star gate kolejne zagrożenie

PROLOG


...W wiosce było słychać tylko krzyki. Zapach palonej słomy i ludzkich ciał spowijał okolice jak złowroga mgła. Ogromne oddziały złowrogo wyglądających Jaffa wyłapywały pozostałych mieszkańców. Jeden z najeźdźców, ubrany w szczerozłote szaty, kierował się w stronę wielkiego pałacu. Obok niego szedł stary mieszkaniec wioski i ochoczo wskazywał mu drogę. Straże próbowały bronić dojścia do głównej komnaty zamku, na próżno. Oddziały najeźdźców były zbyt silne. W największej komnacie na tronie siedziała królowa. Perłowo biała suknia pokrywała jej stare zniszczone wiekiem ciało. Spojrzała z politowaniem na najeźdźców i nie odezwała się.
- Brać ją- rozkazał Goa'uld. Grupa żołnierzy podbiegła do niej i związała jej ręce. Niski stary człowieczek szepnął coś na ucho jednemu z żołnierzy. 
- Kaa, ten staruch mówi, że skarbiec jest pod gobelinem, ale nie ma tam nic, co by cię uszczęśliwiło, panie- rzekł jeden z grupy. 
Banda rozwalił ściany komnaty. Ze skarbca wysypały się drobne złote monety a także pamiątki rodziny królewskiej. Monety zostały zebrane a pamiątki podpalono. W tym momencie po raz pierwszy odezwała się królowa.
- Barant, jak mogłeś nas zdradzić?? Tak źle cię traktowałam??
- Są ważniejsze rzeczy od dobrego traktowania, wielki Kaa obdarzy mnie długowiecznością i uczyni jednym ze swoich poddanych.
- On cię zabije tak jak nas wszystkich!!!- krzyknęła królowa.
- Zamknij pysk starucho!!- Kaa nie wytrzymał i uderzył ją z całej siły w twarz. Jego szczerozłota rękawica naznaczyła na policzku damy dwie wielkie, podłużne, głębokie rany. – A teraz odpowiedz, gdzie reszta Twojej rodziny??
- Wszystkich zabiłeś, nie ma już nikogo, zabiłeś mój lud, zabiłeś mojego męża i synów....
- Panie, została jeszcze.....
- Zamknij się Barant, zaklinam Cię!!!- królowa zaczęła się wyrywać, ale drugie uderzenie Kaa uspokoiło ją.
- Królowa ma jeszcze córkę- jedyną córkę.
- Córkę??- zainteresowanie Kaa wzrosło.- Ile ma lat??
- 16
- Gdzie jest??
- Barant, nie....
- Zamknij się stara krowo!!!!! Powiedz mi, gdzie jest córka- Kaa zwrócił się do staruszka.
- Ukrywa się w lesie...
- Zabić go, a stara idzie ze mną!
- Ależ Panie, Wielki Kaa!!!!!!!!- Barant zawył.- Przecież byłem lojalny, służyłem Ci...
- Zdradziłeś swoją panią, a wiec równie dobrze możesz zdradzić mnie...
Jaffa wystrzelił z Zat'a trzy razy i zdrajca zniknął. Następnie dowódca zabrał królową i wraz z oddziałami udał się do lasu. Królowa przez całą drogę milczała, tylko łzy spływały jej po policzkach. Widziała stosy spalonych poddanych i obcięte głowy swoich synów i męża. Przecież mieli być bezpieczni, przecież Kaa chciał dziś zawrzeć z nimi sojusz! Została jej tylko Nephi. Muszę ją chronić za wszelką cenę- pomyślała.
Nagle oddział zatrzymał się.
- Dobra.- rzekł Kaa.- A teraz zawołaj swoją córkę. Królowa milczała. - Zawołaj córkę albo cię zabiję.
- Zrób to, a nigdy jej nie zobaczysz!!- syknęła królowa.- Po co mam ją wołać?? Lepiej niech zginie z głodu niż z twoich rąk.
- Ależ ja jej nie zamierzam zabić. Będzie idealnym nosicielem dla żony mojego syna.
- Nie!!!- krzyknęła królowa.
- Właściwie, to wcale nie musisz jej wołać... Podszedł do królowej, zatkał jej usta, przyłożył nóż do gardła i krzyknął - Wyłaź mała!!! Nikt już żywy nie został oprócz Ciebie i matki. Jak chcesz oszczędzić jej życie, to przyjdź. My i tak cię znajdziemy. A tak, twoja mamuśka jeszcze trochę pożyje.
Cisza, nie było słychać nawet wiatru w gałęziach, który jakby przeżywał żałobę po tragedii jaka się tu rozegrała. Kaa przyciskał nóż coraz mocniej, aż zaczęły się na nim pojawiać krople krwi. Nagle coś zaszeleściło w krzakach. Zza wielkich drzew wyszła drobna postać o długich, prawie do ziemi włosach. Kaa oniemiał. Dziewczyna była piękna. Na sobie miała skromną, płócienną szatę a w ręce trzymała długi, dwumetrowy kij. Twarz jej przepełniona była smutkiem, tylko w oczach czaił się gniew.
- Puść moją matkę- wycedziła.
- Oczywiście, puszczę ją- Kaa odepchnął starszą kobietę na ziemię i zaczął zbliżać się do dziewczyny. – Brać ją!! 
Najbliższy z żołnierzy podbiegł do dziewczyny i chwycił ją za rękę. Wtedy stało się coś niesamowitego. Zamiast związać pojmaną, stracił przytomność. Reszta załogi zatrzymała się a Goa'uld oniemiał. Dziewczyna stała nieruchomo, wpatrując się prosto w oczy dowódcy.
- Co tak stoicie!!!- krzyknął. – Brać ją!! 
Żołnierze przez chwilę wpatrywali się w dziewczynę, w końcu jeden z nich podbiegł do niej. Lecz ona tylko wyciągnęła rękę. Mężczyzna zatrzymał się. Chwycił za gardło i zaczął krzyczeć. Z uszu, ust i nosa zaczęła mu lecieć krew. Potworne drgawki zaczęły wstrząsać jego ciałem. Wszyscy patrzyli na to przerażeni. W końcu nieszczęśnik padł nieżywy. Dziewczyna opuściła rękę. Widać było, że jest wykończona. Ale trzymała się. Nie chciała dać po sobie poznać jak bardzo się boi. Po policzku spłynęła jej kropelka potu. Serce łomotało zawzięcie. Modliła się w duchu, żeby nie zaczęli atakować znowu. Nie dałaby rady odpowiedzieć na kolejny atak.
- Przecież....to...ale....jak???- Kaa niedowierzał.- Przecież tę sztukę posiadają tylko mężczyźni. 
- Nie tylko- odezwała się królowa.- Tę sztukę trzeba umieć wytrenować. Każdy Selenianin ją posiada.
Kaa pochwycił królową za włosy i przytknął jej ogromny sztylet do gardła. Spojrzał na przerażoną dziewczynę i mruknął
- Albo się poddasz albo obetnę jej głowę.
- Nie...- z ust Nephi wydobył się błagalny szept. Łzy pociekły jej po policzkach, upuściła kij.
- Kochanie, nie słuchaj go!!! Uciekaj!!!!!
Dowódca przytknął nóż mocniej do szyi kobiety i wykonał energiczny ruch. Głowa opadła, po chwili osunęła się reszta ciała. Dziewczynę zamurowało. Było jej obojętne, co się teraz stanie. Nie ma już nikogo. Po co ma żyć. Nagle w jej umyśle zaświtała myśl- zemsta. Otarła spływające łzy i , gdy żołnierze byli już na wyciągnięcie ręki. Podniosła szybko kij, uderzyła nim tylną obławę, torując sobie drogę i zaczęła uciekać w stronę zamku.
- Łapcie ją kretyni.- krzyknął Kaa. 
Żołnierze pobiegli za nią. Co chwila strzelali z Zat'ów oraz Staff'ów . Dziewczyna była na tyle zwinna, ze unikała ich z niezwykłą łatwością. Wybiegła z lasu. Niestety, do zamku był spory kawałek, a ona znajdowała się teraz na otwartej przestrzeni. Wykorzystał to Goa'uld. Chwycił jeden ze Staff'ów i wystrzelił prosto w Nephi. Dziewczyna poczuła palący ból w prawym boku. Upadła twarzą na ziemię.
- Podnieś się, głupia- szepnęła do siebie. 
Wstała. Ból był rwący, a ogromna rana krwawiła strasznie. Jednak dziewczyna nie dała za wygraną. Dobiegła do dziedzińca i zaczęła krzyczeć z przerażenia. Pod lewą basztą piętrzył się stos zwęglonych kości, na prawo na palach były wbite głowy jej braci i ojca. Nephi padła na kolana. Nie miała już sił. Czuła, że straci przytomność. Wtedy obejrzała się. Żołnierze Kaa byli już bardzo blisko.
- Nie dam rady- rozpłakała się. – Gdzie mam się ukryć?? 
Wtedy w głowie zaświtała jej myśl- wrota. W podziemiach ukryta jest brama pozwalająca na podróże na inne planety. Tylko raz widziała jak ojciec przechodził przez nią. Ale zawsze wracał. Wiedziała, że to jest jedyny ratunek. Z trudem podniosła się. Straciła dużo krwi. Wiedziała jednak, że w zamku będzie mieć przewagę, wśród tysiąca zakamarków nie są wstanie jej szybko wytropić. Wbiegła do budynku. Słyszała za sobą strzały i krzyki Kaa. Udała się na dół. Po piętnastu minutach morderczego biegu, dotarła do właściwego pomieszczenia. Stała tam. Wielka, srebrna brama. Trzymając się kurczowo za prawy bok, podeszła do konsoli z symbolami. Wybrała pzypadkową sekwencję i położyła rękę na wielkiej, bordowej kuli. Wrota zaczęły się otwierać i w środku pojawiła się dziwna szaro-srebrna "woda". Dziewczyna ostatkami sił weszła do środka... 
ROZDZIAŁ 1

- Jack wstawaj szybko- generała ze snu wyrwał głos podpułkownik Sam.
- Co się dzieje??
- Mamy alarm, ktoś przechodzi przez wrota.
- Co???
- Z jakiegoś nieznanego adresu, szybko. 
Generał O'Neill wstał i ruszył szybkim krokiem w stronę pomieszczenia z wrotami. Na mostku był prawdziwy kocioł. Generał Hammond stał i załamywał ręce. . Dziesięć osób spierało się o to, co w tej sytuacji zrobić. Jack, widząc całe zamieszanie, krzyknął:
- Uspokójcie się do cholery!!! To jest alarm a nie ćwiczenia. Możemy mieć do czynienia z wojskami Goa'uld'ów. Niech wrota się otworzą, przygotujcie wszelkie działa obronne i skierujcie ku wejściu bramy. 
- Dzięki Jack- szepnął Hammond.- Chyba robię się za stary do tej roboty. 
-A przesłona?- spytał jeden z żołnierzy.
-Zostawić otwartą!- wtrącił się Teal'c. - Mam dziwne przeczucie, że to nie jest oddział Jaffa.
Broń były w pogotowiu. Nastała cisza. Przez kilka chwil nic się nie działo. Załoga zaczęła domniemywać, że to może być fałszywy alarm, aż nagle z wrót wyszła drobna postać, o długich jasnych włosach. Gdy tylko przekroczyła wrota, upadła bez życia na ziemię.
- Wezwać medyka- z ciszy wyrwał się głos generała. 
Nerwowa krzątanina rozpoczęła się na nowo. Lekarz przybiegł ze swego bloku i pod eskortą żołnierzy wszedł do pomieszczenia SG-0 na poziomie 28. Jack szedł przodem. Za nim major Sam oraz Teal'c. Sam podeszła do leżącej postaci i delikatnie odwróciła ją na plecy. Wszyscy oniemieli. Przed nimi leżała młoda dziewczyna z ogromną krwawiącą raną w prawym boku. Lekarka chwyciła ją za rękę. 
- Puls bardzo słaby, ledwo wyczuwalny. Dziwny kolor krwi, jakby niebieski- mówiła sanitariuszy.
- Paskudna rana na prawym boku.
- Wygląda jak rana po Stuff'ie - mruknął Teal'c i podszedł bliżej. 
Nagle dziewczyna otworzyła oczy. Zacisnęła mocniej rękę wokół nadgarstka lekarki, która nagle zbladła i upadła.
- Co się stało??- Samanta podbiegła do pani doktor, ale ta szybko zbagatelizowała sprawę.
- To pewnie duszne powietrze.- po czym mruknęła do żołnierzy.- Odsuńcie się, tu nie ma czym oddychać. Przecież ta dziewczyna nie jest wstanie zabić muchy. Wynocha stąd. Zostaje tylko załoga SG-1. 
Teal'c podszedł bliżej. Ranna natychmiast zaczęła się odsuwać, bełkocząc coś. Kurczowo trzymając się za prawy bok, powoli zaczęła wstawać. Strach i przerażenie malowało się na jej twarzy.
- To niewiarygodne- szepnęła lekarka.- W tym stanie powinna już nie żyć, a ona chodzi.- po czym starała się zwrócić do dziewczyny.- Nie bój się. My cię nie skrzywdzimy.
- Nie da rady- wtrącił się Teal'c. – Nawet nasz poliglota, Daniel, nie porozumiałby się z nią. Słyszałem już ten język. O ile się nie mylę, to język Selenian. Zrozumiałem tylko dwa słowa: Goa'uld i morderca. 
Dziewczyna odsuwała się coraz bardziej. Wiedziała, że nie ucieknie. Oparła się o ścianę. Nie chciała, aby Jaffa się do niej zbliżał. Bała się. Chciała uciec, a tymczasem trafiła prosto w ręce sprzymierzeńców Kaa. Myśli kłębiły się w głowie jak oszalałe. Teal'c zaczął się do niej zbliżać. Próbował sobie przypomnieć jakieś zwroty seleniańskie, ale na próżno. Dziewczyna w pewnym momencie wyciągnęła w jego stronę rękę i upadła na ziemię. Lekarka podbiegła do niej i natychmiast wezwała sanitariuszy z noszami.
- Puls jest coraz słabszy, musimy zabrać ją do skrzydła szpitalnego. Czworo żołnierzy ze mną. Ktoś musi jej pilnować!! 
Ranną wyniesiono na noszach. Tymczasem załoga SG-1 nadal była w szoku. Teal'c przerwał milczenie.
- Kaa musiał zaatakować.
- Co??- spytali chórem. - Ona się wyraźnie mnie bała. Selenianie nigdy nie przepadali za Goa'uld'ami. Ale te słowa: Goa'uld, morderca...
- To dlaczego miałaby się ciebie bać?- spytała Sam
- Selenianie z pozoru przypominają ludzi. Jednak posiadają nadzwyczajne zdolności. Potrafią na przykład wykryć pasożyta. Mężczyźni natomiast posiadali wspaniałą moc, potrafili, nie dotykając przedmiotu, zamienić go w popiół za pomocą strumienia energii pochodzącego z ich ciała, który koncentrowali w jednym miejscu.- tłumaczył. 
Po dwóch godzinach pułkownik wraz z załogą zostali wezwani do poziomu 21. Na łóżku leżała dziewczyna, podłączona do miliarda rureczek i wężyków. Lekarka podeszła do nich z wynikami badań. Jej twarz nie wyrażała zbytniego entuzjazmu.
- Sytuacja jest tragiczna.- zaczęła.- Zacznę od tego, ze potrzebna jest transfuzja krwi. Pacjentka straciła jej ponad 60% a rana nie chce się zagoić i mimo iż ja pozszywaliśmy, to nadal krwawi.
- Co za problem, przecież można zabrać krew z bazy...
- Nie pani major. Bowiem jej krew różni się trochę od naszej. Oprócz standardowych budulców ma też dziwne ciałka, nazwałabym je, krwinki niebieskie i nie wiem jak zareagują w kontakcie z naszą krwią. Nie wiem co zrobić, ona umiera.
- Nie można spróbować?- spytał Jack.
- Panie generale, to ryzykowne..
- To co, mamy jej dać umrzeć do cholery??
- Jack, uspokój się!- mruknął Teal'c.- To nie wina lekarza.
- Przepraszam- Jack podszedł do łóżka.
- Jest jedna zastanawiająca rzecz- ciągnęła lekarka. – Zrobiliśmy tomografię i proszę popatrzeć. Na dwóch zdjęciach były obrazy mózgu człowieka. Na pierwszym, prawie cały obraz był pomarańczowy. Na drugim, tylko niektóre, drobne partie.
- O mój Boże, czy to znaczy....- Sam zakryła ręką usta.
- Tak, ona wykorzystuje prawie 90% powierzchni mózgu, podczas gdy my tylko zaledwie 5%.
- Przetoczmy jej litr pół litra krwi- rozkazał generał. – Przecież i tak jest skazana na śmierć. Wóz albo przewóz..... 
Lekarka wydała rozkazy sanitariuszom i przyłączyli dziewczynie kolejne wężyki. 


Dwa dni później lekarka wezwała O'Neill'a do siebie. Jack wszedł do gabinetu i usiadł.Pani doktor uśmiechnęła się nieśmiało i rzekła:
- Muszę przyznać, że miał pan rację generale. Warto ryzykować. Dziewczyna czuje się o wiele lepiej. Rana goi się w tempie żółwim, ale się goi!!! To najważniejsze.
- Wie pani, że nie chciałem źle. A co to za monitory??
- Obserwujemy pacjentkę cały czas. Pomimo pary mundurowych oraz trójki sanitariuszy, wolę mieć dodatkowe zabezpieczenie.
- Rozumiem, to gdzie jest teraz dziewczyna??- spytał.
- Co??- lekarka zamarła. Spojrzała na monitory. Na wszystkich było widać puste łóżko a obok leżące dwa ciała żołnierzy. Pani doktor nacisnęła guzik alarmowy i razem z O'Neill'em wybiegli z sali… 


Obudziła się. Ogromny ból głowy i prawego boku przeszył ją na wylot. Rozejrzała się. Mnóstwo rurek i przyrządów, których nigdy nie widziała na oczy. Próbowała się podnieść. Na nic. Była zbyt słaba. Powoli zaczęła odłączać od ciała rurki i wężyki. Nagle usłyszała głosy. Dwóch ubranych na zielono mężczyzn mówiło coś do niej w niezrozumiałym języku. Zaczęli się zbliżać. Zamarła. Podeszli spokojnie i z uśmiechem złapali ją za ręce. Wykorzystała to. Chwyciła ich obu za dłonie i zamknęła oczy. Po chwili leżeli na ziemi, a ona czuła się jak nowo narodzona. Ból głowy i boku minął. Zerwała resztę kabelków i wybiegła z sali…
- Alarm, intruz w pomieszczeniu SG-0 – z głośników dało się słyszeć głos generała Hammonda. 
W mgnieniu oka załoga SG-1 znalazła się na mostku.
- Ktoś wybrał sekwencję planety P45-O93.
- Tylko kto??- Sam była przerażona.
- Zamknąć wrota przesłoną. Uszykować działa obronne- Jack wydawał rozkazy. 
Nagle zamarli, w pomieszczeniu SG-0 zobaczyli tę dziewczynę. Powoli ale stanowczo zbliżała się do zamkniętych przesłoną wrót. 
- Stój!! Bo będziemy strzelać!!- generał powiedział do mikrofonu.
Ona nawet się tym nie przejęła. Na chwilę zatrzymała się, jakby szukała źródła głosu, ale potem ruszyła dalej
. - Ja spróbuję- mruknął Teal'c i odezwał się w języku staroegipskim.- Nie przejdziesz przez wrota.- Podziałało. Zatrzymała się przerażona.- Dookoła jest pełno broni a na wrotach jest przesłona. Poddaj się, nic ci nie zrobimy.
- Akurat- odpowiedziała z sarkazmem.
Wyciągnęła ręce w stronę dział i zamknęła oczy. Załoga zaniemówiła. Działa po prostu stopiły się jak świeczka pod wpływem ognia. Dziewczyna podeszła do przesłony i przyłożyła rękę. Ku zdumieniu wszystkich przesłona zaczęła się topić. Dziewczyna chwyciła się za bok i na szpitalnej szacie pojawiła się wielka plama krwi.
- Szybko, Teal'c musimy ją powstrzymać, a wy starajcie się przerwać strumień- Jack wziął pistolet i razem z Teal'cem pobiegli do pomieszczenia SG-0. 
Przesłona była już do połowy stopiona. Dziewczyna nie czekała dłużej i przygotowała się do przejścia. Bardzo osłabiona, zachwiała się i wtedy usłyszała głos Teal'ca. Mówił w tym znienawidzonym przez nią języku.
- Poddaj się, nie masz szans, nie zrobimy ci krzywdy. 
Wyciągnęła rękę. Teal’c złapał się za głowę i upadł. Z nosa pociekła mu krew. Dziewczyna opuściła rękę i odwróciła się. Zakręciło jej się w głowie, upadła na kolana i zaczęła się czołgać. Robiło się jej czarno przed oczyma. Była tak blisko, gdy nagle poczuła na sobie czyjś ciężar. Prawego policzka dotknęło coś lodowato zimnego. W tym momencie strumień został przerwany. Jack odwrócił dziewczynę na plecy. Ostatkami sił odsunęła się od niego.
- Teal'c nic ci nie jest?- spojrzał w stronę przyjaciela, który z trudem podniósł się z ziemi.
Dziewczyna rozpłakała się. Rana zaczęła krwawić coraz mocniej. Chwyciła się za głowę i zaczęła coś mówić w swoim języku. Jack zawahał się.
- Kim ty do cholery jesteś?- spytał. 
Po czym wykonał coś, z czego sam się zdziwił. Podszedł do dziewczyny i przytulił ją do siebie. Spojrzała na niego, po bladych policzkach spływały łzy. Jack zaczął ją gładzić po włosach. Podszedł Teal'c, dziewczyna mocniej wtuliła się w Jack’a. Teal’c ukucnął. Z nosa nadal leciała mu krew. Wyciągnął do dziewczyny rękę. Spojrzała na niego ze zdziwieniem, podała mu rękę i spytała.
- Ty przyjaciel?
- Tak, on jest przyjacielem. Wszyscy jesteśmy twoimi przyjaciółmi- rzekł Jack.- Nie bój się. 




































ROZDZIAŁ 2

- Jak się czuje??- Jack zajrzał na salę, gdzie leżała dziewczyna.
- Nie najgorzej, ale rana cały czas krwawi. Nie umiemy sobie z tym poradzić- lekarka załamała ręce. – Szwy niby przytrzymują skórę, ale to była bardzo głęboka rana. Jesteśmy bezradni.
- Czy mogę z nią porozmawiać???
- Ależ oczywiście.
- Muszę tylko znaleźć Teal'ca. 
Po pół godzinie obaj panowie udali się do sali, w której leżała przybyszka. Dziewczyna spała, Jack delikatnie dotknął jej ramienia. Otworzyła oczy. Początkowo nieprzytomnie rozglądnęła się po sali, jednak po chwili z trudem uśmiechnęła się do nich. Jack odezwał się do Teal'ca.
- Ja będę pytał, a ty tłumacz.
- Ok., dawaj.- po czym rzekł kilka zdań po staroegipsku a dziewczyna kiwnęła na zgodę. 
- Jak masz imię???- Teal'c błyskawicznie tłumaczył pytania.
- Nephi.
- Skąd znasz język Goa'uld'ów.
- Mój ojciec z nimi handlował - odparła.- Naturalną rzeczą było, że kazał nam się uczyć tego języka.
- Nam?? - Miałam siedmiu braci. Byłam najmłodszą i jedyną dziewczyna w rodzinie. Rodzice ukrywali mnie przed przybyszami z zewnątrz a szczególnie przed Goa'uld'ami. Nie wolno mi było opuszczać zamku w wyznaczonych godzinach. Wiedzieli, że Kaa szuka kobiet, bali się, że mnie zbierze. Zresztą jak przybywał, to wyrażał chęć zabrania kobiet z naszej planety. Ojciec nigdy się nie zgadzał.
- Kim był twój.........
- Generale- do sali wpadła Sam. – Daniel wrócił. 
Jack i Teal'c wybiegli czym prędzej z sali, pożegnawszy się pospiesznie z Nephi. Daniel rozpromieniony i opalony wrócił z Wysp Kanaryjskich. Badania prowadzone przez niego odniosły ogromną sławę. Oddział SG-1 przywitał się z badaczem i pospiesznie udali się na powitalny posiłek.
- Miło, że wreszcie do nas zawitałeś- rzekła Sam.
- Mam akurat przerwę. Zostanę tu jakieś pół roku, chyba że nie wytrzymam zniecierpliwienia- opowiadał.- Ale mówię wam. Język rodzimy tamtejszych tubylców jest niesamowicie rozbudowany i bogaty w ...
- A propos języka- wtrącił Jack.- Będziesz miał posadę nauczyciela. Musisz nauczyć angielskiego naszego gościa.
- Gościa???- zdziwił się.
- Uhm, musimy ci coś pokazać- wtrącił Teal'c. 
Po posiłku udali się do magazynu broni zepsutej. Jack pokazał Danielowi stopioną broń automatyczną, która jeszcze tydzień temu chroniła poziom SG- 0. Mężczyzna zaniemówił. Oglądał broń w milczeniu. Po dłuższej chwili odezwał się.
- To jakiś nowy kwas, czy co??
- Nie, to zrobił nasz gość- odezwała się Sam.- Że tak powiem, jedną ręką
. - Co....
- Chodź i zobacz to!!!- wtrącił Teal'c. 
Przeszli na sam koniec magazynu. Tam stała oparta przesłona zamykająca wrota z wielką wytopioną dziurą o średnicy dwóch metrów.
- Co to u diabła jest????- zakrzyknął Daniel.- Musiałyby leżeć w kwasie, żeby wyżarło taką dziurę.
- Najlepsze jest to, że powaliła Teal'ca na kolana, nawet się do niego nie zbliżając- dodała kobieta.
- Ona.....- Daniel był w szoku. - Chodź, to właśnie ją masz uczyć angielskiego. 


Dotarli do poziomu szpitalnego. Tam w odległej sali odnaleźli Nephi. Miała akurat robione badania krwi, ale młody sanitariusz uśmiechnął się i pospiesznie wyszedł. Daniel pełen obaw i zaciekawienia, został niemalże wepchnięty do pomieszczenia. Dziewczyna spojrzała ze strachem na nieznajomego.
- Nie bój się- rzekł Teal’c.- On nauczy cię naszego języka.
- Po co- głos dziewczyny był stanowczy i podejrzliwy.
- Dlaczego on mówi do niej po staroegipsku???- spytał Daniel ale został uciszony przez Jack’a, który zauważył, że coś jest nie tak.
- Nephi, nie denerwuj się.....
- Ja po prostu chcę, żeby mnie przestało boleć!!!!- krzyknęła.- Nie chce się uczyć niczego!!!! Chcę wyzdrowieć i zabić Kaa!!!!!! 
W sali zapadła grobowa cisza. Było słychać szum aparatury i dźwięk kropelek spływających w wężyku kroplówki. Sam i Jack nie wiedzieli co się działo. Teal'c i Daniel spoglądali na siebie. Daniel się odezwał.
- Ja nic nie rozumiem....
- Ale ja powoli zaczynam- wydukał Teal'c, po czym zwrócił się do dziewczyny. – Czy tą ranę zadał ci Kaa???
- Tak- odparła sucho.
- Jaką ranę- Daniel przyłączył się do rozmowy. 
Wtedy Nephi odsłoniła swój prawy bok i zerwała opatrunek. Ich oczom ukazała się paskudnie krwawiąca, głęboka rana, której szwy nie pomagały się zagoić a wyglądały wręcz komicznie.
- Jak mamy ci pomóc- Daniel nie poznał swojego głosu. Wydobył się on z gdzieś daleka. 
Dziewczyna wyciągnęła rękę. Mężczyzna powoli podał jej swoją. Poczuł ból głowy i lekkie osłabienie. Zachwiał się, wtedy puściła jego dłoń. Spojrzała na ranę, przestała krwawić. Pozostali również to zauważyli.
- Co to było???- spytał Daniel trzymając się za głowę. - Zabrałam ci energię- odparła cicho. – Nic ci nie będzie. Za godzinę poczujesz się lepiej, a moja rana dzięki tobie nie krwawi. Poczuła w swojej ręce dłoń Teal'ca, który po chwili siedział już na ziemi trzymając się za głowę.
- Podajcie jej ręce- rozkazał Teal'c Jack’owi i Sam.- Nic wam się nie stanie, a ona będzie zdrowa.
- Co tu się stało. Nie rozumiem- kobieta była lekko zdezorientowana.
- Zabierze wam część energii, nie wiem jak ona to robi, ale rana przestała krwawić- Daniel powoli dochodził do siebie. Ból głowy był coraz słabszy. 
Jack pospiesznie podszedł do dziewczyny i dał jej rękę. Po dwóch sekundach poczuł ogromny ból w skroniach, a następnie zachwiał się. Nephi puściła jego rękę. Spojrzała na ranę. Była o połowę mniejsza. Sam podeszła do niej i podała swoją dłoń. Odczuła to samo co pozostali, ale rana stała się tylko czterema wielkimi leciutko krwawiącymi zadrapaniami.
- Muszę się położyć- Nephi odwróciła się na rugi bok i zasnęła. 
Cała czwórka pospiesznie wyszła z sali i udała się do lekarki. Ta, nie mogąc uwierzyć, poszła zbadać pacjentkę. Widząc to, o czym opowiedziała jej załoga SG- 1, szybko założyła opatrunek na ranę i zmniejszyła ilość leków i kroplówki. Nephi spała snem kamiennym. Co jakiś czas na twarzy pojawiał się grymas smutku a z oka popłynęła łza.











ROZDZIAŁ 3
Dwa miesiące minęły w oka mgnieniu. Nephi zdążyła się nauczyć biegle mówić po angielsku, ku wielkiemu zdumieniu Daniela. Mężczyzna zrozumiał nadzwyczajne zdolności dziewczyny dopiero po obejrzeniu wyników tomografii. Toteż nauka jej stała się dla niego przyjemnością. Daniel wykorzystał ten czas i nauczył się podstaw seleniańskiego. W końcu nadszedł upragniony przez Nephi dzień. Mogła opuścić szpitalną salę i przenieść się na poziom 25, gdzie tymczasowo otrzymała swój pokój. W tym samym czasie, w sali konferencyjnej trwała zagorzała dyskusja.
- .....Jest naprawdę nieszkodliwa- tłumaczył Daniel.- Szybko się uczy, wykorzystuje praktycznie 90% swojego mózgu. Z badań, które przeprowadziła obecna tu pani doktor Karpinsky wynika, że pod względem budowy zewnętrznej i wewnętrznej tylko nieznacznie różni się od człowieka. Angielski załapała w dwa miesiące. Jej ogromne zdolności można wykorzystać. Popracuję z nią nad fizyką, matematyką i chemią. Może pomoże nam wyjaśnić parę spraw....
- Czyli ma tu zostać?- spytał generał Hammond.
- Chyba nie ma innej możliwości- wtrącił się Teal'c.- Wydaje nam się, że jej gatunek został całkowicie wybity przez Kaa. Ale musimy to sprawdzić.
- Poza tym- wtrąciła Sam.- Ma nadzwyczajną i niespotykaną moc. Potrafi zbierać energię i wysyłać ją na inne przedmioty bądź ludzi. Także w celach leczniczych. Może pomagać dr Karpinsky w leczeniu rannych....
- Nie zgadzam się!!!- krzyknął pułkownik Newton.- Znów mamy przyjmować jakiegoś mieszańca pod swój dach, niech sobie sami radzą!!! A jak jest jakim szpiegiem???
- Uważaj żebyś nie przeholował- Jack wstał i uderzył pięścią w stół. Rzucił w kierunkiu dowódcy oddziału SG-2 mordercze spojrzenie. 
Obaj stali w ciszy przez pięć minut zabijając się wzrokiem. Ich wzajemna nienawiść była dziś aż za bardzo widoczna. Hammond powiedział spokojnym głosem.
- Panowie, proszę usiądźcie i musimy głosować. 
Wszystkie siedemnaście oddziałów poszukiwawczych spojrzało na generała. I już po chwili zaczęło się głosowanie. Tylko oddział SG-2 zagłosował na NIE, a jedna osoba wstrzymała się od głosu.
- Czyli zostaje- ogłosił generał. – SG-1, ona jest pod waszą opieką. Jesteście odpowiedzialni za wszystko, co zrobi. Reszta może już iść, a ja przekażę SG-1 instrukcje misji. 
Gdy wszyscy wyszli generał chwilę milczał, po czym zwrócił się do pułkownika:
- Idziecie na jej planetę. Chcę mieć o niej jak najwięcej informacji.
- Dobrze, wyruszamy za godzinę- zwrócił się Jack do załogi. 


Piętnaście minut przed wyjściem na misję Teal'c wszedł do pokoju Nephi. W pomieszczeniu paliła się tylko maleńka lampka. Oczom żołnierza ukazała się dziewczyna w pozie jednej ze sztuk walki. Wokół niej widoczna była aura emanująca niezwykłym ciepłem. Dziewczyna kontynuowała ćwiczenia, nie wiedząc o tym, że ktoś jest w pokoju. W pewnym momencie wykonała zwrot w stronę drzwi i zamarła.
- Cześć Teal'c- uśmiechnęła się i nagle ta przedziwna aura znikła.
- Hej- mężczyzna usiadł koło niej. – Słuchaj, nie będzie nas przez jakiś czas. Wyruszamy na planetę P45-O93, dlatego proszę, abyś zwracała się w pewnych sprawach do dr Karpinsky.
- Co to za planeta?
- .........
- Co to za planeta!- dziewczyna podniosła głos, gdy Teal'c zwlekał z odpowiedzią.
- Twoja.........-odparł z ociąganiem.- Co robisz?- spytał, kiedy zobaczył, że dziewczyna ubiera buty.
- Idę z wami.
- Nie możesz.........
- Jak to nie mogę???!!! To był mój dom, chcę zobaczyć ile Kaa zrabował, muszę pochować moją rodzinę.
- Nie możemy Cię zabrać- mówił Teal'c stanowczo.
- To mnie powstrzymaj- tym razem jej głos brzmiał bojowo. 
W międzyczasie dziewczyna ubierała mundur khaki, ku zdumieniu Teal'ca, gdyż nie wiadomo było skąd go ma. Zrezygnowany wyjął małe radio i rzekł:
- Jack, chodź na poziom 25, mamy mały problem. 


Po dziesięciu minutach reszta oddziału znalazła się w pokoju dziewczyny, która właśnie założyła ostatnią część munduru.
- Co się..........skąd masz mój mundur, do cholery!!!- Jack zaczął się wkurzać.
- Twój mundur???- reszta załogi nie kryła zdziwienia.
- Z twojej szafy, przecież muszę w czymś chodzić- tłumaczyła dziewczyna beztrosko.- Miałeś ich tyle.....a poza tym był chyba jedyny, który w miarę n mnie pasował. Oczywiście po drobnych poprawkach.........
- Poprawkach?!!!!!!- Jack prawie krzyczał.- To był mój najlepszy mundur!!! A ty...
- Jack, chyba mamy większy problem niż twój mundur- przerwał Teal'c.- Ona chce iść z nami.
- Chyba oszalałaś!!! Zresztą nie ja o tym decyduję.
- A kto??
- Generał Hammond.
- To porozmawiaj z nim.
- Nephi- po raz pierwszy wtrącił się Daniel.- to nie jest takie proste. Zanim kogoś wyślemy na misję, musi mieć zrobiony szereg badań oraz przejść testy sprawnościowe i bojowe, a także psychologiczne.
- Ale ja chcę iść tylko na moją planetę....- spojrzała błagalnym wzrokiem.
- No nie wiem......- Teal'c spojrzał wymownie na Jack’a i uniósł brwi.
- Czego na mnie patrzysz???- mruknął zły, nadal bolała go sprawa munduru.
- Ty tu jesteś szefem- Daniel z trudem powstrzymywał śmiech. 
Jack wyszedł trzaskając drzwiami. Daniel parsknął śmiechem. Nephi skończyła zawiązywać sznurówki, przejrzała się w lustrze i mruknęła coś do siebie. Po chwili dało się słyszeć kroki. Drzwi otwarły się z impetem a do pokoju wparował już trochę mniej wściekły Jack, który mruknął tylko „DALEJ”. Dziewczyna rzuciła mu się na szyję i pobiegła przodem. 


Wrota otwarły się, ukazując przed nimi szaro-srebrna "woda". Załoga SG-1 dziarsko ruszyła do przodu, tylko Nephi zawahała się. Na jej twarzy nie było już widać cienia wcześniejszego entuzjazmu. Jack wyczuł, ze coś jest nie tak, po czym rzekł z ironią w głosie:
- Nikt cię do niczego nie zmusza... 
Podziałało to na nią jak płachta na byka, odepchnęła go i weszła pierwsza............. 


Sala była ciemna i wilgotna. Cisza niemiłosiernie doskwierała, a w powietrzu nadal czuć było zapach spalonych ciał. Dziewczyna miała kamienną twarz, tylko jej szare oczy krzyczały o pomoc. Teal'c sprawdził okolicę. Weszli po schodach na dziedziniec. Był pusty. Tylko ogromna kupa popiołu leżała na środku. Dziewczyna zamknęła oczy, hamując łzy. Szła przodem, nie chciała żeby Jack to widział. Przeszła obojętnie. Przed zamkiem na ośmiu palach wbite były ludzkie czaszki, prawie objedzone z mięsa. Dziewczyna zwymiotowała. Daniel podszedł do niej i posadził na ziemi. Była blada, zauważył jej łzy, które już płynęły ciurkiem po twarzy. Teal'c zbliżył się do pali i dostrzegł naszyjnik zawieszony na jednym z nich.
- To symbol królewski.....
- To naszyjnik mojego ojca- przerwała mu Nephi. 
Teal'c zamarł. Znów nastała ponura cisza. Jakiś stwór ptakopodobny próbował podejść do jednego z drągów, ale Sam go odpędziła. Jack podszedł do dziewczyny, był wyraźnie poirytowany.
- Czyli jesteś księżniczką, królewską córką, tak???- kiwnęła głową, a on ciągnął dalej, prawie krzycząc.- Super!!
- Jack...- syknęła Sam.
- Czy Kaa wie o tym, że masz taką moc?- spytał Teal'c, znów tylko przytaknęła głową.
- Nie no po prostu bajka!!- Jack krzyczał. – Dlaczego nie raczyłaś nas uprzedzić??!! Przecież mógł tu zostawić straż!! On nie przepuści takiej okazji. Teraz już będzie wiedział, gdzie cię szukać. Mało z nim mieliśmy dotąd problemów?? Trzeba było cię zostawić w bazie i nie wystawiać na światło dzienne!!!
- Jak się tak będziesz darł, to na pewno szybciej nas znajdą- rzekł Daniel i podszedł do pułkownika.- Nie denerwuj się. Ona nie jest niczemu winna.
- A gdzie ona właściwie jest?- wtrącił Teal'c. 
Wszyscy odwrócili się do tyłu. Kamień na którym powinna siedzieć był pusty. Dostrzegli tylko skrawek munduru, znikający za drzewami. Bez zastanowienia ruszyli za nią. Wpadli do lasu. Śpiew stworzeń latających i szum wiatru uniemożliwił usłyszenie czegokolwiek. Sam wskazała na ślady butów prowadzące na prawo. Zagłębiali się coraz bardziej. Gęstwina powiększała się, a dziewczyny widać nie było. Nagle usłyszeli ciche łkanie. Powoli udali się w stronę źródła dźwięku. Była tam. Klęczała obok ciała. Daniel podszedł pierwszy, spojrzał na trupa. Po włosach poznał, że była to kobieta. Reszta była totalnie poszarpana i zmasakrowana. Mężczyzna podszedł do dziewczyny przytulił ją do siebie. Była jakby bezwładna. Reszta załogi także zbliżyła się do nich. Sam pogłaskała Nephi po głowie i szepnęła:
- Nic nie mów, wszystko rozumiemy....
- Proszę, proszę- drwiący głos wyrwał ich zadumy. 
Odwrócili się pospiesznie i zamarli. Dookoła nich stał Kaa z dziesięcioosobowym, uzbrojonym oddziałem. Dziewczyna podniosła głowę i nagle jej twarz zamarła. Oczy stały się ni to smutne, ni to gniewne. Załoga wyciągnęła broń, a Faraon zaśmiał się i rzekł z satysfakcją:
- Tyle czasu jej szukałem i proszę, ty mi ją odnalazłeś. Prawda panie O’ Neill............ 


ROZDZIAŁ 4

Jack spojrzał na Kaa z drwiącym uśmiechem:
- Zawsze musisz się panoszyć na NASZYCH planetach??
- Jak zawsze- odparł Kaa- Dobry, stary Jack. A teraz poddajcie się- jego głos zabrzmiał złowrogo. Jack dostrzegł w jego ręce Ribbon’a.
- Zostaw ich!!- Nephi krzyknęła prowokacyjnie- No dalej, na co czekasz! Przecież to mnie chcesz!!!
- Ha!!- na twarzy Goa’uld’a pojawił się sarkastyczny uśmiech, po czym zwrócił się do żołnierzy.- Brać ją! Żywą... 
Ośmiu z dziewięciorga żołnierzy ruszyło w stronę przybyszów. SG-1 zaczęła wycofywać się w gęstwinę. Jack szybkim ruchem wepchnął dziewczynę w zarośla i kazał leżeć na ziemi. . Osłonięci za drzewami rozpoczęli ostrą wymianę ognia. Niestety beretty nie sprawdzały się w zetknięciu ze Stuff’ami. Wzmocnione pancerze Jaffa były odporne na kule. Generał dał znak Teal’cowi a ten wyjął Zat’a. Namierzył jednego z napastników i już miał wystrzelić, gdy usłyszał:
- Stop!!! Zatrzymać ogień!! 
Drużyna SG-1 spojrzała na dowódcę , a ten kiwnął głową w stronę polany. Na środku stała Nephi powoli otaczana przez oddział Jaffa. Było w niej coś dzikiego i niespotykanego. Sam popatrzyła niedowierzając. Oczom wszystkich ukazało się coś niespotykanego. Tam na polanie, nie stała już ta sama dziewczyna. Dookoła niej można było dostrzec aurę, natomiast oczy zaciekawiły nie tylko członków SG-1. Kaa stał teraz przyglądając się ni to z zaintrygowaniem, ni to z pewną satysfakcją. Oczy Nephi fosforyzowały dziwnym blaskiem.
- Ona jest Goa’uld’em- słowa Daniela dotarły do reszty jakby z nikąd. 
- Niemożliwe!- skwitowała Sam. – Prześwietlenia nic nie wykazały... 
Tymczasem dziewczyna była już całkowicie osaczona przez najeźdźców, którzy celowali do niej ze Stuff’ów. Nagle nastąpiła przedziwna rzecz. W momencie, kiedy Stuff’y pojawiły się w polu ledwo widzialnej poświaty zaczęły się topić. Napastnicy odrzucili rozgrzaną do czerwoności broń i jeden z nich złapał dziewczynę za rękę. Spojrzała na niego pustymi oczyma i przyłożyła drugą dłoń do jego klatki piersiowej. Znieruchomiał. Z sekundy na sekundę robił się coraz bardziej blady. Z ust i oczu ciurkiem leciała krew a ciałem wstrząsały drgawki. Po chwili padł bez życia na ziemię. Jack dał znak, i Teal’c wystrzelił z Zat’a do najbliższego z wrogów. Ten upadł nieprzytomny. Jaffa odwrócili się w stronę SG-1. Cześć z nich ruszyła w stronę ziemskich żołnierzy, trzech pozostało, żeby walczyć z dziewczyną. Teal’c ponownie wystrzelił z Zat’a do najbliższego z napastników. Ten natychmiast stracił przytomność. Nagle usłyszeli krzyk. Spojrzeli w stronę źródła dźwięku. Zobaczyli Nephi, którą wstrząsały drgawki. Po chwili leżała nieprzytomna na ziemi, a jej ciało jeszcze drgało. Usłyszeli tryumfalny głos Kaa, który trzymał gotowego do drugiego strzału Zat’a:
- Zastanowiłbym się nad kolejnym ruchem- zwrócił się do Teal’ca. – Następny mój strzał i wiecie, co z nią będzie. 
Już po chwili otoczeni przez uzbrojonych w Zat’y Jaffa. Pokornie złożyli broń. Jack warknął:
- Nie myśl, że Ci się uda.
- Już mi się udało- odparował Kaa z tryumfem po czym podszedł do Teal’ca i spoliczkował go.- Masz zdrajco. A teraz oddać pokłon waszemu panu.
- Chyba śnisz..... Jack otrzymał cios w twarz od Kaa, który już bardzo podenerwowany. 
Skierował na jego głowę Ribbon’a. Jack poczuł, że klęka. Nie mógł nad tym zapanować, a głowę rozsadzał ogromny ból:
- Jak chcesz to potrafisz- mruknął Kaa z satysfakcją, odsuwając rękę.- O’Neill, bierz dziewczynę na ręce i ruszamy! Skuć resztę.- dodał, kiedy Jack upadł. 
Mężczyzna pokornie podszedł do dziewczyny. Wyglądała na martwą, ale dostrzegł nieznaczne ruchy klatki piersiowej. Podniósł ja z trudem, ból głowy nadal trwał.
- Ruszaj się szybciej i bez sztuczek!!!- rozkazał Kaa. 
Ustawili się w szeregu. Z przodu Kaa z dwójką straży, za nimi trójka Jaffa, potem więźniowie i znów trójka Jaffa. Sam, Daniel i Teal’c mieli z tyłu powiązane ręce. Tylko Jack nie był związany, gdyż musiał nieść nieprzytomną Nephi.
- Co to, nie stać cię na powóz, że musisz chodzić pieszo- zadrwił Jack. Nawet w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa nie potrafił powstrzymać się od ignorancji.
- Zobaczymy, czy będziesz tak szczekał, jak dotrzemy do pałacu- Kaa starał się mówić spokojnie. 
Ruszyli. Las wydawał się bez końca, a Nephi robiła się coraz cięższa. Za każdym razem kiedy Jack przystawał, żeby odpocząć, otrzymywał cios w plecy. Czuł, że to trzon Stuff’a. 


W pewnym momencie nastąpiła bardzo niespodziewana zmiana krajobrazu. Dookoła rozciągała się pustynia, tylko z prawej strony widoczne było urwisko. W nim, jakieś dziesięć metrów poniżej, ciągnęła się ogromna niebieska wstęga wody. Szli teraz wzdłuż niego. Nagle Jack’owi zaświtała myśl. Szedł jako ostatni więzień. Musiał jakoś przekazać reszcie swój plan. Potknął się i, popychając idącego przed nim Daniela, upadł na kolana. Jaffa zaczęli go podnosić, mrucząc coś złowieszczo, ale on wykorzystał okazję. Spojrzał na idącego z przodu Daniela, ich wzrok się na chwilę spotkał, ale to wystarczyło. Jack szybko skierował oczy w stronę urwiska. Dostrzegł ledwo widzialny uśmiech Daniela. Znów uformowali szereg, jednak z każdym krokiem zbliżali się do krawędzi urwiska. O to właśnie chodziło. Teraz szli tak, że mogli spokojnie ocenić odległość. Po chwili Jack ujrzał to na co czekał. Teal’c dawał sygnał gotowości. Musieli tylko na chwilę uśpić czujność strażników. Po ułamku sekundy oczom Jack’a ukazał się znak odliczania. Trzy palce, dwa palce, jeden.................. Skoczyli.
- Co tak stoicie kretyni, strzelać!!- doprowadzony do granic wytrzymałości nerwowej Kaa, zepchnął z urwiska swoich dwóch strażników. Nikt z Jaffa nich nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Padły strzały ze Stuff’ów. Jack kurczowo trzymał nieprzytomną dziewczynę, tuż przed zetknięciem się z taflą wody poczuł gorąco i pieczenie w lewym ramieniu. Nabrał powietrza i ....... 


Pod wodą nie było łatwo, tym bardziej, że musiał płynąć szybko, a miał do dyspozycji tylko nogi i ranną rękę. Drugą trzymał Nephi. Widział, że reszta załogi daje sobie w radę. Odczuwał, że za chwilę będzie musiał się wynurzyć. Pozostali już to zrobili, po chwili zahaczył nogą o grunt. Wypłynął na powierzchnię. Cudowne i błogie zaczerpniecie powietrza. Tuż obok ucha mignął mu strzał ze Stuff’a. Załoga nie zastanawiała się, tylko szybko pobiegła do lasu. Tam, za zasłoną drzew, przystąpiono do szybkiego sprawdzenia stanu przydatności załogi do obrony. Jack położył ostrożnie dziewczynę na ziemię. Nie oddychała. Sprawdził puls- ledwo wyczuwalny. Odchylił jej głowę i rozpoczął reanimację. Po kilku chwilach dało się słyszeć pokaszliwanie. Oddech wrócił, puls szybszy. Jednak dziewczyna nadal była nieprzytomna.
- Co z wami- spytał Jack, kiedy już był pewien, że Nephi nic nie grozi.
- W porządku, Sam oberwała w nogę- odparł Daniel.
- Ja też dostałem- O’Neill wskazał paskudną ranę n lewym ramieniu.- A ty Teal’c?
- Ja jestem cały.
- Sam?- Jack zwrócił się do podpułkownik. - Dam radę, rana nie jest duża.
- Tylko co z nią??- spytał Daniel.
- Nie wiem- odparł Jack.- Powinna była się obudzić już dawno. Tym bardziej, że znaleźliśmy się w wodzie. Musimy stąd iść czym prędzej, bo Kaa na pewno wysłał tu swoje..... 
Huk rozerwał powietrze i cała załoga padła na ziemię. Pięć metrów dalej pojawiła się wielka dziura. Natychmiast poderwali się na nogi. Teal’c chwycił nieprzytomną Nephi na ręce i zaczęli uciekać. Sam dostrzegła dwa niszczycielskie statki ponad drzewami.
- Musimy wejść głębiej w las- krzyknęła Zaczęli zagłębiać się w gęstwinę. W oddali usłyszeli, że statki wylądowały. Teal’c wziął nieprzytomną Seleniankę na plecy i cała załoga ruszyła głębiej w las. Po piętnastu minutach ostrego biegu zatrzymali się na krótki odpoczynek i omówienie kolejnych działań. Teal’c położył Nephi na ziemi.
- Jack jak ręka??- spytała Sam widząc, że ich dowódca wygląda kiepsko.
- Nie zajmujcie się teraz mną, trzeba stąd wiać, a nie wiemy nawet, gdzie jesteśmy.
- W dodatku mamy ze sobą kogoś, kto zadziwił was chyba swoim zachowaniem- wtrącił Daniel.
- Danielu- zaczęła podpułkownik Carter.- nie jej zachowanie jest teraz ważne. Musimy się stąd wydostać i to czym prędzej. Tylko nie wiemy nawet, w którą stronę znajduje się pałac. Najgorsze jest to ,ze jedyny nasz przewodnik jest w stanie ciężkim....Jack co ty robisz??? 
Jack włożył swoją dłoń do ręki Nephi i próbował ją obudzić. Poczuł, że opada z sił. Ręka dziewczyny ścisnęła jego dłoń. Znów ten potworny ból głowy dopadł generała. Robiło mu się ciemno przed oczyma, ale to była jedyna szansa.... 


- Jack, ocknij się- mężczyzna usłyszał swoje imię i znajomy głos.
- Nephi...- z ust wydobył się ledwo słyszalny szept. 
Siedziała tam, cała blada, ale całkiem przytomna. Rozejrzał się, znajdowali się w jakiejś jaskini. Zobaczył na swojej ręce opatrunek, który już mocno przesiąknął krwią. Sam zajmowała się teraz swoją nogą, Teal’c pomagał jej a Daniel siedział gdzieś z boku.
- Nie powinieneś był tego robić, mogłam cię zabić- spojrzała na niego z wyrzutem i po chwili przytuliła się. 
Jack poczuł dziwne ciepło płynące od tej drobnej osóbki. Objął ją drugą, zdrową ręką. Czuł się naprawdę szczęśliwy, tak szczęśliwy ostatnio był kiedy......kiedy żył Scaara. Spojrzał na dziewczynę. Po jej policzku spłynęła łza. Jednak Nephi szybko otarła ją rękawem munduru po czym rzuciła do reszty.
- Obudził się. 
Wszyscy podbiegli natychmiast do generała.
- Możesz wstać??- spytała Sam.
- Gdzie tak właściwie jesteśmy?
- To grota która prowadzi do podziemnego przejścia do zamku- tłumaczyła Nephi.- Jednak musisz być na tyle silny, żeby iść samemu. Przejście jest tak skonstruowane, że przepuszcza tylko jedną osobę. Przejście we dwójkę byłoby zbyt niebezpieczne.
- Ok., dam radę.... 
Wstał, ale zachwiał się. Po czym z trudem utrzymując równowagę ruszył za Nephi podtrzymywany przez Teal’ca. Szli, pogrążając się coraz bardziej w ciemnościach. Po przejściu około dwóch kilometrów zobaczyli wielką ścianę, na której wyryty był napis w dziwnym języku.
- Niesamowite.....- szepnął Daniel i wyjął aparat z kieszeni. 
Na środku znajdował się znak wielkości dłoni człowieka. Sam chciała dotknąć, ale powstrzymał ją krzyk dziewczyny.
- Zostaw!!! Zginiesz jeśli to zrobisz!! Tylko Selenianin może uruchomić przejście. 
Dziewczyna przyłożyła rękę do znaku na ścianie i nagle pojawił się dziwny blask tuż obok. W oddali zobaczyli komnatę w pałacu. Spojrzeli z obawą na przejście, ale Selenianka uśmiechnęła się i rzekła:
- Wchodźcie po kolei i poczekajcie za mną. 
Tak też uczynili. Po chwili wszyscy znaleźli się w nieznanej sobie komnacie. Nephi weszła jako ostatnia i kiwnęła, aby poszli za nią. Zamek był całkowicie pusty. Szybko skierowali się w dół, do lochów. W ostatnim pomieszczeniu znajdowały się wrota. Tu dziewczyna przystanęła i spojrzała na załogę.
- Ja nie wiem jak się do was dostać....
- Spokojnie Daniel wyjął mały komunikator i wydusił na nim jakiś kod. Po czym podszedł do konsoli i nacisnął kolejno sześć symboli. Wrota otwarły się i kolejno zaczęli przez nie przechodzić... 


- Medyk proszony na poziom 28 do pomieszczenia SG-0.- z głośników dało się słyszeć głos generała Hammonda.
Jack ostatkiem sił zszedł ze schodów i złapał się ramienia Teal'ca. Daniel natychmiast podtrzymał O'Neill'a z drugiej strony. Lekarz właśnie nadbiegał, za nim dwójka sanitariuszy. Szybko zabrali rannego na nosze, podpułkownik Carter poszła wraz z nimi, musiała dać wydezynfekować ranę nogi. Nephi stała sama wśród tego całego zamieszania, spoglądając ze strachem w przestrzeń, gdzie jeszcze przed chwila był Jack. Nagle ktoś objął ją ramieniem, spojrzała w tę stronę. To był Daniel. Uśmiechnął się do niej i rzekł:
- Nie martw się, on się wyliże. Chodź, ty też będziesz mieć badania. Ale najpierw musimy wszyscy odpocząć.









ROZDZIAŁ 5
- Leż spokojnie i się niczego nie bój- głos dr Karpinsky był wyjątkowo uspakajający. 
Nephi posłusznie położyła się na kozetce. W środku czuła ogromny strach. Wiedziała, że nic jej nie grozi, jednak w pomieszczeniu mogła przebywać tylko ona sama. Po pobraniu próbek krwi, lekarka zasłoniła dziewczynę skanerem i wstrzyknęła coś w jej lewą dłoń. Piekło jak nie wiem. Nagle poczuła w ciele dziwny chłód i zaczęła się trząść zimna. Do jej uszu dotarł głos dr Karpinsky:
- Muszę teraz wyjść. Pod żadnym pozorem nie wstawaj, gdyż za chwilę stracisz czucie we wszystkich mięśniach. Znów coś wstrzyknęła i dziewczyna poczuła, że ma wpychane coś przez gardło, strasznie bolało. - Spokojnie....O już, właśnie cię zaintubowałam. Za moment twoje płuca nie będą pracować samodzielnie. 
Po chwili przyłożyła jakiś duży lodowato-zimny przedmiot do jej lewej piersi, tuż nad sercem. To coś przyssało się do skóry i delikatnie piekło.
- Może odrobinę boleć, ale to urządzenie nie pozwoli, by twoje serce się zatrzymało. 
Po chwili wstrzyknęła jeszcze coś, spojrzała ciepło na pacjentkę, dotknęła jej dłoni, po czym wyszła. Stanęła za weneckim lustrem, gdzie stali Daniel, Sam, Teal’c i generał Hammond. Jack od tygodnia nie ruszał się z sali chorych. Nadal było mocno osłabiony.
- Czy na pewno wszystko jest zapięte na ostatni guzik??- spytała lekko niespokojna Sam.
- Spokojnie pani podpułkownik. Nie ma się czego obawiać. Tlen będzie dostarczany do płuc, a serce będzie pobudzane do pracy przez ZMS ( Zautomatyzowany Masaż Serca). 
Po chwili usłyszeli delikatny pisk monitora. Wszyscy spojrzeli przez lustro na ekran skanera. Urządzenia zaczęły pracować, ZMS działał poprawnie. Wszyscy obserwowali powolutku pojawiający się na odbiorniku obraz. 


Czuła, że powoli nie może oddychać. Klatka piersiowa przestawała się poruszać. Chciała krzyczeć, ale nie mogła nawet otworzyć ust. Bolało strasznie. W uszach słyszała coraz wolniejsze bicie serca i nagle jakby coś poraziło ją prądem. Łzy napłynęły do oczu, nie mogła znieść tych potwornych boleści. Po chwili nastąpiło kolejne porażenie i kolejne, następnych już nie czuła. Powoli obraz przed oczyma zamazywał się a ból ustępował. Stała się straszliwie senna. Zamknęła oczy.


- Czy na pewno nic jej nie jest??- spytał Daniel. 
Na ekranie brakowało tylko 10% obrazu. Lekarka wyglądała na bardzo usatysfakcjonowaną wynikami.
- Tak, jeszcze dziesięć minut i możemy iść ją rozbudzić.- Po czym rozkazała sanitariuszom.- Przygotować wszystko. Nie może być ani chwili zwłoki. 
Sanitariusze uszykowali defibrylator. Daniel i Sam spojrzeli na siebie wymownie. Dr Karpinsky dostrzegła to spojrzenie. Hammond i Teal’c obserwowali spokojnie całą sytuację. Nagle Teal’c wstał i mruknął:
- Idę do Jack’a. 
Wyszedł nie oglądając się na nikogo. Lekarka odezwała się do pozostałych.
- Musimy ją jakoś ożywić. Obecnie jej mięśnie nie pracują. Prawie wszystkie zaczną pracę same po wstrzyknięciu specjalnej substancji antyzwiodczającej. Wszystkie z wyjątkiem serca. 
Po tych słowach weszła na salę, w której spała Nephi. Odsunęła już dawno wyłączony skaner i kiwnęła na trójkę sanitariuszy. Szybko przystąpili do działania. Najpierw lekarka odłączyła ZMS, pierwszy z sanitariuszy natychmiast wstrzyknął lek, a pozostali dwaj rozpoczęli reanimację. Jeden z nich cały czas podawał tlen a drugi wykonywał masaż serca.
- Uruchom defibrylator- rzekła rozkazującym tonem do pierwszego z sanitariuszy. – Na mój znak przerywasz masaż serca a ja defibryluję. Na początek ustaw 100 dżuli. 
Zapadła cisza. Słychać było tylko odgłosy pompy podającej tlen i prawie bezgłośne liczenie do pięciu przez sanitariusza, który wykonywał masaż serca.
- Teraz!! 
Na komendę wszyscy zamienili się rolami. Dr Karpinsky szybko przyłożyła defibrylator do klatki piersiowej dziewczyny. Monitor nadal piszczał. Drugi raz i trzeci. Rzuciła rozkaz:
- 200 dżuli 
Sanitariusz podwyższył skalę. Jeden raz, drugi ,trzeci, piąty. Nic. Lekarka poczuła nagły przypływ adrenaliny. Czuła, że coś jest nie tak.
- 300 dżuli 
Kolejne działania nie przyniosły rezultatu. Dziesięć prób i nic. Monitor piszczał, piszczał i piszczał. Dźwięk ten powoli doprowadzał, na ogół bardzo opanowaną lekarkę, do szału.
- MAX!!
- Ale pani doktor....- sanitariusz nie był do końca pewny, czy ma to zrobić.
- Rób, do cholery, co każę!!
- Tak jest. 
Ustawił urządzenie na maksymalną moc. Lekarka modliła się w duchu, żeby pomogło. Już miała przyłożyć końce defibrylatora do ciała dziewczyny, gdy na salę wpadł Teal’c.
- Dr Karpinsky, proszę przerwać defibrylację i robić masaż ręcznie!!
- Co....
- Prąd może ją zabić.... 
Lekarka prawie usiadła z wrażenia. To dlatego serce nie zaskakiwało. Rozkazała czym prędzej odłączyć defibrylator i sama przystąpiła do ręcznego masażu serca. Teal’c stanął obok i dotknął bladego czoła pacjentki. Było letnie. Wziął Nephi za rękę, ukucnął i mówił:
- Wracaj do nas, masz przecież misję do spełnienia. 
Minuty mijały, nagle monitor przestał piszczeć. Na elektrokardiogramie pojawił się odczyt bicia serca. Najpierw bardzo słaby, po czym coraz mocniejszy i mocniejszy. Jeszcze chwilę intubowali, po czym założyli dziewczynie maskę tlenową na twarz i zdjęli intubator. Sanitariusze zabrali monitor, elektrokardiogram i inne urządzenia wraz z pacjentką na OIOM. Dr Karpinsky oparła się o stół operacyjny i otarła pot z czoła. Serce waliło jej strasznie. Nie pomyślała........nie wiedziała, że może ją zabić. Spojrzała na Teal’ca, a ten uśmiechnął się nieznacznie i rzekł:
- To nie pani wina. 
Wyszedł. 


Na drugi dzień, w sali konferencyjnej odbywało się omawianie wyników skanowania Nephi. Obecni byli tylko dr Karpinsky, generał Hammond oraz grupa SG-1. Jack wyglądał dziś dużo lepiej, chociaż było po nim widać, ze jeszcze nie doszedł do siebie. Lekarka była blada. Nie mogła zapomnieć, że wczoraj o mało nie zabiła swojej pacjentki. Najpierw zaczął Hammond:
- Chciałbym wiedzieć dwie rzeczy. Co się dokładnie zdarzyło na P45O93?? I dlaczego podczas badania skanerem wystąpiły takie komplikacje?? O co tu chodzi?? 
Sam wstała i zaczęła opowiadać historię, jak wydarzyła się na Selenie. Po odpowiedzeniu na wszystkie pytania Hammonda, oddała głos dr Karpinsky. Jednak zanim ta zdążyła wstać, wtrącił się Jack.
- Panie generale. Wczorajszy wypadek nie był winą niedopatrzenia ze strony pani doktor. Otóż, sami nie wiedzieliśmy, że prąd elektryczny może mieć taki wpływ na organizm Nephi...
- ... Gdyby nie strzał z Zat’a- dodał Teal’c.- Strasznie długo była po nim nieprzytomna, co mnie bardzo zadziwiło. Był to tym bardziej niepokojące, że po 3 godzinach od zdarzenia nadal nie szło jej ocucić...
- ...Domyśliłem się, że kłopoty z wybudzeniem dziewczyny mogą być spowodowane złym oddziaływaniem energii elektrycznej na jej organizm- tłumaczył Daniel.- Gdyż Zat działa właśnie na zasadzie wysyłania impulsu elektrycznego.
- Dlatego, dr Karpinsky nie jest niczemu winna- dokończyła Sam.
- Dobrze, rozumiem- odparł Generał.- Nie zamierzałem nikogo winić za nic, także oddaję głos, pani doktor.
- Tak więc, wyniki skanowania są bardzo pozytywne- tu pokazała obraz wydrukowany ze skanera.- Jej organizm nie jest wyniszczony przez jakiekolwiek choroby, nie licząc kilku drobnych ran oraz tej ostatniej- na obrazie zaznaczone były czarnym kolorem.- Nie ma ani nigdy nie było w jej ciele pasożyta Goa’uld’a.


- Ale te oczy....- zaczął Daniel, kiedy wyszli z sali.
- Wiem, mi też to nie daje spokoju- skwitował Teal’c. - Może Bra’tac będzie umiał to wytłumaczyć- dodała Sam.
- A kiedy przybywa??- spytał Daniel.
- Dziś po południu, wraz z moim ojcem- odparła zadowolona Sam.
- Idę do Nephi- rzucił Jack i ruszył na poziom 21. 
Wszedł do sali. Na łóżku leżała drobna osóbka ciężko oddychając. Na twarzy miała założoną maskę tlenową. Na szczęście dziś odzyskała przytomność. Jack powoli zbliżył się do kozetki. Nie zauważyła go. Miała zamknięte oczy. Dotknął delikatnie jej ramienia. Odwróciła głowę w jego stronię i uśmiechnęła się z trudem. Chciała zdjąć maskę, żeby coś powiedzieć, ale Jack nie pozwolił. Usiadł koło niej na krześle i pogłaskał ją po głowie. 


Minęła piętnasta. Załoga SG-1 stawiła się na poziomie 28, żeby przywitać przybyszów. Wreszcie ich oczom ukazało się pięć osób. Dwie z nich były im znajome, pozostała trójka była zapewne ich strażą.
- Tato- Sam podbiegła do najwyższego z mężczyzn i rzuciła mu się na szyję.
- Cześć córeczko- Jacob Carter odwzajemnił uścisk. 
Gdy ceremonia powitania została odprawiona, załoga SG-1 zabrała przybyszów na posiłek. Jack wykorzystał okazję i wraz z Teal’ciem odciągnęli Bra’taca na bok. Po chwili dołączył do nich ojciec Sam.
- Co się stało??- zagadnął Bra’tac.
- Mamy tu pewną osobę z planety Selena....- zaczął Teal’c ale Bra’tac mu przerwał.
- Już dawno tam nie byłem...
- No właśnie- wtrącił Jack.- Dziewczyna jest jedyną ocalałą.
- Co??
- Jakieś dwa i pół miesiąca temu nasz kochany Kaa zaatakował tę spokojną planetę i co- O’Neill tłumaczył bardzo sarkastycznie- postanowił sobie zrobić ognisko z mieszkańców, a głowy rodziny królewskiej powbijać na pale. Ale było mu mało!! Chciał porwać jedyną córkę króla i uczynić ją żoną dla swego syna. Jednak ona okazała się sprytniejsza i uciekła przez wrota do nas. Przyjęliśmy ją. Po czym udaliśmy się na zwiady na tę planetę. Poszła z nami i trafiliśmy tam na naszego ukochanego Goa’uld’ka. Oczywiście nie obyło się bez przyjacielskiej potyczki, w której nasza nowa znajoma wykazała bardzo dziwną właściwość. Mianowicie, jej oczy świeciły ja oczy Goa’uld’a lub Tok’ra.
- Czy mogę zobaczyć tę dziewczynę??- spytał Bra’tac. - Myślę, że nie będzie problemu. 
Udali się na poziom 21 i po uzyskaniu zgody od dr Karpinsky udali się do sali, w której przebywała Nephi. Jack spojrzał na ojca Sam i kazał mu wejść pierwszemu do sali.... 


Dziś czuła się o wiele lepiej. Czuła, że powoli wracają jej siły. Choć wykonywanie jakichkolwiek czynności przychodziło jej z wielkim trudem, postanowiła podnieść się i spróbować ATH-ZAR. Z wielkim wysiłkiem usiadła po turecku na łóżku, wyprostowała się, zamknęła oczy. Prawą rękę zgięła, uniosła na wysokości przepony spodem dłoni do góry. Lewą dłoń umieściła podobnie, ale pięć centymetrów nad prawą i spodem dłoni do dołu. Po dziesięciu minutach na twarzy pojawiły się kropelki potu. W końcu miedzy dłońmi dało się zauważyć maleńką, świecącą niesamowitym blaskiem, kulkę energii. Nagle ktoś otworzył drzwi i zatrzymał się. Otworzyła oczy i zamarła. Przed sobą widziała nieznajomego człowieka. Najgorsze, że czuła to. Tak, on miał w sobie pasożyta. Niewiele myśląc skoczyła za łóżko, zrywając maskę tlenową z twarzy i inne przeszkadzające jej wężyki. Przerażona stanęła przy ścianie. Wiedziała, że nie ma szans. W takim stanie nie była się w stanie bronić, ale nie chciała się poddać. Przyjęła pozycję bojową i odezwała się w języku Goa’uld’ów.
- Nawet nie myśl, że się poddam. 
Jej oczy zaświeciły, ale tylko na chwilkę. Poczuła, że kręci się jej w głowie, ale stała twardo w jednym miejscu spoglądając na zdziwionego przybysza. Zza niego usłyszała znajomy głos.
- Nikt cię nie chce skrzywdzić, Nephi- zza Jacoba Carter’a wyłonił się...
- Bra’tac!!!- radosny okrzyk przerwał ciszę. 
Dziewczyna podbiegła do Tok’ra i rzuciła mu się na szyję. Poczuł, że jej ciało zaczyna się osuwać, toteż szybko przytrzymał ją obiema rękami. Straciła przytomność. Do sali weszli Jack i Teal’c. Ich miny wyrażały bardzo głębokie zdziwienie. Bra’tac położył dziewczynę na kozetkę i wezwał dr Karpinsky. Kobieta podłączyła z powrotem wszystkie kroplówki i urządzenia do ciała pacjentki. Wszyscy opuścili salę. Pierwszy odezwał się Jack:
- Skąd ona cię zna?? Trochę jestem zaskoczony, bo kiedy nas widzi, nie rzuca się nikomu na szyję.
- Byłem przyjacielem jej ojca, a także jej nauczycielem.
- Nauczycielem??- wtrącił Teal’c.
- Tak, uczyłem ją sztuk walki a także języków. Jest naprawdę dobrze wytrenowanym wojownikiem. Kondycją i umiejętnościami przewyższa wielu żołnierzy z waszej jednostki. Daję na to moje słowo, bo sam sprawdzałem jej umiejętności. Jednak to, co się stało z ludem Seleny zaskoczyło mnie, nie spodziewałem się, że Kaa dopuści się takiej zbrodni.
- No właśnie, co teraz z dziewczyną?? Zabierzecie ją ze sobą??- spytał Jack, nie wiedział czemu to zrobił, nie chciał, żeby wyjeżdżała.
- Nie możemy- na słowa Jacob’a Jack zareagował ledwo dostrzegalnym entuzjazmem.
- Dobra, ale co dalej...- Teal’c nie zdążył dokończyć pytania.
- Zróbcie ją członkiem SG-1- wtrącił się szybko Bra’tac.
- ...
- Zapewniam was, że jest naprawdę świetnym wojownikiem. Zna wiele języków, o których Daniel nie ma pojęcia. Pomoże wam w kontaktach z innymi planetami, które były sojusznikami Seleny. Poza tym, musicie ją chronić, a to miejsce jest najodpowiedniejsze.
- Chronić??- zapytał Jack.
- Tak, jeśli dostanie się w ręce Kaa, nikt już nie pokona jego potęgi. Musi z wami przebywać na misjach, ponieważ w ten sposób podnosi ilość ZET-AR, energii, której moc zapewne widzieliście...
- I odczuliście- mruknął Teal’c.
- Gdy osiągnie naprawdę zaawansowany poziom, żaden Goa’uld nie będzie wstanie was pokonać. Zdobądźcie jej zaufanie a wtedy odwdzięczy się wam stokrotnie za opiekę i pomoc.
- Ale czemu jej oczy świecą tak jak u was??- Jack zadał kolejne pytanie.
- Macie w bazie Ribbon’a??- na pytanie Bra’taca przytaknęli.- Zatem dajcie jej to do ręki. Goa’uld’em to ona nie jest na pewno, ale podejrzewam, że może posiadać specjalne znaczniki białka oraz naquada we krwi. Nie wiem dlaczego, nie pytajcie.- dodał natychmiast, widząc ich miny. 


Wieczorem Jacob i Bra’tac poszli pożegnać się z dziewczyną. Nephi nie chciała się rozstawać, jednak nic nie mogła na to poradzić. Tok’ra obiecał, ze znów przybędzie zobaczyć, jakie poczyniła postępy. Nagle do sali wszedł oddział SG-1. Teal’c usiadł obok dziewczyny i wyjął z kieszeni....
- Naszyjnik mojego ojca!!- na twarzy Nephi pojawił się uśmiech radości. Zrobiła coś, czego Teal’c się nie spodziewał. Przytuliła się do niego. Poczuł dziwne ciepło. Nagle naszyjnik zaczął świecić. Ich oczom ukazał się hologram mężczyzny, który mówił coś w języku Goa’uld’ów. Dziewczyna siedziała oniemiała ze łzami w oczach, a Daniel tłumaczył:
„ Jeżeli słyszycie tę wiadomość, to znaczy, że Kaa zniszczył lud Seleny. Dzięki tej wiadomości Nephi, córko moja jedyna, wiedz iż znajdujesz się w dobrych rękach. Bardzo proszę, o ochronę nad ostatnią przedstawicielką królewskiej rodziny Selenian. Ta wiadomość już się więcej nie pojawi. Dziękuję wam obrońcy mojej córki za ocalenie jej życia. Żegnaj Nephi.” 






















ROZDZIAŁ 6
Zakładając Ribbon’a czuła lekki strach. Bała się go. Wiedziała, że Goa’uld’owie potrafią się tym posługiwać. Nikt jej nie chciał powiedzieć, po co ma to założyć. Powoli wsuwała rękę pomiędzy chłodny metal czegoś na kształt rękawicy. Spojrzała na Teal’c’a. Tylko on i Jack zostali z nią. Stali daleko w kącie pomieszczenia. Widziała, że mają jakieś obawy. Inaczej nie zamykali by się z nią w tej sali. Ribbon całkowicie zakrył dłoń dziewczyny. Nagle Nephi poczuła dziwne ciepło. Obróciła rękę, żeby oglądnąć rękawicę i zobaczyła, że znajdujący się na spodzie rubinowy okrąg zaczyna świecić. Zamarła. Nagle pomyślała o Kaa, dziwne uczucie zagościło w jej umyśle. Rubin zaczął świecić coraz mocniej. Spojrzała w stronę Jack’a i Teal’ca. Stali ze skamieniałymi twarzami. Nie rozumiała, dlaczego się boją. Odwróciła się do lustra i zobaczyła to. Jej oczy.
- Nie!!!- krzyk rozdarł ciszę. – To nie może być prawda!!! 
Im bardziej krzyczała, im większą czuła desperację, tym rubin mocniej świecił.
- Zabierzcie to ode mnie!!- po policzkach popłynęły łzy. 
Zaczęła płakać. Zasłoniła twarz rękoma. Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Ktoś inny odsłonił jej twarz i zdjął Ribbon’a. Próbowali ją podnieść, ale oparła się i spojrzała złowrogo. Nie chciała żyć ze świadomością, że ma coś wspólnego z Goa’uld’ami. Jedyne wyjście to....
- Co ty do cholery robisz?!- Jack nie mógł uwierzyć w to, co widzi. – Oddaj to. 

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Star Gate Kolejne zagrożenie
STARGATE Kolejne Zagrożenie
STARGATE Kolejne Zagrozenie
Norton, Andre Star Gate
Star Gate Andre Norton(1)
05 Mleko ze sklepów, kolejne zagrożenie
Zagrozenia zwiazane z przemieszczaniem sie ludzi
Prezentacja JMichalska PSP w obliczu zagrozen cywilizacyjn 10 2007
Stany zagrozenia zycia w gastroenterologii dzieciecej
Zagrożeniametanowe 1
zagrozenia
Urządzenia i instalacje elektryczne w przestrzeniach zagrożonych wybuchem
4 zachowania antyspołeczne a poczucie zagrożenia
Zagrożenia powodziowe zachowanie podczas powodzi PP
Ostre stany zagrozenia zycia w chorobach wewnetrznych

więcej podobnych podstron