XXXIII
- Nie rozumiem dlaczego ciągle jej odmawiasz. – Hermiona bawiła się serwetką leżącą na stoliku. – Nie można wiecznie żyć przeszłością, Remusie.
- W moim wieku…
- Przestań – prychnęła. – Masz czterdzieści dwa lata i jesteś czarodziejem, to dla was żaden wiek.
- Dla nas – poprawił ją łagodnie.
- Jestem dzieckiem mugoli – przypomniała mu spokojnie. – Nie sądzę, abym podziwiała świat, mając dwieście lat na karku, poza tym nie o tym mówimy. Jesteś młody, a odmawiasz sobie wszystkich przyjemności. Wojna się skończyła, powinieneś zacząć żyć dla siebie, nie tylko dla innych.
- Skończyła. – Pokiwał głową. – Jednak zabrała zbyt wielu.
- Pozwól jej odejść. – Złapała go za rękę i spojrzała prosząco w jego ciepłe, bursztynowe oczy. – Tonks cię kochała, nie chciałaby, abyś resztę życia spędził samotnie. Cztery lata to wystarczający czas żałoby.
- Nie rozumiesz… Wszyscy oni… James, Lily, Syriusz, Tonks… Każdy, kogo obdarzyłem uczuciem… - Upił łyk soku i potrząsnął głową. – Marny ze mnie towarzysz. Wciąż trwa przyjęcie, powinnaś się bawić, a nie siedzieć tutaj ze swoim starym profesorem.
- Och, proszę cię. – Ścisnęła mocniej jego dłoń. – Dam ci spokój, kiedy zgodzisz się, żebym ją poznała. Z tego co mówisz, to bardzo sympatyczna kobieta. Mam wolny przyszły weekend…
- Podczas pełni? – Roześmiał się smutno. – To mogłoby być cokolwiek trudne, zarówno dla niej, jak i dla mnie.
- Och, przepraszam. – Zaczerwieniła się lekko. – Zupełnie zapomniałam. Czy profesor Snape nadal robi dla ciebie eliksir tojadowy?
- Dzięki Merlinowi, tak. Dogadaliśmy się nawet co do ilości i teraz Kaelyn również korzysta z jego dobrodziejstwa.
- Zastanawiam się czemu nie robi tego na masową skalę.
- Znasz Snape’a, jest uparty. – Westchnął i rozejrzał się po sali. – Nie widzę Harry’ego. Co u niego? Jak radzi sobie w tym niefortunnym małżeństwie? – zapytał, by zmienić niewygodny dla niego temat.
- Lepiej niż można było przypuszczać. – Hermiona uśmiechnęła się delikatnie. – Myślę, że zaakceptował Malfoya.
- Naprawdę? – Spojrzał na nią zdziwiony. – Przyznam, że więź była dla mnie dużym zaskoczeniem. Nigdy nie wpadłbym na to, że tych dwoje połączy przeznaczenie.
- Chyba każdy był w szoku. – Wzruszyła ramionami. – Na początku szukaliśmy rozwiązania, jednak to połączenie nie ma żadnych luk, nic nie mogliśmy zrobić. Zajrzałam chyba do każdej księgi… Teraz… Cóż, przestałam to drążyć, Malfoy się zmienił, Harry ma na niego dobry wpływ.
- A Ron? Jak on to znosi?
- Och, zaprzyjaźnili się, ostatnio nawet został zaproszony na piwo. – W jej głosie dało się wyczuć sarkazm.
- A ty? Jak ty się w tym odnajdujesz? – Spojrzał na nią uważnie.
- Mam dużo pracy – mruknęła wymijająco. – Dzieci są naprawdę absorbujące.
- Hermiono...
- Och, po prostu… Wiesz jak to jest, faceci i ich męskie rozmowy. – Sięgnęła po szklaneczkę z ponczem i upiła łyk, po czym przyjrzała się jej podejrzliwie. – Mało interesujące dla kobiety.
- Odkąd to masz z tym problem? Wasza trójka była nierozłączna.
- Była. – Napój był zimny i miał kwaskowaty smak wiśni. Wypiła wszystko i sięgnęła po stojący na stoliku dzbanek, by dolać sobie więcej. – Dorośliśmy. To nie tak, żebym się skarżyła. – Potrząsnęła głową. – Każdy z nas ma po prostu własne problemy. Harry ma na głowie całą szkołę wraz z inwestorami i finansami. Ron zajmuje się quidditchem i treningi zajmują mu dużo czasu, a ja… Cóż, jestem opiekunką domu. – Zamilkła i dla zyskania czasu opróżniła kolejną szklankę. – To tyle. – Uśmiechnęła się szeroko. – Zatańczysz z byłą uczennicą? – Przekrzywiła głowę, patrząc na niego radośnie.
- Z największą przyjemnością.
***
- Więc… mówisz, że Malfoy nie jest taki zły? – Fred ze splecionymi na piersi rękami opierał się o ścianę, patrząc na brata, jakby nagle wyrosła mu druga głowa.
- I piłeś z nim piwo… - George pukał się palcem po brodzie, przyglądając mu się badawczo. – Sprawdzałeś co w nim było?
- Przestańcie, to Harry mi je podał, wymyślacie niestworzone rzeczy. – Ron przewrócił oczami, obserwując tańczącego z Michaelem Fabiena. – Harry jest z nim szczęśliwy, mnie to wystarczy.
- Dorósł. – Fred spojrzał porozumiewawczo na bliźniaka.
- Nasz maleńki braciszek. – George wyciągnął rękę, czochrając młodszą latorośl Weasleyów po rudej czuprynie. – Stał się dorosły, wzruszające…
- Przestańcie! – Ron odsunął się poza zasięg rąk brata. – Jestem wyższy od was.
- Wzrost nie świadczy o rozumie, ale skoro zaakceptowałeś Malfoya… - Fred podążył za wzrokiem Rona i gwizdnął z uznaniem. – Ronaldzie, czyżby twój gust wreszcie wzniósł się ponad poziomy? Czy to wpływ szlachetnej arystokracji, w kręgu której się teraz obracasz?
- O czym ty do mnie… - Ron spojrzał na niego zdumiony.
- Odkąd rozmawiamy, nie odrywasz oczu od tego niezwykle seksownego bruneta. Naprawdę nieprzeciętny tyłek, aż chciałoby się…
- Zwariowałeś?! – Młodszy Weasley zacisnął wściekle pięści. – Ten… ten… Francuzik – wypluł ostatnie słowo – cały wieczór kręcił się wokół Hermiony i Michaela, jest dziwny, po prostu mam go na oku.
- Och, Ron, nie krępuj się, nam naprawdę możesz powiedzieć. Wiesz jak to mówią… Żeby życie miało smaczek, raz dziewczynka, raz chłopaczek – George zarechotał wesoło.
- Troll cię w głowę kopnął w dzieciństwie? Nie jestem gejem! – wrzasnął, a kilka osób odwróciło się w jego kierunku z zaciekawieniem, dzięki czemu spłonął krwistym rumieńcem. – Nie lubię facetów w ten sposób – wymamrotał ciszej.
- Nie denerwuj się, ciśnienie ci podskoczy i zemdlejesz nam jeszcze…
- A wtedy będziemy musieli poprosić seksowniaczka, żeby pomógł nam cię zanieść do sypialni i przywrócić do życia. – Fred zachichotał zadowolony z coraz większego zdenerwowania brata i wcisnął mu do ręki szklankę z ponczem. – Napij się i uspokój. Jak chcesz, zostaniemy twymi bohaterami i ochronimy twój dziewiczy tył.
- I przód. – Fred mrugnął wesoło.
- Rodzina to zło… - Ron upił łyk napoju i mlasnął z uznaniem, a uśmiech bliźniaków automatycznie się poszerzył.
- Ranisz nasze uczucia, my tylko troszczymy się o ciebie.
- Rozumiesz, samodzielne polerowanie miotły jest satysfakcjonujące, ale zawsze lepiej gdy ktoś zrobi to za ciebie. O, witaj Harry! – Fred pomachał ręką w kierunku Pottera, który właśnie wszedł do pomieszczenia w towarzystwie Draco. – Malfoy, ciebie też witamy. Zmieniliście ubrania?
- I fryzury…
- Przedtem Malfoy miał włosy zaczesane do tyłu.
- A teraz ma grzywkę.
- A Harry…
- Harry jest jak zwykle.
- Dzięki. – Potter zatrzymał się przed nimi. – Może głośniej? Goście po drugiej stronie sali zapewne jeszcze was nie usłyszeli – sarknął zażenowany i klepnął w plecy Rona, który od dłuższej chwili krztusił się ponczem. – W porządku?
- Dzięki, stary – wychrypiał ocierając załzawione oczy.
- Więc? Powiecie nam gdzie byliście, gdy was nie było? – Fred spojrzał na nich z zainteresowaniem, zupełnie ignorując agonalne rzężenie młodszego brata.
- Relaksowaliśmy się intensywnie. – Draco spojrzał na niego ironicznie.
- Jakieś szczegóły? – George odwrócił się wyraźnie zainteresowany. – Harry, byłeś kapitanem czy pałkarzem?
- Nalej mi. – Ron z histerią w oczach podał szklankę roześmianemu Harry’emu.
- A czy to ważne? – Potter podał poncz przyjacielowi. – Żeby rozegrać mecz, potrzeba dobrej drużyny.
- Merlinie, quidditch już nigdy nie będzie taki sam. – Ron poczerwieniał jeszcze bardziej, z trudem przełykając wiśniowy napój.
- Nie marudź, najwyższy czas, aby ktoś ci uświadomił, że ręka to nie twój jedyny przyjaciel. – Fred poklepał brata po ramieniu. – Swoją drogą, zawsze sądziłem, że małżeństwo to jak odwyk na życzenie.
- Powiedział Weasley. – Draco spojrzał na niego z politowaniem.
- To był cios poniżej pasa. – George skrzywił się lekko.
- Idę do Hermiony! – Ron, mocno zaciskając palce na szklance, ruszył w kierunku kończącej właśnie taniec Granger.
- Może powinniśmy mu powiedzieć, żeby przystopował z tym ponczem? – Fred śledził lekko chwiejny krok brata zamyślonym spojrzeniem.
- Po co? Niech się rozluźni. Jeżeli chodzi o „te sprawy”, nadal zachowuje się jak nastoletnia dziewica, w dodatku wychowana w zamkniętej wieży. – George wzruszył ramionami.
- Piłem ten poncz, jest bezalkoholowy. – Harry zerknął na dzbanek stojący na stoliku. – Prawda? – spojrzał nieufnie na bliźniaków.
- To obrzydliwe, Harry, zupełnie jakbyś nie miał do nas zaufania. – Fred zrobił minę zranionej niewinności.
- Doprawiliście go czymś! Godryku… - Potter z przestrachem rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając jakichś dziwnych oznak działalności nieprzewidywalnego duetu, jednak żadnych kanarkowych piór, wydłużonych uszu ani innych niechcianych atrakcji nie znalazł w zasięgu swojego wzroku.
- Myślę, że dobrze się bawią. – Kącik ust Draco uniósł się lekko, gdy podszedł do stolika i nalał dwie szklanki podejrzanego napoju. Jedną z nich podał Harry’emu, a drugą ostrożnie powąchał. – Co w tym jest?
- Krasnoludzki bimber? – Fred odchrząknął, uciekając spojrzeniem w bok. – Dziewięciokrotnie filtrowany! – dodał obronnie.
- W dupę trolla, zupełnie was pochrzaniło?! To jest cholernie mocne! – Potter wytrzeszczył oczy w przerażeniu.
- Daliśmy tylko butelkę.
- Może półtorej…
- Zabijcie mnie…
- Niezłe. – Harry spojrzał z niedowierzaniem na Draco, który właśnie kończył swój poncz. – Nie czuć alkoholu, jednak to tylko złudne wrażenie. Idealnie wyważone.
- Żartujesz? – Potter nie mógł uwierzyć, że Ślizgon tak lekko podchodzi do picia alkoholu na przyjęciu, na którym ostatecznie zebrała się spora grupka ważnych osobistości. Zerknął na bliźniaków, którzy w tej chwili wyglądali, jakby właśnie zaczynali na wyścigi puchnąć z dumy.
- Rozluźnij się, Harry. Popatrz na nich. – Zatoczył ręką po sali. – Sztywni, jakby im ktoś różdżki w tyłek wsadził, trochę relaksu nikomu nie zaszkodzi.
- Dobrze mówi. – George błysnął uzębieniem. – Niby Malfoy, a człowiek.
- Dziękuję za uświadomienie mi, że przynależę do gatunku. Do tej pory sądziłem, że jestem ponad nim. – Draco uniósł brew w ironicznym geście.
- Możesz na nas liczyć, zawsze ściągniemy cię z obłoków.
- Nie wątpię, że pokusicie się o próbę. Teraz wybaczcie, obowiązki wzywają. – Spojrzał na Harry’ego, który nadal złym okiem łypał na trzymany w ręku poncz. – Wypij i dołącz do mnie. Rosbery dopadł Severusa, ktoś musi go ratować, a przy tym powstrzymać przed obrażeniem jednego z głównych inwestorów.
- Rosbery? Ten od trasmutacji użytkowej? – Fred odprowadził wzrokiem Malfoya. – Podobno jest niesamowicie bogaty, przyjechał z Włoch i potrafi czynić różdżką cuda.
- Nawet z Nory zrobiłby pewnie Weasley Manor. – George westchnął teatralnie. – Ginny byłaby wreszcie szczęśliwa, brylując na salonach.
- Mhm… - Harry przytaknął z roztargnieniem. – Może i jest cudotwórcą, ale potrafi zagadać człowieka na śmierć. A właśnie, nigdzie nie widziałem Ginny.
- Podobno jest chora. – Fred wzruszył ramionami. – A przynajmniej tak utrzymuje ten jej facet. Bez urazy, Harry, ale po mojemu, po prostu nie chciała tutaj dzisiaj być.
- Rozumiem. – Potter skinął głową. Wątpił, aby po tym co stało się w jego noc poślubną, Ginewra miała ochotę kiedykolwiek odwiedzić szkołę. Zapewne czułaby się zażenowana w obecności jego i Draco. Czasami naprawdę żałował, że tak to się potoczyło. Może nie żywił do niej żadnych romantycznych uczuć, jednak naprawdę ją lubił i już dawno wybaczył jej ten godny pożałowania incydent. – Pozdrówcie ją ode mnie.
- Jasne, ucieszy się.
- Tak. – Harry jakoś w to wątpił. Przez chwilę przyglądał się jak Draco przedstawia Rosbery’ego ministrowi oświaty, by po kilku minutach zostawić obydwóch mężczyzn samych i oddalić się z Mistrzem Eliksirów.
Draco… Powrócił wspomnieniem do momentu gdy kochali się na wieży. Do tej pory udawał zrelaksowanego i szczęśliwego, jednak cały czas rozmyślał o tym, co w tym jednym momencie tuż przed spełnieniem zobaczył w oczach Malfoya. Owszem, nie mógł zaprzeczyć, że przez te miesiące zbliżyli się do siebie, a wspólna walka o Samuela też miała duże znaczenie, jednak… Nigdy nie sądził, że mógłby… Tak nagle… Właściwie czuł się trochę ogłuszony. Nie, to po prostu niemożliwe, to wpływ chwili, migoczące pochodnie, nastrój, muzyka. Jedno nałożyło się na drugie i dlatego uległ złudzeniu, że coś czuje i… że Draco też…
Zupełna paranoja! Gdyby nie totalny zamęt, sam siebie by wyśmiał.
Odwrócił się w kierunku bliźniaków, jednak ci zdążyli gdzieś już odejść. Zrezygnowany uniósł szklankę do ust i wypił poncz. Tak, coś mocniejszego zdecydowanie mu się przyda.
- Hahhy…
- Och, Fabien. – Uśmiechnął się na widok Francuza. – Jak się bawisz?
- Wspaniale, Michael to niesamowity towarzysz, a Hehmiona… inteligentna, błyskotliwa, naphawdę zazdhoczę ci takiej przyjaciółki.
- Cieszę się. Draco przewidział, że doskonale dogadasz się z Hermioną. – Harry naprawdę był zadowolony z tego, że Francuz docenił jego przyjaciół.
- Ty i Dhaco… wydajecie się bahdzo szczęśliwą pahą. – Febien pociągnął go za rękę w kierunku ukrytego za ostatnią kolumną stolika. – Musicie mieć niezwykłe uczucie, myślę, że wasza moc pomaga.
- Eee… to niezupełnie tak… - Harry wbił wzrok w szklankę. – To bardziej… interes.
- Intehes? – Fabien zmrużył oczy, wpatrując się w Harry’ego intensywnie. – Nie sądzę, Hahhy. Widzisz, Dhaco to mój przyjaciel i ja was obsehwowałem dziś wieczóh. Mogę być, jak wy to mówicie, zupełną ciotą, ale nie jestem ślepy.
- Fabien! Nigdy nie nazwałbym cię… jak w ogóle możesz tak sądzić! – Potter spojrzał na niego zaskoczony.
- Och, nie mówię, że ty, Hahhy. – Francuz machnął niedbale ręką. – Po phostu nie jestem typem dominathoha, lubię silnych mężczyzn, uważam się za niezwykle whażliwą osobę. – Mrugnął do Gryfona z rozbawieniem. – Można powiedzieć, że mam w sobie wiele z delikatnej kobiety. Jednak… Nie jestem głupi, jak już wiesz. Mam oczy i widzę jak przez cały wieczóh śledzicie się wzhokiem. Tam jest głód… głód i zabohczość.
- Fabien, wiedziałeś, że ten poncz jest doprawiony alkoholem? – Harry postukał paznokciem w szklankę.
- Oczywiście, od hazu to wyczułem, jak mówiłem, jestem niezwykle whażliwy, także jeżeli chodzi o zmysł smaku. – Uśmiechnął się, odrzucając włosy na plecy. – Znam Dhaco. – Spoważniał. – Wiem co przeszedł, wiem ile poświęcił. Zawsze szukał… przynależności? Nie wiem czy dobhałem dobhe słowo. Ciepła, o tak lepiej, on szuka ciepła, bo nigdy tego nie miał. Znasz jego hodziców? – Harry pokiwał głową w oszołomieniu. – Lucjusz i Nahcyza nie są ciepli ludzie.
- Jednak to jego rodzice, dorastał w tej rodzinie. – Harry przysunął krzesło bliżej, coraz bardziej zainteresowany rozmową. – Wychowywali go.
- Wychowywali… Myślę, że oni go thesowali, szkolili. Dhaco nigdy nie wolno się im sprzeciwiać, on był bardzo dumny z nazwiska Malfoy, ojciec zawsze mu mówił, że są lepsi, ważniejsi. Moja hodzina była dobha, bo my czystej khwi, ale… Dhaco nie miał przyjaciół, on musiał być ponad to. Przyjaciel znaczy słabość, Malfoy nie może być słaby.
- To chore… - Harry wiedział, że Lucjusz i Narcyza byli oziębłymi ludźmi, jednak zawsze wyobrażał sobie, że wychowany wśród bogactw Ślizgon miał wszystko i wiódł naprawdę szczęśliwe życie. Nie raz zadawał sobie pytanie, dlaczego właściwie opowiedział się po jasnej stronie, jednak nigdy nie otrzymał na to odpowiedzi.
- Kochasz go?
- Eee… Nie wiem, co Draco powiedział ci o naszym ślubie…
- Myślę, że jestem dość dobrze zohientowany, on przysłał mi dużo listów sową. Hosumiem, że nie planowaliście ślubu.
- Więc rozumiesz też, że to nie był związek z miłości. – Harry uśmiechnął się do mijającego ich ojca jednego z uczniów. Pan Caleb nie tylko związał się ze szkołą jako inwestor, ale posłał też do niej swego syna. Kiedy ich minął, Potter odruchowo rzucił zaklęcie prywatności, nie chciał aby ktoś przypadkowy podsłuchał ich rozmowę. Pośród muzyki i gwaru było to może zbyteczne, ale aurorskie szkolenie nauczyło go zapobiegliwości.
- Wtedy nie, ja wiem. – Fabien skinął głową. – Pytam o tehaz.
- Nie sądzisz, że to prywatna sprawa? – Harry dolał sobie ponczu, czując, jak zasycha mu w gardle.
- Nie phywatne, jeżeli chodzi o Dhaco. Ja thaktuję go ja bhata, on wiele dla mnie znaczy.
- To skomplikowane.
- Miłość nigdy nie jest phosta. – Fabien odchylił się na krześle i założył nogę na nogę. – Ty go nie zhanisz, phawda?
- Dlaczego do diabła miałbym chcieć go zranić? Lubię go, jesteśmy… - zamilkł zakłopotany. Właściwie kim był on i Draco? Z urzędu byli oczywiście małżeństwem, byli też kochankami. Jednak jakie uczucia tak naprawdę ich łączyły? Byli kolegami? Przyjaciółmi? – Jesteśmy razem – dokończył niezdarnie, przypominając sobie własne emocje sprzed kilkudziesięciu minut.
- Hazem…
- Partnerami, wiesz… małżeństwo i wspólny interes.
- Czyli nie ma między wami uczucia? – Pochylił się w kierunku Pottera z błyskiem w oku.
- Nie, absolutnie nic z tych rzeczy. – Harry pokręcił przecząco głową, będąc coraz bardziej skołowany i czując, że w jakiś sposób nie jest to do końca zgodne z prawdą.
- Och… - Fabien uśmiechnął się prowokacyjnie. – To właściwie dobrze. – Uniósł rękę, nawijając na palec jeden z kosmyków swoich długich włosów. – Powiedz mi… - szepnął, przybliżając swoją twarz do jego. – Jak silna jest więź? Naphawdę nie możecie z nikim innym?
- O…obawiam się, że nie…
- A phóbowałeś, Hahhy? – Francuz wypuścił pasmo, które łagodnie opadło mu na ramię, nadal patrzył znacząco, lekko przechylając głowę.
- Ja… Nie chcę próbować.
- Naphawdę?
- Tak, ja… - Merlinie, ten facet był tak cholernie przystojny, a jego głos tak cudownie zachrypły w tej chwili, jednak Harry chociaż doceniał jego zalety, ku własnemu zaskoczeniu czuł tylko zakłopotanie i budzącą się irytację.
- Sądzisz, że byłby zazdrosny? – Fabien prawie mruczał.
- Skąd mam…
- Finite incantatem! – Ktoś nagle zdjął zaklęcie wyciszenia. Nadal nieco zaszokowany obrotem sytuacji Harry poderwał głowę, by spojrzeć prosto w burzowe oczy Dracona. – Widzę, że dobrze się bawicie beze mnie – powiedział cicho i spokojnie.
- Poznawałem twojego męża, Dhaco, jest bahdzo zajmującym towarzyszem. – Fabien z szerokim uśmiechem spojrzał na przyjaciela, prostując się na krześle.
- Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. – Uśmiech Malfoya był tak doskonale radosny, tak ujmujący i… nie sięgał oczu. – Harry, nie masz nic przeciwko, że porwę Fabiena do tańca?
- Nie, oczywiście. – Potter czuł się wyjątkowo głupio. Miał nadzieję, że Draco nie pomyślał sobie nic złego. Właściwie niczego przecież nie robili, prawda? A Fabien… żartował.
- W takim razie zapraszam. - Malfoy odwrócił się, podążając w kierunku tańczących par. Fracuz podniósł się i obciągnął marynarkę.
- Masz swoją odpowiedź. – Mrugnął wesoło i podążył za przyjacielem, zostawiając oszołomionego Pottera samemu sobie.
Harry przez chwilę siedział bez ruchu, po czym podniósł się i wytarł spocone dłonie o szatę. Co do licha miało być? Co usiłował przekazać mu Fabien? I czemu poczuł się tak bardzo zmanipulowany? Zupełnie wytrącony z równowagi, ruszył w kierunku stolika z napojami.
- Jest pan zadowolony, panie Potter? – Syczący głos zatrzymał go w miejscu. Odwrócił się i spojrzał wprost w ciemnie oczy Snape’a.
- Nie rozumiem.
- Oczywiście, że pan rozumie – prychnął. – Nie jest pan w końcu totalnym idiotą.
- Powinienem to uznać za komplement? – Harry ironicznie wykrzywił usta.
- Możesz uznać to za co chcesz, Potter. – Snape szarpnął go za rękaw, pociągając w kąt sali. – Nie będziemy urządzać widowiska, w przeciwieństwie do pana ja nie lubię widowni.
- Jasna cholera, o co znowu ci chodzi?! Zaczynam myśleć, że jeżeli na kogoś nie nawrzeszczysz, uważasz dzień za zupełnie stracony. – Potter zatrzymał się i oparł o kolumnę. Mały elf zatrzepotał skrzydłami i ukłonił się wdzięcznie na jego widok.
- Powiedz mi, Potter, w którym momencie zapomniałeś, że żyjesz w małżeństwie? – Mistrz Eliksirów był najwyraźniej wściekły. Harry już dawno zauważył, że kiedy Snape zaczyna przemawiać tym jedwabistym, cichym głosem, można spodziewać się najgorszego.
- Nigdy nie zapominam, chyba nie sądzisz, że mógłbym.
- Mam rozumieć, że uważasz Dracona za niezwykle…
- Więź mi na to nie pozwala – przerwał mu, zanim mężczyzna rozwinął swą wypowiedź.
- Więź – z jakiegoś powodu głos Mistrza Eliksirów obniżył się o oktawę, a po plecach Gryfona przepłynął dreszcz strachu. Nagle poczuł się jakby na powrót był w klasie eliksirów, a Snape pochylał się nad jego kociołkiem i wiadomym było, że wszystko jest źle i nie może liczyć na łaskę.
- A czego oczekiwałeś? Merlinie, jestem połączony z nim magicznie, nie mogę go zdradzić, a najwyraźniej to usiłujesz mi zasugerować.
- Oczywiście, że nie możesz, chociażbyś chciał. To niewątpliwie pocieszające. – Na twarzy Severusa malowała się gorycz.
- Nie imputuj czegoś, o czym nie masz zielonego pojęcia. – Harry zaczął się zastanawiać, w którym momencie wieczór z naprawdę udanego zmienił się w pasmo dwuznaczności i zarzutów. – Nie masz do tego prawa.
- Problem w tym, Potter, że mam prawo. Draco jest moim chrześniakiem i nie dam ci go skrzywdzić. Nie zranisz go, a jeżeli to zrobisz, obiecuję, że będziesz żałował tego do końca swojego nędznego żywota. – Zmrużył oczy, przeszywając Harry’ego intensywnym spojrzeniem. – Nie na darmo zwą mnie Mistrzem Eliksirów.
Gryfon zaniemówił. Nie do wiary, w przeciągu kilkunastu minut druga osoba zarzuca mu chęć zranienia Malfoya i o ile Fabien tylko wysunął prośbę, o tyle…
- Czy ty mi grozisz? – wycedził, mierząc mężczyznę złowrogim spojrzeniem.
- Ostrzegam, panie Potter, to nawet nie otarło się o groźbę. Zapewniam, że wiedziałby pan, gdyby tak było. A teraz niech pan zabiera tyłek i pożegna wychodzących gości, to chyba należy do pańskich obowiązków. – Snape odwrócił się i zniknął w bocznym przejściu, powiewając nieodłączną czarną peleryną. Patrząc za nim, Harry mógłby w tej chwili przysiąc, że facet ukrywa pod nią ogromne, błoniaste skrzydła. Wzdrygnął się i ruszył w kierunku korytarza, gdzie pierwsi goście szykowali się do deportacji.
***
- Rozmawiałem z Fabienem. – Draco wyszedł z łazienki i podszedł do łóżka, w którym leżał Harry.
- I? – Głos Pottera pomimo zmęczenia był czujny. Dochodziła czwarta nad ranem i dopiero niedawno pożegnali ostatnich gości. Ron i Hermiona, ku jego zaskoczeniu, wcześniej opuścili przyjęcie, wymawiając się zmęczeniem. Potter odniósł dziwne wrażenie, że obydwoje wypili za dużo doprawionego przez bliźniaków ponczu.
- Nie wraca na razie do Francji. – Draco oparł się o komodę, obserwując go uważnie.
- Tak, wspominał, że musi załatwić pewne sprawy i zastanowić się nad zainwestowaniem w naszą szkołę. – Fabien rzeczywiście zasugerował to tuż przed deportacją.
- Wiesz może gdzie postanowił się zatrzymać? – Malfoy oderwał od niego wzrok i teraz jakby od niechcenia przyglądał się swoim paznokciom.
- Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. – Potter wzruszył ramionami. – Myślę jednak, że Michael będzie wiedział. Z tego co mówił, również nie wraca od razu do domu. Dziwi mnie jednak, że ty nie zostałeś poinformowany, w końcu jesteś jego przyjacielem.
- Michael? – Draco zignorował przytyk.
- Uhm… - Pokiwał głową. – Mam wrażenie, że przypadli sobie do gustu. – Uśmiechnął się zadowolony.
- Nie przeszkadza ci to?
Harry poderwał zaskoczony głowę. Czy mu się wydawało, czy w tonie, jakim Malfoy zadał pytanie, zadźwięczała podejrzliwość?
- Nie, a powinno? – zapytał spokojnie.
- Zdawało mi się, że Michael i ty… - Draco odchrząknął i zrzuciwszy szlafrok, wsunął się pod kołdrę. – Być może jednak… - dodał ostrożnie – wyciągnąłem pochopne wnioski.
- Kiedyś, owszem.
- Och…
- Zerwaliśmy dawno temu, teraz jesteśmy przyjaciółmi. – Harry poprawił poduszkę i wygodniej ułożył się na plecach. – Michael niedawno rozstał się ze swoim chłopakiem. Sądzę, że Fabien wpadł mu w oko, zresztą… - zawahał się na moment – myślę, że to zainteresowanie jest obopólne.
- A ty, wierząc w miłość od pierwszego wejrzenia, mocno im kibicujesz. – Harry’emu wydało się, że ironia Ślizgona była wymuszona.
- Nie wierzę w bajki, Draco. – Uśmiechnął się, odwracając w kierunku mężczyzny. – Jednak przyznaję, byłbym zadowolony, gdyby coś z tego wyszło.
- Rozumiem. – Malfoy przyglądał mu się chwilę, po czym ziewnął szeroko, zasłaniając usta dłonią. – Zimno – poskarżył się nagle. – Dlaczego to ja muszę spać od strony okna? Nie jestem przyzwyczajony do przeciągów. Posuń się. – Przysunął się w stronę Harry’ego, wtulając plecami w jego tors. – Wiedziałem, twoja część łóżka jest cieplejsza. To takie niesprawiedliwe. – Poruszył się jeszcze kilka razy, usiłując znaleźć wygodną dla siebie pozycję.
Harry westchnął i z lekkim uśmiechem wtulił twarz w jego miękkie włosy, wdychając z przyjemnością zapach, jaki roztaczały.
- Jak na bohatera, jesteś strasznie delikatnym arystokratą.
- Zimno.
- Ależ oczywiście. – Potter przełożył nogę przez jego biodro, dociskając go mocniej do siebie i obejmując jego talię ręką. Przez chwilę leżał w milczeniu, czekając na dalsze marudzenie Ślizgona. – Cieplej? – zapytał w końcu. Odpowiedziała mu cisza i spokojny oddech Draco. Westchnął i przesunął delikatnie stopą po łydce męża, rozkoszując się ciepłotą jego ciała. Powoli zaczęło wypełniać go poczucie zadowolenia i czegoś pachnącego mężczyzną, obok którego leżał. – Nox.