Rozdział I
Błyskawica przecięła zasnute chmurami niebo. Nadchodziła burza.
Czarne szaty biegnącej postaci powiewały na wietrze. Inna, mniejsza, wyczuła myśliwego i lekko przyśpieszyła. Gdy ścigający się zbliżył, mniejsza postać nagle się zatrzymała i obróciła w jego stronę, unosząc wysoko głowę.
- Nie powstrzyma mnie pan. Już podjęłam decyzję – powiedziała pewnym, opanowanym głosem. Młodym. Kobiecym. Pełnym bólu.
Odziany w czarne szaty mężczyzna zatrzymał się i powiedział jedno słowo. – Chodź.
Widząc jej wahanie, uśmiechnął się drwiąco. – Myśli pani, że może mi uciec? Niech się pani nie martwi – rzekł, patrząc przez chwilę na ciemne drzewa widniejące w oddali. – Jeżeli czuje pani, że to właściwa ścieżka... Nie będę zatrzymywał. Ale najpierw mnie pani wysłucha.
Mniejsza postać odrzuciła kaptur i wpatrzyła się w mężczyznę przed nią, jej niesforne loki powiewały na wietrze. – Dlaczego... Dlaczego to pana obchodzi?
On również odrzucił swój kaptur i spojrzał na nią czarnymi oczami. Jego wiotkie, tłuste włosy ledwo unosiły się na wietrze. – Chodź, dziecko.
- Nie jestem dzieckiem – powiedziała, tłumiąc łzy. – I to jest właśnie problem.
Skinął powoli głową – Cóż za spostrzegawczość. Chodź. – Wyciągnął dłoń. – Proszę. – Nowość, jaką była prośba z jego strony - jak przewidział - zadziałała, a ona, zaskoczona, zrobiła krok do przodu i przyjęła zaofiarowaną dłoń.
- Nie będzie mnie pan powstrzymywać, kiedy powie to, co chce?
- Tak. Teraz chodź za mną – ujął jej zimną dłoń i poprowadził do bram Hogwartu.
- Gdzie...?
- Będzie pani miała swoją szansę na pytania, ale nie teraz. Proszę się pohamować przed mówieniem, dopóki nie dotrzemy na miejsce – Utkwił w niej swoje czarne oczy, gdy przemierzali trawiaste zbocze błoni. Był zdziwiony, gdy przytaknęła w milczeniu. Zadowolony z jej powściągliwości, dodał. – Zmierzamy do miejsca, w którym będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Gdzie nikt nas nie podsłucha.
Po kilku minutach marszu dotarli do murów zamku. Popatrzyła na nie i zmarszczyła brwi. Pozwolił, by mały uśmiech wypłynął na jego usta. Machnął ręką przed litą skałą, szepcząc inkantację. Ściana rozpłynęła się, ukazując przejście przez które weszli. Chwilę później siedzieli w jego gabinecie, spoglądając na siebie w milczeniu. Czekał, aż pierwsza się odezwie.
- Profesorze – Jej głos był wciąż opanowany. – Co chciał mi pan powiedzieć?
- Pewną historię, panno Granger – powiedział, patrząc na nią znad splecionych palców – Po prostu... historię. Ale najpierw... Mam kilka pytań.
- Słucham.
- Naprawdę myślała pani, że wyegzekwuje swój odwet na wyszkolonych Śmierciożercach? – Nadal patrzył na nią znad splecionych palców. Odwzajemniła spojrzenie. - To było pytanie, panno Granger.
- Nie. Nie teraz... – odparła.
- Więc, czy mogę spytać, gdzie się pani wybierała?
Milczała, nie wytrzymując już jego spojrzenia. Opuścił dłonie na biurko i pochylił się w jej stronę. - Panno Granger. Hermiono. Zapytam jeszcze raz, zanim użyję Veritaserum.
Spojrzała na niego zszokowana i otwarła usta, by coś powiedzieć. - Chyba domyślam się, co chce pani powiedzieć. Proszę się powstrzymać - dyrektor dał mi wolną rękę. - Uśmiechnął się, gdy patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. - Tak. To trochę... żenujące, prawda?
- Dlaczego?
- Niech pani pomyśli, panno Granger – rzekł z wyższością, wpatrując się w nią dopóki nie zaczęła się niespokojnie wiercić. – Wierzę, że dowiem się teraz, co było celem pani wyprawy dzisiejszego wieczoru – Patrzył z aprobatą, jak bierze uspokajający oddech i śmiało na niego spogląda.
- Nauka.
- Ach – westchnął. – I gdzie planowała pani znaleźć tę... wiedzę?
Zaczęła się wiercić w panującej ciszy. Uderzył pięścią w biurko, powodując, że się wzdrygnęła. – Oczekuję odpowiedzi, panno Granger!
Na przemian otwierała i zamykała usta. Odwrócił się i wziął głęboki oddech. - Jest mi wygodnie tu, gdzie siedzę, panno Granger. Zapewniam, że nie będę zadowolony, jeżeli zmusi mnie pani do opuszczenia tego wygodnego krzesła i odnalezienia fiolki z serum – Uśmiechnął się nieznacznie. – To może podkusić mnie do zadania bardziej... osobistych... pytań, niżby sobie pani życzyła.
Ach, uderzyłem w czuły punkt, pomyślał z satysfakcją, gdy spojrzała na niego z dziką paniką w oczach.
- Ja – dobrze... Przyjaciel zaoferował, że nauczy mnie niektórych... rzeczy... które mogłabym wykorzystać.
- Przyjaciel – powtórzył beznamiętnie. Skinęła. Podniósł pióro z biurka i zaczął obracać je w długich palcach. Towarzyskim tonem zapytał. – Czy wie pani, panno Granger, że Wiktor Krum jest Śmierciożercą?
Nie odpowiedziała, wpatrując się jak zahipnotyzowana w pióro tańczące między jego palcami. Przestał, sprawiając, że przeniosła wzrok na niego. – I znowu, oczekuję odpowiedzi.
- Tak – powiedziała, unikając jego spojrzenia.
- I jest pani świadoma, że bez wątpienia będzie chciał użyć pani jako broni, by usunąć Śmierciożerców, stojących wyżej w Kręgu, podwyższając tym samym własną pozycję? – Zamilkł na moment, pozwalając, by sens jego słów do niej dotarł. – Panno Granger! – krzyknął, ponownie sprawiając, że kobieta siedząca przed nim podskoczyła.
- T-tak – wyjąkała i kontynuowała spokojniejszym głosem, lekko się prostując. – Byłam tego świadoma... albo raczej się tego domyślałam. Ale tak jak on chce wykorzystać mnie, ja mogę wykorzystać jego – Jej oczy błysnęły zimno, a on poczuł dreszcz przebiegający przez jego ciało. Taka młoda, pełna bólu, tak... tak podobna do niego w tym wieku. Widziała za dużo. Ledwo usłyszał jej następne słowa, wymruczane cicho: – Ogień trzeba zwalczać ogniem.
- To chyba najbardziej idiotyczna rzecz, jaką dziś pani powiedziała, panno Granger – oświadczył zjadliwie. Spojrzała na niego zaskoczona. – Tak, nawet bardziej idiotyczna, niż proszenie Śmierciożerców o wiedzę, którą chce pani posiąść, by pomścić śmierć ukochanych osób.
- To... to najlepsze wyjście. Żeby walczyć z Czarną Magią, muszę się jej nauczyć – powiedziała Hermiona. Jej głos nie był już tak silny, jak na początku rozmowy.
- To pani nie pomoże. Jest powód dla którego te rzeczy są zabronione. Powód, dla którego nie uczy się ich w Hogwarcie – rzekł opryskliwie. – Podążałem tą... – Posłał jej krzywy uśmiech, zanim kontynuował - ... jak to mówią, trudniejszą ścieżką, panno Granger.
Wpatrzył się w biurko, pochłonięty myślami.
- Um... Profesorze? – Jej cichy głos wyrwał go z zadumy. Zamrugał. Kiedy cisza stała się ogłuszająca, zapytała – tak jak przewidywał. – Co... co się wydarzyło? Dlaczego – zamilkła, przełykając ślinę z trudem. Zebrała odwagę, otaczając się nią jak peleryną i zapytała. – Dlaczego przystąpił pan do Śmierciożerców? Dlaczego stał się pan jednym z nich?
Patrzył na nią w ciszy zanim wstał i odwrócił się do niej plecami. – Z tego samego powodu, co pani, panno Granger.
- Ale... Ja nie...
- Nie? – zapytał, gwałtownie się do niej obracając. Zadrżała, a jej oczy rozszerzyły się, widząc furię na jego twarzy. Oddychał przez chwilę głęboko, uspakajając się. – Panno Granger. Nie ma czegoś takiego, jak próbowanie Czarnej Magii. Ona jest... bardziej kusząca, niż może się wydawać. Pani – tak, panno Granger, nawet pani –mówił z małym uśmiechem– będzie... wciągnięta.
Wrócił na swoje miejsce i zaczął wpatrywać się w swoje dłonie. Rzekł jakby do siebie: – Każdy krok wydaje się mały, dopóki nie zajdziesz tak daleko, że nie widzisz już światła na dnie tunelu, w którym jesteś. I wtedy... dopiero wtedy... zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłeś.
- I ile będzie cię kosztować wydostanie się z tego – Zamknął oczy. – Niewielu chce zaryzykować... Niewielu potrafi się wydostać, panno Granger.
Milczała, wpatrując się w niego i próbując opanować drżenie rąk, zaciskając je na kolanach. – To dlatego Wiktor... dlatego stał się Śmierciożercą? – zapytała ochrypłym głosem. – Zawsze interesowała go Czarna Magia.... może za bardzo go wciągnęła...
Otworzył oczy i spojrzał na nią. – Możliwe. Nie mogę odpowiadać za pana Kruma. Prawdopodobnie była też duża presja ze strony rodziny.
- Ojciec – To było stwierdzenie, nie pytanie. Skinął głową. – Bogowie – jęknęła, zamykając oczy. Czekał, aż zada następne pytanie. – Czy... czy pan też miał presję ze strony rodziny, profesorze?
Zaśmiał się ponuro. – Tak... ale nie w taki sposób, jak pani myśli. Mój powód... był podobny do pani, panno Granger. Chciałem... potrzebowałem... zemsty. Zemsty na człowieku, którego wiedza o Czarnej Magii znacznie przewyższała moją. Wtedy.
- Zaczął więc pan szukać wiedzy, uczyć się, jak osiągnąć swoją zemstę.
- Tak – skinął. Przeniósł wzrok na palce, w których znów obracał pióro. – Nie jest pani jedyną osobą, która straciła kogoś bliskiego, panno Granger. – Podniósł wzrok, bacznie obserwując jej reakcję.
Łzy zaszkliły się w jej oczach i odwróciła twarz, by to ukryć. – Ja-moi rodzice… a potem… potem Ron… wszystko przez to głupie prawo.
Patrzył, jak z wielkim wysiłkiem stara się opanować, powstrzymując płacz. Skinął głową z aprobatą. Jej głos lekko drżał, gdy zapytała. – Pan… pan powiedział, że to była presja ze strony rodziny, ale nie taka, jaką mam na myśli. Co… co to było? – dodała szeptem. – Co pana popchnęło ku Czarnej Magii? Do… do Voldemorta?
- Co sprawiło, że szukałem wiedzy u osoby, którą uważałem za przyjaciela? – zapytał dosadnie. Odwróciła wzrok, a on westchnął. – Powiem pani, panno Granger. Ale złoży pani przysięgę – przysięgę na różdżkę – Skinął, gdy uniosła wzrok zaskoczona. – To, co chcę powiedzieć… nie będzie pani rozmawiać o tym z nikim poza mną i profesorem Dumbledorem.
Przytaknęła. Niecierpliwym gestem nakazał wyciągnąć jej różdżkę. Ręka kobiety drżała, gdy wypowiadała słowa przysięgi. Oboje patrzyli, jak jej różdżka rozjarzyła się na chwilę niebieskim światłem, by zaraz potem zgasnąć.
- Moje życie rodzinne nie było… idealne. Jestem pewien, że słyszała pani od Potter'a – przerwał, posyłając jej znaczące spojrzenie, mając na myśli wspomnienia, które wypłynęły z jego umysłu na jednej z lekcji Oklumencji z Potter'em dwa lata temu. Patrzyła mu w oczy, a przez jej niewinną minę przebiegł cień. Zmrużył groźnie oczy. – Tak jak myślałem. Mój ojciec był… złym człowiekiem. Matka była słaba. Żerował na tym, a ja… ja byłam na linii ognia. – przerwał ponownie, a ona cierpliwie czekała. – Moja matka była… dobra. Powiedziałem, że była słaba, ale prawdą jest, że nie miała innego wyjścia, jak zostać z nim. Nie miała własnych pieniędzy – ojciec ożenił się z nią dla nazwiska, które było powszechnie szanowane wśród czystokrwistych czarodziei. Przepił jej mały posag, tak jak i swój majątek – rzekł dobitnie, odkładając pióro. – Nie mieliśmy nic przeciwko. Kiedy pił, był… miły. Prawdziwy ojciec, dobry mąż. – Uśmiechnął się lekko, widząc jej zaskoczenie – Naprawdę. Był wyjątkiem od reguły. Jak to się mówi, dobry pijak. Kiedy nie pił… wtedy ogarniała go wściekłość. – Przygwoździł ją spojrzeniem, a ona wytrzymała je, nie mrugając. – Spędziłem lata oglądając, jak moja matka staje się najbardziej przerażającym eksperymentem, jaki można sobie wyobrazić. Bita, przeklinana, gwałcona… tak, panno Granger… oglądałem. Mój ojciec uważał to za… pouczające. Przywiązywał mnie zaklęciem i siłą zmuszał do patrzenia na jej wyniszczenie przez potwora, który był jej mężem. Potwora, który był moim ojcem.
- Nauczył mnie pierwszych zaklęć czarnomagicznych, zachęcając do… ćwiczenia… na zwierzętach, owadach, czymkolwiek co znalazłem. Gdy byłem mały czułem, że mnie to nie pociąga, ale z wiekiem zrozumiałem, że to przydatne narzędzie. Potężne. Sam uczyłem się tak dużo, jak tylko mogłem, a ojciec to popierał. Nie zdawał sobie sprawy, że studiowałem, by pewnego dnia stanąć przed nim, obronić matkę i dokonać za nią zemsty. Wtedy… - zamilkł, a młoda kobieta siedząca przed nim, nie poruszyła się. Jej twarz zastygła z przerażenia. – Gdy wróciłem do domu na wakacje, po ukończeniu szóstej klasy, wykonał jedno z tych pouczających przedstawień. Sprzeciwiłem się, jak głupiec. Myślałem, że nauczyłem się już wystarczająco. Pokazał, że jest inaczej. Rezultaty… kary… sprawiły, że byłem przez jakiś czas nieprzytomny. Kiedy się ocknąłem, czarnomagiczne księgi były zamknięte na klucz, obwarowane zaklęciami z tomów, których strzegły. Byłem młody, głupi, niepewny… Za wcześnie pokazałem karty.
- Gdy wróciłem do Hogwartu następnego roku, odszukałem te osoby, które mogły mi pomóc. Przyjaciele, jak o nich myślałem... większość z nich ukończyła szkołę, ale pozostawaliśmy w kontakcie. Zamierzałem wykorzystać ich, by posiąść tę wiedzę... nie zdawałem sobie sprawy, że wciągali mnie, kawałek po kawałku. Powiedzieli mi o grupie, w której spełnię swoje marzenia, w której nauczę się tych niedostępnych rzeczy, które sprawią, iż będę potężny na tyle, by stanąć przeciw człowiekowi, którego nienawidziłem najbardziej na świecie.
- Oh, nie miałem wątpliwości, że byli bandą wariatów. Sekta, ślepo podążająca za głupcem. Wiedziałem, że byłoby głupstwem przyłączyć się do nich, złożyć przysięgi, jakich wymagał przywódca... ale oni mieli wiedzę, której poszukiwałem. Byłem kuszony, nawet wtedy, by wziąć to, co oferowali.
- Nie wziąłem. Nie skorzystałem z rady... przyjaciół. Kontynuowałem samodzielną naukę, czytałem wszystkie ciemne teksty, które dostały się w moje ręce... czekając na odpowiedni moment. I wtedy – Spuścił głowę, zanim kontynuował bezbarwnym głosem. – Dowiedziałem się o śmierci matki.
Kompletna cisza zapanowała w pokoju na długą chwilę. W końcu przerwał ją niepewny głos. – Proszę pana?
Kontynuował, jakby w ogóle nie przerywał. – Miałem pewne podejrzenia... Tłumaczyli, że to był wypadek, ale nie wierzyłem ani przez moment... Byłem na pogrzebie. Była zima, sypało... i kiedy tam stałem, postanowiłem, że zacznę używać tego, czego się nauczyłem. Po tym, jak obficie poczęstowałem ojca alkoholem, gdy był odprężony ja... zaglądnąłem do jego umysłu. Tym, którzy posiadają dar, różdżka nie jest potrzebna do Legimillencji. Zobaczyłem przebłyski potwornych rzeczy. W potoku wspomnień z jego skrzywionej świadomości, widziałem, jak mordował moją matkę. Własnymi rękoma.
- Następnego lata, bardziej ostrożny po mojej... nauczce... spełniłem swoją przysięgę. Chciałem uczyć się wszystkiego, czego tylko mogłem, by pomścić śmierć matki. Chciałem przystąpić do tej grupy, wykorzystać ich, posiąść całą ich wiedzę o Czarnej Magii... by wrócić do rodzinnego domu i dostać swoją zemstę. Morderca mojej matki zapłaci.
- Mój ojciec zapłaci.
Spojrzał na nią, odnotowując z satysfakcją niezdecydowanie w brązowych oczach, jednak wciąż widział też w nich twarde postanowienie.
- Wróciłem do Hogwartu, nie mówiąc nic nikomu o moich planach. Dumbledore próbował mnie ostrzec... podejrzewał wszystko od początku. Jest niebezpiecznie spostrzegawczy. Zignorowałem ostrzeżenia, przybierając uprzejmy wyraz twarzy i mówiąc odpowiednie słowa. Byłem pewien, że nie dam się opętać ciemności, jak wielu innych, którzy przede mną praktykowali Czarną Magię, że mogę wykorzystać tych fanatyków, by zdobyć ich wiedzę, a potem wykaraskać się jakoś z tego. Byłem inteligentny - bardziej niż inni, którzy wkroczyli na te ścieżki dziesięciolecia przed mną. Nie robiłem tego dla własnych korzyści. Robiłem to z miłości – bardzo kochałem matkę i jej śmierć musiała być pomszczona. – Posłał jej krzywy uśmiech. – Byłem dobrym człowiekiem, a dobrzy ludzie nie są mamieni Czarną Magią, nieprawdaż, panno Granger?
Była zbyt wstrząśnięta, by odpowiedzieć.
- Nie? Jest pani tak głupia, jak ja byłem – powiedział. – Pani rodzice nie żyją. Pani... kochanek... nie żyje. Jest pani zbyt młoda, by tyle przeżyć... tak, jak ja byłem.
Odwróciła się, ukrywając twarz. Stłumionym głosem powiedziała – Przyjaciel. Nie kochanek. – Zaskoczony, uniósł brew. Kiedy cisza stała się nie do zniesienia, wytłumaczyła. – Jeden raz nie czyni go kochankiem, profesorze. Był moim przyjacielem, próbował... – Przełknęła łzy. – Próbował mnie chronić. To... to stało się noc przed tym, jak wysłaliśmy kontrakt małżeński, a...
- Następnej nocy już nie żył – Dokończył spokojnie. Uniosła wzrok, prawdopodobnie zaskoczona, że potrafi rozmawiać z kimkolwiek spokojnie, tym bardziej z nią. Skinął powoli.
- Przykro mi, dziecko... Nie... To co przeżyłaś czyni cię młodą kobietą, ale –Pochylił się nad biurkiem, wpatrując w nią pilnie– ścieżka, którą pani wybrała... nie da tego, czego pani pragnie.
- Jak... jak to jest, profesorze? – Śmiało spojrzała mu w oczy. Ostrożnie usiadł z powrotem na krześle. - Jakie to uczucie, dokonać swojej zemsty? – W jej oczach płonęło zdecydowanie.
- Przez jedną, wspaniałą chwilę czułem się, jakbym zdobył cały świat – rzekł chrapliwie. Jej oczy błyszczały, wstała. – A potem... pustka. Czarna Magia... zaklęcia, klątwy... zabierają więcej, niż można przypuszczać. I nie dają nic w zamian.
- Nic? Ale miał pan swoją zemstę. Czuł się pan jak... jakby zdobył cały świat – zmieszała się. – Ja... ja chcę to poczuć. Potrzebuję... tego uczucia... by wypełnić tą pustkę – Jej oczy zaszkliły się łzami. Odwróciła się, by wyjść z gabinetu.
Wstał szybko i poszedł za nią. Położył uspokajająco dłoń na jej ramieniu. – To nie dało mi tego, czego pragnąłem, panno Granger.
Odwróciła się, a z jej brązowych oczu obficie wypływały łzy. Spojrzał w nie intensywnie. Stali, wpatrując się w siebie nawzajem przez długą chwilę, zanim się odezwał. – Myślałem, że chcę zemsty. Ale to nie było to, czego naprawdę szukałem. Po tym, jak się poświęciłem, jak wpadłem w ciemność... Zrozumiałem, gdy stałem nad jego martwym ciałem, a Niewybaczalne, które rzuciłem, przypieczętowało związek z Voldemortem i Mroczny Znak zapłonął na moim ramieniu... Wtedy zrozumiałem.
- Nie można wskrzesić umarłych.
Różdżka wypadła z jej zdrętwiałych palców. Łzy spływały po jej policzkach, gdy się zachwiała. Złapał ją i usiadł na podłodze przy biurku. Jej ciałem wstrząsał szloch, a łzy znikały w czarnej szacie. Otoczył ją ramieniem i szeptał ciche słowa. Uspokajał ją tak, jak ktoś, kto sam był postawiony przed takim wyborem.
Duma mieszała się z ulgą, gdy pchany niecodzienną czułością głaskał jej włosy. Zawróciła, odrzucając pozornie łatwą ścieżkę. Zebrała odwagę i postawiła pierwszy krok na dużo trudniejszej.
- Co się teraz ze mną stanie, profesorze? – zapytała przez łzy; słowa wibrowały w okolicach jego klatki piersiowej.
- Będzie dobrze, panno Granger. Hermiono. Będzie dobrze – wyszeptał uspokajającym, jedwabnym głosem. Minęła dłuższa chwila, zanim uspokoiła się całkowicie, mając wsparcie w jego sile. Westchnąwszy, oparł głowę o zimne drewno biurka. Minęły kolejne minuty, gdy zasnęła.
Ostrożnie wstał z młodą, wyczerpaną kobietą w ramionach i starał się jej nie zbudzić. Przeszedł przez biuro do ukrytych drzwi, wyszeptał hasło i ściana się rozpłynęła. Wszedł do swoich komnat, ostrożnie kładąc kobietę na łóżku. Po chwili przykrył ją kocem i patrzył w ciszy, jak we śnie się w niego wtula.
Przymknął oczy, odwrócił się i podszedł do kominka w salonie. Rzucił w płomienie szczyptę proszku Fiuu. - Biuro dyrektora – rozkazał, wkładając głowę w zielone płomienie.
Albus już na niego czekał. – Severus? – zapytał normalnym tonem, kontrastującym ze zdenerwowaniem widocznym w jego postawie.
- Śpi – odparł.
- Nie spuszczaj z niej wzroku – rzekł poważnie dyrektor. Severus skinął. – Czy... podjąłeś decyzję?
- Tak – odpowiedział prosto – Zrobię to.