Eschatologia we wczesnej poezji Kazimierza Wierzyńskiego, Antoniego Słonimskiego, Jana Lechonia, Stanisława Balińskiego
Wśród pozostałej plejady artystów Skamandra poruszających w swojej poezji tematy eschatologicze znajdują się Kazimierz Wierzyński, Antoni Słonimski, Jan Lechoń oraz Stanisław Baliński. Najmłodszym z nich był Jan Lechoń (ur. 1899 r.), autor wydanego jesienią 1924 roku tomiku wierszy Srebrne i czarne. Tomik zawierał dwadzieścia wierszy, napisanych od schyłku roku 1920 po lato 1924r1. Zbiorek ten różnił się zasadniczo od poprzedniego Karmazynowego poematu, a jego różnica polegała na poruszaniu tematów dotyczących odwiecznych problemów człowieka. Poezja wierszy zebranych w tomiku jest bardziej refleksyjna, skupiona, filozoficzna i religijna. Centralnym jego tematem jest los człowieka, jako istoty uwikłanej w sprzeczności własnej natury, wrzuconego na arenę przeciwstawnych sił rządzących światem2. Sam tytuł zbiorku nawiązuje do kolorów znajdujących się w zakresie tematyki funeralnej. Pierwszym utworem otwierającym zbiór jest wiersz opatrzony incipitem Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczą główną.
Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczą główną,
Powiem ci: śmierć i miłość – obydwie zarówno.
Jednej oczu się czarnych, drugich – modrych boję.
Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.
Przez niebo rozgwieżdżone, wśród nocy czarnej,
To one pędzą wicher międzyplanetarny,
Ten wicher, co dął w ziemię, aż ludzkość wydała,
Na wieczny smutek duszy, wieczną rozkosz ciała.
Na żarnach dni się miele, dno życia się wierci,
By prawdy się najgłębszej dokopać istnienia –
I jedno wiemy tylko. I nic się nie zmienia.
Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci.
(Przypisane Wacławowi Zyndramowi - Kościałowskiemu)
Poruszone w tym wierszu motywy śmierci i miłości są wyznacznikami refleksji na temat przemijania oraz życia. Poeta w barokowy sposób zestawia strach przed śmiercią z uczuciem do drugiej osoby. Stwierdza, że tylko te dwie siły napędzają świat, tylko one są najważniejsze. W tragiczny sposób przypomina prawdę o tym, iż każdy początek życia od razu zaznaczony jest widmem jego końca. Inne uczucia, doświadczenia i przygody jakie człowiek przeżywa, są tylko wypełnieniem czasu, a miłość i śmierć chronią się nawzajem, uzupełniając się w doskonały sposób. Miłość jest uczuciem ciemnym, beznadziejnym, ale mimo wszystko jest jedną z największych wartości. Uzupełnieniem moralizatorskiej wymowy tego wiersza jest utwór zatytułowany Toast.
Nic nie ma prócz tych liści, co na drzewach zmarły,
Nic nie ma prócz tych wichrów, którymi przewiało,
Nic prócz śladów świetności, co się już zatarły.
Nie stanie się nic więcej. Już wszystko się stało.
Jest jeszcze tylko księżyc, który cicho spływa
Na czarną krepę nocy i srebrzy ja dumną
Jako brylant – baldachimem, rozpięty nad trumną,
W której ziemia zmęczona na wieki spoczywa.
Kielichy wznieśmy w górę i pijmy na stypie,
Bo żal nasz byłby śmieszny, a skarga daremna.
Niech nas trupio spokojnych pochłonie noc ciemna,
A łopata grabarza milczących zasypie.
Ach! ileż jest spoczynku w tym słowie: tak trzeba!
Jak nam ziemi, tak ziemi trzeba naszych kości.
Szaleńcy, wzrośniem kiedyś kłosami mądrości,
Powszednim, czarnym chlebem dla zjadaczy chleba3.
Toast wznoszony podczas stypy jest zgodą na to, co nieuniknione, czyli śmierć. Lechoń wyraźnie stwierdza, że człowiek, umierając, nie zabiera wszystkiego ze sobą na tamten świat, pozostaje po nim jedynie pamięć. Już w pierwszych słowach wiersza można wyczuć średniowieczne credo „memento mori”, przemijanie oraz cykliczność. Śmierć jest dla człowieka wyzwoleniem, pozwala mu przejść na druga stronę, złączyć się z tym, z czego powstał z ziemią. Kończy ona jego wędrówkę po świecie, pozwala na wieczny odpoczynek po trudzie życia. Podmiot zauważa, że nie byłby mądrym człowiek wciąż opłakujący zmarłego, ponieważ umarłemu jest lepiej niż żywemu. Dlatego w wierszu Modlitwa Jan Lechoń modli się o śmierć.
Gwiazd siewco i księżyców, co w eterze wiszą,
O! Panie nad deszczami i Panie nad skwarem!
Porównaj nas zmęczonych z milczącym obszarem,
Niebiosa ku nam nachyl i napój nas ciszą.
O! utop nas w Twych światów bezmiernej głębinie,
Posrebrzaj nas jak gwiazdy, rozpuszczaj jak morze,
Nalewaj nas powietrzem w błękitne przestworze,
Nastrajaj nas jak echo i słuchaj, jak ginie.
Bladym uczyń nas rankiem, wschodzącym na niebie,
Obłokiem, co w południe leniw przepływa,
Woalem czarnej nocy, co ziemię nakrywa –
Oswobodź nas od duszy i wybaw od siebie.
(Przypisane Karolowi Hubertowi Roztworowskiemu4)
Śmierć jest dla podmiotu lirycznego jedynym wybawcą od ziemskiej rzeczywistości, kreowaną na cudotwórcę. Córa grzechowa ma władzę uwalniania duszy człowieka z męki cielesności. Jednocześnie wybawia ona śmiertelników od samej siebie. Wiersz jest również prośbą o unicestwienie, ciszę i spokój. Życie to gra pozorów, jego koniec jest początkiem ciekawszej przygody. Jeżeli miłość według Lechonia staje się przyczyną cierpień, to tym bardziej dramatyczny jest sens życia człowieka.
Inaczej temat śmierci i apokalipsy potraktował kolejny skamandryta, Kazimierz Wierzyński. Poezja Wierzyńskiego, podobnie jak Juliana Tuwima, po radosnej fascynacji witalizmem uległa głębokim przemianom. Poeta coraz częściej rozważa dramatyzm istnienia człowieka, analizując podobnie jak Lechoń jego złożoność. Tom ten przynosi nową wizję świata, jako tego który utracił swój dawny blask. Wiersze z tomów Wielka Niedźwiedzica, Pieśni fanatyczne, Gorzki urodzaj czy Rozmowa z puszczą, ukazują czytelnikowi bolesną refleksję nad kondycją człowieka skazanego na destruktywne siły natury. W tomach poetyckich z lat trzydziestych dwudziestego wieku zauważalny jest pogłębiający się pesymizm Wierzyńskiego. Widoczna tematyka katastroficzna powiązana została z problemem narodowym (bohaterem cyklu Wolność tragiczna z 1938 r. jest Józef Piłsudski5). Także w ostatnim międzywojennym tomie wierszy poety Kurhany z 1938 roku wyczuwalne są nastroje katastroficzne, jednak pisarz wyraża to w bardziej w romantyczny sposób – świat ukazany w wierszu Kurhany jest owiany sekretność nocy, panuje w nim niezwykła atmosfera tajemniczości6.
Żywych tu nie pogrzebię ani wskrzeszę zmarłych,
Ale wiatr, co ich owiał, mym słowom zaświadczy -
Wyszli z tych ram, powstali kostniejący w karłach,
Rozejrzeli się wokół po smutnym teatrze
I słyszą, jak czas dzwoni, jak z wieży się zrywa
I jak niepowtarzalnie bije swą godzinę:
Miłość raz jeszcze pragnie ukochać szczęśliwa,
A wolność chce zwyciężać.
Ja tym wiatrem płynę.
Mógłbym do snów powrócić, wejść w nie niby w lustro,
Co rozstąpi się szkliście i wchłonie mnie lekko;
Ponad platyną morza, ponad chmurą pustą
Unosić się widziadłem, pamięcią urzekła
I płoszyć tam komety, rozbijać ich miotłą
Kurze mlecznych gościńców. Lecz niebo i piekło
Pułapem niedosięgłym i bezdnem głębokim
Jak dwoma biegunami ten świat mi przygniotłoI zamknęło planetę ojczystą z widokiem
Na przeszłość zapomnianą i przyszłość niezgadłą.
Tędy błądzę, to moje wieczyste widziadło
Nie objęte doczesnym rozumem i okiem.
Pasterzu bladych Plejad, niskiego Syriusza,
Który mi lampą błyska z brzegów nieboskłonu
I światłem niebieścieje, ciemności rozprószą!
Słyszę z dwunastu pierwsze uderzenie dzwonu,
Na stromej wieży stoję i ku ziemi patrzę,
Jak stygną moje słowa, uśpione kurhany,
Miecz zardzewiały w każdym leży pogrzebany,
Próchnieją żółte czaszki. Tylko w mym teatrze,
Śród tych rymów i dźwięków, tylko w mej muzyce
Stąpa duch, opuszczoną podnosi przyłbicę,
Szuka wyjścia i węzły chce rozcinać wiersza,
I ściany rozstąpiły się jego samotni,
Duch, co nim noc zwycięży, z świtem się ulotni.
Więc zostaje mi jesień. Nawłoć pozłocista
Mazowiecką mimozę po ogrodach przędzie,
Na spocone inspekty rosa siąpi dżdżysta,
Szałwia czerwone szale rozwija na grzędzie
I ciepło się ostatnie w rezedach wygrzewa.
Już słychać nocne chóry. Ponadziemskim graniem
Już skrzypce pełne wiatrów, oddychają drzewa,
Topole szumią lękiem, buki zadumaniem
I każda brzoza płacze po raju jak Ewa.
Rankiem dopiero dzięcioł wesoło zagada,
Szyszki z miecza paproszy, w pień sosnowy stuka
I w locie jakby nagle na powietrzu siada -
Oczy trudno oderwać!
Co tu zmieni sztuka
0 tej porze mijania, zawiniętej chmurą,
Wiecznej jak chleb i woda, tak samo pożywnej
I nie znużonej nigdy? Odpowiedz, naturo,
Gdzie nasz wyrok ukryty, gdzie gwiazdy chaosu,
Czy z urody twej błysną, niezmiennej a dziwnej,
Czy nad człowiekiem stoją w konstelacjach losu?
Nic mi po twojej ciszy, kopcu udeptany,
Głucha komoro serca i śnie nocy letniej,
Elfy i karnawały czarodziejskiej fletni!
Przy mej drodze nie znają spokoju kurhany:
Budzą się, aby wołać, gdy nocą wiatr ciemny
Szumi ponad wzgórzami, kołuje na szczycie
I echem się w głuchocie odbija podziemnej.
Wstają wtedy pochodem, idą w ślepe życie
Zgarbioną karawaną, pielgrzymim tułactwem,
Noc na nich targa chmury, jesień leci ptactwem
I w ziemi coraz głośniej szumi wspomnień nawał:
Na mojej drodze legły ciężko, nieprzebycie,
Bym kładł się tam umarły i z nich zmartwychwstawał7.W międzywojennej, wczesnej twórczości Antoniego Słonimskiego motywy eschatologiczne pojawiają się sporadycznie. Poetyka tego skamandryty cechuje się różnorodnością tematów, stylów i poetyk. W pierwszych tomach Słonimskiego panuje wyraźnie parnasizm8. Dopiero w latach trzydziestych w utworach Słonimskiego można dostrzec niepokój, którego powodem był kryzys kultury i cywilizacji europejskiej. Wiersze z tych lat zawierają dramatyczną i bolesną refleksję nad możliwym sposobem rozwoju wydarzeń historycznych. Przeczuciu nadciągającej zagłady daje wyraz poeta między innymi w wierszu Kołysanka, z tomu Okno bez krat z 1935 r.
Po co się zrywasz rankiem, kiedy jeszcze ciemno?
Po co śpieszysz się, biegniesz do szkoły zziębnięty?
Jeszcze możesz przedłużyć tę chwilę tajemną,
Spać i snuć dalej sen tak błogo rozpoczęty.
Krzątanina w pokojach i szum samowara
Przemienia się w szum łodzi, którą płyniesz we śnie.
Więc wiosłuj wiosłem wiosny w nadbrzeżnych szuwarach.
Po co zrywać się, budzić? Jeszcze bardzo wcześnie.
Za ciebie bracia starsi przeniosą na barkach
Karabin maszynowy, naoliwią tryby.
Pod brezentami już, w artyleryjskich parkach,
Po krwawym deszczu rosną armaty jak grzyby.
Po co się trudzić, po co ślęczyć pilnie,
Schylony nad rajzbretem, żeby się nie zmylić?
I tak nie zdążysz dość nisko się schylić,
Kąt spadania pocisku obliczył już ktoś nieomylnie.
Nie warto ci myć zębów ani płukać gardła.
Po co ci szersze piersi, roślejsze ramiona?
Aby je jedna kropla na wylot przeżarła,
Aby pierś była głębiej kulą przewiercona?
Śpij już od rana dudnią fabryczne motory,
Galony, tony gazów kłębią w rezerwuarach.
Powiedz matce: nie pójdę dziś, bo jestem chory.
Dajcie mi spać, gdy jeszcze nie jestem w koszarach.
Śpij. Bracia twoi za ciebie wybudują mosty,
Przez które, gdy podrośniesz, będziesz biegł w pospiechu,
I przyczółek mostowy, gdzie poczujesz ostry
I krótki ból i brak oddechu.
Co masz dziś zadane? Nauczyć się słówek?
Jakąś tam deklinację wpisać do zeszytu?
Chcesz lekcji? Zatemperuj ołówek
I pisz: „Iperyt, iperytem, śmierć od iperytu”9.
Ostatnim z wielkiej plejady Skamandra jest Stanisław Baliński. Motywy eschatologiczne w jego poezji związane były, podobnie jak u większości członków grupy, ze strachem przed przyszłością, śmiercią, wydarzeniami wojennymi oraz normalnym ludzkim lękiem przed śmiercią. Podobnie tematy mortystyczne w jego poezji poruszane były w związku z jakimś wydarzeniem, tak na przykład w utworze Pożegnanie, Baliński zastanawia się nad sensem ludzkiego istnienia, życia i działania.
(Pamięci Stefana Napierskiego)
Żegnaj, blasku rózgowy gasnących wieczorów,
I ty, gwiazdo, co błyszczysz w natchnionym sonecie,
I ty, serce, co kochasz z własnego wyboru,
Przez co ci każdy człowiek ojczyzną był w świecie.
Żegnaj, zadumo mędrca, co wśród nocy ciemnej
Pochylałaś się w oknie, gdzie kwitnęły róże,
I szukałaś w obręczach swej wiedzy tajemnej,
Jak nam przedłużyć życie o jedną noc dłużej.
Żegnaj, blada melodio minionego wieku,
Co opiewałaś wolność i miłość narodów,
I płynąc przez gwar miasta i cisze ogrodów,
Szukałaś, niestrudzona prawdy o człowieku.
Schylamy się nad wami, jak nad pięknościami,
Które po to wzniesiono, by jest stracić potem,
I po to nazywano chmurą i pieśniami,
By je zmieszać z cierpieniem i zadeptać błotem.
Lecz kto się teraz potęgą natchnienia napoił,
A teraz musi liczyć porażki i rany,
Ten należy do słabych i niepokonanych,
I więcej się ciemności i ciszy nie boi.
Bo ciemność go nie zdradzi, a cisza wysłucha,
Pójdę z nim razem ścieżką nieśmiertelnych braci
I oddadzą mu kiedyś, gdy minie noc głucha,
To wszystko, za czym tęsknił, to wszystko, co stracił.
Na horyzoncie nocy szumią czarne drzewa,
Którym wbito w korzenia ciernie nienawiści
Cień umarłych przyjaciół żegna cię i śpiewa
Głosem cichszym od szeptu zapomnianych liści10.
Podmiot liryczny rozważa sens ludzkiego istnienia, jego ulotność i kruchość. Zauważa, że człowiek w trakcie ziemskiego bytowania ciągle poszukuje odpowiedzi na dręczące go pytania, dotyczące początku istnienia i sensu świata. Dopiero przy końcu istnienia żegna się z tym wszystkim, zarówno z urodą świata jak i cierpieniem. Osoba wypowiadająca się w wierszu, żegna wszystko co ceniła. Rozlicza życie, wzloty i upadki. Robi to również względem innej osoby, przyjaciela, który odszedł. Mężczyzna ten narażony był na pogardę, kłamstwa obmówców. Teraz żegna go grono osób zmarłych, które śpiewają mu pieśń chwały głosem cichszym od szeptu dawno już opadłych liści. Autor poucza, że nawet porażki są dla człowieka jego własnym zwycięstwem, doświadczeniem oraz nauką. Osoby, które się ich boją, a przy tym starają się nie popełniać błędów, nie są odważne. Tchórze bojący się życia nie mogą iść przez nie z podniesioną głową. Dlatego podmiot stwierdza, że nawet rzeczy utracone, słowa niewypowiedziane, kłamstwa i ból doświadczeń są najważniejsze. Ponieważ wtedy człowiek może stwierdzić, ze żył naprawdę.
↩Roman Loth, Wstęp, [w:] Jan Lechoń, Poezje, Wrocław 1990, s.16.
↩Ibidem.
↩Ibidem., s. 30.
↩Ibidem., s. 34.
↩J. Kwiatkowski, Wczesna poezja skamandrytów, [w:] J. Kwiatkowski, Dwudziestolecie, op. cit., s. 69.
↩Ibidem., s. 70.
↩Kazimierz Wierzyński, Kurhany, [w:] K. Wierzyński, Poezje zebrane, opr. Waldemar Staszcz, Białystok 1997.
↩T. Wroczyński, Poezja skamandrycka, [w:] T. Wroczyński, Literatura polska dwudziestolecia, op. cit., s. 74.
↩Antoni Słonimski, Kołysanka, [w:] A. Słonimski, 138 wierszy, Warszawa 1973, s. 121.
↩Stanisław Baliński, Pożegnanie, [w:] S. Baliński, Peregrynacje, Warszawa 1982, s. 172-173.