Nawiedzona, czyli stalking po amerykańsku.
Zacznijmy może od nieco obco brzmiącej definicji słowa stalking, z jak zawsze wszechwiedzącej wikipedi.
Stalking – termin pochodzący z języka angielskiego, który oznacza „podchody" lub „skradanie się". Pod koniec lat 80. XX wieku stalking zyskał dodatkowe negatywne znaczenie na skutek nowego zjawiska społecznego, jakim było obsesyjne podążanie fanów za gwiazdami filmowymi Hollywood (działa też w drugą stronę, niestety). Obecnie stalking jest definiowany, jako "złośliwe i powtarzające się nagabywanie, naprzykrzanie się, czy prześladowanie, zagrażające bezpieczeństwu". Ale, jak mawiają moi drodzy amerykanie: „First things first”.
A oto zaprawdę powiadam wam, chrzanić wszystkie inne portale społecznościowe, chrzanić jakieś tam portale randkowe, na których w oparciu o prosty quiz odnajdujesz swoją rzekomo drugą połówkę. Jeśli chcesz się naprawdę zakochać, zamienić swoje życie
w koszmar i spieprzyć to, co kiedykolwiek było drogie twemu sercu, to nie ma to jak Facebook!
Tak, tak moi drodzy. W naszym ukochanym XXI wieku miłość nie ma żadnych granic, gdyż świat to teraz globalna wioska (chociaż jak dla mnie teraz bardziej wiocha). No i zaczęło się na dobre. Przez kilka miesięcy „spotykania” się na Facebook-u zaprawdę powiadam wam, i to z pełną poczytalnością na umyśle, można się w kimś zakochać i to bardzo. Problem
w tym, że jak to zazwyczaj w bajkach bywa, a wiecie, że bywa, bo ludziska uwielbiają czytać bajki w szczególności te dla dorosłych, a to właśnie jedna z nich, tak więc był pomiędzy nami Ocean, a nawet ośmielę się rzec wszechocean. Ale jak zawsze dla miłości taki problem, to żaden problem. Bo wystarczy jedynie wynająć private detective, a za niewielkie pieniądze
z pewnością zdobędziesz odpowiednie informacje o swoim ukochanym, bo niby, po jaką cholerę czekać na szczerość, zaufanie ze strony drugiej osoby. Kurwa mać, czas to przecież pieniądz! No nie?
To akurat można zrozumieć, ba ja nawet rozumiem testowanie drugiej osoby, bo przecież jak rzekła onegdaj moja przyjaciółka: „WELCOME TO REALITY: Where feelings don't matter & everything won't be okay.”, bo chyba każdy z nas w swoim życiu nie raz się sparzył, doświadczył czegoś niedobrego. Ale nigdy nie będę w stanie pojąć, jak można w cyniczny sposób, korzystając z wspaniałego uczucia, jakim na pewno jest miłość, wpaść na pomysł, że to dobra okazja, by zarobić na tym parę dolców.
I tak oto show must go on z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc, aż za sprawą każdego kolejnego dnia, który przynosi jedynie co raz to nowe rozczarowania, masz po prostu już kurwa dość! Myślisz wtedy o domu. Domu, który staje się twoją „bezpieczną przystanią”, gdzie żaden życiowy sztorm cię nie dosięgnie, a ludzie, których znasz od lat są z tobą.
Wspominałem już jak bardzo kocham swój kraj? Tę mityczną, wspaniałą krainę, miodem, mlekiem i korupcją płynącą. Tu się właśnie urodziłem, tu się wychowałem, i tu właśnie moje miłosne sprawy bynajmniej nie dobiegły końca.
I żeby tak, nie uchodzić za wrednego, żałosnego dupka, który bez przerwy czepia się naszych kochanych sojuszników z za Oceanu, amerykanów, co to, to nie, niet, no, nienada. Wykonałem pewne doświadczenie, a mianowicie poznałem nowe amerykanki! Yay! I o mój Boże! Poznałem uroczą gwiazdkę porno, która jest zabawna, piękna i na dodatek jest gorącą miłośniczką porzuconych zwierząt (urocze, czyż nie?) i amerykańską nastolatkę! Ona ma dopiero 17 lat (hmm, a może i 16), niemniej jednak ma więcej szarych komórek w mózgu, niż nie jedna słodka dwudziestka, czy też stateczna trzydziestka. I w ogóle zajebiaszcza z niej kumpela.
Na koniec tej żałosnej historii „mojego pióra” chciałbym serdecznie i gorąco podziękować, tym wszystkim dobrym ludziom, którzy podtrzymują mnie na duchu m.in. Kubusiowi Wojewódzkiemu, który zawsze ma jaja i mówi, to, co myśli (czasem jest z tego niezła afera) oraz wielu, wielu innym.