364

Pijarowska dojrzałość Najwyższa Izba Kontroli skontrolowała największy sukces rządu Tuska – boiska szkolne, zwane Orlikami. Przyznam, że dotąd sądziłem, że przynajmniej te boiska rzeczywiście się udały, bo przecież ani Tusk osobiście, ani jego ministrowie nie przykładali do nich ręki, cały udział rządu w sprawie ograniczył się do sypnięcia kasą. NIK twierdzi jednak, że i to się udało tak, jak pozostałe sprawy, to znaczy boiska są źle wyposażone i dużo droższe niż pierwotnie zakładano, bo z niewiadomych powodów zlecenia na nie dostawały nie te akurat firmy, których oferty były najkorzystniejsze, tylko inne. Wniosek stąd prosty i jasny, że nie wystarczy opanować wszystkie instytucje państwa do poziomu powiatu, zblatować się z mediami komercyjnymi i wziąć za mordę publiczne. Trzeba jeszcze spacyfikować NIK. Odpowiedni kandydat na niezależnego, bezstronnego szefa tej instytucji jest pod ręką, właśnie przegrał sromotnie wybory na prezydenta miasta, które w swych materiałach wyborczych określał mianem Hindenburg. Raz już zresztą jej szefował i sprawdził się, podobnie jak przy innych okazjach. A propos tego pana, to inny, dziwnie się z nim kojarzący, znany pod partyjną ksywą „Miro”, otrzymał już ponoć miejsce na liście wyborczej PO. Dziwi się ktoś? „Miro” przez wiele lat trzymał kasę Tuskowi, i to w latach, kiedy PO dopiero szła do władzy, mościła sobie miejsce na scenie politycznej i zdobywała wpływy. Takiego człowieka trzeba albo niezłomnie lubić, albo zabić. A ponieważ Tusk go nie zabił od razu, to to, że „Miro” jeszcze wróci do „dzikiego kraju” i to na jakieś ważne stanowisko było pewne. Pisałem o tym, kto chce, niech sprawdzi. Ciekaw jestem, jak teraz konieczność dania szansy „Mirowi” będzie uzasadniana przez partyjny pijar i jego funkcjonariuszy, działających pod przykryciem dziennikarskim. Musze powiedzieć, że im bardziej Tusk się pogrąża, tym przyjemniej śledzić, jak tworzą oni coraz wymyślniejsze konstrukcje myślowe. Julia Pitera nie była pierwszą, ale wyraziła to najgłośniej, że PiS to putinowska agentura, działająca na zlecenie MAK. Pod wpływem swojego prezesa PiS prowadzi dywersję przeciwko szefowi PO, walczącemu o godność Polski i o ujawnienia całej prawdy o Smoleńsku. Przypomniał mi się stary rysunek ze stanu wojennego: Urban na swojej cotygodniowej konferencji z Biblią w ręku i wzniesionym palcem poucza: „albowiem wszelka władza pochodzi od Boga!”. Właściwie to nic już nie dziwi. Nawet to, że PO już nie jest za tym, by ujawniać stan zdrowia prezydenta. Co tu ujawniać, prezydent co usta otworzy, to zdradza, w jakim jest stanie, i można tylko spuścić na to zasłonę milczenia. Ale wszystkie wywijasy PO i tak przebił komuszy tygodnik „Przegląd”. Pisemko, żerujące od kilku lat, podobnie jak cała SLD, na samobójstwie Barbary Blidy, rzuciło na swą okładkę oskarżenie, że Kaczyński dąży do władzy „po trupach ofiar katastrofy”. Widać, że komuna dojrzałą już do koalicji z PO, przynajmniej jeśli chodzi o pijarowską zręczność. RAZ

Jak Rosjanie wykiwali Tuska Znając już przebieg wydarzeń od momentu opublikowania przez Rosjan raportu MAK do dzisiaj, można zaprezentować prawdopodobny tok rozumowania rosyjskiego MSZ w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem oraz polskiej polityki wewnętrznej, za czym poszły określone działania wywiadowcze. Do rozważenia pozostaje zagadnienie, czy Rosjanie wpłynęli na losy polskiej polityki, co teraz obserwujemy w sondażach - zatrważające pikowanie PO - czy po prostu sprytnie skorzystali z wiedzy, jaką ich agenci bądź poplecznicy w Polsce przekazują na bieżąco do Moskwy (a wiadomo, że każdy kraj, nie tylko Rosja ma taki wywiad). Rosjanie mają stały dostęp do informacji, które my kilka miesięcy później znajdujemy w mediach, i doskonale wiedzą, jak grać Smoleńskiem dla osiągnięcia pożądanego efektu. Przy polityce Putina i Miedwiediewa przemowy oskarżycielskie naszych polityków, że ten czy ów gra ofiarami, winduje się na Smoleńsku, to po prostu śmiechu warte dziecinne zabawy w piaskownicy.

Świetna gra Rosji Polityka Sowietów jest bardzo skuteczna i przebiegła, natomiast reakcja na tą politykę Donalda Tuska, który się od funkcjonariuszy dawnego KGB wciąż uczy - mizerna. Teraz Donald Tusk właśnie przestaje być premierem, co zawdzięcza właśnie Rosjanom i prowadzonej przez nich grze. Wydawałoby się, że raport MAK był atakiem na nasz rząd, ale to tylko złudzenie. W rzeczywistości okazał się bowiem atakiem na Tuska - problemy całej Platformy Obywatelskiej wzmacniają SLD, która od zawsze ma z Moskwą świetne układy. To pozwala sądzić, że Moskwa do "Operacji raport" przygotowywała się ze szczegółowym rozpoznaniem sytuacji w naszym kraju; z naciskiem na zlecenie bądź otrzymanie wyników badań opinii publicznej. Nie wydaje się sensowne, by Rosjanie w ciemno zaaranżowali całą akcję - to mogłoby wzmocnić PiS. Tymczasem poparcie dla PiS rośnie zdecydowanie wolniej niż dla przyszłego koalicjanta PO. Politycy lewicy, skądinąd przymierzani przez Moskwę do stworzenia nowego rządu, byli lansowani w mediach od wielu miesięcy. To by znaczyło, że nadarzyła się ogromna szansa dla postkomunistów już na jesieni - o tej szansie wiedziały media mainstreamowe oraz KRRiT i lansowały Millera, Napieralskiego, Cimoszewicza i innych na pierwszych stronach. A Rosjanie śledzili wnikliwie tę kampanię promocyjną.

Obciążyć Tuska Moskwa liczy na to, że uda się odpowiedzialnością za fatalne wyniki poparcia PO obciążyć Tuska. Rząd Tuska i tak pikował od miesięcy - zatrzymanie spadku poparcia wydawało się nierealne. Rosjanie postanowili wykorzystać sytuację i przyłożyć Raportem MAK prosto w pysk upadającemu premierowi polskiego rządu. Miedwiediew i Putin będą od tej pory stawiać po pierwsze na pałac prezydencki, gdzie zasiada były "przyjaciel służb" (kontakty Komorowskiego z WSI są tajemnicą poliszynela), i po drugie na ul. Rozbrat, gdzie jest siedziba Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Układ sił się właściwie nie zmieni - do rządu wejdą jeszcze lepiej widziani przez Moskwę działacze, którzy w kwestii Smoleńska nie odezwali się ani jednym kontrowersyjnym słowem. Być może SLD swoją szansę na reelekcję upatrywało właśnie w siedzeniu cicho i powolnie podążało drogą do parlamentu. Nie zdziwiłbym się, gdyby Sojusz wiedział, że Rosjanie dołożą w styczniu Tuskowi, i liczył, że to właśnie SLD zyska najwięcej.

Odwrócenie uwagi Sam raport MAK był takim punktem zwrotnym - od momentu wystąpienia Anodiny rozpoczęło się odliczanie do wyborów. W kwestii Smoleńska - o czym pisałem wielokrotnie - trudno będzie w najbliższych miesiącach zrobić cokolwiek pożytecznego. "Rozmowy z wieży" były sensacją, ale za tą sensacją nie poszły żadne działania formalne. Wygląda na to, że Rosjanie poświęcili kontrolerów i liczą, że Polacy się zadowolą ochłapem. A na swoim podwórku i tak uprawiają politykę wyśmiewającą Polskę, że czegoś tam się doszukuje. Żadna strata - polski zmanipulowany rząd i tak nie kiwnął palcem. Rosjanie oczekują, że władze w Polsce przejmie koalicja, która zamknie sprawę Smoleńska. Słaby Tusk zrobił dla Rosjan wiele dobrego, ale rząd koalicyjny z postkomunistami zrobi dla Putina jeszcze więcej. Czas gra na naszą niekorzyść. Jeśli niezależni posłowie, którzy badają te sprawę, oraz dziennikarze śledczy mediów niszowych nie wyciągną czegoś specjalnego z rękawa, najbliższe miesiące zajmą ludziom dywagacje na temat, kto zostanie nowym premierem Polski. Ku uciesze Wielkiego Brata zza Buga. Czy są jakieś nadzieje, że powyższy scenariusz nie będzie gwoździem do trumny śledztwa Smoleńskiego oraz naszej politycznej niezależności od rządu w Moskwie? Moim zdaniem tylko zbliżający się wielkimi krokami kryzys ekonomiczny oraz wejście w posiadanie dokumentów świadczących o mataczeniu w śledztwie smoleńskim może Polakom wylać kubeł zimnej wody na głowy.

tu154.eu

Autorytetów łkania i zachwyty Rosyjski ambasador ogłosił, że Moskwa rozważa „rehabilitację” polskich oficerów zamordowanych w Katyniu i natychmiast media zachłysnęły się entuzjazmem. Można powiedzieć, że radosnym pianiom i czkaniom nie było końca. Uj, aj jak pięknie – przekonują i w "GazWyb", i Polsacie. I jakoś nikt nie rzuci prostego pytania: „Jaka rehabilitacja?” Czy Niemcy dokonywały jakiejś „rehabilitacji” ofiar Treblinki, Oświęcimia czy Dachau? Bez szemrania i bez żadnej gry klękali przed rodzinami ofiar i wypłacali odszkodowania. Można by oczywiście spierać się, czy dzisiejsza Rosja jest kontynuacją prawną i historyczną ZSRR. Ale Rosja sama za taką kontynuatorkę się uważa, więc wątpliwości tu być nie może. A więc sytuacja jest prosta: sowieccy Rosjanie wymordowali polskich jeńców wojennych bez sądu, na pisemne polecenie ówczesnych szefów ich państwa. Była to zbrodnia wojenna, ludobójstwo i zbrodnia przeciwko ludzkości. Już sam pomysł, że niewinnie pomordowani Polacy potrzebują jakiejś „rehabilitacji” ze strony tych, co ich mordowali, jest bezczelnością i polski rząd, jak i polskie media, powinny protestować. Tymczasem nie protestują, lecz zachłystują się, jaka Rosja dobra! Zrehabilituje tych, co wcześniej wymordowała. Może zrehabilituje, może nie, bo jeszcze do końca nie wiadomo i na razie piejemy zachwytem nad sama obietnicą. Tymczasem ta wielkoduszna Rosja trzyma w ukryciu wszystkie ważne dokumenty dotyczące zbrodni, nie ujawnia nazwisk wykonawców mordu na Polakach – tych którzy jeszcze żyją. Jak pomrą, to się „Polaczkom” pokaże ich nazwiska. Żydzi ścigają hitlerowskich zbrodniarzy, nie zwracając uwagi na ich wiek. Demianiuka postawiono przed sądem, kiedy miał 86 lat. Polska w stosunku do Rosji w dalszym ciągu prowadzi politykę z pozycji „na klęczkach”. Już dawno powinniśmy zażądać ujawnienia wszystkich dokumentów, wydania winnych zbrodni i postawienia ich przed polskim sądem. Chociaż czy ja wiem, czy to dobry pomysł? Sąd III RP nie potrafi przez 20 lat osądzić winnych zbrodni stanu wojennego, ewidentnie ochrania Kiszczaka, Jaruzelskiego tudzież pomniejszych wykonawców. Przed obliczem morderców z NKWD, sąd III RP już nie klęczałby, lecz pewnie pełzał, a końcu okazałoby się, że musimy enkawudystom wypłacić odszkodowanie za „bezprawne uwięzienie” i „naruszenie dóbr osobistych”. Więc może lepiej ich Polsce nie wydawać? Jak Szanowni Czytelnicy widzą, wiadomości, od których dziennikarze głównych mediów III RP aż dostają radosnego ślinotoku, u mnie wywołują odczucia całkiem odmienne. Podobnie jest z informacjami, przy których reżimowe przekaziory łkają. Mnie one bardzo często przynajmniej nie smucą. Oto w Rzymie pomarło się arcybiskupowi lubelskiemu Józefowi Życińskiemu. „Gazeta Wyborcza” łka, wszyscy lamentują i opowiadają, jakiego wybitnego kapłana, intelektualistę, działacza społecznego i filozofa utraciliśmy. Tymczasem ja pamiętam śp. bp. Życińskiego jako człowieka wściekle zwalczającego lustrację, fanatycznie i brutalnie atakującego przeciwników obozu Unii Wolności – Platformy Obywatelskiej, bezwzględnie wykorzystującego swoją pozycję „autorytetu” do zwalczania wszystkich, którzy mieli inne od niego poglądy. Nawet w tematach odległych od polityki, na polu nauki, śp. Józef Życiński wypowiadał się w sposób autorytarny, pyszałkowaty wręcz. Kiedyś moja znajoma podesłała mi jego obszerny tekst nt. teorii ewolucji zamieszczony w „Tygodniku Powszechnym”. Była to czysta napaść na przeciwników i wystąpienie filozofa i profesora KUL nie miało nic wspólnego z naukową rzetelnością i szacunkiem do prawdy. Na koniec nie bez znaczenia jest i to, że jak się okazało, śp. Józef Życiński, w latach PRL był zarejestrowany jako wieloletni tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Filozof”. Po tych wszystkich informacjach postanowiłem jednak nie łkać wraz z "Gazetą Wyborczą" i jakoś ten mój ból po odejściu biskupa lubelskiego taki całkiem malutki jest. Jeszcze mniejszy niż radość po obiecanej rosyjskiej rehabilitacji katyńskich ofiar. Janusz Sanocki

Przekonaliśmy Jarosława Kaczyńskiego - Tuska oszukali w sprawie umowy, którą zawarł z Putinem - mówi Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny „Gazety Polskiej”, w rozmowie z Euniką Chojecką. Dlaczego według Pana Donald Tusk dopiero teraz wspomina o międzynarodowej komisji, która mogłaby zbadać okoliczności katastrofy smoleńskiej, a wcześniej traktował ten pomysł, między innymi Pana gazety, jako bezzasadny? Przede wszystkim Donald Tusk wcześniej uważał, że sprawa jest wyjaśniona. Wyjaśniona w ten sposób, że wyjaśnił ją sobie z premierem Putinem. Ustalili, jak ma być, to znaczy, że winy nie ponosi Rosja, winy nie ponosi Polska, wina pilotów jest pewna, jest być może cień winy kontrolerów. Wina miała się gdzieś rozmyć między złą pogodą a ludzkimi błędami. Wygląda na to, że premier Putin nie dotrzymał obietnicy i oczyszczając siebie z jakiejkolwiek odpowiedzialności, obarczył nią władze Polski. Przecież w raporcie MAK są poważne oskarżenia pod adresem polskich władz, co Tusk uznał za wypowiedzenie warunków umowy, więc teraz przyjmuje ton typowy dla tych, którzy uważają, że Rosjanom nie można ufać. Tylko że nas Rosjanie oszukali w innej sprawie - w sprawie Smoleńska. Wiedzieliśmy, że oszukają. Tuska oszukali w sprawie umowy, którą zawarł z Putinem. Jego motywacja jest inna, choć obecne działania bardzo podobne.

Czy uważa Pan, że takie zachowanie premiera może wpłynąć na popularność jego partii? Sprawa jest bardzo złożona, dlatego że wpływ może być trojaki. Po pierwsze, rzeczywiście dla opinii publicznej jest to przyznanie się do błędu i nawet jego najzagorzalsi fani będą czuli, że coś jest nie tak. Czy to będzie miało wpływ? Czasami politycy, którzy przyznają się do błędu, wręcz zyskują. Może zdarzyć się nawet efekt wzmocnienia Tuska, dlatego że Polakom się podoba twarda postawa wobec Rosji. PiS parę milionów głosów zyskiwał między innymi taką właśnie postawą. Tusk może próbować adresować teraz swoje przesłanie do tego elektoratu. Jest też trzecia możliwość, polegająca na tym, że elektorat, który się godzi na dotychczasową politykę, zgłupieje zupełnie. Trzeba pamiętać, że Rosja ma swoje znaczące wpływy w polskich mediach i może je uruchomić przeciwko Tuskowi. Mam nieodparte wrażenie, że Tusk zaczyna mieć kłopoty w mediach i to niekoniecznie takich, które go krytykują od zawsze. Zaczyna mieć kłopoty w tych mediach, które go bardzo chwaliły, a to może być właśnie efekt zmiany polityki wobec Rosji.

Na jakiej podstawie opiera Pan swoje zdanie, że Rosja ma wpływy w polskich mediach? To jest dosyć znany fakt. Przede wszystkim mamy w Polsce bardzo wielu dziennikarzy, którzy uważają, że od interesu narodowego jest ważniejsze porozumienie z Rosją. Traktują to jako dodatkową wartość. Mieliśmy po katastrofie listy po rosyjsku na pierwszych stronach gazet, a przynajmniej jednej gazety. Mieliśmy bardzo wiele sygnałów świadczących o tym, że jest przesadna atencja wobec polityki rosyjskiej, ale mamy też realne wpływy biznesu rosyjskiego na polskie media - albo poprzez spółki z egzotycznych krajów, albo poprzez spółki z Ukrainy. Nie chcę ich teraz wymieniać, ale to są bardzo znane tytuły, związani są z nimi bardzo znani dziennikarze. Pomijam możliwość wpływania na pisma poprzez biznes reklamowy, a także tworzenie pewnej aury międzynarodowej. To wszystko ma potem wpływ na media. Wielu dziennikarzy się temu poddaje. Oni wiedzą, że jest pewna rzeczywistość, w której jednemu się idzie łatwo, a drugiemu trudno. Idzie się łatwiej temu, który współdziała z Rosjanami, a że Rosjanie nie współdziałają z Polską, chcący chodzić łatwiej, muszą albo stawać okrakiem, albo iść w drugą stronę. Nie chodzi więc o to, że jest bardzo wielu agentów. To w ogóle jest inna historia.

Ostatnie pytanie w sprawie raportu MAK. Jak Pan skomentuje reakcję premiera Donalda Tuska? Była o jeden dzień spóźniona i komentarz był taki, że raport jest niekompletny. Jaki to miało wpływ na reakcje mediów na świecie? Reakcja była o dziewięć miesięcy spóźniona, bo gdyby Donald Tusk od początku nie godził się na taki sposób wyjaśnienia sprawy, to by nie było tego raportu. Ale jak już się mleko rozlało (a że się rozleje, wiedział od wielu dni, miał raport wcześniej i to, że Rosjanie zdecydują się go opublikować, było wiadomo już na początku tygodnia), okazało się, że premier w tym czasie wyjechał w Dolomity. Albo wyjazd był sztuczką pijarową, żeby wrócić, tak nagle przerwać urlop, albo rzeczywiście nie do końca było wiadomo, co Rosjanie zrobią, ale to byłaby już daleko idąca naiwność. Nie potrafię zrozumieć sposobu postępowania nawet z jego punktu widzenia. To wygląda jak miotanie się od ściany do ściany. Natomiast z punktu widzenia interesu Polski taki raport należało uprzedzić dużą ilością materiałów pokazujących jego niezgodność z prawdą. Mówienie, że coś jest niekompletne, może oznaczać, że przecinka zabrakło, a w świat idzie informacja, że pijany szef wojsk lotniczych doprowadził do katastrofy. To oczywiście nijak się ma do prawdy, ale potwornie uderza w wizerunek Polski. Premier nie jest w stanie bronić honoru ani swoich podwładnych, ani swojego wojska, ani swojego kraju. Broni siebie. Żałosne.

Co Pan radzi młodym dziennikarzom, którzy chcą pójść w Pana ślady i być niepokorni? Czy jest w Polsce możliwość zrobienia kariery bez mówienia tego, co się podoba rządzącym czy salonowi? Ja właściwie taką drogę przeszedłem. Nigdy w reżimowej PRL-owskiej prasie nie pisałem. Zacząłem pisać w podziemiu, jako nastoletni chłopak. Chodziłem jeszcze wtedy do liceum. Wcześniej, pod koniec podstawówki, kolportowałem gazetki. Latałem z nielegalną bibułą, potem pisałem do tych gazetek, a już po ’89 roku próbowałem tworzyć własne media w wolnej Polsce i "Gazeta Polska" była pierwszym moim pomysłem. Tworzyliśmy ją razem z Piotrem Wierzbickim. Byłem młodszy niż większość studentów dziennikarstwa i w pewnym momencie awansowałem, zostałem naczelnym tej gazety. Można stworzyć własną gazetę, można odnieść sukces. Można, bo ludzie potrzebują prawdy. Oczywiście władza dokucza i przeszkadza, nie ma takiej możliwości kariery, jaką mają Tomasz Lis czy Monika Olejnik. Czasem pewnie można pojawić się w jakimś programie - ja bywam zapraszany do mediów, mimo że dla większości jestem czarnym ludem i z telewizji publicznej co rok jestem wyrzucany z hukiem, po czym za półtora roku coś się odkręca i znowu mam program. Moje programy miały zawsze bardzo wysoką oglądalność. Ale oczywiście nie jest to droga dla kogoś, kto chce, żeby było mu łatwo. Jak ktoś chce, żeby było łatwo, niech raczej wzoruje się na Tomaszu Lisie. Nie wiem, czy dużo Tomaszów Lisów zniesie jeszcze opinia publiczna, ale ta droga była bez wątpienia łatwa. Trzeba było mieć trochę talentu, ale nie musiało się nikomu narażać, przynajmniej nikomu takiemu, kto by mógł zabrać pieniądze. Telewizja publiczna zatrudniła go w czasach rządów prezesa związanego z PiS i okazuje się, że on w każdych warunkach jest w stanie robić karierę. Podoba się zawsze tym, co trzeba. Natomiast jeżeli ktoś chce mieć poczucie, że nie był celebrytą, tylko dziennikarzem, pewnie będzie mniej zarabiał, pewnie będzie częściej bywał w sądach, ale będzie też miał poczucie, że coś zrobił.

Mówi Pan, że Tomasza Lisa zatrudnili za czasów pisowskiego prezesa. A Pana program w TVP został zawieszony właśnie wtedy, kiedy PiS miał w niej swoje wpływy. Jak Pan to wytłumaczy? Mój program został najpierw wyrzucony za prezesa Farfała w trybie pilnym, dowiedziałem się o tym z "Gazety Wyborczej" (był taki sojusz neonazisty z "Gazetą Wyborczą" polegający na tym, że najważniejsze informacje o wyrzucaniu ukazywały się najpierw tam), po czym wrócił za prezesów pisowskich i za prezesów pisowskich został zdjęty 9 kwietnia wieczorem. Powodu mi nigdy nie podano. Program był zakontraktowany na jeszcze wiele odcinków, cieszył się ogromną popularnością. Żaden program wedle mojej wiedzy nie miał takiego wzrostu oglądalności (400%). Zmieniano porę jego emisji, żeby się ludzie nie przyzwyczaili, ale widzowie ustawiali budziki, żeby trafić i oglądali. W pewnym momencie była zagrożona "Kawa na ławę" i "Rozmowa Rymanowskiego", bo mój program miał większą widownię. Rymanowskiemu jednak ktoś zrobił prezent i w TVN utrzymał swój program, natomiast mój zdjęto 9 kwietnia wieczorem w trybie nagłym. Gdyby to się zdarzyło kilkanaście godzin później, to bym zrozumiał, natomiast dlaczego 9 kwietnia wieczorem ktoś zdjął mój program, nie podając uzasadnienia?

Czy ma Pan nadzieję, że coś w Polsce się zmieni? Jak Pan zamierza do tego dążyć? Wiadomo, że robi Pan świetną robotę, ale wyniki kolejnych wyborów zostają takie same. Kiedy zostałem naczelnym w 2005 roku, w czerwcu, wyniki wyborów parlamentarnych i dwóch tur wyborów prezydenckich okazały się takie, że było to bliskie moim wyobrażeniom o Polsce. Poza tym udawało się i jeszcze się udaje sporo osiągnąć w tych sferach debaty publicznej, które mnie najbardziej interesują. Otworzono archiwa SB, zlikwidowano Wojskowe Służby Informacyjne i zaczęto o tym mówić. Nie prowadzę gazety po to, żeby wygrała ta czy inna partia. Oczywiście mam swoje sympatie polityczne i nigdy ich nie ukrywałem. Czasami przez taki jednoznaczny kierunek polityczny kłóciłem się z tymi, którzy są uważani za moich przyjaciół. Dlaczego mnie PiS zdjął? Prawdopodobnie dlatego, że miał inną koncepcję. Oni chcieli się na początku roku dogadywać z SLD, a ja w tym przeszkadzałem, bo nie zmieniam swoich poglądów. Uważałem, że Polskę trzeba dekomunizować. Potem PiS się przeorientował, ale był moment, kiedy ta stałość polityczna również przeszkadzała przyjaciołom. Należy mieć swoje poglądy i należy ich bronić. Natomiast to, czy akurat mój ulubiony polityk będzie dzisiaj premierem, prezydentem czy szefem NIK-u, jest ważne i przyjemne, ale moim zdaniem drugorzędne. Ważne jest to, na ile potrafimy realizować swoje cele i przekonywać do siebie ludzi. Gdybym chciał prowadzić gazetę rządową, to bym nazwał ją "Rządowa". Nazywa się "Gazeta Polska" i realizuje pewną misję kształtowania opinii publicznej. Pod tym względem jesteśmy bardzo skuteczni, skoro w ciągu ostatniego roku trzykrotnie wzrosła nam sprzedaż.

Zarzuca się Pańskiej gazecie, że to jest w czystej postaci propaganda pisowska i nie należy nawet za bardzo o niej wspominać. Co by Pan odpowiedział takim krytykom? Zacząłbym od tego, żeby przeczytali gazetę. To zwykle dobrze robi, kiedy się chce coś oceniać. Po drugie, bardzo wiele osób, które u nas piszą, nigdy w życiu by nie poparło PiS. Oczywiście mam swoje poglądy i nigdy ich nie ukrywałem, ale przez nie też się pokłóciłem z PiS-em. Nie popierałem tego, co robił Jarosław Kaczyński w kampanii wyborczej, czyli rezygnacji ze Smoleńska. Ostatnio ze strony Piotra Zaremby pojawił się inny zarzut, żeśmy przekonali do swojej racji Jarosława Kaczyńskiego. I rzeczywiście tak to wygląda. To znaczy nadaliśmy narrację obozowi politycznemu, dlatego jest nam z nimi po drodze, ale to oni przyszli do nas, to Jarosław Kaczyński zrezygnował z tego, co się działo w kampanii wyborczej i wrócił do sprawy Smoleńska. Zobaczył, że kampanii nie wygrał, a sprawa została tylko zabagniona jeszcze bardziej. Gdyby się w lipcu nie zajął Smoleńskiem, to pewnie dzisiaj Tusk by mógł tylko przytakiwać raportowi, bo w ogóle nie byłoby presji społecznej. Wiele przegraliśmy przez zgodę elit na to, by nie naciskać w sprawie Smoleńska. To jest niesłychane. Zginął nasz Prezydent, zginęły nasze elity a żyjące elity się umawiają, że nie naciskamy na to. Przecież choćby ze względu na zainteresowanie, zwykłą ludzką ciekawość, dziennikarz ma obowiązek się tym zająć, a tu był nacisk: nie za bardzo się tym interesujmy. Większość osób temu uległa, a ratując się przed wyrzutami sumienia, że brali udział w czymś nieetycznym, mówią, że to propaganda.

Fabryka nawróconych – rzecz o „Gazecie” Cicho jakoś o dzisiejszym wywiadzie Roberta Mazurka z Romanem Graczykiem. Bo i klimat tej rozmowy zdecydowanie odbiega od tego, do czego pan Robert Mazurek nas przyzwyczaił.
Tym razem rzecz dotyka spraw, z których trudno sobie robić żarty, jeśli ma się pojęcie z jakim nicowaniem naszej historii mamy do czynienia. Ale o „Tygodniku Powszechnym” i jego innej twarzy niż ta, którą oglądaliśmy, czy też raczej dotąd nam pokazywano, proszę czytać u pana Graczyka. Tym łatwiej mi to mówić, bo publikowany jest w Salonie24 w odcinkach. Mnie w tej rozmowie zdecydowanie bardziej od wiarołomstwa tytanów zainteresowało nawrócenie samego bohatera wywiadu. Bo, prawdę mówiąc, gdy usłyszałem, że Roman Graczyk pisze, a wreszcie i opublikował książkę o uwikłaniu ludzi „Tygodnika” w kontakty, gry czy też, mówiąc najprościej, współpracę z SB, sądziłem że to jakiś inny Roman i inny Graczyk. Fakt, moją winą jest to, że w pewnym momencie niezbyt sumiennie śledziłem losy ludzi, których pamiętam z czasów, gdy jeszcze „Wyborczą” czytałem. Ale z tą winą jakoś łatwo mi się obnosić. Znalazłem rozmowę z Graczykiem sprzed kilku lat, przeprowadzoną dla tygodnika Ozon, w której opisuje kulisy swego rozstania z Gazetą i jej środowiskiem*. Przypomina mi ona trochę sprawę Stanisława Remuszki, który nawet nie zdążył się sparzyć na „linii” gazety bo odszedł w poczuciu niesmaku z powodu kantu, jakiego dopuścili się pierwsi i następni właściciele „Gazety”**. Przypadek Graczyka w sferze emocji przypomina mi jednak inną głośną postać „Wyborczej” – Michała Cichego. Nie z czasów gdy było o nim głośno za sprawą materiału o „ciemnej, antysemickiej karcie” Powstania Warszawskiego ale wywiadu, jakiego udzielił „Dziennikowi” w 2009 r. To oni obaj są mymi tytułowymi „nawróconymi”. Mającymi w sobie ciągle coś jak ogień charakteryzujący neofitów. Ich wypowiedzi, odnoszące się do sprawy ich rozstania z dawnym środowiskiem, choć rzeczowe, nie są pozbawione emocji. A raczej żalu. Nie skierowanego pod tamten adres bo z wiary w to, że tam warto jeszcze wznosić choćby najcichsze modły, już się wyleczyli. Raczej żalu bez adresata o to, że przecież to oni mieli rację. Wiem, że, inaczej niż w przypadku Remuszki czy Krzyśka Leskiego, którzy swoją przygodę z „Gazetą” i jej naczelnym zakończyli szybko będąc widocznie jakoś nadzwyczajnie odpornymi na magię „Adama” i jego otoczenia, nawrócenie Graczyka i Cichego można skomentować krótkim „sami sobie winni”.
Niby tak ... Ale chciałbym spotkać kogoś, kto „od samego początku wiedział” jak skończy się to, co z takim podnieceniem przyjęliśmy 8 maja 1989 r. Pewnie łatwiej byłoby tych, którzy, tak, jak Michał Cichy koniecznie chcieli zdobyć jej pierwszy numer „8 maja 1989 roku, po wyjściu z zajęć na uniwersytecie, szedłem Krakowskim Przedmieściem, próbując kupić pierwszy numer "Gazety Wyborczej", ale wszędzie była już wykupiona”. Wszyscy jakieś koła i zakręty w swoich historiach swojej wolnej Polski zaliczyliśmy. W tym takie, które jakoś ze ścieżkami „Wyborczej” się przecięły. Kto by zgadł jak to na przykład było z rosemannem…:) Zostawmy rosemanna i jego historie bo gdzie im do Graczyka i jego nawrócenia. Nie wiem czy jest w nim złość czy tylko szczere przekonanie racji. Człowiek z niego tylko więc trudno zakładać, że się z żale potrafił łatwo pożegnać. Tym bardziej, ze mógł domyślać się, że tamto rozstanie może go całkiem sporo kosztować. I nie chodzi mi o odejście z redakcji na Czerskiej ale porzucenie tamtego „wyznania wiary” któremu przez tyle lat pozostawała wiernym. W końcu pożegnał się z „Mistrzem” w sporze o rzecz dla „Mistrza” i dla wszystkich jego wyznawców najistotniejszym. A skoro porzucił mistrza w tym właśnie sporze to tylko po to by obnosić się z własną wizją prawdy. A to przecież dla tamtych jest zbrodnią. Sprawa lustracji, w której Graczyk jest tylko jedną z figurek, to największa porażka „Mistrza” i zbudowanej przez niego machiny. To, co kiedyś ktoś chciał naiwnie „zabetonować” teraz, raz za razem, spada w postaci coraz to nowej lawiny. I na ich własne życzenie, poparte latami tytanicznej pracy i różnych zapierających dech w piersiach gimnastyk, teraz te lawiny, jedna po drugiej, walą całą swą siła właśnie w redakcję na Czerskiej. Bez względu na to kogo dotyczą i kogo demaskują. I bez względu na to jak bardzo nie są z Czerską związane. Tak to los zakpił sobie z tych, co naiwnie sądzili, że może wystarczy zabetonowanie umysłów Polaków. I teraz każda lustracja, która się kończy wskazaniem winnego ma za współoskarżonego Adama Michnika i jego otoczenie. I fakt, że cześć kamieni, które spadają na Czerską toczy się za sprawą ludzi, którzy kiedyś najęci zostali do mieszania betonu, to dodatkowa satysfakcja i zaplata dla tych, co mieli kiedykolwiek choć momenty zwątpienia, że prawda na jaw już nigdy nie wyjdzie. Z satysfakcją słuchają jak o mury redakcji łomocą a to Graczyk a to Domasławski. A przecież nie jest powiedziane, że to ostatni, którzy się spod czaru „Adama” uwolnili.
* http://fakty.interia.pl/fakty_dnia/news/na-przekor-agitce,757204
** http://wiadomosci.onet.pl/raporty/widzialem-narodziny-imperium,3,3350008,wiadomosc.html

*** http://wiadomosci.dziennik.pl/opinie/artykuly/139087,wojna-pokolen-przy-uzyciu-cyngli.html

Rosemann

Niemcy i Francja rządzą już Unią niepodzielnie

1. Od dziesięciu lat mamy wprawdzie do czynienia z funkcjonowaniem krajów strefy euro w ramach szerszej wspólnoty wszystkich krajów Unii Europejskiej ale na naszych oczach rozdźwięk pomiędzy tymi grupami krajów, staje się coraz bardziej wyraźny. Co więcej zarówno w ramach UE jak i strefy euro Niemcy i Francja przestały nawet udawać,że podejmują decyzje w porozumieniu z pozostałymi członkami. Najpierw ogłaszają decyzję jaką wspólnie wypracowały obydwa kraje, a dopiero następnie jest ona przedstawiona do dyskusji albo na forum krajów strefy euro albo na forum wszystkich krajów unijnych.

2. Tak się stało na ostatnim szczycie UE w Brukseli . Najpierw Kanclerz Angela Merkel i Prezydent Nicolas Sarkozy ogłosili na konferencji prasowej wspólną deklarację, a dopiero później jej zawartość stała się przedmiotem dyskusji na forum Rady UE. Deklaracja pod nazwą „Paktu dla konkurencyjności” będzie dotyczyć 17 krajów strefy euro i na podstawie jej zawartości można się spodziewać swoistego przymuszenia krajów tej strefy do wprowadzenia reform głownie na wzór niemiecki. Nikt się raczej nie będzie sprzeciwiał bo ci najbardziej do tej pory krnąbrni są w potrzebie tak jak choćby Irlandia. Niemcy i Francja zażądały od od Przewodniczącego Rady UE Hermana Van Rompuya zwołania szczytu krajów strefy euro już na początku marca aby przyjąć rozwiązania zawarte w pakcie konkurencyjności i ten się tym głównym rozgrywającym podporządkował. Szybko po tej specyficznej prośbie okazało się, że posiedzenie krajów członków strefy euro odbędzie się 11 marca w Brukseli, a pozostała 10-tka zostanie poinformowana o ustaleniach podjętych na tym posiedzeniu dopiero pod koniec marca. W ten sposób Europa dwóch prędkości stanie się faktem.
3. W związku z tym odbywają się pospieszne konsultacje pomiędzy Berlinem i Paryżem co ostatecznie ma zawierać pakiet propozycji, które dla pozostałych krajów strefy euro będą propozycjami nie do odrzucenia. Już wiadomo co będzie zawierał „Pakt na rzecz konkurencyjności”. Niemcy oczekują że kraje tej strefy wprowadzą do swoich Konstytucji zapisy w postaci tzw. hamulców zadłużenia nie tylko limitów długu publicznego ale limitów corocznych deficytów finansów publicznych. Kolejny obszar, który ma być skoordynowany to systemy emerytalne w tym w szczególności wiek emerytalny, który w Niemczech wynosi aż 67 lat, a większości pozostałych krajów strefy, oscyluje w granicach 60 lat. Następne forsowane przez Niemców i Francuzów rozwiązanie to zniesienie indeksacji płac i świadczeń wypłacanych w ramach systemów zabezpieczenia społecznego co ma poprawić konkurencyjność gospodarek i obniżyć wydatki budżetowe w poszczególnych krajach. Ostatni obszar to zharmonizowanie tzw. bazy podatkowej w podatku dochodowym od osób prawnych a tak naprawdę Niemcom już od kilku lat chodzi o ujednolicenie stawek tego podatku, tak aby zlikwidować tzw. konkurencję podatkową. Ponieważ stawka tego podatku w Niemczech wynosi około 30% , w Irlandii 12,5%, a na Cyprze tylko 10% wprowadzenie jednolitej stawki zapobiegłoby przenoszeniu się niemieckich firm poza terytorium Niemiec.
4. Będą zapewne i inne propozycje szczególnie dotyczące zwiększenia Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej bo już niedługo może zabraknąć zgromadzonych w nim środków jeżeli trzeba będzie pomóc Portugalii i Hiszpanii jednocześnie. Dodatkowego wsparcia już oczekuje Irlandia ,kora do tej pory z tego funduszu pożyczyła 85 mld euro. Wszystkie te propozycje wymagają zmiany traktatów w tym w szczególności Lizbońskiego, a więc zgody 27 krajów UE ale jakoś tak dziwnie się składa, że Niemcy i Francja już wiedzą, że wszystkie pozostałe kraje nie będą się sprzeciwiały. Solidarna Unia na naszych oczach staje się Unią zdominowaną przez dwa kraje Niemcy i Francję. Raczej na pewno ta dominacja nie wyjdzie Unii na zdrowie. Kuźmiuk

"Aferalny" doradca szefa CBA Płk Grzegorz Reszka, były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, został jednym z doradców szefa CBA Pawła Wojtunika. Płk Reszka w grudniu 2007 r. był uczestnikiem spotkania ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, szefa ABW Krzysztofa Bondaryka i ówczesnego koordynatora służb Pawła Grasia z byłym oficerem WSI - płk. Leszkiem Tobiaszem. Płk Reszka karierę w służbach specjalnych rozpoczął w klatach 90. Dokładny opis jego dokonań znajduje się na portalu www.republika.pl, który opisuje działalność Urzędu Ochrony Państwa głównie z tej nieoficjalnej strony. Znajduje się tam m.in. opis czystek, jakie przeprowadził w UOP Zbigniew Siemiątkowski po zwycięskich wyborach SLD w 2001 r. (…) Najbardziej haniebną rolę spełnił ppłk Grzegorz Reszka, który osobiście dokonał pogromu wśród nadzorowanych przez niego szefów delegatur i kierownictwa Biura Ewidencji i Archiwum. Sam, z własnej inicjatywy, wskazywał Siemiątkowskiemu kandydatów do zwolnień, a następnie wręczał im rozkazy o odwołaniach. A jeszcze dwa miesiące wcześniej tym samym szefom i dyrektorom sporządzał opinie służbowe, zawierające same pochwały i najwyższe noty. Odwołani szefowie i dyrektorzy liczyli, że odnoszone przez nich sukcesy, dowodzące ich profesjonalizmu, stanowiące podstawy ich awansów i nagród, będą decydowały o ich przyszłości i umożliwią dalszą służbę państwu. Niestety dla Reszki nie miały one żadnego znaczenia. W bezpośrednich rozmowach ze zwalnianymi podkreślał ich profesjonalizm i oddanie służbie państwu, przyczyn zwolnień upatrywał w osobistych decyzjach szefa Siemiątkowskiego. Bezczelnie kłamał, mówiąc, że starał się ich bronić. Swoją dwulicowość okazywał wyraźnie w trakcie odpraw z udziałem nowopowołanych dyrektorów delegatur, kiedy to jednoznacznie dawał do zrozumienia, że „serce ma po lewej stronie”. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że z większością z odwołanych szefów pozostawał w koleżeńskich stosunkach, jeszcze od czasu, kiedy był zastępcą dyrektora Zarządu Kontrwywiadu. Można więc śmiało powiedzieć, że zdradził swych najbliższych współpracowników. Najwyraźniej nie miał zbyt wielkich dylematów ani rozterek moralnych, bowiem donoszenie na kolegów rozpoczął nazajutrz po pojawieniu się nowego szefa na Rakowieckiej. Zupełnie nie przeszkadzał mu fakt, że poprzedniemu szefowi zawdzięczał wszystko, co osiągnął – a było to naprawdę bardzo dużo, w krótkim czasie. To właśnie Zbigniew Nowek mianował go najpierw (w 1998 roku) na wicedyrektora kontrwywiadu (wcześniej był zastępcą naczelnika w Krakowie), a następnie (w czerwcu 2000 roku) na zastępcę szefa Urzędu. Został również podpułkownikiem, nie będąc w ogóle majorem. Dzięki niemu Reszka niebawem po przeprowadzce z Krakowa dostał od Urzędu duże mieszkanie w Warszawie. Nie wiadomo, jakich argumentów używał Reszka, wskazując swemu nowemu szefowi kandydatów do zwolnień. Powinien jednak uświadomić sobie fakt, iż skoro wszyscy nadzorowani przez niego szefowie okazali się w jego oczach tak mierni, że nie mogli nadal pełnić swych funkcji, najdobitniej świadczyć to powinno o nim, jako ich bezpośrednim przełożonym. Ostatecznie mimo gorliwości w prześladowaniu swych kolegów i nadskakiwaniu Zb. Siemiątkowskiemu, w ABW stracił swoje stanowisko i został najpierw doradcą szefa Agencji, a później delegowany na zewnątrz - do CIR. „Przy decyzjach personalnych kierowałem się oceną podpowiadaną mi przez moich zastępców, którzy mieli bardzo dobre rozeznanie w tym, co się działo przez ostatnie 4 lata. Wiele rozwiązań to wynik uzgodnień w gronie obecnego kierownictwa UOP.” („Gazeta Polska”, O esbekach "na mieście" – rozmowa ze Zbigniewem Siemiątkowskim, pełniącym obowiązki szefa UOP, 6.02.2002)

Zdemolowanie SKW W listopadzie 2007 r. płk Reszka został na 3 miesiące p.o. szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Grzegorz Reszka był świadkiem rozpoczęcia tzw. „afery marszałkowej”. Był na spotkaniu ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, szefa ABW Krzysztofa Bondaryka i ówczesnego koordynatora służb specjalnych Pawła Grasia z byłym oficerem WSI - płk. Leszkiem Tobiaszem. To po tym spotkaniu zostało wszczęte śledztwo, w ramach którego prokuratura i ABW dokonały przeszukań w domach członków komisji weryfikacyjnej. Mimo szerokiej akcji nikomu z komisji weryfikacyjnej nie postawiono zarzutów. O płatna protekcję oskarżeni zostali Aleksander L., emerytowany żołnierz w latach 80. Wojskowej Służby Wewnętrznej, a w latach 90 – WSI , który dobrowolnie poddał się karze. Drugim oskarżonym jest dziennikarz Wojciech Sumliński, który od początku twierdził, że jest niewinny, a cała sprawa była prowokacją wymierzoną w komisję weryfikacyjną. Dziennikarz czeka na proces i chce, by toczył się on jawnie. Po spotkaniu u marszałka Komorowskiego p.o. szefa SKW Grzegorz Reszka w grudniu 2007 r. przeprowadził czystki wśród kierownictwa SKW. Jednym z elementów tych działań był tzw. „raport z audytu” SKW, na podstawie którego prokuratura wszczęła kilka śledztw, ale do chwili obecnej żadne z nich nie zakończyło się postawieniem zarzutów. Grzegorz Reszka jako p.o szefa SKW doprowadził do rozpoczęcia postępowań wobec byłych szefów i dyrektorów - w stosunku do nich wszczęto na podstawie niewiarygodnych donosów postępowania kontrolne, dyscyplinarne. Jak pisały media, przesłuchania w ramach postępowań dyscyplinarnych odbywały się również w nocy. Płk Reszka zapoczątkował proceder odbierania niewygodnym ludziom certyfikatów bezpieczeństwa. Efektem tych działań było odebranie certyfikatów przez jego następcę m.in. byłemu szefowi i zarazem twórcy SKW Antoniemu Macierewiczowi i zablokowanie prac Komisji Weryfikacyjnej. W wyniku tego Antoni Macierewicz nie mógł brać udziału w pracach komisji, które wymagały dostępu do tajemnic – komisji ds. służb specjalnych i komisjach śledczych. W 2009 r. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie stwierdził, że decyzja o odebraniu Antoniemu Macierewiczowi certyfikatu dającego dostęp do tajnych informacji jest nieważna. Dorota Kania

Archiwum Gustka Autor książki o zamachu na papieża przez trzydzieści lat współpracował z wywiadem PRL Do akcji zacierania śladów udziału komunistycznych służb specjalnych w zamachu na Jana Pawła II Moskwa i jej sojusznicy uruchomili machinę dezinformacji na niespotykaną skalę. Tajne służby korzystały z agentów wśród pisarzy, dziennikarzy, prawników i wydawców książkowych i na Wschodzie, i na Zachodzie.

Praca zbiorowa W 1983 r. ukazała się książka dziennikarza Eugeniusza Guza "Zamach na papieża". Jej wydanie zbiegało się z drugą pielgrzymką Jana Pawła II do Polski. Guz uzupełniał swoją książkę, co zaowocowało kolejnymi wydaniami pod różnymi tytułami. Ostatnie - "Zamach na papieża, mroczne siły nienawiści. Nowy ślad" - ukazało się w 2006 r. Pozycja sprawiająca wrażenie solidnego dokumentu stała się punktem odniesienia dla wielu publicystów i watykanistów. Autor z pasją podważa wszelkie doniesienia potwierdzające tzw. ślad bułgarski, czyli tezę, że za zamachem na Jana Pawła II stały komunistyczne służby specjalne. Broni Bułgarów i KGB, mnożąc sugestie, że za rozpowszechnieniem teorii "śladu bułgarskiego", a wręcz jej spreparowaniem, stoją służby włoskie działające na zlecenie CIA. Snuje sugestie, że za zamachem mogły stać włoska mafia albo islamiści i wywiad turecki. Guz obszernie omawia inne publikacje. Jedynie między cytatami przedstawia swoje opinie, niektóre prezentując jako fakty. Czytelnik nie znający dobrze historii włoskich śledztw po zamachu nie jest w stanie odróżnić faktów od sugestii. Liczba źródeł cytowanych przez Guza robi wrażenie. Kilkadziesiąt pozycji książkowych, mrowie publikacji prasowych, agencyjnych depesz, komunikatów różnych instytucji z kilku krajów. Wszystko to ma sprawić wrażenie rzetelnego opracowania. Biorąc pod uwagę datę pierwszego wydania książki godne podziwu jest, że jeden autor w tak krótkim czasie był w stanie zebrać, wyselekcjonować i przetłumaczyć tak obfity materiał, uzupełniany w kolejnych wydaniach. Guz w wydaniu z 2006 r. cytuje gazety niemieckie, włoskie, prasę turecką i nie są to wyłącznie media najbardziej popularne. W książce odnajdziemy nawet cytaty z miesięcznika włoskiej policji zawodowej "Nuova Polizia". Publikacja wygląda jak dzieło zbiorowe. Dokumenty przechowywane w Instytucie Pamięci Narodowej dowodzą, że autor "Zamachu na papieża" współpracował z Departamentem I (wywiad) MSW. Był zarejestrowany jako kontakt operacyjny Gustek i Jan Zdrowy. - Po powrocie z placówki zagranicznej do kraju przekonywał nas w redakcji, że ani Bułgarzy, ani Rosjanie nie mieli nic wspólnego z zamachem na papieża - wspomina wieloletni pracownik redakcji zagranicznej PAP. Charakterystykę Jana Zdrowego zawiera ściśle tajna notatka z 5 lutego 1990 r., sporządzona kilka miesięcy przed weryfikacją funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa: "Pozyskany do współpracy z naszą służbą w 1960 r. Wykorzystywany informacyjnie na kierunku niemieckim. Posiada szerokie znajomości w różnorodnych środowiskach niemieckich - kręgi rządowe, polityczne, dziennikarskie (É). Na terenie RFN kontaktowany przez »Kardifa« [kryptonim oficera wywiadu w ambasadzie PRL w Kolonii]. W kraju zgłasza swój pobyt telefonicznie, kontakt utrzymuje nw. [na wezwanie] W. Czerniaka". Ten ostatni to - jak ustalił "Wprost" - płk Wojciech Czerniak, naczelnik Wydziału I (niemieckiego) Departamentu I MSW, który w latach 1996-1997 był dyrektorem Zarządu Wywiadu UOP. - Nie znam osobiście Eugeniusza Guza. Nigdy nie miałem z nim bezpośredniego kontaktu - zapewnił nas Czerniak, dodając, że w jego ocenie Guz był korespondentem o ogromnej wiedzy i wrażliwości na sprawy niemieckie, zwłaszcza w trudnym dla Polski okresie nawiązywania oficjalnych stosunków z RFN na początku lat 70. Z materiałów IPN wynika, że wywiad MSW nawiązał kontakt z Guzem, kiedy przebywał on służbowo w Berlinie. "Ma możliwości pracy dla pionu »N« [niemieckiego]" - stwierdził w maju 1962 r. kpt. Jan Cygan, starszy oficer operacyjny Departamentu I MSW. Po 28 latach funkcjonariusze wywiadu krytycznie ocenili pobudki, które kierowały Guzem w czasie współpracy. "Jego olbrzymie możliwości wywiadowcze zawsze przekraczały efekty współpracy. W czasie współpracy występowały okresy przynoszące konkretne wyniki oraz okresy zastoju. Informacje oceniane były dobrze, wielokrotnie wykorzystywane w opracowywaniu informacji wywiadu. W ostatnim okresie nastąpił trwały impas we współpracy, wynika on być może z faktu jego obawy przed ujawnieniem go jako naszego źródła informacji. Należy zaznaczyć jego materialne podejście do tematu współpracy. Wszystko przelicza na pieniądze. Wynagradzany stale /miesięcznie 400 DM/" - czytamy w notatce z 1990 r. Materiały dotyczące Guza, przechowywane w IPN pod sygnaturą 02386/61, są wyjątkowo skromne jak na 30 lat współpracy z wywiadem. Teczka o tym numerze została ponad wszelką wątpliwość wybrakowana. Brakuje spisu zawartości. Nie zachowały się też mikrofilmy, na które powinny zostać wcześniej przekopiowane najważniejsze dokumenty. Poza kilkoma kartkami z lat 60. i 70. pozostały jedynie raporty ze spotkań, które oficer rezydentury w Kolonii, używający kryptonimu Kardif, odbywał z Guzem już w 1990 r. Jan Zdrowy dostarczał wówczas informacji dotyczących stosunków polsko-niemieckich w świetle zbliżającego się zjednoczenia Niemiec. Zbierał relacje z rozmów z dziennikarzami niemieckimi, komunikaty MSZ z Bonn czy wypowiedzi liderów Związku Wypędzonych (BdV) w sprawie ratyfikacji granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Na tym tle wyróżnia się sprawozdanie na temat planowanych zmian prawa regulującego działalność służb specjalnych RFN i zakres ich ingerencji w sferę wolności obywatelskich. Eugeniusz Guz nie chciał rozmawiać z "Wprost" o swojej przeszłości. - Takiej rozmowy prowadzić nie będę - rzucił tylko.

Fakty czy propaganda? Po lekturze książki Guza o zamachu na papieża można odnieść wrażenie, że demaskowanie zachodnich służb specjalnych to pasja redaktora Jana Zdrowego. Autor zarzuca innym dziennikarzom związki z CIA, milcząc zarazem o swojej 30-letniej współpracy z wywiadem PRL. W pierwszych rozdziałach wydania z 2006 r. autor, zanim "rozprawi się" z dowodami obciążającymi KGB i Bułgarów, opisuje próbę zamachu, jakiej dopuścił się Juan Fernandez Krohn, katolicki mnich związany z ultrakonserwatywną wspólnotą integrystów skupioną wokół biskupa Marcela Lefebvre'a. Potem w kolejnych rozdziałach przedstawia kronikę udaremnionych prób zamachu, pisząc, że papieża chcieli zabić a to fanatycy muzułmańscy na Filipinach, a to baskijscy separatyści z ETA, islamiści z Turcji, różnej maści szaleńcy, terroryści, ekstremiści politycznii religijni. W kolejnych rozdziałach Guz dowodzi, że Agca wymyślił ślad bułgarski, a podsunęli mu go oficerowie SISMI, włoskiego wywiadu wojskowego - na zlecenie CIA. W kolejnych rozdziałach Guz cytuje ekspertyzę komisji Międzynarodowego Zrzeszenia Prawników Demokratów z siedzibą w Brukseli, która wytknęła błędy włoskim śledczym. Do porządku dziennego przechodzi nad informacją, że MZPD wynajęła Stasi. Uważny czytelnik kilka rozdziałów dalej zauważy informację, podaną w zupełnie innym kontekście, że Stasi, podejmując szeroko zakrojone działania propagandowe, wybielające wschodnie służby i szkalujące CIA, działała na prośbę Bułgarów. Zeznał to w 1997 r. przed berlińskim prokuratorem pułkownik Stasi Günter Bohnsack. Guz dowodzi, że sam Jan Paweł II nigdy nie wierzył w ślad bułgarski. Dowodem na dystans Watykanu wobec tej teorii jest fakt, że papież przyjmował po zamachu na audiencjach delegacje bułgarskie, planował pielgrzymkę do Bułgarii, a przecież - jak pisze Guz - "nie przyjąłby zaproszenia z kraju zakulisowych sprawców zamachu na jego życie". Absurd tych argumentów nie wymaga komentarza, zważywszy, że Jan Paweł II wybaczył przecież nawet samemu Agcy. W kolejnych rozdziałach książki Guz tropiącego Bułgarów i KGB sędziego Ferdinanda Imposimato przedstawia jako frustrata, który próbuje się "odegrać" i "wykazać". CIA nazywa "głównym inspiratorem śladu bułgarskiego", stwierdzając nawet, że Amerykanie przyznali się do wymyślenia tego tropu, a o winie Moskwy pisze: "dowodów nie było i nie ma".
Montaż Tworzenie propagandowych artykułów, pisanie książek przez agentów wywiadu nie było w latach 80. dla wschodnich służb rzeczą nową. - KGB było mistrzem w dezinformacji. Sowieckie służby skonstruowały kolosalną machinę kłamstw, polegająca na fabrykowaniu nowych tropów, zaciemnianiu rzeczywistych śladów. Dość powiedzieć, że kilku korespondentów relacjonujących proces Agcy, jak wynika z archiwów Walerija Mitrochina [zbiega z KGB] , było agentami Moskwy - uważa Jacek Pałasiński, wieloletni korespondent polskich mediów w Rzymie. Mechanizmy wypracowane przez KGB w latach 70. i udoskonalone przez komunistyczne służby po zamachu na Jana Pawła II przywodzą na myśl głośną powieść Vladimira Volkoffa "Montaż". Jej główny bohater, agent literacki cieszący się opinią zatwardziałego antykomunisty, był w rzeczywistości cennym agentem wpływu KGB. Przez książki, jakie wydawał, silnie oddziaływał na elity intelektualne "wolnego świata". Jak się okazuje, literacka fikcja wcale nie odbiegała daleko od rzeczywistości. Grzegorz Indulski, Piotr Gontarczyk, Jarosław Jakimczyk

Ryszard Legutko dla wPolityce.pl: Nie ma symetrii między dwiema partiami, bo rządy PiS były przyzwoite, natomiast rządy PO to katastrofa Komentarze polityczne zwykle opierają się na schemacie, który w danym czasie jest popularny. Tak jest i obecnie. Dzisiejsze komentarze organizuje schemat symetrii: obie główne siły polityczne są beznadziejne, obie siebie godne, obie niszczą Polskę. Wszyscy, którzy tak piszą uważają się za bezstronnych komentatorów, bo przecież żadnej ze stron nie faworyzują, zaś obu nieźle przykładają. Przyznam się, że mało który sposób opisywania sytuacji politycznej wprawia mnie w równie silną irytację. Pamiętam, że komentarze takie zdarzały się w czasach prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Wtedy regułą było to, że winny jest prezydent. Ale kiedy już nie dało się obarczyć go winą wyłączną, kiedy już mieliśmy do czynienia z supergrandą i superburactwem w wydaniu premiera, marszałka sejmu czy rządowych urzędasów, to wtedy mówiono: wina leży po obu stronach. Kiedy jakieś urzędnicze zero odmówiło prezydentowi samolotu rządowego na wyjazd na szczyt unijny, to zamiast jednogłośnie ochrzanić premiera, że wprowadza obyczaje żulii do życia politycznego, najśmielsi i najbardziej aspirujący do obiektywności podnosili oczy ku górze i mówili: mój Boże, jedni warci drugich. Szanowni Państwo. Nie ma żadnej symetrii. Nie oszukujcie siebie, ani innych. Nie udawajcie obiektywnych, bo nie jesteście. Nie ma symetrii, bo to nie Prawo i Sprawiedliwość schamiło życie publiczne w ciągu ostatnich lat, lecz Platforma Obywatelska. A uczyniła to nie tylko dlatego, że poziom ogłady jest tam niższy od przeciętnej krajowej, lecz przede wszystkim dlatego, że jej na to pozwolono, a nawet zachęcano. Od 2005 roku obserwujemy wyjątkowe zjawisko. Polska elita, polskie media, polska kultura masowa, polska hołota kulturalna kibicuje Platformie w jej chamstwie. Profesorowie otwarcie lub w swoich gabinetach zacierają ręce, rechoczą ze śmiechu z kolejnych przejawów knajactwa, a w wolnych chwilach plują nienawistną żółcią na samo wspomnienie o PiS-ie. To samo robią artyści i pisarze, nobliści i grafomani, muzycy i muzyczni brzdąkacze. Profesorowie przybrali twarz Palikota i telewizyjnych przygłupów, a Palikot i telewizyjne przygłupy wyrażają głębokie uczucia profesorów. Ta część profesury, dziennikarzy, artystów, która od tego odrażającego widowiska się dystansuje traktowana jest jak niespełna rozumu, lub jak bydło, które nie wpuszcza się za próg. Politycy Platformy, widząc przyzwolenie społeczne, zrzucili ograniczenia. Nie wiem, co to za mędrzec napisał, że Polacy nie lubią agresji w życiu publicznym. Ależ oni ją uwielbiają. Gdyby jej nie lubili, to Platforma miałaby dzisiaj siłę Samoobrony, a nie poparcie ciągle wielkiej części elektoratu. Na chamstwie zdobyła władzę, utrzymuje ją i nadal cieszy się uznaniem światłej części Polski. Uczestnictwo polskiej inteligencji w politycznej agresji to kompromitacja tej grupy. Nie ma żadnych okoliczności łagodzących dla jej udziału w dintojrze prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Niejednokrotnie wydawało mi się, obserwując polską inteligencję w ostatnich latach, że mam do czynienia z zachowaniami podobnymi do zachowań kozaków z "Ogniem i mieczem" rozprawiających się z Tatarczukiem i Barabaszem. Kto czytał Sienkiewicza, ten wie, o co mi chodzi. Nie ma symetrii między dwiema partiami, bo rządy Prawa i Sprawiedliwości były przyzwoite, natomiast rządy Platformy to katastrofa. Wszystkie błędy popełniane przed ministrów PiS, to rzeczywiście tylko błędy, czy słabości. Nie mieliśmy natomiast do czynienia z nieudolnością, nieróbstwem, czy szkodnictwem. Nawet słabsze resorty PiS-u górowały nad obecnymi resortami PO. Roman Giertych, którego młodzież przy aprobacie ludzi kulturalnych chciała wsadzić do wora, a wór do jeziora, jawi się w zestawieniu z Katarzyną Hall jak Hugo Kołłątaj. Trudno wymienić ministerstwo, w którym nie mielibyśmy do czynienia z partactwem. Grabarczyk, Klich, Sikorski, Kudrycka, Kopacz, Rostowski, Grad to ludzie, o których miłosiernie powiedzielibyśmy, że są nieudacznikami, choć sprawiedliwie trzeba by ich nazwać szkodnikami. Odbudowanie tego dziadostwa, które nam zostawią, będzie trwało lata. Pokażcie mi jeden, choćby jeden sukces któregokolwiek z nich. Tylko proszę nie mówić nic o atmosferze i klimacie, bo ja w atmosferze i klimacie buractwa czuję się wyjątkowo źle. Powiedziałem kiedyś w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej", że głównym czynnikiem odmóżdżenia w dzisiejszej Polsce jest antykaczyzm. Sympatyczny red. Janke to zdanie mi jednak cichcem wyrzucił, uznając je zapewne za przesadne. Ale ono przesadne nie jest. To antykaczyzm sprawił, że runęły wszelkie racjonalne kryteria dyskutowania o Polsce. Jak inaczej nazwać przedziwną sympatię dla tej rządzącej dzisiejszą Polską mieszaniny chamstwa, mistyfikacji, korupcji i niedołęstwa. Dodatkowym elementem mieszaniny jest lokajstwo wobec wszystkiego, co dzisiejsza kołtuneria nazywa „głównym nurtem": nie było okresu w ostatnich dwóch dekadach, by dano taki popis polskiej niemocy w polityce zagranicznej i poczyniono takie ustępstwa w ustawodawstwie wewnętrznym na rzecz głupich ideologii niszczących rodziny i obyczaje społeczne. Antykaczyzm to stan takiego zaczadzenia umysłów, że zjawisk negatywnych się nie widzi, zaś tych, którzy je dostrzegają uważa za pisowców, czyli wariatów lub ludzi niebezpiecznych. Jak inaczej niż zgłupieniem można nazwać ten stan ducha, gdzie szczytem zdystansowania się od Platformy jest stwierdzenie o symetrii partii rządzącej i opozycji. Powtarzam raz jeszcze. Nie istnieje żadna symetria. W swojej klasie Platforma nie ma sobie równych. Kiedyś sądziłem, że w tej dziedzinie rywalizacji mistrzostwo osiągnęła SLD. Ale przy Platformie to były jednak pętaki. Ryszard Legutko

Monika Olejnik: "(...) zginęło 96 osób. Teraz dorabia się do tego ideologię, że to była elita, a to byli różni ludzie, którzy nie powinni zginąć" W najnowszym numerze "Wprost" wywiad dwojga celebrytów polskiego dziennikarstwa. Piotr Najsztub gawędzi sobie z Moniką Olejnik o kondycji polityki, katastrofie smoleńskiej i sztampowej debacie publicznej, w której wszystko jest przewidywalne. Na początek refleksja na temat polityków: To jest niesamowite, jacy oni są przewidywalni. Bardziej niż kiedyś, ta monotonia zaczęła się kilka lat temu. Są sformatowani? Tak, i mają takie same licencje.

A może przestali już być politykami? To kim są właściwie?

Właśnie, kim? Takimi celebrytami, też blogerami, są tubą swoich przywódców, nie potrafią mieć indywidualnego zdania, nie potrafią rozumieć, nie potrafią analizować i są stadni. Kiedyś było stadne dziennikarstwo, teraz są stadni politycy. Ale red. Najsztub czujnie dopowiada, że i z dziennikarzami nie jest najlepiej: Stadne dziennikarstwo pozostało, zadajemy te same pytania. To prawda, ale teraz gremialnie specjalizujemy się raz w arabistyce, raz w rajdach samochodowych, raz siedzimy za kierownicą, raz za sterami samolotu – znamy się na wszystkim. I politycy też znają się na wszystkim. To by świadczyło, że razem tworzymy jakąś trupę objazdową, która wprawia kraj w wirowanie... I jesteśmy w wiecznym wirowaniu i w takim dygocie. (...) Monika Olejnik pytana o to, czy dziennikarze (czyt. celebryci)  nie mają sobie nic do zarzucenia: Myślisz, że istnieją jakieś pytania, którymi moglibyśmy przełamać schemat znanych wcześniej odpowiedzi, że jakichś pytań nie zadajemy, a moglibyśmy? Nie, zadajemy wszystkie pytania, jakie można zadać, poza pytaniami, czy ma pan kochankę, czy pana kochanka jest szpiegiem albo czy pana kochanka wpływa na pana, ale nie jesteśmy w bunga bunga i tu nie są Włochy. Może jesteśmy, ale o tym nie wiemy. Nuda. Dalej tuza polskiego dziennikarstwa narzeka na brak wielkich intelektualistów w polityce: Brakuje mi takich ludzi w polityce jak Jan Rokita, Bronisław Geremek... Bo? Bo to byli intelektualiści, z Bronisławem Geremkiem można było się nie zgadzać, ale czuło się wielkiego człowieka, a teraz nie ma ludzi z autorytetem ani w Kościele, ani wśród polityków. Wspólnymi siłami pomniejszyliśmy autorytety. To prawda, niszczyliśmy je. Nam się zdaje, że mimo tego niszczenia - doceniamy to bicie się w piersi - i przemilczania są jeszcze autorytety i intelektualiści w polityce. Wystarczy wyjść z opłotków redakcji na Czerskiej. W dalszej części rozmowy Najsztub i Olejnik dyskutują o katastrofie smoleńskiej i raporcie MAK. Red. Najsztub "dociekliwie" dopytuje o uczucie upokorzenia:

Poczułaś się spoliczkowana raportem MAK? Poczułam się wkurzona, że jakaś pani Anodina mówi, że generał ma nie wchodzić do kokpitu. Myślę sobie: dlaczego ten generał wchodził do kokpitu, dlaczego pani Anodina ma pouczać Polskę, że powinny być przepisy tego zabraniające?

Skoro wszedł, to być może pani Anodina powinna nas pouczyć? Wydaje mi się jednak, że my sami powinniśmy wiedzieć, co mamy zrobić.

A co z poczuciem upokorzenia? Poczułam się źle, że ten kokpit traktowano jak salonkę, że w tym samolocie odbywało się jakieś szaleństwo od początku do końca. A ty się dobrze poczułeś?

Emocji nie miałem żadnych, bo fakty mniej więcej znaliśmy wcześniej. Nie poczułem się spoliczkowany.

A największym skandalem nie było to, że generał Błasik miał 0,6 promila, tylko to, że usłyszeliśmy krzyki tych, którzy zginęli! Tego się nie robi rodzinom! Chyba żadna komisja na świecie czegoś takiego nie zrobiła. Krzyki zrozpaczonych ludzi. Po co?! Ze strachu przed odpowiedzialnością. Natychmiast po tej konferencji powinna być konferencja Millera i na niej powinny być zapisy z wieży kontrolnej! A z drugiej strony, jak słyszę od naszych polityków „skandal", słyszę Napieralskiego, że „honor naszego generała", „honor naszych pilotów", to myślę: Boże, gdzie my jesteśmy, lepiej, żebyśmy się zabili, ale nie wiedzieli, jakie błędy popełnili nasi piloci. Polityka już przestaje być polityką i staje się wyłącznie grą? Grą pod tytułem: dopaść, zabić, dopaść, zabić, upokorzyć. Zresztą Monika Olejnik na końcu wywiadu uznała, że bardziej niż gen. Anodina upokorzyła ją wypowiedź młodego posła PiS, Mariusza Kamińskiego, który zarzucił premierowi Donaldowi Tuskowi, że nie ma honoru. No cóż, kwestia wrażliwości. Jeden z ciekawszych momentów rozmowy to dyskusja o zamachu, jako ewentualnej przyczynie katastrofy smoleńskie. Pani Monika tak sobie wykombinowała, że jednak teza zamachu jest bez sensu, choć czeka jeszcze na ustalenia prokuratury w tej sprawie: Wierzę w to, że nasza prokuratura wyjaśni, co się wydarzyło, aczkolwiek dosyć długo czekam na to, żeby prokuratura odpowiedziała, czy to był zamach, czy nie. Bo jak pytam pana prokuratora, a on mówi, że nie było zamachu konwencjonalnego, no to pytam, czy był niekonwencjonalny, i nie dostaję odpowiedzi. I co się dziwić, że strasznie dużo ludzi, inteligentnych, wierzy w zamach.

A ty właściwie dlaczego nie wierzysz? Bo to byłoby idiotyczne. Najpierw chcieli zabić swojego pilota i spowodować katastrofę iła, tak? A potem chcieli spowodować katastrofę Tu-154? A z tym naszym jakiem to co, najpierw próbę na nim zrobili?

Tak kombinujesz... Tak kombinuję. A po co miałby być zamach? Rozumiem, że Lech Kaczyński był antyrosyjski, ale Lech Kaczyński miał bardzo złe notowania i prawdopodobnie by nie wygrał wyborów prezydenckich, więc po co mieliby go zabijać? Nie był taką siłą, która rządzi światem. Więc jeśli nie ma teraz zamachów na przywódców, którzy rzeczywiście czynią dużo zła przeciwnikom, to dlaczego ktoś miałby zrobić zamach na Lecha Kaczyńskiego i kto? Miedwiediew, Putin? Bzdura.

No, jakieś zło chyba... W to nie wierzę, choć jestem czytelnikiem „Naszego Dziennika" i „Gazety Polskiej". Lektury tych gazet dostarczają pani Monice materiału do zajęć ze studentami, których uczy, na czym polegają różnice w interpretacjach tych samych informacji w mediach. Domyślamy się, które media są traktowane jako wzorzec z Sevres.  I już nie możemy się doczekać wychowanków pani Moniki, po płatnych stażach w tvn24. Co będzie robić Monika Olejnik 10 kwietnia? Poprowadzi program, jakoś dociągnie do 19 kwietnia i potem będzie się beatyfikować: A ty gdzie będziesz 10 kwietnia, że zadam ci już tradycyjne polskie pytanie? To niedziela, więc o 9 będę miała „Śniadanie z Radiem Zet". 11 kwietnia poprowadzę „Kropkę nad i". I tak dociągniemy do 18 kwietnia, potem się wszyscy pogodzimy, bo 1 maja trzeba będzie się beatyfikować, wszyscy się będą kochać, a potem znowu...

Otrzeźwienie z naszej strony przyjść nie może? A są jakieś autorytety wśród dziennikarzy? Przecież widzisz, jak się dziennikarze nienawidzą. Było tak kiedyś, przez te 20 lat? Najlepszy kawałek zostawiliśmy na koniec. Oto red. Monika Olejnik wspomina gafy prezydenta Komorowskiego, Kaczyńskiego i Kwaśniewskiego i wychodzi jej, że na tle następców, to jednak prezydent Kwaśniewski "miał dobre maniery i miał fantazję". No to prawda, zwłaszcza w Charkowie. Fantazji mu nie brakowało. Jak się owijał flagą UE również. A już na wykładach dla ukraińskiej młodzieży to sobie tak pofantazjował, że hej. Strasznie mnie rozśmiesza to, co robi prezydent, który siada, nie patrząc na to, że Angela Merkel stoi. Przypomina mi się Lech Kaczyński, który miał kwiaty do góry nogami... Nie wiem, co w tych facetach jest: albo coś z flagą nie tak, albo z parasolem nie tak. Nie są spostrzegawczy. Może nie są spostrzegawczy. Jednak Aleksander Kwaśniewski miał dobre maniery i miał fantazję, bo jak robił coś nie tak, to przynajmniej wsiadał do bagażnika auta, a gdyby była dama, toby ją przepuścił. Tego możemy być pewni. No i już tak naprawdę na koniec, tytułem puenty, garść przemyśleń historiozoficznych i futurologicznych: Najgorszą rzeczą, która nam się przydarzyła, jest katastrofa smoleńska, bo zginęło 96 osób. Teraz dorabia się do tego ideologię, że to była elita, a to byli różni ludzie, którzy nie powinni zginąć, nie powinni być wepchnięci do tego samolotu. I najbardziej mnie wkurza to, że tam siedziało tylu generałów i nie spojrzeli na siebie i nie pomyśleli: tak nie może być!. Bo jak jesteś prezydentem, generałem, to nic ci się nie może stać? Klich nie mógł zwrócić uwagi, bo to było na zaproszenie prezydenta, Kancelaria Prezydenta nie pomyślała, bo chciała, żeby jak najładniej wyglądała uroczystość.

W obliczu Smoleńska nie ma negatywnych scenariuszy? Wszystko już przeszliśmy. Może jeszcze Jarosław Kaczyński dojdzie do władzy, zostanie premierem i wypowie wojnę Rosji, ale jesteśmy w NATO, więc może nam się jakoś uda? A zatem, kto nie chce wojny, niech nie głosuje na Jarosława Kaczyńskiego. Tako rzecze pierwsza dama polskiego dziennikarstwa (przynajmniej w skali tvn24 i radia zet). Bar, źródło: wprost.pl

Fantazje starej pierdoły Nie jest moim celem tym tytułem obrazić. Zresztą nawet nie bardzo orientuję się, które z powyższych określeń mogło by dotknąć niejaką Rudecką-Kalinowską z Krakowa, o której mam zamiar tu napisać.
Chyba jednak termin „fantazja” może dotknąć najbardziej starą i rozchwianą psychicznie działaczkę niższego szczebla, aparatu PO w Krakowie, bowiem wiadomo wszech i wobec, że w tym wieku fantazji już się nie posiada. W każdym razie próby fantazjowania, dokonywane przez Rudecką-Kalinowską spaliły na panewce, bo nie dość, że umiejętności brak, to i możliwości już nie staje. Tak to u starych pierdoł bywa. Owa działaczka dwojga nazwisk i jednej komórki mózgowej „wypociła” wpis, w którym zarzuciła, że to Kaczyński stoi za deklaracją Marcina Mellera (o nie popieraniu PO) oraz jest odpowiedzialny, za wejście na Polski rynek zagranicznego biznesu medialnego Marquarda. W dość zawiły sposób R-K wykoncypowała sobie, że to Jürg Marquard (właściciel Playboya) zakazał Mellerowi głosować na „tuskoidów”, zapewne po ostrzegawczej rozmowie u Kaczyńskiego. Śmiesznie jest? Nie to jednak jest najzabawniejsze. Dalej to dopiero jest bomba! Na potrzeby własnej linii oskarżenia R-K, z resztek i strzępów informacji (które gdzieś, kiedyś zasłyszała) stworzyła „nową prawdę” o zupełnie nowej jakości. To jest właśnie ta trzecia prawda, zdefiniowana kiedyś przez księdza Tischnera. Już spieszę wytłumaczyć „starej pierdole”, że owe rewelacje są warte tyle ile sprawność mózgowa i inteligencja jej samej. Składa się tak, że blisko 15 lat związany byłem z jednym z tytułów, który w okresie przytaczanym przez R-K przechodził z rąk spółdzielców, poprzez inne ręce do koncernu Marquarda. Express Wieczorny mieścił się w tym samym budynku, dwa piętra niżej. Miałem tam znajomych i przyjaciół, toteż wszyscy żyliśmy zmianami własnościowymi w obu redakcjach. O ile moja redakcja stanowiła własność spółdzielni, a dopiero później, kolejno: znanego polskiego biznesmena i w końcu Marquarda, o tyle Express Wieczorny (będący we władaniu Kaczyńskich – jak pisze Kalinowska) został sprzedany firmie Fibak Investment Group! Nie, Kaczyński nie sprzedał Expressu Wieczornego Marquardowi, tylko Wojciechowi Fibakowi (grupa Fibak Investment Group była w tym czasie właścicielem szeregu polskich czasopism, m.in. "Dziennika Śląskiego", "Sportu", "Gazety Poznańskiej" oraz "Expressu Wieczornego"). Cóż z tego wynika? A wynika, że Rudecka-Kalinowska najordynarniej kłamie. Wprawdzie Fibak nie był magnatem prasowym i sterował nim koncern Marquarda, lecz to wcale nie świadczy o winie Kaczyńskiego, tylko już bardziej o moralności późniejszego wielbiciela platformersów Fibaka. Jasne jest, że to obecny miłośnik Platformy i Tuska z Komorowskim – Wojciech Fibak wprowadził koncern Marquarda na Polski rynek, a nie (co zarzuca R-K) - Kaczyński.
Najwyraźniej Rudecka-Kalinowska swoje rewelacje oparła na wielbionej przez Komorowskiego Wikipedii, która to idiotyzmy powielane później przez emerytkę zamieściła, bądź na prawdach niejakiego Nowaka (tego od raportu Nowaka) – również właściciela, jak Rudecka samotnej komórki mózgowej. Jako podsumowanie tego wpisu niech posłuży poniższa informacja, że to co wywołało u „starej pierdoły” takie oburzenie, czyli uwłaszczenie się Kaczyńskiego na części „RSW Prasa Książka Ruch” stało się za sprawą... Donalda Tuska. W latach 1990-92 Komisję Likwidacyjna (która przyznawała prawa do tytułów) stanowili: Jerzy Drygalski, przewodniczący (zastąpiony w listopadzie 1990 r. przez Kazimierza Strzyczkowskiego), Jan Bijak, Andrzej Grajewski, Alfred Klain, Krzysztof Koziełł-Poklewski, Maciej Szumowski oraz właśnie Donald Tusk! No, kurde wszystko się Kalinowskiej popierniczyło... wszystko w łeb wzięło. A swoją drogą dziwne, że nie zastanawiaj jej wcale, co w takiej komisji robił czyściciel kominów z Gdańska Donald Tusk?
Do tego starej pierdole już fantazji zabrakło.

http://www.wsd.edu.pl/publikacje/Kledzik_Media_lokPATKrakow.pdf
http://renata.rudecka-kalinowska.salon24.pl/277778,dziala-z-n-czesc-ii
http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=252

PS. Dla wielbicieli R-K i plemienia „tuskoidów”, pod ich przemyślenia poddaję:
1. Jaki miał interes członek komisji likwidacyjnej Donald Tusk, w przyznaniu Fundacji Prasowej Solidarności prawa do tytułu „Express Wieczorny”?
2. Czy członek komisji likwidacyjnej Donald Tusk, miał powiązania z Marquardem i był bardzo zainteresowany we wprowadzeniu na rynek polski jego koncernu?
3. Czy nie było to połączone z podstawieniem Wojciecha Fibaka (zdeklarowanego sympatyka liberałów) jako nabywcy tytułu, który błyskawicznie odsprzedaje prawo własności Marquardowi?

yarrok's blog

Marek Król dla SE: Inteligencie oburz się ( na polską nietolerancję i anachroniczny katolicyzm) Niezapomniany Gustaw Holoubek zaprotestował swego czasu, gdy rozmawiająca z nim dziennikarka nazwała go intelektualistą. - Nie jestem żadnym intelektualistą - stwierdził - ja tylko przeciągam samogłoski. Cóż, dzisiaj nikt tak nie przeciąga samogłosek, jak wicemarszałek J. Wenderlich oburzony na posła PO J. Węgrzyna. Furię oburzenia wywołała wypowiedz Węgrzyna, który woli oglądać lesbijki niż gejów. Zanim wicemarszałek zakrztusi się z oburzenia, to przypomnę mu oświadczenie premiera L. Millera sprzed lat. Zapytany przez dziennikarzy, co sądzi na temat związków homoseksualnych, oświadczył, że jeśli chodzi o lesbijki. to jest za. Ponad 3 dni trwał festiwal oburzenia, głównie w telewizji informacyjnej dla lemingów. A ja i tak wolę oglądać lesbijki, podobnie jak Węgrzyn i Miller. I nie zamierzam się z tego powodu leczyć, nawet jeśli jakaś Środa z Muchą i Senyszyn miałyby mnie chłostać stringami swoich kazań. Konstytucja zapewnia mi wolność wypowiedzi w obronie Millera i Węgrzyna, z którymi, jak większość mężczyzn, jestem po stronie lesbijek. Niestety, dzisiaj w kraju kto się nie oburza od rana do wieczora, ten nie jest intelektualistą, autorytetem, a już na pewno nie jest Europejczykiem w każdym calu. Czego się jednak nie robi, by przynależeć do elity. Trzeba nieustannie oburzać się na polską ksenofobię, nietolerancję, zacofanie, no i na anachroniczny katolicyzm. Na szczęście i w Kościele byli pasterze, którzy z oburzenia mieli obrzękłe lewice i zostawili nam pomnik myśli nieujarzmionych przez rozum. Jeśli ktoś zadaje sobie pytanie, po co nam Pan Bóg, to odpowiedź znajdzie w pytaniach arcybiskupa przedstawionych w zbiorze złotych myśli tegoż na łamach "Gazety Wyborczej". "A po co nam Mozart? Po co nam Einstein?" - pyta arcybiskup na pytanie, po co nam Bóg. A ja na pytanie po co, mam ochotę odpowiedzieć w stylu jego przyjaciela Janusza Palikota: pocą się nogi nocą. Jeśli kogoś to oburza, to ma przesłanki, by być inteligentnym inaczej. Od kilku miesięcy działa w kraju zjednoczenie oburzonych lewicowych idiotów, wspierane ostatnio przez ich prawicowych braci w ułomności. Zjednoczenie oburzonych z uporem godnym lepszej sprawy postanowiło za wszelką cenę wykluczyć wersję zamachu 10 kwietnia pod Smoleńskiem. Paweł Lisicki należący do naczelnych gazety i tygodnika oburzony pyta, po co Rosjanie mieliby eliminować Kaczyńskiego, skoro ten i tak nie miał szans na reelekcję. Na reelekcję w Rosji szanse ma Putin, więc warto zadać pytania w stylu Lisickiego. Po co tak profesjonalnie zamordowano w Rosji Annę Politkowską: 4 strzały w korpus, piąty dla pewności w głowę? Czy Politkowska zagrażała Putinowi? Po co w Londynie zamordowano Litwinienkę? Po co zabito w Katyniu polskich oficerów, którzy w tamtych czasach nie mogli wygrać już żadnych wyborów? Egzekucja ma w sowieckiej tradycji spełniać rolę wychowawczo-edukacyjną, tak jak w mafii. Zachciało się Politkowskiej badać zbrodnie wojenne w Czeczenii, to dostała to, co skutecznie zniechęciło innych dziennikarzy śledczych. Jeśli ktoś po L. Kaczyńskim zechce uczestniczyć w wiecu w Tbilisi, to może spodziewać się przedterminowych wyborów prezydenckich zakończonych zwycięstwem jakiegoś kolejnego Bronosława, co zgodę buduje. Człowiek uczy się przez całe życie, a po jego śmierci oburzeni uczą oburzać się na teorie spiskowe. Oburz się, inteligencie, a twój umysł wypocznie w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. http://www.se.pl/wydarzenia/opinie/marek-krol-oburz-sie_171325.html#comm...

Irena Szafrańska's blog

Pomóżmy Pacewiczowi pomóc Węgrzynowi ;-) Piotr Pacewicz: Zwracamy się zatem do opinii publicznej - hetero, homo, trans, bi itp. - by wspólnie pomóc posłowi w realizacji rozkoszy. Podeślijmy mu to, na co ma ochotę popatrzeć. Taniec na rurce, dwie kobiety uprawiające seks - to, co go kręci. Na adres robert.wegrzyn@sejm.pl można wysyłać linki i gotowe materiały. A rzeczy drukowane - do biura poselskiego: 47-220 Kędzierzyn-Koźle; Al.Jana Pawła II 36; woj. opolskie lub faksem 77- 483-45-28.

Popieram jakże słuszny apel Piotra Pacewicza, dlatego i ja zwracam się do opinii publicznej - hetero, homo, trans, bi, itp. - by wspólnie pomóc redakcji Gazety Wyborczej w jej kampanii. Żeby ułatwić ekipie Piotra Pacewicza monitorowanie przebiegu akcji, wszystkie wysyłane do Roberta Węgrzyna maile należy zaadresować także do wiadomości organizatorów akcji, na adresy: piotr.pacewicz@agora.pl

sekretariat.naczelnych@agora.pl

Jeśli rozpoczęta właśnie przez Gazetę Wyborczą kampania pornospamu ma być skuteczna, nie może się ograniczać do indywidualnych maili do Węgrzyna, żeby się można było pochwalić skutecznością kolejnego "spontanicznego" pospolitego ruszenia ktoś musi zliczyć ile i jakie maile dostał złotousty poseł. Nie ma więc rady, każdy mail musi trafić także do Pacewicza, tylko w ten sposób się dowie z jakim odzewem spotkał się jego apel, czyż nie? Żeby nie było wątpliwości. Węgrzyn popisał się niesamowitym buractwem, w pierwszym odruchu sama miałam ochotę mu coś podesłać. Ale pomyślałam chwilę i mi przeszło. Bo spamowanie nawet najgłupszego posła pornograficznymi mailami przekracza pewną granicę. I o ile byłoby zrozumiałe, gdyby faktycznie było spontanicznym gestem oburzonego obywatela, o tyle gdy jest wymyśloną i zorganizowaną przez największą gazetę w Polsce kampanią staje się obrzydliwe. Szkoda, że Gazeta Wyborcza nie pomyślała przez chwilę do czego zachęca. A jeśli pomyślała, i apel Pacewicza jest płodem tych przemyśleń, to mam wielką nadzieję, że każdy pornomail wysłany do Węgrzyna trafi także do skrzynki Pacewicza, i na faksy Agory. Może niektórzy po prostu muszą sprawdzić na sobie jak smakuje to co chcą zaaplikować innym. Do maili zatem, czytelnicy Gazety! Piotr Pacewicz chce wiedzieć co wyślecie Węgrzynowi! kataryna

Ostrzeżenie z Drezna 66. rocznica zbombardowania Drezna dla neonazistów w RFN była okazją do zorganizowania marszu ku czci niemieckich ofiar ludobójstwa.  Wywołało to uzasadniony protest zwykłych obywateli Niemiec. Wyszli na ulice stolicy Saksonii, aby zaprotestować przeciw zrównaniu ataku bombowego aliantów z terminem „ludobójstwo”, który powinien być zarezerwowany dla ofiar fabryk śmierci Trzeciej Rzeszy. Protestowano też przeciw przymykaniu oczu na związek zagłady Drezna z winą Niemców za II wojnę światową. Tymczasem nie dalej jak parę dni wcześniej w Berlinie politycy chadecji i FDP przeforsowali projekt ustanowienia dnia pamięci o ofiarach wypędzeń. W uchwale Bundestagu także zabrakło uściślenia, że do ucieczek i wysiedleń nie doszłoby, gdyby nie wcześniejsza próba podboju świata przez szaleńca, którego Niemcy dopuścili do władzy. Dostrzegło to zresztą polskie MSZ, w specjalnym oświadczeniu podkreślając, że w treści dokumentu znalazło się „wiele niepokojących z punktu widzenia Polski elementów, wynikających z nieuwzględnienia całości kontekstu historycznego II wojny światowej”. Przeforsowanie przez rządzącą w RFN koalicję specjanego dnia wypędzonych to dobra okazja, żeby zapytać, dlaczego ze wszystkich niemieckich ofiar II wojny światowej – ofiar bombardowań, gwałtów, przymusowych robót na Syberii i wreszcie powojennej niewoli – do oficjalnej kultury pamięci RFN na specjalnych prawach czczone mają być tylko ofiary „wypędzeń”. Czy przypadkiem nie dlatego, że tu można pozwolić sobie na więcej, bo akurat te ofiary kojarzone są w Niemczech z Polską i byłą Czechosłowacją, a nie z wielkimi mocarstwami? Od 1952 r. w RFN pamięć o ofiarach wojny przywoływana jest w listopadzie w ramach tzw. Volkstrauertag, czyli dnia narodowej pamięci. To uroczystość stonowana, wyciszona, wyrażająca po części religijny, po części obywatelski szacunek dla majestatu śmierci, bez wystawiania historycznych rachunków win. Ten umiar wynika z faktu, że nie sposób oddzielić przygniatającej większości niemieckich ofiar wojny od odpowiedzialności Niemiec za rozpętanie światowego kataklizmu. Dziś pod wpływem płytkich wyborczych rachub niemieccy chadecy i liberałowie tworzą dodatkowe święto, które łatwo może stać się okazją do rewanżystowskich ekscesów. Czy lekcja z Drezna nie pokazuje, że to zabawa z ogniem? Semka

Minister sieje kłamstwa, aż kurz się wzbija

1. Wiadomość z sieci (Pierwszy Portal Rolny) ...Marek Sawicki, minister rolnictwa i rozwoju wsi Minister powiedział, że PiS i wiceprzewodniczący Komisji Rolnictwa w Parlamencie Europejskim są w tej frakcji parlamentu, która jest zdecydowanie za likwidacją Wspólnej Polityki Rolnej i za likwidacją dopłat bezpośrednich. Jeśli Minister Sawicki rzeczywiście tak powiedział (wiadomość podały także inne serwisy), to znaczy, że sieje kłamstwa, aż kurz się wzbija.

Kłamstwa bezczelne i cyniczne.

2. Frakcja EKR (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy) w której są europosłowie PiS i z ramienia której ja jestem wiceprzewodniczącym Komisji Rolnictwa w Europarlamencie, nie tylko że nie jest za likwidacją Wspólnej Polityki Rolnej UE, ale twardo tej polityki broni. Swoich wystąpień nie będę tu cytował, ale przytoczę wypowiedź brytyjskiego posła konserwatysty Jima Nicholsona (koordynatora naszej grupy w Komisji Rolnictwa), który w debacie na temat przyszłości Wspólnej Polityki Rolnej 8 lipca 2010 roku powiedział tak: (z oficjalnej strony Europarlamentu) James Nicholson, w imieniu grupy ECR. –...Główna odpowiedzialność nas jako Parlamentu polega na dopilnowaniu, by każda przyszła reforma zapewniła rolnictwu jako branży możliwość konkurowania i przetrwania w przyszłości. WPR podlega ogromnym zmianom i musimy mieć pewność, że nadaje się do stosowania w XXI wieku. Musimy pamiętać, że WPR nie jest skierowana wyłącznie dla rolników – zapewnia nam ona pewne i bezpieczne dostawy żywności oraz szeroką gamę dóbr publicznych i korzyści środowiskowych. Uważam, że aby te cele osiągnąć, budżet musi być przynajmniej utrzymany na obecnym poziomie.. Jim Nicholson w imieniu grupy EKR poparł Wspólna Polityke Rolną tak jednoznacznie, że bardziej juz nie mógł. Przypisywanie przez Sawickiego grupie EKR chęci likwidacji Wspólnej Polityki Rolnej jest nikczemnym kłamstwem.

3. Brytyjscy Konserwatyści, stanowiący wraz z PiS i czeską ODS trzon frakcji EKR, w lutym ubiegłego przyjęli obszerny program rolny pt. "New Age of Agriculture". Można go znaleźć na stronie internetowe British Conservative Party. W ogólnych założeniach programu jest między innymi taka charakterystyka podejścia konserwatystów do polityki rolnej

A Conservative Government will act to create the conditions in which our farming industry can thrive by:
• promoting fair competition
• reducing the burden of regulation
• working to achieve a CAP which provides long term stability
• taking effective action on animal disease
• enabling increased production whilst protecting the environment

Co tu jest złego? Pod każdym punktem się podpisuję. Promocja uczciwej konkurencji, redukcja biurokracji i uwaga - Wspólna Polityka Rolna, która zapewni długotrwałą stabilizację. Gdzie tu jest mowa o likwidacji Wspólnej Polityki Rolnej, Panie Sawicki? Wręcz przeciwnie, jest mowa o długotrwałej stabilizacji. Brytyjczycy mają świetny program rolny, a poza tym popierają polskie dążenie do wyrównania dopłat bezpośrednich, bo sami też mają dopłaty stosunkowo niskie i czuja się dyskryminowani.

4. A propos programu: Na stronie internetowej Prawa i Sprawiedliwości można znaleźć obszerny program rolny pt. "Nowoczesna polska wieś" Obszerny, konkretny rzeczowy dokument, w którym 95 stronach punkt po punkcie wyłożone jest, co Prawo i Sprawiedliwość chce zrobić dla dobra polskiej wsi. Niech mi ktoś pomoże znaleźć program rolny PO, PSL i SLD. Szukałem i nie znalazłem. Gdyby ktoś gdzieś spotkał program rolny tych partii, będę zobowiązany za wiadomość o nim.

5. A co do Sawickiego: Daję mu tydzień na przeproszenie i odwołanie wierutnych kłamstw, które bez żadnych podstaw rozpowszechnił. Jeśli tego nie uczyni, będzie można za nim wołać - kłamca! I pewnie trzeba go będzie oddać pod sąd... Choć może te kłamstwa nie są najgorszą rzeczą, która go obciąża. Gorsze są wszystkie jego zaniedbania, z powodu których polskim rolnikom śmierć zagląda w oczy. Janusz Wojciechowski

Wychodzi jak zwykle Historię politycznego projektu zwanego Platformą Obywatelską można streścić bardzo krótko, w jednym zdaniu: i znowu to samo. Znowu miał być szeroki, wielo nurtowy ruch wyrażający i wyważający aspiracje całego społeczeństwa, a wyszedł samo dzierżawny dwór, na którym koterie żrą się zajadle o łaski prezesowskiego błagorodija, znowu wszystkie obietnice poszły się czochrać wobec „obiektywnych trudności”, a „nowe” kadry okazały się kolejną Partią Oportunistów, którzy zrobią wszystko, by się załapać na następną kadencję, bo wzięli kredyty. Tak samo dopóki „żarło”, była buta, garnięcie do siebie i bezwzględne gnojenie pokonanych przeciwników. A jak „żreć” przestaje, odpowiedź też ta sama co zwykle: Meller nas skrytykował, bo podpuszczony, Balcerowicza przekupiły OFE, media weszły w spisek, a z aferami trzeba wedle wzorca Sekuły: spuścimy tego luja, który zakablował na naszego, k…, senatora z, k…, Wałbrzycha, to inni będą wiedzieli. Na dłuższą analizę też starczy jedno zdanie: znowu to samo, ale bardziej. Bo w cynicznym oszukiwaniu ludzi i brutalnym łamaniu wszelkich norm wszyscy poprzednicy byli przy Tusku przedszkolakami, bo przy jego polityce zagranicznej Kwaśniewski wydaje się Piłsudskim, bo osławione „naciski”, podsłuchy i „haki” Kaczyńskiego jawią się przy obecnych dziecinadą, a wobec kolejnych kompromitacji prezydenta z nominacji PO blednie wszystko, co najbardziej złośliwi oszczercy insynuowali jego poprzednikowi. Partia, która w 2007 r. rozbudziła ogromny entuzjazm i nadzieję, dziś półgębkiem, z grymasem „wiecie-rozumiecie”, odwołuje się do wyborców ostatnim argumentem bankrutów: „dajcie nam rządzić dalej, inni przecież też nie lepsi”. Co do mnie: dziękuję, postoję – jak powiedziała Angela Merkel do prezydenta Komorowskiego. RAZ

Iran obiecuje Bliski Wschód bez USA i Izraela

Iran vows Mideast without US, Israel (11.02.2011)
http://www.presstv.ir/detail/164699.html
Tłumaczenie Ola Gordon Prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad powiedział, że w najbliższej przyszłości powstanie nowy Bliski Wschód, bez Stanów Zjednoczonych i Izraela. „Zapewniam was, że mimo wszelkiego zła i skomplikowanych planów, a dzięki oporowi narodów, będzie nowy Bliski Wschód, ale bez USA i syjonistycznego reżimu [Izraela] powiedział Irańczykom zgromadzonym na teherańskim placu Azadi z okazji 32. rocznicy rewolucji islamskiej. Irański prezydent nalegał też na aroganckie mocarstwa, by nie ingerowały w wewnętrzne sprawy krajów regionu, takich jak Egipt i Tunezja. „Co robicie w Afganistanie? Po co te bazy wojskowe w regionie? Czy współczujecie czy jesteście hipokrytami?” – pytał Ahmadineżad. Powiedział również, że Zachód jest podstępny, twierdząc, że slogan o dwóch państwach może utorować drogę do izraelskiej dominacji w regionie. Uznając rewolucję w Egipcie, prezydent Iranu ostrzegł naród egipski by był czujny, podkreślając, że „To jest wasze prawo do wolności. Macie prawo do decydowania o waszym rządzie, i macie prawo do swobodnego wyrażania opinii o swoim kraju i o kwestiach globalnych.” „Zjednoczcie się i nie bójcie się skorumpowanych rządów, zwycięstwo jest blisko” dodał. W Egipcie w piątek przed pałacem prezydenckim w Kairze zgromadziły się tysiące ludzi, kiedy prezydent Hosni Mubarak odmówił ustąpienia pomimo wielokrotnych apeli o dymisję. Oczekuje się dalszej eskalacji napięcia w osiemnastym dniu protestów pro-demokratycznych, kiedy miliony ludzi gromadzą się w piątek w meczetach na wspólne muzułmańskie modlitwy.

Policzone są dni izraelskiej okupacji

Israel’s days of occupation numbered’ (12.02.2011)
http://www.presstv.ir/detail/164824.html
Tłumaczenie Ola Gordon Kiedy Egipcjanie cieszą się z obalenia prezydenta, Tel Awiw obawia się, że nowy rząd mógłby zagrażać 32-letniemu traktatowi pokojowemu z Kairem, jak również jego okupacji ziem palestyńskich, czytamy w raporcie. Izrael jest zaniepokojony tym, że jeśli do władzy dojdzie Bractwo Muzułmańskie, to traktat podpisany w Camp David w 1979 r. zostanie unieważniony, i może również stworzyć taki Egipt, którego polityka będzie sprzeczna z polityką Tel Awiwu. ‘The Wall Street Journal’ poinformował w piątek, że odejście od władzy prezydenta Egiptu Hosni Mubaraka pozbawiło Izrael jedynego wiarygodnego sprzymierzeńca na Bliskim Wschodzie, oraz wywołało debatę wśród najwyższych izraelskich urzędników, na temat niechęci rządu egipskiego do dążenia do pokoju ze swoimi adwersarzami Egipt był pierwszym krajem arabskim, który podpisał traktat pokojowy z Izraelem. Mubarak, w ciągu ostatnich czterech lat, pomógł Izraelowi nałożyć paraliżujące oblężenie okupowanego terytorium palestyńskiego, trzymając w Gazie populację liczącą 1.400.000 uwięzioną w oderwanym pasie ziemi.. W surowym ostrzeżeniu wydanym Izraelowi w dniu 3 lutego, rzecznik egipskiego Bractwa MuzułmańskiegoAssam el-Erian, powiedział izraelskiej telewizji Channel 10, że „Tel Awiw nie musi obawiać się niczego oprócz własnych zbrodni.” Innym zmartwieniem Izraela, według analityków, jest to, że wraz z upadkiem Mubaraka i jego wiceprezydenta  Omara Suleimana, dni izraelskiej okupacji terytoriów palestyńskich są policzone. Suleiman sam był w stałym kontakcie z przywódcami Izraela by utrzymać spokojną okupację kraju. To dlatego Palestyńczycy, jak również niektórzy Izraelczycy, którzy sprzeciwiali się okupacji, świętują razem z egipskim narodem.Obydwa artykuły zaczerpnięto z http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/

Admin nie ma pewności, czy „Bractwo Muzułmańskie” to nie kolejna Piąta Kolumna Izraela, ale czas to niebawem wykaże.

Fox News insider: „wszystko jest fabrykowane” Przypadek Fox News śmiało można przenieść na grunt polski, gdzie podobnie jak w Stanach, środki masowe przekazu są pod totalną kontrolą chazarskich konkwistadorów. Admin [Stopsyjonizmowi]

FOX NEWS INSIDER: “Stuff Is Just Made Up” (10.02.2011)
http://www.veteranstoday.com/2011/02/11/fox-news-insider-%E2%80%9Cstuff-is-just-made-up%E2%80%9D/
Eric Boehlert – tłumaczenie Ola Gordon

Zapytany, co mogłoby zaskoczyć większość widzów i obserwatorów Fox News, gdyby dowiedzieli się o tym kontrowersyjnym kanale kablowym, były insider ze świata Ruperta Murdocha szybko odpowiedział: „Nie sądzę, by ludzie uwierzyli, że to wszystko jest takie fabrykowane.” Rzeczywiście, były pracownik Fox News, który niedawno zgodził się na rozmowę z Media Matters potwierdził to, co krytycy mówili od lat o kanale kablowym Murdocha. Mianowicie, że Fox News prowadzi czysto partyzancką działalność, praktycznie każda wiadomość dnia jest preparowana przez pracowników firmy, której głównym celem jest wspieranie republikanów i ataki na demokratów, oraz że pracownicy Fox News działają rutynowo, bez najmniejszej dbałości o rzetelność lub sprawdzanie faktów. „Ich modus operandi to podważanie rządu i podważanie demokratów,” mówi. „Jest to firma propagandowa, ale nazywają się stacją informacyjną.” I takie jest słowo z wewnątrz Fox News. Zauważmy, że ważne tutaj nie jest to, że Fox News odchyla się w prawo. Każdy wie, że kanał przepycha konserwatywno-przyjazną wersję wiadomości. Każdy, kto obserwował go, wiedział o tym od początku istnienia kanału więcej niż 10 lat temu. Prawdziwą sprawą, i prawdziwym niebezpieczeństwem, jakie stwarza ten kanał, jest to, że czasem Fox News po prostu przestał pochylać się w prawo, a zamiast tego brał otwarty i aktywny udział w polityce, tak jakby niszczył jedną stronę i prowadził propagandę dla drugiej, w zależności od tego, która partia była u władzy. I ta działalność kwitnie na fabrykacji i fałszu. „Mówią jedno, a robią drugie. Nalegają na utrzymanie tej farsy, tego frontu, że są obiektywni lub, że nie są skrajnie prawicowymi propagandystami” mówi. Dodaje, że to wszystko jest dobrze zaaranżowanym kłamstwem. To kłamstwo, które przenika całą kulturę Fox News, której pracownicy i producenci muszą szybko się nauczyć, aby przetrwać profesjonalnie. „Trzeba pracować tam przez chwilę, aby zrozumieć przytakiwanie i mruganie” mówi. „I niech ci Bóg pomoże, jeśli nie zrozumiesz, bo prędzej czy później się oparzysz.” Insider wyjaśnia: „Jak w każdym kanale informacyjnym, jest dużo miejsca na ‘żadne wiadomości.’ To coś nie było „wiadomością” ale ich nie obchodziło co robiliśmy, tak długo, jak to było zabawne i dziwaczne lub rozrywkowe, tak długo jak przyciągało oczy. Ale wszystko – wszystko – co było wiadomością dnia, trzeba było zrozumieć, jak powinno się to przedstawić. Jeśli była to ważna historia, wyjaśniano ci ją podczas porannego [redakcyjnego] spotkania. Jeśli ci jej nie wyjaśniono, to od ciebie zależało, byś znał konserwatywne podejście do tematu. Jest konserwatywne podejście do każdej historii, bez względu na to co to jest. Więc albo ci powiedziano co to jest, albo lepiej byś intuicyjnie sam wiedział co to jest.” Co się stanie, jeśli pracownicy Fox News nie są instynktownie konserwatywni, albo nie mają intuicyjnego wyczucia tego, jak powinna wyglądać dana historia? „Mój wewnętrzny kompas miał myśleć jak nietolerancyjny mięśniak” wyjaśnia. Insider opowiada jak Fox News zmieniał się na przestrzeni czasu: „Kiedy wszedłem tam po raz pierwszy, a nie wiem jak indoktrynują ludzi teraz, ale wtedy, kiedy „szkolili” cię, co miało miejsce, mówili: ‘Oto jak się różnimy.’ Mówili, że jeśli o północy ma miejsce egzekucja skazanego, wszystkie auta TV jadą pod więzienie i wszystkie pracują. CNN zrelacjonuje to następująco: „Tak, dziś John Jackson, 25, z Mississippi, umrze przez śmiertelny zastrzyk za zamordowanie dwóch dziewczynek.” MSNBC powie to samo.

„My powiedzielibyśmy o tym tak: „Dziś wieczorem, John Jackson, który porwał niewinną dwulatkę, zgwałcił ją, uciął jej głowę i rzucił ją na szkolne boisko, dostanie karę, o której jury składające się z jego rówieśników, sądziło, że powinien dostać.” I mówią, że to jest sposób, w jaki to robi się tutaj. A ty myślisz, dobra, to trochę skrajny przykład, ale daje do myślenia. To nie jest nieuzasadnione. „Kiedy idziesz tam pierwszy raz, oni mówią, że jesteśmy trochę odpowiednikiem wrzeszczących, lewicowo-liberalnych mediów. Więc automatycznie musisz kupić ten pomysł, że inne media to wyjąca lewica. Nie usiłuj nawet spierać się, bo nie przetrwasz pierwszego dnia. „Przez pierwszych kilka lat było to – stosujmy konserwatywne podejście do rzeczy. A potem, po kilku latach, zmieniło się tak, że nie tylko mieliśmy konserwatywne podejście, ale republikańskie, co niekoniecznie jest stopniową blokadą dla konserwatywnego punktu widzenia. „A potem dwa, trzy, pięć lat później, przyjmujemy punkt widzenia Busha, który różnił się od ogólnej opinii. Byliśmy ‘stalinowskim’ rzecznikiem. To było tak, że co Bush mówi, idzie na naszym kanale. I w pewnym momencie stało się to totalnie niebezpieczne. Miejmy nadzieję, że większość ludzi rozumie jak niebezpieczne jest dla firmy medialnej być prostym, nie filtrującym rzecznikiem niesprawdzonego prezydenta.” Warto zauważyć, że pracownicy Fox News, zarówno obecni jak i byli, rzadko rozmawiają z prasą, nawet anonimowo. I jest jeszcze rzadsze by ktoś z Fox News oczerniał kanał Murdocha. Jest tak po części ze względu na ścisłe umowy o zakazie ujawniania, które większość pracowników podpisuje, zabraniające im dyskusji na temat byłego pracodawcy. Ale to również wynika z rozpowszechnionej postawy my – kontra – oni, którą jest przesiąknięty Fox News. To jest oblężeniowa mentalność, do której zachęca szef tej sieci Roger Ailes, która stanowi o sposobie przedstawiania rzeczy przez zespół redakcyjny. „To była też mentalność kopania po d***e. Bezwzględna i nigdy nie odeszła. Kiedy jedna kontrowersja się skończyła, znajdowali inną. Wyszukiwali jakieś punkty zgrzytu, prawdziwe lub wyimaginowane. I większość z nich była wyimaginowana lub sfabrykowana. Zawsze ma ci się wydawać, że jesteś w stanie oblężenia. Zawsze ma ci się wydawać, że atakuje się twoje wartości. Twój mózg już instynktownie wiedział, czym się zajmować, np. wojną z Bożym Narodzeniem. Jak mówił, Ailes ma obsesję na punkcie prezentacji jednolitego frontu Fox News na zewnątrz; obsesję, która może wyjaśniać odmowę Ailesa publicznej krytyki, a nawet krytyki własnego zespołu, niezależnie od sposobu ich dziwacznego zachowania podczas programów. „Mogą być wewnętrzne utarczki. Ale to, co [Ailes] nieustannie głosi to nigdy nie sikaj z namiotu na zewnątrz. Szaleje, kiedy coś wydostanie się na zewnątrz. Dostaje bzika. Nie może tego znieść. Mówi, że w dynamicznie rozwijającym się przedsięwzięciu jak stacja informacyjna, będą wewnętrzne walki i ego, ale mówi, że należy to zachować wewnątrz.” Jest jasne, że Fox News stał się wprowadzającym w błąd, wojowniczym tworem. Ale oto co podkreśla insider: Fox News powstał po to, by wprowadzać w błąd widzów i angażować się w sposób czysto polityczny. W 2010 r. rozpadły się różnego rodzaju dowody potwierdzające fakt, jak niedawno wyciekłe e-maile z wewnątrz Fox News, w których czołowy redaktor polecał swoim pracownikom redakcji (nie tylko gospodarzom programów opiniotwórczych) by przekręcali wiadomości na temat kluczowych historii takich jak zmiany klimatu i reformy opieki zdrowotnej. Tymczasem Media Matters ujawniły, że w okresie cyklu wyborczego 2009-2010, dziesiątki osobistości z Fox News zatwierdzały, zbierały fundusze, albo prowadziły kampanię na rzecz republikańskich kandydatów, czy organizacji, w ponad 600 przypadkach. A jeśli chodzi o darmowy czas antenowy TV, Fox News przekazał go obiecującym biurom badania opinii publicznej, Media Matters obliczyła, że kanał ten podarował czas antenowy wartości $55.000.000 republikańskim prezydenckim nadziejom w ubiegłym roku, które również dostają czeki od Fox News.

I oczywiście wtedy Murdoch nie wypisywał czeków o wartości miliona dolarów, mając nadzieję wyboru większej liczby republikańskich polityków. Tak więc, czy Fox News jest wiarygodnym źródłem informacji? Insider śmieje się z tej sugestii i uważa, że większość społeczeństwa, wraz z waszyngtońskim korpusem prasowym byli oszukiwani przez kampanię marketingową Murdocha na przestrzeni lat. „Ludzie zakładają, że potrzebna jest licencja by nazywać się kanałem informacyjnym. To nie jest prawdą. Więc dlatego, że nazywają się Fox News, ludzie prawdopodobnie dają im przepustkę do wielu rzeczy.” Insider mówi: „Nie sądzę, by ludzie rozumieli, że jest to organizacja powstała i funkcjonująca poprzez zastraszanie i nękanie, a jej celem jest podtrzymywanie i wspieranie Republikanów i powalanie Demokratów. Ludzie często myślą, że rzeczy, które oglądają w telewizji są prawdziwe, zwłaszcza pod przykrywką wiadomości. Można by pomyśleć, że ludzie zmądrzeją, ale tak się nie dzieje.” Jeśli chodzi o prasę, były pracownik Fox News daje dziennikarzom i ekspertom niskie oceny za to, że odmawiają, na przestrzeni lat, obwołania Fox News źródłem propagandy, jakim wyraźnie jest. Sugeruje, że istnieje wiele powodów, że redakcja się boi. „W firmie nie ma wystarczającej liczby pracowników ‘z jajami,’ wystarczająco odważnych, wystarczająco dużo pieniędzy, czy zainteresowanych wystarczająco tym, by poświęcić czas na ujawnienie Fox News. Albo też nie warto. Jeśli zajmiesz się Foxem, będą kopać cię po d***e,” mówi. „Jestem pewien, że większość [dziennikarzy] wie o tym. Nie warto pozbawić się wiarygodności za wysiłek,” nawiązuje to do tradycyjnych ataków Fox News na dziennikarzy, którzy piszą, lub uważa się, że napisali coś negatywnego na temat kanału. Przyznaje, że był zakłopotany pod koniec 2009 roku, gdy Biały Dom  Obamy określił stację Murdocha niewiarygodnym źródłem informacji, główni waszyngtońscy gracze medialni pospieszyli z pomocą Fox News i pouczyli Biały Dom za to, że ośmielił się skrytykować stację. „I to mnie wysadziło,” mówi insider, który podkreśla, że krytyka Fox News ze strony Białego Domu rzeczywiście jest prawdą.”

Za http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

14 lutego 2011 Mniej rządu - to więcej wolności... To oczywiste dla każdego konserwatywnego-liberała... Więcej rządu- to oczywiście więcej socjalizmu. Więcej socjalizmu, to musi być więcej biurokracji, a więcej biurokracji- to więcej podatków.. A więcej podatków- to większe marnotrawstwo. A jak już marnotrawstwo się rozkręci- to większe zadłużenie.. I jak to powiedział pan późniejszy premier Donald Tusk do premiera Kaczyńskiego, gdy jeszcze premierem nie był: ”Ludzie zawsze uciekają z kraju socjalistycznego do kraju kapitalistycznego. Nigdy odwrotnie. Pan ten socjalizm w Polsce buduje, panie Kaczyński”(????) Oczywiście pan Kaczyński socjalizm w Polsce budował, tak jak poprzednie ekipy okrągłostołowe od dwudziestu lat, ale takiego socjalizmu jaki buduje pan Donald Tusk z kolegami- żadna ekipa przez ostatnich dwadzieścia lat nie budowała.. Pan premier przyspieszył budowę w Polsce socjalizmu, który niektórzy nazywają” dzikim kapitalizmem”- to tak dla odwrócenia semantycznej uwagi od  prawdziwej natury socjalizmu biurokratycznego.. Przypomina mi to wypowiedź  nieżyjącego już pana Janusza Kochanowskiego, rzecznika praw obywatelskich, urzędu utworzonego przez pana generała Jaruzelskiego w połowie lat osiemdziesiątych, który w wypowiedzi dla prasy w sprawie piratów drogowych powiedział:” „- Wyznacznikiem stopnia kultury ruchu drogowego w poszczególnych krajach jest stosunek prowadzących pojazdy silnikowe wobec najbardziej bezbronnych użytkowników tego ruchu, czyli pieszych  rowerzystów. Samochód wpływa nie tylko na nasz sposób życia, ale i umierania”(???)

(Angora nr 33 z 16.VIII. 2009 roku). Nie przeszkadzało mu to pędzić samochodem po Warszawie z prędkością 160 km/godzinę, przejeżdżać skrzyżowania na czerwonym świetle, a do tego nie włączać świateł mijania,( Angora- jak wyżej) które demokratyczny Sejm uchwalił jako obowiązkowe.. Dzięki” liberalnej” Platformie Obywatelskiej.. Pan dr Janusz Kochanowski został desygnowany na stanowisko rzecznika praw obywatelskich przez  partię o nazwie Prawo i Sprawiedliwość.. I jak zwykle- co innego na fonii, co innego na wizji.. A  co innego naprawdę. Tak jak co innego naprawdę podczas wczorajszej manifestacji we Włoszech, gdzie kobiety włoskie protestowały w dziesiątkach miast przeciw panu premierowi Berlusconiemu, który bardzo źle- podobno- traktuje kobiety. Jeśli kobieta się zgadza, żeby tak ją traktować, jak uważają manifestujące kobiety z różnych lewicowych  i feministycznych organizacji- to niech nie daje  siebie tak traktować i nie  bywa dobrowolnie w miejscach gdzie bywa pan premier Berlusconi.. No i nie przyjmuje zaproszeń pana premiera Berlusconiego.. Ale mnie zainteresowało co innego podczas tej manifestacji? Lektor  w pewnym momencie powiedział, że w manifestacji wzięły udział „ prostytutki i zakonnice”(????) Baaaardzooooo ciekawe? Zakonnice i prostytutki obok siebie, jak propaganda przykazała, bo taka zbitka jest bardzo pouczająca i wiele wyjaśnia słuchającemu telewizji.. Nie wiadomo też , czy protestowały te same prostytutki, które bywały u premiera Berlusconiego, a zakonnice- to tak przy okazji.. Takie przypadkowe zestawienie- może one też bywały u premiera Berlusconiego.(????) W końcu jak protestowały..? Jedna pani nawet powiedziała, ale nie zakonnica, że :” Będzie chowała  przed nim swoją wnuczkę”(????). Jeśli oczywiście premier Włoch tę wnuczkę będzie chciał pożreć na następnym party.. Pożreć seksualnie- ma się rozumieć.. O księżach, którzy wzięli udział w manifestacji ,propaganda jakoś nie wspomniała.. A można było.. ”Księża obok złodziei”- też wzięli udział w manifestacji przeciwko zachowaniu się premiera Berlusconiego wobec kobiet..  A kto to sprawdzi, a nawet jak sprawdzi to co mu po tym.?. Dla siebie dowie się najwyżej, że jest oszukiwany.. Bo reszta i tak uwierzy propagandzie.. Prostytutki obok zakonnic ramię w ramię, przeciw traktowaniu kobiet.. Papieża Benedykta XVI na manifestacji nie było.. A szkoda… Tak jak Ojciec Mateusz przeciw zbrodniom.. Powinien porzucić sutannę i …. rower .I  zająć się rozwiązywaniem zagadek kryminalnych  w strukturach policji. Sutanna mu tylko przeszkadza w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych  w Sandomierzu. Bywam w Sandomierzu, rozmawiam z ludźmi, jest to zwykłe senne  miasto, w którym nic specjalnego się nie  dzieje, coraz  większa bieda i dziadostwo, dzięki rządom centralnym podnoszących podatki i utrudniającym życie ludziom w całym kraju..  I tego problemu Ojciec Mateusz nie próbuje nawet rozwiązać.. Może sprawdziłby się także przy rozwiązywaniu problemów stwarzanych przez socjalistyczne państwo? „Mamy dość rządów biurokratów. Mamy dość wysokich i skomplikowanych podatków, które powodują, że Urząd Skarbowy jest dyktatorem”- grzmiał przed jakimiś demokratycznymi wyborami  Ojciec, pardon-pan Donald Tusk z Platformy Obywatelskiej, która niedawno obchodziła dziesięciolecie swojego istnienia.. Oczywiście jak dostał władzę, robi dokładnie to samo..” Mówią nam, że trzeba podwyższyć składki zdrowotne i emerytalne. A ja mówię? To nie są pieniądze , które są w mojej dyspozycji czy dyspozycji mojego rządu. Zanim ktokolwiek  w moim rządzie wpadnie na pomysł, aby wyciągnąć większą ilość pieniędzy  z kieszeni podatnika to się zastanowimy sto razy. To nie jest sztuka wyciągać pieniądze poprzez drenaż kieszeni podatnika”(???). Niemożliwe???? Jakim faryzeuszem trzeba być, żeby wygadywać takie  obleśne tezy  mijające się z rzeczywistością, choć prawda jest zgodnością z rzeczywistością.. Właśnie rząd od pierwszego stycznia  2011 roku podniósł podatek ZUS( padną kolejne małe firmy!), podatki VAT, akcyzę i różne inne opłaty.. Jest wielki zastój  w gospodarce.. A pan premier Donald Tusk grzmiał:” Są to ludzie, którzy ciągle chcą Polakom ufundować jakąś wersję socjalizmu”(????) To w czasie gdy Polską rządziła socjaldemokratyczna partia o nazwie Prawo i Sprawiedliwość. A pan Donald Tusk jaką wersję socjalizmu funduje Polakom powiększając zgraję darmozjadów biurokratycznych o  co najmniej 20 000 żołądków rocznie?. Mamy coraz  więcej rządu - a coraz mniej wolności.. A propaganda namawia nas do” pozytywnego myślenia”, co jest tak naprawdę propagandą optymizmu. Tak naprawdę jest to ideologia, której istotą jest wyrobienie w ludziach przeświadczenia, że ich los zależy całkowicie od nich(???) To tak jak w obozie koncentracyjnym mój los zależałby ode mnie samego.. Jest to zabobon magiczny. Jeśli ludzie nie mają pracy i nie mają za co utrzymać rodziny, to nie jest to wina ustroju ani państwa, ale ich własna.. Jak podatek  ZUS podniosą na 2000 złotych miesięcznie, VAT do 30% i wszystko  zabetonują przepisami- to będzie winą człowieka, który nie może sobie poradzić ze sobą i z własną rodziną? A jak w takich warunkach sobie poradzić i jak stąpać w   betonowych  butach? Może coś na tę państwową dolegliwość poradziłby pan Artur Żmijewski, jako Ojciec Mateusz, przenosząc się do Warszawy, bliżej Sejmu - i tam rozwiązywałby zagadki układane przez posłów przeciw nam. I łatwiej mu byłoby dostać nagrodę telewizji państwowej, która ten propagandowy serial emituje.. Próbując za wszelką cenę zmieniać naszą świadomość, czyli gmerać w marksistowskiej nadbudowie.. Takie nowe produkcyjniaki propagandowe.. W ostatnim odcinku Ojciec Mateusz pojawił się na młodzieżowej dyskotece, wystąpił w radio sandomierskim w audycji Hiphopowej. Taki luzacki ksiądz.. Nawet biskup go o to poprosił.. Nie wypadało odmówić.. A w następnym odcinku być może, sandomierski ksiądz weźmie udział w manifie przeciw przemocy wobec kobiet(???) A może w Paradzie Miłości? W klubie go-go? Postęp postępuje, przekupni scenarzyści, reżyserzy i aktorzy-  rozmiękczają tradycję umiejętnie, delikatnie i w białych rękawiczkach.. I biorą za to grube pieniądze.. Ciekawe co myśli pan Artur Żmijewski oglądając w niedzielne popołudnie to co nakręcił w ciągu dnia? I co na to jego żona..? Czy tylko liczy pieniądze, czy może zastanawia się w czym uczestniczy? Jak to mi napisał jeden z czytelników cytując Senekę Młodszego? „Niegodziwość pije większą część swojej własnej trucizny”(!!!). Ale mądrzy byli ci starożytni.. Bardzo mądrzy.. I dlatego młodzieży się o tym nie naucza.. Żeby przypadkiem nie zmądrzeli.. Bo nie ma większego przeciwnika, niż prawda i mądrość.. WJR

Książka w służbie służb Czy jest możliwe, aby opinii publicznej wmówić, że właściciel legalnej kopii czy też ordynarnego falsyfikatu obrazu „Rzeź niewiniątek” Rubensa powinien być równie, a nawet bardziej szczęśliwy niż posiadacz oryginału? Wszak to dzieło z „piętnastki” najdroższych płócien świata. Czy jest możliwe, aby jakiś znawca malarstwa powiedział, że nie ma różnicy, a nawet woli analizować reprodukcję czy kopię dzieła niż jego oryginał, gdyż jest wtedy w stanie więcej o nim powiedzieć? Czy nie kłoci się z logiką fakt, iż po stwierdzeniu, że na kopii są „niewiniątka”, lecz brakuje „rzezi”, właściciel jedzie do fałszerza czy kopisty prosząc o domalowanie brakujących szczegółów, wraca i dalej jest szczęśliwy i zadowolony jeszcze bardziej niż przed wykryciem owych braków? Pytania w oczywisty sposób są czysto retoryczne i zadawanie ich może narazić pytającego na zarzuty, że jest człowiekiem niespełna rozumu, a mówiąc wprost, kretynem i idiotą, ewentualnie za takich uważa pytanych. Wmawianie opinii publicznej sensacji tego typu, że Polacy z kopii zapisów czarnych skrzynek odczytali więcej niż ruscy chcieli im przekazać to kpina z inteligencji naszych rodaków oraz element polsko-rosyjskiej gry, której celem jest dalsze mataczenie w sprawie smoleńskiej, a także ocalenie „męża stanu” Tuska i umożliwienie mu zwycięstwa w zbliżających się wyborach. Tylko naiwniak może sądzić, że w przepastnych laboratoriach kremlowskich służb specjalnych nie potrafią odczytać czarnych skrzynek czy też owe skrzynki profesjonalnie i odpowiednio spreparować. Co, jak co ale pod tym względem trudno dorównać kroku ruskim szachistom zwłaszcza, że miałby to w imieniu Polski zrobić nasz rodzimy Bondaryk. Dajcie spokój i nie róbcie sobie z Polaków takich kpin. Putinowi i polskiej filii jego partii, „Jednej Rosji” pozostało zaledwie dziewięć miesięcy na wystruganie z Tuska twardziela, co to nie dał się ograć Putinowi i zmusił go nie tylko do kompromisu w sprawie ogłoszenia przyczyn katastrofy, ale być może bliżej października, jako koło ratunkowe Kreml rzuci do stóp naszego wybitnego premiera jakiegoś skruszonego Ryżenkę czy innego Plusnina. Skoro zaprzyjaźnione z Tuskiem obce mocarstwo pomagało mu dzielnie w poniżaniu prezydenta jego własnego kraju to nie widzę większych przeciwwskazań żeby Kreml nie mógł pomóc „swojemu człowiekowi w Warszawie” w kampanii wyborczej. Nie sądzę, aby wywołało to jakiś sprzeciw polskich mediów i wybitnych dziennikarzy, którzy słowem suwerenność wycierają sobie gęby od lat, ale jak dowiedzieliśmy się ostatnio „obcym mocarstwem” są tylko natowscy sojusznicy z USA. Putinowska Rosja to przecież wypróbowani od lat przyjaciele. I tak, kiedy nad trumnami ofiar, Tusk z Putinem przy pomocy służb specjalnych odtańcowują kazaczoka połączonego z krakowiakiem, trwa akcja odwracania uwagi opinii publicznej od bardzo szkodliwej teorii spiskowej pod tytułem zamach. Oczywiście Polacy, ci bez uprzedzeń i kompleksów, czyli młodzi i dobrze wykształceni z dużych miast nie maja problemów z łyknięciem wersji katastrofy zadekretowanej już 10 kwietnia. Ważne, aby dezinformacje wpuścić również w moherowy kanał składający się z prymitywnej, a więc chorobliwie podejrzliwej gawiedzi, która tak jak nie wierzyła raportowi Burdenki z 1944 roku, za nic w świecie nie chce przyjąć prawd objawionych przez putinowską generalicę Anodinę.   I tak oto ukazała się na rynku księgarskim zgodnie z wszelkimi prawidłami, tradycjami i metodami KGB, książka nieistniejącego w świecie realnym o. Henryka Pietraszewicza, zatytułowana „KATASTROFA SMOLEŃSKA, Dzień po dniu godzina po godzinie”. Autor „widmo”, w prostacki sposób powiela tezy MAK, a za pomocą sprytnych intryg i podstępów miało powstać wrażenie, że ową publikację wspierają swoim autorytetem bracia Paulini z Jasnej Góry. - Nie sadziłam, że manipulacja może być aż tak perfidna. Że można posunąć się aż do takiego poziomu fałszu - napisała w serwisie blogpress.pl Zuzanna Kurtyka nie mając wątpliwości, że częstochowski wydawca książki  „Sfinks” działa w interesie Rosji. Jako, że historia lubi się powtarzać warto przypomnieć  czytelnikom inny zamach i podobną „akcję wydawniczą” organizowaną przez służby. Analogia jak najbardziej uzasadniona, a sam fakt, że za rządów Tuska cofamy się pod wieloma względami do lat PRL-u i wypróbowanych metod komunistycznych służb specjalnych powinien Polakom zapalić w głowach czerwone ostrzegawcze lampki. Nikt dotąd z taką pasją nie poświęcił się misji zdejmowania z KGB odpowiedzialności za zamach na Jana Pawła II jak dziennikarz Eugeniusz Guz. Już w 1983 roku wydał książkę „Zamach na papieża”, w której w przemyconych, jako fakty własnych sugestiach podważał tak zwany „bułgarski ślad” jak i sam udział KGB w zorganizowaniu zamachu. Przez kolejne lata pod najrozmaitszymi tytułami ukazywały się kolejne książki Guza będące tylko rozszerzeniem tej pierwszej. Ostatnią, była wydana w 2006 roku pozycja zatytułowana "Zamach na papieża, mroczne siły nienawiści. Nowy ślad". Czytelnik po tej lekturze miał po raz kolejny dojść do przekonania, że to nie ludzie Breżniewa i ich sługusy z „obozu socjalistycznego” stali za próbą zamordowania papieża, lecz raczej włoska mafia, CIA, islamiści czy może nawet tureckie służby specjalne. Eugeniusz Guz zamilkł, kiedy to wyszło na jaw, że przez 30 lat był tajnym współpracownikiem wywiadu PRL pod pseudonimami „Gustek” i „Jan Zdrowy”, a jego dzieła inspirowane były przez SB, za co skwapliwie inkasował pieniądze.

Po transformacji ustrojowej w Polsce dziennikarz Guz pragnął przejść w nową rzeczywistość, jako osoba „obiektywna i niezależna” stąd pewnie taka, a nie inna treść ostatniej notatki w aktach SB z 1990 roku: W czasie współpracy występowały okresy przynoszące konkretne wyniki oraz okresy zastoju. Informacje oceniane były dobrze, wielokrotnie wykorzystywane w opracowywaniu informacji wywiadu. W ostatnim okresie nastąpił trwały impas we współpracy, wynika on być może z faktu jego obawy przed ujawnieniem go, jako naszego źródła informacji. Należy zaznaczyć jego materialne podejście do tematu współpracy. Wszystko przelicza na pieniądze. Wynagradzany stale /miesięcznie 400 DM/".

Jeszcze w 2010 roku w programie „Piaskiem po oczach” w TVN24 gościł Bogusław Wołoszański. Znana już była wtedy publicznie informacja, że w czasach PRL-u był on tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie „Ben”. Mówiąc w skrócie i kolokwialnie autor „Sensacji XX wieku” jechał Guzem na całego tak, jak fikcyjny „ojciec Pietraszewicz” Tatianą Anodiną. Dlaczego autor programu, Konrad Piasecki nie zaprosił samego Eugeniusza Guza do wygłoszenia po raz kolejny swoich rewelacji pisanych na zamówienie SB? Dlaczego wybrano Wołoszańskiego, aby jego ustami po raz kolejny przemówił Gustek czy jak kto woli Jan Zdrowy? Wiadomo, im jaśniejsza „gwiazda”, tym większa siła oddziaływania na publikę. Łatwiej przez to zrozumieć angażowanie przez media wszelkiej maści komediantów zwanych artystami do wspierania każdej „słusznej” opcji politycznej czy jedynie słusznej wersji jakiegoś wydarzenia. Dzisiejsi wojownicy zwalczający zawzięcie i jak widzimy również podstępnie teorię zamachu w Smoleńsku czynią ją tym samym wiarygodniejszą i coraz bardziej oczywistą. W swej zaciekłości przypominają oni lewaków i „postępowe” środowiska walczące z Bogiem. Skoro twierdzą, że Boga nie ma to, po co i z kim wojują? Czy zdają sobie sprawę, iż w ten sposób jedni umacniają nas w wierze, że Bóg istnieje, a drudzy, że 10 kwietnia doszło do potwornej i zaplanowanej zbrodni?  http://www.wprost.pl/ar/100879/Archiwum-Gustka/

kokos26

Roman Graczyk ujawnia nazwiska współpracowników SB w "Tygodniku Powszechnym" Autor książki "Cena przetrwania. SB wobec Tygodnika Powszechnego" w rozmowie z Robertem Mazurkiem w "Plusie-Minusie" po raz pierwszy ujawnia najważniejsze nazwiska tajnych współpracowników SB w "Tygodniku Powszechnym": Halina Bortnowska, Stefan Wilkanowicz, Marek Skwarnicki i nieżyjący dziś Mieczysław Pszon - wszyscy z nich w jakiś sposób współpracowali ze Służbą Bezpieczeństwa. (...) Wilkanowicz, Skwarnicki i Pszon byli zarejestrowani jako TW, a Bortnowska jako kontakt operacyjny. Stopień uwikłania we współpracę z SB był różny, ale - jak podkreśla Graczyk - nie można udawać, że go nie było. Książka o działaniach SB wobec "Tygodnika Powszechnego" budzi duże emocje od czasu pojawienia się informacji, że wydawnictwo "Znak" odmówiło jej publikacji. Roman Graczyk wydanie książki zaproponował wydawnictwu Znak, ponieważ wydawnictwo to jest ideowym dziedzicem ówczesnego środowiska „Tygodnika Powszechnego". Spotkał się jednak z odmową prezesa Henryka Woźniakowskiego. Od stanowiska prezesa Znaku Henryka Woźniakowskiego zdystansowała się Danuta Skóra - dyrektor finansowa SIW Znak, która przepraszała za książkę Grossa - przewidując, że środowisko wystawi Romana Graczyka i zrobi z niego chłopca do bicia. Jak mówi Graczyk, niektórzy redaktorzy "Tygodnika" robili wszystko, aby książka w ogóle się nie pojawiła. Wspomina w tym kontekście Krzysztofa Kozłowskiego i ludzi z nim zaprzyjaźnionych: Według niego to, co zostało w archiwach jest tak wątłe, że nie pozwala wysnuwać żadnych wniosków. (...) Jeszcze w zeszłym roku zaatakował mnie w "Super Expressie".  (...) nawiązując do postaci Mieczysława Pszona - użył dziwacznego argumentu, że skoro ktoś był w pewnym okresie prześladowany i inwigilowany przez SB, to nie mógł być w innym okresie jej agentem. Zachowanie obecnej redakcji "Tygodnika Powszechnego" również pokazuje, że to środowisko, mimo zmiany pokoleniowej, wciąż nie jest gotowe na rozliczenie się z własną, trudną przeszłością. Mówi Graczyk: Chłopcy wymiękli. To oni, kiedy ja nie bardzo miałem na to ochotę, bardzo zabiegali, bym tę książkę napisał. Chcieli ja nawet wydać pod auspicjami Fundacji "Tygodnika Powszechnego". (...) Już wtedy, w 2006 r. padło - i to z ust jednego z nich - nazwisko Marka Skwarnickiego, więc wiedzieli, że w książce pojawią się nazwiska z elity środowiska "Tygodnika Powszechnego", a mimo to, a może właśnie dlatego namawiali mnie do pracy nad książką. (...) Teraz nie chcą w żadne sposób jej promować, nie chcą brać udziału w dyskusjach nad nią, a jesli już robią to w sposób zdumiewający. Autor "Ceny przetrwania..." ma na myśli ks. Adama Bonieckiego, który tuż przed odejściem ze stanowiska naczelnego "Tygodnika" udzielił wywiadu "Przekrojowi", w którym zdystansował się od pracy Graczyka: Romek Graczyk ogranicza się tylko do materiałów SB. Bez uwzględnienia archiwum partii to wszystko wisi w powietrzu. Powiedzieli mi historycy, że tę całą machinę uwikłań można zrozumieć dopiero wtedy, gdy ma się świadomość tego, co się działo w partii. SB była jej zbrojnym ramieniem. Biorą to pod uwagę ludzie, którzy poważnie się do tych spraw zabierają. Roman Graczyk oparł się na szczątkach materiałów, powołuje się na spotkania i relacje , z których w gruncie rzeczy nic nie wynika. (...) Bez znajomości realiów tamtego czasu nie należy szafować oskarżeniami. To dość oczywista prawda. Ale żeby było bardziej optymistycznie, powiem, że zawsze dopatruję się działania Opatrzności. Mam nadzieję, że i z tego coś dobrego wyjdzie - mówił ks. Boniecki Katarzynie Janowskiej. Skąd te emocje? Autor "Ceny przetrwania..." przypomina, że status redaktora "Tygodnika Powszechnego" w Krakowie był wyjątkowy: [Legendę "Tygodnika Powszechnego] budowano pieczołowicie przez kilkadziesiąt lat, a życie w jej cieniu było bardzo wygodne. (...) Ci, którzy "Tygodnik" stworzyli, dorobili się więc pozycji świętych za życia, a książka pokazująca nie tylko blaski, ale i cienie "Tygodnika" jest dla nich strzałem w plecy. Więcej szczegółów w Rozmowie Mazurka w "Plusie Minusie" i samej książce "Cena przetrwania. SB wobec "Tygodnika Powszechnego".
Stefan Wilkanowicz to publicysta, dziennikarz, działacz katolicki. Z wykształcenia inżynier i filozof. Współzałożyciel w 1956-1957 KIKu w Warszawie i Krakowie. Od 1957 pracował w Znaku i Tygodniku Powszechnym. W latach 1978-1994 był redaktorem naczelnym miesięcznika "Znak". Jest działaczem katolickim, m.in. przewodniczył w latach 1972-1979 Komisji Apostolstwa Świeckich Duszpasterskiego Synodu archidiecezji krakowskiej, w latach 1977-1988 był członkiem Papieskiej Rady ds Świeckich. Od 1993 roku pełni funkcję wiceprzewodniczącego Krajowej Rady Katolików Świeckich. Jest wiceprzewodniczącym Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej, przewodniczącym Rady Międzynarodowego Centrum Edukacji o Auschwitz i Holokauście, wiceprzewodniczącym od 1999 Polskiego Komitetu ds UNESCO oraz przewodniczącym zarządu Fundacji Kultury Chrześcijańskiej "Znak". Stefan Wilkanowicz to autor kilku książek o tematyce chrześcijańskiej oraz wielkiej liczby artykułów w różnych periodykach. Główny autor preambuły do aktualnej polskiej Konstytucji.

Marek Skwarnicki jest poetą, publicystą, prozaikiem, felietonistą, tłumaczem. Debiutował w 1951 na łamach „Tygodnika Powszechnego" artykułem pt. "O optymizmie wiary", będącym głosem w dyskusji na temat powieści katolickiej (nr 49, podpisał się jako Jerzy Patkiewicz). Pierwsze wiersze pt. "Lustro", "Rok 1952" i "W telewizorze ściany" opublikował w "Tygodniku Powszechnym" w 1957 roku. W 1958 przeniósł się wraz z rodziną do Krakowa by podjąć pracę w redakcji Tygodnika Powszechnego.Od 1962 należał do Związku Literatów Polskich (do rozwiązania Związku w 1983).

Na początku lat 60tych poznaje metropolitę krakowskiego Karola Wojtyłę, który zjawił się w redakcji Tygodnika Powszechnego chcąc opublikować swoje poezje. Marek Skwarnicki zajął się redakcją tych tekstów i do końca Jego życia współpracował z Karolem Wojtyłą przy publikowaniu twórczości poetyckiej. W 1969 wszedł w skład kolegium redakcyjnego „Znaku". Od 1976 jest członkiem polskiego PEN Clubu. W 1975 został członkiem Komitetu Łączności Forum Europejskiego Narodowych Komisji Apostolstwa Świeckich (Laikatu), gdzie pracował do 1984 roku. W 1977-1984 był członkiem Papieskiej Rady do Spraw Laikatu. W latach 1979-1990 pracował w Komisji ds. Apostolstwa Świeckich Episkopatu Polski. W 1989 wchodził w skład komitetu założycielskiego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, którego następnie został członkiem. Odbył wiele podróży z Janem Pawłem II jako redaktor "Tygodnika Powszechnego". W 2002 r. współpracował redakcyjnie przy tomiku wierszy Jana Pawła II, "Tryptyk Rzymski".

Halina Bortnowska jest filozofem, teologiem publicystką. Animatorką przedsięwzięć społecznych, uczestniczką ruchu ekumenicznego. Od 2007 przewodniczącą Rady Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 1961 do 1983 redaktor i sekretarz redakcji miesięcznika Znak (m.in. dziennikarz-sprawozdawca trzeciej sesji Soboru Watykańskiego II; 1964).

W latach 70. XX wieku współtworzyła ruch hospicyjny w Polsce i pierwsze polskie hospicjum w Nowej Hucie. Przez pięć lat pomagała terminalnie chorym jako wolontariuszka (redaktorka książki "Sens choroby, sens śmierci, sens życia" – trzy wydania w wydawnictwie ZNAK). W latach osiemdziesiątych doradca Komisji Robotniczej Hutników w Nowej Hucie. Brała udział, jako doradca delegatów małopolskich, w I zjeździe NSZZ „Solidarność". Uczestniczyła od 13 grudnia 1981 w kilkudniowym strajku w Kombinacie Metalurgicznym w Nowej Hucie. W stanie wojennym na krótko internowana. W 1986 została członkiem Komitetu Helsińskiego w Polsce. Zaangażowana w działania na rzecz pojednania polsko-niemieckiego. Po 1989 współtworzyła Ruch Obywatelski Akcja Demokratyczna. Związana z organizacjami pozarządowymi. Współzałożycielka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, obecnie przewodnicząca Rady Fundacji. Przed wstąpieniem Polski do UE pracowała w Fundacji "Polska w Europie". Współzałożycielka Stowarzyszenia Przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii "Otwarta Rzeczpospolita" (2000). Brała udział w dyskusjach publicznych dotyczących m.in. spraw społecznych (w tym na temat ruchu hospicyjnego) i religijnych, ekumenizmu, lustracji, praw człowieka, upamiętniania ofiar ludobójstwa, a także bioetyki. Jej publikacje ukazały się na łamach m.in.: Gazety Wyborczej, miesięcznika Znak, Tygodnika Powszechnego.

Mieczysław Pszon (zm. 5 października 1995), dziennikarz i polityk. W czasie wojny walczył jako żołnierz Armii Krajowej. W roku 1945 został delegatem rządu polskiego w Londynie na województwo krakowskie, za co władze komunistyczne skazały go na karę śmierci za szpiegostwo. Wyroku nie wykonano, ale spędził w więzieniu osiem lat. Był zaangażowany w dialog polsko-niemiecki, w rządzie Tadeusza Mazowieckiego pełnił funkcję pełnomocnika do kontaktów z kanclerzem Helmutem Kohlem. Przygotował wizytę Kohla w Polsce w 1989. W 1960 rozpoczął pracę w „Tygodniku Powszechnym" jako redaktor. Na kilka lat przed śmiercią objął funkcję zastępcy redaktora naczelnego. Był, obok Jerzego Turowicza i Krzysztofa Kozłowskiego, jedną z ważniejszych postaci "Tygodnika", mającą wpływ na jego linię polityczną.

ab, źródło: rp.pl/czerwoneiczarne.pl/przekroj.pl/wikipedia.pl

Co naprawdę powiedziała posłanka Mucha (PO) o starszych ludziach i lekarzach? Ciekawy wywiad w "Kurierze Lubelskim" Ciekawa sprawa z posłanką Platformy Obywatelskiej Joanną Muchą i jej słynnymi już słowami, wypowiedzianymi w rozmowie z partyjną gazetką PO o nazwie "POgłos", że "starsi ludzie są przyzwyczajeni do traktowania wizyty u lekarza co dwa tygodnie jako rozrywki". Lubelska działaczka partii rządzącej tłumaczyła potem, że jej słowa źle zrozumiano, że je źle autoryzowała. Czy jednak na pewno? W rozmowie z "Kurierem Lubelskim" Joanna Mucha po raz kolejny zapewnia, że zupełnie nie to, co wszyscy przeczytaliśmy, miała na myśli. Za chwilę jednak powtarza dokładnie to samo, choć innymi słowami: W miejscu, gdzie rzekomo powiedziałam, że starsi ludzie są "przyzwyczajeni do traktowania wizyt u lekarza co dwa tygodnie jako rozrywki" naprawdę mówiłam o tym, że pacjent jest często odsyłany od lekarza do lekarza, nie zawsze mając pojęcie - po co. I to krytykowałam. A jeśli już o tym mówimy - mamy makabrycznie złą ofertę dla osób starszych. Musimy zacząć zastanawiać się, jak to zmienić. Bo jeśli starsza osoba zostaje sama po śmierci małżonka, to trudno się dziwić, że po pierwsze, w większym stopniu dba o swoje zdrowie, a po drugie - szuka możliwości kontaktu z innym człowiekiem.

Jeszcze raz: "Bo jeśli starsza osoba zostaje sama po śmierci małżonka, to trudno się dziwić, że po pierwsze, w większym stopniu dba o swoje zdrowie, a po drugie - szuka możliwości kontaktu z innym człowiekiem". Przecież to ni mniej ni więcej tylko powtórzenie tezy, że wizyty u lekarza są dla starszych ludzi sposobami nawiązania społecznej relacji, urozmaicenia życia codziennego, jakiejś tam "rozrywki". A więc "Fakt", który sprawę ujawnił, miał chyba rację tak a nie inaczej interpretując słowa posłanki. Większość wywiadu w "Kurierze Lubelskim" poświęcona jest żalom posłanki. Na co? Oczywiście także na zły PiS: Wykorzystują bez skrupułów tę sytuację do histerycznego i pełnego hipokryzji straszenia ludzi Platformą i naszym podejściem do służby zdrowia. Histeria i hipokryzja to dwa słowa, które debatę o służbie zdrowia opisują najpełniej. Poza tym moje oświadczenie w tej sprawie ukazało się kilka godzin po publikacji artykułu w Fakcie i było wszędzie dostępne. Są więc dwie możliwości - albo posłowie PiS wykazują w tym momencie złą wolę i brak przyzwoitości, albo nie posiedli umiejętności czytania ze zrozumieniem. Ach, jaka szkoda, że posłowie PiS nie korzystają z dobrych wzorów kulturalnej polemiki i tego jak być cywilizowaną opozycją, wyznaczonych przez PO w latach 2005-2007. Chociaż w takim wypadku pani poseł doświadczyłaby prawdziwej nagonki.

A tak w ogóle, to ktoś za tym wszystkim stoi, ktoś chciał posłance podstawić nogę: Nie wiem, czy ktoś z PO, ale jeśli coś takiego dzieje się w momencie, kiedy tworzone są listy wyborcze, to takie pytanie się oczywiście pojawia. Tym bardziej, że nie sądzę, żeby dziennikarze Faktu regularnie czytali gazetę PO. Tu akurat nie rozumiemy - partyjne gazetki, wszystkie, czytamy sami i nie sądzimy, żeby dziennikarze "Faktu" pomijali to cenne źródło informacji.

Ciekawe też, że lubelska posłanka, do tej pory mocno kojarzona z Palikotem, teraz się go wypiera. Byłam nią (osobą związaną z Palikotem) w 2005 r., podczas przygotowywania parlamentarnej kampanii wyborczej. Później, na przełomie 2005 i 2006 roku, odważałam się przedstawiać inne zdanie niż miał Janusz, co on uważał za osobistą krytykę, a to nie było dozwolone. Już wtedy nasze stosunki były bardzo chłodne. Od około dwóch lat mówiłam, choć niepublicznie, że Janusz Palikot odejdzie z PO, bo zaczął coraz bardziej grać na siebie, nie na nas wszystkich. I się nie pomyliłam. Ha, wkrótce okaże się, idziemy o zakład, że nikt w PO Palikota w ogóle nie znał! Ale trudno się dziwić, facet nie ma czystego sumienia. wu-ka, źródło: Kurier Lubelski

Izraelski Mubarak Marynarz Miller odmeldowuje się w TVN Grzegorz Napieralski przeszedł niedawno na „ty” z Grzegorzem Schetyną, kilka razy pili razem wódkę. Przewodniczący SLD nie miał wcześniej problemu, by dogadywać się w sprawie mediów publicznych z PiS, co budziło wściekłość „Gazety Wyborczej”. Reklamuje się jako lider młodej dyskotekowej lewicy, co nie przeszkadza mu opierać się w grze o media publiczne na betonowym komunistycznym skansenie z PZPR. Gdzie zaprowadzi postkomunistów pragmatyzm Napieralskiego? Jedna z ważniejszych postaci intelektualnego zaplecza SLD z lat 90. tak opisuje pomysł na wizerunek lidera tej partii: – Zwykły wyborca patrzy na Napieralskiego i myśli sobie: on może być nawet głupszy ode mnie. I za to Napieralski ma u niego plus. Polacy nie lubią mądrali, wobec których czuliby kompleksy. A Napieralski to i zatańczy, i dzieci ma dwójkę, i kwiatki przyniesie, i jabłuszko. Do tego zapewnia, że o coś mu chodzi. Z tym ostatnim jest niestety najgorzej, ale sprawa drugorzędna. SLD mądrze robi, kreując w ten sposób jego wizerunek, taki jest w tej chwili stan społeczeństwa.

Sukces wbrew salonom Przed ostatnimi wyborami prezydenckimi z 2010 r. salony mobilizowały wszystkie siły, by Bronisław Komorowski wygrał z Jarosławem Kaczyńskim. Udana kampania kandydata postkomunistów Grzegorza Napieralskiego obserwowana była przez nie z niesmakiem, jako niepotrzebne rozbijanie głosów. Wśród postkomunistów byli tacy, jak Włodzimierz Cimoszewicz, którzy zapowiedzieli głosowanie na kandydata PO już przed pierwszą turą. Później, wbrew strategii Napieralskiego i przy aplauzie „GW”, wsparli go m.in. Aleksander Kwaśniewski i Ryszard Kalisz. Napieralski osiągnął w wyborach prezydenckich sukces (13,68 proc. głosów), przyciągając dwie grupy wyborców – twardy elektorat SLD oraz ten pozyskany dzięki „dyskotekowej” kampanii, wzorowanej na sukcesie discopolowego wizerunku Aleksandra Kwaśniewskiego z 1995 r. Paradoksalnie, kandydat postkomunistów uzyskał więc dobry wynik wbrew postkomunistycznym salonom. I zapamiętał nazwiska zdrajców, którzy w niego nie wierzyli. Tamten wynik oraz ostatnie niezłe notowania sondażowe (w jednym z badań SLD miało 19 proc. poparcia) spowodowały, że Napieralski przestał być traktowany przez oligarchię jak ubogi krewny. Politycy SLD coraz lepiej traktowani są w TVN. Nasz informator, dobrze znający światek warszawskiej polityki, opowiada: – Obserwuję postępującą fraternizację dziennikarzy TVN i polityków SLD, coraz częściej chodzą wspólnie na imprezy. Napieralski przeszedł też niedawno na „ty” z Grzegorzem Schetyną. – Obaj są dla siebie Grzesiami, kilka razy pili ze sobą wódkę – opowiada nasz rozmówca.
Kalisz w Senacie? Fantastyczny pomysł! Wśród tych, którzy wspierali Napieralskiego wbrew salonowi, był Leszek Miller, na nowo przyjęty przez niego w styczniu 2010 r. do SLD. Przypomnijmy, że były premier odszedł z SLD po tym, jak partia ta nie chciała wystawić go jako kandydata do Sejmu, bojąc się, że jego nazwisko odstraszy wyborców. Jako stronnik Napieralskiego Miller atakował m.in. Ryszarda Kalisza, stwierdzając, że nie sprawdził się on jako przewodniczący komisji badającej okoliczności samobójstwa Barbary Blidy. Dziś Kalisz nie jest pewien, czy otrzyma miejsce na listach SLD. – Kiedy niegdyś w SLD zaproponowano mi kandydowanie do Senatu, Ryszard Kalisz uznał, że to świetna propozycja. Teraz ja uważam, że Ryszard Kalisz jako kandydat do Senatu to fantastyczny pomysł – mówi „Gazecie Polskiej” Miller. – Miller poprzez wspieranie Napieralskiego załatwia swoje stare porachunki z Kwaśniewskim i Cimoszewiczem – komentuje Ryszard Czarnecki, eurodeputowany PiS. Wśród niepewnych swojego losu jest poseł Bartosz Arłukowicz, który wylansował się przy okazji komisji badającej aferę hazardową, na co Napieralski patrzył z zaniepokojeniem. – Wszystkie rozmowy na temat list wyborczych są jeszcze przed nami – mówi „GP” Arłukowicz. Z tonu jego wypowiedzi wynika jasno, że nie chce być kojarzony z żadnymi poza SLD grupami na lewicy. Pytany o pojawiającą się niegdyś informację, że mógłby stanąć na czele SdPl, odpowiada: – To były wyłącznie medialne informacje, nawet nie chcę tego komentować.

Czarzasty od radia, Kwiatkowski niekoniecznie od telewizji Tekst z „Rzeczpospolitej” z ostatniej soboty zatytułowany Grzegorz trzymający władzę sugeruje, że „starzy” w SLD całkiem stracili znaczenie. To nieprawda – na najważniejszym froncie, jakim są obecnie dla SLD wpływy w mediach publicznych, to właśnie weterani PZPR, główne postacie afery Rywina, stanowią armię Napieralskiego. Sprawy te powierzył on ludziom ze stowarzyszenia „Ordynacka”, skupiającego m.in. dawnych działaczy SZSP, organizacji zajmującej się niegdyś organizowaniem bojówek rozbijających spotkania opozycyjnego Uniwersytetu Latającego. – Ordynacka to tak naprawdę jedyne zaplecze intelektualne Napieralskiego – opowiada jeden ze znajomych lidera SLD. Włodzimierzowi Czarzastemu, weteranowi PZPR, Napieralski oddał wpływy w Polskim Radiu. A TVP powierzył innemu byłemu PZPR-owcowi Robertowi Kwiatkowskiemu. Z Czarzastym współpracuje się Napieralskiemu dobrze – lider „Ordynackiej” od czasów afery Rywina nie znosi „Gazety Wyborczej” i chętnie promuje ludzi przewodniczącego SLD. Inaczej jest z Robertem Kwiatkowskim, który w TVP oparł się na bliższym salonom niż Napieralskiemu Jacku Snopkiewiczu. Doszło tu do konfliktu Napieralski–Kwiatkowski. Z nadania Snopkiewicza do kierowania tzw. Akademią Telewizyjną rekomendowany został bliski Kwiatkowskiemu Janusz Cieliszak. Ale przeciwstawił się temu Napieralski, w wyniku czego stanowisko to objął Andrzej Kwiatkowski, dawny prowadzący „Tygodnika Politycznego Jedynki”, człowiek Millera. Podobnie było z prowadzeniem programu „Forum” w TVP – z poparciem Snopkiewicza prowadził go Jarosław Kulczycki. Tymczasem ostatnio zastąpił go kojarzony z ludźmi Napieralskiego Marek Czyż. Oprócz „Ordynackiej” dostęp do ucha Napieralskiego ma inny weteran PZPR Jerzy Wenderlich. Zaczął on go wspierać w czasach, gdy w kujawsko-pomorskim SLD był zepchnięty na margines. Nasi rozmówcy podkreślają pragmatyzm Napieralskiego, widoczny także w wewnątrzpartyjnych rozgrywkach. Bez litości zwalczał niegdyś lokalnego rywala Bogusława Liberadzkiego, ale skoro nie udało się go całkiem dobić, dziś znów jest on specjalistą SLD od transportu.

Magiczny rok 1968 Miller przeżywa w ostatnich tygodniach prawdziwy medialny renesans. 9 stycznia 2011 r. dziennikarze TVN 24 z wypiekami na twarzy komentują ogłoszoną przez Marynarkę Wojenną licytację rejsu okrętem podwodnym, z której pieniądze mają trafić na orkiestrę Owsiaka. To znakomita okazja, by do studia zaprosić Leszka Millera, bo w wojsku służył on na okręcie podwodnym. – Ten przystojniak to ja – Miller pokazuje swoje zdjęcie. To był 1968 r. Dziennikarz pyta: – To były magiczne lata, rozumiem? – Bardzo. Miller opowiada o „prawdziwie męskiej przygodzie” i tym, że „w mundurze wzbudzał uznanie w oczach dziewcząt”. Jednym słowem odgrzana zostaje cała operacja budowania jego wizerunku z czasów, gdy zostawał premierem. Atmosfera w studiu jest familijna, a prowadzący kończy rozmowę po wojskowemu: – Marynarz podchorąży Marcin Żebrowski odmeldowuje się. – Odmeldowuje się również starszy marynarz Miller. 22 stycznia 2011 r. Miller odbiera Nagrodę Specjalną podczas Wielkiej Gali Business Centre Club. BCC ni stąd, ni zowąd przypomniało sobie decyzje Millera sprzed ośmiu lat i nagrodziło go „za osobiste podjęcie w 2003 roku decyzji o obniżeniu podatku dla przedsiębiorców z 27 proc. do 19 proc., doprowadzenie do uchwalenia pierwszej ustawy o swobodzie działalności gospodarczej oraz za wprowadzenie Polski do Unii Europejskiej na korzystnych warunkach”. Czy brylowanie w TVN pomaga Millerowi, czy raczej budzi zaniepokojenie przewodniczącego SLD? Jedna z najbliższych postaci z otoczenia Napieralskiego mówi nam anonimowo. – Miller nie jest zainteresowany startem w wyborach do parlamentu. Myśli o Parlamencie Europejskim. Miller zaskoczony jest wieścią, że nie zamierza kandydować: – Nigdy tak nie mówiłem ani nie myślę. Nie podjąłem jeszcze żadnej decyzji w tej sprawie. Nie wie jeszcze, co zrobi, ale sugeruje, że to on sam podejmie decyzję: – Jestem już za stary, by spędzić cztery lata w ławach opozycji, więc wpływ na moją decyzję o ewentualnym kandydowaniu będzie mieć to, czy SLD będzie mogło być częścią koalicji rządowej. Na pytanie, czy nie zaszkodzi Napieralskiemu, Miller ma przygotowaną odpowiedź: – Mam mniejszy elektorat negatywny niż Jarosław Kaczyński.

Miller przeciwko Palikotowi Konkurentem mogącym odebrać SLD antyklerykalny elektorat może być ruch Palikota. Jak opowiada nasz informator, zwolennikiem wspólnej listy z Palikotem jest z pewnością rzecznik SLD Tomasz Kalita. – On wierzy, że dodałoby to SLD 4–5 proc. poparcia. Sam Kalita zdaje się to potwierdzać: – SLD wystosowało takie zaproszenie do Janusza Palikota, jednak on zamknął sprawę, stwierdzając, że chce, by jego ruch wystawił samodzielną listę. Czy możliwy jest powrót do rozmów w tej sprawie? Wszystko zależy od Janusza Palikota – mówi „GP”. Kalita, wizualnie pasujący do dyskotekowego wizerunku SLD, znany jest z najprymitywniejszych obok Palikota wypowiedzi o Smoleńsku. Zdecydowanie bardziej sceptyczny w sprawie Palikota jest Miller: – To nie ma żadnego sensu. Palikot nie zwiększy poparcia SLD, nie odbierze nam też głosów, jeśli wystawi własną listę. On błyszczał w mediach właśnie dlatego, że był w PO. Dziś nadal może być sobie barwnym ptakiem, ale bez politycznego znaczenia. Kalita oprócz Palikota zaprasza także inne lewicowe środowiska.: – Prowadzimy politykę otwarcia na Nową Lewicę, która jest najbardziej żywa i ideotwórcza. Zapewne wystartujemy wspólnie z Partią Kobiet, dobrze rozmawia nam się z Zielonymi. Kłopot, że niekoniecznie takie zaproszenie spotyka się z entuzjazmem niezależnej lewicy. – Na pewno nie skorzystam z takiej propozycji – odpowiada Maciej Roszak z organizacji Młodzi Socjaliści. Piotr Lisiewicz

Raport ws. Olewnika w sieci Od kilku dni w internecie można przeczytać roboczą wersję raportu sejmowej komisji śledczej badającej okoliczność porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika. – Nie wierzę, że błędy w sprawie Krzysztofa Olewnika były przypadkowe. Szczególnie błędy policji w pierwszym okresie po uprowadzeniu. Tam istniały powiązania biznesowo-polityczne i drugie dno – mówi „Rzeczpospolitej” Andrzej Dera (PiS), wiceszef sejmowej komisji śledczej ds. Olewnika. Robocza wersja raportu w sprawie porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika od piątku w nocy dostępna jest w Internecie. Ostateczna do Sejmu trafi na początku marca. Sejmowi śledczy w projekcie wytykają fatalnie przeprowadzone oględziny domu Krzysztofa, którymi – jak czytamy – kierował policjant mający miesiąc doświadczenia. Wbrew zasadom kryminalistyki było pobranie próbki krwi tylko z jednego miejsca w domu Olewnika. Policjanci nie zabezpieczyli np. ścierek, którymi sprawcy wycierali krew. O ich niefachowości świadczy to, że niedawno gdańscy prokuratorzy badający błędy śledczych znaleźli pod kanapą w domu Olewnika krew niezidentyfikowanego mężczyzny. Po latach wyszło też na jaw, że dwa policyjne filmy z oględzin różnią się – jakby ktoś poprzesuwał przedmioty. Skąd tyle błędów? Śledczy pośrednio wskazują, że to efekt powierzenia pierwszych czynności policjantom z Płocka, którzy w wieczór przed porwaniem byli na imprezie u Olewnika. Inny kardynalny błąd: nie przesłuchano ekspedientki, u której herszt gangu Wojciech Franiewski kupił telefon komórkowy do kontaktów z Olewnikami. Gdyby to zrobiono, szybko można byłoby sporządzić jego portret pamięciowy – czytamy w projekcie. Niewybaczalne było też zignorowanie anonimu z 2003 r., gdy Krzysztof jeszcze żył, wskazującego dwóch porywaczy. – Gdyby policjanci wykonali rutynowe czynności sprawdzające, Olewnik by żył – uważa Dera. GB

Rozsypka polskiego państwa

1. Rządząca niepodzielnie Polską Platforma co i rusz nas zapewnia, że nasze państwo jest niezwykle sprawne i sprawdza się w każdej trudnej sytuacji. Szczególnie zapewniano nas o tym po katastrofie smoleńskiej ale także po dwóch falach powodzi, choć gołym okiem widać było, że jest inaczej. Potwierdziły to brak reakcji na zablokowanie przez budowany Gazociąg Północny wejścia do budowanego gazoportu w Świnoujściu statków o zanurzeniu większym niż 13,5 m czy spóźniona i nijaka reakcja premiera Tuska na opublikowanie raportu dotyczącego katastrofy smoleńskiej przez rosyjski MAK. Potwierdzają to także prawie co dziennie wydarzenia o mniejszym lub większym ciężarze gatunkowym, przedstawiane w mediach, wobec których rządzący Polską bezradnie rozkładają ręce.
 2. Takim wydarzeniem o ogromnym znaczeniu dla naszego państwa, na które nie ma żadnej reakcji rządu jest ostateczny już wyrok NSA nakazujący gminie miasta Katowice rozpatrzenie wniosku spółki Giesche o wydanie wpisów i wyrysów z ewidencji gruntów i budynków, do których firma ta zgłasza roszczenia własnościowe. Spraw z pozwów tej spółki wobec Skarbu Państwa i samorządu Katowic jest w naszych sądach więcej i toczą się one od kilku lat. Prapoczątkiem wszystkich z nich jest jednak zgoda sądu rejestrowego w 2005 roku na reaktywację przedwojennej spółki Giesche na podstawie akcji na okaziciela, które miały charakter wyłącznie kolekcjonerski. Za akcje te na podstawie porozumienia polsko-amerykańskiego podpisanego po II wojnie światowej, akcjonariusze spółki Giesche otrzymali 40 mln USD odszkodowania i zwrócili je za pośrednictwem ambasady polskiej w USA, polskiemu rządowi.

Wszystkie one powinny znajdować się w depozycie ministra finansów ale w jakiś sposób stamtąd wyciekły i stały się postawą wznowienia działalności przedwojennej spółki, spółki która zgłasza roszczenia do 1/3 miasta Katowic.

3. Państwo polskie jego instytucje prokuratura aparat sądowniczy instytucje pilnujące naszego bezpieczeństwa takie jak ABW, wreszcie rząd przez już ponad 6 lat nie są w stanie dać sobie rady z tą sprawą. Do tej pory nie wiadomo jak 172 ostemplowane akcje wyciekły z depozytu i w jaki sposób są rejestrowy zarejestrował na powrót spółkę, której właściciele posługiwali się papierami o charakterze kolekcjonerskim. Nikt nie jest za to pociągnięty do odpowiedzialności, nikt nie poniósł jakichkolwiek konsekwencji. Ale sprawa Giesche to tylko czubek góry lodowej . W Ministerstwie Gospodarki znajdują się wnioski ponad 100 podobnie reaktywowanych spółek, które ubiegają się o zwrot ich przedwojennego majątku wycenianego obecnie na ponad 100 mld zł.

4. Co jakiś czas po kolejnym wyroku jakiegoś sądu korzystnym dla tak powstałych spółek jesteśmy zapewniani, że nic złego się jeszcze nie stało, trwają postępowania prokuratorskie, które mają dowieść niezgodne z prawem reaktywacje spółek. Tyle tylko, że spółki te posuwają się ciągle do przodu na drodze odzyskania przedwojennych majątków. Wygląda na to, że Bogu ducha winien samorząd Katowic został w tej sprawie zostawiony przez obecnie rządzących swojemu losowi i powoli przybliża się moment kiedy będzie musiał oddawać spółce Giesche przedwojenne nieruchomości albo wypłacać miliardowe odszkodowania. To jeden z wielu przykładów słabości polskiego państwa, choć w przestrzeni publicznej ze świecą szukać o nich poważnej debaty. Prezydent zaliczył „koronę Himalajów” bo w krótkim czasie spotkał się z przywódcami najważniejszych państw Europy i świata (choć nie bardzo wiadomo jakie są rezultaty tych spotkań) . Premier ciągle mówi o zielonej wyspie i przeprowadzeniu nas przez kryzys suchą nogą (choć dziura w finansach publicznych urosła już do ponad 100 mld zł corocznie), a rozsypka naszego państwa postępuje w zastraszającym tempie. Zbigniew Kuźmiuk

Parę uwag o Unii Europejskiej Poniżej przedstawiamy rozdział “Parę uwag o Unii Europejskiej”, pochodzący z książki pt “Ksenofobia i wspólnota – Przyczynek do filozofii i człowieka”, pióra Zbigniewa Musiała i Bogusława Wolniewicza. Książka wydana została przez Wydawnictwo ANTYK – Marcin Dybowski (Wydanie II poszerzone), i dostępna jest w Księgarni ANTYK. Bogusław Wolniewicz

Parę uwag o Unii Europejskiej „Karta praw” zajmuje w traktacie pozycję kluczową, a wprowadzenie jej z wyminięciem procedur demokratycznych nosi wręcz znamiona cichego zamachu stanu. Narzuca się tam narodom Europy libertyński system wartości – rekomendowanych jako „europejskie” – nie zapytawszy tych narodów, czy je za swoje rzeczywiście uznają. Dążenie narodów Europy do jej politycznego zjednoczenia to wielki proces dziejowy; wielki i trudny, bo bez precedensu. Coś historycznie nowego rodzi się tu w konwulsjach i bólach. Proces ten napędzają dwa czynniki, wewnętrzny i zewnętrzny. Czynnikiem jednoczącym zewnętrznym jest napór Azji na Europę. Wraz z nim kiełkuje bowiem świadomość, że tylko politycznie zjednoczeni możemy mu się skutecznie oprzeć. Na razie napór Azji ma postać kolonizacji Europy przez jej imigracyjną infiltrację oraz ekspansję demograficzną imigrantów. Na tym jednak nie koniec. Sukcesy islamskiego terroru zapowiadają już także zbrojny podbój Europy, choć przy innym sposobie walki niż znane dotąd. Wielką próbą sił w tej walce jest wojna w Iraku: próbą sił nade wszystko moralnych, czyli próbą naszej woli walki. Nie jesteśmy tam widzem, lecz stroną. (Aktem przerażającej ślepoty lub zbrodniczej beztroski polskich władz było i jest aresztowanie naszych żołnierzy za udział w akcji bojowej przeciwko partyzantce islamskiej w Afganistanie. Tak się we własnym wojsku niszczy własnymi rękami ducha walki.) Zjednoczenie Europy wymaga nie krętackich traktatów, lecz poczucia wspólnoty: ducha europejskiej jedności cywilizacyjnej na wewnątrz i gotowość oporu na zewnątrz wobec cywilizacji obcych. Tymczasem oba są systematycznie podkopywane przez ideologię lewackiego libertyństwa, paradującą dziś chętnie jako „globalny humanizm”. Ten samozwańczy „humanizm” domaga się od nas wszystkich przyzwolenia na Europę „otwartą”, czyli wpuszczającą każdego, kto tylko chce wejść; oraz „multikulturalną”, czyli dopuszczającą przemieszanie na swym terytorium – i to na zasadzie równorzędności! – wszelkich możliwych kultur i obyczajów. A krytykować lub zwalczać wolno tylko swe własne, te rdzennie europejskie. Ideologię „globalnego humanizmu” głosi się jako jedyną, jaka w ogóle nadaje się do przyjęcia. Czasem wspiera się to jakąś argumentacją, zawsze jednak wtedy nieczystą logicznie i kulawą. Weźmy przykład. Oto tygodnik Europa publikuje (5.1.2008) wywiad z pewnym ekonomistą-globalistą (Jagdish Bhagwati, Hindus z pochodzenia) z uniwersytetu Columbia, jednego z centrów światowego lewactwa. Mówi się tam między innymi o problemie masowych imigracji, legalnych i nielegalnych. I dowiadujemy się od uczonego globalisty – rekomendowanego przez ów równie lewacki tygodnik jako jeden z „najbardziej wpływowych intelektualistów świata” – że nielegalnej imigracji nie da się powstrzymać, a legalna jest wręcz pożądana. Oto jego słowa: „Fizyczne powstrzymanie /nielegalnej imigracji/ wymagałoby strzelania do ludzi tak, jak robili to Sowieci w Berlinie. To w naszej cywilizacji nie jest możliwe.” Dlaczego nie jest możliwe? Podaje się tu za rzekomą oczywistość, co wcale oczywiste nie jest – przy okazji robiąc tak tej rzekomej oczywistości propagandę. Przyjrzyjmy się jej więc trochę bliżej.

Po pierwsze: nie wszystko, co robili „Sowieci w Berlinie” jest tym samym niedopuszczalne. Żaden to więc argument, tylko demagogia.

Po drugie: strzelano tam do tych, co chcieli stamtąd wyjść, nie do tych, co – jak imigranci – chcieli wejść. Stanowi to zasadniczą różnicę: czy komuś nie pozwalam do swojego mieszkania wejść, czy też nie pozwalam mu z niego wyjść. Pierwsze jest moim elementarnym prawem, drugie jest przestępstwem – w naszym np. kodeksie karnym (art. 189) zagrożonym karą więzienia od 3 miesięcy do lat 5. Analogia z Berlinem całkiem więc upada.

A po trzecie: Anglicy mówią „mój dom to moja twierdza”. Tak jest w istocie. Każdemu, kto chce do mojego domu wtargnąć, mogę się przeciwstawić wszelkimi niezbędnymi środkami, choćbym miał go zabić. Działam bowiem wtedy w sytuacji obrony koniecznej. Tak samo jest z państwami: każde przekroczenie granicy obcego państwa wbrew jego wyraźnemu zakazowi jest najazdem na nie, międzynarodowym aktem agresji – i to nie tylko ze strony samego intruza, lecz i ze strony jego własnego państwa, które takie najścia na swoich sąsiadów toleruje lub może nawet po cichu popiera. Wtedy „gwałt niech się gwałtem odciska”, innego wyjścia nie ma – z ostrym strzelaniem włącznie. Nie jest prawdą, że nielegalnej imigracji nie można powstrzymać. Można, ale pod dwoma warunkami: trzeba mieć po temu niezbędną siłę, i trzeba mieć równie niezbędną wolę, by siły tej w potrzebie użyć. Siły ma Europa dość, tylko brak jej woli, którą sparaliżował wirus „globalnego humanizmu”. A co z imigracją legalną? Profesor ów widzi ją tak: „Kraje rozwinięte szybko się starzeją. To zwiększa zapotrzebowanie na siłę roboczą – nie tylko dlatego, że coraz więcej ludzi przechodzi na emeryturę, ale również dlatego, że ktoś musi się nimi zajmować. /…/ Przeciwnicy imigracji mówią, że za godziwą płacę zawsze znajdzie się autochton, który zastąpi imigrantów. Tyle tylko, że mało kto na takiego autochtona będzie mógł sobie pozwolić. To ważny powód, by uznać imigrację za zjawisko korzystne.” Zadziwia głupota tej niby racjonalnej kalkulacji. Pomija się w niej zupełnie skutki polityczne zalecanych działań. Myśli się tak: opłaca się sprowadzać masy kolorowych, skoro gotowi są pracować dla nas za pół darmo – więc sprowadzajmy! A narzuca się przecież pytanie: jak długo ci kolorowi będą przyjmowali potulnie taką ich dyskryminację – opłacanie ich pracy poniżej jej realnej wartości: czyli tej, za którą gotów byłby wykonywać ją biały „autochton”? I to w społeczeństwie, które artykułem 21 swojej „Karty praw podstawowych” zakazuje właśnie wszelkiej dyskryminacji? Odpowiedź jest jasna: tak długo, aż poczują swą polityczną siłę. Tę zaś już poczuli, co widać chociażby z rozruchów na przedmieściach francuskich miast. Lat temu dwa czy trzy zapytano Helmuta Schmidta, kanclerza Niemiec z lat siedemdziesiątych, który patronował milionowej imigracji Turków, co sądzi o swej polityce dziś. Odpowiedział: Das war ein Fehler, „to był błąd”. A my jeszcze teraz chcemy sprowadzać do Polski masy robotników chińskich, by nam tanio budowali autostrady – bo nam za takie małe pieniądze się nie chce. Tymczasem ci sami Chińczycy mawiają przecież: „Gdy chcesz przejechać się na tygrysie, to zanim na niego wsiądziesz zastanów się, jak będziesz z niego zsiadał”. Czyśmy to zrobili? Znaczenie Polski w jednoczącej się w bólach Europie jest większe, niż się na oko wydaje – większe niż jej waga ekonomiczna i siła militarna. Nie ma też na nie żadnego wpływu, czy jakieś mecze wygrywamy, czy przegrywamy. Na europejskie znaczenie Polski składają się cztery czynniki:

primo – leżymy w samym środku Europy. Bo jej centrum geograficzne to są trzy kraje: Niemcy, Polska i Czechy.

secundo – w Unii jesteśmy jednym z sześciu krajów dużych, tzn. liczących ponad dwadzieścia milionów mieszkańców. Pozostałe – poza Rumunią – dochodzą najwyżej do dziesięciu.

tertio – wśród tych sześciu dużych jesteśmy dziś krajem najbardziej katolickim. To nie u nas kościały świecą pustkami; i nie u nas zamieniane są na dyskoteki czy kręgielnie, ani na meczety. Dla ofensywy lewactwa na Kościół stanowimy dziś w Europie główną zawadę. I wreszcie:

quarto – jako naród jesteśmy trudni do ujarzmienia. Trudno przez to co prawda nami rządzić, i sami na tym cierpimy. Ale przez tę pewną nie ujarzmioność jesteśmy też trudno obliczalni: trudno przewidzieć, kiedy się postawimy w poprzek – jak w 39-tym ekspansji hitlerowskich Niemiec. A także temu lewactwu, co tak triumfalnie kroczy dziś przez stolice Europy – Paryż, Brukselę, Madryt i szykuje się opanować Warszawę. Niedoczekanie ich! Na tych czterech czynnikach opiera się nasze znaczenie. Stanowią one obiektywny fakt, z którym każdy rozsądny polityk musi się liczyć; i z którym faktycznie liczył się nawet Stalin. Musiał Zbigniew, Wolniewicz Bogusław
Izraelski Mubarak

Israel’s Mubarak
http://www.roytov.com/articles/egypt.htm
Roy Tov, tłumaczenie Ola Gordon Proste prawdy: wasze działa są do zabijania, wasze samoloty są do zabijania, one nie zabijają nas, to wy sprowadziliście rzeczy do zabijania, nie chcemy tego rządu, nie chcemy Amerykanów.

11 lutego 2011 roku Mubarak zrezygnował. Dyktator otwarcie wspierany przez podwójne standardy amerykańskiego rządu, pokojowo zmuszony do odejścia z urzędu. Amerykański prezydent zakaszlał kilka razy – gęsta flegma zauważalnie uchwycona przez pobliskie mikrofony – ale w końcu Ameryka była zmuszona do uznania słuszności praw człowieka egipskiego narodu. Ironiczne, ale prawdziwe. Kiedy USA, również Korea Północna, Chiny, ZSRR i Izrael twierdzą (twierdziły), że są demokratyczne, jak oni, Ameryka była zmuszona zmierzyć się z rzeczywistością. Zachód ze swoimi sojusznikami zatrzymali się w ’1984′; zatrzymali się w świecie systematycznego nękania przez tajną policję, przepisywania przez media historii, i słabo maskowanego państwowego terroru. To dlatego Zachód i jego sojusznicy należą do przeszłości. Czuje się Wiatr Wolności. W swoim ostatnim orędziu o stanie państwa, Obama przypomniał światu, że wolność jest jeszcze możliwa: Ameryka znika jako militarne zagrożenie dla świata i są małe szanse na poprawę. Mniej więcej w tym samym czasie, sekretarz stanu Clinton przyznała, że amerykańska supremacja jest teraz tylko względna. Kolejna utrata jej dyktatora-sojusznika w Egipcie umocniła obiecujące przesłanie o wolności. Zimna wojna się skończyła: straciły zarówno USA jak i ZSRR. Inni sojusznicy (marionetkowe rządy to lepsza nazwa) odejdą; jedyną otwartą kwestią jest kolejność ich upadku. Oprócz tego upadłego sojusznika jest kolejny. Poza życzliwą fasadą, Izrael funkcjonuje jako bardzo ograniczające i dyskryminujące państwo policyjne, jak obszernie opisałem w ‘The Cross of Betlehem’ [Krzyż betlejemski], oraz w licznych artykułach na tej witrynie. Niedawno opublikowałem dwa artykuły (‘Sejsmiczna/diametralna zmiana na Synaju’ i ‘Tunezja, Egipt … Izrael?’) w których opisałem, w jaki sposób egipska rewolucja może rozprzestrzenić się na Izrael. To było zanim ludzie wygrali Egipt. Późniejszy przekaz jest nawet bardziej istotny. Nagle ujrzeliśmy coś, co wyglądało na najsilniejszy reżim na Bliskim Wschodzie, jak upada w ciągu 18 dni pokojowych demonstracji. Że w kraju było ponad milion osób (z populacji nieco ponad 80 mln) tworzących część [walsinghamskiej] tajnej policji. Prawdziwy ’1984′ typ społeczeństwa. Skoro taka rewolucja wydarzyła się w Egipcie, to jest nadzieja także dla niewolników w państwie izraelskim. Ludzie Izraela i Terytoriów Okupowanych, nie pozwólcie umknąć tej chwili. Cena może być wysoka, ale wolność jest tego warta. Proszę nie pozwólcie umknąć tej chwili. Idźcie do najbliższego skrzyżowania i postawcie znak informujący o bezprawnych naruszeniach izraelskiego rządu. Nie pozwólcie umknąć tej chwili; postawcie znaki sześciu milionów przeciwko systematycznemu nadużywaniu, metodycznej przemocy, nielegalnemu podsłuchowi, nieustannemu straszeniu holokaustem. Postawcie znaki sześciu milionów przeciwko paraliżowaniu was przez państwo, rabowaniu was przez egoistyczną oligarchię. Postawcie znaki sześciu milionów domagające się pokoju i miłości. Zasługujecie na to. Ludzie, nie pozwólcie temu momentowi umknąć. Nie mówię do was z komfortowego autokaru w Białym Domu. Piszę do was z linii frontu, gdzie Izrael nadal mnie atakuje, gdzie poprzez atak na mnie w lipcu 2009 r. zadano mi wyrok śmierci w zwolnionym tempie. Już straciłem mowę i czeka mnie większy uszczerbek. Ale nie żałuję niczego i nigdy nie czułem się szczęśliwszy z losu, jaki Bóg mi zgotował.

Lepszy św. Stefan niż Judasz. Ludzie, nie pozwólcie umknąć tej chwili; obalcie ten mur. Izraelski mur zrobiony jest z papieru i rozpadnie się powiewem najłagodniejszego Wiatru Wolności. Stwórzmy nowoczesny i pokojowy exodus z Egiptu. Wasze poświęcenie nie pójdzie na marne.

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Temat dla Grossa: Jak żydowscy pretorianie Hitlera zainicjowali holokaust… (Poniższy tekst Zbigniewa K. Rogowskiego z roku 2006 nadal nie stracił na aktualności. W komentarzach wkleiła go Matka Polka, której za wytrwałość, pisanie i szukanie serdecznie dziękuję. Tekst ten zasługuje na umieszczenie go na blogu. – Poliszynel)

Temat dla Grossa: Jak żydowscy pretorianie Hitlera zainicjowali holokaust… Jan Tomasz Gross, polakożerca o symptomach obłędu, buduje za oceanem swoją pozycję naukowca na oszczerczych oskarżeniach Polaków o rzekome zbrodnie dokonane w Jedwabnem i w tragicznych godzinach pogromu kieleckiego, ewidentnej prowokacji enkawudowsko-ubeckiej. Po książce Sąsiedzi wydał właśnie nie mniej antypolską pozycję Strach. Antysemityzm polski po Auschwitz. Żydzi ginęli masowo jako skutek realizacji zbrodniczej ideologii Hitlera, która zakładała totalną zagładę niemieckich, a w następstwie podboju Europy Żydów europejskich. Siłę sprawczą holokaustu, choć brzmi to jak surrealizm do entej potęgi, stanowili… rdzenni Żydzi! Niemieccy Żydzi jako narzędzie biologicznego unicestwienia współplemieńców na skalę masową! Byli to Żydzi w cywilnych ubraniach, urzędnicy agend Hitlera na szczeblu administracyjnym oraz Żydzi w mundurach najwyższych oficerów Wehrmachtu, a nawet w mundurach formacji SS ze złowieszczym emblematem trupiej czaszki. By ułatwić p. Grossowi (który ma żydowskie korzenie po ojcu, matka była Polką, walczyła nawet w AK) zadanie w doborze materiału dokumentalnego do proponowanej przeze mnie książki, przypomnę o niepodważalnych faktach, które doprowadziły do apokaliptycznego unicestwienia jego współplemieńców.

Oto rdzenny Żyd stał się prawdziwym rekinem hitlerowskiej ideologii i jednym z głównych patronów, ba, animatorów ostatecznego rozwiązania (Endlosung), czyli masowej eksterminacji braci w Mojżeszu! To Reinhard Heydrich, generał SS, od 1939 r. szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (podlegały mu wszystkie obozy koncentracyjne, w których zdecydowaną większość stanowili Żydzi). On to przewodniczył w styczniu 1942 r. zbrodniczej w założeniu konferencji poświęconej Endlosung, na której zdecydowano (i ustalono wytyczne) o biologicznej zagładzie Żydów… owe zalecenia wynikające ze strategii ostatecznego rozwiązania znalazły tragiczne odbicie także w późniejszym niemieckim sprawstwie spalenia Żydów w jedwabieńskiej stodole. I w innych niezliczonych aktach ludobójstwa. Przypominając o decydującej o losie Żydów podberlińskiej konferencji, wybitny historyk, profesor uniwersytetu monachijskiego Friedrich Glum, pisze na kartach swej książki Narodowy socjalizm (1962): Przewodniczącym konferencji w Wannsee był Reinhard Heydrich, syn rdzennego Żyda… (s. 413). Owo przypomnienie dedykuję p. Grossowi, gdyby zechciał się zabrać za pisanie sugerowanej książki.

Żydzi na najwyższych szczeblach dowódczych u führera… Wzbogacę potrzebną wiedzę p. Grossa także przypomnieniem, iż oberegzekutorem misji biologicznego wyniszczenia Żydów był… brat w Mojżeszu generała SS Heydricha niejaki Adolf Eichman, także rdzenny Żyd, który zniemczył swoje nazwisko, dodając do rodowego nazwiska Eichman – jedno „n”. To Eichman wysyłał współplemieńców masowo do komór gazowych. Ironią losu było to, że ofiary holokaustu uśmiercano cyklonem B, którego wynalazcą był rdzenny Żyd Fritz Faber, niegdysiejszy laureat Nagrody Nobla w dziedzinie chemii. W wyniku aktywności Eichmana do obozów zagłady trafiło blisko 12 milionów ludzi!

Antypolski Wybór Zofii Po wojnie były liczne próby zniesławiania Polaków (co trwa do dzisiaj) jako rzekomych współsprawców holokaustu. Piramidalnym przykładem takiego usiłowania jest książka Styrona Wybór Zofii, według której powstał film w reżyserii Pakuli. Oto ojciec tytułowej bohaterki, granej przez Meryl Streep, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, humanista, miał być pierwszym człowiekiem, który wpadł na pomysł masowej eksterminacji Żydów! Polak, wykładowca szacownej uczelni, miałby być pomysłodawcą takiej apokalipsy i to na kilka dobrych lat przed tym, jak na taki sam pomysł wpadła elita SS i SD. Czy po premierze filmu Wybór Zofii zareagowały na tę fabularną brednię polskie placówki dyplomatyczne lub sam MSZ (gdzie był Bartoszewski)? Bynajmniej. Natomiast uczynił to mieszkający w Wiedniu – a mógł to być krok jedynie symboliczny – syn znakomitego pedagoga i rektora UJ, dr Wojciech Lehr-Spławiński. Ta i podobne kampanie oszczerstw mogły się okazać zapładniające na chory z nienawiści do Polski i Polaków umysł p. Grossa.

GÖRING WYRABIA ARYJSKIE PAPIERY SWEMU ZASTĘPCY Panie Gross, przypomnę Panu o Liście 77, która obejmowała najwyższych rangą oficerów-Żydów, gotowych przelać krew dla Hitlera! Był wśród nich gen. Helmut Wilberg, twórca koncepcji blitzkriegu – wojny błyskawicznej (wdrożonej w napaści na Polskę!). To dzięki blitzkriegowi hordy Wehrmachtu i formacji SS oraz gestapo mogły wkrótce uczestniczyć w morderczym polowaniu na Polaków, w tym także na polskich Żydów. Jedwabne było jednym z milowych kamieni aktów ludobójstwa na mieszkańcach polskiej ziemi. Na Liście 77 znajdowało się m.in. 2 generałów, 8 generałów pułkowników, 5 generałów majorów i 23 pułkowników. Większość z nich otrzymała od führera najwyższe odznaczenia – Żelazny Krzyż I klasy. Tak, panie Gross! Ci żydowscy pretorianie Hitlera, współuczestniczący w zbrodni ostatecznego rozwiązania, należeli do tego wcale niemałego odłamu żydowskiej społeczności w Niemczech, która w latach krzepnięcia władzy Hitlera oceniała go pozytywnie. Wyrazem tego był m.in. głos znanego żydowskiego działacza Zvi Cohena, który stwierdził: – Gdyby Hitler nie był antysemitą, nie opieralibyśmy się jego ideologii. Hitler uratował Niemcy. O zaangażowaniu niemieckich Żydów, także tych, a może przede wszystkim tych w mundurach w zbrodniczą apokalipsę Hitlera, napisał przed kilku laty, bardzo obszernie dokumentując temat zdjęciami, brytyjski dziennik „Daily Telegraph”. Niezależnie od personaliów Listy 77, brytyjska gazeta przypomniała o żydowskich korzeniach feldmarszałka Erharda Milcha, skazanego w procesie norymberskim na 10 lat więzienia za współsprawstwo zbrodni niemieckich. Hitler i Göring doskonale wiedzieli o żydowskim pochodzeniu feldmarszałka Milcha, lecz by to zatuszować, ustalili dlań odpowiedni życiorys. Otóż dokonali mistyfikacji, że prawdziwym ojcem Milcha miał być wuj jego matki, katoliczki, dowodząc tym samym (na własny użytek), iż był dzieckiem nieślubnym, bo zrodzonym nie z ojca Żyda, lecz z ojca goja, jakim był jego wuj. Göring wszak kiedyś powiedział: – Ja decyduję, kto jest Żydem… Przypomnijmy, że feldmarszałek Milch był zastępcą Göringa, wodza Luftwaffe, więc współodpowiedzialnym za bombardowanie obiektów cywilnych, w tym szpitali w podbijanych krajach. Od bomb ginęli także jego bracia w wierze… Młody amerykański badacz historii Niemiec Bryan Rigg, pracujący na Cambridge University, w artykule we wspomnianym „Daily Telegraph”, któremu dał tytuł Żydzi, którzy nosili się jako naziści, dodał do wspomnianej Listy 77 nazwiska jeszcze ponad 60 oficerów-Żydów, którzy służyli wiernie führerowi w Wehrmachcie, Luftwaffe i w marynarce wojennej. Stanowili tym samym zaplecze dla dokonujących zbrodni i ich siłę napędową na podbitych społeczeństwach formacji SS i SA oraz gestapo (a także zbrodniarzy w mundurach Wehrmachtu), co umożliwiło okupantowi wprowadzenie ludobójczego procederu również w obozach koncentracyjnych w Auschwitz, Treblince, na Majdanku, którego ofiarami byli Polacy i Żydzi. Niejako więc firmowali również niemiecką zbrodnię w Jedwabnem i w innych regionach Polski, gdzie podobnie mordowano ludzi przez spalanie w stodole, co stało się jakby znakiem firmowym niemieckiego okupanta. Jak przypomina Mr. Rigg, niektórzy z nich byli pół-Żydami lub tzw. mischlingami, czyli mieszańcami (według niemieckiej ówczesnej nomenklatury mischling to jedna czwarta Żyda), jednakże z uwagi na talenty zaakceptowanymi przez reżim nazistowski.

Żydowska policja w getcie: hańba pół miliona więzionych Przytoczone wyżej fakty to tylko część zbrodniczych grzechów niemieckich Żydów na służbie u fuhrera. W okupowanej Polsce ich polscy współplemieńcy w mundurach żydowskiej policji kolaborowali z Niemcami, okazując okrucieństwo wobec własnych ludzi. Kronikarz warszawskiego getta Emanuel Ringelbaum pisał: Okrucieństwo policji żydowskiej bardzo często bywało wyższego rzędu niż Niemców, Ukraińców, Łotyszy. Wstrząsający opis poczynań policji żydowskiej w getcie zawarł we wspomnieniach Baruch Goldstein, w okresie przedwojennym organizator bojówek żydowskiego Bundu. Pisał: Z poczuciem bólu wspominam żydowską policję, tę hańbę pół miliona Żydów w warszawskim getcie (…) Żydowska policja, kierowana przez ludzi z SS i żandarmów spadała na getto, jak banda dzikich zwierząt (stali się mimowolnymi wykonawcami nakazów Endlosung, wypracowanych przez rdzennego Żyda Heydricha! – przyp. Rog.). Każdego dnia, by uratować własną skórę, każdy policjant żydowski przyprowadzał 7 osób, aby je poświęcić na ołtarzu dyskryminacji. Przyprowadzał ze sobą kogokolwiek mógł schwytać – przyjaciół, krewnych, nawet członków najbliższej rodziny. Byli policjanci, którzy ofiarowywali swych własnych wiekowych rodziców z usprawiedliwieniem, że ci i tak szybko umrą.

Dyskryminacja Polaków W tych tragicznych latach, w odróżnieniu od hańbiących praktyk żydowskich policjantów, Polacy ratowali z getta przede wszystkim dzieci. Prawdziwą heroiną okazała się Irena Sendler, pielęgniarka-aryjka, która uratowała zza muru 2500 dzieci, przemycając je w trumnach i w workach na kartofle. Wszystkie te maluchy znalazły bezpieczny azyl w aryjskich domach. Inną taką bohaterką była mieszkająca w Kalifornii Irena Odyka. Wiele mi opowiadano o jej dokonaniu. Odyka pod samym nosem gestapo ukrywała i uratowała kilkudziesięciu Żydów. I znalazł się sprawiedliwy rabin, który w wywiadzie radiowym mówił o bohaterskiej Polce. To rabin Harold Schulweis (chętnie udostępnię panu, panie Gross, jego adres), który powiedział: – W okresie rosnącej polaryzacji, ksenofobicznego nacjonalizmu na świecie, przemocy i egoizmu powstaje absolutna konieczność, by nasze dzieci poznały prawdziwych moralnych bohaterów z krwi i kości, takich jak pani Odyka. Czy uczniowie szkół, także młodzi Żydzi i młodzi parafianie spotkali się kiedykolwiek z tą dzielną kobietą? Niechże dzieci okresu po holokauście zetkną się z dowodami na to, że Boża iskra rozświetliła ciemność hitlerowskiej nocy. W tych tragicznych latach żydowskiej martyrologii, gdy Polacy ratowali Żydów w miastach i wsiach (za co tylko w okupowanej Polsce groziła kara śmierci) Ameryka, w której dziś zapuścił korzenie p. Gross, nie chciała przyjąć transportu Żydów, płynącego z Europy. Zaraz po wojnie zilustrował to film fabularny francuskiego reżysera Louisa Daquina Pierwszy po Bogu, opisujący desperacką sytuację kapitana statku, który zatopił go u wybrzeża Ameryki, aby zmusić władze tego kraju do ratowania i przejęcia Żydów, także polskich, których na szlaku z Europy żaden kraj nie chciał przyjąć. W Europie groziła im zagłada – może nawet w obozie w Auschwitz albo los palonych w stodole na podobieństwo niemieckiej zbrodni w Jedwabnem. Kuzynka prezydenta Roosevelta Laura T. Delano zasłynęła w owym czasie dyskryminującym komentarzem odnośnie ewentualnego przyjęcia dzieci żydowskich, oświadczając: – Dwadzieścia tysięcy umorusanych maluchów w szybkim tempie wyrośnie na dwadzieścia tysięcy paskudnych Żydów… W tym samym mniej więcej czasie wspomniana Irena Sender ratowała z warszawskiego getta umorusane, z racji organicznej biedy żydowskie pacholęta (co pan na to, panie Gross?). [Pani Laura T. Delano miała rację - admin]

Niewdzięczność Po wojnie Żydzi, często również ci bardziej znani, nie potrafili wyrazić wdzięczności dla Polaków, którzy ratowali ich współplemieńców. Co gorsza, oczerniali nas, nie szczędzili paszkwilanckich opowieści i komentarzy. Wystarczy wspomnieć choćby polskiego Żyda, którego uratował od gułagu gen. Anders, przyjmując do II Korpusu tworzonego z ZSRR. To Menahem Begin, przyszły premier Izraela – w wojsku gen. Andersa kapral, który w Palestynie zdezerterował z polskich szeregów, by włączyć się z podobnymi mu dezerterami w akcje terrorystyczne przeciwko Brytyjczykom. Po wojnie w wywiadzie dla holenderskiej tv powiedział: – Nigdy nie odwiedzę kraju mego urodzenia, Polski. Wśród Polaków nie było zdrajców, walczyli przeciwko Niemcom. Lecz jeśli chodzi o Żydów kolaborowali z Niemcami. Spośród 30 milionów Polaków może stu pomagało Żydom. Te dziesiątki tysięcy katolickich księży w Polsce nie uratowały żadnego żydowskiego życia (sic!). Wszystkie obozy zagłady znajdowały się na polskiej ziemi. Autor bestsellerowego Malowanego ptaka Jerzy Kosiński, ukrywany na polskiej wsi, zawarł na kartach tej książki antypolskie oszczerstwa. Przybytkiem szczególnie oszczerczego antypolonizmu jest Simon Wiesenthal Center w Los Angeles, noszący właśnie imię tego polskiego Żyda, który przed wojną jadł polski chleb, mógł swobodnie uprawiać religijne i kulturowe praktyki. Przez pewien czas związał się nawet z polskim harcerstwem. Centrum grupuje ludzi o antypolskim nastawieniu, tu odbywają się pokazy filmów o antypolskiej wymowie, na jego stronach internetowych do niedawna znajdowało się blisko 60 antypolskich haseł. Przed budynkiem widywałem Żydów rozdających ulotki o zniesławiających nas treściach. W Simon Wiesenthal Center odbył się premierowy pokaz antypolskiego filmu Z piekła do piekła, którego fabułą jest pogrom Żydów w Kielcach dokonany rzekomo przez polską tłuszczę. Producentem hańbiącego nas obrazu był Artur Brauner, mieszkający w Berlinie polskie Żyd, uratowany w czasie wojny przez ukrywających go polskich wieśniaków. Wiesenthal doskonale wiedział o antypolskiej postawie Centrum jego imienia w Los Angeles, zapewne ją inspirował. Niewdzięczny również i za to, że w czasie wojny młodzi akowcy uratowali jego żonę Cylę, przechowując ją wśród swoich, Wiesenthal, by ratować życie, miał być agentem gestapo. O tę współpracę oskarżył go ni mniej, ni więcej tylko kanclerz Austrii Bruno Kreisky, sam wyznania mojżeszowego. Fakt godny refleksji. Również i nad tym, że w owym czasie, gdy niemieccy Żydzi walczyli w szeregach armii, która podbiła Polskę i która utorowała drogę do ludobójstwa Polaków, Żydów, Cyganów, to w owym czasie polscy chrześcijanie spieszyli z pomocą zagrożonym żydowskim współobywatelom. I tak polskie organizacje podziemne dostarczały tysiącom Żydów fałszywych dokumentów, schronienia, opieki lekarskiej, żywności. Polscy lekarze, ryzykując życie leczyli Żydów i ukrywali ich na specjalnych oddziałach szpitalnych. Polscy księża dostarczali fałszywych aktów chrztu, które były pomocne przy instalowaniu Żydów w bezpiecznych miejscach. Tak, panie Gross, to chlubne dla nas fakty, które pan przemilcza, woląc nas szkalować i oczerniać, pomawiać o współudział w holokauście. Bo to się dobrze sprzedaje! Szacuje się, że Polacy uratowali od zagłady od 150 tysięcy do 250 tysięcy Żydów, w tym w samej Warszawie ok. 28 tysięcy (tak, panie Gross!).

Gross i Dershowitz w duecie antypolonizmu Naukowe wyczyny książkowe p. Grossa (vide Jedwabne i najnowsza książka, w której zarzuca nam zbrodnie popełniane na Żydach również po wojnie, mordowanie z nienawiści – ze wskazaniem na rzekomo polskimi rękami dokonany pogrom w Kielcach) są wypadkową wszechobecnej wśród żydowskiej społeczności, szczególnie za oceanem, antypolskiej fobii. Wystarczy zajrzeć choćby na karty książki (w Ameryce to bestseller!) Alana Dershowitza pt. In Search of Jewish Identity for the Next Century. Według tego autora, instytucjonalny antysemityzm, obok Niemców, Kościoła katolickiego, Har-vard University, krzewią również Polacy. W jego poprzedniej książce Hucpa (1991), którą ktoś dla mnie wypożyczył w bibliotece Simon Wiesenthal Center mogłem przeczytać, że to właśnie Polska stanowi szczególnie groźną, wściekłą kombinację antysemityzmu, zarówno religijnego, jak i rasowego, który tam wcześnie zapuścił korzenie (s. 78). Dershowitz jako przykład uzmysławiający jego oszczerczą teorię przytacza karygodne rozpasanie wymienionych z nazwiska dzikich antysemitów w szatach duchownych – księdza prymasa Glempa i ks. Jankowskiego (sic!)… Aby uzmysłowić, jak głęboko sięgają korzenie polskiego antysemityzmu, Dershowitz w innym miejscu książki posługuje się cytowaniem historycznej rozmowy z prezydentem USA Woodrowem Wilsonem czołowego polskiego antysemity… Ignacego Paderewskiego. Oto treść rzekomej pogawędki: Paderewski, premier Polski po I wojnie światowej dyskutował nad przyszłością swego kraju z prezydentem Wilsonem. „Jeśli nasze żądania nie zostaną wysłuchane przy stole konferencyjnym” – stwierdził Paderewski – „przewiduję poważne problemy w moim kraju. Nasi obywatele będą tym tak poirytowani, że wielu z nich wyjdzie na ulice i będzie masakrowało Żydów”. Na to dictum Wilson zapytał: „A co się stanie, jeśli wasze żądania zostaną spełnione?”. Paderewski: „Wówczas moi rodacy będą tak szczęśliwi, że kiedy się zupełnie upiją, wyjdą na ulice i będą masakrować Żydów” (s. 78-79). Oczywiście próżno by szukać tego nikczemnego, obraźliwego cytatu, potwierdzającego prawdziwość takiej rozmowy. Bo Paderewski nigdy by czegoś podobnego nie powiedział. To było naruszenie jego godności i oszczercze ośmieszenie i poniżenie Polaków.

Terapeutyczny dozór na kozetce wyleczy Grossa z antypolonizmu? Pan Gross może obficie czerpać inspirację także z antypolskich filmów dokumentalnych, jak Shoach, Shtetl czy fabularnych, jak Lista Schindlera albo wspomniany obraz Z piekła do piekła. Książka Grossa, wykwit ślepej nienawiści do polskości, tchnące wściekłym antypolonizmem, są kolejnym przykładem jego oszołomstwa odnoszonego do Polski i do Polaków. Czy to casus z pogranicza psychiatrii? Nawiązując do Sąsiadów, jeden z warszawskich publicystów napisał: Niewykluczone, że Jana Tomasza Grossa należy położyć na kozetce. Cóż, niechże tam poleży, ale w międzyczasie najnowsza jego książka pogłębia wielce niekorzystny wizerunek Polski na świecie tak uporczywie lansowany przez żydowskie lobby. Roszczenia pójdą w górę! Na wstępie artykułu proponuję p. Grossowi, by wykazał straceńczą odwagę i wziął na warsztat historię wkładu Żydów jako inspiratorów i sprawców tragedii holokaustu tych współplemieńców w hitlerowskich mundurach, którzy wierni fuhrerowi, realizując posłusznie nakazy ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej, doprowadzili do tragedii Żydów w Auschwitz i innych obozach zagłady. Którzy pośrednio sprawili, że nawet niewielkie terytorialnie Jedwabne było miejscem niemieckiej zbrodni ludobójstwa. A na zatrważająco wielką skalę – niemieckie obozy koncentracyjne rozsiane w podbitej Europie. Pod piórem Jana Tomasza Grössa mogłaby powstać książkowa epopeja ze stemplem żydowskiej hańby domowej. Zbigniew K. Rogowski
http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com

Mit postkomuny i ruskiej agentury… Od ponad dwudziestu lat w dużej części środowisk uważających się za niepodległościowe, związanych z Solidarnością i opozycją antykomunistyczną w przeszłości, a obecnie z PiS-em i  imperium medialnym rebe Rydzyka, funkcjonuje mit istnienia w Polsce wpływowej frakcji postkomunistów.

Jednym z najbardziej znanych utrwalaczy tego mitu jest Stanisław Michalkiewicz. Zgodnie z nim przy okrągłym stole komuchy dogadały się z bolkowcami/michnikowcami co do podziału władzy i zakresu wpływów. Od tego czasu zdaniem SM obowiązuje w Polsce zasada – wy nie ruszacie naszych, my nie ruszamy waszych. Dodatkowo zgodnie z głoszonym przez Michalkiewicza (ale i  przez Kaczyńskiego/Kalksteina,  Macierewicza/Singera, rydzykowców i solidarnościowców) mitem postkomuny jest podporządkowanie byłych komunistów Rosji i jej służbom. Rosję i Rosjan zwyczajowo w tym micie utożsamia się z ZSRR, choć w zbrodniczych żydobolszewickich czasach Lenina i Stalina  to Rosjanie byli najbardziej prześladowani i mordowani w ZSRR przez żydobolszewików. Czy mit postkomuny opiera się na prawdzie? Czy byłych dygnitarzy i aktywistów PZPR należy nazywać komuchami, ewentualnie postkomuchami? Czy przy okrągłym stole komuchy dogadały się co do podziału władzy z bolkową frakcją żydo-Solidarności i żydo-KOR-em? Czy w naszej żydolandii postkomuna (PZPR, SB, WSI) jest rosyjską, wpływową agenturą? No to, ruszamy do przeszłości w poszukiwaniu odpowiedzi. Po II wojnie żydobolszewicka ZSRR narzuciła Polsce marksistowsko/leninowsko/stalinowski komunizm. Władzę objęła agentura NKWD i GRU z Żydami Bierutem i Bermanem na czele. PPR była w większości partią żydowską. Ale to tylko część prawdy historycznej. Holokaust przeżyło znacznie więcej Żydów, niż podaje to oficjalna historia. Większość z nich wykorzystała wojnę do zatarcia ich plemiennych (głównie chazarskich) korzeni i występując pod polskimi nazwiskami radośnie pomagała ziomkom z PPR i UB utrwalać władzę ludową. Operację tę żydowski poeta Sandauer określił mniej więcej tak – w czasie wojny wymordowano polską elitę i żydowską biedotę. A po wojnie na polskim tułowiu osadzono żydowską głowę. Istotne w tym jest zrozumienie faktu, że Żydzi opanowali nie tylko wyższe piętra PPR, (przepoczwarzonej później na PZPR), MBP, UB czy Informacji Wojskowej. Występujący głównie pod polskimi nazwiskami Żydzi zaludnili ministerstwa, administrację państwową, propagandę (media), gospodarkę, oświatę, kulturę i co tylko było intratnego do zajęcia. Pozostaje w tym miejscu pytanie – ilu z nich było w rzeczywistości wierzącymi komunistami. Istnieje bowiem zasadnicza różnicy pomiędzy praktykującym a wierzącym komunistą. Praktykowanie komunizmu było wtedy dla chcących mieć udział w zlizywaniu kremu z polskiego tortu koniecznością. W robieniu kariery było wręcz sprawą – być albo nie być. Niekiedy decydowało o życiu lub śmierci (Bolesław Piasecki). Wydaje się być raczej pewne, że większość „komunistów” tak naprawdę w komunizm nigdy nie wierzyło. Praktykowali go, bo była to metoda na życie, na karierę, na udział we władzy. Prawdopodobne jest, że u zarania PRL spora część indoktrynowanej marksizmem młodzieży z ZMP faktycznie wierzyła w komunizm. Ale i im prędzej czy później otwierały się oczy. Nie można było nie dostrzec rozdźwięku między teorią a rzeczywistością. Część żydowskiego aktywu ZMP i PZPR jawnie nawet przeszła później na pozycje „rewizjonistów”. Głośno krytykowali „wypaczenia” i obnosili się z ich opozycyjnością (KOR). Nawet tzw. beton partyjny bardziej imitował wiarę w komunizm, niż weń wierzył. Była to poza obliczona na to, że zauważona zostanie przez towarzyszy radzieckich i będzie kiedyś należycie wynagrodzona. W miarę upływu realizowanych pięciolatek coraz więcej Pełniących Obowiązki Polaków Żydów z zazdrością patrzyło na dostatki, w jakie opływali ich pobratymcy na Zachodzie. Przy czym tamci ich bogactwa nawet nie musieli  ukrywać przed innymi. Mogli się z nim obnosić. W PRL doskwierała natomiast siermiężność codzienności, a skromny luksus towarzysze ukrywać musieli przed masami zwykłych ludzi. Z nadzieją patrzyli więc  na Wschód czekając, aż popłyną stamtąd cieplejsze, pomyślne wiatry. W międzyczasie gromko pokrzykiwali jednak nadal o wspaniałości  socjalizmu i o woli jego obrony tak,  jak broni się niepodległości. Ostatnim z nielicznych, rzeczywiście  wierzących komunistów we władzach PRL był Polak, Gomułka. Przy czym i on głosił heretycką, skażoną nacjonalizmem wersję „najlepszego z systemów”. Pomimo iż ortodoksyjny komunizm był w założeniu internacjonalistyczny, Gomułka budował system socjalistyczny w treści, narodowy w formie. Po nim rządzili już tylko karierowicze i aktorzy odgrywający prawowierność. Wytworzyła się w latach 70-tych taka sytuacja, że prawie wszyscy Żydzi u władzy socjalizmu mieli po prostu serdecznie dość. Tylko ani jeden z nich nie odważył się tego powiedzieć głośno. Z obawy, że agenturalny wobec Kremla beton partyjny okrzyczy śmiałka rewizjonistą i strąci go z piedestału władzy. Wszyscy zniesmaczeni socjalizmem milczeli, bo bali się po prostu reakcji Moskwy. Sami mieli stracha i główkowali – wejdą, czy nie wejdą… Utratę wiary w komunizm wśród partyjnych towarzyszy dobrze opisuje pewna anegdota. Studenci politologii z Kalifornii odwiedzili w 1985 roku PRL. Chcieli pisać pracę o świadomości klasowej komunistów. Po trzech tygodniach poszukiwań nie znaleźli jednak w PRL ani jednego komunisty. Ostatnią ich nadzieją było spotkanie z jednym z ówczesnych wicepremierów, będącym jednocześnie członkiem Biura Politycznego PZPR. Na spotkaniu z nim jedna z amerykańskich  studentek zapytała partyjnego dygnitarza, czy jest on komunistą. Jestem pragmatykiem – odpowiedział spokojnie studentce prominentny towarzysz. Cieplejsze wiatry z Moskwy wreszcie powiały. Nadeszła era głasnosti i pierestrojki. Napełnieni nadzieją zmian Żydzi-towarzysze dopracowywali plany wyprowadzenia PRL z bloku sowieckiego i oddania jej w łapska rządzących Zachodem pobratymców – Mędrców Syjonu. Już Zbig Messner, będąc premierem PRL w latach 1985-88 zapoczątkował wprowadzanie do gospodarki planowej elementów rynkowych. Pałeczkę po nim przejął Rakowski, który już w 1988 roku, a więc jeszcze przed okrągłym stołem wprowadził przepisy prywatyzacyjne do gospodarki. Towarzysze z niecierpliwością oczekiwali na moment, kiedy będą mogli odrzucić maski wyznawców komunizmu i kiedy wreszcie będą mogli przyznać  się, że są zwolennikami liberalizmu i własności prywatnej. W tym samym czasie trwała już Magdalenka. Zdjęcia z niej nie ukazują dwóch wrogich obozów targujących się o zakres władzy. Pokazują raczej koleżków, którzy po długiej rozłące znów są razem:

http://www.google.de/images?q=obrady+w+magdalence&hl=de&gbv=2&tbs=isch:1&ei=0AJXTZb5CtSFswbKwImmDQ&sa=N&start=0&ndsp=21

Prawda o Magdalence jest taka, że Żydzi z obu stron błyskawicznie dogadali się co do kursu – wyprowadzamy PRL z bloku sowieckiego. Robimy to jednak ostrożnie, tak aby nie drażnić ruskiego niedźwiedzia. Bo nie wiadomo, co kacapowi odbije. Do uzgodnienia pozostawała jedynie  taktyka wyprowadzenia w pole społeczeństwa, a zwłaszcza przeciwników okrągłego stołu wśród radykałów Solidarności. Oszustwo manipulacji Magdalenki i okrągłego stołu polegało na wmawianiu opinii publicznej, jakoby w Magdalence opozycja pertraktowała z rządem walcząc o demokratyzację Polski. W rzeczywistości w Magdalence  Żydzi dogadali się z Żydami, jak wystrychnąć na dudka i oskubać Polaków. Operacja powiodła się znakomicie. Z początku „transformacji” towarzysze oglądali się jeszcze trochę niepewnie w stronę Moskwy. Ale po rozpadzie Sojuza z dnia na dzień odrzucili maski byłych komunistów i sojuszników Moskwy, przestali uprawiać praktykowany przez nich całe dziesięciolecia ketman. Pełnymi rękami czerpali z dobrodziejstw prywatyzacji i liberalizacji. Inna sprawa, że mieli na to pieniądze. Czego o ograbionych planem Żyda Balcerowiczach Polakach powiedzieć już nie można. Jest błędem i kłamstwem historycznym upatrywanie w byłych kacykach PZPR komunistów. Nimi oni nigdy nie byli. Jedynie ich udawali, gdy było to dla nich korzystne. Należy w nich widzieć tylko i wyłącznie Żydów, którzy, gdy nastała ku temu sprzyjająca okazja, oddali Polskę w łapska światowej lichwy i Mędrców Syjonu. Kłamie więc Michalkiewicz i to świadomie, gdy twierdzi, że w Magdalence ubito targ – wy nie ruszacie naszych, my nie ruszamy waszych. W Magdalence uzgodniono bowiem to – obojętne kto rządzi – ważne, żeby był to ktoś z naszych, plemiennych… Kłamie Kaczyński/Kalkstein i Macierewicz/Singer strasząc nas ruską wpływową agenturą. Kłamią „eksperci” u rebe Rydzyka, bredząc to samo. Już od początku tzw. „transformacji” prozachodnie i skumane w Magdalence żydostwo rządzące Polską, rozpoczęło po cichutku czystkę agentury Kremla. Tysiącami byli agenci Moskwy przechodzili na drugą stronę. Mieli dwa wyjścia – służyć nowym panom, albo wynocha. Kto się nie dał przewerbować, wypadał z układu władzy. Czystka ta była o tyle ułatwiona, że to właśnie Żydzi z PZPR, SB i WSI najlepiej wiedzieli, kto jest ruskim agentem. Przewerbowani na agentów CIA czy Mossadu byli agenci KGB/GRU cieszą się bezkarnością i robią kariery. To samo dotyczy byłych agentów SB. Jeśli zmienili front i służą nowemu, nawet lustracja ich karierze nie zaszkodziła. Vide – Buzek, Belka, abp Kowalczyk. Najpóźniej w momencie, gdy Polska weszła do NATO, w wojsku i w WSI o awansach i karierach decydowało służalstwo i posłuszeństwo wobec nowego „wielkiego brata”. O wasalskiej służalczości i agenturalnej zależności domniemanych komuchów czy postkomuchów od Mędrców Syjonu świadczy wiele faktów. Tylko ślepiec ich nie widzi. Do NATO i do Unii weszliśmy w czasach (p)rezydentury Kwaśniewskiego/Stolzmana. I to w czasie jego (p)rezydentury, gdy koalicją rządzącą kierowali „postkomuchy”, CIA bezczelnie i bezkarnie urządziła sobie w Polsce tajne i nielegalne więzienie. Na dodatek w byłym tajnym ośrodku szkolenia kadr wywiadu SB. CIA przejęła więc – jak z tego przykładu widać – inwentarz stały po SB.Inwentarz żywy po SB CIA też przejęła. Były as wywiadu SB, Czempiński, już na początku lat 90 -tych zaprzedał się CIA duszą i ciałem. Za zasługi dla CIA udekorowany został wysokimi odznaczeniami w USA. Od imienia tego amerykańskiego agenta nazwano nawet elitarną jednostkę najemników (wykonujących brudne zadania na zlecenia USA i Izraela)  „Gromem”. Rozbicie WSI przez żydowskiego agenta Macierewicza/Singera miało znaczenie symboliczne. Ci, którzy – niekoniecznie nawet będący nadal agentami Rosji – nie chcieli stać się agentami USA i Izraela, wylecieli na bruk. Doświadczonych specjalistów zastąpiła ideologiczna i agenturalna hołota. Była to typowa powtórka z historii. W czasach żydobolszewików w wojsku obowiązywała zasada – nie matura a chęć szczera zrobi z ciebie (agenturalnego) oficera. Macierewicz jest i Żydem i historykiem. Stąd takie postępowanie jest u niego w pełni zrozumiałe. Rosja oczywiście utrzymuje na terenie Polski siatkę szpiegowską. Tym bardziej, że Polska jest wobec niej krajem niekoniecznie sojuszniczym (w czasach (p)rezydenta Kaczyńskiego/Kalksteina była wręcz krajem wobec Rosji wrogim). Ale polscy szpiedzy też działają na jej terenie. Jest to normalne i zrozumiałe, że różne kraje nawzajem się szpiegują. Natomiast nie posiada Rosja w Polsce ogromnej i wpływowej agentury, jak to wmawiają nam Kaczyński/Kalkstein, Macierewicz/Singer czy Michalkiewicz. Polską rządzi agentura USA i Izraela. Rosyjska siatka szpiegowska jest ścigana, tropiona i bezwzględnie niszczona. Amerykańscy agenci natomiast są w Polsce bezpieczni jak u Pana Boga za piecem. Robią u nas to, co im się żywnie podoba. Straszenie nas domniemanym zagrożeniem ze strony Rosji jest kolejnym kłamstwem żydowskiej propagandy. Takie zagrożenie jest niewielkie i co najwyżej potencjalne. Zagrożeniem dla polski jest okupujące ją i ją szabrujące żydostwo, które Polskę przerobiło w niesuwerenny unijny barak i w wasala zbrodniczych USA, NATO i Izraela. Ale ogłupione polactfo wierzy w mit wpływowej  postkomuny, ruskiej agentury i ruskiego zagrożenia. Dzięki temu żydostwo może Polskę nadal spokojnie, metodycznie i bezkarnie szabrować. Poliszynel

http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com

Judaizm i homoseksualizm: małżeństwo zawarte w piekle JUDAISM AND HOMOSEXUALITY: A MARRIAGE MADE IN HELL
http://www.truthtellers.org/alerts/judaismhomosexuality.html
Pastor Ted Pike – 22.09.2010, tłumaczenie Ola Gordon

Obecnie judaizm, bardziej niż każda inna religia, odrzuca oceny moralne przeciwne homoseksualizmowi i wspiera gejowską agendę. Reformowany judaizm reprezentujący 39% religijnych żydów amerykańskich całkowicie akceptuje sodomię i mówi: Uważamy, że homoseksualizm nie jest już [obrzydliwością]; nie jest chorobą psychiczną czy zboczeniem społecznym; nie jest wypaczeniem naturalnego porządku. Homoseksualizm nie jest ani wyborem ani preferencją; to nie jest czymś na co ktoś decyduje się lub powstrzymuje. Jest to, tak jak heteroseksualizm, taki ktoś jest. Jako taki nie ma sensu z powodów religijnych lub moralnych rozróżniać ludzi w oparciu o ich orientację seksualną.

Rabin Eric Yoffie, szef Union For Reformed Judaism, zgadza się: Po raz pierwszy w historii, główny organ rabiniczny zatwierdził żydowską ważność pełnych zaangażowania związków tej samej płci. Konserwatywni rabini, przewodzący 33% religijnych żydów, mówią, że wkrótce będą wyświęcać rabinów gejów i zachęcać żydowskich mężczyzn i kobiety do homoseksualizmu, jeśli mają takie skłonności. Ortodoksyjny judaizm, 21% amerykańskich religijnych żydów, jeszcze nie poparł homoseksualizmu. Faktycznie zakazuje relacji homoseksualnych między osobami dorosłymi.

Ale w Talmudzie, najwyższym religijnym, moralnym i prawnym autorytecie dla ortodoksyjnych żydów, widzimy zupełnie inną, szokującą rzeczywistość: mali chłopcy w wieku poniżej 9 lat(rozkoszne obiekty homoseksualnego pożądania) są wielokrotnie opisywani jako niezdolni do „rzucania winy” na dorosłego, który ich gwałci!

W jaki sposób Talmud dochodzi do takiego wypaczonego wniosku? Do tego pytania Talmud podchodzi z niezwykłą uwagą: „Co dyskwalifikuje kobietę w wyborze poślubienia żydowskiego kapłana?” Stary Testament mówi, że jest to amoralność seksualna. Ale Talmud wielokrotnie zapewnia, że dorosła kobieta może uprawiać seks z chłopcami w wieku poniżej 9 lat. Jest różnica opinii pośród wybitnych rabinów o tym czy to dyskwalifikuje ją od bycia żoną kapłana. Ale wszyscy zgadzają się z tym, że taki stosunek nie jest aktem seksualnym, i ani ona, ani mały chłopiec nie robią nic złego. Precedens zachęcania kobiet do pederastii stwarza głębokie reperkusje moralne: mały chłopiec nie ma ochrony moralnej. Gwałt na nim nie stanowi nawet kwestii moralnej. W konsekwencji nie trudno sobie wyobrazić, jak homoseksualiści żydowscy, już pożądający po chłopców (kurczaki, w ich słownictwie), mogą znaleźć uzasadnienie w racjonalizacji Talmudu. Talmud uczy, że ponieważ chłopcy nie są dojrzali pod względem seksualnym, molestowanie ich nie stwarza implikacji moralnych. Ponieważ taki małolat nie jest „człowiekiem” w sensie dorosłości, zarówno chłopiec jak i jego drapieżca seksualny stoją poza mojżeszowym zakazem homoseksualności. Mówi: „Nie będziesz obcował z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą. To jest obrzydliwość!” (Kapł. 18:22)

Sanhedryn 69b podsumowuje: ” Wszyscy zgadzają się, że związek chłopca w wieku 9 lat i 1 dnia jest prawdziwym związkiem; natomiast 1 dzień mniej niż 8 lat nie jest.” Opinia większości w Sanh. 55a stanowi, że: „Rabin powiedział: pederastia z dzieckiem poniżej 9 lat nie jest uznawana tak jak pederastia z dzieckiem powyżej, że … „” … Rabin twierdzi, że tylko ten, kto jest w stanie zaangażować się w stosunek seksualny, może, jako bierny podmiot pederastii, rzucać winę [na aktywnego przestępcę]; a kto nie jest w stanie angażować się w stosunek seksualny nie może … „ Rabini uzgodnili, że kobieta może mieć stosunki seksualne z młodym chłopcem, nawet nie uważa się ich za akty seksualne: „Mały chłopiec, który ma stosunek z dorosłą kobietą sprawia, że czyni ją [jak gdyby] okaleczoną kawałkiem drewna.” (Kethuboth 11b). Przypis do tego fragmentu mówi: „Mimo, że stosunek z małym chłopcem nie jest uważany za akt seksualny, to jednak kobieta zostaje okaleczona przez to jakby kawałkiem drewna” (tzn., ona nie zgrzeszyła, ale zostaje być może wykluczona z małżeństwa z kapłanem). Talmud rozwodzi się nt. takiej żeńskiej pederastii rzekomo w celu ustalenia, czy kobieta, w wyniku takiego obcowania, staje się zdyskwalifikowana do zawarcia małżeństwa z kapłanem. Talmud szeroko otwiera bramy dla wszystkich żydowskich molesterów dzieci, mężczyzn i kobiet, angażujących się w seks z chłopcami w wieku poniżej 9 lat, czyni ich wolnymi od winy. Przecież Talmud unieważnia mojżeszowy zakaz tej samej płci z „ludzkością” nauczając, że niedojrzały płciowo chłopiec nie jest „człowiekiem.” Czy to nie daje zielonego światła żydowskim homoseksualistom? Takie nauczanie nie jest przypadkowe. Starożytni rabini, zboczeńcy seksualni, zadbali o przepisy dotyczące swoich dewiacyjnych słabości seksualnych. Wielokrotnie zamieścili krystalicznie czyste talmudyczne teksty: 8-letni chłopcy, jak małoletni, nie mogą „rzucać winy” na żydowskich dorosłych, którzy wobec nich są aktywnymi przestępcami. Żydowscy apologeci absurdalnie twierdzą, że te fragmenty, potwierdzające neutralność moralną w sprawie seksu z małymi chłopcami, to wyrażenie niepokoju dla utrzymania niewinności zgwałconego 8-letniego chłopca. Prawda jest taka, że zapewnia to bezkarność pedofilom!

Czy Talmud nie jest anachroniczny? Można by wysunąć zastrzeżenie, że skoro w Starym Testamencie istnieją przestarzałe praktyki, takie jak poligamia i kara śmierci dla homoseksualistów, to czy nie jest możliwe, że jeśli nawet Talmud sankcjonuje pederastię, to pozwolenie to nie jest już traktowane poważnie przez judaizm ortodoksyjny?

Gdyby talmudyczny judaizm przeszedł nowy „wiek łaski” (podobnie jak chrześcijańscy żydzi), czyniąc przestarzałymi prymitywne, moralne zachowania, powyższy argument mógłby mieć znaczenie. Ale judaizm nie przeszedł przez taką rewolucję. Ortodoksja nadal uważa tych, którzy napisali Talmud, faryzeuszy, za najbardziej transcendentne światła duchowe jakie zna judaizm. Kiedy mówią wielcy rabini, a Talmud uczy, to robią to z pamięci – czego nauczyli się w poprzednim życiu obecności Boga! Przepisy mędrców talmudycznych są tak obowiązujące, że kiedy Sanhedryn przemawia przez większość, nawet Bóg musi dostosować się do ich decyzji. Chrystus w jadowitych atakach na założycieli talmudycznego judaizmu, faryzeuszy, oskarżył ich o „wszelkie nieprawości” (Mt. 23:27) Przez „wszelkie” implikował, że pederastia, nawet wtedy, była akceptowana i praktykowana przez faryzeuszy. Obecnie, kiedy ortodoksyjny judaizm pokazuje się, że zajmuje silne stanowisko przeciwko perwersji moralnej, to jego najbardziej czczona święta literatura, Talmud, nadal zapewnia żydom lukę prawną w kwestii pederastii.

Wszystko by wygrać Przez 1700 lat, judaizm ortodoksyjno-talmudyczny był praktycznie jedynym rodzajem judaizmu, zawierający w sobie chasydyzm czy praktykowanie kabały. Pod koniec XVIII wieku, pojawił się Reforma judaizm, a sto lat później, konserwatywny. Choć ortodoksyjny judaizm może wydaje się pozostawać ostoją tradycyjnych wartości rodzinnych, to jak widzieliśmy, nie jest. Być może to ten podwójny standard najbardziej świętej literatury judaizmu ortodoksyjnego pozwala Abe Foxmanowi, ortodoksyjnemu żydowi, szefowi ADL, zatwierdzać własne sprzeczności moralne. Foxman promuje religijną naukę Talmudu i kabały dla żydowskiej młodzieży. Ale daje milczącą aprobatę męskich homoseksualistów, wysoki procent których żerują na nieletnich chłopcach. Molestujący chłopców homoseksualiści z North American Man Boy Love Association (NAMBLA) [Północno-Amerykańskie Stowarzyszenie Miłości Mężczyzna-Chłopiec] są w stałej zgodzie z Talmudem, że seks z nieletnimi chłopcami nie ma żadnego moralnego znaczenia. Jak mogą źli przywódcy współczesnego judaizmu pozwalać na takie sprzeczności? Odpowiedź: oni są tak totalnie źli, że zrobią wszystko, by zniszczyć cywilizację chrześcijańską i zatriumfować nad nią – nawet jeśli oznacza to zachęcanie ich własnej młodzieży by stawała się homoseksualnymi „oddziałami szturmowymi.”

Dlaczego ADL popiera homoseksualizm? ADL zdaje sobie sprawę z tego, że najszybszym sposobem na zniszczenie istniejącego społeczeństwa jest homoseksualizm. Historycznie, żaden naród przesiąknięty przez sodomię nie przetrwał długo. To z tego powodu żydowski bolszewik Bella Kun, po zdobyciu Węgier po rosyjskiej rewolucji w 1917 roku, wymusił by homoseksualizm stał się obowiązkowy w państwowym szkolnictwie, przekształcając węgierską młodzież w degeneratów moralnych. To samo dzieje się obecnie, kiedy ADL promuje homoseksualizm w naszym systemie edukacji, zaczynając nawet od poziomu przedszkola. Kilka lat temu, ADL promowała homoseksualizm programem „No Place for Hate” [Nie ma miejsca na nienawiść] w księgarniach Barnes and Noble. Zachęcał on rodziny odwiedzające te księgarnie do zapraszania homoseksualnych par do domu na jeden wieczór. To nauczyłoby dzieci, jak sugerowała ADL, że nie ma prawdy w chrześcijańskich poglądach przeciwko sodomii. Geje, mówi ADL, są jednymi z najmilszych, najbardziej niegroźnych osób, jakie mogą znać twoje dzieci. W głównych miastach Ameryki, ADL indoktrynuje samorządy, szkoły, nawet liberalne kościoły, że chrześcijanie biblijni cierpią na zaburzenie psychiczne zwane „homofobią.” ADL mówi, że bogobojni chrześcijanie prześladują homoseksualistów, a motywuje ich „literatura nienawiści” – Biblia.

Delegalizacja krytyki sodomii Ale ADL chce więcej niż wyperswadować naszym dzieciom by stali się homoseksualistami. Chce specjalnej ochrony prawnej dla homoseksualizmu, i wykazywanie uprzedzeń czy dyskryminacji przeciwko tym, którzy go praktykują, uznać za „zbrodnię nienawiści.” ADL chce ochrony homoseksualistów, nie tylko w zakresie mieszkania, zatrudnienia i małżeństw tej samej płci, ale nawet słownictwa! ADL twierdzi, że nielegalna powinna być nawet krytyka publicznego zachowania osób tej samej płci. Aby utworzyć te prawa, ADL wymyślił pokręconą definicję nienawiści: „stronniczość” przeciwko homoseksualizmowi. W krajach takich jak Kanada, dzięki wprowadzonemu przezADL / B’nai B’rith federalnemu i regionalnemu prawu nienawiści, publiczne wyrażanie takich uprzedzeń na falach radiowych, prasie, a nawet na ulicy, może oznaczać ogromne grzywny lub pozbawienie wolności. Jeśli gospodarz talk-show nawet zasugeruje, że wśród homoseksualistów występuje wyższa zachorowalność na AIDS, może zostać ukarany grzywną i osadzony w więzieniu, a stacja radiowa mówiąca o „nienawiści” może stracić licencję emisji. W kanadyjskim sądzie w zbrodniach nienawiści, liczą się tylko uczucia homoseksualistów, a nie prawda. Jeśli homoseksualista czuje, że jest „nękany” prze publiczną krytykę, może podać do sądu krytyka. W sądzie nigdy nie pozwoli się naprawdę. Jeśli chrześcijanin zostanie uznany za winnego krzywdzenia uczuć homoseksualisty, może otrzymać grzywnę w wysokości $10.000. Jeśli nadal będzie krytykował homoseksualistów, może trafić do więzienia.

Stara rywalizacja z chrześcijaństwem Dlaczego zorganizowane żydostwo, czy to Foxman z judejskiej prawicy, czy rabin Eric Joffe z lewicy, wydaje się tak zdeterminowane do osłabienia chrześcijańskiego społeczeństwa? Dlatego, że judaizm, z wszystkimi odłamami, jest kontynuacją ansy stworzonej tysiące lat temu przez faryzeuszy przeciwko Jezusowi i jego wyznawcom. Ci starzy „ślepi przewodnicy,” elita przywódcza żydów do chwili obecnej, byli przekonani, że mieli boski mandat na przyćmienie siły Gojów i zdominowanie narodów. Tak długo jak będą istnieć wartości moralne Gojów, nigdy się tak nie stanie. Tak, żydzi mogą mieszkać w pokoju jeśli przestrzegają nakazu Bożego „dbać o dobro miast, do których wysłałem was na wygnaniu” (Jer. 29:7) Ale judaizm rabiniczny chce dużo więcej.Zamierza, poprzez ewentualną, niekwestionowaną władzę, dosłownie stworzyć swój własny mesjański nowy porządek świata. Dwa tysiące lat temu Izrael odrzucił i ukrzyżował jej pierwszego duchowego męża i jedynego Mesjasza, gardząc Jego obietnicą duchowego królestwa Boga w ich sercach. Obecnie judaizm oczekuje mesjasza, który weźmie udział i zalegalizuje ziemskie królestwo żydów w sposób najbardziej globalny, fizyczny. Jest to niemożliwe do spełnienia marzenie dla ludzi liczących tylko około 15 mln, chyba że energia żydowska będzie ostrożnie skoncentrowana na zniszczeniu największych barier uniemożliwiających ich sukces: chrześcijaństwo i kapitalizm wolnej przedsiębiorczości.

Dlaczego większość żydów to liberałowie? Nie ma żadnej tajemnicy, dlaczego żydzi są głównie liberalni, marksistowscy, pro-homoseksualni i anty-chrześcijańscy. Ta maleńka mniejszość 2,5% amerykańskiej populacji skłania się ku, i odnosi sukces w kontrolowaniu, mediach, finansach i rządzie. Ta kontrola jest konieczna dla jednego wielkiego celu: do wypełnienia talmudycznego marzenia panowania nad światem. Oczywiście wielu liberalnych żydów nie ma koncepcji skierowanej w kierunku takiego globalnego rządzenia. Nieważne. Ważne jest to, że przywódcy żydowscy, zwłaszcza w ciągu ostatnich kilkuset lat, dostarczyli przesłanki i propagandę, która kieruje i formuje masy żydowskie, nawet ich intelektualistów, do liberalnego sposobu myślenia i reagowania. W historii żydów – czy w starożytnym Babilonie, czy w krajach Europy, czy na Wschodzie – jest konsekwentny cykl wpuszczania żydów do gojowskich krajów, ich stawanie się finansowo opresyjnymi i moralnie skorumpowanymi, a potem wypędzenie. Jak można to wyjaśnić? Historycy establishmentu mówią, że ten cykl występuje całkowicie dzięki fanatyzmowi Gojów (zwłaszcza chrześcijan). Tak nie jest. Narody starożytności również pozwalałyby im na spokojne życie wśród nich. Ale żydzi, zmuszani do przestrzegania zadufanych przepisów faryzeuszy w Talmudzie i kabale, zawsze zmuszani do niszczenia społeczeństw, które dały im schronienie. Przywódcy „zorganizowanego światowego żydostwa,” głównie Światowego Kongresu Żydów, później ADL / B’nai B’rith, nadal ich podjudzają.

Żydzi działacze na rzecz homoseksualizmu Biorąc pod uwagę hurtowe zachęcanie do homoseksualizmu, zwłaszcza w judaizmie reformowanym, nie jest zaskakujące, że żydowscy działacze wszczęli ruch o prawa gejowskie. Żydowscy homoseksualiści stanowią nieproporcjonalnie dużą część kierownictwa i pracowników najważniejszych organizacji gejowskich. Oto kilka z największych i żydowsko-brzmiących nazwisk tych organizacji:

The Human Rights Campaign (HRC) – Kampania na rzecz Praw Człowieka
Joe Solomonese* prezydent
Zarząd: Mike Berman, Marty Lieberman, Andy Linsky, Dana Perlman, Scott Weiner,
Doradca: Lara Schwartz
Rada fundacji Human Rights Campaign: Jay Oppenheimer, Hilary Rosen, Marty Lieberman, Andrea Sharrin*
Rada gubernatorów: Fritz Beesemyer, AJ Bockelman, Cathy Ebert, Don Epstein, Patty Fink, Glen Freedman, Christopher Stenger, Brian Stranghoner, Brian Suber, Michael Lappin, Lisa Zellner, Molli Levin

Gay and Lesbian Alliance Against Defamation (GLAAD) – Sojusz Gejów i Lesbijek Przeciwko Zniesławieniu
Zarząd: William Weinberger (skarbnik), Judy Gluckstern (sekretarz),
Członkowie GLAAD: Ilene Chaiken, Tanya Grubich, Mark Reisbaum, Carol Rosenfeld, Steve Seidmon, Jeffrey Sosnick, Jeff Soukup, Steven Rozencraft
Dyr. Imprez Specjalnych: Jennifer Oritz
Urzednik ds. Prezentów: Jillian Waldman
Dyr. Komunikacji: Jennifer Glenhorn

Parents and Families of Lesbians and Gays (PFLAG) – Rodzice i Rodziny Lesbijek i Gejów
Z-ca Dyr.: Ron Schlittler
Dyr. ds. Rozwoju: Craig Ziskin
Konsultant: Lara Schwartz
Dyrekcja: Carole Benowitz, Dody Goldstein, David Horowitz, Rebecca Shiff, Daniel Tepfer

National Gay and Lesbian Task Force – Narodowy Oddział Specjalny Gejów i Lesbijek
Szef: Jeff Soref
Z-ca szefa: Marsha Botver
Starszy doradca: Roberta Achtenberg
Prawnik: Loren S. Ostrow
Komisarz kadrowy: Paula Redd Zenan
Dyr. ds. turystyki/zjazdów: Michael Aller
Koordynator: Allan Horowitz
Szef operacji: Sandi Greene
Dyr. komunikacji: Roberta Sklara
Dyr. ds. organizacji / szkoleń: Monique Hoeflinger
Starszy strateg: Becky Levin,
Rozwój stażystów: S. T. Cohen, Phillipe Leber, Alex Breitman
Prezenty: Todd Kimmelman, Shavla Sellars

Tajemnica Izraela Tysiąc dziewięćset lat temu Chrystus opisał Jerozolimę jako „Sodoma i Egipt” (Ap. 11:8). „Sodoma” to synonim homoseksualizmu. Antychryst, fałszywy mesjasz judaizmu, w księdze Ezechiela, opisany jest jako „bluźnierczy książę Izraela” (Eze. 21:25) Jest również opisany jako „nie mający szacunku ani pragnienia kobiet” (Dan. 11:37). Ponieważ Chrystus zachowywał celibat, tak samo ten diaboliczny imitator wszystkich cech Chrystusa będzie wystrzegał się seksu z kobietą – ale ze złego powodu: jest żydowskim homoseksualistą. Igraszki judaizmu z homoseksualizmem istniała od dawna, i będzie trwała do czasu kiedy „Sodoma i Egipt” przyszłości, jak Sodoma w przeszłości, zostanie zniszczona ogniem (Ap. 17:16). Ale z niewypowiedzianego zła liberalnego aktywizmu żydowskiego dzisiaj, Chrystus podniesie oczyszczone resztki żydów, którzy zaufają Mu z taką pasją, jak ich przodkowie Mu urągali. Większość chrześcijan wie, że odrzucając i krzyżując Chrystusa, Izraela wypadł z łask w apostazję. Czego nie rozumiemy jest fatalna głębia i mrok tej apostazji! Tak naprawdę nie dostrzegają, co to znaczyło gdy Chrystus powiedział do żydów: „Wasz dom zostanie wam pusty” (Mt. 23:38). W tym samym czasie, śmiertelny umysł nie może dobrze zrozumieć zdumiewającej łaski Chrystusa, aby odkupić i wskrzesić potomków dzisiejszych działaczy żydowskich antychrysta. Św. Paweł tę całą sagę Izraela nazywa „tajemnicą” (Rz. 11:25). Bóg nie pozwolił na to by judaizm stał się na tyle zły, by potwierdzić opinię antysemitów – że żydzi są najbardziej zdegenerowaną ze wszystkich ras. Raczej „tajemnica” ich apostazji, i ewentualnego zbawienia, świadczy o Jego zdumiewającym miłosierdziu. Jeśli On kiedyś wskrzesi cały naród z najbardziej fatalnej ciemności duchowej, to kim jesteśmy by myśleć, że nasze grzechy są zbyt czarne, by On je oczyścił? Kiedy przywróci skruszoną resztę do łask przez tysiąc lat każdego z nas, choć mogliśmy Go urazić bardzo głęboko, możemy znaleźć intymną przyjaźń z Nim teraz i na wieki. W jaki sposób? Żałując i ufając Mu do końca naszego życia. I to jest całym celem naszej egzystencji – odkryć Tego który nas stworzył i stać się na zawsze Jego przyjacielem. Któregoś dnia żydowska reszta naprawdę powróci do Chrystusa, po doświadczeniu największego cierpienia w historii ludzkości. Dla ciebie to nie jest konieczne. Możesz zaufać Mu teraz.

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
pochodne wyzszych rzedow id 364 Nieznany
364 MEGANE 2
4 rozB 364 376
plik (364)
364
364 816 83 001
364
364 , Psychologia społeczeństwa
364 Koniec szkoly
364 i 365, Uczelnia, Administracja publiczna, Jan Boć 'Administracja publiczna'
364 365
357 364 id 36081 Nieznany
http, www orduser pwr wroc pl dbfiles 364 1 publish [ www potrzebujegotowki pl ]
364
364
364
364
364

więcej podobnych podstron