Polska nauka i technika

Polska nauka i technika w okresie międzywojennym

Andrzej Leszek Szcześniak

Fragment książki "Historia 1815-1939" - Warszawa 1997.

 

Rozwój badań naukowych. Rozwijające się państwo musi posiadać odpowiedni potencjał naukowy, niezbędny do unowocześniania przemysłu i rozwoju wszelkich dziedzin życia. Polska w tej dziedzinie znajdowała się w szczególnej sytuacji. Z jednej strony, w okresie zaborów, brak było opieki własnego państwa nad badaniami naukowymi co jest niezbędnym warunkiem postępu; z drugiej natomiast, wielu wybitnych Polaków odnosiło sukcesy naukowe w kraju i na obczyźnie, a gdy powstawało własne państwo, wracali, aby pracować dla jego rozwoju. Do takich należeli m.in. Maria Skłodowska-Curie, Gabriel Narutowicz, Ignacy Mościcki i wielu innych wybitnych nauowców. W Odrodzonej Polsce pracami badawczymi zajmowały się wyższe uczelnie, które wspierane były przez towarzystwa naukowe powstałe wcześniej, takie jak Polska Akademia Umiejętności, Akademia Nauk Technicznych, Towarzystwo Naukowe we Lwowie i Kasa im. Mianowskiego. Towarzystwa te wydawały liczne publikacje i prowadziły badania naukowe przeważnie o charakterze praktycznym. Wspierały je w tym towarzystwa utworzone w okresie międzywojennym, takie jak: Towarzystwo Polityki Społecznej, Towarzystwo Naukowe KUL, Polskie Towarzystwo Historyczne. Pracę towarzystw uzupełniały instytuty naukowo-badawcze, np.: Państwowy Instytut Eksportowy, Państwowy Instytut Gospodarstwa Wiejskiego, Instytut Badania Koniunktur Gospodarczych i Cen, Instytut Radiotechniki i Instytut Radowy. Ogromną rolę odegrała też otwarta w 1928 r. Biblioteka Narodowa w Warszawie. W celu finansowego wsparcia działalności naukowej i artystycznej powołano państwowy Fundusz Kultury Narodowej. Przyznawał on stypendia wybitnym twórcom, dofinansowywał wydawnictwa naukowe i prace badawcze. W 1931 r. powstał Komitet Porozumiewawczy towarzystw naukowych dla stworzenia warunków kontynuacji badań naukowych w warunkach kryzysowych.

Światowy poziom nauki polskiej. Pod patronatem państwa i dzięki aktywności społecznej rozwijały się badania naukowe w różnych dziedzinach. Dzięki tym badaniom Polska osiągnęła poziom światowy, a wielu polskich uczonych należało do ścisłej czołówki światowej. Słynna była w świecie polska szkoła matematyczna (Stefan Banach, Wacław Sierpiński, Hugo Steinhaus, Alfred Tarski, Zygmunt Janiszewski), a na osiągnięciach polskich socjologów wzorowali się Amerykanie, tworząc u siebie podstawy socjologii. Do wybitnych polskich socjologów należeli: Stefan Czarnowski, Florian Znaniecki i Ludwik Krzywicki. Podobnie wysoki poziom osiągnięto w dziedzinie filozofii: Roman Ingarden, ks. Konstanty Michalski, Władysław Tatarkiewicz, Kazimierz Twardowski, oraz logiki: Kazimierz Ajdukiewicz, Leon Chwistek, Tadeusz Kotarbiński. Kierowany przez Stefana Pieńkowskiego Zakład Fizyki Doświadczalnej Uniwersytetu Warszawskiego należał do przodujących ośrodków badań fizycznych w Europie. W dziedzinie fizyki wyróżniali się ponadto Czesław Biało-brzeski, Wojciech Rubinowicz, Andrzej Sołtan i Mieczysław Wolfke. Podobną rolę pełnił Zakład Chemii Fizycznej UW, kierowany przez Wojciecha Świętosławskiego, a prace Leona Marchlewskiego były pionierskie. Badaniami w zakresie konstrukcji stalowych wyróżniali się Stefan Bryła z Politechniki Lwowskiej (pierwszy na świecie most spawany) oraz Czesław Witoszyński i Stefan Zwierzchowski. W naukach ekonomicznych wybitne osiągnięcia mieli: Stanisław Grabski, Adam Krzyżanowski, Edward Lipiński, Władysław Zawadzki i Edward Taylor. Dużymi osiągnięciami poszczycić się mogła również polska humanistyka. Historycy i archeologowie podważali nacjonalistyczne teorie niemieckie na temat pochodzenia Słowian (np. Józef Kostrzewski) i powstania państwa polskiego. W dziedzinie historii czołowe miejsca zajmowali: Wacław Tokarz, Marian Kukiel, Bronisław Gembarzewski, Szymon Askenazy, Oswald Balcer, Stanisław Kutrzeba, Józef Feldman, Marceli Handelsman, Kazimierz Tymieniecki i inni. Do wybitnych twórców w zakresie historii kultury należeli: Aleksander Bruckner (odnalazł „Kazania Świętokrzyskie"), Stanisław Bystroń i Stanisław Estreicher; w historii literatury: Ignacy Chrzanowski i Juliusz Kleiner. Na szczególną uwagę zasługuje Władysław Konopczyński, inicjator m.in, „Polskiego Słownika Biograficznego". W dziedzinie prawa znaczny rozgłos uzyskali: Kazimierz W. Kumaniecki, Leon Petraźycki, Władysław L. Jaworski.

Osiągnięcia techniki polskiej. Sporymi stosunkowo sukcesami mogła się poszczycić również polska technika. W II Rzeczypospolitej rozwinęło się wiele Jej dziedzin, mimo iż wymagało to dużych inwestycji, przekraczających często możliwości kraju. Poważne osiągnięcia można było odnotować w kolejnictwie. Po usunięciu ogromnych zniszczeń przystąpiono do modernizacji transportu kolejowego i budowy linii łączących miasta położone na obszarze trzech byłych zaborów (np. Warszawa-Poznań, Warszawa-Kraków). Wybudowano też wielką magistralę węglową Śląsk-Gdynia. Szczególny nacisk położono na rozbudowę linii kolejowych w trakcie budowy Centralnego Okręgu Przemysłowego. Zelektryfikowany został węzeł warszawski, a na długich trasach wprowadzono szybkie pociągi ekspresowe tzw. torpedy i luxtorpedy. Koleje polskie słynęły w Europie z punktualności. Twierdzono żartobliwie, że według kursowania pociągów polskich można regulować zegarki. Znaczne sukcesy odniesiono w dziedzinie radiofonii. Już w 1922 r. wybudowano na Bemowie (dziś dzielnica Warszawy) radiostację transatlantycką o wielkiej mocy, do utrzymywania łączności ze statkami na dalekich morzach. Prowadzono również doświadczenia z krajowymi stacjami nadawczymi. Dzięki temu w 1926 r. rozpoczęła nadawanie stałych audycji radiostacja warszawska, a w 1930 r. działało już w Polsce 11 radiostacji - liczba abonentów radiowych wzrosła z 48 tys. w 1926 r. do około miliona w 1939 r. Rozpoczęto również próby z zastosowaniem telewizji, które przerwane zostały wybuchem wojny. Przy milionie zarejestrowanych odbiorników, liczba słuchaczy wynosiła kilka milionów. Stwarzało to możliwości wprowadzenia nowych form kształcenia, informowania społeczeństwa i podnoszenia jego kultury. Systematycznie rozbudowywano Gdynię, która już w roku 1933 stała się największym portem na Bałtyku i z roku na rok jej ranga wzrastała. Była ona też jednym z najnowocześniejszych portów. Przed samą wojną rozpoczęto też w Polsce budowę pierwszych statków dalekomorskich. W trzy lata po powstaniu pierwszej lotniczej linii pasażerskiej na świecie utworzono w Polsce regularną linię lotniczą między Warszawą a Gdańskiem (1922), a w krótkim czasie uruchomiono połączenia z innymi miastami w kraju i za granicą. W 1929 r. powstało przedsiębiorstwo „LOT". Jednocześnie polscy konstruktorzy stworzyli wiele udanych konstrukcji lotniczych. Sam Wojciech Rogalski ma na swoim koncie 21 egzemplarzy, a sportowe samoloty z serii RWD odnosiły zwycięstwa na międzynarodowych zawodach lotniczych. W 1932 r. dwaj polscy piloci Franciszek Żwirko i Stanisław Wigura na samolocie RWD-6 zwyciężyli w międzynarodowym challange'u. W 1933 r. Stanisław Skarżyński na RWD-5 przeleciał samotnie przez południowy Atlantyk, a w 1934 r. polscy piloci Jerzy Bajan i G. Pokrzywka znów wygrali międzynarodowe zawody na RWD-9. Polscy inżynierowie i technicy skonstruowali i rozpoczęli seryjną produkcję doskonałego średniego bombowca „Łoś" i myśliwca PZL-P-24. Były to samoloty o doskonałych walorach technicznych. Na wystawie w Belgradzie „Łoś" wygrał konkurencję z samolotami wielu renomowanych firm zagranicznych i dobrze spisywał się we wrześniu 1939 r. Rozpoczęto również produkcję samolotów pasażerskich opracowanych przez polskich konstruktorów pod przewodnictwem Jerzego Rudlickiego. Ten sam Rudlicki udoskonalił później wyrzutnie bombowe Władysława Świąteckiego, które powszechnie stosowano w samolotach brytyjskich i amerykańskich Superfortecach B-17. Polskim wynalazkiem wojskowym był także karabin przeciwpancerny. Na jego konstrukcji oparte były w czasie II wojny światowej radzieckie rusznice przeciwpancerne. W Polsce produkowano przed wojną także prototypy pływających czołgów i dział samobieżnych (Ursus). Różycki - także sławny Polak - wynalazł przed wojną silnik beztłokowy (spalinowy) opatentowany w międzynarodowym biurze patentów. Po II wojnie światowej, gdy wygasły prawa patentowe, a żadna z polskich wytworni nie zainteresowała się tym wynalazkiem, zachodnioniemiecka fabryka wypuściła próbną serię samochodów zaopatrzonych w ten silnik. Nazwano go silnikiem Wankla.

Kontr-Enigma-osiągnięcie bez precedensu. Do osiągnięć polskiej techniki o zupełnie wyjątkowym znaczeniu należy skonstruowanie przez zespół: Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski, urządzenia do deszyfrażu (odczytywania) niemieckich szyfrów wojskowych kodowanych przez maszynę o nazwie Enigma. Niemcy byli tak pewni swojego wynalazku, że stosowali go podczas II wojny światowej i udostępnili go swoim sojusznikom Japończykom. Polacy przed samą wojną przekazali Francuzom i Anglikom dwa egzemplarze wyprodukowanej w Polsce kontr-Enigmy, a ci z kolei przekazali tę tajemnicę Amerykanom. Przez cały czas trwania wojny alianci swobodnie odczytywali zaszyfrowane rozkazy niemieckie i japońskie. O tym, jak wielkie znaczenie przywiązywano do posiadania kontr-Enigmy może świadczyć następujący fakt. W 1940 r., w czasie bitwy o Anglię, wywiad doniósł Churchillowi, że rozszyfrowano rozkaz Goeringa, aby niemiecka flota powietrzna starła z ziemi angielskie miasto Coventry. Gdyby Anglicy nie dopuścili do tego, wyszłoby na jaw, że znają niemieckie szyfry i Niemcy zmieniliby je. Churchill wolał więc poświęcić Coventry, niż stracić kontr-Enigmę!

Polska myśl techniczna w służbie wojny i wywiadu

Stefan Bałuk, Marian Michałowski

"Polski czyn zbrojny 1939-1945" - Warszawa 1989.

Niezależnie od zbrojnego wysiłku żołnierza polskiego na lądzie, morzu i w powietrzu - Polacy przyczynili się do zwycięstwa sprzymierzonych całym szeregiem wynalazków, osiągnięć technicznych oraz niebywale ofiarną pracą wywiadu.Już w okresie poprzedzającym wybuch II wojny światowej (1933-1938) polscy matematycy - dekryptolodzy: Marian Rejewski, Henryk Zygalski i Jerzy Różycki, rozwiązali całkowicie szyfr „Enigmy", niemieckiej maszyny szyfrującej, którego nie potrafiły złamać wywiady angielski, francuski i inne. Zbudowane w Polsce sobowtóry „Enigmy" polski Sztab Główny w końcu lipca 1939 r. przekazał Francji i Wielkiej Brytanii. W październiku 1939 r. na terenie Francji rozpoczął działalność polsko-francuski ośrodek dekryptażu „Bruno", a od czerwca 1940 r. do listopada 1942 r. ośrodek „Cadix" na terenie nieokupowanej Francji. Jednocześnie w Wielkiej Brytanii powstał duży Ośrodek Dekryptażu w Bletchley, z którym współdziałała amerykańska służba dekryptażu (operacja „Magie"). Do dnia dzisiejszego nikt jeszcze nie podsumował ogromnego wkładu w zwycięstwo aliantów dzięki możliwości odczytywania wszystkich najbardziej tajnych rozkazów i depesz nieprzyjaciela.

Polscy  matematycy-dekryptolodzy, którzy całkowicie rozwiązali szyfr ENIGMY, niemieckiej maszyny szyfrującej - od lewej - Marian Rejewski, Henryk Zygalski, Jerzy Różycki.

Świat powinien pamiętać, że fundamenty tego sukcesu sprzymierzeni zawdzięczają polskiej szkole matematycznej i polskim kryptologom. Prowadzone od kilku lat badania wskazują, że czerpane z „Enigmy" wiadomości o nieprzyjacielu na wszystkich szczeblach, od kwatery głównej Hitlera i wyższych sztabów niemieckich, do dywizji i pułków, eskadr Luftwaffe i poszczególnych U-bootów na morzu - przyczyniły się w olbrzymim stopniu do ostatecznego zwycięstwa państw antyhitlerowskiej koalicji w II wojnie światowej, Inżynier Wacław Struszyński pracujący w Admirality Signal Establishment, wynalazł przyrząd do namierzania fal krótkich. Dzięki temu wynalazkowi każdy niemiecki okręt podwodny po nadaniu meldunku radiowego mógł zostać dokładnie namierzony, co oddawało nieocenione usługi w lokalizowaniu U-bootów oraz zapewnieniu bezpiecznych tras konwojom alianckim.

Od lewej: Jerzy Chmielewski z biura studiów KG AK odlecial do Londynu z częściami rakiety V2, inż. Jerzy Kocjan  - kierownik wywiadu lotniczego AK na Niemcy, Bernard Kaczmarek - dowódca komórki wywiadu AK penetrującej niemiecką bazę w Penemunde. 

Realną i skuteczną formą działania Polski podziemnej był wywiad wojskowy. Sięgał on w głąb Trzeciej Rzeszy i dostarczał niezwykle cennych meldunków odnośnie niemieckiej machiny wojennej. Wszystkie dane dotyczące dyslokacji wojsk niemieckich były natychmiast przekazywane do Londynu. Jedną z najbardziej znanych akcji wywiadu Armii Krajowej było zlokalizowanie oraz dostarczenie danych dotyczących głównej bazy rakiet V-1 i V-2 na półwyspie Peenemunde, następnie zniszczonej przez Royal Air Force. W czasie nalotu omal nie zginął (został poważnie ranny) główny niemiecki konstruktor Werner von Braun.

Prof. dr inż. Janusz Groszkowski - zbadał wyposażenie radiowe V2 (zdjęcie z  lewej), 

prof. dr inż. Marek Struszyński - wykonał analizę paliwa V2 (zdjęcie z  prawej).

Po przeniesieniu w głąb Polski poligonów doświadczalnych z rakietami V-1 i V-2 - żołnierzom Armii Krajowej udało się przechwycić jedną z rakiet, którą przetransportowano drogą powietrzną do Londynu. Poza przekazaniem cennej zdobyczy władzom brytyjskim naukowcy polscy dokonali szczegółowych badań. Prof. dr inż. Janusz Groszkowski zbadał wyposażenie radiowe V-2, a prof. dr inż. Marek Struszyński wykonał analizę paliwa. Cichociemny kpt. Władysław Ważny, zrzucony we Francji, zlokalizował 162 wyrzutnie bomb latających, które następnie zniszczyło lotnictwo alianckie. Po 11 tygodniach pracy wywiadowczej i przekazaniu 173 meldunków kpt. Wł. Ważny zginął 19 sierpnia 1944 r. Porucznik inż. Józef Kosacki wraz z kolegą saperem skonstruowali rewelacyjny wykrywacz min. Zastosowany po raz pierwszy w Afryce w dużej mierze umożliwił sukcesy armii gen. Montgomery'ego. Wynalazek ten został wprowadzony w wojskach alianckich na wszystkich frontach. W Anglii w szkole Canadian Mine School specjalne zajęcia prowadzili polscy saperzy.

Polski udział naukowy i techniczny po stronie alianckiej

Stanisław Żochowski

Fragment książki "Wywiad polski we Francji 1940-1945" - Lublin 1994.

 

W laboratoriach i fabrykach, bo nie tylko w polu, walczono w nowoczesnej wojnie. Na temat polskiego udziału pisano sporo, ale przemilczano jeszcze więcej. Częściowo pokrywała to tajemnica wojskowa, rozproszenie dokumentów, a bardziej „niewinna" angielska chęć zaliczenia całej mądrości na swe przemożne konto.

Polski udział miał trzy stadia:

1. W przedwojennych pomysłach, dociekaniach i doskonaleniu, co przekazano aliantom.

2. W wojennej pracy i doskonaleniu.

3. W pracy techników w PSZ walczących na ziemi, morzu i w powietrzu.

Praca przedwojenna:

Pierwsze miejsce w tej dziedzinie należy się Polakom, którzy skruszyli tajemnicę niemieckiej maszyny do szyfrowania pod nazwą „Enigma", co ujawniono dopiero w 1973 r. Oddana aliantom do wspólnego wykorzystania, pozwoliła przez całą wojnę deszyfrować niemieckie depesze.

Polski peryskop

Polskie oddziały pancerne po otrzymaniu pierwszych brytyjskich czołgów, zauważyły ze zdziwieniem, że były one wyposażone w peryskopy identyczne zużywanymi w Polsce przed wojną. Różnica była tylko w nazwie. Te były nazywane „ Vickers Tank Periscope ", a polskie znano jako  "Gundlach obrotowy peryskop", pomysłu kapitana R. Gundlacha i pod tą nazwą uzyskały patent w 1936 roku. W ciągu ostatniej wojny nie tylko brytyjskie, ale i amerykańskie i sowieckie czołgi posiadały ten sam peryskop. Jeszcze w 1928-29 roku Polska zakupiła dla celów doświadczalnych małe czołgi „ Vickers-Armstrong", zwane tankietkami. Były nieodpowiednie, bo miały słabe opancerzenie. Polski model TK-3 był produktem inż. Hibicha i wykonany w ilości 600 sztuk, przy zwiększonym opancerzeniu i zastosowaniu peryskopu Gundlacha.

Peryskop miał dwa pryzmatyczne lusterka w ruchomym pojemniku i pozwalał obserwatorowi widzieć teren we wszystkich kierunkach, bez zmiany jego pozycji. Polskie czołgi 7-TP miały peryskopy w wieżyczce i drugi dla kierowcy. Polscy konstruktorzy opancerzonych pojazdów współpracowali z firmą „ Vickers-Armstrong," i w wymianie licencji udostępnili Brytyjczykom peryskop Gundlacha. Odtąd brytyjskie czołgi „Crusader", „Churchill", „Valentine" i„Cromwell", posiadały polski peryskop. Brytyjczycy ten sam peryskop przekazali Amerykanom i stał się on częścią wyposażenia „Shermana". Te czołgi na zasadzie „ lend-lease ", w dużej ilości poszły do Sowietów, a peryskop został tam nazwany po rosyjsku!

Tak więc, stary peryskop Gundlacha, z minimalnymi zmianami, wrócił do Polski po okrążeniu kuli ziemskiej z armią Berlinga, a obecnie nosi nazwę MK-4.

Polski wykrywacz min

Podczas pobytu PSZ w Szkocji w 1941 roku, po starannym stwierdzeniu swej wartości i orzeczeniu Ministerstwa Obrony o „wspaniałym osiągnięciu", polski wykrywacz min skonstruowany przez wojną przez J. Kosackiego, był masowo produkowany pod nazwą „Mine detector Polish Mark I". Otrzymała go cała armia brytyjska. Wykrywacz min składał się z trzech części: generatora dźwięku umieszczonego w plecaku, właściwego wykrywacza na końcu tyki i słuchawek. Żołnierz zbliżając się do miny poruszał tyczką nad ziemią ruchem kosiarza i po chwili słyszał dźwięk nabierający mocy, gdy wykrywacz znajdował się nad miną. W porównaniu z innymi wynalazkami, wykrywacz Kosackiego okazał się najlepszy i zatwierdzony do masowej produkcji. Cinema Television Ltd. fabrykowała te wykrywacze z nieznacznymi zmianami jako Mark I, II i III. Wykrywacz był użyty na wielką skalę pod El-Alamein, gdzie gen. Rommel okopał swe dywizje za szerokim pasem pól minowych. Bitwa skończyła się klęską Niemców, co umożliwił polski wykrywacz. Brytyjski historyk w książce o El-Alamein pisze:

- Dotąd używane metody wykrywania min umieszczonych głęboko w piasku, były powolne i niebezpieczne i można je było stosować tylko w dzień. Zespól 42 saperów mógł oczyścić przejście na szerokość dwóch czołgów i głębokość 200 metrów przez godzinę, a niektóre pola minowe miały głębokość 8 kilometrów. Po otrzymaniu 500 polskich wykrywaczy, 9 saperów z trzema wykrywaczami mogło oczyścić 400 metrów, nawet w warunkach nocnej pracy.

Trzeba sobie uprzytomnić, że gen. Montgomery miał dokładne informacje o sile i rozmieszczeniu niemieckich oddziałów z odtworzonej przez Polaków „Enigmy". W ten sposób, chociaż nasze oddziały nie walczyły pod El-Alamein, razem z wykrywaczem min, walnie przyczyniliśmy się do zwycięstwa.

Uchwyty bomb i dźwignie wyrzutnika

Przed wojną inż. Władysław Świątecki wynalazł nowe uchwyty bomb i wyrzutniki w czasie pracy w fabryce Plage i Laśkiewicz w Lublinie i opatentował ten zespół pod nazwą SW. Wówczas był to najlepszy model, ułatwiający zawieszanie i zwalnianie bomb na samolotach. W latach trzydziestych model został udoskonalony, produkowany i sprzedawany do kilku państw. Licencje produkcji zakupiła Francja, Włochy i Rumunia. W 1940 r. inż. Świątecki przekazał swój wynalazek brytyjskiemu ministerstwu produkcji samolotów. Wówczas wyprodukowano ponad sto tysięcy zespołów SW, zamontowano je na brytyjskich bombowcach. W 1943 r. ulepszony zespół Świąteckiego został skonstruowany przez inż. J. Rudlickiego do dywanowego bombardowania i używany w amerykańskich Boeingach B-17, zwanych Latającymi Fortecami. To urządzenie pozwoliło Amerykanom zrzucać bomby w dzień, z dużej wysokości. Liczne polskie pomysły i wynalazki były używane przez aliantów w drugiej wojnie światowej w ich przemysłach zbrojeniowych, lub instalowane w fabrykach. Do nich należały; oksydowane katody w magnetofonach prof. Groszkowskiego; wynalazki prof. Czochralskiego oraz inż. Sędzimira, ulepszenie części automatycznego pistoletu „Mors", podwozia o podwójnych kołach używane niemal we wszystkich wielosilnikowych samolotach - pomysłu inż. P. Kubickiego.

Należy także pamiętać o tak codziennie używanym prozaicznym detalu, jak automatyczna wycieraczka szyby w samochodzie i samolocie, pomysłu sławnego polskiego... pianisty T. Hofmana! Wpadł na ten cenny wynalazek obserwując jednostajny ruch taktometru - instrumentu używanego przez muzyków do znaczenia tempa!

Radio-namiarowa antena pomysłu i wykonania polskiego inż. W. Struszyńskiego, który był reklamowany z PSZ przez Admiralicję, pozwoliła polskim i brytyjskim niszczycielom określać położenia niemieckich lodzi podwodnych. To urządzenie wraz z bombami głębinowymi pozwoliło zatopić 232 łodzie podwodne w walce o Atlantyk. To oczyszczenie oceanu nastąpiło definitywnie 24 maja 1944 roku, gdy admirał Doenitz nakazał wycofanie lodzi podwodnych z Atlantyku, co wydatnie zmniejszyło straty w zaopatrywaniu Brytyjczyków przez Stany Zjednoczone. Prace inż. Struszyńskiego, specjalizującego się w opisanym kierunku, były już znane przez wojną.

W czasie wojny

Po klęsce we wrześniu 1939 roku, duża  ilość polskich inżynierów i techników przybyła do Francji, by tam zwiększyć szeregi fachowców w przemyśle zbrojeniowym. Była to działalność krótka i dlatego nieznana. Biuro Wojennego Przemysłu pracowało w ramach Ministerstwa Przemysłu polskiego rządu, a kierowane było przez inż. Czesława Zbierańskiego. Biuro zarejestrowało ponad trzy tysiące inżynierów i techników, ale tylko kilkuset z nich było zatrudnionych w przemyśle zbrojeniowym, oprócz wykwalifikowanych robotników. Wśród nich znajdowała się liczna grupa specjalistów lotnictwa, których skierowano do fabryk samolotów. Inż. Markiewicz zorganizował produkcję zapalników w Tarbes. Zespól w jego dyspozycji składał się z sześciu inżynierów oraz około setki polskich robotników - produkował dziennie około 1000 zapalników. W jednej z francuskich fabryk inż. T. Heftman rozpoczął produkcję radioaparatów własnego pomysłu. Tylko niewielka część polskich specjalistów mogła rozwinąć swe umiejętności, gdyż francuski przemysł wojenny dopiero przestawiał się na masową produkcję. Upadek Francji zakończył ten krótki okres aktywności. Jesienią 1939 roku pewna ilość specjalistów z Państwowej Fabryki Telekomunikacyjnego Ekwipunku, zdołała osiągnąć Jugosławię. W tym czasie ujawniła się gwałtowna potrzeba wyposażenia łączności w jugosłowiańskiej armii. Polscy inżynierowie zaprojektowali aparaty radiowe do użytku w polu i rozpoczęli produkcję seryjną. Współpracowano również w produkcji aparatów telefonicznych i łącznic. W kwietniu 1941 roku inwazja niemiecka na Jugosławię położyła kres tej pracy.

Nowy rozdział dla polskich inżynierów i techników otworzył się w Wielkiej Brytanii, dokąd duża ilość specjalistów ewakuowała się z Francji razem z żołnierzami. Jednak po ich przybyciu okazało się, że są dla nich warunki trudniejsze niż na kontynencie, ponieważ mały odsetek władał angielskim. Ponadto angielskie metody i zasady pracy, podejścia do problemów, takich spraw jak rysunki techniczne, wagi, wymiary i detale codziennego życia, różniły się od znanych na kontynencie. Jednak pomimo początkowych trudności, Polacy szybko przystosowali się do nowych warunków i zyskali zaufanie brytyjskich kolegów i przełożonych. Dalszą przeszkodą były miejscowe przepisy, zabraniające zatrudniania cudzoziemców w przemyśle zbrojeniowym, badaniach i rozwoju urządzeń uznawanych za tajne. Minęły miesiące, zanim uchylono stare zarządzenia. W listopadzie 1940 roku został stworzony w Londynie Polski Wojskowy Instytut Techniczny. Miał opiekować się elementem technicznym rozsianym w wojsku, zapewniać dalszy zawodowy rozwój tych ludzi i kierować ich pracą w brytyjskich instytucjach. Zespół Instytutu w 1941 roku składał się tylko z trzydziestu osób, ale przedstawił szereg projektów zaakceptowanych przez Brytyjczyków. Między innymi wykonano ponad 3.000 rysunków technicznych do produkcji 40 mm działa przeciwlotniczego produkowanego w fabryce Cegielskiego, a pewną ich ilość sprzedano do Anglii. Była to jedna z najlepszych armat na rynku i Anglicy chcieli jak najprędzej uruchomić własną produkcję. Z pomocą polskich rysunków mogli wystartować w połowie 1941 r. Wśród pomysłów Instytutu, zaakceptowanych i oddanych do produkcji, znalazły się nowe metody obrony plaż przed lądowaniem samolotów i szybowców nieprzyjaciela, a także osłona sprężyny zamka w pistolecie maszynowym Thomson'a.

W 1941 roku Instytut zorganizował grupy polskich wynalazców w celu włączenia ich w odpowiednie brytyjskie instytucje. Departament Wynalazków Uzbrojenia w Cheshunt otrzymał zespól 12 inżynierów do równoległej pracy z zespołami Belgów, Czechów i Anglików. Każda sekcja miała swoje zadania i nie było między nimi współpracy. Z serii projektów polskiej sekcji przyjęto: 20 mm armatkę przeciwlotniczą nazwaną Polsten (Polish Sten Gun) i półautomatyczny karabin E.M.2, opracowany przez K. Januszewskiego. Kierownikiem pracy nad Polstenem był inż. Podsętkowski, który został za to odznaczony O.B.E. Wielką zaletą Polstena była prostota konstrukcji: składał się z niewielkiej ilości części o prostych kształtach. Był też ekonomiczny w produkcji; ta sama fabryka przy użyciu tych samych maszyn produkowała cztery polskie karabiny, w czasie wykonywania jednego brytyjskiego. Wyprodukowano ponad 50.000 Polstenów w Anglii i Kanadzie. Używane były w przeciwlotniczej obronie okrętów, statków i przez oddziały wojska. Kontrola i ostateczne sprawdzanie Polstenów należały do Polaków, przydzielonych do fabryki.

Wśród projektów członków Departamentu Uzbrojenia byty: przystosowanie „Brena" z magazynku do taśmy amunicyjnej; czterocalowy przeciwczolgowy moździerz; wieża pancerna mieszcząca cztery „Breny": sprzężenie dwóch „ Orlikonów'" do ognia przeciwlotniczego; cztery różne prototypy bezodrzutowych dział i pocisk z dodatkowym napędem rakietowym. Prawie wszystkie wspomniane projekty przeszły przez gęste sita testów (prototypy, sprawdzanie strzelania, pokazy). Chociaż nie weszły do seryjnej produkcji, były użyteczne jako modele doświadczalne, na których mogły opierać się następne konstrukcje. Inżynierowie: Kazimisrz Januszewski i Aleksander Czerkalski zostali wysłani do Doświadczalnego Zakładu w Szkocji, do pracy nad tajną wówczas bronią - bezodrzutowym działem. Brytyjscy technicy pod kierownictwem Sir Dennis Burley'a, napotkali poważne trudności, które pokonano dzięki pomocy tych dwóch polskich inżynierów. Armata była użyta przez oddziały brytyjskie w Afryce i okazała się niezastąpiona w walce z niemieckimi „Tygrysami''.

W 1942 roku około 40 polskich eksperymentatorów  skierowanych z Instytutu, było zatrudnionych w ośrodkach wytwarzających broń. Dziewięciu prowadziło ostateczne sprawdzania ekwipunku artyleryjskiego, szesnastu zajmowało się amunicją, siedmiu bronią małokalibrową i pięciu materiałami wybuchowymi. W marcu 1943 roku zespół dr. Lubańskiego, w którego składzie było jeszcze trzech Polaków, pracował nad miotaczem płomieni polskiej konstrukcji. Instytut otrzymał list z podziękowaniem od dyrektora Wojennego Departamentu Nafty stwierdzający, że wynalazca jest niewątpliwie najlepszym specjalistą w tej dziedzinie w Europie. Temu zespołowi powierzono badania płynów używanych w aparacie „Fido", do rozpraszania mgły w portach.

Jednego z polskich metalurgów przydzielono do laboratorium Sir Laurence Brygg gdzie udoskonalił płyty pancerne. Inżynierowie-technicy pracowali wspaniale w trzech brytyjskich zakładach: Łączności Admiralicji, Badań i Rozwoju Łączności, oraz Królewskich Wytwórni Lotniczych. Odmiennie niż w uzbrojeniu, nie tworzyli polskich sekcji, ale pracowali w niewielkich polskich lub mieszanych zespołach, czasem otrzymując indywidualne zadania. Do końca wojny około trzydziestu Polaków było zatrudnionych w zakładach łączności. W wielu wypadkach nasi inżynierowie rozpoczynali pracę w zupełnie nowych dziedzinach, ale dzięki dobrej podstawie naukowej, uzyskanej w polskich przedwojennych politechnikach, wkrótce stawali się cenionymi specjalistami. Tak było w przypadku radaru i innym morskim wyposażeniu. W bardzo krótkim czasie inż. Wacław Struszyński - jak już wspomniano - skonstruował „antenę radio-namiarową" nazwaną BF/DF. Była produkowana masowo i instalowana na okrętach dowódców konwojów, informując o obecności i ruchach niemieckich łodzi podwodnych. Łodzie te stosowały wówczas taktykę „wilczych stad" i komunikowały się za pośrednictwem radia o wysokich częstotliwościach. Podobnie do „Enigmy", antena Struszyńskiego oddała olbrzymie usługi w prowadzeniu walki o Atlantyk. Inż. Stefan de Walden, pracujący razem  ze Struszyńskim, stał się sławny dla najważniejszych wynalazków. Następnym wielkim osiągnięciem Struszyńskiego było urządzenie umieszczane na lądzie, pozwalające określić kierunek lotu samolotów, wykonane przez polsko-brytyjski zespól, którym kierował inż. Struszyński. Niewątpliwie stal się on jednym z najlepszych ekspertów w dziedzinie radiotechnologii.

Innym polskim wynalazkiem, natychmiast zastosowanym przez Brytyjską Admiralicję, był miniaturowy nadajnik połączony z zegarkiem i automatycznym kodowaniem położenia, co pozwalało dokładnie określić położenie spadochroniarza czy agenta transportowanego łodzią podwodną, by go móc podjąć w działaniu w wodzie, powietrzu czy na ziemi. Nadajnik był konstrukcji inż. Juliusza Huperta, którego umiejętności znacznie wyprzedzały ówczesny poziom wiedzy i techniki. Równie istotnym elementem okazał się stabilizator okrętów niezbędny przy używaniu BF/DF. Pierwszy egzemplarz umieszczono próbnie na pancerniku „Anson". Próby przyniosły tak zachęcające efekty, że Hupert i jego asystent Osiński otrzymali do dyspozycji kompletne biuro konstrukcyjne i pomoce laboratoryjne w celu przygotowania modelu do produkcji seryjnej. Ich praca otrzymała status „najwyższego pierwszeństwa", po utraceniu przez Anglików lotniskowca „Ark Royal". Lotniskowiec ten zatonął prawdopodobnie dlatego, że jego nieustabilizowany nadajnik nie pozwalał na porozumiewanie się z myśliwcami. Stabilizatory znalazły zastosowanie na lotniskowcach i innych okrętach wojennych. Przy końcu 1943 roku i na początku 1944, inż. Hupert skonstruował inny nadajnik krótkofalowy, który stał się częścią stałego wyposażenia okrętów w ostatniej fazie wojny , jak również po niej.

Wśród licznych projektów wykonanych dla Admiralicji, należy wspomnieć: rozważania o przewodnikach fal (wave guides) inż. J.Kubna, które po wojnie zostały przyjęte jako teza jego pracy doktorskiej; paraboliczne anteny do radarów opracowane przez inż. Jerzego Jędrychowskiego i inż. A.Woroncowa; zwoje (cewki) do radarowych cylindrów, z katodami promieniującymi. Druga grupa inżynierów-elektryków, głównie specjalistów radiowych, pracowała nad łącznością i rozwojem organizacji w komunikacyjnym Centrum Armii. Było tu zatrudnionych znacznie mniej Polaków, niż w Admiralicji. Praca inż. Zygmunta Jelonka nad zespołem radiowym WS nr. 10, została oceniona bardzo wysoko; była przeznaczona dla Najwyższego Dowództwa podczas inwazji na kontynent. Po wojnie marszałek Montgomery oświadczył, że zespół radiowy nr. 10 był najbardziej zaawansowanym zespołem tego typu i żadna aliancka ani wroga armia nie miała tak wydajnego sprzętu łączności. Radio to pracowało na centymetrowych długościach fal, miało osiem kanałów komunikacyjnych i nie potrzebowało zestawów pośredniczących. Inż. Jelonek pokonał szereg trudności, które pojawiły się w trakcie pracy nad zespołem i zyskał uznanie swych brytyjskich przełożonych. Został awansowany na kierownika sekcji specjalizującej się w teoretycznej i eksperymentalnej pracy nad łącznością radiową.

Innym wysoce utalentowanym członkiem zespołu WS nr. 10, był inż. Zygmunt Hass. Latem 1943 roku Brytyjczycy stwierdzili, że Niemcy wyprodukowali nowy typ miny z niemagnetycznych materiałów, a więc nie wykrywalnych przez stosowane dotychczas urządzenia. W tym czasie grupa polskich techników kierowana przez inż. Starneckiego, który już uprzednio pracował nad wykrywaczami min, stanowiła niezależny zespól ośmiu Polaków i jednego Brytyjczyka. Tej grupie powierzono doświadczenia nad nowymi metodami wykrywania min. Już po wojnie obaj inżynierowie uzyskali patent na wykrywacz min niemagnetycznych, co było początkowo wynalazkiem inż. Rokosińskiego. Ten sam zespół prowadził prace i pomiary nad nietypową emisją fal radiowych o długości 3 i 9 cm, a także nad szeregiem innych projektów. Royal Aircraft Establishment zatrudniał około 50 polskich naukowców i inżynierów, w różnych swych departamentach. Prowadzili oni badania techniczne nowoczesnych samolotów i teoretycznych zasad aerodynamiki ponaddźwiękowej, wytrzymałości materiałów, a także nad zagadnieniami metalurgii, elektroniki, nawigacji i inne. Polscy piloci doświadczalni, którzy byli również konstruktorami, świadczyli cenne usługi w wychwytywaniu i eliminowaniu błędów w projektach samolotów, uzbrojeniu i ekwipunku. Kilku polskich inżynierów zajmowało wysokie stanowiska w brytyjskich Ministerstwach Lotnictwa i Produkcji Lotniczej. 

Należy pamiętać również o pracy naukowców i techników w okupowanej Polsce. Ten rozdział polskiego wojennego wysiłku jest znany tylko częściowo, może za wyjątkiem rakiet V-1 i V-2, o czym pisano niejednokrotnie. Największy zespół naukowców współpracujący z Armią Krajową istniał na Politechnice Warszawskiej, którą Niemcy nazwali Szkolą Techniczną. Ten tajny zespół był kierowany przez prof. J. Zawadzkiego, rektora uczelni w latach 1936-39. Prof. W. Struszyński prowadził analizy gazów trujących produkowanych przez Niemców i składników bomb zapalających, zapalników i innych elementów, dostarczając je Armii Krajowej. Jednym z największych osiągnięć były analizy i rekonstrukcje rakiet V-2, których części wydobyto z dna Bugu, prowadzone przez inż. Antoniego Kocjana i inż. Stefana Waciorskiego. Obaj przesłali cenne informacje aliantom. Prof. Struszyński stwierdził, że Niemcy wyprodukowali specjalne paliwo do rakiet, co wywołało niemałe skoczenie. Razem z analizą prof. Groszkowskiego i danymi opracowanymi przez inż. Kocjana, Brytyjczycy mieli podstawy do oceny zagrożenia i przygotowania sposobów obrony. Inż. Tadeusz Heftman przywiózł z Francji części radia własnej konstrukcji. Brytyjczycy nie posiadł radioaparatów tego typu, a były one niezbędne do łączności z Armią Krową i agentami wywiadu. Uruchomiono pod Londynem Polski Warsztat Radiowy, do produkcji tego ekwipunku. Zatrudniano tam konstruktorów i personel pod kierownictwem inż. Heftmana i w 1944 roku osiągnięto produkcję rzędu tysiąca aparatów rocznie, Były to miniaturowe zespoły składające się z nadajnika i odbiornika, które dobrze znosiły wstrząsy podczas zrzutu ze spadochronu. Były one używane przez francuskie podziemie. W swej książce „Armment Clandestin", francuski historyk P. Loraine pisze, że polskie radioaparaty przewyższały wszystkie inne modele przypominające muzealne zabytki. Ustanowiono rekord szybkości działania, gdy specjalny aparat do pracy w dżungli!, wyprodukowano dla Brytyjczyków w ciągu ośmiu tygodni. Jesienią 1940 roku, zanim Polski Wojskowy Instytut Techniczny zaczął działać, inż. K. Dobrowolski zorganizował Grupę Techniczną z planami konstrukcji i produkcji w dziedzinie aeronautyki, mechaniki i łączności. Wykonano pojemnik służący do przewożenia tajnych dokumentów, używany przez całą wojnę, w którym przy próbie otworzenia go przez nieupoważnione osoby, dokumenty uległy spaleniu. W tej grupie inż. S. Lalewicz rozpoczął pracę nad rewelacyjnym, nowym systemem szybkiej radiotelegrafii. W połowie 1942 roku Grupa Techniczna przekształciła się w cywilne przedsiębiorstwo, produkujące do końca wojny między innymi części granatów do Piat'a, przebijających płyty pancerne. Grupa zmieniła nazwę  na Mill Hill Enginering.

Wybuch wojny zastał inż. Henryka Magnuskiego, jednego z wybitnych polskich konstruktorów wojskowych radioodbiorników, w Stanach Zjednoczonych, W 1940 roku pracował w firmie „Motorola", gdzie powierzono mu konstrukcję radioaparatu dla małych oddziałów. Efektem jego pracy był  SCR-3  pierwszy aparat w świecie o zmiennej częstotliwości. Miał znaczny zasięg, był bardzo lekki i nazywano go popularnie „Walkie-Talkie". Wyprodukowano ponad sto tysięcy urządzeń tego typu. Magnuski otrzymał podziękowania i pochwały najwyższych dowództw Armii. W fabryce samolotów de Haviland, Polacy utworzyli zespół, któremu powierzono najwyższe stanowiska. Zapewne nigdy nie dowiemy się, za jakie konkretne osiągnięcia inż. Leonard Danilewicz otrzymał osobiste podziękowania od marszałka Montgomery'ego. Napisano w uzasadnieniu: „za jego służbę w wojnie". Wiemy natomiast, że przed wojną był konstruktorem „Lacida", maszyny do szyfrowania urządzeń krypto-analitycznych i kilku innych aparatów.

Technicy w Polskich Siłach Zbrojnych

Polska Armia na terytorium Wielkiej Brytanii i na Środkowym Wschodzie, musiała zostać zmotoryzowana, aby stać się w pełni wydajną w nowoczesnej wojnie. Lotnictwo i Marynarka również musiały opanować najnowsze osiągnięcia techniki w wyposażeniu, np. takie jak radar. Modernizacja PSZ, jako podstawowy problem i cel, zapewniała właściwe wykorzystanie posiadanych inżynierów i techników. Planowano, w związku z ustanowieniem instytucji państwa, odbudowę Polski po wojnie. Starano się dotrzymywać kroku Zachodowi w doświadczeniach naukowych i przemysłowych oraz rozwijano plany działania w początkowym okresie po powrocie do Polski.  Jedną z tego rodzaju instytucji stworzonych już jesienią 1940 roku, był Związek Polskich Inżynierów w Wielkiej Brytanii, do którego należeli inżynierowie i technicy, zarówno wojskowi jak i cywilni. Związek ten współpracował ściśle z Polskim Sztabem N. W. w Londynie. Został stworzony Departament Techniczny Sztabu N.W., którego kierownikiem był inż. F. Olszak, jednocześnie prezes Związku Inżynierów. Głównym jego zadaniem było unowocześnienie sił zbrojnych pod względem technicznym. Techniczny Departament musiał opierać swoją działalność na rzeczywistej liczbie i rozmieszczeniu polskich inżynierów i techników poza Polską i na danych dotyczących ich zatrudnienia. Liczby te zostały ustalone według list zebranych przez Związek i posiadanych przez siły zbrojne. Na  l stycznia 1944 roku zebrane informacje wykazały 5.592 osoby, w tym 4.049 w siłach zbrojnych i 1.543 w życiu cywilnym. Oprócz tego, 2.448 żołnierzy z wykształceniem technicznym służyło w różnych stopniach w armii brytyjskiej, a 1.475 na Środkowym Wschodzie. Dodatkowo należy uwzględnić 41 techników internowanych w Szwajcarii. Dalsza analiza stwierdza, że tylko polowa inżynierów i techników miała rangi oficerskie, a reszta w stopniach szeregowych nie mogła być użyta jako technicy. Dzięki staraniom Związku Inżynierów i Departamentu Technicznego Sztabu N.W., ludzie o odpowiednim wykształceniu znaleźli się na właściwych stanowiskach. Trzeba stwierdzić, że Polskie Siły Zbrojne walczyły w stanie pełnej gotowości technicznej. Technicy, którzy zostali w kraju, tworzyli techniczne i przemysłowe zaplecze dla Armii Krajowej. Polska z wszystkich krajów okupowanych, była jedynym o własnym podziemnym przemyśle. Biuro Konstrukcyjne i fabryki działały pod jednolitym kierownictwem Departamentu Produkcji. Skonstruowano prototypy polskich karabinów maszynowych, granatów ręcznych, radioaparatów i innego ekwipunku. W 1943 roku produkowano 12.000 granatów miesięcznie, a liczba wykonanych karabinów maszynowych przekroczyła 1.000 sztuk. Duże straty osobowe kadry technicznej w podziemiu, świadczą dobitnie o bohaterstwie i poświęceniu tych ludzi.

Enigma - Bomba - Ultra

Stanisław Żochowski

Fragment książki "Wywiad polski we Francji 1940-1945" - Lublin 1994.

Niemcy nazajutrz po Wersalu zaczynały rozluźniać krępujące ich ustanowienia, co gwałtownie przyśpieszył Hitler i stało się oczywiste, że będą chcieli wyprodukować system zabezpieczający ich korespondencję polityczną wojskową. Inne państwa były równie zainteresowane podobnym osiągnięciem, ile nie mogły się zdecydować na wysokie koszty, może bezzwrotne. Sympatyczne „atramenty" przeżyły swą epokę. Kody polegające na przestawianiu liter w słowach, lub podstawianiu innych liter czy cyfr, wymagały dla odczytania tekstu posiadania kodu zarówno przez nadającego jak i przez adresata. Istniały kody oparte na niewinnych, np. gastronomicznych książkach tego samego wydania i będących w rękach nadawcy i odbiorcy. Kody takie przez określenie strony, wiersza i słowa pozwalały ustalić literę dla pełnego zrozumienia treści. Odczytanie tych schematów przez zawodowych kryptologów i matematyków nie przedstawiało większej trudności zwłaszcza, w epoce niespiesznej polityki i wojny prowadzonej z siodła. Polscy deszyfranci już w początkach korespondencji radiowej w wojnie 1920 roku, nie potrzebowali wiele czasu dla odczytania ukrytej treści. Dopiero udoskonalenie aparatury radiowej i późniejsze wprowadzenie radaru, użycie samolotów, lodzi podwodnych i ścigaczy, wysunęło wobec konstruktorów żądanie szybkości w szyfrowaniu i deszyfrowaniu, bo spóźniona wiadomość stawała się bezużyteczna. Odczytanie komunikatów potencjalnego nieprzyjaciela, tym bardziej wroga, musi następować bardzo szybko, natychmiast po otrzymaniu depeszy. Szybkość ludzka nie wystarczała, musiała ją zastąpić genialna maszyna. Dwudzieste lata naszego wieku dały szereg maszyn do szyfrowania i deszyfrowania, zewnętrznie podobnych do maszyn do pisania, działających przy użyciu prądu elektrycznego z kilkoma wirnikami (rotors), literami lub cyframi. Nieliczne z nich zdały egzamin płynnej pracy. Niektóre były używane w przemyśle i handlu. Niemiecka i brytyjska marynarka, potem Reichswehra, kupowały najlepsze i eksperymentowały dalej. Najlepsza wówczas, nosiła nazwę Enigma i Niemcy byli przekonani, że jej praca jest nie do odszyfrowania. Dojście do władzy Hitlera obiecywało rozrost militarny, duże kredyty na eksperymentowanie i w pierwszym rzędzie na udoskonalenie kryptologii praktycznej, wykonanej przez maszyny. We Francji kpt. G. Bertrand z wywiadu radiowego Sztabu Generalnego dowiedział się, że Niemcy mają maszynę w którą wierzą, że jaj depesze są nie do złamania. Wiedział też, że i Polacy eksperymentują na tym polu. W 1931 roku kpt. G. Bertrand przyjechał do Warszawy i pomógł polskim kryptoanalitykom informacjami otrzymanymi z Niemiec. Nasłuch wzdłuż zachodniej granicy przechwytywał depesze, których odczytane było utrudnione od 1926 roku. Praca na Uniwersytecie w Poznaniu na specjalnym kursie kryptologów, pod opieką II Oddziału Sztaba Generalnego, była obserwowana przez ppłk. dypl. Guido Langera. Na kursie w 1931 roku wyróżnili się inżynierowie: Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski. Wywiad i podsłuch ustalił powodzenie Enigmy. Dla deszyfrowania było konieczne posiadanie dwóch maszyn tego samego typu. Dalsza współpraca z kpt. Bertrandem dala Polakom niemiecką instrukcję używania Enigmy. Rejewski kontaktował się z polską fabryką AVA pod Warszawą, która oczekiwała szczegółów do przestawienia się z posiadanej handlowej Enigmy na typ wojskowy. W 1932 roku odszyfrowano depesze Enigmy używanej wówczas przez niemieckie dowództwa Armii, Marynarki i Lotnictwa. Na początku 1938 roku Polacy deszyfrowali dalej depesze Enigmy, ale typ używany przez Marynarkę sprawiał nowe trudności. Inż. Rejewski przez połączenie sześciu posiadanych Enigm stworzył tzw. Bombę, gdzie sześć wirników kolejno wykonywało funkcje prototypu komputera. Jednocześnie inż. Zygalski stworzył metodę dziurkowanych arkuszy, używając 26 arkuszy nakładanych na siebie w ten sposób, by otwory w nich zgodnie się pokrywały, co pozwalało odczytywać niemieckie depesze, ale techniczne ich wykonanie było bardzo trudne. AVA nie mogła się tego podjąć, a finansowe możliwości były bardzo ograniczone. Rozwijała się w tej dziedzinie współpraca z Czechami, ale po zajęciu Sudetów została zarzucona z powodu niepewności, że coś z tego wpadło w niemieckie ręce.

W styczniu 1939 roku miała miejsce polsko-francusko-brytyjska konferencja, poświęcona metodom szyfrowania i deszyfrowania. Brytyjczycy byli sceptyczni, ponieważ nie mieli sukcesów w swoich eksperymentach. Stosunki z Francuzami Polacy mieli nadal dobre. Praktycznych wyników to spotkanie nie dało. Polacy uczestniczący w konferencji mieli obowiązek niczego nie ujawniać ze swych prac, dopóki nie zauważą, że Brytyjczycy mają coś w zamian do zakomunikowania. Ci milczeli. Na początku kwietnia minister Beck przebywał w Londynie. Anglia ogłosiła gwarancje dla Polski, ale w rzeczywistości była rozbrojona. Niemcy rozwijali swą potęgę militarną i było sprawą pewną, że nadchodzi wojna, która uderzy w Polskę. Brytyjczycy zwlekali z zawarciem traktatu o wzajemnej pomocy. Licząc się z możliwością utraty własnych „Bomb", które mogły zwiększyć wiedzę niemiecką, Szef Sztabu zgodził się na przekazanie ich przypuszczalnym aliantom. Polacy zaprosili do Warszawy (25-27 lipca) Francuzów i Brytyjczyków. Z Anglii przyjechał gen. Menzies, szef Ml-6 (kamuflujący się jako profesor Oxfordu), komandor Dennison oraz A. D. Knox, który najwięcej wiedział w materii tajnej komunikacji. Francuzów reprezentowali kpt. Bertrand i kpt. Bracquenie. Zespół polski, to ppłk. Langer, mjr. Ciężki i trzech młodych specjalistów z Poznania. Wrodzone brytyjskie lekceważenie cudzoziemców ustąpiło, gdy w Pyrach pod Warszawą zobaczyli Enigmę wykonaną w Polsce na podstawie dokumentów, własnych obliczeń i spostrzeżeń. Dennison natychmiast chciał telefonować do Londynu po swych specjalistów i elektryków. Wstrzymał go płk.Langer. W następnym pokoju pokazano sześć połączonych „Bomb", wykonanych w Polsce. Przy łącznym połączeniu dawały zdeszyfrowaną depeszę, nadaną tego ranka przez dowództwo oddziałów SS. Anglicy poprosili o ponowne uruchomienie maszyn i uważnie obserwowali ich pracę. Francuzi mocno gestykulując wyrażali swe zdumienie. Dennison ponownie wyrywał się do telefonu, nadal wstrzymywany przez płk Langera. Następnego dnia Langer wyjaśniał gościom, jak Niemcy przez kilka lat utrudniali polską pracę deszyfrowania. Do polowy grudnia Enigma miała trzy wirniki (rotors), które kolejno deszyfrowały tę samą depeszę. Zabierało to dużo czasu. Niemcy zwiększyli ilość klawiszy i wtyczek z 7 do 10, co przyśpieszyło ich pracę. Wreszcie uruchomili oddzielne sieci radia, każda z własnymi, zastrzeżonymi kluczami. Sprostanie tym zmianom wymagałoby po polskiej stronie nie sześciu a sześćdziesięciu złączonych maszyn. To miało zastąpić dziurkowane arkusze, ale wykonanie ich nie było dotąd możliwe. Wreszcie płk. Langer przystąpił do sedna konferencji. Powiedział, w przybliżeniu:  Właściwie tajemnica „Enigmy" jest przez nas z francuską pomocą rozwiązana. Wobec wojny stojącej przed nami, nie zdążymy i nie mamy pieniędzy na dalsze usprawnianie „Bomb" do jednej maszyny i jednego zespołu wykonującego całość zadania. Przerwaliśmy także pracę nad dziurkowanymi arkuszami (perforated sheets). Dla dalszych prac Aliantów przydatnych w wojnie, oddajemy Francuzom i Anglikom po jednej „Bombie" wraz z technicznymi rysunkami, oraz perforowane arkusze. Goście byli poruszeni. Komandor Dennison gorąco podziękował płk. Langerowi, Knox bez słowa przeszedł do dalszego sprawdzania urządzenia. Menzies milczał, a kpt. Bertrand głośno wyrażał swą radość. Brytyjczycy oświadczyli, że natychmiast uruchomią produkcję większej ilości „Bomb". Już 16 sierpnia 1939 roku „Bomby" dojechały do Paryża i do Londynu. Zaledwie garść ludzi orientowała się w tej sprawie po stronie angielskiej. Tak więc przed samą wojną dokonał się akt wielkiej pomocy polskiej w odczytywaniu depesz i wprowadzaniu Niemców w błąd swymi dczinformacyjnymi nadaniami Nie interesuje mnie tutaj wielki zespół angielski w Bletchley Park, w Buckinghamshire - 70 km od Londynu. Przy ogromnych technicznych i finansowych możliwościach, po wykorzystaniu doświadczeń polskiej „Bomby", Anglicy wyprodukowali dalszy typ urządzenia - "Ultra", bez zdradzania faktu dziedziczenia myśli technicznej, zaliczając genialność na poczet brytyjskich, patentowanych mózgów. Istnieją dwie wersje, w jaki sposób Enigma znalazła się w Anglii. 

Jedna u A. C. Brown w „Bodyguard of Lies" podaje, że mjr. W. Gibson, rezydent Ml-6, w czasie pobytu w Polsce otrzymał propozycję od polskiego Żyda (Lewiński?) sprzedaży swej wiedzy o Enigmie za 10.000 funtów, brytyjski paszport i prawo osiedlenia się we Francji. Gen. Menzies wysiał do Warszawy A. Knoxa i A. Turinga, którzy meldowali, że Lewiński rzeczywiście wie bardzo dużo o Enigmie. Menzies polecił przywieźć go do Paryża pod opieką komadora Dunderdala, gdzie konstruował duplikat Enigmy. Brown konkluduje - Polacy i Francuzi przeniknęli niemiecki szyfr, ale Brytyjczycy stworzyli duplikat Enigmy. Bez żadnych wyjaśnień Brown pisze, że na początku wojny „Bomba" pracowała wydajnie i obiecywała dojście do najcenniejszego dla wywiadu aparatu „Ultra". 

Drugą wersję wyprodukował F. W. Winterbotham w pracy: „The Ultra Secret", (Londyn 1974, s. 10-11), gdzie pisze: „Polski mechanik byt zatrudniony W fabryce we  Wschodnich Niemczech przy wykonywaniu maszyny, którą sam określił jako aparat do szyfrowania. Stopniowo notował wymiary i robił rysunki techniczne, bo był chłopcem inteligentnym i wrogim Niemcom. Po kontroli bezpieczeństwa w fabryce, został zwolniony i odesłany do Polski. Tam wszedł w kontakt z „jednym z naszych ludzi". Sprawa była ciekawa i meldowana gen. Sinclaire, wówczas szefowi MI-6. Polakowi wytłumaczono, że powinien opuścić Warszawą. Przy pomocy polskiego wywiadu, został przeszmuglowany do Paryża, gdzie mu dano warsztat i był pod opieką Deuxieme Bureau. Brytyjczycy zidentyfikowali model jako Enigmę. Jednocześnie Anglicy współpracujący z Polakami mieli porwać Enigmę z Niemiec. Wierzyli, że zlokalizowali fabryką i jakie jest jej zabezpieczenie. Polski wywiad (czy II Oddział Sztabu? S.Ż.) uważał, że lepiej to wykonają niż Brytyjczycy, bo znają kilku Polaków pracujących pod niemieckimi nazwiskami. Dennison pojechał do Polski i triumfująco, lecz w  tajemnicy przywiózł Enigmę do Londynu. Winterbotham był w służbie wywiadu (Secret Service) od 1929 roku. Raportował wiele ważnych spraw wprost do komitetu rządu (Cabinet Committee) i był w dobrych stosunkach z ministrem lotnictwa, jako szef wywiadu lotniczego. Po śmierci gen. Sinclaira jego miejsce zajął pik, a potem gen. Menzies. Te szczegóły podaję by pokazać, że Winterbotham nie był dyletantem, tylko oficerem cenionym w wywiadzie - a więc w bardzo wielu sprawach świetnie poinformowanym. Dwie bajeczki o cudownym otrzymaniu, zrabowaniu czy odtworzeniu Enigmy, obracają się wokół Warszawy. Kryminolodzy wiedzą, że miejsce popełnienia zbrodni przyciąga przestępcę. Brown i Winterbotham lżą bez skrupułów, bowiem od Menziesa otrzymali instrukcję, by utrzymywać w tajemnicy fakt uzyskania „Bomby" od Polaków. Sami Anglicy w końcu lipca 1939 roku nie potrafili odszyfrować nadań Enigmy i dopiero usprawniwszy polską „Bombę", nadali jej nazwę „Ultra" traktując jako konstrukcję angielską !  „Profesor z Oxfordu" - gen. Menzies, był obecny przy przekazaniu „Bomby". Anglikom prawda nie może przejść przez gardło, zwłaszcza gdy chodzi o Polskę. Przykładem koronnym - polski wkład w bitwie o Anglię. W rozdziale „Bitwa o Brytanię" Winterbotham podaje rzecz znaną, że straty myśliwców angielskich były ogromne i Goering był bliski zwycięstwa, lecz nie wspomina o tym, że polscy piloci zestrzelili 203 samoloty, prawdopodobnie zniszczyli 35 innych i uszkodzili 36. Był to wyczyn 133 pilotów, przy stratach 40 maszyn. Gdyby ich nie było nad Londynem, po czyjej strome byłoby zwycięstwo ?   W całej wojnie polscy lotnicy zniszczyli 2.149 niemieckich samolotów. Oficjalne dokumenty z tamtej konferencji w Warszawie dotąd nie są zwolnione z tajemnicy brytyjskiej. Minęło już 50 lat. Następny termin jest tak odległy, że wówczas odkrycie prawdy nikogo już nie zainteresuje. Łgać można przez proste pominięcie, co często stosował Churchill, lub przez pisanie rzeczy wyraźnie nieprawdziwych - lecz wtedy można zostać schwytanym za kłamliwą rękę !  Książka płk. Winterbothama jest hymnem na cześć brytyjskich naukowców i konstruktorów, pełnym zachwytu nad umiejętnościami angielskich dowódców. Na obwolucie - handlowa reklama z patriotycznym zdjęciem:

- Nasza bystrość umysłu i nasz rozum wyprodukował „Ultra"; 

"Ultra"  to  „Eastern Goddess" (dlaczego nie „Western" ?)

 „Ultra" played a vital part in the Allied Conduct of the war, 

Churchill nazwał maszynę: „My most secret source "', 

Wtórował mu Eisenhower - „ Ultra" was decidive.

Biegnijmy za rydwanami zwycięzców, którzy dzięki „Ultra" widzieli co myśli, zamierza i jak dysponuje swymi siłami przeciwnik, wierząc w swą Enigmę i rozkładający szeroko swoje karty, zamiast trzymać je „przy orderach". W bitwie o Francję, która rozegrała się żenująco prędko, „bogini Ultra" jeszcze się nie narodziła lub nie dotarła do najwyższych dowództw, co spowodowało Dunkierkę i możliwość lądowania na południu Anglii. Niemcy byli jednak zbyt zaskoczeni własnym powodzeniem, a poza tym Hitler rozmyślał o pokoju na Zachodzie. W bitwie o Brytanię „Ultra "już działała, ostrzegając o większych nalotach, o przesunięciach sił powietrznych, potem o opóźnionych dostawach sprzętu i pilotów. Podawała zmasowanie barek do desantu, określała kierunki inwazji, potem opóźnienia "Operation Sea Lion" dopóki nie wyeliminują R.A.F., oraz konieczność rozrzucenia sprzętu przeprawowego, by nie był niszczony bombardowaniem. Enigma pocieszała Hitlera i Goeringa, że produkcja lotniczych fabryk angielskich spada, co było nieprawdą. Autor ponadto wprowadza zamieszanie, bo nazwą „Ultra" zaczął nazywać odmienne maszyny swoje i nieprzyjaciela. Anglicy uczą się tajemnicy płynącej z oszczędnego używania „Ultra". Korespondencja Niemców jest obfita i z latami rośnie. Mimo wszystkich wysiłków, zmniejsza się ilość maszyn i pilotów w obronie. Rozbite są lotniska, ale „ Ultra" podsłuchuje, że Luftwaffe też liże rany. „Sea Lion" cicho odwołano. „Ultra" w porę ostrzegała o wyprawach obliczonych na zniszczenie Londynu. W kampanii afrykańskiej „ Ultra " ostrzegała o koncentracjach niemieckich w południowej Rumunii i potem przeciwko Rosji, w co nie wierzył Stalin. Uprzedzała, że Rommel obejmie dowództwo w Afryce Północnej. Pomagała nie tylko uprzedzając o wielkich ruchach i planach, ale o rozwiązaniach taktycznych w pustynnych bitwach, o przerzuceniu IX Korpusu Lotniczego do Grecji, o Korpusie Lotniczym gen. Studenta w bitwie o Tobruk, potem o brakach w benzynie i ekwipunku u Kesserlinga. Przechwyciła rozkaz gen. Rommla o bitwie pod Alamein. Ostrzegła Montgomery'ego, który jej nie lubił bo - jak mawiał - Wszystko co wiedziała, opowiedziała Churchillowi i szefom sztabów. Inaczej postępował gen. Aleksander, który starał się wyciągać każdą uncję informacji. Poinformowała o zatopieniu zaopatrzenia dla gen. Rommla, który w ciągu dwudziestu miesięcy bojów nie podejrzewał, co go informuje, a co zdradza. „Ultra" po zatopieniu pancernika „Hood", meldowała o ucieczce „Bismarcka" i o jego pozycji - z niemieckich depesz - oraz o skierowaniu go do południowej Francji celem uzupełnienia materiałów pędnych. Podała jeszcze raz jego pozycję i wymowną ciszę. „ Ultra'" wykonała ogromną pracę dla ochrony konwojów płynących ze Stanów Zjednoczonych i pomagała w polowaniu samolotów i niszczycieli na stada łodzi podwodnych. Zachowywano tajemnice miejsca zatopień dla zachowania sekretu „ Ultra". Niemcy nazywali statki zaopatrzenia „krowami mlecznymi": podczas „dojenia" następowało łatwe ich zniszczenie. Po Pearł Harbour przekazano Amerykanom tę „Boginię Wschodu", a admirałowie bardzo staranie strzegli jej tajemnicy. Winterbotham ściśle określał komu i kiedy przydzielać „ Ultra ", szkolił jej obsługę i w rozszerzonym teatrze wojny umieszczał swe SLU (jednostki łączności). Po katastrofie Rommla pod El Alamein, „ Ultra " przechwyciła depesze między gen. Kesseriingiem i Berlinem, o przygotowaniach do amerykańskiego lądowania w Afryce Północnej. Niemcy wycofali się do Tunezji. Amerykańska armada znajdowała się już na Atlantyku, lecz nie był pewny jej rejon lądowania. „ Ultra" nie przechwytywała depesz z wybrzeża afrykańskiego i raptem gen. Patton, a potem Eisenhower wylądowali w Algierze. Ale „ Ultra" uprzedziła Montgomery'ego o uderzeniu na Madedine i gen. Rommel został tam należycie przywitany. W działaniu na Sycylię „ Ultra " podała przygotowanie obrony, które z centralnego położenia miało odwodem uderzyć w inwazję na plażach. Brytyjczycy podeszli pod Catanię, a Patton błyskawicznie zajął Palermo, ruszył na Messynę i Sycylia była wolna. W kampanii włoskiej „ Ultra" dawała cenne informacje obsady linii obronnych. Mimo zatrzymania pod Monte Cassino i niepowodzenia pod Anzio, operacje rozwijały się płynnie. Porozumiewanie się Churchilla z Eisenhowerem, potem z Trumanem, dzięki „ Ultra " były pewne i szybkie. Wiadomość o wyczerpaniu odwodów niemieckich pod Cassino również przechwycono. „ Ultra" przejęła depeszę nakazującą silną obronę przeciwlotniczą nad Bałtykiem. Do tego dołączyło się skierowanie tam kompanii łączności. Zdjęcia lotnicze sprecyzowały Peenemunde jako centrum wyrzutni V-1. Przy końcu maja „ Ultra" podała, że 50 wyrzutni jest gotowych, co przyśpieszyło decyzję Churchilla o inwazji. „ Ultra " meldowała objęcie dowództwa na Zachodzie przez gen. Rundstedta i o jego pewności, że inwazja pójdzie na Pas de Calais, ponadto o małych stanach w dywizjach obrony. Następnie wiadomość o przekonaniu Hitlera, że Normandia będzie celem głównym i o przetargach, gdzie umieścić główny odwód pancerny. Tu włączył się gen. Guderian. Zapada decyzja Hitlera, że odwód umieszczony będzie pod Paryżem, a jego użycie zastrzeżone. Od 5 czerwca moc depesz z odcinków obrony, decyzje użycia 21 D.Panc., powrót Rommla, ściąganie w trybie alarmowym dwóch dywizji pancernych z Polski: - bombardowanie rozbija pancerne zgrupowania przed ruszeniem natarcia, wreszcie nieustępliwe rozkazy Hitlera - „Za wszelką cenę utrzymać pozycje obronne". Alianckie sztaby były wprost zarzucone ogromną liczbą przechwyconych depesz. Dotyczyły one spraw najważniejszych, prowadzenia bitew, a takźe taktycznych informacji z obrony wybrzeża. Często były przekazywane w kilkanaście minut po przejęciu. Na początku lipca gen. Kluge z frontu rosyjskiego, objął dowodzenie we Francji. Sprawdził stan dywizji na poszczególnych odcinkach oraz ich stany liczebne. Depeszował do O.K.W., że front się chwieje, a lotnictwo alianckie rozbija ich większe działania. Od Caen po Avranches z trudem utrzymywano front. Amerykanie niszczą cały zachodni odcinek obrony. „ Ultra " przejęła dwie tragiczne w skutkach depesze Hitlera - że objął osobiście dowodzenie zachodnim teatrem wojny i nakazał w przypadkach miejscowych odwrotów pozostawiać po sobie pustynię. Następna, bardzo długa, polecała zabranie czterech dywizji pancernych spod Caen i uderzenie dla odebrania Avranches, co rozdzieli Amerykanów, następnie skręcić ku północy i zepchnąć rozbitych do morza. W SHAEF wprost nie wierzono tak dobrym wiadomościom i polecono je sprawdzić. Nie było pomyłki! - Pancerne natarcie zostało rozbite przez alianckie lotnictwo, dzieła zniszczenia dokończyła zmasowana artyleria. Czołgi przeszły do obrony wkopując się w ziemię. Nastąpiła niemiecka katastrofa pod Falaise. Zastanawiające, że w działaniach pod Arhnem, „ Ultra" nie przekazała wiadomości o dużych siłach niemieckich z pancernymi włącznie. Zapewne Niemcy zastosowali ciszę radiową. Podczas ofensywy niemieckiej w Ardenach, „ Ultra" znów dawała cenne informacje. Generałowie Rundstedt, Model i Manteufel ostrzegli Hitlera, że Antwerpii nie dosięgną, ale kierują się na Liege, co spowodowało natychmiastową reakcję Eisenhowera. Bez „Ultra" alianckie zwycięstwo byłoby wątpliwe, prawdopodobnie zakończyłoby się na plażach. Były i inne czynniki, zwłaszcza w zakresie dezinformacji, które wpływały na sztywność decyzji Hitlera ale zrozumiałe, że to nie interesowało P. W. Winterbothama. Zbierał najwyższe pochwały kierowane wprost lub pośrednio do niego. Gen. Dwight Eisenhower do gen. Menziesa - 5 lipca 1945 roku: „ Wiadomości wywiadu, które emanują z Pana przed i w czasie kampanii, byty dla mnie bezcenne. One upraszczały moje zadanie jako dowódcy w niezwykły sposób".

Z kolei gen. Aleksander, z Tunisu w 1943 roku: „Dokładna znajomość sił i dyspozycji nieprzyjaciela, jak, gdzie i kiedy zamierza -wykonać swoje działania, wprowadziły nowe wymiary w prowadzenia wojny".

Churchill wielokrotnie, najczęściej ustnie i bezpośrednio nie szczędził pochwal. Przedmowę do swej książki Winterbotham otrzymał w kwietniu 1974 roku od marszałka lotnictwa. J. C. Slessor, MRAF pisze: „Ultra" stała się niewiarygodnie cennym źródłem wywiadu, bardziej niż inne brytyjskie triumfy kontrolowania niemieckiego szpiegostwa w Wielkiej Brytanii, opisane przez Sir. John Mastermanna", a dalej - „ Oficjalny zakaz wspominania o „ Ultra", aż do wiosny 1974 roku, utrudnił pisanie o historii militarnej na każdym polu".

Te pochwały „ Ultra" są w pełni zasłużone, ale oficjalne przemilczanie prawdy o polskim złamaniu tajemnicy Enigmy, leży u podstaw nie tylko wątpliwości zasług w całości niby brytyjskich, ale o naszym polskim kolosalnym wkładzie w zwycięstwo w 1945 roku.

Krew żołnierzy i osiągnięcia polskich naukowców, w istocie oddane zostały Wielkiej Brytanii, która nie tylko Polskę zdradziła, ale oszukiwała z całą premedytacją.

Polski wykrywacz min

Michał Nadachowski

czasopismo "Radioelektronik"

Kilka tygodni temu (artykuł  był pisany na początku 2000 roku - P.J.) amerykański multimilioner Ted Tumer, wtaściciel sieci CNN, pozwolił sobie na niefortunny i mało dowcipny żart na temat Polaków. Powiedział mianowicie, wyrażając to także gestem, że polski wykrywacz min to po prostu noga żołnierza. Później za to przeprosił. Nic dziwnego, bo swoim dowcipem trafił jak kulą w płot. Prasa polska, a wkrótce potem amerykański tygodnik "Time", czasopismo o światowym zasięgu, przypomniały, że wynalazcą pierwszego elektronicznego wykrywacza min podczas II Wojny Światowej był właśnie Polak - porucznik Józef Kosacki. Jego wykrywacz był dużym, a teraz mało znanym, osiągnięciem polskiej myśli technicznej w dziedzinie elektroniki, która wtedy dopiero powstawała. Warto przypomnieć sylwetkę twórcy tego sukcesu - wybitnego konstruktora i naukowca. Józef Kosacki po kampanii wrześniowej w 1939 roku znalazł się w Anglii i tam służył w Polskich Siłach Zbrojnych. W 1941 roku, gdy dowództwo brytyjskie ogłosiło konkurs na wykrywacz min, zgłosił swoją konstrukcję, która wygrała w konkurencji z wieloma innymi. Anglicy przystąpili do produkcji tego wykrywacza i stosowali go w czasie działań wojennych. W bitwie pod El Alamein, w Afryce Północnej, dzięki zastosowaniu 500 sztuk Wykrywacza Min Nr 2 (Polskiego Wykrywacza - tak bowiem nazywano tę konstrukcję) wojska brytyjskie posuwały się dwukrotnie szybciej przez silnie zaminowane tereny pustynne. Wykrywacze te były, jak pisze tygodnik "Time", na wyposażeniu Armii Brytyjskiej przez wiele lat, ostatnio użyto ich w wojnie irackiej w 1991 r.

Żołnierze z wykrywaczem min polskiej konstrukcji w akcji.

Po wojnie Józef Kosacki powrócił do kraju i stał się jednym z prekursorów techniki cyfrowej i elektroniki jądrowej w Polsce. Przez wiele lat kierował Zakładem Elektroniki w Instytucie Badań Jądrowych w Świerku, gdzie niżej podpisany miał zaszczyt pracować pod jego kierunkiem. Jednocześnie prof. Józef Kosacki wykładał w Wojskowej Akademii Technicznej. Wielokrotnie w gronie współpracowników wspominał, jak wyglądało rozstrzygnięcie konkursu na wykrywacz min. Otóż komisja konkursowa urzędowała obok trawnika. W gęstej, wysokiej trawie rozsypano wiele monet jednopensowych. Uczestnicy konkursu kolejno, ze swymi wykrywaczami w ręku, musieli w określonym czasie wyszukać jak najwięcej monet. Porucznik Kosacki zebrał wszystkie monety. Nigdy nie zapomniano Profesorowi jego wojennych zasług. Gdy zmarł w 1990 roku, został pożegnany z pełnymi honorami wojskowymi.

Czytając zamieszczane, często także w naszym miesięczniku, opisy wykrywaczy metali, wspomnijmy, że pierwsze nowoczesne urządzenie tego rodzaju skonstruował nasz wybitny rodak.

Redaktor Naczelny

Michał Nadachowski

Układ Graetza czy układ Pollaka ?

Czasopismo "Radioelektronik" nr 2/2000

Zbyt mato wiemy o osiągnięciach technicznych naszych wybitnych rodaków. Dlatego zawsze chętnie o tym piszemy. Nasz Czytelnik, pan Mariusz Lorek z Lęborka, nadesłał kopię interesującej notatki, którą znalazł w nrze 12 "Wiadomości elektrotechnicznych" z 1954 roku. W notatce jest cytowana informacja prof. Skowrońskiego opublikowana wcześniej w "Problemach": 

"Powszechnie obecnie stosowany mostkowy układ czterech prostowników stykowych wynaleziony i opatentowany został po raz pierwszy przez Karola Pollaka, doktora honorowego Politechniki Warszawskiej. Niesłuszne jest przeto nazywanie tego układu układem Graetza. K. PoIlak uzyskał w dniu 14.1.1896 r. patent niemiecki (DRP 96564) na prostownik elektroniczny aluminiowy, przy czym w opisie tego patentu podano także schemat prostowania dwupotówkowego w układzie czterech prostowników. Opis ten zamieszczony byt w Elektronische Zeitung, nr 25 z roku 1897, z uwagą redakcji, że profesor Graetz pracuje nad prostownikami o podobnej zasadzie działania. Jednakże opublikowanie rozwiązania prof. Graetza nastąpiło dopiero w półtora roku po uzyskaniu patentu dr Pollaka."

Tak więc układ Graetza powinien w zasadzie nazywać się układem Pollaka. Karol Pollak (1859-1928), wybitny polski elektrotechnik, przez wiele lat pracował za granicą, a po l wojnie światowej wrócił do kraju i osiedlił się w Białej, gdzie założył fabrykę akumulatorów. Byt autorem kilkudziesięciu wynalazków, głównie dotyczących akumulatorów i prostowników. 

(M.L) 

Inżynier Witold Zglenicki - polski Nobel

Marek Zawadzki

 

Motto:
"Takie losy Rzeczypospolitych, jakie ich młodzieży chowanie"kanclerz koronny Jan Zamojski
"Kto liczy na tygodnie, ten sieje trawę,Kto liczy na lata, sadzi drzewa Ale, kto liczy na stulecia,Ten wychowuje i kształci dzieci."

 

Inżynier Witold Zglenicki

 

W tym roku mija 100 lat od śmierci filantropa, największego mecenasa nauki i oświaty w całej 1.000 - letniej historii Narodu Polskiego, geologa, legendarnego nafciarza - inżyniera Witolda Zglenickiego.

Witold Leon Julian Zglenicki urodził się 6 stycznia 1850 r. we wsi Wargawa Stara, w mazowieckiej rodzinie drobnoszlacheckiej pieczętującej się herbem Prus II. Ochrzczony został w kościele w Witoni dnia 21 lipca tegoż roku. Rodzice posiadali majątek ziemski o powierzchni 302 morgów i 74 prętów, co według dzisiejszej miary wynosi 169 hektarów i 9 arów.

W latach 1859-66 uczył się w płockim Gimnazjum Gubernialnym, a w latach 1866-70 studiował na wydziale Matematyczno-Fizycznym Szkoły Głównej Warszawskiej. Od 1870 do 1875 r. był studentem Instytutu Górniczego w Petersburgu. Swoją osobą zwrócił uwagę Mendelejewa (sławnego rosyjskiego chemika, uczonego który był twórcą układu okresowego), lecz postanowił poświęcić się górnictwu, widząc w przemyśle naftowym ważny czynnik rozwoju. Studia ukończył z I lokatą, a trzeba przy tym pamiętać, że w owym czasie Instytut Górniczy w Petersburgu, prezentował najwyższy na świecie - w swej dziedzinie - poziom nauczania.

Zwolniony z obowiązku odbycia służby wojskowej – w Rosji tylko inżynierowie górnicy byli z niej zwolnieni (Polska była wówczas w trwającej 123 lata niewoli i pod okupacją Rosji, Niemiec i Austrii) – otrzymał skierowanie do Zakładów Górniczych Królestwa Polskiego. Tam zajmował się eksploatacją i modernizacją wielkich pieców do wytopu żelaza.

W 1890 r. zatrudniono go w Zarządzie Górniczym w Rydze (obecnie Łotwa), a w nagrodę za nienaganną pracę, zaproponowano mu stanowisko naczelnego inżyniera Donieckiego Okręgu Kopalnianego. Zglenicki jednak odmówił – co nie zostało mile przyjęte przez władze carskie - i za protekcją hrabiego Beckendorffa, rozpoczął pracę w Baku, gdzie pracował do końca życia.

Baku nad Morzem Kaspijskim (obecnie Azerbejdżan), było wtedy odległym garnizonem wojskowym Rosji. Jednocześnie powstawał tam największy na świecie ośrodek wydobycia nafty i przemysłu rafineryjnego. W 1873 r. było tam zaledwie 9 szybów, w 1879 już 251, w 1900 r. - 1710. W 1901 r. dostarczało 50 % światowego wydobycia ropy naftowej. Swoje szyby naftowe i rafinerie mieli tam Bracia Alfred, Ludwik i Robert Noblowie, Alfons Rotschild. Niezadługo kaspijską naftą zacznie interesować się także Rockeffeller. Wcześniej jednak wysyła on swoich pracowników do Polski, do prowincji zwanej wtedy Galicja. Wysyła ich na naukę do pioniera górnictwa naftowego, wynalazcy lampy naftowej – Polaka Ignacego Łukasiewicza.

Baku rozwijało się żywiołowo - w ciągu lat 1897-1903 podwoiło liczbę mieszkańców. Brak w nim było kanalizacji, wodociągów, było nękane epidemiami dyfterytu, tyfusu, cholery. Dostępna woda była zasolona i zanieczyszczona naftą. Z tego też względu inżynier Zglenicki inicjuje budowę miejskich wodociągów, a dzięki jego pomocy finansowej w centrum miasta buduje się polski kościół.

Inżynier wspiera także naukę, czego dowodem jest jego wsparcie dla Biblioteki Bakińskiego Oddziału Imperatorskiego Rosyjskiego Towarzystwa Technicznego. I tak dla przykładu: Spółka Braci Nobel wpłaciła na jej rzecz 60 rubli, Spółka Rothschildów 45 rubli, milioner Tagijew 33 ruble, a inżynier Zglenicki 1.000 rubli.

W dziedzinie zawodowej, inżynier był ceniony za uczciwość, także wobec tubylców, sumienność i fachowość, cechy rzadko spotykane w carskiej Rosji. Pasją Zglenickiego były jednak badania geologiczne. Cały swój wolny czas i prywatne fundusze, poświęcał tej działalności. W międzyczasie opracował i podarował nafciarzom przyrząd do pomiarów prostopadłości wiercenia otworów górniczych. Błędy pomiarów były wtedy przyczyną wielu awarii, pożarów, eksplozji i ludzkiej śmierci. Zaprojektował też urządzenie do podmorskich wierceń i wydobycia ropy naftowej, stając się absolutnym, światowym pionierem w tej dziedzinie. Dzisiejsze platformy wiertnicze biorą swój początek od Baku i osoby inżyniera Zglenickiego. Wyznaczył podmorskie działki naftowe i określił ich zasobność. W sumie wskazał 31 obszarów roponośnych na lądzie, nie licząc złóż podmorskich, ponadto ustalił złoża rud żelaza, pirytu, barytu, kobaltu, molibdenu, węgla, manganu, miedzi, soli kamiennej, złota, srebra, arsenu.

Za swoją fachowość, sumienną pracę i odkrycia, które udostępniał za darmo, został awansowany do stopnia pułkownika, a car nadał mu prawa do działek naftowych na lądzie i Morzu Kaspijskim. Niektóre z nich kupuje z własnych środków.

Niespodziewanie dowiaduje się, że jest śmiertelnie chory. Cukrzyca jest wtedy nieuleczalna. Inżynier zapisuje więc większość swojego majątku nauce polskiej, a część rosyjskiej, jako dowód wdzięczności za wykształcenie zdobyte w Petersburgu.

W myśl jego zapisu, z dochodów fundacji, w każdej guberni Królestwa Polskiego ma zostać wybudowany kościół katolicki i szkoła techniczna, w której niezamożni uczniowie będą pobierać naukę za darmo. Wsparcie mają otrzymać także środowiska naukowe, tworzone i wspierane mają być laboratoria badawcze, fundowane nagrody za wybitne dokonania naukowe.

Wszystkie te dzieła ma realizować Kasa im. Józefa Mianowskiego w Warszawie. Zglenicki - w testamencie - kategorycznie zakazuje sprzedaży majątku lub praw do niego, a nakazuje korzystać z niego przez naukę polską po wsze czasy. Dochody jednej z działek zapisuje na rzecz Bakińskiego Imperatorskiego Rosyjskiego Towarzystwa Technicznego. Dokonuje też wielu zapisów na rzecz filantropii np. polskiego Katolickiego Towarzystwa Dobroczynności i osób fizycznych, nie pomija nawet dozorcy. Witold Zglenicki umiera 6 lipca 1904 roku.

 Wdzięczni mieszkańcy Baku na wodach Zatoki Bibi Ejbatskiej, na sztucznym lądzie, chowają inżyniera. Jego grób przetrwał Rewolucję Bolszewicką i znajduje się tam do dzisiaj. Wizja Inżyniera wkrótce realizuje się, a na morzu powstaje miasto platform wiertniczych.

Brak specjalistów mających rzeczywistą wiedzę na temat złóż nafty pod dnem morskim, sposobu jej wydobycia, dopiero co rozpoczęta eksploatacja jednej z działek lądowych, wszystko to sprawiło, że powątpiewano w sens i wartość testamentu. Trzeba pamiętać, że nawet dzisiaj ludzkość wie więcej o kosmosie niż o głębinach oceanów, a wtedy minął zaledwie rok, jak amerykańscy lotnicy - bracia Wright - po raz pierwszy oderwali się od ziemi maszyną cięższą od powietrza.

Postanowienia testamentu realizował przyjaciel inżyniera i prawnik, który m.in. część działek usiłował - wbrew jego postanowieniom – sprzedać, a część wydzierżawił Towarzystwu Kaspijsko-Czarnomorskiemu, należącemu do rodziny paryskich bankierów Rothschildów. Według niektórych źródeł, rodziny Zglenickich i wdowy po inżynierze, zaledwie 20 % należnych sum trafiało do Kasy im. Mianowskiego. 

Z tego powodu pod wpływem polskiej opinii publicznej, w roku 1910 wytoczono proces o unieważnienie zawartych umów. Chęć eksploatacji złóż nafty wyraziła spółka Rylskich, rodziny polskich przemysłowców działających na Kaukazie. Oferowała ona znacznie korzystniejsze warunki finansowe. Być może nie starczyło w Rosji woli politycznej lub Rothschildowie mieli lepszych prawników, rodzina Zglenickich – ze szkodą dla nauki polskiej - procesu nie wygrała. Niedługo potem wybuchła I wojna światowa i w jej konsekwencji Rewolucja Bolszewicka. Wszelkie przedsiębiorstwa zostały znacjonalizowane / skonfiskowane przez bolszewików.  

Sprawa zapisu inż. Zglenickiego była nawet omawiana - po wygranej przez nas wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku – podczas negocjacji pokojowych w Rydze. Rosja Bolszewicka z właściwą sobie hipokryzją była skłonna uszanować testament, lecz za cenę uznania przez Polskę prawomocności bolszewickich konfiskat kapitału zachodniego w Rosji, w tym kapitału amerykańskiego, brytyjskiego i francuskiego. Nasz rząd z oczywistych względów nie mógł tego uczynić. Tak więc zamknęło to sprawę.

Rodzina Zglenickich - na zaproszenia wodza Światowej Rewolucji Komunistycznej, Włodzimierza Iljicza Lenina - w 1923 r. w ramach tzw. Nowaj Ekonomiczeskaj Palityki, wyjeżdża do Baku i za własne oraz pożyczone pieniądze, uruchamia zniszczone przez armię turecką i rewolucję, szyby naftowe, platformy wiertnicze. O ile przed WWI i Rewolucją Bolszewicką, nafta płynęła strumieniem, teraz tryska szeroką rzeką.

I właśnie wtedy, komuniści powtórnie i tym razem już ostatecznie, konfiskują pola naftowe, odbudowane szyby i platformy, a Związek Sowiecki przez dziesięciolecia pompuje tam naftę.

Podczas WWII, podmorskie, odkryte przez Polaka złoża nafty, pobudzają wyobraźnię Hitlera, który bardzo jej potrzebuje dla realizacji swoich planów podboju świata. Rzuca więc swoje dywizje pancerne pod Stalingrad. Niemieckie czołgi i dywizje strzelców alpejskich docierają aż na Kaukaz. Niezmierzone zasoby nafty są prawie na wyciągnięcie ręki.

Na szczęście młodzi polscy naukowcy, jeszcze przed WWII, łamią niemieckie szyfry, budują sobowtóra hitlerowskiej maszyny szyfrującej Enigma i przyczyniają się do stalingradzkiej klęski Wehrmachtu i zwycięstwa aliantów w całej wojnie.

Rodzina Inżyniera w 1944 roku powtórnie zwróciła się w sprawie jego testamentu do lubelskiego, polskiego rządu komunistycznego (PKWN) lecz bezskutecznie, a ostatni pełnomocnik fundacji – profesor Politechniki Lwowskiej i Gdańskiej, Maksymilian Tytus Huber (sformułował teorię energii postaciowej, za którą o mało nie dostał nagrody Nobla), przemocą został zmuszony do przekazania aktywów Zglenickiego, powstającej właśnie Polskiej Akademii Nauk. Starania rodziny Zglenickich, wznowione w latach 80-tych i petycje skierowane do gen. Wojciecha Jaruzelskiego, także pozostały bez pozytywnego odzewu.

Z absolutną pewnością można powiedzieć, że zapis Zglenickiego miał wartość ogromną i z pewnością przerastał uważane dotychczas za największe, zapisy królowej Św. Jadwigi - zapisy na odnowienie Akademii Krakowskiej, czy też jej ufundowanie w XIV wieku przez króla Kazimierza Wielkiego. O jakie jednak pieniądze może się rozchodzić?

Po zapoznaniu się z dokumentami wiadomo, że Rothschildowie mieli obowiązek przekazywać fundacji rynkową równowartość 16 % wydobywanego gazu i 20 % nafty. Uwzględniając to oraz świadectwa rodziny Zglenickich i wdowy po inżynierze (która została przez niego zabezpieczona finansowo i nigdy nie rościła sobie pretensji do majątku zapisanego na rzecz polskiej nauki), a także inflacyjne i deflacyjne zmiany wartości waluty amerykańskiej (zgodnie z calculatorem Banku Rezerwy Federalnej w Minneapolis), Towarzystwo Kaspijsko-Czarnomorskie Rotschildów tylko w latach 1908 – 1915, powinno przekazać sumę 220.000.000 dzisiejszych USD. Być może kwota ta byłaby większa, gdyby dodatkowo uwzględnić wzrost cen nafty w minionych latach. Może oznaczać to, że w tym okresie z szybów Zglenickiego wydobyto naftę o wartości minimum 1.100.000.000 USD. 

Pamiętać trzeba, iż sumy te dotyczą pierwszego, pionierskiego okresu eksploatacji lądowych działek naftowych Inżyniera. Wydobycie na wielką skalę rozpoczęło się po 1923 r. i z działek morskich. Jak wielkie to mogły być ilości nafty i sumy pieniędzy? Prawdopodobnie wielokrotności wyżej wymienionych. 

I tym należy mierzyć patriotyzm i wielkość naszego Rodaka, geniusz i serce Inżyniera. Nie z Jego winy, lecz za przyczyną paryskich bankierów i wichrów Historii, dzieło to zostało zniszczone, z wielką szkodą dla polskiej Nauki, Oświaty i Narodu.

Warto dodać, że Fundacja Nobla ustanowiona została cztery lata wcześniej w 1900 r. za sumę około 160.000.000 obecnych USD (wg Sverige Bank). To porównanie oddaje wielkość Inżyniera i jego fundacji.

Fundacja Nauki Polskiej im. inż. Witolda Zglenickiego powstała dla przypomnienia światu, a szczególnie Polakom, osoby Inżyniera (przez wiele lat nie wolno było o nim nawet pisać), jego dokonań w dziedzinie przemysłu naftowego i zasług dla polskiej nauki. W międzyczasie upadł Związek Sowiecki, firmy zachodnie powoli wracają nad Morze Kaspijskie i tylko nikt nie upomina się o zwrot aktywów Zglenickiego lub wypłatę odszkodowań dla polskiej nauki. Nie czyni tego nasz rząd, nawet PAN, która w czasach stalinowskich weszła w posiadanie aktywów.

Fundacja Nauki Polskiej im. inż. Witolda Zglenickiego, zwróciła się więc do w/w instytucji z prośbą o przekazanie jej zamrożonych i niewykorzystywanych od dziesięcioleci aktywów, deklarując, że podejmie w kraju i zagranicą, wysiłki dla odzyskania majątku, z pożytkiem dla nauki polskiej. Polska Akademia Nauk odmówiła jednak tego, a ponadto także ujawnienia Bilansu i wskazania w nim pozycji stanowiącej prawa majątkowe zapisane przez inżyniera mimo, że zobowiązuje ją do tego Ustawa o dostępie do informacji publicznej.

Marek Zawadzki

Prezes Fundacji

 

P.S. Fundacja Nauki Polskiej im. inż. Witolda Zglenickiego jako instytucja charytatywna, zajmuje się pozyskiwaniem i nieodpłatnym przekazywaniem polskim szkołom technicznym – średnim i wyższym - nowoczesnego wyposażenia laboratoryjnego z dziedziny energoelektroniki. Udzieliła już znaczącej pomocy czterem szkołom średnim a także – w miarę swoich możliwości - i Politechnice Gdańskiej.

Kontakt z fundacją: mz.pl@wp.pl , ma_za@poczta.onet.pl ,

strona internetowa: www.nobelpolski.zschie.pl

Bibliografia:

1. prof.Andrzej Chodubski “Polski Nobel”,

2. inne źródła - internet

POPRZEDNIA STRONA

The Polish "Nobel"

 

 

Colonel eng. Witold Zglenicki

 

NOBEL FOUNDATION – was established in 1900 with initial capital of 31,000,000.00 Swedish Crowns. According to Sverige Bank in Sweden that time it was app. 8,000,000.00 USD and this is an equivalent of 160,000,000.00 USD of today’s value.

Was somebody else in the whole world whose done same thing???? Or, more??? Yes, it was.

His name was Witold, Leon, Julian Zglenicki.

Born on January the 6th, 1850 in the village of Wargawa Stara, in the district of Mazowsze, Poland. His family was a member of local Nobility and his parents owned a small 170-hectare farm. Witold was baptized in the Catholic Church of Witonia on the 21st of July 1850.

During the period from 1859 – 1866 he studied in the Gubernial Gymnasium in Plock. From 1859 –1866 he studied Physics and Math in the General School of Warsaw. From 1870 – 1875 was a student at the Geophysical Institute in St. Petersburg, Russia.

One of his professors Dmitri Ivanovich Mendelejev, was the constructor of the Periodic Table of Atomic Weights for Chemical Elements. He recognized the talents of young student, but Witold decided to choose another scientific career and dedicated himself to the new technology of digging for crude oil.

He graduated head of his class, and as an engineer and miner, was released from the mandatory military service, of Russia. In 1875 at the age of 25, Witold was sent by the Ministry of Natural Resources to a mining plant in Eastern Poland.

During the years from 1874-1876 Witold was a blast furnace supervisor in a steel plant in the town of Mroczkow. As well as helping to modernize the steel industry he dedicated his time to geological research. In 1884 he was laid off from his job when he was falsely accused for misconduct. It took him 6 years to clear his name, after which he returned to government service.

In 1890 Witold was sent to work in the Treasury Department in Riga for two years. During that time he proved himself as a skilled administrator, and received a proposition to become the head engineer of the Doniecki District Mining Enterprises. He refused that offer, which wasn’t understood kindly by the Tsar’s administration. He instead, using the help and protection of Duke Beckendorff found work in the Baku Mining and Geological Institute, along the shores of the Black Sea. That same town eventually became a world leader in the crude oil industry.

Those days, Baku was a place when officials with disciplinary problems were sent. In some way it was similar to a Klondike town, full of crooks and thieves and also hard working and dedicated people. The world’s biggest refinery was under construction and in 1873 there were 9 drilling pits. A few years later in 1879 the number of drilling pits had grown to 231, and in 1900 the number reached a staggering 1,710. In 1901 the Baku area alone was supplying almost 50 % of the world’s crude oil. At that time several prominent people such as the Nobel brothers (Alfred, Ludwig, and Robert) were beginning to spread their wings, as well as the Baron Alphonse Rothschild.

As the Head of the Institute, Witold Zglenicki proved himself to be a very competent, skilled and honest organizer. But his real passion was searching for new sources of oil and he spent all his private money and time for that purpose. He developed, patented and gave to the oil industry an apparatus that allowed for vertical drilling. Drilling errors were common at that time causing fires, explosions, damage to equipment, and human fatalities. His new methods and techniques helped to improve all types of drilling safety, including uses for drilling from underwater platforms.

He also, developed a machine for underwater drilling that makes him absolute World’s Pioneer in that. It wouldn’t be modern Drilling Platforms without discovery of Mr. Zglenicki.

He found underwater oil pools and predicted its values. All together he discovered 31 oil rich areas, also numerous underwater oil pools. He found deposits of: iron ore, pyrite, barite, cobalt, molybdenum, coal, manganese, copper, salt, gold, silver and arsenic.

His dedication, stubbornness in reaching his goals, his professionalism and vital importance of his developments to Oil Industry, gave him not only a rank of Colonel, but were recognized by Tsar’s Government. As a gesture of appreciation for his work, he obtained mining rights to oil pools in Baku and on Caspian Sea. More he bought, using his own money.

The destiny wasn’t blessed him; he was diagnosed with diabetes, impossible to cure those days. In his last will he gave his wealth and all income coming from that, to Science in Poland and his new country Russia, as an appreciation for education he received in St. Petersburg.

According to his legacy in every district of Gubernya of Polish Kingdom must be build a Catholic Church and technical school for poor students having free education, also help must be provided to Scientific Communities, and prices must be issued for important discoveries and scientific work.

In charge of distribution of his wealth was Mianowski's Monetary Found in Warsaw. Any sale of his oil pools was prohibited; earned income must be given to Science. Profits from one of them were given to the Imperial Russian Technical Society. He didn’t forget about the Polish Catholic Charity Society, he also gave funds to private persons, not forgetting his own servants, either.

Witold, Julian, Leon Zglenicki died July 06, 1904.

Just after his death his legacy was criticized by many, having trouble to understand what oil is for. It was enough of it on land, but exploring pits under water seemed a waste of time and money. Realisation of Mr. Zglenicki’s last will was under control of his close friend, engineer and lawyer, who against provisions of it, tried to sell some of oil pools. Majority of them he leased to Caspian-Black Sea Company owned by family of Bankers, the Rothschilds. According to opinion of other members of Zglenicki Family no more than only 20% of earned money reached Mianowski’s Monetary Fund and the Foundation Account.

In years 1908 - 1915 Rothschilds paid to Mianowski’s Found 2,4 mil. of USD what was according to factors obtained from the Federal Reserve Bank of Minneapolis - 46 millions of today’s value. They however supposed to pay 12 millions what transferred into present value gives 220 millions.

Nevertheless, coming sums were so large that Foundation wasn’t able to spend them in due time.

And that was only beginning. Even 2.4 millions gained a public attention and because of inability to manage coming funds, by Mianowski’s Found, under pressure of public opinion, Russian Court decided to repeal previous contracts with Rothschilds and exploration rights were proposed to Rylski Family, Polish origin Industrialists from Caucasus. They offered much better deal. Unfortunately Supreme Court decided otherwise, and rights were given back to Rothschilds. They didn’t enjoy fast coming wealth for long time, due to WWI, and October Revolution coming right after.

Bolsheviks had nationalized all privately owned properties. Zglenicki’s legacy was a part of peace negotiation in Riga, Estonia after Polish – Soviet War in 1920.

Soviet Union, hypocritically agreed to respect his will, if Polish Government would accept their rights to all other possessions of Western Capital in former Russia.

The Poles flatly refused.

After WWII Zglenicki Family asked newly formed in 1944, Government of Polish Socialistic Republic (PKWN), to solve Foundation problems, but without a shred of success.

Last Executive Officer of Mianowski Monetary Fund, Professor of l’Ecole Politechnique of Lvov Maksymilian, Tytus Huber was forced to surrender all actives of Zglenicki’s Foundation to Polish Academy of Science.

Certainly, because the largest part of Eng. Zglenicki legacy money was never paid by Rothschilds, Zglenicki’s Foundation wasn’t so rich as Nobel’s, but his contribution to science was possibly greater because every penny from his oil fields was according to his last will – Charity Money.

But if Zglenicki Foundation were received all funds, which Rothschilds supposed to pay, the World would call Zglenicki the biggest Philanthropist, ever known.

Never Polish scholars received more funds since established and supported by King Kazimierz the Great and Queen Jadwiga, wife of the King Wladyslaw Jagiello, Academy of Krakow.

Presently his possessions are a part of Azerbaijan Republic and it’s possible to claim a return of them to their original owner - Zglenicki’s Foundation.

Foundation after almost 50 years of non-existence was reborn in small town Rumia, Northern Poland, actually a suburb of Gdynia, the larges port on the Baltic Sea. Two men brought that into life, again.

Mr. Marek Zawadzki, in that present time the President of Zglenicki Foundation and eng. Mr. Franciszek Bach whose donation helped to pay registration fee and all expenses attached to that.

None of them is paid for whatever they are doing but somehow those two, cutting hour of rest, after whole day of hard work, managed to make Foundation running, collected some money and equipment and donated that to Schools. Main idea is simple and bright. Poland is a member of EU now, but to give Polish kids a chance to have in their schools the same equipment as their colleagues in France, Germany, and UK etc. we must beg and search for help wherever we can.

It’s necessary to pump into Polish Education System a vast amount of money.

It was an idea of Zglenicki, unfortunately his money never reached Foundation because were taken away by reach and powerful, because it’s easy to pray on defenceless or poor.

With very little money coming from Polish donors President of Zglenicki Foundation contacted Mr. Z.W. Gamski of Richmond, Canada, offering him a Chairman of Zglenicki Foundation position, hoping that he will be able to spread information about Zglenicki in North America and in every part of the World where even one Polish soul lives.

He tried hard, wrote many letters to people being important in American Polish Community. He wrote to Mr. Moskal, the President of Polish Congress, wrote to Barbara Piasecka - Johnson – none of his letters ever have been answered. After long line of failures Mr. Gamski decided to direct his appeal to the common People, to everybody in whose veins is even one drop of Polish blood. With help of Mr. Jasinski – Herbert, editor of the Polonia Today – On Line (www.poloniatoday.com/blacksons0404.htm) , Mr. Gamski, using story supplied by Mr. Zawadzki was able to publish his first article “Black Sons of Poland”. He was promised that a second one would be about Zglenicki.

Now Mr. Herbert is fulfilling what he promised.

We people of Zglenicki Foundation (www.nobelpolski.zschie.pl) are making an appeal to everybody who is Polish origin, who has Polish Ancestors or, who just is close to our Nation and well being of Polish kids is important to them.

HELP US to spread news about Zglenicki, maybe if we all start screaming in one voice, something can be done. We want that money because needs are overwhelming. We are not begging for donation, we want support of you. Foundation as a mater of fact will appreciate every, financial help we can get.

We are already begging in Poland and whole Europe in search for electronics that very often are discarded by many companies upgrading their equipment. We are collecting some cash too, but we believe in all our hearts that education and future of Polish Kids in EU not supposed to be built on charity. That is, however, only thing we can do.

Since established in 2003 the Eng. Zglenicki Foundation was able to donate electronic equipment for amount of app. 25,000 USD. But that is a drop in the Ocean of needs.

Prince Jan Zamoyski, the Crown Chancellor wrote: “Takie są losy Rzeczypospolitych jakie ich młodzieży chowanie” In English it is: “How Children we raise the destiny of our Nation depends on”.

Capt. Zbigniew Wojciech Gamski MM / MNI

Chairman of Zglenicki Foundation, Richmond BC, Canada

zwg@shaw.ca

Marek Zawadzki

President of Zglenicki Foundation. Rumia, Poland

84-230 Rumia Poznanska 14 / 41

mz.pl@wp.pl ; ma_za@poczta.onet.pl

Biography of Zglenicki based on book by: professor Andrzej Chodubski – “Polski Nobel”

A. Oto losy pierwszego pilotowanego samolotu na Ziemi, zbudowanego przez Polaka/Rosjanina o nazwisku Aleksander Możajski (1825-1890):

       Każdy wynalazek z sukcesem wprowadzony w życie oraz szeroko upowszechniony wśród ludzi, faktycznie podnosi poziom cywilizacyjny całej ludzkości. Praktycznie podnosi więc on również i jakość codziennego życia każdego z nas. Nic więc dziwnego, że wynalazcy których geniusz, przenikliwośc umysłu, badania, odwaga, wysiłki i dedykacja przyczyniły się do opracowania i wdrożenia dowolnego wynalazku, wydobywani są z mroków zapomnienia albo przez wdzięczną ich zasługom ludzkość, albo też przez naród jakiemu starali się służyć swoimi wynalazkami. Niniejsza strona internetowa bierze na siebie zaszczytny obowiązek wydobywania z zapomnienia kolejnego z takich zwolna już zapominanych wynalazców. Jest to Polak będący jednocześnie obywatelem Rosji, o nazwisku Aleksander Teodorowicz Możajski (w oryginalnej pisowni rosyjskiej Алекса́ндр Ф. Можа́йский, natomiast Anglicy zwykle pisza jego nazwisko jako "Aleksandr Fyodorovich Mozhaiski", lub jako "Alexandr Fyodorovich Mozhaisky", lub "Alexander Feodorovich Mozhaiski"). (Możajski był jednym z owych wyjątkowych ludzi w historii Ziemi, których los obdarzył posiadaniem dwóch narodowości jednocześnie. Mianowicie przez urodzenie był on Polakiem, natomiast przez prawo był Rosjaninem - po wyjaśnienie powodów tego stanu rzeczy patrz następny punkt tej strony.) Możajski zbudował pierwszy pilotowany przez człowieka samolot na Ziemi. Jego samolot z sukcesem wzniósł się w powietrze, zaś po wykonaniu pokazowych akrobacji i lotu okrężnego z powodzeniem wylądował na tej samej rampie startowej z jakiej dokonał startu. Pierwszy oficjalny (pokazowy) lot samolotu Możajskiego nastąpił latem 1882 roku. Było to więc około 21 lat przed lotem samolotu Braci Wright z USA, oraz około 20 lat przed pierwszym lotem samolotu Nowozelandczyka o nazwisku Richard Pearse. Pokazowy lot samolotu Możajskiego obserwowany był przez setki widzów, zaś obszerne sprawozdania z tego lotu publikowane były w gazetach ówczesnej carskiej Rosji. Lot ten miał miejsce na poligonie wojskowym w miejscowości nazywanej "Krasnoj Sielo" (w oryginalnej pisowni rosyjskiej nazwa ta brzmi Красной Село) pod Petersburgiem w carskiej Rosji. Miał on charakter oficjalnej demonstracji możliwości samolotu Możajskiego dla urzędników rosyjskiego cara. Samolot pilotowany był wówczas przez specjalnie przeszkolonego pilota o nazwisku I. N. Golubev (w oryginalnej pisowni rosyjskiej И. Н. Голубев). Niezwykłością tego pierwszego pilotowanego samolotu na świecie było, że do napędu swoich trzech śmigieł używał on trzech bardzo lekkich, aczkolwiek szczególnie wydajnych silnikow parowych. Niestety, ten pierwszy wynalazek samolotu na świecie efektywnie zaduszony został przez biurokratów carskiej Rosji i nigdy nie dołożył swego wkładu do rozwoju technicznego całej ludzkości. Do dzisiaj jest on niemal zapomniany nie tylko w Rosji, ale także i w Polsce. Niezależnie więc od zaprezentowania tu krótkiej historii samolotu Możajskiego, niejsza strona internetowa stara się też odpowiedzieć na dodatkowe pytanie "dlaczego Możajski i jego samolot zostali zapomniani".

B. Dlaczego samolot Aleksandra Możajskiego został zapomniany:

       Z historii awiacji wiemy, że samolot amerykańskich Braci Wright stał się ogromnym przebojem technicznym. Zaraz też po tym jak wieść o jego zbudowaniu i sukcesach w locie rozniosła się po świecie, samolot ten był duplikowany i udoskonalany przez setki innych ludzi. W ten sposób przyczynił się do rozwoju awiacji jaki po nim następował aż do dzisiejszego poziomu. Z kolei sami Bracia Wright stali się międzynarodowymi gwiazdami o których pisze prawie każda książka tematycznie związana z awiacją, oraz na cześć których odbywają się doroczne festiwale. Natomiast samolot Możajskiego bardzo szybko został zapomniany. Rozważmy więc teraz jakie były powody jego szybkiego popadnięcia w zapomnienie. Oto najważniejsze z nich:
      1. Zniechęcanie potencjalnych następców. Samolotu Możajskiego nikt nie duplikował. W jego czasach był on bowiem na tyle technicznie zaawansowany, że nikt nie widział szansy na jego wykonanie własnymi siłami gdzieś w tylniej części własnego garażu. Do lotu używał on też specjalnie wyszkolonego pilota oraz specjalnie skonstruowanej rampy startowej. (Faktycznie to rampe ta wprowadzil Mozajski celowo. Jako bowiem oficer marynarki wojennej budowal on swoj samolot w taki sposob, aby mogl on startowac z pokladu okretu. Juz wiec w owych dawnych czasach genialna przenikliwosc jego mysli uswiadamiala sobie korzysci militarne z przyszlego uzycia lotniskowcow.) Z powodu jednak swego technicznego wyrafinowania, samolot ten nie oddziaływał na wyobraznię innych ludzi, którzy widzieliby siebie samych wznoszących się w tym samolocie w przestworza z przydomowej łączki. W rezultacie wynalazek Możajskiego nie pobudził imaginacji innych ludzi zmuszając ich do pójścia jego śladami i do zbudowania szeregu podobnych samolotów. Samolot Możajskiego okazał się rodzajem historycznego meteoru, który silnie zabłysnął tylko w czasach kiedy się pojawił. Kiedy jednak sensacja jego zaistnienia opadła, nikt nie starał się go odtwarzyć i powielać.
      2. Technologia samolotu nie była jeszcze otwarta "dla ludu". W czasach budowy samolotu Możajskiego jego technologia wykonania nie dojrzała jeszcze do powszechnego wdrożenia. I tak samolot Możajskiego używał trzech skomplikowanych, bo szczególnie lekkich silnikow parowych o mocach 20, 10, oraz 10 koni mechanicznych. Złożona technologia wykonania tych silnikow wymagała aby były one wyprodukowane przez specjalistyczną fabrykę. Przykładowo trzy silniki używane w jego prototypowym samolocie wykonane zostały w Anglii. Z kolei jego nastepny silnik wykonany zostal w Bałtyckich Zakładach Produkcyjnych z Petersburga. Podobnie sam samolot Możajskiego budowany był z dużym nakładem kosztów przez wyspecjalizowane zakłady przemysłowe. Nie był to więc samolot jaki mógłby zostać zduplikowany przez innych zainteresowanych hobbystów gdzieś w tylnej części ich garażu (czy raczej w tyle końskiej wozowni jaka w owych czasach zastępowała dzisiejsze garaże).
      3. Brak zapotrzebowania społecznego na samoloty. Jako techniczne wysoce złożone urządzenie, samolot Możajskiego miał szansę być duplikowanym tylko gdyby znalazła się bogata instytucja jaka byłaby zainteresowana w jego posiadaniu i seryjnej produkcji. W tamtych czasach istniały wprawdzie takie instytucje, jednak ich decydenci ciągle myśleli w kategoriach zaprzęgów końskich. Były nimi wojsko, poczta, oraz transport publiczny. Możajski nie zdołał jednak przekonać biurokratów owych instytucji, że jego samolot może być im przydatny. W rezultacie za jego życia nie pojawiło się zapotrzebowanie społeczne na ten samolot. Zaś bez takiego zapotrzebowania samolot ten nie miał szans na wejście do powszechnego użycia.

      4. Podwójna narodowość Możajskiego i niejednoznaczności jakie ona wprowadzała. Aleksander Możajski posiadał nietypowy status narodościowy. Przynależał bowiem aż do dwóch narodowości jednocześnie. (Ja, dr Jan Pająk, osobiście mogę z nim sympatyzować, bowiem moja sytuacja narodowościowa jest bardzo podobna. Wszakże ja też jestem jednocześnym nosicielem Polskiej i Nowo-Zelandzkiej narodowosci. Mialem wiec okazje samemu doswiadczyc, jak taka podwojna narodowosc dziala w praktyce.) U Możajskiego powodem tej podwójnej narodowości było, że urodził się, żył, oraz pracował w czasach na krótko po ostatnim rozbiorze Polski przez Rosję, Niemcy i Austrię. Za jego życia Polska więc jako kraj wogóle już nie istniała. Tymczasem przez urodzenie był on Polakiem, ponieważ wywodził się ze starej polskiej rodziny. Jednocześnie jednak przez prawo był on Rosjaninem, ponieważ urodził się w części dawnej Polski, która w jego czasach znajdowała się pod zaborem rosyjskim. Całe też jego życie przebiegało w carskiej Rosji. W carskiej Rosji zdobył swoje wykształcenie inżynierskie. W carskiej Rosji pracował i zarabiał na życie. W końcu w carskiej Rosji zbudował on swój samolot i zrealizował pierwsze pilotowane loty na Ziemi.
       Niestety, fakt podwójnej narodowości Możajskiego wywarł bardzo niekorzystny wpływ na podtrzymywanie pamięci o osiągnięciach i sukcesach tego genialnego wynalazcy i inżyniera. Spowodował on bowiem, że obecnie "nikt Możajskiego nie kocha", ani też "nikt nie przyznaje się do Możajskiego". Jako taki, on sam, a wraz z nim jego samolot, szybko popadają w zapomnienie. Powód powszechnego ignorowania jego osiągnięć i zasług jest bardzo prosty. Wszakże w sensie legalnym był on obywatelem rosyjskim. Polska i Polacy traktują go więc jako Rosjanina. Stąd nie posiadają narodowej motywacji aby promować jego pionierskie osiągnięcie. Z kolei Rosja i Rosjanie uważają go za Polaka, o pamięć którego powinni zadbać Polacy i Polska. Stąd interesy narodowe Rosjan i Rosji również nie stwarzają motywacji dla upamiętniania jego osiągnięć. W wyniku tego odpychania od siebie przez oba narody i kraje odpowiedzialności za upamiętnienie osiągnięć Możajskiego, pierwszy pilotowany samolot jaki wzniósł się w powietrze na Ziemi do dzisiaj popadł niemal w całkowite zapomnienie. Stąd ani ów samolot, ani Możajski, nie posiadają nigdzie nawet najmniejszego monumentu czy innego trwałego symbolu jaki by ich upamiętniał. Z kolei stare książki i gazety jakie opisywały jego osiągnięcie pomału znikają z powierzchni Ziemi.
      5. Rosyjski alfabet. Problem z rosyjskim alfabetem jest, ze w wiekszej czesci swiata ludzie nie potrafia go czytac. Jest on jedynie znany Rosjanom i ludziom miejszkajacym w strefie wplywow Rosjan. Stad informacje o Możajskim i o jego samolocie, jakie publikowane byly w rosyjskich gazetach i ksiazkach niemal wylacznie z uzyciem rosyjskiego alfabetu, nie mogly byc czytane przez inne narodowosci. W rezultacie na przekor ze Możajski byl slawny w Rosji, poza granicami Rosji praktycznie niemal nikt o nim nie uslyszal.

       Aby lepiej zrozumiec rodzaj trudnosci i ogromny galimatias jakie wprowadza soba uzycie alfabetu rosyjskiego, dobrze jest sprobowac uzyc jakiejs wyszukiwarki (np. "google.com") w celu odszukania owych nielicznych, juz istniejacych stron internetowych o Możajskim. Okazuje sie wowczas, ze aby znalezc owe strony, koniecznym jest dokonywanie poszukiwan dla calego szeregu zupelnie odmiennych pisowni nazwiska i imienia Możajskiego. Oto kilka przykladow owych pisowni, oraz stron internetowych na jakich sa one uzyte:

(5a) Aleksander Teodorowicz Możajski (jest to oryginalny polskojezyczny zapis jego nazwiska - niestety w Internecie bardzo trudno jest pisac to nazwisko z wystepujacym w nim kropkowanym "ż", dlatego zwykle pisze sie je z lacinskim "z"),

(5b) Можа́йский Алекса́ндр Федорович (jest to oryginalny rosyjskojezyczny zapis jego nazwiska wyrazony Cyrylica - zauwaz ze imie jego ojca, ktore po polsku jest pisane "Teodorowicz" zas oznacza "syn Teodora", w jezyku rosyjskim jest pisane Федорович a stad na angielski jest zwykle tlumaczone jako "Feodorovitch"),

(5c) Aleksandr Fyodorovich Mozhaiski (jest to zapis jego nazwiska otrzymany po przetlumaczeniu Cyrylicy na alfabet lacinski),

(5d) Alexander Feodorovitch Mozhaiski (jest to zapis w jakim za jego imie uzyto angielski odpowiednik tego imienia),

(5e) Alexandr Fyodorovich Mozhaisky (jest to zapis jego nazwiska otrzymany po przetlumaczeniu Cyrylicy na alfabet angielski),

(5f) Alexander Mozhaiskii (jest to jeszcze inna postac angielskiego zapisu jego nazwiska).

      6. Stygmata przegranej. Niestety, samolotowi Możajskiego z czasem przypięta też została stygmata przegranej. Wszakże to nie ów samolot, a samolot Braci Wright z USA, był tym który wszedł do trwałego dorobku ludzkości. Zamiast więc analizować powody dla jakich samolot Możajskiego NIE okazał sie sukcesem, oraz wyciągać z tego historycznego przykładu użyteczne wnioski na przyszłość - tak aby owa sytuacja nie powtórzyła się już więcej na Ziemi, ludzie raczej wolą zapomnieć o tej przegranej. Tymczasem gdbyśmy jako cywilizacja faktycznie potrafili z owej porażki nauczyć się czegoś użytecznego, wówczas z obecnej przegranej, sytuacja ta zamieniłaby się we wspólną wygraną nas wszystkich.

* * *

       Wcale jednak tak nie musi się dziać. Faktycznie bowiem Aleksander Możajski, czyli genialny Polak/Rosjanin którego dzisiaj nikt nie kocha oraz do którego nikt się nie przyznaje, faktycznie jest powodem do dumy dla nas wszystkich. Nie tylko mogą z niego być ogromnie dumne oba narody i kraje, czyli Polska i Rosja, ale również cała ludzkość powinna skorzystać z jego historycznego przykładu aby wyciągnąć z niego użyteczne wnioski na przyszłość. Wszakże Możajski był człowiekiem który udowodnił niezbicie, że nie istnieje takie coś jak ograniczenia techniczne dla nowych idei. Zbudował bowiem nowoczesny samolot w czasach, kiedy najdoskonalszą maszyną na Ziemi była lokomotywa parowa. W ten sposób wykazał, że tam gdzie istnieje poprawna idea techniczna, istnieją też możliwości techniczne aby ideę tą urzeczywistnić. (Anglicy mają na to piękne powiedzenie stwierdzające "where there is a will, there is also a way" - czyli "gdzie pojawia się wola, tam istnieje też i sposób".) Po prostu nowa idea techniczna wcale NIE pojawia się w czasach kiedy jeszcze nie może być zrealizowana. Dla przykladu dzisiejsze lotnie mogły być już zrealizowane w czasach kiedy Leonardo Da Vinci projektował swoje skrzydła. Tyle że Leonardo Da Vinci nie posiadał wytrwałości i dedykacji Możajskiego, aby znaleźć sposób na praktyczne wdrożenie tej swojej idei (wdrożył on jednak praktycznie inne idee, za jakie został lepiej opłacony).

C. Jak samolot Możajskiego zastał zapomniany:

       Aleksander Możajski i jego samolot nie zostali zapomniani natychmiast. Proces ich zapominania był raczej stopniowy. Ja osobiście ciągle pamiętam, że do około lat 1960-tych, Możajski i jego lot byli upamiętniani w mówionej tradycji rodzinnej wielu Polaków. Wszakże rodzice lub rodziny ludzi żyjących do lat 1960-tych, albo znali go osobiście, albo też osobiście słyszeli o jego osiągnięciach. To właśnie w latach 1960-tych słyszałem o Możajskim aż od dwóch swoich nauczycieli, tj. od mojego nauczyciela fizyki w szkole średniej, a także od mojego wykładowcy hydromechaniki na Politechnice Wrocławskiej. Posądzam, że oboje oni wiedzieli o Możajskim z rodzinnych przekazów mówionych. Ponadto do lat 1960-tych w Polsce powszechnie dostępna była literatura pisana jaka upamietniała Możajskiego i jego samolot. Potem jednak ludzie którzy ciągle o nim pamiętali zaczęli wymierać. Również książki jakie opisywały jego osiągnięcia pomału zaczęły znikać. Jednocześnie Polska i Rosja zaczęły być zalewane książkami które wmawiały ludziom, że pierwszy samolot na świecie został zbudowany przez Braci Wright z USA, zaś awiacja wogóle nie istaniała przed Braćmi Wright. Literatura ta pomału wyparła z pamięci ludzkiej informacje na temat samolotu Możajskiego.

* * *

       W tym miejscu warto podkreślić, że samolot Możajskiego wogóle nie konkuruje z samolotem Braci Wright, a raczej go uzupełnia. Wszakże to tylko samolot Braci Wright wszedł na trwałe do dorobku technicznego ludzkości. Natomiast samolot Możajskiego był jedynie historyczną lekcją, z jakiej teraz powinniśmy wyciągnąć użyteczne wnioski. Poprzez zaniechanie ignorowania jego istnienia, my wszyscy, tj. cała ludzkość, tylko na tym skorzystamy. Za każdym bowiem razem kiedy na Ziemi pojawia się następna nowa idea techniczna, taka jak np. statek kosmiczny magnokraft z napędem magnetycznym, ów historyczny przykład samolotu Możajskiego daje nam lepszą perspektywę, a także historyczne doświadczenie, co do stanowiska jakie wobec tej nowej idei powinna obecnie przyjmować cała nasza cywilizacja.

* * *

       Samolot Możajskiego był tylko jednym z całego szeregu technicznie wyrafinowanych wynalazków, które zostały urzeczywistnione w czasach, jakie mogą się zdawać technologicznie nieprzygotowane na ich przyjęcie. Istnieją również inne takie wynalazki. Ich przykładem ciągle czekającym urzeczywistnienia jest ów magnokraft dokładniej opisany w tomie 3 monografii [1/4] oraz na stronie internetowej propulsion.250free.com. Kolejny wynalazek techniczny o jakim mi wiadomo że został zrealizowany w czasach jakie nie były gotowe na jego przyjęcie, to telepatyczne urządzenie do zdalnego wykrywania nadchodzących trzęsień ziemi. Wyglad tego urzadzenia pokazano na zdjeciu 3. Az do dzisiaj oficjalna wiedza ludzkości nie osiągnęła jeszcze poziomu koniecznego aby dzialanie tego urządzenia dawało się nam zduplikować (tj. do dzisiaj trzęsienia Ziemi wykrywane są inercyjnie sejsmografem dopiero po tym jak do nas docierają, NIE zaś telepatycznie i to na długo przed swoim dotarciem). Ów telepatyczny wykrywacz nadchodzących trzęsień ziemi zbudowany został niemal 2000 lat temu w Chinach, przez wynalazce-geniusza nazywajacego sie Zhang Heng. Jest on opisany dokładniej na stronach internetowych chi.coms.ph i chi.maroc.to.

D. Historia Aleksandra Możajskiego i jego samolotu:

       Aleksander Możajski urodzil sie 25 marca 1825 roku w Polskiej rodzinie szlacheckiej, ktorej rodzinne dobra dziedziczne znajdowaly sie we wsi Możary z powiatu owruckiego na Wolyniu. Oprocz jego rodziny, w carskiej rosji istaniala jeszcze jedna rodzina noszaca to samo nazwisko Możajskich, ktora az do czasu swego wygasniecia w XVII wieku miala dobra w Możajsku pod Moskwa. Jednak Polska rodzina szlachecka Możajskich z Wolynia nie miala nic wspolnego z owa ksiazeca rodzina rosyjskich Możajskich mieszkajacych pod Moskwa. Miejscem urodzenia Aleksandra Teodorowicza Możajskiego bylo miasto Rotschensalm (Kotka) nad zatoka Finska, gdzie jego ojciec byl dowodca okretu wojennego. Owo urodzenie sie w rodzinie oficerow floty spowodowalo ze rowniez wiekszosc swego zycia Aleksander Możajski spedzil na sluzbie w marynarce wojennej. Specjalizowal sie tam w budowie, inżynierii, oraz we wsparciu technicznym floty. Podczas swej kariery w marynarce zostal awansowany az do stopnia admirala.
       Ciekawostką okresu młodości i początków kariery zawodowej Możajskiego było, że regularnie raz do roku zapadał on na jakieś tajemnicze schorzenie płuc. Owe regularne napady choroby Możajskiego przypominają więc także i moje własne grzybicowe infekcje płuc, jakie z regularnością zegarka są na mnie sprowadzane po nocach w jakich nastąpiło moje uprowadzenie do UFO. (Wiecej informacji o tych moich, z całą pewnością celowo indukowanych przez UFOnautów, chorobach pouprowadzeniowych, zawarte jest w części B odrębnej strony internetowej bandyci wśród nas, a także np. we wstępie do monografii [8].) Jest więc wysoce prawdopodobne, że owe regularne napady infekcji płuc również sprowadzane były celowo na Możajskiego przez tą samą "szatańską moc" jaką opisuję w punkcie G niniejszej strony, a jaka za pośrednictwem m.in. celowego atakowania jego zdrowia starała się go powstrzymywać przed dokonaniem tego co usilował dokonać.
       Myśl zbudowania pilotowanego przez człowieka samolotu zrodziła się w Możańskim już w 1855 roku. Zainspirowały ją obserwacje lotu ptaków. Po wpadnięciu na tą ideę, Możajski budował wiele modeli swojego samolotu. Końcowe z tych modeli demonstrowały już bardzo dobre własności lotne. W 1877 roku przedstawił on oficjalnie projekt swojego samolotu Głównemu Stowarzyszeniu Inżynierów Rosyjskich. Na rozkaz ówczesnego ministerstwa wojny powołana została następnie specjalna komisja dla rozpatrzenia realności budowy jego samolotu. W skład tej komisji wchodził m.in. profesor Mendelejew (ten sam ktory opracowal Tablice Okresowa Pierwiastków). Komisja ta wydała pozytywną opinię i budowa jego samolotu otrzymała błogosławieństwo rządu ówczesnej Rosji. Uprzedzając prace praktyczne nad swoim samolotem, w dniu 3 listopada 1881 roku Możajski otrzymał na niego patent. Wykonanie samolotu zostało zlecone przez Możajskiego najlepszym ówczesnym zakładom przemyslowym. Szczegółowe plany konstrukcyjne samolotu Aleksandra Możajskiego przygotowane dla jego fabrycznej produkcji zachowały się do dzisiaj. Są one pokazane na zdjęciu 4. Także do pilotowania tego samolotu został wytypowany wojskowy o najlepszych skłonnościach w tym kierunku. Latem 1882 roku jego samolot odbył swój pierwszy oficjalny lot pokazowy. Zanim jednak lot ten nastapil, samolot Możajskiego byl dokladnie testowany, dopracowany, zas jego pilot uczyl sie jak nim latac. Niestety, o owych wczesniejszych lotach testowych, obecnie niewiele jest wiadomo. Oficjalny lot samolotu Możajskiego obserwowany był przez ogromną liczbę widzów. Był też szeroko raportowany przez prasę rosyjską. Rysunek pokazany na zdjęciu 2 pochodzi właśnie z ówczesnej gazety. (Wszakże w owych czasach gazety zatrudniały zawodowych ilustratorów, których rysunki następnie reprodukowały. Fotografowanie nie było jeszcze w użyciu.) Lot tego samolotu okazał się wówczas sensacją, zaś nazwisko Możajskiego było wtedy na ustach wszystkich. Niestety, z przyczyn opisanych poprzednio, osiągnięcie to nie było duplikowane. Z czasem więc popadło w zupełne zapomnienie.
       Po pierwszej udanej probie lotu swego samolotu, Możajski usilowal ten wynalazek rozwijac dalej. Niestety, owa szatanska moc opisywana w punkcie G ponizej znalazla sposob aby go skutecznie powstrzymac. Sposob ten opisalem dokladniej w punkcie F ponizej. Po kilku latach dalszych zmagan, ta sama szatanska moc zdolala w koncu "unieszkodliwic" Możajskiego fizycznie za pomoca tego samego rodzaju infekcji pluc, jakim regularnie gnebila go przez cale zycie. Możajski zmarl w nad ranem dnia 1 kwietnia 1890 roku, czyli w dniu jaki zgodnie z tym co wyjasnilem w podrozdziale V5.4 monografii [1/4], UFOnauci rezerwuja sobie na oznaczanie historycznie brzemiennych w skutki wlasnych ingerencji w naturalny przebieg wydarzen na Ziemi. Mial wowczas jedynie 65 lat. Gdyby wiec nie machinacje owej szatanskiej mocy ktora nieustannie go niszczyla, ciagle mialby przed soba wiele lat tworczego zycia.
          Oczywiscie, powyzsza historia raportuje jedynie o suchych faktach, bez zinterpretowania mechanizmow ukrywajacych sie poza owymi faktami ani wymowy moralnej losu Możajskiego. Owe mechanizmy i wymowa losu Możajskiego naszkicowane zostaly w oddzielnym punkcie F ponizej.


Zdjecie 4: Oto plany techniczne samolotu Aleksandra Możajskiego opublikowane w [1M].

E. Publikacje w jakich można znaleźć informacje pisane o Aleksandrze Możajskim i o jego samolocie:

       Niestety, na temat Aleksandra Możajskiego i jego samolotu nie istnieje obecnie zbyt wiele źródeł pisanych. Polacy wiedzieli o nim dosyć sporo zaraz po drugiej wojnie światowej, kiedy na jego temat ciągle prowadzone były jakieś badania historyczne, oraz kiedy pamięć o nim ciągle była żywa u starszych ludzi. Jednak w miarę upływu czasu wiedza o Możajskim i jego pionierskim samolocie szybko zanikała. Ja po raz pierwszy dowiedziałem się o nim od swojego ulubionego nauczyciela fizyki z Liceum Ogólnokształcącego w Miliczu. Nauczyciel ten nosił nazwisko Mieczysław Tomaszewski. Obecnie już nie żyje (zmarł na Alzhaimera około 2002 roku). Posądzam, że wiedział on o Mażajskim z przekazów rodzinnych - prawdopodobnie jego przodkowie osobiście znali albo kogoś z rodziny Możajskiego, albo nawet samego Możajskiego. Pan Mieczysław Tomaszewski wiedział bowiem wiele szczegółów na temat życia i działalności Możajskiego, jakich nie spotkałem później w żadnej publikacji na jego temat. Niektóre z ciekawostek opublikowanych na niniejszej stronie, poznałem właśnie od owego mojego ulubionego nauczyciela fizyki z liceum.

* * *

       Zainspirowany i zaciekawiony informacjami przekazanymi mi przez mojego ulubionego nauczyciela fizyki ze szkoły średniej, ja sam też starałem się dowiedzieć więcej na temat pierwszego samolotu na świecie oraz jego genialnego twórcy, który niezależnie od bycia Rosjaninem był przecież i Polakiem. Kiedy więc jeszcze w czasach licealnych przypadkowo natknąłem się u swojego kolegi na książkę poświęconą opisowi życia Możajskiego i jego samolotu, natychmiast zahandlowałem tą książkę, aby mieć ją na własność. Dzięki temu, w swoich latach licealnych posiadałem na własność polskojęzyczną książkę o Możajskim i o jego samolocie. Kiedy ją zdobyłem książka ta była już dosyć stara. Posądzam więc, że była wydana wkrótce po drugiej wojnie światowej, tj. w późnych latach 1940-ch lub w początkowych latach 1950-tych. Niestety, kiedy podczas wakacji w 2004 roku starałem się odnaleźć tą książkę w swoim rodzinnym domu, okazało się że w międzyczasie zaginęła (minęło wszakże ponad 40 lat od czasu kiedy ją zdobyłem i czytałem). Niemniej sam fakt, że ją posiadałem, oznacza że kiedyś książka o Możajskim i jego samolocie była publikowana w Polsce, a także że zapewne gdzieś zachowały się inne egzemplarze tej książki. Poszukując w antykwariatach, być może da się ją gdzieś znaleźć. Obecnie niewiele już pamiętam na temat tamtej książki - tj. nie pamiętam ani jej tytułu, ani nazwiska autora. Pamiętam jedynie, że zreprodukowany w niej był ze starej gazety rosyjskiej ów rysunek samolotu Możajskiego stojącego na rampie startowej, jaki na niniejszej stronie pokazany jest na zdjęciu 2. Pamiętam też, że książka ta była napisana po polsku, że była relatywnie gruba, że wielokrotnie podkreślała ona fakt, iż pierwszy samolot na świecie był zbudowany przez Polaka będącego jednocześnie obywatelem rosyjskim (być może, iż napisana ona i wydana została przez jakąś polską fundację historyczną powołaną dla podnoszenia świadomości narodowej wśród powojennych Polaków), a także że była ona doskonale podbudowana badaniami historycznymi, bowiem dawała dosyć dokładny przegląd życia Możajskiego, jego twórczości wynalazczej, pracy inżynierskiej, oraz jego bezskutecznych zmagań z urzędasami carskiej Rosji o uznanie potrzeby dla podjęcia seryjnej budowy jego samolotu.

* * *

       Niezależnie od powyższych, do samolotu Możajskiego referował też na jednym ze swoich wykładów mój wykładowca Mechaniki Płynów na Politechnice Wrocławskiej, Profesor Z. Gabryszewski. Ja zwróciłem uwagę na jego dygresję na temat tego samolotu, ponieważ wcześniej osobiście zainteresowałem się Możajskim i stąd przestał on dla mnie być anonimową postacią z historii, a był Polakiem walczącym z o swój wynalazek z biurokratami carskiej Rosji. Profesor Gabryszewski również podkreślał w swojej dygresji, że pierwszy samolot na świecie zbudowany został i oblatany w carskiej Rosji przez wynalazcę polskiego pochodzenia.

* * *

       Kiedy odkryłem podczas wakacji w Polsce latem 2004 roku, że moja własna książka o samolocie Możajskiego zaginęła, natychmiast zacząłem tam szukać innych źródeł pisanych na ten sam temat. Wszakże Polska posiada więcej źródeł pisanych o 19-wiecznej Rosji, niż Nowa Zelandia w jakiej obecnie mieszkam. Moje poszukiwania przyniosły owoce. Znalezłem bowiem opis samolotu Możajskiego w tomie 1 starej rosyjskiej encyklopedii [1M], zatytułowanej: Wielka Encyklopedia Rosyjska (w rosyjskojęzycznym oryginale zatytulowana Большая Советская Энциклопедия, co alfabetem lacinskim zwykle jest zapisywane jako Bolshaya Sovetskaya Entsiklopediya), Tom 1 "A – Aktualizm", drugie wydanie, przewodniczący zespołu autorskiego C. I. Babilov, opublikowana w dniu 15 grudnia 1949 roku przez Państwowe Wydawnictwo Naukowe "Great Soviet Encyclopedia", Moskwa, Pokrovskij Bulvar, d. 8; 633 stron, twarda okładka), strony 90 do 94, patrz tam pod hasłem "Aviacija".

* * *

       Po tym jak opublikowalem niniejsza strone internetowa, otrzynalem email od jednego z czytelnikow, Gracjana Szymonowicza. Wskazal mi on dane wydawnicze jeszcze jednej (niedawnej) polskojezycznej publikacji na temat Możajskiego i jego samolotu. Publikacja ta to artykul [2M] piora Jana Ciechanowicza, zatytulowany Admiral Aleksander Możajski - konstruktor samolotow, opublikowany na stronach 153 do 162 polskojezycznego periodyka o tytule "Prace Historyczno-Archiwalne", Tom XI, opublikowanego w Rzeszowie, Polska, 2002 rok, przez Archiwum Panstwowe w Rzeszowie, Regionalne Towarzystwo Badan nad Historia Mniejszosci Narodowych w Rzeszowie, oraz Polskie Towarzystwo Historyczne oddzial w Rzeszowie (ISSN 1231-3335). Ewentualne zapytania w sprawie owej publikacji [2M] (czy prosby o ewentualne udostepnienie jej kopii do poczytania) kierowac mozna na rece Gracjana Szymonowicza, ktorego adresy emailowe brzmia gracjan0@aster.pl lub gracjanss@wp.pl.

* * *

       We wrzesniu 2004 roku kolejny czytelnik niniejszej strony przeslal mi dane bibliograficzne dwoch nastepnych ksiazek o Aleksandrze Możajskim, opublikowanych w Rosji. Niestety, dane te zapisane byly alfabetem Angielskim a nie Cyrylica. Oto powtorzenie owych danych jakie wowczas otrzymalem: [3M] ALEXANDER FJODOROWISCH MOZHAISKY, 1825-1890, piora W. Krylow, opublikowany w ZSRR w 1951 roku; ksiazke ta przetlumaczono tez na jezyk niemiecki i opublikowano w Berlinie pod tytułem Alexander Fjodorowitsch Moshaiski - Die Geschichte der Luftfahrt (Berlin, Neues Leben, 1953. Mit einigen Abbildungen. VII, 207 S.); [4M] MOZHAISKY - THE CREATOR OF THE FIRST PLANE IN THE WORLD, by Chyertemnkh and AF Shipilov, opublikowany w Moskwie, ZSRR, w 1956 roku. Niezaleznie od tego, na temat owego wynalazcy pojawil sie tez dobry artykul w wydaniu periodyka "Aeroplane" datowanym w styczniu (January) 2003 - patrz strona internetowa www.aeroplanemonthly.com.

* * *

       Podsumowanie najistotniejszych informacji które zdobyłem na temat Możajskiego oraz jego samolotu, włączając w to rosyjska pisownię nazw i nazwisk istotnych dla dziejów tego samolotu, zawarłem takze w podrozdziale O1 z tomu 12 mojej monografii [1/4] "Zaawansowane urządzenia magnetyczne", jakiej nieodpłatne egzemplarze można sobie sprowadzić ze stron internetowych wyszczególnionych w Menu 2, np. ze strony jan-pajak.com.

* * *

       Istnieje juz kilka stron internetowych o Możajskim. Jednak strony te dosyc trudno jest znalezc za posrednictwem wyszukiwarek. Wszakze nazwisko Możajskiego zapisuja one w sposob bedacy tlumaczeniem rosyjskiej Cyrylicy na litery angielskie lub lacinskie. Dlatego jego nazwisko, a stad takze slowa kluczowe i nazwy owych stron, pisane sa na wiele najrozniejszych sposobow. Ponizej przytaczam adresy kilku najpopularniejszych z nich (wiekszosc z tych stron jest w jezyku angielskim, pierwsza zas w jezyku rosyjskim). Oto one: www.hrono.ru/biograf/mozhaiski.html, www.flyingmachines.org/moz.html, www.ctie.monash.edu.au/hargrave/mozhaisky.html, www.pilotfriend.com, www.geocities.com/aerohydro/mfm/scale1.htm.

F. Samolot był niezależnie wynajdowany co najmniej trzykrotnie przez cały szereg geniuszy technicznych którzy nawzajem nie wiedzieli o sobie:

       Z powodów jakie staram się dokładniej w następnym punkcie G poniżej, samolot wynajdowany był na Ziemi, budowany, oraz z powodzeniem oblatywany co najmniej trzy razy, zanim wiedza o realności jego budowania zdołała przebić się do powszechnej wiadomości ludzi.

* * *

       Pierwszym dobrze udokumentowanym wynalazcą i budowniczym samolotu, był opisywany tutaj Polak/Rosjanin o nazwisku Aleksander Możajski (1825-1890). Ponieważ jednak urodził się on i tworzył w czasach kiedy Polska nie istniała jako państwo, legalnie jego osiągnięcie przyporząkowuje się Rosji. Doskonale udokumentowany w starych źródłach pisanych, bo obserwowany przez licznych przedstawicieli rządu carskiej Rosji, pierwszy pilotowany przez człowieka lot jego samolotu odbył się latem 1882 roku w miejscowości Krasnoj Sielo koło Petersburga w carskiej Rosji. Samolot Możajskiego wzniósł się w powietrze na około 21 lat przed samolotem Braci Wright z USA. Niestety, do powszechnego duplikowania tego pierwszego samolotu na świecie nie dopuścili biurokraci carskiej Rosji, którzy faktycznie zgnietli ten wynalazek. Niekonczace sie zmagania Możajskiego z biurokratami carskiej Rosji doskonale opisane zostaly w opracowaniu [2M] wyszczegolnionym powyzej. Faktycznie tez, kiedy czyta sie tamto opracowanie, wowczas doslownie az krew czlowieka zalewa jak bezduszne, bestialskie i niemoralne bylo niszczenie tego wynalazcy i geniusza technicznego. Nie mozna sie tez oprzec zdumieniu, jakimz to cudem na przekor wszystkich owych klod jakie mu rzucano pod nogi, ciagle byl on w stanie osiagnac az tak wiele jak faktycznie osiagnal. Aby wskazac tutaj chocby najwazniejsze z wybiegow, jakie zastosowano aby zgniesc jego wynalazek samolotu, to nalezaly do nich (po szczegoly patrz opracowanie [2M]):
          1. Zmuszenie aby Możajski wyrywal sila od rzadu zgode na budowe swego samolotu. Wynalezienie i rozpracowanie samolotu przez Możajskiego, wcale nie otwarlo mu szansy na podjecie jego budowy. Faktycznie to pozwolenie na ta budowe Możajski zmuszony byl wyrwac sila od rzadu carskiej Rosji, poprzez postawienie tego rzadu w sytuacji ze nie mial on innego wyjscia niz sie zgodzic.
          2. Postawienie komisji rzadowej jaka pilnowala Możajskiego. Kiedy Możajski otrzymal w koncu pozwolenie rzadu carskiej Roski na budowe swego samolotu, jednoczesnie do pozwolenia tego przywiazanych zostalo kilka chytrze powymyslanych "sznurkow". Jednym z najgrozniejszych z nich okazal sie pozniej wymog, ze wszystko co czynil musialo najpierw byc zaaprobowane przez specjalna komisje biurokratow, jaka rzad carskiej Rosji powolal aby bez przerwy siedziala mu na karku i pilnowala wszystkiego co tylko czyni. Na czele tej komisji stal niejaki general G. Pauker, Rosjanin niemieckiego pochodzenia, o ktorym kilkadziesiat lat pozniej sie mialo sie okazac, ze byl on Pruskim szpiegiem w Rosji. (To zas znaczy, ze byl on oplacany za udaremnianie w Rosji wszystkiego co posiadalo jakakolwiek wartosc militarna, a co moglo dac Rosji militarna przewage nad Prusami. Czyli takze udaremnianie budowy samolotu Możajskiego.) Oczywiscie, komisja ta wcale nie starala sie ulatwiac zadania Możajskiego. Wrecz przeciwnie - stawala ona na glowie aby mu przeszkadzac we wszystkim co tylko czyni, oraz doslownie troila sie aby rzucac mu klody pod nogi.
          3. Wymóg pisemnego uzasadniania poprawnosci kazdego swego dzialania. Cokolwiek Możajski chciał uczynic aby zbudowac swoj samolot, najpierw musial uzyskac na to zezwolenie owej komisji biurokratow jaka go pilnowala z ramienia rzadu carskiej Rosji. Z kolei owa komisja zgadzala sie tylko na te dzialnia, co do ktorych zdolal przekonac ich na pismie ze sa sluszne. W rezultacie na temat kazdego nawet najdrobiejszego swego posuniecia, musial on sporzadzac dlugie wyjasnienia i uzasadnienia na pismie, ktore faktycznie zajmowaly mu wielokrotnie wiecej czasu niz realizacja danego posuniecia. Aby jeszcze skuteczniej mu szkodzic, na co bardziej krytyczne posuniecia komisja ta nie wydawala zezwolenia nawet kiedy je przekonywujaco uzasadnil. Przykladowo jej szef, general G. Pauker znany byl z odrzucania podan Możajskiego zupelnie bez ich otwierania i czytania.
          4. Szokujace niedofinansowanie. Na budowe swego samolotu Możajski otrzymal od rzadu carskiej Rosji jedynie 3000 rubli. Tymczasem specyfikacja kosztow budowy tego samolotu, jaka przedstawil owemu rzadowi w dniu 23 marca 1878 roku, opiewala na sume 18 895 rubli i 45 kopiejek. Czyli faktycznie otrzymal on od rzadu mniej niz 1/6 sumy jaka zmusial wydac aby samolot ten zbudowac. Brakujace fundusze musial on uzupelnic z wlasnej kieszeni poprzez sprzedanie swego majatku rodzinnego i wydanie calych swoich oszczednosci.
          5. Nieustanne oskarzenia. Biurokraci ktorzy pilnowali Możajskiego bez przerwy go o cos oskarzali. Najbardziej paskudne z ich oskarzen brzmialo, ze "ukradl" on sume 219 rubli z owych 3000 rubli danych mu przez rzad na budowe samolotu. Tymczasem faktycznie, do sumy otrzymanej od rzadu doplacil on z wlasnej kieszeni ponad 15 000 rubli, aby mimo wszystko swoj samolot zbudowac. Problem jednak, ze aby nieoficjalnie przekonac do wykonania niektorych trudnych czesci i zamowien, czesto zmuszany byl placic bez otrzymywania rachunkow, nie zawsze wiec byl w stanie udokumentowac swoich wydatkow. Stad oskarzenie pilnujacych go biurokratow bylo dewastujace i niemal uniemozliwilo mu zrealizowanie swego zamiaru. Dopiero na krotko przed jego smiercia, kiedy opinia publiczna zaczela wykazywac oburzenie traktowaniem jakie otrzymywal od rzadowych biurokratow, zostal oczyszczony od zarzutu owej "kradziezy" zas 219 rubli jakie wczesniej nakazano mu zwrocic rzadowi, zostaly mu wyplacone z powrotem.

          6. Nieustanne obwieszczanie jego sukcesow jako porazki. Komisja biurokratow jaka bez przerwy siedzala na karku Możajskiego i pilnowala kazdego jego posuniecia, bez przerwy tez rozglaszala, ze ponosi on porazki we wszystkim co czyni. W ten sposob wszelkie jego dzialania, na przekor ze faktycznie byly pasmem sukcesow, rzadowi Rosji byly raportowane jako nieustanne porazki, niepowodzenia, nieudolnosc, brak postepu, itp.

          7. Odciecie go od mozliwosci ubiegania sie o sprawiedliwosc. Biurokraci ktorzy siedzieli mu na karku posiadali ogromne wplywy w rzadzie owczesnej Rosji. Kiedykolwiek wiec Możajski staral sie o uzyskanie jakiejs audiencji u kogos waznego z owego rzadu aby apelowac o cos w sprawie swego samolotu, biurokraci ci powodowali ze audiencji tej mu odmawiano. Stad nie tylko ze pastwiono sie nad nim z powodu jego determinacji aby zbudowac swoj samolot, ale dodatkowo uniemozliwiono mu apelowanie o bardziej sprawiedliwe potraktowanie.

       Jesli dokladniej sie przygladnac powyszym biurokratycznym przesladowaniom jakimi zgniatano wynalazek Możajskiego oraz niszczono jego samego, wowczas sie okazuje ze nosily one kilka interesujacych cech. Pierwsza z tych cech, to ze przesladowania Możajskiego wcale nie byly spontanicznym szkodzeniem jakiegos indywidualnego glupca czy calej grupy marionetek, a doskonale skoordynowanym i zorganizowanym poczynaniem, ktorym jakas "mroczna moc" kierowala w wysoce zamierzony sposob. Oczywiscie, natychmiast nasuwa sie pytanie, kim jest owa "mroczna moc" tak zainteresowana w zniszczeniu kazdego postepowego wynalazku na ziemi (odpowiedzi na to pytanie udziela nastepny punkt G). Druga cecha biurokratycznego niszczenia Możajskiego bylo, ze uzyta w nim zostala dzisiejsza metoda dzialania, znaczy metoda ktorą omawiana tutaj "szatanska moc" posluguje sie do dzisiaj. Przykladowo, w ponad 120 lat po Możajskim, dokladnie tymi samymi biurokratycznymi metodami ciagle do dzisiaj niszczone sa na ziemskich uczelniach wszelkie inne wynalazki i awangardowe badania. Ja mialem okazje obserwowania tej metody w dzialaniu praktycznie w kazdym kraju i w kazdej instytucji badawczej w jakiej dotychcas pracowalem. Rowniez dokladnie ta sama metoda zostala uzyta aby efektywnie zgniesc moje wlasne wysilki podjecia oficjalnych badan nad urzadzeniami jakie ja wynalazlem lub rozpracowalem oraz jakie opisalem na stronach z Menu 2 (tj. badan np. nad magnokraftem, nad komora oscylacyjna, nad urzadzeniami darmowej energii, nad sejsmografem pokazanym na zdjeciu 3, czy nad calym szeregiem innych zaawansowanych urzadzen technicznych jakie podnioslyby poziom naszej cywilizacji gdyby pozwolono mi je zbudowac).

* * *

       Istnieją zarówno najróżniejsze przekazy, jak i dosyć wysokie prawdopodobieństwo, że w czasach pomiędzy 1882 oraz 1902 rokiem (tj. w okresie czasu pomiedzy samolotem Aleksandra Możajskiego, a samolotem Richarda Pearse), samolot był ponownie wynajdowany, budowany i oblatywany aż kilkakrotnie. Tyle, że o tamtych czasowo kolejnych jego wynalazkach świat albo nie został poinformowany, albo do dzisiaj już zapomniał. Przykładowo encykloperdia [1M] podaje, ze francuzki konstruktor o nazwisku Kleman Ader zbudowal samolot z silnikiem parowym nazywany "Avion", który w 1890 roku przelecial dystans 30 metrów, zas po dalszych usprawnieniach w 1897 roku przelecial dystans 300 metrów. (Niestety rozbil sie wówczas i nie zostal juz odbudowany.) Angielski konstruktor o nazwisku G. Philipps (pisownia przetlumaczona z Cyrylicy) zbudowal samolot który w 1891 roku przelecial dystans 35 metrów, wzbijajac sie na wysokosc 6 metrów. Z kolei niemiecki inzynier, Otto Liliental, w 1889 roku wynalazl i zbudowal samolot z ruchomymi skrzydlami podobnymi do ptasich. (Brak jednak danych o jego lotnosci.) Niestety, dokumentacja z testów lotności tamtych następnych samolotów obecnie jest trudna lub niemal niemożliwa do odnalezienia.

* * *

       Kolejnym relatywnie dobrze udokumentowanym oraz niezależnym od innych wynalazcą i budowniczym samolotu, był Nowozelandczyk o nazwisku Richard William Pearse (1877-1953). Wynalazca ten pochodził z niewielkiej miejscowości nazywanej "Pleasant Point" czyli "Przyjemne Miejsce". (Niestety, wcale nie okazało się ono "przyjemne" dla Richard'a Pearse. Przykładowo tamtejsi ludzie przezywali go małostkowo "Mad Pearse" – co znaczy "pomylony Pearse", oraz "Bamboo Dick" - co znaczy "bambusowy huj".) Sporo materiału dowodowego wskazuje, że pierwszy lot jego samolotu miał miejsce 31 marca 1902 roku, czyli na około rok przed słynnym lotem samolotu Braci Wright z USA.
       Podczas gdy główna metoda niszczenia samolotu Możajskiego przez owa "szatanska moc" opisywana w punkcie G ponizej polegala na mnozeniu przed nim przeszkod biurokratycznych, główną metodą niszczenia samolotu Richarda Pearse okazało sie spuszczenie z uwiezi małostkowości i prowincjonalności ludzi którzy go otaczali i od ktorych zalezalo jego zdrowie psychiczne i samopoczucie. Richard Pearse sam budowal swoj samolot. Nie byl wiec zalezny od jakichs biurokratow ktorzy mogliby powstrzymac jego dzialania. Jednak byl on podany na nacisk otoczenia, oraz potrzebowal moralnego wsparcia w swych dzialaniach. Dlatego zaraz po podjęciu budowy swego samolotu, Mr Pearse szybko został obwieszczony wariatem i "spalony na stosie" przez swoich własnych ziomków (tj. przez innych Nowozelandczyków). Jego sasiedzi zaczeli wytykac go palcami, miejscowe dzieci za nim biegaly i wyzywaly od wariatow i głópców, nikt tez nie chcial sie z nim zadawac ani przyjaznic. Za wysilki zbudowania samolotu jego otoczenie uczynilo wiec z niego wyrzutka spoleczenstwa i spowodowalo ze zakończył swe życie w szpitalu psychiatrycznym. Jeden dziwny "zbieg okolicznosci" jaki moze szokowac kazdego, to ze w 1911 roku Richard Pearse ciezko zachorowal na tyfus (typhoid) - znaczy na chorobe jaka zabila Wilbur'a Wright (byc moze ze ow "zbieg okolicznosci" ma cos do czynienia z owa "sztanska moca" ktora dyskutowana jest w punkcie G ponizej).
       Zapewne nie trzeba tutaj juz podkreslac jak bardzo szkoda ze wynalazek Pearse'a spotkal taki los. Wszakze w przeciwieństwie do samolotu Możajskiego, samolot Pearse'a nosił wszelkie atrybuty aby być powtarzalnie duplikowanym przez "szerokie masy". Posiadał on już bowiem prosty w wykonaniu spalinowy silnik, jaki dawał się zduplikować "w tylniej części garażu". Konstukcja samego samolotu była prosta i łatwa do zduplikowania przez indywidualnych hobbystów. Ponadto samolot ten startował ze zwykłej łąki. Byl wiec w stanie pobudzac wyobraznie ludzi, poniewaz nadawał się do wynoszenia w powietrze każdego kto go zbudował. Niestety, z powodu małostkowości własnych współziomków Richard'a Pearse oraz ich podatnosci na telepatyczne i hipnotyczne manipulowanie, informacja o tym samolocie i tym osiągnięciu nigdy nie zdołała się przebić do wiadomości reszty świata. Z kolei bez upowszechnienia się informacji na jego temat, wynalazek Richarda Pearse nigdy nie był w stanie zostać masowo zduplikowanym, a w ten sposób dołożyć swój wkład do technicznego rozwoju ludzkości. Nic już mu nie pomaga, że obecne pokolenia Nowozelandczykow wydają spore sumy na budowanie mu pomników i na duplikowanie jego samolotu. Znaczy, ze dopiero teraz doceniaja jego wysilki potomkowie tych samych Nowozelandczyków, którzy swoimi prześladowaniami doprowadzili tego zdolnego wynalazcę do szaleństwa, oraz którzy kiedyś wstydzili się swojego rodzimego "pomyleńca" starającego się zbudować to co przez najznamienitszych naukowców tamtych czasów obwieszczane było jako niemożliwe. Jest bardzo niefortunne, że uznanie dla jego wysiłków przyszło dopiero kiedy nie może już mu dopomóc (aczkolwiek "lepiej późno niż wcale"). Wszakże gdyby otrzymał on jakąkolwiek pomoc od swoich rodaków kiedy faktycznie jej potrzebował, historia potoczyłaby się inaczej - nawet gdyby owa pomoc była tylko moralna.
       Co nas ponownie uderza w historii Richarda Pearse, to ze on rowniez poddany zostal przesladowaniom jakie przez omawiana tutaj "szatanska moc" byly umiejetnie sterowane. Poniewaz jego metoda budowy samolotu nie zalezala od biurokratow, owa szatanska moc zniszczyla go metodami doskonale dostosowanymi do jego sytuacji. Przykladowo podciela jego wiare w siebie zgodnym wrzaskiem potepienia wydobywajacym sie z ust jego sasiadow i znajomych. Odciala go od moralnego wsparcia i pomocy bliskich mu ludzi. Uczynila tez z niego wyrzutka spoleczenstwa tylko dlatego ze staral sie osiagnac cos istotnego dla ludzkosci.

* * *

       Co najmniej trzeci raz z rzędu, samolot został wynaleziony zupełnie niezależnie przez słynnych Braci Wright z USA (o imionach Orville Wright i Wilbur Wright). Pierwszy lot ich historycznego samolotu odbył się w dniu 17 grudnia 1903 roku. Dopiero ich samolot zdołał w końcu przebić się przez bariery hermetycznej blokady ziemskich wynalazków, jakie zostały nałożone na ludzkość przez ową mroczną moc o której piszę w następnym punkcie poniżej. Jednak nawet wówczas to przebicie się samolotu Braci Wright przez hermetyczne bariery celowego niedoinformowania i autorytatywnego zaprzeczania nastąpiło jedynie z powodu bardzo korzystnego ciągu "zbiegów okoliczności" (a ściślej, zgodnie z tym co wyjaśniono na stronie internetowej totalizm.20m.com, dzięki zadziałaniu tzw. "praw moralnych"). Mianowicie łąka na której Bracia Wright przeprowadzali swoje próby lotów, znajdowała się w pobliżu często uczęszczanej linii kolejowej. Stąd wielu podróżujących ową koleją, w tym sporo dziennikarzy, na własne oczy widziało pierwsze loty tego samolotu i następnie rozprzestrzeniło wiedzę na ich temat wśród innych ludzi. Całe szczęście więc dla ludzkości, że samolot Braci Wright zdołał się w końcu przebić do wiadomości społeczeństwa, na przekór owej hermetycznej blokady nałożonej na oficjalne publikatory przez ową mroczną moc jaka panuje na Ziemi. Ileż jednak innych wynalazków nie jest w stanie przez bariery te się przebić. Część z owych wynalazków, np. tzw. "urządzenia darmowej energii" jakie dzisiaj borykają się z takimi samymi trudnościami jak pierwsze samoloty na Ziemi, opisuję na odrębnych stronach im poświęconych, np. na stronach jan-pajak.com/free_energy_pl.htm, totalizm.pl/fe_cell_pl.htm, czy newzealand.0me.com.

       Jak we wszystkich poprzednich przypadkach, rowniez i w przypadku wynalazku samolotu Braci Wright, omawiana tutaj szatanska moc doslownie wyskakiwala ze skóry aby zapobiec ich sukcesowi. Na temat klód jakie moc ta rzucala im pod nogi mozna czytac bez konca w niezliczonych opracowaniach. Ponadto moc ta wywierala na nich nacisk psychologiczny. I tak przykladowo najrozniejsze autorytety naukowe w USA przescigaly sie w zaprzeczaniu mozliwosci zbudowania maszyny ciezszej od powietrza. Wiekszosc publikatorow wyszydzala kazdego kto chocby kontemplowal mozliwosc latania. Z kolei spoleczenstwo amerykanskie ogarnal wówczas rodzaj histerii anty-lotniczej. Nikt tez nie chcial publikowac czegokolwiek pozytywnego lub potwierdzajacego na temat ciezszych od powietrza maszyn latajacych. Nie trzeba dodawac, jak wszystkie te szykany, slowa potepienia, oraz pomowienia daly sie w skóre Braciom Wright. Jadnak na szczescie dla wynalazku samolotu, owej szatanskiej mocy tym razem nie udalo sie zniszczyc obu braci przeszkodami biurokratycznymi. Nie powstrzymaly ich tez ani paszkwile pisane na temat ich samolotu przez najznamienitszych owczesnych naukowcow USA, ani tez nalozona na niego blokada informacyjna z powodu ktorej nic na jego temat nie wolno bylo wowczas publikowac. Nie udalo sie ich nawet zniszczyc psychologicznie wrzaskami potepienia - wszakze nad samolotem tym pracowalo dwoch braci ktorzy nawzajem wspierali sie moralnie nawet kiedy caly swiat obracal sie przeciwko nim. Poniewaz gro owych klopotow serwowane bylo Braciom Wright rekami spoleczenstwa amerykanskiego w jakim bracia ci zmuszeni byli tworzyc, spoleczenstwo to tak im weszlo za skóre, ze w swoim testamencie zyjacy dluzej z tych braci (Orville) wyraznie zarządal aby ich pierwszy samolot pozostal w Londynie i nigdy nie zostal przekazany do muzeum w USA. Dopiero w 1942 roku dal sie przeblagac i pozwolil aby ich samolot przeniesiono do Ameryki. (Wilbur Wright, urodzony w 1867 roku, zmarl juz w 1912 roku tajemniczo zarazony tyfusem (Typhoid) - czyli ta sama choroba jaka tajemniczo zarazony tez zostal Aleksander Mozajski. Z kolei jego mlodszy brat Orville Wright urodzony w 1871 roku przezyl go o 36 lat, umierajac jednak na jakis dziwny "atak serca" w 1948 roku.) W rezultacie, ich samolot "Flyer I" oryginalnie udostepniany byl do publicznego ogladania w "London Science Museum", a nie w Ameryce gdzie byl zbudowany.

G. Dlaczego koniecznym było zbudowanie co najmniej trzech samolotów, zanim reszta świata o nich się dowiedziała:

       Jeśli przeglądnąć losy jakiegokolwiek wynalazku na Ziemi, wówczas się okazuje że każdy taki nowy wynalazek prześladowany jest przez nieustanne ciągi wydarzeń, jakie z pozoru moga wydawac sie niekorzystnymi zbiegami okolicznosci, jakie jednak przy blizszej analizie okazuja sie doskonale zorganizowanymi celowymi przeszkodami. Zawsze staraja sie one uniemożliwić wdrożenie danego wynalazku do trwałego dorobku ludzkości. Ja owe ciągi "niby pechowych" wydarzeń bez przerwy trapiące nowe wynalazki i ich wynalaców, nazywam "przekleństwem wynalazców". Działanie tego "przekleństwa wynalazców" opisałem już m.in. w punkcie #11 strony internetowej o telekinetycznych ogniwach, a także w punkcie #2 strony o tajemnicach i ciekawostkach Nowej Zelandii. Strony o Nowej Zelandii można znaleźć m.in. pod następującymi adresami - kliknij na jeden z nich jeśli zechcesz tam się przenieść: newzealand.0me.com, a.1asphost.com/Tapanui, czy storm.prohosting.com/craters. Owo "przekleństwo wynalazców" powoduje, że praktycznie każdy wynalazek o znaczeniu strategicznym dla ludzkości, musi być wynajdowany aż kilkukrotnie przez zupełnie nic nie wiedzących nawzajem o sobie wynalazców. Dopiero po którymś tam z rzędu wynalezieniu, dany wynalazek przez całkowity "przypadek" włączony zostaje do trwałego dorobku technicznego całej ludzkości. Zawsze przy tym perypetie z danym wynalazkiem przy blizszej analizie wyglądają dokladnie tak, jakby powodowane były celowo przez jakąś "szatańską moc" rozciągającą swoje panowanie nad całą Ziemią. Oczywiście zachodzi pytanie kim jest owa "szatańska moc" jaka wyraźnie sobie nie życzy aby ludzkość zbyt szybko osiągnęła zaawansowany poziom rozwoju technicznego.
       Na bazie przytłaczającego materiału dowodowego jaki na ten temat znajduje się w naszej dyspozycji, ja osobiście wypracowałem już teorię wyjaśniającą, jakaż do "szatańska moc" kryje się za "przekleństwem wynalazców". Niestety, ta moja teoria nieco przypomina sobą samolot Możajskiego - tj. znacznie wyprzedza ona gotowość społeczeństwa na jej przyjęcie. Dlatego proponuję aby z nią się zapoznać na zasadzie ciekawostki. Otóż na podstawie wyników swoich badań doszedłem do wniosku, że planeta Ziemia znajduje się obecnie pod niewidzialną okupacją technicznie wysoko zaawansowanych, chociaż moralnie podupadłych, krewniaków ludzi. My znamy owych krewniakow pod popularną nazwą "UFOnauci". Poziom techniczny tych UFOnautów jest tak wysoki, że ich statki, a także oni sami, mogą pozostawać niewidzialni dla ludzkiego wzroku kiedy operują na Ziemi. Owi szatańscy krewniacy ludzi eksploatują Ziemię na tysiące najróżniejszych sposobów, czerpiąc najróżniejsze korzyści z technicznego zacofania ludzkości. Dlatego zainteresowani są oni w celowym utrzymywaniu ludzkości na możliwie najniższym poziomie zaawansowania technicznego. Jednym ze sposobów tego utrzymywania ludzi w ciemności, jest uniemożliwianie upowszechniania się na Ziemi nowych wynalazków. Tylko mała część wynalazków dokonywanych na naszej planecie jest w stanie przebić się przez hermetyczne zapory nałożone na ludzi przez owych szatańskich UFOnautów. Więcej informacji na temat motywacji jakie powodują że UFOnauci nieustannie spychają ludzkość w dół, a także na temat hipnotycznych i telepatycznych metod za pośrednictwem jakich niedostrzegalnie dla ludzi realizują oni to spychanie, wyjaśnionych jest w podrozdziale A3 z tomu 1 mojej monografii [1/4] "Zaawansowane urządzenia magnetyczne". Nieodpłatne egzemplarze tej monografii można sobie sprowadzić ze stron internetowych wyszczególnionych w Menu 2, np. ze strony members.fortunecity.com/timevehicle. Owe szatańskie motywacje UFOnautów w stosunku do ludzi, a także ich pasożytnicza filozofia kosmicznych rabusi, objaśnione są również na stronie internetowej o adresie

Zdjecie 5a: Oto znaczek USA o nominale 6 centow prezentujacy Braci Wright oraz ich samolot. Z jakichs powodow amerykanie do dzisiaj pozostaja na bakier z tymi dwoma najslynniejszymi swoimi wynalazcami. Przykladowo, na temat Braci Wright ukazuje sie znacznie wiecej znaczkow pocztowych poza granicami USA, niz w samych USA. Jesli zas w samych USA pojawi sie juz jakis znaczek na ten temat, wowczas pokazuje on jedynie samolot, a nie wyglad jego wynalazcow i tworcow. Powyzszy znaczek byl jedynym znaczkiem USA jaki dotychczas udalo mi sie znalezc, a jaki faktycznie pokazywal podobizny obu Braci Wright.

Zdjecie 5b: Oto znaczek pocztowy wydany w Libii, jaki upamietnia osiagniecie Braci Wright, oraz ukazuje wyglad obu tych braci. Jak sie okazuje, poza granicami USA Bracia Wright ciesza sie znacznie wiekszym uznaniem i sa bardziej honorowani niz w samym USA. Wyglada na to, ze z jakichs powodow Amerykanie do dzisiaj nie moga czegos wybaczyc tym dwom najslynniejszym wynalazcom Ameryki.

Zdjecie 5c: Oto znaczek nowozelandzki o nominale 80 centow, z 1990 roku. Ukazuje on wyglad Richard's Pearse oraz jego samolotu.

Zdjecie 6: Oto pomnik wystawiony w Nowej Zelandii Richard'owi Pearse i jego samolotowi. Pomnik ten stoi niedaleko małej miejscowości nowozelandzkiej zwanej "Pleasant Point". Pearse zbudował samolot, jaki był pierwszym w Nowej Zelandii. Samolot Pearse wzbił się w powietrze w dniu 31 marca 1902 roku, czyli na około 20 lat po samolocie Polaka/Rosjanina, Aleksandra Możajskiego (aczkolwiek ciągle na około jeden rok przed samolotem Braci Wright). Niestety, Możajskiemu nikt nie stawia pomników. Faktycznie sytuacja wygląda tak jakby Możajski i jego pionierski samolot zostali już zupełnie zapomniani przez wszystkich, włączając w to jego własnych rodaków. A traci przez to cała nasze cywilizacja. Czas więc aby zbudzić się z letargu, wydobyć Możajskiego z zapomnienia, oraz zacząć wyciągać właściwe wnioski z lekcji historii jaką ludzkość otrzymała za pośrednictwem jego samolotu.

Dr .inż. Jan Pająk

Polski Bill Gates żyje w biedzie
Jacek Konikowski
Jacek Karpiński, twórca pierwszego naszego minikomputera, protoplasty peceta, żyje w biedzie i w zapomnieniu.

Pałac Kultury i Nauki. Muzeum Techniki. Cmentarzysko dawnych zaskoczeń. Na drugim piętrze, wśród przedmiotów dziwnych i z wyglądu nudnych, stoją trzy niepozorne maszyny. Na nich tajemnicze symbole: AAH, KAR-65. Jest też pudełko z pokrętłem i mnóstwem białych przełączników. Pod nimi tabliczka: K-202. Szkolne wycieczki przemykają obok, bo też mało kto zna zaskakującą historię tych niepozornych przedmiotów. Zwłaszcza ostatniego. I człowieka, który je stworzył. Historię przewrotną i tragiczną, która mogła się wydarzyć tylko w Polsce. Wiele lat temu.

Mały Jacek
Wojna. Batalion Zośka. Ten sam, w którym walczył Kamil Baczyński. Mały Jacek wspomina, jak to na dyżurze, z nudów, wspólnie układali głupie wierszyki o byle czym, jedną zwrotkę Kamil, jedną on. Dla zabicia czasu. Powstanie. Pierwszy dzień. Mały Jacek jedzie z bronią z Dolnego Mokotowa na plac Zawiszy. Pech. Strzelanina. Na rogu Chałubińskiego i Koszykowej niemieckie kaemy wytłukły prawie cały oddział. On dostał kulę w kręgosłup. Ot, i cała powstańcza historia. Trzy dni później zginął Kamil. A Mały Jacek zaczynał naukę chodzenia. Dzisiaj porusza się bez laski, chociaż niemiecka kula wciąż tkwi w kościach. Przeszłość nieraz jeszcze da o sobie znać.

Skończyła się wojna, zaczął komunizm.

— W czerwcu1945 r. zdałem maturę. Potem Politechnika Warszawska. I fascynacje maszynami. Wtedy cudem techniki był amerykański komputer ENIAC. Jeden z pierwszych. Tak wielki, że zbudowano dla niego specjalną halę, a obok elektrownię, która go zasilała — wspomina Jacek Karpiński, ps. Mały Jacek.

Do niedawna uważano, że był to pierwszy komputer na świecie. Ważył prawie 30 ton, zajmował 140 mkw. i składał się z ponad 18 tys. lamp elektronowych. Po wojnie, gdy odtajniono niektóre dokumenty brytyjskiego wywiadu, okazało się, że Brytyjczycy z ośrodka kryptograficznego w Bletchley Park ubiegli Amerykanów o dwa lata. W 1941 r. zbudowali pierwszy sprawnie działający komputer na świecie o nazwie Colossus.

— Po studiach z nakazu pracy robiłem nadajniki radiowe dla ambasad, które dzięki nim komunikowały się z Polską. Spore, dwukilowatowe — mówi Karpiński.

Kiedy odpracował studia, przeniósł się do PAN, gdzie wreszcie rozwinął skrzydła. I stworzył swoją pierwszą „mądrą” maszynę. Do przepowiadania pogody.

— AAH była pierwszą na świecie maszyną, która pomagała tworzyć długoterminowe prognozy pogody. Po wprowadzeniu danych z obserwacji Słońca na ekranie pojawiał się wynik. W sumie to był taki wielki procesor o wymiarach dwa metry na półtora. Maszyna pracowała dwa lata. Ale pewnego dnia spadła ze schodów — wspomina Karpiński.

Po prostu podczas przenoszenia tragarze nie utrzymali komputera wielkości szafy i przyrząd runął z wysokości dwóch pięter. Na oczach jego twórcy. Przykre. Karpiński wykonał jeszcze kilka innych maszyn, jak na owe czasy rewolucyjnych. Chociażby pierwszy na świecie analogowy komputer do działań różniczkowych AKAT-1. Albo perceptron. Maszyna, która sama potrafiła rozpoznawać otoczenie i uczyć się. Miała kamerę i system do analizy obrazu pokazywanego jej np. trójkąta. Bez problemu wskazywała jego cechy charakterystyczne i identyfikowała jego kształt.

— Perceptron nie miał jakiegoś konkretnego zastosowania. To była raczej sztuka dla sztuki, zabawa. Podstawą działania była sieć neuronowa, składająca się z 2 tys. tranzystorów. Poza podobnym urządzeniem w Stanach Zjednoczonych nikt na świecie czegoś takiego nie zbudował — twierdzi Karpiński.

Bo na sztuczną inteligencję było jeszcze za wcześnie. W 1964 r. FSO produkowała syrenki. Po ulicach jeździły wołgi i warszawy. Niewielu obywateli i towarzyszy wiedziało, co znaczy słowo komputer. Co też nieraz im Karpiński wytykał.

Maszyna KAR-65
Co musi czuć człowiek, który w szarej rzeczywistości siermiężnego komunizmu wybiega myślami lata do przodu i konstruuje urządzenia wyprzedzające swoją epokę? Dumę? Jakież frukty musiał dostawać od władzy za taką robotę? Jakże musiał być hołubiony? Wiodło mu się niezgorzej?

— Nie te czasy. Bycie inteligentnym bardziej szkodziło, niż pomagało. Owszem, pozwalano tworzyć maszyny, ale gdy powstawały, zaczynały się kłopoty. Wpierw był szum, potem maszyna zamiast do ludzi trafiała do piwnicy pod klucz, i cisza. A już nie daj Boże, żeby gazety napisały. Cenzura zabraniała. Bo jak naukowcy, to tylko radzieccy. I jak naukowe osiągnięcia, to tylko radzieckich naukowców. Polacy to kopanie węgla i ziemniaków. Prasa, owszem, pisała, że mamy pierwsze miejsce na świecie, ale w uprawie ziemniaka. O technicznych osiągnięciach cisza — mówi Karpiński.

A nasz bohater, ku utrapieniu komunistów, co skończył jakąś maszynę, zaraz zaczynał następną, równie zmyślną. Po wynalezieniu perceptronu ówczesny kierownik Pracowni Sztucznej Inteligencji w Instytucie Automatyki PAN odmówił mu pieniędzy na dalsze konstrukcje. Miarka się przebrała.

— Ubek i kawał durnia. Podstawiał mi nogę, kiedy tylko mógł, więc z opanowanej przez komunistów PAN przeniosłem się na Uniwersytet Warszawski, do Instytutu Fizyki Doświadczalnej, pod skrzydła profesora Pniewskiego, wspaniałego człowieka. Mogłem dalej robić swoje — mówi Karpiński.

Pniewski miał problem. Z ośrodka CERN w Szwajcarii (Europejski Ośrodek Badań Jądrowych, ten sam, w którym w 1989 r. Tim Berners-Lee wymyślił i stworzył sieć WWW) otrzymywał tony danych, których nie potrafił analizować. Bo nie miał na czym. Karpiński zbudował mu kilka urządzeń, w tym komputer do analizy danych KAR-65.

— Był znacznie szybszy i tańszy od ówczesnej Odry. Wykonywał 100 tys. operacji na sekundę i kosztował jakieś 6 mln złotych. Odra była wolniejsza, za to kosztowała 200 mln złotych — wspomina Karpiński.

Zbudował jeden taki komputer, który pracował jeszcze w latach osiemdziesiątych. Mógł więcej, ale:

— Wokół mnie zagęszczała się atmosfera. Byłem wrogiem ludu. Co chwila Pniewski dostawał anonimy, że jestem hochsztaplerem, że nigdy nic nie zbudowałem. On mi je czytał i pytał: Jacek, ale ty mi zrobisz ten komputer, prawda? — opowiada Karpiński.

Wrogiem ludu? Jakim sposobem? Przecież robił rzeczy wyjątkowe za pieniądze i ku chwale PRL-u.

— Ktoś się dokopał w moim życiorysie, że walczyłem w AK. Do tego doszła zwykła ludzka zawiść, że ja potrafię, że mnie się udaje, a innym nie. To wystarczyło. Poza tym komuniści hołubili robotników i chłopów, a nie intelektualistów — mówi Karpiński.

Dlatego następne KAR-65 nie powstały. Karpiński zaczął jednak pracować nad czymś zupełnie innym, rewolucyjnym. Czymś, co wyprzedzało swoje czasy o wiele lat i mogło zapewnić mu życie w luksusach, ale stało się największym jego utrapieniem. To coś nazywało się K-202.

Miłe złego początki
Był rok 1969. Karpińskiemu marzyło się, żeby cały komputer dało się wsadzić do pudełka po butach. Marzenie jak na owe czasy księżycowe. K-65 był wielki jak dwie szafy. Odra potrzebowała osobnego pokoju. Kto wtedy słyszał o miniaturyzacji? I to nie tylko w Polsce. Ale Karpiński się uparł.

— Poszedłem z pomysłem minikomputera do znajomego pułkownika z Zegrza. Mało nie spadł z krzesła, gdy mu go przedstawiłem. Powiedział: rób, wojsko kupi każdą ilość. Zamówienie z armii otwierało wszystkie drzwi. Jedyną firmą w PRL-u, która mogła wyprodukować taki komputer, były zakłady Zjednoczenia Mera. Dyrektor Huk zainteresował się pomysłem. Zwołał komisję do jego oceny — mówi Karpiński.

Po kilku tygodniach komisja uradziła: tego nie da się zrobić, bo nie ma i nie będzie takiej technologii, która pozwoliłaby dwie szafy wcisnąć do pudełka po butach. Bo jakby była, to Amerykanie dawno by już coś takiego zbudowali. A nie zbudowali.

— W Merze poradzili mi, żebym poszukał naiwnych gdzie indziej. Projekt minikomputera pokazałem znajomemu Anglikowi. To był handlowiec, więc miał znajomości. Pokazał go specom z branży komputerowej. Olśniło ich. Uznali to za najlepszą konstrukcję logiczną, jaką widzieli, i od razu padła propozycja produkcji w Anglii pod angielską nazwą — mówi konstruktor.

No, właśnie, byłoby jak niegdyś z Enigmą. Karpiński, na swoje nieszczęście, chciał tego uniknąć i postawił warunek: produkcja w Polsce za pieniądze angielskie. Przeszło.

— Wróciłem do Mery z opinią Anglików. A tu wciąż mur. Nie da się — wspomina Karpiński.

Pomógł przyjaciel, Stefan Bratkowski. Zapukał do kilku drzwi. Otworzył ówczesny minister nauki Jerzy Łukasiewicz, późniejszy spec od propagandy w KC, który zmusił Zjednoczenie Mera do produkcji komputera. Powstała polsko-angielska spółka. My — miejsce i ludzi, Anglicy — pieniądze i zachodnie komponenty.

— Partia się zgodziła, więc produkcja ruszyła. Mera podpisała umowę z firmami Data-Loob i MB Metals i tak powstał Zakład Mikrokomputerów. Zostałem jego kierownikiem. Zaraz też zaczęły się pielgrzymki różnych partyjnych aparatczyków i wsadzanie do mojego zespołu znajomych, a to dyrektora, a to księgowej. Zapach dewiz kusił. Połowa z nich to ubecy. Na szczęście, zespół techniczny miałem swój — mówi Karpiński.

Z Karpińskim pracowali, m.in.: Ewa Jezierska, Andrzej Ziemkiewicz, Zbysław Szwaj, Teresa Pajkowska, Krzysztof Jarosławski. Młodzi entuzjaści. Ruszyło z kopyta. W małym domku, nieopodal zakładów Mery w podwarszawskich Włochach. Zakłady stoją do dzisiaj (na skrzyżowaniu Alei Jerozolimskich i Hynka). Domek też.

Gierek pomoże
K-202 był małym modularnym komputerem o uniwersalnym zastosowaniu. Jego sercem były 16-bitowe układy scalone. Komputer wzorem współczesnych miał pamięć stałą i operacyjną, które można było rozszerzać, oraz własny system operacyjny — SOK (System Operacyjny Karpińskiego). Dzięki zastosowaniu przez Karpińskiego adresowania stronicowego, komputer dysponował zawrotną jak na owe czasy pamięcią 8 MB (pierwsze amerykańskie minikomputery miały zaledwie 64 kB pamięci), wykonując milion operacji na sekundę, szybciej niż pierwsze komputery osobiste IBM PC, które pokazały się 10 lat później.

— K-202 był ewenementem w Europie, a może i na świecie. Bodajże pierwszy mikrokomputer na świecie. Początek ery minimalizacji w komputerach, w wyniku której powstały pecety — mówi Zbysław Szwaj. W zespole Karpińskiego zajmował się mechaniczną stroną K-202, wszystkimi układami mechanicznymi, był również projektantem stylistycznym komputera.

Protoplasta peceta?

— Absolutnie. K-202 zaprojektowałem w 1969 r., a pierwszy pecet IBM powstał w 1982 r., a i tak mu do pięt nie dorastał — dodaje Karpiński.

Pracowali po 10-15 godzin na dobę.

— Byliśmy zgranym zespołem młodych studentów, zapaleńców. Karpiński był dyktatorem w kwestii rozwiązań konstrukcyjnych, często pytał nas o opinie, ale i tak robił po swojemu. Pasjonowała nas ta robota. Często spaliśmy w zakładzie. Razem spędzaliśmy wolny czas. Zarabialiśmy tyle, co wszyscy, grosze. Karpiński miał wiele patentów, z których dostawał pieniądze, więc często nam dawał na jedzenie albo ubranie. Ale i tak żaden z nas nigdy nie powtarzał, że: „za pięć trzecia bierz kapotę, s... na szefa i robotę, tak dożyjesz starczej renty nawet w d…ę niekopnięty” — wspomina Zbysław Szwaj, który dzisiaj, wraz z synem, prowadzi w Mielcu własną firmę Leopard.

W rok powstał gotowy model, rok później prototyp. W 1971 r. minikomputer po raz pierwszy wyszedł poza mury pracowni. Na Targach Poznańskich, do stoiska, na którym stał niepozorny K-202, podszedł Edward Gierek z Piotrem Jaroszewiczem. Za nimi świta wszystkich ministrów. Krawaty. Zachwyty.

— W pewnej chwili Gierek pyta mnie, czy będziemy w stanie go produkować na masową skalę? Ja mu na to, że tak. A dacie radę? Ja mu na to: a pomożecie? Wyczuł żart, ale odparł: pomożemy. Pamiętam, że obok było stoisko Elwro, które produkowało Odrę, ale tam I sekretarz nawet nie zajrzał. To był dla nich straszliwy policzek — wspomina Karpiński.

Gierek pomógł. O K-202 zaczęła pisać polska prasa. I zagraniczna. Do pracowni Karpińskiego zaczęli zjeżdżać naukowcy zza żelaznej kurtyny. I dziwili się, jakim cudem w kraju, gdzie pralki są na talony, a po banany ustawiają się kolejki, powstał tak szybki minikomputer. Radzieccy naukowcy, którzy dopiero co skopiowali IBM 360, też przyjeżdżali. I dziwili się.

— Ławronow (główny konstruktor komputera RIAD, wiernej kopii IBM) nie mógł się nadziwić, że to, co u niego zajmuje całą ścianę, u mnie mieści się w walizce. Gdy wylałem na K-202 herbatę, po czym zrzuciłem go ze stołu, oczy zrobiły mu się jak denka od butelki. Komputer wciąż działał — wspomina Karpiński.

Tajemnica trwałości drzemała w stykach. Wszystkie złocone.

Z pierwszej produkcji 15 egzemplarzy poszło do Anglii, reszta rozeszła się w Polsce. Kilka kupił Franciszek Szlachcic do MSW, kilka trafiło do MSZ, Marynarki Wojennej („służył” na ścigaczu, jako komputer sterujący ogniem). Jeden pracował w Hucie im. Lenina, drugi w FSO, inny pojechał nawet do Szwajcarii, do CERN-u.

— Przygotowywaliśmy właśnie kolejną partię, tym razem 200 sztuk, gdy pojawiły się schody. A to problem z tym, a to z tamtym — mówi Karpiński.

Nie wiedział wtedy, że w KC zapadł wyrok. Na niego i na K-202.

Wyrok
— Karpiński to człowiek na wskroś uczciwy, patriota, wielki naukowiec. I zupełne beztalencie ekonomiczne. No i ta jego arogancja wobec ówczesnej władzy. Często powtarzał, że przeżył okupację, więc komunę też przeżyje. I wcale się z tym nie krył — twierdzi Szwaj.

Arogancja? Wobec ręki, która go karmiła?

— Kiedyś wizytowała nas partyjna wierchuszka. Jednemu z partyjniaków wypalił wprost, że jego wiedza wystarczyłaby co najwyżej do budowy nocników — wspomina Szwaj.

Ekonomicznie nieporadny naukowiec, do tego arogant wobec władzy. Musiało się skończyć tragicznie. Ale było coś jeszcze. Zawiść. Elwro, gdzie produkowano Odrę, nie zapomniało incydentu z Targów Poznańskich. Dyrekcja poskarżyła się ówczesnemu premierowi Piotrowi Jaroszewiczowi, że Karpiński chce ich zniszczyć.

— W Elwro 6 tysięcy ludzi robiło wolniejszą, droższą i wielką Odrę, podczas gdy ja z 200 ludźmi o wiele lepszy minikomputer. Nasz wkład dewizowy wynosił 1800 dolarów, ich — 30 tys. dolarów. Oni nie mieli zamówień, my po targach mieliśmy na prawie 3 tysiące sztuk. Wiadomo było, że nasz sukces ich zje, więc zamiast współpracować, walczyli o swoje tyłki — mówi Karpiński.

Skutecznie. Po kilku miesiącach Karpiński dostał wymówienie. Strażnicy wyprowadzili go z zakładu, którym kierował. 200 niedokończonych minikomputerów zostało zniszczonych. To był koniec K-202. I koniec inżyniera Karpińskiego. Wilczy bilet w nauce i odebrany paszport. W urzędzie paszportowym widniała adnotacja premiera Jaroszewicza — „Nie wydawać do odwołania. Powód: sabotażysta i dywersant gospodarczy”. Nagle, niemal z dnia na dzień, został wrogiem ludu.

— Kiedyś spotkałem na Marszałkowskiej znajomego. Powiedział, że pierwszy raz w życiu widzi dywersanta i sabotażystę, który w PRL-u chodzi sobie wolno po stolicy — wspomina Karpiński.

Wesoły epizodzik. Ale losy konstruktora wesołe nie były. Mógł robić wszystko, pod warunkiem że nie będą to komputery. Czyli nic. Minister przemysłu maszynowego Tadeusz Wrzaszczyk chciał go zagonić na „front” konteneryzacji kraju. Wyszedł z gabinetu, trzaskając drzwiami ze złości. Machnął ręką na przeszłość. Skończył kurs rolniczy. Wydzierżawił starą chałupę na Mazurach. We wsi zapadłej. I 30 ha nieużytków. Wstawił okna, podciągnął kabel z prądem, zbudował kominek. Dało się mieszkać. On, konstruktor maszyn matematycznych, i ona, żona Ewa, magister matematyki i informatyki. On karmił świnie i kury, ona doiła jedyną krowę. Taki był układ. Raz w tygodniu jeździł jeszcze na Politechnikę Warszawską dać wykład studentom budownictwa, dla pieniędzy. Przy okazji sprzedać jajka. I tak do 1980 r., gdy do pobliskiego PGR-u przyjechali dziennikarze. Dyrektor wspomniał im coś o oryginale z pobliskiej wioski, co przychodzi po paszę dla kur i bajdurzy o komputerach. Pojechali z ciekawości. Wrócili z Kroniką Filmową. Bo wśród świń znaleźli „słynnego budowniczego komputerów”. Do kamery Karpiński wypalił, że woli prawdziwe świnie od ludzi. Poszło w Polskę. Później Aleksander Bocheński napisał artykuł: „Konstruktorzy do świń!”.

Doradca Balcerowicza
Dalsze losy inżyniera Karpińskiego są mniej sensacyjne, choć niejeden palnąłby sobie w łeb. Karpiński wyjechał do Szwajcarii, do swojego przyjaciela Stefana Kudelskiego (tego od magnetofonów). Trzy dni później wybuchł w Polsce stan wojenny. Otworzył firmę Karpiński Computer Systems. Zrobił robota sterowanego głosem. Już miał rozpocząć produkcję. Nie zdążył. Zbankrutował. Potem wymyślił Pen-Readera, skaner do wczytywania tekstu. W 1990 r. wrócił do Polski z zamiarem jego produkcji. Nie starczyło pieniędzy. Wyprodukował 500 sztuk, zanim  BRE Bank położył rękę na produkcji i jego domu w Aninie. Kredyt okazał się zabójczy. 120 procent odsetek. Karnych. Kolejny pomysł — kasa dla handlarzy targowych i małych sklepów. Jak twierdzi, tak małej (20/16 cm) nie zbudowano wtedy nigdzie na świecie. Miał już umowę z Libellą. Nie wypaliła. Podpisał drugą, z Apatorem. Produkcja miała ruszyć lada dzień. Brakowało jedynie zamówionych w Warszawie płyt głównych. Przyszły, ale:

— Wszystkie spieprzone, co do jednej. Całe 3 tysiące. Potem wyszło, dlaczego. Ten sam kooperant robił płyty dla konkurencji, która miała siedzibę w tym samym budynku, co on — mówi Karpiński.

Dwa lata był doradcą ds. informatyki ministra Leszka Balcerowicza i Andrzeja Olechowskiego.

— Na trzy czwarte etatu, żeby móc robić swoje komputery, a nie tylko papierki — wspomina Karpiński

Dzisiaj ma 81 lat. Mieszka w wynajętej, skromnej kawalerce we Wrocławiu. Nie żyje w luksusie, jak sądził pewien Szwajcar, któremu Karpiński opowiedział o swoich wynalazkach. Część emerytury zabiera bank za niespłacony kredyt. Karpiński ledwo się porusza. Niemiecka kula. Ale na pytanie, kim jest, odpowiada dziarsko: programistą. I z wysiłkiem sięga na półkę po najnowszy wynalazek, niewielki przedmiot mieszczący się w dłoni — skaner dla księgowych, który rzędy cyfr z ksiąg handlowych zamienia na kolumny w Excelu, automatycznie wychwytując i korygując ewentualne błędy w obliczeniach.

— To dzieło moje i syna Daniela, który niedawno założył firmę informatyczną. Na razie sprzedajemy skaner w Szwajcarii. W Polsce wciąż szukamy kogoś, kto by go sprzedawał — mówi Karpiński.

Czyżby historia się powtarzała? Karpiński już się nie przejmuje.

— Mam własny sposób na kłopoty: gdy nic nie mogę zrobić, po prostu je olewam — mówi konstruktor.

Jego dawny współpracownik Zbysław Szwaj też ma na swoim koncie wiele konstrukcji i wynalazków, począwszy od spektrometru, aparatu do diagnozowania tarczycy, a skończywszy na radiometrycznym znaczniku planktonu. Ale skończył z tym. Dzisiaj produkuje sportowego Leoparda z 405-konnym silnikiem Corvetty. Ręczna robota. Za 150 tys. dolarów od sztuki.

Ludzie i maszyny
  • Niedokończona historia... K-202

Niewiele osób kojarzy nazwisko inż. Jacka Karpińskiego. Szkoda. Ten wybitny konstruktor swoimi pomysłami znacznie wyprzedził epokę, w której przyszło mu tworzyć. Niestety, po złej stronie żelaznej kurtyny

Polak urodzony w Turynie, inżynier elektronik oraz informatyk, żołnierz Szarych Szeregów w batalionie „Zośka”, uczestnik Powstania Warszawskiego, trzykrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. Kierowca rajdowy i... żeglarz. Z tych kilku słów wyjawia się już jakże interesująca postać.

W czasie okupacji brał udział w konspiracyjnych formacjach harcerskich, początkowo w drobnym sabotażu, potem w Grupach Szturmowych, wreszcie razem z Krzysztofem Kamilem Baczyńskim w plutonie „Alek” batalionu „Zośka”. Ciężko ranny pierwszego dnia Powstania Warszawskiego w czasie przedzierania się z transportem broni z dolnego Mokotowa na plac Zawiszy. Sparaliżowany, został ewakuowany z miasta.

Po rehabilitacji od 1946 r. studiował na Politechnice Łódzkiej, potem Warszawskiej. Zatrudniony jako pracownik naukowy, prześladowany za działalność w AK i udział w Powstaniu, miał spore trudności na polu zawodowym. Nie stanowiło to jednak przeszkody dla jego pracy twórczej.

W 1957 r. w Instytucie Podstawowych Problemów Techniki PAN skonstruował maszynę AAH wg pomysłu Józefa Lityńskiego z Państwowego Instytutu Hydrologiczno- Meteorologicznego. AAH było opartą na 650 lampach maszyną do obliczeń całek Fouriera. W 1959 powstał AKAT-1 – pierwszy na świecie tranzystorowy analizator równań różniczkowych.

K-202 to 16-bitowy minikomputer opracowany i skonstruowany przez inż. Jacka Karpińskiego w latach 1970-1973. Był to pierwszy polski komputer zbudowany z użyciem układów scalonych. Według opinii dra hab. Piotra J. Durki K-202 przewyższał pod względem szybkości pierwsze IBM PC oraz umożliwiał wielozadaniowość, wielodostępność i wieloprocesorowość

Rok później, jako jeden z 6 nagrodzonych, zwyciężył w ogólnoświatowym konkursie młodych talentów techniki organizowanym przez UNESCO. W nagrodę przebywał 2 lata w USA, studiując m.in. na Harvardzie i w Massachusetts Institute of Technology. Mimo propozycji kariery akademickiej – nie zdecydował się pozostać za oceanem.

Po powrocie do kraju, w Pracowni Sztucznej Inteligencji w Instytucie Automatyki PAN skonstruował perceptron, uczącą się maszynę, która rozpoznawała otoczenie przy użyciu kamery. Była to wówczas druga taka konstrukcja na świecie – sieć neuronowa oparta na 2 tysiącach tranzystorów.

Po przejściu do Instytutu Fizyki Doświadczalnej Uniwersytetu Warszawskiego w ciągu 3 tygodni skonstruował skaner do analizy fotografii zderzeń cząstek elementarnych, który wspomagał komputer KAR-65. Pracował on z szybkością 100 tysięcy operacji na sekundę, przy czym był 30-krotnie tańszy (2 mln złotych zamiast 60 mln.) niż 2 razy wolniejsze ówczesne komputery Odra. KAR-65 dokonywał 100 tys. operacji zmiennoprzecinkowych, był asynchroniczny, nie miał zegara. Sterowało nim 5 układów automatów skończonych. Komputer ten działał do połowy lat 80-tych.

Narodziny polskiego minikomputera

W latach 1970-73 inż. Karpiński zaprojektował pierwszy w kraju minikomputer K-202, oparty na 16-bitowychych. Jednostka centralna wyposażona była w pamięć stałą i operacyjną, można było rozszerzać ją o 65 tysięcy modułów sterowniczych i wykonawczych. Mimo początkowego zainteresowania projekt został odrzucony przez administrację PRL.

Ostatecznie jego produkcję rozpoczęto i sfinansowano z funduszy brytyjskich i na zamówienia firm (udziałowców) Data-Loop i MB Metals. K-202 pracował z szybkością miliona operacji na sekundę (szybciej niż komputery osobiste 10 lat później). Zastosowano w nim wynalazek Karpińskiego – powiększanie pamięci poprzez adresowanie stronnicowe. Dzięki temu K-202 miał do dyspozycji 8 MB pamięci. Łącznie powstało 30 egzemplarzy, 15 wyeksportowano do Wlk. Brytanii, 4 zakupiło MSW, pozostałe inne instytucje w kraju, m.in.: MSZ, Dowództwo Marynarki Wojennej, Huta Lenina, Uniwersytety Warszawski i Gdański. Jeden egzemplarz trafił do CERN.

Dalsze losy

Mimo sukcesów konstrukcyjnych Karpiński był cały czas szykanowany przez różne instytucje. Kierowanie produkcją K-202 powierzono mu jedynie z powodu nacisków Brytyjczyków. Ostatecznie został odsunięty od kierowania Zakładem Mikrokomputerów przy przedsiębiorstwie MERA, gdzie powstawały K-202. Produkcję samego mikrokomputera zarzucono, mimo że na taśmach czekało 200 nieskończonych modeli. Próby skopiowania jego konstrukcji nie powiodły się ani w kraju, ani w ZSRR.

W 1978 r. Karpiński wyjechał na Mazury, gdzie pod Olsztynem zajął się hodowlą drobiu i trzody chlewnej. W 1981 władze nie zgodziły się na objęcie przez niego stanowiska dyrektora ani przedsiębiorstwa MERA, ani Instytutu Maszyn Matematycznych.

Emigracja

Ostatecznie Karpiński wyemigrował do Szwajcarii, gdzie stworzył m.in. robota sterowanego głosem oraz Pen-Readera (skaner wraz z oprogramowaniem do wczytywania i czytania tekstu po jednej linijce). Po powrocie do kraju w 1990 roku pełnił funkcje m.in. doradcy ds. informatyki ministrów Leszka Balcerowicza i Andrzeja Olechowskiego. Próbował bez powodzenia wdrożyć w Polsce produkcję Pen-readera oraz kas fiskalnych. Obecnie programista. Wiele z jego wynalazków i urządzeń (AKAT-1, Perceptron, KAR- 65, K-202) znajduje się obecnie w Muzeum Techniki w Warszawie.

(jAs)

http://pl.wikipedia.org/wiki/K-202

Karpiński - polski Bill Gates pasł świnie

fot. Topory na licencji GNU Free Documentation

Mało kto wie, że polski inżynier stworzył w 1970 roku minikomputer szybszy niż wprowadzony dziesięć lat później IBM PC. K-202 mógł być standardem informatycznym, a Jacek Karpiński polskim Billem Gatesem i Stevem Jobsem w jednym.

9 kwietnia inżynier Karpiński będzie we Wrocławiu obchodzić swoje 81. urodziny. Za jego geniusz Polacy zmusili go do wypasania świń pod Olsztynem. Przypomnijmy więc historię Jacka Karpińskiego, niech będzie to zasłużony hołd dla wielkiego człowieka.

Bohater

Jacek Karpiński urodził się w Turynie w 1927 roku. Gdy miał 12 lat wybuchła druga wojna światowa. Swoją młodość spędził walcząc o wolność Polski - Szare Szeregi, Mały Sabotaż, Grupy Szturmowe i wreszcie Batalion "Zośka".

Pierwszego dnia Powstania Warszawskiego Karpiński został ciężko ranny, z postrzałem kręgosłupa ewakuowano go z Warszawy. Po wojnie jego AK-owska przeszłość była powodem do szykan.

Geniusz

Mimo to Karpiński od 1946 roku poświęcił się informatyce. Budował maszyny do analizy równań różniczkowych. Stworzony w 1959 roku AKAT-1 (na zdjęciu u góry) przyniósł mu prestiżowe wyróżnienie UNESCO. Jako młody talent techniki został nagrodzony dwuletnimi studiami na Harvardzie i w najsłynniejszej uczelni technicznej świata - MIT. Amerykanie proponowali Karpińskiemu pozostanie na tej uczelni. Zdecydował się jednak na powrót do Polski.

Maszyna analizowała zdjęcia zderzeń cząstek elementarnych i miała moc obliczeniową 100 tysięcy operacji na sekundę. Projekt Karpińskiego był więc dwukrotnie szybszy niż stosowane wtedy komputery ODRA. Co więcej, był 30 razy tańszy.

Po powrocie stworzył Perceptron, uczącą się maszynę opartą na sieciach neuronowych, która za rozpoznawała otoczenie za pomocą kamery. Była to jedna z dwóch takich sieci neuronowych na świecie.

W 1965 roku dla Instytutu Fizyki UW Karpiński w ciągu trzech tygodni zaprojektował i stworzył skaner fotografii wraz z komputerem KAR-65. Maszyna analizowała zdjęcia zderzeń cząstek elementarnych i miała moc obliczeniową 100 tysięcy operacji na sekundę. Projekt Karpińskiego był więc dwukrotnie szybszy niż stosowane wtedy komputery ODRA. Co więcej, był 30 razy tańszy.

W latach 1970 - 1973 inżynier Karpiński opracował swój największy chyba wynalazek. K-202. 16 bitowy minikomputer wykonujący milion operacji na sekundę, jako pierwszy na świecie wykorzystujący adresowanie stronicowe - pomysł Karpińskiego pozwalający na zwiększenie ilości dostępnej pamięci. K-202 był szybszy niż wyprodukowane 10 lat później komputery IBM PC.

 

Czy Polska Rzeczpospolita Ludowa doceniła wynalazek? Oczywiście. Po wyprodukowaniu 30 sztuk minikomputerów, a Karpińskiego odsunięto od kierowania Zakładem Mikrokomputerów w zakładach MERA. 200 czekających na wyprodukowanie kolejnych komputerów zniszczono. Bez inżyniera ani Polacy ani Rosjanie nie potrafili skopiować K-202. Karpiński do MERY nie wrócił już nigdy.

Hodowca świń

Od 1978 roku Jacek Karpiński zajął się więc hodowlą świń i drobiu pod Olsztynem. Reporterowi Polskiej Kroniki Filmowej powiedział, że woli prawdziwe świnie, od tych ludzkich. Trudno się dziwić jego rozgoryczeniu. Polacy zapomnieli o K-202.

Emigrant

W 1981 roku Karpiński wyjechał do Szwajcarii. Pracował w firmie NAGRA, potem założył własny biznes. Kolejne wynalazki Karpińskiego to robot sterowany głosem i ręczny skaner Pen-Reader.

Niestety współudziałowiec Karpińskiego nie zgodził się na wejście do firmy zewnętrznego inwestora i na produkcję nie wystaczyło pieniędzy. Jacek Karpiński do dziś przyznaje, że jest bardzo złym biznesmenem.

Powrót do kraju

Po 1990 roku nasz niedoszły Bill Gates wrócił do kraju. Rozpoczął tu produkcję Pen-Readerów. Wziął kredyt na rozwój z BRE Banku pod zastaw swego domu w Aninie.

Niestety bank odmówił wypłacenia drugiej z trzech transzy kredytu. Na dodatek okazało się, że Pen-Reader nie był opatentowany. Karpiński znów został z niczym. Żeby się ratować zaprojektował jeszcze kasę fiskalną.

Także ten projekt nie wypalił. Kooperanci Karpińskiego najpierw próbowali go oszukać (Libella zabroniła Karpińskiemu wejścia do zakładu po zorganizowaniu przez niego produkcji), a potem padli ofiarą nieuczciwej konkurencji (Apator otrzymał wadliwe płyty główne od dostawcy związanego z innym producentem). W efekcie inżynier Karpiński został bez dachu nad głową.

Powrócił do Szwajcarii, gdzie zaprojektował specjalistyczny skaner do ksiąg rachunkowych i za zarobione pieniądze kupił mieszkanie we Wrocławiu. Teraz pracuje nad przenośną wersją swojego nowego skanera.

Nie jest miliarderem, jego nazwisko jest znane głównie pasjonatom informatyki i byłym pracownikom MERY i ERY, którzy w karnawale Solidarności chcieli zrobić Karpińskiego swoim szefem.

Dla Managerii inżynier Karpiński pozostaje jednak bohaterem i geniuszem. W 81. urodziny, życzymy wszystkiego najlepszego, inżynierze.

PW

Wynalazcą kamizelki kuloodpornej był związany z Krosnem Jan Szczepanik oraz Kazimierz Żegleń[potrzebne źródło]. W kamizelce jego pomysłu energia pocisku była pochłaniana w kolejnych warstwach tkaniny z której uszyta była sama kamizelka. Wynalazca ten stał się znany na całym świecie w 1902 roku, gdy kareta wyłożona tkaniną kuloodporną jego pomysłu uchroniła przed bombą i wielce prawdopodobną śmiercią króla Hiszpanii Alfonsa XIII. Pomysł Szczepanika został jednak szybko potem zapomniany, ponieważ pojawiły się nowe rodzaje pocisków, przed którymi kamizelka ta nie mogła chronić — wynikało to z tego, że nie istniały wtedy materiały o wystarczającej wytrzymałości (Jan Szczepanik użył jedwabiu, który ma ograniczoną wytrzymałość, ale nie istniały wtedy włókna o większej wytrzymałości).

Wpisał: Mirosław Dakowski

12.03.2007.

Mirosław Dakowski

Poglądy Samuela Huntington – plagiat oraz „odwrócenie kota ogonem”

dorobku Feliksa Konecznego

Feliks Koneczny (Polak, 1862-1949) jest jedynym z historiozofów XX w, który oparł wyniki swych badań dotyczących cywilizacyj na metodzie aposteriorycznej: W swym rozległym dorobku często pisze o konieczności paru lat analizy faktów dla uzyskania kilku zdań syntezy. I widać, że nie jest to kokieteria. Jego „konkurenci” (Spengler, Toynbee, wielu historiozofów XIXw) stosowali głównie metodę „medytacyjną” (wg. FK), którą popularnie nazywamy sufitologią.

Wg. FK największymi jednostkami życia zbiorowego ludzi są cywilizacje, nie zaś ludzkość. Definiuje cywilizację jako metodę ustroju (czyli budowy) życia zbiorowego. W danej cywilizacji podobny (współmierny wg FK) ale nie jednakowy jest stosunek ludzi, połączonych w narody, do pięciu (tyle i tylko tyle!) wartości (quincunx): dobra, prawdy (wartości duchowe), zdrowia, dobrobytu (wart. materialne) oraz piękna (tak duchowego iak i materialnego).

Cywilizacjami, które FK wyróżnił i zbadał, są w naszych czasach: c. łacińska (katolicyzm i poczucie narodowe, oparte o cywilizację rzymską), c. bizantyjska (oparta o podległe władzy świeckiej prawosławie i o Bizancjum, ale obejmujące też... Prusy – jest monografia o niej), c. żydowska (sakralna, jest 2-tomowa monografia), c. turańska (azjatycka, oparta o obóz wojskowy) , c. chińska, c. bramińska (druga sakralna) oraz c. arabska (nie islamska!).

Ze struktury nauki o cywilizacjach FK-go logicznie wynikło parę praw dziejowych, przejrzyście i przekonywująco udowodnionych:

Nie można być cywilizowanym na dwa sposoby,

Nie może istnieć spójna ludzkość jako mieszanka czy synteza cywilizacyj. Ludzkość może powstać tylko po zwycięstwie jednej cywilizacji nad innymi.

Jeśli jedna cywilizacja opanuje świat, nie będzie to zwycięstwo ani orężne, ani materialne. Najważniejsze dla niego są abstrakty, pojęcia duchowe.

Walka cywilizacyj jest więc nieunikniona, ma jednak charakter głównie konkurencji różnych etyk, różnych rodzajów stosunku do Dobra i Prawdy.

Mieszanki cywilizacyj zawsze prowadzą do bierności ludzi, do stanów acywilizacyjnych i do zapaści całych narodów.

Przeszło 10, dogłębnie udokumentowanych książek FK pozostaje mało znanych, szczególnie na Zachodzie). Occident.

W latach 90-tych natomiast ogromną publicity uzyskały prace Samuela Huntingtona (dalej SH), którego uczyniono głównym ideologiem globalizmu. Jego książki błyskawicznie tłumaczone są na wszystkie języki, są omawiane i dyskutowane. Gdy w połowie lat 90-tych przeczytałem jego „Clash of civilisations”, uderzyło mnie, że jest to plagiat myśli i analiz FK. Nawet mapki ukazują granice cywilizacyj wg. FK (np. w Europie granice turańskiej i bizantyńskiej – oraz łacińskiej). Myśl FK została jednak zdeformowana : Tam, gdzie FK wykazuje konieczność konkurencji duchowej czy ideowej, SH zakłada clash – zderzenie sił fizycznych. Tam, gdzie FK omawia niebezpieczeństwa upadku czy deformacji cywilizacji wyższej, subtelniejszej, pod ciosami prymitywniejszej czy bardziej brutalnej, tam SH omawia możliwość powstania cywilizacji synkretycznej, globalnej.

Nigdzie w książkach SH nie znalazłem odnośników do prac FK, z których czerpał. Nie odpowiedział też na pytanie, dlaczego tak się stało, jeśli tyle osiągnięć FK uznał za swoje – i odwrócił wnioski. Może i dobrze, bo u SH dzieje się to metodą solve et coagula – zburz i buduj od nowa.

Po 11 września (czy może już przed?) nagłośnione przez prasę i TV poglądy SH służą do uzasadniania mechanizmu czy też potrzeby zderzenia cywilizacji łacińskiej (popularnie zwanej chrześcijańską) z islamem, do zderzenia – fizycznego - cywilizacji religijnych. A czyni się to z obozu globalistów, czcicieli złotego cielca, nie mających nic wspólnego ani z chrześcijaństwem, ani z cywilizacja opartą na narodach, cywilizacją łacińską.

Czas najwyższy, by intelektualiści, szczególnie Europy Zach. i Ameryk poznali nieskażona myśl FK. To może pomóc w powstrzymaniu tak wymarzonego przez naszych wrogów clash-u. A metody i osiągnięcia FK służą budowie świata harmonijnego, Bożego

AMDG

Zmieniony ( 19.03.2007. )

10. Rudolf Gundlach

Polski inżynier, konstruktor broni pancernej. W 1934 roku zaprojektował i skonstruował odwracalny peryskop czołgowy, który bez zmiany pozycji obejmował pole widzenia o wartości 360 stopni. Jego wynalazek jest do dzisiaj stosowany we Francji, Wielkiej Brytanii i Szwecji. Plany peryskopu stworzonego przez Gundlacha wykradli Niemcy i Rosjanie.

Wynalazek polskiego konstruktora znalazł zastosowywanie w polskich czołgach TKS i 7TP, a następnie, po sprzedaży patentu firmie Vickers, produkowany jako "Tank periscope Mk IV" był stosowany w większości czołgów angielskich, oraz, po skopiowaniu w ZSRR, w czołgach radzieckich. Uznaje się także, iż wynalazek ten dał początek podobnym rozwiązaniom amerykańskim (peryskop M6 w czołgach M3/M5 Stuart, M4 Sherman i innych).

9. Stefan Bryła

Konstruktor i inżynier budowlany, pionier spawalnictwa. Jest twórcą pierwszego w Europie spawanego mostu drogowego (na Słudwi k. Łowicza, 1928) oraz m.in. wieżowca "Prudential" (obecnie hotel "Warszawa") w Warszawie (1932) i nowego gmachu Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie (1937).

W czasie okupacji niemieckiej dziekan tajnego Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej, członek Armii Krajowej. W 1943 aresztowano go wraz z rodziną i rozstrzelano w egzekucji ulicznej u zbiegu ulic Puławskiej i Rakowieckiej.

« poprzednie [4/14] następne »

Tadeusz Tański

Wybitny polski inżynier, w roku 1916 zaprojektował i zbudował 12 cylindrowy silnik o mocy 520 KM, a dwa lata później silnik gwiaździsty do napędu lekkich samolotów.

Opracował konstrukcję samochodu pancernego Ford FT-B, który został później wykorzystany w Wojnie Polsko-Bolszewickiej. Projektował także pojazdy cywilne.

W 1940 roku, w ramach akcji AB (skierowanej przeciwko polskiej inteligencji) został aresztowany przez hitlerowców i przewieziony do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. 26 marca 1941 roku został w bestialski sposób zamordowany.

W akcji AB zginęli też: Kazimierz Bartel (premier II RP), Tadeusz Boy-Żeleński, Stefan Bryła (inżynier), Stefan Kopeć (profesor UW), Janusz Kusy Kusociński (olimpijczyk), Mieczysław Niedziałkowski (działacz polityczny), Maciej Rataj (marszałek sejmu), Kazimierz Zakrzewski (profesor UW). Akcja trwała od wiosny 1940 roku do końca okupacji.

Adam Ostaszewski

Wielki ekscentryk, podróżnik, filozof i wynalazca. Także astronom i artysta. Nazywany jest pionierem polskiej awiacji - jako pierwszy Polak skonstruował szereg modeli samolotów, w tym płatowiec nawiązujący do konstrukcji braci Wright.

Zaprojektował i skonstruował także helikopter, sterowiec oraz... automat do gry w szachy.

Stworzył również uniwersalny język (taki, który może być wykorzystany w różnych obszarach zastosowania).

Czochralski

Wybitny uczony i wynalazca z pierwszej połowy XX wieku. Był metalurgiem, chemikiem i metaloznawcą. Opracował szereg nowych metod badawczych, patentów itp. Dziś, w czasie rewolucji elektronicznej, prof. Czochralski jest znany przede wszystkim z jego słynnej i szeroko na świecie stosowanej metody wzrostu kryształów nazwanej "metodą Czochralskiego", a opublikowanej przed 85 laty.

Monokryształy krzemu produkowane metodą Czochralskiego są współcześnie stosowane na masową skalę do produkcji mikroprocesorów

Józef Bożek

Wynalazca nazywany "polsko-czeskim Stephensonem" wynalazca, konstruktor i mechanik. Zbudował pierwszy na kontynencie europejskim powóz z napędem parowym, a także łódź z silnikiem na parę. Stworzył również precyzyjny zegar dla Instytutu Astronomicznego, automatyczny warsztat tkacki a także liczne protezy nóg i rąk dla inwalidów wojennych.

Wynalazł także elewator, potrójnie złożoną dźwignię i katapultę okrętową. Wszystkie te wynalazki nie zapewniły mu jednak uznania i pamięci. Zmarł w biedzie i zapomnieniu w 1835 roku, w Pradze.

Jan Szczepanik

Nazywany był "polskim Edisonem" bądź "Da Vinci z Galicji". Genialny samouk i tytan pracy. O jego wynalazkach mówiono w całej Europie. Wszyscy zachwycali się zaprojektowanymi przez niego wynalazkami - telewizją, barwną fotografią i kamizelką kuloodporną.

Pisał o nim między innymi Mark Twain, który specjalnie przyjechał do jego pracowni, aby poznać twórcę, który go zafascynował

Marian Rejewski

Genialny matematyk i kryptolog. Bydgoszczanin, który rozpracował przed wojną niemiecką maszynę szyfrującą Enigma. Prace Rejewskiego i współpracujących z nim Henryka Zygalskiego i Jerzego Różyckiego, umożliwiły odczytanie niemieckich szyfrów podczas II wojny światowej. W znacznym stopniu przyczyniło się to do wygrania wojny przez aliantów.

Po wojnie zatrudniony był w bydgoskiej fabryce kabli, z której zwolniono go w roku 1950. Był permanentnie inwigilowany przez Służbę Bezpieczeństwa.

« poprzednie [10/14] następne »

Kazimierz Prószyński

Ten nazywany "pionierem telewizji" wynalazca, urodził się 4 kwietnia 1875 roku. Jednym z jego wynalazków był pleograf, który powstał w roku 1894, który służył do, jak się wyraził sam Prószyński "odzwierciedlania ruchu w naturze za pomocą fotografii".

Zaprojektowane przez niego urządzenie, jeszcze przed projektem braci Lumiere, było w stanie wykonać ok. 50 zdjęć na sekundę

Prószyński jest także odpowiedzialny za wynalazki takie jak - biopleograf, kamerę-projektor, a przede wszystkim - ręczna kamera zdjęciowa, tzw. aeroskop. Urządzenie to pozwalało na rejestrację zdjęć w dowolnym miejscu i czasie. Wynalazek ten był używany do 1935, aż do wprowadzenia filmu dźwiękowego. Kolejnym genialnym pomysłem Prószyńskiego był tzw. teleflot, urządzenie do przesyłania obrazu na odległość.

Naukowiec nie miał szansy, aby dokończyć większość swoich dzieł i wynalazków. Aresztowano go w roku 1944, a w marcu 1945 zginął w obozie koncentracyjnym w Matthausen.

« poprzednie [12/14] następne »

Jacek Karpiński

Urodzony w 1927 roku w Turynie inżynier, elektronik i informatyk. Służył w Batalionie Zośka, brał udział w powstaniu warszawskim, był wielokrotnie odznaczany Krzyżem Walecznych.

W czasie powstania warszawskiego został ciężko ranny w kręgosłup. Sparaliżowany, po kapitulacji powstania został ewakuowany z miasta. Pracę naukową rozpoczął w 1951, po uzyskaniu dyplomu na Politechnice Warszawskiej (wcześniej studiował w Łodzi).

Konstruował nadajniki, aparaty do USG, maszyny do długoterminowych prognoz pogody, a także perceptron - uczącą się maszynę, która rozpoznawała otoczenie przy użyciu kamery. Przede wszystkim jednak, w roku 1969 zaprojektował komputer K-202, którego prototyp był gotowy w 1970 roku, a w 1971 wystawiono go na targach w Poznaniu i Londynie. Był to pierwszy na świecie modularny mikrokomputer 16-to bitowy, o możliwościach adresowania pamięci RAM do 8MB i o możliwościach rozbudowy do bardzo dużych systemów.

Wszystkie inne ówczesne minikomputery miały adresowanie do 64 KB. Na komputer K-202 przygotowany był system operacyjny SOK, assembler ASSK, Algol, Fortran, Most i wiele programów użytkowych. Gwoli przypomnienia - w roku 1969 IBM wyprodukował kość pamięci o rozmiarze 1KB. W roku 1977 Apple wyprodukowało komputer z pamięcią 4KB.

Pomimo wielu sukcesów, Jacek Karpiński był notorycznie prześladowany i szykanowany przez aparat państwowy. Odmawiano mu wyjazdu za granicę. W 1978 roku doprowadzono do tego, iż naukowiec wyjechał na Mazury, gdzie zajął się hodowlą trzody chlewnej.

Franciszek Rychnowski

Zapomniany geniusz

Nazywano go "polskim Edisonem". Jego wynalazki kradli fabrykanci z całej Europy. Na jego odkryciach bazuje dziś przemysł fotograficzny i filmowy. Był najwybitniejszym polskim wynalazcą wszechczasów. Dziś jego imię skrywają mroki ludzkiej niepamięci...

Jan Szczepanik urodził się we wsi Rudniki opodal Krosna. Pochodził z biednej wiejskiej rodziny. Jedyną szansą zdobycia wykształcenia, było dla niego ukończenie seminarium dla wiejskich nauczycieli. W wieku niespełna dwudziestu lat, rozpoczął pracę w rodzinnych stronach. Braki wiedzy nadrabiał, czytając literaturę i czasopisma naukowo - techniczne. Korespondował też z licznymi wynalazcami.

Okolice Krosna w ostatniej dekadzie XIX wieku były jednym z największych na świecie zagłębi tkackich. Produkowano tu wzorzystą tkaninę żakardową. Barwne materiały powstawały w niewielkich chałupniczych warsztatach i małych rodzinnych fabryczkach. Tkanie żakardu wymagało zastosowania specjalnych tekturowych szablonów. Przygotowanie jednego trwało kilka tygodni. Szczepanik postanowił usprawnić pracę tkaczy. Zbudował urządzenie działające na zasadzie dzisiejszego skanera lub kserokopiarki. Specjalny czytnik badał wzór i przetwarzał go na szereg impulsów elektrycznych. Te trafiały do maszyny dziurkującej. Przygotowanie szablonu trwało teraz zaledwie 40 minut! Wynalazkiem zainteresowało się Towarzystwo Tkackie, ale próby jego wdrożenia napotkały opór. Producenci żakardu bali się, że gdy produkcja będzie łatwiejsza, jego cena, a tym samym ich zyski, spadną. Szczepanik przeniósł się do Wiednia. Tam doskonalił swoje kolejne wynalazki. Zbudował płytkę, przetwarzającą obraz na impulsy elektryczne. Zaproponował wykorzystanie tego urządzenia dla przesyłania po kablu telefonicznym najświeższych wydań gazet z Ameryki do Europy. Dopiero po śmierci wynalazcy ostrzeżono ogromne możliwości tego wynalazku. Pracował też nad telewizją. Był w stanie przesyłać mocno niewyraźny obraz z kamery do specjalnego projektora. Stworzył też żarówki własnej konstrukcji, oraz fotokomórkę. Ten ostatni wynalazek uznał jednak za nikomu nie przydatną ciekawostkę. Ponownie odkryto ją dopiero w latach sześćdziesiątych.

Jan Szczepanik był też twórcą pierwszej w dziejach skutecznej kamizelki kuloodpornej. Wykorzystując swoją wiedzę z dziedziny tkactwa produkował specjalną grubą tkaninę jedwabną. Pocisk, uderzając w nią, zrywał liczne nitki splotu, sam jednak wytracał energię. Kamizelka chroniła ciało nie gorzej, niż dzisiejsze. W 1901 roku pancerz produkcji Szczepanika uratował życie hiszpańskiemu królowi Alfonsowi XIII. Uzyskane fundusze pozwoliły wynalazcy na kolejne eksperymenty.

Na przełomie wieków, dwaj Polacy - Jan Szczepanik i Franciszek Rychnowski, opracowali metody pozwalające na robienie kolorowych fotografii. Kolorowe zdjęcia znano już wcześniej. Wykonywano je specjalnym aparatem fotograficznym wyposażonym w trzy obiektywy i kilka filtrów barw. Gotowe fotki można było obejrzeć za pomocą potężnej maszyny. Na czym polegała metoda Rychnowskiego, nie bardzo dziś wiadomo. Szczepanik uzyskał lepsze wyniki dzięki wynalezionemu przez siebie systemowi płowienia związków srebra. Metodą prób i błędów (wykonał około 100 tysięcy doświadczeń chemicznych), zdołał wreszcie wyprodukować kolorową kliszę i specjalny papier do robienia barwnych odbitek. Uruchomił niewielką wytwórnię w Szwajcarii. Jednak ciągle prześladował go pech. Zamówień miał mało, brakowało pieniędzy na reklamę, ktoś sabotował produkcję. Wreszcie fabryczka splajtowała. Szczepanik zabrał się za robienie kolorowych filmów kinowych. Powrócił do wcześniej zarzuconej metody. Jego kamera nagrywała film na taśmie czarno-białej z użyciem trzech filtrów eliminujących podstawowe barwy. Następnie specjalny projektor mógł odtworzyć z tej taśmy film w kolorach naturalnych. Niestety, aparatura była stosunkowo droga... Choć filmy wzbudziły zachwyt publiczności, żadne kino nie zdecydowało się na jej zakup. Jan Szczepanik zmarł w 1926 roku.

Już w 1928 roku firma Kodak zastosowała technologię Szczepanika w produkcji własnych kolorowych klisz do aparatów. Podobny los spotkał tez inne jego odkrycia. Producenci kserokopiarek, skanerów, fotokomórek, faksów, czy kamer video przywłaszczyli sobie wynalazki naszego rodaka, jego samego skazując na zapomnienie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
metody numeryczne - interpolacja, Nauka i Technika, Informatyka, Programowanie
Przeszukiwanie pomieszczeń, NAUKA, Techniki operacyjne
PLAN PRACY celowanie cyklop, NAUKA, Techniki operacyjne
Elektroenergetyka pytania na zal laboratorium, Nauka i Technika, Elektroenergetyka
Pojecia językoznawcze (w kontekście testu), Filologia polska, Nauka o języku
Drenaż limfatyczny kończyny górnej metodą Polską i Niemiecką, Technik masażysta, Drenaż limfatyczny
Nauka i technika jako przedmiot odpowiedzialności człowieka, wypracowania
plan pracy - musztra - zwroty w miejscu, NAUKA, Techniki operacyjne
13 Nauka i technika?nk słów
WŁASNY SERWER FTP WINDOWS XP, ۞ Nauka i Technika, Informatyka, Systemy operacyjne, OS MS Windows, Si
PODSTAWY TELEMETRII-Systemy telemetryczne w przemyśle, Nauka i Technika, Automatyka, Telemetria
vocab Nauka - technika, batuta
12 NAUKA, TECHNIKA
mloda polska, nauka, Polski
Nauka i technika
Drenaż limfatyczny kończyny dolnej metodą Polską i Niemiecką, Technik masażysta, Drenaż limfatyczny
plan pracy - regulaminy - oddawanie chonorów z bronią i bez broni, NAUKA, Techniki operacyjne
polska nauka prawa administracyjnego

więcej podobnych podstron