Dopalacze uzależniają jak narkotyki!
Formalnie dopalacze to "artykuły kolekcjonerskie” - jak znaczki czy monety. Spożywać ich nie można, a gdy ktoś to robi, to na własne ryzyko. Rodzice dzieci, które po nie sięgnęły, i specjaliści ostrzegają: te środki uzależniają! Na Opolszczyźnie ten problem ma coraz więcej osób.
Mój syn uzależniony jest od tego świństwa od przeszło dwóch lat – opowiada pani Maria, opolanka, od ponad 20 lat pracująca w służbie zdrowia. Prosi o anonimowość i zmianę imion swoich i swojego dziecka. Zaczęło się, kiedy Paweł miał 16 lat. Zamknięty w sobie, nieufny wobec otoczenia przez kilka tygodni kompletnie nie mógł się zaaklimatyzować w szkole średniej.
- Córka jest zupełnie inna, zawsze o wszystkim opowiadała. Z Pawła trudno było wyciągnąć cokolwiek – opowiada pani Maria. W dodatku już w gimnazjum chłopak miał tendencję do dobierania sobie szemranego towarzystwa. Tak naprawdę tylko dzięki wyczulonym na ten fakt rodzicom i czujnym nauczycielom nie popadł już wtedy w narkotyki.
- Odwoziliśmy go na przemian z mężem do szkoły i mocno się nam nie podobało kręcące się przy nim w szkole towarzystwo – wspomina matka. – Skontaktowaliśmy się więc z nauczycielami, którzy mieli podobne spostrzeżenia, i zgłosiliśmy nasze wątpliwości na policję. Okazało się, że trafiliśmy na – jak to określili funkcjonariusze – "kocioł narkotyczny”, dilujących uczniów i ich kolegów.
Towarzystwo udało się trochę rozgonić i nastraszyć, a Paweł wkrótce skończył szkołę. W nowej miało być lepiej.
Ale nie było. Chłopak nie mógł się znaleźć w grupie i w nowej rzeczywistości. - Po dwóch miesiącach zorientowałam się, że wraca do domu jakiś dziwnie nieobecny, z mętnym wzrokiem, otumaniony – opowiada matka. – Wyłapałam to może dzięki pracy w służbie zdrowia, a może był to po prostu macierzyński instynkt.
Rodzice natychmiast wzięli syna na poważną rozmowę. Dopytywali, czy bierze narkotyki, a w końcu zaczęli mu robić testy na obecność narkotyków. – Takie zwykłe, kupowane w aptece, dzięki którym można sprawdzić, czy ktoś zażywał jeden lub kilka środków, ale i takie robione bardzo szczegółowo w szpitalu – wspomina pani Maria. Testy zazwyczaj dawały wynik negatywy, tylko dwa razy wyszedł w nich ślad marihuany. – Ale na tyle mały, że znajomy lekarz, z którym rozmawiałam, mówił, że Paweł mógł po prostu przebywać tam, gdzie inni palili – mówi matka.
Sąd i policja nie robiły wrażenia
Ale wyczuleni na problem rodzice nie dali się zwieść. Co rusz kontrolowali syna, przeszukiwali mu pokój, wreszcie wysłali go na tygodniowy turnus pomocy psychologicznej. Tam stwierdzono jedynie, że Paweł ma zaburzenia własnej wartości. Wyjazd nie dał nic. Przeciwnie – z miesiąca na miesiąc było gorzej – chłopak zaczął przynosić coraz gorsze oceny, uciekać ze szkoły.
Nie wiadomo też, na co wydawał pieniądze, jakie dostawał od dziadków czy chrzestnej. W końcu zaczął podkradać z portfeli rodziców. Potem zaczęły znikać z mieszkania drobne rzeczy – sprzęty, nowe ręczniki, podomki. – Prosiliśmy, błagaliśmy, groziliśmy, ostrzegaliśmy, karaliśmy – mówi opolanka. – Czara się przelała, kiedy ukradł mi komórkę. Wezwałam policję i założyłam sprawę w sądzie własnemu synowi… – głos pani Marii się łamie. – Wiedziałam, że nie można odpuszczać takich rzeczy. Chciałam, żeby wiedział, jakie są konsekwencje…
Sąd nie poskutkował. Chłopak w końcu rzucił szkołę. Do domu zaczęły przychodzić kilkusetzłotowe kary za jazdę na gapę, dalej znikały sprzęty – których rodzina nie wyniosła do bliskich – i pieniądze. Paweł był albo nieobecny, albo agresywny – krzyczał, rzucał przedmiotami, uderzał pięścią i kopał w ścianę. Nie zrobiło na nim wrażenia nawet to, że raz wylądował za takie agresywne zachowania wobec domowników na policyjnych dołku.
– Miałam wrażenie, że bierze jakieś dwa rodzaje środków: jedne go kompletnie otumaniały i kiedy wracał do domu, to z miejsca kładł się spać, nawet w ubraniu – mówi pani Maria. – Po innych znowu był pobudzony, poirytowany, rzucał się na nas… Ale testy dalej nic nie wykazywały. Paweł dwukrotnie wylądował w szpitalu na psychiatrii. W 2009 r. rodzice umieścili go w katolickim ośrodku dla uzależnionej młodzieży w centralnej Polsce. Po dwóch miesiącach opiekunowie zadzwonili, by go stamtąd odebrać. Jednostka była dobrowolna, a Paweł robił wszystko, by tam nie zostać, zakłócał pracę grup terapeutycznych.
Potem był jeszcze Monar na Dolnym Śląsku. – Był tam w Boże Narodzenie – ociera łzy pani Maria. – Jeździliśmy do niego, wspieraliśmy. Po dwóch miesiącach pobytu zachowywał się naprawdę dobrze. Stwierdził, że chce zrobić liceum wieczorowe, zacząć pracować, więc szczęśliwi go stamtąd zabraliśmy. Za szybko, daliśmy się nabrać. Pochodził do pracy załatwionej przez męża półtora miesiąca i znów poszedł w długą…
Badajcie, ile chcecie
Znów wychodził rano, wracał po kilku godzinach – otumaniony, z mętnymi oczyma, nieobecny. Znów kradł, znów stał się agresywny. – Regularnie przeszukiwałam mu pokój i w końcu po jednej z takich rewizji znalazłam szaro-czarne opakowanie po tabletkach. Sprawdziłam w internecie i okazało się, że to po dopalaczach… – opowiada matka.
Wtedy wszystko stało się jasne – substancje te, choć nie są uważane za narkotyki, działają tak jak one. Jedne poprawiają nastrój, inne dają "kopa”, jeszcze inne wywołują narkotyczne wizje. – Jak już doszliśmy do tego, czym syn się odurza, on nam to potwierdził. Kiedyś nawet wezwanym przy kolejnej awanturze policjantom śmiał się w twarz. Mówił, żeby go sobie badali – i tak nic nie wyjdzie. A poza tym dopalacze są legalne – mówi załamana matka.
Bo różnica między dopalaczami a narkotykami jest właśnie taka, że dopalacze w Polsce i Europie są lalne.
Jeszcze dwa lata temu można je było dostać wyłącznie w internecie lub w bezpośrednim obrocie. Dziś w samym tylko Opolu legalnych, otwarcie działających sklepów, jest aż pięć. W całym województwie kilkanaście. Ile – tego dokładnie nie policzono, bo w niektórych miejscach dopalacze to tylko jeden z dostępnych produktów w placówkach. Powstają one w dużych miastach i na wsiach. W Strzelcach Opolskich taki sklep istnieje tuż obok Zespołu Szkół Ogólnokształcących…
– Jeszcze dwa lata temu dzieciaki musiały się trochę postarać, by je dostać. Dziś kupują je jak puszkę coli – denerwuje się pani Maria. – Nie rozumiem, czemu władza z jednej strony chroni życie poczęte, a z drugiej pozwala na to, by narażać zdrowie i życie tych, którzy już są na świecie i funkcjonują w społeczeństwie.
Działają jak narkotyk…
Dopalacze to substancje psychoaktywne. Wpływają na układ nerwowy, wprowadzają w stan odurzenia czy euforii, więc działają jak narkotyki. W ich skład wchodzą dziesiątki substancji, w tym te pochodzenia naturalnego – zioła z Azji czy Ameryk, grzyby uznawane u nas za niejadalne. Ich działanie jest zbliżone na przykład do działań substancji psychodelicznych, takich jak LSD – wywołuje halucynacje i wpływa na te same receptory co heroina.
Poszczególne ich składniki mogą również powodować zaburzenia neurologiczne, bóle brzucha, nudności, wymioty, zaburzenia widzenia, a nawet śpiączkę. Policja zakazać ich sprzedaży jednak nie może. Dopalacze są w Polsce legalne, bo większość ich poszczególnych składników nie jest zabroniona. A te, które ministerstwo wpisuje na listę substancji niedozwolonych, natychmiast zastępowane są przez producentów nowymi.
– Co chwilę zmieniane są składy tych produktów, przepisy za tym zwyczajnie nie nadążają – mówi Mirosława Olszewska, pełnomocnik Zarządu Województwa Opolskiego ds. przeciwdziałania narkomanii. W dodatku dopalacze w Polsce są formalnie… okazami kolekcjonerskimi z etykietką "Nie przeznaczone do spożycia przez ludzi”. Producenci i dystrybutorzy taką luką w prawie zasłaniają się przed konsekwencjami. No bo jeśli ktoś połknie, wypali czy wciągnie artykuł kolekcjonerski, którego spożywać nie powinien, to robi to na własną odpowiedzialność.
– Dlatego Krajowe Biuro do spraw Przeciwdziałania Narkomanii pracuje właśnie nad zakwalifikowaniem dopalaczy do grupy artykułów spożywczych. Wiem, że jest na dobrej drodze – stwierdza pani pełnomocnik. – Wtedy będzie można kontrolować ich skład i oddziaływanie poszczególnych składników na zdrowie. Dziś inspekcja handlowa może co najwyżej sprawdzić dokumentację dotyczącą towaru czy prawidłowe oznaczenie cen. Dodatkowo chcę namawiać naszych parlamentarzystów, by spróbowali tak zmienić prawo, by – jak w przypadku alkoholu – nie wolno było nimi na przykład handlować w pobliżu szkół.
…i uzależniają jak narkotyk
Choć dopalacze to rzecz nowa (ich historia w Europie sięga ledwie 7 lat), to już wiadomo, że nie dość, iż działają jak narkotyki, to również mogą uzależniać jak one. – Przykłady z ostatnich tygodni: 15- i 16-latka po odpowiednio 2 i 4 miesiącach eksperymentów z tymi substancjami umieściliśmy kilka dni temu w ośrodku dla uzależnionych – mówi Mirosława Kwolek-Pawełczak ze Stowarzyszenia na rzecz Ludzi Uzależnionych "To człowiek”.
– Kolejna młoda osoba niedawno trafiła do szpitala z zaburzeniami pracy serca. Podczas badań przyznała się do zażywania dopalaczy. Mirosława Kwolek-Pawełczak szczególnie przestrzega przed środkiem o nazwie metorfan. – Niedawno trafił do nas dorosły człowiek, który kilka miesięcy się nim wspomagał – mówi. – Jest kompletnie wyniszczony, jakby zażywał kokainę.
Mirosława Olszewska dodaje: – Temat jest nowy, nie ma o dopalaczach póki co żadnych badań, a mimo to już wiemy, że ci, którzy je kupują, zachowują się tak, jak narkomani. Potrafią na przykład, gdy brakuje im pieniędzy, zostawiać sprzedawcom jakieś fanty, cenne przedmioty. Wacław Mitoraj, opolski psycholog, zwraca też uwagę na jeszcze jedno niebezpieczeństwo: w przypadku młodych ludzi można przeoczyć fakt, iż bywają pod wpływem miękkich narkotyków czy właśnie dopalaczy.
– W wieku dojrzewania z natury młodzież bywa zbuntowana, miewa huśtawki nastrojów – mówi psycholog. – Podobne bywają również efekty zdziałania tych środków. Często bierze się je właśnie za kryzys związany z dojrzewaniem.
Ale po dopalacze sięgają nie tylko bardzo młodzi ludzi.
– Zażywają je też na przykład biznesmeni, by zwiększyć swoją wydajność i zwalczyć uczucie zmęczenia – stwierdza.
Potrzeba protestu
Pani Maria, matka uzależnionego Pawła, nie wie, czy uda jej się wyciągnąć syna z nałogu. Chłopak w wakacje kończy 18 lat. Rodzice zapowiedzieli, że jeśli do tego momentu nie weźmie się w garść, to go wymeldują. – Może to poskutkuje… – zastanawia się pani Maria. – Może dałoby się tego uniknąć, gdybym wcześniej wiedziała, z czym mam do czynienia. Dlatego teraz apeluję do rodziców: zwracajcie uwagę na swoje dzieci, kiedy dziwnie się zachowują.
Poczytajcie o dopalaczach, to może wam pomóc w ewentualnej walce z nimi. Mieczysława Kwolek-Pawełczak nie ma wątpliwości: – Te środki trzeba jak najbardziej piętnować społecznie, tak jak na przykład robiła to ostatnio młodzież w Kluczborku. Muszą się zacząć społeczne protesty w tej sprawie, i to najlepiej rodziców tych dzieci, które po dopalacze nie sięgają.
Tych, którzy w rodzinie problem już mają, traktuje się często jak nawiedzonych. Póki ludzie nie wyjdą w tej sprawie na ulice i nie będą pikietować pod urzędami, by władze zakazały handlu tymi specyfikami, póty będzie problem. A jak wielki on jest, przekonamy się za 2-3 lata, kiedy posypią się tysiące przykładów osób uzależnionych.