Frania Konopielko Griegoriewna
Transkrypcja | Frania Konopielko Griegoriewna Urodzona w 1933 r. we wsi Nizgołowo w obwodzie witebskm. Została aresztowana razem z rodzicami i bratem Arkadym na początku kwietnia 1943 roku podczas akcji pacyfikacyjnej na Białorusi. Byli przetrzymywani w więzieniach w Baczejkowie, Lepielu i obozie przejściowym w Witebsku, skąd wiosną zostali przetransportowani na Majdanek. W obozie zginęli jej rodzice. Z Majdanka wywieziono ją do obozu dziecięcego w Konstantynowie pod Łodzią a następnie do obozu pracy w Dessau, gdzie doczekała wyzwolenia. Po wojnie powróciła na Białoruś. |
|
---|---|---|
W czerwcu załadowali nas i wywieźli do obozu koncentracyjnego na Majdanek. W transporcie było dużo ludzi, nawet nie mogliśmy wszyscy usiąść. Jedni stali, inni siedzieli. Tych, którzy umierali, wyrzucano na postojach z wagonów. Dojechaliśmy do obozu, wyładowano nas, mężczyzn od razu oddzielono. Zabrano nam ojca. Nie wiem, czy obóz był blisko, czy daleko, ale szliśmy jakiś czas. Przypędzono nas, przebrano, była łaźnia, woda – raz gorąca, raz zimna, otrzymałam jakieś łachmany i zaprowadzili mnie, matkę i brata do baraku. Były tam nary, same deski, na narach siedziało kilka osób, bo nie było gdzie leżeć, 3-4 osoby ciasno obok siebie, żeby było cieplej. Na noc wpuszczali nas do baraków bardzo późno, kiedy robiło się już ciemno, a w ciągu dnia przebywaliśmy na dworze. Kazali nam nosić piasek z miejsca na miejsce, jakieś kamienie, aby tylko nie siedzieć. Wcześnie rano wypędzano nas na apel i staliśmy, dopóki nie rozwidniło się, dopóki nie przyszli Niemcy. Niemki przychodziły z owczarkami i pejczami. To było straszne. Pamiętam wieże, szubienicę. Po jakimś czasie zachorowała mama, zabrali ją, potem mnie zabrali do innego baraku, chyba tyfusowego. Brata też zabrali. Znaleźliśmy się w oddzielnych barakach. W baraku było dużo ludzi z naszej wsi i z innych, przywozili też ludzi różnych narodowości, byli też Polacy. Nie pamiętam, kiedy to było, jak nas znów popędzili do łaźni, przedtem postawili nas na czymś takim, ludzie wpadali, był krzyk, myśleliśmy, że może będą palić, potem podnieśli jakiś taki luk, właz… To było straszne. Potem odbierali wszystkie dzieci od rodziców, my nie mieliśmy już rodziców, był krzyk, zamieszanie. Zobaczyłam brata, trudno było nas poznać, pytaliśmy o nazwiska. Siedzieliśmy tam chyba dobę, potem na samochody i wywieźli nas do Łodzi, do Konstantynowa. |
© 2006 Państwowe Muzeum na Majdanku.