Chile Domosławski

Pinochet i mit Fidela

Artur Domosławski

2006-12-16, ostatnia aktualizacja 2006-12-15 00:00

Dwóch dyktatorów, których nazwiska symbolizują przekleństwo Ameryki Łacińskiej minionego półwiecza, odchodzi. Zmarł Augusto Pinochet, Fidel Castro stoi nad grobem. Jakie dziedzictwo zostawiają?

W menu były tylko dwie zupy. Jedna z nich zawierała, najprawdopodobniej, jakiś rodzaj wolności, możliwość wypowiadania się w gazetach, wygłaszania przemówień z balkonów, zostania wybranym na stanowisko senatora czy radnego, kiedy jednak wokół dzieci umierały z głodu, były analfabetami, a chorzy dogorywali byle gdzie, nie mając szans na opiekę w szpitalu. Natomiast druga zupa nie zawierała wolności w takim sensie, w jakim wtedy rozumieliśmy wolność, ale nie było tam nędzy, dzieci były najedzone, miały dach nad głową i chodziły do szkoły, chorzy trafiali do szpitala i nierówności wynikające z pochodzenia były likwidowane. Między tymi dwoma daniami, między jedną a drugą rzeczywistością, jakie oferowano nam na stole świata, trzeba było dokonać wyboru".

Oto dylemat czasów zimnej wojny w Ameryce Łacińskiej - dylemat, który symbolizują nazwiska Augusta Pinocheta i Fidela Castro. Wyboru jednej z zup - opisanych przez kolumbijskiego pisarza Plinia Mendozę - musiało dokonać wiele krajów Trzeciego Świata. Postkolonialny kapitalizm albo radzieckopodobny komunizm. Zależność od Waszyngtonu lub podległość Moskwie. Próby wyboru innej drogi prędzej czy później kończyły się popadnięciem w zależność od jednego lub drugiego supermocarstwa.

Latynoska rzeczywistość przesądzała o gwałtowności dążeń do zmiany, skłaniała do postaw rewolucyjnych. Plagami Ameryki Łacińskiej były tyranie zwyrodnialców, przepaści społeczne, nędza i nierzadko głód. Większość tych, którzy walczyli przeciw staremu porządkowi, przywdziała szaty w kolorze czerwonym. Zimna wojna i tak sprawiała, że każdy sprzeciw wobec "starego" w imię sprawiedliwości był traktowany przez lokalne elity i Wuja Sama jako komunistyczna intryga inspirowana z Moskwy. Także wówczas, gdy rebelie nie miały odwołań do komunizmu, a były jedynie buntem przeciwko oligarchii, dyktaturze i dominacji USA. Gwałtowna obrona status quo nierzadko pchała buntowników w objęcia ZSRR i komunistycznych ideałów.

Reakcją na ruchy na rzecz zmian, zarówno reformistyczne (Gwatemala czy Brazylia), jak i rewolucyjne - wszystko jedno, czy pokojowe (Chile), czy zbrojne (Argentyna i Urugwaj) - były wojskowe zamachy stanu. Wojskowi bronią starego ładu, niosą sztandary antykomunizmu. Bestialski charakter represji wyróżnia latynoskich dyktatorów epoki zimnej wojny, czasem może się zdawać, że rywalizowali, kto jest największym artystą okrucieństwa. Pinochet zaszokował Chile terrorem i brutalnością. Jego argentyński odpowiednik generał Videla pławił się w okrucieństwie, jakby chciał zaszokować samego Pinocheta.

Represje odgrywały szczególną rolę polityczną: miały wzbudzić przerażenie, uprowadzić sferę polityczną i zarezerwować ją dla wąskiej grupy oraz zdusić społeczne aspiracje rozbudzone w czasach ludowych rewolt i krótkich rządów w imię ludu.

Tyrani wojujący w izbach tortur z komunizmem zostawili po sobie setki tysięcy zamordowanych, wygnanych, miliony w żałobie, przetrącone społeczeństwa, zniszczone instytucje życia publicznego. Zostawili także nowy sposób urządzenia ładu społeczno-gospodarczego nazwany później neoliberalizmem. Ten wprowadzony przez Pinocheta ład został najpierw nieudolnie powielony w Argentynie, a potem przyjęty przez wszystkie, z wyjątkiem Kuby, kraje regionu. Jego dziedzictwo zaciążyło nad historią kontynentu w latach 90. i stało się źródłem fali kontestacji, która dziś wynosi do władzy nowe lewicowe ruchy i ich liderów.

Rynek wsparty torturami

O Pinochecie mitycznym, nie realnym, pisze się, że choć łamał prawa człowieka, to dokonał gospodarczego cudu.

Rzeczywiście po puczu z 1973 r. przeprowadził, kilka lat przed Margaret Thatcher i Ronaldem Reaganem, "konserwatywną rewolucję" (i w tym sensie Chile było laboratorium przyszłości). Pinochet na ekonomii się nie znał - wiedział tylko, że wszystko ma być na odwrót niż za rządów socjalisty Salvadora Allende. Gospodarkę oddał w ręce ultraliberalnych ekonomistów, uczniów Miltona Friedmana i "Chicago Boys". Ci uwolnili ceny i płace, otworzyli kraj na kapitał zagraniczny, znieśli bariery celne, odpępowili gospodarkę od państwa. Przeprowadzili częściową reprywatyzację upaństwowionych przez Allende majątków, choć miedź - narodowy symbol bogactwa - pozostała zgodnie z ustawami rządu socjalistycznego w rękach państwa. Nie było też powrotu do ziemskich latyfundiów.

W pierwszych latach rządów Pinocheta sytuacja gospodarcza była dramatyczna. Zmniejszył się popyt na miedź - główny produkt eksportowy - inflacja była poza kontrolą. Płace drastycznie spadły, szokowa terapia wyprodukowała bezrobocie w skali wcześniej nieznanej, a zniesienie barier celnych uderzyło w rodzimą produkcję. Zdławiono ruch związkowy, a prawa pracownicze wyrzucono na śmietnik.

Gospodarka zaczęła nabierać rozpędu pod koniec lat 70., jednak różnych "ale" było aż nadto. Krytyk dyktatury, powieścio-pisarka i siostrzenica socjalistycznego prezydenta Isabel Allende pisała: "Podczas gdy prosperowały luksusowe interesy, cudowne instytucje finansowe, egzotyczne restauracje i przedsiębiorstwa importowe, u bram fabryk ustawiały się kolejki bezrobotnych mających nadzieję na zatrudnienie za minimalną dniówkę. Siła robocza stoczyła się do poziomu niewolnictwa i po raz pierwszy od wielu dziesięcioleci przedsiębiorcy mogli bez przeszkód zwalniać pracowników, nie wypłacając im odszkodowań, i wtrącać do więzień za najmniejszy protest".

Pojęcie inżynierii społecznej wiąże się zwykle z systemami komunistycznymi, które miały ambicje tworzenia nowego świata i nowego człowieka. Lecz ambicje inżyniersko-społeczne miał również reżim Pinocheta - symbol antykomunistycznych tyranii. Rynek wsparty karabinami i maszynkami do tortur miał opanować konflikty, dyscyplinować rozpolitykowane społeczeństwa oraz pozbawić je politycznych i socjalnych aspiracji. Stworzył sytuację, w której nie ma po co wyciągać ręki do państwa po pomoc, bo przecież wyrzekło się ono społecznych ról.

Załamanie gospodarki na początku lat 80. zmusiło ekipę Pinocheta do korekty wolnorynkowej utopii. Recesja, która w 1982 r. wstrząsnęła Ameryką Łacińską, zadała Chile potężny cios. Pogrążonego w kryzysie kraju uratowała nie "niewidzialna ręka" rynku, lecz interwencja rządu. Państwo ocaliło przed upadkiem prywatne banki i zadłużyło się na miliony dolarów u zagranicznych wierzycieli. Długi prywatnych właścicieli mieli spłacać wszyscy Chilijczycy.

Przedstawianie Pinocheta jako uzdrowiciela gospodarki to - wedle meksykańskiego pisarza Carlosa Fuentesa - kpina. Jak pisał Fuentes, powiada się, że Pinochet odbudował gospodarkę zniszczoną przez Allende; ale Allende nie zrujnował Chile, padł ofiarą frontalnego natarcia i zmowy rządu USA i jego chilijskich aliantów. Powrót do poziomu produkcji z czasów prezydenta socjalisty zajął Pinochetowi 15 lat. Gdy po latach ocenia się dokonania "Chicago Boys", tych od Pinocheta, nie należy zapominać o przepaściach między biednymi i bogatymi.

Ale czy nawet prawdziwy cud gospodarczy mógłby usprawiedliwić wymordowanie tysięcy ludzi, tortury i prześladowania? "Mussoliniego chwalono za punktualność pociągów. Hitlera podziwiano za odbudowanie nękanej inflacją Republiki Weimarskiej " - odpowiada Fuentes.

Belindie

Przypowieść o Pinochecie ma jeszcze jeden wymiar. Chile pod jego rządami przedstawia się czasem jako dowód na to, że kapitalizm i demokracja nie są związkiem koniecznym; że da się zaprowadzać wolnorynkową gospodarkę i gwałcić wolność; że dla uzyskania wzrostu przestrzeganie praw człowieka nie jest potrzebne. Taki model "doskonale" udaje się praktykować w niektórych krajach Azji, na czele z Chinami, i to jest właśnie największe zagrożenie, jakie niesie pinochetowska spuścizna. Ironią historii może stać się to, że pinochetowski model zwycięży także na Kubie - gdyby po śmierci Fidela Castro jego następcom udało się utrzymać zamordyzm i ożenić go z surowym kapitalizmem. To przecież jeden z możliwych scenariuszy.

Ład społeczno-gospodarczy po raz pierw-szy wprowadzony pod rządami Pinocheta dobrze ilustruje metafora Belindii - krainy, w której obszary dobrobytu mają rozmiary Belgii, a rozmiary biedy - wielkość Indii. W Chile rozwarstwienie majątkowe miało się zmniejszać, tymczasem się powiększyło. W wielu krajach pinochetowski ład przyniósł tylko wzrost gospodarczy, ale zabrakło rozwoju na innych polach, takich jak standardy życia, dostęp do edukacji i służby zdrowia, szansa oszczędzania.

Dzisiejsze Chile wychodzi obronną ręką w porównaniu z wieloma krajami regionu, nie dzięki Pinochetowi, lecz dzięki stopniowemu odchodzeniu od recepty, jaką wdrożono za jego rządów. Pierwszym krokiem był powrót demokracji w końcu lat 80. Kolejnymi - korekty w polityce a la "Chicago Boys", choćby większe wydatki na edukację i służbę zdrowia. Obszary biedy zmniejszyły się, jednak Chile wciąż jest jednym z krajów mających najbardziej nierówny podział dochodu narodowego w regionie. Dlatego młode pokolenie pozbawione strachu rodziców prze dziś do dalszego demontowania pozostałości po Pinochecie. Licealiści walczą m.in. o dofinansowanie zaniedbanych szkół publicznych.

Nadzieje, jakie wiązano z receptą ćwiczoną pod rządami Pinocheta, nie spełniły się ani w Ameryce Łacińskiej, ani w Ameryce Wuja Sama - tam praktykowaną w warunkach demokracji. W USA "rewolucja konserwatywna" Reagana też obiecywała zmniejszenie społecznych różnic, a stało się dokładnie na odwrót. Gospodarka miała być mniej szkodliwa dla środowiska, a była bardziej. W odchudzonym państwie miało być mniej korupcji, a było więcej. Tak jak w Chile "niewidzialna ręka rynku" rządziła, do czasu gdy zagrożony krachem był wielki biznes - wówczas wołano na pomoc państwo, a prywatne długi, np. kas pożyczkowo-oszczędnościowych, spłacali wszyscy podatnicy.

W Ameryce Łacińskiej przywódcy, którzy wcielali w życie neoliberalną receptę, kończyli jako ludzie, którym stawia się kryminalne zarzuty, są skazywani, muszą uciekać ze swoich krajów: Carlos Andres Perez w Wenezueli, Fernando Collor w Brazylii, Carlos Menem w Argentynie, Carlos Salinas de Gortari w Meksyku, Alberto Fujimori w Peru. Te nazwiska skompromitowały społeczno-ekonomiczny ład kojarzony z Pinochetem. O krachu w Argentynie w latach 2001-02 pisze się jako o symbolicznym upadku tego porządku porównywalnym z upadkiem muru berlińskiego w 1989 r.

Pinochet przegrał, i to gorzko, a jeszcze bardziej, gdy się okazało, że jest nie tylko zbrodniarzem, lecz także złodziejem (na tajnych kontach zgromadził miliony dolarów), że dołączył tym samym do galerii przywódców oszustów. To był także dla wielu jego zwolenników koniec mitu dyktatora surowego, lecz uczciwego, koniec mitu o porządku surowym, lecz premiującym wysiłek i uczciwość.

Na sztandary ruchów protestu wracają dziś hasła głoszone przed laty podczas buntów i rewolucji, którym patronował Fidel Castro. Demokratyzacja Ameryki Łacińskiej w latach 90. skończyła z dyktaturami, ale nie skończyła z nierównościami, wykluczeniem, brakiem szans, korupcją i nędzą.

Mentor nowej kontestacji

Czyżby dziś dyktator Kuby - pomimo krachu komunizmu na świecie - miał się okazywał zwycięzcą niepisanej rywalizacji?

Po latach eksperymentów z wolnym rynkiem w wersji pinochetowskiej Latynoamerykanie odwracają się od takiego ładu. Nie od rynku w ogóle, lecz od rynku ubóstwionego. Kończy się moda, która odsyłała państwo na emeryturę, kazała mu się trzymać z dala od kwestii społecznych, a obywatelom mówiła: "Radźcie sobie sami, a kto biedny, to pewnie leń i sam sobie winien". Mody, która wielkie problemy, takie jak: bieda, głód, przemoc, oddała w ręce szlachetnych i potrzebnych, lecz zbyt słabych organizacji pozarządowych.

Dziś w wielu krajach Ameryki Łacińskiej wygrywają lewicowi przywódcy tacy jak Lula w Brazylii czy dawni partyzanci Tupamaros w Urugwaju. Jako radykałowie przegrywali wybory; po stępieniu rewolucyjnych zapędów zaczęli je wygrywać.

Zwycięstwa liderów wywodzących się z ruchów protestu to objaw kryzysu wiary w to, że drogami indywidualnymi da się rozstrzygnąć wielkie kwestie społeczne. To także sygnał od społeczeństw, że sama zaradność nie wystarcza, że ludzie czują się bezbronni i chcą, by państwo pamiętało o ich prawach. Państwo nie takie jak dotąd w Ameryce Łacińskiej - instrument prywatnych interesów oligarchów, machina korupcji i przemocy - lecz państwo przedstawiciel, regulator rynku i pomocnik. Tęsknota za państwem - obrońcą słabych - ucieleśniła się w Hugonie Chavezie, Luli, Evo Moralesie w Boliwii, Tabare Vazquezie w Urugwaju, Nestorze Kirchnerze w Argentynie - niezależnie od różnic między nimi i sytuacjami, w jakich działają. Ten sam wiatr powiał w całym regionie.

Mentorem tych ruchów, czasami jedynie przyjaznym obserwatorem, jest Fidel Castro. Nowi kontestatorzy obnoszą się z flagami Kuby, niekiedy pokrzykują: "Viva Fidel", niektórzy zaś jeżdżą do Hawany niczym do rewolucyjnej Mekki. Jednak Castro wygrywa tylko w teatrze mitów i politycznych symboli. Mit Fidela - sprawiedliwego patriarchy i jedynego chojraka, który oparł się Ameryce - przetrwał czasy zimnej wojny. Rozczarowanie pinochetowską receptą i kompromitacja przywódców, którzy jej hołdowali, stały się przyczyną renesansu Castro jako ojca chrzestnego dzisiejszych ruchów kontestacji i nowych lewicujących rządów.

Jednak w realnej polityce Castro jest wielkim przegranym.

Kubańska zupa, która - jak pisał Mendoza - w czasach zimnej wojny karmiła dzieci i leczyła chorych - tłumiąc zarazem krytykę, łamiąc polityczne wolności i prawa człowieka - jest dzisiaj odległym wspomnieniem. Po upadku ZSRR pozbawiona radzieckiej pomocy "wyspa jak wulkan gorąca" zaczęła tonąć w nędzy, gnić, stała się ruiną. Któż z dzisiejszych lewicujących liderów Ameryki Łacińskiej, którzy ściskają się z Castro - czy raczej z jego mitem - chciałby powielić w swoim kraju system kubański? System, który nie jest w stanie uporać się ze skomplikowanymi kwestiami trzech posiłków dziennie i kanalizacji w Hawanie? Który na krytykę reaguje wtrącaniem ludzi do więzień i psychuszek?

Niektóre ideały i marzenia, w imię których rewolucja kubańska wybuchła - takie jak bardziej równe, sprawiedliwe społeczeństwo, niezależność od Wuja Sama - pozostają dla nowych ruchów aktualne. Jednak ruchy te odnoszą sukcesy m.in. dlatego, że wyrzekły się metod Fidela Castro, a w wielu sprawach różnią się z nim zasadniczo.

Po pierwsze, mają charakter pokojowy. Nawet partyzantka Marcosa w Meksyku, na początku z karabinami, złożyła broń i uprawia futurystyczny rodzaj polityki bez zabiegania o władzę, jedynie przez wpływanie na dyskurs głównego nurtu. Idea rewolucji jako gwałtownej zmiany umarła w Ameryce Łacińskiej. Doświadczenie nauczyło nowych liderów i ich zwolenników, że nazbyt rewolucyjne zapędy prowadzą do zamachu stanu, a potem rzezi.

Po drugie, wszystkie ruchy kontestacji walczą o władzę w ramach demokracji. I gdy władzę już zdobędą, o ponowny wybór ubiegają się też demokratyczną drogą. Przykładem jest oskarżany niekiedy zasadnie o autorytarne skłonności Chavez, który właśnie wygrał kolejne wybory.

Po trzecie, ruchy protestu i ich liderzy, choć w centrum swej polityki stawiają ludzi biednych i krytykują ekscesy gospodarki wolnorynkowej, nie palą się do demontowania fundamentów rynku. Uważają raczej, że rynkowa ekonomia winna być inaczej urządzona, a państwo ma do odegrania znaczącą rolę społeczną.

Amerykański historyk Mike Davis przedstawia taką oto myśl: "Nie jestem wielkim miłośnikiem Hugona Chaveza, ale jego eksperyment w Wenezueli jest nadzwyczaj ciekawy: wspiera on ruch samoobrony biedoty, przeznaczając na ten cel zyski ze sprzedaży ropy, które poprzednio trafiały tylko do elit. Uprawia on miękką redystrybucję, bo nie polega ona na wywłaszczaniu klasy średniej, lecz jedynie na zmianie przepływu dochodów z majątku narodowego".

Także niektórzy konserwatywni liberałowie zaczynają rozumieć, że ład społeczno-gospodarczy, jaki wyłonił się z zastosowania pinochetowskiej recepty, powinien ulec daleko idącej korekcie. Znany meksykański intelektualista Enrique Krauze pisze: "Systematycznie wprowadza się liberalne wzorce gospodarcze i niektóre formy - moim zdaniem bardzo ciekawe - inteligentnej interwencji państwa w gospodarkę, np. w Brazylii i do pewnego stopnia w Meksyku. Jest tam wiele programów pomocy finansowej innych niż zwykłe zapomogi. Przede wszystkim sprawdza się dokładnie, kto dostaje pieniądze. Najpierw przyznaje się dotacje kobietom, które zwykle rządzą w rodzinach. Pilnuje się, aby dzieci z tych rodzin chodziły do szkoły i miały podstawową opiekę zdrowotną. Te działania wyraźnie wpłynęły na zwalczanie skrajnego ubóstwa w Brazylii i w Meksyku, tak to ocenia też Bank Światowy i inne agencje międzynarodowe. Chodzi tu o miliony ludzi. Nazwałbym to widzialną ręką państwa, która, o dziwo, jest skuteczna i nieskorumpowana. Pomija uciążliwy aparat biurokratyczny, a pomoc dociera do najbardziej potrzebujących".

Choć sukcesy lewicowych ruchów wyrastają z tego samego protestu wobec społecznych przepaści, to ich polityka bywa różna. Chavez w Wenezueli dzięki wysokim cenom ropy może kierować duże środki na bezpo-średnią pomoc dla mieszkańców slumsów, choć jego krytycy mówią, że uprawia rozdawnictwo, a brak rozumnych inwestycji oznacza zaniechanie budowania podstaw pomyślności na czas, w którym ceny ropy będą niższe. Lula z kolei stawia na utrzymanie dyscypliny finansowej zgodnie z zaleceniami międzynarodowych instytucji finansowych, jednak jego krytycy wskazują na to, że robi niewiele z tego, co zapowiadał.

Trumny patriarchów

Ameryka Łacińska, choć wolna od dróg i Pinocheta, i Castro, to znów laboratorium przyszłości. Poparcie dla ruchów protestu oznacza przebudzenia grup, które do tej pory były poza polityką - m.in. Indian, ludzi ze slumsów. To także gest rozpaczy i nadziei na politykę, która stworzy zmarginalizowanym perspektywę lepszego życia. W Ameryce Łacińskiej padają pytania, czy możliwa jest jakaś inna, radykalna, demokracja, bardziej uczestnicząca, pytania obecne również w europejskim dyskursie.

Z niemałym sukcesem prowadzono w ostatnich latach eksperyment mający stworzyć demokrację uczestniczącą w Porto Alegre w Brazylii - m.in. przedstawiciele dzielnic brali udział w decyzjach władz miasta dotyczących podziału budżetu. W Chile uczniowie szkół średnich doprowadzili strajkiem szkolnym do odwołania ministrów edukacji i spraw wewnętrznych (lekcja dla polskich uczniów?). W meksykańskim stanie Oaxaca trwa wielki protest, który zaczął się od strajku nauczycieli. Protestujący wzięli sprawy w swoje ręce i przejęli miasto. Protest, który ciągle trwa, niepokojąco przypomina czas przeszły: na scenę wkroczyły policja i wojsko, padły śmiertelne ofiary. Meksykowi nie grozi dyktatura, ale lokalny zamordyzm w zbuntowanym stanie - jak najbardziej.

Można sobie wyobrazić powrót do zaklętego kręgu rewolt i dyktatur, jakie symbolizują nazwiska Castro i Pinocheta. Może nawet będziemy mówić o rządzących kontynentem trumnach Castro i Pinocheta - tak jak w Polsce mówimy o trumnach Piłsudskiego i Dmowskiego. Jednak bardziej realne wydają się inne zagrożenia.

Na przykład próby ustanawiania systemu, który będzie miał demokratyczną fasadę, lecz jego istota okaże się autorytarna. Taki system próbował zmontować w Peru Alberto Fujimori, lecz szczęśliwie poniósł porażkę. W tę stronę zmierza dziś najwyraźniej prezydent Kolumbii Alvaro Uribe, a od podobnej pokusy nie jest też wolny przywódca Wenezueli Hugo Chavez. Notabene, obaj mają poparcie większości obywateli swoich krajów.

Niebezpieczna byłaby też powtórka w nowej formie z fatalnego zaangażowania USA w sprawy regionu. W sferze gospodarczej - promowanie umów o wolnym handlu, które stawiają słabsze od USA kraje latynoskie w niekorzystnej pozycji. Opiera się temu Brazylia: nie chce zgodzić się na otwarcie swojego rynku na produkty rolne z USA, podczas gdy USA chronią własny rynek. W polityce jako zagrożenie widziane jest mieszanie się w wewnętrzne konflikty, jak choćby wspieranie przeciwników Chaveza i Moralesa pod pretekstem, że obaj liderzy dążą do dyktatury.

Plagą, która już dosięga kraje Ameryki Środkowej, Meksyk i Kolumbię, są związki zorganizowanej przestępczości ze strukturami państwa. A także zglobalizowanie się młodzieżowych gangów powstałych po rozpadzie wspólnot rodzinnych i lokalnych, nędza, brak szans i represje sił porządku.

Zagrożeniem może być bierność państwa w obliczu nędzy i społecznego wykluczenia. A to z niej bierze się brak poszanowania dla prawa, bez którego nie ma skutecznej demokracji. "Nie chodzi o to, że Latynoamerykanie mają zakodowaną w genach anarchię. Raczej zawsze wyczuwali, iż prawa nie są po to, aby zagwarantować im sprawiedliwość, ale by chronić interesy mniejszości. W ich rozumieniu prawo to zasłona dymna, za którą przeprowadzane są różne ciemne interesy, aby klasy rządzące lub uprzywilejowane mogły się wzbogacić. To powoduje pogardliwy stosunek do prawa". To słowa Maria Vargasa Llosy - niezwykłe jak na konserwatywnego intelektualistę.

Wszystko to jest wielkim wyzwaniem dla rządów stworzonych przez ruchy protestu - Luli, Chaveza, Moralesa, Vazqueza, także Michelle Bachelet w Chile. Niektórych z tych wyzwań nie uniknie też postcastrowska Kuba. Jeśli państwo i jego prawa będą chronić interesy uprzywilejowanej mniejszości, trumna Fidela Castro może znowu zawładnąć wyobraźnią następnego pokolenia kontestatorów, które będzie chciało zmieść dzisiejszą władzę, a demokracja zostanie skompromitowana na długie lata. Powrót na drogę Castro może zaś sprawić, że wyobraźnią polityczną obrońców status quo zawładnie trumna Pinocheta.

Dziś Ameryka Łacińska ma szanse dyktatu obu tych trumien - Pinocheta i Castro - uniknąć.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
CHILE - URUGUAY, JĘZYK HISZPAŃSKI, civilizacion
Rewolucja racjonalizm ekonomicznego w Chile w latach75 2009
Verguenza para la justicia al Chile
110822134029 110822 witn chile miners
Chile final version edited
chile
Chile
Chile la tragedia innecersaria
CHILE ważne
Konspekt Brazylia Argentyna Chile Paragwaj Urugwaj, szkul, międzynarodowe stosunki polityczne
Hymn Chile, 03. Hymny państwowe - teksty
Chile
Domosławski, magisterka, magisterka
Autorytaryzm i totalitaryzm, WNPiD, moje, CHILE
Chile, Studia Geografia, Geografia regionalna świata, ameryka
Kto uzdrowi Chile
Chile z racjonalisty

więcej podobnych podstron