KRÓLESTWO KULASÓW
Są choroby, które można pokochać bardziej niż zdrowie. Tak jak iluzje. A leczyć ludzi z iluzji (zwłaszcza zbiorowych), to iście Syzyfowa praca.
*
Wśród niedostępnych gór w dolinie od dawna istniał gród rządzący się zwykle swoimi prawami. Kupcy i wędrowcy trafiali tam rzadko, a mieszkańcy radzili sobie sami, nie tęskniąc raczej za obcymi stronami, zadomowieni w swoich. Podobnie przywiązani byli do swoich zwyczajów i władcy rodowego. Zdarzyło się raz, że władca wyruszył w góry i wrócił kulejąc, a medycy i magowie nie mogli mu pomóc. Z grzeczności więc i współczucia, dworzanie, a potem inni poddani, na widok utykającego władcy, także zaczęli kuleć. Władcę trochę to bawiło, ale cenił i taki przejaw lojalności. Z jego nogami było jednak gorzej i trzeba było mu je odjąć do kolan i sporządzić kule. Władca ćwiczył z samozaparciem i po paru miesiącach chodził prawie jak kiedyś, a nawet od biedy mógł zatańczyć. Kule miał zrobione po mistrzowsku. I oto wśród dworzan także pojawili się chodzący o szczudłach lub o kulach. Wkrótce zaczęto to traktować jako swoistą sztukę czy sport. Nikt już nie popisywał się zwyczajnym bieganiem czy skakaniem lub tańcem bez kul. W szkołach zaczęto przyuczać dzieci do perfekcyjnego używania kul, jako głównej sprawności. Urządzano zawody w tej dyscyplinie. Rzemieślnicy i artyści zdobili je i usprawniali. Zakazano wychodzić poza gród, zwłaszcza w góry. Zmarł w końcu ów władca, ale nikt nie myślał o rezygnowaniu z używania kul i szczudeł, bo jego następca był w nich mistrzem. Drugie więc, a potem trzecie pokolenie zapominało już o zwykłym chodzeniu. Uznano je raczej za rodzaj dziwactwa lub kalectwa. Nieliczni obcy przybysze, zanim wpuszczono ich do grodu, musieli nauczyć się poruszać o kulach. Kiedyś jakiś chłopak zszedł z gór pod gród i spotkał tam dziewczynę idącą o kulach. Kiedy spojrzała na niego, roześmiała się z niego, jak z kaleki. Poszedł za nią oczarowany pięknem jej twarzy, ale współczujący jej tych kul. Jednak straże nie wpuściły go do miasta, bo musiał opanować sztukę chodzenia takiego jak wszyscy. Jakoś się nauczył, a kiedy wszedł do grodu, nie mógł pojąć, że nikt - od dzieci do starców - nawet nie myślał chodzić zwyczajnie. Zresztą, usunięto z ksiąg wszelkie wzmianki o zwykłym chodzeniu i zakazano opowieści o tym. Chłopak zakochany w dziewczynie, postanowił, że stanie przed władcą i całym grodem, by przekonać ich, że Bóg dał ludziom do chodzenia nogi, a kule kalekom. Wyśmiano go i nie dano wiary, zwłaszcza, że jego poruszanie się o kulach było tak niezdarne jeszcze… Wtedy zaklinając ich na wszystko, wybłagał, by mógł na placu przed pałacem odrzucić kule i zatańczyć, jak tu nikt nie potrafił. Władca łaskawie zezwolił na ten wybryk żółtodzioba. Ten stanął przed wszystkimi i odrzucił kule daleko. Tłum zamarł, ale kiedy chłopak ruszył do tańca, potknął się na odwykłych od chodzenia stopach i runął na bruk. Po długim zbiorowym śmiechu, władca ogłosił, że jedynym, naturalnym od wieków sposobem poruszania się są kule i nic innego. Kazał to zadekretować, a chłopaka wypędzono. Nikt już nie widział, jak po paru dniach chłopak szedł po stromych skałach jak kozica, tańcząc na krawędziach. Gdy jednak spoglądał na gród, to płakał.
*
Misjonarz pracujący wśród trędowatych mówił: „Trąd teraz jest uleczalny. Bywa jednak, że u niektórych trędowatych przeniknie on jakby do duszy i chory utożsami się z trądem. Wtedy uleczenie jest niemożliwe.”