ZAWIADOMIENIE O PRZESTĘPSTWIE
Prokuratura Okręgowa w Warszawie Wydział Śledczy Wnioskodawca: Krzysztof Wyszkowski
Podczas obchodów 60 rocznicy tzw. pogromu kieleckiego zorganizowana została prowokacja antypolska w postaci inspirowanego ataku na biorących udział w uroczystościach Żydów. Warszawa, dnia 11 czerwca 2001 roku.
Prokuratura Okręgowa w Warszawie Wydział Śledczy Wnioskodawca: Krzysztof Wyszkowski,
ZAWIADOMIENIE O PRZESTĘPSTWIE
Na podstawie art.303 KPK w związku z art.304 par.1 KPK wnoszę o wszczęcie postępowania karnego w sprawie następujących zdarzeń :
1. dopuszczenia w dniu 7 lipca 1996 r. do malowania napisów antysemickich na murach domów w centrum Kielc, bezpośrednio przed uroczystościami odbywającymi się na cmentarzu z udziałem osobistości z życia publicznego krajowego i zagranicznego, w tym premiera Włodzimierza Cimoszewicza, mimo, że centrum Kielc przynajmniej od 6 lipca 96r. było zabezpieczone przez służby specjalne, co w efekcie spowodowało nakręcenie materiału filmowego, eksponowanego następnie w licznych mediach zagranicznych,
2. przepuszczenie w dniu 7 lipca 1996 r., przez policję i służby specjalne, na teren w pobliżu cmentarza żydowskiego w dzielnicy Pakosz, oraz na teren cmentarza ogrodzony płotem, w czasie odbywających się uroczystości żałobnych, kilkunastu osób w wieku od kilkunastu do dwudziestu kilku lat, ubranych w koszulki z napisem "Polska", ozdobione godłem państwowym, i dopuszczenie ich do bezpośredniego zetknięcia się z grupą osobistości żydowskich i ściśle reglamentowanych zaproszonych gości stojących nad grobem 42 osób zamordowanych w Kielcach w lipcu 1946 roku oraz dopuszczenie do głośnych, zabarwionych nienawiścią, komentarzy na temat Żydów, wygłaszanych podczas odmawiania modlitwy za zmarłych (kadysz) przez rabina,
3. legalnego, wskutek wydania przez Wojewodę Bielsko-Bialskiego Marka Trombskiego, podlegającego ówczesnemu szefowi Urzędu Rady Ministrów, Leszkowi Millerowi, decyzji (wydanej w porozumieniu z ministrem szefem URM), uchylającej zakazujące decyzje Muzeum Oświęcimskiego i władz miasta Oświęcimia przemarszu w dniu 6 kwietnia 1996 r. kilkudziesięciu osób, pod kierownictwem Bolesława Tejkowskiego, przez teren Obozu Auschwitz-Birkenau, używających narodowo-socjalistycznej symboliki i pod bramą Obozu wykonujących nazistowski gest pozdrowienia,
4. wszczęcie, pod bezpośrednim nadzorem ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, Leszka Millera i przy osobistym zainteresowaniu prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, śledztwa w sprawie podpalenia w lutym 1997r. synagogi Nożyków i natychmiastowe, acz całkowicie bezpodstawne, nakierowanie czynności śledczych w stronę środowiska Ligi Republikańskiej, efektem czego było zaniechanie sprawdzania rzeczywistych, a nie urojonych, wątków zdarzenia i w następstwie umorzenie postępowania przygotowawczego z powodu niewykrycia sprawców.
Zdarzenia opisane w pkt.1-3 noszą cechy przestępstw, stypizowanych w art.art.119 par.1 i 2 KK, 196 KK, 256 KK i 257 KK albowiem zawierają następujące elementy :
- groźby bezprawne wobec grupy osób narodowości żydowskiej z powodu ich przynależności wyznaniowej i narodowej
- obrażanie uczuć religijnych osób narodowości żydowskiej podczas modlitwy za zmarłych, znieważanie publiczne miejsc, przeznaczonych do publicznego wykonywania obrzędów religijnych (kirkut, Obóz Auschwitz-Birkenau)
- publiczne propagowanie ustroju faszystowskiego i nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych, rasowych i wyznaniowych
- publiczne znieważanie Żydów z powodu ich przynależności narodowej i wyznaniowej.
Działania osób, biorących bezpośredni udział w opisanych wyżej zdarzeniach, mają charakter wybitnie wykonawczy i nie byłyby możliwe bez działań (decyzja Wojewody w Bielsku-Białej ewentualnie innych, nieujawnionych publicznie decyzji) lub co najmniej zaniechań, pełniących rolę inspirującą, wysokich urzędników państwowych, pełniących ówcześnie swoją misję, w tym ministra spraw wewnętrznych, Leszka Millera. Można zatem bronić tezy, iż w sprawie mamy do czynienia ze sprawstwem kierowniczym, w rozumieniu art.18 par.1 KK, lub co najmniej z karalnym podżeganiem lub pomocnictwem. Można też, na bazie opisanych w pkt.1-4 zdarzeń, mówić o działaniu na szkodę interesu publicznego, w rozumieniu art.231 par.1 KK, wskutek nie dopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych, w tym ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, Leszka Millera i sprawującego konstytucyjny nadzór nad ministrem ówczesnego premiera, Włodzimierza Cimoszewicza. Wnoszę zatem o wszczęcie postępowania karnego celem ukarania bezpośrednich i kierowniczych sprawców opisanych inkryminowanych zdarzeń a także odpowiedzialnych funkcjonariuszy państwa.
UZASADNIENIE
W Polsce polityczny problem żydowski narodził się po Powstaniu Styczniowym i wystąpił w ostrej formie po I Wojnie Światowej, kiedy to restytuujące się państwo polskie zostało równocześnie poddane atakom militarnym ze strony sąsiadów i paraliżującej kurateli międzynarodowej w kwestii przestrzegania praw mniejszości narodowych (w tej formie nigdzie wówczas nie realizowanych). Publicznie znana stała się wtedy złowroga rola agentury bolszewickiej w najgorętszym momencie walki o obronę niepodległości. Postawiła ona w ostrym świetle problem potencjalnego zagrożenia państwa ze strony mniejszości narodowych w tym także mniejszości żydowskiej. Stąd też polskie środowiska polityczne, w porozumieniu z żydowskimi środowiskami syjonistycznymi, zaczęły poszukiwać realistycznego programu doprowadzenia do emigracji przynajmniej części ludności żydowskiej. Stosunek Polaków do Żydów uległ pogorszeniu po wkroczeniu 17 września 1939 r. na teren Polski wojsk sowieckich. Ten epizod sprawił iż w świadomości Polaków i większości narodów Europy Wschodniej uformował się obraz Żyda - ofiary Niemców, ale zarazem rzecznika interesów sowieckich. Jednym z najistotniejszych instrumentów przy pomocy którego Stalin budował po wojnie swe nowe imperium w Europie Środkowo-Wschodniej było manipulowanie konfliktami narodowościowymi. Istnienie w społeczeństwie polskim resentymentów antyżydowskich stwarzało pokusę wygrywania ich dla celów politycznych, co sowieci a potem także ich polscy najemnicy czynili do samego końca trwania ich totalnej władzy. Kwestia żydowska dawała możliwość manipulowania w sytuacjach kryzysowych świadomością społeczną przez narzucanie jej zastępczej problematyki. Z drugiej strony była wykorzystywana przeciwko polskiemu społeczeństwu na Zachodzie. Komuniści starali się tam pokazywać jako jedyni obrońcy mniejszości żydowskiej w Polsce przed ciemnym, antysemickim narodem , dzięki czemu zyskiwali cichą aprobatę dla swych bezprawnych i brutalnych rządów. Po pierwszym okresie zdobywania władzy nad Polską gdy komuniści pochodzenia żydowskiego byli niezbędni z braku odpowiednich kadr polskich, ich masowa obecność w aparacie władzy zaczęła być także przedmiotem rozgrywek frakcyjnych wewnątrz PZPR. Manipulowanie tą kwestią stało się jednym z najskuteczniejszych instrumentów kształtowania zbiorowych i indywidualnych karier wewnątrz komunistycznego establishmentu. Sprawa żydowska była też ważnym czynnikiem w polityce międzynarodowej PRL-u i całego bloku sowieckiego. Rozgrywano ją w relacjach z opinią publiczną Zachodu, z Izraelem, Arabami i diasporą żydowską w USA. Nic więc dziwnego że po 1989 roku prowokowanie napięć polsko-żydowskich stało się poręcznym narzędziem wpływania na sytuację wewnętrzną Polski wykorzystywanym zarówno przez ośrodki zagraniczne, środowiska postkomunistyczne i post peerelowskie jak i niektóre siły postsolidarnościowe. W każdej sytuacji kryzysowej gdy interesy postkomunistów lub establishmentu okrągłostołowego są zagrożone natychmiast wypływa problem stosunków polsko-żydowskich jako swoiste polityczne antidotum na poważne myślenie o Polsce, kierujące uwagę społeczeństwa i światowej opinii publicznej na boczny tor. Już w latach 1989 -1990 kiedy załamywała się koncepcja wspólnego rządu uczestników okrągłego stołu wypłynęła nagle sprawa tzw. „tolerancji” która skutecznie zagłuszyła merytoryczną dyskusji o polskiej racji stanu. Potem jeszcze wielokrotnie sięgano do tego instrumentu. Przy jego pomocy różne siły (postkomuniści, UW) budowały swój pozytywny wizerunek na Zachodzie kosztem deprecjacji polskiego społeczeństwa, kościoła, polskich aspiracji niepodległościowych i demokratycznych. Postkomuniści, walcząc o uznanie na Zachodzie i przyjęcie do Międzynarodówki Socjalistycznej byli żywotnie zainteresowani tym by ocena sytuacji w Polsce przez Zachód wypadała jak najgorzej. Dzięki temu mogli twierdzić, że nie wolno czekać na uformowanie się w Polsce nowej, nie postkomunistycznej lewicy ponieważ zagrożenie ze strony patriotyczno-katolickiej jest natychmiastowe i nie pozostawia na to czasu. Także Aleksander Kwaśniewski buduje swoją międzynarodową pozycję przy pomocy popierania rozmaitych roszczeń zagranicznych przeciwko interesom Polski. Wyczulając opinię światową na problem „polskiego antysemityzmu” i powtarzając wzory szkodzenia Polsce w okresie walki o niepodległość w latach 1918-1920 sprawiono, iż obecnie nawet drobny incydent antysemicki może w dowolnym momencie całkowicie zmienić charakter politycznego dyskursu w Polsce. W ten sposób tanim kosztem można skutecznie ingerować w wewnętrzne sprawy Polski i narzucać niekorzystne dla niej rozwiązania różnych problemów. Dostarczono Rosji i innym niechętnym Polsce środowiskom politycznym poręczny instrument sterowania polską polityką wewnętrzną i zagraniczną, a poprzez Polskę wpływania na los innych krajów regionu. Problem „polskiego antysemityzmu” stał się już przedmiotem gry w polityce międzynarodowej, czynnikiem który można wykorzystywać w skali globalnej. Można go traktować jako element przetargowy w kształtowaniu politycznego obrazu całego świata (może on decydować o rozszerzeniu NATO, Unii Europejskiej, stosunkach Rosji ze światem arabskim i Izraelem itd.) Ta sytuacja jest szczególnie niebezpieczna dla naszego kraju, gdyż czyni go igraszką potężnych sił światowych , środkiem realizowania przez nie ich najróżniejszych interesów.
Uzasadnienie szczegółowe
Ad.1. Przyjechałem do Kielc 7 lipca 1996 roku ok. godz. 6 rano i z dworca udałem się w kierunku ulicy Planty. Na zupełnie pustych ulicach (niedziela) widać było tylko zwiększoną obecność policji. Dlatego byłem bardzo zdziwiony, gdy na ścianie budynku położonego przy Alei IX wieków Kielc, niedaleko od wejścia na ulicę Planty, zobaczyłem wielki napis "Żydzi precz". Napis wykonany był czarną farbą na jasnym tynku i musiał być dostrzeżony przez wszystkie osoby udające się w kierunku miejsca uroczystości rocznicowych. Litery były wielkości ponadmetrowej, a ponieważ napis był umieszczony ok. 1,5 m nad ziemią, jego wykonawcy musieli posługiwać się drabiną. Ponieważ napis był rozciągnięty na całej szerokości szczytowej ściany budynku, malujący musieli drabinę kilkakrotnie przestawiać, co wymagało dużo czasu. Tym bardziej, że napis był wykonany bardzo starannie, wyraźnymi, prostymi, grubymi literami i bez żadnych zacieków czy zniekształceń. Ponieważ umieszczony był na głównej ulicy, w najbliższym sąsiedztwie miejsca międzynarodowych uroczystości, nie można sobie wyobrazić, by żaden patrol policji, lub Urzędu Ochrony Państwa zabezpieczającego teren, nie zauważył osób wykonujących ten napis.
Ad.2. Po uroczystościach w centrum miasta delegacje uczestniczące w obchodach zostały przewiezione autokarami na ulicę Kusocińskiego w dzielnicy Pakosz, przy której położony jest cmentarz żydowski. Po przejeździe autokarów ulica Kusocińskiego została zamknięta dla ruchu przez ustawienie dwóch radiowozów w poprzek jezdni, jednego przy ulicy Dzikiej, i drugiego przy zakręcie na rogu cmentarza żydowskiego. Przy wąskim, jedynym wejściu na cmentarz żydowski (szerokość 1 m), stał funkcjonariusz w cywilu kontrolujący wchodzących. Przed wejściem na cmentarz znajdowało się wielu mundurowych funkcjonariuszy policji oraz cywilnych funkcjonariuszy UOP. Widać też było kilku funkcjonariuszy Mosadu ubranych w niebieskie kurtki. W momencie, gdy wszystkie delegacje weszły na cmentarz i rozpoczęły się modlitwy, na chodniku przed bramką wejściową pojawiła się grupa ok. 10 młodych ludzi w wieku mniej więcej od 15 do 22 lat. Kilku z tych chłopców miało na sobie podkoszulki z polskim godłem narodowym lub dużym napisem Polska.
W pierwszej chwili ich obecność nie wydała mi się być zagrożeniem ponieważ stojąc i kręcąc się w grupach po 2-3 osoby, nie wydawali się być zorganizowani. Dopiero gdy przechodząc obok jednej z tych grupek usłyszałem ordynarne i agresywne komentarze antyżydowskie, ich obecność zaniepokoiła mnie i zacząłem ich obserwować. Gdy zorientowałem się, że są grupą porozumiewającą się między sobą zdecydowałem się przeprowadzić z nimi rozmowę. Na moją pierwszą propozycję by się przedstawili odpowiedzieli wrogo i odmownie. Wówczas zdecydowałem się poprosić o pomoc operatora polskiej kroniki filmowej, którego poprosiłem o filmowanie ponawianych przeze mnie prób rozmów. Udało mi się przeprowadzić kilka krótkich rozmów. Rozmowy na chodniku kilka metrów przed wejściem cmentarz żydowski na Pakoszu:
„Młody człowiek: Dlaczego ma się to odbywać ? Co to za rocznica Nie powinni upamiętniać tego, powinni się ludzie cieszyć, że coś takiego się stało. W Kielcach.
Krzysztof Wyszkowski: A dlaczego ?
• Nie lubimy Żydów.
• A to znaczy, że pan uważa, że trzeba ich zabijać ?
• Tak.
• A mógłby się pan chociaż przedstawić ?
• Nie.
• A czego się pan boi ?
• Po co?
• Pan głosi poglądy skrajne, powinien pan już rozmawiać o tym. Żeby można o tym napisać, że jest taki mieszkaniec Kielc, że tak myśli...
• No bardzo proszę.
• No to może pan przedstawić się?
• A po co ?
• No proszę, ja mam imię i nazwisko, pan też chyba.
• To nie ma żadnego znaczenia. Takich ludzi jak ja, jest w Kielcach bardzo dużo.
• A ile pan ma lat, jeśli można wiedzieć ?
• 18.
• A skończone, czy...
• Tak.
• To jest pan pełnoletni ?
• Tak.
• I mógłby pan odpowiadać za to co pan mówi ?
• Tak.
Inna rozmowa w tym samym miejscu:
KW - Panowie też się krępujecie powiedzieć coś otwarcie ?
• A o czym?
• O tej uroczystości i waszym stosunku do niej.
• Też uważam, że nie powinna się odbyć.
• A dlaczego ?
• Po prostu to są moje własne poglądy. I wiele osób na pewno podziela.
• A jak wiele osób podziela, jak pan sądzi ?
• Nie wiem, myślę, że dużo.
• A czy jakaś znacząca część ?
• Na pewno. Na pewno znacząca część.
• No ale 1 %, 5%, 10% ?
• Nie wiem, ale myślę, że znacząca.
• A czy pan jest pełnoletni ?
• Nie.
• Czy w pańskiej grupie są ludzie pełnoletni ?
• Tak.
• I mają podobne poglądy ?
• Tak.
• A mógłby mnie pan spotkać z kimś, kto jest pełnoletni, bo pan się orientuje, ze pan nie bierze odpowiedzialności za to, co pan mówi ?
• No, teraz jestem zorientowany.
Następna rozmowa w tym samym miejscu:
KW - Proszę mi powiedzieć, dlaczego z kolegami przyszliście wobec tego ?
• Nie wiem. Obejrzeć, zobaczyć.
• Ale tutaj zgromadzili się Żydzi z całego świata, żeby obchodzić uroczystość...
• Mogę jeszcze raz ich zastrzelić.
• ....śmierci, ponieważ zamordowano ludzi, a pan się z tego śmieje....
• ja się z tego nie śmieję.
• Może pan się śmiać z czyjejś śmierci, z cudzego nieszczęścia ?
• Ja się z tego nie śmieję.
• A pański kolego mówił, że można by ich zabić.
• Ja się z tego cieszę.
• Czy pan jest faszystą ?
• Nie. Nacjonalistą.
• Nacjonaliści to tacy, którzy chcą zabijać innych ludzi ?
• Nie. Tylko nie chcą narodu oddawać innemu narodowi. A po co mi tu Żyd ? Żydzi nami rządzą? Najlepszym dowodem jest ta synagoga błękitna(...) Niemcy nie przepraszali Żydów.
• Ależ tak, przepraszali.
• Przepraszają, przepraszają i jeszcze im mało.”
Młodzi ludzie, z którymi rozmawiałem powoli rozgadywali się i miałem nadzieję, że uda mi się dowiedzieć czegoś o ich organizacji i kierownictwie. Niestety w tym momencie zauważyłem, że począł miedzy nimi krążyć starszy, szczuły mężczyzna w czarnym garniturze, który zakazał im rozmów ze mną. Zapytałem go kim jest, ale odmówił podania swego nazwiska i funkcji.
Rozmowa z mężczyzną w czarnym garniturze, który mówił do młodzieży: „Nie rozmawiajcie z nimi”:
KW - A pan jest może wychowawcą, tej młodzieży ?
Odp. - Poniekąd.
• Mógłby się pan przedstawić?
• A koniecznie?
• Bardzo proszę, jako wychowawca bierze pan jakąś odpowiedzialność za tą młodzież.
• A czy ta młodzież coś nie tak powiedziała?
• Pytamy się po prostu pana, bo pan widzę ma tutaj... cieszy się jakimś uznaniem wśród tej młodzieży, więc myślałem, że pan jako wychowawca się przedstawi, żeby było wiadomo, kto ich wychowuje.
• Wychowują ich nauczyciele kieleccy, myślę nie gorzej od nauczycieli z całej Polski.
• Czy pan jest nauczycielem ?
• Tak, jestem nauczycielem.
• Czynnym nauczycielem w szkole ?
• Tak, czynnym nauczycielem.
• l jakie jest pana zdanie na temat zdania tych młodych ludzi ?
• No, nie słyszałem, przyszedłem tu w ostatniej chwili, bo panowie, no nie wiem, jakie pytania zadawali...
• Pytamy się dlaczego tu przyszli i co przeżywają tutaj obserwując tą uroczystość.
(Młody głos wtrąca się do rozmowy:
Polska powinna być dumna z powodu Kielc, to co się stało 50 lat temu.)
• Nie, ja myślę, ze tego typu stwierdzenia są typowo przekorne, jeżeli chodzi o młodzież, na pewno niewiele, myślę, na dzień dzisiejszy słyszeli na ten temat... natomiast różne były powody tego w przeszłości, że nie znajdowało się to w programach szkół naszych, natomiast myślę, że od tego roku łącznie z kuratorem kieleckim złożyliśmy program również wychowania i godzin lekcji poświęconych tej tematyce. Ja myślę, że to będzie owocować w przyszłości, zresztą uważam, że między innymi te uroczystości, znaczy nie tylu osób, tylu różnych, którzy przyszli pokłonić się, no będzie na pewno tych młodych ludzi skłaniać do refleksji w przyszłości. Będą oni to na pewno pamiętać.
• A pan ma własne zdanie na ten temat?
• Oczywiście.
• Jakie jest pana zdanie ?
• Moje zdanie jest podobne jak wypowiadał dzisiaj prezydent miasta.
• Skąd się bierze to zjawisko, że w Kielcach małe dzieci i tutaj chłopcy poniżej 18-tu lat, jak mówią głoszą hasła narodowosocjalistyczne, antysemickie, faszystowskie ?
Wie pan co, niech... ja bym bardzo prosił, żeby nie utożsamiać tych haseł i tej młodzieży tylko z Kielcami./.../”
W tym momencie zauważyłem, że kilka grupek tych młodych ludzi zaczęło przenikać na cmentarz. Funkcjonariusz pilnujący wejścia w tym czasie opuścił swój posterunek. Na cmentarzu, wśród ludzi stojących przy grobach rozpoznawałem polskich chuliganów nie mających na sobie ubrań z symbolami narodowymi, po obelżywych komentarzach kierowanych w kierunku żałobników. Udało im się już wmieszać pomiędzy tłum starych Żydów uczestniczących w zbiorowej modlitwie. Chuligani w tym czasie głośno się śmieli i potrącali modlących się. Zrozumiałem, że w każdej chwili może tutaj dojść do okropnych incydentów. Wybiegłem z cmentarza i zwróciłem się do funkcjonariuszy mundurowych z prośbą o natychmiastową interwencję. Funkcjonariusze ci odmówili kierując mnie do swoich przełożonych urzędujących w odległym centrum miasta. Wówczas zwróciłem się do cywilnych funkcjonariuszy UOP, którzy obserwowali od początku całe zajście, w najmniejszy sposób nie reagując na nie. Powiedziałem im, że domagam się by zawiadomili swoje dowództwo o mającej miejsce agresji antyżydowskiej. Funkcjonariusze odmówili jakichkolwiek działań twierdząc, że są prywatnymi osobami. Wówczas już bardzo się zdenerwowałem i zagroziłem, że jeżeli natychmiast nie zawiadomią swego dowództwa, że może tu w każdej chwili dojść do użycia przemocy i nie podejmą przeciwdziałania, to oskarżę ich o udział w zorganizowanej prowokacji antysemickiej. Tym razem funkcjonariusze posłuchali moich żądań i natychmiast rozpoczęli porozumiewanie się z kimś przez radio przy użyciu miniaturowych nadajników. W kilka minut potem zobaczyłem, że inni cywilni funkcjonariusze wyprowadzają chuliganów z terenu cmentarza. Młodzież zachowywała się całkowicie potulnie i wkrótce nie było po nich śladu. Po zakończeniu uroczystości wraz ze znajomymi z Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Izraelskiej podjechaliśmy autokarem do urzędu wojewódzkiego w którego bufecie odbywało się przyjęcie dla gości. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu spotkałem tam mężczyznę w czarnym garniturze, który wydawał się kierować młodzieżą pod cmentarzem. Tym razem na moje pytanie kim jest odpowiedział, że kuratorem oświaty. Ponieważ spieszyliśmy się do Warszawy, a "kurator" nie chciał dłużej rozmawiać, więc niczego więcej się wówczas nie dowiedziałem. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że człowiek ten nigdy nie był kuratorem, choć był nauczycielem szkolnym. Możliwe, że znał on osobiście chuliganów, którzy przy całej swojej demonstrowanej aspołeczności ulegali mu z zadziwiającym posłuszeństwem. Człowiek ten jest znany w Kielcach ze swej nienawiści do Solidarności i, jako funkcjonariusz SdRP był członkiem ścisłego komitetu organizacyjnego obchodów i uczestniczył w przygotowaniach z udziałem sił bezpieczeństwa mających na celu uniemożliwienie jakichkolwiek incydentów antysemickich. Zaznaczam, że jego uwagi kierowane do chuliganów formułowane były cichcem i nieznacznie, a ograniczały się wyłącznie do poleceń: "Nie rozmawiajcie z nim" i chodziło właśnie o mnie. Dopiero późnej sprawdziłem, że całe wydarzenie nie mogło odbyć się bez poparcia ze strony władz. Już na kilka lat wcześniej władze polityczne, policyjne i służb bezpieczeństwa rozpoczęły organizację przyjmowania zorganizowanych grup żydowskich w Kielcach. Odpowiednie służby przeszły gruntowne ćwiczenia z udałem izraelskiej służby bezpieczeństwa mające na celu całkowite wyeliminowanie jakiejkolwiek możliwości zdarzenia się incydentów antyżydowskich. To szkolenie i odpowiednia organizacja spowodowały, że nigdy wcześniej do żadnego incydentu, ani nawet zagrożenia takim incydentem nie doszło. Dowiedziałem się, że w 1996 roku powołany został specjalny komitet organizacyjny, w którym, ze względu na udział w obchodach premiera Cimoszewicza oraz wielu wybitnych Żydów z laureatem nagrody Nobla Ellie Wieselem, szczególnie uważnie przygotowywano ochronę uroczystości przez policję i Urząd Ochrony Państwa. Podejście sporej grupy młodych ludzi wyróżniającej się w rażący sposób swoim strojem i zachowaniem nie było możliwe bez wiedzy i przyzwolenia ze strony organizatorów obchodów. Organizatorzy ci musieli wiedzieć o radykalnie wrogim nastawieniu tej grupy wobec Żydów i wyrazić zgodę na zakłócenie uroczystości żałobnych przez zorganizowana grupę chuliganów.
Ta wiedza i przyzwolenie musiała obejmować również wydarzenia do których nie doszło tylko na skutek mojej gwałtownej i wyprzedzającej interwencji. Logiczny rozwój wypadków, który mogę sobie wyobrazić na podstawie obserwacji zachowania grupy chuliganów, polegałby na przejściu od słownego znieważania, obelżywego śmiechu i potrącania, do popychania starych, często kalekich Żydów i wybuchu awantury na pełną skalę. Ponieważ kumulacja wydarzeń następowała w trakcie śpiewania przez kantora modlitwy za zmarłych, a kilku chuliganów ubranych było w "polskie stroje reprezentacyjne", doszłoby do utrwalenia na kamerach video posiadanych przez wielu Żydów bardzo niekorzystnego dla Polski obrazu akcji antysemickiej. Dowodem na zorganizowany charakter prowokacji jest fakt, iż w trakcie wcześniejszych uroczystości, w obecności paru tysięcy mieszkańców Kielc, policja i służby bezpieczeństwa nie dopuściły do pojawienia się żadnej agresywnej lub prowokacyjnej grupy. W uroczystościach na Pakoszu brały udział wyłącznie osoby przybyłe autokarami i organizatorzy i na ich tle "narodowe" stroje napastników nie miały pozostawiać żadnych wątpliwości kim oni są. Związki funkcjonariuszy SdRP z młodzieżowymi formacjami antysemickimi były wykazywane już np. w 1994 roku gdy tygodnik „Wprost” ujawnił, że Bank „Posnania” w którego Radzie Nadzorczej zasiadał specjalista SdRP od zadań i służb specjalnych poseł Janusz Zemke, finansuje Janusza Bryczkowskiego, który na specjalnie organizowanych obozach szkolił młodzież do używania przemocy i indoktrynował ją antysemicko. Bryczkowski prowadził interesy w Rosji i oficjalnie współpracował z rosyjskim faszystą Żyrynowskim, który przyjechał na jego zaproszenie do Polski (Żyrynowski jest powszechnie uważany za prowokatora rosyjskich służb specjalnych). Mimo mojej interwencji i wyprowadzenia prowokatorów z cmentarza opinia publiczna zobaczyła relację z Kielc z udziałem „polskich nazistów” i sprawa ta wywołała bardzo krytyczne komentarze. Antypolska prowokacja udała się więc, przynajmniej częściowo.
Ad.3. W dniu 6 kwietnia 1996 roku Polska Organizacja Narodowa pod dowództwem Bolesława Tejkowskiego przeprowadziła faszystowską manifestację na terenie obozu w Oświęcimiu. Do manifestacji doszło wbrew odmownej decyzji kierownictwa Muzeum Auchwitz-Birkenau oraz władz miasta Oświęcimia. Zakazy zostały uchylone przez wojewodę bielskiego Marka Trombskiego, funkcjonariusza SdRP. Wojewoda twierdził, że "uległ naciskom narodowców, którzy zagrozili, że w razie odmowy może dojść do manifestacji 16 bm., kiedy w Oświęcimiu odbywać się będzie Marsz Żywych, upamiętniający holocaust. " "Opierając się na ustawie o zgromadzeniach nie mógł podjąć innej decyzji, gdyż według jego wiedzy PWN-PSN jest partią działającą legalnie." Rzeczpospolita z dnia 10 kwietnia 1996 roku. Wypowiedzi wojewody są w oczywisty sposób kłamliwe. Jako zwierzchnik władz policyjnych w województwie i osoba urzędowo odpowiedzialna za światowe miejsce pamięci, którym jest Muzeum Auschwitz-Birkenau, na groźbę ataku na młodzież żydowską miał obowiązek zareagować przez użycie prokuratury i sił policyjnych, a nie przez udzielenie zezwolenia na manifestację. Działając rozmyślnie wbrew swym obowiązkom i polskiej racji stanu, oraz wbrew ustawie o zgromadzeniach, bezprawnie uchylił decyzję kierownictwa muzeum i władz miasta Oświęcimia. Z całą pewnością decyzji tej nie mógł podjąć samodzielnie. Ponieważ z góry wiadomo było, że manifestacja faszystowska w obozie oświęcimskim przeforsowana przez władze administracyjne wzbudzi osłupienie i potępienie na całym świecie, i ponieważ jego działanie miało charakter bezprawny wobec jedynie legalnych decyzji kierownictwa muzeum i władz miasta Oświęcimia, wojewoda Trombski musiał decyzję tę uzgodnić i uzyskać dla niej poparcie ze strony Leszka Millera, który był w tym czasie jego zwierzchnikiem służbowym jako minister, szef Urzędu Rady Ministrów, oraz zwierzchnikiem partyjnym w SdRP.
Należy uznać, że o działaniach na rzecz udzielenia pomocy w organizowaniu faszystowskiej manifestacji w Muzeum Auschwitz-Birkenau poinformowany był i wyraził na nią zgodę prezydent Aleksander Kwaśniewski, w którego najbliższym otoczeniu znajdują się osoby doświadczone w organizowaniu prowokacji antysemickich jako funkcjonariusze PZPR i Służby Bezpieczeństwa. Wszyscy ci organizatorzy antypolskiej prowokacji w obozie Auschwitz mieli świadomość kim jest wódz narodowców, jako, że Tejkowski był dawnym funkcjonariuszem PZPR i agentem SB. Dodatkowo bezprawny charakter działań tych wysoko postawionych inspiratorów prowokacji powiększa fakt, iż Bolesław Tejkowski rok wcześniej został skazany na osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata za nawoływanie do waśni narodowych ( W cztery miesiące po prowokacji w Auschwitz, w sierpniu 1996 roku, Tejkowski stanął znowu przed sądem za nawoływanie do waśni narodowościowych w ulotkach rozpowszechnianych w Warszawie. Mimo działania w warunkach recydywy, sąd rejonowy umorzył postępowanie ze względu na znikome społecznie niebezpieczeństwo czynu.). Udzielenie mu zgody na demonstrację w muzeum Auschwitz musi być traktowane jako w pełni świadome, bezpośrednie działanie na szkodę państwa i narodu polskiego. Fakt współdziałania w sukcesie tej prowokacji członków najwyższych władz państwowych, potwierdza nie zdymisjonowanie i nie ukaranie wojewody Trombskiego, mimo natychmiastowych i gwałtownych protestów organizacji żydowskich i praw człowieka z całego świata. Szybkie wyciszenie tych protestów i rezygnacja z żądań dymisji wojewody Trombskiego i ministra Millera wskazuje na zawarcie jakiegoś porozumienia między postkomunistami, a liderami organizacji żydowskich. Niedługo wcześniej samo milczenie Lecha Wałęsy, wobec radykalnie słabszego antysemicko wystąpienia ks. Jankowskiego, wywołało interwencję Białego Domu, z groźbą odwołania spotkania prezydenta Clintona z Wałęsą. Gdyby, w przypadku marszu skinów w Auschwitz, środowiska żydowskie, w zamian za milczenie, nie otrzymały odpowiedniej satysfakcji to polskich postkomunistów czekałby los gorszy niż Heidera. Sprowokowanie faszystowskiej manifestacji w muzeum Auschwitz okazało się najwybitniejszym aktem propagandy antypolskiej od czasu pogromu kieleckiego w 1946 roku i zostało po 50 latach odczytanie przez światową opinię publiczną jako naoczne, pełne potwierdzenie polskiej winy za ten pogrom, oraz dowód trwania zdziczenia moralnego Polaków, do chwili obecnej. Prowokacja została zorganizowana w sposób precyzyjny, dzięki czemu wokół skinów był obecny tłum odpowiednio wcześnie zawiadomionych dziennikarzy prasy i telewizji z całego świata. Utrwalony przez nich obraz najbardziej jaskrawego, symbolicznego i ohydnego aktu zbezczeszczenia przez Polaków miejsca świętego dla całej ludzkości, stał się materiałem filmowym stale rozpowszechnianym przez telewizje na całym świecie. Dzięki temu obraz młodego Polaka podnoszącego rękę w geście nazistowskiego pozdrowienia znaczącego "Heil Hitler", pod bramą obozową z napisem "Arbeit macht frei", został zaprezentowany światowej opinii publicznej jako symbol współczesnej Polski. Zapewne nigdy żadna inna wiadomość o Polsce nie dotarła do tak szerokiego kręgu odbiorców. Ta antypolska prowokacja posłużyła do tego samego celu, który od roku 1944 realizowały komunistyczne władze PRL, działające na polecenie władz Rosji sowieckiej. Tym celem było przedstawienie za granicą możliwie negatywnej opinii o Polakach, którzy pozostają narodem ciemnym i ksenofobicznym, i wobec którego dawniej komunistyczna, a obecnie socjaldemokratyczna lewica, implantowana przez Rosję, ma zadania poskramiające i cywilizujące.
Antypolonizm w sejmie W ramach interpelacji poselskich w dniu 12 kwietnia 1996 roku poseł Marek Balicki zadał ministrowi Millerowi następujące pytanie:
„W dniu 6 kwietnia br., w Wielką Sobotę, na terenie obozu zagłady Auschwitz-Birkenau została przeprowadzona antysemicka i faszystowska manifestacja ekstremalnej grupy politycznej. Został zakłócony spokój miejsca, które jest symbolem holocaustu, miejsca będącego miejscem świętym dla milionów ludzi na całym świecie. Demonstracja wywołała liczne i uzasadnione protesty w Polsce i na całym świecie. Szczególne oburzenie wywołał fakt, że zgodę na przeprowadzenie tej prowokacyjnej demonstracji wydał lokalny przedstawiciel rządu, wojewoda bielski. Wojewoda wyjaśniał, że kierował się z jednej strony względami prawnymi, a z drugiej szantażem ze strony narodowców. Oceniając postępowanie wojewody, zgadzamy się ze stanowiskiem wyrażonym w oświadczeniu polskiego Pen-Clubu, że umotywowanie administracyjnej zgody na tę skandaliczną demonstrację względami formalnoprawnymi nie daje się pogodzić z elementarnymi zasadami moralności, obyczajności i kultury, zezwolono bowiem na dokonanie profanacji sanktuarium. Całkowicie niedopuszczalne jest również uleganie przedstawiciela administracji rządowej szantażowi grupki awanturników. Tego tolerować nie wolno, to zagraża demokracji. W związku z powyższym zapytujemy pana premiera: Dlaczego wobec wojewody bielskiego nie zostały wyciągnięte najdalej idące konsekwencje służbowe, włącznie z odwołaniem ze stanowiska?” Leszek Miller, Minister ¬Szef Urzędu Rady Ministrów, odpowiedział: „W piśmie z 21 marca i drugim z 25 marca br. Zarząd Wojewódzki Polskiej Wspólnoty Narodowej Polskiego Stronnictwa Narodowego w Katowicach /.../ wystąpił do zarządu miasta w Oświęcimiu z zawiadomieniem o zamiarze zorganizowania w dniu 6 kwietnia na terenie Muzeum Państwowego Oświęcim-Brzezinka zgromadzenia poświęconego pamięci ofiar oraz wyrażeniu protestu przeciw wstrzymaniu budowy supermarketu w pobliżu obozu oświęcimskiego. Zarząd miasta Oświęcimia w dniu 27 marca zakazał organizatorom odbycia planowanego zgromadzenia /.../. Zarząd miasta Oświęcimia, uznał, że stwarza ono obawę, iż: ˝naruszy bezpieczeństwo i porządek publiczny w miejscu, które zawsze, a obecnie w szczególności jest obiektem zainteresowania poważnych środowisk zagranicznych i krajowych˝. /.../ Manifestacja rozpoczęła się w południe w dniu 6 kwietnia poza terenem muzeum na parkingu zwanym żwirowiskiem. Zgromadzonych było około 100 osób, rozwinięto transparenty, hasła i flagi narodowe. Przemawiał przewodniczący Bolesław Tejkowski, który dopuścił się wielu stwierdzeń godzących w cześć narodu polskiego, stwierdzeń o charakterze nacjonalistycznym, antysemickim i ksenofobicznym. Domagał się, aby uchylić zarządzenie wojewody o możliwości kontynuowania budowy supermarketu, która jak państwo wiedzą, jest zlokalizowana niedaleko obozu oświęcimskiego, i wzywał czy też nawoływał do przeciwstawiania się ekspansji, jak twierdził, Niemców i Żydów, którzy kiedyś mordowali fizycznie Polaków, a dzisiaj mordują Polaków duchowo i materialnie. /.../ uczestnicy zgromadzenia udali się w stronę muzeum oświęcimskiego, niosąc transparenty z napisami: ˝Żydzi precz z rządu˝, ˝Rozliczymy was złodzieje˝, ˝Precz z Unią Europejską˝, ˝Precz z wyprzedażą majątku narodowego˝, ˝Precz z NATO˝, ˝Polską muszą rządzić Polacy˝, ˝Nie oddamy Żydom krzyża i kościoła w Brzezince˝. /.../ W środę 10 kwietnia /.../ W przyjętym oświadczeniu rząd wyraził głęboką dezaprobatę dla naruszania powagi miejsca oraz potępił hasła i działania noszące cechy rasizmu, antysemityzmu i nietolerancji. /.../ Reperkusje manifestacji są znane i szerokie. Opinia publiczna została po raz kolejny poinformowana, że w Polsce, która tyle ucierpiała od faszyzmu, znów pojawiają się nacjonalistyczne idee i zorganizowana siła polityczna mogąca legalnie demonstrować, walczyć o poparcie społeczeństwa dla swych celów. /.../ Trzeba zrozumieć ostrą reakcję opinii publicznej w Polsce i za granicą, nawet tę, która jest przesadna. Tworzy ona bowiem barierę przeciw obojętności na hasło antysemityzmu i nietolerancji, mającą wielkie znaczenie dla moralności współczesnego świata i naszego życia politycznego.” (wszystkie podkreślenia - KW) Po tej skandalicznej i pełnej cynizmu odpowiedzi, zabrał głos poseł Krzysztof Dołowy: „Żyjemy w globalnej wiosce i było wiadomo, że następnego dnia wszystkie media na całym świecie będą mówiły o tym, jak polscy faszyści za zgodą polskiego rządu manifestowali w Auschwitz. /.../ to pańskie zaniechanie doprowadziło do skompromitowania naszego kraju. Czy nie rozważa pan możliwości podania się do dymisji?”
„Jeśli chodzi o moją dymisję, to uprzejmie informuję, że nie zamierzam jej złożyć.” - odpowiedział Miller. Miller nie tylko dymisji nie złożył, ale w parę miesięcy później, w Jerozolimie, ten moczarowski hunwejbin tak prawił do Żydów, którzy przeżyli Auschwitz: „ Szolem alejchem! Ikh hajs Miller. Ikh bin olkh a lodzermensz. (Pokój Wam! Nazywam się Miller i też jestem łodzianinem) /.../ Jednak Polska to dziwny kraj. Można u nas czasem obserwować antysemityzm bez Żydów. Nie mogę powiedzieć, że ludzie piszący kłamstwa o pogromie kieleckim czy zrównujący swastykę z Gwiazdą Dawida, osoby o antyżydowskiej obsesji nic mnie nie obchodzą. Nie. Jako polski polityk muszę się czuć odpowiedzialny nawet za nich.Jako poseł ziemi łódzkiej i minister rządu RP pragnę Was zapewnić, że przeciwstawiać się będziemy wszelkim przejawom antysemityzmu, rasizmu, nietolerancji. Z tego miejsca pragnę okazać pogardę dla antysemityzmu, bez względu na kraj, w którym się on aktywizuje - mojego kraju nie wyłączając.” (GW z dnia 18 września 1996 r.) /…/ „Pod bramą, na której jest napisane „Arbeit macht frei”, przechodzą z ręką uniesioną w faszystowskim pozdrowieniu. Nie podczas wojny, ale teraz w Wielką Sobotę w czasie marszu Polskiej Wspólnoty Narodowej w Oświęcimiu” – napisał sprawozdawca „Rzeczypospolitej”, a telewizyjny reportaż oglądał wielokrotnie cały zszokowany świat. Oto Polska! Oto Polacy! W „Gazecie Wyborczej” z dnia 15 lutego 1997 roku w artykule pt.: „Faszyzm po polsku” Rafał Pankowski napisał:
„Bolesław Tejkowski, w 1956 r. radykalnie marksistowski działacz „lewicy październikowej”, w latach 60. zbliżył się do „narodowej” frakcji w PZPR, na której czele stał Mieczysław Moczar. /.../ Dziś Tejkowski jest przywódcą Polskiego Stronnictwa Narodowego - Polskiej Wspólnoty Narodowej, partii marginalnej, ale wsławionej licznymi aktami przemocy. /.../ Jak większość polskich narodowców, Tejkowski popiera ideę sojuszu Słowiańszczyzny pod egidą Rosji. Jest współ przewodniczącym Soboru Słowiańskiego - międzynarodówki skupiającej partie nacjonalistyczne Europy Wschodniej z siedzibą w Moskwie. /.../ Światowe stacje telewizyjne pokazały, jak grupa ostrzyżonych na zero młodych ludzi, w ciężkich butach, pod antysemickimi hasłami, butnie maszeruje przez były obóz zagłady - za zgodą polskich władz i pod ochroną polskiej policji. Wybuchł skandal na skalę międzynarodową. /.../ oto niewielka grupa fanatyków podejmuje działania, które fatalnie wpływają na wizerunek Polski w świecie, a polskie władze przyglądają się temu bezczynnie. /.../” Prowokacja stała się na użytek zagranicy efektownym dowodem na prawdziwość określenia użytego przez Aleksandra Kwaśniewskiego w 1994 roku, że „Solidarność” ( w oczach zagranicy stanowiąca narodowo-katolicką reprezentację Polaków) to "faszyzm i antysemityzm" (Prokuratura umorzyła dochodzenie wszczęte na podstawie skargi „Gazety Polskiej”). Marsz w Auschwitz ułatwił, zamiast utrudnić, postkomunistom uzyskanie poparcia ze strony socjaldemokratycznej lewicy na Zachodzie, potrzebnego w jej staraniach o uzyskanie członkostwa w Międzynarodówce Socjalistycznej. Przyczynił się też pozytywnie do nawiązania stałej współpracy z lobby żydowskim w Stanach Zjednoczonych, niezbędnej dla przełamania dystansu z jakim traktowana była przez administrację USA.
Ad. 4. W lutym 1997 roku, w anonimowym telefonie do Fundacji Ronalda Laudera, mieszczącej się przy plac Grzybowskim w Warszawie, poinformowano o podłożeniu bomby. Choć pogróżka okazała się nieprawdziwa, to był to ważny sygnał o potrzebie zwiększenia ochrony tego miejsca, ponad stale funkcjonujące środki i metody. W dwa dni później doszło jednak do aktu fizycznej agresji, poprzez próbę podpalenia synagogi Nożyków mieszczącej się obok siedziby fundacji. Władze ujawniły, iż mimo obecności mundurowego funkcjonariusza policji, para młodych podpalaczy (mężczyzna ubrany w żółtą pelerynę i kobieta) spokojnie, nie zatrzymywana, oddaliła się spod synagogi. Sprawców potępił natychmiast prezydent Aleksander Kwaśniewski, określając podpalenie jako akt barbarzyństwa, oraz minister spraw wewnętrznych Leszek Miller, który przejął osobisty nadzór nad toczącym się śledztwem, które zostało powierzone specjalnie powołanej przez komendanta stołecznego 15 osobowej grupie doświadczonych policjantów. Policja wkrótce oświadczyła, że ma podejrzenia co do sprawców podpalenia synagogi, i że trwa zbieranie materiałów procesowych. Okazało się jednak, że śledztwo miało charakter politycznej prowokacji, ponieważ policja rozpoczęła zatrzymania i rewizje w środowisku Ligi Republikańskiej, która działania policji uznała za "pretekst do skompromitowania stowarzyszenia". Po umorzeniu śledztwa w pamięci krajowej, a szczególnie zagranicznej opinii publicznej, pozostała tylko pamięć o haniebnym podpaleniu, oraz uwikłaniu w nie Ligi Republikańskiej, reprezentującej młodzież o nastawieniu solidarnościowym, patriotycznym i antykomunistycznym, nigdy nie występującą z hasłami nacjonalistycznymi. Minister Miller zadbał o to omawiając protest Ligi Republikańskiej na specjalnie zorganizowanym spotkaniu z akredytowanymi w Polsce dziennikarzami zagranicznymi. "Mój resort nie uczestniczy i nie będzie uczestniczył w walce politycznej z opozycją" oświadczył Miller, ale potwierdził, że podległa mu policja przeszukała mieszkanie członka Ligi Republikańskiej w trybie specjalnym w celu "zabezpieczenia śladów i dowodów przestępstwa" nie mając na to zgody prokuratury, która dopiero później zatwierdziła rewizję. Prezydent Kwaśniewski z ministrem Millerem wzięli tymczasem udział w nabożeństwie przebłagalnym w synagodze Nożyków. Prowokacja z podpaleniem synagogi Nożyków znowu posłużyła do zohydzenia obrazu Polski w świecie i do pozytywnego skontrastowania na tym tle formacji postkomunistycznej i jej przywódców. Opisane wyżej działania na szkodę państwa i narodu polskiego były elementem szerzej organizowanej akcji, którą trudno ogarnąć nie dysponując narzędziami profesjonalnego śledztwa, ale poniżej wskazuję na inne z jej przejawów.
Prowokacja "supermarket" w Oświęcimiu. Zanim doszło do prowokacji z demonstracją nazistowską w obozie oświęcimskim, prezydent Kwaśniewski i minister Miller stali się pozytywnymi bohaterami innej afery kompromitującej Polskę w oczach światowej opinii publicznej. Afera rozpoczęła się w lutym 1996 roku od rozsyłania, przez pewnego postkomunistycznego dziennikarza z Katowic, do różnych organizacji żydowskich na świecie, fałszywych informacji jakoby pod bramą "Arbeit macht frei" KL Auschwitz-Birkenau rozpoczęła się budowa wielkiego supermarketu. Prowokacja polegała na wykorzystaniu mechanizmu autentycznego wydarzenia z Niemiec gdzie doszło do próby budowy supermarketu na terenie byłego obozu koncentracyjnego Ravensbruck. Wówczas to środowiska żydowskie i światowa opinia publiczna, a także instytucje i media niemieckie, ostro zareagowała uniemożliwiając realizację budowy. Choć w Polsce sytuacja była całkowicie odmienna, to prowokację wymyślono i zrealizowano wykorzystując mechanizm znanego już światu precedensu. Mimo iż spółka „Maja” budowała nie supermarket, a pawilon sklepowy nie większy od stojącego na tym miejscu od lat; mimo, że budowano nie "pod bramą", a na miejscu uprzednio istniejącego starego sklepu; mimo, że spółka uzyskała zgodę dyrekcji Muzeum KL Auschwitz-Birkenau (uzgodnioną z ministerstwem kultury) oraz zgodę wojewódzkiego konserwatora zabytków (także po konsultacjach z Warszawą); mimo, że dyrektor Muzeum popierał budowę chcąc wyprowadzić z terenu obozu sklepy z jedzeniem, napojami itp. – udało się zorganizować skandal na światową skalę. W połowie marca 1996 roku przewodniczący Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce nagle oświadczył, że budowa jest "moralnie niedopuszczalna i skandaliczna". Natychmiast ambasador Izraela uznał, że może ona "spowodować powstanie sytuacji potencjalnie konfrontacyjnej". Gdy bez zwłoki potępił ją przewodniczący Knesetu Szewach Weiss nadszedł moment w którym mógł już wkroczyć prezydent Aleksander Kwaśniewski by oświadczyć: "lokalizacja supermarketu w pobliżu miejsca zagłady milionów Żydów jest niewłaściwa niezależnie od sytuacji prawnej". W kilka dni później wojewoda bielski Marek Trombski po rozmowie z szefem Urzędu Rady Ministrów Leszkiem Millerem nakazał wstrzymanie budowy pod pretekstem jej niezgodności z planem zagospodarowania miasta (wcześniej architekt wojewódzki uznał, że inwestycja jest z tym planem zgodna). Przeciw budowie "supermarketu" protestowały organizacje żydowskie na całym świecie (niektóre protesty mówiły o budowie przez Polaków Disneylandu). Wśród głośnych wyrazów oburzenia i potępienia dominowało hasło: "Polacy nie uświadomili sobie jeszcze czym była Szoach". Po utracie władzy przez postkomunistów w roku 1997 wszystkie odpowiednie instytucje uznały, że wstrzymanie budowy było niezgodne z prawem i w niczym nie naruszała ona powagi miejsca, a, wręcz przeciwnie, w najwłaściwszy sposób służyła ona wyprowadzeniu sklepów i barów z terenu obozu. Sąd przyznał spółce wielomilionowe odszkodowania. Okazało się też, że ani międzynarodowy Komitet Oświęcimski ani środowiska żydowskie nie mają nic przeciw wznowieniu budowy. Na zagranicę, trwałym skutkiem afery jest rozpowszechnienie opinii o Polsce i Polakach jako społeczeństwie moralnie niedojrzałym do standardów demokratycznych, oraz rozreklamowanie postkomunistów jako jedynych obrońców humanizmu i Żydów. Na Polskę skłócenie i dezorientacja społeczeństwa oraz kilkumilionowy rachunek do zapłacenia z budżetu państwa. Należy zwrócić uwagę, że zarówno prowokacja "supermarket" (marzec 96), następująca tuż po niej i w tym samym miejscu prowokacja w Muzeum Auschwitz-Birkenau (Kwiecień '96), częściowo udana próba prowokacji w Kielcach (czerwiec'96), oraz prowokacja z podpaleniem synagogi w Warszawie, były wzorowane na podobnych wydarzeniach w Niemczech. Wokół nich zdarzały się też występujące falami, podnoszone przez media światowe, bezczeszczenia cmentarzy żydowskich. /…/ Krzysztof Wyszkowski
Ideowy kołobłęd „narodowego radykalizmu” Byłoby przesadą powiedzieć, że tzw. nowe media („interaktywne”) kształcą, na pewno jednak dają okazję do czynienia ważkich spostrzeżeń na podstawie dyskusji toczonych „na gorąco” z osobami częstokroć dotąd w ogóle sobie nieznanymi. Tak się składa, że ostatnio miałem okazję wieść takowe dysputy z reprezentantami poglądów określanych zazwyczaj jako „narodowo-radykalne” czy „narodowo-rewolucyjne”, albo po prostu „nacjonalistyczne”. Trzeba zaznaczyć, że intelektualnie były to rozmowy satysfakcjonujące, bo moi interlokutorzy to ludzie myślący, oczytani i bystrzy, i na tej podstawie mogę uogólniająco stwierdzić, że „narodowi radykałowie” to ludzie, których dzielą lata świetlne od tego parteru – a raczej sutereny – tzw. myśli narodowej w Polsce, której aktywność umysłowa sprowadza się do sporządzania, powielania i rozpowszechniania „list Żydów” albo „zdemaskowanych masonów” – od Pitagorejczyków i Platona po Hoene Wrońskiego (na których to – obu – listach mam zresztą zaszczyt zajmować poczesne miejsce). Mimo tej satysfakcji czysto umysłowej, muszę wszelako przyznać się do pewnego rozczarowania stanem samoświadomości tych środowisk, który dane mi było rozpoznać przy okazji m.in. dyskusji z okazji 150 rocznicy tzw. zjednoczenia Włoch – czyli w istocie brutalnego najazdu i aneksji przez Piemont historycznych monarchii włoskich na czele z Państwem Kościelnym. W każdym razie nakazuje mi to dokonać częściowej przynajmniej rewizji nazbyt optymistycznego przekonania, które żywiłem dotąd jako badacz myśli politycznej (w tym nacjonalizmu), a mianowicie, iż zrodzona z rewolucyjnych paroksyzmów nienawiści do „Boga i króla”, nowoczesna idea narodu zdołała w ciągu następnego stulecia oczyścić się w laboratoriach takich doktorów kontrrewolucji, jak Maurras czy Salazar (czy nawet „późny”, „narodowo-katolicki” Dmowski) z tego jakobińskiego łożyska, z którego wyszła. Niestety, okazuje się, że kiedy dochodzi do tego rodzaju konfrontacji, to jednostronne zafiksowanie na punkcie wyabsolutyzowanej kategorii narodu (i „narodowego państwa”) prowadzi nacjonalistów do „odpuszczania” nazbyt lekką ręką jednych zasad i wartości, które – jak zwłaszcza niezawisłość i suwerenność doczesna widzialnej Głowy Kościoła – stają się nagle przykrymi, lecz koniecznymi kosztami sprawiedliwości dziejowej, inne zaś – jak legitymizm monarchiczny – idą w ogóle pogardliwie do kosza, jako reakcyjne przesądy zdziwaczałych retrogradów. I tak oto, gdy przychodzi co do czego, okazuje się, że prawdziwą i autentyczną więź współcześni „antysystemowi” nacjonaliści odczuwają z masońskimi patriotami pokroju Mazziniego czy Garibaldiego, a nie z Papieżem czy prawowitymi władcami Królestwa Obojga Sycylii czy Księstwa Parmy. Tymi ostatnimi wręcz gardzą, bo – jak to poetycko skądinąd ujął jeden z moich dyskutantów – „gdy [sadzony przez monarchie] las przeszkadza, to się go wycina”. Otóż właśnie, „antysystemowi”! Zatrzymajmy się na chwilę bliżej przy tej kwestii. W retoryce i argumentacji nacjonalistów da się wyraźnie zauważyć ton przesyconego co najmniej politowaniem lekceważenia, jeśli nie wręcz pogardy dla tradycjonalistów czy legitymistów, którzy mają być tak osobliwym i mikroskopijnym zabytkiem, że „System” (demoliberalny) nawet nie raczy ich zauważać, podczas gdy oni (nacjonaliści) są na pierwszej linii frontu prawdziwej walki z tymże Systemem, tudzież szykują się do przeprowadzenia „rewolucji narodowej”, która – jak mniemają – „zmiecie” System. Jest to wszelako triumfalizm przedwczesny, z co najmniej dwu powodów.
Po pierwsze, jakkolwiek faktem jest, że „System” nienawidzi nacjonalistów, to jednak również ten wróg znakomicie wpisuje się w logikę i „polityczną geografię” Systemu, jako wróg w pewnym sensie wręcz wymarzony, albowiem Systemowi łatwo stworzyć i pokazać jego odrażający wizerunek jako „czarnego luda”. W gruncie rzeczy, nacjonaliści to dla Systemu taki Emmanuel Goldstein z Roku 1984 Orwella, w sam raz nadający się do prezentacji w seansach nienawiści urządzanych przez Wielkiego Brata.
Po drugie, to, iż System nienawidzi nacjonalistów, nie wyklucza tego, że może on popełniać błąd poznawczy w identyfikacji natury swojego wroga. Ów błąd bierze się zapewne z krótkiej pamięci historycznej sług Systemu, którzy zapomnieli, że to właśnie nacjonalizm (rewolucyjny i plebejski, ufundowany na idei „suwerenności” narodu przeciwko suwerenności króla, czyli właściwie nacjonalitaryzm) był pierwszą postacią Rewolucji, a więc najstarszym obliczem Systemu – dopiero potem przemalowanym. Błąd polega zatem na tym, że System nienawidzi nacjonalistów nie za to kim oni są naprawdę, lecz za to za kogo oni w oczach Systemu uchodzą – czyli za bycie reakcją, mrokami średniowiecza, upiorami inkwizycji itp. Krótko mówiąc: nacjonaliści nie mają żadnego powodu wynosić się ponad tradycjonalistów i legitymistów, bo są nienawidzeni i zwalczani za to właśnie, że System rozpoznaje w nich tychże tradycjonalistów i legitymistów. Cóż w tej sytuacji należałoby radzić „narodowo-radykalnym” bojownikom przeciwko Systemowi? Otóż, aby starali się dorównać tej kwalifikacji. Nie „kryteria uliczne” bijatyk z sankiulocką hołotą Systemu z rozmaitych „antif”, owiane złudną romantyką „dialektyki pięści i pistoletu”, lecz autentyczny kontrrewolucjonizm powinien być ich znakiem rozpoznawczym. W pierwszym rzędzie należałoby zrezygnować z tej naiwnej w gruncie rzeczy strategii semantycznej – powielanej zresztą za latami 30. i 40. ubiegłego wieku – czyli nazywania swojej walki „rewolucją narodową”. Każda rewolucja bowiem – nawet opatrzona tym przymiotnikiem – jest zawsze złem i nieładem. Rewolucji słusznie i skutecznie należy przeciwstawiać tylko to, co jest jej absolutnym przeciwieństwem, a nie jakąś kulawą syntezą „starego z nowym”, bo takie syntezy są zawsze ideowym „kołobłędem”. Rewolucję można zwalczyć tylko bezkompromisową i kompletną Kontrrewolucją, a więc porządkiem hierarchicznym, monarchicznym i oczywiście integralnie katolickim; porządkiem nie narodowym (ale i nie antynarodowym), lecz supranarodowym, w uniwersalnej i organicznej harmonii gentes należących do Res Publica Christiana pod autorytetem jednego Pastorału i jednego Miecza. Innymi słowy: przez wypełnienie „testamentu” zdradzonego jeszcze w średniowieczu, gdy Miecz i Pastorał tak oddaliły się od siebie i wzajemnie sobą wzgardziły, że skorzystał na tym Trzos, który do dzisiaj nami rządzi. Jacek Bartyzel
Pamięci Wielkiego Polaka, Andrzeja Leppera Ten wpis dedykuję śp. Andrzejowi Lepperowi, który był jednym z nielicznych polityków – prawdziwych patriotów polskich. W przeciętności, jaka obecnie dominuje, Lepper wyróżniał się odwagą, zdecydowaniem i mądrością – nie był to człowiek, który by odszedł po prostu wieszając się. Jestem przekonany, że taki sposób odebrania mu życia miał na celu symboliczne zeszmacenie tych wartości jakie reprezentował lider Samoobrony, były wicepremier. Można się domyśleć kto to zrobił i dlaczego, obserwując chociażby scenę polityczną, komentarze medialne oraz rzeczywistość. W antypolskich sądach skazuje się polskich poetów i dziennikarzy, natomiast uniewinnia ludzi szargających godnością Polski i naszej religii. W niepolskich antypolskich więzieniach zabija z premedytacją ludzi, którzy za dużo wiedzą, natomiast dekoruje zwyrodnialców i zwykłych gangsterów. W antyludzkich szpitalach odmawia się pomocy umierającym, zabija dla kilku srebrników, a w Sejmie w międzyczasie grupa samobójców – ludobójców przegłosowuje ustawę wprowadzającą do Polski śmiercionośne nasiona. Takiej Polski nie chciał Andrzej Lepper, zdawał sobie sprawę z tego, że mamy do czynienia z ludobójstwem na skalę dotąd niespotykaną i wiedział skąd to wychodzi. Lepper był niewygodny, nie udało się bowiem do końca w kryminalnych mediach go zniszczyć. Po porażkach bandyckich rządów z jakimi mieliśmy do czynienia, jego racja stawała się oczywista, społeczeństwo się zradykalizowało i jest gotowe głosować na patriotyzm i niepodległość – wartości, które reprezentował Andrzej Lepper.
Zwróćcie uwagę na końcówkę nagrania Telewizji Narodowej: KRZYZ NA SMIERC ANDRZEJA LEPPERA 05-08-2011 DZIWNE RUSZTOWANIE NA TYLACH GMACHU
http://www.youtube.com/watch?v=KEtr_FMvIwE.
Po co było rusztowanie zbudowane naprędce na tyłach gmachu?!
Poniżej przytaczam kilka wczorajszych komentarzy, które zasłużyły na uwiecznienie; będę też zamieszczał ciekawe publikacje i linki do materiałów wideo nt. Wielkiego Polaka, Andrzeja Leppera.
UWAGA: W tym wpisie będą akceptowane tylko komentarze dotyczące Andrzeja Leppera. Niedługo opublikuję nowy artykuł – tam będzie miejsce na inne.
Grafik 6 Sierpień 2011 o 8:30 am
To był na prawdę wielki człowiek, który nie bał się mówić. Nie bał się przetłumaczyć prostym ludziom jak się ich oszukuje i kłamie w żywe oczy…on chciał coś zmienić…szkoda że nie wiedział że jest tak wielu takich ludzi jak my. Którzy chcą wejść na barykadę i rzucić pierwszy kamień…
Bromba 5 Sierpień 2011 o 9:05 pm
A.Lepper w 2001r. otrzymał medal imienia Alberta Schweitzera
http://www.awionline.org/ht/d/Contents/contenttype_id/14/pid/211/order/date/direction/desc
Ditka 5 Sierpień 2011 o 6:15 pm
Jakąś godzinę temu był wywiad w TVP z jakimś gościem ale niestety nie zdążyłam i nie pamiętam jak się nazywał. Mówił o tym, że Andrzej Lepper był osobą bardzo waleczną i ambitną i ostrzegał (w moim odczuciu) żeby politycy za bardzo się nie wychylali. Tak to mniej więcej brzmiało. Szukałam tego na oficjalnej ich stronie ale na razie nie mogę znaleźć
Konarski 5 Sierpień 2011 o 8:50 pm
Za bardzo śmierdzi trupami scena polityczna w Polsce.
Lepper musiał zginąć, w dodatku przed wyborami, gdzie Samoobrona z 6-7% mogłaby zmienić układ sił politycznych. I dziś spłonęła wieża i dach Kościoła Chrystusa Króla w Warszawie.
Stanisław 5 Sierpień 2011 o 5:45 pm
Widać był bardzo niewygodny dla POpapranych politycznie, jednak jak już zaczynają zabierać się za jednostki, to należy się spodziewać że nie był ostatnim niewygodnym, na kogo teraz padnie ? czy ostatni rozsądni jacy jeszcze zostaną, będą musieli być stale pilnowani, by nie zdarzyła się im taka „niespodzianka” jak już sp Lepperowi ……
ArO 5 Sierpień 2011 o 7:41 pm
W ciągu ostatniego roku uwidoczniło się wiele spraw:
1. Umierają ludzie z jednej strefy politycznej (liderzy, osoby znane, na ogół przeciwni NWO). Śmierć omija ludzi z koalicji rządzącej.
2. Władza zatwierdza nowe prawa tworzące państwo policyjne i totalitarne – krok po kroczku (strzelanie do dzieci i kobiet w ciąży bez ostrzeżenia, nowe uprawnienia dla tzw. „stróżów prawa”, legalizacja nowych broni do rozpędzania tłumów, instalacja w całym kraju nowych syren alarmowych, które mogą być wykorzystywane do rozpędzania tłumu bo potrafią niszczyć bębenki słuchowe).
3. Aresztowania i naloty policji na osoby krytykujące władze (jak np. na twórcę satyrycznej strony Anty-Komor, na Bogdana Goczyńskiego).
4. Działania wymierzone w środowiska, które mogą skonsolidować się i mają moc aktywnego sprzeciwienia się władzy (np. kibice, nacjonaliści).
5. Ogromne przyspieszenie zadłużenia Polski.
6. Zatwierdzanie ustaw zgodnych z oczekiwaniami międzynarodowych korporacji od GMO (ustawa nasienna), farmaceutyków (Codex Alimentarius, delegalizacja ziół), gazu łupkowego (chcą stworzyć specustawę, która ułatwi eksploatację złóż gazu i rozwiąże problem z prawem ekologicznym i górniczym).
7. Prywatyzacja resztek majątku narodowego, który przynosi budżetowi państwa dochody (firm niedochodowych nie sprzedajemy, tylko dochodowe). Itd., itp.
Kto ma oczy ten widzi co się wyprawia. To nie wygląda na zbieg okoliczności, lecz świadome działanie, krok po kroku, według planu. A TVN-owcy, Polsatowcy i TVP-owcy smacznie śpią w hipnotycznym transie telenowel, tok showów i propagandy sukcesu Donalda Tuska.
komentarz z http://wolnemedia.net/wiadomosci-z-kraju/andrzej-lepper-nie-zyje/
iHe 5 Sierpień 2011 o 5:59 pm
http://www.bbc.co.uk/news/world-europe-14424247
Ciekawe nie wiedzą gdzie jest Polska a Leppera znają.. Wiadomość od NWO dla wykluczonych nie tylko w Polsce : morda w kubeł:[ A o fuckushmike jakoś nie pamiętają..
Niebawem nasza dzielna pro kur.a tura umorzy śledztwo jak to w przypadku innego samobóstwa
To pewnie z tej samej serii:
http://wiadomosci.onet.pl/2100815,11,tajemnicza_smierc_dyrektora_kancelarii_premiera,item.html
http://piersi-blondynki.blog.onet.pl/Samobojstwo-dyrektora-generaln,2,ID396702635,n
W Polin jeszcze nigdy tak często nie ginęli byli ministrowie,świadkowie koronni,politycy.
Znowu też mamy dzienikarzy wariatów. Ktoś w tym kRaju ma na rękach krew..
gozdek 5 Sierpień 2011 o 7:03 pm
„skazani na egzekucje” „Po 1989 roku w Polsce miala miejsce cala seria dziwnych zgonow wysokich urzednikow panstwowych. Czy zgineli przypadkowo czy tez zostali zamordowani bo byli zagrozeniem dla interesow pewnych grup wplywow badz stanowili niebezpieczenstwo dla interesow obcych agentur w Polsce ? ”
cały film: http://chomikuj.pl/ShowVideo.aspx?id=932906778
7 0dcinków: http://www.youtube.com/watch?v=zQKLKY0Wpmk
Jony 6 Sierpień 2011 o 9:47 am
Samobójstwo doradcy Leppera, miesiąc temu
http://wiadomosci.onet.pl/raporty/andrzej-lepper-nie-zyje/samobojstwo-doradcy-leppera-miesiac-temu,1,4814519,wiadomosc.html
iHe 5 Sierpień 2011 o 9:42 pm
http://marucha.wordpress.com/2011/08/05/doradca-leppera-wieslaw-podgorski-tez-popelnil-samobojstwo/
ekonomiczny hitman 6 Sierpień 2011 o 1:41 am
W samym filmie wyżej można zauważyć, że mówił prawdę. Wtedy gdy rządził ja nie rozumiałem o co chodzi i wszystkie te afery, wybuchowość działała na nie korzyść ale już wtedy zauważyłem, ze mówił rozsądnie i mówił prawdę (przynajmniej tak to wyglądało). Dzisiaj wiem czemu go tak atakowali a teraz jestem przekonany, że wiedział coś i miał plany, wiele razy mówił że się nie boi itd. w TV ktos co z nim rozmawiał jakoś dzien lub 2 temu mówił, że szykował się do wyborów i chciał z nim o tym pogadać. On mógł jeszcze coś zmienić w naszej polityce a teraz zostało tylko PO PiS, bali się go oj bali…
2 znalezione linki:
http://www.news.portalisko.pl/news/view/7333/bogdan_gasinski_zatrzymany
http://www.rp.pl/artykul/697917-Smierc-Wieslawa-Podgorskiego–wspolpracownika-Leppera.html
rabarbarek 5 Sierpień 2011 o 10:59 pm
Artykuly na temat smierci Andrzeja Leppera pojawily sie w gazetach na calym swiecie , sa ich dziesiatki. Moze to takie delikatne ostrzezenie. W artykule Telegrafu mozemy przeczytac , ze jeszcze wczoraj nic nie zapowiadalo tragedii , a p. Andrzej rozmawial z kolegami z klubu na temat przyszlosci partii i przyszlosci Polski. Teraz zacznie sie dochodzenie , ktore bedzie mialo podobny przebieg jak w przypadku katastrofy smolenskiej. Kiedys AL powiedzial , ze najbardziej brzydzi sie klamstwami mediow . Komu beda sluzyc w tym przypadku , wkrotce sie dowiemy. Ciekawe czy znajdzie sie choc jeden uczciwy dziennikarz , polityk , , sedzia , policjant , ktoremu zalezec bedzie odkryciu prawdy? Czy znowu blogosfera zajmie sie dochodzeniem??
http://www.telegraph.co.uk/news/worldnews/europe/poland/8685015/Polish-former-deputy-prime-minister-commits-suicide.html (…)
blog z Anglii + komentarze. A ja nie moge sobie znalezc miejsca . Trudno w to co sie dzieje uwierzyc.
http://londynek.net/wiadomosci/en/article?jdnews_id=11017&cat_id=39 (…)
Sprawdzilam kilkadziesiat stron internetowych. Jest na nich ten sam komunikat w sprawie smierci A. Leppera . Wyszedl on z polskiej agencji i poszedl w swiat. Przedstawiono Go jako populiste , zboczenca , czlowieka niezrownowazonego , ktory wysypywal ziarno na tory kolejowe. Wyglada jakby ktos przygotowal ten komunikat wczesniej i zdrowo sie przy tym napracowal , zeby przedstawic polskiego polityka w jak najgorszym swietle. Tak z pewnoscia nie powinny wygladac komunikaty po smierci znanych politykow. W tym wypadku jak sie wydaje komus zalezalo na przedstawieniu Go w jak najgorszym swietle. Po prostu wstyd. Ale wstyd czuja tylko porzadni ludzie.
rabarbarek 5 Sierpień 2011 o 10:34 pm
(…) polecam goraco ksiazke pani Marii Wiernikowskiej pt. „Zwariowalam” . Kiedys rzucilam cytatem z tej ksiazki , ktora kiedy ja kupilam , wydawala mi sie glupia i nawet zalowalam , ze ja kupilam. Dzisiaj nie zaluje. Tam macie odpowiedz na pytanie co sie stalo. Polecam specjalnie strone 180 od gory. Ale i w innych miejscach , dosc jest informacji , zeby zrozumiec „samobojstwo ” pana Andrzeja. I zeby nie miec takich watpliwosci jak” ostatni rozsadny?”
Materiały o Andrzeju Lepperze:
• wideo: Andrzej Lepper nie żyje | jasnowidz o jego śmierci!
• wideo: Andrzej Lepper – Obrońca narodu w Unii
• wideo: Andrzej Lepper nie żyje | To nie było samobójstwo? | Dyskusja, komentarze
• wideo: KRZYZ NA SMIERC ANDRZEJA LEPPERA 05-08-2011 DZIWNE RUSZTOWANIE
• wideo: Pika TV SHOW ANDREASA LEPPERA (21 min!)
• wideo: ANDRZEJ LEPPER PODCZAS PROCESU JANA KOBYLANSKIEGO
• wideo: ANDRZEJ LEPPER MOWI O MONITORINGU
• wideo: ANDRZEJ LEPPER INFORMACJA POLITYKA POLSKIEGO DLA POLONII
• wideo: Cała prawda o seks aferze: >cz.1 >cz.2 >cz.3
Monitorpolski's Blog
Raport o Smoleńsku: ukłon w stronę Rosji i zasłona dymna Mój raport będzie jeszcze bardziej bolesny dla strony polskiej – powiedział kilka miesięcy temu Jerzy Miller, pytany na konferencji prasowej o postęp prac jego zespołu nad wyjaśnianiem okoliczności katastrofy smoleńskiej. Jak się okazało, mówił prawdę. Upubliczniony przez niego 29 lipca raport winą za katastrofę obarcza bałagan panujący w polskich Siłach Zbrojnych, a jedyne błędy strony rosyjskiej wskazuje, jako nie do końca właściwe zachowanie kontrolerów lotu z wieży w Smoleńsku. Do publikacji natychmiast odniosła się strona rosyjska. Szefostwo MAK wpadło w zachwyt, że komisja oficjalnie działająca w Polsce potwierdziła większość ustaleń MAK dotyczących okoliczności katastrofy. Tym samym rządy obu państw i specjaliści obu państw zaczęli mówić jednym głosem. Jest już jedna wersja katastrofy: wersja o błędzie pilotów, niesprawnej maszynie, niedziałającym przycisku „uchod”, polskim bałaganie i złym Lechu Kaczyńskim. Publikacja raportu stanowi oczywiście odpowiedź na opublikowaną miesiąc temu „Białą Księgę” autorstwa posłów PiS pracujących w sejmowej komisji pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza. Posłowie PiS obarczyli winą za katastrofę stronę rosyjską i polską, przy czym jako główni winowajcy wskazani zostali najbliżsi współpracownicy Tuska: minister Arabski, minister Sikorski, minister Klich i szef BOR – generał Marian Janicki. Szef MON był głównym bohaterem negatywnym PiS-owskiej publikacji. Premier Tusk postanowił, więc sytuację rozegrać PR-owsko i upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Najpierw zezwolił na publikację raportu, który nie wskazuje winnych, a jedynie naświetla ogólną, znaną wszystkim zainteresowanym, prawdę o złej sytuacji polskiego wojska. Raport, jako niekorzystny dla Polski, natychmiast pochwaliła strona rosyjska. W ten sposób Tusk dał mocarzom z Kremla kolejny dowód swojej lojalności. Tym samym oficjalny dokument strony polskiej potwierdził rosyjską wersję katastrofy. Oba państwa zaangażowane w „wyjaśnianie” wydarzeń z 10 kwietnia mają więc już wspólną oficjalną wersję. Sprawa wydaje się więc zamknięta i zakończona. Przy okazji publikacji raportu Donald Tusk ogłosił, że z rządem pożegna się główny odpowiedzialny za nieprawidłowości w wojsku, czyli szef MON Bogdan Klich. Oficjalnie Klich złożył dymisję na ręce premiera, a ten ją przyjął. Jest to oczywiście zabieg PR-owski. Raport Millera oczywiście nie miał na celu wyjaśnienia żadnej prawdy. Trudno oczekiwać od ministra rządu PO, aby chciał rzetelnie dociekać prawdy o tragedii, która pozwoliła jego obozowi politycznemu przejąć w Polsce całkowitą i niekontrolowaną władzę. Raport miał na celu jedynie uspokojenie opinii publicznej. Naciskany przez rodziny smoleńskie i ich pełnomocników rząd, atakowana za głupotę i nieudolność prokuratura, coraz więcej okoliczności przemawiających za teorią zamachu – wszystko to mogło wpłynąć negatywnie na popularność gabinetu Tuska, słusznie oskarżanego o uległość wobec Rosji. Raport miał temu zapobiec i „udowodnić”, że rząd zachował się w sprawie Smoleńska w taki sposób, jak nakazywało prawo. Czy społeczeństwo da się na to nabrać – przekonamy się już za kilka miesięcy. Raport, z którego nic nie wynika, to również dobry sposób, by uwagę społeczeństwa odwrócić od problemów i bolączek, których dostarczył nam rząd Tuska. Wystąpienie Millera skierowało uwagę Polaków na dokument przez niego opracowany. Tym samym ucichły publiczne dyskusje wokół dramatycznego stanu finansów państwa, narastającego zadłużenia, galopujących cen i niekorzystnego dla kredytobiorców kursu franka szwajcarskiego. Do dyskusji na temat tych spraw Polacy wrócą dopiero wtedy, gdy raport Millera przestanie wywoływać emocje, czyli najwcześniej za kilkanaście dni. Przez ten czas o innych problemach nie będzie się mówić. To drugi, zamierzony przez rząd, cel opublikowania raportu. Poza entuzjastycznymi komunikatami strony rosyjskiej z tego dokumentu nie wyniknie nic więcej. Eksperci z MSWiA przedstawili szereg ogólnych wniosków dotyczących koniecznych zmian w funkcjonowaniu Sił Powietrznych RP i zmian w resorcie obrony. Ich postulaty nie są zbyt odkrywcze: potrzeba więcej szkoleń dla pilotów, więcej treningów, ćwiczeń na symulatorach. Trzeba też wymienić maszyny służące do obrony polskiego nieba oraz zakupić lub wypożyczyć samoloty służące do przewozu VIP-ów. Wojsko polskie, a szczególnie Siły Powietrzne – zdaniem Millera – potrzebują głębokich reform organizacyjnych i kadrowych. Oczywiście Jerzy Miller nie odkrył Ameryki. O katastrofalnym stanie polskich sił zbrojnych – nie tylko lotnictwa – od dłuższego czasu mówią różni eksperci – m.in. były wiceminister obrony Romuald Szeremietiew. Temat ten często poruszamy też na łamach „NCz!”. Tyle że my niejeden raz wskazywaliśmy przyczynę, dla której postulaty Jerzego Millera nigdy nie zostaną zrealizowane. To nadmiernie rozdmuchana wojskowa biurokracja, która wykonuje zadania zupełnie niepotrzebne, paraliżując przy tym całą armię. Wartość bojowa tej biurokracji jest zerowa, co do tego nikt nie ma wątpliwości. Natomiast efektem jej działania są kuriozalne pomysły, przepisy, niepotrzebne procedury, problemy stworzone sztucznie. Każdy, kto w przyszłości będzie chciał zreformować armię, musi zacząć od drastycznego ograniczenia biurokracji, czyli od zwolnienia kilkudziesięciu tysięcy niepotrzebnych urzędników z MON i drugich kilkudziesięciu tysięcy osób z instytucji podległych MON (np. Agencji Mienia Wojskowego). Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze będzie można wówczas wydać na zakup sprzętu, na ćwiczenia dla pilotów, na paliwo do samolotów. Na to posunięcie jednak nigdy nie zdecyduje się aktualny rząd, który przyjął zgubną politykę powiększania biurokracji do rozmiarów monstrualnych. Tym samym więc postulaty raportu Millera pozostaną tylko na papierze. Leszek Szymowski
Euro-pomoc? Tak ale za część suwerenności W wywiadzie udzielonym tygodnikowi „Stern” minister finansów rządu RFN Wolfgang Schäuble domagał się (26 lipca) przyszłych ostrzejszych sankcji dla europaństw będących finansowymi dłużnikami i „grzesznikami”, czyli tych żyjących ponad stan. Zasugerował, że w zamian za finansową pomoc państw i instytucji UE, państwa te powinny zapłacić częścią swojej suwerenności. Stwierdził dosłownie między innymi: europejska integracja musi postępować dalej, więc państwo z finansowymi problemami, któremu świadczy się pomoc, w zamian musi oddać Unii Europejskiej część swoich suwerennych praw (muss im Gegenzug einen Teil seiner Hocheitsrechte an die EU abgeben). Minister Schäuble dodał, że to byłoby „w każdym razie lepsze niż wyrzucenie takiego zadłużonego państwa ze strefy euro”. Projekt „Europa” uda się bowiem tylko wtedy, „gdy będzie jasne, że poszczególni członkowie nie będą mogli wypaść z systemu euro”. A celem głównym jest wyjście całej strefy euro z permanentnego kryzysu budżetowego zadłużenia. Wolfgang Schäuble – od co najmniej 13 lat szara eminencja władz CDU i RFN – pośrednio zganił też Europejski Bank Centralny. Ten Bank w ubiegłych miesiącach kilkakrotnie obarczał bowiem winą za obecny kryzys systemu euro w dużej mierze właśnie władze Niemiec – ich kolejne wahania i zwlekania co do zgody na dalsze duże zakupy greckich, portugalskich czy hiszpańskich papierów dłużnych przez Euro-Bank i inne instytucje UE czy Niemiec itp. Wiceszef CDU stwierdził w wywiadzie m.in.: „Respektujemy niezależność Europejskiego Banku Centralnego. I to w jak najszerszym zakresie! Angażujemy się mocno! Ale nie krytykujemy Banku ze swej strony. Byłoby dobrze, gdyby ten respekt był jednak wzajemny”. Zdaje się, że owe stanowcze postulaty najważniejszego niemieckiego ministra nie wywołały jednak ani w Niemczech, ani w innych eurokrajach jakiegoś większego poruszenia czy fali krytyki. Wpisują się one w trwającą w Niemczech już od marca ub. roku coraz ostrzejszą debatę o eurofinansach. Wpisują się też w całą falę dręczących Niemców od maja ubiegłego roku wątpliwości: czy warto dalej inwestować w europaństwo i finansować żyjących od lat ponad stan, rozrzutnych i beztroskich Greków oraz innych eurobankrutów w imię dalszej kontynuacji projektu „Europa”? Z każdym dniem coraz więcej zwykłych Niemców, ale także ekonomistów czy prawników uważa, że mimo licznych dotychczasowych korzyści jednak już nie warto. I coraz mocniej krytykuje rząd kanclerz Merkel za kontynuowanie tej ryzykownej czy też wręcz „samobójczej” polityki.
Tomasz Mysłek
PJN to dobra marka na tle parlamentarnej kloaki Jak już informowaliśmy “niepowodzeniem zakończyły się negocjacje Kongresu Nowej Prawicy z partią Polska Jest Najważniejsza” dotyczące wspólnego startu w nadchodzących wyborach (po szczegóły zapraszamy tutaj). Zdaniem Tomasza Sommer, który brał udział w rozmowach ostatniej szansy jako orędownik zjednoczenia prawicy i równocześnie osoba nie należąca do żadnej partii, w ugrupowania Pawła Kowala “zabrakło gotowości pójścia na kompromis i współpracy na uczciwych warunkach”. Ocena władz KNP, zawarta w oświadczeniu wydanym tydzień po artykule na nczas.com – jest utrzymana w podobnym tonie. “Rozmowy z PJN zostały przerwane – nie z naszej winy” – czytamy w oświadczeniu KNP. “Liczyliśmy, że doprowadzą do szczęśliwego finału. Zarząd KNP zwołał nawet (…) posiedzenie Rady Głównej by ratyfikować ewentualne porozumienie. Zarząd PJN propozycji, popieranej przez część swoich Członków, nie przyjął”. Tym samy decyzja zarządu KNP w/s startu samodzielnego pozostaje w mocy i (…) na pewno nie zostanie już zmieniona”. Do negocjacji z PJN (gdy były jeszcze w toku) nawiązał również Janusz Korwin-Mikke w bieżącym numerze “Najwyższego Czasu!”. “(…) Notowania tej partii wahają się między 0 a 1%. To dla nas jest problemem, czy jakiekolwiek wejście w konszachty z tymi ugrupowaniami nie spowoduje utraty części własnego elektoratu – części większej niż elektorat tej partii” – napisał w felietonie lider Kongresu Nowej Prawicy. Jednak równocześnie Korwin-Mikke podkreślił, że uważa PJN – pomijając niektóre osoby – za “dobrą markę”. Oczywiście na tle “kloaki, jaką jest główny nurt polskiej polityki”; przy założeniu, że “d***kratyczne szachrajstwa można nazywać szlachetnym słowem polityka”. Zdaniem założyciela KNP w partii Polska Jest Najważniejsza dominują “ludzie szczerze nie lubiący PIS-u oraz nie dający się skorumpować PO”. Samo to może budzić szacunek. Jednak – jak pokazały długie rozmowy między KNP a PJN – do wspólnego startu w wyborach to jednak za mało.
Adam Wawrzyniec
Raport Czumy: PiS bez winy Zarzuty wobec rządzących w latach 2005-2007 nie znalazły potwierdzenia - taki wniosek sformułował w projekcie raportu szef komisji śledczej ds. nacisków Andrzej Czuma (PO). Raport chwalą posłowie PiS. Złożenie daleko idących poprawek zapowiadają politycy PO i SLD. Według projektu stanowiska komisji, przedstawionego przez Czumę na posiedzeniu komisji śledczej, nie ma podstaw do stwierdzenia, aby w latach 2005-2007 "istniał mechanizm, który umożliwiałby funkcjonariuszom publicznym zajmującym kierownicze stanowiska państwowe nielegalne wywieranie wpływów na prokuratorów, funkcjonariuszy policji i służb specjalnych". "Komisja stwierdza, że działania byłych prezesów Rady Ministrów - Kazimierza Marcinkiewicza oraz Jarosława Kaczyńskiego, wszystkich byłych Komendantów Głównych Policji (...) oraz byłego szefa ABW Witolda Marczuka nie nasuwają - w badanym przez komisję zakresie - zastrzeżeń" - napisał szef komisji śledczej. Według Czumy "brak jest podstaw do tego, aby zarzucić naruszenie prawa byłemu ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze". "Komisja nie znalazła podstaw do formułowania wniosków o pociągnięcie do odpowiedzialności konstytucyjnej wymienionych osób" - napisano w raporcie. W liczącym 88 stron raporcie znajduje się też stwierdzenie, że były szef CBA Mariusz Kamiński "nie podejmował działań, które można ocenić jako wymuszenia przekroczenia uprawnień wobec podległych funkcjonariuszy". W opinii Czumy zawartej w projekcie zastrzeżenia budzi jedynie legalność użycia przez CBA podrobionych dokumentów urzędowych w czasie czynności operacyjno-rozpoznawczych w sprawie domniemanej płatnej protekcji w Ministerstwie Rolnictwa w związku z tzw. aferą gruntową. Szef komisji uznaje ponadto, że nie budzą zastrzeżeń "podstawy faktyczne i prawne" do podjęcia operacji wobec Piotra Ryby i Andrzeja K., którzy zostali uznani za winnych w aferze gruntowej. "Funkcjonariusze CBA mieli podstawy do podjęcia czynności operacyjnych w celu sprawdzenia wiarygodnych informacji o przestępstwie, a podjęte przez nich czynności operacyjne mieściły się w tak zakreślonych granicach" - twierdzi Czuma. W projekcie raportu Czuma za legalne uznaje działania prokuratorów Prokuratury Okręgowej w Warszawie prowadzących śledztwa w sprawach tzw. afery gruntowej oraz złożenia fałszywych zeznań i utrudniania śledztwa o przeciek z akcji CBA w resorcie rolnictwa. Zastrzeżenia Czumy budzi jednak sposób sprawowania nadzoru nad tymi postępowaniami. Czuma negatywnie ocenia osobisty nadzór Zbigniewa Ziobry oraz b. zastępcy prokuratora generalnego Jerzego Engelkinga, którzy byli przesłuchiwani w charakterze świadka. W opinii Czumy Engelking nie powinien brać udziału w multimedialnej konferencji prasowej z 31 sierpnia 2007 r. Szef komisji za niedopuszczalne uznaje w projekcie wykonywanie czynności procesowych w śledztwie dot. zbadania przecieków ws. akcji CBA przez asesora Pawła Wilkoszewskiego, który w przeszłości był asystentem Ziobry. Czuma nie dopatrzył się znamion przestępstwa w działaniach podejmowanych przez b. szefa ABW Bogdana Święczkowskiego. Szef komisji stwierdza w raporcie, że jedyny ustalony przypadek "wymuszenia przekroczenia uprawnień" dotyczy zachowania prok. Elżbiety Janickiej. Czuma wyjaśnia, że Janicka bezzasadnie poleciła przesunięcie terminu zatrzymania b. ministra sportu Tomasza Lipca na okres po wyborach parlamentarnych w 2007 r. Janicka została za to ukarana dyscyplinarnie. Czuma podkreślił w raporcie, że walor komisji polega na tym, że jej stanowisko "pozwala na oczyszczenie z zarzutów tych osób z koalicji rządzącej w latach 2005-2007, które niesłusznie podejrzewano o naruszanie prawa, podczas gdy skład komisji był zdominowany przez przedstawicieli ówczesnej opozycji, a obecnie koalicji rządzącej". "Większość komisji nie użyła zatem swojej przewagi do zniekształcenia stanów faktycznych w celu uzyskania korzyści polityczno-partyjnych i pognębienia konkurencji politycznej" - podkreślił szef komisji. Posłowie PiS nazwali raport "wielką mową obrończą rządu Jarosława Kaczyńskiego". Według Arkadiusza Mularczyka niektórzy dziennikarze i publicyści powinni przeprosić Kaczyńskiego, Ziobrę, Kamińskiego i Święczkowskiego. Jak powiedział, posłowie PiS zapoznają się z raportem, ale "daleko idących poprawek nie będą zgłaszać". Posłowie PO i SLD z komisji ds. nacisków krytykują projekt raportu i zapowiadają poprawki. Nie wyklucza ich też PSL. Janusz Krasoń (SLD) złoży zdanie odrębne; uważa, że są podstawy do zarzutów konstytucyjnych dla Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry.
Do 19 sierpnia posłowie mają czas na składanie poprawek.
Komisja ds. nacisków odbyła 175 posiedzeń, przesłuchała 85 świadków. Najczęściej - 11 razy - był wzywany b. szef MSWiA Janusz Kaczmarek. 7 razy na pytania posłów odpowiadał Ziobro.
Autor: pł, wg, | Źródło: PAP, RMF FM,
Nie możemy zatracić tożsamości „Chłopcy z Grabówka, chłopcy z Chyloni” i innych dzielnic Gdyni, rówieśnicy tych z „Ballady o Janku Wiśniewskim”, chodzą dziś na mecze Arki. W każdą rocznicę masakry grudniowej uczestniczą w apelu poległych i składają kwiaty pod pomnikiem Poległych Stoczniowców, idą też w Marszu Niepodległości. Z Mariuszem „Megafonem” Jędrzejewskim prezesem Ogólnopolskiego Związku Stowarzyszeń Kibiców kibicem Arki Gdynia rozmawia Michał Stróżyk (“Gazeta Polska”). Na wieść o zamachach w Norwegii politycy SLD zwołali konferencję prasową, w czasie której zażądali m.in. „wzmocnienia walki” z „ekstremizmem prawicowym” na stadionach. Jakoś nie zauważam, by stadiony opanowane były przez jakikolwiek ekstremizm. Ale być może po prostu inaczej niż ci panowie rozumiem znaczenie tego słowa. „Niespełnione rządu obietnice – temat zastępczy kibice” – to hasło zawisło w ostatnich miesiącach na niemal wszystkich stadionach. Kolejne wydarzenia pokazują, że było ono prawdziwe. Władza postanowiła wojną z kibicami zamydlić własne niepowodzenia. A jak wiadomo, w Polsce każdy zna się na polityce, zdrowiu i piłce nożnej. Jesienią zapewne wyjdą na jaw kolejne fakty niewygodne dla władzy, choćby związane z naszym nieprzygotowaniem do Euro 2012. Czy kibice nie staną się znowu głównym tematem zastępczym przed jesiennymi wyborami? Myślę, że nie. Ci panowie chyba poczuli, że kibiców jest dosyć dużo. Ci panowie, czyli rządzący politycy…
Tak, kibice to znacząca siła i ta siła będzie uczestniczyła w wyborach. Myślę, że ostry kurs z ostatnich miesięcy zostanie złagodzony z obawy przed porażką przy urnach. Tak oto niespodziewanie kibice znaleźli się na linii politycznego frontu. Kibice nie chcieli i nie chcą angażować się w politykę. Oczywiście każdy z nas ma jakieś poglądy, ale uznajemy to za jego osobistą sprawę. W politykę zostaliśmy wmanewrowani nie z własnej woli. Chcemy jeździć na mecze, bawić się, kibicować. Okazało się, że komuś to przeszkadza. Jednocześnie kibice mocno dbają o pamięć o bohaterach naszej historii i ważnych dla naszej tożsamości wydarzeniach. Bo to nie jest polityka, to jest po prostu polskość. Jesteśmy Polakami, czujemy się patriotami, wielu z nas wychowało się na pamięci o tym – a rozmawiamy na Wybrzeżu – że nasz dziadek, wujek, inny krewny albo znajomy zginął pod stocznią. Czujemy się z tym związani i musimy dbać o pamięć o tych ludziach, bo bardzo wiele im zawdzięczamy. Dlatego uczestniczmy w obchodach Grudnia ’70. To patriotyzm, a nie polityka. Ktoś powiedział, że w przypadku jakiegokolwiek konfliktu zbrojnego – a mieliśmy ich w historii sporo – białe kołnierzyki nie wyjdą na ulicę, ale kibice tak. Nic nie ujmując białym kołnierzykom, kibice na pewno by walczyli. Kibice Legii i Polonii upamiętniają w tych dniach Powstanie Warszawskie, kibice Lecha robią akcje przypominające Powstanie Wielkopolskie. W Gdyni zabiegacie o pamięć o Grudniu ’70 „Chłopcy z Grabówka, chłopcy z Chyloni” i innych dzielnic Gdyni, rówieśnicy tych z „Ballady o Janku Wiśniewskim”, chodzą dziś na mecze Arki. W każdą rocznicę masakry grudniowej uczestniczą w apelu poległych i składają kwiaty pod pomnikiem Poległych Stoczniowców, idą też w Marszu Niepodległości. Został Pan wybrany na prezesa Ogólnopolskiego Zrzeszenia Stowarzyszeń Kibiców. Czym powinno zajmować się OZSK? Stowarzyszenia i grupy kibiców działają u nas przy poszczególnych klubach. OZSK jest po to, żebyśmy tworzyli jeden front w imię interesów całego kibicowskiego ruchu. Przyznam, że sam podchodziłem na początku do tego pomysłu z dużą ostrożnością. Ale trudno było podejmować działania na rzecz ogółu kibiców bez umocowania prawnego. Rejestrowanie stowarzyszenia trwało prawie dwa lata. Robiono wszystko, aby go nie zarejestrować – a to pieczątka nie tak, a to podpis. Byliśmy jednak bardzo uparci w dążeniu do tego, aby mieć osobowość prawną. Teraz jesteśmy pełnoprawnym partnerem. W tej chwili ciąży na nas odpowiedzialność za to, by kibice nie zatracili swojej tożsamości, tego, co przez tyle lat budowaliśmy. Kibicowanie tylko wtedy będzie prawdziwe, jeżeli będzie autentyczne. Musi to być nasze kibicowanie, a w obecnych warunkach jest to coraz trudniejsze.
Michał Stróżyk
Kalisz mógł pomóc Barbarze Blidzie Wszyscy, którzy prowadzili i nadzorowali to śledztwo, powiedzieli, że w sprawie Barbary Blidy nie było żadnych nacisków. Materiał dowodowy, który zgromadzili, był bardzo poważny, dlatego postawili jej zarzuty. Barbara Kmiecik kupowała Blidzie drogie ubrania, perfumy, sponsorowała zagraniczne wojaże, dołożyła pieniądze do budowy luksusowej willi posłanki. A nawet na jej życzenie oddawała w użytkowanie samochód z kierowcą. Ze Zbigniewem Ziobro europosłem PiS, byłym ministrem sprawiedliwości rozmawia Rafał Kotomski (“Gazeta Polska”). Jak Pan ocenia fakt, że prace komisji zakończyły się przyjętym nie jednogłośnie wnioskiem o Trybunał Stanu dla Pana i prezesa Jarosława Kaczyńskiego? W Polsce chce się stawiać przed Trybunałem Stanu polityków, którzy działali zgodnie z prawem i chcieli przywrócić Polakom wiarę w uczciwe państwo. Tymczasem osoby takie jak generałowie Wojciech Jaruzelski czy Czesław Kiszczak, które odpowiadają za śmierć niewinnych ludzi, patriotów walczących z komuną, są wciąż bezkarne. To porażka demokracji. Uważam, że działania polityków PO i SLD wpisują się w brutalną kampanię wyborczą i tak je trzeba traktować.
Czy komisja pod przewodnictwem Ryszarda Kalisza pracowała w sposób obiektywny? Ryszard Kalisz robił wszystko, by przed komisję nie trafili kluczowi świadkowie, którzy mieli wiedzę w sprawie przekazywania przez Barbarę Blidę łapówki.
A konkretniej, kogo ma Pan na myśli? Kalisz bał się jak ognia wezwania posła SLD Ryszarda Zająca, który obciążył Barbarę Blidę i wielu innych polityków lewicy. Mógł być cennym świadkiem. Znał doskonale to środowisko.
To, że nie wezwano Zająca, aż tak bardzo zmienia obraz sprawy? Nie wezwano również innych osób, np. dwóch wspólników śląskiej „Alexis”, czyli Barbary Kmiecik. W prokuraturze oni również obciążali Blidę przekazaniem łapówki, która miała rozwiązać problemy śląskiej bizneswoman. Kmiecik, która potwierdziła przed komisją uwikłanie Blidy w łapówkarski proceder, Kalisz przesłuchiwał na tajnym posiedzeniu. Tak, by opinia publiczna nie mogła tego wysłuchać. Choć do utajnienia przesłuchania nie było żadnych podstaw. Kalisz nie wezwał też sekretarek ani kierowców świadka, którzy w prokuraturze potwierdzali informacje o korupcyjnych powiązaniach.
Wzywano za to dziesiątki prokuratorów... Ale oni nie spełnili oczekiwań Kalisza. Wszyscy, którzy prowadzili i nadzorowali to śledztwo, powiedzieli, że w sprawie Blidy nie było żadnych nacisków. Materiał dowodowy, który zgromadzili, był bardzo poważny, dlatego postawili jej zarzuty.
Przekazywanie łapówki to niejedyny zarzut przeciwko Blidzie, prawda? Przypomnijmy, że w tej sprawie chodziło nie tylko o pośredniczenie w przekazaniu łapówki. Prokuratorzy zebrali dowody, że Barbara Kmiecik kupowała Blidzie drogie ubrania, perfumy, sponsorowała zagraniczne wojaże, dołożyła pieniądze do budowy luksusowej willi posłanki. A nawet na jej życzenie oddawała w użytkowanie samochód z kierowcą. Blida, w czasie gdy dostawała prezenty, interweniowała w sprawach swojej znajomej u wpływowych osób, których Kalisz także nie wezwał przed komisję, np. wicepremiera Janusza Steinhoffa czy wiceministra w rządzie SLD, Jerzego Markowskiego. Przypomnijmy, że inny poseł SLD, Andrzej Pęczak, który interweniował w sprawach lobbysty Marka Dochnala, a w zamian otrzymał w użytkowanie mercedesa przekazanego przez lobbystę, trafił za kratki.
Jakie były Pańskie działania jako ministra sprawiedliwości w sprawie Barbary Blidy? Czy w jakimkolwiek punkcie ma Pan sobie dzisiaj coś do zarzucenia? Wyrzuty sumienia mogą mieć wyłącznie politycy SLD i tych partii, które tworzyły w Polsce atmosferę bezkarności ludzi władzy. Moim pierwszym poleceniem, które wydałem jako minister sprawiedliwości, było to, że wszyscy mają być równi wobec prawa. Koniec świętych krów. Jeżeli chodzi o Barbarę Blidę, to dziwię się Ryszardowi Kaliszowi, że dziś próbuje zbić polityczny kapitał na jej śmierci. A gdy potrzebowała pomocy, gdy uwikłała się w podejrzane relacje, pozostawał obojętny. Niech puentą tej rozmowy będą słowa samej Barbary Blidy z wywiadu, którego udzieliła 3 czerwca 2002 r. w „Pulsie Biznesu”: „Nie wystarczy mieć pieniądze na łapówkę, trzeba przede wszystkim wiedzieć, komu ją dać. Nie zapłaciliby panowie? Ja bym zapłaciła (...). Gdybym była prezesem firmy, której byt uzależniony jest od tego, czy dostanie zlecenie, to zrobiłabym wszystko, aby je dostać. Jeżeli warunkiem byłoby wręczenie łapówki, to bym ją dała”. Szkoda, że Ryszard Kalisz nie pomógł swojej koleżance wtedy, kiedy był na to czas. Rafał Kotomski
Prezes PiS oczekuje przeprosin od Tuska Prezes PiS Jarosław Kaczyński oczekuje, że premier Donald Tusk i media przeproszą PiS za "obraźliwą kampanię" ws. nacisków. Zarzuca też mediom, że próbują przemilczać projekt raportu z prac komisji śledczej ds. nacisków autorstwa jej szefa Andrzeja Czumy (PO). Kaczyński powiedział na konferencji prasowej, że jest usatysfakcjonowany projektem raportu z prac komisji przygotowanym przez jej szefa Andrzeja Czumę. Według projektu, nie ma podstaw do stwierdzenia, aby w latach 2005-2007 "istniał mechanizm, który umożliwiałby funkcjonariuszom publicznym zajmującym kierownicze stanowiska państwowe nielegalne wywieranie wpływów na prokuratorów, funkcjonariuszy policji i służb specjalnych". Prezes PiS oświadczył, że liczy na przeprosiny ze strony tych, którzy przez lata budowali kampanię przeciwko jego rządowi, że - jak mówił - w szczególności przeprosi obecny premier Donald Tusk, bo w tej kampanii brał udział. "Liczymy także na przeprosiny mediów, które się w tę kampanię angażowały" - zaznaczył. Ocenił, że wskutek negatywnej kampanii PiS przegrało wybory w 2007 r. "Mamy do czynienia z władzą, która została wyłoniona w trakcie wyborów, gdzie w sposób niesłychanie intensywny głoszono nieprawdę, (...) po prostu kłamano na temat tego, co dzieje się w Polsce" - powiedział. Kaczyński przekonywał też, że lata jego rządów to był okres znakomitego rozwoju gospodarczego, a z drugiej strony "wielka obraźliwa kampania". "To godziło w fundamenty polskiej demokracji" - mówił. Wyraził też przekonanie, że teraz próbuje się przemilczeć raport Czumy. Jego zdaniem, informacja o projekcie tego raportu nie jest, a powinna być pokazywana "na pierwszych stronach, w pierwszych punktach audycji w telewizji i w innych mediach elektronicznych". "Kiedy atakowano nas za rzeczy wyssane z palca, to pojawiały się one w mediach na pierwszym miejscu" - zaznaczył. Kaczyński odniósł się także do raportu komisji śledczej badającej okoliczności śmierci Barbary Blidy. Według niego raport jest "niebywale skandaliczny" i przedstawiane są tam mniemania członków komisji nie oparte na żadnych dowodach. "Mam nadzieję, że przyjdzie taki dzień, kiedy autorzy poniosą odpowiedzialność za tego rodzaju nadużycie" - podkreślił. Wyraził też nadzieję, że media uważnie przeanalizują uwagi komisji ws. Blidy. Według niego raport pokazuje, że ludzi z elity "nie można było ruszać". "Przed rządami PiS, a także po nich, był stosowany immunitet, co do establishmentu. Raport komisji jest tego najlepszym dowodem - choć nie jest to tam wprost powiedziane. Uważamy, że nawet, jeśli ktoś jest potężny, posiada wielki majątek lub pozycję polityczną - jeśli dopuścił się nadużyć - musi być traktowany jako zwykły obywatel" - zaznaczył. Zdaniem Kaczyńskiego za rządów PiS nie było żadnych nadużyć ze strony wymiaru sprawiedliwości. "Mówię o takich nadużyciach, które były inicjowane przez czynnik polityczny. Nigdy nie było decyzji tego typu: szukamy czegoś na pana X. Nigdy nie było decyzji ad personam, były ad rem" - powiedział.
Autor: pł, | Źródło: PAP,
Piotr Staruchowicz pobity na komisariacie? Piotr Staruchowicz, aresztowany autor hasła „Donald matole, twój rząd obalą kibole”, został pobity przez policję na komisariacie – mówią nasi informatorzy. Adwokat Mikołaj Wojciechowski potwierdza, że widział na jego ciele zasinienie o długości 10 cm. – Nie mogę powiedzieć, czy osadzony ma obrażenia. To dane wrażliwe dotyczące jego zdrowia – mówi tymczasem rzecznik więziennictwa Luiza Sałapa. - Powoływanie się na dane wrażliwe to wykręt – nie ma wątpliwości Zofia Romaszewska, w czasach PRL szefowa Biura Interwencji KOR, badaniem nadużyć organów ścigania zajmująca się od ponad trzydziestu lat. – Teraz nie chodzi już ani o ocenę osoby „Starucha”, ani o jego obronę, ale obronę demokracji i praworządności. Postępowanie służb państwowych w jego sprawie to kalka prowokacji z czasów PRL – mówi Krzysztof Wyszkowski, w latach 70. współzałożyciel Wolnych Związków Zawodowych.
Więziennictwo wrażliwe na uczucia „Starucha” O areszt dla „Starucha” wystąpił prokurator Marcin Gogacz z Prokuratury Śródmieście-Północ. Adwokat Mikołaj Wojciechowski towarzyszył Piotrowi Staruchowiczowi w podczas rozprawy w sądzie, w czasie której zapadła decyzja o jego aresztowaniu. – Mój klient pokazał mi przy tej okazji swoje obrażenia. Na tylnej części ud miał intensywne zasinienie o długości około 10 cm, którego nie miał przed zatrzymaniem – powiedział nam. Według naszych informatorów „Starucha” pobił policjant piastujący kierownicze stanowisko w jednym z wydziałów Komendy Stołecznej. Informację o pobiciu „Starucha” sprawdzaliśmy od kilku dni. Rzecznikowi Służby Więziennej ppłk Luizie Sałapie zadaliśmy następujące pytania: „
1) Czy służba więzienna przyjmując Piotra Staruchowicza do aresztu stwierdziła u niego jakieś obrażenia ciała? Jeśli tak, to czy poddano go badaniu lekarskiemu i jakie obrażenia stwierdził lekarz? Czy wskazywały one na fakt, że został on pobity?
2) W którym areszcie znajduje się obecnie Piotr Staruchowicz?”. Początkowo rzecznik stwierdziła, że nie poda nam informacji na temat miejsca pobytu tymczasowo aresztowanych. Później e-mailem otrzymaliśmy odpowiedź: „Piotr S. przebywa w Areszcie Śledczym Warszawa-Białołęka. Został zbadany przez lekarza. Nie został pobity przed przyjęciem do aresztu”. W emailu zabrakło odpowiedzi na pytanie o to, czy „Staruch” ma na ciele jakieś obrażenia. - Nie mogę powiedzieć, czy osadzony ma obrażenia. To dane wrażliwe dotyczące jego zdrowia – odpowiedziała nam telefonicznie na te wątpliwości ppłk Luiza A. Sałapa. Rzecznik Komendy Stołecznej policji młodszy inspektor Maciej Karczyński powiedział nam trzy dni temu, że nie wie, by do takiego zdarzenia doszło.
Doniósł na „Starucha”, wcześnie obciążył swoich kolegów Przypomnijmy, że Piotra Staruchowicza, wroga publicznego numer jeden od czasu, gdy Tusk wypowiedział wojnę kibicom, aresztowano gdy wracał z obchodów rocznicy Powstania Warszawskiego. W uroczystości na kopcu Powstania Warszawskiego wzięły udział tysiące kibiców Legii, do których przemówił generał brygady Zbigniew Ścibor-Rylski, żołnierz Zgrupowania „Radosław”, prezes Związku Powstańców Warszawskich. Po opuszczeniu kopca „Starucha” zatrzymano na oczach setek kibiców, co powszechnie uznano za policyjną prowokację – próbę wywołania zamieszek, kompromitujących udział kibiców w uroczystościach.
Jak się okazało, doniesienie o rzekomym dokonaniu przez „Starucha” rozboju złożył były kibic Polonii Warszawa uczestniczący w bójkach. Jak ustaliśmy, wcześniej został on wykluczony z ruchu kibicowskiego, bo na policji złożył zeznania obciążające własnych kolegów. Informację tę potwierdzili nam kibice Polonii. Policję zapytaliśmy, czy prawdą jest, iż autor zawiadomienia o przestępstwie był w przeszłości kibicem Polonii, który złożył zeznania obciążające swoich kolegów, na podstawie których byli oni ścigani. - Nie mogę ani potwierdzić, ani zaprzeczyć tej informacji – powiedziała nam Dorota Nowak z wydziału komunikacji Komendy Stołecznej Policji. O to samo zapytaliśmy prokurator Monikę Lewandowską. Usłyszeliśmy niemal identyczną, wyraźnie uzgodnioną odpowiedź: - Nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć tej informacji. – Czy jest możliwość, by prokuratura zebrała informacje na ten temat i przedstawiła nam je? – spytaliśmy. – Nie będziemy wdawać się w takie szczegóły, na tym etapie śledztwa nie przedstawiamy na ten temat informacji – powiedziała nam rzecznik.
Ręcznik i klapki jako motyw rozboju Do bójki między oboma mężczyznami doszło w przychodni lekarskiej. W jej efekcie prokuratura zatrzymała „Starucha” i postawiła mu sugerowany przez zawiadamiającego zaskakujący w stosunku do kibica zarzut rozboju, a nie udziału w bójce. Dlaczego zaskakujący? Rozbój to przestępstwo, którego motywem jest chęć wzbogacenia się. Trudno podejrzewać, by taki motyw przyświecał uczestnikom bójki zwaśnionych kibiców. Innego zdania jest rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie: – Śledztwo nie wykazało, by powodem zdarzenia były waśnie między kibicami – powiedziała nam prokurator Monika Lewandowska. Zdaniem prokuratury powodem bójki miał być fakt, że „Staruch” wraz kolegami mieli chcieć... ukraść torbę poszkodowanego, która miała być warta 460 zł. „Spodenki, obuwie sportowe, ręcznik, klapki” – tak zawartość torby opisała „Gazeta Wyborcza”. Tymczasem jak ustaliła Niezależna.pl, wspomniany były kibic Polonii przyznał w swoich zeznaniach, że w przeszłości aktywnie uczestniczył w ruchu „ultras” kibiców Polonii. Po co prokuraturze zarzut rozboju? Gdy postawiła „Staruchowi” zarzut udziału w bójce, nie mogłaby go aresztować, bo górna granica kary to 3 lata więzienia. Tymczasem w przypadku rozboju jest to aż 12 lat. Zarzutem zaskoczony jest Zbigniew Romaszewski z senackiej komisji praw człowieka. – Dziwi zastosowanie tego paragrafu. Trudno wyobrazić sobie, by ktoś organizował rozbój, a więc przestępstwo mające na celu uzyskanie korzyści materialnej, w publicznej przychodni lekarskiej. O to, czy argumentacja Służby Więziennej w sprawie odmowy informacji o obrażeniach „Starucha” jest słuszna, zapytaliśmy Małgorzatę Kałużyńską-Jasak, rzecznika Głównego Inspektora Danych Osobowych. Jej zdaniem, nie jest to jednoznaczne. Dane dotyczące zdrowia należą do danych wrażliwych. – Ale w przypadku osób publicznych to osoby decydujące o ewentualnym ujawnieniu informacji powinny ustalić, czy nie jest to informacja publiczna. Z pewnością mogą ujawnić takie dane po pisemnym wyrażeniu zgody przez osobę aresztowaną. Piotr Lisiewicz
Podwójne życie senatora W 15. nr. “Uważam Rze” z maja tego roku pojawił się materiał pt. ”Podwójne życie scenarzysty”, który sygnalizował możliwość ponownego kandydowania Krzysztofa Piesiewicza do Senatu. Potraktowałam to jako informację nieautoryzowaną, plotkę. Ale w “Plusie Minusie” z 16 lipca opublikowano wywiad z senatorem, w którym potwierdza tę wiadomość. ”Chciałbym jeszcze trochę nieba…” – zwierza się tam Piesiewicz. Deklarujący się jako katolik współautor scenariusza “Dekalogu” z pewnością wie, że droga grzesznika do nieba prowadzi przez czyściec. Jednak próbuje ten etap szlaku do odkupienia przeskoczyć. Traktowany przez dekady jako autorytet moralny, sam chętnie przybierający pozę Katona, najwyraźniej próbuje ustawić się ponad moralnością. Jak również wartościami, leżącymi u podstaw demokracji, bo wiarygodność i respektowanie ogólnie przyjętych społecznych zasad, to podstawa kwalifikacyjna kandydata na parlamentarzystę.
Narkoman w damskiej sukience Przypomnijmy kilka podstawowych faktów: w końcu 2009 roku w tabloidzie “Super Express” pojawiło się kilka zdjęć, najwyraźniej robionych telefonem komórkowym, gdzie ubrany w kolorową sukienkę senator Piesiewicz za pomocą zrolowanego banknotu wciąga nosem biały proszku w sposób typowy dla narkomana. A potem leży na kanapie jak Chińczycy w palarni opium na wiktoriańskim East Endzie. Wkrótce okazało się, że senator utrzymywał intymne stosunki z prostytutkami z Marriotta, pozwolił im się przez 1,5 roku szantażować, próbował za 550 tys. złotych wykupić kompromitujące materiały, a kiedy transakcja nie doszła do skutku, zobaczył je na koniec w “Super Expressie”. Prokuratura zainteresowała się szantażystami, ale też Piesiewiczem i postawiła mu kilka zarzutów, w tym zażywanie i nakłanianie do zażywania narkotyków, za co grozi wyrok do 5 lat więzienia. Senator od początku zachowywał się ambiwalentnie, choć w jednym punkcie był konsekwentny – nigdy nie kwestionował autentyczności filmów, na których bierze biały proszek. W pierwszych swoich wypowiedziach dla tabloidu zapytany o narkotyki przyznał, że miał z nimi kontakt od 20 lat, choć zaraz dodał: ”Proszę mnie zrozumieć, zrozumieć ten rodzaj ludzi, między którymi przebywałem, artyści i filmowcy… We Włoszech, w Holandii”. Miła recenzja środowiska, które stanęło za nim murem, choć z tego co wiem, krzywdząca.
Towarzystwo spod ciemnej gwiazdy Wkrótce potem senator przekonywał, że biały proszek, który wdychał za pomocą zrolowanego banknotu, i po którym przez kilka godzin leżał nieprzytomny, to... sproszkowane lekarstwo. Jeśli tak było w istocie, czemu odmówił badania na obecność w organizmie narkotyków? Prokuratura nie uwierzyła zapewnieniom i ostatecznie postawiła mu 7 zarzutów. Zdumiewają także wyjaśnienia mecenasa na temat spotkania z prostytutkami. “Na parkingu podeszła do mojego samochodu dziewczyna i zaczęła rozmawiać” - twierdził, przy czym powszechnie wiadomo, że parking przy Marriotcie to jeden z bardziej znanych punktów operacyjnych prostytutek. Jak to się stało, że przyzwoity podobno człowiek, znany prawnik i “autorytet moralny” wyrusza w podobne miejsca, potem zaprasza córy Koryntu do domu i, jak twierdzi prokuratura, częstuje kokainą? “Podwójne życie senatora”, trawestując tytuł filmu, do którego Piesiewicz napisał scenariusz, to dobry szyld literacki czy filmowy, ale to nie była fikcja, lecz życie! Może wymagam zbyt wiele, niemniej wolałabym, żeby senator reprezentujący mnie w wyższej izbie parlamentu nie bratał się z towarzystwem spod ciemnej gwiazdy. Ale kiedy zostaje schwytany in flagranti, wziął na siebie choć trochę odpowiedzialności za to, co się stało. A on wciąż hamletyzuje: “Czy ja mogę sobie coś zarzucić? – i odpowiada: “Tak, naiwność, lekkomyślność”. “Musiały mi coś wrzucić do drinka!” – powiedział nawet kiedyś. Jednak filmy zrobione komórką przeczą jego zapewnieniom: do momentu inhalowania “lekarstwa” brał w zdarzeniu czynny udział, bywał nawet inicjatorem pewnych działań.
Senacka hańba Ambiwalentne były także zabiegi Piesiewicza wokół immunitetu. Najpierw zrzekł się przywileju, ale zaraz potem napisał do komisji senackiej poufny list, w którym wycofał się z poprzedniej decyzji. A potem nastąpiło zdarzenie, które stanowi czarną plamę na honorze Senatu: w głosowaniu nad uchyleniem Piesiewiczowi immunitetu, mimo zarzutów prokuratorskich, większość zagłosowała za jego utrzymaniem, w tym dwóch zasłużonych senatorów PiS, Zbigniew Romaszewski i Piotr L. Andrzejewski. I w ten sposób śledztwo zostało automatycznie umorzone. Mogę zrozumieć, że obaj parlamentarzyści kierowali się dawnymi zasługami Piesiewicza, kiedyś znakomitego obrońcy opozycji antykomunistycznej, a także oskarżyciela posiłkowego w procesie zabójców księdza Popiełuszki i obrońcy w sprawie płk. Kuklińskiego, ale nasuwa się pytanie: czy i na ile dawne zasługi mogą usprawiedliwić, więcej, unieważnić aktualne łamanie prawa? Owszem, mogą być okolicznością łagodzącą. I na to może Piesiewicz, jeśli stanie przed sądem, liczyć.
Konieczność czyśćca A jaką postawę przyjął sam zainteresowany? Najpierw wziął bezpłatny urlop, zawiesił swoje członkostwo w Klubie Parlamentarnym PO i wyjechał za granicę. Podobno pracował wtedy nad scenariuszem części tryptyku o trzech cnotach teologicznych “Wiara”, ”Nadzieja” i “Miłość” oraz nową wersją “Dekalogu”. Po półtora roku udzielił wywiadu dla TV Religia, gdzie już całkiem bezceremonialnie zrzucał całą winę na obie prostytutki i ich protektora “Niemca”, zresztą awanturnika spod Krzyża Pamięci na Krakowskim Przedmieściu. ”Nazwijmy to kryminalny incydent, dokonany przez złych ludzi, bardzo pazernych, z ogromnym tupetem” – skarżył się łzawo. A zapytany czy przypadkiem sam nie sprowokował tego “kryminalnego incydentu”, odparł: ”Nie, przecież nie można dokonać prowokacji przeciwko sobie”. Wspomniał, że oczekuje od opinii publicznej “wybaczenia lekkomyślności przy tym incydencie”, na co można odpowiedzieć krótkim: wybaczenie już jest, pod warunkiem, że stanie przed sadem, opowie jak było, podda się werdyktowi, a potem zrezygnuje z kandydowania do parlamentu. Ma przecież dwa inne zawody, w których się sprawdził. Parlamentarzysta cieszy się prestiżem połączonym z wieloma przywilejami, ale to przede wszystkim służba społeczna. Piesiewicz po wyborach składał przysięgę, gdzie obiecywał ”rzetelnie i sumiennie wykonywać obowiązki wobec Narodu… przestrzegać Konstytucji i innych praw Rzeczypospolitej Polskiej”, czego nie dopełnił. Oczekuję, że w Senacie znajdą się ludzie bez “kryminalnych incydentów”, którzy nie biorą narkotyków, nie zadają się z półświatkiem i nie próbują, korzystając z uprzywilejowanej sytuacji, postawić się ponad prawem. Takie słabości, jak niekonwencjonalny seks, alkoholizm czy skłonność do narkotyków, są u osób publicznych zawsze groźne, bo czynią ich podatnymi na szantaż służb specjalnych czy kryminalistów – co stało się i tym razem. “Chciałbym jeszcze trochę nieba!” – mówił Piesiewicz w wywiadzie dla „Plusa Minusa”. Owszem, ale jak mówi chrześcijańska nauka Kościoła, najpierw czyściec. Mocne postanowienie poprawy, spowiedź szczera, żal za grzechy. Przestać użalać się nad sobą, zrzucać winę na okoliczności, nie stawiać przed moralnymi dylematami kolegów z Senatu, bronić pryncypiów, a nie narażać je na szwank.
Wzorce dojrzałych demokracji Wszędzie na świecie zdarzają się obyczajowe skandale, ale na Zachodzie istnieją mechanizmy, które pomagają wyeliminować skompromitowanych celebrytów z życia publicznego. Oto sprawa Angusa Deyntona, bardzo popularnego prezentera serii BBC “Have I Got News For You”. Pewnego dnia tabloid przyłapał go wciągającego nosem “ścieżkę” białego proszku z kształtnej piersi prostytutki. Ale - po pierwsze - Deynton nie próbował dowodzić, że było to “sproszkowane lekarstwo”, po drugie - BBC, choć bardzo liberalna, szybko zerwała z nim kontrakt, dając sygnał środowisku i społeczeństwu, że zażywanie narkotyków jest naganne. Na koniec zapraszam do Westminsteru. Przełom roku 1993-1994: prasa ujawniła, że minister ochrony środowiska naturalnego Tim Yeo ma pozamałżeński romans z młodą i atrakcyjną prawniczką Julia Stent, z którego urodziła się córeczka. Yeo, nie czekając na wsparcie kolegów, podał się do dymisji. W tym samym mniej więcej czasie musiał odejść minister transportu lord Caithness. Powód? Żona dowiedziała się, że ma romans z hostessą Jan Fitzalan-Howard i popełniła samobójstwo. A bardzo popularny do niedawna polityk David Meller, były minister kultury i dziedzictwa narodowego, po ujawnieniu romansu z Antonią de Sanchą, aktorką filmów soft porno, musiał zgłosić rezygnację ze stanowiska. W dojrzałych demokracjach tak ten mechanizm działa: osoba publiczna jak saper, myli się tylko raz. Zgrzeszyłeś, musisz pożegnać się z karierą, przynajmniej na jakiś czas. Chodzi o obronę wzorców moralnych, obyczajowych, prawnych, kształtowanych przez wieki, które są naszym wspólnym dorobkiem i których ignorowanie pogrąża wspólnotę w cywilizacyjnym chaosie. I w imię tych wartości skompromitowany polityk winien stanąć przed sądem, wysłuchać wyroku i, jeśli trzeba, poddać się karze. Tylko na takich czeka potem “niebo”. Elżbieta Królikowska-Avis
Lepper zginął, bo chciał sypać? Szef Samoobrony, b. wicepremier Andrzej Lepper nie żyje; został znaleziony martwy w warszawskiej siedzibie partii - poinformował Mariusz Mrozek z zespołu prasowego Komendy Stołecznej Policji. Według policji, która powołuje się na oględziny lekarskie, polityk popełnił samobójstwo. Z naszych ustaleń wynika, że Lepper chciał potwierdzić zeznania Jarosława Kaczyńskiego ws. „afery gruntowej”. Redakcja „Gazety Polskiej” dysponuje dowodami, że Andrzej Lepper chciał potwierdzić zeznania Jarosława Kaczyńskiego dotyczące „afery gruntowej”. Informacje w tej sprawie znajdą się w najbliższym numerze „GP”. Przyczyną śmierci jest "powieszenie samobójcze", tak to zostało określone przez lekarza - powiedział wieczorem dziennikarzom Marcin Szyndler z Komendy Stołecznej Policji. Podczas dzisiejszej konferencji w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie potwierdzono, że oprócz bruzdy wisielczej nie stwierdzono żadnych innych obrażeń. Podobnie jak informację, że Andrzej Lepper nie pozostawił listu pożegnalnego. Jak dodał, lekarz, który przyjechał do siedziby Samoobrony, nie stwierdził dokładnej godziny zgonu. "Będzie to przedmiotem wyjaśniania" - powiedział Szyndler. Dodał, że do śmierci polityka doszło w pomieszczeniach prywatnych warszawskiej siedziby partii. Ciało Andrzeja Leppera znalazł członek rodziny, który zawiadomił policję. Według Szyndlera, na miejscu zdarzenia jeszcze przez wiele godzin potrwają policyjne czynności, m.in. oględziny pomieszczeń biurowych. Jak mówił Dariusz Ślepokura z warszawskiej prokuratury okręgowej, w siedzibie Samoobrony jest dwóch prokuratorów i medycy.Dodał, że w sprawie śmierci polityka prawdopodobnie w poniedziałek zostanie wszczęte śledztwo i będzie zlecona sekcja zwłok. "Decyzja taka zapadnie po wpłynięciu do prokuratury materiałów z policji. Nastąpi to prawdopodobnie w poniedziałek" - dodał. Mimo że wszystko wskazuje na samobójstwo, zgodnie z przepisami w sprawie zostanie wszczęte śledztwo i zlecona sekcja zwłok - wyjaśnił prokurator Ślepokura. Była posłanka Samoobrony Wanda Łyżwińska w środę rozmawiała z Lepperem przez telefon. Miał on przyjechać w niedzielę do domu, żeby odwiedzić jej męża, byłego posła Stanisława Łyżwińskiego. Wówczas nic nie wskazywało, że Andrzej Lepper mógł być w złym stanie psychicznym. - Normalnie rozmawialiśmy, jak zwykle żartował, nie dało się odczuć żadnej nerwówki czy napięcia - tłumaczy Łyżwińska. Łyżwińska zapewniała, że Lepper miał polityczne plany na przyszłość i zamierzał startować w tegorocznych wyborach parlamentarnych. - To nie jest podobne do Andrzeja Leppera. Nie wierzę w to, że on popełnił samobójstwo. On był człowiekiem ogromnej wiary - oświadczyła w rozmowie z TVP Info Renata Beger. O dużym szoku na wieść o śmierci Leppera mówi także jego bliski współpracownik i przyjaciel Janusz Maksymiuk. - Wiadomość dotarła do mnie wcześniej, bo dzwonili koledzy, że znaleźli ciało przewodniczącego w pokoju gościnnym (w siedzibie Samoobrony w Warszawie). Ja byłem też w biurze dzisiaj, wczoraj się z nim spotkałem, umówiliśmy się też na rano - relacjonował Maksymiuk w TVP Info. Jak dodał, w czwartek rozmawiał z Lepperem i nic nie wskazywało, że może stać się coś złego. Odbył długą podróż, był zmęczony, rozmawialiśmy o planach takich na przyszłość. (...) Rozmawialiśmy, po rozmowie wyszedł z gabinetu, ja zostałem sam, pozbierałem rzeczy i spotkaliśmy się na ulicy, bo wracał ze sklepu. "Idziesz?" - spytałem. "Idę" - mówił. Ja: "to rano będę tak do 10"; "to nawet dobrze, bo mam spotkanie ważne, to jutro ci przekażę" - odpowiedział - mówił Maksymiuk. - To dla nas szok. Nie wiem, jak to wszystko przeżyjemy, jak to rodzina przeżyje. Jest nam wszystkim ciężko - a jeszcze ta informacja, że to prawdopodobnie jest targnięcie - to nas dobija tutaj. To jakaś przyczyna musiała być - ja nie mówię tutaj o przyczynie bezpośredniej, ale Andrzej Lepper był człowiekiem twardym. Nie wiem, co mogło go do tego skłonić. Jest mi tak przykro - powiedział Maksymiuk. Pod siedzibą Samoobrony, gdzie znaleziono ciało polityka, zebrało się wieczorem kilkanaście osób - niektórzy z przybyłych zapalali znicze. Wieczorem przyniesiony został duży drewniany krzyż. Na miejscu pojawili się: szef Krajowego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych Władysław Serafin oraz członek Rady Krajowej Samoobrony Bogdan Socha; ze łzami w oczach wspominali Andrzeja Leppera.
Lepper miał 57 lat; był żonaty, miał syna i dwie córki. Był ministrem rolnictwa i rozwoju wsi oraz wicepremierem w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza, a następnie w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Urodzony w czerwcu 1954 r.; absolwent technikum rolniczego, w młodości zawodowo uprawiał boks; pracował w Stacji Hodowli Roślin w Górzynie, a także w PGR w Rzechcinie oraz Państwowym Ośrodku Hodowli Zarodowej w Kusicach. W latach 1977-1980 Lepper należał do PZPR. Na scenę publiczną wkroczył na początku lat 90., gdy zaczął występować w imieniu rolników i mieszkańców wsi niezadowolonych z dotykających ich konsekwencji przemian rynkowych. W 1992 r. założył Związek Zawodowy Rolnictwa Samoobrona, a w 2000 r. partię polityczną - Samoobrona RP. Zasłynął przede wszystkim z organizowania rolniczych blokad dróg i nawoływania do niespłacania zaciągniętych kredytów. Czterokrotnie kandydował na urząd prezydenta. Był posłem IV i V kadencji Sejmu. Ciążyło na nim kilka wyroków sądowych. Dziś w sprawie „afery gruntowej” zeznawał w prokuraturze w charakterze świadka były premier Jarosław Kaczyński.
Autor: pł, wg, | Źródło: TVN24, PAP, Niezalezna.pl, TVP Info
Andrzej Lepper nie żyje. Prawdopodobnie popełnił samobójstwo. Szef Samoobrony został znaleziony martwy w piątek w warszawskiej siedzibie partii – poinformował Mariusz Sokołowski z Komendy Stołecznej Policji. Mariusz Sokołowski, rzecznik komendanta głównego policji: wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z samobójstwem
- W sprawie śmierci Andrzeja Leppera prawdopodobnie w poniedziałek zostanie wszczęte śledztwo i będzie zlecona sekcja zwłok – powiedział Dariusz Ślepokura z warszawskie prokuratury okręgowej. – Decyzja taka zapadnie po wpłynięciu do prokuratury materiałów z policji. Nastąpi to prawdopodobnie w poniedziałek – dodał. Jak powiedział, obecnie w siedzibie Samoobrony w Warszawie, gdzie znaleziono ciało polityka, jest dwóch prokuratorów i medycy. Wcześniej rzecznik Komendanta Głównego Policji Mariusz Sokołowski mówił, że wszystko wskazuje na to, że szef Samoobrony popełnił samobójstwo. Mimo to, zgodnie z przepisami, w sprawie zostanie wszczęte śledztwo i zlecona sekcja zwłok – wyjaśnił prokurator Ślepokura.
Ciało polityka znalazł członek rodziny. Andrzej Lepper był założycielem i przewodniczącym Samoobrony. Czterokrotnie startował w wyborach prezydenckich. W 2005 roku uzyskał trzeci wynik – 15 procent. Pięć lat wcześniej otrzymał 3-procentowe poparcie wyborców. Lider Samoobrony był wicepremierem oraz ministrem rolnictwa i rozwoju wsi w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego. Wcześniej pełnił funkcję wicemarszałka Sejmu.
Urodził się 13 czerwca 1954 roku. Ukończył technikum rolnicze. Od 1977 roku do 1980 roku należał do PZPR. Od 1989 roku współpracował z Kółkami Rolniczymi i Solidarnością Rolników Indywidualnych. W 1991 roku założył i stanął na czele Związku Zawodowego Rolnictwa Samoobrona. Jako partia polityczna Samoobrona została zarejestrowana w 2000 roku. Przeciwko Andrzejowi Lepperowi toczyły się różne procesy karne i cywilne, między innymi za znieważanie funkcjonariuszy publicznych, pomówienia, niszczenie mienia, organizowanie nielegalnych blokad dróg i przejść granicznych. Najgłośniejszy dotyczył seksafery w Samoobronie. Został w nim skazany na 2 lata i 3 miesiące pozbawienia wolności. W marcu 2011 Sąd Apelacyjny w Łodzi uchylił wyrok skazujący Andrzeja Leppera i skierował sprawę do ponownego rozpoznania przez Sąd Okręgowy. mch/aj
http://www.polskieradio.pl
Renata Beger: nie wierzę w samobójstwo Leppera To porażająca wiadomość – powiedziała była posłanka Samoobrony komentując informacje o śmierci Andrzeja Leppera.- Nie wierzę, że Lepper popełnił samobójstwo. On był osobą bardzo wierzącą, był chrześcijaninem praktykującym. Wielokrotnie widziałam go, gdy zwracał się do Boga w trudnych sytuacjach. Nie tak dawno opowiadał mi, że jechał do chorego syna przez Częstochowę, mówił, że wierzy w cud jego ozdrowienia – powiedziała Beger. Jak dodała, Lepper był osobą bardzo ciepłą, otwartą na ludzi. – W dawnych czasach często śmialiśmy się, że jest dla nas ojcem; o wszystko się martwił, o każdego dbał. Pamiętał, gdy ktoś miał w domu jakiś problem lub chore dziecko. Miał bardzo dobrą pamięć, bardzo dbał o swoje zdrowie – powiedziała. Była posłanka Samoobrony podkreśliła, że jako polityk był osobą twardą i konsekwentną; dążył do stawianych sobie celów. Renata Beger w latach 2001 – 2007 była posłem na Sejm IV i V kadencji z listy Samoobrony. Z ugrupowaniem Andrzeja Leppera związana była od 1992 roku. W 2006 roku przez kilka miesięcy była przewodniczącą Samoobrony w Wielkopolsce. aj
http://www.polskieradio.pl
Kto z gości gajówki wierzy w „samobójstwo” Andrzeja Leppera? – admin.
Tajemnicza śmierć Andrzeja Leppera Znaleziono go powieszonego w biurze, a policja ogłosiła, że popełnił samobójstwo. „Szef Samoobrony, b. wicepremier, Andrzej Lepper nie żyje; został znaleziony martwy w warszawskiej siedzibie partii – potwierdził Mariusz Mrozek z zespołu prasowego Komendy Stołecznej Policji. Rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski powiedział, że wszystko wskazuje na to, że Andrzej Lepper popełnił samobójstwo. – Na miejscu są policjanci, musimy przeprowadzić wszystkie czynności, ale wszystko wskazuje na to, że polityk popełnił samobójstwo – powiedział Sokołowski” (1). Media dodają, jakoby nastąpiło to przez powieszenie (2). Czy sznur na szyi jest zawsze dowodem samobójstwa? Ciężko uwierzyć w tak pochopnie podaną przyczynę śmierci człowieka, który był ostatnim liczącym się przywódcą partyjnym, do końca sprzeciwiaącym się wasalizacji Polski przez Zachód. Władysław Serafin powiedział, że syn szefa Samoobrony ciężko choruje i że kilka dni temu umawiał Andrzeja Leppera ze znachorami (3). Czy człowiek walczący o zdrowie lub życie syna popełnia samobójstwo zanim walka się rozstrzygnie, czy Andrzej Lepper mógł odebrć sobie życie, gdy był potrzebny synowi? I także dwóm córkom oraz żonie. Psychologicznie rzecz ujmując to bardzo wątpliwe. Ostatnio wiele jest w Polsce śmierci polityków w podejrzanych okolicznościach. „W sprawie śmierci polityka prawdopodobnie w poniedziałek zostanie wszczęte śledztwo i będzie zlecona sekcja zwłok – powiedział Dariusz Ślepokura z warszawskiej prokuratury okręgowej. – Decyzja taka zapadnie po wpłynięciu do prokuratury materiałów z policji. Nastąpi to prawdopodobnie w poniedziałek – dodał” (4). Jeśli to jednak nie samobójstwo, wszczęcie śledztwa dopiero po weekendzie z pewnością da czas sprawcom. Czy tak powinny postąpić organy wymiaru sprawiedliwości w sprawie śmierci jednego z czołowych polskich polityków? Rzuca się w oczy, jak szybko media przyjęły roboczą hipotezę policji za fakt sprawdzony. Mimo, że śledztwo ma zacząć się w poniedziałek. Jedne przekaziory już są pewne, inne prawie pewne. Onet podaje: „Najprawdopodobniej popełnił samobójstwo” (5). Nawet Fronda (na której początek miał niniejszy blog) ustami swojego naczelnego Tomasza Terlikowskiego mimo początkowego wahania – „Trudno pisać o takiej śmierci. Na klawiaturę cisną się podejrzenia, wspomnienia, sugestie” – feruje wyroki: „Ale wobec śmierci, szczególnie takiej śmierci, której człowiek poddaje się z własnej ręki, trzeba przynajmniej przez jakiś czas zachować milczenie. I zwyczajnie się modlić; błagać Pana o miłosierdzie, o wybawienie; o to, by wyratował duszę, która zdecydowała się na krok, który nie tylko zakończył jej życie, ale też mógł zagrozić bardzo poważnie zbawieniu” (6). Skąd ta pewność? Czy ktoś widział, czyja ręka zacisnęła pętlę?
1) Wirtualna Polska, Andrzej Lepper popełnił samobójstwo, ciało znalazł członek rodziny.
2) Wirtualna Polska, Andrzej Lepper popełnił samobójstwo, ciało znalazł członek rodziny:„Wszystko wskazuje na to, że polityk popełnił samobójstwo przez powieszenie„; Opolskie Nasze Miasto, Lider Samoobrony Andrzej Lepper nie żyje. Popełnił samobójstwo przez powieszenie: „Policja mówi, że popełnił samobójstwo przez powieszenie”.
3) Wirtualna Polska, Andrzej Lepper popełnił samobójstwo, ciało znalazł członek rodziny.
4) Wirtualna Polska, Andrzej Lepper popełnił samobójstwo, ciało znalazł członek rodziny.
5) Onet, Andrzej Lepper nie żyje.
6) Fronda, Terlikowski: Tajemnica śmierci.
http://mocniejszy.wordpress.com
Brak wizji z Okęciem W chwili obecnej, gdy ciemniacy przystąpili do rozformowywania 36 splt, co może zakończyć się zniszczeniem dokumentacji związanej z przygotowaniami do wylotów na uroczystości katyńskie, pozostaje nam posiłkować się zeznaniami rozmaitych osób związanych z tymi przygotowaniami do uroczystości, takich choćby jak prezydencki minister, który na dowolne pytanie potrafi odpowiadać średnio po kilkanaście minut. Oto więc fragmenty jego obszernej wypowiedzi po pytaniu p. E. Stankiewicz dot. tego, czy do kancelarii docierały sygnały świadczące o zagrożeniu atakiem terrorystycznym na samolot:
„...gdybyśmy mieli sygnał wcześniej przed tą katastrofą, że coś może się wydarzyć, to oczywiście pewnie do tego lotu by nie doszło”, twierdzi złotousty J. Sasin pod namiotem Solidarnych (czerwiec 2011, 0h30'16'' materiału: http://www.youtube.com/watch?v=qjYszEHSVgs&feature=related
i dodaje parę chwil później, „...my się spodziewaliśmy być może jakiegoś zakłócenia tej wizyty, ale przyznam, nie spodziewaliśmy się tego, że może wydarzyć się taka tragedia. (…) Spodziewaliśmy się, no mając już pewne doświadczenia ze współpracy z rządem p. Tuska, (…) różnego rodzaju spraw, no chociażby takich, że w ostatniej chwili nam samolotu odmówią, tak, okaże się, że tego samolotu nie ma, bo pilot zachorował albo samolot się zepsuł. I będzie jakby taka próba uniemożliwienia wylotu. W jakiś sposób myśleliśmy, co wtedy zrobić, no... Najgorzej byłoby, gdyby okazało się, że Prezydent przyjedzie na lotnisko i wtedy się okaże, że tego samolotu nie ma. No spodziewaliśmy się tego typu rzeczy. My pojechaliśmy tam też wcześniej na miejsce tych wydarzeń, tych uroczystości planowanych, bo też spodziewaliśmy się, że tam się może coś wydarzyć. Chcieliśmy wszystkiego dojrzeć, być na miejscu. No nie wiem, wyobrażaliśmy sobie, że będzie taka próba ze strony gospodarzy, czyli Rosjan, ale współpracujących tutaj z polskim rządem, do tego, żeby w jakiś sposób tam Prezydenta ośmieszyć, prawda, żeby pokazać, że przyjechał, a tam coś nie tak jest zorganizowane, nie jest w stanie, nie wiem, się ta uroczystość odbyć. Nie wiem, no mieliśmy taką wizję, ja miałem taką wizję, że nagle Prezydent przyjeżdża, a tam nie działa nagłośnienie, prawda, no jest jakieś zamieszanie powodujące, że Prezydent zostanie ośmieszony. Będzie pokazany jako człowiek, który oto chciał przyjechać, domagał się tego przyjechania, a jak już przyjechał, to nie potrafił tego tak zorganizować, żeby to wszystko przebiegło bez jakichś problemów, w związku z czym tego się spodziewaliśmy, takich rzeczy. Ale oczywiście nie mieliśmy żadnych sygnałów o niebezpieczeństwie, żadne służby – i mówię to z pełną odpowiedzialnością - (…), mam tu na myśli służby wywiadu i kontrwywiadu wojskowego, a także Biuro Ochrony Rządu, które już bezpośrednio odpowiadało za bezpieczeństwo Prezydenta i osób z nim podróżujących, żadne takie służby nie przekazywały nam żadnych informacji świadczących o tym, że coś może zagrozić bezpieczeństwu tej delegacji. Powiem więcej (…) nie byliśmy również informowani o tragicznym stanie tego lotniska smoleńskiego. To, że ono nie spełnia warunków do tego, żeby tam lądował jakikolwiek samolot, już nie mówię o samolocie takim jak ten, który przewozi Prezydenta Rzeczpospolitej też nie byliśmy o tym informowani. (…) Państwo polskie po prostu w tej sprawie nie zadziałało, polskie służby nie zadziałały.”
No więc miał różne wizje min. Sasin – wizja z niesprawnym nagłośnieniem jest szczególnie poruszająca, biorąc pod uwagę ilość polskich ekip telewizyjnych na miejscu i przywiezionego przez nie sprzętu i biorąc pod uwagę to, że Prezydent nie jechał do jakiejś wiejskiej szkoły w neo-ZSSR, gdzie w sali gimnastycznej byłaby na jego przemówienie przygotowana jakaś ruska instalacja z jednym mikrofonem i jednym głośnikiem, przy których należałoby stać, by przytrzymywać niestykające kable (chciałbym zresztą zobaczyć jakiś materiał wideo lub choćby foto, jak to wierny prezydencki minister Sasin, człek o złotym sercu, doglądał tej kwestii nagłośnienia – robił w Lesie Katyńskim jakieś próby mikrofonów? Sprawdzał złącza? Był przy konsoli akustyka i sprawdzał, czy wszystkie kanały działają, czy nic nie sprzęga i czy nie ma „brumienia” w głośnikach?). Ale akurat najmniej wizji miał Sasin, co do Siewiernego, jak widać z powyższego fragmentu. Informacje o tym lotnisku, co warto przypomnieć nie tylko Sasinowi, docierały jednak do kancelarii Prezydenta i to już w marcu 2010 r., co łatwo stwierdzić wczytując się choćby w „Białą Księgę” Zespołu min. A. Macierewicza, w której przywołany jest „Mail Macieja Jakubika z Kancelarii Prezydenta RP do Dariusza Jankowskiego z Kancelarii Prezydenta RP wysłany 11 marca 2010 r. o godz. 13.16 (…) Możesz sprawdzić co jest z lotniskiem w Smoleńsku bo słyszałem plotkę że Rosjanie twierdzą że ono niezbyt działa… (…)” (załącznik nr 20, s. 51). Niewiele też wizji miał Sasin, co do samego Okęcia, gdy już przyjechał do Katynia rankiem 10-go Kwietnia. Pominę tu już milczeniem to, jak i czego doglądali pracownicy kancelarii po przybyciu do Smoleńska z Sasinem na czele („chcieliśmy wszystkiego dojrzeć”) 9-go i jak wyglądało „doglądanie wszystkiego” na Siewiernym nazajutrz, bo te kwestie już były wałkowane w blogosferze (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/woko-zeznan-sasina-3.html) ku wielkiemu wzburzeniu samego Sasina, człowieka, który, jak wiemy, kompletnie nic nie ma sobie po tragedii do zarzucenia. Interesuje mnie tym razem inna rzecz. Jeśli owi pracownicy kancelarii spodziewali się, jak otwarcie mówi Sasin, że coś niepokojącego i uniemożliwiającego sprawne rozpoczęcie uroczystości może wyniknąć na Okęciu, to tym bardziej powinna była być sytuacja monitorowana na tymże lotnisku. Tymczasem jak do tej pory, mimo że wiele (być może za wiele) wystąpień „bohaterów filmu „Mgła”” (jak zwykle są przedstawiani) wysłuchałem czy obejrzałem, to nie znalazłem odpowiedzi, w jaki sposób doglądana była sytuacja na Okęciu właśnie. Skoro sprawę krzesełek i nagłośnienia potraktowano jako tak ważną, że wyruszyła parę dni wcześniej na safari cała niemalże brygada dyplomatyczna do dopilnowania tej kwestii, to o ileż bardziej należało zainteresować się sytuacją na Okęciu, zwłaszcza że, jak powiada Sasin, spodziewali się, że może... nie być samolotu dla Prezydenta. Jaki bowiem sens miałoby pilnowanie krzesełek i nagłośnienia, jeśliby nie doszło do planowego wylotu delegacji i jeśli uroczystości byłyby poprzedzone takim właśnie skandalem na stołecznym wojskowym lotnisku? Nie należało pomyśleć o zapasowym samolocie? O „dopięciu wszystkiego na ostatni guzik”, by wylot przebiegał bez żadnych utrudnień ze strony ciemniaków? Druga sprawa, o której wielomówny Sasin nie wspomniał do tej pory ani słowem, to słynna, nielegalna przeróbka salonki nr 3 w tupolewie na parę dni przed tragedią. Czy taką przeróbkę (opisaną dość dokładnie w pseudoraporcie Millera) zleciła kancelaria Prezydenta czy kancelaria premiera? Czy też była to spontaniczna akcja w ramach pomysłowości wojskowych i techników 36. pułku? Jeśli bowiem planowano, łamiąc prawo i ustalenia dot. VIP-ów oraz narażając dowódców na niebezpieczeństwo „upchnąć” członków sztabu polskiego wojska wraz z kilkoma innymi jeszcze osobami w salonce 3, to chyba opracowująca i dopieszczająca do ostatnich chwil listę pasażerów kancelaria Prezydenta musiała o tych przeróbkach wiedzieć. Nie planowałaby przecież umieszczenia 18 osób w części samolotu, w której zwykle latało 8 osób. Proponuję więc, by te osoby, które będą miały okazję spotkać Sasina lub innych „bohaterów „Mgły””, zadały te dwa pytania: jak wyglądała sytuacja na Okęciu (i kto ją monitorował ze strony kancelarii) oraz jak wyglądała sprawa salonki nr 3?
FYM
III RP - kraj w którym żyjesz
Lista osób zamordowanych lub zmarłych w nie wyjaśnionych okolicznościach
Michał Falzmann (28.10.1953 – 18.07.1991) – afera FOZZ
Walerian Pańko (08.10.1941 – 07.10.1991) – afera FOZZ
Janusz Zaporowski(? - 07.10.1991) - dyrektor Biura Informacyjnego Kancelarii Sejmu
W przeciągu kilku miesięcy od wypadku zmarł zarówno kierowca Lancii, jak i policjanci, którzy jako pierwsi przybyli na miejsce wypadku.
Jacek Sz. (?-1993) (potrzebne dane) – oskarżony w sprawie FOZZ
Piotr Jaroszewicz (08.10.1909 – 01.09.1992) – zamordowany, premier PRL
Alicja Solska−Jaroszewicz (1925 – 01.09.1992) - zamordowana
Tadeusz Steć (01.09.1925 – 12.01.1993) – zamordowany
Jerzy Fonkowicz (19.01.1922 – 07.10.1997) – zamordowany
Marek Papała (04.09.1959 – 25.06.1998) – zamordowany, Komendant Główny Policji
Ireneusz Sekuła (22.01.1943 – 29.04.2000) – samobójstwo (?), poseł na Sejm
Jacek Dębski (06.04.1960 - 12.04.2001) - zamordowany, polityk, były minister sportu
Jeremiasz Barański ps. Baranina (23.11.1945 - 07.05.2003) - samobójstwo w więzieniu, przestępca, jeden z przywódców gangu pruszkowskiego
Marek Karp (02.07.1952 - 12.09.2004) - historyk, sowietolog, założyciel i wieloletni dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich
Wojciech Franiewski (? - 2007) – samobójstwo w więzieniu
Sławomir Kościuk (1956 – 04.04.2008) – samobójstwo w więzieniu
Robert Pazik (1969 – 19.01.2009) – samobójstwo w więzieniu
Grzegorz Michniewicz (1961 – 23.12.2009) – samobójstwo, Dyrektor Generalny Kancelarii Prezesa Rady Ministrów
Stefan Zielonka (1957 - przed 27.04.2010) - samobójstwo (?), szyfrant, chorąży
Lech Kaczyński (18.06.1949 – 10.04.2010) – prezydent RP
Ryszard Kaczorowski (26.11.1919 – 10.04.2010) – prezydent RP na uchodźstwie
Franciszek Gągor (08.09.1951 – 10.04.2010) – generał, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego
Tadeusz Buk (15.12.1960 – 10.04.2010) – generał dywizji, dowódca Wojsk Lądowych RP
Andrzej Błasik (11.10.1962 – 10.04.2010) – generał broni, dowódca Sił Powietrznych RP
Andrzej Karweta (11.06.1958 – 10.04.2010) – wiceadmirał, dowódca Marynarki Wojennej RP
Włodzimierz Potasiński (31.07.1956 – 10.04.2010) – generał, dowódca Wojsk Specjalnych RP
Bronisław Kwiatkowski (05.05.1950 – 10.04.2010) – generał broni, dowódca Operacyjnych Sił Zbrojnych RP
Kazimierz Gilarski (07.05.1955 – 10.04.2010) – generał brygady, dowódca Garnizonu Warszawa
Sławomir Skrzypek (10.05.1963 – 10.04.2010) – prezes Narodowego Banku Polskiego
Władysław Stasiak (15.031966 – 10.04.2010) – szef Kancelarii Prezydenta RP
Aleksander Szczygło (27.10.1963 – 10.04.2010) – szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego
Janusz Kurtyka (13.08.1960 – 10.04.2010) – prezes Instytutu Pamięci Narodowej
Dariusz Ratajczak (28.11.1962 - przed 11.06.2010) – samobójstwo (?), historyk i publicysta
Andrzej Lepper (13.06.1954 - 05.08.2011) - samobójstwo, przewodniczący partii Samoobrona Rzeczpospolitej Polskiej oraz Związku Zawodowego Samoobrona
Lista ta wprawia w przerażenie. W jakim kraju żyjemy? Kraj bandytów, skrytobójczych porachunków, bezradności służb policyjnych, bezradności służb specjalnych, BOR... Czy III RP to kraj pogardy dla prawa, akceptowanej korupcji i złodziejstwa, bandytów na usługach władzy? Czy jest drugi kraj na świecie, gdzie zginął komendant główny policji i nie znaleziono sprawców? Czy jest drugi kraj na świecie, gdzie zginął prezydent z winy pilotów? Jakim krajem staje się Polska? Wszyscy mamy mechanizm wypierania. Każdy przypadek tajemniczej śmieci szybko tłumaczymy sobie, że to tylko zbieg okoliczności, że policja wszystko wyjaśni, trzeba tylko poczekać... Czas mija, wyjaśnienia nie ma, ale my już nie pamiętamy, że na jakiekolwiek wyjaśnienie czekaliśmy – trzeba żyć dalej. Mam również taki pomysł, aby powyższa lista znalazła się na stałe na stronie głównej Nowego Ekranu i przypominała wszystkim o dziwnym kraju w jakim żyjemy i o potrzebie zmian. Nie mam na myśli TEJ listy. Zbyt mała jest moja wiedza. Lista z pewnością powinna być rozbudowana, zaś strona powinna zawierać linki, gdzie można byłoby znaleźć opis omawianych spraw.
Henryk Dąbrowski
06 sierpnia 2011 Budżet w ciąży.. Ale tę ciążę chce usunąć już do roku 2015 pan minister Jacek Vincent Rostowski, desygnowany na to stanowisko prosto z Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie a finansowanego przez znanego światowego dobroczyńcę, w tym dobroczyńcę ludzkości- pana Georga Sorosa, który jednocześnie jest honorowym członkiem, Fundacji Batorego, która zagościła w Polsce gościnnie, na czele z panem Aleksandrem Smolarem. Moim skromnym zdaniem ma wielki wpływ na rozdawana karty władzy w Polsce. Bardzo wielki, jeśli nie decydujący.. Pan minister Rostowski chce- przez zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi, bo nic tak nie mobilizuje do działania propagandowego jak wybory demokratyczne , tajne i bezpośrednie- do składania obietnic, a obietnica jest nie byle jaka, bo pan minister chce, żeby deficyt sektora finansów publicznych został do roku 2015 - uwaga i proszę zapamiętać!_ obniżony do zera, a w trzy lata później, czyli do roku 2018 relacja długu publicznego do Produktu Krajowego Brutto powinna spaść do 40%. Zakłada jednocześnie, że w przyszłym roku deficyt spadnie do 2,9 %, w porównaniu z tym z 2010 roku na poziomie 7,9%(????). Wybory parlamentarne i demokratyczne są w październiku, czyli bliżej niż się wszystkim wydaje i miło jest słyszeć o posunięciach rządu Platformy Obywatelskiej, o których słuchać jest bardzo miło i jednocześnie pomyśleć, że rząd przez ostatnich cztery lata nie miał czasu na realizację tych pomysłów, które są jak najbardziej słuszne i potrzebne nam wszystkim, bo zadłużony kraj to kiepsko sterowalny i mogący w każdej chwili pójść na dno.. Dzięki bankierom zachodnim i współpracującym z nimi przedstawicielami ludu tubylczego wyłonionego w demokratycznych, bezpośrednich i tajnych wyborach- oprócz ma się rozumieć pana ministra Jacka Vincenta Rostowskiego, który nie uczestniczył w wyborach, ale będzie uczestniczył, żeby tym razem było demokratycznie i bezpośrednio. Żeby każdy widział, że został wybrany i realizuje postulaty ludu, jak to w demokracji. Lud sobie, a na szczeblach centralnych demokracji- władza sobie. Bo jeszcze na niskich szczeblach demokracji- jak cię mogę.. Gdyby Platforma Obywatelska potraktowała poważnie przez ostatnich cztery lata swoje rządy i zaczęła realizować zerowanie deficytu budżetowego już w roku 2007 to łatwo obliczyć, że właśnie w tym roku świętowalibyśmy czas wyzerowanego deficytu budżetowego, a dług publiczny osiągnąłby za trzy lata- od tego roku- 40% Produktu Krajowego Brutto i bylibyśmy już w przysłowiowym domu i przystąpilibyśmy do dalszego zmniejszania długu publicznego. Ale pan minister Rostowski wraz ze swoim pryncypałem panem premierem Donaldem Tuskiem zadłużyli nasz kraj na ponad 300 miliardów złotych (!!!!!) powiększyli armię urzędniczych darmo jedzących o kolejne 100 000 martwych demokratycznych rąk, ale pełnych głodu żołądków. Pusty żołądek- ma się rozumieć- to żołądek nienasycony, a człowiek zły.. Urzędnik musi być najedzony i szczęśliwy, żeby mógł podejmować szczęśliwe dla nas decyzje, na przykład zwiększenie długu publicznego o 300 miliardów złotych, czyli jakieś 80 miliardów euro.. Bankierzy się oczywiście cieszą, bo odsetki od takiego długu- to nie w kij dmuchał.. Licząc tylko 5% od pożyczonego kapitału, to jakieś cztery miliardy euro zysku.. Daj nam Panie Boże takie dochody, ale z 38,5 miliona tubylczych( padają różne wielkości???) obywateli można wycisnąć nie takie sumy.. No i wyciskają ile się da, ale jak zmniejszą deficyt budżetowy i dług publiczny to nie będzie z czego wyciskać odsetek od kapitału, a wiadomo, że banki wraz z bankierami żyją z odsetek i trudno będzie im się przyzwyczaić do faktu, że będą musieli się przenieść do innych krajów, skąd będą mogli wyciskać pieniądze.. Bo wtedy z polski nie wycisną nic.. Pan minister Jacek Vincent Rostowski będzie musiał powrócić z wykładami na Uniwersytet Środkowoeuropejski do Budapesztu i tam wykładać, ale nie wiem czy pan Soros obracający miliardami dolarów i pochodzący Węgier, i żyjący z tego obracania i atakowania spekulacyjnego walut np. swojego czasu finta brytyjskiego i waluty na Filipinach, nie mylić z chorobą filipińską pana prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego- będzie nadal tolerował pan Jacka Vincenta Rostowskiego.. Bo jak tu sobie pożyć nie zadłużając? Ja osobiście nie wyobrażam sobie życia banków bez pożyczania innym pieniędzy, bo banki są od pożyczania tak jak usta od jedzenia czy nogi do chodzenia, a więc Polski bez deficytu budżetowego i długu publicznego.. Jak pan Vincent Jacek Rostowski zamierza to zrobić nie narażając się bankierom? Bo trzeba mieć odwagę narazić się bankierom, a to nie przelewki, jak hieny przestałyby zarabiać.. Pan Andrzej Lepper często wspominał o bankierach, o zadłużaniu, o panu profesorze Leszku Balcerowiczu, który też zadłużał, i musiał- zadaniem pana Andrzeja Leppera odejść- a ostatnio bronił dywidend Otwartych Funduszy Demokratycznych na poziomie 7 miliardów złotych rocznie, w których przeszli szczęśliwi emeryci trzymają pod przymusem ustawowym swoje pieniądze, których obsługujący te fundusze zmarnowali wielkie sumy idące w dziesiątki miliardów złotych.. Pan Andrzej- co by o nim nie powiedzieć- był człowiekiem odważnym i nietuzinkowym, był człowiekiem lewicy, ale lewicy narodowej, nie międzynarodowej.. Dlatego wszelaka prasa atakowała go bezceremonialnie, żeby unurzać w błocie propagandy, żeby przykleić co się tylko na nim da, był pod ciągłym obstrzałem.. Moja sympatia zawsze była po jego stronie, gdy znajdował się na scenie politycznej, słuchałem zawsze jak atakował oszustów i kanciarzy, bo robił to dobrze.. Oczywiście to co proponował w zamian nie było dobre dla Polski i dla nas wszystkich, jeszcze większy interwencjonizm państwowy, szczególnie w rolnictwie, minimum socjalne i inne pomysły socjalistyczne.. Ale prawdę mówił wielokrotnie, również tę, że pan Balcerowicz musi odejść, ale nie tylko Balcerowicz.. Cała ta klasa polityczna , która stoi za Balcerowiczem- musi odejść. Z prostego powodu: cała tak klasa polityczna , ci udawacze polityczni i przebierańcy nie reprezentują interesu polskiego, polskiej racji stanu.. Najwyżej reprezentują samych siebie... I swój pęd do posad, które sobie organizują na nasz koszt.. Pan Andrzej Lepper, zaszczuwany, ośmieszany, dezawuowany i atakowany o byle co, otrzymał od mediów wizerunek chłopa nieokrzesanego z wystającą słomą z butów.. Agenci medialni już o to zadbali.. To samo robią ze słowami Radio Maryja, czy TV TRWAM, że większość Polaków na samo wspomnienie o nazwie, natychmiast ma złe skojarzenie.. I nigdy Radia Maryja nie włączy, bo jest to przysłowiowy” obciach”. Tak jak przyprawiono gębę panu Lepperowi.. Tak jak mojemu przyjacielowi politycznemu, panu Januszowi Korwin- Mikke. Wizerunek” oszołoma”.. Przyznam się państwu, że oczywiście w wersję samobójczą pana Andrzeja nie wierzę. Był to człowiek twardy, pełen planów na przyszłość, odważny.. Tacy ludzie nie popełniają samobójstw. Nawet gdy syn był bardzo chory. To nie jest powód do samobójstwa.. Chyba, że został szantażowany wybiciem rodziny, tak jak ci wszyscy, którzy popełniają samobójstwa w więzieniach.. Przy okazji sprawy pana Krzysztofa Olewnika. Wygląda na to, że mamy kolejny mord polityczny.. Ciekawe co szykował- jeśli chodzi o informacje – przed wyborami? Jakie asy miał w rękawie? Z więzieniami CIA miał rację.. Z lądowaniem samolotów.. Kto mu o tym powiedział? – to inna sprawa.. Ale rację miał! Tak jak z powiedzeniem:” Balcerowicz musi odejść!” Balcerowicz jako symbol pewnego środowiska umocowanego międzynarodowo.. Całe towarzystwo Balcerowiczów musi odejść. I pamiętajcie państwo… W przeszłym roku deficyt budżetowy spadnie do 2,9%, a w 2015 deficyt zostanie obniżony do zera, a potem już tylko z górki.. Do roku 2018- 40% PKB- dług publiczny. A ja mam jedną wątpliwość: skąd pan Jacek Vincent Rostowski wie, że będzie rządził do roku 2018, po drodze przez rok 2015???? Musi skądś wiedzieć, skoro tak sobie wylicza.. Albo jest jasnowidzem, albo..???? Czy im się uda wszystko zaplanować? WJR
Trzy zasługi Leppera dla Polski Andrzej Lepper jako polityk nie wytrzymał przypływu własnej popularności i znaczenia, a jako człowiek nie wytrzymał ich odpływu.
1. Pamiętam dzień 11 listopada 2001 roku. Lepper i ja byliśmy wtedy wicemarszałkami Sejmu. Szliśmy razem w grupie polityków przez Plac Piłsudskiego złożyć kwiaty pod pomnikiem Marszałka. Było wielu polityków, ale dla tłumu warszawiaków (tak jest - warszawiaków) istniał tylko Lepper. - Panie Andrzeju, niech się pan trzyma! Panie Andrzeju, prosimy do nas! - krzyczeli ludzie i wielu z nich gotowych było na rękach go wtedy nosić. Andrzej Lepper, niedługo po pierwszym sukcesie wyborczym, gdy Samoobrona z 53 mandatami weszła do Sejmu, był u szczytu popularności.
2. Był politykiem kontrowersyjnym, niektórzy mówią - brutalnym. Zapewne tak, choć w agresji słownej daleko mu było do późniejszego poziomu Niesiołowskiego, Kutza, czy Palikota. Lepper pytał w Sejmie czy Tusk i paru innych polityków dopuścili się korupcji, a Kutz już nie pytał, tylko wprost oskarżył Kaczyńskiego i Ziobro, że zamordowali Blidę.Nie pamiętam też, by Lepper komukolwiek ubliżał, tak jak Palikot, który cynicznie nazywał Prezydenta chamem, a sąd uznał, że to wolność słowa. Lepper powiedział, że wersalu w Sejmie już nie będzie i rzeczywiście za jego sprawą wersalu nie było, ale gdy Leppera w Sejmie zabrakło, wersal wcale tam nie wrócił, a nawet oddalił się jeszcze bardziej.
3. Niektórzy przypominają, że łamał prawo. Owszem, na przykład wysypywał zboże. Tymczasem obok mnie w Europarlamencie siedzi drugi wiceprzewodniczący Komisji Rolnictwa, francuski poseł z Partii Zielonych Jose Bove, który nie wysypywał, ale podpalał zboże, konkretnie plantacje GMO, a dziś jest uznanym politykiem, szanowanym i cenionym przez europejskie salony. Znalazłoby się w Europie więcej uznanych polityków, przy których wyczyny Leppera to były niewinne igraszki. W godzinie śmierci nie wspominajmy więc jego win, lecz raczej zasługi. Widzę ję co najmniej trzy.
4. Po pierwsze - Lepper był politykiem wrażliwym społecznie. Jego troska o ludzi biednych i wykluczonych nie była na pokaz, lecz autentyczna. On prawdziwie i szczerze dążył do tego, żeby poprawić los najbiedniejszych Polaków. On chciał, próbował, myślał o tym, podczas gdy wielu innym nawet myśleć o tym się nie chciało.
Lepper nawet jeśli sam nie miał dobrych pomysłów na walkę z biedą i wykluczeniem, to innych zmuszał do szukania.
5. Po drugie - Lepper wstrząsnął polityczną elita i salonem i był to wstrząs pozytywny. Jeszcze wtedy, gdy z grzywka opadająca na oczy stawiał pierwsze blokady, albo gdy skuty kajdanami w koszuli z orłem na piersiach szedł do aresztu - pokazywał elitom, że coś jest nie tak, że ludzie mają problemy, że gdzieś tam trochę dalej od rogatek Warszawy, Krakowa czy Gdańska jest prawdziwa bieda, a nawet rozpacz i desperacja. I to było potrzebne, bo elity i salony dostawały już z zawrotu głowy od własnej propagandy sukcesu.
6. I trzecia zasługa - Lepper był naprawdę dobrym ministrem rolnictwa. Większość spraw rolniczych załatwia się dziś w Brukseli, a Lepper działał tam bez kompleksów, był twardy i uparty, tak jak powinien być minister rolnictwa dużego i najbardziej rolniczego kraju Unii. Dzięki jego twardości i uporowi udało się na przykład wspólnie załatwić (wspólnie, bo i Europarlament brał w tym udział) sprawę dopłat dla producentów owoców miękkich w Polsce. Lepperowi niewątpliwie pomagał w Unii mit i wizerunek niesfornego, kontrowersyjnego polityka, z którym nie ma co się kłócić, bo i tak nie ustąpi. Inna sprawa, że Lepper miał wtedy oparcie w twardej europejskiej polityce całego rządu Jarosława Kaczyńskiego.
7. We wrześniu 2006 roku spotkałem Leppera na targach rolniczych "Polagra" w Poznaniu. Był wtedy wicepremierem. Szedł, a raczej maszerował w asyście ochroniarzy i współpracowników, tłum dziennikarzy biegł za nim. Byl wtedy u szczytu swojego politycznego znaczenia i chyba wtedy nie wytrzymał ciśnienia władzy. Wkrótce potem zaczęły sie jego problemy, które doprowadziły go do politycznego upadku. Gdy go potem sądzili razem z Łyżwińskim w seksaferze, publicznie protestowałem, że proces, chyba pierwszy raz od czasów stalinowskich, odbywa się w areszcie, co było skandalem niesłychanym. Potem sąd skazał Leppera, ale wyrok został w II instancji uchylony. A dziś Andrzeja Leppera sądzi Pan Bóg, który lepiej niż ludzie dostrzeże jego dobre uczynki. Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie....
Janusz Wojciechowski
Kto zabił Andrzeja Leppera? Przyznam, że jestem zaszokowany tą wiadomością. Składam rodzinie szczere wyrazy współczucia, także z powodu tego, co już, jak widzę, się wyrabia w mediach. Już wiadomo, że jego zwłoki nie będą zostawione w spokoju, dla rządowych mediów jest wart tyle, ile może zaszkodzić PiSowi i Jarosławowi Kaczyńskiemu. Zresztą, dokładnie, tak, jak za życia. To, co o nim pisano było bezpośrednią funkcją tego, w jaki sposób można było tym zaszkodzić PiSowi. A jeszcze wcześniej AWSowi. Pamiętamy, a w każdym razie ja pamiętam, ze został on wykreowany zupełnie z niczego i znikąd, uporczywie pompowano go w mediach, zresztą on sam był zaskoczony, że tak mu się udaje nabrać wszystkich, że kilkadziesiąt ludzi blokujących drogę jest przedstawiane w mediach, jak tysiące blokujące cały kraj. Był niewątpliwym sojusznikiem SLD i Millera osobiście w atakach na AWS, oraz cichym sojusznikiem rządu SLD po wielkim zwycięstwie tegoż. Tu muszę wyjaśnić, tytuł jest przewrotną prowokacją, zapewne nikt nie zabił, ale natychmiast pojawi się „narracja”, że jednak zabił, kto, a któżby, Jarosław, atmosfera IV RP, Zbigniew Ziobro…. No, coś tam już chłopaki wymyślają, jestem spokojny. Jak został sojusznikiem PiS i wicepremierem, reakcją był spazm oburzenia, jakby właśnie nastąpiła publiczna rytualna konsumpcja szczątków niemowlęcia, albo wytoczenie zeń krwi na macę ( no, może to nie najlepszy przykład, to pewnie jakoś by Wyborcza przemilczała, hi,hi! Żeby nie wywoływać demonów endekokatolickich). Tak, jakby w historii Polski nie zdarzyło się nic bardziej haniebnego, ani zniesławiającego jej imię. Wystarczyło, by Lepper z tego rządu wyleciał, by natychmiast stał się trybunem ludowym, być może nieco kontrowersyjnym, może nieco szorstkim w obyciu, ale przecież chłop, to i co się dziwić. No, ale nie trwało to długo, bo, jak pamiętamy, koalicja została zlepiona na jakiś czas i spazm oburzenia, że można mu publicznie podawać rękę ponownie przeleciał przez media, jak meksykańska fala. Do chwili, gdy się ta koalicja rozleciała definitywnie i znowu okazało się, ze nie jest znowu taki straszny ten ludowy trybun o kontrowersyjnej przeszłości i zachowaniu. Pierwsze komentarze, jakie czytam na forach, zawsze niezawodnym wskaźniku, co za kilka godzin powiedzą oficjalne przekaziory w skoordynowanym tematycznie i czasowo stadzie świadczą o tym, że narracja będzie taka, jak zawsze zeznawał przeciwko Kaczorowi, to i go zabili. Kaczor, znaczy. Z Macierewiczem. I Okrutnym Zbigniewem. Nieważne, że od czterech lat już nie rządzi, ani nie ma w ręku żadnych służb, więc, choćby chciał, to nie ma jak. Zaszczuł. Nieważne, że nie ma czym, ani jak, ale zaszczuł. Nie byłem nigdy zwolennikiem Andrzeja Leppera, koalicję z nim przyjmowałem z ciężkim sercem, choć widziałem, dlaczego do tego doszło. Widziałem przesadę w atakach na niego, nie był kretynem, jakim go malowano, przeciwnie, miał zastanawiająco dużo sprytu i mądrości, czegoś takiego, jak miał i ma Wałęsa, który, będąc w wielu dziedzinach kretynem, a zawsze- łajdakiem, jednak przejawiał przebłysk geniuszu, refleksu, iskry bożej, która podpowiadała mu, co ma w danej chwili powiedzieć, by spaść na cztery łapy. Zresztą, kto wie, co mu podpowiadało, może wcale nie była to iskra boża, lecz ktoś zupełnie materialny i jak najbardziej ziemski. Kiedyś się dowiemy. Zawsze się dowiadujemy, choć czasem zabiera to kilkaset lat. Zawsze mnie fascynowało, jak bardzo różni się sposób widzenia rzeczywistości w momencie, gdy ta się dzieje, i potem, po upływie kilku pokoleń. Polecam lekturę starych dzienników, wspomnień, gazet…. Fascynujące! Ciekawe, jak kiedyś ocenią nasi potomkowie tą postać. Na pewno nie jednoznacznie. Ja też nie szczędziłem mu krytyki i szyderstw, zwłaszcza wobec jego roli w 2007 i potem, gdy usiłował wrócić do polityki trafnie kalkulując, że jedynym możliwym jeszcze dla niego sposobem jest walenie w PiS i Kaczyńskiego. Tak też i robił. Nie chcę tu gdybać, ani udawać mądrali, znając jedynie nagłówki o tragicznej wiadomości i kilka komentarzy, ale jestem pewien, że zmarły Andrzej Lepper odegra w tej kampanii rolę być może większą, niżby to uczynił żywy. Jeszcze wiele o nim i o tej śmierci przeczytamy. Zobaczymy. Coś mi mówi, zapewne doświadczenie, bo cóż innego, że nie będziemy musieli czekać długo. Już ponoć odezwał się Spasiony Rysiek, czołowy nekrofil, przewodniczący komisji do sprawy zapewnienia mu pierwszego miejsca na liście wyborczej ( lata pracy, ale opłaciło się, jest „jedynka”, gratulujemy!) oskarżając IV RP o tą śmierć. Na jakiej podstawie, trudno pojąć. Zapewne na takiej samej, na jakiej oskarżył Kaczyńskiego i Ziobrę o śmierć Barbary Blidy, zatem na takiej samej, na jakiej głupiemu Jasiowi wszystko się z d.. kojarzy. Może na takiej samej zasadzie mnie się przypomina dyrektor Michniewicz, minister Wróbel, czy chorąży Zielonka. Tak dla kontrastu. No, ale ja jestem, jak wiadomo oszalałym zwolennikiem teorii spiskowych. Na razie pomyślmy chwilę o Andrzeju Lepperze, który towarzyszył nam w naszym życiu przez wiele lat. Jest już poza naszą sprawiedliwością i niesprawiedliwością. Naszymi ocenami i emocjami.
Połączmy się z jego bliskimi w ten straszny dla nich czas. Seawolf
„Miś” czy esbecki układ? Takie filmy jak „Uwikłanie” mogą sprawić, że wchodzące w dorosłe życie pokolenia młodzieży niepamiętającej PRL zdadzą sobie sprawę z oczywistego faktu: to, że urodzili się po 1989 r., nie oznacza, że komunizm ich nie dotyczy. „Oni chcą, żebyś wierzyła w „Misia”" – mówi jeden z bohaterów filmu „Uwikłanie” do prokurator Agaty Szackiej (granej przez Maję Ostaszewską). Na wątpliwości młodej prokurator, czy jednak PRL nie była trochę taka jak w filmach Barei, bohater grany przez Krzysztofa Stroińskiego odpowiada: „Niech pani zapyta Kamila Sosnowskiego” – młodego chłopaka zamordowanego, tak jak ks. Jerzy Popiełuszko, przez esbecką grupę „D”. Film w reżyserii Jacka Bromskiego zaskakuje swoją wizją rzeczywistości politycznej i społecznej we współczesnej Polsce. Nie dlatego, aby ta wizja miała być z gruntu nieprawdziwa, choć z pewnością jest przerysowana. Zaskakuje, ponieważ nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, by na dużym ekranie oglądać filmy o esbeckim układzie stojącym ponad instytucjami wolnej Polski. Czy układ taki istnieje? To pytanie powraca zwłaszcza w prawicowej publicystyce i nigdy nie uzyskaliśmy na nie satysfakcjonującej odpowiedzi, i zapewne nigdy nie uzyskamy. Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że istnieje – i jest aktywne – środowisko obejmujące część byłej nomenklatury, funkcjonariuszy oraz ich współpracowników. Środowisko, którego pierwszym celem w czasie ustrojowej transformacji – początkowo faktycznie osiągniętym – było zmonopolizowanie sektora paliwowego, bankowego, a także usług ochroniarskich. Nie można mieć też złudzeń, że ludzie z aparatu komunistycznego państwa, a zwłaszcza służb, wchodzili w III RP z uprzywilejowanej pozycji. Funkcjonariusze i agentura wykorzystywali swą pozycję w spółkach polonijnych, centralach handlu zagranicznego, bankach do mnożenia własnego majątku – sztandarowym przykładem takich działań była afera FOZZ. Jednocześnie była ona namacalnym świadectwem braku woli politycznej, by proceder ten ukrócić. Pierwszy akt oskarżenia w tej sprawie wpłynął do sądu w 1993 r., wyrok zapadł w… 2005 r. i dotyczył trzech osób, z których jedna pozostaje wciąż nieuchwytna dla polskich organów ścigania. Niewydolność wymiaru sprawiedliwości III RP w sprawach związanych z komunistyczną przeszłością jest oczywista. Wystarczy przypomnieć procesy dotyczące masakry na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. czy wprowadzenia stanu wojennego. Co ciekawe, „niemoc” dotyka sądy nie tylko w wypadku dygnitarzy komunistycznego reżimu, ale także agentury – czego najbardziej widocznym symbolem stał się wyrok w procesie lustracyjnym Mariana Jurczyka. Film Bromskiego – a wcześniej książka Zygmunta Miłoszewskiego, na podstawie której powstał scenariusz – zwraca uwagę na istotną kwestię, jaką jest „prywatyzacja” materiałów operacyjnych przez funkcjonariuszy SB w latach 1989-1990. Problem ten powraca w publicystyce, przez lata był jednak bagatelizowany przez mainstreamowe media. Części publicystów nie dał do myślenia nawet przypadek Jerzego Frączkowskiego, kierownika Inspektoratu II Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Gdańsku, w którego domu Urząd Ochrony Państwa odnalazł w 1993 r. 54 mikrofilmy, zawierające łącznie 2612 stron dokumentów. Dotyczyły one m.in.: Krzysztofa Dowgiałło, Romana Zepga, Marzeny Golec, Bogdana Lisa, Jacka Merkla, Bogdana Borusewicza, Lecha Kaczyńskiego i Lecha Wałęsy, a także sieci agenturalnej SB w Trójmieście czy operacji prowadzonych w latach 80. przez podległy Frączkowskiemu Inspektorat. Mikrofilmy powstały na przełomie 1989 i 1990 r. i zostały przez Frączkowskiego „sprywatyzowane” przed likwidacją SB. Jest oczywiste, że Frączkowski nie był jedynym esbekiem, który wpadł na podobny pomysł. Po raz kolejny więc można zadać retoryczne pytanie, po co byłym esbekom potrzebne były materiały dotyczące osób odgrywających istotną rolę w życiu publicznym III RP?
Mętna woda relatywizmu Obok wątków esbeckich, na które zwracają uwagę niemal wszyscy recenzenci „Uwikłania”, warto przywołać jeszcze jeden – w filmie marginalny, ale istotny, jeśli chcielibyśmy spojrzeć na dzisiejsze życie publiczne: „czarny bohater” filmu, były esbek grany przez Andrzeja Seweryna, zwraca uwagę prokurator Szackiej, że jej ojciec – znany profesor prawa – jest także członkiem „towarzystwa wzajemnych ubezpieczeń”, którym zarządzają członkowie esbeckiego układu. Elementem postkomunistycznej spuścizny jest bowiem nie tylko problem środowiska byłych służb, ale także – a może przede wszystkim – kwestia udziału w działaniach komunistycznego reżimu części dzisiejszej elity intelektualnej. To zaangażowanie czy uczestnictwo było różne, od aktywnej działalności w PZPR, przez pasywne w niej członkostwo, po mniej lub bardziej tajne współdziałanie z komunistyczną policją polityczną. Może być to jednym z powodów, dla których z entuzjazmem przyjmowane są we współczesnej polskiej humanistyce postmodernistyczne tezy o wielostronności historii i wielości interpretacji. Bowiem nie jest chyba przypadkiem, że wiele ze współczesnych „gwiazd” postmodernizmu w humanistyce było wcześniej marksistami. Zgodnie z założeniami tej nowej teorii dąży się do przekonania środowiska historycznego, i w tym duchu wychowuje się kolejne roczniki historyków, że nie ma jednej prawdziwej wersji wydarzeń. Wieloznaczność źródeł ma być powodem zanegowania możliwości odtworzenia ich przebiegu, można mówić jedynie o możliwych wersjach. Podkreśla się więc, że jest wersja wynikająca ze źródeł pisanych (a najczęściej jest to kilka wersji) oraz ta zachowana w ludzkiej pamięci – uczestników zdarzeń czy ich obserwatorów. Dla części metodologów nie do pomyślenia jest krytyczne połączenie tych wizji – możemy mówić, co najwyżej, o równoległych, na równi traktowanych, narracjach. Dodatkowo będą się oni domagać ucieczki od wartościowania. Nie ma więc prawdy i fałszu, bohaterstwa i tchórzostwa, wierności i zdrady – wszystko jest relatywne.W takim ujęciu działania polskiego podziemia niepodległościowego oraz zwalczających je ubeków traktowane będą na równi, podobnie jak aktywność gen. Leopolda Okulickiego „Niedźwiadka” i Bolesława Bieruta. Napisanie, że wprowadzenie stanu wojennego było złe, jest subiektywną oceną, a więc działaniem niezgodnym z warsztatem historyka. On nie ma oceniać, ale relacjonować, jak można widzieć daną sytuację w świetle zróżnicowanych źródeł. Bowiem to, co z punktu widzenia aresztowanych działaczy „Solidarności” jawiło się jako złe, we wspomnieniach Wojciecha Jaruzelskiego będzie pozytywnym działaniem zmierzającym do zaprowadzenia porządku publicznego. Taka wizja przynosi ostateczne uwolnienie od problemów z „ludową” Polską. Czerwony totalitaryzm nie był dobry ani zły, po prostu był, a można go było postrzegać rozmaicie – inaczej postrzegał go gen. „Nil”, któremu zakładano pętlę na szyję, a inaczej kat, który uruchamiał pod nim zapadnię. W mętnej wodzie postmodernistycznego relatywizmu rzesze komunistycznych aparatczyków czy wspierających reżim intelektualistów mogą czuć się bezpiecznie. A jeśli komuś przyjdzie do głowy przypomnieć o ich zaangażowaniu sprzed 1989 roku, będzie można o takiej osobie napisać, że na polityczne zamówienie realizuje „politykę hakową”.
Polityka amnezji Przywołane na początku zdanie wypowiadane w filmie przez Krzysztofa Stroińskiego zdaje się kwintesencją polityki amnezji, do której od dwudziestu lat próbuje nas przekonać część polskiego establishmentu. Oswojenie „ludowej” Polski, banalizacja jej zbrodni ma konkretny cel. Ci, którzy PRL nie pamiętają, mają przyjąć, że była ona „najweselszym barakiem” w sowieckim imperium, a ci, którzy w niej żyli, mają uwierzyć, że „wszyscy byliśmy umoczeni”. Problem drążenia najnowszych dziejów Polski zostanie w ten sposób zamknięty. Będzie można „wybrać przyszłość”, przejść do porządku dziennego nad własnymi biografiami, przyjąć, że agenci byli ofiarami, które nikomu nie szkodziły, funkcjonariusze bezpieki pociesznymi facetami, którzy – rejestrując opozycjonistów jako agentów – starali się ich chronić przed swymi kolegami, a PZPR była partią Konradów Wallenrodów usiłujących od środka rozbić system. Pamięć o PRL zostanie ostatecznie zafałszowana, w imię – jak mówi inny z bohaterów filmu (grany przez Adama Woronowicza) – spokoju establishmentu. Działania te wzmacniane są – skutecznie działającymi na część ludzi – hasłem, byśmy nie zajmowali się przeszłością, ale budowali przyszłość. Nie bardzo co prawda wiadomo, czemu badania historyczne mają przeszkadzać w działalności resortom finansów, infrastruktury czy gospodarki, niemniej szantaż moralny jest skuteczny, a część osób zdaje się wierzyć, że istnieje nierozerwalny związek między wydawaniem książek o PRL a rozwojem gospodarczym. Aktywność środowiska poesbeckiego czy, szerzej, postkomunistycznego nie tłumaczy wszystkich patologii toczących III Rzeczpospolitą. Zaskakujące jednak jest to, że część uczestników życia publicznego z uporem godnym lepszej sprawy stara się tę kwestię bagatelizować, a tych, którzy zwracają na nią uwagę, ośmieszać. System komunistyczny w Polsce zaczął być demontowany w 1989 r., ale to nie oznacza, że jednocześnie zniknęły wraz z nim skutki jego istnienia. Można tylko mieć nadzieję, że zwróci na nie uwagę młodsze pokolenie. Tak jak stało się to w Niemczech, w których druga fala denazyfikacji ruszyła blisko dwadzieścia lat po zakończeniu wojny. Nowe pokolenie nieskażone uczestnictwem w instytucjach III Rzeszy dążyło wówczas do oczyszczenia aparatu publicznego z osób o niechlubnej nazistowskiej przeszłości. Takie filmy jak „Uwikłanie” mogą sprawić, że wchodzące w dorosłe życie pokolenia młodzieży niepamiętającej PRL zdadzą sobie sprawę z oczywistego faktu: to, że urodzili się po 1989 r., nie oznacza, że komunizm ich nie dotyczy. Dr Filip Musiał
Czy Smoleńsk im się opłacił? Nocne Polaków rozmowy po Smoleńsku nieuchronnie zmierzają do pytania: jeśli zamach, to jaki motyw? Czy Moskwie opłacało się likwidować niewygodnego prezydenta państwa będącego członkiem NATO, który w wyborach mających odbyć się za kilka miesięcy, miał niewielkie szanse na reelekcję? Czy ryzyko, że zbrodnia się wyda, a świat będzie musiał zareagować, nie przewyższało zysków? Omawiamy dziś szczegółowo ogłoszony w ostatnich dniach polski raport o katastrofie smoleńskiej. Wbrew wielu opiniom uważam, że istotnie wzbogacił on naszą wiedzę na temat tej tragedii. Stało się to jednak wbrew intencjom jego autorów. Nadal nie wiemy, przynajmniej ze stuprocentową pewnością, czy w Smoleńsku doszło do zamachu. Natomiast dzięki ministrowi Millerowi dowiedzieliśmy się NA PEWNO, że Rosja mogła dokonać go – przynajmniej w krótkiej perspektywie czasowej – bezkarnie. Precyzyjniej: mogła zamordować prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz 95 przedstawicieli polskich elit i śmiało liczyć, że przez rok i cztery miesiące nie spotkają ją z tego powodu żadne dotkliwe nieprzyjemności na arenie międzynarodowej. Z prostego powodu: nikt nawet nie sprawdzi w wiarygodny sposób, czy do zamachu doszło.
Widz serialu kryminalnego patrzy na Smoleńsk Większość Polaków, w tym znacząca część tych głosujących na PO, nie uwierzyła w raport Millera. Dlaczego? Zrozumienie, że śledztwo w sprawie Smoleńska to parodia, nie przekracza możliwości przeciętnego widza telewizyjnego serialu kryminalnego. Gdyby w owym serialu spadł samolot z prezydentem, najbardziej doświadczeni gliniarze i agenci natychmiast zabraliby się do sprawdzania, czy to zamach, czy wypadek. Widz śledziłby, jak zawijają najdrobniejsze szczątki samolotu w folię, poddają chemicznym badaniom, obserwują je pod mikroskopem, przesłuchują świadków. Rozgorączkowana młoda piękna agentka spierałaby się z doświadczonym siwiejącym gliniarzem koło 50-tki, w którym kierunku powinno pójść śledztwo. Główny szeryf zaś występowałby przed tłumem dziennikarzy i ogłaszał ustalenia. Zbadaliśmy – jak po zamachu w Lockerbie – trzy tysiące szczątków wraku pod kątem obecności w nich wybuchowych substancji. Stwierdziliśmy ich obecność, więc to zamach. Albo: nie znaleźliśmy takich śladów, więc zamach przy użyciu broni konwencjonalnej jest mało prawdopodobny. Lub też: niestety, na podstawie tego badania nie potrafimy rozstrzygnąć, czy mogło dojść do zamachu. Szukamy dalej.
Obok szeryfa stałby ekspert, najwybitniejszy w kraju profesor kryminalistyki. Tłumaczyłby, że typ pęknięć wraku samolotu wskazuje na to, że mogą być one spowodowane wybuchem bomby. Albo przeciwnie: tak właśnie zgodnie z prawami fizyki powinien wyglądać wrak samolotu, który spadł, lecąc z określoną prędkością, z takiej a takiej wysokości. Tak byłoby w krajach cywilizowanych, w których zazwyczaj toczą się akcje kryminalnych seriali. Trudno wyobrazić sobie serial z jakimkolwiek dobrym gliniarzem, w którym wrak samolotu niszczeje pod gołym niebem, a potem przykryty zostaje brezentem. Taki szeryf natychmiast zostałby aresztowany. Zresztą żaden producent nie zapłaciłby ani centa autorowi takiego scenariusza, bo ani jeden widz w cywilizowanym kraju nie uwierzyłby, że jego służby mogą w ten sposób prowadzić śledztwo.
Płaczemy z wami, ale nie patrzymy kagiebistom na ręce Mamy więc istotną część odpowiedzi na postawione na początku pytania o opłacalność ewentualnego zamachu. Owszem, o smoleńskiej tragedii mówił cały świat, dzięki niej trochę ludzi na świecie dowiedziało się o Katyniu, wszyscy nam współczuli, przy czym wielu patetycznie powtarzało frazesy o polsko-rosyjskim pojednaniu. Ale czy z tego hałasu medialnego wynikło patrzenie Rosjanom na ręce w czasie smoleńskiego śledztwa? Nie, w czym wielki udział miał prorosyjski polski rząd. Nie zażądał w pierwszych dniach, gdy na Smoleńsk zwrócone były oczy całego świata, powołania międzynarodowej komisji. Nie protestował na arenie międzynarodowej przeciwko niszczeniu wraku i zmienianiu zeznań świadków. Nie pytał w światowych mediach, dlaczego urządzenia pokładowe przestały pracować w powietrzu ani jak to możliwe, że część samolotu rozpadła się w drobny mak. Świat, niekoniecznie mający ochotę narażać się Rosji, miał ułatwione zadanie: skoro polski rząd uważa, że wszystko jest OK, to po co inne państwa miałyby wychylać się przed szereg? Problem z głowy. Analiza tego, czy Rosji opłacałby się zamach na polskiego prezydenta i lecące rządowym samolotem elity, w większości reprezentujące niepodległościowy nurt w polskiej polityce, wymaga znajomości moskiewskich metod uprawiania polityki. Znajomość ta nigdy nie była mocną stroną Zachodu. Pytanie, czy Moskwa stoi za kolejnymi zamachami terrorystycznymi, padało w ostatnich dziesięcioleciach wielokrotnie. Za każdym razem pojawiali się tacy, którzy wątpili w to, czy zamach ten był dla Rosji opłacalny. Jaki interes, patrząc kategoriami zachodnimi, miałaby Moskwa w mordowaniu dwóch synów płk. Ryszarda Kuklińskiego? A zamach na Jana Pawła II? Czy Sowieci mogli poważyć się na aż tak szaleńczy krok? A gdyby się wydało? Przykład świeższy to wysadzanie bloków z własnymi obywatelami jako pretekst do napaści na Czeczenię. Opłacalne? W tym przypadku „wydało się”, pojawili się świadkowie. I co? I nic.
Wroga wziąć gołymi rękami Carski, a potem sowiecki wojskowy Borys Szaposznikow, profesor wojskowych sowieckich uczelni, autor wojskowego planu sowieckiej napaści na Polskę z 1939 r., a w latach 40. marszałek Związku Sowieckiego, był autorem książek o przyczynach sowieckiej porażki w wojnie polsko-bolszewickiej, w tym pracy „Operacja warszawska”. Jego zdaniem główną jej przyczyną nie było wcale złe wyszkolenie czy uzbrojenie armii, ale błędna ocena sytuacji wewnętrznej w Polsce. „Przeceniliśmy zrewolucjonizowanie wewnętrznej sytuacji w Polsce w tym okresie. Ta przesada w ocenie sytuacji w Polsce znalazła swój wyraz w nadmiernej, tzn. nieuzgodnionej z naszymi możliwościami, ofensywnej operacji” – pisał Szaposznikow. Polemizując z Michaiłem Tuchaczewskim, zarzucał mu nazbyt europejski sposób myślenia o wojnie. Dowodził, że najważniejsze jest, by wroga „spreparować” tak, żeby go można było „gołymi rękami wziąć” – „szapkami zakidat”. Słowa te najtrafniej oddają odwieczną moskiewską strategię wojenną. Polski sowietolog Włodzimierz Bączkowski w pracy „Uwagi o istocie siły rosyjskiej” z 1938 r. dowodził, że Zachód nie potrafi skutecznie przeciwstawiać się Moskwie, bo błędnie uważa ją za podobne sobie państwo europejskie. Tymczasem Rosja jest powierzchownie powleczonym europejskością państwem azjatyckim, czerpiącym wojenną strategię od Czyngis-chana i Chińczyków. Jej istotą nie jest wcale silna i nowoczesna armia, bo takiej Moskwa nigdy nie miała, lecz rozkładanie wewnętrzne państw, które chce podbić. „Moskwa z reguły podbijała narody bądź znajdujące się w stanie kompletnego upadku, bądź też niestawiające większego oporu” – dowodził Bączkowski na przykładzie wielu wieków jej podbojów. Pisał w tym kontekście o Polsce przedrozbiorowej i jej zdegenerowanych elitach żyjących z carskich pensji. Stwierdzał, że źródłem siły Moskwy „nie jest normalny w warunkach europejskich czynnik siły militarnej, lecz głęboka akcja polityczna, nacechowana treścią dywersyjną, rozkładową i propagandową”. Dopiero, gdy podbijane państwo było wystarczająco osłabione i niezdolne do obrony, następował „tryumfalny marsz hordy, która mordując bezbronnych (jak Suworow wycinał Pragę) robi wrażenie surowego, klasycznego typu wojska”. Bączkowski pokazywał, jak strategię tę zaadaptowali i udoskonalili do swoich potrzeb bolszewicy. Przytaczał prace, w których przyznawali się oni do tego wprost. Za sprawą polskich i rosyjskich władz nie wiemy, czy w Smoleńsku doszło do zamachu. Wiemy natomiast, że jeśli to był zamach, to Moskwa trafnie oceniła stan rozkładu polskiego państwa. Rząd Tuska i pełniący obowiązki prezydenta Bronisław Komorowski okazali się niezdolni do działań w imię polskiej racji stanu nawet w tak dramatycznym momencie historii. Nie zawiodły Moskwy wielkie media III RP, które haniebnie zdradziły ofiary Smoleńska, nie upominając się o prawdę. Gorzej – zabrały się za dyskredytowanie wszystkich jej poszukujących. Także najbardziej wpływowa część elit akademickich okazała się niezdolna do wypełnienia swoich najbardziej elementarnych obowiązków wobec ojczyzny. Trafnie Rosja przewidziała też bierną postawę wolnego świata po wygranej Baracka Obamy w Ameryce. Raport Millera to klamra dopinająca obraz tego rozkładu. III RP po 21 latach funkcjonowania okazała się być państwem, które były okupant może brać „gołymi rękami”. W rok i cztery miesiące po Smoleńsku Polska jest krajem, w którym dokonuje się domykanie systemu. Jego istotą jest rezygnacja z ambicji prowadzenia polityki niepodległego państwa. Oraz powolne, ale systematyczne osuwanie się w moskiewską strefę wpływów.
Moment najbardziej zastanawiający Czy jeśli w Smoleńsku był zamach, to plany jego autorów spełniły się w stu procentach? Zdarzył się drobny wypadek przy pracy. Na pokład samolotu nie wsiadł Jarosław Kaczyński. Obóz niepodległościowy nie stracił swojego lidera, wokół którego skupili się po Smoleńsku wszyscy, którzy nie chcą mieszkać w Rosji. Myślę, że także wielkość tłumów, które wyszły na ulice po śmierci prezydenta, zaskoczył wrogów wolnej Polski. W bardzo szybkim tempie obóz niepodległościowy się odmłodził. Jest nieporównywalnie lepiej zorganizowany. Stał się bardziej świadomy własnych celów. Zdecydowanie mniej przemakalny na medialne manipulacje. Jest nadal mniejszością. Ale jedyną zdeterminowaną mniejszością działającą z pobudek ideowych. Czy potrafi udowodnić, że jego wrogowie w dłuższej perspektywie się przeliczyli? Włodzimierz Bączkowski opisując podboje Rosji, stwierdzał: „Momentem najbardziej zastanawiającym jest fakt, że najmniejszy opór na długo zatrzymywał zwycięski podbojowy pochód Rosji, a najmniejszy, lecz prężny i zdrowy moralnie ośrodek państwowo-narodowy umiał trzymać w szachu
o wiele potężniejszą Moskwę”. Piotr Lisiewicz
„Samobójstwo” przez powieszenie znakiem firmowym III RP Iluż to polityków bądź ludzi ze świecznika straciła już życie w nagły sposób w państwie prawa Kiszczaka i Michnika? Lista jest niepokojąco długa: Piotr Jaroszewicz, minister Dembski, gen. Papała, Michał Falzmann, Walerian Pańko,poseł Gruszka, któremu udało się przeżyć, przeszło setka osób w Smoleńsku… To osoby , które potrafię wymienić ot tak, bez żadnego „researchu” internetowego czy prasowego. Biorąc pod uwagę, jakie funkcje pełniły te osoby w państwie, lista jest szokująca. Dołóżmy do tego „samobójstwa” Ireneusza Sekuły – 3 kule w brzuchu, Grzegorza Michniewicza powieszonego na kablu od odkurzacza, 3 świadków w sprawie porwania Olewnika, którzy wieszają się w celach o podwyższonym nadzorze, dołóżmy do tego „samobójstwo” szyfranta Zielonki, który idąc się utopić bierze ze sobą dowód osobisty i jeszcze dowody wypłat z banku, aby śledczy mogli ustalić jego tożsamość ponad wszelką wątpliwość.I jeszcze kit wciskany nam przez dziennikarzy, że owszem, ciało po pół roku przebywania w wodzie rozłożyło się tak, że zidentyfikować go nie można, ale dokumenty pozostały w stanie nienaruszonym. „Samobójstwo” Andrzeja Leppera jest jednym z długiej plejady śmierci niewygodnych ludzi w wyniku powieszenia, wypadków samochodowych i różnych innych nieszczęśliwych wypadków. Prześledźmy karierę Andrzeja Leppera: najpierw media wykreowały go ze zwykłego przestępcy i buca na lidera ruchu chłopskiego. Był ukrytym koalicjantem SLD i batem na rząd AWSu, nie imały się go żadne wyroki, przez kilkanaście lat albo nie udawało się go skazać za ewidentne przestępstwa, albo też nie płacił grzywny i nikt sobie z tego nic nie robił. Lepper był dla systemu wentylem bezpieczeństwa, w którym kanalizowały się ruchy niezadowolonych. Parasol ochronny skończył się, kiedy Lepper został koalicjantem PiSu. Po kilkunastu latach bezkarności Lepperowi najpierw przytrafiła się afera gruntowa, potem ta żenująca afera pt. „wszyscy szukamy ojca dziecka Anety Krawczyk”. Lepper niewątpliwie miał dużą wiedzę na temat niejawnych procesów tego bandyckiego państwa. Pamiętacie wyśmiewaną tezę o talibach w Klewkach (sam się zaśmiewałem). Okazała się jednak prawdą… Co chciał uczynić Lepper, że musiał „się zabić”? Postanowił sypać nie tych oficerów co trzeba? Pewnie się tego nigdy nie dowiemy, tak jak nie dowiemy się kto na prawdę zabił osoby, które wymieniłem na początku wpisu. Ppablo
Doradca Leppera, Wiesław Podgórski też popełnił samobójstwo Śmierć Andrzeja Leppera to nie pierwsza tragedia w środowisku Samoobrony w ostatnim okresie. Pod koniec czerwca samobójstwo popełnił blisko związany z Lepperem jego były doradca Wiesław Podgórski – podaje portal tvp.info.
Z informacji portalu tvp.info wynika, że Podgórski popełnił samobójstwo pod koniec czerwca. Na oficjalnej stronie internetowej Samoobrony zamieszczono kondolencje podpisane przez Andrzeja Leppera. „Odszedł nasz Kolega i Przyjaciel oraz wieloletni współpracownik Wiesław Podgórski. Łącząc się w żalu z rodziną oraz bliskimi zmarłego, w imieniu działaczy i sympatyków Samoobrony oraz własnym, składam wyrazy głębokiego współczucia. Żegnaj Wiesławie” – napisał Andrzej Lepper na stronie internetowej Samoobrony. Wiesław Podgórski był doradcą Andrzeja Leppera ds. kultury i dziedzictwa narodowego w czasie, gdy szef Samoobrony sprawował funkcję ministra rolnictwa.
http://wiadomosci.dziennik.pl
Andrzej Lepper – in memoriam Był zjawiskiem na polskiej scenie niezwykłym, bo – wbrew różnym szczekaczom – samodzielnym i rodzimym. Jego błyskawiczny awans polityczny z prowincjonalnego zadymiarza do wicepremiera u jednych wzbudzał strach, u innych szacunek i podziw. Jest jasne, że Lepper nie poradził sobie z polską polityką w wydaniu postsolidarnościowym. Bo polityka ta to gra w wybijanego, gra na śmierć i życie, bez pardonu, honoru i reguł gry. W polityce postsolidarnościowej trwa nieprzerwane polowanie z nagonką – a to na TW, a to na agentów (ruskich, PRL-owskich itp.), na domniemanych aferzystów, na tych, co nie z naszego obozu, wreszcie na dawnych kolegów ze styropianu. Lepper wdarł się na scenę polityczną, bo udało mu się porwać ludzi z prowincji, ludzi, którzy ciepło wspominali PRL, którzy nie widzieli konieczności ciągłych rozliczeń i straszenia Moskalem. Lepper pozyskał tych, którzy odwrócili się od oportunistycznej i cynicznej lewicy a la Aleksander Kwaśniewski, lewicy, która sprzedała własne ideały i wyrzekła się przeszłości. Tak, Lepper zebrał pod swoimi sztandarami takich właśnie ludzi, ale nie to – w oczach rządzącego establishmentu – było jego największą zbrodnią. Było nią odwołanie się również do haseł narodowych, czy jak kto woli nacjonalistycznych. Lepper wypełnił lukę po lewicy, która stała się liberalno-internacjonalistyczna. Jako jedyny ważny polityk nie akceptował ideologicznej rusofobii państwa polskiego, podkreślając konieczność traktowania stosunków z Rosją poważnie. I jeszcze jedno – Lepper nie schylał głowy przed solidarnościowym bożkiem, nie składał mu hołdów i nie klękał. Oczywistym stało się więc to, że Lepper nie pasuje do „wolnej” Polski. Był skazany na zniszczenie. Polowanie na Leppera trwało od lat, ale apogeum nastąpiło, kiedy pozornie dołączył do establishmentu, zostając wicepremierem. Właśnie, tylko pozornie, bo był przeznaczony do odstrzału. Paradoks polegał na tym, że sidła na Leppera zakładali wspólnie – dominujący koalicjant z rządu i antyrządowa opozycja. On sam ułatwiał to popełniając błąd za błędem, ulegając złudzeniu, że jest w wielkiej grze i jest rozgrywającym. Sytuacja go przerosła, to pewne, ale prawdą jest też to, że te słabości były wykorzystane z wyjątkową brutalnością. Tzw. afera gruntowa, której nie było i komedia tzw. sex afery, w której rej wodziły media establishmentu – były ciosami śmiertelnymi. Usłużne instytucje państwa, mające stać na straży bezstronności – wykonały zadanie. Udało się Leppera zniszczyć politycznie. Kwestią czasu, jak się okazało, było też zniszczenia go jako człowieka. Jest prawdą, że Lepper nie był aniołem, nie był także mężem stanu. Był zręcznym graczem, który w pewnej chwili uwierzył, że jest wielkim graczem. To było złudzenie, które okazało się zalążkiem klęski. Kiedy Lepper sobie to uświadomił, było już za późno. Jego śmierć, obok wspomnień, powinna także skłaniać do głębszej refleksji – nad stanem tzw. demokracji i nad prawdziwymi mechanizmami, jakie nią rządzą. Demokracja ta chętnie podnosi swoje walory, puszy się i wyśmiewa z okresu minionego. Ma poczucie wyższości i doskonałości, demokracja ta poucza ościenne kraje jak powinny żyć, kogo powinny wybierać, a kogo nie. W swym zadufaniu nie jest w stanie spojrzeć na samą siebie. Wątpliwe, by uczyniła to w obliczu tej śmierci.
Jan Engelgard
Katastrofa TU-154M – polsko-rosyjska synchronizacja wydarzeń Raport Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, który Przewodniczący komisji technicznej MAK spowodował polsko-rosyjską lawinę różnych wydarzeń...
29 lipca 2011 Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego której przewodniczył mgr. inż Jerzy Miller, szef MSWiA upubliczniła raport końcowy z badania zdarzenia lotniczego nr 192/2010/11 samolotu TU-154M nr 101 zaistniałego dnia 10 kwietnia 2010. Na pierwszej stronie tego raportu napisano: „...Raport został sporządzony w języku polskim. Inne wersje językowe przygotowane zostały w celach informacyjnych...” Jedno zdanie a przeczy temu co można zobaczyć w wersji angielskiej oraz rosyjskiej, mam tu na myśli daty „przyjęto 25 lipca 2011” w polskiej wersji raportu, 1 lipca 2011, datę widniejącą na każdej stronie rosyjskiej „wersji informacyjnej” raportu, oraz brak dat w angielskiej „wersji informacyjnej” raportu. Tą różnicę już sygnalizowałem w poprzednich wpisach dotyczących raportu Komisji Jerzego Millera. To także jedno z pytań wysłanych 3 sierpnia 2011 drogą oficjalną, do Komisji Jerzego Millera.
27 czerwca 2011 Premier Donald Tusk otrzymał raport komisji Jerzego Millera. Raport osobiście dostarczył Jerzy Miller.
28 lipca 2011 Minister MON, Bogdan Klich składa na ręce Prezesa Rady Ministrów. Dymisja zostaje przyjęta przez Premiera Donalda Tuska w dniu 29 lipca 2011. Czy tylko Donald Tusk znał wcześniej treść raportu Komisji Jerzego Millera?
3 sierpnia 2011 Komisja Techniczna Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) zakończyła badanie katastrofy samolotu TU-154M który 10 kwietnia 2010 roku rozbił się pod Smoleńskiem. Kolejna zadziwiająca „polsko-rosyjska” synchronizacja prac, wystarczyło kilka dni po publikacji raportu Komisji Jerzego Millera i MAK kończy badanie katastrofy Tupolewa. Również 3 sierpnia 2011 rozpoczęły się przygotowania do przekazania Polsce wraku samolotu TU-154M, poinformował o tym szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, płk Ireneusz Szeląg.
4 sierpnia 2011 Premier Donald Tusk ogłosił rozformowanie 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, a także dymisję wiceszefa MON Czesława Piątasa oraz dymisję 13-tu oficerów w tym trzech generałów. „Jako rząd jesteśmy bardzo zdeterminowani, by szybko i jak sądzę nie bezboleśnie - wdrażać rekomendacje komisji Millera” - powiedział premier Tusk. Od 27 czerwca 2011 Premier znał treść raportu Komisji Jerzego Millera, a więc dlaczego zwlekał z dymisjami w MON? Pod raportem Komisji Jerzego Millera widnieją nazwiska i imiona 34 osób, magistrów, inżynierów, profesorów, doktorów, osób cywilnych i wojskowych. Niestety nie ma odręcznych podpisów, czytelnych, lub nieczytelnych tych osób, a to rodzi wątpliwości czy raport Komisji Jerzego Millera jest ważnym dokumentem państwowym, czy tylko zbitką słów z których coś miało wyniknąć. W treści raportu znajduje się kilka wpadek Komisji Jerzego Millera, między innymi:
- różnica w datach pomiędzy wersją polską, a rosyjskim i angielskim tłumaczeniem,
- bezprawne użycie zdjęcia którego prawa autorskie nie należą do Komisji Jerzego Millera, autor zdjęcia domaga się odszkodowania, kwota odszkodowania wysoka
- zamieszczenie zdjęcia tablicy przyrządów pierwszego i drugiego pilota, jest to tablica TU-154M nr 102 które zostało opisane jako tablica przyrządów pierwszego i drugiego pilota TU-154M nr 101. Takie „małe drobiazgi”, a „kłują w oczy”, ale przecież ten raport stworzyli eksperci! Błędy zamierzone lub nie zamierzone, sprawdzające „czujność” i wiedzę Polaków. Nie pierwsze takie „testy”, i nie ostatnie. Raport Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, który Przewodniczący komisji technicznej MAK, Aleksiej Morozow nazwał polskim dokumentem wewnętrznym spowodował polsko-rosyjską lawinę różnych wydarzeń, dość dobrze zsynchronizowanych w czasie. A to jeszcze nie koniec... Pluszak
Klęska jest sierotą Ajajajajajajaj! Czyżby cały pogrzeb na nic? Czyżby na darmo trudziła się pani Tatiana Anodina i zespół niezależnych ekspertów, to znaczy - oczywiście zależnych, jakżeby inaczej - ale przecież właśnie dlatego niezależnych, nieprawdaż? Czyżby na darmo pan minister Jerzy Miller stanął na czele niezależnej, to znaczy - oczywiście zależnej, jakżeby inaczej, bo przecież sam premier Tusk się wahał, czy wprowadzać poprawki do jej raportu, czy przeciwnie - nie wprowadzać, aż wreszcie stanął na nieubłaganym gruncie niezależności - więc jednak niezależnej komisji, która suwerennie, niczym generał Wojciech Jaruzelski, ustaliła, podobnie jak generał Tatiana Anodina, że przyczyną katastrofy był sławny "błąd pilota". Jaki błąd - aaaa, to nie jest do końca jasne - ale ważne, że błąd - co przecież wiadomo było od samego początku, a kto wie, czy nawet nie na parę minut przed katastrofą. Czyżby tyle wysiłku, tyle samozaparcia miało pójść na marne? A właśnie na to wygląda, bo Millward Brown SMG/KRC ustaliła, że aż 56 procent Polaków uważa, że właściwie to nie wiadomo, co stało się 10 kwietnia w Smoleńsku. No i zrób im dziecko! Czyżby chcieli, żeby sam premier Tusk wyrwał sobie serce z piersi? "O nierządne królestwo i zginienia bliskie!". Inna sprawa, że jakże tu wierzyć premieru Tusku, kiedy sam pan minister Miller, zapewne bez złych intencji, niemniej jednak, w swoim raporcie zdecydowanie podważył zaufanie w prawdomówność samego pana prezydenta Bronisława Komorowskiego? Żyją przecież jeszcze ludzie pamiętający, jak to 3 maja 2010 roku, kiedy to nawet pani redaktor Monice Olejnik nie obeschły jeszcze łzy żałości po katastrofie smoleńskiej, a i oblicze pana redaktora Tomasza Lisa nie zdążyło stęchnąć z opuchlizny po nieutulonym żalu po utraconej bezpowrotnie elicie, pan marszałek Bronisław Komorowski, pełniący podówczas obowiązki prezydenta, z miedzianym czołem oświadczył, że możemy być dumni z własnego państwa, bo "zdało egzamin". Tymczasem jakże mamy być dumni, skoro raport ministra Millera nie pozostawia na naszym nieszczęśliwym kraju suchej nitki? Z jednej strony, trudno się dziwić, bo przecież wiadomo, że jaki pan - taki kram, ale z drugiej strony, niepodobna nie zauważyć, że takie kiepskie państwo nie powinno aż tak dużo kosztować. Inna sprawa, że ustalenia raportu pana ministra Jerzego Millera wcale nie muszą odzwierciedlać żadnej rzeczywistości. Być może nawet nie odzwierciedlają jej na pewno. Cóż zatem odzwierciedlają? Wiele wskazuje na to, że odzwierciedlają one tylko pewien wycinek rzeczywistości, a mianowicie - treść kompromisu między razwiedką wojskową a bezpieczniakami z SB, którzy dzisiaj biorą odwet za upokorzenia doznane od wojskówki podczas sławnej transformacji ustrojowej. Przeczołgają tych wszystkich pułkowników i generałów w najgłębszych kałużach, wytarzają ich w smole i pierzu, a przede wszystkim - zapewnią sobie udział w łupach płynących z okupacji naszego nieszczęśliwego kraju co najmniej po połowie. Ale nawet biorąc pod uwagę poprawkę na ten kompromis, gołym okiem widać, że żadnego wojska w dawnym znaczeniu tego słowa u nas już nie ma, a tylko jacyś askarisi, no i oczywiście - urzędnicy, którzy dla zmylenia przeciwnika poprzebierali się akurat w mundury. Prawdziwe wojsko nie kucałoby przecież przed jakimiś głupimi cywilami, tylko pokazałoby im mores. Owszem - ale pod warunkiem, że głupi cywile nie posiedli wiadomości o jakichś kompromatach, których ujawnić nie można na tej samej zasadzie, na której kapłan Pentuer przestrzegał, że kto by zdradził tak wielką tajemnicę, umrze podwójnie, ciałem i duszą. A tymczasem pan generał Petelicki, co to serce gorejące ma po lewej stronie, nawet specjalnie nie ukrywa posiadania wiedzy tajemnej, bo jakże inaczej zinterpretować zagadkowe deklaracje, że Amerykanie wiedzą "wszystko"? Skoro dopiero Amerykanie wiedzą "wszystko", to cóż właściwie wie komisja pana ministra Millera? Komisja pana ministra Millera w tej sytuacji tyle wie, co zje, a konkretnie - tyle wie, ile wiedzieć jej pozwolono. Czyż w takich okolicznościach wypada się dziwić, że aż 56 procent Polaków uważa, że właściwie to nie wiadomo, co takiego stało się 10 kwietnia w Smoleńsku? Nie wypada, to jasne. Jeśli czemukolwiek można się dziwować, to tym 36 procentom, którzy uważają, że wszystko jest jasne. W ich przypadku mamy dwie możliwości; albo to konfidenci, którym oficerowie prowadzący surowo przykazali wierzyć we wszystko, co pan minister Miller objawi, albo durnie. Jeśli konfidenci, to trzeba przyznać, nie tylko że jest ich całkiem sporo, ale i to, że są wyjątkowo zdyscyplinowani; wierzą, aż miło popatrzeć! A jeśli durnie, no to też dobrze to nie wygląda, zwłaszcza w warunkach demokracji politycznej. 36 procent durniów może przecież przesądzić - i kto wie, czy nie przesądzi - o rezultacie wyborów, więc dopiero na tym tle lepiej rozumiemy, dlaczego nasz nieszczęśliwy kraj wygląda tak, jak wygląda. Ach, jaka szkoda, że nikt nie zastosował się do zbawiennego pomysłu Stefana Kisielewskiego, który nawoływał, by "wziąć za mordę i wprowadzić liberalizm"! Zamiast tego razwiedka kierowana przez - co tu ukrywać - generała Kiszczaka, wdała się w konfidencję z "lewicą laicką" i z tej sodomii narodziła się III Rzeczpospolita, która właśnie smrodem swego rozkładu zaczyna już drażnić nawet nozdrza Najwyższego. A przecież raport komisji pana ministra Jerzego Millera nie ujawnia całej prawdy, tylko dozwolony wycinek. "Patrz Kościuszko na nas z nieba - raz Polak skandował. I popatrzył nań Kościuszko i się zwymiotował". Ciekawe, czy biedny pan prezydent Komorowski też po kryjomu zatyka sobie nos, czy też nadal pęka z dumy z powodu państwa, na którego czele, jakby na urągowisko, postawiły go Siły Wyższe? I kiedy tak rozpoczyna się wymiana ciosów suwerennymi raportami i Białymi księgami, w Warszawie odbyły się zwyczajowe uroczystości w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Poprzedzone zostały deklaracją ministra Sikorskiego, który - zapewne z nadmiaru wolnego czasu - wdał się w dywagacje historyczne, oskarżając dowódców Armii Krajowej o odpowiedzialność za "narodową katastrofę". Sukces ma wielu ojców, klęska jest sierotą, więc znacznie łatwiej odpowiedzieć na pytanie dotyczące bilansu Powstania Warszawskiego, niż wyjaśnić, któż to sprawił, że nawet biedny minister Miller musiał w raporcie swojej komisji ujawnić, że państwo rozłazi się niczym stare gacie. Z drugiej jednak strony, każdy rozumie, że nie można lekkomyślnie rozpoczynać rozmowy o sznurze w domu wisielca, więc deklaracja pana ministra Sikorskiego dostarczyła okazji do licytacji w patriotyzmie, w której wzięła udział nawet "bufetowa", czy pani prezydent Warszawy, Hanna Gronkiewicz- Waltz. A przecież przed nami jeszcze rocznica zwycięstwa w wojnie polsko-bolszewickiej, potem - porozumień sierpniowych, za chwilę - wybuchu II wojny światowej i 17 września - no a potem - wybory, w których, jak wiadomo, nie tyle ważne jest, kto głosuje, a bardziej - kto liczy głosy, zaś najbardziej - jaka oferta zostanie przedstawiona głosującym przez Siły Wyższe, by bez względu na to, kto wygra, wybory były wygrane. SM
Konsekwencje "błędu pilota"„Tyle dzisiaj, tyle się dzisiaj stało. Boli mnie serce, boli mnie całe ciało” – skarżyła się pani Olga Jackowska, czyli „słynna Kora”, na dolegliwości z powodu nadmiaru przeżyć. I słuszna jej racja, bo wydarzenia mnożą się jak króliki i nawet my, zaprawieni w pogoni za sensacjami biedni gryzipiórkowie, wprost nie wiemy, za czym gonić najpierw, a co może trochę poczekać. Oto ledwie tylko komisja pana ministra Jerzego Millera suwerennie zatwierdziła pierwotną wersję o sławnym „błędzie pilota”, wszystko zaczęło się pruć, niczym szata Laertesa. Zamiast odczuwać uzasadnioną dumę z naszego nieszczęśliwego państwa, jak to 3 maja 2010 roku przykazał nam p.o. prezydenta marszałek Bronisław Komorowski, że to niby „zdało egzamin” - zachodzimy w głowę („zachodzim w um z Podgornym Kolą”), jakież to przyczyny mogły sprawić, że tak zasłużony dla obronności państwa pan minister Klich zdecydował się popełnić samo...to znaczy pardon – oczywiście podać się do dymisji, którą premier Tusk, wprawdzie nieutulony w żalu, ale natychmiast „przyjął”? Jeszcześmy się nie nadziwowali, w jakiż to sposób sławny „błąd pilota” mógł wpłynąć na tak gwałtowne obniżenie poziomu samoooceny pana ministra Klicha, a tu już w wojsku zaczęły „lecieć głowy” – najpierw pojedyncze, a potem – całymi pułkami („raz łubudu – i cztery pułki” – tak w pewnej szopce noworocznej Śmierć stręczyła swoje usługi generałowi). Kiedy tak medytowaliśmy nad marnościami tego świata, w którym z powodu „błędu pilota” rozwiązywane są całe pułki wojska – bo nietrudno się domyślić, że 36 pułk specjalny, to początek rozformowywania pozostałości tubylczej armii – a tu pan poseł Czuma wbił zdradzieckiego noża w plecy nie tylko Platformie Obywatelskiej, ale całemu Salonowi, który tyle obiecywał sobie po raporcie komisji do spraw „nacisków”, że dzisiaj pan redaktor Tomasz Wołek, autorytet moralny bene merenti, znaczy - dożywający na łaskawym chlebie na posadzie dyrektora literackiego, czy może programowego w pornograficznej stacji telewizyjnej Tele-5 - nie szczędzi mu gorzkich wyrzutów. Pan poseł Andrzej Czuma bowiem stwierdził, że żadnych „nacisków” nie było. Jakże „nie było”, kiedy przecież był rozkaz, że były! Najwyraźniej i panu posłowi Czumie musiał udzielić się „błąd pilota”, skoro postąpił wbrew rozkazowi. Takie zuchwalstwo nie może pomieścić się w głowie panu redaktorowi Bogdanowi Wróblewskiemu z „Gazety Wyborczej”, który stwierdził, że Andrzej Czuma najwyraźniej „zapomniał o państwie strachu i nienawiści” – oczywiście za rządów Jarosława Kaczyńskiego. Wprawdzie pan Wróblewski na zdjęciu nosi wąsy, ale chyba przyprawione, bo w ogóle sprawia wrażenie chłopczyka tak małego, że aż dziw bierze, że już umie pisać. Jakże inaczej, skoro nie pamięta innego „państwa strachu i nienawiści”, nie sięga pamięcią dalej, niż do rządów Kaczyńskiego? To już nie było Stalina i Bieruta? To już nie było towarzysza Wiesława? To już nie było Edwarda Gierka, ani generała Jaruzelskiego? To takie przesłanie niesie dzisiaj „maleńkim uczonym” z chederu na Czerskiej kolejna mądrość etapu? Kto by przypuszczał, że solenne zatwierdzenie wersji o „błędzie pilota” takie spustoszenie poczyni nawet w umyśle redaktora Adama Michnika, skoro we własnej gazecie pozwala puścić w niepamięć własne chwalebne blizny, odniesione w nieubłaganej walce z totalitaryzmem? No bo skoro „państwo strachu i nienawiści” nastało dopiero z Kaczyńskim, to znaczy, że pan redaktor Michnik tak naprawdę wcześniej walczył z fantomami? Ładny interes! Zresztą mniejsza już o pana redaktora; niech tam kuśtyka móżdżkiem, jak mu nakazuje mądrość etapu i człowieki honoru, bo znacznie ciekawsza jest pochwała jakiej udzielił posłowi Czumie premier Tusk za „rzetelność”. No, no...! Od kiedy to „rzetelność” jest u premiera Tuska w takiej cenie? Dotychczas można było odnieść wrażenie raczej odwrotne, no ale skoro „błąd pilota” doprowadza do takiej rewolucji w naszym nieszczęśliwym kraju, to trudno, żeby te nastroje nie udzieliły się również premieru Tusku. Najwyraźniej musiał dowiedzieć się o czymś, co skłania go do pójścia w ślady Polskiego Stronnictwa Ludowego, które ze swojej stuprocentowej zdolności koalicyjne potrafiło przez ostatnie 20 lat wyciągnąć więcej korzyści, niż razwiedka ze spółek nomenklaturowych, a kto wie, czy nie i z Pewexu. No dobrze – ale czego konkretnie mógł się dowiedzieć? A konkretnie mógł się dowiedzieć, że z powodu „błędu pilota” odtąd będzie musiał chodzić na pasku Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Dlaczego? Ano dlatego, że „błąd pilota” wykopał przepaść nie do przebycia między nim, a Jarosławem Kaczyńskim, w związku z czym, w odróżnieniu od PSL, zdolność koalicyjna Platformy Obywatelskiej raczej maleje, zwłaszcza w miarę rośnięcia w siłę i stopniowego przerzucania na SLD atutów zastępczo przekazanych przez Siły Wyższe Platformie Obywatelskiej w roku 2005. W miarę przerzucania tych atutów w postaci dyspozycyjności mediów i agentury, żeby nie wspomniec o pieniądzach, SLD już teraz przymierza się do pozycji lidera przyszłej szajki rządowej. Czyż trzeba lepszej poszlaki, niż wiosenne przebudzenie całego SLD-owskiego parku jurajskiego? Tedy chwaląc posła Czumę, chociaż „z drugiej strony” nie zapomiając o potwornościach w rodzaju podsłuchiwania rozmów „Mira”, „Zbycha” i „Rycha”, które omal nie przyprawiły go o zawał serca, premier Tusk próbuje czynić pojednawcze gesty, ale tak, żeby nie stracić twarzy, a jak się da – jeszcze dodać choćby jden listek bobkowy do wieńca sławy męża sprawiedliwego. Ale „daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia!” Ześlizg po równi pochyłej nieubłaganie doprowadzi go do konieczności skakania z gałęzi na gałąź przed Grzegorzem Napieralskim – co jak wiadomo, gorsze jest od śmierci. Skoro „błąd pilota” okazał się tak brzemienny w konsekwencje, to wreszcie doszło i do tego, do czego dojść musiało. W biurze „Samoobrony” w Warszawie znalezione zostały zwłoki Andrzeja Leppera, przewodniczacego tej partii, a ongiś – posła i wicepremiera. Policja twierdzi, że to samobójstwo, czemu, rzecz prosta, nie wypada zaprzeczać, podobnie, jak nie wypada nie wierzyć w „błąd pilota” - to jasne. Ale skoro z powodu „błędu pilota” rozwiązywane są pułki wojska i nawet generalicja traci głowy, to cóż mogłoby w tych okolicznościach ochronić pana Andrzeja przed samobójstwem? Pamiętamy wszyscy choćby z filmu „Ojciec chrzestny” scenę, jak to Michael Corleone „reguluje sprawy rodzinne” zabijając wszystkich na prawo i lewo? Skoro w rządzącym naszym nieszczęśliwym krajem dyrektoriacie „błąd pilota” doprowadził do ukształtowania kompromisu na nowych warunkach, to stare uwarunkowania muszą odejść, nieprawdaż? Bywało tak i wcześniej, kiedy to „elementy socjalnie bliskie” w rodzaju „Baraniny” i jemu podobnych, popełniały samobójstwa – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” - nawet w celach monitorowanych przez 24 godziny na dobę – bo nowa wersja kompromisu już nie przewidywała poprzedniej amikoszonerii elit z gangsterami. „Trzeba wiedzieć, kiedy odejść” – głosił jeden z kabaretowych kupletów, popularnych za czasów mojej młodości – ale okazuje się, że w naszym nieszczęśliwym kraju ma on wartość ponadczasową. Ma to oczywiście swoje złe strony, bo śmierć, to śmierć – ale i dobre, bo śmierć szefa Samoobrony sprawia, że oprócz „błędu pilota”, do obowiązujących w Salonie i wśród „młodych, wykształconych” dogmatów wiary, dołączy również samobójstwo pana Andrzeja Leppera. SM
Śmierć Leppera Gdy otrzymałem telefon w sprawie śmierci śp.Andrzeja Leppera, pomyślałem, że nerwy tego człowieka zawiodły. Choć nie robił wrażenia sensata – jak np. śp.Barbara Blidowa. Ale cóż: zdarza się. A po dziesiątym telefonie włączyłem telewizor – i zacząłem wsłuchiwać się w wypowiedzi różnych ludzi. Po czym przestałem wierzyć, że to było samobójstwo. W szczególności przekonał mnie o tym p.Piotr Tymochowicz. Nb.: człowiek, który zniszczył Leppera. Przerobił wziętego trybuna ludowego na mówiącego sztucznym językiem układnego polityka w garniturze. I Lepper stracił swoich zwolenników. Na miejscu policji hipotezę samobójstwa odstawiłbym do rezerwy. A potem dowiedziałem się, ze miał ciężko chorego syna. Tu już całkiem przestałem wierzyć w samobójstwo. Mężczyźni mający chore dzieci tego nie robią. Pytanie: o czym niebezpiecznym dla "Bandy Czworga" wiedział Andrzej Lepper – i co pragnął wysondować p.Tymochowicz? JKM
Stosunki polsko-chińskie po porażce Covecu Gdy w 2005 roku chciałem publikować w polskiej prasie artykuły opisujące Chiny i skomplikowane przemiany, jakie następują w tym kraju, w sposób uwzględniający chiński kontekst cywilizacyjny i moim zdaniem obiektywny, jedynie środowisko „Najwyższego CZASU!” odważyło się je publikować. Stało się tak pewnie dlatego, iż JKM jest jednym z niewielu polskich polityków, którzy znają język chiński, a Tomasz Sommer, kolega ze studiów doktoranckich w PAN i ówczesny wicenaczelny, odwiedził mnie w Pekinie i chyba zorientował się, że coś jest nie tak, a Chiny nie są krajem przypominającym polską komunę lat 80., którą trzeba zwalczać, ani totalitarnym państwem ubranych w mundurki rowerzystów. Już wtedy przepowiadano że mogą one w przyszłości stać się globalnym graczem. Perspektywa ta jednak wydawała się wciąż odległa, by nie powiedzieć: surrealistyczna. Zachodnie, a w ślad za nimi polskie media wieszczyły raczej rychły upadek, który miał nastąpić być może nawet w spektakularnych okolicznościach – przy okazji Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. To, że kiedyś Chiny – wówczas fabryka świata zalewająca świat tanimi produktami wytworzonymi na Wybrzeżu przez dziesiątki milionów wiejskich robotników – staną się światowym inwestorem lokującym swój kapitał na wszystkich kontynentach, a także kredytującym nie tylko USA, ale i kraje UE, którym bankructwo zagląda w oczy, takie jak Grecja, Portugalia czy Hiszpania, było wówczas jedynie możliwością. Dziś stało się faktem – i to dużo szybciej, niż przypuszczaliśmy.
To nie epizod – Sposób, w jaki Chiny zmieniają światową gospodarkę, ma charakter trwały i nie jest epizodem – powiedział na czerwcowej konferencji prasowej inaugurującej wizytę chińskiego premiera Wen Jiabao na Węgrzech Wiktor Orbán, będący w Europie kandydatem numer jeden do hospitalizacji, choćby z racji tego, iż otwarcie mówi o „zmierzchu Zachodu”. Jeśli to premier Węgier ma rację, Chiny będą zmieniać oblicze świata, Europy Wschodniej, a więc i Polski. Chiny są już obecne na Białorusi, gdzie w formie wspólnych pożyczek i projektów zaangażowano blisko 15 mld dolarów. W czerwcu, zaraz po zerwaniu rozmów z Covekiem, podpisano wartą 3,5 miliarda umowę z Ukrainą dotyczącą modernizacji rolnictwa i energetyki. Wydarzenia te muszą coraz bardziej niepokoić Rosję – nic więc dziwnego, iż skłania się ona w stronę Europy. Przybliżenie Chin do granic Polski oznacza, iż jeśli w przyszłości znalazłby się w Polsce polityk, który podjąłby próbę realizowania polityki neojagiellońskiej na wzór śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, będzie musiał on uwzględniać w niej nie tylko USA, ale także Chiny, które już wylądowały za naszymi wschodnimi granicami. Ale to dopiero początek. Otwarta pozostaje kwestia, jak te światowe procesy, czyli wzrost znaczenia Chin (a nie zapominajmy przy tym o Indiach i Brazylii), zmienią oblicze Polski. Lądowanie Chin w Polsce jest już widoczne, ale w dalszym ciągu problematyczne. Na Expo w Szanghaju Polska została wytypowana przez Chińczyków na najważniejszy kraj w Europie Wschodniej. Świadczyć o tym mogło umieszczenie Polski w oficjalnym biuletynie, przyznanie miejsca w głównej strefie europejskiej między Niemcami a Hiszpanią, obsypanie polskiego pawilonu licznymi nagrodami i wreszcie przemówienie Grzegorza Schetyny razem z Wenem Jiabao, sekretarzem ONZ i premierami innych krajów na zakończenie imprezy. Z dużej chmury spadł jednak mały deszcz. Do tej pory inwestycje chińskie w Polsce nie przekraczają 300 mln dolarów i sytuują nas daleko za wschodnimi sąsiadami. Na lidera w Europie Wschodniej zaczyna wyrastać Wiktor Orbán, którego europejska opinia publiczna chce odesłać do wariatkowa.
Przyczółek nad Wisłą Pierwszym przejawem chińskiego zaangażowani w Polsce był wygrany przez chińskie konsorcjum Covec – potentata z branży budowlanej mającego, jak zdecydowana większości wielkich chińskich firm-czeboli, powiązania z państwem. Przetarg wygrano jesienią 2009 roku, oferując fantastyczne ceny, o około połowę niższe od miejscowej konkurencji, na którą padł blady strach. Tymczasem Covec wysłał na budowę młodych menadżerów, a niektórzy z nich po raz pierwszy w życiu budowali lub byli za granicą. Musieli sprostać nie tylko licznym licencjom, przepisom, procedurom, o których nie mieli pojęcia, ale także wielkim apetytom podwykonawców, którzy, co normalne, chcieli jak najwięcej zarobić, a także niechętnej konkurencji, która robiła, co mogła, by utrudnić im zadanie. W marcu tego roku stawało się powoli jasne, że Covec wyjdzie z tego przedsięwzięcia z ogromnymi stratami. W kwietniu wstrzymano wypłaty dla podwykonawców i przystąpiono do renegocjacji umowy. Inwestor, czyli GDKiA, nie wyraził na to zgody i zerwał kontrakt. Będzie występować o odszkodowanie w sądzie, aczkolwiek szanse na nie są niewielkie, gdyż kontrakt nie został odpowiednio zabezpieczony… Co ciekawe, w podobnej sytuacji w Arabii Saudyjskiej, gdzie China Railway, budując odcinek szybkiej kolei dla pielgrzymów relacji Medyna-Mekka, również się przeliczyła, wyłożono jednak ponad 600 mln dolarów, by dokończyć budowę ze stratą.
Nici z partnerstwa Chwilę po tym nastąpiła sekwencja wydarzeń, która zapowiadała, że ze strategicznego partnerstwa Polski i Chin nie tylko będą nici, ale stosunki staną się wręcz wrogie. Najpierw wkroczenie na drogę sądową z Covekiem, a później artykuł w organie rządowym „Renmin Ribao” („Dzienniku Ludowym”), który krytykował Polskę za nieprzyjazne przyjęcie i fakt, że nie pomagano na tyle, na ile można było, jedynie surowo egzekwując zapisy w kontrakcie. Z nieformalnych negocjacji wynika, iż przedstawiciele inwestora często traktowali chińskich wykonawców jak buszmenów-niewolników, którzy za pół miski ryżu zrobią autostradę albo „do widzenia”. Skądinąd wiadomo też, że wokół kierownictwa Covecu znalazło się wielu ludzi oferujących pomoc, jednak Chińczycy nikogo nie słuchali i wszystko robili po swojemu. Chwilę potem zawieszono podpisanie umowy chińskiego Liu Gong z Hutą Stalowa Wola, oficjalnie z powodu wygórowanych żądań miejscowych związków zawodowych (pięcioletnia gwarancja pracy i gwarantowany wzrost zarobków). W czerwcu nastąpiły też wyraźne przesunięcia na geopolitycznej mapie Europy Wschodniej. Najpierw prezydent Hu Jintao podniósł do rangi strategicznego partnera Ukrainę, przywożąc 3,5 miliarda $ inwestycji, a później przyspieszono wizytę Wena Jiabao na Węgrzech, gdzie podpisano 12 umów, w tym ustanawiającą centralę platformy biznesowej Europa Wschodnia – Chiny w Budapeszcie, podobnie jak siedzibę chińskich koncernów, w tym firmy Huawei.4 lipca w Warszawie podpisano zaledwie list intencyjny z KGHM na dostawy do Chin (które bardzo potrzebują energii i szkolenia dla polskich studentów politechnik właśnie przez Huawei. Wszystko wskazywało na to, że mamy do czynienia z katastrofą. Rząd chiński zachowywał się tak, jakby został pozbawiony twarzy, a polski miał w tym czasie na głowie inne problemy, głownie związane z organizacją imprez inaugurujących polską prezydencję w Unii Europejskiej. Uwaga opinii publicznej zwrócona była w stronę emocjonalnej wypowiedzi Ojca Rydzyka w Brukseli, a także sugestii badań psychiatrycznych Jarosława Kaczyńskiego. Nieoczekiwanie w połowie lipca doszło do znacznego złagodzenia stanowisk i obie strony wysłały pojednawcze sygnały. Najpierw z dziennikarzami najważniejszych mediów spotkał się ambasador ChRL w Polsce, p. Sun Yixian, a później kilka wypowiedzi ambasadora RP w Pekinie, p. Tadeusza Chomickiego, znalazło się w chińskiej prasie. Ambasador Sun oficjalnie przyznał, że wina leżała po obu stronach, a sam Covec popełnił wiele zaniedbań i zwyczajnie się przeliczył. Zaznaczył, że chińskie firmy działają samodzielnie i nadal zainteresowane są Polską, a sprawa Covecu jest jedynie incydentem. Chiński kapitał najbardziej poważnie interesuje się energetyką i mimo niepowodzenia przy A2 – infrastrukturą. Wypowiedź ta zapowiada kłopoty polskiej branży kolejowej, która z wielkim niepokojem obserwowała poczynania Chińczyków przy budowie autostrady – nie jest bowiem tajemnicą, że ostrzą sobie oni zęby na modernizację i rozbudowę polskiej kolei. Wreszcie zdaniem ambasadora Chin, sprawa Huty Stalowa Wola nie ma związku z Covekiem czy polityka chińską, a jedynie z różnicami zdań między ewentualnymi przyszłymi pracodawcami a związkami zawodowymi. Również ambasador RP w Pekinie w wypowiedziach dla chińskiej prasy podkreślał, że strona polska podtrzymuję wolę współpracy. Świadczyłoby to, iż dotychczasowe kiepskie rezultaty w polityce polsko-chińskiej i fakt, że na tle innych krajów regionu wypadamy blado, nie są elementem jakiejś przemyślanej strategii pomijania Chin, ale zbiegiem nieszczęśliwych okoliczności, które sprawę przyszłości pozostawiają otwartą.
Covec pod ogniem krytyki Przy całym tym zamieszaniu warto zwrócić uwagę, iż wychodzeniu Chin w świat towarzyszy proces zmian, jakie zachodzą w tym kraju. Wbrew temu, co próbowano sugerować w Polsce – jakoby chińska prasa potępiała nasz kraj – w Chinach ukazało się wiele materiałów zajadle krytykujących Covec i przedstawiających kierownictwo tego koncernu jako bandę amatorów, mentalnie pozostających w latach 80., którzy nie powinni wychodzić za granicę, jeśli nie znają miejscowego prawa, zwyczajów i nie są na to przygotowani. W tym duchu utrzymana była publikacja Ni Weifenga – europejskiego korespondenta „Caixin” (z którym spotkałem się w Warszawie). Artykuł ten był cover story tego liberalnego pekińskiego tygodnika, a na okładce ukazało się zdjęcie chińskiego inżyniera w kasku z czarną opaską na oczach.Chiny nie są też opresyjną dyktaturą – jak często z uporem maniaka przedstawia się to w Polsce. Ścierają się tam obecnie dwa nurty: konserwatywno-konfrontacyjny, związany z elitami wojskowymi, i liberalny, chcący prowadzić politykę harmonijnego rozwoju Chin zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz – do czego, zdaniem jego przedstawicieli, profesjonalizm i dobre przygotowanie jest sprawą podstawową. Która z tych opcji ostatecznie zwycięży w Chinach, jest sprawą otwartą – nie zmienia to jednak faktu, iż narasta także presja ze strony społeczeństwa, któremu często nie podoba się polityka wychodzenia na zewnątrz (zou chu qu) i które w dużej mierze domaga się, by pieniądze nie były przeznaczane na zagraniczne projekty, ale redystrybuowane w kraju. W całej sprawie ostatecznie zwyciężyła shiyong zhuyi, czyli doktryna praktyczna lub inaczej pragmatyzm. Chiny powstrzymały się w gorącym przedwyborczym okresie od krytyki rządu Donalda Tuska, dając mu wypowiedziami swojego ambasadora pełne poparcie. Jest to nie tylko w zwyczaju chińskim, który nakazuje szanować każdą władzę, ale także w zgodzie z zasadą obecnej polityki zagranicznej Chin „niemieszania się w sprawy wewnętrzne” (spotkanie takie jak Dawida Camerona z Jarosławem Kaczyńskim byłoby raczej niemożliwe). To również dowód na to, że Polska wcale nie jest taką brzydką dziewczyną, za jaką wiele osób w samej Polsce ją uważa. Jest największym krajem w Europie Wschodniej i stwarza dla chińskiego biznesu najlepsze perspektywy. Porażka Covecu nie zmienia tego faktu. Radosław Pyffel