SMOLEŃSK – TAJEMNICZE ZGONY! Pełzający totalitaryzm?
Posted by alexirin w dniu 24 Październik 2010
Smoleńsk znów zbiera śmiertelne żniwo. Giną kolejne osoby. Fala zbrodni przetacza się przez Polskę. Tylko w październiku doszło do dwóch zabójstw które prawdopodobnie są zabójstwami na tle politycznym. Dodajmy do tego morderstwo osoby modlącej się w Warszawie (sierpień) i kilka tajemniczych zgonów tuż po 10 kwietnia, w kwietniu i maju.
———————————————Spis treści:
1. zabójstwa polityczne października ? przypomnienie kilka nowych faktów.
2. czy w Polsce planowane są masowe przemieszczenia formacji militarnych? (zdjęcia) – w jakim celu? (Aktualizacja z dn. 24.10.2010)
3. przypomnienie z poprzedniego tekstu – czy ktoś przeżył katastrofę? Czy rodziny smoleńskie są zastraszane?———————————————
1. zabójstwa polityczne października. Ile jeszcze?
Na 3 dni przed publikacją raportu dotyczącego katastrofy smoleńskiej został zamordowany w tajemniczych okolicznościach E. Wróbel, były wiceminister w rządzie PiS. Oto kilka faktów:
-rzekomo miał go zabić jego syn z powodów różnic światopoglądowych.
-przyznał się do stawianych mu zarzutów, jednak na drugi dzień wycofał swoje zeznania. Czyżby wymuszono z niego pierwsze zeznania?
-później podawaną wersją było to, iż E. Wróbel miał rzekomo prosić swojego syna, żeby go zabił. Przecież to absurd, śmierdzi mi to na kilometr…
-media niemal natychmiast winnym okrzyknęły syna E. Wróbla, choć na razie nie ma na to praktycznie żadnych dowodów. Dane ze stacji bazowych GSM (telefonie komórkowa) nie są wystarczającym dowodem. Prokuratura nie mając nawet zwłok Pana Wróbla przyjęła od razu, iż winnym jest jego syn.
Ale mało tego. Pan Wróbel był… wybitnym, jednym z najlepszych ekspertów od spraw lotnictwa w Polsce. Specjalizował się w nie byle jakiej dziedzinie, bo w dziedzinie komputerowych systemów sterowania lotem samolotów. Jako nieliczny ekspert w Polsce mógł obiektywnie ocenić raport MAK. Zaskoczony? To nie koniec, gdyż Pan Wróbel miał być ekspertem powołanym przez polską prokuraturę w celu zbadania sprawy katastrofy smoleńskiej. Mógł więc merytorycznie zakwestionować raport MAK. Nie mniej zaskakujące są doniesienia z niezależnych mediów:cyt:
‘Eugeniusz Wróbel niedawno był moderatorem na międzynarodowej konferencji poświęconej problemom nawigacji lotniczej. W prywatnych rozmowach podawał w wątpliwość, że wrak na Siewiernym to Tu-154 Lux o numerze bocznym 101.
Jak podkreślił w rozmowie z nami poseł Jerzy Polaczek (PiS), minister transportu w rządzie PiS, który blisko współpracował z Eugeniuszem Wróblem, już wiadomość o zaginięciu wzbudziła jego niepokój, a informacje o okolicznościach śmierci sugerujących udział w zdarzeniu jego syna przyjmuje z niedowierzaniem. Jak zaznacza, Eugeniusz Wróbel miał wzorową rodzinę, dorosłe dzieci, usamodzielnione i zawodowo czynne. Był osobą bardzo zaangażowaną, także w kwestie związane z katastrofą smoleńską, służył swoim doświadczeniem i wiedzą na temat lotnictwa. Polaczek konsultował z nim treść części interpelacji poselskich kierowanych w sprawie wyjaśnienia przyczyn katastrofy samolotu z prezydentem RP na pokładzie. – Był w tym temacie wyjątkowo na bieżąco. Mogę śmiało powiedzieć, że Eugeniusz był jedną z niewielu osób w kraju, które w sensie intelektualnym i przedmiotowym byłyby w stanie formułować wnioski i uwagi, słowem - odnosić się do całokształtu raportu MAK – ocenił’. link tutajCo zastanawia podczas całej tej sprawy? Po pierwsze, brak jakiejkolwiek reakcji mediów. W normalnym kraju media by wrzały od domysłów i zapytań o największą katastrofę w Polsce. Milczy także większość polityków PiS, co jest zastanawiające. To już piąta zagadkowa śmierć człowieka związanego ze sprawą katastrofy w Smoleńsku. W Polsce robi się coraz mniej bezpiecznie.
Zastanawia także zbrodnia polityczna w Łodzi. Kto sieje nienawiść, ten będzie zbierał trupy. Mamy pierwszą ofiarę wojny polsko polskiej. Została przekroczona kolejna bariera. Nie pierwsza w tym roku. W sierpniu miała miejsce pierwsza demonstracja przeciwko Krzyżowi i naszej tradycji. W październiku zaś miało miejsce pierwsze morderstwo na tym tle.. Co przyniosą nam kolejne miesiące?Nowe fakty dotyczące zbrodni w Łodzi. Atak na biuro PiS w Łodzi mógł być atakiem na zlecenie. Zauważcie na sposób, w jaki media to przedstawiają. Po pierwsze, chyba na wszystkich stacjach były wielokrotnie powtarzane zajawki, iż zabójca był człowiekiem spokojnym i w ogóle ‘normalnym’. Po co to robiono? Aby utrwalić coś niedobrego w odbiorcach?
Z drugiej strony politycy obozu rządzącego już na starcie założyli, iż jest to typowy atak szaleńca i że człowiek ten nie działał na niczyje zlecenie. Mamy tu do czynienia z tym samym, co miało miejsce po 10 kwietnia. Mianowicie media i rządzący politycy zgodnie wydają wyrok, jeszcze przed przesłuchaniami i decyzjami prokuratury. A jak zamachowiec z Łodzi działał na czyjeś zlecenie? Czy prokuratura w ogóle bada ten wątek? Wiadome jest, iż zamachowiec jest chory na raka i zostało mu kilka miesięcy życia. Czy jest możliwe, iż pewne wiadome grupy wpływu obiecały jakieś krociowe zyski jego rodzinie? Wszystkie poszlaki wskazują na to, że nie był to chaotyczny atak szaleńca, ale zaplanowana z zimną krwią zbrodnia. Zabójca wynajął samochód i zatrzymał się w hotelu w centrum miasta. Był tam cztery dni. Musiał mieć na to pieniądze.
Jego broń była przygotowana na tyle profesjonalnie, by zabić, i jednocześnie na tyle nieprofesjonalnie, żeby nikt niczego podejrzanego w tym nie upatrywał ? z taką opinią się spotkałem. I faktycznie, sprawca dysponował pistoletem gazowym, ale przerobionym w taki sposób, aby mógł strzelać ostrą amunicją.
Kwestia pieniędzy, które musiał posiadać sprawca. Rzeczywiście, w świetle nowych danych pachnie tutaj esbeckim szmalem, konkretnie wysoką państwową emeryturą. Według informacji do jakich dotarli dziennikarze, Ryszard C, zabójca z Łodzi, był esbeckim oprawcą narodu polskiego. Miał on pracować tylko jako kierowca, jednak według informacji dziennikarzy miało to być tylko przykrywką dla jego szeroko zakrojonych działań wywiadowczych.Autor bloga śledczego Monitor Polski pisze:
cyt: ‘W niektórych doniesieniach pojawiło się nazwisko mordercy posła PiS Marka Rosiaka. Szukam potwierdzenia, czy jest to Ryszard Caba, czy też nie. Z niewyraźnych zdjęć może wynikać, że o niego właśnie chodzi, chociaż pewni dziennikarze ostrzegają, że może być to fałszywa informacja.
Jestem w posiadaniu nagrania wideo zeznań Ryszarda Caby w krakowskim sądzie 2 lata temu. Sprawa dotyczyła zatrzymania i pobicia kilku osób podczas demonstracji niepodległościowych. Caba był znany z pracy w organach Służby Bezpieczeństwa, gdzie pracował jako m.in. kierowca ? choć według działaczy opozycyjnych było to zasłoną dla jego prawdziwej funkcji kierującego akcjami specjalnymi’. Link tutajlink do zdjęć porównawczych: Ryszard C. Z Łodzi i Ryszard Caba z krakowskiego sądu – tutaj z wiadomych powodów nie mogę umieszczać samego zdjęcia w tym miejscu. Jeśli posiadasz jakieś informacje na ten temat, daj znać na adres kontaktowy Monitor Polski monitorpolski@yahoo.com
Co do powodów do których nie mogę zamieszczać zdjęcia: powodem jest powszechna cenzura. Pamiętacie także słowa jednego z polityków PiS tuż po zamachu w Łodzi? Otóż polityk ten, nie pamiętam już który, domagał się… monitorowania internetu! Do jasnej anielki, politykom zaczyna się marzyć cenzura? Co mają oznaczać te słowa? PiS znane jest z tego, że daje sobie monopol na patriotyzm. A co z ludźmi którzy krytykują PiS, bo widzą jak partia ta zaprzedaje prawicowe, konserwatywne ideały / wartości? Mój blog też będzie monitorowany za myślozbrodnię polegającą na tym, iż brzydzę się samym pojęciem polityki i za krytykę samego PiS? Uważam, że jedynym politykiem w naszym 40 milionowym kraju powinien być Król który włada naszą Ojczyzną z nadania samego Boga, czyli tak, jak to drzewiej bywało. Przynajmniej to by go ograniczało ? dzisiejszych polityków nie ogranicza nic.
Zgodzę się z Jarosławem Kaczyńskim, iż od powiedzenia ‘idą wybory, zabierz babci dowód’ do podrzynania gardeł wiedzie prosta droga. To się musiało tak skończyć, zwłaszcza, że korporacyjne media robiły wszystko, aby tak się stało. Dziennikarze, publicyści ? wiecie jacy, mają na rękach krew niewinnego człowieka. Są współwinni zbrodni.
Koniec końców od wczoraj, 21 października, trwa zapowiadany monitoring internetu pod kątem niepoprawnych myśli. Czy taki był ukryty cel zamachu w Łodzi? Możliwe. Warto zwrócić także uwagę na inny fakt. Otóż dzięki temu wydarzeniu niemal całkowicie zapomniano o zagadkowej śmierci E. Wróbla. Media w ogóle tego tematu nie podejmują, mamy za to kolejny, żałosny odcinek wojny polsko polskiej. Taka zasłona dymna. Zginął niewinny człowiek, działał w PiS dlatego, bo chciał coś zmienić, ze szlachetnych pobudek. To jednak nie przeszkadzało jego partyjnym kolegom domagania się monitoringu, de facto cenzury internetu. Poza tym prawdziwi sprawcy wojny polsko polskiej mają dziś kozacką obstawę (ochronę) i do miejsc pełnienia obowiązków jeżdżą z 30 ochroniarzami. I wcale nie są to przesadzone liczby ? Donalda Tuska widziano w obstawie składającej się z pięciu bądź sześciu samochodów wypełnionych tajniakami.NOWE:
Zwróćcie uwagę na filmik z zatrzymania psychola z Łodzi. Oto analiza, jaką dostałem od autora bloga Niezależny Poznań. link do filmu tutajOto analiza filmu:
„Proszę jednak zwrócić podczas oglądania filmu uwagę na fragment, kiedy strażnicy miejscy z policjantem z białym napisem na plecach „POLICJA” zamiast natychmiast wpakować bandytę do radiowozu, co w takich przypadkach jest zupełnie rutynowym działaniem i zamknąć drzwi, przytrzymują go dając mu wyraźnie możliwość wypowiedzenia się przed kamerą a gdy już siedzi on w radiowozie, podchodzi do otwartych drzwi radiowozu czwarty umundurowany policjant z żółtym napisem na plecach „POLICJA”, który jak widać po mundurze jest z innej jednostki Policji i który nie brał bezpośrednio udziału w zatrzymaniu mordercy, pochylając się do wnętrza radiowozu mówi coś do zatrzymanego i kładzie obok niego na siedzeniu coś co trzymał w prawej dłoni, coś co ma format białej kartki papieru. Żeby to dokładnie zauważyć należy film oglądać metoda „klatka po klatce” od czasu emisji 0,26 do 0,30″Poza monitoringiem internetu istnieje też inna, mroczna strona cenzury. Otóż można się pokusić o stwierdzenie, iż istnieją specjalne grupy hackerów które działają na zlecenie agentury byłego SB i WSI, a także powiązanych z nimi elit polityczno biznesowych. Na jakiej podstawie wyciągam tak daleko idący wniosek?
Niektórzy z was prawdopodobnie znają portal Afery Prawa. Link do tego portalu tutaj
Portal ten opisuje gigantyczne machloje jakie dokonują się codziennie w systemie prawnym w Polsce. Według ich opinii rządzące w Polsce elity zbudowały gigantyczny koaglomerat przemocy sądowej, zbudowali system, którego nikt i nic nie jest w stanie kontrolować. Państwo w państwie.
Obecnie portal afery prawa jest niedostępny, już szósty raz w tym roku. Bierze się to stąd, iż często jest atakowany przez hackerów. Nie są to byle jacy hakerzy, ale prawdziwi profesjonaliści. Mają wysoki poziom umiejętności, gdyż z powodzeniem atakują także zagraniczne serwery portalu Afery Prawa, które mają potężne zabezpieczenia. Więcej tutajna zakończenie tego podpunktu przytoczę tutaj raport organizacji Freedom House, zajmującej się sprawami monitorowania wolności na świecie. Raport jest miażdżący dla obecnie rządzącego estabilishmentu.
Cyt:
Niezależne media: Pomimo szerokiego spektrum mediów prywatnych i publicznych w Polsce, większość z nich uczestniczyła w walce politycznej prezentując poprawne politycznie informacje. Rząd czyni wysiłki by uzależnić nadawców publicznych bezpośrednio od ministra finansów, ograniczyć ich rynek i zwiększyć udział mediów sprzyjającym rządowi. Seria kontrowersyjnych wyroków sądowych pogwałcających wolność debaty publicznej jak i nękanie dziennikarzy przez ABW sprawiły pogorszenie oceny niezależnych mediów z 2.00 do 2.25 (uwaga tutaj wzrost oznacza gorszą ocenę ? przypis Blogpress).
Wymiar sprawiedliwości: Pomimo swojego niezależnego budżetu, wymiar sprawiedliwości w Polsce pozostawał w 2009 roku nadzwyczaj powolny i nieefektywny. Przypadkowi porwanego w 2001 i zamordowanego w 2002 roku Krzysztofa Olewnika towarzyszyły niewyjaśnione samobójstwa kluczowych świadków i ofiar. Minister sprawiedliwości, jego zastępca, prokurator generalny, dyrektor regionalnej służby więziennej, jak i dyrektor więzienia w Płocku zostali zdymisjonowani a kryminaliści skierowali swoje siły przeciwko jednemu z oskarżycieli. Dodatkowo, minister sprawiedliwości podał się w październiku do dymisji podczas trwającego skandalu giełdowego. Przypadki te ilustrują obecność licznych problemów w polskim wymiarze sprawiedliwości w roku 2009, czego wynikiem jest pogorszenie punktacji polskiego wymiaru sprawiedliwości z 2.25 do 2.5.
Korupcja: Skandal korupcyjny, który rozpoczął się pod koniec 2009 wydaje się być niczym powrót do okresu dzikiej transformacji z polskim narodem oskarżającym swoich najbardziej zaufanych polityków o załatwianie spraw magnatom półlegalnego przemysłu spekulacyjnego. Zakres skandalu został potwierdzony dymisją czterech ministrów, dwóch sekretarzy stanu, rzecznika rządu, i kłótniami w parlamencie. Konflikt między premierem a poprzednim dyrektorem CBA doprowadził do wyjawienia dodatkowego materiału kompromitującego rząd. W związku z tymi aferami w które uwikłani byli czołowi oficjele rządowi punktacja w rankingu korupcji w Polsce wzrasta od 2.75 do 3.25. dużo więcej tutaj2. planowane przemieszczenia formacji militarnych?
Lokalny portal z Oświęcimia zwrócił uwagę na pewną dziwną rzecz:
‘Kilka dni temu przy wjeździe na most Jagielloński w Oświęcimiu pojawiły się znaki, które wzbudziły zainteresowanie naszych Czytelników. Na okrągłych żółtych znakach widnieją wizerunki czołgu i samochodu wojskowego oraz cyfry.
(…)
Magdalena Chacaga, rzeczniczka krakowskiego oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad wyjaśniła Faktom Oświęcim, że droga krajowa nr 44, w ciągu której znajduje się most Jagielloński w Oświęcimiu, ma znaczenie strategiczne dla obronności kraju. Miała takie od dawna, ale nie mówiło się o tym.
Znaki W-4 i W-5 pochodzą z kategorii ‘Dodatkowe znaki dla kierujących pojazdami wojskowymi’.
- Ustawione na moście informują o klasie obciążenia mostu dla pojazdów kołowych i gąsienicowych. Jest to informacja dla potencjalnych transportów wojskowych, gdyby takie kiedykolwiek przejeżdżały tamtędy, co przecież nie musi się zdarzyć. Mieszkańcy nie mają żadnego powodu do niepokoju – zapewnia Magdalena Chacaga. Link tutaja teraz zdjęcie tych znaków:
Znaki w Oświęcimiu zostały postawione niedawno i w równie zagadkowych okolicznościach zniknęły jak zaczęli się nimi interesować lokalne media. Lokalne portale internetowe i gazety mają to do siebie, iż często można w nich przeczytać te informacje, które są blokowane w większych mediach.
3. przypomnienie z wcześniejszego tekstu. Czy ktoś przeżył katastrofę?
Czy rodziny smoleńskie są zastraszane? Niedawno jeden z portali opublikował wypowiedź żony funkcjonariusza BOR, Jacka Surówki, który leciał TU 154 do Smoleńska. Twierdzi ona, że jej mąż tuż po katastrofie Tupolewa dzwonił do niej, mówiąc, iż jest ciężko ranny w nogi i że dzieją się tutaj straszne rzeczy. Chwile potem połączenie zostało zerwane.
Potem z wdową po Panu Surówce próbował się skontaktować dziennikarz, który 10 kwietnia był na miejscu w Smoleńsku. Jednak, z niewiadomych powodów odmówiła ona komentarza. Czyżby na wdowę po oficerze BOR próbowano wywrzeć jakieś naciski?
Mało tego. Kilka tygodni temu dostałem informację od człowieka, który profesjonalnie zajmuje się badaniem katastrofy smoleńskiej. Według jego wypowiedzi, w podobny sposób ucisza się wdowy po wojskowych, którzy zginęli w wypadku CASY pod Mirosławcem. Dwie wdowy zostały zamknięte w zakładach psychiatrycznych, ponieważ zadawały za dużo pytań.Co sprawia, że rodziny smoleńskie boją się mówić, odwołują wcześniejsze słowa? Czy są zastraszani, czy boją się o swoje życie? Jarosław Kaczyński przyznał się, że brał leki uspokajające po śmierci brata. Czy możliwe jest, że wie coś więcej, ale z w/w powodów nie może nic mówić, bo załatwili by go?
Czy to stąd się bierze dziwne słownictwo używane przez rodziny, będące aluzjami? W pół roku po katastrofie, 10 października jedna z wdów użyła słów: ‘rządowy samolot rozbił się na tysiące kawałków, a wraz z nim na tysiące kawałków rozbiło się nasze życie’. Co powoduje że samolot rozpada się na tysiące kawałków i co chciała zasugerować ta wdowa? Poza tym słowa: ‘tysiące kawałków’ były wielokrotnie powtarzane na blogach, w tym u mnie.Sprawy tajemniczych telefonów ciąg dalszy. Jak donosi jeden z portali:
‘Według naszych informacji także inny funkcjonariusz BOR, który był na pokładzie Tu-154, miał po katastrofie dzwonić do żony, ale miała wyłączony telefon - włączyła się poczta głosowa, a więc prokuratura może to sprawdzić.
(…)
Małgorzata Wassermann, córka śp. Zbigniewa Wassermanna, zwróciła uwagę, że osoby dzwoniące niedługo po katastrofie do jej ojca słyszały w słuchawce komunikat po rosyjsku (potwierdza to dziennikarz jednej z gazet, który także próbował po tragedii skontaktować się z posłem). Oznaczać to może jedno: telefon komórkowy musiał zalogować się do sieci rosyjskiej, a byłoby to możliwe tylko wtedy, gdyby został przez polityka PiS włączony na terenie Rosji. Jak twierdzi Małgorzata Wassermann, jej ojciec nigdy nie włączał telefonu na pokładzie samolotu. ‘Mój ojciec latał samolotami kilka razy w tygodniu przez przeszło dziesięć lat i nigdy nie zdarzyło mu się zapomnieć wyłączyć telefonu w samolocie’ – powiedziała w rozmowie z RMF FM córka posła. I dodała: ‘Nie tylko mój ojciec miał włączony telefon na terenie państwa rosyjskiego’.
Podobnie wypowiedział się w TVP Antoni Macierewicz, przewodniczący zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Podkreślił, że z ustaleń zespołu wynika, iż większość telefonów komórkowych na pokładzie Tu-154 101 przed katastrofą była czynna. – A byli to ludzie, którzy bardzo skrupulatnie przestrzegali przepisów. W związku z tym musiało się zdarzyć coś niezwykłego, że zdecydowali się włączyć komórki, i jeszcze zdążyli to zrobić. A przecież włączenie komórki nie odbywa się w ciągu sekundy, lecz co najmniej piętnastu sekund’. Link tutajWnioski:
-na pokładzie samolotów nie wolno mieć włączonego telefonu ze względów bezpieczeństwa.
-dlaczego pomimo tego, wiele osób zdecydowało się włączyć telefony, ryzykując zakłócenie przyrządów pomiarowych i innych w samolocie?
-czy doszło do jakiegoś nadzwyczajnego wydarzenia na pokładzie samolotu?
-lub katastrofa wydarzyła się wcześniej, niż nam się mówi. Wpis na forum samochodowym mieszkańców Smoleńska informujący o katastrofie miał godzinę 8.20 czasu polskiego (10.20 czasu Moskiewskiego). Rzeczywisty czas katastrofy mógł być więc jeszcze wcześniejszy niż 8.20. nawet, jeśli to tylko 5 minut wcześniej – są to minuty kluczowe.
-wtedy wielu ludzi mogło przeżyć katastrofę.Ale to nie koniec. Politycznie poprawna organizacja – Rada Etyki Mediów wydała oświadczenie, iż powyższe informacje z niezależnej i Gazety Polskiej są szkodliwe społecznie, rodzą złe emocje itp. Co ciekawe, okazało się, że REM wydała to oświadczenie na osobistą prośbę Krystyny Mokrosińskiej działającej w środowisku dziennikarskim. Jest ona w sporze prawnym z Gazetą Polską. Tak się proszę państwa załatwia sprawy w Polsce. To rodzi oczywiste podejrzenia, że decyzja REM była nieobiektywna i podyktowana osobistymi interesami. Oczywiście, wszystkie korporacyjne media zacytowały decyzję REM, jednak żadne z nich nie napisały, że odbyło się to na prośbę p. Mokrosińskiej.
cyt:
‘Organizacje dziennikarskie, tak chętnie atakujące prawicowe media, nie zajęły się sprawą nierzetelnych materiałów obrażających kapitana Tupolewa Arkadiusza Protasiuka (nieprawdziwa teza o czterech podejściach do lądowania, sugerująca, że pilot złamał wszelkie procedury), czy oskarżenia generała Błasika o rzekome naciski lub przejęcie kontroli nad samolotem. Informacji tych nikt nie potwierdził, mało tego – z informacji dzisiejszego ‘ND’ wynika, że prokuratura nie wyklucza, iż generał Błasik w kabinie pilotów mógł działać w sytuacji nagłego zagrożenia. Uwiarygodnienie tej tezy potwierdzałoby opisywane przez GP i ‘Nasz Dziennik’ niepopularne w mainstreamowych mediach teorie, m. in. ewentualność zamachu’.
link tutaj
Myślę, że warto zadać pytanie, czemu REM w ogóle nie atakuje mediów korporacyjnych, którym zależy na zatajeniu prawdy, manipulacji, sianiu dezinformacji, sianiu oszczerstw. Przykłady:
-”jak nie wylądujemy to mnie zabiją”
-”jestem autorem filmu spod Smoleńska i dziwię się, że powstało tyle teorii spiskowych. Ja żadnych strzałów nie słyszałem”
-”prawda o Smoleńsku może być gorzka dla Polski”
-i wiele innych wyszczególnionych także na tym blogu.———————————
List z Polski
W holenderskiej telewizji publicznej wyemitowano niedawno film dokumentalny o katastrofie smoleńskiej. Stał się on prawdziwą sensacją wśród wielu polskich internautów. Dokument, którego z pewnością nie wyemitowałaby żadna polska telewizja. To co widzimy poniżej dla wielu może się wydać oczywiste ale zarazem szokujące.
ODCINEK 1/5
http://www.youtube.com/watch?v=RbvmeirpIE4&feature=player_embedded
http://www.youtube.com/watch?v=RbvmeirpIE4&feature=player_embedded
Antoni Macierewicz o katastrofie smoleńskiej
Witam wszystkich, właśnie obejrzałem film.
Nie wiem czy czytaliście wywiad z Robertem Bernatowiczem z Fundacji Nautilus na temat Katastrofy Prezydenckiego TU 154, jeśli nie to podaje link do strony. Zaznacze tylko że pan Robert miał swój program na tvn pt. Niedowiary. Polecam go także redaktorom Niezależna.pl. Jeśli są zainteresowani oczywiście. Pozdrawiam.
PUZZLE I SANKCJE
Ryszard Czarnecki,
W tej chwili toczy się misterna gra, jak wyrwać Mińsk z łap rosyjskiego niedźwiedzia. Paradoksalnie, inaczej niż kiedyś, zainteresowana tym jest bardziej Unia niż Ameryka. Z różnych zresztą względów, głównie ekonomicznych. Waszyngton w tej kwestii i niestety nie tylko w tej daje wolną rękę Moskwie.
Za dosłownie kilka dni, 31 października, mija termin sankcji nałożonych na Białoruś przez Unię Europejską. Chodzi o rzecz dla polityków białoruskich (i nie tylko ich…) szczególnie bolesną: zakaz wjazdu na terytorium krajów stanowiących UE. Hmm, brak możliwości spędzenia
wakacji na francuskiej Riwierze, korzystania z
konta w Luksemburgu czy zrobienia weekendowych zakupów w Rzymie – to rzeczywiście boli białoruskich dygnitarzy (głównie zresztą z sowieckimi korzeniami).
Sankcje są spóźnionym efektem zaginięcia (morderstw) czterech wpływowych osób w tym kraju: dwóch szefów białoruskiego „parlamentu”, szefa MSW (!) oraz znanego dziennikarza. Ale powiedzmy sobie szczerze: sankcje są na
papierze . To political fiction, teatr, o którym wszyscy wiedzą, że jest teatrem właśnie, a nie rzeczywistością. Sankcje bowiem były… zawieszone. Teraz sytuacja się powtarza: nowe sankcje mają obowiązywać od początku listopada i trwać kolejny rok, lecz od razu zostały znów zawieszone. Czy to jakiś cyrk na kółkach? Nie, to geopolityka. I co więcej, Unia ma rację, że tak robi, to całe udawanie ma sens, bo w gruncie rzeczy wymierzone jest w… Moskwę.
W tej chwili toczy się misterna gra, jak wyrwać Mińsk z łap rosyjskiego niedźwiedzia. Paradoksalnie, inaczej niż kiedyś, zainteresowana tym jest bardziej Unia niż Ameryka. Z różnych zresztą względów, głównie ekonomicznych. Waszyngton w tej kwestii i niestety nie tylko w tej daje wolną rękę Moskwie. Charakterystyczne też, że nawet w wyborach prezydenckich w tym kraju Biały
Dom dyskretnie popiera… tego samego kandydata co Rosja! Kandydata ewidentnie prorosyjskiego, a to definiuje ostatecznie, jaki kształ polityczny mają te puzzle.
Ta gra jest kluczowa dla Polski, znacznie bardziej niż dla, przy całym szacunku, Hiszpanii, Portugalii, Grecji czy Irlandii. Dlatego – nie zmieniając zdania, że Łukaszenka to dyktator i ma na sumieniu wiele brzydkich rzeczy, łącznie z dyskryminacją Polaków – należy poprzeć takie właśnie „aksamitne”, „papierowe” sankcje, które w zasadzie zachęcają Mińsk do zbliżenia z Brukselą (i pośrednio z Warszawą). Nie ma alternatywy: tylko tak można wyrwać Białoruś z rosyjskiej strefy wpływów. Nawet jeśliby się to specjalnie nie podobało obrońcom praw człowieka i politycznym pięknoduchom…
Ryszard Czarnecki
Poseł Jarosław Kaczyński ( Sejm 2010.10.21 ) :
Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Nie chcę w tym wystąpieniu zajmować się tym wszystkim, co jest banałem .Przemysł nienawiści to nie jest coś, co wymyślili politycy, to jest określenie jednego z publicystów, który sam o sobie mówi, że chce iść środkiem drogi. Chodzi o nieustanne ataki, zapowiedzi anihilacji opozycyjnej
formacji politycznej. My nie chcemy wygrać wyborów, my chcemy anihilacji itd., itd. Tego rodzaju cytatów: z Palikota, z nieobecnego tutaj pana Niesiołowskiego i z wypowiedzi wielu innych polityków mógłbym przytoczyć bardzo wiele. Między tymi cytatami a tym wydarzeniem jest niewątpliwy związek. Ale chciałbym powiedzieć o czymś bardziej istotnym, głębszym, o czymś, co dotyczy odpowiedzi na pytanie najbardziej zasadnicze: O co tutaj w istocie chodzi? Z jakim procesem mamy do czynienia w Polsce? Czemu te ataki służą? Otóż można, oczywiście zawsze w pewnym uproszczeniu, bo w krótkim wystąpieniu trudno uniknąć uproszczeń, powiedzieć tak: Po pierwsze, mamy w Polsce do czynienia z potężnym atakiem nie na jakąś partię polityczną. Oczywiście ten atak jest, ale jego sens jest dużo głębszy. To jest atak na wielką część społeczeństwa. To jest atak na ludzi, którym się
w gruncie rzeczy odmawia praw obywatelskich. Zabierz babci dowód. Co to w gruncie rzeczy oznacza? To oznacza, że ludzie starsi się do tego, że na jakąś partię, moją partię, głosują ludzie ze wsi. Czy ludzie ze wsi nie mają praw obywatelskich? A przecież ten argument pada nieustannie i jest funkcjonalnie związany z tym nieustannym, niebywałym po prostu atakiem na naszą partię. Praktyki religijne. Ciągle pokazywane jest, że elektorat naszej partii bardziej praktykuje niż elektorat innych partii. Czy ludzie wierzący w naszym kraju mają być pozbawieni praw obywatelskich? A jeżeli ktoś już wierzy intensywnie, praktykuje intensywnie, no to już wiadomo, że jest z nim bardzo, bardzo źle. Jego prawa w gruncie rzeczy powinny być podważane, jego partia, którą popiera, powinna być kwestionowana, może być kwestionowana, nie obowiązują wobec niej żadne reguły. Wolno obrażać prezydenta wybranego w demokratycznych wyborach w sposób najbardziej ordynarny, najbardziej niesłychanymi po prostu oświadczeniami polityków, którzy awansują w partii rządzącej. Dziś już ich tam nie ma, ale to przecież wydarzenia dopiero ostatnich tygodni. Powtarzam, to jest antydemokratyczne, to jest antykonstytucyjne. Wszyscy Polacy mają takie same prawa. (Oklaski) Takie same prawa mają ci, którzy mają lepsze wykształcenie, bo ciągle pada także ten argument, jak i ci, którzy mają gorsze. Takie samo prawo mają wierzący, także ci intensywnie praktykujący, i ci, którzy praktykują mniej intensywnie. Ci, których deklaracja przynależności do Kościoła jest w gruncie rzeczy pewnego rodzaju fikcją, ale także ci, którzy deklarują, że są niewierzący, mają takie same prawa i nie wolno tego podnosić. Powtarzam, sensem tej kampanii, która trwa co najmniej od przeszło 5 lat, od przemówienia pana Donalda Tuska, pana premiera, z 19 czerwca 2005 r., jest atakowanie. Wszyscy mają równe prawa. Atakowana jest ich partia, a więc w istocie te prawa są kwestionowane, ze skutkami, które skończyły się już jedną wielką tragedią, a teraz mamy inną tragedię, nie chcę powiedzieć,
że mniejszą, bo te słowa, że kiedy umiera jeden człowiek, umiera cały świat, są prawdziwe. (Oklaski) Nie liczmy tutaj, ile osób umarło, ile osób zginęło, kim ci ludzie byli. To jest kolejna tragedia, która wynika z tej kampanii. Jest jednak, można powiedzieć, druga sprawa
i w jakimś sensie w porządku chronologicznym, z pewnymi uproszczeniami, druga faza tej kampanii. Tutaj pytamy o praworządność. Pytamy o to, czy polscy obywatele – deklarowali to przed chwilą i premier, i minister spraw wewnętrznych – mają równe prawo do ochrony. Otóż przypomnę to, co działo się pod krzyżem. Stali tam policjanci, często także funkcjonariusze ABW, a jednocześnie krzyż był profanowany, ludzie byli bici, obrażani, nawet kobiety. Co to w istocie miało znaczyć? Po pierwsze, to znaczy, że w tym kraju nie ma żadnej praworządności, bo policjant ma obowiązek interweniowania w tej sprawie, w takiej sprawie. Jeżeli nie interweniuje, to znaczy, że ma odpowiedni zakaz. Ten, kto zakaz wydał, dopuszcza się przestępstwa, radykalnie łamie zasady praworządności. (Oklaski) Nikt nie jest w stanie zaprzeczyć, że tego rodzaju fakty miały miejsce. Miały miejsce fakty niebywale wręcz drastyczne. Miały miejsce fakty bicia, gaszenia papierosów na szyjach modlących się kobiet. (Poruszenie na sali) Miały, tak, tak. Miały miejsce takie fakty, jak oddawanie moczu na palące się znicze, które miały czcić poległych w katastrofie smoleńskiej, w tym szczególnie znienawidzonego prezydenta, dziś już byłego, nieżyjącego, świętej pamięci mojego brata. Tak, miały miejsce tego rodzaju fakty. Była Policja, były siły porządkowe, nie było interwencji. To też był niewątpliwie fakt, który zachęcał do działań, które próbowano tutaj rozwodnić, że to niby pod siedzibą SLD, że to niby nie dotyczyło tej jednej partii, chociaż przecież ten pan krzyczał głośno, że chce zabić Jarosława Kaczyńskiego, że ma za krótką broń. Wszyscy to słyszeli, bardzo wielu to słyszało, opisywały to wszystkie media. Jest też, proszę państwa, trzeci sens, który też można jakoś ułożyć w porządku chronologicznym. Można powiedzieć, że jest to ten element, który już ostatecznie odpalił tę agresję, być może, że był bezpośrednią przyczyną zabójstwa. Tutaj mamy do czynienia
z kolejną wartością. Najpierw była równość praw obywatelskich, w ogóle prawa obywatelskie, później praworządność, a teraz jest prawda. Bez prawdy, Wysoki Sejmie, nie ma możliwości funkcjonowania demokracji. (Oklaski) Jeżeli mamy przyjąć zasady pani de Barbaro, specjalistki od socjotechniki, o której głośno było w roku 2005, te słynne wypowiedzi mówiące o tym, że z najuczciwszego człowieka można zrobić kanalię, a z kanalii – uczciwego człowieka, jeśli ktoś stosuje odpowiednią socjotechnikę…
Widzę, że panu Niesiołowskiemu się to podoba.
(Poseł Stefan Niesiołowski: Odczep się ode mnie.)
Jeszcze raz przypominam panu, że my nie jesteśmy po imieniu. (Poseł Stefan Niesiołowski: Ale byliśmy.) Kiedyś byliśmy, rzeczywiście, ale później się pan stoczył.
(Wesołość na sali, oklaski)
(Poseł Stanisław Wziątek: Zmieńcie język.)
Otóż te zasady, proszę państwa, godzą bezpośrednio w wartość, która dla demokracji jest całkowicie podstawowa. Powtarzam, w samych założeniach funkcjonowania mechanizmu demokratycznego jest to, że funkcjonuje prawda i pewien mechanizm kontrolowania prawdy, że kłamstwo nie może triumfować.
(Poseł Małgorzata Kidawa-Błońska: To prawda.)
Otóż przypomnijmy sobie to, co działo się w związku z obchodami półrocza czy 6 miesięcy od chwili katastrofy. Doszło wtedy do demonstracji, jak co miesiąc zresztą, na której czele stali księża, były modlitwy, pieśni religijne. (Dzwonek) Ta demonstracja została określona przez część mediów, przez niektórych intelektualistów, tutaj trzeba użyć cudzysłowu, jako faszystowska, 1933 r., zagrożenie demokracji, były żądania Trybunału Stanu, a nawet wyjścia poza metody demokratyczne – właśnie pan C. wyszedł poza metody demokratyczne – żeby tylko tym strasznym rzeczom zapobiec. A o co chodzi? O ten potworny lęk przed katastrofą smoleńską, która była gigantyczną kompromitacją III Rzeczypospolitej, niezależnie od tego, jakie były jej szczegóły. (Oklaski) Ta furia, która wybuchła w związku z tą demonstracją, ta próba uniemożliwienia, zastraszenia, żeby takie demonstracje nie powtarzały się, to był wielki atak na prawdę, to znane w Polsce przeprowadzenie kampanii przeciwko mnie z tego powodu, że rzekomo mówiłem o prawdziwych Polakach. Nie mówiłem o prawdziwych Polakach, wszystko od początku do końca było kłamstwem. A ileż było oświadczeń, w tym skrajnie obraźliwych – szambo. Ja nie mówię o ludziach, którzy wywodzili się ze środowisk inteligenckich, a kiedy przyszła wojna, nie byli w AK, kiedy zaś przyszedł stalinizm, byli na klęczkach. Ja takich ludzi mam za nic, niezależnie od ich talentów. Nie będę z nimi polemizował. Natomiast chcę jasno powiedzieć, że ta sprawa prawdy jest – jeżeli chcemy rzeczywiście doprowadzić \do zmiany w naszym kraju – zupełnie elementarna.
I tutaj trzeba mówić nie tylko o politykach, trzeba mówić także o środkach masowego przekazu, o „szkłach kontaktowych”, o tym wszystkim…
(Poseł Teresa Piotrowska: I o Telewizji Trwam.)
…co budowało kłamstwo i przemysł nienawiści. (Oklaski) Jeżeli tego nie wycofamy, jeżeli tego nie zlikwidujemy, to nie ma mowy o tym, żeby Polska mogła wyglądać normalnie. Próby porównywania religijnej Telewizji Trwam i „Szkła kontaktowego” to jedno z tych najbardziej drastycznych nadużyć odnoszących się właśnie do prawdy. Swego czasu byłem w Komisji Etyki Poselskiej i tam często przedstawiciele nieistniejącego w tej chwili, przynajmniej
w parlamencie, LPR-u zgłaszali wnioski zmierzające do ukarania tych, którzy atakowali Radio Maryja. I za każdym razem to był atak, w którym chodziło o antysemityzm. Wielokrotnie domagałem się przedstawienia taśm z nagraniami, które pokazują ten antysemityzm. Jakoś nigdy mi ich nie pokazano. Po prostu dlatego, że ich niema. Apeluję do państwa, którzy w tej chwili podnoszą tę sprawę tutaj, wznoszą te okrzyki przeciwko Radiu Maryja, żeby może przez kilka dni posłuchali. Możecie się radykalnie nie zgadzać
z narodową postawą. Wiem, że pojęcie „naród” jest dla was trudne.
(Poruszenie na sali)
Ale… (Oklaski)
(Poseł Teresa Piotrowska: To jest skandal.)
(Poseł Tomasz Kulesza: Ohyda.)
Ale, proszę państwa, tam nic poza tym nie ma. Ostatnio ukazała się analiza człowieka, który na pewno nie jest zwolennikiem tego radia, a który to wyraźnie powiedział, znanego socjologa, radykalnego przeciwnika naszej formacji politycznej i naprawdę niemającego nic wspólnego z tą stroną, po której występuje Radio Maryja: po prostu to jest kłamstwo. Jeszcze raz wzywam państwa do tego, żeby tym kłamstwem się nie posługiwać, bo kłamstwo prowadzi właśnie do tego, o czym tutaj dzisiaj dyskutujemy. Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Wiem, że przekroczyłem czas, ale sprawa jest taka, że naprawdę warto mi to wybaczyć. Proszę o jeszcze jedną minutę, tylko jedną minutę. Nie uciekniecie państwo przed odpowiedzialnością. Można oczywiście opowiadać bajki o zdefiniowanym podziale politycznym w Polsce, bo nasze partie mają radykalnie odmienny pogląd na Polskę i trzeba się z tym zgodzić. Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska to są partie
o radykalnie odmiennych programach. Zdefiniowanie tego jako podział na Polskę solidarną
i liberalną naprawdę, panie pośle, nie ma nic wspólnego z początkiem wojny. To jest po prostu zwykłe określenie sytuacji politycznej, podziału politycznego w Polsce, nazwanie tego podziału politycznego. Taki podział w Polsce istnieje.
Taki podział w Polsce istnieje i co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości. Czy ten podział musi prowadzić do takich napięć, które kończą się katastrofami, kończą się wystawianiem prezydenta na niebezpieczny lot, zamiast wspólnego lotu, wspólnego wystąpienia w tej sprawie prezydenta i premiera, czy tym mordem? Nie musi, proszę państwa, ten podział nie musi tak wyglądać. Ale to wymaga przede wszystkim przyjęcia, że to bici i atakowani powinni być traktowani jako ci, których należy przepraszać, a przede wszystkim należy przestać ich bić i atakować. Niestety nie widzę w najmniejszym stopniu tej tendencji. Pierwsze wystąpienie pani poseł Kidawy-Błońskiej zaraz po tym wydarzeniu było w innym tonie niż wystąpienie premiera Tuska czy później wystąpienie marszałka Komorowskiego. Niestety okazało się, kiedy dzisiaj słuchałem wystąpienia pani poseł, że to jest tendencja trwała. Nadziei niewiele, ale mimo wszystko próbujmy jednak zmienić Polskę. Dziękuję bardzo. (Długotrwałe oklaski)
(Poseł Stefan Niesiołowski: Hańba.)
http://www.nautilus.org.pl/index.php?p=artykul&id=2180&page=1
konwencja a status lotu
Z prof. Markiem Żyliczem, ekspertem z zakresu międzynarodowego prawa lotniczego, wykładowcą w Wyższej Szkole Handlowej w Radomiu, rozmawia Anna Ambroziak
Badanie przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem mieści się w formule konwencji chicagowskiej? W końcu dokument ten odnosi się tylko do samolotów cywilnych, a Tu-154M należał przecież do wojska…
- Konwencja chicagowska rzeczywiście nie dotyczy samolotów państwowych, stosuje się natomiast do samolotów cywilnych. Jednak mówi również, że o tym, jak zakwalifikować samolot, decydują zadania, do jakich maszyna jest przeznaczona. To, czy samolot traktuje się jako cywilny czy państwowy zależy od tego, do jakich zadań jest użyty. Jeżeli jest wykorzystany w celach wojskowych, policyjnych, kontroli granicznej lub do innej funkcji państwowej, to niezależnie od tego, do kogo należy i kto go eksploatuje, traktuje się go jako samolot państwowy. Natomiast jeżeli jest użyty do celów cywilnych (jak m.in. przewóz cywilnej delegacji), to według konwencji można uznać go za samolot cywilny. Jest to kwestia dość delikatna. Oba rządy, i polski, i rosyjski – nie wdając się w debatę, jakie były zadania tego samolotu – zgodziły się przyjąć taką procedurę badania, jaką przewiduje konwencja dla samolotów cywilnych. Jest to procedura gotowa, przyjęta w drodze porozumienia obu stron. Tym samym badanie przyczyn katastrofy odbywa się na podstawie konwencji chicagowskiej. Procedura ta została sprawdzona w setkach badań na całym świecie.
Można było wykorzystać w tym przypadku umowę polsko-rosyjską z 1993 roku nakazującą badanie katastrofy samolotów wojskowych komisjom obu państw?
- Tyle że nie była to umowa międzynarodowa stanowiąca prawo. Była ona zawarta między dwoma resortami wojskowymi, regulowała przeprowadzanie badań w ramach jednostek wojskowych. Umowa z 1993 roku dawałaby podstawę do przebadania personelu wojskowego, złożenia meldunku przełożonym wojskowym, ale nie dawałaby podstaw do działań prawnych, takich jak m.in. przesłuchiwanie świadków cywilnych. Te kwestie nie były w tej umowie unormowane. Dokument z 1993 roku pozwalałby na wewnętrzne badanie konkretnych spraw wspólnie przez dowództwa czy komisje wojskowe wyznaczone przez obie strony. W przypadku katastrofy smoleńskiej wymagałby jakichś dodatkowych uzgodnień, np. dotyczących prawa przesłuchiwania świadków.
Czy nie byłoby jednak możliwości dookreślenia pewnych jej zapisów, np. w formie ustnej?
- Wyrażam czasem zdziwienie, że nasze media powołują się na wypowiedzi ekspertów, nieoparte na pełnym rozeznaniu stanu faktycznego i prawnego. Nawet gdyby obie strony chciały uzupełnić to porozumienie z 1993 roku przez wynegocjowanie jakichś innych procedur, to byłby to proces czasochłonny, który trwałby nawet miesiącami. I w dodatku nie wiadomo, jak by się zakończył. Poza tym załącznik 13 do konwencji umożliwia pełny udział polskiego przedstawiciela w rosyjskiej komisji. Zaleca dostęp do wszystkich dokumentów i analiz, przesłuchiwanie świadków, wyznaczanie osób do przesłuchania, dopytywanie już przepytanych osób. Zgodnie z aneksem 13 do tej konwencji płk Edmund Klich miał prawo dostępu do wszystkich działań badawczych. Nie wiem, czy nasz przedstawiciel te wszystkie możliwości wykorzystał. Nie chciałbym wypowiadać się na ten temat. To od umiejętności i inwencji akredytowanego przy MAK przedstawiciela Polski zależy, jak wykorzysta międzynarodowe przepisy. Bardzo ważne jest, że akredytowany przedstawiciel ma obowiązek zachowania tajemnicy w sprawie dochodzenia. Nie może zatem upubliczniać tego, czego dowiedział się podczas prac MAK. Ma natomiast obowiązek przekazywania informacji odpowiednim organom państwa, które akredytowało go przy Komitecie.
Jak, Pańskim zdaniem, należy traktować ustne zobowiązanie prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, który w rozmowie telefonicznej z premierem Tuskiem zapewnił, że śledztwo w sprawie przyczyn katastrofy w Smoleńsku będzie prowadzone wspólnie przez prokuratorów polskich i rosyjskich?
- Nie znam dokładnie treści tej rozmowy, więc nie chciałbym tego komentować. Tego rodzaju rozmowa niekoniecznie tworzy prawo.
Tu jednak opinie są podzielone…
- Takie porozumienie może być czasem ustalone w trybie bardzo szybkiego uzgodnienia między stronami, ale ta rozmowa musi mieć na celu stworzenie jakiegoś stanu prawnego i zakończyć się jakimś porozumieniem. Niejednokrotnie pewne działania międzynarodowe są podejmowane nawet przed potwierdzeniem pisemnym. Ale musi być wola obu stron, by jakoś sprawę rozstrzygnąć. Nie wiem natomiast, jakie było zrozumienie tej rozmowy przez obie strony. Jak z Pani pytania wynika, dotyczyło to raczej badań prokuratorskich, a nie komisji lotniczej.
Polski rząd nie podpisał z Rosją stosownej umowy dwustronnej wytyczającej zakres prawny wszystkich działań instytucji zajmujących się ustalaniem przyczyn katastrofy. Czy, Pańskim zdaniem, taka umowa powinna była zostać zawarta?
- Zgodnie z Konstytucją RP, aby podpisać umowę bilateralną, należy zachować określoną procedurę, muszą być uzgodnienia różnych resortów, musi być decyzja Rady Ministrów. Przypuszczam, że po stronie rosyjskiej procedury są podobne. Wynegocjowanie nowej umowy bilateralnej czy uzupełniającej wobec porozumienia z 1993 roku wymagałoby długiego czasu. W związku z tym obie strony uznały widocznie za najwłaściwsze zastosowanie konwencji chicagowskiej – był to jedyny sposób umożliwiający podjęcie niezwłocznych działań.
Czy jednak nie dałoby się zastosować ewentualnie innych regulacji prawnych w sprawie wyjaśnienia przyczyn katastrofy z 10 kwietnia? Istnieją przecież inne konwencje lotnicze poza chicagowską.
- Istnieją, ale nie dotyczą badania wypadków, natomiast normują odpowiedzialność przewoźnika. Jest konwencja warszawska z 1929 roku o „ujednostajnieniu” niektórych prawideł dotyczących międzynarodowego przewozu lotniczego, przyjęta przez ponad 130 państw. Także konwencja montrealska z 1999 roku. Polska jest stroną i konwencji montrealskiej, i konwencji warszawskiej. Oba dokumenty dotyczą spraw odszkodowawczych. Rzecz w tym, że Rosja konwencji z 1999 roku jeszcze nie przyjęła. Gdyby sąd którejś ze stron uznał dany lot za cywilny, to miałyby zastosowanie konwencja montrealska albo warszawska, zależnie od tego, gdzie byłaby rozstrzygana sprawa odszkodowań dla rodzin katastrofy: czy w Polsce, czy w Rosji. Miałaby zastosowanie albo konwencja warszawska w Moskwie, albo konwencja montrealska w Polsce. Zastosowanie jednej lub drugiej konwencji zależy od trasy przewozu, jaki miał być wykonany. Ponieważ szlak miał przebiegać na linii Warszawa – Smoleńsk – Warszawa, z tego powodu przewóz byłby w Polsce uznany za podległy konwencji montrealskiej, której Polska jest stroną. Natomiast Rosja nie jest stroną dokumentu z 1999 roku, ale jest stroną konwencji warszawskiej. W związku z tym sąd rosyjski w sprawie odszkodowań rodzin ofiar zastosowałby zapewne konwencję warszawską. Aby zastosować którąś z tych konwencji – podobnie jak w konwencji chicagowskiej – należałoby uznać, że statek powietrzny był użyty w służbie cywilnej.
Jaka byłaby odpowiedzialność przewożącego, gdyby zastosować konwencję warszawską lub montrealską?
- Konwencja warszawska przyjęła zasadę domniemanej winy przewoźnika, z możliwością uchylenia odpowiedzialności, gdy wykaże on brak własnej winy lub winę poszkodowanego. Ustaliła limit odszkodowań za szkodę na osobie pasażera 125 tys. franków francuskich w złocie, podwojoną w 1955 roku, co obecnie oznaczałoby ok. 20 tys. USD. Limit ten nie obowiązywałby, gdyby wina przewoźnika była umyślna (lub uznana za równoznaczną), gdyby przewoźnik nie wydał biletu zawierającego wymagane informacje, albo gdyby w umowie uzgodniono podwyższenie lub zniesienie limitu. W konwencji montrealskiej nie ma żadnego limitu wysokości odszkodowania w razie szkody na osobie pasażera. Przy tym do wysokości 100 tys. SDR odpowiedzialność przewoźnika jest niezależna od jego winy. Natomiast powyżej tej kwoty przewoźnik może się bronić, wykazując np. wyłączną winę osób trzecich. W każdym razie ten reżim montrealski lepiej chroni interesy osób poszkodowanych.
Według płk. Edmunda Klicha, lot do Smoleńska z 10 kwietnia miał status cywilny, a w ostatniej fazie – wojskowy. A przecież piloci mieli licencje wojskowe, a nie cywilne, plan lotu zwierał informację „M” – military, na pokładzie byli generałowie NATO…
- Rzeczywiście nie rozstrzygnięto do końca tej sprawy. Ale postąpiono tak, jakby to był lot cywilny, ponieważ uznano za celowe zastosowanie konwencji chicagowskiej.
Dlaczego?
- Widocznie nie było czasu na dyskusje i uzgadnianie tej sprawy, która mogła nasuwać wątpliwości co do znaczenia „służby” i zadań, do których samolot był użyty. Jeżeli samolot PLL LOT służyłby przewozowi wojska w jakiejś akcji wojskowej, to mógłby być potraktowany jako wojskowy. Natomiast wojskowy samolot wykorzystany do przewozu delegacji cywilnej może być uznany w świetle konwencji chicagowskiej za cywilny. Na spory w tej sprawie nie było czasu.
Może trzeba doprecyzować reguły międzynarodowego prawa lotniczego?
- Z pewnością dla samolotów wojskowych, bo tu żadna konwencja międzynarodowa nie obowiązuje. Jeśli chodzi o loty cywilne – to takie prawo, jakie obowiązuje, jest wystarczające i dobrze sprawdzone w działaniu.
Jakie działanie prawne może podjąć Polska, jeśli będzie mieć zastrzeżenia do raportu MAK?
- Naturalnym, pierwszym krokiem są rozmowy między władzami stron. W skrajnym przypadku istnieje procedura arbitrażu. Przewiduje to konwencja. Jedna ze stron może wystąpić o arbitraż do Organizacji Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego (ICAO). Jeżeli któraś ze stron zakwestionowałaby orzeczenie tej instytucji, strony będą mogły zwrócić się do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości albo do Trybunału Arbitrażowego, który zostanie przez strony utworzony. Ale to niezwykle rzadko stosowane procedury, i to tylko w razie sporu międzynarodowego. A ten mógłby być wtedy, gdyby Polska zarzuciła Rosji, że złamała konwencję chicagowską. Nie ma przesłanek, żeby taki spór przewidywać. Konwencja chicagowska ustala, że albo Rosjanie zgodzą się na wprowadzenie do raportu MAK zmian proponowanych przez Polskę, albo – jeżeli Polska nie zgodzi się z ich raportem – stanowisko Polski będzie dołączone jako uzupełnienie raportu. Takie rozwiązanie sprawy nie oznacza sporu międzynarodowego.
Czy konwencja chicagowska pozwala na spisanie drugiego raportu?
- Komisja polska, której przewodniczy minister Miller, może napisać własny raport, który jednak nie będzie miał statusu międzynarodowego. Taki status będzie miał tylko raport przygotowany w trybie aneksu 13 konwencji chicagowskiej przez stronę rosyjską z uzupełnieniami zgłoszonymi przez Polskę. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by polska komisja taki raport lub protokół sporządziła. Może on zająć się różnymi zagadnieniami szczegółowymi nieporuszonymi w raporcie MAK uzupełnionym przez stronę polską.
Jakiego rodzaju mogłyby to być zagadnienia?
- Na przykład dotyczące organizacji wewnętrznej polskich jednostek lotniczych.
Pułkownik Klich stwierdza, że miał pewne problemy ze współpracą z MAK…
- Nie chciałbym się wypowiadać na ten temat.
Jak Pan ocenia prace Edmunda Klicha i jego przekaz z prac MAK? Czy MAK mógł odmówić polskiemu akredytowanemu wglądu w dokumenty i udziału we wszystkich czynnościach tej komisji? Czy sam Klich mógł zlecać MAK pewne czynności?
- Pułkownik Edmund Klich – zgodnie z załącznikiem 13 do konwencji chicagowskiej – był uprawniony do pełnego udziału w badaniu okoliczności i przyczyn katastrofy. Obejmuje to również – jak precyzują zalecenia ICAO – wszystkie wspomniane już przeze mnie czynności. Nie chciałbym wyrażać opinii na temat działań płk. Klicha; nie jestem do tego upoważniony.
Wrócę jeszcze do początku naszej rozmowy. Nie wyklucza Pan, że można było potraktować Tu-154M jak samolot wojskowy?
- Jak wspomniałem, wobec nie do końca jasnej interpretacji obowiązującej obie strony konwencji chicagowskiej co do znaczenia służby, w której użyty jest statek powietrzny, można było upierać się przy potraktowaniu naszego samolotu jako wojskowego. Jednak negocjacji wymagałoby ustalenie procedur badania, nieokreślonych w sposób wystarczający przez porozumienie z 1993 roku.
Czy może być tak, że – jak mówi Edmund Klich – na początku lot jest cywilny, a potem wojskowy?
- W świetle ogólnie uznawanych zasad, co znajduje również wyraz w porozumieniu z 1993 r., w granicach każdego z państw mają zastosowanie jego własne przepisy – inne dla lotu w strefach (drogach lotniczych, strefach lotnisk) używanych przez lotnictwo cywilne, inne w strefach i na lotniskach będących w gestii lotnictwa wojskowego. Poddanie lotu takim odmiennym zasadom nie musi zależeć od zakwalifikowania samolotu jako cywilnego czy wojskowego, a zależy od fazy danego lotu.
W jaki sposób kwalifikuje się samoloty z prezydentem na pokładzie – czy jest jakaś specjalna kategoria?
- Nie ma konwencji międzynarodowej określającej status samolotu z szefem państwa na pokładzie. Są jedynie określone ustawami państw i ewentualnymi wzajemnymi porozumieniami procedury zgłaszania i uzgadniania takich lotów, z wykorzystaniem drogi dyplomatycznej.
Czy konwencję chicagowską można stosować do lotnisk wojskowych? Rosjanie bronią dostępu do informacji o infrastrukturze lotniska Siewiernyj.
- Konwencja chicagowska nie dotyczy lotnisk wojskowych. Informacje o tych lotniskach, w razie ich udostępnienia także samolotom cywilnym, powinny być podane w publikacjach dla lotnictwa cywilnego (AIP), jednak w przypadku Smoleńska nie były. To lotnisko nie było otwarte dla samolotów cywilnych. Konwencja z 1944 r. (chicagowska) została rzeczywiście zastosowana, ale do badania wypadku. Nie musi to oznaczać jej zastosowania we wszystkich fazach lotu, kontrolowanych przez organy wojskowe.
W jaki sposób konwencje, o których Pan mówił, określają kazus Ryżenki i Plusnina (kontrolerów z wieży w Smoleńsku), którzy zeznali, że podawali załodze Tu-154M fałszywe dane, m.in. meteorologiczne? W jaki sposób jest to penalizowane w konwencjach międzynarodowych?
- Czy załoga polskiego Tu-154M otrzymywała właściwe informacje z lotniska – nie wiem. Powinno to wyjaśnić dochodzenie. Nie ma konwencji międzynarodowej, która by określała kary za takie uchybienia; to pozostawia się krajowym prawom karnym. Przy czym, w myśl konwencji montrealskiej z 1971 roku (której stroną jest zarówno Polska, jak i Rosja), więc innej niż ta, o której wspominałem, państwa powinny surowo karać umyślne przekazywanie fałszywych informacji zagrażające bezpieczeństwu lotu statku powietrznego cywilnego. Jak widać, zakwalifikowanie samolotu cywilnego czy wojskowego może mieć wielorakie znaczenie przy stosowaniu różnych konwencji.
Można byłoby zastosować konwencję z 1971 roku do badania katastrofy smoleńskiej?
- Nie, ponieważ dokument ten nie ma nic wspólnego z badaniem. Penalizuje tylko kwestie działania na szkodę bezpieczeństwa lotów. Dotyczy zupełnie innego zagadnienia.
Dziękuję za rozmowę.
Konwencja warszawska
Przyjęła zasadę domniemanej winy przewoźnika, z możliwością uchylenia odpowiedzialności, gdy wykaże swój brak winy lub winę poszkodowanego. Dla odszkodowań za szkodę na osobie pasażera ustaliła limit 125 tys. franków francuskich w złocie, co w tym czasie było kwotą znacznie większą od jej obecnej równowartości (ok. 10 tys. USD). Limit ten nie obowiązuje, gdy wina przewoźnika była umyślna (lub uznana za równoznaczną), gdy przewoźnik nie wydał biletu zawierającego wymagane informacje albo gdy w umowie uzgodniono podwyższenie lub zniesienie limitu.
Konwencja montrealska
Wprowadziła najdalej idące zmiany. Zniosła wszelkie kwotowe limity odszkodowania za szkodę na osobie pasażera. Zróżnicowała natomiast zasadę odpowiedzialności. Do wysokości roszczenia nieprzekraczającej 100 tys. SDR odpowiedzialność jest zaostrzona, obiektywna, obejmuje nawet działanie siły wyższej. W zakresie, w jakim szkoda przekracza tę kwotę, przewoźnik nie odpowiada, jeżeli udowodni, że szkoda powstała bez jego winy, ewentualnie z winy osoby trzeciej. Nigdy nie odpowiada w zakresie, w jakim szkodę spowodował poszkodowany. Ustalono też, podobnie jak w poprzednio wymienionych dwóch protokołach, tzw. piątą jurysdykcję, umożliwiającą skierowanie sprawy – poza sądami określonymi w konwencji warszawskiej – także do sądu kraju zamieszkania pasażera (żądały tego USA, gdzie zasądza się nieraz miliardowe kwoty).
Amb
Archeolodzy znaleźli w Smoleńsku szczątki ludzi
Fragmenty elementów kostnych, najprawdopodobniej ludzkich, oraz liczone w tysiącach elementy konstrukcyjne samolotu, jego wyposażenia i rzeczy osobistych odnalazła grupa polskich archeologów pracujących na miejscu katastrofy Tu-154M w Smoleńsku. Znaleziska te potwierdzają, że teren, wbrew zapewnieniom strony rosyjskiej i polskiej, nie został dokładnie przeszukany.
Informację o wynikach prac grupy polskich archeologów przekazał ppłk Tomasz Mackiewicz z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, który pracuje w Smoleńsku. Jak podkreślił, archeolodzy znaleźli prawdopodobnie szczątki ofiar i elementy maszyny – w sumie kilka tysięcy fragmentów części konstrukcyjnych samolotu, jego wyposażenia i rzeczy osobistych ofiar. Na razie nie ma pewności, czy elementy kostne należą do człowieka. – W tej chwili są one przekazywane do badań ekspertów na terenie Smoleńska, którzy określą, czy są to ludzkie, czy też zwierzęce szczątki. Jeśli potwierdzi się, że są to szczątki ludzkie, zostaną one przekazane do Moskwy celem poddania ich badaniom identyfikacyjnym DNA – powiedział nam płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Jeśli badania genetyczne wykażą, że znalezisko to szczątki pasażerów Tu-154M, to zostaną one przekazane do Polski. Pułkownik Rzepa nie chciał przesądzać, co dokładnie będzie się z nimi działo i zaznaczył, że „gdy badania będą jednoznaczne, wówczas zostaną podjęte decyzje”. Prokuratorzy nie chcieli także przesądzać, czy odnalezione elementy samolotu mogą mieć znaczenie dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Wiadomo jednak, że rzeczy osobiste zostaną przekazane do polskiej prokuratury, a następnie okazane i wydane rodzinom.
Formalnie polscy archeolodzy pracowali w Smoleńsku na zlecenie rosyjskiej prokuratury, która jest gospodarzem śledztwa, a tym samym dysponentem wyników prowadzonych badań. W efekcie badacze nie mogą udzielać informacji na temat prowadzonych prac. Jak podkreślił prof. Andrzej Buko, dyrektor Instytutu Archeologii i Etnologii PAN w Warszawie, który pełni funkcję szefa ekspedycji, ujawnienie szczegółowych informacji o dokonanych znaleziskach prawdopodobnie będzie mogło nastąpić na przełomie listopada i grudnia, kiedy rosyjska prokuratura przekaże do Polski – Wojskowej Prokuraturze Okręgowej w Warszawie – dokumentację związaną z pracami archeologów. Wczoraj informacje o znaleziskach ujawniła rosyjska prokuratura, po zakończeniu prac polowych polskich badaczy. Dziś archeolodzy mają zakończyć formalne kwestie związane z badaniami i wrócą do kraju.
Archeolodzy przez dwa tygodnie przeszukiwali 1,5-hektarowy obszar, na którym rozbił się samolot. W założeniu działania te miały na celu wyeliminowanie przypadków odnajdywania pozostałości z samolotu przez osoby postronne. Choć prace zostały zakończone, to badacze zastrzegają, że wciąż w ziemi mogą znajdować się przedmioty związane z katastrofą polskiego samolotu. Z tego powodu – w ocenie prof. Buki – należy zabezpieczyć teren katastrofy. – Wynika to z nadal licznego ich zalegania tuż pod powierzchnią ziemi, zwłaszcza drobnych ułamków należących do samolotu i jego wyposażenia – zaznaczył archeolog. Trzeba też pamiętać, że badacze nie przeszukali ziemi pod płytami betonowymi ułożonymi po 10 kwietnia, by ułatwić dostęp do miejsca wypadku, a właśnie w rejonie 2-4 metrów od betonowej drogi archeolodzy odnajdywali najwięcej szczątków. Elementy maszyny mogą też jeszcze zalegać w rejonie zderzenia samolotu z drzewem, aż ku miejscu, gdzie maszyna uderzyła w ziemię.
- Bardzo się cieszę, że te prace doprowadziły do pewnych rezultatów, bo obawiałem się, że będzie już za późno ze względów atmosferycznych na skuteczne działania. Stało się inaczej, i dobrze, choć równocześnie pokazało to przerażającą nieodpowiedzialność rządu Donalda Tuska, który nas zapewniał przez ponad pół roku, że wszystko jest w porządku, że wszystko świetnie zostało zbadane, że Rosjanie o wszystko zadbali. Także przedstawiciele MAK o tym nas zapewniali, jeszcze przy przekazywaniu projektu raportu – ocenił poseł Antoni Macierewicz (PiS), szef Parlamentarnego Zespołu ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 roku. Jak zauważył, wszelkie składane zapewnienia – czy to ze strony władz Polski, czy to rosyjskich, oraz MAK – okazały się nieprawdą, co dodatkowo podważa wiarygodność zarówno polskiego rządu, jak i MAK w sprawie badania okoliczności katastrofy Tu-154M oraz wskazuje na konieczność powołania komisji międzynarodowej. – Te wyniki, o których zostaliśmy poinformowani, podważają wiarygodność dotychczasowych ustaleń, które nam przekazywano. To skutek tego, że one nie pozostawały pod żadną kontrolą publiczną, że zespół posłów zajmujący się tą sprawą, który ma osiągnięcia, równocześnie jest bojkotowany przez rząd, który najwyraźniej obawia się kontroli Sejmu RP i opinii publicznej – dodał poseł.
Marcin Austyn
Ten wpis został dodany w 24 Październik 2010 @ 14:31 i znajduje się w kategorii smoleńsk, Uncategorized. Możesz śledzić odpowiedzi do tego wpisu poprzez RSS 2.0 kanał. możesz napisz odpowiedź, lub trackback z Twojej własnej witryny.
One blogger likes this post.
Odpowiedzi: 6 to “SMOLEŃSK – TAJEMNICZE ZGONY! Pełzający totalitaryzm?”
Opos powiedział/a
Jednak jest tak jak myślałem, wszystko to zmierza w określonym kierunku. Nie wiem co to będzie, ale apogeum przed nami…
zatorzak powiedział/a
Hmmm.
Moim zdaniem trzeba się szykować na wojnę.
Od momentu katastrofy czułem, że jest to gruuuuubymi nićmi szyte…
alexirin powiedział/a
a może inaczej,
kto jest partnerem dla USA nr 1 w 21 wieku… oczywiście Rosja.
21 wiek to będzie rok dominacji Chin i walka o Rosję.
Obama 17.09.2009 ogłasza rezygnacje z Tarczy, zbliżenie z Rosją, zostaje to w pełni potwierdzone przy ostatnim szczycie Nato. Rozumie się samo przez się, że przeszkody na drodze takiej integracji zostaną usunięte. 17 stycznia 2010 – na Ukrainie wygrywa człowiek Moskwy, stary wsad z Zachodu tzw. (pomarańczowa rewolucja) bez jego poparcia kończy z kilkuprocentowym poparciem. 10.04.2010 dzięki dwóm zdarzeniom lotniczym w tym dniu czystka w Polsce usunięci zostają Prezydent główni liderzy partii opozycyjnych, szef NBP Główna generalicja, Prezydentem zostaje współpracownik WSI (służby całkowicie transparentnej jeśli nie podległej KGB). W Białorusi Rosja odwraca stronę, z wcześniejszej ochronki teraz dąży do usunięcia Łukaszenki i posadzenia na tronie jakiegoś bardziej uległego Pionka, chwilowo się to nie udało bo Łukaszenka Zorganizował szybko wcześniejsze wybory.
Wiec wy sobie tu opowiadajcie bajki o zamachu, brzozach czy sodporności na stres pilota wojskowego, a w międzyczasie scena wokół nas całkowicie się przebudowała.
co do katastrofy:
- nie zabezpieczono miejsca katastrofy – to już samo wyklucza śledztwo. (choć samolot rozbił sie na przestrzeni kilkuset metrów na terenie lotniska wojskowego, wiec zabezpieczenie terenu było banalne.
- nie zabezpieczono głównego dowodu rzeczowego – wraku samolotu – to już samo wyklucza śledztwo.
- oparto śledztwo na tekstach skrzynek, ok, – mija 8 miesięcy, nie posiadamy nawet czystej kopi nagrań, przypominam pierwsza kopia nie zawierała „przypadkowo” ostatnich 17 sekund, druga przekazana nam kopia okazała się zakłócona jakiś buczeniem „przypadkowo” spowodowanym nieprawidłowym napięciem pod jakie było podłączone urządzenie kopiujące.
- piloci wojskowi są najbardziej odpornymi psychicznie ludźmi w tym kraju, jest to podstawowy wymóg przy rekrutacji i szkoleniu pilota.
- wypięcie się na Kaczyńskiego, jak pokazały wcześniejsze wydarzenia i rozdane ordery gwarantowało, ozłocenie przez ekipę Tuska.
- piloci zignorowali wskazania TAWS – przyrządu który rysuje trój wymiarową mape terenu przed samolotem, system ten był podstawowym wyposażeniem bombowca f111. Kiedyś głównego bombowca usa, zastąpionego przez nowocześniejsze i niewykrywalne B2.
Charakterystyczną sposobu działania F111 było unikanie wykrycia poprzez lot na niskiej wysokości, stąd też zaistniała potrzeba stworzenia systemu takiego jak TAWS gdyż przy prędkości 800-1000km/h praktycznie nie ma znaczenia jaka jest widoczność, pilot musi dostać odpowiednio wcześniej informacje. Podstawowymi i najlepiej udokumentowanymi mapami zawartymi w tym systemie były właśnie mapy Radzieckich lotnisk.
Przypominam że mówimy o samolocie używanym w latach 70 i 80 gdzie, różnica w systemach komputerowych w tamtym okresie a dzisiejszych jest ogromna, nasz TU miał jeden z najnowocześniejszych zestawów na swoim pokładzie. Mimo tego oficjalna wersja gośi że go zignorowali i potwierdzali wysokość na podstawie radiowysokościomierza, i nie wiedzieli o jarach przed lotniskiem???!!!. Choć wystarczyło spojrzeć na TAWS.
- wszyscy piloci byli pilotami wojskowymi gdzie podstawą szkolenia, sa loty i lądowania przy zerowej widoczności i bez wsparcia z Ziemi, przypominam że mamy 21 wiek to nie czsy gdy pilotowi gdy nie widział ziemi zostawała tylko modlitwa.
wiec nawet, gdyby Kaczyński stał przy nich z pistoletem w ręku, po prostu by wylądowali, kompletnie nie potrzebowali do tego wierzy, ok, można mówić o pomyłce pilota, ale prawdopodobieństwo że jednocześnie się pomyli 3 jest nikłe.
- zaraz po katastrofie, cudak ogłosił że do smoleńska rusza ekipa polskich Archeologów mająca przeszukać i zabezpieczyć teren??? po 6 miesiącach udało im się dojechać zwiedzili teren, do dnia dzisiejszego nie rozpoczęli prac. W międzyczasie zginą w wypadku Kierownik tej ekspedycji.To jest wprost niesamowite śledztwo w którym nie ma konieczności, zabezpieczenia miejsca zdarzenia, nie ma zabezpieczenia materiału dowodowego.
W normalnym kraju, brak którego ktokolwiek z wyżej wymienionych czynników automatycznie powodował by unieważnienie śledztwa.
Dam wam taki przykład\;
- wypadek
- śledztwo
- rozprawa
- wyrok
Mamy katastrofę – wypadek, mamy śledztwo, czyli zebranie dowodów ustalenie przyczyn,
mamy rozprawę, co będzie jeśli np . rodziny pilotów nie zgodzą się z oficjalną wersją i będą zadać zbadania wraku, w sumie w normalnych okolicznościach oskarżeni maja prawo do obrony. OK, bierzemy taki wrak biegli go badają, no i albo potwierdzają bądź też wykluczają wersje obrony. Oczywiście jeśli wniosek będzie oddalony można rodziny obarczyć kosztami analizy itp. Problem w tym, że nikt nie ma prawa ograniczyć oskarżonemu dostępu do materiału dowodowego, psim obowiązkiem wymiaru sprawiedliwości jest zabezpieczenie go.i jescze jedno co do propagandy o tym że nie mieli prawa lądować,
Piloci NIE lądowali, lecz zaledwie podchodzili do wysokości decyzyjnej, do czego mieli prawo, bez względu na pogodę
Zapamiętajcie tę złowrogą datę: 17 września 2009
Wbrew temu co się potocznie w Polsce sądzi Amerykanie nienawidzą nas i głęboko nami gardzą. Antypolonizm jest jednym ze składników amerykańskiej mentalności a samo określenie „Polak” jest tam uważane za wyjątkowo obraźliwe. Jak ktoś nie wierzy to niech się pośmieje z polish jokes albo obejrzy film w którym główny bohater grany przez Burta Reynoldsa twierdzi, że polski hymn można jedynie wypierdzieć. Można też poczytać sobie New York Timesa, który zarzuca nam wszelkie możliwe zbrodnie- począwszy do holocaustu, który miał się dokonać w polskich obozach koncentracyjnych a na torturowaniu talibów skończywszy. Mimo to nie mam żadnej satysfakcji, że nie będzie amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce.Gdy jednak w grę wchodzi interes narodowy należy odrzucić emocje i nie wolno się kierować sympatią bądź antypatią. Amerykanie mają nas gdzieś ale gdyby już postawili swoje instalacje wojskowe w Polsce to broniliby ich. Tarcza antyrakietowa była dla nas wartością samą w sobie, którą rząd Tuska odrzucił targując się z Jankesami. Próby wyciągnięcia od nich jakiejś kasy przy równoczesnym podnoszeniu argumentu o niebezpieczeństwie na jakie się narażamy były po prostu żałosne i tylko utwierdziły ich w pogardzie jaką żywią do nas.
Podejrzewam, że warunki strony polskiej od początku były zaporowe a Tusk i Sikorski zrobili wszystko aby umowa nie została na czas sfinalizowana. Dokładnie tak jak życzyłby sobie tego Kreml. Wpływowa i potężna, rosyjska partia w Polsce od początku dyskusji nad tarczą używała wszelkich możliwych argumentów przeciwko obecności Jankesów w Polsce. Co ciekawe rzadko używano tezy o niedrażnieniu wielkiego sąsiada na Wschodzie. Bardziej skuteczna okazała się retoryka mówiąca o amerykańskim imperializmie (o rosyjskim jakoś nikt nie wspominał) i wystawianiu się na ewentualny atak. Efektem propagandowej i w gruncie rzeczy prorosyjskiej kampanii jest przekonanie 70 procent polskiego społeczeństwa o szkodliwości tarczy.
To co miał w tej sprawie do powiedzenia Donald Tusk było jak zwykle kłamliwe i niekonkretne. W necie pełno było radosnych komentarzy z powodu wystawienia nas przez Jankesów. Większa radość panowała chyba tylko w Rosji i Iranie. Spora część internautów autentycznie się cieszyła z powodu utarcia nosa znienawidzonym kaczorom optującym za tarczą. To o nich Rafał Ziemkiewicz trafnie kiedyś napisał, że dostają małpiego rozumu gdy tylko pada wzmianka o braciach Kaczyńskich. Nikt już nie będzie pamiętał o tym gdy będziemy odczuwać skutki fatalnych rokowań w sprawie tarczy. Gdyby je szybciej sfinalizowano Jankesi zaangażowali by się bardziej i Obama nie mógłby się tak łatwo wycofać. Zapamiętajcie tę złowrogą datę:17 września 2009. W 70 rocznicę napaści ZSRR na Polskę utraciliśmy najważniejszy atut przeciwko rosyjskiej dominacji
alexirin powiedział/a
Sprawa ministra Wróbla.
Wpadła mi w oko informacja, że syn ministra Wróbla, którego pocięte piłą mechaniczną zwłoki wyłowiono z wody, zostanie, jako niepoczytalny uwolniony z zarzutów i skierowany na leczenie. Ciekawe, bardzo ciekawe.Na trzy dni przed publikacją przez MAK raportu na temat przyczyn katastrofy na lotnisku smoleńskim ginie dr inż. Eugeniusz Wrobel. Należał do nielicznego grona ekspertów, którzy doskonale orientują się w tematyce lotniczej i są w stanie poddać merytorycznej ocenie dokument moskiewskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego.
Mamy dzień na morzu, po drodze do Indii, więc jest trochę więcej czasu, by usiąść i poczytać. Wpadła mi w oko informacja, że syn ministra Wróbla, którego pocięte piłą mechaniczną zwłoki wyłowiono z wody, zostanie, jako niepoczytalny uwolniony z zarzutów i skierowany na leczenie. Ciekawe, bardzo ciekawe….
Na trzy dni przed publikacją przez MAK raportu na temat przyczyn katastrofy na lotnisku smoleńskim ginie dr inż. Eugeniusz Wrobel. Należał do nielicznego grona ekspertów, którzy doskonale orientują się w tematyce lotniczej i są w stanie poddać merytorycznej ocenie dokument moskiewskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego.
Wykładał na Wydziale Automatyki, Elektroniki i Informatyki Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Był wybitnym specjalistą od komputerowych systemów sterowania lotem samolotów. Zajmował się również tematyką z zakresu teleinformatyki w transporcie lotniczym. Był specjalistą od precyzyjnej nawigacji satelitarnej dla lotnictwa, specjalizował się też w kwestiach światowych i europejskich instytucji i organizacji transportu lotniczego oraz w przepisach lotniczych krajowych i unijnych. W latach 90. był wicewojewodą katowickim. Z jego inicjatywy powstało Górnośląskie Towarzystwo Lotnicze, które pod jego nadzorem doprowadziło do uruchomienia i rozbudowy Międzynarodowego Portu Lotniczego “Katowice” w Pyrzowicach. W latach 1998-2001 jako ekspert sejmowej Komisji Transportu i Łączności oraz doradca kolejnych ministrów transportu i gospodarki morskiej uczestniczył m.in. w opracowaniu projektu prawa lotniczego. Od listopada 2005 do grudnia 2007 roku pełnił funkcję wiceministra w resorcie transportu. Ostatnio zaangażowany był m.in. w tworzenie Centrum Kształcenia Kadr Lotnictwa Cywilnego Europy Środkowo-Wschodniej przy Politechnice Śląskiej.Wróbel był współautorem publikacji o zastosowaniu różnicowego odbiornika nawigacji satelitarnej GPS działającego na dwóch częstotliwościach i sygnałach o bardzo wysokiej precyzji, odpornego na zakłócenia zewnętrzne. Był moderatorem na międzynarodowej konferencji poświęconej problemom nawigacji lotniczej.
No, jednym słowem typowy ciemny, niewykształcony pisowskioszołom, mieszkaniec małej miejscowości, zwolennik teorii spiskowych i moherowy fanatyk. Podręcznikowy wręcz przykład szaleńca, który nie znając się kompletnie na lotnictwie ulega szalonym teoriom o zamachu, prawda? Otóż od samego początku w prywatnych rozmowach podawał w wątpliwość, że wrak na Siewiernym to Tu-154 Lux o numerze bocznym 101.
Jerzy Polaczek konsultował z nim treść części interpelacji poselskich kierowanych w sprawie katastrofy samolotu z prezydentem RP na pokładzie. – „Był w tym temacie wyjątkowo na bieżąco. Mogę śmiało powiedzieć, że Eugeniusz był jedną z niewielu osób w kraju, które w sensie intelektualnym i przedmiotowym byłyby w stanie formułować wnioski i uwagi, słowem – odnosić się do całokształtu raportu MAK „– ocenił Jerzy Polaczek.
Z ustaleń prokuratury wynika, że Eugeniusz Wróbel został zamordowany we własnym domu, a jego ciało wrzucono do Zalewu Rybnickiego. Do zabójstwa przyznał się jego syn Grzegorz, który złożył obszerne wyjaśnienia, jednakże później w prokuraturze odwołał swoje wcześniejsze zeznania. Dzisiaj czytam, że śledztwo w sprawie śmierci Eugeniusza Wróbla zostanie zakończone. Nie będzie aktu oskarżenia. W opinii biegłych psychiatrów i psychologa sprawca, syn byłego wiceministra, jest całkowicie niepoczytalny.
Grzegorz W. nie zdaje sobie sprawy z tego, co się wydarzyło. Trafi on trafi do zamkniętego zakładu psychiatrycznego. Biegłym nie udało się ustalić, kiedy rozwinęła się u niego choroba psychiczna. Zdaniem biegłych, drastyczny przebieg zdarzenia wskazywał na nią od początku.
Jeśli mogę cos dodać w tak bolesnej i delikatnej sprawie, „drastyczny przebieg zdarzenia” wskazuje raczej na cos innego. Psychotropy? Pranie mózgu? Szantaż i obietnica uniknięcia kary? No, ale ja jestem najwyraźniej opętany teoriami spiskowymi. Na pewno syn po prostu nagle, pewnego dnia zwariował i poćwiartował ojca. To się zdarza nagminnie, w najlepszych rodzinach. Oczywiście, nie można przejść nad tą sprawą do porządku dziennego, może wydać nakaz uzyskania zezwolenia na zakup pił mechanicznych? Już widzę Donalda Tuska, jak bez krawata zapowiada ukrócenie obrotu tych strasznych narzędzi zbrodni!
No, ale minister Wrobel mógł równie dobrze wpaść pod TIRa na białoruskich numerach, wypić kawę i dostać udaru, ulec wypadkowi samochodowemu, jak szef ekipy archeologów mających pojechać na poszukiwania szczątków, albo, jak swego czasu kapitan Hutyra, który, po zderzeniu z walcem drogowym zdołał zadzwonić do kolegi i powiedzieć o wypadku, potem się okazało, jak przyjechała policja, że jednak ma zmiażdżoną i urwaną głowę.
Mógł, jak wielu świadków w sprawie morderstwa księdza Popiełuszki, umrzeć po wypiciu duszkiem kilku litrów spirytusu alkoholu, bądź wstrzyknięcia sobie tegoż bezpośrednio do krwi, co, jak sugerują wyniki badania krwi, było pewnym okresie bardzo modne… Mógł się powiesić nad Wisłą, jak chorąży Zielonka, uprzednie zapakowawszy do wododopornej torby kilka wydruków ze swoim nazwiskiem, żeby już się tak policja nie męczyła ze zgadywaniem. Albo się powiesić, jak dyrektor Michniewicz, uprzednio zadzwoniwszy do żony, by sobie pogadać i się umówić na następny dzień.
Oczywiście, wszystko jest możliwe, możliwe jest też, ze to wszystko zwykłe zbiegi okoliczności. Na szczęście jednak, nie musimy jeszcze, jak na razie, w to wierzyć.
Na swój prywatny użytek mam swoja teorię. Niektóre zgony są tak straszne i spektakularne, ich wyjaśnienie przyczynami naturalnymi tak oczywiście, bezczelnie niewiarygodnie, jakby ktoś chciał nam wskazać palcem- widzicie?„ Wszystko możemy, a wy możecie nam naskoczyć! Nie mamy płaszcza i co nam Pan zrobi? Nic nam nie zrobią, a ci, co mają się przestraszyć i zmądrzeć, zrozumieją. My wiemy, że wy wiecie, wy wiecie, ze my wiemy, że wy wiecie….
A dalej, to już wy sami zdecydujcie, chce wam się nadal grzebać w tych wszystkich sprawach, czy raczej wolicie sobie jeszcze trochę pożyć na tym najwspanialszym ze światów….”A na koniec szybki quiz: na ile % masy oryginalnego samolotu szacujemy widoczne na zdjęciu szczątki samolotu?
Na:
a- 50%
b- 60%
c- 70%
Odpowiedzi proszę wysyłać na adres MAK. Ewentualnie cc do Pani Minister „Jeden metr” Kopacz.Uzupełnię ten bardzo dokładny artykuł o z pozoru mało ważną informację, jaką niedawno uzyskałem z audycji w TV w której informowano właśnie o chorobie psychicznej „sprawcy” mordu. Otóż wg tego przekazu, matka zabójcy jest zawodowym psychiatrą i nigdy wcześniej nie zauważyła u syna żadnych zmian chorobowych o podłożu psychiatrycznym!
Widocznie ktoś tutaj jest bardzo niedouczony, pytanie tylko czy matka czy też prokurator z badającymi na jego polecenie psychiatrami włącznie?
Mnie osobiście po przeczytaniu tego artykułu już nie dręczą żadne wątpliwości, bo ta sprawa nie śmierdzi, ona CUCHNIE!
A tak na marginesie to ostatnio ta i podobne sprawy bardzo szybko są „finalizowane” jakby ktoś bardzo się spieszył. Dla kontrastu czysta karnie sprawa przeciwko matce i jej konkubinowi o dzieciobójstwo (noworodki w beczkach) ostatnio znalazła swój finał w wyroku po sprawie toczącej się przez okres 8-miu lat!
niezależny Poznań19 października 2010
Sensor satelity nie objął Siewiernego?
Aktualizacja: 2011-01-2
Satelitarne Centrum Operacji Regionalnych (SCOR) w Komorowie, wybudowane za 75 mln zł, korzystające z usług amerykańskiego satelity Ikonos, nie działa na skutek pasywnej postawy akcjonariusza w postaci państwa polskiego.
Z obywatelskiej inicjatywy jednego z ekspertów w dziedzinie zastosowań zdjęć satelitarnych wojskowa prokuratura pozyskała od amerykańskiej firmy DigitalGlobe fotografie miejsca katastrofy samolotu Tu-154M. Dane pochodzą z 5 i 12 kwietnia. Jak ustalił “Nasz Dziennik”, jeszcze 10 kwietnia podjęta została próba wykonania zdjęć obszaru Smoleńska przez niemieckiego satelitę, jednak brak możliwości precyzyjnego określenia rejonu katastrofy spowodował, że była ona nieudana. Teoretycznie takie zdjęcia można byłoby bez problemu zdobyć także w Polsce, ale powstałe w 2004 roku w Komorowie Satelitarne Centrum Operacji Regionalnych, przygotowywane do współpracy z wieloma satelitami, praktycznie nie działa.
“Nasz Dziennik” dotarł do specjalisty z dziedziny systemów GIS i zastosowań zdjęć satelitarnych, z którego inicjatywy jeszcze w dniu katastrofy samolotu Tu-154M podjęta została próba udokumentowania rejonu wypadku. Na wyraźną prośbę mężczyzny nie ujawniamy jego nazwiska. 10 kwietnia 2010 roku z podawanych w mediach informacji o katastrofie wynikało, że do wypadku doszło około 2 km od Smoleńska. Wiadomo było też, że nad obszarem unosiła się mgła. Ekspert zwrócił się więc do firmy zarządzającej niemieckim satelitą radarowym TerraSar-X, by podjął próbę wykonania zdjęć dość ogólnie wskazanego wówczas obszaru. – Podjęto próbę, ale wykonane zdjęcie nie uchwyciło interesującego śledczych obszaru – powiedział ekspert. Jego zdaniem, nawet gdyby ten satelita uchwycił miejsce katastrofy, to zdjęcie nie byłoby dokładne z uwagi na rozdzielczość, z jaką pracuje satelita (w trybie punktowym to maksymalnie 1 m – obszar widzenia wynosi wówczas 10 x 10 km). O wykonanie zdjęć obszaru lotniska Siewiernyj poproszony został także przedstawiciel firmy DigitalGlobe. Firma ta dysponuje satelitami o najwyższej rozdzielczości zobrazowań. Satelita WorldView-2 posiada rozdzielczość czasową 1,1 dnia dla zobrazowań z rozdzielczością 1 metra, a dla najwyższej rozdzielczości (52 cm) czas ten zwiększa się do 3,7 dnia. Z kolei powtarzalność obserwacji satelity WorldView-1 to maksymalnie 1,7 dnia dla rozdzielczości 1 m, do maksymalnie 5,4 dnia dla rozdzielczości 50 centymetrów. Dokumentacja fotograficzna została wykonana w czasie pierwszego przejścia satelity DigitalGlobe nad miejscem katastrofy. Było to 12 kwietnia.
Zdjęcie o rozdzielczości 50 cm pozwala na określenie układu szczątków samolotu, potwierdzenie faktu, że samolot nie był na właściwym kursie i nie leciał na wprost pasa startowego. Wprawdzie dokładność takich fotografii nie jest lepsza niż 50 cm, jednak takie zdjęcia wsparte pomiarami geodezyjnymi w terenie pozwalają na uzyskanie tzw. podpikselowych dokładności i w efekcie na maksymalnie dwukrotne zwiększenie dokładności. Co przedstawiają fotografie, które trafiły do prokuratorskich akt? Obrazy pozyskane od firmy DigitalGlobe zostały opublikowane już 13 kwietnia w internecie. Z informacji przekazywanych mediom przez płk. Ireneusza Szeląga, szefa Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, wynika, że są to zdjęcia satelitarne z 5 i 12 kwietnia “obszaru 40 km kw., dotyczącego ściśle lotniska Siewiernyj pod Smoleńskiem, jak również jego przyległości”. Zdjęcia zostały wykonane w największej rozdzielczości. Wynika z tego, że dane te mogą być materiałem pomocnym m.in. przy ustalaniu zmian, jakie zachodziły na terenie lotniska między 5 a 12 kwietnia – w tym także zakresu zniszczeń dokonanych przez upadający samolot. Śledczy nie potwierdzili, by byli w posiadaniu zdjęć satelitarnych z dnia katastrofy.
Zdjęcia mogły być w Komorowie
O fotografie satelitarne byłoby znacznie łatwiej, gdyby nie fakt upadku powstałego w 2004 roku w Komorowie Satelitarnego Centrum Operacji Regionalnych. SCOR powstało w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego (zainicjowanego przez spółkę giełdową Techmex SA i państwową Agencję Mienia Wojskowego). Stacja kosztowała 75 mln zł i korzystała z usług amerykańskiego satelity Ikonos (fotografuje powierzchnię Ziemi z rozdzielczością 82 centymetrów) zarządzanego przez GeoEye, choć była przygotowana do odbioru sygnałów pochodzących z wielu satelitów, także tych dopiero projektowanych.
SCOR było jedynym w Europie Środkowo-Wschodniej ośrodkiem zarządzania satelitami. Jego powstanie wymagało wielu uzgodnień, m.in. z rządem USA. W ramach projektu spółka przekazała Amerykanom 13,5 mln USD pochodzących z emisji na Giełdzie Papierów Wartościowych. Wiosną 2009 roku Techmex zwiększył do ponad 75 proc. swoje zaangażowanie w SCOR. Jednak spółka nie radziła sobie ze spłatami zadłużeń. Wniosek o ogłoszenie upadłości likwidacyjnej Techmeksu został złożony w sądzie jesienią 2009 roku. W listopadzie 2010 roku orzeczenie stało się prawomocne. W ocenie naszego rozmówcy, SCOR dziś nie działa “na skutek pasywnej postawy akcjonariusza w postaci państwa polskiego”. Z taką oceną zgodził się dr Marek Dietl, członek Rady Nadzorczej Techmex, ekspert Instytutu Sobieskiego. Jak zauważył, SCOR miał m.in. realizować zadania zlecane przez instytucje państwowe, ale w praktyce było ich zbyt mało i to skutkowało klapą projektu.
Marcin Austyn
Zaniedbali, niech odpowiedząNajdalej w pierwszej dekadzie stycznia do prokuratury trafią zawiadomienia o podejrzeniu niedopełnienia obowiązków przez premiera Donalda Tuska oraz ministrów: Tomasza Arabskiego, Radosława Sikorskiego i Bogdana Klicha. Jak poinformował poseł Antoni Macierewicz, przewodniczący Parlamentarnego Zespołu ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M, pisma będą związane z przygotowaniem przez rząd kwietniowej wizyty w Katyniu oraz badaniem okoliczności katastrofy samolotu z prezydentem na pokładzie. Wcześniej zespół skierował do prokuratury pismo dotyczące podejrzenia popełnienia przestępstwa przez szefa MSWiA poprzez poświadczenie nieprawdy w protokole przekazania Polsce kopii zapisów z rejestratorów pokładowych. W ocenie Antoniego Macierewicza, posła PiS, premier Donald Tusk oraz szef kancelarii premiera Tomasz Arabski, minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski i szef MON Bogdan Klich nie dopełnili obowiązków podczas przygotowania wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu w kwietniu 2010 roku jak i podczas badania przyczyn katastrofy smoleńskiej. Poseł wytknął także premierowi uległą postawę wobec Rosjan oraz brak chęci sporządzenia odrębnego raportu w sprawie katastrofy Tu-154M. W ocenie posła, sporządzone przez tzw. komisję Millera uwagi do projektu raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) to jedynie rutynowe działania, niemające znaczenia międzynarodowego. Zdaniem Macierewicza, mimo sugerowanych uwag do dokumentu MAK, rząd zasadniczo zgadza się z tezami Rosjan i zamiast sporządzić własny raport, aprobuje sugestie, iż znacząca część odpowiedzialności za katastrofę leży po stronie polskiej. Przy tym polska komisja nie badała wraku samolotu, nie posiada oryginałów czarnych skrzynek, nie przeprowadziła nawet badania lewego skrzydła, którego utrata miała być początkiem tragedii. Nie dokonano też rekonstrukcji samolotu, co pozwoliłoby na jednoznaczne wykluczenie wersji zamachu (z marszu wykluczone przez MAK jeszcze w kwietniu ub.r.). W ocenie posła Macierewicza, działania tych polityków noszą znamiona złamania artykułu 231 kodeksu karnego, który mówi, że „funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub niedopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3″. Do tego grona szef zespołu dołączył także ministra Jerzego Millera, stojącego na czele Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. W jego sprawie poseł ponad miesiąc temu skierował zawiadomienie do prokuratury dotyczące możliwości popełnienia przestępstwa poświadczenia nieprawdy w dokumentach. Chodzi o podpisanie przez Millera protokołu przekazania Polsce kopii zapisów z rejestratorów pokładowych samolotu Tu-154M, w którym Miller poświadczył zgodność kopii z oryginałem, co okazało się nieprawdą. To nie jedyny kierowany wobec ministra zarzut. Jak zauważył Macierewicz, Jerzy Miller jako szef KBWLLP dokonuje m.in. oceny pracy służb (np. Biura Ochrony Rządu), które mu podlegają jako szefowi MSWiA, a zatem jako minister weryfikuje też swoje działania jako szef komisji. To w ocenie polityka PiS, przemawia za tym, by Miller został odwołany ze stanowiska. Poseł przypomniał też o obowiązującej od grudnia ubiegłego roku dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady UE w sprawie badania wypadków i incydentów w lotnictwie cywilnym oraz zapobiegania im, która pozwala Polsce na przekazanie postępowania wyjaśniającego dowolnie wskazanemu organowi ds. badania zdarzeń lotniczych. Akt ten nakłada też na MAK obowiązek traktowania Europejskiej Agencji Bezpieczeństwa Lotniczego jako strony w procedurze prowadzonej w myśl załącznika 13 do konwencji chicagowskiej oraz obliguje Polskę do włączenia przedstawiciela Agencji do prac KBWLLP. Jak zaznaczył Macierewicz, informacja o dyrektywie została przekazana premierowi na początku grudnia, jednak do tej pory rząd nie skorzystał z tych rozwiązań. Stanowisko szefa zespołu krótko skomentował Paweł Graś, rzecznik rządu, bagatelizując sprawę. Jego zdaniem, zawiadamianie prokuratury to ulubione zajęcie posła Macierewicza. Rzecznik podkreślił także, że premier w sprawie smoleńskiej jest do dyspozycji prokuratury. Marcin Austyn
W KATYŃSKIEJ MGLE
07-01-2011Śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej nie jest potrzebne. Kto chce znać słuszne wyjaśnienie, ten i tak od pierwszej minuty wie, jaka była przyczyna katastrofy. Kto chciałby poznać jakieś inne, szkodzi rządowi, dla którego nie ma alternatywy oraz pojednaniu z Rosją, dla którego też nie ma alternatywy, więc trzeba mu zamknąć gębę, opluć, wykpić i zdyskredytować robiąc jako wariata, a nie dawać do ręki argumenty.
Pan prezydent Komorowski, jeden z tych, którzy od pierwszej chwili wiedzą, orzekł wszak autorytatywnie – samolot spadł, bo próbował lądować. Gdyby nie próbował lądować, to by nie spadł, więc „prawda jest najboleśniej prosta”. Mówiąc Barańczakiem: „Taka jest prawda (najboleśniejsza), nieprawda, i innej prawdy nie ma”.
Szkoda czasu tracić na udowadnianie, że prawda o Bronisławie Komorowskim jest również „najboleśniej prosta”. Jest on po prostu… Gryzę się w język przez szacunek dla urzędu, i szukam pokrętnych peryfraz tam, gdzie słowo proste narzuca się w sposób oczywisty. Jest on po prostu, tak to ujmijmy, umysłowością nader mierną, dalece nie spełniającą wymogów nie tylko urzędu prezydenckiego, ale także wcześniej przez niego sprawowanych – marszałka Sejmu czy nawet wiceministra Obrony Narodowej; kariera, jaką człowiek o takich horyzontach zrobił w III RP, sama w sobie pokazuje „najboleśniejszą prawdę” o państwie, w którym żyjemy.
Żeby przekonać się, że to, o czym w sposób możliwie najłagodniejszy tu piszę, jest prawdą – „najboleśniej prostą” – wystarczy posłużyć się poczciwym internetem. Osobiście polecam lekturę wystąpienia pana prezydenta w amerykańskiej siedzibie George Marshall Fund, czyli, rzec można, u sławnego Rona Asmusa. Ten stek porywających i błyskotliwych dygresji wygłaszanych, najwyraźniej „z głowy” przed amerykańskimi ekspertami od polityki wschodniej, okraszony wyrazami troski, czy tłumaczka ma dość kwalifikacji by oddać prezentowane przemyślenia w całej ich głębi, wystarcza – nawet gdyby nie było wielu innych dowodów – by zdiagnozować pana Komorowskiego jako w sam raz jowialnego wodzireja imprezy integracyjnej w jakiejś leśniczówce, możliwie odległej od stolicy.
Publiczne wystąpienia mieszczą się jak najbardziej w jego intelektualnych możliwościach, ale tylko takie, które nie trwają dłużej niż dwie minuty i kończą się wezwaniem w rodzaju „zdrowie gospodyni!”.
Dla tej rangi umysłów logika „gdyby nie próbowali lądować, katastrofy by nie było” jest logiką zupełnie wystarczającą i nieodpartą. Zgodnie z nią można by zresztą znaleźć prawdę jeszcze bardziej najboleśniej prostą – ten samolot nie spadłby, gdyby nie wystartował. Nie jest to z mojej strony tylko figura retoryczna. Każdy ekspert potwierdzi, że gdyby użycie rządowych samolotów podlegało elementarnym rygorom lotnictwa cywilnego, mowy by nie mogło być o starcie któregokolwiek z nich już od wielu lat.
Między innymi dlatego właśnie w III RP jednostką odpowiedzialną za te loty uczyniono pułk specjalny lotnictwa wojskowego. I prezydencki tupolew był formalnie maszyną wojskową. Po czym, decyzją Donalda Tuska, który dziś nie jest w stanie powiedzieć, kto mu ją podpowiedział, został w kilka godzin po katastrofie uczyniony, z mocą wsteczną, maszyną cywilną, aby podpadać pod konwencję chicagowską, na mocy której Rosjanie zagwarantowali nam tę samą rzetelność śledztwa, jak w wypadku zatonięcia „Kurska”. Dopiero po miesiącach pan premier ocknął się i tzw. strona polska próbuje rozpaczliwie wynegocjować uznanie, że utracony samolot tuż przed upadkiem był jednak maszyną wojskową.
Jaka to różnica? Zasadnicza. W lotnictwie cywilnym ostateczną decyzję o lądowaniu podejmuje pilot. W locie wojskowym – wieża kontrolna.
Inna sprawa, że gdyby był to lot cywilny, to w takim razie pilot, podejmujący decyzję o lądowaniu, musiałby mieć pełną wiedzę, gdzie jest, na jakiej ścieżce etc. – i tę wiedzę zobowiązana mu była dać, zgodnie z obowiązującymi, wyśrubowanymi normami lotnictwa cywilnego, wieża kontrolna. Ale, jak wiemy, zapisów z wieży nie ma, bo „się taśma zacięła”, zeznania kontrolerów się po paru miesiącach oficjalnie zmieniły, kto oprócz nich był na wieży, i z kim konsultowali decyzje telefonicznie, też nie wiadomo i nie będzie wiadomo, a na dodatek wciąż niemożliwe do otrzymania okazują się podstawowe informacje na temat lotniska, nawet takie, jak książka obowiązujących na nim procedur, nie poprawiane po fakcie zapisy meteorologiczne czy plan układu radiolatarni.
Skoro wszystko jest tak „najboleśniej proste”, to po co tyle ściemniania? Zapewne, gdyby pilot nie próbował wylądować, to by się nie rozbił, tak jak, można rzecz z tą samą kategorycznością, nie byłoby pogromów i ostatecznie holocaustu, gdyby Żydzi nie rozleźli się byli z Bliskiego Wschodu po całej Europie. Istota problemu jednak w tym, że pilot, próbował lądować w przekonaniu, że jest w osi pasa i innym zupełnie miejscu, niż był w rzeczywistości, najprawdopodobniej upewniany co do tego namiarami nieprawidłowo ustawionej radiolatarni i co najmniej nie wyprowadzany z błędu przez kontrolera, który, teoretycznie, śledził jego pozycję na radarach (tych, co to się im taśma zacięła) i który, teoretycznie, mając w tej kwestii głos rozstrzygający, dał mu zgodę na to lądowanie.
Mieć w tej sytuacji pretensje do pilota, że „uległ presji” (choć, jak przyznał pan Klich, dowodów na istnienie jakiejkolwiek opresji wciąż nie ma) i schodził jak po sznurku na katyńskie sosny, to jak mieć pretensje do kierowcy ze starego sowieckiego kawału o zawaleniu się oddanego na rocznicę oktiabrskiej rewolucji wiaduktu: „widzi, durak, przed sobą most, i jedzie!”.
To wszystko oczywiście zbyt skomplikowane dla umysłu pana prezydenta i jego zwolenników. Nie byłoby katastrofy, gdyby nie lądował. Nie lądowałby, gdyby nie wystartował. Nie wystartowałby, gdyby Kaczyński nie pchał się do Katynia, chociaż mu przecież jasno dawano do zrozumienia, że ani Tusk, ani Putin go tam nie potrzebują. I wyjaśnienie katastrofy staje się równie oczywiste, jak robienie bigosu.
Oczywiście, rzecz głupią można powiedzieć głupio, a można jeszcze głupiej. Można też powiedzieć ją w sposób obnażający nie tylko głupotę mówiącego, ale też jego nikczemność i zacietrzewienie. Słowa prezydenta Komorowskiego były słowami stosunkowo wyważonymi, ale stanowiły swoistą emanację udeckiego środowiska, które uczynił on swoim intelektualnym zapleczem. Środowiska, które ma także pomniejszych heroldów, zupełnie nie próbujących, czy z racji swych możliwości umysłowych niezdolnych ukryć, jacy naprawdę są.
Wydaje mi się, że modelowym wręcz przykładem mentalności tego środowiska jest wypowiedź Haliny Flis-Kuczyńskiej zamieszczona przez „Gazetę Wyborczą”: „Pora skończyć z żałobą, wieńcami, pochodami i wołaniem o uczczenie. Dobrze by było, gdyby zostało jasno powiedziane, jak to pycha prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego drażliwość na punkcie swojego znaczenia doprowadziły do sytuacji, w której nie śmiał mu się sprzeciwić pilot samolotu i bał się zabronić lądowania rosyjski operator na lotnisku. Ta katastrofa była zawiniona przez klimat wytworzony przez nieżyjącego prezydenta i… nie można dać się w nieskończoność terroryzować bratu zmarłego.”
Prościej, jaśniej i głupiej już nie można.
W kioskach chyba można jeszcze dostać „Gazetę Polską” z filmem „Mgła” (na Centralnym już wczoraj jej nie było, ale jeśli w innych punktach jeszcze jest – szczerze zachęcam do nabycia i obejrzenia). Nie jest to film „śledczy”, poświęcony analizie przebiegu lądowania, badaniu śladów; żadnych komputerowych rekonstrukcji ani wykresów, objaśnień ekspertów etc. Jest to tylko i aż – przejmująca relacja ludzi, którzy tam byli, co widzieli, co słyszeli i co pamiętają. Nawet to wystarczy, by dostrzec ogrom propagandowej podłości, z jaką jesteśmy w sprawie tej tragedii okłamywani w imię interesów jedynie słusznej władzy.
Ślady zaorane, taśmy „się zacięły”, oryginałów rejestratorów nie ma, a na kopiach zapis „zaszumiony”, wrak i inne dowody zniszczone, zeznania oficjalnie podmienione… Teraz się mogą Polaczki błąkać w katyńskiej mgle do wiadomego skonania, tym bardziej, że w tę mgłę, w której po omacku szukają odpowiedzi, wpuszczono jeszcze mrowie krzykliwych durniów i zwykłych łajdaków, chorych z nienawiści do tych, których nazywają „prawdziwymi Polakami” w głębokim przekonaniu, że to obelga.
Rafał A. Ziemkiewicz
[fakty.interia.pl/felietony/ziemkiewicz/news/w-katynskiej-mgle,1580109,0,0,1#comments]
alexirin powiedział/a
Kim jest pułkownik Edmund Klich? – Podejrzana misja polskiego akredytowanego
Po katastrofie wojskowego samolotu CASA C-295 M numer 019, która wydarzyła się 23 stycznia 2008, o godzinie 19:07 w Mirosławcu, powołana została przez MON, 29 osobowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego skupiająca najlepszych polskich fachowców. Na próżno wśród jej członków i ekspertów szukać nazwiska pułkownika Edmunda Klicha.
Tamtego tragicznego wieczoru nasz wybitny ekspert nie poczuł nieodpartej potrzeby by spakować się, wybiec z domu i jechać na oślep przed siebie powodowany poczuciem odpowiedzialności i patriotyzmu, choć wśród ofiar było wielu jego przyjaciół i znajomych.
Edmund Klich znał wówczas swoje miejsce w szeregu i wiedział doskonale, że badanie wypadków w lotnictwie państwowym to nie jego działka. On jest szefem Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych istniejącej przy ministrze infrastruktury i w jego kompetencji jest tylko i wyłącznie lotnictwo cywilne. Koniec, kropka.
Tym bardziej wydaje się dziwne, że po ponad dwóch latach pan pułkownik Klich zachował się zupełnie inaczej. Katastrofa rządowego samolotu z prezydentem na pokładzie była w sposób oczywisty również wypadkiem w lotnictwie państwowym. Piloci byli wojskowymi, a samolot należał do wojskowego pułku i leciał na rosyjskie lotnisko wojskowe.
Ów rejs w dokumentach oznaczono literą „M” (military).
Skąd, więc ten nagły impuls i wprost mesjańskie przewidzenie tego, że to on, Edmund Klich właśnie stanie się człowiekiem numer jeden i jako polski przedstawiciel przy MAK i będzie odpowiedzialny ze strony polskiej za wyjaśnienie przyczyn katastrofy? Dlaczego nagle zachował się zupełnie nielogicznie i odwrotnie niż 23 stycznia 2008 roku? Skąd jazda zupełnie w ciemno do Warszawy i wiara, że zastanie tam ministra Grabarczyka, z którym się wcześniej nie umawiał oraz wbrew jakiejkolwiek logice cała tragedia będzie badana tak, jakby była to jedna z wielu katastrof w lotnictwie cywilnym i to na dodatek rejsowym?
Czy aby na pewno wyjazd Edmunda Klicha do Warszawy był tak spontaniczny jak zeznawał w sejmie?
Oto opowieść Edmunda Klicha wygłoszona przed sejmowa komisją infrastruktury 6 maja 2010 roku:
„Rozpocznę od pierwszej informacji, o której – jak większość pewnie z państwa – dowiedziałem się o katastrofie z mediów. Nawet dzwonił jeszcze syn. Mówi: tato czy wiesz, co się dzieje? Włączyłem TVN 24, widzę, co się dzieje, w związku z tym natychmiast zacząłem się pakować i jadę do Warszawy, bo wiedziałem, że już może być problem prawny. Dlaczego? Dlatego, że samolot jest samolotem – był – samolotem lotnictwa państwowego. Załoga była wojskowa. W związku z tym dotyczy to lotnictwa państwowego, którego nie obejmuje załącznik 13 do konwencji o międzynarodowym lotnictwie cywilnym”
Ciekawe. Klich wie już, że załącznik 13 i cała konwencja w tym przypadku nie mają zastosowania, czyli nic tam po nim, a jednak pędzi jak błyskawica do Warszawy.
Dalej robi się jeszcze ciekawiej:
„Tak gdzieś w połowie drogi, chyba w rejonie Garwolina, bo ja mieszkam w Dęblinie i na weekendy jeżdżę do Dęblina, w tygodniu czy jak potrzeba to mieszkam w Warszawie, także nie ma jakiegoś problemu tutaj dojazdu, szybkości na miejsce wypadku czy coś. W połowie drogi dostałem telefon od pana Aleksieja Morozowa, to jest obecnie przewodniczący Komisji Federacji Rosyjskiej, zastępca pani Anodiny – szefowej Mieżnonarodnej Awiacionnej Komisji… Komitetu, to znaczy Międzynarodowego Komitetu Lotniczego. (…) On zadzwonił i powiadomił mnie, że jest katastrofa w Smoleńsku i traktuje to, jako telefoniczne powiadomienie, natomiast formalne będzie później. I było od razu pytanie o procedury, według jakich będzie ten wypadek badany. On zaproponował załącznik 13 do konwencji, bo myślę, że i według jego wiedzy, i ówczesnej mojej wiedzy, to jest jedyny dokument, który podpisała i strona polska, i Federacja Rosyjska, jako konwencję chicagowską tak zwaną z ’44 roku. Ja wtedy nie wypowiedziałem się jednoznacznie, ale też sądziłem, że to będzie jedyne rozwiązanie, to znaczy rozwiązanie, które ma jasne zasady prawne.”
I dalej:
„Po przyjeździe do ministerstwa już pan minister Grabarczyk na mnie czekał. Zgłosiłem się do gabinetu pana ministra i też ten pogląd wyraziłem, że tu chyba aneks 13 jest takim dokumentem, gdzie obydwie strony mają określone procedury, jest to już jasne, to są zasady międzynarodowe.”
Jak widzimy to nie na szczeblu rządowym z udziałem polskiego premiera dochodzi do forsowania załącznika 13 konwencji chicagowskiej, której w ogóle nie stosuje się w przypadku katastrof w lotnictwie państwowym, lecz cały plan zostaje wyjawiony gdzieś w okolicach Garwolina z inspiracji Morozowa i via jego pomagier Edmund Klich przekazany ministrowi Grabarczykowi.
Do faceta, który w ogóle nie jest przewidziany do badania takich wypadków jak katastrofa smoleńska, dzwoni inny facet z Rosji, który również doskonale wie, że to nie ten adres i nie jego instytucja powinna badać tego typu wypadki. O dziwo, obaj wiedzą o tym doskonale, ale polski rozmówca Morozowa, jakby telepatycznie wyczuwa, co będzie się działo i już jest w drodze czytając niemal w myślach zastępcy generał Anodiny.
Zastanawiające, że na eksperta-ochotnika czeka już w Warszawie minister Grabarczyk, choć nie słyszymy w zeznaniach Klicha o żadnym umawianiu się na wspólne spotkanie. Kto poinformował Grabarczyka, że Klich jest w drodze i ma on na niego czekać?
A może to nagłe pakowanie się i wyjazd z Dęblina do Warszawy to typowe zachowanie się podległego służbowo funkcjonariusza po usłyszeniu wydanego mu rozkazu, a nie impuls, którego jakoś zabrakło podczas katastrofy w Mirosławcu i śmierci tylu przyjaciół i kolegów?
Może pierwszym zadaniem Edmunda Klich była walka o postępowanie w myśl 13 załącznika do konwencji chicagowskiej, która jak dzisiaj wiemy okazała się korzystna tylko dla Rosjan gdyż pozwala im dysponować dowolnie kluczowymi dowodami niezbędnymi do wyjaśnienia przyczyn katastrofy i nie wydawanie ich stronie polskiej?
Idźmy zatem dalej.
Klich, choć jeszcze nie jest polskim akredytowanym przy MAK znajduje się błyskawicznie w Moskwie obok takich wybitnych specjalistów wojskowych jak między innymi płk Goliński i płk Milkiewicz. Niestety, za pomocą intryg i kłótni pozbywa się „konkurencji”, która wraca po trzech dniach do Polski i tak oto opisuje później swoje starcie z wówczas jeszcze pułkownikiem Parulskim, szefem prokuratury wojskowej:
“I wchodzę do tego pomieszczenia, jest pan minister Parulski i od razu – no, powiedziałbym dosyć ostro – powiedział mi, że ja w ogóle nie potrafię działać, ja utrudniam pracę prokuraturze, a w ogóle ja ustawiłem… przyjąłem, jako załącznik 13 do procedowania i działam na szkodę Polski. To były bardzo mocne słowa i ja sobie je zapisałem zaraz wieczorem. Więc w tej sytuacji nie wiem, o co chodzi. Ja mówię, ja muszę procedować według załącznika 13 i wymaga tego ode mnie pan Morozow”.
Znowu pojawia się Morozow, którego autorytet i zwierzchnictwo wydają się od początku dla Edmunda Klicha bezdyskusyjne, choć przypominam, nadal nie jest on jeszcze polskim akredytowanym przy MAK i Morozow nie może od niego niczego jeszcze wymagać czy żądać. Dlaczego zwycięża lojalność wobec Morozowa, a nie obowiązek zapewnienia Polsce jak największego wpływu na wyjaśnienie przyczyn katastrofy?
Czyżby odzywała się u naszego „wybitnego eksperta” dusza niewolnika i instynkt podporządkowania się przewodnikowi stada?
Skoro Parulski uważał wówczas procedowanie według załącznika 13-go za szkodliwe dla Polski to znaczy, że prokuratura wojskowa i wojskowi eksperci mieli inny plan, zniweczony z premedytacją przez Rosjan i działającego zgodnie z ich interesem Klicha.
Dalej następuje bardzo sprawna akcja świetnie przygotowanych Rosjan, u których bynajmniej nie widać w tej kwestii żadnego chaosu i bałaganu. Wręcz przeciwnie, wydają się być świetnie przygotowani i działać według wcześniej ustalonego precyzyjnego planu. Oni chcą za wszelką cenę właśnie jego, Edmunda Klicha i to uczucie do niego zrodziło się być może nie w okolicach Garwolina, …ale gdzie indziej i dużo, dużo wcześniej?
W każdym bądź razie to, co dzieje się dalej tak opisuje sam Klich:
„W kolejny dzień, to był poniedziałek, a i kolejny dzień godzina 13.00, tj. wtorek, trzynastego …przepraszam…o godzinie 12.00 podchodzi do mnie pan Morozow i mówi: pan premier Putin zaprasza, no nie mówi się pan w języku rosyjskim tylko jest wy czy ciebie, no jest to taka forma, jak w angielskim, mówi zaprasza ciebie na konferencję prasową do Moskwy na trzecią. Ja mówię, jak na trzecią? Przecież jest dwunasta. Chyba, że jakiś samolot, może przelecę się jakimś Tu-22 albo coś i to wtedy można, prawda? Wszystko możliwe jest, szczególnie w tak mocnym państwie. No i od razu zadzwoniłem do pana ministra Grabarczyka, bo coś tutaj ja za wysoko zaczynam gdzieś być postrzegany, prawda? No i w rozmowie, ja nie wiem czy była taka jasna akceptacja, ale wyczułem, że mogę się na to spotkanie udać do… Aha, bo później było tak: nie będę musiał lecieć do Moskwy, ale będzie telekonferencja i mam być w budynku w jakimś jednym z gubernatorów. Udałem się na tę konferencję. Pierwszy głos zabrał pan premier Putin, później jego zastępca pan Iwanow i jako trzecia pani Anodina, szefowa MAK-u, która jasno powiedziała, że będzie procedowanie według załącznika 13.”
Rosjanie widząc tarcia w polskiej delegacji oraz patriotyczne i fachowe, czyli „groźne” podejście niektórych naszych ekspertów i wojskowych, postanowili posadzić Klicha przynajmniej na ekranach telewizorów, między Putinem, Iwanowem i Anodiną tak, aby ów obraz poszedł w świat i powstało wrażenie, że ich faworyt jest główną postacią w polskiej ekipie i jest to wybór polskiej strony.
Ponownie zwracam uwagę, że dzieje się to 13-go kwietnia i Edmund Klich nie jest jeszcze polskim akredytowanym przy MAK.
W ten oto przemyślny sposób w rzeczywistości to Kreml obsadził stanowisko polskiego akredytowanego przy MAK, a na fali polskiej akcji palenia zniczy na grobach czerwonoarmiejców i podziwu autorytetów z Czerskiej dla wspaniałej postawy władz Rosji, trudno byłoby stawiać w kłopotliwej sytuacji Władimira Putina. Ten zaś sprytnie oraz osobiście nobilitował Edmunda Klicha.
Zresztą któż miałby oponować z obecnej ekipy rządowej, która prężyć muskuły potrafi tylko na własnym podwórku wobec wrednych „pisiorów” wspierana przez zaprzyjaźnione media?
Dzisiejsze teatralne gesty Donalda Tuska, udające niezadowolenie z raportu MAK to zwykła gra pod naiwną publiczkę, a apelowanie do strony rosyjskiej o uwzględnienie polskich uwag do raportu jest niczym innym jak proponowaniem kompromisu zamiast poszukiwaniem prawdy. Tej prawdy Putin oraz Tusk i jego ferajna nie chcą od samego początku i dlatego najwygodniejszym akredytowanym dla obu stron był właśnie Edmund Klich z wyraźnie widoczną, wbitą w plecy rosyjską kierownicą.
Gwarancją na ukrycie prawdy jest też wypróbowany i dobrze znany na całym świecie żołnierz Putina, prokurator Jurij Czajka, o którego „osiągnięciach” i „sukcesach” Tusk nie mógł nie wiedzieć, zgadzając się na pozostawienie w jego wypróbowanych rękach decydującej roli w prokuratorskim śledztwie.
Wszelkie dzisiejsze dywagacje czy przedłużyć Klichowi kończącą się kadencję, jako przewodniczącemu Komisji Badania Wypadków Lotniczych przy ministrze infrastruktury uważam za skandal i objaw wyjątkowego skundlenia polskiej klasy politycznej.
Jednak tak jak trzeba było zmiękczyć pułkownika Parulskiego generalskimi lampasami, podziękować za pomocą wysokiego odznaczenia państwowego ambasadorowi Rosji w Polsce, Grininowi za współudział w dyplomatycznym spisku wymierzonym przeciwko prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, tak trzeba będzie jakoś „godnie” zagospodarować polskiego eksperta, protegowanego Władimira Putina. Nie mam żadnych wątpliwości, że tak się właśnie stanie.
Ten człowiek powinien jednak kiedyś stanąć przed polskim, prawdziwie niezawisłym sądem, a jeżeli już czemuś ma koniecznie w przyszłości przewodniczyć to najlepiej z poręczenia Putina, dożywotnio, rosyjskiej komisji MAK, najlepiej w złoconej liberii i przed drzwiami do windy w siedzibie „międzypaństwowej komisji” w Moskwie.
„Mocną” pozycję polskiego akredytowanego najlepiej obrazuje ten oto fragment konferencji prasowej MAK z 19 maja 2010 roku. Mamy tu jak na tacy Edmunda Klicha, którego po telekonferencji z Putinem, generał Anodina szybko sprowadza do parteru, tak, aby mu woda sodowa nie uderzyła zbytnio do jego megalomańskiej głowy i znał swoje miejsce w szeregu.
Dziennikarz BBC zadaje pytanie Edmundowi Klichowi o dodatkowy głos w kabinie, czy jest zidentyfikowany i do kogo należy. Drugie pytanie – O zabrany z lotniska w Smoleńsku system ILS.
Chce odpowiadać Edmund Klich, ale Tatiana Anodina wchodzi mu w słowo: „ Może ja odpowiem. Pan Klich może mówić później.”
Od tamtych wydarzeń minie niedługo już dziewięć miesięcy
Pytany ostatnio w programie „Warto rozmawiać” o to czy zbadał to słynne skrzydło rządowego Tupolewa, które ponoć odpadło po uderzeniu w brzozę, polski „ekspert” Edmund Klich odpowiedział przecząco. Za to nazajutrz w wywiadzie dla portalu Wirtualna Polska „specjalista od katastrof lotniczych” stwierdził:
Ważne byłoby, aby ujawnić rozmowy między Lechem i Jarosławem Kaczyńskimi i dowiedzieć się czy rozmowa dotyczyła rzeczywiście jedynie stanu zdrowia matki
Tak drodzy czytelnicy, to nie sen, to się dzieje naprawdę. Ten człowiek de facto nastręczony przez Rosjan, wędruje od studia telewizyjnego do studia, od jednej redakcji do drugiej i traktowany jest zupełnie poważnie, jako obiektywny, niezależny polski ekspert i fachowiec.
Ilość sprzecznych z sobą wypowiedzi, wolt, zmian stanowiska, dziesiątki wywiadów i wydana książka czynia polskiego akredytowanego jednym z głównych narzędzi prowadzonej od samego początku przez stronę rosyjską i polską skoordynowanej akcji dezinformacyjnej.
Półroczne żebranie opinii publicznej o zabezpieczenie wraku samolotu, brak czarnych skrzynek, broni, kamizelek kuloodpornych i amunicji borowców, telefonu satelitarnego prezydenta jak i samego kokpitu samolotu to skandaliczne wydarzenia, które miały miejsce bez żadnego stanowczego protestu polskiego rządu, co może nasuwać podejrzenie, że było mu to na rękę.
Oto III RP w pełnej krasie. Oto upadające chore państwo z ogłupioną do cna gawiedzią, które nie może doczekać się narodowego przebudzenia. Państwo ludzi, którzy mając uszy nie słyszą i mając oczy nie widzą.
P.S. Życie jak zwykle zaskakuje.
Powyższy tekst pisałem 8 stycznia i nie sądziłem, że moje „chore insynuacje” podważające samodzielność decyzji Edmunda Klicha o wyjeździe 10 kwietnia 2010 roku ze swojego domu w Dęblinie do Warszawy potwierdził sam polski akredytowany w wywiadzie dla Gazety Polskiej.
GP – Wkrótce potem – jako pierwszy, zanim zrobił to ktokolwiek ze strony polskiej – zadzwonił do Pana Aleksiej Morozow, wiceszef MAK?
Edmund Klich – Przy okazji chcę tu uściślić pewną informację: Morozow do mnie dzwonił, gdy jeszcze byłem w domu, a nie na trasie do Warszawy, jak powiedziałem w pierwszym przesłuchaniu sejmowym
Lont wetknięty w tyłek polskiej ekipy rządowej 10 kwietnia ubiegłego roku okazuje się dużo krótszy niż sądziłem, dlatego też zamiast pastwić się nad gabinetem szkodników i ciemniaków zadedykuję im refren popularnej piosenki grupy Happysad
„…a miało być tak pięknie
miało nie wiać w oczy nam
i ociekać szczęściem
miało być “sto lat! sto lat!”MiKokosz
B. Klich miał też lecieć – Pierwotna lista pasażerów Tu-154M
Przeczytaj listę pasażerów rządowego Tu-154M, która według naszych ustaleń [Nasza Polska] krążyła po dziennikarskich mailach przynajmniej od 4 kwietnia 2010 r.
- Dostałam tę listę od młodych dziennikarzy, którzy prosili mnie o radę z kim przeprowadzić ewentualnie wywiady. Ta lista pasażerów krążyła po prostu ot tak, już od kilku dni, z maili na maile. Potem siedziałam w domu, to było w poniedziałek, i zastanawiałam się jak to możliwe, że ja mam pełną listę generałów, kapelanów, polityków, którzy lecą z prezydentem i że ta lista jest w obiegu. Wierzyć mi się nie chciało, że oni wszyscy są na tej jednej liście. Pomyślałam, że może będą rozdzieleni, że może to tylko lista obecności w Katyniu. Nie mogłam tego pojąć i niestety wziąć na serio – mówiła red. Anna Pietraszek w wywiadzie z 10 kwietnia dla Portalu Internetowego “NaszaPolska.PL”.
Dla wielu osób lista, o której mowa została zweryfikowana – przede wszystkim skrócona. M.in. lecieć z prezydentem Lechem Kaczyńskim miał Bogdan Klich, Minister Obrony Narodowej wymieniony na piątej pozycji listy pasażerów oficjalnej delegacji.
Warto podkreślić, że zdarzało się, iż listy delegacji dyplomatycznych czy VIP-ów były znane prasie, ale nigdy nie było takiego rejestru aż tylu arcyważnych osób z punktu widzenia funkcjonowania państwa na jednej liście, jawnej, krążącej po Internecie i zawierającej dodatkowo personalia wszystkich oficerów Biura Ochrony Rządu.
“Nasza Polska” bada sprawę tragicznego zdarzenia pod lotniskiem w Smoleńsku. O swoich ustaleniach poinformujemy Czytelników w następnym numerze naszego tygodnika, który ukaże się 4 maja br.
Tymczasem dla wiadomości Czytelników, Polityków i Dziennikarzy publikujemy listę pasażerów znaną na długo przed feralnym lotem rządowego Tu-154M, o której mówiła red. Pietraszek.
Robert Wit Wyrostkiewicz
SKŁAD DELEGACJI TOWARZYSZĄCEJ
PREZYDENTOWI RZECZPOSPOLITEJ POLSKIEJ
LECHOWI KACZYŃSKIEMU
w uroczystości 70. rocznicy zbrodni katyńskiej
na cmentarzu w Katyniu
10 KWIETNIA 2010 roku1. Pan Lech KACZYŃSKI
Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej
2. Pani Maria KACZYŃSKA
Małżonka Prezydenta RPDELEGACJA OFICJALNA
3. Pan Ryszard KACZOROWSKI, były Prezydent RP na Uchodźctwie
4. Pan Jerzy BAHR, Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Federacji Rosyjskiej
5. Pan Bogdan KLICH, Minister Obrony Narodowej
6. Pan Władysław STASIAK, Sekretarz Stanu, Szef Kancelarii Prezydenta RP
7. Pan Aleksander SZCZYGŁO, Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego
8. Pan Jacek SASIN, Sekretarz Stanu, Zastępca Szefa Kancelarii Prezydenta RP
9. Pani Małgorzata BOCHENEK, Sekretarz Stanu w KPRP
10. Pan Paweł WYPYCH, Sekretarz Stanu w KPRP
11. Pan Mariusz HANDZLIK, Podsekretarz Stanu w KPRP
12. Pan Andrzej KREMER, Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych RP
13. Pan Tomasz MERTA, Podsekretarz Stanu w MKiDN
14. Pani Krystyna BOCHENEK, Wicemarszałek Senatu RP
15. Pan Krzysztof PUTRA, Wicemarszałek Sejmu RP
16. Pan Jerzy SZMAJDZIŃSKI, Wicemarszałek Sejmu RP
17. Pan Gen. Franciszek GĄGOR, Szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego
18. Pan Andrzej PRZEWOŹNIK, Sekretarz ROPWiM
19. Pan Kazimierz KUBERSKI, Dyrektor Biura Spraw Zagranicznych KPRP
20. Pan Mariusz KAZANA, Dyrektor Protokołu Dyplomatycznego MSZPRZEDSTAWICIELE PARLAMENTU RP
21. Pan Leszek DEPTUŁA, Poseł na Sejm RP
22. Pan Grzegorz DOLNIAK, Poseł na Sejm RP
23. Pani Janina FETLIŃSKA, Senator RP
24. Pani Grażyna GĘSICKA, Poseł na Sejm RP
25. Pan Przemysław GOSIEWSKI, Poseł na Sejm RP
26. Pan Sebastian KARPINIUK, Poseł na Sejm RP
27. Pani Izabela JARUGA – NOWACKA, Poseł na Sejm RP
28. Pan Jarosław KACZYŃSKI, Poseł na Sejm RP
29. Pani Aleksandra NATALLI – ŚWIAT, Poseł na Sejm RP
30. Pan Arkadiusz RYBICKI, Poseł na Sejm RP
31. Pani Jolanta SZYMANEK – DERESZ, Poseł na Sejm RP
32. Pan Wiesław WODA, Poseł na Sejm RP
33. Pan Edward WOJTAS, Poseł na Sejm RPOSOBY TOWARZYSZĄCE
34. Pan Janusz KURTYKA, Prezes Instytutu Pamięci Narodowej
35. Pan Sławomir SKRZYPEK, Prezes Narodowego Banku Polskiego
36. Pan Janusz KOCHANOWSKI, Rzecznik Praw Obywatelskich
37. Pan Janusz KRUPSKI, Kierownik Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych
38. Ks. Prałat Roman Indrzejczyk, Kapelan Prezydenta RP
39. Pani Barbara MAMIŃSKA, Dyrektor Biura Kadr i Odznaczeń KPRP
40. Pani Zofia KRUSZYŃSKA – GUST, Dyrektor Zespołu Sekretariatu Prezydenta RP Zastępca Szefa Gabinetu Prezydenta RP
41. Pani Izabela Tomaszewska, Dyrektor Zespołu Protokolarnego KPRP
42. Pani Katarzyna DORACZYŃSKA, Zastępca Dyrektora Gabinetu Szefa Kancelarii
43. Pan Dariusz GWIZDAŁA, Zastępca Dyrektora Gabinetu Szefa Kancelarii
44. Pan Jakub OPARA, Zastępca Dyrektora Zespołu Obsługi Organizacyjnej Prezydenta RP
45. Pan gen. bryg. Stanisław NAŁĘCZ – KOMORNICKI, Kanclerz Orderu Wojennego Virtuti Militari
46. Pan ppłk Zbigniew DĘBSKI, Członek Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari
47. Pan Jerzy WOŹNIAK, Członek Rady do Spraw Kombatantów przy Prezydencie RP
48. Pan Czesław CYWIŃSKI, Prezes Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej
49. ks. Ryszard RUMIANEK, Rektor UKSW
50. Pan Piotr NUROWSKI, Prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego
51. Pan prof. Jerzy POMIANOWSKI
52. Pani Anna WALENTYNOWICZ
53. Pani Janina MATUSIEWICZ
54. Pan Janusz ZAKRZEŃSKI, Aktor
55. Pan Adam KWIATKOWSKI, Gabinet Szefa Kancelarii Prezydenta RP
56. Pan Marcin WIERZCHOWSKI, Gabinet Szefa Kancelarii Prezydenta RP
57. Pan Maciej JAKUBIK, Biuro Spraw Zagranicznych KPRP
58. Pan Tadeusz STACHELSKI, Protokół Dyplomatyczny MSZ
59. Pan Dariusz Jankowski, Zespół Obsługi Organizacyjnej Prezydenta RP
60. Pani Agnieszka KOŁACZ-SARNOWSKA, Biuro Prasowe w KPRP
61. Pan Adam JUHANOWICZ, Biuro Prasowe w KPRP
62. Pan Wojciech LUBIŃSKI, Lekarz Prezydenta RP
63. Pani Marzenna PAWLAK, Biuro Kadr i Odznaczeń w KPRP
64. Pan Jacek Strzegocki, TV Prezydenta
65. Pan Kazimierz Resiak, TV Prezydenta
66. Pan Maciej OSIECKI, osobisty Fotograf Prezydenta RP
67. Pan ………………………………,Tłumacz jęz. rosyjskiegoPrzedstawiciele Kościołów i wyznań religijnych
68. Ks. Bp. Gen. dyw. Tadeusz PłOSKI, Ordynariusz Polowy Wojska Polskiego
69. Abp Gen. bryg. Miron CHodakowski, Prawosławny Ordynariusz Wojska Polskiego
70. Ks. płk Adam PILCH Ewangelickie Duszpasterstwo Polowe
71. ks. ppłk Jan OSIŃSKI, Ordynariat Polowy Wojska Polskiego
72. Pan Tomasz MIŚKIEWICZ Mufti – Przewodniczący Najwyższego Kolegium Muzułmańskiego w RPPRZEDSTAWICIELE RODZIN KATYNSKICH i INNYCH STOWARZYSZEŃ
73. Pan Edward DUCHNOWSKI, Sekretarz Generalny Związku Sybiraków
74. ks. Prałat Bronisław GOSTOMSKI
75. ks. Józef JONIEC, Prezes Stowarzyszenia Parafiada, współinicjator akcji sadzenia Dębów
76. ks. Zdzisław KRÓL, Kapelan Warszawskiej Rodziny Katyńskiej 1987-2007
77. ks. Andrzej KWAŚNIK, Kapelan Federacji Rodzin Katyńskich
78. Pan Tadeusz LUTOBORSKI
79. Pani Bożena ŁOJEK, Prezes Polskiej Fundacji Katyńskiej
80. Pan Stefan MELAK, Prezes Komitetu Katyńskiego
81. Pan Stanisław MIKKE, Wiceprzewodniczący ROPWiM
82. Pani Bronisława ORAWIEC – LOFFLER
83. Pani Katarzyna PISKORSKA
84. Pan Andrzej SARIUSZ – SKĄPSKI
85. Pan Wojciech SEWERYN
86. Pan Leszek SOLSKI
87. Pani Teresa WALEWSKA – PRZYJAŁKOWSKA, Fundacja „Golgota-Wschodu”
88. Pani Gabriela ZYCH
89. Pani Ewa BĄKOWSKA- wnuczka Gen. bryg. Mieczysława SmorawińskiegoPRZEDSTAWICIELE SIŁ ZBROJNYCH RP
90. Pan Gen. Bronisław KWIATKOWSKI, Dowódca Operacyjny Sił Zbrojnych
91. Pan Gen. broni pil. Andrzej BŁASIK, Dowódca Sił Powietrznych RP
92. Pan Gen. dyw. Tadeusz BUK, Dowódca Wojsk Lądowych
93. Pan Gen. dyw. Włodzimierz POTASIŃSKI, Dowódca Wojsk Specjalnych
94. Pan Wiceadmirał Andrzej KARWETA, Dowódca Marynarki Wojennej RP
95. Pan Gen. bryg. Kazimierz GILARSKI, Dowódca Garnizonu Warszawa
96. Pan Ppłk Leszek ELAS, Komendant Główny Straży GranicznejFUNKCJONARIUSZE BOR
97. Pan Paweł JANECZEK, Funkcjonariusz BOR
98. Pan Dariusz MICHAŁOWSKI, Funkcjonariusz BOR
99. .Pan Piotr NOSEK, Funkcjonariusz BOR
100. Pan Jacek SURÓWKA, Funkcjonariusz BOR
101. Pan Paweł KRAJEWSKI, Funkcjonariusz BOR
102. Pan Bartłomiej HEBDA, Funkcjonariusz BOR
103. Pan Marek ULERYK, Funkcjonariusz BORDZIENNIKARZE
104. Pan Jerzy KUBRAK, Fakt
105. Pan Jacek TURCZYK, PAP
106. Pan Wojciech CEGIELSKI, Polskie Radio IAR
107. Pan Jakub BERENT, Radio ESKA / VOX FM / WAWA
108. Pani Agnieszka LICHNEROWICZ, Radio TOK FM
109. Pani Danuta WOŹNICKA, Radio ZET
110. Pan Paweł ŚWIĄDER, RMF FM
111. Pan Paweł ŻUKOWICZ, TV TRWAM
112. Pan Jan MRÓZ, TVN24
113. Pan Piotr FERENC, Gazeta Polska
114. Pan Marcin WOJCIECHOWSKI, Gazeta Wyborcza
115. Pan Krzysztof STRZĘPKA, Polska Agencja Prasowa SA
116. Pan Paweł WUDARCZYK, Polsat News
117. Pani Joanna BICHNIEWICZ (LICHOCKA), TVP
118. Pan Marek PYZA, Wiadomości TVPNARODOWY BANK POLSKI – PROMOCJA MONETY OKOLICZNOŚCIOWEJ
119. Pani Katarzyna BASIAK – GAŁA
120. Pan Tadeusz DESZKIEWICZ
121. Pani Magdalena GRUCHAŁA –WĘSIERSKA
122. Pan Marek KLIŚ
123. Pan Piotr ZJAWNY
124. Pan Tomasz SUSKI
125. Pan Grzegorz SALA
126. Pan Piotr GŁOD, Kierowca w KPRP
127. Pan Tomasz MASIAK, Kierowca w KPRP
128. Pan Maciej SZASZKIEWICZ, Kierowca w KPRP
129. Pan Waldemar BUCZYŃSKI, Kierowca w KPRPZa: Nasza Polska (” Klich miał lecieć! – „NP” publikuje pierwotną listę pasażerów Tu-154M”)
jak można było w ogóle wsadzić do jednego samolotu tyle ważnych osób