194

Zaniepokojeni przebiegiem śledztwa List otwarty rosyjskich dysydentów po katastrofie smoleńskiej Kilkaset tysięcy osób zna już z Internetu orędzie do Rosjan, w którym kandydat na prezydenta Polski pan Jarosław Kaczyński potrafił wyrazić szczere i serdeczne podziękowania tym Rosjanom, którzy w najbardziej trudnym dla obu naszych narodów czasie okazywali Polakom współczucie i pomoc. Władze rosyjskie nie uznały za stosowne ani opublikować tekstu tego orędzia, ani na nie odpowiedzieć. Swoim milczeniem jeszcze raz udowodniły, że wszystkie ich oficjalne słowa i wyrazy współczucia z powodu tragicznej śmierci prezydenta Kaczyńskiego i towarzyszących mu osób były jedynie pustą formalnością i brały się nie ze szczerego serca (jak niektórzy z nas chcieli wierzyć), lecz ze względów czysto koniunkturalnych. Niestety, nie ma się tutaj czemu dziwić. Natomiast jesteśmy zdziwieni i poważnie zaniepokojeni przebiegiem śledztwa, które miało wyjaśnić okoliczności i przyczyny katastrofy Tu-154 pod Smoleńskiem. Powstaje wrażenie, że władze rosyjskie nie są zainteresowane wyjaśnieniem wszystkich przyczyn katastrofy, zaś władze polskie powtarzają zapewnienia o "pełnej otwartości" strony rosyjskiej, niczego się od niej faktycznie nie domagając i tylko cierpliwie oczekują, aż z Moskwy nadejdą dawno obiecane im materiały. Trudno się pozbyć wrażenia, że dla rządu polskiego zbliżenie z obecnymi władzami rosyjskimi jest ważniejsze, niż ustalenie prawdy w jednej z największych tragedii narodowych. Wydaje się, że polscy przyjaciele wykazują się pewną naiwnością, zapominając, że interesy obecnego kierownictwa na Kremlu i narodów sąsiadujących z Rosją państw nie są zbieżne. Jesteśmy zaniepokojeni tym, że w podobnej sytuacji niezależność Polski i dzisiaj, i jutro może się okazać poważnie zagrożona. Mamy nadzieję, że obywatele Polski ceniący swoją wolność potrafią ją obronić. Także przy urnach wyborczych.

Aleksander Bondariew (dziennikarz, tłumacz, publikował w "Nowej Polszy")

Władimir Bukowski (dysydent w czasach komunistycznych, także obecnie krytyk polityki Kremla)

Wiktor Fajnberg (dysydent, w 1968 r. razem z Natalią Gorbaniewską brał udział w demonstracji w Moskwie przeciwko inwazji na Czechosłowację)

Natalia Gorbaniewska (działaczka demokratyczna, poetka, dziennikarka, tłumaczka literatury polskiej)

Andriej Iłłarionow (ekonomista, były doradca Putina, obecnie krytyk polityki Kremla)

Bolesne konkluzje Można było od początku założyć, że dojdzie do matactw, bo od samego początku, zarówno media polskojęzyczne, jak obce, z góry przyjęły szereg “prawd niepodważalnych”. Ogłoszony tzw. Wstępny Raport w sprawie “niewyobrażalnej katastrofy”, niewyobrażalnie zamulił prawdę faktów. Dowiedzieliśmy się, że – nie było zamachu, ani wybuchu, czy choćby pożaru… Wiedzieliśmy o tym z mediów od samego początku, więc po co ta cała Komisja Międzypaństwowa? Mogli od razu stwierdzić, że niezależnie od faktów, zamachu nie było i basta.– Wszystko na pokładzie samolotu i na lotnisku, działało sprawnie i bez zarzutu, nie ma żadnej winy ze strony służby naziemnej… Ponoć kontroler rosyjski został aresztowany, ale to nie nasza sprawa, aby się dopytywać o jego los. Prokurator posługujący się językiem polskim, acz posłuszny wszelkim sugestiom rosyjskich władz, wie lepiej… Skoro katastrofa odbyła się według norm i zgodnie z przepisami, należy ją nazwać “niewyobrażalną” i zgodnie z tym słowem zdjąć z opinii publicznej dalsze – niewyobrażalnie beznadziejne – wysiłki w dochodzeniu prawdy. Prawda jest taka, jak sobie zażyczyły władze rosyjskie i Polakom nic do tego.

Konkluzja? Prosta i oczywista:– Załoga prezydenckiego samolotu w zbrodniczym porozumieniu z chorym z nienawiści do Rosji, prezydentem Lechem Kaczyńskim, postanowili się zabić, a poszlaki winy skierować na władze rosyjskie. Można posunąć się jeszcze dalej, że już rok wcześniej, w Gruzji, Lech Kaczyński usiłował sprowokować swoją, gwałtowną śmierć, w wyniku zamachu snajperskiego, ale zgodnie ze słowami Komorowskiego, snajpera opanowała chwilowa ślepota, w związku z tym, misterny plan poddania się egzekucji, nie powiódł się L. Kaczyńskiemu. Idąc dalej tym tropem, można założyć, iż w związku z ewentualną wygraną Jarosława Kaczyńskiego, może zadziałać tzw. Syndrom braci Kennedy’ch… Szanownym czytelnikom zwracam uwagę, że po zamachu na John’a Kennedy’ego, jego brat Robert, nierozsądnie (a może celowo?) rozgłosił wszem i wobec, iż będzie kontynuował politykę swego brata… Jarosław Kaczyński widocznie zna na tyle historię USA, aby znać przypadek Syndromu braci Kennedy’ch, wiec stwierdził, że rezygnuje z budowania IV Rzeczpospolitej Polski, co może oznaczać wszystko i nic… Niemniej jednak należy brać pod uwagę groźny Syndrom i spodziewać się po wygranych wyborach prezydenckich przez Jarosława Kaczyńskiego, jakiejś… ”niewyobrażalnej katastrofy”.

Może być i tak, że Jarosław tak bardzo zazdrości sławy swemu bratu i miejsca na Wawelu, ze sam “zorganizuje” na siebie zamach… Wpisywałoby się to idealnie w ustalenia wstępne szanownej Komisji Międzypaństwowej, dotyczące samobójcy Lacha. Stwierdziłem to już wcześniej w innych tekstach, ale powtórzę:– Lech Kaczyński był najlepszym Prezydentem Polski od 1989 roku, ale tylko dlatego, że jego poprzednicy byli nie tyle gorsi, co wręcz beznadziejnie uwikłani w różnego rodzaju matactwa “elit”.

Na tle Lecha Kaczyńskiego – Bronek, jest jeszcze gorszy, niż Bolek i Wolski razem wzięci z Olkiem. Konkluzja na lata najbliższe; będzie dalsza podległość Polski wobec Osi Moskwa-Berlin, aż do całkowitego rozbioru ziem polskich i likwidacji polskiej przestrzeni życiowej w Europie. Koszerni chcą nam dać poznać, co to znaczy: naród żyjący w całkowitym rozproszeniu i nie na swojej ziemi… Swego czasu zetknąłem się z działaczem prawicowym w Austrii, człowiekiem bardzo wykształconym, historykiem i archeologiem, późniejszym liderem Narodowo-Demokratycznej Partii Polski w Austrii i współwydawcą periodyku: “Myśl Niepodległa”… Człowiek ten – notabene, także Aleksander – z iście aleksandryjska przenikliwością dowodził, że Polacy winni być rozpędzeni po całym bożym świecie, bo tylko to może w nich obudzić prawdziwy patriotyzm… Nie wiem, może miał rację, chociażby dlatego, iż po uroczystościach pogrzebowych, naród przestał się “unosić patriotycznie” przeciwko zakłamanym “elitom” i z pokorą przyjął Raport Wstępny.

Naród ma teraz inne zmartwienie, czyli Powódź Tysiąclecia. Tamta z 1997 roku też była Powodzią Tysiąclecia, ale mamy już nowe tysiąclecie, wiec może być kolejną, na miarę tysiąclecia… Nikomu nie przychodzi do głowy, że ta powódź jest następstwem ,,Nic Nie Robienia” kolejnych ekip rządowych. Na dowód tego, że zamulona świadomość narodu nie pozwala wyciągnąć wniosków z zaniedbań “elit rządowych”, jest gotowość tegoż narodu do kolejnej hucpy z wrzucaniem karteczek do urn…

Konkluzja ostateczna? Może jednak Aleksander K. archeolog, historyk i działacz narodowy, miał rację, że naród polski dopiero wówczas się nim poczuje, jak zostanie wypędzony ze swojej ojcowizny na cztery strony świata? Jedno jest pewne, media podobnie, jak powódź… zamuliły całkowicie świadomość narodu polskiego. Zbigniew Zukowski

Czy to jeszcze jest Rzeczypospolita Polska? czyli kto naprawdę rządzi światem i Polską. Dwukrotny premier XIX-wiecznego imperium brytyjskiego, Benjamin Disraeli [link - wikipedia] powiedział kiedyś (tej wypowiedzi wikipedia niestety nie przytacza): “świat jest rządzony przez całkiem inne osoby, niż się to wydaje i tylko ci, którzy potrafią zajrzeć za kulisy wiedzą  kto to jest“.

Pamiętajmy, że powiedział to premier rządu najpotężniejszego wówczas światowego mocarstwa. Trudno przy tym jest zakładać, że był on ignorantem lub niepoważnym wyznawcą teorii spiskowych. A całkiem niedawno (20 maja br.) przewodniczący CSU i premier Bawarii, Horst Seehofer występując jako gość w audycji satyrycznej całkiem na serio i poważnie powiedział: “Ci którzy decydują nie są wybierani, a ci co się ich wybiera nie mają nic do decydowania” (od 4 min 40 sek. filmu ) [link - youtube] W dalszej części rozmowy, nadal na serio i poważnie opowiadał niemiecki polityk o bezsilności rządów wobec szkodliwej działalności finansowej potężnych banków. Na marginesie dodam tutaj jeszcze… W oficjalnym dokumencie wydanym przez niemiecki Bundesbank na stronie 88 i 89 opisana jest szczegółowo procedura “tworzenia pieniędzy”! Pozwolę sobie w tym miejscu na krótki cytat: “Pieniądz powstaje poprzez “tworzenie pieniędzy”. Zarówno państwowe banki centralne jak i banki prywatne mogą tworzyć pieniądze. W systemie euro pieniądz powstaje przede wszystkim poprzez udzielanie kredytów…” [link - pdf] Przypomnę w tym miejscu mój tekst [link] i umieszczony w nim film [link - youtube]. Tak więc film ten nie jest wymyśloną opowiastką, a precyzyjnie opisuje finansową rzeczywistość, czyli największy szwindel bankierów. Horst Seehofer przyznaje się do całkowitej bezsilności polityki wobec bankierów. A XIX-wieczny premier imperium brytyjskiego mówił o rządzących światem ludziach ukrytych za kulisami. Choć wtedy jeszcze nie było FED-u, Banku Światowego, Międzynarodowego Funduszu Walutowego i innych zniewalających finansowo całe państwa instytucji. Nie było też jeszcze Bilderberga, ani Komisji Trójstronnej. A jednak  Benjamin Disraeli twierdził, że aby wiedzieć kto rządzi, należy zajrzeć za kulisy. No to, zaglądnijmy tam. Zobaczmy, kto rządzi światem. Oficjalna wersja głosi, że w państwach demokratycznych mamy trzy filary władzy: legislacyjną (parlament), wykonawczą (rząd) i sądowniczą. Czasem nieco żartobliwie mówi się o ”czwartej władzy” – czyli o mediach. Nikt natomiast nie wspomina ani o tych “za kulisami”, ani o władzy pierwotnej i nadrzędnej nad pozostałymi – pieniądzem. Bo to nie politycy, a pieniądz rządzi na ziemskim padole. Bezradnie przyznał to ważny polityk niemiecki. Zresztą i bez jego wypowiedzi widzieliśmy i widzimy bezsilność polityki wobec kolejnych kryzysów wywoływanych przez banki, spekulacje i giełdy. Winnych nie tylko nie stawia się przed trybunałami. Rządy napychają banki setkami miliardów (pożyczonych od tych samych złodziejskich banków) w celu “ratowania” rynku finansowego. A potem jeszcze zmuszone są nowe “kredyty” bankom zwracać. Tak więc u władzy są ci, którzy mają pieniądze. Uwypukla to cytat bankiera Rothschilda: “Pozwólcie mi tworzyć i kontrolować pieniądze państwa, a nie będzie mnie obchodzić, kto tworzy w nim prawo.” Najważniejszym, obok samych pieniędzy narzędziem władzy bankierów nad światem są media. W rzeczywistości bowiem “czwarta władza” jest ważniejsza i  potężniejsza niż pierwsze trzy oficjalne “filary” władzy. Nie bez przyczyny na wszystkie zebrania Bilderberga czy Komisji Trójstronnej zapraszani są właściciele koncernów prasowych czy stacji telewizyjnych. A ich lojalność wobec bankierów-gospodarzy tych tajemniczych spotkań nie podlega wątpliwości, czego najlepszym dowodem jest fakt, że media o tychże spotkaniach nas nie informują, choć ich właściciele sami biorą w nich udział. Za zachowanie tajemnicy przedstawicielom mediów dziękował na spotkaniu Komisji Trójstronnej 20 lat temu David Rockefeller: “Jesteśmy wdzięczni wydawcom “Washington Post”, “New York Times”, “Time Magazine” i innym wielkim wydawnictwom, których menedżerowie uczestniczyli w naszych spotkaniach i dotrzymali swych obietnic zachowania dyskrecji przez blisko 40 lat. Byłoby dla nas niemożliwością zrealizowanie naszego  planu budowy światowego rządu, jeśli bylibyśmy w tym czasie przedmiotem zainteresowania prasy…” A o stanie mediów mówił były szef personalny New York Times John Swinton: “W Ameryce nie ma czegoś takiego, w tym rozdziale historii świata, jak niezależna prasa. Wy to wiecie i ja to wiem. Żaden z was nie śmie uczciwie przedstawić swojej opinii. A gdyby spróbował, to wie z góry, że nigdy by się to nie ukazało w druku… Interesem dziennikarza jest zniszczenie prawdy, kłamanie w żywe oczy, perwersja, poniżenie, drżenie u stóp mamony i sprzedawanie swojego kraju i swojej rasy za codzienny chleb. Wy o tym wiecie i ja o tym wiem; i co za szaleństwo wznosić ten toast za niezależną prasę? Jesteśmy narzędziami i wasalami bogaczy za kulisami. Jesteśmy marionetkami; oni pociągają za sznurki, a my tańczymy. Nasze talenty, nasze możliwości i nasze życie są własnością innych ludzi. Jesteśmy intelektualnymi prostytutkami.”

Dlaczego media górują nad polityką Prezydenta czy premiera można wykreować medialnie. Można go też medialnie zniszczyć. Polityk musi co kilka lat stawać do kolejnych wyborów, czego to  właściciel  koncernu prasowego robić nie musi. Polityk często musi ugiąć się przed inspirowaną mediami “wolą ludu”. A tę określają i narzucają poprzez redaktorów i dziennikarzy właściciele mediów. Nawet tzw. publiczne media nie są niezależne. Na ważne w nich funkcje trzeba być przez kogoś (zazwyczaj polityków) zarekomendowanym i zatwierdzonym. A ci, co rekomendują i zatwierdzają sami są w rękach bankierów i pod presją medialnych potentatów. Podobną zależność widać u parlamentarzystów. Nawet w wyborach na zasadach JOW (jednomandatowe okręgi wyborcze) niekoniecznie wygra kandydat lepszy. Większe szanse na zwycięstwo ma kandydat z ”kasą”, dysponujący dostępem do mediów, czyli mający odpowiednie “zaplecze”. A jak się już taki znajdzie w parlamencie, najczęściej zmuszony jest on podporządkować się tzw. dyscyplinie klubowej. A to oznacza, że o sposobie głosowania danego posła decyduje partyjny kacyk, a nie jego “wyborca”. A nam wmawia się,  że parlament reprezentuje wolę społeczeństwa. Nie inaczej jest w trzecim “filarze” – sądownictwie. Wprawdzie w drobnych sprawach kryminalnych sędziom pozostawiana jest wolna wola, ale tam gdzie wyższa jest ranga sądu i ważniejsze wyroki i orzeczenia, sytuacja się zmienia. Bo na stanowisko sędziego Sądu Najwyższego, czy Trybunału  Konstytucyjnego ktoś musi takiego kandydata zarekomendować i ktoś musi tę decyzję zaaprobować. A robią to, jak już wiemy, zawsze osoby, które same zależne są od pieniądza i mediów.

Dlatego nie dziwi, że Trybunał w Strasburgu potępił Szwajcarię za referendum “dyskryminujące” muzułmanów (zakaz budowy minaretów przy budowanych meczetach). Ale ten sam Trybunał wydał wyrok nakazujący usuwanie krzyży z przestrzeni publicznej i to w chrześcijańskiej Europie. Na marginesie dodam jedynie, że wszystkie instytucje ponadnarodowe, z ONZ na czele są w takim samym stopniu uzależnione od finansjery i mediów. Bo nawet na stanowisko Sekretarza Generalnego ktoś musi kandydata zarekomendować, ktoś musi go zatwierdzić. A ci, co to robią, sami są sługami pieniądza i ”opinii publicznej”.

Kto więc tak naprawdę rządzi światem? Bankierzy? Bilderberg? Komisja Trójstronna? No cóż… Bankier bankierowi nie jest równy. A w tajemniczych klubach Bilderberga czy Komisji Trójstronnej też są równi i równiejsi. Celowo w tym miejscu pomijam Iluminatów i masonów. Większość informacji o nich może być celowo zniekształcana. Zwłaszcza przez samych zainteresowanych. Nawet, jeśli “były” mason najwyższego wtajemniczenia opowiada o lożach, należy jego informacje przyjmować z należytą ostrożnością. Choć nie ulega wątpliwości, że w ważnych wydarzeniach w historii świata masoni brali czynny, choć nie zawsze jawny udział. Znajdziemy ich wśród Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych, wśród Jakobinów, a także u Garibaldiego. Ale i sami bankierzy bezpośrednio wpływali na losy świata. Na przykład Fritz Wartburg brał udział w współfinansowaniu bolszewickiego zamachu stanu nazwanego później Wielką Socjalistyczną Rewolucją Październikową. [link] No więc – kto za tym wszystkim stoi? Kto rządzi światem? W tym miejscu zaryzykuję przytoczenie Protokołów Mędrców Syjonu. Wiem, wiem! To jest fałszywka! Napisał ją carski tajniak ochrany Gołowinski! Zadziwiła mnie jedynie przy ich lekturze precyzja, z jaką ponad sto lat temu opisywał on to, co dzisiaj widać gołym okiem. [link] Tekst jest wprawdzie długi, ale wart przeczytania. Opisywana w ”protokołach” w wielu miejscach rola mediów, banków, giełdy, polityków, wojen, epidemii, pozorów w polityce, świadomej demoralizacji społeczeństw, ogłupiania gojów, zatarcia przy pomocy propagandy różnicy między dobrem a złem, między prawdą a kłamstwem sprawiają, że tekst ten czyta się raczej jako sprawdzające się na  naszych oczach proroctwo, a nie jako wyssaną z palca fałszywkę! Zamiast nazywać Gołowińskiego fałszerzem, powinien zostać on ogłoszony jasnowidzem i prorokiem w jednej osobie. Precyzja jego opisu teraźniejszości przekracza znacznie zawiłe, ukryte za symbolami przepowiednie samej Apokalipsy czy Nostradamusa. W tym miejscu jednak nie będę się upierał. Zakładam, że “protokoły” są fałszywką. Ale nie są fałszywką potajemne zjazdy Bilderbergów czy Komisji Trójstronnej. [link - wikipedia - Groupa Bilderberg] [link - wikipedia - Komisja Trojstronna]. Nie jest też fałszywką organizacja PNAC [link - wikipedia - PNAC] Nie jest też fałszywką plan czy zamiar zdobycia przez USA absolutnej dominacji nad światem. Do czego PNAC potrzebował jedynie “nowego Pearl Harbour”. Cudownie w nowej administracji akurat nowo wybranego Busha juniora znalazło się wielu aktywistów PNAC. Równie cudownie przytrafił się im potrzebny do realizacji ich planu zdobycia absolutnej dominacji nad światem upragniony “nowy Pearl Harbour”. Zamachy z 11/9 do dzisiaj nie zostały należycie i wiarygodnie wyjaśnione. Wiele grup inicjatywnych, naukowców, architektów, inżynierów czy wojskowych nie wierzy w oficjalną wersję zamachu dokonanego rzekomo przez Al-Kaidę. Władze USA kompletnie to ignorują. Ważne jest dla nich, że zamachy te dały pretekst do “wojny z terrorem” i do agresji na okupowany do dzisiaj Afganistan. Potem nastąpiła, pod równie wyssanym z palca  pretekstem inwazja na Irak. Nic to, że poważna BBC twierdzi, że Al-Kaida przedstawiana przez władze USA jako grupa terrorystyczna nie istnieje. [link - youtube] Nic to, że Aaron Russo opowiedział, jak to było z 11/9 i planowanej prawdziwej wojnie z  fikcyjnym terrorem. [link - youtube] A i chipowanie jeszcze nas czeka. Wspomina o tym nawet Apokalipsa, mówiąc o  ”znamieniu” besti na ramieniu i czole jej sług. A co z kartami iluminatów? [link] Już całkiem na marginesie dodajmy do tego Codex Alimentarius, GMO, smugi chemiczne zwane chemtrails. Nadmieńmy jeszcze o pogłoskach o planowanej depopulacji, przypomnijmy oszustwo z pandemią świńskiej grypy, oszustwo klimatyczne, czy ostatnio nagłaśniane oszustwo z pyłem wulkanicznym. Przypomnijmy jeszcze wypowiedź Jamesa Paula Wartburga: “Rząd Światowy powstanie bez względu na to, czy nam się to podoba czy nie. Otwartą pozostaje jedynie kwestia, czy Rząd Światowy stworzony zostanie na drodze przemocy czy powszechnego przyzwolenia.” Albo wypowiedź Davida Rockefellera: “Znajdujemy się na pograniczu globalnej przemiany. Wszystko czego potrzebujemy, to odpowiedni kryzys, a narody zaakceptują nowy światowy porządek.” I jeszcze na koniec wypowiedź Marshalla McLuhana, medialnego “guru”: “Tylko małe sekrety muszą być strzeżone. Wielkie są trzymane w tajemnicy dzięki niedowierzaniu opinii publicznej.” Na tym kończymy rozważania o światowej polityce.

A co z Polską? Kto w niej rządzi? Politycznie jesteśmy prowincją Unii. Byle komisarz z Brukseli narzuca nam jego wolę. Sama Unia jest, o czym nie zapominajmy, etapem przejściowym do NWO. Parlament Europejski to fikcja. Nawet wybór tzw. prezydenta Europy odbył się ponad głowami eurodeputowanych. Prezydenta (bilderbergowca) wybrała sitwa we własnym gronie. Militarnie podlegamy pod NATO. Nasze wojsko, a raczej to – co z niego pozostało – pomaga “wiodącej sile ” NATO – USA – w okupacji Afganistanu. Media znajdują się w obcych rękach. Finase, bankowość też. Szaleńcza wyprzedaż majątku narodowego trwa. Ostatnio wystawiono na  sprzedaż 670 polskich spółek . A nam każe się wierzyć, że członkostwo w Unii i sojusz z USA są dla nas dobrodziejstwem. Mają chronić nas przed zaborczością Rosji. Nie dostrzegamy jednak, że nasi “sojusznicy” i domniemani “obrońcy” przed zakusami Rosji sami zdzierają z nas na naszych oczach skórę. Stajemy się żebrakiem i wykonawcą cudzych poleceń we własnym domu. Na domiar złego dwie główne partie polityczne, imitujące zażartą walkę spotykają się w podejrzanej fundacji żydowskiego “filantropa” Sorosa debatując o tym, jak nie dopuścić do udziału we władzy “wykluczonych”. [link] Mimo patriotycznej retoryki, PiS podobnie jak PO i pozostałe partie “parlamentarne” jest rzecznikiem obcej racji stanu. Bardziej dba on o interesy Izraela, organizacji żydowskich i USA, niż o  sprawy Polski. Zajęty jest “dekomunizacją” nie widząc rzeczywistego ubezwłasnowolnienia Polski i zagrożenia ze strony Zachodu. Nie dostrzega narzucania Polsce i światu nowego porządku. Z depopulacją włącznie. Lech Kaczyński marzył o strategicznym sojuszu z Izraelem. Po co to Polsce potrzebne? Czyżby nasze wojsko miało pomagać Izraelowi w kolejnej pacyfikacji Strefy Gazy? Czy Polska jest jeszcze polska czy już żydowska? [link] O szkodliwości PO będącej de facto sabotażystą gospodarczym nie trzeba nikogo rozsądnego przekonywać. Gorzej jest z dostrzeżeniem szkodliwości PiS, zręcznie maskującego się patriotyzmem i katolicyzmem. Obiektywną ocenę szkodliwości PiS utrudniają zwłaszcza teraz ogromne emocje związane z zamachem w Smoleńsku. Rozbudziły one u nas do stanu histerii nabytą przez wieki antyrosyjskość. Czyżby jednak Rosji opłacało się w taki sposób usuwać żałośnie niegroźnego dla niej polityka, na dodatek u schyłku jego kariery. Próby wciągnięcia przez Kaczyńskiego całej Europy w awantury przeciwko Rosji kończyły się  niczym (a za wierną służbę USA odmówiły mu “tarczy”, a my nadal do USA potrzebujemy wiz wjazdowych). Rosji nie zależało na nagłaśnianiu zbrodni w Katyniu. Rosji nie jest potrzebne postawienie siebie całej pod pręgierzem światowej opinii publicznej, jako państwa podstępnego i zbrodniczego. Zresztą, gdyby Rosja stała za tym zamachem, zapewne zawczasu przygotowałaby jakąkolwiek spójną i jako tako wiarygodną wersję katastrofy czy zamachu. Tak jak to było 11/9 w USA, gdzie już w dniu katastrofy wskazano na ”winnego” czyli na Al-Kaidę. Rosja nie stoi za zamachem w Smoleńsku, a z ZSRR ma ona tyle wspólnego, ile wspólnego ma Polska i Polacy z Bierutem, Bermanem i UB. A i tego, że rolę ZSRR jako imperium zła zajęła USA, patrioci z PiS nie dostrzegają. Zbliżają się wybory “prezydenckie” (a raczej wybory tytularnego nadzorcy polskiego baraku Unii). A później wybory do sejmu. Kogo mamy więc wybrać? Dżumę (PiS) czy tyfus plamisty (PO)? A może by tak wybrać kogoś z ”wykluczonych”?  No i wyprowadzić Polskę z Unii, z NATO, wyprosić z Polski wszystkich Pełniących Obowiązki Polaków? A także jeszcze odebrać międzynarodowym oszustom przywłaszczone sobie przez nich nasze mienie narodowe? A przede wszystkim nie pozwalać, aby Polska nadal była szaberplacem światowej lichwy? Czas pokaże czy zmądrzejemy, czy też podążymy za Grecją… Andrzej Szubert

Tu-154M: kolejny wniosek o pomoc prawną Prowadząca śledztwo w sprawie katastrofy samolotu Tu-154M pod Smoleńskiem Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie skierowała do prokuratury rosyjskiej kolejny uzupełniający wniosek o pomoc prawną. Polacy zwrócili się między innymi o przeprowadzenie oględzin miejsca zdarzenia oraz przesłuchanie autora krążącego w Internecie filmu, przedstawiającego miejsce katastrofy bezpośrednio po jej zaistnieniu. Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie – prowadząca śledztwo w sprawie katastrofy samolotu Tu-154M pod Smoleńskiem, do której doszło 10 kwietnia br. – skierowała do prokuratury rosyjskiej kolejny uzupełniający wniosek o pomoc prawną. Zwrócono się w nim między innymi o uzyskanie aktów normatywnych, kształtujących system sprawowania kontroli ruchu lotniczego w Rosji, ustalenie danych osób pełniących obowiązki w ramach tego systemu, zidentyfikowanie oraz przesłuchanie w obecności polskiego prokuratora autora zamieszczonego w Internecie filmu, przedstawiającego miejsce katastrofy bezpośrednio po jej zaistnieniu oraz przeprowadzenie kolejnych oględzin miejsca katastrofy w celu odnalezienia ewentualnych fragmentów samolotu i szczątków ofiar. Poproszono o możliwość udziału w oględzinach 21 polskich specjalistów (treść wniosku poniżej).

Niczego nie znaleziono We wtorek, 25 maja, polska Prokuratura Generalna poinformowała też o przekazaniu dzień wcześniej do Wydziału Prawnej Współpracy Międzynarodowej Prokuratury Generalnej Federacji Rosyjskiej przez Komitet Śledczy przy Prokuraturze Generalnej Federacji Rosyjskiej części materiałów z rosyjskiego śledztwa, prowadzonego w sprawie katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem, celem ekspediowania polskiej prokuraturze. – Przedmiotowe materiały obejmują około 1000 kart, zawierających m.in. protokoły przesłuchania świadków, protokoły oględzin przedmiotów zabezpieczonych na miejscu katastrofy i protokoły z identyfikacji ciał ofiar katastrofy – poinformował rzecznik prasowy Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk. Jak dodał, 20 maja rosyjscy prokuratorzy przy udziale gen. bryg. Zbigniewa Woźniaka – zastępcy Naczelnego Prokuratora Wojskowego – przeprowadzili ponowne oględziny miejsca katastrofy samolotu, w wyniku których nie ujawniono dodatkowych dowodów.

Przesłuchają rodziny ofiar Prokuratura Generalna poinformowała ponadto o poszerzeniu składu zespołu prokuratorów Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, prowadzących śledztwo w sprawie katastrofy. Jak wyjaśnił Martyniuk, ma to związek “z przystąpieniem do przesłuchiwania członków rodzin ofiar katastrofy oraz trwającymi przesłuchaniami przedstawicieli organów i instytucji biorących udział w przygotowaniu i organizacji lotu na uroczystości w Katyniu”. Rzecznik dodał, że nadal trwają badania telefonów komórkowych zabezpieczonych na miejscu zdarzenia oraz opracowywanie opinii fizykochemicznej w oparciu o próbki z elementów ubrań ofiar katastrofy.

UZUPEŁNIAJĄCY WNIOSEK O UDZIELENIE POMOCY PRAWNEJ W dniach 10, 16 i 20 kwietnia 2010 r. Wojskowy Prokurator Okręgowy w Warszawie zwrócił się do Władz Federacji Rosyjskiej z wnioskami o udzielenie pomocy prawnej do śledztwa w sprawie zaistniałego w dniu 10 kwietnia 2010 r. około godz. 9.00 czasu polskiego w pobliżu lotniska wojskowego w Smoleńsku na terenie Federacji Rosyjskiej nieumyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym, w wyniku której śmierć ponieśli wszyscy pasażerowie samolotu TU – 154M o numerze bocznym 101, w tym Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Lech Kaczyński oraz członkowie załogi wskazanego statku powietrznego, tj. czyn z art. 173 § 2 i 4 kodeksu karnego. W toku analizy danych uzyskanych w efekcie prowadzonego śledztwa stwierdzono, iż dla wszechstronnego wyjaśnienia okoliczności zdarzenia i określenia jego przyczyn właściwe będzie zwrócenie się z uprzejmą prośbą o przeprowadzenie kolejnych czynności w postaci:
I. Uzyskania aktów normatywnych (wszystkich szczebli, od rangi ustawowej poprzez rozporządzenia, aż po instrukcje, wytyczne, regulaminy, rozkazy itp.) kształtujące system sprawowania kontroli ruchu lotniczego w Federacji Rosyjskiej w odniesieniu do sytuacji samolotu Tu-154M Polskich Sił Powietrznych z Prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej na pokładzie w trakcie lotu w dniu 10 kwietnia 2010 r. z planowanym lądowaniem na lotnisku Sewiernyj w Smoleńsku;
II. Ustalenia listy z danymi osób funkcyjnych pełniących obowiązki w ramach systemu, o którym mowa w punkcie 1.;
III. Ustalenia szczegółowych zakresów obowiązków osób, o których mowa w punkcie 2.;
IV. Podjęcie ustaleń dotyczących okoliczności wykonania filmu, prawdopodobnie pierwszy raz zamieszczonego w Internecie na portalu “youtube” w dniu 12.04.2010 przez osobę posługującą się pseudonimem RASTYCH, opisanego w języku rosyjskim jako “gorit samoliet” mp4 , na którym zobrazowano teren katastrofy bezpośrednio po zdarzeniu z przebywającymi tam osobami oraz słychać dźwięki przypominające wystrzały z broni palnej. Z ustaleń polskiej prokuratury wynika, że serwis “Twitter” posiada użytkownika o pseudonimie RASTYCH, podpisanego jako YURA BUDNYK. Według doniesień polskich mediów autorem nagrania jest dwudziestosiedmioletni WŁADIMIR IWANOW – mechanik pracujący w warsztacie samochodowym znajdującym się około 200 metrów od lotniska Sewiernyj w Smoleńsku. Proszę o zidentyfikowanie autora nagrania, przesłuchanie go w charakterze świadka w obecności przedstawiciela polskiej prokuratury, zabezpieczenie do celów dowodowych nośnika źródłowego przedmiotowego nagrania, poddanie go ekspertyzie mającej stwierdzić czy nie było naruszeń integralności zapisu w zakresie autentyczności nagrań, wyodrębnienia głosów pojawiających się na nagraniu i sporządzenie stenogramu, ustalenie tożsamości osób uwidocznionych na filmie oraz przesłuchanie ich w charakterze świadków – w obecności przedstawiciela polskiej prokuratury;
V. Przeprowadzenie uzupełniających oględzin miejsca katastrofy mających na celu odnalezienie ewentualnych pozostałych szczątków ofiar, fragmentów samolotu, jego wyposażenia oraz ruchomości należących do osób znajdujących się na pokładzie, połączonych z prospekcją terenową z wykorzystaniem metod archeologicznych i geofizycznych z udziałem specjalistów z zakresu archeologii i geofizyki. Jednocześnie uprzejmie proszę o możliwość udziału w tych czynnościach niżej wymienionych polskich specjalistów:
1. prof. dr hab. Andrzej Buko – Szef Zespołu – Dyrektor Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie (nr tel.: (48 22) 624 01 00, e-mail: director@iaepan.edu.pl, abuko@uw.edu.pl );
2. doc. dr hab. Marek Dulinicz – Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie;
3. mgr Dorota Cyngot Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie;
4. dr Hanna Kowalewska-Marszałek – Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie;
5. mgr Dariusz Wyczółkowski – Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie;
6. mgr Robert Żukowski – Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie;
7. Dr Paweł Konczewski – współpracownik Uniwersytetu Wrocławskiego;
8. Marek Poznański – doktorant, Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie;
9. dr Anna Zalewska – Instytut Archeologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie;
10. dr Przemysław Bobrowski – Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie;
11. mgr Maciej Jórdeczka – Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie;
12. dr Janusz Budziszewski – Uniwersytet im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie;
13. dr Rafał Zapłata – Uniwersytet im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie;
14. Zbigniew Narkiewicz (kierowca) – Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie;
15. mgr inż. Dariusz Tomaszewski – geodeta, Przedsiębiorstwo Geodezyjne “Geoprzem” ze Skawiny;
16. Stanisław Wasyl – geodeta, Przedsiębiorstwo Geodezyjne “Geoprzem” ze Skawiny;
17. Piotr Wasyl – geodeta, Przedsiębiorstwo Geodezyjne “Geoprzem” ze Skawiny;
18. Grzegorz Palka – geofizyk, firma “Geopartner” z Krakowa;
19. Przemysław Kiszka – geofizyk, firma “Geopartner” z Krakowa;
20. Jerzy Kłosiński – geofizyk, firma “Geopartner” z Krakowa;
21. Jacek Słowiński – geofizyk, firma “Geopartner” z Krakowa.
Dodaję, że koszt udziału polskich specjalistów pokryje Strona Polska. Jednocześnie uprzejmie proszę o możliwie jak najszybsze przekazanie Stronie Polskiej wyników wnioskowanych ustaleń w formie kopii uwierzytelnionych. Wyrażając wdzięczność Władzom Federacji Rosyjskiej za dotychczas udzieloną pomoc polskim prokuratorom wojskowym przebywającym na terytorium Federacji Rosyjskiej, uprzejmie prosimy o przychylne rozpatrzenie niniejszego wniosku. Zapewniam przy tym, że bez zgody Władz Federacji Rosyjskiej przekazane Stronie Polskiej materiały nie zostaną wykorzystane w żadnym innym postępowaniu. (źródło: NPW)

Sławomir Kasjaniuk

Kto blokuje informacje? Iwan Preobrażenski z agencji Rosbałt uważa, że zarówno polski jak i rosyjski rząd są winne niejasnej sytuacji wokół śledztwa dotyczącego katastrofy prezydenckiego TU154 pod Smoleńskiem. W ten sposób komentuje on list pięciu rosyjskich dysydentów publikowany przez Rzeczpospolitą. W liście piszą oni m.in, że “dla rządu polskiego, zbliżenie z obecnymi rosyjskimi władzami jest ważniejsze niż ustalenie prawdy” o katastrofie. “Powstaje wrażenie , że władze rosyjskie nie sa zainteresowane wyjaśnieniem wszystkich przyczyn katastrofy”. Iwan Preobrażeński jest zdania, że nie można tej opinii przypisywać wszystkim rosyjskim opozycjonistom, ale zaznacza, że odczucie to jest coraz bardziej powszechne w Rosji. Jak przykład podaje bardzo emocjonalne publikacje w polskich mediach o tym, że nie ogłasza się informacji, a winą za to obarczana jest strona rosyjska. Tymczasem- zdaniem Preobrażeńskiego – w Rosji większość jest przekonana, że te podejrzenia są bezpodstawne i tym, kto blokuje ujawnianie informacji na pewno nie jest strona rosyjska. Iwan Preobrażeński uważa jednak, że jest też w tym spora wina właśnie Rosjan. Jego zdaniem, strona rosyjska popełniła podstawowy błąd kiedy zgodziła się przekazywać polskim śledczym informacje w taki sposób. W jego ocenie, należało organizować otwarte briefingi, na których ogłaszano by informacje i równocześnie w tym samym czasie przekazywano by je polskiej stronie. Wtedy wszelkie spekulacje o tym, że Rosjanie nie publikują wszystkich informacji byłyby niemożliwe. Pod listem otwartym podpisali się Aleksander Bondariew, Władimir Bukowski, Wiktor Fajnberg, Natalia Gorbaniewska i Andriej Iłłarionow.

Nie ma państwa, pozostali Polacy Powódź przydarzyła się nam w trakcie trwania kampanii wyborczej. Najgorszy, najbardziej nieudolny, leniwy i wręcz szkodliwy dla polski rząd trwa od 2007 roku tylko dzięki medialnym kroplówkom i sztucznemu, na siłę podtrzymywanemu wizerunkowi „sprawnych fachowców”, przez tabuny speców od sprzedawania szamponów i podpasek. „Wiodące” media ustawiły się po przeciwnej stronie barykady niż naród i jego interes, organizując ogień zaporowy chroniący ewidentnych szkodników przed celnym ostrzałem. Nikt nie ma odwagi powiedzieć wprost rządzącym, że właśnie ta powódź obnażyła nam smutną prawdę. Nie mamy już państwa, pozostali tylko Polacy. Uporczywe unikanie ogłoszenia stanu klęski żywiołowej ma ukryć jeszcze na jakiś czas katastrofę, do jakiej doprowadziły rządy PO-PSL. Radę muszą sobie dać sami Polacy dzięki obywatelskiemu pospolitemu ruszeniu. Co by się stało gdyby stan klęski żywiołowej jednak ogłoszono? Okazałoby się wówczas, że nie mamy armii. Ani Obrony Terytorialnej (OT). Dzisiaj można jeszcze w większych miastach markować jej istnienie wysyłając po 300 czy 400 żołnierzy, czy wypuścić w powietrze te kilka śmigłowców. Okazałoby się jednak szybko, że dla wyborczej gry PO zlikwidowało(zawiesiło) pobór do wojska nie dając w zamian nic. Po ogłoszeniu stanu klęski żywiołowej w cywilizowanym świecie do boju ruszają takie formacje jak na przykład Gwardia Narodowa w USA. U nas jak planował swego czasu Romuald Szeremietiew, powinna istnieć OT (Obrona Terytorialna) złożona z świetnie przeszkolonych obywateli, którzy w czasie działań wojennych bronią swoich małych ojczyzn, a w czasie pokoju są właśnie wykorzystywani w czasie klęsk żywiołowych. Osłabianie bądź likwidowanie zdolności obronnej państwa tylko po to, aby pozyskać głosy młodych wyborców powinien osądzić Trybunał Stanu. Symptomatyczny był dzień, w którym TVN24 wysłał Błękitnego24 po to, aby pokazać nam zalane tereny w okolicach Sandomierza. Nagle ku zaskoczeniu samych dziennikarzy tej stacji okazało się, że z zalanych domów jeszcze od poprzedniego dnia białymi flagami wymachują pozostawieni samym sobie ludzie oczekujący pomocy. A teraz dane, które uzmysłowią nam, dlaczego ten rząd nie ogłosił klęski żywiołowej. Oto jak kształtuje się stan osobowy polskiej armii po zakończeniu przez PO poboru według danych na 31 lipca 2009 roku zamieszczonych na stronie ministerstwa obrony. Przypominam, że nie istnieje również żadna formacja typu OT.

Generałowie – 112

Oficerowie – około 22 200

Podoficerowie zawodowi – około 42 050

Szeregowi zawodowi – około 16 530

Żołnierze nadterminowej służby wojskowej – około 10 000

Kandydaci do zawodowej służby wojskowej (elewi, podchorążowie) – około 2500

Ogółem – około 93 280

Utrzymanie tej wpływowej kasty dowódczej i jej apetyty na wygodne stanowiska i „godne oficerskie” gaże powoduje brak środków na szkolenie i zatrudnianie zwykłych żołnierzy, bez których ci wszyscy generałowie i pułkownicy są zupełnie bezwartościowi. Warto też uzmysłowić Polakom, że wojskowych obiektów, koszar, lotnisk nie chroni polskie wojsko, lecz prywatne firmy ochroniarskie. Paradoksem czy nawet kuriozum niespotykanym nawet w wymienionych przez Bartoszewskiego Rwandzie czy Burundi jest to, że najliczniejszymi służbami mundurowymi w Polsce nie jest wojsko, policja czy straż pożarna, lecz prywatne firmy ochroniarskie z SUFO (Specjalistycznymi Uzbrojonymi Formacjami Ochrony). Właścicielami tych prywatnych armii są w większości byli wysocy funkcjonariusze MO, SB, ZOMO, LWP. „Oszołom” Kaczyński doskonale rozpoznał ten problem, ale bez powszechnej społecznej aprobaty nie sposób z tej sytuacji wyjść, zwłaszcza, kiedy większością parlamentarna dysponuje się zaledwie przez 14 miesięcy. Nawet gdyby pojawił się jakimś cudem minister z tak zwanymi „jajami”, traktujący na serio Konstytucję RP i Państwo Polskie, to nie ma szans pokonać tej szkodliwej kliki i dokonać radykalnej reformy. Wyleci z hukiem na skutek jakiejś misternie sfabrykowanej afery, jak Romuald Szeremietiew. Cóż, więc pozostało Tuskowi, Komorowskiemu, Pawlakowi? Oni nie mogąc skorzystać z wzorców zachodnich, gdyż właśnie zdemontowali własne państwo i jego armię, muszą działać w putinowskim stylu. Ich niedościgniony wzór, pułkownik KGB, groził swego czasu przed kamerami TV sprzedawcom mięsa na moskiewskim bazarze za wygórowane ceny i powszechną drożyznę.

Nasi dygnitarze chodzą w kaloszach po wałach zwalając wszystko na wójtów i burmistrzów, którzy oczywiście poniosą odpowiednie konsekwencje. A kto poniesie konsekwencję za wycofanie wszystkich 21 programów przeciwpowodziowych dla Podkarpacia po objęciu rządów przez PO-PSL na prawie 3 miliardy złotych?  Kto odpowie za wstrzymanie dofinansowania budowy zbiornika Kąty-Myscowa w Beskidzie Niskim czy zbiornik retencyjny na Nysie, który okazał się inwestycja zbędną?  W dużej mierze te projekty miały być realizowane z funduszy unijnych i o kryzysie finansowym nikt jeszcze wówczas nie mówił. Uczyniono tylko z tego względu, że te regiony to „matecznik pisowskiego elektoratu”. Powtarzam jeszcze raz. Nie mamy państwa, pozostali sami Polacy. kokos26

Gra o hegemonię, nie o pojednanie Z prof. Włodzimierzem Marciniakiem, sowietologiem z Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, rozmawia Beata Falkowska

Gazprom – państwowa firma, główne narzędzie rosyjskiej polityki, funduje stypendia studentom Uniwersytetu Warszawskiego. Nowy sposób Rosji na budowanie w Polsce agentury wpływu – twierdzą jedni. Przejaw polityki pojednania, jej nowa jakość – wskazują drudzy. - Nie widzę tu żadnej nowej jakości. Fundowanie stypendiów przez firmę doktorantom piszącym prace o stosunkach międzynarodowych oznacza wprost finansowanie przez Gazprom tez politycznych. Jest to tak jawny i niczym niezakamuflowany sposób wywierania wpływu politycznego, że można być jedynie zaskoczonym prostactwem działania Gazpromu. Nową jakością byłoby, gdyby Gazprom utworzył fundację, która finansuje stypendia na przykład w zakresie sztuk pięknych.

Tego także możemy się spodziewać… - Wtedy Gazprom stałby się mecenasem i w ten sposób starałby się jednak poprawić swój wizerunek. Natomiast droga, którą obrali Rosjanie, w żaden sposób nie zmienia i nie ociepla tego wizerunku, ale potwierdza obraz Gazpromu jako podmiotu uprawiającego politykę.

Podmiotu, nie narzędzia? - Wydaje mi się, że to właśnie jest najważniejsze pytanie: czy Gazpromu nie należy traktować jako podmiotu polityki? Uważam, że to Gazprom posługuje się Rosją w realizacji swoich interesów ekonomicznych i politycznych, a Rosja jest dodatkiem ludnościowym i infrastrukturalnym, instytucjonalną obudową właściwego gracza politycznego, którym jest Gazprom. Pewna bezczelność, z jaką zostały ufundowane te stypendia, zdaje się potwierdzać tę tezę.

A o czym świadczy przyjęcie oferty stypendialnej Gazpromu przez władze Uniwersytetu Warszawskiego? - Tu można wskazać jedynie na złą wolę albo na głupotę. Nie widzę innego wyjaśnienia tego postępowania. Tego typu stypendia to normalny sposób działania firm prywatnych, które jednak robią to w sposób bardziej miękki, przeznaczając część środków na obszary, którymi nie są w ogóle bezpośrednio zainteresowane, po to, by budować pozytywny wizerunek marki. W przypadku rosyjskich stypendiów dla doktorantów UW mamy do czynienia z całkowicie odwrotnym zachowaniem – z finansowaniem wprost projektów politycznych korzystnych dla Gazpromu.

Granty, fundacje. Czego jeszcze możemy oczekiwać ze strony Rosjan po posunięciu ze stypendiami? - Być może w następnej kolejności będą wręczane odznaki honorowe za zasługi dla Gazpromu, może dzieci urzędników szczególnie zasłużonych dla Gazpromu będą dostawały stypendia na studiach w Instytucie Przemysłu Naftowego i Gazowego w Moskwie… Brzmi to na pozór absurdalnie, ale to pokazuje wybrany kierunek działań.

Polska ma szanse na posiadanie systemu obrony przeciwrakietowej, biorąc pod uwagę stanowisko Rosji? - Stanowisko Rosji w tej sprawie w ogóle nie powinno nas interesować. To nasz problem i naszych sojuszników. Zresztą posiadanie systemu obrony przeciwrakietowej bardziej zależy od naszej polityki obronnej i możliwości finansowych niż od stanowiska Moskwy.

Ukraina podpisała umowę z Rosją o stacjonowaniu Floty Czarnomorskiej na Krymie nawet przez 30 lat w zamian za obniżenie cen rosyjskiego gazu. Nasza niepodpisana umowa o dostawach wymusza zakup gazu od Rosjan do 2037 roku. Czy krajom określanym jako “bliska zagranica Rosji” nie grozi dominacja Moskwy za przyzwoleniem zachodniej Europy? - Dominacja nie Rosji, ale Gazpromu jako zaplecza surowcowego w regionie. Można oczywiście mówić o tendencji polegającej na tym, że Unia Europejska nie widzi w tym fakcie problemu politycznego. Dzieje się także dlatego, że Rosja godzi się na pozycję zaplecza surowcowego i rezygnuje z jakichkolwiek ambicji unowocześnienia gospodarki. Ta kunktatorska polityka obu stron powoduje wzajemne zbliżenie. Przejdźmy do kwestii szczegółowych. W wymiarze militarnym umowa dotycząca Floty Czarnomorskiej wydaje się nie mieć większego znaczenia. W wąskich kalkulacjach prezydenta Janukowycza porozumienie to sprawiało wrażenie korzystnego – Ukraina zyskuje realną korzyść w postaci niższych cen gazu w zamian za ustępstwa wyłącznie w sferze symbolicznej.

Jednak tworzy to już pewną nową jakość polityczną… - Tak, wrażenie uzależniania się Ukrainy od Rosji i możliwość prowadzenia dalszej polityki, którą prezydent Miedwiediew określa jako “pogłębienie pojednania”. Pojęcie “pojednania” używane jest przez Moskwę wobec wielu krajów, w tym także Polski. Z drugiej strony trzeba zwrócić uwagę na fakt, że propozycja wchłonięcia Naftohazu przez Gazprom została odrzucona, i to w dość nieuprzejmej dla strony rosyjskiej formie. Oferta, aby wymienić się akcjami pół na pół, zakrawała na kpinę, biorąc pod uwagę fakt, że Naftohaz sprzedaje gaz głównie odbiorcom komunalnym i indywidualnym, a więc działa na bardzo nieopłacalnym dla siebie rynku. To pokazuje, że są granice ustępstw, których rządzący Ukrainą nie zgodzą się przekroczyć. Polsko-rosyjskie porozumienie gazowe jest w ogóle jakąś zagadką – obecnie wszyscy się od niego odżegnują; istnieje obawa wzięcia odpowiedzialności politycznej za tę umowę. To już trwa kilka miesięcy – mamy do czynienia z dziwnymi uzgodnieniami, niekończącymi się ustaleniami, ciągłych wyjaśnień żądają organa UE. Niewykluczone, że to porozumienie może zawisnąć w próżni. Im bliżej wyborów, tym bardziej nikt nie chce się do tego przyznać.

Obserwujemy osłabienie roli państw Europy Środkowo-Wschodniej w polityce europejskiej i transatlantyckiej. Czy może to przynieść jakieś długofalowe efekty? - Przez Europę przetacza się kryzys finansowy. W okresie kryzysu pozycja dostawcy surowców jest słabsza. Nie sądzę więc, żeby to była faza szczególnego wzmocnienia ekonomicznego Rosji. Problem polega na tym, że zarówno dla UE, jak i dla USA polityczne znaczenie tego regionu bardzo spadło. W związku z tym aktywność polityczna na tym obszarze Starego Kontynentu jest znacznie słabsza, co Rosja wykorzystuje do wzmacniania wizerunku mocnego gracza. Pamiętajmy, że czyni to w układzie dwubiegunowym – z jednej strony orientuje się nie tyle na UE, ile na Europę Zachodnią, z drugiej strony na Chiny, jako potencjalny dostawca surowców energetycznych do Państwa Środka. Sens tej polityki ze strony Rosji polega na szukaniu partnera, który będzie dla niej korzystniejszy jako odbiorca surowców i dostawca produkcji przemysłowej. Dwoma największymi eksporterami na świecie są Chiny i Niemcy. To jest układ, który rodzi sytuację spadku politycznego znaczenia regionu Europy Środkowo-Wschodniej i relatywnego wzmocnienia w tym obszarze Rosji. Nie należy jednak z tej sytuacji wnioskować, że tak będzie zawsze. Po drugie, nie można zakładać, że kraje Europy Środkowo-Wschodniej są z góry skazane na przegraną i w związku z tym należy zrezygnować z jakiejkolwiek aktywności politycznej. Jest przeciwnie, tę aktywność właśnie teraz należy podejmować.

Jak nowy prezydent powinien kształtować politykę względem Rosji i politykę w regionie? - Myślę, że powinniśmy powrócić do ponownego zdefiniowania naszych interesów w trójkącie Polska – Rosja – Niemcy. Po drugie, kluczem do wzmocnienia naszej pozycji jest jednak Zachód, dlatego przeważający wysiłek naszej polityki nie powinien być skierowany na “pojednanie” z Rosją, ale na zrozumienie polityki naszych zachodnich partnerów w relacjach z Rosją i na zwrócenie im uwagi na znaczenie pewnej harmonii w tej części kontynentu dla równowagi w całej Europie. Polska powinna wskazywać, że powstanie sytuacji komfortowej dla dążeń hegemonistycznych Rosji w tej części Europy jest niebezpieczne dla całej Europy, tak jak to było w przeszłości. Obecny kształt relacji na linii Europa Zachodnia – Rosja wymaga przede wszystkim aktywizacji naszej polityki zachodniej, a także polityki regionalnej.

Możemy mówić o naiwności zachodnich elit względem Rosji? - Myślę, że ta polityka jest efektem bardzo cynicznego wyrachowania. Wynika to z zupełnie innej diagnozy sytuacji Rosji, niż my to formułujemy, a mianowicie z przekonania, że Rosja jest państwem słabym, które da się wykorzystać jako dostawca surowców oraz importer produkcji przemysłowej. Tylko tyle, i aż tyle. To nie jest naiwność, ale niezdolność, czy też niechęć do podejmowania zasadniczych wyzwań. Możemy to określić jako kupieckie uprawianie polityki, a nie uprawianie polityki z poczuciem własnej wielkości i siły. Dziękuję za rozmowę.

Kardynał Dziwisz otrzyma nagrodę im. Kard. Bea, przyznaną przez syjonistyczną masońską organizację ADL Metropolita krakowski kardynał Stanisław Dziwisz odbierze jutro w Krakowie Międzyreligijną Nagrodę im. Kardynała Augustyna Bea. – podaje Rzeczpospolita. Nagroda imienia kard. Augustyna Bea ustanowiona została przez syjonistyczną masońską organizację “Liga Przeciwko Zniesławieniu” (Anti Defamation League - ADL) – skrajnie antykatolicką organizację żydowską, której celem jest judaizacja społeczeństw chrześcijańskich, osłabianie wiary katolickiej i wpływów Kościoła. Kardynał Augustyn Bea był niemieckim jezuitą, który w zasadniczy sposób przyczynił się do rewolucyjnych zmian dokonanych podczas Soboru Watykańskiego II. Razem z żydowskim historykiem, Jules Isaac, był autorem deklaracji Nostra Aetate, przekreślającej całą 2000-letnią tradycję Kościoła.  “Deklarcja O stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich Nostra aetate” stała się narzędziem judaizacji Kościoła katolickiego, co czynione było w okresie posoborowym w ramach “dialogu” ekumenicznego i międzyreligijnego, a szczególnie dialogu katolicko-żydowskiego. Rola kardynała Bea określona została przez arcybiskupa Marcela Lefebvre’a jako “narzędzie zdrady”. Kardynał Bea kontaktował się bezpośrednio z masońskim lożami w Nowym Jorku i Waszyngtonie, szczególnie z żydowską masonerią B’nai-Brith. Kardynał Stanisław Dziwisz był sekretarzem najbardziej rewolucyjnego w historii Kościoła katolickiego papieża – Jana Pawła II, który w ciągu swojego długiego pontyfikatu znacznie osłabił Kościół, szczególnie w zakresie propagowania fałszywej tezy “wolności religijnej”. Tak jak papież Jan Paweł II cieszył się medialnym przychylnym rozgłosem, nadawanym przez liberalne, żydowskie bądź filosemickie media światowe, tak i kard. Dziwisz otrzymuje nagrody i wyróżnienia od wrogów Kościoła. W swojej diecezji oraz poprzez wpływy w całym Kościele w Polsce, kard. Dziwisz chroni również b. tajnych współpracowników komunistycznego reżimu, działających w Kościele. Wspiera też liberalnych polityków. Ks. bp. Stanisław Dziwisz, nie mający żadnego doświadczenia w zakresie kierowania diecezją, został arcybiskupem jednej z najważniejszych archidiecezji, a następnie otrzymał nominację kardynalską od papieża Benedykta XVI, który tym sposobem zastosował stary watykański zwyczaj „degradacji poprzez promocję” (promoveatur ut amoveatur), celem pozbycia się z Watykanu osób mogących stanowić utrudnienie w procesie rewitalizacji Kościoła.

Poleganie na Rosji to lekkomyślność i naiwność – Władimir Bukowski Władimir Bukowski: Rozumiemy, że dziś Polacy pragną Rosjanom wybaczyć po chrześcijańsku krzywdy przeszłości. Ale żeby przebaczenie miało sens, winowajcy powinni się przed swoimi ofiarami ukorzyć. Przedłużające się śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej skłoniło mnie i cztery inne osoby do napisania listu. Wciąż nie znamy okoliczności tragedii. Oficjalnej wersji tego, co się wydarzyło nikt nie przedstawił. To wywołuje masę spekulacji i domysłów. Rodzą się rozmaite teorie spiskowe, które znajdują dla siebie podatny grunt. Chociaż zasadniczych faktów nikt nie zna. Do tej pory jest mnóstwo dezinformacji. Nie wiemy, ile razy podchodził samolot do lądowania, czy była mgła czy jej nie było, czy docierały sygnały z wieży kontrolnej do pilotów czy nie docierały. Nie oczekujemy cudów. Jesteśmy świadomi tego, że nie wszystko da się od razu wyjaśnić. Ale dotychczas polsko-rosyjska komisja śledcza milczy. Jak mówią nam nasi polscy przyjaciele, strona polska zachowuje się w tej komisji dość biernie. I generalnie zdaje się na stronę rosyjską. To nas niepokoi. Według nas, żaden oficjalny rosyjski organ państwowy nie jest godny zaufania. W Rosji instytucje państwowe są pod silną i szczególną kontrolą służb specjalnych. W Polsce powszechnie wiadomo, czym się obecna władza rosyjska zajmuje. Tak więc polegać na niej to lekkomyślność i naiwność.

Jednocześnie aplauz, jaki w Polsce wywołały gesty współczucia po 10 kwietnia płynące z Rosji, jest przesadny. W dodatku kierowany on bywa pod niewłaściwy adres. Społeczeństwo rosyjskie zawsze sympatyzowało z Polską, zwłaszcza w czasach Solidarności i potem. Tak więc sympatia, jaką Polaków obdarzają zwykli Rosjanie nie powinna dziwić. Natomiast współczucie ze strony władzy rosyjskiej jest, naszym zdaniem, nieszczere. Przedwczesne są więc zachwyty w Polsce nad zachowaniem czołowych rosyjskich polityków.

Polacy z entuzjazmem przyjęli fakt, że Federalna Służba Archiwalna (Rosarchiw) opublikowała niedawno katyńskie dokumenty. Ale przecież to nic nowego. Dokumenty te zostały już opublikowane w roku 1990. Z kolei obecna KGB-owska władza zaczęła je mniej więcej od roku 1998 negować. Nie ma się więc co cieszyć z tego, iż pod naporem okoliczności wraca ona teraz do wersji ogłoszonej w roku 1990. To nie jest przejaw szczerości ze strony Rosji. Nas zawsze niepokoi, gdy jacyś sąsiedzi Rosji przyjmują za dobrą monetę szczerość Kremla. Odnoszę wrażenie, że komisja zwleka z wynikami śledztwa, żeby nie wpłynąć na rezultaty wyborów prezydenckich w Polsce. Może to wrażenie jest niesprawiedliwe, ale ono się wyłania z tego, co w tej chwili obserwujemy. Ważne jest, żeby Polacy wybrali swojego prezydenta na trzeźwo, a nie pod wpływem euforii, jaką wywołuje wielce wątpliwa życzliwość Putina wobec Polski.

Rozumiemy, że dziś Polacy pragną Rosjanom wybaczyć po chrześcijańsku krzywdy przeszłości. Ale żeby przebaczenie miało sens, winowajcy powinni się przed swoimi ofiarami ukorzyć. A czegoś takiego władze rosyjskie nie zrobiły. Wystąpienie Putina w Katyniu było bardzo ostrożne. On w żadnym momencie nie prosił o przebaczenie. To bardzo znamienne. I jeśli zwykli Rosjanie sympatyzują z Polską, to nie oznacza to, że reżim jest jej przyjazny. My w Rosji jesteśmy od wieków w sytuacji, w której reżim to jedno, a społeczeństwo to co innego. Władimir Bukowski

PODATNICY WSZYSTKICH KRAJÓW ŁĄCZCIE SIĘ Nie tylko Pan Profesor Kołodko chce opodatkować najbogatszych w związku z powodzią.  Premier Hiszpanii, która nie jest dotknięta powodzią (no chyba,  ze „powodzią długów”)  – Jose Luis Rodriguez Zapatero,  powiedział: „poprosimy o większy wkład od lepiej zarabiających obywateli naszego kraju”. (Hiszpania opodatkuje bogatych

Rząd Hiszpanii zdecydował o wprowadzeniu dodatkowego podatku dla najlepiej zarabiających. Nastąpi to w ciągu kilku najbliższych tygodni. - Poprosimy o większy wkład od lepiej zarabiających obywateli naszego kraju – powiedział premier Jose Luis Rodriguez Zapatero podczas wystąpienia w parlamencie. Premier nie ujawnił żadnych szczegółów zapowiadanych zmian. Z nieoficjalnych doniesień wynika, że rząd opodatkuje dodatkowo ludzi mających majątek wartości 1 mln  EUR netto). Ciekawe, czy Pan Premier tak sobie „zażartował”, czy zdaje sobie rzeczywiście sprawę, że będzie musiał „poprosić”?  Jak pisałem wielokrotnie najbogatsi nie płacą podatków nie tylko w Polsce, ale i w Hiszpanii. Właśnie dlatego, że są bogaci, stać ich na odpowiednią – i to całkiem legalną – ochronę swoich pieniędzy przed zorganizowanymi bandami współczesnych „Janosików” – czyli rządów. Podobnie jak „najbogatsi” wykorzystują prywatne agencje ochrony, wykorzystują też instrumenty międzynarodowego planowania podatkowego. To taka swoista „agencja ochrony” zarejestrowana w jakimś raju podatkowym i to wcale nie jakimś „karaibskim”, czy na Kanale La Manche. Może być w Szwajcarii, Luksemburgu, na Cyprze, czy nawet w… Austrii. Pan Premier Zapatero nie b Edzie musiał natomiast o nic „prosić” tych Hiszpanów, których nie stać na wynajęcie ochroniarzy podatkowych, i których można spokojnie łupić w imię solidaryzmu społecznego. Ciekawe dlaczego socjalici z takim uporem starają się niszczyć klase średnią pod hasłem walki z bogatymi? Głupota, czy sabotaż? Gwiazdowski

Zbrodnia zdrady stanu volksdeutscha Tuska?Czy Donald Tusk napierając na szybka ratyfikacje Traktatu popełnia zbrodnię zdrady stanu? Pytanie jest o tyle ważne, iż premier RP jest ludowym Niemcem, którego niemalże wszyscy przodkowie kolaborowali z okupantem hitlerowskim. List otwarty – w trybie prawa prasowego Donald Tusk, premier Rzeczpospolitej Łódź, dnia 2008.03.29

Szanowny Panie Premierze. W związku z podejmowanymi przez Pana i pana rząd, oraz posłów Platformy Obywatelskiej działaniami na niekorzyść Rzeczpospolitej oraz jej obywateli – między innymi brak udzielania przez Sejm i rząd RP zgody na ratyfikacje Traktatu Reformującego z udziałem społeczeństwa Polski wyrażonego w drodze referendum –  nadto szkalowaniem Polaków (twierdzenie, jakoby ci nie wiedzieli co zawierają zapisy Traktatu), próba zwrotu mienia lub wypłaty rekompensaty osobom, które w czasie II wojny światowej kolaborowały z okupantem hitlerowskim (zaznaczam, iż podnosi Pan, że projektowana ustawa miała by dotyczyć wszystkich tych osób, które do 1939 roku posiadały obywatelstwo polskie, a więc i osoby narodowości żydowskiej lub niemieckiej, które chcąc uniknąć odpowiedzialności za zbrodnie hitlerowskie porzuciły na terenie RP swoją własność i nigdy do 1972 roku nie podnosiły w tym zakresie roszczeń), następnie uchwalonej w jeden dzień w oczywistej sprzeczności z Konstytucja RP, w sposób wyczerpujący znamiona niedopełnienia obowiązków służbowych przy stanowieniu prawa, ustawy Karta Polaka, co po zestawieniu wszystkich tych argumentów wskazuje na wyczerpanie znamion czynu zabronionego: zbrodni zdrady stanu, spenalizowanej w art. 127 kodeksu karnego, przejawiającego się próbą scedowania znacznej części suwerenności RP, w sposób arbitralny, przez wąski krąg osób narodowości żydowskiej, którym Pan,  Jarosław i Lech Kaczyńscy oraz Marek Borowski, przewodzicie w sposób zorganizowany, działając wspólnie i porozumieniu z osobami z poza granic RP, na rzecz obcego, obecne projektowanego państwa – jakim miała by być zreformowana UE, zwracam się do Pana w formie listu otwartego z następującymi pytaniami:

Jakiej narodowości było każde z Pana czworga dziadków? Proszę podać pochodzenie etniczne, a nie jedynie to formalne wynikające z przynależności państwowej. Z dostępnych mi dokumentów wynika, iż wszystkie te osoby były narodowości żydowskiej, w tym Anna Liebke, matka Ewy Tusk z domu Dawidowska.

Jakiego wyznania były ww osoby? Jakego wyznania jest Pan? Tu może Pan odpowiedzieć ale nie musi, zaznaczam jednak, iż awizował się Pan w czasie ubiegania o urząd prezydenta, iż zawarł Pan ślub kościelny, nadto uważam, iż społeczeństwo RP ma prawo wiedzieć, jakiego wyznania jest premier Rzeczpospolitej. Nie jest wystarczające twierdzenie, iż jest się chrześcijaninem, bowiem jak Panu wiadomo kościół Ewangelicko-Augsburski, w szczególności ten reformowany na ziemiach polskich, to skupiska konwertowanych Żydów. Vide zbiór archiwalny w WBC – Bracia Czescy

Czy Pana dziadkowie, zarówno ci ze strony matki Ewy Tusk z domu Dawidowska oraz Jozefa Tuska, podpisały tzw. Volkslistę i tym przyjęły od III Rzeszy niemiecką przynależność państwową ? Jeżeli tak, to z jaka datą? Ile osób, zarówno ze strony ojca i matki korzysta dziś z prawa do obywatelstwa nadanego na mocy konstytucji RFN, która takie osoby jak Pan traktuje jako Volksdeustchy. Zaznaczam, iż to pytanie jest jedynie formalności bowiem zarówno Tuskowie jak i Dawidowscy Volkslistę przyjęli

Czy ktokolwiek z ww osób zmieniał na wniosek brzmienie nazwiska, w szczególności rodzina Dawidowskich i Lalowskich?

Czy może Pan wyrazić dla ogółu społeczeństwa RP zgodę na przeglądnie w zakresie ww prawa zasobów Bundesarchiv w Berlinie oraz WASt (Wermacht Auskunftstele)? Czy taką zgodę może Pan wyrazić w zakresie przeglądania zasób metrykalnych oraz USC, datowanych po 1908 roku?

Jaki status miał w obozie koncentracyjnym Stuthoffu a następnie w Neuengame Jozef Tusk? Z jaką datą i za jakimi powodami został przeniesiony z pierwszego do drugiego obozu Pana dziadek? Czy dysponuje pan jakąkolwiek korespondencją z tych obozów potwierdzającą, iż Jozef Tusk był jednie i tylko więźniem?

W jakim trybie i w jakiej dacie każde z czworga dziadków przechodziło rehabilitacje w związku z odstąpieniem od narodowości Polskiej? Czy była to rehabilitacja, powiązana z podpisaniem deklaracji wierności, bo nie wszyscy mogli być polskiej przynależności państwowej lub narodowości polskiej, czy też było to nadania obywatelstwa Polskiego w drodze ustawy? Czy szczególnie w przypadku Jozefa Tuska albo Franciszka Dawidowskiego ówczesne władze wszczynały jakąkolwiek procedurę karną, np. z przynależność do Wehrmachtu lub innej działalności na rzecz okupanta hitlerowskiego?

Czy inne osoby z bliskiej rodziny, wujków, ciotek, podpisywały Volkslistę, zmieniały nazwiska na niemieckie? Na przykład Leon Lalowski. Takie samo pytanie dotyczy dziadków Pana małżonki.

Ilu osób narodowości żydowskiej lub pochodzenia żydowskiego znajduje się w kierowanym przez Pana rządzie oraz klubie parlamentarnym ?

Czy przy układaniu list wyborczych do Sejmu, Senatu, tworzeniu rządu, kierował się Pan kryterium etnicznym, to jest preferował Pan osoby pochodzenia żydowskiego, w tym w szczególności zaś tych, które mają prawo do obywatelstwa RFN lub Izraela?

Takie samo pytanie dotyczy członków PO lub osób rekomendowanych do samorządu? Szczególnie rzuca się na pierwszy plan przypadek Gdańska, Warszawy, Łodzi oraz Wrocławia.

Czy jest Panu znana wiedza, która mówi, ile osób z kierownictwa PO oraz innych liderów ma przodków, mających prawo do obywatelstwa RFN wynikającego z Volkslisty, lub ich dziadkowie albo rodzice czynnie współpracowali z okupantem hitlerowskim?

W jakim czasie zostanie wprowadzony do porządku obrad Sejmu punkt związany ze zmianą ustawy Ordynacja Wyborcza do Sejmu, a mianowicie projekt zawierający opcją zmiany ordynacji wyborczej na mieszaną, tj. wprowadzenia prawa wyboru co najmniej połowy posłów w trybie większościowym?

Czy jest Pan osobiście za tym, aby osoby publiczne, szczególnie parlamentarzyści oraz członkowie rządu mieli obowiązek ujawniania swojej narodowości, wyznania, posiadanego obywatelstwa i prawa do obywatelstwa krajów trzecich, a również daty uzyskania polskiej przynależności państwowej przez przodków lub nich samych ?

Kim się pan bardziej czuje – Niemcem, Żydem (osobą pochodzenia żydowskiego) czy też Polakiem?

Czy kiedykolwiek publicznie wypowiadał się pan w sposób noszący znamiona antypolonizmu? [Ha ha! Pan Nowak udaje, że nie wie! A komuż to ciążył "garb polskości"? - admin] Czy zamierza Pan spowodować zbadanie przez Trybunał Konstytucyjny zgodności z konstytucją RP zapisów Traktatu Lizbońskiego ?Z jakich powodów nie zauważa Pan, iż Karta Polaka jest niezgodna z Konstytucja RP? Vide opinie Sejmu i Senatu Marucha

Smoleńsk 2010 - kto to spieprzył? Katastrofa w Smoleńsku przeorała świadomość społeczną w Polsce. Zdarzenie to dla wielu z nas i naszych dzieci pozostanie Katyniem 2. Jeśli przyjmiemy, że Rosjanie "pomogli" rządowemu Tu-154M z prezydentem na pokładzie rozbić się przed lotniskiem Siewiernyj, to i tak pozostaje faktem, że strona polska zrobiła wiele, by ułatwić Rosjanom zrzucenie winy. Można długo wyliczać zaniedbania strony polskiej w przygotowaniu tej wizyty prezydenta. Dużym problemem były 2 rosyjskie Tu-154M należące do floty rządowej. Z wielu powodów najważniejsi politycy nie powinni latać rosyjskimi samolotami. Powinniśmy oprzeć się na sojuszniczym sprzęcie z odpowiednim wyposażeniem, środkami bezpieczeństwa i łączności. Rząd PiS poczynił daleko idące przygotowania do przetargu na nowe samoloty, ale rząd Tuska, uprawiając swoją populistyczną karykaturę polityki wolał pokazywać premiera latającego z oficjalnymi wizytami rejsowym samolotem, niż zająć się palącą sprawą wymiany samolotów dla VIP-ów.

W tym miejscu chciałbym przypomnieć, że do wymiany rządowej floty wzywał ś.p. prezydent Lech Kaczyński. Było to po wizycie prezydenta w Azji w końcu 2008 roku, gdy rządowy Tu-154M uległ awarii w Mongolii. Media wtedy donosiły: W ocenie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, rząd powinien podjąć "stosowne kroki w sprawie kupna samolotów" dla najważniejszych osób w państwie. Wyznał: - Jak się dowiedziałem, co się dzieje, to chwalę Boga, ponieważ państwo i ja możemy dalej rozmawiać, także moi współpracownicy, i najważniejsze - moja żona jest tutaj istotna. Rząd Tuska zdecydował się jednak na podejrzane interesy z Rosjanami i kosztowny remont w Rosji obu głównych rządowych samolotów, teraz natomiast mówi się o wynajęciu samolotów od prywatnych firm. Koszty jednej i drugiej operacji znacznie przekroczą zakup bezpiecznych i prestiżowych maszyn zachodnich, czyli to co trzeba było zrobić dawno i co chciał zrobić rząd PiS. Nie mówiąc o historycznej tragedii, której jedną z istotnych przyczyn były zaniedbania rządu Tuska.

W przestrzeni publicznej pojawiają się ordynarne sugestie, że do katastrofy w Smoleńsku mógł przyczynić się nasz prezydent Lech Kaczyński. Wychodzą one od prorządowych mediów jak Gazeta Wyborcza czy TVN i są wzmacniane przy użyciu półoficjalnych przecieków na temat rzekomej presji wywieranej na pilotów. Jest to odwracanie kota ogonem i próba uniknięcia straszliwej odpowiedzialności przez Tuska i jego ludzi. Nikt normalny nie powinien sądzić, że prezydent naraziłby na najmniejsze niebezpieczeństwo tylu ludzi - i najważniejsze - swojej ukochanej żony, co przecież sam podkreślał. filozof grecki

Zastrzyk optymizmu Nareszcie jakieś dobre wiadomości! Wydawałoby się, że już nic dobrego nas nie spotka, że najlepszą wiadomością będzie informacja, jak to premier Donald Tusk groźnym spojrzeniem powstrzymuje wody potopu, umacnia wały i samą swoją obecnością dodaje otuchy powodzianom, którzy już nawet nie żałują utraconego majątku, bo tacy są dumni ze swojego państwa – i tak dalej. Tymczasem Opatrzność najwyraźniej ulitowała się nad nami i oto okazało się, że Orlen znalazł na Lubelszczyźnie złoża gazu w łupkowych skałach. Optymiści już liczą przyszłe zyski i nawet - jakby zapominając o rozkazie pojednania - wieszczą koniec potęgi Gazpromu, słowem – euforia, niczym u tej Marysi, która szła na jarmark sprzedać dzbanek malin. Za te maliny miała kupić sobie cielę, z tego cielęcia miała wyrosnąć krowa dająca dużo mleka, ze sprzedaży tego mleka... niestety nie dowiedzieliśmy się już co ze sprzedaży tego mleka, bo Marysia się wywróciła, dzbanek się rozbił, maliny rozsypały , słowem – skończyło się jak zawsze.

Dlatego też naprawdę pomyślną wiadomością jest informacja, iż znany na całym świecie z żarliwego obiektywizmu pan red. Tomasz Lis ma objąć posadę naczelnego redaktora tygodnika „Wprost”. Tygodnik ten popadł niedawno w sprośne błędy Niebu obrzydłe, toteż redaktor Lis na stanowisku naczelnego już dopilnuje, żeby nawet ostatni ciura pisał jak w zegarku, to znaczy – nie tylko zgodnie z zasadami politycznej poprawności, bo to zrozumiałe samo przez się – ale przede wszystkim – zgodnie z mądrościami aktualnego etapu. Dzięki temu, nawet gdyby z tym gazem nam nie wyszło, to nikt się o tym nie dowie. Przeciwnie – wszyscy będą myśleli, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. SM

NACISKANO, ŻEBYŚMY NIE JECHALI DO MOSKWY rozmowa z Andrzejem Melakiem "Powiedziano nam, że mają czternaście ciał, które można rozpoznać, a większości nie da się zidentyfikować. Stefan na tej liście nie figurował. Był bardzo wyraźny nacisk, abyśmy nie jechali do Moskwy." Z Andrzejem Melakiem, bratem Stefana Melaka, rozmawia Dorota Kania ("Gazeta Polska").

W jaki sposób dowiedział się pan o katastrofie? Rano 10 kwietnia jechałem na uroczystości katyńskie do Siedlec. W samochodzie miałem włączone radio, które przerwało program i nadało informację o katastrofie. Przerwałem podróż – pojechałem do domu brata i u niego w domu, przy telewizorze, czekałem na dalsze relacje. Każda następna przychodząca wiadomość była tragiczniejsza. Zadzwoniłem do córki Stefana, która mieszka w USA. Mimo różnicy czasu – w Stanach Zjednoczonych była noc – już wiedziała o tragedii. W międzyczasie do naszej rodziny zadzwoniła kuzynka, która mieszka w Wiedniu. Informacje, jakie nam przekazała, wyprzedziły te, które podawały polskie media. Powiedziała nam, że Stefan był na pokładzie samolotu – austriacka telewizja opublikowała listę pasażerów.

Czy już wtedy starał się pan czegoś więcej dowiedzieć od polskich władz? Gdy w telewizji ukazały się informacje, że rodziny, które straciły bliskich, mogą jechać do Moskwy na ich identyfikację, natychmiast zgłosiłem się na infolinię, podałem dwie osoby, które miały ze mną jechać. Okazało się jednak, że nie mają ważnych paszportów i musiały zrezygnować.

Kiedy nastąpił wylot do Moskwy? W niedzielę po południu pojechałem na miejsce zbiórki do hotelu Novotel. Zabrałem ze sobą powiększone zdjęcie Stefana, przypuszczałem, że może być ono potrzebne do identyfikacji. W hotelu było ok. 200 osób, pobrano od nas materiał do badań DNA. Później przedstawiciel MSZ, koordynator tego wyjazdu, oraz lekarz-ratownik powiedzieli nam, że to będzie dla nas straszne przeżycie, ponieważ ciała są w takim stanie, że w większości nie można ich zidentyfikować. Powiedziano, że mają czternaście ciał, które można rozpoznać. Początkowo nie chcieli podać ich nazwisk, ale po naszych naleganiach w końcu je wymienili. Stefana na tej liście nie było.

Czy informowano was, jak będzie wyglądała identyfikacja? Był bardzo wyraźny nacisk, abyśmy nie jechali do Moskwy. Przedstawiciele rządu mówili, że ten wyjazd jest nie dla każdego i niektóre osoby zrezygnowały. Ja byłem tak zdeterminowany, nawet nie myślałem o rezygnacji. Razem ze mną pojechał brat stryjeczny i kuzynka. W Moskwie byliśmy około północy. Tam po krótkiej odprawie paszportowej w asyście rosyjskich żołnierzy weszliśmy do autokarów i zawieziono nas do hotelu.

Był pan na spotkaniu z przedstawicielami polskiego rządu? Godzinę po dotarciu do hotelu spotkaliśmy się w sali konferencyjnej m.in. z ministrem Tomaszem Arabskim, gdzie nastąpiła weryfikacja listy osób, które przyleciały do Moskwy. Okazało się wówczas, że figurują na niej osoby, które początkowo zgłosiłem do wyjazdu, a które nie mogły przyjechać z przyczyn formalnych. Nie było natomiast tych, którzy ze mną faktycznie przylecieli. Zgłosiłem to i poprosiłem o skorygowanie pomyłki. Okazało się wtedy, że takich osób jest znacznie więcej. Pani minister Kopacz potwierdziła to, co było mówione w Polsce: że ciała są w strasznym stanie i żeby przemyśleć decyzję o ich identyfikacji. Jak już wcześniej mówiłem, byłem zdeterminowany i chciałem zobaczyć Stefana bez względu na wszystko.

Kiedy pojechał pan do centrum patologii na identyfikację brata? W poniedziałek około czternastej. Przydzielono nas do grupy śledczej, w której była polska psycholog, rosyjska tłumaczka i rosyjska prokurator. Przez trzy godziny spisywano moje dane, informacje dotyczące wyglądu brata, jego ubrania i rzeczy, które mógł mieć przy sobie. Jako najbardziej charakterystyczny przedmiot wymieniłem telefon typu Nokia. Był to stary, dziesięcioletni aparat, który dałem Stefanowi i który był zarejestrowany na mnie. Po zakończeniu przesłuchania podpisałem protokół. Poinformowano mnie, że spotkamy się następnego dnia i wtedy będą przygotowane następne ciała do identyfikacji. We wtorek rano w hotelu przedstawiciele rządu ponownie odczytali nazwiska osób, które mają jechać do centrum patologii. I ponownie odczytano je z błędami. Na zwróconą uwagę, że przecież ten błąd cały czas się powtarza, powiedziano nam, że zostanie skorygowany. Ale nie zrobiono tego do naszego wyjazdu, czyli do czwartku – przy kolejnych odczytywaniach list było to samo, co dodatkowo wprowadzało atmosferę zdenerwowania. A wystarczyło przecież wziąć nasze karty pokładowe, by uniknąć tego bałaganu. Doszło do tego, że do towarzyszącego mi brata stryjecznego zadzwoniła żona. W hotelu usłyszała, że taka osoba tam nie mieszka – wynikało to z tego, że przypisano mu zupełnie inne nazwisko.

Czy byliście państwo na bieżąco informowani o działaniach prowadzonych przez Rosjan? Na spotkaniu pytaliśmy ministra Arabskiego, dlaczego Polska nie uczestniczy w tym śledztwie czynnie i czy prawdą jest, że jeszcze nie wszystkie ciała są w Moskwie. Odpowiedział, że wszystko jest w porządku, że on w pełni ufa prowadzącym śledztwo Rosjanom, a Polacy nie mogą prowadzić postępowania, bo tak przewiduje konwencja chicagowska. Mówił, że trumny będą plombowane w Moskwie i nie można ich w Polsce otwierać, bo takie jest rosyjskie prawo. Gdy stwierdził, że wszystkie ciała są już na miejscu, w instytucie patologii wstał mąż jednej z ofiar i powiedział: „Panie ministrze, pan kłamie. Mam wydruk informacji z internetu, w której pan prokurator generalny podał, że nie ma jeszcze zwłok pilotów, ponieważ samolot jest odwrócony i nie można go podnieść”. Pan minister Arabski nic na to nie odpowiedział.

Jak wyglądała pana następna wizyta w instytucie patologii? Gdy przyjechaliśmy na miejsce, procedura rozpoczęła się od nowa. Ja byłem już po przesłuchaniu, ale nie widziałem jeszcze ciała brata. Po informacji z poprzedniego dnia, że będą nowe ciała do identyfikacji, przyjechałem tam pełen nadziei, że to, po co przyjechałem, wreszcie się dokona. Pokazano nam przedmioty znalezione przy ofiarach, wśród nich aparat telefoniczny brata. Byłem po prostu szczęśliwy, że wreszcie trafiłem na jakiś trop. Z tym zdjęciem, tłumaczem, psychologiem skierowano mnie do rosyjskiego prokuratora, który rozpoczął procedurę od nowa. Wyjaśniłem mu, że przecież jest protokół mojego przesłuchania z poprzedniego dnia i nie rozumiem, po co mamy jeszcze raz to robić. Wtedy tłumaczka powiedziała mi, że taka jest rosyjska procedura. I znów rozpoczęła się kilkugodzinna męczarnia. Przy moich przesłuchaniach nie było żadnego przedstawiciela polskiej ambasady lub konsulatu.

Czy poza aparatem telefonicznym okazano panu jeszcze jakieś inne przedmioty należące do brata? W końcu pan prokurator przyniósł telefon, który znaleziono przy bracie, dwie monety, plakietkę klubu Legia Warszawa i tasiemkę, prawdopodobnie od woreczka, w którym na piersiach nosił paszport. Dał mi telefon, który próbowałem uruchomić, ale niestety nie znałem kodu PIN. Zadzwoniliśmy do rodziny w Warszawie, by skontaktowała się z operatorem, i otrzymałem informację, jak ten telefon włączyć. Natychmiast to zrobiłem – okazało się, że jest sprawny, naładowany, z zachowanymi wszystkimi danymi. Był to stuprocentowy dowód, że to jest właśnie telefon Stefana i że osoba, przy której go znaleziono, jest moim bratem. Później pan prokurator pokazał mi zdjęcie brata wykonane po wypadku. Bez trudu go rozpoznałem – Stefan był na nim cały, nie był spalony ani zniekształcony. Zanim zakończono procedurę przesłuchania, rosyjski prokurator spytał mnie o rodzinę i rodzeństwo. Odpowiedziałem, że to nie ma nic do rzeczy, że nie ma żadnego wpływu na toczące się postępowanie. Powiedziałem, że przyjechałem identyfikować brata, a nie opowiadać o swojej rodzinie. Gdy to zostało przetłumaczone prokuratorowi, zrezygnował z dalszych pytań i udaliśmy się do sali, gdzie okazano nam ciała. Stefan był już po sekcji. Ciało okazywali mi polscy patolodzy. Trzeba przyznać, że polscy specjaliści zachowywali się niezwykle profesjonalnie. Miałem szczęście, że trafiłem na polską ekipę.

Dlaczego? Poprzedniego dnia na spotkaniu z przedstawicielami polskiego rządu jeden z uczestników identyfikacji mówił, że poszedł rozpoznać jednego z polskich generałów. Okazano mu ciało, które nie było absolutnie przygotowane do identyfikacji: ubrudzone ziemią, benzyną, całe we krwi. Na pytanie, dlaczego ciało nie jest umyte, towarzyszący przy identyfikacji Rosjanin wziął wodę w butelkę i zaczął myć te zwłoki. Człowiek, który miał dokonać identyfikacji, był wstrząśnięty. Gdy ja oglądałem brata, był już umyty. Polski lekarz wypytywał o szczegóły: czy miał jakąś operację, znaki szczególne, złamania. Powiedziałem, że nie. Zapytał mnie też, czy chcę zobaczyć ubranie. Odpowiedziałem, że tak i mi je pokazano.

Było zniszczone? Nie widziałem żadnych zniszczeń, było natomiast przesiąknięte paliwem lotniczym. Marynarka była cała, podobnie jak buty i bielizna.

Co się stało z tym ubraniem? Zgodziłem się, żeby je spalono, ale teraz żałuję. Mogło przecież być ważne w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy. W Moskwie byłem w szoku, zabrakło zdrowego rozsądku. Już w Polsce, w siedzibie żandarmerii wojskowej w Mińsku Mazowieckim, odebraliśmy tylko kurtkę brata, jego paszport, legitymację. Te przedmioty nie były ani spalone, ani zniszczone.

Co się działo dalej, już po identyfikacji pana Stefana Melaka? Wiem, że to zabrzmi tragicznie, ale byłem szczęśliwy, że to jest on, że ciało jest w całości. Oddałem jeszcze krew na próbki DNA, podpisałem akt zgonu i zapytałem, czy mogę już zabrać brata do Polski. I wtedy towarzyszący mi Rosjanin powiedział: „Nie, proszę pana, bo do ciała pana brata ktoś się przyznaje, ktoś go wcześniej rozpoznał jako swojego ojca”. Dosłownie mnie zamurowało – myślałem, że dostanę zawału. Zacząłem interweniować u pani minister Kopacz, która potwierdziła, że ktoś wcześniej rozpoznał to ciało i podała mi nazwisko tej osoby.

Skontaktował się pan z tym człowiekiem? Wtedy otrzymałem następny cios – usłyszałem, że wyjechał on w poniedziałek do Warszawy. Całkowicie przybity wróciłem do hotelu z przekonaniem, że mimo rozpoznania zwłok, nie wrócę ze Stefanem. Gdy już byłem w hotelu, podszedłem do tablicy, na której zamieszczano informacje po polsku przeznaczone dla nas. I tam zobaczyłem, że jest nazwisko człowieka, który miał rzekomo wyjechać w poniedziałek do Warszawy. Podbiegłem do przedstawicielki polskiego konsulatu, która była na miejscu, i zapytałem, gdzie jest ten człowiek. Usłyszałem, że właśnie pojechał do instytutu patologii. Wzburzony powiedziałem, o co chodzi, i poprosiłem o telefon interwencyjny do pani minister Kopacz. Podałem numer telefonu do rosyjskiego śledczego, który na szczęście sobie zapisałem, i jego nazwisko. Po kilku minutach pani konsul dodzwoniła się do asystenta minister Kopacz, ale ten nie chciał jej połączyć. Wtedy pani konsul się rozłączyła, zadzwoniła do wiceministra Najdera i po kilku minutach został podstawiony samochód. W eskorcie rosyjskiej milicji zawieziono mnie z powrotem do instytutu. Gdy dojechaliśmy na miejsce, sprawa już była wyjaśniona – dowiedziałem się, że otrzymam akt zgonu, że Stefan wróci do kraju, że dostanę należące do niego przedmioty.

Starał się pan wyjaśnić, w jaki sposób doszło do tej tragicznej pomyłki? Gdy w czwartek jechałem na lotnisko, w busie zobaczyłem młodego człowieka, który w moim bracie miał rozpoznać swojego ojca. Zapytałem go, jak wyglądała identyfikacja. Odpowiedział mi, że po okazaniu zwłok, w pierwszym momencie zawahał się, czy to przypadkiem nie jest ciało jego ojca, ponieważ było trochę podobne. Ale później, po tym, jak się dokładnie przyjrzał, powiedział Rosjanom, że zdecydowanie nie jest to ciało jego ojca.

Czy w akcie zgonu pana Stefana Melaka jest podana przyczyna i godzina śmierci? Na karcie zgonu figuruje godzina śmierci brata – 10.51. czasu moskiewskiego. Jako przyczynę wpisano obrażenia odniesione w katastrofie lotniczej. Chcę podkreślić niezwykłą rolę kapelanów wojskowych, którzy byli z nami w Moskwie. W nocy byli obecni przy plombowaniu trumien, modlili się, spełnili posługę kapłańską przy bracie i przy innych ofiarach katastrofy.

Kiedy wyjechał pan z Moskwy? W czwartek. Nasz wylot poprzedziła odprawa paszportowa – była niezwykle dokładna, o wiele bardziej, niż kiedy lecieliśmy do Moskwy. Przed wejściem do samolotu sprawdzano nas specjalnymi urządzeniami, musiałem wyrzucić piankę do golenia w aerozolu. Rosjanie kazali nam nawet zdejmować buty, co było bardzo upokarzające. Nie zgodziłem się na to.
Po przylocie do Polski powoli minął szok i zacząłem analizować, co się stało. Nie mogę się pogodzić, że śledztwo prowadzą Rosjanie, że polski rząd tak łatwo się na to zgodził. Nie mogę się pogodzić z niesprawiedliwymi przekazami medialnymi, w których winą za katastrofę obciąża się polskich pilotów, a w szczególności mjr. Arkadiusza Protasiuka. Jak można coś takiego robić? Niektóre rodziny ofiar katastrofy podpisały się pod listem otwartym w jego obronie. Mija ponad miesiąc od katastrofy, a my poza medialnymi spekulacjami nadal nie wiemy nic. Z wyjątkiem tego, że polski rząd wykazał się całkowitą bezradnością.

Po powrocie z Radomia. O chatcie na INTERII.pl. O ile w Warszawie media na ogół przychodzą na konferencje prasowe (inna sprawa: czy i jak je potem relacjonują) o tyle w Radomiu z prasy nie pojawił sie nikt. Niech żałują, bo koledzy mówią, że przemówienie na meetingu w wielkiej sali Resursy Obywatelskiej bardzo mi się udało - zresztą Państwo zapewne znajdziecie je niedługo w WOLNEJ.TV. Na konferencji prasowej chciałem wyrazić zdziwienie, że Zakłady "ŁUCZNIK" (produkujące m.in. pistolety) nie popierają finansowo jedynego kandydata, który domaga się powszechnego dostępu do broni - co znakomicie zwiększyłoby obroty tej firmy. Na pytanie: "Jak? Przecież Lex Dorn zabrania firmom finansowania partyj i wyborów?" odpieram: "Proszę wziąć korepetycje od WCzc. Janusza Palikota (Lublin, PO)... Na portalu INTERIA.pl odbył się dwa dni temu chat ze mną. (Streszczasz pomylił tylko kwestie podatkowe, ale za to gruntownie: jestem akurat za likwidacja PIT i CIT – a nie VATu i akcyzy, bo te są narzucone przez metropolię) streszczenie tego chatu – ozdobione tak koszmarnym zdjęciem, że grafik musiał nad tym solidnie popracować. Proszę popatrzeć na postrzępione kontury obrazka! Jak znajdę, to podam też tu, jakimi słowami  INTERIA.pl „zachęcała” do wzięcia udziału w tym chatcie! Koszmar. Mimo to uzyskałem w sondażu INTERIA.pl 12% głosów; mało, ale zawsze coś. Po tak wrogiej prezentacji. Odpowiedziałem też na 21 pytań "sondażowni" ( http://www.sondazownia.eu/ ) Co mnie zdziwiło, to przekonanie jednego z zadających tam pytanie - i zabierających po chacie na INTERIA.pl głos PT Komentatorów, że Kościół nie płaci podatków. Moje zdanie, że Kościół je płaci, zostało po prostu wyśmiane. Bez żadnych, oczywiście, kontr-argumentów, bo przecież Kościół naprawdę je płaci. Ten drobny przykład pokazuje, jak bardzo umysły ludzi są zatrute antykościelną propagandą. Nie chodzi o przekonanie ludzi, że „Kościół jest zły”, że „Kościół to służebnica Antychrysta” i „Wszetecznica babilońska” - jak pięknym biblijnym językiem nazywają Kościół Rzymsko-katolicki Świadkowie Jehowy; to jest kwestia oceny. Natomiast tu ludzie nie wierzą w powszechnie znane fakty. Proszę np. zajrzeć tu: (Opodatkowanie kościołów oraz osób duchownych Kościoły jako osoby prawne są zobowiązane do uiszczania podatków od przychodów, dochodów i majątku na zasadach przewidzianych dla osób prawnych. Kościoły są zatem takimi samymi podatnikami jak np.: spółki z ograniczoną odpowiedzialności czy spółki akcyjne. Osoby duchowne jako osoby fizyczne płacą podatki tak jak inne osoby fizyczne. A. OPODATKOWANIE KOŚCIELNYCH OSÓB PRAWNYCH I. Podatek dochodowy Opodatkowanie kościelnych osób prawnych reguluje w całości ustawa z dnia 15 listopada 1992 r. o podatku dochodowym od osób prawnych. Osoby te są podatnikami tego podatku od wszelkich dochodów, w tym również od dochodów ze źródeł położonych poza terytorium Polski (bezwzględny obowiązek podatkowy). Powołana ustawa w art. 17 stanowi, że wolne od podatku są dochody kościelnych osób prawnych: a) z niegospodarczej działalności statutowej (np.: datków na "tacę"); w tym zakresie kościelne osoby prawne nie mają obowiązku prowadzenia dokumentacji wymaganej przez przepisy Ordynacji podatkowej, b) z pozostałej działalności (w tym gospodarczej) - w części przeznaczonej na cele: kultu religijnego, oświatowo-wychowawcze, naukowe, kulturalne, charytatywno-opiekuńcze oraz na konserwację zabytków, prowadzenie punktów katechetycznych, inwestycje sakralne w zakresie: budowy, rozbudowy i odbudowy kościołów oraz kaplic, adaptację innych budynków na cele sakralne, a także innych inwestycji przeznaczonych na punkty katechetyczne i zakłady charytatywno-opiekuńcze, Wolne od podatku są również dochody spółek, których jedynymi udziałowcami (akcjonariuszami) są kościelne osoby prawne - w części przeznaczonej na cele, o których mowa powyżej w pkt. b). Odmiennie przedstawia się zasada opodatkowania kościelnych fundacji . Dochodem fundacji jest nadwyżka sumy przychodów nad kosztami ich uzyskania osiągnięta w roku podatkowym. Opodatkowanie dotyczy dochodów w całości. Istotne znaczenie dla opodatkowania fundacji ma zapis art. 17 ust. 1 pkt. 4 ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych. Określa on zwolnienia przedmiotowe. Ustawodawca enumeratywnie wylicza w tym przepisie sfery działalności, na które ma być skierowany cel działalności statutowej, aby te dochody były zwolnione od podatku. Są to: działalność naukowa, naukowo-techniczna, oświatowa, w tym również polegająca na kształceniu studentów, kulturalna, w zakresie kultury fizycznej i sportu, ochrony środowiska, wspierania inicjatyw społecznych na rzecz budowy dróg i sieci telekomunikacyjnej na wsi oraz zaopatrzenia wsi w wodę, dobroczynności, ochrony zdrowia i pomocy społecznej, rehabilitacji zawodowej i społecznej inwalidów oraz kultu religijnego. Wolne od podatku dochodowego są tylko te dochody fundacji, które przeznaczyła ona na cele statutowe wymienione powyżej. II. Podatek od towarów i usług oraz podatek akcyzowy Kościelne osoby prawne nie uzyskały w zasadzie żadnych preferencji w podatku od towarów i usług (VAT) oraz podatku akcyzowym. Jeżeli zatem dokonują czynności opodatkowanej, to są one opodatkowane na zasadach ogólnych, tak jak inne podmioty będące podatnikami podatku od towarów i usług. III. Podatek od nieruchomości Zwolnienie od opodatkowania podatkiem od nieruchomości oraz od świadczeń na fundusz gminny i fundusz miejski obejmuje nieruchomości lub ich części przeznaczone na cele mieszkalne duchownych i członków zakonu, jeżeli: 1) są one wpisane do rejestru zabytków, 2) służą jako internaty przy szkołach i seminariach duchownych, domy zakonów kontemplacyjnych, domy formacyjne zakonów i domy księży emerytów (sióstr emerytek), 3) znajdują się w budynkach kurii diecezjalnych i biskupich, zakonnych zarządów generalnych i prowincjalnych w Sekretariacie Prymasa Polski i w Sekretariacie Konferencji Episkopatu Polski. IV. Cło Wolne od opłat celnych są przesyłane z zagranicy dla kościelnych osób prawnych dary: 1) przeznaczone na cele kultowe, charytatywno-opiekuńcze i oświatowo-wychowawcze, z wyjątkiem wyrobów akcyzowych oraz samochodów osobowych, 2) maszyny, urządzenia i materiały poligraficzne oraz papier. B. OPODATKOWANIE OSÓB DUCHOWNYCH Generalnie rzecz biorąc osoby duchowne płacą ryczałt od przychodów związanych z pełnieniem funkcji duszpasterskich. Istnieje jednak możliwość zrzeczenia się opodatkowania ryczałtowego i wybór opodatkowania na zasadach ogólnych. Jeżeli osoby duchowne uzyskują dochód ze stosunku pracy i stosunków pokrewnych są zobowiązane do płacenia podatku dochodowego w zasadzie na identycznych zasadach jak inne osoby uzyskujące tego typu dochody. Przychody z działalności duchownych, osiągane z innego tytułu niż umowa o pracę, są traktowane jak przychody z działalności wykonywanej osobiście. Podlegają one łączeniu z dochodami z innych źródeł (np. ze stosunku pracy) i płacony jest od nich podatek wg. skali podatkowej. Zasady opodatkowania przychodów osób duchownych otrzymywanych z związku z pełnieniem funkcji duszpasterskich regulują przepisy ustawy z 20 listopada 1998 r. o zryczałtowanym podatku dochodowym od niektórych przychodów osiąganych przez osoby fizyczne. W formie ryczałtu opodatkowane są przychody osób duchownych z opłat otrzymywanych w związku z pełnieniem funkcji o charakterze duszpasterskim, czyli z dobrowolnych datków za posługi religijne. Są to wpływy: z datków na "tacę", kwoty otrzymywane przez duchownych przy okazji chrztu, ślub, pogrzebu, itp. Wysokość stawki ryczałtu jest różna w odniesieniu do proboszcza i wikariusza. Ryczałt dla proboszczów jest uzależniony od liczby mieszkańców w danej parafii. W stosunku do wikariuszy wysokość ryczałtu zależy od liczby mieszkańców w parafii oraz wielkości gminy, na terenie której znajduje się parafia.-). Interesującym fragmentem opodatkowania Kościoła jest podatek płacony przez proboszczów. Jest to... pogłówne; płacone od liczby dusz w parafii... ale wszystkich dusz. Jeśli na terenie parafii mieszka 1000 katolików, 4000 protestantów 4500 prawosławnych i 500 ateistów - to proboszcz płaci podatek od 10.000 „wiernych”!! I dziwić się tu, że Kościół chce nawracać ludzi na swoją wiarę! JKM

25 maja 2010 Każda biurokracja niszczy różnorodność.. Jak wiadomo, przynajmniej od czasów rządów pana profesora Leszka Balcerowicza, reformatorzy żyją z wiecznych reform. Pan Profesor z wielkim upodobaniem odmienia przez różne przypadki słowo ”reforma”, co widać, sprawia mu wielką przyjemność. Przyjemność przyjemnością, a reformy reformami.. Tzw. liberałowie używając słowo ”reforma”, chcą nadać swoim zamysłom wydźwięk pozytywny, by słuchającym tego słowa mogło wydawać się, że naprawdę  są świadkami jakiegoś przełomu. Słowo ”reforma”, które jest zakamuflowanym kłamstwem, powtarzane sto razy według recepty dr Józefa Goebbelsa - nigdy nie stanie się prawdą. Właśnie wróciłem z kolacji z panem Januszem Korwin-Mikke, kandydatem na prezydenta i jego członkami sztabu wyborczego. Frekwencja dopisała, ale media nie dopisały.. Dziennikarze mediów regionalnych nie byli zainteresowani, co ma do powiedzenia kandydat na prezydenta, bo albo już skądś o tym wiedzieli, albo nie wydawało im się interesującym, żeby o tym poinformować czytelników swoich gazet. Zadzwoniła jedynie do mnie dziennikarka Gazety Wyborczej z prośbą o informację, czy pan Janusz Korwin Mikke przyjechał na spotkanie (???). W pojemnej sali Platformy Obywatelskiej, pardon - Resursy Obywatelskiej, którą zarządza dawna dziennikarka Gazety Wyborczej, zmieściło się kilkaset osób. Dlaczego wspomniałem na początku o panu profesorze Leszku Balcerowiczu? Bo wróciwszy do domu, trafiłem akurat na program człowieka o chytrym nazwisku, Tomasza Lisa, który podczas słynnej nocy roku 1992 „Nocnej zmiany” wypowiedział do pana prezydenta Lecha Wałęsy słynne słowa:” Panie prezydencie, niech nas pan ratuje”(!!!!). Przed czym miałby ratować pana Tomasza Lisa pan Lech Wałęsa, który sam wtedy był w poważnych tarapatach, bo pan Antoni Macierewicz posiadał określone dokumenty i straszył ich ujawnieniem. Akurat usłyszałem jak pan profesor Leszek Balcerowicz chwalił pana profesora Jerzego Buzka, za właściwe reformy, które przeprowadził w roku 1999 (???). Jak to powiedział mąż do swojej obecnej żony: ”Gdybyś kochała mnie naprawdę, to wyszłabyś za mąż za kogoś innego”(???) Przypomnijmy co takiego w postępowaniu pana profesora Jerzego Buzka chwalił pan profesor Leszek Balcerowicz,  który tak pięknie i z wielkim przekonaniem opowiadał o swoich „reformach” z lat dziewięćdziesiątych w ostatnią środę w Grand Hotelu w Krakowie gdzie miałem przyjemność być, i który oburzył się na pana Grzegorza Brauna, gdy ten zakwestionował jego wiekopomne „reformy” tak jak ja kwestionuję wiekopomne reformy pana profesora Jerzego Buzka.. Te tzw. reformy miały na celu jedyny cel - rozbudować biurokrację, żeby stworzyć zaplecze dla biurokratycznej szlachty, która w wielkich ilościach zalega na różnych szczeblach demokratycznej  samorządności.. Szlachta próżniacza - okazuje się nie wyginęła wszystka pod Żółtymi Wodami.. Wiele jej się jeszcze ostało.. W ”ochronie zdrowia”, cokolwiek ta zbitka słowna miałaby znaczyć, pan profesor Jerzy Buzek, jak mówił o nim poseł Karwowski z Konfederacji Polski Niepodległej - o pseudonimie „Docent”- wmontował biurokratyczne Kasy Chorych, które stanowiły dodatkowe ogniwo pomiędzy pacjentem a szpitalem. Dodajmy kosztowne ogniwo.. Ogniwo do rozdzielania pieniędzy zrabowanych niczemu nie świadomych podatnikom..... Dla ich dobra oczywiście.. Dzisiaj - gdy od ”reformy” minęło już ponad dziesięć lat, rozdzielaczy pieniędzy jest coś około 5000, a było na początku „reformy” coś około 500.. I popatrzcie państwo jak „reforma” posunęła interesy biurokracji do przodu.. Biurokratycznego przodu, bo prawdziwy biurokratyczny postęp polega na tym, żeby przód  biurokratyczny szedł do przodu i tył biurokratyczny nie został w tyle.. Bo nici z reformy.. W każdej „reformie:” biurokracja musi być górą.. Tak było ze „służbą zdrowia”. Biurokracja w niej wzrosła.. Wzrosły koszty i marnotrawstwo rozdzielania upaństwowionych  pieniędzy.. Teraz to niepotrzebne ogniwo nazywa się Narodowym Funduszem Zdrowia i dysponuje sumą ponad 50 miliardów złotych(!!!) Jest co marnotrawić! Jeśli chodzi o „reformę” ZUS-u, to pan profesor Jerzy Buzek wyprowadził z niego ponad 100 miliardów złotych i powierzył je prywatnym firmom, tworząc tzw. II filar. Taki przymusowy ZUS, ale - zarządzany prywatnie. Oczywiście są koszty takiego zarządzania, i one kształtują się na poziomie 20 mld złotych rocznie, co uszczupla zasoby pieniężne w ZUS-e, ale za to powiększa zyski prywatnych firm zarządzających  otwartymi funduszami. Fundusze kupują państwowe obligacje, za wykup których płacimy my podatnicy, a firmy ciągną niebotyczne zyski z tego nonsensu.. Gdyby oddać nam te pieniądze - sami kupilibyśmy sobie państwowe obligacje i czerpali  z tego zyski.. A tak? Zyski ciągną prywatne firmy, naszym przymusowym kosztem. Kilkadziesiąt miliardów złotych udupiły zarządzające naszymi pieniędzmi pod przymusem  firmy na giełdzie, co między innymi spowodowało, że pierwsza wypłata z II filara wynosiła w ubiegłym roku, coś ok. 24 złotych (!!!!). Bo nie chodzi o wypłatę dla poszkodowanych  potencjalnych emerytów.. Chodzi o zyski firm pasących się na naiwności i przymusie pobieranych pieniędzy.. Bo nie może każdy zabrać swoich pieniędzy - ile by jeszcze ich zostało - żeby samemu zadecydować o ich losie.. Muszą nimi zarządzać obcy! I głównie one z tego żyją.. Jeśli chodzi o „reformę” samorządową, to pan profesor Jerzy Buzek, przy pomocy nieocenionego pana profesora Kuleszy wprowadził dodatkowy niepotrzebny szczebel samorządności. – powiaty. Znowu kilkadziesiąt tysięcy szlacheckich urwisów znalazło tam cichą przystań. Jedzą, piją lulki palą.. Hulanka swawola. Ledwie karczmy nie rozwalą.. Cha, cha - hejże hola.. Powiaty kosztowały nas podatników , kilka lat temu około 10 miliardów złotych, teraz zapewne około 15 miliardów złotych..(!!!) A urwisy szukają pieniędzy.. W naszych kieszeniach, co w socjalizmie biurokratycznym jest rzeczą normalną.. Pan profesor Kulesza ma wielką wprawę w powiatach, bo kiedyś je likwidował, a teraz powoływał. I tak jest dobrze - i tak też jest dobrze.. Jak to w socjalizmie - obie wykluczające się logicznie możliwości są dobre.. Zależy na jaki czas.. Z wiekiem ludzie robią coraz mniej głupstw - możliwości już ni te. Nie dotyczy to oczywiście profesora Michała Kuleszy i profesora Jerzego Buzka No i jeszcze jedna wiekopomna ”reforma”. Szkolnictwo.. Pan profesor Jerzy Buzek powołał dodatkowe ogniwo w państwowym kształceniu - gimnazja. A po co komu dodatkowy szczebel kształcenia państwowego, jak sam pomysł kształcenia państwowego jest stricte nonsensowny. No i mamy gimnazja. To tak jakby psu przyczepić piątą nogę.. Takie to właśnie „reformy” chwali pan profesor Leszek Balcerowicz... Wielki autorytet III Rzeczpospolitej jak się patrzy.. Taka Rzeczpospolita, jakich ma profesorów ”liberałów”. Gdyby nie ci profesorowie, żyłoby się nam dostatniej i ludzie byliby  na pewno szczęśliwsi. A tak? Przed nami Narodowy Program Ubezpieczeń, mający na celu objęcie obowiązkowymi ubezpieczeniami wszystkich od klęsk żywiołowych.. Znowu nas okradną! Acha… zapomniałem. Pan profesor Leszek Balcerowicz proponował w programie człowieka o chytrym nazwisku- Lis, „reformę”, w postaci podniesienia wielu emerytalnego. Chodzi o to, żeby dłużej płacić podatek ZUS, i umrzeć jak najwcześniej.. O zniesieniu przymusu ubezpieczeń, ani mru, mru.. Takie to jest „obywateli” chowanie.. WJR

Osobiste dopatrywanie klęsk W starożytnych Chinach nadworny lekarz Cesarza dostawał pensję tylko wtedy, gdy monarcha był zdrowy. Kiedy czuł się źle, lekarzowi wypłatę poborów wstrzymywano, aż do wyzdrowienia. Wspomnienie tej starożytnej mądrości towarzyszy mi, gdy widzę premiera, p.o. prezydenta i wszystkich ich niższej rangi podkomendnych rozdeptujących wały przeciwpowodziowe, zaszczycających rozmową miejscową ludność, obiecujących, że nikt nie zostanie bez pomocy, że władza da, załatwi (już załatwiła, przyciągnęła do was kamery, więc zostaniecie potraktowani nieco lepiej niż ci z okolic, do których władza i kamery nie dotarły), i zwalających cała winę na samorządy, opozycję i żywioły. Niektórzy − ci sami, oczywiście, którzy każde posunięcie rządu od roku 2007 przyjmują z najwyższym zachwytem − twierdzą, że to dowód sprawnego działania państwa. Absolutna nieprawda. Właśnie ta bieganina jest dobitnym znakiem klęski państwa, którą, jak zwykle, władza tuszuje propagandą. To tak właśnie, jak z tym lekarzem, który zasługuje na wynagrodzenie wtedy, gdy jego podopieczny jest zdrowy. A kiedy pacjent jest chory, żadne picerstwo lekarza, żadne jego pozy, miny, cudowania ani palenie kadzideł nie zasługują na zaufanie. Liczy się wyłącznie efekt. Z powodzią można skutecznie walczyć tylko wtedy, kiedy jej nie ma − to banał. Państwo musi być jak sprawna maszyna, działająca metodycznie, a nie jak histeryk, miotający się od katastrofy do katastrofy − to też banał. Tylko że u nas nikt o tych banałach nie pamięta. Władzy dobrej − jeszcze jeden banał − na co dzień nie widać. A u nas władza budzi zachwyt, nie tylko maluczkich, ale też ludzi podających się za komentatorów politycznych, jak się pokazuje, miota po kraju, obiecuje osobiście załatać dziury wynikłe z niedomagania państwowej maszyny. Procedury nie istnieją, istnieje Wódz, opiekun, niezawodna instancja odwoławcza, która wszystkim by pomogła, gdyby miała czas, ale niestety nie ma, bo dziury pojawiają się naraz wszędzie. Opadnie woda, będzie klęska suszy, przyjdzie upał, będą znowu wysiadać sfatygowane linie energetyczne i dojdzie do blekautów, osłabnie na dłuższy czas złoty, trzeszczący i dodatkowo obciążony kosztami powodzi budżet nie wytrzyma bieżącej obsługi gargantuicznego długu. A może się wskutek wieloletnich, stale usuwanych z pola widzenia zaniedbań, znowu zawali się jakichś dach, grzebiąc pod sobą ludzi, albo znowu spłonie jakaś socjalna buda dla bezdomnych, albo na którymś z rozsypujących się od lat torowisk wykolei się, zabijając ludzi, jakiś powiązany sznurkami ekspres, albo… Nie prorokujmy, coś takiego w każdym razie nastąpi na pewno, bo − jak w sławnym „Katarze” Lema − zagęszczenie prawdopodobieństwa jest zbyt wielkie, zbyt wiele powstało i nadal powstaje zaniedbań, od zbyt dawna się one kumulują, podczas gdy władza zajęta jest głównie przekonującym zrzucaniem z siebie odpowiedzialności, a media żyją głównie codziennym komentowaniem tego, co znowu nabredził Palikot na swoim blogu. Cokolwiek to będzie − władza przyjedzie. Pokaże się, obieca pomoc poszkodowanym, zapowie spec-ustawę, trzaśnie sobie parę fotek i, niestety, pogna do kolejnych klęsk, by − jak bohater filmu Barei − „własnoręcznie dopilnować” heroicznej walki z nimi. RAZ

PODATEK SOLIDARNOŚCIOWY I WAŁY PRZECIWPOWODZIOWE „Rząd powinien sięgnąć po specjalne jednorazowe instrumenty fiskalne w postaci swoistego podatku solidarnościowego nałożonego na lepiej uposażone warstwy społeczeństwa” aby walczyć ze skutkami powodzi i lepiej przygotować się do następnej w przyszłości – pisze Pan Profesor Grzegorz W. Kołodko.(Powódź – spotkanie natury z polityką. Rząd powinien sięgnąć po specjalne jednorazowe instrumenty fiskalne w postaci swoistego podatku solidarnościowego nałożonego na lepiej uposażone warstwy społeczeństwa – pisze wykładowca Akademii Koźmińskiego, były wicepremier. Społeczno-ekonomiczne konsekwencje powodzi są poważne. To kataklizm nie tylko przyrodniczy, bo i człowiek, a dokładniej nieudolna polityka rządów oraz brak stosownej zapobiegliwości niektórych samorządów, ma w tym swój udział. Sprawność i oddanie służb ratowniczych powinny wzbudzać uznanie, a na pewno wywoływać mniej negatywnych ocen niż działania prewencyjne, które gdyby tylko dobrze były prowadzone, mogłyby wielu stratom materialnym i ludzkim dramatom zapobiec. W ramach „oszczędności” i cięć „nadmiernych wydatków budżetowych” w ostatnich kilku latach zaniechano wielu prac renowacyjnych oraz inwestycji regulujących gospodarkę wodną, także tych mających służyć poprawie infrastruktury chroniącej nas przed zagrożeniami powodziowymi. A te – jak wiadomo – zdarzają się od czasu do czasu. Na tym odcinku zdecydowanie więcej niż w drugiej części obecnej dekady działo się w jej pierwszej połowie. Teraz te później dokonywane „oszczędności” się mszczą. Piękna rzeka W pierwszej połowie dziesięciolecia uruchomiono system monitoringu i osłony kraju, znany jako SMOK. Dzięki niemu Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej dużo sprawniej może ostrzegać o nadciągających niebezpieczeństwach. Zmodernizowano wiele zbiorników wodnych i retencyjnych oraz obiektów ochrony przeciwpowodziowej. M.in. w 2003 r. oddano polder Buków koło Raciborza. Zbudowano zbiornik Kuźnia Warężyńska, dzięki któremu przed niechybnymi podtopieniami chronione są miasta Będzin, Dąbrowa Górnicza, Mysłowice, Sosnowiec. To tylko przykłady. Byłem na terenach powodziowych. Przejechałem z Warszawy na południe zachodnią stroną Wisły, przez Górę Kalwarię i Kozienice, potem przez most w Dęblinie i dalej na północ wzdłuż wschodniego brzegu rzeki, do Wilgi, a stamtąd przez Karczew i Józefów, już objazdem, bo szosa fragmentami zalana, na wtedy jeszcze otwarty Wał Miedzeszyński. Nie tylko rozlewa się woda przez nietrwałe, w niektórych miejscach przerwane lub zbyt niskie wały, ale też pod wielkim ciśnieniem woda gruntowa wybija na powierzchnię, zalewając przy okazji pola i sady. Tak właśnie jest wzdłuż wału ochronnego w Wildze, gdzie przebywałem parę powodziowych dni. Jakaż ta Wisła tu piękna! Szkoda, że też i groźna. I tu są rejony, które ucierpiały, choć gdzie indziej jest dużo gorzej. Tu poziom wody wręcz opada, ale i tak straty są znaczne, a będą jeszcze większe. Nie będzie zbiorów truskawek, mniej będzie jabłek, źle będzie z wiklinowymi wyrobami, w których specjalizują się niektórzy lokalni rzemieślnicy, podtopione są niektóre gospodarstwa agroturystyczne. Jakie to wszystko ma konsekwencje ekonomiczne? Lokalnie i regionalnie niekiedy wielkie, czasami katastrofalne, ale makroekonomicznie małe. Suma strat w skali całego kraju wstępnie szacowna jest na ok. 13 miliardów złotych, a więc ok. 1 proc. PKB. Nie można jednak strat liczyć w ten sposób, bo dodaje się tutaj zasoby (majątek) i strumienie (dochody). Zasoby – w postaci utraconego majątku (na przykład obory, sady, maszyny, zapasy produktów). Strumienie – w postaci niepowstających na bieżąco dochodów (nieuzyskane przychody ze sprzedaży, niezarobione płace, niezrealizowane zyski). Oczywiście ubytki w majątku produkcyjnym rzutować będą na dochody przyszłych okresów. Krowa, która dzisiaj utonęła, mleka nie będzie dawać i w następnych latach… Nie sposób z góry ocenić, o ile mniejszy z tego powodu będzie PKB w 2010 r., a także potem, ale jest to frakcja punktu procentowego. Nie sądzę, by było to więcej niż 0,5 proc. To niemało, ale bez istotnego wpływu na długookresowe tendencje wzrostu. Obecna powódź w Polsce to nie trzęsienie ziemi w Kobe w roku 1995 czy tegoroczna tragedia na Haiti, które to kataklizmy miały wymiar rujnujący gospodarkę na wiele lat – regionalną w pierwszym i narodową w drugim przypadku. Kataklizmy, biznes i polityka W „Wędrującym świecie” (s. 143) piszę: „ Nieszczęścia chadzają nie tylko parami, ale bywa, że i gromadą. Jakby mało było powodów biedy i nędzy, to wybryki natury w połączeniu ze słabą infrastrukturą i brakiem stosownych zasobów rzeczowych i finansowych wywołują dużo więcej szkód w krajach biednych niż w bogatych. Trzęsienie ziemi o takiej samej sile w Japonii i Pakistanie pociąga za sobą zgoła odmienne skutki w postaci ofiar w ludziach i strat majątkowych. Powódź w Czechach i Bangladeszu to inny kataklizm, nawet gdy w kategoriach fizycznych są to podobne wydarzenia. Susza w amerykańskiej Kalifornii i na meksykańskim Półwyspie Kalifornijskim to nie ta sama susza. Żywioły naturalne o potężnej sile mogą zaszkodzić dotkniętym nimi regionom w kraju rozwiniętym. Kraj mały mogą zdewastować i cofnąć go o lata w poziomie produkcji. Po kilku latach statystyki pokazują powrót do status quo ante, co uśrednia stopę wzrostu na stagnacyjnym zerze. Potężny huragan Andrew w 1992 roku kosztował USA 0,5 % PKB. Huragan Gilbert w 1988 roku kosztował Jamajkę 28 % PKB. To jedno uderzenie cyklonu spowodowało, że średnio podczas dwunastu lat 1990 – 2001 występowało ujemne tempo wzrostu –0,5 %.” U nas ta „para nieszczęść” powodująca, że ta polska „zielona wyspa” jest coraz bardziej zalewana, to niekorzystna aura i neoliberalna polityka gospodarcza rządu. Jedną z konsekwencji powodzi są koszty ponoszone przez firmy ubezpieczeniowe. Takie „nadzwyczajne” wypłaty to akurat w tym biznesie rzecz zwyczajna. Powinny one dokonywać się poprzez umniejszenie doraźnych, rocznych zysków firm, a nie obciążać innych, zwłaszcza ludność. Przecież poważni asekuranci prowadzą rachunek kosztów, przychodów i zysków w cyklach długoletnich. Na tym polega biznes ubezpieczeniowy – skądinąd wcale lukratywny – że przychody od masy drobnych podmiotów płyną wartkim strumieniem cały czas, a tylko niekiedy trzeba dokonywać skumulowanych wypłat dla niewielu nieszczęśników. I to o nich trzeba się przede wszystkim troszczyć, a nie o interesy ubezpieczycieli, czym już martwią się niektórzy. Teraz też chyba żaden kandydat na prezydenta nie powie poszkodowanym, jak uczynił to premier Włodzimierz Cimoszewicz podczas powodzi w 1997 r., że powinni się ubezpieczyć. Tamtą niezręczną wypowiedzią, nakładającą się na inne polityczne potknięcia, pogrążył własną formację w wyborach parlamentarnych 13 lat temu. I to mimo znaczących sukcesów gospodarczych, przede wszystkim najwyższego za ostatniego pokolenia tempa wzrostu gospodarczego, bo wynoszącego aż 7,5 proc. w kwartale poprzedzającym powódź. Mimo to ówcześnie rządząca formacja przegrała wybory, bo w polityce liczą się nie tylko fakty, ale i słowa. Niekiedy nawet bardziej, z czego propagandyści obecnego rządu zdają sobie świetnie sprawę. Premier Donald Tusk – jakby nauczony tamtą wpadką – wręcz obiecuje, że „nikt nie zostanie bez pomocy, także osoby, które się nie ubezpieczyły”. Mieszkańcy okolicznych wsi, których spotkałem na wiślanym wale w pobliżu Wilgi, inne mają w tej kwestii zdanie i powiadają, że głosować będą „nie na tych, co rządzą, ale chyba na brata albo najlepiej na tego »napierającego«, z lewicy, bo wie, co mówi”. Najpewniej słusznie wątpią w prawdomówność premiera („panie, oni tylko obiecują, nam tu nikt nic nie da”), bo przecież pomóc wszystkim nie sposób. Takie deklaracje to nic innego, jak tylko trwająca kampania wyborcza na rzecz partyjnego kolegi. A w niej trzeba wykorzystać wszystkie nadarzające się okoliczności. Także to powodziowe nieszczęście… Co robić? Podobną kwotę jak firmy ubezpieczeniowe wypłaca państwo. Transferowana jest do poszkodowanych w postaci zapomóg wynoszących jednostkowo 6 tys. złotych. W sumie – przy powściągliwym założeniu, że z zapomogi skorzysta ok. 100 tys. osób – daje to 0,6 miliarda złotych, czyli zaledwie 0,05 % PKB. Państwo, które w swoich finansach odczuwa takie wydatki jako nader dotkliwe, to słabe państwo. I tak niestety jest. Fatalna polityka gospodarcza rządu doprowadza do coraz szybszego i wyraźniejszego załamywania się finansów publicznych. Podkreślić trzeba, że Komisja Europejska już wcześniej, zanim nadeszła fala powodzi, przewidywała deficyt systemu finansów publicznych w wysokości aż 7,2 proc. PKB. Spowodowane klęską żywiołową wydatki budżetowe 0,05, a może nawet 0,1 % PKB oraz mniejsze na podobną skalę dochody budżetu (z powodu ubytku wpływów z potencjalnego opodatkowania dochodów, które się nie ziszczą) mają relatywnie małe znaczenie. Innymi słowy przyrost deficytu budżetu spowodowany powodzią ma w naszych realiach marginesowe znaczenie. Jednakże z całą mocą – i ze względów politycznych przy pomocy prorządowych mediów z wielką przesadą – jego rozmiary będą wyolbrzymiane. Dodatkowe wydatki z budżetu nie powinny być finansowane pogłębianiem skali deficytu, czyli powiększaniem coraz szybciej i tak nadmiernie już rosnącego długu publicznego, ale dodatkowymi, nadzwyczajnymi przychodami. Rząd powinien sięgnąć po specjalne jednorazowe instrumenty fiskalne w postaci swoistego podatku solidarnościowego nałożonego na lepiej uposażone warstwy społeczeństwa, a co najmniej uciec się do akcyzy i przejściowo zwiększyć ją, aby w ten sposób pozyskać około miliarda złotych na doraźne (pomoc dla poszkodowanych) wydatki. Podatek solidarnościowy winien być tak skonstruowany, by pozyskane środki służyły dofinansowaniu niezbędnych działań renowacyjnych – od Sandomierza po Wrocław, od Dęblina do Płocka, od Podkarpacia po Żuławy. Szkody bowiem w niektórych regionach są tak duże, że nie uda się sfinansować ich usuwania i zapobiegania podobnym stratom w przyszłości środkami pochodzącymi z lokalnych budżetów samorządowych, skąpo tylko dofinansowywanymi z dziurawego budżetu centralnego. Długa fala Jeśli chodzi o działania długofalowe, to może tym razem miast iluzorycznych oszczędności zrealizowane zostaną do końca odpowiednie inwestycje infrastrukturalne, pokrywane poprzez montaż finansowy: część środków z budżetu państwa oraz z budżetów gmin, część z zasobów Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, część ze środków pomocowych Unii Europejskiej. Niestety, w tej sferze na zorientowany w naturalny sposób na maksymalizację zysku sektor prywatny w ogóle nie ma co liczyć. Może choć to w końcu pojmą nadwiślańscy neoliberałowie? Może dotrze do nich szybciej niż fala powodziowa, że są obszary – również, choć nie tylko, na styku człowieka i gospodarki z przyrodą i naturą – w których aktywność gospodarcza państwa jest niezbędna, gdzie interwencjonizm rządowy powinien być czymś oczywistym, gdzie wpierw „małe państwo i niskie wydatki” oznacza później mniejszy dochód i duże straty? Przecież ta powódź raz jeszcze pokazuje, do czego prowadzi neoliberalna polityka „taniego państwa”, „małych podatków/małych wydatków”, pozostawiania spraw „niewidzialnej ręce rynku”, nieinterwencji w rynkowy żywioł, czekania za samoistne rozwiązanie problemów w istocie swej nierozwiązywalnych bez strategicznych działań państwa. Co zaś do polityki przedwyborczej, to najlepiej dokonać wyboru prezydenta RP w ustalonym terminie. Przesuwanie tej daty poprzez korzystanie z pretekstu, jakim jest klęska żywiołowa na niemałym obszarze Polski, niczego dobrego do sprawy by nie wniosło. Istnieją dostatecznie funkcjonalne rozwiązania prawne o zarządzaniu kryzysowym, które umożliwiają administracji stosowne działania bez uciekania się do nadzwyczajnych regulacji o stanie klęski żywiołowej. W przypadku jego ogłoszenia środków rzeczowych nie przybędzie, a tylko dłużej trwałaby skądinąd dość jałowa kampania zalewająca nas słowotokiem, od którego stan rzeczy nie poprawia się ani na bieżąco, ani też nie poprawi się odczuwalnie w dającej się przewidzieć przyszłości. Jeśli nawet przesunięcie terminu prezydenckich wyborów mogłoby poprawić wciąż niezadowalające notowania tego czy innego kandydata, to z pewnością nie poprawi sytuacji społeczno-gospodarczej w Polsce. A przecież o to powinno chodzić, czyż nie? Autor jest profesorem zwyczajnym ekonomii, wykładowcą w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, był wicepremierem i ministrem finansów w rządach premierów Pawlaka, Cimoszewicza, Oleksego i Millera Grzegorz W. Kołodko). Ciekawe, kto to jest „lepiej uposażona warstwa”? Prezesi banków i innych instytucji finansowych z cała pewnością. Ale jak podwyższymy im podatki, to oni mogą podwyższyć nam składki i raty kredytów. Ci naprawdę najbogatsi nie płacą w Polsce podatków bo wykorzystują różne instrumenty międzynarodowego „planowania podatkowego” i „optymalizacji podatkowej”, na co nie stać klasy średniej. Więc to ona poniesie dodatkowy ciężar podatkowy. Bo politycy w krajach demokratycznych wolą mieć do czynienia z jak największą grupą biedoty i garstką bardzo zamożnych (nawet nie płacących podatków) niż z silną klasą średnią – bo ona do niczego nie potrzebuje polityków. I dlatego przepisy podatkowe są skonstruowane (nie tylko zresztą w Polsce) tak jak są. Zamiast, zgodnie z zaleceniami Arystotelesa, wspierać „złoty środek” – czyli klasę średnią będącą podstawą politei, słuchamy Marksa (i to tego z Manifestu Komunistycznego, bo w Kapitale pisał on o klasach społecznych co innego) stosując rozwiązania sprzyjające wzrostowi społecznej dychotomii.  Ja mam pomysł inny: nałóżmy podatek na ekologów. Trzy lata temu ukończono w Warszawie Wał Rajszewski. I jakoś „przeklęte prawo własności” nie przeszkodziło inwestycji, która, można chyba tak powiedzieć, uratowała Białołękę przed falą powodziową. Na szczęście w innych miejscach w Warszawie wały też nie „puściły”. Aczkolwiek było do tego blisko (a może nawet nadal jest). Szczególnie w okolicach Portu Praskiego. Wału tu nie zbudowano, gdyż decyzję środowiskową uchylił Wojewódzki Sąd Administracyjny na skutek skargi Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków. (Ekolodzy blokowali budowę wałów "Życie Warszawy": Pilnego remontu wymaga Wał Zawadowski, a budowa zapory przy warszawskim Zoo jest odkładana od 8 lat. Trzy lata temu ukończono Wał Rajszewski na Białołęce. Inwestycja warta 14 mln zdała egzamin podczas obecnej fali powodziowej. Pozostałe inwestycje utknęły w urzędach.Tak nagłośnione obecnie, zagrożenie stołecznego ogrodu zoologicznego, to efekt niezbudowanego wału. Decyzję środowiskową zaskarżyło Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków, a przychylił się do niej Wojewódzki Sąd Administracyjny. Gotowy projekt leży od ośmiu lat w szufladzie, miejscy urzędnicy dyskutują z ekologami a część miasta o mało nie została zalana. Być może obecna fala powodziowa przyspieszy prace zmierzające do większego zabezpieczenia stolicy przed wylaniem Wisły - kończy "Życie Warszawy".). Za parę tygodni pewnie nikt już nie będzie o tym pamiętał, ale gdyby wał został w tym miejscu przerwany prawdopodobnie nieuchronny stałby się odstrzał zwierząt w ZOO. Ale przecież zwierzęta to nie ptaki, więc stanowisko  Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków można zrozumieć. Nieprawdaż? A że ochrona miejsc lęgowych ptaków jest niebezpieczna dla „miejsc lęgowych” ludzi, bo trochę domów przy ZOO też by pewnie zalało, to już mniej istotne. Musimy przecież chronić przyrodę dla przyszłych pokoleń ekologów. Może więc zanim zaczniemy na fali powodziowej ograniczać „przeklęte prawo własności” bo na wrocławskim Kozanowie to protesty właścicieli działek zablokowały budowę wału (Dlaczego Kozanów nie jest chroniony przed powodzią Budowę wysokiego na trzy metry, ponadkilometrowego wału przeciwpowodziowego na Kozanowie zablokowały protesty właścicieli działek - przekonują władze Wrocławia. Gdyby nie to, zalane w sobotę budynki przy ul. Ignuta miałyby ochronę. W sobotę część Kozanowa została zalana przez wodę ze Ślęzy. Powodzią dotknięta została m.in. nowa część osiedla, ta zbudowana już po 1997 roku. To komunalne budynki wielorodzinne postawione przez miasto. Od razu pojawiły się pytania, dlaczego na zalanym doszczętnie przez wodę 13 lat temu Kozanowie zezwolono na kolejne inwestycje budowlane. Wiadomo, że obszar Kozanowa to przedwojenny polder zalewowy. Publiczne pytanie o to postawił już w sobotę wieczorem wrocławski polityk, szef klubu parlamentarnego PO Grzegorz Schetyna. Skrytykował władze samorządowe za wydanie zgody na budowę, mówił, że w tej sprawie "wszystko stanęło na głowie". Fakty o ul. Ignuta są takie: Decyzja o budowie bloków zapadła w 1997 roku, jeszcze przed powodzią. Prezydentem miasta był wówczas Bogdan Zdrojewski, dziś poseł PO, minister kultury. Pozwolenie na budowę wydano w 1999 roku, Wrocławiem wciąż rządził Zdrojewski. On sam mówi dziś o tym tak: - Według prawa, to miejsce nie jest polderem zalewowym, tylko terenem zagrożonym powodzią. 40 procent obszaru miasta to takie tereny. O ile pamiętam, w roku 1998 próbowałem odmówić zewnętrznemu wobec miasta inwestorowi budowania na tym terenie, ale zgodnie z prawem nie dało się tego zrobić. Zdrojewski jednocześnie przyznał, że pozwolenie na budowę budynków miejskich przy ul. Ignuta wydano podczas jego prezydentury. Dodał, że kluczowa dla tego miejsca była budowa wału. Co ciekawe, ten sam argument podnosił w poniedziałek prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz, który zaznaczył, że jest daleki od potępiania swoich poprzedników za wydanie zgody na budowę. Pierwsi mieszkańcy wprowadzali się na ul. Ignuta gdy prezydentem był już Stanisław Huskowski, obecnie poseł PO. - Nie uważam, że budowa domów na ulicy Ignuta była błędem - mówi Huskowski. - One powstawały przy założeniu, że zbudowany zostanie tam wał przeciwpowodziowy, który będzie chronił Kozanów przed wodą ze Ślęzy. Byliśmy przekonani, że ten wał tam będzie, bo inaczej skazywalibyśmy na zalanie całe osiedle, a nie tylko jego część. Niewątpliwym błędem jest natomiast brak skuteczności przy budowie wałów. To obciąża wszystkie władze - miejskie, centralne, parlament. W poniedziałek Dutkiewicz tłumaczył, dlaczego zabezpieczenia nie powstały do dziś. Były blokowane przez protesty właścicieli ogródków działkowych oraz właściciela jednej z działek, przez którą miał przebiegać wał. Pierwszy spór na korzyść miasta rozstrzygnął Trybunał Konstytucyjny. Drugi protest do dziś skutecznie zablokował budowę wału. Chodzi o to, że nie ma przepisów prawa, które pozwalają wywłaszczać właściciela działki na potrzeby budowy infrastruktury powodziowej, tak jak jest np. przy budowie dróg. Dutkiewicz jest pewien, że po tegorocznej powodzi prawo zostanie szybko znowelizowane. - Wał jest już zaprojektowany, mamy uchwalony plan zagospodarowania przestrzennego. Jego budowa będzie kosztować około 10 mln zł. Wierzę, że politycy teraz szybko doprowadzą do zmiany przepisów i inwestycja będzie mogła ruszyć - oceniał w poniedziałek prezydent. Wojciech Szymański). -zróbmy inwentaryzację, żeby się dowiedzieć w ilu przypadkach nie chodzi o własność różnych „warchołów” tylko o „administrację” – a dokładniej o trudność w uzyskaniu prawomocnego pozwolenia na budowę. A czy powinna istnieć możliwość szybkiego wywłaszczenia na potrzeby budowy wałów, jak to ma miejsce na potrzeby dróg? Tak powinna istnieć! Zgodnie z teorią umowy społecznej można przyjąć, że państwo „powołaliśmy” do takich właśnie działań. Do obrony przed wrogiem zewnętrznym i wewnętrznym oraz siłami przyrody i do rozstrzygania sporów. Wał przeciwpowodziowy to taki swoisty wał obronny. Tylko że nie przed wojskami nieprzyjaciela, tylko wodą, która czasami zmienia się w nieprzyjaciela. Ale wywłaszczenie powinno nastąpić za rynkowym odszkodowaniem. Bo nie jest to „przeklęte” prawo własności, tylko „naturalne”. A niektórzy nazywają je nawet  „świętym”. Gwiazdowski

Smoleńskie kłamstwo WSI Raport rosyjskiej komisji, która winą za katastrofę w Smoleńsku obarcza polskich pilotów, poprzedziła akcja medialna w Polsce, podobna do tej sprzed prowokacji wobec Komisji Weryfikacyjnej WSI. Uaktywnili się dziennikarze, byli współpracownicy wojskowych służb, wymienieni w raporcie o WSI, i eksperci wojskowi. Przekonywali, że hipoteza o zamachu jest absurdalna i obciążyli winą pilotów, wpisując się w teorie wygłoszone potem przez rosyjską komisję Cały wysiłek rosyjskiego śledztwa skierowano na udowodnienie, że za katastrofę odpowiada załoga, a nie jest ona wynikiem błędnego naprowadzenia samolotu i być może eksplozji, które rosyjska komisja i prokuratura chcą ukryć. Nawet tego nie badano. Przerażające jest to, że polskie media, poza wyjątkami, przeszły do porządku dziennego nad tymi kłamstwami smoleńskimi. A od narodowej tragedii, niebywałej w historii Polski, mija zaledwie półtora miesiąca.

Gdzie są asy śledcze? Tak zwane media opiniotwórcze nie zajmują się tropieniem prawdy o katastrofie, lecz tym, by rosyjska wersja katastrofy stała się obowiązującą. Gdzie są te dziennikarskie asy śledcze, laureaci nagrody Grand Press i innych prestiżowych wyróżnień, którzy dotarliby do świadków katastrofy, pracowników lotniska w Smoleńsku? Którzy szukaliby śladów na miejscu tragedii, dociskali Rosjan i rząd Tuska w sprawie powołania międzynarodowej komisji śledczej z udziałem przedstawicieli NATO, zadawali pytania w sprawie podejrzanego palenia ubrań ofiar z nakazu rosyjskiej prokuratury, nieprzeprowadzenia sekcji zwłok, niezbadania szczątków Tu-154, którzy rozwialiby wątpliwości – czy doszło na pokładzie do eksplozji? Którzy nieustępliwie, tak jak potrafili nieraz, wytykaliby Rosjanom zawłaszczenie śledztwa, w tym czarnych skrzynek polskiego samolotu rządowego, a także wytknęli ewidentne kłamstwa? Którzy na konferencji MAK w Moskwie zapytaliby szefową komisji Tatianę Anodinę o prowadzącego to śledztwo w Rosji prokuratora Jurija Czajkę, który zajmował się śledztwami m.in. w sprawie Chodorkowskiego, Politkowskiej czy Litwinienki? Skoro nie dostrzegł związku miedzy tymi zgonami, czy mógł dostrzec, że polski Tu-154 rozbił się nie z winy polskiego pilota? Polskich redakcji, które potrafiły wydawać krocie na wielomiesięczne niebezpieczne misje dziennikarzy w Iraku, Afganistanie, wysłały korespondentów po tragedii Word Trade Center, nie stać było na wielokrotnie skromniejsze wydatki dla śledczych, których wysłałyby do Smoleńska, by przeprowadzili własne śledztwo, choćby po to, by wykluczyć tzw. teorie spiskowe.

Tak działają służby Przed ogłoszeniem przez rosyjską komisję lotniczą wstępnego raportu pojawiły się w polskich mediach przecieki (kontrolowane) od rosyjskiego prokuratora ośmieszające polskich pilotów. „Gazeta Wyborcza” opublikowała artykuł „Rosyjscy eksperci: pilot szukał ziemi wzrokiem”. „Polska. The Times” – wypowiedź płk. Piotra Łukaszewicza, według którego pilota Tu-154 zmyliło nietypowe ukształtowanie terenu – dolina przed pasem startowym. A „Rzeczpospolita” – artykuł Pawła Reszki, też wpisujący się w rosyjskie tezy („doświadczenie pilotów nie rzuca na kolana”). Tak powstawał medialny obraz pilotów Tu-154 jako niedouczonych, niedoświadczonych „kamikadze”. Zastanawiające, że niedouczeni są akurat ci, którzy pilotują samoloty z bardzo ważnymi osobami w państwie na pokładzie (casę pod Mirosławcem, Tu-154M do Smoleńska). Wraz z atakami naszych mediów na polskich pilotów pojawiła się też informacja, że analizą poziomu stresu załogi Tu-154 zajmie się psycholog z Polski, który specjalnie w tym celu poleciał do Moskwy odsłuchać rozmowy z kokpitu. Jego opinia rozstrzygnie, czy były „naciski” na pilotów, choć wcześniej oficjalnie podano, że ich nie było. Można podejrzewać, że opublikowanie artykułów obciążających pilotów i wypowiedzi tzw. ekspertów nie obyło się bez czyjejś inspiracji. To typowe działanie służb z układu postsowieckiego. Podobna akcja medialna miała miejsce przed wszczęciem śledztwa w sprawie rzekomego handlu Aneksem WSI przez członków Komisji Weryfikacyjnej Antoniego Macierewicza, oskarżenia o łapówkarstwo Romualda Szeremietiewa, gdy był wiceministrem MON za czasów, kiedy kierował resortem Bronisław Komorowski, czy prezesa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego, gdy układ potrzebował pretekstu, by zdjąć go ze stanowiska. Doniesienia medialne miały przygotować „odpowiedni” grunt i wyrobić w społeczeństwie opinię – wygodną dla służb i kierowanych przez nie marionetek.

Eksperci z kręgu WSI 27 kwietnia w dzienniku „Fakt” ukazał się artykuł „Winni jednak piloci? Musimy poznać prawdę o tej tragedii!”, w którym wypowiadają się m.in. Andrzej Kiński z „Nowej Techniki Wojskowej” i Tomasz Hypki ze „Skrzydlatej Polski”. Według Kińskiego atak lub zamach to „hipotezy z kosmosu!”. – Mnie hipotezy dotyczące zamachu, ataku elektromagnetycznego, nie interesują – stwierdził Kiński, który jest wymieniony w aneksie nr 16 Raportu o WSI wśród osób „współpracujących niejawnie z żołnierzami WSI w zakresie działań wykraczających poza sprawy obronności państwa i bezpieczeństwa Sił Zbrojnych RP” jako współpracownik o pseudonimie „Skryba”. Podczas prac Komisji Weryfikacyjnej ujawniono wiele przypadków wywierania przez żołnierzy WSI wpływu na środowisko dziennikarzy. Oficerowie WSI podejmowali wobec dziennikarzy działania inspirujące, których zasadniczym celem było kreowanie określonego obrazu danego zdarzenia bądź zjawiska. Według Raportu, Andrzej Kiński monitorował środowisko dziennikarskie. Na łamach miesięcznika „Nowa Technika Wojskowa” zamieszczał materiały prasowe, mające charakter lobbingu związanego z kontraktem na kołowe transportery opancerzone (KTO) „Rosomak”, podkreślał tylko pozytywne wyniki testów na KTO, nie uwzględniał wad technicznych sprzętu. Dziś podkreśla tezy w sprawie katastrofy smoleńskiej uwalniające Rosjan ad hoc od podejrzeń o dokonanie zamachu. Także inny wymieniony w raporcie WSI dziennikarz – Grzegorz Hołdanowicz, redaktor naczelny miesięcznika branżowego „Raport”, zajmującego się problemami wojskowości i obronności, wymieniony w aneksie nr 16 – stwierdził: „błędne podanie parametrów ciśnienia mogłoby zakłócić działanie systemu TAWS” („Nasz Dziennik”, 26 kwietnia 2010 r.). Hołdanowicz jest kojarzony z pseudonimem „Dromader”. Według Raportu o WSI „Dromader”, podobnie jak Skryba, w tekstach publikowanych w prasie wojskowej angażował się w promowanie oferty firmy Patria Vehicles na KTO.

Naciskali „niemądrzy” politycy Kolejny ekspert – Tomasz Hypki – w ww. artykule w „Fakcie” stwierdził: – Przyczyną katastrofy była wina załogi i jej przeszkolenie. W takich warunkach atmosferycznych nie powinni w ogóle podchodzić do lądowania. W piśmie „Raport” Tomasz Hypki opublikował artykuł „Na zachodzie bez zmian. W Polsce wraca stare?”, w którym napisał m.in.: „Niewiele brakowało, by rząd PiS zniszczył Bumar, delegując do jego władz niekompetentne osoby z klucza partyjnego i niszcząc jego otoczenie, w tym struktury MON i służby specjalne (…). Co gorsza, wyciekały z niego ważne dane i dokumenty. Członkowie zarządu otwarcie przekazywali informacje zatrudnionym w mediach kolegom”. Według Hypkiego winnym złej sytuacji Bumaru było PiS. „Teraz zaś to Bumar jest celem. Atakują go wynajęci dziennikarze pod najbardziej absurdalnymi pretekstami” – pisał we wspomnianym artykule. Hypki zapomniał, że Tomasz Szatkowski, który był z nadania PiS w Bumarze, jako jedyny miał odwagę złożyć zawiadomienie do prokuratury o nieprawidłowościach mających miejsce w tym koncernie. Hypki nie chciał też pamiętać o bananowych interesach ludzi z WSI w Bumarze na nielegalnym handlu bronią, sprzedawaniu jej terrorystom, skandalicznym braku zabezpieczenia i kradzieży elementów Tafiosa (unikalnej polskiej technologii wojskowej do wykrywania skażeń, którą próbowali wywieźć za granicę, bez wiedzy autorów konstruktorów i MON, ludzie związani z WSI i Bumarem). Dziś Hypki, pełniący funkcję sekretarza Krajowej Rady Lotnictwa, wpisuje się w chór Tatiany Anodiny, przewodniczącej MAK [Międzynarodowego Komitetu Lotniczego]. W wypowiedzi dla Wirtualnej Polski Hypki mówi: „Dopóki nie zmądrzeją politycy odpowiedzialni za swoje zachowania na pokładzie tych samolotów, trzeba pilotów po prostu przed nimi chronić”. Hypki już wie, że pilotów zmusił do lądowania „niemądry” prezydent lub ktoś z jego „niemądrego” otoczenia. Uwierzył sugestiom członków rosyjskiej komisji z polskimi atrapami w tle.

Cel: utrudnić poznanie prawdy Konferencja MAK rozpoczęła się od stwierdzenia, że polska załoga nie trenowała na symulatorze i miała niewiele wylatanych godzin na Tu-154. Przekaz był oczywisty. Przewodnicząca Anodina przyczyniła się do wzmocnienia teorii ekspertów z kręgu WSI, promowanych przez niektórych dziennikarzy w różnych mediach. Stwierdziła, że według zapisów czarnych skrzynek, w kabinie pilotów słychać było dwa dodatkowe głosy. Natychmiast ten „news” podano na samej górze portalu Gazeta.pl.

Skłonności niektórych mediów do wpisywania się w teorie bliskie rosyjskiej komisji zauważył bloger z salonu24.pl, Free Your Mind. Warto zacytować jego kilka spostrzeżeń. „Nie sądziłem, że »Rzeczpospolita« dołączy się do lansowania rosyjskiej wersji tego, co się wydarzyło 10 kwietnia. P. Reszka (ten od sprawy rzekomego handlowania aneksem do raportu o likwidacji WSI, demistyfikowania »pisowskiego« SKW, tropienia »przestępstw« Macierewicza etc.) na temat domniemanych przyczyn katastrofy smoleńskiej, ale i wczytuje się w nią z uwagą posowiecka komisja zajmująca się katastrofami lotniczymi (MAK), która swoją wersję wydarzeń najwyraźniej na tym artykule oparła. (…) W przyjazny dialog wchodzą ze sobą sojusznicze służby, no bo nie podejrzewam, by Reszka z czapki wziął te dane, którymi sypie w swoim śledczym artykule, tylko raczej jakiś poczciwiec w mundurze najpewniej jeszcze »ludowego wojska polskiego«, podzielił się bezcenną wiedzą. Ta wiedza bywa bezcenna zwłaszcza wtedy, gdy pochodzi ze sprawdzonych, sowieckich źródeł, wtedy bowiem, gdy zostanie upubliczniona, inne sowieckie instytucje mogą się na nią powoływać na zasadzie klasycznego, sowieckiego błędnego koła, które nigdy, ale to nigdy nie prowadzi do prawdy. (…) Zastanawia mnie, jak wielką determinację w uwiarygodnienie rosyjskich kłamstw wkładają ludzie piszący po polsku do polskich mediów”. Cechą charakterystyczną tej kampanii medialnej jest pojawianie się opinii „ekspertów”, „przecieków” ze śledztwa i innych informacji, które mają utrudnić zbudowanie logicznej i spójnej prawdy o katastrofie. Wpisały się one jak ulał w ustalenia MAK. Jak widać niektórzy dziennikarze i agenci wpływu w niektórych mediach byli dobrze poinformowani. Tylko patrzeć, jak – przypadkiem w ostatnim tygodniu kampanii prezydenckiej – w niektórych polskich mediach pojawią się „newsy”, że komisja rosyjska opublikuje lada chwila komunikat, że już nie ma przeszkód „etycznych” (które według MAK istnieją obecnie), by podać do wiadomości publicznej, kto wdarł się do kabiny i rozkazał niedouczonym i niedoświadczonym pilotom lądować. Okaże się ani chybi, że to Lech Kaczyński albo ktoś z najbliższych mu osób.

Co komisja przemilczała Komisja skupiła się na nagonce na polskich pilotów, lecz ani słowa nie powiedziała na konferencji o wynikach przesłuchań kontrolerów z wieży w Smoleńsku, braku oświetlenia pasa startowego i drogi przed pasem, ani o zagadkowym rozkawałkowaniu samolotu lecącego kilka metrów nad ziemią z minimalną prędkością. Wykluczyła zamach terrorystyczny oraz awarię silnika. Niestety, na konferencji nie padło pytanie, na jakiej podstawie komisja to wykluczyła. Gdyby konferencja, szczególnie ważna dla polskich mediów, odbyła się – jak należało oczekiwać – w Polsce i gdyby o niej poinformowano redakcje polskie (nie tylko wybrane), ważne pytania na pewno by padły. Ale być może chodziło właśnie o to, bo nie padły, dlatego zorganizowano to właśnie tak… Żaden z dziennikarzy nie zapytał, czy były robione analizy chromatografem i spektrometrem na obecność substancji śladowych materiałów wybuchowych, przewodnicząca Anodina też nie zająknęła się na ten temat ani słowem. Podobnie przemilczała, że samolot do piątej sekundy przed tragedią leciał według wskazań autopilota (wspomniano o tym mimochodem w materiałach dla dziennikarzy, uznając za wątek mało istotny, by o nim mówić, zwłaszcza że mogłoby paść jakieś niewygodne pytanie). Można domyśleć się, dlaczego przemilczano tę kwestię – bo wskazuje na atak satelitarny meconingiem (piszemy o tym w artykule głównym). Jak przekonywano na konferencji, lotnisko w Smoleńsku było dobrze przygotowane na przyjęcie prezydenckiego tupolewa, a jego załoga dostała wszystkie niezbędne wytyczne. Z ustaleń członków komisji wynika też, że piloci mieli informację na temat sytuacji meteorologicznej na lotnisku, czyli gęstej mgły. Ale nie powiedziano, dlaczego nie zamknięto lotniska i dlaczego wieża nie zabroniła lądowania polskiemu samolotowi, skoro chwilę wcześniej zabroniła lądować samolotowi Ił-76. Ciekawe, że rosyjska strona sama przyznała wcześniej, że podczas wizyty Putina i Tuska w Katyniu 7 kwietnia ściągnięto na smoleńskie lotnisko system nawigacji ILS ułatwiający lądowania w nawet bardzo trudnych warunkach, a potem go usunięto. Tymczasem na konferencji, gdy zapytał o to dziennikarz BBC, Anodina przerwała Edmundowi Klichowi, który chciał odpowiadać, słowami „Ja odpowiem, pan Klich może mówić później” i stwierdziła, że sprzęt jest taki sam, nic nie zostało zabrane.

Kłamstwo szyte grubymi nićmi Skoro wszystko jest jasne – zawinił pilot Protasiuk i prezydent Kaczyński, który go zmusił do lądowania – dlaczego rodziny ofiar nakłaniano do podpisania zgody na zniszczenie ubrań, teren katastrofy zrównano spychaczami, złożono wniosek do sądu wojskowego w Warszawie o zniszczenie rzeczy osobistych ofiar w trosce o rzekomą „epidemię” (czyżby zamierzano rozrzucić te rzeczy w przedszkolach, na dworcach, supermarketach itp.?), polskich lekarzy i obserwatorów wyłączono z uczestnictwa w sekcjach zwłok, zadbano, by przysłanych z Moskwy trumien nie otwierać, wycięto drzewa na miejscu katastrofy? Teraz do kompletu – jak można sądzić – w rosyjskiej hucie zostanie przetopiony wrak prezydenckiego Tu-154. Na naszych oczach niszczy się dowody, zaciera ślady i na to przyzwala polski rząd z Donaldem Tuskiem na czele, a śledczy opowiadają bajki o złym szkoleniu pilotów, rzekomo niebezpiecznych telefonach komórkowych itp. historyjki. Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski

Związek Renegatów Polskich (1) Na wiosnę 1943 roku w Moskwie powstał Związek Patriotów Polskich, organizacja skupiająca komunistów polskich, której celem było zagarnięcie – przy pomocy Stalina – władzy w Polsce. Dopiero na jesieni 1940 roku w obliczu narastania sporów sowiecko-niemieckich, Stalin zadecydował o skupieniu części dawnych kapepowców (członków rozwiązanej przez Stalina w 1938 roku Polskiej Partii Komunistycznej) w podmoskiewskim Puszkino pod nadzorem Zofii Dzierżyńskiej oraz wysoko uplasowanego w hierarchii kominternowskiej Leona Kasmana. Jednak najważniejszą rolę pełniła Wanda Wasilewska, która już na jesieni 1939 roku wstąpiła do WKP(b), a w 1940 roku wybrana została deputowaną do Rady Najwyższej ZSRS. O tym jak bardzo ważna była dla władz sowieckich najlepiej świadczy fakt, że gestapo na mocy porozumienia z NKWD zorganizowało przejazd jej córki Ewy do Lwowa, gdzie Wasilewska redagowała „Czerwony Sztandar”. W tej polskojęzycznej gadzinówce w jednym z artykułów Wanda Wasilewska wyjaśniała: "Kulturze polskiej jako części kultury radzieckiej, jej zachowaniu i rozwojowi ma służyć nasze pismo". Na jego łamach publikowali m.in. Kazimierz Brandys, Jan Kott, Adam Ważyk, Stanisław Jerzy Lec, Aleksander Wat, Tadeusz Boy-Żeleński, Teodor Bujnicki, Jerzy Putrament, Włodzimierz Sokorski, Leon Pasternak, Julian Stryjkowski. Szczególnie ponurą kartą tej literatury są utwory ku czci czerwonych katów - Feliksa Dzierżyńskiego i Stalina. Wiktor Woroszylski nadając swemu synowi imię Feliks pisał: "Dziś otrzymujesz wraz z imieniem tego, co piękną duszę miał, był wichrem, stalą i płomieniem. (...) Byś, odrzucając wiele szczęść, wybrał jedyne, najprawdziwsze, w którym zawarty życia sens - jego i twego mój, mój Feliksie". Adam Ważyk odkrywał jak: "mądrość Stalina rzeka szeroka, w ciężkich turbinach przetacza wody, płynąc wysiewa pszenicę w tundrach, zalesia stepy, stawia ogrody...". We wrześniu 1940 roku, w rocznicę napaści Armii Czerwonej na Polskę, wstąpiło do Związku Sowieckich Pisarzy Ukrainy kilkudziesięciu pisarzy. Wśród nich byli: Jerzy Borejsza, Leon Chwistek, Tadeusz Boy-Żeleński, Jan Brzoza, Aleksander Weintraub, Zuzanna Ginczanka, Halina Górska, Mieczysław Jastrun, Juliusz Kleiner, Stanisław Jerzy Lec, Leon Pasternak, Julian Przyboś, Jerzy Putrament, Adolf Rudnicki, Włodzimierz Słobodnik, Elżbieta Szemplińska, Lucjan Szenwald, Wanda Wasilewska, Adam Ważyk, Bruno Winawer, a wkrótce Jalu Kurek. Do Związku Pisarzy Sowieckich Białorusi zgłosili akces: Janina Broniewska, Jerzy Pański, Jerzy Rawicz. Po wybuchu wojny z Hitlerem, grupa komunistów z Bermanem, Finderem podpisała, przygotowany na najwyższym szczeblu, projekt utworzenia tzw. Komitetu Narodowego. Jednak po podpisaniu układu Sikorski-Majski inicjatywę tę zawieszono. Jedynie w końcu listopada 1941 roku w Saratowie zorganizowano mityng polskich „działaczy demokratycznych”, transmitowany przez radio, podczas którego do Polaków wychodzących z sowieckich łagrów przemawiali Rosjanie i grupka skomunizowanych Polaków. W audycji tej brała również udział komisarz pułku Armii Czerwonej Wanda Wasilewska, która apelowała: „Polacy! Głowa do góry! Odważniej formujcie szeregi! Kierujemy te słowa do was – członkowie ruchu oporu w dalekiej Ojczyźnie! Kierujemy je do polskich żołnierzy w Anglii i Kanadzie. Zwracam się do polskich armii w Związku Radzieckim! Polska ziemia wzywa was na bój zwycięski. Trzymajcie mocniej broń [...] Niech żyją Związek Radziecki, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone Ameryki”. W styczniu 1942 roku z polecenia Stalina na okupowanych przez Niemców ziemiach polskich powstała Polska Partia Robotnicza – ugrupowanie komunistyczne, podporządkowane interesom politycznym ZSRS. Utworzyli je członkowie tzw. grupy inicjatywnej, którzy – po przebyciu szkolenia w ZSRS – w nocy z 27 na 28 grudnia 1941 roku zostali zrzuceni z radzieckiego samolotu w pobliżu Warszawy. Nawiązali oni kontakt z przedwojennymi członkami Komunistycznej Partii Polski i rozpoczęli budowę nowej organizacji. Środowisko komunistyczne, w którym prym wiodła towarzyszka Wasilewska  - laval-liery kujbyszewskiej", "polskiej Leni Riefenstahl u sowieckiego monomacha" - jak o niej pisał Marian Hemar -  skupiono wokół redagowanego przez nią w Kujbyszewie dwutygodnika „Nowe Widnokręgi”. W grupie tej czołowym ideologiem był zapiekły dogmatyk Alfred Lampe, choć to Wasilewska – deklarująca, że „jest obywatelką radziecką i członkiem WKP(b)” - bezpardonowo atakowała Sikorskiego, jako „tchórza, lękającego się haseł, które mogły by podniecić walkę z Niemcami”. Jakub Berman wspominał w rozmowie z Teresą Torańską: „Wanda była już wtedy członkiem Rady Najwyższej ZSRR i członkiem WKP(b), jedyną wśród Polaków, która posiadała telefon wieruszkę, najbardziej zastrzeżony i tajny aparat w Związku Radzieckim, między innymi do Stalina, co świadczyło o jej pozycji. […] Stalin bardzo wysoko cenił Wandę, uznawał także jej twórczość literacką. Stalinowi – pani rozumie – imponowało, że córka przedwojennego polskiego ministra – Leona Wasilewskiego, pisarka, jest komunistką”.  W końcu października 1942 Berling poznał przybyłą do Moskwy z frontu Wandę Wasilewską. Jak później wspominał okazało się, że mieli całkowicie zbieżne poglądy w sprawach wyzwolenia narodowego i społecznego oraz sojuszu i przyjaźni Polski ze Związkiem Sowieckim. Od pierwszego więc spotkania tworzyli parę, która sterowana przez Moskwę, za obietnicę sprawowania władzy podjęła trud formowania reprezentacji lewicy oraz wojska, w pełni gwarantujących zrealizowanie sowieckich postulatów wobec Polski. Początkowo Wasilewska dominowała nad Berlingiem, z czasem jednak oboje zaczęli rywalizować o wpływy u Stalina – źródła wszelkich łask w totalitarnym państwie sowieckim. Jednak w tym czasie większość polskich komunistów skazana była na bezczynność. Jakub Berman, Roman Zambrowski, Aleksander Zawadzki, Hilary Minc przebywali w stolicy Republiki Baszkirskiej – Ufie, część dawnych kapepowców odbywała specjalne kursy w szkole Kominternu w pobliskim Kusznarenkowie. Nawiasem mówiąc: atmosfera panująca w elitarnej uczelni była dość swobodna, a słuchacze nie zawsze pilnie przykładali się do studiowania dzieł Lenina i Stalina. Wiosną 1943 r. Dymitrow pisał do kierownictwa szkoły: „Dowiedzieliśmy się z wiarygodnych źródeł, że studenci notorycznie upijają się wódką i że dochodzi wśród nich do niepokojąco częstych przypadków seksualnej rozwiązłości. Biorąc pod uwagę, że zadaniem szkoły jest kształcenie kadr dla tajnych operacji, stanowiących wzór pod względem moralnym i politycznym, uczciwych komunistów i wytrawnych specjalistów, kategorycznie domagam się zbadania sytuacji i położenia kresu wszelkim przejawom demoralizacji”. Zwycięstwo pod Stalingradem zmieniło układ sił. Stalin poczuł, że nic już nie zagraża jego władzy, i przystąpił do snucia imperialnych planów. W styczniu 1943 roku grupa polskich komunistów „samorzutnie” wystąpiła do Mołotowa z memoriałem w sprawie „organizacyjnego uformowania lewicy polskiej w ZSRR oraz kompleksowego rozwiązania całokształtu spraw polskich w ZSRS” poprzez „organizacyjne oformlenije lewicy”, aby mogła stworzyć „przeciwwagę” dla legalnych władz państwa polskiego . Równocześnie przestrzegano „drogiego Wiaczesława Michałowicza” przed „reakcyjną i antysowiecką emigracją polską”, czyli rządem gen. Sikorskiego. 20 stycznia w „Nowych Widnokręgach” ukazał się list Alfreda Tadeusza Wiślickiego, wzywający do sformowania oddziałów polskich, które ruszyłyby do kraju najkrótszą drogą przez Wielkie Łuki i Ukrainę. Na apel ten odpowiedział ppłk Zygmunt Berling. To jego wołanie o Wojsko Polskie dziwnie wyglądało w ustach człowieka, który pół roku wcześniej samowolnie opuścił jego szeregi i zadeklarował ochotnicze wstąpienie do Armii Czerwonej. Pod koniec stycznia Stalin wezwał z frontu Wandę Wasilewską, mianowaną 30 stycznia pułkownikiem Armii Czerwonej. Na jego pytanie zadane mężowi Wasilewskiej – od marca 1943 roku zastępcy narkoma spraw zagranicznych ZSRR – „Czy Wanda może nam pomóc i pójdzie na całego? ten odpowiedział twierdząco”. Wasilewską Stalin przyjął w drugiej połowie lutego. W trakcie audiencji sowiecki dyktator zezwolił na wydawanie drugiego obok „Nowych Widnokręgów” czasopisma polskiego – „Wolnej Polski”, które miało być organem nowej organizacji. Niektórzy komuniści byli jednak temu przeciwni. Jak wspomina Berling, w rozmowie na temat potrzeby stworzenia wojska prowadzonej w mieszkaniu Wasilewskiej, zaperzony Alfred Lampe dosadnie powiedział:„– Na h... nam to potrzebne! My mamy Armię Czerwoną i to nam wystarczy”. Następnie Wasilewska, Lampe i Zygmunt Berling otrzymali zaproszenie na Kreml. Tutaj poinformowano ich o utworzeniu nowej organizacji Polaków w ZSRR – Związku Patriotów Polskich. „Skąd się wzięła nazwa ZPP? – pisał we wspomnieniach Berling. – Jej autorem jest towarzysz Stalin. Kiedy rozmawialiśmy o tym, czyj to powinien być organ i jaka powinna być organizacja, on zaproponował tę nazwę. My w pierwszej chwili przyjęliśmy to z pewnymi zastrzeżeniami. Mówiliśmy, że przecież samo słowo »patriota« jest u nas w Polsce trochę skompromitowane, że nadużywali go endecy, że nadużywał go Ozon, że słowo »patriotyzm« jest wyświechtane. Wtedy towarzysz Stalin powiedział: »Oni to słowo zdyskredytowali, ale wy je podniesiecie z błota i nadacie mu prawdziwy sens«”. Z kolei Berling roztoczył wizję zorganizowania w ZSRS nowych oddziałów wojskowych. Stalin wyraził pełne poparcie dla tego pomysłu.

2. Po wykryciu w lasku katyńskim zbrodni NKWD machina związana z  formowaniem konkurencyjnego dla rządu RP wojska ruszyła pełną parą. Jak wspomina Berling – „W nocy z 19 na 20 kwietnia 1943r. obudził mnie w naszym mieszkaniu w Moskwie ostry dzwonek telefonu. Zaspany jeszcze podjąłem słuchawkę, ale skoro na moje zgłoszenie odpowiedział mi i przedstawił się obcy, ale jakby słyszany już kiedyś głos – oprzytomniałem w jednej chwili. Mówił jeden z członków rządu [był nim Mierkułow – zastępca Berii – Godziemba] gratulując mi wytrwałości i osiągnięcia celu. – No, nareszcie skończyło się wasze czekanie. Dziś zapadła decyzja Biura Politycznego o rozpoczęciu organizacji waszego wojska. Serdecznie wam gratuluję”. Jak zawsze dyspozycyjna Wanda Wasilewska 28 kwietnia wygłosiła przemówienie radiowe, w którym w pełni uzasadniając tezy sowieckie, tłumaczyła potrzebę wystąpienia przeciwko rządowi RP w Londynie. Mówiła: „Emigracyjny rząd gen. Sikorskiego nie reprezentuje narodu polskiego. Ten rząd występował przeciwko zbrojnej walce narodu polskiego z niemieckim okupantem w Polsce, wyprowadził poza granice Związku Sowieckiego gotową do walki armię, która do tej pory nie bierze żadnego udziału w wojnie, prowadził wrogą wobec Związku Sowieckiego agitację starając się popsuć stosunki między sojusznikami, a wreszcie skompromitował się biorąc udział w zorganizowanej przez hitlerowców antysowieckiej propagandowej hecy lasu katyńskiego, rzekomego zastrzelenia przez organy sowieckie polskich oficerów, w rzeczywistości wymordowanych przez samych Niemców”. Z dalszej części przemówienia słuchacze dowiedzieli się, że Związek Patriotów Polskich czyni starania o stworzenie polskich oddziałów w ZSRS, do których zgłoszą się Polacy zdolni do służby wojskowej. Pozostali powinni pracować dla frontu, jak wszyscy obywatele sowieccy. Propagandowo podkreślała, że skoro rząd RP jest nielojalny, to my musimy być lojalni wobec ZSRR, że skoro rząd RP wyprowadził armię, to my musimy pójść na front, że skoro rząd RP wysłał dziesiątki tysięcy na tułaczkę, to my musimy pracą wykazać obywatelskiego ducha. Zapewne nigdy nie dowiemy się, czy Stalin na jakimkolwiek etapie wojny planował przyłączanie Polski do ZSRR jako słynnej „siedemnastej republiki”. Wiele wskazuje na to, że gorącą orędowniczką tej koncepcji była Zofia Dzierżyńska, wdowa po sławetnym Feliksie Edmundowiczu, osoba, której głos wiele na Kremlu znaczył. Jednak taka decyzja mogłaby wywołać otwarty konflikt z aliantami, a przecież sowieckie interesy nad Wisłą można było zabezpieczyć bardziej subtelnymi metodami. Rozważywszy wszystkie za i przeciw, wiosną 1943 r. Stalin zdecydował się na utworzenie niepodległego – w sensie formalnym – państwa polskiego. Dyktator dołożył starań, by atrapa suwerenności była przekonująca. ZPP – choć zdominowany przez komunistów – miał być organizacją ponadpartyjną, zapleczem przyszłego rządu tymczasowego. Miał zrzeszać wszystkich, którym leży na sercu „wyzwolenie Polski spod hitlerowskiego jarzma”. Pracami Związku zza kulis kierowali zaufani komuniści – Stefan Wędrychowski i Stanisław Skrzeszewski oraz Antoni Alster, Jakub Berman, Luna Brystygierowa, Anatol Fejgin, Władysław Malwin, Mieczysław Mietkowski, Hilary Minc, Zygmunt Modzelewski, Marian Naszkowski, Edward Ochab, Edmund Pszczółkowski, Jerzy Putrament, Stanisław Radkiewicz, Jerzy Stachelski, Eugeniusz Szyr, Walenty Titkow, Roman Werfel, Alfred Lampe i Roman Zambrowski. Cały ten światek, w którym działały co najmniej cztery agentury – Kominternu, NKWD oraz służb politycznych i wywiadowczych Armii Czerwonej, był bacznie obserwowany przez uznanych ekspertów od spraw polskich – gen G. Żukowa, płk. Kondratiuka oraz Helenę Ussijewicz, córkę Feliksa Kona. Sowieckie poparcie, udzielane przyszłej elicie politycznej państwa polskiego, nie było wolne od specyficznej dwuznaczności. Nowo dokooptowanych członków ZPP przywożono do mieszkania Wasilewskiej prosto z łagrów, często jeszcze skutych kajdankami i w obstawie enkawudzistów, którzy opacznie zrozumieli polecenie „natychmiast dostarczyć do Moskwy”. Stalin lubił przy różnych okazjach drwić z polskich sojuszników. Wymieniał nazwiska dawno rozstrzelanych KPP-owców i z obłudnym zdziwieniem mówił: „Tak, to dobry, zdolny człowiek. Przydałby się teraz w partyjnej robocie, w pracy nad odbudową kraju. Dlaczego nie bierzecie?”. W dodatku środowisko ZPP poziomem intryg i wzajemnych animozji przypominało kłębowisko żmij. Wanda Wasilewska i Zygmunt Berling nienawidzili się nawzajem: istotą konfliktu była rywalizacja pionu cywilnego i wojskowego o to, która instancja będzie nadrzędna w powojennej Polsce. Berlingowi marzyła się rola drugiego Piłsudskiego, zza kulis tworzącego i obalającego rządy, tymczasem trwały już prace nad powołaniem Polskiego Komitetu Narodowego, mającego pełnić rolę rządu tymczasowego. Postanowiono, że ZPP wspólnie z rządem radzieckim zorganizuje huczne obchody 150. rocznicy insurekcji kościuszkowskiej – podkreślając w ten sposób swoje zakorzenienie w narodowej tradycji. Imię Tadeusza Kościuszki miała też nosić polska dywizja, formowana właśnie w Sielcach nad Oką. Radziecki przywódca osobiście sprawdzał, czy nowa armia jest wystarczająco polska i patriotyczna. Tu charakterystyczny szczegół. Jak pisze historyk Zbigniew Kumoś: „Kiedy Berling zameldował, że tworzone wojsko nosi polskie mundury wojskowe z guzikami z orzełkiem, że obowiązują spolszczone regulaminy walki itp., Stalin zapytał o księdza. Po chwilowej konsternacji Wasilewska zapytała: a po co? Stalin stanowczo stwierdził: polska armia zawsze miała kapelanów i jeżeli ich nie będzie w nowo tworzonym wojsku, to nikt z Polaków, którzy do niego się zgłoszą, nie uwierzy, że jest to polskie wojsko. […] w ciągu kilku godzin przyszła odpowiedź od Pantelejmona Ponomarienki z Białorusi, że oni mają księdza w jednym z oddziałów partyzanckich. Już najbliższej nocy został wysłany samolot z oficerami NKWD, którzy uprowadzili śpiącego księdza partyzanta do Moskwy. Tu został ubrany i wyposażony w sprzęt liturgiczny pobrany z Muzeum Ateizmu. Następnie ksiądz włączony został do składu dowództwa 1. Dywizji”. Do formowania polskich jednostek powołano specjalną komisję, na czele której stanęła Wanda Wasilewska. Komisja ta rozpoczęła szczegółowe rozmowy z gen. Gieorgim Siergiejewiczem Żukowem. Już na pierwszym posiedzeniu uzgodniono, że formowaną jednostką będzie dywizja piechoty, a ppłk Zygmunt Berling jej dowódcą. We wstępnych rozważaniach brano również pod uwagę kandydaturę doświadczonego oficera sowieckiego pochodzenia polskiego, ppłk. Bolesława Kieniewicza. Część organizatorów – głównie komunistów – widziała na tym stanowisku dowódcę polskiego oddziału partyzanckiego na Wołyniu „Jeszcze Polska nie zginęła” Roberta Satanowskiego, który od maja do września 1943 roku przebywał w Moskwie. O wyborze na dowódcę dywizji, cieszącego się pełnym poparciem NKWD, Berlinga zadecydowało zdanie Stalina, który zdawał sobie sprawę, że dowódcą PSZ w ZSRS powinien być oficer nie tylko w pełni mu uległy, ale za którym stoi przeszłość legionowa, zawodowy oficer II Rzeczypospolitej, uosabiający sobą symbol polskich tradycji narodowych i wojskowych. Po uzgodnieniu sposobu rekrutacji, uzbrojenia i wyposażenia dywizji, jej wyżywienia i umundurowania oraz przyrzeczeniu przez stronę sowiecką skierowania do niej sowieckich oficerów, Stalin zdecydował się raz jeszcze na spotkanie z Berlingiem. Sowiecki dyktator wysłuchał jego referatu, przyjął go bez zastrzeżeń i ku zdumieniu polskiego rozmówcy zgodził się na formowanie nie tylko dywizji piechoty ale również pułku pancernego i eskadry myśliwskiej. Po ustaleniu wszystkich zasadniczych spraw związanych z organizacją i potrzebami polskiej dywizji Państwowy Komitet Obrony ZSRR 6 maja 1943 roku powziął decyzję formalną o jej formowaniu. Decyzję ogłoszono w formie komunikatu rządu sowieckiego 8 maja w radiu i prasie: „Rząd sowiecki postanowił zadość uczynić prośbie Związku Patriotów Polskich w ZSRR w sprawie utworzenia na terytorium ZSRR polskiej dywizji im. Tadeusza Kościuszki w celu wspólnej walki z Armią Czerwoną przeciwko najeźdźcom niemieckim. Formowanie polskiej dywizji już się rozpoczęło”. W dniach 9-10 czerwca odbył się I Zjazd ZPP. Przewodniczącą Zarządu Głównego ZPP została Wanda Wasilewska. Zmiana sytuacji politycznej, wpłynęła na zmianę tonu jej wypowiedzi. W odezwie, którą wygłosiła podczas I Zjazdu ZPP stwierdziła: „Z chwilą wybuchu wojny w 1941 r. sytuacja nasza była taka, że nie mogliśmy brać bezpośrednio udziału w walce. Po zawarciu sojuszu polskoradzieckiego zdawało się, że Polacy w ZSRR staną w jednym szeregu z walczącą bohatersko Armią Czerwoną. Niestety okazało się, że w rządzie generała Sikorskiego brały górę żywioły sprzed 1939 r. Armia generała Andersa opuściła ziemię radziecką. Przestała być armią, przekształciła się w grupę emigracyjną. Godność Polaka ucierpiała bardzo na skutek tego co robiły agendy ambasady rządu Sikorskiego w terenie. Stosunki między rządem radzieckim a polskim pogarszały się z każdym dniem z winy rządu polskiego” I dodawała: „ZPP powstał z dążeń i pragnień tysięcy ludzi, którzy chcieli walczyć. ZPP jest wynikiem dążeń Polaków do wolności”. W nocy z 31 grudnia 1943  na 1 stycznia 1944 roku ogłoszono o utworzeniu w Warszawie Krajowej Rady Narodowej, kryptokomunistycznej atrapy podziemnego parlamentu, będącej rzekomo - "reprezentację polityczną Narodu polskiego upoważnioną do występowania w imieniu Narodu i kierowania jego losami do czasu wyzwolenia Polski spod okupacji". Przewodniczącym został Bolesław Bierut - przed wojną przeszkolony w Związku Sowieckim agent. Powołanie KRN było aktem zdrady wobec państwa polskiego. Zdrady w warunkach wojny i okupacji, za którą jest tylko jedna kara na całym świecie. Dzień później KRN utworzyła Armię Ludową z Michałem Rola-Żymierskim na czele. Było to wypowiedzenie posłuszeństwa wodzowi naczelnemu wojska polskiego w warunkach wojny i faktyczne podporządkowanie się siłom zbrojnym obcego państwa, które okupowało część Polski! Dlaczego w tym właśnie czasie wykonano te przygotowane wcześniej działania? W nocy z 3 na 4 stycznia 1944 r. armia sowiecka przekracza w rejonie Olewska i Rokitny granicę Związku Sowieckiego. Trzeba było, przy pomocy kolaborantów, przygotować świat do aneksji ziem wschodnich Rzeczypospolitej. Tak się też stało. 23 stycznia KRN przyjmuje propozycję "uregulowania" granicy polsko-sowieckiej, wbrew deklaracji rządu RP z 5 stycznia w sprawie nienaruszalności granicy wschodniej państwa polskiego. Jeszcze jeden akt zbrodni stanu! Sowieci odrzucają deklarację rządu RP, posługując się stanowiskiem swoich kolaborantów. Stalin podszedł do nowej inicjatywy nieufnie, zaś moskiewskie środowisko polskich komunistów – z ledwie skrywaną wściekłością. „Nasza polityka nie podobała się w Moskwie – pisał we wspomnieniach Gomułka – WKP(b) powołała więc do życia Centralne Biuro Komunistów Polski, traktując je jako faktyczne kierownictwo partii, które po wyzwoleniu kraju stanie na czele PPR. Miało to zapewnić odpowiedni wpływ WKP(b) na personalny dobór członków rządu tymczasowego, na ustalenie jego składu wspólnie z CBKP, przy posłużeniu się starą stalinowską metodą stosowaną przez WKP(b) w Kominternie. Ponieważ KRN nie stwarzała takich możliwości, kierownictwo WKP(b), a tym samym i CBKP oraz Prezydium Zarządu Głównego ZPP, postanowiło ją ignorować, nie przyjmować do wiadomości jej istnienia”. Wśród komunistów polskich występowały wówczas dwie koncepcje przyszłości Polski. Jedni, przede wszystkim ci związani z CBKP, uważali, że Polska powinna stać się republiką sowiecką, drudzy – głównie komuniści działający na okupowanych ziemiach polskich – byli zdania, iż Polska powinna pozostawać w ścisłym sojuszu z ZSRS i budować system komunistyczny, ale w warunkach pewnej autonomii wobec ZSRS.  16 marca delegacja KRN, w składzie: Edward Osóbka-Morawski, Marian Spychalski, Kazimierz Sidor, Jan Haneman, udaje się z hołdem do Moskwy. Choć 24 maja 1944 roku Związek Patriotów Polskich wydaje oświadczenie uznające KRN za "ośrodek polityczny powołany do kierowania walką całego narodu", to nadal moskiewscy komuniści udzielali PPR i KRN rad i pouczeń. 22 czerwca na spotkaniu z delegacją KRN Stalin oświadcza bezczelnie, że "ośrodkiem nowego rządu powinien być kraj i KRN". 5 lipca 1944 roku do Moskwy przybywają z hołdem kolejni kolaboranci, delegaci KRN: Michał-Rola Żymierski, Jan Czechowski i Stanisław Kotek-Agroszewski. Na polecenie Stalina 15 lipca Wanda Wasilewska, przewodnicząca ZPP, i Edward Osóbka-Morawski, wiceprzewodniczący KRN, podpisują hołdowniczy memoriał do sowieckiego satrapy, postulujący utworzenie "rządu tymczasowego".  W tym samym czasie żołnierze Okręgu Wileńskiego AK, wspólnie z armią sowiecką, zdobywają Wilno. Sowieci mamią ppłk. Aleksandra Krzyżanowskiego wizją wspólnej walki z Niemcami. Miały powstać dwie dywizje piechoty i brygada zmotoryzowana. Oficerem łącznikowym miał być Lech Beynar "Nowina", znany następnie jako Paweł Jasienica. Dwa dni później nastąpiła z góry zaplanowana zdrada "sojusznika". We wsi Bogusze NKWD aresztowało podstępnie oficerów wileńskiej AK, zaproszonych na "dagawor". Zaczyna się polowanie na żołnierzy AK, rozbrajanie i zsyłki. W tym samym czasie w Moskwie odbywa się wspólne posiedzenie delegacji KRN i zarządu ZPP. Utworzono delegaturę KRN dla terenów polskich nieanektowanych przez Sowiety, a wyzwolonych już od Niemców - jako komunistyczną władzę "państwową". Ta delegatura powołuje tzw. Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego jako przyszły polski "rząd". Przewodniczącym zostaje Edward Osóbka-Morawski, a jego zastępcami Wanda Wasilewska i Andrzej Witos. Sowieci, zdając sobie doskonale sprawę, że dla zainstalowania na ziemiach polskich systemu komunistycznego, całkowicie obcego, jak również znienawidzonego przez społeczeństwo polskie, będą zmuszeni posłużyć się bezwzględnym terrorem. Już od wiosny 1944 roku władze sowieckie za pomocą wasalnych organizacji kierowanych przez komunistów polskiego pochodzenia, zaczęły przygotowywać instytucje mające po „wyzwoleniu” terroryzować niepokorne społeczeństwo. Trzonem „polskiej” bezpieki mieli stać się członkowie Armii Ludowej, którym dowództwo rozkazem z dnia 23. III. 44 roku nakazało wraz z wkraczaniem Armii Czerwonej, wstępowanie w szeregi służb „strzegących bezpieczeństwa”. Elitę wśród członków UB stanowić mieli uczestnicy kursu zorganizowanego przez NKWD w Kujbyszewie. Do Kujbyszewa kierownictwo ZPP wysyłało „ideowych” i zaufanych komunistów, przeważnie b. członków KPP. Kurs NKWD ukończyło ok. 200 osób, stali się oni później organizatorami aparatu terroru w Polsce lubelskiej po roku 1944. Początkowym ich obszarem działania była Lubelszczyzna, gdzie zrzucano ich grupami. „Kujbyszewiacy” pełnili kierowniczą rolę w aparacie bezpieki, obsadzano ich na czołowych stanowiskach w większości wojewódzkich i powiatowych UB. Kierunek działania UB wyznaczali przydzielani do urzędów sowieccy doradcy, z reguły to oni rządzili w danym rejonie, bacznie obserwując działania swoich „polskich kolegów”. Dysponujący mikroskopijnym poparciem społecznym komuniści, borykali się ze sporym problemem w naborze kadr do pracy w bezpiece, z reguły do UB garnęły się wszelkiej maści męty, kryminaliści, szumowiny, analfabeci i półanalfabeci. Poziomem kadr w UB zaniepokojeni byli nawet doradcy radzieccy. Wśród ubeków powszechne było pijaństwo, złodziejstwo oraz rozboje, wartość bojowa funkcjonariuszy UB była znikoma, z reguły oddziały składające się z funkcjonariuszy UB, skierowane do walki z podziemiem, były przez polskich partyzantów rozbijane. Raport Nikołaja Sieliwanowskiego dla Ławrientija Berii o stanie organów bezpieczeństwa w Polsce alarmował, że „Organy bezpieczeństwa w Polsce są w znacznym stopniu zaśmiecone (sic!) zdrajcami, członkami organizacji podziemnych, łapówkarzami, maruderami i innym elementem przestępczym”. Sowieckie metody zniewolenia były znacznie skuteczniejsze niż niemieckie. Groźby i okrucieństwa przeplatano bowiem widokiem marchewki. Drastycznie wyraził to znany wileński pisarz polityczny Józef Mackiewicz: "Okupacja niemiecka czyniła z nas bohaterów, okupacja sowiecka robiła z nas g...". "Dlaczego mamy mówić tylko o literatach, dziennikarzach i uczonych z Generalnego Gubernatorstwa, a nie wspominać na przykład tych polskich pisarzy, którzy w 1940 r. wstąpili do Związku Sowieckich Pisarzy Ukrainy, uczestniczyli w propagandowych przedsięwzięciach dla uczczenia rocznicy „wyzwolenia” Ukrainy zachodniej itd.? Dla przeciętnego Polaka było przecież oczywiste, że 17 września 1939 roku miała miejsce agresja przypieczętowująca kolejny rozbiór Polski, a wiedza o masowych aresztowaniach, egzekucjach i deportacjach, a także o działających w Londynie legalnych władzach Rzeczypospolitej - powszechna. Postawy intelektualistów z czasu okupacji sowieckiej lat 1939-1941 znalazły swoją znacznie szerszą kontynuację po 1944 roku.

Wybrana literatura:

Wojsko Polskie na froncie wschodnim 1943-1945                                                                    

T. Torańska – Oni                                                                                                                        

Z. Berling –Wspomnienia  

Polska-ZSRR. Struktury podległości.                                                                                          

P. Wieczorkiewicz – Historia polityczna Polski 1935-1945                                                      

P. Gontarczyk – Polska Partia Robotnicza 1941-1944 Godziemba

Wszystko albo nic Tydzień temu zebrał się komitet honorowy kandydata na prezydenta, marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego. Znalazł się tam przedstawiciel chyba każdego gatunku, niczym w Arce Noego, między innymi zdradzający objawy zgłupienia starczego straszny dziadunio oraz reżyser filmowy Andrzej Wajda. Andrzej Wajda wygłosił zaskakującą opinię, że walka o tę prezydenturę jest walką „o wszystko”. Ponieważ Andrzej Wajda, jako jeden z zatwierdzonych autorytetów moralnych nie rzuca słów na wiatr, wypada nam z uwagą rozebrać znaczenie jego deklaracji, a to zmusza nas do rozebrania na czynniki pierwsze słowa „wszystko”. W swoim czasie Stanisław Lem napisał opowiadanie o uczonym, co to opracował ogólną teorię wszystkiego. Niestety w swoim opowiadaniu nie sprecyzował żadnych szczegółów tej teorii, więc jesteśmy zdani na domysły, a właściwie nie tyle na domysły, tylko właśnie na rozebranie tego z należnymi Andrzejowi Wajdzie czołobitnością i uwagą. Już na samym początku uświadamiamy sobie niezwykłą pojemność tego słowa. Odwołując się ponownie do Stanisława Lema przypominamy opowieść o maszynie, która wprawdzie potrafiła robić wszystko, ale tylko na literę „n”. Kiedy wielki konstruktor Klapaucjusz gwoli wypróbowania kazał jej zrobić NIC, maszyna zaczęła po kolei usuwać wielkie fragmenty świata, który ocalał tylko dlatego, że wielki konstruktor Trurl maszynę w ostatniej chwili zatrzymał. Wskutek tego jednak, że maszyna umiała robić wszystko, ale tylko na literę „n”, nie udało się już odtworzyć na przykład murkwi, czy pciem łagodnych, natomiast maszyna przywróciła narcyzm, nędzę, niedolę, niemoc, nienawiść, niecierpliwość i nienasycenie. Ale mniejsza już o te szczegóły, bo ważne jest to, że przeciwieństwem wszystkiego jest nicość. Jeśli zatem Andrzej Wajda twierdzi, że walcząc o fotel prezydencki dla Bronisława Komorowskiego walczy „o wszystko”, to jego deklaracja zaczyna w tym kontekście nabierać wymiarów apokaliptycznych. Przy całym szacunku dla wybitnego przedsiębiorcy tubylczego przemysłu rozrywkowego wydaje się, że w jego deklaracji jest bardzo dużo przesady. Nawet konstytucja, którą trudno posądzić o niechęć do Platformy Obywatelskiej, a zwłaszcza do marszałka Komorowskiego, pozostawia prezydentowi dość wąską swobodę manewru. Tak wąską, że trudno zrozumieć, w jakim właściwie celu wybiera się go w powszechnym głosowaniu. Co więcej – wygląda na to, że autorzy konstytucji z 1997 roku musieli uważać prezydenta za wyjątkowo niebezpiecznego wariata. Zwyczajnemu wariatowi nakłada się bowiem jeden kaftan bezpieczeństwa, podczas gdy prezydentowi konstytucja nakłada aż trzy. Okoliczność, że w czasie przygotowywania i uchwalania tej konstytucji prezydentem był Aleksander Kwaśniewski, nie wyjaśnia wszystkiego, zwłaszcza, że wśród autorów ustawy zasadniczej był również i on. Już więcej światła rzuca na tę sprawę okoliczność, że naszą sławną transformację ustrojową przygotował, przeprowadził i przeszedł w szyku zwartym komunistyczny wywiad wojskowy. W tej sytuacji trzy kaftany bezpieczeństwa nałożone na prezydenta stają się lepiej zrozumiałe; razwiedka zabezpieczyła się na wypadek, gdyby na ten urząd dostał się ktoś niepowołany, ktoś, kto chciałby punkt ciężkości władzy w państwie umieścić na powrót w jego konstytucyjnych organach. Z tego punktu widzenia kandydatura pana marszałka Komorowskiego rzeczywiście nie stwarza najmniejszego zagrożenia, ani nie budzi najmniejszej obawy. Żadnych rewolucji nie będzie on tu robił, podobnie jak Platforma Obywatelska, która nie kiwnęła nawet palcem, by podważyć, albo chociaż trochę rozluźnić ustanowiony w 1989 roku model kapitalizmu kompradorskiego, którego głównym beneficjentem, ze szkodą dla interesu państwa, które wskutek tego nie może wytworzyć żadnej poważniejszej siły, są właśnie tajne służby, z razwiedką o komunistycznych korzeniach na czele. Czy to właśnie miał na myśli Andrzej Wajda mówiąc, że walczy „o wszystko”? Trudno powiedzieć zwłaszcza, że Andrzej Wajda przecież nie jest ani funkcjonariuszem razwiedki, ani jej konfidentem, nawet „bez swojej wiedzy i zgody”. Z drugiej jednak strony wykluczyć też tego nie można, bo przecież jest on człowiekiem inteligentnym i spostrzegawczym przynajmniej na tyle, żeby zdawać sobie sprawę, jaka jest rzeczywista hierarchia w państwie i przez kogo Polska jest aktualnie okupowana. Zawsze te rzeczy w lot chwytał, więc byłoby dziwne, gdyby tę zdolność utracił akurat teraz, gdy został powołany do komitetu honorowego pana marszałka Bronisława Komorowskiego. Ale „wszystko” jest pojęciem tak pojemnym, że nawet razwiedka, niechby tak potężna, jak tajne służby strategicznych partnerów, to znaczy – Niemiec i Rosji razem wzięte, które naszej, tubylczej razwiedce, jak się wydaje, coraz bardziej skracają smyczkę - do reszty go nie wypełnia. Jest ona przecież tylko niewielkim fragmentem „wszystkiego”. W takiej sytuacji pojęcie „wszystkiego” obejmuje zarówno sprawy wielkiego kalibru oraz kalibru mniejszego, stanowiące również przedmiot zainteresowania przemysłu rozrywkowego. Jednym z podstawowych problemów, przed jakimi staje przemysł rozrywkowy, oprócz, ma się rozumieć, pomysłów, które niekiedy pojawiają się spontanicznie, ale znacznie częściej – na tak zwane „zamówienie społeczne”, jest problem środków finansowych, które można by zainwestować w realizację rozmaitych pomysłów. Z punktu widzenia pomysłodawcy, zwłaszcza gdy odpowiada on tylko na społeczne zamówienie, naturalnym jest dążenie do uniknięcia ryzyka finansowego i przerzucenie go na zamawiających pomysł w imieniu społeczeństwa. Nie jest to jednak typowa societas leonina, czyli spółka lwia, w której tylko jedna strona ponosi koszty, podczas gdy druga – przyprawia sobie kolejne listki bobkowe do wieńca sławy. Zamawiający dostaje towar, na którym mu zależy, to znaczy – materiał propagandowy, więc nie może czuć się oszukany, czy wyzyskiwany. Realizator zamówienia w kolei zostaje wynagrodzony m.in. za swoją zręczność, z jaką robi ludziom wodę z mózgu, zgodnie z intencją zamawiającego. W tej sytuacji niezwykle istotne staje się to, kto będzie w imieniu społeczeństwa te zamówienia składał, bo od tego zależy również – komu będzie je składał. To oczywiście ważne, ale czy naprawdę jest to „wszystko”. Być może dla pana Andrzeja Wajdy – tak, ale jeśli nawet, to tak naprawdę, to tyle, co nic, więc w jego deklaracji jest bardzo dużo przesady. SM

Ktoś powinien dać odpowiedź na pytania, które nie padły na konferencji MAK -w jakie konkretnie pomoce nawigacyjne (NDB, DME, VOR, ILS której kategorii, PAR, radar dozorowania, inne) było wyposażone lotnisko w momencie lądowania TU154, jaki był wiek urządzeń, ostatni przegląd techniczny?

-czy załoga wiedziała o tym wyposażeniu?

-czy poza okolicznościowym sprawdzeniem lotniska przez służby było ono dopuszczone przez MAK do przyjmowania samolotów państw NATO?

-czy przed udostępnieniem lotniska do przyjęcia samolotów z Polski był dokonany oblot urządzeń wymienionych w pkt 1 i czy są na to dokumenty?

-czy stacja meteorologiczna podająca ciśnienie lotniska znajduje się na tym lotnisku czy gdzieś indziej?

jeśli stacja meteorologiczna znajduje się poza rejonem lotniska, to w jakiej odległości?

-czy stacja meteorologiczna posiada stosowny certyfikat MAK uprawniający ją do wykonywania takich pomiarów?

-czy wartość ciśnienia podawanego przez kontrolera lotniska Smoleńsk, na pokład TU154 uwzględniała elewację lotniska Smoleńsk?

-czy wartość ciśnienia podanego na pokład TU154 odnosiła się do poziomu lotniska czy do poziomu morza (QFE, QNH)?

-czy wieża lotniska Smoleńsk w dniu katastrofy posiadała na swym wyposażeniu urządzenie podające aktualną wartość ciśnienia panującego na lotnisku, lub w rejonie jakim znajduje się lotnisko?

-czy wieża lotniska Smoleńsk w dniu katastrofy posiadała na swym wyposażeniu wskaźnik podający aktualny kierunek i siłę wiatru na lotnisku ?

-skąd kontrola lotniska Smoleńsk czerpała wiadomości na temat widzialności na pasie i podstawy chmur na lotnisku w trakcie podejścia do lądowania TU154?

-czy urządzenia były certyfikowane – dopuszczone do użycia przez MAK?

jakie przygotowanie zawodowe (staż pracy, doświadczenie zawodowe) posiadali kontrolerzy wieży lotniska Smoleńsk?

-czy byli to kontrolerzy cywilni czy wojskowi?

-czy kontrolerzy wieży Smoleńsk posiadali uprawnienia do kierowania ruchem lotniczym, cywilnym, wojskowym, międzynarodowym, krajowym?

-czy kontrolerzy wieży Smoleńsk posiadali uprawnienia do prowadzenia korespondencji radiowej z załogami statków powietrznych w języku rosyjskim lub angielskim?

-czy kontrolerzy wieży Smoleńsk odbywali specjalistyczne szkolenia w sytuacjach szczególnych przy ograniczonej widzialności, mgła, silny opad śniegu?

-kto wchodził w skład obsady kontrolerskiej na wieży lotniska Smoleńsk?

-jeśli kontrola ruchu lotniczego, lotniska Smoleńsk, posiadała na swym wyposażeniu radar precyzyjnego lądowania (???), to co to było za urządzenie, czy kontrolerzy mieli właściwe kwalifikacje do jego obsługi, czy znali właściwą frazeologię lotniczą?

-czy kontrolerzy wieży lotniska Smoleńsk, byli faktycznie kontrolerami (wojskowymi, cywilnymi) ruchu lotniczego, czy tylko przyszkolnymi do pracy cywilami odbywającymi w tym czasie służbę wojskową na lotnisku Smoleńsk?

-czy MAK wie kto dopuścił kontrolerów lotniska Smoleńsk do pracy operacyjnej oraz czy zna system przygotowania zawodowego tych ludzi do pracy na stanowisku kontrolera?

-według jakiego systemu podejścia do lądowania TU154 wykonywał podejście, 1NDB, 2NDB, ILS, PAR, inne?

-czy załoga TU154 miała właściwe mapy podejścia do lądowania (lotnisko wojskowe Smoleńsk nie jest dostępne w AIP Rosyjskim)?

-czy kontrolerzy lotniska Smoleńsk znali procedury podejścia do lądowania, kiedy mieli ostatni egzamin sprawdzający kwalifikacje?

-czy kontrolerzy lotniska Smoleńsk przechodzili badania lekarskie dopuszczające do pracy operacyjnej?

-jakiego typu radiostacje służące do prowadzenia korespondencji radiowej z załogami statków powietrznych były wykorzystywane w dniu podejścia do lądowania TU154, czy były one sprawne technicznie, czy były dopuszczone do pracy operacyjnej przez MAK?

-kiedy i czy uproszczony świetlny system podejścia do lądowania na lotnisku Smoleńsk przechodził kontrolę techniczną i czy został dopuszczony do pracy operacyjnej przez MAK?

-czy MAK znał i wiedział jaki jest stan techniczny lotniska Smoleńsk?

-czy MAK wiedział, że lotnisko Smoleńsk jest udostępniane do lądowań statków powietrznych państw NATO?

-jeśli MAK znał sytuację techniczną lotniska Smoleńsk dlaczego świadomie pozwalał na korzystanie z niego przez statki powietrzne państw NATO? Pan E. Klich wie, że jest bardzo uważnie słuchany, a każde jego słowo zostanie ocenione w swoim czasie. Kłamstw i bzdur nie da się wcisnąć wszystkim. Waga tego stanowiska wymaga prawdomówności i odwagi w formułowaniu żądań w stosunku do MAK. Czekamy Panie Klich…

Towarzyszom z Informacji Tekst powstał przed 10 kwietnia 2010. Nie zawiera on żadnych rewelacyjnych tez, prezentuje jednak nieznane opinii publicznej dokumenty. Mówi o wojskowych służbach specjalnych PRL, które de facto przeżyły komunizm i jako instytucja o nazwie Wojskowe Służby Informacyjne przetrwały w Polsce do roku 2006. Bez znajomości tych faktów trudno jest po prostu zrozumieć niuanse polskiej polityki dnia dzisiejszego. Artykuł został przyjęty do druku w “Rzeczpospolitej”, miał pojawić się w “PlusieMinusie” w jednym pierwszych numerów po świętach wielkanocnych. W międzyczasie doszło do tragicznej katastrofy pod Smoleńskiem i zaszła konieczność wcześniejszego przeprowadzenia wyborów prezydenckich. Problem w tym, że sam fakt podjęcia tematyki służb wojskowych w okresie przedwyborczym uderza nieuchronnie w jednego z kandydatów na prezydenta. Wypada tu przypomnieć, że 24 maja 2006 roku w Sejmie RP miało miejsce głosowanie nad Ustawą o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służbie Wywiadu Wojskowego rozwiązującą WSI. Głosowało za nią 375, przeciwko 48 posłów. Wśród obrońców postkomunistycznych służb znalazło się wówczas 46 członków SLD (bez Grzegorza Napieralskiego, który nie brał udziału w głosowaniu), jeden poseł LPR i jeden poseł PO. Jedynym posłem Platformy, który bronił WSI, był właśnie kandydat na prezydenta RP, Bronisław Komorowski.

http://orka.sejm.gov.pl/SQL.nsf/glosowania?OpenAgent&5&18&11

http://orka.sejm.gov.pl/SQL.nsf/InfoForPPIDec?OpenAgent&26269&PO&Przeciw

Nie znam do końca motywów, którymi kierował się poseł Komorowski, jeśli jednak chce, by wyborcy uwierzyli, że działał w dobrej wierze, powinien odpowiedzieć na szereg pytań dotyczących powiązań z wychowankami szkoły sowieckiego wywiadu GRU, choćby na te pytania, które postawił ostatnio dziennikarz śledczy, Aleksander Ścios:

http://niezalezna.pl/article/show/id/34225

http://niezalezna.pl/article/show/id/34269

To oczywiste, że wybór kogoś takiego na stanowisko prezydenta, mógłby stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa Polski i sojuszników. Powołanie nowej Rady Bezpieczeństwa Narodowego z udziałem przedstawicieli wszystkich partii zasiadających w Sejmie to zabieg, który w obecnej sytuacji nie rozwieje rodzących się obaw i wątpliwości.

Polsce potrzebna jest dziś uczciwa dyskusja nad wieloma sprawami, o których do tej pory milczano tylko dlatego, iż pozostawały głęboko ukryte w archiwach. Polacy powinni poznać je właśnie w chwili obecnej, w przededniu wyborów.

Z myślą o dyskusji na łamach prasy przygotowałem mój tekst, widząc w jakim kierunku dryfuje ostatnio polityka redakcyjna “Rzeczpospolitej”, postanowiłem jednak w końcu rozpowszechnić go na własną rękę. Lord Acton (autor znanego powiedzenia “każda władza jest skłonna ulegać korupcji, władza absolutna korumpuje absolutnie”) powiedział kiedyś, że “wszystko, co niejawne, ulega degeneracji, nawet wymiar sprawiedliwości; nie jest bezpieczne nic, czemu towarzyszy obawa przed debatą publiczną”. Mam nadzieję, że przemyślenie spraw, o których piszę w moim artykule, przyniesie jakiś wymierny pożytek. Tadeusz Witkowski

„Towarzyszom z Informacji”Tadeusz Witkowski tyle nocy… / 
nie dospanych,
 / mętnych
 / poplątanych,
 / od dymu ciasnych

Andrzej Mandalian „Towarzyszom z Bezpieczeństwa” [1951] Służby w obcej służbie Niewiele materiałów mówiących o współpracy peerelowskich służb specjalnych ze służbami sowieckimi ujrzało, jak dotąd, światło dzienne, wśród tego, co zostało odtajnione, trudno byłoby jednak znaleźć jakieś dokumenty podważające obiegowe sądy o całkowitym uzależnieniu resortu bezpieczeństwa PRL (tak w odniesieniu do służb cywilnych jak i wojskowych) od KGB i GRU. Nie chodzi tu tylko o początki wdrażania narzuconego przez sowieckiego sąsiada ustroju, kiedy to organa bezpieczeństwa noszące polskie nazwy były bezpośrednio kierowane przez „Smiersz” i NKGB (co niedawno, w odniesieniu do Informacji Wojskowej, potwierdziły rosyjskie publikacje). Idzie również o czasy późniejsze. Nawet jeśli retoryka akt z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych sugeruje, iż w służbach bloku moskiewskiego miała miejsce rzeczywista „współpraca”, przy głębszej analizie okazuje się, iż nie obowiązywały w niej zasady partnerstwa, lecz podporządkowania. Nie zawsze dokumenty mówią o tym wprost, za taką interpretacją stoją jednak fakty i cyfry.W archiwach IPN pod sygnaturą IPN BU 01419/235 (mikrofilm) przechowywane są na przykład akta dotyczące współpracy Departamentu II MSW z II Zarządem Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego [KGB] ZSRS w latach 1957-67. Kiedy próbuje się podsumować globalny przepływ informacji w tamtym okresie, nic nie wskazuje na jakieś istotne zachwianie równowagi między ilością wiadomości przekazywanych przez kontrwywiad MSW sowieckiemu partnerowi a liczbą informacji otrzymywanych w zamian. Z prostych obliczeń opartych o okresowe statystyki można wyciągnąć wniosek, że peerelowski kontrwywiad przekazał KGB co najmniej 3995 not informacyjnych w zamian za nieco mniejszą liczbę sięgającą 3654 różnych wiadomości. Gdy jednak przechodzi się do kwestii wymiany ważniejszych informacji, w oczy rzuca się dysproporcja. Według statystyk sporządzanych w latach 1960-63 za 59 dokumentów uznanych za ważne strona peerelowska otrzymała od swojego sojusznika 17 dokumentów podobnej wagi. Daje to jakieś pojęcie o stopniu uzależnienia i zarazem pokazuje, jak sumiennie traktował „współpracę” peerelowski kontrwywiad cywilny. Uzależnienie widać również, gdy przychodzi opisać bardziej szczegółowo konkretne fakty. Rozdającymi karty są w tych aktach zawsze „towarzysze radzieccy”, to oni dostarczają materiały instruktażowe i wytyczają kierunki działalności kontrwywiadowczej, decydują o wspólnym wykorzystywaniu agentury, zwalczaniu wywiadów państw NATO i Izraela, rozpracowywaniu osób wskazanych przez KGB, w tym dyplomatów państw zachodnich i przedstawicieli mniejszości etnicznych podejrzewanych o „nacjonalizm”. Nie inaczej sprawy wyglądały w służbach wojskowych. O charakterze ówczesnych relacji informuje poniekąd samo nazewnictwo stosowane w instytucjach wojskowych bloku sowieckiego. „Dyrektywy” wychodziły bowiem z Głównego Zarządu Wywiadowczego Sił Zbrojnych ZSRR, z której to nazwy (tłumaczenie rosyjskiego Gławnoje Razwiediwatielnoje Uprawlienie) wywodzi się skrót GRU. W odniesieniu do sztabów sojuszniczych peerelowskie służby używały z reguły słowa „generalny”. W ostatnim piętnastoleciu istnienia PRL doszło do szczególnie silnego zacieśniania więzi łączących wojskowe struktury wywiadowcze z centralą moskiewską. Z Teczki Spraw Oddziału „A” Współpraca z Zarządami Wywiadowczymi Państw Układu Warszawskiego (Tom 2) wynika, iż w październiku 1975 r. odbyło się w Moskwie spotkanie robocze przedstawicieli Zarządów Wywiadowczych Sztabów Generalnych (Głównego) Bułgarskiej Armii Ludowej (BAL), Węgierskiej Armii Ludowej (WAL), Narodowej Armii Ludowej (NAL) [NRD], Wojska Polskiego (WP), Sił Zbrojnych ZSRR i Czechosłowackiej Armii Ludowej (CzAL), na którym podkreślono ważność i konieczność operatywnego wzajemnego informowania o osobach, które stanowią zagrożenie wywiadów wojskowych państw Układu Warszawskiego oraz unifikacji procesu ewidencji takich osób (IPN BU 001103/178, k. 12). Inne dokumenty świadczą, iż projekt ów był w następnych latach systematycznie wprowadzany w życie. Najważniejsze decyzje zapadły podczas konferencji w Budapeszcie (1979) i w Berlinie (1980). Przede wszystkim, podjęto decyzję o wprowadzeniu we wszystkich służbach państw sojuszniczych obowiązku stosowania ujednoliconego systemu ewidencji i przekazywania informacji zawartych w ankietach dotyczących osób podejrzanych do centralnej bazy danych Głównego Zarządu Wywiadowczego Sił Zbrojnych ZSRR. Dokonano też podziału specjalizacji, w której polskiej stronie przypadła w udziale radiolokacja. Obok wspomnianej powyżej teczki akt Zarządu II niezwykle ciekawym dokumentem mówiącym o zmianach strukturalnych w wywiadzie wojskowym lat osiemdziesiątych i o stanie umysłów osób z nim związanych jest odtajniony niedawno zbiór raportów i analiz Współpraca z attachés ZSRR (IPN 001103/183). Z akt zgromadzonych w obu teczkach wynika m.in., że w pionie operacyjnym wywiadu doszło w tym okresie do istotnych przeobrażeń mających na celu zwiększenie efektywności działań i wzmocnienie bezpieczeństwa zagranicznego aparatu wywiadowczego. Do roku 1983 agentura wywiadu strategicznego kierowana była przez aparat wywiadowczy w oficjalnych przedstawicielstwach zagranicznych, a więc przez attachaty i oficerów pod przykryciem. Przemiany, jakie nastąpiły w kraju po powstaniu i następnie zdelegalizowaniu Solidarności, miały jednak konsekwencje sięgające daleko poza granice Polski. Czynnikiem, który pogłębił uzależnienie wywiadu wojskowego od GRU było wprowadzenie w PRL stanu wojennego. Wbrew intencjom ówczesnych władz doszło wówczas do dekonspiracji niektórych struktur agenturalnych. W referacie wygłoszonym podczas konferencji szefów zarządów wywiadowczych sztabów generalnych państw Układu Warszawskiego (19-20 kwietnia 1982 r. w Warszawie) szef Zarządu II Sztabu Generalnego WP [Roman Misztal] z ubolewaniem przyznał, iż w polskiej służbie zagranicznej, w aparacie partyjnym, a nawet w siłach zbrojnych doszło do brzemiennych w skutki dezercji i zdrad.  Większość cyfr, które wówczas przytoczył i nazwisk, jakie przekazał do wiadomości sojuszników, była przez lata starannie ukrywana. Oto kilka z podanych przez niego informacji (w dosłownym brzmieniu): Od sierpnia 1980 r. do końca marca 1982 r. z naszych placówek zdezerterowało 38 osób; w tym samym okresie z delegacji służbowych do państw kapitalistycznych nie powróciło ok. 240 osób. Oddzielny problem z punktu widzenia potencjalnych możliwości zdrady wielu tajemnic państwowych i wojskowych oraz możliwości zwerbowania do perspektywicznej działalności przeciwko Polsce, stanowią uciekinierzy i dezerterzy. Przed ogłoszeniem stanu wojennego wyjechało z Polski i pozostało na Zachodzie ok. 150 tys. osób, z tego ok. 40 tys. poprosiło o azyl polityczny. Po 13 grudnia 1981 roku zdezerterowało z floty handlowej i rybackiej ponad 770 osób, a z naszych linii lotniczych – 45 osób. Do najszkodliwszych dla naszych (MON i MSW) służb wywiadowczych były [należały] dezercje konsulów z Nowego Jorku (Janowskiego, Kondratowicza) szyfranta Misji polskiej przy ONZ (Mazurkiewicza) oraz ambasadorów Spasowskiego i Rurarza.  Pozwoliły one bowiem amerykańskim służbom specjalnym niemal na pełną identyfikację składu osobowego placówek i rezydentur w Nowym Jorku i Waszyngtonie oraz zdekonspirowały część kontaktów osobowych i prowadzonych spraw. Dezercje Spasowskiego i Rurarza są szkodliwe nie tylko w aspekcie wywiadowczym, ale także pod względem politycznym. Włączyli się oni bardzo aktywnie do działalności dywersyjno-propagandowej przeciwko Polsce. […] Jeśli idzie o Rurarza, to jego zdrada ma jeszcze inny aspekt; otóż mamy dowody, że daje on wywiadowi amerykańskiemu sposobność kontaktów i wskazówki wobec kogo spośród znanych mu pracowników naszych placówek można podejmować próby nakłaniania do współpracy, zdrady i dezercji. Niestety, jak już wspomniałem, wśród dezerterów znaleźli się również oficerowie Wojska Polskiego, w tym – emerytowany od 11 lat generał artylerii Leon Dubicki, były (przed 10 laty) pracownik Zaządu II Sztabu Generalnego – płk Ostaszewicz, oraz pracownik WSW kpt. Sumiński. Dezercja tych dwu ostatnich jest szczególnie szkodliwa, ponieważ znali oni część kadry oficerskiej oraz elementy struktury organizacyjnej Zarządu II i podległych mu jednostek. Dlatego musieliśmy wprowadzić szereg zmian w naszej strukturze organizacyjnej oraz podjąć odpowiednio długofalowe przedsięwzięcia w celu stopniowej wymiany oficerów pracujących pod przykryciem w różnych instytucjach krajowych (IPN BU 001103/178, k. 47-48). Inne, późniejsze dokumenty  potwierdzają, iż peerelowski wywiad wojskowy nigdy nie odzyskał aktywów, które utracił na skutek wprowadzenia przez gen. Jaruzelskiego stanu wojennego. W „Tezach do rozmów szefa Zarządu w Moskwie” (IPN 001103/183, k. 7-11, brak daty; z treści wynika, że sporządzono je na początku roku 1988) znalazły się m.in. takie uwagi: W pracy z agenturą odczuwamy nadal skutki wydarzeń społeczno-politycznych  w naszym kraju z początku lat osiemdziesiątych. W wyniku reakcji politycznych głównych państw NATO na rozwój sytuacji w Polsce oraz zintensyfikowanej działalności służb specjalnych tych państw naruszona została struktura organizacyjna, bezpieczeństwo i systemy kierowania naszym nielegalnym aparatem wywiadowczym. Dotkliwie na tę sytuację wpłynęły:

— dezercje i zdrady (w kraju i za granicą);

— wzrost agresywności i intensywności działań służb specjalnych przeciwnika wobec pracowników naszych przedstawicielstw;

— akcja zachodnich służb specjalnych wobec naszej ambasady w Bernie;

— nasilenie propagandy kontrwywiadowczej (szpiegomania).

Podejmowaliśmy zdecydowane i kompleksowe przedsięwzięcia przeciwdziałające zaistniałej sytuacji. Do nich należą:

— wyłączenie podstawowych ogniw agenturalnych z rezydentur pod przykryciem attachatów wojskowych i  innych oficjalnych instytucji przykrycia i podporządkowanie ich nowo[]utworzonemu Oddziałowi Agenturalnego Wywiadu Strategicznego;

— prowadzenie głębokiej i wszechstronnej analizy agentury w celu wyeliminowania agentów niepewnych i nieefektywnych;

— nasilanie pracy typowniczo-werbunkowej w celu pozyskania nowych agentów, głównie w najważniejszych obiektach wywiadowczego zainteresowania.

Dokument zawiera również informacje o sprawie „zamrożonej agentury w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie”:

— Ze względu na ostry reżim wywiadowczy nie podporządkowaliśmy tej agentury rezydenturom pod przykryciem oficjalnych placówek.

— Utrzymanie łączności kanałami nieoficjalnymi (kurierzy nielegalni) nastręcza znaczne trudności m.in. ze względu na wysokie koszty.

— Ze względów technicznych nie możemy utrzymać łączności radiowej z tą agenturą. Czytając ów tekst, trudno nie postawić pytania, co w rezultacie stało się z zamrożoną agenturą. Nawet jeśli informacje operacyjne przekazywane do bazy danych w Moskwie obejmowały przede wszystkim dane dotyczące osób podejrzanych o współpracę z obcymi wywiadami, służby sowieckie musiały mieć jakieś rozeznanie co do tego, kto z agentów sojuszniczych służb został „zamrożony”. Dokument powyższy przygotowano przecież dla Szefa Zarządu II wybierającego się na rozmowy z moskiewską centralą i peerelowskie służby wojskowe ciągle traktowały współpracę z towarzyszami radzieckimi jak najbardziej serio. Co więcej, cytowany wcześniej referat szefa Zarządu II ze spotkania w Warszawie w kwietniu 1982 r. zawierał informacje, z których pośrednio wynikało, iż na skutek dekonspiracji struktur podległych rezydenturom przy konsulatach PRL, polski wywiad  zmuszony był korzystać z sowieckich kanałów łączności. Szef Zarządu II dziękował podczas tegoż spotkania tow. generałowi armii P.I. Iwaszutinowi oraz tow. lejt. Gregoriemu za bardzo pożyteczną pomoc w dostarczaniu […] przesyłek z zagranicy i za pośrednictwo w nawiązywaniu łączności telefonicznej (IPN BU 001103/178, k. 54).

Sojusznicy na rozdrożu Współpraca Zarządu II SG LWP z GRU przebiegała do końca lat osiemdziesiątych bez większych zakłóceń i była oceniana bardzo wysoko. W omówieniu przygotowywanym na spotkanie szefów ZW [Zarządów Wywiadowczych] państw UW [Układu Warszawskiego] zatytułowanym „Współpraca Zarządu II z Głównym Zarządem Wywiadowczym Armii Radzieckiej w 1988 i I półroczu 1989 r.” znalazły się na przykład takie uwagi: Współpraca między Zarządem II i GZW AR [Głównym Zarządem Wywiadowczym Armii Radzieckiej] jest bardzo dobra i przebiega baz najmniejszych uchybień.

1. Materiały otrzymane z GZW AR stanowią dla nas bogate źródło informacji i przyczyniają się w dużym stopniu do wzbogacenia naszej wiedzy na temat form i metod działania obcych KW [Kontrwywiadów Wojskowych].

Wymiana ankiet osób podejrzanych o współpracę z KW osiągnęła bardzo wysoki poziom. Przekazaliśmy towarzyszom radzieckim 78, a otrzymaliśmy 77 ankiet. Przekazane między naszymi Zarządami ankiety stanowią około 55% wszystkich ankiet, które w tym czasie zostały wymienione w ramach współpracy Zarządów Wywiadowczych państw-stron UW.

2. Współpracę attachés wojskowych w państwach NATO oceniamy jako bardzo dobrą. Wyjątkiem jest Francja, gdzie współpraca merytoryczna jest ograniczona, spotkania odbywają się rzadko, a radziecki attaché wojskowy nie wykazuje odpowiedniego zainteresowania koordynacją uzyskiwania informacji (podróże, wystawy) oraz spraw protokolarnych. […] (IPN 001103/183, k. 192)

Wspomniane „55% wszystkich ankiet” świadczy o roli, jaką peerelowskie służby odgrywały w działaniach wywiadowczych GRU. Z meldunków wysyłanych co kwartał na specjalnych formularzach do centrali w Warszawie wynika też, że gotowość rezydentur pod przykryciem attachatów do współpracy z byłymi „partnerami” bynajmniej nie wygasła po roku 1989, pomimo że już wcześniej niektórzy ich przedstawiciele zaobserwowali nowe trendy w sowieckiej strategii. W punkcie 11. tychże meldunków zawierającym „Uwagi na temat współpracy i wnioski w sprawie jej polepszenia” pojawiają się od czasu do czasu uwagi w rodzaju: Mój odpowiednik chętnie współpracuje, ale jest nastawiony na tzw. odbiór (meldunek attaché  ambasady w Jugosławii z datą 20.04.1988 r. k. 54v).  W „Meldunku o współpracy z Y attaché wojskowym AB ZSRR za I kwartał 1988 r.” sygnowanym 4.06.1988 r. przez kmdr por. Ryszarda Kalicińskiego (podpis zamazany) attaché ambasady w Kanadzie skarżył się: Współpraca uległa pewnemu pogorszeniu w dziedzinie wymiany materiałów informacyjnych. Partner unika przekazywania materiałów lecz z chęcią bierze ode mnie. Materiały otrzymywane od niego stanowią tygodniowe raporty z prenumeraty a otrzymywał wydawnictwa o dość znacznej objętości i wartości informacyjnej. Od listopada nie zorganizował spotkania trójstronnego mimo, że na niego wypada kolej zgodnie z ustaleniami. Przy najbliższym spotkaniu będę starał się ustalić przyczynę takiego postępowania. (k. 58v) Podobnie rzecz wyglądała w Brukseli: W zakresie aktywności i inicjatywy ze strony AW [Attaché Wojskowego] ZSRR współpraca nasza daleka jest od właściwego poziomu i częstotliwości. Jak do tej pory ma raczej charakter jednostronny (tzn. inicjatywa do spotkań z mojej strony). AW ZSRR nie zrealizował np. do tej chwili spotkania protokolarnego po moim przyjeździe. Jako najstarszy z nas stażem nie podejmuje także roli koordynatora czy inicjatora współpracy (być może ma takie wytyczne i polecenia). Mając na uwadze ożywienie i zacieśnienie dwustronnej współpracy, zamierzam po jego powrocie z urlopu — odbyć szczerą rozmowę i ewentualnie ustalić zasady, aby nie była to inicjatywa jednostronna. („Meldunek o współpracy z Attaché Wojskowym ZSRR za II kwartał 1989 r.” podpisany Rodin; k. 110v) Szczególnie ciekawych informacji o stosunku obu stron do kooperacji dostarcza jednak „Meldunek ze współpracy z A [attaché radzieckim] za I kwartał 1990 roku” (k. 209-210) wysłany do centrali przez attaché wojskowego w Kopenhadze, [pułkownika Władysława Gapysa]. W punkcie 3. dotyczącym wymiany materiałów informacyjnych znalazły się następujące wpisy:

a) [ilość materiałów otrzymanych] — otrzymałem jedne [jeden] fragmentaryczny materiał dot. zadania doraźnego;

b) [ilość materiałów przekazanych] — przekazałem najnowsze wydawnictwo dot. perspektyw rozwoju wojsk lądowych;

c) [ocena (wartość) otrzymanych materiałów] — wartość materiału otrzymanego – niewielka. Materiał przekazany oceniam jako cenny.

Punkt 4. [Wymiana informacji na temat sytuacji wywiadowczej, działalności KW i powstałych zagrożeń] zawiera z kolei takie zdania:

a) [ilość informacji otrzymanych] — nie otrzymałem żadnej informacji;

b) [ilość informacji przekazanych] — przekazałem informację dot. nasilenia się obserwacji i inwigilacji (meldowałem o tym Centrali pocztą lutową). Informacja te [ta] potwierdziła fakty zaobserwowane przez A [attaché radzieckiego] w dniu poprzednim, ale on mnie o tym nie uprzedził. Podsumowanie rozterek duchowych polskiego attaché zawarte zostało w punkcie 8 [Kontakty osobiste i ich ocena]. Pułkownik G. napisał tam: Oceniam, że w odróżnieniu od poprzedniego okresu sprawozdawczego, stosunki w minionym kwartale stały się mniej owocne. Uważam że A [attaché radziecki] nieco opatrzenie [opacznie] rozumie potrzebę współdziałania. Nastawiony jest głównie na branie, nie dając nic w zamian. Znalazło to wynik w meldunku. Podaję pod rozwagę przełożonych sugestię, żeby przyjąć ten sposób postępowania i działać podobnie. Stosunki towarzyskie ustały zupełnie. Mimo, że od przyjęcia jakie wydałem dla całego składu A [attachatu radzieckiego] minęło już ponad 6 miesięcy, to nie ma sygnałów o możliwym rewanżu. Przyjęcie dla 10-ciu osób zorganizowałem na koszt własny. W połowie roku 1990 w kraju stacjonowały jeszcze wojska wschodniego sąsiada, nie było już jednak PRL-u, jako że kraj po kilku miesiącach sprawowania władzy przez rząd Tadeusza Mazowieckiego wrócił do tradycyjnej nazwy. Mur Berliński przestał istnieć w listopadzie 1989. W tym samym miesiącu w Czechosłowacji miała miejsce „aksamitna rewolucja”. 11 marca 1990 r. Litwa ogłosiła deklarację niepodległości. 16 lipca tegoż roku władze Republiki Ukraińskiej ogłosiły deklarację suwerenności państwowej. Niektórzy przedstawicie polskich attachatów wojskowych sprawiali jednak wrażenie zawiedzionych rozwojem wypadków, w sposób służalczy zabiegali o „ojcowskie” traktowanie ze strony wywiadu i kontrwywiadu sowieckiego i nie wahali się demonstrować wiernopoddańczych postaw. Czy oznacza to, że nie mogli dojrzeć do nowej sytuacji politycznej i musieli szkodzić bądź pozostać nieprzydatnymi w nowych warunkach? Oczywiście, że nie. Problem w tym jednak, że ich tożsamość stała się narzędziem gry przypominającej zabawę w chowanego pod okiem kogoś, kto doskonale zna wszystkie kryjówki. Część nazwisk oficerów, wśród nich podpis pułkownika G., wymazano bądź wycięto ostrym narzędziem, co mogło oznaczać chęć ukrycia przeszłości z czasów pracy w służbach komunistycznych z uwagi na współcześnie pełnione funkcje (co jednak w niczym nie zmienia faktu, że niszczenie dokumentów jest z prawnego punktu widzenia aktem przestępczym). Po wejściu Polski do NATO, między innymi to właśnie mogło wystawić polskie służby wojskowe na penetrację ze strony służb rosyjskich, które miały przecież doskonałe rozeznanie, kto był kim w PRL-u. Zapowiedzią pełnej dyspozycyjności ówczesnych służb wobec sowieckiego sojusznika był fakt, że w 1989 roku, gdy już zanosiło się na rozsypkę bloku moskiewskiego, szef Wojskowej Służby Wewnętrznej, gen. Edmund Buła, przekazał GRU sfilmowaną kartotekę operacyjną WSW. Szefostwo Zarządu II  SG LWP nie musiało tego robić, gdyż w ciągu ostatnich lat istnienia PRL-u GRU było na bieżąco informowane o najważniejszych sprawach. Nic dziwnego, że służby Sojuszu Północnoatlantyckiego, w którym w końcu znalazła się Polska, odnotowywały jeszcze przez długi czas przypadki wykorzystywania polskiego aparatu wywiadowczego przez służby rosyjskie. Polscy politycy odpowiedzialni za sprawy resortu obrony narodowej zdawali sobie sprawę z sytuacji, do roku 2006 nie podjęto jednak żadnych radykalnych działań, aby ją zmienić.

Życie po życiu Gdy Sejm Rzeczypospolitej przyjmował ustawę powołującą Służbę Kontrwywiadu Wojskowego (SKW) i Służbę Wywiadu Wojskowego (SWW), za jej uchwaleniem głosowało 375 posłów, 48 było przeciw*, nikt nie wstrzymał się od głosu. Cyfry te dobrze świadczą o społecznym rozeznaniu sytuacji: przez piętnaście lat (1991-2006) Wojskowe Służby Informacyjne (WSI) nie potrafiły poradzić sobie z wirusem, który zadomowił się w resorcie obrony w czasach komunizmu, kiedy to faktycznie wszystkie służby PRL były ekspozyturą służb sowieckich. Zmiany, do których doszło wraz z załamaniem się systemu władzy komunistycznej nigdy nie objęły całego resortu bezpieczeństwa, w służbach cywilnych coś się jednak zaczęło dziać. Do pracy w Urzędzie Ochrony Państwa przyjęto w roku 1990 około 4,5 tysiąca pozytywnie zweryfikowanych spośród 24 tysięcy ogólnego stanu funkcjonariuszy SB. W tym samym czasie w kadrach pionu wojskowego nic się praktycznie nie zmieniło. Od momentu reorganizacji i połączenia komunistycznych służb wojskowych w Wojskowe Służby Informacyjne do czasu ich rozwiązania nie przeszły one żadnej istotnej weryfikacji. WSI przejęły po Zarządzie II Sztabu Generalnego LWP i Wojskowej Służbie Wewnętrznej prawie wszystkie kadrowe zasoby z siecią współpracowników włącznie. Kwestia patologii rozprzestrzeniających się w Wojskowych Służbach Informacyjnych została szeroko omówiona w Raporcie o działaniach żołnierzy i pracowników WSI… opublikowanym w 2007 roku i w innych dokumentach sporządzonych w oparciu o ustalenia Komisji Weryfikacyjnej do spraw WSI. W oświadczeniu wydanym w trzecią rocznicę rozwiązania WSI i powołania Służby Kontrwywiadu Wojskowego i Służby Wywiadu Wojskowego Antoni Macierewicz przypomniał m.in. o takich sprawach jak nielegalny handel bronią we współpracy z międzynarodowymi grupami przestępczymi, prowadzenie inwigilacji mediów, polityków i ludzi Kościoła czy ukrywanie i tolerowanie przestępczości pospolitej wśród żołnierzy WSI. Wszystko to stanowiło dostatecznie ważny powód by od podstaw zacząć tworzyć nowe służby. Gdy rozważa się problem bezpieczeństwa narodowego, najistotniejszym wydaje się jednak fakt oparcia struktur lat dziewięćdziesiątych na aparacie post-sowieckim. Kadrę kierowniczą WSI współtworzyli po prostu wychowankowie GRU (było ich około trzystu). To oczywiste, że wszelkie ukrywanie faktów, o których mogli wiedzieć sojusznicy z czasów PRL, stawało się potencjalnym źródłem zagrożenia bezpieczeństwa nie tylko Polski, ale i państw NATO. Tymczasem, po przejęciu władzy przez Platformę Obywatelską w listopadzie 2007 roku, debata dotycząca służb została całkowicie podporządkowana porachunkom partyjnym. Wobec osób piastujących kierownicze stanowiska w SKW i członków Komisji Weryfikacyjnej zaczęto stosować środki represyjne przy akompaniamencie części mediów, bardziej przypominającym nagonki komunistyczne niż argumenty oparte na rzetelnej informacji. Co prawda, komentatorzy spod znaku nowej władzy nigdy nie określili do końca stopnia zagrożenia ze strony zwalczanych poprzedników i ton nienawiści mieszał się w ich retoryce z tonem lekceważenia, cel nie pozostawiał jednak wątpliwości: chodziło o sparaliżowanie działania Komisji przy pomocy wszelkich dostępnych metod z dezinformowaniem opinii publicznej, prowokacją i naruszaniem procedur prawnych włącznie. A że były to początki panowania nowej ekipy, a więc czas, gdy nagłaśnianie własnych przewag moralnych i zawodowych powierza się specjalistom od mokrej roboty, którzy potrafią mówić o swoim oddaniu sprawie demokracji głosem serafinów, czytelnicy czerpiący wiedzę z „Gazety Wyborczej” mogli uwierzyć w brednie o przyjmowaniu korzyści majątkowych w zamian za pozytywną weryfikację żołnierzy i funkcjonariuszy WSI, o handlowaniu Aneksem do Raportu… Komisji Weryfikacyjnej czy też o nielegalnym wywożeniu ściśle tajnych dokumentów z siedziby SKW. W ramach przeprowadzonych czystek pracę w SKW straciło co najmniej dziewięcioro członków Komisji. Sześciu osobom z kadry kierowniczej SKW i dodatkowo trojgu członkom Komisji spoza kręgu kierowniczego odebrano prawo dostępu do materiałów niejawnych. W mieszkaniach dwóch członków przeprowadzono rewizje. Z moich osobistych doświadczeń mogę wnioskować ponadto, że w nielegalnych działaniach przeciwko osobom zatrudnionym w SKW, wzięli udział niektórzy przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości. Obrońcy WSI usiłowali, przekonać opinię publiczną, iż usunięcie ze służb specjalnych osób z peerelowską przeszłością było w konsekwencji uderzeniem skierowanym w profesjonalistów i szkodziło obronności kraju. Rozważanie takiej tezy miałoby sens tylko przy uwzględnieniu wszystkich faktów; również tych, które świadczyły, iż służby wojskowe ze względu na swe powiązania pozostawały grupą wysokiego ryzyka, stanowiącą potencjalne źródło zagrożenia bezpieczeństwa. Większość materiałów, które należałoby w związku z tym ujawnić, była wszakże objęta klauzulą tajności. W rezultacie osoby rzeczywiście zagrożone kompromitacją mogły bezkarnie czerpać z arsenału półprawd, insynuacji i pomówień pod adresem Komisji, tudzież przedstawiać jej pierwszego przewodniczącego i Szefa SKW jako człowieka nieodpowiedzialnego, opętanego nienawiścią do wszystkiego, co wywodzi się z komunizmu. W styczniu b.r. rozpoczęło działalność stowarzyszenie „Sowa”, zrzeszające byłych pracowników WSI (prezesuje mu uczestnik kursów GRU, gen. Marek Dukaczewski). Osoby, które powołały do życia tę organizację, najwidoczniej dostrzegły swoją szansę w fakcie, iż potencjalnym kandydatem na prezydenta RP stał się zażarty obrońca zlikwidowanych służb, marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. Skoro jednak nowo powstałe stowarzyszenie obrało sobie za cel przywrócenie dobrego imienia WSI, wypada tylko życzyć jego członkom powodzenia i zachęcić, by domagali się odtajnienia zbioru zastrzeżonego IPN. Kto wie, czy nie znajdą się tam materiały stawiające ich formację w korzystniejszym świetle niż Raport Komisji Weryfikacyjnej.

* Spośród 48 obrońców WSI większość (46 posłów) stanowili członkowie SLD dołączyli do nich jeden poseł LPR i jeden poseł Platformy Obywatelskiej, Bronisław Komorowski. Autor jest doktorem nauk humanistycznych, publicystą specjalizującym się w literaturze i w najnowszej historii Polski, badaczem akt przechowywanych w archiwach IPN oraz byłym członkiem Komisji Weryfikacyjnej do spraw Wojskowych Służb Informacyjnych. Mieszka w Stanach Zjednoczonych. Tekst niniejszy powstał przed 10 kwietnia 2010 r. w ramach projektu badawczego „Wywiad i kontrwywiad PRL w służbie komunistycznego państwa”. Dopiski w cytatach z dokumentów ujęte w nawiasy kwadratowe pochodzą od autora.

Rządy kontrolują światowe rezerwy paliwa – kapitalizm państwowy? Obecnie rządy państw kontrolują światowe rezerwy paliwa. W Rosji w czasie bezprzykładnego w historii okradania mienia narodowego przez oligarchów, głównie Żydów, KGB uratowała sytuację i osadziła na stanowisku premiera pułkownika Wladimira Putina, którego teza dyplomowa była na temat strategicznego posługiwania się paliwem. Wówczas został zaaresztowany Żyd-oligarcha Chodorkowski, który starał się za 200 milionów dolarów otrzymanych od Rothschilda z Nowego Jorku przejąć przemysł naftowy wartości około 20 miliardów dolarów i kandydować w wyborach na prezydenta Rosyjskiej Federacji – państwa, które ma największe na świecie zasoby gazu ziemnego. Od lat Chodorkowski jest w więzieniu, a Rothschild stara się bezskutecznie o zwrot 200 milionów dolarów. Dla przykładu ilość rezerw ropy naftowej pod kontrolą króla Arabii Saudyjskiej wynosi 260 miliardów standardowych baryłek. Rząd Iranu kontroluje rezerwy w wysokości ponad 136 miliardów baryłek, a Chavez w Wenezueli kontroluje rezerwy w wysokości blisko sto miliardów baryłek. Ocenia się, że po Arabii Saudyjskiej największe rezerwy należą do Iraku. Natomiast według zestawień z 2008 roku największa prywatna korporacja ExxonMobil ma rezerwy około siedem i pół miliarda beczułek ropy naftowej, korporacja Chevron nieco ponad siedem miliardów i korporacja ConocoPhillips niecałe sześć miliardów rezerw ropy naftowej. Cyfry te same mówią za siebie. Tak więc na świecie przedsiębiorstwa rządowe kontrolują ponad 75% rezerw, co oznacza, że kapitalizm państwowy kontroluje lokaty kapitałów nawet przez granice kapitalistycznych demokracji, które słabną pod dominacją przez lichwiarski kapitalizm kapitalizm, który spowodował szwindlem na trylion dolarów obecny kryzys gospodarki światowej. Chiny i Rosja przodują na świecie w strategicznym inwestowaniu w państwowe przedsiębiorstwa i za ich przykładem idzie coraz więcej państw. Rządy rozwijających się państw idą za przykładem Chin i starają się zdominować przedsiębiorstwa zbrojeniowe, energetyczne, telekomunikacyjne, metalurgiczne, lotnicze oraz kopalnie minerałów i rud. Przedsiębiorstwa te są zwykle finansowane przez “fundusze suwerenne” państw, które mają duże zasoby waluty rezerwowej i dążą do zdobywania maksymalnych zysków na inwestycjach państwowych. Zyski te są lokowane według polityki poszczególnych rządów. Daje to okazję do nadużyć biurokratów, którzy używają rozmaitych ustaw i regulacji w celu faworyzowania własnych firm w konkurencji z obcymi. W USA procesem tym zajmują się przedstawiciele bardzo licznych lobby. W Rosji jednym z najbardziej faworyzowanych przedsiębiorstw jest Gazprom rozbudowany kosztem obcych korporacji. Obecnie Gazprom jest największym producentem gazu ziemnego na świecie i daje Moskwie przewagę na przykład w stosunkach z Ukrainą. Wieloletnie okradanie Republik Bananowych w Ameryce Łacińskiej przez obce korporacje doprowadziło Ekwador w 2006 roku do konfiskaty pól naftowych eksploatowanych za pół-darmo, przez Occidental Petroleum, na szkodę miejscowej ludności. Podobnie w 2007 roku rząd Boliwii upaństwowił pola ropy naftowej i gazu ziemnego po czym sytuacja gospodarcza tego państwa znacznie poprawiła się. Kazachstan przejął od kontroli firm zagranicznych największe pole ropy naftowej w regionie morza Kaspijskiego w Kaszagan i od 2009 roku pole to jest eksploatowane przez lokalną firmę KazMunaGas. Podobnie przed olimpiadą w Pekinie Coca Cola poniosła straty, kiedy ofertę tej firmy Chińczycy zakwalifikowali jako kolidującą z ich prawem. Podobno Chińczycy mają przysłowie: “Należy wystrzegać się Chrześcijan, ponieważ są oni końmi trojańskimi spekulantów żydowskich.” Fakt, że politykę monetarną w USA i w Brytanii prowadzą banki prywatne zdominowane przez Żydów podważa zaufanie np. Chińczyków, którym w XIX wieku Anglicy narzucili przemocą sprzedaż opium w dwu wojnach o sprzedawanie Chińczykom tego narkotyku, który Anglicy hodowali w Bangladeszu, w Indiach. Koniunktura Anglo-Saksonów zdominowanych przez finansjerę żydowską zraża do handlu z nimi inne państwa, zwłaszcza takie których gospodarkę dominuje jedna z wersji kapitalizmu państwowego. Państwa takie wolą handlować między sobą w ramach długoterminowych kontraktów i w miarę możności dyskryminować przeciwko układom handlowym z blokiem USA, EU, Kanadą, i Australią – oraz będą prawdopodobnie zabiegać o handel z Indiami, Brazylią i Meksykiem, państwami stosującymi kapitalizm państwowy jak dotąd w małym stopniu. Ekonomiści spodziewają się, że nastąpi długi okres rywalizacji, który spowoduje konflikty polityczne w czasie następnego pokolenia. Będą powstawały rozmaite nieprzewidziane przeszkody w handlu z państwami gospodarującymi według zasad kapitalizmu państwowego. Na razie USA i inne państwa tej grupy muszą liczyć się z niekorzystnymi zmianami w handlu z rozwijającymi się gospodarkami, które z czasem będą ograniczać transakcje z niby wolno-rynkowymi gospodarkami. Natomiast będą starać się głównie o stabilne kontrakty długoterminowe z innymi gospodarkami kapitalizmu państwowego w nowych “demokracjach suwerennych.” Naturalnie Amerykanie będą ulegali pokusie stosowania protekcjonizmu w handlu, co tylko dalej uszkodzi “wolny handel” zwłaszcza w okresie, kiedy gospodarka Chin rośnie w szybkim tempie, podczas gdy bezrobocie w USA nadal jest wysokie. Fakt, że obecnie rządy kontrolują światowe rezerwy paliwa, źle wróży amerykańskiemu kapitalizmowi lichwiarskiemu, który trwoni wielkie sumy na zbrojenia i wojny niby o demokrację. Wojny te wiodą do nienawiści do wojsk amerykańskich, jako do zbrodniczych wojsk okupacyjnych w Iraku, w Afganistanie a nawet w Pakistanie. ICP

Smoleńsk: Tylko Siergiej Glinczenko widział jak spadł prezydencki samolot Reporterzy SE dotarli do jedynego świadka momentu katastrofy prezydenckiego samolotu - tylko Siergiej Glinczenko (38 l.) widział, jak Tu-154M, łamiąc drzewa, spada na ziemię. - Patrzyłem przez okno… Myślałem, że osiwieję! To działo się na moich oczach, tuż przede mną! - opowiada Siergiej, pracownik warsztatu samochodowego położonego przy polanie, na której zginęli Polacy. Kiedy Siergiej wspomina te straszne chwile, w jego oczach pojawiają się łzy. - Wasz samolot widziałem jak na dłoni. Biały z czerwonym pasem wzdłuż kadłuba. Najpierw uderzył w drzewo i stracił jedno skrzydło. Kiedy przelatywał obok mojego okna, spadał pochylony kołami do góry. A potem zobaczyłem tylko wielki błysk, jakby całe pole płonęło. Nigdy nie zapomnę tego huku. To, co zobaczyłem, tak mnie oszołomiło, że nie byłem w stanie ruszyć się z miejsca. Bardzo się bałem. Proszę sobie wyobrazić: kolos wielkości bloku mieszkalnego spada z nieba! Słysząc potężny huk, pracownicy warsztatu wybiegli ze swoich boksów. - Tylko ja rozumiałem, co się stało, więc w panice zacząłem krzyczeć, żeby nikt tam się nie zbliżał. Spodziewałem się, że maszyna lada moment eksploduje. Jednak dwaj pracownicy, nie zważając na grożące im niebezpieczeństwo, rzucili się biegiem w stronę polany. Jednym z nich był Władimir Iwanow (27 l.). - Wołodia to jest taki narwaniec, co się nikogo nie słucha. To właśnie on jest autorem pierwszego filmu z miejsca katastrofy. Filmu, który zna już cały świat. - Przy wraku byliśmy sami przez ponad minutę - wspomina Władimir. - Potem od strony lotniska zaczęli nadbiegać milicjanci. Nie widziałem żadnych zwłok, nie zdawałem sobie sprawy, że na pokładzie jest tylu ludzi. Myślałem, że to jest samolot wojskowy. Pachniało paliwem, zrozumiałem, że jest naprawdę niebezpiecznie. - Mieliśmy wiele szczęścia, że tupolew nie upadł na warsztat… - dodaje Siergiej, który obserwował ostatnie sekundy tragicznego lotu. - To było tak blisko mnie, że później przychodziła mi do głowy absurdalna myśl, że jakby wiatr powiał w tę stronę, to samolot upadłby na nas. A za sąsiada mamy stację benzynową, więc łatwo sobie wyobrazić, co by się tutaj dział Kiedy wróciłem do domu, zdrowo się napiłem wódki. W alkoholu szukali też ukojenia inni pracownicy warsztatu. - Na wieść o tej strasznej katastrofie wpadłem w taki stres, że piłem przez tydzień - dodaje Igor. - Moja mama urodziła się w przedwojennej Polsce. Teraz mieszka w Gniezdowie. To tam w 1940 roku pociąg przywiózł polskich oficerów i dalej wywożono ich samochodami do Katynia na rozstrzelanie. Wasz prezydent leciał uczcić ich pamięć. Słowo daję, piłem przez tydzień. SE

Dlaczego nie mamy w Polsce "klęski zywiolowej"? I BARDZO WAZNA SPRAWA: Ledwo napisałem w "Dzienniku Polskim" taki artykulik: Cicho o ograbianiu emerytów Po katastrofie pod Smoleńskiem zapanowała w eterze kompletna cisza. Jeszcze dwa dni przed katastrofą można było czytać w mediach rozmaite pomysły, jak tu ograbić emerytów z zasłużonych pieniędzy. A to wiek emerytalny podnieść, a to emerytury zmniejszyć, a to niektórym grupom w ogóle emerytury odebrać... a teraz? Nic. Cóż: niedługo będą wybory, więc ONI nie chcą ludzi denerwować. Jeszcze by mogli na NICH nie zagłosować... Ciekawe, na jesieni miały być wybory samorządowe. Mimo to propozycje obcinania emerytom były gęsto publikowane. Widocznie ONI uważają, że ludzie pamiętają, co się pisze, co najwyżej trzy miesiące. I pewno mają rację... A dlaczego PO nie ogłasza stanu klęski żywiołowej? Też proste: teraz p. Premier holuje za sobą po Polsce NCzc. Marszałka - i prezentują się jako Herosi Walki z Żywiołem. Gdyby wybory były na jesieni, ludzie by o ICH ogromnym wkładzie w walkę z powodzią zapomnieli. Cóż: d***kracja... gdy na stronie:

http://www.google.com/hostednews/epa/article/ALeqM5g3oWZdAyt2ghn7kxwlZ0XFzgqDfA

przeczytałem, że OPZZ jednak nie odpuściło. Dobre i to.. Co zrelacjoniowałem tak:: Emerytury spadna o połowę OPZZ alarmuje, że za pół wieku średnia emerytura będzie wynosiła tylko 25% ostatniej pensji – a nie ok. połowy, jak w tej chwili. I co proponuje ta znakomita, komunistyczna instytucja? Czy może likwidację ZUSu? Ależ skąd: wręcz przeciwnie! Chce przenieść pieniądze z OFE do ZUS-u – do tego ZUSu, który zmarnował połowę ich pieniędzy!!! Inna sprawa, że OFE nie są wiele lepsze. Jednak OPZZ ucieka się do demagogii mówiąc, że emerytury z OFE wynoszą 25 zł. Tak – ale to emerytury tych, co płacili do OFE tylko przez rok, i tylko 7%, a nie 22% zarobków. Co nie zmienia faktu, że OFE i KRUS też trzeba zlikwidować. A tych, co tworzyli ZUS, KRUS i OFE posłać na długie lata za kratki. Z paragrafu: „Kto przemocą lub podstępem skłania inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia się własnym lub cudzym mieniem – podlega karze więzienia od 6 miesięcy do 5 lat”. Bo przecież dobrowolnie-śmy tych składek (29,5 % pensji!!!) tym łajdakom nie oddawali! I wsadzę ICH – tak mi dopomóż Bóg! JKM

Rozważania o pilotach i Prezydencie Mamy d***krację. Nic więc dziwnego, że odnoszę wrażenie, że wszyscy zwariowali. Oto przypomina się, że w 2008 roku śp.Lech Kaczyński polecił pilotowi, kpt.Grzegorzowi Pietruczukowi, lądować w Tbilisi. Pilot, obawiając się, że lotnisko jest lub może być zbombardowane przez Rosjan, odmówił. Prezydent zażądał (od dowódcy wojsk powietrznych ?) wydania rozkazu na piśmie. Pilot, otrzymawszy go, odmówił. Prezydent oskarżył pilota o tchórzostwo słowami: "jeśli ktoś decyduje się być oficerem, to nie powinien być lękliwy" - dodając, że „Nie było żadnych przesłanek, by bać się lądowania w Tbilisi”. JE Bogdan Klich pilota za odmowę wykonania rozkazu... odznaczył (srebrnym medalem „Za zasługi dla obronności”). Otóż ja zgadzam się z poniższymi komentarzami z Internetu: „Piloci wojskowi powinni latać na myśliwcach, a na pasażerskich i towarowych powinni latać cywilni. Nie wiem w ogóle jak można twierdzić, że pilot wojskowy jest lepszy od cywilnego. Przecież tego się nie porównuje - bo samoloty wojskowe, a samoloty pasażerskie to zupełnie inna bajka. Inna aerodynamika, sterowność i inne cele. Prawda jest taka, że pilotów wojskowych szkoli się w celach wojskowych i nikt ich nie uczy podejmowania decyzji w sytuacji gdy 'wiozą' 100 osób, jeszcze VIP-ów. (...)” Na co padła odpowiedź: „Zgadzam się z Tobą w zupełności. Dobry pilot pasażerski to przede wszystkim taki, który potrafi podejmować decyzje, kierując się głownie bezpieczeństwem pasażerów, zachowując szeroki margines dla ewentualnej pomyłki - a nie taki, który z zawiązanymi oczami jest w stanie wylądować odrzutowcem na boisku piłki nożnej”. Problem w tym, że polskie rządowe samoloty pilotowane są przez wojskowych. Co powoduje nieporozumienia. ŚP Lech Kaczyński rozumował prosto: „jak to jest pilot wojskowy, to powinien nie bać się ryzykować”. P. kpt. Pietruczuk rozumował jednak jak cywilny – i przedłożył bezpieczeństwo nad brawurę. Z wojska powinien być zwolniony (może po prostu jest już za stary na pilota bojowego?) - ale przecież jest w jednostce nie wykonującej lotów bojowych, lecz cywilne! Najzabawniejsze – i w tym celu to wszystko piszę i cytuję – jest to, że Lech Kaczyński wykazał się dużą odwagą nakazując pilotom podejmowanie ryzykownych decyzyj – natomiast p. Adam Bielan (CEP, PiS) ucieka się do kłamania w żywe oczy – byle tylko udowodnić, że Lech Kaczyński nie był odważny!!! Cóż: w oczach jednych (np. w moich) „ryzykant” to określenie pozytywne – a w oczach tzw. przeciętnego wyborcy „ryzykant” to jakiś dziwaczny stwór, niemal diabeł wcielony. Więc CEP Bielan idzie w zaparte – bo gdyby się okazało, że Lech Kaczyński lubi ryzyko, to szanse wyboru Jego brata, Jarosława, by znacznie zmalały! Gdzie my żyjemy...?Żyjemy w kraju, w którym najwaleczniejsi mężczyźni nie tyle ginęli w wojnach i powstaniach – ale też w dużej części wyjeżdżali z Ojczyzny na emigracje. Tyczy to i całej Europy. Hekatomba I, a potem II wojny światowej spowodowała, że Europejczyk stał się lękliwy. To nie jedyny czynnik – ale dzięki m.in. temu przestaliśmy podbijać świat – a inni podbijają Europę. Warto o tym pamiętać. A sprawa katastrofy została wyjaśniona. Nie byłem początkowo pewien, czy nie jest to sabotaż – obecnie już jestem. Winna jest załoga – i tylko załoga. Konkretnie pilot, śp. Arkadiusz Protasiuk (bo dowódca zawsze jest winien...) - oraz nawigator. Przyczyną wypadku było to, że samolot leciał na autopilocie (co jest ostro krytykowane – moim zdaniem: niesłusznie; jeśli ktoś decyduje się na lądowanie we mgle, gdzie widoczność wynosi 200 m - co samolot pokonuje w dwie sekundy – to może polegać na autopilocie) – a nawigator spojrzał na jeden z przyrządów, który pokazał, że samolot jest... za wysoko. Przed płytą lotniska we Smoleńsku jest głęboki na 50 m wąwóz. Dlatego przyrząd orzekł, że są „za wysoko”. Kapitan uwierzył nawigatorowi -choć system TAWS ostrzegł, że mają przed sobą „ziemię” (czyli ścianę parowu), a potem nakazał: „Poderwij!”.Dlaczego kapitan nie zastosował się do tych wskazań? Tego już chyba nigdy się nie dowiemy...  JKM

Rozebrać Rumunię! W czasie, gdy hitlerowcy okupowali Polskę, powstawały niesamowite plany jej odbudowy. Były one tak nierealistyczne, że przypominały raczej scenariusz jednej z obecnych internetowych geopolitycznych gier strategicznych, w których Polska swobodnie rozprzestrznić się może od Władywostoku po – powiedzmy – Kair, niż jakąkolwiek zdroworozsądkową propozycję. Przedstawimy dziś jedną z nich. Wizje takie wydawały się ponurym żartem w sytuacji, w której Polacy znajdowali się w czasie wojny – zdegradowani do pozycji zaszczutych “podludzi”, pozbawionych edukacji, poddawanych średniowiecznym egzekucjom, upokorzony klęską, skazanych na podziemną, nierówną walkę. W prawie każdej z nich bowiem Polska była mocarstwem, które bez problemu rozstawia po kątach sąsiadów, dyktując im takie granice, jakie uzna za dla siebie korzystne. Dobrym reprezentantem tych projektów była wizja niejakiego Mieczysława Gliszczyńskiego (być może mamy do czynienia z pseudonimem, wiadomo, że rzecz powstała na emigracji) z 1942 roku, którą przywołuje w swojej pracy pt. “Polska i jej granice” prof. Piotr Eberhardt.

Związek Zachodnio-Słowiański Gliszczyński po wojnie (którą Polska nie tylko musiałaby zwyciężyć, ale zwyciężyć miażdżąco, i to zarówno w starciu z Niemcami, jak Związkiem Radzieckim) widzi w Europie Związek Zachodnio-Słowiański, który tworzy i któremu przewodniczy nasz kraj. Do związku przyłączyć mielibyśmy Czechosłowację, Ukrainę, a także Litwę i Białoruś (”łącznie ze swymi na wschód wysuniętymi rubieżami”, czyli po Homel i Witebsk. Gliszczyński widzi przyszłość “Związku” w specjalnym porozumieniu z Ukraińcami, na których korzyść “godzi się” nawet na “nieznaczne zresztą zmiany terytorialne” w celu wykazania dobrej woli Polski (w sytuacji zresztą, w której Ukraina i Polska leżą w jednym państwie – i to takim, w którym Polska prowadzi “wiodącą rolę”, wspomniane “zmiany terytorialne” byłyby, oczywiście, jedynie kosmetyką). Jeśli chodzi o Czechosłowację i przyszłą z nią dobrą współpracę, Gliszczyński nie widzi potrzeby zwrotu Zaolzia, bo “kwestia dwóch powiatów nie może przesłonić szerszych horyzontów patrzenia”.

Przekonstruowanie Węgier W tym punkcie Gliszczyński dochodzi do Węgier, których sprawę określa jako “delikatną”. Zauważa, że Polaków łączą z Węgrami “związku uczuciowe”, ale na ołtarzu pojednania polsko-czechosłowackiego odbiera niezbyt ciężką ręką Węgrom “ziemie słowiańskie na wschodzie i południu” (które powróciły do Budapesztu w wyniku pierwszego arbitrażu wiedeńskiego i aneksji przez Węgry tzw. “Karpato-Ukrainy”, efemerycznego państewka rusińskiego, które istniało przez jeden dzień po rozpadzie Czechosłowacji ), natomiast stratę tę, jak zastanawia się Gliszczyński, mocarstwowa Polska (bo, jak wspomina we wstępie do swojego tekstu Gliszczyński powojenne granice Polski “nie mogą być przedmiotem przetargów międzynarodowych”) mogłaby wynagrodzić Węgrom te straty terytorialne “na zachodzie i wschodzie kraju”.

Rozbiór Rumunii Wreszcie docieramy do wspomnianej w tytule kwestii rumuńskiej. “Rumunia” – pisze Gliszczyński – “jako państwo poważnie traktowana być nie może. Zlepek ten należy rozwiązać następująco: Besarabia włączona zostaje do państwa ukraińskiego, cała Dobrudża do Bułgarii (względnie Związku Południowo-Słowiańskiego), Siedmiogród do Węgier, historyczne hospodarstwo Mołdawii do Polski w charakterze lenna, lub protektoratu. Środkowa część dawnej Rumunii z Bukaresztem stanowić może samodzielną prowincję pod wspólną kontrolą i opieką sąsiadów”.

Niemcom odbieramy co chcemy Niemcom Gliszczyński odbiera “korek pruski” (czyli Prusy Wschodnie), a także Pomorze szczecińskie, Śląsk (Gdańsk jest zbyt oczywisty, by o nim, jak się wydaje, wspominać) i nieco ziem za Odrą. “Kwestie mniejszości narodowej niemieckiej rozwiążemy radykalnie” – pisze autor – “przew wszystkim nie jest ona taka wielka, ani jednolita, jak Niemcy głosili. Wszystko, co czuć będzie w sobie germańskość opuści nasze ziemie”.

Od morza do morza Na wschodzie Gliszczyński sięga po morze Czarne. “Stosunek nasz do bałtyckich państw Łotwy i Estonii trudno ustalić, zależy jak ułożą się nasze granice i stosunki z Rosją” – pisze Gliszczyński, sugerując tym samym, iż uważa, że rozbiór Rumunii, przewrócenie Węgier na nice i odebranie Niemcom całego ich Wschodu (który w ówczesnej świadomości przeciętnego Polaka ledwie istniał, a Szczecin kojarzył się z polskością mniej więcej tak, jak Lubeka) za rzecz łatwą do ustalenia.

“Jako podstawy do dyskusji na temat granic przyjąć możemy granice administracyjne republik białoruskiej i ukraińskiej w Rosji Sowieckiej oraz państwową litewsko-łotewską z 1940 r.” – pisze Gliszczyński.

“Granice Wielkiej Polski” Kto myśli, że ma do czynienia z głosem odosobnionym, jest w błędzie. Podobne, choć być może nie aż tak szeroko zakrojone koncepcje powstawały jak okupowana Polska długa i szeroka. Czym innym bowiem były rewindykacyjne wobec Niemiec postulaty naukowców konspiracyjnego Uniwersytetu Ziem Zachodnich (kontynuacji Uniwersytetu Poznańskiego), a czym innym rysowanie imaginowanych i wręcz nieprzyzwoicie chciejskich kresek na mapach. W publikacji “Granice Wielkiej Polski” opracowanej w 1941 roku w kręgach Stronnictwa Narodowego” domagano się przyłączenia do naszego kraju Pomorza Zachodniego z Rugią, obu Śląsków, Ziemi Lubuskiej, Łużyc, a także Prus Wschodnich. Na wschodzie uzyskać winniśmy tzw. Bramę Smoleńską oraz linię Dniepru. Tym samym tytułem opatrzył w 1942 roku swój tekst Henryk Jeżewski: w powojennej Polsce widział ziemie po “Odrę i Nissę Łużycką” z wyspami Wolin (w owych czasach nazywaną często Wołyń) i Uznam, a także wybrzeże od Szczecina do Kłajpedy. Na wschodzie – tzw “dimię Dmowskiego” (Polska inna, niż ta, która powstała Na konferencji pokojowej w Paryżu w 1919 roku Polska – reprezentowana przez Dmowskiego i Paderewskiego – przedstawiła własną propozycję granic odrodzonej Rzeczpospolitej. Propozycję tą przyjęło nazywać się “linią Dmowskiego”. Granice II RP odbiegły w końcu nieco od proponowanej “linii”, ale warto zobaczyć, jak miała wyglądać Polska w wyobrażeniach tych, którzy urodzili się i wychowali w Polsce, której w ogóle nie było na mapach. Jak widać, w skład naszego kraju wchodzić miała nie tylko cała Litwa i prawie Białoruś (Polska kończyć się miała zaraz przed Witebskiem), ale i zdecydowana większość ówczesnych Prus Wschodnich. Jeśli chodzi o tereny położone dalej na wschód -delegacja polska “z ubolewaniem” zrezygnowała z ich “rewindykacji”, bowiem “machinacje demagogiczne agentów rosyjskich ” przygotowały [tam] grunt podatny do anarchii i bolszewizmu”. Co jednak z Litwinami? Czy nie zasługiwali na własne państwo?

W opinii przedstawicieli polskich w Paryżu zasługiwali w specyficzny sposób: “zasługiwali, ale…” “Wobec tego, że narodowy ruch litewski, jakkolwiek bardzo jeszcze młody, poczynił wszakże znaczne postępy, rząd polski uważa, że obszar języka litewskiego: gubernia kowieńska, część guberni wileńskiej na północo-zachód od linii Troki, Święciany, Jeziorasy, część guberni suwalskiej (Królestwo Kongresowe) na północ od Sejn, wreszcie część Prus Wschodnich, obejmująca dolny bieg i ujście Niemna, powinien być zorganizowany jako odrębny kraj w granicach Państwa Polskiego i powinien by otrzymać specjalny ustrój, oparty na prawach narodowości litewskiej” – czytamy w nocie Delegacji Polskiej na konferencję pokojową. Jeśli chodzi o granice zachodnie, to najwyższą wartość cywilizacyjną wydawało się dla Delegacji mieć poznańskie, ta bowiem w nocie stwierdza (przyznając mimochodem, że reszta kraju jest, jeśli o cywilizacji mowa, pod tym kątem niejako zaniedbana, przynajmniej względem Zachodu): Poznańskie było kolebką Państwa Polskiego, krajem najdawniejszej polskiej cywilizacji, a wskutek tego krajem najbardziej posuniętym w swym życiu społeeznym. Ludność w swej masie znajduje się na poziomie cywilizacyjnym krajów zachodnich, wykazuje najwięcej energii i zdolności organizacyjnych i bardzo gorący polski patriotyzm. Z powyższych względów kraj ten posiada pierwszorzędne znaczenie dla odbudowanego Państwa Polskiego, które żąda przyłączenia go w całości. Gdańsk miał być włączony do Polski. Jeśli natomiast chodzi o Prusy Wschodnie – je Delegacja widziała mniej więcej tak, jak w rzeczywistości międzywojennej wyglądało właśnie Wolne Miasto Gdańsk: Część północno-wschodnia tej prowincji, położona nad ujściem Niemna i zamieszkana przez ludność litewską, powinna być wcielona do Litwy i wraz z Litwą połączyć się z państwem Polskim. Reszta Prus Wschodnich, stanowiących kraj niemiecki z głównym miastem Królewcem (powierzchnia 19 000 km kw., ludność 1070 000) może istnieć niezależnie, jako republika pod protektoratem Ligi Narodów.). Państwo zachodnio-słowiańskie tworzyć chciał także Karol Stojanowski (ten, który po wojnie domagał się przywrócenia państwowości i świadomości narodowej Słowian Połabskich). Postulował on oparcie się w nowym tworze państwowym na rzymskim katolicyzmie. Prawosławni Serbowie, Bułgarzy i Rumuni (których widział w takim związku) powinni, po prostu, katolicyzm przyjąć. Podobne przykłady można mnożyć.

Wizje a rzeczywistość Można, oczywiście, założyć, że wizje tego typu są – po części – psychicznym odreagowaniem koszmaru niemieckiej okupacji i prostym przedstawieniem najkorzystniejszej dla “wielkiej Polski” sytuacji międzynarodowej przy idealnym dla niej rozdaniu kart. Nawet, jeśli uznamy je za takie, to – w przypadku, w którym, jak uczy nas doświadczenie dziejowe i położenie historyczne, narodowa tromtadracja prowadziła nas prędzej do zguby niż do upragnionego statusu mocarstwa – zastanawia, jak niewiele ówczesnych wizji politycznych liczyło prawdziwe siły na zamiary i jak rzadko próbowano kreślić – choćby i optymistyczne – ale i realistyczne wizje przyszłego rozdania międzynarodowego po klęsce hitlerowskich Niemiec. Nawet, przy założeniu (bo takie często brano), że – podobnie, jak w I wojnie światowej, i w tej klęskę poniosą zarówno hitlerowskie Niemcy, jak i sowiecka Rosja, wizje takie były – po prostu – absolutnie irracjonalne.

26 maja 2010 Całkowita deprawacja dobra.. Lewica nie śpi, lewica czuwa.. Właśnie na księgarskim rynku pojawiło się coś takiego jak „Niezbędnik ateisty”(???). Na okładce „niezbędnika” promieniująca żarówka rozjaśnia otoczenie(???). Coś takiego jak masońskie oko, które nad wszystkim czuwa i rozświetla.. Mając na wszystko baczenie.. Młody doktorant lewicy, pan- w zasadzie kiedyś mówiło się towarzysz, ale oczywiście wszystko przed nami - Piotr Szumlewicz- przeprowadza rozmowy z takimi „ kluczowymi postaciami polskiego życia publicznego” jak: Robert Biedroń, Renata Dancewicz, Grzegorz Napieralski, Dorota Nieznalska, Wanda Nowicka, Barbara Stanosz, Ludwik Stomma, Jerzy Urban, Krzysztof Teodror Toeplitz, Zygmunt Bauman, Kinga Dunin, Roman Kurkiewicz, Agnieszka Grott. Niektórzy z „ kluczowych postaci polskiego życia publicznego” już nie żyją, na przykład stalinowiec pan Krzytof Toepliz. Ubyło „ autorytetów”. Ale na ich miejsce pojawiają się nowe- równie autorytatywne.. Pan lewicowy doktorant Piotr Szmulewicz od kwietnia bieżącego  Roku Pańskiego 2010 pracuje w państwowej, zwanej dla niepoznaki- publiczną telewizji , jako człowiek od” inicjowania i realizowania audycji telewizyjnych”(???) Taki rodzaj komisarza politycznego, który czuwa i nadzoruje,  żeby  było lewicowo, równościowo płciowo, homoseksualnie i – ma się rozumieć wesoło na modłę lewicową,  przewracającą wszystko do góry nogami. My tradycjonaliści, chcemy, żeby zasady i tradycja pozostały po staremu: lewicowi aktywiści wywracają wszystko do góry nogami, tworząc nową świecką tradycję nie wyrastającą z niczego, jedynie z ich schorowanych głów pełnych „ intelektualnej” nienawiści do wszystkiego co było i się sprawdziło. Na to miejsce będzie „ nowe”, wydumane, skonstruowane i wymyślone- ale nie sprawdzone..

Skończy się jak zwykle stertą z   tysiący  ludzkich ciał.. Na razie naród śpi! I w większości nie wie co mu ci przewracacze świata szykują.. W ramach demokracji parlamentarnej. A jak wiadomo- przynajmniej od czasów Carla von Clausewitza:”  wojna domowa jest kontynuacją demokracji parlamentarnej”(??) Pan Piotr Szmulewicz jest  doradcą w Biurze do spraw Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn przy  Radzie Ministrów, czyli Rządzie i pióruje w takich lewicowych trybunach jak: Krytyka Polityczna”,” Przegląd”, czy „ Bez Dogmatu” W czym doradza panu premierowi  Donaldowi Tuskowi i pozostałym osobom w Radzie Ministrów?. Jak tu wyrównać i ustatusowić kobietę z mężczyzną, a jak wiadomo, kobietę od mężczyzn różni wszystko, a lewica chce to wszystko zmienić i upodobnić jedno do drugiego.. Żeby kobieta przestała cenić w mężczyźnie – męskość, a mężczyzna w kobiecie- kobiecość.. Ale niedoczekanie! Mimo wszelkich wysiłków  te sprawy pozostaną po staremu.. Bo jest pewien naturalny status zagwarantowany porządkiem  Bożym.. Jak ktoś się choć odrobinę interesuje polityką i naszym- przepraszam życiem publicznym- to wie co to za  „ kluczowe postaci” naszego  życia- publicznego.. To wrogowie naszej cywilizacji! To ludzie, którzy całe swoje życie poświęcili zwalczaniu przeszłości, tradycji, religii, zdrowego rozsądku, propagowaniu aborcji i nienaturalnemu wyrównywaniu wszystkiego co się da. Wbrew naturalnej hierarchii.. Hierarchia jest naturalnym porządkiem, a nie równość we wszystkim.. Albo równość- albo zdrowy rozsądek.. Tak jak: albo równość- albo wolność.. Tak jak: albo demokracja- albo wolność.. Lub : albo  demokracja- albo państwo prawa. Tertium non datur.. Po „ Poradniku ateisty” z pewnością lewica spłodzi” Poradnik aborcjonalisty”, „Poradnik eutanazjalisty” ”Poradnik antyklerykalny” i „ Poradnik  antyrozumowy”. Bo kropla drąży skałę.. W tym czasie i równolegle rozwija się kult Kabały..” Kabała nie wymaga argumentacji filozoficznej i nie jest otwartą formą religii, dostępną dla wszystkich chętnych. Raczej jest to pewien układ współrzędnych, do którego nie jest łatwo wejść, a jeśli uda nam się dostać do niego, to rzeczywiście otworzy się nieco przed nami tajemnica  tajemnic, zmieni się percepcja świata( a ściślej światów) i możliwości wpływania adepta na otaczającą rzeczywistość stają się prawie nieograniczone”(???). Na swej drodze kabalista posługuje się nie tylko wiedzą tajemną, ale i tajemnymi czynnościami. To magia! Świat dzieli się na widzialny i niewidzialny. Te światy są jednością, niższy- widzialny, jest projekcją wyższej rzeczywistości, przy czym każde zjawisko w świecie widzialnym jest związane z procesami w sferach wyższych. Symbolem tej jedności jest człowiek, w którym łączą się tajemnice obydwu światów. Człowiek może stać się wspólnikiem Boga, wpływając swoim działaniami w świecie materialnym na świat duchowy, skąd na pewno pojawi się odpowiedź. Pomoże mu w tym wiedza i osobiste doświadczenie mistyczne. Posiadanie tajemnicy imienia Bożego czyni człowieka wszechmocnym.. Magia jest przeciwieństwem chrześcijaństwa.. W chrześcijaństwie jesteśmy posłuszni  Bogu, uznajemy jego istnienie, respektujemy jego przykazania… W magii -boga sobie  stwarzamy sami.. W zależności od potrzeb.. Chrześcijaństwo- to teokratyczna wizja świata; kabalizm – to wizja antropokratyczna.. Początkowo kabała oznaczała w Talmudzie „ Księgi Proroków”, nie wchodzące do podstawowego Pięcioksięgu, a nieco później pojęcie tradycji ustnej. Dopiero od XIII wieku ta nazwa została przypisana mistyce żydowskiej, jako przekaz wiedzy tajemnej.. Dlaczego o tym piszę? Bo coraz więcej osób tzw. publicznych  reklamuje  kabałę.. Modę zapoczątkowała Madonna rozniecając ją w Hollywood.. Potem Mick Jagger- znany wielbiciel Che Guevary, John Travolta.. U nas oznaką kabalistycznej przynależności jest noszenie na lewej ręce czerwonej nitki Racheli(??) Oficjalnie nosiciele mówią, że jest to na ich szczęście. Taką nitkę noszą pan Kinga Rusin, Pani Maryla Rodowicz, Edyta Herbuś, Katarzyna Figura, Kayah, Maria Wałęsa.. Pani Maria Wałęsa mówi, że:” Kabała pozwala dowiedzieć się więcej o sobie. Dzięki niej mogę powiedzieć, że jestem spokojniejsza i bardziej zdystansowana. Wyraźniej widzę moją przyszłość, moje życie”.(????) Może to i prawda, każdy może wierzyć co chce.. Nikt nikomu zabraniać tego nie powinien.. Ale mądry Chesterton twierdził, że „ jeśli ktoś nie wierzy w Boga wierzy we wszystko”. Według kabalistycznej księgi Zohar, czerwona nitka chroni przed wpływem złego oka, które jest bardzo potężną negatywną siłą. Takie ciekawe rzeczy.. „To co pozwoliło mi zrozumieć, że wszystko jest w moich rękach, to kabała”- mówi Kayah. Nie w rękach Boga.. Ale w jej rekach.. I nawet nie w gwiazdach., zwyczaju pogańskim Kabała uświadamia jej, że nie jest ona nigdy ofiarą..(!!!) No i co państwo n to? Czy to przypadek, czy to znak? Na różne sposoby można walczyć z chrześcijaństwem..  Wcale nie frontalnie, lecz subtelnie i wyrafinowanie.. Propagowanie kabały  jest jedną z form! I wprowadzić do nauczania jej mądrości w państwowych szkołach.. Niech dzieciaki się uczą.. Kropla kabały drąży chrześcijańską skałę WJR

12 zasad polsko-rosyjskiego pojednania Po 10 kwietnia 2010 roku, kiedy to premier Putin serdecznie uścisnął premiera Tuska, w świetle jupiterów oświetlających zgliszcza rozbitego w Smoleńsku samolotu, stosunki polsko-rosyjskie uległy zasadniczej zmianie. Nastąpiło między naszymi państwami i narodami ocieplenie oraz trwałe i szczere pojednanie, oparte na następujących zasadach:

Polska uznaje, że: Rosja ma prawo do odbudowy swojej potęgi imperialnej, gdyż jest wielka i rozległa, Gazociąg bałtycki od chwili pojednania już nie zagraża bezpieczeństwu energetycznemu Polski i cieszymy się z jego budowy, tym bardziej, że służy ona zacieśnieniu tradycyjnie dla Polski korzystnej współpracy Rosji i Niemiec, Gruzja w oczywisty sposób podlega rosyjskiej strefie wpływów, a Abchazja i Osetia Południowa powinny zostać przyłączone do Macierzy. Ukraina słusznie zrezygnowała z aspiracji do UE i NATO; cieszymy się również z normalizacji stosunków ukraińsko-rosyjskich, czego wyrazem jest porozumienie gwarantujące rosyjskiej flocie wojennej stacjonowanie w portach ukraińskich przez kolejne 25 lat; Potępiamy terrorystów czeczeńskich, niesłusznie niegdyś nazywanych bojownikami i wyrażamy ubolewanie, że zdarzały się w Polsce odruchy poparcia dla ich nieuzasadnionych, separatystycznych dążeń, Potępiamy też dysydentów rosyjskich, którzy wzbudzają niepokój społeczny i dopuszczają się całkowicie nieuzasadnionej krytyki władz Federacji Rosyjskiej, Wzywamy Parlament Europejski do cofnięcia jego błędnej decyzji o przyznaniu nagrody im. Sacharowa rosyjskiemu Stowarzyszeniu „Memoriał”, (domagającego się między innymi ujawnienia prawdy o Katyniu), uznając, że nagroda ta ma charakter polityczny i wprowadza niepotrzebne napięcia w stosunkach UE-Rosja, Stanowczo odcinamy się od wszelkich supozycji, jakoby służby specjalne Rosji miały jakikolwiek związek z zamachami na byłego agenta KGB Litwinienkę oraz dziennikarkę Annę Politkowską, Dziękujemy władzom Federacji Rosyjskiej, w tym w szczególności prezydentowi Miedwiediewowi, za przekazanie Polsce aż jednej trzeciej części akt śledztwa w sprawie zdarzenia katyńskiego, które nie miało cech ludobójstwa; Wyrażamy wdzięczność władzom rosyjskim za obietnicę prawdopodobnego przekazania Polsce w przyszłym roku uwierzytelnionych przez rosyjskiego notariusza kserokopii protokołów przesłuchania rosyjskich techników, którzy badali zapisy czarnych skrzynek z samolotu „Tupolew”, który rozbił się w Smoleńsku z powodu mgły, błędów polskiej załogi samolotu oraz presji wywieranej przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego,

Przepraszamy Rosję za zdobycie Kremla w 1610 roku i bitwę pod Racławicami w 1794 roku; uznajemy, że po bitwie warszawskiej w 1920 roku Polska dopuściła się masowego ludobójstwa na wziętych do niewoli żołnierzach Armii Czerwonej, Wzywamy Polaków do glosowania w wyborach prezydenckich na Marszałka Bronisława Komorowskiego, bo jedynie on jest gwarantem, że powyższe zasady polsko-rosyjskiego pojednania nie zostaną naruszone Janusz Wojciechowski

Dalsze doskonalenie Stanisław Lem większość swoich dzieł napisał i opublikował za komuny, kiedy krytyka ustroju socjalistycznego w zasadzie była niedopuszczalna i cenzura skrupulatnie tropiła każdą jej próbę. Dlatego też, wzorem pisarzy dawniejszych, którzy też musieli cenzurę jakoś omijać, pisywał już to bajki, już to opowieści fantastyczne, gdzie krytyka ustroju socjalistycznego zakamuflowana była pod postacią rozmaitych aluzji i alegorii. Skoro były one zrozumiałe dla większości czytelników, którzy między innymi za to twórczość Stanisława Lema bardzo sobie cenili, to pewnie i dla cenzora, ale – ponieważ krytyka nie była wyłożona łopatologicznie i jawnie, tylko ukryta pod zasłoną oryginalnej i wykwintnej formy literackiej – on również przymykał na nią oko. W ten sposób w „Cyberiadzie” znalazła się „Bajka o trzech maszynach opowiadających króla Genialona”, a w niej opowieść, jak to wielki konstruktor Trurl, bawiąc na planecie Legarii, znalazł się w pewnej gospodzie, do której przybyło wkrótce czterech zakapturzonych mężczyzn. Wkrótce z izby, którą zajęli, zaczęły dobiegać okrzyki i odgłosy kucia, wskazujące na jakieś roboty, po czym z izby wyszło pięciu mężczyzn. Zniknęli w piwnicy, skąd po dłuższym czasie do izby cichutko wróciło znów czterech. Następnego dnia sytuacja się powtórzyła, więc zaintrygowany Trurl, uzbroiwszy się w laserowy pistolet, zawczasu ukrył się w piwnicy. Wkrótce zjawiła się tam piątka kapturników. Czterech schwyciło piątego i dalejże go maltretować, dalejże torturować, nie zważając na jego błagania i wrzaski. Trurl nie mogąc dłużej na to patrzeć, ukazał się oprawcom i grożąc bronią, zmusił do zaprzestania mąk i zażądał wyjaśnień. W imieniu oprawców przemówił najstarszy i przedstawiając się jako Wendecjusz Ultoryk Amenty wyjaśnił, że nie są oni żadnymi sadystycznymi zbirami, tylko zakonnikami, którzy poświęcili życie gwoli zadośćuczynienia zemście na tym oto szubrawcu. Torturowanym osobnikiem był bowiem niejaki Malapucyusz Chałos, który za życia był wielkim reformatorem. Wymyślił, by roboty (bo rzecz się działa w świecie robotów), które dotychczas połączone były równolegle i czerpały życiodajną energię elektryczną z pocierania się, połączyły się szeregowo. Dowodził on, że przy takim połączeniu jak chociaż jeden robot się potrze, to wszyscy będą tryskać energią aż po dziurki w nosie. I tak się stało, ale wkrótce zapanowało ogólne bezprądzie, bo każdy myślał sobie: co ja się będę pocierał, niech się drugi pociera. Zatem przyszło wprowadzoną zmianę ustroju poddawać dalszym doskonaleniom, od których jednak, zamiast się polepszać, sytuacja pogarszała się jeszcze bardziej. Zanim jednak nastąpił całkowity upadek, Malapucyusz Chałos w glorii sławy opuścił był ten padół. Wszelako profesor Wendecjusz Ultoryk Amenty, odkrywszy teorię duplikacji, każdego dnia restaurował go z niebytu, żeby za te nieszczęsne reformy torturować go co wieczór aż do śmierci. Przejęty zgrozą Trurl zażądał wypuszczenia jeńca, który rozpływając się w podziękowaniach wyjaśnił, że przed laty w jego obliczeniach wkradł się błąd. Zamiast połączenia szeregowego, powinno być sprzężenie tylne, więc oto pędzi on teraz, by to ulepszenie natychmiast wprowadzić w życie. Na to Trurl zwrócił się do osłupiałego profesora Wendecjusza Ultoryka Amentego: „wycofuję postulata moje – czyń Waść swą powinność” – a zakonnicy Amentyci z rykiem radości chwycili zaraz Malapucyusza i dalejże go maltretować, dalejże torturować, nie zważając na jego błagania i wrzaski. Jak wiadomo, obok tego świata, który dobrze znamy, jako najlepszy ze światów, istnieje również świat „tamten”, mający reputację jeszcze lepszego. O tamtym świecie właściwie niewiele wiemy; prawdę mówiąc, nie wiemy nic, gdyż – jak zauważył Szekspir – jest on „lądem nieznanym, z którego nikt nie wraca”. Jedno wszelako wiemy na pewno – że na tamtym świecie nigdy nie było, nie ma i nie będzie żadnych reform. Czy przypadkiem nie to właśnie jest przyczyną tak wielkiej różnicy między tamtym, a tym światem, co i rusz wstrząsanym fundamentalnymi reformami? Niedawno banda łajdaków lub, jak kto woli - idiotów (wśród których przypadkowo znalazła się garstka ludzi normalnych i przyzwoitych) tworząca Sejm Rzeczypospolitej Polskiej uchwaliła ustawę o zwalczaniu przemocy w rodzinie, w której zagroziła surowymi represjami nie tylko za każdą próbę stosowania kar cielesnych wobec dzieci, ale również – za tzw. maltretowanie psychiczne. Taki widocznie jest rozkaz władz Eurokołchozu, bo podobne ustawy powstają we wszystkich jego nieszczęsnych prowincjach. Chodzi zapewne o wprowadzenie Jugendamtów na wzór niemiecki, gdzie państwowy żandarm został już stałym elementem życia rodzinnego, a właściwie – arbitrem. Jest to element strategii stopniowej likwidacji każdego przejawu porządku spontanicznego i zastąpienie go biurokratycznym porządkiem zadekretowanym, który socjaliści uważają za szczytowe osiągnięcie rodzaju ludzkiego. Wprowadzenie w charakterze rodzinnego arbitra państwowego żandarma w postaci pracownika socjalnego, zmierza do likwidacji władzy rodzicielskiej, a tym samym – do zastąpienia wychowania hodowlą. No i banda łajdaków (albo, jak kto woli – idiotów), którzy, dobierając się między sobą jak w korcu maku, tworzą Sejm Rzeczypospolitej, żądaną ustawę uchwaliła, podobnie jak przedtem, przechodząc do porządku nad zapisami tubylczej konstytucji, uchwaliła europejski nakaz aresztowania i inne zbrodnicze brednie. Widocznie jednak niektórzy z nich, w których partyjnictwo i bezmyślność nie zdążyły zagłuszyć resztek rozsądku, a może nawet sumienia (chociaż jak wiadomo, kiedy ktoś zajmuje się polityką, to jego sumienie także), zorientowali się, że nie tylko popełnili zbrodnię na rodzinie, ale w dodatku – palnęli głupstwo, bo wprowadzili karalność maltretowania psychicznego, a więc czegoś, co bardzo trudno jest sprecyzować. Bo maltretowaniem psychicznym może okazać się wszystko – również próba powstrzymania dorastającej córki przed udaniem się na wieczorek zapoznawczy z gangsterami, którzy właśnie zaopatrzyli się we wszystkie możliwe „pigułki gwałtu”. Więc pewna posłanka Platformy Obywatelskiej, która, jak wiadomo, razem z parlamentarzystami z tak zwanej lewizny laickiej, ustawę tę poparła, zaapelowała do senatorów, żeby tę brednię jakoś z ustawy usunęli. Czy to zrobią – Bóg jeden wie, bo niby dlaczego mielibyśmy spodziewać się większego rozumu w Senacie, niż w Sejmie? Tak czy owak widać wyraźnie, że znaleźliśmy się już na etapie „dalszego doskonalenia”, jakże dobrze znanego z epoki Edwarda Gierka, który pozostawił u nas po sobie tyle nieutulonych w żalu sierotek. SM

Zastrzyk optymizmu Nareszcie jakieś dobre wiadomości! Wydawałoby się, że już nic dobrego nas nie spotka, że najlepszą wiadomością będzie informacja, jak to premier Donald Tusk groźnym spojrzeniem powstrzymuje wody potopu, umacnia wały i samą swoją obecnością dodaje otuchy powodzianom, którzy już nawet nie żałują utraconego majątku, bo tacy są dumni ze swojego państwa – i tak dalej. Tymczasem Opatrzność najwyraźniej ulitowała się nad nami i oto okazało się, że Orlen znalazł na Lubelszczyźnie złoża gazu w łupkowych skałach. Optymiści już liczą przyszłe zyski i nawet - jakby zapominając o rozkazie pojednania - wieszczą koniec potęgi Gazpromu, słowem – euforia, niczym u tej Marysi, która szła na jarmark sprzedać dzbanek malin. Za te maliny miała kupić sobie cielę, z tego cielęcia miała wyrosnąć krowa dająca dużo mleka, ze sprzedaży tego mleka... niestety nie dowiedzieliśmy się już co ze sprzedaży tego mleka, bo Marysia się wywróciła, dzbanek się rozbił, maliny rozsypały , słowem – skończyło się jak zawsze. Dlatego też naprawdę pomyślną wiadomością jest informacja, iż znany na całym świecie z żarliwego obiektywizmu pan red. Tomasz Lis ma objąć posadę naczelnego redaktora tygodnika „Wprost”. Tygodnik ten popadł niedawno w sprośne błędy Niebu obrzydłe, toteż redaktor Lis na stanowisku naczelnego już dopilnuje, żeby nawet ostatni ciura pisał jak w zegarku, to znaczy – nie tylko zgodnie z zasadami politycznej poprawności, bo to zrozumiałe samo przez się – ale przede wszystkim – zgodnie z mądrościami aktualnego etapu. Dzięki temu, nawet gdyby z tym gazem nam nie wyszło, to nikt się o tym nie dowie. Przeciwnie – wszyscy będą myśleli, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. SM

NACISKANO, ŻEBYŚMY NIE JECHALI DO MOSKWY rozmowa z Andrzejem Melakiem "Powiedziano nam, że mają czternaście ciał, które można rozpoznać, a większości nie da się zidentyfikować. Stefan na tej liście nie figurował. Był bardzo wyraźny nacisk, abyśmy nie jechali do Moskwy." Z Andrzejem Melakiem, bratem Stefana Melaka, rozmawia Dorota Kania ("Gazeta Polska").

W jaki sposób dowiedział się pan o katastrofie? Rano 10 kwietnia jechałem na uroczystości katyńskie do Siedlec. W samochodzie miałem włączone radio, które przerwało program i nadało informację o katastrofie. Przerwałem podróż – pojechałem do domu brata i u niego w domu, przy telewizorze, czekałem na dalsze relacje. Każda następna przychodząca wiadomość była tragiczniejsza. Zadzwoniłem do córki Stefana, która mieszka w USA. Mimo różnicy czasu – w Stanach Zjednoczonych była noc – już wiedziała o tragedii. W międzyczasie do naszej rodziny zadzwoniła kuzynka, która mieszka w Wiedniu. Informacje, jakie nam przekazała, wyprzedziły te, które podawały polskie media. Powiedziała nam, że Stefan był na pokładzie samolotu – austriacka telewizja opublikowała listę pasażerów.

Czy już wtedy starał się pan czegoś więcej dowiedzieć od polskich władz? Gdy w telewizji ukazały się informacje, że rodziny, które straciły bliskich, mogą jechać do Moskwy na ich identyfikację, natychmiast zgłosiłem się na infolinię, podałem dwie osoby, które miały ze mną jechać. Okazało się jednak, że nie mają ważnych paszportów i musiały zrezygnować.

Kiedy nastąpił wylot do Moskwy? W niedzielę po południu pojechałem na miejsce zbiórki do hotelu Novotel. Zabrałem ze sobą powiększone zdjęcie Stefana, przypuszczałem, że może być ono potrzebne do identyfikacji. W hotelu było ok. 200 osób, pobrano od nas materiał do badań DNA. Później przedstawiciel MSZ, koordynator tego wyjazdu, oraz lekarz-ratownik powiedzieli nam, że to będzie dla nas straszne przeżycie, ponieważ ciała są w takim stanie, że w większości nie można ich zidentyfikować. Powiedziano, że mają czternaście ciał, które można rozpoznać. Początkowo nie chcieli podać ich nazwisk, ale po naszych naleganiach w końcu je wymienili. Stefana na tej liście nie było.

Czy informowano was, jak będzie wyglądała identyfikacja? Był bardzo wyraźny nacisk, abyśmy nie jechali do Moskwy. Przedstawiciele rządu mówili, że ten wyjazd jest nie dla każdego i niektóre osoby zrezygnowały. Ja byłem tak zdeterminowany, nawet nie myślałem o rezygnacji. Razem ze mną pojechał brat stryjeczny i kuzynka. W Moskwie byliśmy około północy. Tam po krótkiej odprawie paszportowej w asyście rosyjskich żołnierzy weszliśmy do autokarów i zawieziono nas do hotelu.

Był pan na spotkaniu z przedstawicielami polskiego rządu? Godzinę po dotarciu do hotelu spotkaliśmy się w sali konferencyjnej m.in. z ministrem Tomaszem Arabskim, gdzie nastąpiła weryfikacja listy osób, które przyleciały do Moskwy. Okazało się wówczas, że figurują na niej osoby, które początkowo zgłosiłem do wyjazdu, a które nie mogły przyjechać z przyczyn formalnych. Nie było natomiast tych, którzy ze mną faktycznie przylecieli. Zgłosiłem to i poprosiłem o skorygowanie pomyłki. Okazało się wtedy, że takich osób jest znacznie więcej. Pani minister Kopacz potwierdziła to, co było mówione w Polsce: że ciała są w strasznym stanie i żeby przemyśleć decyzję o ich identyfikacji. Jak już wcześniej mówiłem, byłem zdeterminowany i chciałem zobaczyć Stefana bez względu na wszystko.

Kiedy pojechał pan do centrum patologii na identyfikację brata? W poniedziałek około czternastej. Przydzielono nas do grupy śledczej, w której była polska psycholog, rosyjska tłumaczka i rosyjska prokurator. Przez trzy godziny spisywano moje dane, informacje dotyczące wyglądu brata, jego ubrania i rzeczy, które mógł mieć przy sobie. Jako najbardziej charakterystyczny przedmiot wymieniłem telefon typu Nokia. Był to stary, dziesięcioletni aparat, który dałem Stefanowi i który był zarejestrowany na mnie. Po zakończeniu przesłuchania podpisałem protokół. Poinformowano mnie, że spotkamy się następnego dnia i wtedy będą przygotowane następne ciała do identyfikacji.We wtorek rano w hotelu przedstawiciele rządu ponownie odczytali nazwiska osób, które mają jechać do centrum patologii. I ponownie odczytano je z błędami. Na zwróconą uwagę, że przecież ten błąd cały czas się powtarza, powiedziano nam, że zostanie skorygowany. Ale nie zrobiono tego do naszego wyjazdu, czyli do czwartku – przy kolejnych odczytywaniach list było to samo, co dodatkowo wprowadzało atmosferę zdenerwowania. A wystarczyło przecież wziąć nasze karty pokładowe, by uniknąć tego bałaganu. Doszło do tego, że do towarzyszącego mi brata stryjecznego zadzwoniła żona. W hotelu usłyszała, że taka osoba tam nie mieszka – wynikało to z tego, że przypisano mu zupełnie inne nazwisko.

Czy byliście państwo na bieżąco informowani o działaniach prowadzonych przez Rosjan? Na spotkaniu pytaliśmy ministra Arabskiego, dlaczego Polska nie uczestniczy w tym śledztwie czynnie i czy prawdą jest, że jeszcze nie wszystkie ciała są w Moskwie. Odpowiedział, że wszystko jest w porządku, że on w pełni ufa prowadzącym śledztwo Rosjanom, a Polacy nie mogą prowadzić postępowania, bo tak przewiduje konwencja chicagowska. Mówił, że trumny będą plombowane w Moskwie i nie można ich w Polsce otwierać, bo takie jest rosyjskie prawo. Gdy stwierdził, że wszystkie ciała są już na miejscu, w instytucie patologii wstał mąż jednej z ofiar i powiedział: „Panie ministrze, pan kłamie. Mam wydruk informacji z internetu, w której pan prokurator generalny podał, że nie ma jeszcze zwłok pilotów, ponieważ samolot jest odwrócony i nie można go podnieść”. Pan minister Arabski nic na to nie odpowiedział.

Jak wyglądała pana następna wizyta w instytucie patologii? Gdy przyjechaliśmy na miejsce, procedura rozpoczęła się od nowa. Ja byłem już po przesłuchaniu, ale nie widziałem jeszcze ciała brata. Po informacji z poprzedniego dnia, że będą nowe ciała do identyfikacji, przyjechałem tam pełen nadziei, że to, po co przyjechałem, wreszcie się dokona. Pokazano nam przedmioty znalezione przy ofiarach, wśród nich aparat telefoniczny brata. Byłem po prostu szczęśliwy, że wreszcie trafiłem na jakiś trop. Z tym zdjęciem, tłumaczem, psychologiem skierowano mnie do rosyjskiego prokuratora, który rozpoczął procedurę od nowa. Wyjaśniłem mu, że przecież jest protokół mojego przesłuchania z poprzedniego dnia i nie rozumiem, po co mamy jeszcze raz to robić. Wtedy tłumaczka powiedziała mi, że taka jest rosyjska procedura. I znów rozpoczęła się kilkugodzinna męczarnia. Przy moich przesłuchaniach nie było żadnego przedstawiciela polskiej ambasady lub konsulatu.

Czy poza aparatem telefonicznym okazano panu jeszcze jakieś inne przedmioty należące do brata? W końcu pan prokurator przyniósł telefon, który znaleziono przy bracie, dwie monety, plakietkę klubu Legia Warszawa i tasiemkę, prawdopodobnie od woreczka, w którym na piersiach nosił paszport. Dał mi telefon, który próbowałem uruchomić, ale niestety nie znałem kodu PIN. Zadzwoniliśmy do rodziny w Warszawie, by skontaktowała się z operatorem, i otrzymałem informację, jak ten telefon włączyć. Natychmiast to zrobiłem – okazało się, że jest sprawny, naładowany, z zachowanymi wszystkimi danymi. Był to stuprocentowy dowód, że to jest właśnie telefon Stefana i że osoba, przy której go znaleziono, jest moim bratem. Później pan prokurator pokazał mi zdjęcie brata wykonane po wypadku. Bez trudu go rozpoznałem – Stefan był na nim cały, nie był spalony ani zniekształcony. Zanim zakończono procedurę przesłuchania, rosyjski prokurator spytał mnie o rodzinę i rodzeństwo. Odpowiedziałem, że to nie ma nic do rzeczy, że nie ma żadnego wpływu na toczące się postępowanie. Powiedziałem, że przyjechałem identyfikować brata, a nie opowiadać o swojej rodzinie. Gdy to zostało przetłumaczone prokuratorowi, zrezygnował z dalszych pytań i udaliśmy się do sali, gdzie okazano nam ciała.
Stefan był już po sekcji. Ciało okazywali mi polscy patolodzy. Trzeba przyznać, że polscy specjaliści zachowywali się niezwykle profesjonalnie. Miałem szczęście, że trafiłem na polską ekipę.

Dlaczego? Poprzedniego dnia na spotkaniu z przedstawicielami polskiego rządu jeden z uczestników identyfikacji mówił, że poszedł rozpoznać jednego z polskich generałów. Okazano mu ciało, które nie było absolutnie przygotowane do identyfikacji: ubrudzone ziemią, benzyną, całe we krwi. Na pytanie, dlaczego ciało nie jest umyte, towarzyszący przy identyfikacji Rosjanin wziął wodę w butelkę i zaczął myć te zwłoki. Człowiek, który miał dokonać identyfikacji, był wstrząśnięty. Gdy ja oglądałem brata, był już umyty. Polski lekarz wypytywał o szczegóły: czy miał jakąś operację, znaki szczególne, złamania. Powiedziałem, że nie. Zapytał mnie też, czy chcę zobaczyć ubranie. Odpowiedziałem, że tak i mi je pokazano.

Było zniszczone? Nie widziałem żadnych zniszczeń, było natomiast przesiąknięte paliwem lotniczym. Marynarka była cała, podobnie jak buty i bielizna.

Co się stało z tym ubraniem? Zgodziłem się, żeby je spalono, ale teraz żałuję. Mogło przecież być ważne w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy. W Moskwie byłem w szoku, zabrakło zdrowego rozsądku. Już w Polsce, w siedzibie żandarmerii wojskowej w Mińsku Mazowieckim, odebraliśmy tylko kurtkę brata, jego paszport, legitymację. Te przedmioty nie były ani spalone, ani zniszczone.

Co się działo dalej, już po identyfikacji pana Stefana Melaka? Wiem, że to zabrzmi tragicznie, ale byłem szczęśliwy, że to jest on, że ciało jest w całości. Oddałem jeszcze krew na próbki DNA, podpisałem akt zgonu i zapytałem, czy mogę już zabrać brata do Polski. I wtedy towarzyszący mi Rosjanin powiedział: „Nie, proszę pana, bo do ciała pana brata ktoś się przyznaje, ktoś go wcześniej rozpoznał jako swojego ojca”. Dosłownie mnie zamurowało – myślałem, że dostanę zawału. Zacząłem interweniować u pani minister Kopacz, która potwierdziła, że ktoś wcześniej rozpoznał to ciało i podała mi nazwisko tej osoby.

Skontaktował się pan z tym człowiekiem? Wtedy otrzymałem następny cios – usłyszałem, że wyjechał on w poniedziałek do Warszawy. Całkowicie przybity wróciłem do hotelu z przekonaniem, że mimo rozpoznania zwłok, nie wrócę ze Stefanem. Gdy już byłem w hotelu, podszedłem do tablicy, na której zamieszczano informacje po polsku przeznaczone dla nas. I tam zobaczyłem, że jest nazwisko człowieka, który miał rzekomo wyjechać w poniedziałek do Warszawy. Podbiegłem do przedstawicielki polskiego konsulatu, która była na miejscu, i zapytałem, gdzie jest ten człowiek. Usłyszałem, że właśnie pojechał do instytutu patologii. Wzburzony powiedziałem, o co chodzi, i poprosiłem o telefon interwencyjny do pani minister Kopacz. Podałem numer telefonu do rosyjskiego śledczego, który na szczęście sobie zapisałem, i jego nazwisko. Po kilku minutach pani konsul dodzwoniła się do asystenta minister Kopacz, ale ten nie chciał jej połączyć. Wtedy pani konsul się rozłączyła, zadzwoniła do wiceministra Najdera i po kilku minutach został podstawiony samochód. W eskorcie rosyjskiej milicji zawieziono mnie z powrotem do instytutu. Gdy dojechaliśmy na miejsce, sprawa już była wyjaśniona – dowiedziałem się, że otrzymam akt zgonu, że Stefan wróci do kraju, że dostanę należące do niego przedmioty.

Starał się pan wyjaśnić, w jaki sposób doszło do tej tragicznej pomyłki? Gdy w czwartek jechałem na lotnisko, w busie zobaczyłem młodego człowieka, który w moim bracie miał rozpoznać swojego ojca. Zapytałem go, jak wyglądała identyfikacja. Odpowiedział mi, że po okazaniu zwłok, w pierwszym momencie zawahał się, czy to przypadkiem nie jest ciało jego ojca, ponieważ było trochę podobne. Ale później, po tym, jak się dokładnie przyjrzał, powiedział Rosjanom, że zdecydowanie nie jest to ciało jego ojca.

Czy w akcie zgonu pana Stefana Melaka jest podana przyczyna i godzina śmierci? Na karcie zgonu figuruje godzina śmierci brata – 10.51. czasu moskiewskiego. Jako przyczynę wpisano obrażenia odniesione w katastrofie lotniczej. Chcę podkreślić niezwykłą rolę kapelanów wojskowych, którzy byli z nami w Moskwie. W nocy byli obecni przy plombowaniu trumien, modlili się, spełnili posługę kapłańską przy bracie i przy innych ofiarach katastrofy.

Kiedy wyjechał pan z Moskwy? W czwartek. Nasz wylot poprzedziła odprawa paszportowa – była niezwykle dokładna, o wiele bardziej, niż kiedy lecieliśmy do Moskwy. Przed wejściem do samolotu sprawdzano nas specjalnymi urządzeniami, musiałem wyrzucić piankę do golenia w aerozolu. Rosjanie kazali nam nawet zdejmować buty, co było bardzo upokarzające. Nie zgodziłem się na to.
Po przylocie do Polski powoli minął szok i zacząłem analizować, co się stało. Nie mogę się pogodzić, że śledztwo prowadzą Rosjanie, że polski rząd tak łatwo się na to zgodził. Nie mogę się pogodzić z niesprawiedliwymi przekazami medialnymi, w których winą za katastrofę obciąża się polskich pilotów, a w szczególności mjr. Arkadiusza Protasiuka. Jak można coś takiego robić? Niektóre rodziny ofiar katastrofy podpisały się pod listem otwartym w jego obronie. Mija ponad miesiąc od katastrofy, a my poza medialnymi spekulacjami nadal nie wiemy nic. Z wyjątkiem tego, że polski rząd wykazał się całkowitą bezradnością. Dziękuję za roazmowę

Tu-154M: kolejny wniosek o pomoc prawną Prowadząca śledztwo w sprawie katastrofy samolotu Tu-154M pod Smoleńskiem Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie skierowała do prokuratury rosyjskiej kolejny uzupełniający wniosek o pomoc prawną. Polacy zwrócili się między innymi o przeprowadzenie oględzin miejsca zdarzenia oraz przesłuchanie autora krążącego w Internecie filmu, przedstawiającego miejsce katastrofy bezpośrednio po jej zaistnieniu. Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie – prowadząca śledztwo w sprawie katastrofy samolotu Tu-154M pod Smoleńskiem, do której doszło 10 kwietnia br. – skierowała do prokuratury rosyjskiej kolejny uzupełniający wniosek o pomoc prawną. Zwrócono się w nim między innymi o uzyskanie aktów normatywnych, kształtujących system sprawowania kontroli ruchu lotniczego w Rosji, ustalenie danych osób pełniących obowiązki w ramach tego systemu, zidentyfikowanie oraz przesłuchanie w obecności polskiego prokuratora autora zamieszczonego w Internecie filmu, przedstawiającego miejsce katastrofy bezpośrednio po jej zaistnieniu oraz przeprowadzenie kolejnych oględzin miejsca katastrofy w celu odnalezienia ewentualnych fragmentów samolotu i szczątków ofiar. Poproszono o możliwość udziału w oględzinach 21 polskich specjalistów (treść wniosku poniżej).

Niczego nie znaleziono We wtorek, 25 maja, polska Prokuratura Generalna poinformowała też o przekazaniu dzień wcześniej do Wydziału Prawnej Współpracy Międzynarodowej Prokuratury Generalnej Federacji Rosyjskiej przez Komitet Śledczy przy Prokuraturze Generalnej Federacji Rosyjskiej części materiałów z rosyjskiego śledztwa, prowadzonego w sprawie katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem, celem ekspediowania polskiej prokuraturze. – Przedmiotowe materiały obejmują około 1000 kart, zawierających m.in. protokoły przesłuchania świadków, protokoły oględzin przedmiotów zabezpieczonych na miejscu katastrofy i protokoły z identyfikacji ciał ofiar katastrofy – poinformował rzecznik prasowy Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk. Jak dodał, 20 maja rosyjscy prokuratorzy przy udziale gen. bryg. Zbigniewa Woźniaka – zastępcy Naczelnego Prokuratora Wojskowego – przeprowadzili ponowne oględziny miejsca katastrofy samolotu, w wyniku których nie ujawniono dodatkowych dowodów.

Przesłuchają rodziny ofiar Prokuratura Generalna poinformowała ponadto o poszerzeniu składu zespołu prokuratorów Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, prowadzących śledztwo w sprawie katastrofy. Jak wyjaśnił Martyniuk, ma to związek “z przystąpieniem do przesłuchiwania członków rodzin ofiar katastrofy oraz trwającymi przesłuchaniami przedstawicieli organów i instytucji biorących udział w przygotowaniu i organizacji lotu na uroczystości w Katyniu”. Rzecznik dodał, że nadal trwają badania telefonów komórkowych zabezpieczonych na miejscu zdarzenia oraz opracowywanie opinii fizykochemicznej w oparciu o próbki z elementów ubrań ofiar katastrofy.

UZUPEŁNIAJĄCY WNIOSEK O UDZIELENIE POMOCY PRAWNEJ W dniach 10, 16 i 20 kwietnia 2010 r. Wojskowy Prokurator Okręgowy w Warszawie zwrócił się do Władz Federacji Rosyjskiej z wnioskami o udzielenie pomocy prawnej do śledztwa w sprawie zaistniałego w dniu 10 kwietnia 2010 r. około godz. 9.00 czasu polskiego w pobliżu lotniska wojskowego w Smoleńsku na terenie Federacji Rosyjskiej nieumyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym, w wyniku której śmierć ponieśli wszyscy pasażerowie samolotu TU – 154M o numerze bocznym 101, w tym Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Lech Kaczyński oraz członkowie załogi wskazanego statku powietrznego, tj. czyn z art. 173 § 2 i 4 kodeksu karnego. W toku analizy danych uzyskanych w efekcie prowadzonego śledztwa stwierdzono, iż dla wszechstronnego wyjaśnienia okoliczności zdarzenia i określenia jego przyczyn właściwe będzie zwrócenie się z uprzejmą prośbą o przeprowadzenie kolejnych czynności w postaci:
I. Uzyskania aktów normatywnych (wszystkich szczebli, od rangi ustawowej poprzez rozporządzenia, aż po instrukcje, wytyczne, regulaminy, rozkazy itp.) kształtujące system sprawowania kontroli ruchu lotniczego w Federacji Rosyjskiej w odniesieniu do sytuacji samolotu Tu-154M Polskich Sił Powietrznych z Prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej na pokładzie w trakcie lotu w dniu 10 kwietnia 2010 r. z planowanym lądowaniem na lotnisku Sewiernyj w Smoleńsku;
II. Ustalenia listy z danymi osób funkcyjnych pełniących obowiązki w ramach systemu, o którym mowa w punkcie 1.;
III. Ustalenia szczegółowych zakresów obowiązków osób, o których mowa w punkcie 2.;
IV. Podjęcie ustaleń dotyczących okoliczności wykonania filmu, prawdopodobnie pierwszy raz zamieszczonego w Internecie na portalu “youtube” w dniu 12.04.2010 przez osobę posługującą się pseudonimem RASTYCH, opisanego w języku rosyjskim jako “gorit samoliet” mp4 , na którym zobrazowano teren katastrofy bezpośrednio po zdarzeniu z przebywającymi tam osobami oraz słychać dźwięki przypominające wystrzały z broni palnej. Z ustaleń polskiej prokuratury wynika, że serwis “Twitter” posiada użytkownika o pseudonimie RASTYCH, podpisanego jako YURA BUDNYK. Według doniesień polskich mediów autorem nagrania jest dwudziestosiedmioletni WŁADIMIR IWANOW – mechanik pracujący w warsztacie samochodowym znajdującym się około 200 metrów od lotniska Sewiernyj w Smoleńsku. Proszę o zidentyfikowanie autora nagrania, przesłuchanie go w charakterze świadka w obecności przedstawiciela polskiej prokuratury, zabezpieczenie do celów dowodowych nośnika źródłowego przedmiotowego nagrania, poddanie go ekspertyzie mającej stwierdzić czy nie było naruszeń integralności zapisu w zakresie autentyczności nagrań, wyodrębnienia głosów pojawiających się na nagraniu i sporządzenie stenogramu, ustalenie tożsamości osób uwidocznionych na filmie oraz przesłuchanie ich w charakterze świadków – w obecności przedstawiciela polskiej prokuratury;
V. Przeprowadzenie uzupełniających oględzin miejsca katastrofy mających na celu odnalezienie ewentualnych pozostałych szczątków ofiar, fragmentów samolotu, jego wyposażenia oraz ruchomości należących do osób znajdujących się na pokładzie, połączonych z prospekcją terenową z wykorzystaniem metod archeologicznych i geofizycznych z udziałem specjalistów z zakresu archeologii i geofizyki. Jednocześnie uprzejmie proszę o możliwość udziału w tych czynnościach niżej wymienionych polskich specjalistów:
1. prof. dr hab. Andrzej Buko – Szef Zespołu – Dyrektor Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie (nr tel.: (48 22) 624 01 00, e-mail: director@iaepan.edu.pl, abuko@uw.edu.pl );
2. doc. dr hab. Marek Dulinicz – Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie;
3. mgr Dorota Cyngot Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie;
4. dr Hanna Kowalewska-Marszałek – Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie;
5. mgr Dariusz Wyczółkowski – Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie;
6. mgr Robert Żukowski – Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie;
7. Dr Paweł Konczewski – współpracownik Uniwersytetu Wrocławskiego;
8. Marek Poznański – doktorant, Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie;
9. dr Anna Zalewska – Instytut Archeologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie;
10. dr Przemysław Bobrowski – Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie;
11. mgr Maciej Jórdeczka – Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie;
12. dr Janusz Budziszewski – Uniwersytet im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie;
13. dr Rafał Zapłata – Uniwersytet im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie;
14. Zbigniew Narkiewicz (kierowca) – Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie;
15. mgr inż. Dariusz Tomaszewski – geodeta, Przedsiębiorstwo Geodezyjne “Geoprzem” ze Skawiny;
16. Stanisław Wasyl – geodeta, Przedsiębiorstwo Geodezyjne “Geoprzem” ze Skawiny;
17. Piotr Wasyl – geodeta, Przedsiębiorstwo Geodezyjne “Geoprzem” ze Skawiny;
18. Grzegorz Palka – geofizyk, firma “Geopartner” z Krakowa;
19. Przemysław Kiszka – geofizyk, firma “Geopartner” z Krakowa;
20. Jerzy Kłosiński – geofizyk, firma “Geopartner” z Krakowa;
21. Jacek Słowiński – geofizyk, firma “Geopartner” z Krakowa.
Dodaję, że koszt udziału polskich specjalistów pokryje Strona Polska. Jednocześnie uprzejmie proszę o możliwie jak najszybsze przekazanie Stronie Polskiej wyników wnioskowanych ustaleń w formie kopii uwierzytelnionych. Wyrażając wdzięczność Władzom Federacji Rosyjskiej za dotychczas udzieloną pomoc polskim prokuratorom wojskowym przebywającym na terytorium Federacji Rosyjskiej, uprzejmie prosimy o przychylne rozpatrzenie niniejszego wniosku. Zapewniam przy tym, że bez zgody Władz Federacji Rosyjskiej przekazane Stronie Polskiej materiały nie zostaną wykorzystane w żadnym innym postępowaniu. (źródło: NPW)

Sławomir Kasjaniuk


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
1 203 194 1635
(190 194) Uwagi Końcowe
metodologia 194 197
Manstead, Hewstone Encyklopedia Blackwella psychologia społeczna str 194 196
194
194 układ trymowania THZ4WU3XQJLWRI6IND6YOJFLRE664BJX43IRXSQ
kpk, ART 194 KPK, 1982
194 195
[GPM 194] Szybowiec Treningowy IS 8 Komar
194 195
040302 Drozdz problemy(194 kB)
194 SC DS300 R SUZUKI GRAND VITARA A 05 XX
194 712615 studniarz
KDN 194 instrukcja obsługi
KDN 194
194
Gracz J , Sankowski T , Psychologia aktywności sportowej, roz 9, 10 (194 243)
plik (194)
KPRM. 194.zał.I, WSZYSTKO O ENERGII I ENERGETYCE, ENERGETYKA, KOPYDŁOWSKI
194 Rozporz dzenie Ministra Pracy i Polityki Socjalnej w sprawie szczeg owej tre ci wiadectwa pracy

więcej podobnych podstron