady”. Przejście posła z PiS do PJN, a następnie do PO nie jest żadną „zdradą” wobec jakiejkolwiek idei, nie jest „zdradą” wobec Polski. Podobnie bezustanne zmiany barw partyjnych przez Ryszarda Czarneckiego są niczym innym jak poruszaniem się po bytach politycznych, które różnią się nazwą i personaliami, a nie charakterem cywilizacyjnym. Żadnej z partii nie przyświeca jakakolwiek idea ani nie martwią się one o Polskę. Trudno tu mówić o „zdradzie” czegokolwiek. Jest to „zdrada” tylko w jednym rozumieniu tego słowa: wobec partii politycznej i jej szefów, którzy dali miejsce „biorące” na liście do Sejmu. Mamy tu do czynienia z rodzajem personalnej nielojalności wobec lokalnego wodza. Przecież partie polityczne to nic innego jak rodzaj plemiennych struktur walczących o panowanie nad lasem, w którym można łowić sarny i króliki (czyli pobierać diety). Jakie jest znaczenie tych personalnych sporów dla przyszłości cywilizacji zachodniej, gdy milionowe masy islamskich barbarzyńców przekroczyły granice Europy? Adam Wielomski
Kamiński: nie spocznę w dążeniu do prawdy – Niezależnie od tego, iloma procesami zagrożą mi Drzewiecki, PO, Sobiesiakowie i inni, nie spocznę w dążeniu do wyjaśnienia sprawy, w której świadek koronny ma wiedzę o finansowaniu przez mafię Platformy – mówił Mariusz Kamiński na spotkaniu zorganizowanym przez klub "GP" . Były szef CBA przywitany burzą oklasków w wypełnionej po brzegi sali kina Palladium odpowiadał na pytanie prowadzącej spotkanie redaktor Joanny Lichockiej dotyczące wiarygodności zeznań świadka Piotra K. ps. "Broda". Kamiński wyjaśnił, że to obecnie jeden z najistotniejszych świadków, jakich ma prokuratura w Polsce. Przekonywał też, że świadek koronny "Broda" miał bardzo wysoką hierarchię w gangu pruszkowskim. Bardziej znany świadek "Masa" – był kilka pięter niżej. To niezwykle cenny świadek koronny – przekonywał Kamiński. Zajmował się on, jak podkreślił b. minister, głównie legalizowaniem pieniędzy mafii. "Broda", jak przyznał Mariusz Kamiński, kilkakrotnie sygnalizował, że ma wiedzę o finansowaniu przez mafię Platformy Obywatelskiej. Do dziś nie wiadomo, czy prokuratura przelała na papier to, co chciał powiedzieć ów świadek koronny, zaznaczył Kamiński. Jak zapowiedziała redaktor Lichocka, choć dla przybyłych na spotkanie Mariusz Kamiński jest wzorem urzędnika państwowego, który podejmuje działania bez względu na okoliczności polityczne, to główne media wciąż kreują jego negatywny obraz. – Jesteś tym, który zastawia pułapkę na premiera, wykonawcą politycznych zleceń, zatrzymania o szóstej nad ranem przeciwników politycznych, co doprowadza też do tragedii – mówiła w tym kontekście Joanna Lichocka, która wyjaśniła, że z Mariuszem Kamińskim znają się od ponad dwudziestu lat . Były szef CBA odniósł się podczas spotkania do wywiadu, którego udzielił niedawno w prasie. – Był to komentarz do listów, które wcześniej kierowałem do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta – wyjaśnił. W grudniu ub. roku Kamiński zwrócił się dwukrotnie do prokuratora generalnego – wskazał mu szereg śledztw niewygodnych dla obecnie rządzących z prośbą, by otoczył je swoją opieką. Minął już rok wówczas od odwołania go z funkcji szefa CBA a żadna z osób w śledztwach nie otrzymała zarzutów o korupcję. Zaproponował też spotkanie. Prokurator generalny nie skorzystał z tego zaproszenia, a w sprawach tych nadal nie widać żadnych efektów. Na pytanie o procesy, które wytoczyli mu obecnie rządzący po usunięciu go z funkcji. Kamiński wyjaśnił, że od tego momentu wiele czasu spędzał na składaniu zeznań. Po odwołaniu go z funkcji szefa CBA wszczęto kilkadziesiąt śledztw, w którym sugerowano jego winę – dziś już większość została umorzona. – Niektóre jeszcze trwają ale jestem absolutnie spokojny o ich finał – mówił Kamiński. Jeden z procesów wytoczył mu, bohater afery hazardowej Ryszard Sobiesiak. Zażądał 100 tys. zł rekompensaty za zniesławienie. Poczuł się urażony tym, że Mariusz Kamiński nazwał go publicznie przestępcą. – Jeśli są tu kamery TVN24, to proszę nagrywać. Powiem jeszcze raz, że pan Ryszard Sobiesiak jako skazany prawomocnym wyrokiem sądowym jest przestępcą – mówił Kamiński. Odniósł się też do informacji o tym, że prawomocnym wyrokiem sądu Julia Pitera ma przeprosić go m.in. na antenie stacji TVN za nieprawdziwe zarzuty, które mu stawiała. – Dwie instancje uznały, że pani Julia Pitera pomówiła mnie i wprowadziła opinię publiczną w błąd, twierdząc na przykład, że CBA podsłuchiwało ją – mówił Kamiński. Minister rządu Donalda Tuska skierowała jednak jeszcze sprawę do Sądu Najwyższego, dlatego wyrok jest już zasądzony, lecz jeszcze niewykonany. Redaktor Lichocka pytała, czego spodziewał się Mariusz Kamiński, gdy jako szef CBA udawał się na spotkanie z premierem Donaldem Tuskiem . – Jako urzędnik państwowy uważałem to za swój obowiązek wobec szefa rządu – wyjaśnił. Czas pokazał, że Donald Tusk nie zdał testu, jaki stworzyła zaistniała sytuacja. – Ten człowiek nie jest przywódcą państwa i nie jest godny tej funkcji – przekonywał Kamiński. W drugiej części spotkania Joanna Lichocka oddała prowadzenie dyskusji szefowej warszawskiego klubu "GP" Anicie Czerwińskiej, ze względu na to, że kolejny temat mógł być odebrany jako polityczny. Mowa o warszawskim referendum przeciwko drożyźnie. Wśród gości w tej części pojawił się radny Warszawy, a zarazem były wiceszef CBA Maciej Wąsik. Zachęcał on do zbierania podpisów za rozpisaniem referendum, w którym warszawiacy mogliby opowiedzieć się przeciwko podwyżkom wprowadzanym przez obecne władze stolicy. W trakcie spotkania Anita Czerwińska zwróciła się do prawdopodobnie obecnych na sali, lecz ukrytych reporterów Tomasza Sekielskiego ze stacji TVN. – Ekipa ta od kilku tygodni podąża w ślad za spotkaniami klubów "GP" w całej Polsce i nagrywa je z ukrytej kamery. Chcemy powiedzieć, że nie ma takiej potrzeby – my i nasi goście nie wstydzimy się naszych poglądów i chętnie się z państwem nimi podzielimy. Proponuję, okażmy sobie wzajemnie życzliwość – uśmiechnijmy się do swojego sąsiada – być może będą państwo mieli to szczęście i znajdą się w ukrytej kamerze redaktora Sekielskiego – mówiła szefowa klubu. mem, | Źródło: Niezależna.pl,
08 lipca 2011 "Neony płoną w porze nocnej" - twierdzi pan Andrzej Rosiewicz, w piosence” Hollyłódź” a pan marszałek Grzegorz Schetyna z Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej natomiast nie śpiewając żadnej piosenki, ale śpiewając z klucza europejskiego, twierdzi, że „Unia Europejska jest w każdym z nas”(???) Niemożliwe? We mnie też? Związek Socjalistycznych Republik Europejskich jest we mnie.? Dlaczego marszałek Schetyna odpowiada za miliony Polaków i wmawia im, że mają w sobie Unię Europejską.. Tego biurokratycznego potwora zżerającego i upadlającego człowieka europejskiego?. Czyżby te miliony były niezdecydowane? Niezdecydowanie jest utratą równowagi”- twierdził z kolei Carl von Clausewitz.. Jeśli chodzi o zachowanie równowagi , w tym równowagi psychicznej, to cierpi na jej brak ostatnio pan redaktor Jacek Żakowski związany emocjonalnie z panem Adamem Michnikiem., a piórem- z lewicową” Polityką”.. ”-Nie rozumiem, dlaczego związku partnerskiego nie mogłyby zawierać te same osoby, które nie mogą wziąć ślubu: na przykład rodzeństwa”(????)- takie pytanie zadał na łamach ”Polityki”. Czyżby lewica rozpoczęła dyskusję o związkach partnerskich, ale dotyczących samej rodziny? Czyżby pan redaktor Jacek Żakowski chciał jak najprędzej zalegalizować związki pomiędzy bratem a siostrą- podnosząc jako pierwszy kwestię legalizacji kazirodztwa?
Na pewno w przypadku pana Jacka Żakowskiego, odwaga nie jest ślepym porywem namiętności, ale jest to chłodna , przygotowana kalkulacja.. Po sukcesach w legalizacji związków homoseksualnych w niektórych krajach” europejskich”, czas na kontynuowanie pochodu w innych kierunkach- równie atrakcyjnych, jak związki homoseksualne. Wydawało się, że po homoseksualistach przyjdzie czas na pedofilię, nekrofilię, czy zoofilię, jeśli chodzi o legalizację. Ale nie! Lewica ustami swoich ideologicznych wysłanników, chce wznieść na wyższy poziom zdezorientowane masy, najpierw poprzez legalizację kazirodztwa.... Na razie sonduje i prowokuje do dyskusji.. Tak się zaczyna każda skoordynowana akcja lewicy, której celem ostatecznym jest zniszczenie dziedzictwa naszej cywilizacji.. Na razie samotnie pan Jacek, pogratulować odwagi- roznieca dyskusje na temat kazirodztwa.. Ciekawe, kto następny podniesie rękawicę, żeby dać odpór, potem będzie następny – przeciw ,a następnie kolejni przyłączani do chóru wzniosą na wyżyny dialogu i demokracji- masy? A gdzie jest Piotr Najsztub? I ich pies- wspólny element prowadzonego kiedyś wspólnie programu? „Niezależność” myślenia musi być ściśle zorkiestrowana z inną „niezależnością” myślenia.. Wtedy to będzie efekt! ”Wojsko przestanie strzelać na mój rozkaz, ale nie wiem, czy przestaną strzelać cywile”- miał powiedzieć socjalista Piłsudski gdy były plany rozdania broni robotnikom przed zamachem majowym. No właśnie.. Chodzi o umasowienie problemu, bo w masach tkwią przyzwyczajenia i „ stereotypy”, z którymi walczy lewica wszelka. Czas skończyć niedokończoną walkę klasową, ale w innej płaszczyźnie.. Nie proletariusz- kapitalista, ale cywilizacja- anytycywilizacja.. Ciekawe, że pan redaktor Jacek Żakowski był swojego czasu wielkim przeciwnikiem lustracji??? Czy to ma jakiś związek przyczynowo- skutkowy? W każdym razie, kilka lat temu opisywałem film dokumentalny, który widziałem w państwowej telewizji późnym wieczorem, a dotyczył on- nekrofilii. Jakiś amerykański lekarz zakochany bez pamięci w kobiecie, tak zakochany, że po jej śmierci, zbudował sobie w ogrodzie takie” sanktuarium”, do którego zaciągnął zwłoki wyciągnięte wcześniej grobu. Powiązał je sobie drutami wziętymi z fortepianu, uperfumował i dawaj realizować swoje pragnienia seksualne. Co mnie zaskoczyło w filmie? Nekrofilny doktor został poddany badaniom psychiatrycznym, i biegły psychiatra stwierdził, że opisywany przez mnie doktor” jest normalnym człowiekiem”(???) Pomyślałem wtedy, że badający nekrofila psychiatra, też jest człowiekiem normalnym.. Z całą pewnością! Bo wszystko co kiedyś było nienormalne, obecnie jest coraz bardziej normalne, relatywizm postępuje, walka ze streotypami- trwa. Trwa- mać! Z dziesięć lat temu, niedaleko Przysuchy, nie pamiętam nazwy miejscowości, która jest niedaleko Radomia, tak jak niedaleko pada jabłko od jabłoni- był przypadek rolnika tamtejszego, który zakochał się we własnej kozie(???). No cóż- miłość piękna rzecz. I bardzo słodka. Miłość rolnika do własnej kozy, nie do kozy sąsiada, ale do własnej, była tak wielka, że koza zdechła podczas seksualnych saturnaliów. Ale rolnik honorowo nie domagał się legalizacji pożycia swojego z kozą- to jest domena tzw. intelektualistów.. Robił to” nielegalnie”. I – o ile wiem- nie starał się o nic w tej sprawie, w urzędzie stanu cywilnego. Jakoś nie przypominam sobie, żeby nasi manipulatorzy ideologiczni i wrogowie cywilizacji łacińskiej, wykorzystywali to zdarzenie do propagowania legalizacji zoofilii.. A może było jeszcze za wcześnie(???) Na wszystko przyjdzie czas , w ramach poszanowania mniejszości.. Bo większość poszanowuje się sama. Na razie do rangi cnoty podnoszą homoseksualizm, i tym są zajęci w całej Europie, żeby go zalegalizować jak najwcześniej.. Im wcześniej tym lepiej, bo będzie można wziąć się za pozostałe przypadłości, które czekają w kolejce antycywilizacyjnej – do homo-legalizacji.. Demokracja okaże się- jak zwykle pomocna. Przegłosują.. Na razie można sobie kupić serek homo-genizowany śmietankowo, ale – popatrzcie państwo- hetero-genizowanych śmietankowo- już nie ma. w sprzedaży.. I nie wiem czy były. Jak to gorsze wypiera lepsze, tak jak z pieniądzem. Gorszy wypiera zawsze lepszy.. Organizują przy tym parady, zwane paradami miłości, Na razie dotyczą one przypadłości homoseksualnych, w tym pana posła Ryszarda Kalisza, firmującego niestrudzenie to wszystko. Tęcza jest często po deszczu, a „Tęczowy Rysiek” jest zawsze podczas „parady miłości”.. I opiera się przepysznie o balustradę miłości zbudowaną na platformie obywatelskiej i miłości.. Pan Ryszard był przy Okrągłym Stole jako prawniczy doradca po stronie rządowej, nie solidarnościowej, naszpikowanej agentami pana generała Kiszczaka.. Nic wtedy nie ustalano w sprawach mniejszości seksualnych, nie było żadnego zespołu do spraw seksualności mniejszościowej.. A szkoda.. Nie chcieli wtedy bruździć, żeby nie spłoszyć „ restrukturyzatorów..” Wyobrażacie sobie państwo te manifestacje miłości paradujące ulicami Warszawy , po Trakcie Królewskim.?. Gdzie duch królewski.. W piątek idą -pedofile, w sobotę- nekrofile, a w niedzielę- zoofilie.. Te kilka osób prawdziwych w swych skłonnościach- a reszta to aktywiści opłacani z budżetu Unii Europejskiej- z Funduszu Spójności.. Kapitał Ludzki- to jest to! I te” rozśpiewane pieśnią usta”- jak śpiewa Andrzej Rosiewicz, który też zniesmaczony jest tymi paradami miłości i spójności.. A równolegle protestujący grabarze, którym nekrofile wyciągają zwłoki ze świeżych grobów.. No i producenci bydła i kóz.. Którzy też protestują, bo zamiast na rzęź- produkują, kiedyś hodowali- dla miłości.. Może się mylę- daj Boże! Ale wydaje mi się, że całość podąża w tym kierunku. W kierunku kompletnej destrukcji cywilizacji.. Dla triumfu zła wystarczy obojętność ludzi rozsądnych. Nie bądźmy bierni- angażujmy się.... I jeszcze jedno odnośnie pedofilii: władza udaje, że walczy usilnie z pedofilami. Policja, propaganda, co jakiś czas zamieszanie w Internecie.. Ale jedno mnie ciekawi? Jedni pedofilami są- a inni jakoś nie.. Jak ktoś utrzymuje stosunki seksualne z trzynastolatką i łamie prawo, które takich stosunków zabrania, to jest pedofilem, czy nie? Nawet jak jest bardzo znanym reżyserem..W każdym razie neony kazirodztwa zapłoną nie tylko w porze nocnej.. Zapłoną w ciągu dnia. Temat wywołał pan redaktor Jacek Żakowski..Na to wygląda! Zapłoną wielkim płomieniem miłości.. Jedno trzeba przyznać lewicy.. Są zdyscyplinowani i konsekwentni. W niszczeniu tradycji i normalności.. WJR
LIKWIDACJA OFE – PIERWSZE SKUTKI Przeprowadzony proces likwidacji OFE zamiast ich głębokiej reformy spowodował podwyższenie podatków, wzrost zobowiązań pozabilansowych państwa, pogorszenie sytuacji na rynku kapitałowym i pozycji kapitałowej Polski. Redukcja składki do OFE nie spowodowała, że przestał narastać dług publiczny. Jego przyrost nadal rośnie, tyle, że jest ukryty w bilansie ZUS. Ograniczenie składki zamiast wdrożenie koniecznej reformy systemu spowodowało jedynie, że nastąpiło skokowe opodatkowanie obywateli, gdyż środki kierowane do ZUS mają charakter podatku a nie oszczędności obywateli. Ograniczenie puli środków kierowanych co miesiąc do OFE nie pozostanie bez wpływu na rynek kapitałowy i wycenę polskich obligacji. OFE pełniły dotąd rolę amortyzatora na giełdzie. Gdy kapitał zagraniczny uciekał z warszawskiego parkietu - fundusze pozostawały, ponieważ obowiązywał je 5%-owy limit inwestowania w papiery zagraniczne. Największą część środków fundusze emerytalne inwestowały w bezpieczne papiery, głównie w obligacje państwowe, co zapewniało rządowi niższy koszt zaciągania długów i płynną obsługę zadłużenia. Teraz, gdy środki w dyspozycji OFE przyrastają wolniej - nasz rynek kapitałowy i rynek długu narażony będzie na znacznie większą zmienność i silniej uzależniony od presji inwestorów zagranicznych. Rząd będzie zmuszony upłynniać obligacje inwestorom obcym przy większym ryzyku, podnosząc ich rentowność i koszt obsługi zadłużenia. A za prywatyzowany majątek będzie uzyskiwał coraz mniej pieniędzy. O ile do tej pory wyprzedaż aktywów krajowych stawała się majątkiem pracowników, o tyle obecnie prywatyzowany majątek narodowy będzie podstawą utrzymania emerytów… ale za granicą. A oto polecany artykuł Małgorzaty Goss w dzisiejszym Naszym Dzienniku:
"W rachunkach nic nie ginie
http://www.naszdziennik.pl/gfx/txt_middle.png
Zmniejszenie tempa przyrostu aktywów otwartych funduszy emerytalnych spowodowane redukcją składki odbije się większą zmiennością na giełdzie i wzrostem kosztów obsługi zadłużenia publicznego Polski. Gdyby nie to, zapewne także wczorajsza inauguracja na Giełdzie Papierów Wartościowych akcji Jastrzębskiej Spółki Węglowej wypadłaby o wiele lepiej. W czerwcu aktywa OFE wzrosły o 2,2 mld zł, z czego 0,9 mld zł stanowiła składka przekazana przez ZUW - wynika z raportu Analizy Online. OFE wypracowały zatem w ciągu ostatniego miesiąca łącznie ok. 1,3 mld złotych. Czerwcowy wzrost aktywów OFE był znacznie mniejszy niż średnia z ostatnich dwunastych miesięcy, która wynosiła 3,4 mld w ciągu miesiąca. Zmniejszenia tempa gromadzenia środków w OFE związane jest z przeprowadzoną przez rząd reformą składki do funduszy emerytalnych. Polegała ona na przekierowaniu do ZUS części środków, które dotychczas trafiały do OFE. Składka przekazywana przez ZUS do funduszy emerytalnych zmniejszona została z 7,3 proc. do 2,3 procent. - Tenmanewr wcale nie spowodował, że dług publiczny przestał narastać. Dług nadal rośnie, tyle że ukryty w bilansie ZUS - wyjaśnia dr Cezary Mech, były szef nadzoru nad otwartymi funduszami emerytalnymi. - Ograniczenie składki zamiast wdrożenia koniecznej reformy systemu spowodowało jedynie, że zwiększyło się opodatkowanie obywateli, bo środki kierowane do ZUS są podatkiem, a nie oszczędnościami - dodaje. Ograniczenie puli środków kierowanych co miesiąc do OFE nie pozostanie bez wpływu na rynek kapitałowy i wycenę polskich obligacji. - OFE pełniły dotąd rolę amortyzatora na giełdzie. Gdy kapitał zagraniczny uciekał z warszawskiego parkietu, fundusze pozostawały, ponieważ obowiązywał je 5-procentowy limit inwestowania w papiery zagraniczne - tłumaczy Mech. Mniejszy kapitał, jakim dysponują fundusze emerytalne, miał też zapewne wpływ na wczorajszy debiut giełdowy akcji Jastrzębskiej Spółki Węglowej. W pierwszym dniu kurs JSW wyniósł 140,5 złotego. Tymczasem cena sprzedaży akcji spółki ustalona przez resort skarbu dla inwestorów indywidualnych, uprawnionych i instytucjonalnych wynosiła 136 złotych. I dlatego kurs giełdowy został przyjęty przez właściciel akcji JSW z dużym rozczarowaniem. Największą część środków fundusze emerytalne inwestowały w bezpieczne papiery, głównie w obligacje państwowe, co zapewniało rządowi niższy koszt zaciągania długów i płynną obsługę zadłużenia. - Teraz, gdy środki w dyspozycji OFE przyrastają wolniej, rynek kapitałowy i rynek długu narażony będzie na znacznie większą zmienność i silniej uzależniony od presji inwestorów zagranicznych. Rząd będzie zmuszony upłynniać obligacje za granicą przy większym ryzyku, podnosząc ich rentowność i koszt obsługi zadłużenia - uważa dr Mech. Zmiany w składce do OFE weszły w życie 1 maja br., a więc działają zbyt krótko, by opisane procesy były łatwe do uchwycenia. Od początku roku aktywa OFE wzrosły o 15,6 mld złotych. Rentowność funduszy sięgnęła 7 procent. W analogicznym okresie roku poprzedniego przyrost aktywów był o 1 mld zł mniejszy." Małgorzata Goss
RATING D Po bankructwie Lehman Brothers w ogniu krytyki znalazły się agencje ratingowe. Komisja Europejska i Parlament Europejski uznały, że agencje niedoszacowały ryzyka niektórych produktów finansowych, a następnie z opóźnieniem zareagowały w analizach na pogorszenie sytuacji na rynku. Zdaniem wielu europosłów wypowiadających się na forum PE, agencje nie potrafiły prawidłowo oszacować ryzyka kredytowego i nie przewidziały załamania rynków finansowych.
http://forsal.pl/artykuly/315000,agencje_ratingowe_ida_po_rozum_do_glowy.html
Ale ówczesna falka krytyki to nic w porównaniu z gromami jakie spadają na agencje od trzech dni za obniżenie ratingów Grecji i Portugalii. Paradoksalnie agencje są krytykowane najbardziej gdy napisały w końcu prawdę!!! I chyba to zabolało polityków najmocniej. Dlaczego w końcu napisały prawdę, skoro dotąd jej unikały? W przededniu bankructwa Lehman Brothers miał u S&P rating A, a u Moody’s bodajże A2. W obu agencjach były to oceny szóste od góry oznaczające „upper medium grade”. Głupota, czy przekupstwo??? Tego drugiego nie można wykluczyć z uwagi na sposób opłacania ratingów. Płaci im mianowicie sprzedawca, a nie kupujący. I to jest pierwsza wada genetyczna systemu. Jak klient zamawia w mojej kancelarii due diligence spółki, którą chce kupić, to płaci mi za wykrycie ewentualnych zagrożeń, a ja przed nim odpowiadam, jak ich nie wykryję. Agencje ratingowe nie odpowiadają przed inwestorami za własne oceny! Pisać mogą więc co chcą. Zwłaszcza jak ten, o kim piszą, dobrze im za to zapłaci. Podobno w agencjach są „chińskie mury”. Ci, którzy negocjują ich wynagrodzenie, nie tworzą analiz. Przynajmniej teoretycznie. Bo w praktyce SEC odkrył, że te „chińskie mury” trochę przeciekały i analitycy uczestniczyli jednak w spotkaniach dotyczących wynagrodzeń. Ale nawet jakby nie uczestniczyli, to przecież i analitycy i handlowcy mają tego samego prezesa! On sobie w głowie też „chiński mur” zbuduje? Zresztą taki konflikt interesów to byłby mały pikuś. Gorzej, że coraz częściej pojawiają się zarzuty, że być może agencje nie tylko celowo „upiększały” swoje raporty, ale że teraz biorą udział w celowym manipulowaniu rynkiem. Tego też nie można wykluczyć. Jak sobie „agenci ratingowi” wyobrażą, że ich agenci federalni wyprowadzą skutych z samolotu, bo jakaś panna dojdzie do wniosku, że to co z nimi robiła to jednak było wbrew jej woli, mogą nie chcieć podzielić losu DSK i rating USA „upiększyć”. Kilka dni temu agencje groziły że rating USA obniżą jak Kongres nie zwiększy limitu zadłużenia!!! „Kongres” nie był oczywiście właściwym adresatem. Chodziło o Republikanów mających większość w Izbie Reprezentantów. Agencje stanęły więc po stronie rządu w sposób zdecydowany. Ciekawe, czy zgodnie z spiskową teoria dziejów to straszak DSK zadziałał, czy może wytłumaczenie jest o wiele prostsze – zadziałały nauki Keynesa wyniesione z różnych szkół ekonomicznych? Bo przecież w głowach analityków nie było dotąd miejsca na pomysł, że państwo może zbankrutować!!! To się nie mieściło w modelu!!! Dlatego im bardziej zadłużał się rząd USA tym wyższą miał mieć wiarygodność. Ale „śmieciowy” rating dla Grecji i Portugalii wskazuje, że może w końcu ktoś sięgnął z obrzydzeniem (albo przez przypadek – bo nie wiedział co czyta) po którąś z książek klasyków, popatrzył jeszcze raz na „słupki” w jakimś arkuszu kalkulacyjnym i wrzasnął „Eureka”! Grecja jednak zbankrutuje! Dług publiczny na koniec 2010 roku wynosił w Grecji 329 mld euro (143% PKB) przy wydatkach sektora publicznego 50% PKB. Przy koszcie obsługi długu 17,5% rocznie (a na taki9 własnie procent rząd grecki emituje ostatnio obligacje) same odsetki pochłoną prawie 25% PKB!!! A kapitał??? A bieżące wydatki??? Gdy nie będzie środków na zapłatę odsetek, dług wzrośnie o rolowane odsetki. Odsetki od odsetek zacisną pętlę na szyi Greków – w czym powinni się zorientować nawet studenci Keynesa. Jednak konsekwencje takiego odkrycia mają – jak się okazuje – granice. Grecja to przecież mały kraj. „Peryferyjny”. To co może przytrafić się Grecji na pewno nie może przytrafić się Ameryce!!! Na taką konsekwencję odkrycia możliwości bankructwa krajów „peryferyjnych” nie ma już miejsca w głowach analityków ratingowych. No chyba, że jednak jest miejsce i musimy wrócić do teorii spiskowych zakładających, że agencje uczestniczą dziś w przeciąganiu liny między Ameryką i Europą kto pierwszy zbankrutuje. Republikanie nie przejęli się bowiem za bardzo przestrogami agentów ratingowych i zapowiadają impeachment Obamy jeśli zrealizuje on swoją zapowiedź wyemitowania nowych obligacji bez zgody Kongresu.
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/usa-polityk-grozi-obamie-impeachmentem,1,4784950,wiadomosc.html
Ale nawet jeśli Obama postawi na swoim, to czy sprzeda wyemitowane przez siebie bez zgody Kongresu obligacje? Przecież na rynkach finansowych rośnie ponoć „awersja do ryzyka”? Co prawda rynek amerykańskich papierów skarbowych to bezpieczny „port” dla większości graczy giełdowych, w którym – jak się cumuje – to można co najwyżej nie zyskać specjalnie, ale nie można stracić – bo przecież… państwa nie bankrutują, ale skoro pomimo wpompowania w gospodarkę amerykańską przez FED od końca 2008 roku 1,5 bln USD w celu jej „ożywienia”, gospodarka amerykańska jakoś się nie specjalnie „ożywiła”, to może zaczyna komuś świtać w głowach, że nawet sam Prezydent Obama może mieć kłopot z wyciśnięciem z podatników amerykańskich większych podatków w celu wykupu obligacji? Bo pomysł na wykupywanie obligacji przez FED, żeby rząd miał dolarki na wykup obligacji od innych graczy w dłuższej perspektywie czasu doprowadzi do „umoczenia” wszystkich graczy, którzy te obligacje kupują. Amerykańskie banki komercyjne mają około 515 mld USD ulokowanych w papierach skarbowych, przy kapitałach własnych na poziomie ok. 1,4 bln USD. FED jest „zapakowany” w amerykańskie papiery skarbowe na 1,5 bln USD (licząc po europejski) przy wartości wszystkich swoich aktywów 2,8 bln USD. Inwestorzy zagraniczni posiadają amerykańskie papiery o wartości 4,5 bln USD – w tym Chiny 1,3 bln USD. Szkopuł w tym, że aktywa dolarowe stanowią ponad 60% aktywów rezerwowych banków centralnych na całym świecie! NBP ma ich około 27 mld. Więc jak USA nie sprzedadzą w sierpniu nowych papierów, żeby mieć środki na wykup poprzednio wyemitowanych papierów to banki centralne będą musiały przecenić swoje własne aktywa rezerwowe! No i colaps pełny! Więc mamy gorące (nie tylko na skutek „globalnego ocieplenia”) lato. Czy euro strefa wytrzyma do czasu wyjaśnienia się sytuacji za Oceanem, czy się sama wcześniej rozleci? No i co z tego wyniknie? Dynamika sytuacji mogła jednak sprawić, że w głowach agentów ratingowych zrodziła się panika podobna do tej, jaką musieli przeżyć zwolennicy teorii geocentrycznej jak im powoli zaczynało docierać do szarych komórek, że to jednak Ziemia się kręci. A czy agencje są w ogóle potrzebne? Gdy powstawały w połowie XIX wieku miały sens. Nie było wówczas FED, obowiązywał standard złota, nie było globalnych banków inwestycyjnych a rynek był mocno rozproszony. No i jeszcze nie uczono na uniwersytetach teorii Keynesa! Drobni gracze którzy dominowali na rynku, nie mieli jak sprawdzić wiarygodności emitenta papierów dłużnych. Po pierwsze jest to technicznie nie wykonalne, a po drugie trudno się spodziewać, że emitent, nawet jakby mógł, chciałby pokazywać wszystkie swoje tajemnice każdemu. Ktoś mądry i wiarygodny mógł więc zaoferować swoje usługi. Sprawdzimy wiarygodność emitenta, zachowując – jak audytorzy – informacje poufne tylko dla siebie, a graczom giełdowym przedstawimy tylko ocenę ogólną czy bezpiecznie jest dany papier kupować. Ale od tych graczy nie było jak pobrać wynagrodzenia. Więc wymyślono, że za tę usługę będą płacić emitenci. Ale to jest niewielkim problemem. Bo dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Rynkiem finansowym mogą zatrząść „rekiny” a nie „leszcze”. Czy GS, JPM czy Merrill oczekują dla swoich decyzji inwestycyjnych stanowiska agencji ratingowych? Wolne żarty! I pomysł, żeby agencje oceniały obligacje rządowe to już absurd kompletny i sprzeczny z samą genezą pomysłu utworzenia ratingów. Rządy to nie przedsiębiorstwa mające „tajemnice handlowe”. Na podstawie ogólnodostępnych informacji publicznych od kilkunastu miesięcy wiadomo, że Grecja jest już bankrutem. Portugalia będzie zaraz, Hiszpania może troszkę później. A jeszcze mogą nim być także i same Stany Zjednoczone! Nie mówiąc już o ryzyku zniknięcia z runku finansowego euro. W każdym razie mój long term rating zarówno dla euro jak i dla dolara wynosi D.
P.S. Rating agencji ratingowych też wynosi D Gwiazdowski
Zanim zapieje chór Przygotowania do kampanii wyborczej najwyraźniej weszły w decydującą fazę - na co wskazywałaby nie tylko rozpoczęcie polskiej prezydencji, która - jak wiadomo - polega na tym, że premier Tusk przez najbliższe pół roku będzie rządził Europą od Atlantyku po Ural, spełniając w ten sposób marzenia Mieczysława Moczara, który w proroczym natchnieniu jeszcze w latach 40-tych wołał, że dla nas, partyjniaków, prawdziwą ojczyzną jest Związek Radziecki, a granice gdzieś w Gibraltarze. Tego „rządzenia” nie należy naturalnie brać zbyt dosłownie, bo na przykład wcale nie jest pewne, czy premier Tusk zostanie wpuszczony na obrady, gdzie starsi i mądrzejsi we własnym gronie omawiają poważne sprawy - chociaż odgrażał się, że „będzie o tym mówił”. No, to nic takiego, od mówienia nikt jeszcze nie umarł, co potwierdza ludowe porzekadło: „ty se mów, a ja zdrów!” - ale spełnienie przez premiera Tuska marzenia Mieczysława Moczara zasługuje na uwagę nawet jeśli Związek Radziecki w międzyczasie zmienił położenie. Nic dziwnego, że wzorem Michaela Corleone, mocodawcy premiera Tuska wykorzystali tę okazję, by rozpocząć załatwianie wszystkich spraw rodzinnych. A cóż może być w rodzinie ważniejsze od stosunków własnościowych? Oczywiście hierarchia; kto mówi, a kto słucha, to jasne - ale czyż trzeba przekonywać, że również w rodzinie z reguły najczęściej mówi ten, kto jednocześnie przoduje w stosunkach własnościowych? Zatem „byłby to przypadek rzadki - a czy w ogóle są przypadki” - gdyby akurat tego wiekopomnego dnia nie nastąpiło przekształcenie własnościowe „Rzeczpospolitej” - dziennika budzącego irytację nie tylko kręgów partyjno-rządowych, ale również - a może nawet przede wszystkim Salonu, który nie dość, że wije się ze wstydu i musi znosić inne, niewypowiedziane cierpienia z powodu istnienia Radia Maryja, kierowanego przez znienawidzonego ojca Tadeusza Rydzyka, to jeszcze oganiać się przed złośliwcami, którzy „każdy grzech palcem wytkną, zademonstrują, święte pieczęcie złamią, powyskrobują”... Oczywiście aż tak źle nie było; w wysokonakładowym dzienniku nie wszystkie pieczęcie można tak sobie wyskrobywać, ani też wytykać każdemu wszystkich grzechów. Co to, to nie; ja sam na przykład przypadkowo dowiedziałem się, że bez względu na to, co bym napisał, żadna moja publikacja w „Rzeczpospolitej” ukazać się nie może - ale poza tym jest wolność słowa i pluralismus - oczywiście na tyle, na ile pozwolą w naszym nieszczęśliwym kraju Siły Wyższe, które też muszą utrzymywać pozory, zgodnie z wymaganiami Sił Jeszcze Wyższych, którym nasze, to znaczy - tubylcze Siły Wyższe są podporządkowane. Tak czy owak, „Rzeczpospolita” wzbudzała rosnącą irytację Salonu, na czele z „Gazetą Wyborczą”, której nie tylko ścisłe kierownictwo, ale nawet „maleńcy uczeni” stoją na niezachwianym stanowisku, iż pluralizm opinii polega na tym, że napływające z najróżniejszych stron opinie, na koniec łączą się w zgodny chór pod dyrekcją redaktora Adama Michnika, a gdyby nawet on się nam przeziębił - to jakiegoś innego cadyka. Wygląda na to, że z dniem dzisiejszym temu bezeceństwu zostanie położony kres, bo Spółka GREMi należąca do pana Grzegorza Hajdarowicza wykupiła 51 proc. udziałów w „Rzepie” od Mecom Poland Holdings, zapisaną w KRS, jako „w likwidacji”. Podobnież grupa GREMI, która przejęła już „Przekrój” i „Sukces”, wspólnie z NFI Jupiter ma zamiar stworzyć potężną grupę medialną. Ten NFI Jupiter jest „następcą prawnym” 3 NFI S.A., który w marcu 2000 roku „przejął majątek” XI NFI S.A. „Przejął” - a Janusz Lewandowski, który teraz „przygotowuje budżet” Unii Europejskiej twierdził, że system zaprojektowany w ustawie o narodowych funduszach inwestycyjnych i ich prywatyzacji zrobił klapę. Jakże zrobił klapę, kiedy przecież wcale nie zrobił, kiedy gołym okiem widać, że wszystko chodzi, jak w zegarku, bez względu na to, ile tego majątku podczas owych przejęć się zawieruszyło? Najwyraźniej Janusz Lewandowski nadal się z nami przekomarza, podobnie jak wtedy, kiedy misję stręczenia łatwowiernym tubylcom narodowych funduszy inwestycyjnych powierzył znanemu satyrykowi Jackowi Fedorowiczowi. Nie wszyscy tę aluzję od razu pojęli, a kiedy już zorientowali, że te całe NFI, to są tak zwane „jaja” - było już po harapie. Ale mniejsza o to; jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było. Ważniejsze przecież jest to, komu właściwie służy pan Grzegorz Hajdarowicz i z jakiego klucza będzie teraz śpiewała „Rzeczpospolita”. Pierwsze reakcje Salonu wskazują, że spodziewa się on przywrócenia ładu medialnego zaprojektowanego jeszcze przy „okrągłym stole” przez generała Kiszczaka ze swoimi konfidentami. Red. Seweryn Blumsztajn ma nadzieję, że w następnym ruchu pan Hajdarowicz kupi również udziały rządowe i w ten sposób sytuacja „Rzepy” się „unormuje”. Najwyraźniej wg. red. Blumsztajna zakup pakietu kontrolnego „Rzepy” jest zaledwie początkiem porządkowania rynku medialnego - żeby wreszcie z całej naszej umęczonej ziemi od końca do końca jeden brzmiał głos. W ogóle rozpoczęcie polskiej prezydencji szalenie redaktora Blumsztajna podnieciło - i zapewne z tego podniecenia zwierzył się ze swojego „skromnego marzenia” - że chciałby pójść na Krakowskie Przedmieście - ale żeby go tam nikt nie straszył. Żeby ta część Warszawy stanowiła azyl dla „zadowolonych Europejczyków”. No proszę - a mówią, że średniowieczne getta były tworzone pod przymusem. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że zarówno wtedy, jak i teraz, jeden zadowolony chce być bliżej drugiego zadowolonego - a niezadowoleni niech zostają za murem, gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów. Dopiero na tym tle lepiej rozumiemy przyczynę sprokurowania przez ministra Sikorskiego dyplomatycznego skandalu z ojcem Tadeuszem Rydzykiem w roli głównej - bo „Rzepa” - swoją drogą, ale najdotkliwszym cierniem w oku Salonu jest oczywiście toruńska rozgłośnia. Na razie skandal rozszedł się po kościach, ale jednocześnie Sejm odrzucił sprawozdanie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Jeśli to samo uczyni prezydent, to znaczy, że państwową telewizję czeka trzęsienie ziemi i to jeszcze przed wyborami. Można by pomyśleć, że te wybory są takie ważne, tymczasem oczywiście są, jakże by inaczej - ale jeszcze ważniejsze są przecież zadania, jakie będzie musiał wykonać rząd wyłoniony z wyborczych odmętów: „pojednanie” z Rosją i spłacenie bezcennego Izraela. W obliczu takich wyzwań rozpoczęcie załatwiania spraw rodzinnych nikogo nie powinno dziwić, podobnie jak nie powinno nikogo dziwić utworzenie przez zadowolonych „towarzystwa przyjaciół polskiej prezydencji”. SM
O św. Picie. I dzisiejsza konferencja prasowa:
http://www.nowaprawica.org.pl/home/item/dzisiejsza-konferencja-prasowa-z-udzialem-jkm-a
Moi koledzy z Kongresu Nowej Prawicy narzekają, że ludzie boją się zniesienia podatku dochodowego!! Twierdzą bowiem, że "Podatki muszą być – by utrzymać państwo”. Istotnie: kiedyś królowie potrafili utrzymać wojsko i policję za dochody z żup solnych i innych królewszczyzn – ale dziś mówi się, że dwie rzeczy są nieuniknione: śmierć i podatki. Ale dlaczego mają to być podatki dochodowe??? Podatek od dochodu lub przychodu oznacza, że im lepiej człowiek pracuje – tym większą grzywnę za karę płaci! Trzeba je zlikwidować – i koniec. Ameryka bez podatku dochodowego rozwijała się niesłychanie prężnie: z dzikiego kraju zamieszkałego głównie przez Indian wyrosła na najpotężniejsze mocarstwo. Niestety: mimo oporu Sądu Najwyższego w 1913 roku wprowadziła dochodowy – i już w 1929 roku miała Wielki Kryzys. I właściwie do dziś marnie się rozwija. Podatek dochodowy jest bez sensu; istnieje – bo jest to dogmat religijny Kościoła Socjalistów. Trzeba go zlikwidować – i tyle. JKM
BEZPIECZEŃSTWO NA SPRZEDAŻ – (1) Dwa dni po tragedii smoleńskiej marszałek Sejmu Bronisław Komorowski wykonujący obowiązki Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej podpisał ustawę z dn.18 marca 2010 o szczególnych uprawnieniach ministra właściwego do spraw Skarbu Państwa oraz ich wykonywaniu w niektórych spółkach kapitałowych lub grupach kapitałowych prowadzących działalność w sektorach energii elektrycznej, ropy naftowej oraz paliw gazowych. Była to jedna z ważniejszych ustaw, dotycząca zarządzania tzw. infrastrukturą krytyczną, czyli obiektami, instalacjami i usługami kluczowymi dla bezpieczeństwa państwa. W ich skład wchodzą m.in. systemy zaopatrzenia w energię, surowce energetyczne i paliwa, łączności i sieci teleinformatyczne. Ustawa został negatywnie zaopiniowana przez Biuro Analiz Sejmowych i już podczas prac sejmowej komisji skarbu państwa posłowie PiS wnioskowali o jej odrzucenie w pierwszym czytaniu. Wśród najpoważniejszych błędów wymieniano: likwidację listy spółek strategicznych, zawężenie użytych w ustawie pojęć „bezpieczeństwa publicznego” i „porządku publicznego” jedynie do ochrony infrastruktury krytycznej sektora energetycznego, z wyłączeniem infrastruktury telekomunikacyjnej oraz wadliwe określenie statusu pełnomocnika do spraw ochrony. Celem ustawy było przyznanie ministrowi skarbu szczególnych uprawnień w zakresie możliwości wniesienia sprzeciwu wobec uchwał podejmowanych w spółkach zaliczonych do infrastruktury krytycznej. Nie uwzględniono jednak możliwości sprzeciwu wobec działań władz spółek zarządzających siecią teleinformatyczną. Z podpisaniem ustawy najwyraźniej zwlekał prezydent Lech Kaczyński. Choć do Kancelarii Prezydenta ustawa trafiła 22 marca i miała obowiązywać od 1 kwietnia 2010 roku, nie została podpisana w tym czasie. Pośpiech w jakim Komorowski zabrał się za podpisywanie aktów prawnych skierowanych do prezydenta Lecha Kaczyńskiego (tylko w kwietniu 2010 zrobił to 20 razy) staje się zrozumiały, gdy dostrzeżemy konsekwencje wynikające z przyjęcia tej właśnie, szczególnie ważnej ustawy. Ponieważ zlikwidowano w niej listę spółek strategicznych, swój dotychczasowy status zmieniła Telekomunikacja Polska S.A oraz Exatel S.A., mimo ze spółki te administrują strategicznymi obiektami i sieciami, przy czym w przypadku TP S.A. są to sieci łącznikowe i punkty dowodzenia na czas wojny. Dzięki błędnym zapisom ustawy i pominięciu w niej sektora teleinformatycznego, spółką strategiczną skarbu państwa przestała być również Emitel sp. z.o.o, należąca do spółek zależnych TP.S.A., to zaś umożliwiło sprzedaż rozpoczęcie procedury sprzedaży tej firmy. Emitel to największa ze spółek administrujących naziemną infrastrukturą radiowo-telewizyjną w Polsce. Należy do niej ponad 300 masztów z zawieszonymi na nich antenami do nadawania sygnału telewizyjnego, radiowego i telekomunikacyjnego. Firma buduje też infrastrukturę, m.in. dla nadawców telewizyjnych tworzących naziemną telewizję cyfrową. Te inwestycje decydują o rosnącym znaczeniu i wartości firmy. W Polsce telewizja analogowa ma zostać wyłączona w 2013 roku, zatem przekaz cyfrowy będzie sukcesywnie obejmować swoim zasięgiem kolejne regiony Polski. W ubiegłym Emitel podpisała z Telewizją Polską umowę, na podstawie której będzie operatorem technicznym trzeciego multipleksu naziemnej telewizji cyfrowej za 615,6 mln zł w ciągu najbliższych 10 lat. W 2010 roku spółka podpisał również umowy z Polsatem, TVN, TV Puls i TV4 dotyczące nadawania programów na drugim multipleksie naziemnej telewizji cyfrowej, jednak kwoty tych kontraktów nie ujawniono.
Prof. Jerzy Urbanowicz już przed dwoma miesiącami w artykule „Demontaż bezpieczeństwa państwa” („Nasz Dziennik” 22.04.2011) opisał działania obecnego rządu zmierzające do zniszczenia i rozmontowania państwowego systemu bezpieczeństwa teleinformatycznego oraz zwrócił uwagę, że „strategiczna spółka Emitel przestała być polską spółką strategiczną, po raz kolejny przy biernej postawie polskich służb specjalnych. Narzuca się pytanie: kto wykreślił spółki telekomunikacyjne z ustawy? Wykreślenie słów "lub czasopisma", za które Lew Rywin siedział w wiezieniu, jest drobiazgiem w porównaniu z wykreśleniem, które uderza dotkliwie w bezpieczeństwo państwa polskiego. Jakie służby brały w tym udział?”. Urbanowicz twierdził, że sprzedaż Emitela, „przypomina do złudzenia wcześniejszą sprzedaż spółki Energis działającej na terenach PKP, którą - via fundusz Innova - Anglicy odsprzedali Rosjanom z GTS.” I przypominał, że „dzisiaj GTS przymierza się do kupna Exatela. Sprzedaż Emitela powinna być dla Polaków sygnałem ostrzegawczym. Czy nie jest to przypadkiem przygrywka do sprzedania całej spółki TP S.A. Rosjanom? Byłaby to wielka tragedia narodowa, gdyż TP S.A. wciąż administruje rozległą infrastruktura obronną naszego państwa.” 22 czerwca br., po uzyskaniu zgody Prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów doszło do sfinalizowania transakcji sprzedaży spółki Emitel za kwotę 1.725 mln zł. Nabywcą została EM Bidco sp. z o.o. (dawniej Kapiri Investments sp. z o.o.), kontrolowana przez fundusze zarządzane przez Montagu Private Equity. W przypadku tak ważnej dla bezpieczeństwa Polski transakcji, jej okoliczności mogą budzić uzasadnione wątpliwości. Nabywcą jest bowiem firma niemal całkowicie nieznana na polskim rynku o dość skomplikowanych wręcz niejasnych powiązaniach kapitałowych. Co ciekawe - jeszcze w lutym 2011 roku wśród potencjalnych inwestorów wymieniano cztery firmy, wśród których nie było obecnego nabywcy. Według nieoficjalnych informacji wiążące oferty TP.S.A. złożyły wówczas : Telediffusion de France (TDF), kontrolujący Polskie Sieci Nadawcze, konkurenta Emitela na polskim rynku, fundusz private equity EQT, konsorcjum Innova Capital oraz firma Advent International. Nabywca Emitela, spółka Kapiri Investmenst (podobnie jak EM Bidco) została zarejestrowana 25.11.2010 r. z kapitałem zakładowym 5 tys. zł. Prezesem spółki jest Christian Guy Gaunt, członkami zarządu Michał Chałaczkiewicz i Simon Pooler. Prócz prezesowania w spółkach Kapiri i EM Bidco, Christian Gaund jest lub był prezesem w blisko 150 innych spółkach założony w latach 2010-2011, których wspólnym wyróżnikiem jest używanie w nazwie słowa „investments”. Pod koniec lat 90. Gaund pracował w korporacjach międzynarodowych, przebywając m.in. przez sześć lat w Moskwie i Kijowie. Od 2002 roku działa w Polsce. Wcześniej był dyrektorem w Mcann Ericson w Kijowie, dyrektorem w agencji reklamowej Grey Worldwide Warszawa oraz doradcą zarządu Trinity Corporate Services. Spółka Trinity Shelf Companies sp. z o.o – polski oddział Trinity Corporate Services działającej w krajach Europy Środkowo-Wschodniej jest dziś również wspólnikiem Kapiri Investement. Montagu Private Equity to jeden z europejskich funduszy zarządzających kapitałem inwestycyjnym. Siedziba firmy mieści się w Londynie, a biura w Dusseldorfie, Manchesterze, Paryżu, Sztokholmie i Warszawie. Dyrektorem regionalnym Montagu w Polsce jest .Michał Chałaczkiewicz – członek zarządu spółek Guya Gaunta. Strategia inwestycyjna Montagu skupiała się dotąd na firmach działających w stabilnych niszach rynkowych (transakcje o wartości od 100 mln euro do 1 mld euro). Okazuje się, że kupno Emitela jest pierwszą transakcją Montagu IV, czwartego funduszu Montagu. To także pierwsza inwestycja Montagu w Polsce i druga w regionie Europy Środkowowschodniej. Wcześniej w roku 2008 fundusz kupił holenderską spółkę holdingową Euromedic International (“Euromedic Polska”) inwestując w nią 70 milionów euro. Choć cena, jaką EM Bidco zapłaciła za spółkę Emitel jest uważana za wysoką, trudno to kryterium uznać za najważniejsze, w przypadku sprzedaży firmy o znaczeniu strategicznym dla bezpieczeństwa państwa. Tym bardziej, gdy spółka posiada podpisane wieloletnie umowy z nadawcami i gwarantowane zyski z rozwoju sieci naziemnej telewizji cyfrowej. To jednak nie wszystkie atuty Emitela. Spółka oprócz swoich masztów obsługuje również nadajniki należące do PTK Centertel, operatora sieci Orange. Ponieważ Centertel i Polska Telefonia Cyfrowa (operator sieci Era) w marcu br. podpisały porozumienie o współpracy w zakresie wzajemnego korzystania z infrastruktury sieciowej oraz pasm częstotliwości, Emitel może wkrótce zawrzeć umowę na utrzymanie połączonej infrastruktury Centertela i PTC. Przetarg na utrzymanie tej sieci ma być rozpisany już w 2012 r. Za kilka lat, wzorem rozwiązań istniejących w Europie Zachodniej, Emitel może być nie tylko administratorem sieci nadawców ale stanie się ich właścicielem i skupi całą infrastrukturę nadawczą w Polsce. Jest raczej pewne, że Montagu - fundusz typu private equity będzie chciał w niedalekiej przyszłości odsprzedać Emitela z zyskiem. Spółka z takim potencjałem i perspektywami rozwoju nie będzie miała problemów z nabywcą. Obawy prof. Urbanowicza, że sieć nadajników telekomunikacyjnych może trafić w obce ręce, wydają się całkowicie zasadne. W umowie o sprzedaży Emitela nie ma bowiem klauzuli o zakazie odsprzedaży spółki bez zgody polskiego rządu, co oznacza, że państwo polskie nie będzie miało żadnego wpływu na wybór potencjalnego nabywcy. Jeśli Rosjanie, czy ktokolwiek w ich imieniu zapłacą odpowiednią cenę, cała sieć polskich nadajników trafi w ich ręce. Należy przypuszczać, że Montagu Private Equity nie będzie zwlekał ze sprzedażą, podobnie, jak miało to miejsce ze spółką Energis, sprzedaną Rosjanom przez podobny fundusz Innova. Trudno pozbyć się wrażenia, że zmiana poprzedniej ustawy z 3 czerwca 2005 roku o szczególnych uprawnieniach Skarbu Państwa i szybkie podpisanie nowej regulacji przez Bronisława Komorowskiego, miało na celu wyłączenie strategicznych firmy teleinformatycznych z infrastruktury krytycznej i stworzenie dogodnych warunków do ich sprzedaży. Ochrona tej infrastruktury należy m.in. do ustawowych obowiązków Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nie wiemy, czy i w jakim zakresie ABW dokonała sprawdzenia nabywców spółki Emitel ani czy w ogóle monitorowała całą transakcję. Pytanie o bierną postawę ABW warto rozpatrzyć w nieco innym kontekście, niż dotyczącym kwestii bezpieczeństwa państwa. Trzeba bowiem zwrócić uwagę, że szef ABW nawet po sprzedaży Emitela nadal posiada narzędzia nadzoru nad spółkami teleinformatycznymi. Wynika to z regulacji zawartych w ustawie o zarządzaniu kryzysowym, na podstawie których ABW uzyskała niekontrolowany dostęp do dokumentów i informacji w firmach zarządzających infrastrukturą krytyczną oraz możliwość wpływu na obsadę stanowisk pełnomocnika ds. kontaktów z ABW. Rozwiązania przyjęte w nowelizacji ustawy sprawiły, że ABW w niemal każdej firmie może posiadać swoich oficjalnych rezydentów, ci zaś mają realny wpływ na decyzje podejmowane przez władze spółki. Ponieważ pełnomocnikiem może zostać wyłącznie osoba, której ABW udzieli poświadczenia bezpieczeństwa osobowego czyli tzw. certyfikatu, dopuszczającego do dokumentów o klauzulach poufności i tajności, są to ludzie, których zależność od szefa ABW wydaje się oczywista. Dzięki tej regulacji w każdej spółce zarządzającej siecią teleinformatyczną znajdują się „oczy i uszy” ABW. Tym samym utrata kontroli nad spółką przez ministra Skarbu Państwa nie musi wcale oznaczać, że taką kontrolę stracił również szef ABW. Krzysztof Bondaryk, który przez wiele lat pracował w spółkach Zygmunta Solorza, zna doskonale działalność tego rodzaju firm W latach 2005-2006 pracował dla Solorza w Polskiej Telefonii Cyfrowej (PTC) - operatorze sieci komórkowych Era i Heyah pełniąc funkcję dyrektor odpowiedzialnego za bezpieczeństwo danych. Z tego okresu pochodzi sprawa nielegalnego kopiowania tajnych danych w Erze oraz działalności tzw. „Bandy Czworga”, grupy czterech oficerów UOP pracujących w spółkach telefonii komórkowej, którzy wymieniali się tajnymi informacjami i prowadzili nielegalną rejestrację rozmów. W 2008 roku CBA ujawniła, że Bondaryk będąc już szefem ABW otrzymywał co kwartał odprawę z PTC w wysokości 450 tys. zł . Opisana ostatnio przez „Gazetę Wyborczą” sprawa odsunięcia od śledztwa prokuratora Andrzeja Piasecznego i nabycia przez Bondaryka luksusowego Audi po zaniżonej cenie dotyczy również okresu pracy szefa ABW w spółkach Zygmunta Solorza. Nieprzypadkowo w kontekście tej sprawy „GW” opisuje wątek licznych nieprawidłowości w spółce PTC i telewizji Polsat. Można sądzić, że pojawienie się tej ostatniej publikacji ma związek z planami inwestycyjnymi Solorza, a wówczas na sprawę zbycia Emitela i sprzedaży innych firm tego sektora warto spojrzeć z perspektywy przyszłych roszad na rynku spółek teleinformatycznych. Niewykluczone, że taka optyka okaże się również przydatna w ocenie roli ABW w nadzorowaniu transakcji sprzedaży firm strategicznych. Po zbyciu Emitela, rząd Tuska planuje bowiem sprzedaż kolejnej, najważniejszej spółki telekomunikacyjnej Exatel S.A ., która jako jedyna w Polsce dysponuje potężną siecią światłowodową, zapewnia łączność armii i najważniejszym instytucjom państwa. Exatel jest także administratorem sieci łączności do celów technologicznych i kontrolnych polskiego systemu elektroenergetycznego, a po połączeniu Tel-Energo z Telbankiem zarządza również sieciami krajowego systemu bankowego. Wśród klientów Exatela są: MON, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, Urząd Komisji Nadzoru Finansowego, Narodowy Bank Polski, Giełda Papierów Wartościowych, Polskie Sieci Elektroenergetyczne, Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo oraz 1,5 tys. wiodących firm w różnych dziedzinach gospodarki. Sieci Exatela służą również do zapewnienia łączności polskich sił zbrojnych z NATO. 22 marca 2011 r. prezes Polskiej Grupy Energetycznej (większościowy udziałowiec Exatela) ogłosił, ze jego spółka chce zakończyć transakcje sprzedaży swojej telekomunikacyjnej spółki zależnej Exatel w 2011 roku. W najbliższych dniach ma również zapaść decyzja udziałowca mniejszościowego ENEA.S.A. o zbyciu 2,2 procent udziałów w kapitale Exatela. Wcześniej PGE zamierza sprzedać spółkę Polkomtel z jej siecią telefonii Plus. Największe szanse na zakup Exatela ma Zygmunt Solorz. Może stać się jej właścicielem, gdy przejmie kontrolę nad spółką Polkomtel.Ponieważ na zakup akcji Polkomtela właściciele (PGE) przyznali Solorzowi wyłączność, wszystko wskazuje, że transakcja zostanie sfinalizowana w najbliższych dniach. Tomasz Zadroga, prezes PGE stwierdził niedawno, że kiedy zakończy się sprzedaż Polkomtela, wszczęty zostanie przetarg na zbycie Exatela, tak by spółka mogła zostać sprzedana przed końcem 2011 r. Wśród potencjalnych zainteresowanych przejęciem Exatela wymienia się Polkomtel, Netię i związany z Rosjanami GTS.Planów sprzedaży Exatela nie zmienił nawet fakt, że spółka podpisała umowę ramową o współpracy z Agencją NATO ds. Konsultacji, Doradzania i Kontroli NC3A (NATO Consultation, Command and Control Agency), która otwiera Exatelowi możliwości udziału w organizowanych przez Agencję przetargach na usługi teleinformatyczne. Można jedynie przypuszczać, że tego rodzaju transakcje dokonywane w cieniu kampanii wyborczej, nie wzbudzą żadnego zainteresowania opinii publicznej i zostaną przeprowadzone w medialnej ciszy. Tymczasem wiele z obecnych publikacji prasowych, w tym dotyczących szefa ABW, może stanowić element „wielkiej gry” związanej z przyszłymi transakcjami na rynku spółek teleinformatycznych.
CDN... Aleksander Ścios
Tłumacz opóźnia raport Millera Onet: Są kłopoty z tłumaczeniem raportu komisji szefa MSWiA Jerzego Millera ws. katastrofy smoleńskiej. - Mała szansa, by został ujawniony w przyszłym tygodniu – ustaliła "Gazeta Wyborcza" w źródłach rządowych. Jak wyjaśnia inny informator gazety, lingwiści mają kłopot ze słownictwem technicznym. W przełożonej już części są błędy wynikające z nieznajomości techniki lotniczej. - Na przykład jest problem, jak przetłumaczyć termin ILS na rosyjski i czy w ogóle go tłumaczyć? - relacjonuje rozmówca dziennika. Nie rozumiem co prawda dlaczego polski rząd z ujawnieniem polskiej opinii publicznej polskiego raportu z katastrofy polskiego samolotu musi czekać na przełożenie go na język rosyjski, ale nawet gdyby było to z jakiegoś powodu uzasadnione, to i tak ta informacja "ze źródeł rządowych" jest po prostu śmieszna i wygląda na wielką ściemę. W googlach bez problemu można znaleźć raport MAK po rosyjsku, a w nim na pierwszych kilkunastu stronach tłumaczenia wszystkich użytych terminów, w tym tego podobno strasznie problematycznego ILS. Uprzejmie informuję więc tłumaczy za grube pieniądze tłumaczących raport Millera i skarżących się, że nie wiedzą co zrobić z ILS, że sam MAK w rosyjskiej wersji raportu zostawia skrót ILS, tłumacząc go w słowniczku jako "instrumentalnaja sistiema zachoda za pasadku" (sorry, nie chce mi się szukać cyrylicy). Tłumacz, który się tłumaczy zleceniodawcy nieznajomością terminów specjalistycznych, a nie pofatygował się nawet zajrzeć do łatwo dostępnego oficjalnego dokumentu dotyczącego sprawy, którą się zajmuje, jest tak nieprofesionalny, że aż mi się nie chce wierzyć, że to naprawdę tłumacz się tak usprawiedliwia. Dzisiejszego newsa traktuję więc raczej jako ściemę autorstwa samej władzy, która ma kolejny - po rzekomej konieczności przetłumaczenia go na dwa obce języki przed upublicznieniem po polsku - pretekst do odwlekania pokazania raportu. Zwalanie opóźnienia na tłumacza, gdy rozwiązanie jest na wyciągniecie myszki, ośmiesza rząd - bo to on jest przecież autorem przecieku do mediów. Kataryna
Cz.VI: W Sowietach – Obóz Juchnowo i Indoktrynacja
Historia W okolicy San Francisco w Kalifornii, mieszka 90 letni weteran II wojny swiatowej. Po wielokrotnych prosbach Pan Zdzisław J. Xiężopolski dał się namówić do napisania wspomnień o swoich życiowych przejsciach i przygodach. Tam gdzie było to możliwe zachowalismy orginalny język Autora. Częsć VI, obejmuje wywiezienie internowanych żołnierzy z Litwy do Rosji Sowieckiej i próby ich indoktrynacji. Do tych towarowych wagonów kazano nam wejsć po mniej więcej 40-tu. Były puste, więc siedlismy na podłodze. Zatrzasnięto drzwi i znależlismy się w ciemnosciach. Maleńkie okienka na rogach i pod dachem przepuszczały niewiele swiatła i nie można było widzieć otoczenia. Wyjechalismy bez sniadania, więc bylismy głodni i spragnieni. Niech się dzieje wola nieba. Było gorąco i duszno. Po jakims czasie, może po 10 albo 8 godzinach, pociąg stanął. Po chwili z trzaskiem odryglowano i otworzono drzwi od zewnątrz i rozległ się krzyk naszych dobroczyńców: „wychadi! wychadi!” Wyskoczylismy by rozprostować nogi, a przede wszystkim załatwić potrzeby fizjologiczne. Postój przypuszczam zdarzył się też z woli nieba. Albo znajomosci natury ludzkiej organizatorów tego przedsięwzięcia. Jednostajny stuk kół po szynach działał kojąco. Ten i ów podłożywszy swój tobołek pod głowę i przykryty płaszczem spał albo tylko usiłował. O jakiejs godzinie, póznym wieczorem, albo wczesną nocą, stuk stał się powolniejszy aż wreszcie ustał całkowicie. Obudzilismy się spiący. Co się stało? Gdzie jestesmy? Ciemnosć całkowita. Gdzies zaszczekał pies. A więc są i ludzie. Domyslam się, że stoimy na stacji kolejowej. Otworzą drzwi, czy nie? Spędzilismy tam całą noc. O swicie zaczął się ruch i głosy komendy. Słychac łomot otwieranych drzwi. Otwierają i nasze i każą wychodzic. Istotnie – jestesmy przy stacji. Wzdłuż pociągu karabiny maszynowe i nasi przewodnicy z psami. Muszę przyznać, że ni przedtem, ni potem nasi opiekunowie nie okazywali przewagi ni okrucieństwa indywidualnie w rodzaju popychania, przeklinania, ni wrzasków. Zachowywali się jak ludzie cywilizowani, „To nie kulturno”.
Marsz do Babinina Wkrótce drogą stanowczego rozkazu utworzyli kolumnę, i tą wyprowadzili na szeroką polną drogę. I tak szlismy, tracąc stopniowo szyk coraz bardziej kilka godzin bez odpoczynku. Słońce zaczęło prażyć zwiększając nasze pragnienie. Sprawniejsi pomagali isć słabszym, młodsi starszym. Zwalnialismy kroku mimo zachęty straży „chadi, chadi”. Kilku, na końcu kolumny zemdlało. Tych zbierano na wóz. Mijalismy ogromne pola ze snopkami zboża. Wreszcie dotarlismy do dużej zdawało się wyludnionej wsi. Po jej przejsciu znalezlismy łąkę z przepływającą rzeką i tam dopiero zarządzono odpoczynek. Wielu z nas skorzystało z pozwolenia kąpieli w ożywiającej i czystej wodzie, reszta poprzestała na wzajemnym chlapaniu się i moczeniu nóg. Spodziewalismy się nieco wody do picia, ale rzeczną można było tylko wypłukać sobie usta. Odpoczynek nie trwał długo jak by można sobie życzyć i wyruszylismy dalej. Okazało się, że bylismy dopiero w połowie drogi. Znużeni do granic całkowitego wyczerpania minęlismy pałacyk, w lepszych carskich czasach był zapewne miejscem zamieszkania dziedzica, a teraz miał rozpostartą nad wejsciem czerwoną płachtę z sierpem i młotem, bez wątpienia znak, że tu miesci się władza. I władza to była. Weszlismy na teren z kilkoma ogromnemi budynkami, otoczonemi płotem z drutu kolczastego i wieżyczkami obserwacyjnemi co 100 metrów. Zupełnie jak obóz w Vilkaviskis podczas ostatnich dwóch dni naszego tam pobytu. Zamknęła się brama za ostatnim piechurem, nasi przewodnicy zostali po drugiej stronie i pozostalismy sami. Około 3 tysiące ludzi, zmęczonych, spragnionych i głodnych, 30 km, jak niektórzy twierdzą, od stacji kolejowej Babinowo, w pobliżu Smoleńska do Juchnowa, miejsca przeznaczenia. Jak się póżniej zorientowalismy, nasz transport z Litwy szedł przez Kowno – Wilno – Małodeczno – Mińsk –Berezynę – Smoleńsk do Babinina. Był 16 lipca 1940 roku.
Obóz Juchnowo Pierwszym rzucającym się w oczy obiektem była biało malowana kuchnia, przy niej niewielka grupa podobnych nam żołnierzy. Oni to, przybyli wczesniej, przygotowali piętrzące się na dwóch stołach porcje chleba i napełnione gotowaną wodą rozmieszczone po placu beczki. Następną czynnoscią po zaspokojeniu pragnienia i głodu była kąpiel, już nocą. Tubylcy (przybyli wczesniej) objęli komendę i skierowali nas grupami do łazni. Tam poinformowali, że trzeba się rozebrać, związać wszystko razem i zaniesć oprócz butów i skórzanych pasów do obok zbudowanej odwszalni. Tam wieszało się swój węzełek nas długim piecem. Każdy z nas dostał kawałek mydła i ręcznik. Jak wyglądała łaznia? Parne pomieszczenie z kranami gorącej wody, którą napełniało się w drewniane wiaderko. Znawcy systemu chłostali się rózeczkami w celu – jakim? – bo ja wiem... Sposób staro-rosyjski lub skandynawski. Po kąpieli trzeba było zabrać swoje posiadłosci i przydzielony mu koc i udać się na spoczynek ze swoją grupą. Budynki miały piętrowe prycze. Nastąpił okres organizacji i badania. Komendantem obozu był Kadiszew, zastępcą Lawrentiew, opiekunem naszej grupy był Wereszczagin. A więc zbieralismy się razem mniej więcej jak na litewskim internowaniu i zajmowali przydzielone im miejsce w barakach. Było nieco zamieszania, ale my z Osowca i Lidy zdołalismy się trzymać razem. Nas skierowano do dużego budynku, który miał na każdym z dwóch pięter szeroki korytarz z pokojami po obóch stronach, wszystko to zapełnione pryczami. Zajęlismy górny korytarz, mając wachmistrzów i podoficerów poznanych jeszcze w Olicie w sąsiedztwie. Cały obóz podzielony był na sotnie, czyli setki, a te na dziesiatki, co ułatwiało wydawanie żywnosci. Jakie to było wyżywienie? Jednym słowem – kiepskie. Rano 250 gr chleba na cały dzień i kubek kawy. Obiad składał się z szarego płynu zwanego górnolotnie i lokalnie zupą i dwóch łyżek kaszy. To samo na kolację. 3 razy dziennie jeden z dziesiątki, po kolei szedł do kuchni po wiktuały. Od czasu do czasu NKWD płaciło nam żołd. Znikomą sumę, za którą można było nabyć w sklepiku czynnym nieregularnie raz na miesiąc igłę lub nici, ołówek lub bibułę do papierosów, tzw. bumaszkę albo spiczki – zapałki. W rzadkich wypadkach podłego gatunku tytoń. Wtedy kupował kto mógł i wymieniał go u palaczy nałogowych na porcję chleba. Porcja chleba stała się walutą obiegową. Spryciarz robił trepy za porcję chleba.
Próby indoktrynacji Zajęć żadnych nie było, ale codziennie przychodziło kilku politruków na pogawędkę. Z początku ci, którzy znali język rosyjski zadawali im pytania o życiu w Sowieckim Sojuzie. Zawsze otrzymywali chwalebne, stereotypowe informacje. Pewnego dnia zjawił się młody, swieżo upieczony oficer. Ten odpowiadał nie na temat ustępami na pamięć wykutymi z podręcznika. Zainteresowanie politrukami zmniejszało, aż wreszcie nikt ich nie słuchał. Wtedy w pogodne wieczory wyswietali filmy. A jakże, było kino, z ekranem, ławkami, etc. Dopóki filmy o republice ZSRR, ich muzyce, tańcach i zwyczjach, widownia zapełniała się. A kiedy zaczęli przychodzić propagandzisci NKWD ze swojemi bredniami o dobrodziejstwach komunizmu, zainteresowanie się zmniejszyło, a film Wandy Wasilewskiej wygwizdano i na następny seans nikt już nie przyszedł. Władze obozu, czyli NKWD, urządziły tuż przy bramie, ale po naszej stronie w niewielkim budynku „Krasnyj Ugieł” czyli „Czerwony Kącik”, a po prostu swietlicę, oczywiscie w celu propagandowym. Zawierał on pisma i książki- znowy na temat już nadużyty. Poszedłem tam, żeby poszukać czegos, co by mi ułatwiło naukę języka, przynajmniej w czytaniu. Niekończącą się grę w karty uważałem za stratę czasu. Znalazłem alfabet łaciński (polski) z cyrylikiem obok. I w ten sposób mogłem odczytać i zrozumieć wyrazy i zdania. A materiału drukowanego było dużo. Np. na placu apelowym znajdowała się oszklona gablotka, gdzie wywieszano dwie gazety: „Prawda” i „Izwiestia”. Pierwsza nie zawierała tego, czego możnaby się spodziewać jak my to rozumiemy, druga – żadnych interesujących informacji ze swiata. Wewnętrzną, o kołchozach, ile procent normy wyrobiły, o stachanowcach, czyli nasladowcach Stachanowa, górnika, który pracował na 400 procent (taki nigdy nie istniał, a był stworzony przez propagandę – dla ignorantów). Na tym nauczyłem się czytać, język rosyjski nie różni się tak bardzo od polskiego. Często można się domyslać niezrozumiałego. Innym zródłem informacji tego rodzaju było radio z głosnikami na wysokich słupach. Te zostały unieważniane. Eksperyment „czerwonego kącika” także się nie udał. Czasopisma które miały nas nawrócić, znikały znajdując lepsze zastosowanie w latrynie. W ciągu kilkumiesięcznego pobytu w obozie nauczyłem się rosyjskiego na tyle, że z książek kącika wypożyczyłem „Trzydziesci dziewięć stopni”. Nie bardzo pamiętam tresć, ale autorem powiesci był Anglik John Buchan i wydał ją po angielsku w Londynie w 1935 roku. Ja oczywiscie czytałem wtedy jej rosyjskie tłumaczenie i była to zwykła powiesć szpiegowska, bez wzmianki o Stalinie , czy socjalizmie. Dziwię się, że ją wtedy tam wydali, mimo wszystko... Wypożyczyłem i czytałem też cos z hrabiego Tołostoja, o tresci dzis wiele nie mogę powiedzieć, wszak mineło już 70 lat. Potem zwinięto ten cały interes, bo i książki ginęły. Raz na miesiąc wykonywalismy pranie dla całej grupy, wykonywane przez kolegów drogą losowania. Jeden raz przypadła mi ta dwudniowa przyjemnosć: 150 par onuc, licząc moje które stworzyły krwawe bąble we wrzesniu ubiegłego roku i 150 zawszonych koszul. A tak, prócz wesz, gnębiły nas pluskwy, ukrywające się w szparach prycz. Naszym wychowawcom nie udało się nas przekonać. Był wsród nas jeden komunista, w grupie zajmującej drugą połowę korytarza. Nic dziwnego, jego ojciec był agitatorem na polskiej Ukrainie. Nazywał się Litwińczuk. Będzie o nim wzmianka nieco póżniej. 20 kwietnia 1941roku przeszlismy lekarską komisję, tak jakby cos miało się zmienić. Istotnie, 6 czerwca opuszczalismy Juchniowo. Wywożono nas w kierunku Moskwy. Co będzie dalej? Zdzisław J.Xiężopolski
Kłamstwo kłamstwem poparte Najnowszy numer „Naszego Słowa” z 19 czerwca 2011 roku zamieścił recenzję książki wydanej w języku polskim, napisanej przez Romana Drozda i Bohdana Halczaka. Tytuł książki: „Dzieje Ukraińców w Polsce w latach 1922-1989”. Książki nie znam. Nie czytałem, ale z „recenzji i poglądów” można się wiele dowiedzieć. Nie chodzi mi tutaj o samą książkę, bo to jest oddzielny temat, ale zainteresowała mnie recenzja zamieszczona w „Naszym Słowie”, chociażby dlatego, że napisał ją naczelny redaktor ukraińskiego tygodnika. Już na początku autor artykułu – recenzji – użala się, że w rozdziale 1.4 – „Podlasie, Chełmszczyzna, Nadsanie, Łemkowszczyzna w latach 1921-1939”, nieproporcjonalnie dużo miejsca zajmuje Łemkowszczyzna. Można sądzić – pisze autor – że do pozostałych regionów, autor książki, podszedł niepoważnie, jakby na Podlasiu, Chełmszczyźnie, Nadsaniu, niczego ciekawego się nie działo. Ponadto Polska uważała mniejszość ukraińską za ludzi gorszej kategorii. Nie równej kategorii. A przecież wicemarszałek sejmu Wasyl Mudry mocno zaznaczał, że Ukraińcy wypełniają swój obywatelski obowiązek wobec państwa polskiego. Co racja to racja. Normalni ludzie byli lojalni wobec swojego kraju, tylko wywrotowcy walczyli ze wszystkimi. W sejmie było 37 Ukraińców, wicemarszałek sejmu był Ukraińcem, w wojsku służyło około 112 tys. Ukraińców. Do tego nie mam większych zastrzeżeń. O ile mi wiadomo, w wojsku polskim służyło więcej Ukraińców niż to podano w Książce. W rozdziale 2.8 – „Polsko – Ukraiński konflikt”, autor „recenzji” pisze: „dobrze pokazano genezę etnicznej czystki Wołynia w latach 1943 – 1944”. Ot, i już pierwsze półprawdy, a nawet kłamstwa, zaczynają dominować. Jest to po prostu powtórka oficjalnego słownictwa głoszonego przez „poprawne autorytety”. Do znudzenia zaczyna się powtarzać ów „konflikt” polsko-ukraiński. Również i ludobójstwo – czystkę etniczną – jak mówi autor, sprowadza się tylko do Wołynia. Ani jednego słówka o Podolu. Ludzie wymierają. Niedługo odejdą resztki świadków i problem z głowy. Ludobójstwa w południowo-wschodniej Małopolsce nie było. Geneza czystki etnicznej na Wołyniu – pisze autor recenzji – jest na Chełmszczyźnie i Zamojszczyźnie oraz w akcji „Burza”, która rzekomo miała być skierowana przeciwko Czerwonej Armii, a faktycznie miała anty ukraiński charakter. Ot, i prawda… Gdzie Rzym, gdzie Krym? Jak dyskutować z takim, który nawet okłamuje kalendarz? Tak się składa, że piszący te słowa jest rodowitym wołyniakiem, był w samoobronie w Zasmykach i brał udział w akcji „Burza”. Muszę więc kilka zdań na ten temat napisać. Ludobójstwo na Wołyniu dokonane było w 1943 roku, z apogeum 11 lipca. Na przełomie roku 1943 i 1944 tak zwana UPA rozpoczęła „boje” na południe od Wołynia. Ludobójstwo na Wołyniu dobiegało końca. 4 stycznia Armia Czerwona wkroczyła na Wołyń – do Rokitna koło Sarn. W marcu 1944 roku front sowiecko-niemiecki był już w Kowlu. Tak zwana Ukraińska Powstańcza Armia przy końcu 1943 roku była już prawie w całości na Podolu. Tam już rozpoczęła swoje krwawe dzieło. Jedno z ostatnich morderstw w powiecie Kowelskim na Wołyniu, było dokonane w Janówce, Stanisławówce, Radomlu. Było to w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia 1943 roku. W styczniu 1944 roku rozpoczęto organizowanie 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej. Miejscem koncentracji były Ossa i Kupiczów, cała organizacja Dywizji oparta była na bazie zasmyckiej samoobrony. Już w marcu 1944 roku 27. WDP AK toczyła krwawe walki z niemieckimi dywizjami pancernymi pomiędzy Lubomlem i Włodzimierzem, między Turią i Bugiem, wszystko w ramach akcji „Burza”. Tymczasem? Tymczasem w pojęciu autorów recenzji i książki to co się działo w 1944 roku było przyczyną ludobójstwa w 1943 roku, przepraszam było dopiero genezą. A przecież prawdą jest, że sama akcja „Burza” była pomyślana po to aby, jako gospodarz, witać w dobrej wierze wojska Czerwonej Armii. Przed akcją „Burza” był jeszcze „Wachlarz”. Walczyli w nim – „Wachlarzu” – „cichociemni”. Prowadzili tam walkę dywersyjną z wojskami niemieckimi. Dopiero, gdy zaczęła się lać niewinna krew – właśnie na Wołyniu, przeszli do samoobron, by w kolejności wydarzeń wziąć później udział w akcji „Burza”, a jeszcze później nawet – w Powstaniu Warszawskim. Nacjonaliści ukraińscy też brali udział w Powstaniu Warszawskim, tylko jako wspólnicy hitlerowskich Niemiec. Piszę to tak dla uzupełnienia „Historii Ukraińców w Polsce”. A jaka była prawdziwa przyczyna owego „konfliktu” polsko-ukraińskiego? Trudno, trzeba się i powtarzać, i podawać to młodym czytelnikom. Zaczęło się to zaledwie jedenaście lat po odzyskaniu niepodległości Polski po stu dwudziestu trzech latach niewoli. W 1929 roku w Wiedniu zebrał się kongres nacjonalistów ukraińskich i tam podjął uchwałę dotyczącą walki o „wilnu Ukrainu”. Uczestniczyli tam dzisiejsi „bohaterowie”. Zatwierdzono tam również dekalog nacjonalisty Ukraińskiego, który był zaprzeczeniem wszelkich przyzwoitości, wszelkiej cywilizowanej walki wolnościowej. Nie zawahaj się uczynić największej zbrodni dla dobra sprawy… Już na tym kongresie powiedziano, jaka ma być przyszła Ukraina. Powiedziano też jakie ma obejmować terytorium. A przede wszystkim ma być etnicznie czysta. Wszystkie późniejsze poczynania w okresie międzywojennym, zmierzały do realizacji tego celu. Zamachy, niszczenie dóbr materialnych – polskich i inne. Trudno, żeby władze państwowe nie reagowały na tego rodzaju poczynania „wyzwolicieli”. Każde państwo nie postąpiłoby inaczej. „Konflikt” polsko-ukraiński zaczął żyć. Trwa on do dzisiaj z różnym nasileniem w różnym czasie. Bo proszę mi wytłumaczyć gdzie tu jest konflikt? Jest polsko – ukraińska, miłująca się rodzina. Mąż Ukrainiec, żona Polka i syn lub córka. Przychodzi polecenie od władz nacjonalistów aby mąż Ukrainiec zamordował żonę Polkę i córkę Polkę. Kto może wydać takie polecenie? Tylko człowiek chory psychicznie. A tacy właśnie zarządzali w czasie ludobójstwa. I tego co napisałem w żadnym wypadku nie można utożsamiać z narodem ukraińskim. Bywałem w różnych domach ukraińskich. Po obu stronach Dniepru. Spotykałem tam normalnych, przyzwoitych ludzi. Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo. I tym słowem karmi się ludzi młodych, którzy od takich, jak wymienieni autorzy, uczą się kłamać, by później mówić, powtarzać słowo „konflikt” zamiast słowa rozkaz. Kto wydawał rozkazy mordowania? Szuszkewycz, Doncow, Bandera, Onyszkewycz i jeszcze kilku innych, którzy umierali z rękami unurzanymi w męczeńskiej, niewinnej, krwi. Odmowa wykonania takiego rozkazu to śmierć zadana w okrutny sposób. Proszę przeczytać książki „Skorbota Ukrainy” – 5 tomów, wydane w Równem w ostatnich latach. Wydane na polecenie prezydenta Ukrainy. Tylko, czy to pomoże? Zrodzony w kłamstwach będzie je głosił bez względu na cenzus naukowy. Patrz znajome nazwiska. Ciekawie wygląda przyczyna akcji „Wisła”. B. Galczak i R. Drozd Jasno udowadniają, że przyczyną akcji „Wisła” była asymilacja Ukraińców. Tak samo – piszą autorzy książki – nie da się ukryć, że inicjatorem deportacji była polska komunistyczna władza, a Związek Sowiecki przyjął to tylko do wiadomości. Akcja „Wisła” nie zakończyła się w 1947 roku. Wiele Ukraińców uciekało z republiki ukraińskiej i trzeba było się nimi zająć. Prawdy nie da się ani ukryć ani ją zmienić. Nie asymilacja była przyczyną przesiedlenia, a tylko potrzebą przerwania przelewu krwi i polskiej i ukraińskiej. Walka toczyła się na śmierć i życie. Trudno jest walczyć z bandytą, który pracuje w dzień w polu, a nocą idzie zabijać i palić niewinnych ludzi. Ponadto daje utrzymanie i zamieszkanie ludobójcom. Jedynym sposobem przerwania takiej „wojny” było przesiedlenie wszystkich mieszkańców. Zrobiono to. Skutek był prawie natychmiastowy. Piszę prawie, bowiem jeszcze przez jakiś czas banderowcy palili pozostawione przez przesiedleńców mienie, którego nie można było zabrać ze sobą. Antoni Mariański
Lipcowe ludobójstwo 11 lipca 1943 r. OUN-UPA przystąpiła do likwidacji Polaków na ogromnym obszarze wchodzącym w skład powiatów horochowskiego i włodzimierskiego oraz na skrawku powiatu kowelskiego. Była to największa akcja ludobójcza przeprowadzona na Wołyniu w 1943 roku. Masowe mordy trwały w tym rejonie do 18 lipca. Niestety, ofiary zbrodni OUN-UPA są dla niepodległego państwa polskiego nieistotne. Zgłoszony przez PSL projekt Uchwały o ustanowieniu 11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian spadł z porządku obrad Sejmu. Do zbiorowych mordów ludności polskiej Organizacja Nacjonalistów Ukraińskich (OUN) Stepana Bandery przystąpiła w lutym 1943 r., chociaż pojedyncze osoby, małe grupki (rodziny) były mordowane już w 1942 r. i w styczniu 1943 roku. Do depolonizacji Wołynia, a później także pozostałych terenów wspólnie zamieszkanych przez Polaków i Ukraińców, OUN przygotowywała się bardzo długo. Koncepcję państwa ukraińskiego, w którym nie ma miejsca dla nie-Ukraińców, a przede wszystkim dla Polaków jako narodu, który u końca I wojny światowej wskrzesił państwowość polską, również na części przedrozbiorowego terytorium, gdzie żyli Ukraińcy, OUN sformułowała już na założycielskim kongresie w 1929 roku. Późniejsze programowo-organizacyjne zjazdy OUN i powstające w ich rezultacie postanowienia potwierdzały tę koncepcję i wytyczały sposób realizacji, tj. w odpowiednim momencie bezwzględne, bezlitosne wyniszczenie żywiołu polskiego i innych tzw. zajmańców ukraińskiej ziemi, do której prawo mieli mieć wyłącznie Ukraińcy. W tym celu od początku istnienia OUN prowadziła rozbudowę organizacji, szowinistyczne kształtowanie członków i indoktrynację społeczeństwa ukraińskiego powodującą stopniowe rozszerzanie się wrogich antypolskich nastrojów. II wojna światowa jawiła się nacjonalistycznym przywódcom jako okazja pozbycia się Polaków i utworzenia niepodległego państwa ukraińskiego. W 1942 r. na Wołyniu rozpoczęto tworzenie zbrojnych oddziałów ukraińskich, zasilonych w marcu 1943 r. przez kilka tysięcy ukraińskich policjantów zbiegłych na polecenie OUN ze służby u Niemców, z bronią i amunicją, już wcześniej prześladujących ludność polską. Zostały one nazwane Ukraińską Armią Powstańczą (UPA).
Lacham smert´ Złowróżbne zachowania ukraińskie zdarzały się od początku wojny. Polacy długo traktowali je jako pojedyncze incydenty niemające istotniejszego znaczenia. Latem 1942 r., tuż przed żniwami, w rozmowie dwu Ukraińców z Rudni w gm. Stydyń w pow. kostopolskim jeden z nich zapowiadał, że najpierw będą żniwa “na żyto”, a później “na pszenicę”. Po okazanym niezrozumieniu ze strony rozmówcy wytłumaczył, że najpierw będzie “likwidacja” Żydów, a później Polaków. I właśnie w powiecie kostopolskim w sierpniu 1942 r. Niemcy z udziałem policji ukraińskiej wymordowali Żydów z gett. Potem słyszało się, jak policjanci zapowiadali: “skończyliśmy z Żydami, skończymy z Polakami”, i coraz częściej tu i tam wymykały się ukraińskiemu sąsiadowi zapowiedzi “budemo lachiw rizaty”. Upowszechniła się, weszła do żelaznego repertuaru UPA wcześniej śpiewana przez policjantów ukraińskich piosenka ze znamiennym refrenem “Smert´, smert´, lacham smert´, smert´ moskowśko-żydiwśkij komuni”. Od lutego 1943 r. następowała eskalacja masowych mordów, które trwały przez 1943 r. na całym Wołyniu, z różnym natężeniem w poszczególnych powiatach i w poszczególnych miesiącach. UPA i bojówki OUN, a także wciągnięte przez nie rzesze ukraińskich chłopów, rozpętały piekło na wołyńskiej wsi. Bestialskie traktowanie ofiar bez względu na wiek i płeć, pożoga, grabież, niszczenie mienia, obławy na niedobitki, polowania na uciekających do miast, pracujących w polu, ukrywających się, uniemożliwianie pochówków. Równolegle zbrodniczy terror w stosunku do tych Ukraińców, którzy nie zatracili człowieczeństwa i nie chcieli być uczestnikami zbrodni. Rejon po rejonie nacjonaliści ukraińscy usiłowali unicestwić wszystkich Polaków, których udało się dosięgnąć, zniszczyć ich tylko dlatego, że byli Polakami. W marcu największe nasilenie napadów objęło powiaty kostopolski i sarneński oraz część powiatu łuckiego. W kwietniu 1943 r. nastąpił znaczący wzrost napadów na Polaków w powiecie krzemienieckim. W maju 1943 r. większa fala mordów przeszła przez powiaty: sarneński, dubieński i zdołbunowski. W czerwcu 1943 r. najwięcej ofiar było w powiecie łuckim w trzech sąsiadujących ze sobą gminach oraz w powiecie zdołbunowskim.
Wołyńska rzeź Przerażające wieści i mordy w bezpośrednim otoczeniu mobilizowały do działań ochronnych. Większość Polaków spodziewających się napadu nocą i liczących na tzw. uspokojenie sytuacji niezależnie od pogody noce spędzało w prowizorycznych kryjówkach poza domem – w lesie, w zagłębieniach terenu, krzakach, na polu itp. Niektóre rodziny, i to z małymi dziećmi, miesiącami w ten sposób lawirowały między życiem a śmiercią. Uciekano też w miejsca uznane za bezpieczniejsze – do miast i miasteczek, gdzie obecność niemieckich załóg w pewnym stopniu hamowała zbrodnicze najazdy UPA, do majątków pod zarządem niemieckim, bo tam była zorganizowana zbrojna ochrona, nieraz spośród polskich uciekinierów, a także do nielicznych polskich ośrodków samoobrony. Mimo solidarności Polaków, którzy jeszcze sami nie stali się ofiarami, wszędzie brakowało dachu nad głową i panował głód. W najgorszej sytuacji byli ci, którzy ocaleli z napadu, utracili bliskich i docierali do miasta tak, jak stali, w bieliźnie, częściowo ubrani lub w poszarpanych łachach. Niemcy wykorzystywali tę sytuację, zgarniając ich do tzw. obozów przejściowych, z których wywozili uchodźców na roboty do Rzeszy. Ci, którzy nie chcieli wpaść w ręce niemieckie, decydowali się na samodzielne przedzieranie się do Generalnego Gubernatorstwa (województwa: tarnopolskie, lwowskie i lubelskie), oddzielonego od Wołynia granicą, gdyż uważali, że nie ma tam banderowskiego zagrożenia. Gdy i tam zaczęły się mordercze napady na Polaków, wędrowano dalej na zachód. Z kolei w północnej części Wołynia, w powiatach sarneńskim i kowelskim, ratunku szukano, uchodząc na północ, na bagnisto-lesiste Polesie, teren w mniejszym stopniu zagrożony przez banderowskie bojówki. Polacy miesiącami wędrowali tam dużymi grupami z dobytkiem na wozach po lasach, pustkowiach, zatrzymując się na krótko w miejscowościach nieopanowanych przez UPA, zakładali obozy na terenach śródbagiennych, które przenoszono z miejsca na miejsce. Przed rodzinami, które mimo trudnych warunków zatrzymały się w jakimś bezpieczniejszym miejscu, które zabrały ze sobą żywność, po pewnym czasie i tak stawało widmo głodu. Zmuszało to do powrotu kogoś z rodziny na własne gospodarstwo, by zaopatrzyć się w prowiant. Wracano też, by przeprowadzić prace polowe i później móc zebrać jakiekolwiek plony na przeżycie. Często przypłacano to życiem, a rodzina nawet nie znała szczegółów zabójstw. Spontanicznie powstające placówki samoobrony, a więc takie miejscowości, w których zorganizowano warty, patrole i gdzie była jakaś broń, w większości stanowiły czasową ostoję Polaków. Tylko kilkanaście większych placówek samoobrony na Wołyniu, które nazywano bazami samoobrony, utrzymało się, staczając kilkakrotnie boje z UPA, do wkroczenia w 1944 roku Armii Czerwonej i częściowego uspokojenia sytuacji na tym terenie. Pozostałe ulegały znajdującym się w znacznej przewadze nacjonalistom ukraińskim: albo następował pogrom, w którym ginęli ludzie, albo wyprzedzająca napad ewakuacja ludności z obrońcami do miasta, gdy nie widziano szans na skuteczne przeciwstawienie się napastnikom. Jednakże nie tylko udręczenie fizyczne nękało wołyńskich Polaków. Była to także rozpacz po stracie najbliższych i lęk, nieopuszczający strach przed dostaniem się w ręce upowca czy ukraińskiego chłopa z siekierą, toporem, widłami, nożami i podobnymi gospodarskimi narzędziami, przed okrucieństwem wobec i dorosłych, i dzieci, często tak barbarzyńskim, zwyrodniałym, że modlono się o śmierć od kuli i błagano morderców o zastrzelenie. Makabryczne obrazy mordowania rodziny, od których nie udawało się uwolnić wyobraźni – odbierały równowagę psychiczną.
Zboża takie wysokie… Nieustanne śmiertelne niebezpieczeństwo, mordy i pożoga poderwały całkowicie byt wołyńskich Polaków. Niemożliwe stało się wykonywanie prac gospodarskich w normalnym trybie nawet w pobliżu miasta czy silnego ośrodka samoobrony. W północno-wschodnich rejonach Wołynia już wiosną trudno było obrobić pola. Mimo wszystko, i jak długo się dało, polscy chłopi starali się albo indywidualnie, albo grupowo, czy też z obstawą grupy samoobrony choć częściowo uprawiać ziemię. Z potrzeby życiowej, potrzeby serca i chłopskiego obowiązku. Kilkanaście tysięcy, szacując skromnie, zamordowanych bezbronnych wołyńskich Polaków, kilka dziesiątków tysięcy rozproszonych w wyniszczającej tułaczce, tysiące spalonych i obrabowanych gospodarstw – to bilans nienawiści i zbrodni OUN-UPA pierwszego półrocza 1943 r., nazywanej walką o niepodległą Ukrainę, jeszcze nieskończoną, bo przecież pozostały spore połacie Wołynia, gdzie Polacy wbrew złowieszczym okolicznościom uparcie tkwili “na swoim”. Liczyli na opamiętanie ukraińskich sąsiadów, że może ich okolica zostanie oszczędzona. Nie rozumieli, dlaczego ich sąsiedzi, z którymi się nie wadzili, mogliby ich mordować. Mieli nadzieję, że skończy się na pogróżkach, a ucieczka gdzieś w nieznane, gdzie nie wiadomo, z czego żyć i jak utrzymać rodzinę – przerażała. I żal porzucić gospodarstwa, gdy tak dobrze zapowiadają się zbiory, bo mimo ludzkich dramatów, to, co posadzono i posiano, rosło wspaniale. Urodzaj był wyjątkowy, jakby przyroda chciała wynagrodzić wszystkie krzywdy wojny i wesprzeć niedożywioną ludność, ograbianą przez niemieckiego okupanta i “bojowników” o niepodległą Ukrainę. Zboża tak wysokie, że nawet dorosłego człowieka zasłaniały przed niepożądanym wzrokiem, ratując wielu od siekier i noży.
Zbrodnicze żniwa Nastał lipiec 1943 r., w którym OUN-UPA przystąpiła do zmasowanego uderzenia na Polaków w rejonach, w których się skupili, by przetrwać, wspólnie czuwając i broniąc się, oraz w powiatach zachodnich, gdzie wcześniej napadano sporadycznie. W nocy z 4 na 5 lipca 1943 r. OUN-UPA zaatakowała szeroko zakrojonym pierścieniem Polaków żyjących we wsiach wokół ośrodka samoobrony Przebraże w powiecie łuckim. Od wiosny 1943 r. w tej kolonii chronili się Polacy z okolicy w obawie przed napadami ukraińskimi, jednakże nie wszyscy się tam przenieśli. Celem akcji było “oczyszczenie” dużego obszaru z Polaków i zlikwidowanie silnego ośrodka samoobrony. UPA nie zdobyła Przebraża, ale zginęło kilkaset osób w dwudziestu kilku spalonych koloniach. 8 lipca 1943 r. w okolicach Kustycz (gm. Turzysk, pow. Kowel) okrutnie została zamordowana przez UPA delegacja Okręgowej Delegatury Rządu na Wołyniu na czele z Zygmuntem Rumlem “Krzysztofem Porębą”, podążająca na przygotowane wcześniej pojednawcze rozmowy. Trzy dni później, tj. 11 lipca 1943 r. (niedziela), OUN-UPA przystąpiła do likwidacji Polaków na ogromnym obszarze wchodzącym w skład powiatów horochowskiego i włodzimierskiego i na skrawku powiatu kowelskiego. Była to największa akcja ludobójcza przeprowadzona na Wołyniu w 1943 r., której przebieg doskonale oddaje akowski raport Jana Cichockiego “Wołyniaka”, nauczyciela z powiatu włodzimierskiego:
“O godz. 2 min. 30 po północy w dniu 11 lipca 1943 r. rozpoczęła się rzeź. Każdy dom polski okrążało nie mniej jak 30-50 chłopów z tępym narzędziem i dwóch z bronią palną. Kazali otworzyć drzwi albo w razie odmowy rąbali drzwi. Rzucali do wnętrza domów ręczne granaty, rąbali ludność siekierami, kłuli widłami, a kto uciekał, strzelali doń z karabinów maszynowych. Niektórzy ranni męczyli się po 2 lub 3 dni, zanim skonali, inni ranni zdołali resztkami sił dotrzeć do granicy powiatu sokalskiego (…). Po morderstwie, zaraz po południu tegoż dnia, nastąpił rabunek. Chłopi z sąsiednich wsi przychodzili i zabierali: konie, wozy, ubrania, pościel, krowy, świnie, kury – inwentarz żywy i martwy”. Masowe mordy trwały w tym rejonie do 18 lipca. Szczególna uwaga należy się napadom na kościoły i kaplice, w których byli zgromadzeni na Mszach św. Polacy. 11 lipca 1943 r. w czterech kościołach (Kisielin, Chrynów, Poryck, Zabłoćce) i jednej kaplicy (Krymno) Ukraińcy wymordowali około 540 osób, w tym trzech księży. W dniach 16-18 lipca całkowitą klęskę poniósł duży ośrodek samoobrony w powiecie kostopolskim, ochraniający skupisko polskich osiedli w gm. Stepań i Stydyń wokół dwóch wsi Huta Stepańska i Wyrka oraz kilka kolonii w sąsiedniej gminie Antonówka w powiecie sarneńskim. Po dwóch dniach dramatycznej walki z przeważającymi siłami UPA zgromadzona w Hucie Stepańskiej ludność polska wraz z samoobroną ewakuowała się do gmin Antonówka i Rafałówka w powiecie Sarny, poniósłszy wcześniej i w drodze ogromne straty. 30 lipca 1943 r. nastąpiło kolejne zmasowane uderzenie UPA na skupisko osiedli polskich w gminie Antonówka i Włodzimierzec powiatu sarneńskiego, w wyniku którego zostało ono zlikwidowane -wszystkie polskie osiedla spalono, polska ludność uciekła do stacji kolejowych na linii Kowel – Sarny. 31 lipca OUN-UPA podjęła drugą, również nieudaną próbę unicestwienia Polaków w Przebrażu. Ośrodek samoobrony stoczył wówczas ciężką walkę z przeważającymi siłami UPA, dzięki czemu kilka tysięcy koczujących w obozie przebrazkim Polaków ocalało. Lipcowe ludobójstwo nie ograniczało się do opisanych wyżej wielkich akcji – Polacy byli mordowani we wszystkich powiatach, oprócz lubomelskiego, w mniejszych napadach. W tym jednym miesiącu zginęło kilkanaście tysięcy Polaków, kilkadziesiąt opuściło Wołyń, a wciąż jeszcze nie udało się “oczyścić Ukrainy z Lachów”, którzy nie mieli gdzie uciekać i bardziej niż o śmierci, myśleli o żniwach. Toteż sierpień stał się kolejnym miesiącem wołyńskich rzezi. Masowymi ludobójczymi akcjami w dniach 29-31 sierpnia, podobnymi do akcji z 11 lipca, dotknięte zostały tereny północnej części powiatu włodzimierskiego i powiat lubomelski. Zaatakowano też Polaków w innych powiatach i w innych dniach sierpniowych – w nielicznych już polskich osiedlach i w miejscowościach mieszanych narodowościowo, gdzie pokładano nadzieję w dobrosąsiedzkich kontaktach z miejscowymi Ukraińcami – kowelskim, horochowskim, łuckim, rówieńskim, dubieńskim i wszędzie tam, gdzie Polacy przybywali na żniwa. Żniwa te były szczególne – opóźnione, niedokończone i nawet niezaczęte przez ich prawowitych polskich gospodarzy. “Udane” było za to żniwo śmierci: w kolejnym miesiącu, w sierpniu, zamordowano kilkanaście tysięcy Polaków, zaś przez cały okres ludobójczych działań OUN-UPA – 60 tysięcy.
Ofiary lepsze i gorsze Gehenna kresowych Polaków, ofiar zbrodni wołyńsko-małopolskiej, w której ludobójcze akcje pochłonęły na całym obszarze ich dokonywania przez OUN-UPA, nie tylko na Wołyniu, 130 tys. śmiertelnych ofiar, tysiące sierot, ludzi okaleczonych fizycznie i psychicznie, zmarłych z ran i w wyniku nieludzkich warunków spowodowanych przez nacjonalistów ukraińskich – nadal nie jest odpowiednio traktowana przez państwo polskie. Wciąż mamy “gorsze” i “lepsze” ofiary zbrodniczych ideologii. Po kilkudziesięciu latach należytego miejsca w narodowej pamięci słusznie doczekały się ofiary katyńskie. Niestety, ofiary zbrodni OUN-UPA są dla niepodległego państwa polskiego nieistotne. Zgłoszony przez PSL projekt Uchwały o ustanowieniu 11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian spadł z porządku obrad Sejmu. Nasuwają się pytania: z kim solidaryzuje się polski Sejm – z ofiarami czy z katami i ich ideowymi spadkobiercami, co z sumieniami przedstawicieli polskiego Narodu i gdzie się podziała zwykła ludzka przyzwoitość? Ewa Siemaszko
Zapomniany Ossendowski
Ferdynand Antoni Ossendowski Ur. 27 maja 1876 w Lucynie w guberni witebskiej w Rosji, zm. 3 stycznia 1945 w Żółwinie koło Milanówka – polski pisarz, dziennikarz, podróżnik, nauczyciel akademicki, członek Akademii Francuskiej, działacz polityczny, naukowy i społeczny. Syn lekarza Marcina Ossendowskiego i Wiktorii z domu Bortkiewicz. Studiował nauki matematyczno-przyrodnicze w Petersburgu, a także chemię i fizykę w Paryżu; pracownik naukowy uniwersytetu w Petersburgu i profesor Uniwersytetu Technicznego w Tomsku. Nie pozostał jednak na uczelni, by poświęcić się karierze naukowej; jego pasją były podróże. W 1905 roku przeniósł się do Mandżurii, gdzie prowadził badania geologiczne. Za organizowanie protestów przeciw represjom w Królestwie Kongresowym skazany przez rosyjski sąd na półtora roku twierdzy. Odzyskał wolność w 1908 roku. Podróżował po Kraju Ałtajskim na Syberii, pływał na statkach handlowych do Indii, Japonii i na Sumatrę. Relacje ze swoich podróży publikował. W czasie wojny domowej w Rosji czynnie współpracował z dowództwem Białych; był m.in. doradcą admirała Kołczaka. Przekazał na Zachód tzw. dokumenty Sissona, który wykazywały, że Lenin był agentem wywiadu niemieckiego, a działalność partii bolszewickiej finansowana była za niemieckie pieniądze. Choć niektóre źródła uważaję te dokumenty za sfałszowane, to fakt pomocy udzielonej Leninowi przez Niemieckie Naczelne Dowództwo jest pewny. Powszechnie znany ze swojej antykomunistycznej postawy po upadku Kołczaka był poszukiwany przez bolszewicką policję polityczną (CzeKa). Dzięki niezwykłym zdolnościom przystosowawczym (m.in. znał biegle 7 języków obcych, w tym chiński i mongolski), udało mu się przedostać z kontrolowanej przez bolszewików Rosji do Mongolii. W jej stolicy Urdze został doradcą mongolskiego przywódcy i bohatera narodowego barona Ungerna, walczącego przy pomocy zorganizowanej przez siebie Azjatyckiej Dywizji Konnej o niepodległość kraju. Dane na temat roli, jaką Ossendowski odegrał w Mongolii, są okryte tajemnicą; była ona niewątpliwie dość istotna, sam jednak mówił na ten temat niechętnie. Ossendowskiemu światową sławę przyniosła książka: „Zwierzęta, ludzie, bogowie”, która osiągnęła rekordową liczbę dziewiętnastu tłumaczeń na języki obce. Opisał w niej wspomnienia z ucieczki z Rosji ogarniętej chaosem rewolucji. Opis obejmuje podróż przez przez Omsk do Krasnojarska, zimę w tajdze, przeprawę do Mongolii i dalej przez Tybet do Chin. Do Polski powrócił w roku 1922. W okresie międzywojennym zajmował się działalnością literacką, publikując wiele powieści, przeważnie w stylu „romansu podróżniczego”. Ukazało się 77 książek pisarza 150 przekładów na 20 języków. W 1936 został odznaczony Złotym Wawrzynem Akademickim Polskiej Akademii Literatury za zasługi na polu literatury podróżniczej. Pod koniec okupacji, w lutym 1943, wstąpił do konspiracyjnego Stronnictwa Narodowego. Zmarł w Żółwinie w 1945 roku, tuż przed wkroczeniem Armii Czerwonej, pochowany na cmentarzu w Milanówku. Ossendowski nigdy nie ujawnił żadnych szczegółów swojej działalności polityczno-wywiadowczej. Archiwum zostało skrupulatnie zniszczone przed jego śmiercią. Ze względu na treść jego książki Lenin, fabularyzowanej biografii przywódcy rewolucji październikowej, niezwykle ostrej krytyki rewolucji i komunizmu, po zajęciu Polski przez Rosjan grób Ossendowskiego był pilnie poszukiwany. Po jego znalezieniu ekshumowano zwłoki, gdyż NKWD chciało się upewnić, czy osobisty wróg Lenina na pewno nie żyje. Po wojnie skazany na zapomnienie, umieszczony w „zapisie cenzorskim”- władze PRL zakazały publikowania prac Ossendowskiego. Wszystkie jego książki znajdujące się w bibliotekach były konfiskowane. Dopiero od roku 1989 jego prace mogą być w Polsce oficjalnie wydawane. W 2004 władze Milanówka sfinansowały nowy nagrobek pisarza na miejscowym cmentarzu, jego imię nosi jeden z miejskich skwerów. W 2006 wmurowano pamiątkową tablicę na domu przy ulicy Grójeckiej 27 na warszawskiej Ochocie, gdzie pisarz mieszkał w czasie wojny; wskutek protestów wspólnoty mieszkańców usunięto napis z tablicy „antykomunista” [sic! - admin]. W 2009 r. odsłonięto pamiątkową tablicę na domu pisarza w Nieszawie. W Michalinie (dzielnica miasta Józefów) powstaje Muzeum Podróżników Polskich zawierające ekspozycję o podróżach pisarza.
Publikacje
• Chmura nad Gangesem
• Noc – Władywostok 1905
• W ludzkim pyle
• Cień ponurego Wschodu: za kulisami życia rosyjskiego – Warszawa 1923, Warszawa 1990
• W ludzkiej i leśnej kniei – Warszawa 1923
• Zwierzęta, ludzie, bogowie (Przez kraj ludzi, bogów i zwierząt) – Warszawa 1923, Poznań 1927, repr. Białystok 1991,
• Cud bogini Kwan-Non: z życia Japonji – Poznań 1924
• Najwyższy lot – Warszawa 1924, Poznań [1928]
• Nieznanym szlakiem: nowele – Poznań 1924, .
• Za Chińskim Murem – Warszawa 1924
• Od szczytu do otchłani : wspomnienia i szkice – Warszawa 1925
• Orlica – Warszawa 1925, Poznań [1948]
• Po szerokim świecie – Warszawa 1925
• Toreador w masce i inne opowieści – Poznań 1925
• Zbuntowane i zwyciężone – Warszawa 1925
• Czarny czarownik: relacja z wyprawy do Afryki – Warszawa 1926
• Płomienna Północ – Lwów 1926
• Pod smaganiem samumu – Poznań 1926
• Huragan – Warszawa 1927
• Niewolnicy słońca: podróż przez zachodnią połać Afryki podzwrotnikowej w l. 1925/26 r. – Poznań 1927
• Wśród Czarnych – Lwów 1927
• Na skrzyżowaniu dróg: nowele i szkice – Tczew 1928
• Pięć minut po północy – Poznań 1928
• Pod polską banderą – Lwów 1928
• Sokół pustyni – Poznań 1928 – na jej podstawie nakręcono film kinowy „Głos pustyni” (1932)
• Szkarłatny kwiat kamelii – Poznań 1928
• Wańko z Lisowa – Lwów 1928
• Życie i przygody małpki – Lwów 1928
• Lisowczycy: powieść historyczna – Poznań 1929, Warszawa 1990
• Lenin – Poznań 1930, reprint: Wydawnictwo Alfa,
• Mali zwycięzcy: przygody dzieci w pustyni Szamo – Lwów 1930, Warszawa 1991, repr. Gdańsk [1991]
• Miljoner „Y”: powieść o dzielnym Murzynku-sierocie – Warszawa [ok. 1930]
• Czao-Ra – Warszawa 1931
• Gasnące ognie: podróż po Palestynie, Syrji, Mezopotamji – Poznań 1931
• Trębacz cesarski – Miejsce piastowe [1930]
• Zagończyk – Lwów 1931
• Zwierzyniec – Poznań 1931
• Okręty zbłąkane – Kraków 1932
• Syn Beliry – Warszawa 1932
• Daleka podróż boćka – Warszawa 1932
• Narodziny Lalki – Warszawa 1932
• Przygody Jurka w Afryce – Warszawa 1932
• Słoń Birara – Kraków 1932, Warszawa 1958 i 1990, a także ok. 2006 jako szósty tom kolekcji „Cała Polska Czyta Dzieciom”
• Staś emigrant – Warszawa 1932
• W krainie niedźwiedzi – Warszawa 1932
• Afryka, kraj i ludzie – Warszawa 1934
• Polesie – Poznań 1934
• Pożółkły list – Warszawa 1934
• Mocni ludzie – Lwów, Warszawa [1935], Wrocław, Warszawa [ok. 1946]
• Nauczycielka – Poznań 1935
• Skarb Wysp Andamańskich – Warszawa 1935
• W polskiej dżungli – Warszawa 1935
• Aldo – Poznań 1936
• Iskry spod młota – Poznań 1936
• Bajeczki niebajeczki – Częstochowa 1936
• Czarnoskórka – Poznań 1936
• Dimbo – 1936
• Drobnoludki i inne dziwy – Częstochowa 1936
• Grzmot – Poznań 1936
• Huculszczyzna: Gorgany i Czarnohora – Poznań 1936, Wrocław 1990
• Kraczka – Poznań 1936
• Kosmacz – Poznań 1936
• Miś i Chicha – Poznań 1936
• Popielatka – Poznań 1936
• Puszcze polskie – Poznań 1936
• Rudy zbój – Poznań 1936
• Szympansiczka – Poznań 1936
• Młode wino – Warszawa 1937
• Postrach gór – Warszawa 1937
• Szanghaj – Poznań 1937
• Biesy – Poznań 1938
• Orły podkarpackie – Przemyśl 1938
• Pierścień z krwawnikiem – Kraków 1938
• Pod sztandarami Sobieskiego – Warszawa 1938
• Zygzaki – Poznań 1938
• Biały kapitan – Poznań 1939, Kraków 1990
• Cztery cuda Polski – Warszawa 1939
• Karpaty i Podkarpacie – Poznań 1939, reprint Libra,
• Jasnooki łowca – Kraków 1946
• Wacek i jego Pies – Poznań 1947
• Dzieje burzliwego okresu – Poznań [ok. 1950]
• Cadyk ben Beroki – Białystok 1992,
http://endecja.pl/
Warto dodać, iż wielkie zasługi dla przywrócenia pamięci Ossendowskiego położył inż. Witold Michałowski, autor m.in. książki „Tajemnica Ossendowskiego” i „Wielkie safari Antoniego O. Kim był Antoni Ferdynand Ossendowski?” – admin.
„Ekologiczne szaleństwa” w transporcie Unia Europejska narzucając wyśrubowane limity ograniczenia emisji CO2, wpędza naszą gospodarkę, opartą w dużej mierze na węglu, w poważne tarapaty. Ale na tym nie koniec. Polska będzie musiała zmierzyć się z kolejnymi wymogami w tym zakresie. Tym razem w odniesieniu do transportu. Najnowsza strategia rozwoju tej branży nakreślona przez Komisję Europejską nie pozostawia złudzeń. Stare kraje członkowskie realizują swoje wizje, nie licząc się z możliwościami i potrzebami nowych członków z Europy Środkowej. Brak wewnątrz unijnej solidarności powoduje, że nakłada się na nas ciężary, których nie będziemy w stanie udźwignąć. Dzieje się to przy biernej postawie naszego rządu.
Ograniczenie emisji CO2 w transporcie Komisja Europejska przedstawiła plan utworzenia jednolitego europejskiego obszaru transportu do 2030 r. W niektórych propozycjach wybiega nawet do 2050 r. Głównym celem, któremu mają być podporządkowane wszystkie inne działania, jest ograniczenie emisji gazów cieplarnianych do atmosfery przez środki transportu o co najmniej 60 proc. w ciągu najbliższych 40 lat. Pierwszym etapem jest okres do 2030 r., w którym to zmniejszenie ma nastąpić o 20 proc. Punktem odniesienia jest poziom z 2008 r. Nieco łagodniej potraktowano lotnictwo i żeglugę. Tu ograniczenie emisji do 2050 r. ma spaść o 40 proc. W tym celu w transporcie miejskim liczba samochodów o napędzie konwencjonalnym, czyli spalających olej napędowy i benzynę, ma zostać zredukowana o połowę. A do 2050 r. samochody te mają być całkowicie (!) wyeliminowane z ruchu miejskiego. Jeśli chodzi o zaopatrzenie, czyli małe i średnie ciężarówki, mają one zniknąć z miast już do 2030 r. Te ambitne plany wynikają ze słusznych przesłanek potrzeby ochrony środowiska, zwłaszcza czystości powietrza w dużych aglomeracjach, oraz zmniejszenia uzależnienia przewozów od ropy naftowej. Przyszłość wymaga przestawiania się na inne formy transportu i rozwijanie nowych technologii. Narzucenie sztywnych ram czasowych w połączeniu z wyśrubowanymi normami oznacza jednak olbrzymi wysiłek finansowy. Chodzi tu nie tylko o konieczność zakupu nowych pojazdów, które będą bardzo dużo kosztować, ale także o przebudowę infrastruktury w miastach. Biorąc pod uwagę, że już dzisiaj polskie władze samorządowe są zadłużone i najbliższe kilkanaście lat zajmie im spłata starych pożyczek, nie będą w stanie w ciągu najbliższych 20 lat ponieść ciężaru kolejnych wielkich inwestycji. A trzeba pamiętać, że nie jest to ich jedyne zadanie.
Zwykli ludzie za to zapłacą Konsekwencje postawionego celu nie dotyczą tylko transportu miejskiego. Komisja Europejska bardzo mocno stawia na kolej. Do 2030 r. 30 proc. transportu towarów na odległość większą niż 300 km ma zostać przeniesiona z samochodów na kolej oraz, ewentualnie, na żeglugę śródlądową i morską. Do 2050 r. ma to być już ponad 50 proc. Ma nastąpić dynamiczny rozwój kolei pasażerskich, zwłaszcza dużych prędkości. W ciągu najbliższych 20 lat linii tego rodzaju ma być trzy razy więcej niż obecnie. A do 2050 r. wszystkie lotniska mają być połączone z siecią kolejową. I podobnie jak w przypadku transportu miejskiego są to słuszne kierunki zmian. Problem w tym, że wykonanie tego w tak krótkim czasie oznacza wydanie na ten cel olbrzymich pieniędzy. Komisja Europejska nie planuje jednak uruchomienia żadnych dodatkowych funduszy. Co więcej, we wspomnianym dokumencie dostrzega się poważne dysproporcje w jakości systemów transportowych Europy Zachodniej i Środkowej i kładzie się silny nacisk na wyrównanie tych różnic. Ale nie przewiduje się żadnej dodatkowej pomocy dla nowych członków o zapóźnionej infrastrukturze (!). Władze w Brukseli proponują nowe podejście do finansowania transportu. Inwestycje nie mają być finansowane tak jak dotąd – w większości ze środków budżetowych, ale z kredytów bankowych. A te z kolei mają być spłacane przez podniesienie cen biletów i frachtu. To dodatkowe obciążenie takich krajów jak Polska. Wiadomo, że bogatym społeczeństwom łatwiej jest przyjąć takie wydatki – chociaż i tam nie obejdzie się bez protestów – niż tym, które są na dorobku. Przy wspólnym rynku koszty budowy i kredytu we wszystkich krajach są takie same, więc obciążenie nimi cen usług transportowych wszędzie będzie podobne. Łatwiej jest znieść z tego tytułu wydatek dodatkowych np. 10 euro, jeśli zarabia się 2 tys. euro, niż gdy pensja wynosi 500 euro.
A rząd milczy Ekipa Donalda Tuska zaczęła już podporządkowywać się nowym trendom i wprowadziła od 1 lipca br. drakońskie opłaty za przejazd autostradami i drogami krajowymi. Obciążyła nie tylko tiry, ale także małe ciężarówki oraz wszystkie autobusy, co wpłynie na wzrost cen biletów i przewożonych towarów. Opłaty będą pobierane nawet na kilkunastu obwodnicach miast, w tym np. Obwodnicy Trójmiejskiej, co jest sprzeczne z istotą obwodnic. Według szacunków, opłaty te wyciągną z kieszeni wszystkich polskich konsumentów dodatkowe kilka miliardów złotych rocznie. A w przyszłości opłaty mają być pobierane na coraz to większej sieci dróg. Natomiast w kontekście planów rozwoju kolei bulwersuje jeszcze bardziej plan sprzedania jeszcze w tym roku inwestorowi zagranicznemu PKP Cargo, największej firmy przewozowej w Polsce i trzeciej w UE. Zgodnie z podziałem kompetencji, wzmocnionym Traktatem Lizbońskim, w zakresie wspólnej polityki transportowej rola władz unijnych jest wiodąca. Ale ostateczną zgodę wyrażają szefowie rządów krajów członkowskich. Czynią to odpowiednią większością, gdzie starzy członkowie UE z Niemcami i Francją mają najwięcej do powiedzenia. Ale mniejsze kraje, przy pewnej mobilizacji, mogą się temu przeciwstawić. Wydawać by się mogło, że to Polska, mająca wiele do stracenia, będzie organizować tego typu koalicje. Nic bardziej mylnego. Mimo propozycji płynących ze strony m.in. premiera Węgier Viktora Orbána, nasz rząd pozostaje bierny. I nic nie wskazuje na to, aby okres naszej prezydencji w Radzie UE wykorzystał przynajmniej do złagodzenia „ekologicznych szaleństw” w transporcie. Bogusław Kowalski
Blues niedorżniętego Maciej Łętowski, po przejściu na ciemną stronę mocy pełniący rolę delegata politycznego ministra Grada na "Rzeczpospolitą", zapowiedział nam pod nowym właścicielem "rzeź niewiniątek". Co do ewentualnych rzeźniczych planów pana Hajdarowicza nie wiem na razie nic pewnego, ale jeden z elementów tej zapowiedzi chciałbym sprostować od razu. Ja (będę mówił tylko za siebie) bynajmniej nie jestem żadnym niewiniątkiem. Jestem człowiekiem dorosłym, wiem, co robię, i wybieram to, co wybieram, najzupełniej świadomie. Jeśli w Polsce znowu jest winą, jak to za mojej młodości się nazywało, "być anty", to do winy przyznaję się nie tylko chętnie, ale wręcz z dumą. Tak jest, jak to wielokrotnie pisałem: rządy, a właściwie raczej panowanie Donalda Tuska i jego ferajny uważam za największe nieszczęście, jakie spadło na mój kraj w ostatnim dwudziestoleciu. Żaden właściwie rząd III RP nie był dobry, ale ten jest o klasę od pozostałych gorszy. Wszyscy dotychczasowi premierzy bowiem czegokolwiek próbowali, mieli jakieś plany, mądrzejsze lub głupsze, ale jakieś, czegoś chcieli. Tusk chce tylko utrzymać się na stołku, a kiedy już nie da się ukryć skutków katastrofy, do jakiej doprowadził, przeskoczyć gładko do organów unijnych, pozostawiając zbankrutowany interes Radkowi Sikorskiemu albo innemu frajerowi. Mając takie priorytety, Tusk jako premier prowadzi politykę wielorakiej uległości. Niezwykle sprawny i zdecydowany w gangsterskich rozgrywkach o utrzymanie dominacji, w rozgrywaniu swego dworu i struktur, pozostaje zarazem całkowicie bezwolny wobec rozrywających Polskę sitw i koterii, wobec coraz bardziej brutalnie realizujących w niej swoje interesy państw obcych oraz wobec sondażowych słupków. W imię nienarażania się nikomu doprowadził do gigantycznego zadłużenia państwa oraz indywidualnych obywateli, prawdopodobnie przekraczając już próg, do którego można było jeszcze liczyć na uniknięcie bankructwa ze wszystkimi jego konsekwencjami. Zdławił polską gospodarkę lawinowym przyrostem biurokracji i umocnieniem korporacyjnych układów, które niszczą jej konkurencyjność, krępują przedsiębiorczość i wypychają zdolnych, energicznych ludzi na emigrację. Pozwolił bez żalu niszczeć do reszty strukturom państwa, kompletnie już bezwładnego, fasadowego, niezdolnego się wywiązywać z elementarnych powinności. Zniweczył do reszty nasze szanse na wybicie się na pozycję samodzielnego podmiotu polityki międzynarodowej i przetrwoniwszy dla krótkotrwałej popularności szanse całego pokolenia, popchnął kraj na równię pochyłą, ku cywilizacyjnemu załamaniu. Każde z tych stwierdzeń wymaga osobnego rozwinięcia, i rozwijam je przy okazji swych kolejnych tekstów, bo - często wyjaśniałem, że tak właśnie swoją pracę widzę - robię tu za psa łańcuchowego. Pies łańcuchowy jest po to, żeby, jak czuje nadchodzącego złodzieja, wyskakiwać z budy, szarpać łańcuchem i szczekać, alarmować, ile sił w płucach. Kto i jak na to zareaguje, to już nie jego sprawa. Proszę nie myśleć, że ja nie zauważam, z jakiejś naiwności niewiniątka, że ten beznadziejny mydłek odpowiada oczekiwaniom i potrzebom ogromnej części polskiego społeczeństwa, zarówno zdeprawowanej peerelem części elit, jak i prostych przeżuwaczy, wtrąconych przez ten sam peerel w mentalność pańszczyźnianych fornali. Nie tylko to zauważam, ale i doskonale rozumiem, bo socjologicznie rzecz nie jest żadną zagadką - tak, jak nie była nią popularność Augusta III Sasa, który podobnym do Tuska stylem panowania doprowadził potężną niegdyś Rzeczpospolitą do katastrofy rozbiorów, a pozostawał przez rzesze zdziczałej szlachty uwielbiany nie tylko za życia, ale jeszcze i wspominany przez pokolenia jako ten ukochany władca, za którego to się jadło, piło i popuszczało. Proszę nie myśleć, że skoro nie robię kariery w tzw. wiodących mediach, to dlatego, że nie wiem, jak się ją robi albo że nie potrafię. Doskonale wiem i na pewno bym potrafił, gdybym się tak robioną karierą nie brzydził. Właściwie jedno, czego jeszcze nie wiem, to czy rację ma - mówiąc hasłowo - "Gazeta Polska", czy "Uważam Rze". Bo to są ośrodki, oba mi zresztą generalnie bliskie - z obydwoma wszak współpracuję - wysuwające wobec obecnej rzeczywistości odmienne hipotezy. Mówiąc najprościej, "Gazeta Polska" zakłada, że po Smoleńsku wszystko jest już proste i oczywiste, jak było w schyłkowym peerelu, a obecna władza tak samo jak tamta jest już zdecydowana nie cofnąć się przed niczym dla domknięcia systemu i wyzwolenia się spod jakiejkolwiek kontroli społecznej, pozostaje więc pracować nad kolejnym "polskim miesiącem". "Uważam Rze" przyjmuje zaś, że wciąż poruszamy się w przestrzeni państwa demokratycznego, w którym, mimo wszelkich jego ułomności, szeroko pojętą władzę, nawet sięgającą po metody typowe dla reżimów, i równie szeroko pojętą opozycję, nawet radykalną, wciąż łączy pewna podstawowa wspólnota zasad i wartości. Jeśli więc dla "Gazety Polskiej" to powtórka z PRL, dla "Uważam Rze" raczej wspomniana tu chyląca się ku upadkowi Rzeczpospolita Sasów i "trzech czarnych orłów". Która z tych diagnoz jest trafna, mimo sporego wkładanego w ten problem wysiłku, wciąż nie jestem w stanie orzec. Tym bardziej, że możliwe są stany pośrednie, jak choćby często ostatnio przeze mnie przywoływane jako analogia III RP tzw. królestwo kongresowe, w oczach współczesnych będące niedoskonałą formą polskiej niepodległości, a przez potomnych ocenione jednoznacznie jako okupacyjne państewko marionetkowe. Kto ma rację, pewnie przyszłość pokaże niedługo i dziś tego rozstrzygać nie będę. Wspominam o sprawie tylko po to, żeby Państwo wiedzieli, że, jak to mówił chandlerowski Marlowe, "jestem już duży, sam chodzę siusiu i w ogóle". O żadnej niewinności w moim wypadku mowy nie ma. Jeśli już chce ktoś tę sprawę analizować, niech uzna mnie raczej za przypadek konsekwentnej realizacji tzw. imponderabiliów, która w oczach jednych będzie winą, ale w oczach innych - zasługą. Gdzie wina, tam kara, gdzie zasługa, tam nagroda. Z jednej strony więc - na przykład zniszczenie "Antysalonu" czy moich audycji radiowych mimo doskonałych wyników. Z drugiej - bestsellerowa sprzedaż "Zgreda" czy "Michnikowszczyzny", liczba odsłon publikacji internetowych i inne dowody ich popularności. Wolałbym oczywiście żyć w normalnym, uczciwie rządzonym kraju, w którym głoszenie tego, co się myśli, nie jest żadną sprawą, ale co zrobić. Tyle tylko, że w przeciwieństwie do wielu nie jestem zdolny wmówić sobie wbrew faktom, że właśnie w takim kraju żyję. Rafał Ziemkiewicz
09 lipca 2011 "Polacy są najbardziej zadowolonymi z życia ludźmi w Europie" twierdzi Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju, która to opinia zbiegła się z naszą prezydencją w Radzie Unii Europejskiej. Czyżby? Niedawno jakiś ośrodek myśli politycznej, zwany ośrodkiem opinii publicznej ogłosił, że 65% Polaków nie jest zadowolonych z rządów Platformy Obywatelskiej, gdy tymczasem na nią właśnie chce głosować w nadchodzących bachanaliach wyborczych 38% wybierających swoich nadzorców politycznych, a niektóre ośrodki myśli politycznej i demokratycznej, twierdzą, że nawet powyżej 40%(!!!) Jesteśmy ofiarami wielkiej manipulacji, będącej częścią naszego życia biurokratyczno- demokratycznego w Unii Europejskiej, naszym nowym państwie, opartym na jej dorobku prawnym zwanym- acquis communautaire. Ładny mi dorobek prawny- tony prawa produkowane na wagę.. Na wagę ciężką. Im więcej socjaliści płodzą prawa- tym mniej sprawiedliwości panuje w Europie. Ten Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju, to takie biurokratyczne miejsce w Europie, które zajmuje się kuźnią europejskich kadr wykuwanych dla potrzeb tego ponadnarodowego banku, powiązanego zresztą z Europejskim Bankiem Centralnym. Kto raz otarł się o ten bank- moim skromnym zdaniem- na zawsze będzie nosił majestat tego banku i realizował jego wytyczne w kraju z którego pochodzi.. A nie interesy swojego kraju, bo nie można być sługą dwóch panów.. Założony podczas sesji Rady Europejskiej w Strasburgu w 1989 roku( zaczął działalność od 1991 roku) pilotowany przez socjalistę Mitteranda. Stanowi część ponadnarodowego gremium wpływającego na losy finansowe państw narodowych. Każdy z 63 członków jest jednocześnie kredytodawcą i kredytobiorcą. Biurokracje krajowe robią zrzutkę na biurokrację międzynarodową, a ta dysponuje tymi pieniędzmi według swojego uznania politycznego. Minus oczywiście koszty funkcjonowania tej biurokracji bankowej.. Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju jest instrumentem politycznym.. Bo po co komu ponadnarodowy bank, jak tyle jest banków prywatnych, z których można pożyczać pieniądze? Nie wiem ile Polska płaci składki do tego „banku”, po tzw. przemianach w 1989 roku? Wtedy właśnie ten „ bank” powstał.. Wygląda na to, jakby „przemiany” roku 1989 były powiązane z tworzeniem nowej bankowej rzeczywistości.. Przez Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju przewinęli się tacy ludzie jak: Hanna Gronkiewicz- Waltz, Jan Krzysztof Bielecki, Kazimierz Marcinkiewicz czy Tadeusz Syryjczyk.. To są te nowe kadry, o których wspominał Lenin- że to one decydują o wszystkim.. No i decydują! Zadaniem Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju jest rozwój sektora prywatnego w państwach- uwaga!-„ urzeczywistniających zasady demokracji wielopartyjnej”(????) Bo państwa o ustroju monarchicznym , nie miałyby na co liczyć.. Coś podobnego do zapisu w drugim artykule Konstytucji III Rzeczpospolitej, która urzeczywistnia zasady społecznej sprawiedliwości w demokratycznym państwie prawnym. Ta demokracja wielopartyjna to musi być coś bardzo ważnego dla międzynarodówki socjalistycznej, bo co krok słychać o zaklęciach słownych wypowiadanych wokół demokracji wielopartyjnej. Tym bardziej, że ta „ wielopartyjność” to w gruncie rzeczy jednopartyjność podzielona na frakcje, podobne do siebie, a różniące się jedynie stopniem pyskowania wobec siebie.. Ale frakcje mogą zniknąć jak socjalistom uda się wprowadzić Europejskie Listy Wyborcze na terenie całej Unii, jako jednego państwa.. Jedna partia- jedna lista w całej Europie. A najlepiej jedna lista i wszystkie partie na tej jednej liście- będzie Europejski Front Jedności Narodu Europejskiego.(???!!!) Ten fundament bałaganu musi być! Bo bez bałaganu i mętnej demokratycznej wody prawnej- trudno łowić ryby.. Najlepiej się je łowi - w mętowni.. Łowią je skutecznie” dzieci demokracji”.. I „ dzieci transformacyjne”. Po to do demokracji namawiał Karol Marks, wiedział co pisał i żeby jak najwcześniej zbudować socjalizm.. No i zbudowali, a że teraz gdy się wszędzie wali, to demokraci mówią, że to kapitalizm się wali.. Złodziej przeszedł przez wieś, ale chcą Cygana powiesić.. Zadaniem władzy w państwie socjalistycznym o nazwie Unia Europejska, powinno być, żeby tymczasowa obecność Polski tym państwie poczyniła nam jak najmniej szkód.. Bo przecież ten Związek Socjalistycznych Republik Europejskich musi się kiedyś skończyć, pozostawiając Polskę w Europejskim Obszarze Gospodarczym i w obszarze Schengen. Bez strefy euro.. Tymczasem jednak, jak donosi dziennik” Metro”, rozdawany na ulicach „ za darmo” związany ze spółką Agora i panem Adamem Michnikiem., Kościół Katolicki idzie wbrew rządowej reformie edukacji(???) Jak to? Kościół Katolicki idzie wbrew, a powinien iść z prądem oświeceniowej wersji edukacji, które to Oświecenie poczyniło wiele szkód w samym Kościele, mordując kilka tysięcy księży i zakonnic, i utopiło we krwi zwolenników króla i wiary w Wandei. Niedokończona Rewolucja Francuska wyrastająca z oświecania- trwa! Chodzi o to, że Kościół przesuwa w związku z zabieraniem dzieci rodzicom, w ramach reformy oświeceniowej, pierwszą Komunię Świętą do trzeciej klasy. Do tej pory Święta Komunia była przyjmowana przez dzieci w klasie drugiej w wieku dziewięciu lat, a skoro pani minister oświeceniowa Katarzyna Hall obowiązek Platformy Obywatelskiej- przesuwa obowiązek chodzenia dzieciaków do państwowych szkół i chce je jak najwcześniej indoktrynować już w wieku lat sześciu- Kościół przesuwa sakrament Eucharystii pod postacią Hostii – o jeden rok. Żeby nadal było lat dziewięć, bo jest to wiek odpowiedni- zdaniem Kościoła- dla przyjmowania Pierwszej Komunii Świętej.. Sadzę, że jak pani Katarzyna Hall z oświeceniowej Platformy Obywatelskiej razem z oświeceniowym Sejmem przesunie obowiązek posyłania swoich dzieci przez rodziców do państwowych szkół jeszcze o rok- to znaczy do wieku lat pięciu, to Kościół Powszechny przesunie przyjmowanie sakramentu Eucharystii pod postacią Hostii – do klasy czwartej, żeby było lat dziewięć.. A jak przesunie obowiązek przedszkolny i żłobkowy do lat dwóch, a szkolny do lat czterech a potem trzech- to, Kościół Powszechny przesunie Pierwszą Komunię Świętą do klasy szóstej. A jak laickie i totalitarne państwo będzie zabierać umysły dzieci już od kołyski, to Komunię Świętą dzieci będą mogły przyjąć.. w szkole średniej. Jeśli oczywiście do tego czasu rewolucjoniści nie zlikwidują całkowicie sakramentu Eucharystii pod postacią Hostii, jako szkodliwego i godzącego w prawa człowieka i demokrację bezpośrednio. No i w prawa mniejszości- jako instrumentu dyscyplinowania większości. A przecież demokracja opiera się na woli większości. Ale nie w każdym przypadku - okazuje się. I pani Natasza Urbańska- Józefowicz, największa polska gwiazda współczesnej rozrywki będzie musiała usunąć z domu zdjęcie swojej prababci Łucji, które to zdjęcie zwiera konterfekt babci z pierwszej Komunii Świętej.. Niemożliwe? Wiele rzeczy wydawało się być niemożliwymi, a jednak stały się możliwe.. Bo konsekwencja rewolucjonistów oświeceniowych jest bardzo żelazna i stanowcza.. A kto im zabroni przegłosować demokratycznie ustawę zabraniającą trzymania w domu zdjęć z Pierwszej Komunii Świętej? Co prawda zawsze można ukryć je w ogrodzie, jak ktoś ma ogród., albo w piwnicy, jak ktoś ma piwnicę ze schowkiem tajemnym.. No kto im zabroni? Jak mają większość. .Jakobinizm bolszewicki wcale nie umarł. Wprost przeciwnie- pełzająco wchodzi w każdą dziedzinę życia.. Nie udało się frontalnie, może uda się tylnymi drzwiami.. Ale próbują i skutecznie forsują.. W ramach europejskiej walki o dechrystianizację.. Jak to ktoś napisał” Unijna droga do utopii apriorycznej”.. Według propagandy:” Polacy są najbardziej zadowolonymi z życia ludźmi w Europie”..(????) Ja – jako przedstawiciel handlowy rozmawiający wiele z ludźmi- wiem, że nie.. Zadowoleni są głównie ci wszyscy, którzy żyją z państwa, a więc z tych niezadowolonych.. Z ich pieniędzy drenowanych w ręce państwa biurokratycznego i marnotrawnego.. WJR
Hipokryzja uszami się wylewa Gdy rządził PiS, donosiło się na Polskę do Brukseli i obrzucało nikczemnymi oskarżeniami, ale wtedy był to czyn chwalebny.
1. Pan Prezydent Komorowski powiedział, że brudy pierze sie we własnym domu, a nie z granicą. Odpowiem frazą z anegdoty o bacy i kocie - pierze się, tylko się nie wykręca. Ci, którzy najbardziej dziś krytykują PiS za pranie brudów za granicą, sami nie tylko prali, ale i wykręcali prawdę podczas tego prania.
2. Nie będę przypominał, co się działo i co wygadywali niektórzy polscy europosłowie w sprawie lustracji prof. Geremka, bo to człowiek świętej pamięci. Ale inny przykład: Oto obszerne fragmenty rezolucji, przyjętej (PiS głosował przeciw) z 25 kwietnia 2007 roku w sprawie homofobii w Europie. Dwie trzecie tej rezolucji poświęcone zostało Polsce. To zresztą niejedyna taka rezolucja. W 2006 roku przyjęte zostały dwie podobne, dotyczące nietolerancji i rasizmu, też oblewające Polskę kubłami pomyj. A oto fragmenty rezolucji z 25 kwietnia 2007 roku, dotyczące Polski.
...mając na uwadze, że Parlament Europejski w rezolucji z 15 czerwca 2006 r. w sprawie nasilenia przemocy powodowanej rasizmem i homofobią w Europie wyraził już poważne zaniepokojenie sytuacją w Europie, aszczególnie w Polsce, potępiając nawołujące do nienawiści i przemocy oświadczenia liderów Ligi Polskich Rodzin, a szczególnie wicepremiera iministra edukacji,
...mając na uwadze, że wicepremier i minister edukacji w polskim rządzie ogłosił w marcu projekt ustawy przewidującej sankcje za „propagandę homoseksualną” w szkołach, podając przykłady przepisów tego projektu ustawy, która przewiduje zwolnienia, grzywny lub kary pozbawienia wolności wobec dyrektorów szkół, nauczycieli i uczniów za „promowanie”w szkołach praw gejów, lesbijek, biseksualistów i transseksualistów,
...mając na uwadze, że wiceminister edukacji w polskim rządzie potwierdził, że administracja przygotowuje projekt takiej ustawy, ioświadczył, że „nauczyciele ujawniający homoseksualne skłonności będą zwalniani z pracy”; mając na uwadze, że poszczególni członkowie rządu zareagowali różnie, w związku z czym nie jest jasne, czy ustawa istotnie zostanie zaproponowana,
....mając na uwadze, że wicepremier i minister edukacji w polskim rządzie wyraził chęć propagowania przyjęcia podobnego prawa na szczeblu europejskim,
...mając na uwadze, że proponowane przepisy prawne uzyskały poparcie premiera polskiego rządu, który oświadczył, że „proponowanie w szkołach młodym ludziom gejowskiego stylu życia jako alternatywy wobec tego normalnego, to już jest przesada, tego rodzaju przedsięwzięcia w szkołach należy ucinać”, przedstawiając w ten sposób zniekształconą interpretację edukacji i tolerancji,
...mając na uwadze, że polska rzecznik praw dziecka stwierdziła, że przygotowuje listę zawodów, do wykonywania których homoseksualiści sięnie nadają,
...mając na uwadze, że realizacja Europejskiego Roku Równych Szans 2007 w Polsce poważnie się opóźnia przez niezdecydowanie polskiego rządu co do projektów, jakie należy wspierać, wśród których znajdują się projekty zaproponowane przez organizacje lesbijek, gejów,biseksualistów i transseksualistów, co w istocie powoduje zablokowanie tego przedsięwzięcia w Polsce,
...mając na uwadze, że w czerwcu 2006 r. Prokuratura Krajowa zaleciła kontrole finansowania organizacji lesbijek, gejów, biseksualistów itransseksualistów, zmierzające do ustalenia ewentualnych powiązań ze„światem przestępczym” oraz ich obecności w szkołach, a także odkrycie śladów działalności przestępczej - kontrola nie przyniosła rezultatów,
...mając na uwadze, że 8 czerwca 2006 r. polski rząd zwolnił kierownika Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli i zakazał rozpowszechniania oficjalnej antydyskryminacyjnej broszury Rady Europy, a także mając na uwadze, że nowy kierownik ośrodka stwierdził 9 października 2006 r., że„niewłaściwe wzorce nie powinny być obecne w szkołach, ponieważ celem szkoły jest wyjaśnianie różnicy między dobrem a złem, pięknem i brzydotą (…); szkoła powinna wyjaśniać, że praktyki homoseksualne prowadzą do dramatów, pustki i zwyrodnienia”,
...mając na uwadze, że Terry Davis, sekretarz generalny Rady Europy,zareagował na te wydarzenia, stwierdzając, że „polski rząd ma prawo decydować, czy chce wykorzystać materiały Rady Europy do edukacji w zakresie praw człowieka, ale o ile wykorzystanie materiałów dydaktycznych jest fakultatywne, to zawarte w nich wartości i zasady z pewnością fakultatywne nie są”, a także wyraził zaniepokojenie faktem,że „rząd akceptuje niektóre działania propagujące homofobię (…) i zachowania homofobiczne”,
...mając na uwadze, że polski rząd odmówił również finansowania projektów,którym patronują organizacje lesbijek, gejów, biseksualistów itransseksualistów, w ramach programu European Youth,i uzasadnił tę decyzję w piśmie do tychże organizacji, stwierdzając, że„ministerstwo w swojej polityce nie popiera działań mających na celu propagowanie zachowań homoseksualnych i takiej postawy wśród młodzieży.Rolą ministerstwa nie jest również wspieranie współpracy zorganizacjami homoseksualnymi”,
....mając na uwadze również wiele pozytywnych wydarzeń, takich jak z powodzeniem zorganizowana gejowska parada równości w Warszawie w czerwcu 2006 r., masowa demonstracja na rzecz tolerancji i demokracji w Warszawie w listopadzie 2006 r. po zakazie marszu tolerancji w Poznaniu, ochrona marszu na rzecz praw gejów w Krakowie w kwietniu 2007r., a także fakt, że parady gejów i lesbijek nie są już systematycznie zakazywane. I dalej:
...wzywa właściwe władze polskie, by powstrzymały się od proponowania lub przyjmowania ustawy w formie przedstawionej przez polskiego wicepremiera i ministra edukacji, a także od wdrażania środków mających na celu zastraszanie organizacji lesbijek, gejów, biseksualistów itransseksualistów;
...wzywa właściwe władze polskie do publicznego potępienia oświadczeń osób publicznych wzywających do dyskryminacji i nienawiści ze względu na orientację seksualną i do zastosowania środków przeciwko tego rodzaju wystąpieniom; uważa, że jakiekolwiek inne zachowanie stanowiłoby naruszenie art. 6 traktatu UE;
...zwraca się do władz polskich o ułatwianie realizacji działań w ramach Roku Równych Szans 2007, a do Komisji o monitorowanie tych działań, w szczególności przepisu uzależniającego finansowanie od zapewnienia, że w programach krajowych w równorzędny sposób zajęto się wszystkimi przyczynami dyskryminacji;
...zwraca się do Konferencji Przewodniczących, aby wysłała do Polski delegację, która zbada sytuację w celu uzyskania jasnego jej obrazu i podjęcia dialogu ze wszystkimi zainteresowanymi stronami
3. Poseł Siwiec z SLD nie tylko nie sprzeciwiał sie tej rezolucji, ale jeszcze ostentacyjnie ją popierał. W debacie powiedział, że w zgodzie z własnym sumieniem będzie głosował za przyjęciem tej rezolucji, bo upomina się ona o prawa tych, którym wielu, zwłaszcza w Polsce chciałyby te prawa odebrać. Za rezolucją głosowali też inni europosłowie lewicy.
4. I co - nie donosiło się na własne państwo w Europarlamencie? Nie jechało się po Polsce jak po łysej kobyle, nie kompromitowało sie Ojczyzny nikczemnymi oskarżeniami? A trzeba dodać, że oskarżenie o homofobie to w unijnym systemie zarzut z najcięższej armaty. - prawie jak antysemityzm. Hipokryzja uszami się wylewa....
5. A Ziobro powiedział prawdę o prześladowaniach niepoprawnych dziennikarzy. Gdzie miał ją powiedzieć - w Polsce, gdzie za mówienie prawdy, choćby tej o skorumpowanym doktorze, juz nieomal z torbami go puścili?
Janusz Wojciechowski
„SOLIDARNI 2010” A „TRZECIA SIŁA” Gdy prawica się jednoczy, agentura zostaje postawiona w stan najwyższej gotowości. To największe zagrożenie dla zmowy okrągłego stołu i niszczącego Polskę układu. Nawet piękne, oddolne inicjatywy obywatelskie mogą stać się narzędziem brudnej gry pogrobowców. W tym kontekście cieszy wczorajsza jasna deklaracja Ewy Stankiewicz i Janka Pospieszalskiego. W czwartek (7.07.11) Lublin odwiedzili liderzy „Solidarnych 2010” prezentując fragmenty swoich filmów i zagrzewając nas do walki o prawdę i normalność. Sala kina „Bajka” nie zdołała pomieścić wszystkich zainteresowanych – co warto podkreślić, mamy przecież wakacje. W serii pytań dała o sobie znać polityczna dojrzałość naszego środowiska patriotycznego. Pytanie: „Czy „S 2010” zamierzają wystawiać swoje listy, czy poprzeć PiS?” dało okazję Jankowi i Ewie do złożenia jasnej deklaracji politycznej. Żadnych samodzielnych list, „trzeciej siły” czy wspierania kandydatów spoza listy Jarosława Kaczyńskiego. „S 2010” liczą jednak na miejsca ich przedstawicieli na listach PiS (Janek i Ewa nie zamierzają kandydować). To ważna deklaracja i godna szerokiego nagłaśniania. W przedwyborczej gorączce wielu bowiem będzie próbowało mataczyć i próbować grać na naszych szlachetnych odruchach czy przedsięwzięciach. Przykładem takiego zaciemniania obrazu prawicy może być godzony niedawno pod namiotem „Solidarnych 2010” w Lublinie Marek Jurek, który zapowiedział wspólny start ze Stronnictwem „Piast”. Tak to skomentował jego przewodniczący Zdzisław Podkański, ogłaszając jednocześnie start „Piasta” z listy Prawa i Sprawiedliwości: Zaprzeczył, jakoby Stronnictwo porozumiało się przed wyborami z Prawicą Rzeczypospolitej. Liderzy Prawicy informowali wcześniej, że z list tej partii mają też kandydować m.in. członkowie Stronnictwa „Piast”. „Ja rozumiem to oświadczenie Marka Jurka (lider Prawicy Rzeczypospolitej – PAP) jako zaproszenie do współpracy, ale dobrze byłoby, aby tego typu zaproszenia wcześniej uzgadniać, to nie byłoby nieporozumień” – powiedział Podkański. Drugim ważnym pytaniem, jakie padło w Lublinie był problem agentury na prawicy – jak „Solidarni 2010” zabezpieczają się przed napływem „kretów”? To ważna kwestia w tak młodym i burzliwie rozwijającym się ruchu. Razwiedka na pewno nie przepuści tak łatwej okazji do nafaszerowania nowej formacji swoimi przedstawicielami, szczególnie, że w grę wchodzą miejsca na liście PiS. Ma to szczególne znaczenie po odejściu osób związanych z PJN. Ewa Stankiewicz szczerze przyznała istnienie tego problemu i brak jasnych metod zaradzenia mu. Janek Pospieszalski rezolutnie odwołał się do biblijnego kryterium: „po owocach poznacie ich”. W mojej ocenie jest to jednak stanowczo za mało. Kryterium Jezusa dotyczy rozpoznania charakteru działalności danej osoby po pełnieniu przez nią jakiejś roli, a do „S 2010” zgłaszają się także mało znane osoby aspirując do kandydowania do Sejmu. Jeśli wspaniała idea „Solidarnych 2010” i odważna deklaracja Ewy Stankiewicz, która 9 kwietnia 2011 zapowiedziała protest aż do skutku, ma dodać nową jakość do jednoczenia i budowania patriotycznego elektoratu, to za emocjami musi pójść rozum. A on podpowiada ostrożność w doborze kadr i oparcie się na ludziach sprawdzonych w terenie. Autentyczne przywództwo społeczne to nie kwestia modnego garnituru, ładnego uśmiechu, czy grubego portfela. To lata pracy od podstaw i zdobywanie zaufania w osobistych kontaktach. To wytrwałe wykazywanie się odwagą, inicjatywą, pracowitością i zmysłem organizacyjnym oraz godna postawa w chwilach trudnych. Jeśli w lokalnych środowiskach „Solidarni 2010” potrafią wyłowić takich ludzi, którzy jeszcze nie włączyli się działania polityczne, okryją się dobrą sławą. W przeciwnym wypadku staną się kolejnym szczytnym pomysłem bezwzględnie wykorzystanym przez wsiowych manipulatorów.
Paweł Chojecki
Lot trzmiela Dziś jeszcze nie wiemy, co było przyczyną katastrofy pod Smoleńskiem, ale prawdopodobnie doszło do niej w powietrzu. Na to wskazują wyniki badań amerykańskiego systemu TAWS, który zarejestrował, że 15 m nad ziemią przestał działać komputer pokładowy i zasilanie Tu-154. Rozerwanie maszyny na tysiące kawałków i rozrzucenie ich na dużej przestrzeni, zdaniem naszych ekspertów, przeczy tezie, że maszyna uderzyła całą masą o ziemię. – Najbardziej prawdopodobną przyczyną tak dużej defragmentacji samolotu i rozrzucenia jego szczątków jest eksplozja spowodowana wybuchem paliwa lub celowym działaniem. Jeśli była to eksplozja zamierzona, większość kolegów-ekspertów, z którymi rozmawiałem, uważa za najbardziej prawdopodobną jej przyczynę ładunek paliwowo-powietrzny – mówi nam ekspert lotniczy. Bomba taka jest nazywana izowolumetryczną lub termo-baryczną. Przed wojną w Czeczenii Rosjanie skonstruowali pociski paliwowo-powietrzne o małych rozmiarach. Mogą one być wystrzelone na przykład z ręcznej rosyjskiej rakietnicy typu Trzmiel („RPO-A Szmiel”). Przypomina ona granat, zawiera ok. litr płynu eksplodującego. Siła rażenia takiego ładunku jest porównywalna do pola rażenia pocisku haubicy 152 mm. Powoduje zburzenie budynku lub – jeśli obiektem ataku jest samolot – rozerwanie jego kadłuba z olbrzymią siłą. Zazwyczaj eksplozja taka zabija wszystkie osoby znajdujące się w pomieszczeniu. Tak było niejednokrotnie w Czeczenii. Ładunek izowolumetryczny można umieścić bezpośrednio w samolocie. Wybuch bomby powoduje, że wypełniająca ją ciecz zamienia się w aerozol, szczelnie wypełniając pomieszczenie, zasysa tlen z powietrza, ponieważ bomba ta nie posiada utleniacza, a następnie eksploduje, rozrywając z ogromna siłą obiekt na kawałki. W opublikowanym na łamach „Naszego Dziennika” wywiadzie Wasilij Wasilenko, były pilot wojskowy, który w latach 70. pracował w Instytucie Górniczym w Moskwie przy tworzeniu broni tzw. paliwowo-powietrznej, na pytanie: „Czy taki pocisk jest w stanie zestrzelić cel w powietrzu?”, odpowiedział: „Na naszych pociskach, tych, które mieliśmy, wykonywaliśmy próby strzelań do samolotów bezzałogowych. Wtedy tworzyliśmy pociski na podstawie gotowego rdzenia z silnikiem i silnikiem startowym, który się wypalał od razu po opuszczeniu wyrzutni, i dalej rakieta już była jednoczęściowa z głowicą i silnikiem marszowym na paliwo płynne. Tę technologię można wykorzystywać do zwalczania celów latających, przede wszystkim na niskiej wysokości. To jest kwestia tylko tego, jak naprowadzić rakietę, czy komendami radiowymi, czy bez naprowadzania – tylko na kierunek, czy na radar, czy na ciepło. Jeśli na radar, to należy spodziewać się uszkodzeń w przedniej i środkowej części samolotu”. W Polsce bomby termobaryczne są produkowane od 1988 r., gdyż jesteśmy jednym z nielicznych krajów, który również posiada technologię ich budowy. Znana jest polska bomba o kryptonimie „Tejsy” – oficjalnie zademonstrowana po raz pierwszy publicznie na targach przemysłu obronnego w Polsce w roku 1988.
Leszek Misiak
Nie chcą odznaczeń od Komorowskiego Coraz więcej osób oświadcza, że nie przyjmie odznaczeń od prezydenta. Jak wynika z ustaleń „Naszego Dziennika”, skala zjawiska będzie rosła. „Nie życzę sobie, żeby prezydent Komorowski mi cokolwiek przyznawał” – argumentuje dr Elżbieta Morawiec, była opozycjonistka z Krakowa. I odmawia przyjęcia Krzyża Wolności i Solidarności. Jej stanowisko nie jest odosobnione. Coraz więcej osób otrzymujących ankiety z Instytutu Pamięci Narodowej w sprawie tego odznaczenia odsyła je z podobną argumentacją. „Jestem zaszczycona i wdzięczna IPN za wytypowanie mnie do Krzyża Wolności i Solidarności. To mi wystarczy. Odznaczenia nie przyjmę, bo nie o taką Polskę, traktowaną jak postaw sukna przez pp. Tuska i Komorowskiego walczyłam ja i dziesiątki tysięcy innych, zwykłych ludzi” – pisze dr Morawiec w liście do IPN. „Takiego rządu, pogardy dla społeczeństwa, tłumienia wolności słowa, absolutnego zniszczenia polskiej gospodarki – jeszcze nie było. Takiego rządu – zdradzającego na każdym kroku nie tylko interes obywateli, ale i rację stanu RP – jeszcze nie było” – stwierdza dalej. Dlatego też, jak podkreśla, nie może przyjąć odznaczenia przyznanego przez obecnego prezydenta. „Odznaczenia, które miałby podpisać i zatwierdzić p. Komorowski – nie mogłabym przyjąć. Niech dalej odznacza tych „słusznych”, samych swoich z nieboszczki Unii Wolności” – podkreśla. W tym stanowisku Morawiec nie jest odosobniona. Coraz więcej osób oświadcza, że nie przyjmie odznaczeń od prezydenta. Jak wynika z ustaleń „Naszego Dziennika”, skala zjawiska będzie rosła.
- Zdania są podzielone pół na pół – mówi nam dr Jerzy Bukowski, rzecznik Ogólnopolskiego Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych z siedzibą w Krakowie. Wskazuje, że przeciwnicy przyjmowania odznaczeń podnoszą różne zarzuty przeciwko prezydentowi Komorowskiemu, natomiast zwolennicy przyjęcia Krzyża argumentują, że powstawał on z inicjatywy krakowskich środowisk kombatanckich, a ustawę podpisał Lech Kaczyński. – Porozumienie postanowiło, że nie będzie zabierać w tej sprawie stanowiska i pozostawiamy to sumieniu każdej z osób – informuje. - Otrzymaliśmy te ankiety, nie wysłaliśmy pisemnej odpowiedzi, ale poinformowaliśmy IPN przy innej okazji, że nie przyjmiemy tych odznaczeń – powiedziała „Naszemu Dziennikowi” Joanna Gwiazda, która wraz z mężem Andrzejem Gwiazdą była zaangażowana w działalność opozycyjną. Podkreśla, że motywacja ich kroku jest wieloaspektowa. – Oczywiście chodzi również o to, że z rąk pana Komorowskiego nie będziemy przyjmować żadnych odznaczeń – podkreśla Gwiazda. – Ale jest tyle ważnych rzeczy, którymi się nie zajmujemy – dodaje. Joanna Gwiazda wskazuje też, że jej mąż otrzymał już Krzyż Orła Białego, a ona Krzyż Wielki Odrodzenia Polski. – To jest jakieś nieporozumienie, nie kolekcjonujemy hurtowo odznaczeń – zaznacza. Małgorzata Sokołowska z Gdańska podkreśla w swoim liście do IPN, że jej nieżyjąca matka Wiesława Kwiatkowska „byłaby zaszczycona uznaniem przez IPN, ale nie przyjęłaby go z rąk prezydenta Komorowskiego”. „Po tym, jak prezydent Komorowski zaprosił na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego Wojciecha Jaruzelskiego: człowieka oskarżonego w procesie o sprawstwo kierownicze grudniowej masakry w grudniu 1970 r. w Gdyni i Gdańsku, od kilkunastu lat skutecznie unikającego osądzenia. Gdy tymczasem jedyną osobą skazaną za Grudzień ´70 była właśnie Wiesława Kwiatkowska” – zaznacza jej córka. Szereg innych argumentów podaje grupa działaczy ze Stowarzyszenia „Godność” z Gdańska, skupiających byłych działaczy NSZZ „Solidarność” i byłych więźniów politycznych z lat 1980-1989. „Obecny Prezydent Bronisław Komorowski, który miałby nam przyznać odznaczenia, jako polityk PO i Marszałek Sejmu nie zachował należytej kultury politycznej, wypowiadając się w sposób uwłaczający o tragicznie zmarłym w katastrofie smoleńskiej Prezydencie Lechu Kaczyńskim, przez co obniżał także rangę Urzędu Prezydenta” – podkreślają działacze Stowarzyszenia. Dodają, że Komorowski nie wytłumaczył się dotąd ze znajomości z Tomaszem Turowskim, oskarżonym o współpracę z PRL-owskimi organami bezpieczeństwa, inwigilującymi Papieża Jana Pawła II, a w wolnej Polsce wysokim rangą dyplomatą, który dziwnym zbiegiem okoliczności był w imieniu MSZ organizatorem wizyty polskiej delegacji do Katynia, na której czele stał prezydent Lech Kaczyński. Byli opozycjoniści oceniają, że „obecna Polska i jej rządy jednoznacznie nie odcięły się od dawnych struktur i powiązań, także tych zagranicznych”, a nasze państwo nadal „tkwi w wielu dziedzinach życia w postkomunistycznych układach”. Rzecznik IPN Andrzej Arseniuk mówi, że trudno w tej chwili ocenić skalę zjawiska odmów przyjęcia Krzyża „Solidarności”. – Na razie docierają do nas pojedyncze sygnały, bardziej takie stanowiska są obecne w mediach – mówi rzecznik. – Ale proces wysyłania ankiet dopiero się zaczął – zaznacza. Arseniuk dodaje, że do centrali dotarło w tej chwili kilka odmów zawierających różną argumentację. – Właśnie przyszło pismo, w którym autor stwierdza, że nie przyjmie odznaczenia, ponieważ uważa, że w kraju są ważniejsze rzeczy – mówi. Rzecznik odsyła nas do oddziałów, które prowadzą akcję rozsyłania ankiet. – Trudno nam oceniać motywację osób odmawiających przyjęcia tego odznaczenia – mówi „Naszemu Dziennikowi” Grzegorz Surdy z wydziału prasowego krakowskiego oddziału IPN. – Procedura jest taka, że prezes IPN wnioskuje do prezydenta RP o odznaczenie danej osoby – informuje. – Warunki przyznawania tego odznaczenia są bardzo precyzyjnie określone w przepisach, to nie jest kwestia uznaniowości – dodaje. Można je przyznać osobom, które były pozbawione wolności za działalność opozycyjną ponad 30 dni lub które działały co najmniej przez rok w opozycji. Krzyż ma tylko jedną rangę. - Mamy w naszych archiwaliach materiały na temat represji, one są weryfikowalne, wnioski zgłaszać mogą także różne stowarzyszenia środowiskowe – mówi Surdy. Jak nas informuje, krakowski oddział IPN wysłał już kilkaset ankiet do wypełnienia przez byłych opozycjonistów. W skali całego kraju liczba ta będzie sięgać kilku tysięcy. Zenon Baranowski