Bajka o misiu Hubercie
Gdzieś na peryferiach pewnego miasteczka stał duży, zielony dom. Miał dwa piętra i szary, spadzisty dach. Przed domem od strony ulicy znajdował się piękny, nowoczesny plac zabaw. Czego tam nie było – huśtawki, drabinki, karuzele, zjeżdżalnie, piaskownica… Z tyłu domu rosło mnóstwo drzew i krzewów. Pomiędzy nimi niczym kolorowe dywaniki układały się rabatki kwiatowe. Można by pomyśleć, że mieszkańcy tego domu żyli sobie szczęśliwie, spokojnie i miło.
Nic bardziej mylnego. W dużym, zielonym domu mieścił się dom dziecka. Mieszkały tu dzieci, które w taki czy inny sposób straciły swoich rodziców, lub ich rodzice nie potrafili się nimi zaopiekować w należyty sposób. I chociaż dzieci miały do swojej dyspozycji bardzo gustownie urządzone, dwuosobowe pokoiki, z nowoczesnymi mebelkami, o które zadbali zaprzyjaźnieni z domem dziecka sponsorzy, chociaż zawsze chodziły czysto i schludnie ubrane, a w każdym z pokoi znajdowało się mnóstwo zabawek - w domu tym rzadko gościły radość i śmiech. Dzieci tęskniły za przytulaniem w ramionach mamy, za długimi spacerami z tatą, brakowało im tego, co jest najbardziej potrzebne każdemu dziecku – miłości i poczucia bezpieczeństwa.
W jednym z takich pięknych, kolorowych pokoi mieszkali Wojtuś i Hubert. Wojtuś miał sześć lat, jasne włosy, niebieskie, bardzo smutne oczy