999

Rostowski się nie pomylił ale kłamał z rozmysłem

1. Premier Tusk i minister Rostowski informując o konieczności nowelizacji budżetu na 2013 rok przynajmniej o 24 mld zł, twierdzili, że następuje to na skutek głębszego niż się spodziewali kryzysu w krajach strefy euro i szerzej w UE i zbyt powolnych obniżek stóp procentowych banku centralnego przez Radę Polityki Pieniężnej. Kryzys w krajach UE miał spowodować mniejsze zapotrzebowanie na towary produkowane w Polsce i tym samym nie było takiego jak do tej pory wzrostu eksportu, a to z kolei przełożyło się na słabsze oddziaływanie wskaźnika eksportu netto na wzrost PKB. Z kolei RPP zbyt późno rozpoczęła cykl obniżek stóp procentowych i wprawdzie do tej pory było ich aż 6 i spowodowały obniżkę stóp o 225 punktów bazowych ale mimo tego nastąpił głęboki spadek PKB.

2. Kilka dni później chór wspierających ten rząd różnej maści ekspertów ogłosił, że Tusk i Rostowski wcale się nie pomylili, to była świadoma polityka rządu aby przyjąć zdecydowanie bardziej optymistyczne założenia do projektu budżetu niżby to wynikało z realiów ekonomicznych na jesieni 2012 roku. Miało chodzić o to, żeby „zarazić” optymizmem konsumentów i inwestorów w naszym kraju aby ci pierwsi nie zmniejszali wydatków o charakterze konsumpcyjnym ci drudzy o charakterze inwestycyjnym i w ten sposób mieliśmy uniknąć głębokiego spowolnienia gospodarczego. Ba znaleźli się i tacy eksperci, którzy poszli jeszcze krok dalej. Otóż ich zdaniem Rostowski zdecydował się wręcz na świadome wprowadzenie w błąd tzw. rynków finansowych poprzez przyjęcie optymistycznych założeń, a w konsekwencji i optymistycznego kształtu budżetu na 2013 rok, w wyniku czego obniżyła się rentowność polskich obligacji, a ponieważ potrzeby pożyczkowe naszego kraju oscylują wokół 150 mld zł rocznie, więc w ten sposób obniżone zostały koszty naszego długu publicznego.

3. Niestety prawda jest bardziej prozaiczna. Tusk i Rostowski świadomie wprowadzali w błąd opinię publiczną ale wcale nie po to aby podtrzymywać optymizm Polaków czy też tym bardziej „nabrać” rynki finansowe ale dlatego że nie chcieli się już wtedy przyznać, że nie panują nad tym co się dzieje w polskich finansach publicznych. Przecież na jesieni 2012 roku było już jasne, że w tamtorocznym budżecie zabraknie przynajmniej 16 mld zł wpływów podatkowych w stosunku do wielkości przewidywanych, przy czym wręcz dramatycznie załamały się wpływy z VAT. Ostatecznie były one niższe o 12 mld zł choć faktycznie gdyby nie rozporządzenie ministra finansów zaliczające zwroty VAT z grudnia do wydatków styczniowych, to ten brak wyniósłby aż 14 mld zł. A przecież stało się to przy wzroście PKB w wysokości 1,9% i średniorocznej inflacji wynoszącej 3,6%, więc załamanie wpływów z podatku VAT oznaczało tylko jedno, rozpadanie się systemu poboru tego podatku. Niestety sprawy zostały skrzętnie zamiecione pod dywan, udawano, że nic się nie stało, co przy jeszcze głębszym spowolnieniu wzrostu gospodarczego w tym roku, spowodowało, że zabraknie przynajmniej 24 mld zł wpływów z 4 podstawowych podatków. Tak naprawdę w tym roku wpływy podatkowe będą niższe o blisko 30 mld zł od tych planowanych, a minister Rostowski pokazuje brak tylko 24 mld zł, ponieważ do budżetu wpłynęła kwota 5,3 mld zł z zysku NBP, a tego wpływu nie przewidywano.

4. Ponieważ braki w dochodach podatkowych sięgną w tym roku kwoty blisko 30 mld zł czyli ponad 11% planowanych dochodów, to już teraz trudno to było zmieść pod dywan i trzeba się było przyznać wprawdzie nie do świadomego wprowadzania w błąd opinii ale do pomyłki. Po paru dniach od upublicznienia tych danych, staje się jednak coraz bardziej jasne, że rządzący świadomie kłamali ,żeby tylko trwać jak najdłużej przy władzy. A ponieważ kłamstwo ma jednak krótkie nogi, to już w połowie tego roku „mleko się rozlało” i trzeba świecić oczami przed polską opinią publiczną, ale zdaje się, że i ponieść konsekwencje w postaci wyższych kosztów obsługi naszego długu. Kuźmiuk

Faszyzacja humanitarna Nieszczęścia chodzą parami, więc nic dziwnego, że i w naszym nieszczęśliwym kraju w końcu doszło do tego, do czego dojść musiało. Jak wiadomo, pierwszym nieszczęściem, jakie odziedziczyliśmy po pierwszej komunie, jest okupacja naszego nieszczęśliwego kraju przez tajne służby wojskowe, czyli soldateskę, która ręcznie steruje państwem i życiem publicznym przy pomocy agentury zwerbowanej nie tylko za komuny, ale również – a może nawet przede wszystkim – już w tak zwanej wolnej Polsce. Nasi okupanci wynagradzają swoich konfidentów różnymi możliwościami dojenia Rzeczypospolitej, między innymi również w postaci mandatów poselskich i senatorskich. Podejrzewam, że wśród Umiłowanych Przywódców przynajmniej połowa to konfidenci – dobrze jeśli tylko którejś z siedmiu tajnych służb tubylczych, a nie, dajmy na to, rosyjskiego GRU, niemieckiego BND, amerykańskiej CIA czy izraelskiego Mosadu – chociaż oczywiście pewności żadnej mieć nie można, bo służby tubylcze też Bóg wie, komu właściwie służą. Ale to dopiero połowa nieszczęścia, bo druga połowa polega na tym, że Umiłowani Przywódcy bardzo szybko zapadają na zawodową chorobę sodowego wodogłowia, która skłania ich do regulowania wszystkich dziedzin życia – aż do dyktowania, kiedy obywatele mogą chodzić za potrzebą. I właśnie ostatnio Umiłowani Przywódcy, w tym również ci, którzy nigdy nie splamili się pracą zarobkową, wpadli na pomysł, by dyktować rzeźnikom, w jaki sposób powinni szlachtować zwierzęta rzeźne. Jestem pewien, że humanitarna wrażliwość to tylko pretekst, bo tak naprawdę pragnienie ustawowego regulowania takich spraw wynika z przekonania, że państwu wszystko wolno. Warto przypomnieć, że takie przekonanie stanowi istotę faszyzmu – co w krótkich żołnierskich słowach wyraził był Benito Mussolini: „wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu!”. Dlatego pan minister Sienkiewicz, zamiast wydawać kabotyńskie okrzyki pod adresem młodych mieszkańców Białegostoku, że to niby „idziemy po was!”, powinien pod zarzutem faszyzowania życia państwowego aresztować posłów głosujących za odrzuceniem rządowego projektu ustawy dopuszczającej możliwość uboju rytualnego – oczywiście po uprzednim pozbawieniu ich immunitetu. Zaiste, po stokroć rację miał Stefan Kisielewski, mówiąc, że „socjalizm bohatersko walczy z problemami nieznanymi w innym ustroju”. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Na decyzję Sejmu ostro zareagowały władze bezcennego Izraela, nieubłaganym palcem wytykając Umiłowanym Przywódcom antysemityzm. Ku swojemu zdumieniu nawet najbardziej postępowa pani wicemarszalica Wanda Nowicka dowiedziała się, że jest antysemitką – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody”. I to właśnie jest bardzo dobre, bo dzięki temu nawet najmniej spostrzegawczy obywatel może się przekonać o bezsensie tych oskarżeń, które w dodatku podlegają inflacji galopującej. Mam tedy nadzieję, iż ten incydent doprowadzi do uodpornienia naszego społeczeństwa na zarzuty antysemityzmu. Z jednej strony nabycie takiej odporności jest oczywiście bardzo dobre, chociaż z drugiej strony odporność ta z pewnością zostanie wykorzystana przez wykonawców polityki historycznej niemieckiej i żydowskiej do przekonywania europejskiej opinii publicznej, że Polaków nie można zostawić samopas, bo znowu zrobią coś okropnego – a w tej sytuacji jedynym wyjściem jest roztoczenie nad nimi politycznej kurateli starszych i mądrzejszych. Nie jest wykluczone, że takie właśnie zadanie otrzymała od strategicznych partnerów okupująca nasz nieszczęśliwy kraj soldateska, która w tym celu wykorzystała faszystowskie inklinacje swoich konfidentów w Sejmie. SM

Z dziejów głupoty w III RP Subotnik Rafała Ziemkiewicza Gdybyśmy nie tracili na tym mnóstwa pieniędzy, rzecz byłaby prześmieszna. Część posłów PO chciała pokazać, że jest jeszcze bardziej niż dotąd hop do przodu, że jest taka, kurde, europejska i postępowa, wcale nie mniej niż sejmowe lewice, a nawet bardziej − licząc oczywiście z tego tytułu na uznanie Europy i całego postępowego świata, mierzone pochwałami w zachodnich gazetach i poklepywaniem po plecach. Tę swoją postępowość, poprawność i europejskość postanowili wspomniani posłowie zademonstrować przy okazji sprawy uboju rytualnego. Rzecz wydawała się pewniakiem. Niby tam zagłosujemy przeciwko własnemu rządowi, ale przecież tak naprawdę przeciwko koalicjantowi, kolejny raz dając wieśniakom po nosie, bo to ich ludzie przecież trzepią na eksporcie koszer-mięsa kasę, a nie nasi. Donald się za to nie pogniewa, nawet gdybyśmy przewalili „przedłożenie rządowe”, już ma przygotowany greps o sercu i rozumie. A my się nie damy w postępie i w dostępie do szafarzy poparcia lewicowych salonów wyprzedzić palikociarni i komuchom. A tu się wszystko skichało. Zamiast usłyszeć pochwały, usłyszeli sejmowi obrońcy zwierząt straszliwy „opeer”, że są antysemitami, gnębią mniejszość pozostającą pod szczególną pieczą międzynarodowej opinii publicznej no i w ogóle wpisują się w powszechny na Zachodzie obraz Polaków jako ciemnych ksenofobów i rasistów. Premier musi się teraz tłumaczyć, MSZ musi się tłumaczyć, minister Boni robić z siebie idiotę zapewnieniami, że niezwłocznie zamówi ekspertyzy prawne, jakie właściwie skutki rodzi decyzja Sejmu (teraz dopiero!?), na dodatek pozbawieni dochodów rolnicy zapowiedzieli pozwy, a do społeczeństwa wydostał się przekaz, że cały ten zakaz, wynikający z fanaberii „obrońców zwierząt” kosztuje nas grubą kasę, i to akurat w momencie, gdy premier z ministrem finansów przyznają, że wbrew ich uporczywym do niedawna zapewnieniom kasa państwa jest pusta i trzeba będzie ciąć. Oczywiście cięcia mają jak zwykle nie dotknąć obywateli, co jest śpiewką mało skuteczną, zważywszy, że Polacy słyszeli ją przy każdej podwyżce cen od czasów Gomułki i Gierka. I oczywiście, jak zwykle winien całemu obciachowi się okazuje Jarosław Kaczyński, bo przez jego sentyment dla kota Alika PiS nie wsparł „przedłożenia rządowego”. Ta wersja, podrzucona przez życzliwego władzy mecenasa Giertycha, jest teraz ochoczo powtarzana, ale też zwalanie winy na PiS jest już dość zgrane i choćby z tego tytułu nie sądzę, by poskutkowało. Owszem, PiS zachował się w tej sprawie bardzo głupio, i merytorycznie (likwidacja produkcji rytualnie czystego mięsa, prowadzonej wszędzie w Europie poza krajami skandynawskimi, które z uwagi na warunki naturalne i tak w tej konkurencji nie miały szans, to bezmyślne zarżnięcie obiecującej gałęzi polskiego eksportu w interesie konkurentów − koniec, kropka) i politycznie (potężny sygnał do elektoratu PSL, że PiS ma go gdzieś i nie jest dla rolników żadną opcją) i wreszcie wizerunkowo (utwierdzenie wizerunku partii jako bezwolnych wykonawców każdego kaprysu prezesa); zgadzam się tu z opinią Piotra Gursztyna sprzed paru dni. Ale jednak to nie PiS był tutaj siłą sprawczą i nie on ponosi odpowiedzialność za to, że przez światowe media znowu popłynęła fala bredni o „odwiecznym polskim antysemityzmie”. W każdym razie − zamiast zarobić na pochwały świata, pani Kopacz z panem Halickim i resztą platformerskich jednodniowych wegetarian podłożyli się pod miażdżącą krytykę. Nie widziałem nic śmieszniejszego od czasu, kiedy Andrzej Wajda chciał się podlizać zachodniemu żydostwu filmem o Korczaku, a został przez jakiegoś Lanzmanna zjechany jak bura suka za antysemityzm, bo choć bardzo się starał, film mu wyszedł i tak nie dość jak na tamtejsze oczekiwania antypolski. Tak to jest − jeśli zapomnisz, Polaku, nawet starający się za wszelką cenę swej polskości wyrzec, żeś wyssał antysemityzm z mlekiem matki, zawsze się znajdzie jakiś nadziany gudłaj, czy to nowojorski adwokat, czy goniący za poklaskiem izraelski polityk, czy inny zawodowy dybuk, który ci o tym przypomni.

Wielkie zdumienie, jakie dziś muszą przeżywać platformersi, którzy zamierzali łatwo zapunktować na wrażliwości wobec cierpień zwierząt, wpisuje się w szerszy kontekst. Zgodnie z jednym z praw Murphy’ego, które mówi, że dopóki coś żre, to żre, ale jak przestaje, to już nie ma i nie będzie co zbierać (że co? Nie ma takiego prawa Murphy’ego? No to może to jedno z praw Ziemkiewicza) po raz kolejny już ruch, który się środowiskom władzy wydawał pewny w skutkach i wielokrotnie przećwiczony przynosi efekty odwrotne od zamierzonych. Na przykład, chciał premier Tusk powtórzyć pic „prawyborów” prezydenckich i skupić uwagę mediów na wewnętrznych wyborach w PO. W efekcie wkurzył ludzi, że w czasie kryzysu władza zamiast się zajmować przeciwdziałaniem mu, zajmuje się sobą samą. Chciał wielokrotnie wcześniej przepróbowanym sposobem zwekslować zainteresowanie opinii publicznej na światopoglądową wojenkę z Kościołem, promując związki partnerskie − w efekcie też ludzi wkurzył, że ucieka od pilnych spraw w tematy zastępcze. Doczekać się nie mogę na kolejny triumfalny w zamyśle tour de Tuskobus. Za czasów stanu wojennego krążył taki kawał, jak Jaruzelski błagał Boga, żeby mu pozwolił olśnić poddanych jakimś cudem − na przykład, chodzeniem po wodzie. Bóg uległ, zrobiono cała huczną imprezę, telewizja i tak dalej, Jaruzelski przeszedł po Wiśle w tę i we w tę, a Polacy skomentowali to: „patrzcie, s… syn nawet pływać nie umie!”. Mam wrażenie, że Tusk dochodzi do tego etapu, i że nie tylko stare, zgrane sztuczki, ale nawet autentyczny cud już mu nie będzie w stanie pomóc. I mam nadzieję, że nie jest to moje chciejstwo. RAZ

Jacy narratorzy – taka narracja

*Manuel Barroso jako M’Barroso? *Od Mao-Tse-Tunga – tylko do Gramsciego

*Prezydent Dubost a prezydent Komorowski * Ranga niemieckich odznaczeń

Odbyła się w stolicy konferencja „Nowa narracja europejska”, z udziałem głównego Eurokacyka (Euro-Kaca?) biurokracji unijnej, Manuela Barroso, którego powinno się właściwie pisać M’ Barroso (jak pisze się M’Gamba, U’Dunda czy B’Mamba) dla podkreślenia kacykowskiego charakteru tej unijnej biurokracji. Ta „nowa narracja europejska” budzi żywe skojarzenie z takimi określeniami, jak „nowaja ekonomiczeska politika” (leninowski NEP), czy „nowa politgramota prounijna”. Potrzebna jest teraz taka nowa propaganda („narracja”...), bo Unia Europejska sypie się gospodarczo, bezrobocie – z którym bohatersko walczy – rośnie, zamiast maleć, zaś wzrost gospodarczy maleje, zamiast rosnąć. Takie to qui pro quo. Jak to w socjalizmie (wedle definicji Stefana Kisielewskiego: „Ustrój, który sam stwarza problemy, z którymi potem bohatersko walczy”...). Potrzebna jest więc taka „nowa narracja”, zwłaszcza dla naiwnej młodzieży, której bezrobocie dotyka boleśnie, a będzie dotykać jeszcze boleśniej. Stara „narracja” – o wyrównywaniu szans, zrównoważonym rozwoju, solidarności i doganianiu Ameryki etc. - już nie wystarcza, nie robi już wrażenia nawet na „młodych, wykształconych z dużych miast”. Zdaje się jednak, że i ta „nowa narracja” też nie zrobiła na nich wrażenia, a jeśli już – to jak najgorsze. W końcu to oni, młodzi, spłacać będą ten dług, zaciągnięty dodrukiem ponad biliona euro przez UE, to ich przyduszą i „śmieciowe umowy”, i wzrost podatków. Biedni niewolnicy XXI wieku, obskubywani bardziej, niż średniowieczny wyrobnik! Chyba jeszcze tego nie kumają, jeśli nie urządzili demonstracji protestacyjnej wobec przyjezdnego „Wielkiego Narratora” w osobie Euro-Kacyka M’Barroso... („Portugalczyku, jak nóż, bezlitosny: naciąłeś młodych jak róż w kraju wiosny”...). Ten narrator, M’Barroso, nie wygląda jednak na europejczyka, mimo swej wysokiej rangi w strukturach euro-kacykostwa. Urodził się w 1956 roku i aż do lat 80-ych działał w Rewolucyjnym Ruchu Portugalskiego Proletariatu, organizacji komunistycznej o profilu maoistowskim. Wiele to nam mówi o tym euro-kacyku: żeby w latach 80-ych, w wolnym kraju, jakim była wówczas Portugalia, należeć do organizacji komunistycznej, w dodatku o maoistowskiej orientacji – trzeba było być durniem, albo gotowym na wszystko karierowiczem. M’Barroso na durnia nie wygląda – już prędzej na damskiego fryzjera („ Fryzjer damski - czesze wszędzie”- przedwojenne żydowskie ogłoszenie), ale fizjonomia nie ma nic do rzeczy. W tychże latach 80-ych, podczas portugalskiej „rewolucji”, porzucił komunizm w wersji maoistycznej i zapisał się do Partii Socjaldemokratycznej, gdzie w wieku 29 lat został doradcą ministra: mniej więcej tak, jak u nas ten Kwiatkowski z PO, co to za młodu został wiceministrem sprawiedliwości. Najciekawsze jest jednak to, jak szybko tego młodego specjalistę od „prawa europejskiego” wypatrzyli Niemcy: już w 1990 roku ów 34-letni doktor „prawa europejskiego” odznaczony zostaje przez rząd niemiecki Krzyżem Wielkim Orderu Zasługi Republiki Federalnej Niemiec! Jak się zasłużył państwu niemieckiemu?...Ani się dowiesz. Czy aby nie od tej chwili stał się wielkim entuzjastą możliwie jak najgłębszej „integracji europejskiej”?... Dobra inwestycja procentuje – bo M’Barroso zostaje wkrótce ministrem spraw zagranicznych a potem premierem portugalskiego rządu. Nie to, żeby był politykiem wybitnym, czy nawet przeciętnie dobrym: jego rząd podnosi podatek VAT, nieudolnie walczy z biurokracją i bezrobociem, wskutek czego Partia Socjaldemokratyczna przegrywa wybory do PE (w 2004 roku) i wybory parlamentarne w kraju (w 2005). Ale M’Barroso, z niemieckim poparciem, zdążył w porę uciec z stanowiska premiera na swą obecną synekurę europejską, na stołek szefa Komisji Europejskiej... Wyewoluował zatem od Mao-Tse-Tunga – do Gramsciego: niedaleko... I znów: nie to, że był wybitnym, czy choćby zdolnym politykiem, przeciwnie; jego wybór na szefa Komisji Europejskiej był wyborem najpośledniejszego spośród kandydatów, bo na wybitniejszą osobowość w roli szefa KE nikt nie chciał się zgodzić – tak przynajmniej twierdzili wówczas komentatorzy w mediach. Przypomina to wybory prezydenta w 1913 roku, we Francji, gdy zgłoszono kandydaturę niejakiego Dubost; któryś z posłów spytał: - Dlaczego akurat Dubost? -Przecież nie jest głupszy od innych – odpowiedział zgłaszający kandydaturę (nawiasem mówiąc: podobno małżonka prezydenta Komorowskiego skomentowała jego wybór słowami: „Bronkowi się należało”...Si non e vero...) M’Barroso z pewności nie jest nie tylko głupszy od innych euro-kacyków, ale nawet cwańszy. Nie to, że mądrzejszy – właśnie cwańszy. I dlatego - co do mnie – upatrywałbym ścisły związek między odznaczeniem go tym niemieckim Krzyżem Zasługi dla Niemiec w roku 1990 – a jego wyborem na Głównego Kacyka UE w roku 2004, w okolicznościach „bezrybia, na którym i b.maoista – też dobry europejczyk”. Może nawet – szczególnie dobry, zwłaszcza dla polityki niemieckiej: krótka smycz. W końcu i o „złotej Anieli” też różnie dziś mówią w kontekście jej NRD-owskiej przeszłości... Odnotujmy jeszcze tylko, że na naszym rodzimym podwórku politycznym nieźle wyfutrowany niemieckimi zaszczytami został Bartoszewski, którego jakoś tak nikt ostatnio nie pyta o film „Nazi ojcowie, nazi matki”, o niemiecką politykę propagandową, nikt jakoś nie zaprasza go do studia telewizyjnego: ani „Stokrotka”, ani Lis. Takim „autorytetem” dzisiaj gardzą?... Niewdzięcznicy! Wysokie odznaczenie niemieckie dostał także, jak pamiętamy, minister Skubiszewski w rządzie Mazowieckiego, co to „zapomniał” w traktacie polsko-niemieckim uregulować sprawę polskiej własności na Ziemiach Zachodnich... Na razie nowa „narracja europejska” jeszcze nie objawiła się w pełni, warszawska konferencja to dopiero początek dylematu: jak dalej tumanić euro-masy, zwłaszcza „młodych wykształconych z dużych miast”, żeby wcześniej czy później nie skoczyli euro-kacykom do gardła. Ale skoczą. Powodzenia! Marian Miszalski

O dobrodziejstwach współpracy Ach, ileż dobrodziejstw przynosi współpraca i pojednanie między narodami! Zaledwie po miesiącu, jaki upłynął od sławnego rozporządzenia prezydenta Putina, nakazującego rosyjskiej Federalnej Służbie Bezpieczeństwa nawiązanie ścisłej współpracy ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego w Polsce, Prokuratura Wojskowa mogła przedstawić kompletne wyniki badań 250 próbek nadesłanych z Rosji w charakterze szczątków samolotu, jaki rozbił się 10 stycznia 2010 roku w Smoleńsku. I co się okazało? Okazało się, to znaczy – biegli stwierdzili ponad wszelką wątpliwość, że żadnego trotylu nie ma, nie było i nie będzie, zaś ślady nitrogliceryny pochodzą z nasercowego lekarstwa. Pamiętamy, że zanim jeszcze FSB nawiązała współpracę ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, a Służba Kontrwywiadu Wojskowego – współpracę z FSB, kiedy zatem światło nie zostało jeszcze wyraźnie oddzielone od ciemności, pan pułkownik Szeląg z Prokuratury Wojskowej nie był pewien, w jaki sposób ma „uspokoić opinię publiczną” – czy mianowicie potwierdzeniem obecności trotylu, czy odwrotnie – stwierdzeniem jego nieobecności. Nie mając pewności, jaki właściwie jest rozkaz, wybrnął z sytuacji w ten sposób, że wprawdzie potwierdził obecność trotylu, ale zarazem zauważył, iż ta obecność wcale nie oznacza, że trotyl tam był. I dopiero ścisła współpraca między FSB i SKW pozwoliła nie tylko biegłym, ale i wojskowym prokuratorom nabrać pewności siebie, dzięki czemu i opinia publiczna otrzymała wyraźną wskazówkę, czego się trzymać. Z wyraźną ulgą powitał ten komunikat premier Tusk, nie tylko ogłaszając zakończenie „afery trotylowej”, ale wyrażając nadzieję, że ci wszyscy, którzy dopuścili się „ciężkiej obrazy” pośpieszą z przeprosinami. Najwyraźniej dzięki wspomnianej współpracy również i on nabrał otuchy, że jeśli nawet będzie musiał wkrótce beknąć za to, czy za tamto, to przynajmniej nie z powodu smoleńskiej katastrofy. Wygląda na to, że prezydent Putin nie potrzebuje wysadzać w powietrze III Rzeczypospolitej, ani nawet premiera Tuska, że metody łagodne w postaci ścisłej współpracy FSB i SKW w zupełności wystarczają, żeby wszystko chodziło jak w zegarku. Oczywiście zarówno FSB, jak i SKW mają swoje metody perswazyjne, dzięki którym zarówno niezależna prokuratura, jak i biegli w mgnieniu oka zrozumieli, z jakiego klucza wypada im śpiewać – ale to właśnie dobrze, bo w ten sposób sytuacja w naszym nieszczęśliwym kraju staje się z tygodnia na tydzień coraz bardziej przewidywalna. Wskazuje na to również wyraźne zaostrzenie na odcinku świętej wojny z „faszyzmem”. Białostocki prokurator Dawid Roszkowski – oczywiście cywil, bo prokurator wojskowy, a nawet niekoniecznie wojskowy, bo wystarczyłoby, że konfident, a znałby mores – który zauważył, że swastyka w wielu kulturach oznacza symbol szczęścia, został pryncypialnie napiętnowany nie tylko przez zawiedzionego donosiciela, ale przede wszystkim – przez posła Roberta Tyszkiewicza z PO, któremu taka rzecz nie mogła pomieścić się w głowie i który przy okazji postawił niezależne prokuratury do pionu, a białostocki prokurator okręgowy, pan Marek, zapowiedział przeciwko panu Roszkowskiemu dyscyplinarkę. Jak widzimy, kiedy FSB współpracuje z SKW, a SKW – z FSB, to nawet prosty poseł nabiera tytanicznej mocy, której lękają się nawet znani z niezależności prokuratorzy. Już teraz żadnemu z nich nie przyjdzie do głowy dopatrywanie się w swastyce symbolu szczęścia, czy ognia, bo represja z tego tytułu nie będzie już odbywała się na zasadzie winy, tylko na zasadzie skojarzenia. Z czym się swastyka, czy tam co innego skojarzy panu posłu Tyszkiewiczu Robertu, tak orzekną niezawisłe sądy. I słusznie – bo jak wojować, to wojować. Za czasów Józefa Stalina z „faszystami” nikt się nie ceregielił i było dobrze. Zreszta – co tam mówić o „faszystach”, kiedy nikt nie ceregielił się nawet z „bikiniarzami”, czy „bumelantami”, których trzeba było „piętnować”, a nawet „izolować”? Ciekawe, że wtedy do „piętnowania” i „izolowania” zarówno „bikiniarzy”, jak i „bumelantów” – że o „zaplutych karłach reakcji” nie wspomnę – nawoływali przedstawiciele poprzedniej generacji obecnego środowiska „Gazety Wyborczej”, reprezentowanej aktualnie przez pana prof. Zygmunta Baumana. Prof. Zygmunt Bauman do swastyki ma pewnie alergię i na jej widok dostaje wysypki, ale z pewnością nie ma jej w stosunku do marksistowskich emblematów w postaci sierpa i młota, jako że marksizmem oduraczył co najmniej ze dwa pokolenia, podobnie jak teraz duraczy kolejne „postmodernizmem”. Kiedy jednak we Wrocławiu okazało się, że marksistowskie inklinacje prof. Baumana źle kojarzą się młodym ludziom z NOP, do akcji wkroczyli golędziniacy, dzięki czemu pan prof. Bauman mógł odnaleźć się w znajomej atmosferze z okresu dobrego, stalinowskiego fartu. Wygląda na to, że skojarzenia skojarzeniom nierówne, więc jeśli tylko współpraca FSB ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego potrwa jeszcze trochę, to tylko patrzeć, jak i niezawisłe sądy otrzymają po linii służbowej rozkazy, które skojarzenia uwzględniać, a których nie. To się zresztą może zmieniać, w zależności od mądrości etapu, które z kolei bedą wynikały z niemieckiej polityki historycznej. Na etapie obecnym mamy już rehabilitację niemieckiego pokolenia okresu II wojny – ale jeszcze bez złych „nazistów”, co to Niemcy „okupowali”, jako pierwszy kraj na świecie – jednak jeśli tylko uzbroimy się w cierpliwość, to kto wie – może i na „nazistów” trzeba będzie spojrzeć po nowemu, to znaczy – po staremu? Póki co „nacjonalizm” został właśnie potępiony przez JE abpa Józefa Michalika przy okazji podpisania polsko-ukraińskiej deklaracji o pojednaniu, zredagowanej tak, żeby tylko nikogo nie urazić. W rezultacie nie bardzo wiadomo, co się na tym całym Wołyniu właściwie stało, dlaczego i z jakim skutkiem – ale to przecież nieistotne, bo najważniejsze jest „braterskie zbliżenie”, które – cokolwiek miałoby to znaczyć – nie może dokonać się bez „pojednania”. Warto tedy przypomnieć, że przy okazji ubiegłorocznej wizyty Metropolity Cyryla, podobnie pojednaliśmy się z Rosjanami – a w tej sytuacji ścisła współpraca FSB ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego zyskuje coś w rodzaju sankcji nadprzyrodzonej. Czegóż chcieć więcej? Skoro tedy „nacjonalizm” został jednostronnie potępiony, to może a cotrario na obecnym etapie zalecany jest internacjonalizm? Czy jednak aby na pewno? Oto Jego Świątobliwość Franciszek podczas niedawnej konferencji z rabinami stwierdził, że „chrześcijanin” nie może być „antysemitą”. Jak tak dalej pójdzie, to bycie chrześcijaninem może okazać się niepodobieństwem z tego prostego powodu, że o tym, kto jest antysemitą, a kto nie, decydują różne gremia żydowskie, zorganizowane według zasady nacjonalistycznej i kierujące interesem narodowym. Wynika z tego, po pierwsze – że Żydzi wiedzą, co dobre, po drugie – że nacjonalizm, jeśli nawet jest potępiony, to przecież nie bez wyjątków, a po trzecie – że o tym, kto jest chrześcijaninem, a kto nie, będą decydować Żydzi. Czyżby na tym właśnie miało polegać słynne „judeochrześcijaństwo”, o którym tyle ostatnio słyszymy? SM

Gowin nowym Gierkiem Polskiej Zjednoczonej Platformy Bezsilny Demiurg „ Pomiędzy rytualnym ubojem, a ludobójstwem Wołynian zamordowano inicjatywę liberalizującą działalność gospodarczą. Projekt ustawy Ruchu Palikota dopuszczał możliwość zakładania jednoosobowych firm na okres próbny 90 dni bez konieczności formalnej rejestracji. Oczywiście p. marszałek Ewa Kopacz wnioskowała za odrzuceniem projektu w pierwszym czytaniu. A oto jak głosowały poszczególne partie polityczne i posłowie. Od "liberałów" z PO i "populistów i socjalistów" z PiS!

Klub/Koło     Liczba czł.    Głos.  Za      Prz    Wst    Nie głos.
PO              206               201    193     6        2         5
PiS             137               130      -       125     5         7
RP              36                 33       -        33      -          3
PSL            29                 27       26      -        1         2
SLD            25                 24       -        24      -          1
SP              17                 15       -        15      -          2
niez.            6                  6         1         5      -           -

Trzeba to zapamiętać, kiedy PO i PSL będą pieprzyły o swobodzie gospodarczej i przychylności przedsiębiorcom!!! Z rzeczy ciekawych to Janusz "Korwin" Mikke na swojej stronie raczył odnotować tylko, że "w czc. poseł Gowin wstrzymał się od głosu" ale już nie raczył odnotować, że PiS był przeciw odrzuceniu... No cóż Korwin już od bardzo dawna nie zauważa rzeczywistości, tym gorzej dla niej oczywiście! „...(źródło)
Jarosław Gowin „ List otwarty do Donalda Tuska „.....”Szanowny Panie Przewodniczący, Drogi Donaldzie,Jeśli poważnie podchodzisz do własnej propozycji, by przewodniczącego naszej partii wybierali wszyscy członkowie, to nie powinieneś bać się debaty ze mną. Te wybory miały być potwierdzeniem obywatelskiego charakteru Platformy. Miały być powrotem do naszych korzeni, podobnie jak prawybory, które wyłoniły naszego kandydata na prezydenta. Wówczas nikt nie kwestionował sensowności debaty między Bronisławem Komorowskim a Radkiem Sikorskim. Obu kandydatom zapewniono też równe szanse. Dziś jest niestety inaczej. „.....”Już decyzja, podjęta na Twój wniosek, by wybory odbywały się podczas wakacji, ograniczyła szanse Twoich potencjalnych kontrkandydatów. „.....”Demokracja bowiem zakłada debatę. Przypomnę Ci, że takiej właśnie debaty domagałeś się, gdy wiele lat temu konkurowałeś o przywództwo Unii Wolności z Bronisławem Geremkiem. Przypomnę Ci także, że Twój rywal umożliwił Ci udział w szesnastu wojewódzkich konwencjach wyborczych. Dziś nie ma żadnych konwencji, a Ty wycofujesz się nawet z obietnicy udziału w debacie, którą złożyłeś naszym młodszym kolegom ze stowarzyszenia Młodzi Demokraci. „....”Miliony Polaków niepokoją się dzisiaj o własną pracę, o to, czy ich dzieci wrócą z zagranicy, o przyszłość swoich emerytur. Badania pokazują, że dwie trzecie Polaków chce naszej debaty. Trzeba im okazać szacunek. Trzeba im przywrócić nadzieję. Ja jestem gotów. „.....(źródło )
Paweł Chojecki „ Pierwszym wariantem jest droga wytyczona przez Aleksandra Smolara:

Od razu po głosowaniu nad związkami partnerskimi pomyślałem, że Jarosław Gowin może być przyszłym przywódcą zmodernizowanego PiS-u. Jeżeli nastąpiłoby odejście, wymuszone czy dobrowolne, Kaczyńskiego. PiS-u poszerzonego o konserwatywną część Platformy.”„Wprost”, 25.02.Co ciekawe, Smolar nawet nie próbuje ukryć faktu, że Gowin jest w tej rozgrywce typowym figurantem:Nigdy nie myślałem o Gowinie jako o poważnym polityku, raczej był typem „gadułki”, ideologa, nie polityka. „...(więcej )
„Kaczor „ ma 40 procent poparcia w sondażach . Realny strach ogarnął lichwiarstwo , które Kaczyński w swoim przemówieniu obiecał pognać z Polaki ( video „XXI Pielgrzymka RRM na Jasną Górę: Przemówienie Jarosława Kaczyńskiego „ ) Oraz oligarchię II Komuny . Smolar już całkiem odleciał i chciał usunąć Kaczyńskiego , a na jego miejsc postawić...Gowina . Reaktywacja „przydupasa” Tuska jakim okazał się Giertych nie udała się ( http://naszeblogi.pl/32381-giertych-byl-konfidentem-tuska-w-rzadzie-kaczynskiego ) Manewr „pożyteczni idioci PJN „ okazał się klapą. Budowa Zbieraniny Gowina okazała się 3 procentową porażką .Nadszedł czas na operację pod kryptonimem „Gierek Platformy :, która ma wynieść Gowina na przewodniczącego Platformy , potem zostanie on premierem , a potem przedterminowe wybory. Coraz więcej osób nawołuje Kaczyńskiego, aby powsadzał do więzień ludzi takiego pokroju jak Tusk czy Rostowski . Rostowski przed Trybunałem Stanu , a jego urzędnicy przed komisja śledczą i ich zeznania stanowią śmiertelne dla lichwiarstwa . Groźba więzienia dla Tuska Sikorskiego i ich zeznania pogrążą Niemcy .
Operacja ustawienia Gowina jako nowego Gierka pruskiego stronnictwa jest być może ostatnią próbą przed ostatecznością jaka może być zagrodzenie Kaczyńskiemu drogi do władzy siłą ( http://naszeblogi.pl/34711-braun-zabojstwo-tuska-pretekstem-do-wprowadzenia-stanu-wojennego ) Jeśli Kaczyński nie dojdzie do władzy to Platforma and spółka przekształcą Polskę w nowe Detroit . „Detroit, kiedyś jedno z najbogatszych miast USA, jest bankrutem. Wniosek o upadłość złożył komisarz Kevyn Orr”...”Ma 20 miliardów długu „...”Liczba mieszkańców miasta, która w latach 50. wynosiła 1,8 miliona, spadła dziś do 700 tys. Ci, którzy pozostali, to w 83 proc. Afroamerykanie. 36 proc. z nich żyje poniżej poziomu ubóstwa. Z miasta wyprowadziła się także Polonia, która w pierwszej połowie ubiegłego wieku była tam największą mniejszością etniczną.”....(źródło ) Marek Mojsiewicz
Korwin-Mikke: O lichwie, inwestowaniu i dialogu z muzułmanami
Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że rozbiory Polski nastąpiły w gruncie rzeczy za zgodą Polaków. Gdy zniknęło Królestwo Polskie, gdy zniknęło Wielkie Księstwo Litewskie, a na ich miejscu rozpanoszyła się tzw. Rzeczpospolita Obojga Narodów – bałagan zrobił się taki, że wytrzymać się nie dało. Tak jak teraz – z tą różnicą, że po wschodnich kresach grasowali a to jacyś hajdamacy ucinający głowy Lachom i Żydom, a to barzanie ucinający głowy Ukraińcom i Żydom – na zachodzie zaś król pruski zalewał Polskę fałszywymi monetami. Na sejmikach i sejmach „bigosowano” – a to dlatego, że zrywać ich niwę było już można. Znalezienie się pod berłem Pomazańca Boskiego stawało się w tych warunkach marzeniem zwykłego szlachcica, a jeszcze bardziej mieszczanina. Wcale niewykluczone, że za parę lat marzeniem Europejczyka będzie znalezienie się pod opieką jakiegoś sułtana, kalifa czy choćby emira – co zresztą maluje świetnie w swej political fiction p. Rafał A. Ziemkiewicz. Przypominam, że pod okupacją arabską Hiszpania w VII i VIII wieku kwitła – a to dlatego, że Koran nie dopuszcza do nakładania podatku dochodowego. Co prawda chrześcijanie i żydzi musieli płacić dodatkowy podatek – ale był on niewielki. W porównaniu z okupacją Polski przez hałastrę rządzącą Unią Europejską mogłoby się to wydać rajem na ziemi – jeśli pominąć takie drobiazgi jak zakaz noszenia krzyżyków na widocznym miejscu (ale Unia Europejska też tego zakazuje, choć śmiercią – na razie – nie karze!!!) i konieczność pozdejmowania krzyży z kościołów. Jednak również doktryna gospodarcza muzułmanów nie jest pozbawiona swoistych absurdów. Jednym z nich jest zakaz lichwy. By zastanowić się, czym jest lichwa, warto zadać sobie pytanie: a właściwie po co są pieniądze? Komu są potrzebne? Odpowiedź brzmi: ludziom nie umiejącym przewidzieć przyszłości! Paradoks polega na tym, że na ogół uważa się, iż pieniądze chomikują ludzie przezorni. Chomikują, chomikują – aż przychodzi jakaś rewolucja lub wojna, jedno jajo kosztować zaczyna tyle, ile dawniej mendel, a po jakimś czasie tyle, ile dawniej kopa jaj – i nagromadzona fortuna rozpływa się… Gdyby właściciel pieniędzy umiał przewidzieć przyszłość, kupiłby naftę, sól, benzynę, generator prądu, zapałki, siekiery, karabin z nabojami – innymi słowy: rzeczy, które są przydatne do czegoś konkretnego, a w razie potrzeby można wymienić je na mendel jaj. Natomiast pieniądze jako takie nadają się wyłącznie na fidybus do zapalenia papierosa lub zatykanie szpar w oknach, jeśli są to banknoty – albo do gry w cymbergaja lub w gazdę, jeśli jest to bilon! Gdybyśmy z góry wiedzieli, jakie rzeczy będą niedługo cenne, to byśmy je od razu kupili. Jeśli trzymamy pieniądze, to dlatego, że nie wiemy jeszcze, co kupić. Pieniądze to po prostu rezerwa. W zasadzie dowódca powinien uderzać w bitwie wszystkimi siłami. Jednak większość generałów trzyma w rezerwie część żołnierzy – by w razie potrzeby posłać ich na zagrożony odcinek lub na wzmocnienie przełamania. Oczywiście gdyby wcześniej wiedział, gdzie będą potrzebni… Te banalne rzeczy piszę dlatego, że niektórzy uważają, iż bogactwo polega na posiadaniu dużej ilości pieniędzy. Nie! Pieniądze trzeba natychmiast zamieniać na rzeczy, które pomagają nam żyć. Czasami, rzecz jasna, nie mamy potrzeby zakupu czegoś konkretnego – a nie wiemy o żadnej okazji, która ma wkrótce zdrożeć. Kupić byle co – to ponosić straty na magazynowaniu. Z ciężkim sercem zanosimy naszych cennych żołnierzyków do banku – a od banku wypożycza ich ktoś, kto wie, gdzie użyć żołnierzy. I oczywiście za ich wypożyczenie płaci nam tzw. procent. Jest to więc – wbrew Koranowi – godziwa zapłata. Nie ma żadnej istotnej różnicy między pożyczeniem komuś 40 tys. złotych kupieniem za te pieniądze samochodu i pożyczeniem go komuś. Za wypożyczenie samochodu bierzemy pieniądze? Bierzemy. To i za pożyczenie pieniędzy też powinniśmy brać. Co prawda samochód się zużywa – ale proszę zauważyć: za wypożyczenie samochodu płacimy więcej, niż wynosi strata na wartości samochodu! Właśnie o tyle, ile wynosi procent bankowy – plus zysk pożyczającego. Lichwa jest wysoce moralna. Potwierdza to Jezus Chrystus w „Przypowieści o talentach” (Mt. XXV, 14-30, Łk XIX 11-26): pan wyjeżdża i trzem sługom powierza po talencie (ok. 30 kg) srebra; jeden zainwestował w gospodarstwo, drugi w handel – a trzeci tak bał się odpowiedzialności, że srebro ukrył, zakopując je w ziemi. Pan po powrocie nagrodził pierwszego i drugiego – a trzeciego nazwał złym sługą, gdyż „Przecz-żeś tedy nie dał srebra mego do lichwiarzy? A ja przyszedłszy wziąłbym je był z lichwą!?” – i posłał go „tam, gdzie płacz i zgrzytanie zębów”. Przy okazji: Chrystus zaleca tamże, by dawać więcej tym, co mają dużo – a tym, co mają mało, odbierać (to ku uwadze chrześcijańskich socjalistów) – oraz bezlitosne zabijanie wrogów chcących zniszczyć królestwo (ku uwadze tych, którzy kłamią, że chrześcijaństwo jest przeciwko karze śmierci). No, tu akurat muzułmanie przywrócą normalność w bardzo szybkich abcugach – i też przy zadowoleniu ludności. A ponieważ wahadło zawsze odbija, to zostanie ona wprowadzona nie tylko za morderstwo i za odstępstwo od wiary – ale też za takie drobiazgi jak cudzołóstwo czy homoseksualizm. Już widzę pannę Kazimierę bint Stanisława (Szczuki…), jak modli się, by wróciły czasy, w których okropny Kościół katolicki potępiał rozwiązłość, a Janusz Korwin-Mikke wyśmiewał się z (tfu!) „gejów”… To znaczy: śmiałaby się krótko, bo ateistów to muzułmanie wyprawiają na tamten świat od razu i bez dyskusji. A nawet bez dialogu. A, właśnie: miałem ostatnio dyskusję w PolSatNews z p. Marcinem Celińskim. Ja mu tłumaczyłem, że Hitlera należało powiesić – a on, że nie, bo kara śmierci jest be. Ja, że bolszewików i narodowych socjalistów należało rozwalać z karabinu maszynowego – a on, że należało prowadzić z nimi dialog… Dialog! Przyjdą muzułmanie, to mu pokażą dialog!

JKM

O dobrodziejstwach współpracy Ach, ileż dobrodziejstw przynosi współpraca i pojednanie między narodami! Zaledwie po miesiącu, jaki upłynął od sławnego rozporządzenia prezydenta Putina, nakazującego rosyjskiej Federalnej Służbie Bezpieczeństwa nawiązanie ścisłej współpracy ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego w Polsce, Prokuratura Wojskowa mogła przedstawić kompletne wyniki badań 250 próbek nadesłanych z Rosji w charakterze szczątków samolotu, jaki rozbił się 10 stycznia 2010 roku w Smoleńsku. I co się okazało? Okazało się, to znaczy – biegli stwierdzili ponad wszelką wątpliwość, że żadnego trotylu nie ma, nie było i nie będzie, zaś ślady nitrogliceryny pochodzą z nasercowego lekarstwa. Pamiętamy, że zanim jeszcze FSB nawiązała współpracę ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, a Służba Kontrwywiadu Wojskowego – współpracę z FSB, kiedy zatem światło nie zostało jeszcze wyraźnie oddzielone od ciemności, pan pułkownik Szeląg z Prokuratury Wojskowej nie był pewien, w jaki sposób ma „uspokoić opinię publiczną” – czy mianowicie potwierdzeniem obecności trotylu, czy odwrotnie – stwierdzeniem jego nieobecności. Nie mając pewności, jaki właściwie jest rozkaz, wybrnął z sytuacji w ten sposób, że wprawdzie potwierdził obecność trotylu, ale zarazem zauważył, iż ta obecność wcale nie oznacza, że trotyl tam był. I dopiero ścisła współpraca między FSB i SKW pozwoliła nie tylko biegłym, ale i wojskowym prokuratorom nabrać pewności siebie, dzięki czemu i opinia publiczna otrzymała wyraźną wskazówkę, czego się trzymać. Z wyraźną ulgą powitał ten komunikat premier Tusk, nie tylko ogłaszając zakończenie „afery trotylowej”, ale wyrażając nadzieję, że ci wszyscy, którzy dopuścili się „ciężkiej obrazy” pośpieszą z przeprosinami. Najwyraźniej dzięki wspomnianej współpracy również i on nabrał otuchy, że jeśli nawet będzie musiał wkrótce beknąć za to, czy za tamto, to przynajmniej nie z powodu smoleńskiej katastrofy. Wygląda na to, że prezydent Putin nie potrzebuje wysadzać w powietrze III Rzeczypospolitej, ani nawet premiera Tuska, że metody łagodne w postaci ścisłej współpracy FSB i SKW w zupełności wystarczają, żeby wszystko chodziło jak w zegarku. Oczywiście zarówno FSB, jak i SKW mają swoje metody perswazyjne, dzięki którym zarówno niezależna prokuratura, jak i biegli w mgnieniu oka zrozumieli, z jakiego klucza wypada im śpiewać – ale to właśnie dobrze, bo w ten sposób sytuacja w naszym nieszczęśliwym kraju staje się z tygodnia na tydzień coraz bardziej przewidywalna. Wskazuje na to również wyraźne zaostrzenie na odcinku świętej wojny z „faszyzmem”. Białostocki prokurator Dawid Roszkowski – oczywiście cywil, bo prokurator wojskowy, a nawet niekoniecznie wojskowy, bo wystarczyłoby, że konfident, a znałby mores – który zauważył, że swastyka w wielu kulturach oznacza symbol szczęścia, został pryncypialnie napiętnowany nie tylko przez zawiedzionego donosiciela, ale przede wszystkim – przez posła Roberta Tyszkiewicza z PO, któremu taka rzecz nie mogła pomieścić się w głowie i który przy okazji postawił niezależne prokuratury do pionu, a białostocki prokurator okręgowy, pan Marek, zapowiedział przeciwko panu Roszkowskiemu dyscyplinarkę. Jak widzimy, kiedy FSB współpracuje z SKW, a SKW – z FSB, to nawet prosty poseł nabiera tytanicznej mocy, której lękają się nawet znani z niezależności prokuratorzy. Już teraz żadnemu z nich nie przyjdzie do głowy dopatrywanie się w swastyce symbolu szczęścia, czy ognia, bo represja z tego tytułu nie będzie już odbywała się na zasadzie winy, tylko na zasadzie skojarzenia. Z czym się swastyka, czy tam co innego skojarzy panu posłu Tyszkiewiczu Robertu, tak orzekną niezawisłe sądy. I słusznie – bo jak wojować, to wojować. Za czasów Józefa Stalina z „faszystami” nikt się nie ceregielił i było dobrze. Zreszta – co tam mówić o „faszystach”, kiedy nikt nie ceregielił się nawet z „bikiniarzami”, czy „bumelantami”, których trzeba było „piętnować”, a nawet „izolować”? Ciekawe, że wtedy do „piętnowania” i „izolowania” zarówno „bikiniarzy”, jak i „bumelantów” – że o „zaplutych karłach reakcji” nie wspomnę – nawoływali przedstawiciele poprzedniej generacji obecnego środowiska „Gazety Wyborczej”, reprezentowanej aktualnie przez pana prof. Zygmunta Baumana. Prof. Zygmunt Bauman do swastyki ma pewnie alergię i na jej widok dostaje wysypki, ale z pewnością nie ma jej w stosunku do marksistowskich emblematów w postaci sierpa i młota, jako że marksizmem oduraczył co najmniej ze dwa pokolenia, podobnie jak teraz duraczy kolejne „postmodernizmem”. Kiedy jednak we Wrocławiu okazało się, że marksistowskie inklinacje prof. Baumana źle kojarzą się młodym ludziom z NOP, do akcji wkroczyli golędziniacy, dzięki czemu pan prof. Bauman mógł odnaleźć się w znajomej atmosferze z okresu dobrego, stalinowskiego fartu. Wygląda na to, że skojarzenia skojarzeniom nierówne, więc jeśli tylko współpraca FSB ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego potrwa jeszcze trochę, to tylko patrzeć, jak i niezawisłe sądy otrzymają po linii służbowej rozkazy, które skojarzenia uwzględniać, a których nie. To się zresztą może zmieniać, w zależności od mądrości etapu, które z kolei bedą wynikały z niemieckiej polityki historycznej. Na etapie obecnym mamy już rehabilitację niemieckiego pokolenia okresu II wojny – ale jeszcze bez złych „nazistów”, co to Niemcy „okupowali”, jako pierwszy kraj na świecie – jednak jeśli tylko uzbroimy się w cierpliwość, to kto wie – może i na „nazistów” trzeba będzie spojrzeć po nowemu, to znaczy – po staremu?

Póki co „nacjonalizm” został właśnie potępiony przez JE abpa Józefa Michalika przy okazji podpisania polsko-ukraińskiej deklaracji o pojednaniu, zredagowanej tak, żeby tylko nikogo nie urazić. W rezultacie nie bardzo wiadomo, co się na tym całym Wołyniu właściwie stało, dlaczego i z jakim skutkiem – ale to przecież nieistotne, bo najważniejsze jest „braterskie zbliżenie”, które – cokolwiek miałoby to znaczyć – nie może dokonać się bez „pojednania”. Warto tedy przypomnieć, że przy okazji ubiegłorocznej wizyty Metropolity Cyryla, podobnie pojednaliśmy się z Rosjanami – a w tej sytuacji ścisła współpraca FSB ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego zyskuje coś w rodzaju sankcji nadprzyrodzonej. Czegóż chcieć więcej? Skoro tedy „nacjonalizm” został jednostronnie potępiony, to może a cotrario na obecnym etapie zalecany jest internacjonalizm? Czy jednak aby na pewno? Oto Jego Świątobliwość Franciszek podczas niedawnej konferencji z rabinami stwierdził, że „chrześcijanin” nie może być „antysemitą”. Jak tak dalej pójdzie, to bycie chrześcijaninem może okazać się niepodobieństwem z tego prostego powodu, że o tym, kto jest antysemitą, a kto nie, decydują różne gremia żydowskie, zorganizowane według zasady nacjonalistycznej i kierujące interesem narodowym. Wynika z tego, po pierwsze – że Żydzi wiedzą, co dobre, po drugie – że nacjonalizm, jeśli nawet jest potępiony, to przecież nie bez wyjątków, a po trzecie – że o tym, kto jest chrześcijaninem, a kto nie, będą decydować Żydzi. Czyżby na tym właśnie miało polegać słynne „judeochrześcijaństwo”, o którym tyle ostatnio słyszymy? SM

Prof Jaroszyński Oligarchia buduje socjalistyczną despotię Witold Waszczykowski „Projekt uchwały sejmowej o solidarności z Węgrami, który złożyli posłowie PiS, powstał jako reakcja na niepokojące tendencje w UE. Po pierwsze, próbuje się wymusić na jej członkach uznanie, że jedyny dopuszczalny sposób integracji to stworzenie quasi-federalnego państwa pod szyldem UE. Po drugie, forsuje się model funkcjonowania gospodarki, w którym główną rolę odgrywają rynki finansowe, pod których dyktando działają ą najważniejsze państwa Unii Niemcy i Francja. Po trzecie wreszcie, narzuca się państwom członkowskim „postępową” wizję społeczną i kulturową, równocześnie sekując wszelkie elementy konserwatywne. Kiedy któreś państwo wyłamuje się z tego trendu, podnosi się larum. Tymczasem dyskursowi europejskiemu powinny nadawać ton państwa członkowskie – a nie niedemokratycznie wybrani urzędnicy w Brukseli. „...(źródło)
Coryllus „Myślę, że trend który nam się tu już dawno zarysował, trend gospodarczy żywy od czasów najdawniejszych, polegający na zadłużaniu, rozdrabnianiu i niszczeniu produkcji rolnej, jest najmocniej ukrywaną tajemnicą ruchu socjalistycznego. Nie dlatego bynajmniej, że socjaliści wstydzą się swoich zbrodni, ale dlatego, że za tym procederem stoją banki, które są rzeczywistymi mocodawcami panów nazywających siebie socjalistami. W stuleciu XX banki te miały swoje siedziby w Londynie. Gdzie zaś ulokowane są dziś, tego nie wiem. „....(źródło)
Prof. Piotr Jaroszyński .”No dobrze, ale czy kryzys powstaje sam z siebie jako heglowska konieczność dziejowa, czy może jest przez kogoś sztucznie wywoływany?Gdy przed kilku laty kryzys ogarnął Stany Zjednoczone, co inteligentniejsi Amerykanie zwracali uwagę na dziwny fakt: tuż przed krachem banki niemal na siłę wciskały wszystkim kredyty, nie bacząc na wypłacalność kredytobiorców. To doprowadziło do załamania całego systemu bankowego, a co za tym idzie również ekonomicznego.”.....”Kryzys tak ujęty nie jest koniecznością dziejową, ale skutkiem ludzkich działań, które można przewidzieć, a które w związku z tym trudno nazwać niecelowymi. Jednak pytanie pozostaje: po co społeczeństwo wpędzać w kryzys? Zarobiły na tym niektóre prywatne banki. Z jednej strony zostały sztucznie dofinansowane przez prezydenta (miliardy dolarów!), z drugiej zaś przejęły majątek tych, którzy okazali się niewypłacalni. „.....”Chodzi o likwidację tzw. klasy średniej. Klasa ta odgrywa w prawdziwej demokracji rolę wyjątkową, ponieważ w sposób naturalny stabilizuje układ sił ekonomicznych i politycznych. „.....”Klasa średnia cieszy się względną, ale dużą niezależnością i to nie tylko ekonomiczną czy polityczną, ale również ideową i kulturową. Klasę tę stać na dobre wychowanie i wykształcenie dzieci, na promowanie wartościowej sztuki, na respektowanie podstawowych zasad moralnych w życiu prywatnym i publicznym. „....”Jest to warstwa cywilizacyjnie i politycznie najzdrowsza. Kryzys tymczasem uderzył głównie w nią. W efekcie zaczęła się powiększać sfera ubóstwa, a bogactwo stawało się coraz bardziej zależne albo od ciemnych układów (mafie, gangi), albo od polityki (przynależność do partii lub powiązanie ze służbami specjalnymi). Demokracja stała się fasadą dla rządów oligarchii albo despotyzmu w formie socjalistyczno-liberalnej, ze wskazaniem na socjalizm. „....”Poddani socjotechnikom „....”Socjotechnika skupia w sobie szereg różnych nauk takich jak: socjologia, psychologia, matematyka, statystyka. Jej celem nie jest poznanie prawdy dla samej prawdy ani dla dobra człowieka lub społeczeństwa, ale dla dobra władzy, by skuteczniej mogła rządzić tzw. zasobami ludzkimi, zwanymi dawniej tłumem, a dla niepoznaki społeczeństwem obywatelskim. W ramach socjotechniki określane są parametry wytrzymałości lub podatności społeczeństwa na różne posunięcia władzy takie jak: propaganda, manipulacja, kłamstwo, fałszywe obietnice, nadmierne podatki, biurokracja, etc. „....”Gdy więc społeczeństwo sądzi, że miarka się przebrała i że nadszedł czas buntu wobec władzy, to władza, mając do dyspozycji socjotechnikę i korzystając z narzędzi takich jak media, prawo, siły przymusu, tworzy całościową koncepcję sytuacji i wypracowuje adekwatne metody działania. Przy czym ma do dyspozycji różne warianty na różne okoliczności, łącznie z wykorzystaniem agentów, którzy od środka rozbijają bądź sterują buntem społecznym. Sił władzy nie można lekceważyć. „....”Dlaczego biednymi łatwiej rządzić, a właściwie sterować? Dlatego że ludzie biedni, jeśli bieda przybiera stan permanentny, mają małe potrzeby. „.....(źródło )
„Zdaniem Schaeublego nieprawdziwe jest także przekonanie, że w UE ktoś musi przewodzić. Wstrzemięźliwość Niemiec, które wzywane są do objęcia takiej roli, wynika zdaniem ministra nie tylko z historycznych zaszłości. - Szczególna polityczna konstrukcja, jaką jest UE, nie nadaje się do tego, by jeden przewodził, a reszta szła za nim - „....Wyobrażenie, że Niemcy chcą odgrywać w Europie szczególną rolę, jest całkowicie mylne „.....”Jego zdaniem Europa jest "równouprawnioną wspólnotą swoich państw". Berlin zdaje sobie sprawę, że ciąży na nim szczególna odpowiedzialność, działa jednak "w partnerskiej współpracy z innymi, przede wszystkim z przyjaciółmi francuskimi". „.....”Kierujący od 2009 roku resortem finansów Schaeuble jest kluczową postacią w rządzie Merkel, zdecydowanym zwolennikiem dalszego pogłębiania europejskiej integracji.....(źródło )
Jaroszyński „ Demokracja stała się fasadą dla rządów oligarchii albo despotyzmu w formie socjalistyczno-liberalnej, ze wskazaniem na socjalizm. „Schaeuble „ Wstrzemięźliwość Niemiec, które wzywane są do objęcia takiej roli, wynika zdaniem ministra nie tylko z historycznych zaszłości.”...” Berlin zdaje sobie sprawę, że ciąży na nim szczególna odpowiedzialność”. Waszczykowski „ forsuje się model funkcjonowania gospodarki, w którym główną rolę odgrywają rynki finansowe, pod których dyktando działają ą najważniejsze państwa Unii Niemcy i Francja.” Coryllus” ale dlatego, że za tym procederem stoją banki, które są rzeczywistymi mocodawcami panów nazywających siebie socjalistami” Waszczykowski trafnie opisał strukturę władzy w Unii Europejskiej . Coryllus wskazał czyimi „psami łańcuchowymi „ są socjaliści Czym są te rynki finansowe , czy banki Coryllusa . To są faktycznie żywi ludzie , rody lichwiarskie jak w przypadku świata anglosaskiego , czy niemieckie rody posiadające i kontrolujące banki i koncerny niemieckie . I jedni drudzy wykorzystują socjalistów do zbudowania despotyzmu socjalistycznego jak budowany ustrój Zachodu określa Jaroszyński Powstaje na naszych oczach państwo totalitarne Nowego Typu . Bajecznie bogate posiadające cały majtek rody lichwiarskie . Socjaliści jako nadzorcy chłopstwa pańszczyźnianego . I na koniec awansowanie politycznej poprawności , ideologii niewolników do statusu religii państwowej Schaeuble swi wygadał . Niemcy są wstrzemięźliwe, choć zdają sobie sprawę jak odpowiedzialność na nich ciąży . Jakaż to odpowiedzialność na nich ciąży . Z tego co piszą zacytowani przeze mnie autorzy na Niemczech ciąży odpowiedzialność zbudowania nowej despotii socjalistycznej w której klasą panującą będzie oligarchia rodów i rodzin lichwiarskich posiadających banki i koncerny .To na Niemczech ciąży odpowiedzialność aby cała reszta zepchnięta do roli bydła roboczego pozbawiona własności i rodziny nie buntowała się , gdyż zostaną otumanieni lewackim „opium dla mas „ , polityczną poprawnością Węgry buntują się przeciwko Niemcom i ich rodom lichwiarskim , pogonili ich „ psy łańcuchowe „ czyli socjalistów i lewactwo Rząd będzie łatał dziurę budżetową pieniędzmi na naukę „...”Wydatki ministerstwa nauki zmniejszą się w 2013 roku o 287 milionów złotych w stosunku do pierwotnej wersji budżetu na rok 2013 - poinformowała minister nauki Barbara Kudrycka. „.....”Tusk zapowiedział też, że ministerstwa będą musiały znaleźć w swoich budżetach łącznie ok. 8 miliardów złotych oszczędności. Wiadomo już, że resort nauki zmniejszy swój budżet o blisko 300 milionów złotych - Narodowe Centrum Nauki ma zwrócić 15 milionów, a Naukowe Centrum Badań i Rozwoju - 70 milionów złotych. „.....(źródło ) Marek Mojsiewicz

21/07/2013 „Tak, pozwólmy sprawiedliwości płynąć niczym rzeka i prawości- jak nigdy nie wysychającemu strumieniowi”- tak zapisano w Biblii, którą w Gdyni, w tamtejszym klubie podarł pan Adam Darski, ps. Nergal- bóg sumeryjski.. Nergal był synem Enlila i bogini Ninlil, władcą państwa podziemnego po małżeństwie z Ereszkigal. Pierwotnie bóg zamieszkujący niebiosa.. Dla Babilończyków bóg światła. Stoczył walkę z Teszubem, była to walka o władzę nad niebiańskim królestwem. Po klęsce zszedł do świata podziemnego. Sumerowie uważali go za boga zarazy i włączyli go do grupy bogów odpowiedzialnych za zsyłanie chorób i epidemii.. Wydaje mi się, że współczesny Nergal- Adam Darski- to nie jest bóg światła- to pogański bóg zarazy.. Być może sam Pan Bóg go zesłał, jako karę za grzechy, dzisiaj” obywateli”, poddanych demokratycznych państw prawnych i biurokratycznych- – kiedyś poddanych króla.. To były wspaniałe czasy wolności człowieka, nieporównywalne z dzisiejszymi i nie oparte na prawach człowieka, które przywiązują człowieka do państwa, czyniąc go niewolnikiem państwa- dzisiaj człowiek musi żyć w demokratycznym chaosie i burdelu, zadłużony po uszy. Nie z własnej winy. Z winy demokratycznych rządów, które nie mają litości w wpędzaniu swoich demokratycznie poddanych w lepkie łapska światowej finansowej międzynarodówki.. Demokratyczni poddani mogą sobie co kilka lat- wybrać swoich nadzorców.. Jednych bardziej bezwzględnych- innych- mniej.. Można jeszcze zachować odrobinę intymności w cieniu grupowej tyranii.. Wielki Brat systematycznie poszerza swój obszar kontrolujący człowieka.. W przyszłości nie będzie żadnej intymności.. Będzie nieograniczona władza Wielkiego Brata.. Każda szczelina życia człowieka wypełniona kontrolą.. Czy Państwo sobie to wyobrażacie? Ale ten Pan spod Przysuchy nie zapyta już pana premiera” Jak żyć”?. Będzie kolektywne życie pod Wielką Kontrolą.. Człowiek pozbawiony wolności to jak ptak z obciętymi skrzydłami.. Nigdzie nie poleci- nawet jak się przemieści bez wizy- wszędzie więzienia niewoli.. Biurokracja, przepisy, wymogi-nadzór.. Fałszywie pojęte” bezpieczeństwo”..Ale muszę Państwa przeprosić.. Jeśli chodzi o podawane przez mnie liczby dotyczące zadłużenia Polski i odsetek płaconych systematycznie przez strażnika polskiej kasy- pana Jacka Vincenta Rostowskiego człowieka pana G. Sorosa- spekulanta międzynarodowego, honorowego członka Fundacji Batorego, który zresztą tę wrogą Polsce Fundację- sponsoruje… Buduje „ społeczeństwo otwarte’- ale pieniądze są – jak najbardziej wyprowadzane z Polski.. Ktoś powinien w końcu dokładnie policzyć ile tych pieniędzy wyprowadzono z Polski przez ostatnie lata- szczególnie po przyłączeniu Polski do Unii Europejskiej.. Podaję dane, że Polska jest zadłużona na 3000 miliardów(!!!!)_ złotych i zadłużenie rośnie 7000 złotych na sekundę.. A odsetek od zaciągniętych długów płacimy- 50 miliardów złotych rocznie(!!!!) Takie mam informacje z różnych źródeł.. Ale są to informacje już nieaktualne.. Ale…. Jestem tylko skromnym publicystą, i nie prowadzę, żadnej działalności naukowej, więc proszę mi wybaczyć moją publicystykę, której celem jest opisywanie systemu, jego budowy i konsekwencji dla nas- w nim żyjących. Jesteśmy okradani w sposób zuchwały i metodyczny z owoców naszej pracy. Bo przyznacie Państwo, że 50 miliardów rocznie to wielka suma… 18 miliardów dolarów..(!!!) Tyle odsetek oddajemy instytucjom międzynarodowym, które nas obsługują kompleksowo.. I moim zdaniem nie jest to przypadek. To jest planowa akcja zadłużania i wyciągania odsetek od zaciągniętych długów. Wyciągnie pieniędzy od Polaków., rujnowanie kraju, jego dewastacja, tak jak zrobiono to z Grecją, Hiszpanią, Portugalią, Cyprem czy Słowenią. Ze wszystkich wydoić ile się da.. Znowu pan minister Jacek Vincent Rostowski pożyczy 16 miliardów złotych- i znowu zapłacimy zwiększone odsetki.. Czy ktoś wierzy, że to jest przypadek? Te” głupie” 16 ,miliardów można znaleźć prawie od ręki, demontując państwo biurokratyczne- tylko częściowo.. Składka unijna i koszty regulacji, które przyjęliśmy wraz z przyjęciem socjalizmu europejskiego na poziomie ponadnarodowym, – to uwaga! -36,1 miliarda złotych(!!!) Taką sumę znalazłem w najnowszym tygodniku konserwatywno- liberalnym” Najwyższy Czas”, w artykule pana Leszka Szymowskiego pt” Ocean długów Tuska”.. Pan Leszek, którego miałem przyjemność poznać osobiście podczas pobytu w Radomiu i promowaniu swojej książki” Zamach w Smoleńsku”. Zresztą ja organizowałem to spotkanie.. Bardzo mądry i rzetelny dziennikarz śledczy.. I do tego myślący.. On podaje swoje wyliczone dane polskich długów.. Jego zdaniem mamy 6000 miliardów długu i płacimy 60 miliardów złotych odsetek(???) I zlicza to wszystko do kupy.. I to nie są wszystkie długi, bo trudno oszacować koszty nietrafionych inwestycji.. Dług wyświetlany na Liczniku Balcerowicza w centrum Warszawy, to tylko dług obliczony z wypuszczonych obligacji., które w naszym imieniu wypuszcza państwo socjalistyczne i obligacyjne, pragnąc sobie pożyć na nasz rachunek. Zadłużenie zagraniczne – to zdaniem pana Leszka- 300 miliardów euro, czyli 1,2 biliona złotych. Czyli razem zagraniczne i wewnętrzne- to 2,1 biliona złotych. Do tego dochodzi zadłużenie systemu emerytalnego, które wynosi- 3,7 biliona złotych(!!!). Czyli w sumie 5,8 biliona złotych.. Moim zdaniem to jeszcze nie wszystko, bo jeszcze istnieje coś takiego ja Krajowy Fundusz Drogowy, w którym utopione zostały i rozkradzione miliardy złotych.. Nie mam danych, nie będę więc pisał.. Do tego dochodzą długi gmin- 2 miliardy złotych- ;powiatów- 10 miliardów złotych i województw- 44 miliardy. I zadłużenie gospodarstw Polaków- 40 miliardów złotych.. Nie ma jeszcze zadłużenia firm wobec siebie.. Tak jak nie mam danych, o zadłużeniu wzajemnym ” obywateli ”wobec siebie.. Ale z tego co jest ,wyłania się straszny obraz zadłużonej Pilski, którą pan Jacek Vincent Rostowski jeszcze bardziej zadłuża., o kolejne 16 miliardów złotych.. Jako bywalec Bilderberg Grup- chyba wie co robi- świadomie.. Ostatnio tam przebywał , było to w Londynie- i coś ustalał- przecież nie dla Polski, ale dla Klubu Bilderberg, ,założonego jeszcze przez Józefa Retingera w 1954 roku. Wyroki śmierci wydane na niego przez Armię Krajową- nie zostały wykonane.. Powstał wrogi narodom- Klub Bilderberg.. Jakieś tajemnicze gremium światowe, które coś tam ustala poza wszelkimi władzami poszczególnych krajów.. I władze wszelkich krajów taki stan tolerują.. Obcy ludzie z obcych gremiów robią w danym kraju co chcą- chodzi głównie o finanse.. Ale chyba o inne rzeczy – też.. Ma w nosie wszelkie progi ostrożnościowe. . Zadłuża i cześć! Nie patrzy na nic- dawać kasę! Coraz więcej kasy.. Nie ma już granicy zadłużania! Ile pieniędzy potrzebują te międzynarodowe gremia, żeby dały spokój narodom? Egipt bierze pomoc z Kataru i Arabii Saudyjskiej- lichwa tam jest zakazana.. Orban kończy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym i Bankiem Światowym. Spłaci- i dali jazda z Węgier . Koniec z okradaniem Węgrów.. Federacja Rosyjska uchwala ustawy, które zabraniają rabowania i prowadzenia dywersji ideologicznej w ich państwie. Nasze państwo rozkładają międzynarodowe korniki I to się coraz bardziej nasila.. Natworzyli setki fundacji i stowarzyszeń zasilanych z budżetu polskiego państwa, a których zadaniem jest wprowadzanie dodatkowo zamętu.. Sami na siebie kręcimy bat za nasze pieniądze.. Popatrzcie Państwo- jak to wszystko jest obmyślone przez wrogów państwa polskiego. Jestem zwolennikiem spiskowej teorii dziejów. Tak, pozwólmy sprawiedliwości płynąć niczym rzeka, ale nie wolno pozwolić płynąć nieprawości i niesprawiedliwości.. Bo sprawiedliwość to stała i niezłomna wola oddawania każdemu tego co mu się należy.. Na razie toniemy w niesprawiedliwości i wielkim zorganizowanym złodziejstwie połączonym z marnotrawstwem.… ale Pan Bóg jest nierychliwy, ale sprawiedliwy.. Jeszcze poczekajmy.. Może sprawiedliwości stanie się zadość? Zawsze trzeba mieć nadzieję.. Ona i tak umiera ostatnia.. WJR

Antypracownicze posunięcia Platformy

1. W sobotnim wydaniu Rzeczpospolitej ukazał się wywiad z Piotrem Dudą przewodniczącym „Solidarności” pod znamiennym tytułem „Jedyny cud Tuska”, który nawiązuje do zjednoczenia 3 ogólnopolskich central związków zawodowych na co dzień ideologicznie bardzo od siebie odległych, w proteście przeciwko rządowi Platformy i PSL-u. Rzeczywiście od jakiegoś czasu Solidarność, OPZZ i Forum Związków Zawodowych, razem podejmują strategiczne decyzje dotyczące ocen propozycji rządu wobec pracowników i coraz częściej wspólnie przeciwko tym propozycjom protestują.

Wspólnie między innymi były zbierane podpisy pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego o 5 lat dla mężczyzn i 2lata dla kobiet, wniosek ten prezentował w sejmie szef Solidarności w imieniu wspominanych 3 central związkowych. Ostatnio także szefowie 3 związków podjęli decyzję o rezygnacji z uczestnictwa w posiedzeniach Komisji Trójstronnej w związku uchwaleniem przez większość koalicyjną Platforma -PSL projektu ustawy o tzw. elastycznym czasie pracy, bez wcześniejszego jej omówienia na posiedzeniu plenarnym Komisji. W konsekwencji podjęli także decyzje o wspólnym proteście w dniach 11-14 września w Warszawie, którego motywem przewodnim będzie próba nakłonienia rządu do wycofania się z tej antypracowniczej ustawy.

2. Rzeczywiście sposób i zakres zmian w Kodeksie Pracy nazywany potocznie „uelastycznieniem czasu pracy” pokazuje prawdziwe oblicze Platformy Obywatelskiej.Do Sejmu wpłynęły dwa projekty ustaw: rządowy i poselski (posłów Platformy), zawierające propozycje zmian w Kodeksie Pracy. Rząd i posłowie Platformy, wyraźnie chcieli ratować podupadającą gospodarkę kosztem ograniczania praw pracowniczych i o ile projekt rządowy odwoływał się jeszcze do zgody związków zawodowych w przedsiębiorstwie(albo innej reprezentacji pracowniczej), na niekorzystne dla pracowników rozwiązania, to projekt poselski, nie zawierał już żadnych ograniczeń, wychodzenie z kryzysu miało się odbywać kosztem pracowników.

3. W projekcie rządowym, chodziło głównie o wydłużenie okresów rozliczeniowych czasu pracy do 12 miesięcy i wprowadzenie możliwości stosowania tzw. ruchomego czasu pracy ale jednak jak już wspominałem za zgodą związków zawodowych albo innej reprezentacji pracowniczej w przedsiębiorstwie (choć w warunkach rynku pracodawcy może on ją mieć niejako od ręki). Posłowie Platformy poszli daleko dalej, proponując wprowadzenie nowej definicji doby pracowniczej, wydłużenie okresów rozliczeniowych czasu pracy do 12 miesięcy, wprowadzenia przerywanego czasu pracy, obniżenia i to znacznie stawek za pracę w godzinach nadliczbowych (odpowiednio ze 100% do 80% i z 50% do 30% ) i określonego rekompensowania pracy w dzień wolny, wszystko to jednak jednostronną decyzją pracodawcy jeżeli tylko stwierdzi pogorszenie warunków gospodarowania (a więc w zasadzie na każde żądanie pracodawcy). Ostatecznie koalicja Platformy i PSL-u uchwaliła projekt oparty o przedłożenie rządowe, tyle tylko, że według wyliczeń ekspertów Solidarności, wprowadzenie go w życie oznacza, że do kieszeni pracowników nie wpłynie około 8 mld zł rocznie z tytułu pracy w nadgodzinach, a to oznacza zmniejszenie rozmiarów wydatków konsumpcyjnych o taką właśnie kwotę.

4. Po ogłoszeniu wspólnego protestu związków zawodowych pojawiła się kolejna inicjatywa w środowisku Platformy (senator Libicki), wyraźnego ograniczenia praw związkowych, między innymi nie finansowania etatów związkowych w przedsiębiorstwach w koszty firmy, nie pobierania przez pracodawcę składek związkowych, pozbawienia związków siedzib na terenie zakładów pracy. Na razie nie uzyskała ona oficjalnego wsparcia klub parlamentarnego Platformy ale kierownictwo tej partii specjalnie się od tych pomysłów nie odżegnuje, więc być może na jesieni tego rodzaju projekt wpłynie do Sejmu. Tak czy inaczej antypracownicze posunięcia Platformy, powodują wyraźne zaostrzenie sytuacji na linii rząd (jego zaplecze parlamentarne) – główne związki zawodowe, co spowoduje przeniesienie konfliktu na ulice, ze wszystkimi tego negatywnymi skutkami. Kuźmiuk

22/07/2013 Socjalistyczny monarcha - tak nazwano króla Filipa, który w Belgii zastąpił króla Alberta II. Hmmm.. „Socjalistyczny monarchista”.(????). Albo ktoś jest socjalistyczny, albo monarchista.. Tak jak albo ktoś jest kawalerem, albo żonatym. Nie ma żonatych kawalerów. Są współcześni Rycerze Zakonu Kawalerów Maltańskich, których futruje finansowo…. Unia Europejska(???) Biorą również pieniądze z budżetu polskiego państwa, dokładnie z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych .. Ciekawe, że masońska Unia Europejska – wróg chrześcijaństwa finansuje chrześcijański Zakon Rycerzy Kawalerów Maltańskich? A zapisu o chrześcijaństwie nie można się było doprosić w Lizbońskim Traktacie, wcześniej- Konstytucji Unii Europejskiej, czyli fundamencie państwa, którego oczywiście nie ma.. Bo propaganda twierdzi, że państwa o nazwie Unia Europejska nie ma..(???) Chociaż widać gołym okiem, że jest- to jednak nie ma.. Idą w zaparte- bo oznaczałoby to, że Polska nie jest krajem suwerennym, bo byłaby częścią innego państwa.. Chociaż wykonuje wszystko co Unia każe- to nadal jest suwerennym krajem.. Ciekawe…(????) Kraj wykonujący pod przymusem to co każe inny kraj pod groźbą kar, realizujący potrzeby innego kraju- jest suwerenny..(????). Kraj rządzony spoza swojego terytorium jest suwerenny(???) Bo „niewola to wolność” – jak twierdził OrwellGdyby wszyscy ci, którzy wepchnęli nas w ramiona socjalistycznej Unii Europejskiej, z potworną stratą gospodarczą przyznali, że Polska nie jest krajem suwerennym- uchodziliby za zdrajców.,. Ale pojęcia zdrady już dzisiaj nie ma.. No i nie ma zdrajców, którzy oddali suwerenną Polskę- Unii Europejskiej.. Do dnia 1 grudnia 2009 roku- do czasu wejścia w życie Traktatu Lizbońskiego podpisanego przez pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego., przy poparciu całego establishmentu ówczesnego.. Wszystkie partie głównego ścieku demokratycznego popierały przyłączenie Polski do Unii Europejskiej.. Oprócz – pozostających poza ściekiem -Unii Polityki Realnej i Ligi Polskich Rodzin.. To jest prawda już historyczna.. W niedzielę rano wysłuchałem audycji o Rycerzach Maltańskich w programie pierwszym polskiego radia. Mówiono wiele ciekawych rzeczy o tym Zakonie, cała wspaniała historia, wzloty i upadek.. Szpitalnicy chrześcijańscy o wielkich zasługach dla chrześcijaństwa.. Konie, rycerze, okręty.. Wspaniałe stroje- i duch powołania.. A dzisiaj socjalistyczna Unia Europejska ma nad całością kontrolę.. Zawłaszczyła Zakon Maltański kiedyś pozostający pod jurysdykcją Papieża- dzisiaj antychrześcijańskiej Komisji Europejskiej, która daje pieniądze, żeby mieć kontrolę.. Tylko patrzeć- skoro księża są upaństwowieni i biorą pieniądze z budżetów landów europejskich- jak Papież pozostanie na utrzymaniu Komisji Europejskiej.. Będzie urzędnikiem państwowym, a Watykan – jako monarchia teokratyczna- zostanie zlikwidowana. Papież zostanie” obywatelem”- bo obecnie nie jest.. Jest namiestnikiem Chrystusa na Ziemi. Jest królem. A jak zostanie” obywatelem” będzie biegał do wyznaczonego mu urzędu skarbowego z PIT-em, będzie podlegał kontroli urzędników skarbowych, sanepidu, inspekcji pracy. Będzie go turbował byle urzędnik. Już dostał darmowy bilet od władz Rzymu na przejazdy autobusami i tramwajami..(???) Zdegraduje się tym samym Papieża do stanu, w jakim jesteśmy my-„obywatele”.. Zresztą Papież Franciszek, sam demontuje monarchię- rozpędził już szambelanów.. Wkrótce będzie chodził boso, jak pan redaktor Wojciech Cejrowski. Będzie jeździł tramwajem i autobusem miejskim boso.. Jak Go kontroler nie pozna w autobusie czy tramwaju- wlepi mu mandat, za nie posiadanie karty darmowego przejazdu środkami państwowej komunikacji. Taki los Papieża, który nie chce być królem. Może nawet w przyszłości zostanie komisarzem europejskim ds. chrześcijaństwa? Jeszcze tylko rozpędzić Gwardię Szwajcarską, którą powołał papież Juliusz II- i będzie super.. Będzie biednie, ubogo i wspaniale.. Wrogowie Papieża i chrześcijaństwa zacierają ręce.. I na co oddali życie ci wszyscy Szwajcarzy, którzy w dniu 6. maja 1527 roku polegli w obronie Papieża Klemensa VII, gdy Państwo Kościelne oblegał cesarz Karol V..? Wtedy życie Papieża wisiało na włosku Poległo wtedy 147 ze 189 gwardzistów szwajcarskich Niektórzy umierali na ołtarzu Bazyliki Św. Piotra.. Poległ też dowódca- Kaspar Roist. .”Sacco di Roma”.. Złupienie Rzymu.. W roku 1571 Szwajcarzy uczestniczyli w zwycięskiej bitwie pod Lepanto, walczyli z Turkami na Cyprze.. Walczyli z chuliganem Garibaldim w czerwonymi koszulami… Rok 1870 koniec tysiącletniego Państwa Kościelnego., Papież ogłosił się więźniem Watykanu.. Potem przyszedł Napoleon- kolejny chuligan XIX wieku Aresztował Papieża PIUSA VI(!!!) Bandyta! Będzie „obywatelem”- tak jak my wszyscy będący „obywatelami” Unii Europejskiej, czyli poddanymi dyktatury demokratycznego państwa prawnego jakim jest Unia Europejska.. Stygmatu „ obywatela” Unii Europejskiej nie można się pozbyć aż do śmierci.. Ciekawe, że można było się pozbyć obywatelstwa PRL-y czy III Rzeczpospolitej, ale nie można się pozbyć „obywatelstwa” Unii Europejskiej..(???) Wolny kiedyś człowiek jest niewolnikiem państwa socjalistycznego na- przepraszam za słowo- Amen.. I to państwo robi z nim co uważa demokratycznie, przegłosowując jego naturalną wolność, którą dostał od samego Pana Boga w prezencie, jak przychodził na świat. Dzisiaj przychodzi na świat z garbem długu- jako niewolnik międzynarodówki lichwiarskiej i finansowej.. Monarchia socjalistyczna , to będzie nieszczęście dla Belgów. Będzie im rozdawał socjaldemokratycznie różne dobra, które wcześniej zrabuje innym. Będzie uczestniczył w kradzieży. Czyli złamie siódme przykazanie” Nie kradnij!” Co to za monarcha, który łamie przykazania Boże? Zamiast prawa naturalnego będzie preferował prawa stanowione demokratycznie przy pomocy większości.. To będą z pewnością dobre prawa ustanowione przy pomocy lobbingu- demokratycznie. Kto ma większy wpływ na prawo- to będzie jego prawo kosztem tych, którzy będą ofiarami tego prawa. Będą kaci i ofiary prawne – jak to w demokracji parlamentarnej. Jedni są „ za” a inni’ przeciw”.. Ci co są ”przeciw” w konsekwencji muszą być „ za”.. Demokratycznie.Monarchie w socjalistycznej Unii Europejskiej są operetkowe.. Królowie panują, ale nie rządzą. Rządzą komisarze wolnomularscy.. Zresztą przesiąkli socjalizmem, tak jak demokracją.. Nie wiem, czy gdyby doszło do reaktywowania monarchii , potrafiliby powrócić do Praw Bożych..? Chyba się już odzwyczaili, albo kraczą jak te wrony, pośród których żyją.. Wrony w demokracji, też się mogą zdemokratyzować, ale jednak- nie.. Pozostają wolne! Gdyby Pan Jezus miał rzymskie obywatelstwo może nie byłby biczowany..(???) Syn Boży- obywatelem.?. Prawda, że dobry żart? ..ale my musimy być „obywatelami”, tak jak król Albert i król Filip.. „Obywatele” Belgii. To wszystko jest coraz bardziej zabawne i operetkowe, nieprawdaż? Królowie podporządkowani państwu demokratycznemu i prawnemu. A jeszcze nie tak dawno Król Słońce wołał” Państwo to ja”!!!…a burdel coraz większy.. Więcej demokracji i socjalizmu! WJR

Zmiana konstytucji finansów publicznych w 3 dni

1. Premier Tusk i minister Rostowski tak kiwali w sprawie sytuacji w finansach publicznych w Polsce, że się zakiwali. Ledwie w ostatni wtorek Rada Ministrów przyjęła nowelizację ustawy o finansach publicznych nazywanej często konstytucją finansów publicznych, a już jest ona drukiem sejmowym i na posiedzeniu Sejmu w tym tygodniu ma zostać uchwalona. Bez tej nowelizacji tak naprawdę rząd nie może nawet rozpocząć procedury nowelizacji budżetu na 2013 rok, a przecież premier Tusk i minister Rostowski poinformowali już nie tylko, że taka nowelizacja się odbędzie ale nawet określili na czym ona będzie polegała. Ponieważ zdaniem ministra finansów do końca tego roku ma zabraknąć około 24 mld zł wpływów podatkowych w stosunku do wielkości planowanych, to należy zmniejszyć wydatki na kwotę 8 mld zł , a także zwiększyć tegoroczny deficyt budżetowy o 16 mld zł (z 35 mld zł do 51 mld zł). Ba ministrowie odpowiadający za poszczególne części budżetowe już otrzymali instrukcje od premiera i ministra finansów jakie oszczędności mają w swoich budżetach poczynić i jakie rodzaje wydatków i o jakie kwoty ograniczyć.

2. Nowelizacja ustawy o finansach publicznych składa się zaledwie z dwóch artykułów ale obydwa mają ogromny ciężar gatunkowy. Według pierwszego chodzi bowiem o zawieszenie na rok 2013 tzw. I progu ostrożnościowego czyli o zablokowanie konsekwencji wynikających z przekroczenia przez dług publiczny 50% PKB, co oznacza, że rozwiązanie to dotyczyłoby nowelizacji budżetu w 2013 roku i projektu budżetu na 2014 rok. Drugi artykuł nowelizacji zakłada zawieszenie w latach 2013-2014 tzw. reguły wydatkowej według której wydatki elastyczne i nowe wydatki sztywne nie mogą być wyższe realnie niż 1% (czyli inflacja +1%) o tych z roku ubiegłego

3. Do tej mieszczącej się w jednym akapicie nowelizacji ustawy dołączone jest aż 5 stron uzasadnienia, którego myślą przewodnią są wywody według których należy zawiesić działanie I progu ostrożnościowego nie pozwalającego na nadmierny wzrost wydatków i w konsekwencji deficytu budżetowego, ponieważ minister finansów przygotowuje jeszcze ostrzejszą niż do tej pory regułę wydatkową, którą Sejm ma uchwalić do końca tego roku. Ba w uzasadnieniu są stwierdzenia, że przyjęcie takich rozwiązań wynika z tzw. sześciopaku przyjętego w roku 2012 na forum UE, że takie rozwiązania zaleca Polsce Komisja Europejska, a nawet MFW, co jest nieudolną próbą podpierania się zresztą wątpliwym autorytetem tych instytucji. Najbardziej kuriozalne zdanie znajduje się jednak w końcowej części tego uzasadnienia. Brzmi ono następująco „przyjęcie nowelizacji ustawy w tym terminie (w dniu następnym po dniu jej ogłoszenia, a więc bez żadnego vacatio legis), pozwoli na przyjęcie ewentualnego projektu nowelizacji ustawy budżetowej na 2013 rok”.

4. Ten skandaliczny sposób procedowania w sprawie zmiany ustawy o finansach publicznych, będącej jak już zaznaczyłem wyżej swoistą konstytucją tych finansów, pokazuje dobitnie jakich fachowców mamy u sterów rządu. Dochody podatkowe przecież nie załamały się w ostatnich dniach, I próg ostrożnościowy został przecież przekroczony przez dług publiczny w roku 2011 więc minister finansów powinien pamiętać, że powiększanie deficytu budżetowego szczególnie w sytuacji kiedy spadają dochody nie jest w takiej sytuacji możliwe. Minister Rostowski od kilkunastu miesięcy zapewnia opinię publiczną, że wszystko ma pod kontrolą aż tu nagle „trzask plask” okazuje się że w ciągu 3 dni trzeba zmienić ustawę o finansach publicznych. Bez tej zmiany nie można powiem nawet rozpocząć nowelizacji budżetu na 2013 rok, a przecież premier z ministrem finansów już tę nowelizację ogłosili. Tak ekipa Tuska traktuje prawo, nawet to, mające charakter fundamentalnych reguł, których zmiany powinny być przeprowadzane po szczególnie solidnych przemyśleniach. Kuźmiuk

NIE DAJ SIĘ ZACYTOWAĆ Spece od kreowania wizerunku polityków ciągle im wpajają kanon: „Nie daj się zacytować”. Nie możesz być jednoznaczny, bo jak zmienisz zdanie, to będziesz niewiarygodny. Na tym właśnie wykłada się ostatnio raz za razem Pan Premier Tusk. Ale nie tylko on. „Kiedy Grecy zaciągali długi, to pewnie ich politycy też mówili, że stymulują gospodarkę” – powiedział wczoraj w TVN Pan Profesor Leszek Balcerowicz. No cóż… Nie tylko Greccy politycy tak mówili. Mówił to także Pan Profesor Leszek Balcerowicz na konferencji prezentującej Raport NBP na temat korzyści i kosztów przystąpienia Polski do strefy euro z lutego 2004 roku. Jako przykład kraju, który skorzystał na przystąpieniu do strefy euro, co może być zachętą dla Polski wymienił właśnie Grecję. W raporcie wskazywano, że Grecja „w okresie ubiegania się o członkostwo w strefie euro wypracowała znaczną wiarygodność polityki makroekonomicznej, realizując przyjęty w 1994 r. i aktualizowany w następnych latach program konwergencji” (s. 76) Jako argument za koniecznością szybkiego wstąpienia Polski do strefy euro wymieniano perspektywę podniesienia ratingu długoterminowego zadłużenia krajów akcesyjnych w walucie zagranicznej średnio o dwa, trzy stopnie. A jako przykład podawano znowu… Grecję, której „wraz z realizacją wiarygodnego programu makroekonomicznego już w czasie jej uczestnictwa w unii monetarnej Fitch czterokrotnie podnosił międzynarodowy rating (o cztery stopnie z BBB do A+) (s. 55) Jako sposób uniknięcia zagrożeń aprecjacji waluty wskazywano „poprawę układu polityki pieniężnej i fiskalnej, tak by zmniejszał on presję na aprecjację oraz wzmacniał wiarygodność polityki makroekonomicznej” oraz „rewaluację parytetu centralnego w trakcie pobytu w ERM II, tak jak uczyniła to… Grecja”. (s. 79 Wspominam to nie bez ukrywanej satysfakcji, bo wówczas na konferencji promującej euro wyszedłem na oszołoma mówiąc, że do strefy euro nie powinniśmy się spieszyć, że Milton Friedman prorokuje, że za 10 lat zaczną się w niej problemy, więc może poczekajmy i zobaczmy jak to będzie z tą Grecją… :) Gwiazdowski

FSB podkręca niemrawców Stanisław Michalkiewicz: FSB podkręca niemrawców „Łarczik prosto atkrywajetsia” - powiada rosyjskie porzekadło - co się wykłada, że szkatułka po prostu się otwiera. Chodzi tu o przestrogę przed poszukiwaniem szalenie skomplikowanych rozwiązań - że na przykład szkatułkę można otworzyć dopiero po wypowiedzeniu tajemniczego zaklęcia. I to prawda - ale w dzisiejszym „świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności” - a ta skłania nas do szukania wyjaśnień wprawdzie też prostych, ale ufundowanych na potępionej przez mądrych, roztropnych i przyzwoitych teorii spiskowej. Ta z kolei skłania nas do układania pozornie oderwanych od siebie wydarzeń w logiczną całość, dzięki czemu lepiej rozumiemy, co tak naprawdę się dzieje. Ledwo prezydent Putin nakazał rosyjskiej FSB nawiązanie współpracy ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego w Polsce, a wydarzenia w naszym nieszczęśliwym kraju od razu nabrały stachanowskiego tempa. Nie tylko nasiliła się święta wojna z „faszyzmem”, do której ta sama ręka, co to na stanowisku ministra spraw wewnętrznych umieściła pana Bartłomieja Sienkiewicza, energicznie go podkręciła, nie tylko pan marszałek Senatu Borusewicz ni z tego, ni z owego przypomniał sobie że ustalenia komisji pana ministra Jerzego Millera są „niepodważalne” i niezwłocznie pośpieszył podzielić się tym odkryciem z opinią publiczną, nie tylko „śledczy” odgadli przyczyny, dla których generał Petelicki popełnił samoubijstwo (okazało się, że po krytyce władz w następstwie katastrofy smoleńskiej poczuł się „odstawiony na boczny tor”, a poza tym miał „problemy w biznesie”, co jest w naszym nieszczęśliwym kraju zrozumiałe samo przez się, bo wiadomo, że jak ktoś krytykuje władze, to zaraz zaczyna mieć „problemy w biznesie), ale w dodatku wierzący i niewierzący stanęli murem za przewielebnym księdzem Wojciechem Lemańskim, którego żydowska gazeta dla Polaków właśnie zaczęła lansować („a potem lansował mnie przez dwie godziny...”) na „twarz Kościoła światłego”. Nietrudno się domyślić, dlaczego zarówno lobby żydowskie, jak i bezpieka, która dzisiaj w podskokach wysługuje się nie tylko Żydom, ale nawet pederastom, tak się angażują w obronę polskiego Kościoła przed jego biskupami. Podobnie jak za pierwszej komuny, tak i teraz chodzi im o podstawienie na miejsce Kościoła tak zwanej „Żywej Cerkwi”, która dzisiaj nazywa się „Kościołem otwartym” względnie „światłym” - ale cały czas chodzi o to samo – by uciąć Kościołowi głowę, a na miejsce tej uciętej przyprawić własną, złożoną z bezpieczniackich przebierańców. Ciekawe, że podobną operację bezpieka przygotowuje również wobec młodzieżowego Ruchu Narodowego, któremu już zawczasu przygotowała główkę-detaszkę w postaci sławnego Instytutu Myśli Państwowej. Nic dziwnego – już Józef Stalin w spiżowych słowach zauważył, że „kadry decydują o wszystkim”, więc od razu widać, z jakiej krynicy mądrości czerpią nasi okupanci. Wiadomo bowiem, że „żywa Cerkiew”, to znaczy pardon – oczywiście „Kościół Światły”, skaczący przed michnikowszczyną z gałęzi na gałąź może być bardzo przydatnym narzędziem w rękach wykonawców scenariusza rozbiorowego. Toteż zarówno „wierzący i niewierzący” to znaczy – pożyteczni idioci i bezpieczniacy, zebrali już ponoć 7 tys. podpisów w obronie przewielebnego księdza Lemańskiego. Piszę o bezpieczniakach, bo jeden taki o ksywie „scooby”, co to regularnie obsrywa mi pocztę, też się w tę akcję zaangażował – a przypuszcza, że nie jest w tym odosobniony, że zadaniowana została cała kompania funkcjonariuszy i konfidentów, a kto wie – może nawet batalion? FSB ma swoje metody zdolne do podkręcenia nawet największego niemrawca, toteż właśnie okazało się, że funkcjonariusze zatrudnieni w Głównym Inspektoracie Ochrony Danych Osobowych „ruszyli do kościołów”, by pod pozorem „ochrony apostatów”, co to z Kościoła się wypisali, dokonywać penetracji wywiadowczej katolickich parafii, układając listy najbardziej zaangażowanych w życie Kościoła katolików, żeby w razie potrzeby można było przeprowadzić błyskawiczne aresztowania, a jeśli byłby taki rozkaz – to pewnie i egzekucje. SM

LUCIEN SÈVE, Liberalizm, ideologia rasy panów Tego, kto wyobraża sobie liberalizm tak, jak prezentują go sami liberałowie, czeka wielkie zaskoczenie, gdy zabierze się do lektury mistrzowskiego dzieła włoskiego filozofa Domenico Losurdo pt. Kontrhistoria liberalizmu [1], bo już na początku książki natknie się na niezwykły paradoks. Być liberałem to w zasadzie znaczy działać w szkole takich wielkich autorów jak Hugo Grocjusz, John Locke, Adam Smith czy Alexis de Tocqueville na rzecz wolności jednostki, przeciwko absolutyzmowi politycznemu, dyrygizmowi gospodarczemu, nietolerancji filozoficznej. Chodzi bowiem o potężną myśl i wielki czyn, które w XVI-XVIII w., w toku trzech chwalebnych i sławetnych rewolucji w Holandii, Anglii i Ameryce Północnej ukształtowały całe dzieje współczesne. Tymczasem to właśnie wraz z tym ruchem umysłowym i politycznym najbardziej rozkwitło niewolnictwo. W Ameryce w 1700 r. było 330 tys. niewolników, w 1800 r. około 3 mln, a w połowie XIX w. dwukrotnie więcej. Holandia zniosła niewolnictwo w swoich koloniach dopiero w 1863 r. W połowie XVIII w. to Wielka Brytania miała najwięcej niewolników: blisko 900 tys., przy czym chodziło o najgorsze niewolnictwo – o chattel racial slavery, w którym kolorowy niewolnik był po prostu „ruchomością”. Nie sposób wyobrazić sobie radykalniejszego zaprzeczenia wolności indywidualnej. Na czym zatem polega błąd? Dzieło Losurdo jest od początku do końca poświęcone jego wyjaśnieniu, na podstawie ogromnej masy faktów i przytłaczających cytatów. Nie, to nie błąd. Doktryna liberalna od samego początku miała dwa oblicza: jednym było płomienne przesłanie o wolności indywidualnej, ale tylko dla obywateli, ludzi białych, właścicieli, stanowiących herrenvolk, „naród panów” – ideologia ta, w dużej mierze anglojęzyczna, bez kompleksów przyswoiła sobie wspomniany germanizm; drugim było cyniczne odmówienie człowieczeństwa nie tylko ludziom kolorowym w koloniach, ale również ludom zwanym „barbarzyńskimi” – takim jak Irlandczycy czy Indianie amerykańscy – oraz masie sług i pracowników w samych metropoliach, czyli ogromnej większości ludzkości. Ta kontrhistoria liberalizmu, wcale nie negując jego jasnej strony, odsłania z całym rozmachem ciemną stronę, którą miał on od samego początku i której do dziś nie przestaje usilnie kamuflować liberalna hagiografia. Szczegół spośród stu innych: gdy dowiadujemy się, że wielki filozof liberalny Locke był akcjonariuszem Royal African Company, głównej organizatorki handlu czarnymi, zaczynamy lepiej rozumieć wiele rzeczy z naszej współczesnej historii.Rozumiemy jednak również, dlaczego na tę obrazoburczą książkę, wydaną we Włoszech w 2005 r., tak długo trzeba było czekać we Francji. I dlaczego to, co – tak skąpo – mówią o niej wielkie media, często zdradza zakłopotanie i zły humor. Dzieło jest zbyt erudycyjne, a zarazem zbyt klarowne na to, aby można było machnąć na nie ręką czy zbyć je byle czym, toteż sięgnięto po wszelkie możliwe zabiegi polemiczne. Kwestionuje się poglądy autora w zupełnie innych sprawach [2], w których nikt nie ma obowiązku ich podzielać. Oskarża się go o jednostronność, choć nie przepuszcza on żadnej okazji, aby pokazać liberalizm od najrozmaitszych stron, całą złożoność jego nurtów, częstą dwuznaczność i niejasność jego myślicieli. Na koniec robi mu się numer pod tytułem „ale przecież o tym dobrze wiadomo!”, choć panująca ideologia nieustannie, z cała swoją grubiańską stronniczością, ożywia złotą legendę liberalizmu.

Trzeba sobie powiedzieć, że książka Losurdo obfituje w cytaty, które bezlitośnie rozprawiają się z legendą. Takie jak ten, legitymizujący eksterminację czerwonoskórych ludów: „Opatrzność, umieściwszy je pośród bogactw Nowego Świata, powierzyła im ten kraj na krótko; przebywali tam poniekąd tymczasowo [podkr. moje – D.L.]. Wybrzeża, tak dobrze przysposobione do handlu i przemysłu, głębokie rzeki i niewyczerpane skarby doliny Missisipi sprawiały, że cały ten kontynent wyglądał wówczas jak pusta jeszcze kołyska wielkiego narodu.” „Pusta kołyska”: oto jak słynny liberał usprawiedliwiał lekkim piórem jedno z największych ludobójstw w dziejach, z góry wysuwając bardzo ceniony przez zwolenników doktryny o „ziemi bez ludu” argument w postaci ziemi podarowanej przez Boga ludowi bez ziemi… W kontrhistorii tej czytamy bardzo wiele takich często zupełnie nieoczekiwanych tekstów. Autor, pozwalając nam nauczyć się wielu rzeczy, daje nam jeszcze więcej do myślenia. Np. umieszczając w książce, na bardzo widocznym miejscu, słowa Jerzego Waszyngtona czy Johna Adamsa, jakże wiele mówiące o rewolucji amerykańskiej, którą pod koniec XVIII w. wywołali liberalni osadnicy – właściciele niewolników, jak najbardziej świadomi, że są „białymi poddanymi brytyjskimi, którzy urodzili się wolni” i krzyczący pod adresem Anglików z metropolii: „Nie chcemy być ich Murzynami!” To, że myśl liberalna nigdy nie była naprawdę uniwersalistyczna, od razu rzuca się w oczy. Wolności, których domaga się ona „dla jednostki”, wcale nie mają być wolnościami dla wszystkich istot ludzkich, lecz jedynie dla niewielu wybranych w dwojakim, biblijnym i cywilnym sensie. Ten agresywny partykularyzm cechuje ją od samego początku. Grocjusz, jeden z ojców doktryny liberalnej w XVII w., bez zmrużenia oka legitymizował instytucję niewolnictwa („są ludzie, którzy rodzą się dla niewoli”, pisał powołując się na Arystotelesa), nazywał ludność miejscową w koloniach holenderskich „dzikimi bestiami” i określając jej religię mianem „buntu przeciwko Bogu”, zawczasu uzasadniał stosowanie wobec niej metod najokrutniejszego „karania winnych”. Nie mamy zatem do czynienia z żadnymi wybrykami, lecz z samą istotą idei liberalnej, którą stanowi bezpośrednio segregacyjny i dehumanizujący arystokratyzm antropologiczny.

Sam Francuz Tocqueville, arystokrata-demokrata, miał wiele powodów, aby myśleć bardzo podobnie. Losurdo cytuje takie oto jego oświadczenie: „Rasa europejska otrzymała z nieba lub uzyskała dzięki swoim wysiłkom tak bezsporną wyższość nad wszystkimi innymi rasami, które składają się na wielką rodzinę ludzką, że człowiek plasujący się u nas, z powodu swoich ułomności i swojej ciemnoty, na ostatnim stopniu skali społecznej, nadal pozostaje pierwszym wśród dzikich.” Dziś ludzi zdumiewa kastowa arogancja, którą popisuje się wielu mężczyzn i kobiet z warstw wyższych; czytając tę Kontrhistorię, zdajemy sobie sprawę, że jest to nie tyle cecha psychologiczno-społeczna jednostek, ile cecha nabyta, zaszczepiona im przez doktrynę liberalną i zawiadująca ich zachowaniami. Liberalizm i demokracja nigdy nie były synonimami. „Mamy tu”, konkluduje Losurdo, „dyskurs w całości ześrodkowany na tym, co dla społeczności ludzi wolnych jest ograniczoną świętą przestrzenią” – taką świętą przestrzenią, jaką legitymizuje protestancka kultura etyczno-religijna, której za pożywkę służy Stary Testament. Wystarczy wprowadzić do analizy „przestrzeń świecką” (niewolników z kolonii i pracowników z metropolii), aby zdać sobie sprawę z wybiórczego i zwodniczego charakteru kategorii, zazwyczaj używanych do opisu dziejów liberalnego Zachodu: absolutnej przewagi wolności indywidualnej, antyetatyzmu, indywidualizmu. Czy osiemnasto- i dziewiętnastowieczna Anglia to kraj wolności religijnej? W odniesieniu do Irlandii liberał Gustave de Beaumont, towarzyszący Tocqueville’owi w podróży po Ameryce, mówi o „ucisku religijnym, który przechodzi ludzkie pojęcie”. Prześledzenie długiej historii liberalizmu wymaga również zainteresowania się, co najmniej pobocznie, tym, co go kontestowało, a nawet mu się przeciwstawiało. Na stronach tej książki pojawiają się rozmaite odmiany uniwersalizmu, od katolickiego i monarchistycznego, reprezentowanego w XVI w. przez Jeana Bodina, po radykalizm antykolonialny i abolicjonistyczny, który w XIX w. czasami wspierali postępowi liberałowie, i po fundamentalną krytykę, uprawianą przez Karola Marksa, który przodował w demaskowaniu „konserwatywnego charakteru rewolucji angielskiej”. Emancypacja polityczna burżuazji dała bowiem sygnał do wzmożenia ucisku i wyzysku nie tylko ludów kolonialnych, ale również chłopstwa angielskiego, a następnie proletariatu miejskiego, niewiarygodnie maltretowanego w workhouses, przytułkach. Losurdo nie idzie jednak dalej tym tropem, lecz zarysowuje całościową wizję rewolucji liberalnych – zarówno latynoamerykańskich, jak i europejskich. Od głosów antyliberalnych konkretnie bardziej produktywne były jednak same ruchy ludowe – w pierwszej kolejności rewolucja na Saint-Domingue (nazwanym przez zwycięskich powstańców Haiti), z Toussaint Louverture na czele. Był to prawdziwy wystrzał armatni w ówczesnym świecie – czarny lud zdobył się na niewiarygodne zuchwalstwo i postanowił się wyzwolić! Wraz z Rewolucją Francuską, spowodował on decydujący zwrot, który przyniósł niepodległość koloniom hiszpańskim w Ameryce Łacińskiej i zniesienie tam niewolnictwa. 125 lat później podobnego bodźca dała Rewolucja Październikowa w Rosji. „Gdy przyjrzymy się z bliska rewolcie na Saint-Domingue i Rewolucji Październikowej, to okaże się, że to one spowodowały kolejno kryzys niewolnictwa i kryzys terrorystycznego reżimu białej supremacji”, stwierdza Losurdo, przy czym oba te wydarzenia były „najbardziej znienawidzone ze wszystkich przez kulturę liberalną tamtych czasów”. Losurdo, nie zajmując się w tej książce najnowszą historią neoliberalizmu, zastanawia się na koniec nad odpowiedzialnością liberalizmu za „katastrofę XX w.” i bardzo przekonująco dowodzi, że ponosi on na tym polu ciężką odpowiedzialność. Powołując się na tezę Hannah Arendt, która wyszła od „kolonii imperium brytyjskiego, aby wyjaśnić genezę totalitaryzmu XX w.”, przypomina, że świat koncentracyjny i inne instytucje antydemokratyczne „zaczęły pojawiać się na długo przed La Belle Époque”, o czym świadczą choćby „krwawe, powtarzające się deportacje Indian, poczynając od deportacji, przeprowadzonej przez Amerykę Jacksona (którą Tocqueville przedstawiał jako model demokracji)”.

Sposób, w jaki w Nowym Świecie traktowano czarnych, sprawił, że w dziedzinie dehumanizacji osiągnięto „szczyty, którym trudno dorównać”. Na brytyjskiej Jamajce „niewolnik był zmuszany do defekacji w usta karanego niewolnika, po czym temu ostatniemu zaszywano usta na cztery czy pięć godzin”. W Stanach Zjednoczonych uczniowie mieli dzień wolny, aby mogli uczestniczyć w linczu. W tytule pewnej książki o czarnej kwestii, wydanej w 1913 r. w Bostonie, mówi się o „ostatecznym rozwiązaniu” (ultimate solution). Amerykański antropolog Ashley Montagu napisał o rasizmie i nazizmie, że „potwór, który mógł swobodnie grasować po świecie, jest naszym własnym wytworem i – bez względu na to, czy chcemy spojrzeć prawdzie w oczy, czy nie – my wszyscy, indywidualnie i zbiorowo, jesteśmy odpowiedzialni za straszną postać, którą przyjął.” Losurdo słusznie apeluje o położenie kresu kłamliwej hagiografii liberalizmu, którą aplikuje się nam w wysokich dawkach, odkąd 30 lat temu zaczęło się panowanie Margaret Thatcher.

LUCIEN SÈVE - Filozof.

tłum. Zbigniew Marcin Kowalewski

Artykuł ukazał się w „Le Monde diplomatique – Edycja polska”, czerwiec 2013 r.

[1] D. Losurdo, Controstoria del liberalismo, Laterza, Rzym - Bari 2005 (wyd. angielskie Liberalism: A Counter-History, Londyn – Nowy Jork, Verso 2011, wyd. francuskie Contre-histoire du libéralisme, Paryż, La Découverte 2013).

[2] Zob. D. Losurdo, Stalin: Storia e critica di una leggenda nera, Rzym, Carocci 2008.

JKM: Najlepsi prezydenci nie byli wybierani demokratycznie Z Januszem Korwinem-Mikke, prezesem Kongresu Nowej Prawicy, jednym z najbardziej rozpoznawalnych i kontrowersyjnych polskich polityków, kandydatem w ostatnich wyborach na prezydenta stolicy i w każdych kolejnych wyborach, o politycznych scenariuszach dla Warszawy rozmawiał Paweł Krulikowski. Panie Prezesie, wydał Pan oświadczenie popierające referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz, dlaczego nie poszło to dalej? Dlaczego KNP nie chciało zdobyć w tej akcji politycznego kapitału? To jest pytanie do prezesa oddziału warszawskiego Kongresu Nowej Prawicy, ale z tego co wiem, nasz stołeczny oddział podpisy zbierał. Być może nas nie pokazywano w telewizjach tak jak inne partie, ale mam przekonanie, że my też te podpisy zbieramy.

A co Pan sądzi o organizatorze tego referendum, Piotrze Guziale? Nie znam Pana Piotra Guziała. Panią Gronkiewicz-Waltzową trzeba obalić jak najszybciej. Wszystko jedno, kto to zrobi. Czy anioł pański czy sam lucyfer.

Czy wynik referendum jest już przesądzony? Pytanie powinno brzmieć czy będą po nim jakieś wybory. Frekwencji moim zdaniem nie będzie. Bardzo łatwo jest nakłonić człowieka, żeby nic nie robił, nie głosował, tylko pojechał na weekend. W związku z czym, nie ma żadnej szansy, żeby referendum było skuteczne. Chociaż, tak jak wspominałem, obalenie Hanny Gronkiewicz-Waltz jest rzeczą bardzo ważną.

Czy w takim razie organizowanie tego referendum ma sens? Pojawiają się argumenty, że to wydawanie zbędnych pieniędzy. No tak, podejrzewam, że PiS zechce to wykorzystać, nawet jeśli nie będzie wymaganej frekwencji, to wynik pójdzie w świat. Natomiast moje pytanie brzmi – kto głosował na Prezydent w wyborach? W ostatnich wyborach dostała ode mnie 10 razy więcej głosów, to jest rzecz zdumiewająca, jak z tak głupim sposobem prowadzenia miasta można wygrywać wybory?

Według interpretacji komisarza wyborczego w referendum będą mogły wziąć udział osoby formalnie nie zameldowane w Warszawie. Komisja będzie wierzyć na słowo deklaracjom dopisania się na listę wyborców. A czy w takim przypadku komisarz będzie liczył frekwencję od 10% mieszkańców Polski, skoro każdy może zagłosować? To jakaś piramidalna głupota.

Jaki wpływ będzie miał termin przeprowadzenia referendum? Gdyby odbyło się w sierpniu to nie pójdzie nawet 5%. A z drugiej strony gdyby odbyły się we wrześniu, wyniki zostaną ogłoszone po kilku tygodniach. Wtedy będzie mniej niż rok do wyborów samorządowych i sytuacja znowu się zmienia.

No właśnie, PO rozważa wprowadzenie komisarza w Warszawie.A tym komisarzem może zostać Hanna Gronkiewicz-Waltz.

Nie uważa Pan, że to byłby całkowicie samobójczy ruch wizerunkowy ze strony PO? Platforma robi tyle głupich ruchów ostatnio, że jeden więcej nie zrobiłby różnicy.

Został Pan jednym z pierwszych pewnych kandydatów na Prezydenta Warszawy. Na konferencji, na której ogłosił Pan swoją kandydaturę, podarł Pan ustawę śmieciową. Czy to będzie punkt główny w pańskim prezydenckim programie? Trzeba powiedzieć jasno, praktycznie żadne miasto sobie nie radzi z tą ustawą. To akurat jest głównie wina rządu, a nie Pani Gronkiewicz-Waltzowej. Ja teraz też jestem bezradny. Kiedyś brałem śmieci i wyrzucałem, teraz mam przed sobą trzy kosze: metal, papier, plastik. Trzymam w ręku puszkę, która jest pokryta plastikiem, a na to nalepiony jest papier. I gdzie ja mam to wyrzucić? Stoi u mnie na blacie kuchennym osiem takich fantów i nie mam pojęcia co z tym zrobić. (śmiech).

A Pana zdanie co do samego śmieciowego przetargu? Krajowa Izba Odwoławcza zakwestionowała warunki, na jakich został rozpisany. To może jednak powinniśmy wszystkie śmieci wynosić pod Pałac Corazziego... Wszystkie przetargi są kwestionowane, to wina głupiej ustawy. Z odpadami w Neapolu sobie poradzono, to sądzę, że i my damy sobie radę.

Wracając do wyborów, czy Kongres Nowej Prawicy dopuszcza możliwość koalicji? Zmierzam oczywiście do pytania o Przemysława Wiplera. Napisał Pan na blogu, że należy maszerować osobno i razem uderzać. Czy ta zasada ma zastosowanie do Warszawy? Ja bardzo lubię Pana Wiplera. Można spekulować, że zobaczylibyśmy kto ma w sondażach na kilka dni przed wyborami większe szanse i wtedy faktycznie można byłoby poprzeć tego jednego.

Pierwsza decyzja, gdyby został Pan wybrany Prezydentem? Likwidacja buspasów. Na głupawe argumenty, że dzięki buspasom autobusy jeżdżą szybko, odpowiadam, że gdyby zrobić dorożka-pas, to dorożki też jeździłyby szybciej.

No właśnie, Pan Prezes bardzo dużo mówi o komunikacji miejskiej. Można powiedzieć, że to mój konik. Codziennie jestem w Warszawie, codziennie jeżdżę po mieście, widzę jakie są skutki poczynań Pani Gronkiewicz-Waltzowej. Ale nie tylko jej, to jest efekt pewnej mentalności, która dominuje wśród urzędników państwowych. Mają oni klasyczne nawyki komunistyczne. Człowiek w autobusie, czyli tzw. „puszce” jest dobry, bo jest zapuszkowany. Natomiast jak ktoś jedzie swoim samochodem i w każdej chwili może stanąć, to jest niedobrze. Miejscy urzędnicy zupełnie nie rozumieją, że samochód jest znacznie sprawniejszym środkiem komunikacji niż autobus.

Zostańmy w temacie komunikacji – co z tymi tramwajami? Wróciłem niedawno z Niemiec, po Berlinie czy Frankfurcie tramwaje jeżdżą, Pan chce je zlikwidować. Dlatego właśnie Europa zdycha, Niemcy zdychają. Jak można coś takiego utrzymywać? Komunikacja zbiorowa musi istnieć, autobus jeździ tak samo jak tramwaj, ale między dwoma autobusami mogę zmieścić 100 prywatnych samochodów. Tramwaj jest natomiast oczywistym zmarnowaniem miejsca, oczywistym zawalidrogą. Człowiek, który jest zwolennikiem tramwajów jest chory na umyśle, nie ma żadnych argumentów na rzecz utrzymania tego reliktu przeszłości.

Czym zastąpić tramwaje? Autobusami. Oczywiście, także rowerami, niech ludzie jeżdżą latem na skuterach, motocyklach. Pomysł wypożyczanych rowerów jest bardzo dobrą inicjatywą. Trzeba zaznaczyć, że nie należy wyłączać wszystkich linii tramwajowych. Jako przedłużenie metra na Młocinach, czy w innych peryferyjnych miejscach tramwaje powinny funkcjonować.

Co do rowerów, zarzuca się Warszawie, że nie jest miastem przyjaznym rowerom. Ciężko przejechać przez centrum.Wszystko trzeba robić z głową. Są szerokie arterie, gdzie można wyznaczać nowe ścieżki rowerowe. Są one potrzebne. Trzeba na nich dopuścić skateboardzistów, rolkarzy i osoby na hulajnogach. Co do przejazdu przez centrum – rowerzyści to jest taki narodek, który sobie świetnie daje radę. Ja rozumiem, że są panie domu, które mogą się bać tego ruchu w centrum. Ale trzeba zrozumieć też, że nie możemy pomieścić w centrum wszystkich samochodów.

W komunikacji miejskiej istotną rolę odgrywają związki zawodowe. ZTM należy natychmiast sprywatyzować. Wszystkie związki na Powązki, tak jak ostatnio napisałem w „Uważam Rze”. Trzeba działać odważnie.

Pojawiają się głosy w dyskusji, że związki zawodowe są przyczyną nierentowności spółek komunikacji miejskiej. Absolutnie nie, przyczyną jest to, że one są państwowe, to znaczy miejskie, a nie prywatne. Jak firmy będą prywatne, to znikną problemy z darmowymi przejazdami dla rodzin i tym podobnymi. Socjalizm to jest ustrój, w którym bohatersko pokonuje się problemy nie znane w innych ustrojach. Jakby nie było ZTM, to by nie było problemu co robić z rodzinami ich pracowników.

Jak ograniczać wydatki miasta stołecznego Warszawa? Dwudziestokrotnie zmniejszyć zatrudnienie urzędników. Niektórzy muszą pozostać na swoich stanowiskach, ale większość zdecydowanie da się zwolnić. Trzeba to zacząć robić od razu i robić to metodą kontrrewolucyjną. Natomiast ważne jest, żeby jak najwięcej decyzji pozostawić ludziom. Trzeba umożliwić mieszkańcom pisania swoich własnych decyzji, pod którymi urzędnicy stawialiby tylko pieczątkę. I ja mam już rozwiązanie dla takiej sytuacji. Uruchomiłbym program „Tysiąc punktów dla Warszawy”, gdzie każdy człowiek mógłby przyjść i powiedzieć, że ma taki i taki pomysł. Na to miejsce przyjeżdżałby inżynier i oceniał czy jest to realne. Chodzi mi o drobne sprawy, jak np. postawienie znaku drogowego. Gdyby pomysł okazał się trafny, to na miejscu należałoby stawiać tabliczkę „Pomysł Jana Kowalskiego”. Ludzie by się zgłaszali, a taki program tysiąca poprawek jest znacznie ważniejszy dla Warszawy niż duże inwestycje. Ale to nie interesuje urzędników, ze względu na łapówki. Przy takich małych sprawach nie mogliby niczego wziąć.

Hanna Gronkiewicz-Waltz ogłosiła otwarcie 100 nowych siłowni na świeżym powietrzu. Koszt – ok. 3 milionów złotych. To jest uzasadniona rozrzutność?

Kwestię igrzysk już mamy dawno załatwioną, teraz czekamy co z chlebem.

Mówi Pan często o obniżaniu podatków. Jakie podatki mógłby Pan obniżyć jako Prezydent Warszawy?

Podatek gruntowy, który został podwyższony przez Panią Gronkiewicz-Waltzową dziesięciokrotnie. To są ogromne pieniądze.

Warszawa dostaje pieniądze z Unii Europejskiej, Pan jest krytykiem UE. To dobrze, że budujemy za te pieniądze? Dopóki nie trzeba oddawać, to dobrze. Natomiast, istotne jest to, że przywykamy do tych pieniędzy, a gdy ich zabraknie, a zabraknie niedługo, bo UE bankrutuje, to wtedy się okaże czy będziemy umieli sobie poradzić.

Część Warszawiaków, zwłaszcza młodszych, narzeka na straż miejską. Czy to jest służba potrzebna miastu? Z okazji tego referendum można by od razu zapytać o zasadność funkcjonowania straży miejskiej. To by znacznie zwiększyło frekwencję. Sam osobiście nie mam wielkich pretensji do straży. Działają w ramach takiego prawa jakie jest. Nie widzę szczególnej złośliwości z ich strony. Tam gdzie działają naprawdę źle, KNP wspiera referenda o odwołanie tej służby. W Warszawie nie czuję takiego nastroju.

Poseł Rozenek z Ruchu Palikota stwierdził, że jest to służba walcząca z wolnością Warszawiaków. Ścigająca drobnych handlarzy, studentów, pijących piwo w parku. Tak, ale niestety takie są przepisy. Tu nie jest winna straż miejska, ale obowiązujące prawo.

Wśród części Warszawiaków panuje pewna niechęć do napływowych mieszkańców, tzw. słoików. Pan urodził się w Warszawie, też zdarza się Panu narzekać? Jechałem sobie wczoraj wieczorem samochodem, trafiłem na ogromny korek i żartobliwie stwierdziłem, że to słoiki wracają na kolacyjkę. Niektórzy traktują tę niechęć poważniej. Ale to jest niesłuszne, każdy, kto przyjeżdża do Warszawy wzbogaca miasto, urozmaica je.

Głównym zarzutem, który pada jest problem „złodziejstwa” słoików, zarabiają w Warszawie, a płacą podatki w swoich miastach. No tak, oczywiście. Wszyscy burmistrzowie tych miast apelują do nich, żeby płacili podatki, tam skąd pochodzą. Z mojej perspektywy jest to typowy problem socjalizmu. Gdyby nie było podatku dochodowego, nie byłoby problemu. Gdyby istniał podatek od nieruchomości, byłoby jasne gdzie płacimy.

Rozmawiamy 13 lipca, dziś mija 5 lat od śmierci profesora Geremka. Z tej okazji Partia Demokratyczna złożyła wniosek o uhonorowanie profesora ulicą w Śródmieściu. Jaki jest Pana stosunek do takiej propozycji? To jest kwestia Rady Miasta st. Warszawy. Profesor Geremek to był mój przeciwnik polityczny, ale to był przeciwnik, z którym można było rozmawiać. Teraz nie wiem, kto jest najwyższym przedstawicielem masonerii, Wielkiego Wschodu na Polskę. Za życia Geremka wiedziałem. Z profesorem zawsze można było porozmawiać, choć nie zgadzaliśmy się fundamentalnie. Była to dyskusja racjonalna. W porównaniu z tamtymi czasami odnoszę wrażenie, że środowisko Geremka straciło głowę i nie mam pojęcia kto ich burdelem rządzi. To był wybitny człowiek i ulicę można mu przyznać. Proszę zrozumieć, ja jestem przeciwny walczeniu z symbolami przeszłości. W Paryżu jest metro Stalingrad, nikomu to nie przeszkadza. Są ulice imienia Lenina, Hitlera jeszcze nie ma, ale w przyszłości kto wie. To jest świadectwo historii. Trzeba to pokazywać, jeżeli je usuniemy, to nie będzie ostrzeżenia na przyszłość. Mam tylko nadzieję, że nie będzie to jakaś główna arteria.

Mówi się również o skwerze.Tak, skwer Geremka, to brzmi dobrze. Wie Pan, co do przewrotnej symboliki historycznej, Kongres Nowej Prawicy składał wieńce pod pomnikiem najlepszego prezydenta Warszawy, którym był...?

Ja powiedziałbym Stefan Starzyński, ale Pan Prezes powie pewnie Sokrates Starynkiewicz? Tak jest. Paradoksalnie, choć rosyjski generał, to był to miłośnik Warszawy. A wie Pan co łączy Starzyńskiego ze Starynkiewiczem? Obaj nie zostali wybrani w wyborach demokratycznych. Z mojej perspektywy to jest bardzo ważne – najlepsi prezydenci Warszawy nie byli wybierani demokratycznie. Dziękuję bardzo za rozmowę.

 Rozmawiał Paweł Krulikowski.

Coryllus: Czy Łysiak też kochał Monikę Jaruzelską? Bywają w życiu zaskoczenia poważne i mniej poważne, bywają prawdy, które się zna od dzieciństwa i takie, które się jedynie wyczuwa, a one w pewnej chwili ujawniają się z całą mocą i właściwie nie wiadomo co potem zrobić. Ja wczoraj, skuszony linkiem łączącym mnie z blogiem człowieka o nicku herbu grabie, zacząłem interesować się wywiadem, którego Rafałowi Ziemkiewiczowi udzieliła Monika Jaruzelska. Zanim jednak dotarłem do samego wywiadu przeczytałem to co herbu grabie umieścił u siebie, czyli wpis Ziemkiewicza z FB, który zniknął podobno, ale został skopiowany, a we wpisie tym czytamy: Cześć czytam książkę i dziękuję za tych parę miłych słów o mnie i Monice (drapnęło po starej ranie, ale to nie twoja wina)… To co jest dalej moim zdaniem nie ma znaczenia, bo Rafał Ziemkiewicz po prostu chce jakoś skontaktować się ze swoją dawną koleżanką ze studiów, która na pewno była mu w jakiś sposób bliska. Musiała być, skoro pisze „drapnęło po starej ranie”. Nie powiem, zdziwiłem się kiedy to przeczytałem, bo okazuje się, że publicysta bezwzględny, dynamiczny, ostry i waleczny, umie, a może tylko umiał kiedyś okazać wrażliwość, a może nawet czułość. Drapnęło po starej ranie, kochani, to nie jest w kij dmuchał, to po prostu oznacza, że Ziemkiewicz zakochał się w Monice Jaruzelskiej i nie była to miłość przelotna.Dziś zaś przypomniał sobie o tych dawnych czasach i postanowił umówić się z Moniką Jaruzelską na wywiad i ona się zgodziła. I cóż to jest za wywiad? Moim zdaniem jest to najlepszy wywiad Ziemkiewicza, po prostu najlepszy. Już widzę, co na jego miejscu zrobiłby taki Mazurek, jaką wiochę by zapodał, jak by się popisywał tym swoim chamstwem. Tu nic takiego nie ma, wszystko jest utrzymane w znanej nam z wczesnych filmów Jana Machulskiego konwencji „dwoje ludzi na plaży”, która daje aktorom i reżyserowi ogromne możliwości. W przypadku Jaruzelskiej i Ziemkiewicza możliwości te wykorzystane są w całej pełni, a może jeszcze bardziej. Czegóż my tu nie mamy? Przede wszystkim mamy trudne dzieciństwo Rafała Ziemkiewicza i niezbyt łatwe, choć nie tak ponure dzieciństwo Moniki Jaruzelskiej. Oto Ziemkiewicz, wychowuje się w rodzinie, o czym mimo przeczytania licznych jego wynurzeń nie miałem pojęcia, byłego oficera, którego wyrzucono z lotnictwa za noszenie krzyżyka. W trudnej rzeczywistości PRL radzi sobie tata Rafała Ziemkiewicza dobrze, choć oczywiście nie tak dobrze jak tata Moniki Jaruzelskiej. Rafał zaś, dziecko zdolne i dobrze rokujące na przyszłość trafia, dzięki konkursowi świadectw do tej samej klasy co Monika Jaruzelska. Tak jest napisane w tym wywiadzie i ja tu niczego nie zmyślam, nie dodaję i nie konfabuluję, żeby mi potem nikt nie zarzucał, że znowu się czepiam Rafała Ziemkiewicza. Powiadam więc, że dostał się do tej samej klasy co Monika Jaruzelska z konkursu świadectw. Potem zaś studiowali oboje na jednym roku warszawskiej polonistyki. I tu wyznaje nam Monika Jaruzelska z rozbrajającą szczerością, że utrzymanie równowagi psychicznej było dla niej dość trudne, bo z jednej strony surowy tata, którego nikt nie lubił, a z drugiej grupa rówieśnicza, która ową niechęć do taty potrafi okazywać w sposób demonstracyjny. I ja rozumiem bolączki pani Moniki, a przynajmniej bardzo się staram, choć mój tata w wojsku był zaledwie kapralem. Byli jednak tacy, którzy dla – jak pisze Ziemkiewicz – wsparcia w karierze jakie dawała znajomość z Moniką Jaruzelską byli gotowi na wszystko. Mnie powiem wam nieszczególnie ciekawi co w tym wypadku znaczy słowo „wszystko”, interesuje mnie jedynie reakcja psychologiczna Moniki Jaruzelskiej, która odpowiada, że ten zespół zachowań był jeszcze gorszy niż pogarda. I ja to także rozumiem, przez długi czas bowiem przynosiłem do szkoły najlepsze chyba z dostępnych wówczas wędlin, które mój tata robił samodzielnie, przynosiłem w kanapkach rzecz jasna, i dobrze wiem do jakiego upodlenia zdolni są ludzie wobec człowieka posiadającego na własność kawałek obsuszonej, prawdziwej kiełbasy. Aż strach pomyśleć do czego są zdolni mając przed sobą córkę generała.

Dzięki Bogu, że Rafał Ziemkiewicz nie upadł tak nisko, by korzystać z protekcji Moniki Jaruzelskiej i na jej, przepraszam za kolokwializm, plecach, robić karierę. To by było, sami przyznacie, dość niesmaczne. No, ale nie musimy się tym przejmować, bo Rafał Ziemkiewicz do wszystkiego doszedł sam, własną pracą, uporem i konsekwencją w działaniu. Uczucie zaś, z którego tak nieopacznie zwierzył się na FB było jak mniemam niespełnione i nieszczęśliwe, co czyni Rafała Ziemkiewicza, postacią jeszcze głębszą i jeszcze bardziej dramatyczną niż nam się to zdawało do tej pory. Nie możemy mieć więc oporów ani nie możemy czuć jakiś wstrętów, jak to się pewnie zaraz przydarzy różnym purystom ideologicznym i nadal powinniśmy w spokoju czytać jego książki. Książki, które tak lubi Monika Jaruzelska, sama się do tego przyznaje i podkreśla, że Ziemkiewicz jest najlepszym polskim autorem. Nie sposób się z nią nie zgodzić proszę Państwa. Nie sposób…. W wywiadzie szczególnie urzekł mnie fragment dotyczący istoty zła. Od razu widać, po nim, że Rafał Ziemkiewicz był pilnym i uważnym uczniem, w przeciwieństwie do mnie na przykład. Ja, choć bardzo wcześnie odkryłem, jak należy postępować i co mówić, na języku polskim, by dostawać same dobre oceny, nie wyrobiłem w sobie jeszcze tego uporu i konsekwencji, która doprowadziłaby mnie do jednej klasy z kimś, może nie tego kalibru co Monika Jaruzelska, ale choćby tylko do klasy, gdzie siedziałby syn wojewody. Zabrakło mi dojrzałości, byłem zbyt infantylny i łatwo się nudziłem oraz rozpraszałem swoją uwagę interesując się głupstwami. Pamiętam jednak, że kiedy omawiało się postać jakiegoś ponurego złoczyńcy, jakiegoś złodzieja na przykład, albo pogubionego, agresywnego wariata, należało powiedzieć, że to nie on jest winny swojej sytuacji, ale społeczeństwo lub jeśli tego wymagała pani od polskiego, okoliczności. I proszę, sami popatrzcie co pisze Ziemkiewicz w tym wywiadzie: Moniko, ja się już dawno wyzbyłem tego młodzieńczego złudzenia, że zło czynią tylko źli ludzie. Widzę po prostu generalną nieuczciwość tej sytuacji, w której zło komunizmu, PRL, jest w oczach dzisiejszego pokolenia zacierane tym, że generał Jaruzelski mógł być prywatnie przyzwoitym człowiekiem. Rafał Ziemkiewicz po mistrzowsku odwraca sytuację, którą znamy z każdej klasy, gdzie uczono polskiego i przerabiano lektury i mówi: Mamy surowego tatę, który może być prywatnie przyzwoity, ale jego obecność nie gwarantuje, że świat będzie lepszy. On by chciał, ale powszechne przyzwolenie na lizusostwo i upodlenie, powszechne przyzwolenie na niszczenie życiorysów, jest i zmienić się tego nie da. Dodaje jeszcze Rafał Ziemkiewicz, że nie wyobraża sobie, by generał straszył strażnika wyrzuceniem z pracy, bo ten nie chciał go gdzieś wpuścić. Nie wyobraża sobie, że mógłby on wydawać publiczne pieniądze na papierosy czy wino. A Monika Jaruzelska dodaje, że przecież generał nigdy nie pił, nie palił i nie przeklinał. Po wygłoszeniu tego wszystkiego oboje, acz z pewnymi oporami zaczynają rozwodzić się nad przewagami PRL nad dzisiejszym światem. Pan Rafał, mówi o tym konkursie świadectw, który doprowadził go do jednej klasy z córką I sekretarza i podkreśla, że dziś jego dzieci nie mają szans na to, by chodzić do klasy z wnuczkami Milera, choć status społeczny Ziemkiewicza jest wyższy niż jego wyrzuconego z wojska za krzyżyk, taty. I tu się zatrzymajmy, bo chyba trzeba jakoś te projekcje pana Rafała skomentować. A po cóż drogi pani Rafale, pańskie dzieci miałby chodzić do jednej klasy z wnuczkami Milera? Co tam takiego ciekawego może być w tej klasie, czego nie ma w żadnej innej? Jakie możliwości otwiera przed wnuczkami Milera ta klasa, z których nie mogą skorzystać pańskie dzieci? Przecież to porównanie nie ma sensu. Ja przynajmniej tak uważam i zrobiłbym wszystko, by moje dzieci nie chodziły do klasy z wnuczkami Milera.Rafał Ziemkiewicz jednak wie swoje. Czy to znaczy, że mentalnie zatrzymał się w epoce późnego Jaruzelskiego? Ja nie wiem. Nie mnie oceniać, ale swoją obecność w jednej klasie z Moniką Jaruzelską traktuje do dziś jak poważne wyróżnienie, które doprowadziło go w konsekwencji do tego miejsca, gdzie jest dziś, do pozycji najlepszego pisarza współczesnej Polski. Idźmy dalej. Idźmy, idźmy….tyle, że im dalej idziemy, tym mniej zrozumiały wydaje nam się ten wywiad, a to co pisze Rafał Ziemkiewicz o tym całym konkursie świadectw staje się dla nas wprost nie do uwierzenia. Oto mamy takie zdanie na temat Jerzego Urbana:

Nie rozumiem takich ludzi jak Urban, który – skoro nienawidzi patriotyzmu, nacjonalizmu, wojska i tak dalej – powinien twojego ojca zwalczać ze wszystkich sił, a nie go wychwalać.Tak napisał Rafał Ziemkiewicz, który dostał się do uprzywilejowanej klasy z konkursu świadectw. Naprawdę. Napisał, że Urban powinien zwalczać Jaruzelskiego, bo nienawidzi patriotyzmu, wojska i nacjonalizmu, a jak to wcześniej zostało ustalone przez oboje protagonistów, generał Jaruzelski to patriota, wojskowy i nacjonalista, czyli ideowy przeciwnik Jerzego Urbana. Z tym nacjonalizmem to przyznam mnie zaskoczyli. Okazuje się bowiem, że jeszcze przed wojną generał, jako bardzo młody człowiek, nosił w klapie onerowski mieczyk Chrobrego. Dziś zaś, sami popatrzcie, jego córka rozmawia z ideologiem nowo powstałego ruchu narodowego, który próbuje rozwikłać meandry relacji pomiędzy dawnymi ideologami systemu. Tu Urban nihilista, tu Jaruzelski państwowiec, jak to, kurcze pogodzić? Głowa, jak powiadali ludzie w dawnych czasach, mała. Monika Jaruzelska idzie całe szczęście w sukurs Rafałowi Ziemkiewiczowi i mówi: znowu stosujesz logikę zero-jedynkową. A ja staram się Jerzego zrozumieć. Nie dlatego, że przyjaźnię się z jego żoną i bywam u nich w domu…Ciebie też nazywają „Goebbelsem IV RP, tak jak Ubrana „Goebbelsem stanu wojennego”… Tak mówi Monika Jaruzelska i niczym dobra wróżka w czerwonej sukience jednym dotknięciem czarodziejskiej różdżki stwarza na naszych oczach, prawie jak David Copperfield, płaszczyznę porozumienia pomiędzy ideologią narodową, na nowo się konstytuującą, a Jerzym Urbanem, człowiekiem, z którym się przyjaźni i który powinien nienawidzić generała, a jednak nie ma w nim nienawiści. I ja tu nie chcę powiedzieć, że to jest płaszczyzna, na której podadzą sobie ręce cham z Żydem, o nie, wcale nie… Ja chcę tylko powiedzieć, że Jerzy Urban będzie najprawdopodobniej kolejnym gościem tygodnika „Do rzeczy”, a wywiad z nim przeprowadzi Piotr Semka, bo czytając te wszystkie wypowiedzi Rafała Ziemkiewicza, mam wrażenie, że wśród różnych kluczy według których dobiera się rozmówców do tych wywiadów, nie bez znaczenia jest klucz, który nazwać możemy „posiłkowym”. A kiedy już do tego dojdzie to zostanie tylko Adam Michnik i on będzie gościł na łamach „Do rzeczy” gdzieś może w rocznicę porozumień sierpniowych. Mogę się oczywiście mylić, ale poczekajmy i sami zobaczymy. Kolejnym istotnym momentem w tym wywiadzie jest wypowiedź Ziemkiewicza, w której pada zwrot „adres gettysburski”. Jeśli ktoś nie wie o co chodzi, to przypominam: pod miasteczkiem Gettysburg, gdzie w toczącej się kilka dni bitwie zginęło ponoć tyle ludzi co w całej wojnie wietnamskiej, Abraham Lincoln wygłosił przemówienie ku czci poległych żołnierzy Unii. Zawarł w niej w zwięzłych słowach cele wojny, które motywował koniecznością zjednoczenia państwa. Było to ważne i mocne przemówienie, które legło u podstaw nowej, zjednoczonej Ameryki. Od niego zaczęły się w bólach „narodziny narodu”, nowego amerykańskiego narodu. I Ziemkiewicz chce tego samego, marzy mu się polski adres gettysburski. To jest fantastyczna idea, chciałbym jednakowoż przypomnieć w co zamieniło się Południe po wojnie secesyjnej, chciałbym też przypomnieć, że Lincoln, nie wygłaszał swojego przemówienia ku czci poległych żołnierzy Konfederacji. Oto z kwitnącego, pełnego pałaców i plantacji kraju, Dixi Land stał się zrujnowaną ziemią zadłużonych degeneratów, którzy stracili wszystko. Uleciało zeń całe piękno i godność, a została tylko bieda i poniżenie. Ludzie zaś, którzy zamieszkiwali na południu zyskali po wielu latach złośliwe przezwisko rednack, co podobno tłumaczy się jako „czerwony kark”. No więc, spieszę uspokoić Rafała Ziemkiewicza, myślę, że nasz adres gettysburski został już dawno wygłoszony, tyle że on go nie zauważył. Myślę, że został on wygłoszony przez premiera Cyrankiewicza, dawno temu w Poznaniu. Bo o to chodziło, prawda? O narodziny narodu? I naród się narodził, a w tym nowym narodzie narodził się (o ludzie, co za zbitka) Rafał Ziemkiewicz, który uporczywie usiłuje zachować jakąś podmiotowość. Nie może mu się to udać, bo nie wie gdzie stoi. Ci wobec których wygłoszono nie jeden a pewnie z pięć „polskich adresów gettysburskich” już nie żyją. Ich domy są spalone, ziemia rozgrabiona, a pamiątki sprzedane dawno temu w sklepach Desy. Pozostał po nich mit, który dziś jest własnością Moniki Jaruzelskiej, co widać aż nadto dobrze, choćby w tytule jej książki „Towarzyszka panienka”. To o czym mówi Ziemkiewicz i w co chce nas wrobić, to nie żadne narodziny narodu, ale definitywny tego narodu koniec w takim kształcie, jaki chcielibyśmy zachować, to podniesienie rąk w górę i zgoda na wszystkie plany socjotechniczne, bankowe i medialne jaki wobec nas mają ludzie utożsamiający się dziś z wymordowaną i zniszczoną klasą posiadaczy, czyli z elitą w dawnym tego słowa znaczeniu. I ja rozumiem zaślepienie Rafała Ziemkiewicza. On nic nie widzi, bo mu się to świadectwo z konkursu do okularów przykleiło i mówi, mówi, mówi, mówi… Mamy więc takie oto elementy: tatę generała, jego córkę, panienkę ze dworu, nie zapominajmy, że generał pochodzi z rodziny ziemiańskiej, nie ma więc mowy o fikcji, gołych aspiracjach, czy oszustwie, aspirującego pisarza ideologa narodowców, którego tata o mało nie został wyższym oficerem, bo rozumiem, że z wojska wylali go w stopniu kapitana, mamy wreszcie Jerzego Urbana, o którym panienka ze dworu mówi per Jerzy. No i mamy Polskę, w której po powyższej wyliczance zostali już tylko piłsudczycy. Oni akurat dziś są w odwrocie, ale wszystko może się zmienić. Ich właśnie reprezentuje w tygodniku „Do rzeczy” Waldemar Łysiak, który na szczęście nie uczestniczył w żadnych konkursach świadectw, nie zakochał się też nieszczęśliwie w pani Monice…nie zakochał się? Nie zakochał się, prawda? Nie robił kariery dzięki Monice Jaruzelskiej, nie tak jak Kora i Kamil Sipowicz, których zdjęcie wraz z Moniką znalazłem w sieci, nie tak jak Bogusław Linda, nie tak jak konkurs świadectw… prawda? Łysiak, normalnie po bożemu pisał książki i je wydawał. Nie musiał się zakochiwać, żeby zrobić karierę. Powiedzcie, że nie musiał…. Coryllus

O bizantyjskiej formie władzy PO Co pewien czas wtelewizji pokazywany jest słodki, kojący obraz. Premier polskiego rządu wchodzi na posiedzenie Rady Ministrów. Wokół długiego stołu, wyprężeni jak oficerowie mający powitać dowódcę, stoją ministrowie. Uśmiechnięci, eleganccy, uładzeni. Premier po kolei każdemu z nich podaje rękę. To także skwapliwie wychwytują kamery. Ukłon za ukłonem. Zgięcie się w pas. Trzy zdawkowe słowa dla tych, co akurat w łasce, zimny uścisk dłoni dla tych, którzy ośmielili się dać choćby cień podejrzenia o wewnętrzny spisek i knowania. Rytuał jest ciągle powtarzany i przedstawiany narodowi tak, by ten miał poczucie bezpieczeństwa, spoglądając na swojego władcę i otaczający go dwór. W jednej z ostatnich takich krzepiących serce scen dziennikarze wychwycili pewien dialog, jaki odbył się między ministrem Sikorskim a ministrem Rostowskim. Gdy premier ich minął, spytawszy po drodze o azyl dla amerykańskiego szpiega Snowdena, szef polskich finansów zaczął rozemocjonowanym głosem dopytywać się, czy to prawda, że nieschodzący z ust świata wróg i zdrajca naszych sojuszników ośmielił się właśnie nas prosić o azyl. Sikorski, bardzo uradowany, odparł trzykrotnie: – Tak! Tak! Tak!A w oczach błyszczało mu rozbawienie. Warto uchwycić ten błysk oka i przyjrzeć mu się. Warto zajrzeć w źrenice. I zobaczyć w nich to, co jest istotą władzy i poczucia wyniesienia ponad innych – radość zabawy w rządzenie. To pewnie najważniejszy element całej konstrukcji, na jakiej stoi obecnie fundament Platformy Obywatelskiej. Karmi się nią jak złotym chlebem cały zgromadzony wokół Donalda Tuska dwór.
Czy minister służy Kiedy Konstantyn I przeniósł do Bizancjum stolicę cesarstwa i nazwał ją Konstantynopolem, nie tylko zainstalował tam centrum rzymskiego rządu, ale także swój dwór. Dwór bowiem, wraz z urzędami instytucjonalnymi, stanowił fundament tego systemu, który składał się zarówno ze struktur oficjalnych, jak i z całej sieci wpływów psychologicznych, niesformalizowanych, lecz równie, a często nawet bardziej istotnych. Wielki Pałac konstantynopolski zapełnił się urzędnikami. Byli wśród nich m.in. „ministrowie” cesarscy, choćby tacy jak minister skarbu (comes sacrarum largitionum) czy minister domen cesarskich (comes rerum privatum). A jak już mowa o ministrach, to warto przypomnieć etymologię tego słowa, które wywodzi się z łacińskiego ministro, ministrare– czyli „służyć”. Sam rzeczownik „minister” w języku Rzymian oznaczał po prostu sługę. Dlatego też w kościele służą do mszy „ministranci”. Sens tego szlachetnego słowa uległ jednak wypaczeniu i obecnie należałoby pewnie tłumaczyć owo dawne ministrare jako „czerpać korzyści z urzędu”. Ale zostawmy dywagacje lingwistyczne i wracajmy do kwestii cesarskiego dworu. Wspomniany Wielki Pałac robił olbrzymie wrażenie i stanowił odpowiednią oprawę dla bizantyjskiej świty władcy. Znajdował się na wzniesieniu, we wschodniej części miasta. Tam na ogromnym obszarze zbudowano wiele pałacowych budynków, w tym łaźnie, kościoły z wystawionymi relikwiami świętych oraz sale audiencyjne. Z Wielkim Pałacem mogły się równać jedynie dwory starożytnej Persji czy później kalifatu. Podróżnicy opisywali niezwykłe wrażenie, jakie robił na ludziach przepych i bogactwo zdobień. Pod ścianami sal stały antyczne posągi, ponoć przepowiadające przyszłość, stopy gości dotykały bajecznych, złotych mozaik, w których igrały świetlne odblaski. W złotej sali (Chrysotriklinos – zbudowanej przez Justyniana I) cesarz siadał na tronie pod wielką absydą z wizerunkiem Chrystusa Pantokratora. Jak pisze przedwojenny historyk prof. Leszek Piotrowicz: „Konstantyn akcentował (…) swoje stanowisko absolutnego pana imperium, co między innemi w tem znalazło swój wyraz, że określenie cesarza »pan nasz« (dominus noster) za jego czasów weszło w stałe użycie”. Aureola boskości (mimo zwrotu w stronę chrześcijaństwa trzeba było nadal budować odpowiedni wizerunek) była świadomym sposobem kreowania siły oddziaływania nie tylko na najbliższe otoczenie władzy, ale też na wszystkich poddanych.
Zakopać Kanał Elbląski Kiedy w Elblągu trwała pierwsza tura wyborów samorządowych, zajechał do miasta sam premier i stojąc pod przychodnią zdrowia, z wielką swadą krytykował pomysł PiS, by w końcu wybudować w mieście kanał. Wyobrazić sobie można, że Elbląg w IV w. po Chrystusie jest jedną z cesarskich domen, a w nim, powiedzmy, zyskuje nagle popleczników Maksencjusz lub jakiś inny rywal cesarza. Konstantyn zajeżdża Złotym Rydwanem i przemawia pod lecznicą. Daje przy tym wyraz swojej cesarskiej troski o wszystkich mieszkańców Elbląga, na których – jak wszystkim w całym Bizancjum wiadomo – zależy mu szczególnie. Gdyby w dodatku Elbląg leżał na tzw. Żyznym Półksiężycu, między Morzem Czerwonym a Śródziemnym, wtedy na pewno cesarz odniósłby się do kwestii kanału łączącego oba te akweny. A kanał ów był wtedy – przypomnijmy – zbudowany. Herodot przypisuje tę drogę wodną inicjatywie Dariusza i Persów. Wiadomo jednak, że została ona później zaniedbana i odbudowano ją dopiero za Trajana. Otóż gdyby przeciwnik polityczny Konstantyna twierdził, że kanał jest potrzebny, cesarz, wielce obruszony, uznałby to za nieekonomiczną bzdurę i kazałby zakopać. Tak by poczekał aż do kolejnego budowniczego, czyli cesarza Napoleona. Na szczęście w Polsce, jak na razie, w Elblągu taka szaleńcza myśl jak kopanie kanałów nam nie grozi. Cesarz czuwa.
Rozbudowanie kasty urzędniczej W pracy poświęconej historii Bizancjum tak pisze znakomita znawczyni dziejów Średniowiecza Judith Herrin:

„Poza wzbudzaniem w przybyszach podziwu i trwogi dwór pełnił istotną funkcję w państwie: umacniał więź poddanych z cesarzem poprzez głębszą lojalność – zarówno poczucie wspólnoty, jak i fatalistyczne podporządkowanie się władzy. Osiągano to po części przez wynoszenie utalentowanych młodych mężczyzn i kobiet na odpowiedzialne i wpływowe stanowiska, wzbudzające szacunek i podziw”.
Innymi słowy – samo funkcjonowanie tego szeroko rozumianego dworu dawało wrażenie, że poprzez ślepą wierność, służalczą postawę wobec władzy, można zrobić osobistą karierę. Zdarzały się nawet wypadki, że prości ludzie osiągali sukces, jeśli tylko znaleźli się w orbicie władzy. Wielu z nich znajdowało zatrudnienie w rozbudowanej administracji. Istniał system nadawania dostojnych tytułów, z którymi wiązała się pensja państwowa (tzw. roga). W tym sensie działanie rządzącej elity bizantyjskiej miało zupełnie inne podłoże społeczne niż np. w Rzymie, gdzie władza była koncesjonowana dla wybranych grup, lub w starożytnej Grecji, gdzie „demokracja” nie wyglądała wcale tak, jak sobie ją dzisiaj wyobrażamy. Czy w tym, jak funkcjonuje obecnie polskie państwo, nie można odnaleźć elementów bizantyjskiej kultury rządów? Mieści się w tej formule okazałość i złoty nimb, jaki otacza głowę panującego i jego dwór. To właśnie zegarki po 30 tys., cygara, wina czy sukienki dla małżonki.One stanowią element bogatej oprawy, która wcale nie odstraszy wielu ludzi. Odwrotnie – nawet jeśli tych, co żyją na granicy biedy, doprowadzi do wściekłości, to całą resztę, wiedzącą, że „warto” trzymać z cesarskim dworem, tylko utwierdzi w słuszności obranej drogi. Aparat urzędniczy jest w Polsce obecnie niezwykle rozbudowany. Postulaty taniego państwa skończyły się tym, że zatrudniono urzędników w setkach tysięcy. Wszyscy ci ludzie czują i wiedzą, że ich praca, dochody, miesięczny budżet i spłata kredytu zależą od dobrej woli pracodawcy. Kim jest ów Pracodawca? Szef? Kierownik? Dyrektor? Tak, ale w dalszym, głębszym sensie jest nim... Donald Tusk. Otoczony dworem. To jego łaska lub niełaska może wpływać na losy ludzi związanych w ten czy inny sposób z funkcjonowaniem państwa. Niektóre ze środowisk – o dziwota – pozwalają się już łupić w sensie dosłownym, bezpośrednim, a nadal nie tracą wiary w swojego wodza. Ot, choćby artyści, którym zabrano tzw. koszty uzysku obniżające podstawę opodatkowania do 50 proc. Wszyscy aktorzy, reżyserzy, pisarze, malarze, muzycy – całe środowisko, które w większej mierze jest ciągle wierne Platformie Obywatelskiej, nie dało się otrzeźwić nawet tym kubłem zimnej wody. Nadal kochają Tuska. I ciągle panicznie boją się Kaczyńskiego. Zachowują się jak ów bojar wbity na pal przez Iwana Groźnego. Zdychał w męczarniach, lecz do ostatniej chwili życia chwalił cara. Póki mu oddechu starczało, jeszcze jęczał, jakim Iwan jest cudownym władcą. Istnieje obawa, że wielkie grono naszych artystów wychwalać będzie rządy Platformy, nawet jeśli przyjdzie im dogorywać z głodu.
Madonna na hipodromie, czyli sypnij 5 milionówMachina bizantyjskiego systemu sprawowania władzy opierała się na biurokracji oraz propagandzie. Człowiek miał kontakt z państwem poprzez urzędników, z daleka zaś mógł oglądać świetność boskiego władcy. Już biskup Euzebiusz z Cezarei stwierdził, że władza cesarska pochodzi od Boga. Trochę boskiego blasku spływało więc na władcę. Częścią tej psychologicznej gry było m.in. organizowanie wielkich imprez, które obecnie nazwalibyśmy „sportowymi” lub „kulturalnymi”: przed tłumami występowali żonglerzy, śpiewacy, błaźni i tancerze. Na hipodromach ścigały się rydwany. A gdy pędziły po zwycięstwo, na liny rozwieszone między wysokimi kolumnami hipodromu wychodzili akrobaci, stawiający ostrożnie kroki. Lud się cieszył. Lud klaskał. Gdyby wtedy koncertowała taka gwiazda jak Madonna, byłaby na pewno gwoździem programu bizantyjskiej imprezy. I sam cesarz sypnąłby z kasy dworskiej kilka milionów na jej występy. W końcu wszystko dla… ludu.
Kiedy spadną maski Kiedy nasz wielki poeta renesansowy, Jan Kochanowski, wrócił z zagranicznych wojaży, znalazł sobie miejsce pracy w kancelarii Filipa Padniewskiego. Był to czas, w którym król Zygmunt August, usiłując mocniej schwytać w dłonie stery rządów w Rzeczypospolitej, dążył ku jej naprawie. Kochanowski słuchał często wystąpień sejmowych, a swoje poglądy polityczne wyłożył w kilku poetyckich dziełach. Pisał Mistrz z Czarnolasu do swoich współczesnych: „Aleć to jeszcze wszytko początki; po chwili / Będzie tego podobno więcej, bracia mili, / Gdy z was maszkarę zdejmą, a ludzie doznają, / Że Polacy przodków swych barzo zostawają”. Z tych słów płynie dla nas może nadzieja, że i obecnie tak się losy Ojczyzny potoczą, że „maszkara” spadnie z twarzy tych, co u rządów, a ludzie zobaczą, jakie są prawdziwe oblicza pod spodem. Kilkanaście wersetów dalej Kochanowski uderza w elitę władzy:
„Patrzcież, czegoście dla tych bogactw odstąpili, / Żeście prawie rycerską naukę stracili, / Na której nie tylko te ziemskie osiadłości, / Ale garła należą i wasze wolności”. Michał Bobrzyński, w szkicu historycznym z roku 1922, tak komentuje ów stan dworu Rzeczypospolitej, krytykowany niegdyś przez Mistrza Jana: „Smutny to i jałowy program polityczny jak na ministrów wielkiego państwa (…). Smutny dlatego, że się w samej zamyka negacji. Autorowie jego widzą jasno, jak Rzplita mdleje, jak upada; widzą, jak coraz groźniej następują na nią drapieżni sąsiedzi, a ona pogrążona w wewnętrznej rozterce, oddana na łup prywatny, siłę swą marnuje i czoła stawić im nie śmie. Czują oni zarazem, że ta niemoc wewnętrzna jest owocem nowych prądów i wyobrażeń, humanizmu i reformacji, ale tego zupełnie nie pojmują, że od rozwiązania tych wielkich kwestyj, od spożytkowania ich na rzecz narodu i państwa przyszłość ojczyzny zależy. Oni zamiast kwestie rozwiązać, zamiast wystąpić z katolickim programem, schodzą im z pola…”. Dzisiaj niestety jest podobnie, gdy „nowe prądy” i „nowy humanizm” wdzierają się na pole, które było naszą opoką. Pole Ducha Polskiego, silnego Patriotyzmem i Wiarą. Gdyby dociekać przyczyn – widać, że są ukryte tam, gdzie zwykle od początku świata – w ludzkim charakterze. W Ambicji i Próżności. W Pysze i Nieumiarkowaniu. W Chciwości.
Jak w Bizancjum Jan Kochanowski we „Wróżkach”, swoim dużo późniejszym politycznym dziele o Polsce, wskazywał: „Toż niebezpieczeństwo jest Rzeczypospolitej od ludzi swawolnych i rozpustnych, bo oni, gardząc prawem, wzgardzają urząd i zwierzchność pańską, która jeśliby im kiedy groźna była, tych dróg będą chcieć szukać, mieszając i podburzając ludzi, jakoby wszytkiego zniknąć mogli, a gdzie by im to nie szło, tedy, ojczyznę i pana zdradziwszy, do nieprzyjaciela zjadą i wódzmi przeciw ojczyźnie swej będą, jakich przykładów w historiach pełno”.
W głębokim pokłonieW Bizancjum, w pałacu Magnaura, cesarz zasiadał na olbrzymim, złotym tronie. Po obu stronach stały złote figury ryczących lwów i złote rzeźby ptaków. Te ostatnie wydawały dźwięki, świergoląc na zdobionych klejnotami drzewach. Gdy pojawiał się poseł, musiał zgiąć się przed władcą w specjalnym ukłonie. Wykonywał tzw. proskynesis – dotykał czołem podłogi. A wtedy… wtedy ów tron zaczynał się unosić w powietrzu, aż pod sufit. Hydrauliczne sztuczki pełniły wówczas taką rolę, jaką obecnie telewizja: ukazywały władcę tak, by ludzie czcili go jak półboga. W dzisiejszych czasach premier lekko kuleje, gdy wchodzi na spotkanie ze swoimi ministrami. Ale oni nadal, jak przed wiekami, wykonują proskynesis. A złote ptaki świergolą w zachwycie. Tomasz Łysiak

Śledztwo ws. śmierci GENARAŁA Petelickiego to groteska Oto i zdementowano w końcu ostatecznie pierwsze absurdalne pomówienia jakie obiegły zainspirowane z premedytacją podatne na to media po tragicznej śmierci Generała Sławomira Petelickiego. Stanowczo Generał nie cierpiał na żadną chorobę i związane z tym dolegliwości, także nie miał kłopotów finansowo-egzystencjalnych. I na tym koniec prawidłowych wniosków (wyniki śledztwa do jakich dotarła “Rzeczpospolita”). Jako, że stwierdzenie prokuratury w konkluzji śledztwa, iż „Generał popełnił samobójstwo, bo rzadziej zapraszały go media i miał kłopoty w biznesie” – jest tak dalece naciąganą infantylnością, że trudno to przełknąć. I sam fakt, iż małżonka Pana Generała z własnych powodów nie odwołuje się od takich ustaleń śledczych, nie oznacza iż my wszyscy – którym Pan Generał służył nie tylko tworząc dumę narodową w postaci Jednostki GROM – mamy bezkrytycznie przejść nad takim naciąganymi i defakto obraźliwymi dla osobowości i dorobku Pana Generała frazesami bezkrytycznie. Nie zapraszanie Generała do mediów głównego nurtu na pewno nie doprowadzało Generała do lamentu. Generał od początku swojej krytyki poczynań rządu miał to ryzyko, a raczej oczywistość wkalkulowaną w koszty swojej świadomej postawy. Nie przeszkadzało mu to podążać drogą honoru i mówić o tym co jego zdaniem jest bezdyskusyjnie szkodliwe dla siły naszego Państwa. Ponad to, mimo tej presji zawsze pozostawali życzliwi i odważni ludzie w mediach. Generał o tym wiedział i powtarzał „Nie wszyscy dziennikarze są na pasku aroganckich nieudaczników”. Osobiście się o tym wielokrotnie przekonałem. Absurdalną nieprawdą jest stwierdzenie, iż Generał był izolowany – wręcz przeciwnie wszyscy zabiegali o przychylność Generała – problem w tym, że to Generał sobie wybierał słuszną drogę i właściwe towarzystwo. Przedstawiciele obecnej władzy także wielokrotnie zabiegali o osobę Generała. Myślę, iż te przykładowe słowa Generała w których relacjonował często zaistniałe sytuacje najlepiej odzwierciedlają postawę człowieka honoru:

„(…)Jak tylko (……………) (którego zresztą cenię i lubię), zaprosił mnie do siebie i chciał dowiedzieć się o procedurach NATO. Podziękowałem mu i stwierdziłem, że dopóki Klich będzie ministrem i Komorowski nie przeprosi mnie za powiedzenie, że nie jestem żołnierzem, nie mam zamiaru im pomagać. Budowanie nowych procedur i ratowanie Sil Zbrojnych trzeba zacząć od wskazania winnych zapaści wojska i katastrofy smoleńskiej.” Mogę zapewnić, że Generał wielokrotnie miał okazję zdobyć eksponowane stanowisko, z czego jednak nigdy nie skorzystał. Wybierał zawsze drogę prawdy i honoru dla siły Państwa. Powtarzał często “(…)prawdziwego RONINA jakim jestem nikt nie zdoła nastraszyć, kupić lub instrumentalnie wykorzystać(…)“.Stosunek do mediów i fakt, iż Generał w ogóle nie zabiegał o domniemane zabieganie celem „gwiazdorzenia” w tychże, a sugerowane przez konkluzje tego nieprofesjonalnego śledztwa niech najlepiej uwiarygodnią własne słowa Generała w rozmowie ze mną jaką teraz także zmuszony jestem dla dobra jego reputacji ujawnić:

„Nie jestem żadnym wielkim generałem tylko normalnym człowiekiem starającym się służyć Polsce. Tak zostałem wychowany i cieszę się, że dzięki dziadkowi nie nabrałem wody sodowej. Gdy widzę nabzdyczonych ważniaków śmiech mnie ogarnia(…). Wczoraj na balu TVN powiedziałem przy ludziach Mariuszowi Walterowi z którym jestem na ty, co sądze o podlizywaniu się jego telewizji PO w zamian za 500 000 zł które prezydent Warszawy dała im na przebudowę stadionu LEGII. Pewnie długo nie zaproszą mnie do tej telewizji, ale satysfakcję miałem! Ludzie się dziwili jak można tak mówić prawdę prosto w oczy, a ja przypomniałem sobie mojego dziadka, który często powtarzał: Pan Bóg nie lubi tchórzy!”. Dodam jeszcze na koniec pewne przemyślenia własne, analizując opis wniosków śledczych zawarty w ostatniej publikacji Rzeczpospolitej o treści:

„Sekcja zwłok odbyła się dwa dni po śmierci. Wykazała, że strzał oddany był z bliskiej odległości. Oględziny sądowo-lekarskie nie ujawniły śladów walki. Biegli wskazali jednak, że pojedyncze zasinienia w okolicy kolan, grzbietu i prawej łopatki mogły powstać na krótko przed śmiercią. Prokuratura uznała, że może mieć to związek z upadkiem po oddanym strzale lub treningami sztuk walki, które według zgromadzonych w śledztwie zeznań były przyczyną podobnych obrażeń w przeszłości.” To prawda, że Generał był człowiekiem walecznego charakteru i był w przeszłości twórcą elitarnej jednostki specjalnej. Nie mitologizujmy jednak ludzkich możliwości – Pan Generał przekroczył wiek 65 lat i w żadnych konfrontacjach nawet ćwiczebnych jakichkolwiek sztuk walk od dawna fizycznie i czynnie nie uczestniczył. Prawdą jest, iż otrzymał ćwiczebny manekin do boksowania od swoich byłych podwładnych z GROM na jedne ze swoich ostatnich urodzin – ale boksując go w swoim podziemnym garażu zapewne nie otrzymywał w rewanżu od kukły ciosów w okolicę grzbietu, łopatki po których w dodatku padałby na kolana…Pisząc powyższe nadal daleki jestem od sugerowania możliwości ingerencji w takiej tragedii osób trzecich. Mimo wszystko dla porządku sprawy i stymulacji wyobraźni śledczych zmuszony będę przedłożyć wnioski z własnego dochodzenia jakie przeprowadziliśmy w zaufanym gronie całkiem niedawno w nieruchomości w jakiej znajduje się lokal, który zamieszkiwał Generał. Mianowicie szlaban wjazdowy otwierany jest pilotem, którego sygnał można amatorsko skopiować bez trudności, jeżeli nawet nie to istnieją nieznacznie droższe uniwersalne piloty-skanery do tego typu znanego producenta bram i szlabanów na czarnym rynku. Nie jest trudnością zaobserwować marki, kolory czy nawet cechy szczegółowe parkujących w garażu podziemnym samochodów posiadających abonament mieszkańców a następnie wjechać pod ustaloną nieobecność jednego z nich identycznym pojazdem nie wzbudzającym sensacji emerytów-ochroniarzy, pod warunkiem że akurat obserwują monitoring z kamery zupełnie nie ogarniającej całej kubatury pomieszczenia, itd., etc. Nie jest jednak moim zamiarem stymulowanie teorii spiskowych, a jedynie sugestia – o konieczności większej wyobraźni badających sprawę niejasnej tragedii związanej z odejściem tak istotnej dla Państwa osoby. Reasumując niewątpliwie Generał był osobą unikalnego w obecnych realiach poczucia honoru – dlatego także sugerowanie przez śledczych – iż honorowo popełnił samobójstwo z rzekomo tak błahych, a jakże nieprawdziwych zarazem powodów jest w moim mniemaniu – kpiną. Samobójstwa owszem – popełnia się jako wyraz najwyższej formy honoru – ale na pewno nie z głupich powodów zostawiając ukochaną rodzinę i małe dzieci – i na pewno nie w formie tak nieokreślonej… ppor pk

"Jesteśmy naprawdę bardzo blisko realnego bankructwa, a problem z tegorocznym deficytem to dopiero cisza przed burzą". Szewczak o katastrofie finansów publicznych Po ostatnich informacjach i wydarzeniach związanych z nowelizacją budżetu państwa idea powołania komisji śledczej, która miała by zbadać stan finansów publicznych, jest jak najbardziej uzasadniona. PiS zgłosił pomysł skontrolowania kreatywnej księgowości naszego "sztukmistrza z Londynu", czyli ministra finansów, i jest to pomysł trafny. Przypomnijmy, ze te cuda wokół finansów publicznych dzieją się właściwie od sześciu lat, od momentu, kiedy ster w ministerstwie na Świętokrzyskiej przejął Jan Vincent Rostowski. Bo co najmniej kuriozalnym wydawało się powołanie na ministra finansów Polski, obywatela brytyjskiego, który nie ma ani polskiego NIP-u, ani PESEL-u i jest dodatkowo zadłużony w brytyjskich bankach. Tę kwestię, kto był promotorem powołania takiej osoby, należałoby wyjaśnić. Choć oczywiście najważniejszą kwestią jest podjęcie tematu stanu finansów publicznych państwa. A tej stan jest dramatyczny. Jesteśmy bardzo, ale to naprawdę bardzo blisko realnego bankructwa, a problem z tegorocznym deficytem to dopiero cisza przed burzą. Ten deficyt nie wynosi 35 miliardów złotych, jak zaplanował to minister Rostowski, nie wynosi nawet tych 51 miliardów, jak to ogłosił Rostowski po nowelizacji. W mojej ocenie może on wynosić nawet grubo ponad 70 miliardów złotych. Trzeba przyznać, że tajfun "Vincent" skutecznie od lat pustoszy polskie finanse publiczne. Gdy pan minister wkraczał na polską scenę finansowo - polityczną dług publiczny wynosił około 527 miliardów złotych, dzisiaj oficjalnie wynosi blisko 840 miliardów, ale gdyby policzyć wszystko to, co pan minister poukrywał w ramach ciągłych zmian zasad liczenia rożnych pozycji do długu publicznego, to może on wynosić nawet około 900 miliardów złotych. Jeśli minister pozostanie ministrem, to można właściwie być pewnym, że w 2014 roku dług publiczny sięgnie kosmicznej kwoty 1 biliona złotych. Zakładając, że długi Gierka, nieporównanie przecież niższe, spłacaliśmy przez 30 lat, to można sobie tylko wyobrazić, jak długo będziemy spłacali dług Rostowskiego. Zatem pytanie o stan publicznych finansów, które powinna postawić komisja śledcza jest jak najbardziej uzasadnione. Ktoś przejmie władzę w naszym kraju po ekipie Tuska i dobrze by było, żeby miał bilans otwarcia i żeby wiedział z jaką stajnią Augiasza przyjdzie mu się uporać. Rzeczywiście debaty w sejmie nic nie dają, próby odwołania ministra nic nie dają, pan minister Rostowski kpi w żywe oczy i kłamie, kiedy jest mu to wygodne. Zapewniał przecież Polaków, że budżet na ten rok jest stabilny, prorozwojowy i dobrze policzony, że jest budżetem bezpiecznym. Minęło 6 miesięcy - okazuje się, że brakuje 24 miliardy, a naprawdę dużo, dużo więcej, może i ze dwa razy tyle. Nie wiadomo, co może się okazać pod koniec roku. Zatem całkowicie słuszna jest nieufność wobec ministra i wobec jego kreatywnej księgowości, która jest przecież budowana na greckich wzorach. Warto by wyjaśnić, jaka jest skala zadłużenia w finansowych instytucjach międzynarodowych. Warto by wyjaśnić, dlaczego pan minister Rostowski wyemitował tak dużo skarbowych papierów dłużnych, obligacji skarbu państwa, długów polskich na rzecz kapitału zagranicznego. Dzisiaj w rękach kapitału zagranicznego, właśnie w dużej mierze dzięki panu ministrowi Rostowskiemu, jest już ponad 220 miliardów złotych w obligacjach, jest prawie 50 proc. naszego długu. Za kadencji ministra Rostowskiego dopuszczono również do tego, aby znaczna cześć polskiego długu była denominowana, czyli opiewała w walutach obcych. Ta kreatywna księgowość poszła już w jakieś absurdalne kierunki. Dobrze by było, aby opinia publiczna znała prawdziwy stan państwowego budżetu. Żeby wyjaśnić, dlaczego usuwa się progi ostrożnościowe. Bo przecież dzisiaj różnica w liczeniu długu i relacja długu do PKB między Komisją Europejską i między tym, co deklaruje minister Rostowski i o czym informuje komisję jest ogromna. Według ministra ta relacja to niecałe 53 proc. Według KE to już około 58 proc. A ja sądzę, że ta relacja oscyluje już w granicach konstytucyjnego progu 60 proc. A więc skala zagrożeń jest wręcz dramatyczna.Tutaj nie pomoże to, że od przyszłego roku Komisja Europejska pozwoli nam wliczyć do PKB dochody z szarej strefy, czyli z prostytucji, przemytu, czy handlu narkotykami. To nie uratuje finansów rządu premiera Tuska. Nawet jeżeli dochody z prostytucji, na co się zanosi będą częścią Produktu Krajowego Brutto, to mają go podnieść o 16 miliardów złotych, akurat o tyle, ile zabrakło w budżecie panu ministrowi. O tyle właśnie zwiększył deficyt. To pokazuje w jakim absurdalnym, księżycowym scenariuszu poruszamy się jeśli chodzi o finanse publiczne. Jak wielką zapaść mamy w dochodach podatkowych. To przecież stało się także za kadencji ministra Rostowskiego. Absolutnie rzeczą do wyjaśnienia jest, jak to się stało, że przy podnoszeniu progów podatkowych VAT i akcyzy wpływy tak dramatycznie się załamały, że zabraknie ok. 26-30 miliardów złotych. To przecież jest katastrofa. Gdyby tak działał samodzielny księgowy jakiejś niewielkiej firmy ogrodniczej, natychmiast byłby zwolniony z wilczym biletem. Minister Rostowski przyznaje sobie kolejne laury, a pan premier nagradza go stanowiskiem wicepremiera. Także inicjatywa PiS o powołaniu komisji śledczej pod hasłem: "gdzie się podziały nasze pieniądze?" jest jak najbardziej słuszna. Bilans otwarcia trzeba zrobić, bo sprzątanie po radosnej twórczości naszego "sztukmistrza z Londynu" będzie niezwykle ciężkie, będzie wymagać wielkiego charakteru i siły, a także nowoczesnych, nietuzinkowych rozwiązań i profesjonalnego zarządzania. Janusz Szewczak

Michalkiewicz: Ksiądz Lemański chciał pokazać biskupowi „siłę demokracji”. Ze STANISŁAWEM MICHALKIEWICZEM rozmawia Rafał Pazio.

NCZAS: Tematem wałkowanym przez tygodnie był tzw. spór księdza Wojciecha Lemańskiego z arcybiskupem Henrykiem Hoserem. MICHALKIEWICZ: Moim zdaniem, jest to ożywiona próba – po rozporządzeniu prezydenta Putina z 20 maja nakazującym rosyjskiej FSB nawiązanie współpracy ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego w Polsce – budowy tzw. Żywej Cerkwi, dziś nazywanej Kościołem otwartym. W Kościele otwartym, jak w arce Noego, wprawdzie każdego zwierzęcia jest po parze, ale w ciemnych zakątkach dochodzi do grzechu sodomii i powstają liczne nieporozumienia. Przy okazji awantury z księdzem Lemańskim ujawnił się front obrony Kościoła polskiego przed jego biskupami. To front zdominowany przez agenturę. Ta agentura nie chce doprowadzić do widocznego rozłamu, by się nie zdekonspirować. Chce przejąć kontrolę nad strukturami pozostawionymi w całości. Nawet ksiądz Lemański się w pewnym momencie zorientował, że w tłumie rzekomych parafian w Jasienicy są osobnicy, których nie zna i którzy najbardziej aktywnie się zachowywali. Jako człowiek cwany, którym nie kieruje chrześcijańska pokora, zrobił w Jasienicy pokazuchę. Publicznie pouczał kanclerza kurii na temat procedur prawnych, a sam się w nich nie orientuje. Jeśli myli się w takich sprawach, to może mylić się również w wielu innych. Próbował stworzyć sobie dobrą pozycję wyjściową do odwołania od decyzji. Chciał pokazać biskupowi „siłę demokracji”. Był przekonany, że kiedy biskup zobaczy „siłę demokracji”, zreflektuje się i zakaz cofnie.

Ksiądz Lemański zaangażowany był w tzw. dialog chrześcijańsko-żydowski. Ksiądz Lemański angażował się w robienie żydowskiej polityki. Albo wykonywał trochę nieświadomie zadania polityczne, albo zdawał sobie z tego sprawę. Na tyle się to nasiliło, że jego zwierzchnik kanoniczny, arcybiskup Hoser, zadał mu pytanie – co prawda kuria zaprzecza – czy jest obrzezany. Można biskupowi wytknąć użycie skrótu myślowego, ale pytanie dotyczyło tego, jaką religię ksiądz Lemański wyznaje. Czy przeszedł na judaizm, czy praktykuje tzw. judeochrześcijaństwo? Zewnętrznym znamieniem przejścia na judaizm byłoby obrzezanie i tutaj biskup, jako zwierzchnik kanoniczny księdza Lemańskiego, był uprawniony do zadawania takiego pytania. Miał prawo wiedzieć, czy kapłan jest rzymskim katolikiem czy judeochrześcijaninem.

Jak Pan ocenia to, w jaki sposób media zaangażowały się w tę sprawę? Ksiądz Lemański z miejsca stał się celebrytą. Uważam, że co najmniej połowa dziennikarzy mediów głównego nurtu to są poprzebierani funkcjonariusze. Mają zadania na odcinku budowy „Żywej Cerkwi”, więc sprawa księdza Lemańskiego wpisuje się w ich cele.

23/07/2013 Centralny Rejestr Upadłości - ma powstać, jako kolejna struktura biurokratyczna, których mało w naszym” nieszczęśliwym kraju”- jak pisze pan Stanisław Michalkiewicz. Centralny Rejestr Upadłości ma ułatwić przedsiębiorcom życie.(???) Można sobie będzie sprawdzić kto jest w upadłości, a kto jeszcze nie- będzie wkrótce- jak rząd podnieście kolejny raz podatki, albo wprowadzi nowe przepisy wymierzone przeciw przedsiębiorcom. Albo spuści ze smyczy urzędników wszelakich, którzy jak tylko zechcą – doprowadzą firmę do upadłości. Pamiętacie zapewne Państwo taki krótki filmie emitowany w TVPOLSAT kilka lat temu, gdzie bujający się na fotelu urzędnik twierdził, jak tylko chce doprowadzi każdą firmą do upadłości.(!!!) I słuszna jego racja. .Niech tylko rozwinie skrzydła w ramach pouchwalanych przepisów, zresztą uchwalanych po to, żeby trzymać każdego przedsiębiorcę za przysłowiowe jaja.. I można każdego właściciela wyzuć z jego własnej firmy.. Zresztą ten proces trwa, toczony przez rząd w poszukiwaniu brakujących pieniędzy, a potrzebnych na rozrzutność.. Bez pieniędzy rząd nie będzie mógł uprawiać socjalistycznej rozrzutności.. Pieniądze są jednak potrzebne- rządowi. Im więcej ich będzie miał- tym oczywiście więcej wrzuci w przysłowiowe błoto. Wyłącznie my będziemy stratni.. Mówiąc szczerze : wszyscy jesteśmy w permanentnej upadłości- my jako jednostki, my jako państwo socjalistyczne o nazwie III Rzeczpospolita, i my- jako część europejskiego obozu socjalistycznego o nazwie Unia Europejska. Wolność odzyskamy jak upadnie ten cały obóz socjalistycznych państw tzw. demokratycznych.. Popatrzcie Państwo jak Brytyjczycy cieszą się z narodzin przyszłego króla. Oni mają jeszcze ciągłość dynastii.. Zawsze – w sprzyjających okolicznościach upadku państw demokratycznych i prawnych- mogą istniejący bałagan zamienić na normalność- czyli monarchię.. Tym bardziej, że wielkość Anglii kojarzy się wyłącznie z monarchą, a nie z czasami demokracji.. Wielkiego nieporozumienia demokratycznej ludzkości….Wielkiej plagi, która na normalnych ludzi została nałożona przez kręgi wolnomularskie. Demokracja równa się socjalizm- plus zniewolenie człowieka. Centralny Rejestr Upadłości, tak jak Centralny Rejestr Długów- ciągle będzie się powiększał w tym systemie, który panuje- przepraszam królowe i królów- za słowo” panował”, ale ono jest adekwatne do istniejącej sytuacji. Panuje system biurokratyczny oparty o masy przepisów nikomu do niczego niepotrzebnych, a potrzebnych wyłącznie biurokracji nad nami panującej.. Będą oczywiście nowe państwowe posady do zagospodarowania, tak jak w Krajowych Rejestrze Długów, czy Krajowym Rejestrze Samochodów, czy Krajowym Rejestrze Motocykli, czy Krajowym Rejestrze Ludności, czy Krajowym Rejestrze Domów, czy Krajowym Rejestrze Głupoty. Nie ma jeszcze Krajowego Rejestru Dzbanków, Butów, Ubrań, Swetrów, Spinek do włosów, Parasoli, Kapeluszy, Skarpet, Butelek, Palaczy, Niepełnosprawnych, Homoseksualistów – innych rzeczy i spraw których są tysiące a nie są rejestrowane. Czas najwyższy zcentralizować i zarejestrować wszystko co w kraju jest- bo może się przydać do spłacania długów.. Wtedy będzie jak znalazł.. Mania gromadzenia wszelkich danych to namiętność socjalistów przeciw człowiekowi.. To służba w imię totalitaryzmu, który przy pomocy demokracji większościowej- ma być wybudowany.. Człowiek ma być uwięziony w przepisach, pozbawiony wolnej woli, ubezwłasnowolniony i rzucony na pastwę biurokracji, zarówno szczebla niższego jak i wyższego.. Przydałby się – po nazwiskach- Krajowy Rejestr Tych Co Tworzą Te Rejestry.. Żebyśmy w końcu indywidualnie dowiedzieli się- zanim nie przegłosują większościowo- kto za tym totalitaryzmem stoi? Powoływanie urzędów trwa.. Dopiero co socjaliści powołali Urząd Cyfryzacji- teraz będzie Krajowy Rejestr Upadłości.. Urząd Komunikacji Elektronicznej- Urząd Regulacji Energetyki- wszystko w ramach” wolnego rynku” sterowanego przez biurokrację.. No i będą oszczędności w rządzie , bo potrzeba 8 miliardów złotych do zatkania- tymczasem –dziury finansowej , która powstała, bo „ obywatele” państwa demokratycznego i prawnego mniej kupują.. Bo mają mniej pieniędzy, z których systematycznie obskubują „obywateli” kolejne rządy. .”Obywatelu !Nie kradnij! Socjalistyczny Rząd nie znosi konkurencji!”, Najbardziej mnie zaintrygowała oszczędność 3 miliardów złotych na … wojsku(???) Z 8 miliardów- 3 miliardy- na wojsku. Pewnie- to wojsko to kupa cywili, trzeba mu przywrócić wartość bojową i zaopatrzyć w dobry sprzęt.. Ale to wewnątrz.. Wygląda na to, że nic się nie zmieni, ale zamiast czołgów na dwóch gąsienicach, kupi się na jednej.. No i nie trzeba kupować amunicji.. Można zaoszczędzić na gąsienicach i amunicji.. No i na Marynarce Wojennej. Pamiętacie Państwo jak pan Jacek Vincent Rostwski, ten pan od Sorosa, który czai się przy polskiej kasie- powiedział, że Marynarka Wojenna jest Polsce niepotrzebna(???) Może przekręciłem szyk słów, ale sens pozostał.. Na razie będziemy chodzić jeszcze w marynarkach, jeśli rząd nie zakaże.. Bo po likwidacji Marynarki Wojennej marynarki wyjściowe mogą się źle kojarzyć.. Co jeszcze ciekawego i operetkowego w operetkowym państwie demokratycznego prawa? Będzie tworzony przez panią profesor Barbarę Kudycką z Platformy Obywatelskiej – Ogólnopolski System Antyplagiatowy(???) Można go nazwać dokładnie- Krajowym Rejestrem Plagiatów(!!!). Albo może powstać obok- Ogólnopolskiego Systemu Antyplagiatowego Ale jak problem rozwiązać? Co uznać za plagiat- a co nie- skoro wszyscy przepisują od wszystkich.. Szafy plagiatów pęcznieją, rośnie marnotrawstwo plagiatowe- a to i tak nie ma żadnego sensu.. Ja jestem za tym, żeby ludzie jeden od drugiego przepisywali co im się podoba, a i tak życie zweryfikuje wiedzę plagiatora.. Przynajmniej wszyscy nauczą się przepisywania jeden od drugiego.. Musi poszukać po Internecie, podjąć decyzję co przepisać, a co nie, i oddać do promotora, a ten nie sprawdza zawartości merytorycznej plagiatu, i czy coś on wnosi do” nauki”- tylko czy ktoś wcześniej czegoś takiego nie napisał. Wszyscy będą poszukiwali plagiatów, „ nauka” będzie szła swoim torem.. I tak niewiele z niej wynika- ale nakłady na nią rosną… I dawać wymyślać co by tu jeszcze” nauką” nazwać? Co by tu jeszcze splagiatować i wymyślić koło? Tak jak wymyślono ustrój w którym żyjemy.. Socjalizm biurokratyczny.. Coś takiego w czym żyjemy nie wymyśliłby żaden normalny człowiek.. To przechodzi ludzkie pojęcie o konstrukcji. Wymyślić tak skąplikowaną konstrukcję, która jeszcze do tej pory się nie zawaliła.. A według wszelkich prawideł- powinno to nastąpić już dawno.. A jednak trwa i się pogłębia.. Socjalizm to twardy ustrój.. Zanim się zawali, narobi wiele szkód.. Czerwony że aż strach, a jednak paląc nie wypala. Podpala.. I w końcu wybuchnie.. Jak mówił Adolf Dymsza:” Niech Żyje Czerwone Zagłębie i Biała Podlaska”. Niech żyją!…r razem z nimi Centralny Rejestr Upadłości

WJR

Dług przekroczył nie tylko I ale i II próg ostrożnościowy

1. Tak się złożyło, że gdy do Sejmu wpłynął rządowy projekt ustawy nowelizującej ustawę o finansach publicznych zawieszający tzw. I próg ostrożnościowy (czyli przekroczenie przez dług publiczny 50% PKB) i wynikające z tego konsekwencje, jednocześnie Eurostat ogłosił dane dotyczące kształtowania się deficytu i długu po I kwartale tego roku we wszystkich krajach członkowskich. Okazuje się, że w przypadku Polski dług ten (liczony metodą ESA 95), przekroczył i to znacznie nie tylko I ale i II próg ostrożnościowy (wynoszący 55% PKB) i wyniósł aż 57,3% PKB, a w liczbach bezwzględnych kwotę 920 mld zł. W porównaniu do IV kwartału 2012 nastąpił jego wzrost aż 1,7% PKB, a w ujęciu rok do roku o 1,2% PKB i nastąpiło to mimo licznych zapewnień ministra Rostowskiego, że przy pomocy tak a nie inaczej skonstruowanego budżetu na rok 2013, dokonuje ogromnego zacieśnienia fiskalnego.

2. W Sejmie jak już wspomniałem znalazł się tuż po przyjęciu go przez Radę Ministrów projekt ustawy o zawieszeniu I progu ostrożnościowego i natychmiast marszałek Kopacz skierowała go pod obrady. Jego pierwsze czytanie odbędzie się już dzisiaj późnym wieczorem, w środę ma być omawiany na komisji finansów publicznych, w czwartek ma się odbyć jego drugie czytanie, a w piątek trzecie czytanie czyli głosowanie nad tym projektem. Większość sejmowa Platformy i PSL-u zapewne ten projekt przegłosuje mimo ,że nie został on podany w ogóle konsultacjom społecznym, które są wymagane przy każdej nowej propozycji ustawowej. W ten sposób w ciągu trzech dni ma zostać zmieniona w Sejmie ustawa nazywana często konstytucją finansów publicznych, Senat w pierwszym tygodniu sierpnia przyjmie ją zapewne bez poprawek, a prezydent Komorowski natychmiast po tym ją podpisze. Po takiej ekspresowej zmianie tej ustawy, rząd będzie mógł już przygotować nowelizację ustawy budżetowej na 2013 rok, polegającą między innymi na podwyższeniu deficytu budżetowego o 16 mld zł i ograniczeniu wydatków na kwotę przynajmniej 8,5 mld zł. Konieczność tak pośpiesznej nowelizacji ustawy o finansach publicznych świadczy tylko o tym, że sam minister Rostowski został zaskoczony skalą braków dochodów budżetowych wysokości prawie 30 mld zł, a taki niedobór wymuszał blisko 50% podwyższenie deficytu budżetowego i ogromne cięcia wydatków.

3. Podczas gdy rząd niezdarnie walczy z I progiem ostrożnościowym, Eurostat informuje o przekroczeniu przez polski dług publiczny II progu ostrożnościowego i to znacznie bo aż o 2,3 % PKB. Gdyby także na użytek naszej ustawy o finansach publicznych, dług naszego kraju był liczony metodą unijną, to już na rok 2014 rząd musiałby zaprojektować budżet bez żadnego deficytu. A takie rozwiązanie wręcz trudno sobie wyobrazić bo skoro w tym roku deficyt budżetowy wyniesie aż 51 mld zł, to jak wyglądałby budżet państwa w następnym roku, w którym należałoby znaleźć dodatkowe dochody i ograniczyć wydatki na łączną kwotę podobnej wielkości.

4. To właśnie z tego powodu minister Rostowski prowadzi podwójną księgowość na użytek Konstytucji i ustawy o finansach publicznych i zawartych tam progów liczy dług publiczny według metodologii krajowej. Według tego rachunku dług naszego kraju jest przynajmniej o 3% PKB niższy od tego liczonego metodologią unijną (ESA 95) ale i ta podwójna rachunkowość jak widać nie zapobiegła przekroczeniu I progu ostrożnościowego i wynikających z niego konsekwencji. Doskonale jednak wiemy, że prawdziwa sytuacja finansów publicznych jest jeszcze gorsza i gdyby tak wymieść wszystkie zobowiązania szacowane na przynajmniej 3-4% PKB to polski dług publiczny liczony metodą unijną przekroczyłby już zapisany w Konstytucji RP próg 60% PKB.

5.Wystarczyło tylko 6 lat rządów Platformy i PSL-u i to co wydawało się w momencie uchwalania Konstytucji granicą nieprzekraczalną na naszych oczach taką granicą być przestaje. I nie dajmy się zwieść argumentami, że większość krajów strefy euro ma dług publiczny w relacji do PKB wyraźnie wyższy niż Polska. My bowiem powinniśmy się porównywać pod tym względem do krajów Europy Środkowo – Wschodniej, a spośród tych krajów to Polska oprócz Węgier ma najwyższy poziom długu w relacji do PKB.No ale Węgry wyszły już z procedury nadmiernego deficytu i szybkimi krokami zmierzają do zrównoważonego budżetu, podczas gdy Polska pod rządami Tuska pod tym względem stacza się coraz szybciej po równi pochyłej. Kuźmiuk

Rutkowska o Sierakowskim „Hodowanie Potwora „ Mariusz Cieślik „Najważniejszą jest wielka przemiana purytańskiej Ameryki w kraj obyczajowej wolności i rewolucji seksualnej, co później eksplodowało hippisowskim „latem miłości" i kontrkulturą. „...”Kerouac zresztą kpił, że przez kilka lat (do ukazania się w „New York Timesie" entuzjastycznej recenzji „W drodze", co uczyniło go gwiazdą) „....”Kiedy na początku lat 60. przestają do siebie pisać, są  idolami młodzieży. „....”Ginsberg zaś jest po publikacji „Skowytu" i „Kadyszu", swoich najważniejszych dzieł oraz po głośnym procesie (o którym nota bene w ogóle w tych listach nie wspomina) o obrazę moralności, co uczyniło go symbolem walki o wolność słowa i artystą zapraszanym na wykłady przez najlepsze uniwersytety. „....”Listy Jacka Kerouaca do Allena Ginsberga pokazują jak grupa wyrzutków, zmieniła USA i stworzyła fundament pod rozwój kontrkultury. „.....” Przyszły autor „W drodze" wylądował tam za pomoc w zacieraniu śladów zabójstwa, którego dokonał ich wspólny przyjaciel Lucien Carr. „....”Czyż w takim kontekście może dziwić, że brał wszystkie narkotyki, jakie tylko były w owym czasie dostępne? Że sypiał z mężczyznami i kobietami (bo choć w historii amerykańskiej kultury zapisał się jako jeden z pierwszych gejów, nie ukrywających swojej orientacji, w istocie był biseksualny), „.....”A Kerouac? Nie odstaje od Ginsberga. On też ma problemy psychiatryczne „....”Trzy razy się żeni, chwyta najróżniejszych dorywczych zajęć, żyje w najróżniejszych erotycznych trójkątach i czworokątach, wciąż się przeprowadza, pielgrzymuje do meksykańskiego azylu wspólnego przyjaciela Williama Burroughsa, autora słynnego „Nagiego lunchu", „Ćpuna" i „Pedała", mentora twórców Beat Generation, który pokazał im świat niebezpiecznych eksperymentów. Przede wszystkim narkotyków (sam był nawet dilerem i prawdopodobnie dlatego uciekł z USA), biseksualizmu i przestępstw, bo zamroczony używkami zabił swoją partnerkę, strzelając, niczym Wilhelm Tell, do ustawionej na jej głowie szklanki dżinu „...(więcej )
Małgorzata Rutkowska „Znudzeni patetycznym moralizowaniem Adama Michnika i jałowością ideową SLD bywalcy salonu z euforią przyjęli w 2002 r. pojawienie się Sławomira Sierakowskiego – człowieka bez korzeni semickich, choć filosemity, i bez dziadków w KPP, który postawił sprawę pryncypialnie: jesteśmy lewicą. „....”adres siedziby „Krytyki Politycznej”. To stąd rozchodzi się już nie tylko na Polskę, ale i na sąsiednie kraje skrajnie lewacka ideologia, która ma zawładnąć umysłami, zwłaszcza młodych. Ogień rewolucji podtrzymują aktywiści ze Sławomirem Sierakowskim na czele, wspierani przez celebrytów i media. „.....”Nowa Lewica dąży do przejęcia kluczowych pozycji w społeczeństwie, na razie nie tyle na poziomie decyzyjnym (co należy głównie do administracji), ile na poziomie formowania świadomości, wychodząc z założenia, że to właśnie świadomość wpływa na opcje polityczne, preferowane wybory, zajmowane postawy – tłumaczy prof. Piotr Jaroszyński, kierownik Katedry Filozofii KUL. „.....”O ile instytucje prawicowe przebijają się z trudem przez układ establishmentowy, o tyle Sierakowski idzie cały czas po drodze usłanej różami przez władze. Każdego szczebla. „.....”W ocenie prof. Bartyzela, jedną z najważniejszych wypowiedzi Sierakowskiego było stwierdzenie, że lewicy nie chodzi tylko o to, żeby walczyć z wykluczeniem – to ich ulubiony termin – ale żeby określić pole dyskursu, czyli to, co jest dopuszczalne, i ustanawiać normy. Przesuwając granice, szef „KP” zaprasza do Polski tak skompromitowane do cna postaci jak prof. Zygmunt Bauman, czeski neobolszewik Slavoj Żiżek czy propagator aborcji i eutanazji Peter Singer, który nie widzi różnicy między człowiekiem a zwierzęciem. Szef „Krytyki” popiera i podpisuje wszelkie apele i listy otwarte sprzeciwiające się wprowadzeniu pełnej ochrony życia.– Sierakowski mówi wprost, że jak jego środowisko dojdzie do władzy, to dla ludzi nietolerancyjnych nie będzie miejsca. Kto będzie się sprzeciwiał postępowym rozwiązaniom, będzie prześladowany. Musi nastąpić pełne podporządkowanie. To jest totalitaryzm, wprawdzie trochę przysłonięty dyskursem krytycyzmu, ale bardzo świadomy swoich celów i zupełnie jawny – podkreśla prof. Jacek Bartyzel, politolog.”......”Starannie wybranym polem obecności „Krytyki Politycznej” jest także literatura, bo tu toczy się walka o rząd dusz „.....”jednym z elementów tej operacji jest dążenie do tego, żeby wszystko, co ma jakikolwiek wątek narodowy, wspólnotowy, tożsamościowy, zostało objęte laicką anatemą jako źródło zła. „.....”Udział szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza w spotkaniu zorganizowanym 9 lipca przez Sierakowskiego „Nacjonalizm i inne strachy XX wieku. Właśnie wracają?” stanowi niepokojący sygnał – minister resortu, który dba o bezpieczeństwo państwa, wybiera sobie jako forum dialogu grupę lewackich ekstremistów. „.....”Za pieniądze czołowego destruktora Zachodu, międzynarodowego spekulanta George’a Sorosa, odznaczonego przez prezydenta Bronisława Komorowskiego wysokim orderem, Stowarzyszenie im. Stanisława Brzozowskiego założyło w 2012 r. pod pompatyczną nazwą Instytut Studiów Zaawansowanych, który choć nazywany jest przedsięwzięciem naukowym, z nauką nie ma nic wspólnego. W radzie naukowej zasiadają lewaccy wykładowcy z Zygmuntem Baumanem na czele. „.....”Teraz widzimy próbę wejścia w media. W2012 r. „Krytyka Polityczna” założyła internetowy „Dziennik Opinii”, środki wyłożyły Trust for Civil Society in Central and Eastern Europe oraz Open Society Foundations Sorosa. To trybuna niszowych lewicowych agitatorów, mówiących głosem Palikota, Nowickiej, Środy. „.....”Jest tendencja wchodzenia w spór ideowy, w dyskurs z „Krytyką Polityczną”. Zauważam to, oglądając wiele materiałów Telewizji Republika, szczególnie programy Bronisława Wildsteina – ludzie „Krytyki” są tu stałymi gośćmi. Prawica nie zauważa zagrożenia, a nawet daje im agorę, miejsce do głoszenia własnych idei – mówi dr Karp. Już w poprzednich latach w debatach organizowanych przez „Krytykę Polityczną” uczestniczyli m.in. prof. Jadwiga Staniszkis, Tomasz Terlikowski czy Rafał Ziemkiewicz. Jak poszerzany jest lewicowy dyskurs w kulturze, pokaże Vedycja Karuzeli Cooltury, która jutro i pojutrze odbędzie się w Świnoujściu. ZSierakowskim debatować będą m.in. ks.bp Tadeusz Pieronek i o.Maciej Zięba.”...(źródło )
Piotr Bączek „Sławomir Sierakowski „....”Na seminarium Magdaleny Środy poznał Zbigniewa Bujaka, który dał mu 10 tys. zł na pierwszy druk pisma „Krytyki Politycznej”, część nakładu wykupił zresztą Adam Michnik. W zamyśle twórców „Krytyka Polityczna” miała być ośrodkiem młodej lewicy, który formułowałby program polityczny, kulturowy i ideowy będący w kontrze wobec środowisk konserwatywnych, prawicowych i chrześcijańskich. „.....”W 2003 r. Sierakowski zainicjował powstanie Listu Otwartego do Europejskiej Opinii Publicznej. Jego sygnatariusze optowali za lewicowym modelem integracji europejskiej, sprzeciwiali się wskazywaniu chrześcijańskich korzeni Europy.List podpisali m.in. Robert Biedroń, Seweryn Blumsztajn, Jerzy Bralczyk, Zuzanna Dąbrowska-Ikonowicz, Kinga Dunin, Wojciech Eichelberger, Konstanty Gebert, Jan T. Gross, Maria Janion, Wanda Nowicka, Mieczysław F. Rakowski, Kazimiera Szczuka i Sławomir Sierakowski. Po publikacji listu Kwaśniewski zaprosił sygnatariuszy do Pałacu Prezydenckiego.”.....”Pięć lat później Kwaśniewski w TVN24 ogłosił, że czeka na „moment, kiedy się objawi lewica XXI wieku, której liderem powinien być Sławomir Sierakowski. „.....”Ryszard Kalisz mówił: „Szanuję Sławomira Sierakowskiego, to mądry człowiek, ale nie lider polityczny”. „....”Politycy SLD podobnie komentowali sugestie, że Wojciech Olejniczak zerwał w 2008 r. współpracę z Partią Demokratyczną po rozmowie z Sierakowskim. Politycy SLD mówili nawet, że ktoś próbuje wylansować Sierakowskiego na guru lewicy w miejsce Adama Michnika. „.....”Sierakowski bierze udział w wielu spotkaniach, seminariach, naradach lewicy. Uczestniczył np. w 2012 r. w spotkaniu u Kwaśniewskiego, które stało się słynne z powodu słów Palikota: „Przyszedł czas, by powiedzieć Polakom, że muszą się wyrzec swojej polskości”. „.....”Sierakowski współorganizował szereg publicznych występów, pikiet, demonstracji lewicy. W 2007 r. protestował przeciwko zmianom w Konstytucji w sprawie ochrony życia poczętego. Podpisał się – m.in. obok Jacka Żakowskiego, Jakuba Wojewódzkiego, Andrzeja Celińskiego, Alicji Tysiąc – pod apelem „Stop fanatykom”, w którym stwierdzono m.in.: „Nie zgadzamy się na Polskę, w której rządzi ojciec Rydzyk. Nie głosowaliśmy na niego. (…) Mówimy NIE! wszelkim zmianom w Konstytucji dotyczącym ochrony życia od momentu poczęcia”. …..”Sierakowski często pojawia się w mediach, komentuje bieżące wydarzenia polityczne. „Krytyka Polityczna” stała się popularna wśród twórców młodego pokolenia. W filmie „Mary koszmary” Yael Bartany Sierakowski zagrał młodego aktywistę, który wygłaszał przemówienie na pustym Stadionie Dziesięciolecia, wzywając trzy miliony Żydów do powrotu do Polski. „.....”....„Lewica nie musi nic zmieniać, wystarczy, że zalegalizuje rzeczywistość. „......(źródło )
Korwin Mikke „Wilfred Willi Rudi Dutschke, mający ogromny autorytet wśród lewicowej hołoty, rzucił hasło (znów cytuje Wikipedię) „»Długiego Marszu [wtedy Zé-Dōng Máo był uwielbiany na Lewicy!] poprzez instytucje« władzy”. Miało to polegać „na uczestnictwie działaczy studenckich ruchów lewicowych w aparacie władzy. Jako »integralna część maszynerii« administracyjnej mogliby oni dokonywać radykalnych przemian w społeczeństwie. Koncepcja ta została przejęta od Antonio Gramsciego (komunisty włoskiego) oraz frankfurckiej szkoły marksizmu kulturowego”. I trafił w dziesiątkę. „....”Posłuszni, karmi agenci Dutschkego (zmarł w 1979 roku) zapełnili przedsionki, potem korytarze, a potem gabinety Władzy. „....”Na wezwanie Dutschkego bandyci zapisywali się do policji, zaczynali od referentów – wzajemnie się wspierając. W szczególności najlepiej im szło opanowywanie instytucyj międzynarodowych. Tam ludzie się nie znają – a ONI znakomicie znali się między sobą i mogli się wzajemnie forować.(Znakomitym przykładem jest taki zbydlęciały lewak jak p. Daniel Cohn-Bendit, czujący się równie dobrze w Paryżu, jak w Berlinie. Zaczął od… przedszkola: „w 1972 roku złożyłem podanie o pracę w alternatywnym przedszkolu we Frankfurcie nad Menem. Pracowałem tam ponad dwa lata. Mój ciągły flirt z dziećmi szybko przyjął charakter erotyczny. Te małe pięcioletnie dziewczynki już wiedziały, jak mnie podrywać. Kilka razy zdarzyło się, że dzieci rozpięły mi rozporek i zaczęły mnie głaskać. Ich życzenie było dla mnie problematyczne. Jednak często mimo wszystko i ja je głaskałem”.).....”. Kapłani tej Nowej Wiary nadal ją propagują „....”. P. Cohn-Bendit jest wpływowym posłem do Parlamentu Europejskiego. „ ….(więcej )
„Rapaczyńska i Łuczywo na ratunek Gazecie Wyborczej „ …..”Wanda Rapaczyńska i Helena Łuczywo (prywatnie przez lata były nieformalnym związku) w koncernie Agora, wydawcy „Gazety Wyborczej” odzyskują dawną pozycję. „.....” W ubiegłym tygodniu Agora oprócz poniesienia ceny GW powołała nowy zarząd, do którego weszli Wanda Rapaczyńska była wieloletnia prezes firmy , a ostatnio członek jej rady nadzorczej, „....”Agora powołała także nową radę nadzorczą, w skład której weszli Helena Łuczywo „....(więcej )
Sławomir Sierakowski „ Gdyby Aleksander Kwaśniewski lepiej rozegrał sprawę Europy Plus, to Jarosław Gowin już nie byłby ministrem. Donald Tusk musiałby się go pozbyć, żeby ratować twarz przed swoimi liberalnymi wyborcami „.....”.Olczyk Jest pan krytycznie nastawiony do PO. A nie sądzi pan, że to, co próbuje budować Kwaśniewski, będzie inną formą takiej właśnie bezideowej partii władzy? Sierakowski Z pewnością nie będzie w niej całego szeregu prawicowych fanatyków, którzy blokują wszystkie nowoczesne zmiany w Polsce.”....”Nas interesuje zmiana społeczna i na tym polu działamy, a z tej funkcji partie politycznej abdykowały, o czym bez zażenowania mówi nawet sam premier. Partie w najlepszym razie dostosowują prawo do zachodzących zmian albo – jak obecna koalicja rządząca – nawet tego nie robią. Przecież zablokowana ostatnio ustawa o związkach partnerskich nie miała na celu niczego zmieniać w życiu Polaków, tylko dostosować prawo do tego, co już się zmieniło. „....”Nigdy w życiu nie byłoby Ruchu Palikota, gdyby nie m.in. ruch feministyczny. Janusz Palikot zajmował się zakazem pedałowania, kiedy dziewczyny tworzyły organizacja pozarządowe, wychodziły do ludzi, oswajając z nowym językiem i problemami. Jeżeli Palikot rzeczywiście uważa, że feministki są bez znaczenia, to uważa, że bez znaczenia są jego wyborcy. „....”Równie cynicznie, choć bardziej estetycznie, zarządza swoją partią Tusk, pozbywając się brutalnie konkurentów i transferując przeciwników do własnej partii, a w kwestii zmian tożsamości jest już prawdziwym kameleonem. Lewe skrzydło Platformy, jeśli w ogóle istnieje, niewiele potrafi zrobić, żeby wywalczyć konsekwentne poparcie premiera w istotnych sprawach. Zachowawczość partii, chwalenie się antyintelektualizmem i brakiem wizji, lekceważenie modernizacji innej niż techniczna to znacznie poniżej ambicji nowoczesnej władzy w Europie. „ ...(więcej )
Marcin Hałaś „Publicystyczne i społeczne kampanie nie są tylko dyskusją o kształcie polskiej przyszłości. Warto sobie uświadomić, że to już jest wojna. A stawką jest egzystencja naszego narodu „....”Lewicowe środowiska, których emanacją nadal pozostaje „Gazeta Wyborcza", dążą do przebudowy polskiego społeczeństwa. Przebudowa ta podszyta jest marksizmem w jego najgorszej bolszewickiej odmianie: to, co „modernizatorom" nie odpowiada, ma być usunięte, wyrugowane, zniszczone, a w najlepszym wypadku – usunięte na margines. Wszystko pod osłoną dostosowywania do europejskich standardów, tyle tylko że standardy wyznacza ta część Europy, która została już przeorana i okaleczona przez intelektualno-światopoglądową neobolszewię. I trudno się oprzeć wrażeniu, że lewicowe elity współczesnej Europy rozumu mają tyle co drożdże. „....”Lewicowcy gorliwie „rozmontowują" fundamenty cywilizacji europejskiej, nie zważając na to, że najprawdopodobniej nie przetrwa ona tej modernizacji „....”Trzy główne cele uderzenia „cyngli Michnika" (określenie ukute przez wieloletniego  redaktora „Gazety Wyborczej" Michała Cichego) to: wartości patriotyczne, religia (a właściwie rzymski katolicyzm) oraz wartości rodzinne. „....(więcej )
Sierakowski „Lewica nie musi nic zmieniać, wystarczy, że zalegalizuje rzeczywistość.” Jakąż to rzeczywistość chce monstrum jak go nazywa Rutowska Sierakowskiego zalegalizować . Chce zalegalizować niedojadanie 700 tysięcy polskich dzieci , bandycki podatki wskutek których 2 miliony Polaków pomimo pracy na cały etat nie mogą utrzymać rodziny . A może Sierakowski chce zalegalizować katastrofalną depopulacje, upadek szkolnictwa , przekształcanie w tych szkołach dzieci Polaków w zabawki seksualne i bezmyślne zwierzęta. W socjalistycznych Niemczech Hitlera rzeczywistością były obozy koncentracyjne, ludobójstwo , eutanazja , eugenika , aborcja , prześladowania religijne .Tam zalegalizowano rzeczywistość . Jaka ideologia m jakie jej założenia mają „zalegalizować „ rzeczywistość . Ponieważ Socjaldemokrata wciąż podnosi bandyckie podatki i Polakom ciężko utrzymać dzieci Sierakowski proponuje . Zabijajmy dzieci . Na razie nienarodzone , jak już wkrótce problem można rozwiązać jak proponuje guru Sierakowskiego Singer dokonując „ aborcji po urodzeniu „, czyli zabijając dzieci nawet do 18 miesiąca życia jak proponują niektórzy lewacy . Pojawia się problem z utrzymaniem chorych i starców .Tych ostatnim Socjaldemokrata podatkami które muszą płacić okradł z pracy całego życie . Teraz Sierakowski podpowiada Tuskowi . Zabijmy ich . Rodzice buntują się przeciwko przymusowej , totalitarnej , socjalistycznej szkole i programowi przekształcania tam dzieci w zabawki seksualne lewactwa . Co proponują lewacy Sierakowskiego . Zabierzmy rodzicom ich dzieci . Dwie lesbijki maja spory udział w kontroli Gazety Wyborczej . To wyjaśnia jej lewacką linie programową i nienawiść do wszystkiego co normalne .Życiorys Sierakowskiego jest jakimś tabu, o czym najlepiej świadczy niezwykle uboga jak na ideologicznego następce Michnika informacjo o nim w w Wikipedii . Link do życiorysu Sławomira Sierakowskiego na Wikipedii Lewacy , a w zasadzie lichwiarstwo, któremu się socjaliści wysługują przejęło na Zachodzie kontrolę nad większością mediów, think tanków , uczelni , a nawet rozrywką . Zabiło to nie tylko rozwój myśli intelektualnej , ale skutkuje upadkiem cywilizacyjnym . Jaskrawo to widać szczególnie w Europie , która zafundował swoim mieszkańcom totalitarne , socjalistyczne podatki. Kryzys, który trwa już prawie dziesięciolecie , a którego końca nie widać to już nie kryzys , ale upadek , zapaść . W czasach niepewnych fanatycy religijni , tacy jak Sierakowski ( profesor Ferguson klasyfikuje polityczną poprawność jako „religię państwową „ państw europejskich )są szczególnie niebezpieczni . Stalin , kiedy było już oczywiste że socjalizm rosyjski to chory ustrój , który wyniszczy społeczeństwo i gospodarkę nie dał za wygrana i uznał ze to ludzi są temu . Rozpoczął mordowanie na ogromną skale i próbował wyhodować „ Nowego Człowieka „ . Socjalizm niemiecki , miękki hitleryzm jaki jest podstawa ustroju gospodarczego państw Unii Europejskiej zbankrutował . Europa stacza się stronę bycia zadupiem świata . O zjawisku peryferyzacji Unii mówił zresztą sam …..Palikot .

http://naszeblogi.pl/37659-sondaz-polska-bedzie-jeczec-w-lewackich-okowach

A pomimo tego lewactwo i stojące za nimi lichwiarstwo nie odpuszcza . Proszę zwrócić uwagę na fakt że Sierakowski jest pieskiem pokojowym Sorosa , który łozy na jego kawiorowe lewackie życie .
Co więcej w Polsce lewactwo idzie przetartymi ścieżkami i schematami . Sponiewierać Polaków i ich społeczeństwo maja dewianci i degeneraci jak to zrobiono w USA Zjawisko Sierakowskiego najlepiej spuentować wypowiedzią Kaczyńskiego . Kaczyński „Ale ważniejsze pytanie jest głębsze i sprowadza się do tego,czy Unia Europejska powinna iść nadal w dotychczasowym kierunku, a więc wymuszania tzw. pogłębionej integracji pod przywództwem Niemiec? Czy nadal powinno się wymuszać poprawność polityczną, która de facto znosi dotychczasowe systemy wartości i niszczy tożsamości, zmienia społeczeństwo w manipulowaną bez trudu masę?  „.....”odrzucić hedonistyczną koncepcję życia człowieka sprowadzającą go do roli konsumenta. Słowem, powinniśmy robić wszystko, by Polska przetrwała. Bo obecna dekadencja jest, mam co do tego całkowitą pewność, przejściowa. Jeśli jednak dopuścimy teraz do rozmontowania państwa, nie zmontujemy go z powrotem. A jeśli nawet, to cena będzie ogromna. A więc nie dla unii politycznej, o której ostatnio tyle się mówi?Zdecydowane nie. Obecnie taka Unia oznaczać będzie po prostu potężną niemiecką Rzeszę, w granicach największych w historii. Dla Polski to żaden interes. „....(więcej )

Bo tak naprawdę narody konkurują przede wszystkim swą kulturą. To w tej sferze rozstrzyga się, długofalowo biorąc, rozwój społeczno-gospodarczy, międzynarodowa konkurencyjność, postęp cywilizacyjny. To właśnie kompetencje kulturowo-mentalne przesądzają o tym, które narody wygrywają, a które przegrywają.”....”Jednak nasza młodzież ma coraz większe problemy ze znalezieniem pracy, narasta niepokój o przyszłe emerytury, o przyszłość polskich rodzin w sytuacji, gdy pracować będą musieli i ojciec, i matka – i to jeszcze więcej niż teraz, o równość szans, gdy przywracanie równowagi finansowej państwa będzie wywierało presję na obniżenie wydatków na usługi publiczne. „.....”Z tych dwóch „filozofii” wyłaniają się dla Polski dwie drogi rozwoju: droga zreformowanej kontynuacji dotychczasowego modelu rozwoju i droga stopniowej zmiany istoty dotychczasowego rozwoju, poprzez zmianę kulturowo-społeczną. „.....”Oznacza ona również de facto cichą akceptację słabości podmiotowości zbiorowej i całej sfery publicznej, inaczej mówiąc – naszego państwa. A także akceptację folwarcznego kodu kulturowego rządzącego naszymi instytucjami niezależnie od tego, czy mówimy o biznesie, szkole, sporcie, kulturze, uczelniach czy partiach politycznych. „...”negatywnych skutków psychologicznych rosnącej alienacji instytucji państwowych, z których etos publiczny wycieka wprost proporcjonalnie do liczby stosowanych mierników i wskaźników.„.....”Z pewnością nie będzie prowadził do przezwyciężania syndromu peryferyzacji.„.....”Bez zmiany fundamentów mentalno-kulturowych i modelu rozwoju „wariant łupkowy” wepchnie nas w model kraju surowcowego – wrócimy do XVI-wiecznej gospodarki monokulturowej. „...(więcej ) Mojsiewicz

Kryminał a nie tylko odwołanie Sukcesem politycznym będzie nie odwołanie Hanny Gronkiewicz - Waltz z fotela prezydenta tylko wsadzenie jej do kryminału za liczne malwersacje finansowe w Warszawie.

Kilka lat temu, gdy zbliżały się wybory prezydenta Warszawy, ubiegająca się o drugą kadencję Hanna Gronkiewicz - Waltz wydała ze środków miejskich ponad 400 milionów złotych na dofinansowanie Stadionu Legii. Szkopuł w tym, że stadion ten należy do koncernu ITI - właściciela telewizji TVN, która intensywnie promowała panią HGW, pomagając jej zdobyć fotel prezydencki po raz drugi. Z punktu widzenia miasta, stadion Legii nie ma żadnego znaczenia i nie było powodu, aby wydawać na niego z miejskiej kasy chocby jedną złotówkę. Całą ta sprawa na kilometr śmierdzi korupcją, ale prokuratury jakoś nie zainteresowała. Z erą Hanny Gronkiewicz - Waltz będą się kojarzyć również osławione strzałki do skrętu w lewo ustawione na rondach i utrudniające jazdę kierowcom (a przez to wydłużające korki). Instalacja tych strzałek też kosztowała i pieniądze zostały wyrzucone w błoto. Więcej: nie tylko, że zostały wyrzucone w błoto to jeszcze wydatek pogorszył, a nie poprawił życie w stolicy. Jest to więc ewidentna defraudacja publicznych pieniędzy. Ewidentną defraudacją jest również wydawanie pieniędzy na czerwono - białe słupki likwidujące miejsca parkingowe tam, gdzie funkcjonowały one dobrze i nikomu nie przeszkadzały. W czasach HGW najlepiej żyło się urzędnikom warszawskiego ratusza, którzy otrzymywali gigantyczne premie, dodatki służbowe i których ilość podwoiła się czy potroiła. Z tego powodu rosną ceny (urzędasów trzeba z czegoś utrzymywać) i rośnie dług publiczny miasta. Dziś jest on na takim poziomie, że nie wiadomo jak i kiedy można go będzie spłacić. Mamy więc do czynienia z podejrzeniem przestępstwa niegospodarności. Afer, nieprawidłowości i malwersacji finansowych w okresie rządów HG-W jest bez liku. Można je wymieniać i wymieniać. A to budowa drugiej linii metra, a to hucpa z tunelem Wisłostrady, a to w końcu nieuregulowanie sprawy reprywatyzacji. Kryminałem pachnie również sprawa SPEC-u, często podnoszona przez warszawskich radnych z opozycyjnych partii. Ciekaw jestem ile jeszcze afer, nieprawidłowości i malwersacji wykrylibyśmy, gdyby stołeczny ratusz został przebadany przez niezależnych audytorów. Miejsce Hanny Gronkiewicz - Waltz nie jest w polityce tylko w kryminale. I mam nadzieję, że po referendum, które odwoła ją z funkcji, pani HG-W w końcu do kryminału trafi. Potem przyjdzie czas na jej partyjnych kolegów. Szymowski

Wydarzenia kanikularne Ach, wydawałoby się, że to letnie kanikuły, a tymczasem wydarzenia gonią się jak króliki, aż nie wiadomo, od czego zacząć. Zaczynam tedy od wizyty pana prezydenta Komorowskiego w Łucku, gdzie młody Ukrainiec pojednał się z nim na całego, rozgniatając mu jajko na garniturze. Pan prezydent Komorowski nie obraził się, bo jest bardzo skromny - co zresztą jest całkowicie uzasadnione - a poza tym i tak miał szczęście, że to było jajko, a nie, dajmy na to, pilnik, którym w podobnych okolicznościach włoski anarchista Ludwik Lucheni przebił serce cesarzowej Elżbiety zwanej Sisi. Ale - jak przed kilkoma laty zauważył pan marszałek Bronisław Komorowski - „jaki prezydent - taki zamach” - więc właściwie tylko jajka szkoda, bo garnitury - jak się domyślam - stalowane są na koszt Rzeczypospolitej. Zresztą „plama głupstwo - mama doda - ale ponczu, ponczu szkoda” - pisał Boy-Żeleński o Stasiu, co to na sukni zrobił plamę, oblał bowiem ponczem mamę - cytując pełną wielkodusznej godności, powyższą odpowiedź mamy. Mam nadzieję, że garnitur obsmarowany jajkiem pan prezydent umieści w jakimś sanktuarium - na przykład w Muzeum Żydów Polskich, cierpiącym - jak słychać - na brak eksponatów, dzięki czemu można będzie urządzać tam pielgrzymki karierowiczów pod hasłem: „kto chce w Polsce awansować - musi gacie pocałować” - ale również w charakterze votum za cudowne ocalenie. Że nie może liczyć na swoją ochronę - to już chyba się przekonał - więc na wszelki wypadek lepiej będzie zjednać sobie przychylność zaświatów - ktokolwiek jest tam pośród gwiezdnych głusz - a najlepiej - przypomnieć sobie, iluż to nieszczęść można by uniknąć, gdyby tak ludzie nie wychodzili z domu. Ponieważ pan prezydent, podobnie zresztą jak jego poprzednicy - pali chanukowe świeczki i z urzędu uczestniczy w różnych innych ceremoniach, to myślę, że sprawa protekcji jest załatwiona na tej samej zasadzie, która pewnemu ziemianinowi z Kieleckiego podyktowała wstęp do testamentu: „O los mej duszy na tamtym świecie jestem spokojny, bo całe życie byłem przykładnym katolikiem, często wspierałem ewangelików pastorów, a niezłym też groszem przyczyniłem się do naprawienia dachu bóżnicy w Pińczowie”. Jeszcześmy nie ochłonęli po przygodzie, jaka spotkała pana prezydenta, a tu przewielebny ks. Wojciech Lemański zbuntował parafian z Jasienicy przeciwko JE abpowi Henrykowi Hoserowi, który zdjął go dyscyplinarnie z funkcji proboszcza. Przewielebny ks. Lemański się odwołał, błędnie mniemając, że odwołanie w trybie administracyjnym jest tak samo dewolutywne, to znaczy - wstrzymujące wykonanie zaskarżonej decyzji, jak w postępowaniu karnym - i nawet w błogiej nieświadomości wytykał ignorancję jurydyczną wysłannikom Ekscelencji podczas ustawki z udziałem parafian i niezależnych mediów głównego nurtu. Najwyraźniej ktoś starszy i mądrzejszy musiał jednak zwrócić jego uwagę, jak bardzo się myli nie tylko w kwestiach kanonicznych, ale i znacznie ważniejszych. Tedy następnego dnia przewielebny ks. Lemański śpiewał już z całkiem innego klucza, to znaczy - pokojowo, posuwając się nawet do zwrócenia uwagi parafian na ludzi, których nie znał, a którzy wznosili najgłośniejsze i najbardziej buńczuczne okrzyki. Mogę do tego dodać, że podpisy w obronie ks. Lemańskiego zbierają również konfidenci tajnych służb - bo jeden taki, który obsrywa mi notorycznie pocztę, właśnie nadesłał kolejny elaborat, zachęcający do udzielania poparcia przewielebnemu księdzu Wojciechowi. Dlaczego służby tak sobie w nim upodobały - nietrudno zgadnąć. Państwo o zapędach totalniackich nie toleruje żadnej władzy poza własną i dlatego niszczy nawet władzę rodzicielską, a cóż dopiero - kościelną? Tak czy owak, to znaczy - czy to przy pomocy oddelegowanych i specjalnie zadaniowanych tajniaków, czy to przy pomocy funkcjonariuszy poprzebieranych za dziennikarzy niezależnych mediów głównego nurtu - te wszystkie „Stokrotki” i im podobne - przewielebny ksiądz Lemański pokazał JE abpowi Hoserowi „siłę demokracji” i pewnie liczy na to, że po takiej pokazówce również Ekscelencja się zreflektuje. Obawiam się tedy, że nie jest to jeszcze ostatni akt tej tragifarsy, przypominającej imprezy z udziałem „księży patriotów”. Czy jest to jaskółka zwiastująca budowę w naszym nieszczęśliwym kraju „Żywej Cerkwi” - tego wykluczyć nie można, zwłaszcza po 20 maja, kiedy to prezydent Putin nakazał rosyjskiej FSB nawiązanie współpracy ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego w Polsce. „Żywa Cerkiew”? Pourquoi pas? Tymczasem soldateska, okupująca nasz nieszczęśliwy kraj z wykorzystaniem ustanowionego w 1989 roku przez generała Kiszczaka i jego konfidentów ekonomicznego modelu państwa w postaci kapitalizmu kompradorskiego, doprowadziła do bankructwa finansowego państwa. Mimo kreatywnej księgowości pana ministra Rostowskiego, w końcu wyszło z worka szydło w postaci 24 miliardów, których rządowi zabrakło już teraz. W tej sytuacji premieru Tusku kazano „zawiesić” próg bezpieczeństwa zainstalowany w ustawie o finansach publicznych. W razie deficytu, który ten próg przekracza, nie można już go zwiększyć poprzez korektę ustawy budżetowej. A ponieważ w tegorocznej ustawie budżetowej deficyt został zaplanowany na maksymalnie dopuszczalnym poziomie, to normalnie o żadnej korekcie ustawy budżetowej mowy być nie może. Ale nasze demokratyczne państwo prawne normalne przecież nie jest - więc okupująca je soldateska nakazała premieru Tusku próg bezpieczeństwa „zawiesić” na takiej samej zasadzie, jak w wojsku się „organizuje”. „Chłopie! Co mi tam będziesz bzdurzył, czyś w wojsku nigdy ty nie służył?! Nie masz siewnika? Zorganizuj!” - perorował dowodzący wojskową grupą operacyjną generał Tumor w poemacie „Szmaciak w mundurze, czyli wojna pcimska” pióra niezapomnianego Janusza Szpotańskiego. W przypadku premiera Tuska przyjmie to postać przejścia do porządku nad ograniczeniami wynikającymi z ustawy o finansach publicznych - co przy okazji będzie testem również i dla opozycji parlamentarnej. Jeśli przymknie na to oko - to bez względu na to, jaką nienawiścią zieje do rządu premiera Tuska, da tym samym dowód subordynacji wobec soldateski, a więc - przynależności do „układu”. Na to właśnie wskazywałaby okoliczność, że chociaż na przestrzeni ostatnich 23 lat zmieniło się wiele rządów, to przecież kapitalizm kompradorski, ta przyczyna zwijania się naszego narodu i słabnięcia naszego państwa, nawet nie drgnął. Czyżby bez względu na to, kto przez te ostatnie 23 lata wygrywał wybory, za każdym razem były one wygrane? Ładny interes! SM

List otwarty ks. Isakowicza-Zaleskiego. "Zastosowano metody Czesława Kiszczaka" "Obrzydliwa manipulacja" - tak określa ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski zachowanie europosła PO Pawła Zalewskiego w liście do niego adresowanym. Niezalezna.pl publikuje poniżej całość listu.
Do Pana Posła Pawła Zalewskiego 23 lipca 2013 r.
Szanowny Panie Pośle! 
Gdy rok temu wiele razy dzwonił Pan do mnie i innych Kresowian, a tuż przed Wigilią przyjechał nawet do mojego domu, to z Pańskich ust usłyszałem wiele obietnic i deklaracji. Były one skierowane do Rodzin Kresowych, które wbrew establishmentowi Trzeciej RP pielęgnują pamięć o ludobójstwie dokonanym przez ukraińskich zbrodniarzy z UPA i SS Galizien. Przyznam się, że w te obietnice przez pewien czas wierzyłem. Kiedy jednak po swoich licznych zabiegach otrzymał Pan w końcu z nominacji partyjnej fotel współprzewodniczącego Polsko-Ukraińskiego Forum Partnerstwa, to okazało się, że są to tylko „gruszki na wierzbie”. Do Forum weszli bowiem wyłącznie „sami swoi”, bez jednego choćby przedstawiciela Rodzin Kresowych. I to ma być przełom? Z kolei w czerwcu br. zwołane przez Pana spotkanie Forum z Rodzinami Kresowymi zakończyło się fiaskiem, bo z Forum przybyła łaskawie tylko jednak osoba. Aż wstyd pisać o takim postępowaniu. Miałem tego wszystkiego nie upubliczniać, ale dziś na Pańskiej stronie przeczytałem dwa teksty, w których, wtórując imperium medialnemu Adama Michnika i Związkowi Ukraińców, nie tylko atakuje Pan organizatorów rekonstrukcji historycznej w Radymnie, ale i szarga hasło Rodzin Kresowych „Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary”. Przy tym powołuje się Pan na Jana Pawła II, ks. Jerzego Popiełuszkę i Krzysztofa Kieślowskiego. Obrzydliwa manipulacja.W ten sposób staje się Pan nie kreatorem nowych relacji na linii obóz władzy a Rodziny Kresowe, ale politycznym sobowtórem swoich towarzyszy partyjnych. Tak, tych dawnych z PiS (Pawła Kowala, Anny Fotygi i Michała Kamińskiego), jak byłych i obecnych z PO (Janusza Palikota, Mirona Sycza i Radosława Sikorskiego). Warto w tym miejscu zaznaczyć, że służąc w szeregach PiS, nie miał Pan odwagi krytykować publicznie ewidentnych absurdów czynionych przez obóz śp. Prezydenta, Podobnie i obecnie, służąc w szeregach PO, kolejnych absurdów, czynionych przez obóz obecnego Prezydenta.  Nie ma Pan także odwagi protestować w Brukseli przeciwko narastającym na zachodniej Ukrainie fatalnym zjawiskom: faszyzmowi, antysemityzmowi i antypolonizmowi oraz gloryfikacji ludobójców. A milczenie jest wspieraniem zła. Tej odwagi zabrakło również min. Radosławowi Sikorskiemu. W swoim przemówieniu straszył on posłów którzy chcieli prawdy o ludobójstwie na obywatelach Drugiej RP (w tym też Żydach i sprawiedliwych Ukraińcach). Kilku się wyłamało, ale zabrakło zaledwie dziesięciu sprawiedliwych. Tak jak w Gomorze i Sodomie. Odwagi zabrakło też prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, który nie tylko, że odmówił patronatu nad uroczystościami społecznymi, przygotowanymi przez Rodziny Kresowe, ale i uchylił się na wiosnę br. od osobistej rozmowy z krewnymi ofiar, choć jednocześnie omawiał wszystkie kwestie z Mironem Syczem, synem członka krwawego kurenia UPA „Mesnyki”. Żadna z Rodzin Kresowych nie została także zaproszona na żałobną panichidę w cerkwi w Warszawie, a większość z nich nie otrzymała zaproszenia na odsłonięcia pomnika w dniu 11 lipca br. Przy selekcji zaproszeń zastosowano chyba metody Czesława Kiszczaka, który swego czasu tworzył „konstruktywną opozycję”. Inna sprawa, że Prezydent RP nie powiedział prawdy o ludobójstwie, a wspomniany pomnik po naciskami Pańskich towarzyszy stanął nie w centrum stolicy, ale na peryferyjnych ogródkach Żoliborza. Z kolei ambasador Ukrainy, w przeciwieństwie do ambasadora Izraela, nie przybył na żadną z uroczystości, a prezydent Janukowycz odmówił przyjazdu do Łucka. Pełna żenada. Większość przedstawicieli Rodzin Kresowych tę odwagę jednak ma. I tym zasadniczo różnimy się od wielu polityków i tzw. autorytetów moralnych. Proszę przeczytać choćby teksty Ewy Siemaszko, dr Lucyny Kulińskiej, prof. Czesława Partacza  czy prof. Bogusława Pazia, a także moje własne, gdy prezydentem był śp. Lech Kaczyński, a marszałkiem Sejmu Bronisław Komorowski. Nikt z nas nie bał się wtedy krytykować ani tych dwóch polityków, ani innych. Dziś mówimy i piszemy to samo, gdy prezydentem jest Bronisław Komorowski, który nie tak dawno jeszcze twierdził, że „za Wołyń odpowiadają Sowieci”. Dlaczego nasze środowisko, choć było bite po twarzy tak w czasach PRL, jak i Trzeciej RP, tę odwagę wciąż ma? Pomimo bowiem wielu swoich wad, jak i wewnętrznych podziałów, nie jesteśmy kunktatorami i kameleonami politycznymi. Nie mamy też geszeftów ani z ekipą Juszczenki, ani Janukowycza. W najbliższym czasie odbędzie się kilka kampanii wyborczych, w tym do Europarlamentu. Mam nadzieję, że osoby, które dały się nabrać na wspomniane obietnice, przypomną to Pańskim potencjalnym wyborcom. I jeszcze jedno. Po powrocie z Radymna zastanawiałem się, czy z okazji przypadającej w przyszłym roku 70. rocznicy ludobójstwa w Małopolsce Wschodniej (w tym też w Korościatynie k. Buczacza, rodzinnej wsi moich dziadków) warto powtórzyć inscenizację, czy nie. Pańskie dwa teksty przekonały mnie, że warto. Jest to jedyny plus, jaki mogę zapisać na Pańskie konto.
Z należnym poważaniem Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

24/07/2013 Dziura jest efektem spowolnienia gospodarczego na świecie oraz konsolidacji budżetu”- twierdzi pan profesor Marek Belka, członek międzynarodowej Komisji Trójstronnej, człowiek międzynarodowy aż do bólu - bardzo wpływowy człowiek we wszystkich ważnych gremiach. Jego biografia mogłaby posłużyć do nakręcenia jakiegoś filmu sensacyjnego. Wszędzie bywały- i na wszystkim się zna.. Gdyby nie to, że dzieci do instytucji międzynarodowych nie przyjmują- można byłoby powiedzieć, że urodził się w instytucjach międzynarodowych. A znacie Państwo moje zdanie.. Jeśli ktoś przewija się po instytucjach międzynarodowych, wpływowych i finansowych- to Polska dla niego nie jest traktowana poważnie.. Raczej reprezentuje instytucje międzynarodowe, których interesy są sprzeczne z interesem Polski i Polaków. Co pokazuje życie. Gdyby ode mnie zależało- odesłałbym go do „pracy” w instytucjach międzynarodowych na powrót ale , żeby nie miał nic wspólnego z Polską.. Żeby nie miał na nią wpływu… Bo tylko wszyscy cierpimy.. Należałoby pójść drogą pana Orbana, który wywija się aktualnie z kleszczy Międzynarodowego Funduszu Walutowego.. Likwiduje nawet jego siedzibę w Budapeszcie.. Czego instytucje międzynarodowe nie puszczą mu płazem. NATO może zawsze zbombardować Budapeszt.. To jest argument oczywiście ostateczny.. Pan profesor- profesorem został w roku 1994- Marek Marian Belka odbywał w latach pełnej komuny staże w USA- w latach 1978- 79 na Uniwersytecie Kolumbia, a w latach 1985- 86- na Uniwersytecie w Chicago..(???) Moim skromnym zdaniem nie były to przypadkowe staże.. A zresztą wyjechać w latach siedemdziesiątych do USA..(???) Pan Marek w PRL-u był szczęśliwym posiadaczem aż dwóch pseudonimów operacyjnych. USA- to był nasz wróg- zupełnie inaczej niż dzisiaj.. USA to nasz wielki przyjaciel, tak jak kiedyś ZSRR.. Ludowa Republika Stanów Zjednoczonych – tonąca w długach i bankrutująca- jest naszym „przyjacielem”- tak jak kiedyś Ludowa Republika Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.. Różnica jest taka, że Ludowa Republika Stanów Zjednoczonych bankrutuje, na razie miasta- na przykład Detroit– a Ludowa Republika ZSRR- na razie jeszcze nie- i się rozwija.. Przynajmniej do początku tego roku Federacja Rosyjska nie miała długów- w styczniu zaciągnęła- na zbrojenia.. 19 bilionów dolarów długu ludowej Republiki Stanów Zjednoczonych- to jest dopiero dług.. Ale jak się wojuje z całym światem wprowadzając wszędzie demokrację i socjalizm? Tak jak u siebie.. Demokracja i socjalizm muszą kosztować.. Nie tylko życie setek tysięcy ludzi, jak nie milionów..

Pan profesor Marek Belka jest członkiem Komitetu Nauk Ekonomicznych w Polskiej Akademii Nauk i nie wiem czy przystoi profesorowi PAN twierdzić fałszywie, że” dziura jest efektem spowolnienia gospodarczego na świecie”(???) A może spowolnienie w Kosmosie jest przyczyną naszej dziury budżetowej(???). Powiedzmy wprost: plamy na Słońcu są przyczyną naszego spowolnienia, tak jak w poprzedniej komunie.. A nie wielka rozrzutność rządów, które doprowadzają całe narody do upadku, zadłużając ich niemiłosiernie.. Panu profesorowi powinno się odebrać tytuł profesorski za rozsiewanie fałszywych teorii” ekonomicznych”.. I do tego jeszcze „konsolidacja budżetu”(???) Cały ten budżet jest przyczyną spowolnienia i w przyszłości upadku Polski.. Życie na kredyt musi skończyć się katastrofą.. Chyba, żeby ktoś rozpędził tę pasożytująca biurokrację.. I przestał zadłużać.. Ale co powiedziałyby „ rynki finansowe” i ci, którzy nimi kręcą? Pan Marek przynależał w młodzieńczym uniesieniu emocjonalnym do Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej, był nawet sekretarzem uczelnianym Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej na Uniwersytecie Łódzkim.. Tam się musiał wiele nauczyć.. Jako aktywista zaabsorbował wiele fałszywej ideologii- tak jak obecnie. Wszędzie obowiązuje zadłużeniowa ideologia, pełna fałszu i zakłamania. .Pan Marek jest zwolennikiem takiej fałszywej ideologii tzw. ekonomii popytowej. W nosie ma ekonomię podażową, chociaż o niej wie, bo napisał nawet książkę, w roku 1986- a dotyczącej wolnmorynkowca Miliona Fiedmana.. A w 1991 napisał nawet o Ronaldzie Reaganie: ”Sukces czy porażka?. Prawdę o ekonomii zna doskonale, ale działa przeciw.. Dlaczego? Może dlatego, że ekonomia podażowa zakłada zerowy deficyt budżetowy. W „ ekonomii” popytowej forsuje się nieograniczone wydatki z budżetu.. Wtedy bankierzy mogą zarobić.. Czyżby pan profesor Belka był po stronie bankierów? W 1990 roku pracował w Ministerstwie Finansów, w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych i Centralnym Urzędzie Planowania. Jak to w socjalizmie. Musi być centrum planowania, obecnie się to nazywa Rządowe Centrum Studiów Strategicznych,, Taka kamuflująca nazwa.. Od roku 1996 pracował w Banku Światowym(???) Równolegle( 1994-1998) był wiceprzewodniczącym Rady Strategii Społeczno Gospodarczej przy Radzie Ministrów oraz był doradcą ekonomicznym socjalisty- pana Aleksandra Kwaśniewskiego. Teraz może lepiej rozumiemy dlaczego obecnie jesteśmy w takiej sytuacji gospodarczej.. Wydatki, wydatki i jeszcze raz wydatki- taki jest program socjalistów, Jak nie ma co wydawać- to pożyczyć na procent- i dalej wydawać.. Nawet jak już nie będzie co- to nadal wydawać- pobudzać- jak oni mówią- popyt. To jest kompletne wariactwo.. I grzęźniemy w tym wariactwie na co dzień.. Był ministrem finansów w rządzie pana Leszka Millera w 2001 roku, przewodniczył Komitetowi Integracji Europejskiej, żeby nas zintegrować jak najszybciej z socjalistyczną Europą.. Pełnił nawet obowiązki ministra ochrony środowiska(??) Popatrzcie Państwo jaki zdolny.?. Ale to jeszcze nie wszystko! W 2005 roku został nawet ministrem sportu, podczas „ reformy” wyodrębniania sportu z Ministerstwa Edukacji i Sportu. Państwowy sport został wyodrębniony z państwowej edukacji , dzięki czemu pani Joanna Mucha mogła sobie porządzić sportem bez żadnej odpowiedzialności- nawet politycznej- jak mówią rasowi socjaliści. Bo kto ma ją pociągnąć do odpowiedzialności.. W 2005 roku popierał Partię Demokratyczną, nawet kandydował z pierwszego miejsca w Łodzi, żeby zostać posłem. I tam cały czas przy korycie, żeby sterować i mieć wpływ. W 2009 roku został dyrektorem Departamentu Europejskiego Międzynarodowego Funduszu Walutowego.. Był też sekretarzem wykonawczym Komisji Gospodarczej ONZ ds. Europy(???) Od maja 2010 roku kieruje Narodowym Bankiem Polskim.. I tacy ludzie mają decydujący wpływ na nasze sprawy.. Ludzie mnie pytają mnie czy będzie lepiej Dopóki Polską rządzą jej wrogowie- na pewno nie. Każdy kto jest związany z układem międzynarodowym jest wrogiem Polski i Polaków- i taka jest prawda.. Międzynarodowy Fundusz Walutowy to gremium, które zajmuje się wyciąganiem pieniędzy z narodów. Wielkich pieniędzy.. I to jest główna przyczyna naszej rosnącej biedy…. I dziura nie jest efektem spowolnienia gospodarczego w świecie, ale spowolnienie następuje między innymi poprzez wyciąganie z naszego państwa ogromnych sum.. 60 miliardów złotych rocznie- to przecież nie jest mała suma.. No i wprowadził podatek od już opodatkowanych oszczędności.. Na razie tylko pojedynczy- ale jak rząd będzie potrzebował więcej pieniędzy- można jeszcze opodatkować belkowo oszczędności jeszcze raz i powtarzać- aż do skonfiskowania zupełnie oszczędności. No i oddał do ciepłych krajów trochę rezerw z NBP. No, nie wszystkie - trochę zostawił. Do następnego razu… Niech żyje profesor Marek Marian Belka! Jak zaczną stawiać w przyszłości pomniki wszystkim twórcom III Rzeczpospolitej, może nie starczyć, miejsca dla wszystkich twórców.. dla pana profesora Marka Mariana Belki powinno się znaleźć….. WJR

Najbardziej kuriozalna debata w tej kadencji Sejmu

1. Wczoraj wieczorem odbyło się I czytanie rządowego projektu ustawy o zmianie ustawy o finansach publicznych polegającej na zawieszeniu tzw. I progu ostrożnościowego, a także tzw. tymczasowej reguły wydatkowej. Natychmiast po przyjęciu tego projektu przez Radę Ministrów wpłynął on do Sejmu, został mu nadany numer druku i już wczoraj rozpoczęło się jego procedowanie. Wprawdzie został zgłoszony wniosek o jego odrzucenie w I czytaniu ale koalicja Platformy i PSL-u zapewne dzisiaj go odrzuci, w tej sytuacji zostanie on skierowany do komisji finansów publicznych w czwartek na sali plenarnej odbędzie się jego II czytanie, a w piątek III czytanie czyli ostateczne głosowanie. Sejm będzie więc nad nim pracował zaledwie 3 doby, później w I tygodniu sierpnia przyjmie go bez poprawek Senat (tak musi być, ponieważ zgłoszenie poprawek oznaczałoby powrót projektu do Sejmu, a ten będzie miał 3 tygodniową przerwę), szybko podpisze go prezydent Komorowski, następnego dnia zostanie opublikowany w Dzienniku Ustaw i w kolejnym dniu wejdzie w życie (nie ma nawet jak w projektach pilnych 2 tygodniowego vacatio legis).

2. Na debatę przybył do Sejmu sam minister Rostowski (bardzo rzadko przedstawia rządowe projekty ustaw w I czytaniu) i z jego ust wysłuchaliśmy najbardziej kuriozalnego uzasadnienia ustawy w tej kadencji Sejmu. Myślą przewodnią tego wystąpienia było stwierdzenie, że rząd zawiesza I próg ostrożnościowy i ograniczenia z niego wynikające (a więc relacja długu publicznego do PKB liczonego metodą krajową może przekroczyć 50% PKB i w związku z tym nie obowiązuje zasada, że relacja deficytu budżetowego do dochodów budżetowych w następnym roku nie może być wyższa niż taka sama relacja w roku obecnym), głównie dlatego, że chce w przyszłości ograniczać deficyt sektora finansów publicznych i w konsekwencji dług publiczny. Z uzasadnienia tego z grubsza wynika, że rząd znosi ograniczenia w zadłużaniu, żeby w przyszłości zmniejszać deficyt sektora finansów publicznych i dług publiczny.Logiczna sprzeczność widoczna na pierwszy rzut oka ale dla ministra Rostowskiego to żadna sprzeczność, to raczej jego strategia zarządzania długiem polegająca na jeszcze większym niż do tej pory zadłużaniu, żeby kiedy doczekamy prosperity w gospodarce, ten dług zmniejszać.

3. Zabierałem głos w tej debacie i pytałem ministra Rostowskiego co takiego się stało w gospodarce, że załamały się dochody podatkowe? Przecież według danych samego ministra zabraknie w stosunku do planu około 30 mld zł wpływów z 4 głównych podatków (minister mówi, że tylko 25 mld zł ale tylko dlatego, że NBP wpłacił w czerwcu 5,3 mld zł czyli zgodnie z ustawą 95% zysku osiągniętego w 2012 roku i był to wpływ nie planowany w budżecie). Pytałem również o stosunek ministra do danych opublikowanych dwa dni temu przez Eurostat, wg. których dług naszego kraju po I kwartale 2013 roku wyniósł aż 57,3% PKB Liczony metodą unijną), a w wielkościach bezwzględnych kwotę 920 mld zł. Nawet więc przyjmując metodologię krajową dług ten wynosi 54,3% PKB (wg tej metodologii do długu nie zalicza się zobowiązań Krajowego Funduszu Drogowego, które w przybliżeniu wynoszą już 3% PKB), a więc już po I kwartale jesteśmy blisko przekroczenia II progu ostrożnościowego i zapewne po powiększeniu deficytu o 16 mld zł w zaproponowanej nowelizacji budżetu próg ten zostanie przekroczony (16 mld zł to dokładnie 1%PKB).

4. Niestety odpowiedzi ministra na te pytania nie było, były tylko rozważania, że to głęboki kryzys w strefie euro doprowadził do spowolnienia gospodarczego w Polsce, a to zmniejszyło dochody budżetowe, tyle tylko że brak 30 mld zł wpływów podatkowych to nie zmniejszenie ale załamanie tych wpływów. Po raz kolejny minister udowadniał jak to przez podwyższenie deficytu i długu i w tym roku i w roku 2014, doprowadzi do wyprowadzenia Polski z unijnej procedury nadmiernego deficytu już w roku 2015, a następnie będzie zmniejszał relację długu do PKB. Dzisiaj ta debata przeniesie się na forum komisji finansów publicznych ale nie sądzę, żeby jej charakter nagle uległ zmianie. Minister Rostowski będzie szedł dalej w zaparte i mówił, że ma sytuację w finansach publicznych pod kontrolą tyle tylko, że potrzebuje zniesienia I progu ostrożnościowego już za kilka dni, bo inaczej na początku września nie znowelizuje budżetu, a braku 30 mld zł wpływów podatkowych nie da się zamieść pod dywan. Kuźmiuk

Sąd Najwyższy ustanawia polityczna poprawność religią USA Zbigniew Lewicki „artykuł VI Konstytucji Stanów Zjednoczonych stwierdza, że „powierzenie w służbie Stanów Zjednoczonych jakiegoś urzędu lub funkcji publicznej nie może być uzależnione od wyznania wiary”. Kwestię tę doprecyzowano następnie w I Noweli, zgodnie z którą „żadna ustawa Kongresu nie może ustanawiać religii”. W Stanach Zjednoczonych nie ma więc i nie może być religii państwowej i nikt nie może nakazać lub zakazać obywatelom wyznawania jakiejkolwiek wiary, „.....” Poglądy amerykańskiego Sądu Najwyższego ewoluowały od zakazywania praktyk sprzecznych z normami akceptowanymi przez większość społeczeństwa do coraz szerszego uznawania reguł i nakazów poszczególnych religii. Sąd dopuszcza bowiem modyfikację swego stanowiska wskutek zmiany nastawienia społeczności do rozpatrywanej kwestii „....” inną kwestią jest natomiast swoboda praktykowania religii określona w drugiej części przytoczonej wyżej Noweli: „ani zabronić swobodnego praktykowania jej”. Dosłowne rozumienie tej normy konstytucyjnej zostało jednak poddane testowi 
w 1878 r. w odniesieniu do praktykowanej przez mormonów poligamii. Stanowiła ona efekt nakazu Boga, była obowiązkiem członków Kościoła mormonów i występuje w świętych księgach tej wiary, odmowa zastosowania się zaś do tego nakazu pociągała za sobą wieczne potępienie. Mimo to Sąd Najwyższy orzekł, że „prawa nie mogą stawać na przeszkodzie samej wierze ani poglądom religijnym, ale mogą praktykom religijnym”. Innymi słowy, o ile poglądy religijne podlegają ochronie absolutnej, o tyle motywowane religijnie postępowanie już tylko wybiórczej. „.....”W 1940 r. zakazano świadkom Jehowy uciążliwego prozelityzmu w okolicach zamieszkanych przez wyznawców innej wiary, a w 1990 r. nie zezwolono członkom religijnych wspólnot indiańskich na używanie pejotlu w trakcie obrzędów wynikających z ich wiary. Powszechnie znane też są orzeczenia zakazujące eksponowania w miejscach publicznych symboli i znaków religijnych, takich jak żłóbek czy choinka bożonarodzeniowa. „....(źródło )
Bader „ Wów­czas na­ra­ża­ją się na po­zwy, i to na­wet wte­dy, gdy mó­wią o kimś bo­le­sną praw­dę. Na przy­kład pe­wien męż­czy­zna po­wie­dział o swo­jej by­łej żo­nie – któ­ra zdra­dza­ła go z in­ny­mi – że jest dziw­ką. Ta po­da­ła go do są­du, bo po­psuł jej re­pu­ta­cję, i Sąd Naj­wyż­szy uznał, że mia­ła do te­go pra­wo. Ry­zy­ko pro­ce­su jest wy­so­kie, bo Ame­ry­ka­nie uwiel­bia­ją się pro­ce­so­wać. A w ta­kich pro­ce­sach pierw­sza po­praw­ka nie da­je zbyt du­żej ochro­ny. „....”Czy to po­dej­ście do wol­no­ści sło­wa zmie­ni­ło się w ostat­nich la­tach? Za­kres wol­no­ści sło­wa zo­stał ogra­ni­czo­ny w cią­gu ostat­nich dwóch de­kad. Sąd Naj­wyż­szy ze­zwo­lił bo­wiem na po­zy­wa­nie do są­du pra­co­daw­ców z po­wo­du two­rze­nia wro­gie­go śro­do­wi­ska pra­cy”...”Du­żo mniej wol­no też obec­nie po­wie­dzieć lub na­pi­sać uczniom w szko­łach pu­blicz­nych. W Wi­scon­sin 15-let­ni chło­pak, któ­ry na­pi­sał w szkol­nej ga­zet­ce ar­ty­kuł wy­ra­ża­ją­cy je­go sprze­ciw wo­bec pra­wa do ad­op­cji dzie­ci przez pa­ry ho­mo­sek­su­al­ne– któ­ry opu­bli­ko­wa­no obok tek­stu po­pie­ra­ją­ce­go ad­op­cje przez ge­jów – zo­stał przez dy­rek­to­ra szko­ły na­zwa­ny igno­ran­tem i pod­że­ga­ją­cym do prze­mo­cy chu­li­ga­nem. Gro­żo­no mu na­wet za­wie­sze­niem w pra­wach ucznia. Szko­ła prze­pro­si­ła zaś wszyst­kich za opu­bli­ko­wa­nie ta­kie­go tek­stu. „....”Czy ta po­li­tycz­na po­praw­ność nie po­zba­wi za kil­ka lat dzien­ni­ka­rza zwy­kłej ga­ze­ty pra­wa do na­pi­sa­nia ar­ty­ku­łu kry­tycz­ne­go wo­bec mał­żeństw ge­jow­skich? Naj­pew­niej tak. W No­wym Jor­ku, któ­ry jest kuź­nią po­par­cia dla mał­żeństw ge­jow­skich, pro­ku­ra­tor za­żą­dał wpro­wa­dze­nia za­ka­zu wy­wie­sze­nia kry­tycz­ne­go wo­bec ho­mo­sek­su­ali­stów bil­l­bo­ar­du. Je­stem pew­ny, że mnó­stwo no­wo­jor­skich praw­ni­ków z za­do­wo­le­niem przy­ję­ło­by też spra­wę ura­żo­ne­go pra­cow­ni­ka­-ho­mo­sek­su­ali­sty, któ­ry wal­czy o du­że od­szko­do­wa­nie. Kło­po­ty praw­ne cze­ka­ją też in­sty­tu­cje re­li­gij­ne – np. ka­to­lic­kie sie­ro­ciń­ce – któ­re od­ma­wia­ją uzna­nia mał­żeństw ge­jow­skich. I cho­ciaż nie moż­na po­zwać Ko­ścio­ła za od­mo­wę udzie­la­nia mał­żeństw pa­rom tej sa­mej płci, to już pra­cow­nik ko­ściel­ne­go szpi­ta­la czy uni­wer­sy­te­tu mo­że wnieść po­zew prze­ciw­ko swo­je­mu pra­co­daw­cy za krze­wie­nie krzyw­dzą­cych go po­glą­dów. Dla­te­go mo­im zda­niem, cho­ciaż w ran­kin­gu wol­no­ści pra­sy po­win­ni­śmy się znaj­do­wać w pierw­szej dzie­siąt­ce, ewen­tu­al­nie w pierw­szej dwu­dzie­st­ce, to je­śli cho­dzi o wol­ność sło­wa, je­ste­śmy do­pie­ro gdzieś w pierw­szej pięć­dzie­siąt­ce. Oba­wiam się, że w nie­da­le­kiej przy­szło­ści wol­ność sło­wa w USA bę­dzie jesz­cze bar­dziej ogra­ni­cza­na.”.....”Je­stem prze­ko­na­ny, że w ta­kich sta­nach jak No­wy Jork czy New Jer­sey wol­ność sło­wa jest bar­dziej ogra­ni­czo­na niż w wie­lu kra­jach eu­ro­pej­skich i gor­li­wy chrze­ści­jan już po­wi­nien uwa­żać, co mó­wi „....(więcej )
Hans Bader jest  amerykańskim prawnikiem specjalizującym się interpretacji pierwszej poprawki do konstytucji Stanów Zjednoczonych „ 1. poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych – jedna z poprawek do amerykańskiej konstytucji, wprowadzająca wolność religii, prasy, słowa, petycji i zgromadzeń, a uchwalona w ramach Karty Praw Stanów Zjednoczonych Ameryki. 1. poprawka weszła w życie 15 grudnia 1791 roku. „.....(więcej )
Sąd Najwyższy USA orzekł, że małżeństwom homoseksualnym mają przysługiwać takie same prawa, jak tradycyjnym. Decyzję Sądu z wielkim zadowoleniem przyjął prezydent Barack Obama „.....”Pierwsze orzeczenie dotyczy kluczowej części przyjętej w 1996 roku ustawy o ochronie małżeństwa (Defense of Marriage Act, DOMA). Definiuje ona małżeństwo wyłącznie jako związek kobiety i mężczyzny, tym samym wstrzymując uznanie w świetle prawa federalnego małżeństw tej samej płci w dziewięciu stanach, gdzie są one legalne (m.in. w Dystrykcie Kolumbii). W rezultacie małżeństwa homoseksualne nie mogły korzystać z różnych przywilejów, np. podatkowych, zdrowotnych i emerytalnych, przysługujących tradycyjnym związkom.Sąd Najwyższy uznał, że rozpatrywane zapisy DOMA są niezgodne z amerykańską konstytucją, ponieważ przeczą zawartej w niej zasadzie zapewniającej wszystkim obywatelom równą ochronę państwa.”.....”Sędziowie SN stosunkiem głosów 5 do 4 uchylili też w środę obowiązujący w Kalifornii zakaz zawierania małżeństw przez pary homoseksualne, wprowadzony w tym stanie w 2008 roku w formie poprawki do konstytucji stanowej (tzw. Proposition 8). Sędziowie SN uznali, że poprawka jest niezgodna z konstytucją USA,”. „...(więcej )
Michael Burleigh* „...”Czyli w co wierzą ludzie nowocześni „...”socjolog Raymond Aron przyjął funkcjonalniejsze podejście: "Proponuję nazwać religiami świeckimi te doktryny, które w duszach ludzi współczesnych zajmują miejsce umarłej wiary i umiejscawiają zbawienie ludzkości na tym świecie, w odległej przyszłości, w formie porządku społecznego, który trzeba stworzyć". „....”Termin "religia polityczna" ma bardziej nobliwą historię, niż można by sądzić. Do powszechnego użytku wszedł po 1917 roku, gdy to określał reżimy ustanowione przez Lenina, Mussoliniego, Hitlera i Stalina”.....”Ciekawe, że podobnego porównania z islamem dokonał stulecie wcześniej arystokratyczny uczony Alexis de Tocqueville, gdy pisał o jakobinach podczas Rewolucji Francuskiej - „.....”Tocqueville napisał: "Ponieważ z pozoru bardziej jeszcze niż do reformy Francji [Rewolucja Francuska] zmierzała do regeneracji rodu ludzkiego, rozpaliła namiętności, których do tej pory nie umiały rozbudzić najgwałtowniejsze nawet rewolucje polityczne. Zdobywała żarliwych wyznawców, dała początek propagandzie. Dzięki temu wreszcie mogła przybrać ten pozór rewolucji religijnej, który tak przeraził współczesnych; albo raczej sama stała się rodzajem religii, religii niedoskonałej, co prawda, bez Boga, bez kultu i życia pośmiertnego, ale zdolnej, jak islam, zalać całą ziemię swoimi żołnierzami, swoimi apostołami i męczennikami". „......”W cyklu wykładów wygłoszonych w 1932 roku w Niemczech Werfel określił komunizm i nazizm mianem "ersatzów religii" oraz "form światopoglądowych, które są antyreligijnymi surogatami religii, a nie tylko ideałami politycznymi". „.....”Celem Voegelina było pokazanie, że komunizm, faszyzm i narodowy socjalizm nie są jedynie wytworami "idiotyzmów autorstwa paru XIX-wiecznych i XX-wiecznych intelektualistów”......”W krótkiej książce "Religie polityczne" z 1938 roku wprowadził kluczowe rozróżnienie na religie "transcendentne" oraz "immanentne", czyli fałszywy kult ziemskich odprysków tych pierwszych. Te pierwsze czciły bogów, drugie - bożków. „.....”W książce "Religion and State" (1935) Dawson prześledził tworzenie się nowożytnego państwa imperialnego, dążącego do skolonizowania obszarów istnienia, do których "politycy z przeszłości nie ośmieliliby się mieszać, tak samo jak nie próbowaliby majstrować przy kolejności pór roku czy ruchach gwiazd". Stosowało się to - twierdził Dawson - zarówno do łagodnego i miękkiego totalitaryzmu biurokratycznego państwa opiekuńczego, jak i do brutalnych i twardych państw policyjnych spod znaku komunizmu i narodowego socjalizmu. Polityka zreplikowała absolutystyczne uroszczenia religii, zagarniając coraz szersze obszary życia, a tym samym ograniczając sferę prywatną. Na wzór Kościoła ruchy te sterowały histerycznym entuzjazmem i sentymentalizmem mas, jednocześnie dyktując reguły moralności i dobrego smaku oraz definiując podstawowe wartości życiowe. Próbowały jednak zdławić religię, spychając Kościół do nowej dla niego roli obrońcy demokracji i pluralizmu. „.....”Frederick Voigt ….W jednym z jej fragmentów zestawił totalitaryzmy z religiami: "Mówiliśmy o marksizmie i narodowym socjalizmie jako o świeckich religiach. Systemy te nie są przeciwieństwami, lecz łączy je zasadnicze pokrewieństwo na płaszczyźnie świeckiej, jak i religijnej. Oba są mesjanistyczne i socjalistyczne „.....”George'a Bernarda Shawa: "Dzikus kłania się bożkom z drewna i kamienia; człowiek cywilizowany - bożkom z krwi i kości". „....”Brytyjski historyk Michael Burleigh analizuje dziś na łamach "Europy" pojęcie politycznej religii. Stało się ono popularne wraz z pionierskimi krytycznymi analizami nazizmu i komunizmu pisanymi przez takich badaczy jak Eric Voegelin czy Raymond Aron. Analizy te nie ograniczały się do wychwytywania powierzchownych podobieństw między religijną liturgią a masową "obrzędowością" charakterystyczną dla obu totalitarnych ideologii. Sięgały głębiej, by odkryć coś, co Voegelin nazwał "fałszywą immanentyzacją", czyli oderwanie religijnych symboli od wypełniającego je doświadczenia transcendencji i przeniesienie ich na grunt czysto ziemskich politycznych instytucji. Horyzont zbawienia przybliża się wtedy niebezpiecznie, a instytucje organizujące zbiorowość zaczynają pełnić funkcję jego narzędzi. Publikowany tekst pochodzi z najnowszej książki Burleigha "Earthly Powers: Religion and Politics in Europe from the French Revolution to the Great War?. …..(źródło )
Państwa totalitarne , a w szczególności państwa Nowego Totalitaryzmu , państwa socjalistyczne politycznej poprawności muszą się opierać na religiach politycznych , fanatycznych kultach bez Boga . Jak w każdym państwie totalitarnym mamy w nich od czynienia z prześladowaniami religijnymi , w tym wypadku chrześcijan , ograniczaniem i likwidacja wolności słowa . Przejęciem kontroli nad szkołą , uniwersytetami , prasa i kulturą. Jednak nawet w państwie totalitarnego socjalizmu typu rosyjskiego jakim jest Korea Północna kontrola nie jest pełna , chociażby dzięki przemytowi przez chińską granice anten satelitarnych , kast, czy innych nośników informacji. W socjalistycznym państwie totalitarnym chodzi o to , aby ludzi wierzących , aby chrześcijan sterroryzować , zepchnąć na margines ,wykluczyć ich z głównego nurtu życia społecznego i zepchnąć do getta Nie może istnieć żadne państwo, ani społeczeństwo, które nie jest oparte na wartościach. Kaczyński mówiąc o powstającej nowej wierze w Europie jak nazwał polityczną poprawność stwierdził ,że jest on oparta na antywartościach , na hedonizmie i degeneracji . Jest rzeczą normalna i co więcej pożądaną , aby prawo i państwo było oparte na wartościach i stało na ich straży. Religie oparte na wierze w Boga są gwarantami ,że państwo nie przeistoczy się a totalitarnego potwora , że samo nie zachce być uznane za absolutnego boga . Religie pętają totalitarne dążenia biurokracji i w przypadku socjalizmu politycznej poprawności rodów lichwiarskich za socjalistami stojących. Tutaj polecam sytuację sponsoringu Sorosa w stosunku do Sierakowskiego

http://naszeblogi.pl/39906-rutkowska-o-sierakowskim-hodowanie-potwora
Sponsoring Sorosa w stosunku do fanatyka socjalistycznego jakim jest Sierakowski pokazuje metody jakimi lichwiarstwo przejęło kontrole nad kluczowymi w tej chwili sądami konstytucyjnymi Brague o terrorze intelektualnym w  Europie Rybińska  „Krajem, który uważa się za zacofany, jest właśnie Polska, bo nie zezwala na aborcję, adopcję dzieci przez homoseksualistów, a religia wciąż odgrywa dużą rolę w życiu społecznym.
Brague Trzeba zadać sobie pytanie, czy ludzkość podąża w jednym kierunku i czy w związku z tym istnieją "postępowi" i "zacofani". Ci, którzy dokonują takiego podziału, wierzą w opatrzność. "Będzie lepiej", "może być tylko lepiej" – powtarzają. To, co nie jest zgodne z tą filozofią, uważają za krok do tyłu. "Zacofane" to ulubione słowo postępowców. Ale zacofane wobec czego? Panuje taki terror intelektualny, że dziś nikt już nie ma odwagi przywołać prostej prawdy, iż dla dziecka nie jest przyjemnie dorastać z dwoma tatusiami lub mamusiami. Ten terror idzie w parze z roszczeniami tych, którzy wcale nie potrzebują większych praw. Rybińska Mówi pan o mniejszościach seksualnych? Nie uważa pan, że są one na gorszej pozycji wobec większości? Brague W naszych społeczeństwach ustalił się system, zgodnie z którym to silniejszy ma prawa. Ciekawym przykładem jest aborcja. Dorosły jest w pozycji dominacji wobec płodu, który nie może się bronić. Kiedy mówimy więc o prawie do aborcji, mówimy o prawie silniejszego.Jeśli chodzi o mniejszości seksualne, to prawo do adopcji dzieci także wchodzi w tę kategorię. Dwaj dorośli są w pozycji siły wobec dziecka, które chcą adoptować. Mówić, że pary homoseksualne mają prawo do adopcji dzieci, oznacza, iż społeczeństwo ma obowiązek dostarczyć im dziecko. Ale prawa rodzą obowiązki. A co z lekarzami, którzy mają obowiązek przeprowadzenia aborcji? Przecież lekarze mają ratować życie, a tu ponieważ komuś przyznano prawo do aborcji, muszą zabić człowieka. To rodzi problem sumienia. Wiele praw, które dziś są przyznawane, służą silniejszym, a nie słabszym.
W Europie natomiast ma szansę islam, bo telewizja i media pozbawiły ludzi mózgów. Europejczycy są zagubieni, a przywódcy islamscy dobrze to zrozumieją. Libijski przywódca Muammar Kaddafi niedawno powiedział: "Prawdziwymi żydami i chrześcijanami jesteśmy my". To znaczące. Nie mamy dziś nic, co moglibyśmy temu przeciwstawić. więcej
By przyhamować ekstrawagancję kredytową i inwestycyjną banków, zwłaszcza za pośrednictwem wehikułów nie ujmowanych w bilansach,  Ludowy Bank Chin (bank centralny) zafundował im posuchę gotówkową i wzrost stóp rynkowych. Teraz rząd  ogłosił pięcioletni zakaz budowy nowych budynków rządowych, dla partii komunistycznej i firm państwowych. „.....(źródło ) Mojsiewicz

Szeremietiew: Bo do telewizji nie zapraszali… Minął rok od śmierci twórcy i dowódcy jednostki wojskowej GROM gen. bryg. Sławomira Petelickiego. W tym właśnie momencie reprezentujący prowadzących śledztwo w sprawie zgonu Petelickiego prokurator Ślepokura ogłosił, że Generał strzelił sobie w głowę z lewej ręki (nie był mańkutem) będąc w rozpaczy, że przestano zapraszać go do telewizji. Trudno coś takiego komentować. Wspominając Generała zamiast komentarza do tego co ogłosiła prokuratura zamieszczam tekst mojego wywiadu udzielonego dziennikarkom Annie Czupryn i Dorocie Kowalskiej.

Piątek, 4.01.2013 godz. 15.00, Gospoda pod Młynem, Warszawa

Pan, przynajmniej raz w życiu był w podobnej sytuacji, jak Generał Petelicki. Wie Pan, o czym mówimy? Takich sytuacji było kilka. Więc nie wiem, o którą konkretnie paniom chodzi.

I Pan i Generał został niesłusznie oskarżony, w każdym razie nikt wam potem winy nie udowodnił.Tak. Jego niesłusznie oskarżono jeszcze przed tym, co przytrafiło się mnie w 2001 roku. Kiedy oskarżono Petelickiego byłem wiceministrem w MON. Widziałem tę sytuacje z bliska. GROM był w trakcie przenoszenia z MSW do MON. Współpracowałem wówczas z Generałem. Pamiętam to całe zdarzenia. Pamiętam, że jego motorem był ówczesny rządowy koordynator ds. tajnych służb.

Minister Janusz Pałubicki. Tak. Zresztą doszło między nami do ostrej wymiany zdań w tej kwestii. Uważałem bowiem, że to co zrobił było absurdalne i szkodliwe. Nie miałem wątpliwości, że zarzuty stawiane Petelickiemu były niesłuszne.

Pan wiedział, co Janusz Pałubicki zamierza? Nie, skąd! Dowiedziałem się po fakcie. Ponoć ludzie Pałubickiego wchodzili do gabinetu Petelickiego w nocy, pruli sejf, szukali tam, nie wiem czego. Nie tylko, że posprzeczałem się z Pałubickim na ten temat, to na Radzie Ministrów bardzo ostro zareagowałem, w obecności premiera Buzka.

Co Pan konkretnie powiedział Januszowi Pałubickiemu? Że robi głupstwa. Padły bardzo mocne słowa. Prostuję, to nie było posiedzenie Rady Ministrów, to było zebranie kierownictwa Ruchu Społecznego AWS. Byłem członkiem tego zespołu, wszyscy ministrowie byli, był premier Buzek i przewodniczący Krzaklewski. Jako jedyny wystąpiłem w obronie Petelickiego. Podszedł do mnie wtedy Pałubicki i powiedział: „Co ty wyprawiasz?!”, a ja na to: „Uważam po prostu, że robisz głupstwa.”

A Janusz Pałubicki? Powiedział: „My ci tego nie zapomnimy!”.

Naprawdę? Tak. Sam osłupiałem. Cóż jacyś oni mają mi zapamiętywać? Sytuacja była dziwna. Kiedy po zebraniu trafiłem do telewizji, powiedziałem, co myślę o tej całej aferze z Petelickim. Uważałem, że po pierwsze – krzywdzi się Generała, a po drugie – szkodzi reputacji samej jednostki GROM i pośrednio państwu polskiemu.

Jedna rzecz jest zastanawiająca, skoro GROM tak jedną nogą był już w MON, Pan był w nim wiceministrem, to jak to – Janusz Pałubicki nie musiał mieć waszej zgody na akcje „odbicia” GROM? Jak wspomniałem to było w okresie przekazywania GROM-u do MON. Afera wybuchła we wrześniu, a jednostka była w MON od października. Ponadto w MON-ie miałem ściśle określony zakres obowiązków. Podlegały mi sprawy związane z  zakupami sprzętu wojskowego, logistyką i infrastrukturą armii. Więc takie sprawy, jak los dowódców jednostek wojskowych nie znajdowały się w moich kompetencjach. W sprawie Petelickiego ówczesny minister obrony Onyszkiewicz mógł zresztą podjąć jakieś decyzje nie informując mnie o tym. Tak się zdarzało w innych sprawach, w przypadku Onyszkiewicza i następnie Komorowskiego.

Poda Pan jakiś przykład?Proszę bardzo. Chciałem, aby WSI było pod ścisłą kontrolą kierownictwa MON. Występowałem do obu ministrów z postulatami, aby zobowiązać szefostwo WSI do przedstawiana planów działań i sprawozdań z ich wykonania kierownictwu resortu. Uważałem, że wtedy będzie większa szansa, aby uniknąć autonomizacji tej służby, która robiła co chciała, a minister obrony tego nie widział.

I co? Zero zrozumienia? I jeden i drugi minister uważali, że skoro WSI jest podporządkowane bezpośrednio im, to wiceministrowie nie muszą wiedzieć czym zajmują się tajne służby. W efekcie tego co robi WSI nikt nie wiedział.

Jak Pan patrzy z perspektywy czasu, to uważa, że Janusz Pałubicki działał na jakieś polityczne zamówienie? W tamtym okresie w AWS zaczęła się rozgrywka podjęta w celu usunięcia wicepremiera Janusza Tomaszewskiego, który był też szefem MSW, a Petelicki uchodził za jego zaufanego. Nie można więc wykluczyć, że w ataku na Petelickiego nie o niego chodziło. Oficjalnie miało pójść o to, że Petelicki pracował kiedyś w wywiadzie PRL i wówczas miał szkodzić jakimś zagranicznym działaniom „Solidarności”. Minister Pałubicki wspominał o jakichś przejęciach przesyłek, czy tym podobnych historiach. Oskarżał o to Petelickiego.

Więc bardzo osobisty był ten atak na twórcę GROM? Można to tak określić. Pałubicki należał do konspiracyjnego kierownictwa „Solidarności” i może był to objaw jakiegoś spóźnionego rewanżu w stosunku do Petelickiego. Tam była jednak kwestia, o której wspomniałem wyżej. Petelicki został ponownie dowódcą GROM w momencie, kiedy AWS doszedł do władzy. Miałem dobre, przyjacielskie stosunki z Tomaszewskim, a od niego jako ministra MSW zależało, czy Petelicki wróci na stanowisko dowódcy jednostki. Jednak nie musiałem zbytnio przekonywać Tomaszewskiego bowiem on też uważał, że Petelicki powinien objąć dowództwo jednostki.  Petelicki był bardzo lojalny wobec Tomaszewskiego.

Kiedy, między innymi dzięki Panu, wrócił do GROM, co mówił, co czuł? Widać było, że cieszy się, ale nigdy między nami nie było takich sytuacji, że ktoś komuś opowiadał o uczuciach, że za coś dziękował. I on i ja uważaliśmy wzajemne wspieranie się w sprawach ważnych za coś naturalnego i normalnego. Tak między mężczyznami powinno być.

Ponoć przyjaciołom się nie dziękuje. Właśnie.

Ale był szczęśliwy? Zawsze był szczęśliwy, kiedy mógł zajmować się swoim ukochanym GROM-em. Żył sprawami jednostki i był dumny z osiągnięć służących w niej żołnierzy.

Na stopień Generała awansował jednak Petelickiego Aleksander Kwaśniewski. Stopnie nadaje prezydent, a był nim wówczas Kwaśniewski. Ale żeby do tego doszło, trzeba było wystąpić z odpowiednim wnioskiem. Minister resortowy musiał go złożyć. Na temat awansu dla Petelickiego rozmawiałem zresztą z Tomaszewskim.

Czemu Panu tak zależało na stopniu Generała dla Petelickiego? Ten stopień mu się należał. Bliżej poznałem Petelickiego, kiedy organizowaliśmy AWS. Z racji moich zainteresowań stworzyłem zespół AWS, który przygotowywał program w dziedzinie obronności i bezpieczeństwa narodowego. Jednym z ekspertów mojego zespołu był właśnie Petelicki. I okazał się bardzo pomocny w zagadnieniach dotyczących wojsk i operacji specjalnych. Sławek miał w tej dziedzinie dużą wiedzę bowiem przeszedł specjalistyczne szkolenia w USA i w Wielkiej Brytanii, a także był organizatorem świetnej jednostki specjalnej i jej dowódcą z doświadczeniem bojowym.  O tym wszystkim wiedział Janusz Tomaszewski. Awans generalski dla Petelickiego był więc oczywisty. Pech chciał, że doszło do konfliktu w AWS; Tomaszewskiego usunięto z rządu i postawiono nawet zarzuty, że jest tajnym współpracownikiem byłej SB …

Co okazało się zresztą nieprawdą. Tak, ale dużo czasu upłynęło zanim ustalono, że tajnym współpracownikiem nie był. Zresztą do polityki Tomaszewski już nie wrócił.

Atak na dowódcę GROM był więc także pewnym elementem politycznej rozgrywki? Bez wątpienia tak.

Panu przeszłość Generała Petelickiego nie przeszkadzała?Gdyby porównać jego biografię z moją, można by powiedzieć, że nie było żadnych podstaw, by sądzić, że kiedykolwiek będziemy ze sobą współpracować. Ale miałem sposobność by poznać zasługi Petelickiego od momentu, kiedy Polska odzyskała suwerenność i kiedy zaczęto tworzyć państwo. On szczerze i z oddaniem służył temu państwu. Zdobył także zaufanie naszych sojuszników. Zasięgałem opinii u ludzi, którzy znali dokonania Petelickiego w operacjach na Bliskim Wschodzie. Amerykanie mówili o Sławku w samych superlatywach. Poza tym miałem okazje widzieć go w czasie ćwiczeń GROM i prezentował się, jako bojowy oficer, dowódca cieszący się zaufaniem żołnierzy. Zaimponował mi też, przyznaję, podczas ćwiczonej akcji odbijania zakładników przez GROM.

Pokazowej, nie autentycznej? Pokazowej, ale to był szczególny pokaz. Żołnierze GROM wpadali do ciemnego pomieszczenia strzelając ostrą amunicją. W tym pomieszczeniu był Petelicki jako zakładnik, a zdaniem żołnierzy, którzy wykonywali operację było rozstrzelanie manekinów ustawionych wokół Sławka. Petelicki siedział za stołem, pociski latały obok niego i nawet mu powieka nie drgnęła. Było to bardzo trudne i ryzykowane.

Na pewno strzelali ostrą amunicją? Na pewno. Widać było, że w cele trafiają autentyczne pociski. Taką akcję zaplanował Generał.

Nikomu z zaproszonych gości nie zaproponował miejsca przy stole? Nie, nie! Nigdy by takiej rzeczy nie zrobił. Miał zaufanie do swoich żołnierzy i dobrze wiedział jaki jest poziom ryzyka, wiedział jak się zachować w sytuacji stresowej.

Aż takim szaleńcem nie był! W jego przypadku nie było żadnego szaleństwa. Petelicki bywał impulsywny, ale nie dotyczyło to sytuacji, gdy był dowódcą. Zdarzało się, że powiedział coś komuś zbyt dosadnie, mocno. Wchodził w konflikty z ludźmi, ale jeśli idzie o dowodzenie – tu był opanowany, zimny, odpowiedzialny, obliczalny i w pełni profesjonalny. Wówczas zaimponował mi, jako oficer, żołnierz. Miałem więc o nim bardzo dobrą opinię. Staraliśmy się wtedy jako kraj o wejście do NATO. Uczestniczyłem w rozmowach i okazało się, że GROM i to co zrobił Petelicki jest jednym z argumentów za przyjęciem Polski do NATO. Były to kwestie bardzo ważne. Wszystko działało na korzyść Petelickiego. Był też typem państwowca. Sławek szukał sposobu, aby wykonywać służbę żołnierza wojsk specjalnych. To było jego powołanie. I to było szczere.

Nie był człowiekiem, który potrafiłby udawać? Nie, w żadnym wypadku.

Jakim człowiekiem był wobec pana Petelicki? Sympatycznym. Wynikało to pewnie z tego, pochlebiam teraz sobie, że mnie cenił. Uważał za kompetentnego, jeśli chodzi o sprawy wojskowe, a było to dla niego niesłychanie ważne. Polubił mnie chyba również. A ponieważ byłem przez pewien czas ministrem, darzył mnie respektem, chociaż nie wszystkich ministrów tak traktował. W stosunku do mnie, nawet do przesady, zachowywał formy. Byliśmy już wtedy po imieniu. Mówiłem mu nawet, żeby dał spokój z tym ministrowaniem, ale on uważał, że taki jest obyczaj, zasady i trzeba się ich trzymać.

Kiedy zawiązał się między wami ściślejszy związek? Kiedy, razem z Amerykanami, wykonywaliśmy na terenie kraju ćwiczenia jednostek specjalnych. Sławek był za to odpowiedzialny, a ja z ramienia resortu też uczestniczyłem w tych ćwiczeniach. Wtedy chyba ostatecznie zawiązała się między nami przyjaźń. Cała operacja była przeprowadzana oczywiście w tajemnicy. Nikt nikomu o niej nie opowiadał i opowiadał nie będzie.

Teraz o tym rozmawiamy. O tym, że ćwiczenia były nie jest tajemnicą. Mogę tylko dodać, że wypadły bardzo dobrze – tyle.

A gdzie były? Na terenie Polski.

Gdzie konkretnie? Mieliśmy wtedy sporo przydatnych poligonów.

I jak się dalej ta wasza przyjaźń rozwijała?Do momentu, kiedy byliśmy w służbie spotykaliśmy się głównie służbowo i na różnego rodzaju oficjałkach. Wykonywaliśmy, on i ja, nasze zadania i czasami zdarzało się, że mieliśmy okazję współpracować. I wiem, że Petelicki był zadowolony, kiedy coś robił i wiedział, że mam nad tym pieczę. Uważał, że to stwarza gwarancję dobrze wykonanej roboty. Może stąd ta jego sympatia do mnie. Kiedy skończyły nam się służbowe zajęcia, zaczęliśmy spotykać się towarzysko, prywatnie. Znają się nasze żony. Znam i lubię żonę Sławka, a on poznał i polubił moją.

Więc spotykaliście się rodzinami? Tak. Zdarzały się takie sytuacje.

Jak Generał Petelicki zareagował, kiedy usunięto go z GROM? Był rozgoryczony i wściekły.

Znając go, rzucił pewnie: „A to skurwiele!”. Nie, tak nie mówił. Sławek obawiał się, że ktoś tę jednostkę zniszczy, że będą źle przeprowadzane szkolenia, że żołnierze będą źle wykorzystywani, bał się cały czas o jednostkę. Oczywiście był rozgoryczony Miał złą opinie na temat Janusza Pałubickiego. Janusz nie nosił garnituru, chodził w swetrze…

Granatowym. Chyba raczej czarnym. W każdym razie krążyło wiele żartów i anegdot z tym swetrem związanych..

Pana też oskarżono, jak później się okazało, niesprawiedliwie. Co Pan wtedy czuł, bo to podobne sytuacje? Mało komfortowo. Generalnie doświadczyłem w życiu wielu trudnych sytuacji. W PRL kilka lat spędziłem w więzieniu. Byłem zatrzymywany przez esbecję, czyli resortowych kolegów Sławka – tylko z innej półki, ale przyznaje, że to, co spotkało mnie w 2001 roku było najtrudniejsze do zniesienia.

Minister, korupcja… Nawet nie sam zarzut.  Biorąc pod uwagę całą moją biografię, zostałem oskarżony o takie jakieś szmatławe przestępstwo, bo przecież zarzucano mi, że za tanio kupiłem samochód. Była to żałosna bzdura, a przekreślała cały mój życiowy dorobek. Byłem świeżo po uzyskaniu stopnia doktora habilitowanego nauk wojskowych, a więc jeśli idzie o kwalifikacje nie miałem w tej dziedzinie równego sobie wśród polityków. Do dziś nie było wśród ministrów obrony nikogo z moimi kwalifikacjami. Miałem plany i wizję dalszej kariery, budowania obronności, modernizacji armii.

A tu ciach! Koniec kariery. Straszliwy koniec. Zawsze twierdziłem, że sprawy obronności trzeba wyjmować z politycznych kontekstów. Przychodząc do MON trochę idealistycznie uważałem, że nie powinienem angażować się w polityczne spory i nie powinienem prowadzić politycznych gier. Mówiłem, że jak się mieszka w domu, to bez względu na to, czy się lubi sąsiada zza ściany, czy nie, to kiedy dach przecieknie będzie się lało na głowę i jemu i mnie. Więc bez względu na to kto jakie i z kim prowadzi spory wszystkim powinno zależeć, aby Polska miała silną armię i była bezpieczna. Mówiłem: „zajmuję się tym dachem i dajcie mi spokój z waszymi kłótniami”. I nagle dostałem pałką po głowie!

Kiedy Pan już dostał po głowie, Generał Pana wspierał? Absolutnie tak. Miał okazje się zrewanżować (śmiech).

Co się czuje, kiedy dostanie się niespodziewanie taki cios: złość, żal? Może wstąpił w Pana duch walki?

Nie zamierzałem kapitulować, ale walczyć też było ciężko. Nagle dookoła zrobiła się  próżnia. Jestem po imieniu ze wszystkimi z tzw. świecznika. Nie znam dziś młodzieńców, jak Ziobro, ale np. Dorna, Grasia, Jurka, Kaczyńskiego, Kwaśniewskiego, Millera, Niesiołowskiego Pawlaka, Tuska – znam. Przez fakt, że byliśmy w polityce i w Sejmie nawiązała się między nami bliska znajomość. I oto nagle ukazuje się artykuł, a ci znajomi wyparowują. Dzwonię do kogoś, a telefon prywatny nie odpowiada, jego sekretarka mówi, że szefa właśnie wyszedł i że oddzwonią. Już wiem, że nie oddzwonią.

Był Pan zaskoczony? W żadnym wypadku. Wiem, że ma się przyjaciół, ma się znajomych i ma się koniunkturalnych znajomych, czyli takich, którzy udają przyjaciół, dlatego, że przy ministrze zawsze warto się pokazać, pochwalić prze kimś taką znajomością. A jak ministrem przestaje się być to „przyjaźń” się kończy. Tak zawsze było. Takie jest życie. Tyle tylko, że z niektórymi z tych ludzi wydawało mi się, że byłem naprawdę zaprzyjaźniony i okazało się, że ta przyjaźń nie wytrzymała tej próby. Ale były też zaskoczenia w drugą stronę – moi podwładni byli po mojej stronie. Wszyscy oni utrzymywali ze mną kontakt nawet narażając się ekipie kierującej MON-em.

Ktoś do Pana zadzwonił z tych pierwszoligowych polityków, wsparł? Nie. Ale być może wielu uwierzyło, że gazeta podała prawdę. Wszystko było nowe. Chyba pierwszy raz odkryto „wielką korupcję”. Potem mieliśmy różne afery, z najważniejszą Rywina, ale w 2001 roku to była pierwsza taka sytuacja: ukazuje się wielki tekst, znane nazwiska, afera korupcyjna „największa w historii MON”. Nie wiadomo, co strasznego jeszcze się zdarzy. Pojawiła sie opinia, że jestem silną personą, a minister obrony nie jest w stanie mnie kontrolować. Sugerowano nawet, że tak naprawdę to ja kieruję resortem. Byłem uznawany za mocno trzymającego podporządkowany pion MON. W ciągu kilku lat  rzeczywiście wypracowałem sytuację, w której na stanowiskach w podległych mi departamentach pracowali profesjonalni ludzie. Miałem do nich pełne zaufanie. Pojawiały się nawet bezskuteczne próby „wyjmowania” mi tych osób. Mogło więc istnieć przekonanie, że stworzyłem jakieś własne „imperium” w resorcie i robiłem tam nie wiadomo co, a teraz minister jako przełożony będzie za to odpowiadał. Wystraszył się premier Buzek, który mnie na stanowisko powoływał. Więc przy okazji na wielu padł też blady strach. W każdym razie nie dzwonili z wyrazami wsparcia.

Było Panu przykro z tego powodu? Dlaczego miałoby być przykro? Nie, to nie w tych kategoriach.

A jakie kategorie? Była złość, że tak niewiele trzeba, aby człowieka zniszczyć. Strasznie mało. Było rozczarowanie, bo swoim życiem dowiodłem, że nie mam tzw. lepkich rąk, nie zabiegam o własne korzyści, a wystarczył jeden oskarżycielski artykuł, aby tak wielu uznało mnie za winnego. Słyszałem nawet opinie, że „spaprałem sobie taki piękny życiorys”. Miałem też bardzo trudny moment, gdy 10 listopada 2001 roku dowiedziałem się, że na polecenie, jak mi powiedziano, Leszka Millera, który był już premierem, prokuratura rozpoczęła śledztwo przeciwko mnie – wcześniej było „w sprawie”. A 11 listopada zawsze na domu wywieszamy flagę narodową. Miałem wiec problem: wywieszać czy nie? To jeszcze moja Polska czy już nie?

Wywiesił Pan tę flagę? Wywiesiłem. Ale musiałem stoczyć z samym sobą wewnętrzną walkę.

Zadzwonił do Pana wtedy Petelicki? Tak, zadzwonił.

I co mówił? Nie pamiętam dokładnie, ale chyba coś w stylu: trzymaj się…

Wiedział, co Pan przechodzi, bo sam swoje odejście z GROM-u bardzo przeżywał. Wiedział bardzo dobrze. I rozumiał mnie.

Więc usiedliście przy stole, nalaliście sobie whisky i pogadaliście, jak dwóch facetów, którym złamano kariery? Od czasu do czasu raczej piliśmy dobre wino i nie było tak żałośnie ani sentymentalnie. Nie, tak nie było.

Ale nie czuł się Pan wtedy przegrany? Nie. Wiedziałem, że zwyciężę, dam sobie radę. Poza tym, przez pewien czas myślałem, że to wszystko pójdzie szybko. Bo jakiż to problem sprawdzić ile jest wart mój samochód, jeśli taki zarzut się pojawia. Bierzemy eksperta od samochodów, on go wycenia i mamy czarno na białym – czy zapłaciłem tyle, ile trzeba czy nie. Poza tym wydawało mi się, że w interesie państwa polskiego jest, aby sprawę szybko wyjaśnić. Poszedł sygnał o „skorumpowanym ministrze” nie tylko do polskiego społeczeństwa, ale i w świat. Z racji zajmowanego stanowiska w resorcie obrony pełniłem też pewne funkcje w NATO. W strukturze sojuszu zajmującej się uzbrojeniem i infrastrukturą byłem jednym z narodowych dyrektorów ds. uzbrojenia. Uczestniczyłem w bardzo ważnych naradach. Znałem informacje najwyższego stopnia tajności. I naraz koledzy z NATO dowiadują się, że jestem przestępcą. Uważałem więc, że w interesie państwa jest zrobić wszystko, aby sprawę pilnie wyjaśnić. Żonie mówiłem: „Nie martw się, pół roku i będzie po wszystkim”.

A tu nie pół roku, a prawie dziewięć lat!

Rozpoczęto dwadzieścia parę śledztw w związku ze sprawą korupcji w MON. Wszystkie one zostały zresztą umorzone ze względu na brak dowodów na popełnienie przestępstwa. Natomiast w dwóch przypisano mi przestępstwo i skierowano akty oskarżenia. W obu tych sprawach po latach okazało się, że byłem niewinny. Ale zanim to się stało, kilka lat trwało śledztwo. Potem akta sprawy długo leżały w sądach. A potem toczył się niespieszny proces: dwóch świadków na miesiąc, a siedemdziesięciu było zgłoszonych przez prokuraturę. W trakcie procesu pani sędzia, która przewodniczyła składowi sądzącemu poszła na urlop macierzyński. Ogłoszono przerwę. Bałem się nawet, że proces będzie się toczył od początku. Ale sąd poszedł po rozum do głowy. Pani sędzia wróciła, zapytano mnie, czy zgadzam się aby proces toczył się bez wznawiania postępowania od początku. Chciałem, aby zapadł jak najszybciej wyrok i proces ruszył dalej. Wszystko to jednak trwało wiele lat. Straciłem bezpowrotnie najlepszy zawodowo okres w moim życiu. Przekroczyłem pięćdziesiątkę i miałem kompetencję oraz doświadczenie, mogłem wiele zrobić w sprawach obronnych, a znalazłem się na marginesie.

I co Pan wtedy robił? Musiałem znaleźć jakieś zatrudnienie. Wiadomo, że żyć z czegoś należało, trzeba było utrzymać dom. Nie miałem na szczęście kłopotu, aby z moim stopniem naukowym znaleźć pracę. Najpierw na prywatnej uczelni…

Z państwowymi pewnie było różnie, mało politycznie przyjmować do pracy byłego ministra z korupcyjnymi zarzutami. W Warszawie nikt nie chciał mnie zatrudnić. Powinienem był pracować w Akademii Obrony Narodowej, ale komendant AON się wystraszył. Byłem tam na etacie dopóki chroniła mnie ustawa, ponieważ ustawa gwarantuje byłym posłom po zakończeniu kadencji powrót na poprzednie miejsce pracy. A ja przedtem byłem zatrudniony jako asystent w AON. Dzięki temu początkowo miałem zajęcie, ale było ono bardzo dziwne. Po pierwsze, mimo, iż miałem kwalifikacje na profesora byłem nadal tym asystentem. Miałem więc niską pensję bez wykonywania zajęć na uczelni.  Siedziałem więc w domu i od czasu do czasu dostawałem polecenie napisania jakieś recenzji czy opinii. Przysłano mi pieniądze na konto i tyle. Kiedy ochrona ustawowa skończyła się komendant AON natychmiast mnie zwolnił, podobno ze względów oszczędnościowych. Potem znalazłem dzięki znajomym pracę już jako profesor na uczelni prywatnej w Krakowie. Zacząłem wykładać. Więc w efekcie od tej życiowej strony dałem sobie szybko radę.

Media Pana lubią. Nie sądzę, aby dziennikarze piszący o moim skorumpowaniu robili to powodowani sympatią chociaż mają panie rację, że pojawiły się przyjazne wobec mnie gesty w kilku gazetach i stacjach telewizyjnych.

A zostając przy mediach, uważa Pan, że to, iż tak łatwo zniszczyć dzisiaj człowieka jest ceną, jaką płacimy za rozwój cywilizacji? Zawsze tak było, że zwalczano się przy pomocy kłamstw i paszkwili. To nie jest nic nowego. Zmiana jest tylko taka, że dziś siła rażenia mediów jest ogromna. Natomiast wśród dziennikarzy, jak w każdym środowisku zawsze byli ludzie uczciwi i trafiały się też kanalie. Mam przyjaciół dziennikarzy, przyzwoitych ludzi i ogrania mnie obrzydzenie, gdy słyszę nazwiska niektórych dziennikarskich gwiazd.

Tylko tak w Pan przypadku, jak Generała Petelickiego nie ma specjalnie możliwości obrony, bo co Pan może mówić: „Uwierzcie na słowo, nic nie zrobiłem”?

Wiedziałem, że zostają mi tylko sądy. Ale wiedziałem też jak funkcjonują media, a funkcjonują na takiej zasadzie, że chcą zdobyć czytelnika, słuchacza, czy widza. Mogą to zrobić trafiając na rynek z sensacją, skandalem, jakimś zwyrodnieniem. Uważa się, że w przekazie trzeba stasować brutalny język, podawać drastyczne szczegóły, publikować bulwersujące zdjęcia. A więc to, że minister kradnie dobrze się sprzeda, gdy okaże się niewinny podniecające dla mediów nie jest.

Petelickiego też media chętnie zapraszały do siebie, przynajmniej do czasu, jak Pan myśli z czego to wynikało? W nas Polakach jest sympatia do żołnierzy, dla rycerskich postaw. Nawet nie przyznając się każdy Polak, jak go trochę poskrobać ujawni, że drga mu serce, kiedy zobaczy mundury, defiladę. Są to rzeczy wynikające z naszej historii zapisane w polskiej tradycji. Petelicki mógł irytować kogoś, że oficjalnie zakładał przedwojenny mundur, ale wielu się to podobało, bo nawiązywał do tradycji. Polski mundur wojskowy jest elegancki i ma wyjątkowy urok A Generał Petelicki dobrze w tym mundurze wyglądał …

I zawsze wyprostowany, jak sprężyna! Tak, więc sentyment do niego brał się też z tego. Poza tym Generał, był bardzo sympatycznym człowiekiem.

Wszyscy podkreślają, że bardzo otwartym na ludzi.Zdecydowanie. Chętnym do pomocy. Bardzo troszczył się o żołnierzy GROM. Założył fundacje. Chciał stworzyć system pomocy tym żołnierzom. Pamiętam, jak zbieraliśmy pieniądze w związku z żołnierzami, którzy zostali poranieni. To, co bolało Sławka bardzo, i nie miał tu na myśli siebie, ale swoich podwładnych to fakt, że w Polsce po służbie, nikt o tych żołnierzach nie myśli. Przestają być potrzebni i państwo automatycznie przestaje się nimi interesować. Sławek opowiadał o standardach zachodnich, gdzie o takich ludzi się dba i do końca korzysta z ich wiedzy, doświadczenia i umiejętności. Także dlatego, że mogliby to wykorzystać w sytuacji, która obróciłaby się przeciwko państwu.

Gazety od lat piszą o tym, że marnujemy wyśmienitych żołnierzy i nic. Łatwiej im później znaleźć robotę w grupach przestępczych niż firmach, czy przedsiębiorstwach. Szczęście, że nasi żołnierze nie garną się do grup przestępczych. Nie mamy żadnego takiego przykładu. A weźmy np. jednostki rosyjskiego Specnazu, ludzi z tych jednostek pełno jest w bandytce.

Nasi żołnierze mają taki kręgosłup moralny? Tak. Myślę, że morale u naszych żołnierzy jest dużo wyższe.

Z czego, Pana zdaniem, wynika, ze nie potrafimy tych żołnierzy wykorzystać: brak nam pieniędzy, pomysłu? Nikt z tzw. decydentów o tym po prostu nie myśli.

Tylko ileś pieniędzy na szkolenie tych ludzi wydaliśmy przecież wszyscy. To prawda. Ten wydatek jest więc marnotrawiony. Ale wiele spraw w Polsce źle się załatwia. Wiele jest takich nieudolności. Cały czas potykamy się o brak kompetencji i zachowania, które dziwią. Kisielewski mówił kiedyś o Polsce Ludowej, że jest to państwo dyktatury totalitarnej łagodzonej przez powszechny bałagan. Dzisiaj dyktatury totalitarnej nie ma, ale bałagan pozostał. Inny rodzaj bałaganu, ale on wciąż jest obecny i powszechny. A my próbujemy w nim żyć. Podobno zresztą Polacy są przyzwyczajenie funkcjonować bałaganie.

Pan mówi, że poza ministerstwem jakoś sobie poradził, Generał nie potrafił odnaleźć się poza GROM-em? Petelicki też dał sobie radę życiowo, rodzinę utrzymywał. Miał też pomysł, aby stworzyć firmę na wzór amerykańskich wyspecjalizowanych firm ochroniarskich. Ochroniarz kojarzy nam się z niezbyt sprawnym emerytem, który pilnuje parkingu lub jakieś hali. Sławkowi chodziło o firmę zatrudniającą byłych komandosów, wyspecjalizowaną w trudnych akcjach zabezpieczających. Mieliby w niej pracować żołnierze, którzy odeszli ze służby. Sławek chciał taką właśnie  firmę powołać…

Powołał przecież firmę GROM. Powołał. Sam w tym uczestniczyłem, ale to ciągle nie spełniało oczekiwań Petelickiego. Był pewien plan, ale do jego realizacji potrzebna była aprobata ministra obrony narodowej, potrzebny był np. teren z kawałkiem lotniska, miejsca gdzie mógłby być ośrodek szkoleniowy dla tego typu ludzi. Były plany, aby wśród zadań firmy była np. ochrona rurociągów gazowych na terenach zagrożonych dywersją. Wojsko tego robić nie może, zwłaszcza poza granicami kraju, a mogłaby firma cywilna. Tak robią Amerykanie.

Ale aprobaty ministra nie było? Nie wiem dlaczego. Nie udało nam się zrealizować pomysłu Petelickiego. Jednym w organizatorów takiej firmy miał być pułkownik Zawadka. Byli więc ludzie, którzy gwarantowali powodzenie przedsięwzięcia.

Chodzi o pułkownika Dariusza Zawadkę, szefa GROM-u? Tak, później został dowódcą GROM. Dobrze zorganizowany i odpowiedzialny oficer.

Wie Pan, nie chodzi nam o sprawy finansowe, ale mamy wrażenie, że mentalnie Generał nie był przygotowany na pożegnanie z GROM-em. Bezwzględnie. Zresztą też odczuwam dyskomfort odsunięcia od wojska. Żona mówi: „Wojsko to naturalne środowisko Romka”. Bardzo źle znoszę brak kontaktu z armią. Nie dlatego przecież, że tęsknie za gabinetem ministerialnym, ale z racji tego, co dzieje się w wojsku. Martwi mnie jego stan, wydaje się że wiem co MON powinien robić i nie mam żadnych możliwości, aby to realizować. Sławek miał podobne pragnienia, jeśli idzie o jednostki specjalne i GROM. To było jego życie.

Co Panu mówił, jak był już tak naprawdę poza jednostką? Mówił cały czas, co by trzeba zrobić, co zmienić, żeby GROM-u nie stracić, bo cały czas podejrzewał, że są tacy co chcą GROM zniszczyć. Wyczuwał niechęć, zwłaszcza w gronie sztabu generalnego do tego typu jednostek. Dla „zielonych”, oficerów wychowanych w regularnej armii, siły specjalne to był margines, jacyś dywersanci bez większego wojskowo znaczenia.  Pamiętam, że kiedy przejmowaliśmy w MON jednostkę Sławka, miałem ogromny kłopot, żeby wyjaśnić pewnemu bardzo wysokiemu stanowiskiem oficerowi, na czym polega wartość tej jednostki, dlaczego ją przejmujemy i co z tego wynika. „Jak to, panie ministrze, przecież to jest taka wzmocniona kompania” – mówił ów oficer. Bo, jak się spojrzało na etat, ilu jest w GROM-ie żołnierzy, wychodziła rzeczywiście taka większa kompania. Odparłem: „Ale wyszkolenie jednego żołnierza z tej kompanii, to jakieś półtora miliona dolarów”. Zdziwił się ogromnie. Więc Petelicki podejrzewał, że ludzie, którzy nie mają pojęcia, na czym polegają operacje specjalne, a była to nie tylko w Polsce nowość, mogą te jednostki unicestwić. Sławek mówił: „Wyślą ich do jakichś głupich zadań i niepotrzebnie zużyją”. Miał takie obrazowe powiedzenie, że jak ktoś się uprze, to może angielską brzytwą kosić trawniki. Tylko, po pierwsze, czy trawę da się tak skosić, po drugie – co będzie z tą brzytwą. A taką angielską brzytwą był w jego przekonaniu GROM.

A może ten negatywny stosunek wojska do komandosów brał się też trochę ze zwyczajnej ludzkiej zazdrości?  Bo nagle najlepszy sprzęt, najlepsi żołnierze, szkolenia za granicą, to wszystko GROM. Tak.  Oczywiście, to też mogło wystąpić. Element zawiści i zazdrości na pewno był obecny, ale nie on był decydujący. Osobiście starałem się przekonywać, że wojska specjalne są przyszłością i starałem się jak mogłem GROM chronić. Kiedy rozpętała się wywołana przez Pałubickiego afera przyszedłem do Onyszkiewicza z propozycją, aby GROM schować. Bo nie jest dobrze, że jest niejako na widelcu.  Proponowałem więc, aby formalnie MON ogłosił, że rozwiązaliśmy tę jednostkę.

Naprawdę? Tak. A po cichu przenieść ją w inne miejsce stacjonowania. Zmienić nazwę. Ale Onyszkiewicz tak się przestraszył mojego pomysłu, że z wrażenia zaniemówił. Zaproponowałem, że wezmę to na siebie i będę bronił decyzji o rozwiązaniu, bo jednostka została odtajniona. Przecież niedopuszczalne jest, żeby wszyscy wiedzieli, w którym miejscu ona stacjonuje, kto w niej służy. Jeżeli wysyłamy na akcję antyterrorystów, to oni zakładają kominiarki. Tymczasem każdy może podejść pod znane miejsce pobytu GROM i obserwować, kto tam służy, wystarczy o określonej porze stanąć koło bramy. Żołnierze jednostki specjalnej muszą być nierozpoznawalni, a GROM został ujawniony. Dlatego byłem zwolennikiem takiego pozornego rozwiązania. Ale to było za trudne dla ministra obrony. Poszedłem z projektem do Buzka, ale on w ogóle nie wiedział, o co mi chodzi.

Nie wiedział, że GROM istnieje? Nie rozumiał, dlaczego i jak chcę GROM rozwiązywać nie rozwiązując jednostki. Nie był w stanie tego pojąć.

A jak się na ten pomysł zapatrywał sam Petelicki? Nie rozmawiałem z nim na ten temat. Rozmawiałbym, gdyby to weszło w fazę realizacji.

O czym tak prywatnie w ogóle rozmawialiście? O różnych rzeczach.

Tylko o pracy, prawda? Nie, nie tylko.

O kobietach? O kobietach? Nie, to na ogół temat plotkarski, którego nie powinno być w męskich rozmowach. Zwykle rozmawialiśmy o polityce, o sprawach państwowych. To, co się stało pod Smoleńskiem w kwietniu 2010 roku bardzo zbulwersowało Petelickiego. Zresztą, ten temat jeszcze bardziej zbliżył nas do siebie. Mieliśmy bardzo podobna ocenę tej tragedii, jeśli chodzi o zarzut braku profesjonalizmu.

Zabezpieczenia tej wizyty? Oczywiście. Jestem przekonany, tak samo, jak przekonany był Sławek, że gdyby dopełniono wszystkich procedur, to tej katastrofy, jeśli jest to katastrofa, by nie było.

Chyba wszyscy są przekonani, że ten lot tego dnia, w takich warunkach pogodowych w ogóle nie powinien się odbyć. A jeśli tak, dlaczego nikt nie poniósł żadnych konsekwencji? Sławek był typem państwowca. Nie chciał się wdawać w partyjnictwo, najważniejsze było dla niego pytanie o państwo. I w tym momencie okazało się, że służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo osób na najwyższych stanowiskach nie są w stanie tego bezpieczeństwa zagwarantować. Dla niego to było nieprawdopodobne. Podstawowa kwestia: na czym polega odpowiedzialność urzędników państwowych, którzy nie dopełnili pewnych obowiązków? Na tym, że ustala się winnych zaistnienia niebezpiecznej sytuacji oraz usuwa się przyczyny, by się już nigdy to nie powtórzyło się. Po Smoleńsku takiej gwarancji ciągle nie mamy. Ludzie, którzy zawiedli, nigdy nie ponieśli żadnej odpowiedzialności. Mało tego, nawet ich awansowano. Dla Petelickiego to było niezrozumiale. Niezrozumiała była też jeszcze jedna rzecz: Sławek bardzo silnie podkreślał, silniej niż ja, wagę naszych związków z NATO. Dla niego współpraca i kontakty z sojusznikami miały ogromne znaczenie. Może jest to związane z pewnym odreagowaniem, kiedyś pracował przecież przeciwko nim.

Więc była to jakaś forma zadośćuczynienia? Być może. Dla Sławka było więc niezrozumiałe, że państwo polskie, które należy do NATO, nie wykorzystuje NATO do wyjaśnienia katastrofy pod Smoleńskiem.

Generał od początku podnosił, że powinniśmy się zwrócić do NATO z prośbą o pomoc w wyjaśnieniu tej katastrofy. Właśnie. Uważam, że absolutnie miał racje. Tak należało postąpić. Ten system ma gwarantować Polsce bezpieczeństwo. To nie jest żadna łaska. Dowództwo jednej z największych armii natowskich, prezydent państwa, które jest członkiem NATO giną w niewyjaśnionych okolicznościach na pokładzie samolotu wojskowego. I co? Naturalną sprawą jest, że NATO pomaga wszystkie wątpliwości rozwikłać. Rząd powinien więc z taką prośbą do NATO wystąpić, a nie wystąpił. I strasznie to Sławka zdenerwowało.

Myśli Pan, że Amerykanie mają nagrane rozmowy telefonicznie przeprowadzane z samolotu? Zakładając, że nie były prowadzone tzw. bezpieczną łącznością, to zapewne mają. A wiem z praktyki, że nasi urzędnicy są bardzo nieostrożni i niezbyt rygorystycznie przestrzegają zasad bezpieczeństwa. Myślę też, że mają zdjęcia.

Jakim sposobem? Lotnisko Siewiernyj było pod amerykańską kontrolą satelitarną, ponieważ właśnie z niego   odbywał się transport uzbrojenia do różnych krajów. Rosyjski handlarz broni, który siedzi w więzieniu w Stanach korzystał między innymi z lotniska pod Smoleńskiem. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że Amerykanie musieli to lotnisko obserwować.

Myśli Pan więc, że Amerykanie mają zdjęcia tej katastrofy? Mogą mieć. To delikatna sprawa. Nie wiem, czy ktoś o te materiały występował. Pamiętacie panie, że prokurator, który zaczął z Amerykanami rozmawiać, nie zajmuje się już tą sprawą. Więc może toczy się jakaś gra na wyższym szczeblu politycznym. O zbrodni katyńskiej Alianci też wiedzieli, a udawali, że nie mają o niej pojęcia. Amerykanie zaczęli o tych sprawach mówić dopiero po kilkunastu latach w okresie „zimnej wojny”, gdy stosunki z Moskwą uległy zaostrzeniu.

Ale Pan nie wypowiadał się tak agresywnie w tych kwestiach, jak Generał. To prawda. Sławek zawsze był ostrzejszy. Ja z racji zajmowanych przedtem stanowisk ministerialnych jestem ostrożniejszy, no a jako prawnik wiem, że często to, co się powie, trzeba później udowadniać.

Generał walił na prawo i lewo bez opamiętania. Nie wiem, czy bez opamiętania. Może wiedział więcej niż ja. Nie ciągnąłem go za język. Między nami panowała zasada: „Jak chcesz, to powiesz.” Obaj wychodziliśmy z założenia, że każdy powinien tyle wiedzieć, ile jest mu niezbędne. Ale myślę, znając Sławka, że to nie były tylko emocje, ale i wiedza, której nie mógł ujawnić.

Skąd przypuszczenia, że miał jakąś wiedzę? Bo inaczej by się tak nie zachowywał, po prostu. Ja takiej wiedzy nie mam. Mogę jednak przypuszczać, że Amerykanie mają jakieś informacje o czym mógł wiedzieć Petelicki.

I co Amerykanie swoją wiedzą mogli się podzielić z Generałem  Petelickim? Myślę, że mogli. Sławek miał doskonałe kontakty w amerykańskich służbach, miał tam wielu przyjaciół.

Ale w zamach Generał nie wierzył? Nie wiem. To nie jest kwestia wiary. Ani on ani ja nie należymy do ludzi, którzy w takich sprawach obwołują się do wiary. To jest kwestia faktów.

Wracając do katastrofy smoleńskiej, jakieś fakty jednak znamy, pracowała przecież komisja Jerzego Millera. Mam poważne wątpliwości, czy ta komisja coś sensownego ustaliła.

Wszyscy słyszeli rozmowy w kokpicie pilotów. Wraz z upływem czasu zmieniał się jednak opis tego, co się działo w kabinie pilotów, np. obecność gen. Błasika. A czy wiedzą panie, co można zrobić dysponując swobodnym dostępem do tzw. czarnych skrzynek, jak taki zapis można zmanipulować, zafałszować.

Idąc tym tokiem myślenia, wszystko można spreparować. Rzeczywiście wszystko. Dlatego tak trudno dotrzeć do prawdy zwłaszcza, jeśli potykamy się o liczne przeszkody na drodze do jej dotarcia. Nie chodzi mi jednak o to, żeby rozważać w tej chwili kwestie katastrofy. Chodzi mi o odpowiedź na pytanie – skąd się brała wściekłość Petelickiego? Ano stąd, że państwo polskie zawiodło, że zawiodły struktury państwa i nie wyciągnięto z tego żadnych konsekwencji. To dla żołnierza, dla dowódcy rzecz niewyobrażalna. Nie do przyjęcia. To, że ludzie odpowiadający za bezpieczeństwo wizyty i samego lotu nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności. Bo jeśli mamy informacje, że pracownicy Biura Ochrony Rządu jadą skontrolować lotnisko i nie zostają na nie wpuszczeni przez rosyjskiego ciecia, a Polska nic z tym nie robi, to żołnierza takiego jak Sławek może szlag trafić. Jeżeli mamy informacje, że mapa podejścia do lądowania, którą posiada każde lotnisko, nie była aktualna, bo Rosjanie jej nie dali natomiast ambasada RP w Moskwie znalazła w swoim archiwum jakieś stare płachty, przesłała do Polski i na tej podstawie planowano lot, to jest kryminał! Ktoś, kto do tego dopuścił powinien trafić za kratki.

Generał nigdy nie wspominał o śmierci? O własnej śmierci? Nie. Nigdy o czymś takim nie rozmawialiśmy. Dlatego szokiem było dla mnie, że podobno popełnił samobójstwo.

Mówi Pan: „Podobno”. Tak mówię. Znałem Sławka bardzo dobrze i wydaje mi się to niemożliwe.

A kiedy rozmawialiście ostatnio? Ze dwa, trzy tygodnie przed 16 czerwca. Dlatego było to dla mnie takim zaskoczeniem. Pamiętam, że był jakiś mundialowy mecz w telewizji. Byłem u przyjaciół, poza Warszawą i nagle dzwoni mój telefon. Dobrze zorientowany znajomy mówi: „Wiesz, Sławek nie żyje. Podobno się zastrzelił”.

Podczas tej waszej ostatniej rozmowy był jakiś struty, zdołowany? Nie, w żadnym wypadku. Miał nawet jakieś plany na przyszłość. Mówił, że spotkamy się za dwa tygodnie i wszystko mi opowie. W każdym razie, podczas tej ostatniej rozmowy nie powiedział nic, co wskazywało, że ma jakieś złe myśli.

Mówi się, że każdy człowiek, jakiego spotkamy na naszej drodze coś w nas zostawia, nadaje naszemu życiu jakiś sens. Jak Pan myśli, jaki sens nadało Pan życiu spotkanie z Generałem? Co było wartościowego w tej znajomości? Nasza przyjaźń. Świadomość, że można na niego  liczyć, że nie zawiedzie, jest prostolinijny i uczciwy. Sławek taki był. I świadomość, że on odbiera mnie podobnie. To chyba jest ważne. W polskiej obyczajowości, przyjaźń jest bardzo specjalnym uczuciem. Anglosaskie powierzchowne pojęcie przyjaźni trochę je zdewaluowało. W naszej polskiej tradycji przyjaciel znaczy strasznie dużo. Przyjaźń to stan unikalny, jeśli chodzi o relacje międzyludzkie. Mnie się udało w życiu kilka razy takie relacje nawiązać. Właśnie w najcięższym dla mnie okresie okazywało się, że mam przyjaciół i było dużo łatwiej. Dlatego jak mnie pytają o Komorowskiego, to mówię, że on nigdy nie był moim przyjacielem – był kolegą, a teraz dodaję  – byłym kolegą.

Czemu Bronisław Komorowski aż tak zaszedł Panu za skórę?Chciał więc zaszedł. Kiedy zjawił się MON w czerwcu 2000 roku zebrał zespół doradców, którzy próbowali różnymi sposobami załatwiać swoje sprawy. Za moimi plecami, z moimi współpracownikami. Ale ponieważ niczego nie uzyskali, to po pewnym czasie okazało się, że przeszkadzam nie tylko im, ale także ich pryncypałowi. Więc najpierw Komorowski próbował mnie namówić, abym zgodził się przyjąć do siebie jakiegoś jego doradcę na dyrektora ważnego departamentu. Kiedy powiedziałem, że aktualny dyrektor jest kompetentny i mam do niego zaufanie, a ten którego proponuje Bronek, moim zdaniem, takich kompetencji nie ma, to okazało się, że u Komorowskiego powstał rewolucyjny projekt przebudowy organizacyjnej MON. Zamierzano wprowadzić nową strukturę ministerstwa, w której wszystkie departamenty byłyby podporządkowane bezpośrednio ministrowi. Ja jako sekretarz stanu pierwszy zastępca ministra miałbym do dyspozycji sekretarkę, samochód służbowy i zadania, które od czasu do czasu wyznaczałby mi minister. Był to nieodpowiedzialny pomysł. Jego wdrożenie oznaczałoby destrukcję pracy w ministerstwie. Ostro zaprotestowałem i Komorowski musiał się wycofać. Zapewne wtedy zaczęto szukać innego  sposobu, aby pozbyć się mnie z MON. I wymyślono zarzuty korupcyjne.

Generał Petelicki strasznie atakował ministra Bogdana Klicha, szefa MON. A Pan, jaką miał o nim opinię? Zgadzaliśmy się z Petelickim w negatywnych ocenach ministra. Kiedy jednak Klich objął stanowisko w MON początkowo sądziłem, że to może być dobre rozwiązanie. Sławek chyba podzielał mój pogląd. Wypominałem Klicha kiedy był wiceministrem, a razem byliśmy w resorcie, i zapamiętałem go jako kogoś spokojnego, zrównoważonego. Był przyzwoitym urzędnikiem. Miałem nadzieję, że może się sprawdzić, jako szef MON-u. Ale było, jak było. To zupełnie inna rozmowa. W Polsce jest fatalnie zorganizowany system obrony państwa i ministerstwo obrony wykonuje w tym systemie fatalną robotę.

W każdej sytuacji mógł Pan liczyć na Generała Petelickiego? To zależy, co rozumieć pod pojęciem: „w każdej sytuacji”. Pamiętam, że kiedyś pojawiała się kwestia zapewnienia bezpieczeństwa …

Panu? Dokładniej mojemu domowi. I Sławek mi pomógł. Przyjechało kilku byłych żołnierzy GROM-u i przez parę dni byli obok.

Ale, co się stało? Co Panu groziło? Nie ma co wspominać. Zaraz ktoś może zarzucić, że miałem jakieś zwidy. Wydałem oświadczenie, że nie zamierzam popełniać samobójstwa po tym, jak Sławek, podobno się zastrzelił. Od razu pojawiły się komentarze, że się wygłupiam.

Może ma Pan jakąś wiedzę, która jest dla Pana niebezpieczna? Rok wcześniej, rok przed śmiercią Sławka, przyszedł do mnie znajomy. Oznajmił mi, że w pewnym gronie dyskutowano, iż Szeremietiew po uniewinniających wyrokach będzie szczekał i dobrze byłoby go uciszyć na zawsze. „Nie wiem, czy decyzja zapadła, ale uważaj” – ostrzegał mnie ów człowiek. Wiem, że zawsze miał dobre informacje.  Co miałem z tą wiedzą zrobić? Iść do telewizji, opowiadać? Gdybym poszedł do prokuratury znajomy, który mnie informował, nie potwierdziłby tego, bo ryzykowałby własną głową. Spisałem więc wszystko w notatce i schowałem ją w bezpiecznym miejscu. Zostanie opublikowana, gdyby coś mi się przytrafiło.

Generał Petelicki o tym wiedział?

Nigdy mu o tym nie mówiłem. Przed jego śmiercią z nikim na ten temat nie rozmawiałem.

A, Pana zdaniem, spore jest grono ludzi, którym Generał Petelicki mógłby zagrażać, albo przeszkadzać?

Był w takiej służbie, która powinna jednać mu przyjaciół, ale także produkować wrogów.

Znacznie więcej niż przyjaciół? To na pewno.

Wiedzę też miał sporą. O tak. Całkiem dużą. Ale jaką szczegółowo nie wiem.

Nigdy nie słyszał Pan, żeby ktoś mu groził? Nie. Nie słyszałem, ale o takich sprawach nie rozmawialiśmy. Natomiast moje oświadczenie wydałem pod wpływem tego, co stało się ze Sławkiem. To był dla mnie ogromny szok. Pomyślałem wówczas, że może jednak warto, aby ci, którzy ewentualnie chcieliby mnie „uciszyć” wiedzieli, że ja też o tym wiem. Tylko tyle.

Myśli Pan o powrocie do polityki?Nie wiedzę takiej możliwości. Jeśli miałbym wracać do polityki to tylko po to, aby odbudować polską armię, a na razie nie widzę siły politycznej, która powiedziałaby: „Szeremietiew myśli sensownie, niech to zrobi”. Więc jak mam wracać? Z czyją pomocą?

Brakuje Panu generała? Zawsze śmierć przyjaciół jest wielką stratą. Miałem przyjaciela, który przedtem był moim podwładnym, szefem gabinetu ministra. Kiedy premier Pawlak w 1992 roku na polecenie prezydenta Wałęsy odwoływał mnie z resortu, ten oficer przyszedł do mnie z prośbą, abym go zwolnił do cywila. Byłem bardzo zdziwiony. Pułkownik w sile wieku, z doświadczeniem dowódczym i szansami na awans generalski chce odejść z wojska. Powiedział, że chce, abym to ja go zwolnił, a nie ci, którzy przyjdą. Zaprzyjaźniliśmy się i pułkownik wraz ze mną wrócił do MON w 1997 roku. Korzystałem z jego wiedzy będąc pewnym, że mam w nim mocne oparcie. Był rzetelnym w pracy i honorowym żołnierzem. Sławek należał do tej samej kategorii ludzi. Był takim samym filarem, na którym można się było oprzeć. To jest bardzo ważne. Musimy w życiu mieć takie punkty oparcia. Wtedy człowiek łatwiej daje sobie radę z trudnościami. O tyle jest słabszy, jeśli nie ma przyjaciół, albo ma ich niewielu.

General miał takie punkty oparcie? Bez wątpienia miał.

Kto był dla niego oparciem? To są sprawy bardzo osobiste, o których się nie rozmawia. Mężczyzna nie powinien opowiadać o swoich uczuciach i słabościach.

Panu o słabościach nie opowiadał? Nie. I ja jemu też nie. Obaj stosowaliśmy zasadę, aby nie kwękać, nie narzekać.

Ma Pan po nim jakąś pamiątkę? Sztylet komandosa Cichociemnych. Dawaliśmy sobie różne drobiazgi. Ale największy prezent, jaki mu mogłem sprawić, to pomoc w powrocie do jednostki.

Gdyby miał Pan jednym słowem określić Generała: jego osobowość, charakter, to jakiego słowa by Pan użył? Żołnierz. W tym słowie zawiera się wszystko. Dla niego to było bardzo ważne. Zranił go mocno Komorowski, gdy powiedział, że Petelicki nie jest żołnierzem. Sławek zawsze podkreślał, że chciał być żołnierzem i że mógł nim zostać dopiero w wolnej Polsce. Podkreślał też często, że jest wdzięczny takim jak ja, bo dzięki nam mamy wolność, a on może jako żołnierz służyć Ojczyźnie. Więc jeśli mam tylko jedno słowo, to wybieram – żołnierz. Szeremietiew


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
20030901173121id#999 Nieznany
Herbologia 999, Herbologia
999, Dokumenty AWF Wychowanie Fizyczne, Konspekty Wychowanie Fizyczne
999 road virus 7HWUNJ4BPYLNDUH2MZTWLVOMRLPGQK4N2XICU3I
999 WYMIANA
999
999
999
999
999
Część 3. Postępowanie egzekucyjne, ART 999 KPC, Uchwała z dnia 10 lutego 2006 r
matma egz 999
999 karta nawigacyjna kn1 witryna
ZWR Faktura indywidualna 711 999 1903 8523 14 05 F005 W
ZWR Faktura indywidualna 711 999 1903 8523 14 06 F006 X

więcej podobnych podstron