STARGATE Kolejne Zagrozenie


STARGATE - Kolejne Zagrożenie

http://kombajnik.blog.onet.pl

PROLOG

...W wiosce było słychać tylko krzyki. Zapach palonej słomy i ludzkich ciał spowijał okolice jak złowroga mgła. Ogromne

oddziały złowrogo wyglądających Jaffa wyłapywały pozostałych mieszkańców. Jeden z najeźdźców, ubrany w szczerozłote szaty,

kierował się w stronę wielkiego pałacu. Obok niego szedł stary mieszkaniec wioski i ochoczo wskazywał mu drogę. Straże

próbowały bronić dojścia do głównej komnaty zamku, na próżno. Oddziały najeźdźców były zbyt silne. W największej komnacie na

tronie siedziała królowa. Perłowo biała suknia pokrywała jej stare zniszczone wiekiem ciało. Spojrzała z politowaniem na

najeźdźców i nie odezwała się.

 - Brać ją- rozkazał Goa'uld. Grupa żołnierzy podbiegła do niej i związała jej ręce. Niski stary człowieczek szepnął coś na

ucho jednemu z żołnierzy.

- Kaa, ten staruch mówi, że skarbiec jest pod gobelinem, ale nie ma tam nic, co by cię uszczęśliwiło, panie- rzekł jeden z

grupy.

Banda rozwalił ściany komnaty. Ze skarbca wysypały się drobne złote monety a także pamiątki rodziny królewskiej. Monety

zostały zebrane a pamiątki podpalono. W tym momencie po raz pierwszy odezwała się królowa.

 - Barant, jak mogłeś nas zdradzić?? Tak źle cię traktowałam??

 - Są ważniejsze rzeczy od dobrego traktowania, wielki Kaa obdarzy mnie długowiecznością i uczyni jednym ze swoich

poddanych.

 - On cię zabije tak jak nas wszystkich!!!- krzyknęła królowa.

 - Zamknij pysk starucho!!- Kaa nie wytrzymał i uderzył ją z całej siły w twarz. Jego szczerozłota rękawica naznaczyła na

policzku damy dwie wielkie, podłużne, głębokie rany. - A teraz odpowiedz, gdzie reszta Twojej rodziny??

 - Wszystkich zabiłeś, nie ma już nikogo, zabiłeś mój lud, zabiłeś mojego męża i synów....

 - Panie, została jeszcze.....

 - Zamknij się Barant, zaklinam Cię!!!- królowa zaczęła się wyrywać, ale drugie uderzenie Kaa uspokoiło ją.

 - Królowa ma jeszcze córkę- jedyną córkę.

 - Córkę??- zainteresowanie Kaa wzrosło.- Ile ma lat??

 - 16

 - Gdzie jest??

 - Barant, nie....

 - Zamknij się stara krowo!!!!! Powiedz mi, gdzie jest córka- Kaa zwrócił się do staruszka.

 - Ukrywa się w lesie...

 - Zabić go, a stara idzie ze mną!

 - Ależ Panie, Wielki Kaa!!!!!!!!- Barant zawył.- Przecież byłem lojalny, służyłem Ci...

 - Zdradziłeś swoją panią, a wiec równie dobrze możesz zdradzić mnie...

Jaffa wystrzelił z Zat'a trzy razy i zdrajca zniknął. Następnie dowódca zabrał królową i wraz z oddziałami udał się do lasu.

Królowa przez całą drogę milczała, tylko łzy spływały jej po policzkach. Widziała stosy spalonych poddanych i obcięte głowy

swoich synów i męża. Przecież mieli być bezpieczni, przecież Kaa chciał dziś zawrzeć z nimi sojusz! Została jej tylko Nephi.

Muszę ją chronić za wszelką cenę- pomyślała.

Nagle oddział zatrzymał się.

 - Dobra.- rzekł Kaa.- A teraz zawołaj swoją córkę. Królowa milczała. - Zawołaj córkę albo cię zabiję.

 - Zrób to, a nigdy jej nie zobaczysz!!- syknęła królowa.- Po co mam ją wołać?? Lepiej niech zginie z głodu niż z twoich

rąk.

 - Ależ ja jej nie zamierzam zabić. Będzie idealnym nosicielem dla żony mojego syna.

 - Nie!!!- krzyknęła królowa.

 - Właściwie, to wcale nie musisz jej wołać... Podszedł do królowej, zatkał jej usta, przyłożył nóż do gardła i krzyknął -

Wyłaź mała!!! Nikt już żywy nie został oprócz Ciebie i matki. Jak chcesz oszczędzić jej życie, to przyjdź. My i tak cię

znajdziemy. A tak, twoja mamuśka jeszcze trochę pożyje.

Cisza, nie było słychać nawet wiatru w gałęziach, który jakby przeżywał żałobę po tragedii jaka się tu rozegrała. Kaa

przyciskał nóż coraz mocniej, aż zaczęły się na nim pojawiać krople krwi. Nagle coś zaszeleściło w krzakach. Zza wielkich

drzew wyszła drobna postać o długich, prawie do ziemi włosach. Kaa oniemiał. Dziewczyna była piękna. Na sobie miała skromną,

płócienną szatę a w ręce trzymała długi, dwumetrowy kij. Twarz jej przepełniona była smutkiem, tylko w oczach czaił się

gniew.

 - Puść moją matkę- wycedziła.

 - Oczywiście, puszczę ją- Kaa odepchnął starszą kobietę na ziemię i zaczął zbliżać się do dziewczyny. - Brać ją!!

Najbliższy z żołnierzy podbiegł do dziewczyny i chwycił ją za rękę. Wtedy stało się coś niesamowitego. Zamiast związać

pojmaną, stracił przytomność. Reszta załogi zatrzymała się a Goa'uld oniemiał. Dziewczyna stała nieruchomo, wpatrując się

prosto w oczy dowódcy.

 - Co tak stoicie!!!- krzyknął. - Brać ją!!

Żołnierze przez chwilę wpatrywali się w dziewczynę, w końcu jeden z nich podbiegł do niej. Lecz ona tylko wyciągnęła rękę.

Mężczyzna zatrzymał się. Chwycił za gardło i zaczął krzyczeć. Z uszu, ust i nosa zaczęła mu lecieć krew. Potworne drgawki

zaczęły wstrząsać jego ciałem. Wszyscy patrzyli na to przerażeni. W końcu nieszczęśnik padł nieżywy. Dziewczyna opuściła

rękę. Widać było, że jest wykończona. Ale trzymała się. Nie chciała dać po sobie poznać jak bardzo się boi. Po policzku

spłynęła jej kropelka potu. Serce łomotało zawzięcie. Modliła się w duchu, żeby nie zaczęli atakować znowu. Nie dałaby rady

odpowiedzieć na kolejny atak.

 - Przecież....to...ale....jak???- Kaa niedowierzał.- Przecież tę sztukę posiadają tylko mężczyźni.  

 - Nie tylko- odezwała się królowa.- Tę sztukę trzeba umieć wytrenować. Każdy Selenianin ją posiada.

 Kaa pochwycił królową za włosy i przytknął jej ogromny sztylet do gardła. Spojrzał na przerażoną dziewczynę i mruknął

- Albo się poddasz albo obetnę jej głowę.

 - Nie...- z ust Nephi wydobył się błagalny szept. Łzy pociekły jej po policzkach, upuściła kij.

 - Kochanie, nie słuchaj go!!! Uciekaj!!!!!

Dowódca przytknął nóż mocniej do szyi kobiety i wykonał energiczny ruch. Głowa opadła, po chwili osunęła się reszta ciała.

Dziewczynę zamurowało. Było jej obojętne, co się teraz stanie. Nie ma już nikogo. Po co ma żyć. Nagle w jej umyśle zaświtała

myśl- zemsta. Otarła spływające łzy i , gdy żołnierze byli już na wyciągnięcie ręki. Podniosła szybko kij, uderzyła nim

tylną obławę, torując sobie drogę i zaczęła uciekać w stronę zamku.

 - Łapcie ją kretyni.- krzyknął Kaa.

Żołnierze pobiegli za nią. Co chwila strzelali z Zat'ów oraz Staff'ów . Dziewczyna była na tyle zwinna, ze unikała ich z

niezwykłą łatwością. Wybiegła z lasu. Niestety, do zamku był spory kawałek, a ona znajdowała się teraz na otwartej

przestrzeni. Wykorzystał to Goa'uld. Chwycił jeden ze Staff'ów i wystrzelił prosto w Nephi. Dziewczyna poczuła palący ból w

prawym boku. Upadła twarzą na ziemię.

 - Podnieś się, głupia- szepnęła do siebie.

Wstała. Ból był rwący, a ogromna rana krwawiła strasznie. Jednak dziewczyna nie dała za wygraną. Dobiegła do dziedzińca i

zaczęła krzyczeć z przerażenia. Pod lewą basztą piętrzył się stos zwęglonych kości, na prawo na palach były wbite głowy jej

braci i ojca. Nephi padła na kolana. Nie miała już sił. Czuła, że straci przytomność. Wtedy obejrzała się. Żołnierze Kaa

byli już bardzo blisko.

 - Nie dam rady- rozpłakała się. - Gdzie mam się ukryć??

Wtedy w głowie zaświtała jej myśl- wrota. W podziemiach ukryta jest brama pozwalająca na podróże na inne planety. Tylko raz

widziała jak ojciec przechodził przez nią. Ale zawsze wracał. Wiedziała, że to jest jedyny ratunek. Z trudem podniosła się.

Straciła dużo krwi. Wiedziała jednak, że w zamku będzie mieć przewagę, wśród tysiąca zakamarków nie są wstanie jej szybko

wytropić. Wbiegła do budynku. Słyszała za sobą strzały i krzyki Kaa. Udała się na dół. Po piętnastu minutach morderczego

biegu, dotarła do właściwego pomieszczenia. Stała tam. Wielka, srebrna brama. Trzymając się kurczowo za prawy bok, podeszła

do konsoli z symbolami. Wybrała sekwencję: 嗩夙メアテ i położyła rękę na wielkiej, bordowej kuli. Wrota zaczęły się otwierać i w

środku pojawiła się dziwna szaro-srebrna "woda". Dziewczyna ostatkami sił weszła do środka...

ROZDZIAŁ 1

- Jack wstawaj szybko- generała ze snu wyrwał głos podpułkownik Sam.

 - Co się dzieje??

 - Mamy alarm, ktoś przechodzi przez wrota.

 - Co???

 - Z jakiegoś nieznanego adresu, szybko.

Generał O'Neill wstał i ruszył szybkim krokiem w stronę pomieszczenia z wrotami. Na mostku był prawdziwy kocioł. Generał

Hammond stał i załamywał ręce. . Dziesięć osób spierało się o to, co w tej sytuacji zrobić. Jack, widząc całe zamieszanie,

krzyknął:

 - Uspokójcie się do cholery!!! To jest alarm a nie ćwiczenia. Możemy mieć do czynienia z wojskami Goa'uld'ów. Niech wrota

się otworzą, przygotujcie wszelkie działa obronne i skierujcie ku wejściu bramy.

 - Dzięki Jack- szepnął Hammond.- Chyba robię się za stary do tej roboty.

 -A przesłona?- spytał jeden z żołnierzy.

 -Zostawić otwartą!- wtrącił się Teal'c. - Mam dziwne przeczucie, że to nie jest oddział Jaffa.

Broń były w pogotowiu. Nastała cisza. Przez kilka chwil nic się nie działo. Załoga zaczęła domniemywać, że to może być

fałszywy alarm, aż nagle z wrót wyszła drobna postać, o długich jasnych włosach. Gdy tylko przekroczyła wrota, upadła bez

życia na ziemię.

 - Wezwać medyka- z ciszy wyrwał się głos generała.

Nerwowa krzątanina rozpoczęła się na nowo. Lekarz przybiegł ze swego bloku i pod eskortą żołnierzy wszedł do pomieszczenia

SG-0 na poziomie 28. Jack szedł przodem. Za nim major Sam oraz Teal'c. Sam podeszła do leżącej postaci i delikatnie

odwróciła ją na plecy. Wszyscy oniemieli. Przed nimi leżała młoda dziewczyna z ogromną krwawiącą raną w prawym boku. Lekarka

chwyciła ją za rękę.

- Puls bardzo słaby, ledwo wyczuwalny. Dziwny kolor krwi, jakby niebieski- mówiła sanitariuszy.

- Paskudna rana na prawym boku.

 - Wygląda jak rana po Stuff'ie - mruknął Teal'c i podszedł bliżej.

Nagle dziewczyna otworzyła oczy. Zacisnęła mocniej rękę wokół nadgarstka lekarki, która nagle zbladła i upadła.

 - Co się stało??- Samanta podbiegła do pani doktor, ale ta szybko zbagatelizowała sprawę.

 - To pewnie duszne powietrze.- po czym mruknęła do żołnierzy.- Odsuńcie się, tu nie ma czym oddychać. Przecież ta

dziewczyna nie jest wstanie zabić muchy. Wynocha stąd. Zostaje tylko załoga SG-1.

Teal'c podszedł bliżej. Ranna natychmiast zaczęła się odsuwać, bełkocząc coś. Kurczowo trzymając się za prawy bok, powoli

zaczęła wstawać. Strach i przerażenie malowało się na jej twarzy.

 - To niewiarygodne- szepnęła lekarka.- W tym stanie powinna już nie żyć, a ona chodzi.- po czym starała się zwrócić do

dziewczyny.- Nie bój się. My cię nie skrzywdzimy.

 - Nie da rady- wtrącił się Teal'c. - Nawet nasz poliglota, Daniel, nie porozumiałby się z nią. Słyszałem już ten język. O

ile się nie mylę, to język Selenian. Zrozumiałem tylko dwa słowa: Goa'uld i morderca.

Dziewczyna odsuwała się coraz bardziej. Wiedziała, że nie ucieknie. Oparła się o ścianę. Nie chciała, aby Jaffa się do niej

zbliżał. Bała się. Chciała uciec, a tymczasem trafiła prosto w ręce sprzymierzeńców Kaa. Myśli kłębiły się w głowie jak

oszalałe. Teal'c zaczął się do niej zbliżać. Próbował sobie przypomnieć jakieś zwroty seleniańskie, ale na próżno.

Dziewczyna w pewnym momencie wyciągnęła w jego stronę rękę i upadła na ziemię. Lekarka podbiegła do niej i natychmiast

wezwała sanitariuszy z noszami.

 - Puls jest coraz słabszy, musimy zabrać ją do skrzydła szpitalnego. Czworo żołnierzy ze mną. Ktoś musi jej pilnować!!

Ranną wyniesiono na noszach. Tymczasem załoga SG-1 nadal była w szoku. Teal'c przerwał milczenie.

 - Kaa musiał zaatakować.

 - Co??- spytali chórem. - Ona się wyraźnie mnie bała. Selenianie nigdy nie przepadali za Goa'uld'ami. Ale te słowa:

Goa'uld, morderca...

 - To dlaczego miałaby się ciebie bać?- spytała Sam

 - Selenianie z pozoru przypominają ludzi. Jednak posiadają nadzwyczajne zdolności. Potrafią na przykład wykryć pasożyta.

Mężczyźni natomiast posiadali wspaniałą moc, potrafili, nie dotykając przedmiotu, zamienić go w popiół za pomocą strumienia

energii pochodzącego z ich ciała, który koncentrowali w jednym miejscu.- tłumaczył.

Po dwóch godzinach pułkownik wraz z załogą zostali wezwani do poziomu 21. Na łóżku leżała dziewczyna, poprzyłączana do

miliarda rureczek i wężyków. Lekarka podeszła do nich z wynikami badań. Jej twarz nie wyrażała zbytniego entuzjazmu.

 - Sytuacja jest tragiczna.- zaczęła.- Zacznę od tego, ze potrzebna jest transfuzja krwi. Pacjentka straciła jej ponad 60% a

rana nie chce się zagoić i mimo iż ja pozszywaliśmy, to nadal krwawi.

 - Co za problem, przecież można zabrać krew z bazy...

 - Nie pani major. Bowiem jej krew różni się trochę od naszej. Oprócz standardowych budulców ma też dziwne ciałka,

nazwałabym je, krwinki niebieskie i nie wiem jak zareagują w kontakcie z naszą krwią. Nie wiem co zrobić, ona umiera.

 - Nie można spróbować?- spytał Jack.

 - Panie generale, to ryzykowne..

 - To co, mamy jej dać umrzeć do cholery??

 - Jack, uspokój się!- mruknął Teal'c.- To nie wina lekarza.

 - Przepraszam- Jack podszedł do łóżka.

 - Jest jedna zastanawiająca rzecz- ciągnęła lekarka. - Zrobiliśmy tomografię i proszę popatrzeć. Na dwóch zdjęciach były

obrazy mózgu człowieka. Na pierwszym, prawie cały obraz był pomarańczowy. Na drugim, tylko niektóre, drobne partie.

 - O mój Boże, czy to znaczy....- Sam zakryła ręką usta.

 - Tak, ona wykorzystuje prawie 90% powierzchni mózgu, podczas gdy my tylko zaledwie 5%.

 - Przetoczmy jej litr pół litra krwi- rozkazał generał. - Przecież i tak jest skazana na śmierć. Wóz albo przewóz.....

Lekarka wydała rozkazy sanitariuszom i przyłączyli dziewczynie kolejne wężyki.

Dwa dni później lekarka wezwała O'Neill'a do siebie. Jack wszedł do gabinetu i usiadł.Pani doktor uśmiechnęła się nieśmiało

i rzekła:

 - Muszę przyznać, że miał pan rację generale. Warto ryzykować. Dziewczyna czuje się o wiele lepiej. Rana goi się w tempie

żółwim, ale się goi!!! To najważniejsze.

 - Wie pani, że nie chciałem źle. A co to za monitory??

 - Obserwujemy pacjentkę cały czas. Pomimo pary mundurowych oraz trójki sanitariuszy, wolę mieć dodatkowe zabezpieczenie.

 - Rozumiem, to gdzie jest teraz dziewczyna??- spytał.

 - Co??- lekarka zamarła. Spojrzała na monitory. Na wszystkich było widać puste łóżko a obok leżące dwa ciała żołnierzy.

Pani doktor nacisnęła guzik alarmowy i razem z O'Neill'em wybiegli z sali…

Obudziła się. Ogromny ból głowy i prawego boku przeszył ją na wylot. Rozejrzała się. Mnóstwo rurek i przyrządów, których

nigdy nie widziała na oczy. Próbowała się podnieść. Na nic. Była zbyt słaba. Powoli zaczęła odłączać od ciała rurki i

wężyki. Nagle usłyszała głosy. Dwóch ubranych na zielono mężczyzn mówiło coś do niej w niezrozumiałym języku. Zaczęli się

zbliżać. Zamarła. Podeszli spokojnie i z uśmiechem złapali ją za ręce. Wykorzystała to. Chwyciła ich obu za dłonie i

zamknęła oczy. Po chwili leżeli na ziemi, a ona czuła się jak nowo narodzona. Ból głowy i boku minął. Zerwała resztę

kabelków i wybiegła z sali…

 - Alarm, intruz w pomieszczeniu SG-0 - z głośników dało się słyszeć głos generała Hammonda.

W mgnieniu oka załoga SG-1 znalazła się na mostku.

 - Ktoś wybrał sekwencję planety P45-O93.

 - Tylko kto??- Sam była przerażona.

 - Zamknąć wrota przesłoną. Uszykować działa obronne- Jack wydawał rozkazy.

Nagle zamarli, w pomieszczeniu SG-0 zobaczyli tę dziewczynę. Powoli ale stanowczo zbliżała się do zamkniętych przesłoną

wrót.

 - Stój!! Bo będziemy strzelać!!- generał powiedział do mikrofonu.

Ona nawet się tym nie przejęła. Na chwilę zatrzymała się, jakby szukała źródła głosu, ale potem ruszyła dalej

. - Ja spróbuję- mruknął Teal'c i odezwał się w języku staroegipskim.- Nie przejdziesz przez wrota.- Podziałało. Zatrzymała

się przerażona.- Dookoła jest pełno broni a na wrotach jest przesłona. Poddaj się, nic ci nie zrobimy.

 - Akurat- odpowiedziała z sarkazmem.

Wyciągnęła ręce w stronę dział i zamknęła oczy. Załoga zaniemówiła. Działa po prostu stopiły się jak świeczka pod wpływem

ognia. Dziewczyna podeszła do przesłony i przyłożyła rękę. Ku zdumieniu wszystkich przesłona zaczęła się topić. Dziewczyna

chwyciła się za bok i na szpitalnej szacie pojawiła się wielka plama krwi.

 - Szybko, Teal'c musimy ją powstrzymać, a wy starajcie się przerwać strumień- Jack wziął pistolet i razem z Teal'cem

pobiegli do pomieszczenia SG-0.

Przesłona była już do połowy stopiona. Dziewczyna nie czekała dłużej i przygotowała się do przejścia. Bardzo osłabiona,

zachwiała się i wtedy usłyszała głos Teal'ca. Mówił w tym znienawidzonym przez nią języku.

 - Poddaj się, nie masz szans, nie zrobimy ci krzywdy.

Wyciągnęła rękę. Tealc złapał się za głowę i upadł. Z nosa pociekła mu krew. Dziewczyna opuściła rękę i odwróciła się.

Zakręciło jej się w głowie, upadła na kolana i zaczęła się czołgać. Robiło się jej czarno przed oczyma. Była tak blisko, gdy

nagle poczuła na sobie czyjś ciężar. Prawego policzka dotknęło coś lodowato zimnego. W tym momencie strumień został

przerwany. Jack odwrócił dziewczynę na plecy. Ostatkami sił odsunęła się od niego.

 - Teal'c nic ci nie jest?- spojrzał w stronę przyjaciela, który z trudem podniósł się z ziemi.

Dziewczyna rozpłakała się. Rana zaczęła krwawić coraz mocniej. Chwyciła się za głowę i zaczęła coś mówić w swoim języku.

Jack zawahał się.

 - Kim ty do cholery jesteś?- spytał.

Po czym wykonał coś, z czego sam się zdziwił. Podszedł do dziewczyny i przytulił ją do siebie. Spojrzała na niego, po

bladych policzkach spływały łzy. Jack zaczął ją gładzić po włosach. Podszedł Teal'c, dziewczyna mocniej wtuliła się w

Jack'a. Tealc ukucnął. Z nosa nadal leciała mu krew. Wyciągnął do dziewczyny rękę. Spojrzała na niego ze zdziwieniem, podała

mu rękę i spytała.

 - Ty przyjaciel?

 - Tak, on jest przyjacielem. Wszyscy jesteśmy twoimi przyjaciółmi- rzekł Jack.- Nie bój się.

ROZDZIAŁ 2

- Jak się czuje??- Jack zajrzał na salę, gdzie leżała dziewczyna.

 - Nie najgorzej, ale rana cały czas krwawi. Nie umiemy sobie z tym poradzić- lekarka załamała ręce. - Szwy niby

przytrzymują skórę, ale to była bardzo głęboka rana. Jesteśmy bezradni.

 - Czy mogę z nią porozmawiać???

 - Ależ oczywiście.

 - Muszę tylko znaleźć Teal'ca.

Po pół godzinie obaj panowie udali się do sali, w której leżała przybyszka. Dziewczyna spała, Jack delikatnie dotknął jej

ramienia. Otworzyła oczy. Początkowo nieprzytomnie rozglądnęła się po sali, jednak po chwili z trudem uśmiechnęła się do

nich. Jack odezwał się do Teal'ca.

 - Ja będę pytał, a ty tłumacz.

 - Ok., dawaj.- po czym rzekł kilka zdań po staroegipsku a dziewczyna kiwnęła na zgodę.

 - Jak masz imię???- Teal'c błyskawicznie tłumaczył pytania.

 - Nephi.

 - Skąd znasz język Goa'uld'ów.

 - Mój ojciec z nimi handlował - odparła.- Naturalną rzeczą było, że kazał nam się uczyć tego języka.

 - Nam?? - Miałam siedmiu braci. Byłam najmłodszą i jedyną dziewczyna w rodzinie. Rodzice ukrywali mnie przed przybyszami z

zewnątrz a szczególnie przed Goa'uld'ami. Nie wolno mi było opuszczać zamku w wyznaczonych godzinach. Wiedzieli, że Kaa

szuka kobiet, bali się, że mnie zbierze. Zresztą jak przybywał, to wyrażał chęć zabrania kobiet z naszej planety. Ojciec

nigdy się nie zgadzał.

 - Kim był twój.........

 - Generale- do sali wpadła Sam. - Daniel wrócił.

Jack i Teal'c wybiegli czym prędzej z sali, pożegnawszy się pospiesznie z Nephi. Daniel rozpromieniony i opalony wrócił z

Wysp Kanaryjskich. Badania prowadzone przez niego odniosły ogromną sławę. Oddział SG-1 przywitał się z badaczem i

pospiesznie udali się na powitalny posiłek.

 - Miło, że wreszcie do nas zawitałeś- rzekła Sam.

 - Mam akurat przerwę. Zostanę tu jakieś pół roku, chyba że nie wytrzymam zniecierpliwienia- opowiadał.- Ale mówię wam.

Język rodzimy tamtejszych tubylców jest niesamowicie rozbudowany i bogaty w ...

 - A propos języka- wtrącił Jack.- Będziesz miał posadę nauczyciela. Musisz nauczyć angielskiego naszego gościa.

 - Gościa???- zdziwił się.

 - Uhm, musimy ci coś pokazać- wtrącił Teal'c.

Po posiłku udali się do magazynu broni zepsutej. Jack pokazał Danielowi stopioną broń automatyczną, która jeszcze tydzień

temu chroniła poziom SG- 0. Mężczyzna zaniemówił. Oglądał broń w milczeniu. Po dłuższej chwili odezwał się.

 - To jakiś nowy kwas, czy co??

 - Nie, to zrobił nasz gość- odezwała się Sam.- Że tak powiem, jedną ręką

. - Co....

 - Chodź i zobacz to!!!- wtrącił Teal'c.

Przeszli na sam koniec magazynu. Tam stała oparta przesłona zamykająca wrota z wielką wytopioną dziurą o średnicy dwóch

metrów.

 - Co to u diabła jest????- zakrzyknął Daniel.- Musiałyby leżeć w kwasie, żeby wyżarło taką dziurę.

 - Najlepsze jest to, że powaliła Teal'ca na kolana, nawet się do niego nie zbliżając- dodała kobieta.

 - Ona.....- Daniel był w szoku. - Chodź, to właśnie ją masz uczyć angielskiego.

Dotarli do poziomu szpitalnego. Tam w odległej sali odnaleźli Nephi. Miała akurat robione badania krwi, ale młody

sanitariusz uśmiechnął się i pospiesznie wyszedł. Daniel pełen obaw i zaciekawienia, został niemalże wepchnięty do

pomieszczenia. Dziewczyna spojrzała ze strachem na nieznajomego.

 - Nie bój się- rzekł Tealc.- On nauczy cię naszego języka.

 - Po co- głos dziewczyny był stanowczy i podejrzliwy.

 - Dlaczego on mówi do niej po staroegipsku???- spytał Daniel ale został uciszony przez Jack'a, który zauważył, że coś jest

nie tak.

 - Nephi, nie denerwuj się.....

 - Ja po prostu chcę, żeby mnie przestało boleć!!!!- krzyknęła.- Nie chce się uczyć niczego!!!! Chcę wyzdrowieć i zabić

Kaa!!!!!!

W sali zapadła grobowa cisza. Było słychać szum aparatury i dźwięk kropelek spływających w wężyku kroplówki. Sam i Jack nie

wiedzieli co się działo. Teal'c i Daniel spoglądali na siebie. Daniel się odezwał.

 - Ja nic nie rozumiem....

 - Ale ja powoli zaczynam- wydukał Teal'c, po czym zwrócił się do dziewczyny. - Czy tą ranę zadał ci Kaa???

 - Tak- odparła sucho.

 - Jaką ranę- Daniel przyłączył się do rozmowy.

Wtedy Nephi odsłoniła swój prawy bok i zerwała opatrunek. Ich oczom ukazała się paskudnie krwawiąca, głęboka rana, której

szwy nie pomagały się zagoić a wyglądały wręcz komicznie.

 - Jak mamy ci pomóc- Daniel nie poznał swojego głosu. Wydobył się on z gdzieś daleka.

Dziewczyna wyciągnęła rękę. Mężczyzna powoli podał jej swoją. Poczuł ból głowy i lekkie osłabienie. Zachwiał się, wtedy

puściła jego dłoń. Spojrzała na ranę, przestała krwawić. Pozostali również to zauważyli.

 - Co to było???- spytał Daniel trzymając się za głowę. - Zabrałam ci energię- odparła cicho. - Nic ci nie będzie. Za

godzinę poczujesz się lepiej, a moja rana dzięki tobie nie krwawi. Poczuła w swojej ręce dłoń Teal'ca, który po chwili

siedział już na ziemi trzymając się za głowę.

 - Podajcie jej ręce- rozkazał Teal'c Jack'owi i Sam.- Nic wam się nie stanie, a ona będzie zdrowa.

 - Co tu się stało. Nie rozumiem- kobieta była lekko zdezorientowana.

 - Zabierze wam część energii, nie wiem jak ona to robi, ale rana przestała krwawić- Daniel powoli dochodził do siebie. Ból

głowy był coraz słabszy.

Jack pospiesznie podszedł do dziewczyny i dał jej rękę. Po dwóch sekundach poczuł ogromny ból w skroniach, a następnie

zachwiał się. Nephi puściła jego rękę. Spojrzała na ranę. Była o połowę mniejsza. Sam podeszła do niej i podała swoją dłoń.

Odczuła to samo co pozostali, ale rana stała się tylko czterema wielkimi leciutko krwawiącymi zadrapaniami.

 - Muszę się położyć- Nephi odwróciła się na rugi bok i zasnęła.

Cała czwórka pospiesznie wyszła z sali i udała się do lekarki. Ta, nie mogąc uwierzyć, poszła zbadać pacjentkę. Widząc to, o

czym opowiedziała jej załoga SG- 1, szybko założyła opatrunek na ranę i zmniejszyła ilość leków i kroplówki. Nephi spała

snem kamiennym. Co jakiś czas na twarzy pojawiał się grymas smutku a z oka popłynęła łza.

ROZDZIAŁ 3

Dwa miesiące minęły w oka mgnieniu. Nephi zdążyła się nauczyć biegle mówić po angielsku, ku wielkiemu zdumieniu Daniela.

Mężczyzna zrozumiał nadzwyczajne zdolności dziewczyny dopiero po obejrzeniu wyników tomografii. Toteż nauka jej stała się

dla niego przyjemnością. Daniel wykorzystał ten czas i nauczył się podstaw seleniańskiego. W końcu nadszedł upragniony przez

Nephi dzień. Mogła opuścić szpitalną salę i przenieść się na poziom 25, gdzie tymczasowo otrzymała swój pokój. W tym samym

czasie, w sali konferencyjnej trwała zagorzała dyskusja.

 - .....Jest naprawdę nieszkodliwa- tłumaczył Daniel.- Szybko się uczy, wykorzystuje praktycznie 90% swojego mózgu. Z badań,

które przeprowadziła obecna tu pani doktor Karpinsky wynika, że pod względem budowy zewnętrznej i wewnętrznej tylko

nieznacznie różni się od człowieka. Angielski załapała w dwa miesiące. Jej ogromne zdolności można wykorzystać. Popracuję z

nią nad fizyką, matematyką i chemią. Może pomoże nam wyjaśnić parę spraw....

 - Czyli ma tu zostać?- spytał generał Hammond.

 - Chyba nie ma innej możliwości- wtrącił się Teal'c.- Wydaje nam się, że jej gatunek został całkowicie wybity przez

Kaa. Ale musimy to sprawdzić.

 - Poza tym- wtrąciła Sam.- Ma nadzwyczajną i niespotykaną moc. Potrafi zbierać energię i wysyłać ją na inne przedmioty bądź

ludzi. Także w celach leczniczych. Może pomagać dr Karpinsky w leczeniu rannych....

 - Nie zgadzam się!!!- krzyknął pułkownik Newton.- Znów mamy przyjmować jakiegoś mieszańca pod swój dach, niech sobie sami

radzą!!! A jak jest jakim szpiegiem???

 - Uważaj żebyś nie przeholował- Jack wstał i uderzył pięścią w stół. Rzucił w kierunkiu dowódcy oddziału SG-2 mordercze

spojrzenie.

Obaj stali w ciszy przez pięć minut zabijając się wzrokiem. Ich wzajemna nienawiść była dziś aż za bardzo widoczna. Hammond

powiedział spokojnym głosem.

 - Panowie, proszę usiądźcie i musimy głosować.

Wszystkie siedemnaście oddziałów poszukiwawczych spojrzało na generała. I już po chwili zaczęło się głosowanie. Tylko

oddział SG-2 zagłosował na NIE, a jedna osoba wstrzymała się od głosu.

 - Czyli zostaje- ogłosił generał. - SG-1, ona jest pod waszą opieką. Jesteście odpowiedzialni za wszystko, co zrobi. Reszta

może już iść, a ja przekażę SG-1 instrukcje misji.

Gdy wszyscy wyszli generał chwilę milczał, po czym zwrócił się do pułkownika:

 - Idziecie na jej planetę. Chcę mieć o niej jak najwięcej informacji.

 - Dobrze, wyruszamy za godzinę- zwrócił się Jack do załogi.

Piętnaście minut przed wyjściem na misję Teal'c wszedł do pokoju Nephi. W pomieszczeniu paliła się tylko maleńka lampka.

Oczom żołnierza ukazała się dziewczyna w pozie jednej ze sztuk walki. Wokół niej widoczna była aura emanująca niezwykłym

ciepłem. Dziewczyna kontynuowała ćwiczenia, nie wiedząc o tym, że ktoś jest w pokoju. W pewnym momencie wykonała zwrot w

stronę drzwi i zamarła.

 - Cześć Teal'c- uśmiechnęła się i nagle ta przedziwna aura znikła.

 - Hej- mężczyzna usiadł koło niej. - Słuchaj, nie będzie nas przez jakiś czas. Wyruszamy na planetę P45-O93, dlatego

proszę, abyś zwracała się w pewnych sprawach do dr Karpinsky.

 - Co to za planeta?

 - .........

 - Co to za planeta!- dziewczyna podniosła głos, gdy Teal'c zwlekał z odpowiedzią.

 - Twoja.........-odparł z ociąganiem.- Co robisz?- spytał, kiedy zobaczył, że dziewczyna ubiera buty.

 - Idę z wami.

 - Nie możesz.........

 - Jak to nie mogę???!!! To był mój dom, chcę zobaczyć ile Kaa zrabował, muszę pochować moją rodzinę.

 - Nie możemy Cię zabrać- mówił Teal'c stanowczo.

 - To mnie powstrzymaj- tym razem jej głos brzmiał bojowo.

W międzyczasie dziewczyna ubierała mundur khaki, ku zdumieniu Teal'ca, gdyż nie wiadomo było skąd go ma. Zrezygnowany wyjął

małe radio i rzekł:

 - Jack, chodź na poziom 25, mamy mały problem.

Po dziesięciu minutach reszta oddziału znalazła się w pokoju dziewczyny, która właśnie założyła ostatnią część munduru.

 - Co się..........skąd masz mój mundur, do cholery!!!- Jack zaczął się wkurzać.

 - Twój mundur???- reszta załogi nie kryła zdziwienia.

 - Z twojej szafy, przecież muszę w czymś chodzić- tłumaczyła dziewczyna beztrosko.- Miałeś ich tyle.....a poza tym był

chyba jedyny, który w miarę n mnie pasował. Oczywiście po drobnych poprawkach.........

 - Poprawkach?!!!!!!- Jack prawie krzyczał.- To był mój najlepszy mundur!!! A ty...

 - Jack, chyba mamy większy problem niż twój mundur- przerwał Teal'c.- Ona chce iść z nami.

 - Chyba oszalałaś!!! Zresztą nie ja o tym decyduję.

 - A kto??

 - Generał Hammond.

 - To porozmawiaj z nim.

 - Nephi- po raz pierwszy wtrącił się Daniel.- to nie jest takie proste. Zanim kogoś wyślemy na misję, musi mieć zrobiony

szereg badań oraz przejść testy sprawnościowe i bojowe, a także psychologiczne.

 - Ale ja chcę iść tylko na moją planetę....- spojrzała błagalnym wzrokiem.

 - No nie wiem......- Teal'c spojrzał wymownie na Jack'a i uniósł brwi.

 - Czego na mnie patrzysz???- mruknął zły, nadal bolała go sprawa munduru.

 - Ty tu jesteś szefem- Daniel z trudem powstrzymywał śmiech.

Jack wyszedł trzaskając drzwiami. Daniel parsknął śmiechem. Nephi skończyła zawiązywać sznurówki, przejrzała się w lustrze i

mruknęła coś do siebie. Po chwili dało się słyszeć kroki. Drzwi otwarły się z impetem a do pokoju wparował już trochę mniej

wściekły Jack, który mruknął tylko „DALEJ”. Dziewczyna rzuciła mu się na szyję i pobiegła przodem.

Wrota otwarły się, ukazując przed nimi szaro-srebrna "woda". Załoga SG-1 dziarsko ruszyła do przodu, tylko Nephi zawahała

się. Na jej twarzy nie było już widać cienia wcześniejszego entuzjazmu. Jack wyczuł, ze coś jest nie tak, po czym rzekł z

ironią w głosie:

 - Nikt cię do niczego nie zmusza...

Podziałało to na nią jak płachta na byka, odepchnęła go i weszła pierwsza.............

Sala była ciemna i wilgotna. Cisza niemiłosiernie doskwierała, a w powietrzu nadal czuć było zapach spalonych ciał.

Dziewczyna miała kamienną twarz, tylko jej szare oczy krzyczały o pomoc. Teal'c sprawdził okolicę. Weszli po schodach na

dziedziniec. Był pusty. Tylko ogromna kupa popiołu leżała na środku. Dziewczyna zamknęła oczy, hamując łzy. Szła przodem,

nie chciała żeby Jack to widział. Przeszła obojętnie. Przed zamkiem na ośmiu palach wbite były ludzkie czaszki, prawie

objedzone z mięsa. Dziewczyna zwymiotowała. Daniel podszedł do niej i posadził na ziemi. Była blada, zauważył jej łzy, które

już płynęły ciurkiem po twarzy. Teal'c zblizył się do pali i dostrzegł naszyjnik zawieszony na jednym z nich.

 - To symbol królewski.....

 - To naszyjnik mojego ojca- przerwała mu Nephi.

Teal'c zamarł. Znów nastała ponura cisza. Jakiś stwór ptakopodobny próbował podejść do jednego z drągów, ale Sam go

odpędziła. Jack podszedł do dziewczyny, był wyraźnie poirytowany.

 - Czyli jesteś księżniczką, królewską córką, tak???- kiwnęła głową, a on ciągnął dalej, prawie krzycząc.- Super!!

 - Jack...- syknęła Sam.

 - Czy Kaa wie o tym, że masz taką moc?- spytał Teal'c, znów tylko przytaknęła głową.

 - Nie no po prostu bajka!!- Jack krzyczał. - Dlaczego nie raczyłaś nas uprzedzić??!! Przecież mógł tu zostawić straż!! On

nie przepuści takiej okazji. Teraz już będzie wiedział, gdzie cię szukać. Mało z nim mieliśmy dotąd problemów?? Trzeba było

cię zostawić w bazie i nie wystawiać na światło dzienne!!!

 - Jak się tak będziesz darł, to na pewno szybciej nas znajdą- rzekł Daniel i podszedł do pułkownika.- Nie denerwuj się. Ona

nie jest niczemu winna.

 - A gdzie ona właściwie jest?- wtrącił Teal'c.

Wszyscy odwrócili się do tyłu. Kamień na którym powinna siedzieć był pusty. Dostrzegli tylko skrawek munduru, znikający za

drzewami. Bez zastanowienia ruszyli za nią. Wpadli do lasu. Śpiew stworzeń latających i szum wiatru uniemożliwił usłyszenie

czegokolwiek. Sam wskazała na ślady butów prowadzące na prawo. Zagłębiali się coraz bardziej. Gęstwina powiększała się, a

dziewczyny widać nie było. Nagle usłyszeli ciche łkanie. Powoli udali się w stronę źródła dźwięku. Była tam. Klęczała obok

ciała. Daniel podszedł pierwszy, spojrzał na trupa. Po włosach poznał, że była to kobieta. Reszta była totalnie poszarpana i

zmasakrowana. Mężczyzna podszedł do dziewczyny przytulił ją do siebie. Była jakby bezwładna. Reszta załogi także zbliżyła

się do nich. Sam pogłaskała Nephi po głowie i szepnęła:

 - Nic nie mów, wszystko rozumiemy....

 - Proszę, proszę- drwiący głos wyrwał ich zadumy.

Odwrócili się pospiesznie i zamarli. Dookoła nich stał Kaa z dziesięcioosobowym, uzbrojonym oddziałem. Dziewczyna podniosła

głowę i nagle jej twarz zamarła. Oczy stały się ni to smutne, ni to gniewne. Załoga wyciągnęła broń, a Faraon zaśmiał się i

rzekł z satysfakcją:

 - Tyle czasu jej szukałem i proszę, ty mi ją odnalazłeś. Prawda panie O' Neill............

ROZDZIAŁ 4

Jack spojrzał na Kaa z drwiącym uśmiechem:

 - Zawsze musisz się panoszyć na NASZYCH planetach??

 - Jak zawsze- odparł Kaa- Dobry, stary Jack. A teraz poddajcie się- jego głos zabrzmiał złowrogo. Jack dostrzegł w jego

ręce Ribbon'a.

 - Zostaw ich!!- Nephi krzyknęła prowokacyjnie- No dalej, na co czekasz! Przecież to mnie chcesz!!!

 - Ha!!- na twarzy Goa'uld'a pojawił się sarkastyczny uśmiech, po czym zwrócił się do żołnierzy.- Brać ją! Żywą...

Ośmiu z dziewięciorga żołnierzy ruszyło w stronę przybyszów. SG-1 zaczęła wycofywać się w gęstwinę. Jack szybkim ruchem

wepchnął dziewczynę w zarośla i kazał leżeć na ziemi. . Osłonięci za drzewami rozpoczęli ostrą wymianę ognia. Niestety

beretty nie sprawdzały się w zetknięciu ze Stuff'ami. Wzmocnione pancerze Jaffa były odporne na kule. Generał dał znak

Teal'cowi a ten wyjął Zat'a. Namierzył jednego z napastników i już miał wystrzelić, gdy usłyszał:

 - Stop!!! Zatrzymać ogień!!

Drużyna SG-1 spojrzała na dowódcę , a ten kiwnął głową w stronę polany. Na środku stała Nephi powoli otaczana przez oddział

Jaffa. Było w niej coś dzikiego i niespotykanego. Sam popatrzyła niedowierzając. Oczom wszystkich ukazało się coś

niespotykanego. Tam na polanie, nie stała już ta sama dziewczyna. Dookoła niej można było dostrzec aurę, natomiast oczy

zaciekawiły nie tylko członków SG-1. Kaa stał teraz przyglądając się ni to z zaintrygowaniem, ni to z pewną satysfakcją.

Oczy Nephi fosforyzowały dziwnym blaskiem.

 - Ona jest Goa'uld'em- słowa Daniela dotarły do reszty jakby z nikąd. 

 - Niemożliwe!- skwitowała Sam. - Prześwietlenia nic nie wykazały...

Tymczasem dziewczyna była już całkowicie osaczona przez najeźdźców, którzy celowali do niej ze Stuff'ów. Nagle nastąpiła

przedziwna rzecz. W momencie, kiedy Stuff'y pojawiły się w polu ledwo widzialnej poświaty zaczęły się topić. Napastnicy

odrzucili rozgrzaną do czerwoności broń i jeden z nich złapał dziewczynę za rękę. Spojrzała na niego pustymi oczyma i

przyłożyła drugą dłoń do jego klatki piersiowej. Znieruchomiał. Z sekundy na sekundę robił się coraz bardziej blady. Z ust i

oczu ciurkiem leciała krew a ciałem wstrząsały drgawki. Po chwili padł bez życia na ziemię. Jack dał znak, i Teal'c

wystrzelił z Zat'a do najbliższego z wrogów. Ten upadł nieprzytomny. Jaffa odwrócili się w stronę SG-1. Cześć z nich ruszyła

w stronę ziemskich żołnierzy, trzech pozostało, żeby walczyć z dziewczyną. Teal'c ponownie wystrzelił z Zat'a do

najbliższego z napastników. Ten natychmiast stracił przytomność. Nagle usłyszeli krzyk. Spojrzeli w stronę źródła dźwięku.

Zobaczyli Nephi, którą wstrząsały drgawki. Po chwili leżała nieprzytomna na ziemi, a jej ciało jeszcze drgało. Usłyszeli

tryumfalny głos Kaa, który trzymał gotowego do drugiego strzału Zat'a:

 - Zastanowiłbym się nad kolejnym ruchem- zwrócił się do Teal'ca. - Następny mój strzał i wiecie, co z nią będzie.

Już po chwili otoczeni przez uzbrojonych w Zat'y Jaffa. Pokornie złożyli broń. Jack warknął:

 - Nie myśl, że Ci się uda.

 - Już mi się udało- odparował Kaa z tryumfem po czym podszedł do Teal'ca i spoliczkował go.- Masz zdrajco. A teraz oddać

pokłon waszemu panu.

 - Chyba śnisz..... Jack otrzymał cios w twarz od Kaa, który już bardzo podenerwowany.

Skierował na jego głowę Ribbon'a. Jack poczuł, że klęka. Nie mógł nad tym zapanować, a głowę rozsadzał ogromny ból:

 - Jak chcesz to potrafisz- mruknął Kaa z satysfakcją, odsuwając rękę.- O'Neill, bierz dziewczynę na ręce i ruszamy! Skuć

resztę.- dodał, kiedy Jack upadł.

Mężczyzna pokornie podszedł do dziewczyny. Wyglądała na martwą, ale dostrzegł nieznaczne ruchy klatki piersiowej. Podniósł

ja z trudem, ból głowy nadal trwał.

 - Ruszaj się szybciej i bez sztuczek!!!- rozkazał Kaa.

Ustawili się w szeregu. Z przodu Kaa z dwójką straży, za nimi trójka Jaffa, potem więźniowie i znów trójka Jaffa. Sam,

Daniel i Teal'c mieli z tyłu powiązane ręce. Tylko Jack nie był związany, gdyż musiał nieść nieprzytomną Nephi.

 - Co to, nie stać cię na powóz, że musisz chodzić pieszo- zadrwił Jack. Nawet w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa nie

potrafił powstrzymać się od ignorancji.

 - Zobaczymy, czy będziesz tak szczekał, jak dotrzemy do pałacu- Kaa starał się mówić spokojnie.

Ruszyli. Las wydawał się bez końca, a Nephi robiła się coraz cięższa. Za każdym razem kiedy Jack przystawał, żeby odpocząć,

otrzymywał cios w plecy. Czuł, że to trzon Stuff'a.

W pewnym momencie nastąpiła bardzo niespodziewana zmiana krajobrazu. Dookoła rozciągała się pustynia, tylko z prawej strony

widoczne było urwisko. W nim, jakieś dziesięć metrów poniżej, ciągnęła się ogromna niebieska wstęga wody. Szli teraz wzdłuż

niego. Nagle Jack'owi zaświtała myśl. Szedł jako ostatni więzień. Musiał jakoś przekazać reszcie swój plan. Potknął się i,

popychając idącego przed nim Daniela, upadł na kolana. Jaffa zaczęli go podnosić, mrucząc coś złowieszczo, ale on

wykorzystał okazję. Spojrzał na idącego z przodu Daniela, ich wzrok się na chwilę spotkał, ale to wystarczyło. Jack

szybko skierował oczy w stronę urwiska. Dostrzegł ledwo widzialny uśmiech Daniela. Znów uformowali szereg, jednak z każdym

krokiem zbliżali się do krawędzi urwiska. O to właśnie chodziło. Teraz szli tak, że mogli spokojnie ocenić odległość. Po

chwili Jack ujrzał to na co czekał. Teal'c dawał sygnał gotowości. Musieli tylko na chwilę uśpić czujność strażników. Po

ułamku sekundy oczom Jack'a ukazał się znak odliczania. Trzy palce, dwa palce, jeden.................. Skoczyli.

 - Co tak stoicie kretyni, strzelać!!- doprowadzony do granic wytrzymałości nerwowej Kaa, zepchnął z urwiska swoich dwóch

strażników. Nikt z Jaffa nich nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Padły strzały ze Stuff'ów. Jack kurczowo trzymał

nieprzytomną dziewczynę, tuż przed zetknięciem się z taflą wody poczuł gorąco i pieczenie w lewym ramieniu. Nabrał powietrza

i .......

Pod wodą nie było łatwo, tym bardziej, że musiał płynąć szybko, a miał do dyspozycji tylko nogi i ranną rękę. Drugą trzymał

Nephi. Widział, że reszta załogi daje sobie w radę. Odczuwał, że za chwilę będzie musiał się wynurzyć. Pozostali już to

zrobili, po chwili zahaczył nogą o grunt. Wypłynął na powierzchnię. Cudowne i błogie zaczerpniecie powietrza. Tuż obok ucha

mignął mu strzał ze Stuff'a. Załoga nie zastanawiała się, tylko szybko pobiegła do lasu. Tam, za zasłoną drzew, przystąpiono

do szybkiego sprawdzenia stanu przydatności załogi do obrony. Jack położył ostrożnie dziewczynę na ziemię. Nie oddychała.

Sprawdził puls- ledwo wyczuwalny. Odchylił jej głowę i rozpoczął reanimację. Po kilku chwilach dało się słyszeć

pokaszliwanie. Oddech wrócił, puls szybszy. Jednak dziewczyna nadal była nieprzytomna.

 - Co z wami- spytał Jack, kiedy już był pewien, że Nephi nic nie grozi.

 - W porządku, Sam oberwała w nogę- odparł Daniel.

 - Ja też dostałem- O'Neill wskazał paskudną ranę n lewym ramieniu.- A ty Teal'c?

 - Ja jestem cały.

 - Sam?- Jack zwrócił się do podpułkownik. - Dam radę, rana nie jest duża.

 - Tylko co z nią??- spytał Daniel.

- Nie wiem- odparł Jack.- Powinna była się obudzić już dawno. Tym bardziej, że znaleźliśmy się w wodzie. Musimy stąd iść

czym prędzej, bo Kaa na pewno wysłał tu swoje.....

Huk rozerwał powietrze i cała załoga padła na ziemię. Pięć metrów dalej pojawiła się wielka dziura. Natychmiast poderwali

się na nogi. Teal'c chwycił nieprzytomną Nephi na ręce i zaczęli uciekać. Sam dostrzegła dwa niszczycielskie statki ponad

drzewami.

 - Musimy wejść głębiej w las- krzyknęła Zaczęli zagłębiać się w gęstwinę. W oddali usłyszeli, że statki wylądowały. Teal'c

wziął nieprzytomną Seleniankę na plecy i cała załoga ruszyła głębiej w las. Po piętnastu minutach ostrego biegu zatrzymali

się na krótki odpoczynek i omówienie kolejnych działań. Teal'c położył Nephi na ziemi.

 - Jack jak ręka??- spytała Sam widząc, że ich dowódca wygląda kiepsko.

 - Nie zajmujcie się teraz mną, trzeba stąd wiać, a nie wiemy nawet, gdzie jesteśmy.

 - W dodatku mamy ze sobą kogoś, kto zadziwił was chyba swoim zachowaniem- wtrącił Daniel.

 - Danielu- zaczęła podpułkownik Carter.- nie jej zachowanie jest teraz ważne. Musimy się stąd wydostać i to czym prędzej.

Tylko nie wiemy nawet, w którą stronę znajduje się pałac. Najgorsze jest to ,ze jedyny nasz przewodnik jest w stanie

ciężkim....Jack co ty robisz???

Jack włożył swoją dłoń do ręki Nephi i próbował ją obudzić. Poczuł, że opada z sił. Ręka dziewczyny ścisnęła jego dłoń. Znów

ten potworny ból głowy dopadł generała. Robiło mu się ciemno przed oczyma, ale to była jedyna szansa....

- Jack, ocknij się- mężczyzna usłyszał swoje imię i znajomy głos.

 - Nephi...- z ust wydobył się ledwo słyszalny szept.

Siedziała tam, cała blada, ale całkiem przytomna. Rozejrzał się, znajdowali się w jakiejś jaskini. Zobaczył na swojej ręce

opatrunek, który już mocno przesiąknął krwią. Sam zajmowała się teraz swoją nogą, Teal'c pomagał jej a Daniel siedział

gdzieś z boku.

 - Nie powinieneś był tego robić, mogłam cię zabić- spojrzała na niego z wyrzutem i po chwili przytuliła się.

Jack poczuł dziwne ciepło płynące od tej drobnej osóbki. Objął ją drugą, zdrową ręką. Czuł się naprawdę szczęśliwy, tak

szczęśliwy ostatnio był kiedy......kiedy żył Scaara. Spojrzał na dziewczynę. Po jej policzku spłynęła łza. Jednak Nephi

szybko otarła ją rękawem munduru po czym rzuciła do reszty.

 - Obudził się.

Wszyscy podbiegli natychmiast do generała.

 - Możesz wstać??- spytała Sam.

 - Gdzie tak właściwie jesteśmy?

 - To grota która prowadzi do podziemnego przejścia do zamku- tłumaczyła Nephi.- Jednak musisz być na tyle silny, żeby iść

samemu. Przejście jest tak skonstruowane, że przepuszcza tylko jedną osobę. Przejście we dwójkę byłoby zbyt niebezpieczne.

 - Ok., dam radę....

Wstał, ale zachwiał się. Po czym z trudem utrzymując równowagę ruszył za Nephi podtrzymywany przez Teal'ca. Szli, pogrążając

się coraz bardziej w ciemnościach. Po przejściu około dwóch kilometrów zobaczyli wielką ścianę, na której wyryty był napis w

dziwnym języku.

 - Niesamowite.....- szepnął Daniel i wyjął aparat z kieszeni.

Na środku znajdował się znak wielkości dłoni człowieka. Sam chciała dotknąć, ale powstrzymał ją krzyk dziewczyny.

 - Zostaw!!! Zginiesz jeśli to zrobisz!! Tylko Selenianin może uruchomić przejście.

Dziewczyna przyłożyła rękę do znaku na ścianie i nagle pojawił się dziwny blask tuż obok. W oddali zobaczyli komnatę w

pałacu. Spojrzeli z obawą na przejście, ale Selenianka uśmiechnęła się i rzekła:

 - Wchodźcie po kolei i poczekajcie za mną.

Tak też uczynili. Po chwili wszyscy znaleźli się w nieznanej sobie komnacie. Nephi weszła jako ostatnia i kiwnęła, aby

poszli za nią. Zamek był całkowicie pusty. Szybko skierowali się w dół, do lochów. W ostatnim pomieszczeniu znajdowały się

wrota. Tu dziewczyna przystanęła i spojrzała na załogę.

 - Ja nie wiem jak się do was dostać....

 - Spokojnie Daniel wyjął mały komunikator i wydusił na nim jakiś kod. Po czym podszedł do konsoli i nacisnął kolejno sześć

symboli. Wrota otwarły się i kolejno zaczęli przez nie przechodzić...

 - Medyk proszony na poziom 28 do pomieszczenia SG-0.- z głośników dało się słyszeć głos generała Hammonda.

Jack ostatkiem sił zszedł ze schodów i złapał się ramienia Teal'ca. Daniel natychmiast pdtrzymał O'Neill'a z drugiej strony.

Lekarz własnie nadbiegał, za nim dwójka sanitariuszy. Szybko zabrali rannego na nosze, podpułkownik Carter poszła wraz z

nimi, musiała dać wydezynfekować ranę nogi. Nephi stała sama wśród tego całego zamieszania, spoglądając ze strachem w

przestrzeń, gdzie jeszcze przed chwila był Jack. Nagle ktoś objął ją ramieniem, spojrzała w tę stronę. To był Daniel.

Uśmiechnął się do niej i rzekł:

- Nie martw się, on się wyliże. Chodź, ty też będziesz mieć badania. Ale najpierw musimy wszyscy odpocząć.

ROZDZIAŁ 5

 - Leż spokojnie i się niczego nie bój- głos dr Karpinsky był wyjątkowo uspakajający.

Nephi posłusznie położyła się na kozetce. W środku czuła ogromny strach. Wiedziała, że nic jej nie grozi, jednak w

pomieszczeniu mogła przebywać tylko ona sama. Po pobraniu próbek krwi, lekarka zasłoniła dziewczynę skanerem i wstrzyknęła

coś w jej lewą dłoń. Piekło jak nie wiem. Nagle poczuła w ciele dziwny chłód i zaczęła się trząść zimna. Do jej uszu dotarł

głos dr Karpinsky:

 - Muszę teraz wyjść. Pod żadnym pozorem nie wstawaj, gdyż za chwilę stracisz czucie we wszystkich mięśniach. Znów coś

wstrzyknęła i dziewczyna poczuła, że ma wpychane coś przez gardło, strasznie bolało. - Spokojnie....O już, właśnie cię

zaintubowałam. Za moment twoje płuca nie będą pracować samodzielnie.

Po chwili przyłożyła jakiś duży lodowato-zimny przedmiot do jej lewej piersi, tuż nad sercem. To coś przyssało się do skóry

i delikatnie piekło.

 - Może odrobinę boleć, ale to urządzenie nie pozwoli, by twoje serce się zatrzymało.

Po chwili wstrzyknęła jeszcze coś, spojrzała ciepło na pacjentkę, dotknęła jej dłoni, po czym wyszła. Stanęła za weneckim

lustrem, gdzie stali Daniel, Sam, Teal'c i generał Hammond. Jack od tygodnia nie ruszał się z sali chorych. Nadal było mocno

osłabiony.

 - Czy na pewno wszystko jest zapięte na ostatni guzik??- spytała lekko niespokojna Sam.

 - Spokojnie pani podpułkownik. Nie ma się czego obawiać. Tlen będzie dostarczany do płuc, a serce będzie pobudzane do pracy

przez ZMS ( Zautomatyzowany Masaż Serca).

Po chwili usłyszeli delikatny pisk monitora. Wszyscy spojrzeli przez lustro na ekran skanera. Urządzenia zaczęły pracować,

ZMS działał poprawnie. Wszyscy obserwowali powolutku pojawiający się na odbiorniku obraz.

Czuła, że powoli nie może oddychać. Klatka piersiowa przestawała się poruszać. Chciała krzyczeć, ale nie mogła nawet

otworzyć ust. Bolało strasznie. W uszach słyszała coraz wolniejsze bicie serca i nagle jakby coś poraziło ją prądem. Łzy

napłynęły do oczu, nie mogła znieść tych potwornych boleści. Po chwili nastąpiło kolejne porażenie i kolejne, następnych już

nie czuła. Powoli obraz przed oczyma zamazywał się a ból ustępował. Stała się straszliwie senna. Zamknęła oczy.

 - Czy na pewno nic jej nie jest??- spytał Daniel.

Na ekranie brakowało tylko 10% obrazu. Lekarka wyglądała na bardzo usatysfakcjonowaną wynikami.

 - Tak, jeszcze dziesięć minut i możemy iść ją rozbudzić.- Po czym rozkazała sanitariuszom.- Przygotować wszystko. Nie może

być ani chwili zwłoki.

Sanitariusze uszykowali defibrylator. Daniel i Sam spojrzeli na siebie wymownie. Dr Karpinsky dostrzegła to spojrzenie.

Hammond i Teal'c obserwowali spokojnie całą sytuację. Nagle Teal'c wstał i mruknął:

 - Idę do Jack'a.

Wyszedł nie oglądając się na nikogo. Lekarka odezwała się do pozostałych.

 - Musimy ją jakoś ożywić. Obecnie jej mięśnie nie pracują. Prawie wszystkie zaczną pracę same po wstrzyknięciu specjalnej

substancji antyzwiodczającej. Wszystkie z wyjątkiem serca.

Po tych słowach weszła na salę, w której spała Nephi. Odsunęła już dawno wyłączony skaner i kiwnęła na trójkę sanitariuszy.

Szybko przystąpili do działania. Najpierw lekarka odłączyła ZMS, pierwszy z sanitariuszy natychmiast wstrzyknął lek, a

pozostali dwaj rozpoczęli reanimację. Jeden z nich cały czas podawał tlen a drugi wykonywał masaż serca.

 - Uruchom defibrylator- rzekła rozkazującym tonem do pierwszego z sanitariuszy. - Na mój znak przerywasz masaż serca a ja

defibryluję. Na początek ustaw 100 dżuli.

Zapadła cisza. Słychać było tylko odgłosy pompy podającej tlen i prawie bezgłośne liczenie do pięciu przez sanitariusza,

który wykonywał masaż serca.

 - Teraz!!

Na komendę wszyscy zamienili się rolami. Dr Karpinsky szybko przyłożyła defibrylator do klatki piersiowej dziewczyny.

Monitor nadal piszczał. Drugi raz i trzeci. Rzuciła rozkaz:

 - 200 dżuli 

Sanitariusz podwyższył skalę. Jeden raz, drugi ,trzeci, piąty. Nic. Lekarka poczuła nagły przypływ adrenaliny. Czuła, że coś

jest nie tak.

 - 300 dżuli 

Kolejne działania nie przyniosły rezultatu. Dziesięć prób i nic. Monitor piszczał, piszczał i piszczał. Dźwięk ten powoli

doprowadzał, na ogół bardzo opanowaną lekarkę, do szału.

 - MAX!!

 - Ale pani doktor....- sanitariusz nie był do końca pewny, czy ma to zrobić.

 - Rób, do cholery, co każę!!

 - Tak jest.

Ustawił urządzenie na maksymalną moc. Lekarka modliła się w duchu, żeby pomogło. Już miała przyłożyć końce defibrylatora do

ciała dziewczyny, gdy na salę wpadł Teal'c.

 - Dr Karpinsky, proszę przerwać defibrylację i robić masaż ręcznie!!

 - Co....

 - Prąd może ją zabić....

Lekarka prawie usiadła z wrażenia. To dlatego serce nie zaskakiwało. Rozkazała czym prędzej odłączyć defibrylator i sama

przystąpiła do ręcznego masażu serca. Teal'c stanął obok i dotknął bladego czoła pacjentki. Było letnie. Wziął Nephi za

rękę, ukucnął i mówił:

 - Wracaj do nas, masz przecież misję do spełnienia.

Minuty mijały, nagle monitor przestał piszczeć. Na elektrokardiogramie pojawił się odczyt bicia serca. Najpierw bardzo

słaby, po czym coraz mocniejszy i mocniejszy. Jeszcze chwilę intubowali, po czym założyli dziewczynie maskę tlenową na twarz

i zdjęli intubator. Sanitariusze zabrali monitor, elektrokardiogram i inne urządzenia wraz z pacjentką na OIOM. Dr Karpinsky

oparła się o stół operacyjny i otarła pot z czoła. Serce waliło jej strasznie. Nie pomyślała........nie wiedziała, że może

ją zabić. Spojrzała na Teal'ca, a ten uśmiechnął się nieznacznie i rzekł:

 - To nie pani wina. 

Wyszedł.

Na drugi dzień, w sali konferencyjnej odbywało się omawianie wyników skanowania Nephi. Obecni byli tylko dr Karpinsky,

generał Hammond oraz grupa SG-1. Jack wyglądał dziś dużo lepiej, chociaż było po nim widać, ze jeszcze nie doszedł do

siebie. Lekarka była blada. Nie mogła zapomnieć, że wczoraj o mało nie zabiła swojej pacjentki. Najpierw zaczął Hammond:

 - Chciałbym wiedzieć dwie rzeczy. Co się dokładnie zdarzyło na P45O93?? I dlaczego podczas badania skanerem wystąpiły takie

komplikacje?? O co tu chodzi??

Sam wstała i zaczęła opowiadać historię, jak wydarzyła się na Selenie. Po odpowiedzeniu na wszystkie pytania Hammonda,

oddała głos dr Karpinsky. Jednak zanim ta zdążyła wstać, wtrącił się Jack.

 - Panie generale. Wczorajszy wypadek nie był winą niedopatrzenia ze strony pani doktor. Otóż, sami nie wiedzieliśmy, że

prąd elektryczny może mieć taki wpływ na organizm Nephi...

 - ... Gdyby nie strzał z Zat'a- dodał Teal'c.- Strasznie długo była po nim nieprzytomna, co mnie bardzo zadziwiło. Był to

tym bardziej niepokojące, że po 3 godzinach od zdarzenia nadal nie szło jej ocucić...

 - ...Domyśliłem się, że kłopoty z wybudzeniem dziewczyny mogą być spowodowane złym oddziaływaniem energii elektrycznej na

jej organizm- tłumaczył Daniel.- Gdyż Zat działa właśnie na zasadzie wysyłania impulsu elektrycznego.

 - Dlatego, dr Karpinsky nie jest niczemu winna- dokończyła Sam.

 - Dobrze, rozumiem- odparł Generał.- Nie zamierzałem nikogo winić za nic, także oddaję głos, pani doktor.

 - Tak więc, wyniki skanowania są bardzo pozytywne- tu pokazała obraz wydrukowany ze skanera.- Jej organizm nie jest

wyniszczony przez jakiekolwiek choroby, nie licząc kilku drobnych ran oraz tej ostatniej- na obrazie zaznaczone były czarnym

kolorem.- Nie ma ani nigdy nie było w jej ciele pasożyta Goa'uld'a.

 - Ale te oczy....- zaczął Daniel, kiedy wyszli z sali.

 - Wiem, mi też to nie daje spokoju- skwitował Teal'c. - Może Bra'tac będzie umiał to wytłumaczyć- dodała Sam.

 - A kiedy przybywa??- spytał Daniel.

 - Dziś po południu, wraz z moim ojcem- odparła zadowolona Sam.

 - Idę do Nephi- rzucił Jack i ruszył na poziom 21.

Wszedł do sali. Na łóżku leżała drobna osóbka ciężko oddychając. Na twarzy miała założoną maskę tlenową. Na szczęście dziś

odzyskała przytomność. Jack powoli zbliżył się do kozetki. Nie zauważyła go. Miała zamknięte oczy. Dotknął delikatnie jej

ramienia. Odwróciła głowę w jego stronię i uśmiechnęła się z trudem. Chciała zdjąć maskę, żeby coś powiedzieć, ale Jack nie

pozwolił. Usiadł koło niej na krześle i pogłaskał ją po głowie.

Minęła piętnasta. Załoga SG-1 stawiła się na poziomie 28, żeby przywitać przybyszów. Wreszcie ich oczom ukazało się pięć

osób. Dwie z nich były im znajome, pozostała trójka była zapewne ich strażą.

 - Tato- Sam podbiegła do najwyższego z mężczyzn i rzuciła mu się na szyję.

 - Cześć córeczko- Jacob Carter odwzajemnił uścisk.

Gdy ceremonia powitania została odprawiona, załoga SG-1 zabrała przybyszów na posiłek. Jack wykorzystał okazję i wraz z

Teal'ciem odciągnęli Bra'taca na bok. Po chwili dołączył do nich ojciec Sam.

 - Co się stało??- zagadnął Bra'tac.

 - Mamy tu pewną osobę z planety Selena....- zaczął Teal'c ale Bra'tac mu przerwał.

 - Już dawno tam nie byłem...

 - No właśnie- wtrącił Jack.- Dziewczyna jest jedyną ocalałą.

 - Co??

 - Jakieś dwa i pół miesiąca temu nasz kochany Kaa zaatakował tę spokojną planetę i co- O'Neill tłumaczył bardzo

sarkastycznie- postanowił sobie zrobić ognisko z mieszkańców, a głowy rodziny królewskiej powbijać na pale. Ale było mu

mało!! Chciał porwać jedyną córkę króla i uczynić ją żoną dla swego syna. Jednak ona okazała się sprytniejsza i uciekła

przez wrota do nas. Przyjęliśmy ją. Po czym udaliśmy się na zwiady na tę planetę. Poszła z nami i trafiliśmy tam na naszego

ukochanego Goa'uld'ka. Oczywiście nie obyło się bez przyjacielskiej potyczki, w której nasza nowa znajoma wykazała bardzo

dziwną właściwość. Mianowicie, jej oczy świeciły ja oczy Goa'uld'a lub Tok'ra.

 - Czy mogę zobaczyć tę dziewczynę??- spytał Bra'tac. - Myślę, że nie będzie problemu.

Udali się na poziom 21 i po uzyskaniu zgody od dr Karpinsky udali się do sali, w której przebywała Nephi. Jack spojrzał na

ojca Sam i kazał mu wejść pierwszemu do sali....

Dziś czuła się o wiele lepiej. Czuła, że powoli wracają jej siły. Choć wykonywanie jakichkolwiek czynności przychodziło jej

z wielkim trudem, postanowiła podnieść się i spróbować ATH-ZAR. Z wielkim wysiłkiem usiadła po turecku na łóżku,

wyprostowała się, zamknęła oczy. Prawą rękę zgięła, uniosła na wysokości przepony spodem dłoni do góry. Lewą dłoń umieściła

podobnie, ale pięć centymetrów nad prawą i spodem dłoni do dołu. Po dziesięciu minutach na twarzy pojawiły się kropelki

potu. W końcu miedzy dłońmi dało się zauważyć maleńką, świecącą niesamowitym blaskiem, kulkę energii. Nagle ktoś otworzył

drzwi i zatrzymał się. Otworzyła oczy i zamarła. Przed sobą widziała nieznajomego człowieka. Najgorsze, że czuła to. Tak, on

miał w sobie pasożyta. Niewiele myśląc skoczyła za łóżko, zrywając maskę tlenową z twarzy i inne przeszkadzające jej wężyki.

Przerażona stanęła przy ścianie. Wiedziała, że nie ma szans. W takim stanie nie była się w stanie bronić, ale nie chciała

się poddać. Przyjęła pozycję bojową i odezwała się w języku Goa'uld'ów.

 - Nawet nie myśl, że się poddam.

Jej oczy zaświeciły, ale tylko na chwilkę. Poczuła, że kręci się jej w głowie, ale stała twardo w jednym miejscu spoglądając

na zdziwionego przybysza. Zza niego usłyszała znajomy głos.

 - Nikt cię nie chce skrzywdzić, Nephi- zza Jacoba Carter'a wyłonił się...

 - Bra'tac!!!- radosny okrzyk przerwał ciszę.

Dziewczyna podbiegła do Tok'ra i rzuciła mu się na szyję. Poczuł, że jej ciało zaczyna się osuwać, toteż szybko przytrzymał

ją obiema rękami. Straciła przytomność. Do sali weszli Jack i Teal'c. Ich miny wyrażały bardzo głębokie zdziwienie. Bra'tac

położył dziewczynę na kozetkę i wezwał dr Karpinsky. Kobieta podłączyła z powrotem wszystkie kroplówki i urządzenia do ciała

pacjentki. Wszyscy opuścili salę. Pierwszy odezwał się Jack:

 - Skąd ona cię zna?? Trochę jestem zaskoczony, bo kiedy nas widzi, nie rzuca się nikomu na szyję.

 - Byłem przyjacielem jej ojca, a także jej nauczycielem.

 - Nauczycielem??- wtrącił Teal'c.

 - Tak, uczyłem ją sztuk walki a także języków. Jest naprawdę dobrze wytrenowanym wojownikiem. Kondycją i umiejętnościami

przewyższa wielu żołnierzy z waszej jednostki. Daję na to moje słowo, bo sam sprawdzałem jej umiejętności. Jednak to, co się

stało z ludem Seleny zaskoczyło mnie, nie spodziewałem się, że Kaa dopuści się takiej zbrodni.

 - No właśnie, co teraz z dziewczyną?? Zabierzecie ją ze sobą??- spytał Jack, nie wiedział czemu to zrobił, nie chciał, żeby

wyjeżdżała.

 - Nie możemy- na słowa Jacob'a Jack zareagował ledwo dostrzegalnym entuzjazmem.

 - Dobra, ale co dalej...- Teal'c nie zdążył dokończyć pytania.

 - Zróbcie ją członkiem SG-1- wtrącił się szybko Bra'tac.

 - ...

 - Zapewniam was, że jest naprawdę świetnym wojownikiem. Zna wiele języków, o których Daniel nie ma pojęcia. Pomoże wam w

kontaktach z innymi planetami, które były sojusznikami Seleny. Poza tym, musicie ją chronić, a to miejsce jest

najodpowiedniejsze.

 - Chronić??- zapytał Jack.

 - Tak, jeśli dostanie się w ręce Kaa, nikt już nie pokona jego potęgi. Musi z wami przebywać na misjach, ponieważ w ten

sposób podnosi ilość ZET-AR, energii, której moc zapewne widzieliście...

 - I odczuliście- mruknął Teal'c.

 - Gdy osiągnie naprawdę zaawansowany poziom, żaden Goa'uld nie będzie wstanie was pokonać. Zdobądźcie jej zaufanie a wtedy

odwdzięczy się wam stokrotnie za opiekę i pomoc.

 - Ale czemu jej oczy świecą tak jak u was??- Jack zadał kolejne pytanie.

 - Macie w bazie Ribbon'a??- na pytanie Bra'taca przytaknęli.- Zatem dajcie jej to do ręki. Goa'uld'em to ona nie jest na

pewno, ale podejrzewam, że może posiadać specjalne znaczniki białka oraz naquada we krwi. Nie wiem dlaczego, nie pytajcie.-

dodał natychmiast, widząc ich miny.

Wieczorem Jacob i Bra'tac poszli pożegnać się z dziewczyną. Nephi nie chciała się rozstawać, jednak nic nie mogła na to

poradzić. Tok'ra obiecał, ze znów przybędzie zobaczyć, jakie poczyniła postępy. Nagle do sali wszedł oddział SG-1. Teal'c

usiadł obok dziewczyny i wyjął z kieszeni....

 - Naszyjnik mojego ojca!!- na twarzy Nephi pojawił się uśmiech radości. Zrobiła coś, czego Teal'c się nie spodziewał.

Przytuliła się do niego. Poczuł dziwne ciepło. Nagle naszyjnik zaczął świecić. Ich oczom ukazał się hologram mężczyzny,

który mówił coś w języku Goa'uld'ów. Dziewczyna siedziała oniemiała ze łzami w oczach, a Daniel tłumaczył:

 „ Jeżeli słyszycie tę wiadomość, to znaczy, że Kaa zniszczył lud Seleny. Dzięki tej wiadomości Nephi, córko moja jedyna,

wiedz iż znajdujesz się w dobrych rękach. Bardzo proszę, o ochronę nad ostatnią przedstawicielką królewskiej rodziny

Selenian. Ta wiadomość już się więcej nie pojawi. Dziękuję wam obrońcy mojej córki za ocalenie jej życia. Żegnaj Nephi.”

ROZDZIAŁ 6

Zakładając Ribbon'a czuła lekki strach. Bała się go. Wiedziała, że Goa'uld'owie potrafią się tym posługiwać. Nikt jej nie

chciał powiedzieć, po co ma to założyć. Powoli wsuwała rękę pomiędzy chłodny metal czegoś na kształt rękawicy. Spojrzała na

Teal'c'a. Tylko on i Jack zostali z nią. Stali daleko w kącie pomieszczenia. Widziała, że mają jakieś obawy. Inaczej nie

zamykali by się z nią w tej sali. Ribbon całkowicie zakrył dłoń dziewczyny. Nagle Nephi poczuła dziwne ciepło. Obróciła

rękę, żeby oglądnąć rękawicę i zobaczyła, że znajdujący się na spodzie rubinowy okrąg zaczyna świecić. Zamarła. Nagle

pomyślała o Kaa, dziwne uczucie zagościło w jej umyśle. Rubin zaczął świecić coraz mocniej. Spojrzała w stronę Jack'a i

Teal'ca. Stali ze skamieniałymi twarzami. Nie rozumiała, dlaczego się boją. Odwróciła się do lustra i zobaczyła to. Jej

oczy.

 - Nie!!!- krzyk rozdarł ciszę. - To nie może być prawda!!!

Im bardziej krzyczała, im większą czuła desperację, tym rubin mocniej świecił.

 - Zabierzcie to ode mnie!!- po policzkach popłynęły łzy.

Zaczęła płakać. Zasłoniła twarz rękoma. Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Ktoś inny odsłonił jej twarz i zdjął Ribbon'a.

Próbowali ją podnieść, ale oparła się i spojrzała złowrogo. Nie chciała żyć ze świadomością, że ma coś wspólnego z

Goa'uld'ami. Jedyne wyjście to....

 - Co ty do cholery robisz?!- Jack nie mógł uwierzyć w to, co widzi. - Oddaj to.

Nie zastanawiała się długo. Pistolet, który wyjęła O'Neill'owi z kabury, przyłożyła sobie do skroni. Mężczyzna nie czekał

ani chwili dłużej. Podszedł do niej i uderzył ją z całej siły w twarz. Pistolet wypadł jej z ręki, a ona złapała się za

policzek.

 - Myślisz, że wolno ci się zabijać ot tak?? Nie po to cię ratowaliśmy, żebyś teraz próbowała odebrać sobie życie. Weź się

dziewczyno do kupy?? Jeżeli chcesz z nami chodzić na misje to musisz być odporna na stres psychiczny!! Jak nam coś się

stanie, to co?? Zabijesz się?? Poddasz!!!???

Patrzyła na niego załzawionymi oczyma, trzymając się jedną ręką za policzek.

 - Zrozum, nie jesteś Goa'uld'em- wtrącił Teal'c.- Jesteś nam potrzebna, jesteś pod naszą opieką.

 - Ja po prostu nie chcę was skrzywdzić!!!- z jej ust wyrwał się krzyk rozpaczy.

Jack i Teal'c podeszli do niej i zdjęli jej Ribbon'a z ręki. Nephi przytuliła się do Jack'a i nadal płakała. Ten jednak nie

pozwolił jej na mazanie się.

 - Przestań już!! Jutro wyruszamy na PX1 082. Masz być gotowa o 9 rano.

Wyszedł. Spojrzała za nim smutnymi oczyma, po czym odwróciła się w stronę Teal'c'a. Ten jednak również wyszedł, nie

oglądając się na nią. Została sama. Spojrzała w lustro. Teraz widziała tam tylko zapłakaną twarz, żadnych Goa'uld'owych

oczu. Przeniosła wzrok na leżącego na podłodze Ribbon'a. Podniosła go i zabrała ze sobą.

Na poziomie 28 trwało przygotowanie do wyprawy. Załoga SG jeden po raz ostatni sprawdzała sprzęt. Daniel spojrzał na Jacka

pytająco:

 - Mnie nie pytaj nawet czy przyjdzie. To jej wybór- mruknął generał.

W tym momencie do pomieszczenia SG-0 wkroczyła umundurowana Nephi. Nie patrząc na Tealc'a i Jacka, stanęła obok Daniela

gotowa do wymarszu.

 - Co ty zrobiłaś z fryzurą??- spytała Sam.

Dziewczyna dotknęła swoich związanych w kucyk, krótkich włosów i odparła:

 - Były za długie. Przeszkadzały w walce.

Jack spoglądał na dziewczynę, ale ta nie raczyła obdarzyć go spojrzeniem. Po chwili wrota się otwarły. Najpierw wjechała

sonda. Już po chwili na monitorze otrzymali obraz terenu.

 - Dobra, wszystko w porządku- powiedział Jack. Ruszamy!

Krajobraz był przepiękny. Znajdowali się ma polanie w środku lasu. Trawa lśniła zdrowym, srebrzystym blaskiem a puszcza

wydawała się ostoją ciepła i spokoju. Załoga rozejrzała się dokoła i, nie zauważywszy niczego niepokojącego, ruszyła w

stronę drzew. Zagłębili się w gęstwinę i tuż po chwili znaleźli ścieżkę. Była aż do przesady gładka, bez żadnych kamyszków

czy dziur. Na dodatek cały czas była tej samej szerokości. Daniel spojrzał wymownie na Jack'a po czym odezwał się:

 - Nie podoba mi się to.

 - Mnie też nie. Czuję, że coś jest nie tak.- odparł generał.

 - Nie ma wiatru- Nephi wpatrywała się w niebo. - Nie ma żadnych stworzeń.

 - Faktycznie, w takim lesie powinno się roić od ptactwa- dodała Sam.- Coś mi się wydaje, że to jakaś pułapka. Może

powinniśmy wracać do sondy i wysłać komunikat dowództwu o tym, co tu znaleźliśmy.

 - Wracamy- rozkazał Jack.

Nephi stała jeszcze chwilę w miejscu wpatrując się w niebo, po czym ruszyła za resztą. Daniel zauważył, że jest jakoś

dziwnie zamyślona. Zrównał się z nią i szepnął:

 - Coś się stało??

 - Nie wyjdziemy stąd.

Daniel zatrzymał się otępiały. Spojrzał na dziewczynę jak na jakąś zjawę.

 - Jak to nie wyjdziemy??- jego pytanie padło w momencie, kiedy Jack uderzył z całej siły w jakąś niewidzialną przeszkodę i

upadł.

Przeklinając głośno, trzymał się za zakrwawiony nos. Nephi z trudem powstrzymywała śmiech. Wiedziała jednak, że nie powinna

się śmiać w tej sytuacji. Byli w pułapce. Spojrzała na O'Neill'a, który próbował zatamować krwawienie, reszta stała jak

zamurowana, nie wiedząc, czy bardziej się przejmować: stanem generała czy tym, że nie mogą się stąd wydostać. Dziewczyna bez

słowa podeszła do Jack'a. Odsunęła jego zakrwawioną rękę ze zmiażdżonego nosa. Po czym przyłożyła do niego swoją dłoń.

Zamknęła oczy. Między palcami pojawiła się złota poświata. Po chwili zniknęła. Dziewczyna zabrała rękę z twarzy mężczyzny,

która nadal była cała zakrwawiona. Jack powoli dotknął nosa, był cały. Spojrzał z wdzięcznością na Nephi, ale ta odwróciła

się szybko i podeszła do niewidzialnej przeszkody. Sam dopiero w tym momencie ocknęła się i podbiegła do O'Neill'a, żeby

przemyć mu twarz. Kiedy skończyła, odezwał się Teal'c:

 - No i co teraz??

 - Nie wiem co teraz- Jack był lekko podenerwowany.

 - Spokojnie- Sam zauważyła, że coś jest nie tak. - Poszukajmy innej drogi. Stąd musi być jakieś wyjście.

 - Niech ktoś inny idzie przodem- mruknął generał podnosząc nieociężale z ziemi.- Ja już drugi raz nosa nie poświęcę.

 - Nephi idziesz??- spytał Daniel.

Dziewczyna stałą nieruchomo z rękoma i twarzą przyłożonymi do szyby. Wpatrywała się w nieosiągalną przestrzeń, gdzie

znajdowały się wrota. Nie słyszała, jak coraz bardziej zaniepokojony jej zachowaniem Daniel zaczyna mówić do niej

podniesionym głosem. Widziała ich. Stali tam. Byli niewidzialni. Widziała ich w swoich myślach. Zamknęła oczy. Teraz obraz

był wyraźny. Zobaczyła wysokich, porośniętych włosami, muskularnych mężczyzn o bujnych lwich fryzurach. Trzymając się za

ręce, tworzyli krąg. Jeden z nich stał w środku i poruszał ustami. Próbowała usłyszeć to, co wypowiada. Nagle otworzył oczy

i zaczął krzyczeć. Zatkała uszy i upadłą na ziemię. Daniel już był przy niej, próbował coś do niej mówić. Nie słyszała.

Krzyk był coraz bardziej wyraźny. Nie mogła się od tego uwolnić. Teraz czuła, że to coś chce do niej mówić. To coś ciągle

krzyczało, jednak coraz ciszej i ciszej. Wtedy poczuła ostre szarpnięcie. Kolejne i kolejne. Otworzyła oczy. Była cała mokra

od potu, który strugam spływał po jej twarzy. Oddychała ciężko. Dopiero teraz dotarło do niej, co zrobiła. Udało jej się.

Znów jej się udało. Ale on poczuł, nie chciał żeby wiedziała, co myśli. Teal'c coś do niej mówił, ale nie rozumiała go.

Dopiero po pięciu minutach zaczęła pojmować wypowiadane słowa.

 - Nephi, co ci jest?

 - Nie wiem.....- głos jej drżał.

 - Co się stało?- spytał Daniel. - Co to było. Zaczęłaś się rzucać a potem upadłaś na ziemię.

 - Oni nas tu więzią.

 - Co?? Kto nas więzi??- pytała Sam.

 - Oni. Nie widać ich przez to- wskazała palcem na niewidzialną osłonę. - Są tam. Chyba dziesięciu.

 - Musimy się stąd wydostać- rozkazał Jack.

 - Próbowałam się dowiedzieć, gdzie jest wyjście, ale on umiał się bronić.

 - Bronić przed czym?- spytał Daniel.

 - Przed obserwacją myśli...

 - Umiesz czytać w myślach??!!- Daniel nie uwierzył w to co słyszał.

 - Nie wiem. Udało mi się to dopiero dwa razy.

 - Dwa razy?? Ale jak?? - Daniel był w szoku.

 - Nie zapominaj!- Sam zachowała spokój- Ona wykorzystuje 90 procent swojego mózgu.

 - Drugi raz był teraz a pierwszy?- spytał Nephi Teal'c.

 - Pierwszy raz był przy wrotach, kiedy udaremniłem jej przejście- Jack wtrącił się do rozmowy.

Wszyscy spojrzeli na niego oniemiali, tylko Nephi uśmiechnęła się nieznacznie.

 - Wtedy nie rozumiałam, co do mnie mówisz i bałam się.- mówiła dziewczyna- Chciałam, tak bardzo chciałam wiedzieć, co o

mnie myślisz. No i tak samo wyszło...

 - No właśnie, poczułem nagle- kontynuował Jack- nie, właściwie to pojawiło się w mojej głowie, że ty nic nie chcesz nam

zrobić. Że się boisz. No i wtedy podszedłem do ciebie i przytuliłem.

 - Już ci lepiej??- spytała Sam.- Musimy ruszać, robi się chłodno, a to znaczy, że zbliża się wieczór. Nie wiadomo, jakie

atrakcje przyszykowali dla nas tubylcy na noc.

 - Masz rację- generał pomógł wstać Nephi i ruszyli.

Wieczór przyszedł nagle. Temperatura spadała drastycznie. Daniel poczuł, że marzną mu ręce. Robiło się coraz zimniej.

Spojrzał na resztę załogi. Z ust wszystkich wydobywała się gęsta para. Nephi szła z tyłu. Starała się nie pokazywać tego, że

nie może opanować drżenia ciała spowodowanego zimnem. Temperatura spadła już ostro poniżej zera.

 - Stójcie!- twarz Jack'a była sina z zimna.- Musimy rozpalić ogień, bo zamarzniemy.

Po chwili zebrali stos drewna. Generał wyjął zapałki. Próbował wykrzesać płomień, ale jego wysiłki poszły na marne. Ogień

zachowywał się tak, jakby w okolicy nie było tlenu. Nastały niesamowite ciemności. Ni stąd ni zowąd pojawiła się bardzo

gęsta mgła.

 - Co zrobimy?- Sam skakała w miejscu pocierając dłonie.

 - Musimy jakoś przetrwać noc- Teal'c wyjął koc z plecaka.

Reszta uczyniła to samo. Z plecaków i koców zrobili pseudo-namiot. Z trudem mieścili się w środku. Przytuleni do siebie w

pozycji siedzącej, zasłonili wejście. W środku powoli robiło się cieplej. Daniel wyczuł, ze siedząca obok niego Nephi cała

się trzęsie. Przesunął się i usiadł za nią tak, że siedziała teraz miedzy jego nogami. Przysunął jej plecy do jego klatki

piersiowej i otoczył ją ramionami. Przez jakiś czas siedziała sztywno, ale przestała się trząść. W pewnym momencie poczuł,

że dziewczyna opiera ciężar swoich pleców na jego klatce piersiowej. Po chwili jej głowa opadła na jego lewe ramię.

Mężczyzna poczuł senność. Oparł głowę o ramię Nephi. Poczuł słodki, delikatny zapach pomarańczy przemieszany z wanilią.

Wtulił głowę w jej szyję i zasnął.

Obudził się jako ostatni. Namiot zniknął a on sam leżał na ziemi przykryty swoim kocem. Podniósł się i rozejrzał dookoła.

Jack, Teal'c i Sam dyskutowali o czymś głośno. Nephi siedziała oparta o drzewo i jadła część swojego prowiantu. Zobaczywszy

rozbudzonego Daniela uśmiechnęła się promiennie i przyniosła mu kanapkę.

 - Dobra, zbieramy się- rozkazał O'Neill. - Musimy znaleźć wyjście z tego paskudnego miejsca. Doszliśmy do wniosku, że

musimy znaleźć tą barierę i ją rozwalić. Mam mały ładunek C4 w plecaku, myśl, że wystarczy.

 - A ja myślę, że C4 tu nic nie pomoże- wtrąciła Nephi.

 - Ale to nie ty jesteś dowódcą, wiec pozwól, że rozkazy będzie wydawał ktoś starszy i bardziej doświadczony.- Jack nie

szczędził słów.

 - Jack, myślę, że może....- Daniel próbował stanąć po stronie najmłodszej, ale Jack był w jakimś dziwnym nastroju.

 - Ja tu jestem dowódcą, prawda??

 - Tak- mruknął Daniel.

Dziewczyna przeszyła O'Neill'a morderczym wzrokiem, po czym zabrała swój plecak i stanęła gotowa do wymarszu. Po dziesięciu

minutach ruszyli. Sam podeszła do Nephi i szepnęła jej na ucho:

 - Nie złość się na Jack'a. Martwi się, że możemy się stąd nie wydostać.

 - Gówno mnie to obchodzi- dziewczyna była wściekła.- Nie pozwolę żeby traktowano mnie jak śmiecia!

Głos jej zadrżał. Sam przysięgłaby, że po policzku dziewczyny spłynęła łza. Nie zdążyła się przyjrzeć, ponieważ Nephi

ruszyła szybciej do przodu. Przezorny Jack szedł z wyciągniętym przed sobą kijem. Nagle patyk zatrzymał się na czymś

niewidzialnym. Generał uśmiechnął się i razem z resztą załogi zaczęli przygotowywać ładunek do odpalenia. Tylko Nephi stała

z boku. Nie miała zamiaru im pomagać. Nie traktowali jej jak człojnka załogi. Po policzku spłynęła kolejna łza. Szybko

otarła ją rękawem. Nie chciała, żeby widzieli jak płacze. Nie zrozumieliby. To nie oni stracili całą rodzinę. Spojrzała w

stronę drużyny. Ładunek był już umieszczony we właściwym miejscu. Nagle poczuła coś dziwnego. Zobaczyła, że O'Neill chce

położyć rękę na przeszkodzie. Już miała krzyknąć, gdy stało się. Ręka mężczyzny zniknęła w dziwnej przeźroczystej mazi,

którą teraz stanowiła przeszkoda. Coś wciągało go na zewnątrz.

 - Jack!!- Sam krzyknęła przerażona.

 - Pomóżcie mi, nie mogę wyciągnąć ręki!! O Boże, jakie to zimne!!!

 - Jack, to cię wciąga!!- Sam już trzymała drugą rękę mężczyzny i ciągnęła go w drugą stronę. Daniel i Teal'c również.

Nephi nie czekała na rozkazy. Rzuciła się w stronę dowódcy, objęła go w pasie i próbowała wyciągnąć z mazi. Na próżno, to

coś było silniejsze.

 - Cholera, jak zimno!- Jack zaczął dygotać. Był już zanurzony do połowy w tym paskudztwie. - Zostawcie mnie!!! Nie może was

wciągnąć!!! Odsuńcie się natychmiast!!!

Wszyscy posłusznie puścili generała, jednak dziewczyna nadal z całych sił ciągnęła w przeciwną stronę. Poczuła, że zamarzają

jej palce. Jednak nie mogła puścić Jacka, nie chciała... 

 - Puszczaj mnie do cholery!!- rozkazał.

 - Nie!! Już za późno.

Daniel rzucił się n przód i trzymając Nephi próbował ją wyciągnąć z przeszkody. Mimo iż, Teal'c i Sam z całych sił mu

pomagali, nie byli wstanie nic zrobić. Jack'a nie było już widać. Nephi powoli znikała. Sam, Daniel i Teal'c w ostatniej

chwili puścili jej ciało, które również zanurzyło się w przeźroczystej mazi. Po chwili przeszkoda ponownie stwardniała.

ROZDZIAŁ 7

Rzucili się na przeszkodę i zaczęli walić w nią pięściami. Sam probowała coś dostrzec, jednak nie było widać ani Jack'a ani

Nephi. Daniel usiadł na ziemię i mruknął:

 - Nie trzeba było instalować tego cholernego C4.

 - Uspokój się!- Sam była podirytowana. - Może właśnie powinniśmy go odpalić!!

 - Hej, co z wami!! - Teal'c zauważył, że bliscy sobie przyjaciele zaczynają się kłócić.- Nie możemy odpalić C4, bo nie

wiemy gdzie teraz są . Możemy przez przypadek zrobić im krzywdę.

 - To co?? Mamy tu siedzieć i czekać na boskie zmiłowanie??!!- Daniel krzyczał.

 - Nie wiem, może najpierw uspokójmy się trochę a potem pomyślimy, co dalej- Sam usiadła i złapała się za głowę.

 - A jak to kolejna pułapka Kaa??!!

 - Uspokój się do cholery i usiądź- Teal'c tracił po woli panowanie nad sobą. - Może im właśnie o to chodzi!! Skłócić nas ze

sobą!!

 - Masz rację!- poparła go Sam.- Jack nagle stał się kłótliwy, zanim go to wciągnęło.

 - Dobrze- Daniel przytaknął.- Odpocznijmy trochę.

Jego ciało przeszywało ogromne zimno. Tak, jakby ktoś zanurzył go w wodzie mającej temperaturę poniżej zera. Czuł, że Nephi

mdleje. Chciał złapać ją za rękę, ale sam poczuł się dziwnie senny. Ciało zaczęło sztywnieć. Poczuł od dawna nie pamiętany

strach. Oczy zamknęły się same.

 Słyszał głosy. Otworzył oczy i zobaczył całą grupę dziwnych stworzeń. Przywiązywali Nephi jakimiś sznurami. Jeden z nich

zbliżył się do niego. Zaczął coś bełkotać i po chwili cała chmara tych włochatych paskudztw podbiegła w ich stronę. Chciał

walczyć, ale przyłożyli mu coś do twarzy. Okropnie śmierdziało. Nie mógł się poruszać. Poczuł liny na swoich nadgarstkach i

znów stracił przytomność.

 Nephi z trudem podniosła powieki. Nadal czuła zimno, ale nie było już tak dokuczliwe. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Była

to jakaś grota. Ogromne pajęczyny zwieszały się z sufitu a nozdrza drażnił jakiś potworny zapach. Maleńkie pochodnie

oświetlały jaskinię. Wtedy zobaczyła go. Leżał związany na jakimś płaskim prostokątnym kamieniu. Dookoła paliły się małe

ogniska a obok nich kadzidełka, które zapewne były źródłem smrodu.

 - Jack...- z jej ust wydobył się ledwo słyszalny szept.

Poczuła, że potwornie piecze ją gardło. Jack się nie ruszał. Przestraszyła się. Pobiegła w jego stronę, jednak w pewnym

momencie coś szarpnęło za jej nadgarstki i kostki. Upadła. Coś, co krępowało jej ruchy, zaczęło przyciągać ją z powrotem do

ściany. Zaczęła się szamotać, jednak nic nie pomogło. W końcu znalazła się przy ścianie. Z zaskoczeniem stwierdziła, że

jednak ma swobodę ruchów. Uśmiechnęła się pod nosem. Oznaczało to, że zaraz będzie wolna. Chwyciła do ręki liny przy

kostkach. Już po chwili rozpuściły się w jej pięściach. To samo zrobiła z tymi krępującymi jej nadgarstki. Uwolniwszy się,

podbiegła do Jack'a. Był blady i rozebrany od pasa w górę. Na umięśnionej klatce piersiowej widniały jakieś symbole. Nie

znała ich. Zauważyła, że mężczyzna jest bardziej skrępowany od niej. Ręce i nogi miał przytwierdzone do kamienia w taki

sposób, że jego ciało tworzyło krzyż. Obeszła głaz dookoła i nagle odkryła coś potwornego. O'Neill leżał na ołtarzu

ofiarnym. To przez to te pochodnie i śmierdzące kadzidła. Te symbole, muszą oznaczać jakąś modlitwę. Wiedziała, ze musi go

oswobodzić. Zgasiła ogień wokół ołtarza i z nienawiścią odrzuciła śmierdzące kadzielnice.

 - Jack obudź się- chwyciła go za ramiona i potrząsnęła.

Nic, spał jak niemowlę. Spojrzała na liny, które go krępowały. W żaden sposób nie mogła podnieść jego nadgarstków i stóp.

Nie była wstanie go uwolnić. Gdyby próbowała stopić liny za pomocą ZET-AR mogłaby go skrzywdzić. Najgorsze, że nie mogła go

dobudzić. Był strasznie zimny. Przyłożyła rękę w miejscu, gdzie znajdowało się serce. Biło bardzo wolno.

 - Jack, błagam, ocknij się!!!

Zaczęła panikować. Była sama. Nie miała pojęcia co z resztą załogi. Bała się. Bała się jak wtedy, kiedy Kaa zaatakował jej

planetę. Usiadła obok głazu, objęła rękoma kolana i zaczęła się kołysać. Po policzkach zaczęły płynąć łzy. Po chwili otarła

twarz rękawem i wstała.

 - Nie będę się mazać- powiedział do siebie.

Podeszła do Jack'a i ponownie potrząsnęła jego ciałem. Nic. Wymierzyła mu siarczysty policzek. Nic. Znów potrząsnęła. Znów

policzek. Powoli narastały w niej złość i bezsilności. Nadal nie otwierał oczu. Położyła się obok niego i przytuliła głowę

do klatki piersiowej. Wsłuchiwała się w powolne bicie serca. W pewnym momencie do jej uszu dobiegł dziwny dźwięk. Podniosła

głowę. Odgłosy zbliżały się. Przestraszona zeskoczyła z ołtarza i rozglądnęła się po grocie. Dopiero teraz zauważyła dziwne

znaki i malowidła na ścianach. Wzrok swój zatrzymała na wgłębieniu znajdującym się dwa metry wyżej. Głosy były coraz bliżej.

Nephi podbiegła do ściany, podskoczyła i złapała za krawędź zagłębienia. Podciągnęła się na rękach i w ostatnim momencie

skryła się w wąskim wrębie. Wtedy ich zobaczyła. Okropnie zarośnięte stwory człowieko-podobne z lwimi rudymi grzywami,

przepasani jakimiś szczątkami zwierzęcego futra. Zauważyli jej zniknięcie. Zaczęli wydawać dźwięki o bardzo wysokiej

częstotliwości. Zatkała uszy, gdyż tony powodowały ogromny ból uszu. Jednak po kilku minutach uciszyli się. Zaczęli

przeszukiwać grotę, pomrukując chwilami. Nephi wychyliła się odrobinę z kryjówki i zauważyła, że Jack zaczyna odzyskiwać

przytomność. Z trudem otworzył oczy i dostrzegł ją w otworze. Pokazała mu ręką, aby był cicho. Kiwnął głową i spostrzegł, że

jest skrępowany. Zaczął się szamotać, co zwróciło uwagę tubylców. Podbiegli do niego i znów zaczęli wydawać te wysoki

dźwięki. Dziewczyna zatkała uszy. Jack krzyczał z bólu, myślał, że rozerwie mu czaszkę. Po chwili umilkli i jeden z nich

podszedł do O'Neill'a, zaczął coś do niego mówić, wbijając mu palec wskazujący w środek klatki piersiowej.

 - Ja nic nie rozumiem!- krzyknął generał.

Starał się nie patrzeć w stronę wgłębienia, w którym ukrywała się dziewczyna. Nie chciał jej wydać. Jeden z tubylców jeszcze

coś powiedział, po czym wyjął nóż. Chwycił go obiema dłońmi i uniósł nad głowę. Coś mamrotał, następnie wykonał jakieś

dziwne znaki w powietrzu i przyłożył do nadgarstka O'Neill'a. Nephi zbladła, a Jack jakby wyczuwając jej zamiary, krzyknął:

 - Zostań tam! Bez względu na to, co się stanie, masz tam siedzieć!!!

Tubylec myśląc, że mężczyzna krzyczy ze strachu, uśmiechnął się szyderczo pod nosem. Szybkim ruchem przeciął skórę na ręce

generała. Jack syknął z bólu. Trysnęła krew. Nephi poczuła, że serce podskoczyło jej do gardła. W pewnym momencie usłyszała

go. Jeden z tubylców porozumiewał się z nią telepatycznie:

 - Wiem, że tu jesteś!!! Poddaj się, albo on zginie.

Dziewczyna była przerażona. Powoli zaczęła się przesuwać w stronę krawędzi.

 - Siedź tam gdzie jesteś!!- Jack dostrzegł jej posunięcie.

Stwór trzymający nóż chwycił drugi nadgarstek generała i rozciął go. Krew spływała w dół ołtarza. Dziewczyna znów usłyszała

ten głos:

 - Wyjdź! Tak będzie lepiej!!

Była w kropce. Kamień był już cały we krwi a Jack robił się bledszy z minuty na minutę. Nie mogła pozwolić, żeby zginął.

Usiadła na krawędzi wgłębienia. Tubylcy słysząc hałas, odwrócili się w stronę jego źródła. Zamilkli, ciszę przerwał pełen

bólu krzyk Jack'a:

 - Nephi!!!!!!!! Nie!!!!!!!!!!!!!

Dziewczyna zeskoczyła na ziemię. Oprawcy natychmiast ją otoczyli. Pełnymi nadziei oczyma spojrzała w stronę tego, który się

z nią porozumiewał. Ten jednak odwrócił wzrok i podniósł rękę. Reszta natychmiast pochwyciła Nephi i zaczęli ją ciągnąć w

stronę, w którym była wcześniej przywiązana. Zrozumiała, ze ją oszukano, że nikt nigdy nie zamierzał zatamować krwi. Zaczęła

się wyrywać. Popchnęli ja w stronę ściany. Upadła. Poczuła ogromną złość i nienawiść. Czuła, że gniew powoli napełniał jej

ciało. Podniosła się. Nie czuła już strachu. Właściwie przestała cokolwiek czuć. Zacisnęła pięści. Tubylcy zamarli.

Dostrzegli aurę wokół jej ciała, wyczuli energię. Dziewczyna nie myślała o tym co robi. Jej puste oczy zaczęły świecić

dziwnym blaskiem. Stwory zaczęły się cofać. Ten, który porozumiewał się z nią telepatycznie, stał nieruchomo. Był

zaskoczony. Nephi powoli zaczęła posuwać się w stronę ołtarza. Widząc, że nikt nie stawia żadnego oporu ruszyła pędem do

Jack'a. Spojrzał na nią półprzytomnymi oczyma i uśmiechnął się z trudem. Objęła rękoma jego nadgarstek i zamknęła oczy.

Delikatna poświata otoczyła jej dłonie. Po chwili zabrała ręce. Rana zniknęła. Wśród tubylców dało się słyszeć pomruk

zaskoczenia. Nephi nie zastanawiając się długo, uczyniła to samo z drugim nadgarstkiem. Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu i

usłyszała zdanie wypowiedziane w jej języku:

 - Witaj wśród Taskan, Salenianko!

 - Wykorzystaliśmy nawet C4 i od tygodnia siedzimy zamknięci w tej cholernej pułapce!!! Kończy się nam jedzenie!! Nawet nie

wiemy, czy Jack i Nephi żyją- Daniel krzyczał.

Nikt nie próbował go uspokajać. Zarówno on jak Sam i Teal'c stracili wszelką nadzieję na powrót do domu. Teal'c nie słuchał

nikogo. Siedział oparty o drzewo i patrzył w przestrzeń. Sam oglądała zdjęcia ojca i przyjaciół. Dało się słyszeć drwiący

głos Teal'c'a:

 - I pomyśleć, że wyzwoliłem się spod władzy Apophisa, pozbyłem się pasożyta a teraz zginę zamknięty gdzieś na jakiejś

nieznanej mi planecie.

Daniel wziął kamień i ze złością rzucił w przeszkodę. Ku jego zdziwieniu, kamień przeniknął na drugą stronę. Mężczyzna

przetarł oczy.

 - Widzieliście!!- krzyknął. Sam i Teal'c spojrzeli ze zdziwieniem na przyjaciela.

 - Że niby co mieliśmy widzieć? -spytała Sam.

 - To- odparł i rzucił kolejny kamień, który także przeniknął przez ścianę.

Nie zastanawiając niedługo podbiegli do przeszkody. Spojrzeli na siebie:

 - Nawet jeśli to pułapka, to nasza jedyna szansa- powiedziała Sam i pierwsza weszła w ścianę.

Ocknęli się w jakimś dziwnym namiocie. Nie byli związani, wręcz przeciwnie. Wokół nich stały półmiski z najróżniejszymi

potrawami oraz kilka dzbanków z napojami. Zachłannie rzucili się na jedzenie, nie zastanawiając się nad niczym.

 - Widzę, ze czujecie się świetnie Odwrócili się. Za nimi stał uśmiechnięty Jack, podtrzymywany przez jakiegoś stwora.

Przestali jeść. Wpatrywali się to w bladego generała, to w to dziwne stworzenie.

 - Poznajcie Rezusa- O'Neill był w świetnym humorze.

 - Jack, ale.........- Teal'c chciał coś powiedzieć, ale Sam mu przerwała.

 - Ja nic nie rozumiem!! Przez tydzień siedzimy sami zamknięci w tym cholerstwie, po czym nagle znajdujemy się tutaj i co

się okazuje?? - kipiała ze złości.- Ty się czujesz wspaniale!! Myśmy tam umierali ze strachu, a ty się świetnie bawiłeś!!

Gdzie jest Nephi!!!???

Umilkła, oddychając głęboko. Dopiero teraz dostrzegła blizny na jego nadgarstkach.

 - Pozwólcie, że opowiem wam wszystko od początku.- Rezus posadził generała na krześle i uśmiechnąwszy się wyszedł.

Jack zaczął opowiadać o przebudzeniu się w grocie, o tym ,skąd się wzięły blizny i o tym, że Taskanie byli sojusznikami

Selenian przez wiele lat. Jednak strach przed najazdem Goa'uld'ów, zmusił ich dziesięć lat temu do przerwania podróży na

inne planety i do wyhodowania bańki hermetycznobuzonowej, przepuszczającej wszystko oprócz ciał stałych, chyba że na rozkaz

Taskanian. Jest to swego rodzaju istota żywa, żyjąca z tubylcami w symbiozie. Ona zapewni im ochronę, ale oni muszą

dostarczać jej 5 litrów krwi miesięcznie. Jack skończył swoją opowieść. Reszta załogi siedziała z otwartymi ustami. Po

długiej chwili ciszy, odezwał się Daniel:

 - Czy można z nimi porozmawiać??

 - Tak, znają język Nephi i chyba podstawy Goa'uld'owego, ale nie jestem pewien- rzekł Jack.- Zresztą Nephi pomoże ci.

Zasłona namiotu otwarła się na oścież i do środka wpadła promieniująca szczęściem Nephi. Rzuciła się na szyję każdemu po

kolei.

 - Jak dobrze, że nic wam nie jest- mówiła.- Wódz Rauhan zaprasza was na ucztę. Chce dowiedzieć się czegoś więcej o Ziemi.

Przyjęcie minęło zaskakująco szybko. Daniel zbierał informacje o tradycjach, obyczajach i języku. Teal'c i Sam starali się

dowiedzieć jak najwięcej o bańce hermetycznobuzonowej. Nie było to łatwe, ponieważ znajomość języka Goa'uld'ów nie była

przez tubylców opanowana na wysokim poziomie. Jack spał, nadal był osłabiony. Nephi rozmawiała z Gewife, tym, który opanował

sztukę telepatii.

Następnego dnia, przyszykowani do powrotu do domu, żegnali się z Taskanami, którzy zapraszali ich ponownie. Stojąc u wrót,

spojrzeli raz jeszcze w stronę tej zadziwiającej planety. Nephi uśmiechnęła się do Gewife, który rzucił na pożegnanie:

 - Wróćcie tu jeszcze!!!

ROZDZIAŁ 8

Otworzyła oczy. Z uśmiechem na twarzy przeciągnęła się. Spojrzała na zegarek. Próbowała dowiedzieć się, która godzina,

jednak cyfry nadal sprawiały jej odrobinę problemu. Na Selenie nie musiała się uczyć pisać i czytać. Po prostu to znała. A

tu?? Nie dość, że inny język to jeszcze jakieś dziwne symbole. Ale nie przejmowała się tym za bardzo. Spojrzała na krzesło.

Na nim był przewieszony nowiutki wyjściowy mundur. Od razu nastrój się jej poprawił. Dziś była ważna uroczystość- jej

uroczystość. Wczoraj, po powrocie z PX1 082 zebrali się wszyscy dowódcy grup SG wraz z generałem Hammondem w sali

konferencyjnej. Jack'a, który musiał być w trybie natychmiastowym poddany transfuzji krwi, zastąpił Daniel. Nephi nie

wiedziała, o czym debatowali. Sam po prostu przyszła z pięknym, nowym mundurem i powiedziała, ze dziś odbędzie się

uroczystość na jej cześć. Nephi była strasznie podekscytowana. Powoli ubierała mundur, delektując się chwilą. Zapinając

ostatnie guziki marynarki jej wzrok przykuł medalion ojca. Wzięła go do ręki i przycisnęła go do piersi. Mimo, iż od jego

śmierci minęło prawie pół roku, nie mogła się z tym pogodzić. Ciągle bolało ją to, że nie była w stanie pomóc rodzicom.

Przecież myślała, że jest silna. Bra'tac powtarzał jej wiele razy, że jest utalentowana i że przewyższa mocą wielu mężczyzn.

No i po co jej to było. Nie była zdolna do obrony Selenian w obliczu zagrożenia. Tak naprawdę była słaba. Nie nadaje się na

księżniczkę, nie nadaje się do niczego.

W pewnej chwili poczuła, że jej twarz jest mokra od łez. Płakała jak dziecko. Nie usłyszała pukania do drzwi. Nie

dostrzegła, że ktoś pojawił się w pokoju. Podniosła głowę dopiero, gdy poczuła rękę na swoim ramieniu. To była Sam. Bez

słowa usiadła na łóżku i przytuliła roztrzęsioną dziewczynę do siebie. Siedziały tak kilkadziesiąt minut. Nephi powoli

uspokajała się. Od Sam biło takie ciepło- matczyne ciepło, którego brakowało jej przez cały czas pobytu na Ziemi.

 - Ty też miałaś pasożyta, tak jak Teal'c prawda?- głęboką ciszę przerwało nieśmiałe pytanie dziewczyny.

 - Tak.........

 - Czuję to- ciągnęła dalej.- oni pozostawiają takie coś w organizmie, takie jakby znamię.

 - To był Jolinar. Tok'ra.

 - A Teal'c?? Czemu nie ma pasożyta??? Jaffa przecież nie mogą bez niego żyć.

 - Teal'c dostał specjalne lekarstwo, które sprawiło, że jego organizm może funkcjonować bez larwy Goa'uld'a....... a teraz

powiedz, co się stało. Dlaczego płakałaś??

 - .........

 - Dobrze, nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz. Właściwie, przyszłam tu, bo muszę ci przed ceremonią wytłumaczyć kilka

faktów. Chłopcy stwierdzili, że ja się do tego najlepiej nadaję.

 - Zamieniam się w słuch- dziewczyna otarła łzy rękawem i rozsiadła się wygodnie na łóżku.

 - Muszę cię poinformować- zaczęła Samanta- że jako żołnierz armii Stanów Zjednoczonych, musiałaś dostać nazwisko. Jako

niepełnoletnia, musieliśmy znaleźć ci rodzica, który wyraziłby zgodę na wcielenie cię do armii. Znalazł niechętny.

Sfałszowano Ci papiery. Od teraz, jesteś nieślubną córką Jack'a i będziesz nosić jego nazwisko.

 - Co??.......- dziewczyna niedowierzała własnym uszom.

 - Słuchaj teraz uważnie- Sam stała się bardzo poważna.- Nie możesz opowiadać, skąd pochodzisz.

 - Dlaczego?- była zaskoczona, nie mogła zrozumieć, czemu ma robić z tego tajemnicę.

 - Zrozum, tu na Ziemi, o wrotach wie tylko wąska grupa ludzi. Dlatego nie wypuszczaliśmy cię z bazy. Nasza cywilizacja jest

bardzo rozwinięta, ale miewamy i takich szaleńców, którzy mogliby wykorzystać wrota do własnych celów i doprowadzić do

zniszczenia Ziemi. Od dziś nazywasz się Nephi O'Neill. I musisz tego przestrzegać. Od przysięgi będzie obowiązywała cię

tajemnica państwowa.

W Sam wpatrywała się para zdumionych oczu. Ich szarość przechodziła momentami w błękit, a resztki łez szkliły się w nich

delikatnie. Powoli układała sobie wszystko w głowie. Po dziesięciu minutach głębokiego myślenia dotarło w końcu do niej.

 - Czyli Jack będzie moim drugim ojcem??

 - Tak. Twoja matka umarła i ojciec musiał się tobą zająć. Zawsze chciałaś wstąpić do armii więc było ci to na rękę. Aha,

jeszcze jedno. Nie wolno ci demonstrować twojej mocy, w żadnym wypadku, rozumiesz??

 - Tak, ale dlaczego?

 - Bo pewne osoby mogłyby zrobić ci krzywdę.

 - Krzywdę??

 - Powiedzmy, że pewna grupa osób lubi robić eksperymenty na przybyszach z innych planet. A teraz przygotuj się do

ceremonii.- Carter uśmiechnęła się i wyszła.

Dziewczyna jeszcze przez chwilę myślała nad słowami Samanth'y. Było to dla niej coś dziwnego i niesamowitego. Ma się

wypierać tego, co jest dla niej ważne?? Swoich początków istnienia??? Swojej przeszłości??? Nie myślała, że do tego dojdzie,

jednak wiedziała, że Jack i reszta robią to dla jej dobra. Przecież są jej przyjaciółmi.

 - Już czas- do pokoju Nephi wszedł Daniel.

Wyszli z pomieszczenia. Mężczyzna również ubrany był w mundur wyjściowy, na którym przywieszone były liczne odznaczenia.

Szedł wyprostowany wyćwiczonym krokiem marszowym. Idąc za nim, dokładnie przyglądała się jego ruchom i sylwetce. Były tak

idealnie zgrane i równomierne.

Droga była długa i monotonna, korytarze wiły się i wiły. W pewnym momencie straciła rachubę w zakrętach. Schodzili coraz

wyżej i wyżej. Przekroczyli jakieś drzwi na których widniał napis: ”WEJŚCIE TYLKO ZA OKAZANIEM SPECJALNEJ PRZEPUSTKI-

NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY”. Przeszli jeszcze kilkoma korytarzami, aż w końcu dotarli do Sali Konferencyjnej.

Nephi nieśmiało weszła do środka. Zaparło jej dech w piersiach. W środku siedziało chyba ze stu odświętnie ubranych

żołnierzy. Stanęła przy drzwiach i z niepokojem rozejrzała się po sali. Daniela już przy niej nie było. Spanikowała, nigdzie

nie mogła odnaleźć znajomych twarzy. Do jej uszu dotarł znajomy głos.

 - Panno O'Neill proszę usiąść- Hammond uśmiechnął się i wskazał jej puste miejsce w pierwszym rzędzie.

Trochę się uspokoiła i starając się naśladować sposób poruszania się Daniela, ruszyła na swoje miejsce. Setka par oczu

obserwowała każdy jej ruch. Usiadła sztywno na krześle.

 - Skoro jesteśmy już wszyscy- zaczął Hammond - pragnę serdecznie przywitać naszych gości z „zewnątrz”. Generał Rafaello

Sanchez, generał John Martin Saworen oraz generał Marie Lawrence- cała trójka wstała i pokłoniła się. Zabrzmiały gromkie

brawa.

 - Przybyli na moje specjalne zaproszenie, aby dopilnować, czy ceremonia pasowania na żołnierza przebiega zgodnie z prawem.-

rzucił swój promienny uśmiech, po czym rozpoczął przemowę.- Jak wiecie, spotkaliśmy się tu, żeby przyjąć do grona armii

Stanów Zjednoczonych pannę Nephi O'Neill, córkę obecnego tutaj, zasłużonego generała i dowódcy załogi SG-1 Jack'a O'Neill'a.

Rozległy się brawa. Dziewczyna wykorzystała chwilę zamieszania i rozejrzała się po sali. Dostrzegła kilka znajomych twarzy,

lecz nigdzie nie mogła odnaleźć Jack'a. Tymczasem Hammond kontynuował:

 - Za chwilę rozpocznie się uroczyste pasowanie, ale proszę najpierw o powstanie. Baczność!

 - Baczność???- pomyślała Nephi, w życiu o czymś takim nie słyszała, szybko spojrzała w bok.

Stojący obok niej wypieli pierś do przodu i ustawili się prosto, lewą rękę ułożoną wzdłuż boku, druga natomiast przy skroni.

Natychmiast zrobiła to samo.

 - Do hymnu Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej!

Wszyscy zaczęli gromkimi głosami śpiewać:

„O say, can you see, by the dawn's early light,

What so proudly we hail'd at the twilight's last gleaming?

Whose broad stripes and bright stars, thro' the perilous fight……”

Dziewczyna tylko poruszała ustami. Nikt jej nie uprzedził o czymś takim, była wściekła. Po krótkim namyśle doszła jednak do

wniosku, że i tak nie było czasu jej o tym powiedzieć. Wszyscy cały czas byli na jakiś zebraniach, przygotowaniach itp.

Odśpiewanie hymnu skończyło się.

 - Spocznij- rozkazał Hammond.

 - Nephi O' Neill wystąp!

 - Co??- mruknęła do siebie.

Znała angielski dobrze, ale to słowo było jej obce. Spojrzała ze strachem na generała, a ten wzrokiem pokazał jej, że ma

wyjść na środek. Podniosła się ociężale i poczłapała na środek. Odwróciła się twarzą do wszystkich. Wszystkie głowy zwrócone

były w jej stronę. A ona czuła się taka naga i bezbronna. W ostatnim rzędzie dostrzegła Teal'c'a. Tuż obok niego siedziała

reszta drużyny. Podniosło to ją trochę na duchu.

 - Nephi O'Neill! Czy jesteś zdecydowana wstąpić do armii Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. - spytał Hammond.

Spojrzała na niego przestraszonymi oczyma. Dlaczego nikt nie uprzedził jej, że będzie musiała odpowiadać na pytania.

Dostrzegła dyskretne kiwnięcie głowy Hammonda i nieśmiało odpowiedziała:

 - Tak, jestem.

 - Czy jesteś gotowa wziąć na siebie obowiązek obrony państwa, swoich kolegów i ludzi tej planety?

 - Tak, jestem.

 - Podnieś prawą rękę- tak też uczyniła.- I powtarzaj za mną słowa przysięgi:

 „Przysięgam przed Bogiem Wszechmogącym, być wierną Ojczyźnie, Stanom Zjednoczonym, sztandarów wojskowych nigdy nie

odstąpić, stać na straży Konstytucji i honoru żołnierza amerykańskiego, prawu i Prezydentowi USA być uległym, rozkazy

dowódców i przełożonych wiernie wykonywać, tajemnic wojskowych strzec, za sprawę Ojczyzny mej walczyć do ostatniego tchu w

piersiach i tak postępować, abym mogła żyć i umierać jak prawy żołnierz amerykański. Tak mi dopomóż Bóg.”

Kiedy skończyła, Hammond podszedł do niej i przyczepiając jej belki szepnął na ucho:

 - Jak odejdę, musisz powtórzyć to, co przy śpiewaniu hymnu.

Odszedł, zasalutowała mu a on zrobił to samo. Rozległy się barwa. Odetchnęła z ulgą. Tuż obok niej pojawił się Daniel.

Wszedł na podium i rozpoczął kolejną przemowę.

 - Ostatnio, podczas naszej misji treningowej na wyspie Bajakuku na Seszelach Północnych.

Nephi gwałtownie spojrzała na niego. Przecież ostatnio byli na Taskanii. Jednak przypomniała sobie słowa Sam: nie wolno

ujawniać ci żadnych informacji. Tymczasem Daniel kontynuował.

-... nastąpiły pewne kłopoty. Byliśmy w śmiertelnym niebezpieczeństwie, tamtejsi tubylcy, będąc ludem kanibali, chcieli

urządzić z naszych głów ofiary dla bóstwa a resztę ciała skonsumować. Ta tu młoda osoba- wskazując na Nephi- narażając swoje

życie, uchroniła nas a swego ojca uratowała wprost ze stołu ofiarnego.- rozległy się gromkie brawa.- Wspólnie na wczorajszej

naradzie doszliśmy do wniosku, że należy jej się medal za bohaterstwo podczas walki. Chcemy poprosić o zgodę obecnych tu

generałów Sanchez'a, Saworen'a i Lawrence, ponieważ szeregowa O'Neill nie była jeszcze wtedy członkiem armii Stanów

Zjednoczonych.

Trójka zaproszonych gości spojrzał na siebie, po czym wstała generał Lawrence, weszła na podium i swym delikatnym ale

stanowczym głosem powiedziała.

 - Zapoznaliśmy się z dokumentacją misji. Ta młoda osoba wykazała więcej bohaterstwa niż niejeden doświadczony żołnierz,

zatem chciałabym sama wręczyć to odznaczenie.

Zabrała medal od generała Hammonda i przypięła go do piersi dziewczyny. Nephi domyślała się, ze teraz należy zasalutować.

Nie myliła się. Pani generał również zasalutowała, po czym usiadła na miejsce.

 - Zatem, dotarliśmy do końca uroczystości. Zapraszam wszystkich na skromny posiłek do sali obok- ogłosił Hammond, wszyscy

wstali i pospiesznie przenieśli się do kolejnego pomieszczenia.

Wychodząc, parę osób podeszło i gratulowało, stojącej nadal w tym samym miejscu, dziewczynie. Załoga SG-1 pojawiła się na

końcu. Jack też tam był. Stał blady i wyczerpany, ale uśmiechnięty. Nephi niewiele myśląc podbiegła do niego i rzuciła mu

się na szyję. Mężczyzna stał chwilę zaskoczony, po czym przytulił ją także.

 - Dziękuję wam- rzekła.

 - Zasłużyłaś na to- odparł O'Neill.- A teraz chodźmy na żarełko, umieram z głodu.

Na sali panował radosny gwar. Stojący po środku stół obfitował w najróżniejsze przysmaki, od zwykłej pizzy po egzotyczne

potrawy kuchni chińskiej. Dziewczyna rozglądała się z zachwytem. Tyle wspaniałego jedzenia nie widziała nawet na ucztach w

zamku ojca. Podbiegła do stołu i zaczęła się zastanawiać, co by tu zjeść.

 - Ja też mam zawsze ten sam problem- ktoś zwrócił się do niej przyjaznym tonem.

Spojrzała w tym kierunku i zobaczyła generał Lawrence. Była to wysoka, szczupła brunetka o piwnych oczach i średniej

urodzie. Nephi uśmiechnęła się do niej i ponownie zaczęła się oglądać posiłki.

 - Weź tamto- wskazała ręką na mieszaninę jakiejś zielonki.- Bardzo smaczne i pożywne.

 - Dziękuję- odparła Nephi.

 - A więc nasz stary dobry Jack miał jeszcze córkę- kobieta wyraźnie chciała zacząć rozmowę.

 - Tak- odpowiedziała.

 - Czytałam, ze jesteś z Norwegii. Niewiedziałam, ze Jack poślubił Norweżkę.

 - Jestem nieślubnym dzieckiem- odparła szybko.- Mama była sierotą i umarła, nie miał się kto mną zaopiekować, wiec tatuś to

zrobił.

 - Masz naprawdę wielkie szczęście, strasznie trudno się dostać do tej bazy. Naprawdę musisz być dobra.

 - Dziękuję- Nephi zarumieniła się.

 - Jack jest dobrym ojcem- spojrzała w jego stronę maślanym, tęsknym wzrokiem. - Ech, ale zawsze był kobieciarzem.

 - Yyyyyyyyyyyyy- pomyślała dziewczyna.- Teraz mi się tu będzie zwierzać ze swoich problemów romansowo- miłosnych.

 - Przepraszam pani generał, ale muszę porozmawiać z Nephi na osobności- z opresji wyrwał ją Daniel.

 - Ależ oczywiście, my tu tylko dyskutowałyśmy o takich babskich sekrecikach- zapiszczała słodkim głosikiem i uśmiechnęła

się pokazując rząd śnieżnobiałych równiutkich zębów.

 - Niedobrze mi- pomyślała dziewczyna.

Nie mogła patrzeć jak ta kobieta robi z siebie kretynkę przed kolejnym mężczyzną. Na szczęście Daniel uśmiechnął się tylko i

pociągnął Nephi ze sobą.

Wyszli z pomieszczenia i udali się w nieznanym kierunku. Po dłuższej chwili oczom dziewczyny ukazała się ogromna brama.

Przekroczyli ją. Znaleźli się w lesie.

 - A wiec tak wygląda wasz świat poza bazą??- spytała rozglądając się uważnie.

 - Baza ukryta jest w lesie na południu Stanów. Nikt z zewnątrz nie wie, czym naprawdę się zajmujemy. Połowa obecnych tu

ludzi myśli, że prowadzimy prace badawcze i naukowe na Ziemi. Reszta, czyli członkowie innych grup SG oraz nieliczny

personel znają całą prawdę. Dlatego wszystko musiało zostać sfałszowane.

 - Czy zobaczę kiedyś, co znajduje się za lasem??

 - Oczywiście, w swoim czasie- Daniel uśmiechnął się.

Nie był to jednak zwykły uśmiech. Było w nim coś onieśmielającego, w dodatku te jego zielone oczy wpatrujące się w nią w

taki dziwny sposób. Opuściła wzrok. Daniel odezwał się:

 - Proszę, tu jest twoja osobista przepustka. Odtąd możesz chodzić po całej bazie, a także wychodzić poza nią. Wolałbym

jednak, żebyś nie opuszczała bazy sama. Musisz słuchać rozkazów i salutować wszystkim, którzy są starsi stopniem. Wszystkich

stopni wojskowych nauczy cię jutro rano Sam. Po południu, będziesz miała ze mną zajęcia na strzelnicy.......

 - Strzelnicy???- przerwała mu.

 - Musisz nauczyć się korzystać z naszej broni i broni Goa'uld'ów- tłumaczył.- Jako żołnierza tej jednostki obowiązuje cię

to. Zresztą każdy żołnierz musi umieć posługiwać się bronią.

 - Dobrze rozumiem- nie wiedziała, co ma powiedzieć.

Spojrzała z wahaniem na mężczyznę. Znów patrzył na nią w ten dziwny sposób. Po czym uśmiechnął się nieznacznie i rzekł:

 - Chodźmy do środka, wszyscy na nas czekają.

Z powrotem znaleźli się w zatłoczonej sali. Co chwila ktoś zagadywał Nephi o jej przyszłość, stosunki z „ojcem” itd. itp.

Już miała tego dosyć. W dodatku duchota i dziwna ciasnota pomieszczenia zmusiły ją do wyjścia na korytarz. Panował tu

półmrok. Zajadając kolejny ogromny kawałek pysznej pizzy usłyszała czyjeś kroki. Podniosła głowę. Zbliżał się do niej

dowódca grupy SG-2, generał Newton. Choć nie znała go osobiście, nie lubiła tego napakowanego pyszałka. Zawsze ponury i zły.

Nie ufała mu ani trochę. Podszedł do niej.

 - A więc tu siedzisz??

 - Tak, a co?

 - Zwracaj się do mnie z szacunkiem smarkulo!!- warknął.- Myślisz, że jak jesteś jakimś cholernym mieszańcem to ci wszystko

wolno!!??

 - O co panu właściwie chodzi?- Nephi była zła, nie rozumiała, dlaczego na nią krzyczy.

 - O to, że sprowadzają tu jakiś odmieńców i mianują ich na obrońców tego kraju, tego świata!!! Ty nigdy nie będziesz

prawdziwą Amerykanką, Ziemianką!!! Jesteś nikim!!! I lepiej nie wchodź mi w drogę!!!

 - Nie będziesz mi groził- wkurzyła się.

 - A co mi zrobisz?? No dalej, przecież nawet nie umiesz się bić!! O'Neill miał zawsze nie po kolei w głowie, ale żeby

adoptować takiego kogoś jak ty?? Chyba naprawdę już mu odbiło.

 - Skończyłeś już, Newton??- Jack stał oparty o ścianę i przysłuchiwał się rozmowie ze stoickim spokojem.

 - O proszę, pan szlachetny, ranny uciśniony!!!

 - Lepiej, żebyś stąd zjeżdżał, bo Hammond nie będzie zadowolony, jak się dowie, że szantażujesz i grozisz innym żołnierzom-

głos Jack'a był opanowany, ale surowy.

 - Jeszcze pożałujesz- odparł i oddalił się.

 - Chodź i nie przejmuj się tym palantem. Teal'c'a też obrażał, nie wart się w ogóle wdawać w dyskusje.

 - Dobrze, dziękuję Ci za wszystko- zawahała się przez chwilę, po czym dodała z uśmiechem- "tato".

 - Nie ma za co, "córeczko"- uśmiechnął się, objął ją jedną ręką i wrócili razem na przyjęcie.

ROZDZIAŁ 9

Wielkie, obskurne budynki rodem z wczesnego rosyjskiego komunizmu otaczały maleńki plac w środku zniszczonego miasta. Gdzie niegdzie uchowały się strzępki trawy i innych chwastów. Bezlistne drzewa wyglądały bardziej jak upiory niż jako członkowie ekosystemu. Nephi stała pośrodku. Pot strużkami spływał jej po twarzy. Oddychała bardzo szybko. Jeszcze przed chwilą była z całą drużyną, teraz została sama. Musi ich odnaleźć. Taką ma misję. Dookoła słychać ciągłe wybuchy i odgłosy strzałów. Bała się. Kurczowo ściskała berettę w drobnej dłoni i słuchała. Próbowała wyodrębnić z tego całego hałasu coś, co mogłoby ją naprowadzić na jakiś ślad, dać jakąś wskazówkę. Usłyszała odgłos tłuczonej szyby. Spojrzała w górę.

- To na pewno tam- mruknęła.

Biegiem ruszyła na górę najbliższego budynku. Pokonanie dwunastu pięter nie należały do najprzyjemniejszych ani tym bardziej łatwych zadań. W środku moloch wydawał się jeszcze większy i jeszcze bardziej brudny i zniszczony. Nareszcie dotarła na górę. Była wyczerpana. Oddałaby wszystko za kroplę wody. Wtedy znów usłyszała wystrzały z broni maszynowej. Na końcu korytarza drzwi były otwarte. Powoli, przytulając się do ściany, zaczęła zbliżać się w ich stronę. Serce waliło jej niemiłosiernie. Wydawało się, że słyszy tylko je i że zaraz to kołatanie zdradzi jej pozycję. Stanęła tuż obok framugi otwartych drzwi. Ze środka dobiegały strzępki rozmowy, jednak nie rozumiała ani słowa. To nie byli Amerykanie. A więc znalazła ich. Do jej uszu dobiegł odgłos policzkowania.]

- Gawari!!!- krzyk był teraz wyraźny.

- Ja nje znaju - to był Jack.

Nie słyszała jeszcze w jego głosie takiej rozpaczy.

- Ty znajesz- znów uderzył- gawari, gdje nahoditsja.....

- Ja nje znaju! Panimajesz?? Nje znaju!!!

Usłyszała dźwięk załadowania magazynka do pistoletu. Nie mogła dłużej czekać. Chwyciła pistolet w obie ręce i szybkim ruchem wkroczyła do pomieszczenia.

- Ręce do góry!! Natychmiast!!!

Niestety,oprawca zasłonił się Jack'iem i przyłożył mu pistolet do szyi. Zawahała się. Nie widziała reszty drużyny. Myślała, że będą tu wszyscy. Załamała się.

- Strzelaj!!!- krzyknął Jack.

Bała się, przecież może go przez przypadek postrzelić. Musi być jakieś inne wyjście!

- Strzelaj!! Na co czekasz?!

- Nie!!

- Strzelaj do cholery, inaczej nas zabije!! Musisz to zrobić!!

- Nie!!- celowała w bandziora, ale nie była wstanie pociągnąć za spust.

- Strze....- nie dokończył.

Jego ciało bezwładnie opadło na ziemię. Z tętnicy szyjnej trysnęła krew. Przeciwnik zaśmiał się tylko, wycelował w nią pistolet i pociągnął za spust...

- KONIEC SYMULACJI!- usłyszała i obraz zaczął znikać.- Misja nieudana. Nie żyjesz, twój kraj stracił suwerenność.

Zdjęła okulary z oczu i z wściekłością rzuciła je na ziemię. Zeszła z matrycy treningowej zrywając przewody poprzyczepiane do ciała. Była wykończona. Specjalnie skonstruowana matryca współgrała z jej ruchami i obrazem komputerowym, co sprawiało, że każdy krok, każdy ruch w świecie wirtualnym działał tak, jakby wszystko odbywało się naprawdę. Dziewczyna otarła pot z czoła i usiadła na podłodze. Czekała aż wypuszczą ją z pomieszczenia. Drzwi się otwarły i wkroczył wściekły Jack.

- Miałaś strzelać!!!

- Przecież mogłam Cię zabić!!- odpyskowała.

- Miał wysunięte lewe ramię, powinnaś była to zauważyć!! Przez ciebie wszyscy zginęli. Jak ja mam cię zabierać na misje, jeśli popełniasz takie błędy??!!

- To mnie nie zabieraj i koniec!!- z wściekłością wybiegła z pomieszczenia, odpychając Teal'c'a, który próbował ją zatrzymać.

- Jack, chyba trochę przesadziłeś- Teal'c stanął w drzwiach z założonymi rękoma.- Postaw się w jej sytuacji. To była dopiero jej druga symulacja.

- Musi być odporna na stres- O'Neill powoli się uspokajał. - Jak ja mam potem na niej polegać?? Musi umieć wybrnąć z takiej sytuacji.

- Ale nie powinieneś się tak unosić, to jeszcze dziecko...

- Nie Teal'c, to nie dziecko- przerwał mu.- To żołnierz armii Stanów Zjednoczonych i musi się zachowywać, jak na żołnierza przystało.

Mężczyzna spojrzał na generała i wzruszył ramionami. Wiedział, że Jack musi być surowy. W końcu to on ma wystawić opinię o stanie odporności na stres i umiejętność radzenia sobie w takich sytuacjach. Jednak nigdy nie był dla nikogo tak surowy.

- Nephi?- Teal'c wszedł do pokoju dziewczyny.- Dobrze się czujesz?

Siedziała po turecku na łóżku, odwrócona plecami do drzwi. Milczała. Trwała tak nieruchomo w dostojnej pozie. Królewskie wychowanie było teraz bardzo widoczne. Mężczyzna powtórzył pytanie, jednak znów nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Dziewczyna nawet nie drgnęła. Staną przed nią. Jej ręce, kurczowo zaciśnięte w pięści, spoczywały kolanach. Nieruchome, puste oczy wpatrywały się w martwy punkt. Teal'c zabrał krzesło i usiadł naprzeciwko niej. Patrzył jej prosto w twarz. Dostrzegł, że jest bliska płaczu. W szarych oczach szkliły się łzy. Nieruchoma twarz pełna była bólu i cierpienia.

- Nephi- zaczął- zdaję sobie sprawę, że Jack trochę przesadził. Zrozum, on boi się o ciebie i o nas. Boi się, ze podobna sytuacja może mieć miejsce w prawdziwym życiu i sobie nie poradzisz. Zrozum, to że cię adoptował, nie było związane z jakąkolwiek koniecznością czy przymusem. On naprawdę traktuje cię jak swoje własne dziecko. Dlatego też stawia tobie wyższe wymagania. Już kiedyś z własnej głupoty stracił dziecko.

Nadal milczała. Dostrzegł, że w pewnym momencie mocniej zacisnęła pięści, a po jej policzku powoli spłynęła łza, znacząc mokry ślad na bladym obliczu.

- Nie płacz....

- Nie płaczę!- przerwała mu ostro.- Po prostu chcę, żebyście dali mi wreszcie święty spokój!!!

Druga łza spłynęła powoli po drugim policzku. Mężczyzna chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak po chwili namysłu zrezygnował. Wstał i wyszedł bez słowa.

- I co z nią?- spytała Sam.

Razem z resztą drużyny siedziała w pokoju Teal'c'a. Mężczyzna spojrzał na nią spode łba i mruknął.

- Powiedziała, żeby dać jej święty spokój...

- No i, do cholery, go dostanie!!- krzyknął Jack.

- Uspokój się- głos Sam był stanowczy.

- Bo mam dość podważania moich metod pracy!!

- Nikt nie podważa twoich metod- wtrącił Daniel.

- Nephi to robi!!

- Wiesz, jest przyzwyczajona do innego trybu treningów i zachowania- tłumaczył Teal'c.- Na Selenie nikt na nią nie krzyczał....

- Ale nie jest na Selenie i powinna to zrozumieć!!

- Ty też miewałeś dziwne fazy po stracie syna- Jack zesztywniał, po tylu latach nadal go to bolało, jednak Daniel ciągnął dalej.- Postaw się w jej sytuacji, jest w nowym środowisku, bez rodziny. Może liczyć jedynie na nas i nie chce nas zawieść. Nie boli ją to, że na nią nakrzyczałeś, tylko to, że po raz kolejny kogoś zawiodła.

Wszyscy wpatrywali się w niego prawie z otwartymi ustami. Daniel zamilkł, po czym spytał:

- O co chodzi??

- Nie mówiłeś mi, że jesteś psychologiem- wtrącił Jack.

- Bo nie jestem.Rozmawiałem z nią ostatnio trochę.

Spoglądali na niego ze zdziwieniem, w końcu zaczęło go to irytować.

- No co??

- Nic- odparła Sam, po czym zwróciła się do Jack'a.- Myślę, że powinieneś z nią pogadać.

- Wiem...- westchnął głęboko i wyszedł.

Usłyszała trzykrotne pukanie do drzwi. Uspokoiła się trochę, ale nie miała ochoty na rozmowę. Ciągle zastanawiała się, dlaczego jest taka beznadziejna. Nic nie potrafi, nic jej się nie udaje. Znów ktoś zapukał, po chwili usłyszała głos Jack'a:

- Nephi, mogę wejść.

Walczyła ze sobą. Część jej błagała o jakieś towarzystwo, druga wzbraniała się przed nim całkowicie.

- Nephi, mogę z tobą porozmawiać?.- Jack spytał ponownie.

- Tak- ledwo wydusiła z siebie.

Otworzył drzwi. Dziewczyna siedziała po turecku na łóżku. Jednak nie odwróciła głowy. Mężczyzna usiadł obok niej. Zgarbiona postać kruchej i bezbronnej istotki przywołała w nim ojcowskie uczucia. Z lekką obawą objął ją i delikatnie przytulił do siebie. Chwile tak trwali nieruchomo, gdy nagle poczuł, że ona cała drży. Spojrzał jej w oczy i zobaczył, że są mokre od łez.

- Weź się w garść.

- Nie mogę- wydusiła z siebie i przytuliła się mocniej do niego.

- Jesteś żołnierzem.

- Jestem beznadziejnym żołnierzem!!- krzyknęła.

- Jeśli będziesz to sobie wmawiać, to tak będzie. To, że na ciebie nakrzyczałem nie znaczy, że nic nie potrafisz. Myślałem, że cię w ten sposób zmobilizuję.- tłumaczył.

- Bo nic nie potrafię, przeze mnie wszyscy cierpią i giną- zaczęła z siebie wyrzucać. - Nie umiałam pomóc rodzicom, choć wmawiano mi, że jestem najlepszą wojowniczką. Nie umiałam obronić się przed Kaa. Nie potrafiłam pokonać głupiej symulacji komputerowej, jaki z tego wniosek??

- Że się niepotrzebnie dołujesz. Nie chcę słyszeć już więcej żadnego narzekania. Z tymi symulacjami nie potrafią sobie poradzić zawodowi żołnierze. I nie było przypadku, żeby trenowała na nich tak młoda osoba jak ty. Jednak, będąc w SG-1 musisz przechodzić przez taki sam trening jak wszyscy.- O'Neill wstał i ruszył do wyjścia.- Do symulacji jeszcze wrócimy, tymczasem przygotuj się, za pięć godzin wyruszamy na PB2 483.

- Ale...

- Żadnego ale! To jest rozkaz- rzucił na pożegnanie i wyszedł.

Wszystko było gotowe do wyprawy. Członkowie załogi zebrali się w pomieszczeniu SG-0. Nephi była tam pierwsza. Na jej twarzy można było dostrzec jeszcze ślady smutku, ale starała się to maskować, jak tylko umiała. Z całej siły eksponowała gotowość do wyruszenia na misję. Gdy zobaczyła Jack'a, posłała mu promienny uśmiech.

- Widzisz, jak chcesz to umiesz- rzucił, w pośpiechu zakładając plecak.

Usłyszeli charakterystyczny dźwięk przesuwanego pierścienia wokół wrót. Nephi spojrzała z radością w ich stronę. Zawsze odczuwała taki cudowny zastrzyk adrenaliny. W końcu ostatni symbol został wybrany i przejście zostało otwarte.

ROZDZIAŁ 10

- Strasznie tu dziwnie- stwierdziła Sam, kiedy połączenie zostało zamknięte.

Dookoła nich roztaczały się bagniste tereny, wszędzie było szaro i brudno. W powietrzu unosił się ciężki odór zgnilizny.

- Fuj, co tak capi- skrzywiła się Nephi, zatykając nos.

- Też chciałbym to wiedzieć- mruknął Daniel.

Zaczęli się rozglądać. Wokół wrót nie było się żadnej informacji o tym, czy istnieje tu jakakolwiek forma życia. Krajobraz był strasznie przygnębiający. Ciemne, ciężkie chmury wyglądały tak, jakby zaraz miały runąć z hukiem na ziemię. Wszędzie rozpościerała się gęsta mgła. Cisza była niepokojąca. Z oddali dochodziły jednak jakieś jęki i pomruki. Mgła sprawiała, że powietrze było ciężkie i wilgotne. Nephi spojrzała pytająco na dowódcę. Jack uśmiechnął się i nakazał ruszać na południe. Szeregowa O'Neill ruszyła przodem. W kaburze przyczepionej do paska spoczywała beretta. Jednak dziewczyna nie miała do niej zbytnio zaufania. Nie mogła przyzwyczaić się do tego typu broni. Szła powoli, nasłuchując. Nagle wpadła w coś grząskiego.

- Bleee!!!- okrzyk obrzydzenia wydobył się z jej gardła.

Podniosła nogę. Brązowa maź, w której się znalazła, ciągnęła się jak surowe ciasto.

- Nic ci nie jest??- spytał Teal'c.

- Nie, tylko będę śmierdzieć!

- Może powinniśmy ruszyć na północ?- spytała Sam.

- Wydaje mi się, że tam natrafimy na to samo- rzekł Daniel.

- Ruszamy dalej- rozkazał Jack i wszedł w błoto.- Ja idę przodem.

Za nim wkroczyła Sam. Potem ruszyła Nephi a na końcu Daniel i Teal'c. Mgła robiła się coraz gęstsza. Smród był nie do wytrzymania. Zanurzeni po kolana w błocie, brnęli na oślep uważając tylko, żeby nie zgubić jeden drugiego. Po godzinie marszu byli wyczerpani. W pewnym momencie opary zniknęły. Zobaczyli przed sobą polanę a za nią gęsty, zielony las. Po drugiej stronie łąki widniało szklisto-niebieskie jezioro. Nephi pobiegła przodem i wyszła na suchy ląd. Okropny zapach ulotnił się jak ręką odjął. Reszta załogi również wygramoliła się z błota.

- Chyba musimy wyprać spodnie- stwierdziła Samantha.

- Nephi, co ty robisz??- krzyknął przestraszony Daniel, widząc, że dziewczyna zajada owoc z jakiegoś drzewa.

- Fo łosło na Felenie- odparła z pełną buzią czegoś niebieskiego.

- Nie powinnaś być taka odważna.- wtrącił Teal'c. - Jako żołnierz, musisz zwracać baczniejszą uwagę na to, co jesz na obcych planetach.

- Proponuję rozbić obóz- Jack był wyraźnie zadowolony z takiego obrotu sprawy.- Wypierzemy mundury, odpoczniemy i ruszymy dalej. - Następnie zaczął wydawać polecenia.- Nephi, poszukaj czegoś jadalnego. Daniel i Sam, pobierzcie próbki tego paskudztwa, przez które brnęliśmy a także zbierzcie próbki tego smrodu.

Teal'c i ja rozbijemy obóz. Rozeszli się. Nie minęło pół godziny, kiedy zajadali zupę z czegoś żółto-bordowego- według Nephi, to Buratora; a także pożywiali się dziwnymi niebieskimi owocami- Selenianka nazwała je Kurraturma. Posileni i odrobinę wypoczęci, zdecydowali doprowadzić spodnie do stanu używalności, gdyż błoto sprawiło, że stały się strasznie niewygodne. Zdjęli dolną część odzieży wierzchniej i ruszyli w stronę jeziora. Woda była niesamowicie ciepła i krystalicznie czysta. Dziewczyna stała po kolana w cieczy i próbowała usunąć brud z nogawek. Nie było to wcale takie proste. Reszta załogi stała bliżej brzegu, wykonując podobne czynności. Co chwila, Jack przeklinał głośno. Nagle, dziwnym trafem, spodnie dziewczyny wypadły jej z rąk i odpłynęły dwa metry dalej.

- Ej, co jest!!- krzyknęła poirytowana.

Daniel na moment podniósł głowę i dostrzegł całą tę dziwną sytuację. Zaniepokojony krzyknął:

- Nephi, tylko uwa........- nie dokończył.

Dziewczyna nagle zniknęła pod powierzchnią wody.

- O cholera!! Nephi!!- Jack ruszył pędem w tamtą stronę.

Reszta drużyny przerwała czynności czyszcząco-piorące i z niepokojem spojrzała w jego stronę. Daniel ruszył za generałem. Gdy dotarli na miejsce dziewczyna właśnie wynurzyła głowę i uśmiechnęła się do nich.

- Nie wiedziałam, że tu jest taka dziura - odparła.

- Ale nas wystraszyłaś.

- Pomożecie mi wyjść?

Chwycili jej ręce i wyciągnęli z zagłębienia. Znów stała po kolana w wodzie. Jednak w momencie, gdy chciała się ruszyć, poczuła, że coś trzyma ją za kostki.

- Jack...- zaczęła niepewnie.

I w tym momencie coś ją podcięło i wciągnęło w bezdenną otchłań. Znów znalazła się pod powierzchnią. Coś usilnie ciągnęło ją w dół. Próbowała się wyrwać, jednak coś kurczowo trzymało ją za stopy. Zaczęła się szarpać. Wyjęła berettę z kabury i zaczęła strzelać w dół, ale kule w wodzie były tak samo szkodliwe jak piłki do ping ponga. Wtedy poczuła, że coś łapie ją za kolana i w pasie. Była coraz bardziej przerażona. Czuła, że musi wypłynąć, bo się udusi. Szybko przyłożyła dłonie do tego, co ją trzymało. Z przerażeniem stwierdziła, że to ręce. Oślizgłe zielone ręce. Starając się uspokoić, zamknęła oczy i poczuła, że podtrzymujące ją dłonie bezwładnie opadają w dół, a w niej rośnie energia. Wytężyła wszystkie siły i zaczęła płynąć ku powierzchni. Wynurzyła się dziesięć metrów od załogi, nabrała powietrza i ostatkami sił krzyknęła:

- Jack!!!! Ratuj!!!

Wszyscy zwrócili głowy w jej stronę. Jack bez namysłu zaczął płynąć do niej. A ona poczuła, że coraz więcej dłoni obejmuje ją i ciągnie w dół.

- Ratunku!!! Oni chcą mnie utopić!!

- Kto??- Daniel także płynął w tamtym kierunku.

W pewnej chwili przestali się poruszać. Zobaczyli kilkanaście zielonych rąk, obejmujących ramiona oraz szyję dziewczyny.

- Nie pozwolę!!- Jack ruszył co sił i już był przy niej, gdy woda zaczęła się burzyć.

Nephi ostatkami sił utrzymywała się na powierzchni. Wtedy poczuła, że coś znajduje się zaraz za nią, a usta przykrywa jej ogromna, śmierdząca surową rybą, oślizgła dłoń. Załoga zamarła z przerażenia. Dziewczyna była skrępowana i trzymana przez zielone stworzenie, z wyglądu przypominające człowieka. Jednakże, za uszami posiadało skrzela, a ręce pokryte miało łuskami. Ziemianie byli bezradni, nie mieli przy sobie nawet pistoletu. Stworzenie zacharczało dziwnie i tuż obok wynurzył się wielki rybi ogon. Nephi zaczęła się szarpać jeszcze mocniej, jednak była całkowicie unieruchomiona. Spoglądała błagalnie na Jack'a.

- Puszczaj ją!!- krzyknął Daniel.

Stworzenie zaśmiało się dziwacznie, podniosło ogon i wytworzyło ogromną falę, która popłynęła wprost na drużynę. W tym samym momencie zanurzyło się z Nephi pod powierzchnię. Dziewczyna wyrywała się, ale siły opuszczały ją coraz szybciej. Czuła, że musi zaczerpnąć powietrza. W akcie desperacji zaczęła się szarpać i próbowała ugryźć tą dziwną rękę przykrywającą jej usta, jednak na próżno. Czuła ogromny ucisk w klatce piersiowej. Jej narządy oddechowe zaczęły domagać się tlenu. Woda powoli zaczęła wlewać się do płuc. Ból był nie do wytrzymania. Zdała sobie sprawę, że umiera. Po chwili bezwładnie poddała się stworzeniu, które zabierało ją coraz głębiej i głębiej. W pewnym momencie poczuła uderzenie o coś twardego. Nie była już w wodzie.

- Powietrze- pomyślała i wzięła głęboki oddech.

Sprawiło jej to okropny ból, ponieważ jej płuca były pełne płynu. Zaczęła kaszleć, myślała, że się udusi. Gdy jej drogi oddechowe wydaliły nagromadzoną ciecz, usiadła i zaczęła oddychać spokojniej. Bolało ją całe gardło. Usłyszała jakiś dziwny pomruk, odwróciła się iw wydała z siebie okrzyk przerażenia. Przed nią znajdowało się dziwne stworzenie, zanurzone do połowy w wodzie, które spoglądało na nią maleńkimi zielonymi oczyma. Owy stwór miał proporcje ciała podobne do człowieka. Jednak, za uszami miał skrzela a zamiast nosa dwie maleńkie dziurki. Usta miał wydatne i obrzydliwie zielone. Zielonkawą skórę miejscami pokrywały łuski, szczególnie na przedramionach. Ogromne dłonie posiadały między palcami błonę. Głowę porastały mu jakieś strasznie poplątane, czarne, długie włosy. Stworzenie zaczęło podpływać do brzegu. Dziewczyna odsunęła. Nagle stwór wyskoczył na powierzchnię. Nephi oniemiała. Nie miał nóg. Zamiast tego posiadał ogromny rybi ogon. Chciała się odsunąć jeszcze bardziej i o mały włos nie wpadła powrotem do wody. Stworzenie spojrzało na nią z zaciekawieniem i przemówiło.

- Nie zrobię ci krzywdy.

- Skąd.......skąd znasz ten język- spytała słysząc staroegipski.

- Nasz Pan obdarzy cię bogactwem, już niedługo przybędzie.

- Jaki Pan?? O co ci chodzi. Wypuść mnie!!- była coraz bardziej zdezorientowana.

- Nie możesz stąd wyjść. My Mitongi jesteśmy wierni słowu Najwyższego- jego głos był nadzwyczaj spokojny. - A teraz wybacz, musimy przygotować się na przybycie Wszechmogącego- po tych słowach wskoczył do wody i zniknął jej z oczu.

Ochłonęła trochę. Jednak uczucie ciasnoty w klatce piersiowej nie ustawało. Rozejrzała się dookoła. Znajdowała się w jakiejś ogromnej pieczarze. A dokładniej na jakiejś skale pośrodku wielkiego podziemnego jeziora. Spojrzała w górę. Drobne otworki w sklepieniu oświetlały grotę. Zaczęła wołać o pomoc w nadziei, że ktoś jednak ją usłyszy. Na próżno, odpowiadało jej tylko echo.

Jack podniósł się jako pierwszy. Nie wiedział jak długo leżał nieprzytomny. Jednakże musiało minąć bardzo wiele czasu, skoro jego ubranie było całkowicie suche. Znajdował się na brzegu. Obok leżeli Daniel, Sam i Teal'c. Jeszcze nie doszli do siebie. Nephi nigdzie nie było. Złapał się za głowę. Próbował się podnieść, bolały go wszystkie mięśnie. Z trudem wstał i rozejrzał się dookoła. Znajdowali się tuż obok obozu.

- Co jest? - Daniel powoli dochodził do siebie.

- Chyba......

- Wszystko mnie boli- Sam także odzyskała przytomność.

Teal'c podniósł się i nic nie mówiąc podszedł do brzegu. Wpatrywał się w wodę z nadzieją, że zaraz ujrzy tam roześmianą dziewczynę. Tafla była gładka, a niczym nie zmącona cisza doprowadzała go do szału.

- Jak mogliśmy do tego dopuścić?- Teal'c spytał sam siebie.

- Ona chyba nie...- Sam spojrzała na niego z przerażeniem.

- Żyje. I jestem pewien, że JESZCZE nic jej się nie stało- odparł.

- Jeszcze?- spytała Sam.

- Czy mógłbyś podzielić się również z nami tą słodką tajemnicą?- Jack był trochę podenerwowany.

- TO, co ją porwało- zaczął- to Mitongi. Widziałem je na własne oczy tylko raz, gdy byłem mały. Słyszałem jednak niejednokrotnie opowieści o tych stworzeniach, kiedy jeszcze znajdowałem się w kręgu Apophis'a. Bardzo trudno je przekupić i przekabacić na swoją stronę, ale jeśli się to komuś uda, są lojalne aż do śmierci. A wdzięczność wobec swego darczyńcy, przekazują następnym pokoleniom. Apophis, szukając sprzymierzeńców, podarował im ich własną planetę. Podejrzewam, że to właśnie ona. Także, domyślacie się, kto w niedługim czasie tu przybędzie i dlaczego porwali właśnie Nephi??

- Kaa- syknął Jack.

- Dokładnie- potwierdził Teal'c.

- No tak, przecież Kaa wywodzi się z linii Apophis'a - Daniel rozpoczął swoje naukowe wywody.

- A skoro tak, to powinniśmy spodziewać......

- Statku piramidy, który właśnie ląduje- wtrąciła Sam.

Spojrzeli w niebo. Na horyzoncie dostrzegli wyraźny kształt ostrosłupa foremnego, który powoli zbliżał się ku ziemi.

- I co teraz??

- Idziemy!

- Jack, zaczekaj! Dokąd chcesz iść? Nie możemy działać pochopnie!- Sam próbowała powstrzymać generała.

- Idziemy!!- warknął.- To jest rozkaz. Nie będę po raz kolejny czekał na cud!

Ruszył w stronę lasu. Reszta załogi spojrzała na siebie, jednak nic nie mogli zrobić. Bądź co bądź, O'Neill miał rację. Musieli zacząć działać natychmiast. Goa'uld'owie nie czekają na nic. Musieli się spieszyć. Statek piramida już dawno wylądował. Zostało im niewiele czasu.

Nephi siedziała zziębnięta na skałce. Nie wiedziała, ile czasu minęło, odkąd się tu znalazła. Wszelkie próby ucieczki były daremne. Nie byłaby wstanie odnaleźć drogi na powierzchnię. Kiedy ten potwór ściągał ją tutaj, o mało się nie utopiła, a przecież płynęli z zawrotną prędkością. Mokra bluza mundurowa przyklejała się do ciała. Spodni nie miała, gdyż zgubiła je podczas porwania. Przysunęła kolana do klatki piersiowej, objęła je rękoma i kołysała się w przód i w tył. Nagle usłyszała, że coś wynurzyło się z wody. Odwróciła się gwałtownie. Przed nią był Mitong. Spojrzał na nią paciorkowatymi oczyma i rzekł:

- Już czas...

Wyciągnął zieloną, oślizgłą dłoń w jej stronę. Wstała i odeszła na skraj przeciwległego brzegu skałki. Stwór zdawał się nie rozumieć jej reakcji. Wyskoczył z wody i usiadł na brzegu. Dziewczyna nie miała dokąd uciec. Odruchowo schowała ręce do tyłu. Przestraszona wpatrywała się w to dziwne stworzenie.

- Już czas, Najpotężniejszy przybył po ciebie- powtórzył i znów wyciągnął dłoń.

- Nigdzie nie idę- syknęła, rozglądając się na boki.

Nikt ani nic nie mogło jej jednak pomóc. Stworzenie powoli traciło cierpliwość. Przestało być miłe i wskoczyło ponownie do wody.

- Ty być posłuszna- jego staroegipski nie był zbyt poprawny gramatycznie.- Wszechmogący Darczyńca zły, jeśli ty nie chcesz iść.

- Gówno mnie obchodzi wasz pieprzony władca. Nie jestem rzeczą i nie będę na czyjeś usługi.

Nie wiedziała jak ma się bronić. Mitong mógł jednym ruchem ją utopić. Starała się przewidzieć jego posunięcie.

- Musimy iść- jego głos wydał się ostrzejszy.

- Nie!

W tym momencie stworzenie złapało ją za rękę. Nephi nie namyślając się długo chwyciła go za nadgarstek i zamknęła oczy. Mitong wyrwał się i zanurzył. Rozglądała się z przerażeniem dookoła. Nagle poczuła, że coś chwyciło ją za nogi i wciągnęło w wodę. Nie zdążyła nic zrobić. Poruszali się z zawrotną prędkością. Powoli czuła, ze brakuje jej powietrza. Instynktownie zaczęła się szarpać. Duszący ból w płucach pojawił się ponownie. Wtedy poczuła uderzenie o coś twardego. Była na powierzchni. Łapczywie nabierała powietrza w płuca. Otworzyła oczy i zamarła. Przed nią stali Jaffa. Była wykończona, nie miała sił się bronić. Celowali do niej z Zat'ów. Powoli podniosła ręce do góry, oddychając głęboko. Ból powoli ustawał. Dwie pary silnych rąk szarpnęły ją i postawiły na nogi. Była wycieńczona. Powoli wynurzali się z jaskini. Jasne światło słońca oślepiło ją. Przymknęła oczy. Poczuła szturchnięcie. Przyspieszyła kroku. Powoli podniosła powieki i zatrzymała się. Serce waliło jej jak oszalałe. Przed nią siedział Kaa. Dumnie opierał się o podłokietnik tronu. Tryumfalny uśmiech gościł na całym jego obliczu. Chciała się cofnąć, jednak poczuła Staff'a wbijanego między żebra. W pewnym momencie straż stojąca wokół niej upadła bez życia na ziemię. Nim ktokolwiek z wrogów zdołał zareagować, zobaczyła Jack'a wybiegającego z zarośli. Nie mówiąc nic, chwycił ją za ramię i pociągnął na drugą stronę. Strzał ze Staff'a śmignął jej koło ucha. Poczuła lekkie pieczenie. Wpadli w zarośla. Reszta załogi już tam czekała.

- Spadamy!!- krzyknął O'Neill.

Ruszyli w gęstwinę. Jaffa byli tuż za nimi. Nephi biegła bez butów. Sprawiało jej to ból, gdyż odzwyczaiła się od chodzenia na boso, jednak wiedziała, że nie może się zatrzymać. W pewnej chwili straciła Teal'c'a z oczu. Reszta załogi biegła przed nią. Odwróciła się. Mężczyzna siedział na ziemi, kurczowo trzymając się za kolano. Nie wahając się ani chwili pobiegła w jego stronę.

- Sam!!- krzyknęła.

Reszta grupy zatrzymała się. Jack i Daniel zawrócili, Sam miała ich osłaniać. Dziewczyna dobiegła do rannego. Obrażenie wyglądało bardzo poważnie. Chciała coś powiedzieć, ale Teal'c odepchnął ją, krzycząc:

- Uciekaj!! Nie po to cię ratowaliśmy!! Zostaw mnie!!

- Nie!!

Odwróciła się, Jack i Daniel byli już blisko. Przyłożyła dłoń do roztrzaskanego kolana i zamknęła oczy. Mężczyzna poczuł, że ból ustaje. W pewnym momencie Nephi poczuła się niepewnie. Odwróciła głowę. Za nimi stał Jaffa i celował do Teal'c'a ze Staff'a. Wystrzelił. Mężczyzna odruchowo odwrócił głowę i poczuł, że coś upada nie niego. Otworzył oczy i zobaczył bezwładne ciało dziewczyny, ze śmiertelną raną na połowie pleców.

- Nephi!!!- przeraźliwy krzyk Jack'a rozdarł powietrze.

Dobiegł do nich i przewrócił dziewczynę na plecy. Oddychała ciężko. Daniel obezwładnił napastnika i szybko próbowali podnieść kolegę, jednak rana była zbyt ciężka. Musieli go obaj prowadzić.

- Zostawcie mnie!!- Nephi wydobyła z siebie zduszony krzyk.

- Nie!!- Jack spoglądał na nią ze łzami w oczach.

- Musicie iść!!- jej głos był coraz słabszy.- Zaraz tu będą.

- Nie zostawię cię!!

- Musisz!! Jack, ja...- głos uwiązł jej w gardle.

Powoli zamknęła powieki. Klatka piersiowa przestała się poruszać.

- Jack idziemy, nic już nie zrobisz!- Sam siłą odciągała generała.

- Nie zostawię jej. Oddział wroga był coraz bliżej. Kolejne strzały przelatywały niebezpiecznie blisko.

- Jeżeli teraz nie uciekniemy, jej poświęcenie będzie daremne!!- krzyknęła!!

Jack przytulił głowę dziewczyny do siebie i szepnął jej do ucha.

- Wrócę po ciebie, przyrzekam.

Zabrali Teal'c'a i zagłębili się w las. Oddział Jaffa zatrzymał się. Głównodowodzący podszedł do ciała i nogą przewrócił je na brzuch. Mruknął coś do pozostałych. Jeden z żołnierzy zabrał dziewczynę na ręce i ruszyli z powrotem.

ROZDZIAŁ 11

Znaleźli się w bazie. Natychmiast przetransportowano Teal'c'a na blok operacyjny. Jack nawet nie zmienił ubrania. Wbiegł na mostek i zaczął wybierać sekwencję Zotanii. Generał Hammond podszedł do niego i położył rękę na jego ramieniu.

- Przykro mi- rzekł.

- Muszę powiadomić Bra'tac'a- odparł Jack, jakby nie słysząc słów Hammonda.

O'Neill nie zważając na nic, wszedł do pomieszczenia SG-0. Niósł dziwną metalową skrzynkę, pokrytą pismem runicznym, po czym przełożył ją przez wrota. Następnie bez słowa udał się do pokoju. Usiadł na łóżku i złapał się z głowę. Siedział tak rozmyślając. Nie mógł sobie wybaczyć, że ją tam zostawił. Że pozwolił, by zginęła. Po raz kolejny stracił dziecko. Spojrzał na nocny stolik. Chwycił lampkę stojącą na nim i rzucił nią o ścianę. Roztrzaskała się z hukiem. Znów złapał się za głowę. Siedział tak bardzo długo. Nawet nie wiedział, kiedy zmorzył go sen. Z drzemki wyrwało go delikatne szturchnięcie w ramię.

- Jestem- Bra'tac uśmiechnął się serdecznie. - Rozumiem, że jest ci ciężko.

- Już wiesz?? Wiesz że ją zostawiłem- Jack zaczął podnosić głos.- Że pozwoliłem jej umrzeć!!!

- Rozumiem, zresztą - głos Tok'ra był niezwykle uspokajający. - W sytuacji, gdy otrzymała śmiertelną ranę i tak nie mieliście innego wyjścia.

- Mogliśmy zabrać ją na Zotanię!!

- Jak udałoby wam się wydostać. Jack, pomyśl racjonalnie. Wybraliście po prostu mniejsze zło!!

- To moja córka!!- krzyknął.

- Nie myślałem, że...

- A co, myśleliście, że adoptowałem ją dla jakiegoś tam widzimisie??!!- wstał i zaczął krążyć po pomieszczeniu.- Traktowałem ją jak własne dziecko!! Ja...- głos uwiązł mu w gardle- pokochałem ją jak rodzoną córkę. Pozwoliła mi zapomnieć o Charlie'm.

- Jack, uspokój się. I tak teraz niczego nie zmienisz, a użalanie się nad sobą nic jej nie pomoże, trzeba działać.

- Mogłem tam zostać!!

- I co byś zrobił?? Kaa zabiłby cię!! Wiesz, jakie ma plany w stosunku do Nephi. Wiesz, że ją ożywi za pomocą sarkofagu - tłumaczył.

- Nawet nie wiemy, gdzie teraz jest...- O'Neill był załamany.

Usiadł i ponownie chwycił się za głowę. Trwali tak w ciszy, gdy nagle Bra'tac odezwał się swoim niskim, łagodnym głosem:

- Nasz wywiad robi co może. Za, powiedzmy dwa dni będziecie mieli dokładne położenie i mapy statku.

- Przepraszam...- Jack był u kresu wytrzymałości psychicznej.

- Za co??

- Mieliśmy ją strzec...

- Wypadki się zdarzają, a bez waszej pomocy, już dawno bylibyśmy w okropnych tarapatach. Nie łam się - klepnął go w plecy.- I doprowadź się do porządku. Ja wracam na Zotanię. Odezwę się.

Wyszedł. Generał siedział jeszcze przez chwilę sam, następnie poszedł na poziom 21. Otworzył drzwi od sali, w której leżał świeżo zoperowany Teal'c. Spojrzał na O'Neill'a i odezwał się słabym głosem:

- Przepraszam, to moja wina...

- Nie twoja, tylko nasza- przerwał mu.

- Był tu Bra'tac. Za dwa dni wyruszamy na statek. Musimy ją odbić, zanim będzie za późno.

Powoli dochodziła do siebie. Miała dziwne wrażenie, jakby nie oddychała przez długi okres czasu. Leżała na czymś twardym, wręcz bardzo twardym. Wyprofilowanym jakby na jej osobę. Przetarła oczy i chciała się przeciągnąć, gdy nagle coś przykuło jej uwagę. To nie była baza. To nie było jej łóżko.

- Gdzie ja jestem??- pomyślała.

Ostrożnie podniosła się. Poczuła przeciąg na plecach, sięgnęła tam ręką. Połowa koszuli była zniszczona. Dopiero teraz zaczęło do niej docierać, co się właściwie stało. Wspomnienia zaczęły powracać i wszystko tworzyło logiczną całość. Wstała. Nie myliła się. Była w sarkofagu. Kiedyś jakiś Goa'uld próbował wcisnąć coś takiego jej ojcu. Wyszła z urządzenia. Podłoga ziębiła jej bose stopy. Zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Nigdzie nie było wyjścia. Wspaniałe, rzeźbione i malowane hieroglify zdobiły całą salę. Nie potrafiła ich odczytać. Obok sarkofagu stało jakieś dziwne krzesło. Na nim znajdowała się przepiękna szczerozłota suknia zdobiona diamentami. Podeszła do niej i przejechała po niej dłonią. Cofnęła się odrobinę, żeby się jej lepiej przyjrzeć. Nagle uderzyła w coś plecami. Odwróciła się gwałtownie i zmarła. Za nią stał Goa'uld. Nie musiał się nawet odzywać. Momentalnie wyczuła jego obecność. Chciała wycofać się czym prędzej, jednak potknęła się o siedzisko i upadła z łoskotem. Obcy uśmiechnął się i zaczął się do niej zbliżać. Odsunęła się natychmiast przycupnęła za sarkofagiem. Wyglądała jak małe, przerażone zwierzątko. To spowodowało jeszcze większe rozbawienie Goa'uld'a. Wyraźnie śmieszyła go ta sytuacja. Znów się do niej zbliżył. Uciekła pod ścianę. Błędnymi ruchami szukała jakiegokolwiek śladu drzwi.

- Jesteś zabawna- odezwał się.

- Nie zbliżaj się do mnie!! Bo pożałujesz- krzyknęła.

- Grozisz mi??- spytał z jeszcze większym rozbawieniem.

- Wypuść mnie stąd!! Czego chcesz??

- Załóż to- wskazał palcem na szatę.

- Nie będziesz mi rozkazywał!!!

Poczuła jak jego palce zaciskają się wokół jej szyi. Dusił ją. Widać było, że stracił cierpliwość. Jego oczy zaświeciły dzikim, złowrogim blaskiem. Nienawidziła tych oczu. Kątem oka dostrzegła, że Goa'uld dzierży Ribbon'a w drugiej ręce.

- Masz być posłuszna- wycedził.

Jego druga ręka powoli zbliżała się do jej głowy. Rubin świecił coraz mocniej i zaczął się elektryzować. Nie zastanawiając się długo, przyłożyła prawą dłoń do klatki piersiowej przeciwnika. Upadł nieprzytomny na ziemię. Nie zabiła go. Chciała się dostać do gwiezdnych wrót. Zdjęła z jego ręki Ribbon'a i rozejrzała się w poszukiwaniu wyjścia. Nagle dostrzegła dziwne urządzenie na drugiej dłoni wroga. Mała, błękitna kulka błyszczała po środku srebrzystej rękawicy. Nacisnęła ją. W tym momencie z góry zaczęły spadać w dół pierścienie. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Zabrała również tę rękawicę, usadowiła na dłoni i przeniosła się na inny poziom.

Na statku panowała dziwna, złowroga cisza. Zauważyła, że przeniosła się w górę statku. Coś jej podpowiadało, że wrota będą na najniższym poziomie. Nie miała tylko pojęcia, jak się operuje tą nowo poznaną machiną. Wzruszyła ramionami i nacisnęła ponownie urządzenie. Po chwili znalazła się w dziwnym miejscu. Rozejrzała się i ku swojej radości ujrzała pierścień wrót. Pobiegła do niego czym prędzej lecz w pewnym momencie na drodze stanął jej Jaffa. Spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem i wycelował doń ze Staff'a. Nie namyślając się długo, podniosła ręce do góry. Pewny siebie strażnik podszedł do niej i znieruchomiał. Przyłożyła mu Ribbon'a do głowy. Oczy wyszły mu z orbit, zaczął trząść się i krzyczeć. Z ust i nosa buchnęła mu krew. Włosy zaczęły palić się żywym ogniem. Nie przestawała. Czułą w sobie takie dziwne uczucie. Słyszała w głowie głos, który kazał jej działać mocniej i mocniej. W końcu upuściła na wpół zwęglone ciało na ziemię. Dopiero teraz dotarło do niej, co zrobiła. Z obrzydzeniem odsunęła się od trupa. Podbiegła do wrót i wybrała sekwencję Ziemi. Przejście zostało otwarte. Już miała wybrać sygnał na nadajniku, gdy usłyszała za sobą znienawidzony głos:

- Dokąd to się tak spieszy nasza księżniczka?

Odwróciła się gwałtownie. Stał tam w odległości kilku metrów otoczony bandą Jafa, którzy celowali do niej ze Staff'ów. Znienawidzony do głębi Kaa. Uśmiechał się szyderczo. Dostrzegł na dłoni dziewczyny Ribbon'a. Zmierzył wzrokiem nadpalonego nieboszczyka i mruknął:

- Widzę, że się nie pomyliłem, co do ciebie. A teraz poddaj się.

- Nigdy...

- Nie bądź zbyt odważna!! I co ci to dało, smarkulo??!! Nic, zupełnie nic!! Ci twoi śmieszni ziemianie nawet nie wiedzą gdzie cię szukać i jak cię uratować. Zresztą nikt ci już nie pomoże. Nikogo nie obchodzisz!!

- Przestań!!!- krzyknęła.

Bolały ją te słowa. Wiedziała, że robi to specjalnie. Chce ją złamać, a mimo to czuła w sercu taki dziwny ucisk. Powoli zdjęła z ręki nadajnik.

- Nie rób tego!! I tak ci to nic nie da!

- Gówno mnie obchodzi twoje zdanie- mruknęła i rzuciła urządzenie w sam środek wrót, które sekundę później przerwały połączenie.

- Mówiłem, żebyś tego nie robiła.

Dostrzegła Zat'a w ręce Goa'uld'a. Po chwili poczuła ogromny ból i upadła nieprzytomna na ziemię.

W bazie wrzało. Ktoś próbował dostać się na Ziemię przez wrota. Przesłona została natychmiast zamknięta. Jack wbiegł na mostek. Przeanalizował adres wyjściowy, po czym spojrzał na czytnik sygnałów. Nic nie wskazywało na to, żeby to była Nephi. Po długiej chwili usłyszeli uderzenie w przesłonę, a następnie przejście zamknęło się.

- Zbadać to coś, co nam tu chcieli przysłać!- rozkazał Hammond.

Jack wyszedł bez słowa, trzaskając drzwiami. Tak bardzo czekał na sygnał z nadajnika dziewczyny. Bra'tac jeszcze nie przekazał im namiarów na statek Kaa. A oni nie mogli już dłużej czekać. Dwa dni to bardzo dużo. Przeszedł przez korytarz, praktycznie nie zauważając Sam. Obejrzała się za nim, chciała coś powiedzieć, jednak zrezygnowała. Udała się do laboratorium. Musieli zbadać pozostałości tego, co zostało przesłane przez wrota.

Obudziła się z potwornym bólem głowy i straszną suchością w gardle. Była kompletnie unieruchomiona. Mosiężne kajdany przytwierdzone do ściany utrzymywały sztywno jej nadgarstki i kostki. Była tak słaba, że praktycznie wisiała na rękach a kolana miała jak z waty. Z trudem otworzyła oczy i ujrzała przed sobą znajomą twarz. Młody Goa'uld stał z założonymi rękoma i wpatrywał się w nią ze skamieniała twarzą. Przyglądał się jej z zaciekawieniem. W ręku trzymał jakieś maleńkie urządzenie, odrobinę podobne do Zat'a. Milczał. Było to strasznie denerwujące.

- Wreszcie się obudziłaś- mruknął w końcu.

- Wody..- wyszeptała słabym głosem.

Zaśmiał się głośno, po czym rzekł:

- Nie jestem twoim służącym.

Nagle zmienił wyraz twarzy, podszedł do niej. Wpatrywał się w nią złowrogo świecącymi oczyma. Chwycił za brodę i wysyczał:

- Nie myśl, że zapomniałem jak mnie potraktowałaś!! To, że ojciec uważa, że masz ogromną moc, nie znaczy, że możesz mną pomiatać!! Teraz zapłacisz mi za to!!

Wycelował w nią tym urządzeniem i wystrzelił. Piorunujący ból przeszył całe jej ciało. Z jej ust wydobył się potworny, wołający o pomoc krzyk. Mężczyzna był jednak bezlitosny. Nie przestawał zadawać ciosów, które za każdym razem powodowały coraz większą mękę. W końcu nie wytrzymała i wyszeptała błagalnie:

- Błagam.... przestań.......

Łzy spłynęły jej po policzkach. O dziwo, Goa'uld zaprzestał tortur. Podszedł do wyczerpanej dziewczyny i z usatysfakcjonowaną miną tryumfatora rzekł:

- Przestanę, jak mnie pocałujesz.

- Nie- postawiła się.

- I tak to zrobisz!!- chwycił ją za brodę i przyłożył do jej głowy Ribbon'a.

- Nie!!- krzyknęła i opluła go.

Odsunął się i otarł twarz. Oczy znów zaświeciły mu złowrogo. Nacisnął jakiś przycisk i Nephi poczuła, że upada na ziemię. Z trudem oparła się na drżących rękach. Podniósł ja za koszulę i syknął:

- Taka jesteś waleczna?? To może zmierzymy się??

Cisnął ją z powrotem na ziemię. Wycelował w nią tą dziwna bronią i znów poczuła piekący ból. Przez chwilę wiła się w męczarniach, po czym ponownie upadła na podłogę. Bez trudu podniósł dziewczynę z ziemi. Był niesamowicie silny. A ona nie miała odrobiny siły, żeby się bronić. Z całej siły cisnął jej prawie bezwładnym ciałem o ścianę. Uderzyła głową o mur. Poczuła, że znów traci przytomność. Jak przez mgłę usłyszała jeszcze głos Kaa:

- Wystarczy Seth. Czas przygotować się do ceremonii.

ROZDZIAŁ 12

Sam już piątą godzinę siedziała w laboratorium. Była zmęczona i głodna. Nie chciała jednak przerywać badań. Była już tak blisko. Próbki zebrane z przesłony wskazywały na to, iż materiał, z którego zostały wykonane, prawdopodobnie pochodzi z Ziemi. To już był duży sukces. Wpatrywała się w skupieniu w dwudziestą którąś próbkę. Kropla potu spłynęła zza gumy przytrzymującej laboratoryjne gogle, które zasłaniały jej połowę twarzy. Otarła ją szybkim ruchem i wtedy coś dostrzegła. Zrobiła jeszcze większe zbliżenie i ponownie obejrzała próbkę.

- Mam!- krzyknęła uradowana.

Wzięła mikroskopijne szczypczyki, pobrała jakąś maleńką cząstkę z próbki i przeniosła ją na inne szkiełko. Z gotowym eksponatem do badań przeszła do najlepszego mikroskopu. Po raz kolejny przyjrzała się znalezisku. Nie miała już wątpliwości. Zanurzyła próbkę w jakimś roztworze, umieściła w specjalnej probówce i ruszyła w stronę komputera. Szybkim ruchem umieściła buteleczkę z preparatem w specjalnej wirówce, podłączonej do komputera i uruchomiła program.

- Jak idą badania?- Daniel wpadł na chwilę do laboratorium.

Zarówno on jak i reszta załogi z niecierpliwością wyczekiwali na jakieś wiadomości.

- Wydaje mi się, że zmierzamy w dobrym kierunku.- mruknęła nie odrywając wzroku od monitora. - Co z Jack'iem?

- A jak myślisz??- spojrzał na nią spode łba. - Siedzi w pokoju i z niego nie wychodzi. Nawet na posiłkach rzadko go spotykam.

- Dziś nawet nie zauważył mnie na korytarzu...

- Co to?- spytał po chwili wskazując na wirówkę.

- Znalazłam próbkę DNA. Sprawdzam, czy mamy jakiś odpowiednik w bazie danych.

W tym momencie na ekranie pojawił się komunikat:

„ZNALEZIONO JEDEN ODPOWIEDNIK”

Sam i Daniel spojrzeli na siebie zaskoczeni, po czym pani podpułkownik nacisnęła klawisz enter. Na monitorze zaczęły pojawiać się informacje. Daniel znieruchomiał, po czym wybiegł z Sali krzycząc na odchodnym:

- Idę po Jack'a!!

Sam poczuła nagły przypływ radości. Z lekkim niedowierzaniem przyglądała się wynikom. Po kilku minutach usłyszała kroki. O'Neill wpadł jak wariat do laboratorium, odpychając Carter od monitora. Sprawdził wyniki i spytał:

- Na ile to jest prawdopodobne??

- Na sto procent- potwierdziła Sam.

- Przygotować się do wyruszenia na statek Kaa - Jack zdawał się być w transie.- Daniel, powiadom Bra'tac'a. Teal'c musi zostać.... Sam zawołaj SG-3 i niech idą z nami. Ja idę do Hammonda.

Wybiegł pozostawiając oniemiałych członków swojej drużyny. Jednak nie zastanawiali się długo. Teraz, gdy wiedzieli, że to znak od Nephi, mogli dostać się na statek i ją odbić. Sam zrzuciła z siebie odzienie laboratoryjne i razem z Danielem pobiegli, każde w swoim kierunku.

Nephi ocknęła się cała obolała. Znów była przykuta do ściany. Rozglądnęła się po pomieszczeniu. Była sama. Nie wiedziała nawet ile czasu minęło, odkąd wysłała nadajnik na Ziemię. Najgorsze, że na razie potwierdzały się słowa Kaa - nikt po nią nie przychodził. Rzuciła wzrokiem na kajdany. Nie było szans, żeby się uwolnić. Była całkowicie unieruchomiona. Nagle usłyszała kroki. Do sali wszedł młody Goa'uld. Ale patrzył zupełnie innymi oczyma. Wydawało się jej, że to nie ta sama osoba, z którą miała ostatnio styczność. Podszedł do niej, usiadł na dziwnym krześle i odezwał się:

- Jak się czujesz??

Oniemiała. Nie był to ten sam głos, którym mówił poprzednio. Ten był gładki i melodyjny. Taki ciepły i przyjacielski. Chłopak patrzył na nią czarnymi oczyma, pełnymi współczucia i troski.

- Czego chcesz??- coś podpowiadało jej, że to może być podstęp.

- Nienawidzisz mnie po tym, co zrobił ci Hor??

- Przecież to byłeś ty!! O co tu chodzi??!! - krzyknęła.

- Nie, ja jestem tylko nosicielem, który czasem ma tę możliwość, że Goa'uld zasypia i pozostawia mu wolną wolę. Hor jest jeszcze młody i często się męczy. Dzięki czemu, mogę się jeszcze cieszyć jakąś tam wolnością.

Przyglądała mu się z zaciekawieniem. Złe emocje ustępowały współczuciu i zrozumieniu. Spojrzała na niego z nadzieją.

- Co ze mną będzie??- spytała.

- Zostaniesz nosicielem.

- Nie!! - krzyknęła. - Nie pozwolę, żeby to paskudztwo znalazło się w moim organizmie!!

- A co zrobisz?? Nie ma już żadnego ratunku.

- Uwolnij mnie!!- przerwała mu.

- To nic nie da...

- Uwolnij mnie!!- krzyknęła desperacko.

- I co zrobisz?? Nie pokonasz sama całej armii Jaffa.

- Uwolnij mnie do cholery i przestań pieprzyć!!

Mężczyzna wstał i zaczął się jej przyglądać z zaciekawieniem. Dziewczyna poczuła nagły przypływ mocy. Gdyby tylko była w stanie odpowiednio chwycić kajdany, bez problemu wydostałaby się sama. Chłopak podszedł do niej i spojrzał jej głęboko w oczy, które przez moment zaświeciły goa'uld'owskim blaskiem.

- Hej, nie wiedziałem, że Selenianie mają taką moc.

- Skąd wiesz, kim jestem??

- To, że włada mną Goa'uld nie przeszkadza mi w rozumieniu tego, co się dookoła mnie dzieje.

- Pomóż mi! Proszę...

- Wiesz, mnie to nawet nie przeszkadza.

- Co ty mówisz?- przeraziła się.

- To mówi, że ci nie zamierza pomóc!- Goa'uld obudził się ze snu i ponownie przejął kontrolę nad ciałem nosiciela. - Nie jest głupi. Wie, jakie ma z tego korzyści.

- Zostaw mnie w spokoju!! Dlaczego ja??

- Dlatego - do pokoju wkroczył Kaa.- że dzięki Twojej mocy razem z Nikare zapanujemy nad całym wszechświatem jako Trójca Niezwyciężona!! Przywitaj się księżniczko ze swoim Goa'uld'em. Pstryknął palcami. Obok niego natychmiast pojawił się nieumundurowany Jaffa. Kaa włożył rękę, do kieszeni zrobionej w brzuchu niewolnika i wyciągnął z niego młodego pasożyta, pokazując go Nephi.

- Oto Nikare. Już niedługo będziecie tworzyć jedność- zaśmiał się szyderczo i schował stworzenie z powrotem do torby.

- Nie!!- przerażona dziewczyna zaczęła krzyczeć i szamotać się.- Nie możesz mi tego zrobić!! Nie zgadzam się!! Wypuść mnie!!

- Proszę bardzo.

Kajdany na jej dłoniach otworzyły się i Nephi upadła na podłogę. Podniosła się i zaczęła przesuwać się w stronę wyjścia. Kaa i Hor wpatrywali się w nią w skupieniu. W pewnym momencie ruszyła pędem w stronę drzwi. Nie zdążyła nawet pokonać połowy drogi, gdy poczuła ogromny ból. Upadła na ziemię. Chciała się podnieść, lecz otrzymała kolejny cios. Spojrzała w stronę Kaa, trzymał w ręku to dziwne małe urządzenie zatopodobne i celował w nią. W akcie desperacji, zaczęła czołgać się w stronę wyjścia. Kolejne strzały osłabiały ją coraz bardziej. W końcu poddała się. Leżała na podłodze ciężko dysząc. Bolał ją każdy milimetr ciała. Goa'uld'owie podeszli do niej, ojciec spojrzał na nią pogardliwie i rozkazał:

- Zabrać ją i przygotować do ceremonii.

Nie miała nawet odrobiny energii, żeby się odezwać. Dwie pary silnych rąk przeniosły ją do jakiegoś pomieszczenia i ułożyły na dziwnym stole. Była całkowicie przytomna, a jednak uniesienie choćby małego palca u ręki wydawało się jej nie lada sztuką. Ból nie ustępował. Po chwili otoczył ją tuzin kobiet. Zaczęły zdejmować z niej ubranie. Następnie dokładnie umyły, nasmarowały jakimiś wonnymi olejkami i ubrały w ową szczerozłotą suknię, którą znalazła w pomieszczeniu z sarkofagiem. Poddawała się wszystkim zabiegom bez jakiegokolwiek sprzeciwu. Wiedziała, że nic nie jest w stanie zrobić. Smutek i strach ogarnął cały jej umysł. Poczuła, że po policzkach spływają jej wielkie łzy. Nie mogła tego opanować. Po prostu płakała, jakby miało to być lekarstwo na całą jej udrękę i ból. Płakała jak dziecko. Jednak przygotowujące ją kobiety zdawały się tego nie dostrzegać. Nagle do jej uszu dobiegł śpiew. Nie rozumiała słów. Mało ją to teraz obchodziło. Zauważyła, że jedna z kobiet, wyglądająca na kapłankę naczelną, wykonuje jakiś taniec rytualny z dziwną misą. W końcu przystawiła jej to do ust i rozkazała:

- Pij!

Nephi spojrzała na nią ze zdziwieniem i odwróciła głowę. Kobieta pstryknęła palcami i dwie inne kapłanki złapały ją za ręce, a trzecia przytrzymała głowę. Kapłanka naczelna powtórzyła swój rozkaz i przytknęła czarę do ust dziewczyny. Nephi zacisnęła wargi i zaczęła się wyrywać. Jej siły zaczęły się regenerować. Przywódczyni po raz kolejny pstryknęła palcami i przyniesiono jakiś dziwny materiał, który przyłożono uwiezionej do twarzy. Poczuła ostry zapach, toteż wstrzymała oddech i zaczęła się szamotać jeszcze bardziej. Materiał przyciskano jej do twarzy z coraz większą siłą, a i ręce przytrzymujące ją nie ustępowały ani na chwilę. Czuła, ze za chwilę będzie musiała nabrać powietrza. I stało się. Ostra, przenikliwa woń dostała się do jej układu oddechowego. Zaczęła kaszleć i dostrzegła, ze obraz przed nią zaczyna się rozmywać a ciało odmawia posłuszeństwa. Ostatnia rzeczą, jaką poczuła, to wlewający się jej do ust słodko-kwaśny płyn. Potem straciła przytomność zupełnie.

Powoli dochodziły do niej odgłosy z otaczającego ją świata. Leżała na brzuchu. Ręce miała skrępowane. Otworzyła oczy. Obraz przed nią wirował. Zamknęła powieki i ponownie je otworzyła. Obraz się ustatkował. Rozglądnęła się. Dookoła stało mnóstwo Jaffa. Przed nią siedzieli Hor i Kaa. Do jej uszu dotarły słowa jakby modlitwy. Odchyliła głowę. Kątem oka dostrzegła kapłankę, która, w uniesionych nad głową dłoniach, trzymała larwę Goa'uld'a. Teraz zaczęła wszystko rozumieć. Chciała uciec, wydostać się stąd. Na próżno. Była bardzo dobrze skrępowana.

- Nie!! Błagam, nie róbcie tego!!- krzyczała.

Kaa spojrzał na nią i uśmiechnął się tryumfalnie. Podszedł do ołtarza, na którym była położona, nachylił się i wycedził:

- Zawsze dostaję to, co chcę!! I nikt ani nic nie jest w stanie tego zmienić. A teraz przygotuj się!! To ważna chwila.

Przycisnął jej głowę do marmurowej płyty, odgarnął włosy z szyi i rzekł:

- Działaj.

Nephi poczuła ostre ukłucie w szyję, a następnie piekielny ból, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyła.

Połączone siły SG-1 i SG-3 a także drobny oddział Tok'ra bez trudu przemierzały statek piramidę. Drobne straże, które napotkali na drodze, były natychmiastowo usuwane. Jack szedł na przedzie. Nagle do jego uszu dotarł przeraźliwy krzyk.

- Nephi - szepnął i razem z resztą pobiegli w stronę źródła hałasu.

Zatrzymali się przed salą główną. Zajrzeli do środka. Mimo ogromnej liczby Jaff'a, pozostali niezauważeni. O'Neill dostrzegł to, czego obawiał się najbardziej. Na ołtarzu leżała nieprzytomna dziewczyna. Wyciągnął Zat'a i wycelował w najbliżej znajdującą się osobę. Hor upadł bez życia na ziemię. W sali nastała cisza. Kaa odwrócił się i spojrzał generałowi prosto w oczy.

- Nie odpuścisz?!

- Oddaj Nephi, albo nie zobaczysz już swojego synalka!!- krzyknął Jack.

- Myślisz...- strzał z Zat'a śmignął mu tuż koło ucha, powalając jakiegoś Jaff'a.

- Radziłbym zmienić zdanie, bo następnym razem nie chybię.

Kaa rozkazał swojej armii opuścić broń, a sam odsunął się od ołtarza. O'Neill i Carter podbiegli do dziewczyny. Wyswobodzili ją. Jack już miał ją wziąć na ręce, gdy dostrzegł ranę na jej szyi. - Ty gnoju!

Wyciągnął Zat'a zza pasa i wystrzelił prosto w Kaa, który upadł nieprzytomnie na ziemię.

- Jack, lepiej stąd chodźmy, zaraz tu będzie cała gwardia!!- krzyknął Bra'tac.

Generał spojrzał z pogardą na nieprzytomnych Goa'uld'ów, po czym wziął córkę na ręce i razem z oddziałem wybiegł z sali, udając się w stronę wrót.

ROZDZIAŁ 13

Zziajani i wyczerpani przekroczyli gwiezdne wrota po stronie Ziemi. Jack upadł na kolana. Był wykończony, przez cały czas niósł na rękach nieprzytomną Nephi. W pomieszczeniu SG-0 natychmiast pojawiła się ekipa medyczna. Dr Karpinsky spojrzała na Jack'a. Z jego twarzy dało się wyczytać wszystko. Położył dziewczynę na nosze. Ręka, którą miał pod jej szyją była cała we krwi. Lekarka zmierzyła jej puls. Był bardzo słaby. Zaaplikowała jej jakiś zastrzyk i rozkazała zabrać na poziom 28. Wtedy dziewczyna otworzyła oczy. Rozejrzała się nieprzytomnie po pomieszczeniu i utkwiła wzrok w O'Neill'u.

- Nephi...

Nie reagowała na jego głos. Była jakby nieobecna. Powoli przymknęła zmęczone powieki i niespodziewanie jej ciało zostało przeszyte serią drgawek. Z ust pociekła jej piana pomieszana z krwią. Wstrząsy były tak silne, że trzyosobowa grupa medyczna nie mogła dać sobie rady z utrzymaniem ciała dziewczyny. Po dłuższej chwili ciężkich zmagań, sanitariusz zdołał zaaplikować dziewczynie środek uspokajający. Konwulsje powoli ustawały. W końcu znów zapadła w głęboki sen.

- W życiu czegoś takiego nie widziałam- dr Karpinsky otarła pot z czoła.- Zabieramy ją natychmiast na poziom 28.

O'Neill spojrzał na zakrwawioną rękę. Po czym zwrócił swe oczy w stronę reszty drużyny SG-1. Mieli niewyraźne miny. Byli tak samo zaskoczeni i przerażeni całą tą sytuacją. Dowódca SG-3, pułkownik Reynolds, podszedł do Jack'a, klepnął go w plecy i szepnął:

- Przykro mi.

Następnie razem ze swoją drużyną opuścił pomieszczenie. Bra'tac i kilkuosobowa grupa Tok'ra stali w milczeniu. W końcu mężczyzna odezwał się spokojnym, łagodnym głosem.

- Chyba czas, żebyście poznali całą prawdę.

O'Neill zmierzył go wzrokiem, po czym mruknął:

- Chodźmy do sali konferencyjnej.

Przekroczyli próg ogromnej, prostokątnej sali. Na środku stał ogromny, owalny stół, na około którego znajdowało się około dwudziestu krzeseł. SG-1 zajęła miejsca. Tok'ra nie usiedli. Tylko Bra'tac spoczął. Przez dłuższą chwilę trwała głęboka cisza. W końcu mężczyzna odezwał się.

- Nadszedł czas, żebyście poznali przepowiednię Mis'uri. Być może wtedy zrozumiecie pewne sprawy, które teraz pewnie są dla was zagadką.

- Czy ta przepowiednia nie jest niejako związana z końcem wolności we wszechświecie?? - Daniel wydawał się być jedynym zorientowanym Ziemianinem.

- Poniekąd.- odparł Bra'tac. - Mis'uri żyła jeszcze przed narodzeniem się Ra, jako władcy systemu. Dożyła zaledwie piętnastu lat, jednak jest czczona przez wiele plemion jako bogini. Również Tok'ra szanują ją, gdyż na łożu śmierci wygłosiła pewną przepowiednię.

- Czy mógłbyś przejść do rzeczy??- Jack był podenerwowany.

- Spokojnie, chciałbym, żebyście znali całą historię i zrozumieli nasze postępowanie. A więc - kontynuował - Mis'uri powiedziała, ze widzi piramidę, która zniszczy szczęście i spokój całego Układu Słonecznego a także innych galaktyk. Dokładnie ogłosiła, kiedy i przez jaką rasę zostanie zgładzony Ra i Apophis. Ostatnie zdanie jakie wygłosiła, brzmiało mniej więcej tak:

„Po latach klęsk i niepowodzeń Rasy Panów, nadejdzie dla nich nadzieja. Bowiem narodzi się dziecko- dziewczynka o mocy, jakiej nie znał świat. Jej lud będzie zgładzony, a ona sama przyłączy się do grona Panów, by ostatecznie zadać śmiertelny cios...”

Bra'tac przerwał swój monolog. Ziemianie tkwili w kompletnym osłupieniu. Po chwili mężczyzna ciągnął dalej.

- Dalszy ciąg zabrała ze sobą do grobu. Wszystko, co wygłosiła, sprawdziło się co do joty. Goa'uld'owie wierzą, że ostateczny cios ma być zadany ich przeciwnikom. Tok'ra są przekonani, że owe dziecko pogrzebie na zawsze zło, które wyrządzili Władcy Systemu. Teraz rozumiecie, dlaczego nie mogliście uchronić Nephi od przyjęcia larwy Goa'uld'a. To było wiadome od tysięcy lat. Zarówno to, jak i fakt, że cała jej rasa musiała wyginąć. Musiała zostać porwana i nie byliście wstanie tego powstrzymać.

- Ty sukinsynu!!- Jack rzucił się na Bra'tac'a.

Spadli z krzeseł i wylądowali na podłodze. O'Neill okładał oniemiałego mężczyznę pięściami po twarzy i krzyczał:

- Dlaczego nam nie powiedziałeś tego wcześniej??!!

Sam i Daniel odciągnęli rozwścieczonego generała, a dwóch Tok'ra podniosło poobijanego Bra'tac'a na nogi.

- Mogłeś oszczędzić jej cierpienia!! Skąd wiesz, że to właśnie ona??!!- Jack wpadł w furię.- Ale nie!! Ty jeszcze kazałeś nam zabierać ja na misje!! To dlatego tak ci się nie spieszyło z odnalezieniem jej. Wszystko musiało być doprowadzone do końca??- uspokoił się trochę. - Powiem ci jedno, jesteś parszywym zdrajcą.

- Panuj nad słowami!!- krzyknął Bra'tac.

- Nie jesteś już naszym sojusznikiem, nikt z was nie jest!!- znów uniósł głos.

- Jack, proszę zamknij się- Daniel próbował go uspokoić, ale otrzymał tylko cios w twarz.

O'Neill wyszedł trzaskając drzwiami. Daniel rozmasował sobie szczękę, a następnie zwrócił się do Tok'ra.

- Przepraszam za niego, nie wiedział, co mówi. Nie chcemy utracić waszej pomocy...

- Oczywiście, że wiedział- przerwał mu Bra'tac.- Jednak po części jestem wstanie go zrozumieć. Ale musicie pojąć, dlaczego nie powiedzieliśmy wam wcześniej. Teraz musimy wracać- zwrócił się do swoich towarzyszy, po czym natychmiast opuścili pomieszczenie.

Jack siedział w sali na poziomie 28 i czuwał nad nieprzytomną dziewczyną. W głowie ciągle kotłowały mu się słowa Bra'tac'a. Przepowiednia... O'Neill nie mógł pojąć, że mistrz, powiernik i nauczyciel Nephi sprzedał ją, jej szczęście i życie dla jakiejś głupiej historyjki. Nephi, ze względów bezpieczeństwa, leżała związana pasami. Nie wiadomo było, do czego będzie zdolna po przebudzeniu. Tak bardzo chciał, żeby czuła, że przy niej czuwa. Nie mógł jej jednać podać ręki. Goa'uld, który w niej teraz siedział, mógł dzięki jej zdolnościom pozbawić O'Neill'a życia. Jack dotknął jej czoła. Było wilgotne. Ukrył swoją głowę w dłoniach i rozmyślał.

- Długo się nie budzi, prawda?- do pomieszczenia wszedł Teal'c.

Jack zmierzył go wzrokiem, ale się nie odezwał. Ponownie ukrył twarz w dłoniach.

- Słyszałem co się wydarzyło w sali konferencyjnej - Teal'c nie ustępował.

Jack nadal milczał. Nawet nie zaszczycił go tym razem swoim spojrzeniem. Mężczyzna wzruszył ramionami i wyszedł. Całą noc spędził na poziomie 28. Zmieniali się tylko sanitariusze. Nephi nie odzyskała przytomności ani na moment. Nie wróżyło to niczego dobrego.

- Jack...- ze snu wyrwał go głos Sam.

Otworzył oczy. Spojrzał na zegarek. Było już południe. Spojrzał na Carter, po czym przyłożył rękę do czoła Nephi. Miała wysoką gorączkę. Nacisnął przycisk przy jej łóżku. Natychmiast przybiegła dr Karpinsky.

- Co się stało?

- Ma wysoką gorączkę- objaśnił zaspanym głosem.

Następnie wstał i udał się w stronę wyjścia.

- Jack, do cholery, przestań nas unikać!!

Zatrzymał się i odwrócił. Jego wyraz twarzy nie wróżył nic dobrego.

- Ach, wiec to moja wina, tak??- spytał ironicznie.

- Czy ktoś tu mówi, że to twoja wina??

- Nie, no najwyraźniej, tylko ja się nie ubawiłem na misjach, kiedy to musieliśmy ratować Nephi z rąk Kaa. Wam to było wszystko obojętne!! Przecież i tak wiedzieliście, co się z nią stanie!!

- Zwariowałeś?? Nie poznaję cię...

- Oczywiście, że zwariowałem. Nie błąd, ja jestem chyba po prostu nie douczony. Może, gdybym znał legendę o jakiejś tam Mis'uri, to miałbym wszystko w dupie, tak jak wy!

- Jack, nikt nie ma niczego w dupie!!

- Wyjdź stąd. Już i tak dość jej naszkodziliście!!

- Ale....

- To rozkaz, nie wolno wam tu przychodzić!!

Po tych słowach opuścił pomieszczenie, zostawiając zdezorientowaną i oniemiałą Carter w pokoju. Nie miała zbytnio wyjścia. Zmierzyła tylko puls dziewczyny, po czym opuściła salę.

- Że co powiedział?!!- Daniel był w szoku.

- Powiedział, że nie mamy wstępu do pokoju, gdzie przebywa Nephi, bo podobno o wszystkim wiedzieliśmy.- Sam powtórzyła spokojnie.

- Ja słyszałem o tej legendzie, gdy przebywałem na Abydos- tłumaczył podenerwowany Daniel.- Sha're mi coś tam wspominała, dlatego ją kojarzyłem. Ale........

- Na Abydos nie czci się Mis'uri. Ja też słyszałem, że dla Goa'uld'ów jest ważną postacią, ale za krótko byłem w kręgu Apophisa, żeby znać szczegóły- odparł Teal'c.

- No ja się wcale nie wypowiadam- dodała Sam. - Słyszałam tę historię po raz pierwszy w życiu.

-Sam, pogadaj z nim. Przecież nie może się tak zachowywać!- wtrącił Daniel.

- A niby jak mam to zrobić??

- Jesteś kobietą!

Sam spojrzała na niego spode łba, po czym wyszła. Skierowała się na poziom 28, jednak Jack'a tam nie było. Dr Karpinsky powiedziała, że poszedł do siebie. Carter ruszyła do pokoju generała. Zapukała. Nie było żadnej odpowiedzi. Weszła do środka. W pomieszczeniu panował półmrok. Dostrzegła sylwetkę O'Neill'a na krześle.

- Jack- poruszył się na dźwięk swego imienia.

Spojrzał w jej stronę i wybuchnął:

- Czy możecie mi dać święty spokój?? Nie wystarczy wam ubawu??

- Jack...

- Nie dość, że ona się męczy to jeszcze mi zatruwacie życie. Chyba wydałem stosowne rozkazy!!- kipiał ze złości.

- Jack...- nie pozwolił jej dojść do słowa.

- Wszyscy jesteście tacy sami!! Goa'uld'owie, Tok'ra... Co to za różnica?? Na dodatek...

Nie dokończył, gdyż Carter zamknęła mu usta namiętnym pocałunkiem. Spojrzał na nią zaskoczony.

- A teraz zamknij się i posłuchaj!- rzuciła ostro.

Trochę ryzykowała. Jack był wyższy stopniem, poza tym był jej dowódcą. Jednak on stał skamieniały i wpatrywał się w nią zdębiałym wzrokiem.

- Nikt nie robi sobie z ciebie pośmiewiska!! Wiedzieliśmy o tej przepowiedni tyle co ty!! Dla nas to, co się stało Nephi to też wielki ból, a twoje zachowanie i stosunek do nas tego nie ułatwia!! Nikt z nas nie chce skrzywdzić ani jej ani ciebie. Jesteś naszym przyjacielem, a Nephi pokochaliśmy od pierwszej chwili. - jej ton stał się łagodny.- Wiec teraz pójdziesz i porozmawiasz z Teal'c'iem i Daniel'em. Bo oni nie są winni tego, że Tok'ra nie uświadamiali nas o pewnych rzeczach.

Skończyła. O'Neill nadal wpatrywał się w nią tępym wzrokiem. Był kompletnie zszokowany. Carter złamała regulamin, skrzyczała go, a on nie miał jej tego za złe.

- Dziękuję- odezwał się i wyszedł.

Resztę swojej załogi zastał w pokoju Teal'c'a. Spojrzeli na niego ze strachem. A on tylko uśmiechnął się i rzekł:

- Przepraszam.

- Nic się nie stało- odparł Daniel.- Tylko na drugi raz wiedz, że czasem warto nas posłuchać.

- Ale wasz plan mnie prawie zwalił z nóg. Gratuluję pomysłowości. - roześmiał się Jack.

- Plan??- spytał Teal'c.

- Czyj to był pomysł, żeby Carter mnie pocałowała??

W tym momencie zapadła głęboka cisza. Teal'c podniósł prawą brew i spojrzał wymownie na Daniela, który chyba nie zdawał sobie sprawy, ze stoi z otwartymi ustami. Trwali tak dłuższą chwilę, w końcu Daniel wykrztusił z siebie.

- Że co Carter zrobiła??

- Jak to, to nie była wasz pomysł??- spytał lekko zaskoczony Jack. - A.........

Przerwał mu głośny komunikat z głośników:

„Generał O'Neill ma się natychmiast stawić na poziomie 28”

- Nephi- szepnął Jack i wybiegł zostawiając oniemiałych przyjaciół.

Na Sali zastał dr Karpinsky. Stała naprzeciw łóżka pacjentki i wpatrywała się w nią. O'Neill podszedł do nie po cichu i zauważył, że Nephi wierci się nieprzerwanie. Nadal spała, ale wyraźnie coś się w niej działo. Spojrzał na lekarkę.

- Wreszcie jakieś zmiany, wydaje mi się, ze niedługo się obudzi. Nie wiem tylko, kto przemówi: ona czy Goa'uld. - odparła.

- To mnie najbardziej ciekawi- mężczyzna przysunął sobie krzesło do łóżka i usiadł na nim.

Wpatrywał się w niespokojną dziewczynę, która bez przerwy rzucała się na łóżku. Po godzinie dołączyli do niego Sam, Teal'c i Daniel. Nephi co chwila napinała mięśnie całego ciała tak, jakby chciała się od czegoś uwolnić, coś z siebie wyrzucić. W końcu uspokoiła się. Sam dotknęła jej czoła. Było mokre od potu. W pewnym momencie, ni stąd ni zowąd Selenianka otworzyła oczy. Zaspanym wzrokiem rozejrzała się po sali. W końcu dostrzegła resztę drużyny SG-1. Uśmiechnęła się z trudem i chciała wyciągnąć rękę na powitanie, gdy z przerażeniem stwierdziła, iż jest skrępowana.

- Jack....- wydusiła z siebie.

- O nasza Śpiąca Królewna - uśmiechnął się.- Jak się czujesz??

- Czemu jestem w szpitalu? Nic nie pamiętam.... I dlaczego jestem związana??- zaczęła zasypywać ich gradem pytań.- Ja nic nie rozumiem!! O co tu chodzi??

- Przykro mi Nephi...- zaczął Jack.

Nie musiał dokańczać. Spojrzała na nich z przerażeniem. Kręciła głową i bez przerwy powtarzała:

- Nie, to nie może być prawda... Dlaczego...???

W końcu rozpłakała się. O'Neill nie wiedział, co ma zrobić. Reszta drużyny również była bezsilna. Mężczyzna dotknął dłoni dziewczyny, ale ta cofnęła swoją i krzyknęła przez łzy:

- Zostaw!! Mogę cię zabić!! Nigdy nie wiem, co to paskudztwo zrobi.!!!

- Właściwe to bardzo dziwne, prawda dr Karpinsky?? Goa'uld nie ujawnił się do tej pory- ciągnęła Sam.

- Właśnie, to bardzo dziwne, po tak długim okresie nieprzytomności.

- Jak to??- zdziwiła się Nephi. - To ile ja spałam?

- Cztery dni- odpowiedział Teal'c.

- Może jej organizm zniszczył ciało obce??- zastanowiła się Carter.

- Nie wiem, musielibyśmy zrobić prześwietlenie...- lekarka spojrzała na dziewczynę. - Jednak boję się jej uwolnić, a musielibyśmy to zrobić, żeby przenieść ją na rentgen.

- Nie, to absolutnie odpada- wtrącił Jack. - To paskudztwo pewnie tylko na to czeka.

- Może Bra'tac coś poradzi- wtrąciła dziewczyna.

- Bra'tac już........

- Bra'tac nie może teraz przybyć na Ziemię. Mają jakieś problemy z którymś z Tok'ra - Daniel wszedł Jack'owi w słowo, spoglądając na niego złowrogo.

- Dobra, zaaplikuję ci jeszcze kilka środków wzmacniających i zobaczymy jak to się wszystko dalej potoczy.- odezwała się lekarka.

Wzięła strzykawkę i wstrzyknęła medykament. SG-1 wpatrywali się w dziewczynę, która nagle zamknęła oczy i zasnęła. Spojrzeli zaskoczeni na dr Karpiński.

- Teraz, mamy jakieś dwie godziny- rzuciła do sanitariuszy, którzy oswobodzili dziewczynę i przenieśli ją na inne łóżko.

- O co tu chodzi??- spytało O'Neill.

- Teraz jest nieszkodliwa. To lek paraliżująco- usypiający. Zrobimy rentgen i dowiemy się, czy Goa'uld nadal jest w jej ciele.

Po godzinie mieli już wszystkie wyniki. Lekarka podeszła do Jack'a i odezwała się niepewnie.

- Bardzo mi przykro, ale pasożyt nadal jest w jej organizmie.

ROZDZIAŁ 14

W sali konferencyjnej wrzało. Hammond zwołał specjalną konferencję. Zebrali się wszyscy dowódcy oddziałów oraz cała drużyna SG-1. Rozpoczęto obrady. Samantha wystąpiła na środek i pokrótce streściła przybyszom całą sytuację. Większość słuchała w skupieniu, pochłaniając każde jej słowo. Tylko generał Newton nerwowo bębnił palcami o blat stołu. Carter nie zdążyła skończyć przemówienia, gdy wszedł jej w słowo:

- Po jaką cholerę jej nie zabiliście?? Przecież jest naszym wrogiem! Kowalsky'iego zgładziliście bez skrupułów, ale jakiegoś odmieńca wolicie zachować. Zobaczycie, jeszcze...

- Newton!- mruknął ostrzegawczo Jack.

- Dobra, to co mamy robić??- spytał pułkownik Reynolds.

- Najważniejszą rzeczą jest nie reagować na żadne jej prośby! Pod żadnym pozorem nie wolno jej uwalniać ani tym bardziej dotykać jej rąk. Ona posiada niewyobrażalną moc, w dodatku teraz jest pod władzą Goa'uld'a. Może was zabić poprzez dotyk. Co niektórzy mieli pokaz jej możliwości, kiedy próbowała uciec z bazy.

- A operacja?? Usuniecie pasożyta??- spytał dowódca SG-12.

- Więc- wtrąciła dr Karpinsky- operacji dokonywaliśmy tylko raz, z wiadomym wam skutkiem. Poza tym, w razie jakichkolwiek komplikacji, nie mamy nawet od kogo pobrać krwi dla niej. Owszem, jest możliwość transfuzji krwi ludzkiej, ale w przypadku uszkodzenia jakiegokolwiek narządu, skazujemy ją na śmierć.

- Mogliście zostawić ją z Goa'uld'ami, przynajmniej byłby spokój!- krzyknął Newton.

- Tak, a po tygodniu Ziemia byłaby już pod władzą Kaa, Seth'a oraz naszej nowej towarzyszki życia- odparował Jack.

- Na razie nie wiemy nawet, czy pasożyt żyje. - głos lekarki roznosił się echem po sali. -Poddamy ją badaniu ultrasonograficznemu, ale jak tylko lek przestanie działać. Najgorsze jest to, że nie możemy jej rozwiązać. To znacznie ułatwiłoby pracę.

- W takim bądź razie nie zatrzymuję was dłużej- rzekł Hammond. - Prosiłbym bez wyraźnej potrzeby nie wchodzić na poziom 28, gdzie obecnie znajduje się Nephi. Strażnicy już są poinformowani o zaostrzonej procedurze. Aha, Jack- zwrócił się do O'Neill'a.- Musimy porozmawiać.

Wszyscy rozeszli się w błyskawicznym tempie. Jack spoglądał na swego przełożonego podejrzliwym wzrokiem. Wiedział, że coś się szykuje, ale nie był pewien co. Hammond milczał przez dłuższą chwilę w końcu spojrzał na O'Neill'a troskliwym wzrokiem i rzekł:

- Jak wiesz, już dawno powinienem być na emeryturze. Kocham tę pracę, ale niestety moje zdrowie ogranicza moje możliwości. Ostatnio moje wyniki badań nie są najlepsze i obawiam się, że to mój ostatni miesiąc w bazie.

- Słucham?- Jack był zaskoczony tym co usłyszał. Jego dowódca, zawsze pełen życia i energii, teraz okazuje się bezsilny i poddaje chorobie. Wpatrywali się tak w siebie w skupieniu. - Panie generale...

- Jack, ja nie mam już po prostu na to zdrowia. Lekarz zagroził, że jeśli nie zrezygnuję z pracy, to grozi to nawet śmiercią. Moje serce po prostu jest już na wykończeniu.- przerwał. Spojrzał na podwładnego, po czym kontynuował.- Jak wiesz, wiąże się to z procedurą mianowania nowego dowódcy bazy. Są na to stanowisko dwie osoby.

- Ja i Newton- skwitował O'Neill.

- Dokładnie. Moim faworytem jesteś ty i jestem pewien, że Rada będzie przychylna do mojej prośby...

- Panie generale, ja...

- Nie przerywaj mi Jack!- skarcił go.- Wiem, że ostatnio dużo przeszedłeś. Wiem, że Tok'ra zachowali się jak ostatnie świnie. Ale nie możesz zrywać z nimi przyjaźni i o to cię bardzo proszę. Wolałbym, żeby dowództwo nie dostało się w ręce Newton'a. Nie jest zbyt przychylny obcym. Poza tym, nie ufam mu. Powiem ci w sekrecie, że mam nadzieję, że może tobie uda się znaleźć sposób, żeby wyrzucić go z bazy.

- Najszybciej jak się da, panie generale- odparł zadowolony Jack.

- Daj spokój z tym „panem generałem”.

- Dobrze, pa...George.

Uśmiechnęli się obaj, po czym rozeszli się do swoich zadań.

Dr Karpinsky przygotowała ultrasonograf do badania. Pacjentka właśnie dochodziła do siebie. Nie była jeszcze zbyt przytomna, jednak wszystko wskazywało na to, że za jakieś piętnaście minut lek całkowicie przestanie działać. Zdjęła dziewczynie koszulę i posmarowała ją specjalnym płynem. Następnie przysunęła urządzenie do łóżka. Przyłożyła czytnik i zaczęła robić badanie. Po ostatniej akcji z ZMS nie dopuszczała nawet do siebie myśli o wykonaniu tego badania powtórnie. Po kilku sekundach na monitorze pojawił się niewyraźny obraz. Dostrzegła zarys postaci pasożyta. Był nieruchomy. Przymocowała czytnik do organizmu i odsunęła się od dziewczyny. Następnie skupiła się tyko na śledzeniu postaci Goa'uld'a. Minęło dwadzieścia minut, gdy usłyszała słaby głos:

- Co się dzieje?

- Spokojnie Nephi, to tylko rutynowe badanie. Twój organizm bardzo się osłabił i musimy wykonywać takie czynności co pewien czas.

- Dlaczego spałam?

- To taka reakcja na lekarstwo wzmacniające.

- Wcale nie czuję się wzmocniona- odparła urażona.

- Ta młodzież, wszystko chcielibyście od razu- uśmiechnęła się lekarka i nieopatrznie zahaczyła łokciem o monitor.

Obrócił się on w stronę dziewczyny. Nephi wpatrywała się w niego najpierw z zaciekawieniem, Jednak to szybko przerodziło się w smutek i przerażenie.

- To on prawda?

- Kto?- dr Karpinsky szybko przesunęła ekran do poprzedniej pozycji.

- Wcale nie zginął! Wciąż tam jest!!

- Nephi, spokojnie.

- Jak mam być do cholery spokojna, kiedy w ciele mam swojego największego wroga!!

W tym momencie pasożyt na monitorze wykonał drobny ruch. Potem kolejny i kolejny. Dziewczyna zbladła. Przez chwilę miała ogromne problemy z oddychaniem. Lekarka podbiegła do niej przerażona. I wtedy Nephi odezwała się nieswoim głosem:

- A już myślałam, że mnie nie wykryjecie.- oczy zaświeciły jej złowieszczo i szarpnęła niebezpiecznie pasami bezpieczeństwa. - A teraz wypuść mnie człowieczku, to pozwolę ci przystąpić do grona wyznawców Nikare.

Kobieta nie namyślając się długo podbiegła do mikrofonu i wezwała Jack'a i resztę drużyny. Przybyli natychmiast. Byli tak samo przerażeni jak lekarka, gdy usłyszeli krzyki i groźby wybudzonego Goa'uld'a. Gdy ich zobaczył, uspokoił się odrobinę. Oczy zaświeciły mu złowieszczym, dzikim blaskiem a na twarzy pojawił się delikatny uśmiech.

- Proszę, proszę- odezwał się.- A wiec to słynna drużyna SG-1. Mój nosiciel ma tyle wspomnień związanych z wami. A teraz mnie uwolnijcie i poddajcie się, to Kaa daruje wam życie.

- O nasz gość się obudził? A teraz spadaj z powrotem spać! Chcę rozmawiać z Nephi- rzucił Jack.

- Nephi?- zaśmiał się Goa'uld.- Już nie ma Nephi. Jest Nikare.

- Chcę porozmawiać z Nephi! Natychmiast!- krzyknął.

- Nie obchodzi mnie twoje żądanie- Nikare spojrzała na niego złowieszczo.- To ja tu jestem boginią i mnie macie słuchać. A Nephi- uśmiechnęła się.- Nie dorasta potędze Goa'uld'ów nawet do pięt. Nie jest na tyle silna, by zasłużyć na rozmowę z tobą.

- Jest silniejsza niż myślisz- wtrącił Teal'c. Nie mogłaś opanować jej ciała przez tydzień i nadal nie zrobiłaś tego całkowicie.

- Zamknij się zdrajco!- krzyknął Goa'uld i szarpnął pasami, które zgrzytnęły niebezpiecznie. - Wy sobie nawet nie zdajecie, jaką mam moc. Teraz jestem nie do pokonania. Nawet nie próbujcie mnie usuwać z ciała nosiciela. Nie dacie rady.

Nikare zaczęła śmiać się demonicznie. Po chwili znów szarpnęła pasami. Nie puściły.

- To nie ty masz moc- wtrącił Jack. - Ty jesteś tylko nędznym robakiem. Moc jest w ciele Nephi i ona nie pozwoli ci jej użyć!

- Tak myślisz? - znów się zaśmiała.- Ale wy jesteście naiwni.

Nastąpiła cisza. Nikare wpatrywała się Jack'owi prosto w oczy. Wszyscy czekali, co teraz nastąpi. Nagle O'Neill chwycił się za głowę i upadł.

- Uwolnij mnie Jack- usłyszał głos Goa'uld'a w swojej głowie.

Następnie doznał fali ogromnego bólu. Krzyknął i położył się na podłodze. Zwinął się w kłębek, kurczowo trzymając za głowę.

- Uwolnij mnie, a przestanie boleć- znów ten głos.

- Nie słuchaj jej!- w głowie pojawił się inny głos.

Ból powoli ustawał. Gdy jednak próbował się podnieść, głos Nikare znów dał o sobie znać.

- Masz mnie uwolnić!

- Nie słuchaj jej- był pewien, że to głos Nephi.

Podniósł się na kolana. Spojrzał Goa'uld'owi prosto w oczy i uśmiechnął się tryumfalnie.

- Myślisz, ze możesz mnie pokonać telepatią? Ani ja, ano Nephi ci na to nie pozwolimy.

Nikare nie wytrzymała. Krzyknęła przeraźliwie głośno i napięła wszystkie mięśnie. Wokół jej ciała pojawiła się dziwna poświata, oczy przepełnione dzikim blaskiem emanowały złowieszczo. Pasy, którymi była przywiązana do łóżka zaczęły pękać.

- Zrób coś!- krzyknęłą Sam.

Jack chwycił Zat'a i wycelował w Nikare. Wahał się jeszcze przez krótką chwilę, po czym strzelił. Ciałem Nephi wstrząsnęła seria drgawek, po czym padła nieprzytomna na posłanie. Lekarka szybko do niej podbiegła. Oddech i puls były słabe, ale poza tym nic złego jej się nie stało. Dr Karpinsky spojrzała na dowódcę. Jack odwrócił się do drużyny, która stał jak skamieniała.

- Daniel, powiadom Hammond'a. Nikt niepowołany nie może tu przychodzić.

Pobiegli natychmiast do generała i zwołano zebranie nadzwyczajne. Członkowie drużyny wraz z lekarką zaczęli dokładnie tłumaczyć reszcie żołnierzy procedurę, jaka obowiązuje.

- Uwolnij mnie- generał Newton usłyszał dziwny głos w swojej głowie, kiedy wszedł na poziom 28.

Przechodził akurat obok sali, w której leżała Nephi. Zajrzał do środka. Dziewczyna spała. Podszedł bliżej. Nie dostrzegł żadnych oznak przytomności, toteż chciał się wycofać i udać do sali konferencyjnej. I tak był już sporo spóźniony. Gdy mijał drzwi usłyszał znów ten dziwny, głęboki głos.

- Uwolnij mnie.

- Kim jesteś? - krzyknął.

Rozejrzał się dookoła, było pusto. Ani żywej duszy. Jednak on dałby głowę, że ktoś go woła.

- Podejdź i uwolnij mnie- usłyszał za swoimi plecami.

Odwrócił się szybko wyciągając broń. Nikogo nie było a dziewczyna spała. Wtedy znów usłyszał głos.

- Podejdź do łóżka i rozwiąż mnie. Już czas skończyć z niesprawiedliwością na tym świecie.

- Kim ty do cholery jesteś?! Gdzie jesteś!- Newton czuł się jak wariat.

- Jestem tu, na łóżku. Moje ciało jest zbyt słabe. Musisz mi pomóc, a wtedy baza będzie należał do ciebie.

- Nie pomogę żadnemu obcemu!

- Już wkrótce nie będziesz w bazie! O'Neill przejmie stołek Hammond'a i przeniesie cię.

- Kłamiesz!

- Uwolnij mnie a dam ci taką władzę, o jakiej nawet nie śniłeś.- głos zignorował jego krzyki.

Newton zastanowił się chwilę. Zawsze o tym marzył. O dawna chciał zmienić wszystko w tej bazie. Zakaz sprowadzania obcych, surowe rygory przyjmowania do bazy. Zarwanie kontaktu z Tok'ra...

- Ja też nie lubię Tok'ra. Za dużo obiecują. Razem ich pokonamy, Ziemianie i Goa'uld'wie. Będziemy sojusznikami.

Podszedł bliżej i stanął przy łóżku. Chwycił za klamrę od pasów i wtedy usłyszał w głowie inny głos.

- Nie rób tego.

Uśmiechnął się i mruknął:

- Wreszcie dostaniecie nauczkę, ty i Jack. Już dawno powinienem to zrobić.

Rozpiął klamry. Nic się nie stało. Ciało nawet się nie poruszyło. Spojrzał zaskoczony i znów usłyszał Goa'uld'a w głowie.

- Podaj mi rękę.

Uczynił to. Nie wiedział nawet kiedy znalazł się na ziemi. Gdy się ocknął dziewczyna siedziała na łóżku uśmiechając się. Jej oczy promieniowały. Odezwała się:

- Zostaniesz wynagrodzony.

Wstała i nacisnęła alarm.

- Co robisz?!- krzyknął.

- Schowaj się i podziwiaj potęgę!- rzekła, po czym powrotem położyła się do łóżka.

- ...także będą wprowadzone specjalne przepustki- ciągnął Daniel.- Nikt bez wyraźnej potrzeby nie będzie mógł dostać się na poziom 28. Nikare jest obecnie tak groźna, że potrafi za pomocą telepatii zmusić bądź też przekonać do współpracy. Zatem...

W tym momencie usłyszeli alarm. Wszyscy rozejrzeli się podenerwowani. Hammond podniósł słuchawkę telefonu, po czym po wymienieniu kilku zdań spojrzał z trwogą na załogę SG-1 i wydukał:

- Poziom 28.

Załoga bez namysłu rzuciła się w tamtą stronę. Załadowawszy Zat'y i broń palną, zabrali ze sobą SG-3 oraz Hammond'a do pomieszczeń szpitalnych. Dotarli tam w mgnieniu oka. Osłaniani przez dywizję zbrojną, weszli do sali, w której leżała Nephi. Nic nie wskazywało na niebezpieczeństwo. Dziewczyna spała. Dr Karpinsky zmierzyła puls. Uśmiechnęła się.

- To musiał być fałszywy alarm- rzekła i odeszła do siebie.

Jack podszedł do łóżka. Coś mu jednak nie pasowało. Nachylił się i dostrzegł rozwiązane pasy bezpieczeństwa. Już miał ostrzec załogę, gdy poczuł, że słabnie. Odwrócił się. Chciał wyrwać rękę, którą ściskała mu dziewczyna. Reszta Ziemian wycelowała w nią broń.

- Stójcie...Nie...róbcie...jej.... krzywdy - O'Neill czuł się coraz słabszy.

Nie miał nawet siły, by wyszarpnąć rękę.

- A teraz drodzy przyjaciele- mruknęła tryumfalnie Nikare.- Oddajcie broń temu panu. - dodała wskazując głową na drzwi. - W przeciwnym razie nasz kolega Jack pożegna się z życiem.

Wszyscy jak na komendę odwrócili się. W drzwiach stał Newton i uśmiechał się chełpliwie.

- Ty zdrajco!- krzyknął O'Neill

- Oddajcie broń!- zignorował Jack'a.

Przez chwile trwała przejmująca cisza. W końcu załoga bazy poddała się, gdyż Jack robił się coraz bledszy i słabszy. Oddali broń Newton'owi, mierząc go zabójczym wzrokiem. Ten zabrał dwa Zat'y i ustawił resztę załogi pod ścianą. O'Neill pozbawiony energii w końcu upadł na ziemię. Był zbyt wyczerpany, żeby robić cokolwiek. Nikare zostawiła go i podeszła do Teal'c'a. - Ty zginiesz pierwszy- spojrzała porozumiewawczo na swego sprzymierzeńca a ten podał jej Ribbon'a.

Rubin znajdujący się na nim zaświecił ognistym blaskiem tuż po kontakcie ze skórą Goa'uld'a. Umieściła go na prawej dłoni i przyłożyła do czoła Jaffa. Już po chwili Teal'c upadł na kolana. Daniel ruszył w stronę Nikare, by uratować przyjaciela, ale ta tylko wyciągnęła lewą rękę w jego stronę i jakaś niewidzialna siła odrzuciła go na kilka metrów. Teal'c robił się blady a jego kończyny bezwładne. Z nosa poleciały mu stróżki krwi. Wtedy Goa'uld poczuł silne uderzenie w lewą stronę i wylądował na ścianie. Tuż obok leżał na wpół przytomny Jack.

- Nie... pozwolę... zabić... mojego... przyjaciela- wyszeptał z trudem. - Po moim... trupie!

- Jak sobie życzysz! - rzuciła wściekła Nikare.

Podniosła bezsilnego O'Neill'a i skierowała Ribbon'a na jego głowę. Jej ręka zadrżała i zatrzymała się. W żaden sposób nie mogła jej ruszyć. Zaczęła rozsadzać ją złość. Im bardziej próbowała zbliżyć dłoń do Jack'a tym większą czułą bezsilność.

- Widzisz- mruknął tryumfalnie Jack.- Nephi nie pozwoli mnie skrzywdzić! Nigdy nie uzyskasz nad niepełnej kontroli.

- Aaaaaaaaaaa!- z ust Goa'uld'a wydobył się przeraźliwy krzyk.

Z całej siły pchnęła Jack'a na ścianę. W akcie furii podbiegła do Hammond'a. Przyłożyła mu Ribbon'a do brzucha i spojrzała na niego świecącymi obłędem oczyma. Nie wiadomo nawet kiedy generał znalazł się na przeciwległej ścianie. W brzuchu widniała wielka, krwawiąca na wylot dziura. Mężczyzna osunął się nieżywy na ziemię. Nikare dyszała jeszcze szatańsko, leczo chwili uspokoiła się i rzekła:

- Nikt nie oprze się mocy Nikare!

ROZDZIAŁ 15

Nastała grobowa cisza. Jeńcy oniemiali tkwili w bezruchu. Z nadzieją wpatrywali się w ciało generała Hammond'a. Niestety, było już pewne, że mężczyzna nie przeżył. Nikare stała z dumnie podniesioną głową. Przez jej twarz nie przemknął nawet najdrobniejszy grymas. Odwróciła się do pojmanych żołnierzy i tryumfalnym głosem rzuciła:

- Na kolana!

Część ludzi wykonała polecenie natychmiast. Byli zbyt przerażeni tym, co tu widzieli, by wykonać jakikolwiek sprzeciw. Jednak Daniel, Sam i Jack nadal stali niewzruszeni. O'Neill podpierał się odrobinę o ramię Jackson'a, gdyż poziom jego energii nie wrócił jeszcze do normalnego stanu. Nikare z drwiącym uśmiechem podeszła do Samanty. Spojrzała jej głęboko w oczy i z całej siły uderzyła w twarz. Kobieta upadła. Daniel chciał je pomóc, ale Goa'uld tylko wyciągnął rękę z Ribbon'em. Mężczyzna znalazł się na przeciwległej ścianie nieprzytomny. Nikare chwyciła Sam za włosy, podniosła jej głowę odrobinę i przyłożyła dłoń do czoła. Kobieta zrobiła się sina i po chwili straciła przytomność. Nikare wstała i syknęła:

- Nie znoszę sprzeciwu i nie będę go tolerować.

Podeszła do Jack'a i przyłożyła Ribbon'a do jego brzucha. Mężczyzna po krótkiej chwili runął na ziemię, zwijając się z bólu. Nikare pochyliła się. Położyła dłoń na jego głowie. O'Neill wpatrywał się w nią tępym wzrokiem, z trudem powstrzymywał grymasy bólu, co chwila przeszywające jego twarz.

- Dalej! No co czekasz?- spytał.

Dziewczyna tkwiła jednak jak zaczarowana. Nie była w stanie się poruszyć. Nagle chwyciła się za głowę i upadła na podłogę. Jej ciało przeszyła seria drgawek. Raz po raz dało się słyszeć okrzyki Gou'uld'a pomieszane z nawoływaniem Nephi. Newton nadal trzymał żołnierzy na muszce. Po chwili wstrząsy ustały. Dziewczyna leżała na ziemi ciężko dysząc. W końcu z wielkim trudem wstała. Drżącym głosem rzuciła do Newton'a.

- Ja…Wrota! Muszę…mieć…sarkofag…

Znów upadła. Wydawała się kompletnie pozbawiona energii. Jej sprzymierzeniec chciał jej pomóc, ale krzyknęła tylko:

- Zostaw! Zamknij….ich. Idziemy…d…do.. wrót!

- Nephi! Zaczekaj! Pomożemy ci! Uwolnimy…

- Nie ma już Nephi!- krzyknął Goa'uld.

Po czym opierając się o ścianę opuściła pomieszczenie. Newton zaryglował drzwi i pomógł jej iść. Poruszała się z trudem, a do pomieszczenia SG-1 mieli spory kawał drogi.

Jack dobiegł do drzwi i próbował je wywarzyć. Na próżno. W końcu pułkownik Reynolds podszedł do niego i szepnął:

- Nie dasz rady! Są lepiej umocnione niż w zakładzie psychiatrycznym.

Mężczyzna upadł na ziemię i chwycił się za głowę. Trwał tak przez kilka sekund. W końcu podniósł się i podszedł do nieprzytomnych przyjaciół. Jakaś pani kapitan z SG-3 już zajmowała doprowadzaniem rannych do przytomności. O'Neill podszedł do ciała Hammond'a. Leżało ono na wpół oparte o ścianę. Z głowy kapała krew. W brzuchu widniała ogromna rana. Coś uwięzło Jack'owi w gardle. Przecież jeszcze dwie godziny temu rozmawiali jak gdyby nigdy nic. Hammond chciał iść na emeryturę…….Nikt przecież nie domyślał się zdrady Newton'a. Aż tu nagle w jednej chwili wszystko runęło.

- Panie generale, co teraz??- spytał pułkownik Reynolds.

- Nie mam pojęcia- przyznał się.

Podszedł do Daniela. Nadal leżał nieprzytomny. Teal'c tak samo. Stan fizyczny Sam był tragiczny. Porucznik Johnson zabrał się za obserwację pomieszczenia. Nie było w nim niestety żadnego miejsca, przez które dałoby się uciec. Sierżant Smith okrył właśnie ciało generała Hammond'a białym prześcieradłem i zasalutował. Podobnie postąpili wszyscy pełni sił żołnierze.

- Musimy coś zrobić, przecież musi być stąd jakieś wyjście!- krzyknął Reynolds. - Chyba teraz możemy liczyć tylko na cud……- Jack przerwał.

Spojrzał w stronę drzwi. Był pewien że usłyszał klucz w zamku. Powoli zaczął zbliżać się do wyjścia.

- Panie generale, przecież…-Smith próbował coś tłumaczyć.

- Zamknij się!- rozkazał mu Jack.

Gdy był już o krok od futryny, drzwi się otworzyły a w nich ukazała się pogodna twarz.

- Nie pędź tak, idioto!- krzyknęła Nikare i upadła na podłogę. - Nie pomagasz mi!

- Staram się, mogłaś ich pozabijać i byłoby po kłopocie- warknął Newton, ale zaraz tego pożałował.

Nikare przyłożyła mu Ribbon'a do głowy, a on z minuty na minutę stawał się coraz bardziej siny.

- Po pierwsze, dla ciebie jestem Królowa Nikare! Po drugie, nie waż się kwestionować moich decyzji. Plan jest taki. Włączysz adres Statku Piramidy…

- Ale ja go nie znam…

- Przecież ci go podam!- warknęła.- Nie przerywaj! Następnie musisz coś zrobić, żebyśmy bez problemu dostali się do wrót! Oboje!

- Tak królowo.

- O widzę, że szybko się uczysz- uśmiechnęła się i zdjęła z jego głowy swoją dłoń. - A teraz pomóż mi wstać!

Podniósł ją. Z wielkim trudem stanęła na nogach. Atak na Newton'a jeszcze bardziej ją osłabił. Chciała ujść parę kroków, jednak nogi się pod nią ugięły i upadła na podłogę. Mężczyzna spojrzał na nią z politowaniem i wziął ją na ręce. Wydawała mu się lekka jak piórko. Teraz przynajmniej poruszali się szybszym tempem. Mieli szczęście, żaden patrol ani nikt z żołnierzy nie stał im na drodze. Wydawało się, jakby baza na ten czas opustoszała. Tymczasem Nikare stawała się coraz bledsza. Coraz ciężej oddychała. Obrazy przed jej oczyma rozmywały się.

- Co… się…dzieje…- z trudem wyrzuciła z siebie.

- Idziemy.

- Nic……ja………nic…… nie…… widzę……

Newton posadził Jana ziemi i dotknął jej czoła. Było rozpalone. Bez wątpienia miała bardzo wysoką gorączkę. Nie mogła utrzymać głowy na jednym poziomie i ledwo dochodziło do niej to, co mówi żołnierz.

- Słyszysz mnie?

- Sarkofag……szybko……- powtarzała w kółko.

- Już, zaraz.

Wziął ją z powrotem na ręce i szybkim krokiem ruszył w stronę poziomu 28. Po wielu trudach dotarli w końcu na mostek. Siedział tam, a właściwie drzemał młody sierżant. Nie poruszył się, gdy Newton wraz z dziewczyną weszli do pomieszczenia. Generał posadził Nikare na krześle i podszedł do młodego żołnierza. Szturchnął go lekko w ramię. Ten, najpierw nieprzytomnie rozejrzał się po sali. Po czym dostrzegł postać generała i natychmiast wstał i zasalutował.

- Ładnie sierżancie! Śpimy na służbie??

- Nie panie generale!

- A jakby pojawił się zamachowiec albo sabotażysta, byłby pan gotowy do obrony?- spytał z drwiącym uśmiechem na twarzy?

- Nie panie generale! To znaczy tak! Byłbym gotowy!.......Panie generale!

- Żeby mi się to więcej nie powtórzyło!!

- Tak jest, panie generale!

- A teraz przestań generałować tylko zabierz się do roboty!

- Tak jest, panie generale!

- Wybieraj sekwencję.

- Ale musi być zgoda generała Hammonda…

- Kto jest twoim przełożonym?!!- wrzasnął Newton, aż sierżant skulił się ze strachu.

- Pan panie generale, ale…

- No więc wybieraj tę ckolerną sekwencję! To rozkaz!

- A.……a………ale jaką?

Newton zastanowił się przez chwilę i spojrzał na ledwo przytomną Nikare. Podszedł do niej i spytał spokojnie:

- Współrzędne królowo, zaraz będziemy w domu.

Dziewczyna podniosłą głowę i spojrzała na niego. Jej oczy zatliły się złowieszczym blaskiem, po czym wyszeptała sekwencję znaków. Oparła się o stół i przymknęła z powrotem oczy.

- A teraz……

- Nie mogę panie generale!- sierżant stał z karabinem wycelowanym w pierś mężczyzny.

- To jest Goa'uld. Nie wolno mi pozwolić na pańskie przejście.

- Wybieraj sekwencję! To rozkaz!

- Odmawiam wykonania rozkazu!- rzucił, po czym nacisnął przycisk i zaczął mówić - Uwaga! Wróg na poziomie 28! Potrzebne posiłki. Powtarzam…

Nie zdążył. Znalazł się na przeciwległej ścianie z ogromną raną brzucha. Nikare stała z wyciągniętą ręką. Drugą ręką podtrzymywała się o blat stołu. Ciężko dysząc opadła z powrotem na krzesło.

- Pośpiesz się…- wyszeptała.

Generał wybrał sekwencję. Pierścienie wrót powoli rozpoczęły dookólną wędrówkę.

- No proszę! Wychodzę na chwilę i co widzę?- dr Karpińsky zdawała się nie wiedzieć o całej sytuacji.

- Hammond nie żyje!- mruknął Jack.

- Co….- lekarkę zatkało.

Dopiero teraz dostrzegła całe pobojowisko. Rannych i martwe ciało dowódcy. Podbiegła do zranionych szybkim krokiem. Dotknęła szyi Teal'c'a. Żył, ale jego puls był słaby. Szybko nacisnęła przycisk krótkofalówki i wezwała grupę sanitariuszy. Następnie podeszła do Daniela. Dochodził do siebie. Na głowie miał krwawiącą, niegroźną ranę. Sam nadal leżała nieprzytomna na podłodze. Dr Karpińsky natychmiast wydała polecenia.

- Teal'c na prześwietlenia i tomografię. Podpułkownik Sam natychmiast pod kroplówkę. Daniel na obserwacje i badania, Generał O'Neill ….Panie generale, gdzie pan właściwie idzie?

- Nie ma czasu!- rzucił do drużyny SG-3.- Jeżeli Newton wraz z Goa'uld'em opuszczą bazę, to będziemy w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

- Panie generale…- lekarka próbowała coś jeszcze dodać, ale ten wraz z SG-3 biegiem ruszył w stronę poziomu 28.

O dziwo nie napotkali po drodze żadnego patrolu. O'Neill myślał tylko o jednym- za nic w świecie nie może pozwolić, żeby Nephi przedostała się na statek. Nephi, właściwie to jej ciało z niespodzianką w środku. Obmyślał plan działania, gdy nagle do jego uszu dobiegł komunikat:

„Uwaga! Wróg na poziomie 28! Potrzebne posiłki. Powtarzam…”

W głośnikach zaległa cisza. Jack wiedział co to znaczy. Zostało im już bardzo niewiele czasu.

Newton ruszył do pomieszczenia SG-0. Był już na schodach, gdy usłyszał słabe wołanie.

- Pomóż mi! Nie zejdę sama! Wrócił się po dziewczynę.

Była obecnie w opłakanym stanie. Zastanawiał się, jak ona jest teraz w stanie logicznie myśleć, albo, co więcej, bronić się. Znaleźli się przed wrotami w momencie, gdy przejście zostało otwarte. Usłyszeli kroki. Newton odwrócił się. Dostrzegł O'Neill'a wbiegającego na mostek.

- Zaraz zamkną przejście- pomyślał.

- Stój! Zatrzymaj się! Postaw mnie na ziemię- rozkazała Nikare.

Wykonał zadanie i spojrzał na nią zdziwiony.

- Nie mamy czasu, zaraz wyłączą nam przejście.

- Musisz mnie donieść do Kaa! Rozumiesz!

- Przecież cię niosę!

- Nie! Słuchaj uważnie! Za chwilę stracę kontrolę nad ciałem i prawdopodobnie zginę. Jej organizm jest zbyt mocny, by zniewolić go bez sarkofagu. Dlatego musisz wykonać zadanie do końca!

- Ale co mam zrobić?

- Zbliż się.

Przysunął twarz do jej twarzy. Chwyciła go za szyję i pocałowała. Poczuł ogromny ścisk w gardle. Nie mógł oddychać. Chciał się wyrwać, jednak dziewczyna trzymała go zbyt mocno. W końcu puściła go i upadł na podłogę. Poczuł się dziwnie. Spojrzał na ręce, ale jakby nie swoimi oczyma.

- Udało się- usłyszał, że wypowiada te słowa, ale to nie był jego głos.

Zdał sobie sprawę, ze właśnie stracił kontrolę nad ciałem. Goa'uld nie czekał, lecz szybko ruszył w stronę przejścia.

- Stój- usłyszał słaby głos.

Odwrócił się. Dziewczyna chwiała się na nogach, ale powoli zbliżała się do wrót.

- Nie pozwolę ci uciec!- dodała.

W tym momencie załoga SG-3 wbiegła do pomieszczenia. Reynolds nie zastanawiał się ani chwili. Wycelował z karabinu i oddał serię w stronę dziewczyny. Poczuła ogromny ból i ucisk w klatce piersiowej. Upadając dostrzegła, jak Goa'uld wraz z nowym nosicielem przechodzą przez wrota, w których chwilę potem przejście zostaje przerwane.

- Nie…- szepnęła słabym głosem i straciła przytomność.

ROZDZIAŁ 16

- Nephi… - do uszu żołnierzy dotarł zdławiony szept.

Za nimi stał generał O'Neill. Tkwił dłuższą chwilę w przerażającym milczeniu. Coś nie pozwoliło mu ruszyć się z miejsca. Nogi były sztywne i tak jakoś odmawiały posłuszeństwa. W końcu dał radę się poruszyć. Słoniowym krokiem doczłapał się do ciała dziewczyny. Upadł na kolana, podniósł jej głowę i przytulił do siebie. Bezwładne, nieprzytomne ciało leżało w kałuży krwi. Jack tulił dziewczynę do siebie, jakby to mogło jej w jakikolwiek sposób pomóc. W środku czuł pustkę. Próżnię, jaka jeszcze nigdy nie zagościła w jego sercu, które bolało niemiłosiernie. Nie dosłyszał nawet ekipy medycznej, która z impetem wpadła do pomieszczenia SG-0. Podbiegli do Jack'a i Nephi. Dr Karpinsky zabrała dziewczynę z objęć generała. Nawet nie protestował. Klęczał nieruchomo wpatrując się tępo w plamy krwi.

- Panie generale… - zaczął nieśmiało jeden z szeregowych.

- Wyjść.. - mruknął Jack.- Chcę być sam… Macie natychmiast opuścić to pomieszczenie…to rozkaz.

Reszta oddziału spojrzała po sobie i wycofała się, zostawiając przygnębionego O'Neill'a samego. Tkwił w takiej pozycji jeszcze dłuższą chwilę, w końcu wstał i udał się na poziom medyczny. Nie spieszyło mu się zbytnio. Powoli analizował wszystkie fakty. Całe to ostatnie zdarzenie, bunt Newtona, zawładniecie ciałem Nephi przez Goa'uld'a. Czy można było tego uniknąć? Gdyby tylko wcześniej znał plany Tok'ra. Na ich myśl gwałtownie wzburzył się w nim gniew.

Nawet nie zauważył, kiedy dotarł do pomieszczeń sanitarnych. W środku trwało niemałe zamieszanie, ale sytuacja i tak była już prawie w pełni opanowana. Segregacja rannych ułatwiła sprawę. Dr Karpińsky właśnie kończyła opatrywanie Daniela. Poza Jack'iem był on jedynym przytomnym z drużyny SG-1. Wstał z krzesła i podszedł do O'Neilla.

- I co teraz?? - spytał.

- Jak, co teraz? - Jack zdawał się nie pojmować.

- Jesteś dowódcą.

- I co? Że niby wszystkich ocalę? Że wrócę życie Hammondowi! Że uzdrowię Nephi? Nawet nie wiem, czy ona żyje… - generał był wciekły.

- Już nie długo - wtrąciła lekarka. - Tym razem nic nie pomoże. Jest zbyt ciężko ranna, a jej organizm jest dodatkowo osłabiony walką z pasożytem. Przykro mi, ale jeśli czegoś nie wymyślimy, to ona umrze.

- Jest jedno rozwiązanie - wtrącił Daniel.

- Nawet o tym nie myśl - zagroził O'Neill.

- W sumie teraz to może być utrudnione po tym, jak KTOŚ dosłownie wyrzucił Tok'ra z naszej bazy - zadrwił Jackson.

- Poradzimy sobie bez ich pomocy…

- Ciekawe jak! - Daniel, zwykle spokojny i opanowany stracił resztki cierpliwości. - Ciekawe jak chcesz to zrobić?? A może od razu wyślemy wszystkich do Kaa?? Niech uzdrowi wszystkich w zamian za Nephi!! Wszyscy będą szczęśliwi i zadowoleni…

- Nie będę się płaszczył przed Tok'ra!! - wrzasnął Jack. - To ich wina. To oni doprowadzili do tej całej sytuacji. Gdyby powiedzieli nam tę durną bajeczkę odrobinę wcześniej, to…

- To nie jest durna bajeczka, tylko… - Daniel już chciał podać naukowe potwierdzenie przepowiedni, ale generał mu przerwał.

- Skończ! Nie praw mi tu swoich naukowych dedukcji!!

- Jack…jeśli nie chcesz tego zrobić dla nas to zrób to chociaż dla Nephi.

Podziałało. Generał uspokoił się i zamyślił. Spojrzał na nieprzytomnego Tealc'a i Sam. Przecież oni wszyscy teraz na niego liczą. Spojrzał w stronę sali, gdzie cały czas walczono o życie Selenianki. Spojrzał na Jacksona i mruknął:

- Rób co chcesz. Ostrzegam jednak, ja z nimi nie gadam.

Daniel z trudem ukrył radość. Jednak po chwili zdał sobie sprawę, że najpierw będzie musiał w jakiś sposób przekonać Tok'ra do przybycia na Ziemię. Po ostatniej akcji O'Neilla może być to trudniejsze niż pokonanie Apophisa. Bądź co bądź, Tok'ra to też Goa'uldowie, a ich dumę strasznie łatwo urazić. Dr Jackson stanął naprzeciwko wrót. W rękach trzymał Skrzynkę Partnerstwa, starą, pokrytą pismem runicznym bryłę, która oznaczała, że Ziemianie chcą skontaktować się z Tok'ra. Daniel wybrał sekwencję i przełożył skrzynkę przez wrota. Teraz należało czekać. Najgorsze, że jeśli nie odeślą kodu, to szansa na przeżycie Nephi spadnie do zera. Teraz jest już podłączona do specjalistycznej aparatury podtrzymującej i jej stan jest krytyczny. Tak przynajmniej było pół godziny temu, gdy Daniel opuścił pomieszczenie. Teraz powrotem wrócił do poziomu 21. Teal'c i Sam nadal byli nieprzytomni. Podszedł do Sam i chwycił ją za rękę. Jej rany nie były tak poważne jak Tealc'a. ale urządzenie leczące przydałoby się w obu przypadkach.

Jackson wszedł do pomieszczenia, gdzie leżała Nephi. Nie było tu nikogo obsługi medycznej. Spojrzał na dziewczynę. Widać było, że cierpi. Jej zawsze silny organizm nie mógł sobie poradzić z zagojeniem ran. Była zbyt osłabiona ingerencją Goa'uld'a. Daniel chciał chwycić jej rękę, ale w ostatnim momencie powstrzymał się od tego. Nie wiedział bowiem czy jej organizm nie zabierze mu energii, przy okazji zabijając go. W tym stanie wszystko jest możliwe.

- Tu jesteś! - krzyknęła dr Karpińsky.

- Coś się stało? - odwrócił się gwałtownie.

- Musisz to zobaczyć!

Nie namyślając się długo, mężczyzna pobiegł za lekarką. Znaleźli się w pomieszczeniu monitoringu bazy. Jack stał i wpatrywał się w ekran monitora. Bez słowa wskazał Danielowi telewizor. Ten przyjrzał się uważnie. Obecnie było widać moment, w którym Goa'uld przechodzi do ciała generała Newtona. Przyjrzeli się jeszcze raz. Nikare była tak blisko. Dlaczego zdecydowała się zmienić nosiciela będąc tużprzy wrotach? Daniel i Jack spojrzeli na siebie pytająco.

- Mnie się nie pytaj! - zaperzył się doktor Jackson.

- To ty tu jesteś naukowcem!

- Ale…Chwila! - Danielowi przyszło coś do głowy! Zaczął przeglądać nagrania z innych kamer. Natrafił na to z korytarza. Wyraźnie było widać, że Nikare z minuty na minutę słabła. W końcowej fazie Newton musiał ją nieść, gdyż nie była wstanie iść o własnych siłach. - A nich mnie! -wtrącił.

- Co? - spytał Jack.

- Spójrz, Goa'uld tracił panowanie nad ciałem nosiciela. Nephi udało się go pokonać - mówił podekscytowany Daniel.- Jeszcze nigdy się to nie zdarzyło, żeby Goa'uld uciekał od nosiciela. Tym bardziej, że byli przy wrotach. To pewnie dlatego, że DNA Nephi różni się bardzo od naszego, jej organizm jest silniejszy i potrafi niszczyć nawet Goa'uld'a. Dlatego spieszyli się do wrót. Nikare czuła, że nie porządzi długo tym ciałem, a nawet może zostać zgładzona. Sarkofag zapewne zmniejszyłby niszczycielskie działanie organizmu Nephi.

- Ale co jej pomoże? Ona teraz umiera. Hammond nie żyje - wyliczał O'Neil.

- Jedyna nadzieja w tym, że Tok'ra postanowią się z nami skontaktować i użyczą nam urządzenia leczącego - posmutniał doktor Jackson. - Inaczej, wolę nie myśleć.

- Generale! - do pomieszczenia wpadł młody sierżant. - Ktoś próbował przejść przez wrota. Ale zamknęliśmy przesłonę i…

- Kiedy? - Daniel i Jack spytali chórem.

- Przed chwilą…

- Zbadać, co to było! Natychmiast.

- Miejmy nadzieję, ze Tok'ra przybędą…- mruknął pod nosem Daniel i wyszedł.

Po godzinie ekspertyza byłą gotowa. Było już wiadomo bez wątpienia, że to była wiadomość od Tok'ra. Daniel momentalnie wyruszył po nich przez wrota. Po chwili byli już na ziemi. Bra'tac znów przewodniczył grupie Tok'ra. Wszyscy oprócz niego mieli kaptury na głowach, jakby próbowali ukryć twarze. Bra'tac rozejrzał się po pomieszczeniu SG-1. Nie dostrzegł w nim Jack'a. Nadzwyczaj usatysfakcjonowany z takiego obrotu sytuacji kiwnął w stronę Daniela, że są gotowi do drogi. Skierowali się na poziom 25. Tuż przy wyjściu z windy natknęli się na O'Neilla. Przez chwile stali w milczeniu. Bra'tac i Jack wymieniali mordercze spojrzenia, które przerwał Daniel alarmując, że stan Nephi naprawdę wymaga pośpiechu. To złagodziło odrobinę sytuację.

Weszli do pierwszego z pomieszczeń szpitalnych. W nich leżeli Teal'c i Sam. Bra'tac rzucił wzrokiem w stronę przyjaciela, po czym podążył do drugiego pomieszczenia. Tok'ra stanęli oniemiali. Bra'tac tak samo. Obraz bezbronnej dziewczyny podłączonej do aparatury podtrzymujące życie był dla nich szokiem. Po raz pierwszy widzieli coś takiego na własne oczy. Jaffa podszedł do niej i chwycił ją za rękę. Był przeraźliwie zimna.

- Lepiej nie dotykaj jej rąk - ostrzegł Daniel. - Może cię bezwiednie pozbawić energii a nawet zabić.

Mężczyzna powoli zabrał swoją dłoń. Stał i patrzył na Nephi. Było widać, że żałuje tego, co się wydarzyło. W pewnym momencie odwrócił się.

- Nie ma w niej Goa'ulda? Jak to się stało? - rzucił w stronę Daniela. Jack'a nadal kompletnie ignorował.

- Nikare opuściła jej ciało przed wrotami - wytłumaczył Daniel.

- Że co zrobiła? Goa'uldowie czegoś takiego nie robią, to przecież…

- Mamy dowód, tuż przed wrotami Nikare zmieniła nosiciela i uciekła - ciągnął Jackson.- Podejrzewam, że było to spowodowane tym, iż jej organizm niszczył Goa'ulda. Jack opowiadał, że ciałem Nephi w pewnym momencie wstrząsnęła potworna seria drgawek. Potem natychmiast udała się do wrót.

- Czyli legenda jest prawdą, nie myliliśmy się… - rzekł jeden z Tok'ra wyraźnie zachwycony.

- Skończcie pieprzyć o bajeczkach, tylko ją uratujcie!- warknął w pewnym momencie generał.

- Jack, ja cię proszę… - Daniel chciał uspokoić O'Neilla, ale to tylko pogorszył sytuację.

- Nie broń ich - warknął w jego stronę. - Dobrze wiesz, że to ich wina. Mogli nam powiedzieć o swoich zamiarach wcześniej!

- Gdybyśmy to zrobili, nie dopuścilibyście do wykonania się przepowiedni - odezwał się jeden z Tok'ra. - Zrozumcie, to naprawdę ważne. Po raz pierwszy mamy szansę naprawdę pokonać Goa'uldów i sprawić, żeby więcej nie pojawili się.

- Sam przecież jesteś Goa'uldem - syknął O'Neill.

- Jack! - Daniel obawiał się, że niewyparzony język generała może w końcu doprowadzić do tego, że Tok'ra się obrażą i nie uratują Nephi.

- N-I-E J-E-S-T-E-Ś-M-Y G-O-A'U-L-D-A-M-I!! - odezwał się ponownie ten sam Tok'ra i odsłonił twarz. Jego oczy zaświeciły dzikim blaskiem. Jack i Daniel zamarli.

- Jacob…- wydukał zaskoczony generał.

- Nie życzę sobie ani ja, ani moi współtowarzysze, takiego traktowania. Przybyliśmy tu ponownie, na waszą prośbę, a wy nas obrażacie?? Gdyby nie to, że zależy nam na życiu Nephi, a mi na życiu Sam, już nigdy nie skontaktowalibyśmy się z wami. - wyrzucił jednym tchem. Po czym spuścił głowę, a jego głos stał się normalny.- Selmak ma rację, generale, to nie pora chyba na żywienie urazów do rasy Tok'ra. Dobrze wiem, że jesteś wzburzony, bo Nephi jest dla ciebie jak córka. - Jack oparł się o ścianę i zdawał się analizować swoje zachowanie. - Nie pozwól, by to doprowadziło do zerwania więzi między Ziemianami a Tok'ra. Do tej pory nigdy was nei zawiedliśmy. Zawsze przybywaliśmy wam z pomocą... Jesteśmy już tak blisko…Ona jest naszą jedyną nadzieją…Nie chcieliśmy, żeby cierpiała, ale…

- Ale cel uświęca środki, tak? - wyrzucił O'Neill i rzucił mordercze spojrzenie na Jacoba. Daniel złapał się za głowę i spojrzał przerażonym wzrokiem na przyjaciela, który uśmiechnął sie nieznacznie, po czym dodał. - Dobra, tę kwestie rozpatrzymy potem, teraz ją ratujcie!

Niemal słychać było głośny oddech ulgi wydobywający się z piersi doktora Jacksona. Jacob uśmiechnął się pod nosem i skinął głową. Bra'tac, nadal wzburzony zachowaniem generała, podał Jacobowi urządzenie leczące. Ten zabrał je i podszedł do nieprzytomnej Selenianki. Umieścił rękę z urządzeniem tuż nad jej klatką piersiową i zamknął oczy. Po chwili spod jego ręki można było dostrzec delikatną, złocistą poświatę, która rozchodziła się powoli po całym ciele Nephi. Powoli jej skóra odzyskiwała naturalne kolory, oddech stał się spokojniejszy i równomierny a elektrokardiogram wskazywał ustabilizowane bicie serca. Jacob otworzył oczy i uśmiechnął się. Po czym zwrócił się do Jack'a.

- Minie trochę czasu, zanim się obudzi. Ale jej życiu nic już nie grozi. Teraz pozwólcie, że zajmę się Sam i Teal'c'iem.

Tok'ra opuścili pomieszczenie. O'Neill podszedł do Nephi i dotknął jej czoła. Nie miała gorączki. Stał tak dłuższą chwilę zastanawiając się, kiedy właściwie zaczął ją traktować jak własną córkę. Dlaczego? Czy w ten sposób próbuje zabić wspomnienie o Charli'em i Skaarze? Nie potrafił sobie wytłumaczyć w jaki sposób, ale ona miała jakiś dobry wpływ na każdego, kto ją poznał. Reszta SG-1 także ją uwielbiała. Tok'ra przejawiali widoczne oznaki sympatii. Przez chwile przemknęło mu przez myśl, że może ta przepowiednia kryje w sobie ziarnko prawdy. Może ona właśnie przez tą siłę przyciągania zjedna rasy i doprowadzi do upadku Goa'uld'ów. W końcu nigdy jeszcze się nie zdarzyło, żeby pasożyt uciekł z ciała nosiciela będąc u celu swej podróży. Z zamyślenia wyrwała go dr Karpińsky, która przyszła odłączyć aparaturę. Jack chciał się spytać, co z jego rannymi towarzyszami, ale ona uśmiechnęła się promiennie dając do zrozumienia, że wszystko ok. Tak, jakby czytała w jego myślach. Generał spojrzał ponownie na Nephi. Ku swemu zdumieniu, dostrzegł, że nieznacznie porusza głową. Po chwili otworzyła oczy. Przez chwilę nic nie mówiła. Wpatrywała się tępo to w ściany, to w Jack'a. W pewnym momencie po jej policzku spłynęła łza. Za nią druga, trzecia i kolejna. Płakała, jednak nie towarzyszył temu żaden dźwięk, żaden grymas twarzy. Tak jakby zostały w niej zabite wszelkie uczucia. Wszelka możliwość wyrażania emocji. O'Neill chwycił ja za rękę.

- Dlaczego? - odezwała się ledwo słyszalnym szeptem.

- Słucham? - usiadł tuż koło niej na łóżku.

- Zabij mnie! - usłyszał stanowczy rozkaz. - Tylko na to zasługuję. Zabij mnie! Dlaczego mnie uratowaliście? Dlaczego?

- Co ty mówisz…

- Ty nawet nie wiesz jak to boli…- przerwała mu.

- Co cię boli, zawołam lekarza…

- Na ten ból nic nie pomoże! - krzyknęła przez łzy.- Wiesz jak to jest, gdy w głowie masz pełno koszmarnych obrazów? Gdy wiesz, że zabiłeś? I to osobę, która cię przyjęła, która niczemu nie była winna! Zabiłeś kiedyś przyjaciela?

- To nie twoja wina…

- A kogo?! - wydała z siebie przejmujący okrzyk rozpaczy. - Mogłam to powstrzymać! Gdybym tylko chciała! Byłam za słaba. Nie zasługuję na to, żeby żyć!

- Nie byłaś wstanie zmienić biegu wydarzeń - w drzwiach pojawił się Bra'tac. - Teraz musisz odpoczywać, przed tobą ciężka próba.

- To wszystko moja wina…- powtarzała w kółko, nie zwracając uwagi na słowa Jaffa.

- To nie jest twoja wina i nie byłaś wstanie nad tym zapanować! To, czego dokonałaś, doprowadzając pasożyta do potrzeby zmiany nosiciela jest czymś wielkim. Nikomu wcześniej się to nie udało. To, co się stało…Ci, którzy zginęli… Tak już miało być…I nie zmienisz tego. - tłumaczył gładząc ja po głowie.

- To może ją oświecisz C-Z-Y-J-A to wina? - O'Neill nie wytrzymał. - No dalej, opowiedz jej tę bajeczkę! - wstał i oparł się o ścianę. Z oczu Bra'taca wyczytał, że zrobił to, czego ten najbardziej się obawiał i do czego nie chciał dopuścić. Przynajmniej w tym momencie. - No dalej, oświeć ją. Niech wie, kto ją wydał na pastwę wężogłowych.

- Bra'tac, o czym on mówi? - Nephi przestała płakać.

Wpatrywała się zaintrygowana, a jednocześnie wystraszona w postać swego przyjaciela. Ten wziął głęboki oddech i zaczął tłumaczyć.

- Znasz przepowiednię Mis'uri? - pokręciła przecząco głową. Bra'tac spojrzał na nią smutnymi oczyma, po czym kontynuował. - Nie chciałem ci przekazywać tego w takiej chwili…

- Lepiej późno, niż wcale - rzucił sarkastycznie Jack.

- Mis'uri żyła bardzo dawno, jeszcze przed pojawieniem się Ra - zignorował komentarz generała. - Przed śmiercią wygłosiła orędzie, w którym przepowiedziała twoje narodziny, wyginiecie twojej rasy, to że będziesz nosicielem i zniszczysz Rasę Panów…

- Czy to nie brzmiało mniej więcej tak : „ a ona sama przyłączy się do grona Panów, by zadać śmiertelny cios…”? - O'Neill nie dawał za wygraną.

- Nie pomagasz mi człowieku! - Bra'tac tracił panowanie nad sobą.

- Miałeś nie mówić do mnie „człowieku”!!

- Dlaczego? - ich kłótnię przerwał cichy szept. Spojrzeli na Nephi. Nie płakała. Zdawała się tylko jeszcze bardziej smutna. - Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz? Przecież mogłam oddać się dobrowolnie Kaa… wtedy może…może moi rodzice żyli by… mój lud… - po policzku popłynęły kolejne łzy.

- Nie rozumiesz, że i tak by zginęli? - odezwał się Bra'tac. - Tak głosi przepowiednia…

- Chcę być sama… - wyszeptała. Bra'tac nie powiedział nic. Tylko wstał i udał się w stronę drzwi, rzucając do Jack'a: - Gratuluję umiejętności dyplomacyjnych…

- Mówi się dyplomatycznych -warknął i ruszył za nim. - Czy to przypadkiem nie ty zataiłeś dość ważnej informację, dotyczącej jej życia?

- A czy ty mógłbyś choć raz nie ironizować tylko zastanowić się, że niektóre prawdy nie zawsze muszą ujrzeć światło dzienne?

Wymieniając niezbyt logiczne opinie przemierzyli pomieszczenie, w którym Sam, Teal'c, Daniel i Tok'ra wymieniali informacje na temat ataku Nikare. Na widok kłócących się Bra'tac'a i Jack'a zamilkli. Daniel chciał coś powiedzieć, ale Sam mu przerwała.

- Już są na dobrej drodze - uśmiechnęła się.

W sali obok, pogrążona w rozmyślaniach leżała Nephi. Myśli krążyły po jej głowie z zawrotną szybkością odbijając się o obrazy, jakie pozostawił jej pasożyt. Były to potworne sceny mordowania niewinnych ludzi. Śmierć jej rodziny mieszająca się z obrazem tortur jakiejś nieznanej jej rasy. Śmierć Hammonda i tego niewinnego żołnierza w sterowni. Czy to wszystko musiało się wydarzyć? Jeśli tak, to dlaczego? Dlaczego ona? Czy Bra'tac celowo zataił przed nią fakt o istnieniu przepowiedni? Dlaczego Jack tak bardzo go znienawidził? Czy ona naprawdę jest tą, która ma położyć kres prześladowaniom w całym wszechświecie? Wstała. Wyszła z sali chwiejnym krokiem. Zatrzymała się przed Tok'ra i częścią drużyny SG-1. Na jej widok zamilkli.

- Nephi, czy dobrze się czujesz? - spytał Daniel, podchodząc do niej.

- Jestem gotowa.

ROZDZIAŁ 17

- Nephi, już czas - Daniel wszedł do jej pokoju, ubrany w czarny garnitur.

Dziewczyna nie zareagowała na jego głos. Siedziała na łóżku, miała na sobie mundur wyjściowy koloru czarnego. Rozpuszczone włosy swobodnie opadały na ramiona. Wpatrywała się w martwy punkt na ścianie. Daniel ponownie zawołał ją po imieniu. Nic. Zachowywała się tak, jakby była głucha. Jakby w ogóle nie dosłyszała przybycia mężczyzny. Doktor Jackson podszedł do łóżka i stanął naprzeciwko niej. To także nie poskutkowało. Wyglądało to tak, jakby dziewczyna nagle straciła wzrok. Daniel pomachał jej ręką przed oczyma. Nie zareagowała. Delikatnie dotknął jej ramienia, po czym potrząsnął jej ciałem. Spojrzała na niego pustymi oczyma. Odsunął się przerażony. W życiu nie widział takich oczu. Nawet świecące oczy Goa'ulda nie budziły w nim takiej grozy jak jej. Nagle ni stąd ni zowąd, jej tęczówki uzyskały normalny kolor. A ona spojrzała na Daniela lekko zaskoczona:

- Skąd się tu wziąłeś?

Nie odpowiedział. Podszedł bliżej i przyjrzał jej się uważnie, po czym zapytał.

- Dobrze się czujesz?

- Trochę boli mnie głowa - odparła smutno, po czym westchnęła.- Boję się, wiesz. Zawsze chciałam zobaczyć wasz świat, ale …nie myślałam, że w takich okolicznościach i… - spojrzała na niego przez łzy. - Dlaczego nie mogłam jej…siebie powstrzymać?

- Uspokój się - przytulił ją i zaczął pocieszać. Jednocześnie analizował fakty. Nigdy wcześniej nie dostrzegli u niej takiego zachowania. Może to niebezpieczne. Jeśli Goa'uld nie opuścił jej ciała, tylko ukrywa się? Próbuje znów nią zawładnąć? Ale przecież Sam wyczułaby zagrożenie. Co to mogło być? Przecież jej oczy były puste, zupełnie. Tak jakby zanikła tęczówka i źrenica. Jakby jej oczy na chwilę zmieniły właściciela. Przeniosły się gdzieś. - Nie musisz jechać, jeśli nie chcesz.

- Muszę, muszę im oddać ostatni hołd. - odparła i wstała.

Przeszłą kawałek i omal nie upadła. Daniel szybko ją zaasekurował.

- Na pewno nic ci nie jest? - spytał zatrwożony.

- Nie, po prostu boli mnie głowa.

Wyszli z pomieszczenia i udali się na powierzchnię. W bazie zostały tylko straże i niezbędny personel. Czekano tylko na nich. Wsiedli do samochodu. W środku siedziała cała SG-1 oraz personel medyczny.

- Gdzieście się tak długo podziewali! - mruknął O'Neill na powitanie. - Czekamy tu dobre pół godziny i mamy już spore spóźnienie.

- Myślę, że Nephi powinna zostać zbadana przez dr Karpińsky - odparł Daniel.

- Źle się czujesz ? - lekarka zwróciła się do dziewczyny.

- Trochę mnie boli głowa - odparła opierając głowę o zimną szybę i zamykając oczy.

- Nie o to chodzi - wkurzył się Daniel. - Jest osłabiona, jak szliśmy o mało się nie przewróciła i…

- Wsiadaj, nie mamy czasu - ponaglił go Jack. - Opowiesz mi po powrocie.

Doktor Jackson chciał coś jeszcze dodać, ale został niemal wciągnięty do samochodu. Dziewczyna siedziała przy drzwiach, miała zamknięte oczy i zdawała się spać. Daniel cały czas ją obserwował.

Dotarli przed cmentarz. Nephi była strasznie zaspana. Z trudem udało się im ją dobudzić. Nie chciała zostać jednak w samochodzie. Lekarka stwierdziła, że nie ma obaw do niepokoju. Prawdopodobnie jej organizm nie zregenerował sił i musi dużo odpoczywać. Już po chwili rozpoczęła się ceremonia. Dziewczyna stała wtulona w Jack'a. W końcu wniesiono dwie białe trumny. Na każdej spoczywała flaga Stanów Zjednoczonych. Dowódca Sił Zbrojnych wydał rozkaz „baczność”. Cała żołnierska świta wykonała go niezwłocznie. Nephi także odsunęła się od O'Neilla i zasalutowała. Starała się zachować kamienną twarz pomimo spojrzeń rzucanych w jej stronę przez licznych wojskowych. Musieli być zaskoczeni jej widokiem i tym, że Jack ma córkę. Do tego córkę, która poszła w jej ślady. Nikt nigdy o niej nie słyszał. Zawsze myśleli, że jedynym dzieckiem O'Neilla był zmarły tragicznie Charlie. Być może dlatego oczy większości obserwowały ją, a nie ceremoniał. W końcu trumny zostały przysypane ziemią. Nephi szybko odwróciła wzrok od rodziny młodego żołnierza, który zginął w sterowni. Nie chciała patrzeć im w oczy. Oczywiście, nikt nie wiedział, że to właśnie ona zabiła ich krewnego. Właściwie nie ona, a Goa'uld rządzący jej ciąłem i umysłem. Ale czy to ważne. Czuła się tak samo współwinna. Bóle głowy powróciły ze zdwojoną siłą. Chciała już wracać do domu. Chwyciła Jack'a za rękaw i rzekła cicho.

- Chodźmy już.

- Jeszcze chwilę, musimy poczekać aż wszyscy się rozejdą. Poza tym muszę jeszcze porozmawiać ze Zwierzchnikiem Sił Zbrojnych na temat dowództwa bazą.

- A więc słucham - usłyszeli głos.

- Generale - zasalutował O'Neill a wraz z nim reszta drużyny SG-1 stojąca tuż obok.

- O, a wiec to pana córka - uśmiechnął się dowódca. Był to starszy człowiek, postury podobnej do Hammonda, o bardzo sympatycznym obliczu. - Nie podobna. Ma taką skandynawska urodę.

- Karita pochodziła z Norwegii - wtrącił szybko Jack widząc zaskoczoną minę Nephi. - Jak widać moja córka przejęła wiele cech po matce.

- Jack…to znaczy tato, czy możemy już iść? - spytała, po czym zwróciła się do dowódcy.- Bardzo przepraszam generale, ale strasznie boli mnie głowa.

- Jak ty czysto mówisz po angielsku - zachwycił się mężczyzna. - A powiedz coś po norwesku. Zawsze chciałem usłyszeć ten język.

Nephi nie miała ochoty ani tłumaczyć się z tego, że nie potrafi ani nie zna żadnego zwrotu w norweskim, ani dlaczego nie potrafi posługiwać się tym językiem. Ból głowy zwiększał się z każdą minutą. W pewnym momencie fala bólu była tak dokuczliwa, że dziewczyna poczuła potworne zawroty głowy i szybko złapała się ramienia Jack'a, żeby nie upaść. Zwierzchnik Sił Zbrojnych spojrzał na nią podejrzliwie.

- Jack, myślę, że zaprowadzę ją do samochodu, ona chyba naprawdę źle się czuje - Daniel podszedł do Nephi i chwycił ją pod rękę.

- Dam sobie radę - wydusiła i ruszyła przodem.

- Wiesz, co się właściwie stało? Zastanawia mnie śmierć Hammonda i tego młodego żołnierza…- do uszu Nephi doszło zdanie wypowiadane przez dowódcę.

Nagle przed oczami pojawił się obraz Hammonda opartego o ścianę z wielką dziurą w brzuchu. I wtedy poczuła straszliwy ból, który rozsadzał jej czaszkę. Przed oczyma zobaczyła pustkę, a ból rósł z każdą sekundą. Upadła na ziemię. Z jej ust wydobył się potworny krzyk. Chwyciła się obiema rękoma za głowę i krzyczała. Ból nie przechodził. Przeciwnie, nabrał takiej mocy, że ciałem dziewczyny zaczęły wstrząsać drgawki, a z ust i nosa popłynęła stróżka błękitnej krwi. Wszyscy obecni na cmentarzu zamarli. Zwierzchnik Sił Zbrojnych stał jak wryty. Daniel próbował utrzymać głowę dziewczyny, żeby nie uderzyła o kamienie. Po chwili konwulsje ustały. Dziewczyna leżała nieprzytomna na ziemi z głową na kolanach doktora Jacksona. Jej oddech był bardzo płytki i nierówny. Z nosa i ust nadal sączyła się niebieskawa krew. Dookoła zebrał się tłum wojskowych. Co chwila dało się słyszeć szepty. Już po chwili przez tłum przepchnęła się dr Karpińsky. Była zszokowana. Starała się zatamować krwawienie. Na próżno.

- Musimy ją przewieźć na oddział - rzuciła.

- Wezmę ja na ręce i zaniosę do samochodu - zaoferował Teal'c.

- Kto to jest? - z tłumu żołnierzy dało się słyszeć pytanie.

- Kim ona jest?

- Patrzcie na jej krew! Dlaczego jest niebieska?

- Przewidziało się panu - rzucił Jack i czym prędzej udali się z nieprzytomną dziewczyną do samochodu.

- Nie!!! - krzyknęła Nephi i usiadła gwałtownie na łóżku.

- Spokojnie - Daniel chwycił ją za ramiona.

Nie wiedząc nawet kiedy, przytuliła się do niego i zaczęła płakać. Doktor Jackson tkwił w niewygodnej pozie osłupiały. Po chwili przytulił ją także i zaczął głaskać po głowie. Nie odzywała się przez dłuższy czas.

- Ja nie chcę! To straszne! - wykrzyczała.

- Boli cię jeszcze, zawołam lekarkę i…

- Oni po mnie wrócą!!

- Słucham? - to zdanie zaniepokoiło Daniela.

Nephi usiadła na łóżku i otarła łzy. Spojrzała na mężczyznę zapłakanymi oczyma i rzekła:

- Nikare po mnie wróci… Ma moją wiedzę, ma lojalność i wiedzę Newtona…- mężczyzna spoglądał na nią ze strachem. - Nie popuszczą. Powiedzieli…Boże, to było straszne… Oni torturowali jakieś dziecko…Nikare…Ona chce…Newton będzie jej przybocznym…gdy mnie złapią…

- Uspokój się, miałaś dziwny sen. To mogły być wspomnienia Goa'ulda - Daniel próbował ją położyć z powrotem. - Musisz wypocząć, twój organizm…

- To nie były wspomnienia…Ja to widziałam… - trochę się zmieszała, zabrakło jej słów, żeby wyrazić to, co jej się przytrafiło. - Tam na cmentarzu przypomniało mi się, jak zabiłam…Nikare zabiła Hammonda. Wtedy strasznie rozbolała mnie głowa i …znalazłam się w głowie Newtona…Widziałam jego oczyma i mówiłam głosem Nikare. Oni chcieli zabić tego chłopca…On był Tok'ra…Słyszałam myśli Nikare…Potem znalazłam się sam na sam z Kaa i Horem…Rozmawiali o mnie…Nie pamiętam dokładnie co mówili…Newton ma być Jaffa, pierwszym przybocznym Nikare, jak mnie znajdą, a ja posłużę do zniszczenia pięciu ras…Co to jest pięć ras - spojrzała na niego pytającym wzrokiem.

Doktor Jackson słuchał z otwartymi oczyma. Powoli zaczął wstawać. Po jego głowie krążyło tysiące myśli. Musi skontaktować się z Jackiem. I to szybko.

- Nie zostawiaj mnie! - krzyknęła i złapała go za rękę.

- Nie odejdę. Chcę tylko wezwać Jack'a - chwilę spoglądali sobie w oczy, po czym Nephi powoli puściła jego rękę.

Wyszedł i po chwili wrócił razem z Jack'iem, dr Karpińsky i Sam. Wszyscy byli wyraźnie podenerwowani. Otoczyli dziewczynę i spoglądali na nią w milczeniu. Czuła się ogłupiona. Daniel wyczuł jej zakłopotanie i chwycił ją za rękę. To dodało jej trochę otuchy.

- Musisz nam powiedzieć dokładnie, co ci się śniło… - zaczął Jack.

- To mi się nie śniło!! - krzyknęła.

- Wiesz, trudno nam jest zrozumieć, że to co ci się przytrafiło jest prawdą - zaczęła Sam. - Z punktu zdrowego rozsądku to niemożliwe, z punktu fizyki przestrzennej, kiedy cząsteczki…

-Sam!!! - warknął O'Neill.

- To skąd wiem o pięciu ras?...

- Pięciu rasach, mówi się pięciu rasach - przerwał jej Daniel.

-…albo o tym chłopcu Tok'ra? - dokończyła Nephi.

Wszyscy zamilkli i wpatrywali się w dziewczynę jak w muzealny eksponat. Sam usiadła na łóżku. Było widać, że jest poruszona. Spojrzała Nephi głęboko w oczy i spytała ściszając głos.

- Co dokładnie widziałaś?

- Sam, daj spokój, przecież to niemożliwe - zaperzył się Jack.

- Generale! A jej zdolności telepatyczne? Sam pan tego doświadczył…

- To fakt - wtrącił.

- …Może jakimś cudem łączy się telepatycznie z Nikare. Była częścią jej, to znaczy Goa'uld był częścią Nephi, uściślając fakty. Nie ważne. Ważne jest to, że dowiedzieliśmy się istotnej informacji. Plan Kaa, to zniszczyć pięć ras. Musimy się skontaktować z Asgardem. Oni będą wiedzieć, co dalej robić.

- Myślisz, że to prawda? - spytał Jack odrobinę mniej niedowierzająco.

- Nie ufasz mi? - spytała Nephi. - Nie chcę was okłamywać. Ale ja czułam, że to prawdziwe. Tak jak wtedy, gdy chciałam się dowiedzieć, czego chcą Taskanie. To wyszło samo z siebie i wtedy też mnie głowa bolała. Ale nie tak. Oni po prostu bronili się przed czytaniem myśli. A tu, ja słyszałam wszystkie myśli. Ja widziałam jej oczyma. I ona chyba o tym nie wiedziała.

- Dobra, Daniel skontaktuj się z Asgardem i wytłumacz tę delikatną sytuację - rozkazał O'Neill, po czym zapytał - A my?

- A my przeprowadzimy badania. - rozkazała dr Karpińsky. - Generale O'Neill będzie mi pan potrzebny.

- Ja?- zdziwił się.

- Tak, pan.

Już po chwili Nephi była po badaniach rezonansem magnetycznym. Major Carter i dr Karpińsky porównywały wyniki obrazu mózgu dziewczyny sprzed roku. Zadziwiające okazało się, że wykres nie różnił się niczym, za wyjątkiem większej aktywności pewnego obszaru w płatach skroniowych.

- Myślisz, że to jest to? - spytała Sam.

- Zaraz się przekonamy - odparła lekarka. - Jeśli podczas porozumiewania się telepatycznie z Jack'iem ten obszar zacznie pracować, to znaczy, że mamy do czynienia z niewyobrażalnym odkryciem.

Weszły do pomieszczenia, w którym siedzieli Nephi i O'Neill. Dziewczyna czuła się odrobinę lepiej. Zaczęła nawet żartować z Jack'iem. Sam podeszła do niej i rzekła:

- Dr Karpińsky podłączy ci takie małe urządzonka do głowy. Nie bój się, to nie będzie bolało - dodała szybko, widząc przerażony wyraz jej twarzy. - Jedyne co musisz zrobić to spróbować czytać w myślach Jack'a….

- Wypraszam sobie! Że co ja niby jestem?? Książka?? Nie będę królikiem doświadczalnym! Może…

- To ważne! - wtrąciła lekarka.

- Dlaczego akurat ja?!

- Bo już raz to zrobiła. - odparła Sam.

Mężczyzna wzdrygnął ramionami i w końcu zgodził się. Usiedli na dwóch przeciwległych końcach Sali. O'Neill marudził jeszcze przy zakładaniu podobnych diod na jego głowie, ale w końcu zamilkł. Zostali sami. Nephi zamknęła oczy i starała się skupić. Po piętnastu minutach załamała ręce i mruknęła:

- Nie potrafię tak na zawołanie!

- Skup się i rozluźnij! - rzuciła Sam przez mikrofon.

Nephi spróbowała po raz kolejny. Pomyślała sobie, że chciałaby się dowiedzieć, co Jack o niej tak naprawdę myśli. O tej całej sytuacji, o której im opowiedziała. I nagle poczuła to. Udało jej się. Słyszała jego myśli. Nie dowierzał jej do końca. Ale była dla niego kimś ważnym i starał się uwierzyć w jej słowa. Wtedy usłyszała coś jeszcze. Tok'ra, chłopiec Tok'ra. Przed oczyma zobaczyła małego, może dziesięcioletniego chłopca, który opuszczał ziemię wraz z Selmakiem. Znała tego chłopca. To był…

- Spójrz Sam, chyba jej się udało! - krzyknęła dr Karpińsky.

Rzeczywiście obraz zaczął pulsować dokładnie w punkcie, który przewidywała lekarka. W pewnym momencie coś dziwnego zaczęło dziać się z obrazem. Teraz pulsował cały. Kobiety stały oniemiałe. Sam spojrzała w stronę Nephi, która trzymała się za głowę. Jack także dostrzegł to dziwne zachowanie. Zerwał z siebie diody i podbiegł do niej i położył na łóżku. Cała drżała. Podobnie jak za pierwszym razem z ust i nosa zaczęła się sączyć krew. O'Neill próbował ocucić Nephi. Na próżno. Nagle dostrzegł jej oczy - puste, całkowicie pozbawione życia. Stanął jak wryty. Nie wiedział co ma robić. Na szczęście pomoc medyczna szybko przybiegła do pomieszczenia. Doktor Karpińsky natychmiast podała dziewczynie środki uspakajające. Jeszcze przez dłuższą chwilę jej ciałem targały konwulsje. W końcu ustały. Dziewczyna oddychała z trudem. Sanitariusze natychmiast podali jej tlen. Lekarka stała oniemiała. Po raz pierwszy w życiu spotkała się z czymś takim.

- Co to do cholery było - zaczął Jack.

- Nie mam pojęcia… - doktor Karpińsky była wstrząśnięta. Spoglądała na uwijających się wokół dziewczyny sanitariuszy. Robili co mogli, żeby ją ocucić. Była strasznie osłabiona. - Wszystko przebiegało normalnie. Dostała się do pana umysłu, prawda?

- Tak - odparł. Usiadł na kozetce, tuż obok nieprzytomnej dziewczyny. Chciał jej dać jakiś znak, ze przy niej czuwa. Chwycił ją za rękę, była zimna, lodowato zimna. - Co pan wtedy czuł? - spytała.

- Właściwie, to nie za bardzo wiem, jak to opisać - odparł, drapiąc się w tył głowy jak zakłopotany uczniak. - To jakbym opowiadał jej o tym, o czym ona chce, ale bez słów. I nie mogłem przestać…

- Szybko, musicie to zobaczyć!! - do sali wbiegła major Carter.

Po wyrazie jej twarzy poznali, że stało się coś dziwnego. Ruszyli czym prędzej za nią. Wpadli do pomieszczenia, z którego poprzednio kobiety obserwowały cały test. Sam była podekscytowana. Usiadła przed komputerem i bez słowa pokazała im obraz rezonansu magnetycznego pacjentki.

- To obraz tuż przed badaniem - tłumaczyła. Wcisnęła klawisz na klawiaturze i oczom pozostałych ukazał się kolejny obraz. - To początek testu, gdy udało się jej dostać do głowy generała…

- Widzę, że nic nie umknęło waszej uwadze - wtrącił O'Neill. Tymczasem ich oczom ukazał się kolejny wizerunek. Tym razem pokryty w całości kolorem pomarańczowym. - Co to? - zaniepokoił się.

- Tak reagował jej mózg w chwili, gdy zaczęło się dziać z nią coś niedobrego- odparła lekarka.

- To popatrzcie teraz - włączyła się Sam i wrzuciła kolejny monit.

Obraz był całkowicie czarny. Doktor Karpińsky zatkała usta ręką z wrażenia. Spoglądała oniemiała to na obraz to na Sam.

- Czy ktoś mi może wytłumaczyć o co chodzi? - O'Neill nie rozumiał zachowania kobiet.

- Taki obraz mózgu występuje tylko w jednej sytuacji - zaczęła Sam.

- W jakiej? - zapytał ponownie generał.

- Gdy mózg umrze - odezwała się w końcu lekarka.

Zapadła cisza. Jack spoglądał przerażony to na obraz, to na Sam, to na leżącą nieprzytomnie dziewczynę znajdującą się w drugim pomieszczeniu. W końcu wydusił z siebie:

- Czy ona…

- Właśnie to jest zadziwiająca, że po chwili sytuacja wróciła do stanu sprzed eksperymentu. - odezwała się Sam.

- Mów do mnie po ludzku!! - warknął Jack.

- To znaczy, że mimo iż według wszelakich naukowych dowodów powinna już nie żyć, ona ma się, nazwijmy to, dość dobrze - wytłumaczyła spokojnie lekarka. - To po prostu niewiarygodne. - zaczęła mówić do siebie. - Ona naprawdę czytała w myślach Nikare. Muszę przeprowadzić więcej badań…

- Skontaktowałem się z Asgardem - do pomieszczenia wbiegł zdyszany Daniel. - Powiedzieli, że przybędą w pełnym składzie.

- Co to ma niby znaczyć? - spytał O'Neill.

- Co jej jest? - doktor Jackson odpowiedział pytaniem na pytanie, wskazując palcem na Nephi.

- To samo, co wtedy na cmentarzu - odparła Sam. - Przynajmniej tak przypuszczamy.

- Niech pani doprowadzi ja do porządku, znaczy do przytomności - rozkazał Jack wskazując na dziewczynę. - My musimy przygotować jakieś pomieszczenia dla naszych gości. Skoro mają przybyć „w pełnym składzie” możemy spodziewać się całej armii.

Powoli otworzyła oczy. Czuła pulsujący i nieznośny ból w skroniach. Domyśliła się, że stało się to, co poprzednim razem. Jednak teraz była pewna, że stało się coś strasznego. Czuła to. Pamięta tylko nieruchomą twarz chłopca. Jego oczy. To one zwróciły jej uwagę. Były pełne trwogi i bólu. A potem to czerwone światło. Wiedziała, że nastąpiło to, czego się tak bardzo obawiała. Dopiero teraz wyczuła czyjąś obecność w pomieszczeniu. Tuż obok niej siedział Jack. Gdy tylko dostrzegł, że się przebudziła uśmiechnął się. Zamknęła oczy. Czuła, że ten chłopiec był dla niego kimś ważnym. Podniosła powieki. Spojrzała na Jack'a smutnymi oczyma i wyszeptała:

- Tak mi przykro.

- Co się stało - wystraszył się.

- Ten chłopiec…. Tok'ra…. Ona go zabiła…

O'Neill zamilkł. Chwycił ją za rękę i próbował zachować kamienną twarz. Część jego umysłu, ta racjonalna podpowiadała mu, że nie ma wierzyć w te bzdury. Przecież to niemożliwe widzieć czyimiś oczyma, na dodatek, gdy ta osoba znajduje się gdzieś, w niewiadomo jakiej galaktyce. Natomiast druga część Jack'a zapewniała, że gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mu o możliwości przechodzenia z planety na planetę przez wrota, niewątpliwie wyśmiałby go. A jednak. Już chciał coś powiedzieć, gdy do sali wszedł Daniel. Uśmiechem dodał dziewczynie otuchy, po czym odezwał się.

- Już są - na chwilę zamilkł, po czym dodał. - Tylko od razu mówię, że możesz się zdziwić. - Ponownie uśmiechnął się do Nephi. - Dasz radę iść na spotkanie?

- Niech odpocznie jeszcze… -odpowiedział za nią Jack.

- Dam radę - powiedziała twardo dziewczyna.

Przez chwilę zmagali się z Jack'iem wzrokiem. Po czym ten w końcu ustąpił. Wstał, mruknął tylko, żeby Nephi ubrała jakiś odpowiedni na tę okazję strój, dodając szybko mundur, po czym wyszedł. Przez szybę dostrzegł, że lekarka daje jej coś na wzmocnienie. Po dziesięciu minutach dziewczyna była ubrana i gotowa. Gdyby nie blada jak ściana twarz nikt nie zgadłby nawet, że jeszcze godzinę temu napędziła im niezłego strachu. Ruszyli do Sali Konferencyjnej. Daniel był niezwykle podekscytowany, co zaniepokoiło generała. Próbował wydobyć jakiekolwiek informacje, ale doktor bez przerwy powtarzał, że wszystko przyjdzie w swoim czasie.

W końcu dotarli na miejsce. Jack jednym ruchem otworzył drzwi. W pierwszym momencie poczuł się trochę zbitym z tropu, gdyż oprócz SG-1, w pomieszczeniu znajdowało się jeszcze tylko osiem osób. Generał już chciał zrugać Daniela za wprowadzanie zamętu, gdy jego uwagę przykuła jedna postać - drobna, o posturze dziecka, pokryta niemalże na całym ciele króciutkim szarawym futerkiem. Tuż obok tej dziwnej postaci siedzieli Bra'tac, Selmak, Thor (przynajmniej tak domyślał się Jack, gdyż według niego wszyscy Asgardczycy wyglądają tak samo), Lya - przedstawicielka Noxów, Oma - która była przedstawicielką Pradawnych, jakiś nieznany mężczyzna oraz , ku wielkiej radości O'Neilla, Skara, który delikatnie pokiwał ręką na przywitanie. Generał stał przez chwilkę totalnie zaskoczony, po czym odwrócił się w stronę Daniela i szepnął:

- Miałeś zawiadomić Asgard a nie urządzać tu przyjacielskie spotkanie przy herbatce.

- Mówiłem, że Asgard chce przybyć w pełnym składzie - bronił się.

- To może nas przedstawisz? - zaproponował generał.

- A, tak… - zaczął odrobinę zakłopotany Daniel. - Selmaka i Bra'tac'a oczywiście znasz. - uśmiechnął się.- Tak jak Lyę, Thora, Omę, no i Skarę. - Zamilkł na chwilę. - Ten mężczyzna obok Skary to Saru, przedstawiciel Tollan. A ten mężczyzna siedzący obok Bra'tac'a, to Huf - przedstawiciel… Furlingów. A to jest, jak na razie, dowódca bazy generał Jack O'Neill.

- Przecież… - Jack był wstrząśnięty. Zawsze sądzili, że Furlingowie to rasa wymarła. Z zamyślań wyrwał go delikatny, melodyjny głos:

- Jesteśmy zaszczyceni zaproszeniem, ale chciałbym w końcu znać powód, dla którego zdecydowałem się ujawnić - tu głos Hufa zabrzmiał srogo.

- Oto i on - odparł Jack i odsunął się odrobinę odsłaniając chowającą się za nim Nephi, która zdawała się być odrobinę wystraszona.

Rozglądała się dookoła, po kolei zatrzymując wzrok na każdym nowym przybyszu, którego widziała po raz pierwszy. Furling wstał. Teraz przypominał wzrostem ośmiolatka. Podszedł do Nephi i zaczął ją oglądać jak naukowy eksponat. Dziewczyna poczuła się bardzo dziwnie. Spojrzała przerażonymi oczyma w stronę Jack'a. Ale ten dał jej do zrozumienia, że ma stać spokojnie. W pewnym momencie odskoczyła na bok, trzymając się za głowę.

- Nie rób tego! - krzyknęła. - Nie pozwalam ci!

- Co się stało - przestraszył się Daniel.

- On chce czytać w moich myślach! Nie pozwól mu!! - upadła.

Ból głowy znów się pojawił. Jack zauważył, że ona cierpi. Chciał pomóc, ale nie mógł się ruszyć. Tymczasem z ust dziewczyny zaczęła kapać krew, tworząc drobną kałużę na podłodze. W pewnym momencie stało się coś, co drużyna SG-1 widziała podczas starcia z Kaa na Selenie. Wokół ciała Nephi pojawiła się poświata. Dziewczyna z trudem podniosła głowę. Z prawego kącika ust powoli sączyła się krew a jej oczy emanowały dziwnym światłem. Powoli wyciągnęła rękę.

- Nie! - krzyknęła.

Huf w jednej chwili znalazł się na przeciwległej ścianie. Jack poczuł, że w końcu może się poruszać. Podbiegł szybko do dziewczyny i pomógł jej wstać. Otarła krew z ust. Była blada. O dziwo Furling podniósł się natychmiast po zderzeniu ze ścianą. Było widać, że nie spodziewał się takiej reakcji. Powoli zaczął zbliżać się z powrotem do dziewczyny. Jack zasłonił ją swoim ciałem. Ale Huf uśmiechnął się nieznacznie.

- To był test, teraz jestem pewien - odparł i uklęknął. Thor, Oma i Lya uczynili to samo.

ROZDZIAŁ 18

Ziemianie zaskoczeni patrzyli na klęczących przybyszów. Nephi nie wiedziała, co ma zrobić. Wpatrywała się w pokłonionych przed nią obcych. Nie rozumiała, co tak właściwie się dzieje. Najpierw jeden z nich ją atakuje, potem pada na kolana. Zaczęła powoli cofać się za drzwi. Nagle poczuła, że ktoś łapie ją za rękę. Przed nią stała drobna kobieta i uśmiechała się nieznacznie. Ubrana była w dziwne, postrzępione szaty, a w jej włosach znajdowały się strzępy suszonych kwiatów, ptasie pióra. Jej oczy były jak oczy niewinnego dziecka. Nephi chciała wyrwać rękę. Bała się. Kobieta położyła swoja rękę na głowie dziewczyny, zamknęła oczy i cichym głosem wyszeptała:

- Nie bój się! Masz moc i nie możesz się jej bać. Masz dobrą moc - następnie dała znak i jej klęczący towarzysze powstali i zajęli swoje miejsca.

O'Neill spoczął na swoim krześle. Nephi czym prędzej usiadła tuż obok. Czuła się jak eksponat na wystawie. Wszystkie pary oczu wpatrywały się w nią z przejęciem. To, co powiedziała Lya wydawało się być dla nich istotne. Wyraz ich twarzy zdradzał jedno; otrzymali potwierdzenie tego, co zrodziło się w ich głowach. Dziewczyna starała się na nich nie patrzeć. Czasem tylko podnosiła wzrok, jednakże było to tylko z czystej ciekawości. Najbardziej obawiała się Huffa. Zadał jej straszny ból. Przez chwilę trwała niezręczna cisza, w końcu Jack zaczął:

- Dobra, od początku. Rozumiem, Furlingowie. Przetrwali. OK. Ale Tolanie?? Narim wysłał nam wiadomość, że was atakują. Nie otrzymaliśmy od was żadnego sygnału przez….bardzo długi czas. Myśleliśmy, że…..zginęliście.

- Przetrwała nas tylko garstka - odparł Saru. - Umożliwiono nam ucieczkę na inną planetę. W ostatniej chwili. Zostaliśmy sami, bez technologii, bez niczyjej pomocy. Odbudowa naszego miasta zajęła mnóstwo czasu, szczególnie, że musieliśmy wyruszać po materiały na inne planety.

- Dobra…Kolejna kwestia - Jack rozejrzał się powoli po pomieszczeniu. - Chciałem porozmawiać z Thorem, a tu zjawia się cała świta. Dlaczego?? Nie to, żebym was nie chciał, ale musiało się stać coś naprawdę poważnego, prawda??

- Chodzi o nią - odparł Thor. - Nie zdajecie sobie chyba sprawy kim ona jest.

- Hmm - zastanowił się Jack. - Jeśli chodzi o przepowiednię jakiejś tam Mis'uri, to zostaliśmy poinformowani. - Spojrzał mściwie w stronę Bra'taca i dodał.- Odrobinkę za późno!!

- Mis'uri to dopiero początek - odparł Lya. - Z tego co mówiła dziewczyna wynika, że rasy należące do Przymierza są zagrożone zniszczeniem, co się niestety tyczy także ich sojuszników.

- Ona ma ogromną moc - kontynuował Thor. - I tylko ona może pokonać Przymierze, które stworzył Kaa. - zamilkł, Ziemianie siedzieli niemalże z otwartymi ustami. Nephi wpatrywała się w podłogę. - Ona jest Wybraną. Musicie przygotować się na najgorsze. To nie będzie łatwa walka. A jeśli wam się nie uda, Kaa, Hor i Nikare przejmą władzę nad całym wszechświatem i nic już ich nie powstrzyma. To nie są zwykli Goa'uldowie. Nosicielem Kaa jest Harcesis…

- Dziecko zrodzone z pary Goa'uldów… - wtrącił Daniel zaskoczony.

- Nosiciel Hora to Tollanin - po słowach Saru zapadła cisza. Po chwili mężczyzna kontynuował. - To…. - spojrzał na Sam. - ….to był syn Narima.

- Czy…? - major Carter próbowała o cos zapytać, ale Saru ją ubiegł.

- Tak, Narim miał syna i żonę - odpowiedział, jakby czytał w jej myślach. - To było zanim poznał ciebie. Rok, może dwa lata. Pewnego dnia Larus zniknął bez śladu. Miał wtedy 16 lat. Gdy okazało się, że porwał go Goa'uld i że nie ma szansy na powrót, jego matka odebrała sobie życie.

- Wiec to był Kaa? - wydusiła Sam.

- Tak! Wtedy jeszcze nic nie znaczący i mieszkający niewiadomo gdzie podrzędny Goa'uld. - skwitował Tollanin. - Nikt się nie spodziewał, że to on…

- Gdyby przepowiednie były głębiej interpretowane, można by temu zapobiec - wtrąciła Lya, z uwagą obserwując nieruchomą Nephi.

- A wiec, czas połączyć siły i dokopać naszej świętej trójcy - zreflektował Jack. Nikt jednak nie podzielał jego entuzjazmu.

- Nie! - odezwał się w końcu Huf. - To nie możliwe.

- Halo!! Przypominam, że tu chodzi zarówno o nasze jak i o WASZE, powtarzam, WASZE tyłki!! - podkreślił generał.

- My nie możemy wziąć udziału w walce. Tylko WY możecie pokonać Kaa, Hora i Nikare. Tak głosi przepowiednia. My możemy podzielić się tylko wiedzą.- wytłumaczyła Lya.

- Czy możecie zapomnieć na chwilę o tym, że nie bierzecie udziału w walkach zbrojnych i pomyśleć racjonalnie?! - krzyknął O'Neill. - Jeśli połączymy nasze siły w walce, bez problemu pokonamy…

- Przykro nam - odparł Thor. - Możemy służyć tylko wiedzą!

- Ja wam pomogę - po raz pierwszy odezwał się Skaara. - Nie tylko wiedzą, jaką pozostawił po sobie Klorel, a znał on Kaa, ale także siłą.

- Ty się do tego nie mieszaj! - warknął Jack.

- Ja mogę, oni nie!!- odparł.

- Nie rozumiem.

- Dawne Przymierze Czterech Ras nie może udzielać się w walce zbrojnej przeciwko swoim agresorom, chyba że w obronie własnej - odparł Thor. - Takie jest prawo.

- To wszystko jakiejś chore… - Jack usiadł i nie odzywał się więcej.

- Czyli Tollanie…. - zaczał Daniel.

- Tollanie nie walczą zbrojnie, chyba, że w obronie własnej. Przykro mi - odpowiedział Saru. - Zresztą jest nas niewielu. Możemy podzielić się wiedzą.

- Ale nie technologią - burknął pod nosem generał.

- Nie, technologii nie możemy udostępnić - przytaknął Tollanin.

- My, Tok'ra oraz sprzymierzeni z nami Jaffa pomożemy, jeśli zajdzie jakaś konieczność - odezwał się Selmak. - Nas nie obowiązują prawa…

- Jesteśmy bardzo wdzięczni za pomoc, ale….- zaczął Daniel.

- To po jaką cholerę wszyscy tu przybyli?! - Jack wszedł mu w słowo. - Wycieczka krajoznawcza?!

- Żeby przekazać wam dalszą część przepowiedni - odparła Oma.

- Bra'tac mówił, że Mis'uri zabrała reszte ze sobą do grobu - powiedziała Sam.

- Ale jest jeszcze druga przepowiednia - odparł Thor. - Wy, jako wyznaczeni strażnicy Wybranej, jesteście jedyną rasą, która jest wstanie obalić potęgę Kaa. Nephi was wybrała. Wybrała Tauri, miejsce pierwszego buntu przeciw Goa'uldom. To bardzo ważne i nie można tego zmienić. My możemy wam tylko dać wskazówki, jak to znaleźć.

- To, czyli co? - spytała Sam.

- Świętego Graala - rzekła spokojnie Lya.

- Że co przepraszam?! - Jack uderzył pięścią w stół i wstał. - To jest poważna sprawa, nie bawmy się w jakieś bajki!! Jedną już przerobiliśmy i nic dobrego z tego nie wyszło!!

- Święty Graal może istnieć, aczkolwiek…

- Danielu, skończ!! - warknął Jack.

- Nie ma wyjścia! W momencie połączenia się Nikare z Nephi dokonała się pierwsza przepowiednia. - wtrąciła Oma. - Powinniście korzystać z tego, że dziewczyna potrafi połączyć się myślami ze swym dawnym pasożytem. - tłumaczyła.- To niesamowita zdolność. Nie znam przypadku, żeby komukolwiek wcześniej się to udało. To kolejny dowód na to, że ona jest wybrana.

- Dobrze więc, to gdzie ten GRAAL jest? - spytał Jack.

- Nie wiemy - odparł Thor zgodnie z prawdą.

- Jak to nie wiecie?! - oburzył się generał. - To może chociaż oświecicie nas jak to wygląda??

- Nie wiemy - rzekł ponownie Asgardczyk.

- Świetnie, to jak szukanie igły w stogu siana!! - krzyknął O'Neill.

- To raczej nie jest przedmiot, a już na pewno nie igła i… - zaczął Huf urażony.

- To tylko powiedzenie!!! Powiedzenie!!! - generał złapała się za głowę i przeszedł po pomieszczeniu. Po chwili zaczął cicho - To co w takim bądź razie wiecie?

- Że Nephi wie, co to jest i ona was zaprowadzi, ale musi ćwiczyć swoją moc!! Musi się doskonalić!! Tylko wtedy będzie potrafiła zlokalizować Graala.

Jack usiadł. Kompletnie go zatkało. Spojrzał na Seleniankę. Siedziała, ze spuszczoną głową i wpatrywała się w martwy punkt. Generał zaczął się zastanawiać, czy ona w ogóle pojmuje to, nad czym tu debatują. Nagle spojrzała na niego, w jej oczach tkwił śmiertelny strach. Po policzku spłynęła łza.

- Ja przepraszam - zaczęła, próbowała powstrzymać łzy, ale nie dała rady. - Pomyliliście się, ja nie jestem tą, za kogo mnie macie. Ja już nie mam mocy. Straciłam ją, gdy Nikare zawładnęła moim ciałem…

- Co ty mówisz? - zaniepokoiła się Oma.

- Ja już nie potrafię wytworzyć ATH-ZAR - odparła przez łzy. - Próbowałam, nie potrafię. Goa'uld zabił moją energię. - nagle poczuła uderzenie w twarz. Huf stał na stole i spoglądał na nią złowrogo.

- Przestań się mazać!! - warknął. - Masz moc, inaczej nie pokonałabyś mnie.

- Nie potrafię…- wyszeptała, trzymając się kurczowo za policzek.

- A więc przekonajmy się - Selmak wstał. - Odsuńcie stół. Chcę zobaczyć, na ile cię stać.

- Tato… - zaczęła Sam.

Goa'uld spuścił głowę i zamknął oczy. Po chwili odezwał się głosem Jacoba Cartera.

- Ona musi się odblokować, prawdopodobnie Goa'uld poprzez swoją ingerencję zablokował pewne partie jej mózgu. Chcę zobaczyć, jak bardzo.

Wszyscy odsunęli się i stanęli obok odsuniętego stołu. Na środku pozostali tylko Nephi i Jacob. Pierwszy cios mężczyzny powalił dziewczynę na podłogę. Poczuła w ustach smak krwi. Podniosła się i próbowała bronić. Ziemianie stali oniemiali tak samo jak Teal'c i Bra'tac. To nie była już ta sama Nephi, która potrafiła dać sobie radę z oddziałem Jaffa. Teraz zachowywała się jak nie mająca o niczym pojęcia amatorka. Unikała ciosów, ale i z upływem czasu, coraz częściej lądowała na podłodze lub ścianie. Jack ruszył, żeby zakończyć walkę, ale silne ręce Bra'tac'a powstrzymały go.

- Jej energia MUSI się odblokować - szepnął.

Walka trwała jeszcze dobre pół godziny. Nephi upadła w rogu sali i spojrzała obolałym i zmęczonym wzrokiem w stronę Jacoba.

- Ja nie potrafię.

Poczuła, że podnosi ją za bluzę. Był od niej dużo wyższy. Teraz jej twarz znajdowała się na wysokości jego twarzy. Stał odwrócony tyłem do reszty.

- Nie potrafię, nie chcę skrzywdzić taty Sam. Może to przez to… - próbowała się wymigać.

- Teraz nie walczysz z Jacobem, tylko ze mną - oczy Selmaka zaświeciły złowrogo. Rzucił ją na podłogę i odwrócił się do Bra'taca. Ten podał mu Staffa. Selmak spojrzał wściekły na dziewczynę. - Broń się.

- Nie potrafię…

Jej krzyk przerwał strzał z broni. Zdołała uniknąć ciosu. Przerażona spojrzała na Tok'ra. Nie mogła się długo zastanawiać, gdyż kolejny strzał poszybował w jej stronę.

- Zwariowałeś!! - Jack chciał pobiec dziewczynie na pomoc. Poczuł delikatne mrowienie i ze zdumieniem stwierdził, że nie może się ruszać. Kątem oka dostrzegł, że Huf chowa jakąś broń. Kolejny wystrzał. Nephi odskoczyła w bok. Cały czas powtarzała, że nie potrafi. Że boi się, że zrani Selmaka. Błagała, żeby przestał. Nie słuchał. Musiała się nieźle nagimnastykować, żeby ujść cało od kolejnych ciosów. Tok'ra był niezwykle silny. Kolejny cios zahaczył o nogę dziewczyny. Krzyknęła z bólu i upadła. Rana była dość poważna. Nikt się nie ruszył, żeby jej pomóc. Poczuła wzrastającą złość i strach. Te dwa uczucia przepełniały ją teraz na wylot. Spojrzała na Selmaka. Zawahał się. Spoglądał na nią zaskoczony.

- To nie możliwe… - wyszeptał, spoglądając w jej świecące przenikliwym blaskiem oczy.

Dostrzegł dziwną poświatę wokół jej ciała. Dziewczyna zdawała się być jakby nieobecna duchem. Wyciągnęła rękę i Tok'ra wylądował na przeciwległej ścianie. Uczucie gniewu i strachu minęło, a ona poczuła się strasznie wyczerpana. Upadła na ziemię. Ostatnie co pamięta, to głos Sam mówiący, że jej się udało.

Powoli dochodziła do siebie. Z ulgą stwierdziła, że tym razem nic jej się nie śniło. To by znaczyło, że nie straciła przytomności z powodu kolejnego połączenia się z Nikare. Niezbyt pamiętała, co się stało. Może dostała drugi raz ze Staffa. Wokół prawej łydki poczuła dziwne ciepło. Otworzyła oczy. Na łóżku siedział chłopak Jego ręka umieszczona była nad jej podudziem. W ręku trzymał jakieś urządzenie. Emanowało czerwonym światłem.

- Co ty mi robisz!! - krzyknęła i cofnęła się gwałtownie. Natychmiast poczuła ostry ból w nodze. Syknęła z bólu. Chłopak ponownie zbliżył rękę z narzędziem. - Przestań!! - krzyknęła i wyciągnęła rękę w stronę przycisku alarmującego.

- Uspokój się - usłyszała i poczuła, że chwycił jej rękę. - Nie zrobię ci krzywdy.

- To po co ci ribbon!!

- To nie jest ribbon - uśmiechnął się. - To urządzenie leczące. Chcę ci pomóc wyleczyć ranę. Carter by to zrobiła, ale nadal debatują nad całą sytuacją.

- Sama się wyleczę - burknęła. - Nie potrzebuję twojej pomocy, tym bardziej przy użyciu TAKIEGO urządzenia. Rana zagoi się bez niczyjej pomocy.

- Skoro chcesz - odparł.

Odwróciła głowę i zamknęła oczy. Ból nie mijał. Był coraz większy. Skupiła się i pomyślała o tym, że jej noga jest zdrowa. Nie boli. Potrzebuje tylko energii, żeby funkcjonować. Trochę energii. Po chwili poczuła znaczną ulgę. Spojrzała na ranę. Była o połowę mniejsza.

- Niesamowite - wyszeptał chłopak, po czym przedstawił się.- Mam na imię Skaara.

- Byłeś nosicielem Klorela - rzuciła sama nie wie właściwie dlaczego. Dostrzegła, że to go zabolało. Spoważniał.

- Tak, ale to było dawno temu - odparł. - Jack mi pomógł. Teraz jestem wolny.

- Bardzo fajnie - odparła sarkastycznie. - Mój naród też kiedyś był wolny. Ja byłam wolna!! Teraz… Teraz…- zabrakło jej słów.

- Teraz ocalisz nas przed Kaa - Skaara znów się uśmiechnął. Nie zraził go oschły ton dziewczyny.

- Dobrze, że chociaż wy w to wierzycie - burknęła.

Usłyszeli kroki. Wkrótce w pomieszczeniu pojawił się Jack. Dostrzegła, że jest nie w sosie. Na jej widok próbował przybrać wesołą minę. Za nim wszedł Bra'tac.

- Cze! Widzę, że pierwsze lody przełamane - zaczął O'Neill.

- Jak rozmowy? - spytał Skaara.

- Ależ cudownie - warknął Jack. - Zostaliśmy sami. Gdyby nie to, że chodzi przede wszystkim o nasz tyłek, to powiedziałbym im, że mają się odpieprzyć i zostawić Nephi w spokoju. - spojrzał na nią. - Ale niestety tu chodzi także o twoje życie. Obojętnie, co zrobimy i tak będzie źle. Nie możemy opuścić pola bitwy, bo oni prędzej czy później sami się po ciebie zgłoszą. A tak, wystawimy im ciebie na tacy. Na dodatek mamy dostać nowego dowódcę.

- Myślałam, że ty nim zostaniesz - wtrąciła Nephi.

- Nie chcę, przynajmniej nie na razie. Ale - dodał zaraz - nie przyszliśmy tu narzekać. Jak tam noga?

- Dlaczego pozwoliłeś mu leczyć mnie urządzeniem Goa'uldów!! - krzyknęła.

- Nephi, byłaś nieprzytomna a rana mocno krwawiła, myślałem…- zaczął generał.

- Sama się wyleczę. Nie chcę pomocy od niczego, co jest związane z Goa'uldami!! - krzyknęła.

- Spokojnie - wtrącił się Bra'tac. - Jesteś bardzo rozproszona i nerwowa. Musisz się zrelaksować, uspokoić i osiągnąć taki stan skupienia, jak podczas pobytu na Selenie.

- Zrelaksować?! - prychnęła.- Ty nie musisz oglądać tego, co ja?! Nie czujesz tego bólu!! Skąd możesz wiedzieć, jak mi pomóc!!

- Będziesz medytować z Teal'ciem - odparł Jack, po czym dodał widząc zdziwienie na twarzy Bra'tac'a. - Czy coś w tym rodzaju.

- Teal'c nauczy cię jak osiągnąć spokój i kontrolować czytanie w myślach Nikare - odparł Jaffa. - Ale musisz najpierw wyzdrowieć. Dlatego Skaara miał ci pomóc.

- Nie chcę. Wyleczę się sama - odwróciła się na drugi bok. - Chcę być sama.

ROZDZIAŁ 19

-Teraz postaraj się skupić - głos Teal'c'a był cichy i spokojny.

Nephi siedziała pośrodku jego pokoju, w kręgu świec, które były jedynym źródłem światła. Miała zamknięte oczy i próbowała zastosować się do rad Jaffa. Usłyszała ciche zamykanie drzwi. Domyśliła się, że to Jack i Sam opuścili pomieszczenie. Musieli przygotować się na przybycie nowego dowódcy bazy.

- Nie skupiasz się tak, jak ci każę - głos Teal'c'a stał się surowy. - Tym razem jesteśmy sami, odłączono ci aparaturę badawczą, żeby cię nie rozpraszała. Jedyne co musisz zrobić, to się skupić!

- To wcale nie jest takie łatwe - odparła otwierając oczy.

- Przestań się bać i myśleć o niepotrzebnych rzeczach - doradził.

- To o czym mam myśleć? - spytała.

- Przypomnij sobie najwspanialszą chwilę w twoim życiu, to pozwoli ci się uspokoić i skupić. Myśl tylko o tym.

Ponownie zamknęła oczy. W jej umyśle pojawiało się tysiące obrazów, starała się odnaleźć ten najwspanialszy i najszczęśliwszy. Wiele momentów było miłych, sympatycznych. Ale najtrudniej było odnaleźć ten właściwy. Nagle poczuła coś. Miłe uczucie ciepła gdzieś w głębi serca. Zobaczyła rodziców, którzy przytulali ją do siebie. Musiała być wtedy bardzo mała, gdyż ledwo sięgała ojcu do pasa. Mówił coś do niej, chciała usłyszeć. Wsłuchiwała się w jego słowa, próbowała odczytać słowa z ruchu warg.

- Bądź dzielna - usłyszała gdzieś oddali głos ojca.

Nie rozumiała, dlaczego jej to powtarza. Matka tylko się uśmiechała i głaskała japo głowie a ojciec powtarzał bez przerwy tę samą frazę. Nagle obraz się zmienił. Przez chwilę dostrzegła migawkę głowy ojca nabitej na pal i martwego ciała matki. Potem ciemność i cisza. Wystraszyła się. Wtedy zobaczyła znów u tego chłopca - małego Tok'ra. Klęczał. Był poobijany i blady. Założyła coś na rękę. To nie był Ribbon. Kątem oka dostrzegła Kaa i Hora. Obserwowali ją. Dziwne urządzenie zaczęło pulsować niebieskim światłem. Przyłożyła rękę do piersi chłopca i wsunęła jaw głąb klatki piersiowej. Tok'ra zaczął krzyczeć z bólu. Po chwili cofnęła rękę. Trzymała coś w niej. Chłopiec upadł na ziemię nie żywy. Dziewczyna dopiero teraz zrozumiałą, co dzierży w dłoni. To było serce…

- Już dobrze, nic ci nie będzie - ocknęła się. Oddychała bardzo szybko i czuła, że jest mokra od potu. Dostrzegła dr Karpinsky trzymającą w pogotowiu strzykawkę.

Cała załoga SGC stała w pomieszczeniu konferencyjnym. Teal'c i Nephi nadal się nie pojawili. Jack był tym trochę zaniepokojony. Nigdzie nie dostrzegł także dr Karpinsky. Już chciał to zakomunikować Sam, gdy nagle do pomieszczenia wszedł młody mężczyzna w towarzystwie strażników. Jack dałbym mu na oko 30 lat. Rzucił okiem na jego ramiona. Bez wątpienia był to generał. W tak młodym wieku musiał mieć albo bardzo mocne plecy albo rzeczywiście być świetnym żołnierzem.

- Witam, jestem generał Ralph Dober i od dziś będę waszym dowódcą. - tu rozpoczął jeden ze sztywnich powitalnych monologów, z których i tak nikt nic nigdy nie wynosi. - Przyjrzałem się bliżej waszym drużynom i na razie postanowiłem niczego nie zmieniać - tu spojrzał stronę Jack'a. - Nie toleruję niesubordynacji i proszę sobie nie wyobrażać, że skoro jestem młody to można mną łatwo sterować. Mam nadzieję, że współpraca pomiędzy drużynami a mną okaże się pomyślna. Dziś wszyscy jesteście wolni. Każdego następnego dnia będę wzywał do siebie każdą drużynę, żeby zapoznać się z jej członkami. Dziś chciałbym tylko porozmawiać z naszymi obcymi. Teal'c i Nephi….O'Neill?? Tak… - znów spojrzał na Jack'a. - Wystąp!

Zapadła cisza. Generał nie został powiadomiony, że obydwoje obcy są na specjalnych ćwiczeniach. Dober spoglądał wściekłym wzrokiem na Jack'a.

- W takim bądź razie możecie się rozejść, a generał Jack O'Neill zostanie i mi wyjaśni powód absencji swoich podwładnych.

Wszyscy żołnierze czym prędzej opuścili pomieszczenie. O'Neill po minach poznał, że nie są zbyt zadowoleni z faktu, że nie przejął on dowództwa po Hammondzie. Nie wiedzieli jednak, że Jack musi być teraz ze swoją drużyną. Przecież muszą znaleźć Graala. Czymkolwiek by on nie był.

- Jack O'Neill…Chodząca legenda…

- Generał Jack O'Neill, panie generale - rzucił z odrobiną sarkazmu - tak, żeby nie było żadnych niedomówień.

- Wolałbym, żeby oszczędził sobie pan tej ironii. Ostrzegano mnie przed panem…

- Ciekawe kto, NID?? - Jack czuł, ze siew nim gotuje.

Przychodzi taki smarkacz i zaczyna rządzić. Czuł, że będzie żałował swojej decyzji o nie przejmowaniu dowództwa.

- Jesteśmy równi stopniem - zignorował komentarz Jack'a. - Ale to ja tu jestem dowódcą!! Mnie masz być posłuszny i moje rozkazy masz wykonywać. Nie podoba mi się, że dwoje członków twojej załogi nie przyszło na obowiązkowe spotkanie!

- Nie sądzi pan, że jeśli nie robiliby teraz czegoś ważniejszego, to by tu byli?

- A co może być ważniejszego od obowiązkowego apelu?!

- Widzę, że musi pan jeszcze wiele się nauczyć o zasadzie funkcjonowania tej bazy - Jack powoli wycedził słowa.

- Następnym razem jeśli ktoś z twojej drużyny zignoruje moje rozkazy ty, jako ich przełożony, poniesiesz karę!

- Zabrzmiało jak groźba!

- Nie oszukujmy się, jesteś znany z niesubordynacji. A ja nie życzę sobie, żebyś podburzał żołnierzy przeciwko mnie!

- Nie będę musiał - mruknął pod nosem.

- Słucham? - Dober najwyraźniej nie dosłyszał słów.

- Czy mogę odejść panie generale?

- Tak.

Nephi nadal leżała na podłodze. Była przerażona. Początkowo nie wiedziała, gdzie się znajduje. Jednak pełna strzykawka w ręce lekarki podniosła ja na duchu. Udało jej się osiągnąć ten stan, o którym wspominał Teal'c. Udało jej się kontrolować samą siebie. Była strasznie słaba, ale jednocześnie dumna. Uśmiechnęła się słabo do Jaffa. On odwzajemnił ten gest i przeniósł ją na łóżko. W tym momencie do pomieszczenia jak burza wpadli Sam, Daniel i Jack.

- I co? - rzucili razem od progu.

- Udało się - odparła dr Karpiński. - To znaczy na tyle, że sama się od razu obudziła. Ale jest bardzo słaba. Musi odpocząć. A jak spotkanie?

Jack zmierzył lekarkę morderczym wzrokiem i mruknął:

- Świetnie! Nowy generał od razu mnie znienawidził!

- Żartujesz? - lekarka byłą zaskoczona.

- Czy wyglądam jakbym żartował??!! - warknął. - Ten kretyn od razu założył, że będę mu podburzał żołnierzy i że specjalnie nie kazałem przyjść Teal'c'owi i Nephi!!

- Od kiedy to takie spotkania są obowiązkowe bez względu na wszystko!!

- Od dzisiaj! - mruknął, po czym podszedł do Nephi. - Jak się czujesz?

- Dobrze, ale…

- Ale co? - spytał Daniel i usiadł tuż obok niej.

- Musimy się pospieszyć ze znalezieniem Graala. Wszechświat jest w ogromnym niebezpieczeństwie!

- Co?!! - wykrzyknęli chórem.

- Nikare ma broń! Coś jak Ribbon, ale która pozwala na - Kelly przypomniała sobie chłopca umierającego w męczarniach. Rozpłakała się. - Ten chłopiec, Tok-Ra…Ja myślałam, że on wtedy zginął…Ona…ona wyjęła mu serce za pomocą tej rękawicy…

Nie mogła wydusić z siebie słowa. Te wspomnienia były teraz tak silne i wyraźne. Dlaczego ona musi to oglądać. Poczuła, że ktoś ją przytula. To był Jack.

- Słuchaj, to co widzisz, jest dla nas bardzo ważne. Pomaga nam widzieć poczynania wroga. Wiem, że jest to dla ciebie ciężkie, ale tylko dzięki temu będziemy mogli wiedzieć, jak z nimi walczyć. Teraz śpij, musisz odpocząć. - pogłaskał ja po głowie, dał reszcie znak, żeby wyszli, po czym sam opuścił pokój.

Została tam tylko lekarka. Jack zamknął po cichu drzwi i spojrzał na resztę czekająca na korytarzu. W ich oczach dostrzegł przerażenie. Nawet Teal'c był odrobinę zaskoczony tym, co przed chwilą usłyszał. Dowódca wykonał nieznaczny ruch głową, po czym wszyscy ruszyli za nim. Po krótkiej chwili znaleźli się na poziomie 18 w biurze Daniela. Sam pospiesznie zamknęła drzwi i spojrzała na resztę. Przez chwilę trwała denerwująca cisza.

- Co wy na to? - zaczął w końcu Jack.

- Nie wiem, co powiedzieć. Jestem w szoku po tym co usłyszałam. Jak to możliwe? - spytała Sam.

- Hor - odparł Daniel.

- Że co?? - wszystkie pary oczu zwróciły się w jego stronę.

- Nosicielem Hora jest Tollanin, pamiętacie? Wspominał o tym Saru. - tłumaczył Daniel. - Skoro Tollanie znają technologie, żeby przenikać przez ściany…

- To nie było to dla nich nic trudnego, żeby wykorzystać tę wiedzę do kolejnego narzędzia tortur! - dokończył Sam.

- Czyli jednym słowem mamy przesrane! - dodał Jack. - Skoro mają dostęp do wiedzy Tollan, Ziemian i swojej własnej…

- Musimy znaleźć tego Graala najszybciej, jak się da - wtrącił Daniel. - Inaczej nawet Asgard nie będzie się w stanie obronić.

- SIĘ obronić? A co my mamy powiedzieć? Oni będą grzali tyłki i spokojnie obserwowali całą sytuację a my idziemy jako mięso armatnie!! No cóż, widocznie nie jesteśmy zbyt inteligentni, żeby wypadało nam pomóc…

- A może jesteśmy! - przerwał mu dr Jackson. - Nie sądzisz, że nie powierzaliby losów świata nam, jeśli nie spełnialibyśmy wymogów?

- Mięso armatnie nie musi być inteligentne, wystarczy…

- Skończcie już, dobra! - Sam nie znosiła tych ich kłótni. - Daniel, poczytaj trochę o świętym Graalu, może znajdziesz wskazówki, czego właściwie mamy szukać. Skaara wróci z Abydos i przeniesie nam tamtejsze legendy. Czeka nas mnóstwo pracy, a czasu mało więc musimy współpracować.

- Chwilka, to ja tu jestem dowódcą! - zaperzył się Jack.

- Major Carter ma rację - odezwał się po raz pierwszy Teal'c.

- Dzięki Teal'c! - warknął O'Neill.

Minął tydzień odkąd Skaara wyruszył na Abydos. Daniel studiował bez przerwy ziemskie legendy dotyczące Graala i miejsca jego obecnego przebywania. Jedyne czego się dowiedział to to, że to niekoniecznie musi być przedmiot. Wiele danych wskazywało na osobę. Niestety to wszystko, na co natrafił. Potrzebowali więcej informacji.

- Święty Graal czyli Sangreal - tłumaczył drużynie Daniel - to legendarny kielich lub też misa, do którego Józef z Arymatei zebrał krew z przebitego boku Chrystusa lub/i puchar, z którego Jezus Chrystus pił podczas Ostatniej Wieczerzy. W niektórych wersjach legend Graal posłużył także Piłatowi jako naczynie, w którym obmył ręce po wydaniu wyroku na Jezusa. W cyklu legend arturiańskich poszukiwali go między innymi rycerze króla Artura. - westchnął i spojrzał na resztę grupy, po czym kontynuował. - Niektóre średniowieczne legendy mówią o kamieniu, księdze czy wręcz odciętej głowie.

- Robi się coraz ciekawiej - usmiechnął się ironicznie Jack.

- Znalazłem także tezę Katrów, że święty Graal był krwią Chrystusa i jego dzieci z Marią Magdaleną. - Daniel mówił dalej nie zważając na głupie docinki O'Neilla. - Według nich Jezus nie został ukrzyżowany tylko uciekł ze swoją żoną Marią Magdaleną na półwysep Iberyjski.

- Super! - mruknął Jack, znudzony do głębi. - Może masz jeszcze kilka ciekawostek??

- Znane są także opinie, że jest to, a może właściwie była kobietą, Marią Magdaleną. Ale to chyba najmniej ważne. - usiadł. - Teraz tylko trzeba poczekać na wiadomości z…

- Abydos - dokończył za niego Skaara, który nie wiadomo kiedy pojawił się w pomieszczeniu. - Nie znalazłem wiele. Zresztą, ciężko było wytłumaczyć moim ludziom, o co mi chodzi. W naszych legendach funkcjonuje wzmianka o Kedebes Dummi, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza: święta krew…

- A jednak - mruknął Daniel.

- Wiele legend podaje informację o kimś, kto ma uwolnić od ciemiężców. Ale są to legendy nieoficjalne i zakazane, także dotarcie do czegokolwiek zajęło mi mnóstwo czasu. Podobno gdzieś we wszechświecie jest osoba, która wie, jak zniszczyć rasę wężów. - odparł Skaara. - Tak mniej więcej brzmi to w skrócie.

- No, czyli zadanie ułatwione - Jack wstał. - Musimy tylko znaleźć osobę, która jest tym Kedecośtam i poprosić ją o pomoc. To tylko kilka bilionów planet.

- Jack, daruj sobie… - Daniel próbował go uspokoić.

- Daruj sobie? Ciekawe jak wy sobie to wyobrażacie?! - generał był wściekły. - Asgard i reszta burżujów siedzi sobie wygodnie a my musimy odwalać czarną robotę…

- Tok Ra ułatwili nam zadanie - odparł Skaara i wyjął jakieś małe urządzenie z kieszeni. - Spotkałem się z Bra'tac'iem. Zbadali większość danych, jakie posiadają i ograniczyli nasze poszukiwania do…trzech galaktyk.

- Jakich? - spytała Sam, nie dając O'Neillowi dojść do słowa.

- Andromedy, Rubikona i Seeira.

- To od czego zaczynamy? - Jack wyraźnie nie szczędził ironii.

- Skontaktuję się z Asgardem - zadecydowała Samanta. - Daniel, skontaktuj się z Furlingami, a ty Teal'c z Tollanami. Skaara, musisz dotrzeć do Omy. Nie mamy wiele czasu, musimy ograniczyć się do jednej galaktyki…

- Czy ja już nie wspominałem, że to JA tu dowodzę? - generał poczuł się urażony kolejny raz w tym tygodniu.

- Tak i właśnie dlatego pozostało ci najtrudniejsze zadanie - odpowiedziała Sam. - Musisz o wszystkim powiedzieć Doberowi i to w taki sposób, żeby zezwolił nam na wykonanie tej misji.

Zapadła cisza. Przerwało ją nagłe pukanie do drzwi. Po chwili zza nich wynurzyła się Nephi. Smutna i wyczerpana. Rozglądnęła się po twarzach innych. Nie wiedziała, o czym rozmawiają. Nie chcieli jej powiedzieć. Może woleli jej nie denerwować. Stała tak dłuższą chwilę w końcu odezwała się. Jej głos sprawił, że wszystkim przeszły ciarki po plecach. Był zimny, pusty. Kompletnie pozbawiony uczuć.

- Czy możecie mi w końcu powiedzieć do czego doszliście?

- Do tego, że będzie ciężko zlokalizować Graala. A mamy coraz mniej czasu. - powiedział Daniel. - Skaara znalazł wzmiankę o nim na Abydos, w ich języku to Kedebes Dummi.

- Ja…ja wiem, gdzie on jest… - oświadczyła, sama nie wiedziała, dlaczego wcześniej na to nie wpadła.

Wszyscy zamarli. Stali tak i wpatrywali się w Nephi jakby właśnie odkryła nową planetę.

- Słucham… - wydusił w końcu Jack po dłuższej chwili milczenia.

- Wiem, gdzie jest ten wasz Graal - odparła zastanawiając się nad tym, dlaczego wcześniej na to nie wpadła.

- To dlaczego nam nie powiedziałaś, podróżowaliśmy na inne planety, żeby ograniczyć poszukiwania do chociażby kilku galaktyk a ty…. - O'Neil był wściekły.

- Nie wiedziałam za bardzo, co to jest. - odparła najspokojniej w świecie. - W moim języku to Kdebes Dum. Dopiero, gdy wymieniłeś drugą nazwę zorientowałam się, że to właśnie to.

- Zatem gdzie on jest?

- Tam, gdzie nad lasem ciężkie chmury spowijają dzień. Sam on siedzi Kedebes Dum pośród światłości. Głosu jego słuchać masz i używać mądrości zdobytej zgodnie z przeznaczeniem. - wyrecytowała. - Tak opowiadał mi mój tato. Powiedział, że będę musiała kiedyś znaleźć kogoś, kto nauczy mnie tego, czego nie posiadł jeszcze nikt.

- No to jesteśmy w punkcie wyjścia - generał złapał się za głowę.

- Czy ojciec mówił ci może, gdzie Kdebes Dum może być? - spytał Daniel.

- Wspominał coś o tym, że dowiem się tego od rodu Ciaotang. Ale nie wiem, gdzie można ich znaleźć.

- Proponuję zrobić to, o czym wcześniej zadecydowaliśmy - odezwała się w końcu Sam. - Spróbujmy się dowiedzieć czegoś więcej o tych Ciaotangach. Może oni właśnie są kluczem.

Jack zapukał cicho do gabinetu Dobera. Wiedział, że to będzie ciężka rozmowa, ale zagrożenie jest coraz bliżej. Skoro Kaa i spółka przejęli technologie Tollan, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wyprodukowali więcej takich urządzeń do przenikania przez ściany i wysłali tu całą chmarę Jaffa. W pomieszczenia dało się słyszeć cichy pomruk, O'Neill uznał to za zgodę do wejścia. Uchylił drzwi. Dober siedział za biurkiem i skrzętnie wypełniał jakieś dokumenty. Rzucił wzrokiem w stronę przybysza i mruknął:

- Słucham generale O'Neill?

- Muszę powiadomić pana, panie generale o zagrożeniu, które nieuchronnie zbliża się ku Ziemi - oznajmił Jack.

- Tak, wiem. Ci jacyś tam Galdowie…prawda? - spytał spoglądając Jack'owi w oczy. - Przecież potraficie sobie z nimi poradzić, no nie? Już kilka razy im dokopaliście, w czym leży problem?

- Goa'uld'owie - O'Neill starał się trzymać nerwy na wodzy. - Teraz nie damy rady sami. Pewna trójca Goa'uld'ów o nadzwyczajnej mocy i wiedzy jest w stanie przeniknąć nawet przez naszą przesłonę na wrotach. Wiemy jednak jak ich pokonać…

Dober spojrzał na niego podejrzliwie. Widać było, że nie za bardzo wierzy słowom osoby, do której nie pała zbyt wielką sympatią.

- Co to za sposób? - spytał od niechcenia.

- Musimy odnaleźć Świętego Graala…

- Nie wciskaj mi tu kitu…

- To nie jest kit! - krzyknął Jack. - Kaa może tu przybyć w każdej chwili i skopać nam tyłek! Myśli pan, że w takiej sytuacji pozwoliłbym sobie na jakiekolwiek bajeczki?!

Dober milczał. Wyjął jakieś akta z szafy i zaczął je przeglądać. Nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Po chwili zadzwonił gdzieś, rozmawiał przez jakieś dziesięć minut. W końcu odrobinę zmartwiony, wycedził:

- Czego potrzebujecie…

- Pozwolenia na wyjście na misję.

- Ze względu na to, że Hammond prowadził skrupulatne protokoły i notatki dotyczące zagrożeń, a także przez to, że prezydent daje za ciebie głowę, jestem zmuszony wierzyć w to, co mówisz. Możecie wyruszać, kiedy chcecie…

- Dziękuję, panie generale. - Jack opuścił pomieszczenie.

Ruszył w kierunku gabinetu Daniela. Nie spodziewał się, że pójdzie mu tak łatwo. Czuł, ze Dober zrobił to, bo musiał. Zdawał sobie sprawę, że gdyby nie było tak realnego zagrożenia, na pewno zrobiłby wszystko, żeby im przeszkodzić. Wszyscy już dawno na niego czekali. Z nadzieją w oczach wyczekiwali na jakąkolwiek wiadomość. Jack wziął głęboki oddech i mruknął:

- Za godzinę wyruszamy… - na twarzach reszty drużyny pojawił się uśmiech. - Tylko dokąd?

- Wszyscy nasi sojusznicy zgodnie stwierdzili, że Ciaotangowie zamieszkują planetę Rissa - odparła Sam.

- A według naszych obliczeń jest nią P75O03 - dodał Daniel.

- Zatem przygotować się do misji, musimy zabrać więcej zapasów na wypadek, gdybyśmy musieli pozostać tam dłużej - rozkazał generał.

Planeta na którą przybyli niczym nie różniła się od Ziemi. Oprócz tego, że w czymś, co wyglądało na las rosły dziwaczne rośliny. Daniel i Sam zaczęli pobierać próbki. Jack momentalnie przywołał ich do porządku i przypomniał, po co tu są. Nephi szła tuż obok Teal'c'a. Było widać, że się boi. Sama nie wiedziała właściwie, co ją czeka. Tato opowiadał jej historię Graala, gdy była małym dzieckiem. Nie pamiętała wielu szczegółów. Ale powoli zaczęła orientować się, że jej ojciec musiał wiedzieć o tej przepowiedni. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że przecież przez całe życie przygotowywał ją do tego.

- Tu coś jest! - z zamyślenia wyrwał ją głos Sam.

Wszyscy podeszli bliżej. Na kawałku wygładzonej, niemalże prostokątnego kształtu kory widniał dziwny znak. Danie podszedł bliżej i zaczął mu się przyglądać.

- Wiesz, co to oznacza? - spytał O'Neill stając z drugiej strony drewnianej tablicy.

- Gdzieś to już widziałem…

Nagle usłyszeli głośny krzyk. Sam, która przed chwilą stała tuż obok Teal'c'a była teraz z zawrotną prędkością ciągnięta w stronę gęstwiny. Wszyscy czym prędzej ruszyli w jej stronę. Jack rzucił się i złapał ją za ręce. Coś, co ją ciągnęło, było tak silne, że nawet nie odczuło dodatkowego ciężaru. Jakieś dwieście metrów przed nimi zza krzaków wynurzyła się potężna roślina. Teal'c zaczął strzelać do niej ze Staffa. Na nieszczęście roślina zdawała się wchłaniać każdy strzał.

- Rzućcie mi linę! - krzyknął O'Neill. Nephi zareagowała natychmiast.

Odczepiła od plecaka gruby sznur, zrobiła na jednym z końców pętelkę i rzuciła ją Jack'owi. Złapał ją jedną ręką i wsunął dłoń w pętlę. Resztę liny dziewczyna owinęła wokół najbliższego z dziwnych, karłowatych drzew. Teal'c pomógł jej przytrzymać jej koniec. Poczuli ostre szarpniecie.

- Jasna cholera, zróbcie coś!! - krzyknął Jack, który teraz jedną ręką trzymał ręce Sam, a na drugiej zaciskała mu się lniana pętla.

Dodatkowo siła rośliny powodowała, że Jack czuł, że za chwilę wyrwie mu ręce. Spojrzał na Sam i dał jej do zrozumienia wzrokiem, że obojętnie co by się działo, pod żadnym pozorem nie wolno jej puszczać jego dłoni. Nagle usłyszeli szczęk łamanych kości połączony z krzykiem Jack'a. Czuł, że za chwilę straci przytomność. Ból był nie do wytrzymania. Mimo, że Daniel bezustannie otwierał ogień do rośliny, wydawało się, że kule nie robią jej najmniejszej krzywdy. Nagle O'Neill poczuł, że opada na ziemię. Ból był tak straszny, ze nie wiedział, czy wyrwało mu ręce, czy też ogień otworzony przez Daniela w końcu poskutkował. Ktoś dotknął jego ramienia. Poczuł okropny ból. To utwierdziło go w przekonaniu, że ręce ma jeszcze na miejscu. Słyszał strzępy rozmów, które dziwnym trafem nagle zaczęły robić się coraz cichsze. W końcu stracił przytomność.

ROZDZIAŁ 20

Jack powoli wybudzał się z głębokiego snu. Dawno nie spało mu się tak dobrze. Przeciągnął się i nagle znieruchomiał. Zdał sobie sprawę, że wcale nie znajduje się w swoim łóżku. Właściwie to nie jest on w żadnym łóżku ani tym bardziej w pozycji leżącej, więc jakim cudem był w stanie spać. Powoli otworzył oczy. Dopiero teraz zrozumiał, że stoi, a w gruncie rzeczy lewituje. Wyciągnął przed siebie dłoń i napotkał na przeszkodę. Zorientował się, że przecież wcale nie oddycha. Przesunął ręką przed oczyma i zrozumiał, że znajduje się w jakimś płynie. Na dodatek nie miał pojęcia jak ma się z niego wydostać. Był zamknięty w jakimś wielkim szklanym pojemniku. Przyłożył twarz do szyby. Dostrzegł rząd podobnych pojemników po przeciwnej stronie, a także po obu stronach jego pojemnika. W jednym z przeciwległych pojemników dostrzegł Sam. Był naga i pogrążona w głębokim śnie. Do generała dotarło, że on też nie ma na sobie ubrania. Po jego lewej stronie spał Teal'c, a po prawej Daniel. Nie widział nigdzie Nephi. Zaniepokoił się. Dopiero teraz przypomniał sobie, co tak właściwie się stało. Ostatnie co pamięta to potworny ból połamanych łopatek i upadek na ziemię. Czyli ktoś ich uratował. Właściwie to pozornie uratował, bo teraz siedzą zamknięci w jakiś pojemnikach jak eksponaty w muzeum. Zaczął z całej siły walić pięściami w szybę. Chciał krzyczeć, ale zamiast tego z jego ust wydobyło się kilka bąbelków. Reszta jego drużyny pogrążona w sennym błogostanie zapewne nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji. Po dłuższej chwili znów zaczął się niepokoić o Nephi. W pozostałych pojemnikach znajdowały się różne stworzenia mniej lub bardziej człekopodobne, ale dziewczyny nie dostrzegł w żadnym z nich.

Nephi otworzyła oczy. Strasznie bolała ją głowa. Leżała w dziwnym pomieszczeniu wypełnionym szczelnie różnokolorowymi materiałami, na mięciutkim posłaniu, przykryta cieplutką zwiewną kołdrą. Przeciągnęła się. Ze zdziwieniem dostrzegła na sobie koronkowe szaty. Chciała zobaczyć swoje odbicie, jednak w pomieszczeniu nie było lustra. Wstała. Wtedy usłyszała cichy głos.

- Księżniczka powinna odpoczywać…

- Słucham?

- Powinna księżniczka się jeszcze położyć. Ta choroba była naprawdę niebezpieczna…

- Jaka choroba? - dziewczyna dopiero teraz dostrzegła ubraną w kolorową suknię niską kobietę o skośnych oczach i bardzo jasnej karnacji.

- Isz'enk przewidywał taki rezultat…

- Kto?? - dziewczyna poczuła nagłe zawroty głowy.

Isz'enk, suknia, dlaczego ona niczego nie pamięta? Usiadła.

- Czy coś się stało księżniczko? - na twarzy kobiety pojawiło się przerażenie.

- Ja…gdzie ja jestem? Kim jestem…

- Zawołam isz'enka, to pewnie skutki uboczne tej…

- Kto to jest isz'enk?! - krzyknęła zirytowana.

- Jak to? - zdziwiła się drobna kobieta. - To wielki mędrzec, który potrafi przeciwdziałać ranom.

- Czyli lekarz? - spytała.

- Co to lekarz?

- Nie ważne… - burknęła i położyła się z powrotem do łóżka.

Ból głowy nasilał się z każdą chwilą. Wszystko było jakieś dziwne. Wydawało się jej, że nie pochodzi z tego świata. Dlaczego nie zna słowa isz'enk, ale wie co to lekarz?? Słowo nieznane tubylczyni. Przymknęła oczy. Gdy je otworzyła w pomieszczeniu panował półmrok. Przy łóżku siedział skośnooki mężczyzna i trzymał w ręce dziwne naczynie. Kiedy zauważył, że się obudziła kazał jej wypić jakiś okropnie śmierdzący wywar, po którym natychmiast zasnęła. Następnego dnia wstała wyraźnie wypoczęta i bez potwornego bólu głowy. Była szczęśliwa jak nigdy dotąd, choć nadal doskwierał jej brak pamięci. Nie pamiętała za bardzo nawet pomieszczenia, w którym spała. A skoro jest księżniczką, to musi tu mieszkać od dawna. Wyszła ze swojej sypialni, okazało się, że jest to wielki namiot. Na zewnątrz kręciło się mnóstwo ludzi, podobnych do mężczyzny i kobiety, których spotkała wczoraj. Wszyscy niscy, skośnoocy z dziwnymi kapeluszami zrobionymi z jakiś liści. Po środku wioski znajdował niewielki plac, na jego środku stał wysoki drąg. Dookoła placu stały mniejsze lub większe szałasy, zrobione z gałęzi i liści, tudzież z tkanin. Dziewczyna wynurzyła się z namiotu. Nagle ruch na placu zamarł. Wszyscy spojrzeli w jej stronę i padli na kolana. Nephi stała oniemiała. Nikt nie śmiał się ruszyć nawet o milimetr. Wyglądało to jakby pod jej spojrzeniem wszyscy zamienili siew kamienne posągi. Z jednego z namiotów wynurzył się znany jej isz'enk. Pokłonił się przed nią, ale nie upadł na kolana jak inni.

- Jeśli księżniczka pozwoli, to czy moglibyśmy wrócić do swoich zajęć?

- Tak…Ja…ja nie zabraniałam…nie kazałam… - Nephi stała zakłopotana, nie wiedziała co ma zrobić.

Z tego samego namiotu wynurzył się starzec z siwą brodą, spojrzał na zakłopotaną Nephi, po czym kazał reszcie wrócić do pracy, a dziewczynę zaprosił do środka. Znajdujące się w środku kobiety natychmiast padły na kolana, po czym na wyraźny rozkaz starca przyszykowały dla dziewczyny wygodne siedzisko. Następnie szybko opuściły pomieszczenie. Nephi usiadła.

- Zapewne wszystko jest dla ciebie nowe? - spytał starzec, kiedy w końcu zostali sami.

- Skąd pan wie?

- Jestem Tu-Fu. Jestem tutejszym lao'szi i pomogę ci przebrnąć przez twój brak pamięci.

- Lao'szi? Co to jest? Co to znaczy…

- To jest ktoś, kto przewodzi całemu rodowi i opiekuje się potomkami rodziny królewskiej. Ty jesteś jedyną, która została. Twoi rodzice niestety nie przeżyli choroby, która dotknęła wioskę. Ty, księżniczko, przeżyłaś, ale była długo nieprzytomna.

Dziewczyna poczuła się dziwnie. Nie czuła żadnego bólu po stracie rodziców, tak jakby była przyzwyczajona do tego, co się stało.

- Jak ja mam właściwie na imię? - spytała. Tego też nie mogła sobie przypomnieć.

- Nine.

Zamilkła. Imię wydało się jej głupie, w ogóle nie pasujące do jej osoby. Najgorsze, że nie mogła sobie przypomnieć, jak wyglądali rodzice. Wydało się jej to bardzo niepokojące. Spojrzała na Tu-Fu.

- Jak wyglądali moi rodzice? - spytała. Mężczyzna zbladł.

Nie wiedział co ma jej odpowiedzieć. Rozglądał się bezskutecznie na boki, po czym zawołał isz'enka. Ten przybył natychmiast z porcją nowej mikstury.

- Proszę to wypić.

- Nie! Dlaczego nie pokażecie mi moich rodziców. Gdzie są ich groby. Chcę widzieć zdjęcia! - dziewczyna wpadła w złość.

Mężczyźni skamieniali z przerażenia. Isz'enk o mały włos upuściłby miseczkę z lekarstwem. Podszedł do niej kiwając porozumiewawczo do Tu-Fu, który opuścił namiot.

- Co to są zdjęcia?

- Jak to! - obruszyła się. - Nie wydaje się wam, że tu jest cos nie tak? Dlaczego ja znam słowa, których wy nie znacie i na odwrót?

- Najlepiej jak wypijesz lekarstwo…

- Nie będę niczego pić, do cholery!! - krzyknęła.

Wtedy do namiotu wkroczyło pięcioro mężczyzn. Isz'enk spojrzał litościwie na dziewczynę i rzekł.

- Księżniczko Nine, albo wypijesz miksturę dobrowolnie, albo będę musiał ci ją podać siłą. Nie możemy dopuścić, by choroba niszczyła twój organizm. Myślałem, że udało się ciebie wyleczyć całkowicie, ale miewasz dziwne halucynacje, które mogą być niebezpieczne dla życia…

Spojrzała na niego złowrogo. Skierował miskę w jej stronę. Odwróciła głowę, krzyżując ręce na piersi. Isz'enk skinął głową. Pozostali mężczyźni otoczyli ją. Nagle zobaczyła coś zupełnie innego. Jakieś dziwne wspomnienie. Już była w podobnej sytuacji, gdy otoczyli ją…

- Jaffa… - wyszeptała.

Wtedy poczuła, że ma przytrzymane ręce i nogi, a jeden z mężczyzn trzyma jej głowę i otwiera usta. Zaczęła się wyrywać i krzyczeć. Gdy miska z lekarstwem zbliżała się nieuchronnie do jej warg, odruchowo złapała rękę jednego z mężczyzn. Natychmiast stracił przytomność, a ona poczuła nagły przypływ energii. Pozostali puścili ją natychmiast a isz'enk odsunął się na bezpieczną odległość. W oczach wszystkich kryło się przerażenie. Nie rozumiała nic, jak mogła sprawić, by ktoś nagle stracił zemdlał. Dlaczego? Zaczęła się wycofywać. Jeden z mężczyzn na wyraźne polecenie isz'enka zaszedł jej drogę. Instynktownie wyciągnęła rękę. Człowiek zrobił się siny, z jego nosa poleciała krew a on sam upadł na ziemię. Nephi spojrzała na swoją rękę. Przestała cokolwiek rozumieć. Wybiegła z namiotu i pobiegła w stronę lasu. Biegła dopóty, dopóki starczyło jej sił.

Zatrzymała się przed dziwną grotą. Usłyszała za sobą krzyki. Domyśliła się, że ją ścigają. Nie chciała jednak tam wracać. Teraz była pewna, że wcale nie była chora. W takim bądź razie, kim ona jest? Dlaczego ci ludzie chcąca siłę sprawić, by zapomniała kim jest naprawdę. Dlaczego uważają ją za swoja księżniczkę? Weszła do środka. Panował tam półmrok i dziwny chłód. Z zainteresowaniem zagłębiała się w coraz to dalsze korytarze. Nie wiedziała, jak długo idzie. Była szczęśliwa, że nikt za nią nie podąża. Nagle znalazła się w przeogromnej grocie. Zamarła. Jaskinia była wypełniona dwoma rzędami dziwnych wielkich pojemników, w których znajdowały się przeróżne stworzenia. Z zaciekawieniem zaczęła podchodzić do każdego z nich. Wszystkie stwory były pogrążone w głębokim śnie. Nagle dostrzegła ludzkie istoty. Zbliżyła się do jednego z pojemników. W środku znajdował się mężczyzna w średnim wieku. Jego twarz wydała jej się znajoma. Zaczęła mu się bliżej przyglądać. Nagle otworzył oczy. Odskoczyła przerażona, potykając się i lądując z łoskotem na ziemi. Spojrzał na nią, po czym nagle zaczął coś mówić. Z jego ust dobywały się bąbelki. Nie mogła nic dosłyszeć. On nadal poruszał ustami. Zrozumiał widocznie, ze ona nic nie rozumie. Ruchem ręki kazał jej się odwrócić. W przeciwległym pojemniku dostrzegła kobietę. Także ją znała. Zaczęło ją to intrygować. Dlaczego pamięta tych ludzi, tak nie podobnych do tubylców? Odwróciła się, mężczyzna wskazał na pojemniki po jego lewej i prawej stronie. Znajdowali się w niej dwaj mężczyźni, których również kojarzyła. Dlaczego nie może przypomnieć sobie ich imion. Przytomny osobnik przyłożył dłoń do szyby. Dziewczyna popatrzyła na niego. Podeszłą do pojemnika i także przyłożyła dłoń. Chciała go uwolnić. Skoro go znała, może potrafiłby powiedzieć jej, kim tak naprawdę ona jest. Poczuła się nagle taka samotna i bezsilna. Spojrzała w oczy mężczyzny i poczuła, jak po jej policzku spływają łzy.

- Nine - usłyszała za sobą.

Mężczyzna w pojemniku zrobił się niespokojny. Zaczął coś gestykulować i uderzać pięściami w szybę. Odwróciła się. Za jej plecami stał isz'enk, trzymając w ręku broń. Nephi od razu poznała, że to Zat.

- Czego chcesz! - warknęła.

- Chcę, żebyś stąd wyszła i wypiła lekarstwo, które ci podam.

- A jak nie, to co?! - krzyknęła. - Strzelisz do mnie z Zata?

Tubylec dopiero teraz dostrzegł, że jeden z „eksponatów” jest przytomny. Podszedł bliżej cały czas celując w stronę Nephi i spojrzał na mężczyznę.

- Dziwne, po raz pierwszy się zdarzyło, żeby eksponat się wybudził… - podszedł do panelu sterującego i chciał coś wcisnąć.

- Przestań!! - krzyknęła dziewczyna.

- Bardzo mi przykro, ale niestety będę musiał to zrobić - mruknął, wycelował do dziewczyny z Zata i wystrzelił.

Uskoczyła na bok, unikając ciosu. Nie zastanawiając się zbytnio wskoczyła za pojemniki i przycupnęła za jednym, z nich. Isz'enk uśmiechnął się pod nosem i zrobił krok do przodu. Kątem oka dostrzegł, że przytomny mężczyzna stara się za wszelką cenę znaleźć wyjście z pojemnika. Podszedł do matrycy kontrolnej i wcisnął parę przycisków. Eksponat powoli uspokajał się i zapadł w głęboki sen.

Nephi dobiegła do końca jaskini i obserwowała całą sytuację zza jednego z pojemników. Bała się strasznie. Wiedziała, że ci ludzie chcą ją za wszelką cenę zatrzymać dla siebie. Ale dlaczego? Nie pamięta jak się tu znalazła. Domyślała się, ze przybyła tu wraz z ludźmi zamkniętymi w szklanych słojach. Tylko dlaczego tu przywędrowali? Dlaczego ona nic nie pamięta? Usłyszała odgłos kroków. Wychyliła się nieznacznie. Isz'enk był coraz bliżej.

- Wyjdź i zrób to o co cię proszę! - krzyknął, a echo poniosło jego głos w górę pieczary. - Nie chcę cię krzywdzić, chcę tylko, żebyś wypiła miksturę i wszystko będzie w porządku.

Nephi cofnęła się do ściany. Była zimna i pokryta jakimś dziwnym, oślizgłym mchem. Spojrzała na pojemnik znajdujący się przed nią. W środku znajdowała się istota przypominająca człowieka, jednak z ramion wyrastały jej ogromne, białe skrzydła. Pogrążona w głębokim śnie wyglądała dostojnie i pięknie. Dziewczyna podeszła do słoja i przyłożyła do niego rękę w nadziei, że może to stworzenie wybudzi się ze snu. Niestety, nic takiego nie nastąpiło.

- Nie bój się, nie zamknę cię w grotnikach. - podszedł od jednego z pojemników i położył na nich dłoń. - One służą tylko do zachowania jakiegoś gatunku. Wyjdź z kryjówki, wypij napój i będzie wszystko dobrze. W przeciwnym razie będę musiał użyć siły.

Dziewczyna nie słuchała go. Stała i wpatrywała się w postać zamkniętą w grotniku. Miała dziwne wrażenie, że gdzieś już ją widziała. Po chwili w jej głowie zaczęły pojawiać się obrazy. Nie mogła ich powstrzymać. Widziała już takie stworzenie kiedyś. Dostrzegła pokrytą śniegiem planetę, gdzieś w oddali na nieboskłonie latały te stworzenia. Nagle coś się stało i kilkoro z nich spadło. Usłyszała czyjś śmiech, pełen tryumfu. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to jej własny śmiech…Nagle dostrzegła kolejną migawkę, Teal'c'a mówiącego jej, że nie ma się bać.

- Teal'c - wyszeptała.

Dopiero teraz przypomniała sobie wszystko. Teal'c, Jack, Daniel i Sam. Musi im pomóc. Ocknęła się leżąc na podłodze. Była cała mokra od potu. Chciała wstać, jednak czuła się totalnie wyczerpana. Wyrwanie się z umysłu Nikare pochłonęło mnóstwo jej energii.

- Mówiłem, że nie uciekniesz - usłyszała znajomy głos.

Spojrzała na isz'enka. Celował do niej z Zata. Nie miała szans się bronić. Była zbyt słaba. Jedyne co jej pozostało, to powiedzieć tubylcowi, po co tu przybyli.

- Szukam Świętego Graala - odparła.

- Nie wiem co to jest - burknął.

- Kedebes Dummi - dziewczyna spróbowała w innym języku.

- Nie mam czasu się z tobą cackać! - warknął. - Masz to wypić po dobroci albo cię do tego zmuszę.

- Przecież ja nie jestem waszą księżniczką!! - krzyknęła. - Po co jestem wam potrzebna??!! Błagam, wypuść mnie i moich przyjaciół. Musimy szukać Świętego Graala…

- Nie! Twoi przyjaciele zaatakowali nasz kraj!! Ty jesteś księżniczką, której przyjście zapowiedziała Wielka Szu…

- Co to jest szu?? - Nephi próbowała jakoś przedłużyć rozmowę, żeby zregenerować siły.

- To… - zastanowił się przez chwilę, jakby szukał odpowiedniej nazwy. - to coś takiego jak książka, ale bardzo ważna. W niej znajdują się przepowiednie dotyczące naszej rasy. To ona przepowiedziała, że pewnego dnia przybędzie jasnowłosa księżniczka o nadzwyczajnej mocy, której musimy pomóc. Według Wielkiej Szu tylko ty - spojrzał na Nephi - będziesz w stanie uchronić świat przed mocą węży.

- Wiec uwolnij moich przyjaciół. Daniel na pewno wytłumaczy ci, co to jest Graal…

Spojrzał na nią i opuścił broń. Zdawał sobie sprawę, że nie powinien jej więzić. Z drugiej strony mogli zatrzymać ja tylko dla siebie. Wtedy nic by im nie zagrażało. Jej moc jest tak potężna, że żadne zagrożenie już by ich nie dotknęło. Wystarczyłoby, żeby wypiła miksturę.

- Ja będę mogła pomóc, jeśli znajdę Świętego Graala. Przepowiednia mówi, że on pomoże mi pokonać Goa'uld'ów…znaczy węże - poprawiła się widząc minę isz'enka.

- Szeng siue… - wyszeptał.

- Co?

- W Wielkiej Szu napisano, że będziesz szukać szeng siue…Może to jest ten cały twój Graal - uśmiechnął się po raz pierwszy szczerze. - Nie pozostaje mi nic innego, tylko uwolnić twoich towarzyszy i wskazać wam dalszą drogę.

- A więc wiesz, gdzie go szukać? - ucieszyła się.

- Widzisz to stworzenie, zamknięte w grotniku tuż za tobą? - Nephi spojrzała na istotę ze skrzydłami. - To Melak, przybył tu kilka lat temu. Prosił o zamknięcie w grotniku, gdyż jego gatunkowi grozi wyginięcie. Węże zaatakowały jego planetę. Powiedział też, że jeśli ktoś będzie szukał szeng siue, to musi udać się na jego planetę. Tam bowiem można go znaleźć. Jeśli jego rasa nie przetrwa, wtedy mamy go wybudzić. Jak na razie jeszcze nie wyginęła. Co miesiąc dostajemy regularne znaki jej istnienia.

Isz'enk pomógł wstać dziewczynie i udali się do pojemnika, w którym spał Jack. Mężczyzna wystukał kombinację znaków na matrycy. Grotnik przyjął pozycję poziomą, a płyn znajdujący się w środku zaczął powoli ubywać.

Jack otworzył oczy. Leżał na łożu w jakimś wielkim namiocie. Czuł się dziwnie. W ustach wyczuwał smak jakiejś dziwnej substancji. Ostatnie co pamięta to jakiś dziwny pojemnik, w którym był zamknięty.

- Nareszcie - usłyszał radosny krzyk Nephi, która rzuciła mu się na szyję.

- Ostrożnie - jakiś mężczyzna wynurzył się zza zasłony. - Miał połamane obojczyki, są zrośnięte, ale musi jeszcze na siebie uważać…

- Ty!! - warknął Jack.

To był ten osobnik, którego widział przez szybę pojemnika. Ścigał Nephi. O'Neill próbował wstać, ale był zbyt słaby.

- Spokojnie Jack - odezwała się dziewczyna, on jest naszym przyjacielem.

- Przyjaciel nie zamyka cię w probówce - mruknął.

- To długa historia, wierz mi - wtrącił Daniel, który także pojawił się w namiocie. - Najważniejsze, że wiemy gdzie dalej szukać. I chyba będziemy potrzebowali ciepłych ubrań.

ROZDZIAŁ 22

Nephi czuła, jak wiatr rozwiewa jej włosy. Otoczona ciepłą aurą na chwilę otworzyła oczy. Ktoś niósł ją na rękach. Spojrzała w górę. Jej oczom ukazała się piękna twarz, niemal promieniująca dobrem. Dziewczyna wtuliła się jeszcze bardziej. Poczuła się jak na rękach u mamy. To błogie uczucie sprawiło, że ponownie zapadła w głęboki sen.

Obudziło ją wspaniałe ciepło, które rozchodziło się po całym ciele. Podniosła powieki, leżała na czymś miękkim. Powoli usiadła. Nie czuła żadnego bólu ani smutku, tylko wewnętrzny spokój i radość. Ku swojemu zdumieniu stwierdziła, że leży w ogromnych, mięciutkich piórach. Rozejrzała się po pomieszczeniu i zaskoczona stwierdziła, że znajduje się na dworze w jakimś cudownym gaju. Pełno tu było kwiatów, zieleni i ten wspaniały, trudny do zinterpretowania zapach. Coś jej mówiło, że już tu kiedyś była. No i ta woń, która wydawała jej się znajoma.

- Powinnaś jeszcze odpocząć - usłyszała głos.

Odwróciła się szybko. Przed nią stało przecudnej urody stworzenie. Podobne do człowieka, odrobinę większej postury ale posiadające ogromne, białe skrzydła.

- Kim jesteś?

- To teraz jest najmniej ważne. Musisz odpoczywać.

- Nie zbywaj mnie zagadkowymi odpowiedziami - warknęła dziewczyna. - Chcę wiedzieć kim jesteś i co ja tu robię.

- To chyba sama powinnaś wiedzieć…

- Niby co??

- Co tu robisz…

Nephi myślała, że zaraz wpadnie w furię. To dziwne stworzenie albo starało się ją na silę wkurzyć, albo naprawdę było takie miłe i jednocześnie nie paliło się do udzielenia odpowiedzi.

- Bardzo cię proszę, kimkolwiek jesteś, powiedz mi chociaż gdzie jestem!

- Tam gdzie byłaś przez cały czas, dokąd należysz i gdzie na nowo się odrodzisz - odparło stworzenie. - To, że rozumiesz mój język oznacza, że tu przynależysz, ale dopóki nie będziesz wstanie przypomnieć sobie, po co tu jesteś, musisz odpoczywać.

- Nie mam czasu na odpoczynek!! Moi przyjaciele są w niebezpieczeństwie!! Muszę im pomóc a Malakowie kazali mi iść w stronę czerwonego księżyca. Straciłam już dosyć….

Nagle poczuła ostry ból głowy i zobaczyła zakrwawionego Jack'a, który ostatnimi siłami próbował się bronić. Usłyszała dobrze jej znany diaboliczny śmiech i….

- Walcz z tym, Nephi!! - usłyszała dobiegający nie wiadomo skąd rozkaz.

- Nie…umiem… - wydukała.

Znów przed oczyma zobaczyła rannego Jack'a. Ribbon na jej ręce skierował się w jego stronę…

Ocknęła się spocona, ciężko oddychając podniosła się z miękkich piór. Owa istota nadal stała w tym samym miejscu. I nadal wydawała się tak samo niewzruszona jak wcześniej. Wszechogarniający ją spokój zaczął wpływać Nephi na nerwy.

- Musisz to zwalczyć, to pierwszy krok do…

- Do czego, do cholery - pomimo wyczerpania i pulsującego bólu głowy wstała. - Stoisz tu sobie, pieprzysz gadki-szmatki a moi przyjaciele giną!!

- Po co tu przybyłaś?

- Żeby znaleźć sposób, jak uwolnić moich przyjaciół!!

- Wcześniej, zanim zostali złapani?

- A co cię to obchodzi?! - łzy spłynęły jej po policzkach.

- Jesteś tak do nich podobna, że aż dziw, że to naprawdę ty - stworzenie znów zaczęło mówić zagadkowym tonem. Podeszło do dziewczyny i przyłożyło jej rękę na głowę - Teraz śpij.

Obudziła się wypoczęta i w pełni sił, jakby nic wcześniej nie zaszło. Wstała czym prędzej. Wokoło nie było nikogo. Zapuściła się głębiej w gaj i dostrzegła ich. Pełno stworzeń podobnych do tego, które z nią wcześniej rozmawiało, siedziało sobie to na gałęziach, to na głazach i na trawie na polanie, która znajdowała się między drzewami. Nephi wynurzyła się z lasu. Wszyscy zwrócili swe oczy ku niej. Jedno ze stworzeń podleciało bliżej.

- Jak się czujesz? - poznała głos.

Poczuła jak rośnie w niej gniew. Wyciągnęła rękę przed siebie i warknęła.

- Albo mi odpowiesz na pytania, które ci wcześniej zadałam, albo pożałujesz!

- Przemocą niczego tu nie załatwisz - odpowiedziało stworzenie niewzruszone jej postawą.

- Chcę wiedzieć kim jesteście!! - krzyknęła.

- Teloniuszu, czy coś jest nie tak? - za Nephi znalazło się niewiadomo skąd drugie stworzenie. Odwróciła się czym prędzej, kierując swą rękę na nowoprzybyłego.

- Absolutnie nic - na twarzy Teloniusza pojawił się szczery uśmiech. - Próbuję tylko sprawić, żeby Nephi przypomniała sobie…

- Mam was dosyć!! - krzyknęła. - Dlaczego nie chcecie mi pomóc?!!

- Ależ dlaczego wpadasz w tak wielki gniew? - spytało drugie stworzenie.

- Bo nie chcecie mi pomóc!!

- Ależ chcemy - odparł Teloniusz. - Przypomnij sobie, po co tu przybyłaś.

- Po Święty Graal - odparła spokojniej.

- A widzisz - uśmiechnęło się drugie stworzenie. - Trzeba było tak od razu. Chciwość i gniew psują wszystko. To dlatego się pojawiłaś, żeby je zniweczyć, ale najpierw sama musisz pozbyć się gniewu.

- Nie rozumiem - odparła.

- Nephi, dziecko - Teloniusz dotknął jej ramienia. - To ty jesteś Świętym Graalem.

Jack obudził się w celi. O dziwo cały ból, który odczuwał zanim stracił przytomność, zniknął. Musiał zatem być w sarkofagu. Rozejrzał się po lochu. Daniel i Sam siedzieli w różnych kątach i wpatrywali się w podłogę.

- Zabrali Tela'c'a - odparła cichym głosem Sam. - Miejmy nadzieję, że Nephi dotarła tam, gdzie miała dotrzeć.

- Wierzysz w to? - prychnął Daniel. - Siedzimy już tutaj trzy doby! Jeśli wyruszyła po posiłki to albo nikt jej nie chciał pomóc, albo zginęła.

Jack nic nie odpowiedział. Pesymizm jego podwładnych nie wynikał z niechęci do niego ani też z gniewu, wynikał po prostu z bezsilności. Tak naprawdę, to nikt ich tu nie znajdzie. Nikare będzie ich torturować dopóty, dopóki nie uzyska interesujących ją informacji albo się nie znudzi. Jedno i drugie może trwać niemal wieczność.

- Jak to, nic już nie rozumiem. - Nephi była totalnie zdezorientowana.

- Chodź, pokażemy ci coś. Po drodze ci wszystko wytłumaczę. - odparł Teloniusz. Ruszyli przed siebie. - Jesteśmy rasą Melaków…

- Zaraz, ja poznałam Melaków, nie wyglądacie…

- Tam, w obozie, są nasi bracia. Poplecznicy Kaa wyłapują nas w nadziei, że dowiedzą się, gdzie jest Święty Graal. Obcinają nam skrzydła, pozbawiając w ten sposób mocy do regeneracji ran, czyli jednym słowem przyspieszają naszą śmierć.

- Zaraz, skoro ja jestem Świętym Graalem, to…

- Nikt o tym nie wie - odezwał się drugi z Melaków, który im towarzyszył. - Nikt oprócz nas, Melaków. A my składamy przysięgę, że nigdy nie wyjawimy nikomu niepowołanemu tego, że Święty Graal to ty.

- To niby jak mam pokonać…

- Zaraz się dowiesz, ale najpierw musisz wiedzieć, skąd w ogóle się wzięłaś.

- Jak skąd, jestem Selenianką.

- Nie, Nephi. Jesteś córką Mekala i Selenianki. Twoje narodziny były przepowiedziane zanim pojawiła się planeta Ziemia. Narodziłaś się równo z pojawieniem się Zielonej Planety, ukryta zostałaś na Selenie. Twoi rodzice przekazali ci całą mądrość, jaka ci jest potrzebna. Potem zapadłaś w sen. Twoje ciało i dusza były uśpione aż do teraz. Spoczywałaś w krypcie…

- Zaraz zaraz, chcecie mi powiedzieć, że…

- Tak Nephi, masz ponad 4 miliardy lat.

Dziewczyna zatrzymała się. To co usłyszała było ponad jej wyobraźnię. 4 miliardy lat.

- Chwila, skoro niby mam tyle lat, to dlaczego niczego nie pamiętam. Poza tym, przecież przepowiednia Mis'ouri mówiła, że się narodzę czyli…

- Mis'ouri mówiła prawdę, gdyżby narodziłaś się ponownie. Gdy zapadłaś w sen miałaś dwa latka.

- To w jaki…

- A jednak, zaraz się o tym przekonasz.

Znaleźli się przed ogromnym posągiem. Rzeźba przedstawiała Melaka i Seleniankę, którzy trzymali na rękach niemowlę. U ich stóp znajdowało się wyżłobienie ludzkiej ręki. Nephi spojrzała na Melaków.

- Przyłóż rękę, dowiesz się wtedy tego, czego nigdy nie dowie się nikt z nas…

- Jak pokonać Goa'uld'ów. - szepnęła Nephi.

Położyła rękę w wyznaczonym miejscu. Poczuła ostre szarpnięcie w dole brzucha i nagle wszystko zaczęło wracać. Zobaczyła twarz prawdziwej matki i prawdziwego ojca. Widziała, co potrafiła jako dwuletnie dziecko. Umiała więcej, niż teraz. A wiedza o tym, zaczęła powracać. Poczuła ból głowy, taki sam, jak wtedy, kiedy wkrada się do umysłu Nikare. Czuła, że upada na kolana. Gdzieś z oddali usłyszała głos:

- Nie poddawaj się, Nephi.

I dopiero teraz dotarło do niej, że to nie głos Melaków, ale głos jej własnego ojca. Wtedy to usłyszała.

- Teraz zaśniesz dziecko, a gdy się obudzisz, nas już nie będzie. Zaopiekują się tobą inny tatuś i inna mamusia. Ale musisz słuchać tego, co mówią. Przyjdą po ciebie dobrzy ludzie. Zamieszkasz z nimi. Oni cię zaprowadzą do twoich współbraci. Jesteś, Nephi, jedyną nadzieją dla świata. To ty zniszczysz ostatecznych wrogów wszystkich ras. Trójcę. Ale musisz wiedzieć, drogie dziecko, że będziesz musiała poświęcić to, co masz w sobie najcenniejsze. Swoje życie.

Wszystko zniknęło. Otworzyła oczy. I wiedziała już. Wiedziała, co robić. Wszystko stało się jasne, jak słońce. O dziwo nie bała się niczego. Nie bała się tego, że następne jej starcie z Nikare zakończy się jej śmiercią. Spojrzała na Melaków.

- Dziękuję - szepnęła.

Po czym bez słowa pożegnania ruszyła w przeciwną stronę. O dziwo dokładnie wiedziała, gdzie ma znaleźć Goa'uld'ów. Jakby czuła w sercu, gdzie dopełni się jej przeznaczenie.

- Panie, ktoś przyszedł - Jafa klęknął przed Kaa.

- Kto?

- Ta dziewczyna.

- Niemożliwe… przyszła tu sama? - odezwała się Nikare.

- Tak, powiedziała, że jest gotowa oddać się w wasze ręce, jeśli tylko zobaczy żywych przyjaciół.

Hor skinął ręką. Już po chwili do sali wprowadzono skrępowanych Jack'a, Sam, Teal'c'a i Daniela. Niczego nie świadomi czekali na rozwój wydarzeń. Nagle do pomieszczenia wkroczyła Nephi.

- Nephi, co ty wyrabiasz!! - krzyknął Jack, ale natychmiast został uciszony mocnym ciosem przez strażnika.

Spojrzała na niego, ale to już nie była ta sama Nephi. Coś się zmieniło. Czyżby odnalazła Graala?

- Tak Jack - usłyszał w głowie. - Znalazłam go, to ja nim jestem.

- Ale… - szepnął Jack.

- Nic nie mów, za chwilę będziecie wolni - usłyszał w głowie. - Dziękuję ci… Dziękuję wam na najwspanialsze chwile w moim życiu. Żegnajcie…

- Nephi!! - krzyknął Jack.

Strażnik uderzył go ponownie. Nephi odwróciła się w stronę tego Jafa i wyciągnęła rękę. Nie minęła nawet sekunda, gdy znalazł się martwy na ziemi. Nikare aż wstała ze zdumienia. Nephi uśmiechnęła się do siebie, nawet nie odczuła jakiegokolwiek osłabienia.

- Rozwiązać ich! - rozkazała.

- Słucham?? - warknął Kaa.

- Widzieliście pokaz mojej obecnej mocy. Nie jesteście wstanie mnie pokonać, ale oddam wam się dobrowolnie, jeśli wypuścicie więźniów.

- Dobrze - mruknęła usatysfakcjonowana Nikare. Możliwość posiadania tak wielkiej potęgi była w tym momencie dla niej najważniejsza. - Rozwiązać ich!

Nie zdawała sobie sprawy, że Nephi bez problemu czyta w jej myślach. Dziewczyna weszła na podest, na którym siedziała trójca.

- Teraz wszystko stanie się jasne… - szepnęła, gdy znalazła się koło nich niemal na wyciagnięcie ręki. Podniosła ramiona do góry. W tym momencie ogromny snop światła spłynął na nią i ogarnął tym samym trójcę. Rozpętała się potworna wichura. Przerażeni Jafa, nie zważając na ziemian uciekli czym prędzej. Z kręgu światła dało się słyszeć krzyki agonii Nikare, Hora i Kaa. Co chwila jakieś promienie odłączały się i uderzały w uciekających Jafa, pozbawiając ich życia. Jack dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Nephi doprowadza do unicestwienia Goa'uld'ów, poświęcając własne życie. Nie zważając na protesty pozostałych, ruszył w stronę światła. Poczuł palący ból na skórze, gdy zbliżał się do kręgu. Dostrzegł sylwetkę Nephi i bez wahania wskoczył w okrąg. Sam, Teal'c i Daniel stali oniemiali. Będąc daleko od światła czuli jego palącą moc. Nagle po przeciwnej stronie wypadły dwa ciała. Krąg światła zaczął się robić coraz mniejszy. Aż zniknął, pozostawiając tylko wypaloną dziurę. Jack i Nephi leżeli nieruchomo. Sam, Daniel i Teal'c podbiegli do nich. Kobieta sprawdziła puls obojga. Był ledwo wyczuwalny. Musieli czym prędzej dostać się do bazy.

- Czyli jesteście pewni, że Nikare, Kaa i Hor nie żyją? - spytał po raz któryś Bra'tac, siedząc w sali konferencyjnej.

- Tak, wiedzieliśmy to na własne oczy. Zginęli także wszyscy ich poplecznicy żyjący na tej planecie - mruknął zasmucony Teal'c.

- A co z…

- Tkwią w śpiączce, ale wątpię, czy się obudzą. - odparła dr Karpiński. - Obrażenia ciała generała O'Neilla są zbyt rozległe. Że nie wspomnę o Nephi. Nie wiem w ogóle jakim cudem przeżyła. Zrobiliśmy badania i okazała się, że wytworzyła ona jakiś rodzaj zabójczego promieniowania.

- Czyli Jack w ostatniej chwili ją uratował? - spytała Sam.

- Można tak powiedzieć, żyć będzie, ale raczej nigdy już się nie obudzi ze śpiączki, przykro mi.

- A Jack? - spytał Daniel.

Lekarka spuściła głowę.

Tymczasem w sali szpitalnej, ręka jednego z pacjentów nieznacznie się poruszyła.

KONIEC

CDN... http://kombajnik.blog.onet.pl



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
STARGATE Kolejne Zagrożenie
Star Gate Kolejne zagrożenie
star gate kolejne zagrożenie
05 Mleko ze sklepów, kolejne zagrożenie
Zagrozenia zwiazane z przemieszczaniem sie ludzi
Prezentacja JMichalska PSP w obliczu zagrozen cywilizacyjn 10 2007
Stany zagrozenia zycia w gastroenterologii dzieciecej
Zagrożeniametanowe 1
zagrozenia
Urządzenia i instalacje elektryczne w przestrzeniach zagrożonych wybuchem
4 zachowania antyspołeczne a poczucie zagrożenia
Zagrożenia powodziowe zachowanie podczas powodzi PP
Ostre stany zagrozenia zycia w chorobach wewnetrznych
wirusy i zagrozenia
9 2 4 analiza i ocena zagrożeń

więcej podobnych podstron