STARGATE Kolejne Zagrożenie


STARGATE - Kolejne Zagrożenie

http://kombajnik.blog.onet.pl

PROLOG

...W wiosce było słychać tylko krzyki. Zapach palonej słomy i ludzkich ciał spowijał okolice jak złowroga mgła. Ogromne

oddziały złowrogo wyglądających Jaffa wyłapywały pozostałych mieszkańców. Jeden z najeźdźców, ubrany w szczerozłote szaty,

kierował się w stronę wielkiego pałacu. Obok niego szedł stary mieszkaniec wioski i ochoczo wskazywał mu drogę. Straże

próbowały bronić dojścia do głównej komnaty zamku, na próżno. Oddziały najeźdźców były zbyt silne. W największej komnacie na

tronie siedziała królowa. Perłowo biała suknia pokrywała jej stare zniszczone wiekiem ciało. Spojrzała z politowaniem na

najeźdźców i nie odezwała się.

 - Brać ją- rozkazał Goa'uld. Grupa żołnierzy podbiegła do niej i związała jej ręce. Niski stary człowieczek szepnął coś na

ucho jednemu z żołnierzy.

- Kaa, ten staruch mówi, że skarbiec jest pod gobelinem, ale nie ma tam nic, co by cię uszczęśliwiło, panie- rzekł jeden z

grupy.

Banda rozwalił ściany komnaty. Ze skarbca wysypały się drobne złote monety a także pamiątki rodziny królewskiej. Monety

zostały zebrane a pamiątki podpalono. W tym momencie po raz pierwszy odezwała się królowa.

 - Barant, jak mogłeś nas zdradzić?? Tak źle cię traktowałam??

 - Są ważniejsze rzeczy od dobrego traktowania, wielki Kaa obdarzy mnie długowiecznością i uczyni jednym ze swoich

poddanych.

 - On cię zabije tak jak nas wszystkich!!!- krzyknęła królowa.

 - Zamknij pysk starucho!!- Kaa nie wytrzymał i uderzył ją z całej siły w twarz. Jego szczerozłota rękawica naznaczyła na

policzku damy dwie wielkie, podłużne, głębokie rany. - A teraz odpowiedz, gdzie reszta Twojej rodziny??

 - Wszystkich zabiłeś, nie ma już nikogo, zabiłeś mój lud, zabiłeś mojego męża i synów....

 - Panie, została jeszcze.....

 - Zamknij się Barant, zaklinam Cię!!!- królowa zaczęła się wyrywać, ale drugie uderzenie Kaa uspokoiło ją.

 - Królowa ma jeszcze córkę- jedyną córkę.

 - Córkę??- zainteresowanie Kaa wzrosło.- Ile ma lat??

 - 16

 - Gdzie jest??

 - Barant, nie....

 - Zamknij się stara krowo!!!!! Powiedz mi, gdzie jest córka- Kaa zwrócił się do staruszka.

 - Ukrywa się w lesie...

 - Zabić go, a stara idzie ze mną!

 - Ależ Panie, Wielki Kaa!!!!!!!!- Barant zawył.- Przecież byłem lojalny, służyłem Ci...

 - Zdradziłeś swoją panią, a wiec równie dobrze możesz zdradzić mnie...

Jaffa wystrzelił z Zat'a trzy razy i zdrajca zniknął. Następnie dowódca zabrał królową i wraz z oddziałami udał się do lasu.

Królowa przez całą drogę milczała, tylko łzy spływały jej po policzkach. Widziała stosy spalonych poddanych i obcięte głowy

swoich synów i męża. Przecież mieli być bezpieczni, przecież Kaa chciał dziś zawrzeć z nimi sojusz! Została jej tylko Nephi.

Muszę ją chronić za wszelką cenę- pomyślała.

Nagle oddział zatrzymał się.

 - Dobra.- rzekł Kaa.- A teraz zawołaj swoją córkę. Królowa milczała. - Zawołaj córkę albo cię zabiję.

 - Zrób to, a nigdy jej nie zobaczysz!!- syknęła królowa.- Po co mam ją wołać?? Lepiej niech zginie z głodu niż z twoich

rąk.

 - Ależ ja jej nie zamierzam zabić. Będzie idealnym nosicielem dla żony mojego syna.

 - Nie!!!- krzyknęła królowa.

 - Właściwie, to wcale nie musisz jej wołać... Podszedł do królowej, zatkał jej usta, przyłożył nóż do gardła i krzyknął -

Wyłaź mała!!! Nikt już żywy nie został oprócz Ciebie i matki. Jak chcesz oszczędzić jej życie, to przyjdź. My i tak cię

znajdziemy. A tak, twoja mamuśka jeszcze trochę pożyje.

Cisza, nie było słychać nawet wiatru w gałęziach, który jakby przeżywał żałobę po tragedii jaka się tu rozegrała. Kaa

przyciskał nóż coraz mocniej, aż zaczęły się na nim pojawiać krople krwi. Nagle coś zaszeleściło w krzakach. Zza wielkich

drzew wyszła drobna postać o długich, prawie do ziemi włosach. Kaa oniemiał. Dziewczyna była piękna. Na sobie miała skromną,

płócienną szatę a w ręce trzymała długi, dwumetrowy kij. Twarz jej przepełniona była smutkiem, tylko w oczach czaił się

gniew.

 - Puść moją matkę- wycedziła.

 - Oczywiście, puszczę ją- Kaa odepchnął starszą kobietę na ziemię i zaczął zbliżać się do dziewczyny. - Brać ją!!

Najbliższy z żołnierzy podbiegł do dziewczyny i chwycił ją za rękę. Wtedy stało się coś niesamowitego. Zamiast związać

pojmaną, stracił przytomność. Reszta załogi zatrzymała się a Goa'uld oniemiał. Dziewczyna stała nieruchomo, wpatrując się

prosto w oczy dowódcy.

 - Co tak stoicie!!!- krzyknął. - Brać ją!!

Żołnierze przez chwilę wpatrywali się w dziewczynę, w końcu jeden z nich podbiegł do niej. Lecz ona tylko wyciągnęła rękę.

Mężczyzna zatrzymał się. Chwycił za gardło i zaczął krzyczeć. Z uszu, ust i nosa zaczęła mu lecieć krew. Potworne drgawki

zaczęły wstrząsać jego ciałem. Wszyscy patrzyli na to przerażeni. W końcu nieszczęśnik padł nieżywy. Dziewczyna opuściła

rękę. Widać było, że jest wykończona. Ale trzymała się. Nie chciała dać po sobie poznać jak bardzo się boi. Po policzku

spłynęła jej kropelka potu. Serce łomotało zawzięcie. Modliła się w duchu, żeby nie zaczęli atakować znowu. Nie dałaby rady

odpowiedzieć na kolejny atak.

 - Przecież....to...ale....jak???- Kaa niedowierzał.- Przecież tę sztukę posiadają tylko mężczyźni.  

 - Nie tylko- odezwała się królowa.- Tę sztukę trzeba umieć wytrenować. Każdy Selenianin ją posiada.

 Kaa pochwycił królową za włosy i przytknął jej ogromny sztylet do gardła. Spojrzał na przerażoną dziewczynę i mruknął

- Albo się poddasz albo obetnę jej głowę.

 - Nie...- z ust Nephi wydobył się błagalny szept. Łzy pociekły jej po policzkach, upuściła kij.

 - Kochanie, nie słuchaj go!!! Uciekaj!!!!!

Dowódca przytknął nóż mocniej do szyi kobiety i wykonał energiczny ruch. Głowa opadła, po chwili osunęła się reszta ciała.

Dziewczynę zamurowało. Było jej obojętne, co się teraz stanie. Nie ma już nikogo. Po co ma żyć. Nagle w jej umyśle zaświtała

myśl- zemsta. Otarła spływające łzy i , gdy żołnierze byli już na wyciągnięcie ręki. Podniosła szybko kij, uderzyła nim

tylną obławę, torując sobie drogę i zaczęła uciekać w stronę zamku.

 - Łapcie ją kretyni.- krzyknął Kaa.

Żołnierze pobiegli za nią. Co chwila strzelali z Zat'ów oraz Staff'ów . Dziewczyna była na tyle zwinna, ze unikała ich z

niezwykłą łatwością. Wybiegła z lasu. Niestety, do zamku był spory kawałek, a ona znajdowała się teraz na otwartej

przestrzeni. Wykorzystał to Goa'uld. Chwycił jeden ze Staff'ów i wystrzelił prosto w Nephi. Dziewczyna poczuła palący ból w

prawym boku. Upadła twarzą na ziemię.

 - Podnieś się, głupia- szepnęła do siebie.

Wstała. Ból był rwący, a ogromna rana krwawiła strasznie. Jednak dziewczyna nie dała za wygraną. Dobiegła do dziedzińca i

zaczęła krzyczeć z przerażenia. Pod lewą basztą piętrzył się stos zwęglonych kości, na prawo na palach były wbite głowy jej

braci i ojca. Nephi padła na kolana. Nie miała już sił. Czuła, że straci przytomność. Wtedy obejrzała się. Żołnierze Kaa

byli już bardzo blisko.

 - Nie dam rady- rozpłakała się. - Gdzie mam się ukryć??

Wtedy w głowie zaświtała jej myśl- wrota. W podziemiach ukryta jest brama pozwalająca na podróże na inne planety. Tylko raz

widziała jak ojciec przechodził przez nią. Ale zawsze wracał. Wiedziała, że to jest jedyny ratunek. Z trudem podniosła się.

Straciła dużo krwi. Wiedziała jednak, że w zamku będzie mieć przewagę, wśród tysiąca zakamarków nie są wstanie jej szybko

wytropić. Wbiegła do budynku. Słyszała za sobą strzały i krzyki Kaa. Udała się na dół. Po piętnastu minutach morderczego

biegu, dotarła do właściwego pomieszczenia. Stała tam. Wielka, srebrna brama. Trzymając się kurczowo za prawy bok, podeszła

do konsoli z symbolami. Wybrała sekwencję: 嗩夙メアテ i położyła rękę na wielkiej, bordowej kuli. Wrota zaczęły się otwierać i w

środku pojawiła się dziwna szaro-srebrna "woda". Dziewczyna ostatkami sił weszła do środka...

ROZDZIAŁ 1

- Jack wstawaj szybko- generała ze snu wyrwał głos podpułkownik Sam.

 - Co się dzieje??

 - Mamy alarm, ktoś przechodzi przez wrota.

 - Co???

 - Z jakiegoś nieznanego adresu, szybko.

Generał O'Neill wstał i ruszył szybkim krokiem w stronę pomieszczenia z wrotami. Na mostku był prawdziwy kocioł. Generał

Hammond stał i załamywał ręce. . Dziesięć osób spierało się o to, co w tej sytuacji zrobić. Jack, widząc całe zamieszanie,

krzyknął:

 - Uspokójcie się do cholery!!! To jest alarm a nie ćwiczenia. Możemy mieć do czynienia z wojskami Goa'uld'ów. Niech wrota

się otworzą, przygotujcie wszelkie działa obronne i skierujcie ku wejściu bramy.

 - Dzięki Jack- szepnął Hammond.- Chyba robię się za stary do tej roboty.

 -A przesłona?- spytał jeden z żołnierzy.

 -Zostawić otwartą!- wtrącił się Teal'c. - Mam dziwne przeczucie, że to nie jest oddział Jaffa.

Broń były w pogotowiu. Nastała cisza. Przez kilka chwil nic się nie działo. Załoga zaczęła domniemywać, że to może być

fałszywy alarm, aż nagle z wrót wyszła drobna postać, o długich jasnych włosach. Gdy tylko przekroczyła wrota, upadła bez

życia na ziemię.

 - Wezwać medyka- z ciszy wyrwał się głos generała.

Nerwowa krzątanina rozpoczęła się na nowo. Lekarz przybiegł ze swego bloku i pod eskortą żołnierzy wszedł do pomieszczenia

SG-0 na poziomie 28. Jack szedł przodem. Za nim major Sam oraz Teal'c. Sam podeszła do leżącej postaci i delikatnie

odwróciła ją na plecy. Wszyscy oniemieli. Przed nimi leżała młoda dziewczyna z ogromną krwawiącą raną w prawym boku. Lekarka

chwyciła ją za rękę.

- Puls bardzo słaby, ledwo wyczuwalny. Dziwny kolor krwi, jakby niebieski- mówiła sanitariuszy.

- Paskudna rana na prawym boku.

 - Wygląda jak rana po Stuff'ie - mruknął Teal'c i podszedł bliżej.

Nagle dziewczyna otworzyła oczy. Zacisnęła mocniej rękę wokół nadgarstka lekarki, która nagle zbladła i upadła.

 - Co się stało??- Samanta podbiegła do pani doktor, ale ta szybko zbagatelizowała sprawę.

 - To pewnie duszne powietrze.- po czym mruknęła do żołnierzy.- Odsuńcie się, tu nie ma czym oddychać. Przecież ta

dziewczyna nie jest wstanie zabić muchy. Wynocha stąd. Zostaje tylko załoga SG-1.

Teal'c podszedł bliżej. Ranna natychmiast zaczęła się odsuwać, bełkocząc coś. Kurczowo trzymając się za prawy bok, powoli

zaczęła wstawać. Strach i przerażenie malowało się na jej twarzy.

 - To niewiarygodne- szepnęła lekarka.- W tym stanie powinna już nie żyć, a ona chodzi.- po czym starała się zwrócić do

dziewczyny.- Nie bój się. My cię nie skrzywdzimy.

 - Nie da rady- wtrącił się Teal'c. - Nawet nasz poliglota, Daniel, nie porozumiałby się z nią. Słyszałem już ten język. O

ile się nie mylę, to język Selenian. Zrozumiałem tylko dwa słowa: Goa'uld i morderca.

Dziewczyna odsuwała się coraz bardziej. Wiedziała, że nie ucieknie. Oparła się o ścianę. Nie chciała, aby Jaffa się do niej

zbliżał. Bała się. Chciała uciec, a tymczasem trafiła prosto w ręce sprzymierzeńców Kaa. Myśli kłębiły się w głowie jak

oszalałe. Teal'c zaczął się do niej zbliżać. Próbował sobie przypomnieć jakieś zwroty seleniańskie, ale na próżno.

Dziewczyna w pewnym momencie wyciągnęła w jego stronę rękę i upadła na ziemię. Lekarka podbiegła do niej i natychmiast

wezwała sanitariuszy z noszami.

 - Puls jest coraz słabszy, musimy zabrać ją do skrzydła szpitalnego. Czworo żołnierzy ze mną. Ktoś musi jej pilnować!!

Ranną wyniesiono na noszach. Tymczasem załoga SG-1 nadal była w szoku. Teal'c przerwał milczenie.

 - Kaa musiał zaatakować.

 - Co??- spytali chórem. - Ona się wyraźnie mnie bała. Selenianie nigdy nie przepadali za Goa'uld'ami. Ale te słowa:

Goa'uld, morderca...

 - To dlaczego miałaby się ciebie bać?- spytała Sam

 - Selenianie z pozoru przypominają ludzi. Jednak posiadają nadzwyczajne zdolności. Potrafią na przykład wykryć pasożyta.

Mężczyźni natomiast posiadali wspaniałą moc, potrafili, nie dotykając przedmiotu, zamienić go w popiół za pomocą strumienia

energii pochodzącego z ich ciała, który koncentrowali w jednym miejscu.- tłumaczył.

Po dwóch godzinach pułkownik wraz z załogą zostali wezwani do poziomu 21. Na łóżku leżała dziewczyna, poprzyłączana do

miliarda rureczek i wężyków. Lekarka podeszła do nich z wynikami badań. Jej twarz nie wyrażała zbytniego entuzjazmu.

 - Sytuacja jest tragiczna.- zaczęła.- Zacznę od tego, ze potrzebna jest transfuzja krwi. Pacjentka straciła jej ponad 60% a

rana nie chce się zagoić i mimo iż ja pozszywaliśmy, to nadal krwawi.

 - Co za problem, przecież można zabrać krew z bazy...

 - Nie pani major. Bowiem jej krew różni się trochę od naszej. Oprócz standardowych budulców ma też dziwne ciałka,

nazwałabym je, krwinki niebieskie i nie wiem jak zareagują w kontakcie z naszą krwią. Nie wiem co zrobić, ona umiera.

 - Nie można spróbować?- spytał Jack.

 - Panie generale, to ryzykowne..

 - To co, mamy jej dać umrzeć do cholery??

 - Jack, uspokój się!- mruknął Teal'c.- To nie wina lekarza.

 - Przepraszam- Jack podszedł do łóżka.

 - Jest jedna zastanawiająca rzecz- ciągnęła lekarka. - Zrobiliśmy tomografię i proszę popatrzeć. Na dwóch zdjęciach były

obrazy mózgu człowieka. Na pierwszym, prawie cały obraz był pomarańczowy. Na drugim, tylko niektóre, drobne partie.

 - O mój Boże, czy to znaczy....- Sam zakryła ręką usta.

 - Tak, ona wykorzystuje prawie 90% powierzchni mózgu, podczas gdy my tylko zaledwie 5%.

 - Przetoczmy jej litr pół litra krwi- rozkazał generał. - Przecież i tak jest skazana na śmierć. Wóz albo przewóz.....

Lekarka wydała rozkazy sanitariuszom i przyłączyli dziewczynie kolejne wężyki.

Dwa dni później lekarka wezwała O'Neill'a do siebie. Jack wszedł do gabinetu i usiadł.Pani doktor uśmiechnęła się nieśmiało

i rzekła:

 - Muszę przyznać, że miał pan rację generale. Warto ryzykować. Dziewczyna czuje się o wiele lepiej. Rana goi się w tempie

żółwim, ale się goi!!! To najważniejsze.

 - Wie pani, że nie chciałem źle. A co to za monitory??

 - Obserwujemy pacjentkę cały czas. Pomimo pary mundurowych oraz trójki sanitariuszy, wolę mieć dodatkowe zabezpieczenie.

 - Rozumiem, to gdzie jest teraz dziewczyna??- spytał.

 - Co??- lekarka zamarła. Spojrzała na monitory. Na wszystkich było widać puste łóżko a obok leżące dwa ciała żołnierzy.

Pani doktor nacisnęła guzik alarmowy i razem z O'Neill'em wybiegli z sali…

Obudziła się. Ogromny ból głowy i prawego boku przeszył ją na wylot. Rozejrzała się. Mnóstwo rurek i przyrządów, których

nigdy nie widziała na oczy. Próbowała się podnieść. Na nic. Była zbyt słaba. Powoli zaczęła odłączać od ciała rurki i

wężyki. Nagle usłyszała głosy. Dwóch ubranych na zielono mężczyzn mówiło coś do niej w niezrozumiałym języku. Zaczęli się

zbliżać. Zamarła. Podeszli spokojnie i z uśmiechem złapali ją za ręce. Wykorzystała to. Chwyciła ich obu za dłonie i

zamknęła oczy. Po chwili leżeli na ziemi, a ona czuła się jak nowo narodzona. Ból głowy i boku minął. Zerwała resztę

kabelków i wybiegła z sali…

 - Alarm, intruz w pomieszczeniu SG-0 - z głośników dało się słyszeć głos generała Hammonda.

W mgnieniu oka załoga SG-1 znalazła się na mostku.

 - Ktoś wybrał sekwencję planety P45-O93.

 - Tylko kto??- Sam była przerażona.

 - Zamknąć wrota przesłoną. Uszykować działa obronne- Jack wydawał rozkazy.

Nagle zamarli, w pomieszczeniu SG-0 zobaczyli tę dziewczynę. Powoli ale stanowczo zbliżała się do zamkniętych przesłoną

wrót.

 - Stój!! Bo będziemy strzelać!!- generał powiedział do mikrofonu.

Ona nawet się tym nie przejęła. Na chwilę zatrzymała się, jakby szukała źródła głosu, ale potem ruszyła dalej

. - Ja spróbuję- mruknął Teal'c i odezwał się w języku staroegipskim.- Nie przejdziesz przez wrota.- Podziałało. Zatrzymała

się przerażona.- Dookoła jest pełno broni a na wrotach jest przesłona. Poddaj się, nic ci nie zrobimy.

 - Akurat- odpowiedziała z sarkazmem.

Wyciągnęła ręce w stronę dział i zamknęła oczy. Załoga zaniemówiła. Działa po prostu stopiły się jak świeczka pod wpływem

ognia. Dziewczyna podeszła do przesłony i przyłożyła rękę. Ku zdumieniu wszystkich przesłona zaczęła się topić. Dziewczyna

chwyciła się za bok i na szpitalnej szacie pojawiła się wielka plama krwi.

 - Szybko, Teal'c musimy ją powstrzymać, a wy starajcie się przerwać strumień- Jack wziął pistolet i razem z Teal'cem

pobiegli do pomieszczenia SG-0.

Przesłona była już do połowy stopiona. Dziewczyna nie czekała dłużej i przygotowała się do przejścia. Bardzo osłabiona,

zachwiała się i wtedy usłyszała głos Teal'ca. Mówił w tym znienawidzonym przez nią języku.

 - Poddaj się, nie masz szans, nie zrobimy ci krzywdy.

Wyciągnęła rękę. Tealc złapał się za głowę i upadł. Z nosa pociekła mu krew. Dziewczyna opuściła rękę i odwróciła się.

Zakręciło jej się w głowie, upadła na kolana i zaczęła się czołgać. Robiło się jej czarno przed oczyma. Była tak blisko, gdy

nagle poczuła na sobie czyjś ciężar. Prawego policzka dotknęło coś lodowato zimnego. W tym momencie strumień został

przerwany. Jack odwrócił dziewczynę na plecy. Ostatkami sił odsunęła się od niego.

 - Teal'c nic ci nie jest?- spojrzał w stronę przyjaciela, który z trudem podniósł się z ziemi.

Dziewczyna rozpłakała się. Rana zaczęła krwawić coraz mocniej. Chwyciła się za głowę i zaczęła coś mówić w swoim języku.

Jack zawahał się.

 - Kim ty do cholery jesteś?- spytał.

Po czym wykonał coś, z czego sam się zdziwił. Podszedł do dziewczyny i przytulił ją do siebie. Spojrzała na niego, po

bladych policzkach spływały łzy. Jack zaczął ją gładzić po włosach. Podszedł Teal'c, dziewczyna mocniej wtuliła się w

Jack'a. Tealc ukucnął. Z nosa nadal leciała mu krew. Wyciągnął do dziewczyny rękę. Spojrzała na niego ze zdziwieniem, podała

mu rękę i spytała.

 - Ty przyjaciel?

 - Tak, on jest przyjacielem. Wszyscy jesteśmy twoimi przyjaciółmi- rzekł Jack.- Nie bój się.

ROZDZIAŁ 2

- Jak się czuje??- Jack zajrzał na salę, gdzie leżała dziewczyna.

 - Nie najgorzej, ale rana cały czas krwawi. Nie umiemy sobie z tym poradzić- lekarka załamała ręce. - Szwy niby

przytrzymują skórę, ale to była bardzo głęboka rana. Jesteśmy bezradni.

 - Czy mogę z nią porozmawiać???

 - Ależ oczywiście.

 - Muszę tylko znaleźć Teal'ca.

Po pół godzinie obaj panowie udali się do sali, w której leżała przybyszka. Dziewczyna spała, Jack delikatnie dotknął jej

ramienia. Otworzyła oczy. Początkowo nieprzytomnie rozglądnęła się po sali, jednak po chwili z trudem uśmiechnęła się do

nich. Jack odezwał się do Teal'ca.

 - Ja będę pytał, a ty tłumacz.

 - Ok., dawaj.- po czym rzekł kilka zdań po staroegipsku a dziewczyna kiwnęła na zgodę.

 - Jak masz imię???- Teal'c błyskawicznie tłumaczył pytania.

 - Nephi.

 - Skąd znasz język Goa'uld'ów.

 - Mój ojciec z nimi handlował - odparła.- Naturalną rzeczą było, że kazał nam się uczyć tego języka.

 - Nam?? - Miałam siedmiu braci. Byłam najmłodszą i jedyną dziewczyna w rodzinie. Rodzice ukrywali mnie przed przybyszami z

zewnątrz a szczególnie przed Goa'uld'ami. Nie wolno mi było opuszczać zamku w wyznaczonych godzinach. Wiedzieli, że Kaa

szuka kobiet, bali się, że mnie zbierze. Zresztą jak przybywał, to wyrażał chęć zabrania kobiet z naszej planety. Ojciec

nigdy się nie zgadzał.

 - Kim był twój.........

 - Generale- do sali wpadła Sam. - Daniel wrócił.

Jack i Teal'c wybiegli czym prędzej z sali, pożegnawszy się pospiesznie z Nephi. Daniel rozpromieniony i opalony wrócił z

Wysp Kanaryjskich. Badania prowadzone przez niego odniosły ogromną sławę. Oddział SG-1 przywitał się z badaczem i

pospiesznie udali się na powitalny posiłek.

 - Miło, że wreszcie do nas zawitałeś- rzekła Sam.

 - Mam akurat przerwę. Zostanę tu jakieś pół roku, chyba że nie wytrzymam zniecierpliwienia- opowiadał.- Ale mówię wam.

Język rodzimy tamtejszych tubylców jest niesamowicie rozbudowany i bogaty w ...

 - A propos języka- wtrącił Jack.- Będziesz miał posadę nauczyciela. Musisz nauczyć angielskiego naszego gościa.

 - Gościa???- zdziwił się.

 - Uhm, musimy ci coś pokazać- wtrącił Teal'c.

Po posiłku udali się do magazynu broni zepsutej. Jack pokazał Danielowi stopioną broń automatyczną, która jeszcze tydzień

temu chroniła poziom SG- 0. Mężczyzna zaniemówił. Oglądał broń w milczeniu. Po dłuższej chwili odezwał się.

 - To jakiś nowy kwas, czy co??

 - Nie, to zrobił nasz gość- odezwała się Sam.- Że tak powiem, jedną ręką

. - Co....

 - Chodź i zobacz to!!!- wtrącił Teal'c.

Przeszli na sam koniec magazynu. Tam stała oparta przesłona zamykająca wrota z wielką wytopioną dziurą o średnicy dwóch

metrów.

 - Co to u diabła jest????- zakrzyknął Daniel.- Musiałyby leżeć w kwasie, żeby wyżarło taką dziurę.

 - Najlepsze jest to, że powaliła Teal'ca na kolana, nawet się do niego nie zbliżając- dodała kobieta.

 - Ona.....- Daniel był w szoku. - Chodź, to właśnie ją masz uczyć angielskiego.

Dotarli do poziomu szpitalnego. Tam w odległej sali odnaleźli Nephi. Miała akurat robione badania krwi, ale młody

sanitariusz uśmiechnął się i pospiesznie wyszedł. Daniel pełen obaw i zaciekawienia, został niemalże wepchnięty do

pomieszczenia. Dziewczyna spojrzała ze strachem na nieznajomego.

 - Nie bój się- rzekł Tealc.- On nauczy cię naszego języka.

 - Po co- głos dziewczyny był stanowczy i podejrzliwy.

 - Dlaczego on mówi do niej po staroegipsku???- spytał Daniel ale został uciszony przez Jack'a, który zauważył, że coś jest

nie tak.

 - Nephi, nie denerwuj się.....

 - Ja po prostu chcę, żeby mnie przestało boleć!!!!- krzyknęła.- Nie chce się uczyć niczego!!!! Chcę wyzdrowieć i zabić

Kaa!!!!!!

W sali zapadła grobowa cisza. Było słychać szum aparatury i dźwięk kropelek spływających w wężyku kroplówki. Sam i Jack nie

wiedzieli co się działo. Teal'c i Daniel spoglądali na siebie. Daniel się odezwał.

 - Ja nic nie rozumiem....

 - Ale ja powoli zaczynam- wydukał Teal'c, po czym zwrócił się do dziewczyny. - Czy tą ranę zadał ci Kaa???

 - Tak- odparła sucho.

 - Jaką ranę- Daniel przyłączył się do rozmowy.

Wtedy Nephi odsłoniła swój prawy bok i zerwała opatrunek. Ich oczom ukazała się paskudnie krwawiąca, głęboka rana, której

szwy nie pomagały się zagoić a wyglądały wręcz komicznie.

 - Jak mamy ci pomóc- Daniel nie poznał swojego głosu. Wydobył się on z gdzieś daleka.

Dziewczyna wyciągnęła rękę. Mężczyzna powoli podał jej swoją. Poczuł ból głowy i lekkie osłabienie. Zachwiał się, wtedy

puściła jego dłoń. Spojrzała na ranę, przestała krwawić. Pozostali również to zauważyli.

 - Co to było???- spytał Daniel trzymając się za głowę. - Zabrałam ci energię- odparła cicho. - Nic ci nie będzie. Za

godzinę poczujesz się lepiej, a moja rana dzięki tobie nie krwawi. Poczuła w swojej ręce dłoń Teal'ca, który po chwili

siedział już na ziemi trzymając się za głowę.

 - Podajcie jej ręce- rozkazał Teal'c Jack'owi i Sam.- Nic wam się nie stanie, a ona będzie zdrowa.

 - Co tu się stało. Nie rozumiem- kobieta była lekko zdezorientowana.

 - Zabierze wam część energii, nie wiem jak ona to robi, ale rana przestała krwawić- Daniel powoli dochodził do siebie. Ból

głowy był coraz słabszy.

Jack pospiesznie podszedł do dziewczyny i dał jej rękę. Po dwóch sekundach poczuł ogromny ból w skroniach, a następnie

zachwiał się. Nephi puściła jego rękę. Spojrzała na ranę. Była o połowę mniejsza. Sam podeszła do niej i podała swoją dłoń.

Odczuła to samo co pozostali, ale rana stała się tylko czterema wielkimi leciutko krwawiącymi zadrapaniami.

 - Muszę się położyć- Nephi odwróciła się na rugi bok i zasnęła.

Cała czwórka pospiesznie wyszła z sali i udała się do lekarki. Ta, nie mogąc uwierzyć, poszła zbadać pacjentkę. Widząc to, o

czym opowiedziała jej załoga SG- 1, szybko założyła opatrunek na ranę i zmniejszyła ilość leków i kroplówki. Nephi spała

snem kamiennym. Co jakiś czas na twarzy pojawiał się grymas smutku a z oka popłynęła łza.

ROZDZIAŁ 3

Dwa miesiące minęły w oka mgnieniu. Nephi zdążyła się nauczyć biegle mówić po angielsku, ku wielkiemu zdumieniu Daniela.

Mężczyzna zrozumiał nadzwyczajne zdolności dziewczyny dopiero po obejrzeniu wyników tomografii. Toteż nauka jej stała się

dla niego przyjemnością. Daniel wykorzystał ten czas i nauczył się podstaw seleniańskiego. W końcu nadszedł upragniony przez

Nephi dzień. Mogła opuścić szpitalną salę i przenieść się na poziom 25, gdzie tymczasowo otrzymała swój pokój. W tym samym

czasie, w sali konferencyjnej trwała zagorzała dyskusja.

 - .....Jest naprawdę nieszkodliwa- tłumaczył Daniel.- Szybko się uczy, wykorzystuje praktycznie 90% swojego mózgu. Z badań,

które przeprowadziła obecna tu pani doktor Karpinsky wynika, że pod względem budowy zewnętrznej i wewnętrznej tylko

nieznacznie różni się od człowieka. Angielski załapała w dwa miesiące. Jej ogromne zdolności można wykorzystać. Popracuję z

nią nad fizyką, matematyką i chemią. Może pomoże nam wyjaśnić parę spraw....

 - Czyli ma tu zostać?- spytał generał Hammond.

 - Chyba nie ma innej możliwości- wtrącił się Teal'c.- Wydaje nam się, że jej gatunek został całkowicie wybity przez

Kaa. Ale musimy to sprawdzić.

 - Poza tym- wtrąciła Sam.- Ma nadzwyczajną i niespotykaną moc. Potrafi zbierać energię i wysyłać ją na inne przedmioty bądź

ludzi. Także w celach leczniczych. Może pomagać dr Karpinsky w leczeniu rannych....

 - Nie zgadzam się!!!- krzyknął pułkownik Newton.- Znów mamy przyjmować jakiegoś mieszańca pod swój dach, niech sobie sami

radzą!!! A jak jest jakim szpiegiem???

 - Uważaj żebyś nie przeholował- Jack wstał i uderzył pięścią w stół. Rzucił w kierunkiu dowódcy oddziału SG-2 mordercze

spojrzenie.

Obaj stali w ciszy przez pięć minut zabijając się wzrokiem. Ich wzajemna nienawiść była dziś aż za bardzo widoczna. Hammond

powiedział spokojnym głosem.

 - Panowie, proszę usiądźcie i musimy głosować.

Wszystkie siedemnaście oddziałów poszukiwawczych spojrzało na generała. I już po chwili zaczęło się głosowanie. Tylko

oddział SG-2 zagłosował na NIE, a jedna osoba wstrzymała się od głosu.

 - Czyli zostaje- ogłosił generał. - SG-1, ona jest pod waszą opieką. Jesteście odpowiedzialni za wszystko, co zrobi. Reszta

może już iść, a ja przekażę SG-1 instrukcje misji.

Gdy wszyscy wyszli generał chwilę milczał, po czym zwrócił się do pułkownika:

 - Idziecie na jej planetę. Chcę mieć o niej jak najwięcej informacji.

 - Dobrze, wyruszamy za godzinę- zwrócił się Jack do załogi.

Piętnaście minut przed wyjściem na misję Teal'c wszedł do pokoju Nephi. W pomieszczeniu paliła się tylko maleńka lampka.

Oczom żołnierza ukazała się dziewczyna w pozie jednej ze sztuk walki. Wokół niej widoczna była aura emanująca niezwykłym

ciepłem. Dziewczyna kontynuowała ćwiczenia, nie wiedząc o tym, że ktoś jest w pokoju. W pewnym momencie wykonała zwrot w

stronę drzwi i zamarła.

 - Cześć Teal'c- uśmiechnęła się i nagle ta przedziwna aura znikła.

 - Hej- mężczyzna usiadł koło niej. - Słuchaj, nie będzie nas przez jakiś czas. Wyruszamy na planetę P45-O93, dlatego

proszę, abyś zwracała się w pewnych sprawach do dr Karpinsky.

 - Co to za planeta?

 - .........

 - Co to za planeta!- dziewczyna podniosła głos, gdy Teal'c zwlekał z odpowiedzią.

 - Twoja.........-odparł z ociąganiem.- Co robisz?- spytał, kiedy zobaczył, że dziewczyna ubiera buty.

 - Idę z wami.

 - Nie możesz.........

 - Jak to nie mogę???!!! To był mój dom, chcę zobaczyć ile Kaa zrabował, muszę pochować moją rodzinę.

 - Nie możemy Cię zabrać- mówił Teal'c stanowczo.

 - To mnie powstrzymaj- tym razem jej głos brzmiał bojowo.

W międzyczasie dziewczyna ubierała mundur khaki, ku zdumieniu Teal'ca, gdyż nie wiadomo było skąd go ma. Zrezygnowany wyjął

małe radio i rzekł:

 - Jack, chodź na poziom 25, mamy mały problem.

Po dziesięciu minutach reszta oddziału znalazła się w pokoju dziewczyny, która właśnie założyła ostatnią część munduru.

 - Co się..........skąd masz mój mundur, do cholery!!!- Jack zaczął się wkurzać.

 - Twój mundur???- reszta załogi nie kryła zdziwienia.

 - Z twojej szafy, przecież muszę w czymś chodzić- tłumaczyła dziewczyna beztrosko.- Miałeś ich tyle.....a poza tym był

chyba jedyny, który w miarę n mnie pasował. Oczywiście po drobnych poprawkach.........

 - Poprawkach?!!!!!!- Jack prawie krzyczał.- To był mój najlepszy mundur!!! A ty...

 - Jack, chyba mamy większy problem niż twój mundur- przerwał Teal'c.- Ona chce iść z nami.

 - Chyba oszalałaś!!! Zresztą nie ja o tym decyduję.

 - A kto??

 - Generał Hammond.

 - To porozmawiaj z nim.

 - Nephi- po raz pierwszy wtrącił się Daniel.- to nie jest takie proste. Zanim kogoś wyślemy na misję, musi mieć zrobiony

szereg badań oraz przejść testy sprawnościowe i bojowe, a także psychologiczne.

 - Ale ja chcę iść tylko na moją planetę....- spojrzała błagalnym wzrokiem.

 - No nie wiem......- Teal'c spojrzał wymownie na Jack'a i uniósł brwi.

 - Czego na mnie patrzysz???- mruknął zły, nadal bolała go sprawa munduru.

 - Ty tu jesteś szefem- Daniel z trudem powstrzymywał śmiech.

Jack wyszedł trzaskając drzwiami. Daniel parsknął śmiechem. Nephi skończyła zawiązywać sznurówki, przejrzała się w lustrze i

mruknęła coś do siebie. Po chwili dało się słyszeć kroki. Drzwi otwarły się z impetem a do pokoju wparował już trochę mniej

wściekły Jack, który mruknął tylko „DALEJ”. Dziewczyna rzuciła mu się na szyję i pobiegła przodem.

Wrota otwarły się, ukazując przed nimi szaro-srebrna "woda". Załoga SG-1 dziarsko ruszyła do przodu, tylko Nephi zawahała

się. Na jej twarzy nie było już widać cienia wcześniejszego entuzjazmu. Jack wyczuł, ze coś jest nie tak, po czym rzekł z

ironią w głosie:

 - Nikt cię do niczego nie zmusza...

Podziałało to na nią jak płachta na byka, odepchnęła go i weszła pierwsza.............

Sala była ciemna i wilgotna. Cisza niemiłosiernie doskwierała, a w powietrzu nadal czuć było zapach spalonych ciał.

Dziewczyna miała kamienną twarz, tylko jej szare oczy krzyczały o pomoc. Teal'c sprawdził okolicę. Weszli po schodach na

dziedziniec. Był pusty. Tylko ogromna kupa popiołu leżała na środku. Dziewczyna zamknęła oczy, hamując łzy. Szła przodem,

nie chciała żeby Jack to widział. Przeszła obojętnie. Przed zamkiem na ośmiu palach wbite były ludzkie czaszki, prawie

objedzone z mięsa. Dziewczyna zwymiotowała. Daniel podszedł do niej i posadził na ziemi. Była blada, zauważył jej łzy, które

już płynęły ciurkiem po twarzy. Teal'c zblizył się do pali i dostrzegł naszyjnik zawieszony na jednym z nich.

 - To symbol królewski.....

 - To naszyjnik mojego ojca- przerwała mu Nephi.

Teal'c zamarł. Znów nastała ponura cisza. Jakiś stwór ptakopodobny próbował podejść do jednego z drągów, ale Sam go

odpędziła. Jack podszedł do dziewczyny, był wyraźnie poirytowany.

 - Czyli jesteś księżniczką, królewską córką, tak???- kiwnęła głową, a on ciągnął dalej, prawie krzycząc.- Super!!

 - Jack...- syknęła Sam.

 - Czy Kaa wie o tym, że masz taką moc?- spytał Teal'c, znów tylko przytaknęła głową.

 - Nie no po prostu bajka!!- Jack krzyczał. - Dlaczego nie raczyłaś nas uprzedzić??!! Przecież mógł tu zostawić straż!! On

nie przepuści takiej okazji. Teraz już będzie wiedział, gdzie cię szukać. Mało z nim mieliśmy dotąd problemów?? Trzeba było

cię zostawić w bazie i nie wystawiać na światło dzienne!!!

 - Jak się tak będziesz darł, to na pewno szybciej nas znajdą- rzekł Daniel i podszedł do pułkownika.- Nie denerwuj się. Ona

nie jest niczemu winna.

 - A gdzie ona właściwie jest?- wtrącił Teal'c.

Wszyscy odwrócili się do tyłu. Kamień na którym powinna siedzieć był pusty. Dostrzegli tylko skrawek munduru, znikający za

drzewami. Bez zastanowienia ruszyli za nią. Wpadli do lasu. Śpiew stworzeń latających i szum wiatru uniemożliwił usłyszenie

czegokolwiek. Sam wskazała na ślady butów prowadzące na prawo. Zagłębiali się coraz bardziej. Gęstwina powiększała się, a

dziewczyny widać nie było. Nagle usłyszeli ciche łkanie. Powoli udali się w stronę źródła dźwięku. Była tam. Klęczała obok

ciała. Daniel podszedł pierwszy, spojrzał na trupa. Po włosach poznał, że była to kobieta. Reszta była totalnie poszarpana i

zmasakrowana. Mężczyzna podszedł do dziewczyny przytulił ją do siebie. Była jakby bezwładna. Reszta załogi także zbliżyła

się do nich. Sam pogłaskała Nephi po głowie i szepnęła:

 - Nic nie mów, wszystko rozumiemy....

 - Proszę, proszę- drwiący głos wyrwał ich zadumy.

Odwrócili się pospiesznie i zamarli. Dookoła nich stał Kaa z dziesięcioosobowym, uzbrojonym oddziałem. Dziewczyna podniosła

głowę i nagle jej twarz zamarła. Oczy stały się ni to smutne, ni to gniewne. Załoga wyciągnęła broń, a Faraon zaśmiał się i

rzekł z satysfakcją:

 - Tyle czasu jej szukałem i proszę, ty mi ją odnalazłeś. Prawda panie O' Neill............

ROZDZIAŁ 4

Jack spojrzał na Kaa z drwiącym uśmiechem:

 - Zawsze musisz się panoszyć na NASZYCH planetach??

 - Jak zawsze- odparł Kaa- Dobry, stary Jack. A teraz poddajcie się- jego głos zabrzmiał złowrogo. Jack dostrzegł w jego

ręce Ribbon'a.

 - Zostaw ich!!- Nephi krzyknęła prowokacyjnie- No dalej, na co czekasz! Przecież to mnie chcesz!!!

 - Ha!!- na twarzy Goa'uld'a pojawił się sarkastyczny uśmiech, po czym zwrócił się do żołnierzy.- Brać ją! Żywą...

Ośmiu z dziewięciorga żołnierzy ruszyło w stronę przybyszów. SG-1 zaczęła wycofywać się w gęstwinę. Jack szybkim ruchem

wepchnął dziewczynę w zarośla i kazał leżeć na ziemi. . Osłonięci za drzewami rozpoczęli ostrą wymianę ognia. Niestety

beretty nie sprawdzały się w zetknięciu ze Stuff'ami. Wzmocnione pancerze Jaffa były odporne na kule. Generał dał znak

Teal'cowi a ten wyjął Zat'a. Namierzył jednego z napastników i już miał wystrzelić, gdy usłyszał:

 - Stop!!! Zatrzymać ogień!!

Drużyna SG-1 spojrzała na dowódcę , a ten kiwnął głową w stronę polany. Na środku stała Nephi powoli otaczana przez oddział

Jaffa. Było w niej coś dzikiego i niespotykanego. Sam popatrzyła niedowierzając. Oczom wszystkich ukazało się coś

niespotykanego. Tam na polanie, nie stała już ta sama dziewczyna. Dookoła niej można było dostrzec aurę, natomiast oczy

zaciekawiły nie tylko członków SG-1. Kaa stał teraz przyglądając się ni to z zaintrygowaniem, ni to z pewną satysfakcją.

Oczy Nephi fosforyzowały dziwnym blaskiem.

 - Ona jest Goa'uld'em- słowa Daniela dotarły do reszty jakby z nikąd. 

 - Niemożliwe!- skwitowała Sam. - Prześwietlenia nic nie wykazały...

Tymczasem dziewczyna była już całkowicie osaczona przez najeźdźców, którzy celowali do niej ze Stuff'ów. Nagle nastąpiła

przedziwna rzecz. W momencie, kiedy Stuff'y pojawiły się w polu ledwo widzialnej poświaty zaczęły się topić. Napastnicy

odrzucili rozgrzaną do czerwoności broń i jeden z nich złapał dziewczynę za rękę. Spojrzała na niego pustymi oczyma i

przyłożyła drugą dłoń do jego klatki piersiowej. Znieruchomiał. Z sekundy na sekundę robił się coraz bardziej blady. Z ust i

oczu ciurkiem leciała krew a ciałem wstrząsały drgawki. Po chwili padł bez życia na ziemię. Jack dał znak, i Teal'c

wystrzelił z Zat'a do najbliższego z wrogów. Ten upadł nieprzytomny. Jaffa odwrócili się w stronę SG-1. Cześć z nich ruszyła

w stronę ziemskich żołnierzy, trzech pozostało, żeby walczyć z dziewczyną. Teal'c ponownie wystrzelił z Zat'a do

najbliższego z napastników. Ten natychmiast stracił przytomność. Nagle usłyszeli krzyk. Spojrzeli w stronę źródła dźwięku.

Zobaczyli Nephi, którą wstrząsały drgawki. Po chwili leżała nieprzytomna na ziemi, a jej ciało jeszcze drgało. Usłyszeli

tryumfalny głos Kaa, który trzymał gotowego do drugiego strzału Zat'a:

 - Zastanowiłbym się nad kolejnym ruchem- zwrócił się do Teal'ca. - Następny mój strzał i wiecie, co z nią będzie.

Już po chwili otoczeni przez uzbrojonych w Zat'y Jaffa. Pokornie złożyli broń. Jack warknął:

 - Nie myśl, że Ci się uda.

 - Już mi się udało- odparował Kaa z tryumfem po czym podszedł do Teal'ca i spoliczkował go.- Masz zdrajco. A teraz oddać

pokłon waszemu panu.

 - Chyba śnisz..... Jack otrzymał cios w twarz od Kaa, który już bardzo podenerwowany.

Skierował na jego głowę Ribbon'a. Jack poczuł, że klęka. Nie mógł nad tym zapanować, a głowę rozsadzał ogromny ból:

 - Jak chcesz to potrafisz- mruknął Kaa z satysfakcją, odsuwając rękę.- O'Neill, bierz dziewczynę na ręce i ruszamy! Skuć

resztę.- dodał, kiedy Jack upadł.

Mężczyzna pokornie podszedł do dziewczyny. Wyglądała na martwą, ale dostrzegł nieznaczne ruchy klatki piersiowej. Podniósł

ja z trudem, ból głowy nadal trwał.

 - Ruszaj się szybciej i bez sztuczek!!!- rozkazał Kaa.

Ustawili się w szeregu. Z przodu Kaa z dwójką straży, za nimi trójka Jaffa, potem więźniowie i znów trójka Jaffa. Sam,

Daniel i Teal'c mieli z tyłu powiązane ręce. Tylko Jack nie był związany, gdyż musiał nieść nieprzytomną Nephi.

 - Co to, nie stać cię na powóz, że musisz chodzić pieszo- zadrwił Jack. Nawet w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa nie

potrafił powstrzymać się od ignorancji.

 - Zobaczymy, czy będziesz tak szczekał, jak dotrzemy do pałacu- Kaa starał się mówić spokojnie.

Ruszyli. Las wydawał się bez końca, a Nephi robiła się coraz cięższa. Za każdym razem kiedy Jack przystawał, żeby odpocząć,

otrzymywał cios w plecy. Czuł, że to trzon Stuff'a.

W pewnym momencie nastąpiła bardzo niespodziewana zmiana krajobrazu. Dookoła rozciągała się pustynia, tylko z prawej strony

widoczne było urwisko. W nim, jakieś dziesięć metrów poniżej, ciągnęła się ogromna niebieska wstęga wody. Szli teraz wzdłuż

niego. Nagle Jack'owi zaświtała myśl. Szedł jako ostatni więzień. Musiał jakoś przekazać reszcie swój plan. Potknął się i,

popychając idącego przed nim Daniela, upadł na kolana. Jaffa zaczęli go podnosić, mrucząc coś złowieszczo, ale on

wykorzystał okazję. Spojrzał na idącego z przodu Daniela, ich wzrok się na chwilę spotkał, ale to wystarczyło. Jack

szybko skierował oczy w stronę urwiska. Dostrzegł ledwo widzialny uśmiech Daniela. Znów uformowali szereg, jednak z każdym

krokiem zbliżali się do krawędzi urwiska. O to właśnie chodziło. Teraz szli tak, że mogli spokojnie ocenić odległość. Po

chwili Jack ujrzał to na co czekał. Teal'c dawał sygnał gotowości. Musieli tylko na chwilę uśpić czujność strażników. Po

ułamku sekundy oczom Jack'a ukazał się znak odliczania. Trzy palce, dwa palce, jeden.................. Skoczyli.

 - Co tak stoicie kretyni, strzelać!!- doprowadzony do granic wytrzymałości nerwowej Kaa, zepchnął z urwiska swoich dwóch

strażników. Nikt z Jaffa nich nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Padły strzały ze Stuff'ów. Jack kurczowo trzymał

nieprzytomną dziewczynę, tuż przed zetknięciem się z taflą wody poczuł gorąco i pieczenie w lewym ramieniu. Nabrał powietrza

i .......

Pod wodą nie było łatwo, tym bardziej, że musiał płynąć szybko, a miał do dyspozycji tylko nogi i ranną rękę. Drugą trzymał

Nephi. Widział, że reszta załogi daje sobie w radę. Odczuwał, że za chwilę będzie musiał się wynurzyć. Pozostali już to

zrobili, po chwili zahaczył nogą o grunt. Wypłynął na powierzchnię. Cudowne i błogie zaczerpniecie powietrza. Tuż obok ucha

mignął mu strzał ze Stuff'a. Załoga nie zastanawiała się, tylko szybko pobiegła do lasu. Tam, za zasłoną drzew, przystąpiono

do szybkiego sprawdzenia stanu przydatności załogi do obrony. Jack położył ostrożnie dziewczynę na ziemię. Nie oddychała.

Sprawdził puls- ledwo wyczuwalny. Odchylił jej głowę i rozpoczął reanimację. Po kilku chwilach dało się słyszeć

pokaszliwanie. Oddech wrócił, puls szybszy. Jednak dziewczyna nadal była nieprzytomna.

 - Co z wami- spytał Jack, kiedy już był pewien, że Nephi nic nie grozi.

 - W porządku, Sam oberwała w nogę- odparł Daniel.

 - Ja też dostałem- O'Neill wskazał paskudną ranę n lewym ramieniu.- A ty Teal'c?

 - Ja jestem cały.

 - Sam?- Jack zwrócił się do podpułkownik. - Dam radę, rana nie jest duża.

 - Tylko co z nią??- spytał Daniel.

- Nie wiem- odparł Jack.- Powinna była się obudzić już dawno. Tym bardziej, że znaleźliśmy się w wodzie. Musimy stąd iść

czym prędzej, bo Kaa na pewno wysłał tu swoje.....

Huk rozerwał powietrze i cała załoga padła na ziemię. Pięć metrów dalej pojawiła się wielka dziura. Natychmiast poderwali

się na nogi. Teal'c chwycił nieprzytomną Nephi na ręce i zaczęli uciekać. Sam dostrzegła dwa niszczycielskie statki ponad

drzewami.

 - Musimy wejść głębiej w las- krzyknęła Zaczęli zagłębiać się w gęstwinę. W oddali usłyszeli, że statki wylądowały. Teal'c

wziął nieprzytomną Seleniankę na plecy i cała załoga ruszyła głębiej w las. Po piętnastu minutach ostrego biegu zatrzymali

się na krótki odpoczynek i omówienie kolejnych działań. Teal'c położył Nephi na ziemi.

 - Jack jak ręka??- spytała Sam widząc, że ich dowódca wygląda kiepsko.

 - Nie zajmujcie się teraz mną, trzeba stąd wiać, a nie wiemy nawet, gdzie jesteśmy.

 - W dodatku mamy ze sobą kogoś, kto zadziwił was chyba swoim zachowaniem- wtrącił Daniel.

 - Danielu- zaczęła podpułkownik Carter.- nie jej zachowanie jest teraz ważne. Musimy się stąd wydostać i to czym prędzej.

Tylko nie wiemy nawet, w którą stronę znajduje się pałac. Najgorsze jest to ,ze jedyny nasz przewodnik jest w stanie

ciężkim....Jack co ty robisz???

Jack włożył swoją dłoń do ręki Nephi i próbował ją obudzić. Poczuł, że opada z sił. Ręka dziewczyny ścisnęła jego dłoń. Znów

ten potworny ból głowy dopadł generała. Robiło mu się ciemno przed oczyma, ale to była jedyna szansa....

- Jack, ocknij się- mężczyzna usłyszał swoje imię i znajomy głos.

 - Nephi...- z ust wydobył się ledwo słyszalny szept.

Siedziała tam, cała blada, ale całkiem przytomna. Rozejrzał się, znajdowali się w jakiejś jaskini. Zobaczył na swojej ręce

opatrunek, który już mocno przesiąknął krwią. Sam zajmowała się teraz swoją nogą, Teal'c pomagał jej a Daniel siedział

gdzieś z boku.

 - Nie powinieneś był tego robić, mogłam cię zabić- spojrzała na niego z wyrzutem i po chwili przytuliła się.

Jack poczuł dziwne ciepło płynące od tej drobnej osóbki. Objął ją drugą, zdrową ręką. Czuł się naprawdę szczęśliwy, tak

szczęśliwy ostatnio był kiedy......kiedy żył Scaara. Spojrzał na dziewczynę. Po jej policzku spłynęła łza. Jednak Nephi

szybko otarła ją rękawem munduru po czym rzuciła do reszty.

 - Obudził się.

Wszyscy podbiegli natychmiast do generała.

 - Możesz wstać??- spytała Sam.

 - Gdzie tak właściwie jesteśmy?

 - To grota która prowadzi do podziemnego przejścia do zamku- tłumaczyła Nephi.- Jednak musisz być na tyle silny, żeby iść

samemu. Przejście jest tak skonstruowane, że przepuszcza tylko jedną osobę. Przejście we dwójkę byłoby zbyt niebezpieczne.

 - Ok., dam radę....

Wstał, ale zachwiał się. Po czym z trudem utrzymując równowagę ruszył za Nephi podtrzymywany przez Teal'ca. Szli, pogrążając

się coraz bardziej w ciemnościach. Po przejściu około dwóch kilometrów zobaczyli wielką ścianę, na której wyryty był napis w

dziwnym języku.

 - Niesamowite.....- szepnął Daniel i wyjął aparat z kieszeni.

Na środku znajdował się znak wielkości dłoni człowieka. Sam chciała dotknąć, ale powstrzymał ją krzyk dziewczyny.

 - Zostaw!!! Zginiesz jeśli to zrobisz!! Tylko Selenianin może uruchomić przejście.

Dziewczyna przyłożyła rękę do znaku na ścianie i nagle pojawił się dziwny blask tuż obok. W oddali zobaczyli komnatę w

pałacu. Spojrzeli z obawą na przejście, ale Selenianka uśmiechnęła się i rzekła:

 - Wchodźcie po kolei i poczekajcie za mną.

Tak też uczynili. Po chwili wszyscy znaleźli się w nieznanej sobie komnacie. Nephi weszła jako ostatnia i kiwnęła, aby

poszli za nią. Zamek był całkowicie pusty. Szybko skierowali się w dół, do lochów. W ostatnim pomieszczeniu znajdowały się

wrota. Tu dziewczyna przystanęła i spojrzała na załogę.

 - Ja nie wiem jak się do was dostać....

 - Spokojnie Daniel wyjął mały komunikator i wydusił na nim jakiś kod. Po czym podszedł do konsoli i nacisnął kolejno sześć

symboli. Wrota otwarły się i kolejno zaczęli przez nie przechodzić...

 - Medyk proszony na poziom 28 do pomieszczenia SG-0.- z głośników dało się słyszeć głos generała Hammonda.

Jack ostatkiem sił zszedł ze schodów i złapał się ramienia Teal'ca. Daniel natychmiast pdtrzymał O'Neill'a z drugiej strony.

Lekarz własnie nadbiegał, za nim dwójka sanitariuszy. Szybko zabrali rannego na nosze, podpułkownik Carter poszła wraz z

nimi, musiała dać wydezynfekować ranę nogi. Nephi stała sama wśród tego całego zamieszania, spoglądając ze strachem w

przestrzeń, gdzie jeszcze przed chwila był Jack. Nagle ktoś objął ją ramieniem, spojrzała w tę stronę. To był Daniel.

Uśmiechnął się do niej i rzekł:

- Nie martw się, on się wyliże. Chodź, ty też będziesz mieć badania. Ale najpierw musimy wszyscy odpocząć.

ROZDZIAŁ 5

 - Leż spokojnie i się niczego nie bój- głos dr Karpinsky był wyjątkowo uspakajający.

Nephi posłusznie położyła się na kozetce. W środku czuła ogromny strach. Wiedziała, że nic jej nie grozi, jednak w

pomieszczeniu mogła przebywać tylko ona sama. Po pobraniu próbek krwi, lekarka zasłoniła dziewczynę skanerem i wstrzyknęła

coś w jej lewą dłoń. Piekło jak nie wiem. Nagle poczuła w ciele dziwny chłód i zaczęła się trząść zimna. Do jej uszu dotarł

głos dr Karpinsky:

 - Muszę teraz wyjść. Pod żadnym pozorem nie wstawaj, gdyż za chwilę stracisz czucie we wszystkich mięśniach. Znów coś

wstrzyknęła i dziewczyna poczuła, że ma wpychane coś przez gardło, strasznie bolało. - Spokojnie....O już, właśnie cię

zaintubowałam. Za moment twoje płuca nie będą pracować samodzielnie.

Po chwili przyłożyła jakiś duży lodowato-zimny przedmiot do jej lewej piersi, tuż nad sercem. To coś przyssało się do skóry

i delikatnie piekło.

 - Może odrobinę boleć, ale to urządzenie nie pozwoli, by twoje serce się zatrzymało.

Po chwili wstrzyknęła jeszcze coś, spojrzała ciepło na pacjentkę, dotknęła jej dłoni, po czym wyszła. Stanęła za weneckim

lustrem, gdzie stali Daniel, Sam, Teal'c i generał Hammond. Jack od tygodnia nie ruszał się z sali chorych. Nadal było mocno

osłabiony.

 - Czy na pewno wszystko jest zapięte na ostatni guzik??- spytała lekko niespokojna Sam.

 - Spokojnie pani podpułkownik. Nie ma się czego obawiać. Tlen będzie dostarczany do płuc, a serce będzie pobudzane do pracy

przez ZMS ( Zautomatyzowany Masaż Serca).

Po chwili usłyszeli delikatny pisk monitora. Wszyscy spojrzeli przez lustro na ekran skanera. Urządzenia zaczęły pracować,

ZMS działał poprawnie. Wszyscy obserwowali powolutku pojawiający się na odbiorniku obraz.

Czuła, że powoli nie może oddychać. Klatka piersiowa przestawała się poruszać. Chciała krzyczeć, ale nie mogła nawet

otworzyć ust. Bolało strasznie. W uszach słyszała coraz wolniejsze bicie serca i nagle jakby coś poraziło ją prądem. Łzy

napłynęły do oczu, nie mogła znieść tych potwornych boleści. Po chwili nastąpiło kolejne porażenie i kolejne, następnych już

nie czuła. Powoli obraz przed oczyma zamazywał się a ból ustępował. Stała się straszliwie senna. Zamknęła oczy.

 - Czy na pewno nic jej nie jest??- spytał Daniel.

Na ekranie brakowało tylko 10% obrazu. Lekarka wyglądała na bardzo usatysfakcjonowaną wynikami.

 - Tak, jeszcze dziesięć minut i możemy iść ją rozbudzić.- Po czym rozkazała sanitariuszom.- Przygotować wszystko. Nie może

być ani chwili zwłoki.

Sanitariusze uszykowali defibrylator. Daniel i Sam spojrzeli na siebie wymownie. Dr Karpinsky dostrzegła to spojrzenie.

Hammond i Teal'c obserwowali spokojnie całą sytuację. Nagle Teal'c wstał i mruknął:

 - Idę do Jack'a.

Wyszedł nie oglądając się na nikogo. Lekarka odezwała się do pozostałych.

 - Musimy ją jakoś ożywić. Obecnie jej mięśnie nie pracują. Prawie wszystkie zaczną pracę same po wstrzyknięciu specjalnej

substancji antyzwiodczającej. Wszystkie z wyjątkiem serca.

Po tych słowach weszła na salę, w której spała Nephi. Odsunęła już dawno wyłączony skaner i kiwnęła na trójkę sanitariuszy.

Szybko przystąpili do działania. Najpierw lekarka odłączyła ZMS, pierwszy z sanitariuszy natychmiast wstrzyknął lek, a

pozostali dwaj rozpoczęli reanimację. Jeden z nich cały czas podawał tlen a drugi wykonywał masaż serca.

 - Uruchom defibrylator- rzekła rozkazującym tonem do pierwszego z sanitariuszy. - Na mój znak przerywasz masaż serca a ja

defibryluję. Na początek ustaw 100 dżuli.

Zapadła cisza. Słychać było tylko odgłosy pompy podającej tlen i prawie bezgłośne liczenie do pięciu przez sanitariusza,

który wykonywał masaż serca.

 - Teraz!!

Na komendę wszyscy zamienili się rolami. Dr Karpinsky szybko przyłożyła defibrylator do klatki piersiowej dziewczyny.

Monitor nadal piszczał. Drugi raz i trzeci. Rzuciła rozkaz:

 - 200 dżuli 

Sanitariusz podwyższył skalę. Jeden raz, drugi ,trzeci, piąty. Nic. Lekarka poczuła nagły przypływ adrenaliny. Czuła, że coś

jest nie tak.

 - 300 dżuli 

Kolejne działania nie przyniosły rezultatu. Dziesięć prób i nic. Monitor piszczał, piszczał i piszczał. Dźwięk ten powoli

doprowadzał, na ogół bardzo opanowaną lekarkę, do szału.

 - MAX!!

 - Ale pani doktor....- sanitariusz nie był do końca pewny, czy ma to zrobić.

 - Rób, do cholery, co każę!!

 - Tak jest.

Ustawił urządzenie na maksymalną moc. Lekarka modliła się w duchu, żeby pomogło. Już miała przyłożyć końce defibrylatora do

ciała dziewczyny, gdy na salę wpadł Teal'c.

 - Dr Karpinsky, proszę przerwać defibrylację i robić masaż ręcznie!!

 - Co....

 - Prąd może ją zabić....

Lekarka prawie usiadła z wrażenia. To dlatego serce nie zaskakiwało. Rozkazała czym prędzej odłączyć defibrylator i sama

przystąpiła do ręcznego masażu serca. Teal'c stanął obok i dotknął bladego czoła pacjentki. Było letnie. Wziął Nephi za

rękę, ukucnął i mówił:

 - Wracaj do nas, masz przecież misję do spełnienia.

Minuty mijały, nagle monitor przestał piszczeć. Na elektrokardiogramie pojawił się odczyt bicia serca. Najpierw bardzo

słaby, po czym coraz mocniejszy i mocniejszy. Jeszcze chwilę intubowali, po czym założyli dziewczynie maskę tlenową na twarz

i zdjęli intubator. Sanitariusze zabrali monitor, elektrokardiogram i inne urządzenia wraz z pacjentką na OIOM. Dr Karpinsky

oparła się o stół operacyjny i otarła pot z czoła. Serce waliło jej strasznie. Nie pomyślała........nie wiedziała, że może

ją zabić. Spojrzała na Teal'ca, a ten uśmiechnął się nieznacznie i rzekł:

 - To nie pani wina. 

Wyszedł.

Na drugi dzień, w sali konferencyjnej odbywało się omawianie wyników skanowania Nephi. Obecni byli tylko dr Karpinsky,

generał Hammond oraz grupa SG-1. Jack wyglądał dziś dużo lepiej, chociaż było po nim widać, ze jeszcze nie doszedł do

siebie. Lekarka była blada. Nie mogła zapomnieć, że wczoraj o mało nie zabiła swojej pacjentki. Najpierw zaczął Hammond:

 - Chciałbym wiedzieć dwie rzeczy. Co się dokładnie zdarzyło na P45O93?? I dlaczego podczas badania skanerem wystąpiły takie

komplikacje?? O co tu chodzi??

Sam wstała i zaczęła opowiadać historię, jak wydarzyła się na Selenie. Po odpowiedzeniu na wszystkie pytania Hammonda,

oddała głos dr Karpinsky. Jednak zanim ta zdążyła wstać, wtrącił się Jack.

 - Panie generale. Wczorajszy wypadek nie był winą niedopatrzenia ze strony pani doktor. Otóż, sami nie wiedzieliśmy, że

prąd elektryczny może mieć taki wpływ na organizm Nephi...

 - ... Gdyby nie strzał z Zat'a- dodał Teal'c.- Strasznie długo była po nim nieprzytomna, co mnie bardzo zadziwiło. Był to

tym bardziej niepokojące, że po 3 godzinach od zdarzenia nadal nie szło jej ocucić...

 - ...Domyśliłem się, że kłopoty z wybudzeniem dziewczyny mogą być spowodowane złym oddziaływaniem energii elektrycznej na

jej organizm- tłumaczył Daniel.- Gdyż Zat działa właśnie na zasadzie wysyłania impulsu elektrycznego.

 - Dlatego, dr Karpinsky nie jest niczemu winna- dokończyła Sam.

 - Dobrze, rozumiem- odparł Generał.- Nie zamierzałem nikogo winić za nic, także oddaję głos, pani doktor.

 - Tak więc, wyniki skanowania są bardzo pozytywne- tu pokazała obraz wydrukowany ze skanera.- Jej organizm nie jest

wyniszczony przez jakiekolwiek choroby, nie licząc kilku drobnych ran oraz tej ostatniej- na obrazie zaznaczone były czarnym

kolorem.- Nie ma ani nigdy nie było w jej ciele pasożyta Goa'uld'a.

 - Ale te oczy....- zaczął Daniel, kiedy wyszli z sali.

 - Wiem, mi też to nie daje spokoju- skwitował Teal'c. - Może Bra'tac będzie umiał to wytłumaczyć- dodała Sam.

 - A kiedy przybywa??- spytał Daniel.

 - Dziś po południu, wraz z moim ojcem- odparła zadowolona Sam.

 - Idę do Nephi- rzucił Jack i ruszył na poziom 21.

Wszedł do sali. Na łóżku leżała drobna osóbka ciężko oddychając. Na twarzy miała założoną maskę tlenową. Na szczęście dziś

odzyskała przytomność. Jack powoli zbliżył się do kozetki. Nie zauważyła go. Miała zamknięte oczy. Dotknął delikatnie jej

ramienia. Odwróciła głowę w jego stronię i uśmiechnęła się z trudem. Chciała zdjąć maskę, żeby coś powiedzieć, ale Jack nie

pozwolił. Usiadł koło niej na krześle i pogłaskał ją po głowie.

Minęła piętnasta. Załoga SG-1 stawiła się na poziomie 28, żeby przywitać przybyszów. Wreszcie ich oczom ukazało się pięć

osób. Dwie z nich były im znajome, pozostała trójka była zapewne ich strażą.

 - Tato- Sam podbiegła do najwyższego z mężczyzn i rzuciła mu się na szyję.

 - Cześć córeczko- Jacob Carter odwzajemnił uścisk.

Gdy ceremonia powitania została odprawiona, załoga SG-1 zabrała przybyszów na posiłek. Jack wykorzystał okazję i wraz z

Teal'ciem odciągnęli Bra'taca na bok. Po chwili dołączył do nich ojciec Sam.

 - Co się stało??- zagadnął Bra'tac.

 - Mamy tu pewną osobę z planety Selena....- zaczął Teal'c ale Bra'tac mu przerwał.

 - Już dawno tam nie byłem...

 - No właśnie- wtrącił Jack.- Dziewczyna jest jedyną ocalałą.

 - Co??

 - Jakieś dwa i pół miesiąca temu nasz kochany Kaa zaatakował tę spokojną planetę i co- O'Neill tłumaczył bardzo

sarkastycznie- postanowił sobie zrobić ognisko z mieszkańców, a głowy rodziny królewskiej powbijać na pale. Ale było mu

mało!! Chciał porwać jedyną córkę króla i uczynić ją żoną dla swego syna. Jednak ona okazała się sprytniejsza i uciekła

przez wrota do nas. Przyjęliśmy ją. Po czym udaliśmy się na zwiady na tę planetę. Poszła z nami i trafiliśmy tam na naszego

ukochanego Goa'uld'ka. Oczywiście nie obyło się bez przyjacielskiej potyczki, w której nasza nowa znajoma wykazała bardzo

dziwną właściwość. Mianowicie, jej oczy świeciły ja oczy Goa'uld'a lub Tok'ra.

 - Czy mogę zobaczyć tę dziewczynę??- spytał Bra'tac. - Myślę, że nie będzie problemu.

Udali się na poziom 21 i po uzyskaniu zgody od dr Karpinsky udali się do sali, w której przebywała Nephi. Jack spojrzał na

ojca Sam i kazał mu wejść pierwszemu do sali....

Dziś czuła się o wiele lepiej. Czuła, że powoli wracają jej siły. Choć wykonywanie jakichkolwiek czynności przychodziło jej

z wielkim trudem, postanowiła podnieść się i spróbować ATH-ZAR. Z wielkim wysiłkiem usiadła po turecku na łóżku,

wyprostowała się, zamknęła oczy. Prawą rękę zgięła, uniosła na wysokości przepony spodem dłoni do góry. Lewą dłoń umieściła

podobnie, ale pięć centymetrów nad prawą i spodem dłoni do dołu. Po dziesięciu minutach na twarzy pojawiły się kropelki

potu. W końcu miedzy dłońmi dało się zauważyć maleńką, świecącą niesamowitym blaskiem, kulkę energii. Nagle ktoś otworzył

drzwi i zatrzymał się. Otworzyła oczy i zamarła. Przed sobą widziała nieznajomego człowieka. Najgorsze, że czuła to. Tak, on

miał w sobie pasożyta. Niewiele myśląc skoczyła za łóżko, zrywając maskę tlenową z twarzy i inne przeszkadzające jej wężyki.

Przerażona stanęła przy ścianie. Wiedziała, że nie ma szans. W takim stanie nie była się w stanie bronić, ale nie chciała

się poddać. Przyjęła pozycję bojową i odezwała się w języku Goa'uld'ów.

 - Nawet nie myśl, że się poddam.

Jej oczy zaświeciły, ale tylko na chwilkę. Poczuła, że kręci się jej w głowie, ale stała twardo w jednym miejscu spoglądając

na zdziwionego przybysza. Zza niego usłyszała znajomy głos.

 - Nikt cię nie chce skrzywdzić, Nephi- zza Jacoba Carter'a wyłonił się...

 - Bra'tac!!!- radosny okrzyk przerwał ciszę.

Dziewczyna podbiegła do Tok'ra i rzuciła mu się na szyję. Poczuł, że jej ciało zaczyna się osuwać, toteż szybko przytrzymał

ją obiema rękami. Straciła przytomność. Do sali weszli Jack i Teal'c. Ich miny wyrażały bardzo głębokie zdziwienie. Bra'tac

położył dziewczynę na kozetkę i wezwał dr Karpinsky. Kobieta podłączyła z powrotem wszystkie kroplówki i urządzenia do ciała

pacjentki. Wszyscy opuścili salę. Pierwszy odezwał się Jack:

 - Skąd ona cię zna?? Trochę jestem zaskoczony, bo kiedy nas widzi, nie rzuca się nikomu na szyję.

 - Byłem przyjacielem jej ojca, a także jej nauczycielem.

 - Nauczycielem??- wtrącił Teal'c.

 - Tak, uczyłem ją sztuk walki a także języków. Jest naprawdę dobrze wytrenowanym wojownikiem. Kondycją i umiejętnościami

przewyższa wielu żołnierzy z waszej jednostki. Daję na to moje słowo, bo sam sprawdzałem jej umiejętności. Jednak to, co się

stało z ludem Seleny zaskoczyło mnie, nie spodziewałem się, że Kaa dopuści się takiej zbrodni.

 - No właśnie, co teraz z dziewczyną?? Zabierzecie ją ze sobą??- spytał Jack, nie wiedział czemu to zrobił, nie chciał, żeby

wyjeżdżała.

 - Nie możemy- na słowa Jacob'a Jack zareagował ledwo dostrzegalnym entuzjazmem.

 - Dobra, ale co dalej...- Teal'c nie zdążył dokończyć pytania.

 - Zróbcie ją członkiem SG-1- wtrącił się szybko Bra'tac.

 - ...

 - Zapewniam was, że jest naprawdę świetnym wojownikiem. Zna wiele języków, o których Daniel nie ma pojęcia. Pomoże wam w

kontaktach z innymi planetami, które były sojusznikami Seleny. Poza tym, musicie ją chronić, a to miejsce jest

najodpowiedniejsze.

 - Chronić??- zapytał Jack.

 - Tak, jeśli dostanie się w ręce Kaa, nikt już nie pokona jego potęgi. Musi z wami przebywać na misjach, ponieważ w ten

sposób podnosi ilość ZET-AR, energii, której moc zapewne widzieliście...

 - I odczuliście- mruknął Teal'c.

 - Gdy osiągnie naprawdę zaawansowany poziom, żaden Goa'uld nie będzie wstanie was pokonać. Zdobądźcie jej zaufanie a wtedy

odwdzięczy się wam stokrotnie za opiekę i pomoc.

 - Ale czemu jej oczy świecą tak jak u was??- Jack zadał kolejne pytanie.

 - Macie w bazie Ribbon'a??- na pytanie Bra'taca przytaknęli.- Zatem dajcie jej to do ręki. Goa'uld'em to ona nie jest na

pewno, ale podejrzewam, że może posiadać specjalne znaczniki białka oraz naquada we krwi. Nie wiem dlaczego, nie pytajcie.-

dodał natychmiast, widząc ich miny.

Wieczorem Jacob i Bra'tac poszli pożegnać się z dziewczyną. Nephi nie chciała się rozstawać, jednak nic nie mogła na to

poradzić. Tok'ra obiecał, ze znów przybędzie zobaczyć, jakie poczyniła postępy. Nagle do sali wszedł oddział SG-1. Teal'c

usiadł obok dziewczyny i wyjął z kieszeni....

 - Naszyjnik mojego ojca!!- na twarzy Nephi pojawił się uśmiech radości. Zrobiła coś, czego Teal'c się nie spodziewał.

Przytuliła się do niego. Poczuł dziwne ciepło. Nagle naszyjnik zaczął świecić. Ich oczom ukazał się hologram mężczyzny,

który mówił coś w języku Goa'uld'ów. Dziewczyna siedziała oniemiała ze łzami w oczach, a Daniel tłumaczył:

 „ Jeżeli słyszycie tę wiadomość, to znaczy, że Kaa zniszczył lud Seleny. Dzięki tej wiadomości Nephi, córko moja jedyna,

wiedz iż znajdujesz się w dobrych rękach. Bardzo proszę, o ochronę nad ostatnią przedstawicielką królewskiej rodziny

Selenian. Ta wiadomość już się więcej nie pojawi. Dziękuję wam obrońcy mojej córki za ocalenie jej życia. Żegnaj Nephi.”

ROZDZIAŁ 6

Zakładając Ribbon'a czuła lekki strach. Bała się go. Wiedziała, że Goa'uld'owie potrafią się tym posługiwać. Nikt jej nie

chciał powiedzieć, po co ma to założyć. Powoli wsuwała rękę pomiędzy chłodny metal czegoś na kształt rękawicy. Spojrzała na

Teal'c'a. Tylko on i Jack zostali z nią. Stali daleko w kącie pomieszczenia. Widziała, że mają jakieś obawy. Inaczej nie

zamykali by się z nią w tej sali. Ribbon całkowicie zakrył dłoń dziewczyny. Nagle Nephi poczuła dziwne ciepło. Obróciła

rękę, żeby oglądnąć rękawicę i zobaczyła, że znajdujący się na spodzie rubinowy okrąg zaczyna świecić. Zamarła. Nagle

pomyślała o Kaa, dziwne uczucie zagościło w jej umyśle. Rubin zaczął świecić coraz mocniej. Spojrzała w stronę Jack'a i

Teal'ca. Stali ze skamieniałymi twarzami. Nie rozumiała, dlaczego się boją. Odwróciła się do lustra i zobaczyła to. Jej

oczy.

 - Nie!!!- krzyk rozdarł ciszę. - To nie może być prawda!!!

Im bardziej krzyczała, im większą czuła desperację, tym rubin mocniej świecił.

 - Zabierzcie to ode mnie!!- po policzkach popłynęły łzy.

Zaczęła płakać. Zasłoniła twarz rękoma. Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Ktoś inny odsłonił jej twarz i zdjął Ribbon'a.

Próbowali ją podnieść, ale oparła się i spojrzała złowrogo. Nie chciała żyć ze świadomością, że ma coś wspólnego z

Goa'uld'ami. Jedyne wyjście to....

 - Co ty do cholery robisz?!- Jack nie mógł uwierzyć w to, co widzi. - Oddaj to.

Nie zastanawiała się długo. Pistolet, który wyjęła O'Neill'owi z kabury, przyłożyła sobie do skroni. Mężczyzna nie czekał

ani chwili dłużej. Podszedł do niej i uderzył ją z całej siły w twarz. Pistolet wypadł jej z ręki, a ona złapała się za

policzek.

 - Myślisz, że wolno ci się zabijać ot tak?? Nie po to cię ratowaliśmy, żebyś teraz próbowała odebrać sobie życie. Weź się

dziewczyno do kupy?? Jeżeli chcesz z nami chodzić na misje to musisz być odporna na stres psychiczny!! Jak nam coś się

stanie, to co?? Zabijesz się?? Poddasz!!!???

Patrzyła na niego załzawionymi oczyma, trzymając się jedną ręką za policzek.

 - Zrozum, nie jesteś Goa'uld'em- wtrącił Teal'c.- Jesteś nam potrzebna, jesteś pod naszą opieką.

 - Ja po prostu nie chcę was skrzywdzić!!!- z jej ust wyrwał się krzyk rozpaczy.

Jack i Teal'c podeszli do niej i zdjęli jej Ribbon'a z ręki. Nephi przytuliła się do Jack'a i nadal płakała. Ten jednak nie

pozwolił jej na mazanie się.

 - Przestań już!! Jutro wyruszamy na PX1 082. Masz być gotowa o 9 rano.

Wyszedł. Spojrzała za nim smutnymi oczyma, po czym odwróciła się w stronę Teal'c'a. Ten jednak również wyszedł, nie

oglądając się na nią. Została sama. Spojrzała w lustro. Teraz widziała tam tylko zapłakaną twarz, żadnych Goa'uld'owych

oczu. Przeniosła wzrok na leżącego na podłodze Ribbon'a. Podniosła go i zabrała ze sobą.

Na poziomie 28 trwało przygotowanie do wyprawy. Załoga SG jeden po raz ostatni sprawdzała sprzęt. Daniel spojrzał na Jacka

pytająco:

 - Mnie nie pytaj nawet czy przyjdzie. To jej wybór- mruknął generał.

W tym momencie do pomieszczenia SG-0 wkroczyła umundurowana Nephi. Nie patrząc na Tealc'a i Jacka, stanęła obok Daniela

gotowa do wymarszu.

 - Co ty zrobiłaś z fryzurą??- spytała Sam.

Dziewczyna dotknęła swoich związanych w kucyk, krótkich włosów i odparła:

 - Były za długie. Przeszkadzały w walce.

Jack spoglądał na dziewczynę, ale ta nie raczyła obdarzyć go spojrzeniem. Po chwili wrota się otwarły. Najpierw wjechała

sonda. Już po chwili na monitorze otrzymali obraz terenu.

 - Dobra, wszystko w porządku- powiedział Jack. Ruszamy!

Krajobraz był przepiękny. Znajdowali się ma polanie w środku lasu. Trawa lśniła zdrowym, srebrzystym blaskiem a puszcza

wydawała się ostoją ciepła i spokoju. Załoga rozejrzała się dokoła i, nie zauważywszy niczego niepokojącego, ruszyła w

stronę drzew. Zagłębili się w gęstwinę i tuż po chwili znaleźli ścieżkę. Była aż do przesady gładka, bez żadnych kamyszków

czy dziur. Na dodatek cały czas była tej samej szerokości. Daniel spojrzał wymownie na Jack'a po czym odezwał się:

 - Nie podoba mi się to.

 - Mnie też nie. Czuję, że coś jest nie tak.- odparł generał.

 - Nie ma wiatru- Nephi wpatrywała się w niebo. - Nie ma żadnych stworzeń.

 - Faktycznie, w takim lesie powinno się roić od ptactwa- dodała Sam.- Coś mi się wydaje, że to jakaś pułapka. Może

powinniśmy wracać do sondy i wysłać komunikat dowództwu o tym, co tu znaleźliśmy.

 - Wracamy- rozkazał Jack.

Nephi stała jeszcze chwilę w miejscu wpatrując się w niebo, po czym ruszyła za resztą. Daniel zauważył, że jest jakoś

dziwnie zamyślona. Zrównał się z nią i szepnął:

 - Coś się stało??

 - Nie wyjdziemy stąd.

Daniel zatrzymał się otępiały. Spojrzał na dziewczynę jak na jakąś zjawę.

 - Jak to nie wyjdziemy??- jego pytanie padło w momencie, kiedy Jack uderzył z całej siły w jakąś niewidzialną przeszkodę i

upadł.

Przeklinając głośno, trzymał się za zakrwawiony nos. Nephi z trudem powstrzymywała śmiech. Wiedziała jednak, że nie powinna

się śmiać w tej sytuacji. Byli w pułapce. Spojrzała na O'Neill'a, który próbował zatamować krwawienie, reszta stała jak

zamurowana, nie wiedząc, czy bardziej się przejmować: stanem generała czy tym, że nie mogą się stąd wydostać. Dziewczyna bez

słowa podeszła do Jack'a. Odsunęła jego zakrwawioną rękę ze zmiażdżonego nosa. Po czym przyłożyła do niego swoją dłoń.

Zamknęła oczy. Między palcami pojawiła się złota poświata. Po chwili zniknęła. Dziewczyna zabrała rękę z twarzy mężczyzny,

która nadal była cała zakrwawiona. Jack powoli dotknął nosa, był cały. Spojrzał z wdzięcznością na Nephi, ale ta odwróciła

się szybko i podeszła do niewidzialnej przeszkody. Sam dopiero w tym momencie ocknęła się i podbiegła do O'Neill'a, żeby

przemyć mu twarz. Kiedy skończyła, odezwał się Teal'c:

 - No i co teraz??

 - Nie wiem co teraz- Jack był lekko podenerwowany.

 - Spokojnie- Sam zauważyła, że coś jest nie tak. - Poszukajmy innej drogi. Stąd musi być jakieś wyjście.

 - Niech ktoś inny idzie przodem- mruknął generał podnosząc nieociężale z ziemi.- Ja już drugi raz nosa nie poświęcę.

 - Nephi idziesz??- spytał Daniel.

Dziewczyna stałą nieruchomo z rękoma i twarzą przyłożonymi do szyby. Wpatrywała się w nieosiągalną przestrzeń, gdzie

znajdowały się wrota. Nie słyszała, jak coraz bardziej zaniepokojony jej zachowaniem Daniel zaczyna mówić do niej

podniesionym głosem. Widziała ich. Stali tam. Byli niewidzialni. Widziała ich w swoich myślach. Zamknęła oczy. Teraz obraz

był wyraźny. Zobaczyła wysokich, porośniętych włosami, muskularnych mężczyzn o bujnych lwich fryzurach. Trzymając się za

ręce, tworzyli krąg. Jeden z nich stał w środku i poruszał ustami. Próbowała usłyszeć to, co wypowiada. Nagle otworzył oczy

i zaczął krzyczeć. Zatkała uszy i upadłą na ziemię. Daniel już był przy niej, próbował coś do niej mówić. Nie słyszała.

Krzyk był coraz bardziej wyraźny. Nie mogła się od tego uwolnić. Teraz czuła, że to coś chce do niej mówić. To coś ciągle

krzyczało, jednak coraz ciszej i ciszej. Wtedy poczuła ostre szarpnięcie. Kolejne i kolejne. Otworzyła oczy. Była cała mokra

od potu, który strugam spływał po jej twarzy. Oddychała ciężko. Dopiero teraz dotarło do niej, co zrobiła. Udało jej się.

Znów jej się udało. Ale on poczuł, nie chciał żeby wiedziała, co myśli. Teal'c coś do niej mówił, ale nie rozumiała go.

Dopiero po pięciu minutach zaczęła pojmować wypowiadane słowa.

 - Nephi, co ci jest?

 - Nie wiem.....- głos jej drżał.

 - Co się stało?- spytał Daniel. - Co to było. Zaczęłaś się rzucać a potem upadłaś na ziemię.

 - Oni nas tu więzią.

 - Co?? Kto nas więzi??- pytała Sam.

 - Oni. Nie widać ich przez to- wskazała palcem na niewidzialną osłonę. - Są tam. Chyba dziesięciu.

 - Musimy się stąd wydostać- rozkazał Jack.

 - Próbowałam się dowiedzieć, gdzie jest wyjście, ale on umiał się bronić.

 - Bronić przed czym?- spytał Daniel.

 - Przed obserwacją myśli...

 - Umiesz czytać w myślach??!!- Daniel nie uwierzył w to co słyszał.

 - Nie wiem. Udało mi się to dopiero dwa razy.

 - Dwa razy?? Ale jak?? - Daniel był w szoku.

 - Nie zapominaj!- Sam zachowała spokój- Ona wykorzystuje 90 procent swojego mózgu.

 - Drugi raz był teraz a pierwszy?- spytał Nephi Teal'c.

 - Pierwszy raz był przy wrotach, kiedy udaremniłem jej przejście- Jack wtrącił się do rozmowy.

Wszyscy spojrzeli na niego oniemiali, tylko Nephi uśmiechnęła się nieznacznie.

 - Wtedy nie rozumiałam, co do mnie mówisz i bałam się.- mówiła dziewczyna- Chciałam, tak bardzo chciałam wiedzieć, co o

mnie myślisz. No i tak samo wyszło...

 - No właśnie, poczułem nagle- kontynuował Jack- nie, właściwie to pojawiło się w mojej głowie, że ty nic nie chcesz nam

zrobić. Że się boisz. No i wtedy podszedłem do ciebie i przytuliłem.

 - Już ci lepiej??- spytała Sam.- Musimy ruszać, robi się chłodno, a to znaczy, że zbliża się wieczór. Nie wiadomo, jakie

atrakcje przyszykowali dla nas tubylcy na noc.

 - Masz rację- generał pomógł wstać Nephi i ruszyli.

Wieczór przyszedł nagle. Temperatura spadała drastycznie. Daniel poczuł, że marzną mu ręce. Robiło się coraz zimniej.

Spojrzał na resztę załogi. Z ust wszystkich wydobywała się gęsta para. Nephi szła z tyłu. Starała się nie pokazywać tego, że

nie może opanować drżenia ciała spowodowanego zimnem. Temperatura spadła już ostro poniżej zera.

 - Stójcie!- twarz Jack'a była sina z zimna.- Musimy rozpalić ogień, bo zamarzniemy.

Po chwili zebrali stos drewna. Generał wyjął zapałki. Próbował wykrzesać płomień, ale jego wysiłki poszły na marne. Ogień

zachowywał się tak, jakby w okolicy nie było tlenu. Nastały niesamowite ciemności. Ni stąd ni zowąd pojawiła się bardzo

gęsta mgła.

 - Co zrobimy?- Sam skakała w miejscu pocierając dłonie.

 - Musimy jakoś przetrwać noc- Teal'c wyjął koc z plecaka.

Reszta uczyniła to samo. Z plecaków i koców zrobili pseudo-namiot. Z trudem mieścili się w środku. Przytuleni do siebie w

pozycji siedzącej, zasłonili wejście. W środku powoli robiło się cieplej. Daniel wyczuł, ze siedząca obok niego Nephi cała

się trzęsie. Przesunął się i usiadł za nią tak, że siedziała teraz miedzy jego nogami. Przysunął jej plecy do jego klatki

piersiowej i otoczył ją ramionami. Przez jakiś czas siedziała sztywno, ale przestała się trząść. W pewnym momencie poczuł,

że dziewczyna opiera ciężar swoich pleców na jego klatce piersiowej. Po chwili jej głowa opadła na jego lewe ramię.

Mężczyzna poczuł senność. Oparł głowę o ramię Nephi. Poczuł słodki, delikatny zapach pomarańczy przemieszany z wanilią.

Wtulił głowę w jej szyję i zasnął.

Obudził się jako ostatni. Namiot zniknął a on sam leżał na ziemi przykryty swoim kocem. Podniósł się i rozejrzał dookoła.

Jack, Teal'c i Sam dyskutowali o czymś głośno. Nephi siedziała oparta o drzewo i jadła część swojego prowiantu. Zobaczywszy

rozbudzonego Daniela uśmiechnęła się promiennie i przyniosła mu kanapkę.

 - Dobra, zbieramy się- rozkazał O'Neill. - Musimy znaleźć wyjście z tego paskudnego miejsca. Doszliśmy do wniosku, że

musimy znaleźć tą barierę i ją rozwalić. Mam mały ładunek C4 w plecaku, myśl, że wystarczy.

 - A ja myślę, że C4 tu nic nie pomoże- wtrąciła Nephi.

 - Ale to nie ty jesteś dowódcą, wiec pozwól, że rozkazy będzie wydawał ktoś starszy i bardziej doświadczony.- Jack nie

szczędził słów.

 - Jack, myślę, że może....- Daniel próbował stanąć po stronie najmłodszej, ale Jack był w jakimś dziwnym nastroju.

 - Ja tu jestem dowódcą, prawda??

 - Tak- mruknął Daniel.

Dziewczyna przeszyła O'Neill'a morderczym wzrokiem, po czym zabrała swój plecak i stanęła gotowa do wymarszu. Po dziesięciu

minutach ruszyli. Sam podeszła do Nephi i szepnęła jej na ucho:

 - Nie złość się na Jack'a. Martwi się, że możemy się stąd nie wydostać.

 - Gówno mnie to obchodzi- dziewczyna była wściekła.- Nie pozwolę żeby traktowano mnie jak śmiecia!

Głos jej zadrżał. Sam przysięgłaby, że po policzku dziewczyny spłynęła łza. Nie zdążyła się przyjrzeć, ponieważ Nephi

ruszyła szybciej do przodu. Przezorny Jack szedł z wyciągniętym przed sobą kijem. Nagle patyk zatrzymał się na czymś

niewidzialnym. Generał uśmiechnął się i razem z resztą załogi zaczęli przygotowywać ładunek do odpalenia. Tylko Nephi stała

z boku. Nie miała zamiaru im pomagać. Nie traktowali jej jak człojnka załogi. Po policzku spłynęła kolejna łza. Szybko

otarła ją rękawem. Nie chciała, żeby widzieli jak płacze. Nie zrozumieliby. To nie oni stracili całą rodzinę. Spojrzała w

stronę drużyny. Ładunek był już umieszczony we właściwym miejscu. Nagle poczuła coś dziwnego. Zobaczyła, że O'Neill chce

położyć rękę na przeszkodzie. Już miała krzyknąć, gdy stało się. Ręka mężczyzny zniknęła w dziwnej przeźroczystej mazi,

którą teraz stanowiła przeszkoda. Coś wciągało go na zewnątrz.

 - Jack!!- Sam krzyknęła przerażona.

 - Pomóżcie mi, nie mogę wyciągnąć ręki!! O Boże, jakie to zimne!!!

 - Jack, to cię wciąga!!- Sam już trzymała drugą rękę mężczyzny i ciągnęła go w drugą stronę. Daniel i Teal'c również.

Nephi nie czekała na rozkazy. Rzuciła się w stronę dowódcy, objęła go w pasie i próbowała wyciągnąć z mazi. Na próżno, to

coś było silniejsze.

 - Cholera, jak zimno!- Jack zaczął dygotać. Był już zanurzony do połowy w tym paskudztwie. - Zostawcie mnie!!! Nie może was

wciągnąć!!! Odsuńcie się natychmiast!!!

Wszyscy posłusznie puścili generała, jednak dziewczyna nadal z całych sił ciągnęła w przeciwną stronę. Poczuła, że zamarzają

jej palce. Jednak nie mogła puścić Jacka, nie chciała... 

 - Puszczaj mnie do cholery!!- rozkazał.

 - Nie!! Już za późno.

Daniel rzucił się n przód i trzymając Nephi próbował ją wyciągnąć z przeszkody. Mimo iż, Teal'c i Sam z całych sił mu

pomagali, nie byli wstanie nic zrobić. Jack'a nie było już widać. Nephi powoli znikała. Sam, Daniel i Teal'c w ostatniej

chwili puścili jej ciało, które również zanurzyło się w przeźroczystej mazi. Po chwili przeszkoda ponownie stwardniała.

ROZDZIAŁ 7

Rzucili się na przeszkodę i zaczęli walić w nią pięściami. Sam probowała coś dostrzec, jednak nie było widać ani Jack'a ani

Nephi. Daniel usiadł na ziemię i mruknął:

 - Nie trzeba było instalować tego cholernego C4.

 - Uspokój się!- Sam była podirytowana. - Może właśnie powinniśmy go odpalić!!

 - Hej, co z wami!! - Teal'c zauważył, że bliscy sobie przyjaciele zaczynają się kłócić.- Nie możemy odpalić C4, bo nie

wiemy gdzie teraz są . Możemy przez przypadek zrobić im krzywdę.

 - To co?? Mamy tu siedzieć i czekać na boskie zmiłowanie??!!- Daniel krzyczał.

 - Nie wiem, może najpierw uspokójmy się trochę a potem pomyślimy, co dalej- Sam usiadła i złapała się za głowę.

 - A jak to kolejna pułapka Kaa??!!

 - Uspokój się do cholery i usiądź- Teal'c tracił po woli panowanie nad sobą. - Może im właśnie o to chodzi!! Skłócić nas ze

sobą!!

 - Masz rację!- poparła go Sam.- Jack nagle stał się kłótliwy, zanim go to wciągnęło.

 - Dobrze- Daniel przytaknął.- Odpocznijmy trochę.

Jego ciało przeszywało ogromne zimno. Tak, jakby ktoś zanurzył go w wodzie mającej temperaturę poniżej zera. Czuł, że Nephi

mdleje. Chciał złapać ją za rękę, ale sam poczuł się dziwnie senny. Ciało zaczęło sztywnieć. Poczuł od dawna nie pamiętany

strach. Oczy zamknęły się same.

 Słyszał głosy. Otworzył oczy i zobaczył całą grupę dziwnych stworzeń. Przywiązywali Nephi jakimiś sznurami. Jeden z nich

zbliżył się do niego. Zaczął coś bełkotać i po chwili cała chmara tych włochatych paskudztw podbiegła w ich stronę. Chciał

walczyć, ale przyłożyli mu coś do twarzy. Okropnie śmierdziało. Nie mógł się poruszać. Poczuł liny na swoich nadgarstkach i

znów stracił przytomność.

 Nephi z trudem podniosła powieki. Nadal czuła zimno, ale nie było już tak dokuczliwe. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Była

to jakaś grota. Ogromne pajęczyny zwieszały się z sufitu a nozdrza drażnił jakiś potworny zapach. Maleńkie pochodnie

oświetlały jaskinię. Wtedy zobaczyła go. Leżał związany na jakimś płaskim prostokątnym kamieniu. Dookoła paliły się małe

ogniska a obok nich kadzidełka, które zapewne były źródłem smrodu.

 - Jack...- z jej ust wydobył się ledwo słyszalny szept.

Poczuła, że potwornie piecze ją gardło. Jack się nie ruszał. Przestraszyła się. Pobiegła w jego stronę, jednak w pewnym

momencie coś szarpnęło za jej nadgarstki i kostki. Upadła. Coś, co krępowało jej ruchy, zaczęło przyciągać ją z powrotem do

ściany. Zaczęła się szamotać, jednak nic nie pomogło. W końcu znalazła się przy ścianie. Z zaskoczeniem stwierdziła, że

jednak ma swobodę ruchów. Uśmiechnęła się pod nosem. Oznaczało to, że zaraz będzie wolna. Chwyciła do ręki liny przy

kostkach. Już po chwili rozpuściły się w jej pięściach. To samo zrobiła z tymi krępującymi jej nadgarstki. Uwolniwszy się,

podbiegła do Jack'a. Był blady i rozebrany od pasa w górę. Na umięśnionej klatce piersiowej widniały jakieś symbole. Nie

znała ich. Zauważyła, że mężczyzna jest bardziej skrępowany od niej. Ręce i nogi miał przytwierdzone do kamienia w taki

sposób, że jego ciało tworzyło krzyż. Obeszła głaz dookoła i nagle odkryła coś potwornego. O'Neill leżał na ołtarzu

ofiarnym. To przez to te pochodnie i śmierdzące kadzidła. Te symbole, muszą oznaczać jakąś modlitwę. Wiedziała, ze musi go

oswobodzić. Zgasiła ogień wokół ołtarza i z nienawiścią odrzuciła śmierdzące kadzielnice.

 - Jack obudź się- chwyciła go za ramiona i potrząsnęła.

Nic, spał jak niemowlę. Spojrzała na liny, które go krępowały. W żaden sposób nie mogła podnieść jego nadgarstków i stóp.

Nie była wstanie go uwolnić. Gdyby próbowała stopić liny za pomocą ZET-AR mogłaby go skrzywdzić. Najgorsze, że nie mogła go

dobudzić. Był strasznie zimny. Przyłożyła rękę w miejscu, gdzie znajdowało się serce. Biło bardzo wolno.

 - Jack, błagam, ocknij się!!!

Zaczęła panikować. Była sama. Nie miała pojęcia co z resztą załogi. Bała się. Bała się jak wtedy, kiedy Kaa zaatakował jej

planetę. Usiadła obok głazu, objęła rękoma kolana i zaczęła się kołysać. Po policzkach zaczęły płynąć łzy. Po chwili otarła

twarz rękawem i wstała.

 - Nie będę się mazać- powiedział do siebie.

Podeszła do Jack'a i ponownie potrząsnęła jego ciałem. Nic. Wymierzyła mu siarczysty policzek. Nic. Znów potrząsnęła. Znów

policzek. Powoli narastały w niej złość i bezsilności. Nadal nie otwierał oczu. Położyła się obok niego i przytuliła głowę

do klatki piersiowej. Wsłuchiwała się w powolne bicie serca. W pewnym momencie do jej uszu dobiegł dziwny dźwięk. Podniosła

głowę. Odgłosy zbliżały się. Przestraszona zeskoczyła z ołtarza i rozglądnęła się po grocie. Dopiero teraz zauważyła dziwne

znaki i malowidła na ścianach. Wzrok swój zatrzymała na wgłębieniu znajdującym się dwa metry wyżej. Głosy były coraz bliżej.

Nephi podbiegła do ściany, podskoczyła i złapała za krawędź zagłębienia. Podciągnęła się na rękach i w ostatnim momencie

skryła się w wąskim wrębie. Wtedy ich zobaczyła. Okropnie zarośnięte stwory człowieko-podobne z lwimi rudymi grzywami,

przepasani jakimiś szczątkami zwierzęcego futra. Zauważyli jej zniknięcie. Zaczęli wydawać dźwięki o bardzo wysokiej

częstotliwości. Zatkała uszy, gdyż tony powodowały ogromny ból uszu. Jednak po kilku minutach uciszyli się. Zaczęli

przeszukiwać grotę, pomrukując chwilami. Nephi wychyliła się odrobinę z kryjówki i zauważyła, że Jack zaczyna odzyskiwać

przytomność. Z trudem otworzył oczy i dostrzegł ją w otworze. Pokazała mu ręką, aby był cicho. Kiwnął głową i spostrzegł, że

jest skrępowany. Zaczął się szamotać, co zwróciło uwagę tubylców. Podbiegli do niego i znów zaczęli wydawać te wysoki

dźwięki. Dziewczyna zatkała uszy. Jack krzyczał z bólu, myślał, że rozerwie mu czaszkę. Po chwili umilkli i jeden z nich

podszedł do O'Neill'a, zaczął coś do niego mówić, wbijając mu palec wskazujący w środek klatki piersiowej.

 - Ja nic nie rozumiem!- krzyknął generał.

Starał się nie patrzeć w stronę wgłębienia, w którym ukrywała się dziewczyna. Nie chciał jej wydać. Jeden z tubylców jeszcze

coś powiedział, po czym wyjął nóż. Chwycił go obiema dłońmi i uniósł nad głowę. Coś mamrotał, następnie wykonał jakieś

dziwne znaki w powietrzu i przyłożył do nadgarstka O'Neill'a. Nephi zbladła, a Jack jakby wyczuwając jej zamiary, krzyknął:

 - Zostań tam! Bez względu na to, co się stanie, masz tam siedzieć!!!

Tubylec myśląc, że mężczyzna krzyczy ze strachu, uśmiechnął się szyderczo pod nosem. Szybkim ruchem przeciął skórę na ręce

generała. Jack syknął z bólu. Trysnęła krew. Nephi poczuła, że serce podskoczyło jej do gardła. W pewnym momencie usłyszała

go. Jeden z tubylców porozumiewał się z nią telepatycznie:

 - Wiem, że tu jesteś!!! Poddaj się, albo on zginie.

Dziewczyna była przerażona. Powoli zaczęła się przesuwać w stronę krawędzi.

 - Siedź tam gdzie jesteś!!- Jack dostrzegł jej posunięcie.

Stwór trzymający nóż chwycił drugi nadgarstek generała i rozciął go. Krew spływała w dół ołtarza. Dziewczyna znów usłyszała

ten głos:

 - Wyjdź! Tak będzie lepiej!!

Była w kropce. Kamień był już cały we krwi a Jack robił się bledszy z minuty na minutę. Nie mogła pozwolić, żeby zginął.

Usiadła na krawędzi wgłębienia. Tubylcy słysząc hałas, odwrócili się w stronę jego źródła. Zamilkli, ciszę przerwał pełen

bólu krzyk Jack'a:

 - Nephi!!!!!!!! Nie!!!!!!!!!!!!!

Dziewczyna zeskoczyła na ziemię. Oprawcy natychmiast ją otoczyli. Pełnymi nadziei oczyma spojrzała w stronę tego, który się

z nią porozumiewał. Ten jednak odwrócił wzrok i podniósł rękę. Reszta natychmiast pochwyciła Nephi i zaczęli ją ciągnąć w

stronę, w którym była wcześniej przywiązana. Zrozumiała, ze ją oszukano, że nikt nigdy nie zamierzał zatamować krwi. Zaczęła

się wyrywać. Popchnęli ja w stronę ściany. Upadła. Poczuła ogromną złość i nienawiść. Czuła, że gniew powoli napełniał jej

ciało. Podniosła się. Nie czuła już strachu. Właściwie przestała cokolwiek czuć. Zacisnęła pięści. Tubylcy zamarli.

Dostrzegli aurę wokół jej ciała, wyczuli energię. Dziewczyna nie myślała o tym co robi. Jej puste oczy zaczęły świecić

dziwnym blaskiem. Stwory zaczęły się cofać. Ten, który porozumiewał się z nią telepatycznie, stał nieruchomo. Był

zaskoczony. Nephi powoli zaczęła posuwać się w stronę ołtarza. Widząc, że nikt nie stawia żadnego oporu ruszyła pędem do

Jack'a. Spojrzał na nią półprzytomnymi oczyma i uśmiechnął się z trudem. Objęła rękoma jego nadgarstek i zamknęła oczy.

Delikatna poświata otoczyła jej dłonie. Po chwili zabrała ręce. Rana zniknęła. Wśród tubylców dało się słyszeć pomruk

zaskoczenia. Nephi nie zastanawiając się długo, uczyniła to samo z drugim nadgarstkiem. Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu i

usłyszała zdanie wypowiedziane w jej języku:

 - Witaj wśród Taskan, Salenianko!

 - Wykorzystaliśmy nawet C4 i od tygodnia siedzimy zamknięci w tej cholernej pułapce!!! Kończy się nam jedzenie!! Nawet nie

wiemy, czy Jack i Nephi żyją- Daniel krzyczał.

Nikt nie próbował go uspokajać. Zarówno on jak Sam i Teal'c stracili wszelką nadzieję na powrót do domu. Teal'c nie słuchał

nikogo. Siedział oparty o drzewo i patrzył w przestrzeń. Sam oglądała zdjęcia ojca i przyjaciół. Dało się słyszeć drwiący

głos Teal'c'a:

 - I pomyśleć, że wyzwoliłem się spod władzy Apophisa, pozbyłem się pasożyta a teraz zginę zamknięty gdzieś na jakiejś

nieznanej mi planecie.

Daniel wziął kamień i ze złością rzucił w przeszkodę. Ku jego zdziwieniu, kamień przeniknął na drugą stronę. Mężczyzna

przetarł oczy.

 - Widzieliście!!- krzyknął. Sam i Teal'c spojrzeli ze zdziwieniem na przyjaciela.

 - Że niby co mieliśmy widzieć? -spytała Sam.

 - To- odparł i rzucił kolejny kamień, który także przeniknął przez ścianę.

Nie zastanawiając niedługo podbiegli do przeszkody. Spojrzeli na siebie:

 - Nawet jeśli to pułapka, to nasza jedyna szansa- powiedziała Sam i pierwsza weszła w ścianę.

Ocknęli się w jakimś dziwnym namiocie. Nie byli związani, wręcz przeciwnie. Wokół nich stały półmiski z najróżniejszymi

potrawami oraz kilka dzbanków z napojami. Zachłannie rzucili się na jedzenie, nie zastanawiając się nad niczym.

 - Widzę, ze czujecie się świetnie Odwrócili się. Za nimi stał uśmiechnięty Jack, podtrzymywany przez jakiegoś stwora.

Przestali jeść. Wpatrywali się to w bladego generała, to w to dziwne stworzenie.

 - Poznajcie Rezusa- O'Neill był w świetnym humorze.

 - Jack, ale.........- Teal'c chciał coś powiedzieć, ale Sam mu przerwała.

 - Ja nic nie rozumiem!! Przez tydzień siedzimy sami zamknięci w tym cholerstwie, po czym nagle znajdujemy się tutaj i co

się okazuje?? - kipiała ze złości.- Ty się czujesz wspaniale!! Myśmy tam umierali ze strachu, a ty się świetnie bawiłeś!!

Gdzie jest Nephi!!!???

Umilkła, oddychając głęboko. Dopiero teraz dostrzegła blizny na jego nadgarstkach.

 - Pozwólcie, że opowiem wam wszystko od początku.- Rezus posadził generała na krześle i uśmiechnąwszy się wyszedł.

Jack zaczął opowiadać o przebudzeniu się w grocie, o tym ,skąd się wzięły blizny i o tym, że Taskanie byli sojusznikami

Selenian przez wiele lat. Jednak strach przed najazdem Goa'uld'ów, zmusił ich dziesięć lat temu do przerwania podróży na

inne planety i do wyhodowania bańki hermetycznobuzonowej, przepuszczającej wszystko oprócz ciał stałych, chyba że na rozkaz

Taskanian. Jest to swego rodzaju istota żywa, żyjąca z tubylcami w symbiozie. Ona zapewni im ochronę, ale oni muszą

dostarczać jej 5 litrów krwi miesięcznie. Jack skończył swoją opowieść. Reszta załogi siedziała z otwartymi ustami. Po

długiej chwili ciszy, odezwał się Daniel:

 - Czy można z nimi porozmawiać??

 - Tak, znają język Nephi i chyba podstawy Goa'uld'owego, ale nie jestem pewien- rzekł Jack.- Zresztą Nephi pomoże ci.

Zasłona namiotu otwarła się na oścież i do środka wpadła promieniująca szczęściem Nephi. Rzuciła się na szyję każdemu po

kolei.

 - Jak dobrze, że nic wam nie jest- mówiła.- Wódz Rauhan zaprasza was na ucztę. Chce dowiedzieć się czegoś więcej o Ziemi.

Przyjęcie minęło zaskakująco szybko. Daniel zbierał informacje o tradycjach, obyczajach i języku. Teal'c i Sam starali się

dowiedzieć jak najwięcej o bańce hermetycznobuzonowej. Nie było to łatwe, ponieważ znajomość języka Goa'uld'ów nie była

przez tubylców opanowana na wysokim poziomie. Jack spał, nadal był osłabiony. Nephi rozmawiała z Gewife, tym, który opanował

sztukę telepatii.

Następnego dnia, przyszykowani do powrotu do domu, żegnali się z Taskanami, którzy zapraszali ich ponownie. Stojąc u wrót,

spojrzeli raz jeszcze w stronę tej zadziwiającej planety. Nephi uśmiechnęła się do Gewife, który rzucił na pożegnanie:

 - Wróćcie tu jeszcze!!!

ROZDZIAŁ 8

Otworzyła oczy. Z uśmiechem na twarzy przeciągnęła się. Spojrzała na zegarek. Próbowała dowiedzieć się, która godzina,

jednak cyfry nadal sprawiały jej odrobinę problemu. Na Selenie nie musiała się uczyć pisać i czytać. Po prostu to znała. A

tu?? Nie dość, że inny język to jeszcze jakieś dziwne symbole. Ale nie przejmowała się tym za bardzo. Spojrzała na krzesło.

Na nim był przewieszony nowiutki wyjściowy mundur. Od razu nastrój się jej poprawił. Dziś była ważna uroczystość- jej

uroczystość. Wczoraj, po powrocie z PX1 082 zebrali się wszyscy dowódcy grup SG wraz z generałem Hammondem w sali

konferencyjnej. Jack'a, który musiał być w trybie natychmiastowym poddany transfuzji krwi, zastąpił Daniel. Nephi nie

wiedziała, o czym debatowali. Sam po prostu przyszła z pięknym, nowym mundurem i powiedziała, ze dziś odbędzie się

uroczystość na jej cześć. Nephi była strasznie podekscytowana. Powoli ubierała mundur, delektując się chwilą. Zapinając

ostatnie guziki marynarki jej wzrok przykuł medalion ojca. Wzięła go do ręki i przycisnęła go do piersi. Mimo, iż od jego

śmierci minęło prawie pół roku, nie mogła się z tym pogodzić. Ciągle bolało ją to, że nie była w stanie pomóc rodzicom.

Przecież myślała, że jest silna. Bra'tac powtarzał jej wiele razy, że jest utalentowana i że przewyższa mocą wielu mężczyzn.

No i po co jej to było. Nie była zdolna do obrony Selenian w obliczu zagrożenia. Tak naprawdę była słaba. Nie nadaje się na

księżniczkę, nie nadaje się do niczego.

W pewnej chwili poczuła, że jej twarz jest mokra od łez. Płakała jak dziecko. Nie usłyszała pukania do drzwi. Nie

dostrzegła, że ktoś pojawił się w pokoju. Podniosła głowę dopiero, gdy poczuła rękę na swoim ramieniu. To była Sam. Bez

słowa usiadła na łóżku i przytuliła roztrzęsioną dziewczynę do siebie. Siedziały tak kilkadziesiąt minut. Nephi powoli

uspokajała się. Od Sam biło takie ciepło- matczyne ciepło, którego brakowało jej przez cały czas pobytu na Ziemi.

 - Ty też miałaś pasożyta, tak jak Teal'c prawda?- głęboką ciszę przerwało nieśmiałe pytanie dziewczyny.

 - Tak.........

 - Czuję to- ciągnęła dalej.- oni pozostawiają takie coś w organizmie, takie jakby znamię.

 - To był Jolinar. Tok'ra.

 - A Teal'c?? Czemu nie ma pasożyta??? Jaffa przecież nie mogą bez niego żyć.

 - Teal'c dostał specjalne lekarstwo, które sprawiło, że jego organizm może funkcjonować bez larwy Goa'uld'a....... a teraz

powiedz, co się stało. Dlaczego płakałaś??

 - .........

 - Dobrze, nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz. Właściwie, przyszłam tu, bo muszę ci przed ceremonią wytłumaczyć kilka

faktów. Chłopcy stwierdzili, że ja się do tego najlepiej nadaję.

 - Zamieniam się w słuch- dziewczyna otarła łzy rękawem i rozsiadła się wygodnie na łóżku.

 - Muszę cię poinformować- zaczęła Samanta- że jako żołnierz armii Stanów Zjednoczonych, musiałaś dostać nazwisko. Jako

niepełnoletnia, musieliśmy znaleźć ci rodzica, który wyraziłby zgodę na wcielenie cię do armii. Znalazł niechętny.

Sfałszowano Ci papiery. Od teraz, jesteś nieślubną córką Jack'a i będziesz nosić jego nazwisko.

 - Co??.......- dziewczyna niedowierzała własnym uszom.

 - Słuchaj teraz uważnie- Sam stała się bardzo poważna.- Nie możesz opowiadać, skąd pochodzisz.

 - Dlaczego?- była zaskoczona, nie mogła zrozumieć, czemu ma robić z tego tajemnicę.

 - Zrozum, tu na Ziemi, o wrotach wie tylko wąska grupa ludzi. Dlatego nie wypuszczaliśmy cię z bazy. Nasza cywilizacja jest

bardzo rozwinięta, ale miewamy i takich szaleńców, którzy mogliby wykorzystać wrota do własnych celów i doprowadzić do

zniszczenia Ziemi. Od dziś nazywasz się Nephi O'Neill. I musisz tego przestrzegać. Od przysięgi będzie obowiązywała cię

tajemnica państwowa.

W Sam wpatrywała się para zdumionych oczu. Ich szarość przechodziła momentami w błękit, a resztki łez szkliły się w nich

delikatnie. Powoli układała sobie wszystko w głowie. Po dziesięciu minutach głębokiego myślenia dotarło w końcu do niej.

 - Czyli Jack będzie moim drugim ojcem??

 - Tak. Twoja matka umarła i ojciec musiał się tobą zająć. Zawsze chciałaś wstąpić do armii więc było ci to na rękę. Aha,

jeszcze jedno. Nie wolno ci demonstrować twojej mocy, w żadnym wypadku, rozumiesz??

 - Tak, ale dlaczego?

 - Bo pewne osoby mogłyby zrobić ci krzywdę.

 - Krzywdę??

 - Powiedzmy, że pewna grupa osób lubi robić eksperymenty na przybyszach z innych planet. A teraz przygotuj się do

ceremonii.- Carter uśmiechnęła się i wyszła.

Dziewczyna jeszcze przez chwilę myślała nad słowami Samanth'y. Było to dla niej coś dziwnego i niesamowitego. Ma się

wypierać tego, co jest dla niej ważne?? Swoich początków istnienia??? Swojej przeszłości??? Nie myślała, że do tego dojdzie,

jednak wiedziała, że Jack i reszta robią to dla jej dobra. Przecież są jej przyjaciółmi.

 - Już czas- do pokoju Nephi wszedł Daniel.

Wyszli z pomieszczenia. Mężczyzna również ubrany był w mundur wyjściowy, na którym przywieszone były liczne odznaczenia.

Szedł wyprostowany wyćwiczonym krokiem marszowym. Idąc za nim, dokładnie przyglądała się jego ruchom i sylwetce. Były tak

idealnie zgrane i równomierne.

Droga była długa i monotonna, korytarze wiły się i wiły. W pewnym momencie straciła rachubę w zakrętach. Schodzili coraz

wyżej i wyżej. Przekroczyli jakieś drzwi na których widniał napis: ”WEJŚCIE TYLKO ZA OKAZANIEM SPECJALNEJ PRZEPUSTKI-

NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY”. Przeszli jeszcze kilkoma korytarzami, aż w końcu dotarli do Sali Konferencyjnej.

Nephi nieśmiało weszła do środka. Zaparło jej dech w piersiach. W środku siedziało chyba ze stu odświętnie ubranych

żołnierzy. Stanęła przy drzwiach i z niepokojem rozejrzała się po sali. Daniela już przy niej nie było. Spanikowała, nigdzie

nie mogła odnaleźć znajomych twarzy. Do jej uszu dotarł znajomy głos.

 - Panno O'Neill proszę usiąść- Hammond uśmiechnął się i wskazał jej puste miejsce w pierwszym rzędzie.

Trochę się uspokoiła i starając się naśladować sposób poruszania się Daniela, ruszyła na swoje miejsce. Setka par oczu

obserwowała każdy jej ruch. Usiadła sztywno na krześle.

 - Skoro jesteśmy już wszyscy- zaczął Hammond - pragnę serdecznie przywitać naszych gości z „zewnątrz”. Generał Rafaello

Sanchez, generał John Martin Saworen oraz generał Marie Lawrence- cała trójka wstała i pokłoniła się. Zabrzmiały gromkie

brawa.

 - Przybyli na moje specjalne zaproszenie, aby dopilnować, czy ceremonia pasowania na żołnierza przebiega zgodnie z prawem.-

rzucił swój promienny uśmiech, po czym rozpoczął przemowę.- Jak wiecie, spotkaliśmy się tu, żeby przyjąć do grona armii

Stanów Zjednoczonych pannę Nephi O'Neill, córkę obecnego tutaj, zasłużonego generała i dowódcy załogi SG-1 Jack'a O'Neill'a.

Rozległy się brawa. Dziewczyna wykorzystała chwilę zamieszania i rozejrzała się po sali. Dostrzegła kilka znajomych twarzy,

lecz nigdzie nie mogła odnaleźć Jack'a. Tymczasem Hammond kontynuował:

 - Za chwilę rozpocznie się uroczyste pasowanie, ale proszę najpierw o powstanie. Baczność!

 - Baczność???- pomyślała Nephi, w życiu o czymś takim nie słyszała, szybko spojrzała w bok.

Stojący obok niej wypieli pierś do przodu i ustawili się prosto, lewą rękę ułożoną wzdłuż boku, druga natomiast przy skroni.

Natychmiast zrobiła to samo.

 - Do hymnu Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej!

Wszyscy zaczęli gromkimi głosami śpiewać:

„O say, can you see, by the dawn's early light,

What so proudly we hail'd at the twilight's last gleaming?

Whose broad stripes and bright stars, thro' the perilous fight……”

Dziewczyna tylko poruszała ustami. Nikt jej nie uprzedził o czymś takim, była wściekła. Po krótkim namyśle doszła jednak do

wniosku, że i tak nie było czasu jej o tym powiedzieć. Wszyscy cały czas byli na jakiś zebraniach, przygotowaniach itp.

Odśpiewanie hymnu skończyło się.

 - Spocznij- rozkazał Hammond.

 - Nephi O' Neill wystąp!

 - Co??- mruknęła do siebie.

Znała angielski dobrze, ale to słowo było jej obce. Spojrzała ze strachem na generała, a ten wzrokiem pokazał jej, że ma

wyjść na środek. Podniosła się ociężale i poczłapała na środek. Odwróciła się twarzą do wszystkich. Wszystkie głowy zwrócone

były w jej stronę. A ona czuła się taka naga i bezbronna. W ostatnim rzędzie dostrzegła Teal'c'a. Tuż obok niego siedziała

reszta drużyny. Podniosło to ją trochę na duchu.

 - Nephi O'Neill! Czy jesteś zdecydowana wstąpić do armii Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. - spytał Hammond.

Spojrzała na niego przestraszonymi oczyma. Dlaczego nikt nie uprzedził jej, że będzie musiała odpowiadać na pytania.

Dostrzegła dyskretne kiwnięcie głowy Hammonda i nieśmiało odpowiedziała:

 - Tak, jestem.

 - Czy jesteś gotowa wziąć na siebie obowiązek obrony państwa, swoich kolegów i ludzi tej planety?

 - Tak, jestem.

 - Podnieś prawą rękę- tak też uczyniła.- I powtarzaj za mną słowa przysięgi:

 „Przysięgam przed Bogiem Wszechmogącym, być wierną Ojczyźnie, Stanom Zjednoczonym, sztandarów wojskowych nigdy nie

odstąpić, stać na straży Konstytucji i honoru żołnierza amerykańskiego, prawu i Prezydentowi USA być uległym, rozkazy

dowódców i przełożonych wiernie wykonywać, tajemnic wojskowych strzec, za sprawę Ojczyzny mej walczyć do ostatniego tchu w

piersiach i tak postępować, abym mogła żyć i umierać jak prawy żołnierz amerykański. Tak mi dopomóż Bóg.”

Kiedy skończyła, Hammond podszedł do niej i przyczepiając jej belki szepnął na ucho:

 - Jak odejdę, musisz powtórzyć to, co przy śpiewaniu hymnu.

Odszedł, zasalutowała mu a on zrobił to samo. Rozległy się barwa. Odetchnęła z ulgą. Tuż obok niej pojawił się Daniel.

Wszedł na podium i rozpoczął kolejną przemowę.

 - Ostatnio, podczas naszej misji treningowej na wyspie Bajakuku na Seszelach Północnych.

Nephi gwałtownie spojrzała na niego. Przecież ostatnio byli na Taskanii. Jednak przypomniała sobie słowa Sam: nie wolno

ujawniać ci żadnych informacji. Tymczasem Daniel kontynuował.

-... nastąpiły pewne kłopoty. Byliśmy w śmiertelnym niebezpieczeństwie, tamtejsi tubylcy, będąc ludem kanibali, chcieli

urządzić z naszych głów ofiary dla bóstwa a resztę ciała skonsumować. Ta tu młoda osoba- wskazując na Nephi- narażając swoje

życie, uchroniła nas a swego ojca uratowała wprost ze stołu ofiarnego.- rozległy się gromkie brawa.- Wspólnie na wczorajszej

naradzie doszliśmy do wniosku, że należy jej się medal za bohaterstwo podczas walki. Chcemy poprosić o zgodę obecnych tu

generałów Sanchez'a, Saworen'a i Lawrence, ponieważ szeregowa O'Neill nie była jeszcze wtedy członkiem armii Stanów

Zjednoczonych.

Trójka zaproszonych gości spojrzał na siebie, po czym wstała generał Lawrence, weszła na podium i swym delikatnym ale

stanowczym głosem powiedziała.

 - Zapoznaliśmy się z dokumentacją misji. Ta młoda osoba wykazała więcej bohaterstwa niż niejeden doświadczony żołnierz,

zatem chciałabym sama wręczyć to odznaczenie.

Zabrała medal od generała Hammonda i przypięła go do piersi dziewczyny. Nephi domyślała się, ze teraz należy zasalutować.

Nie myliła się. Pani generał również zasalutowała, po czym usiadła na miejsce.

 - Zatem, dotarliśmy do końca uroczystości. Zapraszam wszystkich na skromny posiłek do sali obok- ogłosił Hammond, wszyscy

wstali i pospiesznie przenieśli się do kolejnego pomieszczenia.

Wychodząc, parę osób podeszło i gratulowało, stojącej nadal w tym samym miejscu, dziewczynie. Załoga SG-1 pojawiła się na

końcu. Jack też tam był. Stał blady i wyczerpany, ale uśmiechnięty. Nephi niewiele myśląc podbiegła do niego i rzuciła mu

się na szyję. Mężczyzna stał chwilę zaskoczony, po czym przytulił ją także.

 - Dziękuję wam- rzekła.

 - Zasłużyłaś na to- odparł O'Neill.- A teraz chodźmy na żarełko, umieram z głodu.

Na sali panował radosny gwar. Stojący po środku stół obfitował w najróżniejsze przysmaki, od zwykłej pizzy po egzotyczne

potrawy kuchni chińskiej. Dziewczyna rozglądała się z zachwytem. Tyle wspaniałego jedzenia nie widziała nawet na ucztach w

zamku ojca. Podbiegła do stołu i zaczęła się zastanawiać, co by tu zjeść.

 - Ja też mam zawsze ten sam problem- ktoś zwrócił się do niej przyjaznym tonem.

Spojrzała w tym kierunku i zobaczyła generał Lawrence. Była to wysoka, szczupła brunetka o piwnych oczach i średniej

urodzie. Nephi uśmiechnęła się do niej i ponownie zaczęła się oglądać posiłki.

 - Weź tamto- wskazała ręką na mieszaninę jakiejś zielonki.- Bardzo smaczne i pożywne.

 - Dziękuję- odparła Nephi.

 - A więc nasz stary dobry Jack miał jeszcze córkę- kobieta wyraźnie chciała zacząć rozmowę.

 - Tak- odpowiedziała.

 - Czytałam, ze jesteś z Norwegii. Niewiedziałam, ze Jack poślubił Norweżkę.

 - Jestem nieślubnym dzieckiem- odparła szybko.- Mama była sierotą i umarła, nie miał się kto mną zaopiekować, wiec tatuś to

zrobił.

 - Masz naprawdę wielkie szczęście, strasznie trudno się dostać do tej bazy. Naprawdę musisz być dobra.

 - Dziękuję- Nephi zarumieniła się.

 - Jack jest dobrym ojcem- spojrzała w jego stronę maślanym, tęsknym wzrokiem. - Ech, ale zawsze był kobieciarzem.

 - Yyyyyyyyyyyyy- pomyślała dziewczyna.- Teraz mi się tu będzie zwierzać ze swoich problemów romansowo- miłosnych.

 - Przepraszam pani generał, ale muszę porozmawiać z Nephi na osobności- z opresji wyrwał ją Daniel.

 - Ależ oczywiście, my tu tylko dyskutowałyśmy o takich babskich sekrecikach- zapiszczała słodkim głosikiem i uśmiechnęła

się pokazując rząd śnieżnobiałych równiutkich zębów.

 - Niedobrze mi- pomyślała dziewczyna.

Nie mogła patrzeć jak ta kobieta robi z siebie kretynkę przed kolejnym mężczyzną. Na szczęście Daniel uśmiechnął się tylko i

pociągnął Nephi ze sobą.

Wyszli z pomieszczenia i udali się w nieznanym kierunku. Po dłuższej chwili oczom dziewczyny ukazała się ogromna brama.

Przekroczyli ją. Znaleźli się w lesie.

 - A wiec tak wygląda wasz świat poza bazą??- spytała rozglądając się uważnie.

 - Baza ukryta jest w lesie na południu Stanów. Nikt z zewnątrz nie wie, czym naprawdę się zajmujemy. Połowa obecnych tu

ludzi myśli, że prowadzimy prace badawcze i naukowe na Ziemi. Reszta, czyli członkowie innych grup SG oraz nieliczny

personel znają całą prawdę. Dlatego wszystko musiało zostać sfałszowane.

 - Czy zobaczę kiedyś, co znajduje się za lasem??

 - Oczywiście, w swoim czasie- Daniel uśmiechnął się.

Nie był to jednak zwykły uśmiech. Było w nim coś onieśmielającego, w dodatku te jego zielone oczy wpatrujące się w nią w

taki dziwny sposób. Opuściła wzrok. Daniel odezwał się:

 - Proszę, tu jest twoja osobista przepustka. Odtąd możesz chodzić po całej bazie, a także wychodzić poza nią. Wolałbym

jednak, żebyś nie opuszczała bazy sama. Musisz słuchać rozkazów i salutować wszystkim, którzy są starsi stopniem. Wszystkich

stopni wojskowych nauczy cię jutro rano Sam. Po południu, będziesz miała ze mną zajęcia na strzelnicy.......

 - Strzelnicy???- przerwała mu.

 - Musisz nauczyć się korzystać z naszej broni i broni Goa'uld'ów- tłumaczył.- Jako żołnierza tej jednostki obowiązuje cię

to. Zresztą każdy żołnierz musi umieć posługiwać się bronią.

 - Dobrze rozumiem- nie wiedziała, co ma powiedzieć.

Spojrzała z wahaniem na mężczyznę. Znów patrzył na nią w ten dziwny sposób. Po czym uśmiechnął się nieznacznie i rzekł:

 - Chodźmy do środka, wszyscy na nas czekają.

Z powrotem znaleźli się w zatłoczonej sali. Co chwila ktoś zagadywał Nephi o jej przyszłość, stosunki z „ojcem” itd. itp.

Już miała tego dosyć. W dodatku duchota i dziwna ciasnota pomieszczenia zmusiły ją do wyjścia na korytarz. Panował tu

półmrok. Zajadając kolejny ogromny kawałek pysznej pizzy usłyszała czyjeś kroki. Podniosła głowę. Zbliżał się do niej

dowódca grupy SG-2, generał Newton. Choć nie znała go osobiście, nie lubiła tego napakowanego pyszałka. Zawsze ponury i zły.

Nie ufała mu ani trochę. Podszedł do niej.

 - A więc tu siedzisz??

 - Tak, a co?

 - Zwracaj się do mnie z szacunkiem smarkulo!!- warknął.- Myślisz, że jak jesteś jakimś cholernym mieszańcem to ci wszystko

wolno!!??

 - O co panu właściwie chodzi?- Nephi była zła, nie rozumiała, dlaczego na nią krzyczy.

 - O to, że sprowadzają tu jakiś odmieńców i mianują ich na obrońców tego kraju, tego świata!!! Ty nigdy nie będziesz

prawdziwą Amerykanką, Ziemianką!!! Jesteś nikim!!! I lepiej nie wchodź mi w drogę!!!

 - Nie będziesz mi groził- wkurzyła się.

 - A co mi zrobisz?? No dalej, przecież nawet nie umiesz się bić!! O'Neill miał zawsze nie po kolei w głowie, ale żeby

adoptować takiego kogoś jak ty?? Chyba naprawdę już mu odbiło.

 - Skończyłeś już, Newton??- Jack stał oparty o ścianę i przysłuchiwał się rozmowie ze stoickim spokojem.

 - O proszę, pan szlachetny, ranny uciśniony!!!

 - Lepiej, żebyś stąd zjeżdżał, bo Hammond nie będzie zadowolony, jak się dowie, że szantażujesz i grozisz innym żołnierzom-

głos Jack'a był opanowany, ale surowy.

 - Jeszcze pożałujesz- odparł i oddalił się.

 - Chodź i nie przejmuj się tym palantem. Teal'c'a też obrażał, nie wart się w ogóle wdawać w dyskusje.

 - Dobrze, dziękuję Ci za wszystko- zawahała się przez chwilę, po czym dodała z uśmiechem- "tato".

 - Nie ma za co, "córeczko"- uśmiechnął się, objął ją jedną ręką i wrócili razem na przyjęcie.

CDN... http://kombajnik.blog.onet.pl



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
STARGATE Kolejne Zagrozenie
Star Gate Kolejne zagrożenie
star gate kolejne zagrożenie
05 Mleko ze sklepów, kolejne zagrożenie
Zagrozenia zwiazane z przemieszczaniem sie ludzi
Prezentacja JMichalska PSP w obliczu zagrozen cywilizacyjn 10 2007
Stany zagrozenia zycia w gastroenterologii dzieciecej
Zagrożeniametanowe 1
zagrozenia
Urządzenia i instalacje elektryczne w przestrzeniach zagrożonych wybuchem
4 zachowania antyspołeczne a poczucie zagrożenia
Zagrożenia powodziowe zachowanie podczas powodzi PP
Ostre stany zagrozenia zycia w chorobach wewnetrznych
wirusy i zagrozenia
9 2 4 analiza i ocena zagrożeń

więcej podobnych podstron