18 Styczeń 2013 W policyjnym państwie prawa Ponieważ pan prezydent Bronisław Komorowski nie podpisał kolejnej nowelizacji ustawy o wychowaniu w trzeźwości- to od wczoraj- można spędzać dni i noce w izbach wytrzeźwień – „ za darmo”- czyli na rachunek podatników gminnych. Nie powiatowych, czy wojewódzkich,. albo państwowych, ale gminnych.. Z tymi izbami dla nietrzeźwych to jest cały cyrk od czasów rządów pana generała Wojciecha Jaruzelskiego. Niby mamy „ nowy” ustrój- a co się człowiek przyjrzy dokładniej ustrojowi- wychodzi kontynuacja.. To tak jak z wyborami demokratycznymi w 1946 roku w czerwcu w Polsce:” to była taka szkatułka, że wrzucało się Mikołajczyka, a wyskakiwał Gomułka”. I nie chodzi o pana Stanisława Gomółkę, który opowiada nam bajki o ekonomii z ramienia BCC.. Kiedyś kolegującego się z panem ministrem Jackiem Vincentem Rostowskim- najlepszym ministrem finansów jakiego mamy.. W zadłużaniu nas.. To samo robiłby pan Stanisław Gomółka, gdyby takowym pozostał.. To jest ten sam pień ideologiczny. Zadłużać Polaków aż do kości..” Niechaj nagie świecą kości”- jak pisze poeta.. Tych nowelizacji było ponad sto- i nadal państwo socjalistyczne i prawne zajmuje się nietrzeźwymi , żeby ich poniewierać po” izbach wytrzeźwień”, tylko dlatego, że sobie wypili jednego głębszego.. A co państwu do tego, że ktoś sobie wypije i nawet się upije? I nikomu nie szkodzi- najwyżej samemu sobie. I państwo rości sobie pretensje do wychowywania” obywateli” w trzeźwości.(????). Dorosłych ludzi wychowywać w trzeźwości- to jest dopiero pomysł państwa demokratycznego i prawnego.. Niech się państwo odczepi od trzeźwości czy nietrzeźwości ludzi, ale to w normalnym państwie- a nie państwie demokratycznego prawa. Gdzie obowiązuje demokratyczna ustawa o wychowaniu w trzeźwości.. I przestanie wychowywać dorosłych ludzi, z których każdy ma rozum i wolną wolę.. Za poprzedniej komuny, jak jeszcze nie było izb wytrzeźwień, milicja zawoziła delikwenta do domu- i tyle.. Tak jak z podpitymi rowerzystami na rowerach. Najwyżej spuszczała im powietrze z dętek.. Nie zabierała im rowerów, bo wtedy jeszcze nie rządził pan Zbigniew Ziobro. A rowery były- nawet takie solidne z Ukrainy. Sam miałem taki rower. Samochodów było mało- i też władza nie zabierała samochodów ludziom podczas jazdy pod wpływem.. Nie było parkingów gdzie policja gromadziła „Warszawy” i „małe fiaty” skonfiskowane właścicielom za jazdę pod wpływem.. Popatrzcie Państwo ile wolności było za „ komuny”?.. A teraz, gdy” komuny już nie ma”? Mamy coraz mniej wolności… Może dlatego, że jest zbyt cenna- i dlatego trzeba ją reglamentować.. A jak gdzieś człowiek leżał niewidoczny w krzakach, a było lato- to przeleżał w nich całą noc, rano wytrzeźwiał i poszedł do domu.. Gorzej jak była zima- czasami przeżył, a czasami zmarł.. Jego wola, jego wybór, jego decyzja.. Był dorosłym człowiekiem- miał prawo podjąć każdą decyzję wobec siebie, nie szkodząc innym.. I nie działa mu się krzywda, chyba, że zmarzł tam w krzakach.. Ale na własny rachunek i za własne pieniądze.. Nie było jeszcze wtedy politycznych ekologów, którzy- jako poganie- bardziej dbają o przyrodę- niż o człowieka, dla którego sam Pan Bóg przyrodę stworzył.. Ekolodzy człowieka mają w nosie, chociaż sami są ludźmi- i powinni myśleć raczej o bliźnich, jako ludzie- ale widocznie mają inne rozkazy.. Drzewa ponad człowiekiem i ta ich niezłomna polityczna wiara w przyrodę.. Każdy może oczywiście wierzyć w co chce.. Ale wiara w drzewa nie jest elementem naszej cywilizacji.. Tak jak karanie ludzi za nie odśnieżanie samochodów podczas zimy.. Za poprzedniej komuny nie było kar za nie odśnieżanie samochodów, tak jak nie było tylu słupków na ulicach przeszkadzających w parkowaniu samochodów. Słupków sobie w ogóle nie przypomniam.Nie było kar- nie było słupków. Nie było też kar za nieodśnieżone słupki… Samochodów dzisiaj jest oczywiście znacznie więcej niż za poprzedniej komuny. Ale im więcej samochodów- tym więcej słupków ograniczających parkowanie pojawia się w naszych miastach.. Jakby ktoś złośliwie śledził statystyki dotyczące powiększającej się liczby samochodów.. W końcu samochód nie jest żadnym luksusem.. Nawet w demokratycznym państwie prawnym.. Jak tak dalej pójdzie- wszystko może być luksusem.. To zależy od władzy- co ustanowi jako luksus.. Kiedyś ludzie chodzi bez butów- co dzisiaj jest dziwne, żeby widzieć człowieka bez butów.. Oprócz pana Wojciecha Cejrowskiego, którzy chadza boso- nawet przez cały świat.. Nie wspominając o wchodzeniu do studia.. W każdym razie za nieodśnieżony samochód można dostać mandat w Jego Wysokości Demokratycznej- nawet 500 złotych(??) A dlaczego tylko 500 złotych?- zapytałby minister finansów, jeszcze lepszy od obecnego.. Nie może być 5000????? Budżet byłby szybciej napełniony i więcej można byłoby ukraść.. Żeby potem podnieść mandat do 7000 – za nieodśnieżony samochód. Bo zwróćcie Państwo uwagę… Za nieodśnieżony rower lub motor- na razie nie ma kar- tak jak za nieodśnieżony dom.. Nie ma też kar jak sam” obywatel” nie jest odśnieżony. I jego rodzina idąca na sanki… Chyba, że chodzi o dach.. Ten musi być odżnieżony, żeby się nie zawalił właścicielowi na głowę.. Bo dom nie jest już właściciela- dom jest państwa. Skoro państwo dba na razie o jego dach.. W miarę upływu czasu zadba o resztę. Państwo dba jeszcze o to, czym właściciel domu pali w piecu(???) I czy ma posprzątane na swojej posesji, i czy- wkrótce- trawa jest odpowiedniej wysokości przystrrzyżona.. Czy to zima, czy to w lecie- poznać totalitarne państwo po berecie. Tak jak musi być odśnieżony chodnik przylegający do prywatnej posesji, której właścicielem nie jest właściciel chodnika- tylko gmina.. Niewolnik posesji- musi sprzątać coś, co nie jest jego własnością.. Bo urzędnikom się nie chce.. Wolą przesiadywać w gminie, popijając przysłowiową herbatkę.. Co tam nieodśnieżony samochód.. Jak jest nieodżnieżony, i jest spór, czy jest nieodżnieżony, czy jest odśnieżony częściowo, bo zaraz po odśnieżeniu napadało na samochód- i samochód jest znowu nieodśniezony- to można ukarać kierowcę za pracujący samochód podczas jego odśnieżania.. To znaczy samochód musi być wyłączony, żeby nie stwarzał niebezpieczeństwa i nie był pozostawiony na pastwę złodziei.. I żeby go można było odśnieżać spokojnie- bez nerwów.. Wielu kierowców włącza samochód- i dopiero odśnieża, żeby się odrobinę zagrzał.. Wielki ekologiczny błąd! Najpierw odśnieżyć zamarznięty samochód, a dopiero potem sobie pojechać z określona szybkością- bezpieczną, zapiąwszy się wcześniej w pasy bezpieczeństwa i sprawdziwszy, czy jest apteczka, kamizelka, gaśnica, trójkąt i fotelik dla dziecka. No i zapasowa żarówka, gdyby się spaliła- warto ją mieć przy sobie- bo znowu mandat.. Fotelik jest obowiązkowy jeśli dziecko będzie przewożone samochodem, bo państwo jest również właścicielem dzieci, tak jak wszystkich niewolników demokratycznego państwa prawnego.. I za brak fotelika również grożą kary finansowe.. Bo na razie nie ma kary za brak fotela dla kierowcy lub pasażera.. Wiele osób wozi fotelik gdy nie przewozi dziecka.. Na razie nie ma kar za wożenie fotelika bez dziecka.. Można sobie wozić foteliki dla dzieci, ile wejdzie do samochodu.. Najgorzej jak ktoś ma siedmioro dzieci.. Wtedy ma problem! Ale na szczęście nowoczesna polska rodzina składa się z partnera, partnerki, i dziecka sąsiada, który je akurat pozostawił u „partnerów „po musiał wyjść.. Najlepiej odśnieżajmy samochód, kiedy jeszcze policja i straż miejska śpi.. I na wszelki wypadek bądźmy w prawidłowych butach przy odśnieżaniu. Bo nie wiadomo jaki rodzaj butów będzie obowiązywał po nowelizacji ustawy o wychowaniu w trzeźwości- oczywiście przy wyłączonym samochodzie.. No i jaki będzie obowiązywał kolor kamizelki ochronnej, chroniącej nas przed niebezpieczeństwem.. W demokratycznym państwie policyjnym. WJR
Staniszkis Platforma narzuca polityczną poprawność Polakom egzekwowania przez władzę poprawności politycznej nie tylko w administracji państwowej ale i w podległych jej instytucjach (np. .systemie edukacji).. bez wartości świat staje się zbyt niebezpieczny. A władza - zbyt arbitralna Staniszkis „ Ostra polaryzacja dyskursu publicznego (umacniana przez medialne prowokacje i piętnowanie legalnej partii opozycyjnej jako "pozasystemowej") sztucznie stabilizuje obecną władzę, bo podnosi koszty zmiany frontu. Szczególnie w sytuacji egzekwowania przez władzę poprawności politycznej nie tylko w administracji państwowejale i w podległych jej instytucjach (np. .systemie edukacji). „....”Nie wspominam o oczywistym fundamencie demokracji: cyklicznej weryfikacji rządzących przez wyborców i wolnych, niezależnych mediach. W obu tych sprawach (podobnie jak we wspomnianej wcześniej kwestii odpowiedzialności i przejrzystych procedur) mamy w Polsce problemy. „.....”chcę zwrócić uwagę na paradoks: w pooświeceniowej Francji setki tysięcy (jak podała Al Jazeera), a nie kilka (jak na pasku TVN24) demonstrowały przeciwko małżeństwom homoseksualnym z możliwością adopcji dzieci. Chrześcijanie ramię w ramię z muzułmanami i żydami. Być może obojętność wobec wartości (w tym religijnych), którą demonstruje, w ramach poprawności politycznej, PO okaże się nadgorliwością peryferii? Bo centrum Europa zaczyna dostrzegać, że bez wartości świat staje się zbyt niebezpieczny. A władza - zbyt arbitralna.„.....”Dialog tradycji (z odmiennie w różnych religiach pojmowanym "prawem naturalnym") mógłby stanowić początek procesu wyznaczania granic arbitralnego decyzjonizmu prawnego. Także - demokratycznego. Z godnością osoby ludzkiej jako nadrzędnym standardem. „....(źródło)
Mój postulat , aby zdefiniować przeciwnika , zdefiniować jego system wartości powoli staje się faktem . Rozszerzyłem termin polityczna poprawność na cały system ideologiczny i ekonomiczny tak zwanego eurosocjalizmu . Ponieważ socjalistyczny system ekonomiczny i ład ideologiczny III Rzeszy Hitlera nazwano nazimem , a system ekonomiczny i ideologiczny socjalizmu rosyjskiego nazwano komunizmem, tak należało jakoś nazwać system ekonomiczny i ideologiczny socjalizmu europejskiego . Zdecydowałem się na nazwanie go polityczna poprawnością . Zresztą ideologię politycznej poprawności brytyjsko – amerykański naukowiec , profesor Ferguson określił jako religię panująca w państwach europejskich . Polityczna poprawność jako ustrój jest systemem socjalistycznym . Systemy takie profesor D'Alemo nazwał „religiami politycznymi „ Tak jak kiedyś mówiliśmy o państwach komunistycznych, na przykład PRL , tak teraz mamy prawo mówić o państwach europejskich, o Unii Europejskiej jako o państwach politycznej poprawności , państwach socjalistycznych Tekst Staniszkis wpisuje się w powyższe obserwacje i obszar pojęciowy . Aby lepiej zrozumieć tekst chciałbym zwrócić uwagę na fakt , że z wyjątkiem okresu rządów Olszewskiego i Kaczyńskiego Polską rządzą frakcje obozu politycznej poprawności . Zarówno komuniści Millera , lewacy Palikota , czy grupa Tuska dążą do ustanowienia politycznej poprawności „religią państwową „ Polski Totalitarna religia politycznej poprawności reguluje każdy najdrobniejszy aspekt życia rodzinnego , gospodarczego, kulturowego ,intelektualnego. Podniesiona do rangi jedynej uznawanej religii państwa polityczna poprawność poprzez bandyckie podatki sprowadziła ludzi do pozycji chłopstwa pańszczyźnianego całkowicie zależnego od socjalistycznej oligarchii . Dzięki totalitarnej kontroli nad szkolnictwem, nauką , rozrywką , kulturą modeluje i kontroluje mózgi niewolników Na swoim blogu , w swoich tekstach o tym złożonym problemie politycznej poprawności , wolnosci ekonomicznej , politycznej i osobistej pisze fragmentarycznie . Ci którzy go czytają systematycznie zapewne złożyli z tych kawałków bardziej całościowy obraz Aby na przykład zrozumieć postulat Staniszkis ( „Bo centrum Europa zaczyna dostrzegać, że bez wartości świat staje się zbyt niebezpieczny. A władza - zbyt arbitralna.„.....”Dialog tradycji (z odmiennie w różnych religiach pojmowanym "prawem naturalnym") mógłby stanowić początek procesu wyznaczania granic arbitralnego decyzjonizmu prawnego. Także - demokratycznego. Z godnością osoby ludzkiej jako nadrzędnym standardem. ) warto by zapoznać się z moimi tekstami, w których przytoczyłem i omówiłem koncepcje Fukuyamy dotyczące różnicy pomiędzy prawem , a prawodawstwem . Państwa politycznej poprawności , podobnie jak ich pierwowzór, czyli socjalistyczna III Rzesza Hitlera oparły się na legizmie , które są ze swej natury totalitarne. Stąd Staniszkis postuluje, aby fundamentem ładu prawnego była godność istoty ludzkiej , co pozwoliłby położyć tamę fanatykom ideologicznym i przemocy prawnej państwa w stosunku do człowieka , bo do tego się sprowadza działalność ustawodawcza państw politycznej poprawności oparta na legiźmie Warto również uzupełnić tezy Staniszkis bardzo interesującymi , w pewnym sensie szokującymi informacjami Fergusona ,że najwyżsi przywódcy Chin rozważają wsparcie rozwoju protestanckiego chrześcijaństwa jako warunku budowy i rozwoju imperium ( więcej)
Zwycięstwo socjalizmu w Europie , ustanowienie politycznej poprawności religią państwową Europy doprowadziło do spektakularnej zapaści gospodarczej, intelektualnej , społecznej, etycznej, generalnie cywilizacyjnej Europy . Racjonalni ludzie zadali sobie sprawę , że bez etyki opartej na religii nie może istnieć żadne nowoczesne społeczeństwo Bardzo interesująco ujął to Orban Orban „„Chrześcijańska Europa nie pozwoliłaby całym krajomutonąć w niewolniczych długach”..."Zanim jakiekolwiekodrodzenie gospodarczebędzie możliwe, Europamusi wrócić do chrześcijaństwa"…...”powiększający się kryzys w Europie ma swojeźródła duchowe, a nie ekonomiczne.„...”aby przezwyciężyć kryzys iocalić Stary Kontynent od zapaści gospodarczej, moralnej i społecznej,potrzebna jest odnowakultury i polityki w oparciu o wartości chrześcijańskie„...”wartościami, które zawsze napędzały gospodarkę europejskąbyły spójność,rodzina, praca i zaufanie.„....”Europa zarządzana zgodnie w wartościami chrześcijańskimi odrodzi się „....(więcej )
Pod spodem video „ jak działa polityczna poprawność. Eksperyment Asch'a „tezy Fukuyamy. „Wczesne państwa europejskie sprawowały sądy, ale nie dyktowały praw. Źródła praw tkwiły gdzie indziej :,albo w religii ...albo w zwyczajach plemion lub innych społeczności lokalnych . Wczesne państwa europejskie ustanawiały niekiedy nowe prawa , ale ich władza i prawomocność wynikały raczej ze zdolności do do bezstronnego egzekwowania praw niekoniecznie będących ich własnym wytworem. „...”To rozróżnienie pomiędzy prawem i prawodawstwem jest kluczowe dla zrozumienia samych rządów prawa „....”...prawo to zbiór abstrakcyjnych zasad sprawiedliwości , pełniących funkcję spoiwa określonej społeczności . W społeczeństwach przednowoczesnych uważano ,że prawo ustanowione zostało przez władzę wyższą niż jakikolwiek ludzki prawodawca :bóstwo , odwieczny zwyczaj lub naturę . Prawodawstwo natomiast odpowiada temu , co dziś nazywamy prawem pozytywnym , i stanowi pochodną władzy politycznej , to znaczy zdolności króla, barona, prezydenta, ciała ustawodawczego lub dyktatora wojskowego do tworzenia i wprowadzania wżycie nowych reguł wyłącznie na mocy takiej , czy innej kombinacji siły i autorytetu . O rządach prawa można można mówić jedynie tam , gdzie istniejący uprzednio zbiór praw ma wyższość nad prawodawstwem , co oznacza , że jednostka sprawująca władzę polityczną czuje się związana prawem . Nie chce przez to powiedzieć, że sprawujący władzę prawodawczą nie mogą tworzyć nowych praw . Jeśli jednak mają one funkcjonować w ramach rządów prawa , ich rozporządzenia muszą być zgodne z istniejącym prawem , a nie dyktowane wyłącznie widzimisię. „.....” Odpowiednikiem różnicy między prawem a prawodawstwem jest różnica ustawą konstytucyjną, a zwykłą , z których pierwsza dla wejścia w życie wymaga spełnienia bardziej rygorystycznych warunków , takich jak zatwierdzenie kwalifikowaną większością głosów . W dzisiejszych Stanach Zjednoczonych oznacza to ,że każda nowa ustawa uchwalona przez Kongres musi być zgodna z wcześniejszym i nadrzędnym zbiorem praw , Konstytucją , w wykładni ustalonej przez Sąd Najwyższy „.....” Rządy prawa stanowią odrębny składnik ładu politycznego nakładający ograniczenia na władzę państwa „...(więcej)
Profesor Roberto de Mattei w tekście zatytułowanym „Unia Europejska - banda rozbójników?„ Takie pojmowanie prawa, którego najwybitniejszym teoretykiem był w XX wieku austriacki prawnik Hans Kelsen (1881-1973), legitymizuje porządek legislacyjny jedynie "wydajnością prawną" danej normy bądź praktyką jego stosowania „....”Benedykt XVI jednak w swoim orędziu wygłoszonym w niemieckim parlamencie 22 września 2011 roku skrytykował wprost pozytywizm prawny Kelsena, wskazując, że z tej właśnie koncepcji wyrósł narodowy socjalizm„...”W Unii Europejskiej, podobnie jak w innych wielkich instytucjach międzynarodowych, nadrzędnym źródłem prawa jest norma produkowana przez prawodawcę „...(więcej)
Chiny dane „Produkt Krajowy Brutto Chin wzrósł w IV kw. 2012 r. o 7,9 proc. rok do roku, po wzroście w III kw. o 7,4 proc. „.....”Rozpoczęto realizację wielkich projektów infrastrukturalnych, wprowadzono ułatwienia kredytowe, zreformowano system podatkowy i zniesiono wiele opłat skarbowych, obciążających przedsiębiorców. „....(źródło)
Waldemar Kompała „Zdaniem Jamesa Millera z kanadyjskiego Ludwig von Mises Institute idea równości wszystkich ludzi pod względem fizycznym, mentalnym czy bezpieczeństwa materialnego jest w gruncie rzeczy antyhumanistyczna. Każda osoba bowiem różni się od innych pod wieloma względami. Jedni mają talenty sportowe, inni ducha przedsiębiorczości, jeszcze inni urodę. Poza tym możliwość osiągania wyższego dochodu dzięki indywidualnemu wysiłkowi sprawia, że kapitalizm, rynek i wolne społeczeństwo funkcjonują. „Nierówności dochodowe nie są dobre czy złe – są częścią istniejącego porządku – pisze Miller. – Sztuczne wyrównywanie dochodów to rabunek majątku tych, którzy go potrafili stworzyć”. „...”współczynnik Giniego, który jest powszechnie stosowaną miarą nierówności dochodowych (im większy, tym większe nierówności, używane są skale od 0 do 100 lub od 0 do 1) wynosi w Polsce w skali 31,1 w porównaniu z 30,7 dla całej Unii Europejskiej. Jest też w Polsce niższy niż w republikach bałtyckich, Bułgarii, Rumunii, Wielkiej Brytanii i wszystkich krajach południowej Europy (Włochy, Hiszpania, Portugalia i Grecja) oraz zbliżony do współczynnika Giniego dla Francji. Trudno zatem powiedzieć, by był jednym z najwyższych w Europie. Co więcej, współczynnik dla Unii wzrósł nieco w ostatnich latach lub jest stabilny, dla Polski zaś od siedmiu lat maleje (w 2005 wynosił 35,6). „....”że w Ameryce Łacińskiej gini wynosi grubo powyżej 40, a w niektórych krajach nawet 50 punktów, jest także wyższy na Bliskim Wschodzie, w Afryce i azjatyckich tygrysach niż w Polsce. „....”Wskaźnik zagrożenia ubóstwem jest w Polsce wyższy niż w większości krajów europejskich, wynosi 17,7 proc. (w Unii 16,9 proc.) '….(źródło)
Najbardziej oszczędzono na Polsce
1. Według informacji napływających z Brukseli, przewodniczący Rady Unii Europejskiej Herman Van Rompuy zwoła posiedzenie rady poświęcone perspektywie finansowej UE na lata 2014-2020 w dniach 7-8 lutego. Wcześniej sygnał, że rozmowy ze wszystkimi przedstawicielami 27 krajów UE w spawach budżetu UE, zmierzają do kompromisu, przekazała minister ds. europejskich Irlandii Lucnida Creighton (ten kraj od 1 stycznia 2013 roku przejął przewodnictwo w Radzie ). Kompromis ma jednak polegać na tym, że wszystkie kraje zgodzą się na kolejne cięcia wydatków budżetowych na kwotę przynajmniej 15-20 mld euro. Należy jednak przypomnieć, że już do tej pory wydatki budżetu UE na lata 2014-2020 zostały zmniejszone o około 75 mld euro (w zobowiązaniach) w związku z czym ogólna kwota wydatków zmniejszona została do 970 mld euro. Wygląda więc na to, że globalna redukcja wydatków w budżecie 2014-2020 będzie wynosiła blisko 100 mld euro, czyli mniej więcej tyle ile oczekiwało 11 największych płatników netto w tym w szczególności Niemcy i W. Brytania.
2. Trzeba w tym miejscu przypomnieć, że w sierpniu 2012 roku w projekcie budżetu UE na lata 2014-2020 znalazło dla Polski 80 mld euro na politykę spójności i 35 mld euro na Wspólną Politykę Rolną (21 mld euro w ramach I filaru na dopłaty bezpośrednie i 14 mld euro w II filarze na rozwój obszarów wiejskich). Przeliczając te kwoty w euro na złote tylko po kursie 4 zł za 1 euro na politykę spójności mieliśmy więc otrzymać 320 mld zł, a na WPR 140 mld zł.
Przyjmując jeszcze za dobrą monetę deklaracje ministrów rolnictwa (poprzedniego Marka Sawickiego i obecnego Stanisława Kalembę, że mocno zabiegają o wyrównanie dopłat rolniczych do średniej unijnej (270 euro do hektara), powinniśmy jeszcze doliczyć do środków I filara w ramach WPR – 7 mld euro czyli kolejne 28 mld zł. Tak więc w projekcie budżetu UE na lata 2014-2020 dla Polski powinno się znaleźć około 122 mld euro czyli blisko 490 mld zł.
3. Niestety już dotychczasowa redukcja ogólnych wydatków budżetu UE o 75 mld euro w dużej mierze dokonała się kosztem polskiej koperty narodowej. Zamiast 80 mld euro na politykę spójności dla naszego kraju pozostało już tylko 72,4 mld euro (redukcja o 7,6 mld euro), ponad 3 mld euro straciliśmy także w ramach II filara WPR. A więc na 75 mld euro cięć wydatków w budżecie UE, ze środków przewidzianych dla naszego kraju zabrano blisko 11 mld euro czyli złożyliśmy się na oszczędności unijne w ponad 15%. To prawda, że jesteśmy największym beneficjentem funduszu spójności ale na 27 krajów, które korzystają z budżetu UE oszczędności kosztem koperty narodowej przypadającej naszemu krajowi są niezwykle wysokie.
4. Na razie tajemnicą pozostaje jakiego rodzaju wydatki zostaną zmniejszone przy kolejnym cięciu, tym razem jak informuje przewodnictwo irlandzkie o 15-20 mld euro. Czy będą to cięcia w wydatkach na administrację unijną jak życzył sobie premier W. Brytanii David Cameron czy też administracja się jakoś obroni, a znowu zmniejszone zostaną wydatki na dwie najważniejsze unijne polityki: spójności i rolną? Jeżeli wybrano by to drugie rozwiązanie, to ucierpią po raz kolejny środki dla Polski i znowu ulegną zmniejszeniu sumy na politykę regionalną i rolnictwo o kolejne miliardy euro. Niezależnie od tego jaki wariant zostanie wybrany, tak czy inaczej to Polska będzie głównym dostarczycielem środków finansowych do tych oszczędności. No ale skoro wybierając się na te negocjacje premier Tusk w polskim Sejmie zapowiedział, że będzie walczył o 300 mld zł na politykę spójności i 100 mld zł na rolnictwo, to zapewne to co uzyska, będzie w okolicach tej sumy, a więc będzie można odtrąbić sukces. A że będzie to o blisko 90 mld zł mniej niż można było uzyskać, to rzadko kto się o tym dowie. Już media się o to postarają. Kuźmiuk
Komu gra orkiestra
1. Kto daje jałmużnę, ten się tym nie chwali. Bo jak się chwali, to znaczy, że daje nieszczerze, tak, jakby w ogóle nie dawał. Nie należy zatem chwalić się, ze się coś na cel charytatywny dało, ale można na odwrót powiedzieć, ze się nie dało. Skorzystam z tego prawa i powiem – nie dałem złamanego grosza na wsparcie akcji pod nazwą – Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy.
2. Żeby głosić kłamstwo, trzeba systemu – profesorów, gazet, ideałów, promowanych bohaterów prasowych. Ale żeby głosić prawdę, wystarczy jeden człowiek… – ta bardzo inspirująca myśl z wypowiedzi księdza arcybiskupa Józefa Michalika, przypomniała mi się w związku z tą akcją, obecną w niemal wszystkich mediach, a polegającą na zbieraniu datków na wykup niechodliwego sprzętu medycznego, zalegającego w magazynach firm ten sprzęt produkujących.
3. Wielka Orkiestra Świątecznej Promocji – to jest bardziej adekwatna nazwa dla przedsięwzięcia, która na wiele dni stawiało na nogi cały kraj. I są wszyscy niezbędni do głoszenia kłamstwa – profesorowie, gazety, są ideały – pomoc dzieciom i ludziom starszym – i jest wreszcie bohater prasowy, nieomal święty Jerzy, bohater akcji wspierania firm, produkujących sprzęt medyczny. I jest kłamstwo, że ta rozdęta do granic medialna akcja służy chorym dzieciom albo też potrzebującym opieki ludziom starszym.
4. Sprzęt medyczny jest pacjentom bardzo potrzebny. Człowiek chory idzie do lekarza, czasem do szpitala, w nadziei, że będzie leczony w sposób profesjonalny, zgodny z zasadami współczesnej medycznej sztuki. Na to przecież każdy z nas płaci podatki i na to płaci składki zdrowotne dla Narodowego Funduszu zdrowia. I nagle okazuje się, że mamy szpitale, ale puste, bo nie ma w nich sprzętu, przy pomocy którego można leczyć ludzi. I wtedy, niczym święty Jerzy walczący ze smokiem, pojawia się inny Jerzy, który walczy o sprzęt medyczny dla służby zdrowia. Niech sobie walczy, niech kupuje te drogocenne sprzęty ratujące życie, ale powiedzmy wprost – to jest pomoc nie dla chorych dzieci czy innych pacjentów. Szpitalne łózko, szpitalny tomograf lub rezonans, to nie jest żadna łaska. To jest prawo, które w Polsce, które w Europie XXI wieku wszystkim się należy.
5. Wielka orkiestra Świątecznej Pomocy angażuje wielkie siły i środki. Publiczna telewizja, publiczne radio, wielkie imprezy w dziesiątkach miast – to wszystko kosztuje ogromne be miliony. Rodzi się pytanie -czy te pieniądze, które budżet państwa inwestuje w Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, nie są przypadkiem większe od pieniędzy, które ta orkiestra daje. Może lepiej byłoby, , gdyby państwo polskie zamiast wspierania medialnej orkiestry, po prostu kupiłoby dla szpitali te sprzęty medyczne, których brakuje?
6. Zakupy leków oraz sprzętu medycznego to zawsze był w Polsce problem podszyty korupcją. Byłem kiedyś prezesem NIK i pamiętam wiele kontroli, w których wychodziły na jaw rozmaite afery, polegające na tym, że sprzęt medyczny kupowany był dla szpitali z naruszeniem wszelkich procedur. Zdarzały się zakupy wielokrotnie przepłacone, albo też zupełnie zbędne. Pamiętam jedną z kontroli, która wykazała, że nabyty za grube miliony sprzęt medyczny, w tym bardzo poszukiwany tomograf komputerowy, leżał w piwnicy, bo nie było go gdzie wstawić. I zastanawia mnie najbardziej to – dlaczego ten nieomal święty Jerzy zawsze zbiera na sprzęt? Tyle jest różnych potrzeb, tyle jest biedy, ludzkich nieszczęść, a orkiestra zawsze gra na rzecz zakupów sprzętu medycznego. Przypadek to, czy układ z producentami sprzętu medycznego?
7. Tymczasem w ciszy i pokorze prowadzona jest nieustannie akcja charytatywna katolickiej Caritas. Na pomoc ludziom opuszczonym, samotnym chorym, ludziom niepełnosprawnym, zbiera każdego roku i przekazuje ludziom po wielokroć więcej niż sławna orkiestra. Jest to pomoc wielka, ale cicha, bez poklasku i rozgłosu. Słusznie mówi Pismo Święte – błogosławieni cisi.. Komu bije dzwon – pytał sławny amerykański pisarz Ernest Hemingway, a ja pytam – komu gra ta orkiestra – chorym dzieciom, czy raczej sobie? Wojciechowski
Miszalski: Premia dla banków – tiurma dla Zdzicha! W „Sylwestra” składaliśmy sobie tradycyjne życzenia pomyślności w Nowym Roku, ale, powiedzmy szczerze, czy ktoś wierzy, że rok 2013 będzie lepszy od minionego? Pewien skrupulant zapytał nawet winszującemu mu tej noworocznej pomyślności znajomego: „I na jakich to podstawach pan mnie tej pomyślności życzysz?”… Co tu dużo mówić: podstawy te są nader kruche. Tylko patrzeć, jak dług publiczny naszego kraju zrówna się z Produktem Krajowym Brutto, co wedle niektórych ekonomistów oznacza początek bankructwa. Pociecha w tym, że nawet bankrut musi sobie jakoś radzić, o ile nie przyjdzie mu ochota strzelić sobie w łeb. Ale czy cały naród może sobie strzelić w łeb? Oczywiście, nie może, już prędzej ktoś może zbankrutowanemu krajowi przystawić lufę do pleców, żeby grzecznie podniósł rączki w górę. Nie jest to trudne zwłaszcza wobec wyludniającego się kraju, w którym nadto co energiczniejsi młodsi obywatele emigrują masowo, ci w średnim wieku przymuszani są do pracy aż pod siedemdziesiątkę, co jest warunkiem uzyskania emerytury (lecz zatrudnienie kurczy się), a starsi poddawani są eutanazyjnemu programowi, zwanemu państwową służbą zdrowia. Już więc ta najszersza podstawa ewentualnej „pomyślności” w roku 2013 jest bardzo podejrzana, a przecież nie dotknęliśmy jeszcze kwestii: czego właściwie może od nas zażądać ten, kto w końcu pierwszy przystawi lufę? Ba! I czy będzie to aby tylko jeden terrorysta, czy może kilku? Jedna z takich luf już wystaje spod kapoty „Unii mniejszej” w postaci europejskiego nadzoru finansowego, pod który ochoczo chce nas wepchnąć koalicja rządząca, no, powiedzmy – sprawiająca pozory rządzenia ( nie brak obywateli, wedle których sama ta koalicja jest jedną z luf przyłożonych nam do pleców). Jakoś nie natknąłem się w mainstreamowych mediach na dociekania, jakie to warunki finansowe może nam stawiać ten nadzór w sytuacji, gdy dług publiczny zbliża się do wielkości PKB? Zmniejszać zadłużenie, deficyt budżetowy – przy tej biurokracji, przy tej stopie opodatkowania, przy tej „pomocy unijnej” warunkowanej właśnie zaciąganiem nowych kredytów?… Wygląda to na błędne koło, ale toczące się nieubłaganie, coraz szybciej, w dół, po równi pochyłej. W tym kontekście swoistej wymowy nabierają dwie informacje, wyłowione z dość wątłego strumyczka wiadomości, docierających do opinii publicznej w okresie świąteczno-noworocznym. Pierwsza to taka, że 16 największych banków światowych, umoczonych do spółki z rządami w proceder inflacyjnej produkcji wirtualnego pieniądza, zarobiło na czysto ponad 70 miliardów dolarów, już po odliczeniu kar, jakie zapłacić musiały za osobne pranie brudnych pieniędzy. Wiadomo, że kreowanie inflacyjnego pieniądza jest formą oszustwa, zuchwałego fałszerstwa pieniędzy – zarabia ten, kto pierwszy zgarnia sfałszowany pieniądz (banki i administracja państwowa), traci ten, komu wtrynią go na końcu (wszyscy pozostali, w kolejności „dziobania”). Druga z informacji miała charakter tubylczy, lokalny: niejaki Zdzisław N. Z Krakowa, domorosły i utalentowany fałszerz pieniędzy schwytany został przez policję za sfałszowanie 82 banknotów stuzłotowych. Grozi mu bodaj 8 lat więzienia. Czy zbitka tych dwóch informacji to nie jest aby jakaś prefiguracja naszej najbliższej przyszłości, z tą lufą przyłożoną do pleców? Tak mnie to zajęło, że nie miałem już ochoty analizować zmian na stanowisku sekretarza stanu w Ameryce, gdzie Hilarię Clinton zastąpił bezbarwny p.Kerry, charyzmą podobny do premiera Buzka. Zdążyłem tylko pomyśleć, że na to zastępstwo lepiej nadawałaby się jednak Monika Lewinsky: ma przecież praktykę i doświadczenie w zastępowaniu Hilarii Clinton w Białym Domu. Odkładam też na później analizę decyzji faszystowskich demokratów niemieckich, którzy uchwalili ustawę nakazującą podatnikom niemieckim finansować w postaci podatku telewizyjno-radiowego propagandę rządową. Jeśli nie zakwestionuje tej ustawy niemiecki Trybunał Konstytucyjny (co podobno wątpliwe) – tylko patrzeć, jak propaganda ta przypomni sobie swe najlepsze czasy… Mimo wszystko – wszelkiej pomyślności w Nowym Roku, a dla naszego utalentowanego rodaka p.Zdzisława N. z Krakowa – w szczególności! Niestety, rok ten nosi w sobie feralną „trzynastkę”, a i z całą pewnością bliżsi jesteśmy końca świata niż w roku 2012. Podstawy do optymizmu są tedy naprawdę kruche. Marian Miszalski
Owady łajnolubne Znowu zdziwiła mnie redakcja naTemat zadając retoryczne pytanie: "dlaczego prawica grzebie w przeszłości", czytaj dlaczego lustruje przodków swych wrogów, zadane a propos odkrycia dokonanego przez pana Gmyza, że matka sędziego Tulei pracowała w SB. Pytanie retoryczne, ale odpowiem.
1. Nasza prawica ma bolszewicką mentalność. To bolszewicy grzebali ludziom w życiorysach, szukając genetycznie skażonych przodków. Szkoda, że 45 lat po marcu 68 ta bolszewicka praktyka wciąż ma się dobrze.
2. Nasza prawica lubi gnoić ludzi. Kto nie z nami, ten przeciw nam. Tu nie ma półśrodków, trzeba dowalić, najlepiej tak, żeby bolało. Jak walą w rodzinę, to boli.
3. Nasza prawica ma straszne kompleksy i kompleks niższości. Jak trudno do kogoś doskoczyć, to zawsze można próbować ściągnąć go do swego poziomu. Zniszczyć, zdeptać.
4. Nasza prawica uważa, że jej wolno więcej. Gdyby tak pogrzebać w rodzinnych historiach niektórych prawicowców, można by znaleźć niejednego komunistę, a nawet oprawcę. Naszych zostawiamy jednak w spokoju. To innym wypominamy korzenie w KPP.
5. Nasza prawica nie lubi ludzi. Kocha naród, Polskę uwielbia, Panu Bogu się kłania, ale nie lubi ludzi, tak po prostu, co też jest odpryskiem kompleksów - jak można komuś przywalić, to się przywala, tak po prostu, dla zaspokojenia własnego sadystycznego instynktu.
6. Nasza prawica lubi kłamać i zniesławiać. Zarzucają innym organizowanie przemysłu pogardy, ale nikt nie jest w tej branży lepszy niż oni.
Oczywiście pewnym uproszczeniem jest sformułowanie "nasza prawica". Nasza prawica bywa też przyzwoita i sympatyczna, nieprzyzwoitości i podłości jest jednak w tych szeregach dość, by słowa "nasza prawica" były uzasadnione.
P.S. Wczoraj uroczyście poświęcono redakcję "Tygodnika Lisickiego". Coś czułem, że za chwilę zobaczymy jakieś wykwity chrześcijańskiego miłosierdzia i głębokiej wiary naszych niepokornych. Czego to oni nie zrobią w imię Boga, Polski i prawdy! Długo nie czekałem. LIS
To są nasze pluskwy! Zrobiłem na Facebooku wpis: „Najpierw fakt, potem rozumowanie. Fakt: pluskwy znowu pogryzły podróżnych w pociągu. Rozumowanie: za pluskwy nie odpowiada PKP; za PKP nie odpowiada minister Sławomir Nowak; za ministra Nowaka nie odpowiada premier Tusk; za premiera Tuska nie odpowiadają wyborcy PO; za to, jacy są wyborcy PO, nie odpowiadamy my, pozostali rodacy! Zgoda?” Dałem link do tekstu „Dziennika Łódzkiego” z 5 stycznia 2013 r. o kolejnych skargach na pogryzienie podróżnych PKP przez pluskwy:
„Nie tylko do przewoźnika, ale również do sanepidu. Z tego powodu zarządzono dezynfekcję wagonów na terenie całego kraju. Akcja walki z insektami miała zakończyć się do końca 2012 r. Jej koszt to prawie pół miliona złotych, za które planowano wydezynfekować 384 wagony”.
W piątek 11 stycznia w pociągu rozmawiam z mężczyzną od ponad 30 lat pracującym na kolei. Zgodził się, że jest gorzej niż w PRL, gdzie pewnych rozsądnych procedur przestrzegano. Zapytany, dlaczego jest kiepsko, odrzekł: tabor, zaległe remonty, zlikwidowane dobre technikum kolejarskie w Bydgoszczy, na stanowiska kierownicze daje się ludzi nieznających pracy na kolei. Osoby, które moje teksty w „Gazecie Polskiej” czytają, domyślają się, do czego zmierzam. Otóż mój rozmówca – kolejarz, człowiek inteligentny i oczytany (takie odniosłem wrażenie) - patrząc na swoją niesprawną instytucję, widzi jedynie przyczyny bezpośrednie. Jego myślenie wcale nie sięga ku szerszym mechanizmom leżącym u podstaw opłakanej kondycji kolei w Polsce. Podobnie zresztą postrzega różne sprawy w kraju wielu rodaków – w tym pełniących funkcje kierownicze w rozmaitych ogniwach państwa. Widzą skrawki, nie próbując ogarnąć całości, której są częścią. Są niby-obywatelami. I zresztą tacy niby-obywatele niedostrzegający powiązań przyczynowo-skutkowych między zjawiskami są potrzebni. Ich umysły łatwiej tefałenizować. Umysły stefałenizowane błędnie pojmują politykę. Z trudem dostrzegają polityczne uwarunkowania pracy wielu instytucji. Nie widzą np. związków przyczynowo-skutkowych. Związków między pójściem (lub nie) na wybory, między głosowaniem na taką a nie inną partię z jakością infrastruktury kolejowej w Polsce. Zachowują się i rozumują tak, jak gdyby brud w wagonach nie był zależny od jakości zarządzania spółkami kolejowymi. A jakość zarządzania tymi spółkami nie zależała od zasad, według których dobierane są kadry kierownicze tych spółek. A owe zasady nie zależały od tego, jakiego typu zaplecze polityczno-kadrowe ma minister infrastruktury. Jakby ten minister wziął się z nieba, a nie został powołany przez premiera. I jakby premier wziął się nie wiadomo skąd, a nie z woli lub bezmyślności i wyborców, i niegłosujących Polaków. Ważna jest wiedza o mechanizmach społecznych i poczucie podmiotowości. Zatem i odpowiedzialności. Szefowie spółek kolejowych, minister infrastruktury i premier są na etatach. Dostają pensje, premie, mają do dyspozycji system kontroli i nadzoru. Odpowiadają za swoje posady. A my, wyborcy? No właśnie, czy na pewno my, czytelnicy „Gazety Polskiej”, w żadnej mierze nie odpowiadamy za to, że nasi krewni, znajomi, koleżanki z pracy po czterech latach kiepskich rządów PO–PSL w roku 2011 uznali, że tym właśnie ugrupowaniom należy znów dać władzę nad Polską?Moim zdaniem jesteśmy współodpowiedzialni za sposób myślenia naszych dorosłych rodaków – wyborców PO. Tylko trochę. Ale jednak. Bo my-obywatele odpowiadamy za swój kraj.
Gwiazda: Mamy ciągłość III RP z PRLem … polecam ! Rozmowa z byłym opozycjonistą Andrzejem Gwiazdą Stefczyk.info: Były senator Zbigniew Romaszewski w zeszłym tygodniu otrzymał na mocy wyroku sądu zadośćuczynienie i odszkodowanie za represje, jakie go spotkały w czasie PRL. W więzieniu spędził ponad dwa lata. Czy kierowanie do sądu takich spraw jest dobrym pomysłem? Andrzej Gwiazda: Sądzę, że takie sprawy powinny trafiać do sądu. Przecież III RP przejęła odpowiedzialność po PRL. Wybranie Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta Polski było de facto założeniem ciągłości państwowej z czasem komuny. Polska przyjęła w ten sposób na siebie odpowiedzialność za zbrodnie PRL. Wszelkie wątpliwości związane z tym tematem kasuje akt założycielski III RP. Mamy ciągłość prawną z PRL. To oznacza, że współczesna Polska odpowiada za wszelkie zbrodnie komunistycznej Polski. Ci, którzy tworzyli III RP, z Lechem Wałęsą na czele, są odpowiedzialni za zbrodnie PRL.
Czyli byli opozycjoniści powinni domagać się odszkodowań? Oczywiście. Przecież do tej pory krzywdy nie zostały wyrównane. Sądy za internowanie często nic nie przyznawały. Pojawiały się nawet stwierdzenia, że odszkodowanie się nie należy, ponieważ resocjalizacja w internie nie dała rezultatów. Mamy i w tym przypadku podkreślenie ciągłości ustrojowej. III RP dodatkowo złamała prawo u swego zarania, uznając legalność stanu wojennego. Pozwolono ferować wyroki przez ludzi, który musieli być świadomi nielegalności stanu wojennego. Każdy, kto ma dyplom prawa, nie może się tłumaczyć, że nie wiedział, że wprowadzenie stanu wojennego było przestępstwem. Co do tego nie było cienia wątpliwości. Jeśli więc III RP przyjęła taki status – ciągłości PRL – usankcjonowała łamanie prawa na najwyższym poziomie.
Lech Wałęsa zaatakował Zbigniewa Romaszewskiego, mówiąc, że jego czyn jest obrzydliwy, że nie wyciąga się ręki do biednego państwa, a Romaszewski powinien pracować, a nie wyrywać pieniądze od sądów… Słowa Wałęsy i jego postawa mają mocny fundament w postaci przysięgania na krzyżyk, że będzie wiernie służył bezpiece. I dalej to robi. I nie może przestać. Jak mówił największy autorytet na świecie w tej sprawie, czyli Władimir Putin: czekistą się nie bywa, czekistą się jest. To jasna wykładnia w tej sprawie. Stefczyk.info
Korwin-Mikke dla Fronda.pl: Powstanie Styczniowe to kretynizm Jeżeli jest gorszy kretynizm niż Powstanie Warszawskie, to jest nim Powstanie Styczniowe - mówi Janusz Korwin-Mikke. Zbliżają się obchody 150 rocznicy Powstania Styczniowego. Jest wiele ciekawych oddolnych inicjatyw. Weźmie pan w nich udział? Jeżeli jest gorszy kretynizm niż Powstanie Warszawskie, to jest nim Powstanie Styczniowe. Dlaczego tak pan uważa?
Było absolutnie bez szans, nawet jakichkolwiek szans. Było robione bez głowy na czystym porywie ludzi, którzy nie chcieli iść do wojska bo była branka. Absolutnie żadnych szans wtedy nie było. Jeszcze Powstanie Listopadowe miało jakieś ręce i nogi. Dlaczego tak nie czcimy Powstania Wielkopolskiego, zaczęło się o podobnej porze roku i było udane? Tylko to kretyńskie i idiotyczne. Czemu Polacy muszą czcić każdy kretynizm? Jak mówił hrabia Tarnowski: „fałszywa historia jest matką fałszywej polityki”. Dlatego, że w polskiej historiografii czczone jest Powstanie Styczniowe, trzeba potępić to powstanie i trzeba całkowicie odciąć się od tego. Wszelkie kretynizmy muszą być potępione z całą stanowczością.
Czyli pan w żadnej uroczystości związanej z rocznicą powstania nie weźmie udziału? Jeżeli będzie taka uroczystość, która będzie symbolicznym procesem tych, którzy wszczęli Powstanie Styczniowe i symbolicznego skazania ich co najmniej na 5 lat kryminału, to z chęcią wezmę w tym udział.
A uroczysta Msza Święta w intencji poległych powstańców? To co innego, to zupełnie inna para kaloszy. Powstańcy nie są niczemu winni. Mówię o tych, którzy wywołali to powstanie.Rozmawiał Jarosław Wróblewski
Lenin fika koziołki Wprawdzie Włodzimierz Eljaszewicz Ulianow, znany jako „Lenin” podobno przewraca się w mauzoleum z desperacji, że został użyty do reklamy jakichści telefonów komórkowych, ale – po pierwsze – telefony komórkowe stanowią ważne narzędzie inwigilacji obywateli, zatem nie ma co grymasić. Dla świętej sprawy socjalistycznej rewolucji, w której najtwardszym jądrem są przecież „organy”, nie ma zbyt wielkich poświęceń. Dlaczego to dla świętej sprawy socjalistycznej rewolucji można mordować ziemian, kupców, chłopów, księży i w najlepszym razie kwitować, że to nie żadne „zbrodnie”, tylko „wypaczenia” – a Włodzimierza Eljaszewicza na reklamę wziąć nie można? Jasne, że można, więc nie ma co przewracać się w mauzoleum, bo z tego przewracania mogą co najwyżej wyjść jakieś śmierdzące dmuchy. Po drugie – mądrość etapu nakazuje dzisiaj zacieśnienie związków płomiennych bojowników o szczęście ludu z plutokracją, a co jest dźwignią handlu, na którym wyrastają plutokratyczne fortuny? Wiadomo, że reklama, więc nie ma co kręcić nosem, tylko włączyć się do głównego nurtu socjalistycznych przemian w naszym nieszczęśliwym kraju i wykorzystywać w reklamie Lenina, ile dusza zapragnie. Wypada to zrobić tym bardziej, że niezależnie od transformacji ustrojowej i zmiennych mądrości etapu, bieg wydarzeń pokazuje, iż leninowskie normy życia partyjnego nadal stanowią myśl przewodnią awangardy nieubłaganego postępu. Zatem, jeśli nawet Lenin przewraca się w mauzoleum, to niekoniecznie z desperacji, ale może z radości i nie tyle się „przewraca”, co fika koziołki? Oto w święto Trzech Króli na Jasną Górę przybyła pielgrzymka kibiców piłkarskich, którzy po solennym nabożeństwie i wysłuchaniu wykładu, dali upust swoim uczuciom, wykrzykując „precz z komuną” i że „na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”. Ja akurat tego dnia byłem w rozjazdach, więc nie miałem możliwości sprawdzenia, co na ten temat mówią w niezależnych mediach głównego nurtu, ale z zebranych relacji wynika, że nie poświęciły one temu wydarzeniu większej, a właściwie żadnej uwagi. Ale żydowska gazeta dla Polaków nie zapomniała o obowiązku wzmożonej czujności, dzięki czemu już następnego ranka wszyscy mikrocefale dostali sygnał, że na Jasnej Górze odbył się straszliwy faszystowski sabat, no a przede wszystkim – że również przodujący w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym funkcjonariusze niezależnych mediów zostali zainspirowani do rozpętania klangoru. Czy tylko przez swoich oficerów prowadzących, czy też nawet bez tego pośrednictwa, a tylko za przewodem „Głosu Cadyka” – tego nie wiem, ale nie można wykluczyć inspiracji podwójnej, to znaczy – jednoczesnej. Rzecz w tym, że posiadanie przez cadyka specjalnego nosa do „faszystów” akurat wychodzi naprzeciw zapotrzebowaniu bezpieki na preteksty do wzmożenia walki z „faszyzmem” i „mową nienawiści”. Oczywiście każdy ma na widoku swoje; cadyk dostarcza w ten sposób zagranicznej opinii publicznej kolejnych sygnałów, że w naszym nieszczęśliwym kraju „faszyzm” podnosi głowę, że jego wylęgarnią, swego rodzaju faszystowskim legowiskiem jest Kościół katolicki, a wobec tego nie ma innej rady, jak ustanowienie nad mniej wartościowym narodem tubylczym politycznej kurateli starszych i mądrzejszych. Wychodzi to naprzeciw zarówno niemieckiej, jak i żydowskiej polityce historycznej, których znakomitą koordynację mogliśmy obserwować już przy pierwszym Jedwabnem, a jej potwierdzenie – przy Jedwabnem drugim. Czyż nie z tego powodu chałturnicy jeden przez drugiego rzucili się do rozdrapywania naszych sumień? Jeśli nawet nie zarobią na biletach, bo szkoły nie będą spędzać uczniów na seanse, to odbiją to sobie w inny sposób. A niejako okazji spacyfikuje się Kościół, od zawsze przecież będący solą w argusowym oku żydokomuny. A cóż mogłoby być lepszym prezentem noworocznym dla bezpieki, jeśli nie taka pacyfikacja i to w dodatku pod pretekstem zwalczania „faszyzmu” i „mowy nienawiści”? Wiadomo, że bezpieka zawsze za swojego prawdziwego i właściwie – jedynego przeciwnika uważała Kościół, a nie jakieś efemeryczne partyjki, naszpikowane pewnie konfidentami, niczym wielkanocne baby rodzynkami. Wiadomo, że bezpieczniackie watahy nie są pewne trwałości okupacji naszego nieszczęśliwego kraju i na wszelki wypadek pozapisywały się do razwiedek państw ościennych w nadziei, że w razie czego tamte powierzą im funkcje tłumaczy i strażników obozowych „W Urzędzie dają broń i władzę, a wkoło kraj – jak Zachód dziki!”. Na wszelki tedy wypadek muszą się jednak uwiarygodnić, a jakże inaczej mogą się uwiarygodnić, jeśli nie sprawnością w pacyfikowaniu każdego wolnościowego odruchu mniej wartościowego narodu tubylczego? Jedynie słuszną drogę pokazał w 1981 roku generał Jaruzelski. Klangor, jaki po sygnale z „Głosu Cadyka” podniosły niezależne media głównego nurtu pokazuje, że po rozgraniczeniu żerowisk, ustaleniu kolejności dziobania i selekcji kadrowej w bezpieczniackich watahach (po generale Bondaryku z ABW zdymisjonowany został również szef CBŚ) nadchodzi kolej na porządkowanie politycznej sceny, a na początek – spacyfikowanie zawczasu amorficznego młodzieżowego ruchu politycznego, który autorom i beneficjentom umowy okrągłego stołu mógłby sprawić mnóstwo zgryzot. Więc oczywiście wszyscy niesłychanie zgorszyli się z powodu okrzyku, że „na drzewach zamiast liści będą …” i tak dalej. Zgorszyć się najłatwiej – ale tak naprawdę, to gdzie właściwie komuniści powinni wisieć? Bo chyba powinni – nieprawdaż? Być może nie na drzewach, bo to mogłoby spowodować dewastację drzewostanu – ale skoro ten pomysł się nie podoba, to od funkcjonariuszy niezależnych mediów opinia publiczna może chyba oczekiwać alternatywnych propozycji, a nie tylko zgorszonych pawich okrzyków? Tymczasem zamiast merytorycznej dyskusji nad możliwymi rozwiązaniami, funkcjonariusze, zgodnie z leninowskimi normami dotyczącymi organizatorskiej funkcji prasy i instrukcjami oficerów prowadzących , rozpoczęli padgatowkę do posunięć natury „administracyjnej”. SM
Przed zmianą dekoracji Założona w 1973 roku z inicjatywy Dawida Rockefellera Komisja Trójstronna skupia 350 osobistości z Ameryki Północnej, Europy i Japonii i jest jednym z kilku pretendentów do odgrywania roli rządu światowego. Te pretensje są uzasadnione o tyle, że w Komisji Trójstronnej uczestniczy wiele osobistości o ogromnym ciężarze gatunkowym w światowej polityce, jak np. były sekretarz stanu USA Henry Kissinger, czy byli prezydenci Stanów Zjednoczonych, Carter i Clinton. W Komisji Trójstronnej są też obywatele polscy: Jerzy Baczyński, Marek Belka, Jerzy Koźmiński, Andrzej Olechowski, Tomasz Sielicki, Sławomir Sikora, a także - Wanda Rapaczyńska. Członkiem Komisji Trójstronnej był też Janusz Palikot i między innymi ta właśnie okoliczność skłania do zastanowienia. O ile bowiem obecność w Komisji Trójstronnej Henry Kissingera, czy byłego prezydenta Clintona nie budzi zdziwienia, to fakt, że obok takich osobistości zasiadał tam Janusz Palikot, a obecnie - na przykład Jerzy Baczyński - wydaje się trudny do wytłumaczenia. Jakiż bowiem ciężar gatunkowy w światowej polityce reprezentuje, dajmy na to, pan red. Jerzy Baczyński, kierujący tygodnikiem „Polityka” - w porównaniu z takim Henry Kissingerem, czy nawet Zbigniewem Brzezińskim? Według jakiego klucza dobierani są uczestnicy Komisji Trójstronnej? Pewnej wskazówki dostarcza sam pomysłodawca, to znaczy - Dawid Rockefeller. Niezależnie od tego, że był milionerem, to w dodatku - również oficerem amerykańskiego wywiadu. Jako oficer wywiadu coś tam musiał wiedzieć, zatem jest wysoce prawdopodobne, że kluczem do uczestnictwa w Komisji Trójstronnej jest faktyczna, to znaczy - niekoniecznie formalna pozycja konkretnej osoby w hierarchii władzy w swoich krajach. Jeśli przyjmiemy ten punkt widzenia, to wszystko staje się jaśniejsze. Jak wiadomo, pan dr Andrzej Olechowski był agentem sławnego „wywiadu gospodarczego” jeszcze za komuny. Podobnie pan Marek Belka został zarejestrowany aż pod dwoma pseudonimami operacyjnymi. Z kolei Leszek Szymowski w książce „Media wobec bezpieki” twierdzi, ze tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie „Bogusław” był również pan red. Jerzy Baczyński. A przecież i w tak zwanej „wolnej Polsce” służby werbowały i werbują agenturę, stanowiącą niezbędny instrument okupacji kraju przez bezpieczniackie watahy. Agentura bowiem umożliwia im kontrolowanie wszystkich segmentów życia publicznego, z kluczowymi sektorami gospodarki: finansowym, energetycznym i paliwowym na czele, z mediami i środowiskami opiniotwórczymi, przemysłem rozrywkowym - i tak dalej. Zastosowanie tego klucza do członkostwa w Komisji Trójstronnej nie tylko rozjaśnia niektóre zagadkowe problemy, ale też dostarcza dodatkowej poszlaki potwierdzającej podejrzenia, że punkt ciężkości władzy w naszym nieszczęśliwym kraju leży poza konstytucyjnymi organami państwa. Że - mówiąc wprost - nasz nieszczęśliwy kraj okupowany jest przez bezpieczniackie watahy, które demokratycznej dekoracji używają w charakterze parawanu. I dopiero na tym tle możemy lepiej zrozumieć wrogość, z jaką media głównego nurtu i znaczna część Umiłowanych Przywódców odnosi się do ruchu politycznego, jaki ujawnił się 11 listopada, podczas ubiegłorocznego Marszu Niepodległości. Trzon tego ruchu stanowią ludzie młodzi, więc już choćby z tego powodu zasługuje on na zainteresowanie bezpieki. Z całą pewnością on też musi być infiltrowany przez agenturę, ale wydaje się, że jak dotąd nie został on przez nią zdominowany. Nie znaczy to, że dominująca bezpieczniacka wataha nie podejmie takiej próby. Przygotowania do takiej operacji nie tylko są widoczne, ale znajdują swój wyraz w gadatliwych mediach. Skoro mówi się o nowej formacji politycznej, na czele której ma stanąć triumwirat w osobach Radosława Sikorskiego, Romana Giertycha i Michała Kamińskiego, to w tych niedyskrecjach może kryć się ziarno prawdy. Nasi okupanci, a już na pewno - ich zagraniczni moco i zleceniodawcy nie mogą tolerować w Polsce żadnego autentycznego ruchu politycznego, bo autentyczność nie da się pogodzić z okupacyjną fasadowością. Dlatego bezpieka będzie musiała podjąć decyzję; albo w ramach świętej wojny z „faszyzmem” obciąć temu ruchowi głowę, a następnie - rozpędzić go na cztery wiatry, albo - w celu uniknięcia ryzyka przejścia części młodzieży do radykalnego podziemia - obciąć mu głowę chirurgicznie i przyprawić swoją, właśnie przygotowywaną. SM
W trosce o bezpieczeństwo i praworządność Najwyraźniej kryzys w całej swojej straszliwej postaci musi zbliżać się do naszego nieszczęśliwego kraju wielkimi krokami, skoro razwiedka nie tylko wymusza na premieru Tusku jawne, a nawet ostentacyjne tworzenie żerowisk, ale również bezlitośnie się wycina we własnych szeregach. Najpierw Bondaryk, potem znowu Maruszczak z CBŚ, a jakby i tego było mało, to jeszcze pan Marek Adamczak. Zarejestrowany został on 4 marca 1988 r. jako oficer rezerwy kontrwywiadu WSW z przydziału mobilizacyjnego, a powiesił się już jako prokurator w Generalnej. Czyż nie piękna kariera - a i poszlaka potwierdzająca teorię spiskową? Wracając do żerowisk, to weźmy na przykład PLL „LOT”, uchodzące w powszechnej opinii za żerowisko wojskówki. Otrzymały już pierwszą transzę miliardowej dotacji. Znaczy - nawet jak się wszystko rozkradnie do gołej ziemi, to podatnicy się złożą i znowu można będzie wypić i zakąsić. Ale to jeszcze nic w porównaniu ze spółką „Inwestycje Polskie”, która „w imieniu rządu” będzie „inwestowała” - na początek pewnie w siebie bo jużci - czy jest coś ważniejszego niż „kapitał ludzki”, to znaczy „kadry” co to „decydują o wszystkim”? Wszystkie spółki z udziałem Skarbu Państwa się na to złożą, a jakby i tego zabrakło, to „dobierzemy z uczciwych” - jak powiedziałby Franciszek Fiszer. Arystokracja tedy wydaje się zaopatrzona i żaden kryzys jej nie straszny. No dobrze - a reszta? Czyż możemy zapomnieć sceny z demonstracji policji przed Kancelarią Premiera, kiedy to tłum policjantów skandował: „zło-dzie-je, zło-dzie-je!” - ale żaden ani drgnął? Na całym świecie jak policjant widzi złodzieja, to go goni - a tu nic, jakby wszystkich sparaliżowało. Widocznie skądś wiedzieli, że tych złodziei ruszyć im nie wolno, więc tylko sygnalizowali konieczność sprawiedliwego podzielenia się łupem. I rząd najwyraźniej powinność swej służby zrozumiał - a ponieważ żerowiska prawdopodobnie zostały już rozdzielone miedzy bezpieczniackie watahy arystokratyczne, które ustaliły też między sobą kolejność dziobania - nie ma innego wyjścia, jak wykroić policji jakieś żerowisko w sektorze prywatnym. To zresztą robiło się i dawniej - a przykładem jest choćby telekomunikacja, w której każdy operator telefonii komórkowej musi prowadzić kancelarię tajną, zatrudniając w niej pracownika mającego certyfikat dostępu do informacji niejawnych, czyli - mówiąc krótko - bezpieczniaka. W ten sposób część wydatków na bezpiekę w ogóle nie jest rejestrowana, bo zostały one przerzucone na sektor prywatny.
Teraz pretekstem stało się pragnienie zwiększenia bezpieczeństwa na drogach - a wiadomo, że nie ma niczego, czego nie można byłoby poświęcić w służbie bezpieczeństwa. Tym razem jednak inżynieria finansowa jest trochę bardziej skomplikowana. Oto w ramach zwiększenia bezpieczeństwa na drogach nie tylko poustawia się na nich fotoradary, nie tylko zwiększy się liczbę samochodów-szpiegów, nie tylko Główny Inspektorat Transportu Drogowego kupi helikoptery, a nawet bezzałogowe drony (wreszcie się wyjaśniło, po co nasz nieszczęśliwy kraj będzie kupował drony w Izraelu; nie dla obrony przed wrogiem - gdzieżby tam soldateska odważyła się sprzeciwić wrogowi! - tylko dla sprawniejszego rabowania własnych obywateli!) - ale minister Cichocki z ministrem Nowakiem uradzili, że jak jakiś kierowca dwukrotnie przekroczy limitowaną prędkość na terenie zabudowanym, to straci prawo jazdy. I właśnie w tym rozwiązaniu upatruję sposób sprytnego przerzucenia kosztów zwiększenia wynagrodzeń policjantów na sektor prywatny. Nie chodzi oczywiście o mandaty, chociaż to też jest sposób, tyle - że oficjalny - tylko o możliwość odebrania prawa jazdy.
Wyrobienie prawa jazdy to nie tylko konieczność ponownego odbywania szkolenia i składania egzaminu, które oczywiście kosztują - a firmy szkolące kierowców gotowe są zrobić wiele, a właściwie wszystko, by każdy egzamin był powtórzony - i opłacony - przynajmniej kilka, jeśli nie kilkanaście razy. Koszty rosną tedy w postępie geometrycznym, a trzeba do tego dodać nie tylko stratę czasu, ale i konieczność znalezienia kogoś kto prowadziłby samochód do czasu ponownego uzyskania prawa jazdy. Jestem przekonany, że każdy przyłapany na przekroczeniu szybkości (bo czyż mamy wątpliwości, że natychmiast potroi się liczba miejsc ograniczenia szybkości?) jeszcze szybciej wszystko to sobie przekalkuluje, a następnie złoży dowódcy patrolu korupcyjną propozycję, by za - dajmy na to - 10 procent przewidywanych kosztów odzyskania prawa jazdy, odstąpił od jego konfiskaty i w ogóle - od wszczynania postępowania mandatowego. Być może, że wśród policjantów znajdą się dziwolągi, które te propozycje zdecydowanie odrzucą - ale doświadczenie życiowe podpowiada mi, że będą to raczej wyjątki potwierdzające regułę - a w przeważającej większości przypadków propozycja stanie się wstępem do negocjacji, które prędzej czy później doprowadzą do porozumienia. W ten sposób policja, a właściwie nie tyle „policja”, co policjanci zyskają źródło zasilania swoich wynagrodzeń bez angażowania pieniędzy rządowych. Jestem przekonany, że takie rozwiązanie musi wzbudzać cichą radość ministra Rostowskiego, bo wychodzi naprzeciw uprawianej przezeń kreatywnej księgowości, której celem jest - jak wiadomo - ukrywanie części wydatków państwowych. Przerzucenie kosztów podwyżek wynagrodzeń dla policjantów na sektor prywatny zwłaszcza w taki sposób nosi znamiona zbrodni doskonałej, którą wszyscy sprawcy we własnym interesie będą starali się ukryć.Bardzo możliwe, że pod pretekstem troski o praworządność Umiłowani Przywódcy będą w ten sam sposób próbowali przerzucić na sektor prywatny również podwyżki wynagrodzeń dla niezawisłych sędziów. W takiej sytuacji policja miałaby tylko prawo wnioskowania pozbawienia prawa jazdy, a orzekałby o tym niezawisły sąd. Takie rozwiązanie można by uzasadnić koniecznością drogi sądowej, bo wszak chodzi o ochronę praw nabytych - ale tak naprawdę chodziłoby o to, by z sektora prywatnego wydoić dla sektora publicznego co najmniej trzykrotnie więcej. Bo pierwszym ogniwem również i w tym systemie byłby policjant z drogowego patrolu - ale ponieważ policjant, który nigdy żadnego wniosku o pozbawienie prawa jazdy do sądu nie złożył, byłby nie tylko podejrzany przez przełożonych, ale w razie czego nieżyczliwie traktowany również przez niezawisłe sądy - drugim ogniwem byliby adwokaci, za pośrednictwem których można by dojść do ogniwa trzeciego w postaci niezawisłego sądu, który przecież byle czego nie weźmie. W tej sytuacji nieuchronnie trzeba spodziewać się skokowego zwiększenia kosztów szkolenia kierowców i egzaminów - bo w przeciwnym razie rachunek przestałby się bilansować, co postawiłoby całą inżynierię zaprzęgnięcia sektora prywatnego do ukrytego finansowania wynagrodzeń w sektorze publicznym pod znakiem zapytania. SM
Narodowcy: Prawica czy socjaliści? Parę razy pisałem już o stosunku Prawicy do ruchów narodowych. Więc tylko w największym skrócie:
1) Prawica walczy o prawa Narodu – czyli naszych Przodków, nas, dzieci, wnuków i prawnuków. Prawica nie może być demokratyczna – bo nasi Antenaci, dzieci, wnuki itd., głosować przecież nie mogą. (Lewica mówi o społeczeństwie czyli o ludziach dziś żyjących – więc może być, i jest, demokratyczna)
2) Prawica opiera się na wierze w Boga – a ponieważ jest konserwatywna opiera się zazwyczaj na tej religii, jaka w danym kraju panuje. (Lewica jest zazwyczaj ateistyczna)
3) Prawica wierzy w Jednostkę (Lewica mówi, że jednostka musi podporządkowywać się społeczeństwu) I tu od razu uwaga: wielu „narodowców” myli Naród ze społeczeństwem – więc wyciąga mylny wniosek, że Jednostka powinna podporządkowywać się społeczeństwu.
4) Prawica myśli o przyszłości. (Lewica myśli co najwyżej o następnych wyborach)
5) Prawica mówi o Zasadach (Lewica mówi o interesie).
Każdy narodowiec powinien przyjrzeć się swojej postawie – i ustalić, czy jest na Lewicy, czy na Prawicy. Jeśli np. mówi o „interesie narodowym” to sytuuje się na Lewicy (Prawica mówi, za św.Augustynem, że trzeba postępować sprawiedliwie, nie dbając o interes grupowy, narodowy, czy wręcz ludzkości). Kongres Nowej Prawicy jest zdecydowany walczyć o prawa Narodu. Jednak rozumiemy przez to panowanie zasad, wypróbowanych przez naszych Przodków, które zapewnią pomyślny rozwój przyszłym pokoleniom naszego Narodu. W żadnym przypadku nie dopuścimy, by dzisiejsze społeczeństwo większością głosów zapewniło sobie dolce vita kosztem naszych dzieci i wnuków. Niestety: narodowi socjaliści gotowi są walczyć ramię w ramię z Lewicą o jakieś „prawa socjalne”, o „dotacje dla polskiego przemysłu”, „wspieranie polskich przedsiębiorców” itd. Proszę się nad tym zastanowić! Kongres Nowej Prawicy domaga się przywrócenia pamięci o ruchu narodowym: o tym, że na początku II RP miał poparcie 40% obywateli, o tym, że Narodowe Siły Zbrojne to był bardzo wartościowy odłam wojska, o tym, że śp.Roman Dmowski był wybitnym przywódcą i w większości spraw to On, a nie śp.Józef Piłsudski, miał rację. Ale też i o tym, że tak jak cała polityka na świecie w połowie lat 20.tych zaczął schodzić na psy. A nawet gorzej: na socjalizm. Liderzy ruchu narodowego obrazili się na mnie, gdy powiedziałem, że wśród uczestników Marszu Niepodległości byli narodowi socjaliści. Podtrzymuje tę tezę – i domagam się oddzielenia ziarna od plew.
Od ogólnych zasad przejdźmy do praktyki politycznej. Narodowcy dzielą się na dwa odłamy: narodowych liberałów: historycznie w eNDecji grupa „starych” - oraz "młodych", narodowych socjalistów: grupa śp.Jędrzeja Giertycha (dziadka p.mec.Romana Giertycha), ONR i RNR. Poglądy gospodarcze narodowców dobrze przedstawił p.Wojciech Rudny ( http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,5176 ), podsumowując je tak:
Poglądy endeckiej grupy profesorskiej — i Dmowskiego sprzed doby Wielkiego Kryzysu — niestety nie zdobyły sobie poparcia „młodych" Stronnictwa Narodowego — ze względu na swój liberalizm. O ile profesorowie pozostali wierni zdrowej linii — to młodzież zbliżyła się mentalnie w kwestiach ekonomicznych do rozmaitej maści etatystów z „Pierwszą Brygadą Gospodarczą" Stefana Starzyńskiego na czele. Był to też upadek myśli kosztem ślepego naśladownictwa obcych wzorców (korporacyjno-faszystowskiego z jednej i sowiecko-kolektywistycznego z drugiej strony). Młodzi narodowo-katoliccy radykałowie postulowali m.in. upaństwowienie przedsiębiorstw o charakterze strategicznym — w takich dziedzinach, jak: poczta, telekomunikacja, przemysł zbrojeniowy... Dla przykładu: oto (za Wikipedią) poglądy śp.Romana Rybarskiego (śp.Adam Heydel i śp.Edward Taylor byli jeszcze większymi liberałami gospodarczymi):
Był zdecydowanym zwolennikiem umiarkowanego liberalizmu. Głosił konieczność: stałości prawa gospodarczego i niskich podatków, nienaruszalność własności prywatnej, szkodliwość: przymusowych ubezpieczeń społecznych, monopoli i koncesji. Uznawał 3 formy wspierania gospodarki przez państwo. Były to uwzględnienie interesów prywatnych z interesem publicznym, tworzenie ogólnych warunków rozwoju gospodarczego oraz popieranie korzystnych dla ogółu inicjatyw prywatnych oraz uzupełnienie działalności gospodarczej prywatnej. Odnośnie kredytów opowiadał się za odpaństwowieniem kredytu, oddanie go w ręce prywatne, lecz oparte na zasadach opłacalności. O poglądach samego Dmowskiego p.Rudny pisze:
Dmowski, trzeba to jasno i wyraźnie podkreślić, nigdy socjalistą nie był; zawsze krytykował etatyzm i socjalizm. Walczył z socjalizmem i etatyzmem głęboko przekonany, że przedsiębiorstwa państwowe nie dają zysku, a więc nie przyczyniają się do wzrostu kapitalizacji i rozwoju gospodarki. Zwalczał etatyzm także i z tego powodu, że upatrywał w nim ideę „państwa opiekuńczego", które zawsze poddawał surowej krytyce. Starożytny Rzym - podkreślał — żywił nadmiar ludności w "dobie zbliżania się jego upadku". Uważał więc takie rozwiązanie (zasiłki dla bezrobotnych jako nowa postać „chleba dla ludu") za drogę donikąd. Przekonywał, iż należy tak zreorganizować wytwórczość, "żeby większa liczba rąk była pracą zajęta". W przypadku gdyby to się nie udało, i Europa pozostała przy zasiłkach, wróżył "nieunikniony" i "szybki upadek polityczny państw europejskich". A oto, co dziś czytam np. tu:
http://myslnarodowa.wordpress.com/
(…) ruch narodowy został zinfiltrowany przez propagatorów antynarodowej, godzącej w suwerenność państwa ideologii neoliberalnej. Idea narodowa jest w swojej naturze, stawiającej w centrum dobro narodu – a nie – egoistyczny interes jednostki, w śmiertelnym konflikcie z ideologią “wolnorynkową”. Wynika to z odmiennych poglądów na rolę państwa w życiu narodu – w szczególności – życiu ekonomicznym. Konflikt ten to konflikt wizji państwa aktywnie budującego dobrobyt każdego Polaka z wizją państwa-stróża nocnego (…) żaden model kapitalizmu nie gwarantujący polskiej rodzinie mieszkania i stabilności dochodów (...) Neoliberalny kapitalizm to gwóźdź do trumny narodu – ludzie wycieńczeni walką o przetrwanie, związanie końca z końcem, stracą z pola widzenia dobro innych Polaków – i całego narodu. To droga zniewolenia i klęski” (co skomentowałem: „Zniewolona Ameryka do dziś nie może podnieść się z klęski, jaka zadał jej XIX-wieczny leseferyzm. Teraz, gdy Żydzi zaszczepili tam etatyzm i redystrybucję dóbr – to dopiero będzie tam ale dobrze! ) Ta różnica to nie „inny pogląd na gospodarkę”. Ta różnica wynika z zasadniczo odmiennego poglądu na naturę człowieka. „Starzy” wierzyli, że człowiek jest istotą odpowiedzialną za siebie - „młodzi” szli z duchem epoki, która wtedy się zaczynała (a teraz właśnie się kończy...): Epoki Pogardy dla Jednostki, a pochwalania Większości, Kolektywu. I jest faktem, że Dmowski, chcąc iść z prądem, poparł był wtedy „młodych”. Dziś, gdy Epoka Pogardy dobiega kresu, na pewno postąpiłby odwrotnie. Tymczasem teza, że wolność Jednostki jest sprzeczna z dobrem Narodu, jest fałszywa. Jeśli Jednostka chce się zaćpać na śmierć – to jest to dla Narodu zysk, a nie strata! Pismo Święte mówi: „Jeśli ręka twoja uschła jest – odrąb ją!”. Niech i 20% Polaków zejdzsie z tego świata w ten sposob - ale pozostałe 80% będzie na narkotyki odporne! Dotacje dla przedsiębiorców polskich demoralizują ich i od'uczają walki konkurencyjnej: jeśli 100.000 przedsiębiorców zaczyna działalność i 60.000 zbankrutuje, to będziemy mieć 40.000 znakomitych, wyselekcjonowanych przedsiębiorców – oraz 60.000 ludzi mających już doświadczenie w tym, czego trzeba unikać. Jeśli przy pomocy dotacji sprawimy, że nie zbankrutuje nikt – to będziemy mieli 100.000 nie przedsiębiorców, a kalek, nauczonych liczyć nie na siebie, lecz na pomoc państwa. Nie chcę się rozpisywać o zupełnym już horrendum jakim jest „becikowe” i inne formy finansowego wspomagania rozrodczości. Jest to zaśmiecanie Narodu plugastwem płodzącym dzieci dla pieniędzy, najgorszym możliwym elementem. Z uwagi zresztą na niewielką wysokość tej zachęty, reaguje na nią głównie zapijaczone menelstwo. Takich „narodowców” to tylko pod glany! Jak powiedział był Arystoteles:
„Nie ten niszczy naród, kto zabija jego członków – lecz ten, kto niektórych członków tego narodu obsypuje niezasłużonymi korzyściami”. Proszę się nad tym dobrze zastanowić! Między tymi poglądami nie ma i nie może być kompromisu. Nie może istnieć żaden jednoczący narodowców „Ruch Narodowy” – bo taka partia (gdyby powstała i – nie daj Boże – doszła do władzy) to musiałaby od pierwszej godziny podejmować konkretne decyzje: rozbudowywać administrację – czy redukować; podnosić podatki – czy obniżać. I tak dalej. Będąc w opozycji można bełkotać ogólniki: „Będziemy dbali o prawo Narodu!” - ale co potem? Mogę powiedzieć, co by nastąpiło potem. Służby specjalne, z absolutną pewnością starannie infiltrują środowiska narodowe – podobnie jak KNP - a to dlatego, że przy „Okrągłym Stole” ustalono, że Prawica nigdy w Polsce nie dojdzie do władzy. Jeśli by się okazało, że Ruch Narodowy nie da się okiełznać i sparaliżować przez działania agentury, to służby zastosują po raz kolejny ten sam manewr, co z liberałami z KLD: oddadzą władzę – ale... narodowym socjalistom. Efekt będzie taki, że prywatnej własności nie będzie się już „uspołeczniać” ani „upaństwawiać” lecz „nacjonalizować”. Co, oczywiście, będzie robiła administracja złożona z narodowców, którzy chętnie dorwą się do koryta w imię Doboszyńskiego czy kogo-tam. A sterowali by tym z tylnego siedzenia ci sami ludzie. Z KNP ten manewr jest niemożliwy – bo doktryna Nowej Prawicy pryncypialnie wyklucza etatyzm. Z narodowcami, jeśli jawnie i zdecydowanie nie odetną się od socjalizmu i etatyzmu – jak najbardziej, niestety.
Nie mam zamiaru do tego dopuścić – bo Polska nie może stracić kolejnych 11 lat pod okupacją „narodowej” biurokracji. Zwracam uwagę, że teza niektórych narodowców, że najważniejsze, by Polską rządzili Polacy, jest jawnie fałszywa. Ciekawe czy to samo by mówili będąc w Kambodży radośnie wyzwolonej przez Czerwonych Khmerów spod jarzma kolonializmu francuskiego – podczas gdy Hong-Kong jęczał był pod uciskiem Brytyjczyków! Bardzo słusznie ujął to był śp.Cyprian Kamil Norwid:
„Jeśli ma Polska być socjalistyczną
Lub komunizmu rozwinąć zadanie
To ja już wolę tę monarchistyczną
Która pod Carem na wieki zostanie”.
Proszę zauważyć, że polskość bardzo dobrze trzymała się pod zaborami ale w monarchiach – natomiast obecnie w Polsce niepodległej (i do niedawna suwerennej), ale socjalistycznej, polskość i patriotyzm mają się bardzo źle! Jednakże, uwaga: od 1-XII-2009, gdy III Rzeczpospolita utraciła suwerenność – uczucia patriotyczne zaczęły się odradzać! Reasumując: Kongres Nowej Prawicy będzie wspierał narodowych konserwatystów i narodowych liberałów – natomiast postaram się nie dopuścić do powstania ruchu, który by zasadnicze sprzeczności z narodowymi socjalistami zamazywał. I podejmę w tym celu praktyczne kroki. Przedwojenna eNDecja rozpadła się po długiej i bolesnej walce wewnętrznej, w wyniku której z pozycji czołowej siły politycznej w II RP spadła na 12% poparcia, a ONRy zostały zdelegalizowane. Warto sobie tego od razu oszczędzić. JKM
Syn TW „Lucyny” orzeka Warszawski sędzia Igor Tuleya orzeka w procesie działaczki Platformy Obywatelskiej Hanny Gęściak-Wojciechowskiej, która figuruje w archiwach służb specjalnych PRL-u jako tajny współpracownik „Akne”. Tymczasem – jak wynika z akt IPN-u – matka sędziego Lucyna Tuleya została zarejestrowana w 1988 r. jako TW „Lucyna”.
Wcześniej przez wiele lat pracowała jako funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa w biurze „B” MSW. Do momentu przejścia na emeryturę (1988 r.) zajmowała się pracą z agentami komunistycznej bezpieki, którzy donosili na dyplomatów i pracowników ambasad. Już jako emerytka SB została tajnym współpracownikiem biura „B” – prowadziła 10 tajnych agentów. W teczce TW „Lucyny” znajduje się kilkadziesiąt osobiście przez nią podpisanych pokwitowań odbioru pieniędzy. Teczka została przeznaczona do zniszczenia, ale z niewiadomych powodów tego nie zrobiono.
– Służba w SB oraz współpraca z komunistycznymi służbami specjalnymi najbliższych członków rodziny są powodem do wyłączenia się pana sędziego Igora Tulei z procesów lustracyjnych – podkreślają rozmawiający z nami prawnicy.
W miniony wtorek na wniosek Biura Lustracyjnego Instytutu Pamięci Narodowej ruszył przed Sądem Okręgowym w Warszawie proces lustracyjny Hanny Gęściak-Wojciechowskiej, obecnej szefowej Rady Dzielnicy Ochota, w czasach PRL-u dziennikarki, obecnie aktywnej działaczki PO. Zeznający w sprawie funkcjonariusze SB Mirosław Bulikowski, inspektor KSMO z kontrwywiadu i jego przełożony Marian Kuleta, szef SB w Komendzie Dzielnicowej MO, podważyli część zeznań lustrowanej, która nie przyznaje się do współpracy. Według akt IPN-u zwerbowana została w 1985 r. przez SB. Spotykała się z esbekiem 18 razy. Za każdym razem gościł ją w kawiarni na koszt SB. W treści zobowiązania do współpracy zapisała własnoręcznie, że będzie informowała o przejawach działalności wrogiej wobec PRL-u i przyjęła pseudonim „Akne”. W jej rozmowach z SB pojawiają się nazwiska opozycjonistów i znajomych, m.in. Marka Nowickiego czy Ewy Jastrzębskiej oraz jej ówczesnego przełożonego w „Expressie Wieczornym” Piotra Stawickiego. Esbecy potwierdzili, że TW „Akne” była zwerbowana do pozyskiwania informacji o środowisku dziennikarskim, nastrojach społecznych i planowanej pielgrzymce papieża Jana Pawła II. Hanna Gęściak-Wojciechowska broniła się w sądzie, że do podpisania zobowiązania zmusiły ją okoliczności – zatrzymana przez patrol MO w nocy została przewieziona na komendę. Mirosław Bulikowski, esbek prowadzący TW „Akne”, stwierdził, że zwerbował ją na komisariacie, bo „chciał jej pomóc”. Pytana przez sąd, dlaczego po werbunku spotykała się z esbekiem jeszcze przez trzy lata, przekonywała, że również chciała pomóc „człowiekowi sprawiającemu wrażenie zagubionego w ówczesnej rzeczywistości”, wobec którego na dodatek „czuła wielką wdzięczność”. W procesie lustracyjnym Hanny Gęściak-Wojciechowskiej w składzie sędziowskim oprócz Juliana Grochowicza i Marii Turek zasiada również Igor Tuleya, który nie widzi powodów do wyłączenia się z orzekania w tej sprawie. Odmiennego zdania są prawnicy, z którymi rozmawialiśmy. – Przepis jest jasny. Mówi, że jeżeli sędzia stwierdziłby, iż zachodzą wątpliwości co do jego bezstronności, może się wyłączyć z postępowania. Może to też zrobić każda ze stron procesu. Czy w tych sprawach zaszła taka okoliczność? Nie jestem w stanie tego ocenić. Nie znam tych spraw i nie chcę jako sędzia komentować publicznie procesów innego sędziego – mówi „Gazecie Polskiej Codziennie” sędzia Bartłomiej Przymusiński, rzecznik prasowy Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia.
– Jeżeli sprawa znajdzie się na posiedzeniu Rady, zajmę stanowisko w tej sprawie. Konkretnego procesu orzekania ws. lustracyjnych przez Tuleyę nie znam. Nie będę w żaden sposób do tego się odnosił. Sędzia winien się wyłączyć w sytuacji, jeśli zachodzą przesłanki określone w kodeksie postępowania karnego albo cywilnego – mówi nam sędzia Jarema Sawiński, rzecznik prasowy Krajowej Rady Sądownictwa. Dorota Kania, Samuel Pereira, Maciej Marosz
Anatomia Upadku – reakcje Szczególnie zasmuca mnie emocjonalna furia tzw środowiska lotniczego, które nie może poradzić sobie z faktami. Trudno sam sobie coś wymyślę:
Jestem nieszczęśliwy dzisiaj, miałem, bowiem nadzieję że ktoś w końcu nadzieję, że ktoś znajdzie jakiekolwiek argumenty przeciw zamachowi ogólnie a nieścisłości w filmie Anity Gargas "Anatomia Upadku" (sam podejrzewam jedną). Niestety patrzę po tych reakcjach i kiszka. Szczególnie zasmuca mnie emocjonalna furia tzw środowiska lotniczego, które nie może poradzić sobie z faktami. Trudno sam sobie coś wymyślę:
Pancerna brzoza daje się utrzymać, jeżeli założymy:
Słabą dokładność urządzeń pokładowych i rejestratorów. Powiedzmy sobie szczerze opieramy się na danych producentów a oni są bezkrytyczni. Radiowysokościomierz w normalnych warunkach takie wysokości rzędu paru, parunastu metrów pokazuje na płaskim podejściu i nad pasem. Tymczasem w sytuacji, kiedy pod spodem krowa, altanka, chaszcze, słup sieci elektrycznej może pokazywać bardzo niedokładnie. Nikt tego nie sprawdził bo niby jak? Drugiej Tutki tez nikt 5 metrów nad ziemią nikt nie puści. Poważne uszkodzenie płata, np zmęczeniowe. Mikropęknięcia, czy nawet pęknięcia dźwigarów, co oczywiście kieruje naszą uwagę ku remontowi w Rosji. Oczywiście problemem tu jest trajektoria pozioma, bo że TAWS sobie zaczął rejestrować położenie sobie a muzom ciężko jest uwierzyć. Ale kto wie? Ktoś tu próbuje wysnuwać teorię o awarii komputera pokładowego pierwszego pilota, który popsuł się na brzozie, wesprzyjmy się szansą, jaką daje rzekome buforowanie danych i ich kompresja, co powoduje poślizg w zapisie. Mamy tez problem z zeznaniami świadków, do których dotarła Gargas. Co prawda prokuratura profilaktycznie postanowiła ich nie przesłuchiwać, żeby się przypadkiem czegoś nie dowiedzieć. Lasek i jego akolici w ogóle nikogo nie muszą przesłuchiwać więc tutaj sprawa poza dyskusją. My jednak skoro o nich wiemy to nie możemy ich zignorować. Powstaje pytanie, czy na pewno widzieli oni rządowego Tu 154M? Edmund Klich podaje w swojej książce, że oprócz Iła z samochodami i Tupolewa kręcił się po okolicy jeszcze jeden, bliżej niezidentyfikowany samolot. To jego widzieli owi świadkowie jak pomykał kosiakiem to tu, to tam. Proszę bardzo, jak się chce to można. Tymczasem opowiadanie bredni o helu jest przeciwskuteczne - powoduje narastanie wątpliwości. Osoby które coś wiedzą o Katastrofie zdają sobie sprawę, że helem się Zespół Parlamentarny nie zajmował. Jest to tania propaganda obliczona na utrzymanie leminżerii w niewiedzy nie tyle co do samego przebiegu zdarzeń, ale co do obecnego stanu wiedzy. Trudno bowiem najpierw poinformować leminga o trajektorii, o TAWS38, o urwaniu ogona w locie, przeniesieniu tegoż ogona 40 metrów, o zeznaniach świadków a potem to mozolnie odkręcać. Bo to odkręcenie jest niemożliwe, czego dał przykład prokurator Rzepa, który nie mógł wyjaśnić braku sekcji zwłok, bo tego nie da się wyjaśnić. Sekcje rosyjskie nie były w trybie pomocy prawnej, bo wniosek wpłynął po ich ukończeniu. Prokuratora naszego przy nich nie było, w takim przypadku mieli obowiązek od razu u nas je przeprowadzić, a nie czekać na naturalny rozkład ciał ofiar, mając nadzieję, że po kilku latach już nic się nie da ustalić. Tu wracam do filmu "Anatomia Upadku". Nie dziwi mnie, że jest niezrozumiały dla osób przyzwyczajonych do jasnych i zwięzłych instrukcji otrzymywanych w esemesach. Zestawienie zeznań miejscowych, porównania mataczeń Tuska i Kopacz z relacjami świadków naocznych. Wszystko to pokazuje obecny stan wiedzy i osoby, które swoim postępowaniem nakierowały na siebie uzasadnione podejrzenia. SmokEustachy
ŚMIERTELNIE GROŹNY MIT PAWŁA LISICKIEGO Wartość publicystyki mierzy się miarą słów i żadne inne atrybuty nie mogą decydować o czyjejś wiarygodności. Publicysta, który poważnie traktuje słowo i chce budować własny wizerunek musi brać pełną odpowiedzialność za to, co napisał przed miesiącem, rokiem czy dziesięcioma laty. To przypomnienie jest konieczne, ponieważ aparat propagandy III RP posługuje się nie tylko semantycznym oszustwem, przypisując chamom walory polityków, osłów obdarzając mądrością, a funkcjonariuszy mianem dziennikarzy, ale powszechnie żeruje na odbiorcach dotkniętych amnezją, którzy nie są w stanie zapamiętać tego co „wybitny” żurnalista wypisywał w nieodległej przeszłości. Ten skuteczny mechanizm wyłonił już dość szemranych „autorytetów”, „prawicowych” mędrków i „niezależnych” publicystów, którzy codziennie muszą dziękować Bogu, że Polacy nie mają na tyle rozumu, by zdobyć się na refleksję i rozgonić to załgane towarzystwo. Dlatego sądzę, że Paweł Lisicki, który od wielu tygodni pozuje na publicystę „prawicowego, niezależnego i niepokornego” powinien zostać skonfrontowany z opiniami, jakie jeszcze do niedawna głosił w sprawach dla Polaków najważniejszych. Rzeczy, które publicysta ten wypisywał od dnia tragedii smoleńskiej, są – w moim odczuciu – na tyle głupie i podłe, że nie wolno ich pomijać milczeniem. Ten subiektywny wybór tekstów można uzupełnić wieloma innymi wypowiedziami Lisickiego, z których wyłania się obraz daleki od obecnej inscenizacji. 19 kwietnia 2010 roku w tekście „Czas łez, czas życia”, Lisicki – w pełnej harmonii z ówczesną retoryką dowodził – „Być może straszna tragedia pod Smoleńskiem będzie miała jeszcze jeden skutek. Być może przyczyni się do przełomu w stosunkach z Rosją. Oby. Wygląda wprawdzie na to, że Kreml podjął decyzję o ociepleniu stosunków z Polską już wcześniej. Jednak solidarność zwykłych Rosjan, wczucie się w polską sytuację pozwalają na pewne nadzieje. Mimo całej ostrożności wynikającej z doświadczenia nie wolno takiej szansy z góry przekreślać. Gdyby poza wyrazami współczucia udało się spełnić najważniejsze polskie postulaty w sprawie Katynia, można by mówić o rzeczywistym zbliżeniu. Czyż nie byłoby to zarazem realnym wypełnieniem testamentu Lecha Kaczyńskiego? Dzień później w tekście –„Kampania pod znakiem żałoby”, naczelny „Rzeczpospolitej” pouczał Polaków – „Pojmuję doskonale uczucia, które bliskim zabitych dyktują te słowa. Dzięki nim oswajają to, co pełne grozy i straszliwe, ową niespodziewaność i nieprzewidywalność śmierci włączają w wyższy sens. A jednak w tym okazywaniu bólu też trzeba umieć zdobyć się na powściągliwość i dokonać rozróżnienia między metaforą a prawdą. Trzeba pamiętać, że nie ma poświęcenia ani męczeństwa bez świadomości tych, którzy giną. […]Najgorsze co mogłoby się wydarzyć, to gdyby ten język bólu i żałoby przestał być retoryką pogrzebową i opanował debatę polityczną. Gdyby ów ton, zrozumiały w momencie dramatu, zaczął dyktować przebieg kampanii prezydenckiej. Byłoby to fatalne z kilku powodów. Po pierwsze wątpliwe moralnie. Warto pamiętać, że w Smoleńsku zginęli przedstawiciele różnych obozów politycznych. Jak znaleźć dla nich wspólny mianownik? I czy taka próba potraktowania ich wszystkich jako jednej ofiary nie byłaby uzurpacją?”
23 kwietnia poznaliśmy charakterystykę Jarosława Kaczyńskiego, którego Lisicki typował jako naturalnego kandydata PiS w wyborach prezydenckich:
„Ludzie widzą w nim teraz przede wszystkim człowieka zdruzgotanego cierpieniem. Kogoś, kto niczym biblijny Hiob musi znieść śmierć najbliższych. Miliony mogły obserwować jego skupioną twarz przy trumnie brata. Patrzeć i współczuć. Widzieć nie polityka, nie ideologa IV RP, nie sprawnego i bezwzględnego gracza politycznego, ale żałobnika. […]Jarosław Kaczyński staje przed szansą na zwycięstwo. Wszakże odwołanie się do współczucia to za mało. By wygrać, powinien pokazać, że się zmienił. Nie tylko że potrafi znosić cierpienie, ale też że ono go przemieniło. Potrzebny jest mu inny ton i przede wszystkim gesty. Znaki wskazujące, że były premier potrafi puścić w niepamięć urazy i jednać się ze swymi politycznymi oponentami”
29 kwietnia 2010 w tekście „Walka na mity, walka o śmierć” Lisicki zatroszczył się o przebieg kampanii prezydenckiej:
„Wygląda na to, że głównym tematem kampanii prezydenckiej nie będzie, niestety, spór o przyszłość Polski, ale o to, kto jest sprawcą katastrofy z 10 kwietnia. O to, kto sprawniej i lepiej przekona do swojej wizji tragedii. Zwolennicy pierwszego mitu – najczęściej można go znaleźć na łamach „Naszego Dziennika” lub w Internecie – widzą w katastrofie zamach, prawdopodobnie efekt spisku władz rosyjskich. Nic tu nie było przypadkowe.[…] Teorie spiskowe mają dwie zalety. Po pierwsze, pozwalają ludziom, którzy w nie wierzą, zracjonalizować śmierć i jej grozę. Przestaje być ona czymś nieodgadnionym, brutalną raną zadaną nie wiadomo po co i przez kogo. Staje się dziełem człowieka i to człowieka złego. Po drugie, dzięki temu ofiary tragedii stają się prawdziwymi herosami, obrońcami narodu przed zagładą; męczennikami, którzy oddali życie za Polskę. Wiadomo już, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Na kogo i przeciw komu głosować. Szkoda tylko, że zwolennicy tezy o zamachu nie są w stanie wskazać, jakimi motywami mieliby się kierować jego ewentualni organizatorzy. By przeprowadzić taki zamach, Rosjanie musieliby być absolutnymi szaleńcami. O to jednak nikt ich nie oskarża.”
W tekście „Nie tracić miary rzeczy” z 12 lipca 2010 poznaliśmy poglądy tego „konserwatysty” na temat sporu o krzyż umieszczony na Krakowskim Przedmieściu. Lisicki nie zapomniał również udzielić dobrych rad partii Jarosława Kaczyńskiego: „[…]nie uważam, żeby pozostawienie krzyża w obecnym miejscu było dobrym pomysłem. Czas żałoby się skończył i krzyż, który tak dobrze ją wyrażał, powinien zostać przeniesiony. Zamiast niego można umieścić przed pałacem tablicę, która będzie upamiętniała wszystko to, co stało się w Polsce po 10 kwietnia. Propozycję tę zgłosili niektórzy politycy PO i wydaje się ona rozsądna. Dlaczego? Nie, nie dlatego, że krzyż ma znaczenie religijne, a państwo jest świeckie. To zły argument. Liczy się co innego. Zwolennicy zachowania krzyża twierdzą, że upamiętnia on nie tylko tragiczną śmierć ofiar katastrofy, ale też niezwykły sposób jej uczczenia. Przypomina o solidarności tysięcy ludzi, którzy postanowili oddać Lechowi Kaczyńskiemu hołd. To prawda, tyle że niecała. Bo w tym samym stopniu, w jakim jest symbolem pamięci, jest też, a przynajmniej może się łatwo stać, symbolem politycznym. Znakiem rozpoznawczym dla ludzi, którzy są zwolennikami legendy Lecha Kaczyńskiego. Którzy porównują tragedię smoleńską z Katyniem i uważają, że ofiary katastrofy były poległymi.
Ale w jakiej bitwie poległ Lech Kaczyński? Czy naprawdę wolno jednym tchem wymieniać przypadkową tragedię – katastrofę pod Smoleńskiem – ze świadomą ofiarą z życia, co stało się udziałem oficerów zamordowanych w Katyniu? Nie wolno. To zatracenie miary rzeczy. Obrona krzyża miała sens wtedy, kiedy zagrożona była sama tożsamość narodowej wspólnoty. Nie ma powodu, żeby dziś w demokratycznej walce miał się on stać narzędziem jednej partii. Żeby był bardziej znakiem PiS niż PO. Obecny prezydent ma przeto – mniemam – prawo domagać się przeniesienia krzyża poza pałacowy dziedziniec. Jeszcze jedno. Obrona krzyża zamyka ponownie partię Jarosława Kaczyńskiego w zaułku, z którego wydostała się w trakcie kampanii prezydenckiej. Przypomina o dawnym wizerunku Prawa i Sprawiedliwości jako ugrupowania nierozumiejącego współczesności, o ciasnych horyzontach, blisko związanego z Radiem Maryja. Wszystko to skutecznie odpycha umiarkowanych wyborców z centrum, których głosy Kaczyński zdobył.”
23 lipca w publikacji „Droga ku przepaści” Lisicki podsumował sytuację na Krakowskim Przedmieściu - „Spór o krzyż przed Pałacem Prezydenckim wydaje się zakończony. Ale straty polityczne, które poniosła opozycja, są oczywiste. Budowany z trudem w czasie kampanii prezydenckiej wizerunek Jarosława Kaczyńskiego jako przywódcy umiarkowanego, całkiem się załamał. Czy odpowiedzią mają być słowa Antoniego Macierewicza o zbrodni pod Smoleńskiem? Albo obrona krzyża jako pomnika wystawionego rzekomo poległemu prezydentowi? Który ma być znakiem „pełnej prawdy o Smoleńsku”? Tak jakby w tej pełnej prawdzie, o której mówią politycy PiS, mieściło się coś więcej niż to, co jednak wiemy z dotychczasowej prawdy: że lotnicy byli źle przeszkoleni, że nie powinni startować i lądować, że organizatorom zabrakło wyobraźni, a katastrofa była smutnym rezultatem mieszaniny zuchwalstwa, blagi, bałaganu z polskiej strony oraz niekompetencji po rosyjskiej? Wydaje się, że wiadomo wystarczająco dużo, żeby domagać się dymisji Bogdana Klicha oraz osób odpowiedzialnych za szkolenia w armii. Zamiast tego słyszę Jarosława Kaczyńskiego, który twierdzi, że kto ataków na nieżyjącego prezydenta nie łączy z katastrofą „ma jakieś kłopoty z myśleniem”. Ale owo „połączenie” musiałoby prowadzić do tezy, że katastrofa została ukartowana przez atakujących prezydenta, w domyśle rząd. Przecież to absurd. Przyjęcie tej tezy to pójście drogą ku przepaści. W polityce nie wolno być zakładnikiem emocji.”
W podobny sposób, Paweł Lisicki wyrażał swoją troskę o prawicę w tekście „Dreszcz z 10 kwietnia” – „Nie wiem, co się stało z częścią polskiej prawicy. Co się stało z jej zdrowym rozsądkiem? Gdzie jest jej instynkt samozachowawczy? Jedni mówią o męczennikach, inni o poległych pod Smoleńskiem, jeszcze inni o ofierze złożonej przez naród albo o zbrodni. Zamiast analizy króluje mętna mistyka. Sypią się metafory, padają podniosłe hasła i slogany. Niektórzy politycy PiS ogłosili, że nie zważając na nic, będą dziś bronić krzyża, miejsca pamięci o śp. Lechu Kaczyńskim na Krakowskim Przedmieściu. Działają pod wpływem szczególnej atmosfery, która uniemożliwia racjonalny namysł.” Konkluzja tego artykułu pozwalała docenić intelektualne zaangażowanie autora: - „Zamiast widzieć ludzkie błędy, bałagan, niechlujstwo, złą organizację, tromtadrację; zamiast próbować wyciągnąć wnioski na przyszłość, tak aby podobna katastrofa nigdy się nie powtórzyła, autorzy takich wypowiedzi dzień po dniu przegrywają walkę o rozum, pławią się w cierpiętnictwie i pseudomartyrologii.”
Na koniec tego przeglądu zostawiam jeden z najbardziej reprezentatywnych tekstów Lisickiego –„Śmiertelnie groźny mit” z 19 listopada 2010, w którym naczelny „Rzepy” rozprawił się z „mitami smoleńskiego spisku”. Ze względu na głębię zawartych tam refleksji, przytaczam go niemal w całości:
„Do tej pory nie potrafiłem się dowiedzieć, jaki interes miałaby Rosja w przeprowadzeniu zamachu. Odpowiedź główna to zemsta i chęć zastraszenia. Rosjanie, nie mogąc znieść suwerennościowej polityki śp. Lecha Kaczyńskiego, postanowili go za karę zabić, jednocześnie terroryzując cały region. Po co? Rosjanie zawsze tacy byli. Nigdy nie odpuszczali wrogom, a kto im w oczy piaskiem sypał, tego w końcu usuwali. Od początku mi się wydawało, że opowieść ta kupy się nie trzyma. Na rosyjski spisek brak dowodów. Można wykazać bałagan, niekompetencję, chaos i głupotę. Tyle że to nie to samo, co zbrodnia z premedytacją. Poza tym rachunek zysków i strat. Rzekoma korzyść – twierdzą zwolennicy spisku – to ukaranie zbyt samodzielnego polityka. A straty – pytam? Przecież byłyby nieporównywalnie większe. Gdyby ów rzekomy zamach wyszedł na światło dzienne, a nikt mnie nie przekona, że istnieją zbrodnie doskonałe, bezśladowe, oznaczałoby to całkowite zerwanie stosunków Rosji z Zachodem. W końcu u licha jesteśmy w NATO i Unii Europejskiej czy nie? Krótko: Rosjanie musieliby być szaleńcami, żeby coś takiego przeprowadzić. I argument następny. Ze wszystkiego, co do tej pory wiadomo, wynika, że polska załoga zdecydowała się lądować w warunkach, w których nie miała do tego prawa. Nawet jeśli założyć, że jakimś cudem ktoś wytworzył sztuczną mgłę, to pilot sam powinien był szukać innego lotniska. Mit smoleńskiego spisku wydaje mi się zatem śmiertelnie groźny dla polskiej prawicy. Po pierwsze teza o zamachu jest tak radykalna, że pozwala przejść do porządku dziennego nad rażącymi zaniedbaniami polskich organizatorów lotu. Łatwo im wykazać, że nie przygotowywali morderstwa; tym samym rząd unika odpowiedzialności za nieudolność i błędy. Po drugie, posługując się myśleniem zamachowym, prawica traci zdolność przekonywania wyborców do swoich racji. Zainfekowana irracjonalizmem będzie musiała przegrywać kolejne batalie o kształt państwa. Ostatecznie liczba osób, które przyjmą, że w zderzeniu z kilku-dziesięciocentymetrowej grubości brzozą nie łamie się skrzydło samolotu, jest ograniczona. Nic nie poradzę, że tak myślę.”
Komentarz do tych wiekopomnych mądrości będzie krótki. Wolno panu Lisickiemu wypisywać co zechce i nawet dziś – gdy rosyjski mit „pancernej brzozy” legł w gruzach, a racje mają „pławiący się w cierpiętnictwie i pseudomartyrologii”- powtarzać swoje banialuki i stroić się w szaty „prawicowego” publicysty. Byłoby jednak doskonale, gdyby pokładając ufność w głupocie Polaków i wierząc w powszechną amnezję, zechciał pamiętać, że są rzeczy, które okrywają hańbą. Aleksander Ścios
Wybrane aspekty wychowania w rodzinie ubeckiej Ciekawe, co by napisał redaktor Tomasz Lis na temat tej egzegezy ubeckiego dziedzictwa w wykonaniu Wałęsy i Łagowskiego? On bowiem tak nienawidzi grzebania ludziom w życiorysach i szukania genetycznie skażonych przodków, że można się po nim spodziewać ekstremalnych określeń – bolszewicka mentalność, sadystyczny instynkt, owady łajnolubne? W związku z całym tym zgiełkiem wokół ubeckiego uwikłania rodziców sędziego Igora Tulei, dotkliwie odczuwam brak opinii ze strony neutralnych autorytetów moralnych. Neutralnych w tym sensie, że w przeszłości oceniali i wydawali opinie w analogicznych przypadkach, natomiast nie zabierali jeszcze głosu w sprawie wychowania małego Igorka przez rodziców z bezpieki. Niezastąpiony jest w takiej sprawie Lech Wałęsa, nasz były prezydent, a później kandydat na mędrca europejskiego, który ma poza tym tę zaletę, że jego sądy są jasne, ostre i nie pozostawiają wątpliwości. Jego też w pierwszej kolejności zacytuję, jako największy krajowy autorytet w dziedzinie wychowania w patologicznej rodzinie ubeckiej. W roku 2009 Lech Wałęsa dokonał oceny konsekwencji faktu, iż dziadek historyka Sławomira Cenckiewicza był ubekiem: - „Jeśli chodzi o Cenckiewicza, to wnuk ubeka, który strasznie gnębił Polaków. Dopuszczony do dokumentacji chce sądzić patriotów, niszczyć zwycięstwo. Niech rozliczy się z własną przeszłością(...)Chyba nasze prawo nie jest fair. Czy to jest w porządku, by dopuszczać ludzi, którzy byli związani z ubecją, do papierów tego typu?”. Jak z powyższego cytatu wynika, ten wywód Wałęsy, w odróżnieniu od mętnych i nacechowanych konformizmem wywodów różnych intelektualistów, imponuje jednoznacznością. Nawet taki fan jednoznaczności ocen, jakim jest prezydent Komorowski byłby zachwycony. Mamy więc w przypadku opinii Wałęsy do czynienia nie tylko z uniwersalnym przesłaniem patriotycznym, ale także przestrogą na przyszłość, żeby ludzi „związanych z ubecją” w ogóle nie dopuszczać do spraw antykomunistycznej opozycji. A cóż dopiero, gdy mamy do czynienia z prawnikiem-sędzią, który sądzi w sprawach lustracyjnych?! Tym bardziej stosuje się ta przestroga Wałęsy do kwestii sędziego Tulei, że chodzi o jego rodziców, a nie o jakiegoś dziadka. I tak zresztą dobrze, że nasz mędrzec nie pokusił się niegdyś o ocenę rodziny, w której występuje dziadek z Wehrmachtu, bo to dopiero byłby cyrk! Jeśli w tym miejscu jeszcze szlag nie trafił obrońców sędziego Tulei, to po dobroci ostrzegam, że za chwilę będzie jeszcze mocniej. Będzie tu bowiem mowa o „dziedziczeniu draństwa” po dziadku ubeku, przy czym to już jest opinia intelektualisty, filozofa i generalnie autorytetu moralnego III RP, Bronisława Łagowskiego. Jemu już nie można zarzucić, że w zacietrzewieniu, w obronie własnej reputacji mówi byle co. W tym samym 2009 roku, kiedy Wałęsa rozkołysał media wypowiedzią o dziadku ubeku, głos w kwestii dziadka Cenckiewicza zabrał nasz zacny filozof Łagowski, który też sobie nie pożałował: - „Wypowiedź Wałęsy nie oburza mnie, przeciwnie, widzę dla niej wiele usprawiedliwień(...)Wnuk oczywiście nie jest odpowiedzialny za tamto bicie; on jest tylko durniem i łajdakiem na własny rachunek. Jednakże jakieś dziedziczenie ma tu miejsce; nie jest to dziedziczenie winy, lecz wrodzonego draństwa”. Mamy tu zatem do czynienia już z postulatem naukowym, jak przystało na profesora – ubeckie draństwo jako cecha nabyta przez dziedziczenie. Potomstwo ubeckie dziedziczy ubeckość rodziców. Jak w tym kontekście genetycznym wypada sędzia Tuleya, to aż żal mi komentować. Ale filozof Łagowski posunął się wówczas jeszcze dalej i przemówił w imieniu pokrzywdzonych przez ubeckich potomków: - „Oczywiście, że „nie wolno nikogo obarczać winą za postępki jego przodka”, jak słusznie głosi Piotr Stasiński. Jednak ani ta, ani żadna inna słuszna maksyma nie złagodzi gniewu ludzi, którzy są teraz piętnowani przez synów lub wnuków tych, którzy ich kiedyś więzili, odbierali im prawo głosu lub głupio nimi rządzili”. Prawda, jaka to przekonująca analogia z tym „gniewem ludzi piętnowanych przez synów tych, którzy ich kiedyś więzili”? Dzisiaj Igor Tuleya, syn bezpieczniackich rodziców piętnuje Mariusza Kamińskiego, opozycjonistę antykomunistycznego, którego bezpieka więziła i represjonowała. Ciekawe, co by napisał redaktor Tomasz Lis na temat tej egzegezy ubeckiego dziedzictwa w wykonaniu Wałęsy i Łagowskiego? On bowiem tak nienawidzi grzebania ludziom w życiorysach i szukania genetycznie skażonych przodków, że można się po nim spodziewać ekstremalnych określeń – bolszewicka mentalność, sadystyczny instynkt, owady łajnolubne? Chichot historii najnowszej. Z tym, że historia rechocze dzisiaj z obrońców sędziego Tulei.
http://wyborcza.pl/1,76842,6306642,Walesa_o_Cenckiewiczu___wnuk_ubeka_.html
http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/dziadkowie-wnuki
http://tomaszlis.natemat.pl/47239,owady-lajnolubne
Seaman
Syn TW „Lucyny” orzekaWarszawski sędzia Igor Tuleya orzeka w procesie działaczki Platformy Obywatelskiej Hanny Gęściak-Wojciechowskiej, która figuruje w archiwach służb specjalnych PRL-u jako tajny współpracownik „Akne”. Tymczasem – jak wynika z akt IPN-u – matka sędziego Lucyna Tuleya została zarejestrowana w 1988 r. jako TW „Lucyna”. Wcześniej przez wiele lat pracowała jako funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa w biurze „B” MSW. Do momentu przejścia na emeryturę (1988 r.) zajmowała się pracą z agentami komunistycznej bezpieki, którzy donosili na dyplomatów i pracowników ambasad. Już jako emerytka SB została tajnym współpracownikiem biura „B” – prowadziła 10 tajnych agentów. W teczce TW „Lucyny” znajduje się kilkadziesiąt osobiście przez nią podpisanych pokwitowań odbioru pieniędzy. Teczka została przeznaczona do zniszczenia, ale z niewiadomych powodów tego nie zrobiono.
– Służba w SB oraz współpraca z komunistycznymi służbami specjalnymi najbliższych członków rodziny są powodem do wyłączenia się pana sędziego Igora Tulei z procesów lustracyjnych – podkreślają rozmawiający z nami prawnicy.
W miniony wtorek na wniosek Biura Lustracyjnego Instytutu Pamięci Narodowej ruszył przed Sądem Okręgowym w Warszawie proces lustracyjny Hanny Gęściak-Wojciechowskiej, obecnej szefowej Rady Dzielnicy Ochota, w czasach PRL-u dziennikarki, obecnie aktywnej działaczki PO. Zeznający w sprawie funkcjonariusze SB Mirosław Bulikowski, inspektor KSMO z kontrwywiadu i jego przełożony Marian Kuleta, szef SB w Komendzie Dzielnicowej MO, podważyli część zeznań lustrowanej, która nie przyznaje się do współpracy. Według akt IPN-u zwerbowana została w 1985 r. przez SB. Spotykała się z esbekiem 18 razy. Za każdym razem gościł ją w kawiarni na koszt SB. W treści zobowiązania do współpracy zapisała własnoręcznie, że będzie informowała o przejawach działalności wrogiej wobec PRL-u i przyjęła pseudonim „Akne”. W jej rozmowach z SB pojawiają się nazwiska opozycjonistów i znajomych, m.in. Marka Nowickiego czy Ewy Jastrzębskiej oraz jej ówczesnego przełożonego w „Expressie Wieczornym” Piotra Stawickiego. Esbecy potwierdzili, że TW „Akne” była zwerbowana do pozyskiwania informacji o środowisku dziennikarskim, nastrojach społecznych i planowanej pielgrzymce papieża Jana Pawła II. Hanna Gęściak-Wojciechowska broniła się w sądzie, że do podpisania zobowiązania zmusiły ją okoliczności – zatrzymana przez patrol MO w nocy została przewieziona na komendę. Mirosław Bulikowski, esbek prowadzący TW „Akne”, stwierdził, że zwerbował ją na komisariacie, bo „chciał jej pomóc”. Pytana przez sąd, dlaczego po werbunku spotykała się z esbekiem jeszcze przez trzy lata, przekonywała, że również chciała pomóc „człowiekowi sprawiającemu wrażenie zagubionego w ówczesnej rzeczywistości”, wobec którego na dodatek „czuła wielką wdzięczność”. W procesie lustracyjnym Hanny Gęściak-Wojciechowskiej w składzie sędziowskim oprócz Juliana Grochowicza i Marii Turek zasiada również Igor Tuleya, który nie widzi powodów do wyłączenia się z orzekania w tej sprawie. Odmiennego zdania są prawnicy, z którymi rozmawialiśmy. – Przepis jest jasny. Mówi, że jeżeli sędzia stwierdziłby, iż zachodzą wątpliwości co do jego bezstronności, może się wyłączyć z postępowania. Może to też zrobić każda ze stron procesu. Czy w tych sprawach zaszła taka okoliczność? Nie jestem w stanie tego ocenić. Nie znam tych spraw i nie chcę jako sędzia komentować publicznie procesów innego sędziego – mówi „Gazecie Polskiej Codziennie” sędzia Bartłomiej Przymusiński, rzecznik prasowy Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia.
– Jeżeli sprawa znajdzie się na posiedzeniu Rady, zajmę stanowisko w tej sprawie. Konkretnego procesu orzekania ws. lustracyjnych przez Tuleyę nie znam. Nie będę w żaden sposób do tego się odnosił. Sędzia winien się wyłączyć w sytuacji, jeśli zachodzą przesłanki określone w kodeksie postępowania karnego albo cywilnego – mówi nam sędzia Jarema Sawiński, rzecznik prasowy Krajowej Rady Sądownictwa. Dorota Kania, Samuel Pereira, Maciej Marosz
Zdjęcia Merlin, kolejki Nowaka i orkiestra Owsiaka Kiedy zobaczyłam na liście aukcji WOŚP „ 17 modeli kolejek Sławka Nowaka” śmiejąc głośno powiedziałam do mojego Lesia ,że oto minister w cwany sposób wyrzucił ze swojego gabinetu „gorący kartofel”. Mój mąż zarzucił mi złośliwość i podpowiedział, aby potraktować gest ministra jako dowód na czułość jego serca, skoro potrafił się rozstać dla szczytnego celu z ukochanymi zabawkami.” Do lokomotyw dołączony jest bilet wizytowy Pana Ministra Sławomira Nowaka wraz z odręcznie napisanymi pozdrowieniami. Do aukcji Ministerstwo wystawi również imienny dyplom podpisany przez Ministra.” Ludzkie panisko z tego Sławku. Ja tam pozostaje przy swoim. Nowak kupił sobie za 17 tysięcy z budżetu modele kolejek, a na aukcji maja one wartość niewiele ponad 1 tysiąc złotych. Nie lepiej było te 17 tysięcy zaoszczędzić? Wtedy społeczeństwo miały więcej na różne cele całe 17 tysięcy… Nie tylko Nowak jest szczodry z budżetu: na aukcji WOŚP brylują atrakcje oferowane przez Polskie Siły Powietrzne, Żandarmerie, Straże Graniczne i Miejskie, Kancelarię Prezydenta, Marynarkę Wojenną czy PKP. Te szkolenia ,loty samolotami różnych typów kosztują. I są to pieniądze ewidentnie wybierane z budżetowego portfela. Który nie jest przeznaczony na finansowanie dobroczynności. Para Prezydencka oferowała pobyt w rezydencji prezydenckiej. Finansowanej z naszych podatków. To nie dar prywatny, to kolejne uszczuplenie kasy. Owsiak jest znakomitym wizjonerem: potrafi skojarzyć wiele różnych aktywności pod wspólnym hasłem „pomagaj innym” i uczynić taki monolit tych aktywności z WOŚP, że jakakolwiek próba ograniczenia jego fantazji jest traktowana jako zamach na dobroczynność. Ta „dobroczynność z budżetu „ na aukcjach WOŚP oraz z roku na rok większe wydatki samorządów na organizację :lokale, służby porządkowe, budowanie estrad, pokazy sztucznych ogni itp. nie mieszczą się w kategoriach działalności charytatywnej. Co gorsza, nikt tych kosztów z budżetu nie liczy, a zachodzi obawa że z roku na rok finansowanie pomysłów Owsiaka kosztuje coraz więcej. On sam też kasy WOŚP nie oszczędza- zamówienie w USA Chopera na poprzedni Finał potwierdza gest Jurka oraz jego postawę: róbta co chceta aby miło było. Tyle, że on prywatnie swoich pomysłów nie finansuje. Mam poważne obawy że finansowanie wszystkich pomysłów Owsiaka i rozwijanie działalności WOŚP poza samą zbiórkę na zakupy sprzętu – przekroczyło wielkościowo efekty bezpośredniej puszkowej zbiórki. Samorządy finansując rozbuchane pomysły Owsiaka – nie dołożą do szpitali i szkół, które muszą utrzymywać ze swoich budżetów. Stosowana i wzmacniania przez lata presja moralna na wszystkich aby pomogli Owsiakowi ( przeciwieństwie do spontaniczności odruchów z początków działania Owsiaka) – doprowadziła do absurdu. Z akcji serca uczyniono „obowiązek uczestnictwa”. Dochodzi do coraz to nowych absurdów. Jak z tego roku, gdy na aukcji WOŚP pojawiły się zdjęcia należące do ...majątku FOZZ!* Ciekawe za ile od syndyka FOZZ kupił je prezes Desy …. Owsiak może liczyć na efekty swoich doskonałych działań marketingowych. Opisane przykłady dowodzą :w przypadku Owsiaka i WOŚP cel uświęca środki. Sam Owsiak też jest chyba przekonany, że nic zdrożnego nie ma w innym procederze, który uprawia od lat. Tym procederem jest zagmatwanie powiązań prywatnych biznesów samego Jurka i jego znajomych z ideą WOŚP. Kiedy zerknie się na stronę WOŚP trudno się jest połapać zwykłemu zjadaczowi chleba, że portale Fabryka Zespołów ,Owsiaknet ,OTV Owsiaka ,Radio Woodstock i inne aktywności to nie są działania kierowane przez Fundację. Mamy panią prezes FZ(Małgorzata Kaczmarek) ,Owsiaknet i OTV Owsiaka to Mrówka cała jego żony Lidii Niedźwieckiej-Owsiak.** Czym są wobec WOŚP Rajdy of Road i kto czerpie tantiemy z reklamy? Czyją własnością są samochody biorące udział w terenowych zmaganiach po błotach Szadowego Młyna? ***Kto za to płaci? Czy znowu WOŚP? Czy też idzie to w koszty spółki Złoty Melon, która miała zarabiać na wydatki pozastatutowe WOŚP? Odrębnym tworem wymagającym publicznego wyjaśnienia jest działalność Złotego Melona. W którym podobnie jak w Fundacji olbrzymią kwotę w bilansach stanowią „usługi obce”. Złoty melon utworzono jako spółkę z o.o. za kasę z Fundacji aby oddzielić działalność zarobkową od Fundacji ( dla tej tak starannie podkreślanej przejrzystości). Celem miało być zarabianie na potrzeby WOŚP. Tymczasem w wydatkach WOŚP widnieje co roku pozycja: utrzymanie Szadowy Młyn , w którym działalność prowadzi spółka Złoty Melon. Kolejną sporą pozycję w wydatkach WOŚP zajmują koszty szkoleń Pokojowego Patrolu. Z którego tylko kilkuset (jako wolontariusze WOŚP) pojawiają się podczas kolejnych Finałów. Więcej przeszkolonych to bywalcy Woodstock. Ponieważ było 1500 sztabów Orkiestry w Polsce to z ludzi wyszkolonych za miliony z kasy WOŚP nie wystarczyło nawet po jednym członku Pokojowego patrolu dla sztabu! Dla celebrytów, władz i wielu dziennikarzy żądnych choćby promyka chwały Owsiaka to wystarczy żeby uznać za transparentne jego megalomańskie pomysły z rozwijaniem eventów na Przystanku Woodstock za kasę Fundacji. W bilansie Złotego Melona nie są wykazane samochody. Za to jest ich sporo w samej Fundacji WOŚP. Zakupionych i w leasingu. Komu i do jakiej działalności są potrzebne? Do organizacji Rajdów Off Road? Do ponoszenia kosztów, które powinna ponosić spółka Złoty Melon? Czy też na potrzeby zupełnie innych aktywności, całkiem prywatnych , które pojawiają się na powiązanych ze sobą stronach FZ, owsiaknet, Owsiak TV,Mrówka, Radio Woodstock cała czy inne? To się nazywa przejrzystość?*** PO 6 latach działalności i wydatkowaniu przez WOŚP na inwestycję w Szadowy Młyn ponad 8 milionów złotych (nie licząc na kapitał zakładowy spółki) Złoty Melon jest oceniany przez wywiadownię marnie: spółka ( obracająca rokrocznie milionami) ma zdolność kredytową na poziomie …200 tys złotych! Warto zapytać rzecznika WOŚP jak a kwotą zasiliła konto Orkiestry? Czy nadal tylko w bilansach WOŚP zaznacza się po stronie kosztów….Orkiestra Owsiaka zaczęła być dla mnie niewiarygodna w miarę realizacji coraz to nowych jego pomysłów. Bo wiem ,że realizacja wymyślnych imprez kosztuje: to radio, orkiestry, eventy itp. Po ką cholerę WOŚP nieruchomości? Ta w Szadowym Młynie i w Warszawie. To oznacza szczuplenia w budżecie Fundacji na kilkanaście milionów! Po co ta flota samochodowa? Dziesiątki komputerów, kamery . Z jakiego powodu z roku na rok rosną koszty marketingowe WOŚP, jakie jest uzasadnienie na ponoszenie stek tysięcy z kasy na reklamę marki, która jest warta sama w sobie miliony?( Nawet jeśli przyjąć ,ze utrzymanie marki kosztuje to na pewno koszty nie powinny rosnąć, a tak jest w przypadku WOŚPW dodatku z tej marki korzysta wiele firm ,a jedynym decydentem jest w tej sprawie Jurek Owsiak. Czasem Mrówka Cała , jak można się przekonać z regulaminu konkursu na video clip dla zespołów muzycznych.. **** Czy ktoś WOŚP za używanie marki płaci? Wychodzą co roku na ulicę. Radośnie , z poczuciem wielkiej misji. To wolontariusze WOŚP. Raz w roku czują się niezwykle pomocni, życzliwi dla biedy. Nawet ci, którzy w necie nazywają emerytów i rencistów darmozjadami i utrzymankami ich samych, ich rodziców i dziadków. Nagle wczorajszy nieudacznik, którego nie ma się ochoty utrzymywać z płaconych przez siebie podatków staje się osobą potrzebującą pomocy. I to jest ten jedyny, piękny aspekt akcji. Bo otwiera oczy ludziom na potrzeby innych. Uczy radości z pomocy charytatywnej. Gdyby Owsiak pozostał przy tej formule z radością kwestowałabym dalej razem z Orkiestrą. Kiedyś było inaczej. Pierwsze lata działalności Orkiestry były tym, co dawało spójność celu i działań. To była Orkiestra Czystych Serc. Nie było rozdźwięku ,który pojawił się dopiero w kolejnych latach aktywności Owsiaka kiedy na bazie działań Orkiestry zaczął tworzyć swoisty koncern Owsiaka. Dzisiaj jest to Orkiestra dęta, rżnięta i dmuchana. Dęta bo głośna, rżnięta – tutaj przenośnia do okłamywania słuchających. I wielce nadmuchana: ego i potrzebami Owsiaka. Czy ludzie mieliby poczucie spełnienia naturalnego u każdego zapotrzebowania udziału w akcji charytatywnej (niosącej być może możliwość życia innym ludziom) gdyby prawda o powiązaniach finansowych różnych aktywności Owsiaka nie była skrupulatnie zakłamywana przez media przy niespotykanej w innych przypadkach życzliwości organów kontrolujących przedsięwzięcia charytatywne oraz fiskusa? Przejrzystość finansów w swojej działalności deklarowało wielu ludzi. Mistrzem był przez lata guru Wall Street Madoff. Słupki się pozornie zgadzały. Wszystko zależało od dobrego zapisu. Aż bańka pękła. Jak zawsze w konfrontacji wirtualnego obrazu z rzeczywistością. O tym powinien pamiętać także Owsiak.
P.S. To pytania, które wysyłam do rzecznika WOŚP: Ile pieniędzy Złoty Melon przekazał na konto Fundacji? Czy firma prywatna nie narusza praw Fundacji podając na swojej stronie internetowej adres Fundacji i siedziby spółki Złoty Melon jako adres do kontaktów dla własnych interesantów ? Skąd się biorą rosnące koszty promocji w Fundacji? Ile samochodów własnych oraz w leasingu posiada Fundacja? Skąd się biorą niezwykle wysokie koszty przeszkolenia Pokojowego Patrolu w kolejnych latach? Kto finansuje opracowanie szaty graficznej dla stron portalu Fabryka Zespołów, Czy owisaknet, itp. OTV zasilają konto WOŚP z tytułu używania logo? Czy jest uchwała Zarządu Fundacji w sprawie nieodpłatnego użyczenia logo Orkiestry na użytek firm prywatnych? (jeśli tak, to jakich).Jaka była idea zakupu i inwestycji w Szadowy Młyn i dlaczego WOŚP nadal przeznacza pieniądze na utrzymanie tego ośrodka, skoro działalność w nim prowadzi Złoty Melon? Dlaczego uczestnicy Woodstock muszą zarejestrować się wcześniej na portalu FZ? Dlaczego eliminacje do finału Woodstock są robione na prywatnym portalu FZ i Owsiaknet i kto finansuje eliminacje do nich? Dlaczego WOŚP utrzymuje bardzo wysoki stan środków na swoim koncie bankowym i dlaczego lokaty z tego tytułu są robione w bankach z udziałem kapitału zagranicznego, a nie w państwowym banku PKOBP?
*http://www.eska.pl/news/wosp_2013_fani_marilyn_monroe_licytuja_unikatowe_zdjecia_gwiazdy_tych_fotografii_nie_znajdziesz_w_zadnym_albumie_video/41470
Zdjęcia Marilyn Monroe (ponad 100) i kilkadziesiąt innych (m.in. Franka Sinatry, Grace Kelly, Elisabeth Taylor, Audrey Hepburn) ze słynnej kolekcji należącej do Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego wystawia na aukcję likwidator FOZZ. Fundusz jest w jej posiadaniu od połowy lat 90.. Ponieważ na aukcję zgłosił je dyrektor DESA Windborski ….ciekawe jest za ile od syndyka odkupił…
** Marzenia się spełniają i to jest największym motorem do wszelkich ludzkich działań. Kilka lat temu myślałem o tym, aby mieć nasze fundacyjne, internetowe radio. Nawet zaczęliśmy bardziej poważnie i na moich półkach jest opracowany od A do Z cały formalny wniosek do KRRiT o nadanie koncesji. To jednak wymaga czasu, zaangażowania ludzi, a także finansów. Pozostało więc radio internetowe, można powiedzieć – rodzinne, co najważniejsze – w 100% nasze. Idąc za tym pomysłem, ponad 2 lata temu odpaliliśmy radio, które – co mocno podkreślamy – odprowadza wszystkie należności do ZAIKS-u. Było to radio, jak mówi nazwa, poświęcone przede wszystkim woodstockowym wydarzeniom, a także innym koncertom organizowanym przez WOŚP To na początek, a już po chwili zapragnęliśmy jeszcze więcej, czyli radia żywego. Zbiegło się to z uruchomieniem kanału telewizyjnego OTV, co dało nam masę możliwości technicznych. Mówiąc bardziej przejrzyście - dla potrzeb OTV powstała tzw. „dziupla dźwiękowa”, w której nagrywamy komentarze do programów. A jak jest już dziupla, to pomyślałem sobie – dlaczego by z niej nie uczynić mini-studia i nie nadawać żywego, radiowego komentarza. I tak też się stało . http://tunein.com/radio/Radio-Woodstock-s152139/
*** W 2006 roku zorganizowaliśmy Pierwszy Orkiestrowy Rajd OFF-ROAD, niesamowite wydarzenie i niesamowite przeżycia. To nie był zwykły rajd, jak zawsze u nas nie zabrakło nauki pierwszej pomocy i pozoracji. A uczestnicy uwijali się jak mróweczki. Zresztą rajdy OFF-ROAD zawsze były nam bliskie, zawsze jeśli to tylko było możliwe byliśmy gdzieś obok co mogliście nie raz zobaczyć na OTV w naszych relacjach. Samochody terenowe, błoto, woda to to co lubimy. A tereny wokół naszego Centrum Wolontariatu stwarzają idealne warunki do tego typu zabaw. Owsiaknet.pl
****Jurek Owsiak i serwis Owsiaknet.pl, Złoty Melon i Fabryka Zespołów serdecznie zapraszają do konkursu „Pokaż swój teledysk”!1. Konkurs organizowany jest przez serwis www.owsiaknet.pl, którego właścicielem jest Lidia Niedźwiedzka – Owsiak P.P.TV Mrówka Cała z siedzibą w Warszawie przy ul.Eleganckiej 8/7.
http://owsiaknet.pl/assets/files/uploaded/files/pokaz_swoj_teledysk_regulamin.pdf
Czy koszty związane z tym konkursem są częścią kosztów organizacji Woodstock?
Małgorzata Puternicka/1Maud
Lament tubylczego europejsa Ajajajajajajaj! Jak tak dalej pójdzie, to nie ma rady – albo trzeba będzie poczekać na wizytę zbiorowego samobójcy, albo zostać moherem. No, bo jakże inaczej, skoro tu chwieją się fundamenty świata, a wody w usta nabrała nie tylko elokwentna panna Szczukówna, ale nawet sam największy Cadyk? Ach, jakże w takiej sytuacji nie przypomnieć gorzkich słów, jakimi Towarzysz Szmaciak podsumował zachowanie Milicji Obywatelskiej podczas wydarzeń czerwcowych w 1976 roku, kiedy to manifestanci spalili mu komitet: „Jak nie trza, to się wszędzie szwenda, a teraz znikła po komendach!”. A przecież nie wtedy potrzebny sukurs, kiedy wszystko – jak powiadają gitowcy – „gra i koliduje”, tylko wtedy, kiedy nie gra, kiedy ziemia umyka nam spod nóg, kiedy panu redaktorowi Michnikowi wyłączył się telefon komórkowy i już sami nie wiemy, co myślimy! Czyż nie tak było, kiedy w całej zachodniej Europie pod pretekstem choroby wściekłych krów holokaustowano bydło rogate, a żaden z pyskatych obrońców praw zwierząt ani pisnął? Nie wtedy krowy potrzebują wsparcia, kiedy są wybory do Parlamentu Europejskiego, tylko wtedy, kiedy zbliża się do nich macedońska falanga rzeźników! Albo kiedy red. Gmyz podał wiadomość o śladach trotylu na szczątkach tupolewa i kiedy w kołach rządowych i Salonie w panice podejrzewano, że oto ruscy szachiści właśnie zaczęli robić porządek na politycznej scenie naszego nieszczęśliwego kraju, że postanowili posłać do wszystkich diabłów okupujących go dotychczas bezpieczniaków, wykreowanego przez soldateskę tego całego premiera Tuska i jego klakierów i w porozumieniu z Naszą Złotą Panią wyznaczyć nowych okupantów i wielkorządców? Na szczęście skończyło się na strachu, ale nawet pozujący na twardziela Leszek Miller z SLD delikatnie napomniał tego całego premiera Tuska, żeby na przyszły raz nie tylko sam był lepiej przygotowany na takie siurpryzy, ale również żeby mądrym, roztropnym i przyzwoitym też podpowiedział, jak mają nawijać. Łatwo powiedzieć – ale skąd właściwie ten cały premier Tusk ma wiedzieć, co ruscy szachiści do spółki z Naszą Złotą Panią akurat postanowili z nim zrobić? Dzisiaj każdy mądry, każdy może pozować na twardziela i urządzać Rok Edwarda Gierka – ale kiedy premier generał Jaruzelski w grudniu 1981 roku wsadzał Edwarda Gierka do ciupy, to Leszek Miller siedział jak mysz pod miotłą i nie odważył się stanąć w jego obronie. Teraz to Edwardowi Gierkowi, będącemu wszak starym nieboszczykiem, żaden sojusznik niepotrzebny, zwłaszcza taki, co to na nieboszczyku chce zarobić trochę głosów, żeby dostać synekurę w tubylczym Sejmie czy Parlamencie Europejskim. No i właśnie – Europa. Co z tego, że uwierzyliśmy Cadykowi, że dla zmodernizowania się trzeba wyrzucić na śmietnik historii nie tylko poczucie narodowe i tradycję, ale nawet zwyczajny rozsądek? Co z tego, że zostaliśmy europejsami w przekonaniu, że teraz to nie tylko w Warszawie, ale nawet w Paryżu będą nas brać za cudzoziemców? A właśnie w Paryżu 13 stycznia odbyła się potężna manifestacja w obronie rodziny, przeciwko „ideologii gender”, w ramach której w naszym nieszczęśliwym kraju cwane panie pod egidą panny Graffówny doktoryzują się, habilitują i inkasują „granty”. To jakże tak? My tu jeden przez drugiego „do Europy” – a okazuje się, że w tej Europie też mohery? To gdzie są te wszystkie europejsy, gdzie się podziała francuska antifa, dlaczego nie zagrodziła drogi tamtejszemu faszyzmowi, ksenofobii i mowie nienawiści? Więc jak – będą „wszyscy ludzie braćmi” czy ktoś nas tutaj robi w konia? SM
Cata-Mackiewicza spojrzenie na rok 1863 W jednej z prac Stanisław Cat-Mackiewicz, idąc tropem swoich mistrzów z krakowskiej szkoły historycznej, w następujący sposób opisywał zasady rządzące polityką polską:
„…sformułowałem na podstawie długoletnich studiów szereg zasad polityki angielskiej, których się ten naród instynktownie przytrzymuje. Są to zasady cyniczne i celowe, przynoszące przeważnie zwycięstwa. My także mamy od XVIII wieku swoją niezmienną zasadę polityczną. Wpierw popełniamy samobójstwo, a potem chcemy żyć. Wpierw niszczymy własny organizm państwowy, a potem wzywamy obcych, aby go nam odbudowali. To nie jest narodowe bluźnierstwo, to jest tylko tragiczna prawda”. Prawda ta, można dodać jak żadna inna, celnie opisuje wydarzenia związane z dwoma narodowymi dziewiętnastowiecznymi powstaniami narodowymi – listopadowym i styczniowym. Problematyka związana z powstaniem styczniowym gościła dość często w twórczości autora „Zielonych oczu”, najpełniej chyba jednak swój pogląd na omawiane zagadnienie wyłożył Cat-Mackiewicz w pracy poświęconej polityce dziewiętnastowiecznej, zatytułowanej „Był bal” (Warszawa 1973; ostatnie wydanie Kraków 2012). W jednym z jej rozdziałów („Bismarck i Grottger”) wileński konserwatysta opisuje wydarzenia związane z wybuchem powstania. Także i dziś, w czasach bezrefleksyjnego kultu straceńczych powstań, warto przypomnieć obszerne fragmenty tego tekstu:
„W czerwcu 1862 roku namiestnikiem Królestwa Polskiego został brat cesarza Wielki Książę Konstanty Mikołajewicz, a namiestnikiem rządu cywilnego margrabia Aleksander Wielopolski. Jest to zenit dobrych uczuć cesarstwa rosyjskiego w stosunku do Polaków w okresie pomiędzy stłumieniem powstania listopadowego a upadkiem cesarstwa w 1917 roku. Wtedy Polacy mają do czynienia ze szczerą ofertą zgody i ugody wysuwaną przez sfery rządzące Rosją. Odrzuciliśmy jednak tę cesarską ofertę. Dopiero w XX wieku Roman Dmowski ze swojej strony wystąpi w imieniu Polaków, proponując rządowi cesarsko-rosyjskiemu zgodę i ugodę, motywując to niebezpieczeństwem niemieckim zagrażającym wszystkim narodom słowiańskim (…) Program Wielopolskiego to autonomia Królestwa Kongresowego, to ustrój możliwie liberalny w administracji tego kraju, który wszelako nie miałby otrzymać ani własnego wojska, ani własnej polityki zagranicznej”. Ułożeniu stosunków polsko-rosyjskich, będących istotnym elementem rysującego się wówczas porozumienia francusko-rosyjskiego, przeciwne były jednak od samego początku Prusy, konsekwentnie dążące do hegemonii w Rzeszy, czego nie mogły osiągnąć bez przychylności ze strony Rosji. Ówczesny premier Prus starał się przeciwdziałać porozumieniu polsko-rosyjskiemu wszelkimi dostępnymi środkami:
„O ile Francuzi popierają Wielopolskiego w jego programie, o tyle Bismarck patrzy na niego z nienawiścią. Jeszcze będąc przedstawicielem Prus w Petersburgu, Bismarck idzie tak daleko, że rozpuszcza idiotyczną plotkę, iż Wielopolski chce otruć Aleksandra II. Bismarck zrobiłby wszystko, co może, aby podsycić opór «czerwonych» i opór Andrzeja Zamoyskiego przeciwko polityce Wielopolskiego. Ale oto 22 stycznia 1863 roku wybucha powstanie i Bismarck występuje ze swoim pierwszym mistrzowskim posunięciem, może nawet najbardziej mistrzowskim ze wszystkich posunięć (…)
Konwencja Alvenslebena, owa wspaniała karta gry rzucona przez Bismarcka, była pozornie idealnie prorosyjska i arcy-antypolska. Ale to była jej szata zewnętrzna, tak samo jak skromność jej rozmiarów, która pozwalała Bismarckowi w dalszej grze tą kartą nazywać ją porozumieniem pogranicznym, omal, że nie czymś w rodzaju porozumienia celnego (…) W istocie gra Bismarcka była bardzo subtelna. Chce zadeklarować Rosji pomoc, chce wystąpić wobec niej, jako najwierniejszy, najczulszy przyjaciel. Chce także pokazać Aleksandrowi II, że jest o wiele lepszy dla niego, niż obrzydliwa Austria. Trzeba pamiętać, że to rok 1863, a więc czasy, w których mózg Bismarcka wciąż się wysila na temat, jak by to wypędzić Austrię z niemieckiej wspólnoty. Poza tym Bismarck nie tylko chce zwycięstwa rosyjskiego nad powstańcami, ale chce także, aby to zwycięstwo nie przyszło Rosji zbyt łatwo i przede wszystkim, nade wszystko, koniecznie, aby pokłóciło Rosję z innymi państwami w Europie. Powstanie polskie jest dla Bismarcka znakomitą okazją do pokłócenia Rosji ze wszystkimi i do zajęcia przez Prusy roli jedynego wiernego przyjaciela mocarstwa rosyjskiego. Konwencja Alvenslebena to okrzyk Bismarcka: «Rosja skłócona z Europą dla mnie»”. Państwem, które poza Polską poniosło w wyniku powstania największe straty, była, zdaniem Mackiewicza, Francja:
„Dla polityki Napoleona III powstanie polskie jest prawdziwą katastrofą (…) Napoleon III wiedział, że nic dla Polaków zrobić nie może, a jednak dla nich poświęcał swoją przyjaźń z Rosją, i, co za tym idzie, swe sny ukochane o hegemonii w Europie (…) Nie mogąc nic dla Polaków wskórać, Napoleon III przestrzegał Polaków, jak mógł, i wzywał ich do umiarkowania. Różnił się tym od polityki angielskiej w 1939 roku, kiedy Anglia nic Polsce dać nie mogła i nie chciała, a z całych sił nas podszczuwała. Dziwne! Polacy, którzy przegrali powstanie, mieli żal do Francji, że nam nie pomogła. Ale Francja nie zachęcała nas do powstania, przeciwnie – popierała program Wielopolskiego. Natomiast jakże nam mogła pomóc? Skoczków spadochronowych w owych czasach nie było”.
Zupełnie inaczej do powstania odnosiła się Anglia, dla której „powstanie polskie było nie lada okazją do wykorzystania. Przyjaźń Napoleona III z Rosją była zapowiedzią powstania silnego i niezależnego od Anglii systemu państw na kontynencie Europy. Wszystkie tradycje polityki i dyplomacji angielskiej, wszystkie nerwy angielskie zaangażowane były w zwalczanie tego rodzaju systemu”. Powstanie było na rękę także tym czynnikom rosyjskim, które przeciwne były postępującej liberalizacji stosunków w Królestwie, w tym przede wszystkim rosyjskiej administracji (widzącej zagrożenie dla siebie w polonizacyjnych planach Margrabiego) i armii:
„Wojska rosyjskie po nocy 22 stycznia zostały cofnięte do miast powiatowych, pozostawiając i lasy, i cały teren we władaniu powstańcom. Dlaczego? Władze wojskowe rosyjskie w Królestwie były niezadowolone z polityki W. Ks. Konstanty – Wielopolski. Powstanie im bardziej odpowiadało. Po powstaniu musiało przyjść zduszenie polskości. Toteż w tym niezrozumiałym cofnięciu wojsk do miast powiatowych upatrywać można intencje prowokacyjne”. Wybuch powstania w sposób zdecydowany zmienił również nastawienie społeczeństwa rosyjskiego do kwestii polskiej:
„Powstanie polskie 1863 roku stanowi jak gdyby oś, dookoła której obróciła się opinia społeczeństwa rosyjskiego. Z liberalnego stało się nacjonalistyczne. Liberalizm skutkiem 1863 roku poniósł straty, nacjonalizm sukcesy (…) Liberalny Turgieniew, ożywiony chwalebnymi uczuciami republikańskimi, po raz pierwszy podczas powstania poczuł się wojującym Rosjaninem i ostentacyjnie złożył ofiarę na rzecz sierot po żołnierzach rosyjskich poległych w Polsce. Katkow przed powstaniem był liberałem. Po powstaniu wyrósł na zwiastuna reakcji, apostoła nacjonalizmu rosyjskiego. Rosyjscy słowianofile zaczęli Polskę uważać za zdrajczynię sprawy słowiańskiej”. W innej ze swoich prac, zatytułowanej „O jedenastej – powiada aktor – sztuka jest skończona. Polityka Józefa Becka”, Mackiewicz rozwija powyższą myśl:
„Przez kilka lat przed powstaniem 1863 r. słowianofile chcą się pogodzić z Polską za cenę wyrzeczenia się przez Polskę Litwy i Rusi. Brat cesarza, wielki książę Konstanty Mikołajewicz, namiestnik Królestwa od roku 1862, jednocześnie słowianofil i liberał, był tego programu najwyżej usytuowanym przedstawicielem. Dopiero po roku 1863 słowianofile uznali Polskę za zdrajczynię sprawy słowiańskiej, i ta właśnie formuła – Polski – zdrajczyni będzie górowała nad epoką ideowej reakcji rosyjskiej za czasów Aleksandra II i Aleksandra III (…) Wszystkie osiągnięcia polityki Wielopolskiego przekreśliło powstanie 1863 r., które wybuchło wtedy, gdy Rosjanie najbliżsi byli programu ugody z nami. Powstanie ożywiło solidarność Rosji z Prusami, najwięcej z powstania cieszył się Bismarck, który kiedyś w porywie szczerości, będącej koniecznością dla jego wspaniałej inteligencji, zawołał w czasie rozmowy z jakimś Polakiem: «Czyż ludzie rozsądni żadnego już u was wpływu na społeczeństwo nie mają». Powstanie roku 1863, w odróżnieniu od powstania listopadowego, nie miało żadnych szans zwycięstwa. Było tylko zbrojnym, ofiarnym protestem, było rodzajem honorowego samobójstwa, którym szlachcic japoński protestuje przeciwko wyrządzonej mu krzywdzie”. Swoje wywody Cat podsumowywał konstatacją na temat polityki polskiej:
„Czemu nie mamy tak wybitnych polityków, umiejących wykorzystać każde wydarzenie polityczne na rzecz swego programu, swego kraju, jak to umiał uczynić Bismarck? Może i mamy, ale ich nie słuchamy (…) Politykowi, ministrowi spraw zagranicznych i szefowi skoncentrowanej w jego rękach polityki państwowej przeciwstawiam nie polskiego polityka, generała czy innego wodza, ale artystę-rysownika. Albowiem nasi wszyscy politycy w 1863 roku ponieśli klęskę, a polityk wtedy jest coś wart, gdy zwycięża. U nas poniósł klęskę i Wielopolski, i Mierosławski, i Langiewicz, i Traugutt. Grottgerowska wizja kobiety z 1863 roku z wyrazem twarzy tragicznym i zdecydowanym, i odważnym pozostała i ona zwyciężyła w polityce pokoleń następnych do warszawskiego powstania z 1944 roku włącznie. W patriotycznej modlitwie za ojców powtarzamy: «Gloria victis»”.
Stanisław Cat-Mackiewicz, „Był bal”, Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2012;
Stanisław Cat-Mackiewicz, „O jedenastej – powiada aktor – sztuka jest skończona. Polityka Józefa Becka”, Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2012.
Oprac. Maciej Motas
Wyborcza histerycznie broni sędziego przed "rodzinną lustracją". Tuleya: "Nie mam zastrzeżeń do mediów. Dociekanie prawdy jest prawem dziennikarza" Gazeta Wyborcza wpadła w histerię. Bezpieczeństwo Igora Tulei, zdaniem redaktorów z Czerskiej, zostało poważnie zagrożone. Ktoś posmarował drzwi mieszkania sędziego Igora Tulei. Ktoś wytropił jego syna. A "Gazeta Polska Codziennie" - jego było partnerkę. Coś z tym trzeba zrobić, ale co? - zastanawia się łamach GW sędzia Małek. Atak na niego po tym, gry 4 stycznia skazał dr. Mirosława G. w korupcyjnym procesie, ale jednocześnie napiętnował metody CBA i prokuratury, zaczął się w kilka godzin po ogłoszeniu wyroku - od oburzenia Zbigniewa Ziobry (b. prokuratora generalnego) i Mariusza Kamińskiego (b. szefa CBA). Obaj zapowiedzieli też złożenie wniosków o dyscyplinarne ściganie sędziego. Pretekstem było jego porównanie nocnych przesłuchań zastosowanych przez CBA i prokuraturę do metod stalinowskich śledczych. Razem z politykami PiS i Solidarnej Polski atak przypuścili bliscy im publicyści z tzw. niezależnych mediów. Zwieńczeniem - jak dotąd - ich twórczości było zlustrowanie przez Cezarego Gmyza matki sędziego Tulei. Co jeszcze szykuje "Gazeta Polska Codziennie", która próbowała "przesłuchiwać" sędziego, pytając o jego byłą partnerkę życiową? - pisze Wyborcza, potępiając lustracyjne działania dziennikarzy. Na każdym kroku podkreśla, że dzieci nie ponoszą odpowiedzialności za historie życia ich rodziców. Czy słusznie? Najlepszą odpowiedzią na rozhisteryzowanie wyborczej jest wypowiedź samego Tulei, który w wywiadzie dla "Super Expressu" stwierdza:
W 2007 roku już byłem "lustrowany rodzinnie". Jest to wkalkulowane w zawód sędziego , że może się spotkać z prześwietlaniem jego życia prywatnego czy rodzinnego. Trudno jest mi się z tym pogodzić, ale nie mam żadnych zastrzeżeń do mediów - dociekanie prawdy jest prawem dziennikarza. Redaktorzy z Czerskiej kolejny raz pokazują, że o istnieniu takiego prawa nie pamiętają od dawna. Sędzia Tuleja, choć rozumie fakt odniesień do przeszłości jego rodziców, nie widzi w nich niczego, co mogłoby ograniczać jego sędziowską działalność. Nie ma żadnych powodów, abym w procesach lustracyjnych składał oświadczenie o wyłączeniu mnie z orzekania - mówi, odpowiadając na pytanie czy fakt objęcia ustawą dezubekizacyjną jego matki nie stoi w konflikcie z orzekaniem przez niego w procesach lustracyjnych. Zapytany o ocenę decyzji sądu lustracyjnego w sprawie jego matki stwierdza:
Jako sędzia nie mogę się wypowiadać na temat mojego światopoglądu. Odpowiedź zaskakująca w kontekście jego odważnej opinii na temat "stalinowskich" metod przesłuchiwania oraz sugerowania, że gdyby "poszkodowani" skierowali sprawę na drogę sądową, z pewnością otrzymaliby odszkodowanie. Jednak beztroska filozofia podziału życia na prywatne i zawodowe nie wygląda tak lekko w świetle prawa. Zdaniem Wiesława Johanna, byłego sędziego Trybunału Konstytucyjnego, praca matki sędziego w SB powinna go wykluczyć ze spraw lustracyjnych. Zgodnie z procedurą karną istnieją tzw. bezwzględne przesłanki wyłączenia sędziego z postępowania. Określa to art. 40 k.p.k. - podkreśla, przytaczając własny przykład:
Gdy byłem sędzią TK, a ten zajmował się sprawami dotyczącymi adwokatury, zgłosiłem się do prezesa, żeby wyłączył mnie ze składu, gdyż sam byłem adwokatem. Kiedy Trybunał orzekał o ustroju Warszawy, poprosiłem o wyłączenie ze względu na to, że moja żona była wówczas radną. Zdaniem Johanna sprawa Tulei jest jeszcze bardziej jednoznaczna.
Nie powinno być nawet cienia wątpliwości. Normalny sędziowski obiektywizm nakazywałby wyłączenie się ze spraw lustracyjnych - mówi Johann, wskazując że zapewnienia Tulei o tym, że historia jego rodziny pozostaje bez wpływu na jego postawę nie ma żadnego znaczenia. Chodzi o to, jak będzie to odbierane. Jako sędzia nie powinien dawać pretekstu do tego, żeby poddawać w wątpliwość jego obiektywizm - twierdzi sędzia, podkreślając, że Tuleya taki pretekst dał. Muszę przyznać, że jego zachowanie w sprawie CBA i doktora G. to jest pierwszy przypadek takiej nadaktywności sędziego, jaki widzę w mojej 50-letniej praktyce zawodowej! - mówi Johann i dodaje:
Sędzia Tuleya zrobił prawdziwy polityczny show. Na miejscu jego przełożonych wziąłbym go na dywanik i powiedział, jakie jest miejsce sędziego. Sędzia ma wydawać orzeczenia, a nie robić polityczny cyrk.
Mall, SE, GW
NOWE FAKTY: Syn TW Lucyny orzeka w procesie lustracyjnym W miniony wtorek na wniosek Biura Lustracyjnego Instytutu Pamięci Narodowej ruszył przed Sądem Okręgowym w Warszawie proces lustracyjny Hanny Gęściak-Wojciechowskiej, obecnej szefowej Rady Dzielnicy Ochota, w czasach PRL-u dziennikarki, obecnie aktywnej działaczki PO. W procesie orzeka sędzia Igor Tuleya. Tymczasem – jak wynika z akt IPN-u – matka sędziego Lucyna Tuleya została zarejestrowana w 1988 r. jako TW „Lucyna". Wcześniej przez wiele lat pracowała, jako funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa w biurze „B" MSW. Hanna Gęściak-Wojciechowska figuruje w archiwach służb specjalnych PRL-u jako tajny współpracownik „Akne". Zeznający w sprawie działaczki Platformy Obywatelskiej funkcjonariusze SB Mirosław Bulikowski, inspektor KSMO z kontrwywiadu i jego przełożony Marian Kuleta, szef SB w Komendzie Dzielnicowej MO, podważyli część zeznań lustrowanej, która nie przyznaje się do współpracy. Według akt IPN-u zwerbowana została w 1985 r. przez SB. Spotykała się z esbekiem 18 razy. Za każdym razem gościł ją w kawiarni na koszt SB. W treści zobowiązania do współpracy zapisała własnoręcznie, że będzie informowała o przejawach działalności wrogiej wobec PRL-u i przyjęła pseudonim „Akne". W jej rozmowach z SB pojawiają się nazwiska opozycjonistów i znajomych, m.in. Marka Nowickiego czy Ewy Jastrzębskiej oraz jej ówczesnego przełożonego w „Expressie Wieczornym" Piotra Stawickiego. Esbecy potwierdzili, że TW „Akne" była zwerbowana do pozyskiwania informacji o środowisku dziennikarskim, nastrojach społecznych i planowanej pielgrzymce papieża Jana Pawła II. Hanna Gęściak-Wojciechowska broniła się w sądzie, że do podpisania zobowiązania zmusiły ją okoliczności – zatrzymana przez patrol MO w nocy została przewieziona na komendę. Mirosław Bulikowski, esbek prowadzący TW „Akne", stwierdził, że zwerbował ją na komisariacie, bo „chciał jej pomóc". Pytana przez sąd, dlaczego po werbunku spotykała się z esbekiem jeszcze przez trzy lata, przekonywała, że również chciała pomóc „człowiekowi sprawiającemu wrażenie zagubionego w ówczesnej rzeczywistości", wobec którego na dodatek „czuła wielką wdzięczność". W procesie lustracyjnym Hanny Gęściak-Wojciechowskiej w składzie sędziowskim oprócz Juliana Grochowicza i Marii Turek zasiada również Igor Tuleya, który nie widzi powodów do wyłączenia się z orzekania w tej sprawie. Odmiennego zdania są prawnicy, z którymi rozmawialiśmy.
– Przepis jest jasny. Mówi, że jeżeli sędzia stwierdziłby, iż zachodzą wątpliwości co do jego bezstronności, może się wyłączyć z postępowania. Może to też zrobić każda ze stron procesu. Czy w tych sprawach zaszła taka okoliczność? Nie jestem w stanie tego ocenić. Nie znam tych spraw i nie chcę jako sędzia komentować publicznie procesów innego sędziego – mówi „Gazecie Polskiej Codziennie" sędzia Bartłomiej Przymusiński, rzecznik prasowy Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia.
– Jeżeli sprawa znajdzie się na posiedzeniu Rady, zajmę stanowisko w tej sprawie. Konkretnego procesu orzekania ws. lustracyjnych przez Tuleyę nie znam. Nie będę w żaden sposób do tego się odnosił. Sędzia winien się wyłączyć w sytuacji, jeśli zachodzą przesłanki określone w kodeksie postępowania karnego albo cywilnego – mówi nam sędzia Jarema Sawiński, rzecznik prasowy Krajowej Rady Sądownictwa. Samuel Pereira, Maciej Marosz, Dorota Kania
Siema na kartę Bardzo lubię profesora Hartmana. Oczywiście, jak się zapewne Państwo domyślają, lubię go w szczególny sposób. Tak samo jak profesora Nałęcza czy publicystę Jastruna. Lubię ich, jako ludzi nie dość bystrych, by rozumieć, że tzw. mądrość etapu oraz skuteczność publicznej perswazji wymagają od środowisk, które wspierają, powściągliwości w słowach. Większość kapłanów i wyznawców michnikowszczyzny ma to niejako we krwi, rozumie rzecz samą przez się mocą kulturowego nawyku: pewne zasadnicze sprawy, poglądy i zamiary zachowujemy dla siebie, bo szeroka, ciemna masa jeszcze do ich przyjęcia nie dojrzała. A wyżej wymienieni nie rozumieją, dlaczego by nie mieli mówić na głos tego, co przecież jest jedynie słuszne - i tym sposobem od czasu do czasu otwartym tekstem ogłaszają, co się w owych środowiskach naprawdę myśli. Za to ich lubię. Tak oto właśnie profesor Hartman objaśnił na stronach macierzystej "Polityki" przyczyny kultu Owsiaka. Że nie pomoc dla chorych dzieci go tu kręci, ba, ta go nawet nieco irytuje, bo stwarza sytuację przymusu, moralnego szantażu, że kto nie popiera, ten bez serca. W Wielkiej Orkiestrze podoba mu się, że to "jedyne suwerenne święto narodu [! - RAZ] polskiego, bez ani skrawka miejsca dla dziękczynień, mszy, kadzidła i Jana Pawła II". I unosząc się w zachwycie nad "świeckością" tego karnawału, którego wodzirejem jest "apostoł świeckości" Jerzy "Jurek", oznajmia nasz wojujący ateista: "rzucam na WOŚP na złość Kościołowi! Amen, czyli siema!" Cóż, pan profesor-etyk (zawsze mnie, szczerze mówiąc, ten zawód śmieszył: profesor od etyki - czyli co, świecki ksiądz, który dogmaty, co dobre, a co złe, ustala "naukowo"?) dokładnie potwierdza rozpoznanie, które od lat nieśmiało przebija się po umownej prawej stronie polskiego życia politycznego. Z tym, że ludzie pobożni nie umieli tego ująć w słowa tak trafnie, jak pan profesor. Czuli, że im coś w tej z pozoru tak bezsprzecznie wspaniałej działalności charytatywnej Owsiaka śmierdzi, ale nie byli w stanie w przekonujący sposób wyartykułować, co. Z jednej strony - no tak, chore dzieci, się pomaga, się zbiera pieniądze, się daje na aparaturę medyczną, się aktywizuje do wolontariatu młodych... Nie sposób zaprzeczyć. Ale z drugiej - ten jazgot rządowych i prorządowych mediów, ta skwapliwość, z jaką włącza się w robienie charytatywnego cyrku każdy organ państwowej i samorządowej administracji, wojsko, policja, państwowa poczta, straż pożarna, wszystkie możliwe służby, ci skaczący spadochroniarze, latające F-16, całodniowe transmisje, telełącza, fajerwerki, wszystko to przecież w normalnym człowieku musi budzić, co najmniej podejrzliwość. Ale nawet na najmniejszą podejrzliwość nie można sobie pozwolić, bo kto śmie wątpić, ten najwyraźniej żałuje pieniędzy chorym dzieciom, więc zaraz go zgnoją, jako prawicowca, pisowca, oszołoma, wroga i siewcę nienawiści. Szlachetny cel całego tego cyrku immunizuje go na wszelką podejrzliwość, wszelką krytykę. No i wreszcie pan Hartman jasno i wyraźnie ujmuje istotę sprawy. Czy ci wszyscy prezesi, ministrowie, burmistrzowie i wojewodowie, redaktorzy naczelni i dyrektorzy, których decyzje zrobiły z Orkiestry megawidowisko i wydarzenie polityczne, naprawdę tak bardzo się przejmują losem chorych dzieci? Może, choć nie sposób nie zauważyć, że skoro tak ich ciągnie do dobra, to mogliby je czynić także przez resztę roku i w innych sprawach, a jakoś tego nie widać. Ale ja sądzę, że oni w akcji Owsiaka bezbłędnie dostrzegli szansę na zrobienie właśnie tego, co Hartman nazywa po imieniu: świeckiego święta III RP. Nie-patriotycznego, niekatolickiego, mówiąc krótko, nie-prawicowego. Fajnego święta dla fajnopolaków, święta dla nowej władzy, integrującego wokół niej. Czy to coś nowego? Skądże. Moje pokolenie pamięta z dzienników telewizyjnych, a młodsze znać powinny z filmów Barei, pojęcie "nowa świecka tradycja". To właśnie ma przecież na myśli profesor Hartman, prawda? Owsiak i jego orkiestra to właśnie "nowa świecka tradycja", dużo skuteczniej wprowadzona do powszedniego obiegu niż kiedykolwiek się to udało "władzy ludowej", bo jakie dodatkowe intencje przyświecały nagłośnieniu i praktycznemu przejęciu akcji charytatywnej przez państwo, nie mówiono wprost. W końcu żeby rzecz się mogła udać, to znaczy, aby co roku ogłaszać można było rekord, trzeba, aby do puszek dorzucali się też wierni wychodzący ze mszy. Czy Jerzy Owsiak świadomie w tym tworzeniu "nowej świeckiej tradycji" uczestniczy, czy po prostu mało go obchodzi, skąd płyną pieniądze, skoro płyną na szczytny cel? Nie mam pojęcia. Może w ogóle nic nie zauważa. Człowiek tak pompowany przez wszystkie media, tak kreowany na świeckiego świętego, nieuchronnie musi popadać czasem w kabotyństwo, i niektóre wypowiedzi "Jurka" wskazują, że tak się właśnie dzieje. A pozaorkiestrowa działalność Owsiaka, zwłaszcza to, co urządza na "Przystanku Woodstock", to po prostu czysta indoktrynacja w służbie establishmentu i władzy III RP. Wystarczy przejrzeć listę gości, którzy dokonują ideologicznych szkoleń w ramach jego woodstockowej "akademii" - ani jednej osoby, która by wychyliła się kiedyś, choć o włos z poglądem odstającym od jedynie słusznego. Niby wesoła rockowa zabawa, na którą młodzi ludzie z zabitej prowincji pchają się jak koty do waleriany, ale jak bliżej popatrzeć, silnie kojarząca się z zetesempowskim obozem szkoleniowo-ideologicznym ze starego filmu "Jak żyć?". No, ale niech, kto spróbuje mieć do świeckiego świętego jakiekolwiek pretensje o cokolwiek! Moje córki też kwestowały, razem z cała szkołą - trudno im zakazać, skoro wszystkie inne dzieci mają uciechę. Też, jako klajniak, chodziłem ze szkołą na pochody, widząc w tym tylko baloniki, kiełbaski i ogólnie rozumiany "fun" (jak na tamte realia, ma się rozumieć). W nagrodę dzieciaki dostały jakieś bonusy czy startery od reklamującej się Owsiakiem telefonii komórkowej. Bo z roku na rok nowa, świecka tradycja, krzepnąc i wrastając w życie publiczne III RP, profesjonalizuje się także, jako przedsięwzięcie marketingowe. Poza świeckim świętem, jedynym wolnym od bogoojczyźnianych skojarzeń, które tak cieszy profesora Hartmana, udało się też wylansować czerwone serduszko, jako silny "brand". Można nim teraz wspomagać sprzedaż telefonów na kartę i internetu bezprzewodowego (oczywiście, tylko w celu "pomagania przez cały rok"), można reklamować i proszek do prania (złotówka od każdego pudełka na całoroczną pomoc), można i wszystko. Tylko właściwie po co poprzestawać na wspomaganiu przedsięwzięć cudzych? Czyż nie lepiej byłoby potęgę orkiestrowego brandu zużyć na interes należący do Orkiestry od początku do końca? Czemu nie założy WOŚP własnej telefonii komórkowej, albo nie wybuduje jakiegoś spa czy kompleksu wypoczynkowego w atrakcyjnym miejscu, nie stworzy swojej linii produktów... A może na przykład kasyno? Się ma rozumieć, w celu tym skuteczniejszego pomagania potrzebującym przez cały okrągły rok? Rafał Ziemkiewicz
Paskudne dane z gospodarki
1. Wczorajsze dane GUS, charakteryzujące główne trendy w polskiej gospodarce w końcu 2012 roku, trudno określić innym terminem niż paskudne. Produkcja przemysłowa w grudniu spadła o 10,6% w stosunku do grudnia 2011 roku i był to największy spadek od kwietnia 2009 roku. Zupełnie dramatyczny poziom spadku odnotowano w budownictwie. Produkcja budowlana w ujęciu rok do roku spadła w grudniu aż o 24,8%. To gwałtowne załamanie produkcji przemysłowej i budowlanej w grudniu niestety źle wróży całemu PKB za IV kwartał 2012 roku. Tendencje spadkowe w gospodarce zresztą, trwają od kilku kwartałów czego wyrazem był w I kwartale wzrost PKB jeszcze o 3,6%, w II kwartale już tylko o 2,3%, a w III kwartale zaledwie o 1,4%. Z sygnałów płynących z gospodarki w październiku, listopadzie i grudniu, można już wnioskować, że spowolnienie w IV kwartale będzie jeszcze głębsze, najprawdopodobniej wzrost PKB w IV kwartale, będzie niższy niż 1%. W tej sytuacji wzrost PKB w całym roku 2012, będzie wyraźnie niższy niż zakładał w budżecie na ten rok, ponoć konserwatywnie, minister Rostowski (wzrost miał wynieść 2,5%), ze wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami dla finansów publicznych, o których już wiemy (wpływy z 4 podstawowych podatków, aż o 18 mld zł niższe niż planowano).
2. Słabnąca aktywność gospodarcza, przekłada się na dalsze pogorszenie na rynku pracy. Zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw spadło w grudniu w stosunku do listopada o 0,4% (23 tys. osób), a w ujęciu rok do roku o 0,5%, co oznacza pojawienie się w zatrudnieniu tendencji z 2009 roku. To co się dzieje z zatrudnieniem ma bezpośrednie przełożenie na rozmiary bezrobocia. W pierwszych dniach stycznia tego roku, pojawiła się kolejna dramatyczna informacja z rynku pracy, że na koniec grudnia 2012 roku, stopa bezrobocia wzrosła do 13,3% czyli bez pracy było aż 2 miliony 140 tysięcy Polaków. Tylko w ciągu dwóch ostatnich miesięcy 2012 roku, bezrobocie wzrosło o blisko 150 tysięcy i wszystko wskazuje na to, że w kolejnych miesiącach nowego roku bezrobocie, będzie rosło przynajmniej o 80 tysięcy nowych bezrobotnych miesięcznie. Na rynku pracy szykuje się tej wiosny prawdziwy dramat, najprawdopodobniej stopa bezrobocia przekroczy 15%, natomiast rząd Tuska jest pełen optymizmu, ponieważ minister Rostowski ciągle blokuje ponad 7 mld zł środków Funduszu Pracy na aktywne formy ograniczania bezrobocia.
3. Wszystkie te dane dobitnie pokazują, że zapaść w gospodarce od II kwartału poprzedniego roku, staje się faktem, natomiast rząd Tuska, swoją aktywność ograniczył do kolejnych podwyżek podatków i ograniczeń w wydatkach mogących uaktywnić rynek pracy. Zapowiedziane przez premiera Tuska w październiku 2012 roku tzw. Inwestycje Polskie, które mają rozruszać procesy inwestycyjne w naszym kraju, mogą być raczej zapowiedzią kolejnych skandali, a nie przyśpieszenia procesów inwestycyjnych. Decyzja o przekazaniu akcji spółek Skarbu Państwa wartości 11 mld zł według obecnej wyceny na giełdzie, w sytuacji kiedy nie wiadomo w jaki sposób będą kwalifikowane projekty do finansowania w ramach Inwestycji Polskich, a przede wszystkim w jaki sposób będą one finansowane, rodzi poważne podejrzenia, że za jakiś czas, może się okazać, że rozgrzebano jakieś projekty, wykonawcy i podwykonawcy oczekują na płatności, a pieniądze na nie, gdzieś się rozeszły. Pomysł zadłużenia Skarbu Państwa na kolejne 40 mld zł (takie środki mają być pożyczone z rynku w oparciu o wspomniane wyżej akcje spółek Skarbu Państwa) już poza sektorem finansów publicznych i skierowania tych środków na ważne inwestycje infrastrukturalne, może mógłby być dobrym rozwiązaniem na czasy kryzysu ale po pierwsze przychodzi zdecydowanie za późno, a po drugie w wykonaniu rządu Tuska i jego podopiecznych może doprowadzić tylko do gigantycznych strat i upadłości firm, które się w niego zaangażują. Kuźmiuk
Niemcy odbierają swoje złoto. 700 ton! To będzie logistyczny majestersztyk. Niemcy chcą ściągnąć do siebie 700 ton złota, które znajduje się rozsiane w skarbcach cywilizowanego świata. 1695 ton złota do 2020 roku ma się znaleźć w Niemczech. A to połowa niemieckiego złota. Jak informują agencje prasowe, niemiecki bank centralny chce do 2020 r. ściągnąć blisko 700 ton swoich rezerw złota z powrotem do kraju, by trzymać połowę z 3391 ton tego kruszcu we własnych skarbcach. Taką informację najzupełniej oficjalnie ogłosił właśnie we Frankfurcie członek rady nadzorczej banku Carl-Ludwig Thiele. Rezerwy złota Bundesbanku znajdujące się w Nowym Jorku będą stopniowo zmniejszone o 300 ton. Licząca 374 tony rezerwa znajdująca się w Paryżu zostanie całkiem zlikwidowana. Sztabki, które mają być ściągnięte z zagranicy, są warte w sumie 27 mld euro. Większość niemieckich rezerw złota z powodów historycznych przechowywana jest za granicą, przede wszystkim w Fed w USA. Niemieckie rezerwy trafiły do zagranicznych banków centralnych przede wszystkim w latach 50. i 60. ubiegłego wieku. Po pierwsze, z powodu nadwyżki, jaką Niemcy uzyskiwali wówczas w handlu zagranicznym - wymieniali dolary na złoto; po drugie, podczas zimnej wojny obawiano się, że leżący 130 km od granicy między RFN i NRD Frankfurt w razie konfliktu może wpaść w ręce Rosjan. Według DPA, pod koniec 2012 roku rezerwy złota Bundesbanku wynosiły 3391 ton i były warte 137,51 mld euro. Blisko połowa - 1536 ton - znajdowała się w amerykańskim Fed w Nowym Jorku. W Banku Anglii w Londynie leży 445 ton, w Banku Francji - 374 tony. We własnym skarbcu we Frankfurcie Bundesbank trzymał dotychczas tylko jedną trzecią rezerw złota - 1036 ton. Z powodów bezpieczeństwa, przedstawiciele banku nie podali dokładnego czasu ani sposobu przetransportowania złota. Jak podkreśla agencja dpa, jesienią przez Niemcy przetoczyła się debata na temat bezpieczeństwa tych zasobów. Według niej, Bundesbank, decydując się na ściągniecie do kraju rezerw złota, zareagował na presję opinii publicznej. Federalny Trybunał Obrachunkowy „z uwagi na wysoką wartość rezerw złota trzymanych w zagranicznych bankach centralnych” domagał się regularnych kontroli. Niektórzy politycy przekonywali, że niemiecki bank centralny oddał kontrolę nad tymi rezerwami. Teraz wolą mieć złoto u siebie. Dlaczego? - Wspólna waluta w Europie zmniejsza potrzebę przechowywania złota u partnerów w Europie – lakonicznie mówi Thiele, uzasadniając wycofanie złota z Francji. Jednak Bundesbank nie chce ściągać do kraju wszystkich swoich rezerw tego kruszcu. Bank chce zachować możliwość, by w razie kryzysu walutowego szybko zamienić je na dewizy, np. dolary. W euro nie wierzą. Paweł Pietkun
Co pokaże National Geographic Channel o Smoleńsku? National Geographic Channel pokaże jak Tu-154M o numerze bocznym 101 w końcowej fazie lotu zderza się z brzozą i innymi drzewami, lecąc już wcześniej bardzo nisko, kilka metrów nad ziemią. W wyniku zderzenia z drzewem odpada końcowy fragment skrzydła. Na skutek nierównowagi sił nośnych działających na oba skrzydła, wywołanej ubytkiem powierzchni nośnej na jednym z nich, samolot wpada w autorotację z osią wzdłuż kadłuba. Przesądziło to o losie maszyny, która runęła w odwróceniu na ziemię, w wyniku czego zginęło 96 osób znajdujących się na pokładzie, w tym prezydent RP Lech Kaczyński z małżonką Marią.
Już za kilka dni National Geographic Channel pokaże film "Śmierć Prezydenta" o przyczynach i technicznych aspektach katastrofy w Smoleńsku. To kolejny odcinek z cyklu fabularyzowanych dokumentów znanych w Polsce pod nazwą "Katastrofa w przestworzach". Kadry z tego filmu, do jakich udało mi się dotrzeć, wskazują, że zaprezentowany przebieg ostatnich sekund lotu tupolewa nie odbiega od wersji ustalonej przez MAK i polską komisję, która badała katastrofę. Na filmie nie zobaczymy samolotu rozpadającego się jeszcze w powietrzu pod wpływem wybuchów, jak niektórzy usiłują to uprawdopodobnić, mimo że zapisy czarnych skrzynek, ślady na miejscu katastrofy i relacje świadków nie potwierdzają tej wersji. Z dostępnych na razie niewielu materiałów o filmie trudno ocenić, na ile jest on rzetelny i czy odnosi się do ewidentnych manipulacji MAK. Wedle MAK piloci mieli lądować za wszelką cenę, do czego miał zmuszać samą obecnością w kokpicie gen. Błasik a na samobójczym lądowaniu miało zależeć samemu Prezydentowi, który miał rzekomo "zbiesić się, jeśli jeszcze...". W kolportowaniu przez Rosjan takich kłamstw pomogła indolencja polskich władz i niektórych ekspertów, a być może także ich celowe działanie, mające na celu zwalić odpowiedzialność za katastrofę na osoby, które w niej zginęły. Kwestie świadczące o rzekomej presji najważniejszych pasażerów feralnego lotu wyparowały jednak z najświeższych wersji transkrypcji rozmów w kokpicie, bo nie odczytali ich polscy specjaliści. Jednak we wcześniejsze wersjach się znajdują i nikt jak do tej pory nie poniósł żadnej odpowiedzialności za te ewidentne manipulacje. Raport polskiej komisji badającej katastrofę nie potwierdził rosyjskiej narracji o zdenerwowanym prezydencie i stojącym za plecami pilotów dogadującym generale. Polska komisja ustaliła, że po zejściu na bezpieczną w każdych warunkach wysokość decyzyjną piloci próbowali odejść na tzw. drugi krąg, a nie lądować. Odejście okazało się jednak nieskuteczne z niewyjaśnionych do końca powodów. Polscy eksperci ustalili także fakt błędnego naprowadzania samolotu przez rosyjskich kontrolerów i bałagan decyzyjny w budynku kontroli lotów, co miało ewidentny wpływ na przebieg tragicznego lotu. Biorąc pod uwagę to, że wrak tupolewa nie został tak naprawdę przez polskich specjalistów przebadany, w katastrofie tej jest nadal wiele znaków zapytania, jak choćby to, czy wszystkie podsystemy samolotu były sprawne. REBELYA
Gmyz dla Fronda.pl: Tak jak o „Gazecie Wyborczej” mówi się, że jest gazetą Michnika, tak o „Do Rzeczy” będzie mówiło się, że jest tygodnikiem Lisickiego „Tygodnik Lisickiego” ma nową nazwę: „Do Rzeczy”. Dzisiaj zaprezentowano również logo tygodnika. - Mam nadzieję, że ten czerwony kolor nie sprawi, że ktoś sobie pomyśli, że „Do Rzeczy” jest czerwone. „Do Rzeczy” zawsze będzie biało-czerwone – mówi Cezary Gmyz w rozmowie z Aleksandrem Majewskim.
Fronda.pl: Tygodnik Lisickiego ma nową nazwę - „Do rzeczy”? Jak narodził się pomysł na taki tytuł? Cezary Gmyz (dziennikarz śledczy, „Do Rzeczy”): Przyznam, że nie było to łatwe (śmiech). Wszystkie tytuły, które przychodziły nam do głowy były już tytułami zarejestrowanymi. Zajęte były również domeny internetowe. Muszę przyznać, że podczas zebrania redakcji propozycji tytułów padło kilkadziesiąt, ale wybraliśmy taki, która spodobał się większości i nie był zarejestrowany.
Czy redakcja całkowicie zrezygnuje z nazwy „Tygodnik Lisickiego”? Ta nazwa będzie funkcjonować gdzieś obok? Mam nadzieję, że nie. Oczywiście Paweł Lisicki będzie naczelnym nowego tygodnika. Tak jak o „Kulturze” mówiło się, że jest pismem Giedroycia czy o „Gazecie Wyborczej” mówi się, że jest gazetą Mochnika, tak o „Do Rzeczy” będzie mówiło się, że jest tygodnikiem Lisickiego. Trzeba jednak pamiętać, że jest tu mnóstwo innych autorów z którymi będzie można ten tytuł utożsamiać. Są to autorzy nie zawsze podzielający poglądy Pawła Lisickiego i często się z nim spierający.
Jak czuje się Pan w nowej pracy? Pozornie jestem jeszcze bezrobotny, ale dawno nie miałem tyle roboty, co przy nowej inicjatywie, a właściwie dwóch inicjatywach, bo pracuję również przy tworzeniu Telewizji Republika. Mam nadzieję, że będą to inicjatywy komplementarne wobec siebie. To bardzo intensywny etap. Wydanie tygodnika w tak krótkim czasie to chyba jakiś rekord świata! Prace nad wydaniem „Uważam Rze” trwały pół roku, a nam wystarczyło zaledwie połowa tego czasu. Tyle, że w przypadku „Uważam Rze” budowaliśmy w oparciu o istniejącą strukturę redakcyjną, a tutaj mieliśmy dużo trudniejsze zadanie: zbudowanie od zera firmy, założenie redakcji, zakupienie sprzętu, zaprojektowanie layoutu czy wreszcie wypuszczenie gotowego produktu z drukarni do kiosków. Jeśli tygodnik ukaże się w terminie, będzie to wyczyn godny "Księgi Rekordów Guinessa".
Czerwień zwyciężyła z żółtymi barwami? Bo chyba taki kolor będzie miała nowa winieta... Nie jestem zwolennikiem czerwonych winiet, ale musimy pamiętać, że będziemy chcieli konkurować z tymi, którzy mają właśnie takie winiety. Większość tygodników opinii na świecie tak wygląda, ponieważ jest to barwa przyciągająca wzrok. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że będziemy działać na wolnym rynku i przed pewnymi rzeczami nie możemy uciec. Mam nadzieję, że ten czerwony kolor nie sprawi, że ktoś sobie pomyśli, że „Do Rzeczy” jest czerwone. „Do Rzeczy” zawsze będzie biało-czerwone. Dziękuję za rozmowę.
Chodakiewicz: Ograniczenie prawa do posiadania broni? Po moim trupie! Byłem w drodze do Nowego Jorku na żebry z moją czterolatką, gdy w Newtown w stanie Connecticut psychopata zastrzelił własną matkę, a potem wpadł do miejscowej szkoły podstawowej – Sandy Hook Elementary School – i wymordował dwadzieścioro dzieci i sześciu dorosłych – nauczycieli. Na końcu popełnił samobójstwo. Eksterminował maluśkie dzieci! Ogrom Zła powala na kolana. C.S. Lewis napisał, że najlepszą sztuczką diabła jest to, że nas przekonał, iż nie istnieje. A tutaj w Newtown Zło objawiło się w całej swojej ohydzie, tak jak to robi Ono od zawsze, cyklicznie, od praczasów – na masową skalę, jak w przypadku Hołodomoru czy Holokaustu, bądź w postaci indywidualnych wyczynów, np. zbrodni seryjnych morderców, takich jak Zodiac Killer czy the Son of Sam. Rzeź w Sandy Hook utwardza mnie zewnętrznie swoim przeokropieństwem, ale jednocześnie wykręca mi żołądek, gdyż mam tendencję do internalizowania stresu. Moja malutka córeczka powoduje, że wszystkie te uczucia się potęgują się, stają się jeszcze bardziej rzeczywiste. Człowiek odruchowo chce zrobić coś – cokolwiek – aby obronić niewinne dzieciaki Proszę sobie wyobrazić: gdyby tylko nauczycielki w Sandy Hook były uzbrojone. Zamiast ochraniać dzieci swoimi własnymi ciałami – co nie przydało się na wiele – mogłyby się obronić, przeciwstawiając Złu siłę: serię ze swoich Glock 19 czy Ruger LCPs. W sam raz dla pań. Niestety były nieuzbrojone. Morderca z całkowitą bezkarnością wyrżnął je i dzieciaki znajdujące się pod ich opieką. Powinienem być już przyzwyczajony do mordów, bowiem – oprócz mojego polskiego doświadczenia – badam śmierć zawodowo. W naszym seminarium o ludobójstwie i jego zapobieganiu zajmujemy się megamordami. Nie tylko rozważamy suche i prawne aspekty zbrodni, ale również rozkładamy na czynniki pierwsze sam mechanizm mordowania. Przyglądamy się masowym mordom i pojedynczym zabójstwom. Większość megamordów popełnia państwo. Po prostu państwo jest największym mordercą na świecie. Pisze o tym jednoznacznie R. J. Rommel w pracy „Death by Government” (Transactions Publishers). Co więcej, państwo (władza) zwykle zabija swoich własnych obywateli, a nie cudzoziemców. XX wiek tego nas nauczył dobitnie, a komuniści wiedli prym. Zdobywanie władzy wymaga kontroli. Państwo uzurpuje sobie monopol na przemoc. Rozbraja obywateli. A potem ich morduje. A przynajmniej może to zrobić, bo ludzie są bezbronni. Zapobieganie mordom polega na antycypacji. W naszych analizach zawsze jedna rzecz rzuca się w oczy: ofiary były bezradne, bowiem były bezbronne, to jest nie miały broni. Były nieprzygotowane; były niezorganizowane. Zwykle nie rozumiały – czy nie chciały rozumieć – jaki los je czeka. Po powrocie z wyprawy poszedłem do dyrektorki przedszkola mojej Helenki. Dyrektorka pochodzi z Pakistanu. Była przerażona tragedią w Sandy Hook. Stwierdziła, że nawet u niej w starym kraju czegoś takiego nie ma. Przesadza. Dzieci w Pakistanie giną nagminnie. Szokiem jest to, że masakra uczniów miała miejsce w USA. Na Zachodzie bowiem przemoc w stosunkach międzyludzkich coraz bardziej zanika. Została stłamszona kulturą i rozwojem społeczeństw. Przecież do niedawna rozwiązywanie każdego niemal konfliktu siłowo było normą. Na ulicy można było za byle co zarobić w zęby. To samo dotyczyło polityki, gdzie nawet w demokratycznych krajach wybory polegały na biciu się w obronie urn wyborczych czy też swoich kandydatów. I naturalnie przekładało się to na podobnie agresywną politykę międzynarodową. Wojna o byle co. Stopniowo, bardzo stopniowo – od średniowiecznego Pax Dei i Treuga Dei – obyczaje łagodniały pod wpływem chrześcijaństwa, a ostatnio pod wpływem chrześcijańskich sentymentów wyrażanych w sposób laicki. No i bomba atomowa – paradoksalnie – pomogła. Otrzeźwiła zacietrzewionych. W każdym razie dyrektorka przedszkola wyznała mi, że są absolutnie nieprzygotowani na ewentualny atak na placówkę. Na szczęście jeden z ojców, który pracuje dla Homeland Security, zgłosił się, aby opracować plan obronny. Niestety według prawa nauczycielki nie mogą przynieść broni do szkoły (to jest tzw. gun free zone), czyli nie mogą się bronić. Co więcej, w publicznej szkole nieopodal naszego przedszkola kilku ojców zgłosiło się na ochotnika, że będą na zewnątrz patrolować. Ale to też jest niedozwolone. Zostaliby aresztowani za posiadanie broni na terenie przyszkolnym. Kafka, czyli biurokratyczne absurdy. Proszę zobaczyć: psychopaci wybierają w większości takie cele mordów, gdzie wiedzą, że nie ma broni. Na przykład kino w Aurora w stanie Kolorado, gdzie tzw. Batman zamordował 12 osób w lipcu 2012 roku, miało ostre przepisy przeciw przynoszeniu pistoletów i karabinów. Inne miejscowe kina takich przepisów nie miały. Trzeba się bronić. Albo nauczycielki powinny mieć pozwolenie na broń, albo trzeba w każdej szkole zatrudnić uzbrojonego ochroniarza. To ostatnie to rada The National Rifle Association – głównego lobby posiadaczy i producentów broni. Naturalnie lewacy mają odwrotny pomysł. Już Barack Obama zaklina się, że najlepszym sposobem jest ograniczenie dostępu do broni (gun control). No i naturalnie baranie stado w mediach i na uniwersytetach powtarza to jak mantrę. Celem jest rozbrojenie narodu. Będzie to trudne, bowiem ludzie mają legalnie 300 milionów sztuk broni w domach i nikt nie chce tego oddać. Naturalnie co cwańsi lewacy twierdzą, że chodzi tylko o „małe” ograniczenia. I niektóre nawet brzmią umiarkowanie. Na przykład proponują przymus sprawdzania stanu zdrowia psychicznego zakupującego broń, bo karalność już się sprawdza. No dobrze, ale przecież psychopata z Sandy Hook miał zaledwie „syndrom Aspergera”. Lekarze traktują to jako raczej niegroźną przypadłość. Teraz, gdy kultura amerykańska dyktuje, że niemal każdy jest ofiarą jakiejś tam przypadłości psychicznej, a chyba co trzeci Amerykanin jest na środkach uspokajających czy innych – komu zakazać posiadania broni? Zaostrzenie reżimu zakupu broni pod kątem zdrowia psychicznego oznacza też przepisanie całej legislacji dotyczącej chorych psychicznie. Od lat sześćdziesiątych jest ona bardzo liberalna. Zasadą jest zwalniać wszystkich niemal – oprócz ewidentnie patologicznych – chorych psychicznie z instytucji zamkniętych, bowiem izolacja rzekomo narusza prawa człowieka. Rezultat jest taki, że szaleńcy wychodzą i nierzadko mordują ludzi albo przynajmniej ich atakują. Opowiadał mi o tym mój przyjaciel, dr Piotr Penherski, który jest profesorem psychiatrii na University of Alabama. Ale postępowcy nie rezygnują. Chcą na przykład ograniczyć pojemności magazynków dostępnych na rynku czy też typy broni. Szczególnie dotyczy to pistoletów i karabinów półmaszynowych (semi-automatic). Najbardziej nie podoba im się AR-15, wersja cywilna. To z broni o małej pojemności magazynków nie można ludzi zabić? Wystarczy szybko zmieniać magazynki. Psychopata w Sandy Hook miał – oprócz AR-16 – dwa pistolety. Potrafił się nimi posługiwać bardzo dobrze. Postępowcy twierdzą, że „normalnym” ludziom nie potrzeba karabinów z wielkimi magazynkami. I tutaj autentyczna opowieść z kampanii wyborczej pewnego kongresmana na wsi w stanie Pensylwania. Wyborca: „Ogólnie podobasz mi się, ale nie będę na ciebie głosować ze względu na twoje podejście do broni”. Polityk: „Ależ ja wspieram twoje prawo do posiadania broni, myślę tylko, że chyba nie potrzebujesz karabinu maszynowego”. Wyborca: „Facet, nie będziesz mi mówił, czego ja potrzebuję, a czego nie”. Kongresman przegrał wybory. Co bardziej niecierpliwi lewacy krzyczą, że trzeba zupełnie zakazać posiadania broni palnej. Będzie bezpieczniej. Naprawdę? W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych przesiadywałem przy The University of Chicago Law School. Wykładał tam John Lott, autor pracy „More Guns, Less Crime” (University of Chicago Press, Chicago, IL, 1998). Na podstawie badań statystycznych stwierdził, że tam, gdzie istnieje prawodawstwo wolnościowe w sprawie posiadania broni, jest też niski współczynnik przestępstw. Po prostu bandziory wiedzą, że ludzie mają broń, i tam nie chodzą. Bandziory prawie zawsze żerują na bezbronnych. Stąd Chicago, Nowy Jork czy stołeczny Waszyngton mają zarówno zakaz posiadania broni, jak i najwyższą w imperium statystykę śmierci gwałtownej. Co więcej, na początku XX wieku Nowy Jork miał zakaz posiadania broni palnej, a doświadczył kilkakrotnie więcej mordów niż Londyn, w którym nie było ograniczeń posiadania broni. Teraz są i oba miasta zbliżają się do siebie w liczbie trupów. Jak zauważył konserwatysta Thomas Sowell, więcej ludzi ma broń palną na wsi, ale takiej broni więcej ich ginie w miastach (12 grudnia 2012, http://spectator.org/archives/2012/12/18/invincible-ignorance
Biali statystycznie posiadają broń częściej niż czarni, ale to czarni giną częściej od strzałów – zabijani zwykle przez innych czarnych. Amerykanie posiadają obecnie dwa razy tyle broni palnej co w XIX wieku, ale statystyka morderstw wykazuje tendencję zniżkową. Meksyk, Rosja i Brazylia mają surowsze prawa niż USA, jeśli chodzi o posiadanie broni, ale ich statystyki śmierci od strzałów są wyższe. Wolnościowa Szwajcaria, Izrael, Nowa Zelandia czy Finlandia zliberalizowały prawodawstwo dotyczące broni palnej i ich statystyki morderstw są dużo niższe niż w USA. Szwajcaria ma nawet lepsze rezultaty od restrykcyjnych Niemiec. I w końcu: to nie broń zabija ludzi, no bo przecież to nie ołówek powoduje, że robię błędy. Ludzie zabijają ludzi. Jeśli się zdelegalizuje broń, to tylko bandziory będą ją miały – nielegalnie. A my pozostaniemy bezbronni. Ale niezrażone taką statystyką ani argumentacją „lewary” twierdzą, że bez broni palnej będzie bezpieczniej. Naprawdę? Według FBI, więcej ludzi w USA zginęło od noży, pał, młotków i pięści niż od broni palnej
http://www.fbi.gov/about-us/cjis/ucr/crime-in-the-u.s/2011/crime-in-theu.s.-2011/tables/table-20
http://statement-analysis.blogspot.com/2013/01/fbi-statistics-on-murder-weapons.html
http://wmbriggs.com/blog/?p=2573
Niemal dwukrotnie więcej osób zamordowano pięściami niż karabinami. W Chiny naturalnie mają zakaz posiadania broni i słyszy się od czasu do czasu o masakrach nożami czy tasakami, w tym i dzieci. Chyba tego samego dnia, w którym miała miejsce masakra w Sandy Hook, chiński szaleniec zaatakował nożem 20 uczniów.Gdy byłem dzieckiem w PRL, bardzo chciałem mieć karabin. Właściwie wiatrówkę. Ale komuna nie pozwalała. Tu, w imperium, przez długi okres nie miałem ochoty zostać właścicielem broni palnej. Za droga dla studenta. Ponadto są kłopoty z przewożeniem broni przez różne jurysdykcje, kłopoty z przechowywaniem i czyszczeniem. Gdy zachciało mi się postrzelać, to szedłem z przyjaciółmi – niektórzy zawsze byli uzbrojeni po zęby. I tak sobie pukaliśmy. W każdym razie nie potrzebowałem broni, bowiem wiedziałem, że sobie mogę zawsze kupić, gdy będę chciał. Ale w 2008 roku kandydat Obama obiecał, że ograniczy moją wolność posiadania broni. Wtedy właśnie kupiłem sobie pistolet: Smith & Wesson M&P 40. Teraz przymierzam się do maszynowego, snajperki oraz dubeltówki. I jak tylko Helenka będzie potrafiła unieść broń, to kupię jej karabinek. Jest to kwestia wolności. Jak to powiedział mi mój kolega Dan, prawnik: They can have my gun if they pry it from my cold, dead hands. Amen! Marek Jan Chodakiewicz
19 Styczeń 2013 „Kryształowy świecznik” - tak nazywa się nowa nagroda ustanowiona przez panią Wandę Nowicką , wicemarszałek demokratycznego Sejmu-z demokratycznego Ruchu Palikota, dla wszystkich tych, którzy ośmielą się walczyć z religią- chodzi szczególnie o religię katolicką- bo przecież nie o inną. Dlaczego akurat katolicką? Bo ta jest najgorszą ze wszystkich na świecie! To chyba jasne! Szczególnie w Polsce, gdzie jest sporo wyznawców tej religii na tle innych europejskich krajów laickich.. Dokładnie to brzmi tak:” dla osób walczących z religią w przestrzeni publicznej”(????) Pan Janusz Palikot, był , czy nadal jest – członkiem tzw. Komisji Trójstronnej- takiego międzynarodowego gremium, w którym spotykają się wielcy tego demokratycznego świata i coś tam ustanawiają, ale do końca nie wiadomo co.. W każdym razie demokratyczne królestwo- tak jak kwadratowe koło- jest dla nich z tego świata…. I wygląda na to, że między innymi ustalają tam sposoby walki z religią- tylko chrześcijańską. Są wśród nich tacy ludzie- jak pan profesor Marek Belka, pan Zbigniew Brzeziński, O.Maciej Zięba, Andrzej Olechowski, Jerzy Baczyński, Zbigniew Wróbel, Wanda Rapaczyńska i inni. Obok Billa Clintona, Dicka Cheneya.. Tak bardzo chciałbym wiedzieć co ważnego ONI tam ustalają? I co kombinują ponad głowami narodów? Przecież nie jest to formalne gremium oparte o demokratyczne prawo, które to gremium propaguje wszędzie, ale nie u siebie.. W każdym razie” Kryształowy świecznik” to będzie nagroda przyznawana dla „ osób walczących z religią w przestrzeni publicznej”(!!!) Rozumiem, że stojące kościoły- bardzo zanieczyszczają przestrzeń publiczną, i trzeba je będzie w przyszłości zrównać z ziemią, żeby nie mieściły się w przestrzeni publicznej, w której powinno być tylko miejsce wyłącznie dla takich ludzi, którzy nienawidzą tradycji, chrześcijaństwa i hierarchii i kościelnej.. Samo słowo hierarchia- przyprawia ich z pewnością o dreszcze, bo przecież mamy żyć w demokracji- ustroju równości i tolerancji. A czy słowo „tolerancja” mieści się w formule walki z Chrześcijaństwem? Walka z Chrześcijaństwem- to jest oczywiście tolerancja- tak jak niewola to wolność, czy kłamstwo- to prawda.. A w takiej na przykład masonerii różnych rytów jest hierarchia – i nikomu to nie przeszkadza.. Jest nawet 33 stopni wtajemniczenia, w zależności od twarzowego fartuszka, które uczestnicy tego tajnego gremium sobie zakładają.. Tak jak od rodzaju kielni, które preferują.. I to wszystko utajnione głęboko aż do 33 pokładu wtajemniczenia.. Nie wiem, czy to wszystko obowiązuje od roku 1717- roku powstania tajnych lóż do walki z Kościołem Powszechnym, czy może później..? W każdym razie pani Wanda Nowicka, działaczka na rzecz aborcji, eutanazji, planowania ludziom rodziny, , dawna nauczycielka łaciny i angielskiego, uruchomiła nagrodę o nazwie” Kryształowy świecznik”- dla wszystkich chętnych wrogów Kościoła Chrystusowego. Wszystko gdzie dojrzewa zło- kryje się w Wandzie Nowickiej… Ile w tej kobiecie jest zła? Zło jest marszałkiem Sejmu? Czy to jest do pomyślenia, żeby źli ludzie opanowali gremia władzy ustawodawczej? A jednak.. Od 1990 roku, pani Wanda działa przeciw państwu polskiemu zbudowanemu- jak na razie jeszcze- na wartościach chrześcijańskich. A to w Stowarzyszeniu na rzecz Państwa Neutralnego Światopoglądowo Neutrum, a to współpracuje z feministyczną organizacją aborcyjną” Kobiety na falach”- zainicjowała nawet wizytę statku Langenort we Władysławowie, na pokładzie którego to statku można sobie zabić własne dziecko. Niekoniecznie gazować, jak w komorach gazowych.. Przy pomocy przyrządów aborcyjnych, które produkują firmy finansujące antyludzką działalność pani Wandy Nowickiej, co wyszło przy okazji sporu pani Wandy z panią Joanną Najfeld broniącą życia nienarodzonego.. Pani Joanna Najfeld, twierdziła że:” organizacja pani Nowickiej jest częścią międzynarodowego koncernu, największego w ogóle, providerów aborcji i antykoncepcji. Pani po prostu jest na liście płac tego przemysłu”. I sąd przychylił się do tej opinii wydając orzeczenie, gdzie wskazał fakt kierowania przez Wandę Nowicką organizacją otrzymującą dotacje od międzynarodowego koncernu oraz międzynarodowej organizacji pozarządowej zajmującej się produkcją przyrządów przeznaczonych do wykonywania zabiegów usuwania ciąży”. Przy okazji: co to jest międzynarodowa organizacja pozarządowa(???) Czyżby rzecz dotyczyła pozarządowej organizacji rządu globalnego- nieformalnego? Ale to tylko tak na marginesie.. Czyli można powiedzieć, że pani Wanda Nowicka jest w międzynarodowej grupie przestępczej zajmującej się uśmiercaniem dzieci jeszcze nienarodzonych, które nawet produkują sprzęt do takiego uśmiercania..(!!!!) To Niemcy w czasie wojny- powoływali specjalne grupy do uśmiercania ludzi, gazując ich spalinami samochodowymi.. Dzisiaj jest do tego specjalny sprzęt.. Naziści nadal są wśród nas.. Tylko trochę zmienili metody i stawiają na propagandę śmierci.. Dlaczego nikt nie ściga pani Nowickiej za propagowanie ludobójstwa? I jeszcze nagradza ja posadą marszałka Sejmu.. Tak jak panią Ewę Kopacz, która po” katastrofie smoleńskiej” stwierdziła, że przekopano każdy metr ziemi(????) W trzy miesiące później okazało się, że nasi archeolodzy znaleźli jeszcze 5000 części ludzkich i pochodzących z wraku.. Do dzisiaj zastanawiam się jak oni kopali, że nie znaleźli 5000 szczątków, i ludzkich, i samolotowych? Wygląda na to , że w ogóle nie kopali, ale pani Kopacz kopała.. Ale ile ziemi może przekopać taka kobieta? Została marszałkiem Sejmu- druga osobą w państwie.. Musi wiele wiedzieć.. Pani Wanda Nowicka była nawet członkiem NSZZ Solidarność w roku 1980..(???) Potem przewijała się osobiście , ale nie jako członek- przez takie ;lewicowe organizacje jak: Solidarność Pracy, Unia Pracy, listy Sojuszu Lewicy Demokratycznej, przez Polską Partię Socjalistyczną.., Polską Partię Pracy.. Nawet Róża Luksemburg z Zamościa nie miała takiego wyboru” partii”.. Tak jak pani Wanda Nowicka z Lublina., niedaleko Zamościa.. Pani Róża Luksemburg miała Polskę w głębokim poważaniu, tak jak pani Wanda Nowicka.. Pani Róża Nowicka, pardon- Luksemburg utopiła się w Szprewie.. No, nie sama.. Ktoś jej pomógł.. Pani Wanda Nowicka, nawet nie wiem czy umie pływać, ale wiem, że bardzo nie lubi dzieci, bo propaguje- za pieniądze koncernów międzynarodowych pogląd, żeby je zabijać.. I to jak najszybciej po zapłodnieniu, no i żeby mieć czas na podjęcie decyzji o zabiciu jak najdłużej.. Najlepiej do dziewięciu miesięcy.. A później uchwalić demokratycznie, że można zabijać już po urodzeniu.. Ma też trzech synów, z których jeden, Michał Nowicki jest działaczem komunistycznym, i to jest ten, który pomordowanych oficerów w Katyniu przez radzieckich bolszewików- nazwał” darmozjadami(????) Nie przypominając już, że w Polsce działalność komunistyczna jest zakazana, co stanowi Konstytucja.. Drugi syn- Florian Nowicki przynależy do socjalistycznej Polskiej Partii Pracy.. Trzeci- Tymoteusz Nowicki zajmuje się na szczęście czymś pożytecznym- kickboxingiem.. Mężem pani Wandy Nowickiej był pan Świętosław Florian Nowicki.. Nie wiem dlaczego nie jest.. Ale który mężczyzna wytrzymałby z taką kobietą? Wrogiem życia niewinnych ludzi, wrogiem ludzi starych, wrogiem Polski i nienawidzącej wszystkiego co jej zalatuje polskością.. W 2005 roku otrzymała 100 000 funtów od Fundacji Sigrid Rausing.. Wyznającej takie same poglądy jak pani Nowicka.. W 1994 roku została Kobietą Europy- w polskiej edycji konkursu Tęczowy Laur.. Jak takie mają być w przyszłości europejskiej kobiety- to już chyba mężczyźni przejdą wszyscy na homoseksualizm.. No i pan Biedroń będzie zadowolony.. Ciekawe, że pani wicemarszałek Nowicka, tak chce oddzielania państwa od religii, a żydowskie Święto Chanuki , na pamiątkę zwycięstwa MAchabeuszy- obchodziła uroczyście w Sejmie.. NA razie krzyż wisi na ścianie… Nominację do nagrody” kryształkowego świecznika” otrzymała pani Maria Peszek… Walcząca na swój sposób z chrześcijaństwem w przestrzeni publicznej.. I kto jest w Kapitule? Pan Jan Hartman- członek loży Synowie Przymierza, pani profesor Magdalena Środa, która dzień bez nienawiści do Kościoła uważa za dzień stracony, no i Stanisław Obirek- kiedyś związany z Kościołem.. Były Jezuita. Prawda, że doborowe towarzystwo?? No i teraz będziemy śledzić, kto jest w pierwszej linii walki z chrześcijaństwem.. WJR
Specyficzne obsesje pewnej tzw. gazety W czwartek około południa zmarła Jadwiga Kaczyńska, matka Jarosława i Lecha Kaczyńskich, sanitariuszka Szarych Szeregów, polonistka. Przez kilka lat walczyła z ciężką chorobą. Miała 87 lat. Dzisiejsze gazety żegnają ją godnie – z jednym wyjątkiem. Pewna gazeta (wiecie która), nawet tej okazji nie przepuszcza, żeby dołożyć znienawidzonym przez siebie politykom (to, że jeden z nich nie żyje, specjalnie w tym nie przeszkadza). „Bracia zawsze liczyli się z jej zdaniem”. Jeden tytuł, dwie sugestie: pierwsza, by traktować Jarosława i Lecha jako byt zbiorowy (chwyt doskonale znany z kart przemysłu pogardy), i druga – by podkreślić, że samodzielnymi politykami nie byli. Wiadomo: obydwoma rządziła mama, a w dodatku Lechem rządził Jarosław. W tej samej gazecie (wiecie której), festiwal słowa „atak”. „PiS broni ataku lustracyjnego”. Jest i atak „polityków PiS i Solidarnej Polski” oraz piękne, godne stalinowskich i Jaruzelskich tradycji zdanie „atak przypuścili publicyści z tzw. niezależnych mediów”. Chodzi oczywiście o najnowszego męczennika IV RP, sędziego Igora Tuleyę, który padł ofiarą ziobryzmo-kaczyzmo-faszyzmu. „Ktoś posmarował drzwi mieszkania sędziego Tulei. Ktoś wytropił jego syna. A Gazeta Polska Codziennie – jego byłą partnerkę. Coś z tym trzeba zrobić, ale co – zastanawia się sędzia Małek”. Retoryka z peerelowskiej przeszłości zawsze robi szczególne wrażenie, gdy używają ją – uwaga, pożyczam metodę twórczą od autorów gazety (wiecie której) –„ autorzy dziennika założonego przez środowiska tzw. opozycji demokratycznej”. I co? Podoba się? Fajnie jest? Bo mogę dalej, czerpiąc z tych samych wzorców: „mieniący się dziennikarzem autor” gazety założonej w 1989 roku „przez tzw. opozycjonistów” napisał artykuł „w rzekomej trosce o zagrożoną, jakoby, wolność słowa”. Teraz podoba się bardziej?
„To sytuacja bez precedensu. Zastanawiam się, co można zrobić, i nie widzę prostego rozwiązania” mówi gazecie (wiecie której) sędzia Wojciech Małek, zwierzchnik Tulei. Zakazać pisania o Tulei? Wprowadzić cenzurę prewencyjną, albo chociaż taką zwykłą, konfiskującą nakłady po wydrukowaniu? Skoro nie widać „prostego rozwiązania”, to może należy sięgnąć po „rozwiązania nieproste”? „Coś z tym trzeba zrobić, towarzysze – powiedział towarzysz pierwszy sekretarz – ale co? Może niech zajmą się tym odpowiednie organy?”. My wiemy, Tuleya, że oni was nie kochają, ale będziemy ich tak długo kochać, aż was pokochają! Męczeństwo sędziego Tulei wydaje się bezkresne, podobnie jak zapał gazety (wiecie której). „W środę w nocy – czy łączyć to z lustracyjnym tekstem Gmyza – ktoś obsmarował drzwi mieszkania sędziego. Czy może być fizycznie zagrożony?”. Budowanie atmosfery strachu przy pomocy pytań sugerujących grozę to specjalność gazety (wiecie której). Spróbujmy i my: dziś przed południem silnik samochodu Gmyza zgasł na skrzyżowaniu Wołoskiej i Racławickiej – czy łączyć to z poranną publikacją gazety (wiecie która)? Czy może być fizycznie zagrożony? W dodatku tekst o Tulei zilustrowano fotką z wczorajszej uroczystości, podczas której prezydent Bronisław Komorowski wręczał nominacje sędziowskie. Na fotce jest prezydent i urodziwa pani blond sędzia. Tytuł: „Kto obroni sędziego?”. Tekst jest o Tuleyi, fotka z nominacji, a całość wraz z tytułem robi wrażenie, jakby zwolennicy lustracji chcieli krzywdzić blondynki. Brawo! Czy to możliwe, żeby gazeta (wiecie która) była spadkobiercą doktora na literę „G” – ale nie tego polskiego kardiologa, tylko tego, hm… niemieckiego medioznawcy? Żeby było śmieszniej – prezydent Komorowski wręczając sędziowskie nominacje apelował do sędziów o odwagę i niezależność, a krytykował tych, którzy sędziów, nomen omen, krytykują. Głupia sprawa, tego samego dnia Sąd Apelacyjny w Łodzi uchylił wyrok sądu I instancji wedle którego Robert Frycz, twórca strony Antykomor.pl znieważył prezydenta. W dodatku sędzia Feliniak stwierdził „nie można mrozić krytyki, a politycy powinni liczyć się z tym, że mogą być obiektem żartów.” Ponieważ obowiązująca aktualnie linia gazety (wiecie która) mówi, że sędziów krytykować nie wolno, Ewa Siedlecka z ciężkim sercem musiała napisać w komentarzu „wyrok sądu jest mądry”. A co z krytyką sędziego Tulei? Można ją „mrozić”? Można. Po pierwsze to nie krytyka, tylko – jak ustaliliśmy – ataki, a po drugie to sędzia, a nie polityk. W nowatorski sposób o emeryturach w „Dzienniku Gazecie Prawnej” opowiada ekonomista Bogusław Grabowski, zasiadający w Radzie Gospodarczej przy premierze Donaldzie Tusku. „Z siedmiu miliardów ludzi na ziemi tylko miliard dostaje świadczenia. Reszta nie i jakoś sobie radzi.” To jak dotąd najlepsza metoda obrony absolutnie wszystkiego, co w Polsce się działo, dzieje, lub dziać może. Rzucamy hasło „7 miliardów”, potem dokładamy dowolną daną (ilu chodzi do lekarza, ilu ma własne zęby, ilu stać na benzynę, ilu może głosować w wolnych wyborach, ilu nosi krawat i tak dalej). Zawsze wyjdzie, że jest ich mniej niż siedem miliardów. Puentujemy więc „a reszta tego nie ma i jakoś sobie radzi”. Czy któryś z orłów pijaru od premiera już zaczął szykować stosowne wyborcze reklamówki? Uwaga! Coś dla rozrywki – czasem najlepsze puenty pisze samo życie. Dziś robi to dłońmi pracowników „Super Expressu”. Dwa tytuły z pierwszej strony: u góry „Polskie celebrytki w burdelu dla bogaczy”. U dołu „Upadły dominikanin chce być celebrytą”. A puenta na serio? Może być tylko jedna – copyright by ekonomista Bogusław Grabowski. Otóż z siedmiu miliardów ludzi na Ziemi tylko redakcja gazety (wiecie której) ma tak rozbudowane pewne specyficzne obsesje. Reszta nie – i jakoś sobie radzi. Piotr Gociek
Widziane z bliska Nie jest łatwo włączać sie w dyskusję, w której ktoś ma twojego ojca za naciągacza i łajadaka i włączywszy się, tlumaczyć, że jest inaczej. Mimo wszystko jednak sprobuje wyjaśnić parę spraw związanych z przyznanym mojemu ojcu odszkodowaniem, bo skoro nie ja to kto? Przecież to nie on, po tylu latach bardzo pracowitego i uczciwego, ale i pełnego ryzyka oraz bezintersownego poświecenia życia - powinien się tłumaczyć. "Bronię Romaszewskiego" - czytam na Salonie. Przykro czytać, że trzeba go "bronić"... Przejdźmy jednak do rzeczy. To fakt, że mój ojciec, podobnie jak wszyscy parlamentarzyści, miał przez lata w Senacie, uposażenie wysokie, jak na średnią krajową (bo zawsze zależy do czego porównywać...), jest też faktem, że w odróżnieniu od sporej części polityków, nigdy nie czerpał ze swojej funkcji absolutnie żadnych dochodów dodatkowych. To znaczy nigdy nie zasiadał w radach nadzorczych, nie załatwiał komuś na zasadzie "konsultacji", prywatnych i grupowych interesów, nie kupowal "okazyjnie" w mieście ziemi, ani nieruchomości na wsi. NIe dorobił się na totolotku ani na handlu antykami. Dziś z dóbr materialnych posiada ładne mieszkanie i samochód. Jest też faktem, że gdy w 1995 roku do władzy doszła koalicja SLD - PSL moją matkę, zasłużoną działaczkę opozycji i znakomitą organizatorkę Kancelarii Senatu niepodległej RP, wyrzucono z pracy na 5 lat przed osiągnięciem wieku emerytalnego i NIGDY już (także za rządów PIS) nie znalazła normalnej pracy. Resztę czasu już zawsze pracowala społecznie, bo uważała, że "przecież mąż ma dobrą pensję, jest za co żyć", więc może z siebie dawać ludziom tyle, ile wciąz jeszcze jest w stanie. Była chyba najdlużej urzedującą, bezpłatną prezeską swojej spółdzielni mieszkaniowej, którą naprawdę postawiła na nogi i wyremontowała, za darmo prowadziła biuro taty, zalatwiala sprawy interwencyjne.... Po dwudziestu dwóch latach slużby jako parlamentarzysta i wicemarszalek Senatu RP oraz po 15 wcześniejszych latach zmagań o wolną Polskę, ojciec dostał order Orła Bialego i 4 tysiace złotych emerytury, a matka Krzyż Wielki Polonia Restituta i złotych tysiąc sto (w informacjach pomylono się o 600 zl).
Oczywiście starczyłoby im na życie. 5 tysięcy na dwie osoby nie grozi śmiercią głodową, nawet jeśli nie ma się do sprzedania żadnych obligacji, akcji i zasobów, a dzieci nie prowadzą lukratywnej dzialalności w dobrze ustawionym biznesie. Wielu ludzi na te same dwie osoby ma o połowę mniej. Gdyby sprzedali to jedyne co posiadają czyli dotychczasowe, duże mieszkanie i samochód (bo mowy nie ma by mogli je utrzymać) - bez problemu daliby radę wyżyć, nawet gdybym ja znów straciła pracę. Jest tylko pytanie - czy to jest normalna sytuacja? Czy to jest normalne, że mój ojciec jest na starość wyceniany przez Niepodległą RP jakieś minimum dwa razy niżej od dowolnego mundurowego generała, a matka ma emeryturę jakies trzy razy niższą od swojego niewysokiej rangi śledczego? Moi rodzice, nigdy, ale to przenigdy, chyba nawet do przesady, nie zabiegali o dobra materialne i własny interes. Ci, którzy się z nimi bliżej zetknęli, czy ich lubili czy nie, wiedzą doskonale, że wręcz przeciwnie, zawsze wszystko, cokolwiek by posiadali, łącznie z wlasnym samochodem i pieniędzmi, używali gdy bylo trzeba, dla wspólnego dobra. Czy teraz ta niezbyt sprawiedliwie urzadzona RP, nie powinna im po prostu wypłacić odszkodowania za czas spędzony w więzieniu, za to stypendium w USA które ojcu w latach 80 zablokowano (a byli tacy co jeżdzili...) i za to wszystko co spotkalo absolutnie całą naszą rodzinę? I czy mój ojciec naprawdę powinien się z tego tłumaczyć???? No tak, ale to przecież nie chodzi realnie o pieniadze. Chodzi o to by UPOKORZYĆ uczciwego człowieka, któremu nigdy, nic od strony materialnej nie można było zarzucić... Ta cholerna uczciwość zawsze strasznie uwiera Bardzo to wszystko przykre.
Agnieszka Romaszewska
Kolejna wielka afera rządu Tuska Cichaczem przeszła przez media informacja o elastycznej linii kredytowej udzielonej polskiemu rządowi przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. A to oznacza kolejną, gigantyczną defraudację publicznych pieniędzy, co obciąży nasze praprawnuk Międzynarodowy Fundusz Walutowy udzielił Polsce elastycznej linii kredytowej w wysokości 33,8 mld dolarów. Elastyczna linia kredytowa to taki wirtualny kredyt. Polega na tym, że w zamian za stosowną opłatę, MFW przydziela "linię kredytową", z której państwo (w tym wypadku Polska) może skorzystać jeśli znajdzie się w stanie kryzysu. Innymi słowami: jeśli Polska znajdzie się na skraju gospodarczej zapaści to dla poprawy sowjej sytuacji będzie mogła pożyczyć te 33,8 miliarda dolarów. Na czym polega więc tutaj afera?
Po pierwsze - i najważniejsze - na tym, że możliwość wykorzystania tej linii kredytowej uzależniona jest od widzimisię ciała wykonawczego MFW, jednak za możliwość korzystania z niej strona polska płaci rocznie 60 mln dolarów czyli około 200 milionów złotych. Czyli płacimy taką kwotę za to, że gdy znajdziemy się w sytuacji kryzysowej, MFW rozważy pożyczenie nam tych pieniędzy. Niezależnie od tego, 60 milionów dolarów wkładamy do MFW bezpowrotnie (i bezsensownie).
Po drugie: jeśli Polska znajdzie się w gospodarczej zapaści (co stanie się już niebawem) i MFW przyzna nam ten kredyt to rząd Tuska pieniądze te zmarnuje, natomiast kredyt i odsetki spłacać będą nasze praprawnuki. Czyli pieniądze z MFW - służące do poprawienia sytuacj gospodarczej kraju - zostaną wykorzystane do tego, aby tę sytuację jeszcze bardziej pogorszyć. Czyli wbrew założeniu.
Po trzecie: rząd ustami Jacka Rostowskiego zapewnia, że nie zamierza tych środków wykorzystywać. Rząd oczywiście kłamie. Z dawien dawna wiadomo, że jeśli socjaliści mogą coś ukraść to ukradną i jak mogą zmarnować to zmarnują. Więc jeśli tylko znajdzie się okazja, aby dobrać się do tych 33,8 miliarda dolarów to rząd z tej okazji skorzysta. Tym bardziej, że może to być ostatnia okazja. Sytuacja gospodarcza Polski może doprowadzić do wybuchu "gniewu ludu", który może wysłać ten rząd na śmietnik historii. Problem tylko w tym, że jak pozbędziemy się już rządu to zostaniemy z miliardami złotych długów, które spłacać będą 4 następne pokolenia Polaków. Jeden z myślicieli europejskic zauważył, że jeśli księgowy dowolnej firmy w taki sam sposób prowadzłby jej finanse jak robią to ministrowie finansów krajów demokratycznych, to natychmiast trafiłby do kryminału. Mam nadzieję, że w wolnej Polsce Donald Tusk i jacek Rostowski trafią do kryminału. Szymowski
Nikt nie straszy sędziego Igora Tulei Nie ma powodów do przydzielenia ochrony sędziemu Tulei – stwierdzili wczoraj jego przełożeni z Sądu Okręgowego w Warszawie. Wcześniej na temat rzekomego zagrożenia pojawiły się informacje na łamach „Gazety Wyborczej”. Sprawę natychmiast podchwyciły inne media. Po południu okazało się, że podane przez „GW” informacje są nieprawdziwe. Zdementował je w rozmowie z portalem Niezależna.pl sam Igor Tuleya. – Nie było to posmarowanie drzwi – stwierdził. Artykuły o rzekomym zagrożeniu sędziego były odpowiedzią na ujawnione przez „Gazetę Polską Codziennie” informacje dotyczące zarejestrowania matki sędziego Lucyny Tulei jako tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa ps. Lucyna. Wcześniej – co ujawnił Cezary Gmyz – przez wiele lat Lucyna Tuleya pracowała w Służbie Bezpieczeństwa. Zapoznaliśmy się z aktami TW „Lucyna” oraz teczką funkcjonariusza MSW Lucyny Tulei. Wynika z nich, że przez 30 lat pracowała w resorcie spraw wewnętrznych. W biurze „B” MSW do momentu przejścia na emeryturę (1988 r.) zajmowała się pracą z agentami komunistycznej bezpieki, którzy donosili na dyplomatów i pracowników ambasad. Jako emerytka SB została tajnym współpracownikiem biura „B” – prowadziła 10 tajnych agentów. W teczce TW „Lucyna” znajduje się kilkadziesiąt osobiście przez nią podpisanych pokwitowań odbioru pieniędzy. Funkcjonariuszem MSW był także jej mąż Witold Tuleya, który przeszedł długotrwałe szkolenie w Moskwie. Został m.in. skierowany przez PRL-owskie MSW na studia doktoranckie Akademii Ministerstwa Spraw Wewnętrznych ZSRS (nadzorowało ono m.in. milicję, więziennictwo oraz obozy pracy przymusowej, czyli gułagi). Zdaniem rozmawiających z „Codzienną” prawników to, że matka sędziego była TW, jest wystarczającym powodem, by wyłączył się on z orzekania w procesach dotyczących komunistycznych służb PRL u. Sędzia Igor Tuleya orzekał m.in. w sprawie przeciwko komunistycznemu śledczemu Tadeuszowi Szymańskiemu, który zasłynął z wyjątkowego okrucieństwa w stosunku do więźniów. Jako funkcjonariusz Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie znęcał się nad żołnierzami polskiego podziemia. Szymański dopiero w latach 90. został oskarżony o znęcanie się nad więźniami politycznymi w czasach stalinowskich. Ze zgromadzonych materiałów wynikało, że oprócz „normalnego” bicia i kopania, ulubionymi torturami stosowanymi przez Szymańskiego były m.in. umieszczanie w karcerze, wielogodzinne stójki przy otwartym oknie (nawet zimą, przy jednoczesnym polewaniu zimną wodą), klęczenie na betonie z miednicą pełną wody w rękach. Proces kata X pawilonu trwał trzy lata. Prokuratura, opierając się na kodeksie karnym z 1932 r., chciała dla niego maksymalnej kary 7,5 lat więzienia, ale sędzia Igor Tuleya wydał wyrok pięciu lat. „To wyrok symboliczny, trudno przeliczyć go na miesiące czy lata cierpień pokrzywdzonych przez niego ludzi” – mówił w uzasadnieniu wyroku. Dorota Kania, Samuel Pereira
Histerycy III RP, czyli co boli Stuhra Adam Michnik drwi z prawicy, że ta dostrzega w polityce rządu działania prowadzące do eksterminacji narodu. No oczywiście, nikt tak dosłownie eksterminacji narodu nie dokonuje. Wystarczy przecież prowadzić taką politykę, dzięki której zostanie nas tutaj, nad Wisłą, Odrą i Bugiem, jakieś 25 milionów za dwadzieścia lat. Wtedy dadzą nam kawałek ziemi wielkości Królestwa Kongresowego, a i Warszawa nabierze znowu bardziej sowieckiego kolorytu. Będzie spokojniej i luźniej, swojsko, jak za starych dobrych, stalinowskich czasów. Trudno zrozumieć, jak ludzie podobno wykształceni, wierzą w jakieś nawrócenie się Moskwy na drogę pojednania. Jak można sądzić, że po zaborach, po roku 1920, po 17 września, po zaginięciu lub wymordowaniu w syberyjskich łagrach blisko miliona Polaków, po latach katowania i mordowania przez oficerów NKWD i komunistów z KPP polskich patriotów, że po tym wszystkim, Moskwa się zmieniła, że już nie jest potworem i agresorem. Tych kilkuset dziennikarzy zamordowanych w Rosji to ryzyko zawodowe, naprawdę? Donald Tusk i prof. Nałęcz, historycy z wykształcenia, w to wierzą? Wierzą w pojednanie? Kreml jest jak najbardziej zainteresowany tym, by Polaków było coraz mniej, bo przecież nie zastosują tu metod z lat trzydziestych ubiegłego stulecia i nie zagłodzą nas. Nic się nie zmieniło w relacjach Polski z Sowietami od końca lat czterdziestych do dzisiaj. Króluje serwilizm i strach. Trwa polityczne przyziemienie, nie ruszać się, nie oddychać, bo Putin zrobi z nas miazgę. Mija 150 lat od wybuchu Powstania Styczniowego. Nic z tego nie wynika dla tych, pożal się Boże elit, zero refleksji? Można podać wrogowi dłoń, można z nim negocjować, ale trzeba robić swoje, trzeba dbać o naród, trzeba być uczciwym Polakiem, trzeba słowo Polska cenić tak samo jak słowo rodzina, jak własna rodzina. Z polskością premier miał kłopoty już w młodości, jakoś go uwierała w głowę, natomiast ze słowiańskością kłopoty ma obecnie (albo od dawna) sam Jerzy Stuhr, o czym mówi „Gazecie Wyborczej”. W co go uwiera słowiańskość, dokładnie nie wiemy, ale nie jest to sprawa błaha, skoro tak źle się z nią czuje. „W Słowianach jest troszkę histerii. Mamy tendencje do egzaltacji, nie lubię w sobie tych słowiańskich cech” – mówi aktor, czyli w III RP ktoś na miarę Platona, co najmniej. To jest górna półka, bez żartów. Janusz Palikot jako Herbert Marcuse, Kazimierz Kutz jako Jean- Paul Sartre, tylko Stefana Niesiołowskiego nie da się nijak do nikogo przyporządkować. Cóż, będzie ikoną intelektu dla następnych pokoleń. Jerzy Stuhr mówi o naszej histerii, ale takiej troszkę, nie na całego. Troszkę histerii wokół Smoleńska, troszkę histerii wokół Tulei, tacy już jesteśmy, mali histerycy, niegroźni, bo tylko troszkę. No i ta egzaltacja do tego. My i histeria? Dwa dni po wprowadzeniu stanu wojennego pełną parą pracowały podziemne drukarnie, wydawano biuletyny informacyjne, a dwa tygodnie później były już podziemne znaczki. Górnicy z kopalni „Wujek” też ulegli histerii? A te pokojowe manifestacje to też była histeria, a ksiądz Popiełuszko? Pan Aktor chrzani. Histeria i serwilizm to cechy główne całej tej politycznej postsowieckiej formacji, która rządzi Polską. Polityka Jagiellońska to dla niej utopia. Serwilizm i histeria to twórczy realizm. Ciszej o Smoleńsku, nic nie robić, nie drażnić Moskwy. Jerzy Stuhr może spać spokojnie, on się już wyzbył słowiańskiej histerii, jest pogodzony, pokora wobec systemu III RP to cnota. Histeria i serwilizm Jaruzelskiego wobec Rosji doprowadziły do zbrodni przeciwko narodowi polskiemu. Wszyscy ci komuniści, lewacy, polityczne lemingi z PO trzęsą się na samą myśl, że coś mogłoby się zdarzyć w Polsce bez Rosji, albo bez Niemiec. To jest ta ich geopolityka, sięgająca horyzontami umysłowymi zwykłego koryta. Lewacy to jest właśnie ta prawdziwa histeria, tak dotkliwie miażdżąca ich procesy myślowe, tak dobitnie wyrażona przecież po słowach sędziego Tulei. Strach, że Warszawa będzie w końcu od nich wolna, że będzie dumna. Strach w oczach, skundlenie, cztery łapy na ziemi i pokora, to jest credo tego systemu. Przecież tam w Moskwie mają komplet teczek, bez wyrwanych kartek, to musi boleć, z tym trzeba żyć. I to rodzi naprawdę histerię, obawę i nadzieję, żeby nic się w Polsce tak naprawdę nie zmieniło, poza jednym: żebyśmy my się zmienili, żebyśmy też uznali tę duchową niewolę, w jakiej żyją elity III RP. GrzechG
Gwiazdowski: System emerytalny się zawali - rząd nas okłamał
- System emerytalny się zawali. My możemy uchronić się najłatwiej, bo mamy coś, czego nie ma nigdzie w Europie - mówi w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Krzysztofem Berendą szef Centrum im. Adama Smitha Robert Gwiazdowski - podaje interia.pl. Panie profesorze, pytam nie po to, żeby straszyć tą katastrofą, ale mam przed sobą ostatni raport OECD. Wynika z niego, że Polacy są poza Japończykami drugim najszybciej starzejącym się narodem świata. W 2060 roku na 100 osób w wieku produkcyjnym mamy mieć aż 65 emerytów. Kto zarobi na wypłaty tych ludzi?
- Będą mogli zarabiać ci, którzy dzisiaj jeszcze się nie urodzili. Ale oni muszą się urodzić. Kiedy była reforma, emerytalna, kiedy rząd podnosił wiek emerytalny do 67. roku życia, kiedy była reforma czy zmiana OFE, mówili, że teraz będziemy bezpieczni. Rząd kłamał czy miał rację?
- Oczywiście, że kłamał. Nie tylko ten rząd, ale również i poprzednie rządy. O tym, że będzie katastrofa, wiedzieliśmy w 1999 roku, ale próbowaliśmy ludzi oszukać. Chcieliśmy zmniejszyć emerytury - to się udało - czyli tak zwaną stopę zastąpienia, ale wmawialiśmy ludziom, że będzie na odwrót - że emerytury będą mieli większe. No i w związku z powyższym, jeżeli państwo się o nas troszczy, zapewnia nam emerytury, zapewnia nam bezpłatną opiekę zdrowotną w czasie m.in. tej emerytury, no to po co mamy robić dzieci? Według pana w związku z tym trzeba jeszcze bardziej podnieść wiek emerytalny. Czy np. osoby, które mają dzisiaj 20 lat albo 10, będą pracowały do 70. roku życia albo dłużej?
- Oczywiście. Nie ma pan wątpliwości?
- Absolutnie najmniejszych. Kiedyś z archiwów będziecie mogli wyciągnąć to nagranie i powiedzieć, że mówiliśmy o tym już w roku 2013. Premier Szwecji powiedział niedawno, że jego zdaniem Szwedzi będą musieli pracować do 75. roku życia i nie da się od tego uciec. Nie można nie pracować przez pół życia.
http://biznes.interia.pl/raport/emerytury/news/gwiazdowski-system-emerytalny-sie-zawali-rzad-nas-
adamkuz
Adam Heydel: Czy zmierzch kapitalizmu? Temat jest aktualny1. Życiem gospodarczym miota potężny cyklon, jakiego jeszcze nie zapisała historia. Skrzypią wszystkie wiązania statku i zarówno komenda, jak załoga, zarówno załoga, jak pasażerowie zadają sobie to samo pytanie: przetrzyma czy pójdzie na dno? Temat nie schodzi z łam prasy codziennej, omawiany jest żywo w poważnej publicystyce, potrąca oń nauka. Są tacy, którzy myślą, jak okręt wyprowadzić na spokojne wody, ale bodaj więcej tych, którzy chcą odrzucać tę starą skorupę i przesiadać się na nowy, inaczej zbudowany statek. Ci właśnie głoszą koniec kapitalizmu. Drugi już raz po wojnie przeważają te głosy w dyskusji. Był czas, w latach 1919-1921, gdy równie powszechne były proroctwa o upadku cywilizacji, upadku jej materialnej podstawy – kapitalizmu, i konieczności budowania na nowych fundamentach: socjalizacji prawa prywatnego, przymusu stosowanego do wszystkich dziedzin życia gospodarczego. I wówczas także huczało wzburzone morze: w Rosji szalał w najostrzejszej przednepowej formie bolszewizm, Niemcy to tonęły, to wychylały się z odmętów socjalizacji, Węgry przeżyły swój potop, podmyty był ustrój kapitalistyczny we Włoszech. Bałkany, państwa bałtyckie przeżywały w bardziej lub mniej prymitywnej formie te same rewolucyjne procesy. Przyszedł odpływ – wody ustąpiły, ale zostawiły po sobie niejeden ślad, wyrzuciły na brzeg dziwaczne stwory, które znaczą do dziś obszary ich zasięgu. Te groźne pozornie straszydła – płody bezdennych głębi doktrynerstwa – okazały się najczęściej nie niebezpieczne. Były niezdolne do życia, zaschły, zawiędły w zetknięciu z powietrzem i pozostały skamieniałe tylko dokumentem, pomnikiem po nawałnicy. Znaleźć je można w foliałach rozpraw naukowych, w protokołach debat politycznych i ustawodawczych, co więcej i co najważniejsze: w żywym prawie, które miało pretensje, że regulować będzie życie narodów. W latach 1919-1921 wprowadzono w życie nowe konstytucje w państwach przebudowanych albo po wojnie powstałych. Niemal wszystkie w dużym stopniu podważały prawo własności. Niektóre z nich budowały tak szerokie ramy dla wkraczania państwa w prawo własności prywatnej, że umożliwiały legalne wprowadzenie socjalizmu2. Reformy rolne państw środkowej Europy były w wielu punktach wprost zaprzeczeniem zasady własności. Zapomniano o odszkodowaniu w pełnym tego słowa znaczeniu. Utrzymywane jeszcze po ukończonej wojnie ceny maksymalne, centrale dewiz, ochrona lokatorów, rady robotnicze w fabrykach itp. wywoływały wrażenie, że Europa w dużej swojej części pełną parą zmierza ku socjalizmowi. Lata 1922-1924 przyniosły ciężkie troski o uporządkowanie inflacji. Zapomniano nieco o budowaniu socjalizmu. Jasno się okazało, że inflacji nie da się zahamować według recept socjalistycznych. Zawiodła walka z wzrastającą drożyzną, przymusowe pożyczki i podatki nakładane na warstwy najbogatsze. Trzeba było podwyższyć i na szerokiej podstawie oprzeć podatki i robić oszczędności. Gdzie tego nie uczyniono, tam reformy walutowe przyniosły połowiczne tylko rezultaty. Europa doczekała się jednak pieniądza o stałej wartości i po przejściowych kryzysach postabilizacyjnych życie gospodarcze zaczęło się spokojnie układać. Przyszły tłuste lata. Nieobalony kapitalizm zaczął szybko wypełniać nową tkanką szramy i rany powojenne. Zabliźniły się one tak gwałtownie, że twierdzenie ekonomistów o głębokim podkopaniu życia gospodarczego przez wojnę uważano za pesymistyczną przesadę. Wszystko rosło, kwitło, pęczniało. Europa miała tylko jedną troskę: że nie rośnie tak szybko jak Ameryka. Na miejsce wizji nowego życia na wzór Bolszewii świeciły nam wszystkim wizje amerykanizacji. Dolar, Ford, Handlowa Organizacja Pracy, mechanizacja produkcji – stawały się miernikami, wzorami, wytyczną przyszłości. Zapomniano już o amerykańskich jałmużnach w postaci mąki, smalcu, funduszów na dożywianie dzieci. Ale domagano się amerykańskich pożyczek, z Ameryki sprowadzano lekarzy życia gospodarczego, samochody, girlsy i cocktaile. To wszystko zaś było przecież kapitalizmem, „suprakapitalizmem”! Prądy antykapitalistyczne nie wygasły – ale życie zepchnęło je daleko wstecz, głęboko pod ziemię. Upłynęło cztery, pięć lat – przyszedł kryzys i wraz z nim powrotna fala pesymizmu i niewiary w statek, który wynosił nas, zdawało się, tak wysoko. Mnożą się znów przepowiednie o końcu świata kapitalistycznego, co więcej: przepowiednie te stają się modne. Mogłoby się zdawać, że położenie w latach 1930-1932 jest dalszym ciągiem tego, co było mniej więcej dziesięć lat temu. Bliższe wejrzenie wykazuje, co prawda, poważne różnice. Straciło grunt wiele popularnych poprzednio haseł. Walka z liberalnym kapitalizmem prowadzona była po ukończeniu wojny pod hasłem obrony konsumenta. Wyrazem tego stanowiska były ceny maksymalne, kontyngenty i cała ta atmosfera niechęci, jaką opinia otaczała przedsiębiorcę-producenta, spekulanta. „Pasko-piasty”, „paskarze” „czarna giełda” – to byli ci, których atakowała opinia ówczesna. Ich przewaga gospodarcza opierała się na układzie faktów. Położenie radykalnie się odwróciło, spłynęli paskarze, paskarskie obyczaje i dostatki, pękają z hukiem najpotężniejsze fortuny spekulantów – atak na nich załamał się, bo trafia w próżnię. Wrogiem staje się dziś raczej sekwestrator, a powoli – w ogóle urzędnik, który mimo wszystkich prywacji przeżywa dziś swoje tłuste lata. Ceny maksymalne, kontyngenty nie mają oczywiście racji bytu. Ale zmieniły się także postulaty wynikające nie z faktów, ale z ideologii: nikt nie żąda powiększenia podatków na bogaczy. Reformy rolne, kamień węgielny radykalizmu w krajach agrarnych, jakże bardzo straciły aktualność. Nie słychać o modnych niegdyś naczelnych izbach gospodarczych czy izbach pracy. Nie powołuje się rad robotniczych do kierowania produkcją. Mimo wszystkich tych różnic otwarte jest wciąż pytanie, czy rację mieli ci, co przepowiadali upadek kapitalizmu jeszcze dziesięć lat temu i dążyli do zastąpienia go innym ustrojem, czy ci, którzy uważali kłopoty powojenne za przejściowe i wyjście widzieli w powrocie do starych, doświadczonych sposobów gospodarki. Może obóz antykapitalistyczny pospieszył się tylko nieco ze swoimi przepowiedniami? Może to, czemu zaprzeczyły lata 1925-1930, nadejdzie w latach 1935-1940? By na to odpowiedzieć, trzeba się rozpatrzyć w składnikach tego koncentrycznego ataku na kapitalizm, jaki mu obecnie zagraża. Na lewym skrzydle maszeruje zdecydowany stary przeciwnik kapitalizmu – socjalizm zachodnioeuropejski. Uważam ten prąd za bardziej zasadniczego wroga kapitalizmu od bolszewizmu. Zarazem jest on wrogiem najmniej niebezpiecznym. Jest bardziej zasadniczy, bo reprezentuje zwartą i konsekwentną doktrynę – a mniej niebezpieczny, bo zdaje sobie sprawę z tego, że wprowadzenie tej doktryny w życie musi się skończyć katastrofą. Dlatego ma zawsze w zanadrzu twierdzenie, że kapitalizm jeszcze „nie dojrzał” do socjalizacji, gotów jest odkładać próbę wprowadzenia socjalizmu na paręset lat, a tymczasem w wielu punktach popiera program liberalnego kapitalizmu. Europa przeżyła już niejeden rząd socjalistyczny i okazało się, że wprawdzie każdy przyniósł nieco szkody, ale żaden nie próbował kapitalizmu obalać. Bolszewizm jest bardziej niebezpieczny, choć nie ma zdecydowanego programu. Nie wprowadza tyle zamętu w pojęciach, ile podsyca namiętności. Działa na te ślepe siły pozaekonomiczne, które zawsze zagrażają jeśli nie cywilizacji, to jej spokojnemu rozwojowi. Zdecydowanego programu oczywiście nie posiada. Po bojowym „komunizmie”, który był istotnie próbą socjalizacji przemysłu, przyszedł NEP, czyli typowy „supraetatyzm” – kapitalizm państwowy. Ten kapitalizm państwowy rozszerza się gwałtownie w epoce piatiletki. Mimo jego zaborczości, mimo rozlania się na produkcję rolniczą nie można mówić o wyraźnej i prostej linii rozwoju w kierunku socjalizmu. Uprawia się politykę a casu ad casum. Udziela się koncesji kapitałowi zagranicznemu, by je potem cofać, dozwala się otwierać sklepy prywatne i znów się je zamyka. Dopuszcza się kapitalizację prywatną, po czym za jednym zamachem zbiera się śmietankę gromadzących się oszczędności. Ustrój, w którym jest pieniądz, ceny (niekiedy i dla niektórych wolne, dla innych regulowane), stopa procentowa, płace (często akordowe) – taki ustrój nie jest oczywiście socjalizmem. Co więcej, trwałość tego systemu i jego powodzenie zależą w pełni od powodzenia kapitalizmu reszty świata. Na nim opiera się gospodarka sowiecka i pada wraz z jego upadkiem. Ustrój bolszewicki ciągnie soki żywotne z gospodarki kapitalistycznej, tak jak z gospodarki prywatnej żyje gospodarka państwowa. Gigantyczne plany uprzemysłowienia Rosji w postaci pierwszej czy drugiej piatiletki mają dwie podstawy: produkcyjną i kalkulacyjno-handlową. Zbudowanie pierwszej nie byłoby możliwe bez kapitalizmu czy to europejskiego, czy amerykańskiego. Z kapitalistycznych krajów zaciąga się kredyty, kapitalistyczne kraje dostarczają zarówno maszyn, jak techników i inżynierów. Ta pomoc dopiero umożliwia techniczne powodzenie piatiletki. Wydaje mi się, żetechniczne powodzenie zamierzeń bolszewickich jest w dużej mierze zapewnione. Ale jak wygląda sprawa pod względem kalkulacji, to znaczy ekonomicznie? Wytworzonych produktów nie sposób rozdawać za darmo, jeśli produkcja ma być trwała. Każda z fabryk rosyjskich musi, tak jak to się dzieje w świecie kapitalistycznym, amortyzować swój kapitał stały, zakupywać surowce, płacić robotników. By uzyskać ze swojej produkcji dostateczny ekwiwalent, trzeba znaleźć odpowiedni rynek zbytu. Nie znajdzie go produkcja sowiecka w Rosji. Tłumy głodnych i obdartych żebraków nie są odbiorcami. Nie przedstawiają popytu w znaczeniu ekonomicznym. Dlatego jednym rynkiem zbytu dla produkcji bolszewickiej jest właśnie świat kapitalistyczny. Stąd owe wysiłki lokowania towarów rosyjskich za wszelką cenę na rynkach zagranicznych. Towary te rzuca się, jak wiadomo, po cenach śmiesznie niskich. W jednych wypadkach, tam gdzie płaca robotnika sowieckiego jest głodowa, mogą one pokrywać koszta produkcji. Tam gdzie notorycznie wytwórczość bolszewicka nie dorównuje Zachodowi, są to ceny dumpingowe. Dumping przynosi zawsze stratę. Straty produkcji sowieckiej byłyby jeszcze większe, gdyby produkty trzeba było rozprzedać na rynku rosyjskim. […] Gdyby zarzuty niesprawiedliwości ustroju kapitalistycznego były uzasadnione, to niewątpliwie dotykałyby one poważnej słabości tego ustroju, bo na krzywdzie budować nic trwałego w życiu społecznym nie można. Krzywda budzi niezadowolenie, krzywda mas musi się wyładować w groźnych reakcjach. Tylko – co to jest krzywda i jakie środki zaradcze proponują ci, którzy chcą ustrój reformować? Krzywda to:
1) nierówność uposażenia jednostek w dobra materialne,
2) nędza najuboższych. Środkiem zaradczym na oba te oblicza krzywdy mają być – przy utrzymaniu prawa własności – różnorodne prawne ograniczenia korzystania z tego prawa. Te prawne urządzenia mają przeprowadzać część dochodów i majątków bogatych w ręce najbiedniejszych. Nie poruszając sprawy, czy krzywdą jest nierówność majątków i dochodów, chcę się tylko zatrzymać nad pytaniem, czy środki proponowane dla jej usunięcia lub zmniejszenia mogą być skuteczne. Środki prawne wyczerpują się w następujących możliwościach: a) ustalenie maksimum zysków, b) ustalenie minimum płac, c) ustalenie maksymalnych cen dóbr zaspokajających pierwsze potrzeby szerokich mas. Trzeba od razu powiedzieć, że skuteczność tych środków jest poza wyjątkowymi wypadkami i poza działaniem na bardzo krótką metę zupełnie iluzoryczna. Ustalenie maksimum zysków w jakiejś gałęzi produkcji czy we wszystkich gałęziach produkcji jakiegoś kraju prowadzi do ucieczki kapitału z tych gałęzi lub z tego kraju. Dalszym następstwem jest zmniejszenie popytu na pracę, to znaczy zniżka płac, albo zwiększenie bezrobocia. Ustawowo ustalone maksimum zysków w gospodarce światowej – pomijam nierealność takiej koncepcji – zmniejszy ogólną kapitalizację i da te same niekorzystne dla upośledzonych warstw ludności wyniki w skali światowej. Ustawowe minimum płac – które musi być oczywiście wyższe od płacy, jaka się ustaliła w sposób naturalny – prowadzi do zmniejszenia rentowności, ograniczenia produkcji i raz jeszcze zwiększenia bezrobocia. […] Przechodzę do rozpatrzenia argumentów tych, którzy skazują kapitalizm na śmierć, dowodząc, że obecny kryzys wykazał jego gospodarczą nieudolność. Już a priori ten punkt wyjścia wydaje się podejrzany. Na to, by go uprawdopodobnić, trzeba by wykazać, że kryzys obecny jest czymś, co wykracza poza kategorię kryzysów, jakie kapitalizm już nieraz pomyślnie przezwyciężał. Trzeba by ponadto ustalić, że odpowiedzialność za kryzys, a przynajmniej za jego natężenie spada właśnie na kapitalizm. Nie sądzę, by można było znaleźć jakościowe różnice pomiędzy kryzysem współczesnym a szeregiem analogicznych zjawisk w wieku XIX. Wskazuje się często na różnice ilościowe. Kryzysu o tym natężeniu nigdy jeszcze świat cywilizowany nie przechodził. Nigdy nie było tylu milionów bezrobotnych, tylu bankructw, tak szybkiego spadku cen i takich panik giełdowych. Przyjmuję, że tak jest istotnie, ale czy mogłoby być inaczej? Bezrobotnych musi być w absolutnych cyfrach więcej, skoro zaludnienie świata cywilizowanego tak bardzo się powiększyło, skoro dalej postępujące uprzemysłowienie odciągnęło tyle ludzkości z rolnictwa do pracy w przemyśle. Im bardziej skomplikowany organizm, im większa specjalizacja i wymienność, tym bardziej narażony ustrój na wstrząsy. Prymitywne samowystarczalne gospodarstwo rolne uniezależnione jest od losów sąsiadów. Kryzys musi być powszechny w gospodarce tak zróżnicowanej jak współczesna gospodarka światowa. Przyjmuję – powiedziałem – że kryzys jest cięższy od przeżywanych poprzednio. Ale bodaj i tu popełnia się nieraz przesadę. Profesor Stanisław Grabski słusznie powiada, że w czasie kryzysów XIX wieku nie tylko było mniej bezrobotnych, ale w ogóle ich nie bywało. Nie było bezrobotnych, bo nie znano pojęcia „bezrobotny”. Nikt ich nie rejestrował – nie było bezrobotnych, byli tylko nędzarze. Tym nędzarzom zaś działo się nieraz dużo gorzej niż bezrobotnym dzisiaj. Mimo wszystko daleko jesteśmy jeszcze od głodów i pomorów trapiących nieraz w ubiegłych wiekach o ileż mniej zaludnioną Europę. Stanisław Grabski cytuje jedną jeszcze informację uzyskaną z obserwacji jednego z jego uczniów na miejscu w Anglii. Tamtejsi bezrobotni gorzej się niż poprzednio odżywiają – to prawda. Ale żadnemu z nich nie przychodzi na myśl podnajęcie jednego z trzech pokoi swojego mieszkania3.Nie przecząc bynajmniej, że obok tych objawów kryzys obecny przyniósł ze sobą katastrofalną nieraz nędzę, bezdomność, że zwiększa choroby i śmiertelność, bodaj że można by się zgodzić z tym ekonomistą, który twierdzi, że fakt, iż gospodarka światowa może udźwignąć 30 milionów bezrobotnych, świadczy raczej o sprawności i odporności kapitalizmu aniżeli o jego gospodarczej nieudolności. Ale pozostaje drugie pytanie: czy można odpowiedzialnością za kryzys i za jego przewlekłość obarczać właśnie kapitalizm? Kwestię tę omawiałem w artykule: Kryzys, interwencja i etatyzm ogłoszonym w „Ekonomiście” (R. 1931)4, nie będę się więc na tym miejscu dłużej nad nią rozwodził. Wspomnę tylko pokrótce, że epoka powojenna jest okresem gwałtowne go rozrostu wszystkich antyliberalnych i antykapitalistycznych poczynań. Zubożone przez wojnę życie gospodarcze zmuszono do dźwigania wielokrotnie zwiększonych ciężarów państwowych i społecznych. Polityka celna przecięła arterie wymiany. W wyższym jeszcze stopniu hamują swobodny rozkład sił gospodarczych ograniczenia migracji ludności i kapitałów. Niosą one ze sobą usztywnianie cen (kartelizację), usztywnianie płacy (związki zawodowe), potęgowane jeszcze przez bezustanną interwencję państwa na rynku pracy. Manipulowany system kredytowo-pieniężny zagraża bezustannie nadużyciem błędnej ingerencji tam, gdzie działać winien automat życia gospodarczego. Niemałą rolę w rozwoju wypadków odegrała wreszcie propaganda w Ameryce ideologii najbardziej sprzecznej z duchem kapitalizmu, bo zwalczającej oszczędność. Winić liberalnego kapitalizmu za kryzys nie można, bo go w ogóle w latach poprzedzających kryzys nie było. Nie ulega dla mnie wątpliwości natomiast, że dużą część odpowiedzialności za rozmiary kryzysu trzeba złożyć właśnie na kierunek polityki gospodarczej, jaki zapanował po wojnie. Mimo utrudnień, które ta polityka stawia nadal przezwyciężeniu kryzysu, nie wątpię, że zostanie on przezwyciężony. Czy to oznacza, że od razu powrócimy do pomyślności lat 1925-1929? Odpowiedź zależy od tego, czy pod koniunkturalnymi składnikami kryzysu tkwią głębsze czynniki depresji działającej na dalszą metę. Być może, że tak jest istotnie. Spośród hipotez wskazujących na taką linię rozwoju szerzej znana jest zwłaszcza ta, która przewiduje rosnące trudności Europy i Stanów Zjednoczonych wobec szybkiego postępu ekonomicznego w krajach egzotycznych. Azja zwłaszcza budzi się do nowego życia i gwałtownie uprzemysławia. Stąd coraz to bardziej zacieśniają się rynki zbytu krajów, które dotychczas przodowały gospodarczo. Zwłaszcza te państwa, które (jak przede wszystkim Anglia) opierały swój byt na handlu zagranicznym, na rażone będą na trudności. Że rozlewająca się na całą kulę ziemską fala postępu gospodarczego może na jakiś czas zahamować rozwój bogactwa w dawnych centrach ekonomicznej cywilizacji – to pewne. Może być nawet, że jak to już bywało w historii, centrum rozwoju zacznie się przenosić gdzie indziej. Na dalszą metę jednak wzbogacanie się krajów dotychczas gospodarczo biernych nie powinno prowadzić do ruiny Starego Świata ani tym bardziej Ameryki. Bogacący się sąsiad jest nie tylko konkurentem, ale i klientem. Ożywiona wymiana bywała w historii zawsze właśnie między krajami najbardziej uprzemysłowionymi. Naturalnym tokiem wypadków nastąpi między nimi podział pracy, podział tym korzystniejszy, im bardziej różne będą warunki naturalne tych krajów. Kraje „stare” będą musiały przejść bolesny okres dostosowania się do zmienionych warunków – to prawda. Prawda także, że stracą już quasi-monopol produkcji przemysłowej, a na tym monopolu ze szczególną szybkością wyrosło ich dotychczasowe bogactwo. Ale przyjąwszy, że tempo przyrostu ich bogactwa się zmniejszy, nie sposób wyobrazić sobie tego, by – na dalszą metę, powtarzam – miały one ubożeć dzięki bogaceniu się nowych krajów. Nie mogę – przyznaję się – dostrzec z tej strony groźby katastrofy ani tym bardziej powodów do porzucania starych, doświadczonych metod gospodarki i potrze by poszukiwania nowych form. Taka jest treść zarzutów wysuwanych najczęściej przeciw kapitalizmowi przez jego przeciwników. Niektóre z nich są uzasadnione, inne nie oparte na przemyśleniu problemu. Atak prowadzony jest na ustrój, który panuje obecnie, z różnych stron. Walczy się z najróżnorodniejszymi cechami panujących stosunków. Można by powiedzieć, że walka toczy się nie z jednym kapitalizmem, ale z całych szeregiem heterogenicznych zjawisk. By zdać sobie sprawę z tego, w jakim stopniu zarzuty i atak dotykają istoty kapitalizmu, trzeba podać jego definicję. Co to jest kapitalizm? Można bez trudności podać cały szereg najbardziej wytartych w codziennym obiegu definicji. Któraż chwyta istotę zjawiska? Nie można zapominać, że ustrój życia gospodarczego, w jakim żyjemy obecnie, to wytwór historyczny. Warunki czasu i miejsca wyryły na nim swoje piętno. W miarę rozwoju obrastał on jak stare drzewo w mchy i narośle. Niejeden konar wykrzywiły wichry dziejowe. Przysypany jest kurzem najbardziej przypadkowych nalotów. Jest jednak na dnie tej zewnętrznej postaci rdzeń, treść, która tak jest powiązana logicznie, że nie sposób jej naruszyć bez narażenia całego organizmu na uschnięcie. Kościół gotycki jest gotycki przez swoją wewnętrzną strukturę, przez szczególny stosunek sklepień, zworników, filarów i contrefortów, gotycki także dzięki typowej, obyczajowo ustalonej w pewnej epoce ornamentacji. Można z katedry gotyckiej zedrzeć rzeźbione koronki ornamentów – pozostanie nadal nietkniętym w swojej istocie gotyckim gmachem. Ale są w nim, w jego wewnętrznej strukturze punkty, których nie wolno naruszyć. Wy starczy z nich wyjąć jedną cegłę – a gmach rozsypie się w gruzy. Gdzież są te wiązania, których naruszyć w kapitalizmie nie wolno? Powiadają: kapitalizm to styl życia gospodarczego, który wyrósł w kilku przodujących krajach na wyzysku innych krajów – zwłaszcza kolonii. Inni powiedzą: kapitalizm to ustrój produkcji, jaki się rozwinął na podstawie wynalazków technicznych końca XVIII i XIX wieku. Charakteryzuje gospodarkę kapitalistyczną ogromna ilość kosztownych maszyn (kapitału stałego). Wynika stąd masowość produkcji i trudność obliczenia zbytu. Inna definicja uzna za kapitalizm ustrój, w którym do szczególnego znaczenia doszły wielkie organizacje produkcji i wymiany lub kredytu. Ustrój, któremu dyktują prawa kartele, trusty, finansjera międzynarodowa. Najbardziej może znana jest wreszcie klasyczna definicja socjalistów: kapitalizm to ustrój, w którym środki produkcji należą do jednych, a drudzy mają do zaoferowania tylko swoje ręce do pracy. Społeczeństwo dzieli się więc na dwie ostro przeciwstawione grupy: kapitalistów i proletariuszów. Muszę od razu powiedzieć, że zdaniem moim te wszystkie „kapitalizmy” mogą, niektóre muszą, zapaść się pod ziemię, a mimo to kapitalizm pozostanie. Bo żadna z tych definicji nie dotyka jądra ustroju. Adam Heydel
Artykuł jest fragmentem „Dzieł Zebranych” Adama Heydla, które ukazały się nakładem Instytutu Misesa.
1 Rękopis niekompletny i prawdopodobnie nieukończony. Brakujące fragmenty oznaczono w tekście znakiem „[…]”.
2 Por. Ankieta o Konstytucji z 17 marca 1921 r. pod red. Władysława Leopolda Jaworskiego: Zygmunt Fenichel, Problem własności w nowych konstytucjach, s. 352-372 oraz Adam Heydel, Własność prywatna w nowych konstytucjach, s. 372-387.
3 Alfred Marshall stwierdził, że mieszkanie złożone z trzech pokoi i łazienki należy do ogólnie uznanego w Anglii minimum egzystencji.
4 Zob. s. 227-240.
Ojciec Rydzyk pod lupą Romana Giertycha. Czy niezwykle ostry atak na Telewizję Trwam w ostatnim czasie jest czystym przypadkiem? Nikt nie lubi sądów. Nawet jeśli musi się tam pojawić w roli świadka. A cóż dopiero oskarżonego. Wielu z nas ma uraz na punkcie ławy oskarżonych. Nie bez powodu. Wielokrotnie politycy, biznesmeni, a i dawni esbecy oraz ludzie innych tajnych służb, nadużywali trzeciej władzy do pognębienia czwartej.
Dlatego od razu zastrzegam się. Nikogo nie oskarżam. Nawet niczego nie sugeruję. Zastanawiam się tylko. Poza tę granicę nie wychodzę. Pytam tylko siebie w myślach, czy pewne rzeczy są wyłącznie czystym przypadkiem? Tak jako ostatnio na przykład, niezwykle ostry atak na Telewizję TRWAM. W jakim czasie ten atak się pojawia? W jakich okolicznościach? To istotne. Otóż, ma to miejsce akurat w momencie, kiedy ważą się losy przyznania telewizji ojca Tadeusza Rydzyka koncesji na pierwszej platformie cyfrowej, bądź odrzucenia wniosku. Po raz drugi. Koncesji, rozstrzyganej przez Krajową Radą Radiofonii i Telewizji, która - nikt przy zdrowych zmysłach temu nie zaprzeczy – chodzi na pasku obecnej władzy.Moja asekuracja wynika z tego, iż te uwagi dotyczą człowieka, który okazuje się jednym z największych pieniaczy III RP. Co i rusz pozywa kogoś do sądu. Jakby mu nie wystarczała rola obrońcy. W ostatnich miesiącach siedzi okrakiem między polityką a swoimi oficjalnymi powinnościami adwokata. Chodzi o Romana Giertycha. Jako swoją forpocztę wysłał swojego politycznego obecnie sojusznika, jednego z dawnych liderów PiS Michała Kamińskiego. Ten, powołując się nagle na jakiś nieznany, nieokreślony bliżej list Romana Giertycha do biskupów, mówi, że ojciec Rydzyk i PiS weszli w tajne porozumienie, które swoim wymiarem może się równać jedynie z aferą Rywina. Cóż to za afera? Giertych wykrył mianowicie, że ojciec Rydzyk pięć lat temu, przymknął oczy na w miarę liberalny projekt ustawy antyaborcyjnej, tylko dlatego, że w tym czasie (rok 2007) negocjował z rządem PiS wielkie pieniądze z budżetu państwa na inwestycje poszukiwania podziemnych źródeł cieplej wody – obwieścił w jednym z programów radiowych Michał Kamiński. Marginalny dziś polityk, błąkający się dziś między PJN a PO, wchodzący w skład – jak ktoś to nazwał – trzech tenorów polskiej polityki : Roman Giertych – Radosław Sikorski – Michał Kamiński. Na ten atak, ojciec Rydzyk odpowiada pytaniem, czy Roman Giertych, kreujący się jako człowiek i polityk, na wiernego wyznawcę katolicyzmu, nie zmienił aby światopoglądu. Poruszony do głębi tą wątpliwością ojca Rydzyka w sprawie jego wiary, Roman Giertych natychmiast zagroził toruńskiemu duchownemu procesem sądowym. Podejrzenia ks. Tadeusza Rydzyka w odniesieniu do niego, uznał „za podłe, brutalne kłamstwo”.Powtórzę. Ze względów procesowych, nie sugeruję żadnej harmonii między działaniami Jana Dworaka i jego świty w sprawie koncesji dla toruńskiej telewizji ojca Rydzyka, a atakiem Romana Giertycha. Tylko ta zbieżność w czasie nie daje mi spokoju. To pewnie jakieś urojenia. Realnie myśląc, trzeba powiedzieć: - Jeżeli takie słowa pod adresem Telewizji TRWAM i ojca Rydzyka wypowiada wybitny adwokat, nieskazitelny polityk, przyjaciel Radosława Sikorskiego i faworyt prezydenta Bronisława Komorowskiego, to niby dlaczego państwo ma sprzyjać rozwojowi takiego medium? Jerzy Jachowicz
Czy 2 mld zł za ratowanie nerwów Rostowskiego to nie za dużo?
1. Przez media zaledwie przemknęła informacja resortu finansów, że na kolejne 2 lata Polska uzyskała dostęp do tzw. elastycznej linii kredytowej (FCL) Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW), tym razem w wysokości, prawie 34 mld USD. Elastyczną linię kredytową mamy już od maja 2009 roku najpierw przez rok w wysokości 20,4 mld USD, od maja 2010 roku została powiększona do prawie 30 mld USD i przedłużona do końca 2011 roku. Później przedłużono ją znowu na rok 2012. Teraz, kwota uległa podwyższeniu o kolejne 4 mld USD, a możliwość korzystania z niej przedłużona aż do stycznia 2015 roku. Za gotowość korzystania z tych środków, płacimy blisko 100 mln USD czyli obecnie ponad 300 mln zł rocznie.Przez blisko 6 lat posiadania dostępu do tej linii za samą tylko gotowość korzystania ze środków postawionych nam do dyspozycji, zapłacimy blisko 2 mld zł. Mam poważne wątpliwości czy przy takich napięciach w budżecie państwa i brakach środków finansowych praktycznie we wszystkich dziedzinach finansowanych z budżetu, stać nasz kraj na taką rozrzutność.
2. Oczywiście resort finansów twierdzi, że z takiej linii kredytowej mogą korzystać tylko kraje o solidnych fundamentach i dostęp do niej potrzebny jest tylko po to aby uspokoić inwestorów, którzy nabywają polskie papiery dłużne ale tłumaczenie nie jest przekonywujące. To prawda, że wynoszące już ponad 900 mld zł zadłużenie naszego kraju rodzi coroczne ogromne potrzeby pożyczkowe wynoszące od 170 do 180 mld zł ale cały czas minister Rostowski przekonuje nas, że ryzyko nabywania polskich papierów wartościowych jest coraz niższe co obrazuje także obniżenie ich rentowności. Co więcej jesteśmy ciągle krajem odnotowującym wzrost PKB (wprawdzie coraz wolniejszy ale jednak), więc dodatkowe przekonywanie inwestorów o naszej stabilności możliwością skorzystania z pożyczki MFW wynoszącej obecnie już 34 mld USD wydaje się przesadą, zwłaszcza że ten luksus kosztuje ogromne pieniądze.
3. Mamy także przecież ponad 80 mld euro rezerw walutowych którymi dysponuje Narodowy Bank Polski i kilkanaście miliardów euro rocznie środków z budżetu UE, którymi z kolei dysponuje minister finansów więc tym bardziej upieranie się tego ostatniego przy korzystaniu z FCL jest co najmniej zastanawiające. Jest jeszcze jeden wątek o którym od wielu miesięcy cicho jak makiem zasiał. To pożyczka dla MFW 6 mld euro z naszych rezerw walutowych. Prawdopodobnie już dawno zrealizowana bo jakiś czas temu szefowa MFW podziękowała za nią polskiemu premierowi. Tę paradoksalną sytuację bardzo obrazowo opisała kiedyś prof. Zyta Gilowska, członek RPP więc jak można się domyślać nie cała Rada bez zastrzeżeń popiera politykę szefa NBP w zakresie zarządzania naszymi rezerwami walutowymi. Polska kupiła sobie za wspomniane 300 mln zł rocznie prawo do korzystania z wody ze studni czyli z FCL (jeżeli będzie korzystała z tej wody zapłaci dodatkowe przynajmniej 5-6% jej wartości rocznie) i jednocześnie sama dolewa wody do tej studni wody (pożyczka dla MFW w wysokości 6 mld euro), za co Fundusz zapłaci nam mniej więcej 0,1-0,2% rocznie od ilości wlanej wody. Może więc prościej, a przy tym zdecydowanie taniej byłoby w takim razie zrezygnować z elastycznej linii kredytowej w MFW i jednocześnie nie zasilać funduszu naszymi środkami walutowymi.
4. Czy Państwo natrafiliście gdzieś chociaż na ślad dyskusji na ten temat w ramach Rady Ministrów czy też z prezesem NBP Markiem Belką? Ja niestety o czymś takim nie słyszałem, a wnioski klubu Prawa i Sprawiedliwości aby spowodować taką dyskusję w Sejmie są regularnie odrzucane przez marszałek Kopacz. Nawet prezes NBP Marek Belka podczas październikowego spotkania z klubem Prawa i Sprawiedliwości stwierdził, że w takiej debacie na sali plenarnej jest gotów uczestniczyć ale marszałek Kopacz, konsekwentnie ją uniemożliwia. Kuźmiuk
Jedyna słuszna walka to jest walka z PiS-em Wbija nam się do głów, że w historii Polski nic nie jest godne szacunku
1. Usłyszałem parę dni temu w jakiejś stacji radiowej słowotoku kilku panów na temat powstania styczniowego. Rozpoznałem wśród nich głosy Żakowskiego i Lisa. Treść ich wynurzeń sprowadzała się do konkluzji, że powstanie było bezsensownym „braniem w dupę” a obchody jego 150 rocznicy są kolejnym przejawem pisowskiej hucpy, wynikłej z rusofobii. Tak sobie słuchałem tego gaworzenia i myślałem – czy dla tych moralnych autorytetów w historii Polski istnieje cokolwiek godnego szacunku? Chyba nic takiego nie istnieje.
2. Powstanie warszawskie – bez sensu, to przez powstańców zaatakowani Niemcy w samoobronie musieli spalić Warszawę. Cała okupacyjna konspiracja i walka z Niemcami – niewiele warta, bo Polacy to głównie byli szmalcownicy i współsprawcy, a nawet główni sprawcy Holocaustu. I za Wołyń przepraszamy, bo AK zabijała Ukraińców. Obrona w 1939 roku – bez ładu i składu, z szablami na czołgi, lepiej się było poddać i ułożyć z Niemcami. Czas II Rzeczypospolitej – faszyzm i antysemityzm. 1920 rok – Polska zaczęła, a potem było mordowanie jeńców bolszewickich. Powstanie styczniowe – porywanie się z motyką na słońce Powstanie listopadowe – podobnie, kościuszkowskie też. Legiony, wojny napoleońskie lepiej zapomnieć, a wcześniej sama hańba i wstyd, z Grunwaldem włącznie, bo wtedy niepotrzebnie sprzeciwialiśmy się Niemcom i zjednoczonej rycerskiej Europie. Obrony Częstochowy przed Szwedami wcale nie było, Do Cedyni już nie sięgam, bo tam – jak naucza Maćko Stuhr – nasi przodkowie mordowali niewinne niemieckie dzieci.
3. W tysiącletniej historii naszych walk i batalii nigdy nie mieliśmy racji. Obrony były beznadziejne, powstania bezsensowne, zaś wojny ofensywne, jak ta z Rosją w 1610 roku, to hańba i wstyd. Jesteśmy po prostu złym narodem, który powinien się wstydzić własnej historii, pełnej głupoty, agresji, nietolerancji, rusofobii, germanofobii. antysemityzmu (sprowadziliśmy do siebie większość europejskich Żydów, żeby z lubością ich prześladować). A w pozawojennej historii nic tylko katolicki zabobon, ciemnogród i zacofanie. Niczego dobrego, nikogo wybitnego, Mickiewicz Litwin Kopernik Niemiec. a Skłodowska Francuzka. Nie ma zatem o czym pamiętać, nie ma czego świętować, nie ma komu stawiać pomników. Tylko sypiać popiołem polskie głowy i przepraszać, przepraszać i jeszcze raz przepraszać wszystkich wokół. I dziękować, ze tak zły naród, który wypędził Niemców i wymordował Żydów, ma w ogóle miejsce w Europie.
4. Jest jednak dla tych panów dobro, którego Polska doświadczyła – okrągły stół, gdzie dokonał się podział majątku i władzy. Tam siedli ludzie honoru i pierwszy raz ustanowili coś wspaniałego, co rozkwitło, co się rozwinęło – Trzecią Rzeczpospolita, którą chce zniszczyć Kaczyński i PiS.
5. Bo jedyna słuszna w tysiącletniej historii Polski walka, to jest walka z PiS-em. Wojciechowski
Amsterdam wprowadza szokujące prawo. Każdy uznany za szykanującego homoseksualistów... trafi do specjalnego getta z kontenerów! Jak informuje portal dziennika "Fakt", władze Amsterdamu wprowadzają szokujące prawo. Na jego mocy każdy, kto zostanie uznany za szykanującego homoseksualistów będzie musiał wynieść się z miasta i osiedlić w specjalnie przygotowanym do tego rejonie aglomeracji. Włodarze dla takich osób przygotowali specjale getta zbudowane z kontenerów. Amsterdam chce walczyć w ten sposób z dyskryminowaniem mniejszości seksualnych. Jednak pomysł jest raczej terroryzowaniem większości seksualnej. Represjom będzie bowiem poddawany każdy, kto uprzykrza życie homoseksualistom, stosuje wobec nich mobbing, tyranizuje ich, obraża. Ukarana może zostać pojedyncza osoba lub cała rodzina. Rodziny mają być przesiedlane również wtedy, gdy dzieci wykazują się „złym” stosunkiem do pederastii - czytamy na Fakt.pl. Każdy ukarany będzie musiał opuścić dotychczasowe miejsce zamieszkania, nawet jeśli jest jego właścicielem. Tahira Limon z biura burmistrza Amsterdamu Eberharda van der Laana w rozmowie przytaczanej przez dziennik „Fakt” wyjaśnia, że ukarany „nie będzie mógł powrócić do swojego mieszkania”. Zakaz powrotu będzie stosowany minimum przez pół roku. To jednak nie koniec szokujących pomysłów władz miasta. Decyzja o ukaraniu ma bowiem zapadać nie na drodze sądowej, ale w ramach przepisów administracyjnych. To urzędnicy będą decydowali kogo zesłać. W czasie pobytu w getcie karani obywatele mają przechodzić szkolenia propagandowe prowadzone przez pracowników miasta. Decyzja z Holandii to kolejny krok na drodze zniewalania normalności seksualnej przez aktywistów homoseksualnych. Po chorej polityce poprawności, która nakazuje piętnowanie mówienia prawdy o pederastii, przychodzi na Zachodzie czas pozbywania się tych normalnych. Warto pamiętać o tym, co dzieje się w Holandii, gdy na naszym polskim podwórku homoseksualni aktywiści walczą o tolerancję. Ta ich tolerancja jest totalitarna... Szczerze mówiąc, mamy nadzieję, że to jakieś horrendalne nieporozumienie albo bardzo kiepski żart. KL, Fakt.pl
Rutynowa abolicja. Cichocki i inni Każdemu zdarza się relatywizowanie własnych postaw. Szczególnie wtedy gdy chcemy sobie poprawić swój wizerunek we własnych oczach. Znakomicie czynią to osoby uzależnione szukając przykładów, które w swojej wymowie pozwalają uznać własne działania jako powszechne ( a więc normalne) czy choćby „zwyczajowo przyjęte”.
"Hipokryta,to osoba sławiąca cnoty, których nie szanuje i ciągnąca korzyści z udawania, że jest tym, czym pogardza"”( Ambrose Bierce) Przyzwyczailiśmy się przyjmować jako rzecz rutynową i dopuszczalną hipokryzję polityków. Im wolno więcej niż komukolwiek innemu: wszak walcząc o głosy muszą obiecywać działania, których potem często nie zamierzają realizować. Gorzej, jeśli obiecują nam realizację działań dokładnie przeciwną do zamierzeń. (Tutaj od razu przypomina mi się jak to PO walczyło przed sądem z oskarżeniami propozycji o wolę prywatyzacji służby zdrowia.*) Dramatem jest jeśli ludzie, którym powierzyliśmy najwyższe stanowiska w Państwie próbują przetrącić nam kręgosłupy moralne. A o tym, że tak się dzieje wyjaśniam w przytoczonych przykładach. Zdarzenie: dziennikarze ujawniają fakt odwożenia do szkoły dzieci ministra Cichockiego ( oraz dzieci sąsiadów) przez funkcjonariuszy BOR służbowym samochodem do szkoły. *
Komentarze: „Premier Donald Tusk ocenił, że "zbrodnia" szefa MSW Jacka Cichockiego polegająca na tym, że w drodze do pracy rządowym samochodem odwoził dzieci do szkoły, wydaje się "mało poruszająca". Zapewnił jednocześnie, że minister nie wykorzystuje już w ten sposób służbowych aut.”
Zdarzenie: Dziennikarze ujawnili przypadek wysłania policjantów z Komisariatu Kolejowego we Wrocławiu, żeby zanieśli zakupione wieśmaki dla podróżującej i głodnej pani minister. Pani minister za wieśmaki zapłaciła. . Wiceminister Marek Surmacz, który wysłał policjantów tłumaczył, że zrobił to w "odruchu ludzkiego współczucia".
Reakcje: „Warszawska prokuratura poprowadzi śledztwo w sprawie wysłania przez wiceszefa MSWiA policjantów po hamburgery dla podróżującej pociągiem wiceminister pracy.”
Komentarze: Ryszard Kalisz SLD„ To skandal, że policjanci są zmuszani przez urzędników ministerstwa do dowożenia jedzenia ich znajomym z rządu.”
"Te dwie historie: z hamburgerami i odwożeniem to symptomy tej samej, poważnej choroby. Po prostu policjant to dla dzisiejszych szefów ministerstwa taki milicjant na posyłki. Cofamy się do PRL-u" - uważa Marek Biernacki, także były szef resortu, obecnie poseł PO.
- Pan minister Surmacz zasłużył na to, żeby przestać pełnić tę funkcję. Lepiej by było, gdyby go odwołano od razu. Byłoby jasne i oczywiste, że chodziło o nadużycie władzy w stosunku do własnych podwładnych - dodał wiceprzewodniczący PO.(Komorowski). Analogicznego zdania był Donald Tusk.
W ten sposób jednostkowe zachowanie urzędnika zostało potępione ex cathedra .Drugie, o charakterze ciągłym ,gładko usprawiedliwione.
Zdarzenie: Jarosław Kaczyński pod Pomnikiem Stoczniowców zarzuca ekipie rządzącej zdradę ideałów ” My jesteśmy tu gdzie wtedy, oni tam gdzie stało ZOMO.” **
Komentarze: Zgodnym chórem SLD, PO ,Komorowski uznali słowa za niedopuszczalne, Nałęcz jako doradca Komorowskiego z lubością wraca do tego sformułowania chcąc zdezawuować lidera opozycji „Doradca prezydenta ds. historii i dziedzictwa narodowego krytykuje powrót prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego do retoryki "my jesteśmy tam, gdzie wtedy, wy tam, gdzie stało ZOMO".
Zdarzenie: Sędzia Tuleya nobilituje skazanego na podstawie niepodważalnych dowodów łapówkarza oskarżając CBA ,które te dowody pozyskało o działanie w najgorszym stylu ubecji ***
Komentarze: Nie brak niezależności sędziowskiej, ale brak poszanowania dla tej niezależności jest dziś problemem - tak niedawne wypowiedzi niektórych polityków na temat sądownictwa ocenił prezydent Bronisław Komorowski wręczając nominacje sędziowskie. Prezydent, nie wymieniając nazwiska sędziego Igora Tulei, nawiązał do dyskusji, jaka po wydanym przez niego wyroku ws. doktora Mirosława G., toczy się w ostatnich tygodniach nad tym - jak to ujął Komorowski - "co można, a czego nie należy robić i jakiego używać języka" w ramach sprawowania wymiaru sprawiedliwości i uzasadnienia sędziowskich wyroków. "
Polski prezydent, historyk z wykształcenia publicznie broni relatywizacji zbrodni komunistycznych pod płaszczykiem ochrony niezależności sędziowskiej.! Dziwić może także inny komentarz Komorowskiego, który zaproszenie zbrodniczego generała Jaruzelskiego na posiedzenie BBN uzasadnił słowami” Generał Jaruzelski jest jednym z tych elementów bolesnego pęknięcia narodowego. Od kogo, jeżeli nie od niego, zacząć realizowanie kursu na zakończenie wojny polsko-polskiej i szukanie tego, co może być wspólne - powiedział prezydent.”
I chociaż daleka jestem od obwiniania dzieci za grzechy ich protoplastów – to nie zapominam także o wpływie najbliższego otoczenia na postawy różnych ludzi. A zarówno w historii domu Komorowskiego jak i sędziego Tulei pojawiają się ludzie związani mocno z reżimem, który tak skwapliwie obaj panowie relatywizują. I nie byłoby potrzeby przypominania tych konotacji gdyby nie wnioski jakie się same nasuwają z analizy przyczyn -niezrozumiałej kompletnie dla normalnego człowieka , który zna bestialstwo tamtych lat – postawy.
Przerażający komentarz sędziego TK : „- Dobrze, że mamy takich sędziów jak Tuleya - wyrazistych. To wyraziści sędziowie budują autorytet i pozycję we władzy sądowniczej w kraju, bo nazywają rzeczy po imieniu - powiedział Andrzej Rzepliński prezes Trybunału Konstytucyjnego.”zasługuje tylko na pochwałę i satysfakcję, że mamy takich sędziów i oni będą nadzieję polskiego wymiaru sprawiedliwości - dodaje.”.
Pan profesor Rzepliński upatruje nadziei w sędziach relatywizujących wyrok na ewidentnych przestępców. Byle czynili to w interesie władzy. Nic dziwnego, że w ramach swoiście pojmowanej niezależności sędzia w ostatniej chwili odmówił użyczenia lokum dla uczestników Konferencji na temat śp. Janusza Kochanowskiego zmuszając organizatorów do zmiany prowadzącego*****.
*http://powisle.prawdemowiac.pl/newsreader/items/komercjalizacja-sluzby-zdrowia-czy-ekonomiczna-eutanazja.html
**Przy okazji dowiadujemy się, ze na półroczną prezydencję w Unii nasze Ludzkie Paniska zakupiły extra samochody … Wcześniej ekipa Tuska wydała 100 mln na inteligentny budynek dla biurokratów w Brukseli.
** *8prorok jaki czy co?.....
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=UUXAVMlKkFI
**** Skala represji UB i komunistów w okesie powojennym jest ogromna: tysiące pomordowanych, tortury w celu zmuszenia do zeznań wygodnych władzy, okaleczenie niewinnych ,wiezenia bez wyroku, bestialstwo
*****Organizatorzy debaty znaleźli dla niej bardzo prestiżowe miejsce: gmach Trybunału Konstytucyjnego. Zaprosił ich prof. Andrzej Rzepliński, prezes TK. Jego urzędnicy otrzymali wszystkie potrzebne informacje, w tym planowane tematy, nazwiska panelistów (Barbara Fedyszak-Radziejowska, Rafał Ziemkiewicz, Antoni Dudek, Czesław Bielecki, Marek A. Cichocki, Zdzisław Krasnodębski) oraz nazwisko prowadzącego.
Wczoraj, w dniu spotkania, prof. Rzepliński skontaktował się z organizatorami i oznajmił, że w takim składzie i z takim prowadzącym debata w Trybunale odbyć się nie może.
http://www.fakt.pl/Warzecha-Czego-sie-boi-prof-Rzeplinski-,artykuly,101621,1.html
http://www.youtube.com/watch?v=jp2Wf7tgU1M Pitera i Tusk o słowach Kaczyńskiego na Jasnej Górze
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1027139,title,Prof-Tomasz-Nalecz-Kaczynski-na-tym-przegra,wid,15175813,wiadomosc.html
http://prawo.rp.pl/artykul/2,971158-Sedziom-nie-brak-niezaleznosci--ale-szacunku-dla-niej---uwaza-prezydent.html
http://www.fakt.pl/Jaruzelski-wraca-na-salony-FOTO,artykuly,88679,1.html
Histerycy III RP, czyli co boli Stuhra Jerzy Stuhr mówi o naszej histerii, ale takiej troszkę, nie na całego. Troszkę histerii wokół Smoleńska, troszkę histerii wokół Tulei, tacy już jesteśmy, mali histerycy, niegroźni, bo tylko troszkę.
Adam Michnik drwi z prawicy, że ta dostrzega w polityce rządu działania prowadzące do eksterminacji narodu. No oczywiście, nikt tak dosłownie eksterminacji narodu nie dokonuje. Wystarczy przecież prowadzić taką politykę, dzięki której zostanie nas tutaj, nad Wisłą, Odrą i Bugiem, jakieś 25 milionów za dwadzieścia lat. Wtedy dadzą nam kawałek ziemi wielkości Królestwa Kongresowego, a i Warszawa nabierze znowu bardziej sowieckiego kolorytu. Będzie spokojniej i luźniej, swojsko, jak za starych dobrych, stalinowskich czasów. Trudno zrozumieć, jak ludzie podobno wykształceni, wierzą w jakieś nawrócenie się Moskwy na drogę pojednania. Jak można sądzić, że po zaborach, po roku 1920, po 17 września, po zaginięciu lub wymordowaniu w syberyjskich łagrach blisko miliona Polaków, po latach katowania i mordowania przez oficerów NKWD i komunistów z KPP polskich patriotów, że po tym wszystkim, Moskwa się zmieniła, że już nie jest potworem i agresorem. Tych kilkuset dziennikarzy zamordowanych w Rosji to ryzyko zawodowe, naprawdę? Donald Tusk i prof. Nałęcz, historycy z wykształcenia, w to wierzą? Wierzą w pojednanie? Kreml jest jak najbardziej zainteresowany tym, by Polaków było coraz mniej, bo przecież nie zastosują tu metod z lat trzydziestych ubiegłego stulecia i nie zagłodzą nas. Nic się nie zmieniło w relacjach Polski z Sowietami od końca lat czterdziestych do dzisiaj. Króluje serwilizm i strach. Trwa polityczne przyziemienie, nie ruszać się, nie oddychać, bo Putin zrobi z nas miazgę. Mija 150 lat od wybuchu Powstania Styczniowego. Nic z tego nie wynika dla tych, pożal się Boże elit, zero refleksji? Można podać wrogowi dłoń, można z nim negocjować, ale trzeba robić swoje, trzeba dbać o naród, trzeba być uczciwym Polakiem, trzeba słowo Polska cenić tak samo jak słowo rodzina, jak własna rodzina. Z polskością premier miał kłopoty już w młodości, jakoś go uwierała w głowę, natomiast ze słowiańskością kłopoty ma obecnie (albo od dawna) sam Jerzy Stuhr, o czym mówi „Gazecie Wyborczej”. W co go uwiera słowiańskość, dokładnie nie wiemy, ale nie jest to sprawa błaha, skoro tak źle się z nią czuje. „W Słowianach jest troszkę histerii. Mamy tendencje do egzaltacji, nie lubię w sobie tych słowiańskich cech” – mówi aktor, czyli w III RP ktoś na miarę Platona, co najmniej. To jest górna półka, bez żartów. Janusz Palikot jako Herbert Marcuse, Kazimierz Kutz jako Jean- Paul Sartre, tylko Stefana Niesiołowskiego nie da się nijak do nikogo przyporządkować. Cóż, będzie ikoną intelektu dla następnych pokoleń. Jerzy Stuhr mówi o naszej histerii, ale takiej troszkę, nie na całego. Troszkę histerii wokół Smoleńska, troszkę histerii wokół Tulei, tacy już jesteśmy, mali histerycy, niegroźni, bo tylko troszkę. No i ta egzaltacja do tego. My i histeria? Dwa dni po wprowadzeniu stanu wojennego pełną parą pracowały podziemne drukarnie, wydawano biuletyny informacyjne, a dwa tygodnie później były już podziemne znaczki. Górnicy z kopalni „Wujek” też ulegli histerii? A te pokojowe manifestacje to też była histeria, a ksiądz Popiełuszko? Pan Aktor chrzani. Histeria i serwilizm to cechy główne całej tej politycznej postsowieckiej formacji, która rządzi Polską. Polityka Jagiellońska to dla niej utopia. Serwilizm i histeria to twórczy realizm. Ciszej o Smoleńsku, nic nie robić, nie drażnić Moskwy. Jerzy Stuhr może spać spokojnie, on się już wyzbył słowiańskiej histerii, jest pogodzony, pokora wobec systemu III RP to cnota. Histeria i serwilizm Jaruzelskiego wobec Rosji doprowadziły do zbrodni przeciwko narodowi polskiemu. Wszyscy ci komuniści, lewacy, polityczne lemingi z PO trzęsą się na samą myśl, że coś mogłoby się zdarzyć w Polsce bez Rosji, albo bez Niemiec. To jest ta ich geopolityka, sięgająca horyzontami umysłowymi zwykłego koryta. Lewacy to jest właśnie ta prawdziwa histeria, tak dotkliwie miażdżąca ich procesy myślowe, tak dobitnie wyrażona przecież po słowach sędziego Tulei. Strach, że Warszawa będzie w końcu od nich wolna, że będzie dumna. Strach w oczach, skundlenie, cztery łapy na ziemi i pokora, to jest credo tego systemu. Przecież tam w Moskwie mają komplet teczek, bez wyrwanych kartek, to musi boleć, z tym trzeba żyć. I to rodzi naprawdę histerię, obawę i nadzieję, żeby nic się w Polsce tak naprawdę nie zmieniło, poza jednym: żebyśmy my się zmienili, żebyśmy też uznali tę duchową niewolę, w jakiej żyją "elity" III RP.
GrzechG
TVN Tuleya Niezawisłość sędziowska w III RP ? W 2006 roku, były wykładowca w szkole esbeków i sędzia Trybunału Konstytucyjnego, który zarobił miliony na biznesie z ITI, orzekał w sprawie zakneblowania komisji śledczej, która chciała przesłuchać prezesa ITI. Cały aparat TVN został postawiony w stan gotowości w obronie honoru sędziego Igora Tulei. Sędziego jak wiemy niezawisłego i niezależnego, który odważnie napiętnował pełzający stalinizm. Sędzia Tuleya z łańcuchem na szyi wystąpił w głównych programach TVN, w tym w “Faktach po Faktach”, używając jako tło do wypowiedzi sali sądowej. Mieliśmy spektakl godny najlepszych odcinków serialu TVN o sędzi Annie Marii Wesołowskiej.
Dlaczego TVN tak wściekle broni sędziego Tulei i atakuje tych którzy krytykują jego zachowanie ?
W 2006 roku były udziałowiec i doradca panamskiego koncernu ITI, Mirosław Wyrzykowski, orzekał jako sędzia Trybunału Konstytucyjnego o zakneblowaniu tzw. bankowej komisji śledczej, która zabierała się do przesłuchania prezesa ITI, Wojciecha Kostrzewy. Sędzia Wyrzykowski miał duże wpływy wśród innych sędziów Trybunału i bankowa komisja śledcza została przykładnie uziemiona:
monsieurb.nowyekran.pl/post/14177,iti-rok-1993-miro-wchodzi-do-gry
monsieurb.nowyekran.pl/post/22072,koncesja-telewizyjna-tvn
To jest oczywiście tylko wierzchołek góry lodowej. Możemy wiec sobie opowiadać bajki na temat domniemanej niezawisłości sędziowskiej w III RP. Dzielny sędzia Tuleya powinien zostać dokooptowany do TVN, tym bardziej że ma prawidłowy rodzinny rodowód. Może dostanie nawet swój własny serial fabularno-dokumentalny, taki jaki miała w latach 2006-2011 sędzia Anna Maria Wesołowska. A jeżeli sędzia Tuleya będzie się dobrze sprawował to może kiedyś nawet i do Trybunału Konstytucyjnego wejdzie ? W Trybunale Konstytucyjnym zasiada już Piotr Tuleja (rocznik 1963), nominowany w końcu 2010 roku, z klucza PO. Balcerac
Paweł Kowal zdradza kulisy rozmowy z Putinem w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku, tuż po katastrofie prezydenckiego Tupolewa pod Smoleńskiem, Paweł Kowal był jednym z nielicznych polskich polityków, którzy spotkali się z Władimirem Putinem. W swojej najnowszej książce "Między Majdanem a Smoleńskiem" zdradza on jak przebiegało i czego dotyczyło spotkanie z ówczesnym premierem Rosji. "To było w nocy. Przyjął nas w namiocie, rozmowa trwała jakieś pół godziny" - wspomina. Kowal, wtedy jeszcze polityk Prawa i Sprawiedliwości, był członkiem delegacji, która wraz z Jarosławem Kaczyńskim udała się tuż po tragicznym wypadku do Smoleńska. I to właśnie na polecenie brata zmarłego prezydenta spotkał się on z Putinem. Jedną z rzeczy, która go zaskoczyła było bardzo dobre przygotowanie władz rosyjskich. Niestety, nie ma on równie dobrego zdania o przygotowaniu strony polskiej.
"Rosjanie w ciągu paru godzin wykonali ogromną pracę przygotowawczą, ekspercką. Było naturalne, że Putin, jadąc na miejsce katastrofy, bierze z sobą byłego zastępcę ambasadora w Polsce, byłego ministra, wszystkich, którzy znają Polskę, ponieważ ich wiedza może się przydać. Po naszej stronie nie można było nawet ustalić szczegółów uroczystości żałobnych" - powiedział w rozmowie z Piotrem Legutką i Dobrosławem Rodziewiczem.
"Nikt nie wiedział, w jaki sposób, z jakim ceremoniałem przywozi się ciało głowy państwa z zagranicy po katastrofie. Polegaliśmy na intuicji" - dodaje. Jednak zanim obecny lider PJN spotkał się z premierem Rosji, toczyły się rozmowy z innymi przedstawicielami władz. Jedną z osób był minister do spraw nadzwyczajnych Siergiej Szojgu. W rozmowie, która dotyczyła pierwszych ustaleń warunków wylotu trumny z ciałem prezydenta uczestniczyli także m.in. rzecznik rządu Paweł Graś, szef kancelarii premiera Tomasz Arabski oraz ambasador Tomasz Turowski.
"Początkowe ustalenia mówiły, że ciało Lecha Kaczyńskiego może opuścić Rosję w ciągu kilku godzin, po koniecznej sekcji zwłok. Po tych ustaleniach premier odleciał. Po czym straciliśmy z nim łączność, a tu wszystko jak w kalejdoskopie, bo po stronie rosyjskiej zaczęły się zmiany decyzji. Zadzwoniłem do arcybiskupa Kazimierza Nycza. Ustaliłem z nim, że wyjdzie po trumnę na lotnisko o 3 czy 4 w nocy, do Kurii Polowej do proboszcza Roberta Mokrzyckiego z prośbą o jakąś oprawę na lotnisku. A jakąś godzinę potem okazało się, że Putin nie zgadza się na realizację planu nocnego transportu trumny z prezydentem"- wspomina Paweł Kowal.
"To było w nocy. Putin przyjął nas w namiocie, rozmowa trwała jakieś pół godziny"
O nagłej zmianie decyzji Putina poinformował polski ambasador w Moskwie Jerzy Bahr. Premier Rosji chciał, by trumna z ciałem Lecha Kaczyńskiego poleciała najpierw do Moskwy. Na tę propozycję nie zgodził się jednak Jarosław Kaczyński. Wtedy też zapadła decyzja, by razem z ambasadorem Bahrem udał się na rozmowy z Putinem. "To było w nocy. Przyjął nas w namiocie, rozmowa trwała jakieś pół godziny" - czytamy w książce "Między Majdanem a Smoleńskiem".
"Wtedy ujawniła się przewaga Rosji nad Polską, także przewaga w działaniu zgodnie z państwowym instynktem. Dla Putina Lech Kaczyński, odkąd nie żył, nie był już przeciwnikiem politycznym. Był prezydentem innego kraju i dopilnowanie ceremoniału okazania czci prezydentowi innego kraju było dla Putina także pilnowaniem własnej pozycji przywódcy. Był przekonany, że pożegnanie powinno nastąpić na Kremlu, z ceremoniałem, był przygotowany na taką sytuację. Z kolei moją rolą było wynegocjować, żeby nie było pożegnania w Moskwie, wedle takich poruczeń działałem" - opisuje motywację Putina Kowal. Ostateczny kompromis wynegocjowany z premierem Rosji zakładał pożegnanie państwowe rosyjskie, ale nie w Moskwie, tylko w Smoleńsku. Jak zaznacza europoseł PiS, Putin wykazał w tej sprawie się otwartością, bo musiał w nocy wrócić do Moskwy, a rano znów przylecieć do Smoleńska.
"Osobiście wszystkiego doglądał i myślę, że był niezadowolony, bo zdawał sobie sprawę, że to będzie transmitowane na cały świat, a akurat Smoleńsk nie za bardzo był przygotowany do takich uroczystości. Warto rzucić okiem na film z tego pożegnania. Żeby zobaczyć tę defilującą grupę żołnierzy — niezbyt równo maszerowali i widziałem po mimice Putina, że to nie przypadło mu do gustu. Dla niego było kłopotem, że Rosja nie mogła się pokazać w tej sytuacji z całą pompą i majestatem władzy. Dla nas ważne były inne rzeczy" - czytamy dalej w książce.
"Dzisiaj myślę, że to jednak dobrze, że doszło do jakiegoś pożegnania państwowego. Z perspektywy historii pomysł z wylotem ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego ze Smoleńska w prywatnym trybie nie byłby dobry. Po prostu dlatego, że w osobie prezydenta chodzi o sprawę państwa" - przekonuje Kowal w rozmowie z dziennikarzami. Wykorzystano, dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego, fragmenty książki Pawła Kowala "Między Majdanem a Smoleńskiem". Zawiera ona zapis rozmowy, jaką z europosłem i liderem partii Polska Jest Najważnejsza przeprowadzili dziennikarze Piotr Legutko i Dobrosław Rodziewicz. Książka ukazała się w listopadzie 2012 roku. (RZ)
Szczątki rotmistrza jednak na Łączce Dr Krzysztof Szwagrzyk, historyk IPN kierujący ekipą ekshumacyjną na warszawskich Powązkach Wojskowych, poinformował, że na pewno rotmistrz Witold Pilecki jest pochowany w kwaterze na Łączce. Wcześniej przypuszczano, że szczątki bohatera mogą znajdować się na warszawskim Służewie, gdzie jak napisał "Nasz Dziennik", ruszy we wrześniu kolejny etap ekshumacji.
- Mogę już dzisiaj powiedzieć, że mamy całkowitą pewność, że rotmistrz Pilecki jest pochowany na Łączce, a nie na Służewie. Wątpliwość, którą mieliśmy jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy mówiłem, że nie ma pewności, czy rotmistrz Pilecki jest jednym z ostatnich pochowanych na Służewie, czy jednym z pierwszych pochowanych na Łączce, już się rozwiała i wiemy na pewno, że rotmistrz Pilecki jest jednym z tych, którzy są pochowani na Łączce – podkreślał w rozmowie z Radiem Maryja dr Krzysztof Szwagrzyk. Pierwszy etap ekshumacji w kwaterze „Ł” na warszawskich Wojskowych Powązkach zakończył się w ubiegłym roku. W tej chwili trwają prace identyfikacyjne wydobytych szczątków. Natomiast we wrześniu ruszą kolejne prace ekshumacyjne ofiar komunistycznego terroru tym razem na warszawskim Służewie. Adamkuz
Ideologia tzw. „świętego spokoju” Czym jest tzw. „święty spokój”? Jest on po prostu ideologią, sposobem na życie (podobnie jak np. hedonizm czy konsumpcjonizm). Według mnie jest to przede wszystkim rak, który zżera naszą cywilizację. Dlaczego? Bo on wymusza zamknięcie się w sobie, co najwyżej wewnątrz własnej rodziny czy małej społeczności i nakazuje zamknąć oczy i uszy na sygnały z zewnątrz. Nie da się uzyskać efektu świętego spokoju bez zamknięcia się na świat zewnętrzny - jest to po prostu nie możliwe. W głębi duszy oczywiście czujemy, że ów wymarzony „święty spokój” jest ułudą. Ale jednocześnie nie lubimy gdy ktoś nam go zakłóca. Co więcej, zrobimy wszystko, aby naszą imaginację podtrzymać. W tym celu zakładamy sobie na oczy klapki (takie jakie ma koń dorożkarski). Widzimy tylko to, co chcemy. Bo myślenie, wicie-rozumicie, boli, a złożenie sobie w głowie do kupy kilku niewygodnych faktów przyprawia o ból głowy i rozwala nasze dobre samopoczucie. Tak się musi dziać, bo we współczesnych ludziach jest chęć ucieczki od problemów. Myślimy sobie „mnie to nie dotyczy, co mi tam szkodzi”. Zamykamy się na problemy innych. Co gdy nas problemy sięgną? O tym nikt nie myśli. Widać to było dobitnie na przykładzie katastrofy smoleńskiej. Pomijam oczywiście kwestie manipulacji medialnych, ale zauważalna była w ludziach chęć do jak najszybszego zamknięcia tego rozdziału. Obojętnie za jaką cenę, byle by o tym nie myśleć (patrz „rzygam Smoleńskiem”). Bo wnioski musiałyby być druzgocące, rozwalające w pył nasz mikro-świat zbudowany na kruchych fundamentach tzw. „świętego spokoju”. Pozornie takie „olewactwo” to nic zdrożnego. Ideał wygląda mniej więcej w ten sposób. Oddaję kartkę wyborczą, zatem spełniam swój „patriotyczny obowiązek” i teraz zajmę się grillowaniem. Po co mam się zajmować rzeczami, które mnie przerastają? Zresztą w radio i telewizji mówią, że owszem, są przejściowe trudności, ale w ogóle władza jest super i to najlepsza na jaką zasłużyliśmy. W Konstytucji zapisane mamy do kogo należy władza w III RP. Jeżeli jednak zwykli ludzie nie garną się do dbania o własne sprawy (ideał świętego spokoju na to nie pozwala, bo każde działanie z natury wywołuje konflikty), o gminę, powiat czy władze centralne, to znajda się różnej maści Rychy, Miry i Rosoły. I to ONI sobie zagospodarują opuszczony teren i zrobią to tak, żeby to IM było dobrze. Skoro zwykli ludzie dezerterują…. Działa to mniej więcej jak w zasadzie „si vis pacem, para bellum”. Władza w tzw. demokratycznym państwie musi być kontrolowana. Inaczej robi się z tego demokratyczny totalitaryzm lub jak kto woli totalitaryzm w wersji soft. To nie jest wina rządzących, tak po prostu działa system. Święty spokój musi z założenia akceptować stan bieżący i nie może domagać się zmiany (skoro jest super, to po co ruszać?). Jak widać jednak na przykładzie III RP, akceptacja chorego systemu powoduje jego dalszą degradację. Cóż mogą zrobić miłośnicy świętego spokoju? Jedyna możliwość to zaakceptowanie stale się pogarszających się warunków. I tym sposobem stają się oni miłośnikami wulgarnej ideologii: „jest chu… ale stabilnie”. Obniżeniu naszych oczekiwań rządzący będą oczywiście przyklaskiwać. I tak się właśnie dzieje. Skoro już z pogodziliśmy się z fatalną koleją, nienormalną służbą zdrowia, horrendalnymi podatkami i rozpasana biurokracją, to nic nie musimy zmieniać, bo i po co? Ludzie to akceptują. A matoły i tak na nas zagłosują, prawda? Bo przecież nie maja innego wyjścia, tylko my im możemy zapewnić poczucie świętego spokoju. W wersji ekstremalnej możemy na przykład wywołać sztuczną wojnę polsko-polską. Przerażeni i zagubieni znowu nas poproszą byśmy rządzili. Cały czas upieram się, że jest to tylko „poczucie świętego spokoju”, a nie żaden wymarzony „święty spokój”. To coś jakby wsłuchiwanie się w grającą orkiestrę na tonącym właśnie Tytaniku myśląc, że jesteśmy w nowojorskiej Metropolitan Opera. Wydaje się nam, że jest koko-spoko, a w rzeczywistości oglądamy sztuczny świat, wykreowany na nasze potrzeby. Na zachodzie na bazie tego wrósł jeszcze złośliwszy rak – polityczna poprawność, ale to temat na zupełnie inną opowieść. Oczywiście tendencje do „opuszczania mostka kapitańskiego” nie są u nas wcale nowe. Wystarczy wspomnieć chociażby osiemnastowieczne „za króla Sasa…” czy też zapisane w „Weselu” motto „byle polska wieś spokojna”. Idąc tym tropem można dojść do banalnego wniosku, że ludzie nie potrzebują wcale tzw. demokracji. I tak w istocie jest. Wystarczy pełna miska i dobre szoł w telewizji. Ludziom jednak celowo dano możliwość głosowania, aby nie mieli się przeciwko komu wierzgać. Skoro do nich należy władza (patrz Konstytucja III RP), to będą buntować się przeciwko samym sobie? Pułapka idealna. Piana Ponury grzybiarz
Zagadka śmierci Krzysztofa Olewnika Uprowadzenie i zabójstwo Krzysztofa Olewnika to jedna z najbardziej zagadkowych spraw w historii polskiej kryminalistyki. Już po prawomocnym wyroku, w którym kary wieloletniego więzienia usłyszeli sprawcy zbrodni, okazało się, że przebieg zdarzeń wyglądał najprawdopodobniej zupełnie inaczej, niż przedstawiono w śledztwie. Nie wyjaśniono również powodów, dla których zginęli w swoich celach trzej porywacze biznesmena. Jakby tego było mało, pojawia się wersja, że związany ze sprawą Krzysztofa Olewnika Maciej Książkiewicz, były komendant płockiej policji, który zmarł dwa lata temu i którego ciało skremowano, w rzeczywistości żyje. A w tle całej sprawy są ogromne pieniądze.
Mistyfikacja czy porwanie Niedawno gdańska Prokuratura Apelacyjna po raz kolejny przedłużyła śledztwo w sprawie uprowadzenia i śmierci Krzysztofa Olewnika. Ma ono być prowadzone do końca czerwca 2013, ale wszystko wskazuje na to, że sprawa nie zakończy się w terminie. Sami śledczy przyznają, że pojawia się coraz więcej nowych tropów i poszlak. Krzysztof Olewnik zniknął w 2001 r. tuż po zakończeniu imprezy, na której bawili się m.in. wysocy rangą policjanci. Przyjęcie odbywało się w Drobinie, w domu Krzysztofa Olewnika. Kilkadziesiąt godzin później rodzina dostała informację, że Krzysztof Olewnik został porwany – za jego uwolnienie zażądano okupu. W lipcu 2003 r. porywaczom przekazano 300 tys. euro, jednak Krzysztof Olewnik nie wrócił. Jak się później okazało, miesiąc po odebraniu przez przestępców pieniędzy został on zamordowany. Jego ciało zakopano w lesie w pobliżu miejscowości Różan (Mazowieckie). W 2006 r. miejsce ukrycia zwłok wskazał Sławomir Kościuk, jeden z porywaczy. W tym czasie śledztwo prowadziła już Prokuratura Okręgowa w Olsztynie – wcześniej sprawę badali prokuratorzy z Sierpca, Płocka i Warszawy. W maju 2008 r. śledztwo po raz kolejny przeniesiono – tym razem do gdańskiej Prokuratury Apelacyjnej. Od tego momentu wyszły na jaw zupełnie nowe fakty: znaleziono ślady krwi w domu biznesmena i sporządzono ekspertyzę zapisu rozmowy między rodziną Olewników a porywaczami, która odbyła się kilka miesięcy po porwaniu, w styczniu 2002 r., w czasie gdy Krzysztof Olewnik miał być więziony. W tle rozmowy pojawia się głos instruujący porywaczy. Biegli orzekli, że instrukcji udzielał Krzysztof Olewnik, a rozmowa przeprowadzona została w centrum Warszawy.
Śledczy dysponują też zeznaniami świadków, którzy utrzymują, że widzieli Krzysztofa Olewnika już po jego porwaniu w okolicznościach, które wskazywały, że nie jest on przez nikogo przetrzymywany siłą. Chociaż zabójcy biznesmena zostali już prawomocnie skazani, śledczy wciąż szukają odpowiedzi na pytanie, co tak naprawdę działo się do momentu jego śmierci.
Błędy i fałszerstwa W trakcie postępowania prowadzonego przez gdańskich śledczych wyszły na jaw nieprawidłowości popełnione przez policję i prokuratorów. Prokuratura oskarżyła dwóch policjantów pracujących przy sprawie porwania o niedopełnienie obowiązków, które naraziły Krzysztofa Olewnika na utratę życia, oraz pracowników laboratorium kryminalistycznego w Olsztynie, gdzie badano jego ciało. Śledczy umorzyli natomiast postępowania wobec 24 prokuratorów, którzy zajmowali się sprawą. Oskarżeni policjanci to Remigiusz M. – szef grupy operacyjnodochodzeniowej, która od października 2001 r. do sierpnia 2004 r. badała sprawę porwania, oraz Maciej L., który pracował w tej grupie. Zdaniem śledczych policjanci nienależycie zabezpieczyli miejsce przekazania porywaczom okupu 24 lipca 2003 r. w Warszawie, przedwcześnie i bezzasadnie odstąpili od obserwacji. Zdaniem prokuratorów oskarżeni nie przeprowadzili natychmiastowych oględzin miejsca przestępstwa, co mogło doprowadzić do utraty śladów kryminalistycznych. Nie skorzystali też z wielu informacji, jakie pojawiały się w śledztwie, zbyt późno i niedokładnie zbadali połączenia telefoniczne wykonane w lipcu 2003 r. z aparatu używanego przez porywaczy do kontaktu z rodziną Olewnika i na dodatek pochopnie zniszczyli nagrania rozmów telefonicznych z podsłuchów założonych w czasie śledztwa. Akt oskarżenia został skierowany także przeciwko pracownikom laboratorium kryminalistycznego: szefowej laboratorium Jolanty D. oraz biegłego medycyny sądowej Bogdana Z. Zarzuty dotyczą wykonanych przez nich w październiku 2006 r. w olszyńskim laboratorium badań DNA zwłok Krzysztofa Olewnika. Według śledczych pracownicy laboratorium pobrali do badań trzy fragmenty kości: z ramienia, biodra i uda. Dwie próbki wykazały zgodność DNA z kodem genetycznym Olewnika, natomiast jedna wykazała inny od pozostałych profil. W tej sytuacji ekspertyzy powinny zostać powtórzone, czego nie zrobiono. Poza tym w wynikach badań zatajono sam fakt odmienności profilu jednej z próbek. Oprócz sfałszowania wyników badań prokuratorzy zarzucili też pracownikom laboratorium niedopełnienie obowiązków. Zarzut ten ma związek z zaginięciem fragmentów kości badanych w 2006 r., do czego przyczynił się niewłaściwy nadzór nad dowodami rzeczowymi. Zatajone rozbieżności w ekspertyzie powstałej w 2006 r. w Olsztynie spowodowały, że na początku 2010 r. gdańska Prokuratura Apelacyjna – na wniosek rodziny – zdecydowała się przeprowadzić ekshumację zwłok Olewnika. Dopiero wyniki badań próbek pobranych po ekshumacji potwierdziły ostatecznie tożsamość ofiary.
Seryjne samobójstwa Proces ws. uprowadzenia i zabójstwa biznesmena toczył się od października 2007 do marca 2008 r. Sąd Okręgowy w Płocku skazał na kary dożywocia dwóch zabójców Olewnika: Sławomira Kościuka i Roberta Pazika. Kilka miesięcy później obydwaj już nie żyli – znaleziono ich powieszonych w celach. Czarna seria rozpoczęła się 19 czerwca 2007 r. od śmierci Wojciecha Franiewskiego, herszta bandy porywaczy. Powiesił się on na bandażu w celi Aresztu Śledczego w Olsztynie jeszcze przed rozpoczęciem procesu porywaczy i zabójców Krzysztofa Olewnika. Pół roku przed śmiercią Franiewski pisał do sądu: „Boję się, że znajdą mnie powieszonego w celi”, sporządził również szczegółowy testament. Przeprowadzone po śmierci badania toksykologiczne krwi Franiewskiego wykazały obecność alkoholu i amfetaminy. Według opinii biegłych spożycie alkoholu oraz zażycie narkotyku prawdopodobnie nastąpiło na terenie aresztu. Biegły w swojej opinii napisał: „Sposób przeprowadzenia samobójstwa świadczy o świetnej znajomości anatomii człowieka. Pętla posiadała zawiązane dwa supły (praktyka niespotykana). Osadzony uniknął w ten sposób reakcji obronnych, nie szamotał się”. Rok temu okazało się, że w akcie zgonu Wojciecha Franiewskiego podano nieprawdziwą godzinę śmierci. Ujawnił to lekarz pogotowia, który zeznał, że do wpisania nieprawdy zmusili go więzienni strażnicy. Jednego z nich dwa lata później znaleziono powieszonego na przydrożnym drzewie – miał on popełnić samobójstwo z powodu depresji. Rok po śmierci Franiewskiego, 4 kwietnia 2008 r., w celi Zakładu Karnego w Płocku znaleziono ciało Ireneusza Kościuka. Wisiał w kąciku sanitarnym na prześcieradle przymocowanym do kraty w miejscu, gdzie sięgała zamontowana w celi kamera. Podczas sekcji zwłok we krwi Kościuka znaleziono ilość psychotropów określaną przez biegłych jako toksyczną. Miał też kilka złamanych żeber oraz otarcia na przedramionach. Według opinii okręgowego szefa służby więziennej Kościuk miał skłonności do autoagresji, był w złym stanie psychicznym, przyjmował leki psychotropowe i nie powinien być umieszczony w pojedynczej celi. W styczniu 2009 r., także w płockim więzieniu, znaleziono powieszonego kolejnego zabójcę biznesmena – Roberta Pazika. Był on traktowany jako więzień niebezpieczny i początkowo karę odbywał w Zakładzie Karnym w Sztumie. 9 stycznia 2009 r. został przewieziony do Zakładu Karnego w Płocku, ponieważ przed sądem w Sierpcu miał być przesłuchany jako oskarżony w procesie o rozboje i wymuszenia. Według jego bliskich, miał wtedy stwierdzić, że to przewiezienie będzie dla niego wyrokiem śmierci. Pazik przebywał w pojedynczej monitorowanej celi, którą nadzorował specjalnie wyznaczony funkcjonariusz. Powieszonego zabójcę znaleziono podobnie jak Kościuka – w niemonitorowanym sanitarnym kąciku. Badania toksykologiczne zwłok Pazika wykazały obecność w jego krwi leków psychotropowych, których wcześniej nie przyjmował.
Śledztwa prowadzone w związku z tymi zgonami zostały umorzone – śledczy nie dopatrzyli się działania osób trzecich.
Sfingowana śmierć? W sprawie Krzysztofa Olewnika pojawia się nazwisko Macieja Książkiewicza, byłego komendanta płockiej policji. Karierę zaczął jeszcze w Milicji Obywatelskiej, w latach 60. Absolwent Akademii Spraw Wewnętrznych, członek PZPR, szybko pokonywał kolejne szczeble kariery. Na początku lat 90. miał zostać komendantem głównym policji, ale na przeszkodzie stanęła jego przeszłość – chodziło o zwalczanie opozycji. Nie przeszkodziło mu to w karierze na szczeblu lokalnym – w latach 90. był najważniejszym policjantem w Płocku, a Włodzimierz Olewnik, ojciec Krzysztofa – potentatem z branży mięsnej w całym województwie. Po uprowadzeniu Krzysztofa Olewnika Maciej Książkiewicz nadzorował policjantów prowadzących śledztwo w sprawie porwania biznesmena. To Książkiewicz forsował tezę o samouprowadzeniu biznesmena. W 2003 r. Książkiewicz zmarł w swojej rezydencji. Prawdopodobnie nikt by się nie zainteresował Maciejem Książkiewiczem, gdyby nie fakt, że śledztwo w sprawie uprowadzenia Krzysztofa Olewnika trafiło do gdańskiej prokuratury. I wtedy wybuchła prawdziwa bomba: prokuratorzy i funkcjonariusze CBA ustalili, że nie jest możliwe, by z policyjnych dochodów Książkiewicz i jego żona zbudowali 400-metrowy dom i kupili ponad 8 ha ziemi pod Płockiem. Okazało się również, że śmierć Książkiewicza budzi wątpliwości prokuratorów – na miejsce nie została wezwana policja, nie było sekcji, nie wiadomo, dlaczego tak szybko skremowano zwłoki. Mimo tych wątpliwości gdańska prokuratura umorzyło śledztwo w sprawie śmierci komendanta. Znajomi komendanta są przekonani, że jego śmierć była sfingowana. – Pojawiają się informacje, że na stałe mieszka on za wschodnia granicą i regularnie przylatuje tu prywatnym samolotem – lądowisko znajduje się na polanie niedaleko jego rezydencji. Zaskakujące było też, że po śmierci Książkiewicza rodzina zachowywała się tak, jakby nikt nie umarł – relacjonuje jeden ze znajomych. Sprawa Olewnika ciągnie się za rodziną Książkiewiczów do dziś. Rok temu okazało się, że pracujący w Komendzie Głównej Policji Marcin Książkiewicz, syn b. płockiego komendanta, został złapany na niszczeniu kaszanki produkcji rodziny Olewników w hipermarkecie Real na warszawskim Ursynowie. Według materiałów prokuratury (nagranie kamery monitoringu) dziurawił on ostrym narzędziem paczki z kaszanką z charakterystycznym logo firmy Olewników. Sprawa trafiła do Prokuratury Rejonowej Warszawa Mokotów. Dorota Kania
Dwie role "Solidarności" Wywiad "Wirtualnej Polski" z szefem NSZZ "Solidarność" Piotrem Dudą upewnił mnie w przekonaniu, że dziś rola "S" powinna sprowadzać się tylko do upamiętniania jej historycznego dziedzictwa. Broń Boże, byśmy poszli za gospodarczymi radami Piotra Dudy. Przewodniczący NSZZ "Solidarność" Piotr Duda udzielił wywiadu "Wirtualnej Polsce", w którym mówił o rynku pracy i kondycji polskiej gospodarki. Wniosek przewodniczącego Dudy, że gospodarka ma się źle, a rynek pracy tak samo - nie jest może odkrywczy. Natomiast koncepcje, które usiłuje wdrożyć w życie pan Duda, celem poprawy tej sytuacji gospodarczej, brzmią alarmująco. Jest to bowiem recepta na to, by Polskę doprowadzić do zapaści gospodarczej. W wywiadzie Piotr Duda mówi generalnie o dwóch sprawach. Pierwsza to tzw. "umowy śmieciowe", których likwidacja jest głównym punktem propagandowym Piotra Dudy. Jest to oczywiście postulat zły. Umowy "śmieciowe" nie wynikają z tego, że pracodawcy traktują pracowników jak śmieci (jak wprost mówi w wywiadzie przewodniczący NSZZ) tylko są receptą na pazerność fiskusa, który ściąga od nas haracz pod pretekstem obowiązkowych składek na ZUS i innych. Obciążenia fiskalne są tak wysokie, że coraz mniej firm stać jest na zatrudnienie pracownika na pełen etat. Kompromisem są więc umowy cywilnoprawne. Pracownik dostaje wynagrodzenie (i ma się z czego utrzymać) firma dostaje cudzą pracę, a nie dostaje nic pazerne państwo. I pracownikowi i pracodawcy się to opłaca. Gdyby Piotr Duda miał możliwość wprowadzić w zycie swoje postulaty i zlikwidować umowy śmieciowe to skutek byłby opłakany - natychmiastowe zwolnienie wszystkich, którzy utrzymują się z umów "śmieciowych". Drugi postulat Piotra Dudy to podwyższenie tzw. "płacy minimalnej". Jego realizacja musi doprowadzić do tego samego. Pracodawca przeliczy sobie koszty i dojdzie do wniosku, że nie opłaca mu się płacić więcej temu pracownikowi, który teraz taniej wykonuje swoją pracę. Efekt jest prosty do przewidzenia: zwolnienie tego pracownika. Ponieważ "umow śmieciowe" i zatrudnienie na płacę minimalną to źródło utrzymania dla co najmniej miliona osób, zrealizowanie postulatów Piotra Dudy oznacza zwiększenie bezrobocia o milion osób. Piotr Duda - jak każdy socjalista i związkowiec - żyje w błędnym mniemaniu, że przy pomocy przepisu rozwiązać każdy problem. Rzeczywistość pokazuje, że to nie działa. Przepisy mające służyć "walce z biedą" doprowadziły do pauperyzacji społeczeństwa, walka z "piratami drogowymi" doprowadziła do dojenia kierowców przy pomocy fotoradarów, a "walka z bezrobociem" do rekordowego bezrobocia. Warunki umowy o pracę czy każdej innej muszą opłacać się obu stronom (pracobiorcy i pracodawcy) i państwu nic do tego. Pomysły gospodarcze Piotra Dudy to recepta na to, by doprowadzić do gospodarczego krachu, gigantycznego bezrobocia i - w dalszej perspektywie - upadku finansowego państwa.
"Solidarność" odegrała już swoją rolę w historii. Jej rolą było obalenie w Europie komunizmu. Postulaty gospodarcze "Solidarności" (np. wyższe płace dla robotników, ograniczenia eksportowe i importowe) miały sens w latach 80, gdy władza gnębiła "ludzi pracy" i w sklepac brakowało wszystkiego, ale nie mają sensu w dobie rozwoju gospodarki wolnorynkowej. Najlepsze co dla gospodarki może zrobić "Solidarność" to w tę gospodarkę się nie wtrącać. I... zająć się upamiętnianiem historycznego dziedzictwa działaczy "Solidarności". Muzea, prelekcje, odczyty, badania w IPN, konferencje i seminaria naukowe na temat ostatniej dekady PRL - to jest rola dla dzisiejszej "Solidarności". Ale absolutnie nie kształtowanie rzeczywistości gospodarczej. Szymowski